Profesor Mirosław Dakowski: Radość czy ból NIEPODLEGŁOŚCI Przed paru laty wraz z grupą Polaków - katolików zaczęliśmy propagować Różańcowe Krucjaty Uliczne dla ratowania Polski. Przypominałem o tym np. w http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=250&Itemid=46 i w sąsiednich artykułach w dziale „Drogi wyjścia”. Wtedy, ku mojemu zdziwieniu, nie znaleźliśmy oddźwięku ani w społeczności FRONDY, czyli wśród ludzi, którzy Różaniec między sobą odmawiają i propagują, ani w pół-tradycyjnym środowisku Stowarzyszenia im. Piotra Skargi z Krakowa. Ani – tu był duży zawód – nie poparło tej akcji Radio Maryja. By uliczne Krucjaty Różańcowe stały się faktem, potrzebna była Zbrodnia Smoleńska oraz jej nieudolne przemilczenia, tuszowanie i wyinaczanie przez grupy trzymające władzę w Polsce. Robią to ośrodki żywotnie powiązane z grupami trzymającymi za mordę narody nam bliskie. Dziś, 10 go listopada, w siódmą miesięcznicę Zbrodni Smoleńskiej, znów uczestniczyliśmy w Mszy św. w Archikatedrze św. Jana za dusze pomordowanych w Smoleńsku. Niestety kazanie jakiegoś księdza było ani specjalnie katolickie, ani patriotyczne, jakieś erudycyjne wypracowanie o „różnych poziomach percepcji” dzisiejszej Ewangelii w różnych krajach i czasach. Tak - na poziomie umysłowości i religijności Arcypasterza lewobrzeżnej Warszawy i jego „przyjaciół”. A wielcy duchem i patriotyczni księża są kneblowani i sekowani. Wielotysięcznym tłumem szliśmy po Mszy św. pod Pałac namiestnika. Znicze, pochodnie. Odmawialiśmy Różaniec. Jakiemuś utytułowanemu łobuzowi we wrażej telewizji przed miesiącem taki marsz żałobny pod Wirtualny Krzyż kojarzył się z ... paradami hitlerowców. A myśmy tymczasem , tak miesiąc temu, jak i dzisiaj, głośno, tysiącami gardeł i z głębin duszy odmawiali Część Chwalebną Różańca. Dziś zrozumiałem, jak bardzo dla tych, nażartych telewizyjnej chwały i popularności typów, pochód modlących się żarliwie i otwarcie Polaków, domagających się PRAWDY, jest zjawiskiem nienawistnym, groźnym i wartym zwalczania. Wszelkimi dostępnymi im środkami i sposobami. Czy rabunkiem Krzyża, czy niszczeniem kolejnych krzyży z kwiatów i zniczów (to robią co noc!!), czy kłamstwami (w swoich przecież!) telewizorach. Parter pałacu Namiestnika oświetlony został na różowo, a górna kondygnacja na biało; przypominał jakieś upiorne ciastko z fałszywym kremem. Przypomniał mi też widzianą przed wielu laty z okien pociągu panoramę Amsterdamu: Zdziwiłem się, czemu różne budynki są tak cukierkowato, np. na różowo, oświetlone. Przyjaciel - bywalec uśmiechnął się pobłażliwe: Toż to burdele, stary... Pod pałacem ktoś powiedział: „Taki smak, jaki lokator. Tu przydałyby się jeszcze 22 bolszewickie bagnety, podświetlone, dla odmiany, na czerwono”. Jednak wreszcie muszę przyznać, acz niechętnie, że trwające już całe dekady międlenia umysłów przez me®dia rzeczywiście doprowadziło do podziału: - na tych, co zadowoleni (jakoś..) świętują „radośnie” święto niepodległości (a część z nich jeszcze zachęca: „zgaśmy te świece i znicze”..., inni spłycają wszystko do „robienia kotylionów”), oraz - tych, którzy żądają PRAWDY , dla których niepodległość oparta o zapomnienie nie wystarcza, ich nie zadowala. Dla tych drugich, dla nas, używam określenia Polak-katolik tak opluwanego od dziesięcioleci (co najmniej trzech). Zdaje się że coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z tego podziału. A to jest warunek konieczny, by świadomie wybrać, a nie - biec do cudzego CELU za „baranem przewodnikiem”. Przepraszam targowiczan z XVIII wieku za uwłaczające im porównanie: Współcześni targowiczanie starają się zrobić w umysłach i duszach Polaków mieszankę z radości z odzyskanej niepodległości z 1918 roku, z samo-zadowolenia z „kompromisu” z Kiszczakiem w 1989 r. oraz z „pojednania” z Putinem z przełomu 2009/10, które owocuje polityką nowych „władz” po 10 kwietnia 2010 r. Jak dużo osób i jak długo jeszcze – na ten melanż da się złapać? Przecież Niepodległość z 1918 powinna być raczej kojarzona z walka o PRAWDĘ w 2010 r, czyli z tymi ludźmi, którzy maszerują z flagami Polski z żałobnymi wstążkami. Może Krucjaty Uliczne o ZBAWIENIE POLSKI i o wybawienie ROSJI z jarzma kłamstwa i terroru rozszerzymy wreszcie na całą Polskę?
Światła pamięci Kilka minut przed 18:00 podjechał pod schodki na Karowej dostawczak ze świecącymi, napompowanymi helem, biało-czerwonymi balonami. Wokół samochodu, w miarę wpakowywania baloników, rosła biało-czerwona chmura pamięci. Do tasiemek przywiązywane były szachownice z wydrukowanymi na kirach nazwiskami. Przechodnie zatrzymywali się, by usłyszeć, że to są światła pamięci. Jakiś taksówkarz zdawał się wiedzieć o co chodzi, bo zatrzymał się i poprosił o dwa baloniki. Inny starszy pan zapytał o co chodzi, wziął do ręki balonik dziękując serdecznie, ale gdy usłyszał, że uczestnikom zależy na niepodległej Polsce, oddał balonik stwierdzając, że to bluźnierstwo, że gdyby Polska nie była niepodległa, to nie moglibyśmy robić takich demonstracji.
Gdy samochód został opróżniony, cała grupa skierowała się spacerem pod Pałac. Tam baloniki zostały rozdane chętnym, wraz z wytłumaczeniem celu akcji. Na dźwięk smoleńskiej syreny, puszczonej przez megafon, baloniki polecą w górę. Przed pomnikiem Poniatowskiego ułożony ze zniczy krzyż i głos modlitwy. Wokół całego zgromadzenia atmosfera spokojna i pogodna, wszyscy czekając na sygnał do wypuszczenia baloników rozmawiają ze sobą sprawdzając, czy karteczki z nazwiskami są dobrze przymocowane.
W pewnym momencie pogodna atmosfera została naruszona. W okolicach krzyża dają się zauważyć jakieś przepychanki, słychać podniesione głosy. To straż miejska rozpoczęła ustawianie barierek przed łańcuchami odgradzającymi pomnik Poniatowskiego w taki sposób, że ich linia przecinała krzyż ze zniczy. Najpierw toczyły się dość stanowcze z obu stron dyskusje, jedni twierdzili, ze maja prawo stać w tym miejscu, drudzy twierdzili, że dostali rozkaz, który muszą wykonać. Nie było miejsca na konsensus, rozpoczęło się rozwiązanie siłowe. Na próbę odsunięcia obrońców krzyża, ci zareagowali solidarną kontrakcją. Emocje zaczęły gwałtownie rosnąć, kobiety zaczęły krzyczeć, mężczyźni apelowali o pomoc. Nad wszystkim unosił się niezmącony głos prowadzącego modlitwę. Punktem kulminacyjnym był upadek jednego z obrońców na krzyż ze zniczy, w tym momencie rozpoczęło się skandowanie "bandyci! bandyci!" oraz "zomo! zomo!". Jeden z obrońców, Edward Mizikowski, został zatrzymany przez Policję. Gdy emocje nieco opadły, barierki zostały ustawione wokół, a nie w poprzek krzyża z potłuczonych już zniczy. Powoli cichło skandowanie "Komorowski do Moskwy". Nie udało sie puścić syren smoleńskich przez megafon. Baloniki poszły w górę razem, ale już bez początkowego entuzjazmu. Oddzielam komentarz od suchej relacji. Starszy Pan to zasłużony profesor socjologii. Specjalista od metodologii badań społecznych. Nie przeszkadza mu to jednak nie dostrzegać różnicy między troską o niepodległość, a walką zbrojną o niepodległość. Wobec koszmaru II w. św. koszmar czasów stalinowskich i tak był jednak upragnionym pokojem, w czasie którego można było odbudować stolicę i uczyć się po polsku. Wobec koszmaru czasów stalinowskich, czasy Gomułki to prawdziwa niepodległość, a wobec antysemickich czystek roku 1968, czasy gierkowskie to wręcz eksplozja wolności. Gdyby Polska nie była wtedy niepodległa, cały festiwal Solidarności nie mógł by się przecież odbyć. Tak jak wtedy, tak i dzisiaj mówienie o jakimkolwiek zagrożeniu czy ograniczeniu niepodległości to wg profesora bluźnierstwo. Można i tak. Straż miejska oczywiście nie mogła ustawić barierek w czasie, gdy było tam mało ludzi, w godzina rannych albo nocnych. Gdy planowana była słynna nocna demonstracja barierki były ustawiane od godz. 16. Teraz trzeba było zaczekać na balonikarzy i sprowokować groźbą ustawienia barierek w poprzek krzyża chwilowe rozruchy. Dzięki temu żaden z obecnych na miejscu dziennikarzy nie wspomniał o wielkiej biało-czerwonej chmurze pamięci, za to wszyscy relacjonowali okrzyki "Komorowski do Moskwy!". Metoda znana bardzo dobrze stadionowym bywalcom, gdzie policja niemal zawsze prowokuje zamieszki reagując albo zbyt wcześnie, albo zbyt późno i zawsze zbyt brutalnie. Ale dzięki temu nakłady na bezpieczeństwo nie zmaleją, nieprawdaż? Cała draka skutecznie popsuła humor organizatorom, niwecząc medialny efekt wysiłku kilkudziesięciu osób, którzy włożyli w przygotowania prawie dwa dni pracy, nie mówiąc o własnych pieniądzach. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem zaangażowania, pomysłowości i sprawnej organizacji nieznajomych sobie wcześniej ludzi, którzy postanowili pomoc nam pokazać, że pamiętamy i pamiętać będziemy. Że nadzieja umiera ostatnia oraz że nie chodzi o awantury, lecz o wspólne pozytywne działanie. igorczajka's blog
O drogach w Warszawie Jednym z najważniejszych problemów stolicy pozostaje stan jej infrastruktury komunikacyjnej, a zwłaszcza dróg. Rozbudowa sieci drogowej – a zwłaszcza sieci dróg obwodowych, od lat nie nadąża za potrzebami miasta i jego mieszkańców. W niektórych obszarach zaniedbania sięgają ponad 70 lat (Trasa Olszynki Grochowskiej zaprojektowana jeszcze w połowie lat 30-tych XX wieku jako trasa obwodowa dla Pragi), istniejąca infrastruktura wymaga często natychmiastowych remontów (Trasa Łazienkowska). Jednocześnie w mijającej kadencji mamy do czynienia ze zjawiskiem ”zamrażarki inwestycyjnej”, kiedy to wieloletnie inwestycje drogowe są zatrzymywane w skutek czego często wielosetmilionowe nakłady na nie są zamrożone. Przykładem są:
Zatrzymanie modernizacji południowego odcinka obwodnicy miejskiej (ciąg Dolinki Służewieckiej, Sikorskiego, Witosa), szczególnie dotkliwy jest brak bezkolizyjnego węzła „Sobieskiego”. Pamiętać trzeba, że po oddaniu za 2 lata południowej nitki obwodnicy ekspresowej droga ta przejmie istotną część ruchu tranzytowego dziś kierującego się obiegającą Warszawę od południa drogą nr 50.
Zatrzymanie modernizacji ulicy Górczewskiej od granic miasta do pętli „Górczewska”, co w sytuacji bliskiego terminu oddania do użytku fragmentu obwodnicy ekspresowej od węzła „Konotopa” do Powązek oznacza skokowy wzrost ruchu na odcinku i tak już z wyczerpaną przepustowością (co ciekawe Urząd Marszałkowski odpowiedzialny za odcinek tej drogi od granic Warszawy do obwodnicy spóźni się „tylko” kilka miesięcy).
Zatrzymanie modernizacji ostatniego fragmentu ulicy Wołoskiej (od Konstruktorskiej do Racławickiej) skutkujące nie tylko słabszym wykorzystaniem tego ciągu w obsłudze relacji N-S, ale także ograniczającym przepustowość świeżo zmodernizowanej ulicy Racławickiej (w tym kontekście rodzi się pytanie o termin modernizacji skrzyżowania tejże z aleją Żwirki i Wigury).
Powyższe zjawiska wpisują się w ogólny pejzaż propagandy i nicnierobienia rządzącej miastem ekipy. Ekipy za której rządów nie wybudowano nawet jednego metra obwodnicy! Owszem dokończono dwa zadania po poprzednikach (zadanie 2a na węźle końcowym trasy siekierkowskiej oraz węzeł „Popularna”, wybudowano jedno kończące węzeł trasy Siekierkowskiej, rozpoczynając trasę mosty północnego i węzeł Łopuszańska; i to wszystko w ramach hasła „inwestycje ruszyły”! Jednocześnie inwestycje remontowo-odtworzeniowe (Puławska, wiadukt na Powązkowskiej, a zwłaszcza wiadukty na Andersa) to prawdziwe popisy urzędniczej nieudolności. W tak samo wyglądają przygotowania nowych inwestycji (słynne kolizje na budowie mostu Północnego, czy porzucony bez żadnego praktycznie uzasadnienia wariant obsługi metrem dworca Centralnego wraz ze zlokalizowaniem w jego obrębie stacji II linii stołecznego metra (błąd ten pogłębia brak skomunikowania np. automatycznym chodnikiem dworca z planowana stacją „Rondo ONZ”, co przy okazji planowanej budowie w ulicy E.Plater podziemnych parkingów). O jakości dokonaN pani Waltz wszystko mówi wykreślenie takich inwestycji jak wschodniego odcinka obwodnicy śródmiejskiej, czy ulicy Nowolazurowej, z jednoczesnymi remontami alej Ujazdowskich, Francuskiej, Poznańskiej, Mokotowskiej i placu Grzybowskiego. Priorytetem staje się tanie efekciarstwo (nie w sensie ceny, ale stopnia trudności przygotowania inwestycji), nie zaś liczący się efekt komunikacyjny w skali całego miasta; o lokalizacji towarzysko-wyborczej tych inwestycji wstyd nawet mówić. Oczywiście nie znaczy to że należy zarzucić rewitalizację śródmiejskich ulic na rzecz budowy obwodnic. Problem jedynie w tym aby robić to obok a nie zamiast. Inaczej miasto będzie się składało z enklaw XXI wieku, oraz całej reszty z infrastrukturą miejscami XIX wieczną (obwodnica Pragi przez Ząbki!). W taki sposób Warszawa nigdy nie stanie się miastem przyjaznym dla turystów, ale przede wszystkim dla jego mieszkańców.
Wobec ogromu odłożonych inwestycji, nagromadzenia zadań pilnych i koniecznych w nadchodzącej kadencji potrzebne jest dobre spriorytetowanie inwestycji drogowych. Zasadniczym celem musi być systematyczna rozbudowa sieci dróg obwodowych, zaś kolejność realizacji wynikać musi z analizy ruchowej – korzyści w postaci efektu komunikacyjnego dla systemu stołecznych dróg. Większość priorytetowych zadań to „spady” po mijającej kadencji pani Waltz. Są to w kolejności:
Obwodnica śródmiejska :
Budowa wschodniego odcinka od ronda Wiatraczna do węzła „Żaba”,
Budowa węzła „Plac Zawiszy”,
Remont pętlic i wiaduktów mostu Łazienkowskiego po stronie warszawskiej,
Remont wiaduktów mostu Łazienkowskiego po stronie praskiej,
Obwodnica miejska:
Budowa estakada nad ulicą Rodowicza "Anody" (d. Rosoła)
Budowa tunelu pod ulicami Sobieskiego i Idzikowskiego (zespół 2 węzłów).
Budowa zewnętrznych wiaduktów w ciągu ulicy Marsa.
Odbudowa zewnętrznych wiaduktów w ciągu ulicy Marsa wraz z estakadami do ulicy Żołnierskiej.
Przebudowa ulicy Marynarskiej i zadania towarzyszące.
Poza wymienionymi kontynuacja trasy mostu północnego od węzła Młociny do ulicy Modlińskiej.
Obwodnica etapowa centrum:
kontynuacja budowy węzła Łopuszańska.
Budowa ulicy Nowolazurowej na odcinku od alei Jerozolimskich do węzła „Szeligowska”. (budowa do ulicy Chróścickiego nie ma sensu – nie rozwiązuje tranzytu z Włoch na Bemowo. Dojazd do Szeligowskiej umożliwi skierowanie ruchu z przygotowywanej trasy Salomea-Wolica na północ z wyłączeniem Alei Jerozolimskich i Prymasa Tysiąclecia).
Budowa Trasy Świętokrzyskiej od mostu do węzła ze wschodnią obwodnicą śródmieścia.
Budowa odcinka ulicy Nowoczerniakowskiej od skrzyżowania Gagarina/Czerniakowska do węzła trasy Siekierkowskiej (poważne odciążenie węzła Czerniakowska Trasy Siekierkowskiej).
Rozbudowa systemu zarządzania ruchem, ze szczególnym uwzględnieniem harmonizacji ruchu w centrum stolicy oraz na kolizyjnych skrzyżowaniach dróg obwodowych.
Budowa systemu płatnego wjazdu do centrum. System taki wydzielałby strefę płatnego wjazdu i oparty byłby na elektronicznym systemie odczytu pojazdu. System wyłączałby jedynie pojazdy zarejestrowane w Warszawie. W ten sposób poza zmniejszeniem ruchu w centrum zwiększono by wpływy do kasy miasta. Dotyczy to nie tylko opłaty bezpośredniej – można oczekiwać, że tą drogą wielu dzisiejszych mieszkańców stolicy zdecyduje się na zameldowanie w mieście (warunek uzyskania rejestracji stołecznej) i zacznie płacić tu także podatki.
Wymienione zadania stanowią zaledwie niewielką część długiej listy potrzeb komunikacyjnych stolicy. Dlatego ważną rzeczą jest budowanie wieloletnich planów wybiegających poza jedną kadencję, tak by postęp w realizacji wielkich inwestycji drogowych miał charakter systematyczny i nie był obciążony koniunkturami polityczno-towarzyskimi. Potrzebny jest dobrze skonstruowany harmonogram realizacji kolejnych fragmentów obwodnic, kolejnych obiektów węzłowych na drogach już wybudowanych. Harmonogram wiarygodny zarówno w aspekcie możliwości finansowania takich zadań, jak i czasu niezbędnego do ich realizacji. Plan taki powinien być poddany pod dyskusję mieszkańców i radnych. Po uwzględnieniu wyników debaty powinien być przegłosowany jako wieloletni plan budowy dróg, potem zaś krok po kroku realizowany.
Piętnaście minut dla sprawiedliwości
1. Występowałem przed Sądem Okręgowym w Poznaniu, jako pełnomocnik rodziny 15-letniej dziewczynki, która trzy lata temu zginęła w tragicznym wypadku drogowym. Dziewczynka wyjeżdżała rowerem do szkoły. Ucałowała rodziców, wsiadła na rower, a za pół minuty juz leżała w kałuży krwi, obok rozsypane zeszyty. Wypadek nastąpił tuż po tym, gdy wyjechała na drogę. Jadący z przeciwka bus zjechał na swoją lewą stronę i ją zabił. Badanie techniczne wykazały, ze układ hamulcowy samochodu był niesprawny.
2. Nazajutrz po tragedii, gdy nie było jeszcze żadnych ustaleń, prokurator powiedział do prasy, że wypadek spowodowała rowerzystka, a kierowca był niewinny. Potem cały proces toczył się już według tego założenia, że zawiniła ofiara, jeśli fakty okazywały się niezgodne z tym założeniem, to tym gorzej dla faktów. Prokuratora umorzyła sprawę. Rodzice dziewczynki sami wnieśli tak zwany subsydiarny akt oskarżenia. Odbył się proces, kierowca został uniewinniony. Sąd uznał, że zjeżdżając na lewy pas kierowca wykonywał manewr obronny.
3. W moim przekonaniu wina kierowcy była ewidentna. Żaden manewr obronny - zjechał na lewo bez żadnej logicznej przyczyny. Tak zresztą twierdziło dwóch biegłych, których opinie sąd jednak odrzucił. W imieniu rodziców napisałem apelację. Nie chodziło o to, żeby kierowcę wsadzić do więzienia. Dziewczynce to życia nie przywróci. Chodziło oto, by straszliwie doświadczeni ludzie, którym dziecko umierało na ich rękach, mogli poczuć, że istnieje na tym świecie elementarna sprawiedliwość. Nie poczuli.
4. Sąd Okręgowy w Poznaniu na rozpoznanie apelacji przewidział 15 minut. Piętnaście minut na rozpatrzenie sprawy, w której śledztwo toczyło się przez trzy lata, w której występowało pięć kompletów biegłych, sprawy dość skomplikowanej dowodowo. Z tych piętnastu minut dwie zajęło wywołanie sprawy i sprawdzenie obecności, potem sześć minut trwał odczytany z kartki referat pani sędzi sprawozdawcy. Pozostało po trzy i pół minuty na przemówienia pełnomocnika pokrzywdzonych i obrońcy oskarżonego.
Trzy i pół minuty na przekonanie sądu, że kierowca wykonał zły manewr, że opinie biegłych są pełne sprzeczności, że hamulce były niesprawne, że kierowca nadużył zasady ograniczonego zaufania i że miało miejsce jeszcze parę innych okoliczności. Trudne było to przemówienie, zwłaszcza, że w jego trakcie pani sędzia przewodnicząca zajęta była porządkowaniem akt, a na jej twarzy malowało się zniecierpliwienie. Skądinąd zniecierpliwienie to rozumiem. Jak sie ma w głowie, a może i na papierze gotowy wyrok, to po cholerę przemówienie mecenasa.
5. W tych warunkach, po piętnastominutowym procesie, wyrok był czystą formalnością. Apelacja oddalona, wyrok uniewinniający kierowcę utrzymany w mocy.
6. Paulo Coelho napisał powieść "Jedenaście minut", opowiadającą o życiu pewnej kurtyzany. Tytuł nawiązuje do naukowego ponoć obliczenia, że jedenaście minut trwa przeciętnie akt seksualny. Na rozpatrzenie sprawy dotyczącej tragicznej śmierci dziecka, poznański sąd potrzebował cztery minuty więcej. Janusz Wojciechowski
Pan Herszel i Order dla Michnika Kilka dni temu spotkałem Pana Herszela. Pan Herszel był niegdyś moim sąsiadem. Lubiłem go, gdyż był pogodnym człowiekiem, starszym ode mnie i moich kolegów, lecz potrafiącym nawiązać nić porozumienia z młodzieżą.
Jak się okazało ówczesny pierwszy sekretarz Gomułka był sporo od Pana Herszela starszy i nie potrafił nawiązać porozumienia z młodszymi (jak to umiał mój sąsiad), toteż został Pan Herszel wyrzucony z kraju po 1968 roku. Pan Herszel zamieszkał w Szwecji i dopiero teraz pierwszy raz od wyjazdu odwiedził Polskę. Spotkałem go na ulicy, w pobliżu naszego starego domu. Ucieszył się ale i zdumiał, że po tylu latach ktoś go jeszcze poznaje. Wymieniliśmy uprzejmości. - Co Pana sprowadza do Kraju? - Ciekawość - odparł - zwykła ciekawość, co zmieniliście, jak żyjecie? - Tak sobie żyjemy... no niektórzy to dobrze żyją, jest tak jak dawniej było... - Wiem, wiem - czytam prasę polonijną.... pracujecie, klaszczecie, świętujecie, defilujecie, czcicie. obchodzicie... - Herszel zawiesił głos - O, tak... właśnie niedługo będziemy obchodzili rocznicę Niepodległości... nowy prezydent dba o pozory. Defilady, przemówienia, awanse, medale, ordery.... nawet kotyliony nakazał wycinać z papieru... - Znaczy patriota... - wszedł mi w słowo Herszel - Lokalny. Jak siedzi w swoim lokalu, w alejach Ujazdowskich to przed żoną udaje, że jest patriotą... Nawet ordery Orła Białego ma nadawać podobnym sobie, .. znaczy też patriotom. - Tak? A któż to będzie wyróżniony? - Jan Krzysztof Bielecki... biskup Orszulik... Michnik....Aleks... - Tak, tak...dobrze... - przerwał - a który Michnik, bo znałem dwóch...? - No, jak to który? - Herszel zaskoczył mnie mocno swoim pytaniem - ... zresztą wszystko jedno który, wszystko jedno.... A niech was... Do zobaczenia za czterdzieści lat.... uchylił filcowy kapelusz i na pożegnanie rzucił: A swoją drogą, to jak wrócę do domu, do Szwecji to pogratuluję Michnikowi osobiście.... yarrok's blog
Mamy Orła Białego 11 listopada 1918 roku nastał w Polsce pierwszy dzień wolności. Po 123 latach niewoli ponownie utworzone zostało niepodległe państwo polskie - II Rzeczpospolita. Polska rzeczywiście odzyskała niepodległość po 123 latach, ale warto przypomnieć, że suwerenności nie mieliśmy od czasu Sejmu Niemego w 1717 r., czyli dwieście lat. Faktyczną władzę w Polsce 11 listopada 1918 r. przejął Józef Piłsudski, który kilka dni później został tymczasowym prezydentem jako Naczelnik Państwa. Sprawując przez następne cztery lata najwyższy urząd Rzeczypospolitej, celowo nawiązywał do tradycji Tadeusza Kościuszki. To bowiem Kościuszko jako naczelnik podjął ostatnią próbę ratowania niepodległości Polski poprzez walkę zbrojną. Przyjmując tytuł Naczelnika Państwa, a nie prezydenta, Piłsudski stworzył ciągłość pomiędzy I a II Rzeczpospolitą. Sytuacja polityczna, gospodarcza, społeczna, finansowa i cywilizacyjna w Polsce po 11 listopada 1918 r. była dramatycznie trudna. Najgorsze były zagrożenia ze strony Rosji i Niemiec, które nie miały zamiaru uznawać ani niepodległości, ani granic Polski: "Sąsiedzi nasi, z którymi pragnęlibyśmy żyć w pokoju i zgodnie, nie chcą zapomnieć o wiekowej słabości Polski, która tak długo stała otworem dla najazdów i była ofiarą narzucania jej obcej woli przemocą i siłą. Nie chcemy mieszać się do życia wewnętrznego któregokolwiek z naszych sąsiadów, lecz pozwolić nie możemy, by pod jakimkolwiek bądź pozorem, chociażby pod pozorem rzekomego dobrodziejstwa, naruszano nasze prawo do samodzielnego życia. (...) Nie oddamy ani piędzi ziemi polskiej, nie pozwolimy, by uszczuplano nasze granice, do których mamy prawo" - charakteryzował ówczesną sytuację Piłsudski. Ta ocena "ojca polskiej wolności" była aktualna, niestety, nie tylko jesienią 1918 r., lecz także w następnych latach. Powstania śląskie i wielkopolskie przeciwko Niemcom oraz obrona Polski przed agresją Rosji sowieckiej tylko doraźnie powstrzymały dawnych zaborców. Ich dążenia do likwidacji, czy choćby pomniejszenia znaczenia Polski, były permanentne. Wydaje się wręcz, że nie tylko w Berlinie, ale zwłaszcza w Moskwie nawet w XXI wieku nie pogodzono się do końca z faktem, że Polska jest państwem niepodległym i suwerennym. Ponadczasowe wydają się też opinie Józefa Piłsudskiego o naszej wewnętrznej sytuacji politycznej w pierwszych latach niepodległości: "Mamy Orła Białego, szumiącego nad głowami, mamy tysiące powodów, którymi serca nasze cieszyć możemy. Lecz uderzmy się w piersi! Czy mamy dość wewnętrznej siły? Czy mamy dość tej potęgi duszy? Czy mamy dość tej potęgi materialnej, aby wytrzymać jeszcze próby, które nas czekają? (...) Polskę być może czekają ciężkie przeżycia. Podczas kryzysów strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując jedynie Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym". Te myśli Piłsudskiego są nadal aktualne w III RP, która powstała i istnieje w warunkach bez porównania lepszych, stabilniejszych politycznie i ekonomicznie. III Rzeczpospolita istnieje już ponad dwadzieścia lat. Rozwój cywilizacyjno-technologiczny, ekonomiczny i edukacyjny jest oczywisty. Ale jednocześnie nikt uczciwy nie powie, że III RP to Polska naszych marzeń. Co więcej, III RP to państwo zmarnowanych i marnotrawionych szans, to państwo nie na miarę swoich możliwości. III RP to Polska skorumpowana, nieuczciwa, złodziejska. To Polska agentury, aferzystów, nikczemników i manipulatorów wprowadzających do mediów tzw. tematy zastępcze, robiących Polakom wodę z mózgu. Państwo polskie ponownie staje się wrogie i nieżyczliwe swoim obywatelom. Gnębi i oszukuje Polaków, marnotrawi ogromne podatki przez nich płacone. Urzędy, policja, straż miejska - przede wszystkim dokuczają zwykłym ludziom. Tak jak w PRL Polacy coraz częściej są poniewierani przez tych, którzy powinni im pomagać i służyć. W wyniku politycznej selekcji negatywnej do rządów nad Polakami dostają się miernoty, ludzie niekompetentni, często skorumpowani. Nigdy w całej historii Polski, nawet za komuny, nie było takiej armii urzędników. Wszechogarniająca biurokracja coraz bardziej zaciska pętlę na szyi zwykłych Polaków - już prawie nic nie da się normalnie załatwić, wszędzie najpierw odmowa, a potem można pisać odwołanie do bezdusznych, szkodliwych dla państwa i społeczeństwa urzędników. W labiryncie często bzdurnych i wykluczających się wzajemnie przepisów Polacy tracą bezproduktywnie swoją energię, inicjatywy i czas. Arogancja władzy w Polsce występuje na każdym kroku. Obywatelska jest tylko PO, natomiast zwykli obywatele III RP liczą się coraz mniej, z każdym rokiem stają się coraz bardziej ubezwłasnowolnieni przez dokuczliwe przepisy, represyjne urzędy, bezdusznych urzędników. Nie ma już w Polsce ani jednego sowieckiego żołnierza Armii Czerwonej, która pół wieku okupowała nasz kraj. Ale Rosja premiera Putina całkowicie uzależniła Polskę od swoich surowców energetycznych - ropy naftowej i gazu. Nawet w PRL, za Jaruzelskiego i Breżniewa, nie byliśmy tak uzależnieni od Moskwy! W wolnej i suwerennej Rzeczypospolitej nastąpiła tak jak za komuny alienacja polityczna, czyli wyobcowanie władzy ze społeczeństwa. Co gorsza, z winy kolejnych rządów - także rządu premiera Tuska - obywatele nie utożsamiają się z własnym państwem. Kolejne wybory i minimalna w nich frekwencja są tylko jednym z bardzo wielu na to dowodów. W socjologii politycznej nazywa się to zjawisko imigracją wewnętrzną. 11 listopada 2010 r. powtórzmy raz jeszcze za Piłsudskim - mamy Orła Białego... Józef Szaniawski
Regent Aleksander Kakowski Prymas Polski Aleksander Kakowski był w latach 1917-1918 przewodniczącym Rady Regencyjnej, która w listopadzie 1918 roku przekazała władzę Józefowi Piłsudskiemu. Aleksander Kakowski został arcybiskupem i metropolitą warszawskim w 1913 roku. Początkowo opowiadał się za autonomią dla Królestwa Polskiego, lecz szybko począł akcentować idee niepodległościowe. Z tego też powodu obietnica uczyniona przez w. ks. Mikołaja Mikołajewicza z sierpnia 1914 nie zrobiła na nim większego wrażenia, świadomy był bowiem wielkiego rachunku krzywd, aby miało wiążące obietnice mogły przynieść polityczną i moralną satysfakcję Polakom. Nie zgodził się więc na odprawienie nabożeństwa dziękczynnego po tej odezwie. Nie odprawił też nabożeństwa po ucieczce Rosjan i wejściu Niemców do Warszawy. Gdy Niemcy zapowiedzieli, iż 5 listopada 1916 roku generał-gubernator von Besler na zamku królewskim w Warszawie ogłosi akt niepodległości Polski – arcybiskup Aleksander Kakowski wzbraniał się brać udział w tej ceremonii, gdyż uważał, ze jest „to nie jest manifest, ani patent cesarski, to raczej akt agitacyjny na rzecz armii niemieckiej”. I stwierdzał dobitnie, że „jako najwyższy przedstawiciel Kościoła w kraju, w propagowaniu tego aktu nie mogę wziąć udziału”. Mniej wstrzemięźliwa była kuria metropolitalna , która uważała, że przedstawiciel Kościoła powinien uczestniczyć w uroczystości dla podkreślenia „solidarności duchowieństwa z narodem w pragnieniu odbudowy Polski”. Arcybiskup nie wyraził również zgody, by w delegacji jadącej do Berlina z wyrazami wdzięczności za akt 5 listopada był przedstawiciel duchowieństwa. Rektor Uniwersytetu Warszawskiego ocenił to sarkastycznie „Myśmy chcieli na arcybiskupa, jako swego prymasa złożyć całą wielkość obecnej chwili, a on się usuwa”. 12 maja 1917 roku abp Kakowski zaprosił do siebie na konferencję przedstawicieli stronnictw politycznych w Warszawie (bez SDKPiL, PPS-Lewicy oraz organizacji żydowskich), by zdecydować o wspólnym działaniu na rzecz sprawy polskiej. W wyniku tego spotkania powołano komisję, która opracowała rezolucję o dążeniu do uniezależnienia się od państw walczących i dążeniu do utworzenia rządu polskiego. 16 lipca 1917 roku marszałek koronny Tymczasowej Rady Stanu Wacław Niemojewski poinformował arcybiskupa o wybraniu go na członka Rady Regencyjnej. Abp Kakowski uzależnił swoją zgodę od akceptacji Episkopatu i Międzypartyjnego Koła Politycznego, złożonego z polityków związanych z Komitetem Narodowym Polski. W liście z 7 sierpnia 1917 roku tak wyraził powody swej wstrzemięźliwości „pragnąłbym pracować dla kraju, zgodnie z sumieniem i stanowiskiem, wszelako ta praca ma być wykonywana w takich warunkach, by istniały widoki że uwieńczona będzie pomyślnym a rychłym, skutkiem i rzeczywistym pożytkiem dla narodu. (…) przyjęcie udziału w Radzie Regencyjnej czynię zależnym od kompetencji, jakie będą przyznane Radzie Regencyjnej, i od opinii społeczeństwa. Jeśli kompetencje będą poważne i Rada Regencyjna nie będzie fikcją tylko, to opinia społeczeństwa może mnie zmusić do wzięcia udziału w rządzie”. Ostatecznie jednak zgodził się na wejście, obok księcia Zdzisława Lubomirskiego i hrabiego Józefa Ostrowskiego, do Rady Regencyjnej. Został jej przewodniczącym, gdyż jako prymas Polski uważany był za interrexa. We wspólnym komunikacie z 27 października 1917 roku regenci ogłosili, że ich celem jest budowa „podwaliny pod niepodległe i potężne państwo polskie z mocnym rządem , sejmem i siłą zbrojną. Takiego państwa wymaga nasza przyszłość i to znaczenie, które w przyszłym układzie państw europejskich Polska mieć powinna”. Po oświadczeniu prezydenta Stanów Zjednoczonych, iż jednym z celów polityki amerykańskiej w toczącej się wojnie jest odbudowanie Polski, oficjalnie podziękował w imieniu Rady Regencyjnej – mimo nacisków Niemców. Metropolita był bowiem świadomy, że „sprawa polska wymknęła się z rąk niemieckich i przeszła bezpowrotnie w ręce koalicji”. 7 października 1918 roku Rada Regencyjna wydała odezwę o powołaniu nowego rządu z Janem Kucharzewskim na czele i zapowiedziała równocześnie wybory do sejmu polskiego. W specjalnym orędziu proklamowała utworzenie niepodległej Polski. Orędzie miało zasadnicze znaczenie polityczne, gdyż zawierało bezwarunkową deklarację pełnej niepodległości, nie tylko Królestwa Polskiego, ale „Polski Zjednoczonej Niepodległej, (...) wszystkich ziem polskich z dostępem do morza, z polityczną i gospodarczą niezawisłością, jako też z terytorialną nienaruszalnością ”. Ponadto zadeklarowano niezwłoczne utworzenie przez Radę koalicyjnego gabinetu „złożonego z najszerszych warstw narodu i kierunków politycznych”. Po ogłoszeniu orędzia Rada przejęła zwierzchnictwo nad dotychczasowym wojskiem polskim i przystąpiła do tworzenia armii regularnej w oparciu o wydaną przez siebie ustawę o powszechnym obowiązku wojskowym. Dowództwo nad armią powierzono gen. Tadeuszowi Rozwadowskiemu. Dokument ten uznali Niemcy za akt wrogi, równy zamachowi stanu i zagrozili represjami. Jednak klęski na froncie, a następnie wybuch rewolucji w Niemczech, uniemożliwiły zrealizowanie tych gróźb. 12 października opublikowany został tekst nowej przysięgi wojskowej, w której napisano m.in.: „przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że Ojczyźnie mojej, państwu Polskiemu i Radzie Regencyjnej, jako tymczasowej zastępczyni przyszłej Władzy Zwierzchniej Państwa Polskiego”. 6 listopada 1918 roku przybyła do Rady Regencyjnej delegacja stronnictw lewicowych z Arturem Śliwińskim i Stanisławem Patkiem na czele, którzy w imieniu lewicy zaproponowali, by regenci arcybiskup Kakowski i Ostrowski zrezygnowali ze swej władzy na korzyść Lubomirskiego. Zadeklarowali, że jeśli książę jako jedyny pretendent do polskiej korony utworzy rząd z ich udziałem, przyjmą zaproponowane przez księcia teki i podporządkują się mu jako przyszłemu królowi. Jednak hr. Ostrowski wiedząc, że rząd USA nie zgodził się na odrodzenie Polski z ustrojem monarchicznym, odmówił dymisji z funkcji współregenta. Propozycja lewicy przestała być aktualna i następnego dnia powstał rząd ludowy w Lublinie, na którego czele stanął Ignacy Daszyński. Po utworzeniu 7 listopada 1918 roku Tymczasowego Rządu Republiki Ludowej w Lublinie, regenci stanęli przed dylematem: abdykować czy walczyć z uzurpatorami. „Sprzeciwiłem się temu – wspominał Arcybiskup – stanowczo, gdyż uważałem, że nie godzi się ażeby z rozkazu arcybiskupa polała się bratnia krew polska. Gotów byłem raczej natychmiast abdykować, ale i to zdawało się przedwczesnym, bośmy spodziewali się lata chwila przyjazdu do Warszawy, Józefa Piłsudskiego, w którego ręce radziłem oddać władzę”. Rada Regencyjna od ponad pół roku zbiegała u Niemców o zwolnienie Brygadiera. 10 listopada 19018 roku do Warszawy przyjechał Piłsudski i wnet odbył kilkugodzinną konferencję z regentami. Rozmowy kontynuowano także w dniu następnym. Początkowo chciano uczynić Piłsudskiego współregentem i dowódcą polskich sił zbrojnych, ale Komendant nie zgadził się na wstąpienie do Rady. Ostatecznie 11 listopada Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu władzę nad wojskiem, jednocześnie upoważniając go do utworzenia rządu narodowego, złożonego przedstawicieli najważniejszych stronnictw politycznych. Trzy dni później, 14 listopada, Rada rozwiązała się przekazując pełnię władzy Józefowi Piłsudskiemu. Najważniejszym powodem tej decyzji była chęć likwidacji dwuwładzy i powołania jednolitego ośrodka budowy nowego państwa. „Piłsudski kilkakrotnie – wspominał arcybiskup – wyraził się bardzo dyskretnie, że władzę <wziął>. Tak <wziął>, bośmy mu ją oddali dobrowolnie dla dobra Ojczyzny. Czy byłby ją <wziął>, tj. usunął nas, gdybyśmy mu jej nie oddali samochcąc? Na to on sam jeden może dać odpowiedź. Mniemam, że nie usunąłby nas, tylko rządziłby przy nas. (…) Dobrze się stało, żeśmy oddali władzę w ręce Piłsudskiego, dobrze dla narodu polskiego, dobrze dla państwa polskiego”. Piłsudski po przejęciu władzy przyszedł do pałacu arcybiskupiego z podziękowaniem za zaufanie. „W dłuższej przemowie – zanotował arcybiskup – wywodził, że Polska nie może być, jak dawniej, szlachecka, że duch czasu wymaga, aby była demokratyczna, ludowa. Z tym się poniekąd zgadzałam. Bo niestety i regencja w ostatniej odezwie do narodu użyła wyrazów: Polska Ludowa. Dalej Piłsudski rozwodził się rozwlekle na koniecznością zastosowania w Polsce leczniczego „zastrzyku”. (..) Polska przedrozbiorowa była szlachecka, tylko uprzywilejowana szlachta stanowiła nard. To była choroba. (..) zastosuję zastrzyk, by była demokratyczna, ludowa”. Arcybiskup ostrzegał Komendanta, by zastrzyk nie był zbyt silny, „który może sprowadzić sztuczny tyfus plamisty, który może zabić Polskę, narazić ją na konanie powolne”. Przekazanie władzy Piłsudskiemu przez Radę Regencyjną było ważnym aktem politycznym, dzięki czemu władza polityczna nie została przejęta drogą zamachu, ale była kontynuacją wcześniej władzy. Regenci aktem abdykacji uratowali rodząca się państwowość polską od wstrząsów politycznych i społecznych. „Poranek 14 listopada 1918, – zanotował b. regent – kiedym podpisał akt abdykacji, uważam za najszczęśliwszy dzień życia. Błogość i szczęście panowały w mojej duszy i spokój, nie tylko nadzieja, ale i pewność lepszej przyszłości dla Polski. Rada Regencyjna spełniła zadanie. Głównym naszym zadaniem było budowanie zrębów ustroju państwa polskiego. Państwo już żyło i zaczęło działać. A myśmy nic nie przesądzali i nie popełnili takich błędów, które by stanęły w poprzek życia państwa polskiego. Dziękowałem Panu Bogu, że mi pozwolił spełnić wielką misje w narodzie”.
