242

"Jan Dworak – nadworny zarządca mediów" "Życiorys Jana Dworaka (rocznik 1948) jest przykładem na to, że korzenie rodzinne i młodość nie zawsze mają wpływ na wybory dokonywane w dojrzałym wieku. Dworak wychował się w rodzinie o tradycjach endeckich" 10 sierpnia nowa Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wybrała swego przewodniczącego, którym został Jan Dworak, mianowany do tego gremium przez Bronisława Komorowskiego 7 lipca – w ostatnim dniu urzędowania jako marszałka Sejmu i p.o. prezydenta. Życiorys Jana Dworaka (rocznik 1948) jest przykładem na to, że korzenie rodzinne i młodość nie zawsze mają wpływ na wybory dokonywane w dojrzałym wieku. Dworak wychował się w rodzinie o tradycjach endeckich (ojciec był przed wojną dziennikarzem „Gazety Warszawskiej” i „Myśli Narodowej”), ukończył warszawskie Liceum św. Augustyna prowadzone przez PAX, a następnie polonistykę na UW, po czym znalazł zatrudnienie w czasopismach sportowych. Równocześnie na początku lat 70. związał się ze środowiskami opozycji niepodległościowej, którym przewodzili Wojciech Ziembiński i Leszek Moczulski. W 1977 r. znalazł się w 4-osobowym kierownictwie tajnej organizacji Nurt Niepodległościowy (obok Moczulskiego, Andrzeja Czumy i Macieja Grzywaczewskiego), a także został sekretarzem redakcji „Opinii” – głównego pisma Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Dwa lata później wraz z Bronisławem Komorowskim i Marianem Piłką zainicjował niezależne wydawnictwo Biblioteka Historyczna i Literacka, które specjalizowało się w odkrywaniu „białych plam” historii. W 1980 r. stanął na czele Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Młodzieżowej Agencji Wydawniczej. Wiosną 1981 r. wszedł w skład zespołu „Tygodnika Solidarność” jako dziennikarz działu związkowego, a następnie sekretarz redakcji. Redaktorem naczelnym „Tygodnika” został Tadeusz Mazowiecki, który od tej pory stał się głównym autorytetem politycznym dla Dworaka. Po przeszło półrocznym internowaniu w stanie wojennym Dworak został sekretarzem redakcji miesięcznika „Powściągliwość i Praca” (wydawanego przez ojców michalitów), w którym znalazło się miejsce m.in. dla młodego Jacka Żakowskiego. W 1984 r. przeszedł na stanowisko sekretarza redakcji do „Przeglądu Katolickiego” (pisma kurii warszawskiej), gdzie skupił takich autorów, jak Małgorzata Niezabitowska, Janusz Reiter czy Jan Skórzyński. Szybko jednak doszło do konfliktu zespołu z wydawcą, w wyniku którego Dworak i jego koledzy opuścili redakcję. W drugiej połowie lat 80. obecny przewodniczący KRRiT współpracował głównie z wydawnictwami podziemnymi („Przegląd Wiadomości Agencyjnych”, „21”), na zaproszenie Stanisława Stommy brał udział w pracach Klubu Myśli Politycznej „Dziekania”, zaś na początku 1989 r. został zastępcą Henryka Wujca jako sekretarza w Komitecie Obywatelskim przy Lechu Wałęsie. Uczestniczył też w rozmowach „okrągłego stołu” w podzespole ds. środków masowego przekazu. We wznowionym od czerwca 1989 r. „Tygodniku Solidarność” ponownie objął funkcję sekretarza redakcji przy Mazowieckim. Gdy kilka miesięcy później ten ostatni został premierem, liczył, że jego następcą w „Tygodniku” zostanie właśnie Dworak. Niespodziewanie jednak Wałęsa mianował nowym naczelnym Jarosława Kaczyńskiego, co spowodowało odejście większości zespołu. W tej sytuacji Mazowiecki powołał Dworaka na stanowisko wiceszefa Komitetu ds. Radia i Telewizji oraz kierownika TVP. Jego bezpośrednim zwierzchnikiem został Andrzej Drawicz, a równorzędną funkcję objął Lew Rywin. Jako szef telewizji Dworak z jednej strony uczynił z niej narzędzie w walce obozu Mazowieckiego z obozem Wałęsy, a z drugiej – utrzymał dużą część pracowników z czasów PRL. Nawet premier Jan Krzysztof Bielecki, który w styczniu 1991 r. odwołał Drawicza i Dworaka, stwierdził wówczas, że zespół „Wiadomości” TVP to „w 80 procentach ścierające się frakcje Moczara i Kiszczaka”. Po odejściu z Radiokomitetu Dworak został kierownikiem Biura Prasowego Unii Demokratycznej, skąd zresztą po pewnym czasie odszedł wraz z grupą Aleksandra Halla, która utworzyła Partię Konserwatywną (bliski odejścia był wówczas także Komorowski, ale ostatecznie pozostał w UD). Równocześnie rozpoczął karierę producenta filmowo-telewizyjnego, zakładając firmy „Prasa i Film” (z Maciejem Strzemboszem, synem Tomasza, znanego historyka) oraz „Studio A” (ze Strzemboszem i Alicją Resich-Modlińską). Firmy te produkowały m.in. popularne seriale („Miodowe lata”, „Kasia i Tomek”, „Ranczo”), programy publicystyczne („Pytania o Polskę” Andrzeja Urbańskiego) i rozrywkowe („Wieczór z Alicją”). Dworak nie rezygnował też z działalności politycznej: od 1998 r. był radnym Sejmiku Województwa Mazowieckiego z ramienia Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, a później Platformy Obywatelskiej (w obu tych partiach znów był razem z Komorowskim). Musiał jednak porzucić tę aktywność, gdy w lutym 2004 r. nieoczekiwanie zastąpił Roberta Kwiatkowskiego na fotelu prezesa TVP. Była to decyzja Krajowej Rady kierowanej przez Danutę Waniek, a zdominowanej przez ludzi SLD, PSL i PO. Zastępcami Dworaka zostali zresztą głównie przedstawiciele środowiska postkomunistycznego, on sam zaś powołał na szefa Programu I Macieja Grzywaczewskiego, dobrego znajomego z opozycji, bliskiego współpracownika Aleksandra Halla, w dodatku szwagra Arkadiusza Rybickiego, gdańskiego polityka PO. Za czasów Dworaka – który rządził na Woronicza do maja 2006 r. – swoje programy w publicznej telewizji otrzymali m.in. Monika Olejnik i Jacek Żakowski. Choć trzeba przyznać, że pojawili się tam także dziennikarze o innych poglądach - Anita Gargas i Jan Pospieszalski, o których Dworak dziś mówi: „Gdyby wtedy robili takie programy, jakie robią teraz, to moja ocena byłaby wobec nich skrajnie krytyczna. I pewnie bym ich nie przyjął” („Gazeta Wyborcza”, 11.08.br.). Po odejściu z TVP Dworak powrócił do działalności producenckiej, ponownie zajmując ważną pozycję w tej branży (w latach 90. był nawet prezesem Stowarzyszenia Niezależnych Producentów Filmowych i Telewizyjnych). W politykę oficjalnie się nie angażował. Jego nazwisko pojawiło się dopiero w składzie Komitetu Honorowego Bronisława Komorowskiego przed wyborami prezydenckimi. Nowy prezydent, jak widać, także nie zapomniał o swoim starym znajomym. Paweł Siergiejczyk

Nerwowe oczekiwanie na sobotę Sprzeczne informacje na temat ewentualności ataku na Iran dochodza z różnych źródeł. Dzisiejszy New York Times, powołuje się na administrację USA, która twierdzi, że kłopoty Iranu w realizacji programu nuklearnego sprawiają, że przez co najmniej rok jeszcze nie będzie stanowił zagrożenia dla Izraela. Przedstawiciele administracji Baracka Obamy uważają, że przekazane Izraelowi oceny odsunęły na razie w bliżej nieokreśloną przyszłość perspektywę izraelskiego ataku prewencyjnego na irańskie instalacje nuklearne. Może to być prawda, ale równie dobrze może to byc zasłona dymna. W podobnym tonie komentował wczoraj FoxNews, pisząc że Iran przekroczył już punkt w którym jakikolwiek atak miałby sens i mógłby spowodować znaczące spowolnienie całego programu. Konkluzja stacji zabrzmiała dość pesymistycznie: „Iran będzie mocarstwem jądrowym – czy nam się to podoba, czy też nie – i nie zmieni tego zadna ilośc izraelskich F-16″. Zupełnie w innym tonie podaje informacje Debka. Według tego powiązanego z Mossadem źródła, w Teheranie i Damaszku podwyższono gotowośc bojowa jednostek i trwa nerwowe wyczekiwanie na sobote 21 sierpnie, kiedy to ruszyć ma uruchomiony przez Rosjan reaktor w Buscher. W Teheranie Gwardia Rewolucyjna ogłosiła dziś, ze jest w pełni gotowa na zmierzenie się z „głupotą amerykańskiego i syjonistycznego reżymu”. W Damaszku dzień wcześniej, premier Naji al-Otari zebrał ministrów, szefów służb specjalnych i ratowniczych i nakazał wszystkim pełną gotowośc do wojny.

Debka powołuje się też na niesprecyzowane źródła w otoczeniu szefa Autonomii Palestyńskiej, które dezawuują dzisiejsze porozumienie o bezpośrednich rozmowach Palestyńczyków z Żydami, o czym poinformowała świat Hillary Clinton. Według otoczenia Abbasa, może do tego nie dojść, ponieważ „Bliski Wschód czeka wielka niespodzianka militarna”. Trudno ocenić ile w tych doniesieniach jest prawdy a ile propagandy i budowania napięcia. Faktem natomiast jest, że otwarcie reaktora nie stanowi jakiegoś progu, który całkowicie zmieniałby sytuację. Reaktor w Busher to tylko jeden z elementów układanki, bardzo wielu elementów. Wywiad amerykański ustalił, że Iran potrzebuje co najmniej roku, aby przerobić swe zapasy nisko wzbogaconego uranu na materiał wysoko wzbogacony, który nadaje się jako paliwo do broni nuklearnej, co będzie dopiero przełomowym momentem w pracach nad budową tej broni. Oceny wywiadu izraelskiego różniły się od ocen amerykańskich w tym punkcie; uważał on, że uzyskanie materiału zdatnego jako paliwo to kwestia jedynie kilku miesięcy. Jednak doradca prezydenta Obamy ds. nuklearnych Gary Samore powiedział „New York Timesowi”, że Iran potrzebuje do tego roku. Według rządu amerykańskiego, międzynarodowi inspektorzy w ciągu kilku tygodni wykryją, w którym momencie Iran uzyska wspomnianą zdolność. Pozostawi to USA i Izraelowi dość czasu, aby rozważyć atak przeciw temu krajowi.

Konserwa

O Świadkach Janusza i pierwszej ofierze krzyża Poseł Janusz wciąż jest na gazie (cokolwiek kto rozumie pod tym pojęciem, acz każde będzie trafne) i emanuje pomysłami niczym dobrze nagrzany gejzer.  Właśnie wymyślił, że jego racja jest tak „najmojsza”, iż musi stworzyć jakiś ruch, który będzie go popierał. Takie nowe wyznanie, świeżo powstała sekta: Świadkowie Janusza. Świadkowie Janusza skupieni w RuPaPie czyli Ruchu Poparcia Palikota jeszcze nie wiedzą do czego sprowadzi się ich rola ale już w zasadzie mogę ich oświecić: oni po prostu mają być i go popierać, resztą zajmie się guru RuPaPy, który ani chybi niedługo zwoła I Kongres swoich zwolenników i wyznawców. Ktokolwiek do tego ruchu przystąpi, musi mieć świadomość, że godzi się na całkowite podporządkowanie i absolutną wiernopoddańczość. Jeśli w czasie kongresu np. guru spije się jak świnia, to jego wyznawcy muszą głęboko wierzyć, iż właśnie jest w transie i otrzymuje objawienie. Jeśli stojąc na mównicy z głupia frant walnie się pięścią w nos, bo kręcą go samookaleczenia, to z kolei mają traktować jako przejaw działania ręki boskiej. Chętnych do tego ruchu nie zabraknie, bo jak wiemy głupich nie sieją, ci sami się rodzą i nawet na kamieniu potrafią zakwitnąć. Oczywiście, jak znam życie to natychmiast powstanie jakiś inny ruch będący anty ruchem dla ruchu Świadków Janusza, przy czym prawie pewne jest natychmiastowe powstanie kolejnego anty ruchu, tym razem dla anty ruchu będącego anty ruchem dla RuPaPy. Skomplikowane, prawda? Ale niestety, głupota nie znosi pustki. Najlepszy tego dowód znalazłem na blogu guru sekty Świadków Janusza. Cytuję: „Otrzymałem poniższego smsa od jednej z najbardziej znanych osób w Polsce; 30 patroli policji w Wawie przeniesiono do pilnowania krzyża. Dziś w nocy zgwałcono bardzo bliską mi osobę, 23 letnią studentkę polonistyki, na ul.Agrykoli. Pozdrów rządzących moją ojczyzną kolegów i koleżanki. Bardzo cierpię. Przepraszam za tego niesmacznego smsa!”

Też ubolewam ale czy to naprawdę krzyż jest winny? Niekoniecznie.  Np. u nas ostatnio zabili człowieka, wczoraj zgwałcili a przedwczoraj okradli a żadnego krzyża ani jeden patrol pilnować nie musiał. Więc to nie krzyż jest winny a słabe państwo, rządzone przez politycznych nierobów, czyli takich którzy z nudów muszą zawiązywać ruchy popierające ich nicnierobienie i biorące ich pajacowanie za ciężką pracę. Piotr Cybulski

Wieści z Leminggradu (2) „Janusz Palikot twierdzi, że śp. Lech Kaczyński ma krew na rękach”, „Janusz Palikot krytykuje Donalda Tuska”, „Janusz Palikot chwali Donalda Tuska”, „Janusz Palikot wizytował statek UFO pod Biłgorajem” – słyszymy ciągle w przekazach „medialnych metropolii”. Teraz dowiadujemy się, że Palikot tworzy swoją partię. Jej sekretarzem generalnym zostanie pewnie Zbigniew S pseudonim „Niemiec” a rzecznikiem prasowym Jarosław Kuźniar. Chociaż nie, dobiorą sobie jakąś panienkę z TVN, po co im smętny Kuźniar, ze swoimi przyciężkimi dowcipami o Kaczyńskim. Tylko Palikot będzie musiał uważać, żeby ta rzeczniczka nie wpadła w łapy tego „Niemca”, wszak wiemy co on lubi robić z k….  no, powiedzmy z „panienkami”. Ale nie chciałem referować kolejnego odcinka serialu „Janusz Palikot” (kooprodukowanego zgodnie przez TVN i TVP) tylko zauważyć, że PiSowi taki własny Palikot też by się bardzo przydał. Wręcz byłby „na wagę złota”. W 2005 roku rolę taką pełnił Jacek Kurski (i kampania była wygrana!), ale został przesunięty na odcinek europejski. Więc mamy wakat… A co takim pisowskim Palikotem można by robić. Odpowiem cytatem z klasyki: „Tym Palikotem otwieramy oczy i uszy wszystkim niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i ton nie jest nasze ostatnie słowo! […] Po co nam ten Palikot? No właśnie, nikt nie wie po co, dlatego nikt nie będzie pytał”. A po co PiSowi taki własny Palikot? Do wygrywania wyborów! To właśnie Janusz S pseudonim „Gumowy Kutas” wygrał Bronkowi prezydenturę, a nie żadne Wajdy, Maje Komorowskie czy inne Buce, znaczy się Kuce. Tylko Janusz S.! Te złogi michnikowskie, które robiły za „komitet honorowy” mogły tylko, co najwyżej, przyciągnąć samych siebie i trochę emerytów ze ZBOWiDu. Ale to „świński ryj” zagwarantował głosy „metropolii”! Oczywiście piszę truizmy, wszyscy o tym wiemy, tym bardziej zastanawia mnie czemu PiS nadal nie stworzył swojego Palikota. Taki pisowski Palikot mógłby się nazywać, dajmy na to, Eustachy Walipies, i co dzień, zgodnie ze wskazaniami Eryka Mistewicza, zalewać media konferencjami, na których lałby maksymalną ilość „narracji”. Narracja za narracją, tak aby elektorat nie nadążał z myśleniem. Mógłby walić na tych konferencjach wszystko – tak jak oryginał z PO. Przykładowe niusy z wysokobudżetowych redakcji: „Walipies oskarża prezydenta Komorowskiego o tragiczną śmierć swych kolegów z PO w katastrofie pod Smoleńskiem!” (to w końcu marszałek sejmu prosił w oficjalnym dokumencie Lecha Kaczyńskiego o zabranie delegacji sejmowych na uroczystości katyńskie!). „Komorowski ma krew na rękach i wcale nie chodzi o gen. Bora – Komorowskiego!”, „Generał Janicki, szef BOR rżnie głupa – krzyczy Walipies”, „To całe śledztwo to pic na wodę i fotomontaż – panie Klich idź se pan na piwo!” itp. itd. Oczywiście, że medialne metropolie za takie wypowiedzi atakowały by Jarosława Kaczyńskiego i przynaglały do usunięcia Walipiesa (czy Walipsa?) z szeregów PiS. Taki Walipies to nie to samo co Palikot, który jest kryty przez Tuska i „zaprzyjaźnione telewizje”. Ale zawsze odciążyłby prezesa od konieczności atakowania tego bajzlu zwanego III RP i dostarczył widowni przedstawienia, a o to przecież chodzi! Tak więc apeluję do szefostwa PiS – stwórzcie swojego Palikota jak najszybciej! (Tacy upeerowcy to mają przynajmniej swojego Korwina…) Wolnorynkowe wykształciuchy (a propos UPR) myślą, że uda im się pokonać rządzący Polską postsowiecki układ gadką o podatkach. Krzyż Smoleński to dla nich „awantura ciemnogrodu”, „woda na młyn określonych sił” itd. Podatki, podatki i jeszcze raz podatki, otworzą oczy lemnigom i pokierują ich sympatie w stronę „prawdziwej prawicy”. Tymczasem lemingi krzyczą głośno na placach i ulicach: „Zapłacimy 100% VAT – u byle ten dureń Kaczor więcej nie rządził!”. „Zapłacimy podatek katastralny tak wysoki jak sobie zażyczą wspaniały Vincent Rostowski z Michałem Bonim, byleby nie oglądać gęby Kaczora!”. „Wykastrujemy się i zjemy to co nam obcięto, żeby już nigdy…” itd. Rozumiem, że „prawdziwa prawica” żeby wygrać licytację z POstkomuną musi mocno zaangażować się w nielubienie Kaczora, żeby zdobyć jakąkolwiek sympatię lemingów. Ale czy dacie radę chłopaki? Czeski Instytut Badań nad Systemami Totalitarnymi (czy jakoś tak) uhonorował Ryszarda Siwca, który dokonał samospalenia w proteście przeciw agresji na Czechosłowację w 68 r. (przypominam lemingom maturzystom). Piękne i wzruszające, że Czesi pamiętają o tej postaci. I przykre i oburzające jest to, że w Polsce to nie Siwiec i jemu podobni są honorowani tylko taki gen. Jaruzelski, który wysyłał przeciw Czechom wojska. To właśnie obrazuję skalę upadku naszego kraju. A właściwie nie upadku, po 1989 r. przecież nasz kraj z niczego się nie podniósł. Oczywiście dla lemingów i wykształciuchów, nawet tych z „prawdziwej wolnorynkowej prawicy”, taki Siwiec to frajer. Dla jednych bo zamiast się napić i mieć „fun” walczył o pewne idee, dla drugich, że za mało poświęcał czasu kwestiom podatkowym. Gdyby się spalił w proteście przeciwko domiarowi z urzędu finansów, no to jeszcze miałoby sens. Ale ginąc za jakąś suwerenność? Głupota! Jak z tym krzyżem.Żołnierze z rozwiązanej WSI skarżą się, że są dyskryminowani. Jak geje i lesbijki. Może powinni w związku  z tym organizować jakieś parady? To miałoby swój urok – idzie tłumek byłych wojskowych ubeków z transparentami „Wolność Równość Tolerancja” oraz „Nie chcemy już sprzedawać marchewki – pozwólcie nam znów handlować bronią!” a na trybunach honorowych machają im Jaruzelski, Kiszczak i Bronek w asyście Jacka Michałowskiego trzymającego pod pachą okolicznościową tablicę w gotowości do jej zawieszenia. Tymczasem WSIoki chcą dalej państwowych stanowisk i pensyjek. No cóż, nie dziwę się. Po wykonaniu tak żmudnej operacji, jak operacja „Smoleńsk 2010”, potwierdzili swoją skuteczność. Chyba, że to Ruskie wszystko same…Oj, myślozbrodnia! Tak czy siak Bronek (i inni) może mieć z nimi problem. Tak jak Hitler ze swoim SA, czyli (przypomnijmy maturzystom) byłymi wojskowymi, którzy najęli się mu jako oprychy do brudnej roboty. Hitler postanowił rozwiązać problem SA… wyrzynając jej dowódców. Ciekawe co zrobi Bronek?... Czy ma takie swoje „długie noże”? Chyba że użyje na nich lemingów – ustawi stado tak, żeby stratowało WSIoków na amen. Może po to Palikot organizuje swoją partię? Łukasz Kołak

O nędzy spolegliwości Polska polityka przestała być ambitna w momencie, w którym mogła sobie na taką ambicję dużo łatwiej pozwolić. Gdybyśmy mieli do czynienia z elementarną kontynuacją obranego przez poprzedników kursu, w 2008 r. Polska zostałaby reprezentantem krajów postkomunistycznych w redefiniowanej wówczas G-20. Jednak w rolę reprezentanta Europy Środkowej pozwoliliśmy wejść Niemcom Czy Polska - największy kraj w Europie Środkowej, który zarówno pod względem potencjału ludnościowego, i od niedawna również gospodarczego, zajmuje szóste miejsce w Unii Europejskiej - może pozwolić sobie na uprawianie polityki spolegliwej? Czy po zbudowaniu zalążków zaufania do nas ze strony sąsiadów, możemy przyjąć nagle odmienną filozofię działania? Otóż okazuje się, że tak, bo w demokracji rządzą przekonania (nawet te błędne) i emocje wyborców. Skuteczne zarządzanie nimi przyniosło w 2007 roku władzę ekipie Donalda Tuska. Wraz ze śmiercią prezydenta Lecha Kaczyńskiego paradygmat polityki ambitnej został definitywnie zastąpiony paradygmatem polityki konformistycznej. Rząd Jarosława Kaczyńskiego i prezydent Lech Kaczyński byli często oskarżani o uprawianie polityki zagranicznej powyżej realnej wagi Polski i o jątrzenie w relacjach z potęgami europejskimi, takimi jak Niemcy czy Rosja. Z jednej strony aktywna polityka wywoływała zrozumiały dysonans poznawczy tradycyjnych hegemonów Europy, przyzwyczajonych do tego, że nasz kraj od 300 zgoła lat jest w grze geopolitycznej statystą. Z drugiej strony, czasami były to działania nieporadne, nie zawsze realizowane przez właściwych ludzi, co wynikało ze słabości kadrowej polskiej polityki, ale i nierzadko z ich pionierskiego charakteru. Ta krytyka była politycznie bardzo skuteczna, ponieważ Polacy mają niewiele zrozumienia dla polityki zagranicznej w ogóle - a już tym bardziej asertywnej, a także odczuwają kompulsywną potrzebę tłumaczenia się ze swoich decyzji, wynikającą z wciąż trudno skrywanego poczucia słabości. Polski kompleks niższości, szczególnie dojmujący elity intelektualne, jest rzeczą dość dobrze rozpoznaną za granicą i skutecznie podsycany może być narzędziem nacisku na polskie władze. Pomruki niezadowolenia dochodzące z zagranicy, wywołane niespodziewanym oporem, są szybko wzmacniane w kraju i spotykają się z histeryczną reakcją ze strony inteligentów o postkolonialnej mentalności, przewrażliwionych na punkcie opinii zewnętrznych. Istotną rolę w tej zmianie gra osoba obecnego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Jako absolwent prestiżowej zachodniej uczelni, owiany romantyczną legendą Afganistanu, mąż wybitnej amerykańskiej dziennikarki, w siermiężnych realiach polskiej polityki pełnił rolę jej złotego dziecka. Ale jednocześnie okazało się, że jest to enfant terrible - chorobliwie ambitny i nielojalny solista. Jest w tym dla mnie - również jako jego wyborcy - pewna zagadka. Po tym, jak wrócił on do polskiej polityki dzięki braciom Kaczyńskim z neokonserwatywnego think-tanku w Waszyngtonie, po dwóch latach potrafił przemienić się w ucznia prof. Bronisława Geremka, deklarującego w swoim exposé jako szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych, że "Polska musi wpisać swój interes w interes Unii Europejskiej". Ta wolta jest o tyle istotna, że to w dużej mierze Radosław Sikorski jest dziś architektem polskiej polityki zagranicznej, ponieważ premier Tusk dziedzinę tę traktuje przede wszystkim jako źródło sukcesów wizerunkowych. Innymi słowy, polska polityka zagraniczna jest dzisiaj w dużej mierze polityką wewnętrzną uprawianą środkami zagranicznymi. Obliczoną na budowanie poparcia wewnątrz, nawet kosztem politycznych interesów.

Dramat partnerstwa "na siłę" Dlatego w polskiej polityce zagranicznej panuje dziś dogmat partnerstwa "na siłę" i przymusu ocieplania relacji. Takie formuły jak Trójkąt Weimarski z udziałem szefa MSZ Rosji potrzebne są nam co najwyżej ze względów statusowych, bo Francja i Niemcy co najmniej od dwóch lat ze sobą nie współpracują. Podobnie jak zapraszanie Putina na obchody wybuchu II wojny światowej czy prośba o organizację przez stronę rosyjską obchodów mordu katyńskiego, która dała Rosjanom pretekst do gierek protokolarnych (premier zaprasza premiera) i dzielenia polskich polityków na miłych i niemiłych Moskwie. Nagrodą za spolegliwość było otwarcie Cieśniny Pilawskiej okraszone pokazowymi regatami na Zalewie Wiślanym. W efekcie Polska "oszczędzi pieniądze podatników" i nie przekopie mierzei wiślanej, co rozwiązałoby problem raz na zawsze. Ale paradoksalnie polska polityka przestała być ambitna w momencie, w którym mogła sobie na taką ambicję dużo łatwiej pozwolić. Niespodziewany kryzys gospodarczy, który na Zachodzie wywołuje falę poczucia schyłkowości, i równie niespodziewana dla Zachodu odporność Polski na to załamanie naprawdę silnie podbudowała rangę naszego kraju. Gdybyśmy zatem mieli do czynienia z elementarną kontynuacją obranego przez poprzedników kursu, w 2008 r. Polska zostałaby reprezentantem krajów postkomunistycznych w redefiniowanej wówczas G-20. Zarówno statystycznie, jak i politycznie zaistniały ku temu dogodne okoliczności. Jednak tak się nie stało, ponieważ w rolę reprezentanta Europy Środkowej pozwoliliśmy wejść Niemcom, którzy w nasz region zainwestowali dużo swoich pieniędzy i uznali, że w czasie kryzysu muszą objąć nad nim polityczny patronat.
W roli niemieckiego klienta Kwestia niemiecka jest dziś bez wątpienia najważniejsza w polskiej polityce zagranicznej. Potrzebna jest nam równowaga pomiędzy nazbyt konfrontacyjnym stylem Jarosława Kaczyńskiego a nazbyt służalczym stylem Donalda Tuska. Z jednej strony, jest dużo słuszności w stwierdzeniu, że Polska, biorąc z UE 60 mld euro pomocy, powinna uwzględniać wolę głównego sponsora tej pomocy. Tym bardziej że negocjacje nowego budżetu UE, w którym stawiamy sobie za cel uzyskanie podobnej kwoty, odbywać się będą w czasach coraz większego znużenia Niemiec rolą głównego płatnika. Z drugiej jednak strony, jesteśmy jedynym chyba krajem w regionie predestynowanym do samodzielnej polityki na poziomie europejskim i tę odpowiedzialność powinniśmy na siebie umieć brać. Dobrowolne wchodzenie w rolę klienta Niemiec nie jest dobre ani dla nas, ani dla naszego zachodniego sąsiada. W realiach kryzysu Niemcy nie zawsze umieją być liderem Unii Europejskiej i istnieje niebezpieczeństwo - sygnalizowane regularnie przez samych komentatorów niemieckich - że w wyniku kryzysu "odkleją się" od Europy. Ma to swoje uzasadnienie strukturalne - w modelu niemieckiej gospodarki, ale i mentalne - w silnym poczuciu troski o pierwszeństwo interesu niemieckiego nad europejskim, czego regularny wyraz dają orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe. Wyraźnie widać, że istnieje wiele kwestii, w których nasze interesy są wyraźnie odmienne od stanowiska Berlina, i silnie daje się odczuć brak stanowczości po polskiej stronie. Sztandarowym przykładem tej sytuacji jest kwestia głębokości, na której zostanie położona niemiecka część Gazociągu Północnego. W żywotnym interesie Polski jest, by nie tylko nie blokował on dojścia dużych tankowców do polskiego gazoportu, ale też, żeby nie kolidował z rozwojem dwóch dużych portów w Szczecinie i Świnoujściu. Polska już odstąpiła od rywalizacji z Niemcami o status europejskiego korytarza transportowego dla tzw. Odrzanki, tj. linii kolejowej z Wrocławia przez Kostrzyn do Szczecina. Obecnie ryzykujemy, że polskie towary z Górnego i Dolnego Śląska będą wożone przez Deutsche Bahn do portów w Hamburgu i Wilhelmshaven. Jak dotąd sprawę załatwiamy na poziomie Ministerstwa Infrastruktury i mamy też adekwatne do szczebla efekty. Wygląda więc na to, że polska spolegliwość nie spotyka się z rewanżem po stronie niemieckiej, a raczej z zadowoleniem, że sytuacja wróciła do paternalistycznego schematu.

Geopolityczne przesilenie Kryzys zmienił sytuację w naszym otoczeniu geopolitycznym. Dotyczy to USA, które pod kierunkiem nowego prezydenta muszą intensyfikować swoje działania w Azji, gdzie ulokowane jest gros ich zobowiązań dłużnych. W obecnym momencie relacje Polska - USA można uznać za niemal wygaszone i adekwatne do statusu atrapy wyrzutni rakiet Patriot, która co kilka miesięcy odwiedza bazę w Morągu. Konserwatywny projekt tarczy antyrakietowej, lansowany jeszcze od czasów Ronalda Reagana, dziś wisi na włosku nie tylko z powodów technicznych, ale także niezbyt udanych negocjacji układu START z Rosją. W USA pojawiają się głosy, że Barack Obama pozwolił Rosjanom objąć nim także program tarczy antyrakietowej. Jakkolwiek się to skończy, dziś obiektem amerykańskiego zainteresowania w Europie Środkowej są Rumunia i Bułgaria (bazy wojskowe) i wciąż jeszcze Ukraina. Polska się nie liczy. Zmiana geopolityczna dotyczy też Unii Europejskiej jako politycznego parasola dla starego Zachodu, która po długim procesie przyjmowania traktatu lizbońskiego zmaga się z fundamentalnymi błędami w konstrukcji strefy euro. Okazuje się, że politycznie motywowany zbyt mały rygoryzm w egzekwowaniu ekonomicznych warunków brzegowych funkcjonowania wspólnego obszaru walutowego doprowadził do tego, że nie jest on optymalny (w sensie ekonomicznym). W efekcie te dziesięć lat istnienia strefy euro można uznać za katalizator baniek spekulacyjnych i źródło problemów gospodarczych krajów, takich jak: Hiszpania, Irlandia, Grecja, Portugalia czy Włochy. Północne gospodarki oparte na eksporcie nie mogą długo sponsorować niekonkurencyjnych gospodarek Południa. Nasze wejście do strefy euro w tych okolicznościach - gdyby nawet było możliwe po ograniczeniu polskiego zadłużenia - przestaje być sensowne, bo być może za pięć lat strefa euro chylić się będzie już ku upadkowi. Zmiana sytuacji geopolitycznej dotyczy również Rosji, która po okresie neoimperialnej euforii boleśnie odczuła słabość fundamentów swojej potęgi oraz krajów postkomunistycznych, które w większości przeżywają olbrzymie problemy wewnętrzne. Polityka obecnego rządu wobec Rosji zasługuje na osobny artykuł. W skrócie jest po prostu niemądra, krótkowzroczna i oderwana od wszystkich doświadczeń, jakie zgromadziliśmy w ostatnich czterech stuleciach. Rosjanie myślą w kategoriach siły i taki tylko język rozumieją. Poprzedni rząd drogo płacił za twarde podejście do Moskwy, ale notował systematyczne postępy polityki geopolitycznej w Europie Wschodniej i Azji Centralnej. Dzisiaj rząd PO pozwala regularnie upokarzać Polskę za cenę iluzorycznych zysków i jeszcze nagradza Rosję dużym kontraktem gazowym, uzależniającym nas na wiele lat od jednego kierunku dostaw. Minister Sikorski powinien się zastanowić, czy chce zasłużyć na miano nowego Krzysztofa Grzymułtowskiego.

