860

Warzecha o: ABW u Mitera Od momentu, gdy pojawiło się nagranie rozmowy z sędzią Milewskim, trwa odwracanie kota ogonem. Wprawdzie czołobitnej postawy sędziego nie dało się wprost bronić, ale zawsze można było próbować ją rozmyć, osadzając w odpowiednim kontekście. Na przykład oburzając się rzekomym przekroczeniem granicy prowokacji przez „Gazetę Polską Codziennie”. Była także mowa o „sfałszowaniu” maila ministra Arabskiego. Rozmywacze dostali skrzydeł, gdy okazało się, że rozmowę z sędzią przeprowadził Paweł Miter, niegdyś autor prowokacji, obnażającej absurd stosunków panujących wewnątrz TVP i uległość zarządu wobec środowiska prezydenta. Teraz Miterem postanowiła się zainteresować Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Trudno opędzić się od skojarzeń ze sprawą Roberta Frycza, autora strony Antykomor.pl, do którego również wpadła o świcie ABW.Na jakiej podstawie ABW wtrąciła się do sprawy Mitera? Ustawa o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu definiuje wprawdzie zadania tej pierwszej służby dość ogólnie, ale, jako żywo, trudno dopasować którekolwiek z nich do sprawy prowokacji Mitera. No, chyba że ABW działa podobnie jak sędzia Milewski: wystarczy jeden telefon z Kancelarii Premiera, a Krzysztof Bondaryk staje na baczność. Łukasz Warzecha

Polska i USA a gaz ziemny„Gaz bonanza,” czyli bogactwo gazu ziemnego w USA i w Polsce ma odmienne oblicze dla każdego z tych dwóch państw. USA ma okazję wycofać się z uzależnienia od Bliskiego Wschodu oraz eksportować energię do państw uzależnionych. Z drugiej strony wiadomo, że kiedy eksport gazu ziemnego z USA rozwija się to dzieje to kosztem spożycia wewnętrznego i wówczas cena gazu na rynku wewnętrznym w USA wzrośnie. W Polsce okazja uniezależnienia energetyki polskiej od importu z Rosji prowadzi do stwarzania tak zwanych „joint ventures” z wielkimi korporacjami amerykańskimi takimi jak Chevron, która to korporacja już przeprowadza badania sejsmiczne i próbne wiercenia szybów gazu ziemnego na polskich terenach bogatych w złoża gazu ziemnego. Ocenia się, że Polska i Ukraina są głównymi trenami obfitości gazu ziemnego w Europie Środkowej i Wschodniej. Obecnie wielkie inwestycje w surowce paliwa kierowane są do Polski i na Ukranę na skalę większą niż kiedykolwiek wcześniej od czasu likwidacji Muru Berlińskiego. Przodują angielsko-holenderski gigant Royal Duch Shell PLC, francuski „Total SA” i amerykański Conoco-Phillips, które zdobyły sobie w Polsce prawa eksploatacji, gdzie ocenia się wartość złóż porównywalną do miejscowego spożycia energii z gazu ziemnego na następne 35 do 65 lat, zgodnie z opinią Polskiego Instytutu Geologicznego. Na Ukrainie planowane są inwestycje blisko dwóch miliardów dolarów w projekty eksploatacji gazu ziemnego przez TNK-BP Holding PLC oraz grupę rosyjskich inwestorów. Włoska korporacja Eni-Spa zainwestowała w zakup udziału w ukraińską korporację LLC Westgasinvest, która kontroluje tereny potencjalnie bogate w gaz ziemny wielkości 1,500 mil kwadratowych. Korporacja Chevron zakupiła prawa eksploatacji na Ukrainie na ponad 6,250 milach kwadratowych terenów potencjalnie bogatych w gaz ziemny oraz jest w trakcie pertraktacji z Kijowem o zdobycie kontraktu na udział w produkcji gazu ziemnego. Eksperci oceniają, że 69% gazu ziemnego spożywanego w Polsce i na Ukrainie jest importowane z Rosji. Spory o opłaty za tranzyt przez Rosję na rzecz Ukrainy powodowały opóźnienia w dostawach do Polski i Niemiec, i spowodowały nie tylko budowę podwodnego rurociągu z Rosji do Niemiec na dnie Morza Bałtyckiego, ale również poszukiwanie innych źródeł gazu ziemnego przez Polskę.Wielkie korporacje mają wypróbowane w Ameryce metody eksploatacji pól naftowych i gazu ziemnego, takich jak wiercenia poziome i hydrauliczne kruszenie („hydraulic fracturing”), które udostępniają gaz za pomocą kruszenia posługując się piaskiem, chemikaliami i wodą. Pozostaje jednak pytanie ile faktycznie gazu ziemnego jest na terenach Polski i Ukrainy w porównaniu z prognozami fachowców. Tak na przykład w czerwcu 2012, Exxon Mobile Corp. zawiadomiła, że przerywa eksplorację w Polsce po wywierceniu dwóch szybów gazowych, które to szyby okazały się niewydajne ekonomicznie.Jak dotąd większość inwestorów na terenie Polski nie ma planów żeby ograniczać swoją działalność w Polsce, według wice prezesa Chevron’a, Ian’a MacDonalda’a, który jest odpowiedzialny za strategię tej korporacji na terenie Europy, Azji i Bliskiego Wschodu. Według Mac Donald’a trzeba trzech do pięciu lat eksploatacji, żeby ustalić czy szyby gazowe w Polsce i a Ukrainie opłacają się czy nie. W USA obrońcy środowiska oponują przeciwko hydraulicznemu kruszeniu za pomocą wielkich ilości wody z domieszkami chemikaliów szkodliwych dla ludzi w chwili, kiedy dostają się do wody pitnej. Bogactwo mineralne jest upaństwowione na terenie USA. Natomiast w Europie bogactwo mineralne należy zwykle do właścicieli gruntów co utrudnia pertraktacje.Na Ukrainie i na wschód rurociągi są własnością Rosji i są pod kontrolą Moskwy, która ma nadzór przez firmę Gazprom i nad długoletnimi kontraktami i tym samym ma monopol ponieważ budowa konkurencyjnych rurociągów nie opłaca się. Oceny kosztów eksploracji i produkcji gazu ziemnego w Polsce i w krajach sąsiednich zgodnie z opinią firmy Schluberger Ltd będą znacznie wyższe niż na terenie USA. W Polsce wiercenie szybów gazowych kosztuje trzy razy więcej niż w USA, czyli jedenaście milionów dolarów za wywiercenie szybu głębokiego na 2000 metrów. Trzeba pamiętać, że przeciętnie szyby gazowe w Europie są o 50% głębsze niż w USA co wymaga droższych urządzeń wiertniczych i większych pomp jak też większej ilości płynu potrzebnego do kruszenia skał gazonośnych, zgodnie z opinią Oxford Institute for Energy Studies. Panuje opinia wśród fachowców, że nie można spodziewać się żeby w Europie szybko rosła produkcja gazu ziemnego tak jak to ma szanse w USA. W Polsce sytuacja produkcji gazu ziemnego wygląda dużo mniej obiecująco niż w USA, gdzie mówi się o rewolucyjnym tempie rozwoju w przeciwieństwie do Polski, którą czeka powolna ewolucja w tej dziedzinie.Iwo Cyprian Pogonowski

Sąd prześwietlił majątek Amber Gold Zarządca przymusowy Amber Gold mecenas Józef Dębiński złożył w sądzie sprawozdanie z zestawienia majątku spółki. Sąd odmówił podania jego wartości, ale w mediach pojawiała się orientacyjna wycena – 100 mln zł. Wartość samych roszczeń klientów, które już zgłoszono do prokuratury, to 335 mln zł.

Według wstępnego sprawozdania zarządcy w skład majątku Amber Gold wchodzi 11 nieruchomości, 140 aut oraz cztery autobusy, sprzęt IT, meble oraz kruszce i pieniądze. Mec. Dębiński odmówił podania szacunkowej wartości wymienionego majątku, powiedział tylko, że „w sprawozdaniu zostały wykazane przesłanki o ogłoszeniu upadłości". Jego ustalenia potwierdzają to, że Amber Gold była piramidą finansową, o czym „Gazeta Polska Codziennie" pisze od dawna. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku podawała, że w trakcie kontroli siedzib spółki zajęto 57 kg złota oraz 1 kg platyny. Wartość kruszców szacowana jest na 10–12 mln zł. Wartość nieruchomości należących do Amber Gold wynosi 24 mln zł. Według TVN24 szacunkowa wartość majątku, który zarządca wykazał w sprawozdaniu, to ok. 100 mln zł. Według naszych ocen nawet ta kwota jest mocno wątpliwa. Sztandarowa firma Marcina P. jest w o wiele lepszej sytuacji niż jego linie lotnicze OLT Express. Spółka odpowiedzialna za loty czarterowe OLT Express Poland nie ma nawet majątku na przeprowadzenie upadłości. Koszt tego procesu został oszacowany przez zarządcę sądowego na 5,7 mln zł, podczas gdy realną wartość majątku spółki określono na 0,8 mln zł. Z tego powodu sąd odrzucił jej wniosek o upadłość.Nieco lepsza jest sytuacja spółki, która prowadziła regularne loty krajowe, czyli OLT Express Regional. Tydzień temu sąd uznał, że spółka jest niewypłacalna, ale dysponuje wystarczającym majątkiem, by ponieść koszty postępowania upadłościowego. Wartość majątku firmy oszacowano na 10 mln zł, a koszt upadłości na 3,8 mln zł. Problem jednak w tym, że głównym składnikiem majątku jest ponad 20-letni samolot ATR42, stojący na lotnisku w Rębiechowie. Sprzedaż takiej maszyny może nie być wcale łatwa, a jeśli się nie powiedzie, to pieniędzy może nie wystarczyć nawet na opłacenie syndyka.Część klientów Amber Gold próbuje zabezpieczyć swoje roszczenia na hipotekach prywatnych nieruchomości Marcina P. i jego żony. Powołują się na przepisy, według których jeśli właściciele nie zgłoszą w odpowiednim terminie upadłości spółki, to odpowiadają wtedy majątkiem osobistym.Jak dowiedzieliśmy się w Porcie Lotniczym Kraków-Balice, piloci i stewardesy OLT Express nie mieli nawet identyfikatorów swoich linii lotniczych. „Rzeczpospolita" twierdzi, że uzyskanie takiego dokumentu wymagane jest przez ABW, policję i Straż Graniczną. Rzeczniczka portu Urszula Podraza potwierdziła „Codziennej", że OLT Express były jedyną z 17 linii lotniczych korzystających z tego portu lotniczego, które nie miały takich identyfikatorów. Sytuacja ta wynikała z faktu, że linie lotnicze Marcina P. nigdy nie występowały ani o koncesję na prowadzenie działalności gospodarczej przewoźnika lotniczego, ani o certyfikat dopuszczający ich maszyny do lotów. Tadeusz Święchowicz

Kolejna bluźniercza prowokacja? "Kiedy do polskich kin wkraczał „Raj: Miłość”, publiczność festiwalu w Wenecji kłóciła się o „Raj: Wiarę”. Bohaterką pierwszego jest seksturystka, drugiego – dewotka. Kręcąc swoją trylogię („Raj: Nadzieja” będzie gotów za kilka miesięcy), Ulrich Seidl sprawił, że niebo znalazło się niebezpiecznie blisko piekła" - pisze "Newsweek". Jak relacjonuje tygodnik, po seansie „Raju: Wiary”, opowieści o kobiecie, dla której "dewocja" staje się lekiem na brak miłości, poza oklaskami rozległy się także buczenia, a katolicka organizacja No 194 nawołuje do bojkotowania filmu. W specjalnym oświadczeniu napisała, że katolicy powinni stawać w obronie własnej tradycji.

Pod pałacem festiwalowym na Lido zjawiła się nawet grupa osób wierzącaych z transparentami. Katolicy protestowali przeciwko bluźnierstwu, jakiego dopuścił się Seidl. Głównie oburzyła ich scena, w której bohaterka masturbuje się krucyfiksem. Jak relacjonuje "Newsweek", tłum dziennikarzy i filmowców owacjami przyjął scenę, w której kaleki muzułmanin, Nabil, w przypływie wściekłości zrzuca na ziemię oraz tłucze laską portret Benedykta XVI. Jeden z włoskich dziennikarzy twierdzi, że podobno Watykan zamierza pozwać festiwal za pokazywanie filmu Seidla. Informacja pozostaje jednak niezweryfikowana."Dorastający w podwiedeńskim Horn Seidl służył do Mszy, uczył się też w katolickich szkołach z internatem, gdzie dzieci bito linijką w otwarte dłonie i nakazywano im milczenie. Klęczenie do dzisiaj kojarzy mu się przede wszystkim z karami wymierzanymi przez ojca, oddanego Kościołowi lekarza, którego bała się cała rodzina i z którym nigdy nie nawiązał głębszej więzi" - grzmi dziennikarka "Newsweeka".Ekipa Tomasza Lisa chce nas przekonać, iż - prawdziwa lub urojona - trauma Ulricha Seidla jest powodem wulgarnego obrażania katolików. To w imię urazu z dzieciństwa, reżyser zafundował widzom masturbację krucyfiksem, sceny orgii w parku czy niszczenie portretu Benedykta XVI? Doprawdy, FOXing par excellence...AM/Newsweek/Film.onet.pl

18 września 2012 Na ślepym torze demokracji Nie ma już programu pana Wojciecha Cejrowskiego w TVN o Jerozolimie.. Wygląda na to, że został zdjęty, a zastąpiony – innym programem - też podróżniczym - Martyny Wojciechowskiej. Widzowie nie będą mogli już oglądać programów kręconych jednak przez człowieka prawicy. Jak tak dalej pójdzie - to niczego – co ma wydźwięk prawicowy – nie będą oglądać. Mimo, że miał milionową publiczność.. Program zapłacony - ale nieemitowany..”Pułkownicy” w prywatnej telewizji lewicowej.. Może, dlatego, że… W wywiadzie dla

„Dziennika Bałtyckiego”, na pytanie, jak godzi ze swoim poglądami pracę w TVN Style odpowiedział: „Kiedy moi ludzie zarzucają mi, że idę do ”wrażego” TVN-u, odpowiadam, że wybór mamy dziś trochę taki jak za komuny. TVP to komuniści. TVN to TW, Tajni Współpracownicy komunistów, kapusie, donosiciele. A Polsat to tajne służby, goście o 17 paszportach i 18 nazwiskach” (!!!!!) No tak.. I taki jest wybór- jak w ruskiej stołówce - można jeść, albo- nie.. Ład medialny zaprojektowany przy Okrągłym Stole Porozumień i Podziału Władzy.. Pomiędzy Starych komunistów- a Nowych.. Kryptokomunistów, poukrywanych i zakamuflowanych. Ale po poglądach łatwo ich poznać.. Wystarczy posłuchać jak prowadzą programy i jak je kończą- narzucając widzom swój punkt widzenia.. Pana Janusza Korwin-Mikke też wymazali - programu z panem redaktorem Lisem nie można obejrzeć.. W ramach wolności słowa. Zresztą według pani Wielowieyskiej z Gazety Wyborczej - pan Janusz znalazł się poza obrębem ludzi cywilizowanych - Rozumiem cywilizowanych przez Gazetę Wyborczą. Bo Gazeta Wyborcza zajmuje się cywilizowaniem Polaków - ale na szczęście jej sprzedaż systematycznie spada.. I resztki likwidowanej cywilizacji tlą się gdzieś w ukryciu.. A jaką cywilizację proponuje Polakom Gazeta Wyborcza? Na pewno nieopartą na Dekalogu.. Na relatywizmie politycznej poprawności- jak najbardziej. Ale czy na cenzurze politycznej poprawności można zbudować cywilizację? Czy w ogóle na kłamstwie można zbudować cokolwiek pożytecznego? Jak już słowo” inwalida” jest obraźliwe dla inwalidów, a słowo Murzyn - dla Murzynów.. Chcesz przewrócić wszystko do góry nogami - wzorem Orwella - pozamieniaj słowa.. Żeby zwierały w sobie od razu akceptację z tolerancją.. Pan Wojciech Cejrowski wypowiedział się też na temat poprawności politycznej: To jest odmóżdżanie. Głupota i propagnda. Wolę, kiedy ludzie są szczerzy nazywają rzeczy po imieniu. Jeśli kogoś nie lubię, to powinno to być zaklęte w słowie, którym się posługuję. Mówię, więc ”pederasta”, a nie „gej”, bo to słowo zawiera w sobie akceptację. Murzyna nazywam Murzynem- to jest poprawne językowo wyrażenie określające pewną grupę. Nie ma w nim nic obraźliwego. I nie dam sobie wpisać do mózgu Afroamerykanina, bo to jest zaburzanie wolności i niszczenie języka. Nie chcę też. Żeby nazywano mnie eurosceptykiem. Jestem wrogiem Europy i proszę tak o mnie mówić”. Wygląda na to, że pan Wojciech Cejrowski będzie następnym, który wpadnie do przepaści, niekoniecznie w Tatrach, bo wiele podróżuje i możliwości jest wiele.. Może się utopić w Nilu, w Amazonce, może go spalić Słońce w Peru, albo zasztyletować sztyletnicy w Bejrucie.. A na tych bezludnych pustyniach… Kto go tam w ogóle będzie szukał? Tym bardziej, że podróżuje boso przez cudowny świat.. I relacjonuje nam to co widzi, pogłębiając głębię rzeczywistego świata swoim komentarzami i wiedzą.. I to wszystko w roku 5773, który właśnie się zaczął- według Kalendarza Żydowskiego, o czym sumiennie poinformowało „publiczne” radio.. A który rok według Kalendarza Chińskiego? Lata smoka, bawołu, węża, świni czy kozy? Przypominam słowa pana dr Janusza Kurtki, szefa IPN-u przed śmiercią, które wypowiedział cztery dni przed „katastrofą smoleńską”... ”Demontaż państwa został zakończony- teraz zaczną ginąć ludzie”.. Moim skromnym zdaniem- ludzie niewygodni giną systematycznie.. Przez całych dwadzieścia minionych lat. I oczywiście ginęli wcześniej- tak jak przez II wojną światową. Wtedy ginęli przeciwnicy Piłsudskiego.. Mamy rok 2012 od Narodzenia Pańskiego, Jezusa Chrystusa. Na razie jeszcze żyjemy w kręgu cywilizacji łacińskiej.. Jak długo? Tak długo jak jej wrogowie jej nie wykończą.. Przy statyście chrześcijan.. Którzy cieszą się, że giną patrioci.. A tego Rydzyka by udusili własnymi rękoma.. Największy problem III Rzeczpospolitej- to ojciec Ryzyk. Patriota i dobry organizator. Nie walące się państwo, skorumpowane, marnotrawne i źle rządzone. Ale właśnie ojciec Ryzyk.. Ale on chyba nie chodzi po górach i nie jeździ na pustynie bezludne.. Ale przydałoby się, żeby przestał” zajmować się polityką”. Bo w demokracji, człowiek, który ma prawa obywatelskie nie może zajmować się polityką- może głosować, ale nie może mówić. Szczególnie ksiądz. Wszyscy mogą, każdy lump - ale ksiądz nie.. To zabrać mu prawo głosu przegłosowując rzecz w Świątyni Rozumu? Skoro nie może się wypowiadać i bronić ojczyzny i Boga przed wrogami.. Ale może się czuć bezpieczna pani Katarzyna Figura „ gwiazda”. Zaraz po podpisaniu przez pana prezydenta Bronisława Komorowskiego europejskiej ustawy o przemocy w rodzinie, czy jakoś tam- pani „Kasia”, bo tak ją nazywają media- oświadczyła publicznie, że była przez lata bita przez męża, pana Schoenhalsa, przez 12 lat małżeństwa. I bite były dzieci.. Zaraz po podpisaniu ustawy.. To tak jak pani Kora Jackowska po pięćdziesięciu latach, czy może czterdziestu- przypomniała sobie, że była molestowana przez księdza(???) Nagrała nawet teledysk o tej sprawie, co miało nadać rangi historii prawdziwej, a niewyssanej z brudnego - lewicowego palca.. Czy jak Edyta Górniak, która chce przekabacić syna na buddyzm.. Będzie sprawa rozwodowa.. ”To była szarpanina, plucie w twarz, bicie w głowę, w twarz, kopanie”- zwierza się” gwiazda” Vivie..”To był toksyczny związek”- powiedziała pani” Kasia” Mąż mówił, że jestem „ gruba, stara i brzydka”.. Imiona córek to” Koko” i” Kaszmir”. I może, dlatego.. A może z innego powodu, bo pani Katarzyna Figura jest od jakiegoś czasu pod głębokim wrażeniem duchowo mistycznej mądrości żydowskiej filozofii. Regularnie uczestniczy w spotkaniach organizowanych przez Centrum Kabały w Warszawie. „Aktorka” wierzy, że czerwona niteczka noszona na ręce chromi ją od Złego Oka- według Kabały jest złą mocą mogącą mieć wpływ na człowieka. Nie wiem, co na to wszystko mąż pani „Kasi”, ale chyba nie mogło mu się to podobać.. Nie wiem, kim jest - do końca, jako producent filmowy, ale poznali się w Hollywood i byli dla siebie stworzeni.. Ślub wzięli w 200o roku w Zakopanem.. No i ta czerwona niteczka nie pomogła.. Przed Złym Okiem.. Nareszcie pani” Kasia” będzie do wzięcia.. Pamiętam jak grała w filmie” Pociąg do Hollywood”. Ale jeszcze wtedy nie nosiła czerwonej niteczki.. Ale to było tak dawno. WJR

Szturm na ośrodki pomocy społecznej po zasiłki

1. W całej Polsce obywa się szturm ludzi na ośrodki pomocy społecznej w celu złożenia wniosków o zasiłki rodzinne. Nowy okres zasiłkowy zaczyna się dopiero od 1 listopada ale stosowne wnioski, należy złożyć do końca września.

Ponieważ wzrosły progi dochodowe upoważniające do ubiegania się o zasiłki na dzieci z dotychczasowych 504 zł do 539 zł na osobę (z 583 zł do 623 zł w przypadku rodzin z dzieckiem niepełnosprawnym), zwiększy się ilość dzieci objętych systemem zasiłków rodzinnych.

W ciągu ostatnich 6 lat w związku z niepodnoszeniem progów dochodowych upoważniających do zasiłków rodzinnych, ilość dzieci objętych tą formą pomocy zmniejszyła się aż o połowę z 5,5 mln do 2,7 mln.

Zasiłki przyznawane na dzieci są stosunkowo niewysokie i zależne od wieku dzieci. Od 1 listopada na dziecko do 5 roku życia będzie to kwota 77 zł, na dziecko od 6 do 18 lat, kwota 106 zł, wreszcie powyżej 18 lat, ale nie dłużej niż do 24 roku życia (pod warunkiem pobierania nauki), będzie to kwota 115 zł.

2. Ten szturm na ośrodki pomocy społecznej w całej Polsce w sprawie zasiłków rodzinnych, świadczy o coraz większym rozlewaniu się biedy po całym kraju i jest potwierdzeniem raportu GUS „Ubóstwo w Polsce w 2011 roku, na podstawie badań budżetów gospodarstw domowych”, który został opublikowany na początku czerwca tego roku.

Raport został wyciszony w mediach (ukazały się zaledwie wzmianki), ponieważ jego główne przesłanie jest wręcz dramatycznie sprzeczne z tezą forsowaną przez ekipę Tuska i wspierające ich media, „że Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej”.

3. Tego rodzaju raporty GUS przygotowuje wprawdzie corocznie, ale ten za 2011 rok zwraca uwagę głównie, dlatego, że po raz pierwszy od 2005 roku wzrasta i to bardzo wyraźnie zagrożenie skrajnym ubóstwem, (czyli poziomem, poniżej którego następuje biologiczne wyniszczenie człowieka). Rozmiary tego ubóstwa bardzo wyraźnie malały od 2005 do 2008 roku (z 12,3% do 5,6%), przez kolejne kilka lat utrzymywały się na tym samym poziomie 5,6-5,7%, by w w 2011 roku wzrosnąć o 1 pkt procentowy, czyli o blisko 400 tysięcy. W ten sposób liczba ludzi żyjących poniżej granicy skrajnego ubóstwa wynosi obecnie blisko 2,6 mln. Jednoosobowe gospodarstwo domowe zaliczone do tej grupy dysponuje miesięcznie kwotą poniżej 495 zł, a gospodarstwo 4 – osobowe (dwoje dorosłych + dwoje dzieci), kwotą poniżej 1336 zł, co pokazuje, że tego rodzaju gospodarstw domowych nie jest stać nie tylko na pokrycie wszystkich kosztów związanych z mieszkaniem, ale przede wszystkim na zakupy żywności. Zupełnie dramatycznie wygląda sytuacja rodzin z dziećmi, jeżeli chodzi o skrajną biedę. W skrajnej biedzie, żyje blisko 15% rodzin z dwójką dzieci, blisko 28% rodzin z trójką dzieci i wreszcie blisko 50% rodzin z czwórką i większą liczbą dzieci.

4. Niestety mimo płynącego z mediów głównego nurtu optymizmu, ten raport GUS pokazuje obraz rozlewającej się w Polsce, biedy dotyczącej ogromnej części naszego społeczeństwa w tym w dużej mierze dzieci, co oznacza w przyszłości dziedziczenie przez nich biedy i w konsekwencji wpychanie ich w jurysdykcję ośrodków pomocy społecznej. Po upływie kolejnych 9 miesięcy roku 2012, sytuacja rodzin z dziećmi uległa dalszemu pogorszeniu, stąd przy minimalnym podwyższeniu progów dochodowych, uprawniających do zasiłków rodzinnych, mamy do czynienia ze szturmem na ośrodki pomocy społecznej w Polsce. Ale rządzących to specjalnie nie interesuje, a rząd Tuska podejmuje kolejne decyzje dotyczące rodzin w taki sposób jakby był kompletnie oderwany od rzeczywistości. Wcześniejsza decyzja o podwyżce stawek VAT na ubranka i buty dziecięce z 8 na 23%, czy też zabranie od 1 stycznia 2012 roku, rodzinom z jednym dzieckiem, możliwości skorzystania z ulgi w podatku dochodowym, jest dobitnym tego dowodem.Kuźmiuk

NASZ WYWIAD. Braun: Nie wierzę prokuraturze oraz służbom i urzędom państwa polskiego. One wielokrotnie mnie zawiodły wPolityce.pl: Został Pan zatrzymany przez policję na Cmentarzu Powązkowskim w czasie, gdy wykonywana była ekshumacja ciała jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej. Prokuratura sprawdza, czy nie doszło do pomylenia ciała śp. Anny Walentynowicz. Co się zdarzyło na cmentarzu?
Grzegorz Braun: Wraz z koleżanką, Ewą Stankiewicz usiłowałem dokumentować zdarzenia, jakie miały miejsce na nekropolii. Zostaliśmy zatrzymani przez Żandarmerię Wojskową oraz policję. Funkcjonariusze poszturchiwali mnie i popychali. Z rozmów, jakie żandarmi prowadzili między sobą, zrozumiałem, że chcą mi postawić zarzut o naruszenie nietykalności funkcjonariusza na służbie.

Miał Pan już podobne problemy Tak, mam doświadczenie z podobnymi przypadkami. Jestem już piąty rok sądzony, również z fałszywych oskarżeń, o napaść na funkcjonariusza we Wrocławiu. W czwartek będę miał pierwszą rozprawę w nowym procesie. Jestem oskarżony o napaść werbalną i fizyczną na funkcjonariusza na służbie. Tamto zdarzenie miało miejsce w 2008 roku. Przypatrywałem się wtedy demonstracji politycznej. Zostałem poturbowany przez policjanta i zatrzymany. Dziś było analogicznie, choć nie było tak brutalnie, jak wcześniej. Dziś było jedynie poszturchiwanie i popychanie.

Jaki będzie rezultat obecnego zajścia? Tego nie wiem. Policjanci sporządzili notatki. Zobaczymy, jak to się rozwinie.

Zatrzymania dokonano na terenie cmentarza? Jak Pan się tam dostał? Znalazłem się na Cmentarzu Powązkowskim. Pozostanie moją tajemnicą, w jaki sposób tam trafiłem. Pragnę jednak podkreślić, że nie byłem na terenie cmentarza, by przeszkadzać w czynnościach i procedurach, ale po to, by dokumentować to wydarzenie. Mamy do czynienia z wydarzeniami historycznymi, wagi dziejowej. One powinny być udokumentowane, odnotowane i uwiecznione. Tymczasem prokuratura wojskowa robi wszystko, by opinię publiczną zniechęcić, odsunąć od tych czynności. Od czynności, które prokuratura wojskowa prowadzi we własnej sprawie.

Dlaczego Pan tak mówi? Przecież prokuratura wojskowa jest winna zaniedbań, od lat działa jak żyrant rosyjskiej wersji wydarzeń, jest żyrantem rosyjskich raportów. Obecnie ta prokuratura podejmuje energiczne działania, które mogą i mają prawo budzić nasz sceptycyzm.

Pan ma obawy o wiarygodność procedur związanych z ekshumacją? Mam najwyższy niepokój. Nie wierzę prokuraturze wojskowej oraz służbom i urzędom państwa polskiego. Nie wierzę, ponieważ one wielokrotnie mnie okłamały i zawiodły. Pani marszałek Kopacz jest kłamcą w tej sprawie. Pan premier Tusk jest kłamcą w tej sprawie. Dowódcy służb, którzy zostali awansowani do stopni generalskich, są oszustami. To są fakty, a nie moje supozycje czy podejrzenia. To są publiczni kłamcy. Pytanie, czy my mamy powody, by nie ufać im bez reszty, jest absurdalne.

Angażuje się Pan w tę sprawę jedynie z racji zawodowych? Ja mam osobisty dług wdzięczności wobec śp. Anny Walentynowicz. Ten dług wdzięczności jest jednym z powodów, dla których znalazłem się na cmentarzu w Gdańsku oraz na Powązkach. Cieszę się, że to się udało. Groteskowość działań prokuratury, np. energiczne przeszkadzanie fotoreporterom, operatorom i dziennikarzom relacjonującym wydarzenie, jest absurdalne. Gdybym tego nie widział na własne oczy, to być może nie byłoby mi łatwo w to uwierzyć. Cieszę się, że mogłem to widzieć na własne oczy.Rozmawiał KL

Olbrzymi skandal z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej! Kto leży w grobach? Będą kolejne cztery ekshumacje Ekshumacje ciała z gdańskiego grobu Anny Walentynowicz i innej ofiary pochowanej na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie to nie koniec. Prokuratorzy wojskowi nie wiedzą, kto leży w czterech kolejnych grobach. Dlatego poinformowali, że podjęli decyzję o następnych czterech ekshumacjach.

Niestety analiza zgromadzonego materiału dowodowego wskazuje, ze tego typu wątpliwości, czyli dotyczące prawidłowości określenia tożsamości ciał ofiar katastrofy dotyczy jeszcze dwóch par ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. W odniesieniu do tych osób prokuratorzy podjęli również decyzje o wyjęciu ciał z grobu i poddaniu ich ponownym badaniom. - powiedział szef prowadzącej smoleńskie śledztwo Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg. Rodziny, których to dotyczy zostały powiadomione o tej decyzji.Ekshumacje, jak liczą śledczy, powinny odbyć się do grudnia - mówił płk Szeląg. Planowane czynności do przeprowadzenia nie obejmują li tylko badan z zakresu genetyki określających tożsamość, ale obejmują pełne spektrum czynności dokonywanych do tej pory przez biegłych, czyli pełną sekcję zwłok, jak również pobranie próbek od wszelkich możliwych badań przez biegłych. Biegli maja wydać opinie, zarówno co do ekshumacji, które miały miejsce wczoraj i dziś, jak i planowanych wyda opinie w terminie 3-4 miesięcy od dnia badania. Wyniki badań genetycznych mają być znane w ciągu tygodnia. Dotychczas przeprowadzono pięć ekshumacji ciał ofiar smoleńskiej tragedii: Zbigniewa Wassermanna, Przemysława Gosiewskiego, Janusza Kurtyki, Anny Walentynowicz i jeszcze jednej, której tożsamości prokuratura nie ujawnia. Zaplanowano cztery kolejne, a następne dwa wnioski - rodzin Stefan Melaka i Tomasza Merty wciąż czekają na rozpoznanie.Nie sposób zaprzeczyć, że mamy do czynienia z olbrzymim skandalem. Na pytanie, kto odpowiada za to, że ciała mogły zostać zamienione i kto wkładał je do trumien - strona polska czy rosyjska - płk Szeląg odpowiedział:

Sformułowanie "zawinienie" powoduje określone konotacje. I ja dzisiaj jestem jak najdalszy. Po pierwsze mówię, że mamy do czynienia dzisiaj z wątpliwościami, które rozwieją już jednoznacznie badania genetyczne przeprowadzone w Polsce. Z dokumentów rosyjskich wynika, że jeśli doszło do zamiany ciał, to w pewnych przypadkach mogło dojść do tego na skutek błędnego rozpoznania przez rodzinę, w jednym przypadku przez przedstawiciela polskiej instytucji. Co do dwóch osób, strona rosyjska uznaje, że jeśli pomylono ciała, to błąd leży po stronie rosyjskiej. Polegał on na tym, że wpisano do dokumentacji nieodpowiednie numery zwłok. Wszystko to jest kwestią - podkreślam - potencjalnych pomyłek. Rosjanie beztrosko przyznają, że do dokumentacji wpisano nieodpowiednie numery zwłok!!! Gdzie w tym wszystkim jest rząd, szef kancelarii premiera Tomasz Arabski i była minister zdrowia Ewa Kopacz, którzy zapewnili Rosjan o nieotwieraniu trumien w Polsce? Gdzie państwo, które skupiło się przede wszystkim na organizacji pogrzebów? Gdzie są ci specjaliści od zdawania egzaminów? I gdzie to zaufanie, którym w tamtych, kluczowych dniach polscy urzędnicy obdarzyli stronę rosyjską?

Zespół wPolityce.pl

Szok i niedowierzanie! Budowniczy Stadionu Narodowego z Platformy pieniądze już dostał, inni muszą dochodzić ich w sądzie Jak informuje "Dziennik Gazeta Prawna" pięćdziesięciu przedsiębiorców budujących Stadion Narodowy do dziś nie otrzymało pieniędzy za swoją pracę. Swoje roszczenia będą starali się odzyskać na drodze sądowej, ale to oznacza długoletni proces z generalnym wykonawcą. Do sądu nie musi iść jedynie Piotr Kalbarczyk, warszawski radny Platformy Obywatelskiej, którego firma bez większych problemów zainkasowała należne jej pieniądze. Jak wynika z informacji DGP, firma Aluglass-Realizacja, która budowała m.in. loże VIP-owskie, biznes klub i kaplicę na stadionie, miała kontrakty na blisko 58 mln zł, w tym kontrakt na 13,8 mln zł realizowała samodzielnie, a inne, łącznie na sumę 43,8 mln zł, z dwiema innymi spółkami. Sytuacja firmy radnego Piotra Kalbarczyka jest inna niż pozostałych spółek. Dlatego że jest on wykonawcą, który miał bezpośrednią umowę z Narodowym Centrum Sportu. Wygrał przetargi na prace, które nie były ujęte w kontrakcie z generalnym wykonawcą, czyli konsorcjum PBG, Hydrobudowy i Alpine – tłumaczył posłom z komisji sportu prezes NCS Robert Wojtaś, dlaczego akurat Kalbarczyk dostał pieniądze. O tej kuriozalnej i wyjątkowo szczęśliwej dla Kalbarczyka sytuacji informował parę miesięcy temu już "Puls Biznesu" - jego firma dostała bowiem część kontraktów „bez przetargu, w trybie negocjacji bez ogłoszenia”, a umowy zawierała wprost z NCS, a nie jako podwykonawca z konsorcjum, które teraz jest w stanie upadłości i zawiesiło wypłaty swoim kontrahentom. Niczego niestosownego nie widziało w tym... Centralne Biuro Antykorupcyjne.

– Analizowaliśmy materiały dotyczące tej sprawy, ale uznaliśmy, że nie ma podstaw, aby wszczynać śledztwo – mówił gazecie funkcjonariusz CBA. Sam Kalbarczyk odmawia kontaktów z mediami i nie odpowiada na telefony. Według NCS firma radnego otrzymała już „większą część należności”, a ostateczne rozliczenie nastąpi po dostarczeniu protokołów odbioru przez wykonawcę. Jak ustalił DGP, ta „większa część” to niemal cała suma. O odzyskaniu pieniędzy za swoją pracę mogą tylko pomarzyć inni budowniczy Stadionu Narodowego. Według NCS, ich żądania sięgają 94 mln zł. Kim, Dziennik Gazeta Prawna

SKW inwigilowała opozycję? Wojskowi śledczy: istnieje uzasadnione podejrzenie, że kontrwywiad nielegalnie rozpracowywał PiS Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie inwigilacji posła PiS Tomasza Kaczmarka – dowiedziała się „Rz". Śledczy sprawdzają, czy szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego gen. Janusz Nosek, dyrektor Biura Pełnomocnika Ochrony i Bezpieczeństwa Wewnętrznego SKW wraz z grupą funkcjonariuszy wojskowego kontrwywiadu stworzyli „związek przestępczy" i dopuścili się m. in. fałszerstwa dokumentów, inwigilacji posła PiS i jego społecznego asystenta.

– Istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa – przyznaje w rozmowie z „Rz" prokurator płk Ireneusz Szeląg, szef warszawskiej WPO. To już nie postępowanie sprawdzające, ale „śledztwo w sprawie".

– O czynnościach nie informujemy, są objęte tajemnicą – ucina Szeląg. Jak jednak wynika z materiałów, do których dotarła „Rz", postępowanie dotyczy podejrzenia „przekroczenia uprawnień przez szefa SKW i dyrektora Biura Ochrony i Bezpieczeństwa Wewnętrznego SKW oraz podległych im funkcjonariuszy i żołnierzy" aż w ośmiu przypadkach. Miało ono polegać m.in. na „stworzeniu związku przestępczego i podjęciu działań w przedmiocie inwigilacji opozycyjnego posła na Sejm Tomasza Kaczmarka (PiS) i jego społecznego asystenta (...)". W jaki sposób? Poprzez pozyskanie na podstawie sfałszowanych dokumentów (wystawiono je na osobę N. N. – red.) zgody wojskowego sądu okręgowego na zastosowanie „kontroli operacyjnej" wobec parlamentarzysty. Śledczy sprawdzają też, czy kierownictwo SKW i podlegli im funkcjonariusze groźbami zmuszali żołnierzy wrocławskiej ekspozytury SKW do złożenia wyjaśnień dotyczących ich kontaktów z posłem PiS i jego współpracownikiem, a także nakłaniali ich do pozyskania i przekazania służbie informacji o życiu prywatnym i zawodowym parlamentarzysty. Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa poseł Tomasz Kaczmarek złożył w prokuraturze w sierpniu. Napisał w nim, że służby podjęły wobec niego działania, gdy w interpelacji wskazał na nieprawidłowości w SKW. Po wstępnej weryfikacji wojskowi śledczy zadecydowali o wszczęciu postępowania w sprawie. Parlamentarzysta otrzymał status pokrzywdzonego.

– Liczę, że prokuratura dotrze do wszystkich dokumentów związanych z bezprawną inwigilacją opozycji – mówi „Rz" poseł Tomasz Kaczmarek. Kierownictwo wojskowego kontrwywiadu na pytania „Rz" odpowiedziało, że decyzji prokuratury nie komentuje.

– SKW podkreśla, że swoje ustawowe zadania realizuje tylko i wyłącznie zgodnie z obowiązującym prawem i w jego granicach – przekonuje płk Krzysztof Dusza, dyrektor Gabinetu Szefa SKW. Takie tłumaczenie nie przekonuje jednak posłów opozycji, nie tylko z PiS, ale też z SLD. Domagają się zdecydowanej reakcji premiera Donalda Tuska i szefa MON Tomasza Siemoniaka.

