TEMAT 2.
Jakie są przyczyny przejścia Kurtza na stronę zła? W swoim wypracowaniu wykorzystaj wnioski z analizy załączonych fragmentów Jądra ciemności Josepha Conrada i wiedzę z lektury utworu.
„Dawny, realny Kurtz kształcił się częściowo w Anglii i - jak sam łaskawie oświadczył - sympatie jego leżały po właściwej stronie. Matka jego była na wpół Angielką, ojciec na wpół Francuzem. Cała Europa złożyła się na Kurtza; i dowiedziałem się z czasem, że Międzynarodowe Towarzystwo Tępienia Dzikich Obyczajów powierzyło mu opracowanie referatu jako wytycznej dla tegoż towarzystwa. A Kurtz ten referat napisał. Widziałem go. Czytałem. Był wymowny, tętniący wymową, ale nastrojony na zbyt wysoka nutę, jak mi się zdaje. Kurtz znalazł czas, by zapełnić gęstym pismem całe siedemnaście stron! Ale to było zapewne wtedy, nim jego - powiedzmy - nerwy się rozkleiły, co sprawiło, że przewodniczył o północy pewnym tańcom, kończącym się obrzędami, o których mówić nie sposób i które, jak zmuszony byłem wywnioskować z tego, co słyszałem - odbywały się na jego cześć - rozumiecie? - na cześć pana Kurtza we własnej osobie. Ale raport był świetną próbką prozy. Tyle że pierwszy jego paragraf wydaje mi się teraz złowróżbny w świetle późniejszych informacji. Zaczynał się od dowodzenia, że my, biali, na osiągniętym przez nas szczeblu rozwoju »musimy z natury rzeczy wydawać się im (dzikimi) istotami nadnaturalnymi - zbliżamy się do nich z potęgą, jak gdyby bóstwa« - i tak dalej, i tak dalej. »Przez prosty wysiłek woli możemy rozwinąć dodatnią działalność o potędze iście nieograniczonej« itd., itd. Od tego punktu wznosił się coraz wyżej i uniósł mnie z sobą. Perora była wspaniała, choć, wiecie, trudna do zapamiętania. Wywołała we mnie obraz jakiegoś egzotycznego Bezmiaru rządzącego przez wzniosłą Dobrotliwość. Porwał mnie zapał. Był to skutek bezgranicznej potęgi wymowy - słów - płomiennych, szlachetnych słów. Żadne praktyczne wskazówki nie przetrwały magicznego toku zdań, chyba że uznamy za rozwinięcie metody coś w rodzaju notatki przy końcu ostatniej strony, notatki nagryzmolonej niepewną ręką znacznie później. Była bardzo prosta, i u końca tego wzruszającego wezwania do wszelkich altruistycznych uczuć gorzała, jaśniejąca i przeraźliwa jak błyskawica wśród pogodnego nieba: »Wytępić te wszystkie bestie!«”.
[...]
„»Byłem u progu wielkich rzeczy«, dowodził (Kurtz) z tęsknotą i głosem tak potężnego rozmarzenia, rozmarzenia, że krew we mnie zastygła. [...] Ani mi było w głowie, bym miał go udusić. Ja próbowałem unicestwić czar - ciężki i niemy czar dziczy - co zdawała się ciągnąć go do swej bezlitosnej piersi; ona w nim obudziła zadawnione i brutalne instynkty, przez pamięć o zaspokojonych i potwornych namiętnościach. Wyłącznie to, byłem pewny, wyciągnęło go na skraj lasu, w zarośla, ku błyskom ogni, do uderzeń bębnów, do buczenia niesamowitych zaklęć; jedynie to tumaniło jego nieprawą duszę poza granicami dopuszczalnych aspiracji. I, weźcie pod uwagę, groza tej sytuacji nie na tym polegała, że można było oberwać po łbie - choć miałem znaczne wyczucie także tego niebezpieczeństwa - ale na tym, że musiałem coś począć z człowiekiem, do którego nie mogłem się odwołać w imię czegoś na niebie i na ziemi. Musiałem, niemal tak jak Murzyni, zakląć go - jego samego - jego własne, ogromne i niewiarygodne poniżenie. Nie istniało dla niego nic, czy to w górze, czy w otchłani, i o tym wiedziałem. Obijał się sobiepan na ziemi swobodnie. Niech go piekło pochłonie! Całą ziemię sponiewierał do cna. Był sam; ja przed nim, i nie wiedziałem, czy stoję na ziemi, czy unoszę się w powietrzu. Powiedziałem już wam, o czym rozmawialiśmy - powtórzyłem słowa, które padły między nami - ale z jakim skutkiem? To były zwykłe codzienne słowa - powszednie, bezładne dźwięki, stosowane na każdy powszedni dzień. Ale co z tego? Przecież pozostał, jak myślę, przerażający potok uwodzicielskich słów zasłyszanych w snach i zdań wypowiedzianych w koszmarach. Dusza! Jeśli kto kiedykolwiek zmagał się z duszą, to ja się zmagałem. Z tym wszystkim, nie przekonywałem wariata. Uwierzycie mi albo nie, jego inteligencja działała sprawnie - skoncentrowana, naprawdę, mimo jego straszliwego wysilenia, jeszcze jasna; i w niej wyłącznie jedyną miałem nadzieję - wzbraniając się oczywiście, by go tam, w tym czasie uśmiercić, co i tak byłoby bez sensu z powodu nieuniknionego wrzasku. Ale jego dusza oszalała. Samotnie żyjąc w dziczy, patrzyła wyłącznie w siebie (...). Ja wam mówię, że ona oszalała. Musiałem - za moje grzechy, jak sądzę, przejść ogniową próbę, samemu w nią spojrzeć, samemu się z nią zmagać. Żadna wymowa nie byłaby mogła tak zachwiać czyjąś wiarą w ludzkość, jak jego ostatni zryw szczerości. On także ze sobą walczył. Widziałem to - ja to słyszałem. Widziałem nieodgadnioną tajemnicę duszy, która nie znała żadnego umiaru, żadnej świętości i żadnego lęku, a jednak walczyła ze sobą na ślepo”.
Joseph Conrad „Jądro ciemności”,
LSW, Warszawa 2000