Sikorski chodzi po parku O ile Rosja zdołała zgromadzić duże zasoby pieniężne, które były dla niej amortyzatorem twardego lądowania w momencie załamania, o tyle kraje, takie jak: Ukraina, Rumunia, Łotwa czy Litwa takiego amortyzatora nie miały i skończyło się to głębokim kryzysem i radykalnym pogłębieniem ich wewnętrznej słabości. Szczególnie dotkliwie odczuwamy to dziś na Litwie, gdzie po odejściu prezydenta Valdasa Adamkusa puściły ostatnie bariery antypolonizmu, a kryzys niesłychanie wzmocnił wpływy rosyjskie. Tym bowiem przyczynom należy przypisać upokarzające traktowanie Orlenu w Możejkach czy kompletny impas w transgranicznych połączeniach energetycznych. Żaden polski projekt energetyczny na Litwie nie ma dziś szans powodzenia, ponieważ nie chcą go Rosjanie i mają oni wystarczający wpływ, by go zablokować lub przejąć. Jeżeli zatem nie potrafimy sobie poradzić na małej i będącej w UE Litwie, cóż dopiero liczyć na podtrzymywanie kruchej państwowości ukraińskiej, zmuszonej do rozwiązywania niesłychanie trudnych problemów, a dysponującej fatalnym systemem politycznym. Nie zmienia to faktu, że minister Sikorski regularnie chwalący się ustanowieniem programu Partnerstwa Wschodniego (wartego bagatela 300 mln euro), w ostatnich latach zrobił chyba wszystko, co mógł, by stosunki z Ukrainą popsuć. Dość, że jego wizyta w Kijowie skończyła się chodzeniem po parku, ponieważ niemal nikt nie miał ochoty się z nim spotkać. Dziś wszelako po żałosnym upadku "pomarańczowej rewolucji" Ukraina wraca w orbitę wpływów rosyjskich i Polska nawet z innym ministrem nie mogłaby temu zapobiec. Kryzys jest zatem główną i obiektywną przyczyną załamania się postępów neojagiellońskiej polityki Lecha Kaczyńskiego. Jedynym trwałym efektem tej polityki wydaje się dziś istnienie niepodległej Gruzji, którą uratował najprawdopodobniej tak wyszydzany w Polsce słynny lot do Tbilisi. Nie znaczy to jednak, że ta polityka była błędna. Po prostu nie zawsze starcza środków i nie zawsze sprzyja szczęście. Faktycznie błędne było pożegnanie się z tą polityką przez Radosława Sikorskiego w artykule opublikowanym w "Gazecie Wyborczej" przy okazji wrześniowej wizyty Władimira Putina na Westerplatte. Pisał on w nim: "Właściwej odpowiedzi na dylematy geostrategiczne i tożsamościowe Polski nie oferują jagiellońskie ambicje mocarstwowe. Jest nią natomiast nowoczesne państwo narodowe, przy czym przymiotnika 'narodowy' używam nie w znaczeniu etnicznym, lecz politycznym, obywatelskim. Oznacza to, że zaangażowanie Polski w proces integracji europejskiej tylko wzmacnia nowocześnie pojmowany charakter polskiego państwa narodowego, sprzyjając zjawiskom modernizacyjnym. Modernizacja i integracja to dwa kluczowe pojęcia na współczesnym etapie rozwoju Polski".
O mądrą politykę jagiellońską Sprawa jest tu postawiona w sposób ewidentnie błędny. Między dwoma wymiarami - europejskim i jagiellońskim - nie ma konfliktu. Historycznie zresztą to właśnie (ustrojowa, prawna i kulturowa) atrakcyjność polskości była spoiwem politycznej unii, która jednak - czy trzeba o tym przypominać? - postanowiła u swego kresu przestać być unią i stać się jednym nowoczesnym Narodem. Dziś, kiedy odkrywamy w Polsce znaczące pokłady gazu, okazuje się, że nagle znajdują się środki do uprawiania mądrej polityki jagiellońskiej. W polskim interesie pozostaje bowiem niezmiennie integrowanie wokół siebie Litwy, Ukrainy, Węgier i Czech w jeden stabilny blok geopolityczny, tak jak robili to w ostatnich 50 latach Niemcy wobec Holandii, Francji i Polski. Szczególnie interesujące powinny być dla nas przypadki czeski i węgierski. Po pierwsze, Czesi umieją zjednoczyć się wokół swojego demokratycznie wybranego przywódcy, który ociągając się z podpisaniem traktatu lizbońskiego, nie naraża się na szkalowanie go w czeskich mediach, a co najwyżej na grubiaństwo ze strony niemieckiego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. A pamiętać trzeba, że gospodarczo Czechy są krajem dużo silniej od Niemiec uzależnionym niż my. Czechy są także dobrym wzorcem tego, co powinniśmy zrobić z naszą energetyką. Wiedzą, że firmy energetyczne w Europie są kontrolowane przez państwa i aby osiągnąć efektywne zarządzanie nimi, nie trzeba ich prywatyzować, a jedynie wynagradzać zarządy tak, jak robi się to w przedsiębiorstwach prywatnych, tzn. pozwolić menedżerom uczestniczyć w uzyskanym zysku. Węgry z kolei są, z jednej strony, przykładem tego, co grozi Polsce, jeśli nie zreformuje szybko finansów publicznych - nastąpi gwałtowny wzrost długu i załamanie gospodarcze. Takie są skutki dwóch kadencji rządów populistycznej prorosyjskiej koalicji w stylu SLD - UW. Z drugiej jednak strony, Węgry są niesłychanie interesującym przykładem wyrwania się prawicowego Fideszu spod politycznej kurateli Niemiec. Być może najważniejszą wizytą dyplomatyczną ostatnich miesięcy w Polsce była wizyta Wiktora Orbana, który zamiast jechać do Berlina, w pierwszej kolejności wybrał się do Warszawy, by zaproponować zawiązanie węzła sojuszniczego w imię integralności i podmiotowości tej części Europy. Cóż, kiedy spotkał się z rybim wzrokiem polskiego premiera, który odpowiedzialność za swoją suwerenność chętnie scedowałby na Berlin, gdyby tylko tamten miał głowę do zajmowania się naszymi sprawami. Obecny stan polskiej polityki zagranicznej można podsumować tak: dobrowolnie zredukowaliśmy swój potencjał geopolityczny, by przez przypadek - poprzez podziwu godną odporność na kryzys oraz odkrycie zasobów gazu - odzyskać środki do realizacji polityki ambitnej. Jednak problem dzisiejszej kondycji polskiej sceny politycznej po katastrofie smoleńskiej i wyborach prezydenckich polega na tym, że jedna strona nie chce chcieć, a druga chce aż za bardzo. Tymczasem w geopolityce potrzebny jest ambitny umiar. Jan Filip Staniłko

Bóle sezonu ogórkowego Sezon ogórkowy właściwie dobiega już końca, nie mogę sobie jednak darować tej przyjemności, by podzielić się z Państwem (w ramach wieczornego katharsis) tym, co mnie boli/śmieszy/wkurza w te sierpniowie noce i dnie. Właściwie mój odpoczynek polega na wykonywaniu prostych czynności fizycznych (i nie chodzi tu o otwieranie butelki), niemniej jednak co jakiś czas docierają do mnie rozmaite wieści z tzw. "świata" (głównie w formie dzwięku z radia w telefonie komórkowym). Najbardziej dokuczliwy moment. Znowu słyszę, że "x dofinansowano ze środków Unii Europejskiej". Serio, dostaję drgawek. Nie ma chyba niczego bardziej oddalonego od rzetelnej pomocy charytatywnej (caritas - cnota) niż przymusowe, demoralizujące dofinansowania eurokołchozu. Równie dobrze mogliby ogłaszać,  że "x dofinansowano ze źródeł pochodzących z kradzieży", skoro przecież nie mogą powiedzieć, że "x zasponsorował y ponieważ sądził, że to coś bardzo wartościowego". Słyszę, że ci na Zachodzie powinni płacić, ponieważ są nam to winni. No to nie mogą od razu "x dofinansowano z reparacji wojennych"? Brzmi to może mniej politycznie, ale za to bardziej przekonująco. Druga sprawa. Otchłań bezrefleksyjności dziennikarzy. Jakaś spikerka czyta fragment wywiadu z Bezylem Kerskim o rodzinie Mannów zamieszczonego w Jedynej Postępowej, Najlepszej Gazecie w Polsce, w którym pada klasyczne pytanie bez podtekstu: Paweł T. (sic?): Gdyby Mann był Polakiem, jego losy byłyby w ostatnich latach poddawane lustracji, szukano by kompromitujących fragmentów jego biografii. Bazyl Kerski: W Niemczech jest inaczej, nawet jeśli Polaków i Niemców łączy podobna obsesja na punkcie historii - obsesja zrozumiała, bo oba narody zostały przez tę historię połamane i próbują poskładać się na nowo. Atmosfera stawiania "pomników" jest jednak w Niemczech zupełnie inna niż w Polsce: żaden, nawet najbardziej drażliwy fragment biografii nie jest pomijany, a jednocześnie nie jest traktowany na zasadzie sensacji. Dlatego wznowiono na przykład "Rozważania człowieka niepolitycznego" Manna, książkę w pewnym sensie straszną, pełną ksenofobii i imperializmu, ale ważną jako dokument czasów. Otwarcie przywołuje się bardzo krytyczne wobec ojca wypowiedzi jego dzieci, zwłaszcza Golo Manna. Nic nie jest zamiatane pod dywan. Dużą rolę odegrał też w ostatnich latach reżyser Heinrich Breloer, który w swoich fabularyzowanych dokumentach podjął najważniejsze, najbardziej drażliwe dla Niemców tematy, jak doświadczenie terroryzmu z lat 70., Albert Speer czy właśnie Mannowie. Myślę, że gdyby Breloer zajął się na przykład Miłoszem, jego drogą między rokiem 1945 a początkiem lat 50., mógłby powstać fascynujący film. Bo Breloer nie szuka sensacji, nie podgląda, nie ocenia. Zamiast stawiać pod ścianą i przylepiać etykietkę - sprawdziłeś się albo nie - pokazuje dylematy i trudne wybory. A do bohatera dociera przez to, co w jego biografii pęknięte. Ludzie, w jakim kraju ja żyję? Dziennikarka nie mogła mieć 50 lat, więc raczej nie była umoczona ani nie śledziła żadnego opozycjonisty. Dlaczego powtarza te brednie? Dlaczego nie doda czegoś od siebie tytułem komentarza?  Gdyby rzeczywiście praca dokumentalisty dała się porównać z zagadnieniem lustracji, jako pierwszy domagałbym się ekranizacji akt IPN-u. Chwilę później słyszę, że Rosjanie przekazali nam kolejne akta śledztwa w sprawie zajścia w Smoleńsku (nazywanego przez prowojennych rewizjonistów tragedią w Smoleńsku). Co ma w związku z tym do powiedzenia spikerka radiowa? Otóż tyle, że Antoni Macierewicz ponownie "grzmi", że Polska nie dostała aktów zgonu. Czy rzeczywiście dziennikarze pospołu z rządem w ogóle nie mają  jaj (jak się tutaj mawia) i muszą liczyć na innych, które rzeczone posiadają, by ci upomnieli się u Rosjan o to, co dla Polaków ważne (pomijam tu fakt, iż świadomość, że Rosjanie prowadzą to śledztwo sami, jest dla mnie policzkiem). Ludzie, ruszcie w końcu głowami. Ja rozumiem, że sezon ogórkowy, ale ... miałeś chamie złoty róg... Marek Przychodzeń

Nepotyzm w sądzie? To nic złego... Prezes sądu nadzoruje komornika, który w swoim biurze zatrudnia członków rodziny prezesa. Sędzia z Ministerstwa Sprawiedliwości nie widzi w tym nic złego. Rawa Mazowiecka, 21 sierpnia 2010 roku Pani Sędzia Tomasz Jaskłowski Ministerstwo Sprawiedliwości Skarga

1. Na zasadzie art. 63 Konstytucji RP i art. 227 kodeksu postępowania administracyjnego wnoszę skargę na treść odpowiedzi jakiej udzielił Pan na moje pismo z dnia 20lipca, dotyczące zbadania sprawy, z jaką zwrócili się do mnie Panowie Sławomir P. i Sławomir K. - a mianowicie, że w Komornik sądowy w R. zatrudnia w swojej kancelarii członków rodziny Prezesa Sądu Rejonowego. Odpowiedział Pan (pismo DOIV—070-10/10 z 11 sierpnia br. że komornik sądowy ma pełną swobodę w zatrudnianiu pracowników i nie znalazł pan nic złego w tym, że pracownikami kancelarii komornika są osoby będące członkami rodziny prezesa sądu.

2. Panie Sędzio – proszę wybaczyć– ale pańska odpowiedź jest w moim przekonaniu skandaliczna. Czy naprawdę nie widzi pan nic złego w nepotyzmie, dziejącym się w instytucjach wymiaru sprawiedliwości?

3. Prezes sądu rejonowego nadzoruje działalność komornika. Jak pan sobie wyobraża ten nadzór w sytuacji, gdy komornik wyświadcza temu prezesowi przysługę w postaci zatrudnienia członków rodziny? Jak prezes ma wytykać komornikowi błędy, jeśli ten w ramach odwetu, może mu członków rodziny z pracy zwolnicć? Jak ludzie mają wierzyć w rzetelność nadzoru takiego prezesa nad takim komornikiem? Jak ludzie mają wierzyć wymiarowi sprawiedliwości? Nie wierzą i się skarżą...

4. Pańska odpowiedź stanowi wyraz rażącego upadku standardów życia publicznego i to niestety w wymiarze sprawiedliwości. Świadczy też o niezrozumieniu, czym jest konflikt interesów i jak bliska jest od niego droga do korupcji.

5. Zakładam, że Pan swojej odpowiedzi nie przemyślał i odpowiedział rutynowo, dlatego wnoszę skargę, w nadziei, że wycofa się Pan z niej i przedstawi Ministrowi Sprawiedliwości potrzebę działań zmierzających do wyeliminowania tego skandalicznego konfliktu interesów, do jakiego doszło w sądzie. Proszę o rozpatrzenie mojej skargi we właściwym trybie Z poważaniem Janusz Wojciechowski

Szlachta - eliminacje Mężczyźni w zasadzie dzielą się na dwa rodzaje: "myśliwych" (lubiących ryzyko) - i "rolników" (ponad wszystko ceniących bezpieczeństwo). Ci drudzy potrzebują po prostu warunków do tego, by się powoli bogacić. Ci pierwsi potrzebują Wolności. W każdym normalnym kraju ci pierwsi stanowią szlachtę. Jak wśród prostego ludu pojawił się jakiś czupurny i niepokorny młodzian - to się go uszlachcało. Lewica wrzeszczała, że przez to "pozbawia się klasę robotniczą ludzi zdolnych do obalania ustroju" - ale kto by ich słuchał? "Rolnicy" się dorabiali, "myśliwi" - cieszyli wolnością. A to, że rozbijali sobie łby, topili się skacząc z wodospadu - a co to obchodzi "rolników" - i innych "myśliwych"? W La Quebrada (Meksyk) ludzie skaczą do wody z 45 metrów - i jakoś nikomu to nie przeszkadza. Wśród szlachty winna panować spora selekcja: ci co nadmiernie ryzykują powinni schodzić z tego świata! Rządzić mogą tylko "myśliwi" - bo pomyślność pochodzi z ryzyka, a tylko oni umieją ryzykować. Nadmierni ryzykanci są właśnie eliminowani...

Jeśli wszyscy "myśliwi", zrażeni tym, że rolnicza Większość odbiera im Wolność, wyjada z kraju iw Polsce pozostaną sami "rolnicy" - to rządzić nami będzie kto inny.

Żydzi? Muzułmanie? Federaści z EU? Idą wybory; czy Prawica winna się „jednoczyć”? W tej sprawie ukazały się co najmniej dwa poważne dwa artykuły. Pierwszy, zamieszczony w „Najwyższym CZAS!”-ie, wyszedł spod pióra p.dra Adama Wielomskiego:

("Prawica po wyborach prezydenckich" Tak zwane „święto demokracji” nie dawno się skończyło. Kandydaci systemowi – reprezentujący „bandę czworga” - uzyskali 93% głosów. Jedynym liczącym się kandydatem spoza „bandy” okazał się Janusz Korwin-Mikke, który dostał 2,5% głosów. Inni kandydaci atakujący rządzący układ z prawej strony zawiedli zupełnie. Budzi szczególne zdumienie totalna klęska Marka Jurka, który dostał 1% głosów. Jakby nie patrzeć, JKM stał się w tej chwili jedyną liczącą się postacią polityczną na polskiej prawicy. JKM przywódcą prawicy? Kiedy o tym myślę, to przypomina mi się pewna rozmowa. Jeden z najbliższych współpracowników Marka Jurka, były poseł na Sejm RP, wyłuszczył kiedyś wielki plan strategiczny byłego Marszałka Sejmu, którym uzasadniał dlaczego tenże polityk nie chce budować szerokiej koalicji drobnych ugrupowań prawicowych. Gdyby bowiem Marek Jurek stworzył taką koalicję prawicowej drobnicy przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku, to musiałby się liczyć ze swoimi partnerami. Aby nie musieć się z nimi liczyć, poczeka z procesem zjednoczenia do wyborów prezydenckich. W tychże wyborach uzyska ze 3-4% głosów. Oczywiście, wyborów tych nie wygra, nie przejdzie do drugiej tury, ale pozostali kandydaci prawicowi dostaną wyniki rzędu 0,2-0,7%, co wykaże publicznie, że politycznie nie istnieją. Wtedy dopiero Marek Jurek ogłosi, że będzie budować szeroki prawicowy obóz polityczny – będzie go budować na swoich warunków, a sam będzie jedyną nadzieją i ewentualnym zbawcą polskiej prawicy. Wtenczas wybierze sobie z kim chce, a z kim nie chce współpracować i określi warunki tejże współpracy, a może lepiej, warunki na jakich pozostali politycy stojący na prawo od PiS będę mogli złożyć mu hołd lenny i wygłaszać pochwalne panegiryki na cześć „naturalnego przywódcy”. Bardzo mnie zastanawia czy były Marszałek jeszcze pamięta ten plan polityczny? Z tego co wiem (po swoim środowisku), to jest aż za bardzo pamiętliwy, więc nie powinien go jeszcze zapomnieć. Jakby nie patrzeć, logicznie realizacja tego planu wyglądać może tylko w jeden sposób: wybory prezydenckie rozstrzygnęły, że prymat na prawicy posiada JKM. W tej sytuacji – niczym na obrazie Matejki – Marek Jurek winien stawić się przed obliczem Pana Janusza i publicznie oddać mu hołd lenny, uznając jego prymat na polskiej prawicy. Szczerze mówiąc nie bardzo wierzę, aby to uczynił (nawet potajemnie, nie tak jak w 1525 roku). Wrodzona a duża miłość własna – przez naukę Kościoła zwana „pychą” - nie pozwoli mu konsekwentnie zrealizować skutku własnego planu politycznego. Dlatego też sądzę, że ruch, inicjatywa polityczna, należy w tej chwili do JKM. I tu się pojawia zasadnicze pytanie, na które nie znam odpowiedzi, a mianowicie: czy JKM posiada plan polityczny? Zauważmy, że ma w tej chwili dwa możliwe scenariusze do realizacji. Scenariusz pierwszy to wykorzystanie tych 2,5% do umocnienia swojej hegemonii w obozie konserwatywno-liberalnym. Na fali wyborczego sukcesu zaistniała możliwość faktycznej kasaty „buntowników”, którzy jakiś czas temu podjęli próbę przejęcia szyldu UPR. Prawdę mówiąc owi „buntownicy”, moim zdaniem, nie mają innego wyjścia niż albo poddać się, albo – zgodnie z linią polityczną pewnego samozwańczego pastora – przejść do PiS. Innymi słowy: praktycznym rezultatem tych 2,5% głosów byłoby odbudowanie „starego dobrego UPR”. Zaletą tego scenariusza jest odbudowa status quo ante; wadą zaś to, że nie jest to perspektywiczny plan polityczny. 2,5% głosów niczego nie daje. W Polsce nie da się funkcjonować politycznie nie biorąc 3% głosów. Ta bariera daje dotację z budżetu. Wiem, to obrzydliwe i socjalistyczne, ale w Polsce nie da się już funkcjonować nie mając tej dotacji. Z tych pieniędzy buduje się strukturę, wynajmuje lokale, wreszcie zaś przeznacza się je na kampanie wyborcze. Jeśli środowisko skupione wokół JKM chce być liczącą się siłą polityczną, to musi załapać się na tę (socjalistyczną) dotację. W moim przekonaniu dopiero mając te pieniądze można powalczyć o przejście 5% głosów w kolejnych wyborach. Tutaj pojawia się scenariusz drugi. Aby przejść najpierw 3, a potem 5% należy koniecznie zmontować – wokół JKM – szerszy prawicowy obóz polityczny. JKM jest w tej chwili w takiej sytuacji, w jakiej planował być Marek Jurek. Jest jedynym liczącym się na prawicy ośrodkiem i może podyktować planktonowi politycznemu swoje warunki, rozumiejąc jednakże, że nie będzie to obóz ortodoksyjnie konserwatywno-liberalny. Innymi słowy, chodziłoby o powtórzenie Ligi Prawicy Rzeczpospolitej z 2007 roku z tą różnicą, że dziś to nie Roman Giertych byłby głównym liderem tej formacji, lecz JKM. Formacja taka mogłaby się nazywać np. Unia Prawicy Rzeczpospolitej (UPR). Formacja taka byłaby liberalna pod względem polityki gospodarczej, konserwatywna i katolicka pod względem polityczno-kulturowym i umiarkowanie narodowa (eurosceptyczna). Nie znam planów politycznych Pana Janusza, nawet nie wiem czy w tej chwili posiada on taki plan. Jedno jednak wiem na pewno: po raz pierwszy (chyba) w historii polskiej prawicy główną kartę posiadają nie środowiska „patriotyczne” i „antykomunistyczne” – co zwykle stanowiło u nich maskę pod którą krył się socjalizm – ale polityk autentycznie konserwatywny i liberalny, bez socjalistycznych domieszek. JKM ma dziś gigantyczną szansę. Może ją wykorzystać budując szerszy obóz, który w wyborach parlamentarnych 2011 roku przekroczy 3% i zdobędzie pieniądze na infrastrukturę, aby potem walczyć o przekroczenie progu 5%, albo może jej nie wykorzystać budując polityczno-ideowe getto, gdzie z mozołem porównywane będą idee libertarian i anarcho-kapitalistów. Panie Januszu, zachęcam Pana do wykorzystania niezłego wyniku wyborczego i podjęcia próby odbudowy polskiej prawicy. Zachęcam Pana do budowy szerszego obozu politycznego, do walki o przekroczenie 3, a potem 5% głosów. Jest Pan dziś jedynym prawicowym politykiem, który posiada jeszcze jakiekolwiek atuty i społeczne poparcie! Alternatywa jest prosta: albo Pan, albo jedyną „prawicą” w Polsce pozostanie Jarosław Kaczyński! Chwila jest przełomowa! Adam Wielomski). Nawiązał do niego p.Tomasz Dalecki, GenSek UPR: (Prawica po wyborach – zjednoczeniowe mity. Niedawno na portalu konserwatyzm.pl mieliśmy okazję przeczytać artykuł Adama Wielomskiego pt. „Prawica po wyborach prezydenckich”*, w którym Autor zastanawia się, czy Janusz Korwin-Mikke wykorzysta swój wynik wyborczy, by budować szeroki blok prawicowy. Zgadzam się z Autorem, że JKM stanął przed szansą objęcia przywództwa po prawej stronie sceny politycznej i budowy szerokiego porozumienia prawicowego, w którym po raz pierwszy w najnowszej historii Polski akcent padłby na potrzebę głębokich reform strukturalnych państwa. Pozostaję jednak sceptyczny co do możliwości powstania i realnej efektywności takiego porozumienia. I to bynajmniej nie brak chęci, ani sama osoba JKM jest tu przeszkodą. Nie mogę oczywiście wypowiadać się za pana Janusza, nie znam wszystkich jego planów politycznych. Mogę jednak wykazać pewne słabości rozważań Adama Wielomskiego. Adam Wielomski pisze o dwóch hipotetycznych scenariuszach. Pierwszy miałby polegać na konsolidacji i odbudowie podzielonego dziś obozu konserwatywno-liberalnego, drugi na budowie właśnie szerszego obozu prawicowego. I tu dwie uwagi wstępne: po pierwsze możliwych scenariuszy jest więcej, choćby podłączenie się i próba budowy „frakcji prawicowych” wewnątrz PiS lub PO (nie twierdzę, że to sensowne i właściwe, ani że w ogóle rozważane – ale czysto hipotetycznie możliwe); po drugie przedstawione przez Adama Wielomskiego scenariusze wcale się nie wykluczają. „Umocnienie hegemonii” w obozie konserwatywno-liberalnym może być wstępem (lub przebiegać równolegle) z budowaniem szerokiego obozu prawicowego. Po pierwsze – z kim? W Polsce za prawicowe uchodzą (lub też same się tak określają) również środowiska o poglądach lewicowych, a czasem wręcz skrajnie lewicowych. Przykładem może być choćby Kornel Morawiecki, człowiek mający piękną kartę z czasów walki z komuną i osobiście uczciwy. Przy okazji wyborów prezydenckich ujawnił on nieco swoje poglądy i okazało się, że zarówno w sferze gospodarczej, jak i społeczno-światopoglądowej są one mocno lewicowe. Spośród wszystkich kandydatów w ostatnich wyborach prezydenckich najbliżej mu do tow.Ziętka. „Prawica” to też część pierwotnej LPR o rodowodzie socjalno-związkowym i poglądach narodowo-bolszewickich, jak związkowy watażka Zygmunt Wrzodak czy orędownik złupienia Polaków monopolem cukrowym Gabriel Janowski. Nie kwestionuję broń Boże dobrych chęci tych panów, ich osobistej uczciwości ani też możliwości, że w pojedynczych sprawach mogą nawet mieć czasem słuszność. Nie potrafię sobie jednak wyobrazić konstruktywnej współpracy ze środowiskami tak bardzo odległymi programowo. Nie kwestionuję też zasług J.R.Nowaka w demaskowaniu kłamstw Grossa, ale polityka to walka o konkretne rozwiązania ustrojowe, a nie dywagacje o przekłamaniach historii. Jaki jest sens budowy wspólnej formacji politycznej z ludźmi, z którymi praktycznie w każdej sprawie mamy zdanie nawet nie tyle różne, co wręcz przeciwstawne? Śmiesznie musiałaby wyglądać kampania wyborcza, w której kandydaci jednego bloku udzielaliby skrajnie odmiennych odpowiedzi na te same pytania. Jeszcze śmieszniej byłoby w przyszłym Sejmie, kiedy posłowie tej samej listy głosowaliby zupełnie odwrotnie w przypadku każdej ustawy. Nie da się ustalić wspólnego mianownika między WiP/UPR i panami Janowskim, Wrzodakiem, Nowakiem czy Morawieckim, nie da się ustalić żadnego programu-minimum. Możemy oczywiście przyjąć wspólne hasło typu „żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”, ale nie ma absolutnie żadnej szansy, by wspólnie ten slogan wypełnić jakąkolwiek treścią. Osobiście uważam, że porozumienie UPR z częścią środowisk prawicowych ma sens ideowy. W szczególności środowisko stanowiące trzon dawnej LPR, być może PR Marka Jurka, część mitycznej „frakcji konserwatywnej” w PiS, a także niektórzy dawni członkowie UPR, obecnie w PO, zapewne dogadaliby się z nami (czyli WiP/UPR) w sprawach programowych. W końcu niektórzy posłowie „frakcji konserwatywnej” PiS to dawni członkowie UPR, podobnie jak część działaczy Ligi. Również sam Roman Giertych w 1993 startował z list UPR do Sejmu. Sam znam i cenię sporo działaczy LPR, a współpracę z nimi w wyborach 2007 wspominam pozytywnie. Poza tym, raz już udało się nam porozumieć, właśnie przed wyborami 2007. Zwracam też uwagę, że wówczas to LPR było podmiotem dominującym, z konieczności więc to my musieliśmy wykazać się większą elastycznością programową. Kłopot w tym, że potencjalni partnerzy też musieliby wyrazić taką wolę współpracy. Tymczasem dawni UPR-owcy w PiS i PO mają się najwyraźniej nieźle (w przeciwieństwie do idei, do których przywiązanie deklarują). Obóz Marka Jurka już złożył hołd lenny Kaczyńskiemu. LPR zaś będący najwyraźniej w stanie zupełnego rozkładu (o czym świadczy chociażby brak jakiejkolwiek aktywności w wyborach prezydenckich) sprawia wrażenie, jakby dążył do jakiegoś cichego porozumienia z PO (o czym może świadczyć chociażby przejście krakowskich radnych tej partii do klubu PO). Po drugie – po co? No dobrze, abstrahując od absurdu sojuszów ugrupowań programowo antagonistycznych, skupmy się na kwestiach taktycznych. Teoretycznie możliwe jest oczywiście stworzenie bloku wyborczego ugrupowań zupełnie różnych tylko i wyłącznie w celu osiągnięcia sukcesu wyborczego. Potem każdy idzie swoją drogą, nie próbujemy tworzyć wspólnego klubu w parlamencie (bo i po co?). Pomińmy śmieszność ewentualnej kampanii wyborczej w takiej sytuacji. Tak się jednak składa, że wspomniany antagonizm programowy wymienionych środowisk pozostaje w ścisłej korelacji z antagonizmem poglądów ich zwolenników. Zwykło się czasem uważać, że elektoraty ugrupowań działających w koalicji sumują się, a cały blok dostaje jeszcze „premię za zjednoczenie”. Niestety, wybory 2007 roku udowodniły, że często jest odwrotnie – przeciwstawne elektoraty, nawet relatywnie bliskich programowo partii, nie tylko się nie uzupełniają, ale wręcz wykluczają. Dla sporej części zwolenników UPR (a nawet części działaczy partii) nasz koalicyjny partner w wyborach 2007 to zbieranina „pobożnych socjalistów” i to wbrew oczywistym faktom mówiącym, że to LPR była w poprzedniej kadencji parlamentu najbardziej wolnorynkową formacją. Z kolei dla sporej części elektoratu LPR nasza strona to „liberalne” zło. Nie potrafiliśmy przekonać wyborców, że do siebie pasujemy. Wspólna lista otrzymała o wiele mniej głosów, niż każda z partii mogła oczekiwać samodzielnie. Dotychczasowi wyborcy LPR w większości przerzucili swoje poparcie na PiS, a większość zwolenników UPR została w domach. Projekt poniósł całkowitą klęskę. Doświadczenia zatem nie są zachęcające i nie sądzę, żeby sytuacja radykalnie się zmieniła. Nie wróżę sukcesu ewentualnej powtórce... Po trzecie – kiedy? Przed nami wybory samorządowe i to na nich właśnie należy się obecnie skupić. W gminie, zwłaszcza małej, łatwiej jest zawierać koalicje ponad podziałami politycznymi. Tu nie liczy się stosunek do EU, aborcji, VAT – tymi sprawami samorząd się zwyczajnie nie zajmuje. Liczy się za to prywatyzacja mienia komunalnego, racjonalizacja finansowania oświaty, stan dróg miejskich itp. Teoretycznie zwolennik głębokiej integracji europejskiej i Traktatu Lizbońskiego, który jest naszym wrogiem w ogólnopolskiej polityce, może być naszym partnerem w gminie, jeżeli będzie zarazem zwolennikiem bonu oświatowego. I odwrotnie – ktoś, kto marnotrawi gminne pieniądze na budowę nikomu niepotrzebnych stadionów, może teoretycznie być naszym sojusznikiem w Sejmie w sprawach sprzeciwu wobec dyktatu EU. Chcę przez to powiedzieć, że w wyborach samorządowych sprawy lokalne mają zdecydowanie większe znaczenie, niż podziały polityczne na poziomie ogólnokrajowym. Wobec tego też kryteria doboru sojuszników są zupełnie inne, niż zwykły podział na „prawicę” i „lewicę”. Moim zdaniem to właśnie miasta i gminy są miejscem, gdzie nasz obóz mógłby poszukać szansy na dokonanie zmian w polskiej rzeczywistości. Wbrew pozorom w samorządzie można dużo zrobić. Jasno pokazuje to przykład Stefana Oleszczuka, legendarnego już upeerowskiego burmistrza Kamienia Pomorskiego, który całkowicie zmienił oblicze swojej gminy**. Do tego potrzeba jednak efektywnej koalicji. Stefan Oleszczuk nie został burmistrzem dlatego, że UPR wygrała w Kamieniu wybory, lecz dzięki porozumieniu z różnymi siłami. Chcąc zaistnieć w gminnej polityce potrzebne są koalicje efektywne, zapewniające udział w podziale mandatów radnych. W praktyce potrzeba do tego znacznie więcej głosów niż pozwalające teoretycznie pokonać próg wyborczy 5%. W Krakowie czy Warszawie jest to co najmniej 8-10 %. Nie widzę szansy na budowę jeszcze przed tymi wyborami ogólnopolskiego efektywnego prawicowego bloku, który miałby odnieść sukces. Oczywiście, nie wyklucza to takiego porozumienia w niektórych samorządach. Zasadniczo celem w wyborach do rad gmin i miast ma być otrzymanie mandatów, a środkiem zawarcie skutecznej koalicji. Możliwe, że w każdym samorządzie innej, ale generalnie w zdecydowanej większości przypadków nie widzę innego wyjścia, niż porozumienie z większymi partiami (PiS albo PO). Samodzielna lista do sejmików wojewódzkich ma sens, dając szansę na ogólnopolski czas antenowy, pokazanie się wyborcom, wypromowanie lokalnych liderów itp. Ale „szeroki blok samorządowy” prawicy w gminach, składający się z samego planktonu, który zdobędzie 2% głosów, to zwyczajne marnowanie sił i środków. Z pewnością nie stanowi to sensownej alternatywy dla porozumień samorządowych z dużymi partiami. Podsumowując – próby budowania szerokiego, trwałego, ogólnokrajowego porozumienia politycznego prawicy uważam w tej chwili za mało racjonalne i skazane na porażkę. Być może po wyborach samorządowych i po uporządkowanie sytuacji w łonie samego obozu konserwatywno-liberalnego będzie można wrócić do tematu. Nie znaczy to oczywiście, że odepchniemy bliskie nam programowo osoby i organizacje, które będą szukały porozumienia, ale nie liczyłbym na jakieś kompleksowe inicjatywy. Powyższym tekstem nie roszczę sobie pretensji do wypowiadania się w imieniu Janusza Korwin-Mikke, ani tym bardziej całego naszego środowiska, jego celem jest jedynie zwrócenie uwagi na słabości hurraoptymistycznych dążeń jednoczących „prawicę” z udziałem obozu konserwatywno-liberalnego. Tomasz Dalecki). Będąc tym samym wywołany do tablicy, potwierdzam te wnioski. Czysta logika nakazuje, by – jeśli ktoś chce jako dźwignię wykorzystać moją pozycję w wyborach prezydenckich – oprzeć to na moim nazwisku. Oczywiście: można tego nie robić – ale to jest zupełnie inna koncepcja. Przedstawił ją np. p. dr Marek Ciesielczyk, samorządowiec z Tarnowa: ruch „przeciwko całemu systemowi politycznemu” - tylko poparty przez takich polityków jak ja, p. Marek Jurek lub inny dysydent. Wcale bym się od niej odżegnywał - tyle, że taki ruch nie zdoła na wybory samorządowe wykreować liderów – a po tych wyborach będą parlamentarne... i wtedy będzie musiał stworzyć konkretny program polityczny. P. Ciesielczyk przedstawił nawet jego zarys. Oto on:

1. Drastyczne ograniczenie wydatków państwa - ograniczenie biurokracji, np.: likwidacja ok. powiatów - oszczędności ok. 1 mld zł rocznie - likwidacja większości jeśli nie wszystkich agencji rządowych i wielu ministerstw, likwidacja senatu, ograniczenie liczby posłów do 200 (100?)
2. Faktyczne obniżenie i maksymalne uproszczenie podatków (o ile ? to do uzgodnienia - ich likwidacja nie jest możliwa), cały kompleks zmian w prawie dot. przedsiębiorczości - uzdrawiający system
3. Wprowadzenie ordynacji większościowej (JOW)
4. Istotne zmiany w sposobie kształcenia prawników, wprowadzenie odpowiedzialności sędziów za błędne wyroki (przy zachowaniu ich niezawisłości), np. rotacja sędziów - jak we Francji, wybieralność sędziów i prokuratorów - jak w USA, zniesienia przedawnienia za przestępstwa korupcyjne, wprowadzenie odpowiedzialności przed sądami powszechnymi dla prezydenta, premiera, ministrów (dziś trybunał stanu to fikcja), zniesienie immunitetu dla posłów
5. Kalkulacja faktycznych zysków i strat wynikających z naszego członkostwa w UE. Jeśli matematycznie udowodnimy brak korzyści , złożenie wniosku o wystąpienie z UE.
6. Wystąpienie na drogę sądową wobec RFN - żądanie odszkodowań za zniszczenia wojenne.
7. Obniżenie rent i emerytur b. esbeków i działaczy PZPR (powyżej sekretarza powiatowego) do minimum socjalnego. Jest on, oczywiście, sprzeczny – w szczególności zabawne jest karanie sędziów „za błędne wyroki” przy zachowaniu ich niezależności – ale przecież nie chodzi o to, tylko o to: czy przyciągnie masy wyborców. Otóż twierdzę, że NIE. A w każdym razie: nie ma nic wspólnego z wyborami samorządowymi. Na razie mamy samorządowe – i nasi sympatycy mają tu dwa cele: jedni chcą dostać się do władz lokalnych, inni myślą o wyborach parlamentarnych. Te cele można, oczywiście, łatwo pogodzić – i to zrobimy. W sprawach pryncypialnych: rację ma p. dr Wielomski: trzeba podjąć rękawicę. I rację ma p. Dalecki: w takiej koncepcji „łączenie się” z mniej lub bardziej prawicowymi ruchami nie ma sensu. Trenowaliśmy juz nie tylko koalicje i starty z cudzych list - ale i rozmaite "Unie Prawicy Rzeczypospolitej" - z jednakowo smętnym wyn ikiem  Jeśli drobniejsze ugrupowania chcą z nami iść – to proszę bardzo! Listy są otwarte. UPR startowała z list PO i potem LPR – to teraz inni mogą wystartować z list – Platformy JKM – UPR – WiP – jeszcze nawet nie wiem, jaką nazwę przyjąć. Startujemy do województw. Startujemy do powiatów - chyba, ze danym powiecie czy mieście nasi ludzie chca iśc w jakiejś koalicji; wtedy  ją, oczywiście, po prostu popieramy. Jeśli będą chętni: możemy poprzeć naszych ludzi w gminach - lub użyczyć tej nazwy naszym sympatykom. Tylko takie rozwiązanie zgodne jest z postulatami pp.D aleckiego i Wielomskiego. Proszę więc o grupowanie się w terenie na takiej bazie (mamy w bazie już pół tysiąca Koordynatorów tej akcji) – stosowne instrukcje zostaną niedługo podane. JKM

Brak wiary groźny dla pojednania Repetitio mater studiorum est – mawiali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że powtarzanie jest matką studiów. A studia – jak to studia – służą zdobywaniu i utrwalaniu wiedzy. Ale na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych, toteż takich, co to powtarzają i powtarzają, złośliwcy nazywają kujonami. Za komuny było sporo kujonów, którzy laury naukowe zdobywali na pisaniu uczonych rozpraw o różnicy między przodkiem a tyłkiem, albo o centralizmie demokratycznym, a więc czymś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Transformacja ustrojowa nie zahamowała bynajmniej tych błyskotliwych karier, czego dowodzi choćby wysoka pozycja, jaką w świecie polskiej nauki i polityki zajmuje pan prof. Tadeusz Iwiński. Ten sławny naukowiec na własnej stronie internetowej z jakichś zagadkowych powodów nie wymienia swoich publikacji sprzed transformacji ustrojowej – nawet tych, które w 1981 roku przyniosły mu tytuł doktora habilitowanego w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. Czyżby – strach pomyśleć - sam uważał, że to Scheiss? Więc jak tylko przestały się opłacać rozprawy o wyższości ustroju socjalistycznego („darmo; nikt od tej chwili za „kulę” nie wybula”), cwane kujony jednym susem przerzuciły się z marksizmu na „uniwersalizm” i dalej, jak gdyby nigdy nic, jeżdżą sobie na sympozjony z udziałem podobnych sobie kujonów zagranicznych, gdzie dzięki hojnym grantom z różnych fundacji, a nawet z samej Unii Europejskiej, wszyscy piją sobie z dzióbków i używają życia całą paszczą. Wszystko zatem – jak powiadają gitowcy – „gra i koliduje”, a życie intelektualne rozwija się, niczym nowotwór w ostatnim stadium. Nie ma jednak rzeczy doskonałych, więc i cwane kujony muszą skrupulatnie nasłuchiwać, jaka jest aktualna mądrość etapu i natychmiast akomodować do niej rezultaty swoich „docieków” – jak „płciownik” dr Kurkiewicz nazywał rozprawy naukowców. Jedną z takich mądrości jest bezwzględne potępienie teorii spiskowych, chociaż każdy, kto przynajmniej pobieżnie zna historię, doskonale wie, że jest ona opowieścią o spiskach, które albo się udały, albo nie udały. Ale co z tego, skoro rozkaz jest inny – z wyjątkiem momentów, gdy, dajmy na to, Rywin przychodzi do Michnika w ramach straszliwego spisku przeciwko spółce „Agora”. Wtedy nie tylko wolno, ale nawet wypada wierzyć w spiski bez obawy strefienia się – ale kiedy dyspensa się kończy, powraca dyscyplina i każdy, komu zależy na utrzymaniu reputacji intelektualisty, albo przynajmniej inteligenta, w żadne spiski posłusznie nie wierzy. Wspominam zaś o tym wszystkim, ponieważ w wywiadzie udzielonym pismu „Sprawy Międzynarodowe”, wydawanemu przez rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, uczony politolog Andrzej Areszew powiedział, że fala pożarów, jaka tego lata nawiedziła Rosję, jest następstwem zastosowania na terytorium tego państwa nowej broni przez Stany Zjednoczone. Broń ta służyć ma do wywoływania zmian klimatycznych na rozległych obszarach. Gdyby powiedział to jakiś „archangielskij mużyk”, to można by na to wzruszyć ramionami – ale przecież mówi to uczony politolog, rosyjski odpowiednik naszego pana prof. Tadeusza Iwińskiego, a jego rewelacje drukuje pismo wydawane przez rosyjskie MSZ, kierowane przez ministra Sergiusza Ławrowa, który już 28 sierpnia, na zaproszenie ministra Sikorskiego, będzie oświecał ambasadorów RP, zgromadzonych na dorocznej naradzie poświęconej sprawom międzynarodowym! Jeśli USA rzeczywiście dysponują bronią wywołującą zmiany klimatyczne na rozległych obszarach Rosji, to dlaczego tubylczy intelektualiści i inteligenci nie mogą uwierzyć, że na rosyjskich, podobnie jak na amerykańskich i wszystkich porządnych lotniskach wojskowych istnieją urządzenia do wytwarzania mgły (np. M56 Coyote lub M1059A3 Lynx Smoke Generator Carrier), a nawet – zakłócania echa radarowego, które telewizyjny program Discovery, poświęcony broni przyszłości, pokazywał w akcji na Alasce? Jakże mamy pojednać się z Rosją, jeśli elity naszego, mniej wartościowego narodu tubylczego, będą nadal takiej małej wiary w teorie spiskowe? SM

