Starożytne głosy przeciw aborcji W starożytności, jak dziś, spotykamy dwa zupełnie różne spojrzenia na dzieci poczęte. Świat pogański, grecko-rzymski, na ogół dopuszczał prawnie nie tylko aborcję, ale także wyrzucanie uznanych za niepotrzebne noworodków, aby zginęły. Jednocześnie religia Starego Testamentu w ogóle nie zna aborcji, nawet o niej nie wspomina, i tak samo Nowy Testament. Dziecko jeszcze nie narodzone jest po prostu dzieckiem, życie ludzkie liczy się od poczęcia, dzieci przyjmowane są jako dar i skarb. To nastawienie dziedziczy religia chrześcijańska. Na tym tle warto przytoczyć pierwsze wypowiedzi przeciwko zabijaniu dzieci poczętych. Inspirowane były one i naturalną refleksją moralną w kręgu grecko-rzymskim, i etyką biblijną. W świecie pogańskim głosy przeciw aborcji były znaczące, choć mniej częste, natomiast judaizm czasów Jezusa i wczesne chrześcijaństwo odrzucało ją jednoznacznie — nie spotkamy w ówczesnych źródłach z tego kręgu ani jednej wypowiedzi usprawiedliwiającej aborcję. Takie przypomnienie jest tym bardziej potrzebne, że propaganda na rzecz aborcji przemilcza te głosy, albo nawet przeczy ich istnieniu.
Grecy i Rzymianie W świecie grecko-rzymskim na czoło wysuwa się niewątpliwie przysięga Hipokratesa, określająca zobowiązania lekarzy (pochodzi ona ze zbioru pism szkoły Hipokratesa, ale jej autorstwo jest niepewne). Hipokrates z Kos (460-377 przed Chr.) był czołowym autorytetem starożytnej medycyny. Stwierdza ona: Nie podam nikomu, choćby żądał, śmiertelnego leku, ani nie udzielę mu pomocy w tym względzie, nie podam również kobiecie tamponu wywołującego poronienie. Aborcja jest więc tu zrównana z dobijaniem starców i rannych. W swoim podręczniku ginekologii Hipokrates dopuszczał tylko środki poronne dla usunięcia płodów martwych i przy zagrożeniu życia matki. Na Hipokratesa powołuje się lekarz Skryboniusz Largus (I w. po Chr.), który pisze, że lekarzowi nie wolno podawać ani wskazywać kobiecie w ciąży środków aborcyjnych, by nie zniesławił medycyny, która jest wiedzą o uzdrawianiu, a nie o szkodzeniu. Przysięgą Hipokratesa nazywa się też potocznie zobowiązanie składane obecnie przez przyszłych lekarzy. Ma ono jednak inny tekst, układany i zmieniany przez urzędy zajmujące się zdrowiem. Istniała mowa grecka poświęcona specjalnie krytyce aborcji, znana niestety tylko przez wzmianki pośrednie. Tę mowę „De abortu” przypisywano retorowi Lizjaszowi (445-378 przed Chr.). Autor mowy zadał pytanie, od kiedy embrion jest człowiekiem, a następnie stwierdził na podstawie doświadczeń lekarzy i położnych, że aborcja jest zabójstwe i powinna być tak samo karana. O prawach karnych tego typu mało jednak wiadomo. Autor rozprawy „Czy płód jest istotą żywą?”, napisanej w II w. po Chr. i przypisywanej później lekarzowi Galenowi, podaje, że klasyczni prawodawcy greccy, Likurg ze Sparty i Solon z Aten, uważali aborcję za przestępstwo. Według „Żywotów” Plutarcha (ok. 100 r. po Chr.) założyciel Rzymu Romulus wydał prawo przeciw aborcji. Wcześniejszych dowodów na to nie ma, być może autorzy ci chcieli cytując legendę uzasadnić potrzebę takich praw. Cyceron w mowie „Pro Cluentio Avito” (66 r. przed Chr.) wspomina skazanie na śmierć mieszkanki Miletu, która przez aborcję pozbawiła ojca dziecka oczekiwanego spadkobiercy. Filozof z I w. po Chr. Muzoniusz Rufus nawiązuje do karania za przerywanie ciąży, gdyż zmniejsza ono liczbę obywateli (fragment 15a). Prawo rzymskie od III w. po Chr. karało aborcję bez zgody męża kobiety. Na poziomie popularnym, chociaż znano wtedy liczne sposoby wywołania poronienia, istniało jednak poczucie, że jest to czyn zły, który czyni człowieka nieczystym i wyklucza z kultu. Zachowało się kilkanaście napisów na ten temat pochodzących ze świątyń (Cyrena, Delos, Lindos, Smyrna). Oto fragmenty z miejsca kultu Dionizosa w Filadelfii w Lidii (czasy hellenistyczne): Przychodzący do tego sanktuarium [...] niech zaprzysięgną na wszystkich bogów [...], że nie będą wytwarzać, doradzać ani brać udziału w rozprowadzaniu napojów miłosnych, poronnych, antykoncepcyjnych, ani też innych środków do zabijania dzieci [...]. Gdyby ktoś uczynił coś z tych rzeczy, [...] niech już nie wchodzi więcej do tego sanktuarium. Przebywają w nim bowiem wielcy bogowie, którzy [...] nie ścierpią gwałcicieli swych przykazań. Istnieją też świadectwa literackie. W „Eumenidach” Ajschylosa (połowa V w. przed Chr.) bóg Apollo mówi Eryniom, że ich miejsce jest tam, gdzie spadają ścięte głowy, gdzie oczy wyłupiają, gdzie chłopców okrutnie trzebią, gdzie się zabija dziecię w łonie matki (185-190; wydanie polskie z 1954 r. opuszcza ostatnie słowa, zapewne na skutek działania cenzury; jeśli komu się to wyda mało prawdopodobne, to przypominam, iż filologom klasycznym usuwano z artykułów cytaty z „Iliady” w emigracyjnym przekładzie Wieniewskiego). W tejże epoce „Andromacha” Eurypidesa negatywnie ocenia środki poronne (355-360 — i tu również przekład polski z 1972 r. jest nieścisły...). W łacińskiej komedii „Truculentus” Plauta (zm. ok. 184 r. przed Chr.), mowa o kobiecie, która kryła się i bała, żebyś ty jej nie namówił do spędzenia płodu, żeby dziecko uśmierciła (201-203). Poeta Owidiusz (43 przed Chr. — 18 po Chr.) z goryczą i gniewem pisze o swej ukochanej, która spowodowała poronienie poczętego z nim dziecka, i prosi bogów o darowanie jej życia („Amores” 2,13-14). Potępia też kobiety, które zabijają dziecko dla zachowania urody lub ukrycia romansu („Nux” 23-24; „Heroides” 11,37-44). Przerywanie ciąży przez wygodne, bogate panie piętnował również satyryk Juwenalis (116 r.: „Satyra” 6,366-368.592-600). Obaj nazywają dziecko poczęte człowiekiem. Filozof rzymski Seneka (5-65 po Chr.) tak pisał do matki: Nigdy nie wstydziłaś się swego licznego potomstwa, jak gdyby miało niekorzystnie świadczyć o twoim wieku. Nigdy zwyczajem innych kobiet, które szukają chwały w swoich kształtach, nie ukrywałaś ciężarnego łona, jak gdyby nieprzyzwoitego brzemienia, ani nie udaremniłaś poczętych w swoich wnętrznościach nadziei potomstwa („O pocieszeniu dla Helwii” 16,3).
Żydzi Wpływowy apokryf, 1 Księga Henocha, zachowana po etiopsku, wyliczając dzieła złych aniołów mówi: Piąty [...] pokazał ludziom wszystkie złe ciosy duchów i demonów oraz ciosy atakujące zarodek w łonie, tak ze następuje poronienie (69,12; do aborcji nawiązuje też 1 Henocha 98,5 i 99,5). Ustęp ten pochodzi zapewne z I w. po Chr. Wyraźne zakazy aborcji znajdziemy u autorów żydowskich piszących po grecku. Anonimowy pisarz z I w. po Chr., określany jako Pseudo-Focylides, autor zestawienia maksym moralnych imitujących styl grecki, pisze tak: Nie pozwól kobiecie zniszczyć nie narodzone w łonie, ani po urodzeniu wyrzucić je jako łup dla psów i sępów (184-185). Utożsamia więc aborcję z dzieciobójstwem. Filon z Aleksandrii, filozof współczesny Jezusowi stwierdza w dziele znanym pod łacińskim tytułem „De specialibus legibus”: Skoro jest właściwe, by troszczyć się o to, co ze względu na upływ czasu nie jest jeszcze na świat wydane, żeby nie ucierpiało na skutek brutalności, tym konieczniejsze jest zatroszczyć się w ten sam sposób o dziecko już narodzone (3,111). Dla Filona jest to wniosek z Księgi Wyjścia 21,22-24 (zob. niżej). Następnie obszernie i bardzo dobitnie mówi on o nikczemności zabijania bądź wyrzucania noworodków. Motyw ten u pisarzy żydowskich i chrześcijańskich jest częstszy. Poganie dopuszczali łącznie aborcję i wyrzucanie dzieci już narodzonych, Żydzi i chrześcijanie łącznie odrzucali te praktyki. Józef Flawiusz, historyk żydowski z I w. po Chr., w dziele „Przeciw Apionowi” tak opisuje ówczesne zasady swego narodu: Prawo nakazuje wychowywać wszystkie dzieci i zabrania kobietom poronienia czy innego sposobu uśmiercania płodu; kobieta, która okazałaby się tego winna, uważana jest za dzieciobójczynię (II,24, § 202). Ponieważ starożytnych tekstów żydowskich zachowało się znacznie mniej niż pogańskich i chrześcijańskich, liczba kilku takich świadectw nie jest mała.
Pierwsi chrześcijanie Grecka „Didache” („Nauka dwunastu apostołów”), najstarszy zapewne poza Nowym Testamentem utwór chrześcijański, pochodzący z końca I w. po Chr., przy wyliczaniu przykazań mówi jasno: Nie zabijaj dziecka przez poronienie, ani go po urodzeniu nie uśmiercaj (2,2). Potem charakteryzując idących „drogą śmierci” określa ich tak: Mordercy dzieci, niszczący przez poronienie to, co Bóg powołał do życia (5,2). „List Barnaby”, pismo nieznanego autora powstałe około 125 r., powtarza oba te stwierdzenia dosłownie (19,5; 20,2). Z kolei biskup Meliton z Sardes w „Homilii paschalnej” z 160-170 r. tak charakteryzuje stan moralny ludzkości: Wszyscy na ziemi stali się mordercami ludzi, bratobójcami, ojcobójcami, dzieciobójcami. A wynaleziono jeszcze coś straszniejszego i bardziej niesłychanego: matka godziła w ciało, które sama na świat wydała, godziła w tych, których wykarmiła własną piersią, i owoc swoich wnętrzności w swych wnętrznościach grzebała! Nieszczęsna matka stawała się straszliwym grobowcem, pożerając dzieci, które w łonie nosiła (52). Najwyraźniej chodzi tu o aborcję. Jeszcze bardziej obrazowo wyraża się anonimowa apokryficzna „Apokalipsa Piotra”, powstała przed 135 r.; w opisie piekła czytamy tam między innymi: Przy tym płomieniu jest dół wielki i bardzo głęboki, a w nim płynie zewsząd, gdzie są potępieni, wszystko, obrzydliwe ścieki. Kobiety będą pogrążone po szyję i będą ukarane wielką męką. To są te, które spowodowały poronienie swoich dzieci i niszczyły dzieło, które Bóg stworzył. Przed ich oczyma jest inne miejsce, gdzie siedzą ich dzieci, którym przeszkodziły żyć, i będą wołały do Pana (p. 8 tekstu etiopskiego, p. 26 tekstu greckiego). Opis ten może się wydać drastyczny, ale jego intencja jest symboliczna: autor pokazuje, że aborcja jest ohydną zbrodnią, której towarzyszą bolesne wyrzuty sumienia. W pochodzącym spod pióra chrześcijanina z połowy II w. ustępie apokryficznych „Wyroczni Sybilli”, zależnym od powyższego apokryfu, wyliczenie ciężkich grzeszników zamykają niewiasty, które w łonie płód poczęty niszczą, mężowie, którzy własnych porzucają synów (2,281-2). Opis kar piekielnych dla dzieciobójców zawiera też apokryficzna „Apokalipsa Pawła” (przełom II/III w. po Chr.), ze słowami: Dzieci zaś ich wzywały Pana Boga i aniołów [...] wołając: Brońcie nas od naszych rodziców (40,3). Z kolei Atenagoras, ok. 177 r. odpierając oszczerstwa przeciw chrześcijanom, w dziele „Prośba za chrześcijanami” pisze tak: Czyż moglibyśmy zabić człowieka my, którzy twierdzimy, że kobiety zażywające środki powodujące poronienie dopuszczają się zbrodni i że zdadzą przed Bogiem sprawę z poronienia? (35,6). Św. Klemens z Aleksandrii w „Kobiercach” (ok. 200 r.) stwierdza: Jakież znajdzie usprawiedliwienie usunięcie ludzkiego dziecka? Raczej w ogóle nie powinien się żenić ten, kto nie chce posiadać potomstwa, niżby z nieumiarkowanego pożądania rozkoszy miał się stać dzieciobójcą (II,93,1). Autor ma na myśli nie tylko wyrzucanie niemowląt, lecz także aborcję, co wynika z cytowanych następnie przykładów: prawo rzymskie nie pozwala na egzekucję kobiety w ciąży; Prawo Mojżeszowe zabrania składania w ofierze brzemiennych zwierząt. Potem jeszcze przedstawia jako rzecz odrażającą i zabronioną nawet wywołanie poronienia u ciężarnych samic zwierząt domowych. W tym samym duchu wyrażają się chrześcijańscy apologeci łacińscy. Minucjusz Feliks w dialogu „Oktawiusz” z końca II w. oskarża pogan: Są i wśród was kobiety, które niszcząc przy pomocy lekarstw i napojów w swoim łonie zalążek przyszłego człowieka, popełniają mord na własnym dziecku, zanim się ono urodziło (30,2). Równie dobitnie o wyrzucaniu niemowląt i aborcji mówi Tertulian w „Apologetyku” (po 195 r.): Odbieracie im życie topiąc je w wodzie, albo wystawiając na mróz, śmierć głodową i na pożarcie przez psy [...]. Nam zaś, ponieważ zabójstwo raz na zawsze wykluczamy, nawet płodu w łonie matki, kiedy jeszcze krew formuje człowieka, nie wolno zniszczyć. Nie dopuścić do porodu, to tylko przyspieszenie zabójstwa, i nie ma różnicy, czy ktoś już urodzone życie wydziera, czy też dopiero rodzące się niszczy (9,8). Z kolei w późniejszym dziele „O duszy” porusza on temat usunięcia przez chirurga dziecka ułożonego poprzecznie: Zowie się ów lancet płodobójcą, gdyż nim zabija się żywe dziecię [...] poczęty płód żyje i tylko z litości zabija się to nieszczęsne niemowlę, nie chcąc go żywcem rozszarpywać (26). Tak opisując ówczesną praktykę medyczną, wskazuje jednak na przypadki operacyjnego wydobycia żywego dziecka.
Opinie późniejsze Istnieją też następne podobne wypowiedzi przeciw zabijaniu dzieci nie narodzonych, blisko trzydzieści; wymienię tylko niektóre. Natomiast chrześcijańskich usprawiedliwień dla aborcji w starożytności nie spotkamy, wbrew popularnej „fałszywce”, puszczonej w obieg przez Boya-Żeleńskiego w „Piekle kobiet”. Twierdził on, jakoby św. Augustyn przyzwalał na aborcję słowami: Nie jest zabójcą, kto spowodował poronienie, zanim ciało otrzymało duszę. Zdanie to napisał w rzeczywistości średniowieczny prawnik Iwo z Chartres (1040-1116) w dziele „Panormia” (księga 8, Patrologia Latina 161,1307), a dotyczy ono podsądnego, który przez pobicie spowodował poronienie w początkach ciąży! Ma ono tylko tyle wspólnego ze św. Augustynem, że również on nie zalecał karania takiego przestępstwa jak zabójstwa („Pytania dotyczące Siedmioksięgu” 2,80). Wiąże się to z kwestią błędnego starożytnego greckiego przekładu tekstu na ten temat ze Starego Testamentu (Wulgata i wzorowane na niej nowsze tłumaczenia też są wadliwe). W Księdze Wyjścia 21,22-24, dekrecie o karach za pobicie ciężarnej i spowodowanie poronienia, mowa jest mianowicie po hebrajsku o karze śmierci w przypadku zgonu dziecka. Tłumacz grecki z III w. przed Chr. wstawił tam jednak przepis, że za śmierć dziecka „nie uformowanego” wymierza się karę grzywny, natomiast karę śmierci za śmierć dziecka „uformowanego”, większego. W rezultacie czytelnicy tego przekładu, tak zwanej Septuaginty, nie mieli wprawdzie wątpliwości, że zabicie dziecka poczętego jest wielkim złem, natomiast mogli uważać aborcję wczesną za zło stosunkowo mniejsze. Obserwujemy to już u Filona z Aleksandrii („De specialibus legibus” 3,108-109). Pod wpływem medycyny i filozofii antycznej określano też moment przejścia do uduchowienia i formy ludzkiej na 40 dni od poczęcia (por. Arystoteles, „O rodzeniu się zwierząt” 2,3, § 736b), przy czym rozwój dziewczynki uważano za wolniejszy. Oczywiście ten dzień nie ma w rozwoju płodowym specjalnego znaczenia, a cała teoria wynikła z powierzchowności ówczesnej medycyny. Dla szerszej opinii chrześcijańskiej miarodajne są normy prawne wydane przez synody. Synod zachodni w Elwirze (ok. 300 r.) dożywotnio odsunął kobiety winne aborcji od wspólnoty eucharystycznej. Wschodni synod w Ancyrze (314 r.) orzekł: Kobietom, które cudzołożąc poczęły w łonie i płód spędziły, oraz trudniącym się preparowaniem jadów uśmiercających dzieci, dawne postanowienie zabraniało przyjmowania Komunii do końca życia; więc zgodnie z tym się postępuje. W poszukiwaniu zaś środków bardziej łagodnych, postanowiliśmy, aby takowe odbywały dziesięcioletnią pokutę. Takie kary kościelne obowiązywały w przypadku zabójstwa. Komentuje to św. Bazyli w liście do Amfilocha (374 r., list 188,2): Kobieta, która rozmyślnie niszczy płód, podlega takiej karze, jak za zabójstwo. Nie do nas należy wnikliwe dochodzenie, czy płód był już ukształtowany, czy jeszcze bezkształtny. [...] Często bywa, że kobiety umierają przy podobnych zabiegach. Do tego dochodzi zniszczenie płodu, a to już drugie zabójstwo. Jeszcze bardziej stanowczy był św. Jan Chryzostom w dłuższym tekście z „Homilii do Listu do Rzymian” (24,4), w którym uznał aborcję za grzech cięższy nawet od morderstwa, gdyż łono matki, źródło życia, zamienia na miejsce śmierci. Jednocześnie krytykuje on antykoncepcję jako wyraz tej samej postawy odrzucenia potomstwa. Jak widać, starożytna tradycja chrześcijańska jednoznacznie odrzuca zabijanie dzieci poczętych. Jednomyślność Tradycji jest w katolicyzmie i prawosławiu normą wiary, cechą prawd należących do Objawienia Bożego. W encyklice Evangelium vitae (1995) Jan Paweł II mógł więc napisać: Bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze aktem głęboko niemoralnym. [...] Bezpośrednie przerwanie ciąży, to znaczy zamierzone jako cel czy jako środek, jest zawsze poważnym nieładem moralnym, gdyż jest dobrowolnym zabójstwem niewinnej istoty ludzkiej (57 i 65).
Michał Wojciechowski
Kasta zawodowych “europejczyków” Kto z polskich polityków i urzędników obejmuje stanowiska w instytucjach europejskich Coraz więcej ważnych decyzji dotyczących Polski zapada w Brukseli i Strasburgu. Świadczą o tym przykłady z ostatnich tygodni: negocjacje w sprawie budżetu Unii Europejskiej, zawieszenie przez Komisję Europejską wypłat pieniędzy na budowę dróg czy kolejne wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka – w sprawie rzekomych więzień CIA czy zbrodni katyńskiej. Decyzje te docierają do Polski i mają wpływ na nasze losy, ale czy wiemy, kto konkretnie za nimi stoi? I jaki udział w ich podejmowaniu mają przedstawiciele Polski? Na to ostatnie pytanie postaramy się odpowiedzieć, analizując skład polskiej kasty zawodowych “europejczyków”, czyli polityków i urzędników, którzy wybrali kariery w Unii Europejskiej i Radzie Europy.
Komisarze Najwyższe stanowisko, jakie dotąd zajmowali Polacy w Brukseli, to członek Komisji Europejskiej, czyli “unijnego rządu”. Od momentu wejścia Polski do UE w 2004 r. Polska miała dwoje komisarzy. Pierwszym – z rekomendacji rządu SLD – była Danuta Hübner, drugim - od 2009 r., jest Janusz Lewandowski, którego rekomendował premier Tusk. Danuta Hübner, która w latach 1970-1987 należała do PZPR i wywodzi się z ubeckiej rodziny, swoją karierę zawdzięcza lewicy: za pierwszych rządów SLD była wiceministrem przemysłu i handlu, potem stworzyła Komitet Integracji Europejskiej i kierowała Kancelarią Prezydenta Kwaśniewskiego, zaś po powrocie do władzy postkomunistów w 2001 r. ponownie stanęła na czele KIE, a następnie została ministrem ds. europejskich. W Komisji Europejskiej odpowiadała za politykę regionalną, a gdy skończyła się jej kadencja, została eurodeputowaną z warszawskiej listy PO. Nominacja jej następcy, Janusza Lewandowskiego, nie była zaskoczeniem, gdyż należy on do najbliższych współpracowników Donalda Tuska jeszcze od lat 80. Razem zakładali Kongres Liberalno-Demokratyczny, z ramienia którego Lewandowski dwukrotnie pełnił funkcję ministra przekształceń własnościowych (w latach 1991 i 1992-1993). W tym czasie jego resort sprzedał ponad 80 polskich przedsiębiorstw – najczęściej tych dobrze prosperujących – głównie kapitałowi zagranicznemu. Lewandowski wraz z innym gdańskim liberałem Janem Szomburgiem opracowali też Program Powszechnej Prywatyzacji, który rządowi Hanny Suchockiej udało się przeforsować wiosną 1993 r. dzięki wsparciu części posłów SLD. Program ten – który przyszło realizować już postkomunistom – zakończył się kompletnym fiaskiem: spośród 512 przedsiębiorstw zarządzanych przez Narodowe Fundusze Inwestycyjne większość zbankrutowała lub została sprzedana zagranicznym inwestorom, często po zaniżonych cenach. Mimo tych “osiągnięć” były minister dwukrotnie zostawał posłem na Sejm (z ramienia UW i PO), a w latach 2004-2009 zasiadał w Parlamencie Europejskim, by w końcu zostać komisarzem ds. budżetu.
Eurokraci O ile każdy kraj posiada jednego przedstawiciele w Komisji Europejskiej, to reguły powoływania niższych urzędników w Brukseli nie są już tak przejrzyste. Istnieją co prawda narodowe rozdzielniki, organizuje się konkursy, ale trudno nie zauważyć, że szanse na posady w Komisji Europejskiej mają tylko ci Polacy, którzy posiadają odpowiednie koneksje polityczne. Najwyższym tego typu urzędnikiem jest dzisiaj Jan Truszczyński – jeden z 37 dyrektorów generalnych Komisji Europejskiej, który kieruje Dyrekcją Generalną ds. Edukacji i Kultury. Truszczyński od 1972 r. pracował w MSZ i kilkakrotnie wyjeżdżał na placówki, m.in. do Hagi i Brukseli – zresztą nie tylko jako dyplomata, gdyż w oświadczeniu lustracyjnym przyznał się do współpracy z PRL-owskim wywiadem. W latach 1996-2001 był stałym przedstawicielem RP przy UE, po powrocie do kraju trafił do Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego, a niedługo potem został wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie SLD i jednocześnie głównym negocjatorem wejścia Polski do UE. W 2007 r. otrzymał pierwszą posadę w Brukseli – wicedyrektora w Dyrekcji Generalnej ds. Rozszerzenia Unii. Obecne stanowisko zajmuje od maja 2010 r. Kolejnym co do rangi polskim urzędnikiem w Komisji Europejskiej jest Jerzy Plewa – wicedyrektor generalny w Dyrekcji ds. Rolnictwa i Rozwoju Obszarów Wiejskich. Był on pierwszym Polakiem, który objął tak znaczące stanowisko w Brukseli (już w czerwcu 2006 r.), a wcześniej, w latach 1997-2004, był wiceministrem rolnictwa w kolejnych rządach lewicy i prawicy. I to on podczas negocjacji członkowskich zajmował się sprawami rolnymi. Rolnictwem przez wiele lat zajmował się także Władysław Piskorz, który od listopada 2006 r. jest szefem wydziału w Dyrekcji Generalnej ds. Polityki Regionalnej Komisji Europejskiej. Nietrudno zgadnąć, komu zawdzięcza ten awans, skoro w 1997 r. był zastępcą Danuty Hübner w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej, a następnie pracował w Stałym Przedstawicielstwie RP przy UE, czyli pod skrzydłami Jana Truszczyńskiego. Brał też udział w negocjacjach akcesyjnych dotyczących rolnictwa. Wśród 30 rzeczników prasowych Komisji Europejskiej od czerwca 2010 r. znajduje się Cezary Lewanowicz, który pracę w Brukseli rozpoczął już 10 lat temu – w serwisie prasowym Parlamentu Europejskiego. Zapewne nie bez znaczenia był fakt, iż wcześniej Lewanowicz był koordynatorem katedry cywilizacji europejskiej kierowanej przez prof. Bronisława Geremka w Kolegium Europejskim w Natolinie oraz dyrektorem Departamentu Informacji w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej (którego szefem był Jacek Saryusz-Wolski), a wcześniej – długoletnim korespondentem “Tygodnika Powszechnego” w Paryżu. Ogółem, według danych ze stycznia br., w Komisji Europejskiej pracuje 1183 polskich urzędników, w tym 461 na stanowiskach asystenckich, a 7 zajmuje najwyższe, dyrektorskie posady. Wśród tych ostatnich są zwykle protegowani tych, którzy już wcześniej zdobyli wysoką pozycję w Brukseli. Np. jednym z dyrektorów w Dyrekcji Generalnej ds. Sprawiedliwości jest od lipca 2009 r. Marta Cygan, wcześniej wiceszefowa gabinetu komisarz Danuty Hübner. Warto dodać, że pensje urzędników KE wahają się od 2,3 do 16 tys. euro brutto. Ale Komisja Europejska to nie jedyna instytucja unijna, w której pracują Polacy. Obok niej istnieje Rada Unii Europejskiej, która ma za zadanie “ułatwiać państwom członkowskim i prezydencji dochodzenie do wspólnego stanowiska i zapewniać ciągłość przy zmieniających się co pół roku prezydencjach”. Tak tłumaczył istnienie tej instytucji Jarosław Pietras, od lipca 2008 r. pełniący funkcję dyrektora generalnego w Sekretariacie Generalnym Rady UE. Do tego stanowiska przygotowywał się bardzo długo jako wiceszef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej w latach 1997-2004, czyli w rządach zarówno prawicy, jak i lewicy (był zastępcą m.in. Jacka Saryusza-Wolskiego i Danuty Hübner), w okresie rządów Marka Belki był sekretarzem KIE, zaś premier Marcinkiewicz mianował go wiceministrem finansów – ale po kilku miesiącach Pietras zrezygnował. Najnowszym “osiągnięciem” polityki personalnej polskiego MSZ jest powołanie w styczniu br. Jerzego Pomianowskiego na stanowisko dyrektora wykonawczego Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji. Pomianowski od 1991 r. pracował w MSZ, gdzie kierował Departamentem Afryki, Azji, Australii i Oceanii, w latach 1997-2002 był ambasadorem w Japonii, później zajmował mniej znaczące stanowiska w dyplomacji i dopiero w połowie 2011 r. Radosław Sikorski powołał go na jednego ze swoich wiceministrów.
Unijna dyplomacja Na mocy traktatu lizbońskiego od 2009 r. tworzona jest Europejska Służba Działań Zewnętrznych (ESDZ), czyli unijna dyplomacja, która ma działać równolegle z dyplomacjami poszczególnych krajów UE. Na jej czele stoi Catherine Ashton, u boku której pracuje już kilku polskich urzędników. Jednym z zastępców pani Ashton jest Maciej Popowski, od 1991 r. związany z polskim MSZ, gdzie u boku ministrów Geremka i Bartoszewskiego kierował Departamentem ds. Unii Europejskiej. Brał też udział w negocjowaniu traktatu akcesyjnego, następnie został przewodniczącym polskiej delegacji przy UE i delegatem do unijnego Komitetu Politycznego i Bezpieczeństwa. W 2008 r. dołączył do składu Komisji Europejskiej jako dyrektor w Dyrekcji ds. Rozwoju, ale gdy przewodniczącym Parlamentu Europejskiego został Jerzy Buzek, Popowski przeszedł na stanowisko szefa jego gabinetu. W listopadzie ub.r. głównym doradcą pani Ashton i jej specjalnym wysłannikiem ds. nierozprzestrzeniania broni oraz rozbrojenia został Jacek Bylica, absolwent Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO), ale także jednej z uczelni w Bostonie. Pracę w MSZ rozpoczął w 1988 r., przez kilka lat pracował w ambasadzie RP w Pekinie, a następnie w centrali resortu, gdzie latach 2001-2003 kierował sekretariatem ministra Włodzimierza Cimoszewicza. Potem został ambasadorem przy ONZ i OBWE w Wiedniu, a w 2008 r. szefem Centrum Nierozprzestrzeniania Broni Masowego Rażenia NATO w Brukseli. Wśród powoływanych od 2010 r. ambasadorów UE w różnych krajach świata nie ma dotąd zbyt wielu Polaków. Pierwszymi byli Tomasz Kozłowski (w Korei Południowej) i Joanna Wronecka (w Jordanii). W ubiegłym roku dołączyli do nich Adam Kułach (w Arabii Saudyjskiej) i Jan Tombiński (na Ukrainie). Wszyscy mają za sobą wieloletnią pracę w polskim MSZ. Kozłowski i Kułach to absolwenci MGIMO – pierwszy był ambasadorem RP w Pakistanie (2001-2003), a drugi w Arabii Saudyjskiej (2004-2010). Wronecka była ambasadorem w Egipcie (1999-2003) i Maroku (2005-2010), a w przerwie między tymi placówkami kierowała sekretariatem ministra Cimoszewicza, zaś Tombiński zdążył być już ambasadorem RP w Słowenii (1996-1998), Francji (2001-2006) i w Brukseli przy UE (2007-2012).
Parlament Europejski Jedynym pozorem demokracji ogólnoeuropejskiej jest Parlament Europejski, obradujący na zmianę w Brukseli i Strasburgu. Pozorem – gdyż eurodeputowani wybierani w krajach członkowskich nie mogą nawet tworzyć klubów narodowych, lecz grupują się w ponadnarodowych frakcjach, z których w praktyce liczą się tylko dwie największe: chadecy i socjaliści. A w nich kluczowe znaczenie posiadają niemieccy chadecy i socjaldemokraci. Eurodeputowani z mniejszych państw są więc w rzeczywistości marionetkami w rękach liderów CDU i SPD. Oczywiście marionetkami dobrze opłacanymi – ich miesięczne zarobki sięgają 33 tys. zł. Szczególnie wyraźnie widać to w przypadku polskich europarlamentarzystów, z których większość (25 z PO i 4 z PSL – łącznie 29 na 51) należy do Grupy Europejskiej Partii Ludowej, czyli frakcji chadeckiej, a 7 wybranych z list SLD – do Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów, czyli frakcji socjalistycznej. Pozostałych 15 eurodeputowanych grupuje się w dwóch mało znaczących frakcjach: Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (11 z PiS i PJN) oraz Europy Wolności i Demokracji (4 z Solidarnej Polski). Część z tych polityków zasiada w Brukseli już drugą kadencję, od 2004 r., i zapewne będzie startować w następnych wyborach. Najbardziej znanym jest Jerzy Buzek, w latach 2009-2012 pełniący tyleż eksponowaną, co mało znaczącą funkcję przewodniczącego PE. Niedawno prezydent Komorowski odznaczył go Orderem Orła Białego, a Donald Tusk zamierza uczynić go liderem listy PO w przyszłorocznych eurowyborach. Tymczasem Buzek to niewątpliwie najgorszy premier III RP, który swoim nazwiskiem sygnował cztery, a właściwie pięć fatalnych reform (utworzenie: OFE, kas chorych, gimnazjów i powiatów oraz podział PKP na liczne spółki). Za jego rządów sprzedano też największą i najbardziej wartościową część majątku narodowego w ręce obcego kapitału (m.in. banki, PZU, TP SA), a polska gospodarka przeżyła pierwszy wielki kryzys po upadku komunizmu, co zaowocowało gigantyczną dziurą budżetową. Drugą ważną postacią w brukselskiej drużynie Platformy jest Jacek Saryusz-Wolski, wieloletni pracownik Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie dopiero w 1981 r. oddał legitymację PZPR. W latach 1991-1996 był on pełnomocnikiem kolejnych rządów ds. integracji europejskiej, a w gabinecie Buzka został sekretarzem Komitetu Integracji Europejskiej. Po zakończeniu kariery rządowej stanął na czele Centrum Europejskiego Natolin, które całkiem nieźle urządziło się za państwowe pieniądze przekazane przez… ministra Saryusza-Wolskiego pod koniec rządów Buzka. Zawodową “europejką” jest też inna eurodeputowana PO, Róża Thun, córka zmarłego niedawno prof. Jacka Woźniakowskiego, czołowej postaci krakowskiej “katolewicy”, i siostra Henryka Woźniakowskiego, dyrektora wydawnictwa “Znak”. Lata 80. spędziła w Niemczech, gdzie wyszła za mąż za niemieckiego arystokratę, a po powrocie do Polski w 1992 r. stanęła na czele Fundacji im. Roberta Schumana, założonej przez Tadeusza Mazowieckiego i Piotra Nowinę-Konopkę w celu propagowania integracji europejskiej. Równocześnie zasiadała we władzach UD i UW. W 2005 r. została dyrektorem Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, a po 4 latach przeszła do PE. Wśród eurodeputowanych PO znajdują się również starzy znajomi Donalda Tuska jeszcze z czasów KLD (Jacek Protasiewicz, Filip Kaczmarek, Krzysztof Lisek), uciekinierzy z innych partii (Paweł Zalewski, który przeszedł długą drogę od UD, przez drobne ugrupowania konserwatywne i PiS, gdzie był wiceprezesem, do PO), a także “celebryci” wybrani tylko ze względu na głośne nazwisko (Tadeusz Zwiefka, Jarosław Wałęsa). Natomiast w reprezentacji PSL najważniejszymi postaciami są były wicepremier Jarosław Kalinowski oraz jego zastępca z resortu rolnictwa Czesław Siekierski – obaj osobiście odpowiadają za efekt negocjacji akcesyjnych dotyczących rolnictwa, w tym za wysokość dopłat bezpośrednich.
Rada Europy Instytucją często myloną z Unią Europejską jest Rada Europy. Powstała ona w 1949 r. i skupia obecnie 47 państw, czyli znacznie więcej niż należy do UE. Ale jej rola jest ograniczona, gdyż Rada zajmuje się przede wszystkim ochroną praw człowieka, promocją demokracji i współpracą w dziedzinie kultury. Tutaj stanowisk do obsadzenia jest znacznie mniej niż w Brukseli (siedzibą Rady Europy jest Strasburg), co nie znaczy, że nie są nimi zainteresowani polscy politycy. Wprawdzie w 2009 r. rekomendowany przez rząd Tuska były premier Włodzimierz Cimoszewicz sromotnie przegrał batalię o stanowisko sekretarza generalnego Rady Europy z przedstawicielem Norwegii, ale w przyszłym roku znów będzie się rozstrzygać walka o ten urząd, którego nie pełnił dotąd żaden polityk z postkomunistycznej części kontynentu. Najważniejszym organem Rady Europy jest Zgromadzenie Parlamentarne, które składa się z przedstawicieli parlamentów narodowych. Pierwszym przewodniczącym polskiej delegacji na początku lat 90. był senator Andrzej Wielowieyski z UD, ale prawdziwym weteranem Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy jest poseł Tadeusz Iwiński z SLD, zasiadający tam od 20 lat. Obecnie polską delegacją (liczącą 12 członków i 12 zastępców) kieruje poseł Andrzej Halicki z PO. Natomiast funkcję sekretarza generalnego ZPRE pełni Wojciech Sawicki i jest to jedna z najważniejszych posad w Radzie Europy. Sawicki od najmłodszych lat związany był z warszawskim Klubem Inteligencji Katolickiej (który zakładał jeszcze jego ojciec), gdzie w latach 80. był wiceprezesem i skarbnikiem. Gdy w 1989 r. na czele Senatu I kadencji stanęli luminarze KIK (marszałkiem został prezes Klubu Andrzej Stelmachowski, wicemarszałkiem – wiceprezes Andrzej Wielowieyski), Sawicki otrzymał stanowisko szefa Kancelarii Senatu. Gdy utracił je w 1996 r., wyjechał do Strasburga, gdzie został wiceszefem Kancelarii Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, 10 lat później – zastępcą sekretarza generalnego ZPRE, a w 2011 r. – sekretarzem generalnym. Ale najbardziej znana instytucja Rady Europy to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, do którego może się odwołać każdy obywatel kraju członkowskiego. Zasiada w nim 47 sędziów – po jednym z każdego państwa. Polskę reprezentowało dotąd kolejno trzech sędziów: w latach 1992-2002 prof. Jerzy Makarczyk (wiceminister spraw zagranicznych u boku Krzysztofa Skubiszewskiego), w latach 2002-2012 prof. Lech Garlicki (wieloletni sędzia Trybunału Konstytucyjnego, młodszy brat znanego historyka, prof. Andrzeja Garlickiego), zaś od listopada ub.r. prof. Krzysztof Wojtyczek z UJ (od 1998 r. pracował w Biurze Trybunału Konstytucyjnego). Także w ubiegłym roku posadę wicegubernatora Banku Rozwoju Rady Europy objął Mikołaj Dowgielewicz. Wcześniej był sekretarzem Komitetu Integracji Europejskiej i pełnomocnikiem rządu Tuska ds. polskiej prezydencji w UE, a od 2010 r. sekretarzem stanu ds. europejskich w MSZ. Początki kariery zawdzięcza Bronisławowi Geremkowi, którego był asystentem i doradcą, a przy okazji działaczem młodzieżówki UW. W 2003 r. Dowgielewicz został doradcą przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Pata Coxa, a rok później objął stanowisko jednego z rzeczników prasowych Komisji Europejskiej. Paweł Siergiejczyk
Tusk nie wie co podpisał w pakcie fiskalnym
1. Jeżeli dziennikarze zachowują się choć odrobinę profesjonalnie i zdecydują się na konferencji prasowej zadawać premierowi Tuskowi, konkretne pytania dotyczące omawianych na niej zagadnień, to wtedy jak na dłoni możemy zobaczyć jak „kompetentnego” mamy szefa rządu. Z reguły jednak na konferencjach prasowych premier Tusk bawi się z dziennikarzami w kotka i myszkę, odpowiada na niezadawane pytania, albo unika odpowiedzi na te niewygodne, żartuje, dowcipkuje, można powiedzieć, że przez te 5,5 roku rządzenia owinął większość z nich wokół swojego małego palca. Bywają jednak coraz częściej takie konferencje na których dobrze merytorycznie przygotowany dziennikarz, potrafi zagonić premiera Tuska w przysłowiowy kozi róg. Parę razy zrobili to dziennikarze Gazety Polskiej Codziennie, stąd teraz prowadzący te konferencje rzecznik rządu Paweł Graś stara się nie dopuszczać ich do głosu albo ograniczać ilość pytań które mogą zadać.
