Kto Wykreował i Sfinansował Komunizm Na poczatku lat piecdziesiatych XIX wieku, w Nowym Jorku mialo miejsce tajne spotkanie, na którym postanowiono zjednoczyc anarchistów, nihilistów i syndykalistów. Z wywrotowych organizacji postanowiono stworzyc jedna miedzynarodówke – pod nazwa KOMUNISCI. Ponad to, tam po raz pierwszy padlo slowo “komunizm” w dzisiejszym jego rozumieniu. Ruch komunistyczny mial sterroryzowac ludzkosc, zmusic do uleglosci wobec twórców “NOWEGO PORZADKU”. Komunistom powierzono organizowanie miedzynarodowego fermentu. Wojny i rewolucje mialy stac sie ich specjalnoscia. Clinton Roosevelt wespól z ówczesnymi magnatami prasowymi mieli zajac sie zbiórka funduszy na rozwój ruchu komunistycznego..Z tych pieniedzy, miedzy innymi, korzystal Karol Marks w okresie opracowywania “Kapitalu” i “Manifestu komunistycznego”. Zatem, wspólczesny komunizm nie jest ideologia, ale zakonspirowanym narzedziem twórców “novus ordo seclorum”. (Czyt. NOWY PORZADEK SWIATA).
Istotnie, Karol Marks dal podstawy teoretyczne dla zmodernizowanego totalitaryzmu. Pochodzil z rodziny o duzych tradycjach rabinskich. Dziadkiem Marksa byl rabin Marc Levy. Z kolei, ojciec Hirschell, zdajac sobie sprawe z koniecznosci wyjscia z getta – zgodnie z zaleceniem tzw. “trzeciego Mojzesza” Mendelssohna – przybral nazwisko Marks i koniunkturalnie przeszedl na luteranizm. Skoro zainteresowania religijne w rodzinie Marksów byly znikome, Karol wyrastal w atmosferze materialistycznej, wolnomyslicielskiej, byl urodzonym ateista. Z czasem, jako racjonalista, stosuje talmudystyczna idee mesjanizmu do proletariatu. Proletariat poprzez swoje cierpienia ma zbawic i odkupic ludzkosc. Korzystajac z hebrajskiego dziedzictwa przeniósl koncepcje “ludu wybranego” na koncepcje proletariatu. W szeregach twórców “nowego porzadku” tacy, których wykarmila polska ziemia. I tak, z Mazzinim wspólpracowali S. Gabriel Worcel, Karol Stolzman, czy Wiktor-Heltman. Rozbijali oni konsekwentnie jednosc polskiego ruchu narodowowyzwolenczego. Bardzo sie starano, by dluznicy Rothschildów mieli wrogów, jednak nie na tyle silnych, by byli w stanie dluzników zniszczyc. Tym sie tlumaczy rewolucyjny chaos w okresie tzw. wiosny ludów, stad nieustanne spory w szeregach emigracji. Co wiecej, ujarzmione narody zaczely sie nawzajem zwalczac. Mazzini proponuje utworzenie Stanów Zjednoczonych Europy; z tym, ze Polacy marzyli, iz beda one pod hegemonia Polski, Wlosi marzyli o hegemonii Wloch, Francuzi – Francji, Niemcy – Niemiec itd. Kosc niezgody zostala wiec sprytnie podrzucona. W 1850 do iluminatów przylacza sie Albert Pike (1809-1891), prawnik, general konfederatów z wojny domowej w Ameryce. Pikela zafascynowala idea ogolnoswiatowego rzadu do tego stopnia, ze z czasem zaczyna przewodzic cala konspiracja. W latach 1859-1871, mieszkajac w Arkansas, opracowal wojenne plany dla trzech wojen swiatowych i przynajmniej dwóch wielkich rewolucii,.po których ma zapanowac na ziemi “novus ordo seclorum”. Pierwsza wojna Swiatowa miala zlikwidowac carska Rosje – co obiecal carowi Rothschild w Wiedniu, w 1815 roku, za carska niesubordynacje – i zaprowadzic tam ateistyczny komunizm. Komunistyczna Rosja miala z uplywem czasu likwidowac religie i slabsze panstwa. Wybuch wojny mieli spowodowac agenci iluminatów inicjujac niezgode pomiedzy Anglia i Niemcami. Nastepstwem tej wojny swiatowej miala byc jedna z wielkich rewolucji. Jak wiemy, byla nia rewolucja bolszewicka w Rosji. Z kolei, celem drugiej wojny swiatowej miala byc likwidacja nazizmu przy jednoczesnym wzmocnieniu politycznego syjonizmu. Co wiecej, ta wojna miala wzmocnic i powiekszyc zdobycze ateistycznego komunizmu. Istotnie, w czasie drugiej wojny swiatowej zostaly wykorzystane antagonizmy pomiedzy faszyzmem i politycznym syjonizmem. Liberalny socjalista Adolf Hitler byl finansowany przez Kruppa, Warburgów, Kennedych i Rothschilda. Rzez dokonana na zydach nie przeszkadzala zydom-bankierom. Siedzace w kieszeni bankierów rzady poczatkowo udawaly, ze nic im nie jest wiadomo o tej haniebnej zbrodni. Zbrodnia na zydach zostala zaplanowana w celu wytworzenia powszechnej nienawisci do Niemcow i tym samym, wyeliminowania ich z areny politycznej. Jednoczesnie rozbudzono sympatie do syjonizmu na tyle, te stalo sie mozliwe utworzenie panstwa Izrael. Smialo mozna powiedziec, ze Niemcy zbudowali Izrael. (a fundatorami rowniez Polacy) Trzecia wojna swiatowa ma byc wywolana poprzez konflikt pomiedzy politycznym syjonizmem a Islamem. W wojnie tej obie strony maja sie wzajemnie zniszczyc. Nastapi wówczas kolejna wielka rewolucja, w trakcie której wytworzy sie zaciekla walka pomiedzy chrzescijanami a komunistami. Finalem rewolucji ma byc powszechny Ateizm. Nastapi wówczas zniewolenie ludzkosci w sferze polityki, ekonomii, kategorii fizycznych i duchowych. Tak opracowana przez Alberta Pikela strategia budowania “nowego porzadku” zostala przekazana Giuseppe Mazziniemu w specjalnym raporcie 15 sierpnia 1871 roku. Mazzini zmarl w roku 1872. Jego nastepca zostal Adrian Lemi, a w dalszej kolejnosci Lenin i Trocki, po nich Stalin i bez watpienia J.I. Lieberman-Andropow. Odkrycie Ameryki nie moglo ujsc uwadze iluminatów. Izba Rothschilda postanowila podzielic Stany Zjednoczone na dwa obozy jednakowo silne, ktore walczac ze soba wejda w rece miedzynarodowych bankierów. Naslani przez Rothschilda emisariusze, dzialajac w obu zwalczajacych sie obozach, stworzyli tak silne antagonizmy, iz nie moglo obyc sie bez wojny. Polnoc byla finansowana przez Rothschildów za posrednictwem ich agenta Augusta Belmota, a Poludnie finansowo wspierali spokrewnieni z Rothschildami Erlangowie. W tym czasie Abraham Linkoln zostal wybrany prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Jego madre i roztropne przedsiewziecia ekonomiczno-polityczne wprawily Rothschildów w stan zdumienia podszytego glebokim niepokojem. Linkoln bowiem nie chcial byc powolnym narzedziem w rekach konspiratorów. Usilowal pominac miedzynarodowych bankierów i zalozyl bank panstwowy, który mial sluzyc obywatelom, bez korzystania z uslug lichwiarskich posredników. Rothschild nie mógl do tego dopuscic. Niezaleznosc ekonomiczna USA moglaby pokrzyzowac mu plany. Zaistnialy problem rozwiazano zabójstwem szesnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych. W owym czasie nie bylo w USA czlowieka, który bylby w stanie dokonczyc dziela Abrahama Linkolna. Powstala próznie nasycono zwolennikami “NOWEGO PORZADKU”. Potomkowie faryzeuszy mogli bez wiekszych trudnosci opanowywac mlode panstwo.
Swego czasu, Meyer Amschel Rothschild mial powiedziec: “Dajcie mi moznosc emitowania i kontrolowania pieniedzy poszczególnych panstw, to nie bede dbal o to, kto ustanawia prawa”. Jego nastepcy musieli te slowa dobrze zapamietac. Wkrótce po zakonczeniu wojny domowej, do Nowego Jorku przybyl syn rabina z Frankfurtu Jakub H. Schiff. Rothschild polecil mu przejac kontrole nad amerykanskim systemem pienieznym. Mial on lokowac swoich ludzi w rzadzie federalnym i w rzadach stanowych, organizowac zabijajacy chrzescijanstwo ruch ateistyczny, a przede wszystkim antagonizowac obywateli, szczególnie bialych i czarnych. Jakub H.Schiff ozenil sie z córka Loeba – Teresa – przez co stal sie wspólpartnerem spólki bankierskiej Kuhn, Loeb & Co. Kuhn i Loeb byli emigrantami z zydowskich gett w Niemczech. Do USA przybyli w polowie lat czterdziestych dziewietnastego stulecia. Emigracja do USA stala sie zlotym interesem. Armia ludzi, która zrobila swoja robote w starej Europie, zostala przetransportowana do nowej Ameryki. J.H Schiff sciagal sobie wspólników z niemieckich gett. Ponadto, pomocnym dla niego stal sie fakt zabójstwa cara Aleksandra II (1881r.). Po zabójstwie, w carskiej Rosji przybraly na sile wystapienia antyzydowskie. Podsycali je agenci Rothschilda. Pogromy byly ich dzielem. Zydzi nie mieli wyjscia, musieli obrac Stany Zjednoczone jako kolejna ojczyzne. W tym okresie American Joint Distribution Committee za pieniadze amerykanskich podatników sprowadzala do USA zwolenników komunizmu. 10 kwietnia 1870 roku przyszedl na swiat Hiam Goldman, który z czasem zaslynal w swiecie jako W.I. Lenin Z siedmioma wspóltowarzyszami zawiazal grupe dzialania, cos w rodzaju awangardy rewolucyjnej, oderwanej od modnego wówczas radykalnego socjalizmu. Trzymajac sie scisle wskazówek Alberta Pike’a, Lenin postanowil tworzyc ZAWODOWYCH rewolucjonistów na drodze scislej selekcji, intensywnego szkolenia i glebokiej konspiracji. W “Dzielach wybranych” Lenina – tomy II, VIII i X – mozna wyczytac, ze postanowiono wówczas polaczyc “legalne formy walki z nielegalnymi’. Lenin polecal infiltrowac i penetrowac rzady, zwiazki zawodowe i organizacje spoleczne, polecal uciekac sie do oszustwa i podstepu, nakazywal prowadzic prorewolucyjna robote bez wzgledu na koszta i ofiary. Z pieniedzmi Lenin nigdy nie mial wiekszych problemów, gdyz poczynajac od 1905 roku ogólnoswiatowa rewolucja komunistyczna byla finansowana w glównej mierze przez najbogatszych Amerykanów. Loza masonska z Milanu 30 lipca 1914 roku otwarcie oznajmila, ze jej celem jest zbudowac nowa ere “wolna od tronów i oltarzy”. Ich panem i Bogiem mialo stac sie slowo: “Gotówka”(MAMONA). Istotnie, do bolszewickiej euforii przylaczyla sie finansierska tyrania i miedzynarodowa bigoteria. W ciagu pierwszych czterech lat rewolucyjnego dzialania Lenin zwerbowal siedemnastu fanatyków bolszewickiego ruchu. Miedzy nimi byli: J.W Dtugaszwili-Stalin, znany wówczas- z napadów rabunkowych na banki i sklepy, L. Mojsze Kaganowicz, pózniejszy zausznik Stalina, M.M. Finkelstein-Litwinow, bankier Max Warburg, bedacy jednoczesnie szefem tajnej policji w Niemczech, a takze, opiekun prezydenta USA W. Wilsona – E. Mendel House. W 1907 roku Lenin zorganizowal w Londynie zjazd bolszewików. Koszta zjazdu pokryl Zyd Józef Fels – amerykanski producent mydla i lider komunistycznego ruchu w USA. W dziesiec lat pózniej, to jest w 1917 roku, bolszewicy liczyli juz czterdziesci tysiecy czlonków. Bylo wiec komu rzadzic socjaldemokratyczna republika Adlera-Kierenskiego. Wykorzystujac tyranskie barbarzynstwo czerwonej bandy, pod wodza Zyda Lenina (HAIMA GOLDMANA), dokonala zamachu na Europe. W 1902 roku do USA przybyli Pawel i Felix Warburgowie. Ich brat Max pozostal we Frankfurcie, aby zarzadzac rodzinnym bankiem i kierowac niemiecka policja. Pawel ozenil sie z córka Salomona Loeba – Nina, a Felix wybral sobie za zone córke Jakuba H. Schiffa – Frede. Dzieki tym malzenstwom i pieniadzom Rothschilda spólka Kuhn, Loeb & Co. stala sie dominujaca i poczela wplywac na losy swiata. Kierowana przez Jakuba H. Schiffa firma Kuhn,. Loeb & Co. wsparta finansowo cesarza japonskiego i tym samym dopomogla mu pokonac rosyjskiego cara. Jednoczesnie Schiff finansowal bolszewików, usuwajac podstepnie pieniadze carskiej Rosji z rynku Stanów Zjednoczonych. Duzymi krokami zblizala sie pora zemsty na rosyjskich carach za odmówienie Nathanowi Rothschildowi posluszenstwa i lojalnosci przez cara Aleksandra I podczas kongresu wiedenskiego w 1815 roku. Rewolucja z 1905 roku przekonano sie, ze car byl jeszcze zbyt silny, by móc go pokonac. Nalezalo mu wiec dolozyc wojne o swiatowym zasiegu. W czasie wojny rosyjsko-japonskiej ponad piecdziesiat tysiecy rosyjskich zolnierzy zostalo wzietych do niewoli. Finansowani przez Schiffa czlonkowie amerykanskiej organizacji “Przyjaciól Wolnosci Rosjan” rozsiewali rewolucyjna propagande wsród jenców rosyjskich. Poltora tony papieru z rewolucyjna propaganda przerzucono z Nowego Jorku do Japonii. Korzystajac z goscinnosci Japonczyków “Przyjaciele Wolnosci Rosjan” szkolili przyszlych matrosów, którzy dwanascie lat pózniej szturmem zdobyli Piotrogrod. Chcac bezwzglednie panowac w USA, Jakub H. Schiff zalozyl w 1913 roku Anti-Defamation League (ADL), której celem stato sie utozsamiac ataki na poczynania Rothschildów, Warburgów i im podobnych z atakami na zydow. Tym sposobem zamykano.przeciwnikowi usta. Nikt bowiem nie chce byc utozsamiany ze sprawcami pogromów. Koliduje to bowiem z etyka chrzescijanska. Co wiecej, ADL poczela pelnic role gestapo konspiracji. Kontrolowala ona wszystkie organizacje “walczace o ludzkie prawa”, kontrolowala sklepy, hotele, radiostacje, agencje reklamowe i wszystkie srodki masowego przekazu. O twórcach komunizmu nie mozna bylo mowic prawdy. Skad, my Polacy, to znamy? Pod przewodnictwem Lenina (Haim Goldman) komunisci wprowadzili duchowy kanibalizm. Wyhodowano dzieci-bestie, które posylaly swoich rodzicow na rozstrzal, którym pózniej postawiono pomniki, by innych zachecic do nasladownictwa. Rosje zdobyto glodem, rozwiazloscia i bestialskim terrorem. W lipcu 1914 roku CZARNA REKA – wywodzaca sie od grupy masonskiej pentagonów Nodiera – zamordowala w Sarajewie arcyksiecia Franciszka Ferdynanda. Byl to atak w prostej linii na Habsburgow. Tym samym, usilowano odebrac Niemcom bogate zloza diamentowe w Afryce Poludniowej. Mord w Sarajewie zapoczatkowal pierwsza wojne swiatowa. Wojna ta byla przeciez konieczna dla pomyslnego rozegrania rewolucji bolszewickiej, jak to proponowal Albert Pike. Carskie imperium stracilo w tej wojnie piec milionów ludzi. Dalsze pietnascie milionów stalo sie nieproduktywne. Ruina carskiej gospodarki byla nieunikniona. Kluczowa postacia w dziele tworzenia novus ordo seclorum byl Cecil Rhodes. Eksploatujac zloza zlota i diamentów w Afryce Poludniowej juz w latach dziewiecdziesiatych XIX stulecia zarabial okolo pieciu milionów dolarów rocznie. W 1888 roku Rhodes przekazal caly interes w rece Rothschilda. Zalozono wówczas tajne stowarzyszenie “OKRAGLEGO STOLU” (och jak mnie niedobrze sie robi jak to slysze, tylko wtedy zrobiono to bez Bolka), którego schematem organizacyjnym byly koncentryczne kregi organizacji iluminatów. W imieniu Rothschilda wystepowal Lord Alfred Milner. Dzielem Okraglego Stolu byla pierwsza wojna swiatowa i oczywiscie rewolucja bolszewicka z 1917 roku. W czasie wybuchu pierwszej Wojny swiatowej z prezydentem USA byl Woodrow Wilson. W 1916 roku wybierano go ponownie z okrzykiem na ustach; “On trzymal nas z dala od wojny”. Amerykanscy patrioci dobrze pamietali ostrzegawcze slowa George Washingtona wzywajace do trzymania sie z daleka od zagranicznych wojen. Nie chcieli wiec brac udzialu w obcej im wojnie. Jak wiadomo, pierwsza wojna swiatowa byla bonanza miedzynarodowych bankierów. Budujac Zwiazek Sowiecki od Wladywostoku po Lizbone, musiano wykonczyc jednoczesnie Rosje i Niemcy. Z tego powodu, udzial USA w tej wojnie byl konieczny. Pierwsze poufne spotkanie, na którym ustalono dyrektywy dotyczace sposobu rozegrania rewolucji bolszewickiej, rewolucji, która wstrzasnie swiatem, odbylo sie 14 lutego 1916 roku w Nowym Jorku. Wziely w nim udzial szescdziesiat dwie osoby, z których az piecdziesiat bylo weteranami rewolucji w 1905 roku. Smialo mozna powiedziec, ze inzynierami rewolucji bolszewickiej z 1917 roku byli: Jakub H. Schiff, Felix Warburg, Otto H. Kahn, M.L. Schiff, Max Breitung, Isaac Seligman, Guggenheim oraz Kuhn, Loeb & Co. Wiosna 1917 roku Jakub H. Schiff rozpoczal hojniej finansowac Leive Bronstein-Trockiego. Jego inwestycja w rewolucje bolszewicka miala osiagnac zawrotna sume, okolo dwudziestu milionów dolarów.
Niemniej jednak, obserwacja zycia codziennego wykazuje, ze najlichszy sluga sockomuny na Zachodzie, nawet taki, który niedawno wyjechal z PRL, posiada niewidzialnego opiekuna, umozliwiajacego niezle urzadzenie sie na nowym terenie dzialania. Opieka niewidzialnej reki siega czasów A.M. Rothschilda i Adama Weishaupta. Leiva Bronstein-Trocki, zaopatrzony przez prezydenta USA W. Wilsona w amerykanski paszport, opuscil Nowy Jork na pokladzie statku Kristianiafjord w dniu 26 marca 1917 roku. Plynelo z nim 265 rewolucjonistów, a miedzy nimi takie slawy, jak przyjaciel prezydenta Wilsona Charles R. Crane, Leiva Fiszelew oraz amerykanski komunista Lincoln Steffens. Statek Kristianiafjord zawinal do Halifaksu. Kanadyjczycy aresztuja Trockiego w dniu 3 kwietnia 1917 r. Postepowanie Kanadyjczyków bylo logiczne; skoro Trocki obiecywal, ze po przejeciu wladzy w Rosji zawrze pokój z Niemcami, z którymi Kanada byla w stanie wojny, nalezalo go aresztowac i przetrzymac przynajmniej do czasu zakonczenia wojny. Jednak reakcja Anglików i Amerykanów byla tak ostra, ze Kanadyjczycy, chcac niechcac, zmuszeni byli puscic Trockiego wolno. Wielka kampanie na rzecz uwolnienia Trockiego prowadzil liberal i mason w jednej osobie, dr Robert M. Coulter, bedacy od roku 1897 ministrem poczty kanadyjskiej, zabarwiajacej sie coraz bardziej na kolor czerwony. Zatem, w kwietniu 1917 roku wladze kanadyjskie puscily Trockiego wolno z wielkimi przeprosinami za spowodowana zwloke w podrózy. Stalo sie tak na zadanie brytyjskiej ambasady w Waszyngtonie. Osobistym opiekunem Trockiego byl z nim podrózujacy L. Steffens. Utrzymywal on kontakt pomiedzy prezydentem USA W. Wilsonemi Ch.R. Crane oraz Trockim. Majac takich opiekunów i paszporty amerykanskie w kieszeniach, rewolucjonisci Trockiego bez zadnych juz przeszkód mogli polaczyc sie z grupa Lenina, by wspólnie pokierowac bolszewicka rewolucja. Obok USA, drugim inkubatorem dla zawodowych rewolucjonistów stala sie Szwajcaria. Tam przebywal na wygnaniu W.I. Lenin (Zyd Haim Goldman). Wiosna 1917 roku byla ustalona pora powrotu do Rosji.W tym czasie nie bylo to latwe z powodu wojny Rosji z Niemcami. Mial jednak Lenin dobrych opiekunów w rzadzie niemieckim. Bankierska rodzina Bethmanow z Frankfurtu, A. Zimmermann, A. Israel Helpland alias Parwus, Jakub Furstenberg alias Ganecki, oraz szef policji niemieckiej Max Warburg ulagodzili rzad kajzera i 16 kwietnia 1917 roku 224 rewolucjonistów z Leninem, Krupska i Radkiem-Sobelsonem na czele, wyruszylo z Berna w zaplombowanych wagonach, by poprzez Niemcy, Szwecje i Finlandie przedostac sie do Rosji. Korupcyjny system rzadzenia rosyjskich carów zostal stworzony po to, aby latwiej bylo go wymienic na nowy system politycznej korupcji. Po ustapieniu cara Mikolaja II ustanowiono rzad tymczasowy ksiecia Lwowa, który dzieki swej nieudolnosci i dzieki zakulisowym intrygom przekazal swa wladze w rece socjaldemokraty Aleksandra Adlera-Kierenskiego. Zatem, wladza w Rosji gwaltownie poczela skrecac w lewo. Pod naciskiem bankiera Jakuba H. Schiffa rzad Kierenskiego oglosil amnestie dla wszystkich komunistów bedacych w nielasce za udzial w rewolucji z 1905 roku. Tym samym przesadzono o losach Rosji, gdyz wystarczy miec w danym kraju jedynie trzy procent zwyrodnialców, by móc sterroryzowac cale spoleczenstwo. Przekonali sie o tym Rosjanie w roku 1917, przekonali sie tez i Polacy w latach 1945-56.
Polityka wewnetrzna w bolszewickim panstwie zajal sie Jankiel-Swierdlow, armia BronsteinTrocki, wymiarem “sprawiedliwosci” Steinberg, ideologie prezentowal Goldenbach-Riazanow, a walka z religia kierowal Gubelman-Jaroslawski. Dopóki nie rozlozono moralnie i fizycznie antybolszewickich armii, dopoty bolszewicy “walczyli z niemieckim najezdzca”. Z chwila, gdy sytuacje opanowala Armia Czerwona, z wielkim pospiechem do Brzescia Litewskiego udali sie: Trocki, Joffe, Karakhain i Rosenfeld -Kamieniew, aby podpisac pokój z Niemcami. Leiva Bronstein-Trocki mial dobre powiazania z miedzynarodowymi bankierami poprzez swego krewniaka Abrahama Givatovzo, który za czasów carskich udawal antybolszewika. Przed wybuchem rewolucji bolszewickiej zarzadzal on bankiem syberyjskim. Posiadal prywatny bank w Kijowie. W 1918 roku otrzymywal od bolszewików zloto i uzytkowal je zgodnie z ich zyczeniem. Carskie zloto i diamenty byly glównym srodkiem platniczym uzywanym przez bolszewików. Carskie ruble i sztaby zlota byly przewozone do Norwegii, gdzie dzialal w imieniu bolszewików M. Gruzenberg, oraz do Szwecji, gdzie bolszewikom stuzyl Olof Aschberg. Ze Skandynawii zloto bylo przewozone do Niemiec i do USA. Dla przykladu, Michal Gruzenberg przywiózl do USA carskie diamenty i tam je sprzedal. W 1917 roku byl on przedstawicielem amerykanskiej firmy w Piotrogrodzie. Pózniej, pod nazwiskiem Aleksander Gumberg, stal sie bolszewickim agentem na teren Skandynawii, az do czasu, gdy go deportowano z Norwegii. Ostatecznie, gdy juz w Europie byl spalony, przeniósl sie do Nowego Jorku i tam pracowal w bankowosci. Rzad W. Wilsona zapewnil firme Kuhn, Loeb & Co, ze nie nalozy ograniczen na PRZYWÓZ zlota z Rosji sowieckiej. Zatem, sowieccy komisarze ludowi, jak powiedzmy prof. Lomonosow, przywozili do USA carskie zloto statkami. Jeden kurs zawieral srednio dwiescie skrzyn zlota, po trzy pudy kazda, co dawalo okolo szescdziesieciu ton zlota. Szwedzka mennica przetapiala carskie zloto i stemplowala je wlasnymi pieczeciami. Dzieki temu Olof Aschberg mógl zaoferowac szwedzkim bankom “nieograniczone ilosci rosyjskiego zlota”. Bankier “ogolnoswiatowej rewolucji Olof Aschberg byl dyrektorem sztokholmskiego Nya Banken, zalozonego w 1912,roku. W.1915 roku, wespól z J.P. Morganem, opracowywal plan zdobycia rosyjskich bogactw naturalnych. Za wspieranie pieniedzmi kajzerowskich Niemiec alianci wpisali Nya Banken na czarna liste. Zatem,w 1918 roku Nya Banken przeksztalcil sie w Svensk Ekonomiebolaget i nadal mogl budowac ogólnoswiatowy superrzad. Za czasów carskich Olof Aschberg byl przedstawicielem na Rosje z “ramienia J.P. Morgana i byl negocjatorem w sprawie rosyjskich dlugów. Do chwili wybuchu bolszewickiej rewolucji Aschberg i Krassin reprezentowali finanse carskiego rzadu. W trakcie rewolucji obaj gwaltownie zmienili barwy i zaopiekowali sie finansami bolszewików. Z Aschbergiem scisle wspólpracowali: Karol Furstenberg, jako pierwszy minister finansów w bolszewickim rzadzie, oraz Max May, jako przedstawiciel nowojorskiego Guaranty Trust. Inny Purstenberg, Jakub, znany równiez jako Ganecki, dostarczal bolszewikom pieniadze od bankierów rezydujacych w Niemczech, zwiazanych z klanem Rothschildow. Pierwszy sowiecki bank, zalozony w roku 1922, o nazwie Ruskombank, byl kierowany przez Olofa Aschberga. Stalo sie tak zapewne dzieki jego zazylej przyjazni z bolszewicka szyszka Maximem Finkelstein-Litwinowem. Meyer Genoch Moisewicz Wallachi wystepujacy pod nazwiskami: Graf, Finkelstein, Buchmann, Harrison, Litwinow, jako, ze prowadzil zywot aktywnego rewolucjonisty, byl pierwszym bolszewickim ambasadorem w Wielkiej Brytanii. Za posrednictwem Ruskombanku Litwinow zaplacil Wielkiej Brytanii trzy miliony funtów jako rekompensate za wyrzadzone firmom brytyjskim szkody w trakcie przeprowadzania bolszewickiej nacjonalizacji. W 1924 roku, w wyniku czystki stalinowskiej, Ruskombank zmienil nazwe na Vneshtorg, a Olof Aschberg zostal usuniety. W 1915 roku J.P. Morgan wraz z Rockefellerami postanowili zinfiltrowac lewicowe ugrupowania dzialajace na terenie USA. Celem bylo nie ich zlikwidowanie, ale opanowanie. Z czasem, przejeto kontrole nawet nad III Miedzynarodówka. J.P. Morgan oraz J.A. Stillman i ziec Stillmana Percy A. Rockefeller, zalozyli American International Corporation. Celem tej firmy byl ratunek bolszewików przed porazka, a niemal do niej dzoszlo w 1918 roku. J.P. Morgan musial jednoczesnie “popierac” Aleksandra Kolczaka. Niewiele mógl na tym stracic, gdyz zloto Kolczaka bylo zdeponowane w San Francisco. W ramach probolszewickiej dzialalnosci na terenie USA, w 1920 roku zalozono organizacje pod nazwa “Zjednoczeni Amerykanie”. Celem tej organizacji miala byc… walka z komunizmem. Jednym z jej zalozycieli byl Otto H. Kahn, reprezentujacy probolszewicka firme Kuhn, Loeb Co., która w owym czasie trzymala bolszewików przy zyciu. W istocie celem tej organizacji bylo wychwycenie “radykalnych dzialaczy antykomunistycznych” na terenie USA.
Przebiegle aranzowany “antykomunistyczny” halas odwracal uwage opinii publicznej od nabrzmialej kwestii ratowania za wszelka cene bolszewickiego panstwa. Lista bankierów wspierajacych rewolucje, “która wstrzasnela swiatem”, jest równiez dluga, jak kolejki przed sklepami w PRL. Nawet znalazl sie na niej bliski przyjaciel Grigorija Rasputina, Dimitri Rubenstein, który przed wybuchem rewolucji zarzadzal rosyjsko-francuskim bankiem w Piotrogrodzie. Po rewolucji, Rubenstein przeniósl sie do Sztokholmu i tam reprezentowal bolszewików w sprawach finansowych. Olbrzymi rosyjski rynek przeksztalcono w rynek neokolonialny. Miedzynarodowi bankierzy przystapili do intensywnej eksploatacji gigantycznych polaci Euroazji. Morgan z Rockefellerem poczeli organizowac w Zwiazku Sowieckim mordercze pieciolatki. Idee humanizmu zrównano z powszechna kolektywizacja. J.P. Morgan, Rothschildowie, czy Rockefellerowie nie zrezygnowali z wlasnych fortun dla dobra bliznich. Zmusili jednak setki milionów ludzi do niewolniczej pracy. Dzielo zniewalania ludzkosci przykryto mimikra liberalizmu. Liberalizm brzmi bardzo niewinnie i humanitarnie. Co wiecej, dzieki liberalizmowi unika sie epitetu “czerwony”. Bankierów i bolszewikow laczyla wspólna cecha: internacjonalizm. Trocki mógl zaprzysiac carskich generalów w celu zbudowania Armii Czerwonej i mógl wykonczyc wielce patriotyczny scisle niepodleglosciowy ruch Armii Zielonej, która dysponujac siedmiuset tysiacami zolnierzy desperacko walczyla zarówno z czerwonymi, jak i z bialymi; jako, ze biali zostali stworzeni po to, aby zdezorientowac Rosjan, i tym samym, zwiekszyc szanse bolszewików na koncowe zwyciestwo. Inter-bankierzy i interrewolucjonisci utopili we krwi wolnosciowy zryw rosyjskich patriotów. Jednak bolszewizmu tracacego rusycyzmem nie mozna bylo sprzedac swiatu. Zatem, rezim bolszewicki przemianowano na partie komunistyczna, a Zwiazkowi Sowieckiemu dano konstytucje bazujaca na internacjonalistycznym “Manifescie komunistycznym” Karola Marksa. Na tego rodzaju bazie mozna juz bylo przystapic do budowy ogolnoswiatowego rzadu, z ogolnoswiatowa policja, armia, szkolnictwem i ogolnoswiatowym ateizmem.
W styczniu 1918 roku Lenin przyrzekl inter-bankierom oczyscic ziemie rosyjska “z wszelkiej masci szkodliwych insektow” poprzez najciezsza prace niewolnicza. Istotnie, tagiernicy stali sie glówna sila robocza bolszewickieqo panstwa. Lagierników traktowano w sposób bestialski, gdyz stanowili nie tylko darmowa sia robocza, ale nalezeli takze do tzw. wrogow ludu. Dzieki temu, stworzyli grupe spoleczna spedzajaca zycie w kopalniach. Jeden z lagiernych oprawców, N.Frenkel, zaproponowal Stalinowi, by reperowac sowiecka ekonomie przy pomocy pracy niewolniczej. Propozycje przyjeto i od tamtej pory wladza sowiecka przedstawiala NKWD zapotrzebowanie na lagiernikow, a ta skrupulatnie uzupelniala wymagana liczbe polujac na “wolnych” obywateli. W pierwszych trzech latach umacniania zdobyczy rewolucji bolszewickiej Rosje pokryly ugory i zdewastowane fabryki. Wszak komunisci sa mistrzami w niszczycielskim dzialaniu. W 1921 roku Lenin obwiescil swiatu Nowa Ekonomiczna Polityke (NEP). Tym samym, zaprosil do Rosji inzynierow i naukowców z Zachodu. O kapitalistach wypowiedzial sie wowczas nastepujaco:
“Beda oni udzielac kredytow, które zasila komunistyczne partie calego swiata. Zaopatrujac nas w nowoczesny sprzet i nowoczesna technologie, czego obecnie tak bardzo nam brakuje, odbuduja nasz przemyst zbrojeniowy, który jest konieczny dla przeprowadzenia ataku na naszych zaopatrzeniowców. Innymi slowy, beda pracowac na wlasna zgube”.
Istotnie, pierwsza nowoczesna fabtyka samolotow wybudowal bolszewikom niemiecki koncern Junkersa. Armie Czerwona zbudowali Niemcy. Po traktacie wersalskim bolszewicy zaoferowali Niemcom swoje poligony. Dzieki temu, Niemcy mogli ominac zakazy traktatu wersalskiego, a bolszewicy otrzymali samoloty, czolgi, bron chemiczna i kadry oficerskie. Elewem niemieckiej szkoly byl, miedzy innymi, sowiecki gen. Zukow. W roku 1921 obywatel amerykanski Herbert Hoover zorganizowal akcje pomocy dla glodujacej Rosji sowieckiej. USA wyslaly wówczas siedemset tysiecy ton zywnosci.Ratujac po czesci od smierci glodowej niewolników komunizmu, uratowano przed zaglada bolszewizm. Pomimo, iz nie bylo nawiazanych stosunków dyplomatycznych pomiedzy rzadami USA i Rosji sowieckiej, amerykanscy przemyslowcy zawierali prywatne kontrakty z rzadem sowieckim. I takze, Standard oil Company zajela sie poszukiwaniami ropy naftowej, A. Harriman zaopiekowal sie kopalniami manganu, a General Electric wyposazyla Moskwe w instalacje elektryczna wartosci dwudziestu milionów dolarów. W latach 1921-25 wyslano z USA do Rosji sowieckiej urzadzenia przemyslowe wartosci trzydziestu siedmiu milionów dolarów. Najwieksze amerykanskie koncerny zaczely robic ciezkie pieniadze. W latach 1918-22 bolszewicy przekazali do banku J. Schiffa szescset milionów rubli w zlocie, w carskim zlocie. Angielska firma Lena Goldfields Ltd zajela sie rosyjskimi kopalniami zlota, modernizujac je i zwiekszajac ich wydajnosc. Mieli wiec bolszewicy, czym placic za okazywana im pomoc. W 1930 roku Ford Motor Company zabrala sie energicznie do rozbudowy sowieckiego przemyslu motoryzacyjnego. Dzieki temu, miasto Gorki stalo sie odpowiednikiem amerykanskiego Detroit. Inzynierowie z Detroit zaprojektowali i zbudowali bolszewikom olbrzymia fabryke traktorów, która jednoczesnie mogla produkowac czolgi. Amerykanska firma Cleveland zrobila z Magnitogorska kopie miasta Gary ze stanu Indiana w USA. Magnitogorsk stal sie posiadaczem najwiekszej w swiecie huty stali. Stal byla bolszewikom bardzo potrzebna do produkcji armat i czolgów. Przemysl sowiecki potrzebowal energii elektrycznej. Nie na darmo Lenin powiedzial, ze komunizm to elektryfikacja kraju. Amerykanski inzynier, H. Cooper, w duzym pospiechu zaprojektowal elektrownie wodna na Dnieprze – która sowiecka propaganda rozreklamowala jako dowód sukcesu sowieckiej mysli technicznej. Pomimo tak olbrzymiej pomocy z Zachodu, w roku 1933 przed bolszewikami stanelo widmo totalnej kleski. W “Kraju Rad” zapanowal glód, ubóstwo i zepsute powietrze. Sztuczny twor nie mogl dzialac. I tym razem dawni przyjaciele bolszewików nie zawiedli. Pomocy udziel prezydent USA F.D. Roosevelt. Zwiazek Sowiecki uzyskal uznanie dyplomatyczne od rzadu Stanów Zjednoczonych. Byla to pomoc wyjatkowo skuteczna, gdyz od tego momentu kapitalisci calego swiata mogli popierac bolszewikow w sposob jawny. Zatem, zgodnie z planami tworców novus ordo sedlorum, bolszewicki embrion czerwonej epidemii nie mogl szczeznac marnie. Wielce wdzieczny za te pomoc Finkelstein-Litwinow przyrzekl F.D. Rooseveltowi, iz Zwiazek Sowiecki dopomoze amerykanskim komunistom zaprowadzic w USA czerwona dyktature (!).
http://tworca.org/komunizm.html
Pięć lat po Summorum Pontificum Pięć lat temu papież Benedykt XVI wydał jeden z najbardziej znaczących dokumentów swojego dotychczasowego pontyfikatu: motu proprio (a więc akt wydany z własnej inicjatywy, dosłownie „własnym ruchem” – pamiątka czasów, gdy papieże przede wszystkim odpowiadali na prośby innych) SummorumPontificum. Aktem tym Ojciec Święty ogłosił, że liturgia (a więc Msza św., liturgia godzin oraz obrzędy sakramentów i innych nabożeństw) w rycie rzymskim – jego kształcie sprzed reformy dokonanej po zakończeniu II Soboru Watykańskiego – nigdy nie została zakazana ani legalnie zniesiona. To stwierdzenie rewolucyjne: oto najwyższy autorytet w Kościele mówi wprost: nie robili niczego złego nie chcący pogodzić się z usunięciem z kościołów liturgii, która była w nich celebrowana od tak dawna, jak sięga pamięć Kościoła. Nie dopuszczali się zła ci, którzy tą liturgią chcieli karmić swoje życie duchowe, na których zaś sypały się kary, szyderstwa, oskarżenia o nieposłuszeństwo czy zamknięcie się na działanie Ducha Świętego. To jest pierwszy cel papieskiego dokumentu: oddanie sprawiedliwości tym, którzy nie robili niczego złego, a którzy przez czterdzieści lat od swoich biskupów często słyszeli co innego. Drugi cel motu proprio związany jest z faktem, że papież skierował go do całego Kościoła, a nie tylko do grupy bezpośrednio zainteresowanych nim wiernych. Skoro tradycyjna liturgia nigdy nie została zakazana, a nawet więcej: nie mogła być zakazana, to logiczną konsekwencją tego stwierdzenia jest przywrócenie jej na powrót miejsca w codziennym życiu całego Kościoła. Jest to, zdaniem papieża, konieczne, gdyż nie można nagle ogłosić, że coś, co od zawsze było święte, nagle ma być zakazane. Taka sytuacja, która miała miejsce w Kościele w ciągu ostatnich czterdziestu lat nie mogła być dłużej tolerowana, bo była dla duchowego życia wiernych po prostu szkodliwa. Skarbiec prastarej łacińskiej tradycji liturgicznej musi być dla wszystkich wiernych na powrót otwarty. I właśnie ogłoszenie tego wprost całemu Kościołowi oraz skonfrontowanie z prawdą o aktualności tradycyjnej liturgii tych biskupów, księży czy świeckich, którzy nie chcieli jej do tej pory przyjąć, było papieskim zamierzeniem. Trzecim wreszcie celem było podanie takich norm szczegółowych, które powrót tradycyjnej liturgii do kościołów uczynią łatwym i pozbawionym wrażenia, że jest to jakiś indult czy wyjątek od ogólnej zasady. Ojciec Święty podkreślił, że uczestniczenie w tradycyjnie sprawowanych nabożeństwach jest prawem wiernych, a nie wydzielaną im łaską. Z drugiej strony, powrót tej liturgii musi uwzględniać realia życia Kościoła, od czterdziestu lat jej pozbawionego. Jak po pięciu latach można ocenić realizację tych celów? Trzeba, po pierwsze powiedzieć, że papieski dokument postawił sprawę powrotu do tradycji liturgicznej w centrum debaty wewnątrz Kościoła. Temat – do tej pory albo nieobecny albo kwitowany paroma krzywdzącymi ogólnikami – musiał być wreszcie potraktowany na poważnie. Biskupi, księża, dziennikarze katoliccy, chcąc nie chcąc, musieli przyjąć do wiadomości, że jest to kwestia, której nie można przemilczeć. Równocześnie trzeba powiedzieć, że zmiana świadomości biskupów, a więc tych, bez których nie uda się żadna reforma w Kościele, a żadna papieska decyzja nie wejdzie w życie, postępuje opornie. Owszem, hierarchowie w wielu miejscach, gdzie do tej pory stawiali tamę celebrowaniu tradycyjnej liturgii, oporu tego zaprzestali. W Polsce przed papieskim dokumentem miejsc celebrowania Mszy św. w starszej formie było kilka, obecnie jest ich niemal czterdzieści. Mimo tej wyraźnej zmiany i pewnego poluzowania dotychczasowych rygorów, nie widać jednak generalnej zmiany świadomości u pasterzy Kościoła: ciągle traktują oni sprawę tę jako problem do rozwiązania, a nie jako szansę: jako dziwne pragnienia marginesowej grupki wiernych, a nie jako skarb, z którego korzystać może cały Kościół. Jako dobro, które ciągle mogą dowolnie dozować, a nie jako święte prawo wiernych, na straży którego mają stać. Jako coś, czym zainteresowani mogą być nieliczni i zainteresowania tego nie można rozprzestrzeniać. Ta zmiana mentalności jest ciągle jeszcze przed nami.
