752

Ukraiński nacjonalizm a polska polityka wobec Ukrainy i Ukraińców Problem ukraińskiego nacjonalizmu spod znaku Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii dał o sobie znać w sposób niezwykle tragiczny w XX w., a i dzisiaj odżywa na nowo. Nacjonalizm ukraiński nie umarł śmiercią naturalną, jak to się stało z wieloma innymi ideami i ruchami skrajnymi o charakterze nacjonalistycznym i totalitarnym, które w pierwszej połowie ubiegłego wieku święciły tryumfy. Nacjonalizm ukraiński funkcjonuje nadal, jest żywą ideologią na Ukrainie, szczególnie zachodniej, na emigracji, a także w Polsce wśród mniejszości ukraińskiej. Chociaż kierunek ten pod swoimi sztandarami aktualnie nie gromadzi licznych rzesz zwolenników, to jednak jego sytuacja jest szczególna, a w razie sprzyjających okoliczności może stać się niebezpieczny. O ile na wschodniej i środkowej Ukrainie nacjonalizm ukraiński nie cieszy się dużymi wpływami, to na zachodniej Ukrainie (dawne tereny II Rzeczypospolitej) jest inaczej. Tam, bowiem nacjonaliści – jak się okazuje – próbują “reanimować” sowietyzowany przez lat kilkadziesiąt naród i nadać mu aktywny charakter. Tamtejsi Ukraińcy na ogół nie są przychylnie nastawieni do Polaków i Polski, a nacjonaliści zajmują postawy wręcz wrogie. Zaprzeczają oni także oczywistym faktom historycznym, tj. ludobójstwu dokonanemu przez UPA na Polakach zamieszkujących południowo-wschodnie Kresy II Rzeczypospolitej. Świadectwa takich postaw znajdujemy w różnych pismach tej orientacji politycznej, wysuwanych hasłach oraz w wielu wydarzeniach o wyraźnie antypolskiej wymowie, o których informacje mnożą się w ostatnich czasach coraz częściej. O tym, czym jest nacjonalizm ukraiński i jakie ma znaczenie dla współczesnej Ukrainy, tak pisze prof. Włodzimierz Pawluczuk: “[...] nie byłoby jednak niepodległej Ukrainy, nie byłoby historii narodu ukraińskiego, jako narodu politycznego, walczącego o pełną niepodległość, gdyby nie nacjonaliści [...], gdyby nie narodowy fanatyzm jednostek opętanych szaleńczą ideą stworzenia z amorficznej »ruskiej« masy bitnego, znaczącego dziejowo narodu. Los Ukrainy byłby podobny do losu Białorusi. Jeśli wykreślić z dziejów Ukrainy zawartość ideową i działalność nacjonalistów, w tym przede wszystkim UPA, to kultura i historia Ukrainy nie zawiera treści, które by dawały szansę na legitymację pełnej niepodległości tego kraju. Dziewiętnastowieczni patrioci Ukrainy [...] nic nie mówili o niepodległej Ukrainie i – co więcej – nie myśleli o tym. Ale nie myśleli o tym nawet Hruszewski i Winnyczenko, przywódcy Centralnej Rady Ukrainy w 1917 r., postulując jedynie autonomię Ukrainy w ramach Rosji”. Z punktu widzenia polskiej racji stanu nie jest dobra prorosyjska Ukraina. Może to grozić wchłonięciem tego kraju przez Rosję, wzmacniając jej imperialistyczne tendencje swoim potencjałem. Na tym jednak polega dramat polskiej polityki w stosunku do Ukrainy oraz sprzeczność dwóch historycznych już nurtów polskiej myśli politycznej dotyczącej naszych południowo-wschodnich sąsiadów, że stanowczo niedobra dla nas jest również druga wersja możliwej sytuacji, czyli Ukraina zorganizowana przez ukraiński szowinistyczny nacjonalizm, gdy uzyska on w kraju nad Dnieprem przewagę i stanie się czynnikiem determinującym jego tożsamość. Za takim właśnie rozwiązaniem opowiedział się ideolog ukraińskiego nacjonalizmu Dmytro Doncow w książce Nacjonalizm (1926) *[Została ona wydana w tłumaczeniu polskim przez wydawnictwo Księgarnia Akademicka w Krakowie w roku 2008. W tym wypadku została ona potraktowana, jako ważny dokument ostrzegający przed możliwymi skutkami nacjonalizmu spod znaku OUN i UPA.]. Praca ta nadal stanowi ważną inspirację ideologiczną dla ukraińskich nacjonalistów. Składa się z trzech części: “Ukraińskie prowansalstwo”; “Czynny nacjonalizm” i “Ukraińska idea”. Pod pojęciem “prowansalstwa” Doncow rozumie pewien stan zależności jednego kręgu etnicznego od drugiego, jaka wystąpiła na terenie Francji, gdzie północ kraju z centrum nad Sekwaną zdominowała niegdyś kwitnące południe, czyli Prowansję, pozbawiając ją własnej indywidualności kulturalnej i politycznej. Taką samą relację widzi między Rosją właściwą a Ukrainą. Ukraiński ideolog sugeruje stanowcze zerwanie przez Ukraińców i Ukrainę wszelkich więzów z Rosją i wyzwolenie się nie tylko spod jej politycznej, ale także kulturalnej i mentalnej dominacji. Jak można sądzić, to właśnie ten element ideologii ukraińskiego nacjonalizmu przyczynił się do stępienia czujności wielu polskich środowisk w stosunku do tego rodzącego się prądu ideowo-politycznego. W dalszych partiach części pierwszej Doncow stanowczo odrzuca wszelki uniwersalizm, intelektualizm, humanitaryzm, liberalizm, demokratyzm oraz pacyfizm, odcinając się też od całej, zresztą dość anemicznej, intelektualnej tradycji ukraińskiej kultywującej te wartości. W opublikowanym po raz pierwszy w roku 1926 Nacjonalizmie zgłasza akces do nowej epoki, w której mają dominować “instynkt”, “wola”, “autorytet” czy “wodzostwo” – epoki wzbierających na sile faszyzmów i, jak mniemano wówczas, zmierzchu demokracji liberalnej i parlamentaryzmu. Tego jakoś nie wzięto pod uwagę w przedwojennych środowiskach polskich elit politycznych; ale nie bierze się także dziś.

Część druga stanowi pozytywny wykład doktryny Doncowa. Opiera się ona na skrajnym “darwinizmie społecznym”, łącznie z poglądem, że naród jest gatunkiem, który – podobnie jak gatunki w przyrodzie – walczy o miejsce dla siebie, tępiąc inne. W takiej to walce dochodzi do zbawczej – zdaniem darwinistów – selekcji, która pozostawia przy życiu silniejszych i eliminuje słabszych. W ten sposób ma się realizować postęp świata. Pierwiastek humanistyczny zostaje odrzucony i uznany za przeżytek godny pogardy. Filozofia ta świetnie nadawała się do konstrukcji państwa totalitarnego i była używana do usprawiedliwiania, a nawet zachęcania do wszelkiej eksterminacji. Taką też rolę spełniła w stosunku do zamieszkujących południowo-wschodnie Kresy II Rzeczypospolitej Polaków, Żydów, a nawet i mających inne poglądy Ukraińców. Naród dla Doncowa stanowił osobny gatunek w przyrodzie, był wartością najwyższą; absolutem, wyrastającym nawet ponad Boga. Doncow rzucił hasło: “nacja ponad wszystko”. W jej obrębie miała obowiązywać hierarchia z wodzem o nieograniczonej władzy na czele. Widać tu podobieństwo do hitleryzmu i faszyzmu włoskiego. Wódz miałby do dyspozycji “mniejszość inicjatywną” – ludzi uznanych za lepszych wobec reszty narodu, który w swojej masie był traktowany dość pogardliwie. Ta “mniejszość inicjatywna” miałaby prawo stosowania w stosunku do reszty społeczeństwa “twórczej przemocy”, co oznaczało zapowiedź zupełnego nieliczenia się tak pojętej elity z opinią społeczną i szerokiego stosowania przymusu i represji. Tak też było w UPA, gdzie terror w stosunku do jej członków był na porządku dziennym, a rolę “mniejszości inicjatywnej” spełniała OUN. Była to, więc dyktatura jednej partii, tak charakterystyczna dla systemów totalitarnych. Doncow mówił, wprost, że właśnie taka partia powinna podporządkować sobie i “zdynamizować” masy, a opornych i sceptyków po prostu usuwać lub nawet fizycznie likwidować. Zalecał też, aby aktywizacja narodu odbywała się zgodnie z zasadami, które nazywał “siłami motorycznymi nacjonalizmu ukraińskiego”. Na pierwszym miejscu stawiał “wolę”, uznając ją za czynnik decydujący o istnieniu narodu. Pisał: “[...] na tej woli (nie na rozumie), na dogmacie, a nie na udowodnionej prawdzie [...] musi być zbudowana nasza narodowa idea”. Podkreślał też rolę “siły”, powołując się na Darwina: “[...] teoria Darwina tłumaczy postęp zwycięstwem silniejszego nad słabszym w nieustannej walce o byt”. “Przemoc” to kolejna siła motoryczna nacjonalizmu ukraińskiego. Doncow pouczał swoich rodaków, że “bez przemocy i żelaznej bezwzględności niczego w historii nie stworzono, [...] przemoc, żelazna bezwzględność i wojna, oto metody, za pomocą, których wybrane narody szły drogą postępu”. I dodawał za Sorelem: “[...] przemoc to jedyny sposób, pozostający w dyspozycji [...] narodów zbydlęconych przez humanizm”. Doncow tak rozumiał rolę nacjonalistycznej elity, czyli “mniejszości inicjatywnej”: “ustanawia [ona - B.G.] swoją prawdę, jedyną i nieomylną, młotem wbija tę wiarę i tę prawdę w zbuntowane mózgi ogółu, bezlitośnie zwalczając niedowiarków”. Tym samym wykluczał wszelkie różnice poglądów, nie mówiąc już o prawdziwym pluralizmie. Zapowiadał totalitaryzm. “Prawo ekspansji – pisał dalej – istniało, istnieje i istnieć będzie. Absurdem jest ogólnoludzki punkt widzenia w polityce”. Doncow uważał, że Ukraińcy są “stworzeni z gliny, z jakiej Pan Bóg tworzy narody wybrane”, a więc – są narodem wybranym (niektórzy kwalifikują takie spojrzenie, jako przejaw rasizmu). Przyjmował też, że nacjonalizm ukraiński powinien charakteryzować się fanatyzmem, bezwzględnością i nienawiścią. Pisał: “[...] fanatyk uznaje swoją prawdę za objawioną, którą mają przyjąć inni”, bo fanatyzm nie wynika z “cum” (z), ale z “contra” (przeciw). Celem “moralności” wyznawanej przez nacjonalizm ukraiński jest “silny człowiek”, a nie “człowiek w ogóle”. Walce o byt – którą wyznają jako naczelną zasadę Doncow i jego uczniowie – obce jest moralne pojęcie sprawiedliwości i miłości bliźniego. Według nich tylko filistrzy oraz ludzie z “obumarłym instynktem życia” postępują moralnie i odrzucają wojnę, zabójstwa i przemoc. W przyrodzie nie ma, bowiem humanizmu i sprawiedliwości. Jest tylko siła (życie) i słabość (śmierć). W części trzeciej Doncow domagał się, aby nowy ukraiński nacjonalizm miał charakter totalny. Zasady ideologii ukraińskiego nacjonalizmu, przedstawione przez Doncowa w jego głównym dziele, wprowadzała w życie założona w 1929 r. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, a potem jej bojówki – UPA. Zasady te były bliskie nazizmowi i miały charakter faszystowski. W tym miejscu należy postawić pytanie o relacje zachodzące między ideologią OUN a religią chrześcijańską i Cerkwią unicką. Nacjonalizmy można klasyfikować na różne sposoby. Jednak z punktu widzenia ich oddziaływania, a więc i płynących z ich strony zagrożeń, istotę ich charakteru najlepiej oddaje stosunek do wartości religijnych. Integralny nacjonalizm ukraiński spod znaku OUN był (i jest nadal) nacjonalizmem areligijnym w przeciwieństwie do współczesnego mu nacjonalizmu endeckiego, którego hasłem przewodnim w latach trzydziestych XX w. stała się budowa “Katolickiego Państwa Narodu Polskiego”. Ukraiński greckokatolicki biskup Stanisławowa Grzegorz Chomyszyn współczesny mu nacjonalizm swoich ziomków nazywał “pogańskim”. Nacjonalizm ukraiński, skodyfikowany pod względem teoretycznym przez Doncowa, nie występował w sposób otwarty przeciw religii chrześcijańskiej, ale jego zasady pozostawały z nią w wyraźnej sprzeczności. Nie przeszkadzało to duchowieństwu greckokatolickiemu w udzielaniu mu dużego poparcia. Tu trzeba zaznaczyć, że wspomniany bp Chomyszyn krytykował bardzo mocno religijność tegoż duchowieństwa, oceniając ją jako mijającą się z prawdziwym duchem katolicyzmu, a samo duchowieństwo jako zmaterializowane i politycznie uzależnione od sił nacjonalistycznych. Ponadto trzeba przypomnieć, że kierownictwo Cerkwi greckokatolickiej w Galicji liczyło, że rozprzestrzenienie się nacjonalizmu ukraińskiego na resztę Ukrainy i jego zwycięstwo polityczne pozwoliłoby przywrócić unię na terenach siłą “sprawosławionych” przez carat po rozbiorach Polski. Tak więc mimo różnic o charakterze aksjologicznym, między nacjonalizmem ukraińskim a Cerkwią greckokatolicką istniała zbieżność interesów, która praktycznie niwelowała konflikt, a bp Chomyszyn był raczej odosobniony ze swoimi poglądami, reprezentując tylko mało istotną mniejszość wśród galicyjskich Ukraińców. Wracając do dwóch wspomnianych wyżej nurtów polskiej myśli politycznej, tj. endeckiego i piłsudczykowskiego, które rywalizowały ze sobą w pomysłach na obronę przed opanowaniem Polski przez komunizm i które w jakichś mocno przetworzonych formach nadal jeszcze funkcjonują w Polsce, trzeba pamiętać, że Marszałek Józef Piłsudski był przekonany o konieczności wyrwania Ukrainy spod wpływów Rosji białej czy czerwonej, uznając to za nieodzowny warunek zabezpieczenia Polski przed imperializmem rosyjskim. Temu ostatniemu celowi miało służyć stworzenie zespołu państw położonych pomiędzy Niemcami a Rosją, których łączny potencjał mógłby gwarantować skuteczną obronę przed zaborczością dwóch wymienionych sąsiadów. Skutkiem takiego rozumowania był m.in. układ Piłsudskiego z przywódcą Ukraińskiej Republiki Ludowej Symonem Petlurą, oraz wyprawa kijowska w 1920 r., mająca wesprzeć upadającą nowo narodzoną państwowość ukraińską. Piłsudski reprezentował ideę federalizmu, która miałaby doprowadzić do powstania bloku państw położonych pomiędzy Rosją a Niemcami. Narodowa Demokracja natomiast, stojąc w tym czasie, jak i później, wobec tych samych problemów politycznych, wyrażała pogląd, że Ukraina stanowi jedynie amorficzną masę etnograficzną, która nie może być poważnym partnerem politycznym. Za tą tezą przemawiało to, że po upadku caratu i w czasie rewolucji w Rosji idea niepodległej Ukrainy nie uzyskała wystarczającego poparcia Ukraińców, którzy ani nie stworzyli adekwatnej do aktualnych potrzeb armii, ani nie wsparli wystarczająco władz URL. Endecy obawiali się, że niepodległa Ukraina może stać się przyczółkiem Niemiec na wschodzie Europy, które dzięki niej okrążą Polskę również od wschodu. Brali także pod uwagę to, że od kilkudziesięciu lat narastał polsko-ukraiński (ruski) konflikt we wschodniej Galicji, będący rezultatem budzenia się świadomości narodowej tamtejszych Rusinów, coraz to bardziej niechętnych Polakom i polskości. W okresie walki o granice odrodzonej Rzeczypospolitej endecy stali na stanowisku, że na wschodzie należy inkorporować do nowo odbudowanego państwa polskiego taką część dawnych Kresów Wschodnich, jaką da się perspektywicznie spolonizować. Sądzili, że można będzie odseparować masy ruskie od ukraińskiego nacjonalizmu, nawiązując do czasów, gdy Rusini poczuwali się do wspólnoty z Polakami, czego synonimem była swoista opcja wyrażana słowami “gente Ruthenus natione Polonus”. Polityka w stosunku do mniejszości narodowych w odbudowanej Polsce nie była jednak konsekwentna. Mieszały się w jej obrębie różne elementy pochodzące z dwu wyżej wymienionych szkół myśli politycznej. Po dojściu sanacji do władzy w roku 1926 kontynuowano dawną politykę Piłsudskiego, co prawda w zmienionych już warunkach. Generalnie rzecz biorąc, Piłsudski widział w Ukraińcach sprzymierzeńców, którzy przy innym układzie sił mieliby szansę przyczynić się do rozbicia ZSRS. Temu też celowi służyła cała akcja “prometejska”, wspierająca separatystyczne tendencje w Rosji komunistycznej. Ukraińcy w Polsce nie mogli być traktowani zgodnie z recepturą, jaką w stosunku do mniejszości narodowych na ogół reprezentuje nacjonalizm narodu panującego w państwie. Jest, więc wielkim nieporozumieniem, zasiane przez propagandę w minionym okresie mniemanie, że mniejszości narodowe w II Rzeczypospolitej cierpiały wielki ucisk.Państwo nasze nie było państwem totalitarnym i mimo pewnych ograniczeń demokracji pozostawiało duży margines swobody także mniejszościom narodowym. Pamiętajmy, że to właśnie totalitaryzm, zgodnie ze swoją istotą, rozbija wszelkie naturalne więzi społeczne, likwidując społeczne korporacje oraz autonomię samej jednostki ludzkiej, wtłaczając ją w tryby “jedynie słusznego” systemu ideowo-politycznego. Totalitaryzm z powodu stosowanych metod jest w stanie zniszczyć nie tylko wszelkie więzi społeczne, ale i całe narody – pozbawiając je elit, potem także własnej tożsamości, a więc języka, kultury, a nawet religii – doprowadzając je do stanu bezkształtnej masy etnograficznej. W przypadku komunizmu sowieckiego proces taki zwykle nazywamy sowietyzacją. Totalitaryzm komunistyczny posługiwał się także metodą ludobójstwa, czystek etnicznych, w sposób zamierzony powodował głód, jak to było w latach trzydziestych na sowieckiej Ukrainie, a zdezorganizowane w ten sposób społeczności rusyfikował, znacznie skuteczniej niż czynił to carat. Rzeczypospolita pozostawiała Ukraińcom duży margines swobody. Istniały partie ukraińskie, ukraińscy posłowie zasiadali w Sejmie, a senatorowie w Senacie. Było też ukraińskie szkolnictwo, prasa, harcerstwo, rozmaite instytucje gospodarcze i kulturalne. Szczególnie na Wołyniu, popierany przez Piłsudskiego tamtejszy wojewoda Henryk Józewski realizował swój “eksperyment”, dzięki któremu województwo to miało stać się “ukraińskim Piemontem”. W rzeczywistości polityka taka nie spełniła oczekiwań jej animatorów, ani samych Ukraińców. Polska sanacyjna, rezygnując z programu sugerowanego przez Narodową Demokrację w stosunku do mniejszości ukraińskiej, była zbyt słaba, aby realnie móc myśleć o rozegraniu po swojej myśli sytuacji w Europie Środkowo-Wschodniej, jednocześnie dopuściła do zakorzenienia się wśród Ukraińców na południowo-wschodnich Kresach skrajnego nacjonalizmu, którego kolumną szturmową stała się założona w 1929 r. nielegalna Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, posługująca się już przed rokiem 1939 terrorem (zabójstwa ministra Bronisława Pierackiego oraz polityka polskiego i zwolennika porozumienia z Ukraińcami Tadeusza Hołówki), sabotażem oraz współpracująca z III Rzeszą. Również antypolskie ostrze miała Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, która pełniła funkcję czynnika radykalnie destrukcyjnego w stosunku do II Rzeczypospolitej. Z czasem to jednak OUN i ideologia Doncowa zdobywała coraz liczniejszy rząd dusz wśród mniejszości ukraińskiej, co poskutkowało w latach II wojny światowej ludobójstwem Polaków i Żydów. Po śmierci Piłsudskiego wojewoda Józewski, wzbudzający coraz to większy opór wśród Polaków, został odwołany z Wołynia, a polityka w stosunku do Ukraińców została zmieniona, jak sądzono, na bardziej adekwatną do istniejących realiów. Były to jednak już ostatnie lata przed wojną. Dramat, jakim było bestialskie wymordowanie Polaków w latach II wojny światowej przez nacjonalistów ukraińskich, został już w miarę dobrze opisany. Dokonano ścisłych obliczeń, które nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Są jednak środowiska, które stale kolportują na ten temat kłamstwa i starają się tuszować rozmiary zbrodni OUN i UPA, czyniąc to z niskich pobudek lub w wyniku opacznie pojmowanej racji politycznej. Po rozpadzie ZSRS i pojawieniu się na mapie Europy państwa ukraińskiego, jakby na nowo zaktualizowały się stare problemy związane z relacjami polsko-ukraińskimi i – pośrednio – polsko-rosyjskimi. Stare koncepcje, co prawda przykrojone do nowych już warunków, powracają. Obecna polska polityka w swoich najważniejszych rysach wydaje się stanowić pewne kontinuum tej, którą preferował Piłsudski. Jej sednem jest przeciwdziałanie podporządkowaniu Ukrainy Rosji, która znowu wraca do swoich imperialnych tradycji. Jerzy Giedroyć, po wojnie propagator wycofania się Polski z wszelkich roszczeń do jej byłych Kresów Wschodnich oraz gorący rzecznik zbliżenia polsko-ukraińskiego, posunął się nawet tak daleko, że w wywiadzie dla Polskiego Radia na dwa tygodnie przed śmiercią stwierdził, że zbrodnie UPA “powinny zostać po prostu zapomniane”. Pamięć tych zbrodni staje się, więc w oczach różnych polskich polityków niewygodna, a strona ukraińska, delikatnie rzecz ujmując, odnośnie do tych kwestii zachowuje się arogancko, a nawet brutalnie, emitując rozmaite kłamstwa i demonstrując rozmaite gesty nienawiści. Tradycja banderowska staje się, przynajmniej na zachodniej Ukrainie, jednym z ważniejszych składników nowej świadomości ukraińskiej. Mnożą się pomniki znanych ludobójców z UPA, ich nazwiskami nazywane są ulice w miastach… Wszystko to dzieje się bez zwracania uwagi na stosunki polsko-ukraińskie. Pewne jest również to, że zorganizowana w duchu nacjonalizmu ukraińskiego Ukraina może być bardzo niebezpiecznym sąsiadem. Zapominanie – jak radził Giedroyć – albo przemilczanie równające się ustępowaniu ze swoich racji, z psychologicznego punktu widzenia nie zawsze przynosi załagodzenie sporów, a częściej otwiera eskalację żądań strony przeciwnej. Trzeba też podkreślić, że na łamach swojej “Kultury” nie przedstawił on żadnej spójnej doktryny dotyczącej rozgrywania przez Polskę polityki ukraińskiej, a zamieszczane tam teksty dotyczące Ukrainy robią nawet wrażenie propagandy proukraińskiej i uwzględniają głównie głosy ukraińskie. Biorąc wreszcie pod uwagę nauki płynące z dawniejszej polskiej polityki w stosunku do Ukraińców, trzeba zdać sobie po raz kolejny sprawę z tego, że Polska była i jest zbyt słabym partnerem, aby mogła się spodziewać sukcesów w samodzielnym rozgrywaniu wielkich międzynarodowych gier politycznych. Może się przeliczyć, bo przecież zasady i tradycja OUN wciąż są akceptowane przez część Ukraińców, a prawdziwie demokratycznej, licznej formacji, jak dotychczas, brakuje w tym społeczeństwie. Wpływy ideologii nacjonalistycznej najbardziej zaznaczają się na zachodnich obszarach państwa ukraińskiego, a więc w sąsiedztwie Polski. W czasach obecnych na ogół panuje przeświadczenie, że epoka wojujących, skrajnych i szowinistycznych nacjonalizmów dobiegła już końca, a doświadczenia ostatniej wojny światowej stworzyły wystarczający klimat dla idei związanych z zasadami tolerancji i poszanowania osoby ludzkiej. Nie wiadomo jednak, jak dalece reguła ta może dzisiaj obowiązywać na terytoriach, na których właściwie nigdy dotąd nie było demokracji, a pierwotne samodzierżawie zostało zastąpione przez komunistyczny kolektywizm i totalitaryzm niecofający się przed masowymi zbrodniami. Ten ostatni system, oddziałując przez kilkadziesiąt lat, ukształtował mentalność społeczną, a zakorzenione przez niego cechy jeszcze trwają. Nie jest więc wykluczone, że w następnym okresie, zgodnie z wizjami Pawluczuka i Poliszczuka, skrajny nacjonalizm ukraiński okaże się dla społeczeństwa tego kraju najbardziej adekwatną ideologią i wypełni pustkę po komunizmie. INSTYTUT PAMIĘCI NARODOWEJ