2. W poprzednim tygodniu taką „odważną” dziennikarką postanowiła zostać przedstawicielka zaprzyjaźnionej przecież z premierem stacji TVN CNBC i zadała szefowi rządu dwa precyzyjne pytania związane z tekstem właśnie przyjętej przez koalicję Platforma-PSL, ustawy ratyfikującej pakt fiskalny. Jedno z nich dotyczyło obowiązku wprowadzenia do prawa krajowego rangi konstytucyjnej, reguły zrównoważonego budżetu (z maksymalnym deficytem strukturalnym nie wyższym niż 0,5% PKB). W pakcie znajduje się sformułowanie, że trzeba to zrobić w ciągu roku i w związku chodziło o ustalenie, czy chodzi o rok od ratyfikacji go w Polsce, od 1 stycznia 2013, czy od wejścia do strefy euro. Drugie pytanie dotyczyło z kolei kar jakie przyjdzie nam płacić jeżeli nie będziemy przestrzegali reguły zrównoważonego budżetu. Dziennikarka ustaliła, że na stronach ministerstwa finansów znajduje się prognoza, że poziom deficytu przewidziany w pakcie, najwcześniej możemy osiągnąć w 2015 roku, a więc pytanie dotyczyło tego czy reguły paktu przyjmiemy wcześniej czy dopiero w momencie wejścia do strefy euro.
3. Na pierwsze pytanie premier Tusk nie odpowiedział, przyznał, że nie zna tej odpowiedzi, na drugie także nie udzielił odpowiedzi, twierdził że ją zna ale pytanie miało zbyt skomplikowaną strukturę i dlatego na nie nie odpowie. Przypomnijmy dla porządku, że pakt fiskalny jest omawiany w Polsce już od blisko roku, sam premier Tusk podpisał go w Brukseli w marcu 2012 roku, rząd zajmował się nim w październiku i listopadzie, później był procedowany w Sejmie, a ponieważ od początku budził kontrowersje i mnóstwo wątpliwości, więc publikacji na ten temat mniej lub bardziej naukowych jest co niemiara. Trudno wręcz sobie wyobrazić, żeby wynikające z paktu różnego rodzaju zobowiązania, które kraj ratyfikujący na siebie przyjmuje, nie były omawiane szczegółowo choćby na posiedzeniu Rady Ministrów, która ten pakt akceptowała.
4. Po zapoznaniu się się z przebiegiem wspomnianej konferencji prasowej jestem przekonany, że gdyby zadać premierowi Tuskowi zupełnie podstawowe pytania szczególnie jeżeli chodzi o jego skutki dla polityki fiskalnej i gospodarczej naszego kraju, to skala kompromitacji szefa rządu byłaby jeszcze większa. Tusk nie ma bowiem pojęcia jak nasz kraj może realizować strategię doganiania (2-3 krotnie szybszego rozwoju, niż rozwinięte kraje UE), przy tak poważnych ograniczeniach budżetowych, które narzuca pakt fiskalny. Nie ma również pojęcia jakie skutki dla naszego systemu podatkowego, może przynieść konieczność skoordynowania ex ante przez Radę i Komisję zasadniczych reform polityki gospodarczej w Polsce (Niemcy i Francja przy pomocy paktu chcą wyrównania stawek podatku dochodowego od firm, żeby utrudnić prowadzenie przez kraje Europy Środkowo-Wschodniej konkurencji podatkowej). Przykre to wszystko, ale niestety prawdziwe. Rządzi Polską nieodpowiedzialny człowiek. Kuźmiuk
Gwiazdowski Stypendium demograficzne to socjalizm Ziemkiewicz „w połączeniu z ciśnieniem geopolitycznym, sprawia, że długofalowo III RP ma przed sobą tylko dwie możliwości: gruntowną przebudowę albo rekolonizację. „.....”Na pokrycie profitów uzyskiwanych przez postkolonialne elity złożyć się muszą masy. To skłania je do tym bardziej usilnego rabowania folwarku, aby wyjść na swoje. Powstaje szczególne sprzężenie w rozszabrowywaniu państwa − masy zamiast wymagać od elit, by przestały kraść, wymagają raczej, by nie przeszkadzały kraść „ludziom”. Popularność hasła walki z korupcją kończy się tam, gdzie walka ta odebrana jest jako zagrożenie dla codziennego wyłudzania świadczeń czy osiągania nielegalnych dochodów przez szarych obywateli”......”Prof. Witold Kieżun w jednej ze swych książek pisał, że gdy po wieloletniej pracy w programie pomocowym ONZ dla państw afrykańskich wrócił do wolnej już Polski, uderzyło go podobieństwo III RP do postkolonialnych państw, w których spędził ostatnie lata „.....”Jednym jest deformacja elit, drugim deformacja mas. Wspólną przyczyną obydwu jest fakt, iż państwo budowane przez siłę obcą dla utrzymania panowania nad podbitym krajem, eksploatacji jego zasobów i narzucania swojej cywilizacji jest czymś zasadniczo odmiennym od państwa stworzonego przez mieszkańców danego kraju dla siebie samych. Elita nie wyrasta tu w naturalny sposób ze społeczeństwa, nie formuje się z najlepszych, ale wyznaczona jest przez kolonizatora − okupanta, zaborcę etc. − z miejscowych kolaborantów. Zamiast „elitą narodu” jest „elitą przeciwko narodowi „......”Otóż jesteśmy krajem postkolonialnym, w którym zmiana metropolii dokonała się w sposób osobliwy. Elity PRL zbudowanego przez górujących nad Polakami siłą, ale nieimponujących im Rosjan, entuzjastycznie przyjęły ofertę złożoną im przez „magdalenkową” część „Solidarności” − pozostawiamy stary układ i stare hierarchie, ale zamiast ZSRS będzie teraz Europa, zamiast idei Marksa i Lenina − ogólnie rozumiany europejski liberalny humanizm „...(źródło)
Gwiazdowski”Stypendium socjalistyczne to kosztowny socjalizm „ Ten model socjalizmu jest nie do utrzymania. Z drugiej strony żaden model kapitalistyczny nie jest do wcielenia w życie w społeczeństwie demokratycznym, w którym większość obywateli korzysta z transferów socjalnych. „.....”Premier Waldemar Pawlak: „Emerytury będą głodowe. O ile w ogóle będą”. I zachęcili: „róbcie dzieci, a my będziemy zabierać Wam mniej pieniędzy, żebyście mogli je wychować.” „.....”rozerwaliśmy związek przyczynowo-skutkowy między posiadaniem dzieci i bezpieczeństwem na starość. On co prawda obiektywnie istnieje, ale go nie dostrzegamy, bo politycy wmówili nam, że to państwo się o nas zatroszczy – zapewni nam „godziwą emeryturę” i „bezpłatną opiekę medyczną”. No to po co nam dzieci? „.....”Po czwarte, zabieramy młodym ludziom tyle, że ich na wychowywanie dzieci nie stać. „.....”Średnie wynagrodzenie brutto wynosi obecnie coś około 3.600 zł. Nie interesuje ono ani pracownika, ani pracodawcy. Interesuje jedynie GUS i rachubę płac. Dlatego – jak usłyszałem niedawno od jednego z dziennikarzy – podawanie jego wysokości przypomina nieco podawanie długości członka razem z kręgosłupem.Od 3.600 trzeba odjąć 351 zł i 36 gr. składki emerytalnej, 54 zł składki rentowej, 88 zł 20 gr. składki chorobowej, 279 zł 58 gr. składki zdrowotnej (NFZ), i 252 zł zaliczki na PIT. A pracodawca musi jeszcze zapłacić 654 zł i 84 gr. składki na ZUS i 91 zł i 80 gr. składki na Fundusz Pracy i Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Łącznie pracodawca wydaje na pracownika 4.346 zł i 64 gr., a pracownik otrzymuje 2.574 zł i 86 gr. Różnica wynosi 1.771 zł i 78 gr. Prawie tyle ile „stypendium demograficzne” na dwójkę dzieci!”.....(źródło)
Rozumowanie Gwiazdowskiego idzie w tym samym kierunku co moje przedstawione w tekście „ Rybiński robi z Kaczyńskiego „pożytecznego idiotę” „Propozycja Rybińskiego jest bardzo niebezpieczna dla Polski i całego polskiego społeczeństwa. Utrwali i pogłębi patologiczny model socjalistycznego , kolonialnego społeczeństwa . I tutaj warto zastanowić się nad opinią Ziemkiewicza „ Otóż jesteśmy krajem postkolonialnym,”..” deformacja elit, drugim deformacja mas”... Propozycja Rybińskiego idzie w kierunku deformacji, demoralizacji mas. Zniszczenia konserwatywnej rodziny i zmuszenie Polaków do życia w rodzinach socjalistycznych . Rozpad rodziny , samotna matka, brak ojca , kalejdoskop konkubentów , pozostawienie dzieci na łaskę totalitarnego państwa . Tylko na bazie takiego , socjalistycznego modelu rodziny można zbudować trwałe państwo totalitarne . Tylko pozbawione normalnej konserwatywnej rodziny masy można swobodnie , bez obawy buntu eksploatować . Ziemkiewicz tak to ujął „Na pokrycie profitów uzyskiwanych przez postkolonialne elity złożyć się muszą masy. Postępujące upodlenie Polaków przez kastę socjalistycznych panów najlepiej ilustruje tekst dotyczący zarządzania przestojami zdrowotnymi w pracy polskiego chłopstwa pańszczyźnianego.' W tym samym czasie ZUS skontrolował 620 tys. osób pobierających zasiłki”...”Nowy system elektroniczny pozwoli ZUS błyskawicznie sprawdzić, czy pracownik nie symuluje choroby „....” Lekarz prześle bowiem online informacje o zwolnieniu do ZUS i pracodawcy jeszcze podczas pobytu pacjenta w gabinecie II Komuna jest państwem, które żyje z wynajmu chłopstwa pańszczyźnianego , najlepiej zagranicznym koncernom , za co dostaje haracz w postaci podatku dochodowego i ZUS od każdego takiego wynajętego chłopa . Zdrowotne przestoje w pracy Polaka pozbawiają II Komunę dochodów z jego pracy. Dlatego państwowy aparat represji i psychologicznego terroru w jaki przekształca się ZUS dokonał w tamtym roku 620 tysięcy najść na Polaków i ich domy . II Komuna ściśle współpracuje z kolonialnymi koncernami w eksploatacji Polaków. Polacy zgadzają się na przymusowe ubezpieczenia społeczne upodlili się sprowadzili do roli niewolników na plantacji . To właściciel dba o zdrowie i on kontroluje , czy mają iść do roboty .To właściciel plantacji, czyli w tym wypadku nomenklatura II Komuny decyduje czy w ogóle leczyć prola , jakim lekarstwami i jakim metodami Bo proces „niewolniczenia” Polków rozpoczął się wywłaszczenia ich podatkami i ZUS z ich pracy . To zrobiło ich bezbronnymi wobec socjalistycznego, niewolniczego systemu „W tym samym czasie ZUS skontrolował 620 tys. osób pobierających zasiłki i zakwestionował wypłaty w prawie co dziesiątym przypadku. „...”Nowy system elektroniczny pozwoli ZUS błyskawicznie sprawdzić, czy pracownik nie symuluje choroby .Od przyszłego roku szykuje się rewolucja w udzielaniu zwolnień lekarskich. Papierowe blankiety zostaną zastąpione przez elektroniczny system.Dzięki niemu lekarz będzie miał informację na temat dotychczasowych absencji chorobowych pacjenta, a jego pracodawca i ZUS otrzymają informację o zwolnieniu tuż po jego wystawieniu. Lekarz prześle bowiem online informacje o zwolnieniu do ZUS i pracodawcy jeszcze podczas pobytu pacjenta w gabinecie.– Nowy system pozwoli przede wszystkim na kontrolowanie krótkich zwolnień lekarskich – zachwala Władysław Kosiniak-Kamysz, mi „...(więcej )
Jan Maria Jackowski „ratyfikacji paktu fiskalnego. Stanowi on kolejny krok na pokrętnej drodze przekształcenia Unii Europejskiej w superpaństwo federacyjne kontrolowane przez Berlin. Ten napisany pod dyktando Niemiec dokument umiędzynarodawia nasze finanse publiczne. Nikt – jeżeli mamy utrzymać jakąś formę suwerenności – nie może podważać prawa Polaków do wolnego decydowania o tym, na co pójdą pieniądze zebrane z naszych podatków.”.....”Polska przekazała do Brukseli kompetencje w sprawach: przeglądu uzgodnień w zakresie ustalania wynagrodzeń i mechanizmów indeksacji, koordynacji polityki podatkowej, dostosowania systemu emerytalnego. „....”Nadgorliwość i uległość ekipy obecnego premiera wobec Brukseli i Berlina poraża i przypomina niechlubne karty z naszej historii, gdy część elit wysługiwała się obcym. „....”Minister nauki i szkolnictwa wyższego bez ogródek wyjaśniła, kogo będzie ścigał opresyjny aparat państwa pod hasłem walki z „językiem nienawiści” …...”Niedawno wysłała list do rektorów wyższych uczelni w Polsce zatytułowany „Sumienność i sumienie naukowca”.Oto charakterystyczny fragment pokazujący styl tej propagandowej nowomowy: „Od czasu do czasu w salach wykładowych zjawiają się jednak apostołowie rozmaitych prawd objawionych(…) twierdzący, że ojciec Rydzyk jest fundamentem demokracji w Polsce”.Barbara Kudrycka w przeszłości należała do PZPR. Przypomnijmy, że była to formacja odpowiedzialna za zbrodnie i zniewolenie Polski, która przymusem i siłą propagowała „naukowy światopogląd”, czyli ateizm. „.....(źródło )
„Od tego weekendu w państwach należących do Unii Europejskiej wprowadzono restrykcyjne prawo delegalizujące setki naturalnych ziół leczniczych używanych na naszym kontynencie od pokoleń. Według brukselskiego reżimu celem jest ochrona konsumentów przed potencjalnie niebezpiecznymi dla zdrowia „tradycyjnymi” medykamentami. „.....”Komentarz: Już od dłuższego czasu do niektórych mieszkańców Europy zaczyna docierać, że żyjemy w ustroju podobnym do tego z lat trzydziestych w Niemczech i de facto Unia Europejska zaczyna być sukcesorem projektu zjednoczeniowego podjętego w latach czterdziestych. Do tłumaczenia swoich posunięć stosowana jest zmasowana propaganda udoskonalona przez lata wersja propagandy pewnego niemieckiego doktora Josefa. Różnica polega tylko na tym, że podboje militarne zastąpiono podbojami gospodarczymi. Poziom zamordyzmu jednak ciągle wzrasta i oczywiście każde kolejne spętanie obywateli uzasadniane jest ich dobrem.”...(źródło ) Marek Mojsiewicz
Koryto i zalecenia służb Dziwię się zdumionym objęciem przez Kwaśniewskiego patronatu nad próbą jednoczenia szeroko rozumianej lewicy. Bawi mnie nazywanie tworu w którym ugrupowanie RP wraz z jej cyrkowym apostatą Palikotem odegrać ma wiodącą rolę centrolewicą. Wszelkie poglądy głoszone przez to ostatnie ugrupowanie to przecież lewica czerwieńsza od pomidora. Hasłowo. Podobnie jak bawi mnie wspólne zdjęcie trzech błaznów(Kwaśniewski, Siwiec Palikot), którzy zyskali spory rozgłos przy okazji różnych happeningów: występy Palikota pamiętamy na świeżo. Siwiec zasłynął z błazeńskiego całowania ziemi jako parodii powitań Jana Pawła II. Sam Kwaśniewski niechlubnie zajmował wysokie miejsce w popularności filmów ze swoim udziałem: relacji z otwarcia cmentarza polskich ofiar zbrodni stalinowskich w Piatichtkach podczas którego był tak pijany, ze ledwo trzymał się na nogach i wykładu n Ukrainie. Tam również trzeźwością nie grzeszył. To kawiorowa Lewica: Kwaśniewski z dziesiątkami tysiącami dochodu miesięcznie i dożywotnią ochroną BOR oraz apanażami z SP.Kalisz - celebryta salonowy w Jaguarze, Siwiec ciągle na dorobku i Palikot, który swoje państwo oszwabia kombinacjami finansowymi prowadzonymi za granicą. Wszyscy wykreowani medialnie na autorytety. Kalisz pełnić ma dodatkowo rolę dyżurnego strażaka, którego rolą będzie łagodzenie wizerunku pozostałych. Nie na darmo jest pupilkiem mediów od lat. Dziennikarze zdają się nie pamiętać, że ów milusiński Rysiu rodzinie porwanego Krzysztofa Olewnika argumentował jako minister sprawiedliwości, że kradzieże samochodów policyjnych z aktami sprawy to rzecz zwyczajna w Warszawie. Od kilku tygodni trwa akcja medialnej reanimacji w TVP Józefa Oleksego. Po zapowiedziach włączenia się do grupy Euro plus także Cimoszewicza zapewne czekają nas relacje z Puszczy Białowieskiej. Projekt Europa plus nazywany projektem Palikota dla mnie jest starannie zaplanowanym działaniem osób związanych z pałacem prezydenckim (nie tylko przez lewicowych doradców Komorowskiego! I jego kolegę Palikota) oraz różnych pupilków służb, które zdecydowały się na wycofanie poparcia dla Tuska. Skąd to przekonanie? Choćby z zestawienia dwóch wypowiedzi: „Totalny prawicowy przechył niszczy świadomość Polaków. Platforma Obywatelska abdykowała, oddaje władzę i ulega dezintegracji. Powstaje przestrzeń, którą trzeba wykorzystać. Aleksander Kwaśniewski jest zagrożeniem dla Donalda Tuska, ale nie chce wracać do czynnego uprawiania polityki, nie chce też startować w wyborach do PE. Zobaczymy, co ja zrobię ze swoim poparciem” – mówi Ryszard Kalisz, drugi po Aleksandrze Kwaśniewskim najpopularniejszy polityk lewicy w Kontrwywiadzie RMF FM.” Druga to wypowiedź współzałożyciela PO Olechowskiego „„Były szef MSZ i resortu finansów chwalił jednak postawę Kwaśniewskiego. – Jestem pod wrażeniem jego determinacji. On ma w Polsce bardzo dobrą reputację i pozycję, wielu miało nadzieję, że zrobi jakiś ruch i zrobił. A ja trzymam za to kciuki – podkreślił.” O gejzerze emocji służb pod kołderką możemy się przekonać także czytając ostatni wpis Przemka Wojciechowskiego dokonany przy okazji nieatrakcyjnej pozornie informacji prokuratury o prawdopodobnym wycofaniu zarzutów dot. tajnych więzień CIA W Polsce przeciwko innemu pupilkowi(do czasu) lewej strony politycznej panu Siemiątkowskiemu. Wojciechowski pisze: „Po drugiej stronie miał jednak nie tylko polityków, ale profesjonalistów - świetnie wyszkolonych oficerów realizujących konkretne zadania. Wśród nich była jedna z najbardziej obiecujących postaci życia publicznego z lewej strony sceny politycznej. Człowiek ten swoją przygodę ze służbą wywiadu rozpoczął jeszcze na studiach. Był inteligentny i perspektywiczny. Podróżował po świecie, kształcił się. Początkowo angażowany był do małych spraw, powoli chłonął tajniki wiedzy operacyjnej. Stopniowo piął się po szczeblach kariery. Jego usytuowanie w sferze żywotnych interesów Polski dawało kontrolę jego protektorom nad tymi właśnie interesami. W pewnym momencie uznano (przyszła taka konieczność?), źe może wejść na dużą scenę. Wcześniej jednak formalność, ale konieczna: Oświadczenie lustracyjne. Góra zapytuje więc AW, czy w archiwach znajdują się materiały mogące zakwestionować oświadczenie, które nasz bohater za chwilę złoży. Pyta, choć wie. Kwerenda. Komplet dokumentów ląduje na biurku Siemiątkowskiego. Papiery nie budzą wątpliwości. Wieloletnia służba, zadania, osiągnięcia. Słowem - prymus. I tu zaczyna się highway to hell ministra S. Grzeszy pychą. Chce rozegrać partię po swojemu. Uwierzył we własną siłę.” Jestem póki co przekonana, że Kwaśniewski objął patronat medialny nad tworzeniem list, sam nie zmierzając rezygnować z niesłychanie komfortowego(także finansowo) życia pod szyldem byłego prezydenta Polski. Czyli nie zamierza poddawać się weryfikacji wyborczej Polaków … On będzie jedynie lobbował na rzecz listy. Chyba, że ktoś powie mu, że nie ma wyboru. Bo ma rację Wojciechowski. Jak dotąd wszyscy, którym wydawało się ze są wystarczająco silni nagle wyciągano z jakiejś szafy informacje, które mocno burzyły tą pewność. Z drugiej strony mamy mobilizację w PO. Jeszcze niedawno szefostwo partii podkreślało pełna swobodę wyznaniową swoich prawicowych członków: „Kidawa Błońska 11maja, 2012 Jeśli zaś sprawa dotyczy kwestii światopoglądowych, to w naszym ugrupowaniu nigdy nie było dyscypliny klubowej, każdy głosuje według własnego sumienia.”W październiku 2012 "Powinnyśmy pozostawić ludziom wybór w tak dramatycznych sytuacjach" - mówi z kolei Małgorzata Kidawa-Błońska.”. Dwa dni temu: - Premier powiedział, że partia ma być jednością i że może w niej być tylko jeden przywódca. Nie może być też frakcji. Związki partnerskie to pretekst - tłumaczy Małgorzata Kidawa-Błońska. Tusk postawił swoich konserwatystów pod ścianą. Różne zrzutki lewicowe, które także zasilały szeregi PO – mogą zagrozić Tuskowi z lewej flanki wspierając inicjatywę centrolewicy. I ten argument może zagłuszyć skutecznie (często pozorowane) wyrzuty sumienia tzw. konserwatystów. Przy okazji tych gierek to my Polacy, coraz mocniej jesteśmy brani „za mordę”.
http://tvp.info/informacje/polska/kwasniewski-doradza-prezydentowi/3285674
http://niezalezna.pl/37990-nowe-polityczne-zaplecze-komorowskiego
http://lewica24.pl/polska/2505-drugie-spotkanie-europa-plus-belka-postuluje-inwestycje.html
http://www.polskatimes.pl/artykul/572327,kidawa-blonska-gowin-premierem-kazdy-moze-marzyc-o-czym-chce,id,t.html
http://www.rmf24.pl/wideo/video,vId,884108
http://www.youtube.com/watch?v=VsWCmqQ4U6A
http://www.youtube.com/watch?NR=1&v=tHDgHJ2kgj8&feature=endscreen
http://niezalezna.pl/18050-jak-walczyc-z-chandra-kalisz-pije-i-jedzie
http://niezalezna.pl/38760-gry-kwasniewskiego
http://tvp.info/informacje/polska/inicjatywa-kwasniewskiego-to-jeszcze-nie-centrolewica/10200383
1MAUD/Malgorzata Puternicka
Obozy koncentracyjne powinny być polskie Im bardziej Polska sprzeciwia się np. obecnej niemieckiej dominacji w Europie, im bardziej broni polskich tradycji, im częściej przypomina postacie takie jak „Inka” Danuta Siedzikówna, tym bardziej jest podejrzana i niebezpieczna. Myślę, że wielu tych, którzy usiłują przypomnieć los polskich Żydów – a także nikczemne zachowanie niektórych Polaków – mają, nie tylko we własnym mniemaniu, szlachetne intencje. Chcą upomnieć się o pamięć o niewinnie pomordowanych i przez długie lata w Polsce zapomnianych. Na pewno też zbyt mało pisano i mówiono o tych Polakach, którzy przykładali rękę do tej zbrodni. A że i wśród nas, jak w każdym narodzie, nie brakuje ludzi podłych, wiemy także i z czasu komunizmu, i z czasów obecnych. Ostatecznie nawet bardzo uprzedzeni nie podają w wątpliwość polskości i słowiańskości generałów Jaruzelskiego, Kiszczaka czy Siwickiego – czy też, z drugiej strony, Tomasza Arabskiego lub gen. Janickiego. Dlatego nawet tak często krytykowane książki Jana Tomasza Grossa, zwłaszcza „Sąsiedzi”, jakkolwiek jednostronne i zawierające błędy faktograficzne, odegrały istotną rolę.
Instrumentalizacja historii Ale przecież nie tylko o takie intencje chodzi i nie o przeszłość, lecz teraźniejszość. W końcu ofiary przestają być ważne, zamieniają się w abstrakcję – jak słusznie zauważył Dawid Wildstein świetnym tekście „O potrzebie wspólnej polityki historycznej Żydów i Polaków”. Ostatecznie nie chodzi już o tamtych tak bezlitośnie pomordowanych, ale o obecne „ofiary nietolerancji”, które same często bezlitośnie tropią i niszczą „nietolerancyjnych”. O tym, że obecnie pamięć o Shoah używana jest w celach niemających wiele wspólnego z prawdą historyczną, świadczy uporczywie powracająca fraza „polskie obozy koncentracyjne”. Dlaczego popełnia się tę pomyłkę regularnie i systematycznie, nawet w Niemczech, gdzie często wystarczy sięgnąć tylko po stare albumy z rodzinnymi zdjęciami lub zachowaną korespondencję dziadków, by przeszłość stała się bardzo żywa i konkretna? Ten błąd zdarza się zbyt często, aby był tylko przypadkowym potknięciem czy jednostkowym wyrazem ignorancji. Skąd więc się bierze? Nie, nie chodzi tylko o geografię, o to, że obozy te znajdowały się na terenie Polski (której zresztą wtedy nie było), bo przecież nikt nie mówi o japońskiej bombie atomowej tylko dlatego, że została zrzucona na Hiroszimę i Nagaski. Zbrodnie japońskie w Chinach także zazwyczaj nie są określane chińskimi, nie pisze się też o czeskiej pacyfikacji Lidowic itd.
Niemiecka dominacja ideologiczna Wspomniane „pomyłki” biorą się stąd, że zgodnie z dominującym obecnie w Europie „dyspozytywem”, by użyć pojęcia Michela Foucaulta, te obozy „powinny być” polskie, a tylko jakiś dziwny zbieg okoliczności, jakaś absurdalna empiria sprawiała, że były nie tylko „nazistowskie”, ale i niemieckie. Przy tym świadomość, że były też niemieckie coraz bardziej słabnie. „Naziści” jedynie działali „w imię Niemców” – co coraz bardziej postrzegane jest jako mało zrozumiała uzurpacja. W dodatku ci „naziści” często zamieniają się też w jeszcze bardziej abstrakcyjnych „faszystów”, a określenie to można już stosować zupełnie dowolnie – i jak wiadomo szczególnie wielu „faszystów” można spotkać w Polsce. Ten „dyspozytyw” to, zgodnie z definicją, coś więcej niż po prostu jedna z narracji historycznych – to zespół instytucji, technik dyscyplinujących, działań, dyskurs obwarowany organizacyjnie i prawnie, wpisany w społeczną materię, wytwarzający władzę i przez władzę wytwarzany. Z jednej strony pozwala on Niemcom utwierdzać się w roli lidera Europy i obok władzy gospodarczej dać im również odpowiedni zasób władzy ideologicznej, a jednocześnie umożliwia poddawanie stałej presji narody Europy Środkowo-Wschodniej, by nie domagały się zbytniej narodowej samodzielności i by w ogóle im się w głowie nie przewróciło. Zgodnie z owym „dyspozytywem” Europa dzieli się na dobrą i złą część, w obu występował co prawda pożałowania godny nacjonalizm, ale we wschodniej części był szczególnie złośliwy, uporczywy i zbrodniczy. Dlatego Hitler, choć znajdował pomocników w całej Europie, szczególnie wielu sojuszników miał na Wschodzie. W zachodniej części Europy nacjonalizm został przezwyciężony po 1945 r., a na wschodzie niestety przetrwał w prawie niezmienionej postaci. Tak więc potrzebne są szczególne zabiegi dyscyplinująco-pedagogiczne, by ów „Wschód” zmienić, i nie jest przypadkiem, że mają ich dokonywać Niemcy, bo to Niemcy dokonali całkowitej konwersji, „przepracowali swoje winy” i są jednym narodem niemal w pełni oczyszczonym – dialektycznie zmienili się w przeciwieństwo tego, czym byli w latach 1933–1945 – a Europa Środkowo-Wschodnia znajduje się pod ich szczególną pieczą.
Podejrzana „Inka” Włączenie Polski w taką interpretację rzeczywistości wymagało sporej pracy. Polska jest jedynym krajem Europy Wschodniej – pomijając „bohaterski Związek Radziecki” – który walczył z Hitlerem, krajem, w którym nie było rządu kolaboracyjnego, w którym był najsilniejszy w Europie ruch oporu, i to nie głównie komunistyczny, jak np. we Francji czy Jugosławii. Wydawało się, że trudno zrobić z Polski wzorcowy kraj kolaboracji. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Usilna praca ideowa sprawiła, że dziś Polska tak właśnie jest postrzegana. I to o nią głównie chodziło, bo jest przecież krajem największym w Europie Środkowo-Wschodniej, w dodatku uparcie katolickim, bo była krajem dumnym i wykazującym zbytnią skłonność do samodzielności. Bez niej ów „dyspozytyw” pozostałby niepełny. Stosując go, można umieścić współczesne spory polityczne w kontekście Zagłady. Tak jakby były one kontynuacją konfliktów, które prowadziły do Shoah. Przeciętny Niemiec czy Szwed nie wie, że „polska prawica”, przynajmniej jej część (ta, która jest mi bliska) odwołuje się do tych, którzy z Niemcami hitlerowskimi walczyli na śmierć i życie, do AK, do polskiego państwa podziemnego, do rządu londyńskiego, a także do tradycji I RP, w której naród polski nie był „etniczny”, lecz polityczny. W tym „dyspozytywie” wschodnioeuropejska, a szczególnie polska, prawica w przeciwieństwie do brytyjskich konserwatystów, niemieckich chrześcijańskich demokratów itd. – zawsze z natury rzeczy bliska jest „faszyzmowi” i należy ją poskramiać, nie dopuszczać do władzy, a wspierać siły „postępu” i „liberalizmu”.
Prof. Zdzisław Krasnodębski
Kompromis? Media poinformowały, że osiągnięto kompromis między Kościołem Katolickim w Polsce, a stroną rządową w sprawie likwidacji Funduszu Kościelnego i zastąpienia go odpisem podatkowym. Wygląda na to, że rząd postanowił wycofać się z zapowiedzi siłowego przeforsowania swoich pomysłów wbrew zapisom konkordatu i zdecydował się na pójście drogą porozumienia z Kościołem. Odpis ma wynieść mniej niż oczekiwał Kościół, ale więcej niż początkowo oferował rząd – kompromis określono na poziomie 0,5% dochodu. Warto pamiętać, że Fundusz Kościelny nie był jakąś formą przywileju dla Kościoła, powstał w związku z przejęciem przez Państwo w 1950 r. tzw. dóbr martwej ręki, czyli majątku gromadzone przez wieki przez Kościół. Dochód z przejętego mienia kościelnego miał trafiać właśnie do utworzonego wówczas przez państwo Funduszu Kościelnego, co w zamyśle miało pozwalać ówczesnej władzy kontrolować finansowanie Kościoła. W praktyce nigdy nie zewidencjonowano przychodów z mienia przejętego w ramach tej operacji, finanse Kościoła oparte zostały m.in. na ofiarności wiernych. Upadający komunizm, doprowadził do uregulowania stosunków państwo-kościół i zaakceptował mechanizmy zwrotu części przejętego mienia w ramach Komisji Majątkowej. Po wprowadzeniu reformy emerytalnej w 1999 r. Fundusz Kościelny stał się źródłem finansowania składek na ubezpieczenia społeczne tych duchownych, za których nie były opłacane składki z innego tytułu.
W tym kontekście planowana likwidacja Funduszu Kościelnego może być uznana za zamknięcie pewnego etapu relacji państwo-Kościół, wywodzących jeszcze z okresu komunistycznej dyktatury, która zagrabiła mienie kościelne i traktowała sferę finansową jako jeszcze jeden element mechanizmów kontroli i wpływu państwa na instytucje kościelne i walki z Kościołem w celu ateizacji społeczeństwa. Z drugiej strony dziś Fundusz Kościelny pełni zupełnie inną funkcję niż w okresie komunizmu i rezygnacja z tego źródła finansowania składek na ubezpieczenie społeczne duchownych, powinna być związana ze znalezieniem nowych źródeł ich finansowania. Kościół nie odzyskał całego mienia, które utracił w wyniku działań władz komunistycznych (ani w naturze, ani w formie mienia zamiennego lub odszkodowań). Mechanizmem, który ma zastąpić Fundusz Kościelny miałby być odpis podatkowy. Jaka będzie skuteczność tego wparcia – zależeć będzie od zaangażowania wiernych. Warto jednak pamiętać, że jest to mechanizm wmontowany w system podatku dochodowego od osób fizycznych, a spora grupa wiernych nie jest objęta tym podatkiem – rolnicy podlegają bowiem, co do zasady innemu podatkowi – podatkowi rolnemu. Ponadto szereg podatników (pracujący na jednym etacie, renciści i emeryci) mogą korzystać z rozliczenia ich przez pracodawcę lub organ emerytalno-rentowy, nie wiadomo, czy zdecydują się na samodzielne rozliczenie, by móc przekazać część swojego podatku na rzecz Kościoła.
Stąd o ile pozytywnie należy ocenić sam tryb, w jakim zmiany mają być przeprowadzone – jako powrót władzy z antyklerykalnej orbity do normalności (przynajmniej w tym zakresie) to ich wynik finansowy dla państwa i Kościoła zależeć będzie zarówno od szczegółów wynegocjowanych regulacji, jak i od zachowania się wiernych. Szczególnie istotne jest także, by wierni mogli mieć pewność, że państwo nie będzie ich potem dyskryminowało w związku z ujawnioną przez nich w zeznaniach podatkowych przynależnością wyznaniową. A o to, zwłaszcza w klimacie ostatniej debaty o tzw. związkach partnerskich m.in. w głównej partii rządzącej może być jednak trudno… Paweł Pelc
Złodzieje na „Titanicu” W podziemiu bywało różnie, na ogół ciężko. Ale dodawaliśmy sobie sił, mówiąc, że skoro tylko wybijemy się na niepodległość... A teraz ze zdziwieniem i z przerażeniem obserwujemy ucieczkę od polskości. Pogardę dla wspólnej przeszłości, konsumpcyjny (w najlepszym razie) stosunek do teraźniejszości, rezygnację ze zbiorowych ambicji na przyszłość. Określenie „patriotyzm twórczy” jest skrótem myślowym, równie dobrze można powiedzieć „nacjonalizm twórczy”. Bo to naród zagospodarowuje (albo dewastuje) teren, na którym mieszka, sama ziemia fabryk ani świątyń nie rodzi. Na zasadzie sprzężenia zwrotnego – kreacja jest zawsze autokreacją – naród ów tworzy (a czasem okalecza) siebie, zmienia się w coraz doskonalszą społeczność lub w stado człekokształtnych wracających w świat biologii.
Praca narodowa Ernest Renan nazywał naród „codziennym plebiscytem”. Myślę, że jest raczej codzienną zbiorową pracą: każdego dnia zbiorowość wciąż musi odtwarzać co najmniej taką samą liczbę przedsięwzięć gospodarczych i kulturalnych; jeśli odtworzy ich mniej – zarówno ojczyzna, jak i naród stają się tworami kalekimi, umierają. Każda praca i każdy cel – znów na zasadzie zwrotności – inaczej kształtują naród. Inni Polacy budowali państwo chrześcijańskie, a potem jednoczyli Polskę dzielnicową, inni tworzyli ponadnarodowe imperium Obojga Narodów – niemniej byli to nadal Polacy. Największym, europejskiej miary projektem był sarmatyzm oparty na kulturze (i dominacji) kasty rycerskiej. Jego aksjologicznymi filarami były prawo rzymskie, etos rycerski i katolicyzm, a formą materialną – architektura baroku. Gdy upadła Rzeczpospolita, Polacy budowali peryferyjne dzielnice Rosji i Niemiec, zmieniając się w masę ludową, a czasem w Rosjan i Niemców – tyle że drugiej kategorii. Powstania, które przypominając o polskiej tożsamości, przypominały zarazem, że są rzeczy ważniejsze niż biologiczne i ekonomiczne zaspokojenie – ratowały kulturowy byt Polski. Krócej: ratowały polskość. Po ponad stu latach szamotaniny projekt niepodległościowy został zrealizowany w postaci II Rzeczypospolitej. Utrwalaniu jej politycznego, ekonomicznego i kulturowego bytu służyły ogromne prace – wykup i budowa własnych przedsiębiorstw (COP, Gdynia), utrzymywanie potężnej armii (stworzenie KOP), organizacja narodowej oświaty (reforma Jędrzejewiczowska!) i kultury. Sacrum religijne wzmocnione zostało przez sacrum państwowe, odwoływano się do postawy twórczej jednostek, których dziełem jest państwo. Ostatnim wielkim projektem Polaków był łączący cele narodowe i społeczne projekt Solidarności. Nie tu miejsce, by go omawiać. Starczy, jeśli powiemy, że żaden z legendarnych 21 postulatów nie został zrealizowany. Tablice, na których je zapisano, zostały wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.
PRL W Polsce „Ludowej” ci, którzy nie angażowali się w sprawę niepodległości (a takich była większość), mogli żyć w miarę wygodnie. Owszem, NKWD i swojskie KBW dorzynały po lasach partyzantów AK, owszem, ubowcy mordowali skrytobójczo księży i opozycjonistów, ale na to przymykano oczy. Przeciętny egzemplarz polskiego ludu miał zapewnioną pracę, darmową służbę zdrowia, bezpłatne szkolnictwo. Większość dzieci znajdowała miejsca w żłobkach i przedszkolach, kolonie były skromne, FWP – ciasny – lecz dzisiaj większość dzieci w ogóle na wakacje nie wyjeżdża, a wczasy stały się elementem luksusu. To wszystko było ekwiwalentem za rezygnację z wartości wyższych, tych, które nadbudowują naród nad ludem. Jest faktem, że kraj był biedny, wysysany daninami na rzecz Moskwy; jest faktem, że z tego, co zostało, lwią część zawłaszczyli funkcjonariusze z PZPR, LWP, MO, SB i innych służb działających w interesie zaborców. Lecz to, co pozostało, dzielono w miarę sprawiedliwie.
Realne państwo niesprawiedliwości Jednym z największych osiągnięć Solidarności było wprowadzenie jawności wynagrodzeń. Z wywieszonych list pracownik mógł się dowiedzieć, że jego kolega zarabia np. o połowę więcej – ale też ma wyższe wykształcenie, dłuższy staż itp. Bywały różnice trzykrotne, lecz nie trzydziestokrotne. Nic dziwnego, że te „solidarnościowe” listy nie powróciły. A jeśli już zostają ujawniane – można posłuchać wymownych uzasadnień. Dyrektor banku musi zarabiać dużo, by nie był podatny na korupcję. Ministrowi trzeba dawać nagrody – aby nie brał łapówek. Więc kto nami rządzi? Złodzieje? Łapownicy? Potencjalni zdrajcy i agenci? Widocznie tak! I przeciętnemu Polakowi trudno utożsamiać się z taką „Polską”. Poczucie, że to państwo jest niesprawiedliwe, żywi coraz więcej mieszkańców. Trudny dostęp do żłobków, przedszkoli, szkół czy służby zdrowia nie jest odbierany jako efekt złego administrowania, tylko jako wyraz niesprawiedliwości. Bo są tacy, którzy mogą sobie kupić miejsce w najlepszej klinice i najdroższe lekarstwa, jednym słowem – kupić życie. Są tacy, którzy biorą krocie z różnych rad nadzorczych, fundacji i specjalnie dla nich tworzonych miejsc pracy – i jest kilka milionów bezrobotnych. Kiedyś banicja była jedną z najbardziej dotkliwych kar – dziś rząd wysyła na banicję najlepszą młodzież, rozbija rodziny. Czas w Polsce mierzy się aferami: Rywina, Sawickiej, hazardową itp. Gdy rozpoczynałem pisanie tego artykułu, trwała dyskusja nad aferą sejmową. Doradca prezydenta prof. Tomasz Nałęcz powiedział w Radiu Zet, że wysokość nagród, które przyznało sobie prezydium Sejmu – prawie ćwierć miliona złotych: po 40 tys. dla wicemarszałków i 45 tys. dla marszałek Ewy Kopacz – jest „szokująca”. Zaraz potem media podały, że nagrody dla „ludzi prezydenta” wyniosły w 2012 r. pół miliona złotych. Ministrowie dostali po ok. 39 tys., doradcy – 36 tys. zł. Przeciętnie zarabiający Polak dostanie taką kwotę po roku, emeryt – po trzech latach.