Michał Barcikowski
Pokusa „tradycjonalistycznego” nihilizmu Pojawił się ostatnimi czasy w niemainstreamowej, więc autentycznie wolnej, przestrzeni wymiany myśli bardzo wyrazisty nurt młodych autorów przyznających się do tradycjonalizmu, i to w bardzo radykalnej, bezkompromisowej, nieprzejednanej wobec wszelkich postaci kulturowego i politycznego modernizmu wersji – tak bardzo nieprzejednanej, że skłonnej do szukania modernistycznych miazmatów tam, gdzie ich nie ma, i jak najbliżej siebie. Odrzucając przeto z wyraźnym wstrętem zasadę „nie ma wroga na prawicy”, nie tylko tam właśnie go z namiętnością wynajdują, ale jednocześnie okazują zdumiewającą pobłażliwość, ba! – wyraźną sympatię – dla „antysystemowej” lewicy, i to właśnie tej najbardziej skrajnej. Chętnie z nimi dyskutuję, bo są oczytani, chłonni umysłowo, inteligentni, mają ciekawe spostrzeżenia i zasadniczo bliski mi sposób myślenia, ale pewne ich pomysły i analizy potrafią wprowadzić mnie w osłupienie. Tu skupię się na jednym tylko wątku ich rozumowania i odczuwania, a mianowicie na zdecydowanie demonstrowanym antyokcydentalizmie. Wyraża się on już na samym poziomie leksykalnym, w często używanym a wysoce pogardliwym słowem „zachodniactwo”, które, notabene, wygląda na kalkę rosyjskiego „zapadnictwa”, co też pokazuje ich źródła inspiracji. Krytycyzm wobec Zachodu – w sensie cywilizacyjnym oczywiście – to naturalnie rzecz nie nowa, a nadto w zupełności usprawiedliwiona. Każdy, kto ma elementarną wiedzę w tym zakresie, wie doskonale, że należy on właściwie do standardowego zestawu konserwatywnej, względnie tradycjonalistycznej (nie ma tu potrzeby wchodzić w te subtelne dystynkcje, bo wiadomo, o jaki nurt chodzi) krytyki kultury, i to już od kilkuset lat. Myśliciele antymodernistyczni spierali się jedynie o to, kiedy Zachód zaczął gnić: czy – jak mniemali na początku – dopiero w Oświeceniu, czy – gdy stopniowo odkrywano coraz głębsze fundamenty nieładu – już od wczesnonowożytnego czy nawet późnośredniowiecznego zerwania z tradycją klasyczno-chrześcijańską, wraz z nominalizmem i awerroizmem, a najbardziej radykalni (jak Gómez Dávila) zaatakowali nawet scholastykę albo (jak Evola) antyimperialny papalizm. Generalnie jednak na tym poziomie nie ma sporu: to, że Zachód nowoczesny i ponowoczesny jest nafaszerowany duchową trucizną – będąc jednocześnie głównym wytwórcą tej trucizny – stanowi dla każdego tradycjonalisty oczywistość. Każdemu z nich musi cierpnąć skóra – bardziej nawet z obrzydzenia niż z przerażenia – gdy słyszy zwrot „wartości zachodnie”, bo jest pewne, że do tego zestawu należą same obrzydliwości i profaństwa, począwszy od „praw człowieka” i „świeckiego państwa”, a skończywszy na „prawach reprodukcyjnych kobiet” czy „równouprawnieniu orientacji seksualnych”. Różnica pojawia się dopiero na poziomie „zasadniczej intencji”, to znaczy tego, jaki właściwie jest cel tej krytyki: niszczycielski (a więc właśnie nihilistyczny) czy uzdrowicielski? Czy zgniły, demoliberalny Zachód należy zniszczyć, zatopić jak jakąś mityczną zepsutą Lemurię lub spalić jak Sodomę i Gomorę, aby potem móc na trupie „zachodniactwa” zatańczyć radosną „tradycjonalistyczną karmaniolę”, czy też idzie o to, aby go uleczyć i przywrócić go na tor, na którym się począł, lecz potem z niego zboczył i w końcu się wykoleił. Dla tradycjonalisty katolickiego, rzymskiego w pełni znaczeń tego słowa, Zachód w swoim podstawowym znaczeniu to nie jego nowożytne i nowoczesne zwyrodnienie, lecz szczyt historycznego rozwoju cywilizacji chrześcijańskiej (moi oponenci nie znoszą tego słowa, podobnie jak „cywilizacja łacińska”), począwszy od wykształcenia się tego pojęcia wraz z renovatio Imperii Romanorum przez Karola Wielkiego i papieża Leona III, kulminujący w średniowieczu, po czym – jak już wiemy – zaczął się staczać po równi pochyłej. Mimo to, ów pierwotny sens słowa „Zachód” nadal zachowuje znaczenie i moc zobowiązującą, bo jak pisał Donoso Cortés (w swojej „katastroficznej” przecież mowie o położeniu Europy), poza chrześcijaństwem, i to chrześcijaństwem rzymskim, nie ma właściwie cywilizacji (Grecja dała nam tylko wspaniałą kulturę, która jest „lakierem” cywilizacji), albowiem ono ucywilizowało świat poprzez trzy rzeczy: czyniąc autorytet rzeczą nienaruszalną, czyniąc posłuszeństwo rzeczą świętą oraz czyniąc wyrzeczenie i ofiarę rzeczą boską. Poza tą cywilizacją, cywilizacją katolicką, wszystko jest barbarzyństwem. Cóż natomiast – poza „kreatywną destrukcją” Zachodu – proponują nam owi inni tradycjonaliści, gardzący tradycją zachodnią i ani nie wierzący, ani nie pragnący, jak możemy się domyślać (choć tego wprost nie mówią), jej odrodzenia? Nie są to propozycje zbyt konkretne, ale ogólny kierunek poszukiwań rysuje się dość wygodnie. Śladem wielkich poprzedników tego kierunku, zwracają swój wzrok ex oriente lux, ku szeroko rozumianemu Wschodowi, tam upatrując i kolebkę Tradycji („Pierwotnej” i uniwersalnej, to znaczy także ponadwyznaniowej, jak głosili prorocy „tradycjonalizmu integralnego”), i jej wciąż bijące serce. Raz może to być Eurazja, raz islam, jeszcze innym razem wszystko to, co wytworzył „aryjski” duch subkontynentu indyjskiego. Jeszcze inni pasjonują się ruchami indygenistycznymi w różnych stronach świata, albo wprost społeczeństwami pierwotnymi, tu i ówdzie szczątkowo zachowanymi. Jest w tym nawet coś wzruszającego, tylko kompletnie nic z tego dla nas nie wynika, bo na przykład Maorysami nigdy nie byliśmy, ani też nigdy się nie staniemy. Tradycjonaliści tego pokroju nieustannie kłują nas w oczy podkreślaniem, że czy to owe szczątkowe społeczności, czy dojrzałe cywilizacje Wschodu, są wciąż jeszcze w dużym stopniu tradycjonalistyczne, wspólnotowe, organiczne etc., podczas gdy Zachód wszystko to zagubił. To prawda, ale co z tego? Czy mamy nie tylko przyłączyć się do dobijania go przez jakąś al-Kaidę albo „eurazyjców”, ale i powędrować – nie tyle fizycznie, co duchowo, na Wschód? Tak jak mistrz tego myślenia – René Guénon, który rozpoznawszy wyschnięcie „świętego cementu” Zachodu, stał się muzułmaninem? Jest to perspektywa niebezpieczna, a nawet zgubna, przede wszystkim dla duszy – unaocznia ona zresztą wszystkie pułapki ponadkonfesyjnej „duchowości”, czego nie zdoła zagłuszyć odmienianie przez wszystkie przypadki słów „transcendencja”, „sacrum”, „numinosum” i całego wokabularza religiologii porównawczej. Nikt, jak wiadomo, nie może przesądzać o niczyim potępieniu, ale zdrowy rozum każe sceptycznie zapatrywać się na przykład na możliwość zbawienia nieszczęsnego Guenona – myśliciela na pewno nietuzinkowego, ale po prostu błądzącego – bo tak opcja raczej jest mało prawdopodobna w odniesieniu do kogoś, kto chciał jednocześnie być ezoterycznym gnostykiem, katolickim integrystą i sufickim mistykiem, uważając, że jest to do pogodzenia. Wykazywanie domniemanych przewag duchowych Orientu ma jeszcze jedną słabą stronę, którą doskonale wypunktował Henri Massis w swojej Obronie Zachodu (Défense de l’Occident) przeciwko germańsko-synkretyczno-orientalnemu mętniactwu „azjanisty” von Keyserlinga. Pisząc o rzeczywistej i nieusuwalnej sprzeczności między Orientem a Okcydentem zauważał: Sprzeczność [ta] spoczywa w różnicy idei, jaką każdy z nich stwarza sobie o człowieku i jego stosunku do wszechświata. Na Zachodzie człowiek chciał być; nie godził się on na zgubienie w rzeczach, na to, by osoba ludzka była niczym innym, jak tylko przybudówką natury, która dla Azjaty roztacza się w złudnych kształtach żyjących i pogrąża całość życia w otchłani olbrzymiej dwuznaczności. Tego rodzaju opór, oto co charakteryzuje Zachód. Rozróżnianie, wybór – oto znamię jego myśli, sformułowanej od najdawniejszych czasów w klasycznym zdaniu Anaksagorasa: „na początku wszystko było zmieszane; przyszła inteligencja, która postawiła każdą rzecz na swoim miejscu”. Naturalnie, wiemy, że ów personalizm cywilizacji zachodniej też wykoleił się w atomistyczny indywidualizm, w zatruty owoc „autonomicznej jednostki”. Nie zmienia to jednak prawdziwości tego faktu, że człowiek pełny (arystotelesowski spoudaios) jest jednocześnie osobą i członkiem wspólnoty, a dobrze urządzona wspólnota nie pochłania i nie unicestwia osoby, tylko ją podnosi i wzbogaca. Tymczasem na Wschodzie jest wspólnota, tradycjonalizm, organicyzm itp., ale nigdzie nie ma osoby – to wyłączny apanaż Zachodu i nie widzę żadnego sensownego powodu, żeby go się wyzbywać i nim pogardzać. Prawdziwa Tradycja zatem to nie owe mityczne Agarthy, Szambale, Ultima Thule, poszukiwane przez ezoteryków. Trzeba powiedzieć jasno, że to wszystko są zwykłe baśnie, lepsza lub gorsza literatura, a nie żadna „wyższa duchowość”. Nawiasem mówiąc, chętnie przemielane w żarnach zgniłej, zachodniej popkultury. W autentycznej Tradycji nie ma nic a nic ezoterycznego. Jej źródła są boskie i wyraźnie objawione, jej depozytariuszem jest jeden jedyny prawdziwy Kościół, a jej inkarnacją były konkretne instytucje społeczne i polityczne katolickiego Zachodu, na czele z tradycyjną monarchią. Trzeba do nich wrócić, trzeba nowej renovatio, a nie pielgrzymek donikąd przez nieistniejące Czerwone Wrota. Jacek Bartyzel
Otwieram dyskusję: Co robić? Jeśli w Smoleńsku miał miejsce zamach, to aktualną władzę w Polsce sprawują ludzie rosyjskich służb albo osoby przez te służby szantażowane. Obie sytuacje zagrażają bezpośrednio polskiej państwowości, naszemu, osobistemu bezpieczeństwu. (Autorska wersja tekstu Ewy Stankiewicz, opublikowanego w Gazecie Polskiej Codziennie i na portalu niezależna.pl)
Co robić, gdy zdrowy rozsądek podpowiada rozwiązania, które nie mieszczą się w głowie?
Czy minister Klich nakazał dowódcom polskiej armii żeby lecieli Tu 154M, wbrew ich woli ?
Czy chcieli lecieć Casą, a Klich mówił że chce mieć ich przy sobie na pokładzie, na który ostatecznie sam nie wszedł?
Jeśli tak, to rozum podpowiada, że wystawił ich z premedytacją na śmierć.
Jeśli w Smoleńsku miał miejsce zamach to aktualną władzę w Polsce sprawują ludzie rosyjskich służb albo osoby przez te służby szantażowane. Obie sytuacje zagrażają bezpośrednio naszej państwowości i osobistemu bezpieczeństwu. Jeśli w Smoleńsku był zamach to Polska pozbawiona własnych służb i dowództwa armii jest w stanie niewypowiedzianego konfliktu po akcie agresji na najwyższe organy państwa.
Jeśli...
1. Prezydent Polski zginął w zamachu Putina, przy współpracy osób kontrolujących władzę w Polsce: premiera Donalda Tuska, ministrów Arabskiego, Sikorskiego, Klicha.
2. 10 kwietnia 2010 grupa przestępcza dokonała przewrotu w państwie eksterminując kluczowych ludzi i wbrew oficjalnym umowom czynnie wyprowadziła Polskę z NATO pod rosyjską strefę wpływów.
3. Premier Polski Donald Tusk oddał śledztwo w sprawie śmierci polskiego prezydenta w dyspozycję władzom Rosji, jednocześnie osobiście zabronił swojemu ministrowi odwołania się w tej sprawie do NATO (o czym mówił wprost generał Petelicki przed popełnieniem... samobójstwa).
4. Następca Prezydenta który zginął Prezydent Bronisław Komorowski wypowiada się językiem rosyjskiej dyplomacji.
5. Coraz częściej w niewyjaśnionych okolicznościach giną fizycznie osoby niewygodne dla władzy.
6. Media, prokuratura i sądy ubezpieczają przemoc i bezprawie. Organy, które stanowią system immunologiczny demokracji, stanowią jej nowotwór. Jednocześnie „pacjent” w ogóle się nie leczy, bo nie wie o chorobie. Pozory instytucji państwa, nowoczesna socjotechnika zarządzania nastrojami niczym pavulon unieszkodliwiają wszelkie próby reakcji społeczeństwa na zagrożenie.
7. Jeśli cała historia utraty suwerenności zaczyna się jeszcze przed jej odzyskaniem. Od momentu, kiedy nie został skazany ani na karę śmierci, ani na karę dożywotniego więzienia generał Edmund Buła, następca Kiszczaka, który w 89 roku niszczył masowo akta bezpieki wojskowej ale przed zniszczeniem całość zmikrofilmował i bezceremonialnie przekazał do Moskwy, co potwierdza raport o likwidacji WSI...Powtórzę, jeśli Państwo pozwolą:
Buła uzależnia Polskę od Rosji, przekazuje siatkę przestępczych zależności osób, które za chwilę znajdą się na szczytach władzy, umożliwia Rosji szantażowanie osób które organizują nasze życie w państwie, wysadza demokrację w kosmos już na samym wstępie. I nic.. Może jakaś przelotna myśl, dlaczego obecny prezydent jako jedyny ze swojej partii głosował przeciwko rozwiązaniu WSI? .. No właśnie... Co to oznaczałoby dla zdrowego rozsądku? Jak człowiek, który nie chce w to wierzyć, ale na podstawie wszelkich przesłanek rozum mu podpowiada, że to najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń?
Zadaję państwu to pytanie. Co robić?
Może w sposób „kulturalno-oświatowy” pozwać wszystkich do sądu?
To ulubiona mantra gangsterów. Ci którzy od lat ustawiają wyroki z frazesem demokracji na ustach wzywają do przestrzegania prawa. Jakiego prawa? Tego, które skazuje poetę za słowa, a osłania ludzi odpowiedzialnych za przygotowanie lotu śmierci? W wyniku którego ginie głowa państwa? Partaczy albo cynicznych morderców? Wystraszonych, szantażowanych agentów? Obojętnie, jeśli Państwa wyobraźnia kłóci się z rozumem i podpowiada: niemożliwe, żeby to byli mordercy. To tylko partacze. I co dalej? Prawo osłania i mówi że brak tu znamion szkodliwości dla interesu państwa polskiego...
Zginął prezydent i elita, ale to nie szkodzi krajowi. Co na to Państwa rozum? Zwracam się tutaj nie do lemingów, którzy jak wiadomo z rozumem mają niewiele wspólnego, całkowicie zaspokajając swoje potrzeby powtarzaniem emocjonalnych epitetów. Do Państwa się zwracam. Jak wy sobie to tłumaczycie? Jedno jest pewne - trzeba dobrze zdiagnozować sytuację. I w zależności od tego, odpowiednio reagować. I nie upierać się, że na SEPSę najlepsza jest maść przeciwko grzybicy, bo takimi życzeniami nic się nie zmieni. Problem w tym, że wg mnie z jednej strony mamy gangsterów, którzy nowoczesnymi metodami zarządzają kartelem udającym państwo, a z drugiej opozycję, która uważa, że to społeczeństwo nie jest przygotowane na prawdę, nie trzeba niepotrzebnie straszyć ludzi, oni i tak nie przyjmą tego do wiadomości, bo jesteśmy społeczeństwem postkolonialnym. Tylko, że my idziemy na dno. I mamy tonąć w milczeniu. O przepraszam... W atmosferze zabawy, przy dźwiękach orkiestry popularnych muzycznych show. A tu trzeba reagować. Adekwatnie do zagrożenia. Ile jeszcze osób musi popełnić samobójstwo, jak bardzo musi ośmieszyć nas Komorowski swoją złotą dorodną rosyjską myślą lub na jakie żądanie Putina musi przystać Tusk, żebyśmy zaczęli się samoorganizować i bronić? Ktoś powiedział, że trzeba zacząć budować struktury suwerennego państwa, także w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości i mediów w tzw. „drugim obiegu”. Nie mam recepty. Może niech to będzie otwarcie dyskusji. Co robić? Ewa Stankiewicz
Zniewolenie świata lub pokój – to zależy od Papieża
WORLD ENSLAVEMENT OR PEACE
It’s Up to the Pope
http://www.worldenslavementorpeace.com/contents.asp
“Matka Boża powiedziała, że Rosja będzie instrumentem wybranym przez Niebo do ukarania całego świata, jeśli wcześniej nie doprowadzimy do nawrócenia tego biednego narodu” – s. Łucja
Ze słów Jezusa i Maryi wypowiadanych przy różnych okazjach do s. Łucji wynika jasno, że jest tylko jeden sposób dokonania nawrócenia Rosji. Ma to zrobić papież i biskupi wykonując dokładnie nakaz poświęcenia Rosji. Jeśli nie zrobimy tego wkrótce, stracimy domy, rodziny, przyjaciół i życie. Masz prawo i obowiązek przypominać swoim biskupom o wielkiej potrzebie szybkiego wykonania tego nakazu. Co powiedzą te osoby, które doradzają nam, żeby nic nie robić w sprawie poświęcenia Rosji, kiedy Rosja zaleje Stany Zjednoczone i cały świat, bo czekaliśmy zbyt długo, a ponieważ nie wywiązaliśmy się z naszej części, aby dopilnować, żeby papież i biskupi poświęcili Rosję zgodnie ze szczegółowymi wskazówkami podanymi przez Matkę Bożą w Fatimie? Pamiętajmy, że kiedy stanie się najgorsze, by zaufać Matce Bożej Fatimskiej, która obiecała:
“Ale w końcu moje Niepokalane Serce zwycięży. Ojciec Święty (i pozostali biskupi) poświęcą mi Rosję. Rosja nawróci się i ludzkości będzie dany pokój”.
Ważna uwaga dla czytelnika Tytuł tej książki jest absolutnie poprawny. To zależy tylko od papieża czy ty i ja i cały świat zostaniemy zniewoleni przez okrutnych, bezbożnych tyranów z komunistycznej Rosji. Tylko dzięki posłuszeństwu papieża wobec nakazu Boga danego 59 lat temu poprzez zaakceptowane przez Kościół publiczne Orędzie Fatimskie świat zazna pokoju. Jeśli papież nadal będzie to opóźniał, to cały świat, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi, zostanie okrutnie zniewolony przez Rosję. Nasz los faktycznie zależy od papieża. Niniejsza książka to wykaże i wyjaśni dlaczego to jest rozsądne i prawdziwe. Tę książkę publikujemy dlatego, że prosta prawda zarysowana powyżej jest ukrywana przed opinią publiczną. Zawiera w sobie szeroko publikowane artykuły w The Fatima Crusader. Według naszej wiedzy, nigdy wcześniej nie opublikowano książki na ten temat, w żadnym języku. Ta książka jest odpowiedzią na najpilniejszą potrzebę. Możesz pomóc papieżowi uratować siebie, tych których kochasz i swój kraj przed zniewoleniem, uwięzieniem, torturami i śmiercią. Papież potrzebuje teraz twojej pomocy. W tej książce pokazujemy wiele tego sposobów.
Ponieważ wydawcy po raz pierwszy pokazują w tej książce absolutną konieczność dla świata, dla papieża i biskupów katolickich by wykonali nakaz Boga – poświęcenia Rosji w sposób wskazany przez Boga poprzez Matkę Bożą Fatimską, nie zajmujemy tu dużo miejsca by podkreślić znaczenie realizacji tego nakazu dla życia każdego z nas. Nie dlatego, że minimalizujemy znaczenie jednostek posłusznych Matce Bożej, ale ponieważ tematem tej książki jest absolutne znaczenie i konieczność jakie odczuwamy, by papież i biskupi wykazali się takim samym posłuszeństwem. Niemniej jednak, chcielibyśmy przypomnieć każdemu o ślubowaniu Międzynarodowej Krucjaty Różańcowej, złożonej światu przez s. Łucję, która podsumowuje prośby Matki Bożej wobec każdego z nas. Prosimy, dołączcie do milionów ludzi, którzy podpisali to ślubowanie wobec Matki Bożej, zamieszczone w części “Fatimskie Ślubowanie Pokojowe”. [The Fatima Peace Pledge] Poprzez realizację naszego ślubowania pomożemy duchowo papieżowi, żeby w końcu wykonał nakaz Boga, i w ten sposób spełnił proroctwo Matki Bożej: “Ale w końcu moje Niepokalane Serce zwycięży, Ojciec Święty (i pozostali biskupi) poświęcą mi Rosję. Rosja nawróci się i ludzkości będzie dany pokój”.
“NA PRÓŻNO będziecie budować kościoły, sprawować misje, zakładać szkoły –
“Cała wasza praca, wszystkie wasze wysiłki okażą się marne, jeśli nie będziecie w stanie władać ofensywną i defensywną bronią, lojalną i oddaną katolicką prasą. . .
“Złożyłbym każdą ofiarę, nawet zastawiłbym mój pierścień, pektorał i sutannę, żeby wesprzeć katolicki dziennik . . .”
- Papież św. Pius X
Ojciec Nicholas Gruner i inni eksperci fatimscy
Tłumaczenie Ola Gordon
Pierwsza odpowiedź, na „co robić?" Zrozumcie to ludzie, że zebraniami, zbieraniem podpisów, staniem biernym pod banerami, okrzykami jeden przez drugiego, wiecznymi kłótniami środowisk, nie zrobimy nic!... Potrzeba jest poświęcenia z Twojej strony. To Ty masz teraz dać siebie Ojczyźnie, bo tyle dać możesz. To proste. Cały Twój świat i wszystko co masz, to Twoje życie – energia, pasja, inwencja, odwaga, zdolności, wola. I to masz dać Ojczyźnie, jeśliś patriota. Pytanie 'co robić' zadane przez osobę, którą szanuję, jest zasadne i konkretne. Opis stanu, w jakim żyje Naród też. Jesteśmy pod okupacją, proszę Państwa i proszę o otworzenie oczu. Tak jak to opisała Pani Ewa – mord na elicie, mordy skrytobójcze na niewygodnych osobach, zaniechanie polskiej racji stanu na rzecz interesów Rosji i Niemiec, oddanie wszelkiej inicjatywy we wszystkich sprawach w ręce obcych – poczynając od spraw gospodarczych w unii, po edukację, prawo, kulturę, na Zbrodni Smoleńskiej, śledztwie, publikacjach, interpretacjach, kończąc. To jest okupacja i to jest zdrada! To jest zdrada i zbrodnia ludzie! Władza renegatów, podparta medialną tubą im podobnych, plus wszechobecna beznadzieja i nihilizm. Hedonizm jako wzorzec 'szczęścia', materializm jako model życia, niewiedza jako wzór 'świadomości' – otóż i narzędzia zniewolenia polskiego narodu. Głupców jest u nas dostatek, ale ufam w to, że do dużej części z nich można dotrzeć drogą systematycznej, acz zdecydowanej i mocnej perswazji – argumentacji. Takie coś musi dziać się na ulicy, a przekaz musi być taki, by okupantom chciało się nas zamykać do więzień... Za słowo. Zrozumcie to ludzie, że zebraniami, zbieraniem podpisów, staniem biernym pod banerami, okrzykami jeden przez drugiego, wiecznymi kłótniami środowisk, nie zrobimy nic!... A raczej robimy... Cały czas robimy – ośmieszamy patriotyzm i ideę tradycyjnej polskości. Nie tędy droga, ale kto ma to pojąć ten zrozumie. Trzeba dotrzeć nie do ludzi już przekonanych – choć i tych należy edukować w zakresie formy i treści przekazu – a do tych właśnie co niby są oszukani i mało wiedzą, nie uczestnicząc w życiu publicznym w ogóle...Bo tak ich ukształtowała III RP. Musimy dotrzeć do młodzieży, a nie do dziadków na emeryturze! Potrzeba absolutnej bezkompromisowości łączy się z koniecznością ryzyka i poświęcenia osobistego. Innej drogi nie ma – spójrzcie na historyczne przykłady! Państwo podziemne, myślicie że dziś nie zdałoby egzaminu? Ja uważam że jak najbardziej tak. Okupanci boją się naszej świadomości i tego, że zaczniemy się organizować! Tak więc – jeśli organizujemy uliczną akcję, to robimy to energicznie, a przekaz jest jasny. Nie stoimy więc z banerami... tylko stoimy z własnej roboty transparentami – uwierzcie, że to ma inny przekaz! Plastikowy baner w konfrontacji z transparentem o ostrej treści, robionym ręcznie. To być może się wydaje małą sprawą, ale robi różnicę! Hasła muszą być adekwatne do czasów Drugiej Targowicy w jakich żyjemy, oryginalne, ciekawe... Właśnie – również i formą wystąpień ulicznych musimy po prostu zaciekawić... Bo grupki ludzi w średnim i starszym wieku, stojące pasywnie, krzyczące coś mizernie i jeden przez drugiego, ludzie którzy nie potrafią odważnie wypowiedzieć się do mediów i w ogóle nie stać ich na osobistą odwagę – muszą stać z tyłu, jeśli w ogóle. Niestety takich ludzi, potrafiących dużo mówić a robić nic, jest zdecydowana większość pośród nas, o czym przekonuję się co dnia. W każdym mieście są miejsca, daty, ludzie, 'coś' na czym można zaczepić zalążek konkretnej akcji i jasnego przekazu. Wszędzie i stale należy organizować pikiety, happeningi, zaskakiwać zdrajców i farmazonów Drugiej Targowicy, swą niespodziewaną obecnością i np. pytaniami – tak jak to zrobiła WNR w Szczecinie... I to jest droga! To właśnie jest droga! Zamiast pokornego i bojaźliwego ważenia każdego słowa, zamiast kunktatorstwa i mierzenia zamiarów na siły... Mierzmy siły na zamiary! Tak i tylko tak ludzie. Zrozumcie! Bez poświęcenia teraz nie odzyskamy Polski choćbyśmy i milion podpisów zebrali pod setką petycji! Nie, oni władzy bez siły nie oddadzą! Piętnowanie zdrady i jawne, publiczne nazywanie po imieniu zdrajców i zaprzańców – oto droga. Wskazywanie palcem konkretnych win i winnych i robienie tego z odkrytą twarzą, w świetle dnia i z udziałem mediów, stale...To nie jest łatwe gdyż wymaga naprawdę opanowanej świadomości i ogromnej determinacji, dążenia i charakteru. Nie jest łatwo walczyć ze stadem kundli i dodatkowo ryzykować wolność osobistą. Tak, wolność osobista ludzi walczących dziś o Polskę jest zagrożona, a te osoby musi być stać na jej poświęcenie. Kogo na to nie stać, niech odejdzie! Bezkompromisowe i stałe piętnowanie pomników zdrajców i najeźdźców. Odkrywanie wszędzie obecnych oszustw ludzi władzy i samorządów lokalnych – to jest temat rzeka w każdym regionie i niestety tyczy ludzi różnych opcji politycznych. To musi być robione już, teraz, wprost! W każdym mieście, różne struktury lokalne są uwikłane w oszustwa, zaniechania, łapówkarstwo, kolesiostwo etc – zero tolerancji dla takich komunistycznych patologii! Mówimy o tym otwartym tekstem! Nietolerancja dla jawnych zdrajców, ubranych w III RP w szaty bohaterów! Pokazywanie ich palcami i udział w imprezach, na których ci renegaci się pokazują – wówczas muszą paść słowa Prawdy i to bez ogródek. Ludzie muszą dostrzec nasze poświęcenie, muszą widzieć że coś jest nie tak, muszą słyszeć te pytania! Muszą widzieć zakłopotanie zdrajców, szumowin i próby zamykania nam ust ze strony ich pachołków! Happeningi są wskazane, pod warunkiem, iż potrafimy je przeprowadzić z charyzmą, energią, ciekawie – nie popadając w nieśmieszną śmieszność. Tu okazji tyle ile w ludziach inwencji. Przekaz musi być jeden – komunie mówimy nie!, koniec okupacji, koniec kłamstwa! Nie tylko chodzi o przekaz słowny... proszę Państwa. Czas powiedzieć to, czego chyba nikt na razie nie mówił – Trzeba karać za zdradę i nieuczciwość! Karać ludzi, konkretnych za konkretne czyny! Nie uczynią tego zaprzańskie, kpiarskie 'sądy' Targowicy, nie uczyni tego policja – milicja III RP, bo nie po to zostały stworzone, by chronić obywateli, a po to, by podtrzymać terror i wspierać likwidację polskiego narodu. I to jest Prawda, cokolwiek sobie teraz myślisz i jakkolwiek się chcesz oburzyć... Polityk niegodny i uwłaczający swojej funkcji – deprawator, oszust, jawnie wspierający interesy obcych, skorumpowany złodziej. Urzędnik marnotrawiący nasze pieniądze, bądź np. wspierający upamiętnianie komunizmu i komunistycznych zbrodniarzy – najeźdźców, wspomagający działanie i uwiarygodniający nieludzkie 'prawo', skierowane przeciwko Polakom. Dziennikarz propagujący nieprawdę i antypolonizm, zakłamujący historię i teraźniejszość, podtrzymujący kompleksy i stan beznadziei mentalnej w narodzie. Przedstawiciele środowisk lewackich, jawnie występujący przeciwko Polsce i polskości, promujący antywartości, wspierający walkę z polską historią, tradycją, religią. Wyżej wymienione przykłady ludzi, podtrzymujących swoim działaniem, używających kompetencji, autorytetu, prawa, w celu zniewolenia narodu i okupacji Polski, muszą być karane. I na myśli mam rzeczywistą karę, nie słowne napiętnowanie. Formy tej kary pozostają kwestią otwartą, jednak policzkowanie i obcinanie włosów (na początek) wydają się być rozwiązaniami wskazanymi... No i co...? Kto jest gotów? Partie polityczne już nie pomogą, więc tworzenie coraz to 'nowych' alternatyw, wobec systemu kłamstwa i przemocy mija się z celem. Realizacja ambicji poszczególnych ludzi nie pomaga w niczym. Brak rzeczywistej odwagi cywilnej ze strony liderów, ostatecznie przekreśla sens bytu politycznych partii w warunkach terroru światopoglądowego i 'prawnego' stosowanego w III RP. Prawo jest fikcją, demokracja nie istnieje, wolność słowa jest niszczona, aparat przemocy państwowej służy w pełni okupantom. W tych warunkach nie ma przestrzeni, ani sensu na pozorne i intelektualne działania w kręgu wąskiego getta ludzi prawicy. Wychodzimy z Prawdą, całą Prawdą, na ulice, do ludzi, koncentrując się wcześniej na zorganizowaniu pomocy prawnej dla więźniów politycznych – których przecież w końcu się 'dorobimy'. Ludzie zdecydowani, świadomi ryzyka, muszą być gotowi na szykany, dlatego jeszcze raz zaznaczam: Jeśli nie jesteś gotów poświecić wszystkiego dla Polski – odejdź! Ten, być może chaotyczny, zarys metod i środków działania jest potrzebny, by obudzić ludzi na rzeczywistą sytuację w jakiej się Polska znajduje. Problem organizacji, rzecz jasna, już roztrząsany publicznie nie będzie. Rafał Gołuch
A jednak będzie prywatyzacja lasów? [Rabujący nas bandyci w bezczelności swojej wracają do wyprzedaży lasów. Dotąd jednak się tego kroku bali. Czy teraz pażerność zwycięży? MD]
http://niezalezna.pl/30751-jednak-bedzie-prywatyzacja-lasow
Ministerstwo Środowiska planuje zasilenie budżetu środkami z Lasów Państwowych. Według informacji PAP rozważa się prywatyzację części lasów. Możliwe zyski - 1,3 mld zł. W grę wchodzi też opodatkowanie transakcji drzewem. "Prace nad zmianą 20-letniej już ustawy o lasach są w toku, na etapie wewnątrz resortowym. Wśród rozważanych zmian jest m.in. kwestia zwiększenia udziału Lasów Państwowych w przychodach budżetu państwa" - potwierdza rzeczniczka ministerstwa środowiska Magdalena Sikorska. Prace toczą się "z przychylnością" resortu finansów. Jak mówią źródła PAP zbliżone do rządu - rozważane są dwie koncepcje: dodatkowy podatek albo sprzedaż części lasów. Chodzi o pozbycie się mniejszych skrawków leśnych. Według wyliczeń potencjalnie do sprzedaży byłoby 36 tys. ha lasów. Ich koszt to średnio 20-30 zł/ha - w tym przypadku zyski z prywatyzacji mogłyby sięgnąć ponad 1 mld zł. Dodatkowe wpływy zapewniłaby sprzedaż atrakcyjnych działek i ośrodków wypoczynkowych, które są niedoinwestowane, a lata świetności mają już dawno za sobą. Według szacunków 3 tys. ha takich gruntów może przynieść kolejne 300 mln zł.
Rozmówcy PAP są przekonani, że gdy tyko będzie zielone światło dla takich decyzji, większość transakcji poprzez publiczne przetargi można przeprowadzić przez 6-8 miesięcy. Niezalezna
NIK kwestionuje wykonanie budżetu przez KRRiT Dotychczasowe tłumaczenia Przewodniczącego Rady Jana Dworaka, że proces koncesyjny był transparentny a wybrane na multipleks zostały najlepsze spółki z najmocniejszymi finansami, właśnie runął w gruzach.
