Nieznani smoleńscy świadkowie 10 Kwietnia w godzinach popołudniowych na ruskim forum lotniczym pojawiają się posty i zdjęcia zrobione przez komentatora o nicku kmet. Zamieszcza on także wycinek zdjęcia satelitarnego z naniesionym na czerwono (jak można wyczytać z informacji na dolnym pasku koło godz. 13.39 rus. czasu) oznaczeniem „katastrofy”
http://www.sukhoi.ru/forum/attachment.php?attachmentid=108982&d=1270893647 por. też to zdjęcie http://www.sukhoi.ru/forum/attachment.php?attachmentid=109000&d=1270927599).
Z tego, co pisze kmet, wynika, że mieszka on w pobliżu północnego smoleńskiego lotniska, a z okna widzi zwykle jego pas startowy (komentarze w oryginale we fragmentach pod postem). Zdjęcia „po katastrofie” mógł zrobić z takiej odległości (powiada), na jaką pozwolili mu się zbliżyć ruscy milicjanci. Nie interesuje nas jednak to, co gostek na forum powtarza za „agencjami prasowymi”, lecz to, co pisze o samym lotnisku (linki poniżej) i o tamtych kwietniowych dniach. Na ile mówi on prawdę, a na ile jest kolejnym smoleńskim ściemniaczem, trudno ocenić. Wg, bowiem jego relacji, iły, jaki i tupolewy często na tym lotnisku przyziemiały („"илы" и прочие "яки" и "ту" садились в СМУ часто”). Kmet mówi też najprawdopodobniej jak wyglądało przedpołudnie, gdy mgła była taka, że z 12 piętra nic nie było widać, a on popijał herbatę i nasłuchiwał: „Зато слышишь как рядышком на посадку "илы" заходят.” Czyżby różne iły podchodziły do lądowania na Siewiernym („рядышком” - dosłownie „obok siebie”, ale może to też chyba znaczyć „jeden po drugim”), czy też kmet wziął dwa podejścia tego samego samolotu za lądowania dwóch maszyn, czy też opowiada ogólnie o Siewiernym, nie zaś o 10-tym Kwietnia? Ale w tym samym poście Kmet wspomina również o 7 kwietnia, ówczesnej pogodzie („lekkie zamglenie”) i lądowaniu tupolewa z Putinem („trzy dni wcześniej”): „тремя днями раньше на "Северный" садился Ту-154 с Путиным на борту. Правда в тот день тумана не было. Так, легкая дымка.” Nie wspomina jednak o lądowaniu innych samolotów 7-go. Może ich nie zauważył, a może nie przyglądał się uważnie? O 10-tym Kwietnia zaś pisze w kolejnym swym wejściu na forum, twierdząc, że 45 minut wcześniej lądował „jak z reporterami”: „Ага. А за 45 минут до - сел Як-40 с репортерами.” Skąd jednak, jeśli nie z mediów miałby gość wiedzieć, kto był na pokładzie, jaka-40? Kmet twierdzi też, że tamtego dnia doszło w Smoleńsku do zderzenia samochodu MCzS i autobusu: „Сегодня в Смоленске в результате столкновения машины МЧС и маршрутки погибло 10 человек.” - słowem jednak nie wspomina, jak wyglądał przebieg zdarzeń przed południem 10-go po podejściach iła/iłów. Dwa dni później zaśkmetpisze z egzaltacją: „Тело одного из пилотов висело на дереве (!!!) до сегодняшнего утра” - od kogo jednak taką makabryczną wieść wytrzasnął, nie dodaje, jeśli bowiem miał aparat, robił zdjęcia, to z pewnością by sfotografował „ciało jednego z pilotów” na drzewie, zwłaszcza jak miałoby wisieć tyle czasu. Oczywiście wedle raportu komisji Burdenki 2 piloci byli w kokpicie, (którego do dziś na zdjęciach ze Smoleńska nie znaleziono), więc tu kmet nie skoordynował opowieści z ruską narracją albo powtarza plotkę za kimś innym. Nic ciekawego więcej kmet nie pisze (a przede wszystkim o tym, co słyszał, gdy siedział u siebie w bloku, była mgła, popijał herbatę i doszło do „katastrofy”; twierdzi wszak, że dopiero 1-1,5 h „po katastrofie” wyszedł z domu zobaczyć), choć raz po raz się jeszcze na owym lotniczym forum pojawia. Natomiast ono samo http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703
jeśli chodzi o „temat smoleński”, zaczyna się taką informacją przytoczoną za Reutersem, a mówiącą o innym świadku, tym razem polskim, i to z samego Siewiernego, jak można sądzić:
„Polish president's plane crashes in Russia: official
SMOLENSK, Russia
Sat Apr 10, 20103:34am EDT
(Reuters) - A plane carrying Polish president Lech Kaczynski has crashed on approach to Smolensk airport in western Russia,a Polish official at the airport told Reuters on Saturday.” Niestety, po kliknięciu na stronę Reutersa:
http://www.reuters.com/article/2010/04/10/us-poland-president-crash-idUSTRE6390K120100410
jest już news z godz.4.06 am EDT,(czemu akurat taki czas, a nie czas moskiewski lub warszawski?), a tamtego zacytowanego nie ma:
„No survivors in crash of Polish president's plane
WARSAW | Sat Apr 10, 2010 4:06am EDT
(Reuters) - There were no survivors in the crash of a plane carrying Polish President Lech Kaczynski in Russia, Polish state news agency PAP reported, quoting local officials in Smolensk. The Polish central bank governor Slawomir Skrzypek was also on board the plane, the bank's press office told Reuters. (Writing by Gabriela Baczynska)”
Czy tamta pierwsza informacja była też autorstwa Baczyńskiej i skąd Baczyńska by ją miała? Od Lidii Kelly, która towarzyszyła Baterowi
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/swiadek-bater.html
czy jeszcze z innego źródła na lotnisku? No i to wyszczególnienie śp. S. Skrzypka w tym drugim newsie też jest zastanawiające. Mniej znane chyba fora o „katastrofie”
http://forum.ixbt.com/print/0054/055245.html
http://www.realatc.ru/index.php?topic=3553.0
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703
Linki i literatura dodatkowa:
http://wyborcza.pl/1,105743,7768258,Wszyscy_jestesmy_winni_tej_tragedii.html
„Obsługa lotniska mogła podjąć decyzję o jego zamknięciu i przymusowo skierować samolot na zapasowe porty - na Białorusi w Mińsku czy Witebsku, ewentualnie w Moskwie. Obawiano się jednak, że zostanie to odebrane, jako afront wobec prezydenta RP i że zaraz podniosą się w Polsce głosy: "Rosjanie Tuska wpuścili, a Kaczyńskiego już nie". Dlatego pracownicy Siewiernego tylko wielokrotnie rekomendowali pilotom Tu-154, by odlecieli na lotnisko zapasowe. Ci niezmiennie odpowiadali, że mają jeszcze sporo paliwa i że spróbują wylądować. A jeśli się nie uda, polecą na lotnisko zapasowe.” Ładne, prawda? To słowa Marcina Wojciechowskiego. I jeszcze jeden smakowity fragment z jego tekstu:
„W smoleńskim hotelu Centralnyj od ponad dwóch tygodni mieszkali ludzie z MSZ i ambasady RP w Moskwie organizujący obie wizyty. - Początkowo było to trudne. Rosjanie nie chcieli uwzględniać wszystkich naszych postulatów, ale potem coś się w nich przełamało - opowiadał mi jeden z dyplomatów, (który to dyplomata tak się namieszkał w smoleńskim hotelu? - przyp. F.Y.M.). Przełom nastąpił tuż przed spotkaniem 7 kwietnia, jakby w Moskwie zapadła wtedy ostateczna decyzja w stylu: Idziemy na autentyczne zbliżenie z Polakami. Efektem było m.in. to, że kilka dni przed uroczystościami pokazano w rosyjskim kanale Kultura "Katyń" Andrzeja Wajdy. Wbrew standardowym procedurom bezpieczeństwa, jakie obowiązują w trakcie uroczystości z udziałem Putina, rosyjska ochrona nie wyłączyła w okolicy Lasu Katyńskiego przekaźników sieci komórkowych. - Rezygnacja z nakładania kurtyny elektronicznej była naprawdę dużym gestem ze strony Rosjan- mówi nam dyplomata.” Ta informacja jest o tyle ciekawa, że nawet W. Bater mówił o blokowaniu telefonów, a tu się okazuje parę dni „po wypadku”, że „zdjęto elektroniczną kurtynę”. Takie cuda właśnie się działy na korytarzach Ministerstwa Prawdy. Poniżej wybrane przeze mnie, co ciekawsze fragmenty wypowiedzi kmeta (w moim wolnym tłumaczeniu; korygujące uwagi rusycystów mile widziane):
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=3
smoleński świadek (tu opowieść nieco przypominająca sejmowe zeznania moonwalkera)
„Только что с места падения. Глиссада у меня из окна видна. Подошел настолько, насколько дали доблестные милиционеры. Агентсва пишут, что самолет нашли в километре от ВПП. На самом деле лежит в 200-250 м от торца полосы, уклонился в сторону метров на 100. Еще бы чуть чуть и всадился бы в стоянку Ил-76, там их штук 6 стоит. Первое касание верхушек деревьев было метров за 500 до ВПП. Цеплял плоскостью, судя по всему, т.к. недалеко от места первого касания лежит носок плоскости (первое фото). Ну и схема падения от аборигена.(...)” (Tylko to z miejsca wypadku. Pas widoczny jest z mojego okna. Podszedłem na tyle, na ile pozwolili dzielni milicjanci. Media podają, że samolot znaleziono kilometr od pasa startowego. W rzeczywistości leży w odległości 200-250 m od pasa, odbił jakieś sto metrów w bok. Jeszcze ciut ciut i wpakowałby się w stojankę iłów-76, których stoi tam 6. Pierwsze uderzenie w wierzchołki drzew nastąpiło jakieś 500 metrów od pasa. Sądząc po wszystkim, samolot... niedaleko miejsca pierwszego uderzenia leży płasko kawałek skrzydła (pierwsze zdjęcie http://www.sukhoi.ru/forum/attachment.php?attachmentid=108981&d=1270893549
No i schemat wypadku od aborygena.
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=4
„К суперсовременным точно не отнесешь. Но "илы" и прочие "яки" и "ту" садились в СМУ часто. Ил-76 так вообще "в молоке" - не редкость. Порой сидишь чай с утра пьешь,а в окне 12 этажа - дальше балкона не видно. Зато слышишь как рядышком на посадку "илы" заходят. И не билисьy ведь. Так что, только на неподготовленность пенять не стоит. Да кстати, тремя днями раньше на "Северный" садился Ту-154 с Путиным на борту. Правда в тот день тумана не было. Так, легкая дымка. Зато наверняка "Северный" готовили к приему ВВП в любых метеоусловиях, если что и растащили за год простоя.”(Ultranowocześnie to tam nie jest. Ale „iły” i inne „jaki” i „tu” lądowały w Smoleńsku często. W ogóle to Ił-76 „w mleku” to nie jest rzadkość. Kiedyś siedzisz, pijesz z rana herbatę, a w oknie z 12 piętra widzisz tylko balkon. Słyszysz natomiast, jak jeden po drugim do lądowania podchodzą „iły”. Bezkolizyjnie. No tak, tylko, że nie ma tu winy, jeśli chodzi o wyszkolenie. Przy okazji, trzy dni temu rano na Siewiernym lądował Tu-154 z Putinem na pokładzie. Prawda, że tamtego dnia mgły nie było. Lekkie zamglenie jedynie. Na pewno jednak Siewiernyj przygotowywali do przyjęciaВВПbez względu na pogodę, jeśli coś rozstawiali po roku przestoju.)
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=5
„Ага. А за 45 минут до - сел Як-40 с репортерами.” (Aha. A 45 minut wcześniej wylądował jak-40 z reporterami.)
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=5
„Наоборот-улучшиться могла. Ухудшиться - вряд ли. В 12-30, когда выходил из дома (спстя 1,5 часа после катастрофы) - светило солнце во всю. На небе ни облачка. Туман рассеялся полностью. Сели бы в Минске, как им предлагали, подождали в самолете 30 минут, если Батьку так не любят, и обратно на взлет. И не было бы 96 трупов. Что касается оборудования "Северного". Стоит там вот такая штука -http://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%A0%D0%A1%D0%91%D0%9D
Где-то мелькала инфа, что самолета Качинского приемо-передатчик был, возможно, снят в связи с перенасыщением импортной авионикой. "яшку" ведь посадили без проблем... Может, и вправду так и есть?”(Przeciwnie, słabła mgła. Jej nasilenie mało prawdopodobne. O 12.30, gdy wychodziłem z domu (jakieś 1,5 godz. po katastrofie) świeciło słońce wszędzie. Na niebie nie było chmurki. Mgła zupełnie się rozeszła. Wylądowaliby w Mińsku, tak jak im proponowali, odczekaliby w samolocie z 30 minut, jeśli Bat'ki(chodzi pewnie o Łukaszenkę – przyp. F.Y.M.)tak nie kochają i z powrotem przelot. Nie byłoby 96 trupów. Co do sprzętu „Siewiernego”. Stoi tam takie coś (link). Gdzieś przemknęła wieść, że samolot Kaczyńskiego posiadał transponder (приемо-передатчик), ewentualnie wycofano go w związku z ogromną ilością importowanej awioniki. Jaczkiem wylądowali bez problemu... Może faktycznie tak jest?) „Беда одна не ходит. Сегодня в Смоленске в результате столкновения машины МЧС и маршрутки погибло 10 человек.” (Nieszczęścia chodzą parami. Dziś w Smoleńsku w wyniku kolizji samochodu MCzS i autobusu zginęło 10 ludzi.)
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=7
„Нет там деревьев выше 15 метров. С линейкой не бегал, но глазомером Бог не обделил. Перед полосой вообще кустарник метров 6 максимум, и то только вдоль дороги такой. Перед самой полосой практически голая местность. Вот судите сами - на фото деревья, которые "тушка" зацепила в самом вначале. И обратите внимание, на какой высоте срублена береза - он явно рубанул не по самому верху, а гораздо ниже макушки.” (Tam nie ma drzew wyższych niż 15 metrów. Nie biegałem z linijką ani też precyzyjnym okiem Bóg mnie nie obdarzył. Przed pasem wszystkich krzewów jest na 6 metrów i to tylko w dół drogi. Przed samym pasem praktycznie łysy teren. No osądźcie sami – na zdjęciu są drzewa, o które tuszka zahaczyła na początku. I zwróćcie uwagę, na jakiej wysokości ucięta brzoza – on w nią nie rąbnął na samym wierzchołku, a poniżej korony.)
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=7
„Ну, экспертам конечно виднее, профессионалы как-никак. Я же рядом с местом первого касания я видел только часть плоскости с механизацией длинной около 2 метров. Перевернулся в воздухе - как вариант. Шасси в выпущенном положении на месте падения лежали вверх колесами. Хотя задраться они могли и в момент удара об землю - скорость приличная.” (No dla ekspertów to jasne, zawodowcy jak nic. Następnie widziałem na miejscu pierwszego uderzenia część skrzydła leżącą płasko i mechanizm o długości około 2 metrów. Oderwane w powietrzu – taki wariant. Wypuszczone podwozie leżało na miejscu wypadku do góry kołami. Chociaż mogło się ono obrócić od uderzenia w ziemię – prędkość przyzwoita.)
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=10
„Тело одного из пилотов висело на дереве (!!!) до сегодняшнего утра. Какие-то заморочки следствия.(...)” (Ciało jednego z pilotów wisiało na drzewie (!!!) do dzisiaj rano. Takie ustalenia śledztwa(? - przyp. F.Y.M.))
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=20 (tu na temat „wąwozu”)
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=31 (tu na temat majowych planów wyjazdu polskich archeologów i na temat wyczyszczonego „miejsca katastrofy”)
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=42
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=44
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=45
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=47
http://www.sukhoi.ru/forum/showthread.php?t=61703&page=48
P.S. Tu teraz zamieszczam sporo fotografii: http://fymreport.polis2008.pl/
FYM
POLAKOŻERSTWO Z MILLEREM W TLE KIEDY SKOŃCZĄ ANTYPOLACY? W NASTĘPNE ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI JUŻ ICH NIE BĘDZIE!!! Niezmiernie rzadko słyszymy o antypoloniźmie, natomiast środki masowego przekazu bębnią o antysemityźmie poszerzonym obecnie o faszyzm żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych sił Zbrojnych, czy Żołnierzy Wyklętych i innych bohaterów podziemia niepodległościowego. Czołowym faszystą w Polsce jest Jarosław Kaczyński, zagrażający polskiej racji stanu. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz Waltz sprowadza do Warszawy na obchody Święta Niepodległości dla chichotu historii bandytów neohitlerowskich z Niemiec. Preludium do powtórki 1 września 1939 roku ! Radiostacja Gliwice w nowym wydaniu, czy prowokacja bolszewicko – hitlerowska z Jedwabnego? Czy prowokacja tuskowo – policyjna z 11 listopada 2011 roku miała na celu tylko zmianę przepisów o zgromadzeniach publicznych, czy jeszcze manifestację siły rządzących? Jeszcze nie przebrzmiały echa bandytyzmu Niemców i policji w Warszawie w Dniu Święta Niepodległości, a już wszystkie niemieckie bandziory zostały zwolnione przy niebywałym poświęceniu polskich sędziów trwających na posterunku do 2 w nocy. Pan Miller oświadczył, że policja zdała egzamin. Panie Miller odsyłam Pana do filmu „Ostatni wyskok nazi-kaczystow” autor jwp niepoprawni.pl gdzie sześciu policjantów znęca się nad jednym starym, człowiekiem zwyczajnie przechodzącym, kopiąc go w głowę i maltretując w sposób hitlerowsko – bolszewicki. Czy zmieni Pan fałszywą melodię? Jeżeli nie, to Pan jest taki sam jak niemiecka banda neonazistowskich bojówkarzy i przyuczonej policji. Czy Pan się zastanawiał kiedykolwiek z Tuskiem i Komorowskim jak skończyli Hitler / samobójstwo /, Stalin / otruty /, Ceausescu /rozstrzelany z żoną/, Sadam Hussain / powieszony, Kadaffi / zamordowany przez lud /, Beria / rozstrzelany/, Bierut /otruty w Moskwie/. W Niemczech wytoczono Honeckerowi proces o zdradę stanu, korupcję i zbrodnie popełnione w czasie zimnej wojny (ze szczególnym uwzględnieniem 172 Niemców, którzy zostali zabici w czasie prób ucieczki na Zachód w czasach jego reżimu. Czy Pan do spóły z Kopacz, Tuskiem, Klichem, Komorowskim ma czyste sumienie smoleńskie? Czy Pan się zachowuje propolsko? Jak się Panu wydaje Panie Miller i innym rządzącym, czy Pan jest Polakiem? Czy pańscy współpracownicy w MSWiA są zachwyceni pańskimi postawami? Słuchy chodzą, że nie. Pozostaje Panu podwójna garda razem z Grzegorzem Lato, który przy „sposobności” „zbiegiem okoliczności” wycofał Orła Białego z koszulek reprezentacji Polski w piłce nożnej. Rodziny Katyń 2010 powróciły z wizyty u Ojca Świętego. Czytał Pan w „GW” „Patriotyzm jest jak rasizm”? Co Pan na to? Czmychaj Pan póki czas!!! Do bratniego Związku Sowieckiego! Najlepiej! Podpal Pan Reichstag i zwal na Kaczyńskiego w swoim stylu. Może otrzyma Pan order od Merkel jak Tusk. Aleksander Szumański
Reichstag znowu w ogniu? Dlaczego Reichstag? Ano, tak mi się skojarzyło, tym razem to nie Reichstag spłonął, oczywiście, niech sobie stoi i tysiąc lat, ale samochody TVN. Czasem tak się zdarza, że coś się spali, wybuchnie, nieznani, nikczemni sprawcy coś zniszczą, a potem władza wychodzi naprzeciw słusznym obawom narodu i w trybie nagłym wprowadza specjalne ustawodawstwo ograniczające swobody zgromadzeń, zaostrzające kary za zgromadzenia, szkalowanie legalnej władzy itp. Oczywiście ustawy są przeważnie napisane dużo wcześniej, ot, po prostu dalekowzroczność. Zresztą nie tylko ustawy, ot, polscy bandyci napadną na niemiecką radiostację w przygranicznym mieście, na przykład w Gliwicach, po czym oburzone masy żołnierskie z Wehrmachtu zaczynają odpowiadać ogniem. No, wiadomo, kto sieje wiatr, ten zbiera burzę, jak to właśnie zauważył Seweryn Blumsztajn, komentując burdy wzniecone przez sprowadzonych lewackich bandytów- najemników. To znaczy, tak naprawdę, to on nie skomentował burd tych lewackich bandytów, którzy zaczęli zamieszki, atakując polskich chłopaków z grupy rekonstrukcyjnej, bijąc ich i plując na ich mundury, po czym uciekając do siedziby „Krytyki Politycznej”, bezwiednie pokazując, gdzie szukać centrali. Właściwie, to on nawet o nich jakoś tak zapomniał, podobnie, jak cała Wyborcza, która napisała, nie obcyndalając się zbytnio, bo i po co, że „Marsz Niepodległości” spowodował burdy, zamieszki i zniszczenia. Tak napisali- Marsz spowodował zamieszki i zniszczenia. No, w pewnym sensie tak- podobnie, jak istnienie Polski, pokracznego bękarta Traktatu Wersalskiego spowodowało drugą wojnę światową i niezliczone cierpienia milionów ludzi, według tej blumsztajnowej logiki. Albo podobnie, Powstańcy Warszawscy spowodowali zniszczenie Warszawy. Niemcy i Rosjanie nie mają tu żadnej winy, ta, bowiem leży po stronie Powstańców. ”Szliśmy na spotkanie wszystkich grup rekonstrukcyjnych przed paradą historyczną. Wcześniej wskazano nam miejsce w okolicach Starego Miasta. Trasa miała prowadzić od kościoła Wizytek na Krakowskim Przedmieściu przez Nowy Świat do Muzeum Wojska Polskiego. Jechaliśmy autokarem z Wojskowej Akademii Technicznej. Nie było możliwości dojechania na Plac Teatralny, więc poszliśmy na piechotę przez Nowy Świat. Gdy szliśmy, idąc w zwartym szyku, w kolumnie, mijaliśmy grupę około 20 lewaków z Niemiec. Gdy ich mijaliśmy jeden z nich napluł na kolegę, który szedł w polskim mundurze z okresu napoleońskiego, z roku 1812. Celowo zaczął pluć na mundur! W tym momencie kolega odpowiedział, żeby się uspokoili. Oni coś zaczęli do nas krzyczeć po niemiecku. Doszło do szarpaniny. Wyzywali nas po niemiecku. Pojawiła się policja, poprosiła nas o rozejście się. Posłuchaliśmy, dla dobra sprawy”. Dwie sprawy są tu oczywiste- po pierwsze, incydent został celowo sprowokowany przez niemieckich lewackich bandytów. Został sprowokowany w sposób jak najbardziej oburzający, tak, by wieść się rozeszła i wzburzyła krew wszystkich. Niemiec pluje na polski mundur- na polskiej ulicy, w polskie święto narodowe. Chowający się za ich plecami tchórzliwi łajdacy z Nowego Światu i Czerskiej dokładnie wiedzieli, co robią.
Druga sprawa - to byli chłopcy z WAT, polscy żołnierze, polscy oficerowie. Powinni roznieść to lewackie bydło na butach w pięć sekund po tym, jak pierwszy z nich napluł na polski mundur, ba, zanim pomyślał, by to zrobić. No, panowie, kiepsko, owszem, można chwalić, że się niby nie dali sprowokować, ale... cojones to wy nie macie, panowie. Sorry. Przyszli obrońcy ojczyzny. To już lepiej wynająć za te pieniądze jakąś agencję ochrony. Takich, co to im nikt nie napluje w twarz, no, może raz, bo okazji do drugiego razu nie będzie. Ale to tylko przygrywka, incydent, które w rezultacie nie wyrządził spodziewanej szkody. Falstart, można powiedzieć. Mam inne pytanie, tym razem do Pana Komendanta Policji, żeby sobie popatrzył, jak jacyś bandyci w dżinsach, kapturach, po cywilnemu, cześć w kamizelkach z napisem „Policja”, część bez, bije, spryskuje gazem twarz przechodnia, kopie go wielokrotnie w twarz, rzuca na ziemię, ponownie kopie, juz leżącego, przytrzymywanego przez policję (?) w twarz, skuwa kajdankami. Policja ma pecha, bo się ta zagadkowa policyjna prowokacja nagrała i teraz jest kłopot. Twarze też widać, można rozpoznać w jednostce. Jak się chce, oczywiście. Filmiki krążą po sieci, dzięki Nowemu Ekranowi, ale i tu wklejam, bo im ich więcej, tym lepiej.
1. Czy to jest naprawdę policja po cywilnemu, a jeśli tak, to czy ma prawo występować po cywilnemu i z twarzami zakrytymi kapturami? Pamiętamy, że taką taktykę stosowała SBcja w stanie wojennym, piękne tradycje, tylko pogratulować!
2.Czy wielokrotne kopanie zatrzymanego przechodnia w twarz jest standardową procedurą, która trenują Pańscy ludzie?
3. Czy funkcjonariusz nie ma obowiązku poinformować zatrzymanego o tym, że jest policjantem, a nie bandytą dokonującym rabunku? Czy nie ma obowiązku wylegitymowania się? Jaka jest różnica w takim razie pomiędzy tak ubranym policjantem, a bandytą? Czy zaatakowany ma wobec tego prawo do obrony koniecznej?
4. Dlaczego zatrudnia Pan sadystycznych bandytów w polskiej policji?
Czytam, że ta dziwna grupa ludzi w dżinsach z policyjnymi kamizelkami, lub bez była widziana w różnych miejscach i w różnym charakterze, także, ATAKUJĄC policję, już bez kamizelek, za to w kominiarkach i prowokując zamieszki. Czytam, że historia spalenia samochodu TVN jest bardzo zagadkowa, są zdjęcia, na których policja otacza samochód, chroni go, po czym sobie gdzieś idzie, zostawiając go jakiejś zakapturzonej grupie, która go podpala. Wygląda to tak, że komuś bardzo silnie zależało, by przebieg tego dnia był właśnie taki. W przyszłym tygodniu oburzony i zatroskany Pan Premier ma przedstawić Sejmowi nowe ustawodawstwo dotyczące zgromadzeń, tak, by zatrwożone społeczeństwo nie musiało już się obawiać faszystowskich zadym. Panie Komendancie Policji, czy kto tam za to wszystko odpowiada, czy usłyszymy odpowiedzi na te pytania, czy doczekamy się jakiejś chociażby próby wyjaśnienia, co to właściwie się wydarzyło, co właściwie oglądamy, bo nie jest to jasne, kim są ci dziwni ludzie na filmie? Policja, czy przebierańcy, którzy sobie kupili kamizelki na rynku? Jednym słowem, czy to Pańscy ludzie i czy w związku z tym wszczął już Pan postępowanie dyscyplinarne by wyrzucić z Policji przestępców, czy też to jednak nie Pańscy ludzie i czy w związku z tym już ich Pan ściga? A już na sam koniec zacytuję, z komentarza, który mi wpadł w oko, co o takich, jak Pan Seweryn pisał Żeromski:
"...dr Julian Marchlewski, jego kolega Feliks Dzierżyński... i szanowny weteran socjalizmu Feliks Kohn - dali drapaka z Wyszkowa. Pozostał po nich tylko wielki swąd spalonej benzyny, trocha cukru.” "Kto na ziemię ojczystą, chociażby grzeszną i złą, wroga odwiecznego naprowadził, zdeptał ją, splądrował, spalił, złupił rękoma cudzoziemskiego żołdactwa, ten się wyzuł z ojczyzny". Na razie Pan triumfuje, zadanie zostało wykonane wzorowo, ale może kiedyś i Wy podążycie szlakiem Marchlewskiego i pozostawicie po sobie jedynie „swąd i trocha cukru”, jak w tym Wyszkowie. Różnie bywa. Seawolf
Przekręt w sprawie "Nowego Wspaniałego Świata" Lewaccy, komunizujący aktywiści dostali prezent od miasta Warszawy. W samym centrum stolicy na skrzyżowaniu ul. Nowy Świat ze Świętokrzyską, niedaleko Uniwersytetu Warszawskiego otrzymali 1300 m² w lokalu po dawnej kawiarni „Nowy Świat”. W miejscu, w którym kabaret „Dudek” wyśmiewał absurdy PRL wkrótce absurdy komunizmu będą wielbione i promowane przez towarzystwo „Krytyki Politycznej”. Na dodatek władze Warszawy oddając im lokal złamały prawo dopuszczając się przestępstwa. Trzypoziomowy lokal w niezłym stanie otrzymało Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego, czyli po prostu „Krytyka Polityczna” ze Sławomirem Sierakowskim na czele. To komunizujące środowisko krytykujące „stare” kierownictwo SLD za „prawicowe odchylenia” będzie miało idealne miejsce do propagowania swoich lewackich poglądów. I będzie czyniło to pod płaszczykiem prowadzenia „instytucji kulturalnej”. Dlaczego właśnie znany z telewizji Sierakowski dostał ten lokal? Oficjalnie, dlatego, że wygrał konkurs ogłoszony przez zarząd warszawskiej dzielnicy Śródmieście. Jeśli jednak przyjrzymy się ludziom oceniającym zgłoszenia i serie artykułów na temat konkursu w „Gazecie Wyborczej” to możemy dojść do wniosku, iż oddanie pomieszczeń po dawnej kawiarni środowisku „Krytyki Politycznej” było już wcześniej przygotowane.
Kukułcze jajo Ponad tysiąc metrów kwadratowych na trzech kondygnacjach w kamienicy na ul. Nowy Świat od kilku lat stało puste. Poprzedniego najemcę władze miasta eksmitowały za niepłacenie czynszu. Długi sięgały milionów złotych, choć znajdowała się tu popularna kawiarnia i restauracja pod nazwą „Nowy Świat”. Zresztą działała ona od czasu odbudowania kamienicy po wojnie. To tu znani aktorzy trzy dni w tygodniu przez 10 lat (1965 – 1975) występowali w kabarecie „Dudek” Edwarda Dziewońskiego. Jeśli w telewizji oglądamy czarno-białą powtórkę skeczu „Ucz się Jasiu!” z Michnikowskim, Kobuszewskim i Gołasem to oglądamy też gości i wystrój kawiarni „Nowy Świat” z lat 60. W niej też odbywały się koncerty jazzowe, a stojący fortepian nie był jedynie dekoracją. Po roku '89 miejsce stało się jeszcze bardziej ekskluzywne za sprawą swej historii. Firmy wynajmowały kawiarnię i działającą na piętrze restauracje na spore imprezy okolicznościowe, a w tygodniu w kawiarni można było spotkać popularnych aktorów i znanych reżyserów, którzy umawiali się by porozmawiać o nowych projektach. Dziennikarze umawiali się tu na rozmowy i wywiady z bohaterami swych artykułów, często śledczych. Na przełomie 2006 i 2007 roku władze miasta postanowiły definitywnie odebrać lokal najemcy i po serii akcji w stylu zamalowywania okien i witryn, czy zaspawania zamków dokonały eksmisji. Tym samym kawiarnia z historią przeszła do przeszłości. Tysiąc metrów stało puste. Nic się nie działo. Władze dzielnicy Śródmieście organizowały przetargi na najem, ale kończyły się niepowodzeniem. Cena wywoławcza za najem była zbyt wygórowana, a miejscy urzędnicy nie chcieli zorganizować jawnej aukcji od złotówki. Poza tym w toku jest sprawa o zwrot całej kamienicy prawowitym spadkobiercom właścicieli, czyli Wojciechowi Geyerowi. Zresztą powinna ona być już dawno zwrócona, bowiem sprawa o reprywatyzację budynku ciągnie się 18 lat! Ponadto potencjalni najemcy - prywatne osoby i spółki z branży gastronomicznej - nie chciały wchodzić w konflikt z p. Geyerem, bo liczą na współpracę z nim po odzyskaniu przez niego kamienicy. Także Geyer publicznie ostrzegał, że będzie oprotestowywał każdy rozstrzygnięty przetarg na lokal. Trudno mu się dziwić, skoro sprawa reprywatyzacyjna jest już na ukończeniu. Najemcy wyłonieni przez miasto to dla niego po prostu kukułcze jajo.
