“Jątrząca” rozmowa o komunistycznych zbrodniarzach
Publikujemy wywiad z Tadeuszem M. Płużańskim, autorem książki “Bestie” poświęconej zbrodniom okresu stalinowskiego w Polsce. Tekst miał się ukazać w nowojorskim “Nowym Dzienniku”, największej polonijnej gazecie w USA. Został ostatecznie odrzucony. Dlaczego? Wedle słów Stanisława M. Jankowskiego, który rozmawiał z Płużańskim, redaktorka pisma uznała wywiad za “jątrzący”.
Wprawiło mnie to w świetny humor, bo po 27 latach współpracy dostać taki komplement nie każdemu się zdarza – mówi Stanisław M. Jankowski, publicysta i pisarz, w 1989 r. jeden ze współzałożycieli Niezależnego Komitetu Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej. Nowy Jork 2012 zbliżył się do Krakowa 1977, może 78. Pracowałem wtedy w “Życiu Literackim”, gdzie Władysław Machejek tak określał niektóre z moich tekstów. On to robił z klasą: “wy, k…, Jankowski to takie jątrzące teksty możecie sobie w d… wsadzić”. Jak coś poskracał, to mówiliśmy, że tekst został “zmachejkowany”, a jak coś wycięła cenzura w Warszawie, na Mysiej 4, to mówiło się, że “powiało Mysią”. Zarówno Jerzy Surdykowski jak i ja, autorzy największej ilości tekstów “jątrzących”, byliśmy na pierwszych miejscach “chuliganów prasowych” (to określenie Machejka), ale nas trzymał, bo te teksty miały w kraju dobrą opinię wśród czytelników. I nawet płacił 50 procent honorarium za tekst zdjęty przez “Mysią” albo osobiście “zmachejkowany”. Łza się w oku kręci… Od razu to “jątrzenie” w liście pani redaktorki z “Nowego Dziennika” poprawiło mi zdrowie i warto było zrobić taki wywiad, żeby taki przymiotnik do niego dopasowano, na dodatek w Ameryce.- kraju wolności słowa (!?) – wspomina Jankowski. Czy w wywiadzie rzeczywiście znajdują się “jątrzące” treści, na tyle “jątrzące”, że lepiej nie przedstawiać ich Polakom w USA? Zapraszamy do lektury i oceny.
Oświęcim przy tym to była igraszka Rozmowa z Tadeuszem M. Płużańskim*, autorem książki „Bestie. Reporterskie śledztwo o ludziach, którzy w czasach komunizmu mordowali polskich patriotów, za co nigdy nie zostali ukarani”
Stanisław M. Jankowski: Pytają Pana czytelnicy o cytowane w książce pt. „Bestie – mordercy Polaków” słowa prezydenta Kwaśniewskiego odznaczającego Krzyżem Komandorskim OOP Stanisława Supruniuka: „Ojczyzna, Rzeczpospolita Polska, mówi wam dziękuję”? Tadeusz M. Płużański: Trudno, aby nie interesowali się odznaczonym w 1999 r., a zaraz po wojnie odpowiedzialnym za 80 zbrodni „katem Rzeszowszczyzny”…
I co Pan odpowiada? Ujawniam, jak w czasie przesłuchań pastwił się nad aresztowanymi i jak naciskał na Sąd Garnizonowy w Przemyślu, aby wydawał surowe wyroki. Zapraszam na wystawę fotografii oprawców z Niska i Krosna, gdzie obok Supruniuka umieszczono zdjęcie jego następcy Ryszarda Młynarskiego. Kiedy przygotowywano wniosek o odznaczenie „kata Rzeszowszczyzny” kancelarią Aleksandra Kwaśniewskiego kierowała jego córka, Danuta Młynarska- Huebner. Wymiar sprawiedliwości III RP, mimo zarzutów o popełnienie zbrodni komunistycznych, nie potrafił osądzić ani Młynarskiego, ani Supruniuka.
Spotkałem się z komentarzem, że „Bestie” to próba rewanżu za cierpienia pańskiego Ojca, skazanego razem z rotmistrzem Witoldem Pileckim na karę śmierci, a po zmianie wyroku więzionego we Wronkach. Dużo dowiedział się Pan od Ojca o ludziach, którzy go skrzywdzili? O rewanżu mogą mówić Ci, którzy nie rozumieją historii. „Bestie” oparłem na faktach – dokumentach i relacjach. Książką oddaję hołd Ojcu, który potrafił mówić o pięciu straconych latach w KL Stutthof, a o powojennym śledztwie, procesie i więzieniu nie chciał opowiadać. Podzielał pogląd Pileckiego – swojego dowódcy: „Oświęcim przy tym to była igraszka”.
Czy słowem „Bestie”, adekwatnym do brutalnych oficerów śledczych takich jak Młynarski czy Supruniuk można również nazwać prokuratorów, żądających wyjaśnień lub sędziów, podpisujących się pod haniebnymi wyrokami? Nie za mocne to określenie ludzi, realizujących politykę władz? Proszę dodać: władz sowieckich, bo po 1945 roku nie było w Polsce żadnej wojny domowej – jak do dziś bezkarnie twierdzą (post) komuniści. Trwała nierówna walka niepodległościowców – zdradzonych w Teheranie i Jałcie – z potęgą Stalina i jego krajowymi sługusami. Konflikt cywilizacji zachodniej, chrześcijańskiej, z barbarzyńskimi hordami ze Wschodu. Sędziowie i prokuratorzy to elementy, ale jakże istotne – tej zbrodniczej machiny. Oni nie byli tylko księgowymi czy buchalterami. Podpisy prokurator Wolińskiej decydowały o ubeckich torturach wobec gen. Fieldorfa, który został następnie powieszony. Podpis sędziego Hryckowiana przesądził o zgładzeniu rotmistrza Pileckiego. Mordercy zza biurka, na polecenie przełożonych, celowo eliminowali bohaterów Polski Podziemnej, elitę II RP.
Nie wszystkich ludzi stać było wówczas na odwagę, żeby iść do lasu i walczyć… Strach przed konspirowaniem nie oznaczał jednak gorliwego podporządkowania się stalinowskiemu systemowi bezprawia. Można podać nazwiska tysięcy ludzi, którzy ani przez sekundę nie pomyśleliby o jakiejkolwiek współpracy. „Bestie” też mogły odmówić, tylko poziom życia by im się obniżył. 14 lat trwało ściganie Pawła Tarasewicza, b. szefa PUBP w Bielsku Podlaskim. W Pana książce nie ma rozdziału bez szczegółowych, udokumentowanych informacji o podobnych „pościgach” za podejrzanymi czy oskarżonymi. Temida Rzeczypospolitej Polskiej nie musiała przecież – jak kiedyś jej Garnizonowa koleżanka w Przemyślu – obawiać się telefonu z PUBP w Nisku. Za bardziej niepokojące od wspomnianej przez Pana nieporadności uważam trwające do dziś powiązania rodzinne, środowiskowe, zawodowe. W polityce, gospodarce, mediach… Sędziego Stefana Michnika, który skazywał patriotów na wieloletnie więzienie, nawet na śmierć chroni immunitet – orzekł dzisiejszy sędzia. Chroni go także… „polski antysemityzm”. Bo w kraju, na terenie, którego niemiecka maszyna zagłady postawiła Auschwitz, podobno na sprawiedliwy wyrok nie mogli liczyć Michnik, Wolińska czy Morel.
Spotyka się Pan z pytaniami o nieudolne próby ich ekstradycji? Bardzo często, podobnie jak z pytaniami, czy Salomona Morela rzeczywiście ostrzeżono, że zaczyna się śledztwo w sprawie popełnionych przez niego zbrodni i czy po jego ucieczce przez wiele lat z Warszawy wysyłano mu emeryturę. Czytelnicy chcą też wiedzieć, czy „Bestiom” żyjącym w Polsce – w przeciwieństwie do ich ofiar – nadal wypłaca się wysokie, resortowe emerytury.
* Tadeusz M. Płużański, dziennikarz, szef działu opinie “Super Expressu”, publikował również w “Gazecie Polskiej”, “Najwyższym Czasie”, “Uważam Rze”, “Tygodniku Solidarność”, “Naszej Polsce”. Syn Tadeusza Płużańskiego, żołnierza AK i WiN, więźnia Stutthofu i więźnia stalinowskiego. Tadeusz Płużański skazany został na karę śmierci w ramach procesu pokazowego Witolda Pileckiego i jego współpracowników. Karę śmierci po paru miesiącach zamieniono na dożywocie. Książka “Bestie..” została wydana przez wydawnictwo 3S Media, również w formie e-booka.
Zobacz także fragmenty książki “Bestie…” na portalu Rebelya.pl
http://rebelya.pl
Dlaczego demokraci bronią Julii Tymoszenko? Zastanawia, dlaczego ten internacjonał demokratyczny z taką zaciekłością broni “praw człowieka” właśnie w przypadku Julii Tymoszenko? Oczywiście, z góry możemy odrzucić propagandowe hasła o “standardach” i “prawach człowieka”. Nad Ukrainą wyraźnie wzbierają ciemne deszczowe chmury. Fakt, że nad naszym wschodnim sąsiadem z troską pochylili się amerykańscy oraz europejscy demokraci i obrońcy praw człowieka wskazuje, że rozpoczyna się klasyczna demoliberalna nagonka na kraj, który nie przestrzega ich “standardów”. Mówiąc zaś w języku mniej ideologicznym, a bardziej rzeczywistym, znaczy to tylko tyle, że władze ukraińskie skutecznie opierają się “europeizacji”, czyli polityczno-ekonomicznej kolonizacji swojego państwa. Gdybym był Ukraińcem, to zrozumiałbym to jako znak, że mój prezydent Wiktor Janukowicz skutecznie broni suwerenności mojego kraju przed zagranicznymi “wujkami” i “ciociami”, którzy mają ochotę przekształcić go w swoją kolonię. Zastanawia, dlaczego ten internacjonał demokratyczny z taką zaciekłością broni “praw człowieka” właśnie w przypadku Julii Tymoszenko? Oczywiście, z góry możemy odrzucić propagandowe hasła o “standardach” i “prawach człowieka”. Przecież ci sami ludzie, którzy tak bardzo bronią tychże praw na Ukrainie, nie tak dawno gościli na olimpiadzie w Pekinie i jakoś zapomnieli wtedy wspomnieć o “Wolnym Tybecie”. Potem ci sami polityce żebrali, aby niedemokratyczny i negujący prawa człowieka chiński “reżim” utopił w ratowaniu europejskiego socjalizmu kilkaset miliardów dolarów. Jak socjalizm europejski zaczął bankrutować, to chińskie pieniądze nagle przestały śmierdzieć, a ideologiczne zaklęcia poszły w kąt. Ucieszny to był widok, gdy główni orędownicy demokratycznego mesjanizmu tańczyli jak wytresowane pieski przed chińskimi przywódcami. A jeszcze bardziej ucieszny był to widok, gdy Chińczycy dali im tęgiego kopa w przysłowiowy zadek. Prawdę mówiąc przypuszczam, że nagła krucjata prawo-człowiecza w obronie Julii Tymoszenko ma źródła rozmaite, acz jedno wybija się najbardziej ze wszystkich: powód, dla którego była premier trafiła do więzienia na siedem długich lat. Kierujący socjalistycznym złodziejstwem przywódcy wpadli w trwogę, ponieważ Tymoszenko trafiła za kraty za niekorzystne dla państwa traktaty handlowe. Na Zachodzie już dawno wymyślono sobie, że polityk jest bezkarny za popełnione machlojki i swoje słabe rządy. Ponosi, bowiem tylko tzw. odpowiedzialność polityczną, czyli grozi mu, że “suwerenny lud” nie wybierze go w kolejnych wyborach. Innymi słowy, za swoje uczynki jest zupełnie bezkarny. Tymczasem na Ukrainie jedna z osób należących do internacjonalnej demoliberalnej klasy politycznej, czyli do establiszmentu, trafiła za kratki z jakiegoś tam banalnego zarzutu, że z powodu jej decyzji państwo straciło jakieś głupie setki milionów dolarów.
Dla zachodnich demokratów musi być myślą przerażającą, że mogliby odpowiedzieć karnie za wszystkie machloje i przejawy niekompetencji, jakich dopuścili się za swoich rządów. Gdyby ten ukraiński model odpowiedzialności zastosować w Polsce, to więzienni klawisze, do co drugiego osadzonego w zakładzie karnym delikwenta musieliby się zwracać “Panie Pośle” lub “Panie Ministrze”. Dlatego wcale się nie dziwię, że ci wszyscy ludzie są w stanie totalnej trwogi. Oto pobudowali domy, napełnili konta, rozbijają się dobrymi brykami, a tu – na modłę ukraińską – ktoś mógłby ich postawić przed sądem i zapakować na długie lata za kratki. Ja tam nie mam nic przeciwko zapełnieniu więzień demokratycznymi politykami. Nie powiem, nawet poprawiłoby mi to humor, a przede wszystkim zaspokoiło moje przekonanie, że na świecie winna panować jakaś sprawiedliwość. Dlatego Julii Tymoszenko bronić nie mam zamiaru. Jeśli niezawisły sąd orzekł, że działała na szkodę państwa ukraińskiego, to powinna wyrok odsiedzieć. Ktoś powie: “Ależ Panie Adamie, właśnie oto chodzi, że Tymoszenko nie skazał niezawisły sąd, tylko sąd ulegający naciskom Prezydenta Janukowicza!” Odpowiem, że to faktycznie jest straszne, ale to sama Tymoszenko jest sobie winna. W latach 2007-2010 Piękna Julia pełniła funkcję Premiera Ukrainy, a jej partia przez cztery lata współtworzyła koalicję rządzącą. Zapytam, więc: a co przez te cztery lata Pani Tymoszenko i jej partia zrobiły dla ustanowienia na Ukrainie niezawisłych sądów? Istnieją dwie możliwe odpowiedzi:
1/ Przez te cztery lata rząd Julii Tymoszenko, naśladując najlepsze wzorce zachodnich demokracji, stworzył niezależne sądownictwo, a to za pomocą odpowiednich ustaw, które zapewniły sędziom niezależność od władzy wykonawczej. Jeśli jest to dobra odpowiedź, to znaczy, że Julia Tymoszenko poszła do więzienia po uczciwym i sprawiedliwym procesie, którego nie powstydziłyby się tzw. zachodnie demokracje.
2/ Przez te cztery lat swoich rządów Tymoszenko nie zrobiła kompletnie nic lub prawie nic dla stworzenia na Ukrainie niezależnego sądownictwa. Jeśli to jest dobra odpowiedź, to trzeba postawić kolejne pytanie: dlaczego nic nie zrobiła w tym kierunku? Odpowiedź może być tylko jedna: istniejący stan jej odpowiadał, ponieważ to ona współrządziła krajem. A gdy się rządzi, to podległość sądów i prokuratury władzy wykonawczej jest niezwykle wygodna.
Reasumując, wydaje mi się, że na postawione powyżej pytanie, co rząd Tymoszenko zrobił dla niezależności sądów na Ukrainie nie ma dobrej – z perspektywy zachodnich obrońców praw człowieka – odpowiedzi. Albo sądy ukraińskie działają prawidłowo, albo wadliwość ich funkcjonowania jest spowodowana zaniechaniem popełnionym przez byłą premier. A tak w ogóle, szerzej: jeśli rzeczywiście Ukraina jest państwem gdzie panuje polityczny bandytyzm, to przecież nikt nie ma obowiązku zajmowania się polityką. Robiąc wielkie biznesy i wchodząc w świat rządowy, Julia Tymoszenko była świadoma, w co się pakuje. Przez wiele lat z bliska widziała i współuczestniczyła w głównych wydarzeniach. Jeśli ktoś wchodzi do jaskini z wilkami, to czy ma moralne prawo wrzeszczeć, że została mu odgryziona ręka? “Człowiek człowiekowi wilkiem” pisał niegdyś Tomasz Hobbes i zasada ta nie obowiązuje nigdzie w tak pełnej rozciągłości, jak właśnie w polityce. Adam Wielomski
Krążenie elitNa poniższy, świetny artykuł, zwróciła nam uwagę p. Maran.
Najlepszy w sensie przyrodniczym, czyli najlepiej przystosowany, nie musi być najlepszy z naszego punktu widzenia. Na przykład owsik jest niewątpliwie doskonale przystosowany do życia w swej mrocznej ojczyźnie. Nasi rodzimego chowu liberałowie nie zawsze zdają sobie sprawę jak wiele poglądów zapożyczyli od twórcy teorii krążenia elit Vilfredo Pareto. Panuje wśród nich na przykład powszechne przekonanie, że w społecznej rywalizacji wygrywają najlepsi. Przekonanie to jest popłuczyną darwinizmu biologicznego. Zauważmy jednak, że Darwin ( cokolwiek nie sądzić o jego teoriach) nigdy nie twierdził, że w walce o byt wygrywają organizmy najlepsze, lecz najlepiej przystosowane. Walka o byt w sensie Darwina nie była wbrew mylnym mniemaniom walką na kły i pazury pomiędzy osobnikami tego samego gatunku. Przez walkę o byt Darwin rozumiał całość warunków, którym podlega jednostka i gatunek. To warunki dokonują bezwzględnej selekcji eliminując osobniki, a w konsekwencji gatunki gorzej przystosowane. Najlepszy w sensie przyrodniczym, czyli najlepiej przystosowany, nie musi być najlepszy z naszego punktu widzenia. Na przykład owsik jest niewątpliwie doskonale przystosowany do życia w swojej mrocznej ojczyźnie. Posługując się metaforą walki o byt zastanówmy się, co zatem znaczy „osobnik najlepiej przystosowany do istniejących warunków społecznych”? W czasach okupacji byłby to szmalcownik, który zbił majątek na wydawaniu Żydów i jako doskonale przystosowany nie dał się na tym potem złapać. W czasach stalinowskich poeta, który pisał ody do ojca narodów, albo publicysta katolicki, który nakłaniał do skazania na śmierć niewinnego biskupa, a potem przekwalifikował się na autorytet moralny i opozycjonistę. Dobrze przystosowany do każdych warunków okazuje się zręczny złodziej, oszust i bandyta. Oczywiście taki, który nie dał się wsadzić do kryminału. Przekonanie, że wolna konkurencja pozwala wygrać najlepszym jest takim samym liberalnym mitem jak „niewidzialna ręka rynku”, „swobodna umowa wolnych jednostek” i „cena równowagi”. Mój ojciec, przedwojenny ekonomista, więzień karnej kompanii w Oświęcimiu mawiał sarkastycznie, że zawsze istnieje cena równowagi – na przykład w Oświęcimiu bochenek chleba w pewnym okresie kosztował brylant i był przedmiotem swobodnej umowy pomiędzy posiadaczem brylantu i posiadaczem chleba. Mówienie, że człowiek, który godzi się pracować bez ubezpieczenia za 800 złotych miesięcznie, robi to dobrowolnie, na mocy swobodnej umowy ma dokładnie taki sam sens jak mówienie o niewidzialnej ręce rynku w Oświęcimiu. Więzień miał oczywiście wybór – mógł umrzeć z głodu albo pójść na druty. Ten może się powiesić, albo skoczyć z okna. Wracając do Pareto. Uparcie twierdził, że elita to ludzie najlepiej przystosowani do istniejących warunków, najskuteczniejsi w działaniu. (skąd my to znamy). Wymiana elit to jak dopływ świeżej krw i- zapobiega ich degeneracji. Wśród biedoty – twierdził – przeżywają osobniki najzdrowsze i najbardziej bezwzględne. Wśród bogatych – chorzy i słabi. Arystokracja degeneruje się między innymi przez swój humanitaryzm. Dlatego muszą zastąpić ją bezwzględni, silni parweniusze, którzy bez trudu przejmą jej misję społeczną i bez trudu się ucywilizują. Od kilkudziesięciu lat nie brakuje nam bezwzględnych parweniuszy w elitach władzy, ale teorie Pareto sprawdzają się tylko częściowo.
Tradycyjnie rozumiana elita przenosiła pewien wzorcowy model życia związany z przywilejami, których ceną i legitymacją była gotowość poświęcenia swoich interesów, a nawet życia w imię dobra zbiorowości. Taki był etos rycerski, potem ziemiański, potem inteligencki. Oczywiście nie wszyscy są w stanie sprostać etosowi swej warstwy społecznej, każda grupa społeczna podlega degeneracji, to banały, nie warto się nimi zajmować. Tradycyjne elity zostały wyniszczone w imię pewnej utopii, wcielanej w życie przez parweniuszy, którzy natychmiast, w imię luksusowego użycia, stworzyli nowa elitę opartą nie na kryterium rodowym i nie na kryterium służby zbiorowości, lecz – jak elity gangsterskie – na kryterium przynależności do pewnej grupy interesu. Jak elity gangsterskie, byli przydatni tylko dla siebie – zbiorowości przynieśli ogromne szkody. Nowe elity bardzo chętnie przejęły obyczaje dawnych elit. Modne były polowania, domy pracy twórczej urządzane w zrabowanych dworach i pałacach, lekcje francuskiego i konnej jazdy dla dzieci. Zabranie komuś dworu, a nawet użytkowanie go nie oznacza jednak, że rabuś automatycznie staje się arystokratą. Inaczej mówiąc – cholewy nie czynią pana. Pewne formy, które wynikały ze sposobu życia dawnych elit zostały przez te nowe łatwo przejęte. Jednak przy tym wrogim przejęciu etos dawnych elit jakoś się zagubił. Szabla nad łóżkiem właściciela dworu oznaczała, że jest on gotów bronić nie tylko jego mieszkańców, lecz gotów jest w każdej chwili walczyć za kraj. Wyszabrowana ze dworu szabla nad łóżkiem enkawudzisty, oznaczała, że chce on udawać ziemianina w kraju, którego jest śmiertelnym wrogiem. Pierwszy etap rewolucji symbolizowali sowieccy sołdaci myjący twarze w bidetach i ich damy paradujące w Brześciu w teatrze w zrabowanych we dworach nocnych koszulach, które brały za suknie balowe. Szybko nastąpił etap drugi – Borejsza w tweedowej marynarce, Geremek z fajką i nienaganną francuszczyzną. Tylko naiwny sądziłby, że choć trochę uwierały ich ukradzione prawowitym właścicielom mieszkania na Szucha i w Alei Róż, umeblowane wyszabrowanymi z cudzych dworów antykami. Tak jak mordercę powinny uwierać buty zdarte z trupa. Łatwiej nauczyć się rozpoznawania win i dobierania krawatów, niż myślenia w kategoriach zbiorowości szerszej niż wąska, gangsterska grupa interesu. Teorie Pareto nie sprawdziły się. Parweniusze ucywilizowali się, lecz nie przejęli właściwej roli prawdziwej elity. Skupieni na luksusowej konsumpcji, pozostali wrogami społeczności, którą samozwańczo podjęli się reprezentować. Nie tak dawno wywiązała się na tym forum dyskusja na temat Tyrmanda, który jak wiadomo bohatersko zwalczał komunę za pomocą pasiastych skarpetek. Tyrmand elegant i bon viveur, był esencją tego środowiska, które rzekomo zwalczał posuwając (excusez le mot) córki partyjnych notabli. W moich oczach broni go tylko zmysł obserwacji i ekshibicjonistyczna szczerość, z jaką tą swoja walkę opisywał.Ktoś zadał mi przy okazji niedyskretne pytanie, dlaczego przyjęłam konwencję „baby z siatą”, dlaczego odwróciłam się (jak wiele osób z mego środowiska) od form. Odpowiedź jest prosta. Ukradziono nam nie tylko dwory i pałace, ukradziono nam obyczaje. Stały się puste – jak nazwa bez desygnatu, jak fajka Geremka, jak krzyżyk na szyi niewierzącej złodziejki, zdarty z szyi jego prawowitej właścicielki. Nie wierzę w teorie Pareto, to znaczy nie wierzę, że dorwanie się do koryta przerobi świnię w folbluta. Nie bardzo też wierzę w możliwość odtworzenia dawnych elit z wdeptanych w ziemię ich niedobitków. Elita ma dwa zadania – przenieść wartości i przenieść własność. Taka elitą są dla mnie na przykład górale z Ochotnicy. Nie dali sobie wyrwać własności i pozostali wierni wartościom. Mam nadzieję, że UE rozsypie się zanim oni też się staną zakładnikami kapitału koncentrującego się w rękach gangsterów. Tylko własność czyni człowieka wolnym. Dlatego ONI tak bardzo chcą ją wszystkim wyrwać. [A Janusz Korwin-Mikke im pomaga, przekonując, że naród bez własności daje sobie świetnie radę - admin]
Izabela Brodacka Falzmann
Izrael niszczy obiekty finansowane przez UE Trudna sytuacja Palestyńczyków okupowanych i poniżanych w swoim własnym kraju pod okupacją Izraela jest czytelnikom tego portalu dość dobrze znana. Raporty ONZ mówią o 620 palestyńskich obiektach zniszczonych w 2011 roku i 224 w bieżącym przez siły izraelskie. Bezprawne wyburzanie domów, czy konfiskaty ziemi są tam na porządku dziennym. Wiele pozarządowych organizacji humanitarnych (głownie spoza Izraela) stara się w jakiś sposób pomóc Palestyńczykom w przetrwaniu na swojej ziemi. Koalicją takich organizacji jest Displacement Working Group (DWG) pod przewodnictwem związanego z ONZ biura ds. pomocy humanitarnej. Opublikowała ona niedawno raport o niszczeniu przez Izrael obiektów powstałych lub odnowionych za pieniądze UE na Zachodnim Brzegu Jordanu, czyli w tak zwanej strefie “C”, stanowiącej niecałe 70% terytorium Zachodniego Brzegu. Możemy tam przeczytać, że Izrael tylko w 2011 roku zniszczył 62 obiekty tego typu – w tym cysterny na wodę wyremontowane przez Polską Akcję Humanitarną w wiosce Rahava. Obecnie kolejne 100 obiektów remontowanych z unijnych środków jest na celowniku Izraela, wśród nich następne, dwie cysterny wyremontowane przez PAH. Znajdują się one w położonej na południe od Hebronu wiosce Zanuta. Mieszka tam zaledwie 39 rodzin zajmujących się głównie pasterstwem. Żydzi niszcząc obiekty cywilne powołują się na swoje przepisy, w świetle, których remonty cystern odbyły się nielegalnie. Należy jednak pamiętać, że w Strefie “C” praktycznie nie ma szans uzyskać zezwolenia na remont lub budowę (chyba, że jest się żydowskim osadnikiem). Ponad 94% palestyńskich wniosków jest odrzucanych przez izraelską administrację, więc organizacje humanitarne działają pomimo braku pozwoleń powołując się na prawo międzynarodowe. Uważają, że obowiązkiem państwa okupującego jest między innymi zapewnienie dostępu do wody dla ludności okupowanego terytorium. Natomiast Izrael robi wszystko, aby wody dla Palestyńczyków było jak najmniej. Wiercone są studnie głębinowe w bezpośrednim sąsiedztwie palestyńskich źródeł, co powoduje ich wysychanie. Studnie Palestyńczyków są zatruwane ściekami z nielegalnych osiedli żydowskich lub po prostu niszczone przez armię. Wykopanie studni równie głębokich, co izraelskie nie wchodzi w grę z powodów technicznych (brak odpowiedniego sprzętu) i prawnych (dyskryminujące przepisy określające dopuszczalną głębokość studni). Nie ma możliwości czerpania wody z Jordanu, gdyż brzeg oddzielony jest drutem kolczastym i polami minowymi, a dostęp do furtek mają tylko Izraelczycy. Dostęp do izraelskich studni również jest zakazany dla Palestyńczyków. Wodę na terenie Zachodniego Brzegu Jordanu wydobywa firma Makarot, której pakiet kontrolny znajduje się w rękach izraelskiego rządu. Palestyńczycy są zmuszeni są do kupowania wody od tej firmy, nawet, jeśli pochodzi ona z ich ziemi. Ceny dla Palestyńczyków są kilkakrotnie wyższe niż te, które obowiązują osadników żydowskich, a jakość tej wody znacznie gorsza. Zakupioną wodę trzeba wozić beczkowozami, gdyż nie wolno Palestyńczykom położyć rur do jej transportu. Polityka wodna Izraela jest sprytnym sposobem na wyrugowanie Palestyńczyków z ich własnej ziemi i przedstawia się dla nich wręcz katastrofalnie. Wszelkie akcje militarne ściągają rozgłos i fale międzynarodowej krytyki, natomiast odcięcie dostępu do wody pozostaje zazwyczaj przemilczane lub spotyka się z bardzo małym rozgłosem. Efekty zaś są porównywalne.
Niszczenie i destrukcja – to niemalże znaki firmowe cywilizacji talmudycznej. Nie pozostawiła ona po sobie piramid, wspaniałych świątyń, pałaców, akweduktów, wiszących ogrodów, monumentów, rzeźb, malowideł… Tam, gdzie się pojawiała, tam szło za nią spustoszenie, dewastacja, eksterminacja, o czym niech zaświadczy choćby Stary Testament. Admin.
„Cristiada” wciąż nie może wypłynąć na szerokie wody. Lewica boi się kato-popkulturowej kontrewolucji? Najdroższa produkcja meksykańskiego kina z hollywoodzką obsadą, która opowiada o katolickiej kontrrewolucji w Meksyku po wielu peturbacjach wchodzi do amerykańskich kin. Jednak film nie ma nawet ułamka promocji, z jaką mieliśmy do czynienia w przypadku antychrześcijańskiego bełkotu Dana Browna. Czy elity boją się “Cristiady”? Premiera filmu o powstaniu katolików w Meksyku w latach 1926-29 odbyła się misiąc temu w papieskim Instytucie Patrystycznym Augustinianum. Za realizacją filmu stoi meksykański producent Pablo Jose Barroso, który jest odpowiedzialny za głośny film „Guadalupe”. „Film opowiada o historii pięciu zwykłych ludzi, którzy stają w obronie swoich praw” – mówił reżyser Dean Wright w wywiadzie dla CNA. „W końcu trafiają w sam środek wojny domowej, gdzie muszę zdecydować, czy i jak daleko są w stanie pójść w obronie swojej wolności”- dodawał reżyser, który pracował przy takich obrazach jak „Władca Pierścieni” czy „Opowieści z Narni”. Osoby, które widziały film przekonują, że film robi piorunujące wrażenie. Główną rolę w obrazie gra znany ze swojego antykomunizmu oraz przywiązania do chrześcijaństwa hollywoodzki aktor i reżyser Andy Garcia, który wciela się w postać Enrique Gorostieta Velarde, przywódcy „chrystusowców”. „Jego celem było przywrócenie praw religijnych ludowi. Oglądamy jego powrót do wiary i odzyskanie sensu życia” – wyjaśnia reżyser. Udział Garcii, który dowiódł w antycastrowskim „Hawana. Miasto Utracone”, że potrafi iść na przekór hollywoodzkiemu mainstreamowi, gwarantuje, że obraz nie będzie bajkową wersją katolickiego powstania. W obrazie występuje również legenda kina Peter O’Toole, który wciela się w postać księdza Christophera, co tylko może wzmacniać walory scenariusza. Aktor nie bierze udziału w miałkich produkcjach. Film opowiada historię prześladowań, jakich doświadczyli katolicy w lewicowym Meksyku. W 1926 roku prezydent Meksyku Plutarco Elias Calles zaczął wprowadzać antyklerykalne przepisy, które uderzały w Kościół katolicki. Calles był masonem i socjalistą nazywanym „antychrystem”. Za jego rządów zamknięto szkoły katolickie i większość kościołów oraz zarządzono przymusową rejestrację wszystkich księży. W odpowiedzi powstała „Krajowa Liga Obrony Wolności Religijnej”, która zorganizowała akcję obywatelskiego nieposłuszeństwa, który polegał m.in. na bojkocie wszystkich państwowych przedsiębiorstw i instytucji. Dwa miliony Meksykan podpisały petycję do władz z żądaniem anulowania antykatolickich zapisów konstytucji. Wówczas wybuchło powstanie, które przeszło do historii pod nazwą cristiady, a jej uczestnicy zasłynęli, jako cristeros czyli chrystusowcy. W ciągu kilku lat w walce z socjalistami zginęło około 90 tysięcy ludzi. „Dlaczego jest tak trudno znaleźć firmę, która zajęła by się dystrybucją filmu, pozostaje tajemnicą” – pytał Barroso podczas marcowej premiery w Watykanie. Producent w jednym z wywiadów opowiadał jak wyglądały jego próby by wprowadzić film na ekrany i jak dziwnym trafem jego oferta byłą torpedowana przez wielkich graczy w świecie filmu. „Zwróciliśmy się do wszystkich głównych firm w sektorze filmowym, zgodnie z przyjętą praktyką, nie pomijając niczego. Byliśmy przekonani, że doskonała, jakość techniczna filmu, jego przekonywująca historia i znakomita obsada, ze światowej sławy aktorami w rolach głównych mogą być pomocne, a mimo to przez wiele miesięcy nie uzyskaliśmy nic, tylko przeszkody”. Producent mówił, że żaden z dystrybutorów nigdy nie zapoznał się ze szczegółami scenariusza, ale wiedział, że film będzie klapą i jest…niszowy. Katolicki portal La Bussola Quotidiana zauważył jednak, że ta argumentacja jest czystym kuriozum i przypomniał, że za jego realizację odpowiada laureat Oscara za efekty specjalne do „Władcy Pierścieni” a film jest przepełniony gwiazdami. Na dodatek traktowanie „Cristiady”, jako filmu niszowego musi budzić uśmiech politowania. Chyba, że dystrybutorzy uważają, że katolicy są w katakumbach… Film na ekranach meksykańskich kin pojawił się w kwietniu i dystrybuuje go 20th Century Fox. W czerwcu ma w końcu wejść do amerykańskich kin. Nie zanosi się jednak na to by miał on promocję choćby w połowie podobną do tej, jaką cieszyły się bełkotliwe gnioty na podstawie Dana Browna w reżyserii Rona Howarda. „Cristiada” jest filmem, który musi drażnić lewicowy establishment w świecie filmu. Opowiada w końcu o katolickim powstaniu w czasie ateistycznej pierekowki dusz, która jest coraz mocniej widoczna w dzisiejszym świecie. Na dodatek film jest zrealizowany w spektakularny sposób i może przyciągnąć do kina całe rzesze młodych ludzi wychowanych na popkulturze. A to jest zagrożenie wręcz śmiertelne. Pozostaje oczekiwać na meksykańską superprodukcję. Miejmy nadzieję, że nie podzieli ona losy znakomitego hollywoodzkiego „There be dragons” o założycielu Opus Dei, które do dziś nie może doczekać się szerokiej dystrybucji w Polsce. Czy taki sam los spotka groźną dla laicyysów „Cristiadę”? A może będzie ona popkulturową kontynuacją katolickiej rewolucji, która uratowała wiarę w Chrystusa w Meksyku?