– To brzmi bardzo poważnie. Skoro prokuratura zdecydowała się wszcząć śledztwo, to znaczy, że dowody są mocne – mówi „Rz" poseł Dariusz Joński, rzecznik Klubu SLD.

– Będziemy się domagać wyjaśnienia tej sprawy przez władze – dodaje. Jeszcze ostrzej sprawę ocenia PiS.

– Stosowanie kontroli operacyjnej wobec posłów opozycji jest niedopuszczalne. Premier powinien wyciągnąć konsekwencje wobec gen. Noska – ocenia poseł Marek Opioła, członek sejmowej speckomisji.Minister Tomasz Siemoniak, szef MON, z decyzjami chce poczekać na zakończenie prokuratorskiego postępowania.

– Jeżeli WPO postawi zarzuty jakimkolwiek osobom, będzie to podstawą do podjęcia ewentualnych decyzji personalnych – informuje „Rz" nas Jacek Sońta, rzecznik prasowy MON

Jak rozpracowywano przeciwników Rozmowy kontrolowane Przypadki inwigilacji w III RP wywoływały głośne skandale. W latach 1992–1995 płk Jan Lesiak, członek specjalnego zespołu UOP prowadził akcję inwigilacji partii politycznych przeciwnych Lechowi Wałęsie, zarówno lewicowych, jak i prawicowych. W 2006 r. Lesiak został oskarżony o stosowanie technik operacyjnych wobec legalnych partii politycznych. Sąd umorzył postępowanie ze względu na przedawnienie karalności. Po upadku rządu Jana Olszewskiego WSI przez trzy lata w ramach operacji o kryptonimie „Szpak" inwigilowała Radosława Sikorskiego, obecnego szefa MSZ, wówczas ustępującego wiceszefa MON. W 2002 r. płk Leszek Tobiasz, oficer WSI, prowadził „Operację Anioł" polegającą na zbieraniu kompromitujących materiałów na ówczesnego abpa poznańskiego Juliusza Paetza. Jesienią 2009 r. „Rz" ujawniła, że ABW podsłuchiwała i nagrywała rozmowy dziennikarzy Cezarego Gmyza z „Rz" i Bogdana Rymanowskiego z TVN24 oraz mecenasa Romana Giertycha.

Wojciech Wybranowski

Jak to trzeba być na czasie! Zawsze podawałem informacje o tym, że ChRL ma w kasie nadwyżki – i to liczone w setkach miliardów US$. I od kilku lat tego nie korygowałem – ufając, że „jutro będzie tak samo, jak dziś”. Tymczasem Władze Państwa Środka poinformowały właśnie, że zadłużenie zagraniczne ChRL sięgnęło na zakończenie II kwartału br. 785 mld. US$!! Niby niewiele – 800 dolarów na Chińczyka – ale zmusza do refleksji. Ktoś buduje te czteropasmowe autostrady, superszybkie koleje, potężne lotniskowce – i prowadzi wyścig kosmiczny. Jak klasa polityczna nauczyła się żyć na kredyt – to ciężko będzie pozbyć się złych nawyków...

Lewica tryumfuje – a eksperci orzekają: „Obama właśnie wygrał wybory!” Co się stało? Dlaczego nawet zwolennicy Republikanów narzekają, że mają – cytuję: „Idiotę, jako kandydata” Otóż p. Romney (na zamkniętym zebraniu zwolenników – ale był tam, oczywiście, kret) powiedział: że 47% Amerykanów nie płacących podatków automatycznie poprze p. Obamę, bo „Oni wierzą, że mają prawo do opieki zdrowotnej, darmowego jedzenia, mieszkania, i co-tam-jeszcze-chcecie. Moim zadaniem nie jest troszczyć się o tych ludzi, ja nigdy nie przekonam ich, że powinni wziąć osobistą odpowiedzialność i sami troszczyć się o swoje życie”. A ja twierdzę, że p. Romneyowi ten przeciek zrobi dobrze. To menelstwo i tak by na Niego nie zagłosowało – a zresztą ci ludzie i tak nic nie czytają lub niczego nie rozumieją. Nie ma, co się nimi przejmować. A 53% płacących podatki umocni się w przekonaniu, że trzeba zagłosować na p.Romneya. Co, niestety, odbierze większość głosów Konstytucjonalistom i Libertarianom. To te – bliskie memu sercu – partie będą główną ofiarą tego przecieku. Jedno tylko może p.Romneyowi zaszkodzić: jeśli za swoją wypowiedź przeprosi... Przy okazji: ja rzekomo obraziłem garstkę para-sportowców; p. Romney obraził (jak najsłuszniej!) amerykańskie menelstwo, czyli 47% „wyborców”. Różnica jest taka, że p. Romney i tak jest cały czas w świetle reflektorów – a mnie od czterech lat nie ma w żadnej większej telewizji. Zatem program u p. Lisa, choć nie wykorzystałem go tak jak mogłem, nam znacznie pomógł – bo „There is no bad press!”. Trochę się, więc dziwię, że po tym programie nie miałem dwudziestu telefonów i maili z całego kraju: „Panie Prezesie! Niech Pan natychmiast przyjeżdża na jakieś spotkanie. Przyjdą tłumy!”. Przeciwnie: część Członków KNP ocenia efekt ujemnie!! Odniosłem wrażenie, że choć werbalnie Prawica narzeka na Salon, to w praktyce uznaje, że opinia prasy Adama Michnika&Co. jest wiążąca!!! Co ciekawe: prasa PiSowska w ogóle tę kłopotliwą sprawę przemilczała! Jak na komendę! Też nie chcą robić nam publicity. Róbcie co chcecie: ja jestem dumny, że p. Dominika Wielowieyska orzekła, że nie należę do (ICH) „cywilizacji”. Nic tak nie nobilituje, jak potępienie ze strony wroga! JKM

19 września 2012 W nikczemnym państwie demokratycznego prawa Czy można więcej? Czy można częściej? Czy można szybciej? Zajmować się „obywatelami” w demokratycznym państwie prawnym i tak dalej.. Może i można- i być może trzeba będzie wobec niezgody” obywateli” na to biurokratyczno- podsłuchowe monstrum, które jest konstruowane na naszych oczach, a które propaganda nazywa demokratycznym państwem prawa. A najciekawsze jest to - co niewidoczne dla oczu. Te 11 służb tajnych i jawnych, które zajmują się naszym losem.. I chcą wiele o nas wiedzieć.. Bo nie wiem, czy Państwo są świadomi, że prawie 5000 razy dziennie(!!!!) policja, służby specjalne, prokuratury i sądy - proszą operatorów telekomunikacyjnych o udostępnienie billingów z naszych rozmów. 5000 razy w ciągu jednego dnia! Robi się coraz większy koszmar, a Wielki Brat się rozrasta.. Ma coraz większy wgląd w to, co robimy, co myślimy i o czym rozmawiamy.. I pana Janusza Korwin-Mikke potrafią niektórzy nazwać ”faszystą”..(????) A nie widzą słonia w menażerii? A co to za państwo jest konstruowane przeciw nam- jak nie państwo faszystowskie, wszechobecne w naszym życiu, wścibskie i inwigilacyjne? Łączny bilans sprawdzanych billingów to 1,8 miliona(!!!!) Inwigilatorzy mają wielki komfort, bo nie potrzebują aż tylu agentów jak w PRL-u- 1,5 miliona. Teraz mają technikę. Mogą praktycznie wszystko! Opresyjne państwo demokratycznego prawa może z nami zrobić wszystko.. Na razie przegłosowują wykorzystując demokrację jako narzędzie gwałtu większości nad wolnością jednostki.. Ale co będzie dalej jak narzędzia demokracji okaże się za mało i nie wystarczy żeby zapanować nad masowym tłumem, być może skorym do buntu? Bo niewolnicy lubią się buntować. Było nawet w historii Powstanie Spartakusa.... Bo jak się dokręca śrubę- musi pęknąć gwint.. Dzisiaj wystarczy 600 agentów ze „zbioru zastrzeżonego” w IPN,, karnych i wiernych, dobrze opłacanych, technika, pieniądze, posiadanie środków masowej dezinformacji- i można masy demokratycznych niewolników utrzymać w jakim takim porządku.. Niewolnicy demokratycznego państwa prawnego mogą sobie pogadać między sobą, ale nie wiedzą, że albo są podsłuchiwani już, albo potem- po przejrzeniu billingów. Inwigilacja państwowych służb to stały fragment gry pomiędzy panem, a niewolnikiem.. Okazuje się, że nawet podsłuchują Tomasza Karczmarka ps.Tomek i jego asystenta,, tak tak- tego samego, który wykończył posłankę Beatę Sawicką.. Jeden drugiego ma na podsłuchu- a służby zamiast służyć naszemu bezpieczeństwu- służą nieokreślonym klikom politycznym i demokratycznym, które biją się pomiędzy sobą o władzę nad nami.. I o wielkie pieniądze..Kto będzie ją sprawował? ONI czy MY? Bo na sądy nie możemy liczyć. Panu Leszkowi Millerowi. nie podobają się sądy po wydarzeniu w Gdańsku w sprawie Amber Gold w Amber Państwie.. Najbardziej mu się nie podoba to, że zwykły „obywatel_ po tym wydarzeniu będzie myślał,:” Acha, to tak to się robi””(!!!) Czym rozśmieszył mnie prawie do łez.. A jak jest w innych sądach sprawiedliwości, w pozostałej części landu o nazwie Polska? Jak będzie trzeba załatwić jakąś sprawę w sądzie to wystarczy podszyć się pod Kancelarię Premiera Donalda Tuska i można sobie załatwić odpowiedni skład sędziowski, w ramach niezależności władzy sądowniczej od wykonawczej. Ustalić odpowiednie terminy rozpraw .Bo sędziowie i prokuratorzy są niezależni w Polsce od władzy, tej akurat która nie rządzi a zależni są od tej- która akurat sprawuje nad nami pieczę.. Niezależność jest zachowana jak to w państwie chylącym się ku upadkowi.. I rozbieranym na wszystkie możliwe sposoby, okradanym i zadłużanym. Może dlatego pan Leszek Miiller nie został zaproszony na ślub pani Kwaśniewskiej Oli, który odbędzie się wkrótce, a który,- jaki piszą szmatławe tabloidy- interesuje całą Polskę. Mnie akurat nie interesuje, i chyba jestem jedynym,. którego ta sprawa nie kręci. Wprost przeciwnie: uważam pana byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego za twórcę tego demokratycznego bałaganu który nam zgotował, za twórcę systemu, który da w kość naszym dzieciom i wnukom, a z nas- normalnie pracujących ludzi- uczynił ofiarami tego absurdalnego systemu . Socjalizmu, pomieszanego z inwigilacją, biurokracją i rozkładem państwa prawa.. I taki bałagan zostawił- i jeszcze przy każdej okazji się chełpi, że to jest państwo właściwe.. Ale pan premier Józef Oleksy został zaproszony na ślub pani Oli Kwaśniewskiej nie wiedzieć dlaczego. Bo przecież pan Józef Oleksy jest przyjacielem pana Leszka Millera od urodzenia, albo i nawet jeszcze wcześniej. Razem budowali socjalizm poprzedni, który zbankrutował- razem budują socjalizm europejski- który też zbankrutuje. Eurosocjalizm- mać! Na razie do katastrofy europejskiej prowadzi nas Platforma Obywatelska Unii Europejskiej, poprzednio Prawo i Sprawiedliwość Europejska.. Teraz udają eurosceptyków, jak już Traktat Lizboński podpisali... Pan Aleksandr Kwaśniewski też był kiedyś przyjacielem pana Leszka Millera. Ale od czasu jak jeden przeniósł się do frakcji międzynarodowych socjalistów, a ten drugi pozostał we frakcji socjalistów narodowych- drogi ich się rozeszły. Inaczej widzą budowę socjalizmu. Pan Aleksander całą sprawę widzi szerzej, po europejsku- zwycięstwo socjalizmu musi nastąpić we wszystkich krajach jednocześnie, a nie na jednym zadupiu. Wtedy będzie można mówić o pełnym sukcesie.A pan Leszek Miller chciałby pełnego zwycięstwa socjalizmu w Polsce. Oczywiście lepszy dla nas jest socjalizm narodowy, niż europejski.. W końcu sami będziemy mogli sobie przy nim pomajstrować. W socjalizmie ponadnarodowym- majstrują przy nas inni. I wyciągają z nas pieniądze.. I taka jest różnica! Socjalizm jednak pozostaje socjalizmem i musi zbankrutować- tak jak każdy socjalizm.. Jak bankrutował poprzedni socjalizm rodem z PRL-u były jeszcze w narodzie chęci do pracy i bogacenia się.. Było co wyzwalać. Ludzie wiedzeni mirażem bogactwa wzięli się do roboty, długi były niewielkie w stosunku do tych, które mamy obecnie.. Dało się z tego wyjść! Przy wielkiej pracy narodu.. Dzisiaj- po dwudziestu latach eurosocjalizmu biurokratycznego- widoki na normalność prawie zmalały do zera.. Ustrój biurokratyczny dusi ludzi i już im brakuje powietrza.. Ale zamiast odblokować swobodne oddychanie- socjalistyczne władze proponują dalsze zaciskanie pętli pod szyjami” obywateli”, żeby wszyscy się podusili. Wtedy władza zatriumfuje nad niewolnikami.. Robiliśmy co mogliśmy.. Ale cóż! Nie wyszło! Z socjalizmem nigdy nie wyjdzie.. Wygląda na to, że pan Aleksandr Kwaśniewski chce skłócić pana Oleksego z panem Millerem albo przeciągnąć go do międzynarodowego obozu socjalistów. Żeby razem ten wielką ideę wcielać w życie. Tę wielka utopię wcielać w życie... A utopia – jak to utopia- do życia nie pasuje ni w ząb.. Pan Aleksandr Kwaśniewski już jest zatrudniony w agencji europejskiej do zwalczania, antysemityzmu, ksenofobii i rasizmu.. Może weźmie tam do siebie pana Józefa Oleksego.” Razem będą walczyć z rasizmem, ksenofobią i antysemityzmem.. I o Europę opartą o antywartości.. Puławianie z Natolińczykami zawsze byli skłóceni.. I to trwa nadal. A panu Kwaśniewskiemu nie udało się przechwycić SLD przy pomocy pana mecenasa Ryszarda Kalisza.. Żal pozostaje.. Tak jak żal, że żyjemy w nikczemnym państwie demokratycznego prawa.. I na razie będziemy żyli, aż do bankructwa. WJR

PŁK SZELĄG: "JA PRZEPRASZAM, NIE UCZESTNICZYLIŚMY" Takie oto słowa mogli wreszcie Polacy usłyszeć na konferencji prasowej PW. Czyżby świadomość nieudolnie prowadzonego śledztwa była już nie do udzwignięcia dla płk Szeląga, i postanowił zdjąć nieco ciężar z ramion? Przecież "biegli badali" krzyczała we wszystkich programach Monika Olejnik.... Państwo polskie NIE UCZESTNICZYŁO w najważniejszych procedurach po największej katastrofie, w której zginęła polska polityczna elita na czele z Prezydentem RP. Nie uczestniczyło w sekcjach, zabezpieczaniu i badaniu dowodów, zabezpieczaniu zwłok.... UCZESTNICZYŁO jedynie ....w pogrzebach, tuszowaniu prawdy, zacieraniu dowodów i przyzwalaniu na szydzenie z ofiar i ich rodzin? Uczestniczyło w szopce, która miała Polaków dezinformować. Dlaczego? Bo "Rosja jest mocarstwem", a chaos i bałagan to najlepsze tło do unikania odpowiedzialności. Urzędnicy, którzy powinni stać na straży polskiej racji stanu, milczeli. "Sekcje będą wykonane ze wszystkimi międzynarodowymi standardami, a dokumentacja niezwłocznie zostanie przekazana stronie polskiej"- usłyszeli polscy biegli i.....milczeli."Śledztwo będzie procedowane według Konwencji Chicagowskiej, a oferowana pomoc europejskich instytucji została odrzucona" - usłyszała minister Kopacz i ....milczała. "Katastrofę spowodował pijany generał, który wywierał presję na pilotów"- usłyszał polski premier i ....milczał. Dziś Prokuratura Wojskowa stopniuje napięcie. Kolejne dwie pary zwłok muszą być ekshumowane, bo Rosjanie "numerki" pomylili. Prostaja aszybka, no big deal. Wykopie się, powozi po zakładach Medycyny Sądowej w poszukiwaniu sprawnego sprzętu i zakopie... Tym, którzy nie mogą się powstrzymać od durnych komentarzy, proponuję posłuchać, co mówią o tym, z trudem powstrzymując emocje i łzy, synowie Anny Walentynowicz. Niestety, to nie polski rząd i prokuratura są dziś pod obstrzałem mediów. Dziś newsem są...posłowie : Macierewicz i Fotyga. "Przepychanki na Powązkach - niezbyt budujące sceny jak na ekshumacje"- z nieukrywaną satysfakcją donosi pan Morozowski. Dziś obśmiewani są ci, którzy na ten stan państwa się nie godzą. Dlaczego nie protestują wszyscy? Przecież godny pochówek i wieczny odpoczynek dla naszych zmarłych to fundament naszej wiary i tradycji. "NIE LĘKAJCIE SIĘ" - powiedział papież Jan Paweł II. I tego się musimy trzymać.LIKA

Przebojem przez kraj Wiosną Adam Chmielecki z gdańskiego wydawnictwa Patria Media zaproponował mi wydanie zbioru moich felietonów „Między Wisłą a Potomakiem”. Na początku obawiałem się, że będzie po PRL-owsku jak zwykle, ale na szczęście bardzo się myliłem. Adam okazał się jednak Polakiem, a nie PRL-owcem, wszystko zorganizował, jak trzeba, dopiął na ostatni guzik. Rośnie nowe pokolenie – profesjonalne, fachowe, patriotyczne. Adam wymyślił to głównie z powodów idealistycznych, ale również, aby zadbać o synka Stasia i jego mamę. Przyjemne z pożytecznym.

Nawet podejrzliwy i cyniczny zwykle ToSo bardzo się wzruszył postawą Adama. No i poruszył swoje wolnościowe kontakty w kilku miejscach w kraju, aby wszystko wyszło jak najlepiej. Patria Media natomiast postukało do kilku rozmaitych fundacji, do „Solidarności”, a przede wszystkim do Klubów „Gazety Polskiej” – takiego eklektycznego pospolitego ruszenia w Polsce. Doszły do tego media drukowane: od „Kuriera Wileńskiego” do „Uważam Rze” przez, naturalnie, „NCz!” i „TySola”. Tematykę spotkań często sugerowali gospodarze. Problemy logistyczne to głównie piłka kopana, czyli Euro 2012, które spowodowało niezaistnienie paru spotkań, głównie w Poznaniu. Dni wolne budowane były wokół meczów Polski, a cały grafik przygód starał się nie kłócić z atrakcjami piłkarskimi. Małe zgrzyty z koordynacją polegały głównie na problemach w porozumiewaniu się z potencjalnymi słuchaczami i potencjalnymi zapraszającymi. Z kilku większych miast doszły nas odgłosy zawodu, że zostaliśmy przegapieni, bowiem środowisko zapraszające było zbyt hermetyczne i nie nagłośniło odpowiednio wizyty. Jest to wskazówka na przyszłość, aby środowiska konserwatywne i patriotyczne lepiej integrowały się lokalnie. W kilku innych miejscach zlekceważyli Adama, potem dopiero załapali, że propozycja jest w moim imieniu, starali się gonić, łapać, ale było za późno, aby zmieniać grafik. Na przyszłość na wszelki wypadek nawet dla nieznanego małolata warto być uprzejmym. First come, first serve.Po takich przygotowaniach artyleryjskich 25 maja wylądowałem w Warszawie na chwilę, aby przekazać Helenkę rodzinie oraz poopowiadać o geopolityce i tzw. strategicznym partnerstwie USA i Polski, którego nie ma – w klubie „Babilon”, na zaproszenie „Polonia Christiana”, czyli „skargersów”, jak mówi ToSo. Zaraz potem fruuu do Wilna. To nie było w ramach „adamowania”, ale w ramach pokrewnej działalności. Otóż w kwietniu odezwała się do mnie pani dyrektor Centrum Kultury Samorządu Rejonu Solecznickiego: „Piszę do Pana jako ejszyszczanka; wszystko, co jest związane z moją Małą Ojczyzną, jest dla mnie bardzo bliskie i ważne. Dlatego pragnę zaprosić Pana do Ejszyszek z prezentacją książki »Ejszyszki – pogrom, którego nie było« w dniu 27 maja br.”. Podpisano: Gražina Zabarauskaitė. Ale w adresie e-mail miała „Grażyna Zaborowska”. Ucieszyło mnie, że moja praca dotarła na miłą Wileńszczyznę – i zgodziłem się. Również dlatego, że pani G.Z. wykazała inicjatywę i przez „Frondę” mnie odszukała. Ale zgrzytem była dychotomia nazwiska. Podpisałem swoją więc zgodę „Mark John Arrowsword Walkerson” (czyli w tłumaczeniu: „Marek Jan Kościesza-Chodakiewicz”). Potem okazało się, że pani Grażyna jest rzeczywiście Zaborowska i ze zdumieniem oglądała mój amerykański paszport, w którym stało moje nazwisko po polsku. W wolnym kraju, jakim wciąż są Stany Zjednoczone, można sobie zapisać nazwisko, jak się komu podoba – byle łacińskimi literami. Przybywszy do Wilna, pojechawszy do Małych Solecznik na kwaterę. Mieszkalim tam od 27 do 30 maja, a następnie jeden dzień w stolicy Wielkiego Księstwa. W międzyczasie dobił do mnie z Warszawy Prezes, czyli dr Wojtek Muszyński – biedak telepał się samochodem. Na Litwie jak zwykle gościnnie, swojsko. Coraz schludniej, coraz zamożniej. Infrastruktura rozbudowana, piękne przedszkole w Ejszyszkach, niedaleko nad rzeką wspaniały pensjonat z domkami – prywatny!!! Jadła i picia zatrzęsienie. Na jednej imprezie śpiewała nam stare pieśni – głównie polskie, chociaż litewskie też, a nawet jedną w jidysz – Maria Krupowies, a przygrywał kwartet im. M. K. Čiurlionisa z Litewskiej Filharmonii Narodowej, sympatyczny litewski akcent w festiwalu polskości na bliskich Kresach (Kresy dalekie to Witebszczyzna czy Kijowszczyzna). Duma narodowa jest („bycie Polakiem jest rzeczą jak zaszczytną, tak i zobowiązującą” – powiedział Jarosław Jurgielewicz z Turgiel); narzekanie na Żmudzinów jest (ze znanych powodów dyskryminacyjnych w restytucji mienia i w edukacji, ale i nawet za to, że ponoć polskie dziewczyny za nich wychodzą); zsowietyzowanie jest (pasywność, fałszywa świadomość oraz najrozmaitsze wygibasy pseudoideologiczne w wywodach niektórych, a w najbardziej ekstremalnym przypadku jeden podpity oficjał opowiadał z dumą o wujku, który w Moskwie był wysoko w MON, zajmował się maskirowką, budował pod metrem schrony dla „naszych”, czyli Sowietów) – no bo jak ma być inaczej – ale wszystko powoli zmienia się na lepsze. Polacy w ejszyskim państwie (przez komunę scentralizowanym jeszcze w Solecznikach, zrabowanych hr. Huwaltom) gospodarują już od grubo ponad dekady. Robią to dobrze, oddolnie i odgórnie. Na początku symbole. Cmentarze właściwie wszędzie zadbane, w tym stare groby. W Małych Solecznikach na szkole wisi tablica, że pilot Tadeusz Góra przyszybował tutaj ponad 500 km z Bezmiechowej w 1938 roku. W Butrymańcach wystawili pomnik akowcom. Stoi krzyż w Koniuchach, gdzie sowiecka i żydowska partyzantka zorganizowała pogrom miejscowej ludności. W Ejszyszkach na cmentarzu jest w końcu symboliczny grób Jana Borysewicza („Krysi”) i jego żołnierzy, ale w Solecznikach postsowiecka ambasada wywaliła na skwerku pomnik poległych Sowietów-okupantów, a trzeba ich na cmentarz. Strasznie kłuje w oczy, dominuje w krajobrazie. Miejscowe polskie władze pozwalają, pewnie siłą inercji, ale po trochu aby dopiec Litwinom – takie odmrażanie sobie uszu na złość mamie. W Ejszyszkach natomiast Litwini wyryli po litewsku, hebrajsku i angielsku na pomnikach ku czci wymordowanych Żydów, że zrobili to Niemcy i ich „miejscowi kolaboranci” – wychodzi z tego, że sąsiedzi, Polacy, ejszyszczanie, bo nikt z przyjezdnych nie wie, że byli to szaulisi z pobliskich Oran (Varėna) i okolic. Jak się człowiek popyta, to ludzie wyciągają zza pazuchy rozmaitości. W Małych Solecznikach ksiądz ma ocalone manuskrypty hebraisty i orientalisty z Uniwersytetu Stefana Batorego. Obiecał mi, że opublikuje je w „Glaukopisie”. Dyrektor bezimiennego liceum w Ejszyszkach (zaproponowałem, aby nazwać je imieniem por. Borysewicza, a uczniom opowiedziałem o ich Małej Ojczyźnie) wyciągnął z biurka dwa zdjęcia dziadka, który służył w 4. Pułku Ułanów Zaniemieńskich. Naturalnie „nie był w AK”. Albo był. Nie wiadomo, bo przecież pod sowiecką okupacją ludzie o tym otwarcie nie gadali. Teraz mówią chętniej, choć nie zawsze. Udowodniono mi to dobitnie, gdy po jednym z moich wykładów podszedł do mnie młody mężczyzna i powiedział: „ten Babul, którego pan profesor wymienia w swej książce, to dziadek mojej sąsiadki. Zdumiony poszedłem do niej spytać, czy był w AK, a ona na to: „Nie! Dziadek był bandytą”. Proszę sobie wyobrazić: Anno Domini 2012. Okazało się, że sąsiadkę i jej rodzeństwo w dzieciństwie ojciec bił i ćwiczył, aby w sowieckiej szkole nie wydała się, że miała dziadka w AK, którego potem Sowieci wysłali do Gułagu. Niedługo potem dowiedziałem się od p. red. Jarosława Warzechy, twórcy red. Łukasza, że dziadek jego żony był leśniczym w Ejszyszkach. Prysnął, zanim go Sowieci na Sybir wywlekli. Ludzie pióra, ale też tego jakoś nie upubliczniali. Szkoda. No, ale Jan Sienkiewicz z Wilna opowiedział mi przepyszną anegdotkę o swoim dziadku, któremu życie uratował płk Jerzy Dąmbrowski („Łupaszko”). „W wojnie bolszewickiej?” – pytam. Pan Sienkiewicz: „Nie, to było w 1928 roku. Mój dziadek był brzdącem i wskoczył do Wilii, zaczął się topić. Pułkownik wskoczył za nim, wyciągnął i od razu mu portki przetrzepał za głupotę”. Ach, cudowne, kresowe klimaty. Koroniarze naturalnie nic nie rozumieją. A wileńscy Polacy pamiętają nawet o rodach szlacheckich i arystokratycznych, choćby Balińskich i Śniadeckich w Jaszunach, i jak można, dbają o pamięć, groby oraz nieliczne ocalałe z niemiecko-sowieckiego pogromu dwory. Dlaczego? Dlatego, że szlachta to kultura polska, a polskość jest przecież oparta na kontynuacji tradycji, a nie na abstrakcyjnych, apriorystycznych nowinkach. Nota bene dzięki Wojtkowi Muszyńskiemu IPN wysyła do Ejszyszek wystawę poświęconą rtm. Witoldowi Pileckiemu. Miejscowi nawet nie wiedzieli, kim był Rotmistrz – i naturalnie nic o tym, że pp. Pileccy mieli majątek pod Ejszyszkami, a Maria z Ostrowskich Pilecka (żona rotmistrza, a babcia rudzielca Dorotki, czyli przyjaciółki mojej siostry) pracowała nieopodal, jako nauczycielka. Powiedzieliśmy to naszym słuchaczom, są teraz dumni z jeszcze jednego Wielkiego Nieznanego. Pod koniec zawadziliśmy o Wilno, gdzie wpadliśmy do tamtejszego IPN pospiskować chwileczkę z dr. Arūnasem Bubnysem w należącym do tej instytucji Centrum Ludobójstwa i Oporu oraz kupiliśmy mnóstwo angielskojęzycznych książek o „leśnych braciach”. Księgarnia Domu Polskiego niestety wypada przy litewskich propozycjach niesamowicie blado – nie ma nic po angielsku o wileńskiej AK, a polskojęzyczna oferta jest po prostu żenująca. Warto, aby wydawcy w Koronie wspomogli w jakiś sposób. Spotkaliśmy gromadkę dzieci wileńskich studiujących w post-PRL, kilka osób – historię. Zachęcaliśmy, aby zajęli się mikrografią swego regionu. Bardzo przydałyby się dla nich stypendia. Tak gadaliśmy o tym z Wojtkiem, gdy pędziliśmy relatywnie dobrymi (moja poprzeczka jest wysoka – kalifornijska) żmudzkimi autostradami przez Kowno do Gdańska. Rozkopane trochę i duży minus – oznakowanie nur für Litauer. Masakra zaczęła się po przekroczeniu granicy post-PRL. Déjà vu z mego dzieciństwa: na Suwalszczyźnie takie same drogi jak za Gomułki i Gierka – wąskie, dziurawe, nieoznakowane. Ale za to zatrzęsienie kamer. Co za osły zgadzają się, aby państwo ich tak szpiegowało? Czy o wszystkim musi decydować tuskobiurokracja centralna? Czy też samorządy takie masochistyczne? Potem gorzej, choć pod Mrągowem przez chwilę było autostradopodobnie. Potem powrót do PRL-owskiej normy – ciężarówki prawie ocierają się o nas, blokują, niemal taranują. Poprawiło się przed Gdańskiem; usłyszeliśmy, że to na wypadek gdyby „tuskolot” się zepsuł i premierowi przyszło lądować – dalej miałby łatwiej samochodem. Zresztą drogi makabryczne wszędzie, tak bardzo utrudniają życie, że trudno się cieszyć kilkoma odcinkami autostrad gdzieniegdzie. Wstyd! Cieszą tylko stacje benzynowe, gdzie czysto, świeci cywilizacją. Wiadomo, własność prywatna. Jazda z Wilna do Gdańska zajęła nam 10 godzin. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych dojeżdżałem niemal dwa razy taki dystans między Los Angeles a San Francisco w mniej niż cztery godziny – w nocy naturalnie. Wtedy musiałem do pracy – dwa razy w tygodniu przez semestr. Teraz pędziliśmy, bowiem Wojtkowi zmarła babcia, spieszyliśmy się na pogrzeb… Marek Jan Chodakiewicz

Londyn wobec Hitlera Polityka angielska w znacznym stopniu przygotowała grunt Hitlerowi, poprzez umożliwienie Berlinowi wyjścia z izolacji i powrót do grona europejskich mocarstw. Podczas konferencji wersalskiej ujawniły się odmienne dążenia Paryża i Londynu. O ile Francja, jako państwo najbardziej poszkodowane przez Niemcy i najbardziej obawiające się ewentualnego przyszłego odwetu, pragnęła znacznego osłabienie Niemiec i zbudowania „bariery wschodniej”, o tyle Wielka Brytania, jako państwo wyspiarskie, niegraniczące z Niemcami, dążyła do utrzymania naturalnej równowagi sił na kontynencie (tzw. zasada „balance of power”). Nie bez znaczenia pozostawał także fakt, iż Niemcy były ważnym partnerem handlowym Londynu, który nie chciał utracić rynku zbytu poprzez zbytnie osłabienie gospodarcze Niemiec. Berlin miał także spełniać rolę czynnika równowagi wobec Paryża, zarówno politycznego, jak i gospodarczego. Z tego też powodu Wielka Brytania dążyła do politycznego i ekonomicznego wzmocnienia Niemiec i starała się neutralizować antyniemieckie posunięcia Francji, wynikające z nie wywiązywania się Berlina z postanowień traktatu wersalskiego. Powyższą politykę zainicjował utworzony po wyborach z grudnia 1918 roku nowy gabinet liberałów z premierem Davidem Lloyd George na czele. Sam premier był znanym germanofilem, który uważał, iż bez silnych Niemiec nie było możliwe zachowanie pokoju w Europie. Podpisany ostatecznie w czerwcu 1919 roku traktat wersalski był mocno krytykowany w Londynie, a wśród zdecydowanej większości polityków angielskich zrodziło się przekonanie o rzekomej krzywdzie wyrządzonej Niemcom w Wersalu. Po przejęciu władzy w 1923 roku przez Partię Pracy, ta proniemiecka polityka Londynu uległa jeszcze wzmocnieniu. Premier MacDonald domagał się wręcz od rządu francuskiego rewizji postanowień traktatu, zmniejszenia wysokości odszkodowań wojennych oraz korekty granicy wschodniej Niemiec, kosztem Polski i Czechosłowacji. Londyn poparł starania Niemiec o przyjęcie do Ligi Narodów, zniesienie międzysojuszniczej kontroli militarnej, wycofanie francuskich wojsk z Nadrenii, faktyczne zniesienie reperacji wojennych i równouprawnienie w zbrojeniach. Tak więc jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy kolejne rządy brytyjskie umożliwiły Niemcom osiągnięcie pozycji mocarstwowej w Europie. Należy zgodzić się z opinią Marka Baumgarta, iż „Droga do appeasmentu, jako zasadniczej linii brytyjskiej polityki zagranicznej w pewnym stopniu została już otwarta”. Polityka Londynu wynikała z bardzo silnych nastrojów pacyfistycznych, jakie panowały na Wyspach Brytyjskich po I wojnie światowej. Trauma wojenna sprawiła, iż zdecydowana większość Brytyjczyków w ogóle odrzucała możliwość wybuchu następnej wojny. Poza tym panowało przekonanie, iż także Niemcy nie pragną wojny, gdyż tak samo wiele wycierpieli podczas niej. Z kolei wspomniane poczucie winy za rzekome krzywdy wyrządzone Niemcom po I wojnie światowej stało się przyczyną żądania sprawiedliwego traktowania Niemiec, także po dojściu Hitlera do władzy. Powstała wręcz teoria o „okrążeniu” Niemiec. Nic więc dziwnego, iż lord Lothian uważał, iż „jeżeli pozwolimy Niemcom wyjść z okrążenia i odzyskać równowagę w Europie, istnieje szansa na 25 lat pokoju, o których mówi Hitler. Brytyjska opinia publiczna, ze swoją tradycyjną rozwagą, wyczuwa, że Niemcy nie otrzymały jeszcze sprawiedliwości”.

Hitler pojawił, się na arenie dziejów w krytycznym dla Niemiec momencie i bardzo dobrze go wykorzystał. Przez współczesnych, także Brytyjczyków, postrzegany był jako swego rodzaju symbol uosabiający niemieckie pretensje i dążenia po krzywdzie wyrządzonej Niemcom po I wojnie światowej. Po przejęciu władzy przez Hitlera wielu przedstawicieli brytyjskiej elity chwaliło go za dokonania na polu społecznym i gospodarczym. Neville Henderson starał się przekonać wszystkich sceptyków, że są świadkami „nowego eksperymentu społecznego”. W podobnym duchu wypowiadał się Ward Price w książce „I know these dictators”, wskazując, iż zarówno Hitler jak i Mussolini zdobyli władzę na drodze konstytucyjnej i cieszyli się poparciem ogromnej części społeczeństwa. Z kolei politykom socjalistycznym podobała się zapowiedź przeprowadzenia radykalnej rewolucji społecznej, obalającej „mieszczańsko-konserwatywny monopol” w Niemczech. Za to Oswald Mosley, założyciel Brytyjskiej Unii Faszystów (notabene w latach 1926-1931 poseł z ramienia Partii Pracy) bardzo krytycznie wypowiadał się o Hitlerze, wskazując, iż przywódca NSDAP i jego barbarzyński nazistowski ruch zupełnie wypaczyli ideę faszyzmu, który w swoim założeniu był ruchem racjonalnym i nastawionym na poprawę losu jednostki. Początkowo wykluczał prawdopodobieństwo konfliktu zbrojnego z Niemcami, popierając dążenie Hitlera do ekspansji na Wschodzie (przeciwko Sowietom) jednak wraz z rozbudową potencjału militarnego Niemiec opowiadał się za koniecznością angielskich zbrojeń. Uważał bowiem, iż tylko odpowiednio Silne Imperium Brytyjskie byłoby w stanie przeciwstawić się Hitlerowi, gdyby udało mu się po zdominowaniu Europy zwrócił się przeciwko Londynowi. W partii Mosleya było jednak wielu bezkrytycznych zwolenników Führera, należało do nich m.in. jego żona Diana Mitford i jej starsza siostra Unity, która próbowała popełnić samobójstwo na wieść o wybuchu II wojny światowej. Do wyjątków należał Horace Rumbold, który już po dwóch miesiącach od objęcia władzy przez Hitlera alarmował Londyn: „Wybitni działacze lewicy zmuszeni byli szukać schronienia w miejscowościach nadgranicznych lub poza granicami. Nowy system wyniósł na powierzchnie najgorsze cechy niemieckiego charakteru, tzn. ducha odwetu, tendencje do brutalności, wrzaskliwy i nieodpowiedzialny szowinizm”. Natomiast Geoffrey Mander w wygłoszonym w Izbie Gmin w końcu maja 1933 roku przemówieniu uznał ruch nazistowski za ogromne zagrożenie dla Europy i całej cywilizacji. Użył przy tym następującego porównania: „the menace is almost as great as than when Attyla and hius Huns swept over the frontiers of the Roman Empire”. Wkrótce po umocnieniu się władzy Hitlera, brytyjskie koła polityczne podziały się na trzy obozy. Pierwszy najliczniejszy, skupiony wokół premiera MacDonalda nadal widział Niemcy jako przeciwwagę dla Francji i za cenę uniknięcia wojny wysuwał hasło wspierania polityki niemieckiej i popierania koncepcji rewizji wschodnich granic Niemiec. Drugi, związany z rodziną magnatów prasowych Astorów, opowiadał się za bliską współpracą z Hitlerem. Waldorff Astor wraz z żoną Nancy i synem Williamem organizowali w ich rodowej posiadłości Cliven spotkania, na których obecni byli wysoko postawieni sympatycy Führera, jednocześnie wybitni intelektualiści, artyści, politycy, m.in. John Simon, Samuel Hoare. Margot Asquith, wdowa po premierze Henrym i znana pisarka naiwnie wierzyła, że „jest tylko jeden sposób zachowania pokoju na świecie i pozbycia się wrogów, a mianowicie dojście do jakiegoś porozumienia z nimi, a czym podlejszy wróg, tym mocniej trzeba go zwalczać zupełnie innym orężem. (…) Największym wrogiem ludzkości jest dzisiaj Nienawiść”. Prohitlerowską politykę prowadzili też od początku członkowie Towarzystwa Anglo-Niemieckiego, którzy odwiedzali wodza III Rzeszy i przekonywali potem na łamach „Anglo-German Review”, ze niemiecki nazizm był jedyną alternatywa dla komunizmu, przed zalewem którego Hitler powstrzymuje Niemcy i całą Europę. Wreszcie trzeci obóz, w skład którego wchodziło szereg konserwatystów z Winstonem Churchillem, Robertem Vansittartem, Kuffem Cooperem, Leopoldem Amery i Horace Rumboldem na czele, postulował zdecydowane przeciwstawienie się polityce Hitlera oraz przystąpienie do zbrojeń na szeroką skalę. Niechęć Winstona Churchilla do Hitlera była odrażą „szlachetnie urodzonego wobec parweniusza, człowieka rycerskiego i porządnego wobec bezwzględnego i okrutnego”. Przyszły premier w przemówieniu radiowym wygłoszonym w końcu 1934 roku słusznie podkreślał, iż „hitlerowcy dążą do podporządkowania narodów drogą terroru i ciemiężenia ludności cywilnej. Mimo to rozbrojenie jest nadal modnych hasłem, choć pokój powinien mieć źródło w militarnej przewadze”.
W eseju poświęconym Hitlerowi w swej książce „Great contemporaries” z 1937 roku Churchill postawił retoryczne pytanie: „Czy Hitler nadal jest dręczony przez nienawiść i antagonizmy narodowe, które kazały mu podjąć walkę? Czy nadal przepełniony jest pasję, którą sam zrodził w swoim narodzie?” Biorąc pod uwagę wielkie zbrojenia niemieckie, należało uznać – wedle Churchilla, iż Hitler chce wywołać wojnę i przyczynić się do upadku cywilizacji europejskiej.