„Patriotyzm” konsumpcyjny Naród polski (jeśli to jeszcze jest naród) nie tyle buduje ojczyznę, ile na niej pasożytuje, elity polskie (jeśli to są elity) – zamiast kształcić i wychowywać naród – pasożytują na narodzie. Prąc do władzy, ekipa PO wykonała dwa sprawne pociągnięcia: rozbudowała rządzącą realnie kastę biurokratów o 300 tys. urzędników i przejęła rządzącą w matriksie armię najemnych propagandystów. Ekonomia i propaganda to nowoczesne środki terroru. Wszystko inne ulega destrukcji – rozwój III RP jest odwrotnością procesów budowy II RP. Zanikowi codziennej pracy towarzyszy plebiscyt, którego wyniki – wróćmy do określenia Renana – każdego dnia są gorsze dla Polski. Polakom odebrano już chyba wszystkie powody do dumy. Polityka zagraniczna – od śmierci Lecha Kaczyńskiego, który próbował nawiązywać do prometeizmu piłsudczyków – staje się coraz bardziej podła; polityka wewnętrzna, zwłaszcza gospodarcza – żałosna. Wojsko zostało rozgonione, nie ma komu chronić przed powodzią ani pomagać w budowie dróg, zresztą fachowcy od budownictwa wyjechali na saksy, a banki, które za łapówki bądź z głupoty przeszły z rąk polskich niedouków w ręce obcych cwaniaków, nie będą takich przedsięwzięć finansowały. Zniszczone zostały narodowe gałęzie wytwórczości (górnictwo, stocznie itd.) i towarzysząca im myśl techniczna. Symbolem komunikacji stają się drogi budowane na Euro i lotnisko w Modlinie. Spacyfikowano związki, które mogłyby protestować przeciw przestępstwom władz. Przeciętny Polak zaczyna wierzyć, że posiedzenia rządu zaczynają się pełnym troski pytaniem: „Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie?”.
Degeneracja elit Elity mogą być prorządowe lub opozycyjne, nie powinny być jednak podłe. U nas przeważa ten ostatni typ. Druga wojna światowa była czasem zagłady polskich elit, stalinizm – ich dobijania, a także okresem produkcji pseudoelit. Efekty znamy: czołowi poeci potępiali leśne bandy, przyszła noblistka wychwalała Lenina i Stalina, przyszły zdobywca Oscara w filmie „Popiół i diament” z talentem fałszował historię własnej ojczyzny. Twórcy mniejszego lotu robili jeszcze większe świństwa. Ci ludzie stali się samozwańczą elitą III RP. Stąd proces degeneracji narodu i dewastacji ojczyzny. Widać to dobrze choćby na poziomie języka. Coraz bardziej bezradnego, plugawionego wulgaryzmami, kaleczonego amerykanizmami, torturowanego przez internet, języka, w którym nie powstają piękne ani mądre dzieła, w którym na świecie trudno się porozumieć. Nie ma wielkich projektów, na których Polacy mogliby budować swoją tożsamość – ani na miarę II Rzeczypospolitej, ani nawet na miarę COP. Niszczona jest tradycja, zohydzana i ośmieszana sfera sacrum, dewastowana gospodarka. Odpowiadają za to ci, którzy rządzą krajem – wciąż to układ okrągłego stołu: starzy, cwani i cyniczni aparatczycy z partii i tajnych służb oraz młodzi, może nawet szlachetni, ale głupi byli działacze związkowi i studenccy. Coraz mniej młodzi i coraz mniej szlachetni. Nie bez winy są skłócone elity opozycyjne, nie bez winy jest Kościół, który umywa ręce od polityki, co gorzej: nie potrafi nazwać i potępić zła. Nasz „Titanic” tonie. Szczury już dawno pierzchły. Teraz zaczynają uciekać ludzie.
Wielkie afery w policji Luksusowe samochody wykorzystywane do prywatnych celów, nieformalne związki z biznesmenami, organizacja szkoleń w zamian za upusty przy zakupie limuzyn. Taki obraz środowiska najwyższych funkcjonariuszy policji wyłania się z zawiadomień do NIK‑u i prokuratury oraz informacji, do których dotarła „Codzienna”. W sobotę opisywaliśmy, jak komendant rzeszowskiej policji przebywał w Zakopanem, gdzie wraz z komendantem głównym policji Markiem Działoszyńskim gościł na zaproszenie marszałka i wojewody małopolskiego. Brał udział m.in. w kuligu i imprezie zorganizowanej w pensjonacie należącym do Andrzeja Guta-Mostowego, jednego z majętniejszych posłów Platformy Obywatelskiej. Jak się okazuje, związki najważniejszych policjantów w kraju z podhalańskim biznesem mogą być mocniejsze, niż to się może wydawać. Wczoraj internetowe wydanie tygodnika „Wprost” podało, że po jednym z artykułów na temat kupna luksusowego auta przez insp. Rafała Łysakowskiego sprawą zajęła się prokuratura. Łysakowski kupił luksusowego volkswagena CC w firmie Autoremo na Podhalu. Policjant użytkował auto dilera (za ponad 113 tys. zł), a właścicielem samochodu stał się po kilku miesiącach. Z informacji „Codziennej” wynika, że nie jest to jedyny wątek w tej sprawie. Do Najwyższej Izby Kontroli wpłynął wniosek o wszczęcie kontroli. Jak się bowiem okazuje, właściciel salonu jest równocześnie właścicielem luksusowego hotelu w Bukowinie Tatrzańskiej, w którym regularnie odbywają się szkolenia policji. Ich inicjatorem, jak czytamy w zawiadomieniu, ma być Mariusz Dąbek, komendant małopolskiej policji. On również miał zakupić w Autoremo samochód na atrakcyjnych warunkach. Zdaniem posła Tomasza Kaczmarka, byłego funkcjonariusza policji, proceder sprzedaży luksusowych samochodów miał być formą zapłaty za organizowanie szkoleń policji w tym hotelu. Oprócz wniosku do NIK‑u poseł złożył w tej sprawie do prokuratora generalnego zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. To jednak nie koniec motoryzacyjnego wątku w Komendzie Głównej. Jak mówią „Codziennej” osoby zbliżone do Centralnego Biura Śledczego, do prywatnej dyspozycji Marka Działoszyńskiego, komendanta głównego policji, został – jak twierdzą – oddany luksusowy bus, tzw. salonka. I choć teoretycznie samochód jest na wyposażeniu CBŚ, służy do prywatnego transportu wysokich funkcjonariuszy, w tym do celów prywatnych. To tym samochodem policjanci mieli się udać na suto zakrapianą imprezę na Podhalu – uważają funkcjonariusze, z którymi rozmawialiśmy. Przypomnijmy, że w tym samym czasie, kiedy policjanci przebywali w Zakopanem, w Sanoku doszło do tragicznych wydarzeń, kiedy podejrzany o morderstwo mężczyzna zabarykadował się w mieszkaniu z nastoletnią dziewczyną, strzelał do policjantów z okna, po czym zabił dziewczynę i sam popełnił samobójstwo. I w tej sprawie poseł Tomasz Kaczmarek złożył do NIK‑u wniosek o kontrolę. Do chwili oddania materiału do druku Komenda Główna Policji nie odpowiedziała nam na zadane w tej sprawie pytania.
FAKTY PODATKOWE John Keynes, „Apostoł z Cambridge” – bo tak skromnie nazywało się stowarzyszenie, którego był członkiem – zasłynął między innymi z tego, że „obalił” prawo Saya. Żeby je „obalić” musiał je najpierw nieco zdeformować. Zmontował kukłę, którą łatwo mu było znokautować. Uczniowie Keynesa tego właśnie nauczyli się od swojego mistrza najlepiej. „Szczególną ciekawość” jednego z nich wzbudziła recepta, „którą cechuje wyjątkowo wysoki stosunek popularności do dziwności”. Przyznam, że ładnie napisane. Ale o co chodzi dokładniej? Chodzi mianowicie o postulat, „by obniżać podatki, gdyż to rzekomo miałoby ... podnieść dochody budżetu!” „Niestety to nieprawda” – dodaje autor krytyki pod adresem tak nierozsądnych postulatów.
www.ekonomia24.pl/artykul/790708,983845-Marzenia-o-polskim-Reganie.html
No i oczywiście ma rację, a jego przeciwnicy wychodzą na durniów. „Niestety” nie wymienił po nazwisku nikogo, kto rzekomo uważa, że „obniżenie podatków podnosi dochody budżetu”. A szkoda. Ja osobiście nikogo takiego nie znam. Znam natomiast paru takich, sam do nich zresztą należę, którzy twierdzą, że obniżenie stawek podatkowych może spowodować zwiększenie wpływów podatkowych. Podatek i stawka podatkowa to nie to samo. A żeby skomplikować sprawę dodam, że jest jeszcze podstawa opodatkowania daną stawką podatkową. A w przypadku podatków progresywnych (jak w przypadku podatku dochodowego od osób fizycznych) są jeszcze progi podatkowe, które razem ze stawkami tworzą skalę podatkową. Rzeczona skala zależy z jednej strony od wysokości minimalnej i maksymalnej stawki podatkowej, a z drugiej strony od wielkości podstawy opodatkowania objętej daną stawką. Dana stawka podatkowa dla danej podstawy opodatkowania tworzą stopnie (przedziały) skali podatkowej. Poszczególne stopnie różnią się wielkością podstawy opodatkowania i wysokością stawki podatkowej. O przebiegu progresji i kształcie skali podatkowej decyduje długość i regularność (względnie nieregularność) stopni skali podatkowej. O teorii Laffera pisałem tu:
www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=640.
A o praktyce tu: www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=641
Co prawda było to trzy lata temu, ale nie będę powtarzał. Fakty są oczywiste. Ale jak się po raz kolejny okazuje, jeśli fakty przeczą teorii tym gorzej dla faktów. Gwiazdowski
25/02/2013 „Lewica wulgarna” - tak nazwała pani redaktor Monika Olejnik,w Radiu Z, podczas coniedzielnego śniadania z członkami partii establishmentu, partię polityczną i demokratyczną o nazwie Samoobrona.. Ach! „Lewica wulgarna”.. A ci co są w studio każdej niedzieli zamiast mszy- to nie są „partie wulgarne”? A niby jakie?… Co one wyprawiają z Polską- przez ostatnich dwadzieścia cztery już lata? Dokąd nas prowadzą, przekrzykując się w ramach zmowy okrągłostołowej i koncentrując się głównie na sprawach jarmarcznych? A pani redaktor Monika Olejnik nie reprezentuje czasami nurtu lewicowego :”wulgarnej lewicy” europejskiej popierającej wszystkie wynalazki antycywilizacyjne takie jak: aborcja, eutanazja, związki partnerskie homoseksualistów, single, bolszewicką walkę z Kościołem ,Powszechnym? Może dlatego pan prezydent Kaczyński swojego czasu, także w Radiu Z nazwał panią Monikę „ Stokrotką”- i to dwukrotnie.. Czy to nie było” wulgarne” ze strony pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego..? Tym bardziej, że pan prezydent miał dostęp do tzw. zbioru zastrzeżonego, powstałego po likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych? Całe to życie polityczne obywatelskie jest” wulgarne” i krojone na wzór lewicowego widzenia rzeczywistości.. A potem- w ramach przeprosin- przyniósł pani redaktor Monice Olejnik kwiaty.. Czy to nie były przypadkiem ” stokrotki”? Już nie pamiętam.. A czy lewicowy „Ruch Palikota” – to nie jest czasami” lewica wulgarna”? A jej pani redaktor nie nazwała „lewicą wulgarną”…? Przecież pan Janusz Palikot w zasadzie nie wychodzi ze studia pani Moniki.. Ciągle tam wulgaryzuje i opowiada głodne kawałki jako przedstawiciel międzynarodowej Komisji Trójstronnej.. I on nie jest” wulgarną lewicą”. Tak jak pan Leszek Miller.. Z uśmieszkiem godnym lepszej sprawy, opowiada różne bajki lewicowe, jakby rządów lewicy w Polsce było mało.. Przecież efekt rządów lewicowego punktu widzenia mamy na co dzień.. Bo akurat rządzi” wulgarna ;lewica” spod znaku Platformy Obywatelskiej, ona jest tym bardziej” wulgarna” im bardziej” europejska” i bardzie pogłębia integrację Polski z biurokratycznymi strukturami Unii Europejskiej.. Jakie to „ wulgarne” i nieludzkie, żeby wpychać nas- 38,5 miliona ludzi- do biurokratycznego kołchozu, w którym wolności gospodarczej ani, ani, zresztą po co komu wolność gospodarcza? Nie wystarczą dobre , ręcznie robione- rządy biurokracji socjalistycznej Oczywiście Samoobrona to partia lewicowa.. Ale dlaczego” wulgarna”? Bo byli w niej prości ludzie, którym udało się- mimo zasieków propagandowych ustawionych przy okrągłym stole- przebić się do głównego nurtu demokratycznego i obywatelskiego? Tak jak Lidze Rodzin Polskich..? Wtedy do pracy przystąpiły spec- służby- i w krótkim czasie pozbyły się obcych w swoim własnym gronie zaprojektowanym przy Okrągłym Stole.. Podobnie jest z ładem medialnym.. Zostaje jedynie Radio Maryja i telewizja TRWAM- z tych bardziej wpływowych.. Niszowych jest wiele.. Ale nie mają przełożenia na świadomość milionów ludzi, którzy tak naprawdę niczego nie czytają, nie myślą, tylko kierują się emocjami w swoim życiu demokratycznym i obywatelskim. Do pozbycia się” wulgarnej lewicy” przyłożył rękę pan Jarosław Kaczyński rozwiązując Sejm… Mając pełnię władzy demokratycznej rozwiązał Sejm???? Czy to nie zakrawa na ironię? Oddał władzę rozwiązując Sejm? Czy to nie jest szaleństwo? Oczywiście jest , ale w tym szaleństwie jest metoda.. Pozbycie się obcych- spoza Okrągłego Stołu- żeby pozostali sami swoi i żeby nie było mocnych, żeby ten układ rozwalić.. I żeby dalej budować socjalizm w obrządku europejskim.. Aż do zupełnego bankructwa! Zbankrutował Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich- zbankrutuje Związek Socjalistycznych Republik Europejskich- to jest pewne jak dwa razy dwa.. Oczywiście nie w demokracji! W demokracji dwa razy dwa- może być różnie. Zależy jak przegłosują i kto ma większą liczbę głosów… Może być i siedem! Socjalni Europejczycy czują pismo nosem., Czują, że ten ustrój, który budowali usilnie przez dziesiątki ostatnich lat- rozłazi im się w szwach. I grozi to wielkim wybuchem, no nie takim w wyniku którego, jak twierdzą różni” naukowcy” powstał świat. Ale wybuchem niezadowolenia, że dla wszystkich” młodych wykształconych z wielkich miast” nie ma posad państwowych.. A powinny przecież być! Skoro są wykształceni- to posady jak najbardziej.. Można jeszcze trochę spiętrować- ale ile można? Przecież milionów młodych ludzi nie poupycha się na państwowych posadach? No bo skąd wziąć na ich utrzymanie pieniądze? Chińczycy wcale nie kwapią się do kupowania europejskich śmieciowych obligacji. A poza tym od” lewicy wulgarnej”, która zwulgaryzowała życie w Unii Europejskiej i wszystko poodwracała ., w tym kota ogonem- nie kupiłbym nic.. Bo po takich socjalistach wulgarnych należałoby sprawdzać- po podaniu im ręki- czy pozostały nam wszystkie palce.. Prawie całą Europę doprowadzić do bankructwa- to jest dopiero sztuka. Ale wystarczy zainstalować odpowiedni ustrój socjalistyczny, którzy przez pięćdziesiąt lat odzwyczai Europejczyków od pracy i sprawa gotowa.. Mają miliony ludzi, którzy nie dość, że nie chcą pracować, ale szukają państwowych posad, które inni- jeszcze pracujący- muszą utrzymywać.. I do tego plaga zasiłków.. Kto o zdrowych zmysłach pójdzie szukać normalnej pracy, jak dostaje zasiłek, żeby tej pracy nie musiał szukać? Płacenie za nicnierobienie.. To jest wspaniałe! A jakie przyszłościowe? Żaden mędrzec starożytny na to nie wpadł.. Żeby rozdawać państwowe zasiłki.. Co innego darmowe zboże czy wino.. To robiono w Starożytnym Rzymie.. Budowano specjalnie drogi i statki, żeby po przywiezieniu zboża do Rzymu- rozdać go „ za darmo”.. Eksperyment się nie udał.. Rzym upadł! Tak jak upadnie Unia Europejska, łagodna wersja Związku Radzieckiego.. Ale na razie na druku sejmowym o numerze 1066- zapisano udział zagranicznych funkcjonariuszy w akcjach pacyfikacyjnych na terenie landu Polska..(???) Będą przywożone posiłki, na wypadek gdyby ofiary systemu wyszły na ulicę- jak Bułgarzy- i zaczęli domagać się chleba i pracy.. Bo jak tak dalej pójdzie to nie będzie ani chleba ani pracy.. Będą poniewierani przez ustrój ludzie, zwani w demokracji „obywatelami”, zadłużeni i okradani z resztek tego co jeszcze posiadają.. Przesiadujący na zasiłkach”obywatele”, które pochodzić będą z zagranicznych pożyczek międzynarodowych banków aż do zupełnego zatracenia Polski i Polaków.. Im bardziej będzie” pogłębiana integracja” tym będzie więcej bezrobotnych i pokrzywdzonych.. Bo co może wynikać z doskonalszego przyłączenia do bankruta? Bankrut tonie, a my pchamy się na jego pokład.. Przecież z Titanika wszyscy uciekali, a nie próbowali się na nim umiejscowić.. A na Titaniku nie rządziła europejska ” lewica wulgarna”.. Tylko kapitan! I też się nie udało, bo wprowadzono statek na górę lodową.. Pycha! To jest to co zgubiło Titanika i zgubi Unię Europejską.. Socjalistyczna pycha! Precz z Lewicą- nie tylko wulgarną! WJR
Bezrobocie wynosi 14,2 proc. Stopa bezrobocia w styczniu tego roku wyniosła 14,2 proc. wobec 13,4 proc. w grudniu 2012 r. - podał w poniedziałek GUS. Liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy w końcu stycznia wyniosła 2 mln 295,7 tys. osób. Stopa bezrobocia liczona wg Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) wyniosła w IV kwartale 2012 r. 10,1 proc. wobec 9,9 proc. w III kwartale 2012 r. - podał GUS. Metodologia BAEL oparta jest na definicjach zalecanych przez Międzynarodową Organizację Pracy i Eurostat. Według niej bezrobotnymi są osoby w wieku 15-74 lata, które w okresie badania nie pracowały, ale aktywnie poszukiwały pracy i były gotowe ją podjąć w ciągu dwóch tygodni. Współczynnik aktywności zawodowej wyniósł w IV kw. 56,0 proc. wobec 56,2 proc. kwartał wcześniej(po korekcie), natomiast wskaźnik zatrudnienia wyniósł 50,4 proc. wobec 50,7 proc. (po korekcie).
Z danych GUS na koniec stycznia 2012 roku wynika, że do urzędów pracy w ciągu miesiąca zgłosiło się 317,9 tys. osób poszukujących zatrudnienia, o 73,8 tys. więcej mdm i o 30,1 tys. więcej rdr. Z danych na koniec stycznia 2013 roku wynika, że pracodawcy zgłosili do urzędów pracy 64 tys. ofert wobec 35,7 tys. przed miesiącem i 49,0 tys. przed rokiem - podał GUS. W końcu stycznia urzędy pracy dysponowały ofertami pracy dla 37 tys. osób. Z danych na koniec stycznia 2013 roku wynika także, że 361 zakładów pracy zadeklarowało zwolnienie w najbliższym czasie 29,6 tys. pracowników, w tym z sektora publicznego 7,5 tys. osób. Przed rokiem było to odpowiednio: 249 zakładów, 20,2 tys. pracowników, w tym z sektora publicznego 5,8 tys. osób. PAP
GENERAŁ „NIL”- Człowiek ze stali Był uosobieniem patriotyzmu, godności i wiary w suwerenną, wolną Ojczyznę, jednak 60 lat temu mordercy w togach orzekli, że „skazany Fieldorf na łaskę nie zasługuje”. Barbarzyńcy spod znaku sierpa i młota uznali, że ten polski oficer nie zasługuje nawet na rozstrzelanie. 24 lutego 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie został powieszony gen. August Emil Fieldorf „Nil”. W trakcie śledztwa Jerzy Mering, obrońca „Nila” z urzędu, miał powiedzieć do żony generała Janiny Fieldorf: „Pani mąż to człowiek ze stali, nie okazuje ani skruchy, ani żalu. Szkoda, że nie jest po naszej stronie”. Tę postawę zachował do ostatnich chwil swojego życia. Prokurator Witold Gatner, który nadzorował egzekucję Fieldorfa, tak wspominał po latach: „Skazany patrzył mi cały czas w oczy. Stał wyprostowany. Nikt go nie podtrzymywał. Po odczytaniu dokumentów zapytałem skazanego, czy ma jakieś życzenie. Na to odpowiedział: »Proszę powiadomić rodzinę«. Oświadczyłem, że rodzina będzie powiadomiona. Zapytałem ponownie, czy jeszcze ma jakieś życzenia. Odpowiedział, że nie. Wówczas powiedziałem:
»Zarządzam wykonanie wyroku«. Kat i jeden ze strażników zbliżyli się [...]. Postawę skazanego określiłbym jako godną. Sprawiał wrażenie bardzo twardego człowieka. Można było wprost podziwiać opanowanie w obliczu tak dramatycznego wydarzenia”. Generał „Nil” odszedł tak, jak żył...
Niezłomny patriota August Emil Fieldorf urodził się 20 marca 1895 r. w Krakowie, gdzie ukończył szkołę męską im. św. Mikołaja, a następnie I Męskie Seminarium. Bardzo wcześnie włączył się w działalność patriotyczną, wstępując w 1910 r. do Towarzystwa „Strzelec”, w którego ramach ukończył szkołę podoficerską. Od 6 sierpnia 1914 r. jako ochotnik służył w Legionach Polskich, walcząc na froncie rosyjskim. Po odzyskaniu niepodległości znalazł się w szeregach Wojska Polskiego. W 1919 r. ożenił się z Janiną Kobylińską, z którą miał dwie córki – Krystynę i Marię. W latach 1919–1920 brał udział w kampanii wileńskiej, a następnie – dowodząc kompanią – w wojnie polsko-bolszewickiej. Od marca 1938 r. dowodził w randze podpułkownika 51. Pułkiem Strzelców Kresowych im. Giuseppe Garibaldiego w Brzeżanach, z którym w kampanii wrześniowej 1939 r. przeszedł cały szlak bojowy w ramach 12. Dywizji Piechoty. Po jej rozbiciu przedostał się do rodzinnego Krakowa, stamtąd w październiku 1939 r. próbował dotrzeć do Francji, jednak został zatrzymany na granicy słowackiej i internowany. Zbiegł z obozu i przez Węgry dotarł do tworzącej się we Francji polskiej armii. Po kapitulacji Francji ewakuował się do Wielkiej Brytanii i w lipcu 1940 r., jako pierwszy emisariusz Naczelnego Wodza i rządu RP od czasu wybuchu wojny na Zachodzie, został wysłany do kraju. 6 września 1940 r. dotarł do Warszawy i włączył się w struktury ZWZ-AK. W sierpniu 1942 r. został mianowany dowódcą Kedywu KG AK, którym dowodził do marca 1944 r., używając pseudonimu „Nil”. Wydał m.in. rozkaz likwidacji szefa SS i policji dystryktu warszawskiego gen. Franza Kutschery.
„NIE” jak niepodległość W kwietniu 1944 r. „Nil” otrzymał zadanie utworzenia poza strukturami AK tajnej organizacji „Niepodległość” (krypt. „NIE”), która miała być przygotowana do działań na wypadek okupacji ziem polskich przez Sowietów. 28 września 1944 r. został awansowany na generała brygady i odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari. Po Powstaniu Warszawskim pełniący funkcję komendanta głównego AK gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek” wyznaczył go na swojego zastępcę. 7 marca 1945 r. Fieldorf, pod fałszywym nazwiskiem Walenty Gdanicki, został aresztowany w Milanówku przez NKWD i nierozpoznany wywieziony do obozu na Uralu. Do Polski wrócił w październiku 1947 r. i pod fałszywym nazwiskiem osiadł na stałe w Łodzi. W odpowiedzi na ogłoszoną w 1947 r. amnestię ujawnił się w lutym 1948 r. 9 listopada 1950 r. gen. Fieldorf został zatrzymany w Łodzi przez funkcjonariuszy MBP, po czym przewieziono go do Warszawy i osadzono w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej. Został oskarżony o wydawanie rozkazów likwidowania przez AK partyzantów sowieckich.
Wyeliminowanie ze społeczeństwa Po sfingowanym procesie, na którym przedstawiono wymuszone w śledztwie zeznania jego podkomendnych, gen. Fieldorf został 16 kwietnia 1952 r. skazany przez sędzię Marię Gurowską na karę śmierci przez powieszenie. 20 października 1952 r. Sąd Najwyższy zatwierdził wyrok. Prośba rodziny o ułaskawienie została odrzucona, Bierut także nie skorzystał z prawa łaski i 3 lutego 1953 r. wyrok podpisał. 24 lutego 1953 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie gen. August Emil Fieldorf został powieszony, a jego ciało pogrzebano w nieznanym miejscu, najprawdopodobniej na tzw. Łączce na Powązkach. Śledztwo w sprawie mordu sądowego na gen. Fieldorfie zostało wszczęte w 1992 r. przez Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Objęło ono wszystkie osoby, które w latach 1950–1952 zaangażowane były w sprawę generała. Byli to: prokuratorzy Naczelnej Prokuratury Wojskowej – Helena Wolińska – pierwotnie Felicja (Fajga Mindla) Danielak, ps. Lena, prokuratorzy Prokuratury Generalnej Beniamin Wejsblech i Paulina Kern, sędzia Sądu Wojewódzkiego Maria Gurowska vel Górowska vel Maria Sand vel Genowefa Maria Danielak z domu Zand, dwóch ławników – Bronisław Malinowski i Mieczysław Szymański, sędziowie orzekający w Sądzie Najwyższym – Emil Merz, Gustaw Auscaler i Igor Andrejew. W trakcie śledztwa okazało się, że podejrzani albo już nie żyją, albo zmarli w trakcie postępowania. Akt oskarżenia udało się sformułować jedynie wobec Wolińskiej i Gurowskiej. Alina Czerniakowska, autorka filmu o winnych śmierci generała „Nila”, odwiedziła Gurowską w domu, ta jednak nie chciała rozmawiać. Reżyserka zapytała: „Co by pani teraz zrobiła?”. „Zrobiłabym to samo!” – wykrzyknęła sędzia i zatrzasnęła drzwi. Gurowska do śmierci konsekwentnie nie zgłaszała się na rozprawy. W 2007 r. prokurator IPN u wystąpił z wnioskiem o wydanie europejskiego nakazu aresztowania (ENA) wobec przebywającej w Wielkiej Brytanii Heleny Wolińskiej. 20 listopada 2007 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie na wniosek prokuratora IPN u wydał taki nakaz, ale nie doszło do postawienia Wolińskiej przed sądem – zmarła 26 listopada 2006 r. w Oksfordzie. 27 lipca 2006 r., przy okazji obchodów 62. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, ówczesny prezydent śp. Lech Kaczyński odznaczył gen. Augusta Emila Fieldorfa pośmiertnie – za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej – Orderem Orła Białego Gloria Victis.
Grzegorz Makus/GPC
Autor jest historykiem, twórcą strony internetowej „Żołnierze Wyklęci – Zapomniani Bohaterowie”
[http://podziemiezbrojne.blox.pl] Współpraca: Piotr Łuczuk
Stanisław Janecki dla wPolityce: Żałosny i groteskowy jest były minister obrony Bogdan Klich, gdy udaje teraz, że w Moskwie walczy o prawdę o katastrofie smoleńskiej „Po spotkaniu w rosyjskim MSZ: my - oddajcie czarne skrzynki i wrak TU-154, oni - oddamy jak będzie możliwe. Ściana” – napisał na Twitterze Bogdan Klich. Tak, to ten sam Klich, który był ministrem obrony od 16 listopada 2007 r. do 2 sierpnia 2011, czyli na długo przed katastrofą smoleńską, w czasie gdy się ona zdarzyła i przez prawie 16 miesięcy po niej. Ten sam Klich, który nie kiwnął nawet palcem, by nie przyjmować rosyjskich warunków badania katastrofy, nie godzić się na powierzenie tego zadania MAK, nie akceptować raportu rosyjskiego komitetu i nie pozwolić na traktowanie wraku jak kupy śmieci. Teraz Klich przejrzał na oczy i będąc w Dumie z wizytą polskich parlamentarzystów obwieszcza: Miałem wrażenie deja vu. Min. Titow dziś dokładnie tak samo jak premier Iwanow przed trzema laty nt. czarnych skrzynek. (...) Mimo to trzeba próbować przy każdej okazji, żeby wiedzieli, że to ponadpartyjne oczekiwanie Polaków. Ten nowy Bogdan Klich jest po prostu groteskowy i żałosny. Dlaczego obecny senator PO nie bronił polskiego interesu wtedy, gdy był ministrem obrony i miał realne możliwości? Dlaczego wtedy bezwolnie przyjmował wszystko, czego sobie życzyli Rosjanie i nawet nie zdobył się na słowa krytyki bezczelnego i bezprecedensowego postępowania Moskwy? Dlaczego nie alarmował, nie protestował, a przede wszystkim godził się na haniebne traktowanie tych, którzy zginęli, ich rodzin, samego państwa polskiego? Teraz nawrócony i dbający o polskie interesy Bogdan Klich zwyczajnie irytuje, bo to czysta hipokryzja i robienie Polakom wody z mózgu. Odwagi, a przynajmniej przyzwoitości można było oczekiwać od Klicha jako polskiego ministra obrony, ale Polacy się jej nie doczekali. Właśnie tacy ludzie jak Bogdan Klich doprowadzili do obecnego stanu, gdy Polska w sprawie zwrotu wraku jest poniżana i traktowana jak trzeciorzędna kolonia. Bogdan Klich w Moskwie jako reprezentant interesów ofiar i rzecznik interesu Polski jest skrajnie niewiarygodny, choć oczywiście dobre i to, że teraz zachowuje się inaczej niż wtedy, gdy wiele od niego zależało, a on nic nie robił. Ale ta obecna postawa w żaden sposób go nie usprawiedliwia, nie rekompensuje i nie równoważy tego wszystkiego, co wcześniej zaniechał czy zaniedbał. I nie pozwala zapomnieć o tym, co wtedy mówił w publicznych wypowiedziach, jak traktował rodziny ofiar. Bogdan Klich odszedł z rządu, ale z niczego nie został rozliczony. Wręcz przeciwnie – został nagrodzony miejscem na liście senatorskiej PO i wyborem do parlamentu. W ten sposób powstało wrażenie, jakby minister obrony Klich dobrze wypełnił swoje obowiązki. Gdy jednak uwzględni się fakty, ta ocena musi być jednoznacznie negatywna.
Klich nie jest zresztą jedynym przedstawicielem establishmentu PO, który udaje kogoś innego niż był w kwietniu 2010 r. i później. Słuchając premiera Donalda Tuska czy szefa MSZ Radosława Sikorskiego można odnieść wrażenie, że i oni zawsze bronili polskiego interesu wobec Moskwy, za żadne kompromitujące rząd decyzje nie odpowiadają i są wobec Rosjan odważni i pryncypialni. Otóż nie są. To oni odpowiadają za postępowanie i decyzje karygodne, prawdopodobnie bezprawne, umożliwiające matactwa i oszustwa i rujnujące dobre imię Polski. Ani Bogdan Klich, ani Donald Tusk czy Radosław Sikorski nie powinni mieć dobrego samopoczucia, niezależnie od tego, co teraz mówią i demonstrują. Nie jest tak, że nic się nie stało, skoro teraz niektórzy dostrzegają, iż dotychczas wszystko było postawione na głowie. Bo zostało postawione na głowie przede wszystkim przez nich. A Polacy nie są ani głupi, ani nieczuli, ani zdemoralizowani, żeby tego nie pamiętać. Stanisław Janecki
Prof. Zybertowicz o słowach Hołdysa na temat "żałosno-śmiesznej" rekonstrukcji rządu: "Pajac pajaca wyczuje" Prof. Andrzej Zybertowicz na łamach "Faktu" komentuje zmiany, jakie przeprowadził wśród swoich ministrów premier Donald Tusk. 55-letni rzuca niczym dziecko piłkę psu, że zmieni ministra za parę dni i wszyscy zgadują którego - cytuje socjolog Zbigniewa Hołdysa, podkreślając, że tym razem, mający niewielkie pojęcie o polityce piosenkarz przy tym znany apologeta Platformy trafił w istotę sprawy. Aż chciałoby się rzec "pajac pajaca wyczuje".Zdaniem Zybertowicza, rekonstrukcja rządu nie jest spowodowana wolą poprawy jakości rządzenia, a jedynie narzędziem komunikacji propagandowej. Na dowód miałkości tej rekonstrukcji analityk polskiej sceny politycznej podaje przykład przestawienia na szachownicy ministrów. Cichocki na szefa kancelarii to potwierdzenie tezy, że nie sprawdził się w MSW i w sferze szeroko rozumianego bezpieczeństwa państwa, ale wykazał się użytecznością i lojalnością wobec premiera. Równie ostro ocenia nominację na miejsce Cichockiego Bartłomieja Sienkiewicza. To wybitny analityk (...) bez doświadczenia w zarządzeniu złożonymi instytucjami. W ostatnich latach kierował tylko niewielką firmą, której zleceniodawcami były spółki zależne od skarbu państwa. Wygląda na to, że Sienkiewicz wpisał się w platformowy układ klientelistyczny. (...) Nie wiemy czy potrafiłby utrzymać się w czysto rynkowych warunkach a nie kolesiowskich, - mówi socjolog i zastanawia się, czy biorąc pod uwagę jego zaangażowanie w sektorze energetycznym, gdzie interesy wielu firm, zwłaszcza zagranicznych nie zawsze są zgodne z interesem ekonomicznym Polski, Sienkiewicz przeszedłby pomyślnie procedurę sprawdzeniową, oczywiście przy dobrze działającym w Polsce kontrwywiadzie. Kim, "Fakt"
Rybiński: Pakt to akt masochizmu Rozmowa z ekonomistą, prof. Krzysztofem Rybiński. Stefczyk.info: Polski Sejm oraz Senat dały zgodę na ratyfikację paktu fiskalnego. Słyszymy w mediach różne opinie ws. terminu obowiązywania tego dokumentu. Czy ten dokument zacznie obowiązywać dopiero po przyjęciu w Polsce euro? Prof. Krzysztof Rybiński: Błędem jest widzenie paktu jako czegoś odrębnego. Pakt fiskalny jest narzędziem, które wzmacnia istniejące już procedury. One do tej pory nie były stosowane, obecnie ma się to zmienić. System kar, który miał być stosowany, choć nigdy nie był, jednak istnieje. Obecnie w zamierzeniach paktu ma być stosowany. To dotyczy nie tylko krajów strefy euro, ale również innych. Kraj, który jest w procedurze nadmiernego deficytu, który nie realizuje zaleceń Komisji Europejskiej dotyczących ścieżki redukcji deficytu można będzie ukarać w różny sposób. Można na niego nałożyć również sankcje polegającą na utracie środków unijnych. Pakt fiskalny wzmacnia te przepisy, które są obecne. Nie należy więc paktu traktować jako czegoś nowego. Te przepisy obowiązywać mają wszystkie kraje, nie tylko w strefie euro. Do tej pory przepisy dotyczące sankcji nie były stosowane. Obecnie mają być.
Czy ten pakt nam się opłaca? W tym momencie poddawanie się coraz bardziej restrykcyjnej ocenie polskiej polityki fiskalnej przez instytucje unijne nie ma sensu. My dobrze wiemy, w jakim jesteśmy momencie. Za rok czy dwa dług publiczny w Polsce - liczony według metody eurostatu - może przekroczyć 60 proc. PKB, w sytuacji w której na skutek bardzo niskiego wzrostu gospodarczego ponownie może dojść do zwiększenia deficytu w sektorze finansów publicznych. On może przekroczyć nawet 4 proc. PKB., a może nawet 5. W związku z tym pakt to jest akt masochizmu. Dobrze wiemy, że będziemy karani i zapraszamy władze Unii, by karały nas bardziej. To nie ma sensu. Dziś należy rozmawiać o czym innym niż pakt, niż strefa euro.
O czym więc należy rozmawiać? O klifie fiskalnym. Jeśli zgodnie z ustawą o finansach publicznych dług publiczny liczony metodą ministra finansów przekroczy 55 procent, to w kolejnym roku będziemy musieli zbilansować budżet i finanse samorządów. Mówimy o cięciach wydatków i podwyżce podatków na sumę około 50 mld złotych. Jeśli Polska spadnie z klifu, to zacznie się w kraju ciężka recesja. To jest dziś temat do rozmowy. Pakt czy wejście Polski do strefy euro to tematy zastępcze.
Co w pana ocenie stoi za forsowaniem paktu w Polsce przez rządzących? O to trzeba pytać tych, którzy parli do ratyfikowania tego paktu. Wiemy, że są dwa kraje - Czechy i Wielka Brytania, które odmówiły ratyfikacji. Wiemy, że w Szwecji czy Danii pojawiają się wręcz głosy mówiące, że stopień integracji politycznej w UE, jest już za duży. ich zdaniem dalsza integracja może być groźna dla przyszłości krajów UE. Podzielam te poglądy. Myśmy od koncepcji bycia jednym wspólnym rynkiem bez barier - dla towarów, usług, kapitału, ludzi i wiedzy - zaczęli odchodzić i zaczęliśmy budować unię polityczną, która nie ma racji bytu. Wchodzenie w budowę unii politycznej w sytuacji, gdy kraje UE się zaczynają rozchodzić gospodarczo, nie ma sensu. Nigdy do tej pory nie było tak daleko idących różnic między Francją a Niemcami. W samym sercu Unii widać obecnie ogromne różnice. Budowanie unii politycznej w tej sytuacji nie ma sensu. Należy więc zrewidować politykę budowania na siłę unii politycznej. Zamiast tego trzeba umocnić te pięć wolności, które wymieniłem. One, na skutek działalności niektórych państw, są coraz bardziej zagrożone.
Rozmawiał TK
In vitro niczego nie załatwia Z ks. prof. Franciszkiem Longchamps de Bérier, członkiem zespołu ekspertów ds. bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski rozmawia Tomasz Krzyżak Strasznie ksiądz jest radykalny. Chce ksiądz całkowitego zakazu in vitro. To ma być radykalizm? Mówię wprost o sprawach, które są niezgodne z nauką Kościoła. Antykoncepcja jest grzechem, zapłodnienie in vitro również. I o tym będę mówił zawsze bardzo głośno. Ale rzeczywiście w ostatnim czasie w części mediów pojawiły się informacje o tym, jakobym postulował prawny zakaz antykoncepcji. To bzdura. Taki zakaz byłby zwyczajnie nie do wyegzekwowania. Choćby dlatego nie warto byłoby się o niego starać. Z kolei wprowadzenie zakazu stosowania metody zapłodnienia in vitro to całkiem co innego.
Kiedy obserwuje się dyskusję wokół in vitro wydaje się to mało realne. Wcale nie. Zezwolenie na stosowanie tej metody jest suwerenną decyzją każdego kraju, w tym każdego członka Unii Europejskiej. Dyskusja u nas trwa kilka lat – wcale nie tak długo. Podejmowano już próby uchwalenia ustawy biomedycznej w polskim parlamencie. Pojawiły się wtedy zupełnie dobre prawniczo projekty całkowicie zakazujące zapłodnienia metodą in vitro. Były też takie, które ją dopuszczały, ale tylko w ściśle ograniczonym zakresie. Te, które zakazywały, nie były jakieś dziwne – nie dyskutowano o nich jako o nadzwyczajnych pomysłach. Pokazuje to, że zakaz stosowania w Polsce in vitro jest całkiem realny.
