POTOMSTWO LOKIEGO
Żoną Lokiego była dobra i łagodna bogini Sigyn. Niespokojny małżonek był dla niej źródłem nieustannych zmartwień i kłopotów, a jego złośliwe żarty i nieprawości przyprawiały ją o łzy i troskę. Obawiała się, że kiedyś padnie ofiarą zemsty tych, z których szydził i którym dotkliwie dawał się we znaki. Pewnego dnia, po dłuższym okresie względnego spokoju, Rudowłosy ozwał się do niej w te słowa:
- Znudził mnie spokój Asgard. Ruszam do Jutunheimu. Zamieszkam przez czas pewien wśród gigantów.
Daremnie Sigyn prosiła, by się opamiętał daremnie płakała i załamywała dłonie. Był głuchy na jej błagania, porzucił ją i wyprawił się w dalekie, północne strony.
W Jotunheimie, do którego przybył, znalazł sobie olbrzymkę o ponurej, mrocznej twarzy, niewiastę będącą przeciwstawieniem uśmiechniętej i łagodnej Sigyn. Nazywała się Angurbode, co znaczy „przynosząca nieszczęście”. Jak się miało okazać, miała ona odegrać fatalną rolę w dziejach Asgard, dając życie trzem straszliwym potworom.
Loki przyjął ją za żonę, i u jej boku zamieszkał w głębi czarnego boru. Z tego związku zrodziło się straszliwe potomstwo: Wilkołak-Fenrir, Jormungand-Wąż, i okropna Hel.
Fenrir był olbrzymim, burym wilkiem o żelaznej paszczy zbrojnej w długie, białe i ostre kły. Jormungand był to wstrętny wąż olbrzymich rozmiarów, rosnący nieprzerwanie i z dnia na dzień coraz większy. Hel natomiast była olbrzymką, której jedna połowa twarzy miała wyraz urodziwy i przyjemny, druga zaś trupi i ohydny. Jedno lice zabarwiał jej rumienic, a drugie było sine i martwe jak u topielcy, jedno oko spoglądało życzliwie i po ludzku, a drugie było szkliste, bezlitosne i upiorne, tak że nikt nie odważył się spojrzeć w nie bez trwogi.
Czas płynął i okropne potomstwo Lokiegi i Angubode rosło, rozwijało się, stając się coraz bardziej przerażające. Aż dnia pewnego Odyn Bileygr (ognistooki) z wysokości stwojego tronu na wieży Hlidskjalf spojrzał w stronę, gdzie żyli, i zobaczył ich. A zobaczywszy ich zajrzał w przyszłość, która nie miała dla niego tajemnic, i odkrył, że potomstwo Lokiego stanie się przyczyną licznych plag i nieszczęść. Jął tedy przemyśliwać, jak złemu zaradzić lub przynajmniej pomniejszyć katastrofę, i rozkazał, aby Loki razem ze swoimi dziećmi stawił się przed jego obliczem w Asgardzie.
Przybyli posłusznie i stanęli przed Alfadurem, ojcem wszechrzeczy. On zaś zwróciwszy oblicze do Hel, rzekł:
- Nie jest ci przeznaczone szczęście kobiece, gdyż nie ma na świecie śmiałka, który bez drżenia spojrzałby na trupią połowę twojego oblicza. Któż chciałaby pojąc za żonę, niewiastę, której połowa podobna jest tkniętemu rozkładem nieboszczykowi. Uchodź tedy w czeluście Niflheimu i jako królowa panuj tam wśród umarłych, wśród tych, którym nie dane było polec na polu chwały.
Na taki rozkaz Hel zstąpiła w wieczną krainę śmierci, krainę mroków i lodów. Tam kazała zbudować dla siebie pałac otoczony wysokimi murami, do którego droga wiodła przez mocne, okute wierzeje. Bram tych strzegł straszliwy brytan Garm, zwany Garmurem.
W pałacu, który zwie się Olund, czyli Smutek, stoi zastawiony stół Hungr, czyli Głód, a na nim leży nóż Lustr, czyli Łaknienie. Tam Hel przyodziana w suknie, zwaną Mdłością, spoczywa na łożu Kör (Letarg) za zasłonami zwanymi „blikande böl”, czyli „lśniące złorzeczenia”.
Tutaj sprawuje rządzy nad duchami tych, którzy zmarli ze starości lub z choroby, nie mając szczęścia, by z bronią w ręku, jak wojownikom przystało, zginąć w bitwie.