22 sierpnia 2010 "Nikt nie może być jednocześnie katolikiem i prawdziwym socjalistą"... Żyjemy w popłuczynach tzw Rewolucji Francuskiej, która to Rewolucja wywróciła  świat  do góry nogami, wprowadzając między innym demokrację, jako hołd złożony ludowi przeciwko monarchii. No i po dwustu latach mamy… Hołd oddany cnocie przez występek.. Wielkie masowe zbiorowisko hałasu, demagogii, oszustwa.. Nawet największy kłamca XX wielu dr Józef Goebbels , minister propagandy i oświecenia III Rzeszy złożył hołd temu pierwszemu ludobójstwu nowożytnemu.. i powiedział tak:” Wyrażam uznanie dla Wielkiej Rewolucji Francuskiej za nowe wartości, jakie wniosła dla dobra ludzi. W tym sensie, ja także jestem demokratą”(????) I narodowym socjalistą- dodajmy. Naprawdę, gdyby dzisiaj miał środki masowego przekazu, Niemcy do tej pory nie wiedzieliby, że przegrali wojnę. Tak kłamał! No widzicie państwo – jeszcze jeden demagogiczny demokrata.. A jakie to wartości wniosła Wielka Socjalistyczna Rewolucja Francuska? Zburzenie starego porządku, próbę wyhodowania nowego człowieka, w nowym wyimaginowanym ładzie, opartym na utopii i iluzjach, mordowanie, mordowanie,  i jeszcze raz  mordowanie w  imię równości, braterstwa i wolności od Boga.. W 1792 roku wprowadziła nakaz mówienia do siebie „ obywatelu”, co mamy do dziś, ale na razie nie pod przymusem. A Wersal zamienili na „ Kołyskę Wolności”., „ Wyspę Pani” na- „Wyspę Obywatelską”, ”Most Biskupi” – na ‘ Wolny Most”, nazwę Duch Święty- zamieniono na ..”Jean Jacques Rousseau”, a „Most Proboszcza”- na „Most Marata”(???) Katedrę Notre Damme zamienili lewicowi rewolucjoniści na „ Świątynię Rozumu”.. No i przede wszystkim wprowadzono demokrację… Już wtedy ulotkowali Paryż, organizowali partie polityczne , organizowali demokratyczny chaos, wciągali lud do decydowania o wyborach do Zgromadzenia  Narodowego.. No i odbywały się niekończące się narady i dyskusje.. Przez demokrację prowadzili lud do socjalizmu.. Oczywiście wtedy nie  wszyscy mieli prawo głosu.. Prawo do demokratycznego głosowania miało – może 15% ludzi. Ci, co coś posiadali tzw. posesjonaci. Przynajmniej  tłum- nic nie posiadający- nie głosował nad podatkami dla tych, co coś posiadają.. Tak jak to ma miejsce dzisiaj  w demokracji totalnej… Gdzie głosują wszyscy, mądrzy i głupi, biedacy i zamożni, bezrobotni i pracujący, właściciele domów i bezdomni,  jeszcze normalni i  wariaci, przestępcy i ludzie prawi. Może demokraci .pl  wkrótce zwiększą liczbę demokratycznych urn w zakładach psychiatrycznych.. Nawet co jakiś czas pojawiają się pomysły, żeby obniżyć wiek odpowiedzialności demokratycznej do 16  lat.(????) W czym celuje Platforma  Obywatelska, a wtórują jej demokraci z Sojuszu Lewicy Demokratycznej... Dzieci będą decydowały o losach państwa i gmin. Dzieciakami łatwo się manipuluje, tak jak przy okazji Powstania Warszawskiego, w którym” Poszli nasi w bój bez broni”(!!!!). Ale odpowiedzialności karnej nie chcą demokraci obniżyć? Nad wszystkim dominuje tzw. budżetówka i  urzędnicy, którzy wyłącznie żyją z  podatków nakładanych na innych a sami takie podatki konstruują., przeciwko tym, którzy je płacą.. Zarówno na szczytach demokracji i w jej sercu czyli Parlamencie, jak również na dole w samorządach demokratycznych, gdzie demokracja większościowa prowadzi do sporów i konfliktów  o  byle co.. Widocznie twórcom demokracji o to chodziło, żeby panował permanentny zgiełk. I żeby nienawiść między ludźmi doprowadzić do absurdu, w sprawach- o byle co.. Wtedy w tym chaosie i  wielkim demokratycznym nieporządku,  w mętnej wodzie demokracji większościowej- no właśnie czy nie można byłoby wymyślić demokracji mniejszościowej- można przy pomocy zorganizowanych grup oficerów służb- przeprowadzać określone  pomysły. Na ogół   zbędne ludowi, ale. za to potrzebne rządzącej nim władzy demokratycznej.. Bo ktoś musi panować nad tym  stworzonym chaosem w gruncie rzeczy.. Na zewnątrz dekoracja,- demokracja, a tak naprawdę rządy zorganizowanej grupy. Gilotyna przyjdzie sama.. Gilotyna doskonale rozwiązywała problemy równości w demokracji francuskiej, u jej początków…Z góry, po szyi  – ciach!- i już po sprawie. Wszyscy byli wobec niej naprawdę równi, ale głównie- tak się to złożyło samo, a nie za sprawą masonerii wrogiej chrześcijaństwu-- że wyrównywano równo księży, arystokrację, rojalistów, właścicieli- no i własne dzieci. Dzieci rewolucji… Bo i Robespierre i  Danton , czy Luis de  Saint-Just- też poszli na gilotynę. Louis de Saint -Just, wielki zbrodniarz, ale człowiek zdecydowany i krwawy, poszedł na gilotynę 10 Termiodora wraz ze swoim guru- Maksymilianem Robespierrem, oskarżony o inspirację Wielkiego Terroru.. To on wygłaszał oskarżycielską mowę przeciw królowi Ludwikowi XVI. Bydlak się ośmielił! Tak jakby wygłaszał oskarżycielską mowę przeciw Papieżowi Jakby to powiedział pan profesor Paweł Śpiewak, kiedyś poseł Platformy Obywatelskiej, na pewno nie zwolennik rojalistów, ale  - zbudowanego na chaosie- społeczeństwa obywatelskiego-:” łobuz ideologiczny”, tak jak  to powiedział o wielkim Polaku- Romanie Dmowskim.. A podczas rzezi katolickiej Wandei, gdzie demokracja – w imię równości, wolności i braterstwa-paliła totalnie i wymordowała totalnie ponad 200 000 ludzi, którzy zdecydowali się walczyć za króla i wiarę- proponował możliwość wykorzystania skóry wandejskich kobiet do produkcji ubiorów(????). Prawda, że niezły pomysł? Porównywalny z pomysłami Niemców z ostatniej  totalnej wojny, do której doprowadził niejaki Adolf Hitler, któremu władzę powierzył demokratycznie lud w wyborach – tak demokratycznych – jak sama demokracja może być... Co pisał o Rewolucji Francuskiej Cyprian   Kamil Norwid, poprzez rozmowę z Rozalią Rzewuską, której matkę zgilotynowano:””Ś.p Rozalia Rzewuska opowiadała mi, jak nieletnią dzieweczką będąc, widziała prowadzoną na gilotynę matkę swoją, a potem tułała się po brudnych domach przedmieść paryskich, umywając talerze i słuchając cynicznych piosenek”. Bo walka podczas Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Francuskiej, tak naprawdę toczyła się o zmianę ustroju Francji.. Królestwo przeciw demokracji i społeczeństwu obywatelskiemu. .i Przeciw Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela.. Zamieniono sojusze. Sojusz a Panem Bogiem zamieniono na sojusz z człowiekiem.! Próbowano wyrwać z korzeniami chrześcijaństwo, a na to miejsce posadzić  ‘”społeczeństwo obywatelskie”.. I co z tego wyrosło? Namawiam gorąco do czytania o Rewolucji Francuskiej, czasu terroru, czasu wielkich zmian w Europie, w których to konsekwencjach  zmian - żyjemy. Jak jeszcze długo żyć będziemy? Bo bez zrozumienia tego co się wtedy stało, niemożliwym jest zrozumienie współczesności.. Tego raka demokracji, który drąży narody, wprowadza w nich chaos i waśnie, nie pozwala spokojnie żyć i pracować. Coraz bardziej zatrważa i przeraża. Bo demokracja- moim zdaniem – jest kontynuacją  ideałów  Rewolucji Francuskiej i sposobem na  likwidację tego co tradycyjne, sprawdzone, chrześcijańskie- na rzecz współczesnego  totalitaryzmu demokratycznego.. W takim na przykład Zakopanem zorganizowano , w dniu 15 lipca- uroczystości 6oo lecia Bitwy pod Grunwaldem pod tamtejszym pomnikiem Wojciecha Brzegi z roku 1910... 11osób  z Urzędu Miasta i Starostwa Tatrzańskiego, w  asyście 4 osobowej kapeli góralskiej, złożyło wieniec  i wiązankę kwiatów.. Bez imprez towarzyszących, bez festiwali,, w niezmąconym spokoju, bez plakatów informujących zapraszających letników. Tak po cichu! Za to pod samym Grunwaldem się działo.. W Zakopanem – nie! No powiedzmy, że coś stanęło na przeszkodzie.. Ale w przeddzień  600 lecia Bitwy pod Grunwaldem, 14 lipca, w „ Jasnym Pałacu”, w Sali lustrzanej Tatrzańska Agencja Rozwoju i Promocji Kultury zorganizowała 221 rocznicę…. Zdobycia Bastylii(????). W Zakopanem zdobycie Bastylii??? Rocznica mordów, strumieni krwi i gilotyny.. Walka na śmierć i życie z chrześcijaństwem obchodzona jako rocznica w Zakopanem.(???).  Pośród chrześcijańskich  Górali.. Szkoda, że Janosika powiesili  za żebro na haku.. On by im pokazał Bastylię w Zakopanem! Był też koncert ku czci  tego rewolucyjnego wydarzenia z udziałem zespołów folklorystycznych  z Francji i Polski… Agencja Rozwoju i Promocji Kultury  podlega pod Starostwo Powiatu Tatrzańskiego,  w którym to starostwie Starostą jest od wielu lat pan Andrzej Starosta  Gąsienica- Makowski. A szefem Agencji jest zięć pana Andrzeja Starosty Gąsienicy- Makowskiego.. I żeby było jeszcze śmieszniej niż jest, pan Andrzej Gąsienica Makowski,  dwukrotny sejmita, związany z Lechem Wałęsą wcześniej, BBWR, Blok dla Polski, wielki polski narodowiec, jest członkiem Chrześcijańskiego Ruchu Samorządowego(????) Chyba, raczej Ruchu Wolnomularskiego na Podhalu.. I takie to jaja robią sobie z Górali różni , sprawujący demokratyczną władzę ludzie.. Obchodzić rocznicę masakry rewolucyjnej chrześcijan  pod Giewontem. Że ten Krzyż Papieski nie  runie pewnego dnia ze swojej wysokości i nie przytłucze co poniektórych.. „Nikt nie może być jednocześnie katolikiem  i prawdziwym socjalistą”- napisał konserwatywny papież PIUS XI.. A jednak pod Tatrami może tak być! I Nie mają żadnego wstydu! WJR

Mistrz kurtuazji i uległości na świeczniku Europy Kim są ludzie, którzy zza biurek brukselskich urzędów sterują unijną machiną? Kosztem ćwierci miliarda euro rocznie Parlament Europejski (PE), to jest: posłowie, ich asystenci, kilka tysięcy pracowników i ogromna dokumentacja, przemieszczają się cyklicznie między Brukselą a Strasburgiem. A na czele tego liczącego 736 deputowanych i obradującego w 23 językach unijnego sejmu stoi Polak – Jerzy Buzek. Mówi się o ogromnym sukcesie Polski i niesłychanych korzyściach, jakie ma z tego nasz kraj. Gdyby nawet tak było, to już niedługo, gdyż przewodniczący PE zmienia się – według międzyfrakcyjnych ustaleń – w środku kadencji i na początku 2012 roku polityka Platformy Obywatelskiej zastąpi socjalista Martin Schulz [Wiadomego pochodzenia - admin]. Przyzwyczajeni do tego, że główną funkcją parlamentu jest stanowienie prawa, możemy ze zdumieniem przyjąć informację, że Parlament Europejski nie ma właściwie uprawnień ustawodawczych. Europejskie traktaty, rozporządzenia, dyrektywy, decyzje, zalecenia i opinie wydają głównie Rada Europejska (zgromadzenie głów państw lub szefów rządów), Rada Unii Europejskiej (zgromadzenie ministrów krajów członkowskich) i Komisja Europejska. Sytuacja w tym zakresie powoli się zmienia: wprowadzono tzw. procedury konsultacji, współpracy, współdecydowania i akceptacji. Europarlament zyskuje zatem pewne uprawnienia w procesie stanowienia prawa, ale zawsze jako jeden z wielu unijnych organów. Niewątpliwie aż rzuca się tu w oczy nadzwyczajna złożoność i zawiłość tego systemu, w którym zasadniczą rolą PE jest funkcja kontrolna. Eurodeputowani zatwierdzają kandydaturę przewodniczącego Komisji Europejskiej, jej skład i coroczny budżet. Przed Parlamentem Komisja składa sprawozdania, a ten może jej zadawać pytania, prowadzić dochodzenia itp.

Chemik w pałacu Siedemdziesięcioletni Jerzy Buzek jest rodowitym Ślązakiem. Zanim stał się zawodowym politykiem, poświęcał się karierze naukowej. W dziedzinie inżynierii chemicznej doszedł do tytułu profesorskiego. Pracował i wykładał na Politechnice Śląskiej i w Instytucie Inżynierii Chemicznej Polskiej Akademii Nauk, przez jakiś czas na Uniwersytecie Cambridge. W środowisku akademickim rozpoczęła się też jego działalność opozycyjna. Tego okresu dotyczą podejrzenia o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Miał być tajnym współpracownikiem o pseudonimach „Karol” i „Docent”. Zapewne także wtedy, w 1980 roku, Buzek poznał 10 lat młodszego od siebie innego opozycjonistę ze śląskiej „Solidarności” Mariana Krzaklewskiego. Znajomość dwóch zorientowanych na polityczne i społeczne reformy naukowców przetrwała długo. Jej to przyszły szef PE zawdzięcza swój niezwykły awans w 1997 roku, kiedy to będąc jedynie mało znanym ekspertem Akcji Wyborczej „Solidarność” (AWS), mającym kłopot z dostaniem się do Sejmu (wszedł z istniejącej wtedy listy krajowej, gwarantującej mandat partyjnym działaczom), został premierem.

Kryzys i kompromis W 1997 roku, po czterech latach rządów postkomunistów, rozczarowanie społeczeństwa do lewicy było ogromne. Zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego w 1995 roku było wielkim sukcesem tej formacji, ale rządy Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza nie sprostały wyzwaniu reformowania państwa. Tymczasem brak zdecydowanych działań skutkował coraz bardziej odczuwalnym pogorszeniem warunków życia i narastającym kryzysem obejmującym kolejne dziedziny. Czytelnym dla wszystkich symptomem tego stanu rzeczy była niesprawność aparatu państwowego podczas wielkiej powodzi w 1997 roku. Rosnące społeczne niezadowolenie było przed zbliżającymi się wyborami impulsem do zjednoczenia dotąd podzielonych i skłóconych ugrupowań obozu postsolidarnościowego, które – chociaż mocno zróżnicowane – pogodziły się z dominującą rolą „Solidarności” z Krzaklewskim na czele. Powstała koalicja pod nazwą Akcja Wyborcza „Solidarność”, która szła do wyborów z programem obejmującym m.in. powszechne uwłaszczenie, reprywatyzację, lustrację, dekomunizację i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, i odniosła zwycięstwo, uzyskując ponad 1/3 miejsc w Sejmie i przewagę w Senacie. Zaufanie Polaków i nadzieje, jakie wiązali z nowym bytem na scenie politycznej, zostały jednak ostatecznie złożone na ołtarzu kompromisu i realizmu. Aby uzyskać wymaganą większość w Sejmie, zawarto koalicję z liberalną Unią Wolności (UW). Wicepremierem i ministrem finansów został Leszek Balcerowicz, ministrem spraw zagranicznych Bronisław Geremek, obrony narodowej obecny prezydent Bronisław Komorowski. Program AWS został wywrócony przez zdeterminowanego w realizacji swoich celów koalicjanta.

Wielkie reformy Powstały wtedy rząd, z Buzkiem na czele, nie przetrwał do końca kadencji, ale jego szef tak. W ten sposób stał się jedynym premierem III Rzeczypospolitej, który urzędował przez pełne cztery lata kadencji Sejmu. Liczba cztery zaznaczyła się wówczas w jeszcze jeden sposób. Mianowicie 1 stycznia 1999 roku weszły w życie cztery wielkie reformy tego rządu. Przekształcono administrację (m.in. powstały powiaty i zmienił się podział na województwa) i szkolnictwo (z sześcioletnią szkołą podstawową i gimnazjum). Wtedy też wyodrębniono z budżetu państwa wydatki na służbę zdrowia (kasy chorych, obecnie połączone w NFZ) i wprowadzono nowy system ubezpieczeń społecznych (z udziałem tzw. otwartych funduszy emerytalnych). Podczas kadencji rządu Jerzego Buzka rozpoczęły się negocjacje akcesyjne Polski do Unii Europejskiej. Dziś, z perspektywy obiektywnej oceny warunków naszego członkowstwa, widać, jak wielkim błędem było zaufanie Unii jako systemowi z założenia dobremu i skutecznie rozwiązującemu wszelkie problemy.

Miękki upadek i pozorna wymiana elit Spadająca popularność obozu rządzącego doprowadziła do nasilenia wewnętrznych sporów i rozpadu koalicji. Rozpoczął się też bardzo istotny proces dekompozycji sceny politycznej. AWS i UW przegrały: obie partie nie przekroczyły progu wyborczego i nie dostały się do Sejmu. AWS zaraz potem praktycznie przestała istnieć, UW podzieliła się, a jej resztki podryfowały w kierunku lewicy. Jaka była w tym wszystkim rola Jerzego Buzka, formalnie czołowej postaci w rządzącym układzie? Uchodził za człowieka uległego i niezdecydowanego. Pozostawał zależny od obdarzonego większą charyzmą Mariana Krzaklewskiego. Mówiło się o premierze „sterowanym z tylnego siedzenia”. Z drugiej strony pozostawał pod wpływem obecnych w rządzie silnych osobowości obozu liberalnego: Balcerowicza i Geremka.

Dobre notowania w Brukseli, jeszcze lepsze w Berlinie Po przegranych wyborach Jerzy Buzek wycofał się z polityki i wrócił do pracy naukowej, a media i opinia publiczna zapomniały o nim. Powrócił dopiero trzy lata później, po wstąpieniu do UE, jako kandydat PO do Parlamentu Europejskiego. W kampanii wyborczej przypominano jego „sukcesy” w negocjacjach akcesyjnych, chwalono rozwagę i umiarkowanie. Tak to wady, jeszcze kilka lat wcześniej wyśmiewane, stały się, po retorycznej korekcie, zaletami.
Jerzy Buzek został deputowanym i rozpoczął pracę w Strasburgu i Brukseli. Przedstawiany jest często w mediach jako polityk europejski niezwykle skuteczny dla swojego kraju. Są jednak fakty, które temu przeczą. – Buzek był sprawozdawcą w sprawie tzw. Siódmego Programu Ramowego dotyczącego badań naukowych, mającego wspierać rozwój nauki w krajach członkowskich. Był to jego „okręt flagowy” – opowiada europoseł Ryszard Czarnecki (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy). – Program ten miał też podźwignąć sektor nauki w Polsce. Proszę sobie wyobrazić, że obecnie do tego programu dopłacamy: składka członkowska jest większa niż to, co w jego ramach dostajemy – dodaje. Inny fatalny w skutkach dla Polski projekt pilotowany przez Buzka to tzw. pakiet klimatyczny, który przyniesie dla naszego przemysłu ogromne obciążenia i obecnie nawet rząd Platformy od niego się dystansuje. Koniec ubiegłej kadencji PE Buzek poświęcił na promocję swojej osoby. Licząc na objęcie po wyborach stanowiska przewodniczącego, starał się być jeszcze bardziej dla wszystkich miły. – Był wtedy pluralistycznie nastawiony, pełen wzniosłych haseł i nic poza tym – wspomina była eurodeputowana Urszula Krupa (Niepodległość i Demokracja). Były premier jest rzeczywiście popularny i lubiany na europejskich salonach. Jest niewątpliwie człowiekiem wielkiej kultury osobistej, dobrze wykształconym, ma doświadczenie w administracji i dyplomacji. W PE zdobył wyjątkową sympatię deputowanych niemieckich. Pomogła mu w tym znajomość języka niemieckiego, pochodzenie ze Śląska, który przedstawiany jest jako modelowy euroregion – miejsce przenikania się wpływów różnych narodów, kultur i religii, w tym oczywiście żywiołu germańskiego. Otwarcie wspierali Buzka szef Bundestagu Norbert Lammert, odchodzący przewodniczący PE Hans-Gert Poettering i były wiceszef Komisji Europejskiej oraz główny negocjator w sprawie naszej akcesji Günter Verheugen. Niemiecki entuzjazm dla polskiego polityka nie może być bezinteresowny. „Jerzy Buzek jest otoczony przez Niemców, którzy zrobili go królem. Ale to człowiek słaby i ulegający wpływom, to nie jest ktoś, kto odbił piętno w poprzedniej kadencji, nie jest to osobowość wielkiego formatu. Nie będzie nikomu sprawiał problemu” – komentował w tamtym czasie belgijski „Le Soir”. Czy tak jak kiedyś Marian Krzaklewski teraz niemieccy chadecy będą rządzić „z tylnego siedzenia”? Jerzy Buzek został wybrany na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego 14 lipca 2009 roku. – Jest taki, jakim był premierem. Chce zadowolić wszystkich i być miły dla wszystkich – podsumowuje Czarnecki. Piotr Falkowski
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100821&typ=sw&id=sw21.txt

Artykuł jest i tak bardzo uprzejmy dla tego „Europejczyka”. Czytelnikom pozostawiam uzupełnienie go o własne uwagi. – admin.

O naprawie Rzeczypospolitej Czyli jak Jarosław Kaczyński naprawiał Rzeczpospolitą u Sorosa… Pozwolę sobie na garść uwag o wykładzie Jarosława Kaczyńskiego u żydowskiego bankiera, „filantropa” Sorosa. Wykład ten jest przykładem skrajnego zakłamania, wręcz schizofrenii Jarkacza.

http://judeopolonia.wordpress.com/2010/05/03/kontekst-smolenski-doktryny-politycznej-ujawnionej-przez-pis-w-fundacji-batore/

Kaczyński wygłosił jego wykład pod tytułem „O naprawie Rzeczpospolitej” w lutym 2005. Mówił wtedy o zagrożeniu dojścia do władzy przy urnach przez „wykluczonych”. Ostrzegał, cytuję : „ to będziemy mieli rządy Samoobrony, być może LPR-u...” Jesienią tego samego roku 2005 PiS wygrało wybory i do koalicji rządowej wzięło… Samoobronę i LPR. A więc te partie, przed którymi Kaczyński ostrzegał. W jakim więc celu Kaczyński wziął je do koalicji z PiS-em? Nie ulega wątpliwości, że planował on usunąć Samoobronę i LPR na margines „wykluczonych”. Cały okres rządów PiS to było jedno nieprzerwane pasmo szukania konfliktów z  ”koalicjantami”. Wreszcie „kupili” babę (która nie wiedziała nawet z kim ma dziecko) i na podstawie jej zeznań skompromitowali liderów Samoobrony. PiS sabotował też wszystko, co robił Giertych. Istotne jest to, że Kaczyński był gotów nawet do upadku rządu PiS i do przejścia do opozycji, byle wypełnić uzgodnienia z fundacji Sorosa o zepchnięciu na margines polityki „radykałów” z Samoobrony i LPR. A to pokazuje, że obydwu kibucom od Sorosa – PO i PiS-owi tak naprawdę obojętne jest, czy są w rządzie, czy w opozycji. Ważne natomiast dla nich jest, aby w rządzie i w parlamencie byli tylko swoi. A nie”wykluczeni”. Kolejnym oszustwem Kaczyńskiego jest jego mantra o ”postkomunie”. W jego wykładzie mówił on o ”rozwścieczonych swoim losem postkomunistach„. A przecież w momencie wykładu Kaczyńskiego poskomuna miała się u nas doskonale. Premierem był „poskomuch” Belka, a  prezydentem była ikona „poskomuchów” – Kwaśniewski. Jakim więc losem mieli być oni „rozwścieczeni”? Ponadto, jeśli te postkomuchy tak Kaczyńskim przeszkadzały, to dlaczego obaj produkowali się u „filantropa” Sorosa wiedząc, że i postkomuchy są tam mile widzianymi gości, prelegentami i dyskutantami. Mantrę o ”postkomunie” wymyślili Kaczyńscy celowo, aby winę za wszystko co złe zwalać na PRL, postkomunę i rosyjską agenturę. Głównym obok Kaczyńskich oszustem „dekomunizatorem” jest PiS-owski Don Kichot Macierewicz. Walczy on do upadłego z wymyśloną postkomuną i ruską agenturą. A prawda jest taka, że Lech był doradcą Bolka w Magdalence i pił wódę z Kiszczakiem i Jaruzelskim. Wiedzieli też oba Kalksteiny, że bolszewia w komplecie przewerbowała się na proamerykańskość i prounijność. Bo ta niby postkomuna tak samo jak Kalksteiny parła do NATO, do Unii, do pomocy w okupacji Serbii, Afganistanu i Iraku. Symbolem całkowitego oddanie się bolszewii w ręce zażydzonej USA były tajne więzienia CIA w Polsce w czasie rządów SLD i prezydentury Kwaśniwewskiego/Stolzmana. Na dodatek urządzone w byłym tajnym ośrodku szkolenia wywiadu zagranicznego oficerów SB w Kiejstutach. Dodam w tym miejscu, że G. Czempiński w czasach PRL był też esbeckim „kursantem” w Kiejstutach, a krótko po t.zw. „transformacji” otrzymał z rąk Busha ordery za zasługi dla CIA. Co pokazuje, że CIA przejęło bolszewię i PRL w komplecie, z budynkami i ”żywym inwentarzem”. Za zasługi dla CIA awansował nawet Czempiński na szefa UOP. Co ważne, po ujawnieniu w roku 2005 afery z tajnymi więzieniami CIA, urządzonymi u nas w okresie rządów „postkomuny”, przez dwa lata jej rządów PiS nie wszczęła w tej sprawie śledztwa. Tak więc PiS zacierała ślady przyzwolenia przez „postkomunę” na nielegalne działania CIA w Polsce. A gdy na Ukrainie przy pomocy USA i Izraela zrobiono antyrosyjską „pomarańczową” rewolucję, natychmiast poparł ją wówczas jeszcze urzędujący Kwaśniewski. Był on też promotorem agenta USA, Juszczenki, na forum Europy. Krótko później wybory prezydenckie wygrał Kalkstein i ślepo kontynuował ukraińską politykę postkomucha Stolzmana. W rzeczywistości bowiem PiS i SLD (naturalnie i PO) to amerykańsko- żydowskie agentury rządzące do spółki Polską. Grają w tej samej drużynie. Jedynie dla ogłupienia społeczeństwa inscenizują pomiędzy sobą walki. A do odwracania uwagi, że jesteśmy okradani i szabrowani przez Zachód i żydostwo utrzymuje PiS fikcję prorosyjskiej agentury w postaci postkomuny, WSI,  a nawet prorosyjskiej agentury PO.

Nienawiść Kalksteinów do Rosji była autentyczna. Na Rosję zwalali winę za zbrodnie żydobolszewii w czasach Stalina. Choć Rosja ucierpiała jeszcze więcej w tamtym czasie z żydowskich rąk. PO jest taką samą żydowską agenturą jak SLD czy PiS. Jedynie mniej ostentacyjnie okazuje jej antyrosyjskość. A gdy z Waszyngtonu przyszły rozkazy, aby w stosunku do Rosji prowadzić politykę wciągania jej w układy gospodarcze, PO posłusznie rozkazy wypełniała. Nie zmienia to w niczym sytuacji, że założycielami PO byli (wspomniany już) agent CIA – Czempiński i agent żydowskiej grupy Bilderberga na Polskę, dodatkowo agent rockefellerowskiej Komiski Trójstronnej – Olechowski. W Komisji Trójstronnej wspomagają Olechowskiego m.in. inny PO-wiec – pajac Palikot i postkomuch Belka. Po tych przykładach widać, czyją agenturą są „nasze” partie polityczne. A mimo to namolnie w RM, TV Trwam, w PiS-ie, w Naszym Dzienniku i u p.Michalkiewicza ciągle dowiadujemy się, jak groźna i wpływowa w Polsce jest ruska agentura. Z podawanych przez nich informacji wynika, że zimny czekista Putin i jego siepacze władają Polską. Ciekawe tylko, jaki miał interes ten Putin, aby nasze wojsko wysłać do haniebnej i zbrodniczej okupacji Afganistanu. Co na tym zyskała Rosja? Andrzej Szubert

Czy ten – i wiele innych podobnych artykułów – choć trochę zachwieje dogłębnym przekonaniem idiotów, jakoby w Polsce „rządziła ruska agentura”? Nie. Właśnie dlatego są idiotami…  albo hasbarą. – admin.

Prokuratorska kpina Protokoły z sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej – to miało trafić do Polski w ostatniej paczce dokumentów przesłanych przez Rosję do polskiej prokuratury. To m.in. właśnie te dokumenty są, zgodnie z wypowiedziami polskich śledczych, obecnie najważniejsze. One mają pozwolić pchnąć polskie śledztwo do przodu. Jednak nie ma ich. Brak tych akt ostatecznie skazuje tezy polityków PO o wspaniałej współpracy z Rosją na ośmieszenie. Jednak stawia on również w bardzo kłopotliwej sytuacji polskich śledczych. Należy się bowiem zastanowić, dlaczego w Polsce nie zdecydowano się na przeprowadzenie własnych sekcji zwłok. Co sprawiło, że prokuratura nie zdecydowała się sprawdzić, dlaczego 96 bardzo ważnych dla państwa obywateli zginęło, co było przyczyną ich zgonu. Jakie motywy kierowały śledczymi: obawa o to, co mogliby ustalić, niechęć do robienia przykrości rosyjskim władzom, czy może sugestia Kremla, że trumien z ciałami ofiar (jeśli tam są – bo tego przecież nie wiadomo) nie należy otwierać. Zaniedbania polskich władz w całej sprawie są skandaliczne. Nie dość, że premier Donald Tusk wolał robić dobrze Putinowi niż wyjaśnić sprawę śmierci polskiej elity politycznej, to dodatkowo polskie państwo nie jest w stanie w sposób skuteczny przeprowadzić najprostszych czynności związanych ze śledztwem. Należy do nich właśnie przeprowadzenie sekcji zwłok. Autopsja jest jedną z podstawowych czynności związanych ze śmiercią w Polsce. Przy okazji każdego zgonu, który miał miejsce w szpitalu, bliskich zmarłego pyta się, czy chcą, by wykonano sekcję. Tymczasem w przypadku katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku nikt nie zadał takich pytań. Bliscy ofiar muszą domagać się zgody, by ekshumowano zmarłych i przeprowadzono autopsję. Polska prokuratura badając przyczyny katastrofy smoleńskiej zachowuje się, jakby działała według przyjętych ustaleń i bodźców, płynących z życia politycznego. Politycy partii rządzącej od początku wskazywali na błąd pilota oraz złe warunki pogodowe, jako prawdopodobne przyczyny katastrofy. Śledczy zdają się być przejęci tymi sugestiami i nie robią niczego, co mogłoby te opinie podważyć. - Zakpiono z Polski i z premiera Donalda Tuska – tak przesłanie Polsce ostatnich dokumentów skomentował Antoni Macierewicz. I trudno się z nim nie zgodzić. Tyle tylko, że to właśnie przez Donalda Tuska od 10 kwietnia Rosja kpi z Polski nieustannie. W tę kpinę wpisuje się i polska prokuratura, która obecnie działa w ten sam sposób, co Tusk tuż po 10 kwietnia. On decydując się na oddanie Rosjanom śledztwa uznał, że pewnych kwestii nie należy poruszać, żeby nie robić przykrości Putinowi i Miedwiediewowi. Teraz z kolei polscy śledczy wolą nie zadawać pytań o powód śmierci 96 członków delegacji państwa polskiego. I nie chodzi wcale o szukanie na siłę dowodów, że w Smoleńsku dokonano zamachu. Chodzi o to, że polski rząd woli nie sprawdzać, czy go dokonano. Nawet jeśli przyczyną śmierci ofiar katastrofy był – sowieckim zwyczajem – strzał w tył głowy, to polska władza i tak woli nie wiedzieć. Jeśli Smoleńsk 2010 był drugim Katyniem prawda o tym i tak nie zostanie ujawniona. Tym razem przy aktywnym udziale polskiego państwa, które w imię dobry stosunków z Rosją pewnych pytań woli nie stawiać, pewnych rzeczy woli nie sprawdzać... Stanisław Żaryn

PIUS XI- encyklika Quodragesimo Anno”- 1931 Komorowski na Litwie. Próba uniezależnienia się od Tuska? Komorowski na Litwie Próba uniezależnienia się od Tuska? „Służby prasowe prezydentów Litwy i Polski nie podają, od kiedy ani w jakiej części Litwy wypoczywa Bronisław Komorowski. “Rz” nieoficjalnie się dowiedziała, że prezydent spędza od 16 sierpnia urlop na Mierzei Kurońskiej. Choć jest to najzupełniej prywatny pobyt, spotkał się już z litewską prezydent Dalią Grybauskaitė.Litewscy politycy są ogromnie zaskoczeni, ale nie ukrywają zadowolenia. Mimo narastających sporów w dwustronnych stosunkach na Litwie źle przyjęto wiadomość, że z pierwszą wizytą zagraniczną nowo wybrany prezydent RP uda się nie do Wilna, ale do Brukseli, Berlina i Paryża.Polscy politycy też pozytywnie oceniają wyjazd prezydenta. – Jest to w pewnym sensie kontynuacja polityki Lecha Kaczyńskiego, który ostatnią wizytę złożył właśnie na Litwie(Prezydencki wypad na Litwę Bronisław Komorowski niespodziewanie złożył prywatną wizytę na Litwie i spotkał się z prezydent tego kraju Służby prasowe prezydentów Litwy i Polski nie podają, od kiedy ani w jakiej części Litwy wypoczywa Bronisław Komorowski. “Rz” nieoficjalnie się dowiedziała, że prezydent spędza od 16 sierpnia urlop na Mierzei Kurońskiej. Choć jest to najzupełniej prywatny pobyt, spotkał się już z litewską prezydent Dalią Grybauskaitė. Litewscy politycy są ogromnie zaskoczeni, ale nie ukrywają zadowolenia. Mimo narastających sporów w dwustronnych stosunkach na Litwie źle przyjęto wiadomość, że z pierwszą wizytą zagraniczną nowo wybrany prezydent RP uda się nie do Wilna, ale do Brukseli, Berlina i Paryża. Polscy politycy też pozytywnie oceniają wyjazd prezydenta. – Jest to w pewnym sensie kontynuacja polityki Lecha Kaczyńskiego, który ostatnią wizytę złożył właśnie na Litwie. Polityka regionalna jest ważna. Nie najlepszy jest chyba dziwny tryb podróży, lepiej, by był to wyjazd oficjalny – uważa eurodeputowany Paweł Kowal (PiS). Marek Borowski (SdPl), szef Sejmowej Komisji Łączności z Polakami, sądzi, że dobrze się stało, iż Komorowski pojechał na Litwę. – Choć rozmów z prezydentami i premierami Litwy było wiele, trzeba wywierać stały nacisk – mówi. Wizyta prawie tajna O wizycie wiadomo niewiele, podobnie jak o rozmowach prezydentów. Tematykę znamy tylko z komunikatu służb prasowych obu szefów państw. Wynika z niego, że prezydenci omówili obecny stan stosunków polsko-litewskich, sytuację mniejszości narodowych na Litwie i w Polsce oraz wspólne działania na arenie międzynarodowej. Zapowiedzieli kontynuację bliskiej współpracy i rozwijanie strategicznego partnerstwa.