http://niniwa2.cba.pl/

I jeszcze komentarz PiotraX:

Faktycznie polityka władz II RP w stosunku do nacjonalizmu ukraińskiego była błędna. Była naiwna oraz zbyt wyrozumiała i uprzejma. A te przemówienia sejmowe ukazują przede wszystkim kolejne, bardzo niewygodne dla osób pokroju nie-polskiego.bloga fakty. Jak pisze Bogumił Grott:

“…..Tu można postawić pytanie o przyczynę „ulgowej taryfy” w stosunku do roszczeń nacjonalizmu ukraińskiego i jego kontynuatorów. Wymieniony wyżej profesor Kurcz twierdzi, iż u podstaw takiej metody leży „postulat wielkoduszności, rozumienie lęku małych narodów (w wypadku Ukraińców chodziłoby tu o naród jeszcze nie do końca okrzepły, a nie mały B.G.)i ustępowanie im pola”. Taka konstatacja zmusza też do postawienia następnego pytania. O ile taka metoda jest w ogóle skuteczna? Czy nie jest z gruntu błędna, bo psychologicznie fałszywa i nawet prowadząca do efektów wręcz odwrotnych od oczekiwanych? Podobnie niewydajna była przedwojenna polityka II Rzeczypospolitej, która umożliwiła rozwój nacjonalizmu ukraińskiego na własnym terytorium, o czym jaskrawo świadczy choćby miejsce wydania „Nacjonalizmu” Doncowa we Lwowie. Polityki tej zaniechano tuż przed wybuchem II wojny światowej, ale było już za późno, aby zmienić sytuację. Nacjonalizm w duchu Doncowa zdołał, jak zauważono już wyżej opanować umysły dużej części społeczeństwa ukraińskiego w II Rzeczypospolitej, wypierając stopniowo ukraińskie opcje umiarkowane i skłonne do współpracy z państwem polskim. Współpraca taka nie była potrzebna ukraińskim nacjonalistom, o czym świadczy choćby tragiczna śmierć pracującego nad polsko-ukraińskim porozumieniem Tadeusza Hołówki, który został zamordowany przez terrorystów ukraińskich. Zresztą nie on jeden padł ich ofiarą. Polska ustawiając w polu stosunków polsko-ukraińskich ludzi pokroju wojewody wołyńskiego Józefskiego rozgrywała partię ukraińską nieskutecznie. Należy pamiętać, że siła przyciągania mniejszości narodowych zależy od potencjału państwa i jego prosperity, a nie od „uprzejmej” i „wyrozumiałej” polityki. Ta, bowiem często jest odczytywana, jako wyraz słabości. Atrakcyjność partnera zazwyczaj wynika z jego siły, głównie militarnej i gospodarczej, a takiej nie posiadaliśmy i nie posiadamy w nadmiarze. Traktowanie nacjonalistów ukraińskich wyłącznie, jako czynnika antyrosyjskiego w warunkach międzywojennych nie mogło doprowadzić do odsunięcia zagrożenia sowieckiego, a to ze względu na dysproporcje sił pomiędzy Polską a ZSRS. Natomiast rozbrajało państwo przed destrukcją ukraińskiego nurtu nacjonalistycznego.”

PiotrX.

Salus Ecclesiae Znane jest w historii cywilizacji rzymskiej zawołanie „Salus rei publicae suprema lex esto” – dobro Rzeczypospolitej niech będzie najwyższym prawem. Ten kwiat Prawa Naturalnego wydał owoc w postaci potęgi starożytnego Rzymu. Paradoksalnie, chrześcijańska Europa bardziej zainteresowała się owocem, niż kwiatem. Patriotyzm rzymski został ochrzczony, ale niebierzmowany. Tradycje imperialne zaimponowały ludom europejskim, osłabiając chrześcijańskie fundamenty Europy. Polska, ten Mały Rzym zrodzony w średniowieczu, bardziej serio niż inne ludy włączyła się w budowę personalistycznej cywilizacji łacińskiej, która dzięki posłudze Kościoła Rzymsko-Katolickiego, konsekwentnie opiera się na Prawie Naturalnym. Ustawiczna ingerencja Centralnych Sił Politycznych w dzieje Europy, a zwłaszcza przełom czasów nowożytnych, polegała na przeciwstawieniu „prawa stanowionego” Prawu Naturalnemu. Oznaczało to, że aprioryzm gromadnościowej cywilizacji żydowskiej zdobył przewagę nad aposterioryzmem personalistycznej cywilizacji łacińskiej. Wcześniej, kiedy to gromadnościowość żydowska dała okazję do wyeksponowania miłości, jako uniwersalnej, nadrzędnej zasady życia, personalizm rzymski wysunął na czoło prawdę, jako warunek zdrowia Rzeczypospolitej. Nie może istnieć autentyczna miłość między ludźmi lekceważącymi troskę o poznanie prawdy, ale nie można też poznawać prawdę bez miłowania innych ludzi. Współpraca tych dwóch idei znalazła odbicie w złożonej nazwie „Kościół Rzymsko-Katolicki”. Po Soborze Watykańskim II określenie „Rzymski” zostało opuszczone, równocześnie położony został nacisk na autentyczność Kościoła pierwszych trzech wieków, a więc czasów pogańskiego Rzymu. Można by, więc przypuszczać, że powstał prąd ideowy, promujący Kościół Judeo-Chrześcijański. Istnieją jednak procesy, zachodzące w Kościele Rzymsko-Katolickim po Soborze Watykańskim II, dla których nie ma logicznego wytłumaczenia, a które podważają katolickość narodu polskiego. Jeden z tych procesów, to odchodzenie od personalizmu – fundamentu naszej wiary. Drugi, to odchodzenie od Tradycji – jednego z dwóch fundamentów Kościoła. Zmiany takie są, często w sposób niedopuszczalnie uproszczony, odreagowywane hasłem powrotu do Rytu Trydenckiego Mszy Świętej. Bolesne odejście od personalizmu, to odprawianie Mszy Świętej w zgromadzeniu, w obrębie, którego nie ma Tabernakulum. Jeszcze bardziej bolesne jest świętowanie Zmartwychwstania już w drugim dniu po Ukrzyżowaniu. Od wielu już lat Msza Święta w sobotę wieczorem jest uznawana, jako Msza Święta niedzielna. Podobnie od wielu już lat zostały zniesione balaski, przykrywane śnieżnobiałym obrusem, a wierni są praktycznie zmuszani do ustawiania się w kolejce do Komunii Świętej. Dziś, 50 lat po SWII, taka sytuacja osłabia Kościół i dzieli wiernych. Dla jej zmarginalizowania CSP postawiły na prymitywny antykomunizm. Coraz słabszy poziom edukacji ogólnej nie pozwala młodemu pokoleniu nawet domyślać się, że idąc za myślą Dmowskiego, nie można oddzielić katolicyzmu od europejskości, bez zniszczenia tożsamości Europy. Co więcej, nie pozwala mu poznać i zrozumieć sensu spustoszeń, jakich dokonał autentyczny komunizm w dziedzinie duchowej, a w konsekwencji cywilizacyjnej. Rzecz charakterystyczna, zbrodnie komunistyczne, leżące u podstaw totalitaryzmów XX w (nie tylko w Europie), są konsekwentnie wyciszane. Przemilczany jest fakt, że głównym celem komunizmu jest zniszczenie Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Ponieważ stoi On na gruncie Prawa Naturalnego jego misyjność jest autentyczna i skuteczna, i jako taka stanowi zaporę dla CSP w ich dążeniach do opanowania świata. Kościół wskazuje także człowiekowi, że źródłem jego godności jest obraz i podobieństwo Boże, a nie śmieciowe deklaracje ciał międzynarodowych. Kościół, strzegący zgodności prawa stanowionego z Prawem Naturalnym, jest zdrową wspólnotą międzynarodową, broniącą życie rodzinne człowieka przed degeneracją, dla szczęścia jego samego i jego Ojczyzny. Kościół jest silny wiarą i nie powinien otwierać się na zaśmiecony ideologiami świat. To świat powinien otworzyć drzwi Chrystusowi. Zdrowie Kościoła jest jedynym gwarantem zdrowia Rzeczypospolitej.

Andrzej J. Horodecki

Talmud, co zawiera i czego naucza Poniższy fragment pochodzi z książki Ks. prof. Józefa Kruszyńskiego “Talmud – co zawiera i czego naucza”, Dom Wydawniczy Ostoja 2001 (reprint z roku 1925)

Wszystkie religijne księgi żydowskie poza Pismem św., zebrane w jedną całość, nazywają się Talmudem. Nazwa powyższa w odniesieniu do tych ksiąg jest najpowszechniejszą. Wszystkie inne nazwy, z którymi spotykamy się na kartach niniejszej broszury, będą oznaczały albo składowe części Talmudu, albo też rodzaj wykładu, czyli objaśniania rabinicznych pouczeń. Talmud zaś obejmuje całość. Talmud jest wyrazem hebrajskim i znaczy to samo, co “nauka”, “nauczanie”. Pochodzi od wyrazu lamad, co znaczy “nauczać”. Talmud tedy w przekonaniu żyda jest nauką, jest niejako zbiorem wszystkich prawd odnoszących się do którychkolwiek dziedzin życia ludzkiego. Zobaczymy nieco dalej, gdy będzie mowa o treści, że istotnie w Talmudzie rozpatrywane są zagadnienia i udzielane pouczenia ze wszystkich dziedzin życia człowieka. Dlatego też Talmud w pojęciu rabinów jest nauką nade wszystko, czyli najwszechstronniejszą, obejmującą wszelkie wiadomości. Na powstanie Talmudu mniej więcej w tej formie, w jakiej istnieje dzisiaj, złożyły się dwa różne środowiska. W ciągu III i IV wieku po Chrystusie rabini palestyńscy, skupiający się podówczas w miasteczku Tyberiadzie, które po zburzeniu Jerozolimy uchodziło za ognisko życia religijnego i kulturalnego, wzbogacili na piśmie dawniejszy już spisany zasadniczy zbiór praw, znany pod nazwą Miszna. Zdania zawarte w Misznie zostały opatrzone obszernym komentarzem. Rabini dawali mnóstwo odpowiedzi na różne zagadnienia natury prawnej, tworząc w taki sposób wielki zbiór, obejmujący wielorakie rozwiązania kwestii prawnych, faktów historycznych i moralnych pouczeń. W taki, więc sposób objaśniona Miszna, została nazwana Talmudem jerozolimskim albo palestyńskim. Talmud palestyński, którego kolebką jest Tyberiada, został ukończony w drugiej połowie czwartego wieku po Chrystusie. Istnieją w nim wzmianki o cesarzach rzymskich Dioklecjanie i Julianie Apostacie z czwartego wieku. Co się tyczy rabinów, przechowane są imiona tylko tych, którzy żyli przed r. 350. O późniejszych nic się nie mówi. Talmud palestyński został napisany w języku aramejskim, objaśnienia dawniejszych rabinów są w języku hebrajskim. Obok tego Talmudu, w wieku piątym i szóstym został zredagowany jeszcze jeden Talmud na podstawie Miszny w Babilonii, dokąd egzemplarz Miszny zaniósł rabin Abba Areka, nazwany Rab, uczeń r. Judy. W Babilonii istniało w owym czasie daleko większe skupienie żydów, aniżeli w Palestynie. Istniały tam głośne szkoły żydowskie, z których rozchodzili się najbardziej wpływowi rabini. Jak jeden, tak i drugi Talmud nie objaśniają całkowitej Miszny. Talmud jerozolimski zawiera komentarze na 39 traktatów, babiloński zaś na 36 i 1/2. Pomimo to ten ostatni jest daleko obszerniejszy i powszechnie przyjęty przez całe żydostwo. Sporządzony został również w języku aramejskim z przewagą narzecza używanego w Babilonii. Zdania rabinów dawniejszych, przytoczone są po hebrajsku, tak jak w jerozolimskim. Język Talmudu jest ciemny, myśli pogmatwane. Rabini używali trzynaście sposobów, gdy chodziło o uwydatnianie, czyli objaśnienie reguł i prawideł znajdujących się w Misznie. Taką metodę miał zastosować r. Izmael mieszkający w Palestynie w drugim wieku po Chrystusie. Dopatrzenie się wątku, zarówno jak i prawidłowe wyświetlenie różnych tematów zawartych w Talmudzie jest niełatwe. Objaśnienia przepisów rabinicznych posiadają formę pytań i odpowiedzi. Wszystko to zestawiono bardzo niejasno, niekiedy trudno odróżnić pytanie od odpowiedzi. Te ostatnie niejednokrotnie kłócą się ze sobą. Daleko większe braki w układzie posiada Talmud jerozolimski. Wielu przypuszcza, że niedoskonałość Talmudu jerozolimskiego skłoniła rabinów przebywających w Babilonii do napisania nowego. Ci ostatni wzięli sobie za cel pogodzić sprzeczne zdania w Misznie i dlatego przytoczyli wiele rozwiązań, przywiązując szczególną wagę do jednego. Następnie zadaniem ich było objaśnienie wątpliwych miejsc w Misznie zgodnie z nauką tzw. tannaitów (tannaim) i amoraitów (amoraim), przez których rozumiano dawniejszych rabinów układających Misznę. Dalej spisanie, czyli systematyczny układ wszystkich postanowień, reguł i wskazówek rabinicznych, które weszły w życie od czasu zamknięcia tj. zakończenia Miszny. I wreszcie postanowili dać alegoryczny wykład różnych tekstów biblijnych przypowieści, legend, pouczeń z zakresu mistyki itp. Nie należy szukać w Talmudzie traktatów wykończonych i filozoficznie uzasadnionych. Obok zdań głębszych, znajdują się odpowiedzi i objaśnienia śmieszne, dziecinne, wielokrotnie nielogiczne i nieposiadające żadnej wartości literackiej. Są to banalne gawędy, prowadzone przez ludzi mało inteligentnych, ale po największej części sfanatyzowanych i bardzo wrogo usposobionych do wszystkich obcych, a w szczególności do chrześcijan. Jest to zbiór frazesów tak niedołężny i niezręczny, że dla czytelnika staje się materiałem wprost odrażającym. Według wielu uczonych nie masz w całej literaturze światowej tak nieudolnej i tak mało zajmującej księgi, jak Talmud. Tej też okoliczności należy przypisać, że uczeni nie mają cierpliwości tłumaczenia Talmudu. Wielu się zabierało do tej mozolnej i niewdzięcznej pracy i po przełożeniu kilku traktatów rozstawało się z nią na zawsze. Tym trudniej było przyswoić obcym językom całkowity Talmud, gdyż obejmuje on materiał olbrzymi. Pełne wydanie Talmudu obejmuje kilkanaście grubych tomów in folio. Krótkie wydanie Talmudu, tak zwane kieszonkowe w Berdyczowie, zawarte w dwóch wielkich tomach in quarto, każdy posiada około 1000 stronic bardzo ścisłego i drobnego druku. Talmud babiloński, który, jak wzmiankowaliśmy wyżej, opracowany był z myślą poprawienia i uzupełnienia jerozolimskiego, w szczególniejszy sposób obfituje w błędy językowe i logiczne.Nagromadzono w nim tak wielki balast, że trudno przebrnąć choćby przez jeden traktat. Jedyną zachętą dla uczonych do zagłębiania się w ten niewdzięczny materiał, było wyławianie tu i ówdzie pięknych myśli, które niby perły rozrzucone są po rozległym śmietnisku oraz zapoznawanie się z przytykami i objaśnieniami, utrzymanymi w niesłychanie wrogim duchu względem chrześcijaństwa. W tym to właśnie Talmudzie, to znaczy w wykładach napisanych dla objaśnienia Miszny, znajdują się owe bluźniercze aluzje i określenia względem najświętszej osoby Jezusa Chrystusa, zarówno jak Jego Matki. Wystąpienia te są tak wrogie, że wykluczają wszelki nawet altruizm względem chrześcijan (Aboda zara, fol. 13b, 20a; Baba kamma, fol. 29b itd.). Obelżywe zwroty względem osoby Pana Jezusa zarówno jak i drwiny z najświętszych tajemnic nauki Chrystusowej napełniały żydów pewną obawą, zwłaszcza w XVII wieku w Polsce, gdy uczeni nasi zaczęli zgłębiać tajniki Talmudu i ujawniać wrogie stanowisko tej księgi względem chrześcijan. Bojąc się przed społeczeństwem odpowiedzialności za zniewagi, wydali starsi rabini w Polsce w r. 1631 następujące rozporządzenie, mające obowiązywać drukarzy i wydawców ksiąg talmudycznych:

“Ponieważ dowiedzieliśmy się, że wielu chrześcijan dołożyło wielkiego trudu dla nauczenia się języka, w którym nasze książki są napisane, obostrzamy wam pod groźbą wielkiej klątwy, abyście w żadnym nowym wydaniu Miszny albo Gemary nie ogłaszali niczego, odnoszącego się do Jezusa z Nazaretu… Jeśli na nasze pismo dokładnie zważać nie będziecie, lecz przeciw postępować będziecie, to możecie sprowadzić i być powodem, że nas tak jak poprzednio zmuszać będą do przyjęcia wiary chrześcijańskiej… Z tych powodów rozkazujemy, jeśli ogłaszacie nowe wydanie tych ksiąg, opuszczać odnośne miejsca do Jezusa z Nazaretu i to miejsce wypełnić małym kołem O. Rabini i nauczyciele będą wiedzieć, jak młodzież ustnie pouczyć. Wtedy nie będą mieć chrześcijanie nic więcej do wykazania przeciw nam odnośnie do tego tematu, a my możemy oczekiwać uwolnienia od ucisków, pod którymi cierpieliśmy poprzednio i możemy spodziewać się żyć w pokoju” . Obydwa Talmudy zostały po raz pierwszy wydrukowane w Wenecji w latach 1520-1524. Wydanie to uchodzi za najpełniejsze, gdyż już w następnych, które się pojawiały bardzo często, skreślano niektóre zwroty zbyt rażąco znieważające uczucia chrześcijańskie. Część Talmudu została naprzód przetłumaczona na język łaciński i ogłoszona drukiem w wydawnictwie Błażeja Ugolino (Thesaurus atiquitatum sacrarum… 3 4 tomy, Wenecja, 1745-1769 r.) W drugiej połowie XIX wieku przetłumaczono Talmud na język francuski, niemiecki, angielski i część na rosyjski. Wszystkie te jednak tłumaczenia nie obejmują wydania kompletnego (Por. Strack Einieitung in den Talmud, Lipsk 1908).

ZNACZENIE TALMUDU W ŻYCIU ŻYDOSTWA Źródłem nienawiści żydostwa względem chrześcijan jest ich talmudyczna religia. Jeżeli więc tego ducha nienawiści czerpią ze swoich ksiąg i są z tego dumni, muszą te księgi cenić, jako najdroższy skarb, jako rzecz tak wielkiej wagi, iż utrata ich musiałaby spowodować zmianę w duchowym usposobieniu całego żydostwa. Z góry, więc należy się spodziewać, że u autorów żydowskich znajdziemy li tylko same pochwały pod adresem Talmudu. Nie będzie on nigdy przedmiotem krytyki, ani poważnego roztrząsania, jakby nie wyszedł z rąk ludzi wzajemnie się zwalczających i błądzących. Talmudowi przypisywana jest moc nadziemska, boska, która nie podlega żadnej krytyce ludzkiej. Krytyczny sąd o Talmudzie ze strony żydów byłby bluźnierstwem, godnym najwyższej klątwy. Charakterystyczną jest rzeczą, że im komentarze na Pismo św. są późniejsze (zamknięte w ramach Talmudu), im bardziej został w nich uwydatniony pierwiastek nienawiści, tym większe posiadają znaczenie i tym większą otaczane są aureolą świętości. I tak przedstawia się rzecz w wykładzie żydów: Pismo św. posiada wielkie znaczenie, ale większe nad nie ma Miszna, ponieważ zawiera “podania starszych”; te zaś wyższe są nad Torą (Pismo św.). Ale jeszcze wyższe ma znaczenie to, co spisali starsi dla objaśnienia Miszny, czyli Talmud. Jest to, więc najcenniejsza księga i posiada pierwszorzędne znaczenie w życiu żydostwa, które uchodzi za wyznawców (tak twierdzą żydzi) religii Mojżeszowej, a w rzeczywistości w tej religii prawie nic nie ma z mozaizmu, bo choć, zachowywane są w niej przepisy Mojżeszowego prawa, pojmowane są atoli w takim tłumaczeniu, jakie nadał im Talmud. Wszystko przesiąknięte jest duchem Talmudu. Już za czasów Chrystusa Pana żydzi odstąpili od właściwego pojmowania Pisma św. Pan Jezus mówił do żydów: “Nie mniemajcie, abym ja was oskarżać miał u Ojca; jest, który was oskarża, Mojżesz, w którym wy nadzieję macie. Bo gdybyście wierzyli Mojżeszowi, podobnie byście i mnie wierzyli:, bowiem on o mnie pisał. Lecz jeśli jego pismom nie wierzycie, jakoż moim słowom uwierzycie” (Jan, 5: 45-47). To jedno powinno uchodzić za pewnik, że żydzi nie wyznają religii Mojżeszowej tylko talmudyczną.Wróćmy do przykładów. “Rabini uczyli: jeśli się kto zajmuje Pismem, to znaczy to coś, ale nic szczególnego; jeśli zaś Miszną, to jest coś i za to otrzyma się zapłatę; jeśli zaś Talmudem, to nie ma nic ważniejszego ponad to, biegnij jednak zawsze do Miszny, niż do Talmudu “. To sprzeciwia się jednak samo sobie. Najpierw napisano: jeśli Talmudem, to nie ma nic ważniejszego ponad to, a następnie napisano: biegnij zawsze do Miszny niż do Talmudu. Rabin Johanan odpowiedział: ta nauka powstała za czasów Rabbi, wtedy cały świat (!) opuścił uczenie się Miszny, a zwrócił się do Talmudu, wtedy on im wykładał, aby się raczej zawsze zwracać do Miszny, niż do Talmudu. Chodziło, więc o to, aby nie zlekceważono Miszny. Objaśnienie, zatem posiada tylko znaczenie taktyczne, nie ujmując wcale powagi Talmudowi. Autorzy Talmudu, objaśniając słowa Miszny o obowiązkach i czci względem nauczycieli, uważają, że te powinności odnoszą się tylko do nauczyciela, “który uczył w mądrości (tj. w Talmudzie), a nie do nauczyciela, który uczył w Piśmie i w Afezme”. Większa, przeto istnieje wdzięczność dla tych, co napisali Talmud, aniżeli dla natchnionych autorów Ksiąg św.Pismo św. porównywano do wody, Miszną do wina, a Gemarę do wina zaprawionego (aromatycznego). Twierdzono, że “ponad najświętszy Talmud nie ma nic wyższego”. Z bojaźnią i drżeniem przystępowano do studiów Talmudu, by jego słów nie tłumaczyć inaczej, aniżeli wskazali jego autorzy, lub też, aby nic nie przeoczyć. Przeoczenie uchodziło za rozmyślne wykroczenie. “R. Jehuda powiedział: bądź ostrożnym przy nauce (przy Talmudzie), bo przy nauce uchodzi przeoczenie za umyślne przekroczenie”. Studiujący Talmud uważany jest za stykającego się z najwyższą świętością. Nie wolno mu tedy zajmować się niczym innym, aby nie kalał rąk, a zwłaszcza brać do ręki jakąkolwiek książkę obcą. A jeszcze większe byłoby wykroczenie, gdyby ta książka była nie w tym języku, w jakim jest Talmud. Opowiadał mi pewien żyd, p. A., że będąc na studiach Talmudu u rabina w Piotrkowie (rodzice przeznaczyli go na rabina), miał zapowiedziane przez swego nauczyciela, aby się nie odważył brać do ręki żadnej książki, a zwłaszcza napisanej po polsku. Ubliżałoby to powadze Talmudu, a i sam sprzeniewierzyłby się szczytnej idei talmida (ucznia talmudowego). Młodzieniec nie mógł się pogodzić z tym zakazem, tym bardziej wydawał mu się niedorzecznym, że przecież nie mogąc zrozumieć kwestii matematycznych poruszanych w Talmudzie, lub wiadomości z geografii, mógł się uciec do pierwszego lepszego podręcznika szkolnego, aby rzecz uprzystępnić. Byłoby to z pożytkiem dla samego studium Talmudu. Innego atoli był zdania jego wychowawca. Znieważony pewnego razu przez nauczyciela za to, że posiadał przy sobie podręcznik do geografii, zerwał z Talmudtorą i, zdaje się, ze samym Talmudem. Ogół żydostwa patrzy bardzo niechętnie na rabinów posiadających wykształcenie świeckie. Młodzież, oddającą się studiowaniu Talmudu, trzyma się z dala i nie dozwala się jej na zetknięcie ze społeczeństwem miejscowym. Za czasów akademickich, gdym bawił w Gidlach, opowiadali mi żydzi z pobliskiego miasteczka Pławna, że ich rabin, jakkolwiek jest w podeszłym wieku, urodził się i przebywał w Polsce, wcale nie znał języka polskiego. Dozwolono mu tylko nauczyć się żargonu i hebrajskiego. (…) Każdy żyd, można powiedzieć, że z mlekiem matki wyssał przywiązanie do Talmudu i nauczył się czcić i szanować to wszystko, co Talmud zawiera. Duchowa atmosfera wywiera bardzo silny wpływ na każde społeczeństwo. Jedne i te same poglądy wpajane od wieków w całe pokolenia wybijają wyraźne piętno na duchowym obliczu tak jednostek, jak i całego ogółu. Podziwiamy np. ogólny fanatyzm u mahometan. Wyznawcy religii Mahometa nie posiadają jakichś wrodzonych znamion, które by ich usposabiały fanatycznie w znaczeniu religijnym w stosunku do obcych wyznań. Źródło fanatyzmu u tych narodów jest nabyte drogą wychowania i religijnego uświadomienia na tle Koranu, który posiada wiele podobnych cech z Talmudem, zwłaszcza, gdy chodzi o stronę religijną. Talmud przepojony jest większą nienawiścią w stosunku do obcych wyznań i posiada znamiona daleko większego fanatyzmu, aniżeli Koran. Wyznawcy mahometanizmu w swych zwycięskich walkach obchodzili się okrutnie ze zwyciężonymi. Niesłychana barbaria nad zwyciężonymi również nie leży w naturze, czyli nie jest jakimś zjawiskiem przyrodzonym, ale jest nabyta, wynika z fanatyzmu religijnego podyktowanego Koranem. Gdyby żydzi po swym rozproszeniu posiadali przez jakiś czas polityczną niezależność i znajdowali się w roli zwycięzców nad innymi narodami, nie ulega wątpliwości, że ich okrucieństwo objawiłoby się jeszcze w daleko większej formie. O ile fanatyzm Talmudu przewyższa Koran, o tyle silniejszą by łaby eksterminacja przez żydostwo narodów zwyciężonych. Nie trzeba uciekać się do przykładów branych z wyobraźni. Oto żydzi w dziejach swego rozproszenia ile razy uzyskali jakąkolwiek przewagę czy to na tle życia ekonomicznego, czy pod względem wpływów politycznych, umiejąc się np. wkraść w łaski osób możnych, wyzyskiwali w niesamowity sposób tę władzę na korzyść własną, a dla uciemiężenia innych. Klasycznym przykładem pod tym względem może służyć epoka panowania bolszewizmu w Rosji. Wszak wiadomo, że bolszewizm jest tworem żydowskim, bolszewicy to żydzi, a rządy bolszewickie – to rządy żydowskie. Historia nie zna takich okrucieństw, jakich dopuszczają się rządy bolszewickie nad ludnością chrześcijańską. Nic dziwnego. Przecież żydzi od czasów swego rozproszenia nigdy nie osiągnęli takiej władzy, jaką sprawują w dobie obecnej w Rosji. Okrutny terror nad ludnością zwyciężoną posiada swoje źródło w psychice żydowskiej, ta zaś wspiera się całkowicie na Talmudzie. Fanatyzm jest wielkim zboczeniem psychicznym, ale należy zwrócić uwagę, że takie zboczenie przyjmuje się bardzo łatwo w ułomnej naturze człowieka i jest jedną z najsilniejszych podniet do ideowego skupienia, do zacieśnienia więzi etnicznej. Czują to żydzi i dlatego tak usilnie ochraniają własne źródło fanatyzmu – Talmud. Druga przyczyną, skupiającą żydów około Talmudu i nakazującą im bronić tej księgi przed jakąkolwiek reformą, jest religia. Talmud jest źródłem współczesnej religii żydowskiej i żydowskiej moralności. Religia odbija bardzo silne piętno na narodzie. Im ta religia jest starsza, tym piętno silniejsze. Religia żydowska należy do najstarszych na świecie. Wprawdzie została ona zreformowana i niepomiernie sfanatyzowana pod wpływem idei talmudowych. Te jednak zmiany i okoliczności są znane tylko dla badaczy. Ogół bynajmniej nie jest w tym uświadomiony. Religia ta jest następnie przepojona fanatyzmem i odpowiada historycznym warunkom wyznawców. Rzymianie, bowiem obchodzili się z żydami niezmiernie surowo, wywołując wśród prześladowanych opór i nienawiść. Po rozproszeniu żydzi znajdowali się w bardzo przykrych warunkach: wszędzie względem nich uprzedzenie i niechęć. W upośledzonych znowu ta okoliczność wywoływała nienawiść. Religia talmudowa była najmilszą ostoją dla prześladowanych, bo z jednej strony mesjanistycznymi mrzonkami łagodziła im ciężki los wygnania, a z drugiej – pozwalała nienawidzić “ciemiężycieli”, dając w ten sposób naturalne ujście dla afektów, jakie nagromadziły się w zbolałej duszy żydostwa. I tak wciąż te same warunki życiowe i te same nastroje obracają się w około. W takiej atmosferze duchowej wychowane żydostwo musiało czuć do źródła, podsycającego ich wiarę i wzmacniającego nadzieje bezgraniczne przywiązanie. Charakter religii żydowskiej jest czymś niezgodnym z naszymi pojęciami chrześcijańskimi, dlatego też trudny do zrozumienia. Od napięcia pierwiastka nienawiści wzmagało się uczucie religijności. Duch, bowiem Talmudu nakazuje walkę z chrześcijaństwem. Aby zaś ducha walki podtrzymać konieczny jest duch nienawiści: podyktowany jest, przeto pobudkami religijnymi. Ale nie koniec na tym. W miarę zwycięstwa odniesionego nad chrześcijaństwem, będzie wzrastał triumf żydostwa. Należy, więc siać nienawiść i postępować tak, jak dyktują pobudki wypływające z nienawiści. Religia tedy talmudowa zgodna była z duchowymi nastrojami i odpowiadała słabościom natury ludzkiej. Wytworzyła więź silną, której zaparcie broni i pragnie w niej pozostać przede wszystkim całe źydostwo religijnie usposobione. Pozostają jeszcze warstwy żydostwa oświeconego i dla uczuć religijnych usposobionego liberalnie. Znane są środowiska w żydostwie dla religii całkiem obojętne, jak np. wielka organizacja syjonistyczna. Przywódcy syjonizmu, gdy chodzi o wierzenia religijne są ateuszami. Bezwyznaniowość taka popłaca. Co się tyczy jednak Talmudu i dla syjonistów ta księga jest święta. Dlaczego? Oto w Talmudzie w bardzo wybitny sposób został uwydatniony pierwiastek nacjonalistyczny; jak dla żydów chasydów Talmud jest źródłem zasilającym wiarę, tak dla syjonistów źródłem dla podtrzymywania ducha nacjonalistycznego. Syjonizm jest krańcowym nacjonalizmem. Panuje i tutaj fanatyzm, podobny do religijnego. Podsyca go Talmud. Z tego, więc tytułu liberalne koła przyjmują Talmud, jako księgę swoją i z niej czerpią natchnienie dla utrwalania haseł nacjonalistycznych. Dochodzimy do konkluzji. Talmud jest świętą księgą dla całego żydostwa. To, co my dzisiaj nazywamy żydowskimi wadami, uwydatniającymi się, jako charakterystyczne cechy całego żydowskiego plemienia, płynie z Talmudu. Przyczyna, przeto wyodrębnienia żydowskiego leży nie w narodach chrześcijańskich, lecz w samych żydach. Nauka Talmudu jest skwapliwie ukrywana przez żydów. Skoro Talmud w oczach całego żydostwa jest tak doskonałą księgą, iż żadna z nią się równać nie może, powinno zależeć żydom na tym, aby z tą doskonałą ich nauką zapoznał się jak najszerszy ogół ludzi. Jest to rozumowanie bardzo logiczne. To, co jest chlubą narodu, co świadczy o bogactwie jego ducha i jest owocem dojrzałej myśli filozoficznej i religijnej, powinno być objawiane innym.