Następnie zaś Odyn zwrócił swoje oblicze do Jormunganda i rzekł:
- Asgard, siedziba bogów, w którym panuje uroda, miłość i dobroć, nie może być miejscem dla takich jak ty potworów. Odejdź stąd na wieki i niechaj domem ci będą przepastne głębie oceanu.
Co powiedziawszy, chwycił ogromnego węża w dłonie i z rozmachem cisnął go w toń morza oblewającego Midgard. Tam to Jormungand znalazł swój dom, tam rósł i potężniał z dniem na dzień, aż splotami otoczył świat i uchwycił własny ogon zębami. Tam też miał trwać aż po dzień zmierzchu bogów, znany pod imieniem węża Midgardu.
Teraz rzekł Odyn do Wilkołaka:
- Łagodnością i cierpliwością poskromić można nawet bestie i potwory - powiedział - Spróbujemy więc w stosunku do ciebie łagodności i cierpliwości. Zostaniesz z nami w Asgardzie. Być może, przy naszej pomocy, uda ci się przełamać twoją wilczą naturę i z czasem staniesz się dobrym druhem.
Tak tedy Fernir-Wilkołak, jako jedyne z potwornych dzieci Lokiego, pozostawiony został w Asgardzie i wiodło mu się znakomicie. Rósł, mężniał i z każdym dniem nabierał coraz więcej siły, tak że z czasem nikt poza bogiem wojny Tyrem, nie odważał się podawać mu strawy. Wychowanek stał się postrachem wychowawców i wszyscy woleli trzymać się z daleka od potwora. Okazało się jednak, że boskie cnoty: łagodność i cierpliwość w stosunku do niego okazały się bezsilne i zawiodły całkowicie. Kiedy to sobie uprzytomniono, już było za późno: Wilkołak posiadał taką siłę, że nikt nie potrafił go poskromić i trzeba było szukać fortelu, by go spętać i zakuć w dyby.
Odyn wiedząc, iż Wilkołak stanie się kiedyś zgubą Asgard, kazał założyć mu stalowe pęta, aby nim przyjdzie straszna godzina, nikomu nie wyrządził krzywdy. Tak tedy w kuźniach Asgard bogowie własnoręcznie wykuli łańcuch o szczególnej mocy, którego żaden z nich z osobna ani wszyscy razem rozerwać nie potrafili. Kajdany zanieśli do wilkołaka i rzekli tak:
- Wszystkim znana jest twoja niepospolita siła, Fenrirze. Sprzeczaliśmy się między sobą, czy jest taki łańcuch, którego być rozerwać nie potrafił, i dla próby sporządziliśmy te oto kajdany. Zwiążemy cię nimi i przekonamy się, czy potrafisz rozerwać to, czego nikt inny nie umiał.
-Możecie związać mnie tym łańcuszkiem - zgodził się Wilkołak. - Obiecuję, że nie będziecie musieli czekać na próbę mojej siły.
Omotali go więc łańcuchem, ale on jednym ruchem rozerwał go tak, jak gdyby to był słaby sznurek. Bogowie udali podziw dla takiej niepospolitej mocy, ale odeszli z sercami ściśniętymi lękiem: zaiste potwór wyrósł ponad miarę.
Znowu poszli do kuźni i pracowali mozolnie. Tym razem wykuli łańcuch jeszcze potężniejszy i znowu zanieśli go do Wilkołaka.
- Zrobiliśmy jeszcze mocniejszy łańcuch - rzekli - i ciekawi nas, czy i z tym uporasz się z równą łatwością?
Wilkołak spojrzał w grube ogniwa i rzekł pogardliwie:
- Możecie zakuć mnie w te nowe kajdany, dam wam nowy dowód siły!
Spętali go więc dokładnie i mocno, ale on tylko dwakroć napiął mięśnie i otrząsnął się jak pies wychodzący z wody, a kajdany spadły zeń jak nędzne postronki. Był znowu wolny i nieposkromiony, a oni zgnębieni i przerażeni. Nie dali nic poznać po sobie i głośno podziwiali siłę jego mięśni.
Od owego czasu wśród Normanów i Wikingów utarły się dwa przysłowia: „Wyzwolić z Laedinga” i „Strząsnąć z siebie Dromi” pierwszy bowiem łańcuch nazywał się Laeding, a następny Dromi. Przysłowia te oznaczają dokonanie czynu, który wydawał się niemożliwy, lecz wbrew przekonaniom stał się dokonany.