1. Rządząca koalicja PO-PSL na posiedzeniu sejmowej Komisji Kontroli Państwowej wprawdzie zablokowała wniosek Prawa i Sprawiedliwości o zlecenie Najwyższej Izbie Kontroli, kontroli procesu koncesyjnego na tzw multipleks 1 (tylko Sejm może zlecić kontrolowanie konstytucyjnego organu) ale okazuje się jednak, że jego maleńki fragment, został przez Izbę jednak skontrolowany. W Sejmie trwa właśnie omawianie wykonania poszczególnych części budżetu za 2011 a więc realizacja zarówno dochodów i wydatków, której zwieńczeniem będzie głosowanie za absolutorium dla rządu. Każda taka część jest także kontrolowana przez NIK i raport z tej kontroli jest wykorzystywany przy omawianiu realizacji dochodów i wydatków za które odpowiadają poszczególne instytucje.
2. Takiej kontroli poddana została także ta część budżetu, za której realizację odpowiadała KRRiT. I okazało się, wyniki tej kontroli są dla KRRiT, wręcz miażdżące. NIK kwestionuje wydanie przez Radę 26 decyzji o rozłożeniu na raty aż 32,5 mln złotych tzw. opłat koncesyjnych za rok 2011. Szczególną uwagę Izby zwróciły jednak 3 decyzje Rady na prawie 29 mln zł dotyczące szczęśliwców, którzy uzyskali w poprzednim roku koncesje na tzw. multipleks 1. Rada zdecydowała się bowiem rozłożyć na aż 114 rat (a więc prawie na 10 lat) kwotę opłaty koncesyjnej w wysokości 10,8 mln zł dla spółki Stavka i identycznej opłaty dla spółki Lemon Records, a także na 93 raty kwotę 7,3 mln zł opłaty koncesyjnej spółce Eska. Rada ma wprawdzie możliwość rozkładania na raty opłat koncesyjnych ale te 3 wyżej wymienione przypadki dotyczą spółek, które ubiegały się w 2011 roku o miejsce na multipleksie z uzasadnieniem, że opłatę koncesyjną zapłacą jednorazowo. Ba Przewodniczący KRRiT uzasadniając wybór tych spółek i przyznanie im miejsc na multipleksie 1 twierdził, że badając ich wiarygodność finansową Rada wzięła pod uwagę między innymi, możliwość sfinansowania przez nie całości opłaty koncesyjnej w roku 2011. W wyniku tej decyzji do budżetu państwa nie wpłynęły duże środki budżetowe a jednocześnie trzy spółki uzyskały od Rady wieloletni tani kredyt budżetowy.
NIK ocenia te decyzje jako niecelowe i niegospodarne co daje podstawę do zakwestionowania wykonania budżetu w 2011 roku przez KRRiT.
3. Czy to tego dojdzie zobaczymy w następnym tygodniu. Po wynikach tej kontroli jest już jasne dlaczego koalicja PO-PSL i sam Przewodniczący Dworak tak zażarcie blokowali zlecenie NIK-owi przez Sejm sprawdzenia całego procesu koncesyjnego na multipleks 1. Tylko NIK był w stanie zbadać nie tylko legalność decyzji KRRiT ale także jej celowość , gospodarność i rzetelność. Skoro rozłożenie opłat koncesyjnych 3 spółek, które dostały miejsca na multipleksie zdaniem NIK było niecelowe i niegospodarne to najprawdopodobniej NIK zakwestionowałby także rzetelność przeprowadzenia całego postępowania koncesyjnego, a w szczególności badania ich wiarygodności finansowej. Jak bowiem było możliwe ustalenie przez Radę, że 3 wspomniane spółki są wiarygodne finansowo bo deklarują zapłacenie opłaty koncesyjnej jednorazowo i jednocześnie natychmiast po przyznaniu koncesji odmawiają zapłaty i ubiegają się o jej rozłożenie na prawie 10 lat. W każdym razie dotychczasowe tłumaczenia Przewodniczącego Rady Jana Dworaka, że proces koncesyjny był transparentny a wybrane na multipleks zostały najlepsze spółki z najmocniejszymi finansami, właśnie runął w gruzach. Ci którzy powołali członków KRRiT (a więc Prezydent Komorowski a także większość PO-PSL-SLD w Sejmie i Senacie) w świetle tych ustaleń NIK powinni się zastanowić czy dalej chcą, świecić oczami za swoich wybrańców. Kuźmiuk
Imperium kryzysu kontratakuje Po wczorajszej obniżce stóp procentowych do 0,75% (podstawowa refinansująca) i 0% (oprocentowanie depozytów w EBC), bank centralny strefy euro wyczerpał możliwości pobudzania koniunktury za pomocą tradycyjnych instrumentów polityki pieniężnej. Pozostały tylko metody niekonwencjonalne, albo siły magiczne. Widać, że wykorzystanie broni niekonwencjonalnej do walki z kryzysem w strefie euro będzie bardzo trudne, lub niemożliwe, bo w Niemczech i w innych krajach narasta protest przeciwko przekształceniu EBC w wysypisko śmieci, czyli miejsce gdzie banki mogą składować śmieciowe obligacje niektórych rządów strefy euro, oraz że strefa euro doszła do granicy solidarności finansowej, i fundusz EFSF/ESM nie zostanie powiększony. Dlatego dzisiaj oprocentowanie hiszpańskich obligacji ponownie zbliża się do 7%. Obniżka stóp nic nie zmieni, pieniądz tańszy o 0,25% nie zachęci do inwestycji i rozdawania kredytów w czasach, gdy banki starają się doprowadzić do ograniczenia wielkości swoich bilansów, proces delewarowania będzie kontynuowany coraz szybciej. Natomiast obniżka stóp będzie miała efekt psychologiczny, uświadamiąjący inwestorom, że nie ma już czym walczyć z pogłębiającym się kryzysem. Pozostają moce nadprzyrodzone. Niebawem się przekonamy czy super Mario takowe posiada. Rybiński
Śp.Lech Kaczyński – czyli żałosne nieporozumienie Od śmierci Lecha Kaczyńskiego minęły już dwa lata z hakiem. Pora, by spojrzeć na Jego prezydenturę chłodnym okiem. Na zdjęciu: IIEE Aleksander Łukaszenka i Michał Saakashvili na meczu Hiszpania-Włochy.
Uwaga pierwsza: Lech Kaczyński złożył przysięgę, że będzie strzegł suwerenności Rzeczypospolitej. Lech Kaczyński zdradził: złamał przysięgę i podpisał Traktat Lizboński czyniący z Polski jeden z 27 euro-stanów. Po Nim podpisał ten traktat również JE Wacław Klaus. Jestem absolutnie przekonany, że gdyby Lech Kaczyński podpisu odmówił, Prezydent Czech i Moraw poszedłby w Jego ślady.
Tak czy owak: nie powstałaby Unia Europejska, a prawa stanowione w Brukseli nie miałyby pierwszeństwa przed prawami stanowionymi w Warszawie. Nie jest to, niestety, jedyny zarzut w stosunku do Lecha Kaczyńskiego. Lech Kaczyński był cieniem swego Brata, Jarosława. Bladym cieniem. O ile Jarosław jest politykiem centrowym, Lech był politykiem lewicowym. Jego praca doktorska to obrzydliwe wręcz powoływanie się na Klasyków Komunizmu – choć w tamtych czasach naprawdę nie było to już obowiązkowe (ani nawet specjalnie dobrze widziane!!). Jednakże Lech Kaczyński naprawdę wierzył w te socjalistyczne brednie – i np. nie podpisał Karty Praw Podstawowych tylko z „homo-powodów”; otwarcie powiedział, że gospodarcze postanowienia KPP są słuszne!!! W związku ze swoimi poglądami Lech Kaczyński (w odróżnieniu od Jarosława!!) był uczestnikiem tajnych posiedzeń w Magdalence – przed „Okrągłym Stołem”. Był więc uczestnikiem spisku mającego na celu przekazanie władzy w Polsce agenturze bezpieki – a w szczególności: nie dopuszczenie w Polsce Prawicy nigdy do władzy. Jako prezydent III RP Lech Kaczyński kontynuował zgubną przedwojenną politykę „dwóch wrogów” - czyli jednoczesnej konfrontacji z Niemcami i z Rosją. Oczywistymefektem takiej polityki było porozumienie niemiecko-rosyjskie, którego efektem było m.in. powstanie Nordstreamu i Gazociąg Północny. Powiedzmy to jasno: to jest dziecko Lecha Kaczyńskiego i podobnie myślących polityków. Jednakże głównym prowodyrem w nawiązywaniu do tradycji II Rzeczypospolitej był Jarosław Kaczyński. To proste: bękart Okrągłego Stołu kontynuował kretynizmy bękarta Traktatu Wersalskiego.
(Na pytanie: co powinna była z robić II Rzplita odpowiadam: albo pójść z Sowietami przeciwko III Rzeszy – albo z III Rzeszą p-ko Związkowi Sowieckiemu. Wszystko było lepsze od „zwalczania dwóch wrogów” naraz!!) Lech Kaczyński mianował ministrą SZ p.Annę Fotygę. Był to żałosny wybór. Ta niewiasta była wręcz sparaliżowana odpowiedzialnością – a starała się pogodzić wskazówki b-ci Kaczyńskich z polityką UE i USA. W efekcie III RP wrzucała np. do jednego worka Federację Rosyjską i Republikę Białorusi - zamiast je dzielić i starać się o dobre stosunki z Rosja i znakomite z Białorusią (lub odwrotnie). III RP pod kierownictwem Lecha Kaczyńskiego starannie komasowała swoich wrogów!!!
Jest rzeczą zdumiewająca, że Lech Kaczyński, zwalczający Republikę Białoruską rządzona przez JE Aleksandra Łukaszenkę - jednocześnie kontynuował „prometejski”,program śp.Józefa Piłsudskiego. W tym charakterze poleciał do Gruzji, poparł agresję Republiki Gruzińskiej na Abchazję i Osetię Płd, - i wystąpił w komedii p/t: „Osetyńcy atakują prezydenta RP”: po wylądowaniu w Tbilisi dał się zawieźć (w nocy!) nad granicę z Osetią, po czym przygotowani Gruzini „ostrzelali” konwój w Lechem Kaczyńskim. Nie wiemy, czy Lech Kaczyński wyraził zgodę na odegranie roli w tej komedii – czy też dał się wykorzystać jako marionetka? Tak czy owak: pełna żenada. Dziś JE Bronisław Komorowskiunika spotkania z JE Aleksandrem Łukaszenką - a JE Michał Saakashvili - nie! Dobrze byłoby jeszcze dodać, że był tchórzem. Ale nie był. Chciał lądować w Tbilisi, chciał we Smoleńsku. To Mu się pisze in plus. Ale polityk był zeŃ żaden... JKM
Coś o homosiach Na moim Facebooku
http://www.facebook.com/janusz.korwin.mikke?sk=messages_inbox&action=read&tid=id.397465583643316
{Zbok Manual} napisał:
Związki "homosiów" jak to Pan określił nie są w Polsce legalne. Nie neguję Pana informacji, ale muszę się nie zgodzić. W Polsce osoby homoseksualne zazwyczaj są traktowane karygodnie, poniżająco i nietolerancyjnie, więc gdzie tu nowy ustrój i spokój dla Polaków ? Przecież kraj powinien dbać o swoich obywateli, tymczasem on ma ich za przeproszeniem gdzieś. Odszczeknąłem krótko:
Są, jak sam Pan pisze, legalne. Natomiast to, jak Kowalski traktuje Wiśniewskiego nie jest kwestią prawa ani państwa. Gracze w klipę też są wyszydzani przez tenisistów... Ale wymaga to dalszego pociągnięcia tematu... Wyobraźmy sobie, że caółkiem heteroseksualna para chodzi i wszystkim rozpowiada, że uprawia wyłącznie miłośc oralną. Byłaby traktowana „ poniżająco i nietolerancyjnie” - a może nawet karygodnie. Problem z homosiami nie polega na tym, co robią ze soba – lecz na tym, ze łamia tabu: o sprawach intymnych nie rozmawia się publicznie, nie demonstruje się swoich postaw seksualnych! A tzw. (tfu!)”Geje” robia to niejako zawodowo. Więc z całą życzliwością ostrzegam: niedługo dojdzie do pogromów. Łamanie tabu nie uchodzi bezkarnie! JKM
Caveant (vice)consules! Z okazji uroczystego pogrzebu generała Sławomira Petelickiego, który zginął w następstwie postrzału z broni palnej, pojawiły się informacje, ze nieboszczyk wstąpił do Służby Bezpieczeństwa w roku 1969, a w roku 1975 - już jako „oficer wywiadu PRL” - został mianowany wicekonsulem w Nowym Jorku do spraw Polonii. Ponieważ akurat peregrynuję po Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, odwiedzając skupiska polonijne i informując o sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju, informacja ta wzbudziła moje szczególne zainteresowanie. Wprawdzie nominacja na wicekonsula do spraw Polonii, jaką Sławomir Petelicki uzyskał w Nowym Jorku, miała miejsce 37 lat temu, ale skądinąd wiemy, że w PRL, zwłaszcza w latach 70-tych, zapoczątkowanych zostało wiele nowych świeckich tradycji. Czy do tych tradycji należy również i ta, iż wicekonsulami do spraw Polonii również i dzisiaj są oficerowie „wywiadu PRL” - to dobre pytanie. Kiedy przyjechałem do USA i Kanady po raz pierwszy, uderzył mnie kontrast między ekonomicznym potencjałem Polonii, widocznym zwłaszcza w takich ośrodkach jak Chicago, czy Toronto, a potencjałem politycznym. Na skutek wzajemnych niechęci i konfliktów, ten ekonomiczny potencjał nie przekładał się w najmniejszym stopniu na polityczne wpływy. Jeszcze większym zaskoczeniem było dla mnie to, że w 18 roku transformacji ustrojowej można było odnieść wrażenie, iż stosunek placówek dyplomatycznych naszego nieszczęśliwego kraju do Polonii Amerykańskiej jest taki sam, jak za komuny. Za komuny było to tylko bardziej zrozumiałe, bo Polonia Amerykańska, mimo sentymentów dla Starego Kraju, była nastawiona antykomunistycznie i w związku z tym - traktowana przez krajowych komuchów, w tym również, a może nawet zwłaszcza przez „wywiad PRL” kolaborujący z Sowieciarzami nad utrwaleniem zależności Polski od Związku Radzieckiego - jako środowisko wrogie, w którym trzeba blokować i rozbijać każdą próbę politycznej integracji. O ile za komuny było to zrozumiałe, o tyle w 18 roku transformacji ustrojowej, kiedy Polska została członkiem NATO - co najmniej dziwne. A jednak na tym świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom - o czym każdy mógł się przekonać na widok kampanii dyskredytującej na gruncie amerykańskim ówczesnego prezesa KPA Edwarda Moskala. Edward Moskal pod petycją w sprawie przyjęcia Polski do NATO zebrał ok. 9 mln podpisów, udowadniając w ten sposób nie tylko, że przynajmniej wokół niektórych spraw można Polonię politycznie zintegrować, ale również - że możliwe jest dzięki temu powstanie polskiego lobby w USA. Jednak z inicjatywy MSZ w Warszawie natychmiast rozpoczęła się kampania dyskredytowania Edwarda Moskala jako „antysemity”. W kampanii tej brały udział również niektóre osobistości polonijne, bliżej związane z placówkami dyplomatycznymi naszego nieszczęśliwego kraju. Nietrudno było domyślić się celu tej kampanii. Po co w USA lobby polskie, kiedy jest już tam bardzo silne lobby żydowskie? Obecność lobby polskiego byłaby z punktu widzenia lobby żydowskiego niekorzystna, zwłaszcza w przypadku konfliktu interesów. A taki konflikt ma miejsce w postaci tak zwanych „roszczeń”, jakie żydowskie organizacje wiadomego przemysłu wysuwają pod adresem Polski, w ramach polityki przerzucania odpowiedzialności za II wojnę światową z Niemiec na winowajcę zastępczego, na którego została wytypowana Polska. W takiej sytuacji żadne polskie lobby w USA nie jest potrzebne i w związku z tym polityka blokowania i rozbijania każdej próby integracji środowisk polonijnych jest kontynuowana. Na tym tle lepiej rozumiemy zarówno uspokajające wyjaśnienia jednej z krajowych gazet, że mimo objęcia stanowiska ministra spraw zagranicznych przez Radosława Sikorskiego, ministerstwem po staremu kieruje ekipa skompletowana przez Bronisława Geremka - jak i ostatnie udelektowanie szefa Mosadu honorowym obywatelstwem Polski. To na pewno nie jest ostatnie słowo i jeśli sprawy nadal będą szły w tym kierunku, to nie jest wykluczone, iż pewnego dnia doczekamy się, że szef Mosadu zostanie nie tylko „honorowym”, ale nawet Pierwszym Obywatelem Rzeczypospolitej. W takiej sytuacji trudno się dziwić, że i placówki dyplomatyczne naszego nieszczęśliwego kraju bywają obciążane odpowiednimi zadaniami, przyjmującymi m.in. postać różnych „czarnych list”, których oczywiście „nie ma” - ale tak samo „nie ma” na przykład Wojskowych Służb Informacyjnych, co to transformację ustrojową przeszły w szyku zwartym, bo nie tylko ją przygotowały, ale również - przeprowadziły, nadzorując jej zaprojektowany przebieg aż do dnia dzisiejszego. Dlatego nie można wykluczyć, że zapoczątkowana w okresie PRL nowa świecka tradycja, by wicekonsulami do spraw Polonii mianować osobistości związane z razwiedką, jest kontynuowana również i dzisiaj. Skoro jakieś metody okazały się skuteczne kiedyś, to niby dlaczego rezygnować z nich dzisiaj? Nie ma żadnego, a w każdym razie - nie ma ważnego powodu. Więc wprawdzie na skutek różnych zagadkowych okoliczności generał Sławomir Petelicki rozstał się z życiem na skutek postrzału w głowę, ale dzięki niedyskrecjom, jakie wypłynęły przy okazji jego uroczystego pogrzebu, również na stosunki Starego Nieszczęśliwego Kraju z amerykańską Polonią rzucony został snop światła. SM
Pozory władzy, pozory dwupartyjności Kolega Piotr Ikonowicz napisał, że premier Donald Tusk zadał marksistowskiej doktrynie „miażdżący cios” udowadniając, że to nie byt, ale propaganda kształtuje świadomość. Z pozoru na to wygląda, chociaż trzeba by poczynić zastrzeżenie, że to kształtowanie nie jest powszechne. Jednym kształtuje, a innym nie. Na przykład po koko koko euro spoko sondaże pokazują, że słupki rosną Jarosławowi Kaczyńskiemu, który zgodnie z linią propagandy wyznaczaną przez oficerów prowadzących konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu, powinien być powszechnie znienawidzony. I oczywiście jest - ale nie powszechnie - bo przeważnie tylko przez uczestników i otoczenie „salonu”, czyli towarzystwa wzajemnej asekuracji i adoracji, co to rozpoznaje się po zapachu. Inna rzecz, że Jarosław Kaczyński też uprawia propagandę polegającą na emocjonalnym rozhuśtywaniu tej części opinii publicznej, która się takiemu rozhuśtywaniu ochoczo poddaje w przekonaniu, że ratuje Polskę, podczas gdy tak naprawdę niczego nie ratuje - oczywiście poza działaczami Prawa i Sprawiedliwości, którzy dzięki wytwarzanej przez to rozhuśtywanie politycznej sile nośnej dostają się do Sejmu i Senatu, rozwiązując sobie w ten sposób problemy socjalne. Propagandyści oddelegowani na usługi rządu premiera Donalda Tuska robią dokładnie to samo, tylko w odwrotną stronę, dzięki czemu na scenie politycznej powstaje wrażenie dwupartyjności. Do czego takie wrażenie potrzebne jest rządzącej naszym nieszczęśliwym krajem razwiedce - trudno doprawdy zgadnąć, ale nie wykluczone, że do tego, by poddawana emocjonalnemu rozhuśtywaniu opinia publiczna nie zauważyła, iż kraj jest okupowany przez tajniaków, którzy nie tylko zachowują się jak okupanci, ale w dodatku - jak okupanci niepewni trwałości okupacji. Jak widzimy, wszystkie te działania są jak najbardziej racjonalne, chociaż oczywiście z punktu widzenia partyjnego, czy okupacyjnego - bo nasz nieszczęśliwy kraj żadnego pożytku z tego nie ma.
Kolega Ikonowicz zarzuca premieru Tusku, że zrezygnował z wszelkiej ideologii na rzecz pragmatycznej władzy. Tak to na pierwszy rzut oka wygląda, ale jakąż ideologię może realizować premier Tusk, skoro wprawdzie ma program, ale nie zawsze wie jaki? Rzecz w tym, iż prawdziwym programem Platformy Obywatelskiej oraz rządu premiera Tuska jest odwdzięczanie się bezpieczniackim watahom za powierzenie zewnętrznych znamion władzy. Nie władzy, a tylko jej zewnętrznych znamion w postaci stanowisk, gabinetów sekretarek, apanaży i limuzyn z podgrzewanymi siedzeniami, czyli całej tej dekoracji, której przeznaczeniem jest ukrywanie okupacji kraju przez bezpiekę, która kontroluje kluczowe segmenty państwa i w ogóle - życia publicznego przy pomocy agentury. Żeby się o tym przekonać, wystarczyłoby, by premier Tusk odpowiedział szczerze na jedno pytanie - kto mianowicie i dlaczego zabronił mu kandydowania w wyborach prezydenckich przed dwoma laty. Oczywiście nigdy się tego nie doczekamy, bo to jest największa tajemnica państwowa, „a kto by zdradził tę wielką tajemnicę umrze podwójnie ciałem i duszą” - jak twierdził bodajże arcykapłan Pentuer w „Faraonie” Bolesława Prusa. Skoro nawet my to wiemy, to cóż dopiero mówić o premieru Tusku, który musi pamiętać, skąd mu wyrastają nogi. Tedy prawdziwym programem PO i tworzonego przez nią tzw. „rządu” jest realizowanie w podskokach oczekiwań tych bezpieczniackich watah, które na użytek Platformy Obywatelskiej oddały agenturę w mediach i „salonie” oraz wszystkie inne atuty potrzebne do zostania ulubieńcem opinii publicznej. Problem polega na tym, że to nie Platforma, ani rząd decyduje, w jaki sposób się odwdzięczy. Rząd jest o tym informowany, często w ostatniej chwili i stąd wrażenie pragmatyzmu w czystej postaci. No dobrze - ale czy w normalnej sytuacji władza może odejść od ideologii? Wyobraźmy sobie, że złapaliśmy wszystkich naszych Umiłowanych Przywódców i zamknęliśmy ich w jakiejś sali oświadczając, że nie zostaną stamtąd wypuszczeni nawet do toalety, dopóki nie odpowiedzą nam na jedno pytanie - czy mianowicie chcą, żeby w Polsce był dobrobyt, to znaczy - obfitość materialna i poczucie bezpieczeństwa? Jestem pewien, że wszyscy odpowiedzieliby na to pytanie twierdząco i nawet jeśli któryś dobrobytu w Polsce by nie chciał, to instynkt samozachowawczy mu podszepnie, by się do tego za żadne skarby nie przyznawać. Ale w takim razie wszyscy chcą tego samego. Dlaczego więc dzielą się na partie sprawiające wrażenie, jakby za chwilę miały utopić się nawzajem w łyżce wody? Przede wszystkim dlatego, że takie zachowanie jest z punktu widzenia partyjnego jak najbardziej racjonalne i tak naprawdę albo nie wymaga zajmowania żadnego stanowiska w sprawach istotnych dla państwa, albo zajmowania stanowiska takiego samego. Dla przykładu, zarówno PO, PSL, czy SLD, jak i wyraźna większość PiS opowiedziała się zarówno za Anschlussem do Unii Europejskiej, jak i za traktatem lizbońskim, które determinują zarówno przyszłość, wewnętrzne stosunki, jak i politykę państwa na całe dziesięciolecia. Można powiedzieć, że popierając te same rozwiązania, antagonistyczne partie wynajdują sobie emocjonalne pozory moralnego uzasadnienia swojego postępowania i jeśli, dajmy na to, Platforma Obywatelska popiera Anschluss ze skłonności do zdrady i zaprzaństwa, to PiS przeciwnie - kierując się płomienną obrona interesu narodowego. Gdyby jednak stosunki w naszym nieszczęśliwym kraju były normalne, a Umiłowani Przywódcy dzierżyli rzeczywistą władzę, to nie mogliby tworzyć w Polsce dobrobytu bez żadnej ideologii. Ideologia bowiem, to po prostu metoda tworzenia dobrobytu, a jak wiadomo, nie można tworzyć czegokolwiek bez żadnej metody. Jeśli tedy nasi Umiłowani Przywódcy nie przyznają się do żadnej ideologii, to jest to poważna poszlaka wskazująca, że tak naprawdę nie mają żadnej władzy. Quod erat demonstrandum. SM
Jaskółeczki zwiastujące Starsi na pewno pamiętają anegdotkę, jak to Natasza czytała gazetę, w której strasznie, ale to strasznie krytykowano agresorów. Natasza nie wiedząc, co to takiego agresor, pyta Wanię. Wania też nie bardzo potrafi jej to wyjaśnić, ale prawieriajet w słowarie. Zajrzawszy do słownika wyjaśnia: agriesor, panimajesz Natasza, eto takoj czeławiek, katoryj napadajet drugawo. Naprimier Giermańcy w sorok pierwom gadu, patom Amierikańcy w Wietnamie - wot eto agriesory. Natasza słucha i po chwili pyta: Wania, a kak ty mnie napał, ty toże był agriesor? Na to Wania: nu Natasza, nie mieszaj ty politiki s blaźstwom! Czyż nasi Umiłowani Przywódcy nie mają podobnych zmartwień? Uprawianie polityki mają już zakazane od starszych i mądrzejszych, którzy już to urządzają efektowne samobójstwa bez udziału osób trzecich, już to sztorcują kierownictwo szkoły w Tarnowie, żeby nie ważyło się zaprosić Palestyńczyka na spotkanie z uczniami, bo jeszcze by ich strefił, już to przygotowują zjednoczenie lewicy pod egidą posła Palikota i jego dziwnie osobliwej trzódki, słowem - rządzą naszym nieszczęśliwym krajem jak tam potrafią, podczas gdy Umiłowani Przywódcy mają pełne ręce roboty wokół takich spraw, jakby tu wypić i zakąsić, czy z kim oglądać mecz na kijowskim stadionie. Bo na kijowskim stadionie pojawił się białoruski prezydent Łukaszenka Aleksander, który dręczy lud swój białoruski, nie dając mu posmakować demokracji, od której nasz mniej wartościowy naród tubylczy niemalże dostaje niestrawności. Ale bo też tylu Umiłowanych Przywódców na raz... Więc chętnie podzielilibyśmy się swoim szczęściem z udręczonym narodem białoruskim, gdyby nie okrutny Łukaszenka, który potrząsa strasznym knutem, wprawiając naszych Umiłowanych Przywódców w dysonans poznawczy. Tedy minister Sikorski apeluje, by nie mieszać polityki z bladźstwem, to znaczy pardon - nie z żadnym „bladźstwem”, tylko ze sportem, bo wiadomo, że sport to szlachetna rywalizacja, nie mająca nic, ale to nic wspólnego z przemysłem rozrywkowym. Takie głuche wieści z naszego nieszczęśliwego kraju docierają do Nowego Jorku, który omdlewa od gorąca, chowając się do klimatyzowanych pomieszczeń. W jednym z takich właśnie pomieszczeń, w siedzibie Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej na Manhattanie mówiłem do licznie zgromadzonej publiczności o antypolonizmie, na który składają się dwie polityki historyczne; żydowska i niemiecka oraz działalność piątej kolumny w kraju, w której można wyodrębnić nurt świadomy i nieświadomy - no i oczywiście - polityczny cel, do którego ta operacja, jakiej poddawany jest nasz mniej wartościowy naród tubylczy zmierza. Ten cel może być bardzo podobny do tego z wieku XVIII, bo wprawdzie historia nie powtarza się w sposób identyczny, ale z podobnych przesłanek muszą wynikać podobne skutki. A jeśli przypomnimy sobie historię naszego nieszczęśliwego kraju w wieku XVIII, to tych podobnych przesłanek możemy skompletować całe pęczki. Weźmy na przykład taki jurgielt, czyli agenturę obcych dworów. W wieku XVIII była to plaga życia publicznego. No a teraz? No a teraz jest podobnie; agentura stanowi sól ziemi czarnej, najważniejsze narzędzie w rękach naszych okupantów, za pomocą którego kontrolują oni kluczowe segmenty państwa i w ogóle - całego życia publicznego. Dlatego właśnie w 1992 roku nie można było ujawnić agentury w strukturach państwa, bo w przeciwnym razie cały model ustanowiony przez generała Kiszczaka z „lewicą laicką” przy „okrągłym stole” wziąłby w łeb. Nadzorujące agenturę Siły Wyższe wysługują się z kolei obcym dworom, które w ten sposób, podobnie jak w wieku XVIII, realizują swoje zamiary wobec naszego nieszczęśliwego kraju. Nie jest zatem wykluczone, że podobnie jak w wieku XVIII, również i teraz zostanie zrealizowana jakaś postać scenariusza rozbiorowego, z Judeopolonią, ustanowioną na „polskim terytorium etnograficznym” - jak niemiecka prasa określa niekiedy obszar leżący na wschód od dawnej granicy niemiecko-polskiej w roku 1937. Wprawdzie jedna jaskółka nie czyni wiosny, ale my mamy co najmniej cztery - w postaci Zakonu Synów Przymierza, który postawił sobie za cel realizację żydowskich roszczeń majątkowych oraz spacyfikowanie Radia Maryja - co właśnie w podskokach wykonuje Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji - w postaci łzawej tęsknicy serca za „Żydem”, której oddają się najlepsi synowie naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, malując na murach napisy wyrażające tę nieutuloną tęsknotę. Na taki widok nawet kamień by się wzruszył, a cóż dopiero Żydzi? Na pewno odpowiedzą pozytywnie, oczywiście pod warunkiem zrealizowania wspomnianych roszczeń, bo nikt nie lubi poświęcać się bezinteresownie. Kolejną jaskółką jest honorowe obywatelstwo naszego nieszczęśliwego kraju dla szefa Mosadu. Skoro został on obywatelem honorowym, to tylko patrzeć, jak albo on, albo ktoś podobny, zostanie u nas Pierwszym Obywatelem - oczywiście po szczęśliwym zakończeniu kadencji prezydenta Komorowskiego Bronisława, który robi co może, by wyjść naprzeciw skoordynowanym politykom historycznym: żydowskiej i niemieckiej, a także wysiłkom obydwu nurtów piątej kolumny. „Bo nie jest światło, by pod korcem stało” - więc na pewno nie zapomnimy, podobnie jak reszta świata, przesłania skierowanego przez pana prezydenta do uczestników ubiegłorocznej uroczystości w Jedwabnem, że mianowicie „naród polski” musi przyzwyczaić się do myśli, iż był również sprawcą - oczywiście sprawcą zbrodni II wojny światowej. Po takiej podgotowce trudno się dziwić, że jego ekscelencja ambasador Izraela sztorcuje dyrektorów szkół, dając w ten sposób świadectwo przechodzenia ambasady na ręczne sterowanie naszym nieszczęśliwym krajem. W takiej sytuacji cóż jeszcze mogą robić nasi Umiłowani Przywódcy? Już tylko troszczyć się o to, gdzie i w jakim towarzystwie zasiądą swoimi czcigodnymi zadami, unikając mieszania polityki z bladźstwem. SM
Jak kombinuje „salon” Pani filozofowa Magdalena Środa jest niewątpliwie jedną ze znaczących i reprezentatywnych postaci tzw. „salonu” to znaczy - towarzystwa wzajemnej adoracji i asekuracji, którego uczestnicy wystawiają sobie nawzajem certyfikaty przyzwoitości albo moralności - w zależności od aktualnego zapotrzebowania i mądrości etapu. Od pewnego czasu „salon” szalenie zaangażował się w forsowanie nie tylko legalizacji, ale również finansowania z budżetu zapłodnienia w szklance, czyli in vitro. Część „salonu” szalenie się na to zapłodnienie snobuje, uważając je za symbol przynależności do „Europy”, którą on w swoim mniemaniu reprezentuje wobec mniej wartościowego narodu tubylczego. Ponieważ parlamentarne losy projektu mającego legalizować zapłodnienie w szklance ostatnio nieco się skomplikowały, pani filozofowa Magdalena Środa skrytykowała znienawidzonego Jarosława Kaczyńskiego, że nawet podczas dyskusji na temat in vitro nie myśli o niczym innym, jak o władzy, podczas gdy powinien myśleć o czymś zupełnie innym. Wszystko to oczywiście być może, bo prezes Kaczyński o władzy myśli pewnie częściej niż inni, zwłaszcza w sytuacji, gdy akurat jest jej pozbawiony - ale przecież nie jest w takim myśleniu odosobniony. O czym w końcu ma myśleć polityk, jeśli nie o władzy? Niektórzy powiedzą, że powinien myśleć o tym, jakby nam tu przychylić nieba, ale tak mówiąc, najwyraźniej nie wiedzą, co czynią. Przychylanie nieba bowiem bardzo drogo kosztuje, znacznie drożej, niż możliwość zapukania do serduszka francuskiej aktoreczki, która zresztą lojalnie o tej wysokiej cenie informowała naszego króla Stanisława Augusta. Z dwojga złego znacznie lepiej jest, kiedy polityk myśli tylko o władzy, bo to dla podatników na ogół bywa tańsze. Skoro jednak Jarosław Kaczyński nawet podczas debaty o zapłodnieniu w szklance myśli tylko o władzy, to o czym tak naprawdę podczas tej debaty myśli „salon”? Salonowcy twierdzą, że myślą jakby tu przychylić nieba bezpłodnym matkom - ale nie ma najmniejszego powodu, by w te deklaracje tak od razu wierzyć. Salonowcy bowiem, podobnie jak za Józefa Stalina, tak i teraz, walczą o nieubłagany postęp, na którego drodze zawadza im Kościół katolicki ze swoimi zasadami. Na przykład - że nie wolno mordować ludzi nawet w imię nieubłaganego postępu, nawet jeśli są bardzo mali, w każdym razie - mniejsi od pani filozofowej Magdaleny Środy i jeszcze nie głosują na jedynie słuszną partię. Wieloletnia perswazja Kościoła doprowadziła do tego, że nawet Jacek Kuroń, dostrajając się do przeważających opinii, zaczął uznawać aborcję za „coś złego”. W tej sytuacji „salonowi” nie wypadało atakować Kościoła wprost, więc postanowił założyć głęboki impas i zmiękczać jego stanowisko przy pomocy kłucia go w chore z nienawiści oczy niedolą niepłodnych matek. Gdyby pod ciężarem tego szantażu Kościół dopuścił zapłodnienie w szklance, to musiałby zgodzić się też na niszczenie bardzo małych ludzi, których przy tej metodzie trzeba na wszelki wypadek wyprodukować trochę więcej. W stanowisku Kościoła zostałby wówczas dokonany potężny wyłom, a w tej sytuacji również jego przyzwolenie na aborcję byłoby tylko kwestią czasu. Skoro bowiem powiedziało się „a”, to dlaczego nie powiedzieć „b”? Tak sobie to „salonowcy” wykombinowali, zaś niedola niepłodnych matek jest im potrzebna jedynie w charakterze pozoru moralnego uzasadnienia osłonowego. Krytykując tedy znienawidzonego Jarosława Kaczyńskiego, że myśli tylko o władzy, „salon” i przemawiająca w jego imieniu pani filozofowa postępuje bardzo podobnie, z tą może różnicą, że forsowanie nieubłaganego postępu, zarówno za Józefa Stalina, jak i teraz, wymaga ofiar z ludzi. Ciekawe, że nosiciele nieubłaganego postępu, wśród nich również pani filozofowa, własną egzystencję dlaczegoś uznają za niezbędną, milcząco zakładając, że poświęcać trzeba kogoś innego. A przecież nie ma ludzi niezastąpionych! SM