Tymczasem pouczenia Talmudu, jak wspomnieliśmy wyżej, są zazdrośnie strzeżone przez żydów. Nie, dlatego oczywiście, aby nikt nie był w stanie zapoznać się z jego mądrością, lecz, aby nie został ujawniony istotny duch, który ożywia talmudyczne księgi. Wykładacze Talmudu grożą najsurowszymi karami tym, którzy ośmieliliby się zapoznawać gojów z mądrością talmudowa. Wtajemniczanie chrześcijan w talmudowego ducha należy do największych przestępstw, ściągając jednocześnie największą odpowiedzialność moralną. Inny posiada charakter Talmud, aniżeli Biblia. Ta była przetłumaczona w swoim czasie przez żydów na język grecki, aby się mógł z nią zapoznać cały ówczesny świat hellenistyczny. Nie doczekał się tego nigdy Talmud i charakterystyczną jest rzeczą, że nikt z żydów prawowiernych nie usiłował tłumaczyć na obce języki Talmudu. Cesarz Justynian, pragnąc zbliżyć źydostwo do kultury rzymskiej, polecił, aby święte księgi żydowskie przetłumaczono ma język łaciński i aby w tym języku wykładane były młodzieży mądrości talmudowe. Rozkaz jego spotkał się z jak największym sprzeciwem: wprowadzenie w czyn zamiarów Justyniana uważało źydostwo za największą klęskę. Stawiło, więc temu bezwzględny opór. Wolało pozostawać w ciemnościach, iść na wygnanie, lub zamknąć się w gettach, aniżeli pozwolić na autoryzowany przekład Talmudu. Nie mamy, więc żydowskiego przekładu Talmudu. Przekładem zajmowali się albo żydzi nawróceni, albo też uczeni chrześcijańscy. Żydzi nawróceni na chrześcijanizm, jako tłumacze Talmudu, byli wyklinani i przechowały się względem nich najgorsze wspomnienia na kartach kronik żydowskich. Łatwiej pogodzili się żydzi i przeszli do porządku dziennego nad faktem nawrócenia się jednego z ich członków na wiarę chrześcijańską, aniżeli z próbą tłumaczenia Talmudu. Ten ostatni wysiłek nie był nigdy darowany. Przekład Talmudu w pojęciu etyki żydowskiej jest grzechem niedopuszczalnym, występkiem, którego darować nie można. Nikt tak nie jest przygotowany do tłumaczenia Talmudu, jak autorzy żydzi. Wychowani od lat młodzieńczych w atmosferze talmudowej, wchłaniali w siebie nauki mistrzów i wtajemniczani byli w znaczenie prawa zwyczajowego. Około pouczeń talmudycznych istnieje również bogate podanie, do którego nie posiadają dostępu uczeni chrześcijańscy. Świat chrześcijański czeka długo na autoryzowany przekład Talmudu, lecz chyba nigdy się nie doczeka, ponieważ nie leży to w zamiarach żydowskich, aby ujawniono plany działania nakreślone przez Talmud. Księgi talmudyczne jakby celowo pisane są sposobem ogromnie zawiłym. Mnóstwo skrótów, niby kabalistycznych znaków, nie pozwala niewtajemniczonemu wniknąć w ducha pouczeń rabinicznych. Każdy tam wyraz, każda niedokładność gramatyczna, jak wspomnieliśmy wyżej, ma swój sens wyższy, ukryty, którego niewtajemniczony nie jest w stanie przeniknąć. Nie ulega wątpliwości, że objaśnianie pouczeń rabinicznych może być w bardzo wielu przypadkach samowolne, zależne od osobistych poglądów rabina, bądź, co bądź, byłoby niezmiernie pożądaną rzeczą dowiedzieć się, jakie tej lub innej uwadze nadają rabini znaczenie. Przybyłby bogaty materiał do zbadania psychiki żydowskiej, zostałoby może wyjaśnionych wiele zagadnień, które w wysokim stopniu niepokoją świat chrześcijański. Leży nawet w interesie samych żydów, aby ujawnili to wszystko, co nauczają księgi talmudyczne i zrzucili z siebie brzemię ciężkich oskarżeń, które, jak łańcuch nieprzerwany, wloką się za nimi od czasów rozproszenia. Odkrycie przed światem chrześcijańskim kart Talmudu i zapoznanie z metodą wykładu byłoby dowodem dobrej woli i szczerą chęcią zrzucenia z siebie tak ciężkich podejrzeń. Skoro jednak to nie następuje, żydzi sami wydają na siebie wyrok potępienia. Wolą pozostawać pod ciężarem zarzutów, co do nakazu oszukiwania chrześcijan, używania krwi chrześcijańskiej itd., aniżeli otworzyć swoją duszę i wyspowiadać się z win powszechnie im przypisywanych. Kwestia tajemnicy nauczania talmudycznego nie przestanie nigdy zajmować chrześcijańskiego świata i obciążać żydów przeróżnymi podejrzeniami, może być, że w wielu wypadkach nieuzasadnionymi. Ale kto temu winien? Dla każdego jasna jest odpowiedź, że całą odpowiedzialność biorą na siebie żydzi. Społeczeństwom chrześcijańskim nie można się dziwić, że zarzucają żydom występki ze wszech miar krzywdzące ich opinie. Powody do takiego postępowania względem żydów są zupełnie usprawiedliwione. Żydzi, bowiem postępowaniem swoim ściągają pierwsi na siebie podejrzenie. Okazuje się to z dwóch faktów. Pierwszym z nich jest dowiedziona karygodna działalność na niekorzyść chrześcijan, objawia się ona we wszystkich polach współpracy z żydami. Żydzi działalnością swoją udowadniają, że nie posiadaj ą dobrej woli w celu zgodnego współżycia przykłady nadużyć są tak liczne, że zbytecznym jest wdawać się tutaj w szczegóły. Wystarczy choćby powołać się na chęć omijania obowiązków, spadających na żydów z tytułu przynależności do państwa. Żydzi nie posiadają na względzie dobra kraju, w którym są obywatelami, lecz wszystko starają się podporządkować własnym celom. Można bez obawy powiedzieć, że żydzi są wszędzie złymi obywatelami kraju. Ten niepochlebny objaw ich charakteru wypływa ze specjalnego stanowiska, jakie każe im zająć Talmud, uchodzący za podstawę, jak nadmieniliśmy wyżej, ich religii i moralności. Przy tej sposobności należy jeszcze zwrócić uwagę na szczególny objaw, jaki daje się zauważyć w stosunkach zachodzących między żydami a narodami chrześcijańskimi. Oto wszelkie wykroczenia poszczególnych jednostek ze społeczeństwa żydowskiego względem państwa bronione są solidarnie przez całe żydostwo na świecie. Wystarczy powołać się na głośny fakt Dreyfussa lub zdrady rabina Szapiro w Płocku w czasie bolszewickiego najazdu w r. 1920. Żaden inny naród nie odważyłby się bronić zdrajcy, owszem, by zrzucić z siebie podejrzenie należenia do spisku, jeszcze by ułatwiał w wykryciu zbrodni. Zachowanie się natomiast żydów będzie zupełnie inne. I ta okoliczność każe wnioskować, iż żydzi posiadają inną moralność, inne zasady etyczne. Wykroczenia przeciwko państwu z ich punktu widzenia są godziwe, bo tak nakazuje Talmud. Drugim faktem jest celowe okrywanie tajemnicą tego stanowiska, jakie Talmud zajmuje względem obcych wyznań i narodowości. Za długa byłaby litania zarzutów wysuwanych przeciwko żydom. W każdym razie zarzuty te są uzasadnione, najoczywiściej je potwierdza samo stanowisko żydów. Talmud częściowo mamy przełożony na języki nowożytne, żydzi atoli odmawiają przekładowi wszelkiej wartości, twierdząc, że został dokonany przez oczywistych wrogów żydostwa i posiada wyraźne znamiona tendencyjności. Wchodzimy w błędne koło. Przekładów dokonanych przez uczonych chrześcijańskich, albo przez żydów nawróconych, ogół żydostwa nie uznaje, ponieważ są tendencyjnie niedokładne, a sami zaś, którzy najlepiej go znają, przekładu dokonać nie chcą. (…)

PRZEZNACZENIE TALMUDU Cel Talmudu jest dość przejrzysty. Jego twórcom chodziło przede wszystkim o to, by skupić społeczeństwo żydowskie i by je zamknąć od wszelkich obcych wpływów, tak iżby do żydostwa nie miały dostępu ani prądy religijne, ani w ogóle duch wyrobiony przez cywilizację, która się rozwijała na podłożu niemającym nic wspólnego z Talmudem. Talmud miał być tym duchowym pokarmem dla narodu izraelskiego, który miał go zabezpieczyć przed wszelkimi obcymi wpływami i zachować nadal zjednoczenie na polu religijnym oraz narodowym. W rozproszeniu groziła żydom utrata spoistości etnicznej, zarówno jak i jedności na gruncie wierzeń religijnych. Rozrzuceni po wielkim imperium rzymskim, znajdując się w środowiskach bezwzględnie przewyższających ich pod względem kulturalnym, tym łatwiej mogli ulec prądom asymilacyjnym i stracić całkowicie swój charakter żydowski. Takie widoki nie leżały w planach duchowych przywódców narodu. Nadzieje mesjańskie nigdy by się nie ziściły, według przekonań żydowskich, gdyby naród stracił synostwo Abrahamowe, to jest gdyby zmieniło duchowe oblicze, rozpływając się w morzu ludzkim. Należało, więc, pomimo rozproszenia, zachować naród izraelski od rozbicia duchowego i od asymilacji. Zadanie takie miał właśnie spełnić Talmud. Zbyt wiele oczekiwali od tej księgi i należy przyznać, że wszystkie ich nadzieje się Spełniły. Chcąc zrozumieć siłę moralną Talmudu, należy zwrócić uwagę na dwie okoliczności towarzyszące jego powstaniu. Pierwszą było gorące oczekiwanie przyjścia Mesjasza. Dawne proroctwa zapowiadały przyjście Mesjasza na okres, który istotnie wypełnił się zgodnie ze wskazaniami proroków. W tym, więc czasie, gdy miała się spełnić obietnica mesjańska, cały naród znajdował się w specjalnym nastroju duchowym. Oczekiwanie było powszechnym zjawiskiem, wyobraźnia rozpalona do tego stopnia, że stała się podatnym polem do wszelkich zboczeń w związku z nadzieją ujrzenia Wybawiciela. Warunki te wyzyskali wszelkiego rodzaju szarlatani i faryzeusze, ciągnąc dla siebie korzyści. Szli za prądami ówczesnymi, byle by tylko przypodobać się tłumom. W tym przystosowaniu się do nastrojów przewyższali się wzajemnie w świadczeniu różnych korzyści, które lud rzekomo osiągnie dzięki zjawieniu się Mesjasza. Zarzucono właściwe znaczenie Pisma św., oświetlające charakter Mesjasza, a zwrócono uwagę na tendencje ludu, rozwijające się pod wpływem uciemiężania ze strony władz rzymskich. Lud pragnął Mesjasza, który by wystąpił w roli bohatera i odnosił zwycięstwa na wzór Aleksandra Macedońskiego. Bardzo wiele obiecywano sobie po takim Mesjaszu. Układano plan strasznej pomsty nad Rzymianami z równoczesnym założeniem państwa izraelskiego, którego poddanym na niczym by nie zbywało. Wyrabiając w sobie przesadne pojęcie o przywilejach płynących ze synostwa Abrahamowego, żydzi uważali, że tylko im należy się uprzywilejowane stanowisko na świecie. Wszystkie narody powinny być ich niewolnikami, a oni natomiast panami korzystającymi ze wszystkich dóbr, jakie tylko na ziemi można osiągnąć. Państwo ich będzie sięgało od krańca do krańca ziemi. W tym względzie opacznie tłumaczono proroctwa dawne, które istotnie zapowiadały powszechne panowanie Mesjasza, mając na względzie uniwersalistyczny charakter religii Chrystusowej. Żydzi natomiast wszystkie te wskazania brali w znaczeniu dosłownym i odnosili do panowania doczesnego na ziemi. Tego rodzaju poglądy zyskały tak powszechne przyjęcie, że cały ogół oczekiwał zjawienia się Mesjasza, jako króla ziemskiego. Duchowi przywódcy, występując w roli fałszywych proroków, o których już przepowiadali prorocy prawdziwi, zamiast prostować zboczenia na tle urzeczywistnienia się idei mesjańskich, szli za nimi, rozwijając w niewłaściwym kierunku dążenia i karmiąc niezdrowym pokarmem duchowym swoich współwyznawców. Poglądy o Mesjaszu, jako władcy ziemskim, utrwalały się do tego stopnia, że wszelkie idee o duchowym królestwie Mesjasza stały się zupełnie obce, niezrozumiałe, owszem nawet zawzięcie zwalczane tak przez lud, jak i jego przywódców duchowych. Tym okolicznościom należy przypisać, że gdy zjawił się zapowiedziany przez proroków prawdziwy Mesjasz, spotkał się z niesamowitym uporem ludu zarówno jak i faryzeuszów. Nauki Chrystusa Pana nie przyjęto, nie rozstawano się jednak z nadziejami mesjańskimi. Owszem w miarę oddalenia się od kresu, w którym według zapowiedzi proroka Daniela powinien był zjawić się prawdziwy Mesjasz, oczekiwanie staje się tym bardziej gorące, a rozpalona wyobraźnia gotowa uznać Mesjasza w każdym, któryby uzgodnił swoje postępowanie i swoje nauki z tymi prądami i przekonaniami, jakie podówczas istniały. Widzimy też, że po Chrystusie, to jest w drugiej połowie pierwszego stulecia i w pierwszej drugiego zjawiło się wielkie mnóstwo oszukańczych mesjaszy, którzy zgotowali ludowi bardzo wielkie zawody. Pomimo tych zawodów, a nawet tak straszliwych następstw, jakie sprowadził na żydostwo Bar Kochba, mianujący się prawdziwym zapowiedzianym Mesjaszem za panowania cesarza Hadriana, nie rozstali się żydzi z nadziejami, że Mesjasz przyjdzie i założy dla żydów królestwo od krańca do krańca ziemi. Im większe są obecnie cierpienia ludu, tym większy będzie triumf i zemsta nad prześladowcami, gdy nadejdzie oczekiwany Mesjasz. Autorzy Miszny, a zwłaszcza późniejszej Gemary, wyzyskali te nastroje ludu w celu tym ściślejszego zespolenia go i uczynienia odpornym na wszelkie obce wpływy. Dowodzili mianowicie, że Mesjasz przyjdzie niewątpliwie i założy takie państwo, na jakie czekają żydzi. By jednak to mogło się ziścić potrzeba po pierwsze zachować bezwzględnie swą rasową i religijną odrębność i po drugie – zerwać wszelką styczność z chrześcijanami – owszem walczyć z nimi w celu ich wytępienia, ponieważ chrześcijaństwo, które powstało w środowisku prawowiernego żydostwa jest karana żydów, objawiającą się przede wszystkim w opóźnieniu przyjścia Mesjasza. W Talmudzie, więc nie tylko znajdziemy wytłumaczenie, dlaczego Mesjasz nie zjawił się w oczekiwanej porze, ale wyrażone jest niezłomne przekonanie, że ów Mesjasz się zjawi, byle by tylko zostały dopełnione warunki, którymi jest zachowanie odrębności rasowej i religijnej, oraz walka za światem chrześcijańskim. Takie przekonanie jest zrozumiałą pobudką do skupiania się i wytwarzania tzw. więzi talmudycznej, trzymającej żydów w zupełnym odosobnieniu. Talmud, więc powstawał w atmosferze gorącego oczekiwania Mesjasza, zapowiadając spełnienie się wszystkich nadziei, byleby tylko zostały dopełnione przepisane warunki. Łatwo pojąć, że nauka jego trafiła na grunt przygotowany i wydała pożądane owoce. Drugą okolicznością jest nienawiść do chrześcijan. Wzmiankowaliśmy nieco wyżej, że objaśniacze Miszny, wyzyskując duchowe nastroje ludu, wmawiali, że chrześcijaństwo jest przyczyną opóźnienia się Mesjasza. Prosty wniosek wypływający z takich przekonań, prowadzi do walki z chrześcijaństwem, a co za tym idzie i do nienawiści. Zachęcanie do nienawiści do Chrystusa i jego Kościoła również trafiało na grunt odpowiedni. Hasła, przeto rozwijane w Talmudzie stały się bardzo popularnymi. Przyjmował je ogół społeczeństwa żydowskiego, skłonnego do fanatyzmu, z dobrą wiarą i wcielał w życie, kształcąc na Talmudzie swój charakter. Nauka tedy Talmudu, podniesiona do godności natchnienia i objawienia i przedstawiana, jako źródło wiary i moralności, odbiła niezatarte piętno na duchowym obliczu narodu. Nie wiadomo, co bardziej podziwiać w Talmudzie: czy nienawiść do chrześcijan, czy też umiejętnie rozwijane hasła w celu skupienia się i wyodrębnienia tak pod względem rasowym jak i religijnym. Nienawiść do chrześcijan posiada w Talmudzie bardzo wyraźne oblicze i niczym nie da się zaprzeczyć. Chrystus po większej części jest lżony. Widzieliśmy na innym miejscu, w jaki sposób rabini każą wymawiać święte Imię Jezus. Bardzo często w Talmudzie rabini posiłkują się pod adresem Chrystusa Pana nazwą Taluj. Jest to wyraz obelżywy, oznacza to samo, co “wisielec”. Nie da się przytoczyć wielu przydomków dawanych Najśw. Marii Pannie. Aby uniknąć obrazy uszu chrześcijańskich, pomijamy je milczeniem. Gdziekolwiek istnieje zwrot o Kościele, o początkach chrześcijaństwa, wszędzie przebija się lekceważenie i nienawiść.Opierając sąd na tych nieprzyjaznych zwrotach, można by wnosić, że przeznaczeniem Talmudu było utrwalanie zerwania wszelkich stosunków, pomiędzy żydostwem a rozwijającym się Kościołem Chrystusowym. Cel miał być osiągnięty drogą utrwalania uprzedzeń i nienawiści przez wykazywanie krzywd i niepowetowanych strat, jakie nauka Chrystusowa wyrządziła żydostwu. Należy jednak uważać, że nienawiść podsycana względem chrześcijan jest tylko środkiem do osiągnięcia głównego celu, a jest nim takie wyodrębnienie żydostwa, iżby wszystkie prądy obcej kultury i cywilizacji stały się niedostępnymi. Takie zamierzenia można było łatwiej urzeczywistnić, o ile wytworzyła się nowa religia. Tworząc Talmud rabini doprowadzili swoje zamiary do skutku. Stworzyli reguły i zasady dla oparcia na nich religii w rzeczywistości nowej, a jednak uchodzącej za starą, bo podaną jeszcze przez Abrahama, gdy ten rozmawiał z Bogiem. W religii tej dominującym pierwiastkiem jest fanatyzm. Odbił on tak silne piętno na duchowym obliczu całego żydostwa, że żydzi, gdziekolwiek się znajdują, są sobą i wszędzie wywołują to znane i tak stare zjawisko jak ich własne rozproszenie, tj. antysemityzm, który właściwie jest antyjudaizmem, ponieważ nikt nie walczył z żydami, jako z semitami, lecz jako z judaistami, wrogo usposobionymi względem wszystkich innych narodowości. Nie należy się dziwić, że istnieje antyjudaizm. Istnieć on musi i będzie zawsze występował tam, gdzie są żydzi.

