Aby się nie lękać!
Maryja jest Matką Pięknej Miłości, jest przez to jest także Matką Odwagi. Ona pokonuje wszystkie lęki, dlatego możemy prosić Ją nieustannie o pomoc w pokonywaniu naszych codziennych lęków.
Lęk nie musi człowieka niszczyć. Lęk może go nawet umocnić! Dzieje się tak wtedy, gdy zobaczymy, że lęk (także i gniew) rodzi się z naszej pychy. Pychy, rozumianej jako procesu, w którym my sami chcemy decydować o jakości naszego życia zamiast z pokorą przyjmować plany Boga. Lęk zawsze nam uświadamia, że życie jest w Mocy Boga, a nie naszej. Trzeba nam pamiętać, aby być cierpliwym, i pokornym przed tajemnicą Bożych wyroków. Trzeba nam iść za radą księdza Blachnickiego – tęsknić, wołać i modlić się. W lęku trzeba szukać pozytywnego rozwiązania, pomimo tego, że lęk przysłania dobro i każe widzieć tylko to, co nam zagraża.
Ks. Blachnicki (Rekolekcje Więzienne) powiedział, że w życiu obowiązuje metafizyczne prawo bytu ludzkiego: „albo pycha albo miłość”, dlatego bardzo usilnie prosił Niepokalaną o wewnętrzne oczyszczenia. Lęków nie da się pokonać w izolacji od życia (np. pokonać w ciszy, oddaleniu od życia). Bóg zsyła nam ciężkie doświadczenia, by odsłonić głębie naszych lęków. Lub by odkryć że człowiek planuje swe życie własną wolą. Właśnie lęk odsłania prawdę o fundamentach naszego życia, ponieważ lęk to próba zachowania tego, co mam. Lęk jest skoncentrowaniem się na obronie tego, co mamy. Tymczasem w życiu każdy układ zamknięty degeneruje się: nasze myślenie o sobie samym, nasza rodzina, społeczeństwo itp. Życie się pomnaża i ubogaca poprzez dar – hojny i dobrowolny, ze względu na Jezusa. Stąd doświadczenie wiary, to doświadczenie nieustannego oczyszczania się. Za lękiem jest też gniew, który często nie dopuszczamy do siebie. Lęk rodzić się może np. na bazie fałszywego obrazu siebie i/lub innych, na bazie fałszywego miłosierdzia, na bazie nieprzyjętej krzywdy, nieuleczonego bólu.
W życiu każdego człowieka są zranienia, których skutków nie da się naprawić. My jednak często, za wszelką cenę, chcemy to zrobić, chcemy nadrobić straty. Tymczasem jedyne rozwiązaniem jest akceptacja zranień razem z konsekwencjami i wszystko powierzyć miłosierdziu Pana, który zna tajemnice serc.
Dobrze, że istnieje Przebaczenie, które zabliźnia rany. Tam gdzie są ludzie, zawsze będą rany, bo jesteśmy ludźmi. Chodzi o to, by nie nosić w sobie ran, ale je wielkodusznie przebaczać, ponieważ dopiero w niebie nie będziemy się wzajemnie ranić.
Trzeba też nauczyć się umieć rozróżnić między negacją, tego co ludzkie, a czynieniem z tego bożka:
1 skrajność = negacja ludzkiego wymiaru. Człowiek żyjący w tej skrajności, nie przyznaje miejsca temu, co ludzkie. Osoba taka zapomina, że jest człowiekiem, i dlatego tłumi lub zwalcza, to co ludzkie (bo traktuje to jako pokusę), ofiaruje cały wymiar człowieczeństwa Bogu. Czułość myli się takiej osobie z pożądliwością.
2 skrajność to bożek samorealizacji: akcent położony jest na własne talenty i aspiracje, by były zrealizowane. Człowiek opiera swoją tożsamość na swych kwalifikacjach. To prowadzi do zniewolenia, ponieważ taka osoba ciągle poszukuje u innych potwierdzenia u innych. Prowadzi to też do zazdrości, zawiści lub depresji.
Potrzebna jest integracja obu skrajności, aby cieszyć się życiem w komunii z Jezusem. Osoba zintegrowana nie wypiera się swych ograniczeń, ale je z miłością akceptuje i dostrzega w nich obecność Boga. Można powiedzieć, że osoba ta chlubi się swoimi słabościami, w tym sensie że te słabości jej nie niszczą, co najwyżej – niszczona jest pycha. A przez to wzmacnia swoją pozytywną stronę.
Dokładnie w momencie, gdy niewiele już brakuje, byśmy ulegli zniechęceniu, powinniśmy poddać się spojrzeniu Boga, zamiast pozwolić się ponieść bezowocnym rozważaniom nad swą nieudolnością. Jego spojrzenie podnosi nas, gdyż Ojciec nieprzerwanie nam ufa, wierzy w nas, pokłada w nas nadzieję, kocha nas nawet wtedy, gdy my wydajemy się sobie najmniej tego godni.