Łukasz Adamski
http://www.fronda.pl
Artykuł jest w porządku, gdyby nie jakieś gadki o “lewicowym establishmencie” czy “komunistach”. Wiadomo dobrze, że media, a w tym dystrybucja filmów, znajduje się przeważnie w rękach Starszych Braci i to właśnie oni odznaczają się wściekłą nienawiścią do wszystkiego, co chrześcijańskie. Blokują pojawianie się filmów, “załatwiają” im miażdżące negatywne recenzje itd. Admin
Chodakiewicz: Górski duch wolności Zacząłem czytać pracę Bernadette McDonald, “Freedom Climbers” (Victoria, Vancouver, and Calgary: Rocky Mountain Books, 2011) z pewnym sceptyzmem. ToSo zobligował marudzeniem, a ponadto alpinizm to nie moja bajka. Przewracam strony, a tu – ku wielkiemu mojemu zdumieniu – opowieść staje się coraz bardziej interesująca. Podrapałem się w głowę i mówię sobie: jak na człowieka Zachodu, McDonald generalniekuma, o co chodzi. To niezwykłe! McDonald nie wini Polaków za Holocaust, co pewnie zaszokuje niejednego anglojęzycznego czytelnika. Nawet kreśli pewien parytet w nienawiści okupantów do Polaków i Żydów (s. 17). Autorka wie, że było dwóch wrogów: Hitler i Stalin. Ten drugi okazał się dla Polaków gorszy bo jego system został w Polsce na pół wieku i dłużej. „As bad as the German occupation was, the Russian ‘liberation’ turned out to be much worse” (s. 34). Co więcej autorka rozumie post-komunę i układ okrągłostołowy. Odwrotnie niż „The New York Times” i reszta tolerancjonistów McDonald nie uważa, że wybory w czerwcu 1989 r. były demokratyczne: „Pierwsze prawdziwe wybory w Polsce miały miejsce w 1992 r.” (Poland’s first real election took place in October 1992, s. 312). Wciąga narracja, czaruje proza. The undulating waves of rock reflected the light in subdued milky hues, revealing a cruel smoothness that offered no weaknesses or cracks into which the climbers could place protection to stop a fall (s. 152). Najwspanialsze są opisy natury. Jej przeciwstawieniem jest przemysłowo-socjalistyczna brzydota PRLowskich blokowisk, fabryk i ulic. Surowość gór jest nieubłagana. Atrybuty fizyczne faworyzują mężczyzn, nawet jeśli zdarzają się kobiece wyjątki, takie jak jedna z głównych bohaterek tej książki, trwardzielsko ekscentryczna Wanda Rutkiewicz. McDonald to wszystko rozumie. Co najważniejsze autorka autentycznie sympatyzuje ze swoimi bohaterami i rozumie ich czasy jak również kontekst historyczny. Wojny, powstania, rozmaite tragedie, szczególnie komunizm były kluczem do charakteru i sukcesu „Złotego Wieku Polskiego Himalaizmu”. „Każdy z tych elitarnych wspinaczy wywodzi się z takiej samej opowieści: historia uczyniła ich ciała i umysły twardymi. Nie byli po prostu wspinaczami. Byli polskimi wspinaczami” (For all these elite climbers, the story was the same: history hardened both their bodies and their minds. They weren’t just climbers. They were Polish climbers, s. 16). McDonald – sama niewolniczka gór i dusza artystyczna – jest wyczulona na mistyczne elementy wspinaczki; surowe piękno natury zbliżające człowieka najbardziej do Boga czy „boga”; papieski różaniec zostawiony na himalajskim szczycie jako znak triumfu; tablicę symbolizującą grób z orłem i krzyżem w miejscu katastrofy; znak krzyża, który wrocławska matka (z Wileńszczyzny) zawsze kreśliła na czole przed każdą wyprawą córce-alpinistce; czy polskie zwyczaje bożonarodzeniowe (Jurek read a passage from his Bible and ate a consecrated wafer, as his faith dictated, s. 178). Autorka docenia rolę religii katolickiej, nawet jeśli wiernie oddaje formalizm jednych, indyferentyzm innych, czy nawet wycieczki w synkretyzm i mistycyzm niektórych wspinaczy, jak Wojciecha Kurtyki fantazjującego o buddyzmie i samurajach. To też taka ucieczka od komuny. Ponury totalitaryzm łamał ducha. Obleśny kolektywizm podporządkowywał jednostkę planowi. Osoby wolne, wybitne albo zginęły z żołnierzami wyklętymi, albo uciekły na Zachód, albo dysydencko miotały się w klatce PRL, albo emigrowały wewnętrznie do azylu rodziny, a czasem – no właśnie – wspinały się. Łażenie po górach, a ściślej alpinizm, było to jedno z niewielu sposobów na zażywanie wolności, sprawdzenie się i wyżycie się wbrew planom komunizmu. Most climbers were opposed to the regime (s. 34). Wolny wspinacz potrafił pokazać, że sam na sam z naturą może osiągnąć niesamowite wyniki. Tym sposobem pluł w twarz pozostającej na nizinach komunie. Tam wolną osobę dołowano, a w górach człowiek był wolny. W górach człowiek bił rekordy, a najważniejsze to bił swoje własne słabości. Surowość gór jest nieubłagana. Atrybuty fizyczne faworyzują mężczyzn, nawet, jeśli zdarzają się kobiece wyjątki Aby dostać się na szczyty wolni wspinacze nauczyli się wykorzystywać system PRL do maksimum. Wspięli się na czerwonego pasożyta, ujeżdżali go i całkiem nieźle z tego żyli. Epopeja polskiego alpinizmu zaczęła się na dobre po 1956 r. Najpierw, z powodu zamkniętych granic przyszli herosi skoncentrowali się na Tatrach, a szczytem bohaterstwa nie była nocna wspinaczka zimą na Kasprowy Wierch, a zejście na słowacką stronę, aby odnaleźć zagubione badziewiaste raki. Graniczna komuna czuwała, chociaż – stopniową – z coraz mniejszą wściekłością i służbistością. Potem zaczęły się wyprawy do Europy Zachodniej, w Alpy. A w końcu, od początku lat siedemdziesiątych na Dach Świata i w okolice, a więc najpierw do Sowietów i Chin, a potem do Nepalu, Pakistanu, Indii. Zdominowali himalaizm zupełnie w latach osiemdziesiątych XX w. Tyle chronologii. Teraz o wspinaczach. McDonald bardzo wnikliwie opisuje ich mentalność: „oscylowała ona między złaknieniem demokracji i potrzebą żelaznej pięści, to byli ludzie, którzy chcieli praw dla jednostki, a jednocześnie mieli wielki kłopot z akceptowaniem poglądów innych ludzi (one that oscillated between a desire for democracy and a need for an iron fist – people who wanted individual rights but who found it hard to accept other people’s ideas, s. 41). Czyli byli oni produktami PRL i historii. Ale również swoich rodzin. Wielu najwspanialszych wywodziło się z przedwojennej elity, zwykle inteligencji. Andrzej Zawada to dziecko dyplomatów. Co więcej, jako nastolatek walczył z komuną i siedział w więzieniu. Córka inżyniera w przemyśle zbrojeniowym, Wanda Rutkiewicz wywodzi się od wileńskich ziemian, a jej matka była egiptologiem. Wojciech „Zwierz” Kurtyka to syn Tadeusza, czyli literata „Henryka Worcella”, tego od „Zaklętych rewirów”. Naturalnie są też inni, z nowego zaciągu wolności: górnik, dziecko włościańskie, harcerz. Niektórzy zachodni alpiniści twierdzili, że Polacy osiągnęli niebywałe sukcesy bowiem byli zakompleksieni i w związku z tym mieli powód aby wspinać się lepiej od innych: Polish climbers suffered from a deep feeling of inferiority and had something to prove (s. 218). To ciekawa teza, warta dyskusji. McDonald odrzuca ją. Uważa, że polscy wspinacze zahartowali się historią i umiłowaniem wolności, a dochodziła do tego ambicja i możliwość zarobku. Rezultatem było alpinistyczne zwycięstwo (The distinctive Polish combination of ambition, economis, politics, history and tradition – it all added up. The results were unbeatable, s. 223). Każdy z nich wiedział, że sukces może przyjść tylko poprzez twardzielskie samozaparcie, a wręcz samopoświęcenie, do śmierci włącznie. Zachodni wspinacze naturalnie rozumieli, że może przyjdzie im zapłacić najwyższą cenę, ale dla nich wspinaczka to sport, a nie życie. Dla Polaków było obsesyjnie odwrotnie. I podkreślali, że ich siła to their aristocratic Polish tradition of nobility and bravery (s. 218). Charakter wspinaczy od początku był dualistyczny: indywidualizm mieszał się z nacjonalizmem. Bo forma wypraw na początku była nacjonalistyczna: startowała polska ekipa. I każdy wolny wspinacz był jej uczestnikiem. Potem polscy alpiniści mieszali się w zespołach międzynarodowych. Jak ważna pozostała dla nich narodowość, to już inna sprawa. Zależało od osoby. Ale nawet najwięksi indywidualiści nie zrywali ze swymi polskimi korzeniami. Jeśli zginęli to pamiętniano ich po polsku i katolicku. A w najgorszym roku, podczas słynnego lata na K2 w 1986 r., zginęło 13 osób. W ciągu 20 lat kośba śmierci wśród najlepszych była niesamowita. Padło ponad 80% czołowych alpinistów, między innymi wspaniała Wanda Rutkowska, niesamowity Jerzy Kukuczka, uparty Czesław Jakiel, twardy Tadeusz Piotrowski. Zginał też (o czym w książce nie ma) wspinacz Krzysztof Latałło, siostrzeniec Wojciecha Wasiutyńskiego. A teraz modus operandi wspinaczy. Ogólnie, działali zespołowo, aby na szczyt dopchnęli się najsilniejsi. Na tych ostatnich skupiły się jupitery sławy. Niektórzy z nich wyskakiwali z ekipy polskiej, wspinając się na własną rękę z innymi grupami. Niektórzy zaczęli nawet łazić samotnie. Ale droga na szczyt zaczynała się w ponurym kontekście PRL. Po pierwsze, wspinacze zarzucili normalne życie, a w tym i wyuczone zawody, w których nie mogli się w socjalistycznej gospodarce spełnić. Można powiedzieć, że spełniali się w swoim hobby, swojej pasji – jak dzieciaki – zamiast prowadzić dorosłe życie, co w socjalizmie nie było możliwe, bowiem totalitaryzm infantylizuje przez totalną kontrolę. Po drugie, zinfiltrowali kluby wysokogórskie, z których wyciągali fundusze i wsparcie, aby stać ich było na alpinistyczne wyprawy nawet do najbardziej egzotycznych miejsc. Przy tym nauczyli się nawigować w biurokratycznym labiryncie tak aby uzyskiwać wszelkie potrzebne papiery, paszporty, wizy i dewizy. Andrzej Zawada był najwspanialszy w te klocki. Po trzecie, rzutkość, inicjatywa i opanowanie bizantyjskich reguł świetnie przygotowało ich do dorabiania na lewo. Wyzyskiwali swoje wyprawy alpinistyczne i himalaistyczne, aby do domu ściągać lokalne, egzotyczne produkty. Tym sposobem wolny rynek (tzw. „czarny”) pomagał wielu alpinistom godnie żyć i wzmacniał trendy infantylne w tym środowisku. Szmugiel dawał wystarczający zysk, aby odłożyć na potem i sfinansować kolejną wyprawę. Nie trzeba było codziennie stawiać się do pracy w PRL w takt znanego przysłowia: „czy się stoi, czy się leży – tysiąc złotych się należy.” Autorka twierdzi, że właśnie, dlatego niewielu alpinistów uciekło z PRL. Po prostu na Zachodzie nie mogliby żyć na niby, nie stać byłoby ich na ich pasję (s. 131).
McDonald – chwała jej za to – od razu pisze też o kompromisach, na jakie szli niektórzy alpiniści. Część uznała nawet, że trzeba kolaborować z SB. Wielu było przekonanych, że na każdej ekspedycji znajdował się między nimi przynajmniej jeden donosiciel. Kto i co podpisał będzie stanowić bardzo ciekawy przyczynek made in IPN. Ale we Freedom Climbers szczegóły takie nie byłyby ważne. McDonald po prostu solidnie odnotowuje komunistyczne realia, ale do archiwów nie wpadła. Zostajemy, więc z budującą historią jak Wanda Rutkiewicz rzekomo nawrzeszczała publicznie na UBeków, którzy chcieli ją zarekrutować, jako TW w kawiarni (s. 27). Całkiem możliwe. Była przecież niesamowicie silna duchem, a odmówiła współpracy w latach 70., gdy już inne reguły obowiązywały. SBecja szła na spalinach strachu swej czarnej sławy, na jaką zapracowała panosząc się w straumatyzowanym terrorem lat czterdziestych i pięćdziesiątych społeczeństwie, ale wpadała na rogate jednostki. Takimi przecież byli nasi alpiniści. Po 1989 r. wielu z nich nie potrafiło się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Pasożyt socjalistyczny zmienił naturę. Już nie przeszkadzał jeździć, ale kazał płacić za to jak na Zachodzie. Stary układ padł i nie było jak fundować wypraw. Stare sztuczki biurokratyczne i „czarnorynkowe” już nie działały. Alpiniści musieli dorosnąć. Wziąć odpowiedzialność nie tylko za indywidualne wyczyny, ale również za zwykłe życie. Poza tym tak przyzwyczaili się do buntu, że jak prześladowania i szykany komuny się skończyły, nie wiedzieli co ze sobą zrobić: Adversity shapes the best climbers; prosperity is not as inspiring (s. 323). Brzmi trochę społecznie darwinowsko, chociaż autorka pewnie nie miała takich intencji. Kilka malutkich potknięć: nie ma o dysydenckich taternikach z 1968 r., a w pracy tej byłoby to bardzo a propos. Pseudonim Jerzego Kukuczki autorka rozszyfrowuje dopiero na str. 119, chociaż postaci tej poświęciła cały rozdział przedtem (s. 67-74). W tłumaczeniu autorki zniknęło też kilka subtelności. Na przykład, słowo „okay” po polsku znaczy „bardzo dobrze,” a po angielsku „może być, jako tako” (s. 197). Ale to drobnostki. „Freedom Climbers” to potężny zew wolnego ducha. Polecamy z całej siły (po angielsku). Marek Jan Chodakiewicz
Kataw Zar: Proste jak laska Mojżesza Co za bałagan, co za krzyk! Cały Kurnik od Metuli po Ejlat dygoce w posadach, chociaż mizerne trzęsienie ziemi zanotowane przez sejsmografy ledwo podniosło fale na wysychającym jeziorze Genezaret, zwanym przez tubylców „morzem Kineret”. Drą szaty falangi tropikalnych ŻydoRusów i łkają zastępy byłych poddanych króla Hassana, zionących nienawiścią do Arabów wzorem rasisty Liebermana i bez niego. Świętują kurnikowe (aszkenazyjskie głównie) pięknoduchy, prosperujące na lewicy, bo prawica ich nie chce. Bo na mocy długoletniej tradycji Sztejtla na wysypisko hebrajskiej lewicy odrzucane jest wszystko, co ludzkie w treści i uczuciowe, wszystko, co opowiada się przeciwko wyzyskowi, barbarzyństwu i przemocy, wszystko, co sprzeciwia się okupacji, co domaga się równouprawnienia, co troszczy się o uciemiężonych, o zwierzęta i o przyrodę. Żydowska prawica broni się przed podobnymi, małostkowymi ideami, oznaczającymi – jej zdaniem – słabość. Prawica Sztejtla startuje z pozycji nacjonalistycznych, nie przebiera w słowach i w środkach, gloryfikuje przemoc i nie odrzuca haseł zalatujących faszyzmem. Dopiero, co prawica kwiczała ze szczęścia, kiedy Sąd Rejonowy w Tel Awiwie skazał dziennikarkę Ilanę Dajan na wysoką grzywnę za reportaż telewizyjny, oskarżający porucznika komandosów R. o zamordowanie z zimna krwią 13-letniej uczennicy, Arabki. W reportażu Dajan, wyemitowanym w programie dokumentalnym 2 Kanału TV Uwda (Fakt), Arabka zbliżyła się nieopatrznie do fortyfikacji wojskowych, obsadzonych przez podkomendnych porucznika R. Panowie komandosi otworzyli ogień, dziewczynka upadła, najpewniej ranna, R. wyskoczył z bunkra, podbiegł do leżącej i dobił ją serią z karabinu M-16. W języku kurnikowej armii podobna działalność nazywa się widuj ariga (stwierdzenie śmierci). Dajan rzecz podała do wiadomości publicznej, na plaźmie, za co porucznik R. wytoczył jej sprawę o oszczerstwo. – Tornister dziewczynki mógł być, bowiem wypełniony materiałem wybuchowym – twierdził – a poza tym, kiedy strzelał dziewczynka już nie żyła. Prawicowi Żydzi drwili z pięknoduchów, kiedy Sąd Rejonowy uznał reportaż Dajan za mijający się z prawdą i oszczerczy, przyznając zarazem milionowe odszkodowanie porucznikowi R. Prawicowi publicyści wytykali dziennikarce „wyssane z palca oskarżenie dzielnego wojaka patrioty”. Skrajnie prawicowa amuta (fundacja) „Społeczeństwo ma prawo znać prawdę”- obwołała porucznika R. bohaterem roku. A tu nagle bum, trach, bolesny cios spada z Jerozolimy na nawiedzonych nacjonalistów! Oto Sąd Najwyższy, mimo poprawionego prawicowo i genetycznie składu – przyjmuje odwołanie Ilany Dajan i orzeka, że Sąd Rejonowy skazał Dajan przez pomyłkę, lekceważąc zasady wolnego dziennikarstwa, że domniemany bądź rzeczywisty zabójca Arabki porucznik R. nie jest niewinnym barankiem, za jakiego pragnie uchodzić. Jedyne słowa krytyki w orzeczeniu SN tyczą się promo, krótkiej zapowiedzi programu, gdzie R. został wystawiony przez Dajan, jako przestępca w mundurze – nim jeszcze reportaż przedstawił jego winę. Prawica ubolewa, że odszkodowanie, jakie skasuje R. z trudem zwróci mu środki wydane na adwokatów. Zabicie Arabki milionów mu nie przyniesie.
Anegdota po latach Nazajutrz po sławetnej Wojnie Sześciodniowej 1967 roku, rozpoczętej z zaskoczenia i wygranej przez Kurnik, artyści – filosemici płci obojga, biesiadujący w warszawskim Spatifie w Alejach Jerozolimskich zaśmiewali się do łez z zabawnej anegdoty na temat żydowskiej armii. W dowcipie krążącym między stolikami Żydzi i Arabowie tkwili naprzeciw siebie w okopach. Mosze miał zawołać: Achmed! Pokaż się. Achmed wysunął głowę, pyk, nie ma Achmeda. Chwila ciszy, poczem Mosze zawołał raz jeszcze: Abdalla!, jesteś tam? Abdalla się pokazał, Mosze ponownie nacisnął na spust, pyk, nie ma Abdalli. Arabowie poszli po rozum do głowy i poczęli wzywać Żyda: Mosze, to ty?, gdzie jesteś? Mosze: A kto mnie woła? - To ja, Omar, odpowiada Arab, pyk, nie ma Omara.
Tęsknota za zwycięstwem Dzisiejszy, dwunarodowy Kurnik, któremu od czasu Wojny Sześcioniowej nie udało się wygrać żadnej kampanii wojennej, chciałby powtórzyć pogrom armii arabskich, który Anno Domini 1967 zjednał był Cahalowi (żydowskiej armii) mołojecką sławę. I jak w dowcipie ze Spatifu – miłym ongiś żydowskim uszom – przywódcy Sztejtla starają się obegrać Iran, kreowany na głównego wroga syjonizmu. Pomysł jest prosty jak makel (laska) Mojżesza. Trzeba tylko podkręcić Ahmadineżada, obiecującego Kurnikowi zagładę, by za jego teoretycznymi groźbami doszło wreszcie do jakiegokolwiek posunięcia terrorystycznego bądź wojskowego, mogące usprawiedliwić zmasowany atak Cahalu na obiekty atomowe Iranu. Żeby po ataku Sztejtla, przeprowadzonym z morza, z lądu i powietrza, nikt nie mógł oskarżać broniących się, tropikalnych Żydów o wszczęcie niesprawiedliwej wojny z Iranem, rozpętanej celem rozwikłania własnych problemów wewnętrznych i międzynarodowych, zagrażających funkcjonowaniu Judenratu. Niebezpieczeństwo zagłady, grożącej żydostanowi, udaremnione wysiłkiem Sztejtla kosztem zawieruchy wojennej, mogłoby oddalić do Św. Nigdy rokowania z Palestyńczykami, wymuszone na Kurniku przez duet egzotyczny, Obamę i Hillarzycę, pozwoliłoby zakwestionować teorię „Dwóch państw”, przyjętą lekkomyślnie przez Netanjahu pod naciskiem Kwartetu i co najważniejsze – celem usankcjonowania aktualnych granic Kurnika – tropikalni Żydzi mogliby wreszcie bez sprzeciwu Stanów Zjednoczonych i Kwartetu stawiać kolejne osiedla żydowskie na Zachodnim Brzegu, we Wschodniej Jerozolimie i na syryjskich Wzgórzach Golanu. Ten sprytny manewr strategiczny Judenratu tłumaczy tsunami pogróżek pod adresem Iranu, sypiących się w Sztejtlu jak z rękawa i skwapliwie publikowanych w mediach. Buńczuczne deklaracje wojenne, składane przez Netanjahu (premiera), Buraka (Ministra Obrony), Jaalona (wicepremiera i ministra od spraw strategii), szefa MSZ Liebermana („w rozmowie ze mną Clinton nie sprzeciwiała się zaatakowaniu Iranu”) i generała Ganca (dowódcy armii), podkreślające konieczność szybkiego zlikwidowania laboratoriów atomowych Iranu „nim jeszcze nie jest za późno”(Burak) – mają na rozeznanie pismaka „NCz!” sprowokować Iran do wszczęcia działań, mogących usprawiedliwić atak. Gdyby Iran zdecydował się na pójście śladem dawnego Kurnika, który pierwszy zaatakował Egipt, Syrię i Jordanię w odpowiedzi na arabskie deklaracje wojenne- strategia gróźb, praktykowana obecnie przez gabinet Netanjahu mogłaby zaowocować zgodnie ze sprytnym scenariuszem. Poza groźbami, mającymi na celu sprowokowanie Iranu do poczynienia pierwszego kroku na ścieżce wojennej Kurnik stara się powstrzymać doświadczenia Teheranu z bronią masowej zagłady organizując zamachy terrorystyczne, których ofiarą padło już przynajmniej 5 naukowców irańskich, związanych z programem jądrowym. Amerykańska agencja telewizyjna NBC podała onegdaj, „na podstawie informacji otrzymanej od czynników rzadowych USA”, że za likwidację irańskich naukowców, w tym Mustafy Achmedi-Rushana, zamordowanego w styczniu br. odpowiedzialna jest irańska organizacja terrorystyczna Modżahedin, utrzymywana, uzbrojona i wyszkolona przez Mossad. Jeszcze wcześniej, przed sensacyjną wiadomością ogłoszoną przez NBC i powtórzoną w programie primetime newsmagazine Rock Center Briana Williamsa – udział Mossadu, działającego w Iranie zza węgła przy użyciu Modżahedinu, współpracującego z CIA- sygnalizował także amerykański bloger Ryszard Silwerstein.
Takie buty W połowie lat 80 pismak „NCz!” udał się do Afryki Południowej celem obejrzenia wyścigu Formuły Grand Prix rozgrywanego na torze Kyalami, położonym opodal Johannesburga. Wczesnym rankiem, zaniepokojony pismak szykujący się do opuszczenia hotelu zadzwonił do recepcji i doniósł, że jakiś typ sterczy pod jego drzwiami. „Wezwijcie ochronę”, poprosił. „To jest nasz czarny człowiek czekający tylko, byś wystawił buty do oczyszczenia”, wyjaśniła recepcjonistka.
Otworzył im się sezam Tropikalnym Żydom wizytującym ongiś Afrykę Południową w celach biznesowych przypadł do gustu tamtejszy apartheid, więc po powrocie do Sztejtla wszczęli przyswajanie metod, umilających życie białej rasie posiadaczy. Tropikalni kablanim (przedsiębiorcy) poczęli najmować do roli niewolników miejscową biedotę i nieudaczników poszukujących pracy. Procederowi, praktykowanemu początkowo na niską skalę dane było zakręcić milionami szekli po przybyciu do Sztejtla czarnych żydów z Etiopii, którzy nadawali się jak ulał do pracy niewolniczej, opłacanej poniżej przyjętego wynagrodzenia, pozbawionych praw, nieżądających opieki zdrowotnej, urlopów i odszkodowań. Panowie kablanim (przedsiębiorcy), których czołówka dokoptowała do kasty współwłaścicieli Sztejtla – kasują krocie wynajmując mizernie opłacaną, 300-tysięczną, niewolniczą siłę roboczą do wykonywania szerokiego repertuaru zajęć, omijanych z daleka przez pełnowartościowych, tropikalnych Żydów. Nowocześni niewolnicy, miejscowi i przyjezdni wywożą nieczystości, sprzątają ulice, pracują na budowach, opiekują się starcami, bądź wartują przed parkingami i Supermarketami by zasłonić własnym ciałem żydowską klientelę przed atakiem palestyńskiego desperata samobójcy, wyposażonego w bombę. Do obrotnych kablanim, wykorzystujących tanią i krótko trzymaną niewolniczą siłę najemną, przyjmowaną i zwalnianą bez sentymentów, jak w wielce poczytnej niegdyś „Chacie Wuja Toma”, dołączyły kibuce, które porzuciły niegdysiejsze slogany, podnoszące idee awoda iwrit (hebrajskiej pracy) na rzecz nowoczesnego posługiwania się armią najemników, zatrudnionych na roli, bądź w kibucowych przedsiębiorstwach przemysłowych.
Targil (przekręt) Ofera Ejni Od trzech dni Kurnik sparaliżowany jest strajkiem generalnym, wprowadzonym przez Związek Zawodowy Histadrut. Powód: rzekoma solidarność Histadrutu z niewolnikami wykorzystywanymi przez przedsiębiorców, w tym tajkunów, cieszących się lukratywnymi kontaktami partyjnymi i rządowymi. W istocie strajk rozpętany „w imię pokrzywdzonych pracowników kontraktowych” – służy jedynie celom politycznym szefa Związku, Ofera Ejni, przewrotnego manipulatora i cynika skumanego z tajkunami, którego zamiarem jest przejęcie dychawicznej, lewicowej alternatywy (w postaci resztek Partii Pracy), niepotrafiącej przeciwstawić się dyktaturze Netanjahu. Nie obyło się bez symbolu: Podczas strajku magistratów, banków, poczty, transportu, portów morskich i giełdy papierów wartościowych, kosztującego Sztejtl 2.5 miliarda szekli dziennie – jedynie niewolnicy syjonizmu pracowali nadal, jak gdyby nigdy nic. Pracowali dla swoich kapo i dla Ofera Ejni. Kataw Zar
Sommer: Kogo chce zniszczyć prezes PiS? Z licznych ostatnio wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na temat politycznej przyszłości nie dowiemy się zbyt wielu konkretów dotyczących planów jego działań po ewentualnym powrocie do władzy. Wynika to zapewne głównie z tego, że żadnych pomysłów w tym zakresie nie posiada. Sporo natomiast z tych wypowiedzi można dowiedzieć się na temat jego taktyki. Kaczyński daje do zrozumienia, że jego największym wrogiem jest prawicowa konkurencja, gdyż Platforma tak czy inaczej w ciągu najbliższych trzech lat zużyje się do końca. Skorzysta na tym PiS, ale – co prezesa niepokoi najbardziej – może skorzystać na tym także ktoś inny po prawej stronie sceny politycznej. Jeśli skorzysta za bardzo, to Kaczyński znów będzie musiał mieć koalicjanta, a przy jego organicznej niezdolności do kompromisu i potrzebie dominacji taka koalicja zbyt długo się nie utrzyma. Z tego wynika, że dla szefa PiS zupełnie kluczową sprawą jest zlikwidowanie tej konkurencji, bo to ona tak naprawdę jest dla niego niebezpieczeństwem numer jeden. Jej sukces de facto oznacza niemożność sprawowania władzy przez PiS! Kaczyński już przystąpił, więc do prób likwidowania tej konkurencji, czego spektakularnym przykładem było wchłonięcie Prawicy Rzeczypospolitej poprzez przyznanie jej działaczom dalekiego miejsca na listach wyborczych, co zapewne pozwoli wślizgnąć się do Sejmu jedynie Markowi Jurkowi, oraz psychologiczna zagrywka wobec Zbigniewa Ziobry na marszu w obronie Telewizji Trwam. Temu samemu celowi służy też instrukcja dla przedstawicieli PiS, którzy, zgodnie z jej treścią, nie mogą się pojawiać w programach telewizyjnych sam na sam z przedstawicielami partii Ziobry. A w najbliższej przyszłości podobnych działań będzie ze strony szefa PiS coraz więcej. Paradoksalnie, więc największym zagrożeniem dla ideowej prawicy różnych odcieni nie jest więc w tej chwili ani Tusk, ani Palikot, ani Miller – tylko właśnie Jarosław Kaczyński, który wprawdzie stworzył sprawną organizację, ale kieruje nią w taki sposób, by prawica w Polsce tylko incydentalnie miała realny wpływ na sprawowanie władzy. Prowadzi też permanentną wojnę na prawicy pod hasłem „Albo ja, albo komuna” – czego efektem są niestety ciągłe rządy radykalniejszej bądź bardziej umiarkowanej komuny. Tomasz Sommer
Terlikowski: Czy papieże zataili przed nami przesłanie Matki Bożej? Czy istnieje czwarta tajemnica fatimska? Czy Pius XII, Jan XXIII, Paweł VI i Jan Paweł II zataili przed nami jakąś część przesłania Matki Bożej z Fatimy? A jeśli tak, to, co miałoby być jej treścią? Na te pytania odpowiada Antonio Socci w książce „Czwarta tajemnica fatimska?”. Na książkę Socciego czekałem długo. O jej włoskiej premierze było głośno już kilka lat temu, a z własnych źródeł wiedziałem, że jedno z zakonnych wydawnictwo szykuje się do jej wydania. Potem zaległa cisza, przerywana tylko informacja, że wydawca wycofał się z jej wydania, pod wpływem nacisków z Rzymu. I dlatego, gdy tylko dowiedziałem się, że ostatecznie książkę wydało krakowskie wydawnictwo AA, w napięciu czekałem na tom, który wywołał we Włoszech tak wielkie emocje. I nie zawiodłem się. Socci, jak zwykle, dostarczył kawał dobrej dziennikarsko-pisarskiej roboty. Książkę dosłownie się „pożera”, wciąga ona lepiej niż niejeden kryminał. I jest też, w pewnym stopniu, skonstruowana według reguł powieści raczej sensacyjnej, niż spokojnego dzieła teologiczno-religijnego. A przecież traktuje ona o sprawach par excellence teologicznych, czyli o tym, co Matka Pana miała do przekazania światu w Fatimie. Socci próbuje dotrzeć do rzekomo istniejącego tekstu „czwartej tajemnicy fatimiskiej”, która w odróżnieniu od opublikowanej „trzeciej” nigdy nie spoczywała w archiwach watykańskich, a od zawsze przechowywana była w specjalnym sejfie w pokojach papieskich.
Mocne pytania Socciego I choć opinie takie brzmią niewiarygodnie, jak kolejna z opowieści poszukiwaczy „świętego Graala”, to już od pierwszych stron włoski dziennikarz robi wszystko, by pokazać, że sprawa nie jest wcale tak oczywista. Zaczyna od przypomnienia, że tekst drugiej tajemnicy fatimskiej kończy się zdaniem „w Portugalii zawsze zachowany będzie dogmat wiary, itd.”. Od tego właśnie miejsca zacząć się miała trzecia tajemnica. Problem polega tylko na tym, że opublikowany przez Stolicę Apostolską tekst objawienia, w ogóle nie odnosi się do tych słów. Jest wizją w ogóle z nią niezwiązaną. Innym argumentem jest uważna analiza treści Trzeciej tajemnicy fatimskiej i jej oficjalnej interpretacji. Otóż, jak wskazuje Socci interpretacji dokonanej przez kardynała Tarcisio Bertone, nijak nie da się pogodzić z samą treścią objawienia. Wedle kardynała obraz umęczonego papieża, który idzie przez zniszczone miasto i modli się za „dusze zmarłych ludzi”, i który później zostaje zabity (wraz z innymi biskupami, zakonnikami, zakonnicami i ludźmi swieckimi) przez żołnierzy przy wielkim krzyżu, nijak nie da się pogodzić z zamachem na Jana Pawła II. A powody są dość oczywiste. Po pierwsze Jan Paweł II nie zginął, a przeżył. Matka Pana prorokując to, wiedziałaby przecież o tym, że sama zmieni lot swojej kuli. Po drugie w wizji papież szedł po ulicach i modlił się za zmarłych, ale nie ma tam mowy o tym, że byli to męczennicy. Ci ostatni pojawiają się dopiero po zabiciu Ojca Świętego... A zatem – stwierdza Socci – wygląda na to, że nawet obrazy zawarte w opublikowanej tajemnicy odnoszą się do innych wydarzeń, niż te, do których przyjęcia chce nas namówić oficjalna, watykańska interpretacja.
Prześladowania wciąż przed nami Z analiz tych Socci wyciąga dość oczywisty wniosek, że zamach na papieża nie jest wydarzeniem przepowiedzianym przez Matkę Bożą w Fatimie, i że wydarzenia, o których jest w Trzeciej Tajemnicy mowa, wciąż są jeszcze przed nami. Wielkie prześladowanie Kościoła, zabójstwo papieża, dopiero nadejdą. Dowodem na to mają być zarówno mocne słowa Benedykta XVI, (który jasno stwierdzał, że programem jego pontyfikatu ma być wierność aż do męczeństwa), jak i cały cykl innych wypowiedzi papieskich (od Pawła VI do Jana Pawła II), w których biskupi Rzymu przygotowywali chrześcijan na nadchodzące czasy męczeństwa. Prześladowania te, i tu dochodzimy, do istoty rozważań włoskiego dziennikarza, mają być konsekwencją zaniedbań, jakich dopuścili się papieże. Jak rewolucja francuska była spowodowana brakiem spełnienia polecenia Matki Bożej skierowanego do Ludwika XIV, tak wielkie cierpienie Kościoła, a także apostazja, jaka dotyka niemałą część Jego synów, ma być spowodowane faktem, że kolejni papieże (od Piusa XII do Jana Pawła II), wciąż nie spełnili prośby Matki Bożej z Fatimy, i nie poświęcili Rosji Jej Niepokalanemu Sercu... To właśnie ten brak, zawiniony najmocniej – zdaniem Socciego – przez Jana XXIII, który na kopercie zawierającej objawienia miał napisać, że nie ma pewności, czy pochodzą one od Boga, prowadzić ma do wielkiego prześladowania katolików i śmierci papieża, która jest dopiero przed nami.
Wina następców Piotra Nie jest to jedyny zarzut, który włoski dziennikarz formułuje przeciwko Stolicy Apostolskiej. Jego zdaniem odpowiada ona także za to, że nie ujawniła (mimo wyraźnej woli Matki Bożej) treści tajemnicy w roku 1960, że skazała siostrę Łucję (decyzją Jana XXIII) na milczenie aż do końca życia, i wreszcie, że nadal nie pokazuje ona najistotniejszej części tajemnicy fatimskiej, która rozpoczyna się po zdaniu o Portugalii. „Cała historia Fatimy i tego wieku, to dzieje dramatycznej niezdolności następcy Piotra, ludzi Kościoła i całej ludzkości do zawierzenia się Tej, która jest wszechmocna przez łaskę. Niezdolność do zawierzenia się Jej naprawdę i całkowicie. Jak gdyby możliwość ocalenia mogła wynikać z inicjatyw (samego) następcy Piotra, z polityki watykańskiej, z projektów reformy Kościoła” - wskazuje Socci. Czy ta „wina” była przepowiedziana w Fatimie? Czy właśnie zaniedbania następców Piotra były jej treścią? A może wielka apostazja i realna schizma, która nastała po Soborze Watykańskim II? Włoski dziennikarz przychyla się do obu odpowiedzi i w fascynujący sposób próbuje pokazać, czego mogła dotyczyć domniemana „czwarta tajemnica”. Jego poszukiwania mają jednak sens, tylko, jeśli przyjąć, że istnieje jeszcze jakiś dodatkowy tekst tajemnicy. I to również próbuje udowodnić (nie ma, co ukrywać, że już tylko poszlakowo) Socci, budując wersję, w której istnieją dwa teksty tajemnicy, które uzupełniają się, a z których tylko jeden, z obawy przed tym, jak mógłby być wykorzystany przez media ten drugi, został opublikowany. Tyle, że przyjęcie takiej wersji oznacza, że byliśmy i jesteśmy nadal przez Stolicę Apostolską oszukiwani...
Zarzuty Socciego Socci, bowiem podkreśla, że w istocie Trzecia Tajemnica Fatimska nie jest tą, której ujawnienia w roku 1960 domagała się Matka Boża. Ta ostatnia pozostała nadal utajniona, bowiem kolejni papieże albo nie chcieli (bo w nią nie wierzyli, jak Jan XXIII albo Paweł VI), albo nie byli w stanie (jak Jan Paweł II) jej ujawnić, obawiając się medialnych, ale i społecznych reakcji... Istotą owej tajemnicy, którą dziennikarz „rekonstruuje” (albo tworzy), miałaby być zapowiedź wielkiego kryzysu, którego podstawą stał się fałszywie zinterpretowany Sobór. Tajemnica zawierać ma informacje o odejściu od wiary znaczącej części hierarchii i kapłanów, a także skutki dla dusz, jakie ona przyniesie. I wreszcie zapis kary, jaka ma spotkać także Kościół za owo odstępstwo. Swoją „wizję” czwartej tajemnicy fatimskiej Socci tka ze starych wywiadów, wypowiedzi siostry Łucji czy wreszcie papieskiej wypowiedzi. I nie ma, co ukrywać, że wygląda ona wiarygodnie. Wiarygodność ta jednak zbudowana jest na wielu założeniach, z których obalenia któregokolwiek niszczy całość konstrukcji... Jedno nie ulega jednak wątpliwości: główna część wezwania Socciego, by modlić się na różańcu za Rosję, Kościół i świat, czekać na męczeństwo i zaufać Matce Chrystusowej pozostaje nie tylko aktualna, ale i fundamentalnie ważna. Szczególnie, że – co też można powiedzieć bez ryzyka błędu – wiele wskazuje na to, że obrazy zawarte w opublikowanej Tajemnicy Trzeciej będą się jednak realizować także w przyszłości.