„Wyborcza” w akcji Po kolejnym nierozstrzygniętym przetargu na najem władze Śródmieścia z burmistrzem Wojciechem Bartelskim zdecydowały się umieścić w lokalu działalność kulturalną. Najpierw miała być tu placówka Domu Kultury. I wtedy rozpoczęła się istna kampania stołecznej „Wyborczej”, by oddać miejsce „warszawskiemu środowisku kulturalnemu”. Konkretnie chodziło o „naprawie krzywd” wyrządzonych przez prezydenta Kaczyńskiego, który eksmitował lewackie i homoseksualne środowisko z „La Madame”. W stołecznym dodatku „Gazety” pojawiały się teksty i felietony, że ludzie działający w „La Madame” nie mają się gdzie podziać, a to przecież sama śmietanka kulturalna stolicy, a nawet można powiedzieć – salony Europy. Do kampanii o dziwo przyłączyła się... „Rzeczpospolita”, ze swym warszawskim dodatkiem „Życie Warszawy”. Co kilka dni pojawiały się teksty, wywiady, komu oddać „Nowy Świat”. Nikt przy tym nie zainteresował się prawowitymi właścicielami kamienicy. Nikt Wojciecha Geyera nie zapytał o zdanie. Burmistrz Bartelski przystał na ów swoisty szantaż środowiska warszawskiej „Wyborczej” i ogłosił konkurs na „Najlepszą propozycję zagospodarowania lokalu przy Nowym Świecie 63”. Zasady tego konkursu, jak i sam tryb jego przeprowadzenia i sposób oceny prac budzą poważne wątpliwości. Na tyle poważne, iż sprawą powinna się zainteresować prokuratura, gdyż zachodzą przesłanki niegospodarnego zarządzania majątkiem komunalnym przez burmistrza Wojciecha Bartelskiego.
Bezprawny zespół nacisku Otóż powołał on tzw. zespół doradczy, który miał oceniać nadesłane projekty zagospodarowania lokalu po dawnej kawiarni. Tymczasem w oficjalnym, prawnym ogłoszeniu o postępowaniu w sprawie wyboru najlepszej propozycji najmu lokalu nie ma mowy o jakimkolwiek zespole doradczym oceniającym zgłoszenia i przeprowadzającym rozmowy z uczestnikami konkursu. Co więcej, w ogłoszeniu mowa jest tylko o zarządzie Dzielnicy, jako organie uprawnionym do prowadzenia negocjacji z uczestnikami postępowania. Tymczasem nadesłane oferty oceniał ów „zespół doradczy”, który także był wyłoniony w dziwny sposób bez jasnych kryteriów. Do tego swoistego jury powołano osoby związane z lewicowymi środowiskami. Nadto weszła do niego współpracownica koncernu Agora – Bogna Świątkowska – prowadząca swoją audycję w radiu Roxy FM, należącym właśnie do tej spółki. Tymczasem to gazeta tego koncernu najbardziej interesowała się wynikami konkursu na „Nowy Świat” i wskazywała charakter środowiska, które powinno otrzymać lokal. Nie można się oprzeć wrażeniu, iż wprost „Wyborcza” wywierała naciski na władze dzielnicy i ów „zespół doradczy”, w którym to miała swojego człowieka – Bognę Świątkowską. Członkiem zespołu był także Marcin Meller, redaktor naczelny „Playboya”. To właśnie ów „zespół doradczy” wybrał do drugiego etapu dwie oferty, w tym zwycięską „Krytyki Politycznej” i przeprowadził z ich przedstawicielami rozmowy. Następnie wybrał jedną, zwycięską i przedstawił burmistrzowi Bartelskiemu i zarządowi dzielnicy swoją opinię, komu należy oddać atrakcyjny lokal. Jeśli jednak wczytamy się w zasady wyboru najemcy uchwalone przez władze Śródmieścia to przedstawiony powyżej tryb postępowania był nielegalny. W pkt.10 zasad i kryteriów wyboru najemcy, czytamy: „wybrane podmioty zaproszone zostają do drugiego etapu postępowania, w którym prowadzone są negocjacje, zmierzające do zawarcia umowy najmu lokalu. Decyzję o zawarciu najmu lokalu podejmuje Zarząd Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy.” Takie sformułowanie oznacza, iż rozmowy z dwoma wybranymi oferentami mogły prowadzić tylko władze Dzielnicy Śródmieście, czyli jej zarząd. Zespół doradczy nie ma, bowiem żadnych umocowań prawnych do prowadzenia negocjacji w imieniu organu samorządowego w sprawie zawarcia umowy cywilnoprawnej. Owe negocjacje powinien przeprowadzać tylko zarząd lub burmistrz Śródmieścia. Tymczasem de facto to dziwnie powołany z dziwnym umocowaniem prawnym, a faktycznie go nieposiadający, a więc działający zupełnie bezprawnie zespół kilku ludzi wybrał władze Warszawy oddadzą atrakcyjny lokal w centrum stolicy. Burmistrz Bartelski i zarząd dzielnicy jedynie, klepnęli, to, co postanowili inni. Takie postępowanie władz samorządowych jest przestępstwem. Tym bardziej, iż lokal oddano na preferencyjnych warunkach.
Cała władza w ręce rad Wśród kryteriów wyboru nie było ceny za najem. Tę ustaliły z góry władze dzielnicy z burmistrzem Bartelskim i nie podlegała żadnym negocjacjom. Czynsz jest więcej niż atrakcyjny. Za lokal w samym środku centrum Warszawy, na Trakcie Królewskim, w najbardziej ruchliwym miejscu lewackie towarzystwo „Krytyki Politycznej” będzie płacić tylko 12 zł za m2. Tymczasem we wcześniej przetargach na „Nowy Świat” władze dzielnicy od komercyjnych najemców chciały więcej niż 70 zł za m2. Cena, za jaką Sierakowski ze swym komunizującym środowiskiem będą dysponować 1300 m2. To więcej niż symboliczna - to darmo. Tym bardziej, iż będą tam prowadzić normalną działalność gastronomiczną. Okoliczne, prywatne kawiarnie i restauracje, które muszą płacić kilkakrotnie, a nawet kilkunastokrotnie większy czynsz skazane zostały przez władze miasta na nieuczciwą konkurencję ze strony młodych komunistów. Głównym kryterium wyboru miał być projekt działań kulturalnych. Jednak burmistrz Bartelski wraz z zarządem dzielnicy bardzo ogólnikowo sformułował owe kryteria. Można powiedzieć, iż w ogóle nie sporządzono jasnych, klarownych, precyzyjnych kryteriów wyboru. Wszystko zależało od widzimisię owego bezprawnego „zespołu doradczego”, którego tworzyło lewicowe środowisko bardziej lub mniej powiązane z „Wyborczą”. Oferty odrzucano bez jakiegokolwiek uzasadnienia. Nie wiadomo, kto, jaką ofertę przygotował. Posiedzenia zespołu oceniającego nie były protokołowane. Nic, więc dziwnego, iż już w I etapie odpadła oferta fundacji „Europa - Media”, czyli środowiska prawicowego Klubu Nowogrodzka 44 założonego przez Krzysztofa Bosaka. W klubie tym promowana jest, bowiem austriacka szkoła ekonomiczna, czy myśl polityczna całkowicie odmienna od preferowanej przez „Wyborczą”, czy „Krytykę Polityczną”. Ofertę fundacji odrzucono, mimo iż miała wielu partnerów i to silnych, jak np. TVP „Kulturę”. - Z tego, co czytam w prasie to nasza propozycja działalności kulturalnej była podobna do tej złożonej przez „Krytykę Polityczną”. Też chcieliśmy organizować spotkania, prowadzić księgarnię, mieć ambitną scenę muzyczną powrócić do tego, czego słynęła dawna kawiarnia, czyli sprowadzić kabarety. No i oczywiście rozwinąć to co prowadzimy teraz na Nowogrodzkiej 44. Oczywiście wszytko w większym lub mniejszym stopniu skierowane w prawą stronę – mówi nam Krzysztof Bosak, starający się o lokal na Nowym Świecie. Nie ma wątpliwości, iż Sierakowski będzie tam promował tylko myśl lewicową, a prawicowi, konserwatywni publicyści będą zapraszani tam w ramach listka figowego, mającego jedynie uwiarygodniać środowisko nowej, komunistycznej lewicy.
Prywatny właściciel walczy Do przejęcia lokalu przez towarzyszy Sierakowskiego może na szczęście jeszcze nie dojść, bowiem sprawą zainteresował się prawowity właściciel – Wojciech Geyer.- Wszelkie decyzje o rozstrzygnięciu przetargu zostaną oprotestowane a właściciel będzie dochodził swoich praw wnet po odzyskaniu kamienicy – uprzedzili już pełnomocnicy Geyera. Jeszcze przed podjęciem decyzji przez władze dzielnicy, gdy trwał II etap konkursu prawnik Geyera mec. Robert Nowaczyk wystosował pismo do władz dzielnicy oraz oferentów, a więc i do „Krytyki Politycznej” uprzedzające przed konsekwencjami unieważnienia umowy i narażenia stron przetargu na potencjalne straty w przypadku podjęcia jakichkolwiek prac adaptacyjnych. Wojciech Geyer nie wyklucza, bowiem oddania sprawy do sądu, by unieważnić umowę między władzami Warszawy, a „Krytyką Polityczną”. Trudno nie odnieść wrażenia, iż władze dzielnicy Śródmieście chcą podrzucić kukułcze jajo Geyerowi i umyć ręce. Trudno też oczekiwać po komunizującym środowisku by łatwo oddało przejęty lokal prawowitym właścicielom.
Odebrać lokal i dotacje "Krytyce Politycznej" Należy jak najszybciej zorganizować protest oraz dążyć do odebrania lokalu "Krytyce Politycznej". Lokal na Nowym Świecie, który od miasta otrzymało to pismo zostało wykorzystane, jako baza lewackich bandytów ściągniętych z Niemiec w celu napadania na Polaków podczas ich święta. Tym samym miejsce to jest wykorzystywane niezgodnie z przeznaczeniem. Należy również dążyć do odebrania wszelkich dotacji państwowych "Krytyce Politycznej" gdyż jej działalność okazała się antypolska. Należy rozważyć wszelkie kroki prawne w celu okiełznania tego wywrotowego środowiska. Proszę o komentarze oraz o jak najszybsze organizowanie się. Musimy bronić praworządności Za wszelką cenę powstrzymać ludzi, którzy zapraszają do Polski elementy chuligańskie. Przypominam, że "Krytyka Polityczna" otrzymała w tym roku 140 tys. złotych dotacji od Ministerstwa Kultury. Czy to z tych pieniędzy sponsorowano bojówki niemieckie? Bo ktoś musiał im opłacić ten wyjazd. W obliczu tak bezczelnych działań lewactwa w Polsce wszyscy Polacy muszą się zjednoczyć. Nie może być pobłażania na tego typu zachowania elementów wywrotowych i to jeszcze najprawdopodobniej za pieniądze podatników.
Kto sponsoruje ultra-lewaków? HGW przekazała w 2009 i 2010 po 100.000 złotych rocznie na działanie redakcji KP. Władze samorządowe przekazały lokal w dzierżawę za symboliczną opłatę 12 zł/m² miesięcznie - zaniżając ten czynsz średnio 12-krotnie. KP płaci 15.600 zł miesięcznie, a powinna płacić: 187.200. Czyli KP otrzymuje miesięczną dotację od samorządu w wysokości: 171.600, czyli rocznie 2.059.200 złotych.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego za rok 2009 dotacja w wysokości 340.000 złotych.
Zachęta - 45.000 złotych.
Resort kultury dodatkowo 44.000 złotych za projekt „Patriotyzm jutra” + 14.000 złotych na wydawnictwo „Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego”.
Instytut Teatralny im. Z. Raszewskiego. Od 2009 r. wyłożył 17.000 zł.
Państwowy Instytut Sztuki Filmowej w roku 2010 „dał” 80.000 złotych.
Lewackie bojówki z Niemiec w Warszawie Pałki, kominiarki, niemieckie okrzyki. To lewackie bojówki zakłóciły Święto Niepodległości w Warszawie. Bili się z polską Policją, a potem uciekli do Kawiarni "Nowy Wspaniały Świat" należącej do Krytyki Politycznej. To właśnie ci ludzie zaproszeni przez miłujące tęczową miłość i pokój środowisko Sierakowskiego, Biedronia i Szczuki zmusili polskie grupy rekonstrukcyjne (Ułani, Żołnierze Września, Rycerze) do zmiany trasy defilady państwowej. Film nakręcił Kacper Gizbo, szef Nowy Ekran TV. Beatrycze
HITLERJUGEND W WARSZAWIE Z BLITZKRIEG W TLE Blitzkrieg. Najpierw pozór katastrofy, aby zniszczyć Lecha Kaczyńskiego. Potem bandyckie śledztwo ala Burdenko w wykonaniu towarzyszki generalissimus Tatiany Anodiny i jej podnóżka Milera. Potem granda z powołaniem prezydenta Komorowskiego na ustne polecenie Medwiediewa informującego telefonicznie o śmierci Lecha Kaczyńskiego, bez aktu zgonu. Następnie prezydent Komorowski poleca usunięcie mu sprzed nosa krzyża, z wywołaniem prowokacyjnych burd na Krakowskim Przedmieściu w wykonaniu HGW, jej podległego zbója – bandziora Dominika Tarasa, w asyście nagiej Anny Muchy i szczających pijanych młodzianków na krzyż, z gazem pieprzowym i Milicją Obywatelską w tle. Potem zawołania pijanej siedmiolatki do modlących się pod krzyżem okrzyczanych przez komando Komorowskiego – z Tuskiem mężczyzn „oszołomami obrońcami krzyża” – masz penisa? Pokaż – z ogłupianiem narodowym przez szaję – zgraję medialną olejnikowo-lisowo gugałową, co wywołuje szał pro tuskowy w wyborach. Następnie razwiedka przy pomocy durnowatego Ziobry Zbigniewa i innych migalskich rozsadza PIS, aby powołać na marszałka Sejmu Kopacz Ewę – fałsz – informatorkę sejmową w postaci kłamstwa smoleńskiego – pogromczynię rodzin Katynia 2010. Nolens volens za nią bieży palikotówna, następny wstyd dla Sejmu, Wanda Nowicka vicemarszałek, walcząca od lat, aby można było mordować dzieci nienarodzone, niewidząca nic złego w mordowaniu dorosłych, dla której pomordowani w Katyniu oficerowie i policjanci to „darmozjady z Katynia”, z synem komunistą gloryfikatorem Rosji bolszewickiej i Józefa Stalina. Dla matki z synem ideałem jest „krwawy Felek” Feliks Dzierżyński. Wanda Nowicka twierdzi, iż kto nie był za młodu komunistą, to nie będzie człowiekiem przyzwoitym. Syn Nowickiej działa w organizacji Lewica bez Cenzury. Pisał on m.in. o zbrodni katyńskiej, iż „ZSRR nie było stać na utrzymanie 20 tysięcy darmozjadów”. Następnie zadyma w Warszawie w dniu Święta Niepodległości w wykonaniu Hitlerjugend zaproszonych z Niemiec przez HGW i a priori zapowiedź Komorowskiego, iż trzeba zmienić przepisy dotyczące zgromadzeń publicznych na delegalizowanie wszelkich wystąpień m.in. przed Pałacem Prezydenckim włącznie, a więc z likwidacją „wrogiego” namiotu Solidarni 2010 na Krakowskim Przedmieściu. W miejsce namiotu zapewne planuje się następne wędrówki gęsiego „księży patriotów” z błogosławieństwem nowo wybranego ordynariusza diecezji katowickiej kapłana kapusia Wiktora Skworca, mającego na sumieniu pobicie Kazimierza Świtonia przez MO z połamaniem mu nóg włącznie i zagadkowe „samobójstwa” sześciu proboszczów diecezji tarnowskiej. Co będzie jutro?
Aleksander Szumański
Prowincja ma przyszłośćTegoroczne werdykty głównych nagród literackich pokazują coś ciekawego i, jak się zdaje, wykraczającego poza literaturę. Czas pewien temu jury nagrody Nike ku powszechnemu zaskoczeniu postawiło na prawie dotąd nieznanego tym, którzy o literaturze polskiej czerpią wiedzę z mediów, Mariana Pilota. Teraz kapituła Nagrody im. Józefa Mackiewicza uhonorowała poezję Wojciecha Wencla oraz wyróżniła Szczepana Twardocha i Janusza Węgiełka. Tego ostatniego za powieść „Wiślany szlak”, równie nieznaną jak – zanim go nagrodzono – „Pióropusz” Pilota i równie skupioną na Polsce widzianej z prowincji. Podobną perspektywę przyjmuje też w swojej twórczości Twardoch, ostentacyjnie podkreślający swą śląskość i perspektywę małego miasteczka nawet w tytułach (swój zbiór szkiców i esejów nazwał „Wyznaniami prowincjusza”). Wojciech Wencel także żyje i pisze z dala od wielkomiejskich salonów, w pomorskiej Matarni, której – między innymi jej staremu cmentarzowi – poświęcił wiele wierszy. Nie było to na pewno zamiarem jurorów, ale uczciwa ocena dorobku polskiej literatury w ubiegłym roku nie mogła dać innych efektów: tylko na prowincji jest ciekawie. Uporczywie lansowany w mediach i epatujący swym poczuciem wyższości świat „młodych, wykształconych, z dużych miast”, przemą- drzałość artystycznych salonów nie mają do zaoferowania nic poza tanim snobizmem. Życie, przynajmniej życie intelektualne i duchowe, jest gdzie indziej. Jeśli przyjrzeć się uważnie dziesiątkom, a może setkom rozmaitych lokalnych inicjatyw, to wiedza dziennikarza potwierdza, co do tego w pełni wiedzę pisarza i członka literackiej kapituły. Cokolwiek jest dziś w Polsce ciekawego, to nie w centrali, ale gdzieś poza zapatrzoną w siebie elitą. Wbrew jej przekonaniu – właśnie to napawa optymizmem. RAZ
Podatek zabija ducha w Kościele O tym, jak funkcjonuje podatek kościelny w Niemczech mówi ks. Witold Kuman, od ponad 20 lat posługujący w diecezji Pasau w Bawarii w rozmowie z Jarosławem Wróblewskim. Z jakim skutkiem wprowadzono podatek kościelny w Niemczech? Podatek kościelny był w Niemczech wprowadzany stopniowo po wojnie. On zafunkcjonował wtedy, kiedy była prosperity gospodarcza. Teraz żadne inne rozwiązania nie przyniosłyby takich dochodów Kościołowi w Niemczech jak ten podatek, mimo że wiernych ubywa poprzez wystąpienia z Kościoła i zmniejszenie liczby narodzin.
Kościół na tym zyskał czy stracił? Finansowo jest to rozwiązanie bardzo sprawne w dobrze funkcjonującej gospodarce. Dzięki niemu Kościół wie, na czym stoi.
Co jest finansowane z podatku kościelnego? Pensje biskupów i sufraganów są państwowe, nie z podatku kościelnego. Pensje księży również nie są z niego, ale z gruntów kościelnych, które Kościół wydzierżawił. Z podatku są opłacane osoby świeckie pracujące w Kościele, np. w różnych wydziałach kurii, przedszkola, żłobki, sierocińce, domy opieki itp. prowadzone przez Caritas. On jest integralną częścią kurii. Także remonty kościołów: 35 proc. ma sfinansować parafia, 65 proc. z kurii. Taki remont odbywa się po oficjalnym przetargu. Bogate diecezje jak kolońska czy monachijska dają też uzbieraną nadwyżkę do wspólnego koszyka, z którego wspomagane są diecezje biedniejsze, które są w regionach bardziej rolniczych, a mniej uprzemysłowionych.
A pieniądze z tacy czy intencji mszalnych? To są niewielkie sumy. Nie pobiera się żadnych opłat za chrzest, wychodząc z założenia, że dostęp do wiary powinien być darmowy, a nieograniczany jakimiś płatnościami. Kuria ustala cennik, to jest przejrzyste, co ile kosztuje. To nie są duże sumy. Księża w Niemczech nie biją się o bogate parafie, bo są w inny sposób zabezpieczeni materialnie.
Czy to zabezpieczenie jest do końca dobre? Czy ten finansowy komfort ma swoją cenę? Coś w tym jest, bo taki spokój powoduje, że traci się impet w pozyskiwaniu wiernych. Ksiądz czuje się zabezpieczony. Ma pensję i emeryturę na poziomie średniego niemieckiego urzędnika, a oni nie są źle opłacani.
Słyszałem o takich księżach, którzy przechodząc na emeryturę, kupują sobie samochód turystyczny, zamykają kościół i jadą zwiedzać świat. Są i tacy. Bardzo wielu jednak pomaga dalej na emeryturze w zależności, jak zdrowie pozwala. Oni mieszkają w tzw. związkach parafialnych, bo tutaj prawie nie ma już samodzielnych parafii.
Wróćmy do podatku kościelnego. Dobre strony to spokój finansowy, a minusy? On nie zmusza do pozyskiwania wiernych. Zabezpieczenie, jakie daje, nie przynagla do większej ilości wiernych.
A wierni? Jak się on odbija na nich? Wystąpienia z Kościoła. Najpierw jest zanik praktyk religijnych, później utrata wiary i oficjalne wystąpienie z Kościoła. Czasem małe zaiskrzenie powoduje odejście, wierny wyczyta jakąś negatywną opinię o księdzu czy, jego zdaniem, ksiądz niezbyt pobożnie odprawił pogrzeb jego bliskiego.
Czyli płacę na Kościół i wymagam? Robi się z Kościoła supermarket. Pozycja roszczeniowa ze strony wiernych jest mocna, np. domagają się, aby Msza św. wyglądała w taki sposób, w jaki oni chcą, wybierają pieśni. To, co oferuje Kościół, jest... tylko towarem.
Poglądy wiernych, np. dotyczące edukacji seksualnej, mają wpływ na nauczanie w niemieckim Kościele? Prądy liberalne są na wielu poziomach. Temat moralności seksualnej jest w Kościele tematem tabu. Żeby się wiernym nie narażać i żeby media nie rozszarpały. Dominuje opinia: co ksiądz może o tym wiedzieć, skoro nie ma o tym zielonego pojęcia.
Czy ten model podatku kościelnego sprawdziłby się w Polsce? To jest zinstytucjonalizowanie Kościoła. Przestaje funkcjonować wspólnota, zasada ofiarności czy dobrowolności. Podatek jest swego rodzaju obowiązkiem, musem. To jest zabiciem ducha Kościoła. Jestem w Niemczech 20 lat i może też pewnych rzeczy już nie widzę tak wyraźnie, bo spowszechniały.
A co mówi się w Niemczech o polskim Kościele? To, co do nas przyszło, przyjdzie i do was. Czas, kiedy patrzono z nadzieją na Polskę, to były pierwsze lata pontyfikatu papieskiego. To jest ciągłe patrzenie na Polskę z pozycji wyższej kultury, to daje się odczuć. Oni czują się lepsi.
A jaki jest przeciętny niemiecki katolik? W mojej jednej parafii do kościoła, co niedzielę chodzi ok. 20 proc., a w drugiej ok. 10 proc. Jak na Niemcy to jest średnia. Spowiedź jest martwym sakramentem. Z naszego związku parafialnego liczącego 3700 osób na święta spowiada się kilkanaście na ok. 500 aktywnych. Spowiedź zastąpiły nabożeństwa pokutne albo spowiedź powszechna na początku Mszy św. i jest przeświadczenie, że nie grzeszy się ciężko. Strasznie trudno jest z takiego myślenia wybić, bo to jest już drugie pokolenie.
Wiernych ubywa? Tak, to jest proces od lat 50, czyli od momentu stabilizacji gospodarczej i odczuwalnego dobrobytu. Nic nie znosi próżni, więc jest to wypełniane wiarą np. w amulety, inną aktywnością. Błędy księży są mocno wyolbrzymiane, bezkrytycznie wierzy się telewizji. Rozmawiał Jarosław Wróblewski
Oświadczenie organizatorów Marszu Niepodległości W dniu dzisiejszym odbył się drugi Marsz Niepodległości. Narodowa manifestacja zgromadziła ok. 20 tyś osób, chcących dać wyraz swojej narodowej dumie i przywiązaniu do niepodległego państwa polskiego. Dziękujemy dziesiątkom tysięcy Polaków, którzy przyszli by w sposób godny uczcić święto Niepodległości. Niestety, doszło również do przypadków karygodnych zachowań grup chuliganów i prowokatorów. Organizatorzy Marszu Niepodległości zdecydowanie potępiają bandyckie zachowania, do jakich doszło w Warszawie dzisiejszego dnia. Potępiamy ekstremistów, którzy ścierali się z policją na Nowym Świecie, placu Konstytucji i w innych punktach stolicy. Zdecydowanie potępiamy jakąkolwiek przemoc, jako środek wyrażania poglądów, niezależnie od tego, pod jakimi hasłami byłyby głoszone. W momencie rozpoczęcia przez grupy chuliganów zamieszek na pl. Konstytucji, organizatorzy podjęli decyzję o wyprowadzeniu kolumny manifestantów poza jego obręb. Przedstawiciele Urzędu Miasta zaproponowali alternatywną do zarejestrowanej trasę, na co organizatorzy się zgodzili. Jednocześnie jednak odrzucono prośbę organizatorów Marszu o interwencję w razie zagrożenia Marszu przez grupy mogące go zdestabilizować. Należy podkreślić, że w kolumnie marszowej, która opuściła pl. Konstytucji przed godziną 15.00, nie dochodziło do żadnych ekscesów. Wokół kolumny, w żaden sposób niezabezpieczonej przez siły porządkowe, operowały grupy chuliganów i prowokatorów, które starły się z policją na placu na Rozdrożu. W obliczu eskalacji napięcia i wkroczenia oddziałów policyjnych, organizatorzy postanowili rozwiązać zgromadzenie. Napływają do nas również coraz liczniejsze informacje o lewicowych prowokacjach i nieprawidłowym zachowaniu sił porządkowych. Otrzymujemy relacje o atakowaniu osób nieuczestniczących w zamieszkach, a nawet o prowokacjach, jakich miało dochodzić ze strony osób odpowiedzialnych za porządek publiczny. Obecnie gromadzimy informacje i weryfikujemy ich wiarygodność. Zwracamy się do wszystkich uczestników Marszu Niepodległości o pomoc i nadsyłanie relacji na
kontakt@marszniepodleglosci.pl.
Razem obronimy prawdę o Marszu Niepodległości! Sukces frekwencyjny tegorocznego Marszu niewątpliwie przysłaniają te smutne wydarzenia. Złożyło się na nie kilka czynników: prowokacje lewicowych ekstremistów, bandytyzm chuliganów, nieudolność sił porządkowych. Zasadniczą odpowiedzialność za dzisiejsze wydarzenia, poza bezpośrednimi sprawcami, ponoszą środowiska lewicowych ekstremistów i sprzyjających im mediów, które od kilku tygodni budowały atmosferę przyzwolenia na przemoc, jako metodę wyrażania poglądów. Nie może być zgody na takie zachowania, tak samo jak nie może być zgody na bandytyzm, chowający się za patriotycznymi hasłami. Dzisiejsze zajścia są również dobrą okazją do wystosowania apelu o zmianę polskiego prawa o zgromadzeniach publicznych. Dochodzi, bowiem do kuriozalnych sytuacji, w których legalne przemarsze atakowane są za pomocą zgromadzeń, będących w świetle obowiązującego prawa, również legalnymi… Jest to stan, który prowadzi do patologii i daje środowiskom skrajnym i niebezpiecznym okazję do zakłócania porządku publicznego. Organizatorzy Marszu Niepodległości przygotują w najbliższym czasie projekt zmian w polskim prawie, które uniemożliwią powstawanie podobnych sytuacji. Dziękujemy tysiącom Polaków, którzy godnie manifestowali swoją narodową postawę. To właśnie dla Was jest i będzie Marsz Niepodległości! Organizatorzy Marszu Niepodległości
http://niepodlegli.net
Jako swego rodzaju komentarz zamieszczamy artykuł z „Myśli Polskiej” – admin.
Czy Dmowski byłby z tego dumny? Wydarzenia towarzyszące warszawskim obchodom Święta Niepodległości skłaniają do postawienia kilku pytań o przyczyny, jakie doprowadziły do gorszących scen w stolicy. Pierwsze, siłą rzeczy, skierować trzeba do organizatorów Marszu Niepodległości. Czy aby na pewno dołożyli oni wszelkich starań, by zapobiec sytuacji, w której grupki „zadymiarzy” przenikały do pochodu? Marsz organizowano z dużym wyprzedzeniem, był on nagłośniony i szeroko reklamowany, tak w internecie, jak i na mieście. Można było, zatem przewidzieć, że pojawią się na nim uczestnicy „nadprogramowi”, którym będą przyświecały inne niż organizatorom cele. Wydaje się jednak, że skupiono się na jak najwyższej frekwencji, dlatego też tolerowano kibiców – element niepewny i wybuchowy. Kibice są na marszach i kontrmarszach (parady równości), jak wspomniałem, tolerowani. Uznaje się, że mają zbliżone poglądy, a fakt, że stawiają się licznie i są bezkompromisowi, stanowi nierzadko ich główny atut. Oczywiście sprawą na osobną dyskusję jest kwestia, na ile poglądy ich są faktycznie zbieżne z narodowymi. Okrzyki i race rzucane na teren ambasady rosyjskiej przez ciągnących za marszem „gości” świadczą raczej jednoznacznie o sympatiach uczestników owych zajść. Przed rokiem 1939, w okresie, który nie należał przecież do najspokojniejszych, nie było przypadku, aby podczas organizowanych przez środowiska narodowe akcji sytuacja tak drastycznie wymknęła się spod kontroli, przekształcając się w uliczne zamieszki. A organizowano też pochody, marsze, kontrmanifestacje (na przykład na 1 maja), blokady (jak np. głośna blokada Uniwersytetu Warszawskiego) i wiece, (na które wejścia były biletowane). Była straż utrzymująca porządek. Jakie to ma przełożenie na współczesność? Ano takie, że organizatorzy Marszu powinni także dopełnić wszelkich czynności, które mogły zapobiec niekontrolowanym ekscesom. Można było pomyśleć o imiennych listach dla uczestników marszu, w skrajnym zaś przypadku skorzystać z pomocy prywatnej agencji ochrony. Wiedząc, że środowiska wrogie idei Marszu zrobią wszystko, aby go skompromitować, łącznie z udziałem bojówek lewicy i prowokacjami, trzeba było zrobić wszystko, aby się przed podobną ewentualnością uchronić. Pewność mogła dać tylko stuprocentowa kontrola uczestników pochodu. Postawiono jednak na jego masowość… Pytań, które należałoby postawić, jest zresztą więcej. Czemu na trasie Marszu idącym nie towarzyszyła policja, jak to miało miejsce w latach poprzednich? Dlaczego policja przez dłuższy czas nie reagowała wobec zajść na Pl. na Rozdrożu, dopuszczając do podpalenia wozu TVN? Osoby biorące udział w Marszu podkreślają bezczynność i dezorientację policji, gdy doszło do podpalenia. Czemu władze miasta, będąc poinformowane o sytuacji na Pl. Konstytucji przed godz. 15, zezwoliły na kontynuację Marszu? Czemu ratusz nie interweniował wobec zapowiadanych wcześniej planów blokady legalnego przecież Marszu? Przecież w poprzednich latach udało się poprowadzić obie grupy niemal „bezkolizyjnie”. Z całą jednak pewnością pewna wydaje się być odpowiedz na pytanie postawione w samym tytule, musi ona być niestety negatywna. Bez względu, bowiem na wszelkie zapewnienia i oświadczenia organizatorów, do Polaków dotarł przekaz, który dobitnie obrazował widok pomnika Romana Dmowskiego oświetlonego łuną płonącego samochodu. Maciej Motas
http://mercurius.myslpolska.pl/
I jeszcze gajowy wtrąci swoje trzy grosze. Nie sądzi on, że „bezkolizyjne” poprowadzenie obu grup – polegające na tym, że uczestnicy marszu przemykają się gdzieś bocznymi uliczkami, ustępując gruntu prowokatorskim szumowinom, jest dobrym rozwiązaniem.