Wokół berlińskiego kongresu Ach, cóż za siurpryza – i to w dodatku podwójna, ach, co ja mówię – nie żadna tam „podwójna”, tylko wręcz poszóstna! Właśnie kilka dni temu, to znaczy – 4 lipca – wszystkie niezależne media doniosły o odbytym 12 maja br. w Berlinie pierwszym kongresie Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce, na którym przedstawione zostały różne gorące pragnienia i postulaty – między innymi i ten, by język hebrajski został uznany w naszym nieszczęśliwym kraju za drugi język urzędowy. Niezależne media okraszają tę informację uspokajającym komentarzem „Wielkiego Przyjaciela Polski”, czyli byłego ambasadora Izraela w Warszawie, pana dra Szewacha Weissa, który powiada, że to „fantazje”. Może sam w to wierzy, a może tylko tak dobrotliwie komentuje ze względów humanitarnych, by niepotrzebnie, a zwłaszcza – by przedwcześnie nie płoszyć naszego mniej wartościowego narodu tubylczego. Z drugiej jednak strony, wiele fantastycznych pomysłów ziściło się nawet na naszych oczach, więc dlaczegóż to akurat ten miałby się nie ziścić? Skoro szef Mosadu został Honorowym Obywatelem Rzeczypospolitej, to dlaczego – powiadam – w przyszłosci nie będzie mógł zostać Pierwszym Obywatelem? Takie rzeczy już się przecież w naszym nieszczęśliwym kraju zdarzały – że wspomnę choćby Jakuba Bermana, który wprawdzie był tylko skromnym wiceministrem, ale w prawdziwym rządzie – jak wspomina Stanisław Mikołajczyk, który przecież coś tam musiał o tym rządzie wiedzieć – był w hierarchii na pozycji czwartej, zaraz po Iwanie Sierowie, po którym następował szef NKWD w sowieckiej ambasadzie, następnie ambasador Lebiediew, a zaraz potem – właśnie Berman, którego generał Jaruzelski jeszcze w roku 1983 udekorował orderem Krajowej Rady Narodowej. Ale mniejsza o te wspominki, pokazujące przecież, że ciągłość pewnych procesów przekracza bariery transformacji ustrojowych i odwracania sojuszów – zwłaszcza, gdy sojusze są odwracane również przez starszych i mądrzejszych – bo ważniejsze są inne, aktualne okoliczności tej całej sprawy. Po pierwsze – ten „pierwszy” kongres Ruchu Żydowskiego Odrodzenia w Polsce odbył się w Berlinie, a nie w Warszawie, mimo, że ta pompuje i pompuje pieniądze w Muzeum Historii Żydów Polskich. To, że pieniądze pompuje pani prezydentowa Hanna Gronkiewicz-Waltz, to naturalne, jakże by inaczej. Znacznie ciekawsza jest darowizna, jaką ostatnio wzbogacił Muzeum najbogatszy człowiek w Polsce, czyli pan dr Jan Kulczyk, który ponoć dał aż 20 milionów. Za takie pieniądze na Ukrainie została przeprowadzona „pomarańczowa rewolucja” po której do dzisiejszego dnia nie może się pozbierać pani Julia Tymoszenko. Zresztą – mniejsza o nią – bo dotacja uczyniona przez pana dra Jana Kulczyka wskazuje, że i on coś musi wiedzieć a skoro coś musi wiedzieć i daje, to znaczy, że wie, iż trzeba dawać. „Bo mówiła żony ciotka: tych co płacą - nic nie spotka” – powiadał Konstanty Ildefons Gałczyński. A któż w naszym nieszczęśliwym kraju jest bez grzechu wobec Boga i bez winy wobec cara? Może są takie osoby, ale czy należy do nich akurat pan dr Jan Kulczyk? Tego oczywiście nie wiemy, ale skoro płaci, to pewnie też liczy na to, że nic go nie spotka. Mimo to jednak kongres odbył się w Berlinie, a nie w Warszawie, chociaż odrodzenie żydowskie ma nastąpić właśnie w naszym nieszczęśliwym kraju, a nie w Niemczech! Dlaczego tedy w Berlinie? Warto przypomnieć artykuł pewnego malarza, jaki ukazał się przed kilkoma laty w niemieckiej prasie – że mianowicie dobrze byłoby przenieść Izrael do Europy. Autor wskazywał dwie możliwe lokalizacje: Turyngię, albo Polskę. Ponieważ w Niemczech malarze dochodzą czasami do wielkiego znaczenia politycznego, osobiście bym tych projektów nie lekceważył tym bardziej, że wychodzą one naprzeciw niemieckiej polityce – i to nie tylko historycznej, ale i politycznej. Bo chyba nikt nie wątpi, że taki kongres musiał odbywać się za aprobatą tamtejszych władz, a może nawet – z ich entuzjastycznym, choć dyskretnym poparciem? Dlaczego zatem niemieckim władzom zależy na odrodzeniu żydowskim w Polsce? Czyżby dlatego, że takie odrodzenie znakomicie wkomponowuje się w scenariusz rozbiorowy, ułatwiając rozciągnięcie ścisłej politycznej i gospodarczej kontroli nad naszym mniej wartościowym narodem tubylczym przy pomocy politycznego instrumentu pod nazwą Judeopolonia? Pożyteczna myśl raz rzucona w przestrzeń prędzej czy później znajdzie swego amatora – a warto przypomnieć, że pomysł Judeopolonii pojawił się w roku 1916 – co prawda w trochę innym kształcie terytorialnym, ale przecież nie o kształt tu przede wszystkim chodzi, tylko o roztoczenie kurateli nad mniej wartosciowym narodem tubylczym – by każdy rozpaczliwy odruch sprzeciwu z jego strony bezpiecznie pacyfikować, jako wybuch organicznego polskiego antysemityzmu. Judeopolonia stanowi znakomite alibi, więc pourquoi pas – tym bardziej, że co najmniej od końca lat 90-tych niemiecka polityka historyczna jest ściśle skoordynowana z polityką historyczną żydowską. Po drugie – warto zwrócić uwagę, że kongres odbył się w Berlinie 12 maja, a niezależne media w Polsce, jak na komendę poinformowały o tym nie, dajmy na to, 13 maja, tylko dopiero 4 lipca! Nawet zakładając – co wydaje się niepodobieństwem – że ów berliński kongres był imprezą starannie zakonspirowaną i żadna informacja ani o jego odbyciu, ani o jego postanowieniach, nie przedostała się na zewnątrz, to znaczy, że 4 lipca ktoś tę imprezę rozkonspirował. Kto mógł to zrobić i w jakim celu? Jeśli to nieprawdopodobne przypuszczenie byłoby trafne, to jasne, że musieli uczynić to organizatorzy imprezy. Skoro uznali, że 4 lipca już można ujawnić to, czego nie można było za żadne skarby ujawnić 13 maja, to znaczy, że między 13 maja, a 4 lipca jakaś sytuacja zmieniła się w sposób zasadniczy, że w tym czasie musiały zapaść jakieś decyzje i to decyzje nieodwracalne. Wydaje się oczywiste, że w tych decyzjach nasi Umiłowani Przywódcy nie uczestniczyli – że dla nich starsi i mądrzejsi wyznaczyli makagigi w postaci koko koko euro spoko – podobnie zresztą jak w wielu innych sprawach. W takiej sytuacji decyzje owe musieli podjąć nie tylko strategiczni partnerzy, tzn. Niemcy i Rosja, ale również – miłujacy pokój Izrael, a skoro i on – to także nasz największy sojusznik w NATO, czyli USA pod kierownictwem administracji Baracka Obamy – z naszego punktu widzenia najgorszej od czasów Franklina Delano Roosevelta. Mamy zatem znowu scenariusz rozbiorowy z udziałem trzech państw i aprobatą czwartego. Wreszcie ostatnia sprawa – świadoma dyscyplina niezależnych mediów. Bo jeśli berliński kongres, jaki odbył się w Berlinie 12 maja, nie był imprezą ściśle zakonspirowaną, to fakt jednoczesnego ukazania się informacji o nim w niezależnych mediach głównego nurtu w Polsce jest bardzo poważną poszlaką, iż w mediach tych obowiązuje świadoma dyscyplina. Kto tę dyscyplinę narzucił i kto ją egzekwuje? Czy przypadkiem nie oficerowie prowadzący? W demokratycznym państwie prawnym, zwłaszcza urzeczywistniającym zasady sprawiedliwosci społecznej, bardzo ważne są masowe nastroje. Jakże tedy miejsca, w których te masowe nastroje są wytwarzane, mogłyby pozostać zaniedbane przez okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniaków? Nie ma takiej możliwości, przeciwnie – właśnie ten odcinek musi być przez nich szczególnie penetrowany i kontrolowany. Skoro tedy, przy tak ścisłej kontroli udało się nałożyć skuteczną surdynę na informację o berlinskim kongresie prawie aż na dwa miesiące, to znaczy, że świadoma dyscyplina w niezależnych mediach jest znacznie większa, niż nam się wydaje. SM
Nie, nie – ja tego tak nie zostawię; zło trzeba wycinać w zarodku. Parę miesięcy temu w KNP objawił się kol. Tomasz Godlewski. Chciał zająć się partyjną telewizją – i zajął się. Najpierw współpracował z kol. Wojciechem Misiaszkiem przy FENIKS.TV – potem Koledzy się o coś pokłócili i p. Godlewski zabrał swoje szmatki i gałganki i wraz z kol. Marcinem Osadowskim uruchomili NPTV. Zdarza się. Kol. Osadowski jest człowiekiem, który włożył wiele wysiłku podczas wyborów – i potem. Obdarzałem Go pełnym zaufaniem. NPTV była technicznie nową generacją dla nas – szkoda, że ten potencjał nie był wykorzystywany w pełni. Ja się tym nie zajmowałem, bo nie mam czasu – i w ogóle nie lubię przekazu video. Obydwaj Koledzy przy tym projekcie ofiarnie pracowali. W poniedziałek kol. Osadowski zwrócił się do Zarządu z prośbą o dofinansowanie serwera itp. Chodziło o małe paręset złotych miesięcznie – i Zarząd z pewnością by te pieniądze wyasygnował, gdy nagle jeden z Członków Zarządu zwrócił uwagę na audycję p. Godlewskiego:
http://www.youtube.com/watch?v=R8doKls9_iM&feature=relmfu
Po wysłuchaniu paru końcowych zdań zjeżył nam się włos na głowie. Inne partie z pewnością stanęłyby na głowie, by taką audycję usunąć z Sieci. Ja nie: zaleciłem jej obejrzenie, (choć, przyznaję, z uwagi na styl narracji jest to zadanie trudne). Niech ludzie sami zobaczą, ile brudu można wyssać z wielkiego palca. Padają tam (niepoparte NICZYM) oskarżenia (zwłaszcza Regionu Małopolskiego) o malwersacje jakichś bajońskich sum, o sabotowanie wysiłku Najlepszych Ludzi – w szczególności ekipy NPTV... Tego się nie da streścić. Zadzwoniłem do p. Godlewskiego i wyjaśniłem, że są to bzdury. Przyznał rację, wycofał relację ze strony NPTV – ale pozostawił na YT. Ku mojemu zdumieniu po niej pojawił się drugi monolog – kol. Osadowskiego. I znów to samo: że geniusza Korwin-Mikkego otaczają miernoty i złodzieje. Z kasy Partii znikają ot, tak (tu pstryknięcie) setki tysięcy złotych.... I znów: proszę to sobie obejrzeć:
http://www.youtube.com/watch?v=1dJqYtT0Qkc&feature=g-all-u
(niestety ponad pół godziny namaszczonej gadki - znów bez jakichkolwiek dowodów czy choćby uprawdopodobnienia). I znów: tego naprawdę ciężko wysłuchać. Ale też jest to pouczające. Tak nawiasem: jedynym zarzutem mającym jakikolwiek sens w tych obu tekstach – jest to, że v-Prezesi za rzadko jeżdżą w teren... A ja nie mam zdolności organizacyjnych; istotnie: nie mam. Reszta to czysty absurd: na koncie Partii rzadko bywa więcej, niż kilkanaście tysięcy złotych, jedyne pieniądze podjęte przez O/Krakowski to... 400 zł na pokrycie jakichś wydatków związanych z programami „Młodzież Kontra”... A pp.Stanisław Michalkiewicz, Rafał Zapadka i Rafał A. Ziemkiewicz z Partii nie mogli wystąpić, bo... nigdy w niej nie byli. I tak dalej. Dwa czy trzy sensowne postulaty podparte są masą po prostu bzdury. I jeśli ktoś przegapia terminy opłacenia miejsca na serwerze niech nie twiedzi, że to dlatego, że Zarząd nie dał $50. Istotnie: nie dał - bo nikt o to Zarzadu nie prosił... Nie można też twierdzić jednocześnie, że należy zatrudniać zawodowych urzędników - i jednocześnie oskarżać ludzi, że biorą z Partii pieniądze. Zwłaszcza, że nikt ich nie bierze - a projekt zatrudnienia jednego z Kolegów na etat przed wyborami upadł, gdyż pięciu ciężko pracujących Kolegów oświadczyło, że w takim razie oni się wycofują! Obydwaj ci Koledzy twierdzą, że starają się ujawnić i wyplenić w Partii Zło. Natomiast ja największe Zło widzę w kolportażu tego typu plotek i oszczerstw. Dlatego niniejszym wzywam obydwu Kolegów do wymienienia jakichkolwiek faktów usprawiedliwiających wygłoszone kalumnie. Do poniedziałku godz. 21.00. Lub odwołania tych bzdur i publicznych przeprosin. W przeciwnym przypadku sprawa trafi do Sądu Naczelnego. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jestem przekonany, że obydwaj ci Koledzy istotnie sądzą, że działają dla dobra Partii!! Równie dobrze można by twierdzić, że dla dobra Polski działa dziennikarz „ujawniający”, że Rosjanie dobijali wychodzących z wraku „Tupolewa” - pasażerów. Niestety: w partii obyczajowo konserwatywnej nie ma miejsca dla tego typu działalności... JKM
Co można robić z ciałem? Dziś byłem w Chojnicach i w Bytowie, a jutro jestem o 12.tej w Wejherowie - oraz w Gdyni na Skwerze Kościuszki o godz. 16.00.. Zapraszam Jestem zmęczony - więc tylko wyciągnę na wierzch informację od {Phill}a:
Gigantyczna operacja CBŚ
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/gigantyczna-operacja-cbs-w-calej-polsce-23-uslysza,1,5181515,wiadomosc.html" target="_blank" style="color: rgb(201, 12, 21); text-decoration: none;">http://wiadomosci.onet.pl/kraj/gigantyczna-operacja-cbs-w-calej-polsce-23-uslysza,1,5181515,wiadomosc.html
"Trwa gigantyczna operacja agentów CBŚ w całej Polsce wymierzona w osoby, które handlują albo proponują do sprzedaży ludzkie narządy.... Jak dodał 23 spośród nich już usłyszały zarzuty dotyczące oferowania do przeszczepu za pieniądze swoich własnych organów. Grozi za to do roku więzienia." Podsumujmy kochani: dzieci nie należą już do was, bo państwo ma PRAWO je wam odebrać, własne ciało nie należy już do was, bo sprzedając swoją nerkę popełniasz przestępstwo i wyłudzasz pieniądze za cudzą czytaj państwową własność. Nawet za Lenina i Stalina komunizm nie był tak mroczny i zniewalający. Dodam: jeśli dziecko czy ktokolwiek wpadnie pod samochód to państwo ma prawo jego nerkę oddać bardziej potrzedbującemu jej niewolnikowi! Inna sprawa, ze lekarze na ogół tych nieludzkich przepisów nie korzystają! JKM
Zaciska się obroża niewolnika Przed laty, jeszcze za głębokiej komuny, Ryszard Kapuściński napisał reportaż o Gwatemali, w którym zanalizował całodzienny program tamtejszego państwowego radia. Rozgłośnia nadawała program przez całą dobę, ale cóż z tego, skoro i tak nie można było się dowiedzieć, co właściwie się w tej całej Gwatemali dzieje? Kapuściński napisał tedy, że ta rozgłośnia „pracuje w służbie ciszy”. Tak się składa, że przez ostatni miesiąc byłem w Kanadzie, Meksyku i USA, więc wiadomości o wydarzeniach w naszym nieszczęśliwym kraju czerpałem z mediów - również tych głównego nurtu. I gdyby opierać się tylko na nich, to trudno byłoby zorientować się, co właściwie w Polsce się dzieje. To znaczy - można by oczywiście odnieść wrażenie, że dzieje się mnóstwo rzeczy, tyle, że większość tych wydarzeń jest pozbawiona większego znaczenia, jak np. koko koko euro spoko - i gdyby nie zagadkowa śmierć generała Sławomira Petelickiego, którą zresztą, jeszcze przez wszczęciem energicznego śledztwa, uznano za samobójstwo bez udziału osób trzecich - można by odnieść wrażenie, że Polacy rzeczywiście zapamiętali się w kibicowaniu, robieniu na stadionach „fali”, słowem - zachowują się zgodnie z oczekiwaniami naszych okupantów z bezpieczniackich watah. A skoro już mowa o generale Petelickim, to warto przypomnieć, że zaraz po katastrofie smoleńskiej poddał on ostrej publicznej krytyce ówczesnego ministra obrony Bogdana Klicha, domagając się w liście otwartym do premiera Tuska nie tylko jego dymisji, ale wysuwając również wiele innych propozycji personalnych. Nie był on w tej krytyce odosobniony, bo w sierpniu 2009 roku, w geście protestu przeciwko kierownictwu MON, odszedł z wojska generał Waldemar Skrzypczak, który i później nie szczędził zarówno ministrowi Klichowi, jak i rządowi premiera Tuska gorzkich słów. Ale późniejsze losy obydwu generałów potoczyły się inaczej. Generał Petelicki zginął od strzału w głowę, przy oddaniu którego niezależna prokuratura stanowczo wykluczyła udział osób trzecich i to jeszcze - co zasługuje na podkreślenie - przed wszczęciem energicznego śledztwa, podczas gdy generał Waldemar Skrzypczak został najpierw doradcą, a od niedawna - wiceministrem obrony narodowej przy ministru Tomaszu Siemoniaku, prawdziwym człowieku renesansu, który sprawdził się na każdym odcinku, na który rzuciła go partia: i w telewizji i w radiu i w samorządzie terytorialnym i w Polskiej Agencji Prasowej, a nawet - w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Podobne kariery opisywał za głębokiej komuny Janusz Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku”: „Nie to - pomyślał - jak mój Józek! O, ten to ma już chody duże i w MSW i na uczelni!” - ale okazuje się, że mimo sławnej transformacji ustrojowej aż tak znowu wiele się u nas nie zmieniło. Więc nie można wykluczyć, że i pan generał Skrzypczak po swoich traumatycznych przeżyciach zmądrzał. No dobrze - ale dlaczego w takim razie nie zmądrzał generał Petelicki, tylko zginął od postrzału w głowę bez udziału osób trzecich? Ale jakże miał zmądrzeć, skoro - powiadają - że cierpiał na chorobę Alzheimera? Przy takiej chorobie człowiek nie pamięta nawet, że popełnia samobójstwo, więc cóż tu jeszcze wymagać zmądrzenia? Co innego taki pan Stanisław Lato, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. Polityczną sensacją dnia stało się jego oświadczenie, że będzie ubiegał się o reelekcję podczas jesiennych wyborów w PZPN. Na tę deklarację parlamentarny klub Solidarnej Polski zareagował wnioskiem do premiera Tuska, by ten rozwiązał PZPN i powołał nową federację piłkarską. Ciekawe, czy premier Tusk odważyłby się na takie zuchwalstwo, nawet gdyby z podobnym wnioskiem zwrócił się do niego kto inny niż SP, na przykład - pobożny poseł-minister Gowin, czy sprytny poseł Schetyna z Platformy Obywatelskiej. Nawiasem mówiąc, mimo niechętnego stosunku pobożnego posła-ministra Gowina do konwencji zakazującej przemocy wobec kobiet, premier Tusk obiecał gabinetowi cieni Kongresu Kobiet, że za trzy tygodnie nasz nieszczęśliwy kraj do tej konwencji przystąpi. Od tego momentu wszelka myśl o współżyciu z kobietą będzie w normalnych mężczyznach budziła grozę, a w tej sytuacji - tylko patrzeć, jak zostaną nie tylko zalegalizowane, ale nawet - uprzywilejowane związki sodomickie i gomoryckie. Nieomylny to znak, a w każdym razie - kolejna ważna poszlaka, że pobożny poseł Gowin pociągnięty został w ministry gwoli zamydlenia oczu Episkopatowi w nadziei, że nęcony tą marchewką, odpuści obronę telewizji TRWAM. A skoro już mowa o Kongresie Kobiet, to warto odnotować, że bierze w nim udział nie tylko pani filozofowa Magdalena Środa i bizneswoman Henryka Bochniarzowa, ale również - pani Teresa Kamińska - ongiś minister bez teki w rządzie charyzmatycznego premiera Buzka, pomawiana nawet przez złe języki o pełnienie przy panu premierze Buzku roli markizy de Pompadour. Jak tam było, tak tam było; dzisiaj pani Kamińska prezyduje Pomorskiej Strefie Ekonomicznej, więc nie można powiedzieć, by Rzeczpospolita pozostawiała osoby zasłużone bez alimentów. Nie o to zresztą chodzi, a o to, że na odpowiednim gruncie, na przykład - na płciowym - można świetnie porozumieć się ponad podziałami politycznymi. Czyż to nie dowód, że w naszym nieszczęśliwym kraju polityka zaczyna tracić na znaczeniu? Wprawdzie niezależne media próbują ekscytować opinię publiczną przekomarzaniami miedzy PiS-em i Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry - że to niby Jarosław Kaczyński wzywa „ziobrystów” do powrotu na łono PiS, dając do zrozumienia, iż po upływie wyznaczonego terminu nie wpisze ich na listy PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Okazuje się, że taktyka bombardowania miłością może być równie skuteczna, jak bombardowanie nienawiścią, a nawet skuteczniejsza, bo bombardowanemu miłością znacznie trudniej nie tylko się bronić, ale nawet - przekonująco odgryzać. Wygląda tedy na to, że podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w tak zwanych prawicach można będzie przebierać jak w ulęgałkach - przez co scena polityczna będzie jeszcze bardziej malownicza i w ten sposób jeszcze szczelniej przysłoni fakt okupowania naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpieczniackie watahy, wysługujące się z kolei strategicznym partnerom. Ci strategiczni partnerzy maja wobec Polski swoje projekty i nie bez kozery chyba media głównego nurtu przypomniały ostatnio berliński kongres ruchu żydowskiego odrodzenia w Polsce, eksponując postulat, by drugim językiem urzędowym został u nas hebrajski. Wprawdzie były ambasador Izraela w Warszawie, pan doktor Szewach Weiss uważa to za pomysł fantastyczny, jednak na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a po drugie - skoro ostatnio szef izraelskiego Mosadu został Honorowym Obywatelem Rzeczypospolitej, to dlaczegóż pewnego dnia nie będzie mógł dostąpić zaszczytu zostania Pierwszym Obywatelem naszego nieszczęśliwego kraju - a w każdym razie tej resztówki, na której zostanie zainstalowana Judeopolonia? Wszystko jest możliwe - ale oczywiście dopiero po szczęśliwym zakończeniu misji prezydenta Bronisława Komorowskiego, w drugą rocznicę wyboru szalenie chwalonego przez żydowską gazetę dla Polaków czyli „Gazetę Wyborczą” za „siłę spokoju”. No ale dlaczego on nie ma być spokojny, jak on wszystko robi zgodnie z oczekiwaniami starszych i mądrzejszych? Gdyby postępował odwrotnie, to zaraz - kto wie? - może nawet bez udziału osób trzecich zapadłby na chorobę Alzheimera, a tak, to śpi spokojnie, podczas gdy ORMO czuwa! Okazało się, że przez te niecałe dwa lata podpisał aż 400 ustaw - co pokazuje, jaką mamy w naszym nieszczęśliwym kraju biegunkę legislacyjną; prawie nie ma dnia bez jakiejś nowej ustawy! Mało kto zwraca na to uwagę, bo pracujące w służbie ciszy niezależne media ekscytują opinię publiczną, a to koko koko euro spoko, a to prezesem Latą i jego alimentami - a tymczasem, po cichutku, z każdą kolejną ustawą, dzień po dniu, coraz bardziej zaciska się obroża niewolnika na szyi naszego narodu. Ale po co o tym informować? Czyż nie lepiej, czyż nie humanitarniej odwracać uwagę dopóki można, skoro nie można już odwrócić wyroku? SM
Opowieść o dwóch prezydentach Przez minione dwa lata Bronisław Komorowski zapracował na porównanie z prezydenturą polityka, którego dokonania na stanowisku głowy państwa skrzętnie są przemilczane przez dzisiejszych propagandystów PO. Chodzi rzecz jasna o Lecha Wałęsę. 4 lipca 2010 r. Bronisław Komorowski wygrał drugą turę wyborów prezydenckich, pokonując Jarosława Kaczyńskiego (53 do 47 proc. głosów). 6 lipca, równo dwa lata temu, Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła go prezydentem elektem. Do oficjalnego zaprzysiężenia doszło 6 sierpnia 2010 r. „Trzeba nam więcej spokoju i zrozumienia, a mniej walki, niechęci, pogardy, a czasem i nienawiści” – mówił w pierwszym wystąpieniu przed Zgromadzeniem Narodowym. Apelował, by „ufnie spojrzeć w przyszłość” i deklarował: „Wiem, że oceniać mnie będziecie Państwo po czynach, a nie po słowach”. Jak zatem po dwóch latach od zaprzysiężenia ocenić można czyny Bronisława Komorowskiego na stanowisku prezydenta Polski? Można próbować podsumowań statystycznych (jak wylicza PAP, wymierny dorobek obecnego prezydenta to podpisanie ok. 400 ustaw, dwa weta i osiem projektów legislacyjnych). Można zauważyć, że kadencja – jak do tej pory – była nijaka i bezbarwna, ale też i czasy były bezbarwne i nijakie. Los oszczędził na razie Komorowskiemu wyzwań, takich jak pomarańczowa rewolucja na Ukrainie czy inwazja Rosji na Gruzję, a były to w kadencjach jego poprzedników chwile, kiedy dzięki odważnym decyzjom odpowiednio Kwaśniewski i Kaczyński przestawali być figurami z dziejów Europy prowincjonalnej, zapisywali się za to w wielkiej historii. Do końca kadencji Komorowskiego jeszcze daleko, nieuczciwie byłoby więc porównywać jego dorobek z dekadą Kwaśniewskiego czy niemal pełną pięciolatką Lecha Kaczyńskiego, w końcu do 2015 r. wiele może się wydarzyć. Wydaje się jednak, że można minione dwa lata uczciwie ocenić pod kątem stylu i celów, a także osiągnięć w polityce wewnętrznej. I tu okazuje się, że przez ostatnie dwadzieścia cztery miesiące Bronisław Komorowski zapracował na porównanie z prezydenturą polityka, którego dokonania na stanowisku głowy państwa skrzętnie przemilczają dzisiejsi propagandyści i sojusznicy obozu PO. Chodzi rzecz jasna o Lecha Wałęsę.
Barwny elektryk, nudny myśliwy Na pozór trudno o bardziej różniących się od siebie polityków. Komorowski to nudny urzędnik państwowy, którego głównym osiągnięciem w 19-letniej karierze parlamentarnej jest to, że w ogóle mu się przydarzyła. Nie był ani wybitnym ministrem, ani szczególnie sprawnym marszałkiem Sejmu. Wałęsa to z kolei postać, której słowo „barwna” w pełni nie oddaje – trybun ludowy o niewyparzonym języku, człowiek, który do klasycznej polityki parlamentarnej pasuje jak siodło do krowy. A jednak da się wyliczyć całkiem sporo podobieństw, niektóre z nich są niepokojące. Najłatwiej zauważyć te najmniej ważne – jak skłonność do wyrządzania ciężkiej krzywdy językowi polskiemu. Bronisław Komorowski dziś nieco się miarkuje, ale podczas pierwszego roku prezydentury i w czasie kampanii wyborczej zdążył upiększyć annały polskiej polityki tyloma kwiatkami „kreatywnej polszczyzny”, gafami, niezręcznościami i wypowiedziami na granicy chamstwa, że niemal dorównał Lechowi Wałęsie. Okazał się też niemal tak próżny, jak dawny lider „S”. Co prawda nie szukał jeszcze swoich przodków wśród rzymskich cesarzy, jak całkiem serio uczynił to Wałęsa, ale afera z ukrywaniem i ponownym noszeniem fałszywego sygnetu szlacheckiego oraz publiczne szczycenie się swoim „hrabiostwem” pokazuje, jak bardzo obaj łasi są na niezasłużone splendory. Obydwaj są równie przeczuleni na swoim punkcie. Kto był na przedwyborczych spotkaniach Komorowskiego (albo przynajmniej oglądał ich telewizyjne transmisje), ten na własne oczy widział, że na najdrobniejsze słowo krytyki pod swoim adresem Komorowski nabzdycza się jak Wałęsa.
Prezydenci naginacze Tyle żartów. Są jednak podobieństwa znacznie groźniejsze, bo wynikające z tego, jak obaj myślą o polityce. Po pierwsze zarówno Wałęsa, jak i Komorowski głęboko są zakochani w świecie służb specjalnych. Przypadłość to częsta wśród byłych opozycjonistów, którzy dostępują już na państwowych stanowiskach „wtajemniczenia” w kulisy sekretnego biznesu. Owego wtajemniczania z reguły dokonywali w III RP funkcjonariusze dawnego reżimu, ukazując dawnym przeciwnikom, jak fascynujący i ważny – dla rządzenia – jest to świat. Urząd Ochrony Państwa był dla Wałęsy czymś jeszcze ważniejszym: narzędziem do dbania o właściwą wersję własnego życiorysu (sprawa „zaginionych” akt TW „Bolka”). Ale przecież gdański elektryk dążył też do podporządkowania sobie służb wojskowych (czyż m.in. nie o to chodziło w słynnym obiedzie drawskim?). Komorowski przejawia z kolei zadziwiającą atencję dla zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych (był zresztą jednym z ich gorących obrońców), nie wahał się w przeszłości (jako minister) używać ich do własnych celów (warto poczytać pod tym kątem raport o WSI Antoniego Macierewicza), a splot interesów łączących dzisiejszego prezydenta z wojskowymi służbami do dziś nie został wyjaśniony. Obaj – Wałęsa i Komorowski – mają także skłonność do dość wybiórczego traktowania prawa, a dokładnie – do naginania go w wygodny dla siebie sposób. Co prawda, tutaj dorobek Wałęsy jest dużo większy (tzw. falandyzacja prawa), ale i Komorowski pokazuje, że potrafi. Było tak podczas pośpiesznego przejmowania Kancelarii Prezydenckiej po katastrofie smoleńskiej, dzieje się tak przy okazji utajniania ekspertyz fachowców opiniujących dla prezydenta kontrowersyjne ustawy. Do tego dochodzą próby nieformalnych nacisków na prokuraturę (choćby sprawa dymisji prokuratora Krzysztofa Parulskiego) i próby ingerowania w działalność ministerstw (spraw zagranicznych i obrony narodowej). Jak zauważył kilka miesięcy temu Roman Graczyk ,„kiedy prezydent Wałęsa wyczyniał podobne numery, autorytety prawnicze biły na alarm – miały rację. Ale dzisiaj problem jest z grubsza taki sam”.
Ponad standardami Szczególnie te ostatnie podobieństwa między Komorowskim a Wałęsą muszą budzić niepokój. Dowodzą bowiem głębokiej pogardy dla zasad funkcjonowania państwa prawa i przekonania o własnej wyższości nad jakimiś tam „standardami”. I tu rzecz staje się nawet więcej niż niepokojąca. Barierą dla wyczynów Lecha Wałęsy było to, że przez większość kadencji nie miał za sobą stabilnej większości parlamentarnej. Komorowski jest zaś przedstawicielem partii, która przejęła w Polsce wszystko – od samorządów pod telewizję, od ministerstw po muzea i domy kultury. Choćby opozycja zawsze stała przeciw kontrowersyjnym pomysłom Komorowskiego murem, to i tak nigdy nie zdoła ich storpedować, przynajmniej tak długo, jak działa maszynka do głosowania w postaci koalicji PO-PSL. Smutnym przykładem jest tu kuriozalne zaostrzenie na wniosek prezydenta ustawy o wolności zgromadzeń. Na koniec o tym, co różni obu prezydentów. Wałęsa miał za sobą wielką polityczną przeszłość, Komorowski był drugorzędnym działaczem opozycji. Wałęsa znany jest w całym świecie jako symbol polskiej rewolucji, laureat pokojowej Nagrody Nobla – Komorowski to anonimowy wąsacz z kraju, który na własne życzenie stara się nie odgrywać na arenie międzynarodowej żadnej większej roli. Gdy Wałęsa mówił rzeczy kontrowersyjne albo strzelał gafy, świat był zachwycony jego oryginalnością – gdy Komorowski opowiada w USA o bigosowaniu, zapada pełna zażenowania cisza. Krótko mówiąc, Bronisław Komorowski ma niemal wszystkie wady Lecha Wałęsy, nie ma natomiast żadnej z jego zalet. Nie jest to najlepsza wróżba na pozostałe trzy lata kadencji obecnego prezydenta. Piotr Gociek
Zeznania Arabskiego. Podwójna gra ekipy Tuska "Nigdy nie rozważałem uroczystości katyńskich z udziałem premiera Rosji oraz premiera i prezydenta Polski. (...) Ewentualne uroczystości z udziałem dwóch premierów w Katyniu były równoległą koncepcją do organizacji przez stronę polską uroczystości w Katyniu z udziałem premiera i ewentualnie prezydenta Polski" - czytamy w zeznaniach szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego, do których dotarła Niezalezna.pl i "Gazeta Polska". Tomasz Arabski składał zeznania przed Prokuraturą Okręgową Warszawa-Praga, która prowadziła tzw. cywilny wątek śledztwa smoleńskiego. Prokuratura badała, jak doszło do tego, że zamiast jednych centralnych uroczystości przygotowywanych przez szefa Rady Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika w Katyniu zorganizowano dwie. Z zeznań wynika, że Donald Tusk i jego współpracownicy nie informowali Kancelarii Prezydenta o prowadzonych z Rosjanami rozmowach na temat uczestnictwa premiera Putina w obchodach rocznicy Zbrodni Katyńskiej. Rozmowy te były prowadzone od czasu spotkania Tusk-Putin w Sopocie we wrześniu 2009 r.
"Jeśli chodzi o kwestię rozważanych w toku organizacji uroczystości katyńskich scenariuszy obchodów, mogę powiedzieć, że z mojego punktu widzenia nie istnieje taki fakt jak rozdzielenie planowanych wspólnych uroczystości z udziałem premiera i prezydenta. Kiedy jeszcze jesienią 2009 r. zaczęły się przygotowania do uroczystości w Katyniu, bardzo długo nie miałem żadnej informacji o ewentualnym udziale w uroczystościach prezydenta RP" - zeznał Arabski 2 marca 2011 r. - "Pamiętam, że jeszcze w styczniu 2010 r. minister Przewoźnik mówił mi, że prezydent jeszcze nie podjął decyzji, czy będzie brał udział w uroczystościach w Katyniu, a jeżeli tak, to kiedy. Mimo że nie miałem informacji o ewentualnym udziale prezydenta, przypuszczałem, że będzie również brał udział w tych uroczystościach".
Stoi to w sprzeczności z faktami. Prezydent Lech Kaczyński już 27 stycznia 2010 r. wystosował oficjalne zaproszenie do prezydenta Miedwiediewa do wspólnego udziału w obchodach. Wcześniej, 8 grudnia 2009 r., na temat wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w kwietniu 2010 r. prezydencki minister Mariusz Handzlik poinformował ambasadę Rosji i polski MSZ. Podczas przesłuchania we wrześniu 2011 r. Arabski mówił:
"Kwestia Zbrodni Katyńskiej została również poruszona przy okazji rozmowy premierów w Sopocie przy okazji uroczystości z okazji 70. rocznicy wybuchu II Wojny Światowej na Westerplatte. Po tym spotkaniu minister Kremer i dyrektor Bratkiewicz odbywali spotkania ze swoimi odpowiednikami ze strony rosyjskiej, w których temat uroczystości w Katyniu w 2010 r. był jednym z poruszanych tematów rozmów. Ja informacje na temat tych spotkań mam na podstawie moich rozmów z Kremerem i Bratkiewiczem oraz zapoznawania sie z notatkami. (...) Strona polska dążyła do tego, aby premier Putin i premier Tusk razem oddali hołd ofiarom Zbrodni Katyńskiej podczas uroczystości w Katyniu. Ze strony rosyjskiej była propozycja spotkania premierów w kwietniu 2010, ale w Królewcu, przy okazji rozmów gospodarczych. Z kolei strona polska dążyła, aby do spotkania doszło przy okazji uroczystości w Katyniu".
Jak zeznał szef KPRM, premier Putin telefonicznie przekazał zaproszenie dla premiera Tuska do wspólnego udziału w uroczystościach katyńskich i wspólnego złożenia hołdu ofiarom 3 lutego 2010 r. "W dniu 4 lutego rozmawiałem telefonicznie z ministrem Uszakowem i rozważaliśmy możliwe terminy spotkania premierów. Ustaliliśmy datę 7 kwietnia 2010" - czytamy w zeznaniach Arabskiego. W czasie tych ustaleń pełną parą trwały już przygotowania do uroczystości 10 kwietnia. Minister sam podpisał akceptację tego terminu już na początku stycznia 2010 r. Arabski zeznał, że kiedy z Uszakowem 4 lutego 2010 r. uzgadniał termin 7 kwietnia,
"nie miał wiedzy o tym, jaką decyzję co do udziału w uroczystościach katyńskich podjął prezydent RP".
W zeznaniach późniejszych Arabski był mniej stanowczy. Jak stwierdził, 9 grudnia 2009 r. podczas poświeconego obchodom spotkania w KPRM "dla mnie było oczywiste, że prezydent raczej będzie chciał wziąć udział w uroczystościach".
"Mimo że nie mieliśmy informacji od prezydenta, że chce wziąć udział w uroczystościach, zakładałem, że w późniejszym terminie się na to zdecyduje. Nigdy nie rozważałem uroczystości katyńskich z udziałem premiera Rosji oraz premiera i prezydenta Polski. Wedle mojej wiedzy, taka koncepcja ze względów protokolarnych byłaby nielogiczna" - zeznawał Arabski, a gdy prokurator wskazał przykład obchodów na Westerplatte, minister odparł, że te uroczystości "były organizowane w Polsce przez stronę Polską i miały charakter multilateralny, było wielu przywódców państw uczestniczących w II wojnie światowej. Inna jest sytuacja, gdy w stosunkach bilateralnych istnieje niezamknięta prawda o zbrodni katyńskiej. Ewentualne uroczystości z udziałem dwóch premierów w Katyniu były równoległą koncepcją do organizacji przez stronę polską uroczystości w Katyniu z udziałem premiera i ewentualnie prezydenta Polski". Anita Gargas
08 lipca 2012 W państwie ekologicznym i prawnym Od 1 grudnia 2009 roku jesteśmy już ostatecznie częścią innego państwa- Unii Europejskiej. Wykonujemy więc wszystkie dyrektywy płynące za naszej nowej stolicy- Brukseli. To oczywiste i jasne, skoro jesteśmy tylko landem Unii Europejskiej. Mamy rząd, mamy flagę z dwunastoma gwiazdkami, mamy hymn, mamy parlament., mamy prezydenta Unii , mamy minister spraw zagranicznych. Mniejsza już o to, czym się zajmuje parlament i że stanowi wyłącznie atrapę propagandową demokracji, gdzie zapadają nieistotne decyzje. W Komisji Europejskiej nie ma demokracji, i jakoś Komisja Europejska się trzyma.. I tam właśnie zapadają decyzje właściwe.. Tam gdzie jest demokracja- nie ma władzy, tam gdzie jest prawdziwa władza- nie ma demokracji..