Kiedy więc po raz drugi Fernir pokrzyżował zamysły bogów, zebrali się na naradę i powzięli nowy plan. Odyn przywołał mężnego Skirnira, druha Freya, i zlecił mu misję speciajlną:
- Udaj się do Svartalfheimu - powiedział - do podziemnej krainy Niziołków i zaniesiesz od nad pozdrowienie tamtejszym kowalom. Pokłoń się im i poproś, aby wykonali nam łańcuch magiczny, pęta, których nikt nie rozerwie.
Tak więc Skirnir z posłannictwem Odyna ruszył pod ziemię chyżo i przedstawił karłom prośbę bogów z Asgard.
- Potrafimy wykuć taki łańcuch - rzekły mu niziołki, dumne, że Odyn zwraca się do nich w potrzebie - jednakże robota taka wymagać będzie dużo wysiłku i czasu. A kiedy Skirnir zgodził się czekać na niezwykłe pęta, wzięły się do dzieła. Istotnie, trwało to długo, ale karły wywiązały się z zadania i złożyły u stóp wysłannika bogów pęta cieniutkie i gładkie jak jedwabny sznurek.
- Oto jest Gleipnir - rzekły - sznur, którego nikt nie rozerwie. Sporządziliśmy go z sześciu najniezwyklejszych elementów: z korzeni skały, z kobiecej brody, z rybiego oddechu, z ptasiej śliny, z niedźwiedziej krzepy i z odgłosu kociego stąpania. Sznur ten tak jest skręcony, że im bardziej szarpać będzie spętany, tym mocniej więzy będą się zaciskać.
Z takim sznurem Skirnir wrócił do Asgard witany radośnie przez bogów. Teraz wszyscy udali się do Wilkołaka.
- Przeprawimy się razem na wyspę na środku jeziora - rzekli - gdyż mamy dla ciebie nową niespodziankę, Fenrirze. Sporządziliśmy nowe pęta, byś mógł popróbować swoich sił.
Wilkołak dufny w swoją moc chętnie wyruszył na samotną wyspę, przekonany, że i tym razem uda się rozerwać nakładane pęta. Zaledwie zobaczył, jak wątły jest Gleipnir, ogarnęły go podejrzenia, że tym razem bogowie uciekli się do czarów i nie chciał zgodzić się na prośbę. Daremnie namawiali go i zachęcali: był niezłomny!
- Nie dowierzam temu rzemieniowi - powiedział -
Jest zbyt śliski i cienki, aby nie krył podstępu. Jeżeli jednak koniecznie chcecie, bym poddał się próbie, niechaj jeden z was, na znak dobrych intencji, włoży mi prawicę do paszczy.
Propozycja Wilkołaka zaskoczyła wszystkich. Nikt nie oczekiwał takiego obrotu rzeczy i bogowie poczęli po sobie spoglądać. Nikt z nich nie kwapił się, by stracić prawicę. Kiedy jednak czas upływał i nie było śmiałka, z grona bogów wystąpił Tyr nieustraszony i bez słowa włożył prawicę w paszczę potworowi.
Teraz Wilkołak pozwolił spętać się Gleipnirem. A kiedy bogowie zacisnęli supły ciasno i dokładnie, natężył swe siły. Daremnie! Im bardziej miotał się i szarpał, tym mocniej zaciskały się magiczne sploty. Teraz dopiero pojął, że padł ofiarą podstępu i że wszedł w zastawioną na niego pułapkę. Nigdy, nigdy już nie wyzwoli się z tych splotów.
Bogowie wybuchnęli triumfalną radością. Przywiedli potwora na ustronną wyspę, spętali i poskromili na wieki. Nagle straszliwe kłapnięcie, jak trzask spadającego wieka żelaznej skrzyni, rozdarło powietrze. To Wilkołak zamknął potworną paszczę, odgryzając prawicę Tyrowi.
Lokiem tymczasem znudziły się mroczne mateczniki północnego boru, rzucił więc Angubode i wrócił do Asgard. Czekała tam na niego stęskniona i kochająca Sigyn. Przywitała wiarołomcę z otwartymi ramionami, przebaczając mu przeszłości w imię przyszłości - jak to się zdarza nie tylko wśród bogów i olbrzymów.