Wybrana literatura:
A. Kakowski – Z niewoli do niepodległości. Pamiętniki
Z. Winnicki -Rada Regencyjna Królestwa Polskiego i jej organy
W. Suleja – Tymczasowa Rada Stanu
Powstanie II Rzeczypospolitej
B. Hutten-Czapski, Sześćdziesiąt lat życia politycznego i towarzyskiego Godziemba's blog
*Krzysztof Wojciech Fornalski - fizyk, doktorant w Instytucie Problemów Jądrowych im. A. Sołtana w Świerku.
Zanim ocenisz- przetestuj! Dziś 11 listopada.- Święto Niepodległości. Nie wiem dlaczego ten dzień socjaliści wybrali na święto państwowe? Właściwym byłby dzień 7 października 1918 roku, kiedy to Rada Regencyjna w składzie:’ Zdzisław Lubomirski, prymas Aleksander Kakowski i Józef Ostrowski- ogłosiła niepodległość Polski- manifestem. W nocy z 10 na 11 listopada 1918 do Warszawy przyjechał brygadier Józef Piłsudski zwolniony przypadkiem(????) z więzienia w Magdeburgu. Akurat teraz. Pierwszym premierem został Jan Kucharzewski, autor słynnej książki „Od białego do czerwonego caratu. Jan Kucharzewski przejął władzę od Komisji Przejściowej Tymczasowej Rady Stanu, powołano szczątkową administrację, armię, sądownictwo. Szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego został doskonały generał i patriota, autor słynnego na cały świat- „Cudu nad Wisłą” z 1920 roku, pan generał Tadeusz Rozwadowski. Po zamachu majowym, prawdopodobnie zamordowany przez ludzi Józefa Piłsudskiego, tak jak generał Zagórski, i wielu innych oficerów. Jednemu z pracowników IPN wyrwało się, że było ich około pięćdziesięciu(???) Należy przyspieszyć badania nad tą sprawą, żebyśmy przestali karmić się mitami. Tow. Ziuk, brygadier – przejął władzę nad generałami(???) A jakie miał do tego kompetencje? –oprócz poparcia politycznego Niemców. Po ogłoszeniu 7 października niepodległości Polski , Rada Regencyjn- w pięć dni później- pozbawiła dowództwa nad Polskimi Siłami Zbrojnymi, gen. Beselera, warszawskiego gubernatora. Rada Regencyjna w dniu 11 listopada przekazała naczelne dowództwo nad wojskiem polskim brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu(???). Tym samym w dniach 14- 22 listopada 1918 roku Józef Piłsudski był- uwaga!- Regentem Królestwa Polskiego(!!!). Do którego to tytułu nigdy w życiu się nie przyznał. W dniu 22 listopada przejął urząd Tymczasowego Naczelnika Państwa i zmienił nazwę państwa z Królestwa Polskiego na Rzeczpospolitą Polską. Staliśmy się republiką. Z całym tym późniejszym syfem politycznym, zamieszaniem, walkami demokratycznymi, zabójstwami i budową socjalizmu. Nastała demokracja! Hymn, który dzisiaj śpiewamy , to Mazurek masona Dąbrowskiego, do słów masona Wybickiego- zamiast polskiego „ Boże coś Polskę”. To stało się już w 1927 roku. I tak pozostało.. Demagogia, kłamstwo, Bereza Kartuska, cenzura, biurokracja, socjalizm, niszczenie Polaków podatkami. Pożyczki i obligacje.. Inflacja i bezrobocie! Emigracja Witosa(!!!!), owsiana armia, usuwanie profesora Konecznego z Uniwersytetu, walka z Korfantym i Dmowskm całego socjalistycznego obozu skupionego wokół socjalisty Józefa Piłsudskiego. Cała ta sanacja, to jedna wielka koteria, która doprowadziła Polskę do klęski wrześniowej.. A przekazanie brygadierowi Piłsudskiemu , dowództwa nad wojskiem polskim w dniu 11 listopada, nie powinno być powodem obchodzenia w tym dniu święta. Właściwe święto to- 7 października! Ale jakoś w „ polityce historycznej” nie wymienia się zbyt często Rady Regencyjnej, jako gremium konserwatywnego, nie rewolucyjnego, będącego ciągłością religii, historii.. Rzadko padają nazwiska: Kucharzewski, Kakowski, Ostrowski, Lubomirski, Rozwadowski… Cały dzień będzie o Józefie Piłsudskim, jako o tym właściwym twórcy niepodległego państwa polskiego, a który przyjechał „ przypadkowo’ z Magdeburga, po miesiącu istnienia w szczątkowej formie państwa polskiego, wywalczonego na Konferencji w Wersalu przez Dmowskiego, Paderewskiego, Hallera.. To samo będzie z Lechem Wałęsą! On sam obalił komunizm, który właśnie jest budowany w kolejnym przepoczwarzeniu. I obalił go razem z „ Danuśką”(„??) A te 900 000 ludzi, którzy musieli wyjechać z Polski z paszportem w jedną stronę? A gdzie miejsce dla Ronalda Reagana, który narzucając bezlitosny wyścig zbrojeń, rozprawił się z Imperium Zła” A gdzie wkład Papieża, Jana Pawła II w walkę a antychrzścijańskim komunizmem? A gdzie spotkania w Genewie, Reykjaviku, w Waszyngtonie, w sprawie rozbrojenia i wycofania Armii Czerwonej z Europy Wschodniej??? Gdyby nie pokonanie przez Regana Imperium Zła- nigdy byśmy wolności spod buta radzieckiego nie odzyskali.. To było jeszcze silne państwo i miało silną armię.. Mur Berliński jest symbolem zjednoczenia obu państw niemieckich(!!!). I to jest istota rzeczy.. Dlatego były kłopoty z zapraszaniem na tę uroczystość Polaków, w poprzednim roku. Bo niby z jakiej racji? To jest ich święto! Wielkie święto dla Wielkich Niemiec! Żelazna Dama była przeciwna takiemu zjednoczeniu, ale była za słaba w stosunku do polityki amerykańskiej potrzebującej silnych Niemiec w Europie , przeciwko Rosji.. Teraz dzięki polityce amerykańskiej, i osobiście panu Janowi Nowakowi –Jeziorańskiemu, kurierowi z Waszyngtonu- jesteśmy w Unii Europejskiej która już powstanie 1 grudnia 2009 roku. Dlaczego pan Nowak-Jeziorański nie agitował za wstąpieniem Polski do NAFT-y? Tylko do Unii Europejskiej, skazując Polskę na uwiąd polityczny i gospodarczy. I przyjeżdżając tu osobiście.. Zawsze był proamerykański, i antyrosyjski.. Propaganda wmawiała nam, że jest propolski.. Jako dyrektor „polskiej” rozgłośni Radia Wolna Europa- finansowanej z pieniędzy podatnika amerykańskiego poprzez Kongres.. W jakim celu finansowanej? Jak ktoś myśli, że przyjaciół mamy daleko.. To niech pomyśli jakich wrogów mamy blisko.! Fałszywych przyjaciół poznaliśmy wielokrotnie, a wrogów mamy na stałe.. Silna Rosja i silne Niemcy- to nasz problem. Alianci zawsze nam mogą coś obiecać.. i nie dotrzymać..! A co ich to kosztuje? Najwyżej nie weźmiemy udziału w defiladzie zwycięzców.. Interesem Polski jest budowanie państwa mocnego i zamożnego. Z którym wszyscy się liczą. Temu sprzyjają niskie podatki, małe wydatki na biurokrację i nikłe ilości przepisów sprzyjających gospodarności i prywatnej własności. A co Ci Okrągłostołowy robią z Polską od dwudziestu lat?- oprócz pośmiewiska międzynarodowego. Miliony Polaków poza krajem, w kraju demoralizacja i afery, długi w których toną już nasze prawnuki, codzienny spektakl zatapiania naszej ojczyzny.. Rozwiązłość, prostytucja, lansowanie wartości antycywilizacyjnych, antypaństwowych, antyrodzinnych.. Wszystko co złe- zaczyna być cnotą! I jeszcze na dodatek, oddając Polskę w pacht Unii Europejskiej obchodzą hucznie „Święto Niepodległości”(????) Zamiast całą rzecz uczcić chociaż minutą ciszy.. Ciszej Panowie spod Okrągłego Stołu nad tą trumną polską.. Ile jeszcze gwoździ w nią wbijecie? Zanim spuścicie do dołu… Bo” ojczyna to wielki zbiorowy obowiązek”. Zbiorowy , ale budowany na bazie obowiązków indywidualnych..
Jedenastego listopada.. Dzisiaj obchodzimy uroczyście Święto Niepodległości Polski- Święto Odrodzenia, po- jak to- twierdzi propaganda- 123 latach niewoli… A to, że podczas tych 123 lat mieliśmy: Księstwo Warszawskie ( 1807- 1813) i Królestwo Polskie ( 1815-1830), gdzie Polska istniała, co prawda w okrojonej formie, ale z własną armią, skarbem, władzą i administracją- propaganda skrzętnie pomija… Teraz mamy jedenastego listopada…. Ustanowione przed II Wojną Światową w 1937 roku , przez piłsudczyków i obchodzone tylko raz – też nikomu nie przeszkadza.. Po rozwiązaniu przez Piłsudskiego w 1933 roku przedwojennej prawicy narodowej, Obozu Wielkiej Polski( 250 000 tys członków!), lewica piłsudczykowska całkowicie zawładnęła państwem polskim, doprowadzając swoją polityką, do IV rozbioru… Obecnie lewica piłsudczykowska (Prawo i Sprawiedliwość) podpisała ręką prezydenta Lecha Kaczyńskiego haniebny dla Polski tzw. Traktat Reformujący w dniu 18 października w Lizbonie, na mocy którego powstaje w Europie super państwo zwane za dwa lata Unią Europejską, z jednym prezydentem, jednym ministrem spraw zagranicznych, nadrzędnością prawa europejskiego nad polskim i – w dużej mierze- likwidacją suwerenności Polski. Tę haniebną rzecz potwierdzi w dniu 13 grudnia obecny rząd Platformy Obywatelskiej… Na przeszłość pozostanie spór, czy był to V rozbiór Polski, czy też nie.. Pozostały również głupstwa i nieistotne rzeczy w postaci pierwiastka i Joaniny, które nie mają wielkiego wpływu na rzeczy istotne…. Nie będzie również veta w wielu sprawach.. Jens-Peter Bonde, europarlamentarzysta z Danii powiedział:” rozwiązania proponowane w tzw. traktacie reformującym są niebezpieczne. Nie tędy droga! Regulacje te dają niejako zielone światło dla powstania superpaństwa. Ale to jest twór, który będzie niedemokratyczny. Dlaczego? Spójrzmy chociażby na nowe rozwiązania dotyczące Komisji Europejskiej. Po pierwsze liczba komisarzy( KOMISARZY!!!) zostanie zmniejszona o 1\3. Oznacza to, że co trzecie państwo Unii nie będzie miało swojego przedstawiciela w unijnym rządzie. Ale znacznie bardziej niebezpieczne jest to, że komisarze mają być wybierani kwalifikowaną większością głosów przez Radę Unii, a nie tak jak teraz wskazywani przez rządy. Nie wchodząc w zawiłości tego procesu, efekt będzie taki, ze będą oni całkowicie oderwani od rządów i obywateli swoich krajów. Podsumowując: decyzje, które powinny być podejmowane przez społeczeństwa, będą zakulisowo podejmowane przez cywilnych urzedników, na których wybór w praktyce nie będziemy mieli żadnego wpływu”(!!!). Podobnie mówi Alistair Tebbit, ekspert ośrodka analitycznego Open Europe:” Traktat Reformujący to zamach na niepodległość państw członkowskich. Od dawna wiemy, ze jest to dokument, który się niemal niczym nie różni od tzw. Konstytucji Europejskiej.(…) Obecna formuła została wymyślona po to, żeby nie przeprowadzać referendów i wprowadzić „ konstytucję” tylnymi drzwiami. Jeśli traktat zostanie przyjęty, państwa członkowskie zostaną pozbawione prawa decydowania w wielu istotnych dla siebie kwestiach. Nas Brytyjczyków najbardziej niepokoi to, ze zostaniemy pozbawieni możliwości weta w sprawach dotyczących wymiaru sprawiedliwości”(!!!) Nie chce dalej analizować zła wynikającego z podpisanego wstępnie przez Polskę Traktatu Reformującego ręką prezydenta ( a może wkrótce gubernatora!) Lecha Kaczyńskiego, chce tylko powiedzieć, że jest ironią losu, i naigrywaniem się z naszych przodków, którzy przez tysiąc lat tworzyli państwo polskie z różnym skutkiem i ginęli na wszelkich możliwych frontach a OBECNA EKIPA OBCHODZI ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI, GDY TYMCZASEM TEJ NIEPODLEGŁOSCI POZBAWIŁA PAŃSTWO POLSKIE PODPISUJĄC TRAKTAT REFORMUJĄCY(????!!!)…
Wróćmy do jedenastego listopada… W dniu 27 października 1917 roku, została powołana przez cesarzy niemieckiego i austriackiego organ najwyższej władzy państwowej Królestwa Polskiego ( do chwili objęcia tronu przez króla lub regenta)- Rada Regencyjna, której zadaniem było stworzyć podstawy administracji i wojska przyszłego państwa polskiego Wynikało to z tzw. Aktu 5 listopada 1916 roku, który zapowiadał utworzenie w przyszłości z ziem odebranych Rosji państwa polskiego o ustroju monarchicznym. 6 grudnia 1916 roku generalni gubernatorzy – warszawski i lubelski- ogłosili Rozporządzenie o Tymczasowej Radzie Stanu w Królestwie Polskim, jako reprezentacji „ ziem i kół zawodowych w obrębie obu Jenerał-Gubernatorstw; Tymczasowa Rada Stanu miała współdziałać w tworzeniu dalszych „urządzeń państwowych w Królestwie Polskim” i armii polskiej; w jej skład weszło 25 członków mianowanych przez gubernatorów – przewodniczył jej wybierany ze swojego grona Marszałek Koronny. Rada zebrała się po raz pierwszy 14 stycznia 1917 roku i następnego dnia wygłosiła orędzie do narodu i jako najważniejsze zadania wymieniała: przygotowanie Sejmu Ustawodawczego, opracowanie konstytucyjnych zasad państwowości oraz stworzenie armii.Przypominam, ze był to rok 1917, a nie 1918 listpad…. Organem wykonawczym TRS był Wydział Wykonawczy(rząd), który składał się z departamentów: Skarbu, Spraw Politycznych, Spraw Wewnętrznych, Gospodarstwa Społecznego, Pracy, Sprawiedliwości, Wyznań Rel. I Oświecenia Publicznego oraz Komisji Wojskowej. W uchwalonym przez TRS w sierpniu 1917 roku „Projekcie tymczasowej organizacji naczelnych władz państwowych” pojawił się projekt utworzenia Rady Regencyjnej, początkowo w 5-cio osobowym składzie :Kakowski, Lubomirski, Piłsudski, Tarnowski oraz Niemojowski. Po kryzysie przysięgowym odrzucono Piłsudskiego( internowany,) Niemojewski- utracił popularność w społeczeństwie, a na Tarnowskiego nie zgodziły się Niemcy.. Ostatecznie RR pozostała w składzie: książę Zdzisław Lubomirski, prymas Polski, arcybiskup warszawski Aleksander Kakowski i hrabia Józef Ostrowski. Kancelarię Rady stanowił Gabinet Cywilny- kierował nim sekretarz Rady ks. prałat Zygmunt Chełmicki. Intromisja Rady Regencyjnej odbyła się 27X 1917 roku w katedrze Św.. Jana oraz na Zamku Królewskim w Warszawie; nabożeństwo odbyło się w obecności reprezentantów wszystkich ugrupowań politycznych z trzech zaborów. Regenci urzędowali na Zamku Królewskim( z inicjatywy abpa Kakowskiego zrzekli się uposażeń), wywieszono biało czerwony sztandar. Na premiera powołano Jana Kucharzewskiego, który zaczął swoje urzędowanie 2 stycznia 1918 roku i przystąpił do tworzenia armii, która mu podlegała, a dowódcą został gen. gubernator H. von Besler. Rząd przystąpił do przejmowania poszczególnych gałęzi administracji, zadbał o powrót do kraju emigrantów wojennych ze Wschodu i zajął się aprowizacją w warunkach wojennych.. Gdy państwa centralne oddały Ukraińcom część Królestwa Polskiego ( powiaty: tomaszowski, hrubieszowski oraz część powiatów chełmskiego, zamojskiego, biłgorajskiego i krasnostawskiego) RR zdecydowała się na wydanie odezwy protestacyjnej i dymisję rządu Jana Kucharzewskego. W odezwie czytamy:” Podnosimy przed Bogiem i przed światem(…) głos nasz, protestując przeciwko nowemu rozbiorowi, odmawiając mu swojego uznania, piętnując go jako akt przemocy”. Szefem kolejnego gabinetu, powołanego 4 kwietnia, został Jan Kanty Steczkowski. Powołał on Radę Stanu, czyli taki quasi –parlament. Jej projekty stały się podstawą dla późniejszych dekretów Naczelnika Państwa. W tym okresie polskie już było szkolnictwo, sądownictwo, służba zdrowia, administracja, więziennictwo .Polacy tworzyli też nieoficjalne struktury terenowe, które – w ramach mężów zaufania MSW – pomagały w powrotach do Polski osobom wysoko wykwalifikowanym i właścicielom własności… Rada Regencyjna w dniu 7 października 1918 roku wystąpiła z orędziem do narodu, w którym jednoznacznie zadeklarowała niepodległość Polski, a pięć dni późnij pozbawiła generał- gubernatora Beslera naczelnego dowództwa nad Polską Siłą Zbrojną (Polnische Wehrmacht). Generał Besler uciekł motorówką Wisłą do Torunia.. I TO WŁAŚNIE TEN DZIEŃ – jeśli już- POWINIEN BYĆ DNIEM NIEPODLEGŁOSCI!!!! A nie 11 listopada…. Jeszcze 25 października powołano rząd Józefa Świeżyńskiego, który jako pierwszy nie starał się o akceptację władz okupacyjnych niemieckich i austro-węgierskich… Rada Regencyjna 11 listopada 1918 roku jedynie przekazała naczelne dowództwo nad wojskiem polskim brygadierowi ( a co nie było polskich generałów?) Józefowi Piłsudskiemu (?????), następnego dnia powierzyła mu misję stworzenia rządu, ale wobec nacisków czerwonej ulicy kłóconej przez działaczy wszelkich lewicowych partii, zrezygnowała z tego zamiaru i 14 listopada 1918 roku rozwiązała się mocą własnego dekretu. Na podstawie dekretu Rady Regencyjnej władzę zwierzchnią w Królestwie Polskim przejął Józef Piłsudski. W dniach 14-22 listopada był formalno- prawnym Regentem Królestwa Polskiego, mimo, że nigdy takiego tytułu nie użył. Dopiero 22 listopada przyjął urząd Tymczasowego Naczelnika Państwa i zmienił nazwę państwa z Królestwa Polskiego na Rzeczpospolitą Polską, przesądzając tym samym o republikańskim i demokratycznym charakterze państwa polskiego… Czy to wszystko było zaplanowane – myślę, ze tak! Po I Wojnie Światowej, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności likwidowano w Europie monarchie i wprowadzano władze ludu demokratycznego , tworząc w Europie chaos i nieporządek… Myślę, że to robota masonerii i wszelkiego kuglującego wolnomularstwa, którego- ma się rozumieć – nie ma… Ale to inny temat! Nie przypadkiem, prawie wszyscy współpracownicy towarzysza Piłsudskiego (ps. Ziuk) –to członkowie masonerii zdelegalizowanej dopiero w 1938 roku dekretem prezydenta… Rada Regencyjna, była proniemiecka, ale prawicowa; Józef Piłsudski był proniemiecki, ale lewicowy… Co sprawiło, ze właśnie on stanął na czele państwa i właśnie ta Rada przekazała mu władzę? Legiony służyły Niemcom i Austriakom do wywołania w Królestwie Polskim obłędnego, ze swej natury powstania przeciwko Rosji… Groziło to utopieniem mieszkańców Królestwa we krwi w interesie Niemiec i Austrii( 10 mln żołnierzy Mikołaja II!). Na szczęście Polacy nie byli głupi i nie poszli za propagandą Józefa Piłsudskiego i jego proniemieckich i pro austriackich legionów… Dziwnym też jest, że mimo przegranej Niemiec i Austrii, a zwycięstwa Rosji, Francji i Anglii, popierający przegranych -Józef Piłsudski został Naczelnikiem Państwa Polskiego jako brygadier…. Czyżby trzymany był w Magdeburgu, właśnie na taką okoliczność???- w bardzo dobrych warunkach materialnych.? I na zakończenie fragment testamentu Ignacego Paderewskiego, wielkiego Polaka, sponiewieranego przez Józefa Piłsudskiego, obrażanego i upokorzonego, sprowadzonego do roli pionka przez tow. Ziuka:” Krzywdy doznane, a doznałem ich wiele, po chrześcijańsku przebaczam. Nie mogę tylko przebaczyć tym pysznym i nikczemnym, co myśląc jedynie o korzyściach osobistych i wywyższeniu własnym, prowadzili i prowadzą ojczyznę do zguby, a naród do upodlenia. Sam Bóg im tego nie wybaczy”(!!!). I dlaczego tow. Ziuk powołał pierwszy rząd komunistyczny w Lublinie na czele z komunistą Daszyńskim, który to Daszyński w towarzystwie Niemieckiej Rady Żołnierskiej, wykładając karty na stół w kontekście walk we Lwowie powiedział:” Oni nas chcą pchnąć do wojny z bolszewikami, ale my na to nie pozwolimy. Bolszewicy zrobili to, co powinni byli zrobić w Rosji i my zrobimy podobnie w Polsce”(!!!!). Po tej wypowiedzi na ulice Warszawy wyszło pół miliona mieszkańców i tow. Ziuk musiał przyjąć „ rezygnację „ Daszyńskiego…. Uczmy się prawdziwej historii Polski, a nie historii spreparowanej na użytek legendy.. bo ona jest naprawdę nauczycielką polskiego życia politycznego A bajki zawsze pozostaną na zawsze bajkami!… Ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz… Dlaczego obecny prezydent Lech Kaczyński ,do takiego propagandowego stopnia rozdmuchał sprawę pomordowanych w 1940 roku oficerów polskich w Katyniu, przed Świętem Niepodległości, wyczytując 14 000 pomordowanych przez oficerów Naczejlnego Komitetu Wnutriennych Dieł, a pominął innych – pomordowanych przez Niemców?? I dlaczego mówi się że pomordował ich wyłącznie Stalin, a pomija się, że pismo o tej haniebnej decyzji podpisali również: Woroszyłow, Mołotow, Mikojan.. a dopisali Kalinin” za” i Kaganowicz „za”..??? Może ktoś z czytelników, coś na ten temat wie…? I dlaczego w okolicznościach niepodległości nie mówi się o Romanie Dmowskim, polskim mężu stanu.( a nie mężyku), który w Wersalu był głównym architektem niepodległości Polski? I o Powstaniu Wielkopolskim, o Orlętach Lwowskich, o Powstaniach Śląskich, O Hallerach, Sikorskim, Rozwadowskim, i wielu innych – tylko głównie o Legionach, których hymn( I Brygady) przyjęła ostatnio armia polska??? Są jednak rzeczy na tym świecie, które się nawet filozofom nie śniły… To Orwell powiedział, ze „ Kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością , kto panuje nad teraźniejszością , panuje nad przyszłością”.. Proszę z ciekawości popytać znajomych, czy coś wiedzą o opisanych przeze mnie wydarzeniach? A tego jest dużo więcej!…. I jakich ciekawych…. bo strasznie zakłamanych! W końcu rządzą piłsudczycy! Aleksander Kwaśniewski też wychwalał Piłsudskiego i się z nim utożsamiał.. Zwycięzcy piszą historię…. I panują!
11 listopada 2010 Znowu propaganda 11 listopada. Dzisiaj zamieszczam jeszcze raz dwa moje teksty z poprzednich lat napisane na dzień 11 listopada- w którym to dniu rzekomo Polska odzyskała niepodległość. Jest to nieprawda, tak jak wiele nieprawd funkcjonujących w naszym życiu. Polska powstała 7 października 1918 roku, kiedy Rada Regencyjna ogłosiła manifest o niepodległości. Stawianie Józefa Piłsudskiego na czele twórców niepodległości państwa polskiego- jest kolejnym kłamstwem Ale największym kłamstwem jest obchodzenie w dniu przyjazdu do Warszawy Józefa Piłsudskiego Święta Niepodległości w czasach, gdy niepodległość została ostateczne oddana Unii Europejskiej i Polska stała się w dniu 1 grudnia 2009 roku częścią superpaństwa o osobowości prawnej międzynarodowej. Jeśli jakieś państwo jest częścią innego państwa to ze względów oczywistych nie może być państwem niepodległym. Utratę suwerenności państwowej zawdzięczamy wszystkim ekipom rządzącym Polską od zmowy okrągłostołowej: SLD, UW, PO, AWS,PSL, UP, PPS, PiS- niezależnie od zmiany szyldów. Przeciw była jedynie prawica narodowa- Liga Rodzin Polskich, Narodowe Odrodzenie Polski, Polska Partia Narodowa i Unia Polityki Realnej. Samoobrona nie była „ za”, ani nie była „ przeciw”. .10 października 2009 roku pan prezydent Lech Kaczyński ostatecznie Traktat Lizboński podpisał- i on jest bezpośrednio odpowiedzialny za utratę przez Polskę niepodległości. Żyjemy obecnie w Unii Europejskiej naszym nowym państwie, mamy nowy rząd- Komisję Europejską, Parlament Europejski, dyplomację europejską, prawo europejskie, prezydenta Unii Europejskiej. Będziemy podlegali dalszej unifikacji w ramach Unii Europejskiej. Jest to proces który systematycznie postępuje.. 11 listopada jest naigrywaniem się z Polaków, wmawianiem im, że żyją w suwerennym kraju organizując przy tym manifestacje na rzecz niepodległości, podczas gdy niepodległość została zatracona. Jak zwykle propaganda co innego- a prawda co innego. Dziwię się tylko, że tak patriotyczni na ogół Polacy dają się zapędzać do obory kłamstwa nie zadając sobie trudu sprawdzenia kilku podstawowych faktów. Nie namawiam do czytania Traktatu Lizbońskiego, którego nawet premier nie czytał, a popierał w ciemno.. Ale kilku informacji, które potrafią otworzyć oczy. I popierają swoją obecnością to zafałszowane święto.. Jeśli już ma być to 11 listopada, to nich będzie to czas zadumy i smutku z powodu zatracenia suwerenności Polski.. Może kiedyś Polska znowu będzie wolna. Przede wszystkim musi rozpaść się coś tak biurokratyczo-kuriozalnego jak Unia Europejska - pomysł Niemców do panowania nad narodami europejskimi. Na razie Francuzi i Brytyjczycy nie dali się do końca zniewolić. Szwedzi i Duńczycy ocalili swoje waluty, jako symbole niezależności. No i my mamy złotego. Pocieszające jest, że dzisiaj organizowanych jest 22 manifestacje niezależne od rządowych. Dobre i to. .Zapraszam na tę organizowaną o godzinie 15 na Placu Zamkowym. Zapraszam do lektury moich dwóch tekstów o 11 listopada. Życzę przyjemnej lektury. Naprawdę prawda jest ciekawa. Sami się państwo przekonacie. WJR
Ziemkiewicz: "Nie jesteśmy jakimiś kundlami, jak nam to uparcie wmawiają ludzie podający się za nasze elity"
Rafał Ziemkiewicz komentuje na swoim blogu na stronach "Rzeczpospolitej" kultową już akcję "Gazety Wyborczej", która od kilku tygodnia nawołuje do zablokowania Marszu Niepodległości pod jakże pojemnym zarzutem "faszyzmu". "Wyborcza" ściąga nawet sponsorów, którzy mają np. kupić odpowiednią liczbę gwizdków. Zdaniem Ziemkiewicza, mamy tu do czynienia z klasyczną asymetrią, która polega na tym, że gdy Młodzież Wszechpolska urządza kontrmanifestację przeciwko legalnie paradującym „gejom", to jest skandal, ale gdy „geje" będą blokować legalną manifestację z udziałem m.in. Wszechpolaków, to macherzy z „Wyborczej" są zachwyceni. Tak, jak Goering o tym, kto jest Żydem, tak oni, nie żadne tam sądy rejestrowe czy prokuratury, rozporządzają prawem orzekania, kto jest faszystą i ma być wykluczony z życia publicznego. Tu idzie o coś więcej, niż tylko kibicowanie wojnie politycznych subkultur. Rzekoma „walka z faszyzmem" to tylko oczywisty dla każdego obserwatora pretekst. Ziemkiewicz - w felietonie zatytułowanym "Wygwizdać niepodległość!" - przypomina w tym kontekście słowa Jarosława Marka Rymkiewicza (za które ciągany jest po sądach) iż Michnikowszczyzna od zarania III RP pracuje intensywnie "nad obrzydzeniem Polakom ich tradycji, polskiego patriotyzmu, nad wykorzenieniem narodowej dumy, nad skarykaturowaniem i spotwarzeniem naszej historii, której punktem centralnym, jak niedawno mogliśmy w „Wyborczej" przeczytać, ma być nie nic innego, tylko zbrodnia w Jedwabnem." Atak na Święto Niepodległości, zohydzanie jednego z jej ojców jako „faszysty", to kolejny krok w walce o przeoranie świadomości tubylców, toczonej przez to środowisko. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, wybiorę się tam osobiście. Po to, by namawiać wszystkich Polaków: „chodźcie z nami", i by powtarzać: nie dajmy się sprowokować. Nie jesteśmy jakimiś kundlami, jak nam to uparcie wmawiają ludzie podający się za nasze elity; mamy powody do narodowej dumy, i mamy powody ją przeżywać, szczególnie w tym właśnie dniu. Zdaniem Ziemkiewicza, wycie i gwizdy zgonionego przez „Wyborczą" lewactwa zaświadczą najlepiej, jak bardzo manifestacja w Dniu Niepodległości jest nam wszystkim potrzebna.