Tomasz P. Terlikowski
Kryptożydzi Jeśli judaistyczni agenci odegrali główną rolę w sformowaniu i ustanowieniu Kościoła rzymsko-katolickiego, czy możliwym jest że rzymski katolicyzm był żydowskim projektem od samego początku? Istnieje długa i fascynująca historia żydowskiej infiltracji w obrębie Kościoła rzymsko-katolickiego, który co ciekawe był i jest postrzegany, jako instytucja nieżydowska. Jeśli katolicyzm był projektem kabalistycznych Żydów chcących uzyskać kontrolę nad chrześcijaństwem, oznaczałoby to, że ten zjudaizowany Kościół funkcjonował przez prawie 2 tysiące lat jako zamaskowana odnoga judaizmu, której mocodawcy stopniowo i bezustannie pchali zachodni świat chrześcijański w kierunku bardziej zaawansowanej apostazji niż było to możliwe za czasów prześladowanego wczesnego Kościoła, który herezje skutecznie zwalczał, a nie wchłaniał. W dniu dzisiejszym możemy śmiało stwierdzić, że Kościół rzymsko-katolicki jest jedynie odnogą żydomasonerii stworzoną w celu włączenia apostazyjnego świata chrześcijańskiego w obręb nadchodzącego, mesjanistycznego królestwa Antychrysta. Nie jest to jedyny pseudo-chrześcijański Kościół stworzony przez kabalistycznych Żydów. Założycielem kościoła mormonów, kolejnej zjudaizowanej wersji chrześcijaństwa, był praktykant kabały Joseph Smith. Smith otaczał się grupą 12 apostołów, z których najbliżsi mu byli żydowscy kabaliści Orson Hyde i Alexander Neibaur. Lance Owens pisał o dogłębnej znajomości kabały przez Neibaura i jego silnym wpływie na osobę Josepha Smitha:
“To, że Neibaur wniósł kabałę w mury Nauvoo opisywane było już w kilku pracach na temat tego okresu. Dla przykładu – Newel i Avery w swojej biografii Emmy Smith napisali: Dzięki osobie Alexandra Neibaura, Joseph Smith poznał starożytną wiedzę żydowską znaną, jako kabała… Nie tylko wiedział, co nie co o kabale, lecz prawdopodobnie posiadał też w Nauvoo kolekcję oryginalnych książek kabalistycznych, jak udokumentowano w zródłach praktycznie pomijanych przez mormońskich historyków. “Czy ktokolwiek zaznajomiony z postacią i życiem Josepha Smitha – proroka, który odtworzył tajemną wiedzę i rytuały przekazane po raz pierwszy Adamowi, przetłumaczył dzieła Abrahama, Henocha i Mojżesza, ponownie napisał Księgę Rodzaju – zadał sobie pytanie czy człowiek ten mógł interesować się oryginalną wersją tej okultystycznej, żydowskiej tradycji? Neibaur był przecież człowiekiem, który mógł się z nim nią podzielić. Cokolwiek było powodem tych wszystkich podobieństw, należy pamiętać, że pogląd na świat magii hermetycznej/kabały pokrywa się w wielu aspektach z postrzeganiem Boga przez Josepha Smitha. (…) “Bez wątpienia, pierwszym tekstem, z którym Joseph Smith został skonfrontowany był Zohar, główna księga i serce kabały. To właśnie tą księgę Nibaur cytował wielokrotnie w swoich artykułach. Jako że jest ona głównym tekstem kabały, jest też pozycją obowiązkową dla każdego zainteresowanego nią człowieka. (…) Jeśli Neibaur czytał Josephowi literaturę kabalistyczną, lub tłumaczył podstawowe kabalistyczne koncepty, książką, od której powinien zacząć byłby bez wątpienia Zohar. To może wyjaśniać, dlaczego w roku 1844 Smith, w swojej najprawdopodobniej największej rozprawie dotyczącej jego teozoficznej wizji, ewidentnie cytuje on prawie słowo w słowo fragmenty z pierwszego rozdziału księgi Zohar.” (“Joseph Smith and Kabbalah: The Occult Connection”)
Inny Żyd-apostoł i bliski kolega Smitha, Orson Hyde, odbył w roku 1830 podróż do Jerozolimy dedykowaną przywróceniu Izraela Żydom. Ivan Barrett w swojej książce Joseph Smith i Przywróceniepisze:
“W roku 1823 w Palestynie pod rządami Turków żyła tylko garstka Żydów, nieposiadająca żadnych praw. Syjonizm w społecznościach żydowskich Europy dopiero raczkował i praktycznie nikt nie rozmawiał tam o jakimkolwiek ponownym zebraniu się Żydów w Palestynie, (…) Lecz to w tym okresie ruch syjonistyczny zaczął rozwijać się na dobre. Bóg miał podarować specjalne “dyrektywy” współczesnym prorokom, tak jak zrobił to za czasów proroków starożytności – dyrektywy dla migracji narodów. “W roku 1831, jedynie w rok po tym jak Joseph Smith założył swój kościół, kolejny młody człowiek żydowskiego pochodzenia powołany do bycia prorokiem, imieniem Orson Hyde (lat 26), został przyjęty w obręb Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich (mormoni) przez Josepha Smitha. Gdy Joseph położył ręce na głowie Orsona Hyda dał mu unikalne błogosławieństwo, w którym przepowiedział:
“Gdy przyjdzie odpowiedni czas udasz się do Jerozolimy, ziemi twych ojców, i zostaniesz strażnikiem Domu Izraela – i twoimi rękoma Najwyższy wykona wielką pracę, przygotowując drogę dla schodzącego się Ludu.” (Barrett, str. 469)
Charles Taze Russell był założycielem pisma Strażnica w roku 1879 – z czasem dało ono narodziny Świadkom Jehowy. Russell był mocno zafascynowany naukami Adwentystów Dnia Siódmego, kościoła ariańskiego odrzucającego dogmat Trójcy Świętej i obchodzącego żydowski szabat. Według Strażnicy/Watchtower Observer: “Russell nauczał że lud żydowski posiada wiodącą rolę w planie zbawienia ludzkości, a w roku 1910 przemawiał przed dużą żydowską widownią dając im otuchy cytatem z Biblii, Izajasza 40:2… Polecał im nie wstępować do żadnych współczesnych kościołów, lecz poczekać na wypełnienie się wielu starotestamentowych obietnic że będą błogosławieni jako naród. W czasie, gdy wciąż jeszcze byli narodem rozproszonym powiedział, powołując się na proroctwa, że będą zgromadzeni ponownie w Palestynie i stworzą niepodległe państwo”. Russell był postrzegany, jako “chrześcijański syjonista, często zapraszany do przemawiania przed ortodoksyjno-żydowskimi widowniami… Dodatkowo, jego poglądy na syjonizm były wychwalane przez ludzi takich jak premier Izraela, Benjamin Netanyahu, czy były ambasador ONZ Jeane Kirkpatrick.” (CTR: The Truth) Russell promował również finansowaną przez Rotszyldów ekumeniczną agendę głoszoną przez “Strażnicę” Świadków Jehowy:
“J. P. Morgan, reprezentant Rotszyldów (Rotschild) w USA, założył fundusz powierniczy działający na rzecz zjednoczenia różnych chrześcijańskich denominacji. [Charles Taze] Russell… pochwalił te działania w “Strażnicy” z 1 stycznia 1911… ” Pan Morgan, znana postać świata finansjery(…) daje wielu osobom powód do wiary, że uda mu się osiągnąć pożądane zjednoczenie [ruchów chrześcijańskich]. Coraz więcej i więcej denominacji pragnie religijnego powiernictwa lub związku (federacji) i są w stanie poświęcić swoje drogocenne doktryny i zasady w celu [unifikacji wyznań chrześcijańskich].” – 215:538 Klan Russelów jest jedną z 13 rodzin Illuminati, opisaną przez Fritza Springmeiera (notabene byłego ŚJ) Niezadowalający się jedynie niszczeniem chrześcijaństwa, kabaliści byli też bardzo pracowici na polu wykorzenienia Judaizmu opartego na Torze. W swojej książce z 1957 o Ruchu Syjonistycznym, zatytułowanej Transformacja, I. Domb opisuje “tragiczną sytuację współczesnego Judaizmu, gdzie 95% Żydów zeszła z drogi Tory. Mamy do czynienia z propagowaniem herezji na niespotykaną skalę, chcącej uniknąć kwestionowania i zakłócania tego procesu, który nazwać można tłumieniem wiary (…)”. Domb kontynuuje opis wymierania Judaizmu Tory wśród światowej społeczności żydowskiej, procesu, którego świadomi są nieliczni goje:
“Niektórych kompletnie wykluczono, inni stoją na pograniczu – są też ci którzy motywowani nienawiścią lub złośliwością, szukają sposobu na zniszczenie wszystkiego co pielęgnowane było przez ich ojców. Nawet ta niewielka mniejszość, która pozostaje lojalna Torze i przestrzega jej nauk w praktyce, jest zmącona w swoim sposobie myślenia, atakowana przez wypaczone idee, demoralizowana, dezorientowana przez błędy, kłamstwa i oszczerstwa. “Niewielka grupka tych, którzy pozostali nietknięci przez wszystkie te [fałszywe] skłonności, jest nie tyle mała, co bezradna. Brakuje jej środków na dotarcie do szerszej publiki, wymaganego do obrony tradycyjnego punkt widzenia Tory (…). W rezultacie czytelnik żydowski nie ma możliwości dowiedzenia się tego, że Tora domaga się od niego przestrzegania swoich zobowiązań i przyrzeczeń. Pozwala się by padł on ofiarą twierdzeń odwrotnych [Talmudu]. (…) Ich uszy nie są w stanie usłyszeć nawet najmniejszego protestu wykrzykiwanego od czasu do czasu, gdzieś tam, po drugiej stronie.” (The Transformation, przedmowa) Można zrozumieć to jak kabalistyczni Żydzi zdołali zniszczyć wiarę swoich żydowskich pobratymców, lecz jakim sposobem możliwe było zwiedzenie innych na tak ogromną skalę? Żydzi, którzy odwrócili się od Boga Izraela i Tory na rzecz pogańskiego kultu obcych bożków, postanowili zniszczyć monoteistyczną wiarę judaizmu Tory, chrześcijaństwa a nawet Islamu, o którym powiemy trochę więcej pózniej. Ci kabaliści prowadzeni byli przez złe duchy i obdarzeni nadnaturalnymi mocami (nauka sztuk magicznych), po to by zinfiltrować i przejąć władzę nad instytucjami nie-Żydowskimi. Ich modus operandi opisany został przez Edith Starr Miller:
“Powinności i zasady obrzędu żydowskiej mszy spisane są w Talmudzie i Schulchan Aruk, natomiast nauki ezoteryczne dla wyższych adeptów znajdują się w kabale. Znajdują się tam tajemnicze obrzędy, wskazówki i opisy praktyk przyzywania nadnaturalnych sił, używania Nauki Numerów, astrologii itd. “Praktyczne zastosowanie wiedzy kabalistycznej miało miejsce na przestrzeni wieków przez Żydów szukających wpływu na wyższe sfery nieżydowskie i na masy gojów. Władcy i papieże posiadali zazwyczaj przynajmniej jednego żydowskiego astrologa lub doradcę, i często dawali Żydom władzę nad swoim życiem poprzez branie ich sobie za lekarzy. W ten sposób Żydzi wpływali na politykę w prawie każdym nieżydowskim kraju i dzierżyli władzę finansową, jako iż żydowscy bankierzy na dworach manipulowali podatkami i finansami państwa.(…) “Z Radą Najwyższą B’nai B’rith jako głową całej operacji, sekta której członkowie roili się w każdym narodzie, stała się suwerennym tworem rządzącym podległymi radami na całym znanym świecie, zarządzającym ich polityką, ekonomią, religiami i edukacją.” (Occult Theocrasy, str. 76) W średniowieczu infiltracja i podbój świata chrześcijańskiego osiągnięta została przy użyciu dwóch metod. Inkwizycja stworzona w roku 1478 w Hiszpanii zmusiła masy Żydów do odrzucenia judaizmu i przyjęcia katolicyzmu; “przechrzty” te nazywano Conversos. Conversos przeniknęli do mechanizmu religii rzymsko-katolickiej, lecz pozostali Żydami i praktykowali swoje żydowskie obrzędy w domowych zaciszach. Inni Żydzi zwani Marranos (świnie), udawali konwersję na chrześcijaństwo i publicznie praktykowali obrzędy katolickie (jednocześnie wciąż praktykując potajemnie judaizm i kabałę). Niektórzy Marranos objęli funkcje duchownych. Motywem Conversos dla udawania chrześcijaństwa było zachowanie swej tożsamości. Motywem Marranos – zniszczenie Kościoła i całego chrześcijaństwa. Rezultatem tych dwóch konwersji było przejęcie przez Żydów Kościoła rzymsko-katolickiego i przemienienie go w TAJEMNICZY WIELKI BABILON, MATKĘ NIERZĄDNIC I OBRZYDLIWOŚCI. Biblia Króla Jakuba we fragmencie Objawienia 17 mówi że Babilon Wielki jest “wielką nierządnicą” i że “położony jest na siedmiu pagórkach”. I przyszedł jeden z siedmiu aniołów, mających siedem czasz, i tak się do mnie odezwał: Chodź, pokażę ci sąd nad wielką wszetecznicą, która rozsiadła się nad wielu wodami,.. (B. Warszawska) I odniósł mię na puszczę w duchu. I widziałem niewiastę siedzącą na szarłatnoczerwonej bestyi, pełnej imion bluźnierstwa, która miała siedm głów i dziesięć rogów. A ona niewiasta przyobleczona była w purpurę i w szarłat, i uzłocona złotem i drogim kamieniem, i perłami, mając kubek złoty w ręce swej, pełen obrzydliwości i nieczystości wszeteczeństwa swego. A na czole jej było imię napisane: Tajemnica, Babilon wielki, matka wszeteczeństw i obrzydliwości ziemi. I widziałem niewiastę onę pijaną krwią świętych i krwią męczenników Jezusowych; a widząc ją, dziwowałem się wielkim podziwieniem (B. Gdańska – w bibliach angielskich w punkcie podtłuszczonym znajduje się wyraz “wilderness” który nie musi oznaczać pustynii – jak twierdzi większość polskich przekładów Biblii z wyjątkiem Gdańskiej – lecz równie dobrze dzicz lub puszczę, lub miejsce gdzie kiedyś była dzicz lub puszcza)…Siedem głów, to siedem pagórków, na których rozsiadła się kobieta, i siedmiu jest królów… I mówi do mnie: Wody, które widziałeś, nad którymi rozsiadła się wszetecznica, to ludy i tłumy, i narody, i języki. A dziesięć rogów, które widziałeś, i zwierzę, ci znienawidzą wszetecznicę i spustoszą ją, i ogołocą, i ciało jej jeść będą, i spalą ją w ogniu. Bóg, bowiem natchnął serca ich, by wykonali jego postanowienie i by działali jednomyślnie, i oddali swoją władzę królewską zwierzęciu, aż wypełnią się wyroki Boże. A kobieta, którą widziałeś, to wielkie miasto, które panuje nad królami ziemi (B. Warszawska)
Werset używający słowa “tajemnica” identyfikuje tą “postać”, jako tajemną religię/szkołę tajemnic. “Babilon Wielki” wskazuje na korzenie tej tajemnej religii – antyczny Babilon. “Wielkie miasto”, które siedzi na “siedmiu pagórkach” wskazuje na lokalizację Wszetecznicy – Rzym, znany też, jako Miasto Siedmiu Wzgórz. Jedyny istniejący obecnie system religijny, który pasuje do opisu z Objawienia 17 to Kościół rzymsko-katolicki. Od czasów Reformacji opisano ogromne ilości okropieństw Kościoła katolickiego – setki lat działania Inkwizycji, tortur i rozlewu krwi, wojen, podbojów, szerzenia fałszywych doktryn i pogańskich tradycji, perwersji i nadużyć seksualnych kleru, nie wspominając o ogromnym bogactwie Watykanu, który wyduszał pieniądze nawet od wdów i sierot by podtrzymać styl życia papieży i ich otoczenia, żyjących w luksusie niczym możni, podczas gdy masy ich wiernych żyły w ubóstwie. Jednak najgorszym przestępstwem rzymskiej wszetecznicy było wypaczenie Ewangelii Jezusa Chrystusa i ukrywanie Słowa Bożego (np. zakaz czytania Biblii) przed “tłumami, narodami i językami”, z których wielu poszło na zatracenie.Skandaliczne czyny Wielkiej Nierządnicy są dobrze udokumentowanymi faktami historycznymi. O wiele mniej znany jest sposób, w jaki misteria babilońskie przeniknęły do Kościoła Rzymu, wystawiając mu opinię Tajemnicy, Wielkiego Babilonu. Raport ten, mamy nadzieję, pokaże wszystkim, że prawdziwa historia Kościoła rzymsko-katolickiego różni się znacznie od fałszywej propagandy na jego temat, koordynowanej przez żydowskie elity. Jak pisał I.Domb “Ci, którzy posiadają odpowiednie środki finansowe, mogą poprzez efektywne ich użycie zdobyć dominację nad wszystkim i wszystkimi.”
Dowody na infiltracje Kościoła rzymskiego przez masy europejskich Żydów znalezć można w licznych, niezależnych od siebie zródłach, z których my wybierzemy kilka – zaczynając od katolickiej książki “Spisek Przeciwko Kościołowi”. Co jest typowe dla katolickiej postawy anty-judaistycznej, autorzy grzmią przeciwko żydowskiej infiltracji Kościoła, lecz wydają się ślepi na fakt, że “Święty Kościół Katolicki” od samego początku jest zjudaizowaną wersją chrześcijaństwa.
“Zwycięstwo żydomasonerii i żydowskiej rewolucji komunistycznej (koniec XVIII wieku – czasy współczesne)… dokonało się z powodu braku efektywnej walki Kościoła katolickiego i pozostałych Kościołów z żydowską Piątą Kolumną, która przeniknęła do samego ich serca. “Piąta Kolumna tworzona jest przez potomków Żydów, którzy w poprzednich wiekach przeszli na chrześcijaństwo, lecz potajemnie wciąż zachowywali swoje żydowskie wierzenia i odprawiali żydowskie obrzędy i ceremonie. W tym celu zorganizowali się wzajemnie w tajne społeczności i synagogi, które działały w tajemnicy przez wieki. Ci pozorni chrześcijanie, w rzeczywistości Żydzi, rozpoczęli wieki temu infiltrację chrześcijańskiego społeczeństwa w celu zdobycia nad nim kontroli od wewnątrz. Z tego powodu siali fałszywe doktryny i poróżniali innych, a nawet próbowali przejąć kontrolę nad duchowieństwem w innych Kościołach Chrystusa. Dzięki temu zdołali usadowić krypto-żydowskich chrześcijan w seminariach, którzy pózniej, jako kapłani obejmowali wysokie stanowiska w Kościele katolickim oraz w kościołach odstępczych, na których powstanie Żydzi ci mieli znaczny wpływ.” (Spisek Przeciwko Kościołowi, str. 235-36) Kapłani (autorzy książki) nawiązują do dialektycznej operacji przeprowadzonej przez krypto-Żydów, którzy siali fałszywe doktryny i kłótnie w Kościele poprzez promowanie herezji. Ruchy te były często zjudaizowanymi, gnostyckimi sektami. “W średniowieczu papieże i kardynałowie odnosili sukcesy w niszczeniu żydowskich ruchów rewolucyjnych, pojawiających się w obrębie chrześcijaństwa w formie fałszywych nauk, głoszonych nie przez chrześcijan, lecz przez Żydów. (…) “Działający w ukryciu Żydzi organizowali i kontrolowali ruchy stojące za kreatywną i wiodącą mocą nikczemnych nauk katarów, Patarii, albigensów, husytów, Illuminati itp. (Spisek Przeciwko Kościołowi, str. 236) Krypto-Żydzi mieli też dostęp do najwyższych stanowisk Kościoła katolickiego, oraz politycznych i ekonomicznych instytucji zachodniej Europy. “Praca tych Żydów, przeszmuglowanych, jako Piąta Kolumna w obręb Kościoła Chrystusowego, była ułatwiona przez obłudną konwersję na chrześcijaństwo, której dokonali ich przodkowie. Co za tym idzie, odrzucili swoje żydowskie nazwiska i przyjęli nowe, chrześcijańskie imiona, przyozdobione nazwiskami ich ojców chrzestnych. Dzięki temu z sukcesem przeniknęli do chrześcijańskich społeczeństw i przywłaszczyli sobie nazwiska wysokich rodów Francji, Włoch, Anglii, Hiszpanii, Portugalii, Niemiec, Polski i innych europejskich krajów. Za pomocą tego systemu udało im się zinfiltrować chrześcijaństwo w celu zniszczenia go od wewnątrz, tak samo jak innych religijnych, politycznych i ekonomicznych instytucji… “…Jednakże, o wiele bardziej skandaliczny jest fakt że ci krypto-Żydzi lokowali wśród kleru i w klasztorach swoich synów, z tak dobrym skutkiem że wielu z nich przyjęło pózniej tytuły opatów i biskupów.” (Spisek Przeciwko Kościołowi, str.237) Żydowska kontrola nad gojami jest bezpośrednim wynikiem kabalistycznej infiltracji papiestwa oraz arystokracji europejskiej. Jednak autorzy tej książki popełniają wielki błąd pisząc że: “… Kościół Święty, za każdym razem gdy pojawiał się biskup lub kardynał lub papież heretyk, uważał że nieuniknionym jest zdemaskowanie go publicznie w celu powstrzymania dalszego wciągania wiernych w kłopoty.” (Pinay. str. 253)
http://ligaswiata.napisala.pl/2012/04/kryptozydzi/
NIE NIESIOŁKIZUJCIE INSTRUMENTÓW! Od piątku blablamy na temat dwóch, jesli nie penitencjariuszy, to pacjentów in spe; sam zablablałem, więc nie jestem bez winy. Wrzucono nam tych dwóch, żebyśmy nad nimi blablali, a nieblablać trochę nie można, bo przedstawienie było ponure, tak jak zaprojektowano. Zanim się dalej rozblablam to wypada naszkicować rys zdarzenia, który miłościwie nas łupiący przykryli blablarką. Otóż w piątek precyzyjnie określone firmy prywatne – udziałowcy Otwartych Funduszy Emerytalnych – z siedzibami na Kajmanach, w Mozambiku, i Tegucigalpie, a w rzeczywistości: Czesiek, Rysiek, kapitan Żbik, i porucznik Sowa, dostali od polskiego rządu w prezencie jakiś zylion złotych; piszę zylion, bo nie wiemy, jaka będzie ostateczne wartość ich urobku. Wiemy tyle, że ileś tam lat temu, działając w oparciu w gwarancje polskiego rządu, te prywatne firmy zaczęły przymusowo pobierać pieniądze. Można było się zadeklarować, pozwalając na przykład dać zarobić prowizję kuzynowi, który akurat jedną z nich stręczył (nic w tym złego), albo nie zdeklarować, ale wtedy za nas decydował rząd. Skoro od nas ktoś na rzecz tych firm pozabierał pieniądze przymusowo, to te firmy nasze pieniądze na konta musowo dostały. Część wydały na perfekcyjne zarządzanie, a część zainwestowały, jak umiały najlepiej/nie umiały najlepiej (niepotrzebne skreślić). W umowie dosyć precyzyjnie opisano ramy czasowe określające, kiedy owe prywatne firmy mają nam te pieniądze zwrócić (II i III filar). A w piątek obowiązek spłaty został przesunięty wolą sejmu o lata, a w związku z tym, że część potencjalnych beneficjentów nie dożyje wydłużonego okresu oczekiwanie na oddanie pieniędzy przez dłużnika (OFE) wierzycielowi (emeryt), na wieczne nigdy. Dochody z kapitału i z inwestycji przez okres przesunięcia wieku emerytalnego stanowią prezent, jako w piątek ktoś działający Donaldem Tuskiem podarował prywatnym przedsiębiorcom w formie zabrania ich innym prywatnym przedsiębiorcom. Czyli był deal, i tego właśnie nie mieliśmy zauważyć zajęci blablaniem. Pieniądze w ZUS-ie są tutaj nieistotne, bo ich nie ma, więc nie bardzo jest, o czym mówić. Nie ma ich dzisiaj, i jest mało prawdopodobne, by tam były za lat 10, 20, czy 30, bo niby, z jakiego powodu? Jeśli ktoś jeszcze wierzy w to, że wzrost gospodarczy musi towarzyszyć Europie, a obecne perturbacje na rynkach odczytuje, jako kolejne przejściowe trudności, to odsyłam do modelu Kaleckiego, który trafnie opisał, dlaczego w socjalizmie gospodarka musi się rozwijać. Otóż, kiedy zawiodły już wszystkie składowe mające pozytywny wpływ na dynamikę wzrostu dochodu narodowego, pozostawało zawsze słynne: „plus u”. A „u” to był: „współczynnik usprawnień, określający wpływ różnych pozainwestycyjnych czynników na wzrost dochodu narodowego”. Nie wiem, dzieci przybędzie w Europie, bo się Europejki przestaną abortować, Hindusi i Chińczycy zastąpią wyabortowanych, zakaszą rękawy i będą na nas tyrać, coraz mądrzejsi będziemy... Jak widać szanse są. Ekonomiści, ci mniej podatni na narzucenie sobie blablania, zastanawiają się, dlaczego działający Donaldem Ruskiem zdecydowali się na taki niepopularny krok, który nic im w bieżącej polityce uporczywego trzymania się stołka nie da, jak dotąd nie wykazywali zainteresowania gospodarką, i od zawsze unikali podejmowania decyzji, po podjęciu, których tracą w sondażach, a jeśli podejmowali jakieś, żeby zyskać, to tylko po to by je ogłosić, ale broń Boże wprowadzać w życie, bo wiedzieli, że spieprzą. No nie ma wyjścia, musiał być to jakiś „mus”. Najprawdopodobniej po tym, jak zarządzający Donaldem prywatnym przedsiębiorcom środki z OFE ukradli i przesunęli do budżetu, żeby się nie zawalił, Czesiek, Rysiek, kapitan Żbik, i porucznik Sowa zażądali stanowczo oddania zagrabionego, a potrafią postraszyć. Może jednak i być też tak, jak sprawę widzi Janusz Szewczak http://niezalezna.pl/28238-mistrzowie-zametu-nie-zawiedli
który podejrzewa, że po prostu nie ma już nigdzie żadnych pieniędzy, i już w 2013 roku nie będzie, z czego wypłacać, więc trzeba pierwszych chętnych przesunąć na „po wyborach” przynajmniej. A wracając do blablarki. Pisałem w felietonie, który być może dzisiaj ukazał się w GPC, że ja tam się dziwię rwetesowi wywołanemu zachowaniem się posła Niesiołowskiego wobec dziennikarki i dokumentalistki Ewy Stankiewicz. Przecież nic się nie stało. Mógł opluć lub pobić, a nie zrobił ani jednego ani drugiego. Spodziewanie się, że rzeczony poseł zachowa się przynajmniej przyzwoicie, a przynajmniej z tego powodu, że miał do czynienia z kobietą, jest całkowicie nieuzasadnione. Pan poseł ma prawo mieć do kobiet uraz, i to już od wczesnej młodości, zwłaszcza wobec tych, co, do których zachodzi podejrzenie, że mogą być na tyle pryncypialne, że nie kapują na dołku, i odmawiają bliskich kontaktów z władzą i jej służbami. Co do drugiego egzemplarza, to też sprawa jest prosta, chociaż o innym ciężarze gatunkowym. Jest na tyle ciężka, że nawet Leszek Miller i jego koledzy z klubu uznali za stosowne się odciąć i to w błyskawicznym tempie. Jest taki rodzaj poczucia humoru przewijający się w polskiej przestrzeni publicznej od roku 1944 w postaci: „prezydent będzie gdzieś leciał”, „zadzwoń do brata”, a tak bardzo podobny do poczucia humoru współczesnych czekistów rechoczących na Smoleńskim pobojowisku, że staje się w dzisiejszych, niepewnych czasach wielce ryzykowny. Jego antologia może przy złym obrocie spraw nosić tytuł „Epitaf”, a w lżejszej wersji „Exodus”, więc nieroztropnie się jest, w tak napiętych czasach, przyłączać. ROLEX
Panika banksterów i inwazja NATO na Syrię Największy zwycięzca wyborów w Grecji w ubiegłą niedzielę, blok radykalnej lewicy Syriza, kierowany przez Alexisa Tsiprasa, uruchomił bardzo skuteczny program oparty na żądaniach: cofnięcia cięć wynagrodzeń i emerytur oraz publicznych cięć oszczędnościowych, wycofania antyzwiązkowych i antypracowniczych środków wprowadzonych przez rząd, domagania się demokracji i sprawiedliwości społecznej, żądania przeprowadzenia śledztwa i skazania winnych przestępstw finansowych oraz wstrzymania spłaty długów – uciążliwych zobowiązań płatniczych państwa greckiego. Zwycięski program oporu wobec niesławnej trojki, składającej się z MFW, Europejskiego Banku Centralnego i Komisji Europejskiej, kontrastuje z programową impotencją zdominowanego przez anarchistów ruchu Okupuj Wall Street i powinien być dokładnie przestudiowany przez każdego poważnego przeciwnika rządów 1% oligarchów na świecie. Grecja pilnie potrzebuje zamrożenia spłaty długów. Zeszłotygodniowe wybory otworzyły perspektywę dla europejskiego anty-oszczędnościowego bloku politycznego, zdolnego do pokonania neo-Brueningowej* polityki Merkel, (która może już obecnie być na drodze do wyautowania z polityki) i przejęcia kontroli nad Europejskim Bankiem Centralnym w celu rozpoczęcia polityki kreacji kredytu na stworzenie miejsc pracy w oparciu o budowę infrastruktury ogólnoeuropejskiej. Ponieważ ani zombie-banki-bankruty, ani budżety krajowe, nie są w stanie sfinansować ożywienia europejskiej gospodarki, EBC musi zostać zmuszony do wyemitowania bilionowych transz nieoprocentowanego kredytu (0%), o 100-letnim okresie zapadalności, przeznaczonego wyłącznie na sfinansowanie wielkich projektów modernizacji infrastruktury europejskiej. W ten sposób może zostać utworzonych 40 milionów produktywnych miejsc pracy za godną płacę. Jeżeli Grecja przeprowadzi kolejną rundę przedterminowych wyborów w ciągu najbliższego miesiąca lub dwóch, to według najnowszych sondaży, Syriza może osiągnąć większość potrzebną do utworzenia następnego rządu. Groźby usunięcia Grecji ze strefy euro są jedynie taktyką zastraszania greckich wyborców. Kryzys światowej oligarchii finansowej spowodował rozpoczęcie nowej rundy panicznych działań w postaci wykorzystania 1 biliona 3-letnich pożyczek oprocentowanych na 1% wyrzuconych w błoto przez szefa EBC Mario Draghi z Goldman Sachs na beznadziejnie niewypłacalne zombie-banki z eurostrefy. Banksterzy są apoplektycznie przerażeni perspektywą greckiego moratorium na spłatę długów. Dwa lata po katastrofie na nowojorskiej giełdzie NYSE z 6 maja 2010 (tzw. flash crash, kiedy w ciągu 10 minut indeks giełdowy zanurkował o 1000 pkt – przyp. tłum.), Jamie Dimon z JP Morgan Chase ogłosił ogromne straty jego banku spowodowane przez londyński dział tradingu derywatami. Jak zwykle, straty pochodzą ze złych pozycji na instrumentach pochodnych, w tym przypadku syntetycznych indeksów (CDX) opartych na swapach niewypłacalności kredytowej (CDS), ultra-toksycznych derywatów, które zniszczyły AIG w 2008 roku. Dimon zapamiętale bredzi przeciwko zwiększeniu regulacji tego rynku, ale to ostatnie fiasko finansowe pokazuje, że ustawa Dodd-Frank i rozwodniona zasada Volckera są tak słabe, że właściwie bezwartościowe. Aby pozbyć się widma nowej paniki spowodowanej kolejnymi żądaniami bankierów, aby ich ratować, konieczne będzie zakazanie swapów CDS i syntetycznych indeksów CDX opartych na swapach CDS. 1%-owy podatek od transakcji finansowych (podatek Eurotobin) musi zostać nałożony na wszystkie instytucje finansowe. Wzmocniona ustawa Glass-Steagall oddzielająca bankowość komercyjną od inwestycyjnej, a także wymagania dotyczące ubezpieczenia, powinny być również ustanowione w celu zapobieżenia przyszłym kryzysom tego typu. Tymczasem misja obserwacyjna ONZ w Syrii została w ubiegłym tygodniu dwukrotnie zaatakowana przez wspierane przez NATO terrorystyczne szwadrony śmierci, które zabiły także dziesiątki ludzi w Damaszku w skoordynowanych atakach samobójczych na instytucje rządowe. Mordercami są ewidentnie fanatycy z al-Kaidy w służbie NATO, ale norweski generał NATO Robert Mood z misji obserwacyjnej, odmawia uznania odpowiedzialności tam, gdzie ona leży – na jego kolegach oficerach NATO. Celem obserwatorów powinno być obserwowanie i informowanie, ale obserwatorzy ONZ nie raportują praktycznie nic, ponieważ działają, jako narzędzia NATO. Syryjski ambasador przy ONZ Jafari zdemaskował rolę Turcji, Libanu, Arabii Saudyjskiej i Kataru w rozmieszczaniu w Syrii terrorystów z Libii i Turcji. Jafari zwrócił uwagę na płytę CD przygotowaną przez syryjski rząd pokazującą zeznania niektórych z tych zagranicznych fanatyków. Jeśli chodzi o Kofiego Annana to jego genewska konferencja prasowa była kolejnym koncertem wybielania NATO. Jeśli Annan chce rozpocząć rozmowy pojednawcze, powinien ogłosić datę zwołania rozmów pokojowych przy stole w Genewie. Syryjski rząd na pewno by uczestniczył. Hordy fanatyków i zagranicznych bojowników nazywających siebie Syryjską Radą Narodową lub Wolną Armią Syrii raczej by się nie pojawiły. Gdyby się pojawili, jest prawdopodobne, że zaczęliby się zabijać nawzajem jeszcze przed wejściem na salę konferencyjną. NATO, podobnie jak Hitler zanim połknął Czechosłowację w 1938 roku, nie chce pokojowego rozwiązania syryjskich kłopotów, a zamiast tego podtrzymania konfliktu wewnętrznego przy życiu, aby użyć go, jako pretekstu do inwazji, zmiany reżimu i rozbicia kraju. Ban Ki Moon, Kofi Annan, Navi Pillay, Valerie Amos i generał Mood są agentami imperializmu, a nie międzynarodowymi urzędnikami w służbie cywili. Ze skorumpowanym personelem, takim jak ten, ONZ grozi wyginięcie na wzór Ligi Narodów, która zginęła, ponieważ odmówiła przeciwstawienia się agresji faszystowskiej w latach 1930. Jesteśmy dziś świadkami przejścia od wszelkich koncepcji bezpieczeństwa zbiorowego na rzecz nagich ustępstw i współudziału w koalicji agresorów USA-UK-NATO.
* Heinrich Brüning – kanclerz Rzeszy w latach 1930-1932, prowadzący politykę brutalnych oszczędności finansowych, mających opanować szalejącą w okresie republiki weimarskiej lat 20-tych hiperinflację. Polityka ta doprowadziła do jeszcze większej katastrofy gospodarczej, która utorowała drogę do władzy Hitlerowi. (przyp. tłum.)
Dr Webster G. Tarpley, http://tarpley.net Tłumaczenie: davidoski
Czego spodziewać się po człowieku, który sypał SB-ecji własną narzeczoną? Niesiołowski powinien zostać wykluczony Z jednej strony otrzymywałam propozycje małżeńskie, z drugiej strony mnie topił, opowiadając o moim udziale w organizacji - mówi Elżbieta Królikowska-Avis, była działaczka konspiracyjnej organizacji niepodległościowej "Ruch", która trafiła na Rakowiecką w pierwszych dniach aresztowań członków "Ruchu". Wielokrotnie podkreśla, że działacze dobrze wiedzieli, jaką postawę należy przyjąć w razie ewentualnych przesłuchań. Każdy miał obowiązek iść w zaparte, by nie ujawnić kolegów. Po 10 dniach przesłuchań (...) niespodziewanie pokazano mi (30 czerwca) zeznania Stefana Niesiołowskiego, gdzie w przeddzień (29 czerwca) opowiadał o tym, że byłam nie tylko członkiem ruchu, ale miałam brać udział w akcji wysadzenia pomnika Lenina, za co groziło mi 13 lat więzienia. W tym samym czasie pisał do mnie listy z propozycją ślubu w więziennej kaplicy - wspomina była narzeczona posła Niesiołowskiego. Stefan od razu przyznał, podczas pierwszego przesłuchania, że istnieje nielegalna organizacja "Ruch", tylko powiedział zmyślnie, że nie ma przywódców, broniąc siebie przy okazji, bo on był jednym z nich. (...)
Stefan Niesiołowski załamał się podczas pierwszego przesłuchania i sypał swoich kolegów od pierwszego spotkania z SB-ecją, a ponieważ był jednym z przywódców i ponieważ większość ludzi była jeszcze na wolności, jego zeznania dokonały dużych spustoszeń - mówi Królikowska-Avis, podkreślając, że największe znaczenie ma dla niej "ten motyw ludzki: motyw tchórzostwa i odwagi".
O zdradzie Niesiołowskiego opowiedziała także w programie 1 Telewizji Polskiej, lecz szybko o niej zapomniano. Marszałek Niesiołowski nadal bryluje na politycznych salonach, dopuszczając się coraz bardziej skandalicznych posunięć. Jak widać po jego piątkowej furii, nie posiada już żadnych hamulców. Zdolny jest do uderzenia kobiety, co więcej robi to na terenie Sejmu przy wtórze partyjnych kolegów. Nikt nie oponuje. Nikt go za to nie gani. Nikt nigdy nie wyciągnął od niego żadnych konsekwencji za ciągłe publiczne obrażanie posłów opozycji. Obrażał od zawsze. Obiektem nieustannych ataków był śp. prezydent Lech Kaczyński, którego poniżał nawet po jego śmierci. 20 stycznia 2011 roku na antenie TVP INFO, słynący z wyważonych sądów poseł PO, zarzucając opozycji permanentną niedyspozycję psychiczną, w taki oto sposób podzielił się swoimi refleksjami na temat "skazanych na niepowodzenie uroczystości katyńskich", o które za wszelką cenę zabiegał prezydent Lech Kaczyński:
„...ta PiSowska impreza konkurencyjna wobec wizyty premiera..." Mimo, że premier Donald Tusk został o tym fakcie powiadomiony z trybuny sejmowej przez jednego z posłów PiS, żądającego stosownej reakcji, nie doczekaliśmy się jej do dziś. Niesiołowski nigdy nie odwołał też haniebnych zniewag, którymi obrzucił śp. gen. Błasika. Tego samego dnia wygłosił kilka płomiennych myśli:
„A generał Błasik, po co tam wszedł? Przez okno chciał sobie popatrzeć?" „Była presja na pilotów, pamiętamy wydarzenia w Gruzji" „Decydująca wina pilotów”, Kim jest Stefan Niesiołowski, że wciąż zajmuje eksponowane stanowiska w Platformie Obywatelskiej, choć jego działalność ogranicza się jedynie do odgrywania roli rozwścieczonego amstaffa w wielkopańskim ogrodzie? Dlaczego nie zajęto się dotychczas wykluczeniem lub choćby odsunięciem człowieka, którego agresja eskaluje tak dalece, że dawno przekroczyła granice poczytalności, napędzając agresję rozchwianej emocjonalnie części społeczeństwa?Zbrodnia Ryszarda Cyby, który zamordował w łódzkiej siedzibie PiS Marka Rosiaka, była bez wątpienia podsycona tego rodzaju apelami. Niestety Stefan Niesiołowski nawet wobec politycznego morderstwa nie potrafił pochylić czoła i zreflektować własnych działań. Kaczyński rozhuśtał nastroje i uaktywnił psychopatów. Odpowiada za to, co stało się w Łodzi - powiedział tuż po zdarzeniu, dodając, że nie było żadnego mordu politycznego. Psychopata zabił niewinnego człowieka, mógł zabić kogoś innego. Dziś wiemy, że mord był polityczny, a psychopata całkiem zdrów i świadom swojego czynu. Refleksji Niesiołowskiemu jednak nie przybyło. Posuwa się o krok dalej, podnosząc rękę na Ewę Stankiewicz, dokumentalistkę wykonującą swoje dziennikarskie obowiązki. Czas położyć temu kres. Mimo próby zepchnięcia tej sprawy na margines, nie wolno jej odpuścić. Doszliśmy do momentu krytycznego. Brak zdecydowanej reakcji, będzie przyzwoleniem na więcej. Jakim prawem skandaliczne, urągające godności człowieka działania polityków mają być chronione immunitetem? Kim jest ta kasta nadludzi, wobec której jesteśmy tak dalece bezsilni? Gdyby jakikolwiek poseł Prawa i Sprawiedliwości podniósł choć głos na dziennikarkę TVN, media rozpętałyby wojnę. Gdyby którykolwiek z posłów PiS dopuścił się rękoczynu, gdyby uderzył kobietę, tak jak Stefan Niesiołowski Ewę Stankiewicz, dziennikarze, politycy i organizacje feministyczne wrzuciliby go wspólnie na płonący stos! Idę o zakład, że śledzilibyśmy wówczas proces wykluczenia społecznego i politycznego linczu przez wiele długich tygodni, tak jak sprawę śmierci 6-miesięcznej Madzi z Sosnowca. Marzena Nykiel
1. Coraz wyraźniej widać, że w sytuacji dramatycznych niepowodzeń rządu Tuska, premier przy udziale swoich PR-owców, świadomie przygotowuje prowokacje, które mają odwrócić od nich uwagę opinii publicznej. Tak było podczas debaty na nad projektem uchwały Sejmu o wydanie przez Rosję wraku Tupolewa, podobnie podczas debaty na wnioskiem związku zawodowego Solidarność o referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat, wreszcie tak było w ostatni piątek, kiedy odbyło się III czytanie, czyli głosowania nad ustawami emerytalnymi. Zawsze, kiedy brakuje premierowi merytorycznych argumentów, aby przekonać opinię publiczną do swoich racji, on sam przeprowadza prowokację na sali sejmowej, a usłużni dziennikarze tylko na to czekają, żeby zmienić treść głównego przekazu dnia.