Ekologia- jak pisałem już wielokrotnie- jest instrumentem politycznym, moim zdaniem oczywiście, i jest to zdanie wynikłe z obserwacji życia. Co jakiś czas płyną do nas nowe dyrektywy zwiększające władzę biurokracji ekologicznej nad nami, nad naszymi zwierzętami, nad naszymi drzewami. Nad naszymi domami.. Można jeszcze wymienić sobie zamek w drzwiach bez zgody urzędnika ekologicznego. Ale już ściąć własnego drzewa- nie bardzo. Szczególnie tego powyżej pięciu lat istnienia.. Każda budowa domu musi być ekologiczna to znaczy zgodna z ustawami i dyrektywami ekologicznymi, no i zgodna z zasadą panowania przyrody nad człowiekiem ustawowo.. Bo pogaństwo charakteryzuje się tym, że człowiek nie wierzy w Pana Boga- lecz wierzy w elementy przyrody i im się kłania. Człowiek nie jest częścią przyrody i panuje nad nią zgodnie z wolą Boga, i ją swojej woli podporządkowuje, lecz przyrodzie się kłania i swoje działanie przystosowuje do niej. Ma przedchrześcijańskie bóstwo.. Ekologia jako instrument polityczny służy także do zwalczania chrześcijaństwa.. Lansowanie używania rowerów zamiast samochodów, to też jest przejaw polityki ekologicznej. Bo dlaczego człowiek sam nie może wybrać sobie czy jeździ rowerem , czy samochodem? Musi być poddawany propagandzie rowerowej. Najlepiej jak jeździ transportem „ publicznym” – bo ten jest przez władze faworyzowany. Prywatne samochody są dyskryminowane; wszędzie pełno zakazów, nakazów, słupków, ograniczeń. Policja ściga samochodziarzy- dając spokój rowerzystom. To jest polityka ekologiczna. Powoli przesiadamy się na rowery z samochodów, samochodów przeciwieństwie do Chińczyków.. Oni z rowerów – przesiadają się na samochody.. I kończą z budzikami. Bo kiedyś marzeniem każdego Chińczyka był rower i budzik. Teraz samochód i bogactwo. W końcu postępem technicznym jest samochód wobec roweru, tak jak rower wobec hulajnogi-- a nie rower.. Rower jest powrotem do czasów rowerowych.. Tak jak komunizm jest powrotem do wspólnoty pierwotnej.. Właśnie idziemy do eurokomunizmu.. I właśnie! Członkowie jakiegoś klubu rowerowego z Gniezna, wybierają się w podróż rowerową, i nie byłoby w tym nic dziwnego, ale nie wybierają się w podróż po Polsce, czy po Stanach Zjednoczonych- bo całość wyprawy rowerowej finansuje amerykańska Fundacja Wolności, ale w podróż na ….Ukrainę(???) Na Ukrainę? Jeszcze tam ich nie widzieli ze swoją rowerową ideologią.. Bo podobno- tak twierdzą ideolodzy rowerowi- jest za mało ścieżek rowerowych na Ukrainie, a w niektórych miejscach na Ukrainie ich wcale nie ma(???) To wielki skandal, że nie ma ścieżek rowerowych- bo sieć ścieżek świadczy o nowoczesności danego kraju, tak jak ilość orlików- którymi chwali się pan Drzewiecki dopuszczony znowu do mediów- świadczy o postępie w zakresie sportu, ale ciekawe jest co innego..
Z jakiego powodu , jakaś amerykańska Fundacja Wolności ingeruje- poprzez Bogu ducha winnych rowerzystów ekologicznych i być może nieświadomych ukrytej misji- w sprawy samodzielnej Ukrainy? I wysyła na przeszpiegi obcych agentów wpływu, którzy mają narzucać tamtejszym mieszkańcom- z zewnątrz- swoją ideologię rowerową? Dlaczego nie wysyłają agentów wpływu ekologicznego do Rosji albo do Chin? Albo do Afganistanu , żeby tam- po spełnionej misji, na którą wydaliśmy kilka miliardów złotych- można było od razu przystąpić do budowy ścieżek rowerowych.. Przede wszystkim do budowy ścieżek rowerowych.. Ukraina- jak na razie - nie jest jeszcze członkiem Unii Europejskiej, i być może nigdy do niej nie wstąpi, co wyjdzie Ukraińcom na zdrowie gospodarcze, póki pani „piękna Julia” siedzi w odosobnieniu od świata i od majątku, który posiada, a który szacowany jest na wielkie i złote góry. Siedzi oskarżona za łapówkarstwo przy kontraktach paliwowych. Bo wielkie pieniądze zawsze kuszą, kusiły i będą kusić.. Niektórzy na Ukrainie krzyczą głośnio, żeby nie wchodzić do Unii Europejskiej, bo Ukraina na tym straci- tak jak inne państwa socjalistyczne Związku Socjalistycznych Republik Europejskich.. Tak jak swojego czasu, pan Łyżwiński przestrzegał przed Prawem i Sprawiedliwością- Samoobronę.. ”Nie wchodzić w koalicję z Kaczorami”- twierdził. I jak się okazało miał rację! Pan Jarosław Kaczyński poświęcił nawet władzę, byle tylko pozbyć się z Sejmu Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin.. Jak to była ważna sprawa dla niego.. Że nawet poświęcił władzę.. Wróg ma krytykować, a nie chwalić.. Tylko patrzeć, jak amerykańska Fundacja Wolności przyśle swoich przedstawicieli rowerowych na Białoruś, żeby tam prezydent Łukaszenka przyspieszył budowę ścieżek rowerowych, ku zdrowiu i radości dzieciarani jeżdżącej na rowerach. Przy okazji spenetruje się sytuację polityczną i społeczną, nadstawi ucha ekologicznego, co sądzą Białorusini w różnych sprawach, w tym o rządach” dyktatora” Łukaszenki, którzy przy pomocy większości narodu białoruskiego- na drodze demokracji- zagarnął władzę.. To jest dopiero dyktator.. Prawie taki jak Hitler- który też wygrał demokratyczne wybory.. Od wielu lat uważam, że demokracja to zbiorowa dyktatura, która jednostce narzuca wszystko co chce, a jednostka- niekoniecznie, tego chce.. Ale musi się przystosować i respektować demokratyczne prawo, wydłubane pod kątem nowoczesności, odpowiedzialności zbiorowej, przeciw chrześcijaństwu i przeciw zdrowemu rozsądkowi.. Demokracja- ze swej natury- jest zaprzeczeniem zdrowego rozsądku, bo opiera się na większości, która rzekomo ma rację, nie licząc się z wolnościami jednostki.. Ale racji nie ma prawie nigdy, tak jak grający w toto-lotka.. Może mu się udać wygrać. Ale podatek od marzeń zapłacił! Większe szanse ma grający w toto- lotka na chybił trafił, niż grający w demokrację- nie na chybił trafił. W demokracji następuje stałe i niezłomne, destrukcyjne działanie.. I nie ma wielkich szans na zatrzymanie procesu destrukcji norm i zasad obowiązujących.. Na miejsce obowiązującym jutro są inne- pojutrze. I tak aż do zatracenia.. Tym bardziej, że w demokracji istnieją fabryki ustaw i przepisów, zwane parlamentami, one muszą cały czas pracować pełną parą.... I PARA NIE MOŻE PÓJŚĆ W GWIZDEK.. Musi nam dać w kość..
A ‘przed demokracją nie ma gdzie zwiać”- jak śpiewa solista Lady Punk. Pozostaje nam- przyglądać się.. Rola statystów też jest pożyteczna.. Bo jak może odbywać się dramat bez statystów? WJR
Księża-patrioci „my kierujemy się przede wszystkim dobrem Polski Ludowej, a na drugim miejscu dobrem wyznania. W ramach dobra demokracji ludowej – niech rozkwita wyznanie, nigdy zaś na odwrót”. W sejmowym przemówieniu z 28 listopada 1947 roku premier Józef Cyrankiewicz ogłosił, ze rząd nie dopuści do wygrywania uczuć religijnych dla zgoła przyziemnych celów politycznych i wyraził nadzieję, że większość duchowieństwa i wiernych nie da się wciągnąć do antyludowych rozgrywek. Dwa miesiące później z ust Cyrankiewicza padną jeszcze ostrzejsze słowa. Rząd nie będzie tolerował agresywnej postawy poszczególnych przedstawicieli kleru, a zwłaszcza hierarchii kościelnej, ani prób wtrącania się do spraw państwowych, do spraw świeckiego życia publicznego – grzmiał premier w styczniu 1948 roku, i dodawał: Rząd nie dopuści do wykorzystywania zrzeszeń religijnych co celów obcych religii, do celów walki politycznej przeciw władzy ludowej, przeciw ustalonemu w Państwie porządkowi prawnemu. Komuniści nie tylko szykowali się do represji wobec Kościoła, ale przygotowywali plany jego wewnętrznego rozbicia poprzez stworzenie wiernej systemowi grupy, stanowiącej wygodne narzędzie propagandowo-polityczne. Nie musieli przy tym sięgać daleko w przeszłość – w 1922 roku bolszewicy utworzyli tzw. „Żywą Cerkiew”, złożoną z wiernej władzom grupy kapłanów. Po aresztowaniu patriarchy Tichona, przedstawiciele „Żywej Cerkwi” napisali w odezwie, że przywódcy Cerkwi stanęli po stronie nieprzyjaciół ludu i w rezultacie w łonie Kościoła zaczynają raz po raz wybuchać kontrrewolucyjne wybuchy, a następnie utworzyli Komitet Centralny Żywej Cerkwi. W trakcie narady szefów wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa publicznego w końcu 1947 roku, szefowa odpowiedzialnego „za odcinek kościelny” V Departamentu MBP Julia Brystygier wygłosiła referat o znamiennym tytule „Ofensywa kleru a nasze zadania”, w którym wezwała do kontrofensywy władz, mającej na celu zniszczenie głównego przeciwnika nowego ustroju, pozostającego – zdaniem MBP - oparciem dla przeżywającej kryzys reakcji. Jednocześnie zasugerowała potrzebę wykorzystania części polskiego duchowieństwa. Istnieje pewien odsetek księży – mówiła – wręcz niechętnie ustosunkowanych do Episkopatu, w szczególności zaś do Watykanu i jego antypolskiej polityki. Do tej grupy należy duża ilość księży byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Księża są wrogo ustosunkowani do Hlonda w związku z jego proniemiecką pozycją w czasie okupacji niemieckiej. Spotyka się jednostki wśród księży ustosunkowane pozytywnie do demokracji polskiej. W dalszej części referatu wspomniała o wynikach akcji przesłuchiwania księży przez ubeków 1947 roku. Akcja ta odsłoniła – dowodziła Brystygier - wyraźne oblicze kleru dołowego i wykazała, że wielu księży przy odpowiednim podejściu i zastosowaniu odpowiedniego nacisku z naszej strony można zneutralizować oraz wykorzystać dla rozbicia jedności Kościoła. Znakomitym pretekstem do ataku na Kościół był napisany na wiosnę 1948 roku list Piusa XII do biskupów niemieckich, w którym podkreślał ogrom tragedii wysiedlonych i wspominał o możliwości rewizji powojennych układów pokojowych. Pierwszym zadaniem jest – napisano w dyrektywie BP PPR do komitetów wojewódzkich – uzmysłowienie całemu społeczeństwu antypolskiej pozycji papieża i poderwanie zaufania w społeczeństwie do reakcyjnej postawy politycznej Episkopatu. Drugim zadaniem, jakie osiągnąć winniśmy, jest pogłębienie fermentu wewnątrz obozu katolickiego. Aby ferment ten był rzeczywisty, winien on dokonać się istotnie wewnątrz tego obozu, jego promotorami winny być ośrodki i jednostki katolickie, które na płaszczyźnie patriotycznej, w obronie interesów narodu protestować będą przeciw Watykanowi. Podczas zjazdu zjednoczeniowego partii, w grudniu 1948 roku., wielu mówców, w tym Jakub Berman i Aleksander Zawadzki, wzywało do walki z Kościołem. W masach – krzyczał Zawadzki – słyszy się żądanie oddzielenia kościoła od państwa, świeckiego nauczania w szkołach. Wprawdzie minister administracji Władysław Wolski w rozmowie z bp Choromańskim zapewniał, że głos partii nie jest jeszcze równoznaczny ze stanowiskiem rządu, to jednak powstanie PZPR słusznie odczytano w Episkopacie, jako kolejny krok na drodze do pełnego podporządkowania życia publicznego państwu oraz nasilenia antykościelnej kampanii, którego ważnym elementem był, trwający od jesieni 1948 roku, proces eliminacji religii ze szkół. W celu „ustanowienia generalnej linii wobec kleru” na posiedzeniu BP KC PZPR w dniu 26 stycznia 1949 roku powołano specjalną komisję międzyresortową, z Zawadzkim, jako przewodniczącym. Komisja ta opracowała dokument, uzgadniany niewątpliwie na Konferencji Kominformu w Karlovych Varach w lutym 1949, poświęconej opracowaniu metod walki z religią. Wspomniany dokument komisji Zawadzkiego zalecał usunięcie do 1 września 1949 roku religii ze szkół, ograniczenie szkolnictwa zakonnego oraz zdecydowaną rozprawę z niepokornymi księżmi. W ramach realizacji zadań przedstawionych przez komisję, Biuro Polityczne KC PZPR w końcu lutego 1949 roku podjęło uchwałę skierowaną do ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza z żądaniem rozpracowania najbardziej aktywnych elementów kleru celem skutecznego zastosowania całego wachlarza środków presji w stosunku do jednych i neutralizacji w stosunku do drugich. W ślad za tą uchwałą Radkiewicz nakazał szefom WUBP rozpocząć planowy werbunek informatorów i agentów spośród duchowieństwa, a także pozyskiwanie ich m.in. w celu tworzenia formacji księży pozytywnych. Równocześnie władze komunistyczne opublikowały w marca 1949 roku oświadczenie w sprawie stosunków państwo-Kościół, w którym zarzucono Episkopatowi, że większość hierarchii kościelnej wbrew powszechnej opinii całego patriotycznego społeczeństwa nie przeciwstawia się antypolskim i popierającym szowinistyczne roszczenia niemieckie, wypowiedziom miarodajnych kół watykańskim w sprawie Ziem Odzyskanych, (…) księża patronują, a nawet wręcz współdziałają z różnymi przestępczymi i antypaństwowymi grupami, które są agenturą angloamerykańskiego imperializmu. W tej sytuacji ostrzegano, że stojąc na straży spokoju i porządku społecznego, Rząd nie będzie tolerował żadnej akcji wichrzycielskiej. Dlatego tylko zmiana dotychczasowej postawy hierarchii kościelnej i zaniechanie przez nią nieprzyjaznych praktyk wobec państwa ludowego może stworzyć podstawę do unormowania stosunków z Kościołem. Wedle władz komunistycznych oferta dialogu na zasadach zaproponowanych w oświadczeniu winna być przez przyjęta. W przeciwnym razie biskupom groziło zastosowanie wariantu węgierskiego – aresztowanie kardynała Mindszety’ego, wytoczenie mu procesu i skazanie – właśnie w lutym 1949 roku – na dożywocie. Resort bezpieczeństwa miał pomagać w przekonaniu biskupów do uległości. Efektem poczynań funkcjonariuszy UB było pozyskiwanie wśród księży współpracowników, deklarujących podczas wieców i demonstracji swoje przywiązanie do władzy ludowej i krytyczny stosunek do „rozpolitykowanych” biskupów i księży. W nagrodę prasa komunistyczna publikowała ich wypowiedzi, nazywając ich „księżmi patriotami” oraz „pozytywnymi” księżmi, którzy byli dobrze usposobieni wobec socjalizmu i władzy ludowej W istocie chodziło o wykazanie czynnej, aktywnej współpracy tych kapłanów z przedstawicielami partii komunistycznej w każdym wymiarze, nawet duchowym. W tym wypadku mamy do czynienia z mimowolną analogią do terminologii hitlerowskiej – 24. punkt programu NSDAP z 1920 roku mówił o „pozytywnym chrześcijaństwie”, które miało być podstawą światopoglądową członków nowo powstałej partii. Nagonka na biskupów, przede wszystkim katowickiego (Stanisława Adamskiego) i kieleckiego (Czesława Kaczmarka) była częścią kampanii, której celem było zburzenie autorytetu, jakim cieszył się w społeczeństwie Episkopat Polski. Ważnym elementem tej akcji, wielostronnie wykorzystywanym przez komunistów, byli księża, którym wytaczano procesy polityczne. Budowano wizerunek „złego” księdza, któremu przeciwstawiano rzekomo coraz liczniejszą rzeszę postępowej braci księżowskiej. Ataki prasowe przeciwko księdzom-przestępcom miały rykoszetem odbić się na kreowanym obrazie biskupów. W prasie starano się zmusić hierarchów, by potępili działalność księży oskarżonych o działalność w podziemiu. Ponieważ tego nie czynili, sugerowano, że im sprzyjają. Wydaje się, ze w sytuacji ograniczonego dostępu do alternatywnego źródła informacji i zmasowanej propagandy antykościelnej, musiała ona pozostawić w słuchaczach i czytelnikach pewien ślad, choćby w postaci zmęczenia wielu ludzi nieugiętą postawą biskupów. Niewątpliwie, wiosną 1949 roku przybyło pesymistów, co musiało prowadzić do przyjęcia biernej postawy, tak wśród duchowieństwa jak i wiernych – a to właśnie było jednym z celów kampanii wiecowej związanej z marcowym oświadczeniem rządu. Nie jest najważniejsze, co człowiek myśli, ważne by mówił i dawał świadectwo zgodnie z życzeniem państwa totalitarnego – oto główny cel propagandy. Latem 1949 roku w związku z cudem w Lublinie, gdzie krwawymi łzami miał zapłakać obraz Matki Boskiej, nastąpiła gwałtowna erupcja religijności. W tym momencie, na posiedzeniu sekretariatu KC PZPR Hilary Minc przedstawił szeroki plan akcji antyklerykalnej, który przewidywał utworzenie „grupy inicjatywnej” z kapłanów pozytywnie ustosunkowanych do nowej rzeczywistości. Ta inicjatywa miała doprowadzić do „przecięcia łączności” między posłusznymi władzy księżmi a niepodporządkowaną hierarchią kościelną. Bezpośrednim środkiem prowadzącym do rozbicia jedności Kościoła miało być obligatoryjne podpisanie deklaracji lojalności. Na tle „złego” duchowieństwa współpracującego z podziemiem, jaśniała w prasie coraz mocniej grupa „księży patriotów”, budowana na wzór czeski, a obecna coraz częściej w prasie komunistycznej od lata 1949 roku. Grupa ta wywodziła się przede wszystkim ze środowiska duszpasterstwa wojskowego, będącego w konflikcie z hierarchami a także spośród byłych więźniów obozów hitlerowskich oraz złamanych psychicznie duchownych, głównie ze Śląska. Ważnym impulsem w procesie rozbijania jedności polskiego duchowieństwa stała się rozmowa Bieruta ze Stalinem, do której doszło 1 sierpnia 1949 roku. Nie zrobicie nic – pouczał Stalin – dopóki nie dokonacie rozłamu na dwie odrębne przeciwstawne sobie grupy (…), propaganda masowa to rzecz konieczna, ale samą propagandą nie zrobi się z tego, co potrzeba (…) bez rozłamu wśród kleru nic nie wyjdzie, prawa karne potrzebne, ale one nie rozstrzygają. W cztery dni po powrocie Bieruta z Moskwy, 5 sierpnia 1949 roku, ukazał się „Dekret o ochronie wolności sumienia i wyznania”, który wprowadzał karę wiezienia do lat trzech dla każdego, kto nadużywa wolności wyznania i sumienia w celach wrogich ustrojowi RP. W dekrecie tym znacznie mniej miejsca poświęcono wolnościom wyznaniowym niż karom za ich nadużywanie. Równocześnie komuniści zaczęli docierać do zwykłych księży, m.in. poprzez pokazanie ceny, jaką można było zapłacić za zbytnią lojalność w stosunku do biskupów. Jednak najważniejsze było ukazanie wzorowych księży „postępowych” , którzy są dyskryminowani przez „złych” biskupów - usuwani w cień, przenoszeni na niższe stanowiska i gorsze parafie, zmuszeni do milczenia. Premier Cyrankiewicz wskazywał, iż należy inaczej traktować „złych”, a inaczej „postępowych” księży, wtedy będzie, bowiem można łatwiej różniczkować kler, wprzęgnąć część kleru do budownictwa Państwa Ludowego, lojalnym księżom należy pokazać perspektywę opieki państwa, żeby przełamać etap, w którym wielu księży ideologicznie w pełni rozumiejących Polskę Ludową – z oportunizmu słucha hierarchii kościelnej, bo się boi represji.31 sierpnia 1949 roku w Warszawie odbyły się krajowe zjazdy 11 organizacji kombatanckich, które podjęły uchwały o wzajemnym połączeniu w ramach jednej organizacji. Przez dwa następne dni w sali warszawskiej Politechniki toczyły się obrady kongresu nowo powstałego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, w którym uczestniczyła kilkudziesięcioosobowa grupa duchownych. Księdza Pasternaka przemawiającego – relacjonowała „Trybuna Ludu” – w imieniu przybyłych (…) kapłanów (…) Kongres słucha z ogromną uwagą. – „Wypowiedzi ludzi walczących o pokój i sprawiedliwość” – oświadcza ksiądz – „byłyby niepełne, gdyby zabrakło głosu Polaka – kapłana”. (…) Entuzjastycznie przyjęta zostaje przez Kongres deklaracja księdza Pasternaka: ”Pójdziemy razem z ludem i z Rządem. Niech wszyscy wiedzą, że nas nie brakuje i będzie przybywać coraz więcej”. W podobnej tonacji przemawiał Bierut 1 września w Belwederze do grupy 45 księży – powinniśmy wszyscy, na ile nas stać, czynić wszystko, aby właśnie ludowi pracującemu pomagać w (…) w pracy, ożywiać jego wolę, napełniać go otuchą, budzić w nim radość twórczej pracy. Sądzę, że jest to zadanie, które nie kłóci się ani z wiarą ani z obowiązkami ludzi, pracujących w służbie duchowej, z obowiązkami duchowieństwa. W imieniu zebranych duchownych przemówił ksiądz Henryk Zalewski wysuwając – niewątpliwie uzgodniony wcześniej z komunistami - projekt utworzenia specjalnej kapłańskiej komórki przy ZBoWiD, mającej roztaczać opiekę nad księżmi, którzy stracili zdrowie w walce z okupantem i potrzebują pomocy. W następstwie tej propozycji doszło do powstania jesienią Komisji Księży przy ZBoWiD. Inicjujących jej działalność duchownych komunistyczna propaganda otoczyła nimbem męczeństwa, a ulokowanie organizacji pod skrzydłami ZBoWiD miało ich chronić przed oskarżeniami ze strony hierarchii o łamanie przepisów kościelnych. Jak już wspomniano trzon organizacji stanowili kapłani wywodzący się z duszpasterstwa wojskowego. W Naczelnym Dziekanacie Duszpasterza Wojskowego istniała grupa księży, która silnie czuła się związana z władzami wojskowymi i komunistycznymi. Na jej czele stał ks. Wacław Pyszkowski, mianowany jednostronnie przez Rola-Żymierskiego na stanowisko Generalnego Dziekana. Inny kapelan ks. Płk Michał Zawadzki – szef Dziekanatu Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w liście z 1948 roku do MON jednoznacznie deklarował: We wszystkich sprawach skomplikowanych, co do Kościoła Katolickiego proszę zwracać się do wybranych przez siebie księży demokratów. Wówczas otrzyma Pan Minister tłumaczenie prawdziwe, gdyż my kierujemy się przede wszystkim dobrem Polski Ludowej, a na drugim miejscu dobrem wyznania. W ramach dobra demokracji ludowej – niech rozkwita wyznanie, nigdy zaś na odwrót. W tym duchu pracujemy i tu jest różnica pomiędzy pracą duchowieństwa reakcyjnego, które dba przede wszystkim o dobro Kościoła, a później o Ojczyznę, stając się nieraz wrogiem ustroju. Mając takich sojuszników komuniści mogli być spokojni o lojalność Komisji Księży. W prace KK zaangażowała się też część księży, którzy przeszli przez gehennę obozów koncentracyjnych, i przez byli podatni na antyniemiecka propagandę oraz kapłani złamani przez bezpiekę, szczególnie liczni spośród duchowieństwa Dolnego i Górnego Śląska. Wreszcie do Komisji trafiali księża, którzy w jej działalności odkrywali perspektywę uzyskania różnego rodzaju profitów. Jak w każdym środowisku – wspominał z żalem ks. Owczarek – tak i u nas byli i tacy, którzy swą przynależność traktując koniunkturalnie, ujawniali osobiste nadzieje na zdobycie, za poparciem władz, wysokich stanowisk w Kościele polskim. (…) Byli też i tacy, którzy starali się wyciągnąć z przynależności do Komisji maksymalne korzyści materialne i prowadzić życie bardziej świeckie niż duchowne. Członkiem Komisji mógł zostać kapłan katolicki, legitymujący się uprawnieniami przewidzianymi w statucie ZBoWiD, jako uczestnik antyniemieckiego ruchu oporu bądź były więzień hitlerowski, ale też każdy kapłan którego życie, praca i zachowanie stwierdzają patriotyczny i obywatelski stosunek do zadań, jakim służyła praca Narodu skupionego wokół Rządu PRL. W sumie Komisja przyciągnęła około 800 księży, którzy od początku postrzegani byli przez Episkopat jako kolejne narzędzie władz mające przyspieszyć likwidację autonomii Kościoła. Prymas Wyszyński we wrześniowym (1949 r.) liście do prefektów z goryczą stwierdzał: bolejemy nad tyloma tragediami dusz kapłańskich, które załamały się pod naciskiem różnych okoliczności. Ich katastrofa godzi i w niewinnych kapłanów i ich posłannictwo. W końcu września w czasie odprawy z dziekanami prymas miał mówić o konieczności zespolenia kleru i niedopuszczenia do rozłamów w klerze, co obecnie jest największym niebezpieczeństwem dla wiary. Podobne głosy padały ze strony innych biskupów, np. bp. B. Kominek zapewniał: Kościół w Polsce stoi przed ciężką próbą, to co się obecnie dzieje w Czechosłowacji jest dla nas sygnałem, że może się to stać również w Polsce, ale tak samo jak duchowieństwo czeskie nie zgodziło się na dobrowolne podpisanie deklaracji o zaprzedaniu się Rządowi, tak samo duchowieństwo w Polsce nie zgodzi się na ograniczenie swobód w Polsce. (…) Rząd dąży do rozłamu w Kościele, co wyrażało się w oświadczeniach prasowych i w udziale księży w Kongresie w Warszawie, ale kler nigdy jeszcze w całości nie był tak silny i zdecydowany jak obecnie. 23 stycznia 1950 roku władze komunistyczne, pod pretekstem rzekomych nieprawidłowości w oddziale we Wrocławiu, dokonały przymusowego zajęcia majątku „Caritasu” – kościelnej organizacji charytatywnej. Równocześnie powołano zarząd przymusowy z czołowym „patriotą” ks. A. Lempatym na czele ( w jego skład weszli także: poseł Jan Frankowski (związany z grupą Piaseckiego), Andrzej Micewski, Stanisław Rostworowski, ks. Ludwik Zalewski, ks. Stanisław Krynicki, ks. Stanisław Skórski, prof. Leon Halban oraz Paweł Jasienica). W celu wzmocnienia antykościelnej kampanii propagandowej, funkcjonariusze UB zaczęli przeprowadzać rozmowy z proboszczami, których zmuszano do publicznych oświadczeń, że „Caritas” kierowany przez ordynariuszy nie spełniał zadań instytucji charytatywnej. Zostali też uaktywnieni księża patrioci – 24 stycznia 1950 roku „Trybuna Ludu” informowała, iż konferencja księży-patriotów z województwa warszawskiego, podjęła uchwałę, w której stwierdzano z przykrością i z ubolewaniem, że dotychczasowa działalność kierownictwa ”Caritasu” stała częstokroć w sprzeczności z założeniami i zadaniami miłosierdzia chrześcijańskiego (…) natomiast wykorzystywana była dla celów polityki antyludowej. W końcu stycznia nowy przewodnicy zarządu ks. Lemparty w trakcie wiecu w auli Politechniki Warszawskiej powiedział: Zebraliśmy się tutaj dlatego, że w ostatnim czasie ujawniono, iż pod płaszczykiem „Caritas” ukrywali się wrogowie Polski Ludowej, agenci gestapo w rodzaju Samulskich i Paszendów (członkowie zarządu wrocławskiego oddziału – Godziemba), obszarnicy finansujący bandy podziemne i wielu innych wrogów społeczeństwa. Inny mówca ks. Dąbrowski sięgnął do medycznych porównań: We Wrocławiu znalazł się ten wrzód ropiejący na żywym ciele organizmu polskiego. Nader bolesny jest fakt, że ludzie niegodni sprawowali działalność w „Caritasie” i dlatego my księża patrioci stanęliśmy do apelu, ażeby ożywić i postawić na właściwych torach działalność „Caritasu”. Ks. Owczarek dowodził natomiast, że chyba każdy ksiądz katolicki zdaje sobie sprawę z tego, że współpraca z Rządem Polskim nie jest wykroczeniem przeciw dogmatom naszej wiary, ani nie jest sprzeczna z karnością kościelną. Cały przebieg akcji „C” był ściśle kontrolowany przez ministra Wolskiego, UB i powolnych ministrowi księży: Lempartego i Skórskiego. Walka z Episkopatem w celu jego skłócenia wewnętrznego, zbiegła się z nasileniem procesu przeciwstawiania duchowieństwa biskupom i dzielenia księży na „postępowych” i „reakcyjnych”. I tak, w lutym 1950 roku władze wyraziły zgodę na ukazanie się redagowanego przez księży patriotów dwutygodnika „Głos Kapłana” w nakładzie 8 tysięcy egzemplarzy. Pismo od początku było wydawane i finansowane przez Zarząd Główny ZBoWiD, a jego redaktorem naczelnym został ks. płk Stanisław Wilkowski, dotychczasowy redaktor pisma kapelanów wojskowych, suspendowany „z powodu naruszenia przepisów prawa kanonicznego o celibacie”. W składzie redakcji znaleźli się również ks. ppłk Henryk Weryński, ks. płk Julian Humeński, suspendowany „z powodu nielegalnego opuszczenia klasztory”, ks. Franciszek Wilczek, również suspendowany z powyższego powodu, ks. Stanisław Owczarek, ks. Antoni Lemparty i ks. Roman Szemraj. Już w artykule programowym „Głosu Kapłana” ustalono swego rodzaju sylogizm: dobro Kościoła – dobro „ludu” – dobro Polski Ludowej. Kto nie rozumiał tej triady, ustawiał się automatycznie w opozycji nie tylko do księży patriotów, lecz wszystkiego co dobre w Kościele katolickim w Polsce. Ktokolwiek chciałby – pisano w pierwszym numerze – skierować nas przeciwko Polsce Ludowej, przeciwko jedynej Polsce żywej, ten działałby przeciwko narodowi polskiemu, ten grzeszyłby wobec najpiękniejszych tradycji duchowieństwa polskiego. W październiku 1950 roku biskupi wydali kolejno dekrety zakazujące wydawania, abonowania, czytania, przechowywania, propagowania i popierania gazety KK „Głos Kapłana”, grożąc popadnięciem w suspensę w przypadku niezastosowania się do nałożonych obostrzeń. W grudniu 1950 roku w miejsce „Głosu Kapłana” zaczęto wydawać pismo pt. „Ksiądz Obywatel”, które przestało się ukazywać w czerwcu 1953 roku. W tym też miesiącu pojawiło się nowe pismo „Kuźnica Kapłańska”, które pozostało organem prasowym do końca funkcjonowania organizacji. W drugiej połowie lutego 1950 roku grupa 32 księży powołała Główną Komisję Księży (GKK) przy ZBoWiD, na czele której stanął ks. Edmund Konarski. Do władz związku weszli księża: Roman Szemraj, Stanisław Owczarek, Antoni Lemparty i Bonifacy Woźny. Charakterystyczne jest, iż przy GKK i Okręgowych Komisjach Księży utworzono stanowiska kierowników biur, które zwykle zajmowali członkowie PZPR, na bieżąco kontrolując działalność ruchu. Oprócz tego władze bezpieczeństwa miały wśród „księży patriotów” licznych informatorów – i tak np. według danych katowickiego UB z lutego 1953 roku w tamtejszej OKK było 14 informatorów, co gwarantowało dostateczne „operacyjne opanowanie” komisji (ponad jedna trzecia jej członków). Jednocześnie wprowadzono diety dla członków prezydiów GKK i OKK w wysokości 600-1200 złotych oraz zapomogi dla szeregowych członków i sympatyków organizacji. KK dysponowała także dobrą bazą wypoczynkową, w Karpaczu, Krynicy i Sopocie. Utworzenie GKK było czytelnym sygnałem dla władz kościelnych, że rząd gotów jest wspierać materialnie i organizacyjnie duchowieństwo, lojalne i stanowiące potencjalną przeciwwagę w stosunku do hierarchii kościelnej. Dalsze przejmowanie przez władze „opieki” nad duchowieństwem mogło spowodować faktyczne powstanie rozłamu i nowego Kościoła narodowego. Tym bardziej, że GKK otrzymała prawo do organizowania okręgowych KK i wciągania na listy członków wszystkich księży, a nie tylko więźniów obozów koncentracyjnych. W tej sytuacji Episkopat, aby odsunąć niebezpieczeństwo rozłamu, zdecydował się na podpisanie 14 kwietnia 1950 roku porozumienia z rządem, zakazujące m.in. stosowania represji przez biskupów w stosunku do księży patriotów. Nic więc dziwnego, że księża ci wyrazili swoją radość z faktu zawarcia tego porozumienia. Walka o pokój – mówił dziennikarzowi „Trybuny Ludu” ks. Stefan Kotwarski – stanowi jedną z podstawowych zasad religii katolickiej. Z pokojem łączy się niewątpliwie i bardzo ściśle ostatni układ między przedstawicielami Rządu RP i Episkopatu Polskiego, który my księżą patrioci przyjęliśmy z prawdziwym zadowoleniem. Zwłaszcza doniosłe znaczenie posiada dla nas kapłanów fragment porozumienia, który stwierdza konieczność umocnienia polskości na Ziemiach Odzyskanych przez ustanowienie tam polskich biskupów. Za to wszystko wyrażamy rządowi RP wdzięczność, a Episkopatowi składamy najwyższy hołd. Ks. Zalewski stwierdzał natomiast, że porozumienie niezbicie potwierdza stanowisko księży postępowych, którzy uważają za słuszne, że my Polacy prowadzimy politykę w Warszawie, a nie w Watykanie, że w sprawach politycznych kierujemy się wyłącznie polską racją stanu. Z kolei dla ks. Szemraja zawarcie porozumienia dawało gwarancję, że ze strony Episkopatu nie spadną żadne prześladowania na „zaangażowanych” kapłanów. Duchowni z GKK równie aktywnie włączali się w przygotowane przez komunistów propagandowe akcje pokojowe. W kwietniu 1950 roku Polski Komitet Obrońców Pokoju wezwał do składania podpisów pod Apelem Sztokholmskim, dokumentem, który niedwuznacznie sugerował, że światu grozi kolejna wojna i że tylko Związek Sowiecki może jej zapobiec. W szeregach liczących setki milionów ludzi pragnących pokoju – głosiła odezwa kilku łódzkich duchownych z tamtejszej KK – nie może zabraknąć kapłanów rzymskokatolickich. Majowe plenum GKK wydało komunikat, nakazujący swoim członkom sygnowanie apelu i branie udziału w manifestacjach pokojowych. Kilkanaście miesięcy później duchowni z KK mogli złożyć kolejny podpis, tym razem pod apelem Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju wnoszącym o układ między głównymi mocarstwami. Wedle danych partyjnych duchowni z KK firmowali w tym czasie 72 zebrania, w których miało uczestniczyć od 3 do 3,5 tys. księży. W końcu grudnia 1950 roku prymas Wyszyński skierował po raz pierwszy do KK pasterską przestrogę, w której przestrzegał przed występowaniem ku zgorszeniu wiernych, podkopywaniu jedności Kościoła siejąc niezgodę między kapłanami i godząc w uwłaczający sposób w samego namiestnika Chrystusowego Ojca Świętego. Mimo tego ostrzeżenia, gdy w styczniu 1951 roku władze komunistyczne usunęły administratorów apostolskich z diecezji na ziemiach odzyskanych, KK poparła posunięcie rządu i jednocześnie podała w wątpliwość szczerość dotychczasowych działań hierarchii kościelnej. Nie dziwi to wsparcie, skoro ks. Antoni Lorens z Wrocławia deklarował: My, księża winniśmy (…) wdzięczność Polsce Ludowej. Nie mogąc, jak Chrystus, w sposób cudowny zaspokoić potrzeb ludu, widzimy, że uczynił to w sposób naturalny Rząd, który tym samym przygotowuje nam grunt do skutecznego głoszenia Ewangelii. W październiku 1951 roku prezydium GKK wydało więc rezolucję, zobowiązującą kapłanów do „wzmożenia gospodarczych sił narodu”, w sytuacji gdy rząd dba o podniesienie stopy życiowej swych obywateli, że konsekwentnie i zdecydowanie prowadzi pokojową politykę współpracy między narodami, która stanowi najpewniejszą rękojmię trwałości i potęgi naszego państwa. Równocześnie księża patrioci nawoływali chłopów do wywiązywania się z obowiązkowych dostaw żywności i obowiązków fiskalnych oraz udziału wiernych w akcjach siewnych, żniwnych, omłotowych, skupie zboża, akcji przeciwstonkowej, odbudowy Warszawy itp. jako ważnych odcinków naszych planów gospodarczych na wsi. KK postulowała zaangażowanie się księży w walkę z kapitalizmem. Ks. Nowak opowiadał swoim braciom o spotkaniu z jednym z „szarych robociarzy”, który usilnie zapewniał go, że może chodzić boso i w łachmanach nawet, ale to dzięki takim wyrzeczeniom system kapitalistyczny może ulec likwidacji. Uważałem to za wyzwanie dla siebie. – mówił, ks. Nowak – On chciał mi powiedzieć: patrz, mnie prostego człowieka na to stać, a ciebie kapłana?.W lutym 1952 roku w Warszawie doszło do Ogólnopolskiego Zjazdu Wyborczego KK, na którym wybrano nowe władze GKK, na czele której stanął ks. Piotr Kotarski z Poznania, a stanowisko sekretarza otrzymał ks. Stanisław Owczarek. Omówiono szereg istotnych – z dumą wspominał Owczarek – zagadnień, jak: prawa i obowiązki obywatela w projekcie Konstytucji PRL, Kościół a Państwo w świetle projektu Konstytucji, polska racja stanu, remilitaryzacja Niemiec Zachodnich – groźba dla pokoju, poszanowanie prawa i władzy państwowej, odbudowa kraju i podniesienie dobrobytu narodu, spółdzielczość na wsi oraz pomoc dla księży potrzebujących.