11 listopada 1918 r. - wielki sukces polskiego narodu! To jeden z najbardziej chwalebnych dni w polskiej historii. 92. lata temu wspólnym wysiłkiem udało się Polakom odzyskać niepodległą ojczyznę! Był to dopiero początek trudnej drogi do wolności, ale stał się symbolem naszego wspólnego zwycięstwa! 11 listopada to data symboliczna. Tego dnia Rada Regencyjna, sprawująca władzę nad terenem Królestwa Polskiego, narzucona przez zaborców, zdecydowała się, na fali społecznego entuzjazmu, przekazać Józefowi Piłsudskiemu władzę nad tworzącym się polskim wojskiem. Także tego dnia wojska niemieckie rozpoczęły wycofywanie z ziem przyszłej odrodzonej Polski. Wydarzenie to było tylko jednym z kamieni jakie wybrukowały polską drogę do wolności, ale dzień ten stał się symbolem także dlatego, że 11 listopada zakończyła się I wojna światowa, w wyniku której Rzeczpospolita ponownie zagościła na mapie Europy! Warto jednak pamiętać, że Polaków czekały jeszcze ciężkie dni wytężonej pracy i walki o granice przyszłego państwa. Niepodległość uwieńczyła lata walki w powstaniach, tworzenia nielegalnych organizacji, a przede wszystkim ciężkiej pracy nad zachowaniem ojczystego języka, historii i kultury. Tylko dzięki temu udało się powołać do życia i utrzymać niepodległość !! listopada jako Narodowe Święto Odrodzenia Polski ustanowiony został ustawą z 23 kwietnia 1937. Przed wojną świętowano więc zatem jedynie dwukrotnie. Po II wojnie światowej ważniejszy stał się manifest PKWN z 22 lipca i dopiero 15 lutego 1989 r. w kalendarzu ponownie pojawiło się Narodowe Święto Niepodległości, które dziś hucznie obchodzimy w wolnej i demokratycznej ojczyźnie. Kresy24.pl
Dolar znowu zagrożony jako waluta rezerwowa Dolar jest ponownie zagrożony jako waluta rezerwowa, zwłaszcza od momentu, kiedy prezes Centalnego Banku USA, Federal Reserve, zapowiedział z końcem sierpnia 2010, że bardzo niska stopa procentowa nadal będzie obowiązywać w bankach amerykańskich w celu zmniejszania importu i zwiększania eksportu. Jest to polityka ryzykowna, która może spowodować deflację, zamiast inflacji 3% rocznie, uważanej za konieczną dla wzrostu gospodarki USA. Ponieważ stan gospodarki USA w dużej mierze zależy chłonności rynku amerykańskich konsumentów, więc chodzi o to, żeby Amerykanie spodziewali się wzrostu cen w niedalekiej przyszłości i kupowali obecnie. Deflacja powoduje obawę w sprzedaży, że konsumenci spodziewają się dalszego spadku cen i odkładają zakupy na przyszłość, co przedłuża trudności gospodarcze a zwłaszcza wysokie bezrobocie, na które obecnie cierpi gospodarka amerykańska. Ten stan rzeczy znowu osłabia, jak dotąd bardzo uprzywilejowaną, pozycję dolara jako waluty rezerwowej na świecie. Sprawa ta jest tematem rozważań w prasie gospodarczej w USA takiej jak „The Wall Street Journal z 8 listopada 2010” w artykule ilustrowanym wykresami porównawczymi spadającego kursu dolara w porównaniu z kursem funta brytyjskiego, dolara australijskiego, jena japońskiego i chińskiego Juana, jako reprezentatywnych walut grupy G-20. Ponieważ, ostatnio zwłaszcza, dolar jako waluta rezerwowa, czyli pieniądz, który jest (niby) powszechnie – na całym świecie – akceptowany jako zapłata za transakcje międzynarodowe. Banki centralne poszczególnych krajów utrzymują zapasy dolarów USA, nadal nazywanych „rezerwami dewizowymi,” po to by utrzymać bezpieczeństwo i płynność swoich obrotów gospodarczych z zagranicą. Teoretycznie rolę waluty rezerwowej, czyli pieniądza światowego, może pełnić tylko ta waluta, za którą stoi bardzo duża i otwarta gospodarka na światową skalę, taka jak największa na świecie gospodarka USA. Jej udział w światowym handlu, produkcji i rynku kapitałowym jest bardzo znaczny, ale w czasie obecnego kryzysu spowodowanego „szwindlem na trylion dolarów” w USA i agresywną polityką zagraniczną neokonserwatystów, głównie syjonistów. Z tego powodu dolar jako waluta rezerwowa nie jest w pełni wymienialna, na przykład w Iranie, który nie chce sprzedawać paliwa za dolary USA. Transakcje giełdowe są bardzo istotnym czynnikiem i jak wiadomo transakcje te często dokonywane są w dolarach. Ponieważ walutę rezerwową utrzymuje się jako rezerwę na czarną godzinę, dlatego łatwość sprzedaży dolarów bez utraty wartości, zwana płynnością rynku, jest czynnikiem bardzo ważnym. Jak wiadomo rynek finansowy może powstać jedynie w dużej gospodarce. Waluta rezerwowa musi cieszyć się powszechnym zaufaniem, czyli prawie wszędzie być chętnie przyjmowana jako wyrażane w niej ceny surowców, zwłaszcza takich jak paliwo. Zaufanie do dolara jako waluty rezerwowej istnieje tylko w oparciu o potencjał gospodarki, i także na w oparciu na prowadzonej przez USA polityce zagranicznej i ekonomicznej. Obecna polityka prezydenta Obamy dewaluacji kursu wymiany dolara na inne waluty czyni dolara walutą mało atrakcyjną, a nadmierny deficyt obrotów bieżących budzi oczekiwanie dalszego osłabienia dolara i zniechęcić do używania go. Historycznie wiadomo, że od drugiej połowy XIX w. aż do 1914 r. funkcję waluty rezerwowej pełnił funt brytyjski. Między dwoma wojnami światowymi zdetronizował go dolar USA i zastąpił funta w roli waluty światowej – dolar stara się pełnić tą rolę do dzisiaj. Banki amerykańskie takie jak Goldman Sachs zareagowały na proces powolnej utraty roli dolara na rzecz euro, który powstał w 1999 r. Przy stosowaniu wymian z dolarów na pochodne pieniądza i z powrotem na dolary udało się bankierom amerykańskim spowodować kompromitację gospodarek takich jak zadłużona gospodarka Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, etc. W ten sposób dolar został jak dotąd obroniony jak uprzywilejowana waluta rezerwowa ponieważ m.in. rozmiar gospodarki strefy euro ustępuje USA, mimo tego że jej poziom handlu z resztą świata jest podobny i blisko połowę transakcji światowych zawiera się w euro. Postępuje też integracja finansowych rynków w strefie euro, którego główną słabością jest brak dyscypliny gospodarczej zwłaszcza w takich momentach jak na przykład kryzys grecki, w którym, żeby sprostać wymogom centralnego banku strefy euro starano się narzucić części społeczeństwa greckiego obniżenie płac w walucie euro. Stosowanie tej polityki wywołała protesty i demonstracje na ulicach miast greckich pokazywane w dziennikach telewizyjnych. Gdyby Grecja miała nadal swoją oddzielną walutę, to kurs tej waluty spadłby na rynku międzynarodowym i koszt tego spadku ponosiliby wszyscy mieszkańcy Grecji. Stało się inaczej ponieważ Grecja należy do strefy euro, która to waluta kontrolowana głównie przez bankierów niemieckich broni się przed spadkiem jej kursu wymiennego. Nadal około 67% oficjalnych rezerw walutowych w świecie jest przechowywanych w dolarach USA, około 25% w euro i 3% w funtach, natomiast wartość Juana chińskiego przybiera na sile.
Barry Eichengreen, amerykański historyk ekonomii przy uniwersytecie w Berkley w Kalifornii, uważa że jest możliwe, że na świecie będzie jednocześnie kilka równoległych walut rezerwowych, raczej niż tylko dolar jako jedyna waluta rezerwowa, ponieważ kryteria zmieniają się w czasie kiedy każdy może mieć telefon komórkowy i więcej ludzi dowiaduje się która godzina patrząc na telefony komórkowe raczej niż na zegarki. Obecnie ludzie mogą dowiadywać się natychmiast o bieżący stan kursów wymiennych walut i mogą dokonywać transakcji finansowych międzynarodowych jednocześnie w kilu rozmaitych walutach, a nie tylko w dolarach. Jak wiadomo przed 1914 rokiem funt brytyjski, frank francuski i marka niemiecka służyły jako waluty międzynarodowe. Nic dziwnego, że obecnie dolar jest zagrożony jako waluta rezerwowa. Niektórzy Amerykanie wspominają z nostalgią czasy parytetu złota, podczas gdy inni obawiają się dalszego spadku wartości dolara i czują się bardzo zagrożeni możliwością nagłego i niebezpiecznego wzrostu cen na giełdzie w wyniku straty wartości dolara na rynku międzynarodowym.
Produkcja nafty Iraku nabiera rozmachu Produkcja nafty Iraku nabiera rozmachu zwłaszcza w regionie Basry, która jest nie tylko ośrodkiem produkcji, ale również ważnym portem. Można przypomnieć, że Żyd, bankier Greenspan, były prezes banku centralnego USA, twierdził, że rząd prezydenta Busha dokonał napadu na Irak w celu rabunku nafty; Twierdzili tak samo i inni, tacy jak profesor Zelikow, również Żyd, wykładowca na uniwersytecie stanu Wirginia, który również był on prezesem komisji badań zburzenia przez terrorystów trzech wieżowców w Nowym Yorku. Wówczas wyjaśniano tylko, dlaczego dwa wieżowce zostały zawalone ale zupełnie pominięto milczeniem fakt zawalenia trzeciego wieżowca w tej samej grupie. Professor Zelikow twierdził publicznie i przekonywująco, że napad USA na Irak „był dokonany głównie dla dobra Izraela.” Rezerwy ropy naftowej Iraku są oceniane na ponad 140 miliardów standartowych beczułek w czasie, kiedy Iran i Wenezuela również zgłaszają coraz większe rezerwy usiłując „dogonić” Arabię Saudyjską, której rezerwy są oceniane na 265 miliardów baryłek ropy naftowej. Obecnie sytuacja w Iraku daje okazję wielkim kompaniom naftowym do odnowienia produkcji w Iraku, za pomocą nowych inwestycji, na które to inwestycje wykupiono licencje od rządu w Bagdadzie jak dotąd kosztem 500 milionów dolarów, według doniesień prasowych z 11go listopada, 2010 roku.
Bagdad ma nadzieję podnieść obecną produkcję dzienną ropy naftowej z dwu i pół miliona beczułek do dwunastu milionów baryłek dziennie, w przeciągu bieżącej dekady. Niedawno główny ekonomista Międzynarodowej Agencji Energetycznej, Faith Birol, powiedział że potencjał pól naftowych Iraku stanowi „game changer” („zmianę sytuacji”) na światowym rynku paliwa. Naturalnie, produkcja ropy naftowej w Iraku będzie koordynowana z OPEC czyli „Organizacji Państw Eksportujących Pertoleum.” Trzeba pamiętać, że wyczerpują się światowe zasoby obecnie produkujących pól naftowych na świecie tak, że dalsze wiercenia na tych polach są coraz bardziej kosztowne. Globalna produkcja ropy naftowej ma przestać wzrastać w latach 2011-2015 według oceny Glen’a Sweetnam’a eksperta rządu w Waszyngtonie w czasie, kiedy popyt na paliwo wzrasta na świecie i podczas gdy nowe inwestycje w wiercenia szybów bardzo zwolniły tempo z powodu ostatniego „szwindlu na trylion dolarów” w USA. Spadek wierceń jest przewidziany w wysokości 2% rocznie i z 87 milionów produkcji światowej beczułek dziennie w 2011 roku, produkcja ta spadnie do 80 milionów światowej produkcji dziennej w 2015 roku. Po zastoju w czasie sankcji karnych stosowanych przeciwko Saddam’owi Hussein, byłemu agentowi CIA, rząd Saddam’a Hussein’a, i prowadzeniu przez niego z amerykańską „pomocą” wojny przeciwko Iranowi. Ameryka i Brytania mściły się za upaństwowienie pól naftowych Iranu w 1953 roku przez demokratycznie wybranego premiera Mozaddegh’a, profesora prawa na uniwersytecie w Teheranie. Zamach stanu zmienił Iran w swego rodzaju „satelitę” USA. Zastąpiono rząd demokratyczny Mozaddegh’a rządem szacha, ubezpieczanym przez policję tajną, kontrolowaną przez izraelski Mossad. Rząd szacha po dwudziestu latach był obalony przez rewolucję mułłów, którzy wówczas proklamowali „republikę islamską” wrogą potęgom kolonialnym USA i Brytanii oraz bardzo krytyczną wobec Izraela, za traktowanie Palestyńczyków podobnie jak Niemcy traktowali Żydów w czasie wojny. Z tamtych czasów są zdjęcia dygnitarzy USA, takich jak Donald Rumsveld, bardzo serdecznie ściskających dłoń Saddam’a. Saddam, po zapewnieniu ambasadorki USA, pani Gilesby, że „USA nie ma sojuszu z Kuwejtem i nie wtrąca się do konfliktów między państwami arabskimi,” uległ prowokacji, ponieważ mylnie zrozumiał, że ma „zielone światło” do zagarnięcia Kuwejtu – państwa stworzonego przez Brytyjczyków po Pierwszej Wojnie Światowej z prowincji nadmorskich Mezopotamii, czyli dzisiejszego Iraku w celu kolonialnej kontroli lokalnych zasobów paliwa. Wiercenie nowych szybów w Iraku jest określane w prasie USA z 11go listopada 2010 jako „drilling frenzy” co dosłownie można przetłumaczyć jako „szał wiercenia,” który spowodował wielkie nowe inwestycje. Język angielski, zwłaszcza w wersji amerykańskiej często używa takich wyrażeń, które tłumaczone na inne języki, brzmią po prostacku. Innym przykładem jest częste wyrażenia takie jak „że nie można wymieniać zaprzęgu w środku rzeki,” etc. Siedem lat temu, kiedy napad USA pozbawił Saddama Husseina władzy, w tajnej konferencji z wielkimi korporacjami naftowymi, ówczesny wiceprezydent USA, Dick Chenney, formułował plany szybkiego wzrostu produkcji z zagrabionych pól ropy naftowej Iraku. Plany te nie udały się, ponieważ napad USA na Irak zmienił bardzo proporcje sił sekt muzułmańskich Szyitów i Sunnitów na Bliskim Wschodzie. Był to jeden z niepożądanych dla USA skutków tego napadu. Ja wiadomo mniejszość Sunnitów rządziła większością Szyitów w Iraku, podczas gdy Szyici są przy władzy w Iranie. Napad USA i wprowadzanie wyborów w Iraku, naturalnie doprowadził do ustalenia faktu istnienia znacznej większości Szyitów w Iraku. Szyici mieli w Iraku tradycyjne powiązania z Szyitami w Iranie. Trzeba podkreślić, że wzrost regionalnego znaczenia Iranu jest jednym z nieprzewidzianych przez Waszyngton skutków napadu USA na Irak. Solą w oku Irakijczyków była częsta zbrodnicza działalność najemnych cywilów-ochraniarzy z USA. Przeciwko nim walczył miejscowy ruch oporu. Najemnych cywilów-ochraniarzy było więcej w pacyfikacji Iraku niż wojsk USA. Ochraniarze ci byli częścią osławionej „prywatyzacji wojny” przez rząd prezydenta Bush’a. Koszt operacji „prywatnych kontraktorów” w Iraku i w Afganistanie jest wyższy niż podobne operacje wojskowe. Jak dotąd produkcja ropy naftowej w Iraku nie przewyższa produkcji z czasów przed pierwszym napadem sił USA sprowokowanym usiłowaniem Saddama Husseina odzyskania tradycyjnych prowincji nadmorskich Mezopotamii. oderwanych przez Brytyjczyków po Pierwszej Wojnie Światowej. Tymczasem szef samorządu Basry, Ali, przepowiada, że „niema dosyć miejsca w portach Zatoki Perskiej na przeładunek sprzętu transportowanego obecnie do Iraku, potrzebnego do wprowadzenie w życie wielkiego nowego programu wierceń naftowych,” ponieważ produkcja nafty w Iraku teraz wzrasta bardzo szybko. Iwo Cyprian Pogonowski
NASZ PREZYDENT - NA ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI. Na przestrzeni ostatnich dwustu lat my, Polacy, nie mieliśmy zbyt wielu okazji, by samodzielnie decydować o swoim losie. Rzadko pojawiała się szansa, by budować suwerenne państwo, w ramach którego Polacy -wszyscy razem i każdy z osobna - mogliby samodzielnie kształtować swój byt. Taką szansę mieliśmy dwa razy: w czasach II Rzeczpospolitej oraz po roku 1989. Przyjrzyjmy się zatem, jak potrafiliśmy kiedyś i jak potrafimy teraz wykorzystać pojawiające się sprzyjające okoliczności. Gdy przeszło 90 lat temu zrzucenie jarzma zaborów i odparcie nawały bolszewików przywróciły niepodległą Polskę na mapie świata, nasi rodacy nie mieli wątpliwości, co należy czynić. Budowali silne i nowoczesne państwo, stawiali sobie ambitne i dalekosiężne cele. Oczywiście, II Rzeczpospolita przeżywała trudne, nieraz bardzo trudne momenty polityczne i gospodarcze. Miała też swoje poważne problemy i niedostatki. Cały czas przyjmowano jednak jako oczywistość, że aby utrwalić niepodległość, trzeba skonsolidować i zmodernizować Polskę. To zaś można osiągnąć tylko, budując silne państwo z silną gospodarką. W ciągu dwudziestu lat udało się osiągnąć bardzo dużo. Nadzwyczaj skutecznie scalono trzy byłe zabory w jeden organizm państwowy, podjęto wielki wysiłek modernizacji armii, prowadzono samodzielną politykę zagraniczną. Udało się, co niezmiernie istotne, uzyskać wysoką jakość nauki i edukacji oraz unowocześniać w imponującym tempie gospodarkę. Powstały zupełnie nowe gałęzie przemysłu: elektrotechniczny, chemiczny, zbrojeniowy, w pewnym stopniu także motoryzacyjny. Zbudowano Gdynię i Centralny Okręg Przemysłowy, który w krótkim czasie dał ponad 40 tysięcy miejsc pracy. Poprowadzono magistralę kolejową ze Śląska nad Bałtyk. Nie ulega wątpliwości, że mimo wrogości dwóch potężnych sąsiadów, mimo zapóźnienia i kryzysów Polska międzywojenna w imponującym tempie nadrabiała zaległości cywilizacyjne. Niemiecko-sowiecka agresja w 1939 r. i przeszło pięć lat wojennej hekatomby dramatycznie osłabiły Polskę. Okupowani, poddani totalitarnemu terrorowi musieliśmy walczyć o sprawy najbardziej elementarne: biologiczne przetrwanie narodu. Szansom rozwojowym Polski nie sprzyjał także ostateczny rezultat wojny. Pozbawieni suwerenności i demokracji, bez podstawowych praw i wolności, z narzuconym, nieefektywnym modelem gospodarki przez kilkadziesiąt lat funkcjonowaliśmy w ramach komunizmu. Pogłębiło to modernizacyjny i rozwojowy dystans między naszym krajem a wolnymi państwami Zachodu. Komunizm w końcu upadł. Dwadzieścia lat temu odzyskaliśmy niepodległość. Wzięliśmy los we własne ręce, mogliśmy budować suwerenne państwo. Czy w wystarczającym stopniu wykorzystujemy tę szansę? W znacznym stopniu tak. Polska jest członkiem NATO i Unii Europejskiej. To wielki sukces. Przekształciliśmy też jakościowo gospodarkę. Mamy własne państwo z własną polityką zagraniczną i wewnętrzną. Funkcjonują struktury samorządu i liczne organizacje pozarządowe. Ludzie korzystają z oczywistych dla cywilizacji Zachodu praw i wolności. Osiągnięte efekty nie zwalniają nas jednak z dbałości o rozwój i bezpieczeństwo naszego kraju. Choć przejście od komunizmu do demokracji i rynku jest już za nami, to nie osiągnęliśmy jeszcze godnych nas standardów nowoczesnego, skutecznego i sprawnego państwa. Niepokój musi budzić poziom korupcji. Przewlekle działa sądownictwo. Niewystarczająco efektywne są polityka ekonomiczna i społeczna. Sprawność instytucji państwowych to ciągle powód wielu frustracji i zniechęceń obywatelskich. Czasem wręcz kompromitacji państwa. To, co udało się osiągnąć, jest przede wszystkim zasługą społecznych presji, indywidualnej zapobiegliwości i przedsiębiorczości Polaków oraz oczekiwań i wymogów instytucji międzynarodowych, od Międzynarodowego Funduszu Walutowego poczynając, a na Komisji Europejskiej kończąc. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w ciągu ostatnich 20 lat rządy, w większości, często robiły zwłaszcza to, co musiały: pod naciskiem wewnętrznym (konieczność regulowania oddolnych inicjatyw obywateli i reagowania na nowe zjawiska w gospodarce) lub zewnętrznym (konieczność dostosowywania się do standardów unijnych i natowskich). Rzadziej do głosu dochodzili politycy mający wizję sprawnego państwa i zdeterminowani, aby ją realizować. Częściej Polska poddawała się biegowi wypadków, procesom zmian, których źródeł szukać należy nie w inicjatywie rządzących, ale w zjawiskach powszechnych dla całego regionu, całej Europy, a nawet całego świata. To nie może wystarczyć. Zwłaszcza teraz, gdy na świecie zachodzą głębokie zmiany geopolityczne i ekonomiczne. Nie da się unowocześniać państwa bez aktywności władz i zaangażowania rządzących. A także bez „wielkiej koalicji" rządzących i rządzonych: elit i milionów obywateli. Bez tego wszelkie, nawet najsłuszniejsze oddolne inicjatywy nie przyniosą rezultatu. Pewnych przeszkód w rozwoju kraju nie pokona się bez wsparcia instytucji państwowych, w niektórych wypadkach nawet bez ich dominującej roli. Wymaga to jednak odwagi decydentów. Ich gotowości do wzięcia odpowiedzialności za realizację śmiałych, czasem trudnych, ale niezbędnych projektów. Wymaga to również propaństwowej aktywności zwykłych ludzi czujących się rzeczywiście obywatelami swego kraju. A także wiary decydentów i obywateli, że aktywność państwa jest Polsce po prostu potrzebna. Wciąż, o wiele za mało, budujemy i wykorzystujemy kapitał społeczny dla realnej, a więc nie imitowanej ideologią, modernizacji kraju. Niestety, w ciągu ostatnich dwóch dekad wśród sporej części polskich elit (polityków, ekonomistów, ludzi mediów) znaczące wpływy miała teza, że instytucja państwa jest Polsce coraz mniej przydatna. Mówiono też, że dla samych Polaków państwo jest czymś obcym. Padały nieraz głosy, że wejście naszego kraju do struktur międzynarodowych i włączenie w procesy globalizacyjne jeszcze bardziej zmniejszają znaczenie państwa w oczach jego obywateli. Ostatnie lata pokazują, że są to nietrafne i szkodliwe opinie. Jest wręcz przeciwnie. Wystarczy spojrzeć na tzw. starą Europę, często przedstawianą nam za wzór, do którego powinniśmy dążyć. Przecież za najbardziej nowoczesne, a zarazem odgrywające wiodącą rolę w Unii uznaje się właśnie te kraje, które mają tradycję silnej państwowości - jak choćby Niemcy czy Francję. Zewnętrzne wyzwania, przed którymi dziś stoimy, tym bardziej czynią aktualnym postulat silnego i nowoczesnego państwa. Tylko takie zabezpieczy nas przed groźnymi skutkami zachodzących na naszych oczach głębokich zmian na geopolitycznej mapie świata. Nie możemy uprawiać „polityki społecznej" drzemki i unikania poważnych wyzwań. Nie możemy nie stawiać poważnych pytań o bezpieczeństwo energetyczne Polski i Polaków w czasie, gdy forsowane są projekty bardzo szkodliwe z punktu widzenia naszego kraju, ale także całej Europy Środkowej. Nie odegramy poważnej roli w NATO, nie zadbamy realnie o nasze bezpieczeństwo bez mocnych Polskich Sił Zbrojnych. Teza, że można bezkarnie osłabiać i doprowadzać do rozkładu wojska, „bo jesteśmy w NATO", jest nieprawdziwa i szkodliwa. Państwa Unii Europejskiej dbają o swój przemysł, o warunki dla zrównoważonego rozwoju -w warunkach gospodarki rynkowej. Nie możemy w Polsce, odmiennie niż pozostali, lansować skrajnie liberalnego podejścia do gospodarki i pochopnej wyprzedaży jako leku na wszelkie problemy. Potrzebne jest zdecydowanie i konsekwencja, ale potrzebny jest też dialog społeczny. Aktywna polityka społeczna to nie socjalizm, ale uczciwe budowanie uczestnictwa obywatelskiego i zmierzenie się ze sprawami tak trudnymi jak służba zdrowia i edukacja. Trzeba wyraźnie powiedzieć: albo uda nam się zreformować i unowocześnić państwo, naszą Rzeczpospolitą, albo będziemy ciągnąć się w ogonie Unii i tracić, zamiast zyskiwać na globalizacji. Bez sprawnych instytucji, odważnych polityków i solidarnej postawy obywateli zaprzepaścimy szanse, jakie niosą ze sobą integracja europejska i zmiany w globalnym systemie ekonomicznym. Wejście do UE i NATO nie może być traktowane jako cel sam w sobie. Udział w tych strukturach powinniśmy wykorzystać jako środek do osiągnięcia celu nadrzędnego - zbudowania sprawnego i nowoczesnego państwa. Koniunktura geopolityczna, którą cieszyliśmy się przez ostatnie dwie dekady, okazała się najlepszą od kilkuset lat okazją do zbudowania silnej Rzeczpospolitej. Nie jest jeszcze za późno, żeby - przynajmniej częściowo - ją wykorzystać. Już teraz trzeba budować model państwa, które będzie miało zdolność sprawnego funkcjonowania i szybkiego rozwoju w przyszłości. Kończy się czas, gdy mogliśmy liczyć na pomoc innych. Coraz częściej będziemy musieli radzić sobie sami, ale też pomagać innym tak, jak wcześniej nam pomagano. Właśnie teraz musimy projektować Polskę, taką jaką powinna być za dekadę, dwie lub trzy. Musi być to projekt podmiotowy, dalekosiężny i odważny. Poddany obywatelskiej debacie. Realizowany przez silne centrum decyzyjne, przez ludzi samodzielnie myślących, posiadających wizję, bezwarunkowo oddanych dobru państwa i współobywateli. Poparty przez społeczeństwo. Wdrażany przez ludzi gotowych poświęcić własne ambicje nadrzędnemu celowi. Bez wahania gotowych podjąć ryzyko wzięcia odpowiedzialności za ważne i niezbędne, acz trudne projekty. Niewątpliwie najważniejszym elementem tego scenariusza jest budowa nowoczesnego, czyli sprawnie działającego i radzącego sobie z coraz to nowymi wyzwaniami państwa. Tylko skutecznie funkcjonujące instytucje mogą zintegrować społeczeństwo wokół realizacji najważniejszych projektów rozwoju państwa, choćby rozbudowy sieci dróg i autostrad czy portów lotniczych. Świadoma i zaplanowana na wiele lat polityka rozwojowa powinna służyć budowie państwa sprawnego, pomocnego i przyjaznego ludziom. Państwo nie może ograniczać się tylko do postulowanej przez liberałów roli nocnego stróża. Polskie władze powinny prowadzić aktywną politykę służącą wspólnocie obywatelskiej. Nie może ona się ograniczać tylko do zmniejszania podatków i przyciągania zachodnich inwestorów poprzez utrzymywanie niskiego poziomu płac i bezrefleksyjną wyprzedaż majątku narodowego w celu pozyskania środków na bieżące łatanie dziury budżetowej. Sfera ekonomiczno-socjalna oraz bezpieczeństwo to te obszary, gdzie szczególnie potrzeba działań modernizacyjnych. Po dwudziestu latach musimy wejść w czas dojrzałości i odpowiedzialności. Problemy energetyczne, zmiany geopolityczne, wyzwania modernizacyjne i społeczne wymagają od nas odwagi, wytrwałości i dużo pracy.
Nie staniemy się z dnia na dzień krajem bezpiecznym, zamożnym i nowoczesnym. Jesteśmy jednak w stanie tego dokonać, odrzucając imitację, a wierząc w siebie i wspólnotę, jaką na przestrzeni wieków udało nam się stworzyć. Nie skierowaną przeciw komuś ale zdolną do wielkich rzeczy, owszem, także na polu chwały, ale też na co dzień. Indywidualne bogactwo nie przekłada się automatycznie na zasobność całej wspólnoty obywatelskiej. Stworzenie mechanizmów, które by to umożliwiały, jest jednym z warunków unowocześnienia państwa. Właściwie we wszystkich dziedzinach musimy uzyskać zdolność przełożenia dążeń indywidualnych obywateli na działanie zbiorowe, niezbędne dla modernizacji państwa. Im mniejsza przepaść między elitami a resztą społeczeństwa, tym nowocześniejsze państwo. Czas więc na budowę solidarności społecznej. Czas, by formułować i realizować cele wspólne. Budować nowoczesną republikę (a więc - współczesną Rzeczpospolitą): państwo będące wspólnym dobrem i dla elit, i dla społeczeństwa. Dla ogółu Polaków. Od rządzących wymagajmy odwagi podejmowania takich działań. Wykorzystajmy istniejącą wciąż koniunkturę, aby przyszłe pokolenia mogły mówić: Polska dostała szansę i jej nie zmarnowała. Aleksander Ścios
Orzeł Biały od prezydenta Najwyższe państwowe odznaczenie - otrzymali je Michnik, Bielecki, Hall i bp Orszulik. – To wielki przywilej prezydenta, że w imieniu całego narodu może docenić zasługi największym odznaczeniem, jakim jest Order Orła Białego – mówił Bronisław Komorowski podczas środowej uroczystości w Pałacu Prezydenckim. Orderem Orła Białego uhonorowani zostali były premier Jan Krzysztof Bielecki, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego Aleksander Hall oraz biskup senior diecezji łowickiej Alojzy Orszulik. W okresie PRL działali na rzecz antykomunistycznej opozycji i brali udział w obradach Okrągłego Stołu. Prezydent Komorowski podkreślił, że chciałby, by te ordery zostały odczytane jako dowód wdzięczności i uznania dla odznaczonych oraz dla środowisk, w których funkcjonowali „w najtrudniejszym okresie walki o wolność, ale także w okresie mądrej zmiany w momencie przełomu ustrojowego”. – Zbliża się taki czas, w którym w coraz większym stopniu będziemy chcieli odznaczać za odwagę walki, odwagę mądrości i odpowiedzialności za nasz kraj w tych szczególnych momentach, które nam się zdarzyły – stwierdził prezydent. Po czym zwrócił się do odznaczonych: – Panowie ją mieli. Nie ukrywał, że cieszy go odznaczanie osób, które „tyle zrobiły dla Polski”. – To moja osobista wielka satysfakcja – mówił. – Nie wiem, czy osobiście zasługuję na to odznaczenie, ale myślę, że w ten sposób został uhonorowany Ruch Młodej Polski, który chyba zasłużył sobie na dobrą kartę w historii Polski – powiedział dziennikarzom Aleksander Hall. Jan Krzysztof Bielecki dedykował wyróżnienie rządowi, na czele którego stał w 1991 r. – Chyba po latach okazuje się, że był dobry, skoro czterech jego członków: Wiesław Chrzanowski, Krzysztof Skubiszewski, Leszek Balcerowicz i ja, otrzymało Orła Białego – stwierdził. Przed uroczystością z uczestniczenia w kapitule orderu zrezygnowali znany opozycjonista Andrzeja Gwiazda i były rzecznik interesu publicznego Bogusław Nizieński. Swoją decyzję tłumaczyli tym, że prezydent zdecydował o nadaniu Orderu Orła Białego bez konsultacji z kapitułą. – Gdybym próbował kaprysić, że nie wszystkim wszystko się podoba, to byłbym człowiekiem małej wiary i małej duszy – skomentował Adam Michnik. Ale zdziwiony nie był. – Żyjemy w wolnej, demokratycznej Polsce i chwała jej za to, że jest pluralistyczna – dodał. Michnik miał otrzymać order już pięć lat temu, jednak kończący wówczas kadencję prezydent Aleksander Kwaśniewski uznał, że decyzję powinien podjąć nowy prezydent. Lech Kaczyński się na to nie zdecydował. Natomiast Jan Krzysztof Bielecki stwierdził, że trzeba się pogodzić z tym, iż środowisko dawnych opozycjonistów czasem się różni. – Tylko dobrze by było, gdybyśmy się spierali ładnie. Nie zawsze ładnie się spieramy – powiedział. Do kontrowersji wokół przyznania orderów odniósł się, choć nie wprost, prezydent Komorowski. – Ważne, aby państwo polskie odznaczało za zasługi, a nie mierzyło miarą aptekarską takiej czy innej sympatii politycznej – mówił. W uroczystości ze względów zdrowotnych nie wziął udziału bp Orszulik. Order Orła Białego ustanowił w 1705 r. król August II Mocny. Mogą nim zostać wyróżnieni najwybitniejsi Polacy i przedstawiciele najwyższych władz innych państw. Tomasz Nieśpiał
92-ga rocznica odzyskania niepodległości. 11 Listopada – data – symbol, dzień bliski sercu każdego Polaka – patrioty. Symboliczny kres rozbiorów, odzyskanie niepodległości po 123 latach niewoli, a licząc od I-go rozbioru, nawet po 146 latach. W polskich sercach i umysłach 11 listopada to Święto Niepodległości. Dlaczego jednak właśnie ten dzień, a nie inny? Zatrzymajmy się chwilę przy tamtych wydarzeniach, przypomnijmy je nie czekając na kolejną rocznicę. Polska nie odzyskała niepodległości z dnia na dzień. Nie było tak, że 10 listopada 1918 r. wieczorem byliśmy w niewoli, a rankiem 11 -go obudziliśmy się w niepodległej Ojczyźnie. Odzyskiwanie niepodległości było procesem trwającym wiele lat, można jednak powiedzieć, że fundamentalne znaczenie dla tego procesu, dla możliwości jego urzeczywistnienia, miały dwa fakty ściśle ze sobą powiązane. Pierwszy, to wybuch wielkiej wojny pomiędzy zaborcami, zakończonej klęską państw niemieckich (Niemiec i Austro – Węgier) i rozkładem trzeciego zaborcy – Rosji. Drugi, to wysunięcie sprawy polskiej na czoło zagadnień tej wojny przez polskie siły polityczne, które w czasie pokoju miały niewielkie znaczenie na arenie międzynarodowej i jeszcze mniejszy wpływ na decyzje mocarstw. Sprawa polska stała się przedmiotem ostrej walki politycznej walczących stron, stała się sprawą nad którą nie mogli przejść do porządku, jak to bywało w XIX w., najważniejsi przywódcy i politycy, tak Ententy, jak i państw centralnych. Dlatego też przerwanie działań wojennych na podstawie rozejmu niemiecko – alianckiego podpisanego właśnie 11 listopada 1918 r. w Compiegne, co, de facto, kończyło I wojnę światową, zasługuje w Polsce na upamiętnienie jako święto Niepodległości. Dodatkowo argumentem za tą datą jest fakt, że właśnie wtedy uwolniona została spod niemieckiej okupacji Stolica Polski Warszawa.