2. W II już rocznicę tragedii smoleńskiej klub Prawa i Sprawiedliwości, tracąc już powoli nadzieję, że kiedykolwiek własność Polski w postaci czarnych skrzynek i wraku rozbitego Tupolewa wrócą do naszego kraju, zdecydował się zaproponować projekt uchwały Sejmu PR, który miał pokazać stronie rosyjskiej, że wszystkie siły polityczne w Polsce są za tym, aby zarówno skrzynki jak i wrak do nas wróciły. Uchwała miała w zamyśle wspierać rząd RP w staraniach o odebranie zarówno skrzynek jak i wraku, ponieważ brak tych istotnych dowodów w zasadzie nie pozwala prowadzić polskiego śledztwa w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem. Ponieważ jednak przyjęcie takiej uchwały zmuszałoby polski rząd do intensywnych działań w tej sprawie, a rząd wręcz boi się upominać u Rosjan o cokolwiek, co jest związane z katastrofą smoleńską, to Tusk przyszedł do Sejmu i zabrał głos tylko po to, aby odwrócić uwagę od nieudolności (albo czegoś więcej) rządu w tej sprawie i nazwał projekt uchwały „adresem do cara” sugerując, że Prawo i Sprawiedliwość wykonuje dyspozycje z Moskwy. Jakby absurdalnie nie brzmiało to oskarżenie jednak w mediach na kilka dni rozgorzała dyskusja nie o tym, dlaczego przez dwa lata mimo ponoć dobrych stosunków z Rosją, rządowi nie udało się odzyskać czarnych skrzynek i wraku samolotu, ale o tym czy PiS nie jest w sferze wpływów Rosji.
3. Kolejna prowokacja miała miejsce podczas debaty nad wnioskiem Solidarności o referendum w sprawie wydłużania wieku emerytalnego wspartego zresztą prawie 2 milionami podpisów. Przed Sejmem kilkanaście tysięcy związkowców z Solidarności, ich szef Piotr Duda przedstawił na sali plenarnej wniosek o referendum, a premier Tusk odpowiadając na to wystąpienie, nazwał go pętakiem. Zaprotestował przewodniczący klubu PiS, marszałek Kopacz ogłosiła przerwę i zebrała Konwent Seniorów, ale po wznowieniu obrad premier przewodniczącego Solidarności nie przeprosił. Media przez kilka dni oczywiście zajmowały się konfliktem pomiędzy premierem i przewodniczącym związku, a argumenty za zorganizowaniem referendum w tym wspomniane 2 miliony podpisów, wpadały w medialną czarną dziurę.
4. W ostatni piątek odbyły się głosowania nad projektami ustaw emerytalnych. Posłowie zadali kilkadziesiąt pytań ministrom rządu Tuska i samemu premierowi. Przez ponad 3 godziny ani jednej odpowiedzi i nagle przed ostatnim głosowaniem Tusk wchodzi na mównicę i wyrwanym z kontekstu cytatem z wypowiedzi ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, sugeruje, że i on był za podwyższeniem wieku emerytalnego. Jarosław Kaczyński próbuje to prostować, słyszy z ław poselskich „to zadzwoń do brata” i reaguje tak jak reaguje. Odzywa się Palikot i mówi wprost Kaczyńskiemu, „że wysłał brata na śmierć„ i Tusk może zacierać ręce. Media przez piątek i sobotę mówią niewiele o tym jak pogorszyła się sytuacja przyszłych emerytów, którzy będą musieli czekać na świadczenia emerytalne znacznie dłużej, mężczyźni 2 lata, kobiety 7 lat, a kobiety pracujące w rolnictwie aż 12 lat dłużej, tylko cały czas o tym, jaka była awantura w Sejmie.
5. Ponieważ te prowokacje są realizowane przez Tuska, zupełnie na zimno, często w Sejmie widać jak premierowi przed wystąpieniem dostarczają materiały z tymi dobranymi cytatami, to trzeba się na nie uodpornić. Inaczej te prowokacje będą wykonywane jeszcze częściej, bo w zasadzie w każdej ważniejszej sprawie, za jaką zabierze się rząd Tuska, za jakiś czas mamy do czynienia z totalną klapą więc odwracanie od nich uwagi to już prawie specjalizacja premiera. Zbigniew Kuźmiuk
Karnowski: Dlaczego puszczają nerwy? Wchodzimy w ciekawy okres. Stefan N. jeszcze nie raz błyśnie. Na wszelki wypadek radzę nierządowym dziennikarzom - i dziennikarkom - omijanie tej postaci z daleka. Przynajmniej na odległość ciosu. Stefan Niesiołowski atakuje już nie tylko słownie, ale i fizycznie, Ewę Stankiewicz. Janusz Palikot zapisuje się do cywilizacji turańskiej szydząc z bólu Jarosława Kaczyńskiego po stracie brata-bliźniaka. Dlaczego puszczają nerwy? Dlaczego tak eskalują? Co ich rozdrażniło, co popsuło humory? Może to?
- Po raz pierwszy od lat Prawo i Sprawiedliwość zrównało się w sondażach z Platformą Obywatelską. Na obie partie chce głosować po 34 proc. Polaków - wynika z najnowszego sondażu poparcia dla partii politycznych TNS dla programu „Forum” w TVP Info. SLD w dalszym ciągu umacnia się na trzecim miejscu, kosztem spadającej popularności Ruchu Palikota. Tu nie chodzi tylko o ten sondaż. Partie mają własne badania, i w nich widać dużo lepiej, dokładniej, zachodzące procesy społeczne, zmiany wskaźników aprobaty bądź odrzucenia władzy albo konkretnej partii. I te badania, partyjne, pokazują widocznie jeszcze mocniej to, co widzimy my mając do dyspozycji jedynie "oficjalne" sondaże. Zwolennicy władzy powiedzą, że spadek notowań PO to wynik reformatorskiej pasji rządu. Ale to ćwierćprawda, którą Polacy doskonale wyczuwają. Drastyczna reforma emerytalna to, bowiem przede wszystkim zabieg zmierzający do uspokojenia świata finansów, do zbicia ceny polskich obligacji, przekonania rynków, że nie zabraknie nam pieniędzy na spłatę długów. A ta konieczność to z kolei wynik bezsensownego, bo przeznaczonego na konsumpcję, a nie rozwój, zadłużania państwa. To zaś wynika bezpośrednio z rządowej polityki kupowania poparcia społecznego, także poprzez zatrudnianie dziesiątek tysięcy nowych urzędników. Jakże symboliczne są tu działania "nowoczesnego" ministra Boniego, któremu w gabinecie politycznym doradza aż dziesięć osób. O czym może radzić tak liczne grono? Notowania władzy spadają, bo Polakom żyje się coraz gorzej. Konkretnie gorzej, "tu i teraz". W jakiejś mierze z powodu światowego kryzysu, ale także z powodu wyczerpania możliwości systemu Tuska, który działa wyłącznie w czasach koniunktury. Ludzie zaczęli również zauważać, że głosowali wbrew swoim fundamentalnym, życiowym interesom. Np. mieszkańcy wsi i małych miasteczek popierali partię, która prowincję skazuje na wegetację, likwidując komunikację, szkoły, punkty pomocy lekarskiej, a teraz posterunki policyjne. Chorzy popierali partię, która każe im płacić dwu-, trzykrotnie więcej za leki. Przedsiębiorcy budowlani wybrali władzę, która wpuściła ich w DSS i - finalnie - bankructwo. To był stan hipnozy, który na szczęście powoli mija. Kryzys w Europie szybko się nie skończy, ciężar długów jest zbyt duży, Hiszpania wpada w coraz większe turbulencje. Tuskowi nie pomoże nawet najlepszy PR, bo przecież nawet teraz, gdy traci, ma w tej sferze gigantyczną przewagę nad opozycją. Media będą pomagały władzy, ale jeszcze kilka sondaży potwierdzających tendencję i same staną przed poważnym problemem: jak ratować resztki wiarygodności a jednocześnie utrzymać linię poparcia dla Tuska? Czy opozycja wykorzysta szansę? Konieczna jest profesjonalizacja polityki prowadzonej przez opozycję. Takie debaty jak ta wokół reformy emerytalnej PiS powinien wygrywać jednoznacznie, a przecież ostatniej debaty nie wygrał. Przekaz rozmyty, mało precyzyjny, nieprzemyślany. Jak w żydowskim dowcipie: chcesz pan wygrać na loterii, kup pan los. W każdym razie wchodzimy w ciekawy okres. Stefan N. jeszcze nie raz błyśnie. Na wszelki wypadek radzę nierządowym dziennikarzom - i dziennikarkom - omijanie tej postaci z daleka. Przynajmniej na odległość ciosu. Jacek Karnowski
Maleńczuk: Lech Kaczyński na wielu wystąpieniach państwowych był podpity - Lech Kaczyński narobił takiego obciachu, że ten obciach ciągnie się za nim do dzisiaj. Teraz zwala się wszystko na Jarosława, bo nie pamiętamy już jaki był Lech. Lech był ciapowaty, wiecznie podpity i wykłócający się o samolot. Szlag mnie mały trafił, kiedy Lecha pochowali na Wawelu. Myślałem, że trzeba zginać w boju, a nie w zwyczajnym wypadku, żeby sobie na taki pochówek zasłużyć. Leszek był cały czas na bani. Ja już się na tym doskonale znam i wiem kiedy ktoś jest na bani. A Leszek na wielu wystąpieniach państwowych był podpity - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onetem Maciej Maleńczuk. Muzyk stwierdził, iż kiedy był w więzieniu w czasach PRL-u "chłopaki powiedzieli, żebym donosił". - Trochę mnie zamurowało, bo w pace chciałem trzymać z grypsującymi, a nie z frajerami - wyznał. Z Maciejem Maleńczukiem - artystą, pisarzem, liderem Psychodancingu, byłym liderem Püdelsów i Homo Twist - rozmawia Jacek Nizinkiewicz
Jacek Nizinkiewicz: Interesujesz się polityką? Maciej Maleńczuk: W moim wieku, to konieczne. Nic o nas bez nas!
- Grasz koncerty dla partii politycznych? - Raz zagrałem na bankiecie prywatnym, na którym byli ludzie związani z PiS. Nie wiedziałem o tym. Okazało się, że panna młoda była moją fanką i ktoś chciał jej zrobić przyjemność. Jako trzeci w kolejności wykonałem utwór "Kaczory", w którym padają takie oto słowa: Wieść się po kraju jak echo poniosła:
Oto premierem zostaje Jarosław.
Brat prezydenta, do tego bliźniaczy
Tak władzę w kraju przejął duet kaczy.
Ńskich, co mierzą w obwodzie nie mało
Łatwiej przeskoczyć, niż obejść się dało
Stwór to dwugłowy oraz czteronogi
Takoż rąk ma czworo skorych do przestrogi.
(…)
Wstyd za taką Polskę
Wszyscy nas wyśmiali
Żeśmy taki duet do władzy wybrali
Śpij z ręką w nocniku, Ojczyzno Kochana -
Na lat pięć lub dziesięć kadencja wybrana
Parkiet opustoszał. I to był najkrótszy koncert w moim życiu. Po trzecim utworze zszedłem ze sceny. Ale kasę zapłacili z góry, więc nie było problemu. Zdarzyło mi się grać na imprezach zamkniętych, na których byli politycy i dziennikarze. Ale nigdy nie grałem na festynach politycznych. Nigdy nie napisałem piosenki dla żadnej formacji, oprócz Cracovii.
- Jako kompozytor i autor tekstów piosenek, jak oceniasz "Koko Euro Spoko"? - Dobrze, że to nie ja musiałem przegrywać z "Koko Euro Spoko".
- Jak powinien brzmieć polski hymn na mistrzostwa piłkarskie? - Jeśli miałbym napisać hymn na Euro 2012, to w warstwie lirycznej, zawarłbym myśl, że nie ważne, kto przegra, a kto wygra, ważne żeby walczyć z honorem. Piękno sportu bardzo często nie jest w zwycięstwie, ale w heroicznej walce "losera" - przegranego. Ten, który, przebiega maraton, jako ostatni - mimo, że ma podziurawione nogi kolcami, a stadion jest już pusty, tylko obsługa sprząta po imprezie - też jest zwycięzcą. Może nawet większym od nakoksowanego "zwycięzcy", któremu po badaniach odbiera się medal. Pełno było takich przypadków.
- Kiedyś już napisałeś z Püdelsami piosenkę mundialową. - Tak, napisałem hymn dla polskich drużyn piłkarskich - "Mundialeiro". Wiecznie aktualny. I będzie tak jak w tej piosence. Przegramy trzy mecze i nie wyjdziemy z grupy. Z kim chcesz wygrać? Z Czechami, Rosją, czy z Grecją. Bez jaj. Wszyscy uważają Polskę za łatwego przeciwnika.
- Wybierasz się na Euro 2012? Z Saskiej Kępy na Stadion Narodowy masz pięć minut spacerem. - Nie, nie wybieram się. Na Saskiej nie mieszkam, choć to najlepsze w Warszawie miejsce dla poetów i artystów. Kraków wciąż jest mi bliski…
- To może w Krakowie odwiedzisz stadion? - Szczęśliwie mieszkam na wsi, 100 km od Krakowa. Może dla złapania atmosfery, pójdę na mecz z wyższej półki, kiedy zostanie już tylko osiem drużyn. Nie będę dopingował innej drużynie niż narodowej, ale będę chciał zobaczyć dobre widowisko. Np. mecz Niemcy – Włochy, to będzie coś! Zobaczyłbym jakieś piękne widowisko. A na piłce nożnej, to ja się znam!
- Nie kibicujesz drużynie Franciszka Smudy? - Jak się strzelić uda, to ucieszy się Franciszek Smuda. Nie żartuj. Oni są bez szans.
- A jak oceniasz samego Smudę? - Bardzo się ucieszyłem, że wybrali Smudę na trenera polskiej reprezentacji, bo to jest jedyny człowiek posiadający charyzmę i umiejętności pozwalające mu ze średniej klasy piłkarzy wydobyć coś więcej i stworzyć team. A czy tak się stanie? Drużyna polska jeszcze się nie narodziła. Rozegraliśmy kilka meczy towarzyskich, a jedyny, jaki wygraliśmy, to z San Marino.
- Jan Tomaszewski od miesięcy nie szczędzi słów krytyki Smudzie i drużynie narodowej. - Tomaszewski bredzi. Jest kolorowym typem, tylko szkoda, że za Jarkiem obstaje. Kiedyś Tomaszewskiego nazywali "błaznem". Kiedy był bramkarzem, bardzo go lubiłem i podobał mi się jego styl gry? Nie szło mu strzelić karnego. Był świetny.
- A wracając do piosenki na Euro 2012… - Gdybym ja miał ją napisać, to napisałbym coś spokojnego i wolnego. Tak, żeby mógł to śpiewać cały stadion. Są w Polsce pieśni ludowe w rytmach na 6/8. To nie może być szybka piosenka, bo na stadionie rytmika inaczej się rozchodzi. To, co dla jednych będzie na raz, dla innych będzie na dwa. A dalej może i trzy. Nigdy cały stadion nie da rady zaśpiewać "Koko Euro Spoko", bo to jest za szybkie. Śpiewać należy trochę w stylu "Jak długo na Wawelu". Nie pokojarz sobie politycznie (śmiech).
- Powiedzmy, że sam wywołałeś ten temat. Kiedy rozmawialiśmy ostatni raz, w marcu 2009 r., powiedziałeś, że Lech Kaczyński to mistrz obciachu. Dzisiaj chyba żałujesz tamtych słów?
- Nie, nie żałuję. Lech Kaczyński narobił takiego obciachu, że ten obciach ciągnie się za nim do dzisiaj. Teraz zwala się wszystko na Jarosława, bo nie pamiętamy już, jaki był Lech. O zmarłych nie mówi się źle.
- Zgodnie z polską tradycją. - Kiedy jeszcze żył Lech, uznawało się, że z dwojga braci, to Jarosław jest tym twardym, a wręcz stalowym politykiem. Lech był ciapowaty, wiecznie podpity i wykłócający się o samolot. Mało, kto pamięta, że awantury samolotowe były już wcześniej.
- Ale Lech Kaczyński chyba sam z sobą się nie kłócił?! - No, kłócił się z Tuskiem. Z dzisiejszej perspektywy widać, że całym złem był Jarosław. Szlag mnie mały trafił, kiedy Lecha pochowali na Wawelu. Myślałem, że trzeba zginać w boju, a nie w zwyczajnym wypadku, żeby sobie na taki pochówek zasłużyć. Najbardziej mnie wkurza coroczny najazd pisiorów na Wawel. Ale pamiętam, że kiedyś jeden i drugi był wkurzający. Obaj przeginali pałę i wkurzali ludzi. A Leszek był cały czas na bani.
- Pijany? Co Ty opowiadasz?! - Ja już się na tym doskonale znam i wiem, kiedy ktoś jest na bani. A Leszek na wielu wystąpieniach państwowych był podpity.
- Mówisz o byłym prezydencie Polski. Przesadzasz z obrazą śp. Lecha Kaczyńskiego. - Widziałem po oczach, że Lech Kaczyński był podpity. Bywał wesoły, miał iskierki w oczach, uśmiech pojawiał się na jego twarzy z niewiadomego powodu…
- Nawet śmierć Lecha Kaczyńskiego w niewyjaśnionych okolicznościach, nie zrewidowała Twoich poglądów lub nie spowodowała, że zacząłeś gryźć się w język? - Należę do tej części polskiego społeczeństwa, która uważa że okoliczności katastrofy smoleńskiej są wyjaśnione. I żeby to było jasne. - Lech Kaczyński narobił takiego obciachu, że ten obciach ciągnie się za nim do dzisiaj. Teraz zwala się wszystko na Jarosława, bo nie pamiętamy już, jaki był Lech. Lech był ciapowaty, wiecznie podpity i wykłócający się o samolot. Szlag mnie mały trafił, kiedy Lecha pochowali na Wawelu. Myślałem, że trzeba zginać w boju, a nie w zwyczajnym wypadku, żeby sobie na taki pochówek zasłużyć. Leszek był cały czas na bani. Ja już się na tym doskonale znam i wiem kiedy ktoś jest na bani. A Leszek na wielu wystąpieniach państwowych był podpity - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onetem Maciej Maleńczuk. Muzyk stwierdził, iż kiedy był w więzieniu w czasach PRL-u "chłopaki powiedzieli, żebym donosił". - Trochę mnie zamurowało, bo w pace chciałem trzymać z grypsującymi, a nie z frajerami - wyznał.
- Wierzysz, że do katastrofy smoleńskiej doszło w wyniku zamachu? - (śmiech) Nie, no nie żartuj. Nie należę do "ludu smoleńskiego". A do katastrofy doszło przez splot nieszczęśliwych wydarzeń i błąd pilota. A co do zamachu, to bardziej zastanawiałbym się nad wypadkiem CASY, o którym mało, kto już dzisiaj pamięta. Zanim spadł samolot z prezydentem Polski, to wcześniej spadł samolot z dowódcami pułków lotniczych w Polsce. Gdybym był tajnym rosyjskim dowódcą spec commanda, które ma załatwić polską armię, co ma ucieszyć Putina na urodziny, to załatwiłbym mu CASĘ. Bo tamto, to za grubymi nićmi szyte. Gdyby faktycznie wyszło coś na jaw, to byłby kompletna kompromitacja. Wszyscy straciliby stanowiska i doszłoby do wojny. Zamach na prezydenta Kaczyńskiego? W to nie wierzę. Ale na CASĘ…
- Katastrofa smoleńska może być inspiracją do napisania poważnej piosenki, poematu lub wiersza? - Tak, jak najbardziej. Ja napiszę piosenkę o naszym wojsku. Po tym jak jeden z wojskowych celnie spudłował strzelając sobie we własną głowę, kompromitując się na oczach Narodu i po upadku CASY, katastrofie smoleńskiej, przekrętach generała Cz., piosenka naszym mundurowym się należy. Większość emerytowanych GROM-iarzy, czy innych, albo zasila szeregi mafii, albo wspierają biznes z wykładami, jak przewidzieć ruchy przeciwnika itp. Polska armia, powinna bardziej zadbać o swój honor.
- W Polsce armia to świętość. - Wszędzie. A w Egipcie, to nie? Już teraz strzelają tam do własnych obywateli, żeby tylko nie oddać władzy. Nasza armia pochłania wielką cześć budżetu. Wydajemy na zabawki, których nigdy nie będziemy używać. Mam nadzieję. Trochę przypomina mi to zabawę dużych chłopców, za nasze pieniądze. Siedziałem w więzieniu za odmowę służby wojskowej, nie z przyczyn politycznych, ale pacyfistycznych. Chociaż trudno jest połączyć satanizm z pacyfizmem.
- W latach 80-tych nie byłeś satanistą. - Bożym dziecięciem też nie byłem. Uwierz mi.
- Kiedy siedziałeś w więzieniu, twojego uwalenia domagał się Jan Rokita. - Tak, broniło mnie pacyfistyczne ugrupowanie "Wolność i Pokój". Rokita miał wtedy długie włosy i był hipem, jak Ty i ja. Otoczony był nimbem opozycjonisty. A Lesław Maleszka, to był dopiero gwiazdą! Jak maszerował w tych swoich denkach od okularów, to panienki na nim wisiały. Takim był słynnym opozycjonistą! Nie wiadomo było tylko, skąd miał kasę. Później wyszło. Maleszka i hrabia Dzieduszycki rozwijali swoje talenty literackie, pisząc donosy. Ci, którzy przeglądali teczki w IPN mówili, że mimo zakreślonych na czarno nazwisk donosicieli, po stylu poznawali tych chu...
- Czytałeś swoją teczkę w IPN? Jaki był twój stosunek do lustracji? - W życiu nie poszedłby do IPN-u. W więzieniu wychowawca chciał zrobić ze mnie donosiciela. Poszedłem na celę i mówię chłopakom, że wychowawca chce ze mnie zrobić konfidenta. Chłopaki powiedzieli, żebym donosił. Trochę mnie zamurowało, bo w pace chciałem trzymać z grypsującymi, a nie z frajerami. Przystąpiłem do grypsującyh, ogoliłem się na łyso, nie donosiłem i byłem z tego dumny.
- Lepiej żyło ci się przed 1989 r., czy w wolnej Polsce? - Przed 1989 r. żyło mi się lepiej. Zarabiałem niezłą kasę grając na ulicy. Na polskich szarych ulicach byłem dziwadłem dla turystów. Rzucali mi po dolarze. A dolar miał wtedy gigantyczną przebitkę. Z grania na ulicy można było godnie wyżyć. Wychodziłem na ulicę nawet w latach 90-tych, kiedy głód mnie przyciskał. Ulica zawsze cię wyżywi. Tylko skinheadzi zaczęli się pojawiać i robiło się niebezpiecznie.
- Nigdy nie chciałeś wyjechać z Polski? - Nigdy. Za swój obowiązek zawsze uważałem, żeby nie wyjeżdżać z kraju. Jako poeta, powinienem żyć z języka i być w społeczeństwie, o którym chcę się wypowiadać. Nie chciałem wyjeżdżać za granicę, żeby pisać "Emigrantów". Chcę żyć tu i teraz. A czasy w Polsce są bardzo ciekawe. Żyjemy w cholernie ciekawych czasach.
- Angażowałeś się politycznie? - Nigdy nie angażowałem się w sprawy polityczne. Tak jak nigdy do końca nie byłem hipisem. Słuchałem jazzu i uważałem, że każdego człowieka należy traktować indywidualnie. Moje poglądy na niektóre sprawy są lewicowe, a niektóre prawicowe. Wszystko zależy od sprawy. Kiedy słyszę, że Palikot będzie budował fabryki, to widzę, że on się zwraca do PZPR-u. Bredzi. Już budowaliśmy Hutę Katowice. Już to przerobiliśmy. Dzisiaj przerabiajmy coś innego. Coś nowego.
- Dzisiaj Jarosław Kaczyński, lider drugiej największej partii w Polsce, którą popiera 1/3 głosujących Polaków, mówi, że ma poczucie, że zamordowana mu brata. Mówi o zamachu i wskazuje, że jego źródło, mogło mieć miejsce w Polsce. - To są bardzo ciężkie oskarżenia, za które powinien ponieść konsekwencje prawne.
- Skąd się bierze Twoja niechęć do braci Kaczyńskich? - Somatycznie Kaczyńscy są mi obcy. Ja jestem wysokim, szczupłym, pociągłym gościem, a oni są mali krótcy i okrągli. Genetycznie gram w innej drużynie niż Kaczyńscy. W Polsce walczą chudzi z grubymi. Jest wojna postu z karnawałem. Jako artysta, optuje za sferą karnawału.
- Bardzo powierzchowny osąd. - A niech Ci będzie. Ja mam usta wydatne, a oni mają malutkie. Ja mam nos duży, a oni mają schowane. Różnimy się jak cholera. Ale powiem Ci, że byłoby nudno w Polsce bez Kaczyńskich. Dzień bez Jarka, to dzień stracony. Bez niego byłoby nudno, mimo że Kaczyński i jego "lud smoleński" proponuje Polsce ciągły post, a ja chcę karnawału! - Lech Kaczyński narobił takiego obciachu, że ten obciach ciągnie się za nim do dzisiaj. Teraz zwala się wszystko na Jarosława, bo nie pamiętamy już, jaki był Lech. Lech był ciapowaty, wiecznie podpity i wykłócający się o samolot. Szlag mnie mały trafił, kiedy Lecha pochowali na Wawelu. Myślałem, że trzeba zginać w boju, a nie w zwyczajnym wypadku, żeby sobie na taki pochówek zasłużyć. Leszek był cały czas na bani. Ja już się na tym doskonale znam i wiem, kiedy ktoś jest na bani. A Leszek na wielu wystąpieniach państwowych był podpity - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onetem Maciej Maleńczuk. Muzyk stwierdził, iż kiedy był w więzieniu w czasach PRL-u "chłopaki powiedzieli, żebym donosił". - Trochę mnie zamurowało, bo w pace chciałem trzymać z grypsującymi, a nie z frajerami - wyznał.
- Swego czasu chciałeś, żeby Donald Tusk został prezydentem. - Byłem zły, że Tusk nie zdecydował się zostać prezydentem. Nadawałby się. Szkoda, że Tusk zabawił się w putinadę oddelegowując na głowę państwa Bronisława Komorowskiego.
- Oddelegował dwóch kandydatów PO na prawybory, z czego Platforma w wyborach wewnętrznych postawiła na Komorowskiego, którego później w demokratycznych wyborach na prezydenta kraju wskazali Polacy. - Tusk jest bardzo inteligentnym politykiem, którego nie idzie wysiudać. Niech się martwią ci, którzy chcą go wystawić. Tusk to wciąż młody – jesteśmy w podobnym wieku - pogodny, wysportowany, chudy człowiek. I zna smak marihuany. Tylko głupio, że się tego później wypierał. Lubię Tuska i podzielam jego wartości liberalne. Szkoda tylko, że populistycznie schyla się po elektorat PiS- u.
- Na przykład? - Choćby ten nagły ślub kościelny był tego przykładem. Odcinał się od palenia gandzi, mówiąc: - Owszem, ja paliłem, ale jak chcecie legalizacji marihuany, to sobie wybierzcie innego premiera. To sobie Polacy wybiorą innego premiera. Zagłosują na Palikota.
- Kupujesz Janusza Palikota? - Oczywiście, że kupuję Palikota. Uważam go za geniusza.
- I nie przeszkadza Ci, że wcześniej Palikot "populistycznie schylał się po elektorat PiS- u" wydając "Ozon", broniąc krzyża w Sejmie, składając przysięgę poselską i kończąc ją słowami: - Tak mi dopomóż Bóg? - "Ozon" to jakiś wypadek przy pracy.
- Nie uważasz Palikota za cynicznego koniunkturalistę? - Palikot to cwaniaka grubszej wody. Cwaniaka jak cholera.
- Chciałbyś, żeby cwaniak rządził Polską? - Palikot prędzej czy później będzie rządził Polską. Jako premier lub jako prezydent.
- Bronisława Komorowskiego również uważasz za króla obciachu? - Nie, Komorowski jest w porządku. Mógłby tylko nie robić błędów ortograficznych. Ma bardzo ładną kartę opozycyjną. Sporo przesiedział w więzieniach, mimo że tego po nim nie widać.
- To, dlatego jest Ci bliski? - Siedział, tak jak ja. Oddał spory kawałek swojego życia Polsce. Bronkowi, nie mam zbyt wiele do zarzucenia.
- Nawet zagrałeś specjalnie dla prezydenta Bronisława Komorowskiego i premiera Rosji. - Grałem repertuar Wysockiego. Aktorzy scen warszawskich również grali Wysockiego, ale to były tak niefortunne dwa przedstawionka, że byłym jedynym człowiekiem, który odezwał się normalnym słowem do tych ludzi. Zamieniłem kilka słów po rosyjsku z Dimitrim Miedwiediewem.
- Zapraszał Cię do Rosji z repertuarem Włodzimierza Wysockiego? - Zapraszał. Może pojadę grać Wysockiego do Rosji. Moja ostatnia płyta, "Wysocki Maleńczuka", rozeszła się w Polsce w niezłym nakładzie.
- Ale przerzuciłeś się na country. Z Psychodancingiem nagrałeś właśnie płytę "Psychocountry". Polacy słuchają country? - Zaczną słuchać. Country to nie jest Lonstar, ale to, co ja robię na swojej najnowszej płycie. Lonstarowi nie sposób zdjąć kapelusza. Publika w Polsce myśli, że jak country, to musi być głupio i prymitywnie. Country trzeba umieć dobrze zagrać i pokazać tę muzykę od dobrej strony. Wielu ludzi w Polsce słucha country, tylko każdy wstydzi się do tego przyznać. Czuję, że moja płyta osiągnie sukces. Ogromny.
- Jako zwolennik muzyki country możesz sobie podać rękę z Wojciechem Cejrowskim. - Nie wiem czy Cejrowski jest fanem country. Chyba raczej samby i rumby, bo ciągle siedzi w Ameryce Południowej. Ale jeśli okazałoby się, że lubi dobrą muzykę, to, czemu nie. Chociaż nie zgadzam, się z nim w poglądach. Cejrowski to nazi-katol i klero-faszysta. Nikt go nigdy nie widział z żadną dziewczyną, więc niech sam to wyjaśni. Nie widziałem go z rodziną, żoną, dziewczyną, dzieckiem, więc dobrze byłoby, żeby dał dowód wartościom rodzinnym, o których tyle mówi.
- Już na płycie "Koledzy" z Wojciechem Waglewskim, nagrałeś "Ring Of Fire" Johnny'ego Casha…
- Bo jestem wielkim fanem Johnny'ego Casha. Jestem fanem Casha, ale i całego country i tej otoczki filozoficznej.
- Na płytę zaprosiłeś Nergala… - …Johna Portera i Gienka Loskę. Razem śpiewamy w "Highwyman". Nergal pierwszy raz śpiewa po polsku, właśnie u mnie na płycie.
- Chciałeś satanistą wypromować nową płytę? - A Nergal jest satanistą? Nie żartuj. Spójrz na ten jego uśmieszek. Spójrz na tę miłą twarzyczkę, grzecznie przyczesane włoski. Nergal, to słodki chłopak, który mógłby pracować w telewizji śniadaniowej. Jaki z niego skandalista? Jedynym skandalem Nergala było rzucenie Dody. Nigdy nie słyszałem, żeby deklarował się, jako satanista. Jeśli ktoś ma tu być księciem ciemności, to raczej ja. W przypadku Nergala, możemy mówić ewentualnie o hrabim półcienia.
- Mówiąc o sobie, że jesteś satanistą, tylko prowokujesz? - Nie rzucam hasła "satanizm" prowokacyjnie. Jeśli szatanem jest ten, który niesie światło, to tym samym był Prometeusz. Bogowie się zmieniają. Czasami toczą ze sobą wojnę. Zrzucając poprzednich w przepaść, nazywając ich diabłami. Wszyscy obecni bogowie, nazywają swoich poprzedników diabłami. Był taki bóg jak Prometeuszu, który przyniósł ludziom ogień. On oszukał Zeusa na tłuszczu i mięsie, za co został przykuty do skały. On bronił bezbronnego człowieka, mimo że zwierzęta były szybsze i sprawniejsze od niego. Ale to człowiek dostał od Prometeusza ogień. I zostaliśmy oświeceni. We współczesnej mitologii tym oświeceniem jest nauka, kultura i muzyka, bo tylko ona niesie oświecenie. A Bogu zależy, żeby lud był ciemny i składał dobre ofiary.
- A lud polski, jaki jest? - Ciemny! Typowy lud boży.
- Powiedziałeś kiedyś, że - ponad 80 proc. Polaków, to ludzie głupi. A może i więcej. 5 proc. to ludzie do uratowania, bo reszta to śmieci. Naprawdę tak uważasz? - Z tymi procentami można zawsze się pomylić, w tą lub tamtą stronę. Ktoś naprawdę mądry, nie może być zły. A ktoś dobry nie może być do końca głupi. A w życiu nie chodzi o to, żeby być wykształconym, bogatym, z tytułami naukowymi, oczytanym… Choć to też ważne. Ale najważniejsze jest, czy jesteś dobrym człowiekiem. Można być oczytanym, wykształconym i złym człowiekiem. Takich w Polsce jest sporo.
- To, dlaczego nagrywasz płytę z muzyką country, a nie satanistyczny album z tekstami Antona Szandora LaVey’a? - LaVey jest dla mnie za słaby. Jego słowa nie nadają się na dzisiejsze czasy. Chcąc zrobić dobrą satanistyczną płytę, wystarczyłoby wziąć kilka łacińskich tekstów z Biblii, odpowiednio oprawić muzycznie i zaśpiewać po łacinie. Taka płyta zrobi wrażenie. Jestem dorosłym człowiekiem i mój satanizm jest na potrzeby artystyczne. Nie robię czarnych mszy, nie wieszam kotów, nie krzywdzę ludzi.
- Publiczne darcie Biblii, mieści się w twojej poetyce? - Darcie Biblii nie mieści się w mojej poetyce. Darcie Biblii na koncercie jest nakręcone słabą kamerą. A to, że Nergal naśmiewa się z księży? No problem. Kościół ma obłudną twarz. Podwójną. Ba, potrójną. Należy księży pogonić do roboty. Sutanny do góry i koniec wysługiwania się innymi. Na mojej wsi, księża w kościele wyczytują numery domów i wzywają ludzi publicznie z ambony do stawienia się w kościele.
- W małych miejscowościach, to standard. Mieszkałem kiedyś na wsi i też pamiętam wyczytywanie z nazwisk wiernych, którym przysługiwało w danym tygodniu sprzątanie kościoła. Ale czy coś w tym złego? - Sprzątać to i ja mogę. Mogę nawet łopatą machnąć. Jak trzeba, to i dam na tacę, ale jeśli dochodzi do tego, że księża nakładają na wiernych kary pieniężne za niestawienie się w kościele, to coś tu nie gra. Chłopi na mojej wsi zaczęli się buntować. I bardzo dobrze. Chłop nie jest głupi.
Maleńczuk: Gdzie był Bóg, kiedy spadał ten samolot? Niech ktoś mi odpowie - Podział Polski zagraża naszej państwowości. Na pewno jest to na rękę naszym wrogom. "Lud smoleński" może zrobić prowokację na meczu Polska- Rosja i wtedy to na pewno dojdzie do Putina. Putin się wkur… A ma przed sobą całą kadencję. Nie wiadomo, co może sobie zaplanować. Do wojny chyba nie dojdzie, ale nie wiadomo, do czego może nas doprowadzić ciągniecie tematu katastrofy smoleńskiej. Na pewno, gdyby Lech dociągnął do końca, to nie zostałby drugi raz wybrany na prezydenta. Gdzie był Bóg, kiedy spadał ten samolot. Niech mi ktoś odpowie na to pytanie - powiedział w drugiej części rozmowy z Onetem Maciej Maleńczuk. Artysta wypowiedział się również na temat postulatów światopoglądowych Ruchu Palikota: "Związki partnerskie i małżeństwa homoseksualne, to jakieś dziwactwo. Biedroń z Ziobro tworzyliby niezłą parę".