Najbardziej zaprzysięgłym wrogiem Hitlera i Niemiec był Robert Vansittart, który zwalczał używanie określeń „naziści” i „hitlerowcy” oraz stosowanie podziału na „dobrych” i „złych” Niemców. Będąc przekonany o agresywnym charakterze Niemców, przypisywał te cechy niemieckiego charakteru niezdrowej fascynacji wojną oraz pruskim duchem militaryzmu. Jego zdaniem Niemcy od dawna byli przekonani o swej wyższości cywilizacyjnej i równocześnie skłaniali się ku okrucieństwu. W tych warunkach przejęcie władzy przez Hitlera jawiło się jako prosta konsekwencja dotychczasowej historii Niemiec.

Hitler wywierał na współczesnych bardzo różne wrażenie. Dotyczyło to także przedstawicieli brytyjskich elit. Jednym z pierwszych, który spotkał się z Hitlerem w końcu marca 1935 roku był ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych John Simon. Brytyjczyk został przyjęty w Pałacu Prezydenckim z zachowaniem najściślejszych nakazów etykiety dyplomatycznej. Führer zabawiał gościa, był bardzo przyjazny i grzeczny, wyraźnie bardzo starał się wywrzeć na gościu jak najlepsze wrażenie. Ivone Kirkpatrick, szef kancelarii ambasady aryjskiej w Berlinie, który uczestniczył w rozmowie, zauważył, iż zachowanie wodza Rzeszy nie było naturalne – „Hitler was a wonderful actor. At times when he was betting his breast and assuring his visitor of his own devotion to peace, I was almost overwhelmed by the performance; and I was tempted to believe that my judgment must have gone to pieces in ever doubting the man’s sincerity. But he was also so fundamentally wicked and this appeared so clearly in his conversation that one’s reason eventually got the upper hand”. Podobnie ambasador brytyjski w Berlinie, Neville Henderson uważał, iż wybuchy gniewu Hitlera wcale nie były spontaniczne, ponieważ „He deliberately worked himself up into a state of excitement. But it may have become second nature with him, after all the impassioned orations which he had to made during the years of his struggle for power”.Wraz z wzrastającą siłą Niemiec oraz kolejnymi ustępstwami Londynu, Hitler nabrał pewności, że może dyktować warunki Wielkiej Brytanii. W jego sposobie zachowania nie było już śladu dawnej uprzejmości „Gra aktorska” Hitlera nie ograniczała się tylko do demonstrowania swojego niezadowolenia. Neville Henderson był wielokrotnie świadkiem reakcji Kanclerza, których w żaden sposób nie można było uznać za ogólnie przyjęte w świecie dyplomacji. Podczas częstych ataków furii Führer krzyczał i tupał ze złości. Potrafił też skierować się ze wzburzeniem w stronę drzwi, udając, że ma zamiar wyjść, żeby za chwile wrócić do rozmowy. Nieliczni Brytyjczycy, którzy mieli sposobność rozmawiać z przywódcą III Rzeszy, przekonali się, że był bardzo trudnym interlokutorem. Podczas dyskusji ujawniała się bardzo szybko apodyktyczna natura Hitlera, który nie tylko narzucał innym swoje zdanie, ale też nie pozwalał drugiej osobie w ogóle dojść do słowa. Rozmówca Führera skazany był więc na wysłuchiwanie jego niekończących się tyrad. „I once myself – wspominał Henderson – made him a little speech which lasted for obvious reasons, I avoided making speeches myself”. Hitler zręcznie unikał odpowiedzi na trudne pytania, stosując przy tym rozmaite „uniki”. Gdy nie chciał dyskusji na jakiś temat po prostu udzielał jakiejś wymijającej odpowiedzi, co było sygnałem dla rozmówcy, że należy zmienić temat, bo Hitler nie chce o tym dyskutować. Nic więc dziwnego, iż takie zachowanie Führera wprawiało angielskich dżentelmenów w prawdziwe zdumieni e i zakłopotanie. Podczas jednej z wizyt lorda Halifax poruszono temat Indii. Hitler stwierdził, iż nie rozumie jak można tolerować łamanie prawa przez przywódców indyjskiego Kongresu i poradził wprost, aby zastrzelić Gandhiego i jego współpracowników.

Niewątpliwym pozostaje jednak fakt, iż osobowość Hitlera wywierała na innych duże wrażenie i niezależnie od tego, czy były to odczucia pozytywne czy negatywne, większość jego brytyjskich rozmówców przyznawała, że „miał coś w sobie”. Wyraźnie zauroczony Hitlerem był premier Anglii z okresu I wojny światowej David Lloyd George, który spotkał się z Führerem w wrześniu 1936 roku w Berchtesgaden. Przywódca III Rzeszy przywitał gościa słowami: „Wydaje mi się, że jesteśmy świadkami symbolicznego aktu pojednania”, a czasie spotkania wręczył Anglikowi swoją fotografię z autografem i wyraził zadowolenie z poznania „człowieka, który wygrał wojnę”. Lloyd George z trudem ukrywając wzruszenie, odparł, że był to dla niego wielki zaszczyt otrzymać taką pamiątkę od „największego żyjącego Niemca”. Po powrocie do Londynu b. premier gorąco przekonywał opinie publiczną o pokojowych zamiarach Hitlera, który jego zdaniem zbroił się w celach obronnych, a nie agresywnych. Równocześnie porównywał wodza III Rzeszy z Jerzym Waszyngtonem i dowodził, że jest on „urodzonym przywódcą, człowiekiem o magnetycznej, dynamicznej osobowości, uparcie dążącym do celu”. Podobne wrażenie wywarł na Phillipie Kerr’e, który uważał, iż dyskryminacja Niemiec, będąca wynikiem traktatu wersalskiego, była źródłem wszystkich ówczesnych problemów, z jakimi musiała się zmierzać cała Europa. Analogicznie oceniał Hitlera John Wheeler-Bennet twierdząc, iż „Hitler nie chce wojny. Dopuszcza do głosu rozsądek w sprawach polityki międzynarodowej. Bardzo pragnie uczynić z Niemiec kraj o wysokim poczuciu własnej godności i pragnie sam zasłużyć na szacunek. Można o nim powiedzieć, że jest najbardziej umiarkowanym członkiem swojej partii”. Natomiast lord Lothian po wizycie w Niemczech napisał, że „podstawowe znaczenie ma dziś to, że Niemcy nie chcą wojny i są gotowi odrzucić ją jako środek rozstrzygania sporów z sąsiadami”, a minister spraw zagranicznych sir John Simon opisywał Hitlera jako „austriacką Joannę d’Arc z wąsem”. Z kolei Vernon Barlett, angielski publicysta, podkreślał, iż nie można traktować „Mein Kampf” jako programu politycznego Hitlera, gdyż ksiązka powstała w zupełnie innej rzeczywistości politycznej, kiedy Hitler nie był dojrzałym mężem stanu, a „jedynie sfrustrowanym rewolucjonistą”. Najbardziej Hitlerowi dał się zwieść premier Chamberlain, który ze wszystkich trzech wizyt u wodza III Rzeszy wrócił przekonany o własnym zwycięstwie. Łudził się myślą, że Hitler nie złamie danego mu słowa. Nie wątpił także w szczerość jego intencji nawet po tym, jak po pięciu miesiącach Hitler pogwałcił układ monachijski zajmując Czechosłowację. „I do not want to make – twierdził brytyjski premier – any specific charge of breach of faith, but I am bound to say that I cannot believe that anything of the kind that has now place was contemplated by any of the signatories of the Munich agreement”. Poprzednicy Chamberlaina, MacDonald oraz Baldwin także prowadzili politykę ustępstw wobec Hitlera, jednak obydwaj pozostając biernymi wobec łamania przez niego postanowień traktatów międzynarodowych, opierali się na koncepcji bezpieczeństwa zbiorowego, przeciwnie niż Chamberlain, który bezpośrednio po objęciu w 1937 roku stanowiska premiera zmierzał do jak najszybszego porozumienia z niemieckim wodzem. Wbrew późniejszym opiniom Chamberlain nie był łatwowierny i naiwny – wystarczy przytoczyć następującą jego wypowiedź: „Hitler’s Germany, bylly of Europe – movement of troops the Germans understand”. Pomimo to, podczas negocjacji z Hitlerem postępował zupełnie inaczej, zamiast żądać konkretnych gwarancji, starał się nie drażnić Führera, i utrzymać jak najlepsze z nim stosunki. Najprawdopodobniej przyczyną tego było jego przekonaniem, iż ma do spełnienia misję, że Bóg zesłał go, aby uratował pokój w Europie. Odgrywając swoja rolę gotów był wbrew zdrowemu rozsądkowi zawierzyć Hitlerowi, dlatego oszukiwał sam siebie, wmawiając sobie i innym, że tym razem Hitler nie posunie się dalej. Należy zgodzić się Haffnerem, który napisał, iż „Chamberlain, jeśli można tak powiedzieć, nie uwzględnił w swych kalkulacjach osoby Hitlera. Niemieckiego dyktatora traktował abstrakcyjnie – był to, w jego mniemaniu, niemiecki polityk, który możliwości i interesy swojego kraju rozpatruje tak samo trzeźwo i racjonalnie, jak on sprawy Anglii. (…) Hitler nie był mężem stanu – nie myślał kategoriami państwa, lecz ras. Interesy Niemiec, które Chamberlain pieczołowicie uwzględniał w swoich kalkulacjach, nie znaczyły dla Hitlera nic; wyznał to zresztą otwarcie pod koniec życia, w 1945 roku”. Nawet bardzo negatywnie nastawiony do Hitlera, Churchill przyznał, iż „one may dislike Hitler’s system and yet admire his patriotic achievement . If our country were defeated I hope we should find a champion as indomitable to restore our courage and lead us back to our place among the nations”.Obraz Hitlera utrwalony w świadomości powojennej znacznie różnił się od tego, jaki w latach 30. dominował w Wielkiej Brytanii. Większość brytyjskich polityków, którzy mieli okazję rozmawiać z nim, przekonywała potem opinie publiczną o jego pokojowym nastawieniu. Niewielu było zaś takich, którzy trafnie interpretowali „Mein Kampf”, jako nadal aktualną wykładnię programu politycznego kanclerza III Rzeszy.

Wybrana literatura:

M. Gilbert, T. Gott – Dżentelmeni w Monachium

M. Gilbert – Winston Churchill

J. Kędzierski – Dzieje Anglii 1485-1939 t. II

H. Zins – Polityka zagraniczna Wielkiej Brytanii

N. Henderson – Failure of a mission. Berlin 1937-1939

I. Kirkpatrick – The inner circle

W. Churchill – Step by step

M. Baumgart – Londyn-Berlin 1918-1939

S. Haffner – Winston Churchill

Godziemba's blog

Boję się, że ABW mnie zdyskredytuje Dla mnie najważniejsze było ukazanie patologii polskiego sądownictwa - mówi Paweł Miter, pomysłodawca dziennikarskiej prowokacji i nagrania z prezesem Ryszardem Milewskim, prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku, w rozmowie z Samuelem Pereirą. Czy czujesz się autorem „politycznej prowokacji”? Tak właśnie premier Donald Tusk nazwał twoją rozmowę z prezesem Milewskim, ujawnioną przez portal Niezalezna.pl i „Gazetę Polską Codziennie”. Wówczas premier nie wiedział, że chodzi o ciebie. Nie urządzam żadnego politycznego polowania, nie jestem też niczyim funkcjonariuszem. Nie robiłem tego na żadne polityczne zamówienie. Chciałem jedynie obnażyć to wszystko, co dzieje się z wymiarem sprawiedliwości na Pomorzu. Taki był zamiar od początku, dlatego skontaktowałem się z tobą zarówno przed, w trakcie, jak i po całej akcji. To, że niektórzy odbierają tę sprawę jako atak na premiera, to ich subiektywna interpretacja. Nie mam żadnych kontaktów z politykami PiS, zarzut jest całkowicie absurdalny.
W pierwszym meilu do mnie pisałeś, że wiesz, iż z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów „idą naciski”. Skąd miałeś taką informację? Dostałem ją z jednego z departamentów Ministerstwa Sprawiedliwości. Również Ryszard Milewski w pierwszej rozmowie mówił, że wiadomość o kontroli ministra Gowina otrzymał od człowieka z ministerstwa. Tam krążyła informacja o naciskach Kancelarii Premiera na Sąd Okręgowy. Mój informator nie miał wiedzy bezpośrednio z KPRM, dlatego potrzebowałem potwierdzenia, tego telefonu, który usłyszała cała Polska.
Jak wyglądała twoja pierwsza nienagrana rozmowa z prezesem Milewskim 5 września? Zaczęła się od przedstawienia, że dzwonię z kancelarii, sekretarka szybko przełączyła – jak mówi sam Milewski „z biegiem” – a sam prezes przywitał mnie słowami: „Czekałem na ten telefon”. Bardzo nalegał, by spotkanie z Donaldem Tuskiem odbyło się przed posiedzeniem, że on oczywiście się dostosuje i jest to w gestii premiera, ale ma ważne informacje i nie wie, co robić. Mówiąc o posiedzeniu w sprawie Marcina P., wolał termin późniejszy, 17 września, tak by wcześniej omówić sprawę z premierem. Bardzo cieszył się z tego telefonu „z Kancelarii Premiera” i nie był wcale zaskoczony. Później zadzwoniłem ponownie, ale to była już krótka rozmowa, wymiana zdań.
Jakie były pierwsze słowa sędziego Milewskiego? Prezes Milewski w ogóle nie był zdziwiony, rozmowa od razu wskoczyła na temat Marcina P. i Amber Gold. „Dzień dobry panu, czekałem na ten telefon, ponieważ nie wiemy, co w tej sprawie robić” –  tymi słowami zaczął rozmowę. Na pewno padło stwierdzenie: „Czekaliśmy wszyscy na reakcję z góry, bo tutaj nie wiemy, co zrobić”.
Prezes Milewski nazwał ujawnioną przez portal Niezalezna.pl rozmowę z 6 września „kompilacją” i wezwał do ujawnienia wszystkich taśm. Ile ich jest faktycznie?
Nagraną rozmowę mam tylko jedną, ale myślę, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ma dostęp do wszystkich rozmów, również tych dwóch nienagranych z 5 września. Operator ma obowiązek ją przechowywać, niech ABW odzyska te rozmowy. Chcę ich ujawnienia, jestem za transparentnością w tej sprawie.
Ile dokładnie meili wysłałeś do Sądu Okręgowego, jako Tomasz Arabski? Jeden, 10 września. Ten, który minister Arabski nazwał „łajdactwem”. Decyzja w sprawie kontroli w Sądzie Okręgowym miała zostać podjęta 3 września, 5 września ta informacja dotarła do mnie. Tego samego dnia wykonałem te dwie rozmowy kontrolne, licząc bardziej na kontakt meilowy. Wiadomość o kontroli w SO potwierdziła się następnego dnia, 6 września, i to już hulało w mediach. Tego dnia zadzwoniłem, ze sprzętem nagrywającym, więc prezes był mocno spięty.
Jak odpowiesz na zarzuty, że wysłanie fałszywego meila to „łajdactwo”? W 2009 r. gwiazdy TVN Tomasz Sekielski i Andrzej Morozowski (dzisiaj „pytający” retorycznie, czy to PiS kazał dzwonić do sędziego Milewskiego) posłużyli się fałszywym meilem, pod którym „podpisał się” Tomasz Arabski, i wyłudzili dane osobowe, adresy, komórki, informacje o liczbie dzieci itp. Użyli tej samej skrzynki, co ja. To wtedy dowiedziałem się o jej istnieniu.
Boisz się, że cię aresztują? Obawiam się, że ABW zdyskredytuje mnie w oczach opinii publicznej, że będę zgnojony i poniżony. Nie zdziwiłbym się, gdyby to również było działanie inspirowane. Nie jest tajemnicą, że minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki zna adwokata Amber Gold Pawła Kunachowicza jeszcze z czasu studiów. Chcę podkreślić, że jestem dziennikarzem, mam legitymację Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, a prezes stowarzyszenia obiecała mi wsparcie.
Także „Gazeta Polska Codziennie” zapewni ci ochronę prawną. Powiedz, kiedy wpadłeś na pomysł całej akcji? Meil do ciebie wysłałem 4 września, pierwsze rozmowy odbyły się 5 września i po nich podjąłem decyzję ostateczną, że będę to robić, stąd nagranie trzeciej rozmowy, 6 września. Tak powstała „taśma Milewskiego”. Dziś sądzę, że można było lepiej przeprowadzić tę rozmowę, choć i tak cieszę się z efektu, jaki wywołała. Wiedziałem, że jeżeli „Codzienna” w to wejdzie, sprawa zostanie nagłośniona bez żadnej cenzury.
Dlaczego Tomasz Arabski, Donald Tusk i główne media atakują ciebie i gazetę, która taśmę ujawniła, a wcześniej nie mieli takiej wrażliwości? Gdybym był na etacie w TVN, nie byłoby tego problemu.
Jakie są według ciebie skutki prowokacji? Efekt jest taki, jakiego oczekiwałem. Ludzie się dowiedzieli, komentują, wyrażają niezadowolenie sytuacją w Polsce. Zwróć uwagę, że zaczęła się debata ogólnopolska o stanie sądownictwa w naszym kraju i niemal wszyscy są w swojej negatywnej opinii zgodni. W tej sprawie wraz z „Gazetą Polską Codziennie” odnieśliśmy ogromny sukces, co pokazuje siłę prowokacji. Od premiera Donalda Tuska, ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, przez komentatorów z prawej i lewej strony – wszyscy mówią jednym głosem. Chociaż podobno premier Tusk był wściekły, kiedy dotarła do niego informacja. Tak więc coś jest na rzeczy.
Z jakimi reakcjami się spotkałeś? Jest i zazdrość dziennikarska, i próba innych mediów, by podpuszczać mnie przeciwko „Codziennej”. W pierwszej rozmowie dziennikarze wypytywali o ciebie – czy kontaktowałeś się z politykami PiS, kto mnie namówił itp. Wszystko po to, by zaatakować waszą gazetę. Wiele pytań dotyczyło nie rozmowy z Milewskim, lecz waszej gazety i jej sytuacji. Dla mnie najważniejsze było ukazanie patologii polskiego sądownictwa. Wzruszam się, patrząc na reakcje ludzi: piszą komentarze naprawdę podtrzymujące na duchu. Są one dla mnie bardzo ważne. Wszyscy zgadzają się, że jest to pierwszy tak dobrze udokumentowany dowód na kompromitację sądu. Zauważ, że do tej pory panowała zasada pewnej cenzury, że wyroków sądu nie wolno komentować. To jest nawyk z PRL, a nasza taśma pokazuje, że dyskusja jest zasadna. Do tego dołączyła sprawa gangsterów z Pruszkowa oraz skazanie Roberta Frycza, autora strony Antykomor.pl. Ludzie widzą, jak skandalicznie działają sądy w Polsce.
Jak oceniasz stan polskich mediów? Czasem myślę, że to wstyd być dziennikarzem w Polsce. Tyle razy spotkałem się z zawiścią, hipokryzją i manipulacją. Media atakujące prowokację zapominają, że np. w Wielkiej Brytanii i USA jest to forma będąca na porządku dziennym. Zajmują się tym nawet specjalne wydziały w policji. Dlaczego mielibyśmy tego nie stosować? Pojawiły się zarzuty, że ukrywacie źródło prowokacji, nieprawdziwe teorie, iż taśma została przez was zmanipulowana. Wiedziałem, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Ten wywiad, mam nadzieję, zatrzyma atak na „Codzienną”. Uważam, że dla dobra sprawy ukrycie się na pierwszym etapie było dobre, pozwoliło skupić się na osobie prezesa Milewskiego, a nie rzekomego asystenta KPRM.
Część komentatorów, w tym sam premier, uznała twoją akcję za nieetyczną. Tak, słyszałem, jaką krzywdę wyrządziłem Milewskiemu. Nikt nie pomyślał, jaką on mógł wyrządzić krzywdę jako osoba podatna na wpływy. Przecież ktoś mógł go nacisnąć, by np. niewinna osoba poszła do więzienia, bo tak właśnie chciał ktoś na „górze”. Nikt się nad tym nie zastanawia.
Co powiesz o ataku na „GPC” w związku z tą sprawą? Uważam, że podejście gazety było w pełni profesjonalne. Udało się, „Gazeta Polska Codziennie” zdała egzamin. Oceniam ten atak głównych mediów na wasz dziennik bardzo negatywnie. Myślę, że dużą rolę odegrała tu zazdrość dziennikarska. Gdy chciałem pozostać nieujawniony, zapewniliście mi ochronę, nie patrząc na konsekwencje. Boli mnie, że inne media, oceniające dziś w różnych programach „GPC”, nie zapraszają ani jednego jej przedstawiciela, byście mogli się obronić. Niestety, stan polskiego państwa oddaje ten medialny „salon mędrców”. Samuel Pereira

Prokurator od Amber Gold nie znała prawa Okazuje się, że prokurator nadzorująca sprawę Amber Gold nie zapoznała się nawet z treścią akt. Nie znała ona także przepisów prawa bankowego. Szef Krajowej Rady Prokuratury przyznał na antenie TVN24, że prokurator Marzanna Majstrowicz, o której odwołanie wnioskował prokurator generalny Andrzej Seremet, nie znała ani treści akt, ani nawet przepisów prawa bankowego. Okazało się także, że prokurator Majstrowicz nie znała wcale akt sprawy, choć zapewniała, że je czytała. Po serii pytań ze strony Krajowej Rady Prokuratury dotyczących znajomości akt sprawy wyszło na jaw, że nadzorująca śledztwo prokurator nie znała ich treści.

Ponadto szef Krajowej Rady Prokuratury przyznał, że dodatkowym problemem była słaba znajomość przepisów prawa bankowego.

- Stwierdziliśmy, że w tej sprawie można było wykonać szereg istotnych czynności, nie czekając na opinie biegłego. Tego właśnie pani prokurator zaniechała i to mogło skutkować tym stanem rzeczy, jaki mamy obecnie – stwierdził szef KRP prok. Edward Zalewski. Niezależna

Po publikacji GPC dyscyplinarka dla Milewskiego Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa wystąpiło z wnioskiem o podjęcie postępowania wobec prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszarda Milewskiego. Dziś posłowie PiS złożyli zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. To efekty opublikowania przez „Codzienną” treści kompromitującej rozmowy telefonicznej. Nie przesądzając wyniku tego postępowania, prezydium KRS wyraża dezaprobatę wobec postawy sędziego Milewskiego, za dopuszczenie do tych wątków rozmowy, które mogły wywołać wrażenie wpływania na niezawisłość sędziowską – zaznaczył przewodniczący KRS sędzia Antoni Górski. Na wtorkowym posiedzeniu prezydium KRS zajmowało się wnioskiem ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina o dyscyplinarkę dla Milewskiego. Ma to związek z publikacją „Codziennej” na temat kompromitującej rozmowy telefonicznej, w której trakcie sędzia Milewski ustalał szczegóły związane m.in. z posiedzeniem sądu dotyczącym zażalenia na areszt szefa Amber Gold. Przemysław Wipler i Marcin Mastalerek z PiS złożyli dziś zawiadomienie do warszawskiej prokuratury. Żądają ścigania sędziego Milewskiego z art. 231 kodeksu karnego, który mówi o „przekroczeniu uprawnień” w celu osiągnięcia korzyści oraz o „niedopełnieniu obowiązków”. Z tego artykułu prezesowi Milewskiemu grozi od roku do 10 lat więzienia. W związku ze sprawą Amber Gold prokurator generalny Andrzej Seremet domaga się dymisji Marzeny Majstrowicz, szefowej Prokuratury Rejonowej w Gdańsku-Wrzeszczu. Wczoraj wieczorem Krajowa Rada Prokuratury zgodziła się na odwołanie prokurator Marzeny Majstrowicz.

– Najpierw prokuratura odmówiła śledztwa, a po uchyleniu tej decyzji przez sąd postępowanie umorzyła (decyzja o umorzeniu także została uchylona przez sąd), a następnie podjęto decyzję o zawieszeniu dochodzenia i zwlekano z jego odwieszeniem przez 11 miesięcy – argumentował Seremet. Prawo i Sprawiedliwość żąda również przeniesienia sprawy z Gdańska do innej prokuratury. Poseł PiS Marcin Mastalerek na konferencji prasowej przedstawił stanowisko partii w tej sprawie.

– Tak wiele zaniedbań i błędów zostało popełnionych przez prokuraturę w Gdańsku przez ostatnie lata, że śledztwo powinno być przeniesione do innej prokuratury – argumentował Mastalerek. PiS zwrócił się też do prokuratora generalnego, aby objął nadzorem śledztwa ws. Amber Gold. W obronie autora rozmowy z sędzią Milewskim Pawła Mitera i publikacji „Codziennej” stanął pierwszy prezes Sądu Najwyższego. – Prowokator nie powinien ponosić kary, ponieważ tylko taka prowokacja mogła obnażyć karygodne zachowanie prezesa sądu – powiedział na antenie Radia Zet Stanisław Dąbrowski. Samuel Pereira

Mainstream szuka haków na Mitera? Autor i pomysłodawca dziennikarskiej prowokacji i nagrania z prezesem Ryszardem Milewskim, prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku ujawnia, że mainstreamowe media publikują nieprawdziwe informacje na jego temat. Paweł Miter przesłał swoje oświadczenie w tej sprawie do Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, ponieważ - jak zaznaczył - ma zaufanie do tej organizacji. W treści pisma Miter zwraca uwagę na publikowanie na łamach „Gazety Wyborczej” i dziennika „Polska The Times” nieprawdziwych informacji ws. rzekomego poszukiwania dziennikarza przez wrocławską prokuraturę.

- Dwie powyższe gazety publikują na swoich stronach artykuły, jakobym był poszukiwany w charakterze świadka przez wrocławską na okoliczność znalezionych na ulicy dokumentów bankowych Eurobanku w 2009 roku. Podawane są informacje nieprawdziwe i szkalujące moją osobę oraz godzące w moje dobra osobiste. Oczywiście byłem pracownikiem departamentu windykacji Eurobanku, ale nigdy nie doszło do złamania przeze mnie umowy pracy w Eurobanku. Z tego banku odszedłem składając sam wypowiedzenie umowy pracy, do dnia dzisiejszego mam dobre kontakty z kierownictwem tego banku. Nieprawdą jest, jakobym kiedykolwiek znalazł dokumenty Eurobanku na ulicy. Nieprawdą jest, że te dokumenty znalezione na ulicy były dokumentami nad którymi ja pracowałem. Jak znam specyfikę pracy w departamencie windykacji Eurobanku to dostęp do tego rodzaju dokumentów w tamtym czasie miało kilkadziesiąt osób i o tym też informowałem prokuraturę podczas przesłuchania 23 maja 2010 roku – napisał w oświadczeniu Paweł Miter. Dziennikarz wyjaśnia, że dobrowolnie stawił się w prokuraturze Wrocław Stare Miasto w celu wyjaśnienia sprawy i doniesień medialnych. Miter zapewnia, że po rozmowie z szefem prokuratury Jerzym Dorywałą i jego zastępcą prokurator Iwoną Zełep-Pęcherzewską został przeproszony za zaistniałą sytuację i poinformowany, że prokuratura nie ponosi odpowiedzialności za to, jak do do całej sprawy odnoszą się od kilku dni niektóre media i dziennikarze.

- W aktach sprawy, co wspólnie ustaliliśmy, znajdował się mój aktualny adres zamieszkania i do doręczeń. Nie pojawiała się też w nich informacja, jakobym to ja odpowiadał za znalezienie tych dokumentów na ulicy. „Gazeta Wyborcza” i „Polska The Times” kłamią pisząc iż to ja je znalazłem i ja też za to odpowiadam (...) Obecne ataki na moją osobę przez dziennikarzy "Gazety Wyborczej" Jacka Harłukowicza i "Polski The Times" Marcina Rybaka, uznaję za próbę zaszczucia i szkalowania po tym, jak z dziennikarzem "Gazety Polskiej Codziennej" ujawniłem głęboką patologię w polskim sądownictwie. Obecnie trwa odwracanie uwagi od meritum sprawy sędziego Ryszarda Milewskiego. Co jest bardzo przykre, szczególnie wtedy, kiedy dokonuje się personalnych ataków na moją osobę – napisał Paweł Miter w oświadczeniu przekazanym Katolickiemu Stowarzyszeniu Dziennikarzy.Miter zapewnił też, że zamierza pozwać do sądu „Gazetę Wyborczą”, która dopuściła się pomówienia jego osoby, sugerując, iż mógł otrzymać od Marcina P. pieniądze za to, że pracował nad sprawą Amber Gold.

- Od początku "Gazeta Wyborcza" jest nastawiona na atakowanie i szkalowanie mojego nazwiska w kontekście prowokacji dziennikarskiej względem Milewskiego oraz całej sprawy Amber Gold. Nigdy nie otrzymałem żadnych pieniędzy od pana Marcina P. Czy za samo kontaktowanie się, za zbieranie materiału dziennikarskiego można otrzymywać jakiekolwiek pieniądze? Mi ta forma jest obca. Chyba, że dziennikarz Jacek Harłukowicz ma inna metodę. Ten artykuł jest kolejnym artykułem, za który zamierzam pozwać do sądu "Gazetę Wyborczą" – zapewnia Paweł Miter.

Niezależna

Lista „osiągnięć i dokonań” - Prezydenta Bronisława Komorowskiego Od pewnego czasu zastanawiam się, jak to możliwe, aby ktoś taki jak Bronisław Komorowski został Prezydentem kraju - (takiego jak Polska). Przecież to wyjątkowy NIKT, miernota, która NIC sobą nie reprezentuje, nie ma NIC do powiedzenia. Nic w życiu naprawdę nie stworzył, nie dokonał. Taka jest (chyba nie tylko moja) ocena Prezydenta RP. Znając jego życiorys z opowiadań ludzi wykształconych i którzy się z nim osobiście zetknęli; słuchając jego rzadkich wypowiedzi, (których ktoś mu nie napisał). Tak, bo wprawdzie poprawnie pisać nie potrafi, ale czyta nieźle. Ostatnio nawet „Pana Tadeusza”. Ale tu chyba jego możliwości i wykształcenie się kończą. Choć studia Prezydent ma wyższe - historia UW. Przejrzałem dostępne publikacje, Wikipedię. No cóż. Życiorys Prezydenta RP, przygotowany przez specjalistów od PRomocji, jest imponujący. Poseł sześciu kadencji Sejmu RP, Minister Obrony Narodowej, Marszałek Sejmu, Prezydent. Odznaczenia, zaszczyty etc. Jest się czym chwalić. Ale co tak naprawdę obecny Prezydent Bronisław Komorowski dla Polski zrobił? Jest zawodowym politykiem, z tego żyje, zarabia, to jest jego sposób na życie…ale – jak Nasz Kraj na tym wszystkim skorzystał? Zadzwoniłem do kilku generałów WP – w latach, w których Bronisław Komorowski był ministrem Obrony Narodowej, Przewodniczącym Sejmowej Komisji Obrony. Początkowo, nikt nie chciał gadać lub dać czegoś na piśmie. Padały wojskowe, (często niecenzuralne) epitety pod adresem Prezydenta. Zdaniem tych wyższych oficerów WP – Bronisław Komorowski – ponosi absolutnie największą winę w procesie zniszczenia Wojsk Lądowych, Marynarki Wojennej i Lotnictwa. To właśnie on zniszczył ich siłę działania a także morale Polskiej Armii. Problem jest taki nikt o tym nie wie!!! A teraz on - jako Prezydent RP - jest naczelnym dowódcą Polskich Sił Zbrojnych. Cóż za paradoks w historii Polski.

Trochę szczegółów i nazwisk. Zadzwoniłem do Ministra R. Szeremietiewa. Odpowiedział na moje pytania-pytaniem: Czy to dzisiaj jest Prima Aprilis, czy też sobie żarty stroję? Co Pan Komorowski zrobił dla Polski, dla Wojska czy obronności? „NIC. Absolutnie NIC: Zniszczył, zdegradował, rozwalił.

„B.Komorowski w lipcu 2001r. jako minister obrony usunął mnie z MON zapewniając opinię publiczną że ma ku temu b. poważne powody. Powiedział także ,że nie ma dowodów moich win, ale dysponuje wystarczającą- „wiedzą”. Był tak bardzo pewien swego postępowania, iż zadeklarował dziennikarzom, że zrezygnuje z kariery politycznej, gdyby okazało się, że oskarżył mnie niesłusznie. Po 9-ciu latach śledztw i procesów zostałem oczyszczony z wszystkich zarzutów. „Wiedza” Komorowskiego okazała się zbiorem bezwartościowych plotek. Cena jaką ja zapłaciłem - za to co ON zrobił, była straszliwa. Przekreślono cały mój życiowy dorobek, cierpiałem ja, moi bliscy, złamano kariery współpracowników w MON. Tymczasem Komorowski zapomniał i piął się po szczeblach kariery, jako marszałek sejmu, teraz Prezydent. Dla mnie Komorowski jest człowiekiem pozbawionym całkowicie honoru!!!. Jego prezydentura jest jednym z dowodów zapaści w jakiej znalazło się państwo polskie”. Romuald Szeremietiew

Generał Julian Lewiński (Dowódca Okręgu Warszawskiego): „Komorowski to człowiek bez dorobku. Funkcjonuje w Rządach RP od 23 lat, ale osiągnięcia tylko negatywne.Kilku Ministrom Obrony można przypisać destruktywną role w degradacji Polskich sił zbrojnych, ale największy udział i rolę w tym procesie ma, bez wątpienia Komorowski (w duecie z J. Onyszkiewiczem). Oni razem, najdłużej na stanowiskach ministerialnych i parlamentarnych kontrolowali MON, tworząc ustawowe podwaliny dzisiejszego rozkładu WP. Ich propagandowe hasło ”armia mniejsza ale sprawniejsza” zawierał pretekst do celowej, systematycznej likwidacji struktur organizacyjnych armii, redukcji środków finansowych, zaniechania szkolenia, likwidacja akademii i szkół oficerskich, obniżania sprawności bojowej Wojska Polskiego. Obecny ”uzawodowiony” zbiór masy ludzkiej, zwanej Wojskiem Polskim, dawno przestał być armią - jest jedynie zdolny do ograniczonego wykonania zadań o charakterze policyjnym. Kilka wrogich dywizji pancernych, wspomaganych przez lotnictwo, mogłoby bez trudu przejąć całkowitą kontrolę nad Naszym Krajem - w czasie krótszym Kampania Wrześniowa. Wiadomo przecież - nie mamy co liczyć na interwencję NATO. Ostatnie dwudziestolecie, to bezustanna gonitwa, kolejnych ekip rządowych o jak najskuteczniejsze zniszczenie obronności kraju. Pod pozorem koniecznych reform, rzekomej modernizacji prowadzonej przez poszczególne opcje polityczne, pod hasłem cywilnej kontroli nad armią, dokonuje się gospodarka rabunkowa i dezorganizacja Wojska Polskiego. Obecnie człowiek, ponoszący największą odpowiedzialność w rozkładzie armii - Bronisław Komorowski jest jako Prezydent, również naczelnym zwierzchnikiem Wojska Polskiego. Teoretycznie tylko - bo Wojska Polskiego już nie ma. Ile więcej szkód może zrobić jako Prezydent Komorowski?”

Admirał Marek Toczek: „B. Komorowski – Od początku tzw. transformacji ustrojowej pełnił wysokie stanowiska w MON (podsekretarz stanu, minister); Sejmie RP (marszałek, przewodniczący sejmowej komisji Obrony Narodowej). Obecnie jako Prezydent RP, Zwierzchnik Sił Zbrojnych RP. Ponosi pełną odpowiedzialność za negocjacje i przyjęcie warunków akcesji Polski do NATO, proces długotrwałej restrukturyzacji WP (demontażu sił zbrojnych RP), zaangażowanie militarne w działania wojenne w odległych częściach świata. Podpisane dokumenty akcesyjne NATO, poza nic nie stanowiącymi ogólnikami, nie określały żadnych konkretnych zobowiązań sojuszników do działań na rzecz naszego bezpieczeństwa. Jako marszałek Sejmu RP skompromitował się swoimi pośpiesznymi działaniami po „katastrofie” smoleńskiej. Nie zrobił absolutnie NIC -jako prezydent RP aby doprowadzić do rzetelnego wyjaśnienia wszystkich okoliczności katastrofy. Nie zrobił NIC na rzecz poprawy sytuacji Polaków wysiedlonych do krajów byłego ZSRR, nie stworzył warunków do współpracy ze środowiskami Polonii rozsianymi na całym świecie. Polityk krótkiego dystansu i drobnych, małoznaczących działań. Wrażliwy tylko na ocenę własnego wizerunku. Takie działanie przyniosło mu szybko opinię „strażnik żyrandoli”. Nie angażuje się w sprawy trudne i ważne dla Polaków, idzie zawsze z wiatrem nie patrząc dokąd ta droga może doprowadzić.W kraju postrzegany jest jako NIKT, nieszkodliwy i „rubaszny wesołek”, autor wielu gaf i uczestnik spektakularnych małoznaczących akcji medialnych np. ostatnia – czytanie „Pana Tadeusza”. Człowiek bez narodowego ducha, bez charyzmy... a tyle jest przecież w Polsce do zrobienia”. Przeprowadziłem też sam krótką ankietę. Zadając pytanie rozmaitym znajomym, spotkanym ludziom - przy różnych okazjach. A więc: Co ludzie wiedzą o Prezydencie Komorowskim - co ON zrobił takiego -ale konkretnego dla Polski? Odpowiedzi były w większości niechętne, negatywne, obojętne - czasem niecenzuralne. Tylko jedna pozytywna. W sumie była to grupa 30 osób. Pomyślałem, że to za mało, nie można wyciągać wniosków. Poprosiłem więc poprzez znajomych o przeprowadzenie ankiety. Młodzież na ulicach Warszawy, Krakowa, Gdańska, Wrocławia zadawała jedno konkretne pytanie. Oto sumaryczna relacja:

W dniach 11 i 12 września 2012 młodzi wolontariusze z Warszawy, Gdańska, Wrocławia Krakowa przeprowadziły na ulicach tych miast ankietę. Przechodniom, którzy pojawili się na rynkach - wrocławskim i krakowski oraz warszawskim i gdańskim starym mieście, zadawano jedno pytanie:

"Jakie są zasługi Bronisława Komorowskiego dla Polski? Prosimy o jednozdaniową odpowiedź." Pytanie miało charakter otwarty, tzn. nie było gotowych odpowiedzi do wyboru. Zapytano 1726 osób. Każdy z ankietowanych mógł wyrazić swoją indywidualną opinię. Ankieterzy pytali tylko dorosłe osoby w różnym wieku. Największą grupę respondentów stanowili studenci oraz osoby w średnim wieku. Stosunkowo mało było osób starszych. Ponad połowa zagadniętych (58%) – 1002 osoby odmówiło udziału w ankiecie. Wypowiedzi 724 osób zebrane są poniżej - wyniki kształtują się następująco:

Odpowiedzi się często powtarzały. W niektórych wypadkach niektóre zdania brzmiały nieco inaczej, jednak użycie tych samych zwrotów sprawiło, że zaklasyfikowano je do jednej kategorii:

" Nie wiem" - 418 osób (172 w Warszawie, 105 w Krakowie, 81 w Gdańsku, 60 we Wrocławiu)

"Nie ma żadnych zasług" -189 osób (71 - Warszawa, 42 - Wrocław, 45 - Kraków, 31- Gdańsk)

Odpowiedzi pozytywne:

"Jest patriotą" - 9 osób (3 - Wrocław, 3 - Gdańsk, 2 - Warszawa, 1- Kraków)

"Poprawił nasze stosunki z innymi państwami" - 5 osób (3- Warszawa i po 1 Kraków i Gdańsk) „Jest dobrym prezydentem" - 2 osoby (po 1 w Krakowie i Wrocławiu)

Odpowiedzi negatywne i nieokreślone:

"Powstrzymał Kaczyńskiego przed dojściem do władzy"- 4 osoby (2-Gdańsk, 1 Warszawa/Wrocław)

"Jest śmieszny" - 36 osób (21 w Warszawie; 15 w Gdańsku)

"Jest zdrajcą" - 25 osób (15 w Krakowie; 10 w Warszawie)

Wulgaryzmy - 24 osoby (12 we Wrocławiu; 12 w Warszawie)

Odpowiedzi pojedyncze pozytywne (Wa - Warszawa, Krk - Kraków, Gd - Gdańsk, Wr - Wrocław)

"Dobrze prezentuje się jako prezydent" (Wa)

"Zna wiele języków" (Wr)

"Potrafi ze wszystkimi rozmawiać" (Wa)

"M.in. dzięki niemu Polska weszła do NATO" (Krk)

"Jest sympatyczny" (Gd)

"Przeniósł siedzibę do historycznego miejsca" (Wa)

"Poprawił wizerunek naszego kraju" (Wr)

"Dzięki niemu nie ma wojny z Rosją"(Wa)

Negatywne/obojętne:

"Jest beznadziejny"(Gd)

"Organizuje patriotyczne uroczystości"(Krk)

"Wykonuje polecenia Tuska"(Krk)

"Ponosi odpowiedzialność za stan naszego kraju"(Wa)

Podsumowanie:(Ankietowano 1726 osób) – 58% odmówiło odpowiedzi na pytanie!!!