Strategia Odzyskania Niepodległości. Przy okazji Święta warto przyjrzeć się bliżej wspomnianemu procesowi odzyskiwania niepodległości. Jak zachowały się w czasie I wojny Światowej główne polskie siły polityczne ? Dzięki jakim działaniom Polska niepodległość odzyskała? Jak to się stało, że Polska wystąpiła na Konferencji Wersalskiej jako państwo alianckie? Istnieje w polskiej nauce historycznej, oraz w, mniej więcej, powszechnym mniemaniu większej części, jako tako znających własną historię, Polaków, wyobrażenie wyrażające się w przekonaniu o tym, że jakie by polskie wysiłki polityczne okresu I wojny światowej nie były, czy to po stronie Ententy, czy po stronie państw centralnych, to i tak wszystkie, w mniejszym, lub większym stopniu, prowadziły do niepodległości. Jest to wyobrażenie błędne. W czasie I wojny światowej starły się w polityce polskiej dwa kierunki. Pierwszy – sięgający do tradycji XIX – wiecznych powstań, widzący swoje miejsce i szukający pomocy po stronie państw zaborczych niemieckich, którego programem była walka zbrojna o niepodległość poprzez wywołanie powstania antyrosyjskiego i zdobycie w ten sposób niepodległości choćby dla skrawka polskiej ziemi i następnie przyłączenie kolejnych ziem w sprzyjających okolicznościach (główną taką okolicznością miała być klęska Niemiec i Austro- Węgier). Drugi – młody, bo wykrystalizowany pod koniec XIX w., ale swą myślą sięgający i nawiązujący do polityki pierwszych Piastów, panów małopolskich, czy prymasa Olszowskiego. Obóz ten, odwrotnie niż pierwszy, uznawał Niemcy za głównego wroga Polski, odrzucał powstania na rzecz walki politycznej i dyplomatycznej, a odzyskanie niepodległości widział w dwóch etapach. Po pierwsze – w zjednoczeniu ziem polskich wszystkich trzech zaborów. Po drugie, w uzyskaniu niepodległości dla zjednoczonego wcześniej organizmu. Obóz ten widział konieczność prowadzenia polityki polskiej po stronie Rosji (głównym celem było zwalczanie wewnątrzrosyjskiej frakcji proniemieckiej, przeciwnej wojnie z Niemcami) i Ententy, aby ustawić w tej wojnie sprawę polską po stronie tych, którzy walczą z Niemcami. Już w pierwszych tygodniach wojny miały miejsce wydarzenia, które w zasadzie przesądziły o jej wyniku. Niemcy w ostatnich dekadach XIX w. opracowały plan wojny błyskawicznej – blitzkriegu, przeciwko Francji. Aby blitzkrieg się powiódł Niemcy musiały mieć zapewniony spokój od strony Rosji. Na wypadek przystąpienia Rosji do wojny po stronie Francji, Niemcy mieli zamiar wywołać w Kongresówce, rękami Austriaków (ponieważ Austria cieszyła się sympatią części Polaków), powstanie antyrosyjskie, wykorzystując i wspomagając odpowiednie żywioły w Narodzie Polskim. Wg planu, Rosja pochłonięta tłumieniem powstania wycofuje się z wojny przeciw Niemcom, co tym ostatnim zapewnia powodzenie blitzkriegu na Zachodzie. Tak też miało się stać w 1914 r., a rola tego, który wywoła powstanie, miała przypaść Piłsudskiemu i Pierwszej Kadrowej. Zrealizowanie tego planu niemieckiego byłoby tragedią dla Polski. Francja zostałaby zmiażdżona wojskowo i powalona gospodarczo i politycznie pokojem podyktowanym przez Niemcy. Rosja po stłumieniu powstania zapewne wróciłaby do polityki przyjaźni z Niemcami. Sprawa polska zostałaby utrącona na wiele lat. Stało się jednak inaczej. 8 sierpnia 1914 r., dwa dni po wkroczeniu do Kongresówki Pierwszej Kadrowej i podjęcia prób powstańczych, poseł Koła Polskiego w rosyjskiej Dumie Wiktor Jaroński złożył oświadczenie, w którym stwierdził, że w tej wojnie wrogiem narodu polskiego jest naród niemiecki, że Polacy oczekują zjednoczenia ziem polskich i, że Rosja przewodząca Słowianom sprawi Niemcom nowy Grunwald. Potem nastąpiła deklaracja – manifest Wlk. ks. Mikołaja Mikołajewicza, naczelnego wodza armii rosyjskiej, obiecująca zjednoczenie ziem polskich, autonomię pod berłem cara i drugi Grunwald Niemcom. Frakcja proniemiecka w Rosji przegrała. Rosja przystąpiła do wykonania zobowiązań sojuszniczych wobec Francji. Akcja powstańcza Piłsudskiego zakończyła się niepowodzeniem. Naród Polski, w głównej masie stanął po stronie koalicji antyniemieckiej. Mało tego. Rosja przeprowadziła szybką, jak na jej warunki, mobilizację, i uderzyła na Prusy Wschodnie. Doszło do dwóch wielkich bitew. Wojska rosyjskie poniosły całkowitą klęskę pod Tannenbergiem (gen. Samsonow – korpusy rosyjskie składały się w większości z rekruta polskiego, gdyż mobilizację przeprowadzono w Kongresówce), nazwanym przez Niemców drugim Grunwaldem i nad Jeziorami Mazurskimi (gen. Rennenkampf). Było to jednak pyrrusowe zwycięstwo Niemiec, które na wieść o ofensywie rosyjskiej, odwołały z frontu zachodniego dwa korpusy i samodzielną dywizję. Siły te były w środkowych Niemczech, gdy bitwy w Prusach zostały zakończone. Istotne było to, że zabrakło ich we Francji. Niemcy przegrali bitwę nad Marną i cały ich plan blitzkriegu wziął w łeb. Wojna stała się pozycyjną i na scenę mogli wkroczyć politycy. Polski obóz proaliancki, uosabiany w pierwszych latach wojny przez Romana Dmowskiego, rozpoczął szeroką akcję polityczną w salonach dyplomatycznych, najpierw Rosji, a od 1915 r. także Francji, Anglii i Stanów Zjednoczonych. 2 marca 1916 r. Dmowski wystąpił z memoriałem do rosyjskiego ambasadora w Paryżu Izwolskiego ( o treści memoriału powiadomił aliantów), w którym zażądał dla Polski niepodległości. W 1917 r. stworzył przedstawicielstwo polityczne Polski po stronie państw Ententy w postaci Komitetu Narodowego Polskiego. KNP doprowadził do powstania armii polskiej we Francji (błękitna armia gen. J. Hallera – od 4.X.1918 r. Naczelnego Wodza), został uznany przez sprzymierzeńców za polski rząd „de facto”, wreszcie wziął udział w Konferencji Wersalskiej jako polska delegacja. Dmowski wystąpił w Wersalu z programem granic Polski odrodzonej i planem urządzenia Europy Środkowej, które mimo opozycji angielskiej, niemieckiej i żydowskiej, zostały w dużym stopniu zrealizowane (np. powstanie Czechosłowacji i Jugosławii). Dmowskiego wspomagał w latach wojny i w Wersalu wielki patriota i muzyk, posiadający szerokie stosunki, Ignacy Jan Paderewski. Tymczasem Rosja etapami dochodziła do konkluzji, że Polsce należy się niepodległość. Manifest Wlk. ks. Mikołaja, oraz rozkaz Cara do armii i floty z 1916 r. mówiły jedynie o zjednoczeniu i autonomii. Rosja uznała niepodległość za prawo należne Polsce dopiero aktem rządu, już republikańskiego, ks. Lwowa z 30 marca 1917 r. Wbrew powszechnej opinii to, co proponowali nam Niemcy (a wraz z nimi Austro – Węgry) było o wiele mniej korzystne od propozycji rosyjskich, albowiem Rosja obiecywała zjednoczenie ziem polskich pod swym berłem, zapewne z korektą terytorialną na korzyść Rosji, jeśli chodzi o zabór rosyjski, ale za to z ziemiami zaborów pruskiego i austriackiego, zaś propozycje państw niemieckich sprowadzały się do państewka utworzonego z Kongresówki (okrojonej na korzyść Niemiec i Ukrainy) plus, ewentualnie, części zaboru austriackiego (bez Małopolski Wschodniej). A trzeba przy tym pamiętać, że w rękach niemieckich znajdowały się ziemie będące kolebką narodu polskiego jak poznańskie, oraz ziemie zasadnicze dla suwerennego bytu Polski jak Pomorze z ujściem Wisły, czy Górny Śląsk.
Jak wyglądałaby sytuacja Polski w systemie niemieckim? Niemcy tak w 1914 r., jak i ogłaszające akt 5.XI.1916 r., tworzące Radę Regencyjną, jak i w czasach pokojów brzeskich, czy też przywożące do Warszawy 10.XI.1918 r., specjalnym pociągiem, Piłsudskiego, realizowały swój program zachowania jak największej ilości zdobyczy na Wschodzie i stworzenia pasa marionetkowych państw, od nich zależnych, a oddzielających je od Rosji. Spójrzmy na warianty zakończenia wojny.
Niemcy wygrywają I w. św. Zapewne państewko polskie obiecane aktem 5.XI zostałoby utworzone i oddane we władanie tym, którzy zaufania Niemców, w czasie wojny, nie zawiedli. Byłoby to państewko małe, całkowicie zależne od Niemiec, marionetkowe, a przy tym ciągle narażone na likwidację w razie podjęcia jakiejś akcji antyniemieckiej. O poznańskim, a tym bardziej o Pomorzu, można by było tylko pomarzyć.
Drugi wariant. Niemcy przegrywają na Zachodzie, ale zachowują zdobycze na Wschodzie. Tworzą polskie państewko w zgodzie z aktem 5.XI, zaś kierunek proaliancki w Polsce ponosi klęskę. Konferencja pokojowa odbywa się bez udziału Polski. Wtedy, zapewne, państewko polskie zostałoby zlikwidowane jak to zazwyczaj dzieje się z satelickimi tworami przegrywających mocarstw. Historia daje tu przykłady Księstwa Warszawskiego – tworu francuskiego zlikwidowanego na kongresie wiedeńskim w 1815 r., Ukrainy w 1918 r., Słowacji, Chorwacji i Mandżukuo w 1945 r.
Trzeci wariant. Niemcy przegrywają wojnę, wycofują się ze Wschodu, ale w Polsce władzę obejmują ich stronnicy.
To była ostatnia szansa Niemiec na utrzymanie choć części zaboru pruskiego. Temu miała służyć Rada Regencyjna i, uwolniony i przywieziony przez Niemców do Warszawy, Piłsudski. Niemcy pragnęły, aby odrodzona Polska ogłosiła neutralność i nie do domagała się z ziem zaboru pruskiego nic ponad to, co zostanie jej przyznane przez aliantów. Ale i ten plan spalił na panewce. Ostatni rząd Rady Regencyjnej był zdominowany przez przeciwników Niemiec. Dmowski zaś porozumiał się z Piłsudskim, co do udziału Polski w konferencji wersalskiej, co do władzy w Polsce i organizacji państwa. Podsumowując, trzeba stwierdzić, że nie chodzi w powyższych wywodach o potępienie ludzi orientacji proniemieckiej. Większość z nich to byli szczerzy patrioci, przekonani, że to co robią, jest dla Polski najlepsze. Ale pamiętajmy, że same dobre intencje i głoszenie chwytliwych haseł to zazwyczaj droga donikąd. Współpraca z Niemcami to była droga donikąd. Droga do niepodległości wiodła poprzez ścisłą współpracę z państwami Ententy.
Wysiłek zbrojny Polaków w I Wojnie Światowej. Kilka słów należy się tym, którzy o Polskę walczyli zbrojnie. I choć nie zawsze po właściwej stronie i, choć to nie walka zbrojna o niepodległości zdecydowała, trzeba ich wysiłek przypomnieć. Zadaniem żołnierza jest dobrze się bić i polscy żołnierze, niezależnie po której stronie frontu, bili się bardzo dobrze. Po stronie państw centralnych były to Legiony. Początkowo Legion Wschodni i Zachodni, później trzy brygady Legionów, które w 1916 r. osiągnęły stan 22 tysięcy żołnierzy. Po stronie alianckiej Legion Puławski, w ramach armii rosyjskiej, w sile tysiąca żołnierzy, który zakończył szlak bojowy jako Dywizja Strzelców Polskich, trzy korpusy polskie w Rosji w sile ok. 31 tysięcy żołnierzy, armia gen. Hallera we Francji w sile 90 tysięcy żołnierzy, a także armia poznańska ( ochotnicza) w sile ok. 93 tysiące żołnierzy. Trzeba również pamiętać o tysiącach polskich oficerów i żołnierzy służących i walczących w armiach zaborczych. Oficerowie ci byli dobrze wykształceni i stanowili trzon odrodzonego wojska polskiego w wolnej Polsce. Dla przykładu byli to tak wybitni oficerowie jak generałowie Rozwadowski, Zagórski, Szeptycki i kontradmirał Korytowski z sił zbrojnych Austro-Węgier, wiceadmirałowie Porębski i Świrski z marynarki rosyjskiej, czy kontradmirał Unrug z marynarki niemieckiej.
Ziemie polskie wolne. Jak wspomniano wyżej odzyskiwanie niepodległości było procesem. Procesem było również uzyskiwanie wolności przez kolejne ziemie polskie, patrząc z perspektywy granic Polski międzywojennej. Pierwszy od zaborców uwolnił się Kraków, w którym politycy polscy przejęli władzę już 30.X 1918 r. tworząc quasi-rząd dzielnicowy pod nazwą Polskiej Komisji Likwidacyjnej (później Komisji Rządzącej). 31.X wolność nadeszła do Przemyśla, Śląska Cieszyńskiego, oraz Ziemi Lubelskiej i Kieleckiej. 2.XI Polacy Lwowscy zamanifestowali polskość Lwowa, odpowiadając zbrojnie na zamach ukraiński na to miasto z dnia poprzedniego. Wolność Lwowa stała się faktem po przybyciu doń odsieczy zorganizowanej przez Polskę Komisję Likwidacyjną. Z 6 na 7.XI miał miejsce wewnątrz polski zamach w Lublinie, w wyniku którego istniejące tam władze polskie (od 31.X) zostały obalone i zastąpione przez socjalistyczny, robotniczo – chłopski, rząd Republiki Ludowej, który później podporządkował się Piłsudskiemu. 11.XI Uwolniona została Warszawa. 27.XII wybuchło powstanie antyniemieckie w poznańskim, oraz kilku punktach Pomorza, zakończone uwolnieniem Wielkopolski. Ogromne, decydujące znaczenie dla kształtu zachodniej granicy Polski miał Traktat Wersalski. Do Polski, wedle pierwszej wersji traktatu opartego na planie Dmowskiego, miała należeć większa część Pomorza, z Gdańskiem i prawie cały Górny Śląsk. Na Warmii i Mazurach miał odbyć się plebiscyt. Niestety na skutek nacisków wrogiego Polsce Loyd – George’a, Gdańsk stał się wolnym miastem, zaś naciski niemieckie spowodowały, że plebiscyt zarządzono również na Górnym Śląsku. Swoje pragnienie przynależności do Polski Ślązacy zademonstrowali dwoma powstaniami, zaś trzecim wymusili na Komisji Plebiscytowej zmianę decyzji o podziale Górnego Śląska na korzyść Polski, zgodnie z wynikami plebiscytu. Mówiąc o Górnym Śląsku pamiętać trzeba o wielkim bojowniku o jego polskość – Wojciechu Korfantym. Granica wschodnia została ustalona, po zwycięskiej wojnie z bolszewikami, traktatem ryskim, który poza Kamieńcem Podolskim, Płoskirowem i Mińskiem, pozostawionymi po stronie Rosji Radzieckiej, zaspokajał polskie aspiracje terytorialne na wschodzie. Najdłużej na potwierdzenie swej przynależności do Macierzy czekało Wilno. Przechodziło ono z rąk do rąk. Gdy Niemcy opuszczali miasto, w nocy z 31.X.1918 r. na 1.I.1919 r. władzę objęła Polska samoobrona, ogłaszając, że Wilno jest częścią Polski. Niestety 6.I zostało ono zdobyte przez armię bolszewicką. 19.IV miasto zdobyły oddziały polskie pod dowództwem Piłsudskiego. W 1920 r., 12.VII Sowieci podpisali pokój z Litwą, w którym przekazywali Wilno Litwie (choć było ono wówczas pod władzą polską). 14.VII miasto ponownie zajęli bolszewicy i władali nim do 28.VIII, przekazując je wówczas, pod faktyczną władzę, Litwie. 9.X na skutek „buntu” gen. Żeligowskiego Wilno zostało oderwane od Litwy, ale nie oznaczało to jego przyłączenia do Polski. Pod wpływem Piłsudskiego stworzono twór pod nazwą Litwy Środkowej. 8.I.1922 r. odbyły się na Litwie Środkowej wybory, po których wyłoniony sejm, 29.II.1922 r. jednogłośnie uchwalił przyłączenie Litwy Środkowej do Polski. Sejm w Warszawie uchwałą z 24.III.1922 r. uznał Wileńszczyznę za przyłączoną do Polski. Na arenie międzynarodowej sprawa Wilna została uregulowana dopiero uchwałą państw zachodnich, uznających przyłączenie Wileńszczyzny do Polski, z dnia 1.III.1923 r.
Nauka na przyszłość. Podsumowując, należy wyrazić życzenie, aby coroczne świętowanie 11.XI nie było tylko spełnieniem patriotycznego obowiązku, z którego nic nie wynika, ale, aby Dzień Niepodległości był dla obecnie żyjących pokoleń Polaków nauką i wskazówką na dziś i na przyszłość, szczególnie w perspektywie włączenia Polski do Unii Europejskiej, które nie tylko grozi nam określonymi problemami natury gospodarczej, czy politycznej, ale, przede wszystkim, będzie dla nas wszystkich egzaminem z Polskości i człowieczeństwa. Adam Śmiech http://www.jednodniowka.pl/news.php?readmore=326
Starcia podczas manifestacji w Warszawie, są zatrzymani Ok. godz. 15 w Warszawie doszło do starć między antyfaszystami a narodowcami. Kilkunastoosobowa grupa narodowców próbowała się przedrzeć na pl. Zamkowy, jednak dwukrotnie zagrodzili jej drogę przeciwnicy Marszu Niepodległości. – 29 osób zatrzymanych, 1 ranny funkcjonariusz to bilans starć między narodowcami a antyfaszystami w Warszawie – powiedział Maciej Karczyński, rzecznik Komendy Stołecznej Policji w TVN24. W obu przypadkach interweniowała policja, szybko rozdzielając obie strony. Antyfaszyści zebrani na skrzyżowaniu ul. Senatorskiej i Miodowej uniemożliwili też nieco później przejazd na pl. Zamkowy wozu strażackiego na sygnale. „Policyjna prowokacja” – skandowali. Marsz zakończył się przed pomnikiem Romana Dmowskiego na stołecznym pl. na Rozdrożu. W marszu – według jego organizatorów – uczestniczyło kilka tys. osób. Gdy narodowcy dotarli przed pomnik Dmowskiego, skandowali: „Przeszliśmy”.
No i nie trzeba żadnych wyjaśnień. Obiektem nienawiści i ataków ze strony „antyfaszystów” nie są żadni urojoni „faszyści”, tylko narodowcy, co stwierdził sam Onet. Piszemy to na wypadek, gdyby ktoś brał na serio ideologię „antyfaszystowskich” szumowin rodem z żydoubecji. – admin
Poliszynel o zamknięciu swego blogu Artykuł nie spodoba się tym, którzy oczekują, iż w gajówce będzie się kadzić Polakom i wychwalać ich zalety, które umarły ponad sto lat temu, a dziś są już tylko wspomnieniem. Niech sobie poszukają innych miejsc do spokojnego snu. – admin Stosunkowo niedawno w Belgradzie Serbowie rozpędzili, zorganizowaną przez deprawującą mieszkańców Europy żydowską propagandę, tzw. „paradę równości”. Zademonstrowali w ten sposób swój sprzeciw przeciwko przerabianiu ich w bezmyślne gejofilskie bydło. W doprowadzonej zgodnie z planami banksterów do bankructwa Grecji mieszkańcy co trochę wychodzą na ulicę. Protestują, strajkują. Bronią się. Niedawno policja spałowała i spacyfikowała strajkujących pracowników ministerstwa kultury. Na kulturę w kolebce europejskiej cywilizacji pieniędzy nie ma. Na gaz łzawiący i pałki dla policjantów pieniądze nadal są.
We Francji nadal trwają (wyciszane przez żydowskie media) protesty. Francuzi idą na barykady broniąc się przed podniesieniem o 2 lata minimalnego wieku emerytalnego. W Niemczech już podniesiono wiek emerytalny z 65 na 67 lat, do którego stopniowo na przestrzeni kilku lat dotrą. W Wielkiej Brytanii zastrajkowali i zaprotestowali studenci. Protestują przeciwko drastycznym podwyżkom opłat za studia. Za wszystkimi tymi poczynaniami wyprowadzającymi ludzi w Europie na ulice czają się ideolodzy NWO. Przeciwko gejom zachodnia Europa już nie protestuje. Zaczadzana uznała kochających inaczej za coś godnego ochrony i akceptacji, za coś wzbogacającego jej kulturę. Na szczęście Serbia powiedziała pedalstu NIE. Na ulicę mieszkańców zachodniej Europy wyciąga jedynie bieda i zagrożenie ich dotychczasowych warunków życia. Grecję wpędzono w bankructwo zgodnie z planem Rockefellera, który mówił, że potrzebują oni jedynie wystarczająco wielkiego kryzysu, a wtedy ludzie zaakceptują powstanie światowego rządu. Bankructwo Grecji jest etapem prowadzącym do owego wystarczająco wielkiego kryzysu. Podwyższanie wieku emerytalnego w krajach Unii ma na celu doprowadzenie do sytuacji, w której bydło robocze pracuje jak najdłużej. Ideałem będzie dodatkowo zalegalizowanie w niedalekiej przyszłości eutanazji. Wyeksploatowane bydło robocze nie powinno obciążać budżetu światowego państwa. Emeryci są dodatkowo niebezpieczni z tego powodu, że z nudów i braku zajęcia mogliby wnuczkom opowiadać, jak to drzewiej bywało… Po co mają komuś mieszać w głowie wrogą, antypaństwową propagandą. Podnoszenie czesnego w UK (w Niemczech też wprowadzono niedawno obowiązkowe opłaty za studia) nie jest działaniem przypadkowym. Jako „alibi” na wyższe opłaty za studia wykorzystuje się fakt zadłużenia budżetów państw zachodnich, bezwstydnie szabrowanych przez światową lichwę. Zamiast odebrać banksterom prawo emisji robionych z powietrza pieniędzy, które otrzymane jako „kredyty” trzeba spłacać pieniędzmi wypracowanymi przez społeczeństwo, marionetki polityczne będące agenturą żadowskich ideologów NWO okradają i rabują własne narody. Utworzone przez żydostwo masoństwo zniszczyło rewolucjami i propagandą system stanowy panujący wcześniej w Europie. System ten był zły i niesprawiedliwy, ale zniszczony został nie z powodów altruistycznych. System stanowy uniemożliwiał bowiem Żydom awans społeczny i piastowanie przez nich najwyższych stanowisk. Żydostwo i masoństwo dało nam od początku manipulowaną przez nich „demokrację”, ale tylko po to, aby po okresie przejściowym stworzyć podstępnie nowy porządek czy też nowy system stanowy. Stąd mamy rosnące opłaty za studia. W dzisiejszym świecie dostęp do najwyższych stanowisk, począwszy od polityki, poprzez administrację i gospodarkę, po sztukę, kulturę, oświatę i media wiedzie poprzez szkoły wyższe i uniwersytety. Na naszych oczach tworzony jest nowy, uprzywilejowany, plutokracyjny stan rządzący. Na Zachodzie już mamy w opiece zdrowotnej podział na medycynę dla biednych i bogatych. Dochodzi na naszych oczach oświata wyższa – tylko dla bogatych. A kto ma pieniądze – tego wyjaśniać nikomu nie trzeba. Niedługo już przyjdą czasy, że jedynie majętni Żydzi i usłużni im majętni szabas-goje będą w stanie kształcić na poziomie uniwersyteckim swoje dzieci. Cała ogromna reszta zepchnięta zostanie do poziomu bydła roboczego. Co to ma wspólnego z zamknięciem Poliszynela? Ano, jeśli się przejrzy blogi „wykluczonych”, to nawet część z nich propaguje kaczyzm. A więc miłość do żydowskiego agenta Kalksteina. Na wielu z nich tematem nr. 1 jest Smoleńsk. Pod tym względem propaganda żydowska odniosła całkowity sukces. Zamiast walczyć o odzyskanie niepodległości, zamiast nagłaśniać zniewolenie Polski przez Unię, NATO i USA, zamiast bić na alarm wobec bankructwa Polski i wobec dalszego jej szabrowania, „patrioci”, „wykluczeni”, walczą o krzyż i pomniki dla żydowskiego agenta i/lub dają sobą manipulować żydostwu w szczuciu na Bogu ducha winną Rosję. Miliony spośród zaczadzonego polactfa popiera złodziejską mafię aferzystów i lodziarzy, sabotażystów gospodarczych i agentów USA, Izraela, Unii i NATO spod znaku sorosowskiego kibucu – PO. Niszczenie stoczni, oddanie za frico łupków Amerykanom, afery – nic nie otworzyło oczu milionom sztuk PO-wskiego bydła wyborczego. A jako główny „oponent” PO występuje, stowarzyszony z nią w fundacji filantropa Sorosa, najbardziej zażydzony kibuc – PiS. To, że w oczach milionów sposród polactfa ta żydowska agentura uchodzi za patriotyczną i katolicką pokazuje, że polactfu można wmówić praktycznie wszystko. Trzecia w kolejce jest żydowska agentura SLD i jej wyznawcy. Potem PSL. A wszystkie te żydowskie agentury razem mają w kieszeni prawie sto procent głosów wyborców. A zaczadzone i ogłupione, głosujące na żydowskie agentury polactfo uważa się za wielki i mądry, godny podziwu naród! Dzisiejsze haniebne świętowanie Sprzedanej Niepodległości na cuchnącym i toczonym robakiem żydostwa trupie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej przekonało mnie co do słuszności zamknięcia Poliszynela. Przecież do tego zaczadzonego bydła nic nie dotrze. Garstka ludzi czytająca wcześniej Poliszynela nie zmieni rachunku sił – jednostki przeciwko milionom. I jeszcze dostawało mi się od użytecznych idiotów i żydowskie agentury jako putinowskiemu agentowi. Choć to nie Rosja, a Unia, USA i NATO (i stojące nad nimi żydostwo) zniewalają Polskę. Żydostwo i jego agentura uroczyście świętowało Niepodległość, którą sprzedało i ukradło. Były fanfary, sztandary, przemówienia, salwy, parady. Nie znalazł się nikt w tłumie, kto głośno by krzyknął – bracia – na barykady! Do broni! Ażeby żydowska agentura na trybunie honorowej w gacie ze strachu narobiła. Może by się tak tutaj nie panoszyli. A w całej Polsce festyny, biegi, uroczystości. Pojedyncze, nieliczne patriotyczne manifestacje zwalczane były kontrmanifestacjami ogłupionego, zbydlęconego, młodego polactfa. Patriotów domagających się niepodległości okrzyczano faszystami. Tak to zaczadzone żydowską propagandą i służące żydowskij faszystoidalnej Unii media i stada polactfa traktują niedobitki Polaków. Haniebne było w apelu poległych wywoływać żołnierzy, którzy zginęli podczas okupacji Iraku i Afganistanu. Żydowski agent Komorowski (ten sam, co wczoraj uhonorował Orłem Białym największą szumowinę tzw. III RP, Michnika vel Szechtera), haniebną pomoc w okupacji nazwał wojną o pokój i demokrtcję. Jak nisko upadło polactfo, że daje sobą rządzić takim szumowinom i oszustom. Nawet katolicka i strojąca się w szaty patriotyzmu TV Trwam świętowała nieistniejącą niepodległość. Nie może być jednak inaczej… Wszak to ona przerabia grabarza suwerenności Kalksteina na Patriotę Tysiąclecia. Gdybym mieszkał w Serbii, Grecji, Francji czy Anglii, widziałbym jeszcze sens pisania. W naszym zgnojonym unijnym baraku jest to mozolenie się na próżno. Robocze bydło nie chce obudzić się z zaczadzenia. A szarpane za ramię jeszcze bodzie i opluwa. Poliszynel
To hołd dla Okrągłego Stołu Takie wrażenie sprawiają pierwsze nominacje prezydenta do Orderu Orła Białego. Polityka orderowa Bronisława Komorowskiego w naturalny sposób jest porównywana z epokami trzech jego poprzedników: Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego. Prezydentura Wałęsy była w tej mierze pionierska. Objęciu urzędu w 1990 r. towarzyszyło przekazanie nowej głowie państwa insygniów Orderu Orła Białego z rąk ostatniego prezydenta na wychodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Podstawowym zadaniem tamtej kadencji było odrabianie zaległości 40 lat PRL. Pierwszy Order Orła Białego po reaktywacji otrzymał Jan Paweł II, a potem m.in. pośmiertnie gen. Stanisław Maczek i prymas Stefan Wyszyński. W wypadku „autorytetów” trzymano się przekonania, że orderami należy obdarzać osoby wiekowe o zasługach „profesorskich” lub zasłużonych artystów. Jeśli zaś chodzi o zasługi solidarnościowe, to wydawały się one stosunkowo niedawne. Na dodatek byli dysydenci w tak dużym stopniu wypełniali życie polityczne, że wszelkie ordery wywołałyby zarzuty o polityczne łapówkarstwo. A jednak już wtedy odzywały się głosy, że prezydent Wałęsa mógłby odznaczać osoby z antykomunistycznego podziemia, które straciły zdrowie w katowniach UB i wskutek chorób „stały nad grobem”. Wałęsa nie wykazywał jednak żadnej wrażliwości w tej mierze. Jego ministrowie postrzegali w nominacjach orderowych na czele z Orderem Orła Białego raczej szansę na przerzucanie mostów między Wałęsą a środowiskami inteligencji zbliżonej do Unii Wolności. Choć jednocześnie odznaczani byli ludźmi o oczywistych zasługach z szeroko rozumianych kręgów partii Tadeusza Mazowieckiego. To przypadek takich kawalerów Orderu Orła Białego jak Aleksander Gieysztor, Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc (odznaczenia nie przyjął), Jerzy Turowicz czy Stanisław Stomma. Ale już Wiesław Chrzanowski nie otrzymał tego orderu, choć np. w 1993 r. zakończył marszałkowanie Sejmowi, a 70. urodziny, jakie wtedy obchodził były dobrą okazją do odznaczenia go. Nowum epoki Aleksandra Kwaśniewskiego stanowiło demonstracyjne dowartościowywanie ludzi związanych z PRL. To wtedy Order Orła Białego otrzymał długoletni komunistyczny działacz sportowy Włodzimierz Reczek. Ale Kwaśniewski kontynuował też przyznawanie pośmiertne orderów bohaterom walki o niepodległość, budowy II RP i wojny, takim jak Wojciech Korfanty, Eugeniusz Kwiatkowski czy gen. Franciszek Kamiński, komendant Batalionów Chłopskich. Kwaśniewski wyraźnie kokietował też środowisko UW i, szerzej, lewicy laickiej, czego symbolem były ordery dla Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Odebrano to jako odpowiedź na pomysł duetu Michnik – Cimoszewicz pisania wspólnej wizji dziejów przez ludzi opozycji i byłej PZPR. Mniej polityczne, choć też będące honorowaniem tylko jednej części opozycji, były Orły Białe dla Leszka Kołakowskiego i dla ciężko już wtedy chorego na raka ks. Józefa Tischnera. Pewną równowagą były ordery dla Gustawa Herlinga-Grudzińskiego czy dla Zbigniewa Herberta (pośmiertnie). Paradoksalnie, to postkomunista Kwaśniewski uczcił wreszcie Orłem Białym w 2005 r. narodowca Wiesława Chrzanowskiego. Jak podała niedawno „Gazeta Wyborcza”, wniosek o uhonorowanie Orłem Białym Adama Michnika powstał w 2002 r. Dlaczego go nie wręczono? Zapewne po wybuchu tzw. afery Rywina (27 grudnia 2002 r.) Kwaśniewski uznał, że taki gest nie byłby najzręczniejszy akurat w tamtym czasie. Prezydent Lech Kaczyński rozpoczął nominacje od nadrobienia poprzednich zaległości – za Kwaśniewskiego unikano orderów dla przeciwników Okrągłego Stołu i nie nagradzano specjalnie działaczy solidarnościowych. Taki sens miały Ordery Orła Białego dla Anny Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdy. To odznaczenie otrzymali też tacy hierarchowie Kościoła katolickiego jak bp Ignacy Tokarczuk. Ale Orła Białego otrzymał też pośmiertnie Jan Józef Lipski – autorytet środowiska KOR. Wśród uhonorowanych byli również sędzia Bogusław Nizieński i Zbigniew Religa. Co do działaczy opozycji swojego pokolenia – urodzonych w latach 1945 – 1955 – Kaczyński miał głosić pogląd, że czas na ordery nadejdzie dla nich za 10 – 15 lat i najwyższe odznaczenie będzie podsumowaniem ich działalności publicznej. Dlatego wręczał raczej wysokiej klasy ordery Polonia Restituta. Taki pogląd spowodował, że nie doszło do uhonorowania w rocznicę Marca ’68 Michnika, który – jak ujawnił Paweł Śpiewak – miał wysyłać sygnały do Kancelarii Prezydenta, że interesuje go jedynie Order Orła Białego. Nawet adwersarze zmarłego prezydenta przyznają, że nie utrącał w polityce orderowej osób, które były odeń odległe politycznie. To one same potem demonstracyjnie oddawały ordery, tak jak uczynili to Ewa Milewicz i Seweryn Blumsztajn. Po przejęciu obowiązków prezydenta przez Bronisława Komorowskiego pojawiło się pytanie, co stanie się z listą osób do odznaczenia, którą urzędnicy Lecha Kaczyńskiego przygotowali na uroczystość 3 maja 2010 r. Był na niej np. Krzysztof Wyszkowski, założyciel Wolnych Związków Zawodowych. Urzędnicy sugerowali, że prezydent zapozna się z nominacjami, ale potem o sprawie słuch zaginął. Pod koniec września z zasiadania w Kapitule Orderu Odrodzenia Polski zrezygnowała Zofia Romaszewska. Taką decyzję podjął też Ryszard Bugaj. Romaszewska tłumaczyła, że poglądy Komorowskiego na wzorce osobowe i obywatelskie rozmijają się z jej przekonaniami. Bugaj zrezygnował z powodu „dystansu w stosunku do tych wyborów, które obserwuje w zachowaniu prezydenta”. Teraz cztery nowe nominacje do Orderu Orła Białego krytykowane są za polityczną homogeniczność. Obrońcy prezydenta obruszają się na takie opinie, wskazując, że Michnik wywodzi się z tradycji lewicowej, Aleksander Hall to prawicowiec, a Jan Krzysztof Bielecki – liberał. To prawda. Ale posługując się podziałem na zwolenników i przeciwników Okrągłego Stołu, całą trójkę odznaczonych należy uznać za jego gorących obrońców. Hall był politykiem UD, Bielecki – UW, a Michnik nigdy nie ukrywał poparcia dla tych partii. Wrażenie hołdu dla Okrągłego Stołu wzmacnia jeszcze Order Orła Białego dla bp. Alojzego Orszulika – obserwatora Kościoła przy rozmowach władzy z opozycją w 1989 r. Piotr Semka
Staniszkis: To było upokarzające dla Kaczyńskiego Te wszystkie plotki, że prezes chce odejść i że wszystkim rządzi Ziobro - co jest nieprawdą - są upokarzające dla kogoś takiego, z silną osobowością, jak Jarosław Kaczyński. Kluzik-Rostkowska doskonale zna Kaczyńskiego i wie, że musiał tak zareagować - mówiła w Kontrwywiadzie RMF FM Jadwiga Staniszkis. Konrad Piasecki: Pani profesor, czy rozłam i secesja w PiS-ie są dziś nieuniknione, pani zdaniem? Jadwiga Staniszkis: - Moim zdaniem należy przede wszystkim zatrzymać ten efekt domina, to znaczy nie usuwać kolejnych posłów, bo to jest bardzo niedobre dla partii. To młode pokolenie jest wartościowe. A po drugie należy skoncentrować się i pokazać to, co robi merytorycznego PiS w tej chwili, czyli niesamowicie dobrze przygotowaną kampanię samorządową.
To o kampanii za chwilę. Mówi pani "nie usuwać", ale czy jest tak, że te rany, które dzisiaj powstają i są coraz głębsze, da się jeszcze zabliźnić? To znaczy da się zrobić tak, że Kluzik-Rostkowska i Jakubiak poza partią, a wszyscy pozostali, np. Poncyljusz - zostają? - Moim zdaniem tak, bo oni są rozdarci w tej chwili pomiędzy osobistą lojalnością, poczuciem krzywdy z jednej strony - bo byli niepotrzebnie atakowani przez Ziobrę i w znacznym stopniu niesłusznie. Ale także mają świadomość - myślę o Poncyljuszu i tych innych osobach - jak trudna jest sytuacja w tej chwili Polski, jak ważna jest silna partia opozycyjna, a poza tym mają inne poglądy. Poncyljusz jest konserwatystą w sprawach obyczajowo-społecznych i liberałem gospodarczym. A Kluzik-Rostkowska jest za finansowaniem in vitro, parytetami i właściwie jej program socjalny to są żłobki, przedszkola.
Ale po co partia opozycyjna zaczyna tę wojnę, po co było wyrzucanie tych dwóch pań, czynienie gestów, które właściwie są gestami nie do zmiany? - Myślę, że Kluzik-Rostkowska chciała być wyrzucona, z tego względu, że naprawdę dwa tygodnie przed końcem kampanii samorządowej nie zaczyna się kwestionowania przywództwa prezesa Kaczyńskiego i mówienia, dołączania się do tego, co powiedział Migalski, że sytuację kontroluje Ziobro, co jest dla prezesa nie do przyjęcia, jest nieprawdziwe. Poza tym w sytuacji, w której program samorządowy, który jest rzeczywiście innowacyjny, nie ma szansy przebicia się przez media, Kluzik-Rostkowska powinna doskonale znać ten program, choć przygotował go zespół innej posłanki, której nazwiska nikt nie zna, choć jest super: Izabela Kloc. I powinna mówić o tym.
Tak, tylko że jednocześnie Joanna Kluzik-Rostkowska jest atakowana przez Zbigniewa Ziobrę, przez Jacka Kurskiego. Oni kwestionują nie tylko to, co działo się w kampanii prezydenckiej, ale również to, co dzieje się po kampanii. Być może to jest samoobrona i tylko ona. - Atak był w sierpniu. Wywiady zaczęły się teraz, na przełomie października i listopada.
Ale czy to, że posłanka mówi, że "gdyby Zbigniew Ziobro kandydował na prezesa, to ja bym też kandydowała" to jest rzucenie rękawicy prezesowi? Nie, to jest normalna gra wewnątrzpartyjna. - Ale w momencie, kiedy do wyborów prezesa następnych jest kilka lat, świeżo jest wybrany ten i jest to bezpośrednio pokłosie Migalskiego, który nie orientuje się w relacjach wewnątrz PiS-u. I te wszystkie plotki, że prezes chce odejść i że wszystkim rządzi Ziobro - co, jak powtarzam, jest nieprawdą - jest upokarzające dla kogoś takiego z silną osobowością, jak Jarosław Kaczyński. Mówienie tego w ten sposób - ona doskonale zna Kaczyńskiego i wie, że musiał tak zareagować.
Ale po co w takim razie to robiła? Po co jej było wyrzucenie z Prawa i Sprawiedliwości? - Moim zdaniem jest to osoba niesamowicie ambitna. Została dotknięta, niesłusznie. Uważam, że nie powinno się tak traktować ludzi, którzy... Moim zdaniem ta kampania, 47 procent poparcia - powinni się wszyscy skupić, także Ziobro nie powinien atakować, tylko mówić, jak to wykorzystać, żeby wygrać wybory parlamentarne. I to był generalnie błąd. Patrzenie do tyłu w ogóle jest błędem. Zawsze się powinno patrzeć do przodu i mobilizować do dalszego skoku. Mogła być urażona, ale to, co robiła, to było niszczenie partii, która i tak jest niszczona.
Ale zarazem to było demonstrowanie tego, że się straciło zupełnie wpływ na partię. To znaczy - po kampanii prezydenckiej ta grupa, która robiła tę kampanię prezydencką, nagle, któregoś dnia okazało się, że nie ma nic wewnątrz partii do powiedzenia, a każdy jej głos powoduje albo zawieszenie, albo wyrzucenie, albo jakiekolwiek inne sekowanie. - Ja sama dzisiaj będę z Jarosławem Kaczyńskim brała udział w otwarciu Akademii Samorządowej, ale chcę powiedzieć, że także ja sama, jeszcze przed 10 kwietnia mówiłam, że Jarosław Kaczyński - oczywiście pozostając prezesem - powinien oddać partię młodemu pokoleniu.