Marsz Niepodległości w oczach postronnego obserwatora Zajścia podczas warszawskiego Marszu Niepodległości stanowią wymowną ilustrację tego, jaka jest kondycja tej naszej „niepodległości”. Kilkuset Niemców, nazwanych dla niepoznaki „antyfaszystami” pozwoliło sobie na bezkarne bicie polskich „faszystów”. To, że „polska” policja pobłażała tym ekscesom, można jeszcze zrozumieć biorąc pod uwagę fakt kierowania aparatu państwowego przez etnicznego Niemca Donald Tuska. Trudniej jednak pojąć bierną postawę tysięcy pozostałych uczestników Marszu, którzy jak przypuszczam nie należeli do kategorii tych „młodych, wykształconych” uważających Niemców za swych największych tysiącletnich przyjaciół. Świadczy ona niezbicie, że mamy obecnie problemy nie tylko z polską „niepodległością”, ale również z samymi Polakami. Wyobraźmy, bowiem sobie odwrotną sytuację, w której kilkuset polskich „ekstremistów” zaatakowałoby w Berlinie pokojową niemiecką demonstrację. Zapewne niewielu z nich uszłoby z tego z życiem, a ci, którym by się to udało wylądowaliby na długie lata w niemieckim więzieniu. Dziki jazgot wszystkich zachodnich mediów piętnujących „polskich nacjonalistów” trudno już sobie nawet wyimaginować. Obecny stan III RP pozwoliłem sobie przedstawić w niedawnej publikacji w następujący sposób:
„Fundamentalnym osiągnięciem ostatnich lat było ostateczne ugruntowanie się agenturalno-kolonialnego charakteru władzy w III RP nieudolnie ukrywającej się za potiomkinowską fasadą „niepodległego państwa polskiego”. Praktycznym tego rezultatem jest zaniechanie jakichkolwiek jego działań w zakresie ochrony interesów Polski i Polaków. Mało tego można nawet zaobserwować świadome posunięcia wymierzone w powyższe interesy. Sztandarowym tego przykładem jest sprawa smoleńska, gdzie władze we ścisłej współpracy z Rosjanami uwikłały się w działania zmierzające do zamaskowania prawdy o tej tragedii.” Jak widać jeszcze większym osiągnięciem naszych wrogów było doprowadzenie społeczeństwa do obecnego stanu? Jakie wnioski musi, bowiem wyciągnąć każdy postronny obserwator? Można było Polaków ograbić z majątku narodowego, suwerenności, zainstalować im obcych agentów w charakterze włodarzy, zlikwidować w zamachu resztę niezależnej elity i nie spowodować tym żadnych poważniejszych odruchów samoobrony. Można na dodatek bić ich i obrażać w ich własnej stolicy bez obawy o jakiekolwiek konsekwencje. Krótko mówiąc można z nimi zrobić dosłownie wszystko jak ze stadem baranów i nie potrzeba do tego nawet przewagi fizycznej (materialnej). Do tego bardzo groźnego wniosku musieli już dojść wszyscy nasi wrogowie. Mało tego; musieli sobie zadać pytanie czy Polacy są aż tak głupi, że nie widzą co się z nimi wyczynia? Chyba nie! Oni po prostu nie chcą tego widzieć. Oznacza to całkowitą niemoc i kapitulację. Po prostu, jak bydło w rzeźni, czekają potulnie na swą kolej. W wywiadzie dla Onetu Paweł Kukiz stwierdził:
Chichotem historii jest, że Niemcy - wnuki tych, którzy zamordowali mi dziadka w Auschwitz - przyjeżdżają bronić Polaków przed faszystami w dzień wyzwolenia Polski. Nie mam zamiaru polemizować z panem Kukizem na temat semantyki słowa „faszysta” czy „bronić”, ale w zamian pozwolę sobie na zakończenie sparafrazować jego myśl, tak by adekwatnie oddawała obraz rzeczywistości. Chichotem historii jest, że Niemcy-wnuki tych, którzy zamordowali kogoś w każdej bez wyjątku polskiej rodzinie-przyjeżdżają bić i poniżać Polaków w ich własnej stolicy, a oni nadal łaszą się i im wysługują, a Polki grzeją im z ochotą łóżka. Tylko ktoś pozbawiony krzty honoru i ludzkiej godności może postępować w ten sposób. Taki ktoś może budzić w obcych jedynie bezgraniczną pogardę i takową jest on faszerowany jak Europa długa i szeroka. Ignacy
Morderca ks. Popiełuszki pracuje u posła Palikota Morderca ks. Popiełuszki Grzegorz Piotrowski, były oficer SB, pisze pod pseudonimami dla „Faktów i Mitów” Romana Kotlińskiego, posła Ruchu Palikota. W swoich artykułach atakuje Kościół - ustaliła "Rzeczpospolita". Piotrowski jest jednym z głównych reporterów „Faktów i Mitów" – ustaliła „Rzeczpospolita" w dziennikarskim śledztwie. Współwłaścicielem "Faktów i Mitów" jest poseł Ruchu Palikota Roman Kotliński. Informacje „Rz" potwierdzili byli pracownicy „FiM" proszący o anonimowość. Obaj, niezależnie od siebie, zdradzili, że Piotrowski używa dwóch kobiecych pseudonimów: Dominika Nagel i Anna Tarczyńska. Kotliński - współwłaściciel "Faktów i Mitów", zarejestrowany przez SB jako TW "Janusz" - nie chciał się do tych informacji odnieść - czytamy w "Rzeczpospolitej". Teksty Piotrowskiego o Kościele ociekają nienawiścią do duchownych - pisze dziennik, przytaczając tytuły publikacji mordercy: „Macharski cappo di tutti capi", „Kuria twoja mać", „Stan wysokiego Rydzyka", „Ksiądz żywemu nie przepuści", „Biskup w zalotach". W 2003 r. Piotrowski na łamach „FiM" w tekście „Zabić księdza II" pisał o śledztwie IPN w sprawie mordu na ks. Popiełuszce. Tekst miał nadtytuł „Instytut pie..nia o niczym".
Ciało zamordowanego przez Grzegorza Piotrowskiego ks. Jerzego Popiełuszki (dziś błogosławionego Kościoła katolickiego) wyłowiono z Wisły 30 października 1984 r. Ręce księdza były skrępowane tak, by próby poruszania nimi zaciskały pętlę na szyi. Ciało obciążone było workiem wypełnionym kamieniami. W czasie sekcji wykazano ślady torturowania. Przed zabójstwem ks. Popiełuszki Piotrowski wraz z trzema innymi funkcjonariuszami SB porwał i poparzył żrącym płynem Janusza Krupskiego - działacza opozycji antykomunistycznej, (który zginął 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem). Jak informował "Express Bydgoski" - w 2004 r. Piotrowski - pojawił się w Bydgoszczy i Toruniu. Interesował się tajemniczą śmiercią innego działacza podziemia: Krzysztofa Gotowskiego. Ten współzałożyciel bydgoskiej "Solidarności" zginął w październiku 2003 r. od strzału z broni myśliwskiej. Piotrowski, podając się za dziennikarza o nazwisku Sławomir Janisz, krążył wśród jego przyjaciół, rodziny i znajomych. Zbierał informacje o człowieku, który dobrze znał zarówno Popiełuszkę, jak i oskarżycieli Piotrowskiego w toruńskim procesie. Express Bydgoski
11.11.11 czyli powrót do niepodległościPolacy pokazali, że są za niepodległością. Pomimo nagonki medialnej, morza nienawiści płynącego z przeróżnych gazet wyborczych, wbrew propagandzie oficjalnej – wreszcie zebrali się w dużej grupie i pokazali, co dla nich jest naprawdę ważne. Teraz trzeba robić wszystko, by ta mobilizacja nie została zmarnowana. Nie będzie to łatwe, bo dominująca dotąd w dyskursie publicznym opcja lewacko-rozbiorowa poczuła, że tym razem to nie są przelewki i jeszcze przed Marszem Niepodległości przystąpiła do brutalnego kontrataku, którego efektem były zamieszki, do jakich doszło 11 listopada. Marsz Niepodległości wskazał przy okazji, że prawdziwa opozycja jest w Polsce poza parlamentem, że narasta deficyt demokracji, który może się skończyć siłowym przewrotem, jeśli zasady demokracji – polegające przecież głównie na tym, że wszystkie siły polityczne mają reprezentację w gremiach decyzyjnych – nie będą respektowane. Powiedzmy sobie, bowiem wreszcie wprost: demokracja w Polsce zanika. A rządzący establishment, mimo pozornego poparcia otrzymywanego w wyborach, w gruncie rzeczy nie posiada już upoważniającej go do sprawowania władzy legitymizacji. No, może poza pochodzącymi z podatków łapówkami dla swojej klienteli. Podczas gdy w Polsce lewactwo próbowało zablokować i wyszydzić Marsz Niepodległości, niemiecki sąd konstytucyjny zdecydował, że 5-procentowy próg w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest sprzeczny z tamtejszą konstytucją, bo przecież z zasady konstytucyjnej wynika proporcjonalność głosowania, a jej ograniczenie na terenie krajowym wprowadzono tylko z przyczyn pragmatycznych – teoretycznie ugrupowania mają dzięki niemu liczniejsze reprezentacje, co ułatwia tworzyć rząd. Tymczasem PE rządu nie tworzy, więc dodatkowe ograniczenia są sprzeczne z prawem. Oznacza to, że w kolejnym europarlamencie zasiądą ugrupowania o poparciu na poziomie minimum 1 proc. – gdyż Niemcy mają ok. 100 miejsc w PE. Gdyby tę samą zasadę wprowadzić w Polsce, to realny próg wyniósłby 2 procent. Może warto by obecną mobilizację antyestablishmentową skierować w kierunku takich reform? By za 2,5 roku powoli ropocząć proces wysyłania obecnej elity politycznej tam, gdzie jej miejsce – czyli na śmietnik historii… Tomasz Sommer
Żywność halal wspiera ugrupowania terrorystyczne Część zysków płynących ze stale rosnącego przemysłu halal przekazywana jest ugrupowaniom powiązanym z terroryzmem - informuje portal euroislam.pl
Mięso halal stanowi coraz większy odsetek spożycia mieszkańców Zachodniej Europy. W cenie produktu klient uiszcza opłatę dla islamskich ekspertów decydujących czy mięso jest halal. Część z tych ekspertów posiada certyfikat Unii Organizacji Islamskich we Francji (UOIF), która jest silnie powiązana z Bractwem Muzułmańskim. Według francuskiego dziennikarza Alexandra del Valle "Prawie 60% rynku żywności halal jest kontrolowane przez organizacje należące do Bractwa". Żywność halal to rodzaj pożywienia produkowanego zgodnie z prawem szariatu, po arabski słowo to oznacza "legalny" lub "dopuszczalny". Orwellsky
Lawina podwyżek cen ruszyła. "Od następnego roku podwyżki cen energii sięgną kilkudziesięciu procent"
1. Od nowego roku zaczniemy odczuwać w swoich kieszeniach skutki polityk gazowej i klimatyczno-energetycznej, prowadzonych przez rząd Donalda Tuska. Właśnie Urząd Regulacji Energetyki ogłosił, że główny dostawca gazu na naszym rynku, czyli PGNiG zwrócił się z wnioskiem o „bardzo wysoką” (dwucyfrową) podwyżkę cena gazu już od 1 stycznia 2012 roku. Ponieważ aż 2/3 sprzedawanego przez PGNiG pochodzi z importu, głównie od Gazpromu, to dopiero teraz zaczniemy odczuwać skutki kontraktu gazowego podpisaną z tą rosyjską firmą. Przypomnijmy, że pod koniec 2010 roku Wicepremier Pawlak z Wicepremierem Rosji Sieczinem podpisali porozumienie o dodatkowych dostawach rosyjskiego gazu do Polski. Rząd Tuska uznał to porozumienie za swój wielki sukces, będący ponoć dowodem bardzo dobrych stosunków z Rosją. Umowę podpisano do roku 2022 ale nastąpiło to dopiero po burzliwej debacie w Sejmie, zarządzonej zresztą na wniosek PiS, bo wcześniej rząd Donalda Tuska forsował umowę gazową aż do roku 2037. Poza tym w kontrakcie zawarte są: formuła cenowa kupowanego gazu oparta na cenach ropy naftowej i ceny prawie 2 krotnie wyższe niż te, po jakich Rosja chciała ostatnio sprzedawać gaz Chinom i znacznie wyższe niż dla odbiorców w Europie Zachodniej takich jak RWE E.ON, czy GDF Suez, zakaz reeksportu przez Polskę gazu kupionego w Rosji, opcja bierz i płać (a więc płać także wtedy, kiedy nie jesteś w stanie gazu zużyć).
2.To zadziwiające, że mająca ponoć bardzo dobre stosunki z Rosją - Polska, musiała dokonać tych wszystkich ustępstw, żeby kupić od Rosjan 2 mld m3 brakującego nam gazu, który to wcześniej dostarczała nam spółka rosyjsko -ukraińska RosUkrEnergo. Przestała nam ten gaz dostarczać tylko, dlatego Rosjanie zdecydowali się ją rozwiązać, ale jej zobowiązania w dostawach oficjalnie przecież przejęli. Wtedy już przynajmniej część ekspertów zastanawiała się, dlaczego zamiast podpisania porozumienia pomiędzy dyrektorem ds. zbytu w Gazpromie i dyrektorem ds. zakupów w PGNiG na zakup w ciągu 4 najbliższych lat po 2 mld m3 gazu rocznie (a więc do czasu oddania do użytku Gazoportu w Świnoujściu), polski rząd zdecydował się na wielomiesięczne negocjacje w wyniku, których kupuje te dodatkowe 2 mld m3 gazu w ciągu 11 najbliższych lat i jednocześnie oddaje wszystkie dotychczasowe pożytki z kontraktu gazowego Rosjanom. Podsumowując, kupujemy gaz nie na kredyt, ale za gotówkę, płacimy bez zbędnej zwłoki, ceny gazu są niezwykle korzystne dla sprzedającego, czyli Gazpromu, a jeszcze żeby ten kontrakt realizować, musimy dokonać całego szeregu ustępstw na rzecz rosyjskiej firmy.
3. W ostatnich miesiącach na skutek przyjętej formuły cenowej ceny kupowanego w Gazpromie gwałtownie rośnie. Jesienią wyniosła ponad 360 USD za 1000 m3 a od nowego roku może wynieść ponad 550 USD za 1000 m3, czyli ulegnie prawie podwojeniu. Oczywiście w Polsce nic o tym nie wiemy, relacje handlowe z Gazpromem są owiane tajemnicą, a jak kształtują się ceny, po jakich kupujemy gaz z Rosji możemy się tylko dowiedzieć z ukraińskich mediów, które piszą o takich cenach rosyjskiego gazu dla tego kraju. Ponieważ mamy identyczną umowę gazową z Rosją jak Ukraina (tak nawiasem to za ten kontrakt Julia Tymoszenko została skazana przez ukraiński sąd na 7 lat więzienia), można wnioskować, że ceny kupowanego przez nas gazu są identyczne z tymi, które płaci Ukraina.
4. Do URE wpłynęły również wnioski koncernów energetycznych o podwyżki od 1 stycznia 2012 cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych. Wnioski te zawierają propozycje podwyżek cen od 8 do blisko 20%. To są z kolei rezultaty podpisanego przez Tuska w grudniu 2008 roku w Brukseli tzw. pakietu klimatyczno-energetycznego. Ale to dopiero początek tych podwyżek. Od następnego roku podwyżki cen energii sięgną kilkudziesięciu procent, ponieważ w większym zakresie niż do tej pory ruszy konieczność kupowania pozwoleń na emisję, CO2 przez koncerny energetyczne. Jeżeli dołożymy to tego rosnące wręcz z tygodnia na tydzień ceny paliw to dopełni to obrazu podwyżek cen nośników energetycznych. Od 1 stycznia 2012 roku na skutek znacznej podwyżki akcyzy paliwowej, ceny paliw na stacjach wzrosną o kolejne 20-30 groszy za litr. A ponieważ ceny energii są składnikiem kosztów wytwarzania wszystkich towarów i usług, to już niedługo widać to będzie w ich cenach.Zbigniew Kuźmiuk
Dzień Niepodległości w mediach i wnioskach różnych ważnych postaci. Nie zszokowało mnie to, że Seweryn Blumsztajn triumfował na pierwszej stronie Wyborczej: „Zgromadzenie Kolorowej Niepodległej obroniło Marszałkowską”. Gazeta nie udaje nawet, że nie jest w całej tej historii wyjątkowo wojowniczą stroną. W dobie mediów „tożsamościowych”, bardziej kreujących rzeczywistość niż opisujących ją (to ostatnie niejako przy okazji) Czerska bije rekordy w czymś, do czego wszyscy przykładamy rękę. A jednak ciągle się dziwię. Na trzeciej stronie weekendowej „Wyborczej” relacja z piątkowych zdarzeń podpisana przez sześć osób. Nie wiem, czy śmiać się czy płakać, kiedy czytam taki opis:
„O 13.40 od strony Ronda Dmowskiego nadeszli z flagami pierwsi narodowcy. Nie wiedzieli, że Marszałkowską już nie przejdą na Pl. Konstytucji. Wywiązała się bijatyka z anarchistami. W ruch poszły kostki brukowe i butelki. Jeden chłopak został ranny w głowę. Zabrała go karetka” Cywilizowana ponoć gazeta opisuje tymi słowami prostą historię. Jacyś ludzie nazwani „narodowcami” chcieli gdzieś dojść, a jacyś inni („anarchiści”), jeszcze grubo przed zasadniczymi wydarzeniami, nie chcieli ich przepuścić, więc spuścili im manto. „Jeden chłopak został ranny”. Jaki chłopak? Z której strony? Przypomina się parodia propagandy czasów stanu wojennego autorstwa Jacka Kaczmarskiego, opowiadającej jak to rzekomi samobójcy nadziewali się sami na noże, które wbijały im się w plecy. Ale pojawia się też pytanie bardziej zasadnicze. Krytyka Polityczna tłumaczy się z jakiegoś incydentu na Nowym Świecie, twierdzi, że antyfaszyści całkiem przypadkiem wybrali sobie „Nowy Wspaniały Świat” . No dobrze, ale, z czego oni się właściwie tłumaczą? Przecież w relacji aż sześciu dziennikarzy Wyborczej żadnego incydentu na Nowym Świecie po prostu nie ma. Nie ma i już. Jak u Orwella. Na papierze króluje triumfujący Blumsztajn. Na stronie Wyborcza.pl pojawiają się jednak ślady rozbieżności opinii. Krystyna Naszkowska chwali półgębkiem Tomasza Terlikowskiego za to, że prawej stronie potępił akty chuligaństwa. I niejako przy okazji pyta, dlaczego po lewej stronie nie znalazł się jego odpowiednik, który poradziłby lewakom zrobienie Kolorowej Niepodległej w pewnym oddaleniu od prawicy. Wtedy marsz prawicowców skompromitowałby się jej zdaniem sam. Dlaczego nikt taki się po lewej stronie nie znalazł? Dobre pytanie. Może, więc przypomnijmy, od czego się zaczęło rok temu? Od zapowiedzi lewaków, że będą blokowali prawicowców. Cała reszta to pochodna: od importu radykałów z Niemiec zapraszanych do walki z nazizmem po obecność na Marszu kibiców, którzy zwietrzyli okazję do podymienia. Tak trudno tę prawidłowość zauważyć? Trudno jak się ma kłopoty z oczami. Żeby się zrehabilitować za dzielenie włosa na czworo Naszkowska znajduje wszakże niezawodną po tamtej stronie metodę. Atakuje w drugim komentarzu Jarosława Kaczyńskiego. Ma siać nienawiść do Niemiec. „Sianie” to czynność, jakiej prezes PiS oddaje się równie często, co „zianie”. Kaczyński zapytał, czy polskie władze nie powinny zatrzymać niemieckich anarchistów jeszcze przed całą awanturą. Dobre pytanie – na swoim blogu Kataryna przypomina jak sprawnie radziła sobie z podobnymi przypadkami policja niemiecka. Nie jestem generalnie pewien, tak jak prawicowa opozycja, że wszystko, co robiły tego dnia władze to jeden wielki błąd. Nie jest tak, że takie wydarzenia jak burzliwe demonstracje z rzucaniem kostką brukową, i nawet podpalaniem samochodów, da się gdziekolwiek na świecie wyeliminować. Ale pomysł, aby czekać na autobusy pełne cudzoziemców przyjeżdżających z jednym celem: aby dymić, wydaje się dość naturalny. Cóż, albo mamy państwo pozbawione wyobraźni, albo sparaliżowane polityczną własnością. Wybierajcie! Jeszcze lepszym jest pytanie o to, jak bardzo trzeba nie mieć wrażliwości żeby nie widzieć absurdu sytuacji: Niemcy z pałami w dzień największego polskiego święta narodowego tłuką na warszawskich ulicach Polaków w biało-czerwonych szalikach. Tłuką za te szaliki właśnie. Naprawdę nie uderza was fakt, że prawie połowa aresztowanych to obywatele niemieccy? W sobotniej „Rzeczpospolitej” Tomasz Wróblewski kwituje zdarzenia komentarzem o coraz większej aktywności radykalnej lewicy w całej Europie. Łączy to zjawisko z ogólnoświatowym kryzysem. I nawet z zachowaniem prezydenta Baracka Obamy, który podzielił amerykańskie społeczeństwo na „nas”, czyli tak zwanych oburzonych, i na finansjerę. „Piątkowe zdarzenia to nie incydent, to raczej część głębszych przemian społecznych w całym zachodnim świecie” – pisze Wróblewski. Coś jest w uchwyconej tym komentarzem atmosferze. Wszystko się na nią składa: chaos wewnątrz Unii Europejskiej, poczucie niestabilności współczesnego kapitalizmu, frustracje ludzi pozbawionych celu i porządkującej świat idei. To rzeczywiście czas żeru różnych radykalizmowi: także i lewicowego. Są i tacy, co wieszczą powrot gwałtownych lat 30. Z ich nieomal plemiennymi podziałami i ideologiczną nienawiścią. Pewnie ci zadymiarze z Niemiec z równą łatwością gnają do Polski gromić miejscowych „nazistów”, jak do innej stolicy wywracać świat kapitalistycznych porządków.Tylko, że równocześnie wszystko to jest dużo bardziej skomplikowane. Bo polska bitwa jest i nie jest częścią tej ogólnoświatowej. Bo tu starli się jednak obrońcy tradycyjnego państwa narodowego (nawet, jeśli nie do wszystkich da się czuć sympatię), z tymi, którzy chcą posłać takie zjawiska jak patriotyzm, tradycja, religia do lamusa. I w tym sensie trochę wciąż kawiorowa polska lewica chcąca się jak najszybciej roztapiać w Europie jest siłą niekoniecznie antyestablishmentową. Jest sojusznikiem biurokratycznych unijnych elit szukających ratunku w europejskim abrakadabra. Przeciwników patriotycznego marszu skrzykiwała Wyborcza. A jaka ona jest? Trochę flirtująca z antykapitalistycznymi teoriami, a trochę utożsamiająca się wciąż z inna utopią neoliberalną czy może nawet ultraliberalną. Głoszący pochwałę stuprocentowego podatku spadkowego Jacek Żakowski i uznający takie przekonania za herezję Witold Gadomski jednoczą się w niechęci do nieznośnych więżących ich miazmatów przeszłości, (choć może Gadomski z trochę mniejszym entuzjazmem). A Krytyka Polityczna z jednej strony wzywa do antyburżuazyjnego przebudzenia, z drugiej – przyjmuje prezenty od PO. Bo łączy ich wspólny wróg. Ja wiem, że komplikowanie rzeczywistości to zajęcie niebezpieczne. Ale cóż poradzić, że on nie da się ułożyć według zachcianek tego czy innego komentatora?