Szczególnie, gdy 79 proc. Polaków dopuściłoby stosowanie takiej metody. Liczba zwolenników in vitro będzie spadała. Na razie jesteśmy wciąż u początku drogi, gdy 20 proc. społeczeństwa nie akceptuje tej metody. Cztery lata temu, gdy zaczynaliśmy dyskusję na ten temat, liczba osób, które wiedziały, o co chodzi, była jeszcze mniejsza. Nasze społeczeństwo jest mądre i jego świadomość wzrasta. Czasem z jednej strony brakuje rzeczowych informacji, z drugiej wprowadza się je w błąd graniem na emocjach. Przerabialiśmy to dokładnie w przypadku aborcji, której już zdecydowana większość stanowczo nie akceptuje. Tak więc gdy poznajemy nowe fakty dotyczące tej metody, poznajemy kolejne wyniki badań, które pokazują niebezpieczeństwa zdrowotne, jakie rodzi in vitro – ogólne spojrzenie się zmienia. Potrzeba nam spokojnej dyskusji, bez propagandy.
Chyba dziś mamy taką propagandę. Czasami tak, ale akcja zawsze rodzi reakcję. Ludziom nie wmówi się wszystkiego. Zbyt intensywna indoktrynacja budzi podejrzliwość i coraz więcej osób zaczyna się zastanawiać, skąd tak liczni przeciwnicy in vitro. Wielu zdrowy rozsądek, ale także uczciwość, każe wysłuchać argumentów drugiej strony. I gdy okazuje się, że argumenty są poważne, zaczynają się zastanawiać, wchodzą w temat głębiej. Często zmieniają swój pogląd.
Ale w Polsce dyskusję zaczęto chyba od innej strony. Pamiętam, gdy biskupi mówili, że stosowanie in vitro pociąga za sobą ekskomunikę. Czy aby na pewno biskupi tak zaczęli mówić? Inna sprawa, że lepiej nie zaczynać dyskusji od formułowania zakazu, ale do powodów zakazu doprowadzić. Zanim powiemy o karach, a tym bardziej zanim zaczniemy je stosować, trzeba wytłumaczyć, na czym dane zło polega i dlaczego warto się od niego odwrócić z własnej inicjatywy.
Z drugiej strony, trzeba też zauważyć, że część mediów dokonała manipulacji różnych wypowiedzi przedstawicieli Kościoła po to, aby przedstawić ich jako oszołomów.
Od czego powinniśmy zaczynać? Od próby znalezienia odpowiedzi na pytanie, gdzie w stosowaniu metody in vitro jest dobro. A potem zastanowieniem się nad tym, dlaczego zagrożeniem są dla nas pewne zachowania. Wypracowanie metody zapłodnienia pozaustrojowego jest osiągnięciem naukowym – przyznano za to Nagrodę Nobla. Ale czy to oznacza, że powinniśmy tę metodę stosować? Czy to jest dobre? W jakim zakresie? Musimy próbować odpowiedzieć na te pytania. Posłużę się przykładem klonowania. Panuje powszechna zgoda, że klonowanie reprodukcyjne człowieka, czyli stworzenie organizmu w 99,9 proc. identycznego z innym, powinno być bezwzględnie zakazane. Protokół paryski do konwencji z Oviedo temu właśnie służy. Ale istnieje też klonowanie tzw. terapeutyczne, gdy produkujemy tkanki, organy mające służyć leczeniu. Wygląda na to, że oba procesy klonowania nie różnią się od siebie niczym, prócz intencji: za jednym razem chce się stworzyć organizm, za drugim wstrzymuje się ten rozwój na pewnym etapie. Proces jest ten sam. Inny jest cel. I my dokonujemy oceny, mówiąc: klonowanie reprodukcyjne jest niedopuszczalne, bo narusza pewne dobra i tego nie chcemy. Ale na ewentualną produkcję tkanek i organów potrzebnych do leczenia wielu już zgodę wyraża. Nie podzielam ich zdania, natomiast pokazuję, że dokonują oceny ze względu na jakoś przez siebie postrzegane dobro, które chcą osiągnąć.
I wracamy do pytania: jakie dobro jest tu realizowane? Czy to rzeczywiste dobro? Czyim kosztem? Bez prób wspólnej odpowiedzi na te pytania nie ruszymy z miejsca.
Jakie dobro jest zatem realizowane przez in vitro? Zróbmy najpierw pewne rozgraniczenie, by uniknąć manipulacji i ideologii. Dyskusja o in vitro dotyczy moralności, a nie religii. To bardzo istotne: ludzie różnych religii i wyznań zgadzają się co do negatywnej moralnej oceny in vitro. Dalej, dyskusja w ramach publicznej debaty w pluralistycznym społeczeństwie toczy się na kilku poziomach: moralnym, prawnym i politycznym. Są różne, ale nie autonomiczne, są ze sobą ściśle powiązane. Stąd pogląd moralny, że z uwagi na ochronę godności i życia każdego człowieka, z uwagi na dobro dziecka metoda zapłodnienia in vitro nie przynosi dobra i dlatego na poziomie prawnym powinna być całkowicie zakazana.
Ale przecież wielu bezpłodnym małżeństwom daje dziecko... Tak, ale jakim kosztem i jakie dziecko? Dlaczego patrzymy na in vitro głownie z perspektywy rodziców, a rzadko z punktu widzenia tego dziecka, które przyjdzie na świat? To przecież nie jest przedmiot. My je wprawdzie wyprodukujemy, ale ono jest osobą. Jest podmiotem i spójrzmy na świat jego oczyma. Jak ono będzie się ustosunkowywało do tego, co się zdarzyło? Do tego, czym je obdarzymy?
A czym możemy je obdarzyć? Na przykład możemy je narazić na poważne wady genetyczne – właśnie przez poczęcie w wyniku in vitro, a nie w naturalnym, ludzkim środowisku. Dopiero co byliśmy przy dyskusji o wadach genetycznych, które są przesłanką do aborcji. Do jej dopuszczalności. Przypomnijmy, że aborcja jest w Polsce zakazana, ale są trzy wyjątki: zagrożenie życia matki, ciąża z przestępstwa i wady genetyczne płodu. Tych drugich nie jest wiele, inaczej w przypadku tych ostatnich. W skrócie: dla dobra dziecka zabijmy je.
Jak to się ma do zapłodnienia pozaustrojowego? Okazuje się, że są takie zespoły wad genetycznych, które wielokrotnie częściej występują u dzieci z in vitro niż u tych poczętych w sposób naturalny, zwłaszcza cztery takie zespoły: Pradera-Williego, Angelmana, Silvera-Russella oraz Wiedemanna. Dziecko z zespołem Pradera-Williego może mieć na przykład opóźnienie rozwoju mowy, małogłowie, charakterystyczne cechy morfologiczne twarzy. Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych. Z kolei dzieci z zespołem Angelmana charakteryzuje m.in. brak koncentracji uwagi, nadpobudliwość, kłopoty z jedzeniem, ze snem, częste ślinienie się, wysuwanie języka, itd. To są wady genetyczne. Idźmy dalej: zespół Silvera-Russella. Okazuje się, że ten zespół u dzieci z in vitro występuje – wedle szacunków – dziesięciokrotnie częściej. Co tu mamy: niski wzrost – u mężczyzn 150 cm, u kobiet 140 cm. Trudności w uczeniu się, dysleksja. W zespole Wiedemanna mamy przerost języka, przepukliny brzuszne, występowanie bruzd i dołów w płatkach uszu. Na szczęście człowiek z pewnymi wadami genetycznymi może żyć.
Ale przecież wady genetyczne występują też u dzieci poczętych w sposób naturalny... Oczywiście – i o tym mowa, znacznie rzadziej. Co innego, gdy ktoś pochodzi z rodziny, w której jest duża zapadalność na raka, np. na raka piersi. Nie mamy na to wpływu i nie chcemy się wypierać naszej genealogii. Jesteśmy wdzięczni naszym przodkom za życie. Tymczasem przy in vitro dokonujemy procedury, która znacznie zwiększa ryzyko. Dlaczego to robimy? Idźmy jeszcze dalej: a jeśli te dzieci z in vitro nie będą miały potomstwa, to też wspomożemy je zapłodnieniem pozaustrojowym? Społeczeństwo może wszelako zasadnie stawiać pytania o to, jak będzie wyglądało w kolejnych pokoleniach
Ma ksiądz rację, ale kogoś, kto nie może mieć dziecka, nie bardzo interesuje przyszłość cywilizacji. On chce mieć dziecko tu i teraz. Zgoda, ale społeczeństwo, dopuszczając lub odrzucając in vitro, powinno wziąć pod uwagę wszystkie argumenty. Są ludzie, którzy nigdy nie będą mieli dzieci. Nawet po iluś próbach zapłodnienia in vitro. Czy trzeba koniecznie ich dokonywać, aby się o tym przekonać? I ci, co robią in vitro, muszą o tym parze powiedzieć. Może wtedy wyjściem jest adopcja....
Trudno nam przejść do porządku dziennego nad własnymi ograniczeniami. Tak, ale człowiek, który nie ma rąk i nóg, też ma ograniczenia. Wynikają one z sytuacji życiowej. Co robić? Można się zbuntować, można zaakceptować. Trzeba żyć. Godnie i mądrze. Własną bezpłodność trudno przyjąć, ale pojawia się tu okazja do okazania szczególnego szacunku godności drugiego człowieka. Bo to, że ktoś fizycznie nie może mieć dzieci, nie oznacza wcale, iż jest gorszy od innych, że nie będzie rodzicem.
Wróćmy do tej dużej grupy ludzi dopuszczających możliwość stosowania in vitro. Może Kościół przedstawia argumenty zbyt trudnym językiem. Być może, choć to chyba nie tylko problem komunikacji. Staramy się mówić prosto o sprawach podstawowych, które na pewnym poziomie są zrozumiałe dla wszystkich.To, że in vitro jest sprzeczne z godnością, wydaje się dość jasne. Ludzie wiedzą, że z godnością człowieka kłóciłoby się zamrożenie dziecka, noworodka, tuż przed urodzeniem. Logicznie dochodzimy do wniosku, że niegodne człowieka jest też mrożenie embrionów. Potem dowiadujemy się, że po to, by zamrozić embrion, trzeba wyciągnąć z niego całą wodę i wpuścić inną substancje – inaczej zamrażana w ciekłym azocie woda rozsadzi embrion a potem przy odmrażaniu trzeba ją ponownie wprowadzić. Jeżeli człowiek wie, jak to wygląda, to inaczej patrzy na proces i stawia pytanie: czy to na pewno jest godne?
A co z aborcją selektywną? Też jest zrozumiała? Myślę, że tak. Wiadomo, że u kobiet powyżej 35. roku życia donoszenie ciąży trojaczej jest ryzykowne, stąd proponuje się usunięcie jednego lub dwóch płodów, które powstały z umieszczonych w łonie trzech embrionów. Czy nie jest zrozumiałe stwierdzenie, że my produkujemy ludzi? Jasną i klarowną odpowiedź przysłania nam cel: chęć posiadania dziecka. A że środki, które do tego prowadzą, są niemoralne – potrafimy na to przymknąć oczy. Ale to jest, niestety, pewien problem cywilizacyjny.
Co ma ksiądz na myśli? Antykoncepcję, o której mówiliśmy na początku. Bardzo trudno jest dziś mówić o in vitro, ponieważ akceptacja dla antykoncepcji jest w naszym społeczeństwie powszechna. Pierwszym odcinkiem tego serialu jest antykoncepcja, a dopiero drugim in vitro.
Dlaczego? Bo najpierw z aktu małżeńskiego wyłączamy płodność, a potem wykluczamy poczęcie. Stoi to w logicznym związku. Dlatego jeśli mamy powszechną akceptację dla antykoncepcji, to trudno się dziwić, że trudno przekonująco pokazać zło in vitro.
To może trzeba zacząć o tym mówić? Kościół mówi o antykoncepcji, że jest zła, odkąd się pojawiła.
Ale może mówi za słabo? Być może tak jest, ale misją Kościoła jest głoszenie Ewangelii nie tylko w tej dziedzinie i przy okazji mówimy też o pewnych konsekwencjach moralnych. Nie jest głównym zadaniem Kościoła mówienie o antykoncepcji. Choć może rzeczywiście nie mówimy o tym zbyt odważnie. Może boimy się sprzeciwu wiernych, odrzucenia z ich strony.
Pobłażliwych uśmieszków, wytykania palcami i komentarzy z cyklu: „co ten ksiądz wie o seksie"? Nikt nie chce być wyśmiewany czy wytykany palcami – to naturalne. Nie wolno jednak milczeć, bo wtedy ponosimy odpowiedzialność za zło, które sobie inni wyrządzają. Nie wolno milczeć duchownym, ale i świeckim. Widzę tu ogromną rolę ludzi świeckich. Spotykam wiele par, które odważnie przyznają w szerokim gronie, że są 10, 15, 20 lat po ślubie i nigdy nie stosowały antykoncepcji. Współżycie daje im przyjemność. Bo nie mieszkali ze sobą przed ślubem, nie współżyli, bo są wstrzemięźliwi w okresach płodności itd.
Wróćmy do in vitro. Dyskutujemy o tym w Polsce od lat. Ksiądz był w tzw. komisji Gowina, która pracowała nad konwencją z Oviedo. Skończyło się konkluzją, że najpierw trzeba wypracować odpowiednie uregulowania prawne, a dopiero później ratyfikować konwencję. Tymczasem coraz częściej słyszy się o umożliwieniu refundacji in vitro. Wszystko na dziko. Moim zdaniem działania rządu i poszczególnych samorządów są sprzeczne z konstytucją. Organy publiczne, a więc państwowe i samorządowe, muszą działać w granicach obowiązującego prawa. Władza nie może podejmować działań, bo ma kaprys. Jesteśmy demokratycznym krajem, w którym suwerenem jest naród, wszyscy obywatele, zarówno wierzący w Boga, jak i niewierzący. To my ustanawiamy prawo. Jeśli ktoś podejmuje działania wbrew narodowi – działa bezprawnie. Dlatego musi być rozwiązanie na poziomie ustawy, najlepiej od razu kompleksowo regulujące kwestie bioetyczne. In vitro to tylko jedna z wielu ważnych kwestii w tym zakresie. Dla ochrony praw człowieka i godności ludzkiej potrzebne jest szerokie, spokojne i etyczne spojrzenie.
Sprawy finansowe mają znaczenie drugorzędne? Dopuszczalność in vitro i jego finansowanie to trochę inne sprawy. Nadto finansowanie tej metody to wpuszczanie publicznych pieniędzy w prywatny biznes. Prywatne kliniki żyją z in vitro. Gdy zdecydujemy się na refundację, będziemy finansowali z kasy państwowej coś, co jest złe. Czy wiemy o tym? Czy świadomie decyzuje się na to pluralistyczne społeczeństwo? Jest złe, bo daje złe skutki. Gdy podejmuje się polityczną decyzję o finansowaniu, trzeba przynajmniej rozważyć, czy chce się nakręcać komuś biznes.
W zespole ekspertów ds. bioetycznych episkopatu, w którym ksiądz pracuje, przygotowywany jest dokument dotyczący in vitro. Nie pierwszy to tekst przez nas przygotowywany. Ten, o którym pan myśli, jest dłuższy niż poprzednie. Będzie gotowy za kilka tygodni. Próbujemy w nim odpowiedzieć na nurtujące nas, czyli ludzi wierzących, pytania.
To będzie oficjalne stanowisko episkopatu? O randze dopiero będzie podjęta decyzja. Służymy Konferencji Episkopatu Polski i ona decyduje. Zespół odpowiada na stawiane pytania, przygotowuje analizy. Dokument zaś z pewnością będzie rozszerzoną informacją dla ludzi, którzy szukają argumentów i chcą skonfrontować swoje obawy, np. co do zagrożenia dla życia ludzkiego w fazie prenatalnej. Zastanawiamy się nad szansami i zagrożeniami, jakie niesie dla każdego człowieka jego seksualność, myślimy o odpowiedzialności za dziecko. Stawiamy też pytanie, jak człowiek dobrej woli – niekoniecznie katolik – ma się ustosunkować do cywilizacji śmierci i co to jest kultura życia. Ważną częścią tego tekstu będzie najprawdopodobniej dłuższy fragment dotyczący zaangażowania katolików w życie publiczne.
Dlaczego taki mocny akcent na to zaangażowanie? Często się słyszy, że zbyt mało w katolikach zaangażowanych publicznie radykalizmu, że idą na kompromisy, na które nie powinni się zgadzać.Proszę zauważyć, że katolicy działający w życiu publicznym są dzisiaj ofiarami opresji i dyskryminacji. Próbuje się dokonać jakichś prób oddzielenia człowieka od jego wiary. Tymczasem człowiek jest jednością – nie można odrywać mojej moralności, mojej wiary, mojego życia Ewangelią od życia publicznego i mojej w nim obecności. Nie można oczekiwać, żebym działając w życiu publicznym, odrzucał te przekonania, zaprzeczał sobie, rezygnował ze starań o dobro. Obowiązkiem katolika jest wierność Chrystusowi.W sprawach wiary i moralności nie ma kompromisów, co innego płaszczyzna prawna i polityczna – gdzie czasem są one trudne do uniknięcia. Oczywiście nie każdy kompromis jest do przyjęcia.Tak więc w żadnym przypadku nie jest dopuszczalna zgoda na niszczenie istnienia ludzkiego na jakimkolwiek etapie jego rozwoju.
Wyobraża sobie ksiądz kompromis? Tak. Ale wrócę do tych trzech poziomów dyskusji, o których mówiłem. Z punktu widzenia moralności – in vitro budzi co najmniej poważne obiekcje. Z punktu widzenia prawa dyskutujemy różne wersje projektów ustawy biomedycznej. Na danym etapie na poziomie politycznym podejmowane bywają decyzje stanowiące wyraz kompromisu, który żadnej ze stron nie zadowala w pełni, ale wydaje się krokiem w dobrą stronę...
Taki kompromis mieliśmy przy okazji ustawy aborcyjnej. Mówiło się o swoistym kompromisie aborcyjnym z 1993 r., ale został on w znacznej części rozmontowany. I stale jest rozmiękczany. Mówienie dziś o kompromisie aborcyjnym w Polsce nie wydaje się zgodne z rzeczywistością.
W jakim zakresie moglibyśmy zatem mówić o kompromisie, gdy chodzi o in vitro? In vitro to tylko jedna z kwestii biomedycznych. W porządku przekonań moralnych nie ma tutaj miejsca na kompromis – własne stanowisko moralne każdy musi jasno przedstawić. Kompromisu poszukuje się jednak w ramach rozwiązań prawnych. Być może parlament zgodzi się na dopuszczalność tej procedury w bardzo wąskim zakresie. Brak regulacji jest zły; z drugiej strony, jak raz się pozwoli w prawie na in vitro, może to być odczytywane jako wyraz akceptacji dla zapłodnienia pozaustrojowego. W konsekwencji ktoś będzie myślał, że skoro wolno, to jest to coś dobrego.
Ale w ten sposób wracamy znów do tematu aborcji selektywnej Spójrzmy szerzej. Nie ma moralnie dobrego in vitro. Jeśli w ogóle – prowadzę tu trochę teoretyczne rozważanie na „terytorium wroga" – dla daleko posuniętego kompromisu dopuszczona zostanie metoda in vitro, powinno być dopuszczalne tworzenie tylko jednego embrionu. Zgoda na tworzenie większej ich liczby wiązałaby się z istotnym ryzykiem dla życia embrionów nadliczbowych oraz z ryzykiem dla matki w razie jednoczesnej implantacji kilku embrionów. To niebezpieczeństwo aborcji selektywnej. Zdecydowanie, zamiast zamrażać embriony, trzeba by się ewentualnie opowiadać za zamrażaniem gamet, aby w razie gdyby pierwsza próba się nie udała, umożliwić kolejne bez narażania kobiety na bolesną stymulację hormonalną dla pobrania nowych jajeczek – nawet jeżeli metody techniczne w tej dziedzinie są nieco mniej rozwinięte niż przy mrożeniu embrionów. Czy jednak nie brniemy za daleko? Co jeśli ktoś powie, że nie należy wykluczać mrożenia embrionów, jeśli wszystkie przewidziane są do adopcji? Żaden kompromis nie zmieni jednak faktu, że wciąż mowa o produkcji człowieka. Technicznej produkcji człowieka. I widzimy z genetyki, że takie tworzenie człowieka jest gorsze od naturalnego przekazania mu życia, bo jest większe ryzyko zniekształcenia go genetycznie, o czym już mówiliśmy.
W tej produkcji człowieka jest jednak jakiś pierwiastek boski... Nie w produkcji, lecz w prokreacji, w ludzkiej płodności. Pan Bóg przewidział, że człowiek ma się rozmnażać i zaludniać ziemię. Dał nam takie możliwości...
Czy Pan Bóg przewidział, że człowiek w pewnym momencie zacznie go wyręczać i sam będzie kombinował przy życiu? To ryzykowne rozważania. Jednak w Księdze Rodzaju była mowa nie tylko o drzewie poznania dobra i zła, ale też o drzewie życia zasadzonym w środku rajskiego ogrodu. Zasadne jest zatem zastanowienie się nad tym, czy człowiek teraz nie sięga do tego, co stanowi o podstawach życia. Czy daje się to robić bezkarnie albo – powiedzmy lepiej – bez konsekwencji? Czy to manipulowanie przy życiu nie prowadzi nas gdzieś dalej? Czy nie jest jeszcze bardziej niebezpieczne od tego, co zdarzyło się na początku, gdy pierwsi ludzie postawili siebie w miejsce Pana Boga i w konsekwencji zaczęli odróżniać dobro od zła? A przecież można żyć, nie znając zła. Są takie rzeczy, których nie muszę znać – np. o wydarzeniach z przeszłości naszych bliskich wiedzieć nie muszę. My sięgamy jeszcze głębiej: zaczynamy uderzać w podstawy naszego życia. Czy aby nie podcinamy gałęzi, na której siedzimy? Może my z niej jeszcze nie spadniemy. No chyba że dopuścimy eutanazję. I wtedy nie umrzemy naturalnie, tylko nam pomogą. Z litości. Dla naszego dobra nam pomogą...
Ponura wizja: sami się wyprodukujemy, sami zabijemy... Dlatego warto poważnie rozmawiać. Jestem pewien, że łatwiej będziemy sobie uświadamiać, że in vitro niczego nie załatwia; że jest większym zagrożeniem niż jakąkolwiek szansą, że nie niesie dobra. Tomasz Krzyżak
Postępowe prądy w polityce i teologii Już się wyjaśniło, dlaczego nasi okupanci skłonili Umiłowanych Przywódców do wszczęcia klangoru w sprawie „związków partnerskich” i wokół obsadzenia stolca wicemarszałka tubylczego Sejmu. Jak pamiętamy, dziwnie osobliwa trzódka biłgorajskiego filozofa ogłosiła zamiar posadzenia na tym stolcu osoby legitymującej się dokumentami wystawionymi na nazwisko: „Anna Grodzka” - a reszta Umiłowanych Przywódców, uznawszy, że może dojść do tego naprawdę, stanęła murem za dotychczasową wicemarszalicą Wandą Nowicką, która za takową psotę została z trzódki wyrzucona. W dodatku rozpoczął się proces „matki Madzi”, a jakby tego było za mało, to jeszcze okazało się, że pan Jakub Śpiewak, podobno bratanek dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, prof. Pawła Śpiewaka, elegancko rozkradł fundację Kidprotect, mającą chronić biedne dzieci przed różnymi przygodami, zwłaszcza ze strony pedofilów. Oczywiście był to cel deklarowany, bo tak naprawdę, to celem fundacji było umożliwienie panu Jakubowi Śpiewakowi używania życia całą paszczą - z czego on nie omieszkał skorzystać i w ciągu zaledwie jednego roku wyciągnął z niej około 250 tys. złotych, które przedtem oczywiście musiał mu ktoś dać. Kto - tego dokładnie nie wiadomo, chociaż fakt, iż na stronie internetowej fundacji Kidprotect w pierwszym szeregu „przyjaciół” figurują trzy operetkowe instytucje państwowe: Ministerstwo Edukacji Narodowej, Pełnomocnik Rządu do spraw Równego Traktowania Kobiet i Mężczyzn oraz Rzecznik Praw Dziecka, skłania do podejrzeń, iż łatwe pieniądze pochodziły właśnie stamtąd. Rzuca to również światło na popularność instytucji pozarządowych w naszym nieszczęśliwym kraju; skoro w takich instytucjach można tak dobrze wypić i zakąsić na koszt rządu, to nic dziwnego, że amatorów jest coraz więcej. Stąd zaostrzenie walki z „faszyzmem”, „ksenofobią” i „homofobią”, w której na pierwszej linii frontu znajdują się „organizacje pozarządowe”, inkasując w zamian sute alimenty. Więc kiedy rozkradzenie fundacji Kidprotect zostało wykryte, pan Śpiewak „przeprosił” i zapowiedział „wycofanie się” z życia publicznego. Z tego powodu natychmiast stał się przedmiotem zachwyconego obcmokiwania przez autorytety moralne z panem prof. Czapińskim na czele, Nie może się on nachwalić „odwagi cywilnej” pana Śpiewaka, który w tej sytuacji prawie na pewno zostanie autorytetem moralnym, obok „matki Madzi”, pani Anety Krawczykowej i pani Alicji Tysiąc. Chciałbym przypomnieć ich czyny, by prawdziwa cnota nie pozostała bez nagrody. Pani Aneta, heroina seksafery w „Samoobronie”, nie mogła zdecydować się, kto jest autorem jej córeczki i kiedy wskazani przez nią podejrzani wykruszali się jeden po drugim, wyraziła przypuszczenie, iż autorem może być tajemniczy mężczyzna, któremu oddała się w okolicach dworca kolejowego w Piotrkowie Trybunalskim. Pani Tysiąc z kolei co i rusz wygrywa przed niezawisłymi sądami jakieś procesy, co skłania do podejrzeń, iż w miarę feminizacji zawodu sędziowskiego, w korpusie sądowym kamufluje się coraz więcej „sióstr”, to znaczy - „istot czujących”, że najcięższa jest dola kobiet. No a „matka Madzi” - wiadomo; tylko patrzeć, jak zostanie sztandarową postacią ruchu „wyzwolenia kobiet” z tyranii „męskich szowinistycznych świń”. Ona chyba też to wie, bo chociaż z okazji procesu wystylizowała się na niewinność uciśnioną, to kiedy tylko niezawisły sąd wtykał nos w akta, rozdzielała kamerzystom sportowe uśmiechy. Kiedy tak opinia publiczna ekscytowała się porcjami tej duchowej strawy, chlustającej z niezależnych mediów głównego nurtu - w mrokach podziemia rząd wygotowywał projekt ustawy upoważniającej prezydenta do ratyfikowania tzw. „paktu fiskalnego”. W środę 20 lutego została ona przyjęta przez kluby PO, PSL, SLD i Ruchu Palikota większością głosów, co wzbudziło podejrzenia, czy przypadkiem nie odbyło się to z naruszeniem konstytucji. Tym razem pobożny minister Gowin niczego podobnego nie stwierdził, więc ciekawe, czy Trybunał Konstytucyjny, do którego ustawa ma trafić, będzie próbował wierzgać przeciwko ościeniowi, czy też potulnie uzna, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pakt fiskalny powoduje amputację fragmentu suwerenności Polski - tym razem z sprawach polityki budżetowej i w ogóle - finansowej polityki państwa. Pretekstem do forsowania paktu fiskalnego, w ramach którego Rada Europejska, a zwłaszcza Komisja Europejska uzyskuje nowe, władcze kompetencje względem krajów członkowskich UE, jest oczywiście kryzys finansowy w strefie euro, który przynajmniej od pewnego czasu, jest wykorzystywany do „pogłębiania integracji” to znaczy - do budowy IV Rzeszy środkami pokojowymi, które okazały się tańsze i nie obciążone takim ryzykiem, jak metody militarne. W niezależnych mediach głównego nurtu dominuje niefrasobliwy nastrój „Polacy, nic się nie stało!” - co przychodzi tym łatwiej, że nasi okupanci z bezpieczniackiej hordy podsunęli premieru Tusku pomysł reorganizacji rządu. Objęła ona dwóch ministrów; na miejsce pana Cichockiego, dotychczasowego szefa MSW, przyszedł pan Bartłomiej Sienkiewicz, którego podejrzewam o związki ze służbami od samego początku transformacji ustrojowej, a kto wie, czy nie wcześniej. Pan Cichocki przeszedł na stanowisko szefa Kancelarii Premiera, której dotychczasowy szef, pan Tomasz Arabski, przechodzi na stanowisko ambasadora do Hiszpanii. Ciekawe, czy uchroni go to przed argusowym okiem posła Antoniego Macierewicza, który w Tomaszu Arabskim nie bez powodu upatruje jednego z głównych podejrzanych w katastrofie smoleńskiej. Widać wyraźnie, jak bezpieka dyryguje tym całym premierem Tuskiem, który zresztą podlizuje się komu tylko może; ostatnio pani Agnieszce Holland, która poczuła się obrażona uwagą posła Niesiołowskiego, iż bardziej zależy jej na „córuni lesbijce” niż na Polsce. A „córunia lesbijka”, czyli „Kasia Adamik” - bo tak nazywa się „córunia” pani Holland - doznała takiego zawodu na wieść o odrzuceniu wszystkich projektów ustaw o rejestracji „związków partnerskich”, że aż zaczęła „rozważać” opuszczenie Polski na zawsze. Żeby nie dopuścić do najgorszego, premier Tusk panią Agnieszkę przeprosił w nadziei, że jakoś da się przebłagać - oczywiście razem z „córunią lesbijką”. Towarzyszy temu wznowienie prac nad stosownymi projektami i podniesienie dyscypliny partyjnej, która właśnie została przetrenowana podczas głosowania nad ustawą upoważniającą prezydenta do ratyfikacji „paktu fiskalnego”. Nie wyłamał się nikt. Trzecim elementem zmian w rządzie było awansowanie ministra finansów „Jacka” Vincenta Rostowskiego na wicepremiera, co oznacza prztyczek wymierzony w nos Janusza Piechocińskiego z PSL za flirtowanie z ugrupowaniami opozycyjnymi. „Banda nie przebacza, kula jest zapłatą” - śpiewa się w słynnej złodziejskiej piosence o Murce - podobno bardzo popularnej w bezpieczniackich watahach, zwłaszcza wśród „elementów socjalnie bliskich”. Ale i banda niekiedy musi się cofnąć. Tak właśnie stało się 18 lutego, kiedy to na skutek burzy, jaka rozpętała się w Internecie, (bo niezależne media głównego nurtu jak zwykle niczego nie zauważyły) w związku z projektem ustawy o udziale zagranicznych funkcjonariuszy w pacyfikacjach na terenie Polski, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wycofało projekt „do dalszych prac”, obłudnie zapewniając, że chodziło w nim wyłącznie o „akcje ratownicze” i „zwalczanie przestępczości transgranicznej”. Na otarcie łez „funkcjonariusze” zostali za to wyposażeni w paralizatory elektryczne, gdyż - jak z rozbrajającą szczerością stwierdziła rzeczniczka MSW, przypominająca skrzyżowanie ruskiego generała z kołchozową dojarką - nie chodzi nam o to, by obywateli zabijać, tylko, żeby ich obezwładniać. Obywatele! Czujecie się już obezwładnieni? Kiedy tak pod dyktando naszych okupantów Umiłowani Przywódcy wykonują raz „krok naprzód, a dwa kroki wstecz” - niektórych przedstawicieli duchowieństwa wspierają proroctwa. Ostatnio proroctwa upodobały sobie przewielebnego księdza Mieczysława Puzewicza, ongiś sekretarza JE abpa Józefa Życińskiego. Opisuje on, jak to został porwany do nieba, no a tam doznał wizji na miarę Apokalipsy - oczywiście Apokalipsy nader postępowej: „Byłem w niebie. Pan Jezus zaprosił mnie do tradycyjnego obchodu po Włościach Niebieskich. I zobaczyłem. Najpierw była piękna sala z samymi kobietami. Były młodsze i starsze, całkiem szczupłe i nie całkiem szczupłe, z jasnymi włosami i brunetki. Kim są? - zgadywałem. A pan Jezus, który nadal umie czytać w ludzkich myślach, bez wahania wyjaśnił: „To lesbijki. Moje siostry lesbijki.” W drugiej sali, nie wiedzieć, czemu różowej, byli z kolei sami mężczyźni (...) Już się domyślałem, ale pan Jezus mnie uprzedził: „Tak, dobrze myślisz, to moi bracia geje!” W trzeciej i czwartej sali, sami już czujecie, towarzystwa były mieszane, damsko-męskie, w trzeciej byli biseksualiści, a w czwartej osoby o niezgodnej z biologiczną tożsamości płciowej (transgenderyczne i transseksualne).” Kto by pomyślał, że Niebo przywiązuje taką wagę właśnie do orientacji seksualnej świętych, że aż według niej ich segreguje? Nie ma oczywiście mowy o żadnych głupstwach w rodzaju: „byłem głodny, a daliście Mi jeść” - z czego wynika, że zgodnie z najnowszymi odkryciami teologicznymi, usprawiedliwienie przychodzi wraz z odkryciem prawdziwej tożsamości seksualnej. Wprawdzie przewielebny ks. Puzewicz oszczędza nam opisów zachowań pensjonariuszy w kolejnych salach Królestwa Niebieskiego, ale przecież sami możemy się domyślić, że nie trwają tam w bezczynności. Oooo, to w takim razie w Niebiesiech może być jeszcze weselej, niż na Przystanku Woodstock u „Jurka Owsiaka”. Coś w rodzaju skrzyżowania raju Mahometa z kuszeniem św. Antoniego. Jak to nie przyciągnie do Kościoła „młodych, wykształconych”, to już doprawdy nie wiadomo, co im zaoferować. Z tego punktu widzenia zupełnie niezrozumiały wydaje się postępek JE abpa Stanisława Budzika, ordynariusza lubelskiego, który podobnież odradził przewielebnemu księdzu Puzewiczowi odbywanie kolejnych wycieczek do Nieba, a w każdym razie - opisywania apokaliptycznych wizji w Internecie. Tymczasem powinno być odwrotnie; przewielebny ksiądz Puzewicz mógłby kolejne wycieczki pilotować, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj jednym susem wskoczyłby do pierwszych szeregów nieubłaganego postępu, stając się przy okazji niekwestionowanym centrum najnowszej gałęzi przemysłu rozrywkowego. SM
Orban. Deficyt to niewolnicza praca dla lichwiarzy Jestem głęboko przekonany , że niebezpieczeństwo dla naszej wolności , które stanowią międzynarodowe instytucje bankowe , jest daleko większe niż groźba ze strony wrogich armii . Bankierzy stworzyli już nowa arystokrację pieniądza , lekceważąc lokalne rządy .”....Tomasz Jefferson .1802 rok „....(więcej )
Tomasz Cukiernik „Ponad 43,4 mld zł (13 proc. budżetu) wyniesie obsługa długu publicznego, w tym ponad 32,2 mld zł obsługa zadłużenia na rynku krajowym, a prawie 10,8 mld zł obsługa zadłużenia zagranicznego. „... ”Dochody budżetu „....”PIT – z 40,4 mld zł do 42,9 mld zł „ ..”Dla porównania warto podać, jakie kwoty będą wydawane na podstawowe zadania państwa: na obronę narodową – niecałe 31,5 mld zł .(źródło)
Rybiński „Zamiast batoga mamy kredyt, zamiast czarnucha mamy kredytobiorcę „...”Historia ludzkości to historia walki o władzę, która pozwala mniejszości (elitom) gnębić większość i czerpać z tego korzyści finansowe oraz przyjemność. Władca feudalny zabierał chłopom połowę zbiorów i gwałcił ich kobiety „....”Kiedyś elity miały niewolników, teraz zadłużeni ludzie są zmuszani do niewolniczej pracy do 67 roku i dłużej „....(więcej )
Viktor Orban „„Chrześcijańska Europa nie pozwoliłaby całym krajom utonąć w niewolniczych długach”...(więcej )
Profesor Wojciechowski „Za obecny dług zapłacą obywatele. Powiększanie długu publicznego staje się więc zamaskowaną formą kradzieży „....”Oznacza to, że zaciąganie pożyczek przez rządzących narusza przykazanie "nie kradnij!" i właściwie powinno być ścigane przez prawo „...”Następnie kradzieżą jest wywoływanie inflacji przez emisję pustego pieniądza i lewych papierów wartościowych, praktyka powszechna. „...”Cechy oszukańczej piramidy finansowej ma system emerytalny, w którym składkami ściągniętymi dziś spłaca się stare zobowiązania, a płacącym obiecuje, że kiedyś przyszły rząd coś im da „....(więcej )
Przemówienie Orbana .Doroczny raport o stanie państwa „Budujemy kraj, w którym ludzie pracują nie dla zysku obcokrajowców. Kraj, gdzie to nie bankierzy i zagraniczni biurokraci mają mówić, jak mamy żyć, jaką mamy mieć Konstytucję, kiedy możemy podnosić płace czy emerytury. Budujemy kraj, w którym nikt nie może narzucać Węgrom, by służyli interesom innych. „...”Na innowacje i badania przeznaczymy docelowo 4-5 proc. PKB. Kilka naszych uniwersytetów wprowadzimy do 200 najlepszych na świecie. „...”Jako jedyni w Europie zmniejszyliśmy o połowę liczbę polityków [parlamentarzystów i radnych]. „....”Węgrów, żyjących w Basenie Karpat oraz rozsianych po świecie, będziemy integrować pod względem kulturalnym, prawnym i duchowym, „....”nasza ojczyzna również w roku 2012 zmniejszyła swój deficyt – tylko pięć było takich krajów spośród wszystkich 28 państw UE [łącznie z Chorwacją]. „.... ”Tak, drodzy Przyjaciele, gospodarka oparta na zadłużeniu państwa może budować tylko scenografie dobrobytu z papier-mâché, które pierwsze poważniejsze uderzenie wiatru zdmuchnie i obróci w ruinę „....”Od liczb i wskaźników ważniejsza jednak jest lekcja, którą wciąż na nowo musimy powtarzać. W okresie zmiany ustroju naszego państwa istniała ponadpartyjna i ponadpolityczna obietnica, a nawet więcej niż obietnica – coś na kształt przyrzeczenia, które my, ludzie służący publicznym sprawom kraju razem złożyliśmy obywatelom Węgier, a brzmiało ono tak: nigdy więcej nie popełnimy błędów ekipy Kádára i ich socjalistycznorobotniczej partii [MSZMP], nie będziemy z kredytów, z pożyczek branych za granicą finansować wydatków na konsumpcję. Możemy być biedni, możemy wpaść w tarapaty, ale z zagranicznych kredytów nie będziemy pokrywać społecznych świadczeń, zasiłków czy nie mających pokrycia podwyżek płac. Powiem po żołniersku: przyrzeczenie to zachowywaliśmy do roku 2002. Za gospodarczym załamaniem z roku 2008 stoi fakt, że socjaliści po roku 2002 odrzucili tamto historyczne porozumienie. Znamy tego następstwa – przepadła znacząca część emerytur, środków wspierających rodzinę i płac „....”Kto uważa, że prędzej czy później, nie trzeba będzie odpracowywać każdego wydanego forinta, ten oszukuje innych, ale i samego siebie „...”Być może zacząłby od tego, że w 2012 roku urodziło się 90.300 dzieci, a więc o 2.251 więcej niż rok wcześniej.”....(źródło )
Warto zwrócić uwagę na dane podane przez Cukiernika . Cały podatek dochodowy pobrany od wszystkich Polaków nie starcza na zaspokojenie lichwiarzy, nie starcza na odsetki od długu II Komuny .Wojciechowski napisał ,że deficyt , czyli dług to zwykła kradzież , która jest przestępstwem i powinna być ścigana z całym majestatem i surowością prawa. Orban w jednym ze wystąpień deficyt i długi z niego wynikające nazwał niewolniczymi . Rybiński twierdzi ,że mamy do czynienia ze współczesnym niewolnictwem . Kastą panów są klany , rodziny lichwiarzy, bankowców System długów publicznych stał się formą haraczu kolonialnego . Rządy Niemiec, USA , Francji w spisku i przy współudziale rodzin lichwiarskich wykorzystują przymusowe zadłużanie słabszych krajów jako formę eksploatacji kolonialnej. II Komuna całe zagrabione w postaci podatku dochodowego Polkom pieniądze oddaje lichwiarzom i rządom w tym Niemcom . A i to nie starcza . Haracz jest większy niż kosztuje nas utrzymanie całej armii . Dosłownie Należy konstytucyjnie zakazać okradania Polaków długiem państwowym , który Wojciechowski nazwał „zamaskowaną formą kradzieży „Zresztą zgodnie z zasadą ,że na podatki muszą wyrazić zgodę obywatele budżet powinien być zatwierdzany w referendum. Elity II Komuny to w zasadzie fornale pilnujący interesów faktycznych właścicieli folwarku pańszczyźnianego . Z batem w ręku ( Sadowski o przekształceniu skarbówki w służbę bezpieczeństwa ) pilnujący , aby polskie chłopstwo pańszczyźniane bez szemrania harowały na podatek kolonialny . W zamian za co nomenklatura II Komuny , owi fornale mogą rozkradać część innych podatkowych haraczy . Pierwszy w Grecji dokument wyprodukowany przez widzów. "Długokracja" jest próbą znalezienia źródeł kryzysu zadłużenia oraz propozycją rozwiązań, których rząd i media głównego nurty nie biorą pod uwagę. „W świecie amerykańskich mediów , a także wśród ekonomistów , natura i historia Rezerwy Federalnej to temat zrozumiały i znany , wokół którego zarazem panuje zmowa milczenia .Jest to obszar na który nikt nie ma wstępu. Każdego dnia amerykańskie media potrafią na okrągło , niczym wykonujący żmudna pracę badawczą , debatować nad problemem małżeństw homoseksualnych , lub innym w sumie mało istotnym tematem . Próżno jednak szukać wzmianek na temat kontroli emisji pieniądza , a przecież to właśnie jest problem , który codziennie i bezpośredni dotyczy każdego człowieka , każdego centa wypracowanego dochodu , każdej tak istotnej dla zysków od kapitału płatności odsetek od udzielonej pożyczki „... Fragment z książki Song Hongbinga „Wojna o pieniądz” , strona 62 . „...(więcej )
Fragment z „Wojna o pieniądz „ Song Hongbina „Przed swoim odejściem Stiglitz zabrał z banu Światowego Międzynarodowego Funduszu Walutowego sporą liczbę tajnych dokumentów . Dokument te pokazują ,że MFW żądał od państw ubiegających się o szybka pomoc podpisania tajnej umowy składającej się z 111 artykułów . Wśród nich znajdowały się zobowiązania do wyprzedaży kluczowych aktywów takich jak instalacje wody pitnej , elektrownie, gaz, linie kolejowe , firmy telekomunikacyjne ,ropa naftowa , banki itd. Kraje otrzymujące pomoc musiały zobowiązać się do przeprowadzenia serii radykalnych i niszczycielskich działań gospodarczych . Równocześnie w Banku Szwajcarii otwierano konta dla polityków ,na które transferuje się setki milionów dolarów tytułem odwzajemnienia się Gdyby politycy krajów rozwijających się odrzucili ta umowę , oznaczałoby to całkowite zamkniecie dla ich kraju kredytów na międzynarodowym rynku finansowym .” ...” Przywódcy państw odbiorców pomocy muszą jedynie wyrazić zgodę na wyprzedaż po niskich cenach aktywów państwowych , by w ten sposób otrzymać dziesięcioprocentowa prowizję , która w całości jest przelewana na ich tajne konta w bankach szwajcarskich . Użyjmy słów samego Stiglitza : „można zobaczyć , jak szeroko otwierają im się oczy” na widok gigantycznych przelewów wartości kilkuset milionów dolarów. „...(więcej )
Przemówienie Orbana .Doroczny raport o stanie państwa „Możemy to uznać za efekt naszych działań na rzecz ochrony oraz wspierania dzieci i rodziny, których socjaliści zaniechali, a myśmy do nich wrócili, a także za efekt naszego nowego systemu opodatkowania rodzin. „.....”W ostatnich dniach czytałem wyniki badań poziomu życia – tak, są takie – najbardziej rozwiniętych krajów zrzeszonych w OECD. Z badań tych wynika, że 69 proc. Węgrów uważa, iż podczas przeciętnego dnia mają więcej doświadczeń pozytywnych niż negatywnych „....”Nawiasem mówiąc, dla 43 proc. Węgrów słowo „kultura” kojarzy się z literaturą, podczas gdy średnia w Unii Europejskiej wynosi tylko 23 proc., zaś korzystanie z bibliotek na Węgrzech nawet w ciężkich latach nie spadło. Jest więc wciąż nadzieja „...”Przez lata doświadczaliśmy tego, że od ludzi tylko zabierano, a ich samych też zachęcano do brania: do pobierania, do konsumowania na kredyt swojej przyszłości. Uczono ich tego, by nie pracować, lecz żyć z zasiłków, z których przez lata można było uzbierać więcej niż z pracy. Skończone szaleństwo! Wryto w nas pogląd, że założenie rodziny to beznadziejne, z góry skazane na niepowodzenie przedsięwzięcie, że nasza praca ma niewielki sens, że na rynku nie ma zapotrzebowania na naszą fachową wiedzę i w ogóle nie jesteśmy zdolni nic do tego świata dodać. Węgry najbardziej przypominały zapyziałą kamienicę czynszową, z której w każdej chwili mieszkańcy mogą zostać wyrzuceni na bruk. Wtedy – w końcu! – w 2010 roku Węgry wzięły swój los w swoje ręce. My, Węgrzy, zaczęliśmy przeprowadzać to, co było podyktowane naszym interesem, a nie tym, czego inni od nas oczekiwali. Przestaliśmy słuchać rad nieproszonych adwokacików. „.....”Zalękniony naród nie ma swej ojczyzny, ale też pozbawiony jest przyjaciół i sojuszników, gdyż bojącemu się nie można ufać. A to dlatego, że tchórz nie ufa sam sobie, więc jak mogą ufać mu inni? „...”Wielkim węgierskim dziełem było Powstanie 1848 roku przeciw austriackiemu absolutyzmowi i zaborom, podobnie też nasze Powstanie roku 1956, poprzez które zdemaskowaliśmy wobec świata oblicze komunizmu i wbiliśmy pierwszy decydujący gwóźdź do trumny sowieckiego imperium. „....”Trzeba to wyznać skromnie i po cichu, tonem pełnym szacunku dla niedościgłych przodków, ale trzeba to powiedzieć. Ojczyzna nasza przez ostatnie sto lat rzadko była panem swojego losu. Najczęściej jej pole działania ograniczane było przymusami – wydana na łaskę wielkich mocarstw, podporządkowana despotyzmowi obcych najeźdźców, później interesom międzynarodowych kół gospodarczych i finansowych oraz banków. Robiliśmy nie to, co chcieliśmy, co służyłoby naszym interesom, lecz to, czego chcieli od nas inni. Posługując się modnym określeniem: byliśmy resocjalizowani przez innych. Nauczyliśmy się być małymi. Żyliśmy kuląc się pod dywanem, ze spuszczoną głową, w poczuciu wstydu, aż doszliśmy w 2010 roku do punktu zwrotnego, na nowo po bardzo długich latach. W 2010 roku postanowiliśmy, że jeśli szansa do nas nie zapuka, cóż, wtedy sami sobie wyrąbiemy drzwi. Zdecydowaliśmy, że Węgry uczynimy krajem, w którym powodzi się tym, którzy wstają rano i zapracują na wszystkie swoje potrzeby, a jeśli czegoś nie znajdą, wówczas to stworzą „.....”To był punkt zwrotny: w ten sposób i właśnie dlatego powstała jedyna w Europie parlamentarna większość konstytucyjna [2/3 mandatów] – wyraźny, nawet z dalekich stolic dobrze widoczny dowód solidarności naszego narodu. Wszyscy to pojęli i – nawet jeśli się to komuś nie podoba – zrozumieli, że u Węgrów rozpoczęła się nowa era „....”Zgodnie z naszym fachowym planem skończymy z zewnętrznym finansowym uzależnieniem kraju oraz z energetycznym uzależnieniem Węgier. Wszystkich wyciągniemy – dokładniej: pomożemy im wyjść – z dewizowego zadłużenia. Zatrzymamy spadek liczby ludności. Każdy, kto chce pracować w kraju, znajdzie tu pracę. Konkurencyjność węgierskiej gospodarki podniesiemy do pierwszej trzydziestki krajów świata. Poprzez odnowę przemysłu skonwergujemy go z niemieckim. Poziom kosztów finansów, energii i informacji dla naszych przedsiębiorców będzie niższy od poziomu kosztów naszych konkurentów. Stworzymy 10 tysięcy konkurencyjnych węgierskich przedsiębiorstw średniej wielkości wytwarzających także na eksport. Powołanie 15-20 węgierskich spółek działających w skali międzynarodowej, da siłę węgierskiej gospodarce, by zaznaczyła się na poziomie globalnym, a w tym samym czasie zadłużenie państwa zredukujemy do 50 proc. PKB. „.....”Od stycznia 2013 roku każde węgierskie gospodarstwo domowe za gaz, prąd i ogrzewanie ciepłownicze płaci o 10 proc. mniej. Wcześniej obniżki opłat nie było na Węgrzech od dziesięcioleci. Mamy lepsze wyniki, ale niewystarczająco dobre. Dlatego w 2013 roku dalej będziemy obniżać koszty utrzymania. Węgry mają lepsze wyniki w realizacji swoich interesów niż przed rokiem 2010. Od czasu przyłączenia się do Unii jeszcze nigdy nie zdołaliśmy uzyskać z jej budżetu tylu środków co teraz. „....”Na dodatek dokonaliśmy tego w czasie, gdy cały budżet Unii kurczy się, a to oznacza, że z mniejszej beczki więcej możemy sobie nalać „....(źródło ).