I dzisiaj by pani powtórzyła to samo, po 10 kwietnia? - Tak, ja to powtarzałam także potem, ale chodziło o to, że temu młodemu pokoleniu, w całej złożoności, mówiłam, jakie są różnice między Ziobro, Kowalem. Nie wymieniałam tam Kluzik-Rostkowskiej, która wtedy - w ogóle nie wiedziałam, że istnieje, ale myślałam przede wszystkim o ludziach typu Kowal, także Ziobro, który ma coś, co integruje emocjonalnie, ale także Poncyliusz, ale także Girzyński, ale także Mariusz Kamiński. Tam jest mnóstwo ludzi, którzy mają umiejętności w różnych dziedzinach i pokazali to w kampanii, i ten kapitał został zmarnowany. - Byłam przeciwko oddawaniu partii aparatowi i powtarzam to do dzisiaj. Ale to wszystko razem powinno grać, sprawny aparat od Brudzińskiego, powiedzmy, do Błaszczaka, bo Kuchciński jest zbyt taki płaksiwy dla mnie, tę Joasię powinno się nawet popchnąć, bo jest superambitna, oczywiście to jest przedwczesne żądanie wicemarszałka Sejmu, ale kogoś ambitnego najlepiej jest popchnąć w górę i uruchomić to młode pokolenie, które pokazało swoje umiejętności w kampanii, ale wewnątrz PiS-u i pod Kaczyńskim.
A nie widzi Pani dzisiaj miejsca na tę partię młodego pokolenia, bo zdaje się, że taki to jest pomysł: wychodzimy z PiS-u, zakładamy partię 30, 40-latków?- Ale przecież paradoks polega na tym, że miejsce, które Kluzik-Rostkowska, czyli parytety, finansowanie in vitro, bez takiego głębszego światopoglądu...
Ale to jest jedna noga, druga to jest Poncyliusz, trzecia noga to jest Michał Kamiński i tak dalej... - Ale nagle okazuje się, że oni są niesamowicie różni, nagle te różnice, in vitro musi być uregulowane...
Do tej pory byli w jednej partii i jakoś sobie radzili. - ... na najniższym poziomie, jeżeli chodzi o ochronę życia, czyli to życie trzeba chronić maksymalnie, bo jest to już praktyka, ale w tej chwili jest kierunek zajęty, który by odpowiadał takiej partii, czyli Rostowski-konserwatysta przeciwko in vitro i liberał gospodarczy - w takiej partii mogliby się spotkać.
Uważa pani, że dzisiaj między PiS-em a Platformą nie ma miejsca na nowe ugrupowanie? - Zawsze jest miejsce, ale jest problem, co może ugrać oprócz tego efektu nowości i po co. Bo w tej chwili konflikt rzeczywiście wokół tych reform Platformy polega na tym, że taka doraźnie "liberalna" strategia Platformy przerzucająca koszty administracyjnie, a nie rynkowo na najsłabszych, a ta wizja Polski republikańskiej - bo już nie tylko solidarnej, ale republikańskiej tego modelu Kaczyńskiego. Tutaj jest prawdziwy konflikt i powinno się działać, żeby ta partia opozycyjna miała szansę. A Kluzik-Rostkowska to osłabiła, powinna przełknąć te urazy. A Kaczyński powinien ją popchnąć w górę, a nie wyrzucać. RMF
Rosyjscy kontrolerzy lotu zamiast zeznawać, po prostu podpisali przygotowane gotowce Według informacji “Naszego Dziennika” “przesłuchania” rosyjskich kontrolerów lotów: Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenki, wykonujących swoje zadania 10 kwietnia na smoleńskim lotnisku wojskowym, w ogóle nie było. Oficerowie podpisali przygotowane już rzekome zeznania. O istnieniu dwóch sprzecznych protokołów przesłuchania płk. Pawła Plusnina i mjr. Wiktora Ryżenki “Nasz Dziennik” informował już tydzień temu. Przypomnijmy, że według jednego protokołu Ryżenko był przesłuchiwany od 14.00 do 15.00, zaś Plusnin od 15.30 do 18.00, zaś zeznania odbierał por. Macakow. Drugi protokół został sporządzony przez kpt. Agepiłę, który miał przesłuchiwać Ryżenkę od 14.00 do 16.00, a Plusnina od 16.10 do 18.00. Treść zeznań rosyjskich oficerów jest w obu wersjach prawie identyczna, ale występują również istotne różnice. W protokole Agepiły brakuje istotnego fragmentu, w którym płk Plusnin przyznaje, że celowo podał polskiej załodze zaniżoną widzialność, żeby skłonić ją do odlotu na lotnisko zapasowe.- Mamy prawo do jak najpoważniejszych obaw. To sytuacja zupełnie niespotykana i wymaga wyjaśnienia, może nawet wszczęcia postępowania wyjaśniającego, czy nie doszło do sfałszowania protokołu – mówi mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik czterech rodzin ofiar katastrofy. – Prokuratura nie ma wpływu na to, co przychodzi do nas w ramach realizacji wniosków o pomoc prawną z Rosji. Zgodnie z prawem międzynarodowym możemy jedynie zwracać się do Prokuratury Federacji Rosyjskiej z wnioskami – usłyszeliśmy z kolei w prokuraturze. W środę pojawiły się informacje, że Rosjanie przekazali stronie polskiej swoje nowe stanowisko: zeznania z 10 kwietnia mają być w ogóle nieważne, a aktualne mają być jedynie późniejsze zeznania złożone w sierpniu. – Takiego trybu nie ma. Zeznania można uzupełnić, coś wyjaśnić, ale nie wycofać – zaznacza mecenas Kownacki. Wątpliwości budzi także tryb przekazania polskiej prokuraturze owego “unieważnienia” i nowych wersji zeznań. – Nie ma w zwyczaju międzynarodowym, aby – poza odpowiedzią na pomoc prawną – udzielać jakichkolwiek informacji – tłumaczy wieloletni prokurator Prokuratury Krajowej (obecnie w stanie spoczynku) i były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Bogdan Święczkowski. – Jeśli przesłali te materiały w ramach pomocy prawnej, to nie mogą następnie deprecjonować swoich własnych czynności, chyba że sami Rosjanie stwierdzili na przykład przekroczenie uprawnień przez swojego funkcjonariusza i wszczęli postępowanie, o czym zawiadamiają stronę polską – dodaje. Polscy prawnicy zwracają również uwagę na to, że nie można zmusić polskich organów, aby nie brały pod uwagę “skorygowanych” przez Rosjan protokołów. Oba protokoły stanowią materiał dowodowy i nie można mówić o nieważności któregokolwiek z nich. Zdaniem Święczkowskiego, “te poważne rozbieżności, o których wiemy z mediów”, mają wpływ na ocenę wiarygodności zeznań. “Nasz Dziennik” ustalił, że rozbieżności w treści protokołów przesłuchań powstały wskutek obcej europejskiemu standardowi, ale rozpowszechnionej w Rosji praktyce przedstawiania świadkom gotowych tekstów zeznań, które mają jedynie podpisać. – Być może przepisy rosyjskie przewidują tworzenie takiego quasi-protokołu. W polskiej procedurze takiej możliwości nie ma. Gdyby u nas zdarzyła się taka sytuacja, to mogłoby to być przestępstwo popełnione przez funkcjonariusza publicznego – wyjaśnia Święczkowski. Jeśli podobnie jest też w Rosji, to polska prokuratura mogłaby się zwrócić o ściganie tego przestępstwa. – Ale jeżeli prawo rosyjskie coś takiego dopuszcza, to należy to wziąć pod uwagę przy ocenie prawno-karnej informacji zawartych w takim protokole – zaznacza nasz rozmówca. Artykuł 166 rosyjskiego kodeksu postępowania karnego (kodeksu karnoprocesowego) nakazuje sporządzanie protokołu “w trakcie czynności śledczych lub bezpośrednio po ich zakończeniu”, który ma “odzwierciedlać wypowiedzi osób uczestniczących w czynności śledczej”. Styl, w jakim zapisane są zeznania w protokołach z 10 kwietnia, wyklucza, aby był to ścisły zapis wypowiedzi: wypowiedzi są rozbudowane, bezbłędne w stylu i kompozycji. Trudno sobie wyobrazić, aby oficerowie będący z pewnością w szoku kilka godzin po katastrofie wyrażali się w ten sposób. Niepokój budzą też równe godziny rozpoczęcia i zakończenia przesłuchań, podczas gdy kodeks każe podawać czas z dokładnością do minuty. Bogdan Święczkowski zwraca uwagę na daleko idące, a czasem niezauważalne konsekwencje różnic pomiędzy systemami prawnymi Polski i Rosji. – Nie wiadomo, czy polscy prokuratorzy mają przetłumaczone rosyjskie kodeksy: karny i postępowania karnego, gdyż nawet jeśli prokuratura polska zwraca się do rosyjskiej z prośbą o wykonanie jakiejś czynności, to ta czynność jest wykonywana według prawa rosyjskiego, oczywiście w razie potrzeby z uwzględnieniem także przepisów prawa polskiego – wyjaśnia. Systemy prawne się różnią i to samo pojęcie może znaczyć zupełnie co innego w Polsce niż w innym kraju. – Ale z problemem tak daleko idącym jeszcze się nie spotkałem – zauważa prokurator. W Prokuraturze Generalnej jest Departament Współpracy Międzynarodowej, który ma się tego rodzaju sprawami zajmować. Ale ze sprawą tej rangi polskie organa ścigania mają do czynienia po raz pierwszy. – To polskie władze, w tym rząd, a nie koniecznie tylko prokuratura powinny zadbać o to, żeby współpraca z Rosją była efektywna – zauważa nasz rozmówca, który wskazuje na konkretne możliwości. – Wszystkie źródłowe dokumenty prawne powinny być przetłumaczone. Państwo polskie powinno udzielić wszystkim rodzinom ofiar pomocy w wynajęciu pełnomocników w toczącym się równolegle śledztwie rosyjskim, przez co można by aktywnie uczestniczyć w rosyjskim postępowaniu. Premier może i powinien to zrobić – stwierdza.
Jednak do spotkania premiera Donalda Tuska z rodzinami ofiar, na którym mogłyby zostać omówione te sprawy, ma dojść dopiero 11 grudnia. Na własną inicjatywę rządzących chyba nie możemy liczyć. – W mojej ocenie, brak tych działań to ogromne zaniedbanie państwa polskiego – komentuje Święczkowski. Piotr Falkowski
Komorowski pomylił porównanie z przedrozbiorową Rzeczpospolitą. Fragmenty przemówienia Komorowskiego z okazji Święta Niepodległości … ”To się udało II Rzeczypospolitej. Było to możliwe m.in. dlatego, że w pierwszych latach II Rzeczpospolitej jej ojcowie-założyciele potrafili ze sobą współpracować. Odłożyli na bok osobiste urazy i antypatie. Poskromili partyjne egoizmy. Kierowali się narodowym interesem i polską racją stanu. Podający sobie ręce w służbie dla Rzeczypospolitej dwaj wielcy adwersarze – Józef Piłsudski i Roman Dmowski – są najlepszym potwierdzeniem hasła, że tylko zgoda buduje i że tylko ona winna być natchnieniem dla tych, dla których Polska jest najważniejsza. Ten wielki, zgodny wysiłek trudnych lat budowy suwerennej Drugiej Rzeczypospolitej powinien być drogowskazem dla nas, jakim szlakiem dzisiaj podążać, by najlepiej służyć Polsce i Polakom. Szanowni Państwo, Dzisiaj, gdy my, urodzeni o wiele później, patrzymy na entuzjazm pokolenia roku 1918, w naszym współodczuwaniu z nimi tamtej radości czujemy także i nutę goryczy. Bo przecież wiemy, że zgodę nierozważnie porzucono i zastąpiono piłsudczykowsko-endecką wojną polsko-polską. ….” …”Popatrzmy więc, jak wiele zmieniło się w ostatnich dwu dekadach. Nasza zachodnia granica, zza której przez setki lat nadciągały zagrożenia, przestała dzielić, a zaczęła łączyć.”…(całość ) Mój komentarz. Komorowski przyjął taktykę komunistów. Wszczynać wojny cały czas prowokując do niej i mówiąc przy tym o pokoju. Pomysł usunięcia krzyża. Dopóki małostkowy Komorowski nie umyślał sobie jego usunięcia, i to wciągając w swoją gierkę kościół, i harcerzy, dopóty konfliktu wokół sprawy Krzyża Smoleńskiego nie było. Czy sam Komorowski „Odłożyli na bok osobiste urazy i antypatie”. Nie Niemcy „wykiwali” cała Europę podpisując na samym końcu Traktat Lizboński, ale Komorowski zaciekle, jak zwykły „beret z antenkami” przy byle okazji, a nawet bez niej ujadał na Kaczyńskiego, aby Traktat podpisał. V kolumna, dywersja, Targowica, ale Komorowski mówi „Kierowali się narodowym interesem i polską racją stanu” … Jaka polską racją stanu było podpisanie korzystnego dla Niemiec, nazwanego przez Rokitę „majstersztykiem politycznym niemieckiego mocarstwa” Traktatu Lizbońskiego przed Niemcami. W swoim wywiadzie z Lisem praktycznie nawoływał do usunięcia Kaczyńskiego z szefostwa partii opozycyjnej, ale Komorowski mówi „że tylko zgoda buduje i że tylko ona winna być natchnieniem dla tych, dla których Polska jest najważniejsza”.. W ustach Komorowski ma dialog, porozumienie, zgodę, a w swojej łapie za plecami trzyma kij bejsbolowy. Nie o wybitnym uczniu komunistycznej propagandy, który po podbiciu kogoś twierdzi, że przeciwnik zaatakował nosem jego zaciśniętą pięść, a jakże wyciągniętą na zgodę chciałbym powiedzieć, ale sytuacji Polski. Czy przypomina ona sytuacje po zwycięskim odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, czy raczej sytuacje tuż przed upadkiem Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Gorliwość w wysługiwaniu się obcym. Posłowie wtedy i teraz sprzedający ustawy, prawa . Czy Komisja śledcza ze słynnym Sekułą nie była złowróżebną karykaturą Sejmu Niemego, który odebrał posłom prawo głosu, prawo do dbania o interesy Rzeczpospolitej. Sprzedajne sądy. I najważniejszy wyznacznik upadającej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Brak reform. Całe sprzedajne partie na usługach państw ościennych, nic nie robiące tyko pilnujące, aby żadnych reform nie przeprowadzono. I jeszcze jeden niebezpieczny dla Polski szczegół wpisujący się klimat przedrozbiorowej Rzeczpospolitej. Wesoły Bronek wystąpił na polskim święcie nomen omen niepodległości jako propagandysta Niemiec. Komorowski powiedział „Popatrzmy więc, jak wiele zmieniło się w ostatnich dwu dekadach. Nasza zachodnia granica, zza której przez setki lat nadciągały zagrożenia, przestała dzielić, a zaczęła łączyć. „Oto co pisze na temat kłamstwa, że nasza zachodnia granica jest bezpieczna Korwin Mikke. „Przypominam, że Niemcy - to nasz jedyny poważny wróg, bo ma do nas poważne (choć doskonale ukrywane) pretensje terytorialne. Reżymowa (a także posiadana przez Niemców...) prasa skrzętnie ukrywa to, że Niemcy z Polską (podobnie jak Japonia z Rosją) nadal nie mają podpisanego traktatu pokojowego, że wprawdzie rozmaite traktaty i "deklaracje" uznają granicę na Odrze i Nysie - ale zgodnie z Konstytucją RFN Niemcy "istnieją nadal w granicach z 1938 roku" i w każdej chwili (pardon: w odpowiedniej chwili) ktoś zgłosić się może do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe po orzeczenie, że traktaty, układy i deklaracje sprzeczne z Konstytucją RFN są nieważne. I Trybunał tak orzeknie - całkiem słusznie. Bo taki jest porządek prawny. Tylko w Polsce politycy robią sobie z Konstytucji śmichy-chichy.”…”! Jeśli to, co piszę, to strachy na Lachy - to dlaczego Niemcy nie zmieniają Konstytucji? Dlaczego kategorycznie odmawiają podpisania traktatu pokojowego? „….( źródło ) Generalnie przemówienie nijakie , bezbarwne, bez żadnej myśli przewodniej, nic o polityce wschodniej, nic o polityce wewnątrz unijnej, żadnych szczegółów, banialuki o reformach wewnętrznych. Owsiak bis. Jest dobrze. Róbta co chceta. I ciągłe podsycanie w przemówieniu konfliktu agresywnym mówieniem o zgodzie. Przecież gdyby Komorowski i jego poplecznicy chcieli zgody , to by zaczął od wymienia zasług Lecha Kaczyńskiego, oraz tych kierunków wytyczonych przez jego prezydenturę ,które by chciał kontynuować, chociażby troskę o emerytów. Przecież każdy ma swoje jasne punkty. Lech Kaczyński też . Komorowski gdyby rzeczywiście chciał prawdziwego stonowania sytuacji to by je znalazł ,tak jak znalazł nasza zachodnią granicę w stanie wiecznej szczęśliwości Marek Mojsiewicz
Niech się święci 11 listopada! Najpierw wysłuchałem w radiu przemówienia pana prezydenta. Nie zawiodłem się: Bronisław Komorowski był w formie, jak zawsze, gdy przychodzi mu przemawiać publicznie. Jego spicz skrzył się niebanalnymi przenośniami i sformułowaniami, ale przede wszystkim był śliczną, dziecinną, infantylną bajeczką o szczęśliwym, mlekiem i miodem płynącym kraju, któremu nic nie zagraża i gdzie wszyscy ludzie rozumni są szczęśliwi, poza bandą frustratów, którym ciągle się coś nie podoba. Kiedyś już rozkładałem na czynniki pierwsze przemówienie inauguracyjne prezydenta, gdzie rozwodził się nad tym, jak to nikt naszej suwerenności nie zagraża. Używał zresztą identycznych sformułowań jak dziś. Nie będę więc powtarzał, dlaczego sądzę, że przemówienie pana prezydenta nie miało wiele wspólnego z rzeczywistością. Natomiast zaczyna do mnie docierać z całą wyrazistością prawda, iż na czele państwa polskiego stoi Wujek Dobra Rada, przykominkowy opowiadacz bajeczek, dobroduszny, starszy pan, któremu wszystko się ze wszystkim myli, niewiele rozumie z tego, co się wokół niego dzieje, ale w sumie jest z siebie zawsze zadowolony. Przecież ładnie powiedział. Nie mogę tak na serio irytować się na tę sytuację, bo co się zirytuję, to mnie Bronisław Komorowski tak szczerze rozbawia, że zaczynam się śmiać. Ho ho! Ale się śmieję! Tu nie mogę sobie darować, żeby przytoczyć twitterowy wpis kogoś, kto podpisuje się jako BronisławKomorowski.pl: „Już po wystąpieniu. Jestem bardzo zadowolony. Gdyby Premier umiał tak przemawiać, to politycznie bylibyśmy byli hen, hen w innym miejscu”. Druga refleksja dotyczy popołudnia. Włączyłem na moment TV, akurat na czas, aby zobaczyć bandę kretynów, którzy poprzebierani w pasiaki blokowali legalny Marsz Niepodległości. Te pasiaki to świadectwo kompletnego skretynienia: nie dość, że jest to potężne nadużycie – mało, chamskie kłamstwo (mamy rozumieć, że dopuszczenie do Marszu Niepodległości prostą drogą prowadzi do obozów koncentracyjnych), to jeszcze jest to szarganie symbolu, jakim jest pasiak, dla swoich gówniarskich, zadymiarskich celów. Tym gestem blokujący utwierdzili mnie w przeświadczeniu, że są hołotą, z którą nie warto rozmawiać ani dyskutować. Ale cała sytuacja jest kuriozalna: podszczuwana przez ważną gazetę lewacka gównarzeria bezkarnie zablokowała trasę legalnego, zatwierdzonego przez władze przemarszu przy całkowitej bierności policji. Oprawę medialną tej farsy pominę, bo musiałbym stać się już bardzo niecenzuralny. Próbuję jednak wyobrazić sobie odwrotną sytuację: lewactwo robi sobie manifestację przeciwko, dajmy na to, wyzyskowi kapitalistycznemu, a jej trasę blokuje ONR. Już widzę, jak wtedy nadawałby tefauen i co pisałaby „Wyborcza”. A jeśli chodzi o akty przemocy – na razie czytałem o jednym: w pociągu pobito ludzi, jadących na Marsz Niepodległości do stolicy. Wylądowali w szpitalu. Hipotezy są dwie. Pierwsza: pobili ich bohaterscy antyfaszyści, których nie tylko nie należy za to karać, ale przeciwnie – powinni dostać jakąś nagrodę, najlepiej z rąk samego Adama. Druga: zakłamani narodowcy pobili się sami, żeby można było winą obarczyć bohaterskich antyfaszystów Warzecha
Do Igora o moim braku wiary Igor Janke: Trzeba chwile odczekać. Na razie – jak rozumiem – formują szyki. Ja – podobnie jak domyślam się i Ty – chętnie bym przyjął formację, która proponuje inną politykę i która tym samym wpłynie i na PiS i na Platformę. Być może będzie to początek jakiegoś przełomu w polskiej polityce. Bardzo chciałbym, żeby wprowadzili nowa jakość debaty i działania, czego nasz kraj potrzebuje jak nigdy dotąd. By ta debata nie wyglądała tez tak jak część komentarzy pod tekstami i tu w Salonie w wielu innych miejscach. By i politycy i dziennikarze zaczęli mówić o sprawach ważnych a nie biegali jak stado bezmyślnych owiec za każdym palantem, który powie coś głośniej albo bardziej bulwersująco. Zgadza się, oboje chcielibyśmy takiej formacji, różnimy się tylko stosunkiem do tego co się wykluwa z PiSowskiego buntu. Ja nie wiążę z tym żadnej nadziei na jakościową zmianę, przeciwnie, obawiam się, że pod pozorem wprowadzania nowej jakości, projekt Kluzik-Rostkowskiej poszerzy strefę wpływów Platformy i jeszcze bardziej umocni jej hegemonię. Za niewygórowaną cenę udziału we władzy i powrót z obciachowego marginesu do mainstreamu. Tak widzę to co się dzieje, i już wyjaśniam dlaczego. Dodając, że bardzo chciałabym się mylić. Zacznę jednak od małego wyjaśnienia związanego z samym Kaczyńskim i PiSem. Jak już wielokrotnie wspominałam, nie podoba mi się kierunek w jakim zmierza, a większość ostatnich decyzji Kaczyńskiego - włącznie z odbijającą się właśnie czkawką decyzją o powierzeniu kampanii duetowi Kluzik-Poncyljusz - uważam za błędne. Nie podoba mi się też perspektywa rychłego zastąpienia Kaczyńskiego Ziobrą. A najbardziej nie podoba mi się publiczne upokorzenie Elżbiety Jakubiak, coś czego kompletnie nie rozumiem, uważam, że Kaczyński ją skrzywdził, a krzywdząc musiał wiedzieć, że może za to zapłacić odejściem "muzealników". Dla mnie to właśnie tacy ludzie jak Ołdakowski czy Kowal byli nadzieją PiSu, szansą na inną twarz, większą skuteczność, przy zachowaniu wysokiego poziomu merytorycznego i etycznego. Tak jak pisałam po odejściu Ołdakowskiego - partia, która nie potrzebuje takich posłów jak Ołdakowski, nie potrzebuje takich wyborców jak ja. Nie jest więc tak, że usprawiedliwiam działania Kaczyńskiego, bo nawet gdybym je rozumiała, pewnie trudno by mi było zaakceptować jego racje. Na razie jednak i ze zrozumieniem mam problem, nie rozumiem tego ani w wymiarze ludzkim, ani politycznym. Dzisiaj pisałam jednak o "projekcie" Joanny Kluzik-Rostkowskiej, tej "ostatniej nadziei białych" i o tym dlaczego sama żadnych nadziei z nim nie wiążę, widząc w nim wyłącznie budowanie nowego koalicjanta dla Platformy a nie żadną nową jakość w polskiej polityce.
Po pierwsze, nie wierzę w taki melanż. Kluzik, Ołdakowski, Migalski, Kamiński - co ich może połączyć na poziomie programowym, ale też osobowościowym? Dzisiaj łączy ich frustracja, rozczarowanie, wściekłość, może nadzieja, bo są dopiero na etapie buntu, a ten jest zawsze przeciw czemuś i komuś. I ten ktoś jest, a powodów do buntu daje aż nadto. Kiedyś jednak wspólna niechęć do Kaczyńskiego przestanie wystarczać i trzeba się będzie zgodzić co do mniej oczywistych rzeczy. Tu widzę pierwszą przeszkodę. Im szybciej nowy projekt przestanie być antypisem, a zacznie próbować być czymś więcej, tym szybciej przekonamy się jak iluzoryczne i kruche są więzi łączące buntowników. Moim zdaniem na tym etapie odpadnie Ołdakowski, może też Kowal.
Po drugie, nie wierzę w równy dystans. Z przyzwyczajenia, bo przecież już dawno nie z ciekawości, śledzę wypowiedzi buntowników, szukając w nich tej obiecanej "trzeciej drogi" i jakoś nie znajduję. Szczerze mówiąc, niczego poza antykaczyzmem nie znajduję. Od tygodnia, a tak naprawdę dużo dłużej, ich jedynym punktem odniesienia jest Kaczyński, Ziobro i PiS. To oni są wrogiem wokół którego tworzy się ta formacja. Platforma w tym wszystkim jest wsparciem, życzliwym kibicem, a coraz częściej także "wyjściem awaryjnym" (wypowiedzi kolejnych buntowników na temat ich ewentualnego przystąpienia do Platformy są znamienne, psychologicznie, oni jeszcze przed startem dopuszczają swoją metę w PO - przy takim nastawieniu tylko tam mogą skończyć). Nowa formacja nie będzie PiS Light tylko PO Bis, nie ma mowy o jej równym dystansie do obu głównych partii, to widać, słychać i czuć. PiS jest wrogiem, PO potencjalnym sojusznikiem. Mówienie o równym dystansie, trzeciej drodze, alternatywie do obu partii jest oszukiwaniem się. Jeśli się mylę, spytaj przy najbliższej okazji kogokolwiek czy wyobrażają sobie współpracę z PiSem - partią, w której albo ciągle jeszcze są, albo do wczoraj byli, a sama Kluzik chciała stanąć na jej czele - oraz PO - partią wobec której są obecnie, formalnie opozycją. Odpowiedź będzie bardzo ciekawa, zapewniam Cię.
Po trzecie, nie wierzę w nowy język. Nowa jakość, nowy język, zakończenie wojny polsko-polskiej. Pięknie, tylko jakoś tego nie widzę. Jeśli ten nowy język to Kluzik mówiąca o Kaczyńskim podpalającym Polskę dla swoich politycznych interesów, to nic nowego w nim nie ma. To język jakim PO i sprzyjające jej media od pięciu lat opisują Kaczyńskiego. Nie chcę się pastwić nad liderami nowej formacji, ale znalazłoby się mnóstwo cytatów na poparcie tezy, że nie szuka ona żadnego nowego języka tylko po prostu przejmuje język jakim do tej pory o PiSie i Kaczyńskim mówiła druga strona. Tak samo pogardliwy, tak samo brutalny. Dzisiaj Marek Migalski mówi o PiSie tak jak kiedyś mówił o PO, językiem jakim PO mówiła o PiSie od dawna. Żadnej nowości tu nie ma. Wyłącznie zmiana obiektu.
Po czwarte, nie wierzę w nową jakość. Że niby Kluzik musi rozbić PiS, żeby wreszcie zacząć mówić o Polsce. Ale ile ona o tej Polsce powiedziała w ciągu tego tygodnia? Ona, inni? Jedyne co słyszę - od niej i reszty - to skargi na Kaczyńskiego i Ziobro. I nawet jeśli to kiedyś minie, jeśli zechcą porozmawiać o Polsce, to wiedzą przecież, że z chwilą gdy przestaną nadawać na PiS, nikt ich nie będzie chciał słuchać. Bo dlaczego dziennikarze mieliby słuchać jakie pomysły na Polskę ma szefowa nieformalnej grupy uchodźców z PiSu, jeśli nie chcieli jej słuchać gdy była ważną postacią największej - a w praktyce jedynej - partii opozycyjnej. Rozłamowcy nie są naiwni, wiedzą, że ich medialna atrakcyjność skończy się w momencie kiedy przejdą od rozbijania opozycji do krytykowania władzy. Jeśli więc chcą przetrwać w polityce, nie mogą sobie na to pozwolić. Pozostaje im rola podobna do Palikota - niby krytykuje, nawet ostro, ale nigdy tak, żeby naprawdę zaszkodzić. Kluzikowcy są skazani na bycie satelitą Platformy.
Po piąte, nie wierzę we wzmożenie moralne. Wiele ostatnio powiedziano o Lechu Kaczyńskim, mam wręcz wrażenie, że mniej lub bardziej nieśmiało próbuje się Lecha Kaczyńskiego wyprowadzić z PiSu i uczynić politycznym i moralnym patronem nowej formacji. Nie bardzo mi do tego jednak pasują osoby sojuszników rozłamowców. Jednym z nich, o którym szczególnie ciepło mówią, jest Grzegorz Schetyna. Ten sam, który - jeśli wierzyć dziennikarzom - sporo wysiłku włożył w kolportowanie plotek i insynuacji, jak pisał na twitterze jeden ze znanych dziennikarzy "Dysponował nawet dokładnymi cytatami. Jeśli są - LK trafi na pośmiertny szafot". Jestem w stanie zrozumieć, że przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu można się sprzymierzyć z każdym, ale byłabym ostrożniejsza z wzywaniem w tym celu śp. Lecha Kaczyńskiego na świadka, że właśnie tego by sobie życzył - walki u boku plującego na jego świeży grób, przeciwko jego bratu. Jeśli do tego potwierdzą się - o ile znajdzie się dziennikarz chętny do weryfikowania bardzo niewygodnej tym razem wypowiedzi pieszczocha mediów - oświadczenia Palikota, że w czasie kiedy on gnoił - bo nie ma bardziej odpowiedniego słowa - Lecha Kaczyńskiego i kazał jego córce czuć się winną za spowodowaną przez ojca śmierć 95 osób, Kluzik i Poncyljusz to z nim właśnie rozmawiali o swojej przyszłości, to wywlekanie Lecha Kaczyńskiego na sztandary krucjaty przeciwko jego bratu robi się wyjątkowo niesmaczne. Nawiasem mówiąc, ów dziennikarz który się nie znajdzie, mógłby przy okazji śledztwa, którego nie przeprowadzi, sprawdzić prawdziwe okoliczności odsunięcia się Palikota od Platformy. Co się właściwie stało, że nagle przestał jej przeszkadzać? A może po prostu był estetycznym problemem jaki z Platformą mogliby mieć uchodźcy z PiSu i dlatego właśnie musiał się udać na wymuszoną taktyczną banicję? Nie wykluczałabym tego, bo to, że Palikot nagle zaczął Platformie przeszkadzać jest co najmniej tak niezrozumiałe jak to, że nie przeszkadzał jej wcześniej.
Podsumowując. Nie mam żadnego powodu pokładać nadziei w nowym projekcie, nie dostarczyli mi go jego twórcy. Nie widzę żadnej wartości dodanej. To co widzę to wyłącznie niechęć do Kaczyńskiego (zrozumiała) i życzliwy dystans do Platformy (też zrozumiały). Mam wrażenie, że obserwuję cyrk na użytek gawiedzi, całkiem nieźle pomyślany i odegrany, ale mało wiarygodny. I tak jak pisałam - chciałabym się mylić. Bo jest wśród osób rozstających się z PiSem kilka postaci, które niezwykle cenię (Ołdakowski, Kowal), jest też kilka do których czuję sympatię (Jakubiak, Poncyljusz). Nie daję im jednak większych szans, mam wrażenie, że są - niestety - potrzebni bardziej cynicznym graczom do rozegrania wielkiego transferu z partii wiecznej opozycji, w okolice partii władzy. Jeśli tak się nie stanie w ciągu najbliższego roku, pierwsze dziesięć osób które się pod tym wpisem odezwą ma u mnie piwo.
Janusz Palikot: Spotkałem się z Joanną Kluzik-Rostkowską i Pawłem Poncyljuszem w sierpniu. Rozmawiałem na temat ich przyszłości politycznej. Pawła Poncyljusza znam jeszcze z czasów współpracy w komisji "Przyjazne Państwo" i mam z nimi dobrą relację. Oni już wtedy mówili mi, że są zdecydowani przejąć władzę i narzucić pewien sposób funkcjonowania PiS. A jeśli im się to nie uda, to będą szli swoją drogą.
Czekam, kiedy któryś dziennikarz zapyta Kluzik i Poncyljusza o to spotkanie z Palikotem, bo sami jakoś się nie kwapią dementować, a chciałabym mieć jasność w tej kwestii. Czy w sierpniu, kiedy Palikot kontynuował swoją nagonkę na dawno już nieżyjącego wroga, Kluzik i Poncyljusz to jego właśnie uznali za odpowiedniego powiernika swoich żalów i frustracji. Czy spotkali się z nim przed czy po tym, jak Palikot zamieszczał na swoim blogu jeden z licznych ataków na pamięć po Lechu Kaczyńskim. Między którymi z tych wpisów powinnam umiejscowić spotkanie Kluzik-Poncyljusz-Palikot, na którym obecni architekci nowego "projektu" zwierzali się Palikotowi ze swoich problemów z tym strasznym Kaczyńskim.
5 sierpnia: Jeśli kompromisem w sprawie krzyża przed pałacem prezydenckim ma być godna lokalizacja pomnika Lecha Kaczyńskiego, to proponuję takie miejsce dla tego monumentu. Pozostaję ze swoimi wątpliwościami czy osoba podejrzana powinna mieć pomnik, ale mamy takie przykłady; jak choćby muzeum Powstania Warszawskiego i jego dowódcy. Wiemy wszak, że dyskusja o tym czy powstanie było słuszną ofiarą krwi, czy przejawem głupoty i czymś w rodzaju zabójstwa - trwa nie od dziś. A zatem idąc dokładnie tym tropem wydaje się słuszne, aby pomnik na rzecz Lecha Kaczyńskiego postawić dokładnie w tym miejscu – w muzeum Powstania Warszawskiego. Okulicki i Kaczyński – dwa przykłady irracjonalnej szarży. Nie miałbym nic przeciwko specjalnej sali z wrakiem samolotu, nagraniami z czarnych skrzynek i nawet najbardziej słynnemu; "spieprzaj dziadu"!
11 sierpnia: Oszukał wszystkich, że się zmienił. Wykorzystał śmierć brata do walki politycznej! Wykorzystał Wawel, wykorzystał krzyż – symbol religijny – do partyjnego sporu. Zbijał kapitał na wszystkim; tragedii, fanatyzmie, zwykłej głupocie i licznych kłamstwach. Teraz sięgnął po matkę. Dla polityków prawicy (nie zaliczam się do nich) rzecz świętą. Wypchnął ją na zasadzie żywego (?) szańca na przód frontu walki o pomnik. Ledwie uratowana z objęć śmierci, po miesiącach pobytu w szpitalu – zasługuje na spokój. Tak, ale nie w opinii nihilisty Jarosława. Matka – do roboty!
12 sierpnia: Stanowczo się nie zgadzam na tablicę upamiętniającą śmierć Lecha Kaczyńskiego – tak długo jak nie będą wyjaśnione przyczyny katastrofy smoleńskiej. Lech Kaczyński jest jedną z osób podejrzanych o jej wywołanie i dlatego nie może być honorowany.
14 sierpnia: Przyjdzie taki dzień, że Jarosław będzie już rozmawiał z siłami ostateczności. Być może jeszcze w tym roku. I wówczas uznamy, że to był naprawdę dobry rok. Tego się trzymam, w to wierzę.
16 sierpnia: Pod pomnikiem Lecha Kaczyńskiego wcześniej czy później wszyscy będą widzieć napis; pomnik ludzkiej głupoty. I może wówczas taki pomnik ma sens!?
19 sierpnia: Pośpiech w sprawie postawienia pomnika dla Lecha Kaczyńskiego ma tylko jeden sens; lęk przed niesławą złego prezydenta i odpowiedzialnego za katastrofę. Nie ma innych powodów i być nie może dla tego pośpiechu. Wielcy się nie spieszą. Ich wielkość nad tym czuwa.
20 sierpnia: Jarosław był bardzo smutny – donosi Fakt – w sierpniu zawsze pili z Lechem w Juracie, a tu nagle taka zmiana. Trudno się dziwić – komentuje wrażliwy redaktor. SE podaje zdjęcie ręki Jara – to już nie jest ręka chomika, to ręka chomika wystająca z mysiej dziurki – tak jest smutna. W komentarzach od redakcji tylko łzy, żadnych słów. Matka Jadwiga - matką polką; zadaje odważne pytanie Gazeta Polska? I zamieszcza zdjęcie matki Jadwigi w srebrnym tużurku z Wilna. Skoro Wassermann nie żyje, a został wezwany na świadka, to pójdę za niego – wyznaje Jarosław Kaczyński na stronie PiS-u. Co zrobić z krzyżem – zadaje wredne pytanie dziennikarz TVN-u. – krzyż mnie boli; mówi Jarosław i łapie się za krzyż i pada na bruk. W ostatniej chwili łapią go Kuchciński z Brudzińskim i niosą na rękach do kościoła św. Anny, bo do pałacu ich nie wpuszczają nawet w tym stanie. A może to wpis z 24 sierpnia jest dyskretną relacją Palikota ze spotkania z rozłamowcami z PiS? Może to po nim podzielił się z czytelnikami nową nadzieją, na coś, co jeszcze wtedy nie miało kształtów?