Generał i prawda Czy mamy prawo poznać mechanizm historii? Przetłumaczyłem dla czasopisma „Glaukopis” charakterystykę Wojciecha Jaruzelskiego, sporządzoną dla CIA przez płk. Kuklińskiego. Udostępniona wersja była powierzchowna i tendencyjna. Gen. Jaruzelski zbliża się do dziewięćdziesiątki i nie jest zdrowy, ale nadal ma sprawny umysł. Życiorys generała na Wikipedii pomija dwa ważne lata: 1976 i 1985. W czerwcu 1976 r. wybuchła rebelia przeciwko Edwardowi Gierkowi w miastach, gdzie mieściły się zakłady nadzorowane przez wojsko. Na ten temat sporo faktów w 2006 r. zebrali dziennikarze „Tygodnika Powszechnego”. Wtedy też wąsaty aktywista stoczniowy, w młodości zwerbowany do Wojskowej Służby Wewnętrznej, został skreślony z listy konfidentów służb cywilnych. Cztery lata później Gierek z rozkazu Moskwy musiał odejść. 11 marca 1985 r. w ZSRR władzę przejął Michaił Gorbaczow. Wiele o nim mówi fakt, że po oddaniu władzy ulokował on swoją fundację w parku Presidio w San Francisco. Byłoby rzeczą ciekawą prześledzić podobne posiadłości, ozdabiane ostatnio strzelistymi totemami. Uczestnicy tamtejszych imprez napomykają o jakimś szczególnym kulcie, który tam się odprawia z udziałem wpływowych gości. 25 września 1985 r. Jaruzelski – najwierniejszy w Polsce wykonawca poleceń z Moskwy – przed oficjalnym obiadem w licznym towarzystwie odbył w Nowym Jorku poufną, niemal dwugodzinną rozmowę z Davidem Rockefellerem, prawdopodobnie tylko w towarzystwie polskiego tłumacza i sekretarki magnata.Zawodowy piewca brytyjskiego wywiadu Frederick Forsyth (choćby w powieści „Ikona”) właśnie Rockefellera seniora, zwanego też Patriarchą – obecnie niemal 97-letniego – kreuje na lidera pewnego niezmiernie wpływowego układu, zawiadującego znaczną częścią globu, ale i sam „Patriarcha” lubi podkreślać swoją pozycję w świecie. Ale przecież on też nie zapewnił sobie nieśmiertelności na ziemi. Jaruzelski początkowo był chyba niezadowolony z tego, że na rozkaz z Moskwy ma się poddać woli kapitalistycznego wroga. Jako człowiek o dużych horyzontach musiał jednak wiedzieć, że bankierska elita nie jest wcale odwiecznym wrogiem komunizmu? Amerykańska spolegliwość wobec stalinowskiej Rosji w latach 40. XX wieku naocznie tego dowodzi. Generałowie Kiszczak i Jaruzelski wiernie wykonali rozkazy z Moskwy i Nowego Jorku. Oto, więc w 1989 r. twarzą Polski i głównym inżynierem dusz został Adam Michnik, w latach 60 kawiorowy opozycjonista. Jaruzelski zaś usunął się w cień, zapewniając sobie uprzednio nietykalność sądową, lecz doznając też wielkiej nienawiści. Nie zapewnił sobie wszakże pomnika w historii. Ale jeszcze jest czas. Jeszcze można opowiedzieć, jak było naprawdę. Fundacja Hoovera w Palo Alto oraz nowojorskie i waszyngtońskie archiwa zapewne dysponują tą wiedzą. Może warto udostępnić ją także rodakom, zaskarbiając sobie ich wdzięczność i dając im oręż do walki o tożsamość Polski. Naród polski, w którym generał znajdował większy odzew, niż by chciała opozycja, powinien zrozumieć mechanizmy własnych dziejów. W świeżo wydanym analitycznym i pożytecznym dziele „Koniec systemu władzy” Paweł Kowal, były polityk PiS i historyk, przezornie nie pisał o roku 1985, zaczynając swoją narrację dopiero od następnego roku. Jak widać, nawet na pozycjach prawicowych przypominanie o przewrocie z roku 1985 nadal uważa się za niebezpieczne? Ta prawda istotnie chwilowo jest niewygodna. Nadchodzi jednak przełom, chociaż na razie obóz światowej rewolucji łata betonowe szańce i miota pociskami w realnych i urojonych wrogów. Na razie. Nowe czasy próbujmy budować na prawdzie, także na prawdzie o historii, a nie na selektywnych niedyskrecjach sączonych przez media usłużne wobec wielkiej finansjery.

Marcin Masny

INDECT na dywaniku 21 maja kontrowersyjny projekt INDECT zostanie zaprezentowany w Warszawie przez naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej przedstawicielom resortu spraw wewnętrznych, organizacji społecznych i mediów. Nad projektem ciąży zarzut ukierunkowania na totalną inwigilację obywateli. Projekt INDECT, czyli "Inteligentny system informacyjny wspierający obserwację, detekcję i wyszukiwanie na potrzeby bezpieczeństwa obywateli w środowiskach miejskich", zostanie przez jego autorów szczegółowo przedstawiony szefostwu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
- Spotkanie ministra Jacka Cichockiego z naukowcami pracującymi nad projektem INDECT odbędzie się 21 maja w siedzibie MSW w Warszawie - poinformowała wczoraj "Nasz Dziennik" rzecznik MSW Małgorzata Woźniak.
- Jestem zainteresowana udziałem w tym spotkaniu w związku z interpelacją, jaką skierowałam w tej sprawie - zapowiada poseł Barbara Bubula (PiS), która o sprawie INDECT zaalarmowała szefa MSW.
- Chciałbym, aby na tym spotkaniu panowie profesorowie przedstawili projekt, jego główne założenia i mechanizmy, jakimi ma się posługiwać, tak żebyśmy mogli wszyscy to poznać, w tym przedstawiciele organizacji, którym bliska jest ochrona praw i prywatności obywateli - mówił przed tygodniem Cichocki. Z nieoficjalnych informacji wynika, że zaproszenie na spotkanie otrzymają także media. Po złożeniu przez poseł Bubulę interpelacji do MSW dotyczącej INDECT, w której padł zarzut "inwigilacji obywateli", oraz po serii krytycznych artykułów, w tym na łamach "Naszego Dziennika", Jacek Cichocki zawiesił w połowie kwietnia współpracę MSW oraz policji przy tworzeniu projektu. Koordynatorem prac nad systemem jest Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, która przewodzi międzynarodowemu konsorcjum placówek naukowych. MSW oraz policja świadczyły usługi na rzecz naukowców w zakresie doradztwa i konsultacji. W komunikacie na temat zawieszenia współpracy MSW poinformowało, że decyzja zapadła po naradzie szefa resortu z komendantem głównym policji Markiem Działoszyńskim, podczas której obaj uznali, że policja dysponuje wystarczającymi środkami na rzecz zapobiegania zagrożeniom porządku publicznego. Minister Cichocki zadeklarował też, że MSW ani policja nie mają zamiaru wdrażać systemu INDECT, gdy projekt zostanie ukończony. AGH zareagowała na komunikat oświadczeniem, że zamierza kontynuować prace badawcze, a w miejsce MSW dokooptuje innego partnera. Projekt INDECT zwyciężył w I Konkursie 7. Ramowego Programu Unii Europejskiej. Na jego realizację przeznaczono 15 mln zł z funduszy unijnych. Beneficjentem systemu ma być polska policja oraz policja Irlandii Północnej. INDECT jest systemem informatycznej rejestracji i przetwarzania danych z sieci monitoringu przestrzeni miejskiej, w którym mają być wykorzystywane kamery rejestrujące obraz, sensory ruchu, czujniki wychwytujące określone słowa i dźwięki, rejestratory temperatury oraz obecności niebezpiecznych substancji chemicznych etc. Naukowcy zapewniają, że chodzi wyłącznie o wykrywanie najgroźniejszych przestępstw, takich jak handel organami, pornografia dziecięca, napady, bójki, terroryzm. Jednak posłowie prawicowej opozycji, organizacje obrony praw człowieka i internauci alarmują, że INDECT może być wykorzystany przez władze i służby specjalne do totalnej inwigilacji obywateli oraz konkurencji politycznej. Małgorzata Goss

Sprawiedliwe podatki bez składek Likwidacja ZUS nie jest trudna. Powinniśmy zdawać sprawę z tego, że na przeszkodzie stoi wyłącznie chęć utrzymania uprzywilejowanej pozycji przez budowniczych Polski Ludowej (i III RP). Jakiś czas temu opisałem propozycję zmiany systemu podatkowego. Zmiana ta polegałaby na rezygnacji z podatku dochodowego (CIT i PIT) i wprowadzeniu w to miejsce podatku lokalnego od przedsiębiorstw. Podatek ten można rozumieć, jako opłata za korzystanie z zasobów lokalnych. Naliczany byłby (tak jak VAT) od wartości dodanej. Dzięki temu jego naliczanie, ściąganie i kontrola byłyby proste. Podatek wyliczałoby się ze wzoru:

Stawka * (wartość_dodana - ilość_zatrudnionych_z_rodziną * kwota_wolna)

Stawka i kwota wolna mogłyby być określane odgórnie w jakimś przedziale i ustalane przez samorządy. We wskazanym tekście dowodzę, że przy stawce tego podatku w granicach 15-16% i kwocie wolnej 5tys można by obniżyć podatek VAT do tego samego poziomu, uzyskując podatek liniowy. Zastanówmy się teraz, czy podnosząc stawki tego podatku moglibyśmy zrezygnować ze składek ZUS. Załóżmy, że zamiast obniżać VAT, podniesiemy stawki podatku lokalnego, o którym mowa do takiego poziomu jak VAT (23%). Uzyskamy z tego podatku w ciągu roku (objaśnienie wartości we wskazanym tekście o podatkach):

23% * (625mld - 13,75mln * 5tys) = 128mld

Tymczasem na rok 2012 zaplanowano:

CIT – 29.6 mld

PIT – 42.4 mld

Razem: 72mld

Różnica daje aż 56mld, podczas gdy obecnie składki na fundusz emerytalny wynoszą około 48mld. Jednak na wypłaty emerytur wydajemy prawie dwa razy więcej (84mld). W końcu budowniczy PRL muszą mieć odpowiednie uposażenie. Mam nadzieję, że młodzi ludzie się w końcu wkurzą i doprowadzą do zmiany tej sytuacji. Mamy 6mln osób w wieku poprodukcyjnym. Rezygnując z ZUS i wprowadzając emeryturę państwową możemy bez szkody dla budżetu przeznaczyć na wypłaty emerytur

36mld (84-48 – obecne dofinansowanie ZUS) + 56mld (większy podatek).

Czyli mamy na jedną osobę w wieku poprodukcyjnym

(36mld+56mld)/6mln = 15333 rocznie, 1277 zł miesięcznie.

Jest to kwota „na rękę” (nieopodatkowana). To są tylko szacunki. Wprowadzając oszczędności (np. likwidacja ZUS) możemy uzyskać większe kwoty na emerytury, zmniejszyć podatki lub zmniejszyć deficyt. Być może trzeba będzie utworzyć obok pomocy społecznej system pomocy emerytowanym ubekom i ich współpracownikom, którzy nie mogą żyć za mniej niż 4tys. miesięcznie. Ale niech nikt nie mówi, że ZUS'u zlikwidować się nie da. Powtórzę jeszcze atuty proponowanego rozwiązania (bez obniżki, ale dodając na końcu dwa nowe):

całkowita likwidacja PIT od osób nie prowadzących działalności gospodarczej,

bardzo łatwy w wyliczeniu i ściąganiu,

łatwość kontroli, uszczelnienie systemu,

wysoka kwota wolna; na przykład właściciel kiosku z 4-ro osobową rodziną, zatrudniający ekspedientkę z jedną osobą na utrzymaniu, nie zapłaci w ogóle podatku (poza VAT'em), póki jego zysk nie przekroczy w roku 6*5tys = 30tys PLN;

brak przymusu zarabiania dla podmiotów gospodarczych zniesie bariery dla przedsiębiorczości;

likwidacja ZUS zniesie najbardziej niesprawiedliwy podatek i spowoduje rozwój ubezpieczeń;

Na koniec prośba do rządu i jego pożal się Boże „ekspertów”: możecie nas dalej gnębić. Możecie kazać nam pracować do śmierci i szczuć nas ZUS'em. Tylko błagam: nie mówcie, że to dla naszego dobra!!!!!I jeszcze jedno: Polska to kraj dla starych ludzi. Nie dlatego, żeby im u nas było nadzwyczaj dobrze. Starzy ludzie miewają już demencję i mogą żyć spokojnie. Ja niestety pamiętam, jak Janusz Lewandowski nawoływał do niszczenia „planktonu gospodarczego”, aby „prawdziwym biznesmenom” nie brakło rąk do pracy. Kiedy więc znów słyszę, że mamy pracować dłużej, bo braknie rąk do pracy, to mi ciśnienie skacze. A może tym „mędrcom” o to właśnie chodzi? Chcą mnie wykończyć przed emeryturą? Jerzy Wawro

NASZ WYWIAD. Bp Antoni Dydycz: Co jeżeli władze nie przyznają TV Trwam koncesji? "No to cóż, pójdziemy znowu na manifestację" Stefczyk.info, wPolityce.pl: Księże biskupie, wygłosił ksiądz powszechnie wychwalaną homilię do kilkudziesięciu tysięcy uczestników Marszu w obronie Telewizji Trwam, w sobotę, na placu Trzech Krzyży. To było zgromadzenie, które z pewnością przejdzie do historii – choćby, dlatego, że tylu ludzi nie zgromadziła żadna demonstracja od kilkunastu lat. Jakie są księdza refleksje po tym wydarzeniu? Biskup drohiczyński Antoni Dydycz: To było wielkie przeżycie, związane z duchowym klimatem tej mszy, tego marszu. To było widać: bardzo spokojni ludzie, i nawet, gdy reagowali na wypowiedzi, to jednak zwracali uwagę przede wszystkim na to, co może przyczynić się do odnowy, do odrodzenia. Ci ludzie czują, bowiem, że kierunek, w którym podążają współczesne media, nie służy ludziom, służy interesom. Przykro to mówić, nie chciałbym, bowiem nikogo oskarżać, że ze względów materialnych podejmuje takie czy inne działania, ale tak to właśnie wygląda. Gdy dochodzi do jakiejś dyskusji, polemik w mediach, to najczęściej sprawy interesów wybija się na plan pierwszy, a kwestie zasad, moralności, kultury, cywilizacji, są wykpiwane, wyśmiewane, tak jakby przestały mieć znaczenie. A jest przecież odwrotnie: ludzie coraz bardziej potrzebują treści duchowych. Potrzebują tego, co odnosi się do ich osoby. Nie wszyscy są nastawieni do świata wyłącznie materialnie, nie wszyscy pozwolili sobie wszczepić dominację materializmu praktycznego. Widzimy, że uczniowie dawnych "przywódców" i działaczy tych właśnie "przywódców" określili mianem "autorytetów". I nie można mieć do tych autorytetów zastrzeżeń, jeżeli się nie zna faktów. Faktów, wśród których za mało jest pozytywnej aktywności. Poza tym owe "autorytety" rozdają na lewo i prawo, niczym siekierą czy ciupagą, ciosy. I nie patrzą, jak uderzają, są gotowi zniszczyć kompletnie każdego, nie ma dla nich problemu, że uderzają w człowieka, że uderzają w cywilizację. W cywilizację, która jest również ich zapleczem, i która wiele dobrego zbudowała. A nie było to łatwe, bo przecież wiemy, że choćby na naszym kontynencie trzeba było pokonać wędrówkę ludów, feudalizm, później straszliwe systemy. Dziś to owocuje wspaniałymi uniwersytetami, uczelniami, rozbudowanym szkolnictwem, całym pięknem tego świata. To jest dorobek tej cywilizacji. Ale tych korzeni współczesności wielu nie chce widzieć, próbują wmówić, że świat to tylko kwestie materialne i interesy. To musi niepokoić. Mam nadzieję, że tego typu spotkania jak to sobotnie będą się jeszcze odbywały. Choćby, dlatego, że dzięki nim ludzie wzajemnie się umacniają. To jest bardzo ważne. Bo wielu myśli podobnie, ale nie wie, co z tym faktem zrobić, jak działać, z kim się łączyć, jak to pokazać. Bo gdy jednostka idzie i głosi swoje wartości, natychmiast spotyka się z agresją. A gdy mamy dziesiątki tysięcy to już jest inaczej, pojawia się pewność siebie, wsparcie wzajemne.

 Zdaniem księdza biskupa po tak wielkim marszu władza może odmówić koncesji dla Telewizji Trwam?