Tematami rozmów były również przygotowania do przewodnictwa naszych krajów w UE i przewodnictwo litewskie w OBWE w 2011 r. oraz prace nad nową koncepcją strategiczną NATO. Kłopoty polskiej mniejszości Bronisław Komorowski odwiedził Litwę w czasie, gdy nasze stosunki znalazły się w ślepej uliczce. Największym problemem jest łamanie praw polskiej mniejszości. Strona litewska ignoruje potrzeby miejscowych Polaków, którzy stanowią zdecydowaną większość na Wileńszczyźnie, np. w rejonie solecznickim 80 proc. ludności. Ministerstwo Oświaty i Nauki Litwy forsuje, nowelizację ustawy, która ma doprowadzić do faktycznego wyeliminowania naszego języka ze szkół polskich. Wiosną litewski Sejm głosował przeciwko przyznaniu mniejszościom narodowym, a więc i Polakom, prawa do tego, by ich nazwiska w dokumentach litewskich pisane były w języku ojczystym. Władze Litwy nie pozwalają również na wywieszanie tablic z polskimi nazwami w miejscowościach, w których Polacy stanowią większość. Problemem jest reprywatyzacja ziemi. O ile w innych częściach Litwy znacjonalizowaną za czasów ZSRR ziemię odzyskało już prawie 100 procent dawnych właścicieli i ich spadkobierców, o tyle w Wilnie zaledwie 15 procent. Rząd Litwy najwyraźniej jest też niechętnie nastawiony do największej polskiej inwestycji w tym kraju – należącej do PKN Orlen rafinerii w Możejkach. Zaniepokojenie Warszawy wywołała również niedawna negatywna reakcja litewskiego MSZ na polski pomysł objęcia małym ruchem granicznym całego obwodu kaliningradzkiego. Kresowe korzenie Komorowskiego Tutejsze media podkreślają kresowy rodowód prezydenta Polski. W piątek mer rejonu rakiszańskiego Almantas Blažys zaprosił prezydenta Polski do Kowaliszek – wsi położonej na północy kraju, w okręgu poniewieskim, niedaleko Rakiszek, gdzie znajdował się dwór dziadków prezydenta (zburzono go w drugiej połowie XX wieku). Mer nie był w stanie powiedzieć, czy Bronisław Komorowski odwiedzi swe rodzinne gniazdo podczas obecnych wakacji. — współpraca Piotr Kościński Rimvydas Valatka, zastępca redaktora naczelnego „Lietuvos Rytas” Wizyta prezydenta Komorowskiego jest mistrzowskim posunięciem polskiej dyplomacji. Nikt teraz nie może powiedzieć, że Polsce nie zależy na dobrych stosunkach z Wilnem. Polski prezydent dotrzymał słowa i z pierwszą wizytą przybył właśnie na Litwę. Tyle że nieoficjalnie. Prywatny charakter wizyty jest dyplomatycznym sygnałem dla naszego kraju. Czy to oznacza, że problemy pomiędzy Litwą a Polską zostaną wkrótce rozwiązane? Tu najwięcej zależy nie tyle od Komorowskiego i polskich polityków, ile od polityków litewskich. I być może nawet nie od pani prezydent, ale od Sejmu i rządu, a te instytucje tak naprawdę już bardzo dawno temu mogły rozwiązać wszystkie problemy. Jednak – zdecydowanie nierozsądnie – demonstrują upór i nie chcą wykazać dobrej woli. —not. mic. Robert Tyszkiewicz, wiceszef Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych (PO) Bardzo dobrze się stało, że prezydent Bronisław Komorowski wybrał się na Litwę. Ten kraj jest naszym sąsiadem, a aktywność prezydenta powinna w głównej mierze polegać na budowaniu dobrych relacji z sąsiadami. Jeśli mówimy o zaskoczeniu tym wyjazdem, to z nietypowym trybem organizacji wizyty łączyłbym nadzieje. To zapowiedź dobrej współpracy. Stronie polskiej zależy przede wszystkim na zapewnieniu mieszkającym na Litwie Polakom ich praw i spełnieniu ich postulatów. Prezydencka wizyta powinna być impulsem do znalezienia pozytywnych rozwiązań. Jeśli zaś przyjazd prezydenta Komorowskiego był miłym zaskoczeniem dla Litwinów, to miejmy nadzieję, że odpowiedzią strony litewskiej będzie podjęcie rozmów na szczeblu rządowym na wszystkie interesujące nas tematy. —not. p.k. Robert Mickiewicz) Mój komentarz Komorowski zrobił bardzo dobry i spektakularny ruch jadąc na Litwę . W pewnym sensie ograł swoich kuratorów Tuska i Sikorskiego. Wszyscy  pamiętamy jak w debacie prawyborczej z Sikorskim powiedział ,że w pierwszą symboliczną podróż zagraniczna pojedzie do Wilna lub Brukseli . W kampanii wyborczej już mówił tylko  o Brukseli , Paryżu i Berlinie. Wyjazd na Litwę symbolicznie przekreśli wagę wizyty w Berlinie , symbolicznego homagium złożonego przez wasala. Szkoda tylko ,że Komorowski zrobił to swoją autorską metodą na cichca , zza węgła. Ale dobre i to . Najistotniejsze  jest jednak odbudowanie przez Polskę , a faktyczni przez Komorowskiego pozycji lidera nieformalnego Bloku Środkowoeuropejskiego. Pozycji jaka miała polska za prezydentury Kaczyńskiego . A Komorowski ni zrobi tego bez Ukrainy, bez osi polsko ukraińskiej.  Zobaczymy , czy Komorowski podobnie jak Kaczyński będzie adwokatem Ukrainy w Unii i NATO , czy wesprze Węgry w narastającym ich konflikcie z Niemcami . Czy rozpocznie razem z Ukrainą grę z Francją przeciw Niemcom. Wiąże się ze wsparciem Polski dla Francji w parciu Unii na południe , w rozbudowie Unii Śródziemnomorskiej w zamian za wsparcie akcesu Ukrainy do Unii. Los Tuska jest raczej przesądzony. Platforma w obliczu upadku finansów państwa , oraz pogarszającej się sytuacji ludności aby  wygrać musi go wymienić na kogoś  innego ,np. Sikorskiego . Czy Komorowski będzie na tyle silny aby tym kimś był jego człowiek , ktoś kto rozpocznie modernizację Polski. Pierwszym testem dla pozycji Komorowskiego będzie jego reakcja  na bezczelność w stosunku do prezydenta Polski. Schetyna w wywiadzie na pytanie czy Komorowski zgodzi się na plan Tuska i Schetyny ograniczenia jego kompetencji , czyli wybór prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe stwierdził ,że Komorowski to „zrozumie” .Schetyna potraktował  Komorowskiego jak chłopca na posyłki , który zgodzi się na wszystkie pomysły Tuska i Schetyny. Jeśli Schetyna myłki o przejęciu Platformy po upadku Tuska, to Komorowski powinien pokazać mu kto tutaj rządzi. Kto jest „panem na Platformie” Marek Mojsiewicz

Prawdziwa zielona wyspa

1. Przez wiele miesięcy byliśmy przekonywani przez Premiera Tuska, że w 2009 roku nasza gospodarka jako jedyna w Europie odnotowała wzrost w wysokości 1,8% PKB. To była oczywiście prawda , tyle tylko,że jeszcze w 2007 roku wzrost gospodarczy wynosił blisko 7% PKB. A więc mimo tego wzrostu polska gospodarka bardzo silnie zmniejszyła tempo wzrostu i spowolnienie to wyniosło aż 5 punktów procentowych PKB o czym rządzący niestety już nie informowali. To właśnie głównie z tego powodu mamy taki rozziew pomiędzy oczekiwaniami wynikającymi ze wzrostu gospodarczego i rozczarowaniem spowodowanym jednoczesnym załamaniem dochodów budżetowych, a w konsekwencji coraz większą dziurą budżetową i pogłębiającymi się deficytami w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i Narodowym Funduszu Zdrowia.

2. W 2010 roku jesteśmy ciągle epatowani informacjami o przyśpieszeniu wzrostu gospodarczego, który w II kwartale wyniósł już 3 % PKB i być może tyle wyniesie w całym roku. Niestety nic nie wskazuje na to aby poprawiała się sytuacja budżetu państwa, a w konsekwencji w dalszym ciągu mamy wysoki deficyt finansów publicznych i gwałtowny przyrost długu publicznego. Mimo tego wzrostu nie poprawia się wyraźnie sytuacja na rynku pracy, a to z kolei powoduje nieustanne pojawianie się dodatkowych deficytów w FUS i NFZ. Tylko w tym roku FUS wykorzystał oprócz dotacji budżetowej, 7,5 mld zł z Funduszu Rezerwy Demograficznej, a na jesieni ,aby wypłacać emerytury i renty będzie musiał pożyczyć przynajmniej 4 mld zł. Podobnie jest w NFZ, mniejsze wpływy ze składek (zależnych przecież od płac) powodują, że w wielu placówkach limity przyjęć już się skończyły, a szpitale nie przyjmują pacjentów ponad nie, ponieważ za tzw. nadwykonania fundusz nie płaci już od dwóch lat.

3. Gospodarka naszych sąsiadów Niemiec została natomiast dotknięta kryzysem bardzo mocno. Ze wzrostu gospodarczego wynoszącego 3,7% PKB w roku 2007, w roku 2009 nastąpił spadek PKB wynoszący aż – 4,7 %, czyli aż ponad 8 punktów procentowych. Rząd niemiecki przygotował jednak znaczący pakiet antykryzysowy (między innymi program złomowania starych samochodów kosztujący 5 mld euro, a także rozwiązania stymulujące popyt konsumpcyjny), trochę pomogła także dewaluacja euro wobec dolara (co poprawiło opłacalność niemieckiego eksportu). Gospodarka tego kraju wręcz eksplodowała, a wzrost w II kwartale tego roku wyniósł aż 3 % PKB i wszystko wskazuje na to, że cały rok 2010 zakończy się takim poziomem wzrostu.. Warto więc było wydać trochę więcej pieniędzy budżetowych, żeby spowodować nie tylko odwrócenie tendencji spadkowych w gospodarce ale osiągnąć przyśpieszenie wzrostu aż blisko 8 punktów procentowych.

4. U nas jakiekolwiek propozycje dodatkowych wydatków, które zahamowały by chociaż gwałtowne tracenie przez gospodarkę miejsc pracy ( w roku 2009 ubyło ich aż około 600 tys.), były przez ministrów rządu Tuska wręcz wyśmiane, a panaceum na wszelkie kłopoty było osławione nic nie robienie. Pakiet antykryzysowy został przygotowany dopiero na jesieni 2009 roku i został tak skonstruowany, że skorzystało z niego zaledwie kilkanaście przedsiębiorstw. Wszystko wskazuje na to, że nasza gospodarka będzie się rozwijała przez najbliższe lata w tempie 3-4% wzrostu PKB co nie rozwiązuje, żadnych naszych problemów, a wręcz przeciwnie je tylko pogłębia. I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu nasza gospodarka, rozwijała się średniorocznie 2-3 razy szybciej od niemieckiej, co pozwalało nam skracać dystans do najbardziej rozwiniętych krajów Europy. Teraz będziemy się rozwijać w podobnym tempie około 3 % PKB rocznie co dla Niemców jest niesłychanie szybkim wzrostem, a dla nas kraju na dorobku, wzrostem absolutnie niewystarczającym.

5. Platforma idąc do wyborów parlamentarnych w roku 2007, a więc wtedy kiedy nasza gospodarka rozwijała się w tempie blisko 7% PKB rocznie, obiecywała wyborcom jeszcze szybszy wzrost sięgający wręcz 10 % rocznie. Obecnie kiedy ten wzrost jest zaledwie 3 % i niestety zrównał się ze wzrostem gospodarki niemieckiej, takich bredni już rząd Tuska nie może wmawiać Polakom. Teraz Platforma oferuje stabilizację i brak konfliktów i sugeruje wyborcom, wybierzcie nas w 2011 roku na kolejne 4 lata. Dopiero wtedy was urządzimy. Zbigniew Kuźmiuk

"Komorowski nie złożył przysięgi zgodnej z Konstytucją" Bronisław Komorowski nie złożył przysięgi zgodnej z Konstytucją  -  lecz  merytorycznie – inną. Podtrzymuję swoje słowa, że większość ministrów spraw zagranicznych była zarejestrowana jako współpracownicy SB. Wiem, ze Prezydent dąży do odbudowy WSI. Błędy w Raporcie czy w Aneksie, to są literówki albo błędnie użyte przecinki. Mój zespół będzie chciał się spotkać z premierem Tuskiem, ministrami: Arabskim, Klichem, Sikorskim, Millerem i  wieloma urzędnikami niższego szczebla, którzy realizowali ich polecenia. Jedynie „Nasz Dziennik”, „Radio Maryja”, „Telewizja Trwam” i „Gazeta Polska” próbują dochodzić prawdy.  Mam nadzieję, że będę członkiem PiS, mówi Antoni Macierewicz, poseł PiS. Jacek Nizinkiewicz: Panie Pośle, czuł się Pan dumny, gdy Pański dawny kolega Bronisław Komorowski został Prezydentem RP?  Mimo dzisiejszych różnic politycznych między Panami, Komorowski to Pański dawny kolega z opozycji, dla którego był Pan guru chociażby w czasach harcerstwa. Antoni Macierewicz: Rzeczywiście stykałem się z Panem Komorowskim  jeszcze w latach 60.,  ale nie czuję się odpowiedzialny za to, co Pan Komorowski  robi w polityce polskiej obecnie, a zwłaszcza od czasu, gdy związał się  z ludźmi z WSI. Nie rozumiem jego wyborów, motywów działania, nie poznaję go.

- Znana jest historia z początku lat 70. o tym jak to w rocznicę protestów na Wybrzeżu młody Bronisław Komorowski pierwszy raz został aresztowany razem z grupą harcerzy, którzy zorganizowali konspiracyjne spotkanie. Kiedy jeden ze starszych harcerzy - Antoni Macierewicz -  został wypuszczony, obdzwaniał rodziców zatrzymanych chłopaków. Od ojca Komorowskiego usłyszał Pan wtedy podobno: – „Aresztowali Bronka? Świetnie. Nareszcie coś zaczynacie robić.” - Wielokrotnie czytałem tę historię relacjonowaną przez samego Pana Komorowskiego, czy inne osoby blisko z nim związane i muszę powiedzieć, że taki fakt nie miał miejsca. Rzeczywiście, dzwoniłem wówczas do rodziców harcerzy zatrzymanych przez SB podczas spotkania Gromady w rocznicę Grudnia 1970 r. ale przytaczana rozmowa z Ojcem Pana Komorowskiego nie miała miejsca. Miła, wymyślona anegdota i zapewniam – wymyślona nie przeze mnie.
- Naprawdę nie czuł się Pan choćby minimalnie zadowolony, tak po ludzku i trochę przez sentyment, gdy Pański były kolega, który wywodzi się z tego samego pnia opozycyjnego co Pan, został Prezydentem RP? - Nie uważam, żebyśmy wywodzili się z tego samego pnia opozycyjnego. Wartość zaangażowania Pana Komorowskiego ujawniła się wtedy, kiedy deklaracje z czasów opozycji można było już realizować; to nasza działalność państwowa i polityczna  po 1989 roku jest rzeczywistą weryfikacją uczciwości i szczerości deklaracji wcześniejszych. Ludzie, którzy związali się z Panem Jaruzelskim, czy z Panem Kiszczakiem, czy służbami bezpieczeństwa  wyrastającymi jeszcze z okresu PRL-owskiego i wspomagali ich zakorzenienie w rzeczywistości po roku 1989,  w moim przekonaniu nie mogą powoływać się na tradycje opozycyjności, bo ich obecne działanie sfalsyfikowało szczerość tamtejszych działań.
- Pamiętamy, że Bronisław Komorowski był bardzo zaangażowanym opozycjonistą, twardo walczącym z komuną i był nawet przeciwnikiem obrad Okrągłego Stołu. - Pan to pamięta?  To są właśnie takie mity, z którymi mamy wielokrotnie do czynienia. Nie pamiętam, żeby Pan Komorowski był przeciwnikiem Okrągłego Stołu.
- Ale znana jest opozycyjna karta obecnego Prezydenta RP i negatywne stanowisko odnośnie okrągłostołowych rozmów ówczesnej opozycji z władzami. - Być może, nie chcę negować jego dzisiejszych deklaracji.
- To w takim razie jak Pan -  jeden ze współzałożycieli KOR-u -  wspomina działalność opozycyjną Bronisława Komorowskiego? -Do tworzenia Komitetu Obrony Robotników  przyznaje się wielu ludzi, których nie widziałem latem i jesienią 1976 r. Akcje pomocy prześladowanym robotnikom organizowaliśmy razem z moimi  przyjaciółmi z 1. Warszawskiej Drużyny Harcerzy” Czarna Jedynka” im. Romualda Traugutta. Gdy po dwóch miesiącach naszej działalności zaczęły się aresztowania wśród osób pomagających represjonowanym robotnikom i likwidacja siatki organizacyjnej zdecydowaliśmy o założeniu jawnej struktury ochronnej. Tak powstał KOR, którego deklarację ideową, strukturę, nazwę wymyśliliśmy wraz z Piotrem Naimskim, Wojciechem Onyszkiewiczem i Janem Olszewskim. Organizowałem grupy młodzieży obserwujące procesy radomskie. W jednym z takich wyjazdów na proces miał wziąć udział także Bronisław Komorowski, ale ostatecznie z jakiegoś powodu do Radomia wówczas nie pojechał.  Pamiętam, że w podziemnym wydawnictwie wraz z kolegami drukował esej  Jerzego Łojka „Orientacja rosyjska w polskiej myśli niepodległościowej”.  Późniejsze działania Komorowskiego pokazały wartość ówczesnego zaangażowania. W 1990 r. był już związany z oficerami b. Głównego Zarządu Politycznego LWP i wiele zrobił dla wsparcia budowy  WSI, w najgorszym ich kształcie. Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że to właśnie Komorowski nadzorował już w początku lat 90. służby wojskowe, także kontrwywiad. Komorowski po konsultacji z Siwickim, najbliższym współpracownikiem Jaruzelskiego mianował szefem kontrwywiadu Lucjana Jaworskiego, jednego z najbardziej bezwzględnych oficerów WSW zwalczających opozycję niepodległościową. Jaworski zasłużył się zniszczeniem wielu podziemnych struktur  a kilku moich przyjaciół „zawdzięcza” mu pobyt w więzieniu. Pod rządami Komorowskiego Jaworski kierował akcją rozpracowania partii niepodległościowych, środowiska Olszewskiego, Kaczyńskiego, Parysa i mojego.  Dotyczy to także operacji „Szpak” wymierzonej bezpośrednio przeciw Radosławowi Sikorskiemu i jego żonie. Antyniepodległościowy dorobek Komorowskiego z tego okresu jest spory, choć mało znany.
- Jaka będzie według Pana prezydentura Bronisława Komorowskiego? - Zawsze trzeba mieć nadzieję ale początek nie był zachęcający. Myślę o symbolicznym znaczeniu decyzji o usunięciu krzyża upamiętniającego ofiary tragedii smoleńskiej…
- Bronisław Komorowski nie chciał usunięcia krzyża, ale jego przeniesienia. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej powiedział o krzyżu przed Pałacem Prezydenckim: „Pałac jest sanktuarium państwa. Krzyż upamiętniający ofiary tragedii smoleńskiej postawiono w nastroju żałoby, lecz żałoba minęła i trzeba te sprawy porządkować. We współdziałaniu z władzami kościelnymi zostanie przeniesiony w inne, bardziej odpowiednie miejsce.” - …ofiary tragedii smoleńskiej a wśród nich Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.  I jednocześnie wystawienie pomnika najeźdźcom bolszewickim pod Ossowem na miejscu uświęconym krwią Polaków broniących Warszawy  i całej Europy przed najazdem bolszewickim. Ta symbolika i to zestawienie gestów rozpoczynających prezydenturę Bronisława Komorowskiego są znamienne i niepokojące.
- Czy Pan był na zaprzysiężeniu Prezydenta Komorowskiego w Sejmie? - Nie.
- Dlaczego? - Miałem bardzo ważne zajęcia i spotkania w związku z pracami zespołu smoleńskiego, których nie chciałem przekładać. Niestety, z przykrością muszę powiedzieć , że w Sejmie poza członkami Zespołu, któremu przewodniczę nikt nie jest zainteresowany wyjaśnieniem i badaniem tej tragedii, więc tym bardziej chcemy realizować wszystkie zaplanowane wcześniej działania.
- Czy zaprzysiężenie Bronisława Komorowskiego było dla Pan świętem demokracji? - Zaprzysiężenie urzędnika, nawet najważniejszego, nie jest świętem demokracji. Nazwać tak można akt wyborczy  -o ile obywatele rzeczywiście w nim uczestniczą. Przez udział w wyborach pokazują na ile wierzą w skuteczność struktur demokratycznych. Wtedy jest święto, albo klęska demokracji. Fakt zaprzysiężenia nie ma w Polce wielkiego znaczenia. Są takie państwa, które ten akt traktują bardzo poważnie, bo jest to akt stanowiący, a nie obrzędowy.  Na przykład - prezydent USA musiał powtórzyć przysięgę, bo - nie naruszając zresztą w niczym treści – zmienił szyk wypowiadanego zdania. Dla Amerykanów niedokładne złożenie przysięgi uniemożliwiało objęcie stanowiska. Bronisław Komorowski nie złożył przysięgi zgodnej z Konstytucją  -  lecz  merytorycznie - inną. Nikt oficjalnie nie zwrócił na to uwagi. A to także przykład braku poszanowania prawa
Czy jest Pan członkiem Prawa i Sprawiedliwości? - Nie jestem członkiem PiS, choc należę do Klubu Parlamentarnego PiS, i bardzo sobie cenię możliwość pracy w ramach tego Klubu. Rozmowy nad przystąpieniem Ruchu Katolicko-Narodowego do PiS trwają i mam nadzieję, że zakończą się wkrótce sukcesem. Uważam, że obecnej sytuacji politycznej wszystkie siły niepodległościowe powinny skupić się w PiS.
- Czyli lada dzień możemy się spodziewać, że zasili Pan szeregi PiS i w przyszłych wyborach będzie Pan kandydował z list PiS? - Mam nadzieję, że będę członkiem PiS. Jeśli będę kandydował do Sejmu w przyszłych wyborach, to oczywiście z list PiS.
- A propos wyborów,  czy wystartuje Pan w wyborach samorządowych, tak jak to miało miejsce w 2002 r. kiedy kandydował Pan na stanowisko Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy? Kampanię zakończył Pan wtedy w pierwszej turze, z poparciem 5849 głosów (1,09%), zajmując 8. miejsce na czternastu kandydatów? - Nie, na pewno nie będę kandydował. Na taki wynik w tamtym układzie politycznym nie narzekam. To jeszcze jedno doświadczenie, które pokazało jak nieroztropne jest rozdrabnianie głosów wyborców. W ostatnich wyborach parlamentarnych w Piotrkowskiem zdobyłem poparcie ponad 50 tysięcy wyborców, bo połączyliśmy nasze siły. Zresztą w  2002 roku  w drugiej turze, poparłem Lecha Kaczyńskiego i mam nadzieję, że nawet te głosy  także przyczyniły się do sukcesu  Pana Prezydenta.
- W sierpniu 2006 r. w Telewizji Trwam powiedział Pan o byłych ministrach spraw zagranicznych III RP: „Część tych osób to byli członkowie PZPR, tego sowieckiego namiestnictwa. No i większość spośród nich była w przeszłości agentami sowieckich służb specjalnych.” Czy Pan nadal uważa, że większość spośród byłych ministrów spraw zagranicznych w przeszłości była agentami sowieckich służb specjalnych? - To nie jest kwestia opinii, to jest kwestia faktów. Fakty w tej sprawie się nie zmieniły. Dzisiaj mamy tylko o nich pełniejszą wiedzę.
- Jaką wiedzę? - Proszę sięgnąć do katalogu IPN, tam jest wykaz osób, które pełniły funkcję ministrów spraw zagranicznych i wskazanie w jakich departamentach SB byli rejestrowani jako współpracownicy SB. Jest też wykładnia Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdza, że SB, podobnie jak II Zarząd Sztabu Generalnego, były częścią aparatu sowieckich służb specjalnych. Podtrzymuję swoje słowa, że większość ministrów była zarejestrowana jako współpracownicy SB.
- Byli agentami? - SB traktowała ich jako tajnych współpracowników. 
- Aneksu do raportu WSI nie zdecydował się opublikować śp. Lech Kaczyński, nie zrobi tego również Bronisław Komorowski. Czy uważa pan, że popełnił w raporcie i aneksie do niego jakieś błędy? - Aneks nie został opublikowany przez Lecha Kaczyńskiego ze względu na wykładnię Trybunału Konstytucyjnego, która wymuszała przed publikacją dokonanie bardzo zasadniczych zmian w tekście, a przede wszystkim, zanonimizowanie niektórych nazwisk.  A jeśli pyta Pan o błędy w Raporcie czy w Aneksie, to może są tam literówki albo błędnie użyte przecinki… W Raporcie znalazło się kilka pomyłek imienia, przekręcono kilka nazwisk, były też „błędy” zrobione świadomie, dla kamuflażu ze względu na zachowanie bezpieczeństwa szczególnych informacji. Podobna sytuacja mogła się zdarzyć w Aneksie. Ustawa obliguje prezydenta do tego, żeby ujawnił Aneks do raportu WSI, oczywiście uwzględniając ograniczenia nałożone przez Trybunał Konstytucyjny. Tu trzeba wyjaśnić, że nie jest możliwe np. skierowanie Aneksu do oceny innej instytucji (np. SWW czy SKW). Jeżeli prezydent  nie zamierza go publikować, to nie ma prawa nikomu go przekazywać. Jeżeli planuje publikację, to sam musi dokonać zmian wskazanych przez TK. W Polsce, niestety mamy do czynienia z „falandyzacją” prawa, czyli z taką interpretacją prawa, która jest wygodna dla rządzących. Choć wszyscy wiedzą, że jest to bezprawie.  
- Czyli w dalszym ciągu uważa Pan, że raport WSI i aneks są merytorycznie bez zarzutu? - Raport ujawnia, że WSI były zbudowane w oparciu o kadry ukształtowane przez GRU i KGB. Skutki były oczywiste, z jednej strony wciąż powtarzały się te same patologie, z drugiej zaś służba była manipulowana przez Rosjan i podatna na ich wpływy. Ci, którzy bronią WSI i atakują mnie za ich likwidację - bronią wpływów rosyjskich w Polsce.  Aneks uszczegóławia ówczesną diagnozę.  Oba dokumenty są merytorycznie trafne. Oczywiście, gdybym dzisiaj podejmował to zadanie, niektóre rzeczy bym zmienił, bo wiem więcej na temat mechanizmów ale z pewnością powtórzyłbym zasadnicze ustalenia i tezy, bo są one trafne. Błędem zaś być może było ograniczenie listy współpracowników działających w mediach, w biznesie i w polityce do nazwisk z pierwszych stron gazet. W 2007 roku wydawało się, że zakaz werbowania ludzi z tych kategorii zawodowych będzie naprawdę przestrzegany. Dziś wiem, że jest inaczej. Generalnie uważam, ze Komisja Weryfikacyjna wykonała wielką pracę przygotowując i redagując te dokumenty i likwidując WSI. Raz jeszcze dziękuję tym wszystkim, którzy to zadanie wykonali, a zwłaszcza moim współpracownikom, funkcjonariuszom i żołnierzom. Dzisiaj często są za tę pracę  represjonowani. Wdzięczność należy się ówczesnemu prezydentowi, premierowi i parlamentowi, który przyjął ustawy pozwalające na likwidację tego ośrodka rosyjskich wpływów. Mimo trwającej wciąż nagonki i zemsty ze strony ludzi wspierających lobby WSI, była to praca, która dobrze przysłużyła się Ojczyźnie. Sytuacja Polski byłaby dziś nieporównanie gorsza, gdyby ludzie WSI mieli wciąż w swoich rękach instytucjonalny wpływ na Polską Armię oraz tak potężny aparat jakim jest wojskowy wywiad i kontrwywiad. Wiem, ze Prezydent dąży do odbudowy WSI, ale nawet, jeśli ten plan zrealizuje, to będzie to tylko cień dawnej potęgi WSI.
- Jakie cele wyznaczył sobie „Zespół parlamentarny ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy rządowego samolotu Tu-154 w Smoleńsku”, na czele którego Pan stoi? -  Naszym głównym celem jest wyjaśnienie  przyczyn, przebiegu i konsekwencji tragedii smoleńskiej. Po drugie - monitorowanie postępowania wyjaśniającego w tej sprawie i śledztwa. Po trzecie - pomoc rodzinom i pomoc przy uhonorowaniu i zachowaniu pamięci ofiar tej tragedii.  A także wyciągnięcie konsekwencji w sferze systemu bezpieczeństwa państwa. Ta katastrofa obnażyła absolutną niewydolność struktur obronnych państwa polskiego. Tak jak struktury oligarchiczne, mafijne czynią naszą demokrację pozorną i papierową, tak takie sytuacje jak katastrofa smoleńska, pokazują, iż Polska nie jest przygotowana na sprostanie rzeczywistym zagrożeniom.
- Czy Pan stojąc na czele Zespołu Parlamentarnego uważa, że rząd, Prokuratura Wojskowa  i wszystkie służby odpowiedzialne za wyjaśnienie przyczyn tej tragedii w niewystarczający sposób próbują dojść do prawdy? - Sytuacja wygląda tak, że ministrowie tego rządu publicznie twierdzą, że wyjaśnienie tej katastrofy jest niemożliwe bez otrzymania dokumentów od strony rosyjskiej. Równocześnie zaś oświadczają, że strona rosyjska najważniejszych dla śledztwa dokumentów im nie dostarcza.  Ci sami ludzie od czterech miesięcy odrzucają nasze wnioski, żeby przejąć przynajmniej część tego postępowania. Zgodnie z Konwencją z Chicago Polska może zwrócić się o przejęcie całości lub części postępowania, a państwo, do którego się zwróci ma obowiązek uczynić wszystko, żeby ułatwić takie działanie.  Więc jak należy ocenić taką postawę? Większość rządowa w Komisji Sprawiedliwości odrzuciła złożony przez mnie wniosek w tej sprawie, podobnie został odrzucony wniosek posła Mularczyka, żeby powołać choćby podkomisję, która by monitorowała to postępowanie. Więc jak mogę interpretować stanowisko strony rządowej? Czy mam przypomnieć obietnice premiera Tuska z przed czterech miesięcy  o możliwości wysłania na miejsce katastrofy w Smoleńsku polskich archeologów?  Oświadczenie pana Edmunda Klicha złożone jednego dnia wieczorem przeczą temu, co mówił rano. Pan prokurator Parulski trzykrotnie kopiuje zapisy z czarnych skrzynek i za każdym razem zapewnia nas, że kopie są całościowe i absolutnie wierne w stosunku do oryginału. Jego oświadczenia potwierdzają towarzyszący mu eksperci. A potem trzeba kopiować raz jeszcze… Czy to nie jest lekceważenie własnych obowiązków, państwa i jego obywateli?  Tak właśnie było prowadzone śledztwo w sprawie porwania Krzysztofa Olewnika i przez lata władze i media to aprobowały. Katastrofa smoleńska jest tragedią narodową ale rząd i koalicja ze strachu przed odpowiedzialnością nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy licząc, że, jakoś to będzie. A media taką postawę akceptują. Jedynie „Nasz Dziennik”, „Radio Maryja”, „Telewizja Trwam” i „Gazeta Polska” próbują dochodzić prawdy. Do czasu powstania Zespołu Smoleńskiego nikt w Sejmie nie chciał zająć się sprawą katastrofy. Na posiedzeniu Komisji Obrony Narodowej, której przewodniczył poseł Wziątek nie pozwolono nawet zadawać pytań na temat katastrofy. Dopiero powstanie Zespołu przynajmniej werbalnie zmieniło sytuację. Ale nadal większość sejmowa koncentruje swoją uwagę na utrudnianiu pracy naszemu Zespołowi. Dlaczego rząd publicznie odmawia współpracy przy wyjaśnieniu przyczyn tej tragedii?  Od 10 kwietnia rząd Tuska, kluczy, zachowuje się tak, jakby nie chciał, by sprawa katastrofy została jak najszybciej wyjaśniona. - Czy działania Prokuratury Wojskowej i komisji, na czele której stoi minister MSWiA są niewystarczające? - Problem z komisją Pana Millera jest wielostronny, ponieważ powołanie Pana Ministra Millera na to stanowisko odbyło się ze złamaniem prawa. Może to negatywnie rzutować na całe jego ustalenia. Wskazywał na ten fakt poseł Polaczek. Jest  niedopuszczalne, by na czele takiej komisji stał  minister nadzorujący BOR , bo działania BOR są jednym z najistotniejszych przedmiotów tego postępowania.   W państwie prawa taki przypadek nie mógłby się wydarzyć. Ale członkowie rządu pana Tuska uważają , że wszystko jest w porządku. Pamiętam oświadczenie pana Millera, że tym się różni jego Komisja od prokuratury, że chce dojść do prawdy.  Cóż za oskarżenie pod adresem prokuratury! Tymczasem Prokurator Generalny wykazuje w tej sprawie wiele dobrej woli.
- Ale Prokurator Seremet nie spotka się z Pańskim zespołem.- Mam nadzieję, że będzie inaczej. Zespół, na czele którego stoję, będzie chciał się spotkać z Panem Premierem Tuskiem, Ministrem Arabskim, Ministrem Klichem, Ministrem Sikorskim, Ministrem Millerem a przede wszystkim -  wieloma urzędnikami niższego szczebla, którzy realizowali ich polecenia. Wkrótce zostaną wysłane do tych osób wnioski w sprawie  spotkania. Mam nadzieję, że 1 parlamentarzystów nie zostanie zignorowana przez Pana Premiera, ministrów i tak ważnych urzędników. Każdy senator i poseł ma ustawowo zagwarantowane prawo uzyskania  informacji od wszystkich urzędników państwowych, łącznie z premierem..  Obawiam się także, że Prokuratura Wojskowa nie radzi sobie ze sprawą śledztwa. Nigdy zresztą nie prowadziła takich wielkich, wielowątkowych postępowań. Byłoby chyba lepiej gdyby tę sprawę przejęła prokuratura powszechna.
- Co udało się ustalić Pańskiemu zespołowi? - Zgromadziliśmy wielotysięczny zbiór dokumentów i ustaliliśmy, że: po pierwsze: przez ponad 4 miesiące od 10 kwietnia ani Rada Ministrów, ani Prezes Rady Ministrów nie przekazali pełnej, rzetelnej informacji, która  by uwzględniała bieżący stan rzeczy po tej tragedii. Po drugie, rząd Pana Tuska nie podjął propozycji pana prezydenta Miedwiediewa o prowadzenie wspólnego śledztwa, co skutkuje potencjalnym zagrożeniem utraty dowodów. Uniemożliwia postępowanie ale i śledztwo, bo śledztwo jest uzależnione od postępowania wyjaśniającego. Po trzecie, za organizację wizyty i bezpieczeństwo Prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu w dniu 10 kwietnia odpowiedzialny był rząd pana Tuska, a w szczególności ministrowie: Arabski, Miller, Sikorski i Klich. Formalnie rząd Premiera Tuska wyznaczył do organizowania uroczystości Katyńskich śp. Ministra Andrzeja Przewoźnika jeszcze na początku stycznia 2010 r. , ale sprawa organizacji wyjazdu Pana Prezydenta została  z tych kompetencji wyjęta i była realizowana bezpośrednio przez MSZ i Ministra Arabskiego. Po czwarte , uroczystości, w której udział wziąć miał Pan Prezydent Kaczyński przeciwstawiono uroczystości w dniu 7 kwietnia 2010 roku, w której uczestniczył Pan Premier Tusk. Fakt osobnego spotkania i dwóch delegacji był jednym z istotnych elementów, które skutkowały tą straszną katastrofą. Po piąte, zarządzenie Ministra MON regulujące loty VIP-ów wskazuje na szczególną odpowiedzialność i nadzór nad lotem VIP-ów Ministra Tomasza Arabskiego i Ministra Bogdana Klicha - normuje to decyzja nr 184 Ministra Klicha z 9 czerwca 2009 roku wprowadzająca Instrukcję HEAD. Ważne jest też to, że Minister Klich zrezygnował z zamówienia wskazanych przez ś.p. Ministra Szczygłę bezpiecznych samolotów dla najważniejszych osób w państwie.  Mimo, iż otrzymał komplet dokumentów pozwalających na taki zakup. Na skutek jego działań Polska do dzisiaj nie dysponuje bezpieczną flotą do przewożenia VIP-ów. Jednocześnie Minister Klich w lutym 2010 roku stwierdził w decyzji nr 40, że 36. specjalny pułk lotnictwa transportowego nie gwarantuje bezpieczeństwa lotu najwyższym dostojnikom państwowym. Tłumaczył później, iż chodziło o zbyt małą ilość samolotów.  To właśnie brak dodatkowych maszyn sprawil, że cała delegacja została skoncentrowana w jednym samolocie.

- Czy  - według Pana  - TU - 154 był od strony technicznej przygotowany do lotu? - Istnieją w tej sprawie daleko idące wątpliwości. Blisko pół roku wcześniej samolot był remontowany w zakładach Olega Deripaska. Minister Klich powierzył remont spółce MAW Telecom , która zleciła to zakładom Deripaski w Samarze. Było to odstępstwem od dotychczasowej reguły , bo samoloty te były zawsze remontowane na Wnukowie.