24 sierpnia: Małe pęknięcie czy nowa zmiana? Coś dojrzewa, a coś umiera. Ja myślę, że to nowa Polska, nowi Polacy. Ale są inni! Więc walczmy! Spierajmy się! Starajmy się ująć całą naszą wspólnotę! Chciałabym wiedzieć, a okazji do zapytania o to spotkanie dziennikarze będą mieli aż nadto, bo Kluzik nie wychodzi z mediów, a i Poncyljusz będzie dzisiaj do dyspozycji bo podobno jakiś wiekopomny "apel wejherowski" ma ogłaszać. Może nie dla wszystkich, ale dla mnie ma ogromne znaczenie, czy w czasie gdy Palikot przekraczał ostatnie granice próbując zniszczyć pamięć o Lechu Kaczyńskim i jak najboleśniej uderzyć w jego jeszcze żyjących bliskich, Kluzik i Poncyljusz konsultowali się z nim w sprawie swoich pomysłów na rozmontowanie PiSu. W Rzepie jakiś anonimowy bliski współpracownik Kluzik mówi o "apelu wejherowskim", że będzie "będzie początkiem końca dotychczasowej formuły sceny politycznej i dominacji dwóch partii". Nie wiem czy sam apel, ale nowy projekt na pewno. Bo coraz wyraźniej widać, że jego efektem (nawet jeśli nie celem) będzie zamiana dominacji dwóch partii, na hegemonię jednej. I to się ma szansę powieść, jeśli uda się sprzedać narrację o nowej jakości. Ja bym tylko chciała znać udział Palikota w jej wykuwaniu. kataryna
12 listopada 2010 Masz głos- nie masz wyboru! - parafrazując hasło lewackie: ”Masz głos - masz wybór”. I na pewno nie masz wyboru wobec postępowania Ministerstwa Gospodarki pod przewodnictwem pana Waldemara Pawlaka z Polskiego - a jakże - Stronnictwa Ludowego. Według Press.pl, sześć podmiotów przeszło do kolejnego etapu postępowania Ministerstwa Gospodarki w sprawie promocji energii jądrowej, której budżet na tę promocję wyniesie - uwaga! - 20 milionów złotych (????). Za 20 milionów naszych pieniędzy lewactwo będzie promowało energię jądrową. Przetarg na największą w kraju kampanię informacyjną zleconą przez administrację państwową prowadzony jest w formie dialogu konkurencyjnego (???). Cokolwiek ten dialog konkurencyjny - oprócz przywłaszczenia sobie naszych pieniędzy - miałby oznaczać. ”Głównym celem działań ministerstwa jest przekonanie społeczeństwa do energii jądrowej jako nowoczesnej i bezpiecznej”.(!!!) Trzeba dodać, że społeczeństwa obywatelskiego pełnego praw człowieka, wolności obywatelskich i poszanowania jego pieniędzy.. Biurokracja robi z jego pieniędzmi co uważa za stosowne.. W końcu to nie jej pieniądze.. Równie dobrze można zrobić kampanię informacyjną w sprawie bananów, jako nieszkodliwych społecznie za dwadzieścia milionów złotych i przekonywać na bilbordach i banderach, że banan to na pewno owoc, a nie warzywo, tak jak na przykład ślimak - który jest na pewno rybą zgodnie z przepisami Unii Europejskiej. Tak jak rabarbar – owocem. Można też – za dwadzieścia milionów złotych - przekonywać społeczeństwo obywatelskie, że krzywizna banana ma głęboki wpływ na psychikę jedzącego go – „obywatela”.. Im bardziej krzywy - tym psychika będzie bardziej zwichnięta. W takim Radomiu, jeden z kandydatów na prezydenta Radomia, pan Piotr Szprendałowicz z Platformy Obywatelskiej, członek zarządu Mazowsza - już będącego praktycznie bankrutem - (sama Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych zatrudnia 300 osób!!!!) - jakiś czas temu zorganizował ankietę za 400 tysięcy złotych, której to ankiecie zapytał pasażerów jeżdżących państwowymi pociągami, czy obecny rozkład jazdy jest odpowiedni dla nich (????). Oczywistym jest, że chodziło o wydanie tych 400 tysięcy złotych, bo przecież naczelnik stacji w porozumieniu z dyrekcją nie mogli ustawić tak rozkładu jazdy, żeby pasowało pasażerom, tylko musieli robić ankiety.. Dobrze, że za 500 tysięcy złotych nie zrobili ankiety dopytującej się ludzi, czy numery peronów są dla nich odpowiednie, czy może pozamieniać.. Żeby były wygodniejsze - bo na przykład niektórzy pasażerowie mogą być przesądni. I boją się wsiadać do pociągów nie z tych numerów peronów.... I na pewno nie umrą na zawał serca, po następnej kampanii społecznej pod hasłem ”I love, Kochaj swoje serce. Dla zdrowia”, którą to kampanię organizuje Ministerstwo Zdrowia pod światłym kierownictwem pani Ewy Kopacz - też z Platformy Obywatelskiej. Kampania – warta kilka milionów złotych - będzie nas przekonywała, że warto dbać o serce i będzie przeprowadzana w ramach realizacji zadania” Promocja zdrowego trybu życia - działania o charakterze ogólnopolskim, profilaktyka” (??). Na pewno warto dbać o własne serce - może wyjmować je sobie każdego wieczora przed snem, żeby sobie odpoczęło, a rano - zamontowywać.. Na pewno będziemy zdrowsi i szczęśliwsi. Celem akcji przeprowadzanych przez biurokrację - jest propagowanie w społeczeństwie obywatelskim odpowiednich postaw i nawyków prozdrowotnych, upowszechnienie wiedzy o czynnikach, które mają związek z zachorowaniami na choroby układu sercowo-naczyniowego, jak również uświadamianie środowiskowych czynników ryzyka, związanych z paleniem tytoniu, nadużywaniem alkoholu, nieprawidłowym odżywianiem, brakiem aktywności fizycznej i otyłością oraz sposobów zapobiegania powstawaniu chorób układu krążenia. Bo o tym wszystkim, chorujący na takie dolegliwości, nie może sobie poczytać w Internecie, encyklopedii czy zapytać swojego lekarza.. Państwo musi dbać o swojego niewolnika, za jego pieniądze. Wtedy mamy do czynienia z państwem społecznym obywatelsko, gdzie ”obywatel” nie ma nic do powiedzenia.. Musi jedynie płacić za takie fanaberie władzy, jakie władzy przyjdą do głowy.. Ambasadorami akcji zostali: Katarzyna Dowbor i pan Zbigniew Wodecki.. Rozumiem - tych dwoje państwa - wszystko czego pragnie Ministerstwo Zdrowia wobec „obywatela” - ambasadorowie akcji spełnili.. I odpowiednie postawy i nawyki prozdrowotne, upowszechnili wiedzę o czynnikach, które mają związek z zachowaniami na choroby układu sercowo-naczyniowego, jak również uświadomili sobie środowiskowe czynniki ryzyka, związane z paleniem tytoniu, nadużywaniem alkoholu, nieprawidłowym odżywianiem, brakiem aktywności fizycznej oraz otyłością i sposobami zapobiegania powstawania chorób układu krążenia. Pan Zbigniew ładnie zaśpiewa, a pani Kasia powie miło i przytulnie o tych wszystkich sprawach, o których wszyscy powinni wiedzieć już od kołyski i codziennie budząc się rano, o nich wszystkich pamiętać.. Wtedy żyje się milej i weselej. Chociaż w ciągłym strachu. Ale czego nie robi się dla poprawy własnego zdrowia, permanentnie o nim myśląc? No i każdy zarobi na propagowaniu zdrowego trybu życia.. Następna kampania dotyczyć będzie wkładek ortopedycznych dla wszystkich. Profilaktyka ponad wszystko! Ale w cieniu spodziewanych kampanii społecznych, Związek Miast Polskich forsuje propozycję zakładającą wypłacanie odpraw w wysokości rocznej pensji lub emerytury pomostowej dla prezydentów miast, którzy mają za sobą co najmniej dwie kadencje na stanowisku. (????) A wójtowi i burmistrzowie???? To pies! A radni miejscy i wiejscy - to też pies! Oni też chcieliby odprawy i emerytury pomostowe.. A strażnicy miejscy.. Urzędnicy miejscy i wiejscy.. Bo posłowie już mają! Zaczęli od rozdawnictwa dla demokratycznych posłów i senatorów, teraz z przywilejami będą schodzić w dół demokratycznej drabiny praw człowieka, niżej i niżej, żeby wszyscy demokratycznie wybrani byli jak najbardziej uprzywilejowani. W końcu uczestniczą w demokratycznych rządach z demokratycznym skutkiem. To znaczy toniemy - i każdy rozgląda się nerwowo za kasą okrętową.. Jakby tu jeszcze coś zachachmęcić w imię demokracji i praw człowieka.. No i żeby przywileje przechodziły na dzieci.. tak byłoby jeszcze lepiej.. Na razie pomysłowi sprzeciwiają się PO, PSL i SLD. Ale to na razie - do czasu właściwych negocjacji; ile komu i komu za ile. Prawo i Sprawiedliwość Społeczna twierdzi, że takie plany byłyby do zrealizowania, gdyby zobowiązania wzięły na siebie samorządy, a nie budżet centralny. (???) Prawda, że niezłe? I to jest prawica - niech to gęś kopnie.! Wszystko tonie w długach - ale oni mają zaćmę demokratyczną na oczach.. Chciał prezydent być dwie kadencje - to jego problem co będzie robił potem. To nie jest problem ludzi pracujących miast i wsi.. Każdy ma swój problem, a indywidualny problem, nie jest problemem społecznym, wspólnym. Nikt mu nie każe być prezydentem, żeby po skończonej kadencji przymierać głodem.. Głód to straszna rzecz.. Czytałem kiedyś książkę pt.: ”Głód”, Knuta Hamsuna, tak że wiem o czym piszę.. Głodny prezydent po skończonej demokratycznej kadencji – to prezydent zły. Nikt nie chciałby mieć u siebie głodnego i zdeterminowanego, byłego prezydenta.. Pominąwszy pana Lecha Wałęsę i Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy na prezydenturze wyszli zupełnie nieźle. Ale oni nie byli prezydentami miast! Oni byli prezydentami całej demokratycznej Polski! Gdyby Związkowi Miast Polskich udało się zrealizować marzenie o wypłacie odszkodowań,, pardon - odpraw dla prezydentów miast - kosztowałoby to budżet państwa, czyli nas - w granicach 60 milionów złotych (???). I należy im się to po dwóch morderczych kadencjach.. Bo jak normalny człowiek wytrzyma przez dwie kadencje ten demokratyczny zgiełk pośród demokratycznych radnych skupionych w demokratycznych radach? To jest bohaterstwo! Ja bym jeszcze zaproponował Order Orła Białego.. Dla każdego! A dla pana Adama Michnika, Aleksandra Halla i Jana Krzysztofa Bieleckiego - jeszcze po jednym orle! Orzeł dla każdego, kto przyczynił się o degrengolady państwa polskiego. No i żonie pana Aleksandra Halla, pani Katarzynie.. Bo Katarzyna II Caryca dostała Order Orła Białego od związanego z masonerią - Stanisława Augusta Poniatowskiego. Obłuda, kłamstwo, kabaret.. Masz głos - nie masz wyboru! WJR
Czy Polacy rzeczywiście są faszystami? Serwisy światowe są dziś pełne informacji o tym, jak to w Polsce, w Dzień Niepodległości, obrońcy wolności zatrzymali marsz faszystów. Polacy, jak powszechnie wiadomo faszyzm mają we krwi, zaś antysemityzm wypijają z mlekiem matki. Cały świat zna przecież i pamięta polskie obozy koncentracyjne, tę polską hańbę ludzkości. Na szczęście jest jeszcze w Polsce "Gazeta Wyborcza", dzięki której znaleźli sie też polscy obrońcy wolności i stanęli do walki przeciw faszystom. Świat może na razie odetchnąć. Polski faszyzm tym razem został powstrzymany. Mogą zwłaszcza odetchnąć Niemcy, kraj sąsiedni i najbardziej zagrożony przez odradzający sie w Polsce faszyzm. Sytuacja na razie została opanowana, ale dalsza czujność jest niezbędna. Mój przyjaciel Samuel Dombrowski, łódzki Żyd, ocalały z getta, a dziś mieszkający w Niemczech, zatelefonował do mnie kiedyś wstrząśnięty - Janusz! Czytam właśnie artykuł w "die Welt" - Czy Polacy rzeczywiście są antysemitami? - Czy ty sobie wyobrażasz? Niemcy zastanawiają sie nad naturę polskiego antysemityzmu! Analizują, oceniają... Po zadymach w Dniu Niepodległości Niemcy mają teraz problem - Czy Polacy rzeczywiście są faszystami? Może nie wszyscy... Janusz Wojciechowski
Jarosława Kaczyńskiego walka z hipokryzją To, że hipokryzja towarzyszy nam na każdym kroku, to żadna nowość. Każdy z nas inaczej ją nazywa, inaczej postrzega. Czasem być hipokrytą to przywara, czasem to wymóg przyzwoitości. Ileż to ludzi uśmiecha się sztucznie do kogoś, kogo nie cierpi ze wszystkich sił. Ta przyzwoitość, te konwenanse, to wszystko nie do przeskoczenia.
Być może jednak nie dla wszystkich. Jest jeden taki człowiek, który wszelkie konwenanse, sztuczne gesty, nadmuchane zachowania, ma za nic. Woli być sobą, robić tak jak uważa, postępować adekwatnie do stanu swoich myśli. Nie lubi Komorowskiego? To go unika. Nie cierpi Tuska? To go unika. Z jakimś gremium się nie zgadza? To się z nim nie spotyka. Uważa że jakieś zebranie będzie bezproduktywne? To się na nim nie pojawia. Proste. Może aż za proste, dlatego tak trudne w interpretacji. Od polityka trzeba wymagać wielu rzeczy. Można nawet wymagać, by się wznosił ponad wyżyny własnych antypatii, o ile potem nie zagryzie go za to jego własne sumienie. Można kogoś nie lubić, lecz podać mu rękę. Ręka od tego jeszcze nikomu nie odpadła. Ale czy można kogoś zmuszać do tego, by robił coś wbrew sobie? Nie, tego już można. Więc o co cały ten zgiełk? Kaczyński nie pojawił się tam, nie pojawił się sam, nie podał reki temu, nie podał też owemu. Bo może nie miał ochoty? Po co ma udawać, okłamywać siebie i innych? Tym bardziej, że nie tylko nie przeszkadza to jego elektoratowi, ale wręcz ten elektorat takie zachowania pochwala? Być może takie zachowanie, tak mocno teraz potępiane przez wielu, powinno być właśnie docenione? Ktoś w końcu nie stwarza pozorów, nie udaje, nie brnie w hipokryzję. Tak przecież jej teraz dużo. Choćby wczoraj odbył się festiwal hipokryzji. W Warszawie, z okazji Święta Niepodległości, spotkały się dwa marsze. Jeden z ludźmi nazywanymi przez drugich „faszystami”, ci drudzy swoim zachowaniem pokazali, że ci „faszyści” przy nich, to anemicy z prawie zerowym poziomem agresji. Ci drudzy, z sympatiami dla komunizmu i socjalizmu, nazywali „faszystów” piewcami ideologii totalitarnej, zapominając chyba, że na tym polu komuniści nie ustępowali faszystom kroku a w wielu przypadkach bili ich na głowę. Takie więc mamy czasy, że jest pomieszanie z poplątaniem. Nie do końca już wiadomo kto z kim, dlaczego, z jakich powodów i w jakim celu, a wszystkiemu winna jest hipokryzja, ten poprawnościowy zwyczaj stwarzania pozorów, wbrew sobie i za wszelką cenę. Może więc warto tym mocniej, w takich czasach napęczniałych hipokryzją, docenić polityka, który robi coś zgodnie z własnymi odczuciami, a nie pod publikę, mając za nic to, co media powiedzą? Warto się nad tym zastanowić, zanim obrzucimy Kaczyńskiego błotem. A na zakończenie jeszcze jeden przejaw hiPOkryzji. Rzucił mi się w oczy najnowszy sondaż, w którym PiS nieznacznie traci a Platforma może się poszczycić poparciem prawie połowy ankietowanych. Sondaż zdobią nagłówki „PO mogłaby rządzić sama”. To tytuły pełne hipokryzji, bo już od 3 lat wiemy, że PO nie potrafi rządzić i ilość zdobytych głosów nie na tu żadnego znaczenia. Gdyby Platforma potrafiła rządzić, robiłaby to od 3 lat. Zatem tytuły powinny brzmieć bardziej adekwatnie do rzeczywistości, np. „Prawie połowa Polaków popiera nicnierobienie PO”. Można bez hipokryzji? No można. Piotr Cybulski
PAWEŁ ZYZAK Z NAGRODĄ IM. JÓZEFA MACKIEWICZA Historyk Paweł Zyzak, autor książki "Lech Wałęsa. Idea i historia", bloger portalu Niezależna.pl i współpracownik "Nowego Państwa", otrzymał Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza. Gratulujemy! Zyzak dostał nagrodę za swoją biografię Lecha Wałęsy. Inne książki nominowane do nagrody to Wroniec Jacka Dukaja, 18 znaczy życie Jerzego Fąfary, Godot i jego cień Antoniego Libery, Przerwa w pracy Pawła Lisickiego, Wojna polska Leszka Moczulskiego, Burza. Ucieczka z Warszawy' 40 Macieja Parowskiego, Do zobaczenia w piekle Wojciecha Pestki, Cantus Jana Polkowskiego i Dżus & Dżin Magdy Skubisz. Paweł Zyzak otrzymał 10 tys. dolarów i złoty medal z portretem patrona Nagrody oraz jego literackim credo: "Jedynie prawda jest ciekawa". Nagroda Literacka im. Józefa Mackiewicza przyznawana jest od 2002 r. Została ufundowana w celu upamiętnienia postaci i dzieła Józefa Mackiewicza, pisarza i działacza politycznego. Fundatorami Nagrody są przedsiębiorcy Jan Michał Małek i Zbigniew Zarywski. Kapituła Nagrody rozpatruje utwory literackie (powieści, eseje, poezję) i publicystyczne (w tym polityczne) oraz naukowe rozprawy historyczne i krytycznoliterackie, napisane w języku polskim przez autorów żyjących, wydane w formie książkowej w poprzednim roku i zgłoszone przez wydawców do konkursu. (wg, Niezależna.pl, Wikipedia)
KONTROWERSYJNE NOMINACJE GENERALSKIE Nominacje generalskie z okazji 11 listopada dla Leszka Elasa, szefa Straży Granicznej, oraz Krzysztofa Bondaryka, szefa ABW, wpisują się w politykę zarówno premiera Donalda Tuska, jak i prezydenta Bronisława Komorowskiego. Leszek Elas, obecny komendant główny straży granicznej, w 1993 r. jako funkcjonariusz gdańskiej delegatury UOP nadzorował akcję przejęcia dokumentów z teczki Lecha Wałęsy. Zgromadzone przez Służbę Bezpieczeństwa materiały na temat Lecha Wałęsy znajdowały się mieszkaniu wysokiego rangą funkcjonariusza gdańskiej SB Jerzego Frączkowskiego. Akcja UOP dotyczyło rzekomo nielegalnego handlu materiałami promieniotwórczymi - pod takim właśnie pozorem UOP zrobił rewizję w domu Frączkowskiego. Po latach całą akcja UOP zostało oceniona jako prowokacja mająca na celu przechwycenie przez służby dokumentów SB dotyczących Wałęsy. UOP i współpracująca z nim prokuratura sfabrykowały dowody w sprawie rzekomego handlu materiałami radioaktywnymi. Wszystko po to, by dostać się do mieszkania Frączkowskiego, który przechowywał teczki czołowych gdańskich opozycjonistów. Funkcjonariusze UOP przejęli dokumenty, ale nigdy nie przekazali ich prokuraturze. Część materiałów z teczki Lecha Wałęsy wywieziono z Gdańska w nieznane miejsce. Nigdy nie trafiły one do archiwów IPN. Po akcji przejęcia dokumentów Leszek Elas awansował, został przeniesiony do Warszawy i stał się jednym z najbardziej zaufanych ludzi byłego szefa MSWiA Andrzeja Milczanowskiego i byłego szefa UOP Gromosława Czempińskiego. Z kolei Krzysztof Bondaryk pod koniec lat 90. jako wiceminister spraw wewnętrznych i administracji nadzorował utworzenie Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. Nie istniał jeszcze IPN i toczyła się wojna pomiędzy Bondarykiem a UOP o przejęcie archiwów służb specjalnych PRL. Bondaryk chciał, by te archiwa trafiły do KCIK. Według informacji mediów zgromadzono tam tajne dane dotyczące różnych osób, w tym polityków. KCIK miał przejąć różne rozpracowania SB, m.in. o kryptonimie „Hiacynt” dotyczącej środowiska homoseksualistów. W 2005 r., po wybuchu afery z Anną Jarucką, po której z wyborów prezydenckich zrezygnował Wlodzimierz Cimoszewicz, Bondaryk (kojarzony z zakulisową grą służb specjalnych w tej sprawie) odszedł z Zarządu Krajowego PO. Po zwycięstwie PO w wyborach parlamentarnych Bondaryk został pełniącym obowiązki szefem ABW. Śp. Prezydent RP prof. Lech Kaczyński nie chciał mu podpisać kontrasygnaty z uwagi na ściśle tajne informacje, które przekazano mu na temat Krzysztofa Bondaryka. Bondaryk był uwikłany m.in w aferę wycieku tajnych danych z Ery, gdzie do listopada 2007 r. był szefem bezpieczeństwa. Firmy telekomunikacyjne muszą – w myśl prawa – współpracować z organami ścigania. U każdego z operatorów są specjalne wydziały do kontaktów ze służbami, których pracownicy posiadają specjalne poświadczenia bezpieczeństwa. Zajmują się np. przekazywaniem billingów czy zakładaniem podsłuchów. W 2005 roku pojawiły się podejrzenia, że dane o tajnych operacjach służb specjalnych mogą wyciekać z firmy PTC (właściciel sieci komórkowych Era i Heyah). Śledztwo w tej sprawie prowadziła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego pod nadzorem warszawskiej Prokuratury Okręgowej. Świadkowie odpowiedzialnością za kopiowanie tajnych danych i próby wydobycia tajnych informacji od pracowników Ery obciążyli m.in. dzisiejszego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka (...) Krzysztof Bondaryk przejął władzę w ABW wkrótce po wygranych przez Platformę wyborach jesienią 2007 roku. Początkowo był jedynie pełniącym obowiązki szefa. Formalnie jako nowy szef Agencji rozpoczął urzędowanie 16 stycznia 2008 roku. Dwa tygodnie później prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie wycieku z Ery „wobec braku ustawowych znamion czynu zabronionego”. Poprzedni szef ABW Bogdan Świączkowski był tą decyzją zdumiony. – W tym śledztwie były materiały pozwalające stawiać zarzuty – stwierdził – pisała rok temu „Rzeczpospolita”. Po przyjściu do ABW Bondaryk postawił na "fachowców". Andrzej Barcikowski, aparatczyk PZPR i doradca Cimoszewicza, za rządów SLD szef ABW - na prośbę Bondaryka doradza w szkole oficerów kontrwywiadu. Zdzisław Skorża, który nabywał umiejętności w Radomiu w latach 80. jako pracownik kontrwywiadu SB, jest zastępcą Bondaryka. Były esbek Janusz Fryłow wrócił do kierownictwa kontrwywiadu.
Od 11 listopada 2010 r. Leszek Elas i Krzysztof Bondaryk są generałami RP. Nominacje wręczył im prezydent Bronisław Komorowski na wniosek premiera Donalda Tuska. Dorota Kania
ODWAGA I RZĄDZENIE ZAMIAST WIZERUNKOWEGO MAKIJAŻU rozmowa z Czesławem Bieleckim "Obecna prezydent stolicy jest partyjnym funkcjonariuszem delegowanym na Warszawę. Ja nim nie jestem, a prezes Kaczyński, z którym znamy się od dwóch dekad, doskonale wie, że mam poczucie niezależności". Z Czesławem Bieleckim, kandydatem na prezydenta Warszawy popieranym przez PiS, rozmawia Szymon Pryczak. Na czym polega zmiana jakościowa, którą Pan proponuje wyborcom w stolicy? Przede wszystkim zawieram kontrakt z warszawiakami, a nie z partią polityczną. Prawo i Sprawiedliwość zdecydowało się poprzeć mój autorski program. W odróżnieniu od wielu obiecanek pani Hanny Gronkiewicz-Waltz, zamierzam swój kontrakt z mieszkańcami stolicy wypełnić.
Tych niespełnionych obietnic ze strony obecnej prezydent Warszawy było rzeczywiście wiele. Wymieńmy te najbardziej znane. Budowa trzech mostów w czasie kadencji, z których nie skończono nawet jednego, Północnego. W 2009 r. miała powstać druga linia metra z Bemowa na Targówek i Białołękę, a tymczasem budowa dopiero niedawno się rozpoczęła. Kolejna obiecanka to integracja transportu szynowego w mieście, połączenie szynowe z lotniskiem na Okęciu. Z kilkunastu zapowiadanych w programie wyborczym parkingów podziemnych w centrum nie powstał ani jeden. To dowód urzędniczej impotencji. Miasto – jak spekulant – pyta, kto mu da więcej, zamiast wziąć odpowiedzialność za przestrzeń publiczną. Mojej konkurentce udało się zakończyć projekt Centrum Nauki „Kopernik”, ale to była tylko kontynuacja koncepcji śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ówczesnego ministra nauki, prof. Michała Kleibera. Dlatego dziwię się, kiedy mówiąc o swoich działaniach, zapowiada, że „ciąg dalszy nastąpi”. Uważam, iż wszystkim nam przynosi wstyd, że stolica jest niedostępna – nie można do niej normalnie wjechać ani normalnie z niej wyjechać. Że jest zaśmiecona reklamami wielkoformatowymi, niczym prowincjonalne Las Vegas. Żadne przedmieścia amerykańskie, które znam, nie wyglądają tak okropnie jak Warszawa.
Jak Pan ocenia wydatki Ratusza za rządów PO? Zamiast przyjaznego miasta i państwa mamy np. miasto urzędników, którzy podatnika sporo kosztują. Zatrudnienie 1200 nowych urzędników kosztowało kilkaset milionów! Na tym samym poziomie umieszczono budowę domku dla hipopotama w zoo i odmowę niewidomym zainwestowania 2,7 mln zł na zradiofonizowanie 200 wagonów transportu szynowego dla ułatwienia życia niewidomym. To jest po prostu nieludzkie. A jednocześnie na premie roczne dla urzędników wydano 52 mln zł. Moje podejście do budżetu jest księgowo-menedżerskie, a nie w stylu pani księgowej. Partia mieniąca się liberalną i wolnorynkową, która nie odważyła się w ciągu całej kadencji na żadne przedsięwzięcie w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego, dowodzi swojej ideowej plajty. Moim zdaniem w mieście można wiele rzeczy w ten sposób zrealizować. Również tych z bardzo wrażliwych dziedzin, jak oświata czy służba zdrowia. Rządząca miastem PO wolała wydać pół miliarda złotych na stadion Legii. Świetnie, że powstał, ale dlaczego za publiczne pieniądze? Skoro pani prezydent z dokładnością do paruset złotych robiła bilans otwarcia swojej kadencji, wypominając koszty przyjęcia wydanego w Ratuszu przez swego poprzednika, to dobrze, żeby przy bilansie zamknięcia wytłumaczyła warszawiakom, dlaczego skreśliła rozbudowę Polonii? Również to, dlaczego brukuje się ulicę Emilii Plater przy Dworcu Centralnym, skoro miał tam powstać parking podziemny. Ten bruk będzie się potem zrywać i wróci się do budowy parkingu. Ten „cdn.” kosztował podatnika już kilkanaście milionów.
Jaka jest Pańska opinia na temat budowy pomnika ofiar tragedii smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu, w pobliżu Pałacu Prezydenckiego? Tragedia pokazała bardzo dramatyczne pęknięcie w polskim społeczeństwie. Prezydent miasta nie bierze odpowiedzialności za przestrzeń publiczną. Bałamutnie spycha decyzję na konserwatora zabytków lub Kancelarię Prezydenta. Na granicy pałacu i placu przed kościołem pokarmelickim jest miejsce na taki monument. Dla mnie to będzie nie tyle monument ofiar, ile dramatu narodowego, którego katastrofa jest przykładem. Powstanie pomnika smoleńskiego wiąże się też z budowaniem pamięci miasta, a w tej dziedzinie mamy wciąż wiele do zrobienia.
Łopiński: chcą zawłaszczyć spuściznę Kaczyńskiego Maciej Łopiński, bliski współpracownik i przyjaciel śp. Lecha Kaczyńskiego, minister Kancelarii prezydenta w latach 2005-2010, obecnie bezpartyjny, skrytykował w mediach postawę grupy polityków żegnających się w tych dniach z Prawem i Sprawiedliwością. Łopiński szczególnie mocno skrytykował powoływanie się przez te środowiska na dziedzictwo śp. Lecha Kaczyńskiego. - Przeciwstawianie Lecha Kaczyńskiego jego bratu jest czynnością absurdalną, obliczoną na doraźną korzyść polityczną. Trudno mi się zgodzić z tym co czytam w manifestach niektórych osób związanych z Lechem Kaczyńskim, że PiS nigdy nie był jego partią. To jest jakiś absurd - powiedział gość "Salonu politycznego Trójki". Przypomniał także, że to Kaczyński dzięki swojej kadencji jako minister sprawiedliwości stworzył warunki do tego, aby partia mogła zaistnieć, a potem wygrać wybory parlamentarne. Wywiad z Łopińskim publikuje dziś także "Rzeczpospolita". W ciekawej rozmowie z red. Piotrem Gursztynem były minister Kancelarii prezydenta stwierdza m.in: Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu nie podobałyby się przede wszystkim takie wypowiedzi, z których przebija nielojalność wobec własnego ugrupowania, atakowanego w dodatku ze wszystkich stron. To w wymiarze politycznym. Natomiast w wymiarze osobistym – tak jak ja go znałem – nie podobałoby mu się przeciwstawianie go bratu bliźniakowi. To jest absurd.
Zarzuca pan tej grupie nielojalność. A może oni tylko bronią się przed niesprawiedliwymi zarzutami i nieuzasadnioną marginalizacją? Nie wiem, przed czym mają się bronić. A jeśli nawet, to używają do takiej obrony wyjątkowo złego oręża, usiłując zawłaszczyć jego spuściznę.
Bronią się np. przed wyrzuceniem z partii? Jestem w tej chwili poza polityką. Choć patrząc z politycznego punktu widzenia, oczywiście zauważam, że grupa kontestująca kierownictwo PiS, dość mało spójna w poglądach, usiłuje zbudować wspólną tożsamość i przedstawia się jako spadkobiercy Lecha Kaczyńskiego. Cała ta sytuacja martwi mnie z powodów osobistych. To, co się dzieje teraz, zdecydowanie nie podobałoby się prezydentowi Kaczyńskiemu. (...) Trudno mi się zgodzić z zawłaszczaniem tej spuścizny i wykorzystywaniem przez jedną grupę do jakichś doraźnych celów. (...) Szczególnie świadczy o tym to, co napisał w manifeście w „Teologii Politycznej" Marek Cichocki. Przypomnijmy, że w swoim tekście Marek A. Cichocki napisał: To się musiało stać. Pozostawała do rozstrzygnięcia kwestia, kiedy i w jaki sposób. Już zawieszenie Elżbiety Jakubiak wywołało wśród wielu osób w PiS i wokół niego konsternację. Inaczej niż Joanna Kluzik-Rostkowska, kojarzona przede wszystkim z łagodnym obliczem kampanii prezydenkiej Jarosława Kaczyńskiego, Jakubiak utożsamia przede wszystkim związek z polityką zmarłego tragicznie Lecha Kaczyńskiego. Jej wykluczenie z PiS, niejako przy okazji sporu z byłą szefową kampanii prezydenckiej, oznacza pozbycie się przez Jarosława Kaczyńskiego zbędnego balastu, a z drugiej strony rozwiązanie więzów lojalności wobec prezesa i jego partii przez szeroko rozumiane środowisko tzw. muzealników. Tak więc: to musiało się stać i dobrze, że się stało. To jeden z tych momentów, okruchów, które pozwalają wierzyć, że w przyszłości pojawi się perspektywa wyjścia polskiej polityki poza sytuację, w której wszyscy i wszystko definiowane jest wobec totalnej wojny Tuska z Kaczyńskim. Jak rozumieć to, co się stało? Po pierwsze, jako środowisko muzealników czujemy się przede wszystkim lojalni wobec politycznej spuścizny nieżyjącego prezydenta. Muzeum Powstania Warszawskiego to tylko jeden z istotnych znaków tej spuścizny. Drugim jest otwarte właśnie Centrum Nauki Kopernik, powstałe dzięki decyzji Leszka. Trzecim – polityka wschodnia, prowadzona przez niego już jako prezydenta Polski. Byliśmy bardzo blisko niego, widzieliśmy go w różnych sytuacjach. Widzieliśmy jego wielkość, ale także jego słabości. Leszek był autentycznym człowiekiem, a nie spiżowym pomnikiem czy ikoną. Pochodnie nie dodają mu splendoru. To jego marzenia o podmiotowej, samoświadomej, nowoczesnej Polsce są właśnie tą spuścizną, wobec której czujemy zobowiązanie, a po jego strasznej śmierci, to zobowiązanie nabiera siłę imperatywu! To główny powód, dla którego to, co stało się w piatek z Elżbietą Jakubiak, musiało się stać. PiS nie jest partią (i nigdy nie było) Lecha Kaczyńskiego. Drugi powód leży w tym, że nie umieliśmy przekonać Jarosława Kaczyńskiego, że wartości i cele tej Leszkowej wizji polityki i Polski można realizować w i poprzez PiS. Jarosław dokonał innego wyboru, radykalnie zmieniając retorykę po przegranych wyborach prezydenckich. Miał do tego prawo i w tej sytuacji, która powstała teraz, nie ma między nami niczego osobistego. PiS to jego partia. Wreszcie powód trzeci dotyczy przyszłości. Nie chcemy bowiem, aby przyszła twarz polskiej centroprawicy w Polsce była twarzą Donalda Tuska i Zbigniewa Ziobry. A to jest przyszłość, którą gotuje nam Jarosław Kaczyński. Mamy świadomość, że są po prawej stronie ludzie, inteligentni, z profesorskimi tytułami, którzy w takiej przyszłości dobrze sie odnajdują i dlatego zawsze za Jarosławem będą podążać – my nie. I dlatego, chociaż w wielu sprawach nadal będzie nam zapewne bliżej do polityki PiS-u niż PO, myślimy raczej o tym, jak będzie wyglądać Polska za dziesięć lat, kiedy po post-solidarności pozostaną tylko dymiące zgliszcza.
Odwagi, wszystko trzeba zbudować od nowa! Łopiński powiedział też o Cichockim, że "zdaniem pana prezydenta autor manifestu swoimi reakcjami po szczycie w Brukseli w 2007 r. spowodował to, że prezydentowi Kaczyńskiemu trudniej było prowadzić nie tylko politykę wschodnią, ale i w ogóle politykę zagraniczną". Dlaczego? Bo "szerpowie – w tym Cichocki, czyli te osoby, które były wyznaczone przez szefów rządów i państw do uczestnictwa w negocjacjach nad traktatem, który później został nazwany lizbońskim – uznali, wbrew temu, co twierdzili szefowie zagranicznych rządów, że negocjacje w Brukseli skończyły się dla nas klęską. Sądzę, że środowisko, w którego imieniu wypowiada się Marek Cichocki, miało w tym swój udział. Tak zresztą była opinia pana prezydenta".