Opracowany w 1952 roku regulamin KK ukazywał dobitnie charakter organizacji. Po formalnym zadeklarowaniu posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej w dziedzinie dogmatów, moralności i jurysdykcji, członkowie KK – jako wierni synowie i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej włączają się w dążenia i wysiłki ludu pracującego, budującego w codziennym trudzie Ojczyznę postępu i społecznej sprawiedliwości. Gorliwe spełnianie duszpasterskiego posłannictwa wiążą nierozerwalnie z pełnieniem obowiązków względem Państwa. Niespójny profil ideologiczny organizacji był przedziwną mieszanką państwowotwórczych oświadczeń, lewicowej frazeologii, wyrywkowej interpretacji Pisma Świętego oraz deklaracji o rzekomym pozostawaniu w zgodzie z przepisani prawa kanonicznego i poleceniami hierarchii. Najważniejszym założeniem, na którym opierały się wszystkie posunięcia KK, była pełna akceptacja zmian, które zaszły w Polsce po 1944 roku. Nie uprawiamy kultu abstrakcji ojczyźnianej – stwierdzał ks. Weryński (wieloletni agent UB/SB) – lecz ustosunkowujemy się pozytywnie do Ojczyzny dnia dzisiejszego, do jej konkretnych form ustrojowych, społecznych, gospodarczych, kulturalnych i politycznych, do PRL wyrosłej z ideologii Manifestu Lipcowego i jego posiewu rewolucyjnego. Komisja Księży zobowiązywała swoich członków do aktywnego pozyskiwania nowych kandydatów. Niekiedy ten werbunek miał humorystyczny charakter. Podczas spotkania prezydium katowickiego OKK w dniu 26 marca 1952 roku ustalono, że do 1 lipca komisja przyjmie co najmniej jednego członka, by uczcić 60. urodziny Bolesława Bieruta. Powstający latem 1952 roku Front Narodowy stał się nowym wyzwaniem dla kapłanów z KK. Ostatecznie w skład Ogólnopolskiego Komitetu Wyborczego FN weszli ks. Lemparty i ks. Owczarek. Kapłani polscy zdają sobie sprawę, – głosił ten ostatni – że przynależność do frontu Narodowego jest ich obowiązkiem patriotycznym i moralnym. W listopadzie 1952 roku KK osiągnęła jeden z największych swoich „sukcesów”. Ordynariusz katowicki, bp Stanisław Adamski, został usunięty z diecezji za uprawianie działalności godzącej w interesy społeczne Państwa Polskiego, a w rzeczywistości za zorganizowanie zbiorowego protestu wiernych przeciwko usuwaniu religii ze szkół. Ważną rolę w tym wydarzeniu odegrał sekretarz katowickiej OKK, ks. kpt. Tadeusz Janczak, wieloletni informator WUBP, który przyczynił się także do przejęcia przez „księży patriotów” periodyku diecezjalnego „Gościa Niedzielnego”. Istotną rolę odegrał także przy wyborze na wikariusza generalnego ks. Filipa Bednorza, członka Komisji. Jako konfident UB cieszył się bardzo dobrą opinią : Do współpracy jest chętny i zdyscyplinowany. Z obowiązków swych wywiązuje się bardzo dobrze. Jest jednym z najlepszych informatorów Wydziału XI-go. Przekazuje cenne informacje sprawdzone na księży i osoby świeckie nawet ze spowiedzi. Na początku 1953 roku KK z zadowoleniem przyjęła wydanie przez Radę Państwa „Dekretu o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych”, który w zdecydowany sposób ograniczał niezależność Kościoła. Dekret Rady państwa jest niezwykle ważny – tłumaczył ks. Kulikowski – a to dlatego, że osłabia wpływ reakcyjnych księży na wierzące społeczeństwo. Jednocześnie zabezpiecza on nas „księży patriotów” w naszej walce o umocnienie naszej rzeczywistości, jednocześnie zaś potwierdza punkt porozumienia między Rządem a Episkopatem, gdzie mowa o tym, że misja Kościoła realizowana być może w różnych ustrojach społecznych. Zapewne nikt z normalnych księży nie pokusiłby się o tak karkołomną interpretację tego antykościelnego dekretu. W maju 1953 roku Episkopat skierował memoriał do Rady Ministrów, wyjątkowo krytycznie podsumowujący trzylecie stosunków między państwem a Kościołem. W dokumencie tym dobitnie podkreślono, iż w wyraźnych celach dywersyjnych przeciwko prawowitej władzy Kościoła stworzona została z inicjatywy rządowej i działa tak zwana Komisja Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Rekrutuje się ona z duchownych, znanych pod mianem Księży Patriotów. Ludzie, którzy w przeważającej mierze mieli nieszczęście naruszyć karność kościelną lub popaść w konflikt ze swą hierarchiczną władzą, usiłują za pomocą władzy świeckiej „oczyścić i reformować kościół Chrystusowy”. Przytoczony passus był najbardziej wyrazistym stanowiskiem Episkopatu wobec KK. W czerwcu 1953 roku KC PZPR zadecydował o zaostrzeniu kursu wobec niepokornego duchowieństwa. W efekcie 22 września zakończył się proces biskupa Kaczmarka, oskarżanego o szpiegostwo na rzecz Watykanu oraz USA i skazanego na karę 12 lat więzienia. Trzy dni później aresztowano prymasa Stefana Wyszyńskiego, a nowy przewodniczący Episkopatu uległ presji władz komunistycznych , akceptując narzuconą deklarację lojalności. Zorganizowana w pośpiechu konferencja KK przy ZBoWiD 29 września w oficjalnym oświadczeniu potępiła błędną politykę Episkopatu i z radością przyjęła deklarację nowego przewodniczącego Episkopatu. Odpowiedzialność za atmosferę – czytamy w tym haniebnym oświadczeniu – ujawnioną na procesie spada na dotychczasowe kierownictwo Episkopatu, na ks. arcybiskupa Wyszyńskiego, który całą swoją postawą sprzyjał wytwarzaniu tej atmosfery. (…) Z największym bólem musimy stwierdzić, że ks. Prymas Wyszyński w pierwszym rzędzie ponosi odpowiedzialność za wytworzenie wśród duchowieństwa atmosfery sprzyjającej dywersji. (…) Ks. Prymas Wyszyński zamykał oczy na wielkie sprawy i niebezpieczeństwa, grożące naszej Ojczyźnie. (…) Natomiast całą swoją energię skierował na wystąpienie przeciwko rządowi polskiemu, na podważenie jedności narodu polskiego, zespolonego wolą umacniania kraju i jego niepodległości. Tekst oświadczenia, wysuwającego tak poważne oskarżenia w stosunku do głowy Kościoła w Polsce znakomicie współgrał z oskarżeniami władz, dlatego też nie każdy ksiądz patriota gotowy był pod nim się podpisać. Ze swej strony – stwierdza obłudnie ks. Owczarek – cóż mogłem zrobić. Odprawiłem Mszę św. w intencji Księdza Prymasa, ogłosiłem sobie osobiście deklarację, że nie będę się w sprawę angażował i opuściłem zwołane na 29 września rozszerzone posiedzenia Prezydium ZG KK, gdzie spodziewałem się, że omawiana będzie sprawa internowania. Kapitulacja Episkopatu po aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego paradoksalnie spowodowała obniżenie znaczenia postępowych duchownych, którzy stracili na znaczeniu w sporze państwa z Kościołem jako „trzecia siła”. Do ograniczenia działalności KK przyczyniło się także, powołane w 1952 roku, Stowarzyszenie PAX, którego środowisko już w 1950 roku utworzyło – przy pomocy Julii Brystygier - własny ruch działaczy świeckich i duchowieństwa – Komisję Intelektualistów i Działaczy Katolickich przy komitetach obrońców pokoju, przekształconą w 1953 roku w Komisję Duchownych i Świeckich Działaczy Katolickich (KDiŚDK), na której czele stał ks. prof. Jan Czuj – dziekan Wydziału Teologii Katolickiej na Uniwersytecie Warszawskim, a potem jeden z założycieli Akademii Teologii Katolickiej . Od 1953 roku część księży z KK zaangażowała się w działalność tej paxowskiej Komisji, cieszącej się wsparciem władz i posiadającej własny dziennik „Słowo Powszechne”. W listopadzie 1954 roku odbył się drugi i zarazem ostatni, Ogólnopolski Zjazd Delegatów, na którym czuło się (…) zapowiedź późniejszej unifikacji z KDiŚDK. Zjazd wybrał nowe władze KK, na których czele stanął ks. Bonifacy Woźny. W tym samym czasie Piasecki dążący do wyeliminowania konkurencji z KK, przedłożył dyrektorowi Urzędu ds. Wyznań, Janowi Izydorczykowi, listę 11 księży, proponowanych na wysokie stanowiska kościelne. Wśród kandydatów nie znalazł się żaden kapłan z KK. W styczniu 1955 roku sekretarz KDiŚDK Ryszard Reiff w wygłoszonym referacie podkreślił, iż trzeba zlikwidować zjawisko księży, którzy pozostając reakcjonistami w codziennej pracy parafialnej albo nie posiadając żadnego autorytetu społecznego wygrywają tzw. dobre osobiste stosunki z referatami wyznaniowymi. Dążyć musimy stanowczo, aby ogół duchowieństwa miał postawę społecznie postępową na co dzień, przejawił ją we wpływie na parafię, ujawnił ją w linii kazań. Ten człowiek, który ujawnia oportunizm wobec administracji państwowej, a oczyszcza sobie sumienie przez oportunizm wobec reakcyjnej części własnych parafian, nie jest typem księdza-działacza KFN. Termin ataku nie był przypadkowy, w listopadzie 1954 roku rozwiązano MBP, a w styczniu 1955 roku III Plenum KC PZPR podjęło uchwałę o „przezwyciężaniu biurokratycznych wypaczeń w pracy partii i aparacie państwowym”. W tych warunkach Piasecki mógł pokusić się o całkowite zneutralizowanie działalności księży patriotów. Początkowo KK nie zamierzała Kończyc swej działalności, a ks. Wereński w dramatycznym liście podkreślał: Wiadoma grupa pragnie za wszelką cenę przeforsować opinię, że katolickie jest tylko to, co jest jej podległe. Kto jednak zna należycie stosunki w Polsce, ten wie, że wiadoma grupa jest małą wysepką w olbrzymim morzu mas wierzących, że zasięg jej jest naprawdę w terenie, że katolicy w swej masie nie przyjęli koncepcji katolicyzmu tej grupy. Na koniec pytał: Czy mamy własnymi rękami podkładać żagiew, by podpalić i z dymem puścić naszą ojcowiznę organizacyjną? Apel ten nie przyniósł oczekiwanego efektu i 12 lipca 1955 roku GKK podjęła decyzję o zakończeniu swej działalności i skierowaniu „wszystkich sił” do pracy w ramach KDiŚDK. Wśród argumentów przemawiających za likwidacją wymieniono powszechną dążność swych członków do zjednoczenia katolickiego ruchu społecznie postępowego, wzmocnienie jego autorytetu oraz szersze możliwości przeciwstawienia się wrogim wpływom reakcyjnych ośrodków katolickich. Na decyzję tę zdecydowany wpływ miały władze komunistyczne. W połowie 1955 roku dyrektor Urzędu ds. Wyznań zakomunikował przedstawicielom KK, iż życzeniem władz jest, aby połączyć działalność księży i katolików świeckich w jedną organizację. Nie bez znaczenia był także fakt, iż stosunek Episkopatu do KDiŚDK był w każdym razie bez porównania lepszy niż do KK. Nie jest wykluczone, że część duchownych patriotów przyjęła z ulgą wiadomość o zakończeniu działalności najbardziej skompromitowanej organizacji kapłańskiej i ze spokojnym sumieniem włączyła się do pracy organizacji, która nie naraziła się represje ze strony hierarchii. W 1959 roku władze komunistyczne uznały za potrzebne utworzenie organizacji księżowskiej, będącej przeciwwagą dla Episkopatu. W efekcie powstało Centralne Koło Księży „Caritas”, a wśród jej organizatorów znaleźli się ks. Owczarek i ks. Szemraj. Znaczenie odtworzonej w 1959 roku grupy nie było już tak duże jak jej zbowidowskiej poprzedniczki.
Wybrana literatura:
Kościół w PRL. Dokumenty, opr. P. Raina, t. 1, lata 1945-1959, Poznań 1994
A. i A. Anuszowie, Samotnie wśród wiernych. Kościół wobec przemian politycznych w Polsce 1944-1994, Warszawa 1994
A. Dudek, R. Gryz, Komuniści i Kościół w Polsce 1945-1989, Kraków 2006
K. Kersten, Narodziny systemu władzy. Polska 1943-1956, Warszaw 1982
J. Żaryn, Księża patrioci – geneza powstawania formacji duchownych katolickich, [w:] Polska 1944/45-1989. Studia i materiały, t. 1, Warszawa 1995
J. Żaryn, Kościół a władza w Polsce (1945-1950), Warszawa 1997
Dokumenty do dziejów PRL. Aparat bezpieczeństwa w latach 1944-1956. Taktyka, strategia, metody, cz. 1, lata 1945-1947, Warszawa 1994
Aparat bezpieczeństwa w latach 1944-1956. Dokumenty do dziejów PRL cz. 2 , Warszawa 1996
T. Markiewicz, „Księża patrioci” w latach 1949-1955 [w:] Stosunki miedzy państwem a Kościołem Rzymskokatolickim w czasach PRL, Warszawa 1998
A. Micewski, Kardynał Wyszyński. Prymas i mąż stanu, t. 1 , Paryż 1982
S. Owczarek, Być zaangażowanym, być księdzem, Warszawa 1982
Tajemnicze zaginięcia rejestratorów Tu-154 Zamontowany w Tu-154 rejestrator K3-63, zapisujący ważne parametry, takie jak gwałtowne przeciążenia, w tym tzw. twarde lądowania, zaginął. W Smoleńsku z polskiego tupolewa zaginęło też urządzenie TCAS II, przechowujące dane o samolotach znajdujących się w pobliżu, o wysokości samolotu w czasie podejścia do lądowania, prędkości opadania, a także czasy alarmów TAWS. Teren katastrofy nie był dnem oceanu, bagnem ani wulkanem. Zupełnie niezrozumiały jest, więc jest fakt zniknięcia tych dwóch niezwykle ważnych urządzeń. Polska prokuratura wojskowa nic nie wie na temat ich losu. Ich zaginięcie jest bardzo zagadkowe. Trudno wyobrazić sobie, by „wyparowały” z miejsca katastrofy. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że zostały odnalezione, lecz fakt ten nie został upubliczniony, bo ich zapisy mogłyby dać informacje na temat przyczyn katastrofy. Rejestrator K3-63 był opancerzony i miał kilkadziesiąt centymetrów długości, a TCAS to blok taki jak TAWS. Powinien przetrwać katastrofę, podobnie jak TAWS.
Co się stało z rejestratorem? Na pytanie „Gazety Polskiej”, czy polska prokuratura wojskowa zwracała się do Rosji z zapytaniami dotyczącymi rejestratora K3-63, a jeśli tak, to kiedy i czego dotyczyły ewentualne zapytania, a także czy i jakie otrzymała odpowiedzi, kpt. Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej odpisał: „W pierwszym wniosku o pomoc prawną z dnia 10 kwietnia 2010 r. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie zwróciła się do Strony Rosyjskiej o zabezpieczenie tzw. czarnych skrzynek znajdujących się na wyposażeniu samolotu Tu-154M nr 101 oraz innych części samolotu, które mogą mieć znaczenie dowodowe, a następnie przekazanie tych dowodów rzeczowych Stronie Polskiej”. Więcej prokuratorzy nie interesowali się losem tego ważnego w ustaleniu przyczyn katastrofy urządzenia. W swoim wniosku nawet nie wyszczególnili, choć powinni, o jakie urządzenia im chodzi. K3-63 rejestrował tylko kilka parametrów lotu Tu-154M. Co istotne, miał on możliwość zapisania aż 25 godzin lotu i to na taśmie celuloidowej. Na stronie 62 raportu Millera napisano: „K3-63 jest rejestratorem eksploatacyjnym przeznaczonym do rejestracji parametrów: czasu, wysokości barometrycznej, prędkości przyrządowej, przeciążenia normalnego (pionowego). Zapisane dane wykorzystywane są do wykonania szybkiej analizy parametrów lotu, kiedy nie ma dostępu do urządzeń umożliwiających analizę parametrów z systemu MSRP lub rejestratora ATM-QAR. Rejestrator K3-63 nie został odnaleziony”.
Urządzenie rejestrowało duże wstrząsy Z dokumentacji K3-63 wynika, że rejestrator ten automatycznie przełącza prędkość zapisu na tzw. szybką rejestrację po zmianie przeciążenia o 0,2–0,3 g.
– Duży wstrząs zapisany na rejestratorze parametrycznym ATM to zmiana przeciążenia pionowego o ok. 0,7 g, więc K3-63 na pewno powinien przełączyć się w tryb szybkiej rejestracji i go zarejestrować. Skutkiem tego wstrząsu mógł być ostatni alarm zapisany przez system TAWS. Rejestrator mógłby także zapisać wcześniejszy skok wartości przeciążenia interpretowany w raporcie Millera, jako jeden z dowodów na rzekome zderzenie z brzozą. Brak zapisu wstrząsu w czasie rzekomego zderzenia z brzozą miałby, więc duże znaczenie dowodowe. Zapisane na osi czasu momenty przełączenia się rejestratora w szybki tryb to ważna informacja o przekroczeniu przeciążeń progowych, czyli wstrząsach. Dzięki K3-63 mielibyśmy uwiarygodnienie zapisów innych rejestratorów oraz przybliżoną, ale ważną informację o wysokości barometrycznej maszyny – zauważa E2RDO, bloger Salonu24 zajmujący się badaniem przyczyn katastrofy, zawodowo specjalista z branży informatycznej. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Znaleziony i zniszczony? Odnaleziony po katastrofie samolotu Tu-154M w Smoleńsku telefon prezydenta Lecha Kaczyńskiego 13 kwietnia 2010 r. zdeponował ambasador Tomasz Turowski Po publikacji “Naszego Dziennika” prokurator generalny Andrzej Seremet (na zdjęciu z prawej) zlecił rewizję umorzenia sprawy uruchomienia prezydenckiej nokii na terenie Federacji Rosyjskiej Z czynności został sporządzony protokół. Wynika z niego, że 13 kwietnia 2010 r. rzeczy należące do Lecha Kaczyńskiego (paszport) zostały przekazane do polskiej ambasady w Moskwie. A przesyłkę zdeponował ambasador tytularny Tomasz Turowski, oskarżony później o kłamstwo lustracyjne. To, co działo się z telefonem, kiedy nastąpiło jego zniszczenie, jest ciągle przedmiotem postępowania prowadzonego w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Jednak jak ustaliliśmy, z uwagi na okres urlopowy, w śledztwie niewiele się dzieje, a ostatnią ważną czynnością było przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego, który złożył wniosek o ściganie sprawców przestępstwa. Wcześniej prokuratura deklarowała, że w ustaleniu faktów mają pomóc przesłuchania świadków, którzy usiłowali połączyć się z prezydentem w dniu katastrofy. Być może uda się ustalić, do kiedy telefon był aktywny. Z ekspertyz ABW wynikało, bowiem, że przekazany telefon prezydenta był nadpalony i by można go było uruchomić, wymagał naprawy. A skoro tak, to pojawiło się pytanie o to, w jaki sposób doszło do odsłuchania poczty głosowej na terenie Federacji Rosyjskiej 10 i 11 kwietnia. Śledztwo wszczęte po publikacji “Naszego Dziennika” dotyczy właśnie “włączenia się w dniu 10 i 11 kwietnia 2010 roku na terytorium Federacji Rosyjskiej przez nieustaloną osobę do telefonu komórkowego Nokia 6310i obsługującego numer abonencki (…) i uruchomienia impulsów na cudzy rachunek na szkodę Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”. Przestępstwo kradzieży informacji przez osobę nieuprawnioną zagrożone jest karą do 2 lat więzienia. By ustalić, w jakim stanie został znaleziony telefon, prokuratura planowała wystąpienie do strony rosyjskiej o udzielenie informacji dotyczących osób dysponujących telefonem od momentu jego zabezpieczenia do czasu przekazania stronie polskiej. A następnie o przesłuchanie ich w drodze pomocy prawnej. Jak do tej pory śledczy nie zdecydowali się na taki krok. – Na razie prokuratura nie planuje skierowania wniosku o pomoc prawną do Federacji Rosyjskiej. Na chwilę obecną są słuchani świadkowie – poinformował nas prok. Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Dotychczasowe informacje dotyczące losów telefonu prezydenta Kaczyńskiego, stanu, w jakim trafił do analiz w ABW, przywołują sprawę dowodu osobistego wiceministra kultury Tomasza Merty, który właśnie poprzez ambasadę w Moskwie trafił do polskiego MSZ. I to tutaj została podjęta próba zniszczenia przesyłki i doszło do nadpalenia dowodu. Podobną drogą do MSZ miały też trafić rzeczy Lecha Kaczyńskiego. Czy podzieliły one losy dowodu? Na pewno taki scenariusz tłumaczyłby możliwość użycia telefonu tuż po katastrofie i fatalny jego stan w czasie badań w Polsce. Marcin Austyn
Poszukiwanie najgorszych rozwiązań Propozycja rządowa nacjonalizacji budowlanych bankrutów, czy też balon próbny sondujący opinię publiczną w tej sprawie, zasługuje na jednoznacznie negatywną ocenę. Jest to wybór drogi n a j g o r s z e j. Warto jednak wyjść poza dobrze znane argumenty przeciw nacjonalizacji i dokonać oceny zachowań tak firm, jak i władz publicznych w kwestii niedawnego - i jeszcze niezakończonego - wielkiego boomu w budownictwie. Zacznijmy od firm, wskazując na przyczyny takich, a nie innych zachowań budowlanych bankrutów. Pierwsza przyczyna, to najzwyklejsza ekonomiczna niekompetencja. Z punktu widzenia ekonomii było sprawą oczywistą, że gwałtowny wzrost inwestycji publicznych musi spowodować wzrost cen zarówno materiałów budowlanych, jak i samych robót budowlanych. Dzięki kryzysowi w Europie udało się w miarę niedrogo wynająć dostępne za granicą niezbędne maszyny budowlane. Ale i materiały, i ludzie w ogromnej większości musieli być stąd. Dlatego, gdy gwałtownie wzrósł popyt, przy oczywistym znacznie mniejszym wzroście podaży, to ceny musiały pójść w górę. Przedsiębiorcy, którzy tworzyli swoje kosztorysy i oferty w oparciu o założenie stabilizacji cen na poziomie sprzed wielkiego boomu zasługują na bankructwo. Jeśli pierwszą przyczyną bankructw głównych wykonawców jest niekompetencja, to drugą jest cwaniactwo. Niektórzy wykonawcy wiedzieli, że ceny pójdą w górę, ale starym sposobem oferowali niskie ceny, gdyż mieli nadzieję, że - jak w socjalizmie - zahaczą się o plan. Tym razem plan pospiesznej budowy infrastruktury. I będą potem negocjować z państwową biurokracją - nerwowo patrzącą w kalendarz - zmiany warunków umowy. Udawało się to wielokrotnie w przeszłości, więc dlaczego by nie spróbować i tym razem? I takie zachowanie też zasługuje na karę, czyli na bankructwoTy zapłacisz za nowe stołki Paweł Zawadzki o tym, jak na jednym ogniu upiec dwie pieczenie. Ale rozliczenia powinny dotyczyć także i drugiej strony. Tej publicznej. Poeta może sobie namawiać, by mierzyć siły na zamiary, ale ekonomista wie, iż należy mierzyć zamiar podług sił. Dlatego negatywną ocenę wiedzy ekonomicznej dać należy władzom publicznym. Planując budżety inwestycji infrastrukturalnych również powinny one założyć - z powodów wymienionych wyżej - wyższe koszty konkretnych inwestycji. Do negatywnej oceny z ekonomii dochodzi negatywna ocena władz publicznych także z zarządzania. Zbyt duża liczba zaplanowanych przedsięwzięć (charakterystyczna cecha gospodarki socjalistycznej, a sektor publiczny to taki socjalizm w mniejszej skali) powoduje rozproszenie wysiłków i trudności z zakończeniem na czas wszystkich, w tym najważniejszych, budów. Jak zwykle rynek nagradza i karze sprawniej i szybciej niż państwo. Dlatego należy zostawić rynkowi także jedną z jego ról, jaką jest mechanizm selekcji. Jeśli komuś pomagać, to podwykonawcom, którym główni wykonawcy nie zapłacili rachunków. I na pewno nie pomagać nacjonalizując. Przećwiczyliśmy to np. za rządów SLD i Premiera Millera ze Stocznią Szczecińską z wiadomym rezultatem. Teoria ekonomii też podpowiada to samo. Im więcej państwa w gospodarce, tym mniej efektywności. Rozliczne badania wskazują, że w makroskali im wyższy udział wydatków publicznych w PKB, tym niższe w dłuższym okresie tempo wzrostu gospodarczego. Tak więc, czy to na poziomie przedsiębiorstwa, czy na poziomie państwa należy udział państwa ograniczać, a nie powiększać. Prywatyzować, a nie nacjonalizować.
Prof. Jan Winiecki
Radosna twórczość Socjaliści i podobni im degeneraci twierdzą, że gospodarka jest po to, by „tworzyć miejsca pracy”. Socjaliści i podobni im degeneraci twierdzą, że gospodarka jest po to, by „tworzyć miejsca pracy”. Tymczasem ludzie normalni uważają, że stocznia nie jest po to, by stoczniowcy mieli pracę, lecz byśmy mieli statki, a fabryka butów jest po to, byśmy mieli buty – a nie po to, by pracę mieli szewcy. Ludzie normalni uważają, że gospodarka z definicji prowadzona jest dla zysku – bo maksymalny zysk oznacza, że możliwie najmniejszym kosztem daliśmy ludziom to, za co gotowi są najwięcej zapłacić (czyli: to, co najbardziej potrzebują). „Rynek” to po prostu rządy Szarego Człowieka, zwykłego konsumenta. Komuchy tego nie uznają: uważają, że to jakiś Mądry Facet powinien decydować, co ludzie mają jeść, pic i wkładać na grzbiet. Oczywiście wiedziałem, że „sanacja” to odmiana komunizmu – ale jednak z pewnym zdumieniem przeczytałem w „Przeglądzie”, że przedwojenny socjalista, śp.prof. Zbigniew Landau, „obliczył, że aby rozwiązać problem bezrobocia w miastach i przeludnienia wsi w przedwojennej Polsce, należało zbudować 44 Centralne Okręgi Przemysłowe”!!! Socjaliści i inni kretyni nawet przez moment nie zastanowią się nad tym, że w XIX wieku Stany Zjednoczone nie budowały ani jednego COPu – i nie tylko nie miały bezrobocia, lecz przyjęły miliony imigrantów. I nie „tworzyły dla nich miejsc pracy”. Otóż by „stworzyć miejsce pracy” trzeba pieniędzy. Trzeba więc podwyższyć podatki. A to oznacza, że gdzieś nikną dwa miejsca pracy. Bo dwie firmy zwolniły po jednym, pracowniku. Tylko telewizja pokaże dymiący komin fabryki i 300 stworzonych w niej miejsc pracy – ale nie pokaże 600 firm, które zwolniły po jednym pracowniku... bo niby jak to pokazać? JKM
Bieda rozszerza za rządów Tuska Tego rodzaju raporty GUS przygotowuje wprawdzie corocznie ale ten za 2011 rok zwraca uwagę głównie dlatego, że po raz pierwszy od 2005 roku wzrasta i to bardzo wyraźnie zagrożenie skrajnym ubóstwem.
1. Wyciszony został w mediach głównego nurtu, wydźwięk raportu Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) „Ubóstwo w Polsce w 2011 roku, na podstawie badań budżetów gospodarstw domowych”, opublikowany na początku czerwca tego roku. Jego główne przesłanie jest bowiem, wręcz dramatycznie sprzeczne z tezą forsowaną przez ekipę Tuska i wspierające ich media, „że Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej”. Tę uwagę Polaków od coraz bardziej szarej rzeczywistości, mają odciągać jak widać po tym co się się w mediach głównego nurtu, wydarzenia sportowe, najpierw Euro 2012, kolejne sukcesy Agnieszki Radwańskiej, polskich siatkarzy, wreszcie ewentualne medale polskich sportowców na Olimpiadzie w Londynie.
2. Tego rodzaju raporty GUS przygotowuje wprawdzie corocznie ale ten za 2011 rok zwraca uwagę głównie dlatego, że po raz pierwszy od 2005 roku wzrasta i to bardzo wyraźnie zagrożenie skrajnym ubóstwem (czyli poziomem poniżej którego następuje biologiczne wyniszczenie człowieka). Rozmiary tego ubóstwa bardzo wyraźnie malały od 2005 do 2008 roku (z 12,3% do 5,6%), przez kolejne kilka lat utrzymywały się na tym samym poziomie 5,6-5,7%, by w w 2011 roku wzrosnąć o 1 pkt procentowy czyli o blisko 400 tysięcy. W ten sposób liczba ludzi żyjących poniżej granicy skrajnego ubóstwa wynosi obecnie blisko 2,6 mln. Jednoosobowe gospodarstwo domowe zaliczone do tej grupy dysponuje miesięcznie kwotą poniżej 495 zł, a gospodarstwo 4 – osobowe ( dwoje dorosłych + dwoje dzieci), kwotą poniżej 1336 zł, co pokazuje, że tego rodzaju gospodarstw domowych nie jest stać nie tylko na pokrycie wszystkich kosztów związanych z mieszkaniem ale także z zakupami żywności.
3. Jeszcze bardziej dramatycznie wygląda sytuacja jeżeli chodzi o skrajną biedę rodzin z dziećmi. W skrajnej biedzie, żyje blisko 15% rodzin z dwójką dzieci, blisko 28% rodzin z trójką dzieci i wreszcie blisko 50% rodzin z czwórką i większą liczbą dzieci. W tej sytuacji ostatnia propozycja rządu aby zwiększyć ulgę w podatku dochodowym od osób fizycznych w rodzinach na 3 dziecko o 50% (do kwoty prawie 1700 zł) i na czwarte i każde kolejne o 100% (do kwoty 2200 zł), wygląda na kompletnie oderwaną od rzeczywistości bo tak naprawdę będzie dotyczyła niewielkiej liczby rodzin. A jest ona przedstawiana przez rząd Tuska jako ważny instrument polityki prorodzinnej, który ma znacznie poprawić sytuacje materialną rodzin wielodzietnych.
4. Raport opisuje także ubóstwo opierając się na kryterium ustawowym czyli takim poziomie dochodów rodzin, które upoważniają do korzystania ze świadczeń pieniężnych z pomocy społecznej (uważa się je za kryterium obiektywnego ubóstwa GUS). Poniżej progu ubóstwa ustawowego w 2011 roku żyło w Polsce 6,5% obywateli czyli czyli blisko 2,5 mln. Ale jeżeli te progi upoważniające do świadczeń z pomocy społecznej zostałyby zwaloryzowane tylko GUS-owskimi wskaźnikami inflacji od roku 2006 do chwili obecnej to poniżej tzw. ustawowej urealnionej granicy ubóstwa, żyło w Polsce w 2011 roku aż 11,4% obywateli czyli blisko 4,5 mln osób. Poniżej ustawowej urealnionej granicy ubóstwa w 2011 roku, żyło blisko 22% rodzin utrzymujących się z rolnictwa, 17% rodzin rencistów i aż 33% rodzin utrzymujących z innych niezarobkowych źródeł. Jeżeli chodzi o rodziny z dziećmi to poniżej ustawowej urealnionej granicy ubóstwa w 2011, żyło blisko 10% rodzin z dwójką dzieci, blisko 22% rodzin z trójką dzieci i blisko 50% rodzin z czwórką i większą liczbą dzieci.
5. Niestety mimo płynącego z mediów głównego nurtu optymizmu, ten raport GUS pokazuje obraz rozlewającej się w Polsce, biedy dotyczącej ogromnej części naszego społeczeństwa w tym w dużej mierze dzieci, co oznacza w przyszłości dziedziczenie przez nich biedy. Ale rządzących to specjalnie nie interesuje, a rząd Tuska podejmuje kolejne decyzje dotyczące rodzin w taki sposób jakby był kompletnie oderwany od rzeczywistości. Wcześniejsza decyzja o podwyżce stawek VAT na ubranka i buty dziecięce z 8 na 23% czy wspomniane podwyższenie ulgi na dzieci dla rodzin z trójka i większą liczbą dzieci w podatku dochodowym o do osób fizycznych, dobitnie to potwierdzają. Kuźmiuk
Łysiak o reakcji „Kaczora „ na litość nad Polakami Kaczyński " W międzyczasie stworzyliśmy pierwszą europejską republikę z obieralnym, odpowiedzialnym przed prawem władcą, i z zasadą równouprawnienia religii, Łysiak „Jakie są szanse, iż wojenna inicjatywa remocarstwowienia Rzeczypospolitej mogłaby się powieść? Primo: dziejowe fatum, które od dawna sprawia, że Polakom udają się rzeczy największe. Rafał Ziemkiewicz przypomniał w styczniu 2012 (na łamach „Rzeczypospolitej") o pewnym międzynarodowym spotkaniu prezydenta Kaczyńskiego. Przywódcy europejscy, chcąc tam wyrazić życzliwość wobec Polski, uznali, że najlepiej to zrobią deklarując współczucie wobec polskich dziejów, pełnych tragedii i klęsk. „Kaczor" wysłuchał tego spokojnie, po czym zrobił lekko zdziwioną minę i odparł : „ — Ależ, proszę państwa, nasza historia jest taka, że wpierw zatrzymaliśmy na kilkaset lat ekspansję Niemców ku Wschodowi, później parcie islamu ku Zachodowi, a wreszcie marsz rewolucji bolszewickiej. W międzyczasie stworzyliśmy pierwszą europejską republikę z obieralnym, odpowiedzialnym przed prawem władcą, i z zasadą równouprawnienia religii, a kiedy przyszedł XX wiek, pierwsi stawiliśmy opór Hitlerowi, zmuszając Zachód, by rozprawił się z hitlerowską Rzeszą. Rozprawienie się z Sowietami zostało wszczęte przez polską Solidarność". Jasno widać, że kraj, który stworzył silne fundamenty upadku dwóch największych totalitarnych sys temów XX stulecia — może wszystko, żadne wyzwania mu niestraszne.„ ...(źródło )
Lech Kaczyński miał rację. Musimy skończyć z poniżającą Polaków polityką historyczną . Polacy osiągnęli największe korzyści z II wojny światowej .Polacy są narodem , który jest przetrwał większość swoich wrogów ,a do tego uzyskał w XX wieku największe korzyści geopolityczne . Państwo Pruskie zostało zlikwidowane , a Polska triumfalnie przejęła większość jego terytorium . Austria stała się trzeciorzędnym kraikiem europejskim , Rosja , między innymi dzięki Polakom ,dzięki Solidarności utraciła w Europie wszystkie nabytki od XVII wieku . Niemcy zostały pozbawione przez Polaków ogromnego terytorium , zostały sprowadzone do roli karłowatego , gnijącego mocarstwa . Polacy nigdy w historii nie mieli tak dużego etnicznego terytorium . Rozczłonkowana Rzeczpospolita, ta , która Lech Kaczyński określił jak „pierwszą europejską republikę z obieralnym, odpowiedzialnym przed prawem władcą, i z zasadą równouprawnienia religii, „ ,gdyby się pozbierała do kupy miałaby większy zasięg terytorialny od tej pierwszej Przenajświętszej Rzeczpospolitej . Dzięki oddaniu ziem ukraińskich , białoruskich i litewskich tym państwom uzyskaliśmy geostrategiczną możliwość odbudowy federacji jagiellońskiej . Zbudowania II Przenajświętszej Rzeczpospolitej . Możliwość ta spędza Niemcom i Rosjanom sen z powiek . Niemcy w stosunku do odbudowanego mocarstwa powróciłyby do roli petenta , a Rosja prawdopodobnie zostałaby rozerwana na części. Marek Mojsiewicz
Europo, ratuj Rumunię! I wcale nie dlatego, że Rumunia, jak wiele innych krajów UE jest zadłużona poza granice możliwości i trzeba ją ratować niczym Grecję czy Hiszpanię, bo niedawno wprowadzono tam plan oszczędnościowy Międzynarodowego Funduszu Walutowego i finanse Rumunii wyglądają , chwilowo przynajmniej, jak by były pod kontrolą. Kłopot w tym, że te drakońskie środki doprowadziły do upadku dwu kolejnych rządów, a na ich miejsce Parlament powołał rząd Victora Ponty, który od razu skręcił w jakieś antyeuropejskie dewiacje i , nie licząc się z europejskimi kryteriami poprawności politycznej, podjął działania, które nie mieszczą się w cywilizowanych głowach.