Piotr Zaremba
Różnica. Zderzyły się dwa ekstremizmy, ale jeden, ten lewicowy, jest częścią mainstreamu. I to jest problem Bez wątpienia 11 listopada mieliśmy do czynienia z agresją, przemocą i bojówkami zarówno lokującymi się na prawej jak i lewej stronie. Ta ich autoidentyfikacja jest oczywiście fałszywa, bo mamy do czynienia z użyciem ideologii, jako przykrywki dla przemocy. Akceptacji nie może być ani dla jednych, ani dla drugich. A jednak, o żadnej symetrii mówić nie można. Bo awanturnicy, którzy przyczepili się do Marszu Niepodległości, nie mieli z organizatorami nic wspólnego. Odcięto się od nich, nikt ich nie zapraszał, nie wspierał, nie udzielał gościny, nie biorą publicznych pieniędzy. Więcej, zostali jednoznacznie potępieni. Trudno, więc przypisywać uczestnikom kilkunastotysięcznego spokojnego marszu jakiekolwiek powiązania z przemocą. Nie ma na to cienia dowodu. Niestety, inaczej jest po drugiej stronie.Tam udział znanych z przemocy i bezwzględności niemieckich bojówkarzy "antify" był działaniem zamierzonym. Przybyli oni do Polski za zaproszenie Porozumienia 11 listopada, w skład, którego wchodzi między innymi "Krytyka Polityczna". Ściągnięcie ich z Niemiec poprzedziła świadoma i celowa akcja Stowarzyszenia Nigdy Więcej. Wykazał to dobitnie w swoim programie Jan Pospieszalski. Przedstawiciel "Nigdy Więcej" pojechał w tym celu do Berlina, rozklejał plakaty, zapraszał do "walki z polskim nazizmem". Podobnie jak cała koalicja. Blokada Marszu Niepodległości była z założenia imprezą mającą na celu łamanie prawa. Nic nie wymknęło się spod kontroli, nic nie wyszło przypadkiem. Nie. Dokładnie tak miało być. Tego chciała lewica. Bojówkarze skrajnej lewicy, w tym niemal 100-osobowa grupa z Niemiec, znalazła schronienie w lokalu "Nowy Wspaniały Świat" na Nowym Świecie, lokalu ekskluzywnym, wynajętym "Krytyce Politycznej" decyzją władz miasta z Platformy Obywatelskiej. Bandyci z pałkami uczący Polaków kopniakami tolerancji wiedzieli, że w "Krytyce" znajdą azyl - i znaleźli. Nie wiadomo czy byli tam przed tym jak napadali na członków polskich grup rekonstrukcyjnych, pluli na historyczne polskie mundury, kopali ludzi z flagami narodowymi. Na pewno zaś - byli po tym. Tam uciekli. Tam otworzono im drzwi jakby wracali do domu. Mamy, więc do czynienia z działaniem, w którym pośrednio za schronienie dla lewicowych bandytów płaci polski podatnik. Wspiera ich - bo ona promowała Porozumienie 11 listopada zapraszające bojówkarzy - "Gazeta Wyborcza". I tych faktów nie zmieni żadna manipulacja, żadna przewaga wynikająca z siły medialnej obozu lewicy, który wmawia nam teraz, że największy problem to spalenie wozu TVN. Tak, to problem. Ale chuligańskie, bandyckie wybryki zdarzały się i niestety będą zdarzały. Natomiast, gdy w ochronę takich działań angażują się największe media, kiedy wchodzi w to organizacja finansowana przez struktury państwowe i samorządowe, zaczyna się robić naprawdę niebezpiecznie. Politycy Platformy mówili po tych wydarzeniach, że tylko wariat mógł wpaść na pomysł zaproszenia Niemców by uczyli pałkami i kopniakami tolerancji Polaków w dniu Święta Narodowego. Otóż szanowni Państwo - ci wariaci są znani. To niestety, ale także wasze zaplecze polityczne. To struktury finansowane od lat waszą decyzją. Teraz "Krytyka Polityczna" grozi sądem każdemu, kto będzie im przypisywał jakikolwiek związek z niemieckimi pałkarzami. Mówiąc szczerze, taka rozprawa nie byłaby złym pomysłem. Pozwoliłaby wszystkie te dane zdokumentować, zebrać razem, dotrzeć do nowych informacji. Bo jak długo będziemy jeszcze tolerowali hodowanie skrajnych, antypolskich, antykapitalistycznych i antykościelnych ekstremizmów za publiczne pieniądze? Bo to jest właśnie ta różnica, która nie pozwala zgodzić się na równanie, że zderzyły się po prostu dwa ekstremizmy. Tak, zderzyły się, ale jeden jest na marginesie, nieakceptowany przez mainstream konserwatywny. Drugi natomiast jest mainstreamu lewicowego ważną częścią. Ludzie związani z zaproszeniem bojówkarzy, ze świadomym sięgnięciem po przemoc, występują w mediach, są zaprzyjaźnieni z wielkimi mediami, korzystają z publicznych pieniędzy. Jak długo jeszcze? Dziennik Michała Karnowskiego
Zdelegalizować „Krytykę Polityczną”. "To właśnie w jej siedzibie znaleźli gościnę bandyci z niemieckich, lewackich bojówek" Wydarzenia, których byliśmy świadkami 11 listopada to niewątpliwie „zasługa” środowisk skrajnej lewicy i redakcji „Krytyki Politycznej”, której redaktorzy byli jednymi z inicjatorów „pokojowych” blokad. Istnieje uzasadnione podejrzenie - o czym wspomnieli na konferencji prasowej organizatorzy Marszu Niepodległości - że to właśnie w siedzibie Krytyki Politycznej, w kawiarni Nowy Wspaniały Świat, przed zadymami na mieście, znaleźli gościnę bandyci z niemieckich, lewackich bojówek, którzy polską granicę przekroczyli 11 listopada około 1.00 w nocy. Trwa teraz obywatelskie śledztwo gdzie spędzili kilka godzin po przybyciu do Warszawy, zanim wyruszyli na miasto robić swoje niemieckie porządki. Warto jeszcze raz przypomnieć, o czym pisał portal wPolityce.pl, że ci niemieccy bandyci, w stolicy Polski, w Narodowe Święto Niepodległości zaatakowali uczestników przemarszu grup rekonstrukcyjnych, który to historyczny pochód miał przejść Traktem Królewskim. To właśnie w okolicach bastionu Krytyki Politycznej, na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej operowali lewacy, przez co trasę przemarszu musiały zmienić nie tylko grupy rekonstrukcyjne, ale również Kompania Honorowa Wojska Polskiego. To tak swoją drogą kolejny przykład na to jak silne mamy państwo. Zagrożenie narastało już przed Marszem Niepodległości. Tzw. Porozumienie 11 listopada, które zapowiadało blokady, a do którego Porozumienia należy Krytyka Polityczna, cały czas nie tylko podsycało atmosferę, ale jawnie głosiło, że w dniu narodowego święta nie zamierza przestrzegać polskiego prawa. Informacja o tym, że do Polski wybierają się niemieckie bojówki - które to bojówki Porozumienie witało radośnie na swoich stronach internetowych „Willkommen” - wystraszyło wiele osób. Dobrym przykładem może niech będzie to, że kiedy zaproponowałem, aby uczniowie jednej ze szkół, w ramach praktyk zrobili fotoreportaż z Marszu Niepodległości, to na początku szkoła wyraziła zainteresowanie i zgodę, nawet zgłosiło się 3 uczniów. Jednak po informacjach o tym, że do Warszawy zjadą niemieccy bojówkarze, aby rozprawić się z Marszem Niepodległości, szkoła musiała się szybko z tego pomysłu wycofać. Żaden rozsądny nauczyciel nie naraża swoich uczniów na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Przeczuwając zagrożenie płynące z pojawienia się niemieckich lewaków, zarejestrowaliśmy przemarsz z kościoła, w którym odbyć się miała przed Marszem msza, na pl. Konstytucji. Zgłosiliśmy ten przemarsz pomimo wcześniejszych sugestii płynących ze strony służb porządkowych, które błędnie oceniły zagrożenie związane z najazdem do Warszawy nie tylko niemieckich, ale i polskich lewaków. Dzięki temu, blisko półtorej tysiąca osób, które przyszło na mszę miało, jako taką ochronę policyjną w asyście, której, już po mszy, wyruszyliśmy i poprowadziliśmy ludzi ulicą Emilii Plater w kierunku Pl. Konstytucji, aby dołączyć do Marszu Niepodległości. Pierwotna trasa ulicami Wspólną i Marszałkowską, była już zablokowana przez zamaskowanych bandytów. Świadomi, czym się to skończy Krytyka Polityczna czynnie uczestniczyła w napędzaniu ludzi na blokady. Nakłaniała tym samym do łamania prawa. Tak zwana „Kolorowa Niepodległa”, organizowana właśnie przez „Krytykę Polityczną” miała być tylko jednym z elementów tej blokady. Organizujemy nasz wiec Kolorowa Niepodległa, który będzie również częścią naszej inicjatywy blokowania - mówił 7. listopada w radiowej Trójce w audycji „Za, a nawet przeciw” Łukasz Korda z Porozumienia 11 listopada. Dążenie, więc do bezpośredniej konfrontacji, do tworzenia zagrożenia publicznego leży po stronie Porozumienia 11 listopada i Krytyki Politycznej, która teraz na swoich stronach internetowych tłumaczy się z zaszłych w naszej stolicy wydarzeń:
Zorganizowaliśmy fiestę wolnościową pt. „Kolorowa Niepodległa”, która przebiegła w przyjaznej i spokojnej atmosferze. Popieraliśmy także pacyfistyczną blokadę. Już w zeszłym roku można się było przekonać jak wyglądają pacyfistyczne blokady Marszu Niepodległości, kiedy to „pacyfiści” starli się z policją. Wielu z nich zostało zatrzymanych, a przeciwko ponad trzydziestce, w tym przeciwko obecnemu posłowi Biedroniowi, toczą się postępowania karne. I wiadomo od początku było, że podobny „pokojowy” przebieg będą miały tegoroczne blokady, do których uporczywie zachęcała Krytyka Polityczna. Krytyka Polityczna stając w tym roku na drodze Marszu Niepodległości stanęła, więc na drodze polskiemu prawu. Stała się inicjatorem zamieszek. Również inicjatorem tych burd wywoływanych przez chuliganów, którzy próbowali włączyć się do Marszu Niepodległości. Gdyż zezwolenie na łamanie prawa, nawoływanie do łamania prawa, wyrażanie sympatii dla wszelkiej maści bandytyzmu, jakimi są m.in. bojówki anarchistyczne skupione w Porozumieniu 11 listopada, owocuje właśnie takimi zachowaniami, jakimi byliśmy świadkami również na pl. Konstytucji i Placu na Rozdrożu. Nie może, więc być tak, że środowisko, które stanowi zagrożenie dla ładu i bezpieczeństwa publicznego otrzymuje od miasta ogromny lokal w bardzo atrakcyjnym miejscu, w którym prowadzona jest działalność zarobkowa, dzięki której środowisko to ma wsparcie finansowe. A na dodatek środowisko to jest dofinansowywane z naszych podatków poprzez dotacje płynące z Ministerstwa Kultury i Sztuki i Dziedzictwa Narodowego. Służby państwowe muszą na taką działalność „społeczno-kulturalną” reagować zdecydowanie. Odcięcie od źródeł finansowania to drugi krok. Pierwszym powinno być dochodzenie policyjne i prokuratorskie w związku z jawnym łamaniem prawa przez Krytykę Polityczną, na co zwracał uwagę jeszcze przed 11 listopada Rafał Ziemkiewicz cytując kodeks wykroczeń: Artykuł 52 § 1:Kto przeszkadza lub usiłuje przeszkodzić w organizowaniu lub w przebiegu niezakazanego zgromadzenia (…) bezprawnie zajmuje lub wzbrania się opuścić miejsce, którym inna osoba lub organizacja prawnie rozporządza, jako zwołujący lub przewodniczący zgromadzenia (…) posiadając przy sobie broń, materiały wybuchowe lub inne niebezpieczne narzędzia (…) podlega karze aresztu do 14 dni, karze ograniczenia wolności albo karze grzywny?. § 2: „Podżeganie i pomocnictwo są karalne”. Dziennik Jerzego Wasiukiewicza
11 listopada w stolicy był twórczym rozwinięciem działań i metod obecnej władzy od początków jej panowania i wcześniej To, co wydarzyło się 11 listopada w Warszawie jest prostą kontynuacją zamierzonych działań obecnej władzy, popieranych z zapałem przez mainstreamowe media. Pierwszy krok miał miejsce w 2005 roku, kiedy Platforma Obywatelska utrąciła koalicję z PiS. Po raz pierwszy nastąpiło tak powszechne rozczarowanie do elit politycznych, które nie potrafiły się porozumieć. Nie były zdolne do zawarcie jakiegokolwiek kompromisu. Nie interesowało ich dobro kraju. Zlekceważyli oczekiwania milionów Polaków na POPiS. Ważniejsze stały się osobiste ambicje, odwet za przeżyte frustracje. Platforma przy silnym wsparciu mediów obarczyła cała winą drugą stronę. Drugim etapem nasilenie wrogości do wszystkiego, co łączy się z PiS nastąpiło po zwycięskich wyborach 2007. Najlepszą ilustracją tego stosunku było traktowanie śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jedną z najbardziej atakowanych dziedzin, szczególnie rozwijaną przez Lecha Kaczyńskiego, a z wielu punktów widzenia niebezpieczną dla obecnego establishmentu, była kwestia tożsamości narodowej. I nieodzownej dla jej kształtowania w świadomości i postawie społecznej kolejnych pokoleń Polaków, pielęgnowania pamięci o naszej przeszłości. O czynach naszych przodków, tych sprzed stuleci, ale i tych sprzed kilku dziesięcioleci. Wydobywanie na światło dzienne czynów bohaterskich, ale i czynów niskich, podłych i zbrodniczych. Wystawienie rachunku sprawcom jednych i drugich czynów. Jest oczywiste, że taka postawa i takie działania stanowią wielkie zagrożenie dla ogromnych grup interesów o „zszarganej” przeszłości, a mających wpływ na obecną politykę, gospodarkę i media. Dlatego też najbardziej wpływowe media mające najróżniejsze powiązania z przeszłością, nie zawsze świetlistą, harmonijnie nadążały za postawą polityków PO i wszelkiej maści postkomunistów, dyskredytujące i dyskwalifikujące ścieżkę, którą próbował budować Lech Kaczyński. Postawa niechęci przemieszana niejednokrotnie z wrogością do postaw, w których na równych prawach przywiązanie do przeszłości, do tradycji, do wartości, które są w niej zawarte, obcują z dniem obecnym, osiągnęła swój szczyt pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu po tragedii smoleńskiej. I postawa ta trwa do dziś. W ostatni piątek została tylko twórczo rozwinięta. W takim świetle trzeba patrzeć na działania policji w Święto Niepodległości. Na prawdopodobne prowokacje, usprawiedliwiające użycie środków nadzwyczajnych przez policję - gazów, i armatek wodnych. W takiej perspektywie trzeba widzieć ciche tolerowania przez władze Warszawy i policję niemieckich bojówek. Na zaproszenie przez „nieznanych sprawców” niemieckiego młodocianego, miejmy nadzieje, amatorskiego, a nie zawodowego komanda, dla wzmocnienia siły i wyrazu wcześniej zaplanowanej przemocy. Po to, aby władze państwa mogły oskarżać faszystów, kiboli i nacjonalistów o wszczęcie burd. Takie są też prawdziwe powody roztoczenia parasola ochronnego przez władze stolicy nad garstką – uczestników lewicującej „Kolorowej Niepodległości”, rozdmuchanej przez media do niebywałych rozmiarów. Nasz pochód, choć legalny – szedłem w nim od Placu Konstytucji do Placu na Rozdrożu wraz z Łukaszem Warzechą i Rafałem Ziemkiewiczem - został przepchany przez siły porządkowe, ubrane w kostiumy nawiązujące do strojów dawnego ZOMO ( to jedyny znany mi przykład objawu szacunku do tradycji obecnej władzy), na trasę bardziej niż okrężną. Dzięki temu spacer był zdrowy, bo długi, ponad dwugodzinny. Mimo to podobno żadna telewizja nie zdążyła nakręcić przemarszu naszej pokojowej demonstracji. Dopiero po jej rozwiązaniu przy Placu Na Rozdrożu zaczęły się wybryki o charakterze chuligańskim, czy wręcz przestępczym. Jednak wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że w grupie osób, które najpierw próbowały wywrócić satelitarny wóz transmisyjny TVN, a następnie podpaliły go, było dwóch-trzech prowokatorów. Z jaką policją związanych? Kiedyś nazywała się tajną policją polityczną. Tych nowoczesnych formacji już nie znam. Dziennik Jerzego Jachowicza
Wykład prof. Tomasza Panfila o mitach i symbolach państwa polskiego Oprócz mitów prawdziwych mogą być też mity wykreowane sztucznie, na naszych oczach dzieje się to cały czas. W tej chwili kreowany jest mit tzw. ikony prawości – Henryki Krzywonos, która (gdy prądu zabrakło) zatrzymała komunikację w czasie strajku stoczniowców. Prawda jest inna, mit jest inny". Kolejny wykład z cyklu wykładów, zorganizowanych przez Stowarzyszenie Polska Jest Najważniejsza pt. „My i Państwo”, wygłosił prof. KUL Tomasz Panfil. Mówił o mitach i symbolach państwa polskiego. Rozpoczął swój wykład od wyjaśnienia pojęcia mitów. Mity w języku potocznym to prawie bajki, rzeczy nieprawdziwe, baśnie, legendy. W ujęciu historycznym jest dokładnie odwrotnie - mity są konglomeratami opowieści, zwyczajów, symboli, strojów, gestów, zachowań, wszystkiego co przekazuje informacje i historie ważne dla danej społeczności, dzięki nim społeczeństwo próbuje znaleźć swoje miejsce w świecie. Mity, jak powiedział profesor, są prawdziwe ze swojej własnej natury. Prawdziwości mitów nie trzeba udowadniać, one się udowadniają same. Następnie profesor pokazał słuchaczom krótką impresję - prezentację slajdów, na których znalazły się symbole dla Polski ważne, to co się z historią czy państwem polskim kojarzy – flaga biało-czerwona, Roman Dmowski, rzeźba małego powstańca, płonąca wieża Zamku Królewskiego, orzeł w koronie, Józef Piłsudski na kasztance, logo Solidarności, zdjęcie powstańców warszawskich, znak Polski Walczącej, godło państwowe, 1 Kompania Kadrowa, polska flaga na gruzach klasztoru Monte Cassino, czołg stojący przed kinem Moskwa w czasie stanu wojennego, czaszki oficerów z Katynia, manifestacja w rocznicę tragedii smoleńskiej. Ale wśród tych symboli oczywistych i chwalebnych były także zdjęcia Lecha Wałęsy czy fotografie z czasów Okrągłego Stołu, na których tzw. bohaterowie Solidarności świętują porozumienie z postkomunistami w Magdalence. „Czy się to nam podoba czy nie - skomentował profesor Panfil - Lech Wałęsa jest symbolem. Może nie dla nas, ale na zewnątrz zdecydowanie. Gdybyśmy zapytali przeciętnego Amerykanina, co mu się kojarzy z Polską, powiedziałby: Lech Walesa, bo przecież on obalał komunę". "Tak jest z mitami, one są prawdziwe, są ważne, ale są również mity fałszywe, są mity, które są tworzone przez grupę społeczną, żeby powiedzieć, co jest dla tej grupy ważne. Oprócz mitów prawdziwych mogą być też mity wykreowane sztucznie, na naszych oczach dzieje się to cały czas. W tej chwili kreowany jest mit tzw. ikony prawości – Henryki Krzywonos, która (gdy w rzeczywistości prądu zabrakło) zatrzymała komunikację w czasie strajku stoczniowców. Prawda jest inna, mit jest inny. Mit nie musi się opierać na faktach, ważne jest, żeby danej grupie społecznej, która tego mitu potrzebuje do jakichś celów, mit odpowiadał". Profesor Panfil opowiadał o dwóch mitach początku, mitach genetycznych państwa polskiego, które ze sobą rywalizowały. Mit wielkopolski, czyli mit Piasta, późniejszy Lecha, (który spotkał orła) i mit małopolski o królu Kraku, który pokonał smoka wawelskiego. Profesor powiedział także, że walkę ze smokiem mógł podjąć tylko król, więc bajka o szewczyku jest późniejszą próbą zdemokratyzowania mitu. Dodał, że smok to uosobienie pierwotnego chaosu, zabijając go władca wprowadza ład, dopiero po zabiciu smoka - strażnika wody, władca może założyć miasto i rozpocząć rządy. Oba mity nawiązywały do starej tradycji europejskiej - starożytnego Rzymu. "Rzym był punktem odniesienia. Jeśli ktoś chciał pokazać, że się nie wziął znikąd, to musiał nawiązać do dwóch tradycji: do tradycji rzymskiej i tradycji chrześcijańskiej. Wszystkie narody na terenie Europy nawiązywały do obu tych tradycji". Profesor mówił o tym, że zarówno smok, jak i orzeł pochodzą z tradycji rzymskiej. Orły były znakami rzymskich pieszych legionów. Były symbolem potęgi, siły, władzy. Z kolei smok był symbolem rzymskiej jazdy. Pod znakiem smoka walczyła konnica merowińska. Smok obecnie widnieje na fladze walijskiej. Smok szybko przestał być neutralny znaczeniowo, nabrał znaczeń negatywnych z racji odniesień biblijnych, z punktu widzenia chrześcijaństwa. Dlatego jako symbol zwyciężył w tradycji orzeł. W czasie dalszej prezentacji profesor pokazał ewolucje polskich symboli - orła, flagi polskiej, herbu Rzeczpospolitej. Stwierdził, że najbardziej poprawne pod względem heraldycznym przedstawienie herbu polskiego wykonali Austriacy dla króla Zygmunta Augusta. Wspomniał także o tym, że w czasie powstania styczniowego powstał herb Rzeczpospolitej Trojga Narodów z Orłem Białym, litewską Pogonią oraz z archaniołem Michałem, jako symbolem Ukrainy. Profesor pokazywał też m.in. biało-czerwone rozety noszone przez powstańców styczniowych i opisał nieudolną próbę nawiązania do tej tradycji - chodzi o tzw. "kotyliony" wprowadzone przez prezydenta Komorowskiego. Profesor podkreślił, że kotyliony są obecnie używane na wyścigach konnych lub na pokazach psów. Profesor Panfil stwierdził, że to, co nazywa się godłem Polski, godłem nie jest, jest to herb. Poddał także krytycznej analizie przedstawienie orła na współczesnym herbie (chodzi m.in. o szpony i gwiazdki na skrzydłach), choć przyznał, że już w 1927 roku pięcioramienne gwiazdki wprowadzono do herbu. Mówił o tym, w jaki sposób utrwalił się stereotyp zacofanego i brudnego Polaka - fałszywy mit utrwalony przez tych, którym zależało na niszczeniu polskości, bo nic tak nie osłabia ducha narodowego, jak kompleks niższości. A tymczasem już w XIV wieku kronikarze pisali o tym, jak to Władysław Jagiełło chodził do łaźni, a w tak pozornie cywilizowanej Francji w XVIII w Luwrze nie było ani jednej łazienki, a potrzeby fizjologiczne załatwiano praktycznie wszędzie. Po wykładzie słuchacze zadali jeszcze prelegentowi wiele pytań, niektóre odnosiły się do czasów współczesnych. Bardzo polecam ten wykład! Przed wykładem prof. Jan Żaryn mówił o utworzeniu przez historyków UKSW studium podyplomowego dla nauczycieli przedmiotu o nazwie „historia i społeczeństwo”, który to przedmiot został narzucony zamiast historii przez ministerstwo edukacji.
zespół wPolityce.pl
W TV SuperStacja - o zdrajcach i niepodległości W TV SuperStacja - n/t Marszu Niepodległości. Lisa należy nazywać lisem, a zdrajcę – zdrajcą. Po tym występie spotkałem się z krytyką, że „za ostro: nie należało nazywać śp. Lecha Kaczyńskiego zdrajcą”. Odrzucam tę krytykę. Lisa należy nazywać lisem, a zdrajcę – zdrajcą. Składał przysięgę, że będzie bronił suwerenności Rzeczypospolitej (a potem o tym nie raz jeszcze zapewniał...) - i złamał ją podpisując osławiony „Traktat Lizboński”; to jak to nazwać? Może „zaprzaniec” - ale kto dziś rozumie to słowo?... Argument, że nie żyje, a „de mortuis nil, nisi bene” też odrzucam, – bo to osoba publiczna; gdyby tak rozumować, nie można by nazywać zdrajcą nikogo w historii! To zaś, że śp.Lech Kaczyński był wybrany d***kratycznie, jest argumentem absurdalnym: w d***kracji tylko osoba wybrana na jakieś stanowisko może być zdrajcą; gdyby Lech Kaczyński był zwykłym obywatelem nie mógłby podpisać „Traktatu” - a gdyby go nawet podpisał nie miałoby to znaczenia prawnego. Ponadto: nie złamałby przysięgi, – bo by jej nie złożył. Tak, że powtarzam: Lech Kaczyński zdrajcą był. A, że kary za to już nie poniesie – to inna sprawa. JKM
AGENCJA ROZLICZENIOWA PAŃSTWA 400 mln zł rocznie kosztuje ściągnięcie składki zdrowotnej i przekazanie jej z ZUS do NFZ. Pojawiają się, więc głosy – i to wśród „wpływowych polityków koalicji rządzącej” – żeby połączyć z ZUS z NFZ. W ten sposób będzie taniej i skuteczniej. Jednak specjaliści uważają, że dużo lepszym rozwiązaniem byłoby wyłączenie ZUS z poboru składki zdrowotnej i przekazanie tego zadania bezpośrednio do NFZ. Podobno dla NFZ oznaczałoby to same korzyści: oszczędności i pełny dostęp do informacji o ubezpieczonych. Bo ZUS niby przekazuje informację do NFZ o opłacających składkę, tyle, że NFZ nie może na bieżąco weryfikować, kto ma, jaki tytuł do ubezpieczenia. Podobno tracą na tym pacjenci i szpitale. Jest też trzecia koncepcja, – aby uznać składkę za zwykły podatek. PIT byłby wówczas wyższy, a państwo samo przekazywałoby część wpływów z podatku na zdrowie. Ściąganiem podatku zajmowałyby się urzędy skarbowe, które i tak sprawdzają prawidłowość naliczania składki zdrowotnej.
http://biznes.onet.pl/zaskakujacy-pomysl-polaczyc-zus-z-nfz,18570,4905417,1,prasa-detal
Od razu widać, że gra toczy się o nową kasę! NFZ do zbierania i rozliczania składek na ubezpieczenie zdrowotne będzie potrzebował nowego systemu komputerowego. Który już jest w ZUS i którego nie da się podzielić, żeby kawałek przekazać do NFZ? A więc bardziej funkcjonalny system komputerowy w ZUS przestanie wykorzystywać znaczna część swojej funkcjonalności, a podatnicy zapłacą za zbudowanie podobnego w NFZ! Nie będzie, więc taniej tylko będzie drożej. Jak NFZ chce zaoszczędzić niech stworzy w końcu rejestr usług medycznych. Wtedy będzie widać jak na dłoni, który z lekarzy gdzie odbywa dyżur, ile wystawia zwolnień, jakie przepisuje lekarstwa, – komu i na co. W jaki sposób mięliby tracić „pacjenci i szpitale” też nie bardzo wiadomo. Przecież zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nikt z obywateli UE nie może być pozbawiony podstawowej opieki medycznej – nawet jak nie jest ubezpieczony. Wiedza o tym, „kto ma, jaki tytuł do ubezpieczenia” nie pozostaje w żadnym funkcjonalnym związku z kosztami pomocy medycznej świadczonej przez szpitale. Więc ja z uporem maniaka wrócę do swojej koncepcji stworzenia Agencji Rozliczeniowej Państwa z okresu, gdy pełniłem funkcję Przewodniczącego RN ZUS. ZUS dysponuje doskonałym systemem komputerowym. Zawsze się śmiałem, że musi on być doskonały, skoro potrafi policzyć coś, co nie istnieje – jak „kapitał początkowy”. Ale bez żartów system ten od 1999 roku zaksięgowuje ponad 260 milionów deklaracji rocznie i wykonuje ponad 40 miliardów operacji obliczeniowych. Można wydzielić go z ZUS w całości, zlikwidować urzędy skarbowe i urzędy celne, a powołać jedną Agencję Rozliczeniową, która będzie się zajmowała ściąganiem wszelkich należności podatkowych i para-podatkowych. Przecież do składek ubezpieczeniowych – nie tylko zdrowotnych, ale wszystkich – stosuje się przepisy o zobowiązaniach podatkowych, więc nie będzie żadnego problemu, że jedna instytucja będzie ściągała jedne i drugie. A o ile będzie taniej! Główny argument za pozostawieniem pobierania składek w ZUS-ie jest taki, że ściągalność jest wyższa niż podatków. Ale tak naprawdę nie wynika to wcale z tego, że ZUS jest lepiej zorganizowany i efektywniejszy, tylko z tego, że podatnicy mają przeświadczenie, (co z tego, że błędne), iż „odkładają” na swoją emeryturę. Dzięki temu nie tylko zlikwidujemy niepotrzebne urzędy – jak urzędy celne, które są dla celników, a nie dla państwa, bo państwo przeniosło do urzędów celnych część obowiązków urzędów skarbowych po przystąpieniu Polski do UE tylko po to, żeby celnicy mieli, co robić, ale odchudzimy tez ZUS, który nie będzie się musiał zajmować ściąganiem składek, a tylko wypłacaniem świadczeń. Skoro IBM czy HP zajmują się już outsorsingiem informatyki może przyszedł czas, żeby to samo zrobić w urzędach? Z całą pewnością nie będzie to trudniejsze z technicznego i ekonomicznego punktu widzenia niż, na przykład, w Lufthansie. Usłyszałem, że jest to świetny pomysł i… dlatego nie zostanie zrealizowany. Gwiazdowski
USA: antysemicki incydent. Powrót Ku Klux Klanu? Jest to niewątpliwie wiadomość o znaczeniu światowym, dlatego zasługuje na umieszczenie jej w gajówce. Nieznani sprawcy podpalili wczoraj trzy samochody w zamieszkałym przez Żydów rejonie Nowego Jorku; wymalowali też na ławkach i pojazdach swastyki oraz litery KKK (Ku Klux Klan) – poinformowały władze Nowego Jorku. Do incydentu doszło w Midwood, na nowojorskim Brooklynie. Na chodniku znalazły się antysemickie napisy. Szkody oszacowano na kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Policja prowadzi energiczne śledztwo i podejrzewa, że było to przestępstwo popełnione z nienawiści. Według telewizji NY1, funkcjonariusze natrafili na miejscu incydentu na kanistry po benzynie oraz kilkanaście butelek po piwie. Mieszkańcy Midwood wyrazili w lokalnej prasie oburzenie. Jeden ze świadków relacjonował, że widział grupę roześmianych dzieci uciekających stamtąd, gdzie płonęły samochody. Zajście wywołało natychmiastową reakcję ze strony polityków. Jak oświadczył cytowany przez Associated Press burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, „w najbardziej wolnym mieście najbardziej wolnego kraju na świecie” [Buahahaha! - admin] nie ma miejsca na nienawiść [Z wyjątkiem nienawiści do gojów, ale ta jest słuszna - admin].
Reprezentujący rejon Midwood w Zgromadzeniu Stanu Nowy Jork Dov Hikind, potępił antysemickie graffiti tym bardziej, że zdarzyło się to w okolicy, gdzie – jak podkreślił – mieszka wiele osób ocalałych z holokaustu. - Ludzie są po prostu bardzo, bardzo zaniepokojeni. (…) Wielu ludzi z niedowierzaniem patrzy na ulicach na zniszczone pojazdy – mówił Hikind. Radny miejski David Greenfield zaoferował nagrodę za informacje prowadzące do aresztowania i skazania sprawców podobnie jak żydowska Liga Antydefamacyjna (Anti-Defamation League).
http://wiadomosci.onet.pl/
Gajowy proponuje, aby zaaresztować wszystkich gojów na świecie – jednych za czyny, innych za myślozbrodnie, a całą resztę prewencyjnie. Czy to był sukces? Organizatorzy Marszu Niepodległości orzekli, że „był on sukcesem”. Podniosli argument, że media wykoślawiły rzeczywistość epatując widzów zdjęciami zadym i rozruchów, a nie pokazując spokojnych manifestantów, którzy przyszli świętować. Być może tak było, sam byłem w tym czasie w stacji Polsat News (broniąc nota bene intencji organizatorów Marszu) i widziałem na monitorach wyłącznie rozruchy. Trudno się jednak nie oprzeć wrażeniu, że optymizm organizatorów jest nieco naciągany. Nawet, jeśli zgodzimy się, że media były stronnicze, to jednak nikt rozsądny nie będzie twierdził, że to, co pokazano – było wymysłem. Zdjęcia zadym były, bowiem prawdziwe i te zadymy się wydarzyły. Co więcej, wydarzyły się dwukrotnie niejako wewnątrz Marszu, najpierw na Placu Konstytucji a potem na Placu na Rozdrożu. Było, więc inaczej niż rok temu, kiedy Marsz był atakowany bezpośrednio przez lewaków. Wtedy Marsz był „ofiarą” lewackiej agresji, dzięki czemu można było mówić o moralnym i medialnym zwycięstwie. Ale w tym roku lewacy zostali niedopuszczeni przez policję do kontaktu z Marszem. Zadymy były wyłączną „zasługą” ludzi, którzy przyłączyli się do niego. W większości byli to tzw. kibole z różnych miast Polski. I to przesądziło o przekazie, jaki poszedł w świat. Jest jasne, że były ośrodki, które liczyły na taki obrót sprawy. „Gazeta Wyborcza” jest zachwycona tym co się stało – to ona podgrzewała nastroje, mobilizowała „antyfaszystów”, zachęcając ich do „stawienia oporu”. Było do przewidzenia, że Marsz nie będzie bynajmniej spokojną manifestacją rodzin z dziećmi. I tak się stało – cel „Gazety” został osiągnięty. Dmowski, obóz narodowy, endecja będzie się kojarzył zwykłemu Polakowi z kibolami, płonącymi samochodami i racami rzucanymi na teren ambasady Rosji i na dziedziniec Belwederu przy akompaniamencie rynsztokowych okrzyków. W tej sytuacji mówienie o „sukcesie” jest grubą przesadą. Ja zaś marzę o tym, żeby w Dniu 11 Listopada władze naszego państwa składały kwiaty nie tylko pod pomnikiem Piłsudskiego, ale i Dmowskiego. Po to ten pomnik wybudowano, żeby wpisał w świadomość Polaków postać Dmowskiego i jego obóz polityczny, a nie po to, żeby był miejscem corocznych awantur. O tym trzeba myśleć, a nie dzielić włos na czworo i zrzucać całej winy na policję.
Jan Engelgard
http://mercurius.myslpolska.pl/
Red. Engelgard wydaje się nie brać pod uwagę obecności zawodowych prowokatorów, którzy wmieszali się w tłum. – admin.
Rekonstruktor: Na Nowym Świecie splunął na mnie Niemiec O skandalicznym zachowaniu członka niemieckiej Antify – mówi portalowi Fronda.pl Jacek Nieszczerzewicz uczestnik defilady historycznej w rozmowie z Jarosławem Wróblewskim. Jako członek grupy rekonstrukcyjnej zostałeś wczoraj zaatakowany na Nowym Świecie. Jak do tego doszło? - To miało miejsce na wysokości ulic Ordynackiej i Wareckiej. Byłem razem z kolegami ze Studenckiego Koła Historycznego Wojskowej Akademii Technicznej. Nie jestem jej członkiem, ale współpracujemy ze sobą. Szliśmy w mundurach z okresu napoleońskiego z lat 1830-31 na miejsce koncentracji grup defilady historycznej przy kościele Wizytek na Krakowskim Przedmieściu. Szliśmy od Muzeum Wojska Polskiego. Byliśmy w zwartej grupie, a ja, jako sierżant Legii Nadwiślańskiej trochę na przedzie, aby w razie, czego zwrócić uwagę na przejeżdżający samochód. W pewnym momencie zobaczyłem, że dzieje się jakieś zamieszanie.
Co się działo? - Byli młodzi ludzie ubrani na czarno zamaskowani w kapturach, w kominiarkach. Widziałem jak wyjechał z Ordynackiej nieoznakowany radiowóz. Policjanci jednego z nich skuli kajdankami. Reszta zamaskowanych jednak stanęła przy Wareckiej i obserwowała nasz przemarsz. To byli Niemcy, zaczęli nas komentować w języku niemieckim. Byli dobrze zorganizowani, mieli też wśród siebie gościa z megafonem, on wydawał polecenia po polsku, inny tłumaczył na niemiecki. Niemcy wyzywali nas, pracowałem w niemieckich firmach i znam brzydkie niemieckie słowa. Gdy przechodziłem obok nich, to jeden z nich splunął mi na mundur.
Jak zareagowałeś? - Zagotowało się we mnie. Kiedy on splunął, to ja odpowiedziałem mu tym samym, czyli naplułem na niego. Zatrzymałem się i próbowaliśmy rozmawiać. Chciałem mu powiedzieć, żeby się odczepił, on nie chciał i doszło między nami do szamotaniny. On się zamachnął na mnie, ja broniłem się kolbą karabinu. Próbował mi go wyrwać. Zaczęliśmy się bardziej szamotać. Przyjechała policja i rozdzieliła nas. Nasze chłopaki przestali maszerować i ruszyli za mną. Zamaskowani Niemcy jednak się nie ruszyli w obronie swojego kolegi. Rozdzieliła nas policja. Dobrze, że szybko zareagowała. Gdyby nie ona mogło by być gorąco. Nie jestem z tych, co da się bić jakiemuś niemieckiemu gówniarzowi.
Ilu było was, a ilu Niemców? - Nas było ok. 30 ich dużo więcej. Naszą przewagą byłyby jednak długie historyczne karabiny.
Co mówił do ciebie ten Niemiec? - Wyzywał mnie od faszystów, mówił, że mam faszystowski uniform. To był mundur z okresu Powstania Listopadowego. On zaczął później krzyczeć do policjanta, że to ja go zaatakowałem. Powiedziałem policjantowi, że to on napluł na polski, żołnierski mundur. Policjant kazał nam iść. Poszliśmy, więc dalej Traktem Królewskim.
Od lat bierzesz udział w rekonstrukcji historycznej, 11 listopada defilada nie udała się. - 11 listopada to jest moje święto i nie chcę, żeby ktokolwiek mnie tak obrażał. To, że zatrzymano defiladę historyczną, bo Niemcy zabarykadowali się w knajpie Krytyki Politycznej, to jest coś nie do pomyślenia.