1. NEGATYWNE - Nie wiem/Nie ma żadnych zasług–– 83,8% (607 osób na 724)

2. Pozytywne – 3,3% (24 osoby na 724)

3. Negatywne/obojętne – 12.8% -(93 osoby na 724)

W sumie negatywnych/obojętnych – 96,7% ankietowanych(700/724)

Pozytywnych opinii – 1,4% wszystkich pytanych (24 osoby na 1726).!!!

Zasadnicza konkluzja ankiety jest taka, że ludzie nie mają pojęcia, jak wielką destrukcyjną rolę odegrał B. Komorowski w zniszczeniu Wojska Polskiego, Polskiej Obronności. Prócz tego obywatele, tak naprawdę nie wiedzą czym zajmuje się i co właściwie robi Polski Prezydent. Bardzo ważnym, często ignorowanym (celowo) faktem jest to, że Prezydent Komorowski uzyskał swój urząd łamiąc konstytucję. Wstąpił w obowiązki Głowy Państwa (jako Marszałek Sejmu) – 4godz. po Smoleńskiej Tragedii. Nie było jeszcze formalnego potwierdzenia śmierci Prezydenta Kaczyńskiego (aktu zgonu), - jedynie stwierdzenie (notka) Prezydenta Rosji Miedwiediewa - co w Polsce nie jest i nie może być aktem prawnym. Lekarze rosyjscy wystawili świadectwo śmierci wiele godzin po objęciu urzędu przez B. Komorowskiego. Jedynym potwierdzeniem śmierci w Polsce (poza Sądowym) jest "akt zgonu" zgodnie z ustawą o "Aktach Stanu Cywilnego". Bez niego Komorowski nie miał prawa zastosować art. 131 pkt 2 ust. 1 o śmierci Prezydenta. Zamiast tego powinien zgodnie z art 131 pkt 1 Konstytucji RP wystąpić do Trybunału Konstytucyjnego o uznanie niemożności sprawowania urzędu przez Prezydenta. To jednak nie nastąpiło. Można i trzeba zatem uznać, że B. Komorowski wstąpił w urząd Prezydenta, w drodze konstytucyjnego zamachu stanu i jako uzurpator nie miał prawa do ogłoszenia wyborów na Prezydenta RP i rozpisania kalendarza wyborczego. Już samo to go dyskwalifikuje jako Prezydenta RP - jako osobę zajmującą urząd zgodnie z prawem polskim i jako strażnika Konstytucji RP. O czym więc mówimy? Obecnie realia są takie - Bronisław Komorowski jest Prezydentem Polski. I z pewnością szykuje się na następną kadencję. Cóż za ironia losu i historii. Czy my Polacy możemy do tego dopuścić??? Ryszard Opara

Żenująca gra ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie chce ujawnić nazwiska ofiary katastrofy smoleńskiej, której ciało ekshumowano 18 września rano na warszawskich Powązkach. Utwierdza to podejrzenia, że w Rosji zamieniono ciała i Anna Walentynowicz spoczęła w grobie innej osoby. Prokuratura przyznała tez, że Rosjanie przeprowadzili wiele sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, bez udziału polskich ekspertów i, że będą kolejne ekshumacje, bo są podejrzenia , że inne ciała także zostały pomylone. Nikt już nie ma złudzeń, że prokuratorzy pracujący nad smoleńskim śledztwem - czy to wojskowi, czy cywilni - zatracili miarę w lekceważeniu oczywistych faktów. Granice śmieszności przekroczyła ponownie Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, która - jak zwykle - po cichu umorzyła 17 września śledztwo w sprawie braku należytego nadzoru nad BOR przez ministra Jerzego Millera. Wszystkie tzw. uchybienia, których dopatrzyli się prokuratorzy, miały wprawdzie wpływ na obniżenie bezpieczeństwa osób ochranianych 10 kwietnia - ale przecież to nie oznacza, że ktokolwiek mógłby ponieść za to odpowiedzialność. W każdym razie nikt z szefów. Ani gen. Marian Janicki, ani minister Jerzy Miller. W wypadku prokuratury wojskowej, z racji delikatności materii,o której mowa, trudno mówić o „granicy śmieszności”. Wojskowi śledczy, którzy zarządzili ekshumację ciała ś.p. Anny Walentynowicz, bardzo się obawiają, że podejrzenia rodziny Anny Walentynowicz co do zamiany ciała w Rosji, okażą się prawdą. Unikają informowania o decyzjach, które musieli podjąć. Nie mieli wyjścia - zbyt oczywiste są rozbieżności w dokumentacji, którą dostarczyli Rosjanie. Wojskowi śledczy nie chcą się przyznać do tego, że sami wytypowali ciało do ekshumacji na warszawskich Powązkach, ponieważ dedukują (czyli domyślają się), że grób w Warszawie może kryć ciało ś.p. Anny Walentynowicz. Nie chcą się przyznać, bo każda ich informacja może przypomnieć płomienne zapewnienia Ewy Kopacz o udziale polskich patomorfologów w sekcjach zwłok w Moskwie i o skrupulatnej, bolesnej procedurze identyfikacji ofiar. Media, które tracą na naszych oczach resztę wiarygodności, podają nazwisko ekshumowanej w Warszawie ś.p. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej powołując się bądź na inne media, bądź na pełnomocnika rodziny ś.p. Anny Walentynowicz - mecenasa Stefana Hamburę. Nikt nie ośmiela się pytać - dlaczego prokuratorzy ukrywają nazwisko osoby, której ciało zostało ekshumowane w Warszawie. Wszyscy wiedzą wprawdzie, że jeżeli okaże się, iż doszło do zamiany ciał - to będzie skandal, którego nie da się ukryć. Wojskowym śledczym wydaje się jednak, że im bardziej milczą, tym lepiej dla nich. Bo ważne jest bezpieczeństwo ich stołków, a nie rzetelne śledztwo. Pajacują więc swobodni nakręcając atmosferę niepokoju. Popisują się niekompetencją kierując ciało ś.p. Anny Walentynowicz na sekcję do Bydgoszczy, skąd zabierają je do Krakowa, „bo się tomograf zepsuł”. Niektórym się wydaje, że można ludzi oszukać, zająć ich prowokowanymi przepychankami z Antonim Macierewiczem i Anną Fotygą w rolach głównych, bo wtedy uda się uniknąć rozmowy o tym co najważniejsze. Prokuratura wojskowa przyznała , też że będa kolejne ekshumacjie , bo jest podejrzenie , że więcej ciał zostało pomylonych. AMI

Dlaczego Balcerowicz nie przyjmie zaproszenia Kaczyńskiego Leszek Balcerowicz nie chce zaniżać poziomu debaty publicznej, więc nie przyjmie zaproszenia Jarosława Kaczyńskiego. Wprawdzie nie wie jeszcze, jak debata miałaby przebiegać i czemu ma być poświęcona, ale wie, że będzie nędzna. To akurat nie jest powiedziane, choć oczywiście nędzna być może. Ale przecież nie chodzi o antycypowany poziom, tylko o niewłaściwego zapraszającego. Gdyby był właściwy, antycypowany poziom byłby bez dwóch zdań wysoki. Debaty publiczne nigdy nie są przesadnie merytoryczne, bo służą przekonywaniu opinii publicznej, że jakieś sprawy są ważne. Jeśli ludzie w to uwierzą, dopiero zaczyna się praca nad programem. Kto jak kto, ale były wicepremier, minister, przewodniczący partii, były szef banku centralnego i profesor powinien to znakomicie wiedzieć. Tylko że nie o to w tym wszystkim chodzi. Leszek Balcerowicz nie przyjmie zaproszenia Jarosława Kaczyńskiego na debatę ekonomistów. Można się było spodziewać, że niektórzy zaproszeni będą się uwiarygodniali na wspak. To znaczy nie będąc entuzjastami obecnej władzy i ministra Jana Vincenta Rostowskiego będą jednak deklarowali lojalność wobec niej odrzucając zaproszenie. Klasyczny przykład pokrętnego myślenia polskich elit. Są za, a nawet przeciw. Są nonkonformistycznymi konformistami. Bo katedry, fundacje, zlecenia itp., czyli nie podoba się, ale żyć trzeba. Po Balcerowiczu przyjdą zapewne następni, bo zawsze ktoś musi przetrzeć szlak, a wtedy można już pełną gębą manifestować niezależność. Od opozycji oczywiście. Bo niezależność od rządzących nie jest potrzebna. To znaczy jest potrzebna, ale nieopłacalna.Leszek Balcerowicz – jak sam stwierdził uzasadniając odmowę - robi to co robi w imię podwyższenia jakości debaty publicznej. Nie bierze udziału w pozornych debatach. To ciekawe, bo jego debata z Janem Vincentem Rostowskim na temat OFE nie tylko nie podwyższyła jakości, ale wręcz ją dramatycznie obniżyła. Pozostało po niej wrażenie lekceważenia prof. Balcerowicza przez mgr. Rostowskiego, bo magister kompletnie nie liczył się z profesorskimi argumentami, skądinąd dość obłymi i liberalnie ogólnikowymi. Dodatkowo w pamięci obserwatorów tamtej debaty pozostały słowa Rostowskiego: „drogi Leszku”, które rzeczywiście bardzo debatę publiczną jakościowo wzbogaciły. A może Leszek Balcerowicz ma złe doświadczenia z udziału w debacie w Belwederze na zaproszenie prezydenta Bronisława Komorowskiego? 11 marca 2011 brał on w czymś takim udział i konia z rzędem temu, kto uzna, że nie zaniżała ona poziomu. Te zdawkowe wypowiedzi na temat reformy OFE kompletnie nic nie wnosiły. Ale wówczas prof. Balcerowicz nie komentował zaniżania poziomu debaty publicznej. Ani przed, ani po niej. Leszek Balcerowicz nie chce zaniżać poziomu debaty, choć kompletnie nie wie jeszcze, jak miałaby ona przebiegać i czemu ma być poświęcona. Co oznacza, że nie jest powiedziane, iż debata będzie na niskim poziomie, choć oczywiście taka być może. Ale przecież nie chodzi o antycypowany poziom, tylko o niewłaściwego zapraszającego. Gdyby był właściwy, antycypowany poziom byłby bez dwóch zdań wysoki. Jako przykład niezaniżania poziomu prof. Balcerowicz podaje kraje Zachodu, gdzie ponoć politycy (tak rządzący, jak opozycyjni) nie przedstawiają żadnych propozycji, za którymi nie szłyby stosowne, precyzyjne wyliczenia. Otóż zdecydowana większość propozycji w starych krajach demokratycznych jest przedstawiana bez wyliczeń i wcale ich to nie dyskredytuje. A jeśli są wyliczenia, to broniące politycznej tezy, czyli uzasadniające wprowadzenie konkretnych rozwiązań. Politycy Zachodu po prostu nie są pod tym względem ani na jotę różni od tych w Polsce. Tak samo się kłócą demagogicznie i mało merytorycznie, bo taka jest istota politycznych sporów. Debaty akademickie prowadzi się na uczelnianych seminariach. Także snobistyczne szczyty politycznych, gospodarczych i medialnych celebrytów w rodzaju Davos czy Krynicy nie zawyżają poziomu debaty publicznej, lecz wręcz przeciwnie. Królują tam banał i ogólniki. Bo nikt nikogo tam nie przekonuje argumentacją, tylko demonstruje, że istnieje i że jest wciąż kimś ważnym. Te imprezy są z definicji targowiskami próżności. A debaty publiczne nigdy nie są przesadnie merytoryczne, bo służą przekonywaniu opinii publicznej, że jakieś sprawy są ważne. Jeśli ludzie w to uwierzą, dopiero zaczyna się praca nad programem. Kto jak kto, ale były wicepremier, minister, przewodniczący partii, były szef banku centralnego i profesor powinien to znakomicie wiedzieć. Tylko że nie o to w tym wszystkim chodzi. Stanisław Janecki

Brytyjska publiczna telewizja za miesiąc podważy raport MAK i raport Millera. 1 mln funtów (ok. 5 milionów złotych), tyle mniej więcej kosztuje eksperyment, który jest w stanie podważyć raporty nadzorowanych przez Putina i Tuska komisji MAK i komisji Millera dotyczące tragedii smoleńskiej. Brytyjska telewizja Chanel 4 zorganizowała i sfilmowała eksperyment pokazujący, co się dzieje z samolotem i pasażerami po uderzeniu w ziemię, z prędkością 140 mph (225 km/h - to prędkość podobna do tej, którą miał spadając, rządowy Tu 154 w Smoleńsku). W tym celu stacja kupiła nieużywany samolot Boeing 727, czyli prototyp Tu-154m. W trakcie eksperymentu Boeing rozbił się, każdy element lotu został zbadany dzięki aparaturze zainstalowanej na pokładzie. Pilot James Slocum, lwyskoczył na spadochornie, na wysokości ok. 800m nad ziemią, a samolot był prowadzony ku zderzeniu z ziemią, zdalnie sterowany z lecącego powyżej samolotu Cesna. Wszystko to, działo się na pustyni Sonoran w Meksyku. W eksperymencie, który miał miejsce pod koniec kwietnia 2012 roku, brali udział naukowcy zajmujący się lotnictwem i badaniem wypadków lotniczych. Bliźniaczy do Tu-154m samolot był wypełniony po brzegi aparaturą i sprzętem badającym wszystkie parametryistotne dla poprawybezpieczeństwa lotów. W samolocie umieszczono także, podłączone do aparatury badawczej - manekiny, by zbadać jak zachowuje się ludzkie ciało w takich katastrofach, jakie obrażania są możliwe i jaka jest śmiertelność. Był to pierwszy taki eksperyment od kilkudziesięciu lat. Dla nas wyniki tego eksperymentu mogą być są ważne, bo Rosjanie tworząc Tu-154 skopiowali konstrukcję włąśnie Boeinga 727. Eksperyment na Boeingu może więc zbliżyć nas do wyjaśniena, co mogło stać się z Tu-154M w Smoleńsku. (Poniżej film z eksperymentu)

http://www.youtube.com/watch?v=RKOYKd7kB2s&feature=related

Channel 4 wyemituje program dopiero za miesiąc, ale już teraz wiadomo, że Boeing 727, w trakcie eksperymentu przełamał się tylko na dwie części, a 78 % osób, czyli ponad dwie trzecie, powinno przeżyć takie zderzenie samolotu z ziemią. Jeśli pamiętamy, jak premier Tusk umorzył Gazpromowi 1.2 miliarda złotych, suma 5 milionw złotych na eksperyment wyjaśniający, czy w Smoleńsku wszyscy musieli zginąć - jest niewielka. Rząd Polski na pewno, na taki eksperyment stać. Tym bardziej, że już wie jak to przeprowadzić. Od biedy może poprosić o pomoc brytyjczyków, a jedną sprawną Cesnę, do sterowania samolotem, który w ramach doświadczenia ma się rozbić, na pewno nasze wojsko lotnicze gdzieś znajdzie. Mamy nawet samolot, który powinniśmy w ramach takiego eksperymentu roztrzaskać o ziemię. To TU154M o numerze bocznym 102. Tak, to tym samolotem premier lata na weekendy do Gdańska. Panie premierze! Wykorzystajmy, zatem, ten samolot, ten drugi tupolew, do eksperymentu, zamiast sprzedawać go Rosjanom! Pan, będzie jeździł do domu ekspresówką, którą minister Nowak zbudował na Euro, a my dowiemy się, co się stało w Smoleńsku? Waro się poświęć. Może naprawdę była tam pancerna brzoza? A może ufo? Warto sprawdzić. Panie premierze?

http://obserwator.com/opinie-ekspertow/czy-panstwo-polskie-zdalo-egzamin---smolensk-w-punktach

http://www.channel4.com/news/plane-deliberately-crash-lands-for-channel-4

http://dsc.discovery.com/tv-shows/curiosity/topics/plane-crash-pictures.htm

http://www.thesun.co.uk/sol/homepage/news/4541807/plane-crash-test-boeing-727-desert.html

http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/centralamericaandthecaribbean/mexico/9236653/Passenger-jet-crashed-for-TV-show.html

http://www.mirror.co.uk/news/uk-news/plane-crash-boeing-727-jet-1327237

Palikot należy do niebezpiecznej sekty religijnej Śpiewak To jest pełne wyznanie wiary w „pieriekowkę dusz „ . Dobrowolne zrzeczenie się swojej autonomii i godności ..przełamać w sobie wszelki sentymentalizm , tradycyjne zasady etyczne , zagłuszyć swoje sumienie , odrzucić uznane poczucie smaku Profesor Stawrowski „Nie wszyscy ateiści jednak tak płytko traktują ten problem, przypomnijmy choćby słowa Leszka Kołakowskiego, swojego czasu chyba najbardziej znanego polskiego ateisty:deszcz bogów sypie się z nieba na pogrzebie jednego Boga, który się przeżył”. On w pewnym momencie rozumiał, że zawsze w coś wierzymy. „Każda ludzka istota -jak pisał filozof Max Scheller -wierzy w Boga albo w bożki”, a tymi bożkami, tymi idolami może być doprawdy wszystko „...(źródło)

Palikot wierzy w „bożki „ Jego wierzenia , klasyfikowane są jako religia polityczna . Socjalistyczna polityczna poprawność Palikota jest bękartem dwóch innych socjalizmów totalitarnych . Socjalizmu niemieckiego Hitlera i socjalizmu rosyjskiego Stalina . Chciałbym tutaj dzięki tekstom profesorów Stawrowskiego i Śpiewaka podkreślić dwie rzeczy charakterystyczne dla skrajnej lewicy do której należy również Ruch Palikota . Jedną jest fanatyzm „religijny „. ideologiczny tego typu formacji . Złożony zespół „wierzeń „ , dogmatów ideologicznych . Drugą równie groźną jest fakt ,że socjalistyczna ideologi apolitycznej poprawności jest narzędziem , bronią psychologiczną Niemiec w celu zdemoralizowania społeczeństw. Historie wysługiwania się przez socjalistów Niemcom pięknie opisał Śpiewak , co przetoczyłem pod spodem Kiedy powstawał Ruch Palikota określiłem go jako lewice niemiecką. Palikot zwalcza budowę elektrowni jądrowych , eksploatacji łupków , pochwala role Niemiec jako hegemona Europy . Kwestionuje , pomimo procesu rozpadu Unii podstawy państwowości polskiej . Jest gorliwym i bezkrytycznym wyznawcom Unii Europejskiej pomimo tego ,że w tej formie uważa się ja za IV Rzeszę .W tym wzgledzie kontynuuje tradycje Komunistycznej Partii Polski . Najlepiej te cechy fanatyzmu religijnego i służebnej roli wobec Niemiec podkreślają teksty Stawrowskiego i Śpiewaka

Profesor Stawrowski „Nie wszyscy ateiści jednak tak płytko traktują ten problem, przypomnijmy choćby słowa Leszka Kołakowskiego, swojego czasu chyba najbardziej znanego polskiego ateisty: „deszcz bogów sypie się z nieba na pogrzebie jednego Boga, który się przeżył”. On w pewnym momencie rozumiał, że zawsze w coś wierzymy. „Każda ludzka istota -jak pisał filozof Max Scheller -wierzy w Boga albo w bożki”, a tymi bożkami, tymi idolami może być doprawdy wszystko „....”„Współcześni ateiści religię uważają za opium dla ludu. Powinni jednak zapytać sami siebie, jaką formę odurzenia stanowi wiara w to, że Boga nie ma - „....”jednak jest zgoła inaczej, bo człowiek jest istotą religijną ze swej natury.Czyli ateiści nie są ateistami? Spytałbym inaczej: czy ich ateizm nie jest przypadkiem także jakąś formą religijności? Marcin Luter powiedział: „To, co najbardziej kochasz, to jest Twój Bóg”. Pewnie każdy z nas ma coś takiego, co jest dla niego najważniejsze, co najbardziej kocha -coś, za co wręcz byłby gotów oddać własne życie. A jeśli to jest dla nas absolutną wartością, czyli w pewnym sensie po prostu bogiem, to okazuje się, że każdy z nas jest w tym sensie człowiekiem religijnym. Warto więc pytać ateistów - każdego z osobna, bo przecież pod tym względem będą się między sobą różnić - za co każdy z nich byłby gotów oddać własne życie?”....”(źródło)

Profesor Śpiewak „Zresztą program KPP był całkowicie sprzeczny z interesami Polski . W imieniu Polaków oddawano Niemcom cały Śląsk , Gdańsk , Pomorze Nadwiślańskie „....”Ale nie tylko polscy komuniści oddawali znaczne połacie swojego państwa sąsiadom .Hasła o oderwaniu Alzacji i Lotaryngii od Francji , Sudetów od Czechosłowacji , okręgu Kłajpedy od Litwy , Tyrolu od Litwy wysuwane były przez partie komunistyczne Francji , Woch, Litwy , Czechosłowacji „...” Zastanawiające jest to ,że partie komunistyczne w Europie robiły ustępstwa niemal wyłącznie na rzecz Niemiec i Rosji, faktycznie wspierając przedwojenny , XIX wieczny podział Europy ... (strona 110 z książki „Żydokomuna) Profesor Śpiewak o mentalności religijnej socjalistów, bolszewików rosyjskich „Najważniejsze jednak w kontekście naszych rozważań są wszelkie te działania , które miały wyrwać członka , czy jeszcze bardziej partyjnego aktywistę z jego dawnego otoczenia oderwać go od dawnych nawyków, sposobów myślenia , wrażliwości , lojalności ,i uczynić niejako nowym człowiekiem. Komunista pojmował siebie nie tylko jako zwolennika nowej idei, nie tylko jako sympatyka ZSRR , wroga kapitalizmu i demokracji. Rzecz nie sprowadzała się do poglądów i racjonalnych argumentów. Przystąpienie do stronnictwa zwolenników rewolucji nie miało wiele wspólnego z po prostu zapisaniem się do jednej z możliwych partii politycznych . Członek miał niejako oddać się partii . Pozbyć się siebie i oddać całym sobą partyjnym nakazom i partyjnej polityce. „....” Trzeba być bezlitosnym dla siebie samego , trzeba przełamać w sobie wszelki sentymentalizm , tradycyjne zasady etyczne , zagłuszyć swoje sumienie , odrzucić uznane poczucie smaku , wymagając od siebie stosowania , wedle partyjnych wskazań , odgórnych zaleceń i stosować je bez szemrania . To jest pełne wyznanie wiary w „pieriekowkę dusz „ . Dobrowolne zrzeczenie się swojej autonomii i godności. Arthur Koestler rzecz ujął dobitnie „Dowiedziałem się ,że lojalność , wierność i uczciwość to jedynei przemijające wyobrażenia burżuazyjne.Każda epoka […] posiada własny kodeks etyczny […] Rewolucja nie dokonuje się metodą gry w tenisa – rewolucja kieruje się zasadą ,że cel uświęca środki , jej przewodnikiem jest materializm dialektyczny .Jej zasadą jest bezlitosna obojętność wobec istoty ludzkiej …...Moralność jest tożsama z interesami wojny klasowej „ ..( strona 132 z książki „Żydokomuna „) Marek Mojsiewicz

„ POskładaj nieboszczyka” horror w wykonaniu Platformy Obywatelskiej Tą makabryczną grę przygotował rodzinom Smoleńskim i Polakom Donald T. , Ewa K. i Tomasz A. z ich koleżką Putinem, w roli gracza występuje Naczelna Prokuratura Wojskowa z obstawą Żandarmerii Wojskowej, która pilnuje, aby na planszy tej cmentarnej gry występował tylko jeden gracz. Platforma kręci ten horror w świetle zniczy cmentarnych, gdyż jedna z zasad tej gry stanowi, iż gra odbywa się tylko nocą i na cmentarzu. Zawodnik czyli NPW ma za zadanie POskładanie w jedną całość 96 Polaków poległych w Smoleńsku. Jak wiadomo człowiek ma 1 głowę 2 ręce, 2 nogi , jedną wątrobę , 1 serce , 2 nerki , 1 woreczek żółciowy , 1 trzustkę , 2 płuca trochę żeber i ok. 30 zębów oraz kilkadziesiąt kości i mnóstwo wnętrzności .Dla utrudnienia gry Rosjanie powkładali do zalutowanych trumien różne części ciała a Ewa Kopacz która to rzekomo przekopała ziemie w Smoleńsku do 1 m dodatkowo utrudniła grę chowając nie wiadomo gdzie resztki ciał , które znalazła przy przekopywaniu tejże ziemi …. To cmentarne lego jest tylko dla osób które ukończyły 18 lat życia i legitymują się przynależnością do Platformy Obywatelskiej. Celem totalnego zagmatwania Tomasz A. zakazał otwierania trumien przed upływem 24 miesięcy .Obecnie NPW penetruje cmentarze w Gdańsku i w Warszawie zatrudniając w swoich szeregach osóbkę z tytułem płofesołskim, która już wydała opinię w sprawie Pyjasa . To cmentarne towarzystwo funduje nam HORROR , który można określić nie inaczej jak BARBARZYŃSTWEM . Przepraszam rodziny poległych w Smoleńsku za te skojarzenia ale to co przygotowała Platforma Obywatelska to szczyt POdłości i nikczemności która do tej pory spotykała nas ze strony Rosjan np. w Katyniu .To okrucieństwo zadawane przez tych nikczemnych ludzi jest wprost nie do opisania .Powiem tylko że najgorszemu wrogowi nie życzyłbym tych przeżyć i tego bólu który przygotowała Platforma anty-obywatelska lecz wam WY NIKCZEMNICY życzę byście doznali takiego końca jaki przygotowaliście 96 Polakom poległym w Smoleńsku , rodzinom i nam, Polakom . KAT

Zarzuty dla właściciela Centrum Inwestycyjno-Oddłużeniowego Zarzuty związane z działalnością parabankową usłyszał we wtorek w Szczecinie Robert O. właściciel Centrum Inwestycyjno-Oddłużeniowego w Stargardzie Szczecińskim - powiedziała rzecznik Prokuratury Okręgowej w Szczecinie Małgorzata Wojciechowicz. Wojciechowicz powiedziała, że zarzuty dotyczą prowadzenia przez Roberta O. działalności bankowej bez posiadania odpowiedniego zezwolenia oraz przedstawienia przez niego nieprawdziwych informacji w Krajowym Rejestrze Sądowym. Wojciechowicz dodała, że obecnie trwają czynności procesowe z udziałem podejrzanego. Robert O. został zatrzymany przez szczecińskie CBŚ w poniedziałek. Za prowadzenie działalności bankowej bez zezwolenia grozi kara więzienia do lat 3 i do 5 mln zł grzywny. Komisja Nadzoru Finansowego złożyła doniesienie na Centrum Inwestycyjno-Oddłużeniowe ze Stargardu Szczecińskiego w ubiegłym roku. Trafiło ono do prokuratury w Stargardzie Szczecińskim, która wszczęła śledztwo w tej sprawie. Przejęła je później szczecińska prokuratura okręgowa. (PAP), res/ as/

Sędzia dyspozycyjny lizus Nie nazywałabym tego prowokacją. To był test. Samuel Pereira i Paweł Miter odsłonili kurtynę. Nagrali sytuację, jak dziennikarz dzwoni do szefa sędziów w Gdańsku, przedstawia się jako asystent ministra i rozstawia sędziego po kątach. Jak w eksperymencie laboratoryjnym. Próba wykazała, że sędzia jest dyspozycyjnym lizusem. I to jest coś bardzo cennego . Do tej pory wszyscy w Polsce wiedzieli (no, może z wyjątkiem Tomasza Lisa, Moniki Olejnik i Justyny Pochanke) że wymiar sprawiedliwości działa na gwizdnięcie władzy. W tym wymiarze sędziowie nie rozstrzygają sprawiedliwie sporów, tylko usłużnie aportują. Jedyne ich zmartwienie i główny stres, jak się zdaje, to zorientowanie się, kto jest naczelnym treserem, którego wskazania są aktualnie obowiązujące. Żeby dobrze wypaść przed właściwą osobą. Ten stres jest wyraźnie wyczuwalny w głosie sędziego Ryszarda Milewskiego z Gdańska.

Od hipotezy do faktów Dzięki Samuelowi Pereirze, Pawłowi Miterowi i „Gazecie Polskiej Codziennie” dysponujemy cennym dokumentem źródłowym, na który będą mogli powołać się śledczy i historycy w przyszłej demokratycznej Polsce. To nie jest relacja z drugiej ręki, wyraz subiektywnych przekonań o dyspozycyjności wymiaru sprawiedliwości czy tekst publicystyczny bazujący na czyichś odczuciach. Dzięki dziennikarzom wyszliśmy ze sfery przypuszczeń, trudno udowadnianych podejrzeń. Przeszliśmy do sfery stwierdzonych faktów. A sprawa dotyczy fundamentu demokracji – niezawisłości i rzetelności sądownictwa. Słowa sędziego Milewskiego, gotowego na skinięcie do zwołania posiedzenia i zaangażowania „odpowiednich” sędziów, deklaracja, że „możemy opóźniać, możemy przyspieszać – nie ma problemu” , skierowana do – jak mu się zdawało – asystenta ministra, wpisują się na stałe w obraz „wypasu niesprawiedliwości” post-PRL. To jest obiektywnie stwierdzone – mamy dokument pokazujący stronniczość i dyspozycyjność wymiaru sprawiedliwości, jego niesuwerenność i grę w jednej drużynie z władzą wykonawczą bez względu na interes społeczeństwa i wbrew podstawowej, konstytucyjnej roli, którą sąd powinien pełnić w demokracji.

Patologia znana powszechnie Każdy przeciętnie inteligentny człowiek dostrzega rozmiar patologii „wymiaru sprawiedliwości” w Polsce. Wystarczy popatrzeć na najgłośniejsze sprawy z ostatnich dni. Gwarantowana państwowo rękami prokuratorów i sędziów bezkarność w systemowej i długotrwałej grabieży obywateli pod szyldem Amber Gold. Wyrok uniewinniający dla bossów mafii pruszkowskiej za rabowanie, mordowanie i zorganizowaną kradzież na wielką skalę. Wyrok skazujący dla studenta prowadzącego żartobliwą stronę internetową krytykującą prezydenta Komorowskiego. Działania prokuratury i bezkarność władz w kwestii smoleńskiej. Wyroki polityczne kneblujące wolność słowa w Polsce (sławne już skazanie poety Jarosława Marka Rymkiewicza) i skazujące obywateli za powiedzenie prawdy (skandaliczny wyrok dla Krzysztofa Wyszkowskiego, który zgodnie z dokumentami historycznymi nie mógł zaprzeczyć, że Lech Wałęsa był zarejestrowany, jako donosiciel SB). 20 września 2012 r. o godz. 9 we Wrocławiu rozpoczyna się kolejna tura procesu wytoczonego Grzegorzowi Braunowi, który pięć lat temu podczas demonstracji przyglądał się działaniom policji, co skończyło się rzuceniem go na ziemię, wykręceniem rąk i wybiciem kciuków. Grzegorz Braun skierował sprawę do sądu przeciwko policjantowi, ale sąd umorzył sprawę. W następstwie tego wydarzenia z kolei policjant wystąpił do sądu (jakby dla ironii oskarżając Grzegorza Brauna o wybicie kciuków). Tutaj już sąd nie umorzył sprawy, która ciągnie się od pięciu lat, co sprawia wrażenie celowego dręczenia niepokornego reżysera. Charakterystyczne, że na pierwszym procesie obecna była pani Ania Walentynowicz, jak zawsze wrażliwa na niesprawiedliwość. Dziś uczestniczymy w ekshumacji jej grobu, stając w walce z opresją systemu niesprawiedliwości.

Łatanie matriksu Wracając do groźnej dyspozycyjności sędziego Milewskiego. Mamy dowód czarno na białym. Ponieważ nie da się tego przemilczeć, zaczyna się wielkie przedstawienie. Matrix się rozszczelnił, politycy Platformy Obywatelskiej i funkcjonariusze reżimowych mediów mają ręce pełne roboty. Dziwią się, oburzają, komentują. I wbrew wszelkim okolicznościom wszyscy udają, że to fakt jednostkowy. Teksty informacyjne są redagowane tak, żeby w miarę możliwości nie za często wymawiać tytuł „Gazety Polskiej Codziennie”. Szerokie komentowanie („trawienie”) faktu odbywa się bez udziału dziennikarzy. Redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz zostaje raz zaproszony do Polsatu. Samuel Pereira – raz do Superstacji. To cała statystyka wobec wydarzenia, którym przez kilka dni żyją największe media. No i oczywiście pojawia się odpowiednia narracja. W tonie komentarzy możemy wychwycić, że to dziennikarz jest tu podejrzany. Obok dyspozycyjności sędziego sama prowokacja staje się głównym tematem. Do jakiego absurdu można się posunąć w zaprzeczaniu faktom czy w zamykaniu oczu na rzeczywistość – pokazują najjaśniejsi publicyści III RP. Niektórzy próbują udowodnić, że… nagranie jest najlepszym dowodem czystości intencji Donalda Tuska, ponieważ w nagraniu nie słychać ani Tuska, ani Tomasza Arabskiego, ani nawet Pawła Grasia. A zatem PO nie manipuluje wymiarem sprawiedliwości.

Musimy być solidarni Próbuje się odwrócić uwagę od tego, co stanowi meritum sprawy – czyli od dyspozycyjności sędziego wobec asystenta ministra. Ta dyspozycyjność i oczywistość tej dyspozycyjności, nie wynika przecież z czystej miłości i emocjonalnego stosunku Milewskiego do premiera Tuska. Sam sędzia Milewski po całej aferze na chłodno i z dystansem nie widzi w swoim postępowaniu niczego niestosownego i bezczelnie kieruje sprawę do prokuratury. I jak znam życie, to jeszcze wszystko może się zdarzyć. Oby reżimowa matnia nie doprowadziła dziennikarzy przed oblicze sędziego Milewskiego lub jego kolegów, bo to mogłoby się źle skończyć. Istnieje obawa ataku ABW na Pawła Mitera. Dlatego tak ważne jest, żebyśmy solidarnie brali w obronę tych, którzy ujawniają patologię władzy. Musimy się bronić przed reżimem. Chyba że chcemy tkwić w świecie, w którym standardy zachowania wyznacza sędzia Milewski, idealny produkt systemu III RP pod patronatem Donalda T. Ewa Stankiewicz

Tajemnice gdańskiej prokuratury:Schowane dokumenty i miesiące blokady śledztwa. Przeniosą je gdzie indziej?

- Gdy w sprawie występuje tak dużo błędów, to dla dobra postępowania i prokuratury powinno się je przenieść do innej jednostki – mówi tvn24.pl prokurator Edward Zalewski, szef Krajowej Rady Prokuratury. Przed nią stanie dziś szefowa gdańskiej rejonówki i szef trójmiejskich prokuratorów Dariusz Różycki. Powód? Prawie rok śledztwo w sprawie Amber Gold stało w miejscu. Ten okres byłby krótszy, gdyby w gdańskiej Prokuraturze Okręgowej ktoś nie schował polecenia natychmiastowego prowadzenia tej sprawy.

Czy szef prokuratury wiedział o zawieszonym śledztwie Amber Gold? sku–Wrzeszczu. Aby tak się stało, pozytywną opinię musi wyrazić Krajowa Rada Prokuratury. Rada ma prawo zbadać wszystkie wątki sprawy. Odwołają szefową gdańskiej prokuratury? Dziś decyzja Krajowa Rada... Majstrowicz kierowała prokuraturą we Wrzeszczu od początku 2011 roku. Zgodziła się na - jak się później okazało - bezpodstawne zawieszenie śledztwa w sprawie Amber Gold. W ten sposób opóźniono śledztwo o 11 miesięcy. Marcin P. przez ten czas mógł bezkarnie oszukiwać ludzi i rozkręcać swój lotniczy biznes – OLT Express. KRP chce się dowiedzieć m.in. czy prokuratorka informowała o zawieszeniu śledztwa swojego przełożonego – prokuratora Różyckiego, który kieruje Prokuraturą Okręgową w Gdańsku i nadzoruje prokuratury rejonowe. O tym jest głośno w środowisku trójmiejskich prokuratorów. - Majstrowicz w rozmowach z innymi prokuratorami, twierdziła, że rozmawiała z Różyckim. Powiedziała mu o całej sprawie. Szef prokuratury okręgowej powinien zareagować, skontrolować sprawę i zabrać – tłumaczy jeden z oskarżycieli. O tej sprawie mówiło nam nieoficjalnie kilku prokuratorów. Informacja o tej rozmowie dotarła też do Prokuratury Generalnej.

- Rada będzie wyjaśniać wszystkie okoliczności. Czekamy na to, co we wtorek powie szefowa prokuratury we Wrzeszczu - mówi prokurator Edward Zalewski, szef Rady. Liczy także, że sprawę wytłumaczy Różycki. - Prokurator także został na dzisiaj zaproszony – mówi szef KRP. Z prokuratorką nie udało nam się skontaktować. Do poniedziałku była na urlopie.