- Dlaczego doszło do tego odstępstwa? - Nie wiem. Wiem, że doszło do niego, a później, już po remoncie wykryto jeszcze jedenaście usterek. Okazało się , że przed samym wylotem technicy z Samary  naprawiali autopilota  w TU 154 M. Dziwię się dlaczego prokuratura tak opieszale zajmuje się faktem złego przygotowaniem tej wizyty w Polsce, bo to są dokumenty jawne i dostępne. Na ich podstawie ustaliliśmy, iż trzykrotnie odwoływano komisję specjalną, której wylot do Smoleńska miał być zorganizowany na skutek interwencji kancelarii Pana Prezydenta Kaczyńskiego. Chodziło o to, by sprawdzić informacje na temat złego przygotowania lotniska w Smoleńsku.  Trzykrotnie MSZ odwoływał wizytę i ostatecznie, gdy do niej doszło 24 marca, członków komisji nie wpuszczono na lotnisko w Smoleńsku.. Zaniedbano też podstawienia drugiego samolotu do czego zobowiązywała Instrukcja HEAD. Zlekceważono fakt kolizji samolotu z ptakiem, podczas lotu 8 kwietnia 2010 r. Nie zapewniono 10 kwietnia stałego monitoringu lotu. Takich skandalicznych zaniedbań było więcej. Nawet szef BOR nie znał składu delegacji lecącej TU 154M. Tymczasem Minister Klich sam wydał najwyższemu dowództwu Armii polecenie wspólnego udania się z Prezydentem  do Smoleńska.
Jacek Nizinkiewicz: Wizyta pana prezydenta Kaczyńskiego została źle zorganizowana? - Organizacja wizyty pana prezydenta ze strony rządu premiera Tuska świadczyła o świadomym, systematycznym lekceważeniu bezpieczeństwa Głowy Państwa.
- Dlaczego tak pan uważa? - To były decyzje świadome; nie był to przypadek, zapomnienie czy zaniechanie. Rząd Tuska łamał regulacje i normy prawne obowiązujące poszczególnych ministrów i urzędników zobowiązanych do zapewnienia bezpieczeństwa. W skutkach doprowadziło to do kompletnego braku zabezpieczenia tej wizyty.
- Kto jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy? - Te osoby, które wymieniłem wcześniej , czyli Premier Tusk, Ministrowie: Arabski, Klich, Sikorski i Miller.
- Oskarża pan te osoby o nieprzygotowanie wizyty śp. Lecha Kaczyńskiego? - Zespół na tym etapie nie formułuje żadnych oskarżeń prawnych.
- Jeśli ma pan tyle pewności w formułowaniu tak mocnych stwierdzeń, to dlaczego nie zawiadomi Pan prokuratury? - Nie zapoznaliśmy się jeszcze ze wszystkimi dokumentami a przede wszystkim nie wysłuchaliśmy osób, o których mowa. Chcielibyśmy, by mogły one ustosunkować się do ewentualnych zarzutów. Być może ich wiedza pozwoli nam zweryfikować nasze stanowisko. Wydaje się, że ci ludzie w momencie popełniania błędów byli świadomi, tego co robią. Minister Klich wiedział, że 36. specjalny pułk lotnictwa transportowego nie daje gwarancji bezpieczeństwa, bo wydał na ten temat - jak już mówiłem - w lutym 2010 roku decyzję nr 40. On to po prostu wiedział, był tego świadomy, a mimo to nie zapobiegł takiej organizacji lotu 10 kwietnia i wspólnej podróży całego kierownictwa Armii! To samo dotyczy pozostałych polityków, wiedzieli ale ponieważ sprawa dotyczyła Prezydenta Kaczyńskiego, zlekceważyli potencjalne konsekwencje swych działań!

- Nie potrafi pan powiedzieć, że wymieni przez pana politycy ponoszą odpowiedzialność prawną? - Na tym etapie naszych ustaleń nie podnoszę tej kwestii. Ale wymienione osoby ponoszą odpowiedzialność moralną i polityczną.

- Strona rosyjska przekazała podczas konferencji stronie polskiej 11 tomów akt rosyjskiego śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. Akta zawierają m.in. protokoły przesłuchań 50 świadków, w tym autora filmu zamieszczonego w internecie i samą kopię tego filmu, ekspertyzę sądowo-lekarską dotyczącą 107 fragmentów ciał ofiar i dane dotyczące ich identyfikacji, a także 25 protokołów oględzin miejsca zdarzenia wraz z dokumentacją fotograficzną i szkicami. Jak układa się współpraca polsko-rosyjska? - W wymiarze medialnym ta konferencja byłaby nieźle przygotowana, gdyby nie fakt, że praktycznie nie można było zadać pytań. W wymiarze merytorycznym konferencja Naczelnego Prokuratora Wojskowego - Krzysztofa Parulskiego i Zastępcy Prokuratora Generalnego Federacji Rosyjskiej - Aleksandra Zwiagincewa nic nowego nie wnosiła, bo o przygotowaniu do przekazania Polsce tych dokumentów wiemy już od dawna. Nawet nie przekazano nam najważniejszych obiecywanych dokumentów, czyli protokołów sekcji zwłok. Towarzyszyło temu wyjaśnienie, iż protokołów nie możną przekazać, bo prowadzone są jeszcze badania genetyczne w kabinie pilotów. To na jakiej podstawie wydano akty zgonu i pochowano tych ludzi trzy i pół miesiąca temu? To dlaczego od tamtego czasu mówi się nam, że są protokoły sekcji zwłok? A prokurator Parulski zamiast zdemaskować te krętactwa - bierze w nich udział!

- 4 miesiące temu napisał pan w "Gazecie Polskiej": "Lech Kaczyński, wraz z elitą niepodległościową, znalazł się w wirze wielkiej rosyjskiej operacji odzyskiwania wpływów na obszarze dawnego imperium i to w uzgodnieniu z Niemcami oraz za zgodą rządu Donalda Tuska. Była to w istocie gigantyczna pułapka, która zatrzasnęła się wraz ze startem Tu-154 10 kwietnia o godzinie 7.20 czasu warszawskiego". Czy pan podtrzymuje te słowa? - Pomyliłem się, wylot był o 7.27.
- Uważa pan, że to był zamach? - Uważam , że wersja zamachu jest słusznie badana.
- Prokuratura musi badać wszystkie hipotezy. - Nie, nie wszystkie. Nie słyszałem żeby prokuratura badała działanie wpływów pozaziemskich czy inne nierealistyczne pomysły, które przecież też się pojawiają. Prokuratura nie wyklucza zamachu i ja też nie mogę wykluczyć, że to mógł być zamach. W innych krajach hipoteza zamachu byłaby badana jako pierwsza. U nas mówienie o tej hipotezie jest dla wielu dowodem manii prześladowczej lub ataku politycznego. W istocie świadczy to o głębokiej zapaści polskiego życia intelektualnego sparaliżowanego cenzurą poprawności politycznej. Świadczy to też o lekceważeniu własnego państwa i jego bezpieczeństwa.
- Czy istnieją przesłanki, że mogło dojść do zamachu? Czy mogło dojść do zmowy? - Taki zbieg nieprawidłowości, jaki miał miejsce w tej sprawie i takie nagromadzenie błędów świadomie lekceważonych po obu stronach, zmuszają do badania także tej hipotezy. Jeśli zaś są przesłanki do badania hipotezy zamachu, to nie można wykluczyć zmowy.
- Powiedział pan na jednej z konferencji prasowych, że to była zbrodnia. Podtrzymuje pan te słowa? - Zbrodnia to właściwe słowo, aby oddać skalę tragedii jaką przeżyliśmy wszyscy, w związku z tym, co się stało pod Smoleńskiem; nie użyłem przecież tego słowa w kategoriach prawnych. Warto zaś zwrócić uwagę, że prokurator Parulski mówi w kontekście tragedii smoleńskiej o "przestępstwie". Proszę więc spytać go, co ma na myśli i czy przestępstwo, o którym mówi to zbrodnia (czyn zagrożony karą więzienia od 3 lat wzwyż) czy tylko występek?
- Panie pośle, pani profesor Jadwiga Staniszkis uważa, że to Jarosław Kaczyński powinien rozpocząć proces przeniesienia krzyża, a miejsce w którym stoi krzyż "zaczyna być miejscem, które przyciąga ludzi sfrustrowanych". Pani profesor, która bardzo wspiera Jarosława Kaczyńskiego i PiS dodała, że "gdyby Lech Kaczyński nie zginął w tak tragiczny sposób, to po zakończeniu kadencji nie byłoby żadnego powodu, żeby mu postawić pomnik". - Bez względu na tragiczne okoliczności i fakt iż pan prezydent nie dokończył swojej misji i tak - moim zdaniem - jest najwybitniejszym świeckim przywódcą Polski i prezydentem RP od czasu Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego. Za tak wypełnioną prezydenturę Lechowi Kaczyńskiemu należy się pomnik. Lechowi Kaczyńskiemu należy się też wdzięczność narodu, pamięć, szacunek i kontynuacja linii politycznej, którą realizował. Nawet gdyby przegrał wybory prezydenckie, to i tak byłby najwybitniejszym politykiem od czasu Dmowskiego i Piłsudskiego.
- Pod Pałacem Prezydenckim dzieją się zatrważające i niebezpieczne rzeczy. Został zatrzymany człowiek grożący granatem, inna osoba rzuciła fekaliami w murowaną tablicę. Nie mógłby pan lub Jarosław Kaczyński zaapelować do zgromadzonych tam obrońców krzyża o spokój lub rozejście się? - Dlaczego tak przeszkadzają ci, którzy krzyża bronią a nie ci, którzy go bezczeszczą? Skierowałem doniesienie o przestępstwie popełnionym przez panią Gronkiewicz-Waltz, bo jako prezydent Warszawy miała obowiązek nie wydać zgody na demonstrację, której organizatorzy z góry zapowiadali ekscesy. Ale okazuje się, że te ekscesy i przestępstwa mają wsparcie i swoje zaplecze w przedstawicielstwie najwyższych władz PO. Jak mam inaczej traktować wypowiedź szefa PO, Premiera Tuska, ze to "happening" i że nie dzieje się tam nic złego! Politycy PO prowokują także coraz częściej używanym językiem nienawiści i to skierowanej przeciwko krzyżowi i przeciwko objawom czci dla tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Jeśli zaś chodzi o krzyż smoleński... Ten krzyż stał się częścią polskiej tożsamości narodowej, stał się częścią polskiej świadomości. Tak jak Krzyż Papieski na Placu Zwycięstwa. Bez względu na to, co się teraz stanie, ten krzyż będzie wracał przed Pałac Prezydencki…
- Krzyż powinien zostać pod Pałacem Prezydenckim? - On jest najlepszym pomnikiem tragedii smoleńskiej i jeśli ma stanąć pomnik w tym miejscu – ten krzyż powinien być jego częścią  Nie sądzę, żeby udała się próba oderwania tego krzyża od tragedii smoleńskiej i tej tragicznej karty historii Polski, której stał się symbolem.
- Czy pan lub Jarosław Kaczyński może zaapelować do ludzi tam zgromadzonych o rozejście się lub spokój? - Ludzie, którzy modlą się tam przy krzyżu są spokojni. Prowokowano ich nieomal co chwilę, ale bezskutecznie.
- A czy to, co ma miejsce, nie bruka pamięci Lecha Kaczyńskiego? - Pamięć Lecha Kaczyńskiego próbują zniszczyć ci, którzy chcą ten krzyż zbezcześcić i zachowują się tam – przy braku reakcji ze strony władzy - wulgarnie i agresywnie. To prowokacja jak z czasów Jerzego Urbana, który ks. Jerzego Popiełuszkę próbował zniszczyć i zbrukać. Przeciwnicy krzyża dokładnie naśladują metody i działania Urbana.
- Na uroczystościach 30-lecia Porozumień Sierpniowych w Gdyni nie będzie obecny Lech Wałęsa. Z kolei do Jastrzębia Zdroju nie zostali zaproszeni prezydent i szef rządu. Pan uważa, że to dobrze jeśli tych osób nie będzie na uroczystościach? - Czuję się członkiem "Solidarności", "Solidarności", którą także w Warszawie organizowałem. I uważam, że władze związku mają prawo decydować kogo chcą zaprosić, a kogo nie.
- Zapytam wprost o symbol "Solidarności" Lecha Wałęsę. Czy dla lidera "Solidarności" i byłego prezydenta RP nie powinno być miejsca w pierwszym rzędzie na tych uroczystościach? - Dla jednych symbolem jest Lech Wałęsa, a dla innych Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda a przede wszystkim miliony Polaków, którzy zerwali się wtedy do walki. W "Solidarności" dominowała tradycja niepodległościowa i narodowa ale byli tam także członkowie PZPR i była wciąż obecna ta inna nuta. Nie widzę powodu, dla którego symbolem "Solidarności" miałby być Lech Wałęsa. Jego współpraca z SB, za którą nigdy nie przeprosił jest symbolem słabości, a nie siły. Podobnie, jak nie przeprosił za próbę utrzymania w rękach służb Rosji baz sowieckich, obalenie rządu Jana Olszewskiego, a przede wszystkim za przysłowiowe już puszczenie Polaków w skarpetkach. "Solidarność" jest wielkim zwycięstwem polskich dążeń do niepodległości i sprawiedliwości - więc uhonorujmy tych, którzy to właśnie uosabiają, a nie tych, którzy tym wartościom się sprzeniewierzyli.
- Kim dla pana są członkowie SLD: postkomunistami czy lewicowcami? - Ta partia nazywa się dziś akurat SLD i tak ją będę nazywał. Ruch komunistyczny miał w swojej historii bardzo wiele odsłon i bardzo wiele nazw. Istniała PPS lewica, istniała Komunistyczna Partia Polski, Komunistyczna Robotnicza Partia Polski, istniała Polska Partia Robotnicza, o której nie wolno było nawet mówić, że jest ona komunistyczna. Twarzy ruchu komunistycznego było wiele i każdą przyjmuję tak, jak na to zasługuje, bez względu na to jakiej nazwy używała lub używa.
- Ojciec Rydzyk mówił, że wybory prezydenckie mogły być sfałszowane. Pan - częsty gość w mediach Ojca Rydzyka - podziela to zdanie? - Fałszerstwo wyborów w ambasadzie polskiej w Brukseli nie skutkowało żadnymi działaniami. Głęboko niepokojące jest lekceważenie tego faktu przez rząd, a zwłaszcza ministra Sikorskiego. Jeżeli można bezkarnie sfałszować wybory w jednej z najważniejszych placówek dyplomatycznych, to znaczy, że ktoś fałszerzy chroni i takie działania akceptuje.
- Udaje się Pan do USA prosić o pomoc w wyjaśnieniu przyczyn tragedii smoleńskiej kongresmena Petera Kinga? - To sam Peter King zaoferował swoją pomoc składając projekt rezolucji domagającej się śledztwa ze strony Kongresu USA. Wszyscy widzą jakie Polska ma ogromne kłopoty zarówno ze śledztwem i postępowaniem, jakie blokady stosuje Rosja nie dostarczając dokumentów o które strona polska prosi i jak premier Putin kpi z premiera Tuska.
- Premier Putin kpi z Donalda Tuska? - A jak inaczej mam ocenić wypowiedź premiera Tuska, który po rozmowie z premierem Putinem powiedział, że otrzymał obietnice, że na pana Klicha będzie czekał pakiet dokumentów. A potem okazuje się, że żadnych dokumentów nie ma? Przecież to jawna kpina. Nie chciałbym premierowi Tuskowi zarzucić mijania się z prawdą podczas referowania rozmowy z Putinem. Najłagodniejszą hipotezą jest tu stwierdzenie, że to był rosyjski żart. Tyle że to żart z państwa poskiego.
- Do pańskiego zespołu nie mógł wstąpić Janusz Palikot, a chyba każdy parlamentarzysta powinien móc przystąpić do tego ciała? - Zgodnie z regulaminem Sejmu w zespole mogą być osoby, które chcą realizować cele zapisane w regulaminie zespołu. Ten pan podkreślał od początku, że jego cele są dokładnie przeciwne - chciał niszczyć pamięć Lecha Kaczyńskiego. Pan Palikot do zespołu nie będzie przyjęty. Do zespołu może wstąpić każdy poseł i senator bez względu na poglądy polityczne czy przynależność partyjną jeśli tylko chce działać zgodnie z regulaminem zespolu.
- W jednym z wywiadów zapytałem Janusza Palikota kiedy ostatni raz robił badania psychiatryczne, na co Palikot odpowiedział: "w przeciwieństwie do Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza, (…) takich badań sobie robić nie muszę". - Nie chcę się wypowiadać na temat tego pana.
- Podałby pan rękę Palikotowi? - Nie. I proszę mnie zwolnić z odpowiedzi na pytania o tego człowieka. - Dziękuję za rozmowę.

Salonowcy przeciw proletariuszom „Panie Boże, jeśli jesteś, zbaw duszę moją, jeśli ją mam”. Wypowiedź JE abpa Józefa Życińskiego dla TVN-24 była do tej modlitwy francuskiego żołnierza z epoki francuskiej rewolucji bardzo podobna. Ale chyba nie można inaczej w sytuacji, gdy Ekscelencja z jednej strony nie chce narazić się Salonowi i razwiedce, ale z drugiej – nie może otwarcie potępić katolickiego proletariatu, którzy hasło obrony krzyża potraktowali nie jako rodzaj efektownej przenośni, tylko dosłownie. W rezultacie ciska gromy na tych, co to „nadużywają krzyża” bo występują „przeciwko Chrystusowi” – ale na podobnie krytyczne słowa wobec „młodych, wykształconych, z dużych miast”, których przy pomocy facebooka „skrzyknął”, podobnież sam z siebie, 22-letni kucharczyk z bufetu przy Akademii Sztuk Pięknych, Dominik Taras, żeby „napiętą atmosferę” wokół krzyża „rozładowali śmiechem” – już się nie odważył. Owszem, skrytykował tych, którzy z krzyża robią „happening”, ale najwyraźniej miał na myśli tych, co to się przy obronie krzyża „pogubili”. No bo jakże inaczej, kiedy „zabawa”, jaką, kosztem tych, co to niby się „pogubili”, urządzili sobie „młodzi, wykształceni, z wielkich miast”, tak bardzo spodobała się żydowskiej gazecie dla Polaków? Warto zatem rzucić okiem na jednych i drugich. Wśród tych, co to się „pogubili” był nie tylko ksiądz Stanisław Małkowski, przyjaciel księdza Jerzego Popiełuszki, podobnie jak i on przewidziany do „uciszenia” przez gang „człowieka honoru” generała Czesława Kiszczaka, ale również fizyk atomowy, prof. Mirosław Dakowski. To są m.in. te „mochery” (pisownia oryginalna z plakatu „młodych wykształconych”), których „zabijali śmiechem” wyglądający na alfonchów dżentelmeni z tombakowymi łańcuchami na byczych karczychach, wyzwolone z majtek panienki i zabździani „pyfkiem” obrońcy laickiego charakteru państwa, słowem – „młodzi, wykształceni”. Przesiąknięta fałszem i krętactwami perora Jego Ekscelencji stanowi znakomicie ilustruje zaawansowanie operacji, jaka razwiedka, zapewne w łączności i intensywnym dialogu z jej europejskimi kolaborantami przeprowadza na polskim Kościele. Wspominałem w poprzednich komentarzach, że niezależnie od oficjalnie wypowiadanych słów potępienia, przedłużaniem groteskowej wojny krzyżowej w Polsce, tak naprawdę wszyscy są zainteresowani. Jarosław Kaczyński – bo niezależnie od roli, jaką obrona krzyża pełni w forsowaniu przezeń kultu swego brata – liczy on, wraz z całym PiS-em, że sentymenty, jakie niedawna katastrofa smoleńska i dzisiejsza wojna krzyżowa budzą w części społeczeństwa, wytworzą siłę nośną, która wepchnie PiS nie tylko do samorządów, ale w przyszłym roku – również do Sejmu. Platforma Obywatelska – bo eskalacja wojny krzyżowej pozwala jej ocalać w oczach swoich zwolenników resztki wizerunku promotora nowoczesności w sytuacji widocznej już gołym okiem katastrofy finansów państwa i zastoju gospodarki, będących skutkiem rabunkowej eksploatacji kraju i zasobów obywateli przez pasożytującą na państwie bandę zdemoralizowanych tajniaków. Sojusz Lewicy Demokratycznej – bo przedłużanie i eskalacja wojny krzyżowej stwarza mu szansę uwiedzenia „młodych, wykształconych” półgłówków skleconą ad hoc ideologią zapateryzmu i powiększenia w ten sposób podstawowej wyborczej bazy, tworzonej przez stare, ubeckie dynastie, których początki giną w mrokach niemieckiej okupacji. I przede wszystkim – razwiedce, która pod różnymi wcieleniami, od 65 lat toczy tę samą wojnę.

W Polsce bowiem, po rozgromieniu przez sowieciarzy Armii Krajowej, trwa polityczna wojna między razwiedką, jej konfidentami i gotowymi na wszystko ambicjonerami z jednej i Kościołem katolickim z drugiej strony. Transformacja ustrojowa w zasadzie niczego tu nie zmieniła, bo pojawiły się wprawdzie partie polityczne, ale po pierwsze - to efemerydy, a po drugie – w części zostały wykreowane – jak np. Unia Demokratyczna, czy obecnie - Platforma Obywatelska - przez razwiedkę i zdalnie przez nią kierowane. W tej sytuacji jedyną siłą rzeczywiście autonomiczną i cieszącą się w społeczeństwie politycznym wpływem jest Kościół katolicki, którego niekwestionowanym przywódcą i zarazem przywódcą niekomunistycznej części społeczeństwa był prymas Stefan Wyszyński. Warto zwrócić uwagę, że prymas Wyszyński nigdy nie dał się zwabić na żaden modny „katolicyzm salonowy”, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że siła Kościoła i jego własna pozycja polityczna wobec komuny zależy od zaufania katolickiego proletariatu. I kiedy zapytano go kiedyś o powody rezerwy wobec tzw. intelektualistów, odpowiedział, że o ile to możliwe, stara się naśladować Pana Jezusa. No a Pan Jezus, wiadomo - obcował z rybakami i celnikami a jak ognia unikał spoufalania się z faryzeuszami – ówczesnymi odpowiednikami dzisiejszych intelektualistów. To właśnie dlatego środowiska żydowsko-agenturalne, które na etapie „opozycji demokratycznej” poszły na współpracę z Kościołem, po dogadaniu się z razwiedką podczas „okrągłego stołu”, natychmiast zmieniły front, czego ilustracją było rozpętanie przez „Głos Cadyka” walki „z państwem wyznaniowym” i „ajatollahami”. Ta kampania przyniosła rezultaty w postaci przesadnego lęku przed oskarżeniem o polityczne zaangażowanie, którym środowiska żydowsko-agenturalne nieustannie Kościół szantażują oraz podziale duchowieństwa na partię nieubłaganego postępu oraz „ciemnogród”. W jakim stopniu do tego pęknięcia przyczyniło się zaangażowanie części hierarchii i księży we współpracę z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa – trudno to ocenić, ale nie można wykluczyć, że właśnie ten czynnik mógł mieć charakter decydujący, zwłaszcza, że istnieją poważne poszlaki, iż werbunek duchowieństwa przez razwiedkę wcale nie zakończył się z rozpoczęciem transformacji ustrojowej i że Wojskowe Służby Informacyjne zdążyły zwerbować sobie w tym środowisku agenturę, która już żadnej lustracji nie musi się obawiać. Ta okoliczność rzuca snop światła na przyczyny, dla których JE abp Józef Życiński, „bez swojej wiedzy i zgody” TW „Filozof”, tak się dzisiaj miota między Scyllą powinności względem jednego, a Charybdą zobowiązań wobec drugiego pana. Na tę sytuację nakłada się presja ze strony sił kierujących Eurosojuzem na „neutralność światopoglądową państwa”, która w praktyce oznacza postępujące rugowanie nie tylko Kościoła, ale przede wszystkim – chrześcijaństwa z terenu publicznego, a zwłaszcza – etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego państwa, który odtąd ma opierać się na demokratycznej etyce sytuacyjnej: dobre jest to, co aktualna większość uzna za dobre. Stan docelowy najlepiej scharakteryzował francuski prezydent Mikołaj Sarkozy w swojej wizji Kościoła w „laickiej republice”. Jeśli Kościół wyrzeknie się wszelkich pretensji do przywództwa moralnego (a więc m.in. forsowania etyki chrześcijańskiej jako podstawy systemu prawnego) i pozwoli przekształcić się w rodzaj pozarządowej organizacji socjalno-charytatywnej lub koncern przemysłu rozrywkowego, to nie tylko będzie tolerowany, ale może nawet korzystać z państwowego wsparcia finansowego. Z tego punktu widzenia sytuacja w Polsce przedstawia jeszcze wiele do życzenia, toteż nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tubylczej razwiedce zostały powierzone odpowiednie w tym względzie zadania. Są one tym łatwiejsze, że w ciągu ostatnich 20 lat Kościół w znacznym stopniu uzależnił się od finansowego wsparcia ze strony państwa oraz Unii Europejskiej, co czyni go podatnym na rozmaite szantaże. I w tym momencie, za sprawą pragnienia Jarosława Kaczyńskiego, by swego brata otoczyć legendą na podobieństwo tej, jaką masoneria i kamaryla wykreowała wokół Józefa Piłsudskiego, razwiedka – poprzez oświadczenie Bronisława Komorowskiego w wywiadzie dla „Głosu Cadyka” z 12 lipca - sprowokowała groteskową wojnę krzyżową, która Kościół czyni zakładnikiem tego kultu oraz elementem owej siły nośnej, na którą liczy PiS. Oczywiście nie to jest zasadniczym celem razwiedki. Celem tym jest podcięcie korzeni politycznej siły Kościoła, nie tylko poprzez oddzielenie kościelnych salonowców od kościelnego proletariatu, ale przede wszystkim – poprzez doprowadzenie do zwalczania kościelnego proletariatu rękoma kościelnych salonowców. Właśnie się okazało, że przynajmniej na Jego Ekscelencję można liczyć. SM

Grupy grup krwi 8-VII zamieściłem następujący wpis: D***kracja w teorii - i może niedługo w praktyce? Proszę przeczytać... Jak wygrać w Polsce d***kratyczne wybory? Rozmaite partie wymyślają dziwaczne programy – zamiast wygrać wybory po prostu i zwyczajnie. D***kratycznie. Wystarczy ogłosić prostą tezę: najbardziej wartościowymi Polakami są ci o grupach krwi: A+, B+ i AB+. Należy więc im miesięcznie płacić z budżetu dodatkowo 300 zł. Ponieważ Polaków z tymi grupami krwi jest w Polsce 54%, więc bez kłopotu wygrywamy dowolne wybory – bo bliższa ciału koszula... A pozostali – te zera i minusy z 0+, 0-, A-, B-, AB- - będą dopłacać do tego miesięcznie 350 zł – i tyle. Mogą sobie zgrzytać zębami – nic im nie pomoże. D***kracja ma swoje nieubłagane prawa: Większość ma zawsze rację - a Konstytucja nie zabrania dyskryminacji z uwagi na grupę krwi. Nikt na to jeszcze nie wpadł – ale prędzej czy później: wpadnie. Programy d***kratycznych partyj politycznych tak niewiele różnią się od siebie, że aż się prosi o wpuszczenie trochę świeżej krwi... byle o właściwej grupie! W tej sprawie {jurgens} napisał: Panie Januszu - jest błąd w rozumowaniu dotyczącym grypy krwi. Jeśli przyjmiemy, że podatek dotyczy osób dorosłych dla uproszczenia (wyliczenia dla podziału 50%+1 : 50% -1), to losowo będzie tylko 25% par - beneficjentów. Pozostali będą albo w grupie 25% gdzie obie osoby będą płaciły, a 50% będzie w małżeństwach mieszanych. W związku z tym 25% będzie zyskiwało podwójnie, 25% będzie podwójnie traciło, a 50% będzie lekko tracić. To znowu powoduje, że zadowolonych będzie 25%, 25% będzie bardzo złe, a 50% lekko niezadowolone.

Oczywiście wyliczenia zakładają że całe społeczeństwo jest zebrane w parach. W rzeczywistym modelu będzie znacznie trudniej z uwagi na singli. To pokazuje dlaczego trudno jest zbudować podobny system na bazie cech osobniczych przebiegających w poprzek rodziny, za to podobne mechanizmy działają w przypadku mniejszości opartych na cechach takich jak narodowość (język), rasa, wykształcenie, pochodzenie - gdzie rodziny posiadają tą samą cechę. Co znowu może prowadzić do wniosku iż wielokulturowość, wieloreligijność, mieszanie ras i narodowości prowadzi do chaosu - bo wtedy nie można trwale zbudować mechanizmu aby większość wykorzystywała mniejszość, i cokolwiek demokracja próbuje zrobić - wszyscy są niezadowoleni. Otóż – pomijając słuszne rozważania na końcu – czy {jurgens} ma rację? Częstość występowania grup krwi w Polsce jest następująca:

A+      B+    AB+ 0+   0-    A−   B−  AB− 32% 15% 7% 31% 6% 6% 2% 1%

Gdyby „Plusiarze” (A+ , B+ i AB+ ) i "zero-minusiarze" zawierali małżeństwa wyłącznie między swoimi – na pewno nie. Od którego momentu zastrzeżenie {jurgensa} staje się słuszne?

Szlachta - eliminacje Mężczyźni w zasadzie dzielą się na dwa rodzaje: "myśliwych" (lubiących ryzyko) - i "rolników" (ponad wszystko ceniących bezpieczeństwo). Ci drudzy potrzebują po prostu warunków do tego, by się powoli bogacić. Ci pierwsi potrzebują Wolności. W każdym normalnym kraju ci pierwsi stanowią szlachtę. Jak wśród prostego ludu pojawił się jakiś czupurny i niepokorny młodzian - to się go uszlachcało. Lewica wrzeszczała, że przez to "pozbawia się klasę robotniczą ludzi zdolnych do obalania ustroju" - ale kto by ich słuchał? "Rolnicy" się dorabiali, "myśliwi" - cieszyli wolnością. A to, że rozbijali sobie łby, topili się skacząc z wodospadu - a co to obchodzi "rolników" - i innych "myśliwych"? W La Quebrada (Meksyk) ludzie skaczą do wody z 45 metrów - i jakoś nikomu to nie przeszkadza. Wśród szlachty winna panować spora selekcja: ci co nadmiernie ryzykują powinni schodzić z tego świata! Rządzić mogą tylko "myśliwi" - bo pomyślność pochodzi z ryzyka, a tylko oni umieją ryzykować. Nadmierni ryzykanci są właśnie spośród nich w naturalny sposób eliminowani...Jeśli wszyscy "myśliwi", zrażeni tym, że rolnicza Większość odbiera im Wolność, wyjadą z kraju i w Polsce pozostaną sami "rolnicy" - to rządzić nami będzie kto inny. Żydzi? Muzułmanie? Federaści z EU?

Dziś GIGANTYCZNA Skrzynka Odpowiedzi. Pierwszeństwo mają kobiety.

1. Jak wiadomo utrzymuję, że fakt, iż kobiety w niektórych branżach zarabiają mniej, a także nie awansują na kierownicze stanowiska jest równie naturalny, jak to, że mało jest konusów w NBA i Białasów w zawodowym boksie w USA. Na co {~CCM} zauważył: „Jeżeli chodzi o graczy NBA to Tyrone Bogues ps. "Muggsy" miał 5 stóp i 3 cale wzrostu (czyli około 160 cm) i był kluczowym zawodnikiem Szerszeni z Charlotte na początku lat 90-tych. Anthony "Spudd" Webb miał 175 cm i wygrywał konkursy wsadów piłki do kosza rozgrywane podczas weekendu gwiazd z M. Jordanem (198 cm) i D. Wilkinsem (202 cm) - najlepszymi specjalistami w tej dziedzinie w tamtym czasie”. (no, właśnie – to ta jedna kobieta na 15 mężczyzn...) a {~TYLE}, że „w wadze ciężkiej boksu zawodowego mistrzowskie pasy wszystkich kategorii posiadają Biali z dawnego ZSRS”. Nie bardzo wiem, w czym polepsza to sytuację „nieszczęsnych, dyskryminowanych na ringach, WASPów” - to tak, jakby twierdzić, że kobiety przestały być w Polsce dyskryminowane, bo z Komisji Jewropejskiej nasłano na nas p.Nelly Kroes. To wszystko, oczywiście, w ramach żartu. A teraz poważnie.

2. Prawdopodobieństwo, że przy jednakowych kwalifikacjach kobiet i mężczyzn w zarządzie będzie dokładnie jedna kobieta jest takie samo, jak to, że przy 16 rzutach moneta 15 razy wypadnie ORZEŁ, a raz RESZKA. Gołym okiem widać, że znacznie mniej, niż 1/100. Ta 1/100 to z relacji „BILD”a i p.red.Piotra Jendroszczyka w „Rzeczypospolitej” http://www.rp.pl/artykul/2,225905.html

(gdzie zresztą pomylono również nazwisko p.Silke Kühne). Nie wiem, czy sama p.Kühne tak „policzyła” - czy w „BILD”zie nie wolno używać skomplikowanych ułamków. Przypominam, że jeszcze 100 lat temu Trobriandczycy umieli liczyć tylko do pięciu; dalej było mano-mano.

3. Po podstawieniu do dwumianu Newtona wychodzi – na odpowiedzialność {~Bacz}a – 1/4096. Co oznacza, że jeśliby nawet kwalifikacje kobiet i mężczyzn były idealnie równe, a w Niemczech byłoby 409 600 firm mających w zarządzie 16 osób, to w stu taki przypadek pewno by się trafił – (całkiem losowo, bez żadnej „dyskryminacji”) - i zostałyby przez sędziego Joachima Klüßa skazane na grzywnę...  A w 50 byliby sami mężczyźni, za co wpakowano by właścicieli do kryminału. Ciekawe, że w innych 50 byłyby same kobiety...

4. Natomiast jeśli w 409.600 firmach na 16 stanowisk kierowniczych jest średnio 1 kobieta (czasem zero – czasem dwie, a nawet trzy) to ze wzoru Bayesa łatwo policzyć, jakie jest prawdopodobieństwo, że kobiety mają takie same kwalifikacje, jak mężczyźni: znów nie chce mi się liczyć (zresztą zależy to od definicji „takie same” - ale jeśli „takie same” będziemy oceniać z dokładnością do centyla, to na oko jest znacznie mniejsze, niż trafienie dwa razy pod rząd szóstki w TOTO-LOTKA).

[ gdyby jakiś matematyk chciał policzyć, podaję założenia. Odpowiednich firm niech dla uproszczenia będzie milion, populacja pracowników liczy 100 mln mężczyzn i 100 mln kobiet – po 200 na firmę. Niech poziom mężczyzn wynosi średnio 100 przy rozkładzie normalnym symetrycznym (dla uproszczenia...) przy σ=20 ; (1) Przy jakiej średniej poziomu kobiet (z odchyleniem standardowym też 20%) średnio w zarządach firmach będzie 1/16 kobiet? (2) jakie jest prawdopodobieństwo, że przy średnim poziomie kobiet równym 100 (z tym samym odchyleniem) w firmach kobiety obsadzałyby 1/16 zarządu? ] Jeśli populacja matematyków na tym blogu okaże się spora, zamieszczę inne zadanie, za rozwiązanie którego oferuję żywego indyka.

5. W innej sprawie: {~tockar} pisze: "Oto do jakich parodii dochodzi w tym poprawnie politycznym świecie: http://tnij.org/cf4b

Pada tam takie oto zdanie: "Bywało, że piłkarze mieli na koncie przestępstwa kryminalne, np. udział w gwałtach, ale nie przekreślało to ich kariery. Ale wydaje mi się, że antysemityzm to ostatnia rzecz, z jaką władze klubu chciałby, żeby byli kojarzeni ich zawodnicy." Ręce opadają”. Istotnie, z tego wynika, że dziś lepiej być gwałcicielem, niż anty-semitą. To Pan o tym nie wiedział??!!!?

6. {~pangloss} pisze: „Obejrzałem sobie masońską stronkę przez Pana poleconą i jedno mnie zdumiało: na pogrzebie prof.Ludwika Hassa przemawiał p.Piotr Ikonowicz dla około 20 osób. Czy to jakaś zasłona dymna, czy rzeczywista skala tego ruchu w Polsce?” Przecież sto razy pisałem, że „Wielki Wschód” to w ogóle nie jest masoneria, tylko tajna bojówka socjalistów; że „Wielki Wschód Polski” jest z trudem tolerowany przez „Wielki Wschód Francji”, a jego wpływy w Polsce są żadne. Przy okazji jakiś pomór ich dotknął: w kwietniu zmarł „Wielki Mistrz” Piotr Kuncewicz, w lipcu były „Wielki Mistrz” Zbigniew Gertych... Niebezpieczni dla Polski i świata są mistrzowie z „Wielkiego Wschodu Francji” - Polacy (często: polscy Żydzi), z „Wielkim Wschodem Polski” nie mający żadnych kontaktów. Niedawno był pogrzeb jednego z nich, zginął w wypadku samochodowym...

7. Co do GLOBCIA: Topniejące góry lodowe nie spowodują podniesienia się poziomu wód, lodowce Antarktydy ogrzane z -40ºC do -35ºC (bo temperatura Ziemi ma podnieść się aż o 5ºC...) też nie, lodowce ze strefy -4ºC- 0ºC to margines. Ale, jak ktos słusznie zauważył, że gdy temperatura wzrośnie o 5ºC, to zwiększy się parowanie i cześć wody z oceanów, mórz i jezior będzie pozostawać w atmosferze... Ekosystem naprawdę jest w równowadze! {~Biały Człowiek} odsyła nas w tej sprawie do:

http://galeria.interia.pl/praca,w_id,429799,ref,1Globalne+ocipienie

8. {~ŁŁ} proponuje http://antydziad.salon24.pl/index.html – nazywając mnie jednocześnie „cholernym rusofilem”. Drogie {~ŁŁ}! Po pierwsze: „rusofilem” to ja jestem wyłącznie w porównaniu z tłumem Polaków, którzy z mlekiem matki wyssali ślepą rusofobię; po drugie: jestem z tych rusofilów, którzy NIE CHCĄ graniczyć z Rosją!!