Nasza władza może wszystko zrobić, nawet popełnić społeczne samobójstwo. Mamy doświadczenie, wiemy, jak postępuje ta władza. Bo to jest władza bardzo dziwna. Warto też pamiętać, że to nie jest większościowa władza, podobnie jak poprzednie. Głosuje połowa, z czego połowa popiera rządzących, czyli rządy są oparte na 20 paru procentach narodu. A taka 20- procentówka może trafić się bardzo różna. Wiemy też, jak szeroko stosowane są metody socjotechniczne, za pomocą, których zniechęca się ludzi do działalności. No i nigdy w dziejach nie mieliśmy, nawet w czasach, gdy panowała arystokracja, tak wielu ludzi, którzy uważają się za najlepiej wykształconych, najlepiej przygotowanych, najbardziej znających się na rzeczy, wszystko potrafiących wyjaśnić. Widzimy młodych dziennikarzy, którzy coś tam skończyli, którzy wypowiadają się z niesłychaną pewnością siebie. I nie ma dla nich nic mądrzejszego. Co im tam papież, który może mieć 10 doktoratów! Cóż to papież, dla nich to tyle, co nic. Oni wie. To trochę jak za dawnych czasów, gdy też były broszurki, które wyjaśniały cały świat.  Ja chętnie korzystam z analogii z epoką minioną, sięgam po tamte doświadczenia, jako po odtrutkę. Żeby pokazać, jak to może być niebezpieczne. Wracając do sprawy koncesji: władze nie mają innego wyjścia, jak przyznanie koncesji TV Trwam. Nie chodzi o upokarzanie kogokolwiek, niech władze zrobią to z godnością i szacunkiem. A jeżeli tego nie zrobią, no to cóż, pójdziemy znowu na manifestację. Z tym, że władza musi o jednym pamiętać: nam to coraz łatwiej przychodzi. I nie pomogą żadne wentyle bezpieczeństwa, żadne wysyłanie młodych ludzi na emigrację. Bo podczas sobotniej manifestacji przyjechało też, po raz pierwszy, tak wielu ludzi z zagranicy. Mamy, więc nową, jakość tych manifestacji. Polska się odradza. Biało-czerwona flaga znów zajmuje godne miejsce w życiu wielu Polaków. I możemy powiedzieć za Jerzym Zawieyskim, że być może, być może, już gdzieś tam widać prawdziwy koniec ostatniej wojny.

 Podczas tej manifestacji mieliśmy też wystąpienia polityków. Jarosław Kaczyński powiedział do Zbigniewa Ziobro i jego partii: "wracajcie!". Słyszymy sporo spekulacji, pytań, czy to było szczere, czy też nieszczere. Jak ksiądz biskup ocenia tę sytuację? Bo warto dodać, że wśród uczestników czuć było wielkie wołanie o jedność. Byłem zaskoczony reakcją ludzi na to wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, ale pozytywnie zaskoczony! To był głos z propozycją jedności, który nikogo nie upokarza, ale stawia na płaszczyźnie równości. To zasługuje na szacunek. Że to nie był głos doskonały, że trzeba jeszcze wiele pracy, to oczywiste, bo to był pierwszy etap. Ale sam fakt bardzo cieszy. Zobaczymy, jak to się skończy, ale ja myślę, że skończy się dobrze. Bo dla ludzi myślących nie ma innej perspektywy niż wspólne działania, działania na rzecz odnowy Polski.

Dziękujemy za rozmowę.

Antoni Macierewicz: wytaczam proces Lisowi. "To język nienawiści i paroksyzmy bezsilnych. Wiedzą, że nie mają żadnych argumentów" wPolityce.pl: Nasi czytelnicy niepokoją się, że ostatnie ataki, przekraczające już wszelkie pojęcie, porównujące pana haniebnie do zbrodniarza, zniechęcą pana do dalszego poszukiwania prawdy, zwłaszcza w momencie, gdy tak dużo udało się już odsłonić. Tak może się stać? Antoni Macierewicz, poseł Prawa i Sprawiedliwości, szef parlamentarnego zespołu badającego tragedię smoleńską: Uspokajam wszystkich: będziemy robili swoje by odkryć prawdę do końca. Niedługo opublikujemy raport pana inżyniera Grzegorza Szuladzińskiego, bo dotychczas publikowane były fragmenty, konkluzje i wnioski. Teraz - całość.

Jak pan odbiera te ataki? Jako paroksyzmy bezsilności ludzi, którzy są świadomi, że nie mają żadnych argumentów merytorycznych? Zdolni są, więc tylko do bezradnych inwektyw, do straszenia więzieniem. To są zachowania, które charakteryzują dyktatury, są typowe dla czasów komunistycznych. Chcę panu Tuskowi powiedzieć wprost: już za PRL to przeżyłem, teraz też sobie z tymi szykanami poradzę. Zwłaszcza, że mają niemal identyczną formę.

W dość powszechnej opinii naszych publicystów język używany wobec pana jest porównywalny z tym, jakiego naziści używali wobec tych, których uważali za podludzi.  To jest język nienawiści, znany choćby z okładki "Wyborczej" z 1992 roku z twarzą premiera Jana Olszewskiego i napisem "Nienawiść". Ale ma to dzisiaj, po zbrodni łódzkiej, po zamordowaniu Marka Rosiaka z powodów politycznych, przez mordercę, który wołał, że chciał zabić kogoś z PiS, jeszcze inny, bardzo praktyczny wymiar. I pan Lis musi sobie z tego zdawać sprawę. Ja mu w każdym razie wytaczam proces. Ta okładka narusza moje dobra osobiste, zagraża mojemu bezpieczeństwu osobistemu. Ale przede wszystkim jest takim nakręcaniem nienawiści, że zagraża bezpieczeństwu nas wszystkich, obywateli Polski.

Ten atak uległ niesamowitemu nasileniu po pana słowach o relacjach z Rosją w kontekście Smoleńska. Pomija się tam wszelkie pana zastrzeżenia, to, że mowa jest o sytuacji hipotetycznej. Co naprawdę pan powiedział? Istotą tej wypowiedzi było stwierdzenie, że jeżeli ginie cała elita związana z bezpieczeństwem państwa, prezydent, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, szef Sztabu generalnego, szefowie wszystkich rodzajów sił zbrojnych, kapelan wojskowy, to w tej sytuacji obowiązkiem służb jest przyjąć hipotezę zamachu i jak najszybciej ją potwierdzić lub ją wyeliminować. Bo musimy sobie zdawać sprawę, że w takiej sytuacji kraj staje w obliczu największego zagrożenia, takiego jak właśnie wojna. Pierwszym, więc obowiązkiem premiera, który nadzoruje służby jest potwierdzenie lub wyeliminowanie hipotezy zamachu, bo od tego zależy dalsze działanie państwa. Tymczasem pan Tusk tego nie zrobił. Odwrotnie - oddał im całe śledztwo, oddał im dowody. Dokonał swoistej kapitulacji polskiej suwerenności.

To dokładnie, niemal słowo w słowo, powiedziałem. Ale tę drugą część wypowiedzi wycięto! Zmanipulowano.

Warto tu przypomnieć, że to Donald Tusk 19 stycznia 2011 roku straszył nas, iż Rosja może zagrozić wojną. To on mówił, że nie był w stanie w pełni podjąć decyzji zgodnych z porozumieniem polsko-rosyjskim z 1993 roku i musiał Rosji oddać śledztwo. Mówił, że problem polega na tym czy mamy znać prawdę i nie mieć wojny czy mieć wojnę i nie znać prawdy... Pod taką właśnie presją, pod presją jak twierdzi zagrożenia wojną, wycofał się z dochodzenia do prawdy. I nas tez straszy, że wszyscy domagający się prawdy mogą narazić kraj na wojnę. To jest pokaz zupełnego serwilizmu wobec Moskwy, na co zgody być nie może. Jeśli więc pan Tusk chce powiedzieć, a tak to rozumiem, że będzie mnie zastraszał, bo sam jest przez Rosję zastraszony, to radziłbym mu by się cofnął z tej drogi. Nie dam się zastraszyć, zespół parlamentarny będzie dalej pracował z determinacją.

W ostatnich dniach często pojawiają się też tezy, podawane przez nagle zatroskane o PiS media rządowe, sugerujące, że jest pan konkurentem Jarosława Kaczyńskiego  do przywództwa w Prawie i Sprawiedliwości. Jak jest naprawdę? Jarosław Kaczyński odbudował siłę i jedność polskiej prawicy po raz pierwszy od czasów "Solidarności". To jest wartość, wobec której nikną wszelkie inne dyskusje. A jego osobista determinacja dla wykrycia rzeczywistego przebiegu wydarzeń związanych z tragedią smoleńską, jest istotną gwarancją, że Polska odzyska pełną suwerenność. Patrzę, więc ze spokojem na te działania, które pan opisuje, także niestety na te, które podjął dziś pan Zbigniew Ziobro, dystansując się i wprost odżegnując od badania rzeczywistych przyczyn tragedii smoleńskiej. Przeczytałem tę jego wypowiedź z ogromnym zażenowaniem. Rozm. Gim

Dr Kazimierz Nowaczyk po powrocie z Brukseli z wysłuchania publicznego ciężko zachorował. Zapadł na sepsę Ekspert zespołu parlamentarnego badającego katastrofę smoleńską, dr Kazimierz Nowaczyk na swoim blogu poinformował o poważnych kłopotach zdrowotnych. Napisał:

- Czy wie Pan, skąd wrócił?

- Chyba się domyślam i bardzo Panu dziękuję za opiekę i pomoc. Uratował mi pan życie.

- To nie mnie trzeba dziękować. To Bóg jest dobry!

Taka była moja pierwsza rozmowa z lekarzem rodzinnym po wyjściu ze szpitala. Nie chcę pamiętać sąsiedztwa sepsy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. To, co chcę, żeby pozostało, to uporczywa walka zespołu lekarzy z Johns Hopkins Hospital, pomoc najbliższych, życzenia i modlitwa przyjaciół, znajomych, blogerów, a także zupełnie nieznanych mi osób. Wszystkim dziękuję z głębi serca, Bóg zapłać! Wcześniej Gloger Janko Walski na blogpress.pl informował o mailu, według którego choroba dr. Nowaczyka stanowi dużą zagadkę dla lekarzy:

Dzielę się refleksją nt. czwartkowego wykładu prof. Wiesława Biniendy z Uniwersytetu Akron w Ohio. Jestem wciąż pod wrażeniem inteligencji i wiedzy Profesora a także jego osobowości. To człowiek niezwykle skromny, rozmawiający z obcymi sobie ludźmi, niefachowcami, w sposób pełen szacunku i serdeczności. Rzadka cnota wśród profesorów. Każdy z zebranych mógł się z nim przywitać, zapytać o wszystko, każdemu okazywał uwagę i serdeczność. I co więcej, prosił o modlitwę! Nie za siebie, ale za prof. Nowaczyka z Maryland. Powiedział nam, że prof. Nowaczyk po powrocie z Brukseli w marcu, gdzie brał udział w prezentacji przygotowanej przez komisję A. Macierewicza, ciężko zachorował i został przewieziony do Johns Hopkins University Hospital, gdzie przebywa do dziś. Jego lekarz powiedział, że był już jedną nogą w grobie, a choroba wciąż pozostaje tajemnicą dla lekarzy”. Blogpress.pl

Szef państwowej komisji: Załoga Tu-154 nie umiała odejść na drugi krąg. "Znów wraca narracja o "debeściakach"? Przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek przypomniał w Radio Zet, że ta załoga tupolewa w ogóle nie powinna znaleźć się w samolocie. „Ta załoga nie miała uprawnień. Tylko technik pokładowy miał prawidłowo nadane i ważne uprawnienia lotnicze. Wszystkie inne były z wojskowego punktu widzenia nieważne, więc z formalnego punktu widzenia nie powinni się znaleźć w tym samolocie” - mówił Maciej Lasek, który dodał, że wyszkolenie pilotów  ustępowało nawet temu, jakie mają piloci średniej klasy linii lotniczych „Wszyscy spodziewaliśmy się, że poziom bezpieczeństwa, wyszkolenia załóg w tym samolocie będzie najwyższy z możliwych. A to było mniej niż oferują linie średniej klasy linie lotnicze” Lasek mówił też o kwestii "fałszowania" dokumentów.

"To była załoga, która nie była w stanie wykonać prawidłowo odejścia na drugi krąg, załoga, która fałszowała dokumenty, mówiąc, jakie minima posiada” – przekonywał  Lasek, który odniósł się również do ustaleń ekspertów z komisji Macierewicza.

„Nawet oględziny szczątków przeprowadzone przez członków naszej komisji na miejscu zdarzenia nie wykazały żadnych śladów możliwości wystąpienia tego typu zjawiska, o którym tutaj piszą eksperci pana posła Macierewicza. A drugi wybuch, jak słyszałem, miał rozerwać kadłub. W jaki sposób można to udowodnić? Choćby poprzez analizę rejestratora. Rejestrator, jak już wcześniej wspomniałem w jednym z wywiadów, rejestruje między innymi nadciśnienie w kabinie. Jeżeli byłby wybuch nadciśnienie zostałoby zarejestrowane. Nic, nie ma żadnej anomalii w rejestracji tego parametru, który by spowodował, który by wskazywał na jakieś nienormalne, niewłaściwe działania, niezwiązane z tą tragiczną końcówką lotu”- mówi. Jak widać znów wraca kwestia „nieuctwa” pilotów, która była podnoszona już sekundy po katastrofie? Ciekawe, kiedy znów będą nas karmić informacjami o „debeściakach” i 150 okrążeniach?

Ł.A/Radio Zet

PIJANE ZAJĄCE Czytelnikom winien jestem wyjaśnienie – nie było mnie w związku z obowiązkiem pożegnania najbliższego członka rodziny, liczę na Państwa wyrozumiałość. Ale już jestem i nie mogę nie zauważyć, że wystarczy Państwa zostawić na dwa tygodnie samopas i rozrabiacie niczym pijane zające Dałbym sobie jeszcze kilka dni odpoczynku od polityki, ale nie mogę, bo sprawy idą w naprawdę złym kierunku. Czuję się w obowiązku Państwu świat objaśnić po raz kolejny, żebyście już więcej nie rozrabiali.

Po pierwsze, zorganizowaliście Państwo jakiś marsz w centrum Warszawy, żeby podważać decyzje administracyjne wydane przez właściwy organ. Sam Noblista wyjaśnił, że takich rzeczy czynić się nie godzi. Decyzja administracyjna to jest decyzja administracyjna. Kiedy największy Opozycjonista ze znanych opozycjonistów dostawał po 1970 roku mieszkanie z puli MSW w spółdzielni mieszkaniowej w ramach szykan za udział w grudniowym buncie, to choćby drżał z odrazy na takie haniebne potraktowanie i rażące naruszenie jego przyszłej aury opozycjoniety niezłomnego, przyjąć musiał, bo decyzja jest decyzją, szlus. Jak Krajowa Rada nie przyznaje miejsca na multipleksie telewizji Trwam, to nie przyznaje, podstawy ma. Weźcie sobie Państwo poczytajcie archiwalne numery Gazety Wyborczej z lat, dajmy na to, 1991-up-to-date, to będziecie wiedzieli, że jest naród, naród jest europejski, i jest skansen, który ten europejski naród powstrzymuje w jego drodze do politycznej Nirwany, jakim jest rozpłynięcie się w niebycie, pardon, w większym bycie jakim jest Junia. Czy widzieli Państwo ostatnimi czasy jakiegoś Francuza, Niemca, czy Anglika? No nie, są tylko Europejczycy, albo Grecy, Portugalczycy, Włosi, Irlandczycy i chyba Hiszpanie. Kto zbankrutował ten już Europejczykiem nie jest, a każdy gołopupiec staje się na powrót ciemnogrodem nacjonalistycznym, bo Europejczyk może być tylko zasobny, bogaty i szczęśliwy, a jeśli nie jest, to nie jest też Europejczykiem, proste. Więc albo będziemy Europejczykami i będziemy zasobni, albo nie będziemy zasobni, ale wtedy nie będziemy Europejczykami. Na razie nie wiadomo, kim tak naprawdę jesteśmy, podobno po odebraniu pucharu mistrzowskiego w piłce kopanej się dowiemy. Wydaje się, że przyszli mistrzowie Europy Europejczykami być powinni, bo jakże by inaczej? Najgorzej jakbyśmy nie wyszli z grupy, albo przegrali mecz o wejście do ćwierćfinałów, bo wtedy to sami sobie będziemy winni – wyflancujemy się z turnieju o bycie Europejczykami na amen. W każdym razie zorganizowanie zamachu stanu w sobotnie popołudnie, przy czynnym udziale kleru katolickiego, zupełnie się nie powiodło. To znaczy powiodłoby się, gdyby sam pan premier nie uniemożliwił zamachowi stanu pełzanie. Wszystko było gotowe. Najpierw biskup miał podżegać, niczym biskup Kaczmarek, co wzmogło i tak zawsze dynamicznego Tadeusza, potem przepojony nienawiścią tłum miał ruszyć na samą Kancelarię Prezesa i spalić, a potem na Belweder, żeby Miłościwie Panujący Bronisław, mógł odegrać kolejną ze swoich ról – po roli Bolesława, Edwarda, i Wojciecha – i czmychnąć konno osłaniany przez Specnaz w przebraniu kobiety, jak Wielki Konstanty. Tylko zdecydowana postawa naszego premiera zapobiegła wkroczeniu wojsk ruskich do Polski, co niechybnie skończyłoby się kolejnym z serii błyskotliwych ruskich zwycięstw w polu z przeważającymi siłami wroga, po wojnie czeczeńskiej raz, wojnie czeczeńskiej dwa, i po wojnie w Gruzji. Wzmocnione oddziały policji skutecznie uniemożliwiły garstce emerytów niesionych na ramionach kiboli kwietniową rewolucję, i nawet podburzające przemówienie pani redaktor Stankiewicz nie na wiele się zdało. Nie porwała do palenia i grabieży, bo jak tu grabić i palić z emerytem na barana? Pani redaktor zresztą na pewno się nie upiecze, gdyż w polemicznym szale zdradziła publicznie kilka naszych najsilniej strzeżonych tajemnic państwowych. Po pierwsze nazwała pana premiera zdrajcą i podważyła jego męskość. Zdrajca jak zdrajca, pan premier dawno rozpłynął się w Nirwanie bytu większego i jest Europejczykiem, nawet, jeśli społeczeństwu zdolności i rozumu nie staje. Kogo miał zdradzić? Unię? No przecież, że nie. Gorzej z tą męskością. Premier, co rusz przekonuje, że jest giętki i zwrotny, a to przy okazji tenisa, a to przy okazji futbolu, więc jak to niemęski? Chłopięcy nawet i wszystko przed nim. Na razie się wprawia. Drogi kończą się w zagonach ziemniaków, semafory święcą jednocześnie na zielono, czerwono i żółto, mosty grożą zawaleniem, ale to właśnie świadczy o tym jak młody jest pan premier Tusk. Każdy, kto był pacholęciem wie, że od kolejki rozkładanej na dywanie w pokoju rodziców do prawdziwej kolei droga daleka, ale od czegoś trzeba zacząć. Prezydent Komorowski zdrajcą? No a czy prezydent to sroce spod ogona wypadł, żeby zdradzać albo i nie zdradzać jakieś mohery? No przecież on nie moherom przysięgał, ale Europejczykom. A jak się okazali za mało europejscy to się nie liczy, zresztą za plecami miał Bronisław palce zaplecione jeden na drugi, więc wiadomo, pamiętamy z przedszkola, że nieważne. Od czego ma pan prezydent te wszystkie Osóbki-Morawskie, które mu doradzają? No przecież powiedział Nałęcz Pan, że skoro właściwa komisja uchwaliła, że urwało, to urwało, słyszeliście, czy nie? Jak uchwali, że Nałęcz Pan jest zielony i słodki to taki właśnie będzie – zielony i słodki. To wszystko betka, ale zdradzać tę najsilniej strzeżoną tajemnicę państwową, że prezydent jest pół-analfabetą? To już nawet „Antykomor” się nie odważył! Jak to „pół”? Czy pani redaktor chciała powiedzieć, że pan prezydent jest jakimś „pół-bytem”? Tak się nie godzi. Pan prezydent jest cały, proszę sobie zapamiętać, a jak coś robi albo czymś jest to w pełni, na 100%! ROLEX

Autostradowa katastrofa

1. Na niecałe 50 dni przed rozpoczęciem Euro 2012 wiemy już dokładnie, że czeka nas autostradowa katastrofa. Żaden z autostradowych ciągów ani z zachodu na wschód (A-2,A-4) ani z północy na południe (A-1) nie będzie przejezdny i co więcej zapewnienie tej przejezdności odsuwa się w bliżej nieokreśloną przyszłość. Nie pomogła nawet tzw. ustawa o przejezdności, którą rządząca koalicja PO-PSL przeforsowała w poprzednim miesiącu, zupełnie absurdalna, bo wprowadzająca autostradowy ruch samochodowy na plac budowy, że aż wstyd się przyznać, iż była głosowana w Sejmie. Ale i ona się ostatecznie nie przyda, bo są takie odcinki autostrad gdzie jeszcze nie ma do końca przygotowanych nasypów drogowych, a cóż dopiero warstw kruszywa i asfaltu, po których można by się było poruszać.