W takie święto nie mogli przejść Traktem Królewskim do Muzeum Wojska Polskiego w rekonstruktorzy, odtwarzający m.in. żołnierzy z 1920 r., ułanów, żołnierzy kampanii wrześniowej, Powstania Wielkopolskiego, Powstania Warszawskiego, Berlingowców, spadochroniarzy gen. Sosabowskiego czy żołnierzy niepodległościowego podziemia. Trasy nie przejechały specjalnie przygotowane pojazdy historyczne… - I jak można było do tego dopuścić? W największe narodowe święto blokuje się defiladę polskiej Niepodległości? Jak zmieniliśmy trasę na boczne ulice, to czułem się jakby ktoś napluł mi w twarz. Dlaczego policjanci nie potrafi sobie poradzić z bandą gówniarzy zamkniętą w knajpie? Niemcy w taki sposób zablokowali defiladę bardzo wielu świętującym ludziom, całym rodzinom, które przyszły z dziećmi oglądać ten przemarsz. W tak głupi sposób zabrano nam radość z tego wspaniałego święta. Rozmawiał Jarosław Wróblewski
Żydowskie zbrodnie podczas okupacji radzieckiej i w PRL Rozliczenie żydowskich kolaborantów w tle Jedwabnego Po wybuchu II Wojny Światowej i agresji Związku Radzieckiego na Polskę na terenach okupowanych przez Sowietów zaczęły pojawiać i wzrastać wzajemne niechęci wśród Polaków i Żydów, przeradzające się niekiedy w obustronną trwającą do dzisiaj nienawiść. Na terenach okupowanych przez Armię Czerwoną zamieszkujący polscy obywatele pochodzenia żydowskie deklarowali wobec sowieckich okupantów postawy serwilistyczne, kolaboracyjne i zgłaszali się masowo do służby w organach okupacyjnych, Amii Czerwonej, milicji KGB, NKWD, wstępowali do radzieckiej Partii Komunistycznej, administracji, denuncjowali Polaków, brali aktywny udział w ich więzieniu, prześladowaniu, represjonowaniu, pomagali w wysiedlaniu i deportacjach. Nic, więc dziwnego, że Polacy traktowali Żydów, jako zdrajców, wrogów i kolaborantów sowieckich. Stalin, a także Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, Gruzini i inne narody Związku Radzieckiego nie lubiły Żydów, a nawet nienawidziły ich za ich udział w tworzeniu Represyjnego Państwa Radzieckiego i stosowanie okrutnych, zbrodniczych metod rządzenia. Wśród 21 Komisgoarzy Bolszewickich (ministrów), aż 17 stanowisk zajmowali Żydzi. Stalin instrumentalnie wykorzystywał powszechne postawy nienawiści do Żydów, ale doceniał żydowski serwilizm. W Polsce, i w innych krajach, za kolaborację z okupantem, społeczeństwo karało bardzo surowo, nawet śmiercią. Na polskich ziemiach okupowanych przez Armie Czerwoną panowały podobnie surowe represje jak na terenach okupowanych przez Niemców, zwłaszcza zabicie obywatela radzieckiego, traktowano, jako zbrodnie przeciw Państwu Radzieckiemu; toteż na tych terenach rzadko wykonywano wyroki śmierci na kolaborantach żydowskich, zwłaszcza na sowiecko-polskich Żydach. Natomiast po zajęciu tych terenów przez Niemców pojawiały się postawy zmierzające do osądzenia i ukarania sługusów władz radzieckich, zdrojów i wrogów Polski, zarówno narodowości polskiej, niemieckiej jak i żydowskiej, co miało miejsce m.in. w Jedwabnem Niekiedy Niemcy patrzyli ze zrozumieniem na te porachunki, co Polaków ośmielało do rozliczania się ze zdrajcami. I w takim kontekście należy rozpatrywać animozje polsko-żydowskie i konflikt w Jedwabnem. Trwała wojna i walka konspiracyjna Polaków o wolność i niepodległość Państwa, zdarzały się wiec, że w tej walkce ginęli i cierpieli niewinni ludzie. Jak zachowywali się Żydzi w powojennej Polsce stalinowskiej świadczy choćby taki przykład przytaczany przez Jerzego Waldorffa, którego trudno byłoby posądzić o antysemityzm, który pisze: „ za armiami wkraczającymi od wschodu albo i w samym ich składzie, przyszli ocaleni z niemieckiego pogromu Żydzi, jakże mało skłonni do wszystkie serca obejmującego pojednania! Pamiętam … w jednym z teatrów zebrano przedstawicieli sztuki, na estradę weszła Judyta w mundurze, z naganem u pasa, aby nas oświecać, że wojna … wcale nie jest skończona! Teraz dopiero musi polać się krew byłych obszarników, kapitalistów, fabrykantów, aby dało się zbudować państwo dyktatury proletariatu. Niebawem też zaczęły porażać wiadomości z przesłuchań w śledztwach politycznych, gdzie najokrutniejszych badań podejmowali się Żydzi (…) Za jedno przy tym z większych przestępstw uznano jakąkolwiek próbę potępienia jakichkolwiek żydowskich postępków… Była to uboczna pokuta, jaką za zbrodnie hitleryzmu wziąć musieli na siebie Polacy.”(Jerzy Waldorf, Fildrek, W-wa 1989, s. 96-99)
Była to, więc czarna niewdzięczność Żydów za ratowania im Życia. Żaden naród na świecie nie uczynił dla Żydów tyle dobrego, nie złożył poświęceń, co Polacy na przestrzeni wieków, a szczególnie w czasie wojny w latach 1939- po dzień dzisiejszy. Toteż oskarżanie Polaków o antysemityzm jest skrajną niewdzięcznością. Ułożenie normalnych stosunków polsko-żydowskich jest ze wszech miar wskazane, ale na zasadach racjonalnych, partnerskich i rozliczenie moralne win żydowskich. Trzeba też najpierw ujawnić, bez emocji, obiektywną, choć niewygodną i wstydliwą niekiedy prawdę i przedstawić ją obu stronom, a także całemu światu. Leży to w interesie Polski, Polaków i Żydów w Polsce, na świecie, w Izraelu i w diasporze żydowskiej. [Polacy nie mają absolutnie żadnego interesu w budowaniu "normalnych stosunków" z Żydami i doskonale się bez nich obejdą. Poza tym takie stosunki są równie realne, jak przyjaźń d@py z knutem. - admin]
Zapewne już w momencie podjęcia prób rozwiązania tego problemu w Polsce wyciszą się zupełnie fałszywe oskarżenia ze strony Żydów [O święta naiwności... - admin].
Już wystarczy pokazanie przykładów zachowania się w czasie wojny Żydów wobec Polaków w ZSRR i stalinowskiej PRL by zniknęły wszelkie oskarżenia [Czy p. Skonka naprawdę jest tak naiwny? Myśli, że ukazanie światu prawdy, prawdy dobrze znanej, zamknie Żydom jadaczki? Boże, Boże... - admin].
Już po rozpoczęciu takich konfrontacji sami Żydzi dążyć będą do zaniechania dalszych oskarżeń Polaków i wycofania istniejących [Na pewno... - admin].
Oczywiście, chodzi o przedstawienie faktów, a nie o przekrzykiwanie się. Wystarczy podanie przykładu, że opinia polska i światowa nie zna ani jednego przykładu, by Żydzi ratowali Polakom życia, pomagali im w najtrudniejszym okresie okupacji sowieckiej na terenie dawnych ziem polskich i stalinizmu w PRL. Niekwestionowane są przecież tysiące przykładów ratowania Żydom życia przez Polaków, często przez zwykłych ludzi, robotników, chłopów, księży, zakonnice. W interesie Polski leży by ten problem koniecznie i pilnie podjąć. Trzeba też gwoli sprawiedliwości powołać międzynarodowy trybunał dla osądzenia żydowskich zbrodni dokonywanych, nie tylko w Polsce, Rosji, Ukrainie, Czechosłowacji, ale także dokonywanych na oczach świata na Palestyńczykach. Skoro osądziliśmy zbrodniarzy hitlerowskich w Norymberdze, to trzeba to, choć z potwornym opóźnieniem, teraz uczynić ale na neutralnym gruncie . Żyją jeszcze zbrodniarze, żydokomunisci, którzy są dotąd bezkarni. Ów międzynarodowy trybunał powinien składać się głównie z osób, które w jakimś stopniu doświadczyli zbrodni żydokomuny. Np. Danuta Balsyte stwierdza, że:
„Radzieckie imperium bolszewickie stworzyli rosyjscy Żydzi (…) Bronsztejn ( Trocki), Apfelbaum (Zinowiew), Rozenfeld ( Kamieniew), ” Autorka pisze dalej, że w bolszewickim rządzie wśród 21 komisarzy było aż 17 Żydów. ( “Rzeczypospolita” nr 4/00, z dnia 23.01.00). Od wielu lat Żydzi, zwłaszcza związani w przeszłości z Polską, stosują ataki zaporowe na zasadzie „łapaj złodzieja” i twierdzą, że to nie Żydzi mordowali Polaków, ale Polacy mordowali Żydów ( np. książka Jana T. Grossa, Sąsiedzi) Żydzi urabiają Polakom w świecie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, opinię antysemitów.Nie są to jakieś pojedyncze przypadki, które można by zignorować. W wyniku masowości, częstotliwości oskarżeń, świat zaczyna wierzyć, że Polacy są, co najmniej współwinni wymordowania Żydów. Milczenie strony polskiej lub enigmatyczne oświadczenia na te bezpodstawne oskarżenia przyjmowane SA przez opinię światową, a szczególnie młode pokolenia Żydów, jako przyznanie się Polaków do winy. Może, więc dojść do sytuacji, że to Polacy zostaną oskarżeni o zorganizowanie Oświęcimia i innych obozów zagłady Żydów. Jest ironicznym i potwornym paradoksem, że naród, który ratował życie tysiącom Żydów przed niechybną śmiercią, ryzykując własnym i swoich najbliższych, jest oskarżany o wrogość do ratowanych. To przecież Polacy uratowali ponad 100 tys. Żydów. Natomiast narody, które nie zrobiły nic dla ratowania swoich obywateli pochodzenia żydowskiego lub wręcz pomagały Niemcom w ich wywiezieniu z kraju, są wolne od takich zarzutów np. Francja, Belgia, Holandia, Dania, Węgry … Propaganda szowinistów żydowskich coraz bezczelniej, ale niestety skutecznie, usiłuje przekonać świat, że to nie Niemcy mordowali Żydów, lecz Polacy. Ponieważ Obóz Oświęcimski znajduje się na ziemiach polskich, więc to Polacy go stworzyli dla mordowania Żydów. Niedawno np. w czasie trwania Kongresu Żydów w Szwecji nt. holocaustu wręcz pomawiano Polaków o współodpowiedzialność za zbrodnie na Żydach w czasie ostatnie wojny. Oto np. w czasie trwania Kongresu nt. holokaustu w Szwecji inspirowana przez szowinistyczne środowiska żydowskie prasa szwedzka powtórzyła, ku oburzeniu Polaków, kłamstwa na temat rzekomego polskiego antysemityzmu, przypisując wręcz Polakom współodpowiedzialność za zbrodnie na Żydach w czasie ostatniej wojny. A oto sformułowane zarzuty kongresu:
1. Rzekomo Getto Warszawskie było likwidowane we współpracy i za pomocą polskich ochotników.
2. Polacy oficjalnie kolaborowali z Niemcami.
3. Donosicielstwo i wydawanie Żydów było rzekomo szerokie i za moralnym przyzwoleniem społeczeństwa.
4. Zakładanie gett miało bronić Żydów przed polskimi antysemitami (!?) Prześladowaniami Polaków( sic!).
5. Żydzi byli mordowani, rozstrzeliwani przez polski ruch oporu lub wydawani Niemcom
6. Powstanie w getcie nie powiodło się, gdyż Polacy nie wspierali go a za dostarczaną broń kazali sobie bardzo drogo płacić.
7. W PRL antysemityzm nie ustał, czego dowodem były powojenne pogromy.
8. Żydzi wstępowali ochotniczo do Armii Czerwonej by walczyć z hitlerowskim nazizmem itp.
Wynika z tych zarzutów powtórzonych przez szwedzką prasę, że to nie Niemcy rozpętali wojnę, napadli na Polskę, że to nie oni opracowali plan “ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej “, nie oni organizowali pogromy w hitlerowskich Niemczech, ale Polacy. To Polacy byli sprawcami “nocy kryształowej” w Niemczech, palenia synagog, organizowania Auschwitz, Birkenau i innych obozów zagłady, a przynajmniej bez ich udziału nie mogłyby one powstać po wojnie polsko-żydowsko-stalinowski system wzorował się na systemie radzieckim. A największe okrucieństwa odbywały się w okresie, gdy KGB kierowali tacy zbrodniarze Żydzi jak Jagoda i Beria. To wtedy uruchomili oni fabryki śmierci przewyższając rozmiarami i okrucieństwem zbrodniarzy hitlerowskich. Wymyśli specjalne trucizny, które zabijały szybciej i bez pozostawania śladów. Problemem było tylko pozbywanie się zwłok, ale i na to Żydzi znaleźli sposób. Skonstruowali młyn, do którego wrzucano poćwiartowane ciała. Młyny miażdżyły ciała, mieliły kości ofiar i tę miazgę wpuszczano do kanałów ściekowych i dalej do rzeki Moskwy. W jednym pomieszczeniu zabijano ofiary, tzw. wrogów Związku Radzieckiego, a w drugim dokonywano niszczenia zwłok. Na taki i podobne pomysły nie wpadłby żaden Rosjanin ani Niemiec. Podobnie w okresie powojennym w Polsce z wielkim okrucieństwem Żydzi mordowali polskich patriotów w UB i Informacji Wojskowej. ( “Rzeczypospolita” nr 4/00, z dnia 23.01.2000).
Okrucieństwo Żydów wobec przeciwników władzy radzieckiej było powszechnie znane zarówno w ZSSR, jak i krajach okupowanych, dlatego warte jest zachowania w pamięci narodów te fakty, także dla przestrogi.
Zażydzenie rządów po zakończeniu wojny Stalin nie ufał ani polskim komunistom ani Rosjanom, miał jednak zaufanie do Żydów. W czasie wojny przekonał się jak Żydzi mocno nienawidzą Polaków. Dlatego po wojnie bezgraniczną władzę nad Polską, narodem (buntowczykow) oddał Żydom. Wszystkie ważne stanowiska we władzach centralnych i terenowych powierzał Żydom, albo filosemitom. A tam gdzie kierowali Polacy nakazywał ustanowienie stałej żydowskiej kontroli. Nawet nad tak sprawdzonymi i wiernymi agentami sowieckimi jak Bolesław Bierut – z woli Stalina mianowany prezydentem Polski, ustalił stałego nadzorcę – Jakuba Bermana, a nad posłuszeństwem innych, na niższych szczeblach czuwać miała stalinowska bezpieka – Urząd Bezpieczeństwa (UB) wzorowana i podlegająca nadzorowi KGB. W tej służbie niemal wszystkie stanowiska kierownicze, do referentów włącznie zajmowali Żydzi ok. 80 proc.). To powodowało wzrastanie niechęci i nienawiści do Żydów. Po prostu ustrój i system rządów narzucony Polakom nazywany był powszechnie żydokomuną. Niektóre nazwiska zarządców w Polsce z woli Stalina:
Stefan Arski (dziennikarz), Jerzy Albrecht (sekretarz KC PZPR), Aron Berman, Jakub Berman (MBP, KC PZPR), Jerzy Borejsza (Goldberg, kultura), Mojżesz Bradersan (ZPP), Luna Bristigerowa (MBP, UB, Prajs), Stanisław Brodzki (Bronsztajn, dziennikarz „Trybuny Ludu „), Tadeusz Danielewicz (Izraelowicz, MSZ), Anna Fejgin (ZPP), Anatol Fejgin (MSW, UB), Kazimierz Golczewski (Bauman, stalinowski prokurator w Kielcach), Jan, Frey – Bielecki , (gen. WP) , Henryk Holland (szpieg sowiecki)), Adam Humer, (UB, znęcał się nad Polakami, odsiaduje obecnie wyrok 7 lat), Grzegorz Jaszuński (dziennikarz w okresie stalinizmu) Stefan Jędrychowski (centr. kierownictwo w PZPR i w rządzie ) Kac Suchy („prof.” ?. MSZ ), Leon Kasman (dziennikarz „TL”), Rachela Korń (ZPP) Zygmunt Modzelewski (minister MSZ w okresie stalinowskim, ojczym Karola Modzelewskiego), Jerzy Morawski (Szloma,, KCPZPR), Salomon Morel ( b. komendant obozu koncentracyjnego w Jaworznie na Śląsku, zbrodniarz, którego Izrael nie chce wydać ), Klara Naszkowska (ZPP), Edward Ochab (Sekr. KC PZPR), Róża Ochab (Grunbaum ZPP), Zygmunt Okręt (ZPP), Srula Parzyńska-Wójcicka (red. „Życie Warszawy”, vel Goldbergowa, vel Kundelman), Władysław Pawlak (Polskie Radio, b. policjant w Gettcie), Rożański (Goldberg, zbrodniarz okresu stalinowskiego), Bronisław Skrzeszewski (Meldenbaum, ZPP), Stanisław Skrzeszewski (minister MSZ, Oświaty), Artur Starewicz (Sekr. KC PZPR), Adam Schaff (ideolog komunizmu), Oziasz Szechter (ojciec Adama Michnika, ( KGB i UB), Ozjasz Szlejen (sekretarz Związku Pisarzy i Artystów, w okresie stalinowskim), Stefan Szwedowicz-Michnik (prok. oskarżony o zbrodnie, pomocnik Józefa Światło, brat Adama Michnika), Roman Szydłowski (Szanzer (TL), Eugeniusz Szyr (wicepremier), Józef Światło (szef X Departamentu MSW – UB, oskarżony o zbrodnie przeciw Polakom), Leopold Unger (dziennikarz), Edda Werfel (dziennikarka), Roman Werfel (KC PZPR), Stefan Wierbłowski ( MSZ), Helena Wolińska ( prok. okresu stalinowskiego, oskarżona o zbrodnie, m.in. na gen. Fieldorfie), Roman Zambrowski sekr. KC PZPR), (Zygmunt Bauman ideolog komunistyczny) Jerzy Zarzycki (gen. WP, Neugebauer), Jan Tomasz Gross - publiczysta, Polakożerca.Wymienione tylko przykładowo nazwiska osób pochodzenia żydowskiego i stanowiska przez nich zajmowane świadczą, że nie tylko nie byli oni prześladowani, dyskryminowani w PRL , lecz przeciwnie – na rozkaz Stalina szczególnie faworyzowani . Rzeczywiście, niektórzy z nich opuścili Polskę, co było w tych czasach wielkim przywilejem w całym obozie radzieckim( w 1956 i 1957 roku wyjechało 280 tys. ) pod pretekstem obawy przed odpowiedzialnością za zbrodnie, krzywdy i szkody wyrządzone Polsce i Polakom w okresie wojny na terenie ZSRR oraz w okresie stalinizmu w Polsce. Był to jednak tylko pretekst, gdyż Polacy do dzisiaj żadnego zbrodniarza tego okresu nie ukarali.
Żydzi sami wyrażali się ironicznie o sobie Na pytanie ile ich jest w Polsce, odpowiadali: „Rząd i jeszcze trochę”.
Do władz polskich trzeba mieć pretensje, że nie podjęły uczciwych rozliczeń, rzetelnych ocen zachowania się obywateli pochodzenia żydowskiego i, że nie oddzieliły lojalnych, pożytecznych obywateli od zdrajców. Przynajmniej po roku 1956, powinny pokazywać także tych pożytecznych obywateli ( jeśli tacy byli) , podkreślić ich udział w odbudowywaniu i budowaniu kraju, tworzeniu polskiej gospodarki; Żydów pracujących jako górnicy dołowi, hutnicy, kierowcy samochodowi, murarze , stolarze, cieśle, konduktorzy kolejowi, robotnicy rolni, ogrodnicy, konwojenci, woźni, szeregowi milicjanci, krawcy, szewcy, pielęgniarki, salowe, nauczycielki, ekspedientki , urzędniczki pocztowe, , prządki, sprzątaczki, krawcowe. Próba odżydzenia aparatu państwowego przez Władysława Gomułkę. Władysław Gomułka w pewnym momencie dostrzegł zagrożenie dla Polski ze strony żydokomunistów i próbował ograniczyć zażydzenie np. zlikwidował żydowskie UB a na jego miejsce powołał Służbę Bezpieczeństwa, SB, która także podlegała KGB, ale nie było w niej tak wielu Żydów. Rzeczywiście, niektórzy Żydzi opuścili Polskę, ( w 1956 i 1957 roku i wyjechało z własnej woli, bez przymuszania (280 tys.) pod pretekstem pobudek patriotycznych do swojej własnej ojczyzny, Izraela i z obawy przed odpowiedzialnością za zbrodnie, krzywdy i szkody wyrządzone Polsce i Polakom w okresie wojny na terenie ZSRR oraz w okresie stalinizmu w Polsce. Był to jednak tylko pretekst, gdyż Polacy do dzisiaj żadnego zbrodniarza tego okresu nie ukarali. Gomułka za zgodą Moskwy wielu Żydów wyrugował z centralnych władz PZPR, Rządu, administracji i czołowych stanowisk. Ale okres ten trwał krótko i Żydzi znów odzyskali wiele wpływowych stanowisk w kraju. Również obecnie wiele osób pochodzenia żydowskiego zajmuje najwyższe stanowiska: w rządzie, w parlamencie, w gospodarce, w polityce, w samorządach terenowych, w związkach zawodowych, w Sejmie, Senacie, gospodarce. Dla przykładu wymieńmy choćby kilka: Bronisław Geremek (był ministrem MSZ, faworyt okresu stalinowskiego i stalinowiec), Henryk Szleifer, Bronisław Wildsztajn, Tadeusz Mazowiecki, Jerzy Urban, Jerzy Osiatyński, (brat Jana Lityńskiego), Konstanty Gebert – Dawid Warszawski, Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn, Karol Modzelewski, Michał Boni, Aleksander Smolar, Eugeniusz Smolar. Niektórzy Żydzi zmieli nazwiska na polskie: Michnik, Modzelewski, Lityński, Światło, Mikołajska, Kwaśniewski, Kosiński, Smolarowie … Na tym tle pojawiały się nawet złośliwe dowcipy związane ze zmianami nazwisk żydowskich na polskie: przychodzi Żyd o wyglądzie semickim do urzędy by zmienić ponownie nazwisko z Jabłoński na Jabłoński. Urzędnik dziwi się i pyta, po co zmieniać na Jabłoński, skoro już pan się tak nazywa? A Żyd wyjaśnia; bo kiedy wymieniam swoje nazwisko to zaraz pada pytanie – a poprzednio? Wobec niekończącej się zakłamanej propagandy polskojęzycznych mediów dotyczącej zbrodni dokonanej na Żydach w Jedwabnem w 1941 r. uważamy za właściwe odsłanianie całej prawdy dotyczącej tego wydarzenia.
NA PLEBANII W JEDWABNEM Mgr Edward Orlowski, Jedwabne, dnia 10 czerwca 2001 roku, proboszcz parafii Jedwabne i dziekan dekanatu Jedwabne
RELACJA KS. EDWARDA ORŁOWSKIEGO SPISANA DNIA 10 CZERWCA 2001 ROKU
Po wkroczeniu Sowietów Żydzi przywitali ich kwiatami, objęli stanowiska w urzędzie miejskim, utworzyli z młodych Żydów sowiecką milicję i przystąpili do współpracy z NKWD. Współpraca ta polegała m.in. na tym, że udzielali oni szczegółowych informacji o tworzącym się w ruchu oporu. W październiku 1939 roku zawiązał się w Jedwabnem ruch oporu; była to szkoła przygotowująca do walki w trzech powiatach: łomżyńskim, białostockim i augustowskim. Zgromadziło się tu trochę ludzi ze szkół warszawskich i podwarszawskich. Mieszkali oni i działali w Jedwabnem, ale Żydzi ich szpiegowali. Konspiratorzy przenieśli się, więc do sąsiedniej wsi Kubrzany, ale i tam ich szpiegowano. Wtedy przenieśli się za Biebrzę, na tereny bagienne, do uroczyska Kobielno, gdzie była leśniczówka, która stała się terenem ich pobytu. Ale i tam ich również wyszpiegowano, i w tym był duży udział Żydów jedwabieńskich. W dzień Zesłania Ducha Świętego w 1941 roku najechało NKWD i oddziały Armii Czerwonej. Na uroczysku Kobielno rozegrała się walka, w której zginęli partyzanci, ale o wiele więcej żołnierzy NKWD. Po tym wypadku były najboleśniejsze zsyłki. Żydzi przygotowywali listy patriotów, ludzi wartościowych, wykształconych, których należało jak najszybciej wywieźć. l czynnie uczestniczyli Żydzi w aresztowaniu, przyprowadzali NKWD-zistów w miejsce zamieszkania skazańców i wraz z NKWD wywozili furmankami do Łomży na stację kolejową. Furmanki były konwojowane przez uzbrojonych w karabiny Żydów. Matki i żony aresztowanych błagały Żydów – sąsiadów, by umożliwili ucieczkę ich mężom i synom, w czasie drogi do stacji, zwłaszcza, gdy jechali przez las. Żydzi jednak nie dopuścili do żadnej ucieczki, nie jest znany ani jeden przypadek, aby komuś pomogli uciec. Najbardziej tragiczny był ostatni konwój tuż przed wkroczeniem Niemców do Łomży, tuż przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej. Olbrzymi skład pociągu, składającego się z wagonów bydlęcych, nie zdążył zabrać wszystkich ludzi. Pozostałych umieszczono w więzieniu, oczekiwali na następny transport. 22 czerwca 1941 roku Niemcy wkroczyli do Łomży. Zamknięci w więzieniu Polacy sforsowali drzwi i zamki i wydobyli się z więzienia. Powrócili oni zaraz do Jedwabnego, gdzie spotykali Żydów, którzy ich konwojowali. Mieszkania Polaków były zajęte, rodziny były wywiezione w głąb Rosji, wracający Polacy nie mieli gdzie się podziać. 10 lipca 1941 roku Niemcy zorganizowali likwidację Żydów w Jedwabnem. Przez pierwsze trzy dni, poprzedzające tę likwidację, Żydów zganiali na rynek do pracy w celu wyrywania trawy na. rynku, po tym wyrywaniu trawy rozpuszczali ch do domów. Na drugi dzień znowu powtórzyli ten eksperyment. I dopiero trzeciego dnia postanowili ich zamordować. Tak więc dopiero trzeciego dnia Niemcy dokonali spalenia Żydów. Ks. Kębliński mieszkał na plebani, którą Niemcy zwrócili po Sielsowiecie. Niemcy mieli kwaterę w Starej Aptece. Zwrócili ks. Kęblińskiemu plebanię, bo poprzednio zarekwirowali ją Sowieci. Na plebani mieszkał z księdzem Kęblińskim przez krótki czas kapelan niemiecki. Ponieważ ksiądz Kębliński znał język niemiecki, z konieczności stawał się tłumaczem między Polakami i Niemcami oraz Żydami i Niemcami. Dowiedział się ksiądz Kębliński od Niemców (od kapelana), że Żydzi będą zniszczeni; jeden z żandarmów udzielił informacji, że przyjechało do Białegostoku komando w liczbie 240 Niemców, które zrobi porządek z Żydami. Ksiądz Kębliński próbował tłumaczyć, że może jednak udałoby się ocalić tych Żydów. Żydzi nawet chcieli zebrać kosztowności w celu przekupienia Niemców. Ale Niemcy oświadczyli, że jest to niemożliwe. Powiedzieli, że tam, gdzie stąpnie stopa żołnierza niemieckiego – Żyd nie ma prawa żyć. Ksiądz Kębliński ostrzegł niektórych poważnych Żydów. Mógł o tym powiedzieć tylko tym, których uważał za zdolnych do dyskrecji, bo inaczej sam zostałby rozstrzelany. W dniu, w którym Niemcy spędzili na rynek nie tylko mężczyzn, ale kobiety i dzieci, ks. Kębliński poszedł na posterunek do oficera wysokiej rangi dowodzącego całą akcją i tłumaczył mu, że jeżeli winni są wam mężczyźni i posądzacie ich o sympatię do komunizmu, to przecież dzieci i kobiety nie są nic winne. I usłyszał odpowiedź: – Czy ty nie wiesz, kto tu rządzi?! Nie wtrącaj się, Jeśli chcesz mieć głowę na karku i zachować życie! Otworzył drzwi i potężnym głosem krzyknął: -Rauss!!!…Ksiądz Kębliński opuścił posterunek, czuł się całkowicie bezradny. Na słupach wisiały niemieckie ogłoszenia, że kto ukryje Żyda lub ułatwi ucieczkę, będzie rozstrzelany do trzeciego pokolenia. Ksiądz Kębliński widział, jak Polacy byli zmuszani, wyganiani na rynek, celem pilnowania i konwojowania Żydów prowadzonych do stodoły. Ale nikt się nie domyślał, jaki będzie finał, ani Żydzi, ani Polacy. Żydzi poszli z rzeczami, potrzebnymi im do użytku codziennego, spokojnie, nie domyślali się, co ich czeka. Ksiądz Kębliński przypuszczał, że Żydów mogło być od 150 do 200 osób. O samym momencie wiemy tylko, że nastąpił wybuch, krzyk, wiemy, że Żydzi usiłowali uciekać ze stodoły, ale stodoła była szczelnie otoczona przez Niemców uzbrojonych. Tylko Niemcy byli uzbrojeni. Wiadomo, że nie zgodzili się dać broni nawet Karolakowi, agentowi niemieckiemu, którego sami mianowali burmistrzem.