Polecenie schowane w szufladzie PiS złożył wniosek o odtajnienie notatki ABW ws. Amber GoldJak ustaliliśmy, w sprawie pojawiają się też inne wątpliwości. Okazuje się, że w prokuraturze Różyckiego trzy miesiące przeleżało się polecenie podjęcia zawieszonego śledztwa. Jak do tego doszło? Pod koniec listopada 2011 roku do Prokuratora Generalnego napisała Komisja Nadzoru Finansowego (składał zawiadomienie w sprawie Amber Gold) zaniepokojona tym, że śledztwo zamiast się toczyć jest zawieszone. Polecenie zbadania tej sprawy w grudniu otrzymał jeden z oskarżycieli w gdańskiej Prokuraturze Okręgowej. Stwierdził, że śledztwo jest bezpodstawnie zawieszone i napisał polecenie jego natychmiastowego dalszego prowadzenia. O takim stanowisku zostali poinformowani prokuratorzy stojący wyżej w hierarchi, w tym Prokuratura Generalna.Ale to polecenie nie trafiło do prokuratury we Wrzeszczu. Dopiero po trzech miesiącach, w kwietniu 2012 roku odkryto, że ten dokument jest schowany w jednej z prokuratorskich szuflad w Prokuraturze Okręgowej. Po jego odkryciu polecenie zostało przekazane do Wrzeszcza, a śledztwo w sprawie Amber Gold ruszyło z miejsca. Zgodnie z podziałem kompetencji w prokuraturze odpowiedzialność za ukrycie polecenia może ponosić aż czworo prokuratorów: Różycki, jako szef Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, jego zastępca, naczelniczka wydziału nadzoru i prokurator, który przygotował polecenie. KRP ma zapytać dzisiaj Różyckiego także o tę sprawę. Jako szef prokuratury okręgowej odpowiada za pracę jej wydziałów, szczególnie za te, które kontrolują pracę prokuratur rejonowych. Z jego kompetencji wynika, że powinien interesować się szczególnie tymi śledztwami, w których strony skarżą się na decyzje prokuratury do sądu. Tak było w sprawie Amber Gold, w której Komisja Nadzoru Finansowego dwukrotnie odwoływała się do sądu od decyzji prokuratury we Wrzeszczu (od odmowy wszczęcia i umorzeniu sprawy).

Nie chcą przenieść śledztwa Śledztwo w sprawie parabanku i przeciwko Marcinowi P. jest obecnie prowadzone właśnie w Prokuraturze Okręgowej. Zdaniem prokuratora generalnego nie ma podstaw, by to zmieniać. - Aktualnie nie ma żadnych przesłanek uzasadniających przekazanie tejże sprawy – odpowiada Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratora Generalnego. Inne zdanie ma szef KRP. - Odebranie śledztwa jest zawsze trudną decyzją. Jednak gdy w sprawie występuje tak dużo błędów, to dla dobra postępowania i prokuratury powinno się je przenieść do innej jednostki – mówi tvn24.pl prokurator Zalewski. O wyjaśnienie wszystkich wątpliwości poprosiliśmy prokuratora Różyckiego. Uchylił się od odpowiedzi zasłaniając się trwającym postępowaniem wyjaśniającym. - Dopóki trwa postępowanie rzecznika dyscyplinarnego prokurator okręgowy nie może się odnieść do sprawy – odpowiedziała w jego imieniu Grażyna Wawryniuk, rzecznik gdańskiej Prokuratury Okręgowej.

Winnych wyrzucą z prokuratury? Sprawą zajmuje się też rzecznik dyscyplinarny. Ten "prokurator na prokuratorów" rozpoczął swoje postępowanie na polecenie Prokuratora Generalnego. Ma sprawdzić, kto jest odpowiedzialny za bezpodstawne zawieszenie śledztwa w sprawie Amber Gold i za ukrycie dokumentów w gdańskiej Prokuraturze Okręgowej. Jeżeli znajdzie winnych to staną oni przed sądem dyscyplinarnym. Najwyższą karą jest wydalenie ze służby prokuratorskiej.

KALENDARIUM

21 grudnia 2009 roku do Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa wpływa zawiadomienie Komisji Nadzoru Finansowego w sprawie Amber Gold.

28 grudnia 2009 roku to zawiadomienie zostaje przeniesione do Prokuratury Rejonowej w Gdańsku-Wrzeszczu.

22 stycznia 2010 roku prokuratorka z Gdańska-Wrzeszcza odmawia prowadzenia śledztwa.

15 kwietnia 2010 roku gdański sąd rozpatruje zażalenie KNF i każe prowadzić śledztwo.

18 sierpnia 2010 roku prokuratorka z Wrzeszcza umarza śledztwo.

16 grudnia 2010 roku sąd rozpatruje zażalenie na umorzenie KNF i każe dalej prowadzić śledztwo.

31 maja 2011 prokuratorka zawiesza śledztwo. Powód? Biegły referent musi czekać na wszystkie dokumenty z Amber Gold by przygotować opinię, ale ma zrobić to tak, by nie przeszkadzać firmie. Dopóki nie przygotuje opinii, nie ma powodu by prowadzić śledztwo.28 listopada 2011 roku do Prokuratury Generalnej wpływa pismo KNF z prośbą o reakcję na zawieszenie sprawy Amber Gold.

7 grudnia 2011 roku pismo KNF zostaje przekazane do Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku (nadzoruje pracę prokuratur okręgowych) z poleceniem podjęcia działań. Ta przekazuje dokument do Prokuratury Okręgowej. Tam powody zawieszanie śledzwa w sprawie Amber Gold bada prokurator z III Wydziału Nadzoru Nad Postępowaniem Przygotowawczym. Marzanna Majstrowicz, szefowa Prokuratury Rejonowej w Gdańsku-Wrzeszczu tłumaczy, że wszystko jest w porządku i nie ma powodu by "odwieszać" śledztwo. Inne zdanie ma Dariusz Różycki, szef Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Swoich przełożonych z Prokuratury Apelacyjnej informuje, że oczekiwanie aż biegły przygotuje opinię nie jest jednym z powodów zawieszenia śledztwa, na które pozwala Kodeks Postępowania Karnego. Jednak Różycki nie przekazuje takiego stanowiska do prokuratury w Gdańsku-Wrzeszczu.

5 stycznia 2012 roku naczelniczka wydziału nadzoru Prokuratury Okręgowej w Gdańsku przekazuje do Prokuratury Apelacyjnej kopię odpowiedzi dla KNF, w której stwierdza, że śledztwo nie powinno być zawieszone. Ale taka sama informacja i polecenie natychmiastowego podjęcia śledztwa nie zostają wysłane do Prokuratury Rejonowej w Gdańsku-Wrzeszczu. O tej sytuacji mówił w Sejmie Prokurator Generalny: - Prokurator z Wydziału Nadzoru Prokuratury Okręgowej w Gdańsku przez okres prawie 3 miesięcy po zbadaniu sprawy zaniechał przesłania stosownego polecenia podjęcia zawieszonego postępowania, przyczyniając się do dalszej jego zwłoki - mówił Andrzej Seremet 30 sierpnia

Dopiero 2 kwietnia 2012 pismo z Prokuratury Okręgowej wpływa do prokuratury z Wrzeszcza.

4 kwietnia, po 11 miesiącach zawieszenia śledztwa prokuratorka z Wrzeszcza wydaje decyzję o jego podjęciu.

29 czerwca 2012 sprawę Amber Gold przejmuje Prokuratura Okręgowa w Gdańsku.

Maciej Duda

W czyim imieniu forsuje Pan te propozycje, ministrze Sikorski? Sikorski konsekwentnie promuje Niemcy na przywódcę Europy, tym bardziej gorliwie, im częściej przypominają mu zupełnie niedawne wypowiedzi o dominacji niemieckiej w Europie jak ta o Gazociągu Północnym, że to „gazociąg Ribbentrop- Mołotow”.

1. Wczoraj sesją w Warszawie zakończyła swoje kilkumiesięczne prace, Grupa Refleksyjna ds. przyszłości Unii Europejskiej, w skład, której wchodzili ministrowie spraw zagranicznych wszystkich krajów członkowskich. Przed opublikowaniem raportu z prac tej grupy w prasie zagranicznej (między innymi w International Herald Tribune, New York Times), ukazały się artykuły sygnowane przez przez ministrów spraw zagranicznych Niemiec i Polski Guido Westerwelle i Radosława Sikorskiego, omawiające główne ustalenia tego raportu. Myślą przewodnią wszystkich tych propozycji jest słynne już zawołanie euroentuzjastów „na kryzys ,więcej Europy”, bez zastanawiania się jakie będą tego ekonomiczne i społeczne skutki dla poszczególnych państw narodowych, a także jak przyjmą je społeczeństwa tych krajów.

2. W sferze ekonomicznej, ministrowie proponują większe kompetencje na poziomie unijnym do kontrolowania budżetów narodowych (w tę stronę idzie przyjęty przecież unijny pakt fiskalny), a także wiążącą współpracę gospodarczą pomiędzy krajami członkowskimi w dziedzinach kluczowych dla wzrostu i konkurencyjności. W sferze finansów, kluczem do sukcesu, ma być stworzenie skutecznego nadzoru nad bankami (w tę stronę idzie z kolei unia bankowa i tworzenie unijnego nadzoru bankowego), a Europejski Mechanizm Finansowy (EMS) miałby przekształcić się w Europejski Fundusz Walutowy.

3. Obydwaj Panowie ministrowie oczywiście zdają sobie sprawę, że na to hasło „więcej Europy”, coraz bardziej nerwowo zaczynają reagować mieszkańcy poszczególnych krajów członkowskich i dlatego proponują tzw. pakiet demokratyczny. Są tam między innymi propozycje zwiększenia kompetencji Parlamentu Europejskiego, powołanie wspólnych komitetów tego parlamentu z przedstawicielami parlamentów narodowych, a także bezpośrednie wybory szefa Komisji Europejskiej przeprowadzone w całej UE. Oczywiście obydwaj Panowie nie przewidują, aby w warunkach obecnego „deficytu demokracji” w UE, te głębokie zmiany, przesuwające kompetencje z państw narodowych do Brukseli, trzeba było przegłosować w poszczególnych krajach członkowskich w ogólnokrajowych referendach.

4. Przypomnijmy tylko że jesienią poprzedniego roku minister Sikorski już oddawał władzę w UE nie tyle Brukseli co Berlinowi. Na Forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej w Berlinie, zaprezentował koncepcję federacyjnej Unii Europejskiej, a więc związku państw o mocno ograniczonej suwerenności z silnym politycznym centrum, które przecież tylko przejściowo miało mieścić się w Brukseli, a nieuchronnie musi się przenieść do Berlina. Wiemy także z konferencji prasowej samego ministra, że jego wystąpienie było konsultowane zarówno z Premierem Tuskiem (i to nie jest zaskoczeniem jak się obserwowało jego zachowania „na odcinku niemieckim”) ale także z Kancelarią Prezydenta Komorowskiego, bo Prezydent miał tylko zastrzeżenia do miejsca wystąpienia Sikorskiego a nie jego zawartości.

Same Niemcy zapewne z taką koncepcją przynajmniej na razie, wyjść by nie chciały. Ciągle jeszcze mitygują się jak ktoś je wskazuje, jako politycznego lidera Europy. Duet Tusk - Sikorski zdecydował się być adwokatem ich kompletnej dominacji w Europie chyba z nadzieją, że o takich sprzymierzeńcach przy dzieleniu unijnych stanowisk w przyszłości nie zapomną. Nie sądzę, bowiem, żeby ta propozycja złożona Niemcom, miała na celu długofalową pomyślność naszego kraju.

5. Niestety podobne tezy zostały powtórzone w artykułach Westerwelle i Sikorskiego, które ukazały się w ostatnich dniach w zagranicznej prasie.Sikorski konsekwentnie promuje Niemcy na przywódcę Europy, tym bardziej gorliwie, im częściej przypominają mu zupełnie niedawne wypowiedzi o dominacji niemieckiej w Europie jak ta o Gazociągu Północnym, że to „gazociąg Ribbentrop- Mołotow”. Ta promocja jest tak natrętna, że najwyższy już czas zapytać ministra spraw zagranicznych naszego kraju, w czyim imieniu forsuje Pan te propozycje ministrze Sikorski? Kuźmiuk

Rosjanie zamienili ciała To nie ciało Anny Walentynowicz leżało w rodzinnym grobowcu na gdańskim cmentarzu. Sekcja zwłok potwierdziła, że Rosjanie pomylili ciała ofiar katastrofy smoleńskiej. Nie wiadomo jeszcze, czy ciało wydobyte z grobu na warszawskich Powązkach jest ciałem Anny Walentynowicz. Rodzina legendarnej działaczki „Solidarności” czeka na wyniki tej drugiej sekcji zwłok. Prokuratura wojskowa ujawniła, że Rosjanie mogli pomylić, co najmniej 4 ciała, i tyle ekshumacji śledczy chcą jeszcze przeprowadzić. Pomimo, że pewnie wielu podzielało wątpliwości rodziny, która od wielu miesięcy czekała na ujawnienie prawdy, i mimo, że gdzieś w skrytości ducha wielu przeczuwało najgorszy scenariusz, to jednak kiedy przychodzi właśnie taka informacja, trudno jest opanować emocje. To nie powinno się dziać naprawdę. To nie może być prawdą. Bo jeśli jest to prawda, to logicznie rzecz biorąc, prawdopodobny może być też taki scenariusz, że wśród ekshumowanych ciał nie ma tych, których rodziny szukają. I co wtedy? To jest skandal na miarę katyńskiego matactwa, które Sowieci uprawiali po zakończeniu II wojny światowej. A ci, którzy z polskiej strony nadzorowali i firmowali te matactwa swoimi gębami, podpisami i łatwowiernością (czytaj: pełnym zaufaniem do strony rosyjskiej) muszą stanąć przed sądem! Teraz albo w przyszłości. Takich rzeczy należało się po państwie rosyjskim spodziewać. Tak jak całego kłamstwa smoleńskiego. A Ewa Kopacz, która była wtedy ministrem zdrowia zapewniała rodziny i Polaków, że identyfikacje są robione bardzo starannie. Nikt z rządu i prokuratury nie zaprzeczył. Potem polski rząd zabronił w Polsce otworzyć trumny.

Dowód na kłamstwo Ewy Kopacz

http://wyborcza.pl/1,105743,8295149,Znajdz_mi_go_.html

Minister zdrowia Ewa Kopacz Jeśli rodzina powiedziała, że na prawej ręce jej bliskiego znajdowało się znamię czy blizna, to najpierw pokazywano tę rękę. Jeśli nad wargą był pieprzyk, pokazywano ten fragment twarzy. Widziałam, z jaką delikatnością i starannością obchodzono się z rodzinami. By im oszczędzić drastycznych widoków. Rosyjscy medycy sądowi zachowywali się po prostu nadzwyczajnie - mówi Ewa Kopacz

Teresa Torańska: Ile zostało zrobionych próbek DNA? Setki, tysiące? Ewa Kopacz: - Dużo, bardzo dużo.

Bo każdą część...?- Każdą.

Czy w Polsce mielibyśmy warunki, żeby te wszystkie badania przeprowadzić?- Musielibyśmy to robić w kilku ośrodkach. Na pewno nie bylibyśmy w stanie tego zrobić w jednym miejscu.

Rodziny musiałyby jeździć po całej Polsce? - Przede wszystkim czekać. W Moskwie wszystkie ciała zostały przewiezione w jedno miejsce, gdzie nie brakowało ani chłodni, ani stołów prosektoryjnych do przeprowadzania sekcji. I mimo to identyfikacja ostatnich 21 ciał zajęła prawie dwa tygodnie. U nas trwałoby to znacznie dłużej.

Bo w Moskwie można je było wszystkie rozłożyć na stołach i składać?- Nie chcę i nie mogę wchodzić w szczegóły. Ale jak słyszę różne głosy, myślę: Boże, ci ludzie nie rozumieją w ogóle, czym jest katastrofa samolotowa.

http://wyborcza.pl/1,105743,8295149,Znajdz_mi_go_.html#ixzz26vrnBlS5

Rynkowy ład w wojennym Iraku Ludzie potrafią sami zatroszczyć się o zaspokojenie swoich potrzeb. Relacja Amerykanina z Iraku pokazuje, że leseferyzm nie tylko jest możliwy, lecz również efektywny i to w tak istotnych kwestiach, jak usługi komunalne, pieniądz czy usługi obronne. W trakcie mojej służby w Iraku nauczyłem się wiele o ekonomii, chociaż wtedy jeszcze tego nie rozumiałem. Nie byłem jeszcze zaznajomiony ze szkołą austriacką czy rothbardowskim spojrzeniem na leseferystyczny kapitalizm. Patrząc w przeszłość, mogę jednak dosyć wyraźnie dostrzec, iż w wielu ważnych obszarach systemy woluntarystyczne nie tylko istniały w tym kraju, ale działały bardzo dobrze. Moim pierwszym przydziałem był Bagdad, starożytne mezopotamskie miasto ulokowane nad rzekami Tygrys i Eufrat. To tam odkryłem, jak — nawet w najbardziej gwałtownych i niestabilnych czasach — rynki mogą przystosować się do potrzeb konsumentów i pokojowo zapewniać ludzkości podstawowe usługi. Ten artykuł skupi się na produkcji dóbr gospodarczych, a nie na samej wojnie. Ważne jednak, by zauważyć, że rozwiązania wolnorynkowe, o których będziemy mówić, kwitły pomimo tego, że kraj dewastowały sankcje i wojna totalna. Wojna prowadzona przez USA nie tylko zniszczyła fizyczne środki, za pomocą, których można było dostarczać takie usługi, ale również instytucje, które je produkowały, co dodatkowo utrudniało przywrócenie tych usług.

Usługi komunalne W Stanach Zjednoczonych praktycznie wszystkie usługi komunalne są dostarczane przez rząd. Mogą być bezpośrednio kontrolowane przez władze lokalne albo po prostu do tego stopnia poddane regulacjom, że są tworami tych organizacji; istnieje względnie mało przypadków, w których dostarczanie tych usług przez rynek może odbywać się bez przeszkód. Natomiast Bagdad nie był tak ściśle uregulowany. Jako stolica jest siedzibą wszystkich głównych urzędów i dzięki temu ma priorytet przy dostarczaniu energii elektrycznej; było tak przed i po inwazji. Jednak po dekadzie brutalnych sankcji, po których nastąpiła pozbawiona skrupułów kampania bombowa „szoku i przerażenia”, upaństwowiona infrastruktura była całkowicie niezdolna do zaspokojenia potrzeb. Rozwiązanie przyjęte prze Irakijczyków było wspaniałe.Wykorzystując korzyści skali, mieszkańcy używali swoich zasobów albo do zakupu dużego generatora, albo zawierali umowę z kimś, kto już go posiadał. Później zatrudniano mechanika, który miał utrzymywać generator, strzegąc go przed złodziejami i sprawdzając, czy odpowiednio dostarcza się paliwo. Im więcej klientów w sąsiedztwie, tym mniejsze opłaty dla konsumentów i większe zyski właścicieli.Wadą tego systemu było to, że paliwo było dostarczane przez centralnie planowaną agencję rządową. Jak można było się spodziewać, często zdarzały się braki w zaopatrzeniu, co oznaczało przerwy w dostawie prądu. Jeśli paliwo uwolniono by od nakazów politycznych i biurokracji, bez wątpienia pojawiłoby się równie innowacyjne i pokojowe rozwiązanie tego problemu.

Pieniądze Innym ogniskiem wolności, którym cieszy się wielu Irakijczyków, jest waluta rynkowa. Po upadku irackiego rządu bank centralny przestał emitować dinara w postaci banknotów. W tym czasie Tymczasowa Władza Koalicyjna (CPA ― Coalition Provisional Authority), która była tymczasowym rządem wprowadzonym przez USA, zaczęła na dużą skalę wprowadzać do obiegu amerykańskie dolary. Znaczne ilości dolarów wprowadzonych przez CPA w połączeniu z szeroko rozpowszechnionym używaniem dolarów przez setki tysięcy żołnierzy szybko zwiększyły podaż tej waluty. Chociaż wielu ludzi myślało, że efektem będzie porzucenie dinara, w rzeczywistości stało się coś przeciwnego. B. K. Marcus zauważył, że dinar w rzeczywistości zyskał na wartości i w wielu przypadkach był preferowaną walutą kraju. Podstawową przyczyną wydaje się to, że wartość dinara pozostawała w miarę stabilna, ponieważ jego podaż była bardziej stała. Istniały również inne waluty, z których niektóre były oparte na przymusie, a inne pojawiły się na rynku.W innym sprawozdaniu na temat rynku w Iraku Edward Gonzales opisuje, w jaki sposób w zachodnim rejonie kraju owce i butelki wody służyły, jako pieniądze. Wartość tych rzeczy zmieniała się w zależności od pory roku i względnej ilości każdej z nich. Chociaż nigdy nie zaobserwowałem, by w handlu, jako pieniądza używano zwierząt lub innych towarów, to widziałem, że w wymianach stosowano nie tylko dinary i dolary. Moim drugi przydziałem była prowincja Babilon, na południe od Bagdadu, gdzie dosyć powszechny był irański rial. Było tak zwłaszcza w miastach szyickich i ich okolicach, jak zresztą można było się spodziewać. Nie znałem kursu wymiany między walutami, ale wszystkie były używane w handlu. Nie było niczym niezwykłym, gdy człowiek miał w portfelu dwie lub więcej walut różnych krajów, a nawet wszystkie trzy na raz.

Usługi obronne Być może najbardziej długotrwałym i najbardziej zinstytucjonalizowanym monopolem jest obrona. Zwolennicy ograniczonego rządu stwierdzą szybko, że większość usług powinna być dostarczana przez wolny rynek. Daje to firmom motywację do konkurowania o udział w rynku, co podnosi, jakość i obniża ceny. Jedyna usługa, którą musi zapewniać państwo, to według wszystkich od socjalistów po minarchistów obrona osób i ich własności. Nawet wielu ludzi twardo wierzących w wolną przedsiębiorczość uzna, że obrona jest kompetencją rządu. Mówiąc tak, pośrednio wyrażają pogląd, że te same prawa ekonomiczne, które rządzą wywozem śmieci, tracą swoją moc, gdy zastosować je do obrony własności. To z pewnością nie ma sensu w teorii i nie jest również prawdziwe w odniesieniu do irackiego rynku. Na większości obszaru kraju istniało wiele szczebli policji i wojska, a stan wojenny stał się normą. Pomimo (lub być może z powodu) nasycenia rynku obronności przez monopolistów rządowych, usługi prywatne były cennym towarem. Około 2005 r. w Bagdadzie przebywało 170 000 żołnierzy amerykańskich walczących z różnymi siłami partyzanckimi. Poza tym rządowa policja nigdy nie miała skrupułów i korupcja była na porządku dziennym. Prywatna ochrona szybko stała się zyskownym zajęciem. Obrońcy wolnego społeczeństwa często sugerują, że obrona mogłaby być teoretycznie indywidualnym przedsięwzięciem. Jak długo jednostki mogą posiadać własność — według ich argumentacji — tak długo będą zdolne, aby uzbroić się dla własnej ochrony. Mniej więcej tak wyglądało to w Iraku. Dla obrony osobistej każdemu dorosłemu mężczyźnie wolno było posiadać jeden karabin AK-47, a posiadanie broni palnej było niemal powszechne (pozwolenie rozszerzono później na strzelby wykorzystywane do polowań). Jako dodatkową ochronę w wielu okolicach zatrudniano nocnych strażników. Byli to zazwyczaj ludzie w średnim wieku, których sąsiedzi najmowali do patrolowania ulic i obrony przed złodziejami. Ich nastoletni synowie często byli pomocnikami. Niektórzy znaleźli zatrudnienie na placach handlowych, wynajęci przez przedsiębiorców do ochrony ich interesów. Inni mieli posterunki na rogach ulic z rezydencjami, pilnując w nocy domów swoich klientów. Byli to ludzie cieszący się zaufaniem w swoich społecznościach, którzy znaleźli sposób zarabiania na życie w zdewastowanej gospodarce, który polegał na dostarczaniu ludziom wysoce cenionej usługi. W ochranianiu osiedli byli tak dobrzy jak my lub nawet lepsi. Doceniając to, wyposażyliśmy ich w lampy świecące w podczerwieni, które wskazywały, że są przyjaciółmi i chroniły ich przed ogniem z naszych helikopterów i innych jednostek przemierzających dany obszar w nocy.

Wniosek W każdym z opisanych przypadków, w których zwolennicy państwa przekonują, że rząd jest niezbędną instytucją, jednostki znalazły dobrowolne, pokojowe rozwiązania dla swoich problemów. Pomimo porażek zarówno irackiego, jak i amerykańskiego rządu w świadczeniu niezbędnych usług, takich jak odpowiednia ilość energii elektrycznej i obrona własności, rozwiązania prywatne pojawiały się tam, gdzie panowała przemoc i nieład. Również pieniądz nie był czymś, co musiało być narzucane przez rząd, by umożliwić handel. Nieograniczany przez państwo rynek zapewnił walutę, za pomocą której ludzie mogli dokonywać wymian.

Joel Poindexter Tłumaczenie: Paweł Kot

Robert Gwiazdowski: Ustawa opracowana według projektu ministra przemysłu Mieczysława Wilczka dawała najwięcej wolności gospodarczej Polska spadła z 42 na 48 miejsce w tegorocznej edycji Raportu Wolności Gospodarczej Świata; uzyskała 7,31 pkt na 10 możliwych. Najwyżej ze sklasyfikowanych 144 państw uplasowały się Hongkong i Singapur, najniżej państwa Afryki środkowej i Wenezuela. Ogólny indeks jest średnią arytmetyczną wyciąganą z 42 zmiennych, które grupowane są w pięć dużych segmentów. Polska otrzymała za nienastępującą punktację. Za tzw. rozmiar rządu - 6,35 pkt, państwo prawa - 6,33 (np. wymiar sprawiedliwości), dobry pieniądz - 9,39 (np. poziom inflacji i jej zróżnicowanie), swoboda wymiany międzynarodowej - 7,27, regulacja działalności firm, rynku pracy i rynku kredytowego - 7,20 pkt. W tegorocznym rankingu pierwsze miejsce utrzymał Hongkong (8,90 pkt), tuż za nim Singapur (8,69), Nowa Zelandia (8,36) i Szwajcaria (8,24). Do pierwszej dziesiątki dołączyła także Finlandia (7,88). USA zajęły dopiero 18. miejsce, po kolejnym spadku. Z największych gospodarek europejskich Niemcy zajęły 31. pozycję, Francja - 47., Włochy - 83., a Rosja - 95. Na końcu indeksu uplasowały się państwa środkowoafrykańskie oraz Wenezuela. Prezydent Centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski, komentując raport, podkreślił, że widać po nim, że "wolność (gospodarcza - PAP) nigdy nie jest dana raz na zawsze".

"Coś, co wydawało się niemożliwe, np. w przypadku USA, staje się możliwe. I to jest bardzo złe" - dodał. Powiedział, że Raport Wolności Gospodarczej Świata jest ważny z dwóch powodów - ideologicznego i praktycznego.

"Stara Europa miała ambitny plan Strategii Lizbońskiej, plan dogonienia USA; gdyby był on realizowany, to z całą pewnością sytuacja nie byłaby taka jaka jest dzisiaj. Zapomnieliśmy o wolności gospodarczej, która była domeną pierwszej Strategii Lizbońskiej, a skoncentrowaliśmy się na zwiększającym się obszarze rządu (...). Efekt będzie taki, że Europa będzie przegrywała tę rywalizację z innymi krajami coraz bardziej" - powiedział Gwiazdowski. Sadowski podkreślił, że w Polsce podstawowym problemem jest niewydolny, czy też źle funkcjonujący wymiar sprawiedliwości. "Niestety, wymiar sprawiedliwości jest dzisiaj największą przeszkodą w zakresie rozwoju gospodarczego i wolności gospodarczej, bo nie gwarantuje konstytucyjnych praw każdemu obywatelowi, a zwłaszcza przedsiębiorcy" - powiedział. "Często przedsiębiorca jest traktowany gorzej niż przestępca. Przestępca ma konstytucyjne domniemanie niewinności, czego nie można powiedzieć o przedsiębiorcach" - powiedział Sadowski. Według niego państwo powinno likwidować absurdalne przepisy prawne, których jest kilkanaście tysięcy. Zaznaczył, że powinno się wrócić do tzw. ustawy Wilczka, która obowiązywała do grudnia 2000 roku. Według ekspertów Centrum oraz wielu innych ekonomistów ustawa opracowana według projektu ministra przemysłu Mieczysława Wilczka dawała najwięcej wolności gospodarczej polskim przedsiębiorcom. Raport Wolności Gospodarczej Świata opracowywany jest przez tzw. Sieć Wolności Gospodarczej (Economic Freedom Network) - grupę niezależnych instytutów z 85 krajów, współpracujących pod przewodnictwem Instytutu Frasera z Vancouver w Kanadzie. Polskim członkiem sieci jest Centrum im. Adama Smitha. Indeks Wolności Gospodarczej (IWG) mierzy stopień, w jakim otoczenie instytucjonalne i polityka rządowa w poszczególnych krajach przyczynia się do zwiększenia wolności gospodarczej. Podstawami wolności gospodarczej są: możliwość wolnego wyboru dokonywanego przez jednostki (obywateli), swoboda wymiany gospodarczej, wolność konkurowania oraz bezpieczeństwo (pewność) prywatnej własności.

Raport jest dostępny na stronie www.freetheworld.com.

Drobny kombinator z wielkimi możliwościami, czyli prezes sądu Już od dawna, długo przed aferą Amber Gold, w Polsce słowo „sędzia” miało nie najlepszą renomę. Główna w tym zasługa przekupnych sędziów piłkarskich, którzy za łapówki ustawiali wyniki meczów I ligi. Tabele nie odzwierciedlały, jak się wydawało kibicom, poziomu sportowego drużyn, lecz nielegalne fundusze zespołów, przeznaczone na honoraria dla nieuczciwych sędziów, którzy swoimi decyzjami pomagali wygrać „właściwej” drużynie. Im wyżej jakaś drużyna znajdowała się w tabeli oznaczało, że wydała więcej pieniędzy, by zagwarantować sobie życzliwość sędziów. Wiele o sędziach, specjalistach w sprawach kynologii, mogą powiedzieć miłośnicy psów. Sędziowie na konkursach i przeglądach psów rasowych – twierdzi wielu z nich -przyznają czworonogom medale, według sobie tylko znanych kryteriów, dogadzając tym właścicielom hodowli, z którymi są w dobrej komitywie. Medale przy obrożach noszą psy, ale pieniądze za sprzedaż szczeniaków, pochodzących z odznaczanych hodowli, chowają do kieszeni ich właściciele. Wreszcie doczekaliśmy czasów, kiedy również prawdziwi sędziowie, ci najwyższego znaczenia w państwie, pełniący niezwykle ważną rolę dla rozwoju demokracji, okazali się przekupni. Jak najbardziej oficjalnie, sędzia Ryszard Milewski z Gdańska był gotowy w swoje decyzje w sprawie siedzącego w areszcie Marcina P., właściciela Amber Gold podejmować zgodnie z życzeniami Donalda Tuska. Dał więc dowód, jak rozumie zagwarantowaną mu zasadę sędziowskiej niezawisłości. Przyglądając się wielu wyrokom wydawanym w ostatnich latach, można było domniemywać, że polscy sędziowie rzadko kierują się zasadą społecznej sprawiedliwości. Raczej sprzyjają oczekiwaniom rządzących, lub przedstawicielom korporacji medialnych, popierających niemal wprost i bez szczególnych zahamowani czy prób maskowania swoich postaw, obóz władzy. Jednych podsądnych, powiązanych z władzą, w sprawach zasługujących na karę, traktują dziwnie życzliwie, innych, będących w opozycji do władzy, w bardziej błahych sprawach, nadzwyczaj surowo. Teraz, w tej krótkiej nagranej rozmowie, a przecież poprzedzały ją jeszcze bardziej wiernopoddańcze słowa sędziego Milewskiego, tyle tylko, że nie zarejestrowane, bo rozmówca nie spodziewał się aż takiego lizusostwa prezesa sądu gdańskiego, padają słowa, które są dowodem ślepego posłuszeństwo niemal całego środowiska sędziowskiego wobec rządzącej ekipy. Część komentatorów trafnie zauważa, że podczas rozmowy prezes zapewniając posłuszeństwo panu premierowi, może to zrobić tylko dlatego, iż ma pewność, że jego zobowiązania wobec władzy, wypełnią pilnie i należycie podlegli mu niezawiśli w swych decyzjach sędziowie. W innym przypadku, mógłby co najwyżej obiecywać smaczną karkówkę z grilla, przygotowaną specjalnie dla pana premiera w ogródku na swej posesji, nie zaś decyzję w sprawie losów właściciela Amber Gold i taniej powietrznej linii przewozowej OLT Express. Fakt przeżarcia degrengoladą środowiska sędziowskiego – uwaga!, oczywiście zawsze znajdują się wyjątki od reguły – przesądza niemal, że sędziemu Milewskiemu nie stanie się krzywda. Nie dopuszczą do niej jego koledzy, najpierw ci z Krajowej Rady Sądownictwa, a później kolejni - z Komisji Dyscyplinarnej. Dla przeciętnego obywatela, człowiek wykonujący zawód szczególnego zaufania społecznego, jakim jest sędzia, po takiej kompromitacji, powinien następnego dnia stracić swoje stanowisko i do końca życia być pozbawionym prawa pracy w jednym z zawodów szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości. Bo na każdym miejscu, nawet podrzędnym, człowiek o takiej mentalności i charakterze, byłby tykającą bombą, która w odpowiednich dla niej okolicznościach wybuchnie, czyli dla osobistych korzyści, sędzia Milewski sprzeniewierzy się zasadom obowiązującym w danej roli. W dodatku powinien pożegnać się ze swoim zawodem w niesławie, bo na to w pełni zasługuje. W rozmowie z dziennikarzem zaprezentował swój prawdziwy obraz. Pokazał twarz drobnego kombinatora. Oręż sprawiedliwości jest dla niego wiotką gałęzią, którą wiatry pochylają tam, gdzie pan sędzia widzi swoją korzyść. Nikt nie ma złudzeń, że bez jakiejś kary sędzia Milewski się nie wywinie. Ranga społeczna, a i polityczna, wreszcie rozgłos afery Amber Gold nie pozwoli na to, by prezes sądu gdańskiego wyszedł bez draśnięcia. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale jestem prawie pewien, że skończy się na degradacji ze stanowiska przewodniczącego sądu okręgowego. Ale dotychczasowy zawód będzie nadal wykonywać. W najgorszym przypadku - za to z korzyścią osobistą dla spraw finansowych – zostanie adwokatem. Ludzie będą do niego walili jak w dym. – Mówię drogiej pani, ilu sędziów on zna. Jakie ma u nich chody. Szkoda gadać. Jerzy Jachowicz

Wassermann: Rosyjskie dokumenty są fałszywe O decyzji śledczych dot. kolejnych ekshumacji oraz wiarygodności rosyjskich dokumentów nt. katastrofy smoleńskiej portal Stefczyk.info rozmawia z mecenas Małgorzatą Wassermann, córką śp. Zbigniewa Wassermanna, który zginął w Smoleńsku.

Stefczyk.info: Będą jeszcze minimum cztery ekshumacje ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Następne dwa wnioski muszą jeszcze zostać rozpoznane. O czym świadczy tak duża skala wątpliwości dot. tożsamości ofiar i materiałów z Rosji? Małgorzata Wassermann: To świadczy o tym, że wszystkie dokumenty, które przesyłane są z Rosji, poświadczają nieprawdę. Wszystkie materiały znane mi poświadczają nieprawdę. Nie mówię jedynie o materiałach dot. sekcji zwłok, ale o wszystkich dokumentach rosyjskich. Liczę na to, że opinia publiczna będzie miała okazję, by się o tym przekonać. Mam nadzieję, że te akta zostaną kiedyś odtajnione i ujawnione dla szerokiej społeczności. W wielu miejscach mamy do czynienia z prymitywnym fałszerstwem. To widać po głębszej analizie. Nie trzeba mieć głębokiej wiedzy eksperckiej. To wszystko oznacza, że prokuratura powinna coraz poważniej myśleć, czy nie przeprowadzić ekshumacji wszystkich ciał ofiar katastrofy smoleńskiej.
Dlaczego powinna to rozważać? Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której prokuratura wykonując czynności procesowe opiera się na dokumentacji z Rosji, która w wielu miejscach jest fałszywa i są na to dowody. Czy prokuratura będzie budowała swoje działania w oparciu o dokumenty poświadczające nieprawdę, bez ich weryfikacji? Przecież śledczy powinni przeprowadzić wszelkie badania raz jeszcze. Przecież dokumentacja związana z każdą ofiarą tragedii smoleńskiej jest w takim samym stanie. Jestem ciekawa, jak śledczy ustosunkują się do obecnej sytuacji. Potem na takie pytania powinien odpowiedzieć Strasburg.
Czy są jakieś dokumenty rosyjskie, które Pani zdaniem mogą uchodzić za wiarygodne? Być może dokumenty, które są zupełnie nieistotne, są wiarygodne. Jednak materiały istotne albo nie są Polsce w ogóle przekazywane, albo są w skandalicznej formie. Ja stawiam wręcz tezę, że te materiały są wytwarzane specjalnie dla Polski, że to nie są materiały z postępowania rosyjskiego.
To śmiała tezaTaką tezę stawiam obecnie. Czas pokaże, czy miałam rację czy też nie. Ja ostrożnie formułuje swoje oceny i wnioski. Z dużą przykrością stwierdzam, że nie pomyliłam się do tej pory. Nie myliłam się, gdy mówiłam, że polska strona nie zbiera dowodów. Wtedy słyszałam, że jestem niecierpliwa. Obecnie połapano się, że nie ma dowodów. Mamy natomiast zupełnie obrzydliwy dokument, jakim jest raport Millera. Nie miałam jeszcze okazji, by po jego opublikowaniu spojrzeć w oczy ludziom, którzy go opracowali. Ich prace i jej wyniki przyjmowałam z dużą wiarą. Pytałam wielu z nich, czy są pewni tego, co zostało ogłoszone. Słyszałam, że tak. Dziś wiem, że jest czymś obrzydliwym wytworzenie tego dokumentu, na podstawie wewnętrznie sprzecznego materiału, w sposób potwornie niedbały. Ciekawi mnie, jak się dziś czuje minister Kopacz po swoich zapowiedziach i zapewnieniach. Jako konstytucyjny minister w Sejmie mówiła ona o sekcjach zwłok i udziale w nich polskich lekarzy.
Jest szansa na pociągnięcie minister Kopacz do odpowiedzialności? W jej przypadku możemy mówić o ewentualnym niedopełnieniu obowiązków. Być może mamy również do czynienia z utrudnianiem postępowania. Przecież minister Kopacz mówiła, że sekcje były przeprowadzone. Ta czynność jest obligatoryjna wobec każdej ofiary każdej katastrofy. Prokuratura słysząc zapewnienia ministra, że polscy lekarze byli przy sekcjach, mogła zostać wprowadzona w błąd. Być może uznano, że nie trzeba przeprowadzać sekcji w Polsce. Tymczasem okazało się, że sekcji nie było, więc możemy mieć do czynienia z wprowadzaniem w błąd organów ścigania.
Jak Pani ocenia w takim razie ostatnią decyzję prokuratory dot. ekshumacji? Śledczy podjęli odważne decyzje. Jest nacisk, by sprawą smoleńską w ogóle się nie zajmować i przyjąć te kłamstwa, jakie publicznie padły w tej sprawie. Szkoda jedynie, że tak późno. Liczę na to, że nie zabraknie prokuraturze odwagi, by przeprowadzić również inne badania ws. smoleńskiej. Nie wiem jednak, ilu rzeczy po ponad dwóch latach już nie uda się ustalić.
Rozmawiał TK

Gen. Nowek: Niepokojące doniesienia O śledztwie ws. inwigilowania posła PiS Tomasza Kaczmarka (zdj.) przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego portal Stefczyk.info rozmawia z generałem Zbigniewem Nowkiem, byłym szefem UOP i Agencji Wywiadu. Stefczyk.info: Prokuratura wojskowa wszczęła "śledztwo w sprawie" inwigilowania posła Tomasza Kaczmarka z PiS przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. Poseł skierował wniosek w tej sprawie. Jego zdaniem jest podsłuchiwany. Co się stanie, jeśli wiadomości Kaczmarka zostaną potwierdzone? Gen. Zbigniew Nowek: To będzie sytuacja bardzo poważna. Jeśli te doniesienia by się potwierdziły mielibyśmy do czynienia ze złamaniem ustawy o SWW i SKW. Przecież poseł nie jest w żaden sposób związany z wojskiem i obronnością. Obejmowanie go jakąkolwiek inwigilacją przez tę służbę jest całkowicie bezprawne. To byłby powrót do praktyk Wojskowych Służb Informacyjnych. Ich działania wykraczały poza ustawowy zakres, związany ze sprawami wojska i obrony narodowej. Ze swoich podstawowych obowiązków WSI wywiązywały się niezwykle słabo. Może dlatego, że zajmowały się czym innym.
Kontrola nad służbami w Polsce jest wystarczająca? Kontrola nigdy nie zastąpi właściwego doboru ludzi. Jeśli do służb trafią osoby niewłaściwe formacje te nie będą skuteczne i będą działały w sposób patologiczny. Pytanie, jak wygląda obecnie polityka kadrowa? Wydaje się, że należałoby się przyjrzeć dokładnie poszczególnym służbom i osobom, żeby wiedzieć jak to wygląda. W tej sprawie nie należy uogólniać.
Pana zdaniem władza polityczna jest dziś świadoma tego, co dzieje się w służbach? Trzeba przyjrzeć się mechanizmom kontroli. Obecne rozwiązania wydają się błędne. Skupienie wszystkich służb i nadzoru nad nimi w rękach jednej osoby, czyli szefa MSW, przerasta możliwości danego człowieka. Tu nie chodzi o personalia, chodzi o możliwość ogarnięcia skomplikowanej i niezwykle szerokiej materii przez jednego urzędnika. Model, w którym wszystkie służby podlegają jednemu superministerstwu, to model sowiecki. On powinien jak najszybciej zmieniony. Takiego modelu nie ma w żadnym demokratycznym kraju. Rozmawiał TK

Święczkowski: Odwołanie Majstrowicz nic nie zmieni Rozmowa z Bogdanem

Melak: Ten horror zgotował nam rząd Tuska Zasiano niepokój we wszystkich 95 rodzinach. Teraz prokuratura nie ma innego wyjścia, niż ekshumować wszystkie ciała, które można jeszcze ekshumować – Andrzej Melak komentuje dla Stefczyk.info wstrząsające, potwierdzone przez rodzinę, informacje o pochowaniu Anny Walentynowicz w niewłaściwym grobie. Jak powiedział portalowi wPolityce.pl Janusz Walentynowicz, syn założycielki „Solidarności”, okazano mu we Wrocławiu ciało innej osoby od tej, którą rozpoznał w Moskwie. Z całą pewnością stwierdził, że ciało wydobyte z rodzinnego grobu Walentynowiczów na gdańskim Srebrzysku, nie należy do jego matki. Dla portalu Stefczyk.info te szokujące informacje komentuje Andrzej Melak, brat śp. Stefana Melaka, przewodniczącego Komitetu Katyńskiego. On również złożył do prokuratury wniosek o ekshumację. Od miesięcy nie ma na niego odpowiedzi.