2. Jest jednak jeszcze inna odsłona autostradowej katastrofy. Sytuacja finansowa firm, które parę lat temu rozpoczęły swoją przygodę z budową autostrad w Polsce. Jedna już spektakularnie upadła pozostawiając rozgrzebaną budowę (zresztą przejętą od chińskiej firmy Covec, która ponad rok temu zeszła z placu budowy) na autostradzie A-2. To firma DSS, o jej sytuacji finansowej minister Nowak jeszcze 2 miesiące temu wyrażał się w samych superlatywach. Pozostawiła wielomilionowe zobowiązania i rozsierdzonych podwykonawców, którzy teraz blokując drogi będą dochodzili swoich należności w GDDKiA, bo u syndyka nie mają szans, ponieważ wartość majątku firmy jest kilkakrotnie niższa od jej zobowiązań. Wygląda jednak na to, że ta upadłość to czubek góry lodowej, jeżeli chodzi o firmy budujące autostrady w Polsce. Właśnie sąd rejonowy w Poznaniu zwrócił wnioskodawcy wniosek o upadłość likwidacyjną kolejnego potentata Hydrobudowy Polska, ale tylko ze względów formalnych. Był to w ciągu ostatnich kliku miesięcy już trzeci wniosek o upadłość tej firmy.

3. Ale i pozostałe firmy budujące autostrady i obecne na polskiej giełdzie jak widać po ich notowaniach, nie mają się najlepiej, co świadczy o tym, że inwestorzy w te papiery zdają sobie coraz bardziej sprawę, że wyszły one na budowie autostrad jak przysłowiowy „Zabłocki na mydle”. Wartość akcji firm budujących autostrady od momentu podpisania kontraktów z GDDKiA do połowy kwietnia tego roku gwałtownie się zmniejszyła. I tak akcje PBG potaniały aż o 86%, Mostostalu Warszawa o 81%, Polimexu o 79% wspominanej Hydrobudowy także o 79%, GTC, o 72%, co nieodparcie nasuwa wniosek, że akcjonariusze wietrzą już kolejne upadłości. Tylko jedna firma giełdowa zaangażowana w budowę autostrad, czyli Budimex daje sobie jakoś radę, a wartość jej akcji w tym samym okresie nie tylko nie spadała, ale wręcz przeciwnie wzrosła o ponad 22%. Ale to firma z olbrzymim doświadczeniem także międzynarodowym budująca autostrady np. w Iraku jeszcze w latach 80-tych. Jak wygląda w takich warunkach sytuacja finansowa podwykonawców tych wielkich firm, łatwo sobie wyobrazić? Pewnie będziemy się o tym przekonywać na własnej skórze stojąc w gigantycznych korkach na skutek blokad dróg przez nich organizowanych w różnych miejscach w Polsce.

4. Wszystko to ma miejsce w sytuacji, kiedy po raz pierwszy w całym ostatnim 20 leciu, zostały spełnione jak się wydawało wszystkie warunki pozwalające na budowę autostrad i dróg szybkiego ruchu. Były na czas ich projekty, jest prawo pozwalające w stosunkowo szybkim tempie przygotowywać tereny pod budowę dróg, były wreszcie w odpowiedniej wysokości pieniądze pochodzące zarówno z polskiego jak i unijnego budżetu. Mimo tego mamy totalną katastrofę na budowie autostrad, wielomiesięczne opóźnienia, czasami już bez nadziei na zakończenie budów, niską, jakość, co ujawniło się w sposób szczególny po tej zimie, a teraz jeszcze upadłości wielkich firm będących wiodącymi w budowlanych konsorcjach, co zapewne spowoduje masowe upadłości podwykonawców. Dlaczego tak się dzieje i kto do tego doprowadził odpowiedzcie sobie państwo sami? Zbigniew Kuźmiuk

Grabie grabią do siebie Pamiętacie może państwo aferę p. Mariana K., szefa wielkiej spółki z okolic Lubina? Tam szło o grube miliardy - ale charakterystyczny był jeden drobiazg: facet miał szofera, któremu płacił pensję 40 000 zł. Podobno, dlatego, by był dyskretny. Czasem ludzie się dziwią: w krajach skandynawskich socjalizmu jest więcej, ... W rzeczywistości facet brał z tego 6000 - a pozostałe oddawał p. Prezesowi... Jest to praktyka typowa. Jestem absolutnie przekonany, że jeśli na przykład pan X miał obiecane 570 000 premii za dopilnowanie budowy tzw. "Stadionu Narodowego" - to z tego miał dostać góra 200 000 - a pozostałe pieniądze to albo lewa kasa na wybory dla polityków (dziennikarzy trzeba przecież przekupywać, by dobrze opisali - a nie można tego robić legalnymi pieniędzmi!) albo po prostu dla tego, co Go na tę posadę mianował. Może się mylę - ale skłonny jestem założyć się 10:1... Nazwa "Stadion Narodowy" jest dobrana trafnie. Nasz naród został przez lata socjalizmu (najpierw pod sanacją, potem pod Hitlerem, potem pod Stalinem, potem pod Pierwszymi Sekretarzami, obecnie pod okupacją Unii Europejskiej) skutecznie zdeprawowany: wszystko przeżarte jest korupcją. "Stadion" słusznie jest, więc "Narodowy" - bo jest Pomnikiem Megakorupcji. Za ile skazano p. Tomasza Lipca, ministra sportu w czasach PiS? Za niecałe 300 000. Ci z PO boki sobie ze śmiechu zrywają. Kradł tak mało - i jeszcze pójdzie za to siedzieć. Natomiast obecne rządy kradną setki milionów - powtarzam: setki milionów - i nikt jakoś nie idzie siedzieć. Mam nadzieję, że po EURO 2012 ludzie jednak się ruszą - i zażądają rozliczeń. Ja proponuję policzyć tak: gdy ten stadion miał w projekcie kosztować 600 000 000, to minister kradł 300 000 000; jak teraz kosztuje dwa miliardy - to ile kradną obecni ministrowie? Dobre zadanie szkolne na liczenie proporcji. I nie są tu winni ci ministrowie. Grabie grabią do siebie - i w tym ustroju tylko święty by się nie skorumpował. Bo skoro nic się nie daje załatwić, wszelkie projekty grzęzną w bagnie biurokracji - to w końcu człowiek zaczyna załatwiać coś dla siebie. By przynajmniej tego czasu w Sejmie całkowicie nie zmarnować. To, co trzeba zrobić - to zmienić ustrój. Nie ludzi: USTRÓJ. Ustrój, w którym karze się tego, kto uczciwie pracuje - a nagradza cwaniaka i wydrwigrosza. Ustrój, w którym wybory wygrywa partia, która obiecała, że... wyżebrze od Unii Europejskiej najwięcej pieniędzy. Konkretnie: 300 miliardów. Ustrój, w którym jawni złodzieje nie tylko przechadzają się po ulicach, ale są w programach telewizyjnych przedstawiani, jako wzór dla młodych ludzi. Ustrój, w którym pieniądze ssie spora grupa pasożytów - a reszta bezradnie patrzy, jak owoce ich pracy są rozkradane i marnowane. Bo państwowe się rozkrada.

A prywatnego nikt by nie pozwolił ruszyć - prawda? Więc dlatego - i tylko, dlatego - "nie da się" tych wielkich spółek sprywatyzować... No nie da się - i koniec! A dopóki to będzie państwowe, czyli niczyje - to grabie będą grabić. Równo.

JKM

Wolny Amerykanin Czy wiecie, czemu rząd Stanów Zjednoczonych nie wprowadzi stanu wojennego dla ratowania ustroju, jak to zrobił gen. Jaruzelski? Że co? Że to byłoby nieładne w tej rzekomo wzorowej demokracji? Powód jest inny. Mieszkańcy USA posiadają w domach 200 milionów sztuk broni palnej. Z tej prostej przyczyny rząd nie może jawnie wystąpić przeciw obywatelom. Co prawda nie wszyscy trzymają w domu arsenał – na 57 milionów dorosłych posiadaczy broni, tylko połowa ma więcej niż cztery sztuki? Kiedy w roku 2008 groziło Ameryce załamanie kapitalizmu i porządku społecznego z powodu kryzysu finansów bez precedensu w dziejach, prezydent George Bush musiał rozważać jakieś formy ograniczenia wolności obywatelskich? Krążyły plotki o gotowych obozach internowania, którym rząd zaprzeczył. Ale sekretarz skarbu ostrzegł Kongres, że może dojść do całkowitego chaosu. Proste pytanie, „co musiałby wtedy zrobić rząd?” Skłoniło kongresmenów do wydania 700 miliardów dolarów na podtrzymanie banków. Nie dowiedzieliśmy się, jak wypadłaby próba sił między uzbrojoną po zęby policją i armią amerykańską a uzbrojonymi również po zęby Amerykanami. Prawo posiadania broni wzbudza dzisiaj w Ameryce ogromne emocje z powodu zabójstwa czarnego chłopaka na Florydzie Trayvona Martina w – jak się wydaje – akcie samoobrony przez ochotnika straży obywatelskiej George’a Zimmermana. Pisałem o tym poprzednio. Kiedy teraz piszę tę korespondencję, w Saint Louis odbywa się kongres NRA, Narodowego Stowarzyszenia Broni Palnej. Republikański kandydat na prezydenta Mitt Romney stanął w jednym szeregu z NRA na rzecz „prawa myśliwych, sportowców i tych, którzy chcą bronić swoich domów i swoich rodzin”. Natomiast inny pretendent, który odpadł w prawyborach, Newt Gingrich jak z armaty wypalił, że powinno to być „prawo człowieka przysługujące każdej osobie na planecie”. Niech no Gingrich sobie wyobrazi, że każdy człowiek z tego prawa korzysta. Zapanowałby taki pokój społeczny, aż na planecie nie zostałby kamień na kamieniu. Amerykanie mają prawo do broni na podstawie drugiej poprawki do konstytucji i go pilnują. Za trzy dolary i 99 centów można tu kupić stosowne nalepki na zderzak samochodu. Hasła wydają się – owszem – celne: „Z bronią jesteśmy obywatelami, bez broni poddanymi” albo cyniczne: „Uzbrojone towarzystwo jest uprzejmym towarzystwem”, albo dowcipne: „Jeśli broń zabija ludzi, to czy ołówki robią błędy ortograficzne?”. Najbardziej podoba mi się stanowcze: „Jeśli nie zadziała pierwsza poprawka, to zadziała druga”. Otóż pierwsza poprawka do konstytucji gwarantuje m.in. wolność słowa, zgromadzeń i religii. No i weź tu wprowadź stan wojenny! Natomiast druga poprawka brzmi: „Dobrze zorganizowana milicja jest niezbędna dla bezpieczeństwa wolnego państwa, prawo obywateli do posiadania i noszenia broni nie może być naruszone.” Czy to znaczy, że obywatele mogą nosić broń tylko wtedy, gdy służą w regularnej milicji? Nie. Sąd Najwyższy stwierdził, że nie tylko wtedy. Co więcej, mają prawo, w swoim domu, do zabójstwa w samoobronie. Sprawa jest jasna: intruz zabity w cudzym domu jest winny. Ale ponad 20 stanów z 51 przyznało obywatelom to prawo też poza ich domostwem. Na tej postawie Zimmerman zastrzelił na ulicy Martina. Prokuratura oskarżyła go o morderstwo, chociaż w całej Ameryce zabito legalnie w obronie własnej 325 osób w roku 2010. Oskarżony Z. ma podstawy do swej obrony w sądzie. Monopol na przemoc posiada w Europie państwo. Powszechne prawo Amerykanów do noszenia broni wydaje się Europejczykom barbarzyńskie. Polacy mają dodatkowy problem, gdyż pamiętają PRL, to nasze opiekuńcze państwo policyjne. Miało monopol nie tylko na przemoc i na politykę, ale nawet na myślenie za obywatela, czy pojechał na wczasy i poszedł do lekarza. Lecz to „nanny state”, państwo pielęgniarka, jest dla Amerykanów kamieniem obrazy. Wolny człowiek musi sam odpowiadać za swe decyzje na dobre i złe. Jeśli wtargnął do cudzego domu, to ma liczyć się z tym, że legalnie zabije go gospodarz. Takie myślenie występuje w wielu sferach życia. Prezydent Obama wprowadził reformę ubezpieczeń medycznych. Największy zarzut wobec powszechnych ubezpieczeń polega na tym, że nakazuje ludziom wykupić polisę. Kogo na to nie stać, temu państwo dopłaci. Szlachetne? Ale „nieamerykańskie”, gdyż ogranicza obywatelom wolność decyzji, czy i jak mają dbać o zdrowie. Sąd Najwyższy bada zgodność tej ustawy z konstytucją. Wcale się nie zdziwię, jeżeli uzna w czerwcu, że obywatel posiada niezbywalne prawo do lekkomyślności tak, jak ma święte prawo zabicia groźnego intruza w swoim domu. Idee wolności i odpowiedzialności jednostki są bliskie partii republikańskiej, natomiast demokraci wolą państwo opiekuńcze. Wybory wygrywa raz jedna filozofia, raz druga. Taki jest sens walki, kto wchodzi do Kongresu i Białego Domu.