DZIEŁO, WIĘC OSTATECZNEJ ZAGŁADY ŻYDÓW BYŁO TYLKO I WYŁĄCZNIE DZIEŁEM NIEMCÓW, POLACY BYLI ZMUSZANI DO PILNOWANIA POD GROŹBĄ UTRATY ŻYCIA. Z zeznania Żyda dochodzącego spadku w Sądzie Rejonowym w Łomży WYNIKA JEDNOZNACZNIE, że Żydzi zostali spaleni w stodole przez Niemców. Do stodoły wepchnięto i zostali tam spaleni, co najmniej trzej Polacy, wepchnięci zostali przez Niemców, ponieważ nie chcieli trzymać drzwi do stodoły, na które napierali z wewnątrz Żydzi; Polacy nie chcieli przyłożyć do tego ręki i wepchnięci zostali do ognia przez Niemców. Żydzi mieli ze sobą przedmioty użytku codziennego, mieli ze sobą łyżki, widelce, rzezak miał nóż. Na tym relacja została zakończona. Zawiera ona pięć kart zapisanych na plebani w Jedwabnem, jest podpisana przez księdza Edwarda Orłowskiego dnia 10 czerwca 2001 roku w obecności trzech świadków; niżej złożyły podpisy następujące osoby: dr Andrzej Leszek Szcześniak, Marian Barański i Władysław A. Terlecki. Dzięki opowieści ks. Edwarda Orłowskiego wyłania się z mroków historii wspaniała postać wielkiego kapłana i bohatera, jakim był ks. Józef Kębliński. Był nie tylko troskliwym ojcem swych katolickich wiernych, ale czuł się także odpowiedzialny i za tę gromadkę mieszkańców, która w inny sposób czciła Boga, za żydowskich mieszkańców Jedwabnego. Dziś jakże modnym słowem jest ekumenizm. Ks. Kębliński nie używał zapewne tego słowa, ale za tę wartość był gotów oddać życie. Ks. Kębliński podjął próbę ratowania żydowskiej społeczności Jedwabnego. Ostrzegł starszyznę żydowską. Odczuwał grozę zbliżającej się tragedii, Widział maltretowanie Żydów na rynku w Jedwabnem. Gdy czuł, że dramat się zbliża, podjął jeszcze jedną, dramatyczną próbę: udał się do sztabu Jednostki wojskowej, aby prosić o ocalenie choćby kobiet i dzieci. Wyrzucony brutalnie przez niemieckiego dowódcę, przygnieciony był ogromem dopełniającej się tragedii. Gdy Niemcy zaczęli wypędzać skazańców z rynku, ks. Kębliński stanął na stopniach kościoła w Jedwabnem i błogosławił odchodzących na śmierć. Oni Jeszcze wtedy nie wiedzieli, że już dopełnia się ich los, ks. Kębliński wiedział, że żegna ich znakiem krzyża na ostatnią drogę…l czy nie takim powinien pozostać w naszej pamięci na zawsze? Dziś obaj wielcy kapłani już nie żyją. Po wieczną nagrodę odszedł ks. Edward Orłowski. Byt godnym następcą ks. Kęblińskiego w Jedwabnem. Byt proboszczem i dziekanem dekanatu Jedwabne. Z żołnierską determinacją stawiał czoła najazdom całych hord szyderców i cyników, którzy niemal z całego świata zjeżdżali się, aby zobaczyć, jak wygląda „ksiądz-antysemita”. Wyśmiewano, drwiono, podważano Jego relację. W dniach przed 10 lipca 2001 roku jego plebania była może najbardziej obleganą twierdzą świata. Zapytywaliśmy, czy przed 10 lipca wyjedzie z Jedwabnego?. – Nie, Ja muszę pozostać z moimi wiernymi właśnie tego dnia! – padła odpowiedź. Wieczorem dzwoniliśmy do niego. Był straszliwie zmęczony ciągłymi atakami, ale wszystko przetrwał, walczył, bowiem o prawdę Bożą, miał tego pełną świadomość. Jak nam opowiadał 13 maja 2001 roku, bardzo dawno temu, gdy cmentarz żołnierzy niemieckich poległych nad Wizną w 1939 roku, a pochowanych w Jedwabnem; po dziesiątkach lat zarastał, mur rozsypywał się, niemal nie było już śladów mogił -władze administracyjne zaproponowały splantowanie cmentarza. Lecz ks. Orłowski się nie zgodził: – Przecież cmentarz to miejsce święte!- powiedział. Zaprosiłem Parafian, aby pomogli odbudować cmentarz żołnierzy niemieckich. Jakiś starszy parafianin kopie łopatą. i płacze jak bóbr. Dlaczego? Bracie, płaczesz” -pytam. A on na to: „6o widzi ksiądz, gdy tu Niemcy chowali w 1939 roku swych poległych, to nas spędzili do budowy tego cmentarza, l w tym miejscu zostałem straszliwe przez Niemców pobity” Ale przyszedł na moje wezwanie, pracował na niemieckim cmentarzu. Podobnie – po dziesiątkach lat zarastał kirkut. Nikt o cmentarz żydowski nie dbał. Władze nie miały pieniędzy na jego utrzymanie. Zaproponowano splantowanie kirkutu. Ks. Orłowski się nie zgodził: – Powiedziałem im że cmentarz to miejsce święte… Parafianie poprawili, parę groszy dołożyła Parafia, uporządkowaliśmy kirkut. Przecież to nasza historia! Przecież ci ludzie żyli tu wśród nas. Musi tu zostać ślad ich istnienia..
http://narodowa.webpark
Żydzi w PRL byli nacją jawnie uprzywilejowaną Ta grupa obywateli była jawnie uprzywilejowana w PRL i to z woli samego Stalina i KGB. Sowieci nie wierzyli Polakom i dlatego główne i ważniejsze stanowiska obsadzali Żydami, Rosjanami, Białorusinami, Ukraińcami. Dochodziło do tego, że w okresie stalinowskim w zbrodniczym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego powyżej kierownika referatu, a nawet sekcji, nie było ani jednego Polaka. Podobnie było w rządzie, w sejmie i innych dziedzinach. Sami Żydzi dowcipkowali, i na pytanie ilu ich jest w Polsce odpowiadali, że rząd i jeszcze trochę. Do dzisiaj ściga się bezskutecznie zbrodniarzy stalinowskich pochodzenia żydowskiego takich jak mieszkający w Izraelu Salomon Morel, w Anglii Helena Wolińska, w Szwecji Stefan Michnik (brat Adama Michnika) i wielu innych. Np. Morel, zbrodniarz, b. komendant obozu koncentracyjnego w Jaworznie otrzymywał z polski emeryturę w wysokości 5000 zł miesięcznie Są także uczciwi Żydzi Wielu uczciwych Żydów, naukowców, pisarzy przyznaje, że Polska była zawsze dla ludności żydowskiej łaskawa, ostoją bezpieczeństwa . Uczony żydowski Szymon Detner pisze wprost: „Podczas , gdy w Europie Zachodniej w ciągu około 5OO lat szaleją prześladowania antysemickie (getta, znaki hańby, rzezie, rugi, wygnania ) Polska stała się dla nich oazą pokoju i spokoju .” W tym samym czasie ogromną niechęć, a nawet wrogość do Żydów wyrażał niemal cały ówczesny świat. Skrajnym przykładem może być mowa Beniamina Franklina na zebraniu Kongresu Stanów Zjednoczonych, w 1787, który mówił; „Gentlemani, największe niebezpieczeństwo, któremu Stany Zjednoczone będą musiały stanowczo się przeciwstawić, to Żydzi. W każdym kraju, w którym Żydzi się osiedlili w większej liczbie, obniżali stale, przede wszystkim jego poziom moralny, rozbijali jego spoistość i solidarność kupiecką, odosobnili się i nigdy i nigdzie się nie asymilowali, religię chrześcijańską na której dany naród się opierał wyszydzali, starając się podkopać ją na każdym kroku i najwymyślniejszymi sposobami, tworzyli naród w narodzie, państwo w państwie .(…) Żydowski pisarz Henryk Grynberg za ludobójstwo Żydów oskarża wyłącznie Niemców, Zachód i chrześcijaństwo, ale brakło mu odwagi, czy dość uczciwości by oddać sprawiedliwość Polakom. Jednakże pisze – ” Gdyby przyjrzeć się obsesji Hitlera i jego wyznawców, to można dojść do przerażającego wniosku, że nie o Gdańsk chodziło, ani nawet o całą Polskę, ale właśnie o polskich Żydów, nie o Europę, lecz o Europę bez Żydów. Napadając na Polskę, Hitler był przekonany, że Zachód przeciwko niemu nie wystąpi. Liczył też, nie bez uzasadnienia, na wzrost swojej popularności w świecie, właśnie przez prześladowanie Żydów, podobnie jak pod koniec wojny jego apostołowie liczyli na bezkarność za swoją zbrodnię, gdyż była ona zbrodnią przeciwko Żydom. ( …) Wiosną 1942 r. Hitler powziął swoją eschatologiczną decyzję (…), że ani jeden Żyd nie ma pozostać na świecie. Skazano na śmierć wszystkich Żydów jacy się urodzili, a nawet tych, którzy nie zdążyli się jeszcze urodzić, bo jak (wskazuje Franklin Littell) dziecko żydowskie urodzone w 1944 roku skazane było na śmierć na dwa lata przed swym urodzeniem”. ( Henryk Grynberg, Ludzie Żydom zgotowali ten los, “Archipeleg” Nr 5/10/, Berlin Zachodni 1984). Cytat ten dowodzi, że niektórzy Żydzi wskazują rzeczywistych sprawców zbrodni, a nie obwiniają Polaków. Niestety Grynberg także popełnia, być może nieświadomie taktyczny błąd, obwiniając za antysemityzm chrześcijaństwo. Przemilcza natomiast i nie szuka rzeczywistych przyczyn powszechnej niechęci, czy wręcz nienawiści do Żydów od wielu wieków i na całym świecie. Winę za tę sytuację ponoszą wszystkie kolejne rządy w powojennej Polsce. Litwini np. publicznie i jawnie obwiniają Żydów-bolszewików, że przyczynili się do wyrządzenia wielkich szkód i krzywd państwu i narodowi litewskiemu np. w” Kalendarzu Litwina 2000, „ autorka Danuta Balsyte stwierdza: ” Radzieckie imperium bolszewickie stworzyli rosyjscy Żydzi (…) Bronsztejn ( Trocki), Apfelbaum (Zinowiew), Rozenfeld ( Kamieniew), ” Autorka pisze dalej, że w bolszewickim rządzie wśród 21 komisarzy było aż 17 Żydów. ( “Rzeczypospolita” nr 4/00, z dnia 23.01.00).
NIEZALEŻNY MIEDZYNARODOWY TRYBUBAŁ SPRAWIEDLIWOŚCI Doświadczenie ostatnich kilkudziesięciu lat dowiodło, że nie ma, co liczyć na oficjalny międzynarodową osąd zbrodni przeciw ludzkości, jaką są zbrodnie Żydów dokonywane w Rosji i innych okupowanych przez Sowieto –Żydów krajach. Ludzkość sama musi osądzić masowe zbrodnie żydowskie, które uchodzą bezkarnie, bo oficjalne międzynarodowe instytucje nie są zdolne do takiego działania. Trzeba, więc stworzyć niezależną, obiektywną, nieumocowaną prawnie (urzędowo) instytucję, która osądzi, przynajmniej moralnie winnych masowych zbrodni i krzywd. Trybunał taki powinien składać się z ludzi wysokiej moralności, uczciwości, honoru i godności, których moralne walory nie są kwestionowane i zostały zweryfikowane praktycznie. Dzięki Internetowi są realne możliwości porozumienia się także na poziomie państw i narodów oraz zweryfikowanie merytoryczne i moralne kompetencje pretendentów do zasiadania w Trybunale Sprawiedliwości Narodowej. Głównym celem Trybunału powinno być gromadzenie materiałów, dowodów przestępstw i zbrodni przeciw poszczególnym narodom, np. w Polsce, przeciw Polsce, na Węgrzech przeciw Węgrom, w Palestynie przeciw Palestyńczykom itd. Następnie po zebraniu i na podstawie dowodów osądzić instytucje i osoby winne, a uzasadnione werdykty upowszechniać w świecie za pomocą różnych metod i środków. W Polsce wstępnie inicjatywą, w fazie organizacji, mógłby przewodzić, Tygodnik TYLKO POLSKA i jego Naczelny Redaktor Leszek Bubel, lub Stefan Kosiewski, Edward Makowiecki, Krzysztof Cierpisz, Marek Chrapan (Inicjator Leszek Skonka).
Objaśnienie skrótów
1/ ZPP – Związek Patriotów Polskich ZSRR
2/ MSZ – Ministerstwo Spraw Zagranicznych
3. TL . Dziennik Trybuna Ludu
Źródło: http://piotrbein.wordpress.com
http://img.mail.ru/r/video2/uvpv2.swf?3
Leszek Skonka
http://prawoslawnypartyzant.wordpress.com/
Artykuł p. Skonki, oprócz dobrej warstwy faktograficznej zawiera myśl, obok której nie sposób przejść obojętnie. Otóż zdaniem autora, jeśli światu i Żydom ukaże się prawdę o ich zbrodniach i o zasługach Polaków, to Żydzi ze wstydu opuszczą głowy, przyznają nam rację i zaprzestaną ataków na Polskę. Oczywiście. Nie możemy się doczekać. – admin.
Jak Waszyngton uznał państwo Izrael Dążenie USA do storpedowania procedury uznania państwa palestyńskiego przez ONZ wpisało się w bezkrytyczne poparcie, jakiego kolejne administracje w Waszyngtonie od przeszło czterech dekad udzielają polityce Izraela. Nie zawsze tak było. Historia polityki Stanów Zjednoczonych wobec niepodległości Izraela w latach 1948-1949 pokazuje, że Waszyngton potrafi zmieniać zdanie. Koleje historii bywają zaskakujące. W 1948 r. Waszyngton był bardzo zaniepokojony perspektywą izraelskiej deklaracji niepodległości; czy nie wywoła ona fali antyzachodniej reakcji w krajach arabskich, i w ten sposób nie zaszkodzi jego interesom? Choć niepokój ten podzielał wówczas Departament Stanu, Departament Obrony i CIA, nie dotyczyło to Clarka Clifforda, doradcy prawnego Harry’ego Trumana. Wzorem najbliższego otoczenia rządzącego z ramienia Partii Demokratycznej prezydenta, Clifford poparł tę inicjatywę. Podkreślając, że ostatecznie państwo, o którego istnieniu się dyskutuje, już istnieje, i że lepiej je uznać, zanim zrobi to Związek Radziecki, Clifford zdołał przekonać Biały Dom, by nie odrzucał izraelskiej propozycji. W ciągu kilku miesięcy amerykańska administracja dokonała politycznego zwrotu o 180 stopni, uznając, że poparcie Tel Awiwu jednak jej się opłaci.
Waszyngton przerażony masakrami ludności palestyńskiej Zimą 1947-1948 amerykańska administracja rozważa całkowite wycofanie swojego poparcia dla rezolucji 181 Zgromadzenia Generalnego ONZ z 29 listopada 1947 r., przewidującej podział Palestyny i utworzenie „państwa żydowskiego”. Starcia pomiędzy żydowskimi i arabskimi bojówkami wskazują na to, że wcielenie jej w życie istotnie wymagałoby użycia siły. W ONZ Waszyngton popiera propozycję zawieszenia broni; czasowy rozejm pod zewnętrzną kontrolą, który opóźnia, – ale nie niweczy – realizację celów podziału. Nie można przecież ignorować wydarzeń, jakie rozgrywają się na spornym terytorium. 3 maja 1948 r., 11 dni przed wycofaniem się Wielkiej Brytanii z Palestyny, amerykański konsul w Jerozolimie mówi, że Brytyjczycy utracili kontrolę nad krajem: „O ile wkrótce nie przybędą znaczne arabskie posiłki, spodziewamy się, że Żydzi zajmą większą cześć miasta [Jerozolimy] natychmiast po wycofaniu się sił brytyjskich.” W kwietniu zna już motor postępów, jakie czynią siły żydowskie: to „agresywne i nieodpowiedzialne operacje, takie jak masakry w Deir Jasin i Jaffie”, czy zajęcie Hajfy, opróżnionej następnie z jej arabskich mieszkańców. Konsul ujawnia także, iż brytyjskie władze i inni obserwatorzy ustalili na początku maja 1948 r., że „Żydzi będą w stanie złamać każdą formę oporu, chyba, że wystąpi przeciwko nim regularne arabskie wojsko. Jeśli traktować Hajfę, jako przykład wojskowej okupacji w wykonaniu Hagany, możliwe, że uda im się przywrócić porządek”. Pozostaje jeszcze zdefiniować „porządek”, o którym mowa… Dla Brytyjczyków i Amerykanów o znaczeniu Hajfy decyduje jej rafineria, punkt dojścia rurociągu naftowego, którym przesyła swój produkt Irak Petroleum Company (IPC). Przejęcie przez bojówki syjonistyczne kontroli nad tą rafinerią – nie do zaakceptowania ze strony Irakijczyków – zrujnowało istniejące do tej pory porozumienie pomiędzy jej palestyńskimi i żydowskimi pracownikami. Robert McClintock, członek amerykańskiej reprezentacji w ONZ, wysuwa hipotezę, że Rada Bezpieczeństwa stanie wkrótce przed bolesnym pytaniem: czy „zbrojny atak żydowski na społeczności arabskie w Palestynie jest uprawniony, czy też stanowi takie zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego, które wymaga zastosowania przez Radę środków przymusu, jakimi ta dysponuje”? McClintock zauważa przy tym, że jeśli arabskie wojska miałyby wkroczyć do Palestyny, (co rzeczywiście zrobiły 15 maja), siły żydowskie stwierdziłyby, że „ich państwo padło ofiarą zbrojnej agresji, i na wszelkie sposoby starałyby się ukryć fakt, że to akty agresji z ich strony, wymierzone przeciwko palestyńskim Arabom, spowodowały arabski kontratak”. Stany Zjednoczone zostałyby wówczas zmuszone do interwencji.
Słabość państw arabskich Na 10 dni przed opuszczeniem Palestyny przez Brytyjczyków amerykański Sekretarz Stanu George C. Marshall wysyła do różnych reprezentacji dyplomatycznych notę oceniającą – niezbyt pochlebnie – siłę i przygotowanie wojsk arabskich: „Na skutek politycznych i ekonomicznych perturbacji irackie struktury rządowe chwieją się. W tym momencie rząd tego kraju nie może sobie pozwolić na wysłanie więcej niż kilku już wyznaczonych do tego celu oddziałów. Przez Egipt przetoczyła się ostatnio fala strajków i rozruchów. Jego armia, na skutek odrzucenia prośby o brytyjską pomoc, jest niedostatecznie wyposażona, a w dodatku w pełni zaangażowana w wypadki wewnętrzne. Syria nie ma broni ani wojska godnych tej nazwy; od ustąpienia Francuzów, czyli już od 3 lat, nie potrafi zaprowadzić u siebie porządku. Liban nie ma prawdziwej armii, a wojska Arabii Saudyjskiej ledwie dają sobie radę z pilnowaniem rozejmu pomiędzy plemionami. Co więcej, rywalizacja pomiędzy Arabią Saudyjską i Syryjczykami z jednej strony, a haszymidzkimi rządami Transjordanii i Iraku z drugiej uniemożliwiają Arabom pełne wykorzystanie nawet tych sił, którymi dysponują. Jeśli chodzi o Egipt, to ambasador USA w tym kraju, odnosząc się do opinii Marshalla, podkreśla, że w rzeczywistości niedostateczne wyposażenie egipskich wojsk jest rezultatem odmowy pomocy ze strony Brytyjczyków. Jeśli zaś chodzi o armię transjordańską, to sam Marshall mówi o jej uzależnieniu od brytyjskich oficjeli. Te niedostatki, podkreśla, „nie oznaczają jeszcze, że państwo żydowskie będzie w stanie na dłuższą metę ostać się, jako autonomiczna siła wobec wrogości świata arabskiego”. A Sekretarz Stanu podsumowuje: „Jeśli Żydzi będą wcielać w życie rady ekstremistów i prowadzić politykę pogardy w stosunku do Arabów, przyszłe państwo żydowskie nie przetrwa bez stałej pomocy z zewnątrz”. Już, przed, ale zwłaszcza po izraelskiej deklaracji niepodległości z 14 maja 1948 r., amerykański rząd protestuje przeciwko złemu traktowaniu palestyńskich uchodźców i domaga się ich repatriacji. Świadoma wpływów ruchu syjonistycznego w Stanach Zjednoczonych, – choć nie zawsze miały one taką naturę, jak prywatne kontakty pomiędzy prezydentem Trumanem i kierownictwem Agencji Żydowskiej, w tym przyszłym pierwszym prezydentem Izraela Haimem Weizmannem – elita amerykańskiej polityki zagranicznej przestrzega przed ryzykiem, jakie poparcie Tel Awiwu może oznaczać dla interesów USA na Bliski Wschodzie. Wkrótce zmienią zdanie. Nim upłynie rok od stworzenia Izraela, Departament Stanu i Departament Obrony dojdą do wniosku, że to właśnie Izrael może być tych interesów gwarantem.
Kto lepiej zabezpieczy interesy amerykańskie? Odtąd Stany Zjednoczone podkreślają, że chociaż arabska opinia publiczna i arabscy liderzy krytykują Waszyngton, nie ma oznak, by ucierpiały na tym amerykańskie interesy ekonomiczne w regionie. W dodatku już od połowy marca 1948 r. amerykańscy reprezentanci w ONZ słyszeli opinie, że zdaniem Arabii Saudyjskiej „konflikt w Palestynie ma charakter wewnętrzny, a dla krajów arabskich najważniejsze jest nie dać Radzie Bezpieczeństwa pretekstu do użycia siły w regionie”. Obawa amerykańskich przedsiębiorców, że Arabia Saudyjska wycofa się z kontraktów na sprzedaż ropy naftowej, wkrótce się rozwiewa. Faktycznie Aramco – gigantyczny amerykański koncern paliwowy, główny klient królestwa – bez przeszkód rozszerza swoją działalność na Bliskim Wschodzie. Co więcej, zimą 1948 r. dyrektor oddziału ropy naftowej i gazu w amerykańskim Departamencie Spraw Wewnętrznych Max Ball, cieszący się opinią jednego z najlepiej poinformowanych w tej dziedzinie urzędników, spotkał się z Eliahu Epsteinem (później Eliahu Elathem), członkiem doradczego komitetu politycznego przy Agencji Żydowskiej i dyrektorem jej biura w Stanach Zjednoczonych, a także przewodniczącym syjonistycznej Rady Generalnej (kierownictwa organizacji syjonistycznych na całym świecie). Negocjacje trwają w tym samym czasie, gdy Izba Reprezentantów organizuje serię debat na temat „ropy naftowej i obrony narodowej”. Z planem szukania ropy na pustyni Negew (na południu Izraela), Ball proponuje Epsteinowi zorganizowanie spotkania z liderami sektora paliwowego, w tym z wiceprezesem Aramco, dyrektorem Sony Vacuum i wiceprezesem Standard Oil of New Jersey… Kierownictwo Agencji Żydowskiej w Stanach Zjednoczonych jest zatem świadome, jak ogromne znaczenie mają dla Waszyngtonu jego paliwowe interesy na Bliskim Wschodzie; stara się uspokoić obawy koncernów naftowych i amerykańskich środowisk rządowych, jeśli chodzi o wpływ, jaki poparcie państwa żydowskiego będzie miało na pozycję Stanów Zjednoczonych w regionie. Ale nie jest to jedyny czynnik, który prowadzi Waszyngton do rewizji jego polityki w stosunku do nowego państwa. Innym jest przekonanie amerykańskiego dowództwa wojskowego, że Izrael może się stać atutem, w kwestii „ochrony” wschodnich wybrzeży Morza Śródziemnego, Bliskiego Wschodu i amerykańskich interesów naftowych. Jego uzależnienie od zewnętrznej pomocy, jak również konieczność rozwiązania problemu palestyńskich uchodźców, nie budzą oczywiście entuzjazmu wojskowych, ale ostatecznie ich zdaniem istnienie Izraela zmieniało militarny układ sił w regionie na tyle, że warto zrewidować dotychczasową politykę Waszyngtonu w tej kwestii. Siódmego marca 1949 r. w nocie skierowanej do sztabu generalnego amerykańskich sił zbrojnych poświęconej „amerykańskim interesom strategicznym w Izraelu”, szef sztabu amerykańskich sił powietrznych domaga się takiej zmiany: „Układ sił na Bliskim i Środkowym Wschodzie zmienił się radykalnie. W momencie utworzenia Izraela wiele sygnałów skłaniało do przewidywania, że jego istnienie, wobec sprzeciwu Ligi Arabskiej, będzie bardzo krótkie. Tymczasem państwo Izrael zostało uznane przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię, prawdopodobnie wkrótce zostanie członkiem ONZ, i demonstrując siłę swoich wojsk udowodniło, że ma prawo do tego, by być traktowane, jako druga po Turcji siła militarna na Bliskim i Środkowym Wschodzie”.
Kwestia humanitarna zamiast kwestii palestyńskiej W świetle tych wydarzeń wydaje się, jak pisze, że „w zamian za udzielane Izraelowi poparcie, Stany Zjednoczone mogłyby wyciągnąć z tej nowej sytuacji politycznej poważne korzyści strategiczne”. Na podstawie tych oszacowań szef sztabu sił powietrznych wzywa do opracowania „dotyczących Izraela celów strategicznych”. Zaleca rozważenie możliwych wymiarów współpracy wojskowej, a zwłaszcza utrudnianie Związkowi Radzieckiemu wpływania na nowe państwo. Te same strategiczne kalkulacje doprowadzą wkrótce do cichej rewizji polityki amerykańskiej w kwestii palestyńskiej, stopniowo redukowanej do zadania radzenia sobie z uchodźcami, oderwanego od problemu przyszłości państwa palestyńskiego. Irene Gendzier
Profesor nauk politycznych (Uniwersytet Bostoński), autorka m.in. Notes from the Minefield, United States Intervention in Lebanon, 1945 – 1958, Columbia University Press 1977.
http://www.israeli-occupation.org/2011-11-09/irene-gendzier-why-the-us-recognised-israel/
Tłumaczenie: Agata Łukomska
Tekst ukazał się w miesięczniku Le Monde Diplomatique – edycja polska.
http://palestyna.wordpress.com
Jeszcze kilka takich „sukcesów” i nic po nas nie zostanie Część prawicowych, konserwatywnych i narodowych publicystów i aktywistów jest zachwycona „sukcesem” Marszu Niepodległości. Nie chcą dostrzec nagich faktów, takich jak ewidentny krach propagandowy i wizerunkowy. Nie chcą dostrzec, że Marsz będzie się kojarzył zwykłym ludziom z gówniarzami w kapturach i adidasach wyrywającymi kostkę brukową i miotającymi ją w policję. Będzie się kojarzył z płonącymi niczym pochodnie samochodami, z racami i wulgarnymi hasłami. Takie są fakty. Próby przerzucenia całej winy na policję są doprawdy godne pożałowania. Państwa praworządne, silne i tradycyjne mają jedną zasadę – policja ma zawsze rację. Tak jest w USA, gdzie atak na policjanta traktowany jest, jako jedno z najcięższych przestępstw – i atakujący nie ma żadnych szans w żadnym sądzie. U nas zaś „prawica” przejmuje z dobrodziejstwem inwentarza od opcji lewackiej i anarchistycznej postrzeganie policjanta, jako wroga wcielonego. W takim przypadku, przy każdej interwencji, policja jest stawiana pod pręgierzem, tak jak to się u nas dzieje od lat. Takie podejście to spadek po „pokoleniu Solidarności”, a właściwie po jego ideologicznych guru, – czyli trockistowskiej grupce skupionej wokół Jacka Kuronia. Jeśli taka filozofia postrzegania państwa przenika na prawicę (głównie za pośrednictwem czołówki PiS-u, nota bene też raczkującej politycznie pod skrzydłami Kuronia) – to znaczy, że jest ona nic nie warta. Organizatorzy Marszu przekonują, że większość ludzi uczestniczących w nim to nie wandale i chuligani. Tyle tylko, że ta większość dała się zdominować przez kiboli, zadymiarzy i chamów. To oni nadali temu Marszowi ton, to oni najbardziej zaznaczyli swój udział. Rację ma, więc Marek Magierowski z „Rzeczpospolitej”, który pisze: „Dopóki prawica nie zdoła „odkleić się” od szemranego towarzystwa kiboli, każdy kamień wyrwany przez nich z bruku będzie szedł na jej konto. I każdy zdemolowany rząd krzesełek na stadionie. Na konto prawicy pójdzie każdy kamerzysta skopany przez debila w klubowym szaliku, każdy poturbowany policjant, każda „ustawka” i każdy antysemicki okrzyk na trybunach. I za każdym razem Seweryn Blumsztajn – w swoim manipulatorskim zapale – będzie miał pretekst, by wrzucić konserwatystów do jednego, brunatnego wora wraz z kibolską mafią. Bo tylko czeka na takie preteksty i tylko zaciera ręce. Pseudokibice osłabiają prawicę. W tym kontekście, jeżeli są czyimkolwiek sojusznikiem, to raczej skrajnej lewicy”. Marsz dał okazję tej „kibolskiej mafii” do zaistnienia. Jeśli większość kibiców Legii to ludzie dobrej woli – to niech sami wyeliminują ze swojego grona kiboli. Przecież oni wiedzą najlepiej, kto to jest. To będzie dla nich test na wiarygodność. Jeśli tego nie zrobią, każda masowa impreza prawicy będzie się tak kończyć, jak ta 11 listopada. I jeszcze jedno – podczas tego Marszu za bardzo pachniało mi smoleńskimi klimatami, a to jest – jak wiadomo – droga donikąd. To nie organizatorzy nadawali ton wykrzykiwanym hasłom, ale aktywiści „Gazety Polskiej” i „smoleńszczanie”. Dlatego nie był to żaden sukces, tylko nauczka. Jan Engelgard
http://mercurius.myslpolska.pl/
Cenię publicystykę red. Engelgarda, ale nic mnie powstrzyma przed komentarzem.Pisze on: „… Marsz będzie się kojarzył zwykłym ludziom z gówniarzami w kapturach i adidasach wyrywającymi kostkę brukową i miotającymi ją w policję. Będzie się kojarzył z płonącymi niczym pochodnie samochodami, z racami i wulgarnymi hasłami”.Otóż Marsz będzie się lemingom kojarzył nie z tym, co się odbyło naprawdę, ale z tym, co zaprogramowała im w mózgownicach G*** Wyborcza, TVN, TVP Info i pozostałe „mainstreamowe” media. Tak, więc zachowanie się uczestników Marszu nie ma najmniejszego wpływu na jego obraz utrwalany przez antypolskie media. Nawet gdyby z Marszu zrezygnowano, to niewykluczone, że i tak pokazano by nam wideo z zamieszkami, nakręcone gdzieś w innym czasie i innym miejscu. Poza tym czekamy na propozycje, w jaki sposób Marsz zwykłych ludzi, pragnących uczcić ważny dla nich dzień, może „odkleić się” od prowokatorów i tzw. kiboli, skoro nigdy jeszcze nie udało to się policji. Admin
Złoty Siergiej Safronow Jutro, 15 listopada, odbędzie się Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy TVN SA. Będzie okazja do zadania pytań prezesowi Tellenbachowi na temat kosztów, jakie ponosi spółka TVN SA w związku z działalnością pan Siergieja Safronowa & kolegów. Pan Siergiej Safronow jest doradca ITI od lat. Najpierw w Lehman Brothers a teraz w Nomura International. Absolwent prestizowego Московского Энергетического Института (Moskiewskiego Instytutu Energetycznego) w roku 1993, pan Safronov dysponuje na pewno odpowiednimi kompetencjami. Pisalismy juz o nim w przeszlosci:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/23744,trzy-wcielenia-siergieja-safronowa
Wizjonerzy zongluja od lat pieniedzmi pomiedzy TVN i ITI, przeprowadzajac przy okazji duze i kosztowne operacje zwiekszania dlugu TVN. Same zewnetrzne uslugi doradcze przy emisji obligacji TVN dwa lata temu kosztowaly okolo 50 milionow PLN. Teraz zarzad TVN oglasza ze zewnetrzne uslugi doradcze przy ewentualnej fuzji pomiedzy platforma "n" i Cyfra Plus beda kosztowaly TVN okolo 20 milionow PLN. W miedzyczasie mielismy tez 8-miesieczny maraton tzw. aukcji aktywow TVN, ktora przyniosla wynik koncowy ktory mozna bylo spokojnie przewidziec w pol godziny, czyli ewentualne polaczenie numeru 2 i numeru 3 w platformach telewizyjnych w Polsce. Student pierwszego roku szkoly biznesu wpadlby na takie rozwiazanie bez trudu. Ile kosztowaly udzialowcow TVN SA zewnetrzne uslugi doradcze zwiazane z tym dziwnym maratonem-niewypalem, w tym uslugi Siergieja Safronowa & kolegow? Czy mozna oszacowac koszt na kolejne 30 milionow PLN? Mozna powiedziec ze pan Siergiej Safronow ma zlote rece do biznesu. Tym bardziej ze pan Safronow jest tez doradca przy mega-operacji Polkomtela, mlodego zdolnego Tobiasa Solorza.