Z Maciejem Maleńczukiem - artystą, pisarzem, liderem Psychodancingu, byłym liderem Püdelsów i Homo Twist - rozmawia Jacek Nizinkiewicz Jacek Nizinkiewicz: Chodzisz do kościoła? Maciej Maleńczuk: Nie chodzę do kościoła, ale Kościół przychodzi do mnie.
- Wpuszczasz księdza do domu, jak chodzi po kolędzie? - Wpuszczam. Z księdzem pogadam, kolędników posłucham. Kasę im daję. Dzieci przyprowadzam, żeby sobie ksiądz z nimi pogadał.
- Jak wyglądają Twojej rozmowy z księdzem? - Ja z księdzem nie rozmawiam. On mówi, a ja słucham. Czasem któremuś pokażę moją kanciapę, w której gram na saksofonie. Pytam: "Chce pan zobaczyć, panie ksiądz?"
- Mówisz do księdza per pan? - Nie, ale nie mówię też "ojcze". Mówienie do księdza "ojcze" to nadużycie.
- A córki jak się zwracają? - Nie żartuj. Też nie mówią "ojcze". Co one mogłyby sobie pomyśleć, gdyby nagle do księdza miały mówić "ojcze"? Wołałyby mamę i pytałyby: "Kurcze, co jest grane? Który to nas ojciec?". To jest uzurpacja. Nigdy do księdza nie powiem "ojcze".
- W jakim duchu wychowujesz swoje dzieci? - W duchu rozsądnego tradycjonalizmu.
- Czyli? - Komunia, Wielkanoc, Boże Narodzenie, Wszystkich Świętych itd. No, wiesz… To, że ja jestem satanistą, nie znaczy, że moje dzieci mają być satanistami. No wybacz. (śmiech) To jest ich sprawa wg, jakiego systemu żyją. Na razie idą zgodnie z tradycjonalistycznym systemem. I tak też chcą. Później zdecydują same. Gdyby moje dzieci nie chciały iść do komunii, to bym ich nie zmuszał. Ale wszystkie moje dzieci chciały iść. Niech robią, co chcą, żeby tylko były szczęśliwe.
- Wciąż masz blokadę twórczą? - Nie. Ale wiesz, nie jestem już młodym facetem, którego rzucają panienki. Nie mam problemów sercowo-egzystencjalnych, więc z tematami do utworów jest trudniej. Na Psychocountry są cztery moje piosenki. Takie kawałki jak "Od Jodłowej idzie wiosna", czy "Sprzedaj mnie faktowi" będą hitami. Wszystkie teksty sam tłumaczyłem. Podobnie jak teksty Wysockiego. Każdy szanujący się poeta ma na swoim koncie przekłady. Miłosz przekładał greki, mimo że władał nią słabo.
- Byłeś nominowany do Fryderyka, ale nagrody nie dostałeś… - Teraz to bez znaczenia. Fryderyk miał dla mnie znaczenie w 1996 r. kiedy dostałem kilka nominacji z drugą płytę Homo Twist.
- Mimo, że płyta "Homo Twist" miała bardzo dobre recenzje w prasie, nagrody wtedy również nie dostałeś. - Nie dostałem wtedy Fryderyka, bo chciano mi pokazać miejsce w szeregu. Z przecieku wiedziałem, że nagrody nie dostanę. Polska branża muzyczna jest dzisiaj na lepszym poziomie. Chociaż problemem wciąż jest poziom tekstów.
- Kaśka Nosowska nie ma problemów z pisaniem tekstów. - Nosowska nie ma problemów z pisaniem tekstów, choć ja nie wiem, o czym ona śpiewa (śmiech). Ale jej teksty są zgrabnie ułożone. Realizuje się w nowoczesnym popie, a przy okazji wygląda dziwacznie, więc się dobrze sprzedaje. Lepiej ode mnie. Więc z Nosowską dyskutować nie będę.
- Z Püdelsami wciąż masz kontakt? - Werbalny.
- Jest szansa, że jeszcze razem zagracie, np. wspólnie wykonując cały "Psychopop"? - Musielibyśmy robić próby, a ja wiem jak wyglądają próby z Püdelsami. Nie dziękuję. Mam teraz zespół, który robi sam próby, a ja przyjeżdżam na gotowe. Już by mi się nie chciało.
- A czy jeden z najoryginalniejszych polskich zespołów, jakim był Homo Twist, kiedykolwiek się reaktywuje? - Myślę o powrocie Homo Twist. Ale raczej powrocie studyjnym. Moglibyśmy płytę nagrać. Może jeszcze zaistniejemy. Z Psychodancingem chcę teraz nagrać płytę funky, z tekstami bardzo niecenzuralnymi. Nie będę zarzynał Psychodancingu, kury, która znosi złote jaja.
- Nie możesz prowadzić równolegle komercyjnego Psychodancingu i artystycznego Homo Twist? - Próbowałem, ale to się nie sprawdza.
- A co z twoją debiutancką powieścią? - Napisana i skończona. Czeka na wydanie. Wkurzyłem się, bo "Bluszcz" skandalicznie obciął mi puentę. Tak bezlitośnie, mechanicznie i głupio obcięli mi puentę, że obraziłem się na "Bluszcz" i nie chcę, żeby jakiś Bryndal wydawał moją książkę. Ja umawiałem się z Joanną Laprus-Mikulską, a nagle okazuje się że Laprus-Mikulska wylatuje i do kobiecego pisma przychodzi Rafał Bryndal. Coś mi się to nie spodobało, że koleś próbuje robić z "Bluszcza" "Przekrój". Powieść jest zamknięta. Ma ponad 200 stron.
- Podobno jest mocna. - Wątki seksualne "Bluszcz" mi ocenzurował.
- Wracając do tematów politycznych. Jak się odnosisz do postulatów światopoglądowych Ruchu Palikota? - Związki partnerskie i małżeństwa homoseksualne, to jakieś dziwactwo. W tej kwestii jestem prawicowcem. Dwóch chłopaków trzymających się za rękę, którzy się całują, to jakiś dziwoląg. A lubią to robić w sposób ostentacyjny. Co do aborcji w związkach homoseksualnych, jestem przeciwny (śmiech).
- Naród się nam liberalizuje i do Sejmu wybierane są osoby o preferencjach homoseksualnych, jak Robert Biedroń. Jest też Anna Grodzka. Czy nie jest dobrze, że Polacy otwierają się na mniejszości seksualne? - Posłanek Grodzki jest moją faworytą. Jedyne, co mogę mu zarzucić, to, że nie zasilił szeregu powabnych, decydując się na ten radykalny krok, jakim była zmiana płci. Co ciekawe posłanek Grodzki wszedł z Krakowa, skąd wszedł też Ziobro. Pewnie w Polsce jest więcej takich ludzi. Dla mnie, no problem. Chcesz sobie przystawiać cycki, przystawiaj. A Biedroń? Też może być. Co mu zrobisz?! Biedroń z Ziobro tworzyliby niezłą parę. Widzę to (śmiech).
- Ziobro w przyszłości chciałby być prezydentem Polski... - Nie napawa mnie ta myśl optymizmem. Ale z Krakowem zawsze byłem w sporze. Przeszkadza mi krakowskie donosicielstwo.
- A przeszkadza Ci rozdarcie Polski i podział na zdrajców i wariatów? - Owszem, przeszkadza mi, bo z tego powodu byliśmy pod rozbiorami. Podział Polski zagraża naszej państwowości. Na pewno jest to na rękę naszym wrogom. "Lud smoleński" może zrobić prowokację na meczu Polska- Rosja i wtedy to na pewno dojdzie do Putina. A Putin się wkur… A ma przed sobą cała kadencję. Nie wiadomo, co może sobie zaplanować. Do wojny chyba nie dojdzie, ale nie wiadomo, do czego może nas doprowadzić ciągniecie tematu katastrofy smoleńskiej. Na pewno gdyby Lech dociągnął do końca, to nie zostałby drugi raz wybrany na prezydenta. Gdzie był Bóg, kiedy spadał ten samolot. Niech mi ktoś odpowie na to pytanie. Mam nadzieję, że "lud smoleński" nie wylegnie na ulice i stadiony. Jeśli wylegnie, to narobi obciachu.
- Póki co, protestują w obronie Telewizji Trwam. - A tego, to nie rozumiem. Dlaczego nie chcą przyznać miejsca ma multipleksie Rydzykowi. Telewizja disco polo może funkcjonować, a TV Trwam nie? Niech Rydzyk zapewni sobie zabezpieczenie finansowe, spełni techniczne warunki i TV Trwam niech trwa. Może być disco polo, może być i Rydzyk.
- Z Krakowa, akcje innego polityka stoją coraz lepiej. Podobno Jarosław Gowin ma przed sobą świetlaną polityczną przyszłość i może pewnego dnia przejąć PO. Cieszy cię, że twoi ziomkowie pną się po szczeblach kariery? - Gowin to Marek Jurek Platformy. Rycerz na białym koniu, wykształcony, czysty jak łza, któremu nic nie można zarzucić. To walka o kościelny elektorat, bo tu można uszczknąć parę procent. Wolę Palikota, tylko żeby marihuanę zalegalizował. Niech dotrzyma słowa jak dojdzie do władzy. Legalize It, pamiętaj Janusz!
- Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz
Redakcjo "Onetu" - tak sie nie robi! A ja się pytam "Onetu" - po cholerę zamieszczacie na witrynie plugawą opinię Maleńczuka?
1. Piszę te słowa w chwili, gdy na pierwszym miejscu witryny portalu "Onet" widnieje szokująca wiadomość - Lech Kaczyński na wielu wystąpieniach był podpity! Owszem, jak sie przyjrzeć - informacja opatrzona zostałą cudzysłowem, ale dopiero z treści można przeczytać, że to Maleńczuk tak powiedział. A ja się pytam "Onetu" - po cholerę zamieszczacie na witrynie plugawą opinię Maleńczuka? Typ na zdjęciu siedzi z jakąś flintą, pewnie skończy rozmowę i zastrzeli za chwilę jakąś sarenkę albo kota - a wy go pytacie, co on ma o Lechu Kaczyńskim do powiedzenia? I spisujecie skrzętnie jego podłości, żeby je ogłosić światu? Porąbało was?
2. Co można na taką nikczemność odpowiedzieć? Ja mogę powiedzieć, że Prezes NIK, Minister Sprawiedliwości, Prezydent Warszawy i Przezydent Rzeczypospolitej Profesor Prawa Lech Kaczyński zawsze i wszędzie zachowywał się z odpowiedzialnie i z klasą. I że to był wręćz wzór godnego zachowania, w każdej sytuacji. Wiem to nie tylko z własnych obserwacji, ale na przykład z relacji pracowników NIK, którzy nie mieli żadnych powodów obecnemu szefowi chwalić poprzednika - że Lech Kaczyński to było uosobienie taktu i kultury. No i co z tego, że ja to powiem i inni powiedzą, a "Onet" znowu weźmie jakiegoś zadufanego cymbała, który coś tam rysuje albo śpiewa, i który choć Lecha Kaczyńskiego w życiu na oczy nie widział, zapragnie ogłosić, że Prezydent po pijanemu bił i poniewierał ludzi.... Nie, szanowna Redakcjo "Onetu" - tak się nie robi!
3. Tak sie nie robi, bo wygląda na to, że i wam się udzielił ten popłoch - w notowaniach już jest remis, na teflonowej patelni... przepraszam - na teflonowej Platformie coraz większe rysy i poległ mit, ze Prawu i Sprawiedliwości powyżej 30 procent nie podskoczy, bo podskoczyło - rozumiem, że to martwi, ale do diabła, nie bierzcie i wy udziału w nikczemnym szarganiu pamięci nieżyjącego Prezydenta. Tylu jest żywych, dookoła, których można do woli poniewierać, niech sie bronią - a dobre imię Zmarłego Prezydenta zostawcie w spokoju. Zdejmijcie z witryny to plugawe pomówienie Maleńczuka! I przeproście za nie! Janusz Wojciechowski
Świat według bardzo kiepskich Czytałam wiele interpretacji przyczyn wyboru upiornej, pseudo ludowej przyśpiewki na hymn Euro. Nie znalazłam najprostszej - wybrano ją przez infantylną przekorę. Swego czasu rekordy powodzenia w Internecie miał film, w którym produkował się niejaki pan Kononowicz. Wiele młodych osób namawiało mnie (zaśmiewając się) do jego obejrzenia. Zapewniam, że nie były to osoby życzliwe inwalidzie ani te, które przejęły się na serio jego proroctwami ( „nie będzie nic”). Z równym upodobaniem internauci przesyłali sobie nagranie Durczoka rugającego, z wdziękiem ruskiego kaprala, swoich współpracowników, czy też nagranego z bliska Enrique Iglesiasa wydającego do mikrofonu (podczas koncertu przed gmachem TV) dźwięki przypominające skrzek rozjechanej żaby, podczas gdy z głośników płynęła piosenka z playbacku. Popularność tych nagrań jest popularnością a rebours i dokładnie na tej zasadzie wybrano hymn Euro. Większość komentatorów widzi w hymnie Euro signum upadku kultury wysokiej, efekt zdominowania masowych gustów przez odmóżdżonych miłośników hałasu i kiełbasek z grilla. Nic bardziej mylnego. Bezmózgowcy pomykający szybką furą, przy akompaniamencie odbieranych całym organizmem infradźwięków, nienawidzą ze wszystkich sił muzyki ludowej. Trudno również uwierzyć, że uwiodły ich wdzięki starszawych, wiejskich kobitek. Tu ciąg zależności jest zupełnie inny. Mazowsze i Śląsk (cokolwiek nie mówić o głosach i urodzie wykonawców, stylizowanych na ludowe utworów) były niezamierzonym pastiszem autentycznej muzyki ludowej. Utwór wyśpiewywany przez dziarskie babuleńki jest w pełni zamierzonym pastiszem Mazowsza i Śląska. Jako pastisz pastiszu, czyli pastisz do kwadratu trafia w infantylne zamiłowanie ludzi do groteski, do przedrzeźniania, do przyprawiania gęby ( również sobie), do ucieczki w gombrowiczowska pupę. „Spoko koko” to żartobliwy persyflaż. Przypomina modne kiedyś ozdabianie mieszkań gipsowymi figurami z odpustu „ tak obrzydliwymi, że aż pięknymi” czy plastikowymi różami w wazonie. W zabawie w wielopiętrową ironię, w przedrzeźnianie gustów, nie ma nic złego. Lepiej jednak, gdy odbywa się ona w zamkniętym gronie. Jej uczestnicy nie ryzykują w ten sposób, że ktoś potraktuje dosłownie ich – prezentowane z porozumiewawczym przymrużeniem oka- gusta no i nie zaśmiecają otoczenia przedmiotami swych perwersyjnych upodobań. Wybór hymnu Euro te granice prywatności zdecydowanie przekroczył. Upodobanie do brzydoty ma nurt gargantuiczny, nurt tragiczny i nurt gombrowiczowski. Nurt gargantuiczny to na przykład konkursy pierdzenia podczas Oktoberfest, czy zapasy kobiet w kisielu. Nurt tragiczny upodobania do brzydoty odnajdujemy w zachowaniach z okresu dojrzewania, kiedy młody człowiek, aby przegryźć łączącą go z rodziną pępowinę, odrzuca uznawane przez nią wartość Młodzieńcze upodobanie do brzydoty jak i spetryfikowane upodobanie do brzydoty u osobników programowo niedojrzałych (u różnych turpistów i innych poetes maudits) nie mają w sobie- w przeciwieństwie do nurtu gargantuicznego - nic żartobliwego. Są przesycone autentycznym egzystencjalnym bólem. Zarówno poete maudit jak i zbuntowany nastolatek obrażają wartości, które ich zawiodły, wartości, na które uprzednio sam się obrazili. Nurt gombrowiczowski to potrzeba zasłaniania się kolejnymi, maskami, żeby nikt nie mógł uchwycić naszego prawdziwego „ja”. Odnajdziemy go choćby w ironicznym stylu filozofowania Leszka Kołakowskiego uniemożliwiającym ustalenie, co naprawdę chciał powiedzieć i w co wierzył. Nie wiemy na przykład czy był marksistą czy tylko tak sobie żartował, i czy Bóg był wyłącznie jedną z jego stylistycznych figur. Tłumaczą go czasy, w których żył i filozofował. Ludzie mówili wtedy zupełnie cos innego niż myśleli, a robili jeszcze coś innego. Relikty „mowy ezopowej” do tej pory ciążą nad rodzimą sztuką i literaturą. Relikty mowy ezopowej to hybryda nurtu gombrowiczowskiego i gargantuicznego. To ironiczne, a jednocześnie pełne kompleksów epatowanie brzydotą, któremu towarzyszy porozumiewawcze mrugnięcie okiem do widza, dające do zrozumienia, że twórca zupełnie, co innego myśli i co innego uważa za wartościowe. Esencją tego jest polski serial, w którym kiepscy aktorzy kiepsko parodiują kiepskich aktorów. Hymn Euro też wpisuje się w ten nurt. Zarówno piłka kopana jak i hymn Euro niewiele by mnie obchodziły gdyby na te igrzyska (zamiast chleba) nie wydano bezmyślnie tak wielkich sum publicznych pieniędzy. A nieszczęsny hymn najpierw przez dłuższy czas będzie torturował nasze uszy, a potem stanie się naszym logo, naszą kiepską specialite de la maison. Izabela Brodacka
WON STĄD! W czasie wywiadu z Sejmu z red. Ewą Stankiewicz poseł Stefan Niesiołowski zaatakował dziennikarkę:
Won stąd! Kim pani jest? Ja nie chcę z panią rozmawiać. Niech pani idzie do Pospieszalskiego.
- Ja jestem Ewa Stankiewicz. Mam osobne imię i nazwisko - mówiła dziennikarka.
- Pani jest od tego filmu "Solidarni". Od tego pisowskiego paskudztwa – powiedział Niesiołowski.
- Nie chcę z panią rozmawiać. Niech pani idzie do PiS-u.
- Proszę to odwrócić, bo pani rozbiję kamerę.
- Przed chwilą nie mógł pan wyjść z Sejmu. Czy pan wie, dlaczego? - pytała dziennikarka w kontekście blokady Sejmu przez "Solidarność".
- Czy pani jest głucha? - odpowiedział Niesiołowski. - Niech pani idzie do tych pisowskich lizusów. Bez zgody proszę mnie nie filmować, bo pani rozbiję kamerę. Po takim eleganckim wywiadzie udzielonym przez polskiego posła PO, b. wicemarszałka Sejmu RP polskiej dziennikarce należy wspomnieć o jego działalności w kontaktach z SB:
„Celowo zatajałem pewne fakty, ażeby uchronić niektóre osoby od odpowiedzialności karnej. Dziś całkowicie zrozumiałem swoje niewłaściwe stanowisko w tej kwestii i dlatego pragnę, tak jak i w innych sprawach, mówić tylko szczerą prawdę — kajał się w 1970 roku Stefan Niesiołowski podczas przesłuchiwania przez MSW w tzw. sprawie organizacji „Ruch”. Wydawał wszystkich...
Na początku lat 90. Stefan Niesiołowski, jedna z ikon Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, uważany był obok Marka Jurka czy Jana Łopuszańskiego za jednego z najbardziej radykalnych polityków prawicy walczących o powrót Polski do państwa katolickiego, w którym przestrzegane będą zasady Dekalogu. Był też zagorzałym zwolennikiem lustracji, broniąc w 1992 r. przed atakami rząd Jana Olszewskiego, także w dniu obalenia gabinetu przez Sejm RP. Za obecnym senatorem Platformy Obywatelskiej ciągnęła się aura opozycyjności — działalności w „Ruchu”, organizacji założonej w latach 60 przez Niesiołowskiego, Andrzeja Czumę i Emila Morgiewicza. Innymi liderami tej liczącej według niektórych źródeł ponad 100 osób struktury byli jeszcze: Marian Gołębiewski i Benedykt Czuma. „Ruch” miał zdecydowanie antykomunistyczny charakter. Pokazywały to m.in. zapisy deklaracji programowej „Mijają lata”, której autorami byli Andrzej Czuma, Morgiewicz i Niesiołowski. Odrzucono w niej Polskę Ludową, jako legalne państwo polskie. „Ruch” — w przeciwieństwie do późniejszego np. KOR-u — za błędne uznawał działanie na rzecz demokratyzacji i reformowania PRL, uważając, że dopiero na jej gruzach można zbudować w pełni niepodległe państwo, niezależne od Związku Sowieckiego i przestrzegające praw człowieka. Jedną ze spektakularnych akcji miało być spalenie Muzeum Lenina w Poroninie. Pomysłodawcą był właśnie Niesiołowski. Do akcji nie doszło, gdyż organizacja została namierzona przez bezpiekę, która aresztowała kierownictwo „Ruchu”. Po przesłuchaniach i śledztwie zapadły wysokie wyroki. Niesiołowski dostał 7 lat i do dziś otacza go nimb odważnego opozycjonisty. Tymczasem prawda jest inna...
Feralna narzeczona Sprawa procesu „Ruchu” z roku 1970 nie wracałaby dzisiaj jak bumerang, gdyby nie artykuł Niesiołowskiego pt.: „Niepodległość, demokracja, antykomunizm”, który ukazał się w 26. numerze tygodnika „Ozon” z 2006 roku – który wywołał gwałtowny sprzeciw Elżbiety Królikowskiej - Nagrodzkiej, dziennikarki mieszkającej obecnie w Wielkiej Brytanii. W obszernym sprostowaniu wysłanym na ręce redaktora naczelnego ‚,Ozonu” Grzegorza Górnego naświetliła przekłamania Niesiołowskiego. Najbardziej istotne jest to, że ujawniła fakt kolaboracji współzałożyciela „Ruchu” z SB podczas śledztwa. Królikowska, która wówczas była narzeczoną Niesiołowskiego, w 2003 roku uzyskała od Instytutu Pamięci Narodowej status osoby pokrzywdzonej, a w konsekwencji dostęp do materiałów archiwalnych MSW. Wynika z nich, że Niesiołowski sypał aresztowanych, ujawniając informacje o organizacji, choć jedynym przyjętym przez opozycjonistów sposobem postępowania po aresztowaniu miała być odmowa składania zeznań i zaprzeczanie działalności w „Ruchu”. Królikowska zastosowała się do tych reguł. Zaprzeczała wszelkim związkom z „Ruchem”. Oto fragment protokołu z jej przesłuchania w SB z 30 czerwca 1970 roku:
„Przez cały okres trwania znajomości Stefan Niesiołowski nigdy nie proponował mi wstąpienia do tajnej organizacji. Nigdy też nie informował mnie, że taka organizacja istnieje. Od pozostałych osób, których nazwiska występują w moich protokołach przesłuchania również ani nie informowały mnie o istnieniu tajnej organizacji, ani też nie żądały ode mnie środków finansowych na cele takiej organizacji (..). Tu następuje najbardziej istotna część protokołu:
W tym miejscu podejrzanej okazano protokół przesłuchania podejrzanego Stefana Niesiołowskiego z dnia 29 czerwca 1970 roku i podejrzana oświadczyła, że rozpoznaje charakter pisma swojego narzeczonego oraz jego podpis, po czym zapoznała się z treścią protokołu”. Narzeczony ją wsypał bez mrugnięcia okiem. Fragment protokołu z przesłuchania Niesiołowskiego z 29 czerwca 1970 roku (przesłuchujący: kpt. mgr Leonard Rybacki):
„Pragnę jeszcze wyjaśnić, że pozyskałem, wiosną 1969 roku jako członka naszej nielegalnej organizacji również Elżbietę Nagrodzką, zam. w Łodzi przy ul. Bydgoskiej 30 m.39. Nagrodzką zorientowałem kto jest członkiem organizacji na terenie Łodzi oraz poznałem z Andrzejem Czumą z Warszawy. Wiadomym mi jest, że Nagrodzka miała wziąć udział w akcji podpalenia muzeum Lenina w Poroninie”.
Protokoły hańby Zeznanie Niesiołowskiego dotyczące narzeczonej to nie jedyny dowód współpracy z SB podczas śledztwa. Z protokołów z przesłuchań, znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej (nr sprawy II 3 Ds. 25/70, tom VI, strona 11 — 11) dowiadujemy się, że por. Dariusz Borowczyk z KM MO w Łodzi zanotował 20 czerwca 1970 roku o godz.15.10, że Stefan Myszkiewicz Niesiołowski przyznaje się do tego że istniał ,,Ruch”, że był organizacją konspiracyjną. Twierdzi, że nie było przywódców. To dopiero początek. Z protokołów z przesłuchań, znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej (nr sprawy II 3 Ds. 25170, tom VI, strona 11 -76) wynika już, że prominent PO zdradzał wszystkich naokoło:
21 czerwca 1970r. Niesiołowski wymienia podczas przesłuchania nazwiska swojego brata Marka, Andrzeja i Benedykta Czumów, Andrzeja Woźnickiego.
25 czerwca 1970 r. Niesiołowski rozszyfrowuje, kto kryje się pod pseudonimami, m.in. „Emil” (Emil Morgiewicz), „Jurek” (Benedykt Czuma). Równocześnie sam zaprzecza swojej przynależności do „Ruchu” i współredagowania „Biuletynu”. 28 czerwca 1970 r. kaja się na całej linii:
Wyjaśnienia, jakie wówczas (przed 28 czerwca 1970 r ) składałem odnośnie mojej przynależności i działalności w nielegalnym związku, częściowo były nieprawdziwe. Pragnę dziś wyjaśnić udział w nielegalnej organizacji w sposób szczery i zgodny z prawdą (fragment protokołu z przesłuchania - przesłuchujący kpt. mgr Leonard Rybacki z Biura Śledczego MSW w Warszawie.
1 lipca 1970 r. Niesiołowski, wymieniając z nazwiska Andrzeja Czumę, ujawnia, że był bardzo aktywnym członkiem naszego Ruchu i inicjatorem rożnych akcji. 11 lipca 1970 roku Niesiołowski zeznaje :
Pragnę uzupełnić oraz sprostować pewne wyjaśnienia, jakie złożyłem do protokołów w czasie poprzednich przesłuchań na temat podjętej przez nasz Ruch akcji spalenia muzeum Lenina w Poroninie. Celowo zatajałem pewne fakty, ażeby uchronić niektóre osoby od odpowiedzialności karnej. Dziś całkowicie zrozumiałem swoje niewłaściwe stanowisko w tej kwestii i dlatego pragnę, tak jak i w innych sprawach, mówić tylko szczerą prawdę. Swoich zeznań w SB w latach 70. w czasie wywiadu przed Sejmem z red. Ewą Stankiewicz z dnia 12 maja 2012 roku Niesiołowski jednak nie ujawnił zastępując je epitetem „won”. Waldemar Łysiak w takich przypadkach był zdania:
„Mnożą się nam różnego (głównie podłego) sortu ekscelencje – takie, do których Jan Sztaudyngier radził się zwracać:
Ekscelencjo, pozwolisz, Że ci zejdziem z drogi. Tak do gówna przy drodze Powiedziały nogi”
Aleksander Szumański
Trzecia z kolei inauguracja prezydenta Rosji Wladimira Putina odbyła się wśród protestów ulicznych ludzi obawiających się, że Putin chce być przy władzy dożywotnio w tradycji władzy silnej ręki, którą rozpoczęły rządy Imperium Mongolskiego w Moskwie. Wielu Rosjan uważa, że grudniowe wybory parlamentarne były sfałszowane i wówczas w sumie ponad 100,000 ludzi zebrało się w miejscach uzgodnionych z policją i maszerowała według ustalonych z góry tras tak, że niektórzy demonstranci nawet dziękowali policji za opiekę. Nie mniej, dzień wcześniej przed poniedziałkowymi demonstracjami policja zaaresztowała około 450 osób i w kilku miejscach pobiła niektórych demonstrantów tak, że blisko dwadzieścia osób odwieziono do szpitali, podczas gdy około 20 policjantów było pokaleczonych butelkami od piwa rzucanymi w nich przez tłum. Rzecznik Putina, Dymitry Peskow, wyraził niezadowolenie, że policja postępowała zbyt łagodnie. Prawdopodobnie bardziej brutalne akcje policyjne nie uczyniłyby z Pupina władcy bardziej popularnego a krytyka jego rządów wynika z tego, że, grupa Putina kontroluje 10% do 15% dochodu narodowego całej Federacji Rosyjskiej. Oficjalnie Putin był ponownie wybrany prezydentem 4 marca 2012 roku większością 63.8% głosów. Natomiast Grupa Gołos założona w 2000 roku i działająca społecznie „nie dla zysku” a w celu obrony praw elektoratu stwierdziła, że faktycznie większość głosów na Pitina wynosiła mniej, czyli 50.75%. Prawdopodobnie fakt nie dopuszczania do wyborów licznych kandydatów opozycji pomógł Putinowi wygrać wybory na prezydenta. W sumie Grupa Gołos twierdzi, że Partia Zjednoczonej Rosji „wygrała” grudniowe wybory mimo tego, że faktycznie głosowało a nią tylko około 30 do 35% głosujących. W tej sytuacji elektorat rosyjski nie szanuje tak przeprowadzonych wyborów i nie wierzy w ich wyniki. Ustępujący prezydent Dymitry Miedwiediew zamianował 13 nowych gubernatorów w politycznie niezależnych rejonach i usunął z konkurencji politycznej ich stanowiska, żeby wzmocnić władzę Pupina na następne cztery do pięciu lat, zwłaszcza, że nowa ustawa zabrania tworzenia koalicji przez partie opozycyjne w rosyjskiej „demokracji suwerennej”. Ropa naftowa i gaz ziemny stanowią 75% eksportu Rosji tak, że dla równowagi gospodarczej rząd potrzebuje ceny rynkowej 150 dolarów za beczułkę standartową ropy naftowej i jest zagrożony spadkiem cen paliwa, które mogą spadać i powodować kryzys. Ten stan rzeczy odstrasza zagranicznych inwestorów wrażliwych również na ochronę prawną ich inwestycji w Rosji, jako kraju niby praworządnym. Ostatnio według Segieja Guriewa, dziekana moskiewskiej Nowej Szkoły Ekonomicznej, Rosja traci 7 do 8 miliardów dolarów kapitału miesięcznie, czyli około 5% miesięcznego dochodu narodowego. W Moskwie mieszka dwa i pół miliona Muzułmanów, na co Putin reaguje odwoływaniem się do nacjonalizmu rosyjskiego w jego wersji „walki o Rosję”. Nic dziwnego, że ludzie o ciemnej skórze są atakowani na ulicach Moskwy. W 2008 roku bomby zabiły 13 osób na Czerkizowskim Rynku gdzie w większości straganiarzy są ludźmi pochodzący mi z Azji Średniej i Kaukazu. Ludzie ci są przezywani ”Tajdżykjami”. Tymczasem ponure przepowiednie głoszą, że za kilkadziesiąt lat Europie będzie przeważać ludność muzułmańska. Władze zaczęły aresztować grupy rasistów rosyjskich, podczas gdy jednocześnie Putin wzmacnia swoją popularność występując w telewizji na koniu, jako atleta rozebrany do pasa lub jako zwycięski gracz w hokeja. Tymczasem grupa wielbicielek Putina twierdzi, że jest on reinkarnacją Świętego Pawła. Tak jak w USA, coraz więcej ludzi w Rosji protestuje fakt, że bardzo mały procent ludności kontroluje 99% majątku narodowego. W Rosji dla zdobycia zaufania ludności trzeba by uczciwego sprawdzianu epoki rządów naprzód Borysa Jelcyna a potem Wladimira Putina, żeby stworzyć podstawy demokracji. Federacja Rosyjska jest państwem, w którym używane jest ponad 150 różnych języków w wyniku budowy imperium za pomocą podbojów i przemocy według sposobów odziedziczonych przez Moskali od czasów, kiedy kniazie moskiewscy musieli wysyłać swoich synów na wychowanie na dworach rodzin wodzów mongolskich, żeby elita moskiewska mogła skutecznie służyć Imperium Mongolskiemu. Iwo Cyprian Pogonowski
Prof. Ireneusz Krzemiński - zaciął się umysłowo [to końcówka dobrego tekstu... MD] ....niesione podczas pamiętnego „niebieskiego marszu” Platformy Obywatelskiej zdjęcie prezydenta Lecha Kaczyńskiego z poderżniętym gardłem. Ale nie to jest dla mnie kluczowym dowodem na panikę i robienie w gacie przez cały salon z Tuskiem na czele. Okazuje się, że po wprowadzeniu już na stałe przez Jarosława Kaczyńskiego w Brukseli do języka „debaty smoleńskiej” słowa zamach, nie odmeldował się w „wiodących mediach” żaden z eksploatowanych dotąd ekspertów, by tę teorię dzielnie zwalczać i wyszydzać. 10 kwietnia 2012 roku nie pojawił się na ekranie i na żywo żaden Osiecki, Latkowski, Białoszewski, czy rodzinny ekspert TVN24, ojczym Justyny Pochanke, płk Gruszczyk. Wygląda na to, że chyba gdzieś w ukryciu Kuba Wojewódzki prowadzi casting na kolejny zaciąg nowych nie skompromitowanych „ekspertów”, a póki co trud opluwania poległych i ośmieszania Polaków, biorących udział w rocznicowych uroczystościach, złożono na barki pary kompletnych ignorantów i żałosnych komediantów, czyli prof. Ireneusza Krzemińskiego i dr. Ewy Pietrzyk-Zieniewicz, oboje z Uniwersytetu Warszawskiego. Krzemiński tego dnia obskoczył niemal wszystkie słuszne media, a poziom zacietrzewienia i niechęci, szczególnie do śp. Lecha Kaczyńskiego i Sławomira Skrzypka, okazywany właśnie w tym dniu, ukazał jak na dłoni moralne dno tego indywiduum wyzutego z człowieczeństwa. Ponadto okazało się, że ten pseudo-autorytet w swojej wiedzy na temat tragedii Smoleńskiej zaciął się umysłowo i zatrzymał na ruskiej propagandzie jeszcze sprzed 29 lipca 2011 roku, czyli przed ogłoszeniem raportu komisji Millera i bezczelnie kłamał mówiąc, że samolot niepotrzebnie lądował. Przecież od tamtej pory już nikt poważny nie może publicznie powielać kłamstwa o „arcyboleśnie prostej przyczynie” Komorowskiego, mówiącej o ryzykownym lądowaniu we mgle, ponieważ udowodniono, że żadnej próby lądowania nie było. Tylko mentalni sowieciarze mogą zachowywać się w tak haniebny sposób, propagując do dziś ruskie kłamstwa, którym zaprzeczyła nawet millerowska komisja. Przypomina to popularną grę dziecięcą w „pomidora”, występującą w niektórych regionach Polski pod nazwą „dziadka kalesony”. Polega ona na tym, że pytany z kamienną twarzą na każde pytanie musi odpowiadać „pomidor” albo „dziadka kalesony”. Przegrywa wtedy, kiedy się pomyli bądź zaśmieje. Krzemiński, którego wypowiedź próbuje ktoś prostować, powołując się na ustalenia ekspertów, nadyma te swoje kłamliwe, uruchomione przez szwankującą mózgownicę usta i patrząc do kamery plecie na okrągło „pomidor” i „dziadka kalesony”, demonstrując profesorski rekord świata w odporności na wiedzę. Kiedy oglądam dzisiaj to całkiem liczne grono owych na ruską modłę zaprogramowanych pajaców, to zastanawiam się gdzie dla tych „elit” III RP znajduje się granica podłości, nikczemności i kłamstwa, poza którą nie ośmielą się wykroczyć? Czy taka granica gdzieś w ogóle istnieje? Mirosław Kokoszkiewicz
But idzie do piekła (Wiktor) [ciekawe, czy to naprawdę, czy tylko tak..., plotki dla mas? MD] Najsłynniejszy handlarz bronią może trafić do jednego z najcięższych więzień w USA Rosyjski handlarz bronią Wiktor But ma odsiedzieć karę w okrytym złą sławą zakładzie ADX Florence w Kolorado. Więzienie określane, jako Supermax jest przeznaczone dla najgroźniejszych terrorystów. Wyroki odsiadują w nim m.in. Ted Kaczynski, który przez 20 lat terroryzował Amerykę, rozsyłając bomby w listach czy Ramzi Jusuf, główny organizator zamachów na World Trade Center z 1993 roku. [?? I tu ta bzdura żyje... md] Obrońca Rosjanina jest oburzony i domaga się zmiany decyzji. - But jest biznesmenem, a nie terrorystą. Decyzja ma, więc charakter wyraźnie represyjny - powiedział Albert Dayan. - W takich więzieniach przetrzymuje się osoby, które stanowiły zagrożenie dla USA, a mój klient jest niewinny i takim zagrożeniem nie był - podkreślał Dayan. Więzienie ADX Florence, które wybudowano w połowie lat 90, należy do najnowocześniejszych w USA. Ucieczkę z niego uniemożliwiają kamery oraz setki czujników ruchu i nacisku na korytarzach. Z okna celi można dostrzec tylko niebo, aby więzień nie był w stanie się zorientować, w której części więzienia przebywa. Z tego samego powodu spacery odbywają się w czymś, co przypomina głęboki betonowy basen. Osadzeni skarżą się na całkowitą izolację, od której można postradać zmysły. W celi przebywają nawet 23 godziny na dobę. Strażnicy nie mają fizycznego kontaktu z więźniami, którzy poruszają się po wyznaczonych fragmentach korytarzy odcinanych automatycznymi drzwiami. Skazani przebywają w pojedynczych celach, gdzie wszystko włącznie z łóżkiem odlane jest z betonu. W ścianę wmurowane jest lustro zrobione z wypolerowanej stali. Dzięki temu nie da się zdobyć nawet kawałka sprzętu, przy pomocy, którego można zrobić sobie krzywdę lub zaatakować strażnika czy innego więźnia.