PiS trochę zdemolują, sami za wiele nie zwojują Zacznę od uwagi generalnej: nic strasznego by się nie stało, a nawet trochę dobra mogłoby się dokonać, gdyby projekt pod roboczymi nazwami "PiS-light" i "SLM" (Spinki, Liberałowie, Muzealnicy) się powiódł. Stworzenie umiarkowanej formacji liberalno-konserwatywnej, usadowionej pomiędzy PO a PiS, odwołującej się jednakowoż do postulaty polityki aktywnej i potrzeby reform państwa to idea sensowna. Niezależnie od tego kto ją tworzy. I jak widać z reakcji polityków Platformy Obywatelskiej, coraz ostrzej wyszydzających powstające środowisko, groźna także dla monopolu ekipy Donalda Tuska. Słychać to także w wypowiedziach publicystów od lat związanych ideowo z PO. Tomasz Lis, dziennikarz wyjątkowo bliski emocjonalnie Platformie, mówił ironicznie ale i oskarżycielsko w piątkowym poranku TOK FM: Ale gdzie była ich autorefleksja, kiedy my, w tym studiu, wskazywaliśmy na błędy tej partii? Czy może oni wtedy wszystkie manewry prezesa nie tylko popierali, ale wręcz wymyślali? A więc - powtórzę - jest i szansa i miejsce na nowy projekt. Ale to jak się kreatorzy nowego bytu do tego zabierają, zapiera dech w piersiach poziomem amatorszczyzny. I braku rozsądku politycznego, oderwania od realiów. Bo co robią rozłamowcy? Gdzie kierują ostrze swojego ataku? Na partię w której tkwili spokojnie przez wiele lat, której sporo zawdzięczają, za poparcie której jej wyborcy i działacze od lat płacą dużą cenę. Emocjonalną, a czasem i życiową, bo wsparcie projektu IV RP rzadko bywało drogą do wielkiej kariery. Zazwyczaj oznaczało kłopoty. Kiedyś Leszek Miller powiedział w rozmowie ze mną: Gdyby Marek Borowski po dokonaniu rozłamu w SLD sformułował pozytywną ofertę, a nie skupiał się na ataku na mnie, dzisiaj mógłby być liderem silnej formacji lewicowej. Ale on atakował, mocniej i mocniej i ciężko za to zapłacił. Dziś SLM popełnia ten sam błąd. Bezrefleksyjnie wsiada na wózek podstawiany przez kolegów dziennikarzy z mediów wspierających z całych sił Platformę Obywatelską. Podstawiają ten wózek wszelako pod jednym warunkiem: że opowiedzą coś ciekawego o PiS i Jarosławie Kaczyńskim. I opowiadają. Nie wszyscy, bo na przykład frakcja muzealników zachowuje tu więcej odpowiedzialności i powagi. Ale już Marek Migalski cały swój talent blogowy wkłada od tygodni w wyszydzanie Kaczyńskiego, którym kilkanaście i kilka miesięcy temu zachwycał się mocniej niż ktokolwiek. Michał Kamiński zaś (jak to spin doctorzy na całym świecie) znany dotychczas raczej ze skuteczności w operowaniu narzędziami technologii politycznej niż moralnego wzburzenia się, urządza w TVN show w stylu taśm Beger. Nie będę kablem i nie będę donosicielem - opowiada szeroko, rozedrgany, rozgorączkowany. O czym tak naprawdę? O ofercie od jakiegoś działacza z PiS żeby opowiedział o czym rozmawiają rozłamowcy. No naprawdę, tej zbrodni Kaczyńskiemu nie da się wybaczyć. Co zaraz, także na zaprzyjaźnionej antenie TVN, podkreśla Joanna Kluzik-Rostkowska, lider nowego środowiska, z pełną powagą, choć zdyszanym głosem. I dodaje, że wie kto do Kamińskiego dzwonił, ale nie powie. Słusznie, słusznie. Sprawa nadaje się zapewne na inny, nie medialny, trybunał. Oczywiście, rozumiem poczucie krzywdy u niektórych działaczy PiS. Naturalne rozgoryczenie pcha ich w kierunku coraz ostrzejszej krytyki Kaczyńskiego. I choć nie mówią prawdy gdy twierdzą, że żadnej gry o władzę w PiS nie toczyli, to faktycznie, powody wyrzucenia niektórych, ataków personalnych, czasem niegodnych, osobistych, trudne są do zrozumienia. Ale skoro sami zarzucają liderowi brak racjonalności, to można by od nich wymagać jej minimum. I konsekwencji. A więc budowania czegoś nowego nie poprzez wskakiwanie na falę nienawiści do PiS, ale podania wyborcom oferty pozytywnej - oferty konkurencyjnej przede wszystkim wobec rządzących. I opartej nie na totalnym i agresywnym zanegowaniu dorobku PiS, ale propozycji lepszej realizacji programu tej partii. Inaczej zarzut koniunkturalizmu ciśnie się na usta. To jednak droga trudniejsza. Wybierają więc tę łatwiejszą. Że nieskuteczną? O tym przekonają się, kiedy media wycisną z nich już wszystko co chcą i co wymyślą na temat Kaczyńskiego (czy ktoś z nich nie był aby podsłuchiwany? Warto pogrzebać w pamięci, komisja do spraw nacisków czeka...), a następnie porzucą jak wytłoczyny po produkcji nalewki wiśniowej. Tak jak porzuciły Kazimierza Marcinkiewicza czy Ludwika Dorna (choć ten ostatni zdaje się zrozumiał teraz ten błąd). Jak na razie, biorąc po uwagę wydarzenia ostatnich dni, los i skutek działań kręgu Kluzik-Rostkowskiej wydaje się przewidywalny: PiS trochę zdemolują, sami za wiele nie zwojują. Michał Karnowski
Plusnin i Ryżenko dostali gotowce Według informacji "Naszego Dziennika" "przesłuchania" rosyjskich kontrolerów lotów: Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenki, wykonujących swoje zadania 10 kwietnia na smoleńskim lotnisku wojskowym, w ogóle nie było. Oficerowie podpisali przygotowane już rzekome zeznania. O istnieniu dwóch sprzecznych protokołów przesłuchania płk. Pawła Plusnina i mjr. Wiktora Ryżenki "Nasz Dziennik" informował już tydzień temu. Przypomnijmy, że według jednego protokołu Ryżenko był przesłuchiwany od 14.00 do 15.00, zaś Plusnin od 15.30 do 18.00, zaś zeznania odbierał por. Macakow. Drugi protokół został sporządzony przez kpt. Agepiłę, który miał przesłuchiwać Ryżenkę od 14.00 do 16.00, a Plusnina od 16.10 do 18.00. Treść zeznań rosyjskich oficerów jest w obu wersjach prawie identyczna, ale występują również istotne różnice. W protokole Agepiły brakuje istotnego fragmentu, w którym płk Plusnin przyznaje, że celowo podał polskiej załodze zaniżoną widzialność, żeby skłonić ją do odlotu na lotnisko zapasowe. - Mamy prawo do jak najpoważniejszych obaw. To sytuacja zupełnie niespotykana i wymaga wyjaśnienia, może nawet wszczęcia postępowania wyjaśniającego, czy nie doszło do sfałszowania protokołu - mówi mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik czterech rodzin ofiar katastrofy. - Prokuratura nie ma wpływu na to, co przychodzi do nas w ramach realizacji wniosków o pomoc prawną z Rosji. Zgodnie z prawem międzynarodowym możemy jedynie zwracać się do Prokuratury Federacji Rosyjskiej z wnioskami - usłyszeliśmy z kolei w prokuraturze. W środę pojawiły się informacje, że Rosjanie przekazali stronie polskiej swoje nowe stanowisko: zeznania z 10 kwietnia mają być w ogóle nieważne, a aktualne mają być jedynie późniejsze zeznania złożone w sierpniu. - Takiego trybu nie ma. Zeznania można uzupełnić, coś wyjaśnić, ale nie wycofać - zaznacza mecenas Kownacki. Wątpliwości budzi także tryb przekazania polskiej prokuraturze owego "unieważnienia" i nowych wersji zeznań. - Nie ma w zwyczaju międzynarodowym, aby - poza odpowiedzią na pomoc prawną - udzielać jakichkolwiek informacji - tłumaczy wieloletni prokurator Prokuratury Krajowej (obecnie w stanie spoczynku) i były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Bogdan Święczkowski. - Jeśli przesłali te materiały w ramach pomocy prawnej, to nie mogą następnie deprecjonować swoich własnych czynności, chyba że sami Rosjanie stwierdzili na przykład przekroczenie uprawnień przez swojego funkcjonariusza i wszczęli postępowanie, o czym zawiadamiają stronę polską - dodaje. Polscy prawnicy zwracają również uwagę na to, że nie można zmusić polskich organów, aby nie brały pod uwagę "skorygowanych" przez Rosjan protokołów. Oba protokoły stanowią materiał dowodowy i nie można mówić o nieważności któregokolwiek z nich. Zdaniem Święczkowskiego, "te poważne rozbieżności, o których wiemy z mediów", mają wpływ na ocenę wiarygodności zeznań. "Nasz Dziennik" ustalił, że rozbieżności w treści protokołów przesłuchań powstały wskutek obcej europejskiemu standardowi, ale rozpowszechnionej w Rosji praktyce przedstawiania świadkom gotowych tekstów zeznań, które mają jedynie podpisać. - Być może przepisy rosyjskie przewidują tworzenie takiego quasi-protokołu. W polskiej procedurze takiej możliwości nie ma. Gdyby u nas zdarzyła się taka sytuacja, to mogłoby to być przestępstwo popełnione przez funkcjonariusza publicznego - wyjaśnia Święczkowski. Jeśli podobnie jest też w Rosji, to polska prokuratura mogłaby się zwrócić o ściganie tego przestępstwa. - Ale jeżeli prawo rosyjskie coś takiego dopuszcza, to należy to wziąć pod uwagę przy ocenie prawno-karnej informacji zawartych w takim protokole - zaznacza nasz rozmówca. Artykuł 166 rosyjskiego kodeksu postępowania karnego (kodeksu karno-procesowego) nakazuje sporządzanie protokołu "w trakcie czynności śledczych lub bezpośrednio po ich zakończeniu", który ma "odzwierciedlać wypowiedzi osób uczestniczących w czynności śledczej". Styl, w jakim zapisane są zeznania w protokołach z 10 kwietnia, wyklucza, aby był to ścisły zapis wypowiedzi: wypowiedzi są rozbudowane, bezbłędne w stylu i kompozycji. Trudno sobie wyobrazić, aby oficerowie będący z pewnością w szoku kilka godzin po katastrofie wyrażali się w ten sposób. Niepokój budzą też równe godziny rozpoczęcia i zakończenia przesłuchań, podczas gdy kodeks każe podawać czas z dokładnością do minuty. Bogdan Święczkowski zwraca uwagę na daleko idące, a czasem niezauważalne konsekwencje różnic pomiędzy systemami prawnymi Polski i Rosji. - Nie wiadomo, czy polscy prokuratorzy mają przetłumaczone rosyjskie kodeksy: karny i postępowania karnego, gdyż nawet jeśli prokuratura polska zwraca się do rosyjskiej z prośbą o wykonanie jakiejś czynności, to ta czynność jest wykonywana według prawa rosyjskiego, oczywiście w razie potrzeby z uwzględnieniem także przepisów prawa polskiego - wyjaśnia. Systemy prawne się różnią i to samo pojęcie może znaczyć zupełnie co innego w Polsce niż w innym kraju. - Ale z problemem tak daleko idącym jeszcze się nie spotkałem - zauważa prokurator. W Prokuraturze Generalnej jest Departament Współpracy Międzynarodowej, który ma się tego rodzaju sprawami zajmować. Ale ze sprawą tej rangi polskie organa ścigania mają do czynienia po raz pierwszy. - To polskie władze, w tym rząd, a nie koniecznie tylko prokuratura powinny zadbać o to, żeby współpraca z Rosją była efektywna - zauważa nasz rozmówca, który wskazuje na konkretne możliwości. - Wszystkie źródłowe dokumenty prawne powinny być przetłumaczone. Państwo polskie powinno udzielić wszystkim rodzinom ofiar pomocy w wynajęciu pełnomocników w toczącym się równolegle śledztwie rosyjskim, przez co można by aktywnie uczestniczyć w rosyjskim postępowaniu. Premier może i powinien to zrobić - stwierdza. Jednak do spotkania premiera Donalda Tuska z rodzinami ofiar, na którym mogłyby zostać omówione te sprawy, ma dojść dopiero 11 grudnia. Na własną inicjatywę rządzących chyba nie możemy liczyć. - W mojej ocenie, brak tych działań to ogromne zaniedbanie państwa polskiego - komentuje Święczkowski. Piotr Falkowski
Przeciw marszowi faszystów. Wygwiżdżmy ich z miasta 11 listopada ulicami Warszawy przejdą aktywiści Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR). Ludzie odwołujący się do tradycji polskiego faszyzmu to już nie tylko garstka ekstremistów. Marsz popierają osoby obecne w życiu publicznym: były poseł Artur Zawisza, historyk Jan Żaryn, Janusz Korwin-Mikke, publicysta Jan Pospieszalski. Tzw. marsz niepodległości wyruszy o godz. 15 z pl. Zamkowego. W tym roku dołączy do nich Młodzież Wszechpolska, a wypisali się koledzy z kilku bardziej radykalnych organizacji. Wszechpolacy ucywilizowali się trochę, gdy Roman Giertych był w rządzie, może więc nie będą tym razem skandować "Precz z żydowską okupacją!" i będą uważali z gestem "rzymskiego pozdrowienia", czyli po polsku z "Heil Hitler!". Jak ich niemieccy koledzy znajdą sobie bardziej okrągłe hasła, a poheilują wieczorem przy wódce. Jednak nawet nieco ucywilizowana pozostanie manifestacja narodowców marszem hańby. W mieście, w którym faszyści zorganizowali największe getto w Europie, gdzie zginęło lub skąd wysłano na śmierć pół miliona Żydów; w mieście, w którym faszyści zabili 200 tys. Polaków w czasie Powstania, a ostatecznie miasto doszczętnie spalili. W takim mieście maszerują ludzie odwołujący się do faszystowskiej ideologii. Kpią ze wszystkich, którzy uważają się za patriotów, powołując się na rocznicę odzyskania niepodległości. To ma być prawdziwie polskie faszystowskie święto. I proszę mi nie tłumaczyć, że przedwojenna ONR Falanga nie miała nic wspólnego z hitlerowcami. Niemców może nie lubili, ale faszyzmem byli zafascynowani. Jego ideologią, programem społecznym, a przede wszystkim stosunkiem do mniejszości narodowych. To prawda, polscy faszyści nie myśleli o eksterminacji Żydów, chcieli ich tylko "wysłać na Madagaskar". A w ramach przygotowań do akcji emigracyjnej urządzali pogromy. Mnie to wystarczy. Od dwóch lat marsz ONR próbuje zatrzymać lewicowa anarchistyczna młodzież. Robią to oczywiście nielegalnie - legalny jest marsz ONR. Anarchistów policja zatrzymuje, sądy ich skazują. Pisałem o tym rok temu: "Grupka młodzieży ścigająca się z policją, żeby zablokować faszystowski pochód, to byli najważniejsi bohaterowie naszego narodowego święta. Wielu z nich uważa się za anarchistów i nie wierzy w jakiekolwiek państwo, wielu zrażonych nieustanną bogoojczyźnianą celebrą nie uważa się za patriotów. Chcą być obywatelami świata. To oni jednak uratowali polski honor w dniu narodowego święta. Jedyni, którzy odważyli się splunąć w najgorszą z polskich twarzy." W tym roku zmobilizowali się przeciwko marszowi ONR już nie tylko młodzi anarchiści. W "Porozumieniu 11 listopada" zwołanym, by przeszkodzić narodowcom, są najróżniejsze organizacje - od stowarzyszenia MaMa walczącego o prawa matek do nobliwej Otwartej Rzeczypospolitej. "Gazeta" przyłącza się do tej inicjatywy. Proponujemy wszystkim: wygwiżdżmy faszystów! Od godz. 14.30 na rogu Miodowej i Krakowskiego Przedmieścia oraz pod św. Anną będziemy rozdawać gwizdki. Kupiliśmy ich dużo, starczy dla wszystkich, którzy chcą z nami zagłuszyć hasła ONR. Zapraszamy wszystkich obrażonych i zawstydzonych faszystowskim marszem w stolicy. Są tacy, którzy powinni dać przykład: kandydaci na prezydenta miasta i politycy - nie tylko lewicowi. Marsz ONR to nie jest tylko dzieło prawicowej ekstremy, dzisiaj już widocznie nie trzeba wstydzić się sympatii do polskiego faszyzmu, bo marsz popierają osoby obecne w życiu publicznym: były poseł Artur Zawisza, historyk Jan Żaryn, Janusz Korwin-Mikke, publicysta Jan Pospieszalski. Są - jak pisał Jan Józef Lipski - dwa patriotyzmy: otwarty i ten narodowców. Dzisiaj trzeba wybierać. Są tacy, którzy mają obowiązek gwizdać z nami - to lewica wszelkiej maści. Zapraszamy więc wszystkie kolory czerwieni, od SLD po Krytykę Polityczną i lewicowych celebrytów, jak Kazimiera Szczuka. Na chwilę przestańcie dywagować o błędach Balcerowicza i zajmijcie się faszystami. Zapraszamy specjalnie całą tęczową Warszawę, tę z feministycznej manify i Parady Równości. Ci, którzy ruszają 11 listopada z placu Zamkowego, maszerują przeciwko wam. Przyjdźcie ich wygwizdać. Seweryn Blumsztajn
Red. Blumsztajn przejmuje ulice? Na 11 listopada, w rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę w roku 1918, Obóz Narodowo-Radykalny zapowiedział Marsz Niepodległości, na który uzyskał zezwolenie władz. Na takie dictum związany z „Gazetą Wyborczą” red. Seweryn Blumsztajn wezwał, by uczestników tego Marszu z Warszawy „wygwizdać”. Nawet rozdał w tym celu gwizdki, pewnie kupione z funduszów jakiegoś filantropa – może nawet tego samego, który sponsoruje Fundację Batorego, utrzymującą różnych postępowców do wynajęcia. Przyczyną tego „wygwizdania” jest okoliczność, że Obóz Narodowo-Radykalny skupia narodowców, czyli zwolenników nacjonalizmu. Nacjonalizm jest obecnie w Europie demonizowany, ale w zasadzie niczego demonicznego w nim nie ma. Jest to pogląd, że każda wspólnota etniczna powinna się politycznie zorganizować w państwo. Niekiedy bywa to słuszne, a niekiedy nie; np. większość Żydów hołduje syjonizmowi, to znaczy żydowskiemu nacjonalizmowi, który jest nawet oficjalną ideologią Izraela. Nawiasem mówiąc, od czasów Teodora Herzla żydowski nacjonalizm przekształcił się w szowinizm – bo w odróżnieniu od pierwotnych założeń syjonizmu, według których Żydzi stanowią taki sam naród, jak każdy inny i dlatego powinni mieć własne państwo – syjonizm współczesny uważa Żydów za naród wyjątkowy, któremu dla własnej wygody wolno inne narody przekształcać w tzw. nawóz historii. Zbliża go to do ideologii hitlerowskiej, której twardym jądrem było przekonanie o istnieniu „wyższej rasy”, która z powodu tej wyższości powinna panować nad innymi. Nacjonalizm w pewnych sytuacjach bywa więc uzasadniony, a w innych – niekoniecznie – np. gdyby, dajmy na to, Kurpie czy górale, którzy niewątpliwie stanowią wspólnotę etniczną, też chcieli utworzyć sobie własne państwa. W Polsce nacjonaliści nie mają swojej reprezentacji parlamentarnej, w odróżnieniu od Izraela, czy takiej np. Ukrainy, gdzie najtwardszym jądrem zaplecza politycznego prezydenta Wiktora Juszczenki i premier Julii Tymoszenko byli banderowcy, kierujący politycznie również ukraińską diasporą. Banderowcy – w odróżnieniu od cokolwiek safandulskich narodowców polskich – są bardzo, mówiąc delikatnie, radykalni. Ciekawe, że mimo to środowisko żydowskie skupione wokół „Gazety Wyborczej” i większość tzw. sił postępu w Polsce szalenie banderowcom nadskakiwała, co ośmieliło ich do tego stopnia, że próbowali nawet zorganizować rajd szlakiem Stefana Bandery przez Polskę do Monachium i tylko zdecydowana postawa części opinii publicznej – właśnie tej skłaniającej się ku łagodnemu nacjonalizmowi – temu eksperymentowi zapobiegła. W ogóle Żydzi bardzo się angażują w walkę z nacjonalizmem w Europie, podczas gdy bardzo rzadko zdarza im się krytykować nacjonalizm żydowski, a prawie nigdy – Izrael, w którym, jak wspomniałem, syjonizm w odmianie już szowinistycznej jest ideologią obowiązującą. Warto zwrócić uwagę, że środowiska żydowskie korzystają w tej sprawie z daleko idącej protekcji władającej Unią Europejską biurokratycznej międzynarodówki, która w ideologii nacjonalistycznej słusznie upatruje zagrożenie dla swego dobrego fartu i swojej władzy nad obezwładnianymi europejskimi narodami. Wszystko to – a również roszczenia majątkowe, podnoszone nieustannie wobec Polski przez żydowskie organizacje wiadomego przemysłu – musi niewątpliwie uskrzydlać red. Seweryna Blumsztajna oraz postępaków skupionych w rozmaitych „centralach anarchistycznych” (czyżby anarchiści tak hołdowali centralizmowi ze względu na jedną kasę?), absolwentki studiów płciowych ze sponsorowanej przez warszawski magistrat fundacji MaMa, sodomitów i gomorytki z Lambdy, Żydów z Żydowskiej Ogólnopolskiej Organizacji Młodzieżowej (zwróćmy uwagę, że zorganizowanej według kryterium narodowego, czy jak kto woli – rasowego!), transseksualistów, nekro- i zoofilów oraz Aleksandra Pawłowskiego („Piękne panie, szanowni panowie i ty, Dawidzie Abrahamowiczu” – powiedział na pewnym zebraniu Wojciech Dzieduszycki) ze Stowarzyszenia Wolność – Równość – Solidarność, preferującego działania „fizyczne”. Uskrzydlać do tego stopnia, że postanowił posunąć się o krok dalej w stosunku do okresu międzywojennego, kiedy to Żydzi zadowalali się posiadaniem kamienic, ulice łaskawie zostawiając tubylcom. Redaktor Seweryn Blumsztajn chciałby przejąć kontrolę również nad ulicami. SM
Kogo popieracie? (fin) Po niesłychanie agresywnym artykule Seweryna BLUMSZTAJNA, Faszysty Nowego Typu:
http://wyborcza.pl/1,75968,8616064,Przeciw_marszowi_faszystow__Wygwizdzmy_ich_z_miasta.html
ostrzegałem, że na gwizdach się nie skończy: to było wezwanie do mordu na podludziach, czyli narodowcach (i tych, co ich tu popierają). Do usunięcia tych, którzy będą się sprzeciwiać budowie Lebensraumu dla Nowych Übermenschów – czyli federastów z Brukseli. I wykrakałem – już się zaczęło:
10 zamaskowanych faszystów z Sochaczewa napadło na spokojnie jadących pociągiem na Marsz trzech ONR-owców. Pobici w szpitalu, neo-faszyści uciekli. Ci z Hitlerjugend przynajmniej nie zasłaniali twarzy. Ale proszę popatrzeć na komentarze – np.:
{~Marc ~Marc} „Mam nadzieję, że tych, którzy dojadą, czeka to samo. A potem ich politycznych patronów z PiSSu. Niszcz nazizm!”
Pomijam fakt, ze PT Komentator ma nie po kolei w głowie: PiS to akurat partia piłsudczykowska, anty-narodowa; śp. Lech Kaczyński podpisał był zdradziecki „Traktat Lizboński”; ale ta doza nienawiści... Przepraszam: dokończę potem, muszę już jechać na Marsz! … cóż: podejrzewam, że większość uczestników Marszu żywi do PiSu dokładnie takie same uczucia. Jasne, że PT Szefostwo „anty-faszystów” to grono cwaniaków suto opłacanych z Brukseli (ciekawe, ile p. Robert Biedroń dostanie gratyfikacji za pobicie przez Policję?) i ich nikt nie przekona. Jest też grono głupoli otumanionych narkotykami – i ich przekonywać nie warto. Ale to piszę do reszty: do tych, którzy chcieli blokować Marsz z pobudek niby racjonalnych, szlachetnych. Pomylili się: prawdziwi groźni faszyści są w Urzędzie Rady Ministrów, w Senacie, w Sejmie... Maszerujący to młodzież, na ogół nie mająca pojęcia, jak powinien wyglądać ustrój państwa – ale wiedząca jedno: obecny ustrój gwałci podstawowe prawa, jest nie do wytrzymania. Jeśli niektórzy odwoływali się nawet do Adolfa Hitlera, zakamieniałego przecież wroga Polaków – to świadczy tylko o ich desperacji!
Ale ja piszę do tych „anty-faszystów”. Jak, u Boga-Ojca, mogą oni wierzyć, że obecny ustrój jest „liberalny”?? Przecież nawet Adolf Hitler nie wpadł był na pomysł chemicznej kastracji pedofilów! Ustrój, który zabrania tej młodzieży palić ”trawkę”, a na polecenie gangów narkotykowych likwiduje konkurencję, czyli „dopalacze”. Zabrania nawet palenia papierosów. Ustrój, który nakłada na mnie prawie trzy razy większe podatki, niż Adolf Hitler na mojego ojca! JE Donald Tusk wyśmiewał przed wyborami PiS za stawianie fotoradarów; po przejęciu władzy przez PO ich liczba wzrosła prawie dwukrotnie!! A oto najnowsza wiadomość – z ukochanej przez tę młodzież „Gazety Wyborczej”: http://wyborcza.pl/1,75478,8634123,Milion_billingow.html
w ubiegłym roku „służby specjalne” przejrzały ponad milion billingów mieszkańców Polski!! Nawet w Niemczech – tyle razy gromionych przeze mnie za faszyzację życia, podsłuchiwano ludzi 35 razy rzadziej, niż w Polsce!!! Czy, Kochaniu, nie widzicie, że TO właśnie jest faszyzm? Na każdą akcję występuje reakcja. Na zasadzie wahadła. Reakcje narodowców są przesadne – ale jest to efekt tłumienia, wyśmiewania i tępienia naturalnych uczuć narodowych. Oraz konserwatywnych. Co musi czuć ojciec, nienawidzący np. homoseksualizmu, zmuszony do posyłania dziecka do szkoły, gdzie się to dziecko do homoseksualizmu wręcz zachęca? Jeśli komuś los jego dziecka jest obojętny, to bez protestu do takiej anty-szkoły je posyła. Dla ludzi kochających swoje dzieci, ten ustrój jest koszmarem. III Rzeczpospolita to bękart „Okrągłego Stołu”. „Narad”, w których po jednej stronie siedziała „Różowata Kanapa” z PZPR – a po drugiej agentura p. gen. Czesława Kiszczaka. Oraz grupa śp. Jacka Kuronia i Adama Michnika - czyli nadzorcy z ramienia „Wielkiego Wschodu” i lewicy europejskiej, pilnujący, by przemiany były socjalistyczne – którzy w ostatniej chwili zawarli z p. Kiszczakiem porozumienie w tej sprawie. Główna różnica między ustrojem PRL z końca lat 80tych, a ustrojem III RP, jest to, że w PRL służby specjalne były pod kontrolą PZPR (potem: junty p. gen. Wojciecha Jaruzelskiego) – a obecnie NIKT ich nie kontroluje. Więc podsłuchują kogo chcą i jak chcą. Kradną i rabują nasze mienie. Wysysają naszą gospodarkę. Podsłuchują i szantażują polityków – i nie tylko polityków. Otwarcie manipulują... I młodzież, która szła w Marszu Niepodległości, wie jedno: trzeba temu położyć kres. Europa pod rządami bandy federastów z Brukseli umiera; czy mamy umierać razem z nią? Wszyscy: narodowcy-kapitaliści, narodowcy-konserwatyści, narodowcy-liberałowie, konserwatyści, konserwatywni liberałowie - zebrani na tym Marszu - powiedzieliśmy jednogłośnie: NIE! JKM
Blumsztajn i jego faszyści Z reguły nie pojawiam się na ulicznych manifestacjach; wyjaśniałem w jednym z tych tutaj felietonów, dlaczego. Wczoraj wbrew swemu zwyczajowi poszedłem w Marszu Niepodległości, organizowanym przez Młodzież Wszechpolską i ONR. Z kilku powodów. Między innymi, byłem tam, paradoksalnie, z tej samej przyczyny, dla której kilka lat temu broniłem swoim piórem tzw. parady równości, kiedy zakazywały jej ówczesne władze Warszawy i Poznania. Doskonale rozumiałem wtedy oburzenie ludzi, którzy za haniebne uważali, że władza pozwala, by ulicami ich miasta szedł pochód "sodomitów". Tak samo w jakimś stopniu rozumiem tych, których oburza, żeby ulicami szedł pochód "faszystów". Ale zasadą, której się trzymać musimy, jest to, że zarówno jedni, jak i drudzy, jak i wszyscy inni, mają do tego takie samo prawo. Każdy ma to prawo zagwarantowane przez konstytucję, dopóki nie naruszy obowiązującego porządku, i nikomu nie wolno go odbierać wskutek podejrzenia, że być może chce podczas manifestacji prawo łamać. Jeśli złamie, od tego, żeby je wyegzekwować, jest policja, a nie żadne ochotnicze bojówki.
Prawo orzekania, że ktoś narusza publiczny ład - na przykład propagując faszyzm - należy zaś do sądu. Wyłącznie do sądu. Żaden redaktor, żadna gazeta ani organizacja nie może sobie uzurpować prawa do orzekania, kto jest faszystą i komu na podstawie tego oskarżenia można jego konstytucyjne prawa odbierać. A tym bardziej nie ma prawa odwoływać się, dla przeprowadzenia swojej woli, do przemocy. Tymczasem wczoraj w Warszawie (i, zdaje się, w paru innych miejscach) mieliśmy do czynienia z czymś, na co w kraju demokratycznym przyzwolenia być nie może. Wpływowa gazeta, dla celów politycznych i pewnie w jakimś stopniu dla autopromocji, przeprowadziła kilkutygodniową nagonkę, judząc do użycia przemocy i zablokowania Marszu Niepodległości, rzucając nań anatemę faszyzmu. Obłuda i nikczemność, jaką popisują się w tej sprawie podwładni Adama Michnika, są po prostu niezmierzone. Tak jak Goering z jego sławnym "to ja decyduję, kto jest Żydem", redaktor Blumsztajn i podobni mu "szczujni dziennikarze" (jak zwał ten gatunek propagandystów śp. Jerzy Dobrowolski) przyznali sobie prawo decydowania, kto jest faszystą i egzekwowania swoich wyroków za pomocą skrzykiwanych poprzez prasowe łamy bojówek, skądinąd w dużej części odwołujących się do ideologii równie zbrodniczych jak hitlerowski narodowy socjalizm. Jestem z zawodu, jak często powtarzam, psem łańcuchowym: kiedy widzę nadchodzącego złoczyńcę, mam szarpać łańcuch i z całych sił alarmować. Więc właśnie to robię. To wszystko, co dziś określa się niezbyt celnym mianem "faszyzmu" (w istocie włoski faszyzm był czymś zupełnie innym, niż niemiecki nazizm, ale lewica sfałszowała sens tego słowa, aby cień nie padał na miłe jej określenie "socjalizm") wzięło się z przekonania pewnych grup, że oni i ich wódz mają prawo przeforsować swą słuszność siłą - bo demokratyczne państwo jest słabe i nie radzi sobie ze zrobieniem porządku.
Takim właśnie przekonaniem kieruje się dziś "Gazeta Wyborcza", w poczuciu siły, jakie daje jej możliwość zwołania w oznaczone miejsce kilkuset agresywnych bandziorów, zdecydowanych rozprawiać się z osobami wskazanymi przez liderów jako "faszyści" za pomocą pałek i kastetów. Tak, musi to zostać powiedziane bardzo wyraźnie: wczoraj na warszawskich ulicach faszystami byli nie uczestnicy marszu, nie działacze ONR ani MW, którzy - zaświadczam jako naoczny świadek - zachowywali się w sposób godny Święta Niepodległości, ale tych kilkuset wyjących i gwiżdżących, agresywnych osobników sprowadzonych tam i podjudzonych przez "Gazetę Wyborczą". Faszystami byli uzbrojeni w młotki i kastety bandyci, którzy wdarli się do pociągu z Torunia i pobili jadących nim członków ONR, a nie ci, którzy zostali pobici - moralna odpowiedzialność za tę napaść świętoszków od Michnika jest oczywista i niezaprzeczalna. Miary hipokryzji prowodyrów tego żałosnego widowiska niech dopełni przypomnienie faktu, iż w sejmiku małopolskim rządząca państwem Platforma Obywatelska osiągnęła nie tak wcale dawno temu większość, dającą jej władzę nad województwem, dzięki włączeniu w swe szeregi kilku odstępców z Młodzieży Wszechpolskiej. Tej samej właśnie organizacji, której udział w Marszu Niepodległości rzekomo uczynił go manifestacją "faszystowską". I to tych akurat jej działaczy, którzy niewiele czasu wcześniej obrzucali kamieniami "gejowską" paradę w Krakowie. W najmniejszym stopniu nie zmniejszyło to lizusostwa redaktorów "Wyborczej" wobec PO, nikt nigdy nie ośmielił się tam nazwać jedynie słusznej władzy "faszystami". Jest więc nie tylko przemoc zła (kiedy Wszechpolacy blokują przemarsz "gejów") i dobra (kiedy "geje" blokują Wszechpolaków). Są też i Wszechpolacy źli, nie nasi, i ci są "faszystami", oraz dobrzy, nasi, którzy "faszystami" decyzją wszechwładnej gazety być przestają. Oto miara moralności pana Blumsztajna i jego środowiska (część "antyfaszystów" poprzebierała się w oświęcimskie pasiaki, co jest wyjątkową podłością, może jeszcze gorszą, niż przemoc fizyczna) jest odrażającym kłamstwem, nikczemnym spotwarzaniem i zohydzaniem polskiej historii Jest jeszcze drugi powód, dla którego uznałem, że tym razem nie dość pisać i jako obywatelski pies łańcuchowy muszę w obronę prawa ONR i MW od swobodnego demonstrowania swych przekonań zaangażować to, co w moim zawodzie jest najcenniejszym, latami zbijanym kapitałem - swoją twarz, nazwisko i wiarygodność, słowem, zjawić się na Marszu osobiście, czego zapewne nie zrobiłbym w żadnym innym wypadku. Otóż utożsamianie tradycji polskiego ruchu narodowego, endecji, i jednego z ojców polskiej niepodległości, Romana Dmowskiego, z hitleryzmem, jakiego konsekwentnie od lat dokonuje "Gazeta Wyborcza" i na jakim oparła swą propagandę przeciwko - de facto - Świętu Niepodległości (część "antyfaszystów" poprzebierała się w oświęcimskie pasiaki, co jest wyjątkową podłością, może jeszcze gorszą niż przemoc fizyczna) jest odrażającym kłamstwem, nikczemnym spotwarzaniem i zohydzaniem polskiej historii. Endecja ma swoje winy, choć elementarna wiedza o historii każe stwierdzić że są one znacznie mniejsze niż bagaż zdrad i zbrodni, w które uwikłana była polska lewica, zwłaszcza komunistyczna. Tradycja przedwojennych radykalnych ruchów narodowych nie jest tą częścią endeckiej spuścizny, którą się w wolnej Polsce powinno wskrzeszać - choć ludzie, którzy bynajmniej nie czują wstydu za swoich ojców i dziadków w KPP czy KPZU są ostatnimi, którzy mają moralne prawo takie wskrzeszanie potępiać. Ale z hitleryzmem ma ta tradycja tylko tyle wspólnego, że dziesiątki tysięcy jej wychowanków zginęło z rąk hitlerowców (a także sowietów) w walce i poniosło męczeńską śmierć w obozach i pod murami rozstrzelań. Tylko tyle. Tradycja Romana Dmowskiego może się komuś podobać lub nie, ale jest to część polskiej tradycji narodowej, część naszej historii, historii, w której więcej jest powodów do dumy niż do wstydu. Okrzykiwanie faszystą Dmowskiego (a nie brak wśród zgonionych przez lewicę troglodytów i takich, którzy już dziś, nie czekając na "Wyborczą", idąc śladami propagandy peerelu, rozciągają ten epitet na Piłsudskiego, bo to wszak wojskowy, a więc też "prawicowy" dyktator) jest historycznym kłamstwem co najmniej równym "kłamstwu oświęcimskiemu". Jest to świadome i nikczemne wykorzystywanie propagandowej siły gazety i stojącego za nią koncernu do prania mózgów młodym, wbrew stereotypowi bardzo źle wykształconym ludziom, wtłaczania w nich nienawiści i pogardy dla własnych korzeni. Michnikowszczyzna tym wynaradawianiem Polaków, nową odsłoną "syzyfowych prac" dawnych rusyfikatorów i germanizatorów, para się z uporem i perfidią od lat. Gdy czytam na blogu kolegi po fachu, zresztą byłego współpracownika "Wyborczej", jak jego szesnastoletnia córka oznajmia mu, że "nienawidzi patriotyzmu" - to muszę przyznać, że, niestety, łajdacy z Czerskiej i ich "autorytety" mają w tym nikczemnym dziele większe sukcesy niż tylko zorganizowanie i poszczucie lewackich bojówek. Główny dyrygent tej propagandy, Adam Michnik, odbierał wczoraj Order Orła Białego. Ramię w ramię z nim odbierał go Aleksander Hall. Aleksander Hall też się wielokrotnie odwoływał do tradycji Dmowskiego, chwalił ją, pisał i mówił, że są w tej tradycji "rzeczy wspaniałe". Mógłby być przez podwładnych Michnika okrzyknięty faszystą równie dobrze, jak młodzi działacze ONR i MW. Oczywiście, nie zostanie, dopóki pozostaje człowiekiem z udeckiego towarzystwa. To też jest miara moralności Michnika i jego podwładnych, ale mniejsza już o ich brak moralności. To jest miara tego, jak totalna względność w wydawaniu moralnych wyroków panuje wśród lansowanych przez wpływowe media "autorytetów". W tej atmosferze względności każdy może w dowolnej chwili zostać nazwany faszystą i pobity przez napuszczonych na niego barbarzyńców, upojonych wtłaczanym im w głowy medialnym przekazem, że są wspaniali, wykształceni, z wielkich miast, postępowi, i że "niszczą nazizm". Dziś celem ich ataku mogą być Wszechpolacy, jutro politycy opozycyjnej partii, pisarz, który ośmieli się narazić establishmentowi władzy lub działacz stojącej mu na zawadzie organizacji społecznej. Hitlerowskie SA też działało w poczuciu wielkiej, dziejowej misji, usprawiedliwiającej wszelkie łamanie prawa, też wczytywało się w gazety, codziennie upewniające bandytów co do słuszności i niezbędności ich nadzwyczajnych działań, i też kadrową podstawę tej organizacji stanowili homoseksualiści. Zwykle staram się pisać lżej, raczej używając ironii niż wielkich słów. Przepraszam, że tym razem inaczej. Ale miara podłości, i miara zagrożenia dla wolności słowa i myśli, dla demokratycznego porządku, dla nas wszystkich, ze strony cynicznych manipulatorów, została przekroczona w zbyt wielkim stopniu. Rafał A. Ziemkiewicz
Marsz Niepodległości kontra żałosne gnojki Niestety, nie byłam na Marszu Niepodległości, ale pilnie śledziłam przekaz medialny. Generalnie – żałość! W TVN 24 pani relacjonująca wydarzenia na Placu Zamkowym omal nie mdlała ze strachu. Głos jej się łamał i drżał i wydawało się, że chyba żałuje, że się tam znalazła. TVP Info zajmowało się tematem niezbyt długo, bo już około 16.00 obwieściło niezgodnie z prawdą, że wszystko się skończyło. Stosunkowo najwięcej można było zobaczyć na Polsat News. Wszędzie jednak uderzała miałkość komentarzy, żaden z dziennikarzy nie postarał się dociec jakież to faszystowskie hasła mieli propagować uczestnicy Marszu Niepodległości. Zresztą – sama nazwa Marszu Niepodległości była starannie omijana, bo jeszcze by się mogła ludowi skojarzyć pozytywnie. Zamiast tego mieliśmy więc jedynie ONR (kto z widzów rzeczywiście wie co to takiego?) oraz ewentualnie Młodzież Wszechpolską (ta może się jeszcze wielu odbiorcom kojarzyć negatywnie). Biedne, żałosne gnojki, niewiele rozumiejące, niezbyt wyedukowane, odważne w swojej politpoprawności, która żadnej odwagi nie wymaga, twarze chowane wstydliwie za szalikami i kapturami. Oto dzielni 'antyfaszyści'! Przy kontrmanifestantach natomiast starannie unikano nazwania grup, które ję organizowały. Bo i cóż trzeba by wymieniać – organizacje gejowskie, palikotowców, lewaków wszelakiej maści… Antyfaszyści brzmią lepiej. Choć wypadli dość żałośnie. Gromady głupawo śmiejących się młodzieńców i dziewczątek, różowe bereciki, bębny i gwizdki i twarze chowane wstydliwie za szalikami i kapturami. Oto dzielni antyfaszyści! Skaczemy, hop, hop, hop! Gwiżdżemy, Michnik mówił, że to fajne i ważne! “W dzisiejszym świecie naród się nie liczy!” – wypowiedź jednego z “antyfaszystów”. Biedne, żałosne gnojki, niewiele rozumiejące, niezbyt wyedukowane (choć uczęszczajace do szkół), odważne w swojej politpoprawności, która żadnej odwagi nie wymaga. Radość, śmiech, skakanie – lightowe podejście do życia, toleracja (ale nie dla tych, co myślą inaczej), miłość, wolność (do robienia głupot), MŁOOODOŚĆ! Dzielni – tchórzliwi, plastikowi, bezrefleksyjni. Gratuluję organizatorom Marszu Niepodległości! Było Was bardzo wielu, las biało-czerwonych flag, ludzie w różnym wieku, spokojni i wyprostowani. I nawet przygłupiaste dziennikareczki nie zdołały zagadać wizji – wyraźnie kontrastowaliście wyglądem i postawą z gwiżdżącą młodocianą hołotą. Agraffka
Marsz Niepodległości zaatakowany przez lewackie grupy anarchistyczne – “To kumulacja nienawiści zasianej przez Wyborczą” - To ewidentna kumulacja nienawiści, którą zasiała „Wyborcza”. Medialny terror, jaki rozpętała ta gazeta doprowadził do przemocy fizycznej, w której ucierpiały niewinne osoby – mówi portalowi Fronda.pl Robert Winnicki, prezes Młodzieży Wszechpolskiej. Marsz Niepodległości został zaatakowany przez lewackie grupy anarchistyczne, zatrzymała go nielegalna blokada, której policja nie potrafiła usunąć. W zamian zaproponowano nam alternatywną wersję trasy.