Stanislas Balcerac
Bankructwo moralne „Krytyki Politycznej” Polska Agencja Prasowa podała informację, że niemieccy „antyfaszyści” przekonują, iż nie brali udziału w zamieszkach 11 listopada (sic!). Trudno się dziwić zuchwałości zadymiarzy, skoro nad – a raczej pri – wiślańska „Krytyka Polityczna” w swoim postępowym zapale, postanowiła udzielić im azylu. „Jak wszyscy wiemy, zamieszki zaczęły się około 14.00-15.00, a zakończyły się ok. 17.00. Natomiast cała niemiecka grupa została zatrzymana już o 12.00, więc nie miała możliwości brania udziału w zamieszkach” – powiedział przedstawiciel Porozumienia 11 listopada na wspólnej konferencji z niemieckimi „antyfaszystami”. Zadymiarze z Niemiec natomiast wypłakiwali się, że w czasie zatrzymania nie pozwolono im skontaktować się z adwokatem, nie zapewniono tłumacza i nie podano jedzenia i picia. Nie chcę się tutaj rozwodzić nad hipokryzją i obłudą środowisk lewicowych czy negowaniem oczywistych faktów przez niemieckich chuliganów. Zapewne przypadki takie, jak choćby zaatakowanie dwóch osób z polskimi flagami przez kilkunastu „antyfaszystów” czy oplucie człowieka w polskim mundurze, uznali za formę akcji prewencyjnej przeciwko fali „antysemityzmu”, „ksenofobii” i „rasizmu”, która zalewa Polskę. Warto jednak zwrócić uwagę, że o ile portal Fronda.pl w swoich relacjach pokazał blaski i cienie Marszu Niepodległości, ukazując akty agresji, zarówno z jednej, jak i drugiej strony (oczywiście zachowując odpowiednie proporcje), tak „Krytyka Polityczna” nie zdobyła się na zwykłą dziennikarską uczciwość, ale prymitywną agitkę za jedną frakcją chuliganów. Przecież to właśnie w jej lokalu pospolici bandyci znaleźli schronienie! Czy można sobie wyobrazić, że w redakcji naszego portalu na Marszałkowskiej ukrywaliby się zadymiarze z drugiej strony? To wykluczone. Dla mnie tegoroczny Marsz Niepodległości przywołuje smutne wspomnienia. Moi koledzy z koła naukowego, którzy w akcie solidarności ze mną, (jako osobą zaatakowaną w zeszłym roku przez „antyfaszystów”), przybyli w tym roku do Warszawy, stali się ofiarami starć między policją a częścią kiboli, którzy oddali niedźwiedzią przysługę organizatorom. Tyle, że w przeciwieństwie do redaktorów „Krytyki Politycznej” nie udaję, że nic się nie stało. Odpowiedzialność za zajścia nie spoczywa tylko na troglodytach z jednej, jak i z drugiej strony, ale również na salonowych intelektualistach. To właśnie oni nie zdecydowali się na odcięcie od zwykłej łobuzerki (jedyny wyjątek – Seweryn Blumsztajn). Wg mnie powinni wziąć przykład ze środowisk żydowskich, które choć nie zgadzają się z ideą Marszu Niepodległości, odmówiły w tym roku stanięcia po drugiej stronie barykady u boku „antyfaszystów”. „Krytyka Polityczna” i spółka, zamiast analizować starcie dwóch wrogich sił chuliganów, angażuje się po jednej ze stron, niemiłosiernie negując oczywiste fakty.
Aleksander Majewski
Jak korporacje rządzą światem Zakończyła się trwająca ponad 400 lat era ścisłej współpracy rządów z korporacjami a rozpoczął okres konfrontacji. „To atak hakerów ” – ogłosił kilka miesięcy temu koncern Google, właściciel największej na świecie wyszukiwarki internetowej. W komunikacie prasowym zasugerowano, że organizatorem cyberatakuna na serwery Google oraz serwery co najmniej dwudziestu innych, dużych korporacji międzynarodowych był rząd chiński. W ten sposób zakończyła się trwająca ponad 400 lat era ścisłej współpracy rządów z korporacjami a rozpoczął okres konfrontacji. Jej wynik jest wielką niewiadomą. Już, bowiem ponad połowa ze 150 największych gospodarek świata to koncerny. Współczesna rzeczywistość coraz bardziej przypomina świat z książek amerykańskiego pisarza książek z nurtu cyberpunk Williama Gibsona (Gibson jest twórcą terminu megakorporacja, rozumianego, jako wielki, międzynarodowy konglomerat posiadający monopol albo prawie monopol na produkcje jakiegoś towaru, własne suwerenne terytoria i jednostki paramilitarne), w których częstym wątkiem jest właśnie wojna megakoporacji z państwami. Konflikt między Google a Chinami przypomina starcie dwóch państw. Przedstawiciel Google zareagował, tak jak na podobne działanie zareagowałoby państwo: zapowiedział retorsje (oświadczył, że jego wyszukiwarka nie będzie więcej cenzurować wyników wyszukiwania zgodnie z wymaganiami chińskiego rządu). Równocześnie Google wezwało chiński rząd do rozmów i zagroziło wycofaniem się z Chin, co można przyrównać do odwołania ambasadora. Źródeł potęgi dzisiejszych koncernów międzynarodowych należ szukać w początkach epoki podbojów kolonialnych. Konkurowały w niej nie państwa, ale prywatne firmy (należące do grup inwestorów) - pierwsze na świecie korporacje międzynarodowe, z których najpotężniejszym i najstarszym była Brytyjska Kampania Wschodnio-Indyjska. Ta powstała w 1600 r. w wyniku nadania jej przez królową Elżbietę I monopolu na handel z Indiami i państwami z Azji południowo-wschodniej firma miała własną armię, zawierała sojusze polityczne, zarządzała koloniami (m.in. administracją Indii), tworzyła państwa (np. Singapur) a nawet miała prawo emitować własną walutę. W połowie XIX w. potęga kompanii zaczęła gasnąć (w 1858 r. rząd brytyjski znacjonalizował jej majątek). Korporacje międzynarodowe nie przestały jednak istnieć, tylko przeobraziły się i zmieniły sposób działania. Absolutnych władców zastąpili demokratycznie wybierani parlamentarzyści, co sprawiło, że korporacje zaczęły sobie po prostu kupować polityków. Oficjalnie nazywa się dotacjami na kampanię wyborczą. W artykule „Dlaczego warto kupować polityków” napisanym przez Michael Brusha, podaje on, że firmy akcje firm które dawały najwięcej na kampanię wyborczą w USA w ostatnich 25 latach rosły przeciętnie o 2,5 punku proc. rocznie bardziej niż rynek (to dużo biorąc pod uwagę, że średnia długoterminowa stopa zwrotu z akcji w USA to ok. 10 proc.). Inaczej mówiąc, najlepszym sposobem na przewidzenie jak firma będzie sobie radzić jest sprawdzenie. ile płaci politykom. Wszystko wskazuje na to, że efekt ten w przyszłości będzie jeszcze większy, dlatego że w styczniu 2010 r. Sąd Najwyższy USA uznał, że konstytucyjna zasada nie ograniczania wolności słowa dotyczy także korporacji, co oznacza, że mogą one wykupywać reklamy wspierające ich politycznych faworytów albo dyskredytujące ich oponentów. Dotychczas było to zabronione, ponieważ uważano, że sprawi to, że wybory zamienią się de facto w starcie między korporacjami i popieranymi przez nie kandydatami, bo inni nie będą mieli wystarczająco dużo pieniędzy, by nawiązać z nimi równorzędną walkę. „Już nie będzie senatorów ze stanu Kanzas. Będą senatorzy z Microsoft albo senatorzy z General Electric” – lamentował Alan Greyson, jeden z członków Izby Reprezentantów parlamentu USA. Jednak korporacje rządziły Ameryką znacznie wcześniej. Już w latach 30 ubiegłego wieku prezydent Franklin Delano Roosevelt stwierdził, że „nie da się wygrać wyborów prezydenckich bez wsparcia korporacji naftowych”. Minęło 80 lat i w 2009 r. senator Dirk Durbin oświadczył, że „banki są właścicielem senatu Stanów Zjednoczonych”. Nie jest więc zaskoczeniem, że w pierwszej dwudziestce listy największych korporacji świata magazynu Fortune jest osiem firm naftowych i cztery banki lub instytucje finansowe. Nie dziwi także, że znajdująca się na czele tej listy sieć sklepów spożywczych Wall-Mart jest jednocześnie największym donatorem polityków w USA na szczeblu federalnym. Wpłacanie pieniędzy na kampanię wyborczą ty tylko ułamek wpływu, jakie mają na rządy koncerny. Współczesne megakorporacje są tak potężne, że decyzje podejmowane przez ich szefów mają wpływ na gospodarkę krajów całych a co za tym idzie na szanse wyborcze tych, co są u władzy, (jeżeli gospodarka jest w dobrym stanie, to wyborcy mają więcej pieniędzy i zwykle głosują na tych, co są u władzy). Przykładowo znany w amerykańskiej gospodarce tzw. efekt Wall-Marta oznacza, że gigant ten, swoją polityka maksymalne zbijania cen powstrzymuje konkurentów przed podwyższaniem cen na żywności i w ten sposób obniża inflacje w całych USA. Z kolei np. w maju tego roku koncern MacDonalds zatrudnił więcej osób, niż wszystkie inne firmy w całych Stanach Zjednoczonych razem wzięte i tylko dzięki tej korporacji biuro statystyczne mogło ogłosić spadek bezrobocia w USA. Co ciekawe, mimo upływu prawie 100 lat od zakończenia epoki kolonialnej nadal współpraca korporacji z rządami przypomina tę z przed kilkuset lat. Tak jak wieki temu brytyjscy monarchowie wspierali dotacjami, zwolnieniami podatkowymi itp. Brytyjską Kampanię Wschodnio-Indyjska (gdyby nie one koncern upadłby wiele lat wcześniej), tak teraz np. głównym beneficjentem polityki dopłat do rolnictwa w UE są wielkie koncerny spożywcze, w szczególności cukrownicze (np. w 2009 r. były to francuskie Tereos ze 178 mln euro dopłat i St Luise Sucre, który otrzymał 144 mln euro). I tak jak przed setkami lat współpracujące z rządami korporacje handlowe zalewały kolonie swoimi towarami niszcząc lokalny przemysł, tak teraz nadwyżki wyprodukowanej w UE żywności sprzedawane są poniżej kosztów do krajów afrykańskich (np. w ostatnich latach sprzedawano w ten sposób cukier do Mozambiku) niszcząc rolnictwo tamtejszych krajów (gdyby towary sprzedano w UE to spadłaby ich cena, co obniżyłoby zyski koncernów). I tak jak w czasach kolonialnych korporacje posiadały własne, prywatne armię realizujące interesy swoje i współpracujących z nimi rządów tak np. za kadencji prezydenta USA Georgea W. Busha potęgą stała się zatrudniająca najemników z całego świata firma Blackwater (obecna nazwa Xe Services LCC) i faktycznie jej żołnierze w znacznej części prowadzili wojnę w Iraku i Afganistanie a nie regularna armia amerykańska.
Aby wpływy korporacji utrzymywały się, ważne jest by opinia publiczna nie zdawała sobie z ich sprawy. Dlatego np. w USA, kiedy niechęć do korporacji wzrosła do niepokojąco dużych rozmiarów ( w ostatnich latach w badaniach przeprowadzanych przez instytut Gallupa ponad dwie trzecie Amerykanów uważało, że korporacje mają zbyt dużo władzy), w 2008 r. wybrano na prezydenta Baracka Obame w połowie Afroamerykanina, który miał symbolizować zerwanie z rządami korporacji, kojarzonymi z bogatymi, białymi mężczyznami. Oczywiście po wyborach nic się zmieniło, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że kampanię wyborczą Baracka Obamy organizowali członkowie jednej z najbogatszych rodzin w USA - Pritzkerów (11 jej członków jest na liście 400 najbogatszych Amerykanów tygodnika Forbes), posiadający udziały w największych korporacjach świata. Także w UE Wspólna Polityka Rolna przez większość ludzi jest postrzegana, jako system wspierający biednych rolników, choć łatwo można sprawdzić, że 70 proc. środków trafia do 20 proc. największych właścicieli ziemskich, których znaczną część stanowią właśnie koncerny. Większość ludzi może nie zdawać sobie sprawy z sojuszu koncernów z politykami, ale wszyscy odczuwamy jego skutki na własnych portfelach. Na przykład w ostatnich miesiącach głośno było o sprawie zbyt wysokich opłat pobieranych przez Otwarte Fundusze Emerytalne. Tylko zdecydowana większość opinii publicznej nie zdaje sobie sprawy, że Otwarte Fundusze Emerytalne w tej formule w ogóle nie są potrzebne, ponieważ każdy, kto się zna na rynku kapitałowym, wie, że w długim okresie najlepsze i najtańsze są tzw. fundusze indeksowe, czyli takie, które kopiują zachowania rynku (np. tylko w takich funduszach trzyma swoje prywatne pieniądze prezydent USA Barak Obama). Powołanie OFE było jedynie pretekstem to przekazania olbrzymich pieniędzy od polskich podatników do międzynarodowych koncernów. To zresztą reguła a nie wyjątek w systemach demokratycznych. W zasadzie każda decyzja polityczna, każda ustawa jest wynikiem gry interesów korporacji, które zyskają i stracą na jej uchwaleniu. Na przykład od prawie 20 lat nie może w Polsce powstać tzw. Rejestr Usług Medycznych, czyli ogólnopolska baza danych zapisywanych leków i usług medycznych, która istotnie ograniczyłaby marnotrawstwo i nadużycia w publicznym systemie ochrony zdrowia. Jej powstanie jest sprzeczne z interesem koncernów farmaceutyczne, które sprzedawałyby wówczas mniej lekarstw. Jest dokładnie tak, jak pisał laureat Nagrody Nobla z ekonomii prof. Milton Friedman: w demokracji nie rządzi większość tylko koalicja dobrze zorganizowanych mniejszości. Najważniejszą mniejszością są właśnie właściciele koncernów.Najważniejszym instrumentem ograniczającym władzę koncernów są tzw. punitive damages, czyli karne odszkodowania. To instytucja nieznana w żadnym innym kraju rozwiniętym oprócz USA. W praktyce chodzi o to, że gdyby ofiary szczepionek pozwały koncerny w UE zasądzono by na ich rzecz tylko odszkodowanie rekompensujące poniesione straty. W USA dodatkowo policzono by, ile na szczepionce koncerny zarobiły, a następnie dołożono grzywnę, która by zyski ze szczepionki przewyższała. Chodzi, więc o ty, by bezprawnie działanie nigdy się koncernom nie opłacały. Jak to wygląda w praktyce widać było na przykładzie należącego do koncernu naftowego Exxon tankowca Valdez, z którego wyciek w 1989 r. zanieczyścił znaczną część Alaski. Otóż oprócz 2 mld USD za czyszczenie wody z ropy i ponad 1 mld USD dla osób poszkodowanych, firma musiała zapłacić ponad 1,025 mld USD kary. Miliardowe kary dla koncernów byłby w UE nie do pomyślenia. Władza koncernów w UE jest tak wielka, że nie tylko skutecznie blokują wprowadzenie karnych odszkodowań do prawodawstwa większości krajów UE, ale nawet doprowadziły do tego, że europejscy sędziowie nie chcą pomagać w egzekwowaniu karnych odszkodowań zasądzonych w USA od koncernów z krajów UE. Mimo ograniczeń koncerny w USA są na tyle potężna, że zaczynają tworzyć zaczątki państw. Na przykład w stanie Floryda istnieje tzw. Reedy Creek Improvement District, obszar wielkości ok. 100 km2 należący do koncernu Dinseya, na którym Disney przejął znaczną część zadań należących w USA do władzy państwowej. Np. może budować na tym terytorium, co tylko zechce łącznie z elektrownią atomową ( w reszcie USA trzeba uzyskać pozwolenie lokalnej władzy a budowa musi być zgodna z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego). Co więcej, władze Reedy Creek mają prawo siłą wywłaszczać właścicieli ziemi sąsiadującej z dystryktem na takie zasadzie, jak rząd zmusza właścicieli do sprzedaży ziemi np. pod autostrady? W książce “Married to the Mouse: Walt Disney World and Orlando” jej autor Richard Foglesong argumentuje, że Disney nadużywa swojej władzy, sprawują de facto funkcje rządu w dystrykcie. Także w Polsce istnieją specjalne wydzielone części kraju, w których koncernów międzynarodowych nie obowiązują zasady obowiązujące w reszcie kraju. Nazywają się one Specjalnymi Strefami Ekonomicznymi i jest ich 14. Koncerny międzynarodowe maja w nich zwolnienia z podatku PIT, CIT, ulgi i zwolnienia od podatku w nieruchomości. Na przykład w ostatnich latach suma korzyści, jakie otrzymał od polskiego rządu koncern LG (za pośrednictwem wszystkich swoich spółek-córek produkujących głównie sprzęta RTV i AGD) sięgnęły prawie pół miliarda złotych! Doszło do tego, że politycy koncernom międzynarodowym płacą gotówką (zabraną polskich podatnikom) za to, że ci zechcą otworzyć fabrykę. Na przykład w 2010 r. Amerykański potentat informatyczny Dell, wybudował Łodzi fabrykę, wziął prawie 200 mln zł pomocy publicznej, fabrykę sprzedał i wyniósł się z Polski. Prof. Milton Freedman już wiele lat temu ostrzegał, że korporacje stanowią poważne zagrożenie dla wolności, ponieważ kiedy stają się naprawdę duże, to są w stanie kontrolować rządy. Na przykład w zeszłym roku pod wpływem koncernów farmaceutycznych Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła epidemię świńskiej grypy, w wyniku czego część rządów krajów UE m.in. Wielka Brytania i Francja wydała miliardy euro na zakup szczepionek, które nie tylko okazały się niepotrzebne, ale wręcz mogły zagrozić życiu i zdrowiu obywateli, bo nie były odpowiednio przebadane (Wolfgang Wodrag, przewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, ogłosił że jest to największy skandal w dziejach medycyny). Jak zapobiec takim sytuacjom? Prof. Friedman wyjaśniał, że wielkie korporacje tworzone są przez wielkie rządy. Z tym, że przez wielkość rządu należy rozumieć głównie to, ile pieniędzy jest wydawane za jego pośrednictwem. W krajach UE, także w Polsce, ten odsetek przekracza 50 proc. tego, co zarabiamy i jest jednym z najwyższych na świecie. Równie wielkie są, zatem wpływy korporacji w naszej części świata. Rządy koncernów nie skończą się dopóki do władzy nie dojdą ludzie, którzy drastycznie ograniczą role rządów w gospodarce, czyli radykalnie obniżą podatki. Aleksander Piński
POLREWKOM 2011Być może należy się parę słów wyjaśnienia, któż to był ten Polrewkom? Otóż był to Polski Komitet Rewolucyjny, przywieziony do Polski przez Armię Czerwoną i razem z nią pospiesznie z tej Polski uciekający. Sami byli za słabi, by walczyć o swoją wizję Polski, czy raczej jej braku, no to się schowali za plecami silniejszych z „zaprzyjaźnionego” kraju. Dawniej sie to nazywało Targowica. Jednym słowem, byli to ideowi dziadkowie dzisiejszych lewicowych hunwejbinów wołajacycyh na pomoc niemieckich ulicznych bandytów, w swoim kraju zarejestrowanych, jako element niebezpieczny dla porzadku publicznego. No, ale to u siebie, bo u nas, to wręcz przeciwnie, sama słodycz, witamy, witamy, jak określiła Wyborcza, można odczuwać jedynie dumę, że staliśmy się częścią Europy, skoro z całej nieledwie Europy ściąga do nas lewackie bydło, by sobie podemonstrowac i pozadymiać, ze szczególną przyjemnością w dniu naszego święta. To tak, jakby łowca skalpów ujrzał przed sobą osobnika z rudymi i kędzierzawymi włosami, no, gratka wyjątkowa. Dla Niemców, potomków tych żołnierzy rozbrajanych wtedy, w 1918 roku przez polskich nacjonalistów i faszystów ( wtedy jeszcze nie było faszystów, to znaczy byli, skoro rozbrajali, jątrzac i dzieląc, zamiast się bratać i jednoczyć, tylko nie wiedzieli, jak się nazwać), czy SSmanów mordujących Polaków na nacjonalistyczne poglądy, objawiające się noszeniem polskiej flagi i śpiewaniem polskiego hymnu, możliwość bezkarnego oplucia polskiego munduru, czy pobicia Polaka niosącego polska flagę, to przeżycie nieledwie metafizyczne. Coś jak Święta Bożego Narodzenia w lipcu. Przy czym, nie należy pochopnie głosić poglądu, że oplucie czyjegoś munduru, czy obicie przechodnia do stadium wstrząśnienia mózgu, po czym ucieczka do zaprzyjaźnionej kawiarni Krytyki Politycznej ma cokolwiek wspólnego z sianiem nienawiści, nic bardziej błędnego, nie mówiąc już o tym, że jątrzacego. Sianiem nienawiści jest dopiero mówienie o tym. Słusznie pisze Pani Naszkowska w Wyborczej, że „to, co zrobił prezes PiS, to klasyczne sianie nienawiści. Nie można tego skwitować prostym zdaniem, że po raz kolejny Jarosław Kaczyński dał upust swojej antyniemieckiej fobii. Bo za tą fobią szefa największej opozycyjnej partii kryje się znacznie więcej. Kryje się wzrost nastrojów niechęci, a nawet nienawiści do naszych najbliższych sąsiadów, szerzenie ksenofobii, jątrzenie, zatruwanie dusz i umysłów setek tysięcy ludzi. Kryje się to wszystko, co było w przeszłości nieszczęściem Europy i na co nie ma miejsca w Europie unijnej.” Bicie Polaków za noszenie polskiej flagi w dniu ich święta na polskich ulicach, czy za ubranie polskiego munduru z epoki napoleońskjej, jest sianiem miłości, zmniejszaniem nastrojów niechęci, a nawet nienawisci do najbliższych sąsiadów, szerzeniem internacjonalizmu, uzdrawianiem dusz i umysłów. Tym wszystkim, co było w przeszłosci szczęściem Europy. Dopiero, gdy Prezes Kaczyński wspomni po tym publicznie, wszystko to, jak za dotknięciem złej czarownicy uzyskuje znak ujemny. Przy czym Prezes Kaczyński robi to przewrotnie i podstepnie, jak to on. „Jarosław Kaczyński jest człowiekiem inteligentnym, używa, więc sformułowań, do których trudno się przyczepić. Przyjechali Niemcy do Warszawy w dniu Niepodległości? Przyjechali. Zaatakowali pochód na Nowym Świecie? Owszem, ktoś kogoś uderzył. Policja pochód przesunęła na inną ulicę.” Jak to: „trudno się przyczepić”? Otóż bardzo łatwo się przyczepić! Przecież właśnie to Naszowska robi, i jak sie wydaje, z wielką wprawą i bez żadnego trudu! „Owszem, ktoś tam kogoś uderzył”, nie ma, o czym gadać, ktoś tam kogoś uderzył, nie wiadomo, lewak prawaka, czy prawak lewaka, albo w ogóle ktoś sie sam walnął, czy cóś. No, po prostu nie wiadomo, jak to tam było, ale było kolorowo, wesoło i w ogóle. A w ogóle, to, kto sieje wiatr, ten zbiera burzę, więc niech prawactwo nie narzeka. Jak sie nosi polskie flagi, zamiast je wtykac w psie gówna, to nie ma, co potem narzekać, że komuś puszczą nerwy, zwłaszcza, jak się pamięta z opowieści dziadka, jakie to przykrości go spotykały z ręki takich z biało- czerwonymi opaskami i ile trudu i amunicji kosztowało, by ich zlikwidować. Podobnie wyjaśnia zagadkowy fakt schronienia się bandytów w owej kawiarni europoseł Olejniczak, najwyrażniej albo udając kompletnego idiotę, ale też właśnie nie udając. Według Olejniczaka, przechodzili przypadkiem, to i wpadli. Usłyszeli o promocji, zapewne. Jakby przechodzili koło innej kawiarni, to by się schronili w tej innej. Chyba jasne? Jak widać, nie dla przymiotów umysłu Olejniczak, ( bo przecież kłamać też trzeba umieć) został wystawiony do wyborów, a raczej dla wyeksponowanej klatki piersiowej, wzbudzającej rozmarzone westchnienia weteranek ruchu robotniczego. Seawolf
POLAKOŻERSTWO Z MILLEREM W TLE Niezmiernie rzadko słyszymy o antypoloniźmie, natomiast środki masowego przekazu bębnią o antysemityźmie poszerzonym obecnie o faszyzm żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych sił Zbrojnych, czy Żołnierzy Wyklętych i innych bohaterów podziemia niepodległościowego. Czołowym faszystą w Polsce jest Jarosław Kaczyński, zagrażający polskiej racji stanu. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz Waltz sprowadza do Warszawy na obchody Święta Niepodległości dla chichotu historii bandytów neohitlerowskich z Niemiec. Preludium do powtórki 1 września 1939 roku! Radiostacja Gliwice w nowym wydaniu, czy prowokacja bolszewicko – hitlerowska z Jedwabnego? Czy prowokacja tuskowo – policyjna z 11 listopada 2011 roku miała na celu tylko zmianę przepisów o zgromadzeniach publicznych, czy jeszcze manifestację siły rządzących? Jeszcze nie przebrzmiały echa bandytyzmu Niemców i policji w Warszawie w Dniu Święta Niepodległości, a już wszystkie niemieckie bandziory zostały zwolnione przy niebywałym poświęceniu polskich sędziów trwających na posterunku do 2 w nocy. Pan Miller oświadczył, że policja zdała egzamin. Panie Miller odsyłam Pana do filmu „Ostatni wyskok nazi-kaczystow” autor jwp niepoprawni.pl gdzie sześciu policjantów znęca się nad jednym starym, człowiekiem zwyczajnie przechodzącym, kopiąc go w głowę i maltretując w sposób hitlerowsko – bolszewicki. Czy zmieni Pan fałszywą melodię? Jeżeli nie, to Pan jest taki sam jak niemiecka banda neonazistowskich bojówkarzy i przyuczonej policji. Czy Pan się zastanawiał kiedykolwiek z Tuskiem i Komorowskim jak skończyli Hitler / samobójstwo /, Stalin / otruty /, Ceausescu /rozstrzelany/, Tymoszenko w kiciu /podtruwana trutką na szczury/, Sadam Hussain / powieszony, Kadaffi / zamordowany przez lud /, Beria / rozstrzelany/, Bierut /otruty w Moskwie/. W Niemczech wytoczono Honeckerowi proces o zdradę stanu, korupcję i zbrodnie popełnione w czasie zimnej wojny (ze szczególnym uwzględnieniem 172 Niemców, którzy zostali zabici w czasie prób ucieczki na Zachód w czasach jego reżimu.
Czy Pan do spóły z Kopacz, Tuskiem, Klichem, Komorowskim ma czyste sumienie smoleńskie?
Czy Pan się zachowuje propolsko? Jak się Panu wydaje Panie Miller i innym rządzącym, czy Pan jest Polakiem?
Czy pańscy współpracownicy w MSWiA są zachwyceni pańskimi postawami?
Słuchy chodzą, że nie. Pozostaje Panu podwójna garda razem z Grzegorzem Lato, który przy „sposobności” „zbiegiem okoliczności” wycofał Orła Białego z koszulek reprezentacji Polski w piłce nożnej. Rodziny Katyń 2010 powróciły z wizyty u Ojca Świętego. Czytał Pan w „GW” „Patriotyzm jest jak rasizm”? Co Pan na to? Czmychaj Pan póki czas!!! Do bratniego Związku Sowieckiego! Najlepiej podpalić Reichstag w imieniu Kaczyńskiego. Aleksander Szumański
Nie szykuję scenariusza wiecznej opozycji Z Jarosławem Kaczyńskim, prezesem Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Maciej Walaszczyk
Jak pokonać Platformę? - To w istocie pytanie o to, czy można pokonać Platformę w sytuacji, w której ta partia ma wielką przewagę zasobów, media, które ją nie tylko wspierają, lecz także gwałtownie zwalczają opozycję, w której konsumpcja ciągle idzie w górę, a więc ludzie przeciętnie mają więcej. Odpowiadam na tak zadane pytanie: tak, można Platformę pokonać.
Dlaczego to się nie udaje? - Można wygrać, ale pod warunkiem, że przełamiemy na prawicy syndrom lat 90. Jeżeli dzisiaj kolejne mniejszościowe grupy w imię własnych ambicji, interesów czy fałszywych kalkulacji będą podejmowały działania rozłamowe, to w tych warunkach zwycięstwo nie będzie możliwe. Choć podkreślam, znając wiele cech charakteryzujących Polaków, można zwyciężyć nawet w tak niekorzystnych warunkach. Musi być jednak spełniony jeden warunek: trzeba się pozbyć syndromu rozbicia prawicy z lat 90.
Ten syndrom zaczął nękać także Prawo i Sprawiedliwość. - PiS było jednością, ale przeżyło cztery mniejsze lub większe rozłamy. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że kumulacja wywołanych przez nie skutków bardzo nam zaszkodziła. Mimo że podczas kampanii wyborczej popełniono błędy, to nie one były tutaj rozstrzygające. Można sądzić, że nawet gdyby ich nie popełniono, to i tak byśmy tych wyborów nie wygrali, choć wynik byłby lepszy.
Rok temu rozłamowcy z PJN na pewno wynikowi zaszkodzili, ale przed ostatnimi wyborami nie było przecież żadnego rozłamu. - Pierwszy na taki krok zdecydował się w PiS Marek Jurek w 2007 roku. Zrobił to wtedy najuczciwiej, ale za jego wyjście i rezygnację z funkcji marszałka Sejmu musieliśmy zapłacić sporą cenę. Choćby przy wyborze nowego marszałka. Do tego momentu obowiązywała zasada, pewna bariera psychologiczna określająca granicę – jest jedna partia, a nasze pretensje, kłopoty, nawet bardzo daleko idące krytyczne oceny kierownictwa załatwiamy we własnym gronie. Tak jak to się dzieje w Platformie. Natomiast ludzie, którzy robią rozłam, w istocie wspierają drugą stronę. Motywy rozłamowców nie są ważne, jeśli chodzi o skutek – ten jest zawsze taki sam i się kumuluje.
Ma Pan teraz zapewne na myśli Zbigniewa Ziobrę i Jacka Kurskiego? - Chodzi mi o sam mechanizm działania i jego skutki. Chodzi mi też o to, że ci, którzy dokonują rozłamów, z nielicznymi wyjątkami dają się potem używać naszym przeciwnikom. Już dziś jest tak, że wystawienie pani Beaty Kempy obiektywnie – nie chcę twierdzić, że taki był cel – ułatwiło wybór kandydatki Ruchu Palikota na wicemarszałka Sejmu. Po prostu w sytuacji Kempa kontra Nowicka było łatwiej wymuszać zmianę stanowiska posłów PO, którzy nie chcieli się kompromitować.
Jednak Zbigniew Ziobro mówi o konieczności zmian po to właśnie, by wygrać wybory, ponieważ nie stać PiS na kolejne lata w opozycji, a Polski na rządy Tuska. - Tak, ludzie z grupy Kurskiego i Ziobry mówią wiele o zwycięstwie. Jak rozumiem, korzystają oni z doradztwa medialnego, które każe im budować taką narrację, snuć opowieści o zwycięstwie. Otóż jest to opowieść, ale o klęsce. Klęsce nie tylko ich, bo to również zmniejszanie szans tej strony, która chce obronić Polskę przed inwazją antykultury atakującej wartości narodowe i religijne, która chce uratować nasze państwo przed pełnym uprzedmiotowieniem w Unii Europejskiej, w ramach, której dochodzi już do ostentacyjnego deptania suwerenności i praw obywatelskich mieszkańców słabszych państw. Wprost, nie za pośrednictwem procedur. Sprawa referendum i wyborów w Grecji to naprawdę niezwykle groźny precedens. A jest też przecież niebywały serwilizm wobec Rosji, w tym wielka, ciągle niezałatwiona sprawa tragedii smoleńskiej.