Zbrodnia Ponty Ponta objął urząd premiera 12 maja 2012, ale w ciągu zaledwie 10 dni doprowadził do rzeczy niesłychanej: 22 maja 2012, po burzliwej debacie, Izba Niższa większością 180 głosów, przy zaledwie 30 głosach sprzeciwu (Izba Deputowanych liczy aktualnie 334 posłów), uchwaliła nowe prawo wyborcze, wprowadzając 100% okręgów jednomandatowych (uninominale!) i wybory tylko w jednej turze, a więc swego rodzaju kopię brytyjskiego First-Past-The-Post. Ta niesłychana bezczelność prawodawców rumuńskich odebrała głos wybitnym komentatorom politycznym, a media europejskie, od Kanału Brytyjskiego po Bug, przykryły ten wybryk zasłoną milczenia. W prasie europejskiej nie znajdujemy nie tylko komentarzy, ale nawet prostej informacji o tej niesamowitej zmianie ustrojowej, jaką bez uprzedzenia postanowił w Rumunii przeprowadzić rząd Victora Ponty. W samej tylko Rumunii do ataku przystąpiła opozycja, na czele z urzędującym prezydentem Traianem Basescu. Według rumuńskiej konstytucji do zatwierdzenia nowego prawa, konieczny jest podpis prezydenta, a ten zapowiedział, że poprze skargę do Trybunału Konstytucyjnego i poczeka na jego werdykt. Ta postawa Traiana Basescu ma prawo wywoływać zdziwienie, pamiętamy bowiem, jak jeszcze 5 lat temu, ten sam Basescu, prowadził wielką kampanię o wybory w jednomandatowych okręgach wyborczych i nawet zarządził w tej sprawie referendum. Zjednoczone przeciwko prezydentowi partie polityczne doprowadziły wtedy do porażki Basescu. Referendum , z powodu braku quorum, nie udało się, a Parlament wprowadził wtedy prawo wyborcze na wzór niemiecki z 5% progiem wyborczym. Teraz nastąpiła nieoczekiwana zmiana miejsc: Parlament uchwala JOW (w systemie brytyjskim), a Prezydent staje na czele sprzeciwu. Opozycja nie oszczędza rządu: od początku głosi, że nowa ustawa to cios w demokrację, że to droga do anarchii i dyktatury, podeptanie świętych zasad proporcjonalności i sprawiedliwości. Uczeni politolodzy piszą, że „Rumunia zrobiła krok wstecz”. Dziwi się temu Crin Antonescu, obecny szef Senatu: Jest to system wyborczy sprawdzony w praktyce, najlepszym przykładem jest Wielka Brytania i mam nadzieję, że nikt nie kwestionuje solidności brytyjskiej demokracji.
Atak Basescu Naturalnie, trudno wprost i głośno atakować Wielką Brytanię, że jej ustrój jest niedemokratyczny, ale siły przeciwne są potężne. Wykorzystują więc najpierw sprawdzoną drogę dezawuowania i kompromitacji propagatorów ustawy. 15- 16 czerwca Traian Basescu oświadcza w telewizji, że Victor Ponta jest złodziejem i plagiatorem, który przed laty zerżnął od innych swoją pracę doktorską. Już 18 czerwca, prestiżowe pismo naukowe, „Nature” publikuje doniesienie o plagiacie, powołując się na anonimowe źródła. Zgorszona opinia publiczna całego cywilizowanego świata z oburzeniem reaguje na te wiadomości. Nawet polskie media, które nie poświęciły słowa ordynacji wyborczej, teraz dołączają do chóru potępienia premiera Rumunii. Przypadkowo, jakby nigdy nic, w nocy z 19 na 20 czerwca, pod willę Adriana Nastase, podjeżdżają policjanci i w blasku kamer telewizyjnych i kompanii dziennikarzy, aresztują byłego premiera i, trzeba trafu, akurat promotora inkryminowanej pracy doktorskiej Ponty. Podobno Nastase usiłuje popełnić samobójstwo, ale po całonocnej operacji zostaje odratowany. W Unii Europejskiej nie pojawiają się głosy oburzenia, jak w przypadku Julii Timoszenko, pomimo, że Nastase, w odróżnieniu od pięknej Ukrainki, był premierem państwa UE. 27 czerwca, Trybunał Konstytucyjny, jednomyślnie odrzuca nowe prawo wyborcze. Jeśli wierzyć środkom przekazu (nie znam pełnego tekstu orzeczenia), to za główną obrazę Konstytucji uznano zlikwidowanie 5% progu wyborczego! Polskie media triumfalnie donoszą, że „Trybunał Konstytucyjny odrzucił PRORZĄDOWĄ ordynacje wyborczą”! Dosłownie tak: pojawiła się nowa wartość w politologii, ordynacja prorządowa. Nikt nie wspomina, że tą „prorządową ordynacją” od ponad 200 lat posługuje się Wielka Brytania, USA, Kanada etc i jakoś rządy się w tych krajach regularnie zmieniają, mniej więcej co drugie wybory!
Kontra Ponty Zniesławiony, opluty przez całą cywilizowaną Europę, Victor Ponta nie składa broni.W ciągu kilku dni udaje mu się doprowadzić do wymiany przewodniczących obu izb parlamentarnych, na stanowisko szefa Senatu wprowadza swojego sojusznika Crina Antonescu. Usiłuje też doprowadzić do zmiany składu Trybunału Konstytucyjnego i ograniczenia jego możliwości wpływania na proces legislacyjny. Wymienia też Rzecznika Praw Obywatelskich i szefów szeregu innych wpływowych instytucji, jak np. Instytutu Kultury Rumuńskiej. Wreszcie wczoraj, w piątek 7 lipca, Parlament Rumuński zawiesza Traiana Basescu na urzędzie prezydenta i rozpoczyna procedurę impeachmentu. Konstytucja Rumunii wymaga do usunięcia prezydenta z urzędu, przeprowadzenia w ciągu 30 dni referendum państwowego. Parlament ustala też od razu datę tego referendum: odbędzie się ono 29 lipca. W tej błyskawicznej akcji polityczno-konstytucyjnej Victor Ponta doprowadził też do zmiany ustawy o referendum: według nowej ustawy do ważności referendum nie jest już potrzebne żadne quorum! Komentatorzy polityczni, w Rumunii i poza nią, nie wróżą Basescu zwycięstwa.
Zgodny, europejski chór potępienia Tak, jak europejska opinia publiczna starannie przykryła milczeniem wprowadzenie w Rumunii JOW, tak od wczoraj europejskie (ale nie tylko!) serwisy informacyjne przepełnione są słowami potępienia dla działań rumuńskiego premiera. Unio! Ratuj! Nie możesz biernie przyglądać się temu co się dzieje w Rumunii! Nieoceniona, zawsze czujna, „Gazeta Wyborcza” pociesza nas wielkim tytułem „Europa przypilnuje Rumunii”. Wypowiedziała się już Komisja Europejska: „KE jest zaniepokojona wydarzeniami w Rumunii, szczególnie zmniejszeniem roli niezależnych instytucji, jak sąd konstytucyjny… Najbardziej oburzająca jest niedawna decyzja rządu o ograniczeniu prawa sądu konstytucyjnego do opiniowania decyzji parlamentu” (cytuję za „GW”) . Wypowiedziały się już główne niemieckie gazety i niezawodna zawsze w obronie demokracji Angela Merkel. Szef Rumuńskiego Centrum Polityki Europejskiej ostrzega: „Nie będziemy drugą Białorusią, ale kraj na długie miesiące pogrąży się w politycznym i ekonomicznym chaosie”. Ponta, zdaniem tego znawcy, to drugi Orban, a celem tych wszystkich działań premiera jest zabezpieczenia otwartej drogi do…korupcji! Chce po prostu zneutralizować instytucje zwalczające korupcję!
I już tylko za pewną ciekawostkę możemy uznać fakt, że w tym demokratycznym klangorze potępienia rumuńskiego premiera, nie pojawia się nigdzie sprawa od której cała ta niebywała awantura się zaczęła: wprowadzenie brytyjskiego systemu wyborczego w wyborach do Parlamentu Rumunii! Tak jak zawsze w „demokracjach”: najważniejsze jest nie to, o czym się mówi i pisze, tylko to, o czym się nie pisze i nie mówi. Jerzy Przystawa
http://jerzyprzystawa.salon24.pl/
Przeciwnikom JOW od razu wyjaśniamy, że JOW (czy inny system wyborczy) jest tu sprawą drugorzędną, że nie chodzi tu o nic innego, jak o nachalne wtrącanie się “organów” w wewnętrzne sprawy państw-członków UE. Nie po raz pierwszy, ani ostatni. – admin.
Koniec epoki (wielkich) banków Banksterzy spod logo wielkich międzynarodowych banków mają problem. Nie dość, że analizy wykazały, o co tak naprawdę im chodziło, to jeszcze przez nich sypie się strefa euro. Ale ich prawdziwy problem to... odpływ klientów. Ostatnie zapowiedzi Stratfora nie zaskoczyły analityków rynków finansowych. Oto ośrodek badawczy, który jak dotychczas nie mylił się w swoich przewidywaniach uprzedza, że po Grecji, Hiszpanii, Włoszech (nie wspominając krajów UE, które są uważane za bardziej stabilne finansowo), które domagały się – skutecznie – wsparcia prywatnych banków z pieniędzy podatników lada moment przyjdzie kolej na Słowenię. Ten niewielki, dwumilionowy kraj, będzie się zdaniem Stratforta, starał o wsparcie sektora bankowego sumą do 5 mld euro. Niedużo? To 10 proc. tamtejszego PKB. Potrzeby finansowe Słowenii są stosunkowo nieduże, a jej sektor bankowy nie jest nadmiernie rozbudowany. Nie mniej w zamian za pomoc z europejskiego funduszu EMS rząd będzie musiał wprowadzić program cięć, co wywoła społeczne niezadowolenie. Stratfort uprzedza: są dwa główne powody do obaw, jeśli chodzi o sytuację finansową Słowenii. Pierwszym jest kondycja jej sektora bankowego i rosnąca potrzeba dokapitalizowania go, a drugim ryzyko, że będzie musiał tego dokonać rząd, co zaszkodzi finansom publicznym. Nieściągalne pożyczki stanowią ok. 15 proc. ogółu pożyczek słoweńskich banków. Aktywa bankowe wynoszą ok. 150 proc. PKB kraju, a stosunek pożyczek do depozytów tzw. dźwignia wynosi 180 proc. wobec europejskiej średniej 110 proc. Trzy największe banki stanowią połowę całego sektora. Największy z nich Nova Ljublijanska i trzeci największy Abanka Vipa kontroluje państwo. Oznacza to, że ciężar dokapitalizowania banków spada głównie na sektor publiczny. Zastrzyki kapitału zwiększyły dług publiczny Słowenii z 23 proc. PKB w 2007 r. do 45 proc. PKB w 2011 r. Na początku lipca z planów dokapitalizowania banku Nova Ljubljanska wycofał się belgijski KBC. W marcu z braku zainteresowania nowymi akcjami banku ze strony prywatnych inwestorów, rząd w Ljubljanie kupił całą emisję za 250 mln euro. Przedtem minister finansów kraju Janez Sustersic ocenił, że w bliskim czasie bank będzie potrzebował 500 mln euro.
Wyprowadzanie pieniędzy Tymczasem Bank Światowy donosi, że największe grupy bankowe zaczęły delewarować swoje banki-córki. Po to, żeby wzmacniać własne bilanse. W ten sposób w ub roku do sektora finansowego nowych krajów UE w 2011 r. wpłynęło 48,7 mld euro kapitału, czyli o 25 proc. mniej niż rok wcześniej. Delewarowanie banków to zmniejszanie relacji ich aktywów do kapitału. Banki-matki starają się wzmocnić swoje bilanse ze względu na zaostrzone wymogi adekwatności kapitałowej i w rezultacie dostęp banków-córek do finansowania banków-matek się zmniejszył. Do końca czerwca, zgodnie z decyzją przywódców UE i europejskiego nadzoru bankowego, banki w UE musiały uzupełnić kapitały (bądź zmniejszyć aktywa), by osiągnąć tzw. współczynnik adekwatności kapitałowej na poziomie 9 proc. To oznacza, że prędzej, czy później po pieniądze ze wspólnego budżetu zaczną wyciągać żebracze dłonie kolejne rządy UE.
Jaki będzie koniec radosnej działalności banksterów? Próbką są słowa fińskiej fińska minister finansów Jutta Urpilainen, która w ostrych słowach swierdziła, że... Finlandia woli przygotować się na wyjście ze strefy euro, niż spłacać długi innych krajów.
- Finlandia weszła do strefy euro i oceniamy, że euro jest dla Finlandii korzystne. Jednakże Finlandia nie będzie trzymać się euro za wszelką cenę i jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz, w tym porzucenie wspólnej unijnej waluty – tak dokładnie brzmiały słowa fińskiej szefowej finansów. - Odpowiedzialność zbiorowa za długi i ryzyko innych państw nie jest tym, na co chcemy się przygotować. To deklaracja (nieoficjalna, bo rzecznik Ministerstwa Finansów Finlandii powiedział, że oficjalnie takich planów nie ma) o tyle istotna, że Finlandia jest jednym z ostatnich państw strefy euro cieszących się ratingiem AAA, najwyższą oceną światowych agencji ratingowych. Rząd w Helsinkach poinformował nadto, że zablokuje wykorzystanie funduszu ratunkowego strefy euro EMS do wykupu obligacji zadłużonych krajów eurolandu. W ubiegłym roku Finlandia uzależniła swój udział w pakietach pomocowych dla pogrążonej w długach Grecji od udzielenia specjalnych gwarancji.
Europa: odwrót od banków Tymczasem grupa Move Your Money UK informuje, że w Wielkiej Brytanii rośnie liczba rozczarowanych klientów rezygnujących z usług dużych banków. Przenoszą się oni do małych banków spółdzielczych, towarzystw oszczędnościowo-pożyczkowych i związków kredytowych. Zjawisko przybrało na sile w minionym tygodniu po ujawnieniu nadużyć w Barclays Banku i awarii bankomatów w sieci RBS. Klienci RBS, NatWest i Ulster Bank przez siedem dni nie mieli dostępu do swoich kont. Wpływ na trend mają też względy etyczne. Duża liczba klientów jest oburzona, że szefowie banków, jak np. Fred Godwin z RBS czy Bob Diamond z Barclays, którzy odeszli z funkcji w atmosferze skandalu, dostają sześcio, siedmiocyfrowe odprawy w funtach. Charity Bank, który inwestuje pieniądze depozytariuszy w pożyczki dla organizacji dobroczynnych, odnotował z tygodnia na tydzień przyrost depozytów o 200 proc. Ecology Bank inwestujący w projekty ochrony środowiska miał o 266 proc. więcej zgłoszeń. Niewielki Triodos Bank z Bristolu, którego filozofia wyklucza krótkoterminową spekulację, także został zasypany wnioskami o otwarcie konta. Rośnie popularność związków kredytowych, niedużych instytucji finansowych inwestujących pieniądze w lokalną gospodarkę. Wzrost zgłoszeń, które odnotowały związki, sięga 20-300 proc. Coraz prężniejszy staje się bank spółdzielczy (Co-op Bank), którego liczba zgłoszeń w ubiegłym tygodniu wzrosła o 25 proc. A Polska? Lobby bankowe, które przenika polski rząd robi wszystko, by zlikwidować SKOK-i i utrudnić działania na rynku bankom spółdzielczym. Banki na polskim rynku to właściwie spółki córki dużych banków europejskich i amerykańskich. Tych samych, które w części odpowiadają za kryzys oraz transferują pieniądze Polaków do Włoch, Niemiec, USA, Wielkiej Brytanii, Grecji czy Hiszpanii. Paweł Pietkun
TOWARZYSZ GENERAŁ CZEKAŁ NA POLSKI SAMOLOT O tym, co się działo w smoleńskiej wieży kontroli lotów tragicznego kwietniowego poranka napisano już dziesiątki tekstów, w których osoby zaangażowane w rozwikłanie smoleńskiej zagadki usiłowały znaleźć odpowiedź na pytanie, czy rosyjscy funkcjonariusze sprowadzający nasz samolot uczestniczyli w zbrodniczej grze przeciwko polskiej delegacji? Zawsze przy okazji owych analiz na plan pierwszy wysuwała się tajemnicza postać pułkownika Nikołaja Krasnokutskiego, którego rola tamtego feralnego dnia była nie do przecenienia. Funkcjonariusz ten został odesłany do Smoleńska ze swojej macierzystej jednostki w Twerze tylko do jednego zadania - przyjęcia, a może bardziej „przejęcia”, polskiej delegacji w dniu 10 kwietnia 2010 roku. W dokumencie „Uwagi RP do raportu MAK” można przeczytać między innymi, że strona polska pomimo wielokrotnych próśb nie uzyskała satysfakcjonującej informacji na temat rzeczywistej roli rosyjskiego pułkownika na lotnisku Siewiernyj, który „ …miał znikome doświadczenie w pracy na stanowisku KSL (kierownika strefy lądowania – mój przyp.). Pełnił tę funkcję 7 razy w ciągu 12 ostatnich miesięcy do dnia katastrofy, z czego tylko 1 raz w TWA (trudne warunki atmosferyczne – mój przyp.)” (Uwagi RP…, str. 75).
Wobec powyższego Krasnokutski nie mógł w żaden sposób wesprzeć pracujących w Smoleńsku kontrolerów Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenko. Jaka była więc jego rola tamtego dnia? Przede wszystkim to właśnie Nikołaj Krasnokutski podawał polskiej załodze błędne dane, informując ją, że znajduje się na właściwej ścieżce i kursie, a w końcowej fazie sprowadzania polskiego samolotu aktywnie włączył się do korespondencji z polską załogą, do czego nie miał uprawnień. Przy odsłuchiwaniu tego fragmentu rozmów CVR cała ta sytuacja sprawia wrażenie wyrywania sobie mikrofonu przez obu funkcjonariuszy, z których jeden jest zaniepokojony i rozemocjonowany (Plusnin) , zaś drugi (Krasnokutski) spokojnie, bez żadnych emocji, z pełną premedytacją prowadzi polską załogę na śmierć. Zwłaszcza koniec jest niezwykle dramatyczny, kiedy Plusnin krzyczy „horyzont 101”, po czym włącza się Krasnokutski i spokojnym głosem powtarza komendę. Ale to, jak się okazało, nie była jedyna funkcja Krasnokutskiego 10 kwietnia 2010 roku, a jego zadanie zaczęło się kilka godzin wcześniej. Ów tajemniczy pułkownik w dużej mierze odpowiadał za ogromny chaos informacyjny, jaki powstał w wieży kontroli lotów, choć sam z żelazną konsekwencją realizował swoje, jak się wydaje główne zadanie, czyli sprowadzenie polskiego samolotu nad Siewiernyj, co mogła pokrzyżować pogarszająca się pogoda. Z rozmów pomiędzy kontrolerami lotów w Smoleńsku, jak również z oficerami w Moskwie i Twerze, wyłania się pewien obraz, z którego może wynikać coś zupełnie innego, niż dotychczas opisywano, a co od dłuższego czasu nie daje mi spokoju.
Czy smoleńska mgła nie stała się poważnym problemem dla hipotetycznych zamachowców? Eksperci ZP na podstawie wielomiesięcznych badań postawili tezę, że katastrofa nastąpiła w wyniku dwóch eksplozji, z których jedna miała miejsce w lewym skrzydle, a druga w centropłacie. Można zatem dojść do wniosku: skoro był wybuch musiał być ładunek wybuchowy, a skoro był ładunek to musiał ktoś go tam podłożyć. Logika podpowiada, że hipotetyczny spiskowiec-zamachowiec nie mógł mieć pewności, co do rodzaju pogody w dniu 10 kwietnia 2010 r., a więc musiał zakładać , że jednak TU 154 M znajdzie się w okolicy Siewiernego i będzie można aktywować podłożony ładunek. Pułkownik Krasnokutski, pozostając w kontakcie ze swoimi przełożonymi z Tweru robił wszystko, aby samolot TU 154 M nie został odesłany na inne lotnisko, odstraszony fatalnymi warunkami atmosferycznymi w Smoleńsku. Wskazują na to rozmowy prowadzone zarówno przez Krasnokutskiego z Twerem, któremu melduje o pogorszeniu się warunków pogodowych, jak i Plusnina z meteo w Smoleńsku. Plusnin czyni starania, aby uzyskać oficjalne potwierdzenie od personelu meteorologicznego, aby ten wydał jednoznaczny komunikat o złych warunkach atmosferycznych, by mieć podstawy do oficjalnego zamknięcia lotniska. I tu następuje dość interesująca scena - rozmowa Plusnina (KL) z oficerem „meteo” (M), gdzie pierwszy zdaje się nie rozumieć, dlaczego wobec pogorszenia pogody, „meteo” nie chce wydać jednoznacznego komunikatu:
6:05:41UTC KL: „Co teraz dajesz?”.
6:05:42UTC M: „Teraz, y, dajęosiemdziesiąt na osiemset. Pogodęsztormową”.
6:05:48UTC KL: „No sztorm wypisałeś?”.
6:05:49UTC M: „Y, no zameldowałem do Tweru, tego, ale on jako sztorm
nieprognozowany”.
6:05:54UTC KL: „Co, co, co?”.
6:05:55 UTCM: „On jako nieprognozow… No jako, y, jako, y,
powstały w rzeczywistości. Ale sztormu (ostrzeżenia) nie
wypisywałem”.
6:06:00 UTC KL: „No a teraz to co, nie ma
sztormu?”.
6:06:02UTC M: „Teraz jest pogoda sztormowa”.
Okazuje się, że pomimo ewidentnego pogarszania się pogody, przełożeni pułkownika Krasnokutskiego z Tweru zakazali wydania oficjalnego komunikatu, ostrzegającego załogę TU 154 M przed złą pogodą. Personel biura meteorologicznego w Twerze uznał, że nie było podstaw do wydania komunikatu STORM, choć widoczność pogarszała się z minuty na minutę, o czym alarmował Plusnin. Krasnokutski ostro ucina dalsze próby ze strony Plusnina odesłania, czy też uzyskania pozwolenia na zamknięcie lotniska :
6:26:19 UTC Krasnokutski: „[imię], doprowadzasz do stu metrów. Sto metrów. Bez
dyskusji, [wulg.]…”.
Dlaczego Krasnokutskiemu i jego przełożonym zależało na sprowadzeniu samolotu bez względu na okoliczności? Czyż niewystarczająco satysfakcjonowała ich perspektywa utrudnień, które prezydent Kaczyński musiałby pokonać, by dotrzeć do Katynia? Dodatkowego smaczku całej sprawie dodaje fakt, że po jednoznacznej dyspozycji wydanej Plusninowi w prostych, żołnierskich słowach, Krasnokutski udaje się w jakieś ustronne miejsce, z którego po 4 minutach dzwoni do Plusnina , upewniając się, czy aby na pewno polski samolot kontynuuje lot w kierunku Smoleńska. Po uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi wraca na wieżę, by złożyć telefoniczny meldunek o 6.33 UTC (8.33 czas. pol.) niezidentyfikowanemu generałowi:
6:33:52 UTC Krasn: „Towarzyszu generale, podchodzi do trawersu. Wszystko włączone, i reflektory w trybie dziennym, wszystko gotowe”.
W związku z powyższym powstaje pytanie: kim był towarzysz generał i skąd nagle ta dziwaczna, sowiecka tytulatura ze strony Krasnokutskiego? Dlaczego dopiero w finale „operacji smoleńskiej” ów generał zażądał komunikatu o pozycji polskiego samolotu, kiedy już nie było wątpliwości, że ten leci do Smoleńska ? Co oznaczało sformułowanie „wszystko gotowe”? Czyżby tak prozaiczna i standardowa czynność, jak włączenie reflektorów przez służby lotniskowe, mogła być materiałem na tyle istotnym, by meldować o nim generałowi, który, dodajmy, przez kilkadziesiąt minut dramatycznych zmagań Plusnina , pozostawał bierny i głuchy?
„Wszystko gotowe” – brzmi raczej dziwnie, zwłaszcza w kontekście fatalnej pogody i świadomości ze strony Krasnokutskiego, iż lotnisko nie jest gotowe na przyjęcie jakiegokolwiek samolotu w tej sytuacji. Zatem, co miał na myśli Krasnokutski i jakiej informacji oczekiwał „towarzysz generał”? Interesująca jest tez rola pułkownika Krasnokutskiego w działaniach po katastrofie. W „Uwagach RP…” na stronie 57 i 58 można przeczytać:
„Alarmowanie jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego nastąpiło o godz. 6.50 UTC, a ich wyjazd o godz. 6.51 UTC (tj odpowiednio po 9 i 10 minut po wypadku). Z treści raportu nie wynika, dlaczego bezpośrednio po wypadku nie alarmowano jednostki PCz-3, a dopiero o godz. 6.50 UTC. Zgodnie z raportem PCz-3 była w dyżurze na lotnisku Smoleńsk „Północny” w dniu 10 kwietnia 2010 r. od godz. 6.00 UTC. […] Faktycznie, jako pierwsza na miejsce wypadku przybyła jednostka PCz-3 o godz. 6.55 UTC, tj 14 minut po wypadku, mimo iż wypadek miał miejsce ok. 400 m od progu DS. 26”.
Czyżby pułkownik Krasnokutski znanym sobie sposobem, nie znoszącym sprzeciwu, zakazał załodze wieży natychmiastowego wszczęcia alarmu? Czyżby „towarzysz generał” nie życzył sobie obecności oddziałów ratowniczo-medycznych, w czasie kiedy operowały tam już inne, lepiej przygotowane na przyjęcie polskiej delegacji? Analizując proces decyzyjny, jaki miał miejsce na linii Smoleńsk-Moskwa-Twer- „towarzysz generał” w dniu 10 kwietnia 2010 r. można dojść do następujących wniosków: mgła wbrew obiegowej opinii mogła stanowić istotną przeszkodę w realizacji planów hipotetycznych zamachowców, a twierdzenie jakoby Rosjanie pragnęli jedynie utrudnić prezydentowi Kaczyńskiemu udział w uroczystościach nie znajduje uzasadnienia w opublikowanych dokumentach. Pozwolę sobie zakończyć słowami polskich ekspertów, jakie skierowali do Rosjan w swoich „Uwagach RP do raportu MAK” wnosząc o ponowne zbadanie katastrofy smoleńskiej w grudniu 2010 roku. Szkoda, że do lipca 2011 r. tak diametralnie zmienili zdanie, choć żadnych nowych dowodów nie uzyskali. Warto, aby zwolennicy kultowej „brzozy i beczki” zapamiętali te słowa (str.99):
„Analiza powinna być oparta na ocenie dowodów, a nie hipotez. Nie można traktować hipotez jako pewników, a w ich udowadnianiu powoływać się na hipotetyczne dowody”.
Martynka
Dobry agent, to nasz agent Poruszony przez prof. Jacka Bartyzela, w związku z listem-apelem do władz USA o zajęcie się śledztwem smoleńskim, problem podwójnej moralności i podwójnych standardów naszych tzw. niepodległościowców – nie jest wydumany. Oto fragment wywiadu z prof. Markiem J. Chodakiewiczem zamieszczony w tygodniku „Uważam Rze” (2-8 lipca br.). Czytamy tam:
„Fałszerstwo oficjalnego śledztwa [smoleńskiego] jest oczywiste. Narzucona kilka minut po tragedii opowieść o winie pilotów nie wytrzymuje krytyki. Nie ma dowodu na to, że to był zamach, nie ma, że zamachu nie było. Chociaż moi koledzy, z którymi pracuję, a którzy zjedli w amerykańskich służbach specjalnych zęby na walce z Sowietami, nie mają wątpliwości, że polskiego prezydenta i jego ekipę po prostu zabito. Technologia dla Rosjan nie jest problemem, znane są dziesiątki przypadków ściągnięcia na ziemię samolotów, wojskowych, cywilnych, za pomocą środków elektronicznych i spowodowanie ich katastrofy”. Wyobraźmy sobie teraz taki tekst, np. w „Myśli Polskiej” lub gdzie indziej:
„Nie ulega wątpliwości, że katastrofa pod Smoleńskiem to wynik bufonady i niesłychanego wręcz lekceważenia procedur obowiązujących w lotnictwie. Bezpośrednią przyczyną katastrofy była decyzja głównego pasażera o lądowaniu, mimo komunikatów z wieży, że warunków do tego nie ma. Moi znajomi, z którymi pracuję, a którzy zjedli w rosyjskich służbach specjalnych zęby na walce z Zachodem, są przekonani, że decyzja głównego pasażera była podyktowana tym, iż uznał on komunikat z wieży za „sowiecką prowokację”, mającą na celu nie dopuszczenie go na uroczystości w Katyniu”. Co by się wtedy działo? Jaka byłaby reakcja „patriotycznej” opinii publicznej, czy „Gazety Polskiej”. Łatwo sobie wyobrazić. Tymczasem np. jedno z pism, z którym współpracuje M.J. Chodakiewicz ma w radzie redakcyjnej byłego pracownika amerykańskich służb specjalnych i zamieszcza nekrolog innego „przyjaciela Polski”, pracownika FBI i CIA. I co? I nic. Magda Braun
Ekspert od inwigilacji Kiedyś odpowiadał za operacje skierowane przeciwko politykom legalnie działających partii politycznych i dziennikarzom. Dzisiaj płk Ryszard Lonca – bo o nim mowa – przygotowuje ekspertyzy dla ABW Publikacje byłego funkcjonariusza WSI w branżowym periodyku ABW. Agencja próbuje tłumaczyć się zapewnieniem, że każdy głos w debacie dotyczącej bezpieczeństwa jest cenny. Na zdjęciu (z prawej) szef ABW Krzysztof Bondaryk (M. BORAWSKI) Dwa lata temu w trzech kolejnych numerach pisma “Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego”, periodyku wydawanym przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, opublikowano tekst autorstwa Wojciecha Filipkowskiego i Ryszarda Loncy pt. “Analiza zamachów samobójczych w aspekcie kryminologicznym i prawnym”. Pułkownik Lonca jest obecnie ekspertem do spraw terroryzmu. W ostatnich latach sporo publikował, występował na specjalistycznych konferencjach, przygotowywał analizy. W raporcie, który powstał po likwidacji WSI, Lonca jest scharakteryzowany, jako osoba odpowiedzialna za operacje skierowane przeciwko dziennikarzom oraz politykom legalnie działających partii politycznych. Chodzi o początek lat 90. Pracę w Wojskowej Służbie Wewnętrznej rozpoczął w 1978 roku. Potem został skierowany do oddziału ochraniającego Sztab Generalny. Od 1986 r. pełnił służbę w komórce kontrwywiadowczej przy Sztabie Generalnym (wśród tych osób był m.in. płk Jerzy Sumiński, który uciekł do Wielkiej Brytanii). Następnie znalazł się w ochronie ministra obrony narodowej gen. Floriana Siwickiego, uczestniczył w sprawie attaché USA w Warszawie, płk Meyera. W latach 1989-1990 zajmował się ochroną kontrwywiadowczą Wojciecha Jaruzelskiego. W czasach tzw. III RP Lonca odnalazł się w nowo powstałych Wojskowych Służbach Informacyjnych. W 1992 r. trafił do oddziału 4. Ochrony Wewnętrznej, gdzie zajmował się m.in. sprawą “Szpak”, której figurantem był Radosław Sikorski, ale nie tylko. Raport z działalności WSI nie pozostawia złudzeń, że większość spraw operacyjnych związanych z politykami opozycji prowadziła stale ta sama wyspecjalizowana grupa oficerów tych służb. Ich zadaniem było: “zbieranie informacji na temat kontaktów żołnierzy WSI ze środowiskiem dziennikarzy, podmiotów prowadzących działalność wydawniczą i polityków”. Sprawy te były osobiście nadzorowane przez ówczesnego szefa Zarządu III WSI, płk Lucjana Jaworskiego. Jak czytamy w raporcie: wśród osób prowadzących bądź zatwierdzających podejmowane w ramach tych spraw działania byli m.in. ppłk Ryszard Lonca, płk Janusz Bogusz, płk R. Bocianowski, płk Krzysztof Kucharski i mjr Niedziałkowski. Decyzje o wszczęciu rozpoczętych wówczas spraw miał podejmować szef WSI, gen. dyw. Bolesław Izydorczyk. Jednak w największym stopniu zaangażowany w prowadzenie spraw dotyczących polityków bądź bezpośrednio kierujący tymi sprawami był ppłk Ryszard Lonca – wskazuje dokument.
“Nasz Dziennik” zapytał ABW, dlaczego korzysta z usług byłego funkcjonariusza komunistycznego kontrwywiadu i WSI, który nadzorował nielegalne operacje? Rzecznik prasowy ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska tłumaczy, że każdy głos w debacie dotyczącej bezpieczeństwa wewnętrznego jest cenny i wart prezentacji. Zastrzegła przy tym, że opinie zawarte w artykułach są opiniami ich autorów i nie należy ich łączyć ze stanowiskiem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie chodzi jednak o jego opinię, ale o samą obecność płk Loncy na łamach “Przeglądu”, który już w latach 90. nie zajmował się terrorystami, ale inwigilacją polityków i dziennikarzy. Agencja tłumaczy się tym, że jest to wydawnictwo otwarte również dla “osób dysponujących wiedzą teoretyczną, których działalność naukowa lub zawodowa zbieżna jest z ustawowymi zadaniami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego”, dlatego zachęcono do współpracy również “zewnętrznych ekspertów, ludzi nauki, osoby zainteresowane i znające problematykę służb do dzielenia się wiedzą”. Nie odniesiono się więc w ogóle do faktu, że oficer ten został negatywnie zweryfikowany i niedopuszczony do służby w nowo powstałych formacjach kontrwywiadu i wywiadu wojskowego.
Państwo w państwie Czym więc zajmowali się wojskowi, formalnie zobligowani do zabezpieczenia kontrwywiadowczego armii? Bronili interesów własnej służby i układu politycznego ją ochraniającego. Początek lat 90. był szczególnie gorącym okresem, gdy miała miejsce pierwsza poważna próba dekomunizacji takich instytucji jak wojsko i służby specjalne. Działania rządu Jana Olszewskiego i jego ministrów m.in. Jana Parysa czy Antoniego Macierewicza spotkały się jednak z oporem, nie tylko politycznym, ale i pewną grą zakulisową, w której aktywną rolę grały wojskowe służby specjalne, praktycznie przed nikim nieodpowiadające. Ich działalność była niejawna, nawet dla nadzorującego formalnie ministra. Pod pozorem osłony określonych instytucji lub osób zbierano informacje, które miały im zaszkodzić i ich skompromitować. Już 11 sierpnia 1992 r. została wszczęta sprawa pod kryptonimem “Wydawca”, której oficerem prowadzącym był ppłk Ryszard Lonca. Jej głównym celem było rozpoznanie rzeczywistych autorów artykułów prasowych z 1992 r., w których pojawiły się krytyczne informacje o WSI. Chodziło też o ustalenie źródeł informacji tych autorów. Jak czytamy w raporcie z działalności WSI: szczególnie wskazano na teksty “Telepatia w wojskowej dyplomacji” (“Nowy Świat” z 24 kwietnia 1992 roku), “Oficerowie Dwójki odchodzą z pracy” (“Ekspres Wieczorny” z 20 czerwca 1992 roku) i “Wojskowy wywiad PRL” (pismo “Honor i Ojczyzna”). Zdaniem wojskowych, teksty prasowe miały na celu ukazanie WSI jako organizacji skompromitowanej, nomenklaturowej, zdradzieckiej i niesłużącej interesom Polski, lansowały opinię, że WSI jest strukturą niekompetentną, zdegenerowaną i niezdolną do działań wywiadowczych i kontrwywiadowczych, a przede wszystkim, że WSI są agendą służb specjalnych byłego ZSRR. Tym, co bolało funkcjonariuszy wojskowych służb, było także zarzucanie im faktu, że WSI “są na usługach ówczesnego Urzędu Prezydenta” Lecha Wałęsy i że “występują przeciwko rządowi”. Bezpośrednio wskazywano, że osobą odpowiedzialną za rozpowszechnianie tych opinii jest Józef Szaniawski, a także płk rezerwy Stanisław Dronicz.
- Wiem, że byłem wtedy inwigilowany, włamano się wówczas do mojego mieszkania, sprawców policja nigdy nie wykryła. Zniknęły wówczas fragmenty mojej książki o płk. Ryszardzie Kuklińskim, którą wtedy pisałem. Pojawiły się na mój temat fałszywki, drukowane w prasie. Tropy tych działań prowadziły prosto do WSI – komentuje prof. Józef Szaniawski. Podkreśla, że przyjaźnił się wówczas z Janem Parysem, ówczesnym szefem MON, a także z premierem Janem Olszewskim. Zastępcą Parysa był wówczas Radosław Sikorski. Przeciw ówczesnemu wiceszefowi MON służby również założyły sprawę operacyjnego rozpracowania “Szpak”.
Rejestracja “Bacy” - To robili ludzie, którzy działali w ten sposób w niby demokratycznym państwie. A chwilę wcześniej należeli do służby będącej integralną częścią osławionego GRU. Ci ludzie działali wcześniej przeciwko ludziom zaangażowanym w walkę o niepodległość Polski, a potem uratowała ich gruba kreska Tadeusza Mazowieckiego. Jak się okazało, nie rozpłynęli się i działali w ramach WSI, organizacji będącej strażnikiem sowieckich interesów w Polsce – mówi Szaniawski. Z Ryszardem Loncą wiąże się jeszcze inna historia, którą opisał ponad rok temu “Nasz Dziennik”. Pokazuje ona, jak wielki wpływ na życie polityczne III RP mieli i w jakim stopniu mają ludzie wojskowych służb specjalnych o PRL-owskim rodowodzie. Okazało się bowiem, a wskazały to dokumenty IPN, że Waldemar Trochimiuk, członek Platformy Obywatelskiej, jako burmistrz Przasnysza nie wpisał w oświadczeniu lustracyjnym, że został zarejestrowany przez Wydział VI Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW) jako tajny współpracownik ps. “Baca”. Porucznikiem, który dokonał rejestracji tajnego współpracownika ps. “Baca”, był nie kto inny jak Ryszard Lonca. Zanotował wówczas, że “Baca” został pozyskany “do ustalania negatywnych kontaktów młodych oficerów, ochrony tajemnicy i kontroli operacyjnej życia pozasłużbowego młodej kadry oficerskiej” – czytamy w raporcie o zezwoleniu na współpracę datowanym na 25 maja 1981 r., który por. Lonca sporządził dla zwierzchnika wydziału płk. Aleksandra Śliwińskiego.
Józef Szaniawski do dziś pamięta, że po jego aresztowaniu w stanie wojennym został aresztowany nie przez SB, a wojskowy kontrwywiad. – Najpierw siedziałem w areszcie WSW na Oczki, w siedzibie dawnej Informacji Wojskowej. Dopiero później przewieziono mnie na Rakowiecką. Potem ci sami ludzie służyli w WSI – dodaje. Dzisiaj można spuentować, że pod rządami Platformy Obywatelskiej ich kariery zawodowe mają się bardzo dobrze. Bez względu na przeszłość. Maciej Walaszczyk
Katastrem w Polaków
Jeżeli ktoś przygotowuje talerz i sztućce, to zapewne szykuje się do konsumpcji. Od wielu lat poprzez zmiany w prawie, m.in. geodezyjnym i kartograficznym, w ustawie o gospodarce nieruchomościami oraz innych przepisach szykowano grunt do wprowadzenia w Polsce podatku katastralnego. I o to w tym wszystkim chodzi! W parze z dyskusją nad zmianą porządku prawnego idą też pewne fakty. Od kilku lat powiaty na szeroką skalę realizują modernizację ewidencji gruntów i budynków. Wiele z nich już zakończyło te prace. Można by powiedzieć, że Polska jest przygotowana do wprowadzenia podatku katastralnego. Brakuje tylko odrębnej ustawy, która zwieńczyłaby czynione od lat przygotowania. Sytuacja ta budzi zrozumiałe emocje, bo przecież, w skrajnym przypadku, taki podatek – obliczany od wartości nieruchomości – mógłby wielu Polaków, zwłaszcza tych uboższych, pozbawić własności.