Jarosław Szarek tak opisuje postawę Orbana „W 2007 roku Orbán mówił: "Nikt nie przypuszczał, że odpowiedzialnyrząd krajumoże uczynić zcałym narodem to, co wcześniej czynili tylko obcy: w interesie utrzymania władzy oszukali i ograbili własny naród.Wypróbowali na swoich przeciwnikach politycznychwszystkie środki moralnego niszczenia, przypisali im własne kłamstwa.Przełożyli własne interesy nad interesy ogółu inie próbują się już nawet powoływać na wyższe idee.Wszystkie warstwy społeczeństwa obciążyli negatywnymi skutkamiwłasnej niezdatności, fałszywego myślenia o historii i moralnego nihilizmu". Wymieniałpogardę dla samych siebie, wyśmiewanie i zniesławianie rodziny, społeczeństwa, narodu, religii, pogardę dla obowiązku i pracy... "My, Węgrzy, żyjemyw świecie metodycznego wzbudzania nienawiści.Na własnej skórzeczujemy intelektualny gwałt, jaki nam zadają, pragnąc, byśmy znienawidzili wszystko, nawet samych siebie..."....”"Silna społecznośćnie da sobie odebraćpraw wolności. Nie można jej wpędzić wkryzys i dezintegrację, niemożliwe, by przywódcy bezkarnie ją okłamywali i zmuszali do płacenia ceny za kłamstwa i zaniedbania, którym są winni.A właśnie to zdarzyło się nam, Węgrom... Węgry,nasza Ojczyzna,są dziś krajem słabym... staliśmy się ostatnimi". SzarekDzisiaj to my jesteśmy bliscy stwierdzenia: "To zdarzyło się nam, Polakom...". „ zawołaniem: "Boże, błogosław Węgrów", rozpoczyna się węgierska konstytucja uchwalona w kwietniu 2011 roku, po objęciu władzy przez ugrupowanie Fidesz Viktora Orbána. „...W konstytucji znalazły się - obok wyraźnego odwołania do chrześcijaństwa - również definicja małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety oraz zapis o prawnej ochronie życia ludzkiego. „....( więcej)
Pierwszy w Grecji dokument wyprodukowany przez widzów. "Długokracja" jest próbą znalezienia źródeł kryzysu zadłużenia oraz propozycją rozwiązań, których rząd i media głównego nurty nie biorą pod uwagę.
Marek Mojsiewicz
Wojna czwartej generacji Od niepamiętnych czasów cel wojny sprowadza się do dwóch rozwiązań: długotrwałego opanowania terenu i podporządkowanie sobie tubylczej ludności, albo krótkotrwałego zajęcia terenu, złupienia go i uprowadzenia ludności w niewolę. Wielki teoretyk wojskowy, pruski generał Carl von Clausewitz pisał, że wojnę prowadzi triada: rząd-armia-naród. Rząd podejmuje decyzję wypowiedzenia wojny i wytycza jej cele, armia realizuje zadania postawione przez rząd, a naród wspiera armię rekrutem i dostarcza środków koniecznych do prowadzenia działań zbrojnych. Zawarte w dziele „O wojnie” przemyślenia Clausewitza sprawdzały się jeszcze do niedawna. Teraz, gdy wkraczamy w epokę wojen IV generacji, kanony dyrektora berlińskiej akademii wojskowej przestają obowiązywać.
W wojnach pierwszej generacji, gdzieś na dogodnych błoniach potykały się uszykowane w czworoboki, linie i kolumny skoncentrowane pułki konnicy i piechoty, by własnoręcznie, fizycznie wyeliminować wroga. Była to konfrontacja wielkich mas ludzkich wystawionych przez królestwa jedno lub wielonarodowe. Tak było pod Grunwaldem i jeszcze na początku I wojny światowej. Drugą generację wojen charakteryzowała zmasowana siła ognia. Ostrzał artyleryjski z dział o gwintowanych lufach i ogień broni maszynowej, przy ograniczonej możliwości atakowania tyłów przeciwnika za pomocą dział i moździerzy dalekiego zasięgu, sterowców i raczkującego lotnictwa bombowego. Żołnierze na wyznaczonej linii frontu maskowali się w mundurach o barwie zbliżonej do kolorytu pola walki, kryli się w okopach i atakowali tyralierą. Opanowanie lub zniszczenie ważnych aglomeracji miejskich i ośrodków przemysłowych decydowało o powodzeniu kampanii, a wojennym profitem było przede wszystkim przejęcie kontroli nad źródłami surowców. W totalnych konfliktach zmagały się całe narody suwerennych państw połączonych w koalicje. Generacja ta zrodziła się na początku I wojny światowej, a zestarzała w trakcie II wojny światowej. Osią wojen trzeciej generacji była zdolność manewrowa oraz uzbrojenie umożliwiające precyzyjne atakowanie wybranych celów poza linią frontu, głównie ośrodków dowodzenia oraz węzłów komunikacji i łączności. Doktryna zalecała, żeby zamiast ataku frontalnego i przełamywania linii obronnych, omijać silnie bronione punkty i otaczać zgrupowania sił wroga. Uczestnikami krótkich operacji o dużej intensywności były często siły ekspedycyjne ponadnarodowych sojuszy. W konfliktach uczestniczyły całe społeczeństwa zagrożone w równej mierze na froncie i na tyłach. Można przyjąć, że konflikty trzeciej generacji rozpoczęła wojna polsko-bolszewicka 1920 roku (jako wojna manewrowa), ich szczytowym punktem był niemiecki Blitzkrieg, a definicyjną wręcz formą – tak zwana pierwsza wojna w Zatoce Perskiej, czyli wojna o Kuwejt. Trzy pokolenia konfliktów zbrojnych mieściły się jeszcze w ramach kanonu generała von Clausewitza, w myśl którego suwerenne państwo kontrolowało działania narodowej armii wspartej przez przeważającą większość społeczeństwa. Obecnie rządy w coraz większym stopniu same rezygnują z suwerenności i czynią się podległymi organizacjom, takim jak ONZ, NATO lub Unia Europejska. Jednocześnie trwa proces erozji państw narodowych, ich atomizacja na regiony, klany polityczne i grupy interesów. Armie wpisane zostały przez polityków w struktury wojskowych sojuszy, których statuty ograniczają suwerenny monopol państwa nad własnymi siłami zbrojnymi. Granice międzypaństwowe rozmyły się i dokładnie nie wiadomo, czego armie mają bronić, a narody błąkają się szukając wyznaczników lojalności. Jeszcze do niedawna, kiedy w Europie ścierały się wpływy dwóch potężnych bloków militarnych – NATO i Układu Warszawskiego – można było mówić o wspólnym interesie obronnym żołnierza tureckiego i norweskiego. Obu zagrażała wówczas ta sama Armia Czerwona, ale obecnie nawet to psychologiczne spoiwo zmurszało. Post-zimnowojenne migracje ludnościowe zatarły klarowność narodowych podziałów. Interesy wielkich grup finansowych lub wytwórczych i lojalności grupowe (np. obrońców środowiska naturalnego lub piłkarskich kibiców) mają często transgraniczny charakter, a lojalność w stosunku do koszulki klubowej bywa czasem silniejsza niż wobec godła państwowego widniejącego na okładce paszportu noszonego aktualnie w kieszeni. Równolegle z kruszeniem się ram państwowych na rzecz tworów ponadnarodowych trwa proces rozpadu państw narodowych na ziemstwa, co na naszym kontynencie przyspiesza polityka regionalizacji Unii Europejskiej. W życiu społecznym i politycznym zacierają się linie podziału między tym, co publiczne, a co prywatne, co rządowe, a co korporacyjne, a także między tym, co wojskowe, a co cywilne. Galopuje ewolucja systemów politycznych, gospodarczych i struktur społecznych zwykle stanowiących oparcie dla sił zbrojnych. Szybka i de facto pozbawiona geograficznych granic komunikacja (w 24 godzin można dolecieć do dowolnego dużego miasta na świecie), obfitość informacji (Internet, telewizje satelitarne), łatwość dostępu do wiadomości i ich rozpowszechniania, tworzą wielorakie powiązania transgraniczne, których sieci przenikają się wzajemnie zachowując przy tym daleko posuniętą autonomię. Jeszcze całkiem niedawno społeczna rozgłośnia, a raczej ośrodek informacyjno-edukacyjno-kulturowy, łączący słuchaczy w jedno, jakim jest „Radio Maryja”, był wprost nie do pomyślenia. I to nie ze względu na komunistyczny monopol informacji z jego cenzurą, lecz z przyczyn technicznych. Podobną funkcję społecznego oddziaływania pełniła w swych najlepszych latach BBC, kiedy była informacyjnym zwornikiem brytyjskiego imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce. Jedna i druga rozgłośnia ma transgraniczny zasięg i globalne audytorium. Najważniejsza róznica polega na tym, że BBC powołał rząd za ogromne pieniądze w celu związania z metropolią ekspatriowanych urzędników kolonialnych, natomiast „Radio Maryja” powstało z potrzeby ducha, stworzone przez grupę ofiarnych ludzi i miliony słuchaczy utożsamiających się z rozgłośnią i samoorganizujących się w Rodzinę Radia Maryja. Można zatem zaryzykować twierdzenie, że we współczesnym świecie zanika powoli wertykalny system kontroli państwowej na rzecz horyzontalnego systemu oddziaływania. Kto tych zmian nie pojmuje, temu pozostaje utyskiwanie na „mohairowe berety”. Od strony czysto militarnej rosnąca siła uzbrojenia (broń jądrowa) i precyzja środków rażenia (samonaprowadzanie się pocisków na cel) sprawiły, że wojny przestały być opłacalne. Zwycięzca współczesnej wojny konwencjonalnej opanuje wprawdzie terytorium, ośrodki przemysłowe i surowce przeciwnika, ale w najlepszym razie dostanie w nagrodę ruiny oraz chmary uchodźców. W wojnie nuklearnej ewentualnym łupem może być radioaktywna pustynia, na którą wejść będzie można dopiero po wielu dziesięcioleciach. Odtajniony niedawno brytyjski dokument z okresu „wczesnojądrowego”, raport z wiosny 1953 roku, szacował, że w wyniku sowieckiego ataku bombami atomowymi „typu Nagasaki”, w najważniejszych aglomeracjach miejskich Zjednoczonego Królestwa zginie 1 milion 378 tysięcy osób, a 785 tysięcy zostanie rannych. I to w sytuacji, kiedy władze będą miały czas przeprowadzić ewakuację miast, z których wywiezionych zostanie ponad 5 milionów kobiet, dzieci i ludzi w starszym wieku, a ponad 4 miliony mieszkańców wyjedzie na własną rękę. Według tej samej oceny, atak nuklearny zniszczy do fundamentów 2 miliony 163 domów, a 10 milionów 163 tysiące domów zostanie uszkodzonych takim stopniu, że będą niezdatne nawet do tymczasowego zasiedlenia. Przy takich rozmiarach potencjalnych zniszczeń „tradycyjne” wojny przestały się kalkulować. Rozpoczęto poszukiwania rozwiązań umożliwiających podbicie przeciwnika przy maksymalnym zachowaniu jego siły żywej i minimalnych szkodach dla jego substancji materialnej. W co inteligentniejszych kołach wojskowych zdano sobie również sprawę z nieprzystosowania sił zbrojnych do zmieniającego się świata. Wyszkolone na tradycyjnych wzorcach armie, przygotowane były do niszczenia pionowych systemów dowodzenia, łączności i kontroli wojsk przeciwnika oraz do opanowywania równie pionowych struktur wrogiego państwa. Tymczasem we współczesnym świecie coraz częściej stają przed koniecznością zwalczania poziomych organizacji o strukturze sieciowej, często pozbawionych hierarchii, a nawet jasno zdefiniowanych przywódców. Do takich zadań nie jest przygotowana nawet armia amerykańska, która swego czasu wymyśliła przecież trudny do zniszczenia sieciowy system łączności strategicznej, który stał się prekursorem internetu. Zmierzch wojen „według Clausewitza”, brytyjskie służby wywiadowcze przepowiadały krótko po zakończeniu II wojny światowej. W prognozie sowieckich planów strategicznych datowanej 1 marca 1946 roku, brytyjski Wspólny Komitet Wywiadowczy (Joint Intelligence Committee) oceniał, że dla utrzymania świeżo zagarniętych krajów Europy Środkowej oraz dla opanowania Turcji i Iranu, Moskwa nie ucieknie się do otwartej wojny, ale „wykorzysta w pełni propagandę, naciski dyplomatyczne oraz zagraniczne partie komunistyczne”. Przewidywano również, że Kreml prowadzić będzie „agresywną politykę z użyciem wszelkich środków, z wyjątkiem wojny”, a dla osiągnięcia dominującej pozycji na świecie wykorzysta partie komunistyczne oraz „określone organizacje międzynarodowe”. Świat wkraczał w nową wojnę, tylko tym razem miała to być wojna „zimna”, w której najistotniejszym orężem miały być: informacje wywiadowcze, szantaż, propaganda oraz dywersja ideologiczna i polityczna. Doświadczenia „zimnej wojny” skłoniły teoretyków wojskowych do konkluzji, że mija era konfrontacji wielkich machin wojennych, a zaczyna się epoka konfliktów niskiej intensywności (low intenisty conflict) oraz wojen pośredników (war by proxy), czyli walk partyzanckich i działań terrorystycznych. Ppłk Thomas Hammes z amerykańskiej piechoty morskiej sporządził analizę porównawczą różnych konfliktów drugiej połowy XX wieku wychodząc od instrukcji mobilizacji politycznej mas Mao Tse-tunga. W opinii Mao mobilizacja polityczna to wstęp do regularnych działań wojennych i podstawowy warunek wygrania wojny, to element bardziej istotny niż umiejętności militarne. Mao wyróżnił trzy fazy zwycięskiej kampanii partyzanckiej. W pierwszej, głównym zadaniem jest tworzenie silnej bazy politycznej, natomiast działania zbrojne ograniczone są do akcji nękających przeciwnika oraz do fizycznej likwidacji przeciwników politycznych. Druga faza, to pat strategiczny. Partyzanci konsolidują kontrolę nad opanowanym terenem, na którym wprowadzają własną administrację. Aktywizują się również militarnie, jednakże pod warunkiem, że ich działania przyniosą konkretne korzyści polityczne. Faza trzecia, to rozpoczęta, po osiągnięciu przewagi, ofensywa strategiczna, podczas której partyzanci uformowani w regularne oddziały dążą do obalenia rządu siłą w „tradycyjny sposób”. Według zaleceń Mao (wzorowanych na przemyśleniach Lenina), partyzanci powinni tworzyć zjednoczony front różnych ugrupowań politycznych i organizacji społecznych. Tą drogą należy budować sieć powiązań propagandowo-wywiadowczych, dzięki którym każdy członek społeczeństwa zostanie wpisany w wysiłek wojenny. Równolegle należy prowadzić dwutorową kampanie propagandową prowadzącą z jednej strony do erozji woli politycznej przeciwnika oraz zniechęcenia jego sojuszników do udzielania pomocy, a z drugiej, do zjednania sobie przyjaciół i sojuszników. Koncepcje Mao rozwinęli wietnamscy przywódcy Ho Chi Minh oraz generał Vo Nguyen Giap. Ho Chi Minh uważał, że czynnikami decydującymi o przebiegu i wyniku wojny są międzynarodowa sytuacja polityczna oraz światowa opinia publiczna. Dlatego poszedł dalej niż Mao i w trakcie wojny wietnamskiej zbudował sieć powiązań międzynarodowych, dzięki którym mógł wywierać wpływ na społeczeństwo amerykańskie i zmieniać jego stosunek do wojny. Manipulując umiejętnie mediami i akcjami partyzanckimi Ho i Giap potrafili zaprezentować konflikt wietnamski jako problem niemożliwy do rozwiązania przez Stany Zjednoczone i tym samym zniechęcić Amerykanów do szukania dróg zwycięstwa. Ho i Giap nie dążyli do militarnego pokonania przeciwnika. Skruszyli jego wolę walki pośrednio, poprzez oddziaływanie światowej opinii publicznej i w ten sposób zmusili USA do wycofania się. Kilka lat później w Nikaragui, Front Wyzwolenia Narodowego im. Sandino (FSLN) nawet nie planował zwycięstwa militarnego. Zamierzał przejąć realną władzę stojąc w cieniu, drogą wywierania wewnętrznego i zewnętrznego nacisku na rząd prezydenta Anastasio Somozy. W ocenie płk Johna Waghelsteina, analityka działań wywrotowych z Instytutu Studiów Strategicznych, Sandiniści obalili Somozę i przejęli władzę, ponieważ stworzyli inspirowany przez siebie ruch organizacji politycznych, który zdobył szerokie poparcie wewnątrz kraju i gorącą sympatię za granicą. Zadbali przy tym, żeby ich zagranicznych sympatyków nie można było powiązać z Kubą, Związkiem Sowieckim, czy państwami bloku wschodniego. Legitymację moralną uzyskali powołując się na teologię wyzwolenia modną wówczas wśród części duchownych Kościoła Katolickiego w Ameryce Łacińskiej. Po takich przygotowaniach wzięli szturmem opinię publiczną Stanów Zjednoczonych manipulując umiejętnie lewicującymi dziennikarzami amerykańskich i światowych mediów, aż do podsuwania im nie tylko tematów, ale nawet gotowych tekstów. Osobną kampanię (wzorowaną w sporej mierze na działaniach Kominternu) prowadzili wykładowcy i mówcy wykreowani przez Sandinistów na autorytety moralne i naukowe. Odwiedzali oni amerykańskie organizacje akademickie, społeczne i kościelne tłumacząc „drugie dno” informacji napływających z Nikaragui i apelując o naciski na kongresmanów zasiadających w Waszyngtonie w komisjach odpowiedzialnych za kwestie bezpieczeństwa i polityki zagranicznej USA.
Utworzona przez Sandinistów sieć propagandowa skutecznie wytworzyła obraz Frontu Wyzwolenia jako organizacji demokratycznej opierającej się krwawemu reżymowi Somozy. Wielokierunkowe oddziaływanie tej sieci doprowadziło do zbudowania szerokiej koalicji wewnątrz i na zewnątrz Nikaragui, która otorbiła i sparaliżowała ekipę Somozy. Militarnie miała ona nadal przewagę nad Sandinistami, ale straciła wolę walki, wolała oddać władzę i uciec z kraju. Sandiniści przejęli władzę, odsunęli niedawnych sojuszników i zdławili protestujących, którym marzyła się prawdziwa demokracja. Zachowali jednak międzynarodową sieć zwolenników, dzięki której sparaliżowali poparcie dla opozycyjnych Contras montowane w Waszyngtonie przez administrację prezydenta Ronalda Reagana. Sandiniści tak skutecznie opanowali umysły „różowych” intelektualistów Europy zachodniej, że kiedy druzgocąco przegrali wybory, prezenterzy dzienników telewizyjnych BBC założyli czarne krawaty przed podaniem rezultatów głosowania. Wnikliwie analizowanym, chociaż jeszcze nie do końca rozpracowanym konfliktem o charakterystyce zbliżonej do wojen czwartej generacji była palestyńska intifada. Dysponujące zdecydowaną przewagą militarną, stechnicyzowane izraelskie siły zbrojnie zostały w niej pokonane przez zgraję nastolatków z kamieniami. Intifada rozpoczęła się spontanicznie 9 grudnia 1987 roku i w ciągu kilku dni rozszerzyła się na całe terytoria okupowane. Po kilku tygodniach miała już kierownictwo na trzech niezależnych poziomach. Lokalnie protestem kierowały „komitety sąsiedzkie”. Adaptowały one do swoich warunków ogólne wytyczne centralnego ośrodka koncepcyjnego – Zjednoczonego Narodowego Dowództwa Powstania. Oddziaływanie na zewnątrz i do wewnątrz społeczności palestyńskiej zapewniali naukowcy, dziennikarze i politycy. Wymienione tu trzy środowiska istniały przed intifadą, ale działały oddzielnie. Protest połączył ich wysiłki. Komitety sąsiedzkie zaopatrywały manifestujących na ulicach w wodę, żywność i organizowały pomoc medyczną dla rannych. Zjednoczone Dowództwo luźno koordynowało działalność komitetów, natomiast środowisko intelektualistów skoncentrowało się na oddziaływaniu na światową opinię publiczną – przede wszystkim amerykańską i izraelską. W sumie wypracowano strategię: ograniczonej przemocy (zakaz używania materiałów wybuchowych i broni palnej), maksymalnego wykorzystania środków masowego przekazu (przede wszystkim telewizji), podział terenu konfliktu na strefę niebezpieczną dla przeciwnika (tereny okupowane) oraz strefę względnego spokoju (terytorium Izraela). Odrzucenie przemocy i eksploatacja mediów sprawiły, że w ciągu kilku miesięcy Izrael, który cieszył się dotychczas powszechną sympatią, jako mały naród zagrożony przez otaczających go wrogów, zaczął być postrzegany jako brutalny okupant stosujący powszechnie terror wobec dzieci. Natomiast koncepcja dwóch stref przekonała wielu Izraelczyków, że korzystniej jest wycofać się i żyć na terenach, gdzie panuje spokój. Trudno jeszcze mówić o finalnych rezultatach intifady, która z przerwami i zmienną siłą trwa nadal, ale jak się wydaje Palestyńczycy osiągnęli dzięki niej więcej, niż w prowadzonych wcześniej tradycyjnych działaniach zbrojnych. Kształt wojny czwartej generacji jest nadal mgławicowy. W dotychczasowych dyskusjach przewiduje się, że będzie to raczej starcie idei i informacji niż stechnicyzowanych środków rażenia. Prognozuje się, że będzie to wojna bez linii frontu. Zanikają bowiem rozgraniczenia na „wojskowe” i „cywilne”. Naprzeciw tradycyjnych sił zbrojnych stają nieuzbrojeni cywile, a nawet uzbrojeni przeciwnicy szukają schronienia wśród ludności cywilnej, która ponosi we współczesnych konfliktach wyższe straty niż regularni, „frontowi” żołnierze. W wymiarze wojny czwartej generacji trudno jest o tradycyjny cel, który można obezwładnić i zniszczyć ogniem. Walka toczy się przede wszystkim w sferze informacji, nowym polem walki jest ludzka świadomość, a powodzenie zależy od opanowania zasobów informacji i wiedzy przeciwnika lub skutecznego manipulowania tą wiedzą. Dotyczy to zarówno wiedzy o sobie jak i o świecie zewnętrznym. Informacyjny atak może koncentrować się na wszystkich obywatelach danego kraju lub tylko na jego elicie rządzącej i kręgach opiniotwórczych, które po „przełknięciu” informacji podsuniętej potajemnie przez przeciwnika (lub skonsumowanej za wynagrodzeniem) wtórnie niejako manipulują współobywatelami. Cel wojny czwartej generacji nie zmienił się. Jest nim nadal podporządkowanie sobie innego społeczeństwa i złupienie go. Zmieniły się tylko metody osiągnięcia tego celu. Zamiast przemocy i siły rażenia stosuje się środki nie powodujące zniszczeń fizycznych, co umożliwia przejęcie w poddaństwo nie tylko ludzi, ale również zagarnięcie nienaruszonego majątku narodowego. Kontrolę nad ludźmi osiąga się potajemnie, w możliwie niezauważalny sposób, najczęściej przy pomocy zwerbowanej w tym społeczeństwie agentury wpływu. Wykorzystuje się przy tym kanały dyplomatyczne, propagandę, oddziaływanie psychologiczne, dywersję polityczną, kulturalną i obyczajową, a także manipulowanie historią i lokalnymi mediami, infiltracje sieci komputerowych, baz danych, itp. Zadaniem prowadzących działania wojenne czwartej generacji jest doprowadzenie, bez jawnej przemocy, do samozniszczenia się atakowanego narodu. Do takiego skorumpowania jego elity rządząco-opiniotwórczej, żeby skutecznie sprała mózgi własnego społeczeństwa, tak by bez oporu, samo oddało kontrolę nad sobą, własnym krajem i majątkiem.
Dr Rafał Brzeski
Liberalizm urzeczywistnia plany wobec gojów Czyli o tym, jak likwidacja i zniszczenie moralne społeczeństwa zaplanowane już przed wiekami, postępuje przy aprobacie środowisk liberalnych. GMO, szczepienia, pornografia, narkotyki:
''Będziemy używać metali lekkich, przyspieszaczy starzenia się oraz środków odurzających w pokarmie, wodzie oraz w powietrzu. (Między innymi chodzi tu o fluor, tartrazynę, żółcień chinolinową, amarant, erytrozyne, kwasy E211, E212, E213, azotan V sodu i kwas alginowy o czym odrobinę niżej) Będą pod parasolem trucizn, w którąkolwiek stronę się skierują. (Wiele osób zdających sobie sprawę z fałszu Globalnego Ocieplenia i skorumpowanej idei soc-ekologii ignoruje faktyczne problemy zanieczyszczeń w powietrzu i wodzie, a nawet optuje za GMO) Lekkie metale będą powodować utratę zmysłów. Będziemy obiecywać lekarstwa na wielu frontach, jednakże będziemy im dodawać jeszcze więcej trucizn. (Głównie w przypadku nowotworów) Trucizny będą absorbowane poprzez skórę i usta, będą one niszczyć ich umysły oraz narządy rozrodcze. W wyniku tego będą się rodzić martwe niemowlęta a my będziemy ukrywać te informacje przed nimi. (O tym wszystkim niżej) Trucizny będą ukryte we wszystkim, co ich otacza, co piją, jedzą, wdychają i noszą. Musimy być genialni w rozprowadzaniu trucizn ponieważ mogą to dostrzec. Będziemy ich przekonywać, że trucizny są dobre, połączymy to z wesołymi obrazkami i muzyką. (Pseudo-witaminy np. popularne pastylki z witaminą C do picia) Tych poszukujących pomocy zwerbujemy, aby dalej rozpowszechniali nasze trucizny. Będą widzieć nasze produkty w filmach i będą rosnąć akceptując je i nigdy się nie dowiedzą o rzeczywistych ich efektach. Podczas porodów będziemy wstrzykiwać trucizny do krwi ich dzieci przekonując ich, że to dla ich pomocy. (Szczepienia niemowlaków) Będziemy rozpoczynać wcześnie, kiedy ich umysły będą młode, będziemy atakować dzieci tym, co one najbardziej lubią, słodyczami. Kiedy ich zęby będą próchnieć, wypełnimy je metalami, które będą zabijać ich umysły oraz okradać je z ich przyszłości. (Fluor)
Kiedy ich zdolności do nauki zostaną naruszone, będziemy tworzyć lekarstwa, który uczynią ich jeszcze bardziej chorymi i spowodują inne choroby, dla których będziemy tworzyć jeszcze więcej lekarstw. (Brak koncentracji w nauce jest kolejnym objawem)
Będziemy czynić ich uległymi i słabymi przed nami poprzez naszą moc. (Indoktrynacja, lecz również faktyczne trucie)
Będą one wzrastać w depresji, powolni i otyli, a kiedy przyjdą do nas o pomoc, damy im więcej trucizny. (Obraz przeciętnego Amerykanina)
Będziemy koncentrować ich uwagę ku pieniądzowi oraz ku dobrami materialnymi, nie będą w stanie zachować wewnętrznej samokontroli. (Konsumcjonizm, "malle", moda)
Będziemy odwracać ich uwagę nierządem, zewnętrznymi przyjemnościami oraz grami, więc nie będą w stanie się jednoczyć. (Przemoc, agresja i pornografia) Ich umysły będą zawsze należeć do nas i oni zawszę będą posłuszni naszym poleceniom. Jeżeli odmówią nam, znajdziemy sposoby na technologię kontroli umysłu w ich życiu. Będziemy wykorzystywać strach jako naszą broń.''
''Zepsuj młodzież i zrób z niej zboczeńców, a zdobędziesz naród, takie jest nasze motto. Społeczeństwo pozbawimy młodych ludzi, upodlimy je seksem, muzyką rockową, przemocą, alkoholem, paleniem, narkotykami, tzn. pozbawimy społeczeństwo przyszłości.'' Oto fragmenty dwóch tekstów dostępnych pod poniższymi linkami:
http://xx.nowyekran.pl/post/88059,rosja-rewolucja-bolszewicka-i-rola-zydowska
xx.nowyekran.pl/post/78712,ukryte-przymierze
Wolny dostęp do narkotyków, pornografia w mediach i zachodnie programy demoralizujące młodzież, Żywność Genetycznie Modyfikowana, przejmowanie polskich wodociągów przez firmy z Izraela, sprzedaż polskich szpitali i szkół w sytuacji kiedy powyższe teksty tworzyli ludzie mający najwięcej pieniędzy, do tego zezwolenie na szkodliwe szczepienia i inne rzeczy rozumiane jako "wolność". Proszę odpowiedzieć na pytanie:
Dlaczego postulaty liberałów dotyczące "wolności obywateli" pokrywają się z planami demoralizacji, degeneracji, oraz psychicznej, jak i fizycznej eksterminacji gojów? Czyżby dlatego, że szkoły liberalizmu tworzyli przedstawiciele tego samego narodu, co socjalizmu i komunizmu?
Dzisiaj pod przykrywką "zakazów" np. "zakazu narkotyków" w społeczeństwie narkotyki promuje się bez względu na prawo. Przekaz ten dostarcza się młodym umysłom ze wszystkich możliwych stron - szkodliwy przekaz. Tworzy się młodzież obeznaną we wszystkich możliwych używkach, młodzież zboczoną, przesiąkniętą pornografią i młodzież pozbawioną wartości np. Boga, Narodu, oraz Ojczyzny. Promuje się za to konsumpcyjny styl życia, karierę i... pieniądz. Czyż to nie jest cel liberałów? Pieniądz, kasa, mamona, zysk. Podstawowa talmudyczna wartość.