9. Istotnie: jakaś Osetynka najpierw powiedziała, że to strzelali na wiwat ich pogranicznicy – a potem to zdementowała; zgodnie z zasadą: "Nie wierzę niezdementowanym wiadomościom” powinniśmy więc jej uwierzyć. Jest to oczywiście (o czym pisałem) możliwe – ale wysoce nieprawdopodobne: akurat JE Michał Saakashvili zmajstrował ad hoc wyjazd w okolice i w tym czasie, gdzie Osetyńcy strzelają do wiwatu? Prędzej bym uwierzył, że bezpieka gruzińska dała im $100 za to, by postrzelali we właściwym momencie. Nadal nie wierzę – ale gdyby nawet, to zmienia wyłącznie to, że p.Saakashvili, który okłamał wszystkich w sprawie ataku na Osetię, akurat teraz nie skłamał, tylko ten wyjazd z'organizowal ot, tak – bez celu... Bo przecież o tym, że w tym miejscu jest granica z „Republiką Południowej Osetii”, można było dowiedzieć się z dowolnej mapy.

10. Przechodzimy do giełdy. {~jan Nieufny} twierdzi, że „istotą kapitalizmu nie jest kapitalista, lecz kapitał”. Nieprawda. PRL też miała jakieś kapitały.

11. Kilku krytyków twierdzi, że giełda jest wręcz esencją kapitalizmu. {~longley } podaje, że giełda – to 90% obrotów pieniężnych. Na co {~hester} trzeźwo zauważa, że „Giełda ma tyle wspólnego z gospodarką, co gra w pokera z budżetem domowym. Tu i tu można pozyskać środki, albo podzielić się dobytkiem z rodakami”. Rozwinę tę myśl: Jeśli co wieczór gram w pokera w towarzystwie równie dobrych graczy, i dziennie czasem wygrywam, czasem przegrywam 20.000 , a na dom wydaję dziennie 100, to po miesiącu w pokerze jestem na zero – jednak dziennie obroty przy pokerze stanowią 99,5% mojego budżetu.

12. {~wes } trzeźwo zauważa, że mogę sprzedać 49% akcyj mojej firmy. A ktoś je kupi? Bo na Pana miejscu obawiałbym się, że podejmę działania z firmą ABCD założoną przez moją kochankę, po roku ABCD przejmie całą „naszą” firmę, ja stracę 51% {~wes} 49% - ale ja będę miał całe 100% (minus koszt utrzymania kochanki). Odpowiedni dowcip żydowski brzmi: „Czy to prawda, że zawarłeś spółkę ze starym Isermanem?” - „Prawda: to dobra spółka: ja mam pieniądze, on ma doświadczenie...” - „To po roku on będzie miał pieniądze, a Ty doświadczenie!”... Tak nawiasem: dokładnie to zrobiła TP S.A. z jakąś amerykańską firmą – MMM czy jakoś podobnie...

13. Nie zabraniam nikomu sprzedawania ani kupowania akcyj. Tylko protestuję, gdy nabywcę nazywa się: „właścicielem”. Podobnie nie przeszkadzam homosiom mieszkać razem – protestuję tylko przeciwko nazywaniu tego „małżeństwem”.

14. Gdyby III RP (czy USA) były tak sprawne w ściąganiu długów, jak niektóre mafie, to połowa ludzi nie składałaby oszczędności w bankach, lecz pożyczała bezpośrednio kapitalistom. Druga połowa wolałaby zapłacić bankowi jakiś procencik, ale zmniejszyć ryzyko utraty pieniędzy. W systemie bankowym nie ma nic niezdrowego – dopóki banki zajmują się pożyczaniem pieniędzy od ludzi i wypożyczaniem ich innym ludziom. Niestety dziś stanowi to tylko ok. 30% działalności banków... To tak, jakby 70% dochodów domu publicznego pochodziło z handlu rybami. Obrzezanie, herosi, dr Kulczyk... Przy niedzieli zajmuję się komentarzami komentatorów.

Przede wszystkim: {Luganis} orzekł: „No i po takim tekście Jan Kulczyk będzie miał straszne opory, żeby coś wpłacić na portal czy WiP. Moim zdaniem szkoda, bo z tego co zdążyłem zauważyć, człowiek nawet całkiem rozsądnie wypowiadał się na tematy gospodarcze. Ja osobiście do Kulczyka nic nie mam. To urzędasy powinni stworzyć takie prawo i później tego pilnować, żeby nie było łamane. Prawdziwy przedsiębiorca nie powinien nic innego widzieć tylko czubek własnego nosa.”. Ale p.dr Kulczyk NIE jest przedsiębiorcą – a przynajmniej: nie jest to jego zasadnicza praca! Ja Go zresztą znam – i nie przyłączam się do ataków np. tygodnika „NIE

( http://www.nie.com.pl/art4104.htm ) - acz radzę bacznie się temu przyjrzeć. Znam i lubię p.Henryka Kulczyka, ojca p.JK. A w ogóle w tym tekście przecież bronię p.dra Kulczyka – dowodząc, że działał na rzecz Pol... no, może lepiej: III Rzeczypospolitej. Gdyby tak działał w wolnej Polsce, to bym Go wsadził do kryminału. Ale w wolnej Polsce tak by nie mógł działać, choćby nawet chciał – bo służby specjalne byłyby doskonale opłacane – za to nie wolno by się im dotykać do niczego, co pachnie zarobkiem. {Luganis} ma rację: „Przedsiębiorca powinien myśleć tylko o interesach” – a oficer wywiadu ma zajmować się tylko szpiegowaniem! {Martinus} spytał: „Czemu na Onetcie pisze Pan, że „gierojów niet”? Przecież ten chłop skoczył do tej wody - czyli gieroje są, ino się ich tępi.A może on dostał mandat za to, że wlazł bezprawnie na tamę - ostatecznie właściciel tamy (jak mniemam państwo) może zakazać skakania z niej do wody - bo jakby się jakiś bęcwał utopił to koszt wyciągania trupa jest spory. Tzn. w naszym cudnym ustroju jest spory, bo normalnie to moim zdanie za pracę nurków i strażaków powinna zapłacić rodzina topielca - jakby nie zapłaciła to by się trupa nie oddało... :-) - taki zastaw...(a jakby jeszcze bęcwał skoczył nie z tej strony co trza i wkręcił w turbinkę...) Ja w każdym razie bym na swojej tamie pozwolił skakać kasując przy tym bilety za taką możliwość i za oglądanie tych dziwów." Tak właśnie robią w La Quebrada, w Meksyku. Niektórych skoczków opłaca Red Bull... Co do meritum: tak: chodzi o to, że w wyniku tępienia herosi mogą machnąć na Polskę ręką. Gdy kierowca rajdowy pouczany jest przez policjanta, który bałby się pojechać 150 km/h – to naprawdę może mieć dość! W książce śp. Alicji Z. Rosenbaum (ps.”Ayn Rand”) „Atlas Shrugged” tacy ludzie schowali się gdzieś w wąwozach Gór Skalistych – i dopiero, gdy Stany Zjednoczone zaczęły się walić wyszli (pod sztandarem, na którym widniał banknot dolarowy – z pokryciem w złocie, oczywiście!) i zaczęli przywracać normalny ustrój. Jednak {Malopolanin} dodał jeszcze: "To nawet większe gieroje u nas - nie dość, że ryzykują kalectwo, to mandat na dodatek" – i tu mnie dopadł! Istotnie: „Co cię nie zabije – to cię wzmocni”. Może więc to nawet i hartuje herosów? { klapson} przypomina tu historię p.Filipa Petita, który pospacerował sobie po linie rozpiętej między (rozwalonymi już 11-IX) wieżami World Trade Center: http://en.wikipedia.org/wiki/Philippe_Petit Ponieważ Amerykanie mają więcej uznania dla indywidualistów, najpierw wprawdzie Go skuto kajdankami – ale potem wszystkie zarzuty zostały wycofane... tylko skazano Go na wykonanie „pracy społecznej” na rzecz dzieci: przespacerowanie się po linie nad Żółwim Jeziorkiem w nowojorskim Central Parku!! A zarząd WTC przestał domagać się odszkodowania, bo po tym wyczynie lokale w Twin Towers, przedtem trudno wynajmowalne, poszły jak woda! {klapson} pisze: „Człowiek ma u mnie szacun. Nie pytam go, po co to zrobił, czy się nie bał, czy wiedział, że coś może mu się stać, czy wiedział, że może spaść? Zrobił rzecz zdumiewającą, jaką nikt nigdy nie zrobił. Socjaliści bardzo lubią słowo: „Jakby” A jakby Ci się miało coś stać to się ubezpiecz, obowiązkowo. A jakbyś się zabił? Zapłać mandat, żebyś więcej razy tego nie robił”. {Martinus} miał jeszcze „pytanko: jeśli by jakiś kraj arabski zaproponował Panu koronę pod warunkiem zmiany wiary na islamską to czy Pan by na to poszedł?” Zanim zdążyłem odwołać się do przykładu śp.Henryka IV Burbona (króla Nawarry - i Francji, po realizacji decyzji: „Paryż wart jest mszy”) { SiaraSiarzewski} spytał: „A co ważniejsze: Bóg czy korona?”. {Martinus}spytał: „Czy Rijad wart jest szahady :-)” („Szachada” to wyznanie wiary: „Nie ma bóstwa oprócz Boga, a Mahomet jest Jego Prorokiem”), na co {Malopolanin} zadał pytanie praktyczne: „Ciekawe, czy kazaliby się obrzezać”. Dobre pytanie - sprawdziłem: otóż obrzezanie formalnie NIE jest konieczne, ale LEPIEJ to zrobić. Jakoś mnie to nie pociąga. Wreszcie { utofmatrix} proponuje: „Panie Januszu może Pan się przyłączy http://kielce.gazeta.pl/kielce/1,35255,8272800,Tworza_Bank_Pamieci_o_demokracji.html ?

Tworzą „Międzynarodowy Bank Pamięci o Demokracji”. I bardzo dobrze – niech to robią. Jak pisał śp.Czesław Milosz: „Spisane będą czyny i rozmowy”. Jak za kilka czy kilkanaście lat rozwścieczona złodziejstwami ludność będzie polowała na d***kratów, by ich powywieszać, to będziemy mieli gotowy bank danych.. Najpierw emerytury. Ciekawy problem podniósł {~marcin}: „Czy gangster, który zrabował pieniądze i zamiast ulokować je w banku gdzieś na Karaibach wpłacił je jako składkę do ZUS - ma prawo żądać wypłaty emerytury?” Otóż - przede wszystkim – nie jest to problem „emerytury”. Istota systemu emerytalnego polega na płaceniu składek – i wzięciu udziału w loterii: jeśli umrę, moje składki przechodzą na innych; jeśli dożyję – składki innych przechodzą na mnie. Ów gangster mógłby złożyć te pieniądze w banku na Karaibach z żądaniem wypłacania mu po ileś-tam miesięcznie od momentu, w którym ukończy 65 lat – i oczywiście jest to majątek, który (wyrokiem sadu) może uledz przepadkowi jeśli pochodzi z przestępstwa. Należy wszakże pamiętać (a) o przedawnieniu karalności za przestępstwa; (b) przedawnieniu roszczeń cywilnych; (c) o zasiedzeniu majątku – nawet „w złej wierze”. {~marcin}owi chodzi jednak o inną sytuację (nie wiem, czy dopuszczalną prawnie!): ZUS przyjmie od tego, mającego (powiedzmy) 40 lat, gangstera te pieniądze jako „skumulowane składki ex post” (jest to nieuczciwe – bo inni płacą już od parunastu lat i w tym wieku mogli już umrzeć!) - i zawrze umowę o wypłacaniu na tej podstawie "emerytury". Różnica jest istotna – to już przestał być jego majątek: np. w przypadku śmierci gangstera przepadałby – a nie przechodził na jego spadkobierców. Tak więc sąd nie może już skonfiskować tych pieniędzy. A wypłaty dla gangstera? W tej sprawie (jeśli jest to w ogóle prawnie możliwe) potrzebny jest precedensowy wyrok SN. Jako sędzia długo bym nad nim rozważał – ale common sense jest za tym, by prawa nabyte wskutek przestępstwa również ulegały konfiskacie... z uwzględnieniem przedawnienia. Co może prowadzić do skomplikowanych sytuacyj. Ale od tego są sędziowie. Nie ustawodawcy. {~karzo} usiłuje uratować koncepcję specjalnego potraktowania bezpieczniaków – broniąc pojęcia emerytury jako zasiłku: „Pańskie »Oświadczenie« jest nieuzasadnione logicznie. Wszystkie emerytury powinny być finansowane ze składek wypracowanych przez członków danego »klanu« .
W 99 % politycy i funkcjonariusze państwowi nie opłacają żadnych składek ponieważ utrzymywani są przez innych obywateli. Oznacza to, że nie pracują i nie przyczyniają się do wzrostu majątku kraju. Z chwilą przejścia w stan »spoczynku« powinni otrzymywać tylko najniższy zasiłek socjalny. Zasiłek taki jest tańszą formą ochrony innych uczciwych obywateli przed zdesperowanymi głodnymi pasibrzuchami”. Z tym drugim argumentem już się rozprawiłem tłumacząc, że np. wszyscy urzędnicy państwowi mają cechy wymienione przez {~karzo} – ale ciekawa jest koncepcja „klanu”. Rozwijam ją dalej. Powinien być osobny Fundusz Emerytalny dla „klanu robotników”. Potem: osobne FE dla robotnic-kobiet i robotników-mężczyzn (by uniknąć niesprawiedliwego finansowania jednych kosztem drugich), potem osobny FE dla tokarzy (bo warunki pracy przy tokarce są jednak inne niż przy, np., kopaniu rowów – i średnia długość życia jest różna dla obu grup!) potem osobny dla tokarzy pracujących przy tokarkach stołowych (inne drgania – a w konsekwencji i wpływ na wypadkowość i długość życia} ... i tak stopniowo dojdziemy do sprawiedliwego systemu „jednoosobowych klanów”, w którym dla każdego jest własny „Fundusz Emerytalny”: wpłacam składki - a potem otrzymuję „emeryturę”... Po wprowadzeniu takiego systemu Większość trzepnęłaby się w głowy i powiedziała: „Wolę te pieniądze zainwestować teraz – w dzieci, w firmę, w cokolwiek...”. I większością głosów zniosłoby się przymus ubezpieczeń! JKM

Niepokojące ustalenia: Polscy prokuratorzy niezbyt dociekliwi przy przesłuchiwaniu świadków w sprawie Smoleńska

Dla polskiej prokuratury wojskowej śledztwo smoleńskie jest dochodzeniem najważniejszym. Rzuca więc na ten odcinek najlepszych ludzi, którzy powinni drążyć sprawę, uważnie czytać każdy dokument i wnikliwie przesłuchiwać każdego świadka. Czy tak właśnie jest? Nie do końca. Przy śledztwie pracuje dziewięciu prokuratorów. Kolejni są do niego dołączani tylko do przesłuchiwania świadków, np. w ramach rosyjskiego wniosku o pomoc prawną. Nie ma podstaw do podważania kompetencji osób prowadzących śledztwo. Ale przesłuchania świadków dają sporo do myślenia. Skontaktowaliśmy się z kilkoma osobami, które już zeznawały. Dziwią się, że śledczy są mało wnikliwi. “Byłem w Smoleńsku 10 kwietnia. Na lotnisko dotarłem tuż po katastrofie. Opowiedziałem prokuratorowi, co pamiętam. I to mu wystarczyło. Nie wyszedł poza przygotowane pytania. O nic nie dopytywał. Sam sobie zadawałem pytania doprecyzowujące. Odniosłem wrażenie, że wiem o tej katastrofie dużo więcej od niego - opowiada nam jedna z osób.” Małą dociekliwość śledczych widać w zeznaniach ważnych świadków z ministerstwa spraw zagranicznych, kancelarii premiera i kancelarii prezydenta. Zeznawali w najpilniej teraz badanym wątku dotyczącym organizacji wizyty Lecha Kaczyńskiego. Ich relacje są wyjątkowo krótkie. Protokół z przesłuchania pracownika kancelarii prezydenta, jedynego obecnego na lotnisku w czasie katastrofy, zajmuje zaledwie 1,5 strony maszynopisu, zastępczyni Mariusza Kazany – 2 strony, zastępcy dyrektora departamentu spraw zagranicznych w KPRM – też 2 strony. Ci właśnie urzędnicy byli bezpośrednio zaangażowani w przygotowanie wizyty i oni mają o tym największą wiedzę. Prokurator jednak nie drąży, zadowala się tym, co dostaje w niemal swobodnej wypowiedzi. Np. osoba zeznająca mówi o spotkaniu grupy przygotowawczej; mówi ledwie dwa zdania, a prokurator już zaczyna następny wątek. Bez pytań, kto był na tym spotkaniu obecny, co ustalono, jakie dokumenty sporządzono. Inny przykład: prokurator dowiaduje się, że decyzję o organizacji dwóch wizyt – zamiast jednej, wspólnej – podjęto drugiego marca. Nie pyta, dlaczego i co z tego wówczas wynikało. Dowiaduje się, że traktowanie przez Rosjan wizyty prezydenta jako prywatnej nakładało na nasz protokół dyplomatyczny więcej obowiązków. Nie pyta, jakich. I tak dalej. Przykładów jest dużo więcej. Dlaczego prokuratorzy są tak mało wnikliwi? Liczą się z tym, że i tak po ustaleniu kolejnych szczegółów, trzeba będzie świadków wzywać ponownie? Nie traktują wątku organizacyjnego poważnie? Wiedząc, że protokoły przesłuchań trafią do Moskwy, nie chcą przekazywać Rosjanom zbyt dużo kulisów działania naszej dyplomacji bądź argumentów na winę po stronie polskiej? A może jest to kwestia mało profesjonalnego podejścia śledczych oddelegowanych do sprawy “na chwilę”, nie wtajemniczonych w skomplikowaną materię sprawy? Każda z odpowiedzi rodzi wątpliwości co do prawidłowego prowadzenia postępowania. W zestawieniu z tempem śledztwa, ułomną współpracą z Rosją i szumem informacyjnym trudno więć uniknąć pytań o to, czy kiedykolwiek zbliżymy się do prawdy o katastrofie w smoleńskim lesie. Znp

Kard. Dziwisz: Krzyż powinien jednoczyć Polaków… w Kościele św. Anny Wspaniałe świadectwo wiary i wrażliwości dali wszystkim harcerze po katastrofie smoleńskiej – mówił w czasie homilii z okazji 100 lat harcerstwa, metropolita krakowski, kard. Stanisław Dziwisz. Podkreślił, że krzyż, który harcerze postawili na Krakowskim Przedmieściu, powinien jednoczyć Polaków na modlitwie w kościele św. Anny. To harcerze w dniach żałoby po katastrofie smoleńskiej organizowali czuwanie i modlitwę na Krakowskim Przedmieściu, stając się kustoszami tysięcy zniczy i świateł i stawiając tam krzyż – przypomniał sekretarz Jana Pawła II. Duża część jego wystąpienia dotyczyła tego właśnie krzyża. Hierarcha w harcerzach widzi też możliwość rozładowania napięcia wokół krzyża. – Dziś, jak wiemy, oni sami chcą, aby ten ich krzyż nie dzielił, ale jednoczył Polaków na modlitwie w kościele św. Anny za ofiary smoleńskiej tragedii i w modlitwie za ojczyznę. Ufamy, że tak się stanie, za przyczyną harcerzy. A krzyż będzie doznawał należnej mu czci, a ludzie, którzy go bronią, z pobudek wiary, będą uszanowani  – podkreślił kard. Dziwisz. W poniedziałek swoje stanowisko z bezpośrednim odniesieniem do episkopatu mają przedstawić obrońcy krzyża, którzy nieprzerwanie trwają na Krakowskim Przedmieściu. Obrońcy krzyża chcą rozmawiać z biskupami i z ludźmi z pałacu prezydenckiego. Ten ostatni punkt był przyczyną starcia w TVN 24 między doradcą prezydenta prof. Tomaszem Nałęczem, posłem PiS Arkadiuszem Mularczykiem. - Pałac Prezydencki nie będzie rozmawiać z obrońcami krzyża o pomniku bo nie ma do tego kompetencji – stwierdził Nałęcz, dodając, że właściwszymi rozmówcami będą tutaj władze Warszawy. Na co Mularczyk zarzucił, że prezydent sam rozpętał konflikt o krzyż, teraz sam boi się wyjść do mediów i wysyła „doradcę, który opowiada bzdury”. maj/TVN24/Fb

KARDYNAŁ DZIWISZ PRZECIWKO KRZYŻOWI Kardynał często jest niekonsekwentny w swym działaniu, zmieniając zdanie lub nie dotrzymując obietnic. Jednak w sprawie sojuszu kościelno-politycznego zawsze idzie tą samą drogą. Niestety. Arcybiskup krakowski nie jest ani prymasem Polski, ani przewodniczącym Episkopatu Polski, ani nawet nie wchodzi w skład prezydium Konferencji Episkopatu. Jego jurusdykcja obejmuje wyłącznie teren archidiecezji krakowskiej, która jest jedną z 41 polskich diecezji. Pomimo tego zaingerował on w wewnętrzne sprawy archidiecezji warszawskiej, wypowiadając się za usunięciem krzyża spod Pałacu Prezydenckiego. Jest to sprawa niebywała. Gdyby tak którykolwiek biskup polski zaingerował w wewnętrzne sprawy archidiecezji krakowskiej, to z pewnością skończyłoby się to skargą do Watykanu. Przyczyna takiego zaskakującego zachowania arcybiskupa ma silne motywy polityczne, a nie duszpasterskie. Kardynał Stanisław Dziwisz jest bowiem gorącym zwolennikiem sojusza ołtarza z tronem, czyli w tym wypadku sojuszu Kościoła z Platformą Obywatelską. Dawał temu wielokrotnie wyraz poprzez wspieranie tego ugrupowania w kolejnych kampaniach wyborczych. Pisałem o tym kilkakrotnie w "Gazecie Polskiej". Niestosowność takiego zachowania jest bardzo rażąca. Tym bardziej, że do sojuszu tego wciągani są Bogu ducha winni harcerze. Poza tym słowa kardynała padły w Katedrze Wawelskiej. A tam przecież znajduje się grobowiec Pary Prezydenckiej, której, jak i innym ofiarom Tragedii Smoleńskiej, dedykowany jest krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Kardynał często jest niekonsekwentny w swym działaniu, zmieniając zdanie lub nie dotrzymując obietnic. Jednak w sprawie sojuszu kościelno-politycznego zawsze idzie tą samą drogą. Niestety. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Heretyk i schizmatyk – doktorem h.c. KUL Za serwisem “Katolickiego” Uniwersytetu Lubelskiego: 20 sierpnia br. odbyła się na KUL uroczystość wręczenia tytułu Doktora Honoris Causa Jego Świątobliwości Bartłomiejowi I, Arcybiskupowi Konstantynopola, Patriarsze Ekumenicznemu. Uniwersytet, honorując Patriarchę Bartłomieja I swoim najbardziej zaszczytnym tytułem, pragnie wyrazić uznanie dla niezwykle aktywnego przywódcy duchowego, kontynuatora ekumenicznego dzieła wielkich patriarchów Konstantynopola: Joachima III, Atenagorasa I i Dymitriosa I. Jego Świętobliwość (sic! – Dextimus) Bartłomiej I jako orędownik pokoju i pojednania, wolności religijnej, praw i godności człowieka oraz troski o zachowanie środowiska naturalnego, stale podtrzymuje świadectwo o radości i „świetle Zmartwychwstania”. Jego Świątobliwość Patriarcha Bartłomiej I oddając swoje siły ofiarnej i niezwykle trudnej służbie Kościołowi, jedności wszystkich chrześcijan oraz dialogowi z innymi religiami i współczesnym światem, jest rzeczywiście Człowiekiem Dialogu i Nadziei, przekonanym, że historia jest w rękach Boga, do którego należy ostatnie słowo. Jak widać, w dzisiejszych czasach czołowa katolicka uczelnia w katolickiej Polsce honoruje heretyka i schizmatyka za… służbę Kościołowi oraz za troskę o “prawoczłowiekizm” i ekologię. Św. Andrzeju Bobolo, męczenniku Serca Jezusowego, pogromco prawosławnej schizmy i herezji, patronie Polski, módl się za nami! Kyrie eleison!

Pięć godzin w prosektorium Specjalna korespondencja ze Smoleńska Obskurny barak na peryferiach Smoleńska – nikt by nie pomyślał, że to sądowe prosektorium, z którego w ostatnią, powrotną, drogę do Ojczyzny wyruszy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński. W nocy z 10 na 11 kwietnia przywieziono tu kogoś bliskiego nie tylko garstce krewnych i znajomych, ale 40 milionom obywateli sąsiedniego państwa Sądowe prosektorium w Smoleńsku jest położone na dalekich przedmieściach, w dzielnicy warsztatów i magazynów. Nad otoczeniem góruje pilnie strzeżony magazyn transportowy miejscowego banku. Co chwila przejeżdżają opancerzone furgonetki z pieniędzmi. Do sąsiedniego budynku kostnicy, właściwie obskurnego baraku, podjeżdża karawan. Trudno o bardziej wymowną ilustrację ewangelicznej nauki o fałszywej mamonie. Tu trafiają ciała ofiar wypadków, zabójstw, zmarli z niewyjaśnionych przyczyn. Rodziny, tak jak i w Polsce, niechętnie podchodzą do sekcji zwłok. Bywa jednak konieczna. Wtedy po ciało bliskiej osoby trzeba przyjechać tutaj. Gdy śmierć przychodzi nagle, szok i rozgoryczenie jest jeszcze większe. W tym specyficznym miejscu uczucia ludzi zderzają się z rutyną służb. Stan dojmującego zakłopotania każdego, kto tu wchodzi, pogłębia jeszcze widok prymitywnych warunków, w jakich pracują sądowi lekarze. Gmachy publiczne w Smoleńsku są z reguły dobrze utrzymane. Urzędów jest tutaj dużo, bo po Związku Sowieckim Rosja odziedziczyła też biurokrację, ale ich siedziby są dobrze chronione, czyste i nowocześnie wyposażone. Tu jest inaczej. Każdy, wchodząc, już na korytarzu zderza się ze szpitalnymi łóżkami, na których leżą ciała ludzi. Przez otwarte drzwi widać salę sekcyjną, charakterystyczny odór przenika powietrze i dusi, prawie zwala z nóg. Z doktorem Michaiłem Pietrowiczem Maksymienką rozmawiamy w jego gabinecie na piętrze. To ciasne pomieszczenie ze starymi meblami, na półkach stosy dokumentacji medycznej, trochę książek. Lekarz przyjmuje nas z rezerwą, ale – gdy widzi, że nie szukamy sensacji – stara się być życzliwy. Jego opowieść jest zimna, rzeczowa. Każdy przypadek musi być traktowany przez niego tak samo, fachowo i zgodnie z procedurą. Nie ma jednak wątpliwości, że w nocy z 10 na 11 kwietnia przywieziono kogoś bliskiego nie tylko garstce krewnych i znajomych, ale 40 milionom obywateli sąsiedniego państwa, którego był głową. Nas, polskich dziennikarzy, lekarze ze smoleńskiego” Piotr Falkowski

Przeprowadzałem sekcję ciała Prezydenta Obskurny barak na peryferiach Smoleńska – nikt by nie pomyślał, że to sądowe prosektorium, z którego w ostatnią, powrotną, drogę do Ojczyzny wyruszy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński. W nocy z 10 na 11 kwietnia przywieziono tu kogoś bliskiego nie tylko garstce krewnych i znajomych, ale 40 milionom obywateli sąsiedniego państwa Z doktorem Michaiłem Pietrowiczem Maksymienką, lekarzem, który przeprowadził badania sekcyjne ciała Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego, w Smoleńsku rozmawia Piotr Falkowski

Mam do Pana kilka ważnych pytań. – Nie wiem, czy zechcę w ogóle z wami rozmawiać… O czym?

O polskim Prezydencie. To Pan przeprowadzał sekcję? – Tak. A z jakiej jesteście gazety?

Z “Naszego Dziennika”, gazety codziennej z Warszawy. Kto był wtedy z Panem? – Ze mną był… No tak, ja stałem na czele komisji lekarzy. Byłem wtedy zastępcą naczelnika biura. Towarzyszyli mi szef kostnicy Siergiej Wasyliewicz Owczarow i jeszcze jeden ekspert stąd, było nas trzech.

Czy był ktoś z prokuratury? – Główny prokurator wojskowy. Rosji?

– Wasz, wasz. Prokurator Krzysztof Parulski? – Tak, Parulski.

Był przy tym? – Tak, to całkowicie pamiętam. I był wasz konsul.

A polski prokurator wojskowy miał jakieś specjalne oczekiwania, jakieś zastrzeżenia, wnioski? Zadawał pytania? – My mu wszystko pokazywaliśmy, ale on tak jakby… my o wszystkim przy nim rozmawialiśmy, on słuchał.

Znał rosyjski? – [gest zwątpienia] On słuchał, widział wszystkie nasze czynności, no i, jakby to powiedzieć, nie miał nic przeciwko.

Był również rosyjski prokurator? – Tak, oficer śledczy… dwóch oficerów śledczych, z prokuratury, z komitetu śledczego do szczególnie ważnych spraw.

Jak długo jest Pan lekarzem sądowym? – Ponad dwadzieścia pięć lat.

Jakiego rodzaju była ta sekcja zwłok? – To była zwykła sekcja zwłok, z tym że tę sekcję zwłok przeprowadzaliśmy w nocy. Brało w niej udział dwóch oficerów śledczych z prokuratury [rosyjskiej], którzy tę ekspertyzę zarządzili. I jeszcze był z nami przy tym badaniu zastępca dyrektora rosyjskiego Centrum Medycyny Sądowej z Moskwy.

A która to była godzina? – To było gdzieś tak od godziny pierwszej w nocy do szóstej rano.

Czy wszystkie sekcje zwłok w Smoleńsku są przeprowadzane tutaj, a nie w jakimś szpitalu? – Nie, tutaj. Tu jest jedyna medyczna kostnica sądowa, więc tylko tutaj. Wszystkie sekcje po wypadkach są wykonywane tutaj.

Kto przywiózł ciało Prezydenta Kaczyńskiego? – Ciało przywieźli oficerowie śledczy i pracownicy Ministerstwa Spraw Nadzwyczajnych.

Panie Doktorze, w jakim stanie było ciało Prezydenta? – To był bardzo zły stan. Prezydent miał bardzo dużo obrażeń. Ciało było dosłownie zmiażdżone. [Dzwoni mój telefon, trwa chwilę, zanim go wyłączę, wtedy lekarz zaczyna czegoś szukać w komputerze, przywołuje mnie gestem. Na ekranie monitora pokazuje zdjęcia z sekcji zwłok. Podchodzi też fotoreporter. Wtedy lekarz - gestem zakazującym - wskazuje na aparat.]

Proszę się nie martwić. Nie chcemy robić teraz zdjęć. – Nie wolno, ja wam i tak nie dam robić zdjęć. [Przeglądamy wstrząsający katalog sekcyjnej dokumentacji fotograficznej.]

Strasznie to wygląda… – Tam był bardzo ciężki uraz. Bardzo dużo urazów cielesnych. Brakowało nóg.

Czy podczas sekcji stwierdził Pan coś nietypowego, zaskakującego? – Nie, stan zły, ale można było pomyśleć, że tak się stało z powodu katastrofy samolotu. Rozumiecie sami, kiedy spada samolot, w salonce znajduje się dużo rzeczy powodujących urazy.

Czy Pan określił czas śmierci Prezydenta? – Pan rozumie, że określenie czasu śmierci jest zawsze w przybliżeniu, my zawsze podajemy to w pewnym przedziale czasowym. Ani nasi eksperci sądowi, ani wasi nie podadzą nigdy dokładnej godziny zgonu.

Dlaczego w protokole sekcyjnym nie jest podana żadna godzina zgonu? – Dlatego że właśnie za godzinę śmierci podaje się godzinę katastrofy.

Wie Pan coś o pozostałych ofiarach? Zostały odwiezione do Moskwy? – Tak, od razu bezpośrednio do Moskwy, od razu z lotniska samolotem do Moskwy. Ja byłem na miejscu katastrofy, pracowałem, cały dzień tam byłem, i następnego dnia i cały tydzień tam pracowałem, pod moim kierownictwem pracowali eksperci na miejscu katastrofy.

Kiedy przyjechał Pan na lotnisko? – Ja osobiście przybyłem tam gdzieś około godziny 14.00 [czasu moskiewskiego, godz. 12.00 czasu polskiego - przyp. red.]. Ale w tym czasie już pracował na miejscu nasz ekspert. Pracował już tam na miejscu lekarz, który jest lekarzem dyżurnym w mieście. On od razu pojechał tam razem z grupą operacyjną, dosłownie od razu po katastrofie, po około 10-15 minutach.

Kiedy Pan już przyjechał na lotnisko, gdzie były ciała ofiar? Na ziemi? – Na ziemi.

Co robiliście z ciałami? – Opisywaliśmy je, oznaczaliśmy i pracownicy Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych wyciągali te ciała z miejsca katastrofy i rozkładali w odpowiednie sektory, potem ciała ofiar były wkładane do worków, do trumien i samolotami były wysyłane do Moskwy, a może helikopterami, dokładnie nie wiem czym.

Czy ktoś pilnował ciała Prezydenta? Byli przecież polscy oficerowie Biura Ochrony Rządu… – Tak, oni przylecieli pierwszym samolotem. Byli na miejscu katastrofy, ale o ile mi wiadomo, to ciało Prezydenta rozpoznał jego brat.

Ale czy to prawda, że nie pozwolono im pilnować ciała Prezydenta? – Nie wiem, tego nie wiem… A podczas rozpoznania zwłok my, eksperci, nie byliśmy. My odjechaliśmy z miejsca katastrofy po przeprowadzeniu oględzin. To była ciężka praca [dosłownie "na maksa"] i grupa ekspertów sądowych i lekarzy z miasta, która tam pracowała, już odjechała, ich już nie było tam. Nas wzywali z domu.A potem, w niedzielę rano po szóstej… – Tak, o szóstej zakończyliśmy czynności.

I ciało Prezydenta zabrano z powrotem na lotnisko? – Nie! Ono znajdowało się tutaj, w chłodni. U nas w kostnicy. To ciało zostało dostarczone na lotnisko, kiedy przyleciał polski samolot. Kiedy przyleciał Putin.

Ciało zabrało MCzS [Ministerstwo Sytuacji Nadzwyczajnych]? – Stąd? Ciało zabierało dwóch oficerów, to byli oficerowie ze szkoły wojskowej albo jacyś inni. Nie wiem. No, ale byli to oficerowie. Ciału towarzyszyli oficerowie. Dziękuję za rozmowę.

Polska bez marynarki wojennej? Polska marynarka wojenna już nie jest w stanie wypełniać niektórych zobowiązań NATO. Za kilka lat może być jeszcze gorzej, gdy będzie musiała wycofać dużą część przestarzałego sprzętu Marynarka Wojenna Rzeczypospolitej Polskiej może zostać w ciągu najbliższych lat praktycznie zlikwidowana, jeśli dotychczasowy proces jej degradacji nie zostanie powstrzymany – ostrzegają specjaliści i wojskowi. Z kolei eksperci ekonomiczni zwracają uwagę, że mimo obecnego kryzysu gospodarczego i finansowego państwa możliwe jest zmodernizowanie naszych sił morskich z korzyścią dla polskiej gospodarki, a także dla budżetu państwa. Według naszych informacji obecnie polska flota nie byłaby w stanie odeprzeć ataku od strony morza, gdyby został on przeprowadzony w kilku różnych miejscach przypadającego Polsce prawie 800-kilometrowego wybrzeża. Niektórzy wojskowi ostrzegają, że polska marynarka wojenna już nie jest w stanie wywiązywać się z niektórych zadań wynikających z członkostwa w NATO. Natomiast część wojskowych zastanawia się nawet, czy nasza marynarka przetrwa w ogóle najbliższe lata. – Należy zadać sobie pytanie, co zrobić, aby uniknąć spełnienia się hiobowych wieści o całkowitej likwidacji polskiej marynarki wojennej w 2015 roku – apelował przed kilkoma miesiącami na gdyńskiej konferencji poświęconej sytuacji polskich sił morskich wiceadmirał w st. spoczynku dr Henryk Sołkiewicz, były szef sztabu Marynarki Wojennej RP. Wtórowało mu wielu innych wysokich rangą dowódców. Sprawą zainteresowali się przedstawiciele poprzedniej ekipy z Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Zaplanowano konferencję w Pałacu Prezydenckim na… 14 kwietnia 2010 roku. Katastrofa smoleńska pokrzyżowała także te plany.

Polska bez chronionego Wybrzeża? Wiceadmirał w st. spoczynku dr Henryk Sołkiewicz, podsumowując na wspomnianej konferencji naukowej 10 lat funkcjonowania Polski w strukturach NATO, wskazał, że był to okres degradacji naszych sił morskich. – Ponad 100 okrętów bojowych i pomocniczych jednostek pływających zlikwidowano (ponad 62%); lotnictwo morskie zredukowano do ok. 40 samolotów i śmigłowców (ponad 50%); stan osobowy morskich sił zbrojnych zmniejszono do ok. 11 tysięcy (tzn. o 36%); stocznię MW nękają “braki ciągłości finansowej” pomimo ulokowania w niej priorytetowego zadania marynarki wojennej – budowy korwety Gawron (…). Natomiast zaplecze naukowo-badawcze i projektowe systematycznie ulegają rozproszeniu i w chwili obecnej stanowią wielką niewiadomą; nowoczesna baza szkoleniowa i dydaktyczna do kształcenia kadr morskich uległa drastycznym ograniczeniom ze względu na duże cięcia subsydiów budżetowych przez MON – stwierdził wiceadmirał. Jeszcze bardziej dosadnie sprawę ujął komandor Tomasz Szubrycht z Akademii Marynarki Wojennej. – Jeśli państwo nie zdobędzie się na inwestycje w obszarze morskim, to w perspektywie najbliższej dekady będziemy jedynym państwem nadbrzeżnym średniej wielkości Sojuszu Północnoatlantyckiego, które nie będzie posiadało marynarki wojennej – ostrzegał.