 - To niesłychanie przykra wiadomość. Nie mieści się w głowie, że w grobie Anny Walentynowicz nie spoczywała Anna Walentynowicz. Ten horror zgotował nam rząd Tuska. Ten horror zgotował nam Prokurator Generalny i Naczelny Prokurator Wojskowy były pułkownik Krzysztof Parulski. To coś tak niebywale strasznego, że trudno o tym mówić. To upokorzenie i ośmieszenie przed całym światem. To, co nas teraz spotyka to jeszcze jedna dodatkowa kara dla wszystkich rodzin. Proszę sobie wyobrazić, że zasiano niepokój – i słuszny – we wszystkich 95 rodzinach. Teraz prokuratura nie ma innego wyjścia, niż ekshumować wszystkie ciała, które można jeszcze ekshumować. Część bez potwierdzenia tożsamości została skremowana. Nie mamy pewności, czyje to były ciała. Tak nie robi żaden cywilizowany rząd w Europie. Polski rząd zachował się jak barbarzyńca. Oddał śledztwo Rosji – naszemu nieprzyjacielowi, a zrezygnował z własnych kompetencji, które powinny być wykorzystane. Jedyne dowody, jakie mieliśmy na polskiej ziemi w chwili przekroczenia granicy przez trumny z ciałami naszych bliskich zostały zmarnotrawione. To właśnie było przyczyną dzisiejszych wydarzeń. To jest to, czego bliscy ofiar nie wybaczą rządowi. Powinna, oprócz potępienia, spotkać go kara jak pospolitych przestępców - za niedopełnienie własnych obowiązków. Biorą olbrzymie pieniądze. Mają nieograniczoną władzę, której potrafią używać tylko wtedy, gdy jest to dla nich wygodne. Przed najmniejszym zagrożeniem, kłopotem, potrafią z niej zrezygnować na rzecz mocarstwa, które było odpowiedzialne za śmierć naszych bliskich. Bo to ich był samolot, w Rosji naprawiany, lądował na rosyjskim lotnisku, sprowadzany przez rosyjską obsługę, która powinna była zapewnić mu bezpieczeństwo.   Jeśli te wszystkie informacje o zamienionych ciałach się potwierdzą, ten rząd nie ma szans na przetrwanie. Powinien podać się do dymisji. Odejść w niesławie, na którą zasłużył. Not. ruk

Szefowa prokuratury Gdańsk-Wrzeszcz odwołana Prokurator generalny Andrzej Seremet odwołał w środę szefową prokuratury rejonowej w Gdańsku-Wrzeszczu Marzannę Majstrowicz w związku ze złym nadzorem nad śledztwem w sprawie Amber Gold. Prok. Maciej Kujawski z PG powiedział, że formalnie decyzja została podjęta przez Seremeta po otrzymaniu wtorkowej uchwały Krajowej Rady Prokuratury, wyrażającej zgodę na odwołanie prok. Majstrowicz. PG poinformowała też, że od tej decyzji nie ma trybu odwoławczego do sądu. Funkcję szefa prokuratury w Gdańsku-Wrzeszczu będzie teraz pełnił - jak wyjaśnił prok. Kujawski - jeden z zastępców prok. Majstrowicz, który ma w podziale zadań wyznaczone zastępowanie szefa prokuratury. "Przy powołaniu nowego szefa prokuratury musi być zrealizowana przewidziana w przepisach procedura, wyłoniony kandydat musi m.in. zostać zaopiniowany i prokurator generalny takiej osobie wręczy nominację" - dodał. We wtorek wieczorem KRP w tajnym głosowaniu poparła wniosek Seremeta o odwołanie Majstrowicz. "Mamy do czynienia z całkowitym zaniechaniem realizowania nadzoru służbowego przez panią prokurator" - uzasadniał szef KRP, prok. Edward Zalewski. Dodawał, że wprawdzie decyzje o odmowie, a potem o umorzeniu śledztwa ws. Amber Gold zapadały, gdy Majstrowicz nie była jeszcze szefową tej prokuratury, ale - jak podkreślił - "po analizie można było uniknąć błędów, które potem popełniono". Tymczasem - przekonywał - Majstrowicz w sposób niepełny zapoznawała się z aktami sprawy; zabrakło też analizy zachowania prokuratora prowadzącego postępowanie ws. Amber Gold. W sierpniu Seremet, przedstawiając działania prokuratury w sprawie Amber Gold zapowiedział, że zwróci się do Rady o wyrażenie zgody na odwołanie prokuratora rejonowego Gdańsk-Wrzeszcz "z powodu nienależytego wypełniania obowiązków służbowych". Decyzje prokuratury w sprawie Amber Gold w latach 2009-11 Seremet uznał za "nietrafne merytorycznie". Jak mówił, wiele faktów świadczy o "niedoskonałości" pracy prokuratury w Gdańsku-Wrzeszczu. Najpierw odmówiła ona śledztwa, po uchyleniu tej decyzji przez sąd postępowanie umorzyła (to także zostało uchylone), a następnie zawieszono dochodzenie i zwlekano z jego odwieszeniem. Ostatecznie śledztwo w lipcu br. przejęła Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Szef prokuratury rejonowej odpowiada za nadzór nad pracami wszystkich prokuratorów z tej jednostki i za prawidłowość ich działań. Bez zgody KRP nie można odwołać prokuratora z funkcji przed upływem kadencji - wniosek Seremeta był precedensowy: kadencyjny prokurator nie był jeszcze nigdy dotąd odwołany z pełnionej funkcji. Sv, PAP

Problem fiskusa: zniknęło ćwierć miliona podatników W ubiegłym roku nieoczekiwanie zmniejszyła się liczba osób, które płacą 18- lub 32-proc. podatek PIT. To źle wróży finansom państwa W 2011 r. mieliśmy 24 mln 654,2 tys. podatników, którzy rozliczyli się z PIT na zasadach ogólnych. To o 253,5 tys. mniej niż w 2010 r. – wynika z informacji Ministerstwa Finansów. To dosyć zaskakujące zjawisko, bo od dziesięciu lat podatników sukcesywnie przybywało. Wyjątkiem był 2009 r., gdy w statystykach zniknęło ok. 7 tys. osób, ale wówczas przechodziliśmy kryzys. W 2011 r. gospodarka szybko się zaś rozwijała, a liczba pracujących pobiła dotychczasowe rekordy. W informacji resortu finansów trudno wprost znaleźć wytłumaczenie ubytków. Można jednak przypuszczać, że ma to związek m.in. ze spadającą liczbą emerytów i rencistów. W ubiegłym roku było ich średnio o ok. 72 tys. mniej niż w 2010 r. – podaje GUS. Po części wynika to z przyczyn naturalnych, a po części ze zmian w prawie.

– Część przedsiębiorców, którzy dotychczas rozliczali się według skali, mogła też wybrać bardziej korzystną formę opodatkowania – zauważa Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Liczba firm płacących ryczałt zwiększyła się o ok. 44,4 tys., a płacących 19-proc. podatek liniowy – o 15 tys. Eksperci zgodnie wskazują też na jeszcze jedną przyczynę.

– Ostatnie badania pokazują, że Polsce rośnie szara strefa. M.in. ze względu na spowolnienie gospodarcze część osób woli nie ujawniać swoich dochodów – mówi Irena Ożóg, partner w spółce Doradztwa Podatkowego Ożóg i Wspólnicy.

– W ubiegłym roku co prawda przybyło nam pracujących, ale nie wiemy, jaka część z nich pracowała sezonowo, dorywczo, nawet nie dzieląc się z fiskusem informacją o tym – dodaje Jerzy Bielawny, wiceprezes Instytutu Studiów Podatkowych Modzelewski i Wspólnicy. Swoje zapewne zrobiła też emigracja zarobkowa, bo sporo Polaków mieszka, pracuje i płaci podatki za granicą. Adam Sadowski, wiceprezydent Centrum im. A. Smitha, uważa, że kurcząca się liczba podatników to efekt rosnącego fiskalizmu państwa. – Chodzi także o obciążenia pozapodatkowe, a wynikające z polityki prowadzonej przez państwo. Przykładowo, ustalana z góry płaca minimalna powoduje wypychanie pracowników do gospodarki nierejestrowanej. Po przekroczeniu pewnego poziomu minimalne wynagrodzenie przestaje być adekwatne do wartości wykonywanej pracy – wyjaśnia Sadowski. Z informacji resortu finansów wynika, że w ub.r. najbardziej ubyło tych mniej zamożnych podatników. Ich liczba w I skali – (czyli o dochodach rocznych do ok. 85,5 tys. zł) zmniejszyła się o 1,2 proc. Za to podatników, którzy płacili już 32-proc. podatek, było o 12 proc. więcej.

Kurcząca się baza podatkowa to problem dla fiskusa. – Jeśli takie zjawisko potrwa dłużej, a moim zdaniem tak będzie, budżet będzie miał kłopoty z utrzymaniem dynamiki wpływów z PIT – ostrzega Jerzy Bielawny. W budżecie na 2013 r. mamy zapisany ponad 6-proc. wzrost wpływów z PIT; w ub.r. wzrosły one o ok. 7–8 proc. Efektywna stopa opodatkowania wyniosła 15,9 proc. dochodu wobec 14,97 proc. w 2010 r. Anna Cieślak-Wróblewska

Kosztowne ściąganie podatków Ponad 6 mld zł kosztuje nas zbieranie danin publicznych. Trzeba zreformować system – mówią eksperci Urzędnicze pensje, wyposażenie gabinetów, telefony, służbowe samochody. Polacy z roku na rok muszą łożyć więcej na funkcjonowanie biurokratycznego aparatu odpowiedzialnego za pobór danin publicznych. Państwowe instytucje wydały w ubiegłym roku na ściąganie podatków i składek łącznie 6,03 mld zł. To o prawie miliard złotych zabranych z kieszeni podatnika więcej niż rok wcześniej (ok. 5 mld zł). Jak wynika z informacji Ministerstwa Finansów udzielonej na interpelację posła Przemysława Wiplera (PiS) najwięcej na pobór danin w 2011 r. wydały urzędy skarbowe:

– 2 mld 995 mln zł. Urzędy celne - ponad 1 mld 470 mln zł. Podobnie ZUS – 1 mld 562 mln zł.

Z informacji resortu finansów wynika, że ściąganie składek na KRUS kosztowało 11 mln 800 tys. zł, ale w tym przypadku te dane nie uwzględniają wynagrodzeń pracowników.

– W 2011 r. KRUS zatrudniał 6136 urzędników i wydał 20 489 575,31 zł na umowy cywilnoprawne. Biorąc pod uwagę średnie wynagrodzenie urzędnika, czyli 4 014,00 zł to koszty KRUS-u w tym zestawieniu mogą wzrosnąć nawet o 45 mln. zł – szacuje poseł Przemysław Wipler. Na znaczne zmniejszenie kosztów funkcjonowania fiskusa i pozostawienie więcej pieniędzy w budżecie, by wpłynęło – co postuluje część ekonomistów tworzenie jednej agencji dochodów państwa pobierającej wszystkie podatki. Ale gabinet Donalda Tuska sprawy jak dotąd nawet nie zbadał.

– W realizacji systemów informatycznych w ramach programu e-Podatki Ministerstwo Finansów nie weryfikowało utworzenia jednej agencji dochodów państwa integrujących m. in. informacje z ZUS i KRUS

– poinformował wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz w odpowiedzi na poselską interpelację.

– Liczby, które przedstawił resort finansów, są porażające. Podobnie jak zaniechania rządu Tuska w reformie systemu podatkowego. Premier twierdzi, że walczy z kryzysem, ale jak widać, robi to za pieniądze podatników – mówi poseł Wipler.

– Reforma systemu podatkowego i uproszczenie aparatu pobierającego daniny publiczne powinny być absolutnym priorytetem – dodaje. W przygotowanym przez Bank Światowy raporcie Paying Taxes 2012 przedstawiającym łatwość płacenia podatków Polska zajęła dopiero 127 miejsce na 183 oceniane państwa. Z kolei zgodnie z raportem „Tax Administration in OECD Countries 2010" na 100 złotych dochodów podatkowych wydajemy 1,72 zł na administrację podatkową. Z kolei Niemcy na 100 euro dochodów wydają na fiskusa 79 eurocentów. Koszty nowoczesnych technologii informatycznych w administracji skarbowej państw OECD stanowią wg danych z 2010 r. około 12 proc. w Polsce wielokrotnie mniej, bo ok. 2,9 proc.

– Ta dysproporcja obrazuje różnicę cywilizacyjną. W Czechach administracja skarbowa komunikuje się oficjalnie z doradcami podatkowymi za pomocą systemu elektronicznego. U nas dominuje papier, czerwona pieczątka i żółty kartonik z potwierdzeniem nadania – wytyka Paweł Gruza, ekspert ds. podatków Fundacji Republikańskiej. Zdaniem Gruzy polski system podatkowy wymaga kompleksowej przebudowy. Podobnego zdania jest prof. Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha. Wskazuje, że tak duże koszty funkcjonowania skarbówki wiążą się z tym, że gros urzędników zajmuje się ściąganiem podatków dochodowych, które dla państwa nie są proporcjonalnie dużym przychodem.

– Rozwiązaniem byłoby rzeczywiście stworzenie jednej instytucji zajmującej się ściąganiem wszystkich podatków. I wcale nie wpłynęłoby to na zwiększenie bezrobocia wśród urzędników. Tylko należałoby ich wysłać do ściągania VAT-u i akcyzy, bo wpływy z tego tytułu to odpowiedni przychód, a nie zajmowania się pitologią – ocenia prof. Gwiazdowski. Wojciech Wybranowski

Próba sił w sprawie gazu łupkowego w Parlamencie Europejskim Komisja Parlamentu Europejskiego ds. energii niewielką większością poparła we wtorek raport, który jest korzystny dla zwolenników gazu łupkowego. Zieloni uważają, że środowe głosowanie nad raportem o wpływie łupków na środowisko może nie być tak korzystne. W raporcie komisji PE podkreślono korzyści, jakie mogą płynąć z wydobycia gazu łupkowego dla gospodarki i bezpieczeństwa energetycznego UE. Raport poparło we wtorek 32 europosłów komisji, a przeciw było 23. Przeciwnicy - m.in. Zieloni i część liberałów - chcą obostrzenia wydobycia gazu łupkowego w UE, a najzagorzalsi przeciwnicy - nawet zakazu wydobycia. Zieloni zapowiedzieli odwet podczas głosowania w komisji PE ds. środowiska w środę w sprawie raportu autorstwa europosła Bogusława Sonika (PO) o wpływie gazu łupkowego na środowisko.

- Nie jestem szczęśliwa z wyniku tego głosowania, bo jest ono wyrazem wsparcia dla przemysłu i nie bierze pod uwagę problemów środowiskowych i społecznych problemów związanych z gazem łupkowym. Myślę, że to nie jest dobre głosowanie, choć większość jest niewielka. Mam nadzieję i czuję, że jutro na komisji ds. środowiska głosowanie będzie inne - powiedziała europosłanka Zielonych, Belgijka Isabelle Durant. Zadowolenie z przegłosowanego we wtorek raportu wyraziła natomiast sprawozdawczyni tego dokumentu w PE Greczynka Niki Cawela, europosłanka frakcji Europa Wolności i Demokracji.

- Jestem zadowolona z tego raportu, który daje jasny przekaz o pozytywnych stronach gazu łupkowego. Nie jestem zadowolona ze sposobu, w jaki niektóre grupy polityczne patrzą na tę kwestię. To (gaz łupkowy) jest ogromną szansą dla Europy, może zmienić gospodarkę, historię i życie mieszkańców UE. Musimy dać mu szansę - powiedziała Cawela polskim dziennikarzom. Eurodeputowana podkreśliła korzyści, jakie gaz łupkowy przyniósł gospodarce amerykańskiej. Dodała, że kraje UE, które nie chcą wydobywać gazu łupkowego ze względu na środowisko naturalne, mogą tego nie robić, ale te, które chcą, powinny mieć taką możliwość. Raport podkreśla, że to same kraje muszą zapewnić bezpieczeństwo wydobycia gazu łupkowego poprzez "solidny system regulacyjny". Zastrzegła jednak, że wzrost wydobycia "może wymagać zmian w legislacji UE".

- W PE słyszymy głównie o zagrożeniach ekologicznych związanych z wydobyciem gazu łupkowego, a bardzo mało mówi się o aspektach ekonomicznych i bezpieczeństwie energetycznym dla Europy. Zwłaszcza dla tych krajów, które są uzależnione od gazu rosyjskiego - zwróciła uwagę europosłanka komisji ds. energii Lena Kolarska-Bobińska (PO). Zauważyła jednak, że choć przeciwnikom gazu łupkowego, głównie Zielonym, nie udało się wprowadzić do raportu niekorzystnych poprawek, to "prawdopodobnie przejdą one w komisji PE ds. środowiska". Inny europoseł komisji ds. energii Konrad Szymański (PiS) ocenił, że choć w obecnym brzmieniu raport tej komisji "na pewno nie zaszkodzi polskim łupkom", to wynik wtorkowego głosowania jest "niepokojący", bo może nie dać większości na głosowaniu plenarnym i w związku z tym raport ten może zmienić swój kształt.

- Ta większość, która głosowała dzisiaj w komisji może być przełamana na poziomie sesji plenarnej - powiedział Szymański. Zauważył, że już teraz język raportu został złagodzony "wobec oczekiwań lewicy".

- Ale w tym brzmieniu to sprawozdanie na pewno nie zaszkodzi polskim łupkom. Nie przeszła żadna z poprawek, które proponowały wprost, by Komisja Europejska zajęła się gazem łupkowym legislacyjnie, czy to pod kątem ochrony konsumentów przed chemikaliami, czy pod kątem polityki klimatycznej - zaznaczył europoseł. Oba raporty w sprawie gazu łupkowego: wtorkowy raport komisji PE ds. energii oraz raport nad którym w środę będzie głosowała komisja PE ds. środowiska będą poddane pod głosowanie przez cały PE jeszcze w tym roku. Julita Żylińska

Janusz Szewczak ostrzega: Powołanie do życia unii bankowej może wkrótce przerodzić się w rzeź niewiniątek i rozpad Unii Europejskiej w dotychczasowym kształcie Mario Draghi szef Europejskiego Banku Centralnego okazał się bankierskim koniem trojańskim Unii Europejskiej i strefy euro. Pasuje tu jak ulał, nieco tylko zmienione słynne antyczne ostrzeżenie Lakona dla zagrożonej dziś europejskiej Troi: „strzeżcie się bankierów nawet, gdy przynoszą wam dary”.Euforia rynków spowodowana decyzją o ratowaniu euro za wszelką cenę, skupowanie obligacji krajów bankrutów, utworzenie Europejskiego Nadzoru Bankowego czy wreszcie powołanie do życia unii bankowej może wkrótce przerodzić się w rzeź niewiniątek i rozpad Unii Europejskiej w dotychczasowym kształcie.W ten właśnie sposób EBC i bankierzy zacierają różnicę i granicę między polityką pieniężną i fiskalną, między demokracją, a uzurpacją. Od teraz, to co dobre dla banków, ma być dobre dla Europejczyków, choć nie wszystkich i wcale nie musi być zgodne z prawem, a nawet demokracją. EBC i jego szef M. Draghi oraz jego 17 kolegów nie mają przecież żadnej legitymacji demokratycznej. Ktoś jednak dał EBC tak wielką, niczym dziś nie ograniczoną władzę. Dziś ten bankier, dawniej dyrektor globalnego banku Goldman Sachs – M. Draghi, szef EBC i jego koledzy po fachu mogą obalać lub podtrzymywać rządy europejskie. Na naszych oczach powstaje nie tyle nowa federalna Europa, co Stany Zjednoczone Bankierów Europejskich. To, co dziś proponuje Europie EBC, to nie tyle antykryzysowa ofensywa, co oszustwo i nowy podział tzw. „ konfitur”. Wbrew temu co sądzi zwolenniczka utraty resztek naszej suwerenności finansowej i ekonomicznej, popierająca wejście Polski do unii bankowej – komisarz UE z ramienia rządzącej PO, D. Hubner - powołanie owej unii bankowej czy skup obligacji europejskich bankrutów, wcale nie przerwie pępowiny zadłużenia i potencjalnego bankructwa sektora bankowego, łączącej jej z kryzysem zadłużenia państw strefy euro. Bo, żadnym pomysłem nie jest ratowanie bankrutujących banków greckich, hiszpańskich,włoskich czy portugalskich, pieniędzmi polskich, węgierskich czy czeskich ciułaczy i to jeszcze bez ich zgody, a nawet wiedzy. W tym pomyśle, w dużej mierze chodzi właśnie o to, by kraje takie jak Polska czy inne kraje Europy Środkowo – Wschodniej, zadłużając się na dziesięciolecia, swymi obligacjami umożliwiały zadłużenie się krótkookresowe, do 3lat, takim krajom jak Włochy, Hiszpania czy Portugalia, a w przyszłości pewnie i Francja. Wszak polskie obligacje, za które słono płacimy, można będzie zastawić w EBC, otrzymując w zamian gotówkę. My sami, z tego luksusu skorzystać nie będziemy mogli. Podwójnie więc, będziemy płacić za swoje i cudze długi. Nawet gdyby polski rząd, ochoczo wyraził zgodę na włożenie głowy w tę finansową pętlę unii bankowej i Europejskiego Nadzoru Finansowego i tak nie miałby nic do gadania. Zbyt wygórowaną ceną, za wywłaszczenie klientów banków w Polsce, trzymających głównie w bankach zagranicznych, blisko 500 mld zł., byłaby wstępna propozycja objęcia przez Premiera D. Tuska, stołka szefa Komisji Europejskiej. Nie przypadkowo ta plotka, a być może propozycja nie do odrzucenia, pojawia się teraz. Skutki powołania unii bankowej, tak czy siak byłyby dla państw spoza strefy euro, dramatyczne. Oznaczałyby one początek sformalizowanego rozpadu Unii Europejskiej i topienie bez skrupułów najsłabszych. To przyjęcie zbiorowej odpowiedzialności, za długi, moralny hazard i gigantyczne premie bankierów. Tak naprawdę, po dość niespodziewanym zamachu stanu w UE, dokonanym przez lobby bankowe i nowy wyłaniający się światowy rząd finansjery, realną władzę w strefie euro i UE przejmują z rąk europejskich biurokratów, bankierzy, z szefem EBC Super Mario, na czele. Europejskie i amerykańskie interesy polityków i bankierów stały się obecnie tak tożsame, że nikogo już nie peszy łamanie własnych unijnych traktatów, statutów banków centralnych, roli i zadań EBC czy nawet zasad demokratycznych. Nawet kanclerz Niemiec A. Merkel uległa banksterom. Co prawda, tylko Niemcy postanowieniem Trybunału Konstytucyjnego pozostawili sobie furtkę, że płacą bez szemrania, na rzecz bankrutów i banków, tylko do wysokości 190 mld euro, a niewykluczone, że trzeba będzie znaleźć na początek ok. 2 bln euro, a później nawet 4 bln euro. Niemcy mają też w ręku stanowisko szefa EMS - to K. Regling, ale, jak widać nawet one zostały ograne przez globalne rynki finansowe, na czele z nowymi właścicielami świata, jak choćby bankiem Goldman Sachs, którego człowiekiem jest nadal bez wątpienia szef EBC M. Draghi.Małe żuczki, takie jak kraje Europy Środkowo-Wschodniej, nie mają tu już nic do gadania, mogą tylko płacić i siedzieć cicho. Złowieszczo brzmią słowa obecnego szefa EBC, byłego dyrektora amerykańskiego banku Goldman Sachs, który swego czasu doradzał Grekom: „zrobię wszystko, by uratować euro”. Tylko czyim to będzie kosztem, i jak wielu Europejczyków na tym ucierpi? A może należało powiedzieć prawdę: zrobimy wszystko w EBC, by uratować bilanse banków pełnych toksycznych aktywów i śmieciowych obligacji krajów południa Europy. Samych obligacji Włoch i Hiszpanii jest już blisko 3 bln euro, ktoś je kupował, ktoś teraz na nich sowicie zarobi i ma ze strony EBC gwarancje, że ten je odkupi. Czy byli tacy, którzy wiedzieli, że Super Mario nie zawiedzie, że nie pozostawi starych przyjaciół bankierów bez wsparcia i pomocy? Kto miał numer telefonu komórkowego do Super Mario? Nie przypadkowo szef banku Goldman Sachs, mówi o działalności tego giganta i jego dwuznacznych często inwestycjach finansowych i spekulacjach: „wykonujemy robotę Boga”. Przecież EBC, w ostatnich latach wydrukował już ponad 2 bln euro pomocy, na rzecz europejskich budżetów, ale głównie banków i nic to nie dało. Mamy ewidentny koniec demokracji w UE i początek rządów bankokracji. Finansowe grupy nacisku i światowe lobby bankowe, wzajemnie sobie pomagają i wspierają się, dając sobie przy okazji nieźle zarobić, nawet za cenę rozwalenia UE w dotychczasowym kształcie. Koalicja ludzi ze świata banków - M. Drahgi, M. Monti, L. Papademos czy L. Gindos - ograła w pokerze oszustów, a nawet „matkę chrzestną” Europy - kanclerz Niemiec A. Merkel. To oni, wspólnie z Goldman Sachs sterują dziś losami, nie tylko Zjednoczonej Europy. Bankowa republika kolesiów rzuca dziś wyzwanie, nie tylko rządom europejskim, ale całym narodom, pokojowi i przyszłości. Cel uświęca środki. Hasło „zysk albo śmierć Zjednoczonej Europy” dziś triumfuje. Trojański Koń już wkrótce ukaże swe groźne, prawdziwe oblicze. Janusz Szewczak

Provident uprawia lichwę a rząd zapewnia, że zgodnie z prawem Z odpowiedzi jaką otrzymał na swoją interpelację poseł Dariusz Seliga (PiS) wynika, że w Polsce lichwa jest legalna. Mirosław Sekuła (PO), podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów przyznaje, że działania firm typu Provident są szkodliwe, ale legalne.

„(…) problemem są lichwiarskie działania takich instytucji. Parabanki pobierają coraz częściej opłaty za obsługę domową. Jest to bardzo droga usługa podnosząca całą roczną stopę oprocentowania rzeczywistego nawet o kilkadziesiąt procent w skali roku. Liczba pożyczek tego typu w 2011 roku przekroczyła 1 milion, dlatego też należy na tę sprawę zwrócić uwagę. Rzeczywisty koszt udzielonej pożyczki to nawet 60 proc. Szczególnie podejrzane są dodatkowe opłaty, jakie pobierają te instytucje’ – pisze w swojej interpelacji poseł Dariusz Seliga. Chociaż poseł nie wymienia nazw firm, o których pisze, można wywnioskować, że chodzi m.in. o Provident, ponieważ ta firma pobiera opłaty za tak zwaną obsługę domową, czyli cotygodniową wizytę przedstawiciela firmy w domu pożyczkobiorcy w celu odebrania raty.

Żeby przekonać się, że Provident prowadzi lichwę wystarczy porównać warunki pożyczki w tej firmie z warunkami pożyczki takiej samej kwoty w banku. „Popularna Encyklopedia Powszechna” wydana w Warszawie w 2002 roku podaje: „lichwa - przestępstwo uregulowane według kodeksu karnego, polegające na wyzyskiwaniu przymusowego położenia innej osoby przez zawarcie umowy nakładającej na tę osobę obowiązek świadczenia rażąco niewspółmiernego w porównaniu ze świadczeniem wzajemnym.” O ile w Polsce od momentu wprowadzenia ustawy o kredycie konsumenckim nie jest to przestępstwo, o tyle reszta definicji zgadza się. Provident wyzyskuje to, że wielu Polaków nie może wziąć kredytu w banku, bo nie spłacają już zaciągniętych zobowiązań. Nakłada też na nich świadczenia rażąco odbiegające od standardu rynkowego.Jako przykład niech posłuży pożyczka 5 tys. zł na 19 miesięcy. Osoba decydująca się na kredyt w Providencie zapłaci, co tydzień 120 zł co daje miesięcznie 480 zł. Po 90 tygodniach odda Providentowi 10 tys. 800 zł. Do porównania wybrałem Bank Pocztowy. W porównywarce kredytowej nie miał najkorzystniejszej oferty, ale podobnie jak Provident proponuje klientom bardzo łatwy dostęp do swoich punktów. Miesięczna rata wynosi 300 zł, więc po 19 miesiącach (90 tygodniach) oddamy bankowi 5 tys. 700 zł. Jak z tego wynika w banku można wziąć kredyt oprocentowany w skali 19 miesięcy na poziomie 14 proc., podczas gdy Provident pobiera za ten sam okres 116 proc. Jest więc to oferta spełniająca słownikową definicję lichwy – dla osoby w przymusowym położeniu i „nakładająca na tę osobę obowiązek świadczenia rażąco niewspółmiernego w porównaniu ze świadczeniem wzajemnym”.

Poseł Dariusz Seliga zapytał, więc rząd:

„1. Czy jest prowadzona kontrola powstawania i działania parabanków?

2. Jaka jest ocena ich funkcjonowania w Polsce?

3. Czy w celu zapewnienia bezpieczeństwa i stabilności jest możliwość podania działalności takich instytucji kontroli Komisji Nadzoru Finansowego?

4. Kiedy działania tych instytucji obejmie ustawa antaylichwiarska?”

Podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów przede wszystkim zauważa, że: „aktualne przepisy prawne nie przewidują szczególnych wymogów organizacyjnych ani kompetencyjnych wobec podmiotów świadczących usługi polegające na udzielaniu kredytów (pożyczek) konsumenckich”. Następnie informuje, że firmy pożyczkowe podlegają ustawie o kredycie konsumenckim i muszą przestrzegać jej zapisów, a na straży ich przestrzegania stoi Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów i przechodzi do oceny działania tych firm.

„W odpowiedzi na pytanie pana posła, dotyczące oceny funkcjonowania instytucji parabankowych w Polsce, należy zauważyć, że podmioty te obsługują w szczególności klientów detalicznych, którzy zostali przez banki uznani za nieposiadających zdolności kredytowej i tym samym nie mają możliwości zaciągnięcia kredytu w sektorze bankowym” – pisze Mirosław Sekuła, tym samym potwierdzając pierwszy warunek lichwy – „przymusowe położenie pożyczkobiorcy. „Powszechnie obserwowanym zjawiskiem jest rozwój pożyczek o niskich nominałach (np. tzw. chwilówek), które z uwagi na wysokie ryzyko, jakie niosą dla pożyczkodawcy, są wysoko oprocentowane i w konsekwencji znacznie droższe niż pożyczki bankowe, co dodatkowo pogarsza możliwość obsługi zadłużenia przez pożyczkobiorcę i sprzyja powstawaniu tzw. spirali kredytowej, w które klient detaliczny zaciąga kolejne pożyczki z przeznaczeniem na spłatę już istniejącego zadłużenia”. Jak widać przedstawiciel Ministerstwa Finansów dostrzega, że usługi firm typu Provident mają bardzo negatywny wpływ na życie wielu Polaków i dlatego prawdopodobnie w kolejnych akapitach uzasadnia brak przeciwdziałania państwa.

„(…) każdy kredytobiorca kredytu konsumenckiego, niezależnie od tego czy zaciąga kredyt w banku czy w jakimkolwiek pozabankowym podmiocie pożyczkowym, otrzymuje, zgodnie z ustawą o kredycie konsumenckim, informację na temat rzeczywistej rocznej stopy oprocentowania, która uwzględnia wszystkie koszty i opłaty, jakie konsument jest zobowiązany ponieść w związku z zaciągnięciem kredytu”. Konsument wie więc co robi i jeżeli bierze pożyczkę, której odsetki przekraczają 100 proc. kapitału to jego sprawa. Państwo przypilnuje tylko, żeby lichwiarz dobrze poinformował o całości opłat, które pobierze. W tym miejscu podsekretarz wymienia przypadki, gdy państwo ukarało firmy pożyczkowe. Przedstawiciel rządu uważa, że w związku z powyższym sytuacja jest uregulowana i nie wymaga dalszych poprawek.

„(…) wątpliwości budzi zasadność objęcia działalności pozabankowych podmiotów pożyczkowych nadzorem ze strony Komisji Nadzoru Finansowego, mając na uwadze, iż podmioty te udzielają pożyczek w oparciu o własne środki finansowe, a zatem ryzykiem kredytowym obciążane są środki tych podmiotów, a nie środki powierzone przez klientów” – stwierdza w końcówce odpowiedzi Mirosław Sekuła. Jak więc widać rząd dostrzega, że działalność Providenta i innych tego typu firm jest szkodliwa. Wpędza zadłużonych Polaków w sytuację, która może się zakończyć np. ich bezdomnością, ale według rządu robią to świadomie i władza wykonawcza nie ma tu nic do zrobienia. Maciej Goniszewski

Czy Polska wciąż jest suwerenna? W wyniku powszechnej i przymusowej reżymowej „oświaty”, ucieczki elit za granicę oraz panoszenia się telewizji właściwie żaden normalny dyskurs polityczny nie jest dziś możliwy. Ludzi umiejących czytać i pisać jest 20 razy za dużo – liczba ludzi umiejących pisać poprawnie spada do statystycznego zera. Jak można dyskutować o polityce, gdy ludzie nie rozumieją najprostszych pojęć? Np. „suwerenność”. Praktycznie wszyscy ludzie piszący dziś w Polsce o „suwerenności” kompletnie nie rozumieją tego pojęcia. Niemal wszyscy mówią np., że „większe państwa mają więcej suwerenności”. Jest to nonsens. „Suwerenność” jest pojęciem prawnym, zero-jedynkowym. Nie można mieć „więcej suwerenności” – tak samo jak nie można być „bardziej rozwodnikiem”. Można mieć więcej pola do działania, więcej możliwości., więcej siły – ale suwerenność się ma albo się jej nie ma. Rozwodnikiem się jest – albo się nie jest. Mogę mieszkać razem z byłą żoną, sypiać z nią i jadać, co mi ugotuje – ale jestem rozwodnikiem. To jest pojęcie prawne. Księstwo Liechtenstein jest znacznie mniejsze od województwa mazowieckiego – jednak Księstwo jest suwerenne, a województwo nie. Różnica polega na tym, że książę Jan Adam II może np. zebrać wojska i wypowiedzieć wojnę Niemcom, najeżdżając na Bawarię i naruszając przy tym integralność Austrii. To jego suwerenna decyzja. Skutki tego byłyby dla Księstwa katastrofalne – dokładnie tak samo jak skutki napadu chudzielca z patykiem w ręku na draba z kijami baseballowym – ale taką decyzję władca może podjąć. I wykonać. Gdyby natomiast decyzję napadu na województwo łódzkie w celu odebrania Rawy Mazowieckiej i Tomaszowa Mazowieckiego podjął wojewoda mazowiecki – to nikt palcem nie kiwnie, sąd w razie potrzeby orzeknie, że nie ma on takich uprawnień, a wojewodę co najwyżej wsadzą do czubków. A raczej potraktują sprawę jako dobry (w Łodzi: „niesmaczny”) dowcip. Oczywiście to samo by nastąpiło, gdyby decyzję taką podjął Sejmik Województwa Mazowieckiego większością nawet 3/4 głosów. A nawet jednomyślnie. Też nikt by tej uchwały nie wykonał. Powtarzam: nie ma to nic wspólnego z wielkością. Po prostu województwo nie jest suwerenne. Jeśli dziś czytamy, że Polska nie może zrobić tego czy owego, bo Unia nie pozwala, to znaczy, że po prostu suwerenem nad ziemiami polskimi nie jest od 1 grudnia 2009 roku III Rzeczpospolita, tylko Unia Europejska. Mamy ogromną autonomię, możemy nawet chyba zebrać wojsko i napaść na Czechy (by odebrać Śląsk Cieszyński) czy Niemcy (by odebrać Łużyce) – trzeba by przeczytać traktat lizboński – ale nie jesteśmy już suwerenni. PRL od chwili swego powstania (w 1952 roku) była państwem suwerennym – choć jej władze do 1955 roku były obsadzone przez nominatów Moskwy. Natomiast nie była suwerenna Generalna Gubernia. Jest ciekawym pytaniem, czy „Rzeczpospolita 2,5”, czyli dziwny twór okupujący ziemie polskie w latach 1945-1952, była suwerenna – ale odpowiedź na nie może być tylko „tak” albo „nie”, a nie że „była częściowo suwerenna”. Powtarzam: „suwerenność” to pojęcie czysto prawne. Nie jest wykluczone, że prezydentem Polski jest obecnie agent amerykański, wszyscy ministrowie są agentami CIA, a także 3/4 senatorów i posłów; nawet gdyby tak było, to III RP byłaby państwem suwerennym. Po następnych wyborach agenci mogliby zniknąć z naszych władz – i suwerenność nie drgnęłaby nawet, tym bardziej że nikt by tego nie zauważył. Poza szefem CIA oczywiście. Gdy myślimy o takiej możliwości, odczuwamy pewien dyskomfort – i słusznie, bo tak naprawdę to pojęcie „suwerenność” odnosi się do suwerena – jedynowładcy. Suwerenny to jest monarcha. W d***kracji usiłuje się utrzymywać fikcję, pisząc, że„suwerenem jest L*d” – ale wtedy powstaje sytuacja, w której wiemy, że jesteśmy suwerenni… lecz nie wiemy, kto naprawdę rządzi!