Przez całe swoje życie człowiek może pozostawać niewolnikiem cudzego spojrzenia. Wówczas jego wybory, najważniejsze decyzje będą podejmowane w zależności od otoczenia tak, by nie ryzykować, że się kogoś zmartwi, zaszokuje, by nie musieć stawić czoła niezrozumieniu. Ten sposób myślenia paraliżuje, wtrąca w skrajne postawy, polegające jedynie na reagowaniu, postawy, które nie mają nic wspólnego z prawdziwym istnieniem, postawy nie dające człowiekowi satysfakcji ani szczęścia. Strach przed tym, co pomyślą inni, przed możliwością bycia niezrozumianym albo przed tym, że słowa, czyny zostaną źle zinterpretowane, kompletnie wyjaławia.
Jedynie ten, kto wyzwolił się spod spojrzenia innych, a pozostaje z rozmysłem pod okiem Boga, jest naprawdę wolny. Szczególnie ważne jest to w życiu kobiet. Kobieta nie może być wyzwolona, nie może wejść w owocną relację z mężczyzną inaczej, niż dystansując się do jego spojrzenia i poddając spojrzeniu Ojca. To spoczywające na nas, mężczyźnie czy kobiecie, kochające spojrzenie Ojca godzi nas z samymi sobą i odnawia w nas Jego obraz. Tylko nasze relacja z Bogiem Ojcem jest źródłem naszej prawdziwej osobowości.
Drogi Boga nie są naszymi drogami. Jego drogi nie prowadzą wprost do celu, ponieważ niejednokrotnie musi On rozpocząć od ogołocenia nas, byśmy byli w stanie przyjąć to, o co poprosiliśmy. Nasza czara jest kompletnie zabrudzona, zapchana marnościami i Pan zmuszony jest wyczyścić ją, zanim zostanie napełniona. Przez to bywamy często zbici z tropu: oto zdarza się coś wręcz przeciwnego do tego, o co prosiliśmy, ulegamy znowu tym samym słabościom, odnawia się ta sama ran, a przecież prosiliśmy Go o uzdrowienie. Chwila ta jest dla nas chwilą zwątpienia, rezygnujemy ze wszystkiego, a przecież dokładnie wtedy nastaje pora walki dla naszej wiary [...] W tej dynamice wiary kobieta odgrywa wielką rolę. Ojciec Niebieski, przeznaczając jej jako córce rolę orędowniczki ludzkości, przez podobieństwo do Maryi Matki przeznacza ją także do bycia strażniczką wiary i – ponieważ z córki stanie się żoną i matką – do przyjmowania w sobie właściwy sposób, na wzór Maryi, Słowa Bożego, żeby przez wiarę stało się w niej ciałem.
Ze względu na swą szczególną zażyłość z Panem kobieta powołana jest do roli pośredniczki, by otrzymać obfitość łask dla swoich bliskich i dla całej ludzkości. Albowiem, choć kobieta ma synostwo Boże z tego samego tytułu, co mężczyzna, kobieta jest umiłowaną córką Ojca i tak jak w rodzinie istnieje tu szczególne porozumienie między ojcem i córką, wszystko może ona od Niego uzyskać. Tym, czego oczekuje od nas Ojciec, jest dziecięca ufność, ufność ślepa, absolutna, bezwarunkowa.
‘O, gdybyś znała dar Boży!’ (J 4,10). Gdybyśmy wiedzieli, jaką miłością nas kocha, wszystkiego oczekiwalibyśmy ufnie od Niego, na zawsze zostalibyśmy wyzwoleni z lęku i nic nie mogłoby nas odłączyć od Jego miłości! [...] Bóg chce byśmy byli Jego synami i córkami.
Kobieta, tak jak mężczyzna, jeśli chce się pogodzić z sobą samą, musi odnaleźć to synostwo, powinna też uświadomić sobie, że Boże dziecięctwo będzie zawsze przeżywała inaczej niż mężczyzna, w innej niż mężczyzna relacji do świata i do Boga. Bierze się to stąd, że Bóg chciał, by była kobietą, daj jej własne powołanie, doprowadzone do doskonałości w Maryi, córce, żonie i matce.
Cechą mężczyzny jest działanie, cechą kobiety – obecność. Kobieta odpowiada za to, co przyjęła. Potencjał mężczyzny może się zrealizować w pełni tylko w kobiecie. W relacji z mężczyzną ma za zadanie wprowadzenie go głębiej w Bożą obecność, obudzenie w nim pragnienia poznania Boga, służenia Mu i kochania Go.
Gdy Bóg postanowił stworzyć kobietę, spuścił na Adama tajemniczy sen. Działając bez jego wiedzy - postawił go w obliczu tajemnicy tego stworzenia, które obudziło się do życia, gdy on spał. Nie zapanuje nad nią tak, jak panuje nad zwierzętami, gdyż na zawsze pozostanie dla niego tajemnicą.
Źródła:
Jo Croissant, Kobieta. Kapłaństwo serca, W drodze, 1998
O.Józef Augustyn SJ, Aby się nie lękać, Studio Inigo, 2002, kaseta 1 i 3
O.Tadeusz Hajduk SJ, Pozostać kobietą będąc zakonnicą, Studio Inigo 2000, kaseta 1