Podsumowując: dla liberałów kapitał jest wyżej niż Bóg, Ojczyzna i Naród - podobnie jak dla młodzieży. Dla liberałów wolność oznacza mniej więcej tyle, że państwo nie będzie stosowało zakazów wobec szkodliwych szczepień, czy żywności. Nie będzie stosowało zakazów wobec pornografii i prostytucji, ani brudnych zachodnich środków przekazu. Na dodatek pod licytację zostanie poddane wszystko, włącznie ze szkołami i szpitalami, kiedy to tworzyciele mafii farmaceutycznej, czy też ludzie ustalający degenerujące programy edukacji w np. USA mają dosyć pieniędzy (bądź je sobie wydrukują) by te licytacje wygrać, oraz cały majątek państwa przejąć w swoje łapska by dalej kontynuować rozpoczęte dzieło. Koszta nie grają roli. Kiedyś byłem naiwny i wierzyłem w to, że liberałom chodzi jedynie o wolność. Być może większość z nich nie zdaje sobie nadal sprawy z tego, że realizuje proces, który ma się pozbyć również ich. Że nie dostaną innych szczepionek co wszyscy, tylko ich dzieci również będą upośledzone psychicznie, bądź bezpłodne w myśl "czyszczenia planety z nadmiaru ludzi (głównie białych i bez pejsów)". Że oddychają tym samym powietrzem, co my wszyscy. Że piją tą samą wodę co my i jedzą to samo jedzenie co my. Że również ich dzieci poprzez telewizję i komputer będzie się od nich oddalać, aż wpadną w łapy "mędrców" bądź "rówieśników" podsuwających jakże rzekomo nieszkodliwe społecznie używki. Kiedy czytam artykuły liberałów, czytam również o tym jacy to ludzie są głupi. Te słowa powtarzają się ciągle: Ci ludzie są tacy głupi! Głupi są rzecz jasna głównie dlatego, że głosują na PO i PiS, a nie na KNP. Jest to też zbieżne z poglądami Talmudu na "gojów" rozumianych przez żydów jako durne bydło, które ma służyć jako niewolnicy tych, którzy zostali przez swoją religię pozbawieni etyki i moralności. Właśnie tacy mają najwięcej pieniędzy teraz i będą je mieli w raju wolnorynkowym. Dlaczego WSZYSTKO co ma związek z liberalizmem pokrywa się z planami tych, którzy nas tak usilnie nienawidzą? Panowie i Panie, miast wytykać mi "nienormalną ideologię" zastanówcie się komu służył wasz guru Mises, Smith czy Friedman. Tym bardziej, iż głosili oni pogląd zaprzeczający istnieniu jakiejkolwiek moralności. Tak jak uczy wiadoma księga. KAŻDY liberalny postulat jest krokiem naprzód ku szybszej i pełniejszej realizacji Protokołów. Proszę uprzejmie odpowiedzieć mi na wszystkie zadane przeze mnie pytania. Dopiero dziś zrozumiałem, że każdy wasz postulat jest dokładnie tym, czego oni nam życzą. Pod jednym z podanych przeze mnie linków jest tłumaczenie, że narkotyki, czy pornografia mają niszczyć w szczególności Słowian. Ale cóż liberałów obchodzą Słowianie? Narody to też przeżytek. Liczy się pieniądz, a konkretniej ten, który nim włada. Czyli najpodlejszy i najohydniejszy ze wszystkich. Oznacza to osobę, której religia nie naucza miłości, lecz nienawiści do bliźnich. Pan gallux przy postulacie legalizacji narkotyków podał piosenkę "Born to be wild" zespołu Steppenwolf. Ja proponuję przy każdych postulatach liberałów o legalizacji narkotyków, legalnej prostytucji, pornografii i dalszej demoralizacji młodzieży wrzucać piosenkę zespołu AC/DC "Highway to Hell". Miłego słuchania. Robert Grunholz
Będziesz miłował… Kazanie ks. prof. Waldemara Chrostowskiego (Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie) wygłoszone w warszawskiej archikatedrze św. Jana Chrzciciela 10 lutego 2013 r.
Czcigodni Kapłani Czcigodne Siostry Zakonne i Osoby Konsekrowane Drodzy Bracia i Siostry Droga Rodzino Radia Maryja
Słuchając fragmentu z Ewangelii według św. Łukasza, gdy oczami wyobraźni przenieśliśmy się nad Jezioro Galilejskie, do północnej Palestyny, w czasy Jezusa Chrystusa, ujrzeliśmy tam Szymona Piotra i brata jego Andrzeja, a także Jakuba i Jana. Usłyszeliśmy przedziwne słowa, które wypowiedzieli wówczas do Jezusa ci, którzy Go po raz pierwszy spotkali: „Mistrzu – wyznali – przez całą noc pracowaliśmy i niczego nie złowiliśmy…”. W ich słowach słychać bezradność. Słychać również lęk. I my też, gromadząc się dzisiaj tak licznie w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie, możemy odczuwać podobne uczucie bezradności, a nawet lęku. Od smoleńskiego dramatu upłynęły prawie trzy lata. Wiemy coraz więcej i więcej, ale rozumiemy coraz mniej i mniej. Jesteśmy niejako tak samo bezradni, jak tamci nasi przodkowie w wierze. Tamci całą noc pracowali i niczego nie ułowili. My wprawdzie mamy za sobą jakieś rezultaty połowu, ale obok połowu cierpienia, współczucia, miłosierdzia, życzliwości, serdeczności i dobroci jest to również połów kłamstwa, obłudy, fałszu, ignorancji, niechęci, pogardy. Nie jest więc przypadkiem, że – jak apostołowie – zwracamy się do Jezusa Chrystusa, który nas tutaj gromadzi. Nie jest więc przypadkiem, że pamięć o smoleńskim dramacie przeżywamy właśnie w świątyni. Raz jeszcze świątynia, tak jak lata temu oraz dziesiątki i setki lat temu, jak zawsze w naszej polskiej tradycji staje się miejscem pamięci; miejscem oddawania czci Bogu, ale także zwornikiem narodowej pamięci i narodowej tożsamości.
Strażnicy pamięci Stajemy zatem w wielkim gronie tych, którzy z pokolenia na pokolenie na polskiej ziemi oddają chwałę Bogu, wierni przodkom, którzy byli przed nami. Gromadzi nas tutaj i łączy zarazem potrzeba oddawania czci Bogu oraz pamięć. Jest to pamięć różnego rodzaju; różne ma odmiany i różne ma twarze. Jest to najpierw pamięć rodzinna, karmiona miłością, bo są wśród nas ci, którzy w dramacie smoleńskim utracili swoich najbliższych. Jest to także pamięć środowiskowa, karmiona lojalnością i przyjaźnią, dzięki której ci, którzy opłakują swoich bliskich, mogą czuć się bezpieczniejsi, a w każdym razie nie są samotni. Jest to również pamięć ojczysta, karmiona patriotyzmem – i ten krąg jest najszerszy, obejmuje bowiem nie tylko nas, obecnych tutaj, w archikatedrze, lecz wszystkich, którzy nas słuchają i z nami się modlą, oraz wszystkich, którzy będą na rozmaite sposoby rozważać to, co przeżywamy, i włączać się w intencje, w jakich się modlimy. Gromadzi nas pamięć karmiona miłością, lojalnością, przyjaźnią, przywiązaniem do ojczystych obyczajów, do ojczystej ziemi i tradycji. Nie jesteśmy żadną „sektą smoleńską”, nie wyznajemy żadnej „smoleńskiej religii”, natomiast w imię tej szlachetnej pamięci, która nas gromadzi i jednoczy, jesteśmy gotowi znieść wszystkie inwektywy i cynizm, sarkazm, ironię, kpiny, obłudę i pogardę, gdyż taka jest rola strażników pamięci. Imieniem pamięci jest wierność wbrew wszystkiemu, a fundamentem pamięci jest prawda. Pamięć, która nie byłaby karmiona prawdą, byłaby fałszywa i zgubna. Nie tylko do niczego dobrego nie prowadzi, ale wydaje zgniłe i niedobre owoce. Jaka więc jest ta prawda, którą chcemy dzisiaj – i zawsze – czynić pokarmem naszej pamięci? Ta prawda sięga znacznie dalej niż do 10 kwietnia 2010 roku. Ta prawda sięga znacznie wstecz. Moglibyśmy, mając wśród siebie rzetelnych i sprawnych historyków, sięgać w odległą przeszłość. Jednak dzisiaj sięgnijmy do dnia, który szczególnie tragicznie zapisał się w naszych ojczystych dziejach i ma nierozerwalny związek z tą pamięcią. Dokładnie 73 lata temu, 10 lutego 1940 roku, na mocy komunistycznych dekretów rozpoczęły się sowieckie wywózki Polaków z Kresów Wschodnich na Sybir i w inne miejsca kaźni. Dokładnie 73 lata temu około ćwierć miliona naszych braci i sióstr w pierwszych falach deportacyjnych, zaś przez następne kilkanaście miesięcy setki tysięcy innych, wyrwano z korzeniami ze swoich domów i rodzin, ze swojej ziemi i swojej Ojczyzny i przewieziono w nieludzkich warunkach, by własnymi ciałami, pracą, łzami i tęsknotą użyźnili stepy Kazachstanu, lody Norylska i śniegi Syberii.
Katyń i Smoleńsk Dzisiaj mamy kolejną rocznicę tej wielkiej gehenny, której drugą twarzą jest Katyń, bo zaledwie kilka tygodni później Sowieci rozpoczęli masowe egzekucje polskich oficerów, żołnierzy, inteligencji oraz naszej duchowej elity w Katyniu i innych miejscach kaźni. Była to zbrodnia komunistyczna, starannie zaplanowana, przemyślana i zrealizowana. Oblicza się, że łącznie, na skutek sowieckich deportacji, przymusowych wywózek, na skutek niewyobrażalnej gehenny i piekła na ziemi, którego nie sposób opisać, nieszczęście i krzywdy dotknęły około półtora miliona naszych rodaków. Katyń jest jedną z twarzy tego bezprawia i nieszczęścia. Katyń był karą za 1920 rok i powstrzymanie wtedy bolszewickiej nawałnicy. Wśród tych, którzy w 1940 r. zginęli w Katyniu i innych miejscach kaźni, było wielu, którzy dwadzieścia lat wcześniej dzielnie bronili własnej Ojczyzny, i to bronili skutecznie. A dodać do tego trzeba, że niespełna dwa miesiące po Katyniu rozpoczął swoją śmiercionośną działalność obóz koncentracyjny Auschwitz w Oświęcimiu: 14 czerwca 1940 roku niemieccy oprawcy przewieźli tam pierwszy transport Polaków z Tarnowa. I tak dwa totalitaryzmy, czerwony i brunatny, sprzysięgły się ze sobą, przeciwko nam, dokonując tego, co można słusznie uznać za czwarty rozbiór Polski. Nie wiadomo, do czego by to nieszczęście doprowadziło, gdyby owi sojusznicy wkrótce nie pokłócili się między sobą. A wtedy, jak wcześniej współdziałały, tak później starły się ze sobą dwa socjalizmy: jeden narodowy – brunatny, drugi międzynarodowy – czerwony. Jedną z powinności, która wciąż staje przed nami, bo nie została dotąd należycie wypełniona, stanowi gruntowna refleksja nad naturą obydwu śmiercionośnych totalitaryzmów, to jest nad naturą narodowego socjalizmu (nazizmu) i międzynarodowego socjalizmu (komunizmu). Nie tylko po to, aby się nigdy więcej nie powtórzyły, bo już się powtarzały i zapewne jeszcze powrócą, ale także dlatego, aby pamięć o tych, którzy stali się ich ofiarami, pozostała wśród nas i naszych potomnych żywa. Abyśmy i pod tym względem byli wiernymi strażnikami pamięci. Dopiero w tym kontekście, dopiero w nawiązaniu do tej historii można należycie umiejscowić smoleński dramat. Ci, którzy 10 kwietnia 2010 roku zginęli pod Smoleńskiem, byli, jak my, strażnikami ojczystej pamięci. Stali się więc rzecznikami wszystkich, którym Ojczyzna i ojczyste ideały są bliskie.
Duże pielgrzymki W życiu nie ma przypadków, są znaki. Chciałbym nawiązać do własnego życia i dwóch ważnych w nim wydarzeń. We wrześniu 1989 roku ksiądz kardynał Józef Glemp przyjął delegację Rodzin Katyńskich, które w zmieniających się wtedy warunkach politycznych bardzo pragnęły udać się do Katynia. Proszono o kapłana, który mógłby z nimi do Katynia pojechać. Dowiedziałem się, że to mam być ja. Istniał jeszcze Związek Sowiecki. Pod sam koniec września, wcześnie rano wyruszyliśmy z Warszawy. Pierwsza noc w Mińsku Białoruskim, druga gdzieś na obrzeżach Smoleńska. Ciemno, zimno i ponuro. Na trzeci dzień stanęliśmy w Katyniu. Trudno tam było trafić. Naprowadziła nas stacja kolejowa Gniezdowo, której nazwa przywołuje dramatyczne skojarzenia. Wśród uczestników tej pielgrzymki byli najbliżsi zamordowanych oficerów i pozostałych ofiar. Wtedy od sowieckiej zbrodni upłynęło zaledwie czterdzieści kilka lat. Dla wielu była ona wciąż bardzo żywa i bolesna. Smoleński i katyński las był czymś niezwykłym. Kiedy dotarliśmy między jego drzewa, natrafiliśmy tam na pomnik postawiony przez Sowietów z napisami po rosyjsku, że zbrodni dokonali hitlerowcy. Ale, przejęci i rozmodleni, na to kłamstwo nie zważaliśmy. Mam żywo w oczach obraz córek i synów katyńskich ofiar, z których każdy rozszedł się po katyńskim lesie i szukał jakiegoś drzewa, przy którym mógłby się wypłakać. Trwało to długo, a potem modlitwa… Często myślę o tym, co czują ci, którzy od 10 kwietnia 2010 roku opłakują bliskich, którzy zginęli w dramacie smoleńskim. Wracaliśmy później do Warszawy niemal w milczeniu. Tylko modlitwa była znacznie częstsza niż w tamtą stronę. Słychać było głosy, że wreszcie ci, którzy dotarli do Smoleńska, mogli przeżyć swoją żałobę. I drugie wspomnienie. W sierpniu 2010 roku wyruszyliśmy do Katynia i Smoleńska z pielgrzymką wiernych z warszawskiej parafii Zwiastowania Pańskiego. Dotarliśmy tam 11 sierpnia, a więc cztery miesiące po smoleńskim dramacie. Najpierw udaliśmy się do Katynia. Warunki i okoliczności były już inne niż w 1989 roku. Przy ołtarzu sprawowaliśmy żałobną Mszę Świętą. Wśród uczestników tej pielgrzymki był mężczyzna mający około siedemdziesięciu lat, który wcześniej kupił kwiatek i tego dnia chodził osobno, jak gdyby obok. Po Mszy Świętej udał się do muru, na którym w porządku alfabetycznym są wypisane nazwiska ofiar, i znalazł tam nazwisko swego ojca. Drżącymi rękoma umieścił tam kwiat. Zapytany, odpowiedział, że przyszedł na świat już po śmierci swego ojca; niedługo przed wybuchem wojny mama pobrała się z jego ojcem i spodziewała się narodzin dziecka. Ojciec został zwerbowany do wojska, pojmany w niewolę przez Sowietów i w tym katyńskim lesie zabity, a on wkrótce przyszedł na świat. Przejęty wyznał, że dopiero teraz, gdy stanął przy mogile ojca, a w każdym razie tam, gdzie ta mogiła się znajduje – dopiero teraz jego życie nabrało prawdziwego sensu, bo dopiero teraz wie, kim naprawdę jest. Prawda o Smoleńsku – musimy ją znać! Bo, jak ten naznaczony cierpieniem człowiek, dopiero wtedy będziemy wiedzieli, kim naprawdę jesteśmy. Między losem tych, którzy zginęli w Katyniu, i losem tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem, jest dramatyczne podobieństwo. Ta pierwsza śmierć była dłużej spodziewana i niejako czekała na strzały, które padały z tyłu głowy; ta druga była zapewne przeczuwana tylko przez sekundy czy minuty wcześniej. Podobieństwo polega na tym, że jedna i druga śmierć stały się przedmiotem wielkiego zakłamania i fałszu. Kłamstwo katyńskie, powielane z udziałem najwyższych przedstawicieli największych mocarstw, trwało kilkadziesiąt lat. Dałby Bóg, żeby nic podobnego nie powtórzyło się z kłamstwem smoleńskim!
Powstańcze przesłanie Rozważamy ten dramat w świątyni. I to świątyni niezwykłej, w której znajduje się grób kardynała Stefana Wyszyńskiego, niezłomnego Prymasa Tysiąclecia. To nas też zobowiązuje! Jeżeli szukamy klucza do teraźniejszości i przyszłości, jeżeli szukamy pomocy do rozpoznania tego, jak powinniśmy żyć i postępować, spróbujmy więc do niego zwrócić się o radę. W życiu Prymasa Tysiąclecia jest epizod niezwykły, porównywalny z tym, co dzisiaj upamiętniamy i rozważamy oraz chcemy przemodlić. Gdy we wrześniu 1944 roku dobiegało końca Powstanie Warszawskie, a niemieccy, ukraińscy i inni oprawcy dobijali umęczone miasto i jego ludność, ks. Stefan Wyszyński, niecałe dwa lata później biskup lubelski, a potem arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski, przebywał w podwarszawskich Laskach. Wspominał, będąc tam kapelanem Armii Krajowej, że codziennie przywożono rannych, z których nie wszyscy przeżywali tę gehennę. Wtedy do jego serca wkradała się bezradność i bezsilność, po części podobna do tej, którą czuli apostołowie i którą my czujemy. Późnym popołudniem i wczesnym wieczorem patrzył w stronę Warszawy, skąd unosiły się łuny płonącego miasta. Czuć było swąd spalanych przedmiotów, a wiatr się wzmagał i niósł rozmaite resztki. W pewnym momencie ks. Wyszyński dostrzegł, że wiatr niesie jakieś kartki. Jedna z tych kartek spadła przy jego stopach, a on ją podniósł. Miotały nim najrozmaitsze uczucia wobec Niemców i innych oprawców, którzy tyle nieszczęścia, zła i krzywdy wyrządzili Polakom. Kartka była z każdej strony nadpalona. Pochodziła z jakiegoś modlitewnika. Litery były tak duże, że mimo zmroku można było przeczytać tekst. W ten jesienny wieczór, naznaczony gniewem, rozpaczą i bólem, ks. Stefan Wyszyński przeczytał dwa słowa, które się na tej kartce zachowały. A te dwa słowa to: „Będziesz miłował!”.
Najważniejsze przykazanie I to jest, Moi Drodzy, przesłanie dla nas. I to jest również nasz obowiązek i nasza powinność. Nie było i nie ma drugiej religii, która karmiona Ewangelią miałaby takie przykazanie. Przykazanie miłości jest warunkiem tego, abyśmy ustrzegli swojej ludzkiej, a nade wszystko chrześcijańskiej godności. Wierność wobec pamięci tych, którzy zginęli na stepach Kazachstanu, w katorgach Norylska i w syberyjskich śniegach, którzy już nigdy nie wrócili do Ojczyzny, oraz pamięć o tych, którzy zginęli w Katyniu, Starobielsku, Ostaszkowie i Bykowni, w najrozmaitszych innych sowieckich miejscach zagłady, a także w Auschwitz i dziesiątkach innych niemieckich obozów śmierci, lecz także pamięć o tych, którzy zginęli w dramacie sprzed prawie trzech lat, sprowadza się do tych dwóch słów: „Będziesz miłował!”. Katastrofy takie jak ta, która wydarzyła się pod Smoleńskiem, nie zdarzają się ani nie powinny się zdarzyć. A skoro dokonał się ów dramat, musi on mieć dla nas wszystkich jakiś głęboki sens i płynie z niego najgłębsze Chrystusowe przesłanie. Gdy apostołowie Piotr, Andrzej, Jakub i Jan ujrzeli skuteczność Chrystusowej obecności, zostawili wszystko i poszli za Nim. Także z nami oraz przy nas jest Chrystus, a skuteczność Jego obecności znajduje wyraz w urzeczywistnianiu przykazania miłości. Najtrudniejsze ze wszystkich jest spośród wszystkich przykazań najbardziej wzniosłe. Amen.
Hura! Lufthansa zastąpi LOT! Niewykluczone, że wkrótce będzie można świętować kolejne zwycięstwo rachunku ekonomicznego nad zdrowym rozsądkiem. Oto bowiem coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje na to, że LOT zostanie postawiony w stan upadłości, pokrojony na kawałeczki i rozsprzedany albo po prostu w całości opchnięty za symboliczną złotówkę jakiemuś lepiej zarządzanemu przewoźnikowi. Tak czy siak rośnie prawdopodobieństwo, że marka ta zniknie z rynku – przejdzie do historii, dzieląc los setek innych polskich marek, które przestały istnieć. Rzecz jasna trudno dyskutować z rachunkiem ekonomicznym, trudno się przeciwstawiać żelaznej logice, z jaką przemawiają rzędy i szeregi liczb. Ale czy na pewno takiej dyskusji nie powinno się prowadzić? Otóż, bez wątpienia, powinno. W końcu, to prawda, postępowanie w niezgodzie z rachunkiem ekonomicznym jest niezgodne ze zdrowym rozsądkiem, ale – proszę mi wierzyć – uporczywe redukowanie zdrowego rozsądku do rachunku ekonomicznego na dłuższą metę też ze zdrowym rozsądkiem wiele wspólnego mieć nie musi. Gdy bowiem redukujemy ów zdrowy rozsądek do rachunku ekonomicznego, wnet, często szybciej, niż myślimy, może się okazać, i nierzadko się okazuje, że najwygodniej nie mieć żadnego własnego, polskiego brandu, w który trzeba umieć inwestować i w dodatku potrafić nim efektywnie zarządzać. A inne narody stworzyły już przecież tak wiele popularnych marek i w dodatku potrafiły przerobić je na brandy globalne (czy choćby paneuropejskie), że z powodzeniem mogą one i na naszym rynku zastąpić nasze własne. Czyż nie? A że przy okazji swoją marżę ściągną (między innymi pod postacią podatków) narody-właściciele tych marek? No cóż, mówi się trudno, takie są koszty „bycia częścią zglobalizowanego świata”, „uczestniczenia we wspólnym europejskim rynku” itp., itd. Otóż nic bardziej mylnego, o czym najlepiej świadczą liczne zabiegi czynione przez państwa (i kapitał z tych państw), które starają się, by ich najważniejsze narodowe marki nie przepadały. Gdy tylko – w krajach, które się szanują i do tego potrafią liczyć – któryś z narodowych gigantów wpada w tarapaty, szybko znajdują się „pomocne dłonie”, by go ochronić. Oczywiście te „pomocne dłonie” czasami nie dają rady, czasami coś im się wymyka, ale to tylko wyjątki od opisanej wyżej reguły. Tymczasem polscy politycy regularnie dają dowód niebywałej nieumiejętności radzenia sobie w takich sprawach. Zasłaniając się rachunkiem ekonomicznym, pod którym przeważnie skrywają własną nieudolność, marka po marce oddają naszą pozycję w świecie. W przypadku LOT zapewne też tak będzie. Najpewniej nie minie wiele czasu, gdy każą się nam cieszyć, że Lufthansa (albo inna firma) kupi naszego bankrutującego narodowego przewoźnika. Oczywiście pod warunkiem, że Niemcy (lub Francuzi) nad nieudacznikami Tuska się zlitują i LOT – za jakieś symboliczne grosze – kupić zechcą.
Gabryel
26/02/2013 Kontynuację PRL-u najlepiej widać na zakończonej budowie Centrum Kliniczno- Dydaktycznego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Prasa podaje, że budowa trwała 38 lat i kosztowała 1 miliard złotych(???) Budowę zakończono, ale zabrakło 50 milionów złotych na wyposażenie Centrum.. A jak już socjaliści wykombinują te 50 milionów- powiedzmy w ciągu 10 lat- to dojdą jeszcze koszty utrzymania tego pomnika socjalizmu medycznego w Łodzi.. W socjalizmie oczywiście koszty nie mają żadnego znaczenia- nikt ich nie liczy, tylko udaje , że liczy.. Bo jak ONI przeliczyli ten jeden miliard w ciągu 38 lat?? Epoka Gierka trwa w najlepsze- bo 38 lat- to rok 1975.. Czasy towarzysza Gierka rozrzutnego, który rozgrzebał socjalizm budowlany za pożyczone pieniądze.. Pożyczył 25 miliardów dolarów, które spłaciliśmy po trzydziestu latach, w ubiegłym roku- był koniec gierkowskich długów… Kontynuację PRL-u też widać w fakcie obchodzonej hucznie rocznicy 40- lecia tzw. Sygnałów Dnia, które wczoraj obchodzono hucznie i z przytupem. Takiej propagandowej audycji emitowanej w Polskim Radiu Publicznym od roku 1973.. Był to okres propagandy gierkowskiej, aż do „ przerwanej dekady”.. Kiedy ten cały socjalistyczny cyrk- wraz z propagandą się załamał.. Skończyło się stanem wojennym i kartkami na wszystko oprócz octu i musztardy.. Właśnie taki pomysł na gospodarkę planową chwali pan Leszek Miller z Sojuszu Lewicy Demokratycznej z frakcji natolińskiej.. Bardzo mu się to podobało- chyba najbardziej stan wojenny, żeby powsadzać wszystkich pozorowanych przeciwników, bo przecież oprócz internowanego Janusza Korwin Mikke i Stanisława Michalkiewicza, wszyscy internowani byli wielbicielami socjalizmu, ale z ludzką twarzą, takiego skrojonego po europejsku.. Który dzisiaj budują zawzięcie, aż do jego bankructwa.. Co niechybnie czeka każdy socjalizm, z najbardziej z ludzką twarzą.. Jest to wielki szczyt bezczelności, żeby fetować czterdziestą rocznicę uprawiania propagandy i robienia ludziom wody z mózgów. Czterdziestolecie uprawiania gierkowskiej propagandy uczcił listem sam pan prezydent Komorowski i pełnomocnik pana premiera Tuska.. Coś obrzydliwego! I jeszcze wynosić pod niebiosa ówczesnych dziennikarzy parających się tym wrednym zajęciem, zresztą kontynuowanym do dzisiaj.. „Sygnały dnia”- to wielka propagandowa hucpa na użytek mas.. I te” Cztery pory roku”- które obecnie prowadzi pan redaktor Roman Czejarek…. Lansuje tylko poglądy jedynie słuszne.. i postaci jedynie słuszne- zwane przez propagandę autorytetami.. Przecież dla normalnego człowieka żadna z tych kukiełek na demokratycznej scenie politycznej nie może być autorytetem.. Bo niby z jakiego powodu? Kręcą, oszukują, kłamią, wprowadzają w błąd.. I zmieniają zdanie w zależności od tego jak im pasuje.. Centrum Kliniczno- Dydaktyczne Uniwersytetu Medycznego w Łodzi ma –uwaga!- siedemnaście pięter(???) Przez 38 lat socjaliści wybudowali tylko siedemnaście pięter.. 38 lat! Ze dwa pokolenia budowali Centrum o powierzchni 36 tysięcy metrów kwadratowych.. Sam szpital zajmie dziewięć pięter.. Ministerstwo Zdrowia pod dyrekcją pana Arłukowicza z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a obecnie z Platformy Obywatelskiej, zadeklarował pomoc finansową.. To znaczy sam nie wyjmie z kieszeni swoich pieniędzy. Wyjmie nasze! Bo innych nie ma.. I wpieprzy kolejne miliony w ten pomnik socjalizmu bez dna.. Długi będą narastać szybko, tak jak w innych państwowych szpitalach.. Nie dość, że długi narastają- to jeszcze dobudowują nowe pomniki, dzięki którym długi będą jeszcze większe.. Imprezę w Polskim Radiu Publicznym, odnoście rocznicy propagandy „Sygnałów Dnia” cokolwiek to określenie miałoby oznaczać, sfinansowała między innym Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, czy jakoś tak, która ma pieniądze budżetowe, a więc takie, które odebrało państwo podatnikom. I przekazało Agencji. .I tak sobie przekazują.. Jedni uchwalają, inni załatwiają, a jeszcze inni – transferują.. I tak się wzajemnie popierają naszymi pieniędzmi.. Wszystkie te biurokratyczno – propagandowe instytucje.. Bo powiedzmy sobie szczerze: Jaki może mieć udział Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości w rozwoju polskiej przedsiębiorczości? Żaden! Tylko biurokratycznie przeszkadza, przekaże od czasu do czasu komuś jakieś budżetowe pieniądze, które pochodzą z kieszeni tych, którzy jakiś dochód wytworzyli, a potem alokuje je według- nie reguł rynkowych- ale po uważaniu komisyjnym. To jest model gospodarczy w którym żyjemy. Żyją dobrze urzędnicy i prezesi operetkowych agencji, które głównie szkodzą, bo zakłócają naturalną grę rynkową.. Ale skądś muszą mieć pieniądze na te fantasmagoryczne fanaberie.. Ano z budżetu państwa, który napełniają miliony pracujących ludzi, pracujących często za marne pieniądze i jeszcze w obawie , że zostaną zwolnieni.. Jak znowu wzrosną podatki! Tak jak w Wejcherowie przed tamtejszym Urzędem Skarbowym pracownicy zakładów przerabiających owoce i warzywa, wysypali 20 ton marchewki.. Dlaczego? Bo urząd skarbowy nie oddał zakładowi 20 milionów złotych nadpłaty podatku VAT- i prawdopodobnie zakład upadnie.. Ale VAT-u państwo nie odda, bo urzędnicy i cała ta nowa klasa musi się nadal bawić choć Titanic tonie.. Co rusz jakieś imprezy są organizowane przez urzędniczą tłuszczę za pieniądze ciężko pracujących ludzi.. Ciągle jakieś premie, dodatkowe wynagrodzenia, gratyfikacje.. Jedno wielkie marnotrawstwo grosza prywatnego odebranego przemocą „ obywatelom” i upaństwowionego, żeby mogli nim dysponować urzędnicy i prezesi.. Nie wiadomo tylko, czy jest to marchewka będąca owocem, czy może jeszcze warzywem.. Bo według norm unijnych jest owocem, tak jak ślimak- rybą… Biurokracja jest administracją.. A panujący tam socjalizm biurokratyczny- to oczywiście wolny rynek.. 20 ton marchewki! Niezależnie czy jako owocu, czy jako warzywa.. To wszystko przywieźć wywrotką i wysypać przed urzędem skarbowym.. Niech sobie urzędnicy skarbowi przerabiają na soki- jako owoc, albo na papki dla dzieci- jako warzywo.. Państwo – jak złodziej- potrzebuje pieniędzy.. Jak tak dalej pójdzie to będą wielkie konfiskaty, nie tylko nadwyżek podatku VAT. Ale wszystkiego co stanowi jakąś wartość.. I do budżetu! Budżet ponad wszystkim.. Ponad człowiekiem, ponad” obywatelem”, ponad poddanym demokratycznego państwa prawnego i obywatelskiego.. „Obywatel” niczym- „obywatel” zerem- w państwie demokratycznym i prawnym.. Zdeptać go , stłamsić, nie dać oddychać.. I wyssać z niego wszystko co można, bo do tego służy.. To dopiero początek grabieży.. Zresztą urzędnicy i posłowie powinni grabić zagrabione. W końcu- jak nauczał Lenin- własność pochodzi z kradzieży(???) Bo własność jaką mają urzędnicy państwowi i posłowie demokratyczni i prawni nie pochodzi z kradzieży, ale z przywłaszczenia sobie owoców pracy niewolników państwa demokratycznego i prawnego.. W imieniu państwa! A to nie jest kradzież! To jest normalna praktyka w demokratycznym państwie obywatelskim.. Będącym kontynuacją PRL-u, a także przedwojennego państwa prawnego, zwanego II Rzeczpospolitą – też obywatelską. W miarę narastania socjalizmu- musi zaostrzać się walka klasowa- to chyba jasne!. Czy ktoś kiedyś postawi całą tę demokratyczną i obywatelską hołotę przed jakimkolwiek sądem? ZA to co codziennie robią z Państwem i z nami.. WJR
UJAWNIAMY raporty SWW dot. doniesień zagranicznych mediów. Czy wywiad wojskowy nie zauważył katastrofy smoleńskiej? Wywiad wojskowy przez kilka dni po tragedii smoleńskiej nie informował najważniejszych instytucji o zagranicznych doniesieniach związanych z katastrofą. Portal wPolityce.pl ujawnia szczegóły "Przeglądu Informacyjnego", przygotowywanego przez Operacyjne Centrum Monitoringu SWW, wysłanego w dniach 12-16 kwietnia 2010 r. Sprawie tragedii smoleńskiej nie poświęcono w tych publikacjach ani słowa... Pisma, do których dotarła nasza redakcja, oparte są na doniesieniach "ze źródeł ogólnodostępnych". Na dokumentach znajduje się adnotacja, że materiały wysyłane zostały do: Sekretarza Stanu w Kancelarii Prezydenta, BBN, CAT i JW 2305.
Szczegółowa analiza materiałów przesłanych przez wywiad wojskowy budzi zdziwienie. SWW zachowuje się, jakby w Smoleńsku nic się nie zdarzyło. Tymczasem światowe media w tych dniach sprawie smoleńskiej poświęcały bardzo dużo uwagi. W materiałach wywiadu tego zainteresowania nie znajdujemy. O sprawie Przeglądu napomknęła Anita Gargas w "Nowym Państwie", jednak my jako pierwsi opisujemy w szczegółach, o czym donosiła Służba Wywiadu Wojskowego. W spisie materiałów SWW z 12 kwietnia znalazły się takie wiadomości:
- Kanada wyśle dodatkowych żołnierzy do Afganistanu;
- Rumunia zwiększa swój potencjał w Afganistanie;
- Włoscy pracownicy NGO w Afganistanie oskarżeni o terroryzm;
- W dystrykcie Qarabagh powstała Rada Dystryktu;
- Afgański parlament ponagla prezydenta Karzaja w sprawie przyspieszenia obsady stanowisk ministerialnych;
- Atak talibów na indyjską firmę w prowincji Chost;
- Żołnierze batalionów rezerwowych SAS w Afganistanie zostali przesunięci do działań ochronnych;
- Ataki bojowników na punkty kontrolne znajdujące się wzdłuż granicy z Afganistanem;
- W Waziristanie Południowym zginęło 10 bojowników i trzech żołnierzy SZ Pakistanu;
- Ataki sił rządowych Pakistanu w okręgach Orakzaj i Chajber;
- Islamiści z organizacji Al-Shabaab zapowiadają zwalczanie stacji BBC;
- Zginął naczelnik wydziału śledczego MSW w Kabardo-Bałkarii;
- Prezydent Kirgistanu prosi ONZ o wsparcie;
- Oświadczenie Rosji w sprawie rozmieszczenia broni w przestrzeni kosmicznej;
- Rutynowy lot patrolowy rosyjskich samolotów strategicznych Tu-95MS nad Pacyfikiem;
- Utworzenie amerykańsko-rumuńskiej firmy zbrojeniowej;
- Obrady SzOW nt. planu ćwiczenia "Misja Pokojowa - 2010";
- Iran rozpoczął produkcję przeciwlotniczych pocisków rakietowych Mersad;
- Kontrowersje wokół rosyjsko-ugandyjskiego kontraktu zbrojeniowego;
- Dowódca sił lądowych Tajlandii grozi rozwiązaniem parlamentu;
- SZ Pakistanu rozpoczęły największe w kraju ćwiczenia wojskowe;
- Wzrost eksportu włoskiego uzbrojenia;
- Ćwiczenie OPL leningradzkiego okręgu wojskowego;
- Rosyjski okręt dozorowy wraca na Morze Bałtyckie;
- Rosyjskie SM wysyłają krążownik na ćwiczenia;
- Katastrofa samolotu Mirage-F1 SP Francji;
- Indie zainteresowane zakupem izraelskich BAL Harop;
- Testy samolotu Tu-50 odbędą się w Żukowskim.
Zestawienie przygotowane przez SWW ma 10 stron. Przytoczone w piśmie informacje były publikowane w dniach 8-12 kwietnia. W tym czasie doszło do katastrofy smoleńskiej, w której zginął Prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką oraz cała delegacja państwowa na obchody rocznicy zbrodni katyńskiej, w tym całe dowództwo polskich Sił Zbrojnych. Jednak SWW o tym wydarzeniu nie informowało w ani jednym miejscu swojego Przeglądu Informacyjnego. Nie informowano również o identyfikacji ciała śp. Lecha Kaczyńskiego, ani o sprowadzeniu ciała jego, prezydentowej oraz innych ofiar do kraju. Podobnie wyglądają pisma SWW z następnych dni.
13 kwietnia SWW informowała m.in. o samobójczym ataku na afgański budynek rządowy, o wiecu poparcia dla Bakijewa w Kirgistanie, o rekompensatach za niewykorzystany urlop wypoczynkowy, o szwedzkich inwestycjach w okręty podwodne. W spisie materiałów z 14 kwietnia czytamy o m.in.: anonimowych informacjach o podziemnej bazie lotniczej SZ Wielkiej Brytanii w prowincji Helmand, opóźnieniach w wodowaniu rosyjskiego okrętu podwodnego nowej generacji, wzmożonej aktywności chińskich SM w pobliżu Japonii, czy otrzymaniu przez SP Rumunii dwóch samolotów C-27J Spartan.
15 kwietnia wywiad wojskowy informował o m.in.: zamachach w Bagdadzie, kosztach budowy Nord Streamu, zasadzie podróżowania VIPów we Francji, czy egzekucji Palestyńczyków za współpracę z Izraelem.
16 kwietnia w Przeglądzie Informacyjnym znalazły się doniesienia o m.in.: zamachu w Kandaharze, zamachu na Filipinach, nowym dowódcy SZ Łotwy, czy modernizacji ukraińskich śmigłowców Mi-24. W pismach z tych pięciu dni SWW nie przekazywała wymienionym instytucjom informacji o doniesieniach mediów zagranicznych związanych z katastrofą smoleńską. Dlaczego tego nie zrobiono? Czy w ogóle nie informowano, w jakim tonie o tragedii smoleńskiej pisze się za granicą? Czy SWW z własnej woli omijała ten temat? Czy realizowała jakieś zalecenia w tej sprawie? Pytania można mnożyć, ponieważ decyzja SWW jest niezrozumiała. Jak pisze wywiad wojskowy w piśmie do portalu wPolityce.pl SWW "jest służbą specjalną, właściwą w sprawach ochrony przed zagrożeniami zewnętrznymi dla obronności Państwa, bezpieczeństwa i zdolności bojowej Sił Zbrojnych RP oraz innych jednostek organizacyjnych podległych lub nadzorowanych przez MON", a w Przeglądzie Informacyjnym zawiera się dane oceniane przez wywiad wojskowy za ważne dla polskiego bezpieczeństwa. W piśmie do redakcji czytamy:
Służba Wywiadu Wojskowego dokonuje m.in. przeglądu zagranicznej prasy i portali internetowych (źródła ogólnodostępne), a określone artykuły lub ich fragmenty odnoszące się do zakresu ustawowych zadań Służby są przekazywane do właściwych jednostek organizacyjnych SWW oraz mogą być przesyłane do określonych instytucji państwowych, rządowych, zgodnie z ich właściwością. Na pytania, kto decyduje o umieszczeniu konkretnych informacji w PI, służba nie odpowiedziała, zasłaniając się ustawą o ochronie informacji niejawnych. Sprawa publikacji przygotowywanych przez SWW stawia tę formację w bardzo negatywnym świetle. Z zestawienia, jakie przytaczamy, wynika bowiem jednoznacznie, że SWW sprawy katastrofy smoleńskiej oraz problemów już na początku śledztwa nie uznała za istotną dla państwa i jego obronności. Jak informował portal wPolityce.pl w grudniu 2012 roku, to właśnie Służba Wywiadu Wojskowego, jako pierwsza, przyznała, że w kwietniu 2010 roku do Polski trafiły ostrzeżenia związane z możliwym zagrożeniem samolotu jednego z państw Unii Europejskiej. Choć doniesienia takie były znane polskim służbom - w tym SWW, nie doszło do zwiększenia ochrony lotu z prezydentem na pokładzie. Sprawę bezpieczeństwa Prezydenta RP i oficjalnej delegacji polskie służby potraktowały po macoszemu. Tak samo traktowały ją również po katastrofie smoleńskiej. Przykład publikacji SWW jest tego kolejnym dowodem... Stanisław Żaryn
Łukasza Warzechy przegląd tygodnia. "Garstka członków elity w Warszawie zamarła w oczekiwaniu na wiekopomne zmiany w rządzie"
Teatr tygodnia Świat zamarł… No, może nie świat, ale przynajmniej Polska… A jeśli nie cała Polska, to chociaż większe miasta. No dobrze, nie wszystkie, tylko Warszawa. Faktycznie, nie cała. Zatem jeszcze raz: garstka członków elity w Warszawie zamarła w oczekiwaniu na wiekopomne zmiany w rządzie, jakich miał dokonać premier. Zmiany miały być wiekopomne, jako że wszystko, co czyni Donald Tusk, jest wiekopomne. Każde jego przemówienie, każde publiczne pokazanie się, każda konferencja prasowa – ba, nawet każde założenie skarpetek. Wiekopomne zmiany polegają na tym, że Arabskiego usunie się z pola widzenia i zainteresowania mediów na wypadek, gdyby w sprawie Smoleńska coś się zaczęło na dobre walić. Zaufanego i pokornego Jacka Cichockiego da się na miejsce Arabskiego, a Bartłomieja Sienkiewicza – człowieka spoza partii – zrobi się ministrem od policji i służb, żeby mieć nad nimi całkowitą kontrolę poza zasięgiem partyjnych wpływów. I bardzo dobrze – wszystko, co czyni Donald Tusk, jest z definicji słuszne, potrzebne, ważne i celowe. Podobnie słuszne jest pozostawienie na stanowiskach wszystkich niezwykle sprawnych i doskonale sobie radzących ministrów, takich jak Bartosz Arłukowicz, Joanna Mucha czy Sławomir Nowak. Tak to już jest, jak się ma na czele rządu człowieka dotkniętego geniuszem przez Boga.