– Głównym motywem tworzenia takich więzień jest zapewnienie bezpieczeństwa strażnikom i osadzonym. Ale oczywiście chęć zemsty też może mieć na to wpływ. Oficjalnie nikt tego nie przyzna, ale wiadomo, że w Ameryce łagodność wobec przestępczości nie jest popularna politycznie – mówił "Rz" prof. Richard Berk, kryminolog z Johns Hopkins University. But dzięki znajomościom z wojska w czasach ZSRR założył w latach 90 lotniczą firmę transportową, dzięki której mógł przemycać broń do każdego zakątka świata. W wpadł w 2008 roku w Bankoku, kiedy chciał sprzedać 800 rakiet ziemia powietrze, 5 tysięcy karabinów kałasznikowa z amunicją amerykańskim agentom podszywającym się pod wysłanników maoistowskiej partyzantki FARC z Kolumbii. Oddano go w ręce miejscowych władz, i mimo rosyjskich prób powstrzymania ekstradycji, po 2 latach przekazano do USA. Ponieważ agenci udający rebeliantów nie ukrywali, że wykorzystają broń przeciwko agentom z USA zajmującym się walką z narkotykami w Kolumbii, prokurator oskarżył handlarza bronią o próbę zabicia amerykańskich obywateli. Groziło za to dożywocie, ale na początku kwietnia sąd skazał oskarżonego na 25 lat więzienia i 15 milionów dolarów grzywny. Wiktor But w czasie procesu w Nowym Jorku spędził już 14 miesięcy w więzieniu Metropolitan Correctional Centre (MCC). Standardowa dwuosobowa cela ma tam wymiary dwa na trzy metry i nie ma żadnych udogodnień. Telewizję można oglądać w wyznaczonych godzinach na sali zbiorowej, a spacer przysługuje raz na dwa dni. But mógł mieć jednak jeszcze cięższe warunki, bo ze względów bezpieczeństwa przetrzymywano go w niewielkiej izolatce. Wojciech Lorenz
O co chodzi z emeryturami Chodzi oczywiście o kasę, pieniążki, mamonę, szmal. Zachodzi jednak pytanie, w jakim wymiarze chodzi o ten element. Są dwie odpowiedzi, skądinąd wzajemnie niesprzeczne, które uzasadniają, dlaczego Tusk i wspólnicy poszli na takie udry ze społeczeństwem.
Uzasadnienie 1. Dosyć proste i oczywiste. Zgodnie z obecnie wprowadzaną ustawą, co każde 3 miesiące następuje przesunięcie wieku emerytalnego dla kolejnej grupy ludzi. Zysk dla budżetu jest ewidentny. Co kwartał odsuwa się pewną grupę ludzi od uprawnień, które nabyli uprzednio. Pomijam w tym momencie kwestię, że rząd złamał umowę społeczną. Że 10 lat temu zachwalano nam reformę emerytalną, jako ósmy cud świata, który umożliwi ludziom na emeryturze godne i dostatnie życie pod palmami. Dziedziczenie zgromadzonego kapitału na indywidualnych kontach emerytalnych. Te wszystkie kłamstwa pomijam. Tylko, że te pieniądze, które rząd zaoszczędza dzięki przesuwaniu kolejnych grup ludności do coraz wyższego wieku emerytalnego to są tak naprawdę drobne. To są pieniądze, które owszem dla przeciętnego Kowalskiego są może i powalające, są powalające nawet dla oligarchów III RP pokroju Kulczyka czy Solorza, ale w skali budżetu państwa to są drobne. I tu rodzi się pytanie po co ten rząd poszedł na tak silne zwarcie ze związkami zawodowymi, ze społeczeństwem.
Uzasadnienie 2. Tuskowi ktoś KAZAŁ coś takiego zrobić. Uzasadniam swoją tezę. Fundusze OFE są monopolistami na rynku usług emerytalnych. Zasilane są co miesiąc z NASZYCH pieniędzy, które potem mają być nam wypłacane jako emerytury. To zasilenie jest obowiązkowe, czyli jest to przymus. Dopóki jedyną firmą, która taki przymus realizowała był ZUS, czyli firma będące ekspozyturą skarbu państwa, to można było to jeszcze zrozumieć. Natomiast 10 lat temu dokonano machinacji, która spowodowała, że część NASZYCH pieniędzy trafia do prywatnych firm, które mają nimi zarządzać i teoretycznie pomnażać. Tylko, że te prywatne firmy "na dzień dobry" dostają 7 procent naszych pieniędzy, jako swój haracz. To niby nie jest dużo, 7 procent, ale w skali całego kraju to pojawiają się olbrzymie sumy. I teraz pojawia się sytuacja, że wiek emerytalny zostaje wydłużony. Jakie są tego konsekwencje? Firma OFE inaczej przelicza i inaczej kalkuluje to ile osób dożyje i będzie pobierać emeryturę. Powiem więcej. Jeśli nastąpiłaby zmiana w parlamencie, która dokonałaby zmiany w ustawie emerytalnej, to firmy OFE mogłyby wystąpić na drogę sądową przeciwko skarbowi państwa, gdyż firmy te przekalkulowały swoją strategię według nowych warunków i poczyniły adekwatne do tego ruchy finansowe. A tymczasem nowy rząd i parlament dokonując zmiany naraził firmy OFE na straty. Sprawa w sądzie według mnie gwarantowana. W związku z pospiechem, w jakim wprowadzano aktualną zmianę można według mnie przyjąć tezę, że ktoś, gdzieś przewiduje, że ten rząd i sejm nie przetrzymają najbliższego półrocza. Bo przecież Tusk i ferajna nie dbają o to co będzie za 10, 20 czy 30 lat, oni dbają o tu i teraz. A ponieważ uzasadnienie 1 jest mało istotne, to uzasadnienie 2 staje się dużo bardziej prawdopodobne. Venenosi bufones pellem non mutant Andrzej.A
(List) Karol Kuligowski: Przywrócić karę chłosty! Swego czasu na łamach jednego z kolorowych dzienników napisano, że szwajcarski graficiarz Oliver Fricker (pseudonim “artystyczny” Mc Koy) został skazany na karę 5 miesięcy więzienia (3 za wandalizm, 2 za bezprawne wtargnięcie na teren prywatny – dop. red.) i 3 uderzeń batem za włamanie do stacji singapurskiego metra i zniszczenie wagonu (namalował graffiti – dop. red.). Gdy odwołał się od wyroku, zasądzono mu karę… 7 miesięcy więzienia! Sędzia (p. See Kee Oon – dop. red.) powiedział, że to ma być sygnał, iż “Singapur zamierza pozostać państwem bezpiecznym i czystym” oraz, że nie złagodzi swojego prawa: “Oskarżony powinien się cieszyć, że nie wymierzono mu maksymalnej kary” (trzy lata więzienia i 8 uderzeń batem!) (…) Lektura tego artykułu przypomniała mi, że w 1998 r. na łamach “Najwyższego Czasu” Korwin-Mikke opisał podobny wyrok, który wymierzono obcokrajowcowi w tym państwie. Przypomnę. Syn pracownika ambasady USA został skazany na karę sześciu uderzeń kijem bambusowym za porysowanie samochodu. Jego ojciec odwoływał się i żądał anulowania kary pod groźbami doprowadzenia do zerwania stosunków dyplomatycznych między obu krajami z taką determinacją, że sprawa oparła się o prezydenta Billa Clintona. Poczynione negocjacje zakończył kompromis i chłopcu wymierzono cztery uderzenia bambusem. Z przekonaniem wnioskuję, iż takie prawodawstwo przydałoby się i w całej Unii Europejskiej, gdyż propagowane tu bezstresowe wychowanie przynosi więcej szkód niż dobrodziejstw. Nadto wyborcy powinni pamiętać, iż to środowiska eseldowskie i socjaldemokratyczne przez lata wytrwale walczyły o zakaz cielesnego karania dzieci w rodzinach. (…) Jako literacki przerywnik polecam wiersz “Ballada o Olku Piszczkowskim” z 1954 r. i obejrzenie polskiego filmu fabularnego pt. “Ojciec” z 1967 r. Te utwory, mimo leciwości, zawierają nadal aktualne przesłanie. Mianowicie, że w wychowaniu dzieci i młodzieży nie obejdzie się bez karania na ciele. A lewicowym i centrowym parlamentarzystom należy dać “kopniaka w tyłek i won do domu” jak zakończono piosenkę o bardzo niegrzecznym młodzieńcu Piszczkowskim… Ucierpi ciało, ale może dusza się opamięta? (list otrzymaliśmy od p. Karola Kuligowskiego z Żyrardowa)
Od Redakcji: Co ciekawe Oliver Fricker dopuścił się aktu wandalizmu w towarzystwie kolegi pochodzącego z Wielkiej Brytanii. Szwajcara, który w Singapurze pracował, jako informatyk udało się schwytać, jednak Anglik – Dane Alexander Lloyd – zwiał do Hongkongu. Co zrobiły władze Singapuru? Wydały list gończy (!) i wystąpiły o jego ekstradycję… Fricker opuścił więzienie Changi Prison (tutaj więcej o obiekcie) 15 listopada 2010 roku. Za dobre sprawowanie został wypuszczony po niecałych 5 miesiącach. Natychmiast udał się do Szwajcarii. Na lotnisku w Zurychu czekała go kolejna niespodzianka. Graficiarz został zatrzymany przez policję pod zarzutem zdewastowania pociągów w 5 szwajcarskich kantonach. Zniszczenia dokonane przez Olivera oszacowano na 200,000 franków (pod koniec 2010 roku stanowiło to równowartość ok. 150,000 euro). Szwajcarskie służby porządkowe zainteresowały się swoim rodakiem, ponieważ podczas procesu w Singapurze Fricker przyznał się do używania pseudonimu “McKoy”. Identycznym pseudonimem wandal posługiwał się na teranie rodzimej Szwajcarii…
Wozinski: Rak socjalizmu pośród fiordów W 1968 roku na wodach terytorialnych Norwegii odkryto bogate złoża ropy i gazu. Tamto wydarzenie poratowało nie tylko państwowy system przymusowych ubezpieczeń społecznych, ale cały kraj, który od lat trzydziestych żyje pod nieustannym jarzmem socjaldemokratów. Socjaldemokratyczna Skandynawia stanowi dla całego świata realizację odwiecznej idei państwa szczęścia i dobrobytu. Wedle tego wyobrażenia, żyjący na zimnej północy Norwegowie już dawno porzucili wojowniczą naturę swych przodków – wikingów – i postanowili zająć się budowaniem ekologiczno-demokratycznej oazy dostatku. Taki obraz kraju nad fiordami można utrzymać, opierając się jedynie na doniesieniach mainstreamowych mediów. Dogłębna analiza zjawisk w nim zachodzących przynosi całkowicie odmienny obraz. Polacy znają Norwegię głównie dzięki państwowemu koncernowi Statoil (ponad 70% udziałów Lewiatana). Zajeżdżając na stację paliw tej fi rmy, powinniśmy jednak pamiętać, że popieramy państwowy wyzysk. Po fuzji z innym państwowym molochem, Hydro, Statoil stał się jednym ze światowych liderów przemysłu paliwowego. Ów norweski Orlen kontroluje ok. 70% zasobów ropy na Morzu Północnym. Na szczęście wydobyciem zajmują się także inne firmy, takie jak Shell, Phillips czy BP. Na wydobywaną ropę nakładany jest specjalny podatek, który zasila norweski ZUS – Statens Pensjonskasse. Sumy z niego uzyskiwane są na tyle potężne, że państwo stworzyło nawet specjalny fundusz inwestycyjny, który (niestety) osiąga całkiem dobre rezultaty. Nieustanny światowy popyt na ropę naftową sprawia, że zyski czerpane z jej eksploatacji bardzo sprawnie utrwalają strukturę własnościową gospodarki – podobną do tej, którą mamy w Polsce. Niemal każda branża norweskiej gospodarki do złudzenia przypomina sytuację znaną nam z Polski. Odpowiednikiem polskiej TP SA jest norweski Telenor, obsługujący linie stacjonarne. Telefonie komórkowe są zazwyczaj prywatne. Norweskie PKP – Norges Statsbaner – posiada tylko jednego konkurenta, który przewozi klientów na odcinku lotnisko – centrum miasta w stołecznym Oslo. Marzeniem większości młodych Norwegów jest dostanie się na jeden z licznych państwowych uniwersytetów. Norweski NFZ (Regionalt Helseforetak) to niekończące się kolejki do specjalistów – prywatne gabinety przyjmują klientów od zaraz. Skandynawski LOT, czyli SAS, zarządzany jest przez pakiet kontrolny rządów Norwegii, Danii i Szwecji. Istnieje, co prawda kilku prywatnych przewoźników (np. Norwegian.no), ale obsługa lotnisk i całej infrastruktury i tak należy do państwa – poprzez firmę Avinor. Monopol pocztowy na przesyłki mniejszego kalibru, tak jak w Polsce, trzyma należący do Lewiatana Posten Norge. Rynek mediów telewizyjnych posiada podobna strukturę, co u nas, z dominacją państwowej NRK. Państwo zachowuje niemal identyczny jak w Polsce zakres własnościowy także w wielu innych dziedzinach, takich jak produkcja energii elektrycznej czy wydobycie węgla. Powstaje, zatem pytanie: skoro w Polsce po 1989 roku nastała socjaldemokracja będąca niemal idealną kopią tej praktykowanej w Norwegii, to, czemu nadal jesteśmy w porównaniu do tego kraju tacy biedni? Bogactwa naturalne nie są wcale odpowiedzią – najbogatszym w surowce krajem na świecie jest Rosja, która zamożnością obywateli pochwalić się bynajmniej nie może. Aby zrozumieć przyczyny bogactwa Norwegii, należy cofnąć się nieco w przeszłość oraz zwrócić uwagę na czynniki zazwyczaj lekceważone. W latach 1814-1905 Norwegia stano-wiła część Szwecji, która może się dziś poszczycić najdłuższym w historii, obok Szwajcarii, okresem neutralności. Norwegia – tak jak niegdyś Stany Zjednoczone, przed nastaniem rządów obłudników w stylu Woodrowa Wilsona czy Franklina Roosevelta – praktykowała politykę izolacjonizmu. II wojna światowa, w czasie, której doszło do stosunkowo niewielkiej (w porównaniu do reszty Europy) liczby nalotów i zniszczeń, była pierwszym dla Norwegii konfliktem zbrojnym od czasów wojen napoleońskich. Korzystny dla całego świata okres wiary w szkodliwość wojny dla gospodarki był, zatem dla całej Skandynawii wydłużony o kilkadziesiąt lat. Norwegia uniknęła hekatomby ludnościowej I wojny, a II wojna światowa nie zakończyła się destrukcją kraju. Norwedzy, mimo swej niezachwianej
wiary w socjalizm, nigdy nie przeszli, tak jak ponad pół Europy, procesu nacjonalizacji dóbr na wschodnioeuropejską skalę. Odbiciem tego jest choćby zakres prywatnej własności lasów, która w przypadku Norwegii grubo przekracza 60%, podczas gdy w Polsce jest to jedynie ok. 17%. Norwegia nigdy nie nacjonalizowała prywatnych gruntów rolnych, jezior ani zasobów mieszkaniowych. Jej bogactwo powstało głównie w latach poprzedzających dojście do władzy socjaldemokratów. Monarchia szwedzka, której częścią przez wiele lat była Norwegia, w latach 1870-1950 szczyciła się najwyższym na świecie wzrostem dochodu per capita na świecie. Dojście do władzy Partii Pracy doprowadziło do spadku bogactwa mieszkańców Norwegii. Szczęśliwie dla władzy odkrycie ropy w latach sześćdziesiątych zmieniło nieco sytuację i pozwala zakamuflować wiele palących problemów. Świat nie chce jednak widzieć prawdziwej sytuacji Norwegii, wskazując na jej trzecie miejsce wśród najzamożniejszych krajów świata. Warto zwrócić uwagę, że w przypadku kraju posiadającego jedynie niecałe 4,8 mln mieszkańców ropa i gaz pełnią rolę listka figowego dużo skuteczniej niż w Brazylii czy w Rosji. Gdyby pozbawić Norwegię przemysłu związanego z ropą (wytwarzającego jedną czwartą PKB), otrzymalibyśmy kolejną Szwecję lub Danię – kraje nadal bogate, ale znajdujące się w wieloletniej stagnacji, potężnie zadłużone i nękane bezrobociem. Prawdziwy obraz Skandynawii i Norwegii to społeczeństwo zapatrzone w ideały socjalizmu, które nigdy nie miało do czynienia z gwałtami Armii Czerwonej. Norwegów nie przeraża to, że struktura własnościowa w ich kraju nie odbiega zanadto od krajów byłego bloku komunistycznego. Są przyzwyczajeni do bogactwa, ale zupełnie nie rozumieją mechanizmów, które je spowodowały. Oklaskiwani przez opinię światową wierzą, że jedyną drogą do dobrobytu jest państwo opiekuńcze. Norwegowie wprawdzie nie weszli do Unii Europejskiej, ale praktykowany w niej ogólny trend „zrównywania w dół” jest ściśle powiązany z naturą Skandynawów. Jak głosi „prawo Jantego”, mieszkańcy Północy mają zakorzenione w sobie dążenie do niewyróżniania się. Bycie innym, bycie lepszym jest postrzegane, jako występek. Najlepiej w ten skrajnie egalitarny model wpisuje się socjaldemokracja – prąca ku parytetom, subwencjom i instytucjom welfare state. Przyczyną tego egalitaryzmu jest także tradycyjny w Skandynawii protestantyzm, który od zawsze postulował posłuszeństwo wobec władzy (Norwedzy nadal utrzymują państwowy kościół z królem, jako jego głową i biskupami mianowanymi przez parlament). Rzecz jasna, społeczeństwo znacznie się zeświecczyło, ale kilkusetletnią tradycję niełatwo jest wyplenić. W naszych rozegalitaryzowanych czasach na ironię zakrawa fakt, iż cały świat równa do Norwegów, których główną ambicją jest równanie do innych…
Jakub Wozinski
Kto naprawdę płaci podatki Najbogatsi płacą podatki tam gdzie chcą. Podwyżki podatków dochodowych dotykają tylko pracowników najemnych. Mówienie o 75 proc. podatku od dochodów ponad milionowych to absurd (taki pomysł Jarosław Kaczyński uznał za dopuszczalny w czasie kryzysu). W ten sposób można byłoby opodatkować tylko twórców i prezesów banków. Oczywiście bardzo krótko, bo każdy od razu założy firmę i zniknie z radaru polityków. W razie kolejnej podatkowej "agresji" zwyczajnie znajdzie w Europie kraj o przyjaźniejszym systemie podatkowym. Jedną z zalet istnienia Unii Europejskiej jest konkurencja podatkowa między jej członkami (usilnie zwalczana przez centralę w Brukseli). Ronald Regan mawiał, że politycy działają według schematu, „Jeśli działa, opodatkuj. Jeśli nadal działa, wprowadź regulacje. Jeśli przestało działać, subsydiuj". W Polsce, w której w 1989 r., używając słów Kazika socjalizm zmieniłsię z totalitarnego w etatystyczny państwo stara się przejąć kontrolę nad bogaceniem się ludzi. Problem polega na tym, że bogaci obywatele, to ludzie, którzy mogą zachcieć władzy. Stare przysłowie mówi: "własność czyni wolność". Ludzie niezależni finansowo chcą zacząć decydować o swoim losie. Dlatego w interesie socjalistycznej biurokracji jest tworzenie i kontrola nad procesem bogacenia się społeczeństwa. Dziś w Polsce wystarczyłoby przywrócić ustawę Wilczka 1988 r. aby przedsiębiorczość zaczęła się bez przeszkód rozwijać. Problem polega na tym, że niekontrolowany rozwój przedsiębiorczości, to możliwość budowania fortun bez zgody państwa. W 2001 r. wprowadzono finansowanie partii z budżetu państwa. Jednocześnie wprowadzono limit pieniędzy, które prywatna osoba może przekazać na finansowanie partii. Chodziło o to, aby nawet najbogatsza osoba nie mogła założyć sobie partii i jej sfinansować. Doprowadziło do absurdalnych sytuacji, w której studenci i emeryci "finansowali" kampanię wyborczą Janusza Palikota. Było śledztwo w tej sprawie i je umorzono. Ale tak wcale nie musiało być. Zasada finansowania partii politycznych w Polsce ma na celu zmuszenie do "umoczenia" się już na samym początku. Jakakolwiek próba podnoszenia podatków w Polsce oznaczać będzie zwiększenie skutków kryzysu. Budżet się nie wzbogaci, bo Ci co mają pieniądze po prostu zmienią sobie adres fiskusa. Piński
Towarzysz Szmaciak Bo trzeba doić strzyc to bydło .. bo trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie − zrobić mydło" Międzynarodowi lichwiarze głupi nie są Władza upycha„reformę", żeby ich przekonać, że odejmie Polakom od gęby ostatnią skórkę, ale weksle pospłaca, że mogą jej pożyczać dalej Cały cytat ze Szpotańskiego użyty przez Ziemkiewicza brzmi, „bo trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie − zrobić mydło" Ziemkiewicz coraz dobitniej, coraz ostrzej pisze o nomenklaturze II Komuny i chorych jej relacjach z Polakami. Zresztą cyst ten idealnie wpisuje się w akcje Platformy zapędzenia polskiego” bydła” do roboty aż po kres, aż do śmierci. Ziemkiewicz „ Trudno nie czuć znudzenia, widząc farsową powtórkę tego, co za młodu wydawało się groźne. Gnijący PRL, bez ZOMO i budzących grozę „nieznanych sprawców" (przynajmniej na razie), ale za to z jeszcze bardziej bezczelną i groteskową niż wtedy propagandą władzy bez reszty wpisanej w posowiecki podział − „elita", czyli nomenklatura, lub też, mówiąc za Dżilasem, „nowa klasa" ze swoją licznie rozmnożoną klientelą, przeciwko ogłupionej masie, która ma być cicho i posłusznie utrzymywać stada pasożytów.Jak to ujmował Towarzysz Szmaciak:, „bo trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie − zrobić mydło”, Ale „bydło" w końcu się buntuje? Traci szacunek do tych „lepszych", którzy nimi rządzą i pouczają, którzy im przewodzą na drodze do raju, komu... pardon, do raju Europy i Nowoczesności „..Międzynarodowi lichwiarze głupi nie są, nie łykają Tuskowej propagandy tak gładko jak redaktorzy z TVN. Władza teraz upycha kolanem „reformę", żeby ich przekonać, że w razie, czego odejmie Polakom od gęby ostatnią skórkę, ale weksle pospłaca, że mogą jej pożyczać dalej − ale czy lichwiarzom to wystarczy? Czy nie uznają, że czas już „realizować zyski"? „.....(źródło)
Proszę zwrócić uwagę na dwie tezy Ziemkiewicza. Pierwsza, to ta, że ukonstytuowała się nomenklatura II komuny, faktycznie posiadająca Polskę, która zepchnęła Polaków do roli bydła roboczego. Druga, że reforma emerytalna jest przeprowadzana pod dyktando lichwiarzy, czyli faktycznie rodzin feudałów finansowych. I że zastawem pod rozkradane od razu pożyczki, oraz prawdopodobnie w zamian za utrzymywanie oligarchii, nowej klasy u władzy w Polsce są.. Polacy. A konkretnie pokaz siły. Pokazanie feudałom lichwiarskim, że bez trudu zagna się „bydło „ do roboty aż po śmierć, aby tylko uzyskać środki na opłacenie współczesnego haraczu, jakim są gigantyczne odsetki od pożyczek. Feudałowie lichwy szybko podniosą stopy procentowe i za pewnością Tusk, aby wypłacać coraz większe kwoty odsetek musiał znaleźć sposób, aby „bydło” więcej pracowało. Marek Mojsiewicz
Co Pius XII powiedział o demokracji? Od stu już ponad lat na katolickiej nauce społecznej kładzie się cieniem – niczym huba przyczepiona do drzewa i wysysająca jego soki – tzw. demokracja chrześcijańska, zwana potocznie chadecją. Dzieje się tak, pomimo, iż sam papież Leon XIII wyraźnie zakazał (w encyklice Graves de communi z 1901 roku) posługiwania się tym pojęciem w sensie politycznym i negującym potrzebę hierarchii w państwie i społeczeństwie, dopuszczając jedynie sens etyczno-społeczny, jako akcji podejmowanej przez naturalne elity na rzecz poprawy kondycji warstw ubogich. Chadeccy fałszerze nauki społecznej Kościoła nie dają jednak za wygraną i uporczywie głoszą, jakoby demokracja była ustrojem politycznym nie tylko zalecanym przez Kościół, ale wręcz przez niego preferowanym. Szukając – dla większego uwiarygodnienia – potwierdzenia dla tej tezy w nauczaniu „przedsoborowym” zazwyczaj powołują się na orędzie papieża Piusa XII, wygłoszone przez radio watykańskie w Wigilię Bożego Narodzenia 1944 roku, twierdząc jakoby papież zaakceptował tam i wprost zalecił demokrację, jako najlepszy ustrój. Informacji o tym można napotkać bez liku, bo jeden powtarza od drugiego, znamienne jednak, że są one zawsze gołosłowne i nikt tego orędzia nie cytuje. Nie ma także dotąd jego polskiego przekładu. Postanowiłem, zatem sięgnąć do zbioru dokumentów kościelnych na oficjalnej stronie Stolicy Apostolskiej i przetłumaczyć jego kluczowe fragmenty, dając zarazem Czytelnikowi możliwość konfrontacji z oryginałem włoskim. Cóż, zatem naprawdę powiedział Pius XII w owym orędziu „do wszystkich ludów” (al popoli del mondo interno), zatytułowanym Benignitas et humanista, w którym papież – co znamienne od pierwszych słów – rozważa „jakimi zasadami powinna się kierować [demokracja], by móc uznać się za prawdziwą i zdrową demokrację” (quali norme deve essere regolata, per potersi dire una vera e sana democrazia)? Przede wszystkim, należy uznać – stwierdza papież – iż demokracja „rozumiana w szerokim znaczeniu, zakłada różne formy i może być urzeczywistniona tak w monarchiach, jak w republikach” (intesa in senso largo, ammette varie forme e può attuarsi così nelle monarchie come nelle repubbliche). Niezwykle ważne jest dokonane przez papieża rozróżnienie pomiędzy „ludem” (popolo) a „masą” (massa), czyli „bezkształtną wielością” (moltitudine amorfa), która „jest głównym wrogiem prawdziwej demokracji oraz jej ideału wolności i równości” (è la nemica capitale della vera democrazia e del suo ideale di libertà e di uguaglianza), albowiem „podstawowa siła masy może być tylko jakimś instrumentem w służbie państwa, zręcznie czyniącym z niego użytek” (Della forza elementare della massa, abilmente maneggiata ed usata, può pure servirsi lo Stato). Demokratyczne państwo „pozostawione samowolnym kaprysom masy” (lasciato all’arbitrio della massa) byłoby, przeto godnym pożałowania „widowiskiem” (spettacolo). Wolność, która winna być pojmowana, jako „obowiązek moralny osoby” (dovere morale della persona), „przeradza się w tyraniczne roszczenie dawania folgi impulsom i pożądaniom ludzkim kosztem drugiego” (si trasforma in una pretensione tirannica di dare libero sfogo agl’impulsi e agli appetiti umani a danno degli altri), równość zaś „degeneruje się w mechaniczną niwelację, w monochromatyczną jednostajność” (degenera in un livellamento meccanico, in una uniformità monocroma); „poczucie prawdziwego honoru, osobista aktywność, poszanowanie tradycji, godność – jednym słowem wszystko, co nadaje wartość życiu, krok po kroku, niszczeje i ginie” (sentimento del vero onore, attività personale, rispetto della tradizione, dignità, in una parola, tutto quanto dà alla vita il suo valore, a poco a poco, sprofonda e dispare). Oto skutki „tyranii większości lub ślepego tłumu”! Demokracja, przeto, aby była możliwa do zaakceptowania przez katolicką naukę społeczną, musi respektować obiektywne i wieczne – bo ustanowione przez samego Stwórcę – zasady hierarchicznego porządku świata. Przede wszystkim, „Demokratyczne państwo, czy to monarchiczne czy też republikańskie, musi – jak każda forma ustrojowa – być wyposażone w moc kierowania z prawdziwym i efektywnym autorytetem” (Lo Stato democratico, sia esso monarchico o repubblicano, deve, come qualsiasi altra forma di governo, essere investito del potere di comandare con una autorità vera ed effettiva), a wolność osobista (libertà personale) nie może prawomocnie „zanegować zależności od wyższego autorytetu, któremu zawarowane jest prawo do posłuszeństwa” (negassero ogni dipendenza da una superiore autorità munita del diritto di coazione). „Absolutny porządek bytów i celów” (ordine assoluto degli esseri e dei fini) ukazuje wprawdzie człowieka, jako „autonomiczną osobę” (persona autonoma) oraz „podmiot obowiązków i niepodważalnych praw” (soggetto di doveri e di diritti inviolabili), ten sam atoli porządek „zawiera również Państwo, jako stowarzyszenie konieczne, wyposażone w autorytet” (abbraccia anche lo Stato come società necessaria, rivestita dell’autorità), co więcej zaś – nie może ów porządek, tak w świetle „zdrowego rozumu” (sana raggione), jak tym bardziej „wiary chrześcijańskiej” (fede cristiana), mieć „innego pochodzenia, jak Bóg osobowy, nasz Stwórca” (altra origine che in un Dio personale, nostro Creatore). Wynika stąd, że „godność władzy politycznej jest godnością jej uczestnictwa we władzy Boga” (la dignità dell’autorità politica la dignità della sua partecipazione all’autorità di Dio), a „żadna forma państwa nie potrafiłaby się zwolnić od odniesienia do tej bliskiej i nierozerwalnej więzi” (nessuna forma di Stato può non tener conto di questa intima e indissolubile connessione) – „demokracja nie mniej niż inne” (meno di ogni altra la democrazia)! Jeżeli zatem demokracja nie przystaje do wskazanych wyżej warunków – na czele z oparciem na „nienaruszalnych zasadach prawa naturalnego i prawdy objawionej” (immutabili principi della legge naturale e delle verità rivelate) – to również i system demokratyczny stanie się „czystym i zwyczajnym systemem absolutystycznym” (puro e semplice sistema di assolutismo), czyli przyznającym państwu ustawodawczą „władzę bez hamulców i granic (un potere senza freni né limiti); będzie to, zatem w istocie demokracja totalitarna. Powinno być, zatem jasne, że demokrację „prawdziwą i zdrową należy rozumieć w sensie tomistycznym, gdzie demokracja sensu proprio i a totali jest odrzucana, jako ustrój zepsuty, natomiast dopuszczalny, a nawet pożądany, jest pierwiastek ludowy w ustroju zwanym „złożonym” albo „zmieszanym” (regimen commixtum) z trzech ustrojów prostych: monarchicznego, arystokratycznego i ludowego, który „uchodzi za najlepszy” i który ustanowiła starszyzna wraz z ludnością” (STh t. 13 qu. 95, art. 4); konieczność tego elementu demokratycznego jest zaś uzasadniana przez Akwinatę tym nakazem sprawiedliwości, który domaga się jakiegoś udziału we władzy dla każdej grupy społecznej, skoro każda w pewien (acz nie równy) sposób przyczynia się do dobra wspólnego. Jacek Bartyzel
Mistrzowie zamętu nie zawiedli Prezentując swą pogardę dla ludu w iście wschodnim stylu dopchnięto ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat, nawet nie tyle kolanem, co buciorem. Rządzący wbili nam nóż w plecy bez najmniejszych skrupułów. Poseł Niesiołowski w swoim tradycyjnym chamskim stylu pogroził red. E.Stankiewicz. A przecież premier D.Tusk już wie jak kończą ci, którzy wbrew własnemu społeczeństwu na siłę forsują niby reformy emerytalne. Przykład prezydenta N.Sarkozego powinien być bardzo pouczający. Ta absurdalna ekonomicznie, niezgodna z zasadami polskiej Konstytucji ustawa, niesprawiedliwa społecznie, gwarantująca jeszcze niższe emerytury, niż te obecne to zapowiedź niechybnej klęski politycznej tego układu. Dlaczego więc z takim uporem i bezwzględnością została ona przeforsowana i to, pomimo, że NSZZ – Solidarność zaproponowała rządowi bardzo konkretne, skuteczne i znacznie szybsze zapełnienie kas ZUS-u. O co chodzi, skąd taka determinacja Premiera, który przecież słynie z elastyczności, nie cierpi tracić w sondażach i nie słynie z determinacji. Czyżby było jeszcze coś w zanadrzu gorszego, niż brak leków dla chorych na raka, krach autostradowy, kompromitacja Euro 2012, waląca się giełda. Giełda, która gdyby nie pieniądze właśnie polskich emerytów już dawno by zbankrutowała. Nie umieją liczyć czy coś ściemniają i ukrywają przed sponiewieranym Narodem, smutną nowinę. Czyżby nie niepokoiło rządzących, że Polska nie tylko przestaje być „zieloną wyspą”, ale również ulubieńcem zagranicznego kapitału, zwłaszcza tego spekulacyjnego, od którego jesteśmy dziś uzależnieni jak od kroplówki. Nic dziwnego, że w obawie przed jego ucieczką RPP i Prezes M.Belka w akcie rozpaczy podnoszą stopy procentowe, gdy cały świat je właśnie obniża. NBP i RPP puszczają oko, obiecując wyższe odsetki, byleby tylko zagraniczni inwestorzy chcieli dalej kupować polskie obligacje – coraz ryzykowniejsze papiery. Polski GUS nie potrafi policzyć prawdziwej liczby bezrobotnych, czy wielkości deficytu i jego relacji do PKB. Coś dziwnego się dzieje z naszą Polską coraz bardziej przypomina Alternatywy 4. Premier okiwał polskie miliony(14,6 mln emerytów i rencistów) i wkrótce zostanie nagrodzony przez niemiecką fundację za wkład w integrację europejską. Czy tylko deklaracje na wyrost wobec Unii i umizgi wobec rynków finansowych były przyczyną tej emerytalnej desperacji, chyba nie. A może chodzi o coś znacznie groźniejszego. O to, że realnie i gwałtownie wzrasta niebezpieczeństwo niewypłacalności Polski i to według niektórych europejskich banków, że realnie zaczyna brakować pieniędzy na bieżące wydatki państwa mimo zaklinania rzeczywistości. Zagraniczne banki ostatnio zalecają kupno polskich CDS –ów czyli kontraktów zabezpieczających przed bankructwem kraju. To już poziom 220 pkt. Traci i będzie tracić polski złoty, rośnie zadłużenie, zatory płatnicze, zaległości podatkowe, wielkości kredytów zagrożonych, liczba bankrutujących firm. Dziury w budżecie i bilansie obrotów płatniczych są potężne. Być może postawiono nam już ultimatum. Nie wystarczy oskubanie nas na 6 mld euro z rezerw walutowych i podwyżka stóp procentowych NBP. Konieczna jest pilna rekompensata dla zagranicznych OFE, bo to one będą prawdziwym i największym beneficjentem ostatnich zmian emerytalnych. Dłużej będą dostawać kasę i co najważniejsze znacznie później zaczną ją wypłacać zwłaszcza polskim mężczyznom, którzy już w 2014r. mieli tłumnie zacząć korzystać z „dobrodziejstw” II filara tuż przed wyborami. Odłożono w czasie tą godzinę zero. A może jest jeszcze gorzej niż nam się wszystkim wydaje. Może władza już wie, że w OFE nie ma żadnych realnych 238 mld zł., że gdy tylko zawali się z powodu greckiej choroby i hiszpańskiej zarazy, rynek obligacji, inwestycje OFE zamienią się w mgnieniu oka, w śmiecie – papiery bezwartościowe. W ub. roku OFE dokonały fatalnych decyzji inwestycyjnych na miliardy zł. – utopione miliony w spółkach budowlanych i potencjalnych bankrutach. W kwietniu b.r. OFE sprzedawały akcje, w maju mamy przedsmak krachu giełdowego, ucieka kapitał zagraniczny, gasną obroty. Tegoroczne straty OFE mogą być olbrzymie, wręcz rekordowe. A zagranica ma już w swoich rękach obligacje polskie o równowartości ok. 170 mld zł. Polskie długi zagraniczne oscylują w okolicach 250 mld euro. Argentyna zbankrutowała mając zaledwie 100 mld dol. zadłużenia zagranicznego. Nie daj Boże, żeby zaczęła się ich gwałtowna wyprzedaż, choćby z powodu hiszpańskiego bankructwa. Polska dokonuje gigantycznych emisji obligacji, jednorazowo nawet na kwoty rzędu 9 mld zł. i 20 mld zł. odkupu starych obligacji. W kwietniu b.r. rząd musiał dokonać odkupu długu krajowego o łącznej wartości ok. 30 mld zł., a tegoroczne potrzeby pożyczkowe brutto to przecież 176 mld zł. Może, więc nie tylko ZUS jest dziś bankrutem, ale i w systemie kapitałowym OFE realne pieniądze są zupełnie inne niż to co się publicznie głosi i na co liczą Polacy. Chodzi, więc może o to by jak najbardziej opóźnić ten moment, gdy ludziska zwłaszcza polscy panowie ruszą po swą upragnioną – emerytalną kasę. Coraz częściej ciśnie się na usta pytanie; Panowie, a gdzie właśnie jest ta nasza kasa z prywatyzacji, eksportu, produkcji przemysłowej, wieloletniego wzrostu gospodarczego i z innych niezliczonych sukcesów gospodarczych „zielonej wyspy”. Janusz Szewczak
Nieznośna nuda rozkładuTłumaczenia rządu Tuska, że „nie ma pieniędzy” na emerytury przypominają ubolewania ojca − pijaka, że, niestety, jego dzieci muszą chodzić w dziurawych butach, bo na nowe nie ma pieniędzy Na buty dla dzieci pieniędzy nie ma − ale na wódkę ma; każdy człowiek, choćby najprostszy, widzi fałsz i bezczelność. Nie do końca wiadomo, ilu rząd Tuska zatrudnił urzędników − jest to jego najgłębszą tajemnicą, obok rozmiarów zaciągniętego przez ten rząd zadłużenia, chronionych skomplikowaną inżynierią finansową ministra Rostowskiego. Wedle ostatnich obliczeń dziennikarzy, którzy zgromadzili dane bezpośrednio z ministerstw, urzędów centralnych i wojewódzkich, sejmików etc. i uwzględnili najprostsze sposoby ukrywania stanu faktycznego (np. szerokie stosowanie przez urzędy stałych lub powtarzalnych zleceń zamiast etatów) jest to już około miliona. Mniej więcej dziesięć razy więcej, niż jest potrzebne do sprawnego funkcjonowania państwa. Doliczmy do tego dziesiątki instytucji dofinansowywanych z budżetu, doliczmy rozmnożone do nieprzytomności rady nadzorcze i zarządy licznych spółek (mówi się o PKP, którą podzielono na 50 spółek, a z PKS zrobiono ich ponad 500!), doliczmy płaconą na każdym kroku „rentę korupcyjną", sprawiającą, że na przykład budowa − prowadzona przez licznych pośredników − autostrad, czy inne przedsięwzięcia publiczne, pochłaniają 1,5 czy nawet 2 razy więcej, niż powinny, a i tak ostatecznie pieniądze nie dochodzą do tych, którzy naprawdę budują. Tu są, wataho propagandystów Tuska, pieniądze na buciki dla dzieci. Te pieniądze władza trwoni, rozdaje swoim faworytom, rozkrada, a gdy jej poddani, utrzymywani dotąd w posłuchu zmasowanym kłamstwem i socjotechnicznymi manipulacjami, zaczynają upominać się o to, co mają zagwarantowane różnymi ustawami, do ustawy zasadniczej włącznie − ta władza naskakuje na nich z tupetem, jak ów szatniarz ze sławnej sceny „Misia": „cham się uprze, i mu daj! Skąd wezmę, jak nie mam!" Kiedy się tak patrzę, jak powraca to wszystko, co − wierzyliśmy paręnaście lat temu − miało już bezpowrotnie zginąć w ponurej przeszłości, doświadczam dziwnego uczucia nudności. Bo, może nie wszyscy wiedzą, ta niezwykle dziś aktualna scena, jak i cały w ogóle film, nie wzięły się z upodobania śp. Stanisława Barei do surrealizmu czy tzw. dowcipu abstrakcyjnego. Nie była nawet wcale, jak może niektórym się wyda, satyrą na niewychowanych szatniarzy, choć na szczęście cenzor swego czasu dał się przekonać, że właśnie tylko to. „Nie mamy pańskiego płaszcza − i co nam pan zrobi!?". Trudno nie czuć znudzenia, widząc farsową powtórkę tego, co za młodu wydawało się groźne. Gnijący PRL, bez ZOMO i budzących grozę „nieznanych sprawców" (przynajmniej na razie), ale za to z jeszcze bardziej bezczelną i groteskową niż wtedy propagandą władzy bez reszty wpisanej w posowiecki podział − „elita", czyli nomenklatura, lub też, mówiąc za Dżilasem, „nowa klasa" ze swoją licznie rozmnożoną klientelą, przeciwko ogłupionej masie, która ma być cicho i posłusznie utrzymywać stada pasożytów. Jak to ujmował Towarzysz Szmaciak: „bo trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie − zrobić mydło" (jak widać z tego cytatu − Władysław Bartoszewski tego nie wymyślił, on się w tym wychował, choć kiedyś był po innej stronie; i to też powtarzalne do znudzenia, że podczas rewolucji niektórzy się przesiadają, a potem szybko wchodzą w buty byłych wrogów). Ale „bydło" w końcu się buntuje. Traci szacunek do tych „lepszych", którzy nimi rządzą i pouczają, którzy im przewodzą na drodze do raju, komu... pardon, do raju Europy i Nowoczesności, i którzy im urządzają ludowe igrzyska „zaspakajające żywotne potrzeby naszego społeczeństwa”, (bo, jak słusznie zauważył ktoś w komentarzach pod jednym z moich poprzednich felietonów, Euro 2012 to właśnie taki współczesny Miś, którym zatrudnieni za jedną czwartą ogólnej sumy kosztów konsultanci „otwierają oczy niedowiarkom"). „Bydło" stopniowo traci przekonanie, że tak właśnie musi być, że trzeba wszystko cierpliwie znosić, i kiwać pokornie jak cielęta głowami, gdy nażarte elity perswadują nam jak głupiemu dziecku, że jak nie ma pieniędzy, no to nie ma pieniędzy. I gdy elity owe podnoszą z irytacją głos, jak może „bydło" nie rozumieć, „że z pustego i Salamon nie naleje także samo". Elity nie tylko podnoszą z irytacji głos, one jeszcze wygrażają piąstką – że, jak nie rozumiemy, to nam dadzą, jak upartemu bachorowi, klapsa! Tylko, że w wykonaniu władzy znanej głównie z pijarowskiego pajacowania budzi to raczej śmiech, niż grozę.