Kataster wczoraj i dziś Z pojęciem katastru mamy do czynienia od dawna. Kataster, czyli publiczny rejestr danych o gruntach i budynkach, istnieje od co najmniej czterech tysięcy lat. Znały go: starożytny Egipt, Grecja i Rzym. Pierwszy dokument katastralny w średniowiecznej Europie powstał w XI-wiecznej Anglii. Ze średniowiecznej łaciny wywodzi się termin catastrum, który oznacza rejestr pogłównego (pogłówne – podatek płacony nie od dochodu, ale od osoby). Bardzo ciekawe rozwiązania katastru posiadały XIX-wieczne monarchie: austriacka i pruska. W Polsce pierwszy podatek gruntowy wprowadził w XIV wieku Kazimierz Wielki jako tzw. łanowe lub poradlne, które zastąpiono w XVI wieku podymnym. Obecny system rejestru gruntów i budynków (kataster) w Polsce oparty jest na przepisach pochodzących jeszcze z lat czterdziestych ubiegłego stulecia. Jest zbudowany na mapach geodezyjnych i zawiera opis gruntów i budynków stanowiących odrębną własność. Również i ten system jest stale unowocześniany poprzez zastąpienie map bazą numeryczną. Po co taki rejestr?
Widmo nowego podatku W zasadzie od kilku tysięcy lat nic się nie zmieniło. Tak samo władający państwami satrapowie, jak i demokratyczne rządy potrzebują informacji o tym, ile majątku nieruchomego posiadają ich obywatele. Przez podatek PIT rząd wie, jakie posiadamy dochody, ale to mu nie wystarczy. Po co rządowi ta wiedza? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to znowu chodzi o pieniądze. Wiedza ta zawsze służyła do obliczania wymiaru podatku, który płacili obywatele. Oprócz wymiaru podatków rejestr zawiera także inne informacje, tj.: położenie i granice działek, ich powierzchnię, rodzaj użytków rolnych czy klasę bonitacyjną gruntów ornych. Kataster przechowuje też informacje o budynkach, tzn. ich dane techniczne, funkcje użytkowe, położenie czy przeznaczenie. W oparciu o tak zgromadzoną wiedzę w wielu krajach na świecie wprowadzono podatek zwany katastralnym, stanowiący jakiś promil oszacowanej wartości nieruchomości. Wciąż i nieustannie rządzący Polską publicznie odżegnują się od zamiaru wprowadzenia w naszym kraju podatku katastralnego. My zaś obserwujemy trwające od lat przygotowania do tego przedsięwzięcia. Stąd analogia z talerzem i sztućcami sama ciśnie się na usta. Rosyjski arystokrata, książę Aleksander Gorczakow, nie wierzył w niezdementowane informacje, tzn. wierzył w te, którym zaprzeczano. Nie od dziś mówi się, iż podatek katastralny miałby zastąpić dotychczas obowiązujące podatki: od nieruchomości, rolny, leśny oraz od spadków i darowizn. Zmieniłaby się także metodologia naliczania podatku. Nie będzie on już liczony od powierzchni nieruchomości, jak to jest obecnie, ale od jej wartości, i będzie stanowił procent wartości nieruchomości. Jaki to będzie procent? Nie wiemy. Za rządów SLD mówiło się o 1 proc. takiego podatku liczonego od ceny całej nieruchomości. Ale możemy krótko prześledzić, jak wyglądają takie rozwiązania w innych państwach.
Podatek katastralny za granicą… Podatek katastralny obowiązuje już u naszych niedalekich sąsiadów z dawnego bloku socjalistycznego. Wprowadziły go Litwa, Łotwa i Estonia. Na Litwie taki podatek wynosi 1,5 proc. wartości nieruchomości gruntowej oraz od 0,3 proc. do 1 proc. wartości nieruchomości budowlanej. W tym państwie obowiązuje także podatek od najdroższych nieruchomości, który wynosi 1 proc. ich wartości w stosunku rocznym. Łotwa zastosowała jednolite stawki podatkowe zarówno od nieruchomości gruntowych, jak i budowlanych, które wynoszą 1,5 proc. ich wartości. Przy czym kraj ten stosuje rozliczne ulgi. Obowiązujący w Estonii podatek gruntowy jest naliczany nawet do 2,5 proc. wartości gruntu. W krajach nadbałtyckich, podobnie jak w Polsce, obywatele nie należą do najzamożniejszych, a mimo to rządy tych państw zdecydowały się na wprowadzenie podatku katastralnego. W Niemczech taki podatek wynosi średnio ok. 2 proc., w Stanach Zjednoczonych w zależności od stanu od 1 do 2 procent.
Plany już są Niektórzy politycy próbują nas uspokajać, twierdząc, że wprowadzenie podatku katastralnego musi być poprzedzone masową wyceną nieruchomości, co jest operacją dość skomplikowaną i wymaga bardzo kosztownych działań przedwstępnych, zwłaszcza uporządkowania danych wieczystoksięgowych, jak również danych w systemie ewidencji gruntów i budynków. Wymaga zatrudnienia jeżeli nie armii, to co najmniej dywizji urzędników, którzy zajmą się wyceną nieruchomości oraz liczeniem współczynników waloryzacji podatku. Ale, jak wspomniano wcześniej, niektóre z tych procesów już się dokonują. Ostatnio burzę wywołały zapisy przygotowanego przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego dokumentu pt. “Założenia krajowej polityki miejskiej do roku 2020″. Znajdujemy w nim plany wprowadzenia podatku od wartości nieruchomości bądź podatku zależnego pośrednio od wartości nieruchomości.
Zamach na własność Jesteśmy społeczeństwem raczej ubogim i obciążonym licznymi podatkami, państwem, gdzie są bardzo wysokie koszty pracy, co wpływa i na poziom bezrobocia, i na ucieczkę w szarą strefę. Ale wielu Polaków posiada nieruchomości czy to dziedziczone, czy nabyte latami wyrzeczeń i ciężkiej pracy: mieszkania w dużych miastach lub domy jednorodzinne. Jeżeli przyjmiemy średnią wartość takiej nieruchomości wynoszącą 1 mln złotych, to roczny podatek katastralny dla niej mógłby wynosić od 10 do 20 tys. złotych. Miesięcznie daje to kwotę od 800 do 1600 złotych. Obecnie obowiązujący podatek od nieruchomości jest kilkakrotnie niższy. A więc jest się czego bać.
Zarówno premier Donald Tusk, jak i wicepremier Waldemar Pawlak twierdzili już wielokrotnie, iż rząd nie zamierza wprowadzić w naszym kraju podatku katastralnego, ale pomni słów Alexisa de Toquevilla: “Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy” – mamy prawo nie wierzyć w zapewnienia polityków. Ilustracją słów ministra spraw zagranicznych II Republiki niech będzie nadmierny rozwój fiskalizmu w Grecji poprzedzający wybuch kryzysu i załamanie finansów tego państwa.
Mieliśmy już spontaniczny ruch społeczny w sprawie ACTA i ruch społeczny w obronie katolickich mediów. Potrzebujemy dziś akcji społecznej w obronie osobistego stanu posiadania Polaków, pamiętając, że to, co stanowiło majątek państwowy, zostało na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia ordynarnie rozszabrowane. Mirosław Król
Jak poskramiają, by obdzierać żywcem ze skóry Poskrom i dutka Najprostszym sposobem poskromienia konia, jeżeli musimy mu zrobić nieprzyjemny lub bolesny zabieg, nie wymagający jednak narkozy (może to być na przykład piłowanie zębów, albo czyszczenie ropnia kopyta) jest dutka. Dutka to skórzana pętla zakładana na bardzo wrażliwy i unerwiony nos konia. Jeżeli koń rozrabia skręcamy pętlę mocniej. Koń jest tak skupiony na bólu nosa, że na ogół stoi spokojnie i nie rejestruje innych nawet bolesnych operacji. Jeżeli zabieg jest poważniejszy, albo dutka nie działa, można stosować poskrom. (Generalnie poskrom stosuje się raczej u bydła.) Poskrom to klatka drewniana lub metalowa na tyle obszerna, żeby zwierzę nie bało się wejść, o ruchomych ścianach. Dokręcając odpowiednie śruby powodujemy, że ściany tej klatki ściskają zwierzę jak imadło całkowicie je unieruchamiając. Nowoczesne poskromy mają pasy i różne dodatkowe urządzenia. Unieruchomione w poskromie zwierzę można żywcem obedrzeć ze skóry. Nie jest w stanie nic zrobić. Posługując się tą metaforą przejawy legislacyjnej laksacji PO podzieliłam sobie na trzy kategorie. Pierwsza to obdzieranie żywcem ze skóry. Do obdzierania zaliczam:
1) Rabunek funduszy zgromadzonych w OFE. Jest to rabunek bezsporny, łamiący wszelkie zasady.
2) Likwidacja KRUS. Jestem świadoma problemów związanych z KRUS. Jest to przede wszystkim dysproporcja pomiędzy wysokością składek, problem tak zwanych rolników z Marszałkowskiej czyli zamożnych osób imitujących uprawę ziemię tylko dla uzyskania tego przywileju, problem gospodarstw wysokodochodowych. Wobec bankructwa systemu ZUS zlikwidowanie KRUS jest jednak tylko kosmetycznym zabiegiem. Uczyni sytuację biednych rodzin dramatyczną i nie poprawi sytuacji ogólnej.
3) Ustawa o działkach pracowniczych. Decyzję w tej sprawie ma ogłosić Trybunał Konstytucyjny za kilka dni. Odebranie działek albo wyznaczenie za nie niezwykle wysokich czynszów dzierżawnych jest w interesie grupy trzymającej władzę. Chyba nikt nie łudzi się, że te pieniądze zostaną racjonalnie zużytkowane. Zostaną zmarnowane na takie czy inne orliki czyli fantazje Tuska lub po prostu zrabowane. Dla wielu emerytów działki są podstawą egzystencji. Hodują na nich owoce i warzywa, które sprzedają na ulicach i bazarach.
4) Ustawa o mieszkaniach komunalnych zakładająca, że po śmierci głównego lokatora rodzina nie wchodzi w stosunek najmu. Ta ustawa uderzy w najuboższych i będzie niezwykle kryminogenna. Czekając na tą ustawę gminy wstrzymały wykup mieszkań. Gminy Poznania i Łodzi już szykują kontenery dla eksmitowanych. Potem ich mieszkania otrzymają i wykupią krewni i znajomi królika.
5) Właściciele mieszkań, którzy być może pozbyliby się chętnie „ kwaterunkowej hołoty” też nie mogą spać spokojnie. Czeka ich podatek katastralny. Niezależnie czy stopa tego podatku wyniesie 1% czy 2% jest nie do udźwignięcia dla przeciętnych zjadaczy chleba. Będą zmuszeni swoje, budowane często przez dziesięciolecia, domy i mieszkania sprzedać. Na obniżenie cen czekają już rekiny działające na rynku nieruchomości. Kulczyka będzie stać na podatek katastralny. I HGW też. Zresztą ustawa przewiduje zwolnienia od tego podatku. Zgadnij koteczku kto takie zwolnienie uzyska?
6) Wojewodowie maja zwracać nieruchomości w trybie administracyjnym, bez spraw sądowych. Tylko naiwni myślą, że ułatwi to zwrot własności prawdziwym właścicielom. Wojewoda może się pomylić, ten kto odzyskał cudzą nieruchomość natychmiast ją sprzeda, a nabywcę chroni rękojmia zaufania do ksiąg wieczystych. . (http://izabela.nowyekran.pl/post/63603,historia-pewnej-kamienicy)
7) Sąd Najwyższy zajął stanowisko w sprawie roszczeń tak zwanych przesiedleńców niemieckich. Mieszkańcy Ziem Zachodnich musza szykować się na eksmisje. Druga kategoria to ustawy które działają jak dutka. Choć pozornie nie mają wielkiego znaczenia sprawiają, że obywatel skupiony na swoim bólu nie rejestruje, że go żywcem ze skóry obdzierają.
1) Karanie lekarzy za nieprawidłowości w recepcie. To nie jest kwestia poczucia odpowiedzialności, ani wysokości kary. Lekarz nie jest w stanie wykryć ewentualnego oszustwa pacjenta. Karanie go za pacjenta to odpowiedzialność zbiorowa znana z okupacji niemieckiej i sowieckiej. Lekarz nigdy nie będzie wiedział na ile został „naliczony”. Naliczanie to obyczaje gangsterów i rekieterów. Lekarze i pacjenci zajęci (jak koń dutką) bólem związanym z karami i pełnopłatnymi lekami, a także wpędzeni we wzajemny konflikt nie zauważą że posłanka Sawicka i jej kumple wyrwą im szpitale i uzdrowiska.
2) Ustawa o przemocy w rodzinie. Osoby, które dostana się w szpony systemu za klaps czy kruszki na stole, mają jak w banku przed sobą perspektywę kilkunastu lat spraw sądowych i ewentualnie walkę o odebrane dzieci. Skupione na tym nie zarejestrują, że ziemia im się usuwa spod stóp.Są ustawy, które będą działały jako poskrom. Powodują całkowite obezwładnienie delikwenta, odebranie mu ruchu.
1) Taką ustawą będzie ustawa o przymusowych szczepieniach. Wystarczy decyzja felczera, żeby obywatelowi ( w pasach) wstrzyknięto nie widomo co. Za tą ustawą głosowała również opozycja.
2) Ustawa o karaniu 70 000 grzywną organizatora protestu czy manifestacji w przypadku jakichkolwiek ekscesów podczas tej manifestacji. Po pierwsze jest to znowu odpowiedzialność zbiorowa, po drugie nikt nie zaryzykuje manifestacji podczas której nieznany mu prowokator może wybić na przykład szybę w sklepie. Zwykli obywatele zostali unieruchomieni. Prawo do manifestacji poglądów będą mieli tylko ci . których stać na kary.Jeżeli musiałam wykonać koniowi jakiś zabieg, a nie bardzo chciałam posługiwać się dutką ( nie mówiąc o poskromie) miałam swoją metodę- odwracanie uwagi. Na przykład ktoś skrobał w ścianę boksu- z drugiej strony. Konie są bardzo ciekawskie. Kiedy delikwent usiłował dowiedzieć się co się dzieje, aplikowałam mu bez przeszkód gorzkie lekarstwo.
1) Dobrym tego przykładem jest ponowne rozpętanie dyskusji o in vitro. Ta ustawa wałkowana bez powodzenia od 5 lat i jeszcze nieraz będzie służyć do odwracania uwagi gdy zabiera się nam resztki własności.
2) Jeszcze lepszy przykład to rozpętanie dyskusji o handlu narządami. Zajmują się tym międzynarodowe gangi na które nie mamy najmniejszego wpływu. Policja będzie teraz ścigać ogłoszenia o nerkach w internecie, media będą to mleć i skończy się jak zawsze- niczym. W tym czasie przejdzie na przykład podatek katastralny. Swoją drogą zupełnie nie rozumiem opozycji. Zabiega o utrzymanie swego żelaznego elektoratu, który żadnych zabiegów właściwie nie potrzebuje. Nie próbuje natomiast przemówić do tych, którzy w poczuciu beznadziejności wcale nie glosują. Lokatorów mieszkań komunalnych jest w Polsce 3 miliony. Zagłosowaliby oni na tego kto zapewniłby ich, że nie dopuści do bezzasadnych eksmisji. Właściciel działek jest 4 miliony. (Oczywiście nie można tego sumować bo istnieją lokatorzy komunalni i jednocześnie właściciele działek.) Mieszkańcy ziem zachodnich też czekają na rzetelną deklarację pomocy. To samo korzystający z KRUS. PIS wprawdzie wypowiedział się przeciwko podatkowi katastralnemu, ale dość anemicznie. Głosował natomiast za ustawą o szczepieniach, która jest wodą na młyn koncernów farmaceutycznych i łamie obywatelskie prawa. PIS zapewne zbyt dba o swój wizerunek partii centrum, żeby pozwolić sobie na jawne opowiedzenie się po stronie tego pogardzanego marginesu. Tych eksmitowanych, okradanych z resztek własności. Ludzie, którym ziemia usuwa się spod nóg nie dadzą się wciągnąć w dyskusję o imponderabiliach
A swoją drogą, jaki to margines - 50%?. Być może zadecydowałby on o losach kraju. Izabela Brodacka
"Każde słowo premiera dane rodzinom zostało złamane"
Dorota Skrzypek, wdowa po śp. Sławomirze Skrzypku, przerywa milczenie. „WPolityce”, ok 8 lipca
Ważny wywiad w najnowszym "Uważam Rze". W poruszającej rozmowie z Jackiem i Michałem Karnowskimi Dorota Skrzypek, wdowa po śp. Sławomirze Skrzypku, prezesie Narodowego banku Polskiego, jednej z ofiar tragedii smoleńskiej, mówi o swoim życiu po 10 kwietnia 2010 roku, o bólu jaki sprawia przemysł pogardy, nakręcający się także po Smoleńsku i o tym jak bardzo nadzieje na wyjaśnienie katastrofy zawiódł premier Donald Tusk i cała ekipa Platformy. Dorota Skrzypek rzadko wypowiada się publicznie - tak przed jak i po 10 kwietnia. Nad udzieleniem tego wywiadu też długo się zastanawia. Dlaczego zdecydowała się mówić? Bo nie może milczeć, kiedy nawet po śmierci ofiary Smoleńska są szargane:
Byłam i jestem wstrząśnięta tym co stało się po 10 kwietnia 2010 roku w przestrzeni publicznej. Jak wiele granic zostało przekroczonych, granic, których do tej pory nikt nie naruszał. Zupełnie jak w czasie wojny, kiedy człowiek przestaje być człowiekiem, jakby wyłączono normalne ludzkie odruchy. Miałam wrażenie, że w wielu ludziach obudziła się jakaś bestia. Zaczęto bezcześcić pamięć umarłych z których wulgarnie żartowano. Deptano po wrażliwości, po bólu rodzin. Jest w tym coś szatańskiego, bo nie da się przecież wytłumaczyć uczynienia z 96 ofiar takiej tragedii przedmiotu pogardy, szyderstw, kpin. To nieludzkie, to nienormalne. A jednak, dokonano tego. Ofiary stały się w perspektywie całego przemysłu pogardy winnymi tego, że zakłóciły spokój żyjących. Nasi bliscy zostali okrzyknięci nieudacznikami za życia, a ich śmierć tylko to jeszcze potwierdziła. Bo sami przecież byli sobie winni. Zajmowali się tym między innymi osobnicy dziś krytykowani za wulgarne „żarty” o Ukrainkach. A przecież wcześniej, przez dwa lata, dzień w dzień, szydzili z ludzkiego, naszego bólu. Mówili, że „oglądalność spada jak TU-154” albo pytali „z jakiej rodziny jest Marta Kaczyńska?”. I odpowiadali: „Z rozbitej”. To jest nieludzkie.
(...) Ci ludzie odrzucili wszystko co tworzy naszą wrażliwość, cywilizację. Puściły wszelkie hamulce, wszystko wolno. Weźmy ostatnie festiwal w Opolu i żarty autorstwa pani Krystyny Jandy. Wielka aktorka, reżyserka, przedstawicielka elity nie rozumie, że taniec na grobach, na uczuciach rodzin nie jest śmieszny, że wystawia jej ponure świadectwo. Zabolało mnie to szczególnie. Dorota Skrzypek przez rok wstrzymywała się od publicznych komentarzy tego co robi rząd. Jak mówi, nie tyle wierzyłam w skuteczność jego działań, co chciała mieć nadzieję, że podejdą do tego uczciwie. Jak dziś podsumowuje te efekty? Jedno jest pewne – premier nie dotrzymał słowa, że zrobi wszystko by wyjaśnić przyczyny katastrofy. Obiecał to narodowi, wielokrotnie, publicznie i całkowicie zawiódł. Miał na bieżąco informować o przebiegu śledztwa, prosił o zaufanie. Oszukał. To poziom kłamstwa, który nie mieścił mi się w głowie przed 10 kwietnia. (...) Właściwie każde słowo Donalda Tuska dane rodzinom zostało złamane.
Rozmówczyni "Uważam Rze" podkreśla: ten rząd już prawdy nie odkryje:
To już wiemy na pewno. Ale oni też to wiedzą. I prawdę mówiąc w pewien sposób im nawet współczuję, to musi być straszne uczucie – wiedzieć, że przejdzie się do historii jako ekipa, która tak bardzo zawiodła. Niezależnie od tego ile w końcu kilometrów autostrad położą, ile boisk wybudują i tak będą pamiętani jako ludzie, którzy nie upomnieli się w takiej tragicznej chwili o polską rację stanu, pozwolili opluwać i deptać pamięć urzędującego prezydenta i najwyższych funkcjonariuszy państwowych, oficerów, kombatantów. Nie upomnieli się o elitę, która zginęła w smoleńskim błocie. Pozwolili tak cierpieć ich bliskim. Jestem pewna, że bardzo źle śpią. Choć umarzają śledztwo za śledztwem, nie mają spokojnych nocy. Sumienie można zagłuszyć na chwilę- stwierdza. W rozmowie Dorota Skrzypek opowiada też o swoim mężu, o postawie jego przyjaciół i współpracowników, o momencie gdy dowiaduje się o tragedii. A także mówi jaki jest testament tych, którzy w Smoleńsku zginęli. Warto przeczytać ten wywiad, bo choć dość smutny, dodaje on sił. Pokazuje dlaczego uczciwi ludzie nie mogą spocząć dopóki prawda o 10/04/10 nie zostanie wyjaśniona. Dorota Skrzypek
Zdrada, amnezja, kłamstwo, czy tylko ignorancja?
http://seaman.salon24.pl/432284,zdrada-amnezja-klamstwo-czy-tylko-ignorancja
Z ujawnionych zeznań premiera Donalda Tuska przed prokuraturą w sprawie Smoleńska najbardziej wstrząsające jest to, co mu w ogóle nie przyszło do głowy i czym się nie zainteresował. Dopiero w drugiej kolejności wrażenie robi fatalny stan jego pamięci - Tusk oświadczył w prokuraturze, że nie pamięta, czy był przez niego rozważany wspólny udział polskiego premiera i prezydenta w obchodach katyńskich 2010. Ta zadeklarowana w zeznaniach niepamięć premiera stoi w jaskrawej sprzeczności z jego wypowiedzią z kwietnia bieżącego roku, gdy z niezachwianą pewnością siebie stwierdził, iż kancelaria prezydenta Kaczyńskiego nie była zainteresowana wspólną wizytą w Katyniu. Tusk więc nie pamięta, czy on sam miał jakieś zdanie na ten temat, ale pamięta doskonale, jakie były rzekome intencje prezydenta. Na trzecim miejscu wśród zaskakujących praktyk ekipy Tuska, które ujawnił on w swoich zeznaniach, należy postawić ignorancję premiera spowodowaną niedoinformowaniem przez jego własną kancelarię. Premier zeznał wprost, że nie otrzymywał żadnych sygnałów, aby sam prezydent bądź ktoś z jego kancelarii kwestionował sekwencję spotkań. Tymczasem prokuratura w uzasadnieniu umorzenia śledztwa ustaliła, że „pomimo że kancelaria prezydenta dawała cały czas sygnały, że chce uczestniczyć w przygotowaniach, nikt z jej przedstawicieli nie był zaproszony na poświęcone temu spotkania”. To tyle, jeśli chodzi o fatalną komunikację Tuska z jego podwładnymi z kancelarii. Chyba, że premier po prostu kłamie o tych sygnałach. Jeśli chodzi o punkt pierwszy, czyli co Tuska nie obeszło ani trochę, to najważniejszy jest niewątpliwie fakt, iż szef rządu nie pomyślał o ustaleniu wspólnej polityki państwa w sprawie wizyty katyńskiej. Putin do niego zadzwonił i zaproponował wspólne obchody, ale Tusk jakiś taki roztargniony widocznie był, że nie wpadł na pomysł, żeby skontaktować się z prezydentem Kaczyńskim.
„Natychmiastowa decyzja podczas rozmowy telefonicznej z premierem Putinem była związana z kalkulacją czy jest to dla Polski ważne, czy nie, a nie rozważałem, jaki to ma wpływ na relacje pomiędzy organami w Polsce(...)W momencie jak polska dyplomacja uzyskała efekt w postaci zaproszenia przez premiera Putina, to działania kancelarii premiera na tym się skoncentrowały, to znaczy na moim spotkaniu z premierem Putinem” – wyznaje prokuraturze nasz roztargniony przywódca. Trzeba przyznać, że ta szczerość szefa rządu jest aż przygnębiająca. Polski premier bez żadnej refleksji, a wręcz ochoczo podejmuje propozycję rosyjskiego premiera, która prowadzi wprost do zmarginalizowania polskiego prezydenta. Tylko skończony głupek mógł tego nie wiedzieć. Powtarzam w tym miejscu to, co pisałem już nieraz, ale wobec tej dezynwoltury polskiego premiera w stosunku do polskiej racji stanu, warto to powtarzać. Nie ma tu potrzeby dywagować, czym jest dla Polaków zbrodnia katyńska, jeden z tragicznych elementów tożsamości narodowej, którego wpływu na życie społeczne w Polsce po 1945 roku nie da się przecenić - jest podobnie ważny jak sławny sierpień w latach 1944 i 1980. To są fundamentalne kwestie narodowe i obecność głowy państwa na jubileuszowych uroczystościach narzuca się sama i dla każdego. Tym bardziej, jeśli te obchody mogą być przełomem we wzajemnych stosunkach. Tutaj nie mogło być żadnych wątpliwości, że uczestnictwo Lecha Kaczyńskiego było nie tylko tradycją, ale nadawało właściwą rangę wydarzeniu. Tutaj żaden Putin nie powinien mieć nic do powiedzenia. Nie ma możliwości, żeby premier Tusk nie był świadomy tego oczywistego faktu. Przecież każde rozwiązanie eliminujące z tych obchodów prezydenta Kaczyńskiego budziło podejrzenie o grę polityczną, to każdy głupi wiedział. Jak sobie Tusk wyobrażał pojednanie z Rosją za plecami urzędującej głowy państwa? Dlaczego premier Tusk nie nalegał na jednoczesny udział prezydenta ? Jeśli zaś protokół dyplomatyczny faktycznie stał na przeszkodzie, jak to ktoś kiedyś tłumaczył, to trzeba było zwyczajnie odmówić albo ustalić inną formułę z udziałem głowy państwa polskiego. Ot, choćby zaprosić Putina na obchody 10 kwietnia razem z prezydentem. Przecież Tusk chyba nie podziela poglądu doradcy obecnego prezydenta, że na ołtarzu pojednania z człowiekiem z resortu, który robił Katyń, warto złożyć każdą ofiarę włącznie z polską racją stanu? A podobno śmiałości naszemu premierowi nie brak, przecież niedawno postawił się obcemu mocarstwu: Albo Amerykanie uwzględnią nasze warunki i postulaty, albo nie będzie tarczy. I jakoś jego wierny Graś nie zamamrotał wtedy po swojemu, że to może być źle odebrane przez sojusznika. Dlaczego premier Tusk postąpił wbrew polskiej racji stanu? Dlaczego premier Donald Tusk nie powiedział premierowi Władimirowi Putinowi, że pamięć ofiar katyńskich ma tak doniosłą wagę dla tożsamości narodowej Polaków, że obecność głowy państwa jest niezbędna? Seaman
Polska W okowach mafii część X Naród odarty z historii, złudzeń! Czy Polska jest jeszcze członkiem NATO? Czas stawiać szubienice! Wszyscy komunistyczni zbrodniarze w czasach PRL-u, bledną przy Tusku! Premier Rzeczypospolitej Polskiej zaciera ślady zbrodni! Sejm Rzeczypospolitej Polskiej sprzeciwia się wyjaśnieniu zbrodni. Należy ujawnić listę posłów głosujących przeciw. Hańba! Polska ma „rząd” hańby, oszustów, tchórzy i zdrady!
http://niezalezna.pl/15345-tusk-inwigilowal-prezydenta-lecha-kaczynskiego
Nie muszę tu przypominać, że zasranym obowiązkiem premiera jest współpracować z prezydentem, tak w sprawach wewnętrznych i polityce zewnętrznej jak wynika z Konstytucji RP.
http://www.wprost.pl/ar/290596/Jak-walka-o-krzesla-z-Lechem-Kaczynskim-Smolar-o-pakcie-fiskalnym
„Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, jako najwyższy przedstawiciel Rzeczypospolitej, może, na podstawie art. 126 ust. 1 Konstytucji, podjąć decyzję o swym udziale w konkretnym posiedzeniu Rady Europejskiej, o ile uzna to za celowe dla realizacji zadań Prezydenta Rzeczypospolitej określonych w art. 126 ust. 2 Konstytucji”. Pamiętajmy, że wszelkie działania Tuska, Komorowskiego, Sikorskiego, Arabskiego, Klicha, Grasia i wielu innych przeciwko śp. L. Kaczyńskiemu nosiły i noszą znamiona spisku, zdrady i haniebnej gry przeciwko Rzeczypospolitej i Polakom. Śp. L. Kaczyński był przywódcą regionu oraz był zwolennikiem Europy suwerennych narodów. Był niewygodny bo stanął na drodze do odbudowy imperium Kremla, wspomnieć należy oś Warszawa – Praga chodzi o rosyjsko unijny Związek Europy. Także brak reakcji dyplomatycznych po zamachu na L. Kaczyńskiego w Gruzji, a jedynie obelgi przepychanki oraz wyśmiewanie przez Komorowskiego
http://niezalezna.pl/1838-slepy-snajper-czy-podly
były czytelnym sygnałem dla Rosji, róbcie co chcecie? Mord Smoleński jest przykładem nieprawdopodobnego upadku „polskich elit”, gdyż perfidne działania osób jak wyżej przed i po morderstwie prezydenta RP i 95 osób, zniszczyło prestiż Polski, a także poważnie naruszyło zasady statutu oraz solidarności Sojuszu North Atlantc Treaty Organization, NATO. Po której stronie byłaby Polska w przypadku konfliktu NATO Rosja? Czy tak zachowują się osoby które są zszokowane największą tragedią w historii powojennej Polski?
http://www.youtube.com/watch?v=kZ0_S5g-WyE
Mamy kwiecień i rok 2012, minęło 2 lata od mordu w Smoleńsku, a do dziś nie ma ani jednego filmu z przygotowań, ani jednego zdjęcia z wylotu prezydenta, niczego w archiwum PAP, ani jednej fotki z lotniska, w samolocie, – niczego, a przecież wiadomo, że takie działania to międzynarodowy standard związany z bezpieczeństwem prezydenta! Na czyje polecenie znikły materiały? Przypomnijmy co 18 kwietnia 2010 roku donosił Die Welt -,,kwestia zamachu jest bardzo prawdopodobna
http://www.youtube.com/watch?v=bZvl1BDIZqA
W tym miejscu wystarczy wspomnieć wizytę Baracka Obamy w Polsce. Secret Service opanowało nie tylko Okęcie ale prawie całą Warszawę, wieże kontroli lotów, dachy, trasy, kanały ściekowe – wszystko. Nasi [szef BOR M. Janicki] nie potrafili sprawdzić nawet ruskiej altanki zwanej wieżą kontroli, nawet tego czy ktoś tam siedzi, za co awansowali i zostali wynagrodzeni??. Za to, że ciało prezydenta leżało przez wiele godzin w ruskim błocie! Mało tego, jeden z oficerów NATO komentując pogrzeb śp. gen Gągora powiedział: „macie szczęście, że mimo waszego większego zaangażowania w Afganistanie niż hiszpańskie, nie zainteresowali się wami terroryści, bo moglibyście stracić na tym cmentarzu resztę generałów oraz ministra obrony i szefa BBN” . Takich Janickich oraz ministrów zapewniających z antypolskiego telewizora, że „nasze służby nie mają się czego wstydzić w porównaniu z Secret Service” i ministrów w antypolskim rządzie Tuska mieliśmy i mamy wiele!
Oliwy do ognia dodały także haniebne wypowiedzi Tuska i Komorowskiego a potwierdzone przez Grasia, że „Polska nie zażąda przejęcia śledztwa w sprawie śmierci prezydenta i towarzyszących mu osób, – gdyż mogłoby to być źle odebrane”. Pytam przez kogo?? Po tych perfidnych wypowiedziach Polska może przestać być traktowana jako stu procentowy sojusznik NATO w jakiejkolwiek akcji przeciwko Moskwie. Tutaj nasuwa się pytanie, czy Polska jest jeszcze członkiem NATO? Kiedy dokładnie przyjrzymy się „polityce” wewnętrznej i „polityce” zagranicznej, to śmiało można powiedzieć, że NIE. Karty w Polsce rozdawane są nadal przez obcą agenturę. Wracają umaczani we współpracę z WSI ci wszyscy, dla których centrala mieści się nadal w Sowietach, a ich działalność została czytelnie przedstawiona w raporcie z likwidacji WSI. WSI wiedzą kto stoi za zamachem, a jeśli WSI wiedzą, to wie także i Komorowski. Najważniejsze decyzje w naszej armii nadal pozostają w gestii wychowanków z akademii radzieckich. Gen F. Gągor strateg, absolwent Akademii Obrony NATO w Rzymie którego zamordowano w Smoleńsku, – zastąpił gen. M. Cieniuch wychowanek Akademii Wojsk Pancernych Federacji Rosyjskiej w Moskwie. Na czele BBN jest gen. S. Koziej był na kursie Sztabu Generalnego ZSRR, brał udział w planach ataku Układu Warszawskiego na państwa Europy Zachodniej.
Awanse po zamachu dnia 10 kwietnia 2010 też mówią same za siebie. Na szefa BOR awansował Janicki za „działalność i wzmocnienie pozycji Polski”, na gen. brygady awansował Bielawny później zdymisjonowany za Smoleńsk, awans Parulskiego, wystąpienie Sikorskiego w Berlinie, uzależnienie energetyczne od Rosji. Przypomnijmy także „tajemnicze zejścia” z tego świata; Marek Karp – wypadek samochodowy, Marian Goliński – wypadek drogowy, Grzegorz Michniewic z- doradca Tuska, – „sam się powiesił”, Eugeniusz Wróbel – „sam się zamordował”, Stefan Zielonka – „sam się utopił”, Mieczysław Cieslar – 18-4-2010 „sam spowodował wypadek”, Krzysztof Knyż – operator Faktów „sam się zagubił”, Marek Dulinicz – grupa archeologiczna ze Smoleńska „sam spowodował wypadek drogowy”, Dariusz Ratajczak „sam się udusił w samochodzie” miesiąc po mordzie w Smoleńsku. Przykładów jest wiele. Czas Platformy i Tuska się skończył. Koniec zdradzieckich rządów, koniec z dalszą ochroną układu WSI, układu który od początku transformacji [1989] skutecznie niszczy polską gospodarkę, finanse, państwo. Koniec z propagandą sukcesu, http://www.youtube.com/watch?v=IB8KSnfYOJM
a czele państwa zdrajcy, którym na Polsce i jej silnej pozycji oraz dobrobycie obywateli absolutnie nie zależało i nie zależy. Choć w Polsce nie wykonuje się kary śmierci, a jedynym krajem w Europie wykonującym egzekucje jest Białoruś, to należy się głęboko zastanowić, czy nie nadszedł najwyższy czas przywrócić karę śmierci w Polsce za najcięższe przestępstwo spisku przeciw prezydentowi oraz udowodnionej ZDRADY OJCZYZNY?? Na pewno nadszedł już ten czas, czas odpowiedzialności, za słowa i czyny, za Polskę,– kiedy kilka milionów Polaków zostało oskarżonych o zdradę narodową z ust Tuska w Sejmie dnia 13 kwietnia 2012 roku, podczas debaty o projekcie PiS wzywającą Federację Rosyjską do zwrotu wraku samolotu. Tusk odrzucił pomoc NATO, USA , międzynarodowych ekspertów, – dlaczego?, skoro nie ma nic do ukrycia.Jeśli Polacy natychmiast nie zatrzymają procesu rozpadu państwa polskiego, jego wynaradawiania, bankructwa
to pod dalszymi rządami Tuska nastąpi ogromna katastrofa Polski. Dziś wygląda to tak, jakby Polacy sami z własnej woli pozwolili na tragiczny upadek kraju, oraz wykreślenie Polski z mapy. Posłuchajcie państwo tej wypowiedzi „z łatwością wykupujemy Polskę”
http://www.youtube.com/watch?v=FUENdbM4dtkAfery
ponad trzy miliony Polaków poza Polską za chlebem, oszustwa wyborcze, atak na krzyż, lekarze, ACTA, eliminacja wolnego słowa [Radio Maryja] , atak na emerytury, zamykanie tysięcy szkół, ograniczanie własnej historii. Historia Polski, jej zamazywanie, fałszowanie czy ograniczanie do złudzenia przypomina wypowiedzi Goebbelsa, nazistowskiego ministra propagandy „Polaków nie trzeba mordować, wystarczy zakazać im historii”, nic dodać nic ująć. Obecnie jesteśmy świadkami następnego w Polsce zamachu, zamachu na chorych na raka, nie ma leków!! Głupota, brak kompetencji czy świadome działanie Arłukowicza? Odsyłanie ciężko chorych na raka do domu, to kolejna zbrodnia przeciwko narodowi! Arłukowicz jak E. Kopacz i wielu innych na pewno „zasłużył na awans” z rąk Tuska. Czy Polska ma szansę przetrwać jako Naród? Ma, ale najpierw należy TW, Bolków, aferzystów, złodziei, kłamców, winnych wyprzedaży majątku narodowego postawić przed sądami oraz TS. Natomiast winnych spisku przeciwko śp. prezydentowi L. Kaczyńskiemu, winnych dorżnięcia watahy, winnych wyginięcia jak dinozaury, winnych zdrady narodowej postawić przed sądem wzorem powojennej Norymbergii i powiesić w centrum Warszawy. Grzegorz Michalski