Co na to władze? Oficjalnie… jest dobrze. Kapitan mar. Grzegorz Łyko z biura prasowego Marynarki Wojennej RP uspokaja, że sytuacja nie jest tak zła, i wylicza, że marynarka ma ponad 40 większych i średnich okrętów oraz podobną liczbę samolotów i śmigłowców – patrolowych, ratunkowych oraz niszczycieli min. Problem polega na tym, że średni wiek tego sprzętu przekracza 20 lat, a niektóre okręty zostały zbudowane… prawie pół wieku temu. – Wiek kadłuba nie jest najważniejszy, liczy się przede wszystkim wyposażenie okrętów, a nasze jednostki są dobrze wyposażone – przekonuje kpt. Łyko. A ile z nich jest sprawnych? – Rzeczywiście, czytałem artykuły, z których wynikałoby, że mamy tylko 3 sprawne okręty. To nieprawda – zapewnia, odnosząc się do niektórych publikacji. – Najlepszym dowodem na to jest fakt, że obecnie 3 nasze okręty biorą udział w ćwiczeniach Danex 2010 na południowo-zachodnim Bałtyku z 8. Flotylli Obrony Wybrzeża – dowodzi. Zapewnia ponadto, że siły morskie są cały czas modernizowane.

Modernizacja czy opóźnianie degradacji? - Do modernizacji przygotowywane są dwa okręty rakietowe typu Tarantul, oraz dwie fregaty. Ponadto do służby właśnie wszedł po remoncie ORP “Orzeł” [okręt podwodny typu Kilo - red.]. Sprawne są też pozostałe okręty podwodne typu Kobben – wylicza ostatnie inwestycje w sprzęt przedstawiciel biura prasowego MW. Dodaje, że pod koniec ubiegłego roku zakończyła się modernizacja okrętu wsparcia logistycznego ORP “Kontradmirał Xawery Czernicki”, który odtąd dzięki temu będzie pełnił rolę okrętu dowodzenia. – W styczniu jako pierwsi z nowo przyjętych krajów przejęliśmy dowodzenie całym zespołem okrętów przeciwminowych NATO (Stały Zespół Obrony Przeciwminowej NATO – SNMCMG1 – Standing NATO Minecountermeasures Group One) – cieszy się kpt. Łyko. Wyraża też nadzieję, że wkrótce powinna być zakończona budowa korwety “Gawron” i opracowany projekt niszczyciela min typu Kormoran II. Ale już po odpowiedź na pytanie, kiedy te projekty zostaną dokończone, odsyła do Stoczni Marynarki Wojennej (która znajduje się w stanie upadłości) i Departamentu Zaopatrywania MON. Jeszcze bardziej znacząca jest odpowiedź na pytanie o to, czy w najbliższych latach marynarka wojenna będzie w stanie wypełniać stawiane przed nią zadania. – W tej chwili skupiamy się na wypełnianiu postawionych przed nami zadań, i jesteśmy w stanie je wykonywać. Na temat przyszłości nie wypowiadamy się, bo jest to sprawa od nas niezależna. O wszystkich naszych potrzebach meldujemy naszym przełożonym. Został ogłoszony program operacyjny dotyczący modernizacji polskiej marynarki wojennej. Jego główne punkty to: modernizacja fregat, okrętów rakietowych typu Tarantul, dozbrojenie okrętów rakietowych typu Orkan. Czekamy też na Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy – tłumaczy przedstawiciel biura prasowego MW. Z kolei biuro prasowe MON dodaje, że dywizjon ten ma zostać wyposażony m.in. w kierowane pociski rakietowe typu NSM norweskiej firmy KONGSBERG, zaś okręty rakietowe typu ORKAN – w system rakietowy RBS-15 Mk3. MON zapewnia, że ich możliwości zwalczania celów będą znacząco większe od dziś stosowanych rakiet produkcji sowieckiej.
W przesłanym do redakcji stanowisku przedstawiciele biura prasowego resortu zaznaczają, że “w programie operacyjnym śmigłowcowym ujęto zakup kilku nowych śmigłowców, które będą w Marynarce Wojennej wykorzystywane do poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych oraz pełnienia dyżurów ratowniczych w polskiej strefie odpowiedzialności”.

Program ratunkowy jest, a pieniądze? Z planu MON ogłoszonego pod koniec ubiegłego roku przez ministra Bogdana Klicha wynika, że w ciągu najbliższych 10 lat MON miałby przeznaczyć na modernizację marynarki wojennej niecałe 5 mld złotych. Przedstawiciele sił morskich oceniają, że potrzeba 2 razy więcej środków. Tymczasem nie jest pewne, czy rząd nie zredukuje nawet dotychczasowych planów finansowych, szukając sposobów na zmniejszenie dziury budżetowej. Służby prasowe MON zapewniają, że nie ma takiego zagrożenia: “Nie ma żadnych sygnałów świadczących o finansowych zagrożeniach realizacji programu operacyjnego dla Marynarki Wojennej” – zapewniają we wspomnianym stanowisku. Problem w tym, że wielu polityków zastanawia się w ogóle nad celowością utrzymywania Marynarki Wojennej RP… Nawet jeśli ich opinie nie wpłyną na dalszą politykę rządu, skutecznie ograniczą plany inwestycyjne MW. To zaś sprawia, że polska marynarka wojenna już za kilka lat może mieć niższą zdolność bojową niż obecnie, bo będzie musiała wycofać dużą część przestarzałych statków i samolotów.

800 km wybrzeża bez ochrony? O powadze problemu świadczy także to, że obecnie przedstawiciele MW muszą przekonywać polityków, że jest ona w ogóle potrzebna. Wydawałoby się, że argumentem wystarczającym powinien być w tym wypadku sam fakt, że mamy liczące 770 km wybrzeże, co już zobowiązuje do zapewnienia adekwatnej jego ochrony na wypadek ataku na Polskę od strony morza. Eksperci wskazują jednak, że niedocenienie naszych sił morskich wynika z księżycowej polityki morskiej III RP. Przez ostatnie 20 lat z uporem likwidowano gospodarkę morską, a proces ten kończy obecny rząd. Tymczasem w krajach rozwiniętych marynarka wojenna w sposób naturalny służy nie tylko ochronie Wybrzeża, ale także do zapewnienia bezpieczeństwa żeglugi i handlu morskiego. Dlatego nie jest traktowana jak kula u nogi, ale jako konieczny czynnik zabezpieczenia ważnych interesów kraju. Niestety włodarze III RP od lat nie umieją wykorzystać dostępu Polski do morza do wzbogacenia się kraju. – Tylko jednoznacznie sprecyzowane cele polityczne oraz interesy w obszarze polityki morskiej pozwalają właściwie określić niezbędny potencjał i strukturę sił morskich państwa. Bez tego rozbudowa lub modernizacja sił morskich przypomina budowę domu bez planu – oceniał podczas wspomnianej konferencji w Gdyni kmdr Tomasz Szubrycht z Akademii Marynarki Wojennej. Jednak są też inne argumenty, które rządzący muszą wziąć pod uwagę w trakcie podejmowania decyzji o przyszłości polskiej marynarki wojennej. – O ile zakres zadań MW nie powinien ulec zasadniczym zmianom [w najbliższych latach - red.], o tyle z całą pewnością rosnąć będą oczekiwania sojuszników Polski co do solidarnego zaangażowania się jej sił morskich w projekcję siły (Force Projection) na obszarach konfliktów. Unikanie takiej odpowiedzialności wiele lat po wstąpieniu Polski do NATO może nadwerężyć prestiż Polski i jej sojuszniczą wiarygodność – wskazał na tej samej konferencji komandor Krzysztof Marciniak. Dodał, że współczesna morska doktryna NATO zakłada, że obecne konflikty morskie będą się toczyć na wodach przybrzeżnych. – Jeżeli uwzględnimy przy tym fakt zaangażowania się okrętów Floty Bałtyckiej w budowę i ochronę Gazociągu Północnego, to nie może to umknąć uwadze przy konstruowaniu planów modernizacyjnych MW – podaje też inny ważny argument komandor Marciniak. Eksperci wskazują również na kolejną ważną potrzebę – ochrony budowanego terminala LNG w Świnoujściu, a także transportów gazu skroplonego do gazoportu.

Gospodarka też może skorzystać Zdaniem Polskiego Lobby Przemysłowego, odpowiednio przygotowany plan modernizacji polskich Sił Zbrojnych może przynieść korzyści gospodarce, a nawet budżetowi państwa. – Konsekwentnie realizowany – w znacznym stopniu w oparciu o polski przemysł stoczniowy i lotniczy, przedsiębiorstwa zbrojeniowe i ich zaplecze badawczo-rozwojowe – wieloletni Narodowy Program Budowy Okrętów (NPBO), wykorzystujący nowoczesne rozwiązania techniczne i najnowsze technologie, w dłuższej perspektywie przyniesie korzyści polskiej gospodarce i przyczyni się do pobudzenia jej zdolności rozwojowych – uważa dr Paweł Soroka, przewodniczący PLP. To zaś – jak mówi – nakręcając gospodarkę, przyniosłoby także korzyści fiskusowi, dzięki zwiększeniu obrotów wielu firm biorących udział w modernizacji. Jego zdaniem, taki program mógłby przyczynić się do pozyskania, również z zagranicy, nowoczesnych technologii, w tym również tych podwójnego zastosowania (wojskowo-cywilnego). Warunkiem, by na modernizacji MW skorzystała polska gospodarka jest… wola polityczna rządzących naszym krajem. Mariusz Bober

Rozmowa Blogpress.pl ze Zbigniewem Girzyńskim Wywiadem z dr. Zbigniewem Girzyńskim, posłem Prawa i Sprawiedliwości, otwieramy cykl rozmów z politykami i osobistościami życia publicznego, które będą ukazywały się na łamach Blogpress.pl. Rozmowę z posłem Girzyńskim przeprowadziliśmy w sobotę wieczorem przez Internet.

Pojednanie i wojna polsko-polska Blogpress.pl: Jak Pan ocenia ostatnią kampanię wyborczą PiS – czy Edward Gierek był patriotą, a Józef Oleksy jest lewicowym politykiem średnio-starszego pokolenia? Zbigniew Girzyński: Edward Gierek w zestawieniu ze swoim poprzednikiem, czyli Władysławem Gomułką, był zdecydowanie postacią bardziej zasługującą na uznanie i jak rozumiem to legło u podstaw jego oceny przez Jarosława Kaczyńskiego. Patriotą bym go jednak nie nazywał. To potknięcie w kampanii było niepotrzebne, ale błędów nie popełnia w kampanii tylko ten polityk, który nie bierze w niej udziału. Jeśli zaś chodzi o premiera Józefa Oleksego to, biorąc pod uwagę, że urodził się w roku 1946, nie widzę w tym określeniu nic niewłaściwego. Gdybym miał wśród byłych premierów wywodzących się z SLD (Oleksy, Cimoszewicz, Miller, Belka) wskazać tego, który był najlepszym szefem rządu, wskazałbym właśnie Józefa Oleksego.

Mówił Pan, że PiS został wmanewrowany przez Platformę w kwestię krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Na ile PiS został wmanewrowany, a na ile była to świadoma decyzja, by zająć się tym tematem? Platforma jest partią cyniczną i bezwzględną. Dla niej nie ma spraw fundamentalnych, których broniłaby zawsze. Zdaję sobie jednak doskonale sprawę z tego, że dla Prawa i Sprawiedliwości sprawy takie istnieją. Krzyż smoleński był właśnie takim tematem, co do którego PO była pewna, że uda jej się wywołać spór. Zresztą czy tam stoi krzyż, czy byłby pozostawiony jakiś pamiątkowy kamień, czy jakiś symboliczny portret, to sprawy drugorzędne. Nie o krzyż przecież chodzi Platformie. SLD chodzi o krzyż, bo wykorzystuje sytuację do budowania swojej pozycji politycznej w oparciu o prymitywne odwoływanie się do nastrojów antyreligijnych. Platforma ostatnie 3 lata rządziła w oparciu o konflikt ze świętej pamięci prezydentem Lechem Kaczyńskim. Tylko niszczenie za wszelką cenę i wszelkimi metodami dalej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nawet po Jego śmierci, jest sposobem Platformy na budowanie swojej pozycji politycznej. PO potrafi być tylko antyPiS-em. Bez PiS Platforma jest niczym. Programową pustką. Balonem, z którego uszło powietrze. Dlatego uważam, że nie powinniśmy się dawać wciągać w takie, nawet najbardziej ważne dyskusje, ponieważ jest to realizowanie scenariusza PO, który nie doprowadzi Prawa i Sprawiedliwości do zwycięstwa. 

Co z zakończeniem wojny polsko-polskiej? Platforma jej nie kończy, ale PiS też chyba nie jest skory do ewentualnej współpracy? Bo w tym cały jest ambaras żeby dwoje chciało na raz. Wojna ta jest na rękę Platformie, ale jest wyniszczająca dla Polski i szkodliwa dla PiS. Jestem zwolennikiem postawy pacyfistycznej wobec PO, a jednocześnie konsekwentnego rozliczania jej z obietnic programowych, których nie realizuje.

Został Pan odznaczony Komandorią Missio Reconciliationis (Misja Pojednania). Czy może Pan przybliżyć okoliczności otrzymania tego odznaczenia? Jak wyobraża Pan sobie prowadzenie polityki pojednania, zwłaszcza z krajami ościennymi na wschodzie? Przed kilku laty Wydział Nauk Historycznych UMK, na którym pracuję i Wydział Teologiczny UMK organizowały konferencję naukową poświęconą zagadnieniom pojednania polsko-niemieckiego. Mocno się wówczas zaangażowałem w to przedsięwzięcie i w ramach uznania Stowarzyszenia Misja Pojednania, które obchodziło wówczas 10-lecie swojego istnienia (powołano je przy okazji symbolicznego pojednania się żołnierzy niemieckich z pancernika Schleswig-Holstein i obrońców Westerplatte) wyróżniło mnie tym odznaczeniem. Pojednanie z naszymi sąsiadami jest sprawą bardzo ważną i jestem jego gorącym zwolennikiem. Aby do niego doszło niezbędne jest jednak najpierw wyjaśnienie wszelkich spraw spornych i oparcie wzajemnych relacji na prawdzie. Bez prawdy nie ma pojednania. Nie da się go zbudować na niepamięci. To tak jakby budować budynek bez fundamentów

Media Platforma ma pełnię władzy i przychylność większości mediów. Niebawem przejmie kontrolę nad publicznym radiem i telewizją. Czy PiS ma jakiekolwiek pomysły na czasy, w których niemal całe media utracą swoją kontrolną rolę nad rządem i będą głównie tubą antypisowską? Jak PiS będzie próbował przebić się do opinii publicznej? Czy ewentualne wejście Murdocha może zachwiać polskimi mediami? Nie wierzę, że zaangażowanie jakiegoś dużego podmiotu zagranicznego wpłynie w sposób znaczący na równowagę na rynku medialnym w Polsce. Uważam także, że w pewien sposób jesteśmy skazani na nieprzychylność mediów, które zwykle, nie tylko w Polsce, sprzyjają ugrupowaniom centrolewicowym, takim jak PO.

Trzeba nauczyć się z tym żyć i wygrywać mimo tych obiektywnych trudności. Pobudzanie aktywności społecznej naszych sympatyków (widać było to podczas spotkań w czasie ostatniej kampanii wyborczej) jest w stanie równoważyć niekorzystną sytuację w mediach. Doskonałym przykładem mogą być chociażby Węgry. Viktor Orbán też nie był ulubieńcem tamtejszych mediów, a jednak właśnie wygrał wybory, zdobywając większość umożliwiającą mu nawet zmianę konstytucji.

Czy PiS jest w defensywie? Do opinii publicznej nie przebija się nic poza kwestią obrony krzyża i upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej? Uważam, że zostaliśmy faktycznie zepchnięci do narożnika i trzeba natychmiast po wakacjach wystąpić z dużą inicjatywą programową. Jest to konieczne nie tylko ze względu na pozycję polityczną Prawa i Sprawiedliwości, ale także ze względu na to, że takiej aktywności potrzebuje polska gospodarka, którą Platforma doprowadza do ruiny.

Gospodarka Prawo i Sprawiedliwość straciło w katastrofie smoleńskiej dwie czołowe osoby zajmujące się gospodarką – Grażynę Gęsicką i Aleksandrę Natalli-Świat. Kto dzisiaj jest w stanie wziąć na siebie tematykę gospodarczą?

To faktycznie dla nas duża strata. Warto jednak pamiętać, że wiceministrem gospodarki w rządach Prawa i Sprawiedliwości był Paweł Poncyljusz, a poseł Max Kraczkowski jest, jako wiceprzewodniczący, podporą sejmowej Komisji Gospodarki. Posłanka Beata Szydło już weszła w swoje obowiązki jako wiceprzewodnicząca Komisji Finansów Publicznych. Ławy parlamentarne Prawa i Sprawiedliwości obfitują w polityków młodych, dynamicznych i zdolnych. Wystarczy tylko dać im szansę. Czego dziś żałuję, to tego, że politycy tej klasy marnują się w opozycji zamiast kierować ministerstwami dla dobra Polski.

PO aplikuje podwyżki podatków. Oskarża, że to skutek rządów PiS – obniżenie składki rentowej i skali podatkowej, chociaż PO za tym głosowała. Podwyżka VAT oraz rezygnacja z obniżonych stawek spowoduje zwiększenie obciążeń przede wszystkim dla ludzi wydających swoje dochody na podstawowe potrzeby, czyli biedniejszą część społeczeństwa, rodziny wielodzietne. Dlaczego nie ma na to reakcji PiS? Dlaczego nikt nie demonstruje przed kancelarią premiera? Czy otrzymał Pan odpowiedź na swoją interpelację w sprawie podwyżki VAT-u? Odpowiedzi jeszcze nie otrzymałem. Zapewniam zresztą, że to nie ostatnia interpelacja w tych sprawach, jaką będę składał. Uważam, że jesteśmy w tym zakresie zbyt defensywni. Demonstracje to może nie jest właściwy pomysł, a już na pewno nie powinny być one organizowane przez polityków, to domena związków zawodowych. Jednak bardziej zdecydowane reakcje polityczne z naszej strony powinny być zauważalne. Będę się starał zmienić to swoimi działaniami i zachęcić do tego innych parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości.

Jaką receptę na kryzys i horrendalne zadłużenie państwa ma PiS? Gdzie należy szukać oszczędności? Załóżmy, że za rok PiS wygrywa wybory parlamentarne i tworzy rząd –  jak Pana zdaniem będzie wyglądać strategia gospodarcza?

Jestem zwolennikiem cięcia wydatków i stymulowania gospodarki obniżaniem i upraszaniem podatków. Oszczędności należy szukać w cięciach wydatków na sferę socjalną – często są to pieniądze marnotrawione, a faktycznie potrzebujący nie widzą ich na oczy. Także w uszczelnieniu systemu KRUS, reformie systemu emerytur mundurowych poprzez likwidację nieuzasadnionych, sięgających często jeszcze PRL przywilejów w tym zakresie. Drastycznie trzeba ograniczyć także wydatki na administrację. Podkreślam, drastycznie. Należałoby zwolnić co najmniej 30 proc. wszystkich urzędników. To nienormalne, że w rzekomo liberalizującym się państwie, rezygnującym z kontroli nad poszczególnymi sferami życia, liczba urzędników z roku na rok rośnie.

Czy prawdziwe są pogłoski, że ZUS stał się niewydolny i musi pożyczać pieniądze na wypłaty rent i emerytur? Czy prawdą jest, że pieniądze te nie są wliczane do deficytu budżetowego, czyli uprawiana jest tzw. kreatywna księgowość? Jaką radę ma PiS na ewentualną niewydolność ZUS? Czy podtrzymywane jest (obiecane w wyborach) niereformowanie KRUS? To prawda. Faktycznie deficyt finansów publicznych to, poza 54 mld zł zapisanych w budżecie, mniej więcej drugie tyle m.in. wynikające z niewydolności ZUS. Po pierwsze należy powrócić do reformy strukturalnej ZUS przygotowanej przez świętej pamięci Pawła Wypycha. Po drugie, być może nie da się uniknąć zmian związanych z wiekiem emerytalnym. Po trzecie należy dokonać rewizji polityki rentowej państwa. I wreszcie po czwarte, KRUS musi być zreformowany poprzez wyprowadzenie z niego pseudorolników (np. przedstawiciele wolnych zawodów, którzy w ten sposób unikają płacenia składek ZUS, bo podpierają się tym, że mają kawałek ziemi, niewiele osób wie, że spora grupa np. aktorów jest dzięki temu oficjalnie „rolnikami”) i bogatych rolników. Bez tych refom nasz system emerytalny zawali się.

Przez ostatnie 5 lat zatrudniono sto tysięcy nowych urzędników, co związane jest z kosztem około 5 mld złotych (tyle ile wynosi wpływ z planowanej przez rząd podwyżki VAT). Które Pana zdaniem obszary działalności państwa cechują się nadmiernym rozrostem biurokracji? Wszystkie! Należy przygotować ustawę nakazującą co roku, w każdym urzędzie, przez 3 lata z rzędu, zwalniać po 10 proc. urzędników. Inaczej węzła gordyjskiego rosnącej biurokracji nigdy nie przetniemy. Powiaty są moim zdaniem zbędne i w ogóle powinny zostać zlikwidowane.

Rząd Donalda Tuska planuje zadłużyć nasz kraj do 2013 roku na kolejne 250 mld złotych. Czy prawdziwe są pogłoski, że planuje się zabranie pieniędzy z OFE? Jak PiS zamierza temu przeciwdziałać? Wszystko na to wskazuje, że poziom zadłużania państwa w ciągu najbliższych 3 lat będzie faktycznie sięgał kwoty nawet ponad 250 mld zł. Dlatego cięcia wydatków i reformy są konieczne od zaraz. Pomysł rządu na skok na kasę OFE jest skandaliczny i przypomina mi rabunek środków ZUS przez rząd Rakowskiego w końcowym okresie PRL. Uważam, że projekt taki jest niekonstytucyjny i nie do zrealizowania. Gdyby jednak rząd się na to zdecydował, to wówczas faktycznie trzeba wyjść na ulicę (zwykle nie jestem zwolennikiem, aż tak radykalnych środków), bo to oznacza zwykłą kradzież, której trzeba czynnie przeciwdziałać.

Jerzy Buzek dziś został wylansowany na męża stanu. Wszyscy pamiętamy, gdy odchodził w niesławie, a AWS nie dostał się do Sejmu. Plonem rządów Buzka były 4 reformy: samorządowa, zdrowotna, emerytalna i edukacyjna. Jak Pan ocenia dziś te reformy, w szczególności reformę edukacyjną, gimnazja i nową maturę? Mam tę satysfakcję, że zawsze punktowałem AWS, będąc wówczas w Ruchu Odbudowy Polski, a następnie w Prawie i Sprawiedliwości. To był fatalny rząd i fatalny premier. Dziś jego kariera jest wynikiem mydlenia oczu Polakom przez rozdających karty w Unii Europejskiej Niemców. Stanowisko jest czysto prestiżowe, ale usypia czujność i sprawia, że jesteśmy przekonani, że ktokolwiek liczy się z naszym zdaniem. Tymczasem staliśmy się tylko maszynką do głosowania w rękach koalicji niemiecko-francuskiej. Reformy rządów Jerzego Buzka, może poza emerytalną (choć przeprowadzoną z poważnymi błędami), oceniam bardzo krytycznie. Powiaty w obecnym kształcie są zbytecznym tworem, który poszerza tylko i tak zbyteczną armię urzędników. Natomiast reforma szkolnictwa jest wręcz katastrofalna. Błędem zarówno wychowawczym, jak i edukacyjnym, było wyodrębnianie gimnazjów. Skrócenie liceów do 3 lat fatalnie wpływa na poziom maturzystów, a co za tym idzie studentów. Skutki tej reformy będą nas społecznie kosztowały bardzo wiele i to najgorszy z pomysłów z okresu rządów AWS.

Według pogłosek Orlen chce sprzedać Możejki, które są ważnym przyczółkiem naszej obecności gospodarczej na Litwie. Sprzedając Możejki niejako oddajemy Litwę pod rosyjską strefę wpływów. Czy rząd polski nie powinien wymusić na Orlenie utrzymania tej inwestycji? Litwa jest dla nas ważnym partnerem na wschodzie, nie tylko ze względów gospodarczych, ale też historycznych, mieszkających tam Polaków i stawianiu bariery rosyjskim wpływom. Obawiam się, że rząd, który jako Skarb Państwa jest ważnym udziałowcem Orlenu, jest autorem tej nieszczęśliwej koncepcji. Szukając za wszelką cenę pieniędzy na doraźne wydatki, rząd jest po pierwsze gotów sprzedać co się da, i jak się da, byle tylko wygenerować zysk do szybkiego skonsumowania. To wariant optymistyczny, zakładający zwykłą bezmyślność rządu. Wariant pesymistyczny zakłada, że jest to świadome pozostawianie Litwy w wyłącznej rosyjskiej strefie wpływów energetycznych. Jeśli dojdzie do tej transakcji, to bez względu na to, z jakich powodów tak się stanie, to poważny błąd i zmarnotrawienie wysiłków ostatnich lat, zwłaszcza zaś prac rządów Prawa i Sprawiedliwości.

Katastrofa smoleńska Z którą z tragicznie zmarłych osób był Pan związany najbardziej na stopie towarzyskiej? Z posłem Sebastianem Karpiniukiem. Byliśmy rówieśnikami, razem działaliśmy w Parlamentarnym Zespole Miłośników Historii (ja nim kierowałem, a Sebastian był moim zastępcą). Zawsze, jeśli mogliśmy sobie w czymś pomóc, traktowaliśmy się z życzliwością, mimo, że politycznie w wielu sprawach się nie zgadzaliśmy. Wśród tych, którzy wówczas zginęli było wiele osób bardzo mi bliskich. Przyjacielskie relacje miałem z Przemysławem Gosiewskim. Na gruncie zawodowym, jako historyk, często współpracowałem z Januszem Kurtyką i Andrzejem Przewoźnikiem, ale w takim ludzkim, towarzyskim aspekcie Sebastiana zawsze wspominam najczęściej.

Czy używając terminu „polegli” wobec ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, Jarosław Kaczyński przejęzyczył się, czy też istnieją jakieś fakty nieznane szerszej opinii? Każdy, kto umiera w tak tragicznych okolicznościach, podczas pełnienia swoich obowiązków na służbie Ojczyźnie, a tak było w tym wypadku, bez względu na przyczyny samego zdarzenia, wypełnia w moim mniemaniu kryteria, które stosujemy do określenia „polegli”. Tak to rozumiem i również takim określeniem się niekiedy posługuję.

Wydaje się, że dzisiaj jest już za późno i Polska nie uczestnicząc bezpośrednio w śledztwie rosyjskim nigdy nie będzie w stanie wyjaśnić wszelkich szczegółów katastrofy. Czy ktoś powinien stanąć przed Trybunałem Stanu za zaniedbania w kwestii śledztwa? Zgoda na pozostawienie śledztwa w rękach Rosjan, a więc nieuzasadnione zastosowanie konwencji chicagowskiej, a nie umowy polsko-rosyjskiej z 1993 r., była błędem rządu, a personalnie premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego. Nie chcę oceniać tego w kategoriach odpowiedzialności konstytucyjnej, ale z całą pewnością to oni podejmowali tę fatalną w skutkach decyzję.

Dlaczego PiS poddał się regułom gry narzuconym przez PO, aby temat katastrofy smoleńskiej nie był poruszany w kampanii prezydenckiej? Przecież, jeśli PO walczyło o niepodejmowanie tego tematu, to był on dla niej niewygodny. Czy dzisiaj uważa Pan, że rezygnacja z tego tematu było błędem? Uważam, że decyzja ta była słuszna. Kampania wyborcza powinna toczyć się wokół zagadnień programowych i systemowych, a nie wokół spraw ważnych, nawet fundamentalnych, ale jednak mających inny charakter. Natomiast zupełnie nie rozumiem istnej histerii PO, jaką obserwuje się obecnie, gdy tylko niektórzy politycy PiS próbują zdynamizować działania śledcze w sprawie smoleńskiej. Trudno dziś, w okresie powyborczym, podejrzewać kogokolwiek, że próbuje wykorzystywać taką sprawę politycznie, a przecież tego, że wyjaśnienia ona wymaga chyba nikt nie kwestionuje.

Jakie są wymierne sukcesy zespołu parlamentarnego prowadzonego przez Antoniego Macierewicza i na czym powinny skupić się jego prace w przyszłości? Nie jestem członkiem tego zespołu, więc nie mam też zbyt dużej wiedzy na temat jego prac. Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że powstanie zespołu wymusza na organach państwa większe zainteresowanie się sprawą wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej.

Zbliża się 10 października. Czy Prawo i Sprawiedliwość planuje jakieś szczególne obchody półrocza od katastrofy?

Wiem tylko, że takie obchody są planowane, ale zajmują się nimi raczej organizacje pozapolityczne, które wyrosły na spontanicznym ruchu, jaki ogarnął Polskę po 10 kwietnia 2010 r. Oczywiście w takich chwilach nie zabraknie także polityków Prawa i Sprawiedliwości. Mam nadzieję, że włączą się w to także przedstawiciele innych ugrupowań. Tragedia ta, choć nas dotknęła w sposób najbardziej dotkliwy, jest przecież wspólnym doświadczeniem także innych środowisk.

Prawo i Sprawiedliwość a wybory Zbliżają się wybory samorządowe. Jaki wynik będzie satysfakcjonujący dla PiS? Czy toczą się rozmowy na temat kandydatów w poszczególnych rejonach? Decyzja taka jest pozostawiana władzom Prawa i Sprawiedliwości w poszczególnych województwach, powiatach, miastach i gminach. Wszędzie tam toczą się dyskusje i są wyłaniani kandydaci. Nie ma jakiegoś centralizmu, więc trudno o tym mówić bez odwoływania się do poszczególnych przykładów.

Do PiS wrócił poseł Mojzesowicz. Trwają rozmowy z Polską Plus. Jak Pan ocenia te odejścia i powroty? Czy Prawo i Sprawiedliwość ma szansę być partią z szerokimi skrzydłami? Od Marka Jurka po Pawła Poncyliusza? Do takiego PiS-u kiedyś przystępowałem i taki jest moim marzeniem. Uważam, że tak byłoby najlepiej dla Polski i dla Prawa i Sprawiedliwości.

Co dzieje się z Pawłem Poncyliuszem, Joanną Kluzik-Rostkowską, Adamem Bielanem, Elżbietą Jakubiak. Krążą plotki o możliwej frondzie tzw. skrzydła liberalnego. Czy PiS będzie zawężać czy rozszerzać tzw. spektrum polityczne? Paweł Poncyljusz przeszedł poważna operację kręgosłupa, odkładaną z powodu kampanii wyborczej, i powoli wraca do zdrowia. Pozostali korzystają z wakacyjnej przerwy w pracach sejmu żeby odpocząć po kampanii wyborczej i dokonać przysłowiowego podładowania baterii. Wierzę, że po wakacjach wrócą z nowymi pomysłami i włączą się z charakterystyczną dla siebie energią w proces budowania pozycji politycznej Prawa i Sprawiedliwości i w twórczą debatę o przyszłości Polski. Jest to najlepsza dziś perspektywa dla Polski. Żeby ona się urzeczywistniła, musimy być partią szeroką. Wierzę, że tak będzie i zrobię wszystko, żeby tak się stało.

Pomimo wielkiej tragedii, jaka dotknęła głównie Prawo i Sprawiedliwość, kryzys, aferę hazardową, powódź i nieudolność rządu w radzeniu sobie z kłopotami, Platforma wygrała wybory prezydenckie. Czy PiS nie jest już w stanie wygrać żadnych wyborów? Czy Platforma będzie rządzić bez względu na sposób sprawowania władzy? Moim zdaniem, gdyby utrzymać nasz poziom przekazu z ostatniej kampanii wyborczej, byłyby to ostatnie wybory wygrane przez Platformę i już w czasie wyborów samorządowych moglibyśmy odnieść sukces. Mam nadzieję, że ta opinia zostanie uwzględniona przez władze PiS, ponieważ z rozmów z wieloma członkami i sympatykami PiS wiem, że nie jestem w niej odosobniony. W imieniu użytkowników portalu Blogpress.pl dziękujemy za rozmowę.

23 sierpnia 2010 Pomiędzy potrzebą a zaspokojeniem. „Prawo żaby”- brzmi następująco: wsadź żabę do wrzątku, a wyskoczy, wsadź ją do zimniej wody i podgrzewaj wodę, a pozwoli się ugotować.,Podobnie jest z nami, jako .ludźmi tworzącym  swoje małe ojczyzny, narody, cywilizacje.. Jak nas bolszewizm zaatakował frontalnie- obroniliśmy się.. Jak nas bolszewizm ideologiczny atakuje niewidocznie- osiąga sukcesy. I gotuje nas w zimniej wodzie , podgrzewając ją.. Ekologia- jak pisałem o  już tym wielokrotnie – jest nowym instrumentem politycznym Lewicy niszczenia cywilizacji łacińsko- chrześcijańskiej. Taki ma cel.. Powoli drąży, urabia, wmawia i przyzwyczaja.. Do pogaństwa,  i hołdu jaki mamy przyrodzie składać. Nie Panu Bogu- lecz przyrodzie: drzewom, zwierzętom, rzekom i powietrzu.. O zanieczyszczaniu Słońca ,jakoś” ekolodzy” nie mówią... Wsadzili nas do zimnej wody i podgrzewają.. I ugotują! Bo są konsekwentni! Uczepili się  ekologicznego kłamstwa i drążą permanentnie, co jakiś czas przytaczając opowieści z” Tysiąca i jednej nocy „– nocy ekologicznej. Ma się rozumieć.. Stopione lodowce nas zaleją, ale wcześniej zaleje nas krew ze złości.. Doczekaliśmy czasów  ideologicznych.. Upolitycznienia wszystkiego, od góry do dołu. .Wkrótce zrobienie kupy przez człowieka, będzie problemem społecznym.. Właśnie państwowe linie lotnicze Air France, dokonały pierwszego „ ekologicznego” przelotu nad Atlantykiem, na „ ekologicznej” trasie Paryż- Miami.. Przygotowując” ekologiczny” lot, wybrano między innymi optymalną wysokość  i prędkość  w celu zmniejszenia  zużycia paliwa.. Jak twierdzą organizatorzy „ ekologicznego „ przelotu, skrócono czas kołowania na pas startowy, nabierania wysokości i podchodzenia do lądowania łagodniej niż zazwyczaj. Tym sposobem- jak twierdzą propagandowi, pardon- ekologiczni organizatorzy, udało się zmniejszyć emisję dwutlenku węgla od 6 do 9 ton i zaoszczędzić 2-3 ton paliwa(!!!!????) Niemożliwe????? Na kołowaniu rzeczywiście można poczynić pewne oszczędności, bo ekolodzy wyspecjalizowali się w tej dziedzinie.. Ale aż tyle? To dlaczego do tej pory organizatorzy lotów nie poczynili takich oszczędności? Przecież to w ich interesie... Może przerobić wszystkie samoloty na pionowego startu.? Wtedy najkrótszy byłby czas  kołowania No i lądując nie potrzeba byłoby pasów startowych, można byłoby zasiać na ich miejscu – las…. Co to jest „  podchodzenie do lądowania łagodniej niż zazwyczaj”? To nie można zawsze zazwyczaj podchodzić łagodnie do lądowania? Ktoś tu kołuje i kręci.. Może zaoszczędzono nie 3, a 10 ton paliwa(!!!) No i zmniejszono emisję dwutlenku węgla może o 15 ton(!!!!) Chyba ci „naukowcy” piszą te ekspertyzy pod  dyktando  ideologicznych ekologów. Jak tak dalej pójdzie z tą” nauką’, to wkrótce , nie wygrzebiemy się spod zwałów propagandy..I nie damy  rady odróżnić 90% kłamstw - od 10 .% prawdy… Kto  będzie chciał dotrzeć do prawdy będzie się musiał nieźle natrudzić.. Ale za to jaka będzie satysfakcja! No i nadal  wycieczkom blondynek nie będzie się wyświetlało filmów  podczas lotu samolotem.. A wiecie państwo dlaczego?