Rozróba tygodnia Rektor Uniwersytetu Warszawskiego ugiął się pod presją lewicowych środowisk i nie pozwolił na debatę o ruchu narodowym. Środowiska lewicowe ogromnie dbają, aby uniwersytet był miejscem, gdzie nie można prowadzić politycznej agitacji. No, chyba że jest to jedynie słuszna lewicowa agitacja. Jednocześnie na tymże samym uniwersytecie odbył się wykład prof. Magdaleny Środy o etyce w życiu publicznym. Uprzedzam – nie, nie był to wykład o charakterze satyrycznym. Pani Środa nie uruchomiła też kabaretu jednego aktora. Ona naprawdę mówiła właśnie o tym. Oczywiście udostępnienie sali na UW prof. Środzie nie jest złamaniem zasady apolityczności uczelni wyższej, jako że pani etyk jest powszechnie znana z tego, iż swoich zapatrywań nie eksponuje i w żadnym wypadku nie jest kojarzona z którąś ze stron sporu politycznego czy światopoglądowego. Niestety, nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Wykład prof. Środy usiłowali zakłócić straszliwi faszyści, których w swej niezmierzonej mądrości pan premier porównał pośrednio do Hitlerjugend, przywołując film „Kabaret”. Faszyści byli może jacyś jeszcze niewyrobieni, bo nie tylko dali się wyprowadzić z sali, ale nawet nikogo nie uderzyli. Ale – jak z żelazną logiką wskazali zawodowi antyfaszyści – przecież mogli. Niektórzy twierdzili, że może to nie prawdziwi faszyści, a jedynie statyści wynajęci przez „Gazetę Wyborczą”, bowiem ich protest idealnie wpisał się w narrację tejże o czyhającym tuż za rogiem faszystowskim zagrożeniu. Niestety, wszystko wskazuje na to, byli to całkiem autentyczni pożyteczni idioci.
Rozmowa tygodnia Donald Tusk (trudno o nim wciąż nie pisać, jak się ma takiego genialnego premiera) odbył ojcowską naradę z frakcją konserwatywną. W ramach tejże przekazał ludziom od Gowina przesłanie mądre, ważne, będące świadectwem otwartości, wielkości i tolerancji lidera. Oto jego streszczenie: „Wy, hołoto, macie mnie słuchać i zamknąć ryje. G… mnie obchodzą wasze poglądy. Jak mówię, że macie głosować tak i tak, to macie tak głosować albo won! Tutaj ja rządzę. Partia to ja”. Łukasz Warzecha
NASZ WYWIAD: Witold Waszczykowski: Powiedziałem Rosjanom, że przetrzymywanie wraku jest aktem wrogim wobec Polski. Wzruszyli tylko ramionami Wrak być może będzie użyty jako nagroda polityczna przed wyborami w Polsce. Rosjanie oddadzą go władzy, którą wskażą, a która okaże się korzystna. Być może w 2015 roku zdecydują się uhonorować Tuska i dać mu ten wrak, aby mógł z niego skorzystać i w kampanii wyborczej powiedzieć, że po iluśtam latach, ale wrak dla Polski zdobył - mówi Witold Waszczykowski, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, relacjonując spotkania w Moskwie.
wPolityce.pl: Powiedział pan "Naszemu Dziennikowi", że Rosjanie zakomunikowali polskiej delegacji jednoznacznie, że nie zwrócą nam wraku tupolewa, zanim w Polsce nie zakończy się śledztwo smoleńskie. Kto i w jakim kontekście przekazał wam te słowa? Witold Waszczykowski: Można to było wprost wywnioskować ze słów wiceministra spraw zagranicznych Władimira Titowa. Dosłownie takiego wyrażenia nie użył, ale jednoznacznie dał do zrozumienia, że dopóki trwają jeszcze śledztwa, to te śledztwa muszą się zakończyć i dopiero kiedy wrak przestanie być dowodem w sprawie to wtedy do nas wróci. Jednoznacznie to zabrzmiało.
wPolityce.pl: Jak to rozumieć w kontekście zapewnień o pomocy prawnej? To taka pomoc, że dowodu w sprawie nie dostaniemy, ale przeczekamy trochę i dostaniemy wrak kiedyś, kiedy można będzie go traktować tylko jako pamiątkę? Witold Waszczykowski: Podejrzewam, że Rosjanie obawiają się, że my to śledztwo będziemy prowadzili nadal, że ten wrak w Polsce będzie badany wnikliwie i starannie i być może coś znajdziemy. To jest jedna z obaw, a druga wiąże się z tym, że oni dobrze wiedzą, jaką wartość ma dla nas wrak TU-154M, jaką ma wartość dla polskiej polityki. I trzymają go jako taki fant polityczny, jako taki irytant, którym można rozgrywać, można obiecywać, że będzie, albo nie będzie. A po trzecie, wrak być może będzie użyty jako nagroda polityczna przed wyborami w Polsce. Rosjanie oddadzą go władzy, którą wskażą, a która okaże się korzystna. Być może w 2015 roku zdecydują się uhonorować Tuska i dać mu ten wrak, aby mógł z niego skorzystać i w kampanii wyborczej powiedzieć, że po iluśtam latach, ale wrak dla Polski zdobył. Ja wielokrotnie mówiłem, że nie wierzę, że ten wrak może być przez Rosjan trzymany tylko i wyłącznie dla jego badania, bo już dawno minął ten czas, kiedy można było z nim wykonać wszystkie czynności.
wPolityce.pl: Jaka była pana reakcja na słowa wiceministra Titowa? Witold Waszczykowski: Powiedziałem Władimirowi Titowowi wprost, że taką politykę Rosji wobec wraku traktujemy jako akt wrogi wobec państwa Polskiego. Odpowiedzią na to było tylko wzruszenie ramionami. Nawet na tak mocne słowa nie było żadnej reakcji.
wPolityce.pl: Rozumiem, że te słowa padły w obecności całej polskiej delegacji. Jaka oni zareagowali?
Witold Waszczykowski: Wcześniej w dyskusji sprawę wraku podnosili także Grzegorz Schetyna i Włodzimierz Cimoszewicz. Mówili dosyć delikatnie, że to sprawa najwyższej wagi i, że oczekujemy zwrotu. Ale na słowa Titowa poza mną nie zareagował nikt.
wPolityce.pl: Czyli tylko przyjęli do wiadomości? Witold Waszczykowski: Ta władza od trzech lat tylko przyjmuje do wiadomości to, co powiedzą Rosjanie. To nie jest żaden dialog.
wPolityce.pl: Ale w dyplomacji to słowa niespotykane, Titow chyba miał świadomość, że Polaków obraża i upokarza? Witold Waszczykowski: Rzeczywiście mieliśmy takie wrażenie. W spotkaniu komisji spraw zagranicznych uczestniczyli parlamentarzyści rosyjscy, większość z nich to KGB-iści. Oni narzucili temat dyskusji. Była mowa o ataku na NATO, na system antyrakietowy. Twardo i jednoznacznie pokazywali, że Rosja czuje się zagrożona. Odnosili to wszystko do Stanów Zjednoczonych i do NATO. Tak postrzegają politykę międzynarodową, a Polska nie jest dla nich partnerem. Polska, w przypadku tarczy antyrakietowej ma być tylko terenem, na którym będą prowadzili politykę z Amerykanami. Traktują nas drugorzędnie, jako przedmiot, a nie podmiot tej rozgrywki. Mają jednocześnie dużo żalu, że rosyjskie firmy na polskim rynku są traktowane podejrzliwie i dyskryminowane. Na co my przyznaliśmy im rację, bo rzeczywiście niejednokrotnie gospodarka jest wynikiem polityki. Jak choćby polityka gazowa, polityka Gazpromu. No bo jak mamy rozumieć to, że Polska, sąsiadujące z Rosją państwo europejskie dostaje najwyższe ceny gazu? Logicznie to biorąc, o Portugalia powinna najwięcej płacić za gaz, bo jest najdalej.
wPolityce.pl: Z czego wynika takie lekceważenie Polski? Witold Waszczykowski: Z niepokojem uznałem, że po pięciu latach spolegliwej polityki rządu polskiego okazuje się, że nie doszło do nagrodzenia nas jakąś lukratywną umową gospodarczą czy jakimś tonowaniem języka, retoryki. W dalszym ciągu Polska traktowana jest w Rosji jako państwo wrogie. Rozmawiał Marcin Wikło
Targowica Obywatelska Polska została rozdarta na dwa obozy, z których każdy twierdził, „że jest patriotyczny”. Lecz tylko jeden z nich – aby rozwiązać konflikt wewnętrzny i obronić własne interesy – stanął po stronie wrogiego państwa i będąc z nim w sojuszu postanowił zdławić przeciwników politycznych we własnym kraju… To była grupa targowiczan. Dzisiaj, w dobie Katastrofy Smoleńskiej, mamy do czynienia z analogiczną sytuacją. „Targowica” dla każdego Polaka jest synonimem słowa „zdrada”, tak jak na całym świecie „Termopile” rozumie się jako ideał mężnego oporu i bohaterskiej walki przeciw przeważającym siłom wroga. Mówiąc o kimś „targowiczanin”, to jakby obelgę najgorszą rzucić w twarz. Nie bez przyczyny w roku 1901 wielki polski literaturoznawca, prof. Stanisław Tarnowski, wyszedł z uroczystej premiery „Wesela” Wyspiańskiego, nieledwie trzaskając drzwiami. Postać Branickiego ukazana została w tym najpiękniejszym polskim dramacie w sposób aż nadto dla Polaków czytelny – hetman pławił się w moskiewskim złocie szarpany przez diabelskie siły. A ponieważ ród Branickich był skoligacony z Tarnowskimi, to taki obraz hetmana-zdrajcy był nie do zniesienia dla słynnego profesora o nieskazitelnej przecież opinii i wielkim szacunku, jakim cieszył się ów luminarz polskiej kultury.
Anioły „wolności” Mówiąc „targowica”, myślimy więc „zdrada”, „hańba”, „upadek moralny”. Wśród wielu Polaków, którym dane było żyć w owym czasie, od Sejmu Wielkiego do Trzeciego Podziału Polski, budziło to słowo podobne konotacje. Jednak trzeba też pamiętać, że sami targowiczanie podawali się za patriotów ratujących kraj z rąk nieodpowiedzialnej hałastry, która poprzez Konstytucję 3 Maja chciała „zniszczyć” wszelkie swobody, jakimi Rzeczpospolita zawsze słynęła. Gdy więc ruszyli wraz z wojskiem rosyjskim na ziemie polskie, pragnęli uchodzić za najszczerszych obrońców Ojczyzny, a carycę ukazywali jako protektorkę i opiekunkę, dzięki której Polska ma być ocalona. Żaden z nich przecież – ani Szczęsny Potocki, ani Rzewuski, ani Branicki i inni – nie niósł nad sobą sztandaru z napisem „My, zdrajcy”. Przeciwnie – głosili oni wszem i wobec, że są prawdziwymi „aniołami wolności”. Chwilami wydaje się, że tak silnie budowali własne przekonanie o słuszności działań, iż w końcu stracili możliwość ich moralnej oceny. Jakby już wtedy stosowali zasadę, którą wiele lat później sformułował Goebbels: należy non stop powtarzać kłamstwa, aż w końcu wszyscy w nie uwierzą. Polska zostaje więc rozdarta na dwa obozy, z których każdy twierdzi „że jest patriotyczny”. Lecz tylko jeden z nich – aby rozwiązać konflikt wewnętrzny i obronić własne interesy – staje po stronie wrogiego państwa i będąc z nim w sojuszu postanawia zdławić przeciwników politycznych we własnym kraju… To właśnie grupa targowiczan. Dzisiaj, w dobie Katastrofy Smoleńskiej, mamy do czynienia z sytuacją analogiczną: dla obrony własnego jestestwa politycznego grupa rządząca Polską trzyma stronę obcego mocarstwa, wykorzystując jego wpływy i siłę do niszczenia oponentów mogących odebrać im władzę.
Zaufanie do imperatorowej Sejm Wielki, który rozpoczął się w roku 1788, był dla Polski wielką szansą. Konstytucja 3 Maja to jego największe osiągnięcie, choć nie jedyne. Całość prac reformatorskich miała dźwignąć Rzeczpospolitą z postępującego upadku. Reorganizacja wojska czy likwidacja „liberum veto” – to jedynie podręcznikowe przykłady. Umocnieniu się Polski miały służyć także zmiany ustrojowe – w tym rezygnacja z elekcyjnego systemu władzy i przekazanie jej dynastii saskiej. To uderzało w interesy kilku rodów magnackich, które postanowiły walczyć o odzyskanie wpływów. W tym celu właśnie udali się do Petersburga Franciszek Ksawery Branicki, Stanisław Szczęsny Potocki i Seweryn Rzewuski. W stolicy Imperium, zimą 1792 r., została wymyślona przez carycę konfederacja, która później miała przyjąć miano targowickiej. Już sama jej nazwa jest więc fałszem, a przez współczesną historiografię winna być nazywana (stosownie do miejsca i faktycznego sposobu jej zawiązania) – petersburską. W Targowicy jedynie oficjalnie „wystawiono sztandary”. Gdy rozpoczęła się wojna polsko-rosyjska roku 1792, na czele moskiewskich oddziałów wkroczyli do Polski zdrajcy, mając usta pełne frazesów o wolności i obronie kraju przed wichrzycielami i szaleńcami. Poseł moskiewski w Warszawie, Bułhakow, przekazał „wszystkim stanom” notę carycy, w której monarchini stwierdza, iż „nie może być nieczuła na głos zażaleń, z którymi udała się do niej wielka liczba Polaków, znakomitych urodzeniem i urzędami, niemniej przez patriotyczne cnoty swoje; oni to, zapaleni gorliwością i chwalebną chęcią ratowania ojczyzny swej, odzyskania utraconej wolności, złączyli się z sobą ku zdziałaniu prawej konfederacji przeciwko nieszczęściom, w które nieprawna konfederacja warszawska pogrążyła naród”. Potem zaś, po kilku zdaniach o „przyjacielskich wojskach” i potrzebie ich ciepłego powitania, caryca prosi „cały naród polski, aby całe swoje zaufanie złożył w wspaniałości i bezinteresowaniu powodujących wszystkie jej kroki”. Pojawia się tu jedno z kluczowych słów, jakim posługiwali się „patrioci” targowiccy – jest to „zaufanie” w stosunku do Imperatorowej. Szukając analogii z naszą historią współczesną, nie sposób nie przypomnieć sobie, jakim „zaufaniem” obdarzył państwo rosyjskie nasz rząd po Katastrofie Smoleńskiej, oddając wszelkie prerogatywy w ręce Putina. Niestety – żaden racjonalny powód – nie upoważniał do takiej decyzji. Trzysta lat naszej historii wskazuje jasno, iż imperium rosyjskie nie jest godne zaufania. I mimo wrażenia zmian czy demokratycznych pozorów pozostało de facto w systemie dawnej silnej, despotycznej władzy. Chyba tylko dziecko mogłoby przypuścić, że Rosja jest państwem tak nowoczesnym, iż można jej zaufać, jak samemu sobie. Jednak uczyniono to, co każdemu trzeźwo myślącemu człowiekowi wydawałoby się po prostu nieracjonalne… Jeśli tak, należy postawić pytanie: dlaczego tak się stało? Odpowiedź znaleźć można w sytuacji, w jakiej znalazła się Rzeczpospolita w okresie dokonywania się rozbiorów. Również i wtedy posiadała iluzję własnej suwerenności, chociaż ta była niezmiernie ograniczona. Po pierwsze – byliśmy państwem uzależnionym finansowo. Na pierwszym miejscu należy zobaczyć straszliwe zadłużenie samego króla. Jego długi były tak ogromne, że nawet „przychylne” obliczenia robione przez dwór petersburski określały czas oddłużania z tych dziesiątków milionów na długie lata.
Po drugie, byliśmy krajem słabym militarnie, a plany poprawy tej sytuacji, związane z działaniem obozu Konstytucji 3 Maja, zostały właśnie sparaliżowane przez Rosję.
Po trzecie, mieliśmy bardzo skrzętnie budowaną iluzję zabezpieczeń dyplomatycznych. Przed Drugim Rozbiorem nasze elity były przekonane o niezwykle ciepłym do nas stosunku króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma. W Polsce działał wówczas dość zręczny jego wysłannik, ambasador Lucchesini, barwna postać jakby wyjęta z gogolowskiej farsy: był to człowiek niezwykle chudy, o ciemnej karnacji i czarnej opasce na oku (które utracił wskutek jakichś eksperymentów chemicznych). Lektura listów Lucchesiniego do Fryderyka nie jest przyjemną; można w nich wyczytać wiele gorzkich i prawdziwych niestety słów o Polakach. Jak na przykład o księciu Czartoryskim, który posłowi w cztery oczy powiedział, iż „lepszy byłby rozbiór Polski aniżeli rezygnacja z sukcesji dziedzicznej” (5 maja 1792 r.). Wyłania się także z tych listów ślepa wiara naszych rodaków w sojusz z Prusami i ich zbawczą opiekę. Do tego stopnia, że byli przekonani, iż w razie wkroczenia wojsk rosyjskich syn Fryderyka Wielkiego natychmiast rzuci nam na pomoc 30 tys. swoich żołnierzy. Czyż obecnie także nie ufamy nadmiernie sile sojuszy, potędze NATO oraz temu, że w wypadku jakiegoś konfliktu „ujmie się za nami społeczność międzynarodowa”? Jeśli tak, to należy zapytać, czy ponad dwieście lat naszych doświadczeń… poszło na marne? Czy nie nauczyło nas niczego? Czy z porażek nie wyciągnęliśmy wniosków? W czasie obrad Sejmu Wielkiego poseł Tadeusz Korsak zachowywał się jak niegdyś Kato wołający „ceterum censeo Carthaginem esse delendam” („a poza tym sądzę, iż Kartagina powinna być zniszczona”) i co chwila krzyczał dwa słowa: „Wojsko i skarb!”. Wszyscy go mieli dosyć z owym „Wojsko i skarb!”, a on ciągle, uparcie powtarzał swoje. Przyszłość pokazała, iż miał rację. Ale najwyraźniej iluzja militarno-skarbowa trwa także i obecnie. Postępujące uzależnienie od Unii Europejskiej (w skali całego państwa i poszczególnych rodzin mających kredyty w zachodnich bankach) jest zabójcze dla naszej suwerenności i właściwie ją „połyka” w takiej skali, że przestajemy istnieć jako państwo, mogące stanowić o sobie. Jednocześnie jednak – wcale nie uniezależniamy się od Rosji. Nie wyszliśmy ze strefy jej wpływów. Odwrotnie, dalej w niej jesteśmy. Także w sensie mentalności rosyjskiej: dla Rosji w dalszym ciągu jesteśmy tymi, którym dyktuje się warunki. Katastrofa Smoleńska stała się tej relacji uzależnieniowej doskonałym narzędziem.
W świetle własnych frazesów Konfederaci targowiccy, wkraczając na ziemie polskie z obcym wojskiem, stawali się zdrajcami także de iure, gdyż zdrada państwowa była wtedy jasno w kodeksie określona. W jej pojęciu było m.in. nastawanie na obywateli własnego kraju wraz z obcym żołnierzem. Dlatego też ludzie traktowali ich jak zdrajców. Oni sami błyszczeli w świetle własnych patriotycznych frazesów. Szczęsny Potocki wraz z Rzewuskim kazali nawet bić medal z następującym napisem: „Obywatelom, których gorliwość usiłowała ustrzec wolność Polski zniszczoną i powaloną sprzysiężeniem 3 maja, Rzeczpospolita zmartwychwstająca…”. Na rewersie stało zaś: „Wdzięczność obywatelom, przykład potomnym”. Rozdawano go wszystkim, którzy stawali po stronie Targowicy. Ciągle krzyczano też o tym, jak bardzo 3 Maja uderzył w Polskę. Że jest to ruch destabilizujący i nieodpowiedzialny. Że przyniesie same szkody. Obrzucano prawdziwych patriotów błotem robiąc z nich największych wrogów Rzeczypospolitej. Czy w XXI w. nie obserwowaliśmy, jak olbrzymi projekt naprawczy, mający wyplenić patologie osłabiające Polskę, a nazwany „IV RP”, został przez politycznych przeciwników sponiewierany w imię… „ochrony swobód i wolności” przed dyktatorskimi zapędami „kaczystów”? Walka o Krzyż na Krakowskim Przedmieściu stała się zarzewiem sporu w świecie idei i symboli. „Prawdziwi patrioci” uznali, że ludzie domagający się od Rosji prawdy o najtragiczniejszych wydarzeniach w tym stuleciu to nieodpowiedzialni „wywrotowcy”, którzy zakłócają „porządek publiczny”. Jakże podobny był duch wydarzeń w latach 1792/1793. Wobec ciągłego oporu zwolenników 3 Maja, Targowiczanie zabronili nawet nosić krzyżyki na piersiach pod mundurem, które wcześniej rozdawano z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji. Utworzono także specjalny, nowy pułk pod nazwą… „złotej wolności”. Potocki pisał do króla bezczelne listy, w których kreślił takie „szlachetne” zdania: „Naród wolny dziś i niepodległy winy Waszej Królewskiej Mości może jeszcze przebaczyć”. Winą główną Stanisława Augusta Poniatowskiego było poparcie dla stanowczych reform, mających dźwignąć kraj z głębi fizycznego, finansowego i moralnego upadku.
Ostatni paroksyzm maligny Królewski bratanek, książę Józef Poniatowski, nie mogąc znieść hańby, jaką na cały naród kładła Targowica, postanowił sprawę rozwiązać po męsku i wyzwał na pojedynek Stanisława Szczęsnego Potockiego. Jednak zdrajca był nie tylko zdrajcą, ale i tchórzem: odmówił pojedynkowania się. Targowiczanie nurzali się tymczasem w złudnym poczuciu sukcesu. Mieli wrażenie, że ich upokarzająca postawa wobec Rosji przynosi owoce: zyskują w Polsce władzę. Zjechali więc do Grodna, by na nowo układać rządy w Rzeczypospolitej. Słali odezwy do Narodu: „Zbliża się moment, w którym Rzeczpospolita wolność i niepodległość, a obywatel swoje swobody ujrzy zabezpieczone. Narodzie! Oddasz na koniec sprawiedliwość tym, którzy koło szczęścia tego pracują: ufajmy w nie umiejącej się odmieniać boskiej Katarzynie”. Po czym z wielką pompą obchodzono imieniny carowej. Pisze Niemcewicz: „Gorało miasto od sztucznych ogni, jaśniały cyfry (inicjały – przyp. T.Ł.) carowej z najpodlejszymi napisami, Szczęsny, Sapieha, Massalski biskup przesadzali się w biesiadach; lecz był to już ostatni paroksyzm tej nieszczęśliwej maligny”.
I wtedy, gdy w najlepsze trwały uczty i zabawy, pojawił się goniec na koniu. Przywiózł wieść okropną. Prusacy weszli do Wielkopolski. Nieśli ze sobą – poza karabinami – odezwę króla pruskiego, który w mętny sposób tłumaczył agresję. Okazało się wtedy – że owo tak opiewane „zaufanie” do carycy – jest warte funta kłaków. Fryderyk Wilhelm działał w porozumieniu z Katarzyną. Wszystko zmierzało do Drugiego Rozbioru.
Rządy patriotów, czyli „czemużem nie poległ w pojedynku” W tym właśnie czasie, poszóstną karetą, jechał na biesiadę do Massalskiego Szczęsny Potocki. Zatrzymał go goniec. Magnat wysiadł i przeczytał proklamację Fryderyka Wilhelma. Ponoć stał przez chwilę jak wryty, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Wsiadł z powrotem do karety i ruszył do biskupa. Gdy mijał odwach moskiewski, wystąpiła rosyjska warta z bębnami i chorągwiami, po czym oddała mu hołd, jak monarsze. Miał wtedy powiedzieć: „O Boże! Czemużem nie wyszedł, gdy mnie książę Józef Poniatowski wyzwał, czemużem w pojedynku tym nie poległ”. Gdyby takie słowa faktycznie padły, mogłoby to znaczyć, że nie tylko resztki sumienia w nim pozostały, lecz że w istocie tak się pogrążył we własnym widzeniu spraw, że zdradzając myślał, iż działa w dobrej wierze. Oraz że naprawdę ufał Katarzynie. I my tyle już słyszeliśmy o „zaufaniu” do Rosji, o „wspólnej pracy, ramię w ramię” specjalistów po Katastrofie Smoleńskiej, że także już zobaczyliśmy, co znaczy „zaufanie” w relacjach Rzeczypospolitej z Federacją Rosyjską. Rządzą nami i dzisiaj prawdziwi „patrioci”. Mamy szczęście. Dbają usilnie, żeby nie wydarto im władzy – gdyż tylko w ten sposób mogą wszystkim zapewnić na swój sposób pojmowane „swobody i wolności”. W końcu i Targowica była ośrodkiem stabilności i prawdziwie obywatelskim projektem.
Czytam takie słowa: „Bezwstydniku, gadasz, że obalasz despotyzm, a swobody, wolność wprowadzasz. Ach, jakież swobody, jaką wolność! Wyniosłeś się nad naród cały, nad prawa, i powiadasz, żeś jest obrońcą wolności! ”. Czyżby ktoś ośmielił się w ten sposób zwracać do obecnego „monarchy”? Nie. Tak napisał do Szczęsnego-Potockiego genialny autor „Powrotu Posła” – Julian Ursyn Niemcewicz. Tomasz Łysiak
Europa Plus. Socjalistyczny śmietnik Kwaśniewskiego Warzecha „Było wyrabianie butów ze skóry zabitych, palenie żywcem ludzi chroniących się w kościołach, masowe topienie na barkach, nabijanie głów czy dziecięcych trupów na piki. „....”Znany jest list Westermanna, piszącego z satysfakcją o miażdżeniu dziecięcych główek końskimi kopytami. W sumie wojna z Wandejczykami mogła pochłonąć życie nawet ponad pół miliona ludzi. „....”Symbolem tego pozostanie zdziczały tłum, kierowany przez wypływające na rewolucyjnym prądzie najgorsze paryskie męty, plądrujący „....”Jakobińskie pomysły na ustanowienie nowego ładu – nowe nazwy miesięcy czy zastąpienie religii kultem Najwyższej Istoty „....(więcej )
The Economist „ Czy ludzie ewoluują , aby być pokojowi i egalitarni, używając przemocy jedynie w związku z pojawieniem się prywatnej własności ? Czy też mężczyźni zawsze walczyli o kobiety , i brali je siłą . Napoleon Chagnon , kontrowersyjny amerykański antropolog „ Szlachetni dzicy : moje życie pomiędzy dwoma niebezpiecznymi plemionami – Yanomano i Antropologami „ ...'jego pierwszym niebezpiecznym plemieniem są Yanomamo , amazońskie plemię , które badał od 1964 roku , a którego mężczyźni lubują się w morderstwach , biciu żon i gwałtach .”...” Yanomano . 45 procent mężczyzn z wioski którą badał Chagnom zabiło kogoś innego, czasami w eskalacji rytualnych walk , czasami w walce o kobiety . Najazdy na inne wioski ...czasami kończą się masową rzezią. Mordercy są szanowani i otoczeni respektem i statystycznie maja trzy razy tyle potomstwa , jak mężczyźni , którzy nie są mordercami .”...”Mężczyźni Yanomano ….systematycznie biją swoje żony , i ranią strzałami ich ręce i nogi „....” Co piątą kobieta , została uprowadzona z jednej wioski do drugiej przez mężczyzn . Porwanie jest związane z grupowym gwałtem aż do czasu , gdy nie zostanie to przerwane przez kacyka „ …..(źródło)
Czarna księga komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania „.....”Gustaw Herling-Grudziński "Największą, niemal błogosławioną zasługą Czarnej księgi... jest wstrzymanie «miękkiego lądowania» komunizmu śmiertelnie ugodzonego, odwrócenie fali amnezji oraz historii przekreślanej i pospiesznie, i beztrosko. Nasuwa się oczywisty wniosek, który przeoczono jakoś po roku 1989 [...]: jeżeli pół wieku trwała reedukacja Niemców po pokonaniu Trzeciej Rzeszy, jeżeli przez dziesięciolecia ciągnęła się reedukacja Włochów po klęsce faszyzmu, to czemu nie przyjrzeć się bliżej, na uniwersytetach i w szkołach, w debatach i publikacjach, historii działania komunizmu wszędzie tam, gdzie uchwycił władzę?" …..(źródło )
„Odczuwam silny nacisk socjalistów europejskich, by się włączyć. Europa potrzebuje poważnych postaci – powiedział Aleksander Kwaśniewski w radiowej Jedynce, pytany, czy będzie kandydował w wyborach do PE. „....(źródło)
„W piątek Kwaśniewski zadeklarował po spotkaniu z Januszem Palikotem i Markiem Siwcem, że jest gotów współtworzyć wspólną centrolewicową listę do europarlamentu pod roboczą nazwą Europa Plus. „....”Rozenek powiedział dziś, że z Ruchu Palikota na liście w wyborach do Parlamentu Europejskiego znajdą się na pewno Robert Biedroń i Anna Grodzka. Uzasadniał, że udowodnili swą dotychczasową działalnością, że są przygotowani do tego, by kandydować. „.....”Dodał nazwisko obecnego europosła Marka Siwca, ponadto według niego "dołączy do tego Robert Kwiatkowski" …..”Według Rozenka, z listy Europa Plus ma kandydować też Andrzej Olechowski, w przeszłości jeden z założycieli PO. Rozenek przypomniał, że Olechowski brał udział w jednym z kongresów Ruchu poświęconych przedsiębiorczości „....”Na pytanie o Wandę Nowicką, niedawno wyrzuconą z klubu RP, i na uwagę, że b. prezydent zapowiedział, że Europa Plus także z nią będzie rozmawiać o liście „.....(źródło )
Janusz Szewczak „Idzie Bieda!” „.Blisko 10 mln Polaków jest zagrożonych bieda i wykluczeniem, 70 proc. młodych Polaków nie ma etatu, 2,5 mln rodaków żyje na poziomie minimum socjalnego ok. 997 zł, a bezrobocie wśród młodych wynosi już 30 proc”....(źródło)
„Co trzecie dziecko w Polsce objęte jest rządowym programem „Wychowanie do życia w biedzie", co oznacza, że jego rodziców nie stać na zapewnienie mu godziwych warunków do życia. „....(więcej )
„„„Polacy ubożeją. Już 3 miliony żyją w nędzy„.....”1 mln polskich dzieci żyje w rodzinach, którym nie starcza na zaspokojenie podstawowych, biologicznych potrzeb. W rodzinach z trojgiem i więcej dzieci na utrzymaniu dochód jest aż o 41,4 proc. proc. poniżej średniej, tam co dziesiąte dziecko żyje w skrajnej nędzy. „....”Zdaniem eksperta na pogorszenie się kondycji gospodarstw wpływ miały przede wszystkim trzy czynniki: rosnące w szybkim tempie ceny, wzrastające obciążenia podatkowe „....(więcej )
Idealną ilustracją pokazującą jak zbrodnicza jest ideologia socjalistyczna jest film , który umieściłem pod spodem . Fila dla ludzi o mocnych nerwach. Za pierwsze państwo socjalistyczne można uznać rewolucyjną Francję jakobińską. Metody francuskich fanatyków twórczo rozwijali inni socjaliści , Hitler, Lenin, Stalin , Pol Pot, dynastia Kimów w Korei Północnej . Wszędzie tam, gdzie socjaliści doszło do władzy mamy do czynienia z masowymi morderstwami , niewolniczą pracą , nędzą , głodem . Główną ofiarą socjalistów zawsze były dzieci. To one pierwsze padały ofiarą przyniesionego przez socjalizm głodu. Przez ostatnie dwadzieścia lat Polacy z roku na rok wytwarzają coraz więcej ,pomimo tego ,że parę milionów wyjechało na Zachód jako tania siłą robocza . I pomimo tego gigantycznego wzrostu gospodarczego ,pomimo większego postępie cywilizacyjnego coraz więcej Polaków żyje w nędzy, coraz więcej polskich dzieci żyje w skrajnej nędzy. Nie potrzeba żadnej wyrafinowanej logiki . Na zdrowy chłopski rozum coś nie gra. Bo przecież powinno być odwrotnie . Jak więcej wytwarzasz żywności to powinieneś być bardziej syty. Głodnych i żyjących w nędzy powinno być coraz mniej . A tak nie jest .Jest wręcz odwrotnie Jaki jest powód ,że w Polsce jest odwrotnie . Tym powodem pogłębiającej się nędzy Polaków i ich dzieci są socjaliści , którzy zbudowali II Komunę i ich zbrodnicza ideologia. Do czego zdolni są ludzie opętani socjalizmem pokazuje opis jakobinów z ich pokracznym kultem Najwyższej Istoty, socjaliści niemieccy Hitlera zdolni do każdej zbrodni i zwyrodnienia i socjaliści rosyjscy Stalina już wiemy Socjalistom Kwaśniewskiego, czy Tuska daleko do dokonań ich lewicowych pobratymców , ale istnieją pewne analogie. Socjalistyczni panowie podbitą ludność eksploatują ekonomicznie doprowadzają do nędzy, jeśli trzeba zmniejszają populację okupowanego narodu . Socjaliści rosyjscy zabili głodem 10 milinów Ukraińców . Socjaliści polscy eksterminują (depopulacja ) Polaków bandyckimi podatkami . Abu zmusić Polaków do nie posiadania dzieci spychają podatkami polskie rodziny w obszar biedy, a dzieci okradzionych przez II Komunę Polaków Tusk „przyucza dożycia w biedzie” Nie bez powodu przytoczyłem opis ludu Yanomamo .Ludu o bandyckiej kulturze. Dokładnie ten sam prymitywny , barbarzyński schemat kulturowy istnieje w państwach socjalizmu totalitarnego. Kult morderców, członków dokonujących rzezi czołowych socjalistów i członków bandyckich służb . Ich wysoka pozycja społeczna w państwach socjalizmu . Pogarda dla słabszych . To socjaliści rozpoczęli na masową skalę aborcję , eutanazję , eugenikę. Lewicowi kumple Kwaśniewskiego i Tuska wyszli z koncepcją aborcji po urodzeniu . Niektórzy mówią o takiej możliwości do 18 miesiąca życia Lista Kwaśniewskiego powinna być listą „śmietnika historii „ Ala tak nie jest. Jest to lista socjalistów . A tych o mocnych nerwach , którzy chcą przekonać się do czego są zdolni socjaliści zapraszam na drastyczny film „Lekarze powinni mieć prawo do zabijania noworodka- takie szokujące stanowisko opublikowało dwoje naukowców ze znanych na świecie uczelni. Według nich pozbawić dziecka życia możn anie tylko wtedy, gdy urodzi się ono np. niepełnosprawne. Również wtedy, gdy rodzice nie są w stanie zapewnić dziecku opieki lub prostu go nie chcą.Nazwali to aborcją po urodzeniu„ …”Alberto Giubilini i Francesca Minerva, włoscy naukowcy związani z uniwersytetami w Oksfordzie, Mediolanie i Melbourne, uważają, że noworodki nie mają jeszcze, podobnie do płodu, osobowości, a jedynie "potencjalną osobowość". Jako takie nie posiadają "moralnego prawa do życia". "Noworodek nie jest osobą, ponieważ nie ma świadomości własnej egzystencji. Nie ma, podobnie jak dziecko jeszcze nienarodzone, wykształconego poczucia nadziei, marzeń i celów życiowych „.....( więcej)
video „ Sowiecka historia” Dokumentalny film opowiada historię zbrodni sowieckiego komunizmu począwszy od Wielkiego Głodu na Ukrainie (1932/1933), poprzez zbrodnię katyńską (1940), współpracę GESTAPO, SS i NKWD(KGB), po masowe deportacje w głąb ZSRR po zakończeniu II Wojny Światowej i medyczne eksperymenty na więźniach GUŁAGu. Aleksander Ścios „....”Od dnia ogłoszenia decyzji Benedykta XVI o rezygnacji, nie słabnie antykościelna kampania propagandowa, prowadzona w sposób planowy i skoordynowany.”
”Jestem zupełnie przekonany, że cały kler starał się stworzyć męskie stowarzyszenie erotyczne i tym samym ocalić ów istniejący od dwóch tysięcy lat bolszewizm, jakim było chrześcijaństwo. Kler kościoła chrześcijańskiego, który podporządkował sobie po nieskończenie długich bojach kościół aryjski, próbuje od najwcześniejszych wieków ustanowić celibat księży. Odwołuje się w tym celu do Świętego Pawła i pierwszych apostołów, którzy uznawali kobietę za symbol grzechu, a małżeństwo dopuszczali jedynie jako legalny środek uniknięcia wszeteczeństwa, jak to jest zapisane w Biblii. Kler szedł dalej tą samą drogą przez stulecia aż do roku 1139, kiedy to celibat księży stał się rzeczywistością. Jestem zresztą przekonany, że sakrament spowiedzi pozwala kapłanom, którzy nie chcą popaść w homoseksualizm, prokurować sobie kobiety i dziewczęta, których potrzebują. Dotyczy to w szczególności wiejskich proboszczów. Moim zdaniem większość z nich jest heteroseksualna, przeszło 50 procent; podczas gdy w klasztorach 90 do 95 procent to homoseksualiści. Jeśli zaczęlibyśmy dziś przygotowywać procesy przeciw księżom homoseksualistom i jeśli traktowalibyśmy ich z punktu widzenia prawa jako obywateli niemieckich, mogę zagwarantować 200 albo i więcej wyroków w czasie trzech najbliższych lat. Jeśli nie przeprowadzamy tych procesów, to nie dlatego, że brakuje przypadków, ale po prostu nie dysponujemy jeszcze wystarczającą liczbą funkcjonariuszy i sędziów. Mam jednak nadzieję, że za cztery lata dostarczymy bardzo przekonujących dowodów na to, że Kościół tak na poziomie swych przywódców, jak i zwykłych kapłanów, konstytuuje stowarzyszenie erotyczne mężczyzn, które terroryzuje ludzkość od 1800 lat.” –
Reichsführer SS Heinrich Himmler - Do generałów SS, (1937r. ) [w:] Himmler, Heinrich, Geheimreden 1933−1945 und andere Ansprachen, hg. von Bradley F. Smith und Agnes F. Petterson, Frankfurt 1974”....( źródło Blog Aleksandra Ściosa video „ Sowiecka historia” Dokumentalny film opowiada historię zbrodni sowieckiego komunizmu począwszy od Wielkiego Głodu na Ukrainie (1932/1933), poprzez zbrodnię katyńską (1940), współpracę GESTAPO, SS i NKWD(KGB), po masowe deportacje w głąb ZSRR po zakończeniu II Wojny Światowej i medyczne eksperymenty na więźniach GUŁAGu. Aleksandra Ściosa „....”Od dnia ogłoszenia decyzji Benedykta XVI o rezygnacji, nie słabnie antykościelna kampania propagandowa, prowadzona w sposób planowy i skoordynowany.” Marek Mojsiewicz
Doradca szczególnego znaczenia Nabardziej znanego "eksperta" od podatków w "rządzie technicznym" profesora Glińskiego poważnie obciążają zeznania świadka koronnego w sprawie gangu pruszkowskiego. Chodzi o protokóły przesłuchania Jarosława Sokołowskiego pseudonim „Masa”, który zgodził się zostać świadkiem koronnym w procesie pruszkowskich gangsterów. Protokóły te zostały znalazły się w aktach śledztwa Prokuratury Okręgowej w Warszawie o sygnaturze VI Ds. 54/00. Zostały spisane między czerwcem a wrześniem 2000 roku przez prokuratorów Jerzego Mierzewskiego i Elżbietę Grześkiewicz. Opisują one relacje pruszkowskich gangsterów z profesorem Witoldem Modzelewskim, który znalazł się w gronie doradców profesora Piotra Glińskiego – typowanego przez PiS na szefa „rządu technicznego”.