W tej chwili idziemy, niestety, załamany został szyk w jakim szliśmy, ludzie zaczęli się denerwować. Mimo to marsz kontynuujemy, formujemy na nowo szyk i zmierzamy w kierunku Placu na Rozdrożu. Policja jest tu cały czas, ale chyba nie do końca radzi sobie z sytuacją, w ogóle z tym co się dzieje dzisiaj na ulicach Warszawy. My marsz będziemy kontynuować, wydaje mi się, że nie ma ku temu większego zagrożenia. Oczywiście, lewackie bojówki zaatakowały dzisiaj już w pociągu relacji Toruń – Warszawa. Ucierpiały osoby jadące na Marsz Niepodległości, ale też osoby postronne, wiem, że trzy z nich poddano hospitalizacji. Terror, który „Gazeta Wyborcza” rozpętała, terror medialny, skończył się przemocą fizyczną. Też to, co cały dzień dziś obserwujemy na ulicach Warszawy, te wszystkie lewackie manifestacje, kontrmanifestacje, zaatakowanie Marszu Niepodległości, to jest ewidentna kumulacja nienawiści, którą „Wyborcza” zasiała. W tej chwili owocuje to tak, że cierpią niewinne osoby. Od kilku tygodni „Gazeta Wyborcza” posługuje się kłamstwem, nieprawdą, nawołuje do blokowania legalnego marszu. To „Wyborcza” nakręciła całą tę spiralę nienawiści. Idziemy teraz ulicą Rozbrat w kierunku Pomnika Dmowskiego, gdzie jest punkt docelowy naszego Marszu. Mamy zamiar tam dojść. Rozmawiała Marta Brzezińska
Żaryn: To kompletny brak znajomości historii i przejaw nietolerancji Próby zatrzymania Marszu narodowców przez niedouczonych młodzieńców, anarchistów to objaw totalnego braku znajomości historii Polski i totalnej nietolerancji – mówi portalowi Fronda.pl prof. Jan Żaryn. Źle się stało, że na Placu Zamkowym doszło do takich zamieszek. Jako Polacy mamy różnorodne poglądy i każdy ma prawo do ich wyrażania. Są wśród nas osoby, które mają ochotę wyrazić swoje atencję i pozytywne skojarzenia związane z osobą Romana Dmowskiego i nurtem narodowym, który to bez wątpienia był jednym z najważniejszych w historii Polski. A przede wszystkim pozytywnie wpisał się w dzieje tworzenia nowoczesnego polskiego narodu, podzielonego na trzech zaborców i bardzo mocno rozwarstwionego. Przypomnę jeszcze, że obóz narodowy próbował Polaków cementować właśnie na kanwie tych dwóch haseł: wszechstanowości i wszechpolskości, na przekór zaborcom. Wszyscy działacze z tym obozem związani walnie przyczynili się do odzyskania przez Polskę niepodległości. Wszelkie próby zatrzymania tej pamięci przez jakichś niedouczonych młodzieńców, anarchistów czy też przez promujących ich dorosłych ludzi jest niewątpliwie objawem totalnego braku znajomości historii Polski i totalnej nietolerancji. Rozmawiała Marta Brzezińska
J. Kaczyński: Myślałem, że już wylądował i dzwoni ze Smoleńska. Wywiad dla Gazety Polskiej z Jarosławem Kaczyńskim rozmawiają Katarzyna Gójska-Hejke i Tomasz Sakiewicz. Czy czuł Pan niepokój przed podróżą Brata do Katynia? Dla mnie sprawa zaczęła się wówczas, gdy zakwestionowano prawo wyjazdu prezydenta z rodzinami katyńskimi na coroczne uroczystości upamiętniające zamordowanych polskich oficerów. Podkreślam słowo coroczne, bo to właśnie 10 kwietnia każdego roku, a nie jak premier 7 kwietnia, organizowano wyjazd na cmentarz katyński. Tymczasem po telefonie Władimira Putina do Donalda Tuska członkowie jego gabinetu zaczęli ogłaszać wprost, że do Katynia nikt prezydenta nie zaprasza i jego wyjazd na obchody 70. rocznicy tej zbrodni nie jest koniecznością i powinnością, ale czymś w rodzaju niezrozumiałej zachcianki. Ku mojemu zdumieniu rozpoczęło się podważanie prawa Lecha Kaczyńskiego do udziału w tej uroczystości. Muszę przyznać, że choć atak był kuriozalny, nawet jak na obyczaje gabinetu Tuska i jego medialnych sojuszników, to jednak nie wzbudził we mnie jakiegoś szczególnego zdziwienia, a wiedziałem już, że są zdolni posunąć się bardzo daleko. Niepokoiło, że tym razem wprost grają z Rosjanami.
Prezydent wahał się, czy pojechać do Katynia? Absolutnie nie. Przez pewien czas nie było jednak pewne, jak się tam uda i jak ten wyjazd zostanie zorganizowany. Później ? nie pamiętam dokładnie kiedy ? pojawiła się koncepcja dwóch wyjazdów. Premier oddzielnie i prezydent oddzielnie. Lech Kaczyński miał jechać razem z coroczną delegacją środowisk katyńskich, a Donald Tusk specjalnie do Putina. Chcę mocno podkreślić, że organizatorem tego corocznego wyjazdu środowisk katyńskich był rząd. Prezydent poleciał do Katynia rządowym samolotem. Nie prezydenckim ? bo takiego nie było i nie ma. To rząd Donalda Tuska dużo wcześniej odmówił głowie państwa prawa do korzystania z tupolewa. Dopiero po katastrofie ministrowie i sam premier zaczęli nazywać ten samolot prezydenckim. To dość znamienne. Tym bardziej że prezydentowi usiłowano odmówić samolotu niejeden raz. Tak było przed słynnym wyjazdem do Tbilisi, gdy Gruzję zaatakowały wojska rosyjskie. Premier Tusk chciał odmówić Lechowi Kaczyńskiemu prawa do polecenia rządowym samolotem. Uległ po telefonie prezydenta Busha do prezydenta RP. Prezydent USA z całą mocą poparł wtedy plan Lecha Kaczyńskiego. Donald Tusk przestraszył się międzynarodowej kompromitacji i wycofał swoje zastrzeżenia.
Pan też miał polecieć do Smoleńska 10 kwietnia? Tak. Nie poleciałem z powodu stanu zdrowia Mamy. Było dla nas oczywiste, że przynajmniej jeden z nas musi przy niej być. Wcześniej nawet nocami razem czuwaliśmy w szpitalu. Z natury rzeczy to ja, a nie mój brat, musiałem zrezygnować z lotu do Smoleńska.
Nie miał Pan jakichś przeczuć przed tą podróżą Brata? Nie bał się Pan tym razem o Niego? Wolałem żeby Leszek jechał pociągiem ? taki specjalny pociąg wyjechał z Warszawy do Smoleńska. To pamiętam bardzo dobrze. I nawet do pewnego momentu Brat też chciał tak zrobić. Ostatecznie zdecydował się na lot samolotem, bo wcześniej musiał polecieć do Wilna na spotkanie z panią prezydent Litwy. Ale to oznaczało, że nie będzie mógł pojechać pociągiem z rodzinami katyńskimi. Przyznam, iż zmartwiłem się tym. Jednak nie przeczuwałem zbliżającej się katastrofy. Muszę też powiedzieć, że od jakiegoś czasu namawiałem prezydenta, by zrezygnował z latania tupolewami. Mówiłem to także jego współpracownikom. Wszyscy rozkładali ręce i mówili: ?to czym latać??. Mówiąc wprost, to były takie graty, że nikt się nimi nie powinien poruszać.
Kiedy po raz ostatni widział Pan Brata? W szpitalu u Mamy. To było późnym wieczorem w piątek. Rozmawiał ze mną, z Mamą i z prezydenckim lekarzem, który następnego dnia także zginął. Ja również rozmawiałem z panem docentem Lubińskim. Pamiętam, że pytałem go nawet, jakim samolotem polecą do Smoleńska. Przez pewien czas byłem przekonany, że będzie to JAK, a nie tupolew. Nawet myślałem, że to może lepiej. Później jednak przypomniałem sobie wszystkie awarie JAK-ów. 10 kwietnia o 6 rano Leszek obudził mnie telefonem. Później zadzwonił o 8.20. Myślałem, że już wylądował i dzwoni ze Smoleńska. Bardzo rzadko dzwonił z telefonu satelitarnego z samolotu. Powiedział mi, że z Mamą wszystko w porządku i poradził, bym się przespał. Pamiętam doskonale, że użył określenia: ?bo się rozpadniesz?.
Tylko o tym Pan rozmawiał wtedy z Panem Prezydentem? Dokładnie. Tak wyglądała ta bardzo krótka rozmowa. Dosłownie kilka zdań. Zresztą pamiętam, że zerwało połączenie.
Nie zdziwiło to Pana? Nie. Bo za każdym razem gdy rozmawiałem z Bratem przez telefon satelitarny podczas lotu ? a powtarzam, było zaledwie kilka takich przypadków ? połączenie się zrywało. Te rozmowy były bardzo krótkie. Dosłownie kilkuzdaniowe.
Jak się Pan dowiedział o katastrofie? Przyznam, że nie posłuchałem rady Leszka. Nie położyłem się spać, tylko ubierałem się i szykowałem do odwiedzenia Mamy. Akurat goliłem się, gdy zadzwonił telefon. Byłem pewien, że to brat telefonuje już ze Smoleńska. Usłyszałem jednak jakiś nieznajomy głos. Chyba był to któryś ze współpracowników ministra Sikorskiego. Później słuchawkę przejął sam minister. Poznałem go. Nie miałem cienia wątpliwości, że stało się coś złego. Dowiedziałem się, że doszło do katastrofy. Rozbił się samolot. Wszyscy zginęli. Powiedziałem mu: ?To jest wynik waszej zbrodniczej polityki ? nie kupiliście nowych samolotów?. Na tym rozmowa się skończyła.
Czy minister Sikorski odpowiedział na te słowa? Nie. Chyba zresztą sam odłożyłem słuchawkę. Po kwadransie był następny telefon. Miałem cień nadziei, że może jednak ktoś przeżył. Znów dzwonił Sikorski i kategorycznie stwierdził, że katastrofa była wynikiem błędu pilota. Pamiętam jego słowa: ?to był błąd pilota?.
Nie miał wątpliwości co do tego? Już wtedy wiedział, że zawinił pilot? Tak. Oznajmił mi to zdecydowanie i jednoznacznie. Teraz myślę, że zarówno Sikorski, jak i sam Tusk bali się, że publicznie powtórzę to, co powiedziałem Sikorskiemu podczas pierwszej rozmowy telefonicznej. Jednak moje myśli skierowane były wtedy całkowicie na Mamę. W jej stanie nie przeżyłaby tej strasznej informacji. Popędziłem do szpitala i poprosiłem o stworzenie Mamie takich warunków, by uchronić ją przed wiadomością o śmierci Leszka. Nie było to proste ? leżała na 8-osobowej sali. W szpitalu lekarze podali mi środki uspokajające. Bardzo mi pomogły. Gdy zabezpieczyłem Mamę, miałem już tylko jeden cel ? jak najszybciej pojechać do Smoleńska.
Kto zorganizował tę podróż? Przyjaciele. Szczególnie muszę wyróżnić Staszka Kostrzewskiego. Był ze mną też mój cioteczny brat. Bardzo pomógł Paweł Kowal. Początkowo wydawało się, że to nierealne, ale dzięki ich determinacji udało się. Wynajęli samolot. Lotnisko w Smoleńsku zostało zamknięte, polecieliśmy zatem do Witebska na Białorusi. Wcześniej namawiano mnie, bym poleciał z Donaldem Tuskiem.
Kto namawiał? Nie pamiętam. Dzwonił ktoś od premiera. Miałem wrażenie, że Donald Tusk zdecydował się polecieć do Smoleńska wtedy, gdy dowiedział się, że ja tam lecę. Być może się mylę, ale tak to zapamiętałem. Nie chciałem jednak lecieć z premierem. Poleciałem z przyjaciółmi. Wylądowaliśmy zresztą w Witebsku przed Tuskiem. Strona białoruska zachowała się bardzo poprawnie. Na lotnisku czekał autokar i samochód osobowy. Wsiedliśmy i ruszyliśmy w drogę do Smoleńska. Po drodze zorientowaliśmy się, że tempo jazdy jest spowalniane. Dziś wiem, że nasze postoje i powolne tempo jazdy były wymuszone przez ścigającą nas delegację z premierem Tuskiem, który koniecznie chciał dotrzeć do Smoleńska przed nami. W pewnym momencie limuzyna z Donaldem Tuskiem minęła nas i dopiero wtedy pozwolono nam normalnie jechać. To była zresztą jakaś kompletna paranoja. Bo jeśli premier polskiego rządu ścigał się ze mną, kto pierwszy dojedzie do miejsca katastrofy, to widocznie szczególnie zależało mu, by się tam pokazać. Państwo wybaczą, ale nie jestem w stanie nawet zrozumieć takiej mentalności. Ja jechałem do ciał moich najbliższych ? do Leszka, Marylki, Przyjaciół. To, co wyrabiał wówczas pan Tusk, po prostu nie mieści mi się w głowie.
Ma Pan pewność, że was zatrzymywano celowo? Nie mam co do tego wątpliwości. Rozmawialiśmy z kierowcą. Mówił nam ?nie lzja?. Ale jak limuzyna z premierem Tuskiem bez zatrzymania nas minęła, rozkaz przestał obowiązywać. Dopiero w Smoleńsku znowu nas spowalniano. W pewnym miejscu zaczęliśmy dosłownie kręcić się w kółko, zanim dotarliśmy do lotniska, które znajduje się przecież niedaleko centrum Smoleńska.
Co się stało, gdy wreszcie dotarliście na miejsce katastrofy? Jak traktowali Pana Rosjanie? Zatrzymano nas przed bramą lotniska i kazano czekać.
Długo czekaliście? Nie potrafię dokładnie powiedzieć, 20 minut, może 40. W końcu nas wpuszczono. Zaprowadzono mnie najpierw na miejsce samej katastrofy. Było mnóstwo ludzi, rozstawione namioty wojskowe, reflektory. I właśnie wtedy po raz pierwszy zaproponowano mi, bym się zgodził na złożenie mi kondolencji przez premiera Tuska. Odmówiłem. Później pojawił się ambasador Bahr. Radził mi, bym nie oglądał ciał ? tam już wtedy były tylko trzy ciała: Leszka, prezydenta Kaczorowskiego oraz Marszałka Putry. Nie uległem tym namowom. Miałbym nie zobaczyć własnego Brata? Poszedłem tam, gdzie znajdowały się zwłoki. Ciało mojego Brata było w bardzo złym stanie, ale oczywiście ja nie miałem problemów z jego identyfikacją. Zrobiłem wtedy to, co normalnie się w takich sytuacjach czyni. Nie chcę o tym opowiadać w szczegółach. Pamiętam jednak to potworne uczucie chłodu ciała Leszka. To było wstrząsające. Przy mnie byli jacyś funkcjonariusze, urzędnicy. Zwróciłem jednemu z nich uwagę, by zdjął z głowy czapkę. Uczynił to, w ogóle zachowywali się poprawnie.
O co Pana pytali? Czy poznaję Brata. Powiedziałem, że oczywiście tak. Pytali, po czym rozpoznaję? Odpowiedziałem, że choćby po bliźnie, którą Leszek miał na ramieniu. To była duża blizna po operacji po wypadku samochodowym. Sprawdzili to i chyba uwierzyli. Nie wiedziałem wtedy, że ręka jest oderwana. Nalegano, bym zgodził się na wykonanie badań DNA. Odmówiłem. Rozpoznałem Brata. Dali mi do wypełnienia jakiś formularz. W tym również dotyczący odmowy przeprowadzenia badań DNA.
Czy to byli polscy urzędnicy? Nie, rosyjscy.
A polskich nie było? Mam wrażenie, że pojawił się w pewnym momencie prokurator Parulski. Ale nie odgrywał czynnej roli. Stał obok.
Czy Rosjanie traktowali go jak partnera? Liczyli się z nim? Zapamiętałem, że nie miał dla nich żadnego znaczenia.
Co się działo po identyfikacji ciała Pana Prezydenta? Wróciłem wraz z przyjaciółmi do naszego autobusu. Zadzwonił do nas Antoni Macierewicz. Doradzał, byśmy zabrali do Warszawy ciało Prezydenta. My też byliśmy tego zdania. Wtedy też ambasador Bahr zapytał mnie, czy nie zechciałbym przyjąć kondolencji od Putina. Odmówiłem.
Dlaczego Pan odmówił? Dla mnie rola premiera Tuska i premiera Putina była w tym wypadku niejasna. W mojej ocenie obaj nie potraktowali wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego z należytym szacunkiem i starannością. Na razie nie będę tego rozwijał.
Nigdy? Na razie. Nie będę się uchylał od ocen katastrofy rządowego tupolewa. Już wkrótce będziemy mogli i o tym porozmawiać.
Powiedzieliście Rosjanom, że chce Pan zabrać ciało Prezydenta do Polski? Tak. W pewnym momencie okazało się, że samolot, którym przylecieliśmy do Witebska, dostał pozwolenie na wylądowanie w Smoleńsku. I wylądował. Wiedziałem, że jest w stanie zabrać na pokład trumnę z ciałem Leszka. Paweł Kowal przedstawił nasze stanowisko ministrowi Szojgu. Ten się zgodził na zabranie ciała Brata. Jednak po jakimś czasie Kowal został wezwany przez Rosjan. Rozmawiał z nim Władimir Putin. Premier Rosji powiedział, że rozumie moje postępowanie, wie o chorobie mojej Mamy, jednak nie może się zgodzić, bym teraz zabrał Brata do Polski. Tłumaczył, że musi zorganizować pożegnanie. Paweł Kowal zapytał, czy w takim razie możemy wracać naszym samolotem do Warszawy. Putin powiedział, że oczywiście tak. Szybko wsiedliśmy do samolotu. Pilot uruchomił silniki. Czas mijał, a zgody na wylot jednak nie było. W końcu kapitan wyłączył silniki. Pozostawił tylko jeden, by ogrzać samolot w środku. Okazało się bowiem, że musimy czekać na straż graniczną. Czekaliśmy bardzo długo. Gdy się w końcu pojawili, rozpoczęło się drobiazgowe sprawdzanie naszych paszportów, jakby zupełnie nie wiedzieli, kim jesteśmy i po co przyjechaliśmy. Minęło pół godziny, godzina i nadal czytali nasze paszporty. Próbowaliśmy ich pośpieszać, dzwoniliśmy do polskich dyplomatów. Bez skutku. W końcu zauważyliśmy, że w laptopie jednego z nich nazwisko Małgorzaty Gosiewskiej wyświetlało się czerwoną czcionką.
Pani Małgorzata Gosiewska z ramienia Kancelarii Prezydenta organizowała pomoc dla Gruzji. Myśli Pan, że dlatego jej nazwisko było napisane na czerwono? Myślę, że tak. Wtedy przestraszyliśmy się, iż Rosjanie nie będą chcieli jej wypuścić. Zostalibyśmy z nią. W końcu po kolejnych telefonach otrzymaliśmy zgodę na wylot. Nad ranem byliśmy w Warszawie.
Czy w Smoleńsku Rosjanie podawali wam jakieś przyczyny katastrofy? Tak. Usłyszeliśmy, że samolot cztery razy podchodził do lądowania. Miało to wyglądać tak: podejmował próbę lądowania, nie udawała się, a załoga znowu zawracała i znowu starała się wylądować.
Czy pamięta Pan przypadki, gdy samolot z Panem Prezydentem nie mógł wylądować i zawracał? Oczywiście. Pamiętam choćby taki lot do Łodzi. Rozmawiałem o nich z Bratem. Wiem, że było tak, iż gdy warunki uniemożliwiały wylądowanie lub start, to cała delegacja albo rezygnowała, albo jechała samochodami.
W pierwszych chwilach po katastrofie media podawały, że Pan także był na pokładzie rządowego tupolewa. Kiedy podjął Pan decyzję, że nie leci do Smoleńska? Nie pamiętam dokładnie. Życie naszej Mamy było bardzo zagrożone. Kilka dni przed 10 kwietnia wiedziałem, że nie polecę. Jednak mogło być i tak, iż oficjalnie ciągle figurowałem na liście pasażerów. Gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że rzeczywiście tylko ja i Brat wiedzieliśmy, że zostaję w Mamą.
Czy możliwe jest zatem, że do ostatniej chwili figurował Pan na liście pasażerów? Nie wykluczyłbym, że właśnie tak było.
W kampanii prezydenckiej unikał Pan wypowiedzi o katastrofie smoleńskiej. Czy teraz też tak będzie? Nie chciałem, by śmierć moich najbliższych stała się głównym tematem kampanii wyborczej. Jednak jest sprawą zupełnie oczywistą, że państwo polskie nie może przejść do porządku nad tą niespotykaną wprost tragedią. Uczynię wszystko, by wyjaśnić przyczyny katastrofy samolotu rządowego. To jest dziś dla mnie najważniejsze i osobiście, i politycznie. Będę zabiegał o wyciągnięcie konsekwencji nie tylko prawnych wobec tych, którzy mogli przyczynić się do tego zdarzenia, ale także politycznych i moralnych. Ustalenie osób odpowiedzialnych politycznie za katastrofę smoleńską nie wymaga śledztwa. Ale to trzeba powiedzieć w odpowiednim momencie tak, by usłyszała o tym cała Polska i cały świat.
Kto rozdrabnia scenę polityczną i osłabia Polskę Sondaż Sondaż „Gdyby wybory parlamentarne odbyły się 14 listopada, PO mogłaby liczyć na 39,5 proc. głosów, PiS na 16,3 proc., SLD na 15,1 proc., a PSL na 8,3 proc. - wynika z najnowszego sondażu Instytutu Badania Opinii "Homo Homini" dla Polsat News. „…”Z sondażu wynika, że 5-procentowy próg wyborczy przekroczyłyby jeszcze: ugrupowanie Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Elżbiety Jakubiak, Pawła Poncyljusza i Michała Kamińskiego (gdyby powstało - PAP) z wynikiem 8,2 proc. i Ruch Poparcia Janusza Palikota - z 5,5 proc. „…( źródło ) Mój komentarz. W jednym ze swoich dawnych komentarzy zakładałem pomimo 70 procentowego poparcia jakie miał Tusk, że nie zostanie prezydentem. Z moich pobieżnych analiz wynikało, że zostanie nim Sikorski. O Sikorskim pisałem parę lat temu wtedy, gdy był on tylko zwykłym renegatem pisowskim, który objął wysoką funkcje w rządzie Platformy . Sikorskiemu omsknęła sie prezydentura . Pisałem też w swoich analizach ,że w Polsce jest przygotowywane rozdrobnieni sceny politycznej, która zapoczątkuje okres „smuty”, zmieniające się koalicje, rządy, premierzy, ministrowie, bezkrólewie, nierząd. Zakładałem, że rozbicie PiS u nastąpi po przegranych wyborach, Platformy po rozbicie i usunięciu ze sceny politycznej Kaczyńskiego i jego partii. Wyborcza podała, że sam Kanclerz Niemiec Merkel przez kilka miesięcy „doradzała„ Tuskowi aby nie kandydował. Porady były jak widać skuteczne. Z jakiś powodów zdecydowano się na ryzykowny manewr rozbicia PiSu już teraz w niekorzystnym, bo odległym od wyborów momencie. Być może przyczyną jest sprawa sukcesji w PiS, która udanie Kaczyńskim przeprowadza i skutecznym budowaniu przez niego mitu Lecha Kaczyńskiego. O sukcesie kursu Jarosława Kaczyńskiego świadczy fakt komicznej co prawda próby przejęcia praw do spuścizny po Lechu Kaczyńskim z rąk jego brata bliźniaka. Rok to wystarczający okres na rekonwalescencję partii po próbie rozłamu. Jest to również wystarczający długi okres aby rozłamowcy „pożarli” się miedzy sobą o przysłowiową skórę na niedźwiedziu. Warto przypomnieć, że system polityczny w Polsce ulega procesowi ciągłej degeneracji, co owocuje demokracją fasadową, systemem wodzowsko oligarchicznym jak go nazwał Paweł Śpiewak. Szanse na okrzepnięcie ma budowany na wodzowskich wzorcach Platformy i PiSu i Ruch Poparcia Palikota, z wodzem, dyktatorem ustalającym listy wyborcze, który przy promującej go propagandzie mediów wejdzie do Sejmu i osłabi, a nawet zmarginalizuje i doprowadzi do likwidacji SLD. Rozdrobnienie polityczne jest ogromnym zagrożeniem dla Polski, w jednym komentarzu analizowałem paradoksalnie niekorzystne skutki upadku Tuska w sytuacji rozbicia PiS. Polska nie posiada realnego silnego, suwerennego ośrodka władzy, czy oligarchii tą władzę kontrolującej. O słabości polskiej elity oligarchicznej świadczy siła, wpływy i pieniądze „cmentarnych” przyjaciół Platformy. W innych państwach np. USA, Niemcy, Japonia „przyjaciółmi” polityków są narodowe koncerny motoryzacyjne, energetyczne, surowcowe, IT, lotnicze, technologiczne, kosmiczne, a u nas grupka obsługując jakieś budki z jednorękimi bandytami, z jakimś sprzętem z drugiej ręki. Afera hazardowa pokazał nędzę Polki i polskiej klasy politycznej, która nawet do „cmentarnych„ interesów ma partnerów co najwyżej trzecioligowych. Zbudowanie silnego ośrodka władzy nazywam „Świętym Graalem„ polskiej polityki. Bez niego Polska jest rozszarpywana przez interesy obcych państw, i ich koncernów, których działanie jest przedłużeniem ich polityki. Według sondażu Homo Homini sześć partii wejdzie do następnego Sejmu. Być może PSL zastąpią jacyś rozłamowcy z Platformy. Do rozkładu struktur politycznych państwa potrzeba jeszcze spadku notowań Platformy. Spadek notowań, przy rosnącym rozdrobnieniu politycznym skutkuje tym samym co rozbicie. Jeśli poparcie dla Tuska i Platformy spadnie to można całkowicie rozbić partię poprzez „awansowanie” Tuska na zagraniczna placówkę, albo poczekać jak liczni koalicjanci nie zgodzą się na Tuska jako premiera. Kto steruje procesem mającym rozdrobnić polską scenę polityczną. Bo ruchy są zbyt dobrze przygotowane i zorganizowane, a co najistotniejsze, kryje się za nimi głębszy cel, aby przyjąć że dzieje się to spontanicznie. Pamiętamy co się stało po rozdrobnieniu politycznym, po rozbiciu dzielnicowym. Skutki postępującego rozbicia polskiej sceny politycznej mogą być takie same. Możemy stracić całkowicie kontrolę nad państwem. Marek Mojsiewicz
Lewicowcy - który z was to Mosdorf? Przeciwnicy Marszu Niepodległości wykazali się ignorancją i hipokryzją. Dowodem na to jest choćby przebranie się części z nich za więźniów obozów koncentracyjnych – pisze Stefan Sękowski. W blokadzie „Marszu Niepodległości” brali udział manifestanci, przebrani za… więźniów obozu koncentracyjnego. To jeden z wielu przykładów na hipokryzję skrajnej lewicy, która postanowiła zatrzymać „faszystowską” manifestację Młodzieży Wszechpolskiej i ONR. „Antyfaszyści” zmusili narodowców do zmiany trasy ich marszu – brzmi przekaz większości mediów, które relacjonowały wczorajsze wydarzenia związane z „Marszem Niepodległości”. Mało komu chciało się sprawdzić, czy przekaz ten jest prawdziwy, i oparto się na hasłach działaczy między innymi Federacji Anarchistycznej, Boyówek Feministycznych i Kampanii Przeciw Homofobii, powtórzonych wczoraj wieczorem także w TVP Info przez Michała Sutowskiego z „Krytyki Politycznej”. Jako że w przeciwieństwie do lewicowców nie jestem kolektywistą, odniosę się do jego słów, nie zaś do haseł masy bojówkarzy – zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że reprezentuje on ich punkt widzenia.
Nieuctwo i ignorancja Publicysta albo wykazał się podczas dyskusji telewizyjnej nieuctwem i ignorancją, albo świadomie mijał się z prawdą. By być konsekwentnym, „antyfaszystami” należałoby nazwać wszystkich, biorących udział zarówno w „Marszu”, jak i w blokadzie. Choć ONR przed wojną po części inspirował się włoskim faszyzmem (podobnie zresztą jak sanacja, a lewicowe skrzydło PPS – komunizmem), to jednak, podobnie jak MW, stracił w czasie II wojny światowej wielu swych działaczy walczących z nazistami, których skąd inąd błędnie skrajna lewica uznaje za równoznacznych z włoskimi faszystami. Do zbrodni przedstawicieli obozu narodowego z pewnością nie można zaliczyć zakładania obozów koncentracyjnych. Nie można tego powiedzieć o towarzyszach Trockiego, którzy zamęczyli miliony ludzi w Gułagach. Później zaś chętnie wykorzystywali niemieckie obozy koncentracyjne do osadzania w nich polskich niepodległościowych działaczy, którym kazano także siedzieć w jednej celi z żołnierzami Wehrmachtu i członkami SS. Czyżby „Porozumienie 11 Listopada” wpisywało się w komunistyczną tradycję utożsamiania narodowców z nazistami?
Lewicowa hipokryzja „Antyfaszystami” byli wczoraj wszyscy, zarówno manifestujący, jak i kontrmanifestanci. Choć odwoływanie się do formacji, jaką był ONR, uważam za bezsensowne i zupełnie nie jest mi z tą organizacją po drodze, to jednak problem z „antytotalitaryzmem” miałaby z pewnością duża część uczestników blokady. Już na stronie organizatora akcji, Porozumienia 11 Listopada, widać, że brali w niej udział m.in. towarzysze z trockistowskiej Pracowniczej Demokracji. Lew Trocki był niesamowitym komunistycznym doktrynerem, twórcą Armii Czerwonej i gdyby to on, a nie Józef Stalin, stanął po śmierci Lenina na czele „ojczyzny międzynarodowego proletariatu”, zapewne okazałby się – o ile to w ogóle możliwe – jeszcze straszliwszym tyranem, niż „Wielki Językoznawca”. Tu widać zresztą, że Sutowski w TVP Info wykazał się nie tylko nieuctwem/kłamstwem, ale także hipokryzją. Stwierdził bowiem, że w kontrmanifestacji nie brali udziału przedstawiciele „skrajnej lewicy”. Idźmy dalej: biadolenie, że działacze Obozu Narodowo-Radykalnego mieli na transparentach falangi i krzyże celtyckie, jest także wyrazem czystej wody hipokryzji. Nad głowami lewackich aktywistów powiewała wczoraj m.in. czerwono-czarna flaga. Przypomnę, że to symbol, którego używają anarchokomuniści i anarchosyndykaliści – wykorzystywany był między innymi podczas wojny domowej w Hiszpanii przez anarchistów, którzy masowo mordowali księży i gwałcili zakonnice. W imię narodowego radykalizmu dochodziło do bójek i zabójstw - ale nie do ludobójstwa.
Do kogo się odwołujecie? Pojedynczym działaczom ONR przed i podczas II wojny światowej zdarzały się karygodne zbrodnie. Jednak jeśli ktoś ma przynajmniej szczątkową wiedzę na temat międzywojnia wie, że bojówki, które napadały na siebie nawzajem, posiadały niemal wszystkie partie polityczne – także socjaliści. Prekursorami „Porozumienia 11 Listopada” można nazwać bojówkę PPS, która w 1937 roku usiłowała rozbić wielki wiec Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga” w warszawskim cyrku na Okólniku.
Różnica między historyczną Polską Partią Socjalistyczną a skrajną lewicą A.D. 2010 polega choćby na tym, że ówcześni socjaliści byli wówczas nastawieni bardzo niepodległościowo, czego o „Porozumieniu 11 Listopada”, które zamiast zorganizować własny marsz w dniu Narodowego Święta Niepodległości, skupiła się akurat na manifestacji przeciwko narodowcom, powiedzieć nie sposób. Patrząc na wyjątkową determinację grupy skrajnych lewicowców manifestujących przeciwko przedstawicielom marginalnych dziś nurtów ideowych, nasuwa mi się pytanie: który z tych przebranych za więźniów obozu koncentracyjnego w Auschwitz byłby w stanie zachować się jak Jan Mosdorf? Przedwojenny przywódca ONR, autor antysemickich paszkwili, w kacecie pomagał współwięźniom-Żydom i w obozowej konspiracji współpracował ze swoimi wcześniejszymi najzajadlejszymi politycznymi przeciwnikami. Nie jest wykluczone, że właśnie za pomoc „starszym braciom”, został w 1943 roku rozstrzelany. Tak więc który z was to Mosdorf? A może raczej jesteście tymi, którzy na niego donieśli? Stefan Sękowski