Bo po zakończeniu seansu chcą wyjść z kina.. Chociaż może ekolodzy coś wymyślą, żeby ograniczyć wydzielenie dwutlenku węgla podczas seansów filmowych w samolotach. Chyba, że wszystkie blondynki zdążą w tym czasie  wysiąść. Ile to może być ton oszczędności dwutlenku węgla.. no i paliwa .Ale największe oszczędności paliwa byłyby , gdyby zakazać latania samolotami.. Byłby nareszcie święty spokój... I cisza nad Atlantykiem. W tym czasie, gdy ekolodzy oszczędzają tony paliwa i tony dwutlenku węgla, we Francji, Ministerstwo  Kultury i Dziedzictwa Narodowego  w Polsce szykuje podatek wyrównawczy, który wyrówna dysproporcję pomiędzy producentami i importerami cyfrowych aparatów fotograficznych, a twórcami.. Chodzi o straty wynikłe u twórców z tytułu tzw. dozwolonego użytku osobistego(???) Nie wiem, o co chodzi, bo skoro użytek jest dozwolony- to dlaczego mówić o stratach! Może zakazać dozwolonego użytku osobistego, tak jak bielizny osobistej., i wtedy sprawa sama się rozwiąże.. Jak twierdzi ministerstwo, konsumenci korzystając z nowoczesnych technologii, mogą kopiować muzykę, filmy, czy książki, co obniża wpływy wydawców.. Może i obniża, ale jest dozwolony użytek osobisty… no i producenci aparatów fotograficznych cyfrowych oraz importerzy nie są winni,  że ci co kupują owoce ich pracy- używają ich w celu i w granicach dozwolonego użytku osobistego. Bo równie dobrze można nałożyć podatek na producentów ogórków małosolnych, bo przy robieniu zdjęć i nagrywaniu, niejeden korzystający z dozwolonego użytku osobistego, zagryza przy tym ogórkiem.. I przyczynia się do ponoszonych strat przez „ twórców”. Wiele innych branż przyczynia się do ponoszonych start „ twórców”.. Można powiedzieć nawet, że wszystkie branże.. I je też obłożyć podatkiem. Na razie ma być 22 % VAT plus VAT.. Ale można i więcej! A co to szkodzi? Na przykład pan Władysław, spod Katowic, który swojego czasu miał dwa kioski ruchu i zatrudniał nawet 5 osób, został zrujnowany przez politykę państwa  , ale  myśli, że przez supermarkety.. Teraz zajął się graniem na skrzypcach w Katowicach, do których dojeżdża na rowerze.. Oczywiście to chwalebne, że chce robić coś pożytecznego, ale z tego co mówi, wynika, że ja mam rację.. Zrujnowało go socjalistyczne państwo wysokimi podatkami i opłatami.. Musiał zamknąć dwa kioski, a teraz  dzieli się swoim talentem z przechodniami.. Skąd wiem, że zrobiło to państwo? Bo pan Władysław bardzo nerwowo mówił, że ma kasę fiskalną, chciałby dotrwać do emerytury, bo ma 61 lat, ale jeszcze nie wie, że emerytury mają być dopiero po 65  latach dla kobiet, a pan profesor Marek Belka zaproponował nawet 68 lat, co prawda dla mężczyzn.(????). Tak że pan Władysław może nie dożyć do upragnionej emerytury, ale chce płacić składkę, regulować wszystkie zobowiązania wobec urzędu skarbowego, chce płacić podatek ZUS, chce opłacać naprawę kasy fiskalnej.. Żeby mu na to starczyło.. Wynika z tego, że niczego nie chce – tylko opłacać się państwu. Prawdziwy bohater. Ostatni Mohikanin  walczący o państwo socjalne.. Podoba się to urzędnikom,  i oni też uważają go za frajera, pardon- bohatera.. Bo już ponad 30% pracujących Polaków ukrywa swoje dochody przed urzędami skarbowymi, a tu masz babo placek.. Jest jeden, który po każdej wrzuconej monecie do kapelusza, wybija na kasie fiskalnej paragon. Mimo, że akcja paragon- wymierzona przeciwko podatnikom- już się skończyła. A on dalej swoje. Robi to bardzo ostentacyjnie, jakby chciał zmyć z siebie domniemane i prawdziwe winy.. Myśli, że urzędnicy mu darują. On chciałby mieć w kapeluszu czy czapce chociaż 50 złotych dziennie.. Ale to nie starczy na życie.. Przez 30 dni   grania zbierze 1500 złotych; z tego zapłaci podatek  ZUS 900 złotych, podatek od wynagrodzenia 19%, opłaci konserwację kasy fiskalnej i biuro rachunkowe- 150 złotych , żeby go nie kontrolowali– i  po pieniądzach.. I z czego zamierza żyć? Jak jest brzydka pogoda, to pan Władysław gra na skrzypcach wesołe kawałki. Jak jest ładna pogoda- to wtedy gra kawałki smutne.. Ja mu życzę jak najlepiej.. Ale jak ma całe państwo na głowie- to nie da rady! Żeby pękł! W państwie przybywa średnio na utrzymanie wszystkich grajków- 20 000 urzędników państwowych  w różnych segmentach państwa socjalistyczno- biurokratycznego rocznie.. Nie ma pogody dla biednych, którzy chcieliby być bogaczami. Nie będzie pogody dla bogaczy,,Będzie pogoda dla urzędników, jak to w państwie demokratycznego prawa urzeczywistniającego zasady  urzędniczej sprawiedliwości.. A jak się urzędnicy wkurzą, że wystawia paragony z kasy fiskalnej za uliczne granie, co ich ośmiesza-- to naślą mu brygadę antyterrorystyczną  w kominiarkach.. I tak skończą się marzenia o emeryturze.. Pan Władysław najpewniej nie wie, że emerytur w przyszłości nie będzie.. Życzę mu zdrowia, żeby do końca swoich dni- grał na przemian i wesołe i smutne kawałki.. Bo muzyka to on! WJR

Demokratyczne państwo prawne

1. Policja bez nakazu sądu czy prokuratora, po cywilnemu, wpada do domu Bogu ducha winnych ludzi i urządza im kipisz, rzekomo szukając pornografii. Dwoje starszych ludzi i ich syn protestują - zostają oskarżeni i prawomocnie skazani za czynną napaść na policjantów. Sądowi nie przeszkadza, że policjanci urządzili najście na cudzy dom bez żadnych podstaw prawnych.

2. Policja legitymuje człowieka i nagle bez powodu zaczyna go bić. Ktoś przypadkowo nagrał t ę scenę na telefonie komórkowym. Pobity przez policjantów człowiek zostasje skazany za czynna napaść na policjantów.

3. Przedsiębiorca kupił grunt w duzym mieście i chce budować osiedle domków. Przyjeżdża do niego kilku gości - szerokie karki, złote łańcuchy. Za milion załatwimy wszystkie formalności. - Dzięuję panom, nie skorzystam. Przyjeżdżają za kilka dni - zastanowiliśmy się - dwa miliony za nasze usługi, albo lokalizacji nie załatwi pan nigdy. - Dzięuję panom, nie skorzystam. Trzy lata mijają - nie załatwił, mimo dwóch wyroków sądu administracyjnego, przyznających mu rację w sporach z administracją. Przedsiębiorca poznaje dwóch innych przedsiębiorców, którzy natrafili na podobne problemy. Wspólnie piszą doniesienia o przestępstwie. Prokuratura i CBA zabierają się do sprawy jak pies do jeża - obwąchują i odchodzą. W tym samym czasie prokuratura oskarża, a sąd skazuje za korupcje człowieka, który podał policjantom do kontroli dowód rejestracyjny, zapomniawszy że za okładką było wetknięte 50 złotych. W statystyce walki z korupcja liczą się sztuki - czy 50 złotych czy grube miliony - tu jedna i tam jedna sprawa. Tych z milionami ugryźć trudno, więc ściga się tych za 50 złotych ściga się chętniej.

4. Rolnik prosi 20 lat, żeby energetyka przesunęła linię wysokiego napięcia. znad jego chałupy, bo promieniowanie, a poza tym nie ma możliwości rozbudowy gospodarstwa. Energetyka, która przeciągnęła chłopu linie nad chałupą bez żadnego zezwolenia czy odszkodowania, jeszcze za komuny - teraz ma rolnika w dupie. Gdy energetycy przyjeżdżają obciąć gałęzie, żeby nie zagrażały linii - chłop się stawia. Energetyka do starosty, starosta wydaje nakaz, energetycy przyjeżdżają z policją, chłopa obezwładniają i gałęzie tną. Wszystko to dzieje się ze złamaniem wszelkich procedur postępowania egzekucyjnego w administracji. Skargi nie odnoszą skutku, a rolnika stawiają przed sąd za stawianie oporu władzy. Sąd litościwy, sprawę warunkowo umarza, na bezprawie wobec rolnika nie zwraca jednak uwagi.

5. Sąd zabiera matce jedenastoletnią córkę i oddaje ją ojcu, niemieckiemu przedsiębiorcy. Matka nie jest pozbawiona władzy rodzicielskiej, ale ojciec odcina ją od wszelkich kontaktów z córką. Dziecko jest więźniem w domu ojca, nie chodzi do szkoły, zostaje odcięte od wszelkich kontaktów ze światem. Próby matki ustalenia, co dzieje się z córką, traktowane są jako histeria i pieniactwo.

6. Nielegalna hurtownia mięsa do kebabów, pewnie jedna z wielu podobnych - inspektor sanepidu wyznaje szczerze, ze inspekcja nic tu nie poradzi. Gdy ktoś będzie otwierał jakiś sklep, wtedy przyjdą piętnaście razy, tu przebudować, tam poprawić, tam pyłek, tam farfocelek. Ale nie do hurtowni kebabów, za którymi może mafia jakaś stoi.

7. Na targowisku w małym miasteczku kupcy nękani są non stop. To straż miejska, to urząd skarbowy. Obok handlują skośnoocy panowie - do nich żadna kontrola nie zagląda. Niebezpiecznie.

8. Prezes sądu oddelegowuje swoją najbliższą rodzinę do pracy w biurze komornika, którego nadzoruje. Ministerstwo Sprawiedliwości uznaje, że sytuacja jest w porządku.

9. W więzieniu gnije chłopak, wiele wskazuje, że psychicznie chory, którego jedyną winą jest to, że pisze skargi i obraża sędziów i prokuratorów. Ci nie darują mu żadnej urazy. Skarżyciel siedzi w więzieniu w pomarańczowym kombinezonie niebezpiecznego więźnia, jak talibowie w Guantanamo.

10. Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym Janusz Wojciechowski

Prawdziwa twarz Platformy

1. Komentatorzy polityczni coraz częściej oceniają Platformę jako partię bez programu, której jedynym celem jest utrzymywanie się przy władzy. Świadczy o tym możliwa obecność w Platformie i posła Gowina i posła Palikota czy start z jej list wyborczych Danuty Hubner i Mariana Krzaklewskiego. Świadczy również o tym nic nie robienie przez trzy lata sprawowania władzy , a także ostatnia decyzja o podwyżce podatków w sytuacji kiedy od lat w jej programach wyborczych zawsze postulowano tylko ich obniżki. Wszystkie te sprzeczności są jednak przykryte wszechobecnym piarem, który pozwala nawet największe wpadki sprzedawać społeczeństwu jako osiągnięcia Platformy. Czasem spod tych eleganckich opakowań wypadnie jakaś informacja i wtedy można zobaczyć prawdziwą twarz Platformy.

2. Właśnie wicepremier Waldemar Pawlak w wywiadzie dla Newsweeka ujawnił informację,że Donald Tusk i Vincent Rostowski na posiedzeniu rządu poświęconemu planowi finansowemu rządu na lata 2010-2013 w sytuacji braku zgody PSL na podwyżkę stawek VAT, mieli forsować wprowadzenie w tym podatku jednolitej stawki VAT wynoszącej 19%. Wprawdzie Waldemar Pawlak zapewne ujawniał tą informację, aby poprawić notowania PSL, (w końcu obronił nas przed znacznymi podwyżkami stawek tego podatku) ale jednocześnie pokazuje na jakie rozwiązania gotowy jest Donald Tusk, a w konsekwencji i cała Platforma. Wprowadzenie jednolitej 19% stawki VAT to gigantyczna operacja finansowa, która z jednej strony miała spowodować zwiększenie dochodów do budżetu, z drugiej jednak oznaczająca przesunięcie przynajmniej kilkunastu miliardów złotych pomiędzy pomiędzy różnymi grupami społecznymi.

3. W podatku VAT w Polsce obowiązuje stawka podstawowa 22% i stawki obniżone 7%, 3% i 0%. Wprowadzenie jedynej 19% stawki oznaczało by obniżenie stawki podstawowej o 3 punkty procentowe (czyli prawdopodobne niewielkie potanienie wielu dóbr i usług) ale także gwałtowne podwyżki o około 20% żywności, leków ,artykułów dziecięcych, książek,usług budowlanych i usług gastronomicznych. Wszyscy ci, którzy swoje dochody przeznaczają przede wszystkim na zakup żywności, leków, a także na czynsz, energię elektryczną, gaz ogrzewanie zmniejszyli by swoja siłę nabywcza przynajmniej o 20%. A ponieważ takich rodzin w Polsce jest przynajmniej 50 % oznaczało by to znaczące pogorszenie sytuacji materialnej przynajmniej połowy Polaków i to według zasady im jesteś biedniejszy tym więcej tracisz. Uderzało by to także w młodych ludzi na dorobku, którzy chcą mieć dzieci, a także w oparciu o kredyty próbują budować albo kupować mieszkania lub domy. Znaczące podwyżki cen artykułów dla dzieci zmniejszyły i tak jeden z najniższych w Europie wskaźników urodzeń . Z kolei duże podwyżki cen usług budowlanych oddaliły by możliwość posiadania własnego mieszkania lub domu dla wielu młodych rodzin.

4. Jeżeli rządząca partia jest gotowa na wprowadzenie takiego drastycznego rozwiązania podatkowego (na pewno pod hasłem obniżenia podatków bo przecież stawka podstawowa malała by o 3 pkt procentowe), godzącego w sytuację materialną połowy Polaków od tak sobie, tylko dlatego, że nie może przeprowadzić innego rozwiązania podatkowego to oznacza,że ma ona za nic zdecydowaną część polskiego społeczeństwa. Przychodzi mi do głowy taka scena z filmu „Człowiek z żelaza” , kiedy jeden z bohaterów pokazuje dziennikarzowi na zapleczu kina fragmenty zakazanych kronik filmowych z roku 1970 na których pacyfikująca demonstracje uliczne milicja bije bez litości bezbronnych robotników, długimi gumowymi pałami. Wyświetlający te fragmenty kronik mówi do dziennikarza „ to trzeba robotnikom pokazywać bezustannie jak władza ludowa naprawdę potrafi ich traktować”.

5.Także o takich potencjalnych zamierzeniach Platformy trzeba pisać i mówić nieustannie i pokazywać ludziom jaka może być prawdziwa twarz tej partii. Może być ona po prostu bezlitosna i to tym bardziej bezlitosna im mniej zamożni są Polacy. Nie obchodzą jej losy ani biednych wydających na żywność wszystkie swoje pieniądze, ani chorych którzy potrafią wydać na leki połowę swoich niewysokich emerytur, ani młodych którzy marzą o dzieciach i o własnym mieszkaniu. Platforma zdaje się wręcz mówić jesteśmy gotowi na każde posunięcie., które pozwoli nam utrzymać się przy władzy bez względu na konsekwencje gospodarcze, a zwłaszcza społeczne. Zbigniew Kuźmiuk

"Łysy jedzie do Moskwy" 17 lat później Marek Król: Istotne bzdury Czy można popłakać się ze śmiechu każdego dnia? Oczywiście, pod warunkiem że ogląda się programy informacyjne i czyta tak zwaną poważną prasę. W ubiegłym tygodniu wszędzie wystawiano skecz informacyjny pod tytułem "wyjazd do Moskwy". Skecz ten powtarza się mniej więcej co dwa tygodnie. Wystarczy, że Antoni Macierewicz lub inny element antyustrojowy III RPRL zada kilka prostych pytań w sprawie katastrofy smoleńskiej. I kilka dni później dowiadujemy się, że ktoś ważny wyjedzie do Moskwy po materiały. A to wyjedzie i wróci minister Miller, wyżebrawszy jakieś materiały. A to, jak w ubiegłym tygodniu, na ekskursję do Moskwy uda się prokurator wojskowy, a zarazem świeżutko upieczony generał Krzysztof Parulski. Przez dwa dni informowano nas o planowanym wyjeździe Parulskiego do Moskwy. Nie mogłem jednak zrozumieć, dlaczego nie było relacji na żywo z trasy przejazdu generała na lotnisko i z pożegnania ze swymi współpracownikami. A i tak musiałem dwa razy zmieniać pampersy, bo płacząc ze śmiechu wydalałem za mało wody z organizmu. Generał przybył do Moskwy - i to był kolejny news, a następnie spotkał się z zastępcą prokuratora generalnego Rosji. Najlepsza gazeta poinformowała, że 11 tomów akt rosyjskiego śledztwa przekazano w gmachu prokuratury generalnej w Moskwie. I była to, moim zadaniem, informacja zbyt skąpa. Gazeta nie poinformowała, na którym piętrze i w jakim skrzydle gmachu przekazano owe 11 tomów. Czyż nie należało podziałać na wyobraźnię czytelników i pokazać, co by się stało, gdyby kartki z 11 tomów ustawić pionowo jedna na drugiej. Powstałaby zapewne wieża wyższa niż Pałac Kultury w Warszawie. Niebywałym wydarzeniem było przekazanie generałowi Parulskiemu nagrania z telefonu komórkowego zrobionego tuż po katastrofie tupolewa. I jak tu nie rozpłakać się ze śmiechu, kiedy wiadomo, że nagranie to jest w Internecie od trzech miesięcy? "Spotkania robocze przyczyniają się do wymiany dokumentów" - stwierdził w gazecie generał Parulski. Czyż to nie genialne spostrzeżenie? A jeśli dodać, że w trakcie tych spotkań roboczych współpraca układa się dobrze przy nieustannie dobrej woli współpracy, to ogarnia nas błogostan. Wymierająca część czytelników, która pamięta jeszcze braterską współpracę, może wymierać z uśmiechem na ustach. Po powrocie Parulskiego odbyła się konferencja prasowa o 11 tomach, po czym nastąpiły pytania dziennikarzy o 11 tomów. Ubogaceni, jak określa się to w nowomowie kościelnej, o kilka istotnych bzdur, mogliśmy dalej ubogacać się, czytając dwa jednolicie formatowe wywiady Bronisława Komorowskiego. W jednym z nich stwierdził, że śledztwo smoleńskie nie jest dla Rosji priorytetem. Zapewne wiedział o tym Donald Tusk i spokojnie zostawił to śledztwo w rękach Rosjan... Jedyna naprawdę ważna informacja pojawiła się w ubiegłym tygodniu w czwartkowym "Super Expressie". Dowiedziałem się, że aż 21% Polaków chce głosować na partię Palikota. Przyszłość zapowiada się radośnie. Powstanie "Samoobrona dla wykształciuchów" z Lepperem-Palikotem na czele. Istotne bzdury tak zdominują życie polityczne, że istotnymi sprawami Polacy przestaną zawracać sobie głowę. A płakać będziemy już tylko ze śmiechu. Irena Szafrańska

IV Rozbiór Polski 23 VIII 1939 Poruszając zagadnienie stosunków sowiecko-niemieckich w przededniu wybuchu II wojny światowej w odniesieniu do II RP należy nieco zatrzymać się nad ich historią po I wojnie światowej, kiedy to obydwa państwa nie zostały usatysfakcjonowane Traktatem Wersalskim.

16 kwietnia 1922r. z okazji międzynarodowej konferencji w Genui w sprawie kryzysu ekonomicznego w Europie, nastąpiło nieoczekiwane porozumienie Niemiec i Rosji Sowieckiej w Rapallo, po tajnych naradach obu delegacji. Marszałek Piłsudski oceniał Rapallo jako klęskę Polski i porządku europejskiego nakreślonego traktatem wersalskim. Dla Polski było to porozumienie dwóch historycznych zaborców i wrogów naszej niepodległości.

16 maja 1922r. Min. spraw zagr. Niemiec Stresemann podpisał z Sowietami traktat gwarantujący wzajemną neutralność w jakimkolwiek konflikcie z jednoczesnym potwierdzeniem umowy z Rapallo. Trzeba dodać, że Niemcy (na których traktat nałożył szereg ograniczeń) korzystali z sowieckich poligonów wojskowych, szkolili siły sowieckie, zaopatrywali je częściowo w broń i amunicję. Po Monachium oraz ostatecznym zlikwidowaniu Czechosłowacji (15 marca 1939r.) w stolicach europejskich mnożyły się plotki odnośnie następnej ofiary Hitlera. Wymieniano Węgry, Rumunię, Polskę, a nawet Szwajcarię. Generalnie mówiąc mimo, że Hitler nie ukrywał swojej nienawiści do komunizmu, to jednak przyszłe porozumienie z Rosją było próbą przezwyciężenia starego dylematu niemieckiego sztabu generalnego – za wszelką cenę nie dopuścić do wojny na dwa fronty! Francja i Anglia nie były gotowe do wojny, czego dowodem było Monachium, a następnie próba zawarcia układu z Sowietami mająca powstrzymać dalsze akty agresji Hitlera. Podobne funkcje miały spełniać gwarancje udzielone przez Anglię i Francję Polsce, Rumunii i Grecji. Jednak to Polska miała pochłonąć uwagę Hitlera, 26 października 1938r. Ribbentrop przedstawił amb. J. Lipskiemu żądania oddania Gdańska i korytarza przez Pomorze. Tak więc w związku ze swoimi antypatiami do komunizmu Hitler chciał zagrać kartą polską. 6 stycznia 1939r. w Monachium Ribbentrop wysunął Beckowi ofertę przystąpienia do paktu antykominternowskiego, współpracy militarnej przeciw Rosji Sowieckiej. W zamian zaś za ustępstwa w sprawie Gdańska i autostrady przez Pomorze, obiecywał Polsce Sowiecką Ukrainę (której sam potrzebował…) Polska dyplomacja pozostała jednak wierna tezie mar. Piłsudskiego, która sprowadzała się do utrzymania pokojowych stosunków z dwoma sąsiadami. Tym samym nie zamierzała występować z jednym przeciwko drugiemu . Rosjanie, jak się wkrótce okazało nie mieli podobnych skrupułów, mimo, że byli związani z Polską paktem o nieagresji z 25 lipca 1932r. zawartym na pięć lat i przedłużonym następnie do 31 grudnia 1945r. W kilka dni po Monachium, 4 października 1938r. wicemin. spraw zagr. Rosji Sowieckiej Potemkin powiedział ambasadorowi francuskiemu w Moskwie Coulondre: Nie widzę dla nas innego wyjścia aniżeli czwarty rozbiór Polski

10 marca 1939r. na XVIII Zjeździe KPZR (tj. przed zajęciem Pragi przez Hitlera) Stalin zrobił pierwszy krok sygnalizujący możliwość sojuszu z Hitlerem. W swoim przemówieniu dał do zrozumienia, że pragnie zmiany w stosunkach z Niemcami i nie pozwoli, by ZSRR: Został wciągnięty do konfliktów przez podżegaczy wojennych, którzy dążą do tego by inni wyciągali za nich kasztany z ognia. Była to aluzja do oczekiwań Zachodu i nadziei na wspólny front przeciwko Niemcom.

26 marca amb. RP w Berlinie J. Lipski wypowiedział kategoryczne „nie” na niemieckie żądanie w sprawie Gdańska i Pomorza, zaś 31marca Anglia udzieliła Polsce gwarancji. 3 kwietnia Hitler nakazał szefowi kwatery głównej gen. Keitlowi rozpoczęcie przygotowań do „operacji białej” to jest do ataku na Polskę, precyzując datę ataku nie później niż 1 września.

28 kwietnia Hitler w słynnej mowie zerwał pakt o nieagresji z Polską (ze stycznia 1934r.) oraz pakt morski z Anglią. W jego mowie zabrakło tradycyjnych ataków na Rosję Sowiecką. Był to sygnał, że przyszli partnerzy zaczynają się rozumieć. 3 maja sowieckiego komisarza spraw zagr. Maksima Litwinowa, Żyda kojarzonego z polityką tworzenia antyniemieckiego frontu w Europie, Stalin zastępuje Wiaczesławem Mołotowem. Zmiana ta została dostrzeżona i dobrze przyjęta w Berlinie.

23 maja Hitler na odprawie z generałami rzekł: „Dalsze powodzenia nie mogą zostać osiągnięte bez przelewu krwi. Nie możemy spodziewać się powtórzenia Czechosłowacji. Będzie wojna”.

27 maja min. spraw zagr. III Rzeszy Ribbentrop otrzymał informacje z Japonii, że na wypadek wojny w Europie, sojusznik zamierza zachować wolność wyboru swojego stanowiska. Hitler nie mogąc liczyć na Japonię zaczął szukać porozumienia z Rosją. W związku z tym z końcem maja zabroniono prasie niemieckiej ataków na Rosję. Rokowania anglo-niemiecko-sowieckie rozpoczęły się tuż po udzieleniu gwarancji Polsce przez Anglię. Odtąd toczyły się przez całe lato 1939r. podwójne rokowania, jawne z Zachodem i tajne z Niemcami. Zestawienie głównych etapów i dat obu negocjacji prowadzi do wniosku, że Rosjanie zdecydowali się wybrać tę ofertę, która da im więcej – bez wojny.

31 maja Mołotow w mowie oficjalnej poinformował, że umowa z Zachodem może być zawarta jedynie w myśl warunków sowieckich oraz, że nie wyklucza to rokowań z Niemcami. Dla Niemiec, rosyjskie rokowania z Zachodem były wyraźnym sygnałem, że nie można wykluczać porozumienia z Francją i Anglią, co pokrzyżowałoby wszelkie nadzieje Hitlera na teorię tzw. wojen lokalnych.

Rosjanie z kolei obawiali się, że niedoszli sojusznicy chcą wciągnąć ich państwo w wojnę z Niemcami, co zwolniłoby Zachód z przyjścia z pomocą Polsce. Stalin chciał wybadać, czego może spodziewać się od zachodu w zamian za sojusz. Mechanizm rokowań przedstawiał się następująco: gdy Zachód po długich deliberacjach godził się na sowieckie propozycje, rząd sowiecki miał już nowe żądania do uwzględnienia. Rząd sowiecki wysunął np. projekt udzielenia gwarancji bezpieczeństwa wszystkim krajom między Bałtykiem a Morzem Czarnym w razie agresji bezpośredniej (atak Niemiec) lub pośredniej (np. zamach stanu). Taki zapis umożliwiałby Sowietom wkroczenie do krajów ościennych z zaprowadzenia tam swoich porządków (coś w rodzaju słynnej i wypróbowanej „doktryny Breżniewa”).

5 sierpnia Zachód wysłał swoją delegację wojskową do ZSRR. Trzeba dodać, że wysłano ją wolnym ( o szybkości 13 węzłów) statkiem, tak że dopłynęła ona dopiero 11 sierpnia. Kompetencje wysłanników były różne, podobnie jak cele. Francja (gen. Joseph Doumerc) pragnęła zawrzeć z Sowietami umowę za wszelką cenę. Natomiast Anglia (admirał Reginald Drax) chciała jak najdłużej przeciągnąć rokowania pokojowe, aż do podpisania umowy politycznej.

10 sierpnia sowiecki charge d’affairs w Berlinie Astachow otrzymuje wyraźną już ofertę podziału Polski z lojalnym uprzedzeniem, ż Niemcy planują napaść na Polskę. J. Schnurr, kierownik wydziału MSZ niemieckiego powiedział mu: Polska mania wielkości chroniona przez Wielką Brytanię, pcha Polskę do coraz nowych prowokacji. Mamy ciągle nadzieję, że Polska opamięta się tak, iż możliwe będzie pokojowe rozwiązanie. Nawet w razie rozstrzygnięcia orężnego interesy niemieckie w Polsce są całkiem ograniczone. Nie muszą one wcale kolidować z interesami sowieckimi jakiegokolwiek rodzaju. Ale musimy znać te interesy.

12 sierpnia w letniej rezydencji Hitlera w Obersalzberg przerażony minister Włoch Ciano (zięć Mussoliniego) dowiedział się, że Hitler zamierza uderzyć na Polskę w ciągu trzech tygodni. Na słowa Ciano, że nie wierzy by atak na Polskę mógłby być zlokalizowany, zaś Włochy będą gotowe do wojny europejskiej dopiero w 1942 r., Hitler przekazał mu treść ostatniego telegramu z Moskwy, który wyrażał zgodę Rosjan na przyjazd ministra Ribbentropa do Moskwy w celu podpisania wspólnego paktu, po wcześniejszym przedyskutowaniu wszystkich interesujących obie strony spraw włącznie z Polską. Oczywiście zgodnie z sowiecką mentalnością Rosjanie już po podjęciu decyzji o sojuszu z Hitlerem winę za niepowodzenie rozmów z Zachodem chcieli przerzucić na Zachód. W związku z tym przewodniczący rozmów z Zachodem Woroszyłow przedstawił żądanie zgody na przemarsz Armii Czerwonej przez terytorium Polski i Rumunii, dodając, że od załatwienia tej sprawy uzależnia powodzenie dalszych negocjacji.

17 sierpnia – Wobec zgody Niemiec na wszystkie warunki sowieckie Stalin rozkazał Woroszyłowowi odroczenie na cztery dni rozmów z Zachodem.

18 sierpnia – Mołotow wysunął propozycję podpisania tajnego paktu, który regulowałby wszelkie kwestie interesów obu mocarstw w Europie Wschodniej. Była to pierwsza zapowiedz tajnego protokołu w sprawie rozbioru Polski, podpisanego w tydzień później na Kremlu. Tymczasem Hitler gorączkowo naciskał na postęp w tajnych rokowaniach ze Stalinem w związku ze zbliżającym się terminem zaatakowania Polski (1 września). W trakcie częstych rozmów Ribbentrop wysuwał propozycję swojej wizyty zaraz po 18 sierpnia, zaś Mołotow zaproponował datę 26 lub 27. Dla Hitlera był to termin nie do przyjęcia, dlatego 20 sierpnia wysłał osobistą depeszę do Stalina prosząc o przyspieszenie terminu. Jednocześnie 19 sierpnia w Berlinie podpisany został daleko idący układ handlowy między Niemcami i Rosją. Apel Hitlera do Stalina zrobił na tym ostatnim bardzo dodatnie wrażenie (doręczony Mołotowowi 21 sierpnia o godz. 15). W dwie godziny później niemieckiemu ambasadorowi w Moskwie doręczono odpowiedz Stalina zapraszającą Ribbentropa na dzień 23 sierpnia. Hitler przyjął tą odpowiedz z wybuchem radości. Według relacji obecnego wtedy dyplomaty niemieckiego Hewela wykrzyknął: Teraz mam świat w swojej kieszeni! Interesujące jest, że 19 sierpnia ambasador Schulenburg otrzymał tekst paktu o nieagresji od Rosjan z dopiskiem, że będzie specjalny protokół dotyczący interesów obu stron. Stalin uzależniał tym samym podpisanie paktu od wcześniejszego ustalenia jaka część łupów przypadnie mu w udziale. Zbija to do końca tezę historyków sowieckich, że Rosjanie nie zdawali sobie sprawy, że wspólnie z Hitlerem rozpętali drugą wojnę światową. W tym czasie Zachód, a szczególnie Francja mocno naciska na Warszawę na wyrażenie zgody na przemarsz wojsk sowieckich. Polska rzecz jasna zajęła zdecydowane stanowisko w tej sprawie.

19 sierpnia minister spraw zagranicznych Beck powiedział ambasadorowi Francji Noelowi: Toż to jest nowy rozbiór Polski, który my sami mamy na siebie podpisać, jeżeli my mamy ulec rozbiorowi, to przynajmniej chcemy się bronić. Nie mamy żadnej gwarancji, że Rosjanie wszedłszy na nasze ziemie wschodnie wezmą rzeczywiście udział w wojnie. Co rzeczywiście nastąpiło, tle że za zgodą Hitlera, a nie Polski. Brytyjski ambasador w Warszawie Howard Kennard powiedział (jeszcze w 1938 r.):…Gdyby wojska rosyjskie raz się znalazły na ziemi polskiej, trzeba by prowadzić nową wojnę by je stamtąd usunąć, choćby Polska i Rosja były uczestnikami sojuszu antyniemieckiego. Nic bardziej proroczego na rok 1945.

21 sierpnia – zaniepokojenie Zachodu możliwością porozumienia niemiecko-sowieckiego osiągnęło szczególną formę. Francuski premier Daladier upoważnił szefa delegacji wojskowej w Moskwie gen. Doumenc, do wyrażenia zgody na przejście Armii Czerwonej przez ziemię polskie (bez jej zgody), ale Woroszyłow nie był już tym zainteresowany. Dyplomatycznie stwierdził, że Polska jest państwem suwerennym i Francja nie może mówić w jej imieniu. Oficjalnie rozmowy zachodnio-sowiecke zakończyły się 25 sierpnia – dwa dni po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow. Stalin do ostatniej chwili chciał mieć delegacje obu mocarstw u siebie jako środek nacisku na Niemcy, co pozwalało mu wynegocjować jak najlepsze warunki. William Strang, specjalny przedstawiciel brytyjskiego MSZ, którego misja polityczna zakończyła się z powodu impasu w rozmowach, tak ocenił grę Sowietów: „Niemcy miały więcej do zaofiarowania, rząd sowiecki mógł sądzić, że jeśli zawrze układ z mocarstwami zachodnimi wojny da się może uniknąć, ale istniejący system terytorialny pozostanie niezmieniony, jeśliby jednak doszło do wojny rzeczą więcej niż prawdopodobną, że Związek Sowiecki poniósłby główny jej ciężar otrzymując mało skutecznej pomocy od W. Brytanii i Francji. Jeśliby zawarł układ z Niemcami to wojna byłaby rzeczą pewną, ale Sowiety mogłyby pozostać neutralne i mogłyby zarobić na rozbiorze Polski i wchłonięciu niektórych państw bałtyckich ofiarowanych przez Niemcy. Tymczasem Niemcy i mocarstwa zachodnie wyczerpywałyby się wzajemnie. Joachim von Ribbentrop przybył do Moskwy w południe 23 sierpnia. Na lotnisku witały go flagi z sierpem i młotem oraz ze swastyką. W ciągu pierwszego spotkania ustalono szczegóły o podziale Europy wschodniej. W czasie przyjęcia Stalin spontanicznie wzniósł historyczny toast: Wiem jak bardzo naród niemiecki kocha swego Furhrera. Dlatego pragnąłbym wypić za jego zdrowie. Późnej nocy z 23 na 24 sierpnia na Kremlu został podpisany pakt o nieagresji (ważny na 10 lat). Pakt ten różnił się od innych paktów o nieagresji podpisanych przez Sowiety tym, że nie posiadał klauzuli możliwego unieważnionego jeśliby jedna z podpisujących stron zaatakowała trzecie państwo. Zawierany był bowiem z myślą i świadomością o agresji. Tajny protokół załączony jak pamiętamy z inicjatywy sowieckiej do paktu o (nie)agresji (!) traktował o udziale Sowietów w łupach i brzmiał następująco: Z okazji podpisania aktu o nieagresji między Rzeszą Niemiecką a ZSRR podpisani pełnomocnicy obu stron poruszyli w ściśle poufnej wymianie zdań sprawę wzajemnego rozgraniczenia sfer interesów obu stron. Wymiana ta doprowadziła do następującego wyniku:

1. Na wypadek przekrztałcenia terytorialno-politycznego obszaru należącego do państw bałtyckich (Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa), północna granica Litwy tworzy automatycznie granicę sfery interesów niemieckich i ZSRR, przy czym obie strony uznają roszczenie Litwy do terytorium wileńskiego.

2. Na wypadek terytorialno-politycznego przekształcenia terytoriów, należących do państwa polskiego, sfery interesów Niemiec i ZSRR będą rozgraniczone w przybliżeniu przez linię Narew-Wisła-San. Kwestia czy w interesie obu stron uznane będzie za pożądane utrzymanie niepodległego państwa polskiego, zostanie definitywnie zdecydowane dopiero w ciągu dalszego rozwoju wypadków politycznych. W każdym razie oba rządy rozwiążą kwestię tę na drodze przyjacielskiego porozumienia.
3. Jeśli chodzi o południowy wschód Europy, to ze strony rosyjskiej podkreśla się zainteresowanie Besarabią. Ze strony Niemiec stwierdza się zupełnie „desinteressement” odnośnie tego terytorium.
4. Protokół ten traktowany będzie przez obie strony w sposób ściśle tajny. Podpisali: Za Rząd Rzeszy: J.J.Ribbentrop Jako pełnomocnik Rządu ZSRR W. Mołotow Moskwa, 23 sierpnia 1939r.

Obie strony podjęły specjalne kroki, aby treść specjalnego protokołu nie stała się publiczna. Ribbentrop zażądał od niemieckiego ambasadora w Moskwie, aby wszyscy pracownicy, którzy wiedzieli o protokole zobowiązali się na piśmie do zachowania tajemnicy. Rosjanie do dziś dostają czkawki gdy przychodzi im wymówić nazwę tego protokołu twierdząc, że dokumenty dyplomacji niemieckiej zdobyte przez Zachód w Berlinie nie są autentyczne. Niemcy zmienili front dopiero po klęsce i ich obrona na procesie norymberskim usiłowała włączyć do akt tajny protokół, aby za wynik II wojny światowej pociągnąć do odpowiedzialności swoich wspólników ukrytych wtedy w togach sędziów. Strona sowiecka, zrobiła wszystko, aby nie dopuścić do włączenia tego protokołu do akt oddalając każdą prośbę jako prowokację. Protokół został jednak ogłoszony przez prokuratora brytyjskiego, który złożył jego tekst Trybunałowi..
Jacek K. Matysiak


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
242 Manuskrypt przetrwania
Ch6 Pgs219 242
242.Twórczosc Horacego i motywy zawarte w jego utworach - filozofia piesni (stoicyzm, epikureizm).
242 , -
komp wspom konstruowania id 242 Nieznany
242(1), hackersrussia.org
kp, ART 18(3d) KP, Wyrok Sądu Najwyższego - Izba Pracy, Ubezpieczeń Społecznych i Spraw Publicznych
kp, ART 11(3) KP, Wyrok Sądu Najwyższego - Izba Pracy, Ubezpieczeń Społecznych i Spraw Publicznych z
2015 06 23 Dec nr 242 MON WKU Białystok odznaka pamiątkowa
239 242 (2)
242 Miejsce i warunki pracy umysłowej
242+ 282 29
242 - Kod ramki - szablon, ❀KODY RAMEK I INNE, KODY RAMEK
materialy i studia 242
242
242
Dz U 2004 242 2421 (zmiana z dnia 04 11 03)
242

więcej podobnych podstron