Strefa wolnocłowa Skontaktował się ze mną Aleksander Gawronik. Poznałem go poprzez Dreckiego, którego znałem już wcześniej. Drecki powiedział, że Gawronik proponuje zrobienie strefy wolnocłowej na granicy zachodniej. Ja pojechałem z tą wiadomością do„Pershinga”. On powiedział, że już wie o tym, bo Gawronik dotarł do niego wcześniej i już rozmawiali telefonicznie na ten temat. Powiedział, że chciał robić do tego podejścia, ale Bagsik uprzedził go, że Gawronik to bankrut i oszust (...). Gawronik przyjechał sam, jakimś japońskim samochodem. Na tym spotkaniu Gawronik powiedział, że chce otworzyć strefę wolnocłową. Powiedział, że nam to też będzie pasowało, bo skupimy w swoich rękach cały handel legalny i nielegalny papierosami w Polsce– mówił „Masa” prokuratorom Jerzemu Mierzewskiemu i Elżbiecie Grześkiewicz. Według „Masy”, gangsterom z Pruszkowa bardzo zależało na współpracy z Gawronikiem ze względu na jego duże doświadczenie w biznesie. Zdaniem Sokołowskiego, szczególnie cenne były jego kontakty towarzyskie i personalne, które w 1989 roku pomagały Gawronikowi w otwarciu sieci kantorów na granicy niemieckiej. Podobne nadzieje gangsterzy wiązali również z biznesmenem w latach 90. Ja wykazywałem zainteresowanie tym pomysłem i umówiliśmy się na następne spotkanie. Do tego spotkania doszło kilka dni później w tym samym miejscu. Gawronik przyniósł wtedy biznesplan, z którego wynikało, że jest możliwość zarobienia pieniędzy w granicach powyżej miliarda nowych złotych kwartalnie. Pokazywał opinie profesora Modzelewskiego, z których wynikało, że jest to realne. Powiedział też, że Modzelewski będzie załatwiał obsługę naszej firmy, że będzie nas wspierał– czytamy w protokole przesłuchania Jarosława Sokołowskiego z dnia 10.06.2000 r.
Mafijna spółka Plan zakładał otwarcie firmy, która miała zajmować się sprzedażą papierosów bez akcyzy w strefie wolnocłowej w Słubicach –zeznał „Masa”. We władzach spółki miał zasiadać sam Pershing” oraz wskazane przez niego osoby związane z gangiem. „Masa” opowiedział również, że gwarancją biznesu dla mafii było przejęcie przez nią części udziałów w zamian za pieniądze. Ja i „Pershing” mieliśmy włożyć w firmę po milionie dolarów, a Gawronik dawał firmę i wiedzę na temat interesów. Ze strony Gawronika udziałowcami mieli być on, G. (tu pada nazwisko byłego polityka) i Modzelewski i w niewielkiej części generał Petelicki i jakiś pułkownik z WSI.Prokuratorom nie udało się ustalić, kim był ów „pułkownik z WSI”. Nie wiedzieli tego również członkowie Komisji Weryfikacyjnej WSI. – Związki pomiędzy światem przestępczym a WSI były istotnie bardzo silne, ale nie jest znana dokumentacja tej sprawy– usłyszeliśmy od jednego z członków komisji. – Mogła to być prywatna inicjatywa tego oficera. Dzięki zeznaniom Sokołowskiego można poznać mechanizm pozyskiwania przez mafię kredytów bankowych dla firm związanych z gangiem. Jedną z nich była spółka ItalmarCa. Tę samą nazwę nosiła firma, której właścicielem był poseł AW „S” Marek Kolasiński– później aresztowany za wielomilionowe oszustwa finansowe. Firma Kolasińskiego przejęła ItalmarCę należacą do mafii. Zaprzyjaźniony z „Masą” bankier sporządził biznesplan, a bank przyznał spółce kredyt o łącznej wartości 50 mln zł. – Pierwsza transza wynosiła 7 milionów. Za załatwienie kredytu bankierzy mieli dostać 5% jego wartości– mówił „Masa”.
Gangsterzy i Modzelewski Sokołowski zeznał, że po kilku tygodniach Gawronik ponownie zgłosił się do gangu pruszkowskiego i poprosił o dwa miliony dolarów pożyczki. W zamian oferował udział w zyskach dla mafii. Firma, którą już założył i na którą już miał papiery, miała zająć się otwarciem sieci sklepów na granicy zachodniej oraz hurtowym i detalicznym handlem papierosami bez akcyzy dla Niemców. Te pieniądze były potrzebne na pierwszy sklep w Słubicach, na pierwszy transport papierosów z wytwórni papierosów na terenie Polski, a także na opinie prawne, które robił dla niego profesor Modzelewski, a także na łapówki dla Modzelewskiego i G.(tu nazwisko innego polityka – przyp. L. Sz.), którzy mieli coś dla niego załatwić– czytamy w jednym z protokołów. Z zeznań złożonych przez „Masę” wynika, że kierujący gangiem pruszkowskim Andrzej Kolikowski ps. Pershing coraz bardziej sceptycznie podchodził do kolejnych pomysłów Gawronika. Zdecydował się przyłączyć do interesu, ale tylko wówczas, jeśli biznesmen załatwi wszelkie niezbędne formalności, umożliwiające handel papierosami bez akcyzy. Gawronik musiał na to przystać. W kolejnym protokole przesłuchania „Masy” czytamy: Na następne spotkanie umówiliśmy się w La Cucharacha w Pruszkowie w kilka dni później. Na drugim spotkaniu również Gawronik był sam. Na spotkanie w La Cucharacha przyjechał również sam, ale przywiózł ze sobą wszystkie dokumenty i zezwolenia, które potrzebne mu były do przekonania mnie o słuszności zainwestowania pieniędzy grupy przestępczej w jego interes. Te dokumenty to były zezwolenia i koncesje, a także opinie prawne podpisane przez profesora Modzelewskiego. Na wielu papierach widniały ministerialne pieczątki. (...) Gawronik pokazywał mi te dokumenty i mówił mi, czego one dotyczą. Powiedział mi, że są to wszystkie potrzebne dokumenty, aby otworzyć firmę, która będzie odbierała podatek akcyzowy za kupione w Polsce przez turystów zagranicznych papierosy (...). Gawronik powiedział mi, że w tej chwili nie jest to ostatecznym celem, bo wiedział od G. (tu ponownie nazwisko polityka) i Modzelewskiego, że podatek akcyzowy ma się zwiększyć za kilka miesięcy.Według Jarosława Sokołowskiego, to właśnie on był osobą, której „Pershing” kazał ze strony gangu nadzorować interesy z Gawronikiem. W tym czasie moje spotkania z Gawronikiem były dość częste i po pewnym czasie przydzieliłem mu „Mięśniaka”, „Orła” i „Maćka” od „Żaby” jako ochronę osobistą. Wiem od nich, że odwozili z Poznania do Warszawy profesora Modzelewskiego po jego spotkaniu z Gawronikiem.
Sąd: prawdziwe zeznania Wszyscy politycy wymienieni przez „Masę” jako znajomi pruszkowskich gangsterów, oczywiście zaprzeczyli. A same zeznania uznali za bzdury. Innego zdania był sędzia Marek Walczuk– przewodniczący składu sędziowskiego orzekającego w procesie gangu pruszkowskiego. W uzasadnieniu wyroku skazującego szefów mafii na wieloletnie więzienie sędzia Walczuk napisał: Zeznania świadka koronnego Jarosława Sokołowskiego są wiarygodne. Gang pruszkowski istniał.Na podstawie zeznań „Masy” warszawski Sąd Okręgowy wydał wyrok skazujący w procesie gangu pruszkowskiego. Również śledczy z Prokuratury Okręgowej w Warszawie uznali te zeznania za prawdziwe, bo weryfikowali je i potwierdzili tzw. dowodami pośrednimi. Sporządzony przez nich akt oskarżenia opierał się właśnie na tym, co powiedział świadek koronny. Wówczas jednak śledztwo zostało odebrane z Warszawy i przeniesione do innej prokuratury. Tam spowolniło, toczyło się ślamazarnie i ostatecznie nie doprowadziło do wyjaśnienia powiązań między mafią pruszkowską a wpływowymi politykami – m.in. właśnie Witoldem Modzelewskim.
Modzelewski: To pomówienia Zeznania „Masy” dotyczące profesora Modzelewskiego ujawniłem jako pierwszy w 2008 roku na łamach tygodnika „Angora”. Modzelewski, poproszony przeze mnie o ustosunkowanie się do tych informacji, stwierdził, że nie zna ani „Pershinga” ani „Masy” ani żadnego innego gangstera z Pruszkowa, nigdy nikogo z nich nie widział na oczy, w Poznaniu był kilka razy w życiu i nie wracał stamtąd w towarzystwie gangsterów.Sąto informacje wyssanez palca tegoświadka. Można jebyło przecieżzweryfikowaći to zapewnezostało uczynione. Gdyby teinformacje, o których pan mówi, byłyprawdziwe, to przecieżzostałyby mipostawione zarzuty. A ja nie zostałemnigdy nawet wezwany na przesłuchaniew tej sprawie. Nie mam z tym nicwspólnego – mówił mi wówczas Modzelewski.
Polityczny "strzał w stopę" Profesor Witold Modzelewski znany jest jako twórca i ekspert Instytutu Studiów Podatkowych, oraz wykładowca renomowanych uczelni (m.in. Uniwersytetu Warszawskiego). Część przedsiębiorców nie może jednak zapomnieć, że Modzelewski (w latach 1993 – 1996 wiceminister finansów) był współautorem kontrowersyjnej ustawy o VAT, oraz prelegentem jeszcze bardziej kontrowersyjnych płatnych wykładów, w trakcie których uczył jak omijać przepisy tej ustawy. Fakty te kładą się cieniem na życiorysie Modzelewskiego co najmniej tak samo mocno jak zeznania „Masy” na jego temat. Zaskakujące jest, że taka osoba zostaje doradcą profesora Glińskiego, który tworzy rząd techniczny z namaszczenia Prawa i Sprawiedliwości, a więc partii, której sztandarowym hasłem jest walka z korupcją i czyszczenie życia publicznego. Kontrowersje wokół profesora Modzelewskiego mogą posłużyć politycznej konkurencji do dyskredytacji nie tylko profesora Glińskiego i jego „rządu technicznego”, ale też całej partii. Mogą też skutecznie zniechęcić przedsiębiorców do głosowania na PiS, bo mało który przedsiębiorca zagłosuje na partię, której w sprawach finansowych doradzać ma twórca nieszczęsnej ustawy o VAT. Nominując profesora Modzelewskiego na swojego doradcę, profesor Gliński podejmuje ogromne ryzyko. Czyżby nie zdawał sobie z tego sprawy? Czy może bierze udział w grze której celem jest skompromitowanie Prawa i Sprawiedliwości? Szymowski
Teraz Komorowski będzie nas wprowadzał do strefy euro
1. Widać, że rządzący Polską działacze Platformy, z jakiś bliżej nieznanych powodów, dostali nagłego przyśpieszenia i na wyścigi chcą wprowadzać nasz kraj do strefy euro. Od dłuższego czasu regularnie co parę dni, wypowiada się w tej sprawie premier Tusk, teraz zainteresował się tą kwestią także prezydent Komorowski, który zwołał właśnie dzisiaj posiedzenie Rady Gabinetowej w tej sprawie. Tematem Rady Gabinetowej ma być polska strategia wejścia do strefy euro, przy czym prezydent Komorowski już zdradził swoje oczekiwania wobec rządu Tuska. Ma on doprowadzić do tego, aby Polska spełniła do 2015 roku kryteria wejścia do strefy euro.
2. Przypomnijmy tylko, że chodzi między innymi o tzw. kryteria z Maastricht, na które składają się dwa kryteria fiskalne i trzy monetarne. Fiskalne to kryteria deficytu sektora finansów i długu publicznego. Ten pierwszy w kraju ubiegającym się o członkostwo w strefie euro, trwale nie może przekraczać 3% PKB, ten drugi nie może przekraczać 60% PKB. Z kolei monetarne to kryteria: inflacyjne, długoterminowych stóp procentowych i kursu walutowego. Inflacja w kraju ubiegającym się o wejście do strefy euro, trwale nie może przekraczać o więcej niż 1,5 punktu procentowego, średniego wskaźnika inflacji z 3 krajów UE o najniższym poziomie inflacji. Z kolei nominalna długoterminowa stopa procentowa w kraju aspirującym do strefy euro, nie może przekraczać o więcej niż 2 punkty procentowe, średniej wartości takich stóp w 3 krajach o najwyższym poziomie stabilności cen (czyli krajach o najniższej inflacji). Wreszcie kryterium kursowe, oznacza konieczność uczestniczenia przynajmniej przez 2 lata w systemie ERM II czyli Europejskim Mechanizmie Kursowym, w którym wahania kursu waluty narodowej do euro, muszą utrzymywać się w przedziale +/-15%.
3. Trzeba przy tym zwrócić uwagę, że jeżeli chodzi o kryteria fiskalne to obydwa naraz, spełniają tylko nieliczne kraje należące do strefy euro. Większość tych kryteriów nie spełnia, a jeżeli chodzi o wielkość długu publicznego to spora część krajów należących do strefy euro ma dług publiczny albo znacznie przekraczający 100% ich PKB, albo zbliżający się do tego poziomu. Zejście z wysokością długu do poziomu poniżej 60% PKB, zajmie im dziesiątki lat, a dla części z nich bez znaczących umorzeń w ogóle nie będzie to możliwe. Trudne do spełnienia może się okazać także kryterium inflacyjne. Jest ono bowiem skonstruowane tak, że w sytuacji kiedy w niektórych krajach UE dochodzi wręcz do deflacji czyli spadku średniego poziomu cen w ciągu roku, także kraj kandydujący do strefy euro musi sobie „zafundować” deflację, a to przecież bardzo negatywne i groźne dla gospodarki zjawisko, powoduje bowiem jej zwijanie. Wreszcie kryterium kursu walutowego oznacza konieczność powiązania waluty krajowej z euro i utrzymanie jej kursu na stabilnym poziomie aż przez 2 lata, przy maksymalnych odchyleniach +/-15%. Spełnienie tego kryterium może być szczególnie trudne, ponieważ polski złoty od paru lat należy do najbardziej „spekulacyjnych” walut na świecie. Inną trudną kwestią jest ustalenie poziomu kursu wejścia do tzw. węża walutowego Minister Rostowski przecież nie był w stanie walczyć ze spekulacją nad złotym i nie pozwalać na jego deprecjację w końcówce każdego roku budżetowego (kurs złotego do dolara i euro w dniu 31 grudnia był postawą przeliczania na złote części naszego długu publicznego zaciągniętego w walutach obcych Ostatecznie zdecydował się zmienić ustawę o finansach publicznych, gdzie do tego przeliczania przyjęto kurs średni z całego roku.
4. Wygląda więc na to, że spełnienie niektórych kryteriów z Maastricht do roku 2015 jak chce prezydent Komorowski, oprócz tego, że jest pozbawione głębszego ekonomicznego sensu, nie jest też możliwe do osiągnięcia nawet do końca 2015 roku. Miejmy nadzieję ,że Rada Gabinetowa jakoś to prezydentowi Komorowskiemu wytłumaczy. Kużmiuk
Rybiński: Pakt to akt masochizmu Stefczyk.info: Polski Sejm oraz Senat dały zgodę na ratyfikację paktu fiskalnego. Słyszymy w mediach różne opinie ws. terminu obowiązywania tego dokumentu. Czy ten dokument zacznie obowiązywać dopiero po przyjęciu w Polsce euro? Prof. Krzysztof Rybiński: Błędem jest widzenie paktu jako czegoś odrębnego. Pakt fiskalny jest narzędziem, które wzmacnia istniejące już procedury. One do tej pory nie były stosowane, obecnie ma się to zmienić. System kar, który miał być stosowany, choć nigdy nie był, jednak istnieje. Obecnie w zamierzeniach paktu ma być stosowany. To dotyczy nie tylko krajów strefy euro, ale również innych. Kraj, który jest w procedurze nadmiernego deficytu, który nie realizuje zaleceń Komisji Europejskiej dotyczących ścieżki redukcji deficytu można będzie ukarać w różny sposób. Można na niego nałożyć również sankcje polegającą na utracie środków unijnych. Pakt fiskalny wzmacnia te przepisy, które są obecne. Nie należy więc paktu traktować jako czegoś nowego. Te przepisy obowiązywać mają wszystkie kraje, nie tylko w strefie euro. Do tej pory przepisy dotyczące sankcji nie były stosowane. Obecnie mają być.
Czy ten pakt nam się opłaca? W tym momencie poddawanie się coraz bardziej restrykcyjnej ocenie polskiej polityki fiskalnej przez instytucje unijne nie ma sensu. My dobrze wiemy, w jakim jesteśmy momencie. Za rok czy dwa dług publiczny w Polsce - liczony według metody eurostatu - może przekroczyć 60 proc. PKB, w sytuacji w której na skutek bardzo niskiego wzrostu gospodarczego ponownie może dojść do zwiększenia deficytu w sektorze finansów publicznych. On może przekroczyć nawet 4 proc. PKB., a może nawet 5. W związku z tym pakt to jest akt masochizmu. Dobrze wiemy, że będziemy karani i zapraszamy władze Unii, by karały nas bardziej. To nie ma sensu. Dziś należy rozmawiać o czym innym niż pakt, niż strefa euro.
O czym więc należy rozmawiać? O klifie fiskalnym. Jeśli zgodnie z ustawą o finansach publicznych dług publiczny liczony metodą ministra finansów przekroczy 55 procent, to w kolejnym roku będziemy musieli zbilansować budżet i finanse samorządów. Mówimy o cięciach wydatków i podwyżce podatków na sumę około 50 mld złotych. Jeśli Polska spadnie z klifu, to zacznie się w kraju ciężka recesja. To jest dziś temat do rozmowy. Pakt czy wejście Polski do strefy euro to tematy zastępcze.
Co w pana ocenie stoi za forsowaniem paktu w Polsce przez rządzących? O to trzeba pytać tych, którzy parli do ratyfikowania tego paktu. Wiemy, że są dwa kraje - Czechy i Wielka Brytania, które odmówiły ratyfikacji. Wiemy, że w Szwecji czy Danii pojawiają się wręcz głosy mówiące, że stopień integracji politycznej w UE, jest już za duży. ich zdaniem dalsza integracja może być groźna dla przyszłości krajów UE. Podzielam te poglądy. Myśmy od koncepcji bycia jednym wspólnym rynkiem bez barier - dla towarów, usług, kapitału, ludzi i wiedzy - zaczęli odchodzić i zaczęliśmy budować unię polityczną, która nie ma racji bytu. Wchodzenie w budowę unii politycznej w sytuacji, gdy kraje UE się zaczynają rozchodzić gospodarczo, nie ma sensu. Nigdy do tej pory nie było tak daleko idących różnic między Francją a Niemcami. W samym sercu Unii widać obecnie ogromne różnice. Budowanie unii politycznej w tej sytuacji nie ma sensu. Należy więc zrewidować politykę budowania na siłę unii politycznej. Zamiast tego trzeba umocnić te pięć wolności, które wymieniłem. One, na skutek działalności niektórych państw, są coraz bardziej zagrożone.
Rozmawiał TK
"Minister Boni udaje, że nie rozumie" BoniPAPRPietruszka2602 O ustawie, która grozi masową likwidacją bibliotek szkolnych portal Stefczyk.info rozmawia z Juliuszem Wasilewskim, redaktorem miesięcznika "Biblioteka w Szkole”, inicjatorem akcji "STOP likwidacji bibliotek". Stefczyk.info: Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji zmieniło projekt ustawy dotyczący bibliotek szkolnych oraz publicznych. Czy ta zmiana idzie w kierunku realizacji postulatów akcji "STOP likwidacji bibliotek"? Juliusz Wasilewski, redaktor miesięcznika "Biblioteka w Szkole”: Niestety minister Michał Boni nie zrozumiał zdaje się o co nam chodzi. Na pewno nie uwzględnił naszych postulatów. On zwyczajnie zamienił zdanie, które mówiło, że biblioteka publiczna może pełnić zadania biblioteki szkolnej na zdanie, które mówi o pełnieniu funkcji biblioteki szkolnej. Zmieniono sformułowanie, ale dodatkowo wskazał, że należy zwyczajnie likwidować biblioteki szkolne i na to miejsce tworzyć filię biblioteki publicznej. To jest jeszcze gorszy zapis niż poprzedni. Akt prawny wskazuje drogę likwidacji biblioteki szkolnej. Zapewne wielu z niej skorzysta.
Obecna propozycja nie gwarantuje istnienia biblioteki w szkole? Nie. Ten projekt niczego takiego nie gwarantuje. Mowa jest jedynie o tym, że zamiast biblioteki szkolnej będzie tworzona filia biblioteki publicznej. To oznacza, że będzie można zwolnić nauczyciela wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami, o których mówimy od dawna. W komentarzu do ustawy, którą proponuje MAC, znalazło się również przekłamanie. Tam napisano, że przepisy prawne gwarantują, że uczeń musi mieć dostęp do książki. A takiego zapisu nie ma. Jest zapis, że uczniowie muszą mieć dostęp do biblioteki. Chodzi o dostęp do biblioteki szkolnej, a nie możliwość wypożyczenia książki.
Co za pomysłami MAC stoi? Wydaje się, że chodzi o pieniądze. Jednak to, co również denerwuje w tej sprawie, to brak jasnej argumentacji i motywacji zmian. Minister Boni powinien otwarcie powiedzieć, że chodzi o możliwość zwolnienia nauczyciela, o możliwość poczynienia oszczędności itd. Po zmianach nauczyciela bibliotekarza będzie mógł zastąpić każdy z wykształceniem średnim. On będzie mógł zarobić mniej. Gmina nie dość, że będzie mogła decydować, kto pracuje w bibliotece, to jeszcze na tym zarobi. Jednak MAC nie chce przyznać, że o to właśnie chodzi. Wręcz przeciwnie - jest mowa, że resort chce poprawić sytuację uczniów. Wychodzi na to, że biblioteki władza likwiduje dla dobra dzieci i społeczeństwa lokalnego. To bzdura i przejaw hipokryzji. Niech resort powie wprost o co chodzi.
Jest szansa na zmianę tych przepisów czy minister zdaje się trwać niezmiennie przy tych pomysłach? Z ostatnich zmian wynikałoby raczej, że minister idzie w zaparte. On udaje, że nie rozumie o co chodzi. Trudno powiedzieć, jak to się zakończy. My w każdym razie kontynuujemy protest, a nawet go intensyfikujemy. Będziemy obecnie drukować plakaty i informować opinię publiczną o naszej akcji. Będziemy próbowali przebić się z tym problemem również do tzw. mainstreamowych mediów. Wpierają nas bardzo ważne osoby publiczne. Liczę, że uda nam się wywrzeć odpowiednią presję na władze.
Dlaczego warto o biblioteki szkolne walczyć? Mówiliśmy o tym już wielokrotnie. Polskie społeczeństwo czyta coraz mniej książek. Dwa lata temu około 55 procent Polaków nie wzięło ani jednej książki do ręki. Biblioteka szkolna, dostępna dla uczniów jest więc coraz ważniejsza. To również jest miejsce, które ma znaczenie w walce z tzw. wykluczeniem cyfrowym. To właśnie biblioteka, w której jest pracownia komputerowa, w której są komputery dostępne dla uczniów, jest ważna w walce z wykluczeniem. Uczniowie potrzebują miejsca, do którego można przyjść, odrobić lekcje, zebrać jakiś materiał itd. Tam jednocześnie pracuje wykształcony nauczyciel, który może pomóc, może nauczyć zbierania materiałów itd.
Minister Boni nie widzi potrzeby istnienia takich bibliotek? Minister Boni ma niejednoznaczną postawę. On jako minister administracji likwiduje biblioteki, ale jako minister cyfryzacji mówi o potrzebie walki z wykluczeniem cyfrowym. Ja się śmieje, że on w poniedziałki i wtorki jest ministrem administracji a w środy i czwartki cyfryzacji. W piątki na zmianę... Rzeczywiście minister Boni mówi jedno, a potem robi co innego. Rozmawiał TK
Upadek rządu Bojko Borysowa – czy warto się podniecać? Ciekawe pytanie, ale odpowiedź może wielu rozczarować, gdy ją umieścić w kontekście polskiej rzeczywistości politycznej, a pewnie o to chodzi wszystkim zainteresowanym tym epizodem. Przede wszystkim ustalmy rzecz podstawową. Kto tu jest „PiS”, kto tu jest „PO”? Nie jest to trudne do ustalenia, bo nawet pojawia się bardzo zbliżona nazwa partii koalicyjnej. Rząd Bojko Borysowa to centroprawica z udziałem tamtejszych „faszystów” nazywających się „Ataka” i kilku mniej lub bardziej prawicowych koalicjantów: „Niebieska Koalicja” i „Porządek, Prawo i Sprawiedliwość”. Jeśli porównywać ten układ polityczny do czegokolwiek podobnego w Polsce, to najbardziej Bojko Borysow przypomina Jarosława Kaczyńskiego, który zbudował pierwszą wersję rządu Marcinkiewicza, bez wprowadzania do rządu SO i LPR. Bułgarskie wybory parlamentarne wygrała partia Bojko Borysowa Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii i zbudowała gabinet, ale bez udziału koalicjantów. Z kolei sam Borysow, nie przypomina ani Kaczyńskiego, ani Marcinkiewicza, raczej kogoś z PO lub europejską wersję Giertycha. Niegdysiejszy i jeszcze komunistyczny policjant, trener karate komunistycznej reprezentacji Bułgarii, po przemianach sławny szeryf, właściciel największej agencji ochrony, z której usług korzystał między innymi Todor Żivkov, czyli ichniejszy Jaruzelski. Z takim życiorysem był również ministrem w rządzie bułgarskich narodowców, słowem człowiek, który potrafi się odnaleźć na każdym etapie dziejowym. Przez blisko cztery lata udawało się Bojko Borysowi rządzić warunkach „paktu stabilizacyjnego”, aż przyszły sławetne protesty wywołane podwyżkami energii. Sęk w tym, Panowie i Panie liczący, że ten epizod da sygnał dla polskich przemian, że na ulicę wyszła bułgarska „Antifa”, towarzysz Miller, towarzysz Blumsztajn, towarzyszka Szczuka i towarzysz Kwaśniewski z pionierem Palikotem. Całą tę wiosnę ludów wywołali socjaliści, czytaj postkomuniści wraz z bojówkami lewackimi. Stąd też taka dziwna cisza w prawicowych i lewicowych mediach, ponieważ tutaj nie mamy drugiego Budapesztu, tylko raczej drugie „Białe miasteczko”. Siedzi cicho Gazeta Polska, siedzi cicho Gazeta Wyborcza. Kaczyński się nie odzywa i Tusk milczy, bo tak jest lepiej dla wszystkich. Sprawy bułgarskie mieszają się ideologicznie, Kaczyński mógłby oberwać za wzywanie do „podpalania państwa”, poza wszystkim byłby samobójcą gdyby wspierał bułgarską postkomunę. Tusk z jeszcze bardziej oczywistych względów nie dotknie się do rewolucji zwalczającej podwyżki, jego takie tematy przerażają i w żadnym razie nie zależy mu na podpowiedziach bułgarskich, nawet jeśli to mogłoby przynieść jakiś niewielki bat na PiS. Niebezpieczne związki, pomieszane porządki, a w polityce spraw jednoznacznych się nie dotyka. Skoro nie wiadomo kto jest „faszystą”, kto ciemiężonym ludem i przez jaką władzę, to się nie szuka guza. Przypadek bułgarski nie nadaje się do spożytkowania dla jakiejkolwiek opcji i siły politycznej i tak się przedstawia cała tajemnica. Nietrudno sobie wyobrazić, śmiech na sali po artykułach w Gazecie Polskiej, która uznałaby lewacką rewolucję za wzór dla polskich nastrojów społecznych. Jeszcze większy rechot niósłby się za Czerską, gdyby Michnik epatował rewolucją jako formą zmiany władzy, bo przecież nie tak się na Czerskiej zmienia władzę, to znaczy nie od dołu, tylko z góry. Wygodna dla wszystkich cisza sprawiła, że dotąd nie poznaliśmy żadnego wybitnego profesora „bułgarysty” i nie usłyszeliśmy Cioska – w wersji bułgarskiej. Układ sił ideologicznych zwyczajnie się wzajemnie znosi, w takim przypadku pozostaje zgodnie zamknąć dzioby i pozostawić Bułgarom bułgarskie sprawy. Właściwie wszystko, co da się interesującego powiedzieć o tej sprawie, ale jest jeszcze jedna ważna okoliczność, również nawiązująca do polskich warunków. W tej chwili wszystko się w Bułgarii sypie, tak jak i u nas. Partia Borysowa i Bułgarska Partia Socjalistyczna Sergieja Staniszewa idą łeb w łeb i żeby było zabawniej to idą na poziomie naszych sondaży – magiczne 30%. Po wyborach praktycznie nic się w układzie sił nie zmieni, ponieważ Bułgarzy mają o tyle lepiej, że plankton polityczny nie składa się lewicowych i peeselowskich kanapek, ale głównie partie prawicowe zasilają parlament. Wszystko wskazuje, że powtórne wybory, które i tak niedługo by się musiały odbyć, nie przyniosą rozstrzygnięć. Z jednej strony osłabią partię Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii, z poziomu 39% w ostatnich wyborach, do poziomu 29%, z drugiej socjaliści podobnym wynikiem nie będą mieli z kim zawrzeć koalicji. Praktycznie to samo mamy w Polsce, ale w lustrzanym odbiciu. PO traci do 29%, ale PiS z identycznym rezultatem nie miałby z kim rządzić. Pozostaje zatem wyciągnąć jeden wniosek z bułgarskiego przypadku – trochę się pocieszyć, reszta jest milczeniem. MatkaKurka
Wielka gra mafii i rosyjskich specłużb„To była wielka gra, prowadzona w sposób wielowymiarowy i operacyjny. Główną postacią tego ciągu wydarzeń nie był wcale Andrzej Lepper, jak się powszechnie zakłada, lecz znany biznesmen Ryszard Krauze”. Tak aferę gruntową w książce „Łańcuch poszlak. Wielka gra mafii i rosyjskich służb specjalnych” opisuje były szef ABW Bogdan Święczkowski. W krajach demokracji zachodniej książka „Łańcuch poszlak” zatrzęsłaby światem polityki i mediów. Rzadko zdarza się, by odchodzący szefowie służb specjalnych ujawniali kulisy nadzorowanych przez nie operacji. W Polsce wywiad-rzeka z byłym szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego opatrzony nadtytułem „Krauze–Kaczmarek–Lepper–Blida–Kwaśniewski–Drzewiecki–Sobiesiak” jest pomijany milczeniem. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” pojawia się już na pierwszych stronach, gdzie Bogdan Święczkowski opisuje aferę gruntową. Aż się prosi, by zacytować fragmenty.
Czy Lepper był pionkiem Rosjan „Według pojawiających się hipotez oraz wiedzy, którą w tym zakresie posiadam, w sposób najprawdopodobniej przypadkowy nałożyły się na siebie dwie operacje – jedna była prowadzona przez CBA, w aspekcie korupcji w Ministerstwie Rolnictwa, druga zaś przez rosyjskie służby specjalne w sferze dostaw do polski ropy i gazu. To było właśnie to drugie dno. Sęk jednak w tym, że kierownictwo CBA nie miało pojęcia, iż w sposób niezamierzony weszło w styk z operacją obcego wywiadu” – twierdzi Bogdan Święczkowski, uzasadniając, że Andrzej Lepper był tylko pionkiem w grze. „Ani on, ani funkcjonariusze CBA nie mieli pojęcia, jak potężne siły poruszyli. Karty w grze chcieli rozdawać Rosjanie i to oni usiłowali pociągać za wszystkie sznurki. Jednak nadzwyczajny zbieg okoliczności spowodował w sposób całkowicie niezamierzony, że akcja CBA w Ministerstwie Rolnictwa najprawdopodobniej na długi czas pokrzyżowała ich plany”. Jak mówi Święczkowski, jest tajemnicą poliszynela, że służby specjalne Federacji Rosyjskiej chcą trzymać łapę na rynku paliwowo-energetycznym we wszystkich krajach, które określają mianem „bliskiej zagranicy”, w tym Polski. „Tzw. polityka surowcowa jest jednym z najważniejszych instrumentów geopolitycznej strategii Rosji i służy uzależnieniu od niej państw sąsiednich, z terenu byłego ZSRR i całego bloku środkowo-europejskiego. To wiemy na pewno. Natomiast w warstwie szczegółowej, tworzącej tło działań rosyjskich służb specjalnych, musimy pozostać w sferze hipotez – jednakowoż i wszelako – bardzo prawdopodobnych. Najpoważniejsza z wersji odtwarzającej hipotetyczny przebieg wydarzeń mówi, że w okresie tożsamym z aferą gruntową Ryszard Krauze planował debiut giełdowy dwóch swoich spółek: Petrolinvest i Polaqua. Pierwsza z nich działała na rynku paliwowo-energetycznym. Miały wejść na Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie. Hipotetyczny wariant zakłada, że za rozwojem Petrolinvestu mogły stać rosyjskie służby specjalne, osłaniające jej interesy w branży paliwowo-energetycznej i torujące drogę na obszar rynków kapitałowych. Wiele na to wskazuje, że w tym zakresie rosyjskie czynniki wywiadowcze prowadziły zakrojoną na dużą skalę operację. Poprzez wskazaną firmę Rosja mogłaby sobie zagwarantować większość dostaw ropy i gazu do Polski i kontrolować rynek energetyczny”. Zdaniem byłego szefa ABW, symptomatyczne jest to, że wszystkie osoby podejrzewane o przeciek w aferze gruntowej „później mówiły nieprawdę w zeznaniach złożonych przed organami ścigania karnego”. Jak dowodzi, „w kontekście zebranego materiału dowodowego kłamstwa osób podejrzanych potwierdzały wersję CBA. Należało zadać sobie pytanie, dlaczego mówili nieprawdę? Co chcieli ukryć? Można przyjąć, iż podejrzewani o dokonanie przecieku zamierzali zataić okoliczność swoich kontaktów w momencie poprzedzającym operację CBA. W mojej ocenie wszystkie okoliczności potwierdzają, że przeciek zaistniał na linii: Kaczmarek–Krauze–Woszczerowicz–Lepper. Jest jednak szansa na wyjaśnienie tej sprawy, bo to postępowanie przygotowawcze umorzono i do czasu przedawnienia zawsze może zostać podjęte”.
Jak decyzja Sądu Najwyższego pomogła Kaczmarkowi i Krauzemu Dopytywany, dlaczego w takim razie Kaczmarek i Krauze nie ponieśli odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, skoro prokuratura wyraźnie stwierdziła, że podawali nieprawdziwe informacje w śledztwie, Bogdan Święczkowski tłumaczy: „Janusz Kaczmarek, Ryszard Krauze oraz pozostali podejrzewani, jednak na dwa pierwsze nazwiska pragnę zwrócić szczególną uwagę, składali zeznania latem 2007 r., a więc bezpośrednio po aferze gruntowej i dokonanym w jej ramach przecieku, co miało miejsce z 5 na 6 lipca. W tym momencie orzecznictwo Sądu Najwyższego jednoznacznie uznawało fakt składania fałszywych zeznań za przestępstwo, nawet przez podejrzanego w innej sprawie. Jak wynika z art. 183 Kodeksu postępowania karnego – świadek w obszarach, które mogłyby go narazić na odpowiedzialność karną, może odmówić odpowiedzi na pytania, ale nie może zeznawać nieprawdy lub kłamać. Afera gruntowa miała miejsce w lipcu, natomiast już kilka miesięcy później Sąd Najwyższy wyraził inne poglądy prawne w zakresie art. 183 kpk. Beneficjentami zmiany byli między innymi Kaczmarek i Krauze. Nowa wykładnia prawa sprawiła, iż prokuratura mogła uznać, że posiadali oni prawo do składania fałszywych zeznań, w obszarach, w których ujawnienie prawdy mogłoby ich narazić na odpowiedzialność karną. (...) W ten sposób Krauze i Kaczmarek, w mojej opinii, uniknęli odpowiedzialności karnej” – podkreślił Święczkowski. Jak dodał, „bliskie sąsiedztwo czasowe pomiędzy aferą gruntową, w ramach której Krauze i Kaczmarek kłamali w składanych przez siebie zeznaniach, a orzeczeniem Sądu Najwyższego zmieniającym poglądy prawne w zakresie traktowania tego rodzaju przestępstw, rzuca się w oczy”. „Jednak czy to coś więcej znaczy? Generalnie mogę powiedzieć jedynie tyle, że z moich osobistych doświadczeń nie wyłania się najlepszy obraz Sądu Najwyższego. Przecież Sąd Najwyższy w 2010 roku prawomocnie wygasił mój mandat poselski stwierdzając m.in., że niektóre prawa obywatelskie prokuratora w stanie spoczynku są ograniczone. Przecież to absurd. Tak się nie orzeka w państwie demokratycznym. Cóż więcej mówić… Według mnie to Białoruś – mówi w książce „Łańcuch poszlak” były szef ABW.
Oligarcha i medycyna Święczkowski przypomniał, że w przypadku Ryszarda Krauzego „taka dziwnie korzystna dla niego sytuacja w przyszłości się powtórzyła”. „Po raz drugi stał on się beneficjentem zmian w prawie w październiku 2011 r., kiedy głosami koalicji PO-PSL usunięto z Kodeksu spółek handlowych artykuł 585. Rok wcześniej na podstawie tego właśnie przepisu Prokuratura Apelacyjna w Katowicach postawiła mu zarzuty z tytułu działania na szkodę jednej z jego spółek. Akt oskarżenia trafił do sądu. Po nowelizacji wprowadzonej przez Sejm postępowanie wobec Krauzego stało się bezprzedmiotowe i sąd musiał sprawę umorzyć. Przypadek, zbieg okoliczności czy też celowe działanie? To pokazuje, że nie wszyscy są wobec prawa równi. Niektórzy mogliby powiedzieć, że pewnym osobom gwarantuje się nietykalność” – czytamy. Bogdan Święczkowski twierdzi, że „to, co bardzo tajemnicze w przypadku Krauzego i Kaczmarka, sprowadza się do ich relacji z niezwykle dziwną postacią lekarza Władysława R., specjalisty, od medycyny niekonwencjonalnej”. „Ten człowiek, podobnie jak rosyjskie służby specjalne występuje w tle wydarzeń. Chyba jednak odegrał bezpośrednią rolę w aferze gruntowej. Wizyty Krauzego i Kaczmarka w jego gabinecie czasowo ze sobą korelowały. (...) Tym człowiekiem [lekarzem R. – przyp. red.] już dawno powinien zainteresować się polski kontrwywiad” – uważa.
Kaczmarek i Kulczyk wieczorową porą Jak podkreśla Święczkowski, Kaczmarek do dzisiaj nie potrafi w przekonujący sposób wyjaśnić, co robił w środku nocy w hotelu Marriott. „Jednak ja tego typu dwuznaczności obserwowałem w jego zachowaniu już wcześniej. (...) Pamiętam, jak pewnego dnia wychodziłem późnym wieczorem z Ministerstwa Sprawiedliwości, kilka miesięcy po fakcie, kiedy szefem resoru został mianowany Zbigniew Ziobro. Wówczas całkowicie niespodziewanie natknąłem się na Jana Kulczyka. Była gdzieś godzina 20 z minutami. Okazało się, że był na spotkaniu z Kaczmarkiem, wówczas prokuratorem krajowym. Powiedzieli mi o tym ochroniarze ministerstwa. Taka niby niewinna sytuacja, a jak wiele może powiedzieć o człowieku. Postać Kulczyka przewijała się wtedy przez kilka śledztw w sprawie różnych przestępstw, postępowania korupcyjnego oraz afery z zatrzymaniem byłego prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Gdy w takich okolicznościach wysoki funkcjonariusz prokuratury spotyka się z biznesowym magnatem, to jest to sytuacja co najmniej dwuznaczna. Afera gruntowa pokazała, że niestety nie był to przypadek odosobniony” – czytamy w „Łańcuchu poszlak”. Anita Gargas