JKM

Moje uczucie deja vu narasta. Codziennie rano budzę się młodsza za sprawą newsów, które mnie przenoszą o kilkadziesiąt lat wstecz. Wstrząśnięta - nie zmieszana Od kilku dni media grzeją sprawę skażonego alkoholu zalewającego nasz rynek. Nie ma co prawda pewności czy jest skażony, jest natomiast pewne, że jest nielegalny. Jako żywo przypominają się czasy tzw. transformacji, gdy różne służby tajne i dwupłciowe robiły fortuny na tzw. sznapsgate, wprowadzając na rynek tysiące litrów czystego spirytusu, bez jakiegokolwiek podatku. Teraz, też coś musi być na rzeczy, bo jak donosi dzisiejsza „Rzeczpospolita” drastycznie spadła liczba osób płacących 18 i 32 procentowy podatek PIT. Różnica jest jednak taka, że dwie dekady temu, przy okazji został uwolniony fenomen polskiej przedsiębiorczości, każdy kto mógł zakładał firmę, wierzył w sens pracy, a teraz wszystko się zwija, a państwo powraca do centralnego planowania, wpisując do wydrenowanego budżetu nawet wpływy z mandatów. Skoro o przemycie alkoholu mowa, to nie sposób uwolnić się od skojarzenia z pewnym winiarzem z Lubelszczyzny. Oto lokalna prasa donosi, że w stolicy regionu miały zawisnąć ateistyczne bilbordy, ale nie zawisną. Tutejsze agencje reklamowe nie chcą ich drukować, by nie psuć sobie relacji z Kurią Metropolitalną, jak twierdzi pani-słup ze stowarzyszenia oficjalnie firmującego przedsięwzięcie. Rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Pan, który akurat tę akcję wymyślił, do tej pory nie rozliczył się z poprzedniej akcji bilbordowej, gdy to na plakatach wyborczych reklamował ruch poparcia siebie samego. Do tej pory pozostaje bezkarny za te i inne wykroczenia, gdyż w jego przypadku także skala „ interesów ” przerosła doświadczenie prokuratur prowadzących sprawy, niczym w przypadku bursztynowozłotego Marcina Plichty. Nie dość , że sędzia, który mu w warunkach recydywy dawał wyroki w zawiasach, okazał się łapówkarzem, to pani prokurator z Gdańska-Wrzeszcza , odpytana na okoliczność wykazała się nieznajomością akt i prawa bankowego, co w świetle rozmowy opublikowanej przez GPC z sędzią Milewskim, pozostawało bez większego znaczenia, gdyż wyrok miał być na obstalunek KPRM. W tym kontekście nie sposób nie docenić poczucia humoru rzecznika Grasia, który spytany dziś o przypominającą jako żywo, szafę Lesiaka, informację o inwigilacji posłów PiS przez SKW, wykazał się dużym poczuciem humoru antycypując „Myślę, że postępowanie jednoznacznie odpowie, że SKW i jej szefostwo działa wyłącznie w granicach prawa.” Choć w rankingach na sundbite dnia nadal prowadzi nestorka niezależnej jak prokuratura, żurnalistyki , Teresa Torańska. Poproszona o komentarz do wczorajszego skandalu wokół ekshumacji smoleńskich ofiar odparła: „ No cóż, Polacy to lubią wykopki”. Sędziwa dama zapomniała doprecyzować, że szczególne się nasi rodacy mobilizowali zawsze, gdy nadchodziła pora wykopów buraków. Irena Szafranska

Nie powinniśmy mówić o aferze Amber Gold. To przeprowadzona z poparciem władz OPERACJA ściągnięcia z rynku setek milionów Z każdym dniem, z każdym tygodniem coraz bardziej razi mnie słowo "afera" przy nazwie Amber Gold. Oczywiście, w pierwszych dniach tak to wyglądało - jest cwaniak, był pomysł i nieudolność państwa, dokonano oszustwa, wyszła afera. Ale dziś? Gdy patrzymy na reakcję władz i struktur państwa trudno dopatrzyć się wstrząsu, zobaczyć nadzwyczajne działania, dostrzec poczucie, że coś jest nie w porządku. Odwrotnie, znowu słychać, że nic się nie stało, a jeśli już to wskutek ludzkiej naiwności. Pan premier i jego ludzie rękami i nogami odpychają wizję jakiegokolwiek głębszego dochodzenia, otwarcia widocznych gołym okiem ścieżek dociekania prawdy. Każą nam pokładać nadzieję w syndyku oraz ufać prokuraturze i sądownictwu. Wcześniejsza bierność prokuratury i wynik testu dokonanego na sędzim Milewskim pokazuje, że wiedzą co robią. Porównajmy to z aferą zatruć alkoholami w Czechach. Temat oczywiście inny, ale reakcja państwa czeskiego jest klasycznym działaniem po aferze - sprawdzenie co nie zadziałało, próby zabezpieczenia zdrowia i życia obywateli, uruchomienie wszystkich możliwych sił. W przypadku Amber Gold uznano, że nie ma się co spieszyć. Czymże więc była sprawa Amber Gold? Sądzę, że należy używać słowa "operacja". Wygląda to bowiem na dość dobrze zaplanowaną operację ściągnięcia z rynku kilkuset milionów złotych. Przeprowadzono ją wykorzystując narzędzia dostępne ludziom trzymającym dziś w Polsce władzę. Użyto prokuratury, która blokowała wcześniejsze alarmy, mediów, które brały pieniądze (choć czuły, że śmierdzące) i gdańsko-rządowego układu powiązań, który wspierał i promował dzieła Marcina P. Podkreślam - nie można mówić w tym kontekście o aferze, przecież ci ludzie wiedzieli co robią. Nikt z nich nie został oszukany.

Co miało być finałem tej operacji? Dziś najbardziej przekonuje mnie teoria iż chodziło o przejęcie LOT-u. OLT Express miało polatać nieco dłużej i wykończyć narodowego przewoźnika. To było celem linii Marcina P., a właściwie ludzi, wpływów i pieniędzy za nim się kryjących. Po to urząd nadzorowany przez ministra Sławomira Nowaka lekką ręką przyznał mu, możliwe iż łamiąc prawo, koncesję. A same linie OLT były skonstruowane z założeniem strat - chodziło jednak nie o zysk, a o osłabienie LOT-u tuż przed prywatyzacją. Wszystko miało się toczyć jeszcze kilka miesięcy. Dlaczego padło wcześniej? Co poszło nie tak? Ciekawe pytanie. Kilka osób postawiło w sprawie operacji Amber Gold kwestię mafijnych wpływów w obozie władzy. Nie ma na to dziś dowodów. Ale załóżmy na chwilę, że mafia faktycznie uzyskała przełożenie na organa państwa. Czego oczekiwałaby wtedy od swoich ludzi? Otwartego głoszenia, że przestępcy są świetni? Nie. Oczekiwałaby ślepoty w czasie rozkręcania lewego biznesu, bierności i promocji. A po upadku przedsięwzięcia? Wtedy celem jest ograniczenie wszelkich dochodzeń, powierzenie ich zaufanym prokuratorom i sędziom, a także wyciszenie sprawy. Co właśnie się dokonuje. I tak jak po tragedii smoleńskiej zastosowano procedury typowe dla poszukiwań sprawcy włamania do garażu, tak teraz, przy gigantycznej aferze finansowej używa się narzędzi typowych dla ścigania właściciela sklepiku, który nie zapłacił podatku. Efekt będzie podobny.

Chociaż, kto wie, cuda się zdarzają więc obserwujmy uważnie kto i co w tej sprawie mówi i robi. Michał Karnowski

Dla ludzi władzy nie ma okoliczności łagodzących. "Zhańbili Polskę i Polaków, potraktowali obywateli nieludzko i muszą ponieść konsekwencje" Nie było żadnych doniesień świadczących o nieprawidłowościach w rosyjskim śledztwie, był stres, były szczególne okoliczności, nie można było drażnić Rosjan, kto mógł przewidzieć... - tłumaczenia tego typu Polacy słyszą od czasu katastrofy smoleńskiej. Mówienie o specjalnych okolicznościach po tragedii z 10 kwietnia stało się stałą linią obrony wszystkich, którzy dopuścili się zaniedbań w sprawie śledztwa smoleńskiego. Zaniedbań tych i winnych w tej sprawie jest coraz więcej. Bo i coraz więcej patologii i zaniedbań jest ujawnianych. Jednak do dziś nie zmieniła się taktyka działania urzędników odpowiedzialnych za skandaliczne decyzje. Zawsze słychać te same argumenty.Ostatnia szokująca wiadomość powinna jednak przeciąć tę haniebną i kłamliwą kampanię zrzucania z siebie odium jakiejkolwiek odpowiedzialności za patologie i błędy w śledztwie smoleńskim. Rodzina śp. Anny Walentynowicz wydała jasne oświadczenie - w grobie legendarnej działaczki "Solidarności", bohaterki Polski nie było ciała Anny Walentynowicz. Było inne ciało!
Informacja taka w przypadku zwykłego wypadku samochodowego i jej ofiar byłaby szokiem i skandalem. Jakich słów użyć więc dziś, gdy okazuje się, że po największej katastrofie w dziejach państwa polskiego władza Polski dopuściła do tak skandalicznego zaniedbania. Nie ma dziś żadnych wątpliwości: za ból i nerwy rodziny śp. Anny Walentynowicz, a obecnie zapewne większości rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej, które zastanawiają się, kogo pochowały, odpowiadają najważniejsi politycy i prokuratorzy w kraju. To Tusk, Arabski, Kopacz, Parulski, Miller, Klich i wielu innych odpowiadają za cierpienia rodzin i barbarzyństwo, jakiego dopuścili się Rosjanie. To polscy urzędnicy kłamali i przyklepali rosyjskie działania. Co więcej, roztaczali parasol ochronny i uwiarygadniali Rosjan w oczach polskiej opinii publicznej. Dziś nie ma dla nich żadnych okoliczności łagodzących. Nie mają oni już możliwości tłumaczenia się i kręcenia. Oni ZAWIEDLI i powinni odejść. Zhańbili Polskę i Polaków, potraktowali obywateli nieludzko i muszą ponieść konsekwencje. Wiadomość rodziny Walentynowiczów powinna skutkować natychmiastowym upadkiem rządu Tuska, rozpędzeniem prokuratury, która w sposób skandaliczny zajmuje się śledztwem smoleńskim i rozpoczęciem przygotowań do masowych ekshumacji. Najwyższy czas, by polskie państwo zaczęło interesować się prawdą o katastrofie smoleńskiej. Czy tak się stanie? Niestety nie można być optymistą. Polacy wydają się uodpornieni na jakiekolwiek informacje o Smoleńsku, media są tak skarłowaciałe, że nie można po nich oczekiwać niczego poza rozkręceniem przemysłu przykrywkowego, a oczekiwanie, że środowiska dominujące same się zreflektują jest naiwnością i chorobliwej skali.

Być może jednak Polacy zaczną się budzić. W końcu informacja o zamianie ciał jest drastyczna, szokująca i pokazuje jedno: rząd Tuska ma za nic prawdę, emocję i uczucia Polaków. W imię walki politycznej i korzyść PRowskich jest w stanie skazać rodziny polskich obywateli na cierpienie, zniewagę, upokorzenie i stres. Panie Premierze, jak to jest? W sejmowej debacie nt. Amber Gold roztkliwiałeś się nad swoim synem, utyskiwałeś, że media go atakują. Sam stałeś się katem rodzin smoleńskich, którym zadajesz kolejne wyrafinowane tortury. Dosyć! Stanisław Żaryn

Czy Michał Tusk ostrzegł władze Portu Lotniczego w Gdańsku, że OLT utrzymywane jest z pieniędzy Amber Gold? 24 maja 2012 roku ABW przesyła pismo do premiera Donalda Tuska, w którym informuje, że w ramach prowadzonego rozpoznania spółki stwierdzono, iż działalność Amber Gold jest przypuszczalnie oparta jest na mechanizmie tzw. „piramidy finansowej” (…) Ponadto ustalono, iż poprzez działalność grupy OLT Express, Amber Gold wyprowadza środki finansowe uzyskiwane od klientów. Wieczorem 26 lipca linie OLT informują o zawieszeniu lotów. Jednak już kilkanaście dni wcześniej Port Lotniczy w Gdańsku „aresztował” jedyny samolot należący do linii OLT, jakby spodziewał się takiego rozwoju zdarzeń. Tak o kulisach tamtego wydarzenia mówił prezes Portu Lotniczego Tomasz Kloskowski. (Polska. Dziennik Bałtycki - 21.08.2012) (…) w celu zabezpieczenia długów udało się nam aresztować jedyny należący do OLT samolot - ATR.

Kiedy to zrobiliście? Nocą z 11 na 12 lipca, kiedy nagle, w późnych godzinach wieczornych pojawił się komunikat, że OLT zawiesza działalność. To była „noc długich noży". Nie mogę zbytnio zdradzać kulis tamtej akcji, ale przyznam, że już wcześniej sprawdzaliśmy, jaki samolot nie jest leasingowany przez OLT, a stanowi własność linii.

Mamy, więc następującą chronologię. 24 maja ABW przesyła pismo do premiera Donalda Tuska. Premier zostaje zapoznany, co jest w tym piśmie. W czerwcu rozmawia z synem Michałem na temat jego pracy dla OLT. Jest z tego powodu bardzo niezadowolony, jak pisze nawet tygodnik „Wprost”: Premier daje synowi regularną burę za to, że związał się z interesem Plichty. W powietrzu latają grube słowa.Po tej rozmowie Michał Tusk rozmawia z dyrektorem OLT na temat rozluźnienia umowy. Rozmowa ma dość gorzki przebieg i dotyczy również narastających wątpliwości wokół interesów Plichty - tak kulisy tego spotkania przedstawia tygodnik, „Wprost”, który rozmawiał na ten temat z Michałem Tuskiem. Wynika z tego, że po rozmowie z Donaldem Tuskiem jego syn ma jakieś wątpliwości, co do interesów Marcina P. Skąd je ma? Jakie to są wątpliwości? W nocy z 11 na 12 lipca Port Lotniczy, dla którego równocześnie pracuje Michał Tusk aresztuje jedyny należący do OLT samolot. Tymczasem komunikaty, że linia zawiesza loty pojawiają się publicznie ale dopiero kilkanaście dni później, wieczorem 26 lipca. 11 i 12 lipca linia należąca do Marcina P. sprzedaje jeszcze bilety i realizuje loty. Klienci nie spodziewają się, że linie wkrótce mogą upaść.

Ale druga firma, dla której równocześnie pracuje Michał Tusk już o tym wie. Pytanie: skąd? Czy sekwencja zdarzeń była następująca? Premier Tusk z notatki ABW dowiaduje się, że Amber Gold jest piramidą finansową i pieniądze klientów tej firmy wyprowadzane są do linii OLT, dla których pracuje jego syn. W czerwcu robi z tego powodu synowi awanturę. Ten z kolei informuje swojego innego pracodawcę o tym, że pieniądze na OLT idą z Amber Gold, więc przyszłość linii jest niepewna, bo na siebie nie zarabia. W tej sytuacji Port Lotniczy ustala, jaki samolot jest własnością linii i „aresztuje” go. To oczywiście hipotetyczny ciąg zdarzeń, ale bardzo prawdopodobny. Niestety prokuratura gdańska nie sprawdzi tego wątku bo musiałaby podczas przesłuchania premiera Tuska zadać mu wiele trudnych pytań.

Donald Tusk doskonale wie, że takie pytania pojawiłyby się podczas przesłuchań przed sejmową komisją śledczą, dlatego staje na głowie by ona nie powstała.

P.S. 17 lipca Michał Tusk wysyła dyrektorowi OLT konkretną propozycję rozluźnienia umowy oraz ponaglenie by linie zapłaciły mu za zaległą fakturę ok. 6 tysięcy złotych netto. Przelew za tę fakturę został opłacony 27 lipca, w pierwszym dniu, kiedy tysiące klientów nie mogło polecieć liniami OLT, choć miało wykupione bilety. Do dziś nie zwrócono im za nie pieniędzy. Marcin Mastalerek

Janusz Szewczak: Na naszych oczach powstaje nie tyle nowa federalna Europa, co Stany Zjednoczone Bankierów Europejskich Mario Draghi szef Europejskiego Banku Centralnego okazał się bankierskim koniem trojańskim Unii Europejskiej i strefy euro. Pasuje tu jak ulał, nieco tylko zmienione słynne antyczne ostrzeżenie Lakona dla zagrożonej dziś europejskiej Troi: „strzeżcie się bankierów nawet, gdy przynoszą wam dary”. Euforia rynków spowodowana decyzją o ratowaniu euro za wszelką cenę, skupowanie obligacji krajów bankrutów, utworzenie Europejskiego Nadzoru Bankowego czy wreszcie powołanie do życia unii bankowej może wkrótce przerodzić się w rzeź niewiniątek i rozpad Unii Europejskiej w dotychczasowym kształcie. W ten właśnie sposób EBC i bankierzy zacierają różnicę i granicę między polityką pieniężną i fiskalną, między demokracją, a uzurpacją. Od teraz, to co dobre dla banków, ma być dobre dla Europejczyków, choć nie wszystkich  i wcale nie musi  być zgodne z prawem, a nawet demokracją. EBC i jego szef  M. Draghi oraz jego 17 kolegów nie mają przecież żadnej legitymacji demokratycznej. Ktoś jednak dał EBC  tak wielką, niczym dziś nieograniczoną władzę. Dziś ten bankier, dawniej dyrektor globalnego banku Goldman Sachs – M. Draghi, szef EBC i jego koledzy po fachu mogą obalać lub podtrzymywać rządy europejskie. Na naszych oczach powstaje nie tyle nowa federalna Europa, co Stany Zjednoczone  Bankierów Europejskich. To, co dziś proponuje  Europie EBC, to nie tyle antykryzysowa ofensywa, co oszustwo i nowy podział tzw. „ konfitur”. Wbrew temu co sądzi zwolenniczka utraty resztek naszej suwerenności finansowej i ekonomicznej, popierająca wejście Polski do unii bankowej – komisarz  UE z ramienia rządzącej PO,  D. Hubner - powołanie owej unii bankowej czy skup obligacji  europejskich bankrutów, wcale nie przerwie pępowiny zadłużenia i potencjalnego bankructwa  sektora bankowego, łączącej jej z kryzysem zadłużenia państw strefy euro. Bo, żadnym pomysłem nie jest ratowanie bankrutujących banków greckich, hiszpańskich,włoskich czy portugalskich, pieniędzmi polskich, węgierskich czy czeskich ciułaczy i to jeszcze bez ich zgody, a nawet wiedzy. W tym pomyśle, w dużej mierze chodzi właśnie o to, by kraje takie jak Polska czy inne kraje Europy Środkowo – Wschodniej, zadłużając  się na dziesięciolecia, swymi obligacjami umożliwiały zadłużenie się krótkookresowe, do 3lat, takim krajom jak Włochy, Hiszpania czy Portugalia, a w przyszłości pewnie i Francja. Wszak polskie obligacje, za które słono płacimy, można będzie zastawić w EBC, otrzymując w zamian gotówkę. My sami, z tego luksusu skorzystać nie będziemy mogli. Podwójnie więc, będziemy płacić za swoje i cudze długi. Nawet gdyby polski rząd, ochoczo wyraził zgodę na włożenie głowy w tę finansową pętlę unii bankowej  i Europejskiego Nadzoru Finansowego i tak nie miałby nic do gadania. Zbyt wygórowaną ceną, za wywłaszczenie  klientów banków w Polsce, trzymających głównie w bankach zagranicznych, blisko 500 mld zł., byłaby wstępna propozycja objęcia przez Premiera D. Tuska, stołka szefa Komisji Europejskiej. Nie przypadkowo ta plotka, a być może propozycja nie do odrzucenia, pojawia się teraz. Skutki powołania unii bankowej, tak czy siak byłyby dla państw spoza strefy euro, dramatyczne. Oznaczałyby one początek sformalizowanego rozpadu Unii Europejskiej i topienie bez skrupułów najsłabszych. To przyjęcie zbiorowej odpowiedzialności, za długi, moralny hazard i gigantyczne premie bankierów. Tak naprawdę, po dość niespodziewanym zamachu stanu w UE, dokonanym przez lobby bankowe  i nowy wyłaniający się światowy rząd finansjery, realną władzę w strefie euro i UE przejmują z rąk europejskich biurokratów, bankierzy,  z szefem EBC Super Mario, na czele. Europejskie i amerykańskie interesy polityków i bankierów stały się obecnie tak tożsame, że nikogo już nie peszy łamanie własnych unijnych traktatów, statutów banków centralnych, roli i zadań EBC czy nawet zasad demokratycznych. Nawet kanclerz Niemiec A. Merkel uległa banksterom. Co prawda, tylko Niemcy postanowieniem Trybunału Konstytucyjnego pozostawili sobie furtkę,  że płacą bez szemrania, na rzecz bankrutów i banków, tylko do wysokości 190 mld euro, a niewykluczone, że trzeba będzie znaleźć na początek ok. 2 bln euro, a później nawet 4 bln euro. Niemcy mają też w ręku stanowisko szefa EMS - to K. Regling, ale, jak widać nawet one zostały ograne przez globalne rynki finansowe, na czele z nowymi właścicielami świata, jak choćby bankiem Goldman Sachs, którego człowiekiem jest nadal bez wątpienia szef EBC M. Draghi. Małe żuczki, takie jak kraje Europy Środkowo-Wschodniej, nie mają tu już nic do gadania, mogą tylko płacić i siedzieć cicho. Złowieszczo brzmią słowa obecnego szefa EBC, byłego dyrektora amerykańskiego banku Goldman Sachs, który swego czasu doradzał Grekom: „zrobię wszystko, by uratować euro”. Tylko czyim to będzie kosztem, i jak wielu Europejczyków na tym ucierpi? A może należało powiedzieć prawdę: zrobimy wszystko w EBC, by uratować bilanse banków pełnych toksycznych aktywów i śmieciowych obligacji krajów południa Europy. Samych obligacji Włoch i Hiszpanii jest już blisko 3 bln euro, ktoś je kupował, ktoś teraz na nich sowicie zarobi i ma ze strony EBC gwarancje, że ten je odkupi. Czy byli tacy, którzy wiedzieli, że Super Mario nie zawiedzie, że nie pozostawi starych przyjaciół bankierów bez wsparcia i pomocy? Kto miał numer telefonu komórkowego do Super Mario? Nie przypadkowo szef banku Goldman Sachs, mówi  o działalności tego giganta i jego dwuznacznych często inwestycjach finansowych i spekulacjach: „wykonujemy robotę Boga”. Przecież EBC, w ostatnich latach wydrukował już ponad 2 bln euro pomocy, na rzecz europejskich budżetów, ale głównie banków i nic to  nie dało.

Mamy ewidentny koniec demokracji w UE i początek rządów  bankokracji. Finansowe grupy nacisku i światowe lobby bankowe, wzajemnie sobie pomagają i wspierają się,  dając sobie przy okazji nieźle zarobić, nawet za cenę rozwalenia UE w dotychczasowym  kształcie. Koalicja ludzi ze świata banków -  M. Drahgi, M. Monti, L. Papademos czy L. Gindos - ograła w pokerze oszustów, a nawet „matkę chrzestną” Europy - kanclerz Niemiec A. Merkel. To oni, wspólnie z Goldman Sachs sterują dziś losami, nie tylko Zjednoczonej Europy. Bankowa republika kolesiów rzuca dziś wyzwanie, nie tylko rządom europejskim, ale całym narodom, pokojowi i przyszłości. Cel uświęca środki. Hasło „zysk albo śmierć Zjednoczonej Europy” dziś triumfuje. Trojański Koń już wkrótce ukaże swe groźne, prawdziwe oblicze. Janusz Szewczak

70 lat temu powstały Narodowe Siły Zbrojne. "Nie szli na żadne kompromisy i byli wierni idei wolnej Polski do końca" Przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie odbyły się uroczystości z okazji 70 rocznicy powstania Narodowych Sił Zbrojnych. Żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych nigdy nie pogodzili się ze zniewoleniem ojczyzny- podkreślano wspominając ich walkę o wolną Polskę.Narodowe Siły Zbrojne to jedne z najważniejszych i największych organizacji wojskowych, które podjęły trud walki z obydwoma okupantami podczas drugiej wojny światowej. NSZ czynnie walczył z niemieckim socjalizmem narodowym i z międzynarodowym komunizmem

- powiedział szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Ciechanowski. Podkreślił, że żołnierze NSZ nigdy się nie pogodzili ze zniewoleniem ojczyzny. Nie szli na żadne kompromisy i byli wierni idei wolnej Polski do końca - mówił Ciechanowski. Przypomniał heroiczną walkę NSZ w latach 1939-45, w tym ich zbrojny udział w Powstaniu Warszawskim, (mimo że władze NSZ krytykowały ideę powstania, to w obliczu jego rozpoczęcia, podjęły wspólną walkę w jednostkach AK), oraz bezkompromisową walkę w podziemiu antykomunistycznym już po wojnie. Byli mordowani w czasie wojny przez Niemców i Sowietów, a po wojnie przez NKWD i podwykonawców z Urzędu Bezpieczeństwa - dodał minister. Uroczystość, na którą przybyli przedstawiciele władz państwowych, m.in. reprezentujący prezydenta szef BBN gen. Stanisław Koziej, a także weterani NSZ i innych formacji wojskowych i mieszkańcy stolicy, rozpoczęła się od odegrania hymnu państwowego i uroczystej zmiany warty przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Po przemówieniach na płycie grobu-pomnika upamiętniającego poległych w walce o niepodległość Polski złożono wieńce i zapalono znicze. W rozmowie z PAP weteran NSZ Zbigniew Kuciewicz, pełniący funkcję prezesa Zarządu Głównego Związku Żołnierzy NSZ, wspominał, że szczególne znaczenie dla wstępujących w szeregi jego formacji wojskowej miała deklaracja ideowa, która towarzyszyła powstaniu NSZ. Deklaracja już na wstępie głosiła, że NSZ są formacją ideowo-wojskową narodu polskiego i że skupia w swych szeregach, niezależnie od podziałów partyjnych, wszystkich Polaków- wspominał Kuciewicz. Działająca w konspiracji w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu formacja wojskowa obozu narodowego - Narodowe Siły Zbrojne powstała 20 września 1942 r. NSZ walczyła o niepodległość Polski i odbudowę państwa polskiego w przedwojennych granicach, ale z nową granicą zachodnią opartą na Odrze i Nysie Łużyckiej. Organizacja prowadziła m.in. przygotowania do powstania zbrojnego, opierającego się na założeniu, że całość ziem polskich opanuje Armia Czerwona. Główny cel walki NSZ streszczał w rozkazie z 1944 r. komendant główny płk Tadeusz Kurcyusz "Żegota":

Wobec przekroczenia przez wojska sowieckie granicy Polski, Rząd Polski w Londynie oraz społeczeństwo polskie w Kraju wyrażają swą niezłomną wolę przywrócenia niepodległości całego terytorium polskiego do granicy na Wschodzie sprzed roku 1939, ustalonej za obustronną zgodą traktatem ryskim (...)Jedna jest dla nas Polska prawdziwie Niepodległa i Wielka, zdolna zapewnić pokój sobie i innym narodom Europy Środkowej i dać wszystkim Polakom ziemię lub warsztat pracy. - Jest nią Polska od granicy traktatu ryskiego na wschodzie, po Odrę i Nysę Łużycką na Zachodzie (...) Narodowe Siły Zbrojne walczyć będą o przywrócenie Polsce wszystkich Jej ziem wschodnich - czytamy w piśmie.

NSZ walczył zarówno przeciwko Niemcom, jak i ZSRR, uznając Sowietów za największe zagrożenie.

ZSRR, równocześnie z głoszonymi roszczeniami do połowy ziem polskich, prowadzi w Kraju przez swe agentury PPR i Armię Ludową, komunistyczną akcję dywersyjno-rewolucyjną wymierzoną przeciw ustrojowi i całości Państwa Polskiego - podkreślił w przytoczonym rozkazie "Żegota". Jego formacja pragnęła oprzeć odrodzoną Rzeczpospolitą na wierze i wartościach katolickich oraz m.in. własności prywatnej. Po zakończeniu II wojny światowej do połowy lat 50. oddziały NSZ nadal prowadziły walkę zbrojną przeciw komunistycznym władzom zainstalowanym w Polsce. Kim, PAP

Prezes Sądu Najwyższego ostro o sędziach bez odwagi cywilnej i ministrze Kwiatkowskm: to on zaproponował sędziego MilewskiegoPierwszy prezes Sądu Najwyższego Stanisław Dąbrowski w rozmowie z „Super Expressem” nie szczędzi krytyki tak pod adresem polityków, jak i samych sędziów. Zapytany, czy sprawa Ryszarda Milewskiego poprawi niezależność sędziów, odpowiada:

Bardzo wątpię. (…Politycy) bronią swoich wpływów na sądownictwo jak niepodległości. Nie bardzo rozumiem, dlaczego, skoro nieustannie wygłaszają deklaracje o poszanowaniu niezawisłości sędziów. To wręcz nieracjonalne, ale ta chęć zachowania wpływu na sądy jeszcze się w ostatnim czasie nasiliła. I doprecyzowuje:

Szczególnie po tym, gdy rząd wypuścił z rąk kontrolę nad prokuraturą. W związku ze skandalicznym zachowaniem Ryszarda Milewskiego dostało się zwłaszcza byłemu ministrowi sprawiedliwości:

SD: - Krzysztof Kwiatkowski powiedział, że sędziowie sami chcieli powołać na prezesa sędziego Milewskiego, a on dokonał aktu końcowego, jak się okazało błędnego.SE: - To nieprawda?

SD: - Oczywiście, że nieprawda! To minister proponuje sędziom jednego konkretnego kandydata. I minister Kwiatkowski zaproponował tego jednego, w postaci sędziego Milewskiego. Ale również obecnemu: Z jednej strony minister Gowin oburza się na prezesa Milewskiego. Z drugiej strony tydzień wcześniej żądał akt sprawy. Po co? (…) Moim zdaniem po to, by oceniać orzeczenia sądów. Nie powiem, że jest to schizofreniczne, ale jednak jest to jakieś rozdwojenie. Nie lepiej niż klasę polityczną prezes SN ocenia samych sędziów – zwłaszcza w sądach powszechnych:

W tych sądach niezawisłość opiera się na postawie sędziów wymagającej dużej odwagi cywilnej. Ale sędziowie powinni ją mieć, na Boga! (…) Nie mam wątpliwości, że zdecydowana większość sędziów ma. Nieco gorzej oceniam sytuację wśród sędziów funkcyjnych, wskazanych przez ministerstwo. Tyle, że na 10 tys. sędziów jest 500, którzy nie mają. I to wystarczy, żeby wszystko zepsuć.500 sędziów bez odwagi cywilnej to gigantyczna liczba. Jeśli taka jest ocena pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, nie jest potrzebny żaden inny dowód patologii w wymiarze sprawiedliwości. Tylko kto weźmie sobie do serca słowa najważniejszego sędziego w Polsce? Nie ma wątpliwości, że Ryszard Milewski będzie przedstawiany, jako czarna owca w sprawnie funkcjonującym systemie. Do czasu ujawnienia jakichś kolejnych taśm… Znp, "Super Express"

Inwigilacja Polaków kosztuje miliony złotych. I płacą za to sami Polacy. "W 2009 r. służby prosiły o billingi milion razy!" Operatorzy telekomunikacyjni na każde żądanie policji, ABW, CBŚ, CBA, Straży Granicznej, Żandarmerii Wojskowej czy innych służb państwowych muszą dostarczać im billingi wskazanych abonentów. To kosztuje fortunę- informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Jak wynika z danych zebranych przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, przygotowanie odpowiedzi na jedno pytanie służb kosztuje firmę średnio 40 zł. Biorąc pod uwagę, że w ubiegłym roku takich pytań było niemal 1,9 mln, operatorzy łącznie wydali 74 mln zł. A do tego dochodzą jeszcze pieniądze niezbędne do zbudowania odpowiedniej infrastruktury. We wszystkich firmach telekomunikacyjnych słychać narzekania z powodu obowiązku dostarczania służbom SMS-ów czy rozmów. Zdaniem przedstawicieli telekomów liczba zapytań osiągnęła „rozmiar plagi”. Potwierdzają to oficjalne dane Urzędu Komunikacji Elektronicznej – wynika z nich, że o ile w 2009 r. służby prosiły o billingi milion razy, o tyle w ubiegłym sięgały po nie już niemal 1,9 mln razy. W 2009 r. na zaspokojenie potrzeb służb wydały około 40 mln zł, czyli niemal dwa razy mniej niż w minionym. Najciekawsza jest jednak to, że służby specjalne nie płacą często za wygenerowanie niektórych bilingów. Chodzi o te najdroższe. Jednak nie robią tego również firmy telekomunikacyjne, przerzucając koszty na…klientów. W rzeczywistości, gdy służby sięgają po nasze billingi, to płacimy za nie wszyscy prędzej lub później z własnej kieszeni. I to bezpośrednio. Nie zapominajmy jednak, że nawet jeżeli za wszystko płacą służby, to pieniądze na opłacenie inwigilacji pochodzą…z kieszeni podatników. Pan płaci, Pani płaci, Państwo płacą. Wszyscy płacimy za inwigilację samych siebie.Przerażające w całej sprawie są jednak nie tylko koszty inwigilacji, ale jej skala. W 2009 r. służby prosiły o billingi milion razy! To naprawdę zawrotna liczba podsłuchiwanych Polaków. W 2010 roku funkcjonariusze założono 1,3 miliona podsłuchów telefonicznych obywatelom 38-milionowej Polski. Dla porównania: w 80-milionowych Niemczech w tym samym czasie założono aż 32 razy mniej podsłuchów. Nawet Helsińska Fundacja Praw Człowieka krytycznie odniosła się do projektu zmian w ustawie o billingach ekipy Tuska. Polska ma najwięcej podsłuchów w całej Europie. I co? I nic. Dziennikarze i zwykli Polacy i tak o autorytaryzm oskarżają rządy PiS-u, podczas których było trzy razy mniej podsłuchów na telefonach Polaków niż obecnie. A jakie są efekty masowej inwigilacji Polaków? Ano takie, że prawdziwy bandyci wychodzą na wolność, a przestępcy mogą sobie dowolnie budować piramidy finansowe. Mamy więc bardzo znamienną sytuację: oto służby specjalne za pieniądze podatników wraz ze zmuszanymi do tego firmami telekomunikacyjnymi, które przerzucają wszystkie koszty na swoich abonentów, zakładają miliony podsłuchów na telefonach Polaków. W tym samym czasie trwa nieustająca nagonka na opozycje za jej rzekome próby ograniczenia demokracji, choć podsłuchów za rządów opozycji było trzy raz mniej. Polacy zaś masowo popierają swój kochany rząd w strachu przed „faszyzującą opozycją”, która chce podobno budować totalitarne państwo. Logiczne? Jak najbardziej. Tak się robi doskonałą propagandę, o której pisali klasycy. „Prawdziwie sprawne totalitarne państwo to takie, w którym wszechwładny zarząd składający się z politycznych bossów wraz z armią menagerów kontrolują populację niewolników, którzy nie muszą być przymuszani, bo kochają swą służbę”- pisał Aldoux Huxley w „Nowym wspaniałym świecie”. Nie jesteśmy oczywiście jeszcze państwem totalitarnym, ani nawet autorytarnym. Jednak bez patrzenia władzy na ręce możemy się takim stać. Każdy, kto przekłada bezpieczeństwo ponad wolność, nie zasługuje ani na jedno, ani na drugie. Pamiętajmy o tej mądrej maksymie pewnego jankeskiego liberała. Łukasz Adamski

Macierewicz o skandalu z ciałami ofiar Smoleńska

- Próba zrzucenia odpowiedzialności za błędną identyfikację na bliskich ofiar jest wyjątkowo obrzydliwa – mówi Niezależnej.pl poseł Antoni Macierewicz, przewodniczący parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej, który na jutrzejszym posiedzeniu będzie analizował obecną sytuację. Poseł Macierewicz nie ma wątpliwości, że osoby odpowiedzialne za obecny skandal i uniemożliwienie przez ponad dwa lata rodzinom ofiar sprawdzenia, kto naprawdę spoczywa w grobach, powinny być natychmiast odsunięte od prowadzenie śledztwa smoleńskiego.

- Podczas jutrzejszego posiedzenia Zespołu będziemy próbowali analizować, z jakich powodów doszło do tak skandalicznych błędów i matactw. Czy z powodu pomyłki, czy może innych zjawisk, których w tej sytuacji nie można wykluczyć – tłumaczy Niezależnej.pl poseł A. Macierewicz, który podkreśla, że już teraz wiadomo o błędnej identyfikacji sześciu ofiar katastrofy smoleńskiej i nie ma pewności, iż na tym zakończą się cierpienia rodzin.

– Prokuratorzy mówią o pomyłce. Nawet to rozumiem, bo w ten sposób bronią siebie i Rosjan. Trudno jednak uwierzyć. Poseł Antoni Macierewicz nie ma żadnych wątpliwości, że gen. Krzysztof Parulski i płk Ireneusz Szeląg muszą odpowiedzieć za sposób prowadzenia śledztwa i karygodne błędy, a drugi z nich - będący szefem Wojskowej Prokuratury Okręgowej – powinien zostać natychmiast odsunięty od śledztwa smoleńskiego.

- Skoro do tej pory było ono tak prowadzone, to nie ma żadnej gwarancji, że w przyszłości będzie inaczej – tłumaczy przewodniczący parlamentarnego zespołu. Niezależna

Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, wszczęła śledztwo w sprawie inwigilacji posła PiS Tomasza Kaczmarka. Ta informacja opublikowana w „Rzeczpospolitej” wywołała falę zapewnień, że właśnie to śledztwo, jest spełnieniem marzeń niektórych dostojników w naszym państwie. Pierwszą zadowoloną okazała się być Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Właśnie SKW w swoim doniesieniu do prokuratury wojskowej, jako winną przekroczenia uprawnień, wskazał poseł Kaczmarek. Z wszczęcia śledztwa zadowolony jest także szef MSW – minister Jacek Cichocki. Jednocześnie informuje on opinię publiczną, że podejrzenia o inwigilację posła Kaczmarka, uważa za zupełnie bezzasadne. Jeszcze radośniejszy jest w tej sprawie, rzecznik rządu – minister Paweł Graś, który w radiu RMF proszony o reakcje na wszczęcie śledztwa w sprawie domniemanej inwigilacji posła Kaczmarka, wypalił prostodusznie – „…to chyba jakieś żarty”. I natychmiast wyraził swoje głębokie przekonanie, że SKW działa w granicach prawa, a prokuratura to szybko wyjaśni. Można posła Tomasza Kaczmarka lubić lub nie . Wbrew zachowaniu dostojników państwowych - nie o niego tutaj chodzi. Zachwyt z powodu „wszczętego śledztwa”, które dowiedzie, że SKW działała w granicach prawa – można interpretować, jako formę nacisku na prokuratorów wojskowych. Politycy usiłują lekceważyć fakty, nie tylko, dlatego, że lekceważą posła Kaczmarka. To są wpuszczane do mediów sygnały, świadczące o lekceważeniu organów ścigania, które od wielu tygodni kompromitują się dyspozycyjnością wobec władzy. Na miejscu ministra Cichockiego, rzecznika Grasia i szefów SKW, zachowałbym daleko idącą powściągliwość w deklarowaniu zadowolenia. To robi bardzo złe wrażenie i pozwala na domysły, że urzędnicy państwowi posługują się mediami, by podyktować śledczym decyzję.AMI

Polacy nic się nie stało? Ciało, które zostało pochowane przez rodzinę ś.p. Anny Walentynowicz na gdańskim Srebrzysku, nie jest jej ciałem. Zachowajmy spokój. To jeszcze nie koniec kompromitacji państwa. Ten proces będzie trwał dotąd dopóki obrońcy tej kompromitacji nie zamilkną.Doradca prezydenta Komorowskiego Tomasz Nałęcz, komentując w TVN24 konieczność przeprowadzenia ekshumacji, wyraził opinię, że w tej sprawie „zawinili konkretni ludzie i nie można mówić o kompromitacji państwa”. Profesor Nałęcz musiał wiedzieć, że godziny dzielą nas od pewności, że państwo polskie dopuściło do skandalicznego traktowania ciał ofiar i rodzin ofiar katastrofy. Doradca prezydenta Komorowskiego wyruszył do TVN24 by przypomnieć, jaka jest obowiązująca wykładnia: nie ma mowy o kompromitacji państwa. Ale ta uprzedzająca akcja doradcy jest dowodem lęku samego prezydenta. 10 kwietnia, Bronisław Komorowski, jako marszałek sejmu, przejął obowiązki prezydenta państwa. Dostał władzę. Konkretni ludzie, którzy zawinili w „tej sprawie”, to najwyżsi urzędnicy państwowi. Ignorancji premiera Donalda Tuska, szefa jego kancelarii Tomasza Arabskiego, minister zdrowia Ewy Kopacz, naczelnego prokuratora wojskowego Krzysztofa Parulskiego - zawdzięczamy teraz kolejny, upokarzający szok. AMI

Sztuka a wolny rynek. Kapitalizm to „burza twórczego niszczenia”O WOLNYM RYNKU W SZTUCE, ARTYSTACH TRADYCJONALISTACH I ARTYSTYCZNEJ LEWICY Z JANEM MICHALSKIM, KRYTYKIEM SZTUKI, ROZMAWIA RAFAŁ PAZIO (NCZAS.COM)NCZAS: Twierdzi Pan, że wolny rynek sprzyja sztuce. To jest dziś w świecie artystycznym zupełnie niepopularna opinia. MICHALSKI: Ekonomista Joseph Schumpeter nazywał kapitalizm „burzą twórczego niszczenia”. Jeśli z tej perspektywy spojrzeć na wolny rynek, to on nie zapewnia niczego z góry. Jest na nim możliwość rozwinięcia własnych sił życiowych do maksimum, ale nie ma żadnych gwarancji bezpieczeństwa ani pewności utrzymania się na powierzchni.