Podkreślał Pan już post factum, że o zamiarach twórców PJN, a także zamyśle Kurskiego i Ziobry wiedział Pan już wiele miesięcy wcześniej. Nie da się przeciwdziałać takim sytuacjom? Może problem tkwi w funkcjonowaniu partii? - To, że toczą się jakieś narady, że niektórzy, bo to jest szczególnie niebezpieczny element opisanego syndromu, liczą na niepowodzenie, a nie na sukces, zwykle jakoś wychodzi na jaw. Ale w partii, w której obowiązuje statut, takiej wiedzy nie da się użyć. Kolejnym istotnym aspektem zjawiska niszczącego prawicę jest to, że ludzie, którzy rzetelnie dążą do jej sukcesów, mają na różne sposoby związane ręce statutem, sytuacją w mediach, a ci, którzy są gotowi szkodzić – nie. Można np. dosłownie natychmiast po kongresie wybranego miażdżącą większością głosów prezesa wysyłać na emeryturę, na zasadzie, bo ja (my) tak chcę. To jeszcze jeden dowód, dla którego syndrom lat 90 jest tak groźny. Znosi on, bowiem wszelkie reguły gry, nie wspomnę już o lojalności. A ci, którzy nas nie cierpią, wykorzystują to.
Zbigniew Ziobro stanie się teraz bohaterem TVN? Dotąd był tam znany z tego, że wszystkich podsłuchiwał i zniszczył polską transplantologię. - Znów mamy do czynienia z ogólnym problemem – mechanizmu wywołanego przez ludzi syndromu lat 90. Spór zawsze prowadzi do konieczności korzystania ze wsparcia wrogich prawicy mediów, nawet, jeśli zaczyna się w tych przyjaznych. A to prowadzi do instrumentalizacji sporu przez przeciwników i w konsekwencji do instrumentalizacji rozłamowców. Tak to działa, chyba, że ktoś bardzo się ogranicza, bardzo uważa. Tyle tylko, że wtedy niknie niezauważony.
Innymi słowy, Ziobro chciał sprowokować konflikt i wyrzucenie z PiS, by teraz odgrywać rolę ofiary? - Mechanizm opisałem wyżej. A jeśli chodzi o konkrety, to podawane ostatnio, i mam nadzieję już przez ostatnie ofiary syndromu, propozycje są dyskutowane w Prawie i Sprawiedliwości od początku jego istnienia. Po pierwsze, była dyskusja i miała być kontynuowana (chodzi o Komitet Polityczny PiS, a potem Radę Polityczną). Ogromnie ważny jest także problem wiarygodności. Jeśli ktoś opuszcza zaraz po wyborach partię, z której list kandydował, wprowadził swoich wyborców w błąd. Jeśli do tego łamie zupełnie jasne, wprost sformułowane zobowiązanie podjęte podczas konstytuowania się klubu i tworzy nowy klub – to jego niewiarygodność jest całkowita. I to rzuca cień na całą prawicę. Tworzy kolejny element syndromu: niewiarygodność, niepowaga. Czyli jeszcze jeden mechanizm szkodzenia, mechanizm klęski.
Co się stanie z grupą posłów PiS, którzy weszli do klubu Solidarna Polska? - Wchodząc do innego klubu parlamentarnego, złamali statutowy przepis, który jest warunkiem członkostwa w Prawie i Sprawiedliwości. Teraz tylko muszą potwierdzić ten stan rzeczy władze partii. Tą decyzją postawili się poza jej szeregami i jednocześnie wykazali właśnie swoją całkowitą niewiarygodność i niepowagę. Zaproponowano im na posiedzeniu klubu wyjście honorowe. Nie przyjęli go, i to powinni wiedzieć ich wyborcy.
Mają jakąś drogę powrotną? - Jeżeli zrozumieją sens tego, co czynią – tak. Ale czasu jest mało, bo klub PiS musi się skonsolidować i podjąć pracę. Już ruszyliśmy i jest bardzo dużo do zrobienia.
Z perspektywy wyborców sytuacja wygląda na brak skuteczności PiS mimo kompromitujących w wielu obszarach rządów PO. Proszę spojrzeć na Ewę Kopacz: była fatalnym ministrem zdrowia, teraz została drugą osobą w państwie. Dlaczego powiodło się jej, a nie prawicy? - Między nami i obywatelami jest pośrednik, a są nim media. Ten pośrednik nie tylko osłania stronę rządzącą. Jako zbrodnię pokazuje się odwoływanie się do faktów krytycznych dla władzy. Świadczy o tym choćby reakcja na informacje, jakie podczas wyboru marszałków Sejmu ujawniliśmy na temat pani Nowickiej czy pani Kopacz. Tymczasem człowiek, którego nazwiska nawet nie będę wymieniał, określił to, jako „obrzydliwości”. Powiedział tak, choć odwołano się do niepodważalnych faktów i nikt przecież nie sięgał do argumentów godzących w sferę intymną. I tak działa ten mechanizm. Przypomnę jeszcze aferę hazardową. Najpierw mamy normalną reakcję mediów, a po trzech, czterech dniach nagły zwrot i okazuje się, że to policjanci są winni, a nie złodzieje. Mariusz Kamiński i Tomasz Kaczmarek są winni. Trudno w tych warunkach działać. Ale zgoda, mogłoby być lepiej. Gdybyśmy byli mniej osłabiani przez wskazane mechanizmy, a co za tym idzie – mogli bardziej dyscyplinować nasz medialny front iefektywniej wymagać aktywności w terenie. Ale to wymaga właśnie konsolidacji, a nie postawy: jak nie będzie tak, jak chcę, to idę do mediów, a potem zakładam własną partię.
Medialna propaganda to nie jest chyba przeszkoda o charakterze absolutnym. Nawet w PRL udało się zerwać „kurtynę kłamstw”. - Z PRL dało się wyjść, ale po 45 latach, i tamten system budowały nie tylko media, ale również SB i wiele innych czynników. Faktem jest, że udało się stworzyć sytuację, gdzie po latach totalnej kompromitacji, masowego użycia siły, kartek na artykuły spożywcze, biedy i ogromnych trudności codziennego życia, w wyborach 1989 r. tamten system odrzuciło trochę mniej niż 40 proc. Polaków mających prawa wyborcze. Nawet w takich warunkach propaganda działa. Ale powtarzam, że wtedy „Solidarność” to był w istocie sojusz związku zawodowego, Kościoła, wielkiej części środowisk intelektualnych. Wspaniale byłoby mieć dzisiaj taki sojusz. Tyle mogę powiedzieć.
Już rok później za Lechem Wałęsą, kandydatem zapowiadającym wtedy poważne zmiany, głosowała przytłaczająca większość Polaków. - Ale w pierwszej turze również miał około 40 procent. W drugiej wygrał, ale pamiętajmy, że między pierwszą a druga turą na Tymińskiego rzucili się, i słusznie, wszyscy, w wyniku, czego otrzymał mniej głosów niż dwa tygodnie wcześniej. To pokazuje, jak olbrzymią siłą dysponują media. Zwróćmy jeszcze uwagę, że po tragedii smoleńskiej w Polsce powstało zjawisko trochę przypominające drugi obieg mediów lat 80. To optymistyczne i na to też będziemy stawiać.
Nie obawia się Pan, że nad Prawem i Sprawiedliwością zawisła groźba systemowej izolacji, bardzo skutecznej? - Proszę pamiętać, że tego rodzaju izolacja jest możliwa w systemie jednomandatowych okręgów wyborczych. Dlatego byliśmy zdecydowanym przeciwnikiem jego wprowadzenia. On nie mieści się w ramach demokracji, bo prowadzi do faktycznego pozbawienia praw politycznych ponad 20 albo i 30 procent społeczeństwa. Jest to zamysł naszych przeciwników, z którymi musimy walczyć. Jednak warunkiem tego jest wyeliminowanie syndromu lat 90, syndromu Konwentu św. Katarzyny na prawicy.
Może trzeba pomyśleć o poszerzeniu spektrum sposobów komunikowania się z wyborcami przychylnymi prawicy, postawić na formułę aktywności, np. w postaci ruchu społecznego? - Przed tragedią smoleńską w 2008 roku sam odwiedziłem blisko 100 miejscowości, wygłosiłem około 100 przemówień, prawie zawsze przy kamerach. Mówiłem o barierach dla młodego pokolenia, o konieczności wywołania nowej fali polskiego kapitalizmu i warunkach, jakie muszą być spełnione, o dwóch koncepcjach rozwoju Polski, naszej – zrównoważonego rozwoju, i metropolitarnej – głoszonej przez PO, o wielu innych, wydawałoby się, ciekawych sprawach. Być może miało to jakiś lokalny wpływ, ale media tego nie zauważały, także te lokalne. Zawsze chcieliśmy mieć wokół siebie jakiś ruch społeczny. Kongres „Polska – wielki projekt” to m.in. efekt wielu niepartyjnych inicjatyw inteligenckich, które, wsparte przez nas, pojawiły się w różnych środowiskach. U jego źródeł znajduje się nasz plan Kongresu Inteligencji Polskiej poprzedzonego szeregiem konferencji odbywających się od 2008 roku. Dojrzały projekt wyszedł z jednego z salonów i miał być zrealizowany w 2010 roku pod patronatem prezydenta. Katastrofa smoleńska pokrzyżowała plany. W 2012 r. kongres będziemy kontynuować. Funkcjonują Ruch im. Lecha Kaczyńskiego, Stowarzyszenie Solidarni 2010 i inne. Wielu przedstawicieli tych środowisk kandydowało w ostatnich wyborach i dziś kilkunastu z nich znalazło się w naszym klubie parlamentarnym. A więc pewien ruch społeczny jest, dzisiaj trzeba znaleźć pomysł na jego rozwinięcie. Na pewno nie zamykamy się tylko w partii politycznej.
Zbigniew Ziobro podnosił w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”, że niemało deklaracji członkowskich leży nierozpatrzonych. Czyli ludzie chcą się angażować, ale lokalni działacze ich blokują? - To jest problem dobrze znany kierownictwu Prawa i Sprawiedliwości. Stworzono nawet specjalne procedury przyjęć do partii przez komitet polityczny, by ograniczyć to zjawisko. Inna rzecz, że do PiS chcą wejść różni ludzie, i nie zawsze odmowa jest nieuzasadniona. Zdarza się na przykład, że obecne już w partii osoby o silnych skłonnościach arywistycznych chcą wprowadzić dużą liczbę kompletnie bezideowych czy zgoła w ogóle niezainteresowanych polityką członków. Wtedy sprzeciw jest uzasadniony.
Startujący z list PiS prokuratorzy w stanie spoczynku Dariusz Barski i Bogdan Święczkowski mają odmienny problem: doszło do wygaszenia ich mandatów poselskich. - W Polsce jest przewidziana Konstytucją i ustawą o Trybunale Konstytucyjnym procedura unieważniania ustaw, które są niezgodne z Ustawą Zasadniczą. Tymczasem w tym przypadku marszałek Sejmu uznał, że Ustawa o prokuraturze jest w tej konkretnej sprawie niezgodna z Konstytucją. A na nią przecież powoływali się prokuratorzy w stanie spoczynku, uznając, że mogą ubiegać się o mandaty poselskie. W związku z tym Grzegorz Schetyna postanowił zastosować to, co w kwestii udziału m.in. prokuratorów w życiu politycznym mówi Ustawa Zasadnicza nakazująca im powstrzymać się od takiej aktywności.
To uprawniona interpretacja? - Przecież, jeśli jest taka sytuacja, to orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego wyraźnie mówi, że nie można interpretować Konstytucji z pominięciem ustawy. Mówi tak, dlatego, że w przeciwnym wypadku raz marszałek Sejmu, innym razem premier, prezydent, jakikolwiek niższy rangą urzędnik lub sąd będą dowolnie oceniać, która ustawa nie obowiązuje, bo jest sprzeczna z Konstytucją. W ten sposób rozsypuje się cały system prawny. To sytuacja horrendalna. Ale biorąc pod uwagę ten konkretny przypadek, wiemy, że interpretacja Konstytucji najpierw musi być literalna. Jeśli jednak budzi ona wątpliwość, co do konkretnego problemu, to należy zastosować wykładnię systematyczną i celowościową. Obydwie prowadzą do wniosku, że w tym wypadku nie ma żadnych przesłanek, by zakazywać nieczynnym prokuratorom, w istocie emerytom, udziału w życiu publicznym i odmawiać im elementarnego prawa obywatelskiego, jakim jest bierne prawo wyborcze.
Ten sam były marszałek Sejmu, który wygasił mandaty emerytowanym prokuratorom, jest teraz na oczach opinii publicznej upokarzany przez Donalda Tuska. A Centralne Biuro Antykorupcyjne nagle wykryło aferę w MSWiA i prokuratura aresztowała jego byłych współpracowników. Przypadek? - Nie znam dokładnie tej sprawy, szczególnie momentu uzyskania obciążających materiałów przez CBA. Ale dobrze by było rzecz zbadać. Jest natomiast wiele przypadków ewidentnych, że przypomnę prześladowania producentów papryki, karanie kibiców za polityczne demonstracje, wyrzucanie dziennikarzy z pracy. W ciągu minionej kadencji ostentacyjne łamanie prawa następowało wielokrotnie. Ostentacyjnie powoływano szefa ABW i odwoływano szefa CBA bez opinii prezydenta. W Konstytucji w art. 140 jest czarno na białym napisane, że po sejmowym orędziu prezydenta nie ma debaty. Tymczasem po orędziu śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego taka debata się odbyła.
Jaki jest cel takich zabiegów? - Badają reakcję społeczną. Nawet TVN pokazywała początkowo czerwone napisy, że jest przepis Konstytucji wprost zakazujący debaty. Ale po chwili front medialny twardo zdecydował, że nic się nie wydarzyło. Podobnej reakcji nie było po wygaszeniu mandatów poselskich przez Schetynę, choć sprawa była oczywista. Jesteśmy dziś w Polsce świadkami procesu świadomego rozkładu elementów dotychczasowego systemu państwowego, który zaczęliśmy budować po 1989 roku, choć nigdy nie był on dojrzały. Dzieje się tak, dlatego, że dwa razy okazało się, iż siły antyestablishmentowe przejęły władzę. Po raz pierwszy, gdy na kilka miesięcy premierem został Jan Olszewski, a drugi raz, gdy na dwa lata władzę zdobyło PiS.
Okazało się, że system trzeba uszczelnić? Stąd łamanie prawa, dyskusyjne orzeczenia sądów, marginalizacja opozycji, niepokornych mediów i dziennikarzy? - Dokładnie tak. System jest nieszczelny, więc teraz się go uszczelnia. Nawet w jego ramach trwała dominacja tego establishmentu jest niemożliwa. Kilka lat działania normalnego prawa, normalnej gospodarki rynkowej, normalnego dostępu obywateli do informacji – i tego establishmentu po prostu w Polsce nie ma. Oni sobie z tego doskonale zdają sprawę. Wiedzą też, że jedyną siłą, która może się im przeciwstawić, jest Prawo i Sprawiedliwość. Tylko, niestety, ten system znów znajduje po naszej stronie pomocników. Obecne rządy są tragedią nie tylko dla naszej strony, ale są fatalne także dla Polski. Choćby w wymiarze strategicznym. Przecież, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej znalazła się Europa, widać coraz wyraźniej tendencję do pozbawienia suwerenności państw, które nie mają poważniejszych atutów.
Grecja chyba już ją utraciła. - To właśnie świetny przykład, jak przewaga ekonomiczna zamienia się w dyktat polityczny. Mówiłem już o tym. Grecy właściwie przestali być obywatelami, a państwo, w którym żyją, przestało być suwerenne i demokratyczne. Prezydent Nicolas Sarkozy i kanclerz Angela Merkel powiedzieli, że w Grecji ani wyborów, ani referendum ma nie być, i tak się dzieje.
W jakim kierunku, Pana zdaniem, będzie ewoluować Unia Europejska? - Mamy dziś do czynienia z procesami niesłychanie niebezpiecznymi. Mamy zapowiedzi zmian traktatowych, które sprowadzają się do tego, że takie kraje jak Polska zostaną całkowicie podporządkowane, a demokracja staje się fikcją. Nawet jeśliby naprawić polską demokrację, przywrócić praworządność, to i tak byłaby ona fasadą, ponieważ wybrany w Polsce parlament nie będzie miał nic do powiedzenia.
Polska przecież przewodniczy Radzie Unii Europejskiej, Donald Tusk jest podobno ważny… - Niech pan mnie nie rozśmiesza. Donald Tusk właśnie złamał pewną zasadę i zrezygnował z wygłoszenia pożegnalnego przemówienia, które kończyłoby działalność odchodzącego gabinetu. Zrobił to, ponieważ za kilka dni musi wygłosić przemówienie inauguracyjne, a to z pewnością będzie różniło się od tego, co mówiłby, jako odchodzący premier. Będzie teraz musiał wygłosić coś bardziej realistycznego, co zaprzecza wszystkiemu, co głosił jeszcze kilka tygodni temu.
Bronisław Komorowski już zaczął apelować o podjęcie ważnych działań dla państwa, reform. - Wzywał do tego, by wzięli się wreszcie do roboty, by podjęli się reform, które będą z pewnością bolesne i uderzające w gorzej usytuowaną część społeczeństwa. To wiąże się z jakimiś zagrożeniami, których na „zielonej wyspie” miało nie być.
Ale prezydent mówił też o konieczności wprowadzenia euro w sytuacji, gdy system ten trzęsie się w posadach. - Euro nie ma dziś w Polsce wielu zwolenników, a jego wprowadzenie byłoby po prostu niekorzystne. Euro nie jest Polsce potrzebne ani teraz, ani w żadnej przewidywanej przyszłości. Gdybyśmy dzisiaj funkcjonowali w systemie dochodzenia do euro, to w warunkach kryzysu spotkałby nas los krajów nadbałtyckich: spadek poziomu PKB, załamanie eksportu ze wszystkimi tego konsekwencjami. Euro to nie tylko konsekwencje ekonomiczne, ale oczywiście polityczne, dzisiaj np. musielibyśmy dopłacać do bankrutującej Grecji. Wspólna waluta okazała się korzystna przede wszystkim dla Niemiec, natomiast Polskę doprowadziłaby do totalnego podporządkowania.Dziękuję za rozmowę. Maciej Walaszczyk
Posuwają się nawet do zmiany rządów. "Pod naciskiem Komisji Europejskiej, a szczególnie duetu Niemcy-Francja"
1. W ciągu zaledwie dwóch tygodni doszło w dwóch krajach Unii Europejskiej do niespodziewanej zmiany rządów. Zmiany te sprawiają wrażenie dokonywanych w oparciu o demokratyczne reguły gry, ale z drugiej strony wyraźnie widać, że odbywają się pod naciskiem Komisji Europejskiej, a szczególnie duetu Niemcy-Francja. Zarówno Premier Grecji Jorjos Papandreu jak i Premier Włoch Silvio Berlusconi złożyli dymisje na ręce prezydentów swych krajów, ale odbyło się ich wcześniejszych nerwowych rozmowach z szefem Komisji Europejskiej Jose Barroso, przewodniczącym Rady Europejskiej Hermanem Van Rompuy, a także Kanclerz Merkel i Prezydentem Sarkozy.
2. Ale po kolei. Jeszcze nie przebrzmiały echa szczytu UE w Brukseli z 27 października, a już Premier Grecji Jeorjos Papandreu zapowiadając przeprowadzenie referendum w sprawie II pakietu pomocowego dla swojego kraju, spowodował wręcz trzęsienie ziemi nie tylko na giełdach europejskich, ale wręcz całego świata. Indeksy giełdowe spadły jak nigdy dotąd od 3nawet do 7 %. Po brukselskim szczycie, a szczególnie zapowiedzi redukcji długu o 100 mld euro, Premier Grecji mówił o nowym dniu, który nazajutrz wstanie dla jego kraju, ale już parę dni później, mówiąc o konieczności referendum, wręcz wyprowadził z równowagi możnych Europy, bo zaczęli oni mówić o usunięciu Grecji z UE. Nim się jednak Papandreu po powrocie z Brukseli dobrze rozejrzał, posłuszeństwo wypowiedziała mu połowa ministrów jego rządu, a i w parlamencie stracił większość, więc nie pozostało mu nic innego jak zażądać przedterminowych wyborów i podać się do dymisji.3. Jeszcze parę tygodni temu nic nie zapowiadało, że do dymisji poda się Premier Włoch. Włochy wprawdzie już latem zaczęły mieć problemy z rynkową obsługą swojego długu publicznego, ale bardzo szybko Parlament przyjął pakiet oszczędnościowo-podatkowo-prywatyzacyjny przygotowany przez rząd, wsparł to także EBC skupując część włoskich obligacji i sytuacja się ustabilizowała. Ale w październiku rząd włoski został zobowiązany przez KE do przygotowania kolejnego pakietu oszczędnościowego, a sam Berlusconi na ostatnim szczycie w Brukseli był wręcz przymuszany do skorzystania z pomocy MFW. Odmówił, wrócił do kraju, ale okazało się, że już nie ma większości w Parlamencie i kolejne oszczędności zostaną w nim przyjęte, ale pod warunkiem, że złoży rezygnację na ręce prezydenta.
4. W obydwu krajach zostały powołane rządy przejściowe, w Grecji na kilka miesięcy (do lutego 2012) we Włoszech na ponad rok (do połowy 2013 roku), które będą bez żadnych dyskusji realizowały zalecenia KE, MFW i duetu Niemcy-Francja. Później mają się odbyć w tych krajach przedterminowe wybory, ale nie wiadomo czy na pewno w przewidywanych terminach się odbędą. W obydwu krajach zmiany premierów i w konsekwencji rządów, zostały przyjęte przez opinię publiczną z ulgą, a we Włoszech wręcz z radością, bo ludziom media wtłoczyły do głowy przekonanie, że to jest sposób na rozwiązanie kłopotów ich kraju. Tyle tylko, że już za parę tygodni okaże się, że to po prostu ułuda, a kłopoty Grecji i Włoch będą trwały latami. Mimo wyrzeczeń Greków trwających już blisko 2 lata, mimo umorzenia 100 mld euro długu i II pakietu pomocowego w wysokości 109 mld euro, relacja długu do PKB w tym kraju zmniejszy się do 120% (czyli poziomu od którego rozpoczął się grecki kryzys) ale dopiero za 10 lat . W tym roku Grecję czeka spadek PKB o 6% w następnym o kolejne 3% a bezrobocie przekroczy 20%. We Włoszech w gospodarce stagnacja, w tym roku wzrost PKB ma wynieść 0,3%, w następnym według KE tylko 0,1%, dług publiczny w relacji do PKB przekroczy 120 %, a wartościach bezwzględnych ponad 2 bln euro. Bezrobocie będzie rosło, a gospodarka przygnieciona ciężarem obsługi gigantycznego długu, nie wróci do poprzedniego stanu.
5. Żaden rząd nawet najbardziej światły, nie będzie w stanie zmienić tego stanu rzeczy, choć zarówno Grecy jak i Włosi pod wpływem mediów, sprawiają wrażenie przekonanych, że nadejdzie jakieś cudowne ocalenie. Takie ocalenie nie nadejdzie, potrzebne są wyrzeczenia i to przez wiele lat ale dzięki przeprowadzonej operacji w Grecji i we Włoszech, Niemcy i Francja zyskują spolegliwe rządy, które już bez szemrania będą wykonywały unijne rozkazy. Tylko czy Grecy i Włosi to długo wytrzymają? Zbigniew Kuźmiuk
Krach finansowej piramidy Z Andrzejem Sadowskim, wiceprezydentem Centrum im. Adama Smitha, rozmawia Piotr Falkowski. ...Jak ocenić decyzje podejmowane przez Unię Europejską w celu przeciwdziałania rozszerzaniu się kryzysu? - Nikt nie wygra z matematyką. Każdy system upadnie, gdy zbankrutuje. Tak stało się też ze Związkiem Sowieckim. Nie obaliła go żadna rewolucja, tylko najzwyczajniej zbankrutował. Rzecz nie w ilości pieniędzy, które zostaną zmobilizowane do tzw. obrony euro, bo one też mają swoje ograniczenie. Równie dobrze można powiedzieć, że PRL w latach 80 mogłaby doskonale funkcjonować, gdyby tylko Zachód dawał kolejne kredyty... Problem nie w nieustannych transferach pieniędzy i pożyczaniu, ale w systemie władzy w Europie, który pozwala na tak daleko idące nieodpowiedzialne zadłużanie, że tworzą się zobowiązania, i to na kilka następnych pokoleń. Jest to ponad miarę możliwości gospodarek. Brzemię ciążące na społeczeństwach jest nie do udźwignięcia. Przypadek Grecji tylko to unaocznił, i stąd panika.
Tymczasem politycy chwalą się coraz większymi sumami, które "udało" im się wyasygnować na ratowanie euro. - Przecież danie Grecji czy Włochom pieniędzy nie spowoduje, że zredukują się ich zobowiązania narosłe do monstrualnych rozmiarów. Ma to czasami charakter znieczulenia miejscowego, natomiast organizmy tych krajów, nawet nie tyle gospodarcze, ile polityczne, są nadal chore. Politycy nie są w stanie przestać tworzyć spirali zadłużenia. Nawet 2 bln euro nie wystarczą na utrzymanie status quo. Zresztą w to już nikt nie wierzy. Warto zwrócić uwagę na stanowisko niemieckiej CDU, która stwierdziła, że trzeba pozwolić opuszczać strefę euro.
Sami Niemcy powoli zatem wycofują się z pomysłu jednej waluty.
- Przyczyną krachu euro jest przyjęcie za podstawę działania błędnej teorii. Jeszcze za życia Milton Friedman (1912-2006, noblista z 1966 roku) pokazywał, że euro było walutą narzuconą od góry. Nie było elementem oddolnej integracji gospodarczej, ale odgórnej politycznej. Euro mogło swobodnie przekraczać granicę, ale towary już nie zawsze. Część barier gospodarczych została nawet w strefie, która miała wspólną walutę.
Jaka jest w tym wszystkim rola banków? To przecież one kupowały obligacje, które teraz są nic niewarte. - Banki oczywiści prędzej czy później stracą. Ale w ostatnich latach nie tylko w Europie, ale i w Stanach Zjednoczonych uzyskały daleko idące przywileje, a były jednocześnie zachęcane przez rządy do pożyczania im poprzez papiery dłużne. To był taki system wzajemnie się wspierających dwóch stron, który działał dobrze, dopóki ktoś nie powiedział: "sprawdzam". Wtedy się okazało, że to była zwykła finansowa piramida.
W Polsce poparcie rządzących dla przyjęcia euro nie spada. Co więcej, pojawiły się głosy, że należy ową akcesję jeszcze przyspieszyć. - Oznaczałoby to przyjęcie na siebie narastających zobowiązań. Tak się stało ze Słowacją, niedawno skłonioną do przyjęcia euro. Teraz biedniejsi niż Grecy Słowacy muszą finansować ich o wiele wyższe emerytury. Dlaczego mamy popełniać ten sam błąd i zacząć finansować wyższy poziom życia Włochów czy jeszcze innych? Dziękuję za rozmowę
Dominika Nagel i Anna Tarczyńska w „FiM”: to ksywy mordercy bł. ks. Jerzego - Grzegorza Piotrowskiego Morderca ks. Popiełuszki pisze pod pseudonimami dla „Faktów i Mitów” Romana Kotlińskiego. Zwalcza Kościół Grzegorz Piotrowski, morderca ks. Jerzego Popiełuszki, jest jednym z głównych reporterów „Faktów i Mitów" – ustaliła „Rz" w dziennikarskim śledztwie. Współwłaścicielem tego tygodnika jest poseł Ruchu Palikota Roman Kotliński. Informacje „Rz" potwierdzili byli pracownicy „FiM" proszący o anonimowość. Obaj, niezależnie od siebie, zdradzili nam, że Piotrowski używa dwóch kobiecych pseudonimów: Dominika Nagel i Anna Tarczyńska. Kotliński nie chciał się do tych informacji odnieść. – Odpowiem na pytania „Rz", jak zobaczę, co pan napisze – uciął. Jeszcze dwa tygodnie temu zaprzeczał współpracy z Piotrowskim. – Pan skłamał przed chwilą i myślę, że się liczy pan z tym, że mogę pana pozwać do sądu za kłamstwo, ponieważ nigdy Grzegorz Piotrowski nie pracował w tygodniku „Fakty i Mity" – mówił do dziennikarza „Rz" na konferencji prasowej. Kiedy zaś Monika Olejnik wspomniała w „Kropce nad i" TVN 24 o związkach Kotlińskiego z Piotrowskim, przypuścił na nią atak na łamach „Faktów i Mitów". Fakt pracy Piotrowskiego dla tygodnika, którego współwłaścicielem i redaktorem naczelnym jest poseł Ruchu Palikota, dla pracowników „FiM" nie jest tajemnicą. Piotrowski co wtorek pojawia się w redakcji, gdzie przygotowuje swoje teksty do druku. Praca dla tygodnika jest natomiast ukrywana przed osobami postronnymi. Pieniądze za artykuły nie są przesyłane na konto byłego esbeka, ale na konto jego żony Janiny P. (nie nosi nazwiska męża, znajomi nazywają ją Niną). O czym pisze Piotrowski w „FiM"? Z analizy publikowanych pod pseudonimami tekstów wynika, że zajmuje się dokładnie tym samym, czym zajmował się jako funkcjonariusz SB – zwalczaniem Kościoła. Teksty Piotrowskiego o Kościele ociekają nienawiścią do duchownych. Oto kilka tytułów jego publikacji: „Macharski cappo di tutti capi", „Kuria twoja mać", „Stan wysokiego Rydzyka", „Ksiądz żywemu nie przepuści", „Biskup w zalotach". Co ciekawe, w 2003 r. Piotrowski na łamach „FiM" w tekście „Zabić księdza II" pisał o śledztwie IPN w sprawie mordu na ks. Popiełuszce. Tekst miał nadtytuł „Instytut pie..nia o niczym". Jak to możliwe, że żadna z osób udzielających Piotrowskiemu informacji nie rozpoznała w nim mordercy ks. Jerzego? – W powszechnej świadomości utrwalił się jego wizerunek z procesu toruńskiego w 1984 r. Od tego czasu Piotrowski się zmienił – mówi informator „Rz". Były esbek przedstawia się najczęściej jako asystent Anny Tarczyńskiej. Jak ustaliła „Rz", morderca ks. Popiełuszki wiele czasu poświęcał na podróże, w które udawał się służbowymi samochodami wydawcy „FiM", spółki Błaja News. Ustaliliśmy również, że numer komórki, której używał Piotrowski, został zarejestrowany na Błaja News. Wczoraj ten numer nie odpowiadał. Sprawą tożsamości Anny Tarczyńskiej zajmowały się już sąd i prokuratura w ubiegłym roku. Do pisania pod tym pseudonimem przyznał się zastępca Kotlińskiego Marek Szenborn. Chodziło o ujawnienie tajemnicy postępowania w sprawie dotyczącej mordu na duchownym w Blachowni (koło Częstochowy) w 2008 r. Potem Szenborn odwołał zeznania, twierdząc, że przyznanie się do bycia Tarczyńską wymusiła od niego podstępem prokurator. Sąd w Łodzi nie dał mu jednak wiary i uznał za winnego, ale sprawę umorzył. Gdyby dokonano wówczas analizy archiwalnych numerów „FiM", okazałoby się, że Szenborn nie może być Tarczyńską, bo są teksty wspólnie podpisane oboma nazwiskami. Dlaczego Piotrowski używa aż dwóch pseudonimów? Były publicysta „FiM" Andrzej Rodan tłumaczy to w swojej „Autobiografii". „W tym ogólnopolskim piśmie pracowało zaledwie trzech – czterech dziennikarzy, którzy uwijali się jak mogli, pisali pod kilkoma pseudonimami, żeby czytelnik miał przekonanie, że kupując czasopismo, płaci dziesiątkom publicystów" – pisze Rodan. Cezary Gmyz