Mark Senet (ten od niemej komedii) powiadał swoim komikom: kiedy nie wiesz, co wymyślić, zgub spodnie. W wersji zmodyfikowanej przez Donalda Tuska rada ta brzmi: kiedy nie wiesz, co zrobić, wypuść Palikota. Większość dała się sprowokować − a mnie, cholera, już i Palikot nudzi. Jego wypowiedzi i zachowania są przewidywalnie, jak − że zniżę się do stylistyki filozofa z Biłgoraja − wiatry po kapuście. Mieć pretensje do Palikota, to jak mieć pretensje do psa, że szczeka i gryzie. Odpowiedzialność ponosi ten, kto go do agresji ułożył i poszczuł. A co mógł szef grupy trzymająca władzę, czyli narzędzia do strzyżenia i dojenia, zrobić innego, niż spróbować wrócić do posmoleńskiego judzenia, które tak dobrze mu robiło w czasach, gdy dostawał dość kredytów na dokarmianie swojej klienteli? Ale pieniądze mu się kończą. Oczywiście, dla władzy skończą się na końcu, władza, jak mawiał serdeczny przyjaciel Adama Michnika, „się wyżywi". Ale... żeby z nie wiedzieć, jakim tupetem minister Rostowski ogłaszał, że czas zdjąć zegar długu, i żeby z nie wiedzieć, jaką prestigitatorską zręcznością wyliczał, że zadłużenie wynosi wciąż tylko 54,99 procenta PKB, to według Eurostatu jest to już 56,5; drugi próg konstytucyjny dawno za nami. Międzynarodowi lichwiarze głupi nie są, nie łykają Tuskowej propagandy tak gładko jak redaktorzy z TVN. Władza teraz upycha kolanem „reformę", żeby ich przekonać, że w razie, czego odejmie Polakom od gęby ostatnią skórkę, ale weksle pospłaca, że mogą jej pożyczać dalej − ale czy lichwiarzom to wystarczy? Czy nie uznają, że czas już „realizować zyski"? Z jednej strony cisną cwaniacy z „rynków finansowych", z drugiej burzy się „bydło", i znowu − nic bardziej nudnego, niż to, że ludziom władzy popuszczają zwieracze przyzwoitości. Mieć pretensje do Niesiołowskiego, że jest, mówiąc najdelikatniej, emocjonalnie niestabilny, i że od czasu, gdy go Kaczyński publicznie upokorzył przy układaniu list wyborczych porusza nim już tylko ślepa, psychopatyczna nienawiść? Trzeba mieć pretensję do tego, który w swym cynizmie posunął się do wykorzystania psychicznych zaburzeń zasłużonego kombatanta, który go obdarował znacznie przerastającymi jego możliwości intelektualne stanowiskami i używa do plucia na swoich przeciwników. Ale co ma taki zrobić, kiedy przetrwonił już wszystko, co było do przetrwonienia? Mam wrażenie, że już to wszystko widziałem. Jedyne, co jeszcze mnie ciekawi, to − jak długo to potrwa tym razem. I czy i tym razem dostaniemy jeszcze jedną szansę, czy też za zaprowadzanie „porządku w Warszawie" wezmą się mniej lub bardziej taktownie jacyś protektorzy. RAZ
Zamach na Jana Pawła II i Fatima W pogodny majowy wieczór na Placu Świętego Piotra w Watykanie rozległy się strzały i na moment zapadła przerażająca cisza. "Biskup w bieli upadł po strzale z broni palnej". Po chwili ciszę przerwały krzyki, nawoływania, warkot silnika pędzącego samochodu, płacz i głosy modlitwy tysięcy zgromadzonych na audiencji ludzi. Strzelał Mehmed Ali Agca. Pozostały bez odpowiedzi pytania: Kto dał mu broń? Kto namówił do targnięcia się na życie przywódcy chrześcijan? Ktoś zlecił zgładzenie papieża? Gdy w środę, jak co tydzień, na Placu św. Piotra odbywała się audiencja generalna, a Jan Paweł II pozdrawiał wiernych z papamobile - Ali Agca czekał na dogodny do oddania strzału moment. Obserwował. Nie przewidział, że Ojciec Święty pochyli się by wziąć w ramiona dziewczynkę Sarę Bartoli. Na moment Ali Agca stracił cel z oczu. Sekundy później, o godzinie 17:19, padły dwa strzały. W 1917 roku w Fatimie o tej porze, także 13 maja, po raz pierwszy objawiła się Matka Boska - co do minuty. Troje dzieci Francisco Marto, Jacinta Marto oraz Lucia Santos zobaczyło Matkę Boską. Dzieciom zostały przekazane trzy tajemnice fatimskie. Mimo nacisków i gróźb dzieci nie wyrzekły się tego, co widziały. Objawienia fatimskie zostały oficjalnie uznane przez Kościół w 1930 roku. 13 maja 2000 r. podczas beatyfikacji świadków tych objawień Hiacynty i Franciszka w Fatimie Jan Paweł II ujawnił treść trzeciej tajemnicy fatimskiej. Kardynał Angelo Sodano obwieścił, iż „według interpretacji pastuszków, ostatnio potwierdzonej przez siostrę Łucję, ubrany na biało biskup, który modli się za wszystkich wiernych, to papież. Także on, z trudem podążając ku krzyżowi wśród martwych ciał męczenników biskupów, kapłanów, zakonników, zakonnic i licznych świeckich, pada, ugodzony kulami, jak martwy". W całym katolickim świecie kościoły otwierały się na całą noc, by przyjąć setki tysięcy modlących się o życie papieża ludzi. Trudno, analizując przebieg dramatu z 13 maja 1981 roku ustrzec się myśli o cudzie. Ojciec Święty odwieziony został z Placu karetką przekazaną do Watykanu zaledwie tydzień wcześniej. Karetka przemierzyła mimo korków błyskawicznie trasę do polikliniki Agostino Gemelli. Na dojazd trzeba było liczyć, co najmniej pół godziny. Samotnej karetce nie towarzyszyła eskorta. W trakcie jazdy zepsuła się syrena. Mimo to droga nie trwała jak zwykle pół godziny, lecz osiem minut. Karol Wojtyła do chwili trafienia do szpitala stracił trzy i pół litra krwi. O 17.55 zamknęły się drzwi sali operacyjnej. Operacja trwała 5 godz. i 20 minut. Dziewięciomilimetrowa kula przeszła przez ciało papieża nieprawdopodobnym torem, omijając wszystkie istotne dla życia organy. Zaledwie o kilka milimetrów minęła tętnicę główną, oszczędziła rdzeń kręgowy.
- To był prawdziwy cud i wiem, komu go zawdzięczam. Jedna ręka trzymała pistolet, a inna prowadziła kulę – powiedział Ojciec Święty. W czasie pobytu w klinice Jan Paweł II poprosił biskupa Pavla Hnilicę, aby dostarczył mu wszystkie dokumenty związane z objawieniami w Fatimie, a pięć miesięcy po zamachu,15 sierpnia 1981 r. Papież spotkał się z wiernymi na placu św. Piotra.
- Stałem się na nowo dłużnikiem Najświętszej Dziewicy i wszystkich świętych Patronów. Czyż mogę zapomnieć, że wydarzenie na placu św. Piotra miało miejsce w tym dniu i o tej godzinie, kiedy od sześćdziesięciu z górą lat wspomina się w portugalskiej Fatimie pierwsze pojawienie się Matki Chrystusa ubogim wiejskim dzieciom? Wszak we wszystkim, co mnie w tym właśnie dniu spotkało, odczułem ową niezwykłą macierzyńską troskę i opiekę, która okazała się mocniejsza od śmiercionośnej kuli – powiedział wówczas papież. Cały świat obiegło też zdjęcie z wizyty papieskiej w celi zamachowca Ali Agcy w rzymskim więzieniu Rebibbia na Boże Narodzenie 1983 roku. Długo ze sobą rozmawiali.
- Ali Agca jest, jak wszyscy mówią, zawodowym zabójcą. Co znaczy, że zamach nie był jego inicjatywą, że ktoś inny to wymyślił, ktoś inny to zlecił. W ciągu całej rozmowy było jasne, że Alemu Agcy nie dawało spokoju pytanie: jak się to stało, że zamach się nie powiódł? Przecież robił wszystko, co należało, zadbał o najdrobniejszy szczegół swego planu. A jednak ofiara uniknęła śmierci. Jak to się mogło stać? I ciekawa rzecz... ten niepokój naprowadził go na problem religijny. Pytał się, jak to właściwie jest z tą tajemnicą fatimską. Na czym ona polega? Ali Agca - jak mi się wydaje - zrozumiał, że ponad jego władzą, władzą strzelania i zabijania, jest jakaś potęga wyższa. Zaczął więc jej poszukiwać. Życzę mu, aby ją znalazł – wspominał papież. Kim był Ali Agca - samotnik i indywidualista? Ali Agca - student literatury, historii, geografii, ekonomii. Ali Agca - członek "Szarych Wilków", poszukiwany międzynarodowym listem gończym morderca Abdiego Ipekci, redaktora naczelnego dziennika "Milliyet". Trudno dociec prawdy, gdy i dezinformacja zmieliła Agcę bardzo szybko. Tamtego dnia 22-latek próbował oddać więcej strzałów do Ojca Świętego, jednak stojąca obok niego zakonnica, siostra Letycja, zdołała go powstrzymać. Kimkolwiek był zleceniodawca zamachu stulecia, na pewno nie opowiadał szczegółów prostemu tureckiemu „cynglowi”. W Częstochowie 19 czerwca 1983 r. podczas Apelu Jasnogórskiego Jan Paweł II modlił się: "W dniu 13 maja minęło dwa lata od tego popołudnia, kiedy ocaliłaś mi życie. Było to na placu św. Piotra. Tam, w czasie audiencji generalnej, został wymierzony do mnie strzał, który miał mnie pozbawić życia. Zeszłego roku 13 maja byłem w Fatimie, aby podziękować i zawierzać. Dziś pragnę tu, na Jasnej Górze, pozostawić, jako wotum widomy znak tego wydarzenia, przestrzelony pas sutanny. Wielki Twój czciciel kardynał Hlond, prymas Polski, na łożu śmierci wypowiedział słowa: "Zwycięstwo - gdy przyjdzie, przyjdzie przez Maryję". Totus Tuus. I więcej już nie dodam". W swojej książce "Przekroczyć próg nadziei" Jan Paweł II pisał: „A cóż powiedzieć o trojgu portugalskich dzieciach z Fatimy, które nagle, w przeddzień wybuchu rewolucji październikowej, usłyszały, że "Rosja się nawróci", że "na końcu moje Serce zwycięży"?... Tego nie mogły one wymyślić. Nie znały na tyle historii i geografii, a jeszcze mniej orientowały się w ruchach społecznych i w rozwoju ideologii. A jednak to właśnie się stało, co zapowiedziały. Może również na to został wezwany z "dalekiego kraju" ten Papież, może na to był potrzebny zamach na placu św. Piotra właśnie 13 maja 1981 roku, ażeby to wszystko stało się bardziej przejrzyste i zrozumiałe, ażeby głos Boga mówiącego poprzez dzieje człowieka w "znakach czasu" mógł być łatwiej słyszany i łatwiej zrozumiany?” Pocisk wyjęty z ciała papieża 13 maja 1981 roku został złoży w sanktuarium i umieszczony w koronie figury Matki Boskiej Fatimskiej. W tym czasie rządy państw po obu stronach żelaznej kurtyny, politycy, prokuratorzy, agenci służb specjalnych, dziennikarze i zwykli ludzie próbowali dotrzeć do prawdy lub dotarcie do niej uniemożliwić.
Artur S. Górski
Rozgrywki kobiece. Sport (nie)pełnosprawnych? W większości sportów istnieją konkurencje kwalifikowane – dla „niepełnosprawnych”: dla młodzików, juniorów, seniorów, kobiet i wreszcie niepełnosprawnych sensu stricto. Nie tylko zresztą – w boksie mamy kategorie według wag i chociaż zdarza się, że arcymistrz wagi półciężkiej staje w szranki o tytuł mistrza wszechwag, to sukces zdarza się równie rzadko jak zdobycie przez kobietę mistrzostwa w szachach. W 1921 roku był tego bliski słynny Francuz, śp. Jerzy Carpentier, który pokonał cięższego o 30 kg śp. Wilhelma „Bombardiera” Wellsa, mistrza Imperium Brytyjskiego, a z ówczesnym mistrzem wszechwag, śp. Wilhelmem Harrisonem „Jackiem” Dempseyem (cięższym tylko o 10 kg), przegrał, bo… na jego twardej szczęce złamał sobie rękę! Nota bene mimo to walczył jeszcze przez dwie rundy… Zawodami kwalifikowanymi są też rozgrywki w koszykówkę zawodników do 180 cm wzrostu, a nawet… gimnastyka. Np. w Igrzyskach Olimpijskich ostatnio podniesiono minimalny wiek zawodniczek z 15 do 16 lat. Widzowie zmagań 16-letnich mistrzyń nie zdają sobie sprawy, że oglądają… zawody dla niepełnosprawnych. Warto by może zrobić zawody o prawdziwe mistrzostwo wszechroczników – i zobaczyć, czy 14- i 15-latki z południowych krajów, gdzie dziewczęta szybciej dojrzewają, nie rozniosłyby w pył 18-letnich zgrzybiałych seniorek… Wszystkie właściwie zawody sportowe są dziś zawodami dla niepełnosprawnych – bo pełnosprawnym jest zawodnik naszprycowany rozmaitymi chemikaliami, a zdyskwalifikowanym można zostać, jeśli ma się… za dużo hemoglobiny!!! Chodzi o sytuację, w której istnieje podejrzenie, że zawodnikowi przetoczono własną krew pobraną parę miesięcy wcześniej. Niedługo może dojść do kompletnych już absurdów, np. dyskwalifi kowania bokserów za to, że przed walka podnosili sobie sztucznie poziom adrenaliny i testosteronu, oglądając fi lm porno albo kung-fu… Powtarzam jeszcze raz: sport dla pełnosprawnych to sport, w którym nie ma żadnych ograniczeń. Takiego sportu już dzisiaj nie ma…W tym tekście ograniczę się do kwestii nagród w sporcie kwalifikowanym, a konkretnie w najpopularniejszej kategorii – kobiet. Na przykładzie Mistrzostw Polski 2010 (Enea) i Mistrzostw Polski Kobiet 2010 (Budimex) (oba w szachach – dop. red.) Jak napisała p. Katarzyna Radziewiczówna (a co z braku miejsca wyciąłem…), „impreza odbyła się z wielką pompą. Zaczynając od konferencji prasowej, poprzez wiele wywiadów z zawodnikami i jeszcze więcej informacji w gazetach oraz na najpopularniejszych portalach internetowych, na oficjalnym bankiecie kończąc. Nie zabrakło również nowej atrakcji tego turnieju, czyli komentarzy partii na żywo. Zarówno w Internecie, jak i w hotelowym lobby można się było zapoznać ze zdaniem mm Krystiana Kuźmicza oraz arcymistrzyni Agnieszki Brustman. (…) Jak co roku, zawodnikom towarzyszyły wielkie emocje. Tym razem goręcej było wśród pań, gdyż po raz pierwszy został wprowadzony do tych rozgrywek system pucharowy (przegrana meczu dyskwalifikuje z walki o medale). Najlepsze zawodniczki zostały zmuszone do wygrania swoich pojedynków. (…) Ogólnie imprezę możemy zaliczyć do bardzo udanych, co niewątpliwie jest wielkim sukcesem nowych władz PZSzach”. Dodam poza tematem: w odróżnieniu od dawnych turniejów, gdzie 80% partyj kończyło się mniej lub bardziej „arcymistrzowskimi” remisami, tu 70% partyj zostało rozstrzygniętych! To bardzo podnosi atrakcyjność gry. Podobnie jak zarządzenie, że zawodnicy muszą być w strojach wizytowych. Brawa dla nowego Prezesa Polskiego Związku Szachowego, p. Tomasza Sielickiego. Przechodzimy do kwestii nagród. Otóż przedstawiciele PZSzach chlubili się, że w tym roku MP były wreszcie silnie obsadzone – na co wpływ miało zorganizowanie turnieju w centrum Warszawy oraz „wyjątkowo wysoka pula nagród, zwłaszcza dla kobiet”. Oczekiwałem, więc, że mistrzyni Polski dostanie jakieś 50 tys. zł, a zwycięzca w kategorii open (w szachach, brydżu i innych sportach, gdzie przeciwnika nie można fizycznie uszkodzić, a różnica poziomu nie jest zbyt wielka, kobietom wolno konkurować z mężczyznami – i np. śp. Wiera Menčík, p. Nona Gaprindaszwili czy p. Judyta Polgár bardzo niechętnie grały w turniejach kobiecych, czemu trudno się dziwić: Menčik w dwóch MŚ Kobiet wygrała wszystkie partie, ani jednej nie remisując, a w kilku bardzo silnych turniejach open zajmowała drugie-trzecie miejsca, wygrywając z mistrzami świata!!!) może 100 tys. złotych? W rzeczywistości za mistrzostwo Polski wręczono czek na 20 tys. zł, a mistrzostwo Polski wśród kobiet – 12 tysięcy. I tu ten drażliwy punkt: ile właściwie powinna wynosić nagroda za pierwsze miejsce wśród kobiet? Na to pytanie są dwie odpowiedzi. W takich turniejach jak szachy czy lekkoatletyka, gdzie wyniki są porównywalne (nie we wszystkich dyscyplinach – np. mężczyźni pchają kule przeszło 7-kg, a kobiety 4-kilogramowe!) właściwa skala nagród jest taka jak za wynik. Jeśli więc zwyciężczyni maratonu zajęła wśród wszystkich startujących miejsce dwudzieste, to powinna dostać taką nagrodę jak za XX miejsce – plus bonus „za zwycięstwo” (w sporcie za miejsce piąte wręcza się np. 1000 zł, za czwarte 2 tys., za trzecie już 4 tys., za drugie 7 tys., a za pierwsze 12 tys. – i taki sam bonus powinien być cum grano salis doliczony i w tym przypadku). W sportach takich jak szachy ten bonus nie powinien być zbyt wysoki, by nie zniechęcać zawodniczek do startu w kategorii open (walcząc z mężczyznami, kobiety zdecydowanie szybciej podnoszą swoje kwalifikacje!). Dotyczy to kobiet, które mają w kategorii open szanse. Wedle rankingu Elo, obecna mistrzyni Polski w kategorii open byłaby poza pierwszą dwudziestką. Licząc, więc nawet bonus za pierwsze miejsce, wyniosłoby to jakieś 7 tys. złotych. Należy, więc uznać, że nagroda 12 tys. była zbyt wysoka. Z drugiej jednak strony… Tu dochodzimy do sprawy zasadniczej: rynek! Amatorzy grają dla własnej przyjemności i w razie, czego sami składają się na nagrody dla najlepszego. Zawodowcy grają dla pieniędzy, czyli dla publiczności. Jeśli widzowie gotowi są zapłacić za widok p. Anny Kurnikowej czy p. Danieli Hantuchowej fruwających po korcie w krótkich spódniczkach więcej niż za widok morderczych serwów p. Jana Marcina del Potro – to choć p. Rafał Nadal czy del Potro mogliby im dawać fory 5:0 w każdym secie i 30:0 w każdym gemie, to one powinny mieć większe nagrody. P. Iweta Rajlichowa wyglądała w swoich kreacjach znakomicie… JKM
Berufsverbot - czyli: kolejny atak liberalizmu Jest człowiek chcący pracować, jest człowiek, chcący go zatrudnić – a „liberalna inaczej” PO (aloe i wszystkie inne partie) domaga się, by nie wolno im było dokonać tej transakcji!!! Podobno wszystkie kluby poselskie „pozytywnie oceniły projekt ustawy o skutkach zatrudniania cudzoziemców nielegalnie przebywających w Polsce. Ma on ograniczyć przypadki takiego zatrudniania. Dzięki temu polskie przepisy zostaną dostosowane do prawa unijnego. Sejm pracuje nad tymi rozwiązaniami od stycznia”.Co można przeczytać tu:
http://www.tvpparlament.pl/aktualnosci/sejm-za-zakazem-pracy-na-czarno/7314668
WCzc.Izabela Mrzygłocka (PO, Wałbrzych) mówi o tym tak: „Propozycje dotyczą określenia sankcji dla podmiotów zatrudniających cudzoziemców bez dokumentu uprawniającego ich do legalnego pobytu w Polsce oraz dochodzenia przez cudzoziemców roszczeń z tytułu wynagrodzenia”. Czyli: jest człowiek chcący pracować, jest człowiek, chcący go zatrudnić – a „liberalna inaczej” PO domaga się, by nie wolno im było dokonać tej transakcji. Postanowienia projektu są przy tym wyjątkowo wręcz niemoralne. Cudzoziemec może byc w Polsce szulerem, złodziejem lub bandytą - natomiast nie moze być np. dekarzem. Proszę jednak samemu to sobie przeczytać. Mnie po prostu ręce opadają. Ja jeszcze pamiętam oburzenie prasy, gdy w ten właśnie sposób traktowano Polaków chcących pracować za granicą...
JKM
Aleksander Kwaśniewski pomaga losowi Wiele znaków na ziemi i niebie wskazuje, że Słońce Peru z wolna chyli się ku zachodowi. Nie znaczy to, że pogrąży się w niebycie - co to, to nie; reakcja na casus Julii Tymoszenko pokazuje, że wśród Umiłowanych Przywódców wytworzyła się solidarność ponad podziałami i w ramach robienia sobie na rękę nie tylko respektują wszystkie immunitety, które sobie dotychczas zagwarantowali, ale obmyślają dla siebie nawzajem różne rekompensaty na otarcie łez, gdy coś pójdzie nie tak - zatem pewnie i laureat Nagrody Karola Wielkiego dostanie jakąś unijną synekurę, gdy Siły Wyższe uznają, że trzeba wreszcie coś zmienić, aby wszystko zostało po staremu. Problem jednakże w tym, że na razie nie widać kandydata, któremu można by, nawet z ograniczonym zaufaniem, powierzyć zewnętrzne znamiona władzy w naszym nieszczęśliwym kraju. Wprawdzie Siły Wyższe patrzą na Janusza Palikota i jego dziwnie osobliwą trzódkę z widocznym zainteresowaniem, ale i z niepokojem. Biłgorajski filozof wie, gdzie przebiega wedle stawu grobla, ale niekiedy bywa rozrywkowy, a w swojej dziwnie osobliwej trzódce udało mu się zgromadzić tak niezwykłych oryginałów, że na wszelki wypadek powinien go pilnować ktoś bardziej zaufany. Świetnie nadawałby się do tego Leszek Miller, ale problem w tym, że między Januszem Palikotem, a Leszkiem Millerem iskrzy do tego stopnia, iż były premier nazwał nawet dziwnie osobliwą trzódkę biłgorajskiego sowizdrzała „naćpaną hołotą”. Powody tego iskrzenia mogą być rozmaite, ale pewnie chodzi o to, kto w zjednoczonej lewicy byłby pierwszy, a kto drugi. Nie jest żadną tajemnicą, że „patronem” takiej lewicy pragnąłby zostać były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Aleksander Kwaśniewski, który po utracie prezydenckiej synekury, ani rusz nie może ustatkować się na żadnej posadzie. Tymczasem bezcenny czas mija i pewnie, dlatego Aleksander Kwaśniewski postanowił trochę losowi dopomóc. Pamiętając o Archimedesie, co to potrzebował tylko punktu oparcia by podnieść Ziemię, najwyraźniej upatrzył sobie punkt oparcia w niezależnej prokuraturze. W rozmowie z Agatą Nowakowską i Dominiką Wielowieyską, wbrew wcześniejszym zaprzeczeniom, przyznał, że wiedział o tajnych więzieniach CIA w Polsce, ale swoim zwyczajem uznał, że nie jest odpowiedzialny za to, co tam amerykańscy oprawcy ze swoimi więźniami wyprawiali. Swoim zwyczajem - bo czy Aleksander Kwaśniewski kiedykolwiek za cokolwiek odpowiedział? Za nic i nigdy - ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o to, dlaczego zdecydował się przyznać i to właśnie teraz? Otóż nietrudno zauważyć, że deklaracja Aleksandra Kwaśniewskiego, iż wiedział o tajnych więzieniach CIA w Polsce, bije przede wszystkim w Leszka Millera. Skoro, bowiem wiedział o nich prezydent, to nie mógł nie wiedzieć ówczesny premier. Co więcej - to właśnie on, jako szef rządu, musiał wydać formalną zgodę. I wprawdzie komentując tę deklarację Aleksandra Kwaśniewskiego Janusz Palikot o Leszku Millerze nie wspomina ani słowem, ale nie bez słuszności zauważa, iż teraz prokuratura nie ma już wyjścia: musi wszcząć w tej sprawie energiczne śledztwo. W tej sytuacji Leszek Miller jest postawiony wobec alternatywy: albo pogodzi się z Januszem Palikotem, umożliwiając w ten sposób Siłom Wyższym podmiankę Słońca Peru na Zjednoczoną Lewicę, gdzie jeden drugiego by pilnował, albo świetlaną przyszłość zagrodzi wyrok Trybunału Stanu, który w takiej sytuacji na pewno stanąłby na nieubłaganym gruncie konstytucyjnej praworządności. Taka, panie kombinacja - jak mawiał poeta Antoni Lange. SM
Wszyscy pomagają demokracji Nareszcie wyjaśniło się, o co tak naprawdę chodzi w sprawie Julii Tymoszenko, której niewymownymi cierpieniami ekscytują się nie tylko wszyscy Umiłowani Przywódcy całej Europy oraz autorytety moralne z panem redaktorem Adamem Michnikiem na czele. Nawiasem mówiąc, są pewne podobieństwa Julii Tymoszenko z panem redaktorem Adamem Michnikiem. On też był więziony przez okrutny reżym komunistyczny i nawet został pobity przez ubeków, którzy dodatkowo pobicie to dokładnie zfilmowali. Film ten następnie tajemniczo przedostał się przez żelazną kurtynę na Zachód, budząc zrozumiałe zainteresowanie i falę współczucia dla pana redaktora Adama Michnika, która wyniosła go na szczyty autorytaryzmu moralnego, skąd najmiłościwiej mentoruje nie tylko mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, ale również innym mniej wartościowym narodom tubylczym. Julia Tymoszenko też została pobita, ale samego pobicia dlaczegoś sfilmować się nie udało, tylko jego następstwa, które oczywiście też prezentują się niezwykle atrakcyjnie, budząc zrozumiałe zainteresowanie i falę współczucia, która... - i tak dalej. W tej sytuacji nikt już nie interesuje się, czy Julia Tymoszenko rzeczywiście spłaciła 400 mln dolarów długu swojej prywatnej firmy państwowymi pieniędzmi, czy nie - bo wszyscy koncentrują się na niewymownych cierpieniach. Ów humanitarny pretekst został skwapliwie wykorzystany przez Niemcy, których prezydent Joachim Gauck, jako pierwszy zbojkotował Ukrainę, wskutek czego planowany pierwotnie szczyt państw Europy Środkowo-Wschodniej w Jałcie utracił rację bytu. Owszem - ci wszyscy pozostali prezydenci mogliby się w Jałcie spotkać, ale tylko - by jak śpiewano w nieprzyzwoitych wariacjach na temat „Noczki tiomnoj”: „siadiem bratcy, potołkujem, czto nam diełat’ s miagkim...” - i tak dalej - bo przecież od wojny domowej w Jugosławii już wszyscy wiedzą, czym grozi politykowanie za niemieckimi plecami. Taki niemiecki prezent na inaugurację prezydentury na pewno spodobał się Władimiru Władimirowiczu Putinu, bo takie szczyty blisko-zagranicznych państw Europy Środkowo-Wschodniej w Jałcie są mu akurat teraz potrzebne jak psu piąta noga.Tedy pan prezydent Komorowski do Jałty nie pojechał, ale ponieważ bojkotu też nie poparł, odniósł ogromny sukces, bo prezydent Janukowycz zaprosił go na Ukrainę już ot tak sobie. Dało to prezydentu Komorowskiemu sposobność złożenia mocarstwowej deklaracji, że owszem, przyjedzie, a jakże - ale nie wcześniej, aż ukraińskie władze skrócą niewymowne cierpienia Julii Tymoszenko, na przykład zmieniając tamtejsze prawo w ten sposób, by malwersacje, jakie tamtejszy niezawisły sąd jej przypisał, przestały być przestępstwami. To znaczy - żeby przestały być przestępstwami, jeśli malwersują osoby z towarzystwa. Wyjaśnił to expressis verbis pan marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, że chodzi o to, by „rządzący” nie podlegali kodeksowi karnemu, ani zwyczajnym niezawisłym sądom, przed którymi staje plebs. Jeszcze raz potwierdziło się, że pierwsza myśl najlepsza - a była ona taka, że Umiłowani Przywódcy, którzy pozałatwiali sobie wszystkie możliwe immunitety, nie bez przyczyny uznali przypadek Julii Tymoszenko za groźny precedens, w następstwie, którego nikt już nie będzie pewny dnia ani godziny. Tymczasem podstawową zasadą niepisanej konstytucji obowiązującej nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale nawet w państwach poważnych jest: „my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych”. W swojej mowie obrończej nie bez kozery właśnie na nią powołała się była posłanka Platformy Obywatelskiej Beata Sawicka, która nie tylko roztoczyła przed niezawisłym sądem obraz niewymownych cierpień, jakich doznała od demokratycznego państwa prawnego, ale nieubłaganym palcem wskazała na podobieństwo swojej sytuacji z sytuacją Julii Tymoszenko. Dodatkowym podobieństwem tej sytuacji było taktowne przemilczenie kwestii, czy pani Sawicka wzięła jednak 100 tys. złotych łapówki, czy też te wszystkie traumatyczne przeżycia, wśród których było również „odarcie z intymności”, dotknęły ją niewinnie. Kolejnym podobieństwem było to, że zarówno Julia Tymoszenko, jak i pani Beata Sawicka są kobietami silnymi, podczas gdy istoty słabsze otwierają męczenników orszak biały, w którym jak gwiazdy pierwszej wielkości błyszczy pani Barbara Blida i pan Andrzej Lepper. Ten fragment mowy obrończej byłej posłanki Beaty Sawickiej został przez przewodniczącego SLD Leszka Millera uznany za nietaktowny, bo rzeczywiście - pani Barbara Blida tylko bezpodstawnie przypuszczała, że wszystko jest wykryte i zastrzeliła się zupełnie niepotrzebnie. Ale i nad Leszkiem Millerem gromadzą się chmury, a to za sprawą trzpiotowatego Aleksandra Kwaśniewskiego, który po utracie prezydenckiej synekury w naszym nieszczęśliwym kraju nie może ustatkować się na żadnej posadzie, więc wykombinował sobie, że zostanie patronem zjednoczonej lewicy. Jakie alimenty miałaby mu ta synekura przynieść - jeszcze nie wiadomo, ale na pewno jakieś sobie upatrzył, bo czyż Aleksander Kwaśniewski kiedykolwiek zrobił coś bezinteresownie? Najstarsi ludzie nie pamiętają niczego podobnego - więc Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z Agatą Nowakowską i Dominiką Wielowieyską puścił farbę, że wprawdzie „wiedział” o tajnych więzieniach CIA w Polsce, ale „nie poczuwa się do odpowiedzialności”. Czyż to nie jest typowe dla Aleksandra Kwaśniewskiego, którego wszelka odpowiedzialność z jakichści zagadkowych przyczyn dotychczas szczęśliwie omijała? Ale mniejsza już o to, bo ważniejsza jest okoliczność, że skoro Aleksander Kwaśniewski „wiedział” o tych więzieniach, to tym bardziej musiał o nich wiedzieć ówczesny premier Leszek Miller - i nie tylko „wiedzieć” - ale również wydać formalną zgodę na ich utworzenie i funkcjonowanie. Dlaczego Aleksander Kwaśniewski postanowił zadenuncjować w ten sposób Leszka Millera? Ano, dlatego, że Leszek Miller wzdraga się przez wzięciem udziału w zjednoczonej lewicy, w której - jak to się mówi - musiałby „zlać się” z posłem Palikotem i jego „naćpaną hołotą”. Nawiasem mówiąc, poseł Palikot właśnie lansuje („a potem lansował mnie przez dwie godziny...”) kolejnego męczennika demokratycznego państwa prawnego w osobie niejakiego Andrzeja Dołeckiego, który trafił do kryminału po przyłapaniu go z trzema kilogramami marihuany. Poseł Palikot nazywa go „więźniem sumienia” i porównuje do Jacka Kuronia, a nawet - do samego pana redaktora Adama Michnika! Do samego pana redaktora Michnika, który z wyżyn swego autorytaryzmu moralnego najmiłościwiej mentoruje mniej wartościowemu narodowi tubylczemu! Czyż historia nie powtarza się, jako farsa?Wracając tedy do Leszka Millera, to jego upór, który w tej sprawie wygląda nawet na większy od przysłowiowego już, oślego uporu pana marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, oddala w bliżej nieokreśloną przyszłość marzenia Aleksandra Kwaśniewskiego o objęciu synekury „patrona lewicy” i rozpoczęcia eksploatowania spodziewanych alimentów. Denuncjacja tedy obliczona musi być na zmiękczenie Leszka Millera, który w obliczu propozycji nie do odrzucenia może zgodzi się na objęcie roli cerbera przy biłgorajskim sowizdrzale, którego w tej sytuacji Siły Wyższe będą mogły bezpiecznie wysunąć na podmiankę Donalda Tuska - bo Słońce Peru jakby coraz bardziej chyliło się ku zachodowi. Nawet taki twardziel, jak Leszek Miller może na ten układ pójść tym bardziej, że kijowi towarzyszą aż dwie marchewki: takiej zjednoczonej lewicy Siły Wyższe powierzyłyby zewnętrzne znamiona władzy, dzięki czemu również zaplecze SLD mogłoby umoczyć otwory gębowe w melasie, a po drugie - na przykładzie rewelacyjnego zwrotu w sprawie zabójstwa generała Papały pokazano, w jak prosty sposób można rozwiązać nawet najbardziej skomplikowane gordyjskie węzły Oczywiście jeszcze nie teraz, tylko po zakończeniu Euro 2012, które już widać, że będzie musiało zakończyć się poszukiwaniem kozła ofiarnego, na którego - jak się wydaje - Donald Tusk został już wyznaczony. Wprawdzie pani Mucha jeszcze pobzykuje, by zamiast rozpamiętywać porażki, radować się z osiągnięć, ale - powiedzmy sobie szczerze - nie bardzo jest, z czego, a w takiej sytuacji tylko patrzeć, jak pojawi się nieubłagany palec, wskazujący winowajców. Nie mówię, że pójdą do kryminału, bo zasada: „my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych” obowiązuje jak najbardziej - ale bez podmianki chyba się nie obejdzie. Właśnie bezpieka uchyliła rąbka tajemnicy, jak to przygotowuje się do Euro 2012. Okazuje się, że co najmniej połowę publiczności na stadionach będą stanowili bezpieczniacy, a być może połowę pozostałej połowy - konfidenci. Jak będzie wyglądała sytuacja na płycie boiska - tego jeszcze nie wiemy, ale wydaje się mało prawdopodobne, by akurat tam, gdzie będą ważyły się losy mistrzostw Europy, sprawy zostały pozostawione własnemu biegowi. Już tam wszystko musiało zostać odpowiednio zabezpieczone, niczym we Francji, gdzie w pierwszej turze wyborów prezydenckich, do której stawało 10 kandydatów, było zaledwie 1,92 procent głosów nieważnych, podczas gdy w turze drugiej, gdzie trzeba było wybierać już tylko miedzy dwoma kandydatami, liczba głosów nieważnych nagle skoczyła do 5,80 procent! Od razu widać, że francuskie Siły Wyższe musiały po swojemu pomóc tamtejszej demokracji - a przecież Euro 2012 jest chyba ważniejsze, niż te wszystkie wyborcze widowiska? SM
Euro2012 czas zacząćZ związku ze zbliżającymi się mistrzostwami Europy w piłce nożnej Euro2012 mnożą się narzekania, że wszystko jest źle i że impreza nie ma żadnych pozytywnych stron. Niektórzy nawet stracili głowę do tego stopnia, że w przeddzień imprezy nawołują do popełnienia grupowego finansowego harakiri w postaci bojkotu Ukrainy, w końcu partnera we wspólnym biznesie. Długo by się rozwodzić czy mądrze było wybierać sobie takiego akurat partnera, z którym się potem poszło do łóżka. Skoro jednak raz już się w nim jest to trzeba zmysły postradać, aby strzelać sobie w stopę rozważając bojkot wspólnej imprezy. Jest rzeczą zrozumiałą, że nieskazani jeszcze aferzyści i aferzystki wszystkich krajów łączą się w obronie jednej z nich już prawomocnie skazanej, ale biznes jest biznesem i mamy w nim sporą stawkę. Nawet jak biznes okaże się klapą, w co zresztą trudno wątpić, to każde ograniczenie tej straty jest również cenne. Ci, którzy podnoszą sponsorowany z zagranicy jazgot o bojkocie w przededniu otwarcia imprezy najwyraźniej nie rozumieją, że każdy cień rzucony na Ukrainę teraz oznacza jedynie odstraszenie większych rzesz płacących kibiców od całej imprezy i w rezultacie własną stratę ekonomiczną, nie mówiąc już o stracie wizerunku. Nie ma natomiast żadnych przeciw wskazań, aby międzynarodówka nieskazanych jeszcze aferzystów swój bojkot Ukrainy rozpoczęła zaraz po finale w Kijowie. Nie można też zbytnio narzekać, że dla Polski Euro2012 nie ma żadnych pozytywnych stron, bo przecież tak nie jest. Niewątpliwie pozytywną stroną jest na przykład ukazanie czarno na białym kiepskiej, jakości państwa i jego niedowładu organizacyjnego. Jest to cenne, ponieważ często umyka to z pola widzenia pod naporem rządowej propagandy sukcesu, nie gorszej niż gierkowska. Mimo wszystkiego za – od nieograniczonych środków z EU na autostrady i koleje po świetny pretekst do ich wydania w postaci organizacji wielkiej paneuropejskiej imprezy – państwo nie potrafiło zmobilizować się i zrobić, choć jedną porządną autostradę od granicy do stolicy. Nie gotowy kluczowy odcinek między Łodzią a Warszawą jest po prostu smutnym świadectwem stanu państwa, którego nie stać nie tylko na symboliczne, chociaż wyciągnięcie konsekwencji wobec winnych, ale które w dodatku nagradza za to grabarczyków polskich autostrad fuchami w sejmie. Narzekanie na budowę stadionów na Euro2012, każdy o stopniu użyteczności równej piramidom egipskim, i przekręty z tym związane, można sobie darować. O to w końcu chodziło od początku, to było wkalkulowane, poza tym stało się, było, minęło. Po rozegraniu trzech słynnych meczów stadion narodowy ponownie popadnie w ruinę i dopiero powracający tam po 10 latach handlarze nadadzą mu dawnego życia i dawnego biznesowego wigoru. Przechrzczą go też pewnie z tej okazji z powrotem na stadion Dziesięciolecia… O ile jednak budowa stadionów była rodzajem koniecznej opłaty na organizację imprezy o tyle sama impreza miała być pretekstem i katalizatorem do gruntownego unowocześnienia i rozwoju infrastruktury komunikacyjnej kraju. Na definitywne dobicie tym samym do Europy i na stworzenie czegoś, co pozostanie. To nie zawsze jest celem takich imprez. Najczęściej bywa nim po prostu zarabianie na istniejącej infrastrukturze i szeroko pojęta promocja kraju. Tak było w łącznie organizowanych mistrzostwach Euro2000 (Holandia i Belgia) czy Euro2008 (Szwajcaria i Austria), z okazji, których nie była konieczna budowa ani jednego kilometra dodatkowej autostrady. No, ale z tych czy innych przyczyn byliśmy w lesie i oto nadarzyła się szansa. Tymczasem za miesiąc z hakiem będzie już po imprezie i po szansie, i dalej będziemy w lesie. To, czego nie zrobiono w euforii przed imprezą i przy pełnej kasie zrobić w kacu po-imprezowej recesji, przy pustej kasie i przy zaciskaniu pasa będzie znacznie trudniej. Tutaj klapa jest szczególnie widoczna i nic tego nie zmieni. Tak cię opisują jak cię widzą. A tak cię widzą jak do ciebie wjeżdżają. Wjeżdżając objazdami po kartofliskach a nie nową, lśniącą autostradą od A do B, szanse są małe, aby pierwsze wrażenie było pozytywne. Zamiast meczów Euro2012 rozrzuconych po całym kraju i planów autostradowych ponad zdolności organizacyjne państwa prawdopodobnie rozsądniejszy był plan mniej ambitny, ale za to wykonalny. Skupienie się mianowicie na tych miastach, które były już połączone nitką autostrady między sobą bądź, które w planie absolutnego minimum mogły z rozsądną pewnością zostać połączone. W końcu rozgrywki grupowe zorganizowane są parami miast, między którymi przepływ kibiców jest znaczny. Niech Ukraina stara się o własne autostrady na Euro2012, i nic nam do tego. Ale niech przynajmniej do naszych miast będzie można dojechać prosto, wygodnie i w odpowiednim standardzie, nowiutką i równą jak stół autostradą, z szykownym gościńcem czy knajpą od czasu do czasu. Jak cię widzą tak cię piszą… Na wszelki wypadek nie od rzeczy byłoby też rozgrywki zaplanować w miastach dostępnych z sieci autostrad niemieckich: Szczecin, Wrocław, Katowice, Kraków? Że Szczecin nie łączy się z resztą autostradą? Cóż, jak go panowie Tusk z Grabarczykiem nie potrafili połączyć to przynajmniej jest jeszcze wariant awaryjny przez Berlin i Drezno… Na listę miast organizatorów nie weszłaby w takim układzie stolica, wprawdzie coraz bardziej światowa i z niezłym lotniskiem, ale ciągle zbyt trudna do dostania się z granicy przyzwoitą autostradą. Nie dostałoby też piłkarskiej fuchy leżące na autostradowych peryferiach miasto „prezydenta z Gdańska”, którego jedyną szansą na przyzwoitą autostradę do stolicy pozostaje chyba tylko restytucja berlinki… DwaGrosze
A, zapomniałem! Kryminalistą jestem! P. Leszek Bubel zadał sobie trud i powyciągał z IPN dokumentację mego pobytu w więzieniu w 1968. Ech - dawnych wspomnień czar! Fajnie było!