Dlaczego sztuka traci w kontakcie z biurokracją? Z jednej strony traci, a z drugiej zyskuje. Zyskuje bezpieczeństwo, opiekę i stały dopływ pieniądza. W moich esejach, które nazywam „Rozrywkami”, ujmuję pewien moment historyczny, który miał miejsce w latach dwutysięcznych w Polsce. W minionej dekadzie doszło do dużego rozrostu instytucji kulturalnych. Proces instytucjonalizacji sztuki i reprodukcji klasy biurokratycznej cały czas postępuje. Obserwowałem zbyt bliskie związki między artystą a biurokratą. Kiedy urzędnik od kultury dostarczał artyście pieniędzy, a artysta robił to, czego oczekiwał urzędnik, pojawiała się tendencja do zamykania gęby krytyce w imię wspólnych, dobrze pojętych interesów. Nie tworzę ogólnej teorii ani krytyki biurokracji. Opisuję tylko pewien moment rozwoju biurokracji kulturalnej w Polsce.

Czy jest Pan przeciwnikiem finansowania sztuki z pieniędzy podatnika? Państwo, tak samo jak inne podmioty gospodarcze i jako wielka korporacja gospodarcza, może łożyć na sztukę współczesną ze swoich ogromnych dochodów – dlaczego nie? Państwo jednak nie tylko daje, ale i wymaga. Wymaga od artystów serwitutów propagandowych i „jedynie słusznych” poglądów. Zjawisko to opisywałem wielokrotnie bardzo krytycznie. Moim ideałem jest artysta niezależny, autonomiczny. A dający pieniądze wymaga. Z kolei ten, który pieniądze chce otrzymać, dostosowuje się do wymagań. Przykładów serwilizmu artystów i krytyków sztuki mieliśmy w minionych latach pod dostatkiem.

Czyli państwo wpływa na kształt sztuki? Finansowanie sztuki przez państwo w systemie demokratycznym ma swoje dobre strony. Na przykład pozwala wychwytywać talenty. Ale ma też swoje złe strony, czyli nadmierną biurokratyzację i ideologizację sfery kultury.

Ale mówił Pan, że nie chce, jako podatnik płacić na eksperymentatorów. Gdzie jest granica finansowania przez państwo? Nie chcę sugerować państwowej megakorporacji, kogo powinna finansować, a kogo nie. Wyrażam jedynie swoje opinie o tym, co widzę – o końcowym produkcie. Nie wskazuję faworytów do finansowania. Jako właściciel prywatnej galerii sam finansuję artystów, których cenię, kupując ich prace. Natomiast bardzo krytycznie oceniam produkcję dzieł sztuki przez instytucje publiczne. Niestety, stało się to już w Europie powszechną praktyką. Państwo pojawia się na rynku dzieł sztuki jako producent i jako handlowiec. Uważam to za absolutnie niedopuszczalne. Powinny istnieć instytucje publiczne, które nie kierowałyby się wymaganiami doraźnej polityki kulturalnej państwa, tylko zajmowały opieką nad tym, co szczególnie wartościowe, niezależnie od poglądów penitentów. Ze strony środowisk lewicowych od lat 30. XX wieku kierowane są wobec państwa postulaty etatyzacji. Środowiska te chcą, żeby państwo płaciło artystom pensje w zamian za nowatorstwo. Wobec takich roszczeń socjalnych stawiam zdecydowane weto. Jeśli państwo chciałoby finansować wszystkich eksperymentatorów, to każdy chciałby być eksperymentatorem.

Więc jak zorganizować finansowanie? Na sposób kapitalistyczny. Jeśli państwo miałoby kilka instytucji, które konkurowałyby ze sobą, to efekty byłyby lepsze niż obecnie. Jeśli konkurencji brak, występuje kumoterstwo artystów i biurokratów. Osobiście, jako prywatny przedsiębiorca, gdy mam dla państwa ofertę, którą uważam za obustronnie korzystną, to zwracam się ze swoją propozycją tak jak do innych korporacji. Przez „korzystne dla państwa” rozumiem jednak wspólne działanie dla wyższego dobra.

Stwierdził Pan, że środowisko lewicowe wśród artystów jest mniejsze, ale silniejsze od konserwatystów i tradycjonalistów. Nie chcę, żeby zabrzmiało, że środowisko tradycjonalistyczne jest jakąś ofiarą. Środowiska lewicowe zawsze przejawiają tendencje roszczeniowe względem państwa. Przez to są bardziej widoczne na arenie publicznej. To się wiąże z wieloma rzeczami. Jedną z cech sztuki lewicowej jest duża innowacyjność, krytyczność i tworzenie coraz to nowych modeli funkcjonowania świata i społeczeństwa. Zupełnie inne działanie niż w przypadku tradycjonalistów. W związku z tym jeśli państwo preferuje politykę gwałtownej modernizacji i kieruje się nią w swojej polityce kulturalnej, to siłą rzeczy wiąże się ze środowiskiem lewicowym. Chęć stworzenia naszego wizerunku w Europie jako kraju demokratycznego i postępowego, a nie tradycjonalistycznego i konserwatywnego, wiązała więc naszych polityków od kultury z modernistami, a nie z konserwatystami. Ubolewam nad tym, ponieważ wielu ciekawych artystów na tym traciło, a wiele miernot zyskiwało. A biurokracja kulturalna, która administruje sferą publiczną, spychała konserwatystów i tradycjonalistów ze sceny.

Jest to efekt jakiejś tendencji w polityce. Ta tendencja polityki kulturalnej była kontynuowana przez wszystkie rządy – czy to lewicowe, czy prawicowe. Polska wchodziła przecież do Europy, więc postępowy wizerunek był najlepszą wizytówką, a sztuka służyła jego kreowaniu.

Jak Pan to ocenia? Z mojego punktu widzenia, liberalnego konserwatysty, brakuje mi mądrego głosu tradycji w całym dyskursie o sztuce nowoczesnej. Ale tak już jest.

Istnieje jakiś spór między tradycjonalistami a lewicą? Niektórzy lewicowi artyści mówią wręcz o wojnie kulturowej, czego tak wyraźnie nie artykułują tradycjonaliści. Dzisiejsi tradycjonaliści są bardzo grzeczni i nie mają ochoty na krucjaty. Natomiast lewica dąży wytrwale do majoryzacji centralnych instytucji artystycznych.

Niedawno odbył się Kongres Kultury Polskiej, na którym ostrzegano przed zgubnym wpływem kapitalizmu. Jak Pan ocenia takie spotkania? Tego typu zgromadzenia jak wrześniowy Kongres Kultury to po prostu zabiegi różnych środowiskowych lobbies o dostęp do państwowych subsydiów. Wszelkie cele wyższe to tylko przykrywka. A do propagandy antykapitalistycznej i nacisku na władze najlepiej nadają się lewicowi retorzy.

Nie uważa Pan, że należy zaprezentować jasne stanowisko: albo finansujemy artystów z pieniędzy publicznych, albo nie? Wtedy nikt nie musiałby się zastanawiać, w jakim zakresie to robić. W systemie kapitalizmu państwowego i państwa socjalnego, jaki mamy obecnie, taki pogląd mieści się w sferze marzeń. Trzeba raczej zastanowić się nad sensownym finansowaniem artystów. Oferta artystów lewicowych jest po prostu atrakcyjna dla polityki państwa. Niech artyści o innych poglądach wysuną podobnie atrakcyjną ofertę, niech utworzą lobby. Instytucje państwowe zostały przecież powołane przez obywateli dla obywateli i powinny się charakteryzować służebnością i jawnością. Powinny opierać swoje działanie na prawdzie i reprezentatywności, przez co będą budzić zaufanie. W minionych latach zbyt często się zdarzało, że administratorzy sfery publicznej wykluczali konserwatystów i tradycjonalistów na rzecz lewicy. Świeżym przykładem jest odrzucenie sensownej kandydatury Wojciecha Włodarczyka na stanowisko dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie przez ministra Zdrojewskiego – wyłącznie z powodów politycznych, a nie kompetencyjnych.

Czy znajdzie się miejsce dla tradycjonalistów? Tu jestem raczej pesymistą. Biuro kracja będzie się dalej rozrastała, a sfera publiczna będzie dalej zarządzana rygorystycznie przez państwo i media. Mam więc postulat rozwoju sfery prywatnej. Prywatnych opinii i poglądów.

Czy ten postulat powinien łączyć się z marzeniem o dotarciu do masowego odbiorcy? Masowe media są częścią systemu zarządzania w demokracji masowej, więc powinno się organizować raczej ruch oddolny, organiczny. Organizujmy prywatną opinię, niezależną od sfery publicznej – administrowanej. Dajmy odczuć urzędnikom, że mamy swoją opinię. Nie ma obawy – oni odczują jej ciężar.

W jakich formach można eksponować prywatną opinię? Jednym z przykładów jest „Najwyższy CZAS!”. W dzisiejszej Polsce poza sferą administrowaną toczy się bardzo bogate życie intelektualne. Niech to będzie ruch opiniotwórczy wolnych obywateli. Tu pewne nadzieje wiążę z klasą średnią, która w Polsce okrzepła. Ci ludzie będą chcieli artykułować swoje opinie na scenie publicznej.

Więc podsumujmy: jak wolny rynek sprzyja rozwojowi kultury? To widać dobrze w sztukach wizualnych. 20 lat temu w całej Polsce było zaledwie kilka galerii prywatnych. Obecnie mamy ogromny ruch prywatnych galerii, fundacji, stowarzyszeń, które wspaniale pracują, obracają coraz większym kapitałem, wydają publikacje, organizują wystawy w Polsce i za granicą. Na tym małym wycinku życia gospodarczego – rynku sztuki współczesnej – widać jak na dłoni, jak olbrzymia nastąpiła zmiana. Trzeba tylko pozwolić ludzkiej inicjatywie wyzwolić się i nie nakładać jej biurokratycznych ograniczeń.

Czyli ma Pan jednak postulat polityczny. Żeby zdjąć ograniczenia, trzeba podjąć decyzję polityczną. Tu trzeba uzbroić się w cierpliwość. Jan Michalski

Ekolodzy są jak arbuzy. Z wierzchu zieloni w środku czerwoni! Boję się ostatnio włączać telewizor, gdyż niezależnie od tego, na który kanał bym go przełączył, wałkowany jest tam temat tzw. globalnego ocieplenia. Gdyby tak z powagą słuchać tego ekologicznego bełkotu, od razu należałoby wyrzucić kożuchy i jesionki jako rzeczy zupełnie zbędne w najbliższej przyszłości. Przecież przemieniamy się w wyschniętą pustynię. Dlaczego? Dlatego że używamy elektronicznego czajnika i tradycyjnych żarówek… Ktoś może powiedzieć, że nie powinienem odzywać się w kwestii ocieplenia klimatycznego, ponieważ brak mi odpowiedniego wykształcenia, aby wypowiadać się w tej trudnej kwestii. Na pytanie to jednak łatwo odpowiem: 99,8% wypowiadających się w tej sprawie nie posiada jakiegokolwiek wykształcenia w tym względzie, a pozostałe 0,2% mające odpowiednie wykształcenie przeważnie mówi o całym problemie z lekceważeniem. Obserwacja tej jałowej dysputy daje proste wnioski. Na alarm biją przede wszystkim osoby z wykształceniem humanistycznym, podczas gdy oficjalne ośrodki zajmujące się tzw. naukami o Ziemi zachowują wobec tej debaty duży sceptycyzm, wskazując, że ocieplenia i ochłodzenia klimatu są czymś całkowicie normalnym i związanym z faktem, że ziemia nie orbituje wokół słońca po idealnym okręgu, lecz po elipsie, a jeszcze konkretniej: po licznych elipsach, które powtarzają się co ileś stuleci i tysiącleci.Ziemia ma na swoim koncie kilka wielkich zlodowaceń i ociepleń i pewnie jeszcze kilka takich zaliczy, chyba że przyjdzie jakiś lewak i przy pomocy nieznanych nam jeszcze sił zmieni jej trajektorię. Mam tylko nadzieję, że owa korekta nie zakończy się oderwaniem od przyciągania przez Słońce i wystrzeleniem nas w bezpowrotny kurs na Drogę Mleczną. W ten sposób lewica zakończyłaby historię ludzkości, mając – tradycyjnie – szlachetny zamiar melioracji naszego życia. We wczesnym Średniowieczu na południu naszego kraju uprawiano winorośl i produkowano wino. Potem klimat się ochłodził, a winorośl przestała rosnąć. Po 1000 lat mamy odwrotny trend. Nie widzę w tym nic dziwnego i żądam od sekt ekologicznych jasnych dowodów naukowych, że ocieplenie to ma znaczący związek z działalnością człowieka. Jakiś ekspert wyraził w telewizji słuszną myśl, że wiara w to, iż człowiek jest w stanie zmienić klimat jest niczym innym jak tylko przejawem ludzkiej pychy. Tak, w grzechu pychy lewica zawsze przodowała, a pierwsi rewolucjoniści zostali opisani w Księdze Rodzaju. Szatan był ich Pankracym. Dawno już zauważono, że ekolodzy przypominają arbuzy: z wierzchu są zieloni, a po przekrojeniu są zupełnie czerwoni. Przydałoby się parę dni wolnego czasu, aby poszperać po stronach internetowych głównych organizacji ekologicznych i wypisać nazwiska ich przywódców i ekspertów. Następnie trzeba by te nazwiska wrzucić w wyszukiwarkę. Jestem prawie pewien, że wiele z nich będzie miało swoją długą historię w rozmaitych lewackomarksistowskich organizacjach, sektach prawo-człowieczych, organizacjach homosiowych, feministycznych, antyglobalistycznych itd. Po upadku komunizmu w 1989 roku ludzie ci zostali jak sierotki po Włodzimierzu Iljiczu i musieli gdzieś znaleźć pole dla dalszej działalności w obliczu bankructwa ideologii socjalizmu. Przecież nie poszli do normalnej pracy! Najpierw zaangażowali się w ruch antyglobalistyczny, ten jednak wyraźnie zaczyna zamierać, więc teraz przerzucili się na „ekologię socjalistyczną”. Logika jest prosta: jeśli nie udało się obalić kapitalizmu w zrywie rewolucyjnym, to trzeba go powoli podpiłowywać, korzeń po korzeniu, jako „truciciela” odpowiedzialnego za „wymieranie wielorybów” i poszerzanie się Sahary w Afryce. Lewak chyba autentycznie nie wierzy, że prawa natury, w tym klimatu, mogłyby być silniejsze niż kreacjonistyczna działalność człowieka. Ekologiczni socjaliści znaleźli w tym względzie znakomitego sojusznika. Mamy tu do czynienia z prawdziwym internacjonalistycznym sojuszem lewicowych ekologów z „burżuazją”. Czegoż chce „burżuazja”? Bogaci boją się zawsze tego samego: konkurencji. Jak najprościej skasować tanią, depczącą po piętach konkurencję z krajów Trzeciego Świata? A groźna to konkurencja, bo i socjalizm tam mniejszy, i podatki niższe, i płace skromniejsze. Jak ją skasować? Wprowadzić limity na emisję CO2. Nawet jeśli kraje Trzeciego Świata będą chciały się rozwijać, to nie będą mogły, gdyż uprzemysłowienie jest niemożliwe bez zatrucia środowiska, przynajmniej w pewnym stopniu. Bogate kraje same sobie powyznaczają „limity” emisji CO2 i w ten sposób zabezpieczą swoją supremację przemysłową nad biedotą z Południa. Zachodnie, zetatyzowane i przeżarte przez socjalizm gospodarki prawie się nie rozwijają, więc raz wyznaczone limity będą im pasowały na wiele lat. A biedne kraje Afryki i Azji pozostaną nędzarzami. Bogaty i socjalistyczny Zachód od czasu do czasu zrobi łaskawie zrzutkę na „głodne dzieci” w Mauretanii czy Kongu i problem będzie pozornie rozwiązany. Szkoda mi tylko ekologii. Przecież myśl, że miasto, hałas, dym fabryczny, spaliny to nie jest świat, w którym Bóg stworzył człowieka, jest poglądem dogłębnie tradycjonalistycznym, prawicowym, wręcz kontrrewolucyjnym. Szlachetna idea harmonijnego współżycia człowieka z przyrodą została przechwycona przez ideologicznych sekciarzy, którzy przekształcili ją w polityczną armatę skierowaną przeciwko naturalnym zasadom ekonomii. Przecież to nie oni, to ja jestem prawdziwym ekologiem. Chodzę na spacery do lasu, biegam z psem po trawie. Kocham naturalny świat w jego naturalnym pięknie. Nigdy by mi jednak nie przyszło do głowy, żeby filozofię przyrody przekształcić w ideologię przyrody, z której można zrobić narzędzie rewolucji. Ale lewica już tak ma – nie ma sfery życia, której nie można upolitycznić. W Związku Sowieckim nawet muzyka Szostakowicza była traktowana jako „kontrrewolucyjna”. Dlaczego więc lewactwo nie mogłoby spojrzeć na drzewo z perspektywy ideologicznej?

Adam Wielomski

20 września 2012 Przedagonalny rozwój demokratycznego państwa prawa Będą znowu walczyć z bezrobociem. Z bezrobociem- w socjalizmie biurokratycznym socjaliści zawsze walczą przy pomocy biurokracji- ignorując wolny rynek. O obniżeniu podatków i daniu” obywatelom”: wolności – nie może być mowy. Więcej podatków, więcej przepisów, więcej kontroli.. Wszystkiego więcej, oprócz tego co konieczne. Czyli uwolnienia firm i przedsiębiorców z dybów , w które ich zakuło demokratyczne państwo prawne. A obniżenie podatków? To myślenie właściwe dla oszołomów.. Tylko idiota obniżyłby podatki, żeby biurokracja nie miała z czego żyć. Podatki muszą być- to oczywiste- i możliwie jak najwyższe. Bo do zniszczenia miast, miasteczek i wsi potrzebne są tylko trzy rzeczy: podatki, podatki i jeszcze raz podatki.. Bo można również zbombardować miasta, miasteczka i wsie. Wyjdzie na to samo.. W ramach walki z bezrobociem socjalistyczny rząd pana premiera Donalda Tuska szykuje zmiany stosunku tzw. urzędów pracy do bezrobotnych, których natworzył socjalistyczny i demokratyczny rząd systematycznie podnosząc podatki, a teraz będzie im robił dobrze stwarzając wrażenie walki z bezrobociem, a tak naprawdę bezrobocie będzie rosło.. Bo przy tym poziomie represji podatkowej i spętaniu przepisami- nie może być innego efektu. Bezrobotni będą mogli kontaktować się z urzędem tworzenia bezrobotnych- przy pomocy Internetu(???) I to ma być część pakietu rządowego walki z bezrobociem.. To jest tak jakby ktoś podpalił siedzibę straży pożarnej, a potem woził benzynę wozami strażackimi z sąsiedniej siedziby straży pożarnej. I próbował to wszystko gasić.. Jadąc samochodem nasłucham się tych głupowatych dyskusji o walce z bezrobociem- ale żaden z interlokutorów nie zająknie się ani w ząb o obniżeniu podatków. Posłowie i „ ekonomiści” mają pomysły na walkę z bezrobociem w postaci dopłat przedsiębiorcom, wprowadzenia ulg, pomocy przedsiębiorcom- ale żadnemu posłowi i „ ekonomiście” nie przyjdzie do głowy obniżka kosztów i podatków. Czyżby w mediach obowiązywała zasadza zakazująca mówienia o obniżce podatków? Tak to przynajmniej wygląda..

Jak człowiekowi wbiła się drzazga w nogę lub rękę, czy pod paznokieć- to pierwsze co należy uczynić, to wyjąc z nogi czy ręki - drzazgę. Nie mylić z panią Drzyzgą, która uprawia propagandę w TVN. A dopiero potem przystąpić do czynności leczenia.. Socjalistyczny rząd robi odwrotnie: co jakiś czas dokłada nam nową drzyzgę, pardon- drzazgę, i próbuje leczyć ropiejąca ranę przy pomocy kolejnej wbijanej drzazgi. Nowe marnotrawstwo, nowe podatki, więcej pieniędzy w budżecie.. To jest doskonała recepta na tworzenie bezrobocia i okazja do walki z nim. Wtedy biurokracja socjalistyczna rozwija w pełni skrzydła: wypisuje papiery, monitoruje, dzwoni, faksuje, ogłasza, przesiaduje, wypowiada się mediach jak to walczy i robi wszystko….. żeby bezrobocie jeszcze wzrosło. Bo od samego istnienia urzędów zbiurokratyzowanej pracy- na rynku istnieje jakaś liczba bezrobotnych.. Bo przecież ci w urzędach- to tak naprawdę bezrobotni, ale na wysokich państwowych zasiłkach. Niczego pożytecznego nie tworzą, tylko przesiadują w swoich centrach tworzenia bezrobocia i udają , że z nim walczą.. Już dawno przedsiębiorcy nie korzystają z usług zabiurokratyzowanych na śmierć urzędów tworzenia bezrobotnych. Jak podają oficjalnie w Ministerstwie Prawdy- tylko dziesięć procent przedsiębiorców korzysta z usług urzędów pracy.. Reszta daje ogłoszenia do prasy, w Internecie czy gdziekolwiek indziej- byleby nie mieć nic wspólnego z urzędami pracy.. Gdyby tak minister od cyfryzacji, minister Michał Boni, specjalista od budowy państwa biurokratycznego o charakterze biurowym, zlikwidował ten niepotrzebny urząd cyfryzacji, którego był współautorem, potem- wraz z kolegami z Platformy Obywatelskiej- zlikwidował urzędy pracy, a pieniądze oddał ludziom i przedsiębiorcom, którym te pieniądze socjalistyczne państwo zrabowało- to zobaczylibyście Państwo jak działa rynek. Co by się stało nagle w naszym państwie, które byłoby mniej socjalistyczne i biurokratyczne. Nagle nastąpiłby rozwój i trzeba byłoby- wzorem pana profesora Leszka Balcerowicza- schładzać gospodarkę..

Oczywiście bezrobotni przy pomocy Internetu będą poszukiwali pracy, siedząc wygodnie w domu, u mamy , co jeszcze bardziej ich zmotywuje, do nie szukania pracy, bo jak wygodnie i sympatycznie będą mogli pokorespondować sobie z urzędem który z samej swej istoty przeszkadza bezrobotnym w tworzeniu miejsc pracy- to niczego to nie zmieni. Ale co tam pozorowana walka z bezrobociem, z której to walki nic nie wyniknie,. Bo zamiast walczyć z bezrobociem- bezrobocie należy zlikwidować.. Ale z czym walczyłyby wtedy urzędy pełne biurokratów walczących z bezrobociem? Oni musieliby wtedy pójść do pożytecznej pracy.. Bo socjaliści bez walki nie byliby socjalistami.. Równolegle z walką z bezrobociem walczą z czeskim alkoholem bez banderoli.. Jedynie pan prezydent Klaus nie walczy , twierdząc, że to co się dzieje jest efektem wysokich podatków akcyzowych. akcyzowych ma rację! Żadna prohibicja niczego nie zmieni, co nie sprawdziło się w Stanach Zjednoczonych.. Jedynie trup siał się gęsto, wobec zakazów i nadzwyczajnych zysków w tej branży wynikłej z zakazu.. To samo będzie pod każdą szerokością geograficzną.. W Polsce od czeskiego alkoholu powyżej 20% już zmarło dwie osoby, z tym, że nie na pewno- ale propaganda wie lepiej, żeby znowu straszyć” obywateli”.. Bo nie ma jak wystraszony „ obywatel,” wiecznie się bojący.. Straszony, dojony, okłamywany.. Ruszyły kontrole poziome i pionowe.. Od starosty, od wojewody, Sanepid i propaganda codziennie przynosi nowe szczegóły. Już zabezpieczono 120 000 butelek. Dobrze, że propaganda nie podaje, gdzie składowane są te butelki.. Zbiorowe gangi próbowałyby odbić taka masę alkoholu.. Zabierają ludziom alkohol ze sklepów i hurtowni.. Wprowadzają nieporządek i chaos.. Dezorganizują pracę. Będą wielkie koszty i kolejne straty ludzi sprzedających alkohol.. A co to kogo w socjalizmie obchodzi? Socjalizm sam się wyżywi? No nie! Na socjalizm trzeba zapracować.. On musi być zasilany od zewnątrz.. Niczego sensownego nie generuje oprócz głupoty i strat.. I propaganda angażuje 38,2 miliona Polaków dlatego, że podobno dwie osoby zmarły z powodu alkoholu metylowego.. Gdyby nawet, to niech prokuratura prowadzi śledztwo, a nie od rana do wieczora hałas, jakby od samego hałasu miało się coś zmienić.. Ludzie umierają codziennie z różnych powodów.. I od alkoholu- niekoniecznie metylowego. Każdemu może zdarzyć się przedobrzyć.. Płaci za to życiem, tak jak jadać samochodem, pociągiem czy lecąc samolotem.. Ale robić z tego powodu hałas medialny? Po zakończonej akcji antyalkoholowej proponuję przeliczyć wszystkie odebrane butelki.. Czy wszystko się zgadza.Urzędnicy często mają lepie ręce... Ale protokół strat można zawsze spisać.. I do następnego hałasu propagandowego., jak skończy się sprawa czeskiej wódki.. Szpece od propagandy zawsze coś wymyślą, żeby zająć lud przed telewizorami.. W końcu bezrobotni też muszą coś robić.. A będzie ich znaczeni więcej. Dzięki polityce rządu..

WJR

Pan Kloskowski na nas w d… Dwóch posłów jednej z wyśmiewanych partii opozycyjnych, postanowiło zbadać dokumenty spółki "Port Lotniczy w Gdańsku". Dokumenty w świetle prawa są jawne, więc posłowie uważali , że ich misja przebiegnie sprawnie. Wcześniejsze doświadczenie, po poselskiej kontroli zakładów "Elwarr", wtedy chodziło o aferę taśmową, dawały nadzieję, że i tym razem nieustraszeni i zdeterminowani posłowie, dokumenty sobie przejrzą. Ale naiwni! Jak by, nie byli politykami!

"Elwarem" zarządzał PSL, prości chłopi, a chłop wiadomo ma serce na dłoni. Ale spółką "Port Lotniczy w Gdańsku " zarządza wierny człowiek PO, a oni mają serce ukryte głęboko w d…Więc posłowie opozycji, dostali zaproszenie na kawę z prezesem Kloskowskim, ale dokumentów nie dostali. Posłowie chcieli sprawdzić tylko, jak to było możliwe, że Michał Tusk , syn premiera Tuska, wynosił z firmy największe tajemnice i sprzedawał konkurencji. Sprytny chłopak, musiał smykałkę do biznesu wyssać z przysłowiowym mlekiem matki, a potem zapewne tata nauczył go uczciwości w interesach. Posłowie mieli prawo pytać i oglądać, bo instytucja pod nazwą "Port Lotniczy w Gdańsku" podlega społecznej kontroli, jako spółka samorządowo-państwowa. Mimo to, prezes Kloskowski uznał, że spółka jest przede wszystkim jego i wyrzucił posłów. Wiedział co robi, przecież, w celu ochrony własnej d… zatrudnił u siebie, syna premiera, a samorząd i skarb państwa w jego spółce, reprezentują koledzy: prezydent Gdańska, pan Adamowicz i minister transportu, pan Sławomir Nowak. I kto prezesowi Kloskowskiemu podskoczy? Rechot szyderców zagłusza myśl prostą, która nie może się zrodzić w głowie przeciętnego Polaka oglądającego codziennie telewizję głównego obiegu. A myśl ta jest taka, że znów lokalny kacyk zakpił sobie z prawa i zlekceważył legalnie wybranych reprezentantów społeczeństwa, czyli nas wszystkich. Wobec postawy prezesa Kloskowskiego( szef lotniska nie widział nic zdrożnego w polecaniu do pracy w OLT Express Michała Tuska, którego potem zatrudnił w swojej spółce) posłowie pozostawili na piśmie szereg pytań związanych z głośną aferą OLT I Amber Gold. Tu nasuwa się pytanie można powiedzieć "pokontrolne": skoro nie było nic przestępczego w dokumentach spółki "Port Lotniczy w Gdańsku", to, dlaczego posłowie nie mogli wyjaśnić z prezesem tak błahych spraw, jak terminy przelewów, data aresztu samolotu OLT Express na lotnisku w Gdańsku, zakres obowiązków pracownika niższej rangi, jakim oficjalnie był Michał Tusk, dlaczego to wszystko nagle stało się tajemnicą handlową? Można odnieść wrażenie, że to nie przepisy Kodeksu Handlowego chroniące spółkę przed konkurencją, są przyczyną zachowania prezesa Kloskowskiego, lecz raczej chęć ochrony własnych interesów. Na spółkę z tymi, w których żywotnym interesie leży szybkie zamiecenie pod dywan niewygodnych faktów.

Małgorzata Puternicka

W komisji PE nie przeszedł zakaz wydobywania gazu łupkowego w UE W komisji PE ds. środowiska głosowany był w środę raport o gazie łupkowym autorstwa polskiego europosła. Choć nie przeszła poprawka apelująca o zakaz wydobywania gazu z łupków w UE, to korzystna dla zwolenników tego surowca wymowa raportu została osłabiona.

- Przedstawiłem raport, który mówi o tym, że można wydobywać w Europie gaz łupkowy, że każde państwo ma prawo, aby o tym decydować, ale należy stosować najwyższe standardy zabezpieczające przed szkodliwym wpływem na środowisko i zdrowie - powiedział polskim dziennikarzom autor raportu eurodeputowany Bogusław Sonik (PO). Dodał, że raport zawiera apel o pełną przejrzystość działań firm wydobywczych.

- To podejście zwyciężyło, zawarliśmy kompromisy z praktycznie wszystkimi grupami politycznymi - powiedział, wskazując, że raport został przyjęty w komisji dużą większością: przy 63 głosach za, jednym przeciw i jednym wstrzymującym się. Sonik przyznał jednak, że komisja Parlamentu Europejskiego ds. ochrony środowiska jest "najbardziej zielona" spośród wszystkich komisji PE i w związku z tym w przyjętych poprawkach do raportu znalazły się zaostrzenia dotyczące ochrony środowiska. Jedna z przyjętych poprawek socjalistów mówi np. o tym, że "powinien zostać wprowadzony bezwzględny zakaz szczelinowania na terenach szczególnie wrażliwych oraz na terenach pokopalnianych".

Zaaprobowany został również apel o to, by Komisja Europejska monitorowała prawo unijne pod kątem wydobycia gazu łupkowego oraz by powstały krajowe plany zarządzania ryzykiem związanym z łupkowymi wierceniami. Sonik powiedział, że najostrzejszą poprawkę zgłosiła francuska eurodeputowana liberałów, która postulowała wprowadzenie zakazu wydobywania w całej UE gazu łupkowego metodą szczelinowania hydraulicznego. Takie moratorium wprowadziła Francja, a także Bułgaria. Propozycja ta nie przeszła jednak w głosowaniu. Szczelinowanie hydrauliczne to jedyna dostępna obecnie metoda wydobycia gazu łupkowego. Polega na wpompowaniu pod ciśnieniem dużej ilości wody z niewielką domieszką substancji chemicznych w głębokie odwierty, by rozsadzić skałę łupkową i uwolnić gaz. Zdaniem Sonika przegłosowany raport jest nadal korzystny dla zwolenników gazu łupkowego. Jednocześnie europoseł zapowiedział, że głosowanie plenarne nad raportem odbędzie się w przyszłym miesiącu i że także wówczas należy się spodziewać "daleko idących" poprawek, z apelem o moratorium włącznie. We wtorek komisja PE ds. energii niewielką większością poparła inny raport, który jest korzystny dla zwolenników gazu łupkowego, ale przewaga zwolenników dokumentu była na tyle niewielka, że jego wymowa może się zmienić po głosowaniu plenarnym. Zdaniem ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego raport Sonika jest generalnie korzystny dla Polski.

- Posłowi Sonikowi udała się trudna sztuka doprowadzenia do kompromisu głosujących grup politycznych. Zgłoszone poprawki pokazują jednak, że to dopiero preludium przed plenarnym głosowaniem" - wskazał w komentarzu przesłanym PAP Budzanowski. Zwrócił uwagę, że choć poprawka apelująca o zakaz wydobywania gazu z łupków została odrzucona, nadal może być zgłoszona w toku dalszych prac.

- Dlatego w najbliższych tygodniach powinniśmy zjednoczyć wysiłki w celu pokazania prawdy, że eksploatacja jest bezpieczna dla środowiska. Polska już teraz wypełnia zalecenia z raportu, chociażby dotyczące przejrzystości działań firm wydobywczych - wskazał Budzanowski. Dodał, że wyrazem tej transparentności jest zaproszenie przedstawicieli Komisji Europejskiej do Lubocina przez spółkę skarbu państwa, która ma najwięcej koncesji poszukiwawczych w Polsce. Wieczorem Budzanowski powiedział w TVP Info, że są szanse na to, że gaz w Polsce będzie tańszy w perspektywie 2015 r., a "zdecydowanie tańszy" w dłuższej perspektywie - w 2019 r., ale przyznał, że prawo europejskie może stanąć na przeszkodzie do wydobywania gazu łupkowego w Polsce.

- Tak się może wydarzyć, jeżeli nie będziemy prowadzić odpowiedniej polityki na poziomie Parlamentu Europejskiego, czy Komisji Europejskiej. Te sygnały, które ostatnio dochodzą czy z KE, czy PE są dla nas nie do końca jasne. Widać, że te głosy są bardzo wyraźnie podzielone, również między frakcje polityczne - powiedział minister. Jego zdaniem gaz łupkowy, w przeciwieństwie do ropy naftowej czy gazu konwencjonalnego, coraz bardziej staje się przedmiotem dyskusji ideologicznej między środowiskami lewicy i prawicy. - To właśnie pokazało głosowanie, które odbyło się w Parlamencie Europejskim - zaznaczył.

Możliwa propozycja „prawie głosu” dla krajów spoza eurostrefy w unii bankowej KE wraz z EBC sprawdzają, czy kraje spoza euro mogą mieć większe, bliskie prawu głosu, uprawnienia w radzie nowego wspólnego nadzoru bankowego - dowiedziała się PAP. Według obecnej propozycji KE mogą one brać udział w dyskusji, ale nie w głosowaniach rady. Komisja Europejska przyjęła 12 września propozycję wspólnego nadzoru bankowego dla strefy euro z kluczową rolą Europejskiego Banku Centralnego. Wynika z niej, że do wspólnego nadzoru na zasadzie "bliskiej współpracy" będą mogły przystąpić kraje spoza eurolandu. KE zastrzegła, że "kraje spoza strefy euro nie mogą być w pełni częścią wspólnego mechanizmu nadzoru", bo EBC nie ma wystarczających kompetencji poza strefą euro. Oznacza to brak prawa głosu w radzie nowego nadzoru bankowego w EBC. Minister finansów Jacek Rostowski powiedział w niedzielę, że propozycja wspólnego nadzoru w obecnym kształcie zupełnie Polski nie interesuje. "Nie możemy przystąpić do czegoś, w czym nie mamy głosu, a w czym bylibyśmy poddani decyzjom tej instytucji" - powiedział.

- Prawo głosu krajów spoza strefy euro w Radzie Prezesów EBC jest zdecydowanie wykluczone, ale KE wraz z EBC sprawdzają możliwe rozwiązania dające im (krajom spoza euro) coś tak zbliżonego, jak to możliwe, do prawa głosu w radzie nadzoru EBC - powiedziały w środę wieczorem unijne źródła. Dodały, że kraje spoza euro, które przystąpią do wspólnego nadzoru, będą miały nie tylko nadzór z "etykietą jakości EBC", ale także - co ważniejsze - "pełen dostęp do informacji o grupach bankowych". Rada Prezesów EBC to główny organ decyzyjny EBC, w którego skład wchodzą: sześcioosobowy zarząd EBC oraz prezesi banków centralnych "17". Zgodnie z propozycją KE w EBC ma też powstać oddzielna rada nowego nadzoru bankowego, by zapewnić oddzielenie funkcji EBC związanych z nadzorem od jego funkcji w zakresie polityki monetarnej. Rada ta będzie przygotowywać decyzje związane z nadzorem, a podejmować je będzie - zgodnie z propozycją KE - Rada Prezesów, która jednak może oddelegować pewne decyzje związane z nadzorem - do rady nadzoru. Radą nadzoru ma kierować przewodniczący i wiceprzewodniczący wybrani przez Radę Prezesów EBC. Ponadto ma się ona składać z czterech przedstawicieli EBC oraz z przedstawicieli nadzorów krajowych. Ponadto - według źródła - KE może też poza zmianą zasad głosowania w Europejskim Urzędzie Nadzoru Bankowego (EBA) zaproponować tzw. klauzulę o niedyskryminacji krajów spoza strefy euro w statucie EBA. Urząd ten zrzesza nadzorców bankowych "27" i m.in. rozstrzyga spory między nimi. Gdyby utrzymać obecne zasady głosowania w EBA (przeważnie zwykła większość), nowy nadzór bankowy EBC dysponujący 17 głosami strefy euro mógłby przegłosować każdą decyzję. Komisja Europejską, mimo sygnałów z Niemiec, że cały proces może się opóźnić, wciąż ma nadzieję na wdrożenie nowego nadzoru bankowego do końca roku. Nadzór ten jest warunkiem bezpośredniego dokapitalizowywania banków z Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, czyli funduszu ratunkowego strefy euro. Julita Żylińska


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
860 Pale
M 860
Analiza finansowa AZF, ANSFC03, Bardzo du˙a strata w roku 1996 (w wielko˙ci 53.860 tys) i niewielki
860
Brother MFC 860 Parts Manual
860
bioch poloz opis program id 860 Nieznany (2)
860
ASR 860 karta katalogowa
860 861
ASR 860 karta katalogowa
voltcraft dmm vc 860 sch
Maksymiak i Grygier 2008 Analiza wydajności półpodwieszanej zrywki drewna na przykładzie maszyn Timb
BC858C (856 860)

więcej podobnych podstron