http://polityka.wykop.pl/ramka/1126141/janusz-korwin-mikke-lustracja-z-archiwum-ipn/
Przy okazji stwierdził, że, cytuję: Był także organizatorem strajku w Marcu ‘68 r. na Politechnice Warszawskiej, za co został aresztowany i siedział w kryminale! Mało tego, udział w tej żydowskiej próbie zamachu stanu brała jego żona, siostra i matka! Co też dokładnie dokumentują archiwa IPN? Tak licznej rodziny w marcowej rozróbie nie wystawił nikt inny!!! Leszek Bubel
Po raz pierwszy się o tym dowiedziałem. Proszę p. Bubla o szczegóły. Dla ułatwienia podaję, że moja Matka zginęła 3-VIII-1944 A wiecu też nie organizowałem - z tej przyczyny, że byłem z UW, a nie z PW. Ja tylko ten wiec otworzyłem - a to, dlatego, że organizatorów bezpieka wyłapała w nocy, co do jednego... Naprawdę – fajne były czasy! Jak z dokumentów widać - wtedy też świetnie się bawiłem? JKM
Wyrzucimy tę ustawę do kosza Wszystkie te propozycje są właśnie pełną alternatywą dla suchego podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat. Ponieważ PiS je posiada, dlatego z taką pewnością mówi o wyrzuceniu do kosza uchwalonej przez PO-PSL -Ruch Palikota ustawy emerytalnej.
1. W ostatni piątek koalicja PO-PSL-Ruch Palikota uchwaliła ustawę o podwyższeniu wieku emerytalnego do 67 lat dla kobiet i mężczyzn. Zapewne za jakimiś małymi zmianami przyjmie ją Senat a następnie podpisze prezydent Komorowski. Ponieważ uchwaleniu tej ustawy towarzyszyły różnego rodzaju prowokacje samego premiera Tuska jak i dzielnie go wspomagającego posła Palikota, do opinii publicznej nie przebiła się chyba informacja, że będzie ona obowiązywała do najbliższych wyborów parlamentarnych, a więc najpóźniej do końca 2015 roku. Po zdobyciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość zwyczajnie wyrzucimy ją do kosza. Wszyscy ci, którzy się po tym stwierdzeniu pukają w czoło, powinni wiedzieć, że w Polsce ciągle w tej dziedzinie istnieje odpowiedzialna alternatywa.
2. Konieczne są przede wszystkim natychmiastowo wprowadzone dwa posunięcia. Pierwszym powinno być stworzenie możliwości pracy po 60 roku życia dla kobiet i 65 dla mężczyzn, ale dla tych, którzy chcą, mają odpowiednie możliwości zdrowotne i wreszcie mają gdzie pracować. Drugim dobrowolność ubezpieczenia w OFE. Wszyscy ci, którzy chcą zostać w systemie kapitałowym mają taką możliwość tyle tylko, że z przejęciem pełnego ryzyka związanego z wysokością przyszłych świadczeń emerytalnych. Wszyscy pozostali przenoszą składki do ZUS gdzie są one waloryzowane, co najmniej corocznym wskaźnikiem inflacji. Konieczne jest także wprowadzenie pełnego wymiaru składki ubezpieczeniowej także od wynagrodzeń przekraczających 2,5 średniego wynagrodzenia, a także pełne „oskładkowanie” umów śmieciowych, od których obecnie nie są pobierane składki albo są pobierane tylko częściowo.
3. Najważniejszym elementem tej ubezpieczeniowej alternatywy powinna być odpowiednia polityka rodzinna. Prawo i Sprawiedliwość przedstawiło program takiej polityki „teraz rodzina”. Program składa się z 3 segmentów tzn. finansowego wsparcia dla rodzin, pracy i domu, ale najbardziej rozbudowaną jego częścią jest ta poświęcona finansom rodziny, bo na takie wsparcie naszym zdaniem rodziny oczekują. Program zwiera propozycję ulg w podatku dochodowym od osób fizycznych o progresywnym charakterze związanym z liczbą dzieci. I tak jedno dziecko upoważniałoby do ulgi w wysokości 1 tys. zł drugie 2 tys. zł, trzecie 3 tys. zł itd. Ponieważ rodziny wielodzietne z reguły nie należą do tych, które osiągają wysoki poziom dochodów aby stworzyć możliwość odliczenia ulg w pełnej wysokości tej ulgi w w sytuacji kiedy nie wystarcza dochodu, mogłyby być jej odliczane od składek z tytułu ubezpieczenia społecznego. Przy czym niezwykle ważnym rozwiązaniem jest przyjęcie założenia, że ulga w podatku dochodowym przysługuje rodzinie od momentu poczęcia dziecka.
4. Kolejne wsparcie dla rodzin to opłacenie składek z tytułu ubezpieczenia emerytalnego dla rodziców przebywających na urlopie wychowawczym w wysokości 450 zł miesięcznie na każde dziecko nie więcej jednak niż 1350 zł miesięcznie. Dla osób niemających prawa do urlopu wychowawczego, ale rezygnujących z aktywności zawodowej żeby sprawować osobistą opiekę nad dzieckiem wysokość odprowadzanej przez Skarb Państwa składki byłaby obliczana od 60% średniego wynagrodzenia za prace na dziecko jednak nie w wysokości wyższej niż od 180% przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. Wsparcie finansowe obejmowałoby także tzw. bon rodzinny w wysokości 300 zł na każde dziecko miesięcznie, który służyłby do pokrycia kosztów pobytu dziecka w żłobku lub przedszkolu do tej pory finansowanego przez rodziców. Uzupełnieniem tego wsparcia byłaby także tzw. karta rodziny wielodzietnej (dla rodzin z trójką i większą liczbą dzieci), która pozwalałaby na bezpłatne korzystanie takiej rodziny z instytucji kultury, sportu, przewozów komunikacją miejską i kolejową. Wreszcie znaczącym wsparciem dla rodzin byłoby przeforsowanie na forum UE zerowej stawki podatku VAT dla ubranek i obuwia dziecięcego. Ponieważ w UE rozpoczynają się pracę nad dyrektywą unijną w tej sprawie, Polska powinna zbudować koalicję, która przeforsowałaby takie rozwiązanie, ponieważ obowiązuje ono już w takich krajach jak W. Brytania i Irlandia.
5. W programie „Teraz rodzina” są również zawarte rozwiązania poświęcone pracy i domowi szczególnie dla ludzi młodych. Jeżeli chodzi o pracę zasadniczym rozwiązaniem jest pobieranie przez 2 lata tylko 50% należnej składki na ubezpieczenie społeczne od nowo zatrudnionych absolwentów, a także wliczanie do okresu składkowego urlopu macierzyńskiego kobiety prowadzącej działalność gospodarczą. Jeżeli chodzi o politykę mieszkaniową to PiS chce powrotu do programu „Rodzina na swoim”, a także uruchomienia dopłat do kredytów zaciąganych na kupno bądź budowę domu albo mieszkania.
6. Wszystkie te propozycje są właśnie pełną alternatywą dla suchego podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat. Ponieważ PiS je posiada, dlatego z taką pewnością mówi o wyrzuceniu do kosza uchwalonej przez PO-PSL -Ruch Palikota ustawy emerytalnej.Stały wzrost notowań PiS daje coraz większą szansę na to, że ten program niedługo będzie w Polsce wprowadzany. Kuźmiuk
Twórca OFE prof. Góra zapowiada pracę do minimum 75 lat „65 lat to za mało. Będziemy pracować jeszcze dłużej, niezależnie, co nasi politycy dzisiaj o tym mówią. Swoim studentom w SGH Marek Góra powtarza, że jeśli wierzą w to, że przejdą na emeryturę przed 75 rokiem życia, to są naiwni. Europa i Polska jest w fazie załamania, zapaści. Struktury społeczne walą się w gruzy. Podstawy ekonomiczne funkcjonowania społeczeństw Zachodu są zniszczone. Zapędzanie przemocą ludzi starych do pracy do 67 roku, czy jak słyszymy z ust profesora Góry do 75 roku życia nie jest rzeczą normalną. Jest efektem i najlepszym dowodem, że tezy, które przedstawiłem są prawdziwe. Socjalistyczne Państwo Dobrobytu okazało się jednym wielkim przekrętem. Gigantyczne, coraz wyższe podatki, jakimi obkładano społeczeństwa tłumaczono właśnie państwa dobrobytu. Welfare State. Państwo opiekuńcze. Ten ostatni termin najlepiej ujawnia socjalistyczny charakter takiego państwa. Gigantyczne długi zaciągano również pod tym oszukańczym hasłem. Od jakeigos czasu propaganda medialna wzorowana na Orwellowskich mediach nałożyła cenzurę na termin państwo dobrobytu, państwo opiekuńcze. Dlaczego propaganda zarzuciła hasło państwa opiekuńczego, najlepiej wyjaśni definicja takiego państwa „Prawodawstwo państwa opiekuńczego ma służyć przede wszystkim zabezpieczeniu przeciwko podstawowym ryzykom życiowym, takimi jak: starość, choroba, niepełnosprawność czy bezrobocie? Stąd powszechny dostęp do państwowego szkolnictwa i służby zdrowia, osłony socjalne w postaci ulg różnego rodzaju, zasiłki dla bezrobotnych, budownictwo komunalne, wyższe emerytury i renty „...”Wydatki socjalne finansowane są wysokimi podatkami. „....(źródło)
Teraz państwo rozumiecie, dlaczego propaganda medialna nałożyła cenzurę na termin i dyskusje o państwie opiekuńczym, państwie dobrobytu. Wysokie podatki miały służyć dobrobytowi ludzi, podnieść, jakość ich życia, podnieść warunki, w jakich żyją. A zostały faktycznie rozkradzione, ogromne bogactwa zagrabione całym społeczeństwom poszły na zbudowanie monstrualnego rozwarstwienia społecznego. Bajecznie bogatej warstwy współczesnych feudałów finansowych i przemysłowych, na zbudowanie bizantyjskiej biurokracji służącej kontrolowaniu i zastraszaniu społeczeństw i na żyjącemu w nędzy i całkowitej zależności od państwa warstwie niższej. Ludzie sprzedali swoja wolność ekonomiczną, zapomnieli o wolności politycznej, w zamian za zabudowanie w Europie, jaki również w Polsce Folwarku Zwierzęcego mającego zapewnić im beztroskie i bezpieczne życie. Współcześni feudałowie, dla których socjalizm i religia polityczna politycznej poprawności to narzędzia utrzymania kontroli ekonomicznej i politycznej nad społeczeństwami oszukanym ludziom zostawili prace aż do śmierci, nędzę, aborcje, eutanazję. Socjaliści i Feudałowie jak za dobrych czasów Hitlera zbudowali współczesne społeczeństwa niewolnicze, których każdy aspekt życia jest zależny i kontrolowany prze państwo. Również Górski wpisuje się w obszar prymitywnej szowinistycznej propagandy skierowanej przeciwko starszym Polakom. Górski próbuje wzorem socjalistów rosyjskich wzbudzić nienawiść jednej grupy społecznej, z raczej wiekowej do drugiej. II Komuna zbudowała najbardziej rozwarstwione społeczeństwo w Europie. Mamy już wliczając umowy zlecenia oraz outsourcing prawie milion urzędników. Ten patologiczny system społeczny już uległ zawaleniu. Krzywa Laffera została dawno przekroczona. Gdyby nie zadłużanie i import robotników do państw Zachodu system zawaliłby się już kilkadziesiąt lat wcześniej. Państwa, w których ideologia panująca jest polityczna poprawność zaostrzają totalitaryzm ekonomiczny. Podnoszą podatki, tną świadczenia, obniżają realne pensje, zapędzają ludność do coraz dłuższej pracy, zdejmując osłony socjalne poszerzą obszary nędzy. Jednym wyjściem z tej dramatycznej, tragicznej sytuacji jest przywrócenie obywatelom wolności ekonomicznej. Całkowita likwidacja niemieckiego systemu przymusowych ubezpieczeń społecznych, likwidacja VAT. Redukcja do 100 tysięcy osób pasożytniczej klasy urzędniczej. Profesor góra myli się, jeśli uważa, że zapędzenie Polaków do pracy aż do śmierci rozwiąże problem braku dzieci, braku rozwoju cywilizacyjnego, czy braku perspektyw. Fragment wywiadu z profesorem Górą „65 lat to za mało. Będziemy pracować jeszcze dłużej, niezależnie, co nasi politycy dzisiaj o tym mówią. Swoim studentom w SGH Marek Góra powtarza, że jeśli wierzą w to, że przejdą na emeryturę przed 75 rokiem życia, to są naiwni. „...”Są dwie drogi, by uniknąć bankructwa systemu emerytalnego. Obniżyć świadczenia albo podnieść wiek emerytalny. Polska robi te dwie rzeczy naraz. Czy musimy być aż takim prymusem? Nie chodzi o to, by się z kimkolwiek ścigać. Gdyby Polska nic nie zrobiła, za pięćdziesiąt lat musiałaby wydawać na emerytury ok. 25 procent PKB i byłby to jeden z najwyższych wskaźników w krajach OECD. Natomiast dzięki reformom będziemy mieli jeden z najniższych, wynoszący około 8,8 proc. PKB. W rezultacie przeznaczając więcej na płace, będziemy zmniejszać lukę rozwojową i zwiększać dobrobyt. A jeżeli młodym ludziom zabierzemy pieniądze wprowadzając wyższe podatki, by sfinansować szybko rosnące wydatki na emerytury, to oni – nie mając pewności jutra i poczucia bezpieczeństwa – będą nadal emigrować i nie będą decydować się na posiadanie dzieci. Emigrują, bo wolą pracować za granicą nawet poniżej swoich kwalifikacji niż w Polsce na umowach śmieciowych. Bez składek na ZUS, a więc też bez godziwej emerytury w przyszłości. Problem ten dotyczy całej Unii Europejskiej. Tam nazywa się to „pokoleniem 1000 euro”. To nie tylko sprawa braku perspektyw. Według Eurostatu dzisiaj ryzyko ubóstwa ludzi w wieku 25–50 lat jest większe niż osób ponad 65-letnich. Nie widzę, więc uzasadnienia, by trzydziestolatek, który chce mieć dzieci i dom, miał finansować sześćdziesięciolatka, który może sam na siebie zarobić. Powinniśmy się zastanowić, czy przypadkiem nie zgubiliśmy w tym wszystkim idei solidarności międzypokoleniowej. (źródło)
Profesor góra myli się, jeśli uważa, że zapędzenie Polaków do pracy aż do śmierci rozwiąże problem braku dzieci, braku rozwoju cywilizacyjnego, czy braku perspektyw. Najlepiej ilustruje ten problem tekst Magierowskiego „ Wróg publiczny numer 1 „ Nie udało się bolszewikom ani feministkom. Może uda się gejom i lesbijkom? Kto w końcu zniszczy rodzinę? „....”Wszystkie rewolucje dążyły zawsze do zniszczenia rodziny: jako ostatniej – i najsilniejszej – reduty starego porządku. Jak zauważył 30 lat temu brytyjski pisarz Ferdinand Mount, rewolucjoniści postrzegają rodzinę, jako groźny „element wywrotowy?. Stanowi ona, bowiem konkurencję dla autorytetu władzy. Władza nie lubi, gdy rodzice czy dziadkowe przekazują dzieciom lub wnukom inne wartości, niż te, którym hołdują rządzący. Dlatego likwidacja tej instytucji jest dla nich priorytetem. Bez tego nie da się dokończyć dzieła społecznej transformacji. Niekiedy próbowano to uczynić przemocą. Kiedy indziej stosowano metody bardziej finezyjne? „....”Powoli i skrycie zmieniano prawo, uprawiano wyrafinowaną propagandę, przyzwyczajano obywateli do nowych definicji. Karol Marks i Fryderyk Engels, wybitni filozofowie, na których tak często powoływali się później wszelkiej maści zbrodniarze, pisali w Manifeście Komunistycznym: „Zniesienie rodziny! Nawet najskrajniejsi radykałowie oburzają się na ten haniebny zamiar komunistów. Na czym się opiera współczesna, burżuazyjna rodzina? Na kapitale, na prywatnym dorobku. W pełni rozwinięta rodzina istnieje tylko dla burżuazji; ale jej uzupełnieniem jest przymusowy brak rodziny u proletariuszy i publiczna prostytucja. Burżuazyjna rodzina zniknie naturalnie ze zniknięciem tego swego uzupełnienia, a jedno i drugie przestanie istnieć ze zniknięciem kapitału". „....”Rodzina została zaatakowana od środka. Publiczna edukacja miała na celu nie tylko walkę z analfabetyzmem, lecz także wyrzeźbienie nowego człowieka – takiego, jakiego potrzebowało socjalistyczne państwo. „.....”Ponad 100 lat wcześniej taki rozwój wydarzeń przewidział niemiecki filozof Johann Gottlieb Fichte: „Zadaniem edukacji jest zniszczenie wolnej woli, tak, aby uczniowie w dorosłym życiu nie byli w stanie podejmować takich decyzji, które nie spodobałyby się ich nauczycielom". „......”Jeśli chcemy powołać światowy rząd, musimy usunąć z umysłów ludzi pojęcie indywidualizmu, wykorzenić lojalność wobec tradycji rodzinnej, patriotyzmu, religijnych dogmatów"– mówił przed laty George Brock Chisholm, kanadyjski psychiatra, pierwszy dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia. „Jeśli oczekujemy zmian w ludzkich zachowaniach, niezbędna jest ponowna interpretacja pojęć dobra i zła, które są dzisiaj podstawą w edukacji dzieci". „......”Dla Chisholma moralność była „psychologicznym zaburzeniem". Rodzinę nazywał „rozsadnikiem nacjonalizmów i uprzedzeń". Zaś „największe zagrożenie dla ludzkości" stanowiły według niego osoby „ślepo podążające za naukami swoich ojców i matek". „.....”Steinem walczyła z dominacją mężczyzn w społeczeństwie, z religią i z rodziną. To religia, bowiem położyła fundamenty pod małżeństwo, ono zaś było główną przyczyną niedoli kobiet. Mężczyźni zmuszali swoje żony do rodzenia i wychowywania dzieci, nie mogły one tym samym rozwijać się intelektualnie. „Gospodyni domowa? Ta profesja powinna być zakazana" – postulowała eseistka Vivian Gornick. „.....”W książce „Adam and Eve after the Pill: the Devastating Fallout of the Sexual Revolution" Mary Eberstadt przypomina, iż na uniwersyteckich kampusach tradycyjne „randki", kończące się zazwyczaj sesją gorących pocałunków w cadillacu, zostały zastąpione seksualnymi orgiami, z hektolitrami alkoholu i kokainą, jako „afrodyzjakami".„.....”Jaką wartość miała w takiej sytuacji rodzina, skoro można było skakać z jednego łóżka do drugiego, bez żadnych zobowiązań, pławiąc się w najrozmaitszych rodzajach rozkoszy? Jaką wartość miał monotonny, piętnastominutowy małżeński stosunek, gdy można było sobie obejrzeć gwiazdy porno, uprawiające przez trzy godziny seksualną akrobatykę? Jaką przyjemność dawało wyprawianie do szkoły córki czy granie z synem w baseball, jeśli można było się nafaszerować białym proszkiem i z uśmiechem na ustach zapomnieć o życiowych troskach? „......”Bycie dobrym, odpowiedzialnym ojcem przestało być wyznacznikiem sukcesu. Ojcostwo stało się obiektem popkulturowych kpin – w Hollywood, w telewizji. Tatusiowie mają słabą konstrukcję psychiczną, nie radzą sobie w życiu, nie potrafią znaleźć wspólnego języka z synami i córkami, w pracy doznają ciągłych upokorzeń, w domu zaś przesiadują przed telewizorem, z butelką piwa pod ręką. Gdyby ktoś chciał ulepić z kilkunastu filmowych i serialowych ojców postać przeciętnego amerykańskiego taty, zapewne wyszedłby mu Homer Simpson. Która z pań chciałaby wyjść za Homera? W 1970 roku w USA wprowadzono tzw. „no-fault divorce", czyli rozwód bez orzekania winy. Szybko rozwinął się rynek „porad małżeńskich", dzięki którym partnerzy dowiadywali się, jak rozejść się sprawnie i bezboleśnie oraz jak podzielić się majątkiem. Od tego czasu liczba rozwodów wystrzeliła w górę. Dzisiaj w USA rozpada się połowa małżeństw. Około dwóch trzecich wniosków rozwodowych składają kobiety. Podobne rozwiązania wprowadziła większość krajów Europy Zachodniej.”.......”Rodziny „rozpłyną się" w nowym społeczeństwie, bo wszystkie związki – homoseksualne, heteroseksualne, małżeństwa i konkubinaty, trójkąty oraz komuny – będą sobie równe i żaden nie będzie uprzywilejowany.”......”A co z wychowywaniem dzieci przez państwo? Cóż, tutaj problem rozwiąże się sam. Dzieci po prostu nie będzie.”.....”Jeżeli małżeństwo miało czynić z kobiet seksualne niewolnice, to antykoncepcja tylko pogorszyła ten stan: kobiety nadal były niewolnicami, ale całkowicie pozbawionymi ochrony ze strony męża. „Kiedy pigułka była już powszechnie dostępna, na imprezach ciągle słyszałam od kolegów pytanie: czy jesteś zabezpieczona?" – opowiada brytyjska pisarka Libby Purves. Chłopcy przestali flirtować z dziewczętami, nie próbowali ich oczarowywać inteligencją czy dowcipem. Przed erą pigułki trzeba było się solidnie napracować, żeby przełamać psychiczny opór. Potem wszystko się zmieniło: mężczyzna nie musiał się już wysilać, nie był za nic odpowiedzialny, odpowiedzialność spadała na niewolnicę. Mary Eberstadt zwraca uwagę, że „wyzwolonym" kobietom coraz trudniej było znaleźć godnego zaufania partnera. Mężczyźni, którzy nie musieli odpowiadać za swoje czyny, dziecinnieli. Już, jako mężowie i ojcowie nie wytrzymywali obciążeń związanych z życiem w rodzinie. Nie byli w stanie podejmować decyzji. Nie umieli rozmawiać z żonami – nic dziwnego, skoro jedyne pytanie, jakie dotąd zadawali kobietom, brzmiało: „Czy jesteś zabezpieczona?"....(źródło)
Marek Mojsiewicz
Wróg publiczny nr 1 Nie udało się bolszewikom ani feministkom. Może uda się gejom i lesbijkom? Kto w końcu zniszczy rodzinę? Postęp jest nieuchronny, nie sposób go zatrzymać, a kto zechce stanąć na jego drodze, zostanie publicznie potępiony, a może nawet surowo ukarany. Dokonuje się w gospodarce, w nauce, w polityce, w życiu społecznym. Dlaczego z tego grona miałaby zostać wykluczona rodzina? Czy rodzina nie zasługuje na to, by zaznać dobrodziejstw postępu? Wszystkie rewolucje dążyły zawsze do zniszczenia rodziny: jako ostatniej – i najsilniejszej – reduty starego porządku. Jak zauważył 30 lat temu brytyjski pisarz Ferdinand Mount, rewolucjoniści postrzegają rodzinę, jako groźny „element wywrotowy". Stanowi ona, bowiem konkurencję dla autorytetu władzy. Władza nie lubi, gdy rodzice czy dziadkowe przekazują dzieciom lub wnukom inne wartości, niż te, którym hołdują rządzący. Dlatego likwidacja tej instytucji jest dla nich priorytetem. Bez tego nie da się dokończyć dzieła społecznej transformacji. Niekiedy próbowano to uczynić przemocą. Kiedy indziej stosowano metody bardziej finezyjne. Powoli i skrycie zmieniano prawo, uprawiano wyrafinowaną propagandę, przyzwyczajano obywateli do nowych definicji. Karol Marks i Fryderyk Engels, wybitni filozofowie, na których tak często powoływali się później wszelkiej maści zbrodniarze, pisali w Manifeście Komunistycznym: „Zniesienie rodziny! Nawet najskrajniejsi radykałowie oburzają się na ten haniebny zamiar komunistów. Na czym się opiera współczesna, burżuazyjna rodzina? Na kapitale, na prywatnym dorobku. W pełni rozwinięta rodzina istnieje tylko dla burżuazji; ale jej uzupełnieniem jest przymusowy brak rodziny u proletariuszy i publiczna prostytucja. Burżuazyjna rodzina zniknie naturalnie ze zniknięciem tego swego uzupełnienia, a jedno i drugie przestanie istnieć ze zniknięciem kapitału". W bolszewickiej Rosji z zapałem realizowano ten plan. Walczono z kapitałem, licząc na to, iż wraz z nim do lamusa odejdzie także rodzina. Sowieccy komisarze często powoływali się na badania antropologów, którzy przypominali, że w czasach prehistorycznych pojęcie rodziny nie istniało. A skoro nie istniało, to znaczy, że bez rodziny będzie można się obyć także w przyszłości. „Burżuazyjni ideolodzy twierdzą, że rodzina jest stałym modelem organizacji społecznej i będzie trwać wiecznie" – pisał profesor Aleksander Sliepkow, prominentny członek leningradzkiej komórki partyjnej. „Burżuazyjni ideolodzy zakładają, że u podstaw rodziny leżą relacje seksualne między mężczyzną i kobietą. I że będą one istniały dopóty, dopóki istnieć będą obie płcie. Niezależnie od tego, czy będziemy żyć w socjalizmie czy w kapitalizmie. Jednak wraz ze wzrostem więzi międzyludzkich rodzina przestanie być niezbędna. Scali się, rozpłynie w nowym, socjalistycznym społeczeństwie". Rodzina nie leży w naturze homo sapiens – dowodzili marksiści. „Naturalne" zachowanie nie musiało być wcale takie naturalne. Wszak definicja „natury" człowieka jest płynna, łatwo ją dostosować do okoliczności. „Szczury w klatce robią rzeczy, które nie zdarzają im się na wolności. Gdy przyjrzeć się różnym gatunkom zwierząt, nie wszystkie samce odczuwają pociąg do samic, nie wszystkie matki kochają swoje potomstwo" – pisał Ferdinand Mount. Czy zatem wszyscy ludzie muszą zakładać rodziny? Dlaczego mamy twierdzić, że rodzina jest nietykalna? Według Mounta na tym polegał trik, jaki zastosowali sowieci: tak mocno nagięli definicję natury, iż nie różniła się ona niczym od definicji instynktu.
Atak od środka Pod koniec 1918 roku komuniści zredagowali nowy kodeks rodzinny, który miał zerwać z wielosetletnią tradycją patriarchatu, uwolnić żony spod opresji ich mężów i zadbać o „odpowiednie" wychowanie dzieci. Wprowadzono małżeństwa cywilne, ułatwiono procedurę rozwodową, zakazano adopcji. Sierotami i dziećmi porzuconymi miało się zajmować państwo. Nie udało się do końca „rozpuścić" rodziny w kwasie socjalistycznego społeczeństwa, należało, zatem skupić się na kształceniu dzieci. Pozostawienie tego zadania w rękach rodziców nie wchodziło w grę. Zbyt szeroki margines wolności mógłby być zagrożeniem dla komunistycznych ideałów. Przecież nie wszyscy rodzice byli wystarczająco uświadomieni. Istniało ryzyko, iż przekażą swemu potomstwu wiedzę niepełną, błędną lub przeczącą aksjomatom nowej, świeckiej religii. Z drugiej strony wskazana była pewna delikatność w działaniu. „Naszym podstawowym problemem jest to, jak uwolnić kobiety od jarzma macierzyństwa" – przekonywał na początku lat 30 ubiegłego wieku Anatolij Łunaczarski, ludowy komisarz ds. oświaty. „Byłoby absurdem oddzielanie dzieci od rodziców siłą. Gdy jednak stworzymy ładne, schludne, ocieplane ośrodki, w których jeden gmach będzie zamieszkany przez dzieci, a drugi przez personel, rodzice będą do nich wysyłać swoje pociechy z własnej, nieprzymuszonej woli. Wiedząc, że ich dzieci znajdą się pod opieką pedagogiczną i medyczną. Nie mam wątpliwości, że po jakimś czasie sformułowania »moi rodzice« oraz »nasze dzieci« powoli zostaną wycofane z codziennego języka". Rodzina została zaatakowana od środka. Publiczna edukacja miała na celu nie tylko walkę z analfabetyzmem, lecz także wyrzeźbienie nowego człowieka – takiego, jakiego potrzebowało socjalistyczne państwo.Marek Magierowski