Krzysztof Kłopotowski

Klub oportunistów Początki warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej sięgają października 1956 roku. Zebranie założycielskie Ogólnopolskiego Klubu Postępowej Inteligencji Katolickiej odbyło się w dniach 22-24 października 1956 roku, w momencie, gdy „przełom narastający od miesięcy – jak zapisano w protokole zebrania – w stosunkach politycznych w Polsce wszedł w fazę rozstrzygającą. Powszechne dążenie mas robotniczych, intelektualistów i młodzieży do odrodzenia życia państwowego i gruntownej odnowy atmosfery moralnej przybrało zdecydowanie na sile w związku z zapowiedzianym i rozpoczętym w dniu 19 października VIII Plenum Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej”. Słowo „Klub” w nazwie miało wskazywać, iż ambicją jego inicjatorów nie było tworzenie partii politycznej – w deklaracji podkreślono, iż „dla uniknięcia nieporozumień wyraźnie oświadczamy, iż jest to tymczasowa, wspólna reprezentacja społeczna twórczych środowisk katolickich, nie jest zaś i nie ma zamiaru przekształcić się w jakiekolwiek katolickie stronnictwo polityczne”. Jednocześnie Klub powstał, jako organizacja przy komunistycznym Froncie Jedności Narodu. W programie stowarzyszenia wyrażano poparcie dla nowego kierownictwa politycznego z Gomułką na czele w „jego walce o dalszą demokratyzację i wszechstronny rozwój kraju oraz uznanie i chęć umocnienia sojuszu między Polską i ZSRR na zasadzie wzajemnego poszanowania suwerenności”. Ponadto katoliccy działacze wyrażali chęć zwiększenia twórczego udziału katolików w życiu kraju, a przede wszystkim w kulturze ogólnonarodowej. Deklarowali także udział w zwalczaniu przejawów szowinizmu narodowego oraz umacnianiu zasad tolerancji i swobodnej dyskusji światopoglądowej między wierzącymi a niewierzącymi. Po otrzymaniu w 1957 roku zgody na rejestrację, OKPIK przekształcił się w Klub Inteligencji Katolickiej z siedzibą w Warszawie przy ul. Kopernika 34. W statucie KIK wskazano, iż „Klub jest społeczną organizacją obywateli polskich wyznania rzymsko-katolickiego, którzy zgodnie ze swoim światopoglądem w ramach ustroju PRL mają na celu: (…) pracę intelektualną i moralną w oparciu o naukę Kościoła katolickiego dla kształtowania osobowości ludzkiej i wychowania człowieka świadomego swych obowiązków indywidualnych i społecznych”. Ponadto członkowie KIK zobowiązywali się do „przeciwdziałania społecznym chorobom moralnym takim jak: chuligaństwo, alkoholizm, rozwydrzenie obyczajowe, nieuczciwość w pracy, kradzieże mienia publicznego, itp.”. Klub skupiał członków zwyczajnych, uczestniczących oraz sympatyków. Członkowie zwyczajni rekrutowali się spośród grupy członków uczestników, którzy aktywną działalnością w Klubie zasłużyli na ten awans, potwierdzony wsparciem dwóch członków zwyczajnych. Procedura przyjmowania do Klubu nadawała mu specyficzny klimat hermetycznej grupy bliskich przyjaciół, często powiązanych ze sobą więzami pokrewieństwa lub starych przedwojennych jeszcze przyjaźni. Klub tworzyli przed wszystkim mieszkańcy Warszawy, na początku lat 70 zaledwie 10% członków zwyczajnych pochodziło z miejscowości położonych poza obrębem okolic stolicy. Wśród członków Klubu większość stanowiły kobiety (2/3 składu), choć w przypadku członków zwyczajnych przewagę posiadali mężczyźni (60% ogółu). Pomimo deklarowanej apolityczności, Klub zmuszony został wypowiedzieć się w czasie wydarzeń marcowych 1968 roku. Bezpośrednio po złożeniu przez Koło „Znak” interpelacji w obronie pobitej młodzieży, władze Klubu postanowiły, iż studentów i pracowników naukowych – członków KIK obowiązuje bezwzględna dyscyplina wobec władz uczelnianych, członkowie Klubu nie powinni brać udziału w starciach ulicznych, starając się wpływać na uspokojenie nastrojów w kraju. Brutalna reakcja władz komunistycznych, które postrzegały istnienie Koła „Znak” w kontekście relacji Państwo-Kościół zaskoczyła środowisko postępowych katolików. „Pamiętam także potworną – opisywał ów charakter współzależności aparatu państwa i Klubu Stefan Kisielewski – awanturę, kiedy Kardynał Wyszyński miał jakieś kazanie, które się nie podobało Gomułce. A Gomułka uważał, ze koło „Znak” jest po to, żeby załatwiać te sprawy. No i nagle słyszę potworny ryk. Stoi Zawieyski czerwony, a Gomułka krzyczy: „Panie Zawieyski, od czego wy jesteście? Co to znaczy? Co on mówi! Wy nie macie wpływu!”. Wściekły atak władz komunistycznych wywołał wśród władz KIK poczucie zagrożenia. Zarząd Klubu z jednej strony deklarował akceptację dla przemian socjalistycznych w Polsce, z drugiej jednak podkreślał, iż „rolą władzy jest służyć społeczeństwu, a nie podporządkowywać je sobie”. W liście do władz wskazywano, że „mamy długofalowe zadanie w Kościele, chcemy być aktywni w rzeczywistości polskiej w ramach ustroju socjalistycznego. (…) Światopoglądy chrześcijański i laicki mogą ze sobą współżyć, nawzajem się szanować, a nawet się uzupełniać. Tej właśnie postawy nauczył nas Jan XXIII i Sobór i temu będziemy wierni. To jest nasza ideowa, społeczna, polityczna i religijna postawa, z której nie można dać się wytrącić nawet w obliczu tak dramatycznych wydarzeń ”. Tak, więc marcowa aktywność działaczy KIK miała charakter głosu doradczego, w żadnym wypadku krytyki, nie mówiąc o buncie. Propozycja mecenasa Władysława Siły-Nowickiego, aby nakłonić środowisko do większej odwagi spotkała się z oporem kierownictwa Klubu widzącego w zaangażowaniu politycznym niebezpieczeństwo konfliktu z władzą, a także większości środowiska, dla którego uwikłanie polityczne KIK prowadzić mogło do zwrócenia uwagi aparatu władzy na tę enklawę wewnątrz systemu. Janusz Zabłocki określił to jasno: „Jeżeli w wydarzeniach marcowych wystąpiły jakieś elementy zorganizowanej akcji opozycyjnej to trzeba powiedzieć, że te ugrupowania są nam obce”. To oportunistyczne stanowisko władz Klubu uwidoczniło się także w czasie strajków robotniczych w grudniu 1970 roku. „Chodzi o to, by partia – charakteryzował stanowisko Klubu jego prezes Konstanty Łubieński – inspirując ogólne kierunki rozwojowe, uwzględniła opinie publiczną, a jeśliby ona stanęła w kolizji z interesami ogólnonarodowymi, aby partia potrafiła tę opinię przekonać drodze perswazji, a nie przymusu. (…) Jesteśmy gotowi pomóc jej w rozwiązywaniu trudnych problemów. Przypominam jednak (…), że środowisko nasze mają przede wszystkim charakter wychowawczy. Dlatego nasz wkład powinien wyrazić się przede wszystkim w tej dziedzinie”. Nadzieje środowiska na nowe otwarcie związane z Gierkiem zostały szybko rozwiane. Nowa ekipa zamiast docenić, zaczęła dystansować się od przedstawicieli Klubu. Dobitnie scharakteryzował tę zmianę mecenas Siła-Nowicki, mówiąc, iż „za dawnych czasów z kolegą Stommą rozmawiała druga osoba w państwie. Dziś rozmawiają już dalekiego rzędu politycy i ta rozmowa z posłami nie odbywa się wcale na zasadzie dialogu, ale na zasadzie odprawy. (…) Za to nikogo do więzienia nie zamykają, nie ma znęcania się nad więźniami politycznymi, nie ma tego wszystkiego, my możemy – tylko trzeba chcieć. Ale katolicy w Polsce, to jak powiedział Wyspiański – oni by dużo mogli, „ino oni nie chcom chcieć””. Sytuacja zmusiła środowisko do próby nowego określenia misji i zadań Klubu. Siła-Nowicki apelując do aktywności wskazywał, iż „można grając w szachy przyjmować takie czy inne fory nawet nierealne, ale nie można sobie wyobrazić partii szachowej, w której przeciwnik robi za mnie posunięcia i na tym polega gra. A jeżeli reprezentacja katolicka godzi się na to, żeby partia rządząca sama wyznaczała je posłów, i określała przedstawionych kandydatów, to jest właśnie tego rodzaju rzecz, rzecz nie do przyjęcia”. W odpowiedzi prof. Andrzej Święcicki podkreślił, iż „naszych stosunków z władzami politycznymi nie można porównywać do partii szachów, bo my nie dążymy do tego, żeby dać mata władzom politycznym w Polsce i mam nadzieję, ze one nie dążą do tego, żeby nam dać mata. Zupełnie na innej płaszczyźnie to się tworzy, stąd ta dyskusja wydaje mi się zupełnie obca. Dla nas istotna rzeczą jest tworzenie i formowanie duchowe katolików w Polsce, dlatego, że katolicy we wszystkich warunkach społecznych mogą i powinni swoją funkcję spełniać”. Z kolei wieloletni sekretarz Klubu Wacław Aulaytner akcentował, iż stosunki „z marksistami sprawującymi rządy w naszym kraju polegają na akceptacji przez nas faktu sprawowania przez komunistów władzy w Polsce oraz na akceptacji reform społecznych, gospodarczych i kulturalnych, jakie oni w naszym kraju przy udziale nas katolików przeprowadzili (…). W naszym wychowaniu społeczno-obywatelskim, w naszej działalności wewnętrznej czy zewnętrznej chcemy formować ludzi do zaangażowania w służbę społeczną i obywatelską z własnego przekonania i z pełnym poczuciem odpowiedzialności za rozwój Polski socjalistycznej”. Scharakteryzowane przez Święcickiego i Aulaytnera stosunki Klub-władza były formą lojalizmu za cenę możliwości działania. Warszawski KIK był, więc związany z rządzącą nomenklaturą, a jego przywileje ściśle wiązały środowisko z narzuconym przez komunistów miejscem na scenie politycznej. Wewnętrzna dyskusja w Klubie Inteligencji Katolickiej zakończyła się w 1972 roku zwycięstwem oportunistów, czego wyrazem był wybór prof. Andrzeja Święcickiego na prezesa Klubu. W początkach lat 70. Klub odmawiał udziału we współdziałaniu społeczeństwa „drugiego obiegu”, koncentrując się na organizacji wykładów. „Wprawdzie w trosce o zachowanie tej enklawy intelektualnej wolności – opisuje Ryszard Terlecki – starano się unikać zapraszania, jako prelegentów osób najbardziej zaangażowanych w ruch opozycyjny, to jednak w lokalu przy ulicy Kopernika odbywały się wieczory literackie Stanisława Barańczaka, Mariana Brandysa czy Andrzeja Kijowskiego, dyskusje z udziałem o. Aleksandra Hanke-Ligowskiego czy Bohdana Cywińskiego, wieczory poezji w wykonaniu Heleny Mikołajskiej”. Wobec propozycji nowelizacji konstytucji i wprowadzenia ustępu o socjalistycznym charakterze państwa polskiego, kierowniczej roli partii, działacze KIK napisali list, którym wskazali, iż „nie oczekujemy żadnych specjalnych ułatwień czy przywilejów dla życia religijnego i ludzi wierzących. Chodzi nam tylko o skuteczne zagwarantowanie warunków dla swobody rozwoju życia religijnego i obecności chrześcijaństwa w kulturze polskiej, jak i o pełne zagwarantowanie równoprawnego traktowania wszystkich obywateli”. W dniu 10 lutego 1976 roku w trakcie głosowania nad zmianą konstytucji, Stanisław Stomma, jako jedyny wstrzymał się od głosu, za co ukarany został wycofaniem jego nazwiska z listy kandydatów do Sejmu następnej kadencji. Po brutalnej rozprawie ze strajkującymi robotnikami w czerwcu 1976 roku członkowie KIK wystosowali kolejny list, w którym wyrazili przekonanie, że „represje typu aresztowań i zwolnień z pracy, robią wrażenie odwetu, wywołują powszechne poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, gniew i oburzenie i wbrew pozorom obniżają autorytet władzy w społeczeństwie”. W rezultacie autorzy listu wskazywali, iż „protest jest elementarnym prawem obywatelskim, a także często ważnym elementem informacji i dialogu. Nie może być on, więc traktowany, jako przestępstwo. Autorytet władzy słabnie wtedy, kiedy protest jest od razu odrzucany lub tłumiony – co godzi w klimat zaufania, który w naszych warunkach jest rzeczą kluczową”. List ten dowodził, iż Klub aspirował do pełnienia roli grona ekspertów, którzy własną postawą wskażą pożądany ton stosunków władza-społeczeństwo w Polsce. Nie wszyscy popierali takie stanowisko. Po raz kolejny Władysław Siła-Nowicki namawiał członków KIK do radykalnego postawienia się po stronie poszkodowanych. „Byłoby rzeczą przerażającą – apelował – gdyby aktyw katolicki świecki poprzestał na tym, że bezpiecznie chowa się za placami biskupów”. I ponownie większość członków Klubu opowiedziała się za polityką nie angażowania się w spory polityczne. Dopiero po wybuchu strajków i podpisaniu porozumień sierpniowych 1980 roku atmosfera w Klubie uległa zmianie. W liście do władz wyrażono nadzieję na kompromisowe załatwienie sporu i wskazano, że „nie brakowało sygnałów nadchodzącego kryzysu gospodarczego i politycznego. Ignorowano je i kryzys nastąpił. Złożyły się na niego lata nieprzemyślanych decyzji gospodarczych, zadufania władz we własną nieomylność, niedotrzymywanie obietnic, tłumienia krytyki, lekceważenia praw obywatelskich. Raz jeszcze okazało się, że polskim narodem nie można rządzić, nie słuchając jego głosu”. W trakcie negocjacji w Gdańsku przedstawiciele Klubu dążyli do zawarcia kompromisu za wszelką cenę. Jadwiga Staniszkis poróżniła się z pozostałymi członkami Zespołu Ekspertów o zapis dotyczący uznania w porozumieniach kierowniczej roli PZPR w państwie. Mimo wsparcia ze strony większości strajkujących robotników, nie zyskała akceptacji innych ekspertów i na znak protestu wystąpiła z Komisji Ekspertów. Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wielowieyski oraz Bohdan Cywiński uznali, iż mimo protestów ze strony robotników należy ten zapis wprowadzić. Potem Mazowiecki obłudnie tłumaczył, że zgoda na kierowniczą rolę partii nie była równoznaczna przecież z przyznaniem jej kierowniczej roli w społeczeństwie, a temu właśnie należałoby się sprzeciwiać.Zaangażowanie się przedstawicieli Klubu w pomoc dla strajkujących robotników została przychylnie powitana. W trakcie zebrania podkreślono, „jakie przełomowe chwile przeżywaliśmy za sprawa organizacji, do której należymy, w tym lokalu tejże organizacji, czym było włączenie się nasze zbiorowe do „Solidarności” i do nowego ruchu związkowego. I stąd przede wszystkim uczucie wielkiej wdzięczności dla naszych ekspertów, którzy tak wyczuli ten historyczny moment i którzy potrafili tak godnie nas w Gdańsku reprezentować, a potem zachęcić nas wszystkich do pracy w „Solidarności”. W Klubie otwarto punkt konsultacyjny dla delegacji zakładów pracy, które chciały założyć niezależne związki zawodowe. W sprawozdaniu sekretarz Klubu Krzysztof Śliwiński z dumą podkreślał, iż „punkt działał od wczesnego rana do wieczora. Przewinęło się wówczas przez KIK ponad 600 delegacji z różnych zakładów pracy. Byli tu Warszawiacy jak i goście z całej Polski, od Białegostoku po Lublin, od Szczecina po Nowy Targ”. Jednocześnie wielu członków Klubu zrezygnowało z uczestnictwa w nim angażując się w inne niezależne inicjatywy. Z rezygnacją mówił o tym sekretarz Klubu: „Spotkania czwartkowe przestały był jedynym nieomal miejscem swobodnej dyskusji intelektualnej młodzieży warszawskiej”. Wszystkie jego struktury organizacyjne, metody pracy, formy kontaktowania się z władzami administracyjnymi wykrystalizowane w przeciągu 25 lat działalności – w nowej sytuacji, na przełomie 1980/1981 zaczęły bardzo szybko tracić znaczenie w wymiarze społecznym. Wielu członków Klubu widząc oznaki bierności zarządu domagało się zmian, zdecydowanego wsparcia działalności „Solidarności”. Jednak prezes KIK prof. Andrzej Święcicki stanowczo stwierdzał: „Jestem wyraźnie przeciwny, żeby takie uchwały tutaj uchwalać.(…). Natomiast sformułowania „nieodpowiedzialne pełnienie władzy” są bardzo wyraźnym ustawianiem Klubu w zakresie politycznym, które nieodpowiedzialne sformułowany odbija się na całym układzie rządowym. My wiemy, że w tej chwili sprawa jest niesłychanie trudna, skomplikowana, wiemy, że u władzy są czynniki, które chciałyby odnowy i takie, które zdecydowanie by nie chciały. Sadzę, że to może być odebrane, jako poparcie raczej tak zwanych czynników twardogłowych, którzy mówią, że wszyscy, że tak powiem liberałowie, do których my się niewątpliwie zaliczamy, chcą tylko władzę, jako taką. Tak, że wyraźnie bym prosił, żeby tę sprawę wyeliminować, ja nie chcę, żeby tę sprawę przyjmować na pewno w takiej redakcji”. W odpowiedzi prezesa przebija tak sama nuta troski, jak powiedzieliby zwolennicy ostrożnej polityki Klubu, albo tchórzostwa i oportunizmu, jak nazwaliby by to przeciwnicy ugodowej polityki Klubu, którą to nutę usłyszeli robotnicy w Stoczni z ust Mazowieckiego i która była formowana na łamach „Tygodnia Solidarności”, pod redakcją tegoż samego Mazowieckiego. Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie stawiał sobie za cel prowadzenie dialogu z przedstawicielami władzy komunistycznej. Jego działalność w latach 1956-1981 wskazują jednoznacznie, iż jako „koncesjonowana opozycja” opierał się na szukaniu i wskazywaniu pól porozumienia, nie zaś na wspieraniu buntujących się przeciwko władzy komunistycznej różnych grup społecznych. Do dziś nie przesądzono, której z dwóch struktur – władzy czy społeczeństwu obywatelskiemu – w latach 1956-1981 środowisko KIK oddało większą przysługę.

Wybrana literatura:

S. Kisielewski – Abecadło Kisiela

A. Friszke – Oaza na Kopernika. Klub Inteligencji Katolickiej w latach 1956-1989

S. Murzański – Wśród łopotu sztandaru lewicy. Rzecz o „Katolewicy” 1945-1989

R. Terlecki – Uniwersytet latający i Towarzystwo Kursów Naukowych

J. Karpiński – Polska, komunizm, opozycja: słownik

Godziemba's blog

Czy ten mecz jest już rozstrzygnięty? Oto coś, co wygrzebałem w sieci i co wprawiło mnie w niekłamane osłupienie... Znalezione na portalu „SE” - gwizdek 24

„Bronisław Komorowski (60 l.) nie będzie oglądać meczów polskiej reprezentacji z loży prezydenckiej na Stadionie Narodowym. Wszystko przez rosyjskiego miliardera Romana Abramowicza (46 l.), który wykupił najlepsze miejsca. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że ma zamiar zaprosić do loży prezydenta Rosji Władimira Putina (60 l.). Komorowski musi, więc się zadowolić miejscem w strefie UEFA. Loża prezydencka na Stadionie Narodowym to najbardziej ekskluzywna strefa mogąca pomieścić ok. 100 osób. Za jej wykupienie rosyjski miliarder Roman Abramowicz miał zapłacić ok. 5 milionów złotych. Zarówno operator Stadionu Narodowego - Narodowe Centrum Sportu - jak i UEFA nie zdradzają szczegółów umowy zawartej z rosyjskim miliarderem. Ale jak twierdzą nasi rozmówcy ze służb specjalnych, bardzo prawdopodobne, że Abramowicz będzie oglądał mecze w loży prezydenckiej razem z Putinem. - Mamy sygnały, że rosyjski prezydent może przylecieć na dwa mecze w fazie grupowej: 8 czerwca Rosja-Czechy we Wrocławiu oraz 12 czerwca Rosja - Polska w Warszawie. Po meczu Putin od razu wyjechałby z Polski - mówi nam anonimowo oficer służb specjalnych zajmujący się bezpieczeństwem na EURO. Poza Putinem mają się pojawić m.in. premierzy Czech, Hiszpanii i Włoch. Do zapewnienia im bezpieczeństwa ma być oddelegowanych kilkudziesięciu oficerów. - BOR zorganizował już na wszelki wypadek zakwaterowanie dla 72 funkcjonariuszy w miastach, gdzie będą rozgrywane mecze - mówi rzecznik biura Dariusz Aleksandrowicz. Gdyby Putin w Polsce się pojawił, taka sytuacja oznaczałaby, że w loży prezydenckiej na Stadionie Narodowym będzie prezydent Rosji, a nie będzie prezydenta Polski. Jednak, jak zapewniają w jego kancelarii, Bronisław Komorowski nie będzie rozpaczał...” Sądzicie, że organizatorami Euro 2012 są Polska i Ukraina, czy aby rzeczywiście? Piszemy o zagrożeniach dla naszej niepodległości – puszczyki, stare psy Potockiego. Wybaczcie długi cytat, ale on mocniej do mnie przemawia niż wszystko, co przychodzi mi w tej sytuacji do głowy.

Oj chyba czerwiec będzie gorący i to nie tylko piłkarsko. Nie wyobrażam sobie reakcji publiczności, gdy w czasie meczu Polska – Rosja na trybunie wstanie niewielki, pozujący na herosa, rudawy facecik – car Kagiebistanu.

Gadowski

Nasz news. Jarosław Gugała zawieszony w obowiązkach przez prezesa Polsatu. Powód? Rozmowa z Hofmanem Jak dowiedział się portal wPolityce.pl głośna sprawa skandalicznego w formie wywiadu, jaki z Adamem Hofmanem, rzecznikiem Prawa i Sprawiedliwości, przeprowadził w szczycie kampanii wyborczej Jarosław Gugała, ma swój ciąg dalszy. Prezes Polsatu Zygmunt Solorz zawiesił Gugałę w obowiązkach. Prezes uznał, że tak rażącego zaangażowania dziennikarza po stronie Platformy nie chce i nie będzie tolerował. Co innego sympatie, u nas naturalne, a co innego udział w nagonce - mówi nam osoba z Polsatu. Decyzja ma skutki natychmiastowe i oznacza, że Gugała już dzisiaj nie poprowadzi żadnej audycji, choć było to w grafiku. Warto jednak podkreślić, że Gugała był nie tylko prowadzącym programy, ale także szefem informacji i publicystyki w stacji. Inna osoba dodaje, że już od kilku miesięcy Gugała nie mógł złapać wspólnego języka z Solorzem. Sam Gugała w rozmowie z Gazeta.pl komentował:

Nieprawda. Plotka. Mieliśmy dyskusję na temat tej rozmowy z Hofmanem, ale żadnych konsekwencji nie było. W rozmowie z Faktem Gugała przyznał jednak, że wieczoru wyborczego nie poprowadzi, ale jak twierdzi, dlatego, że jedzie na urlop. Jeszcze trzy dni temu serwis Press informował, że studio wyborcze w Polsat News poprowadzą Gawryluk i Gugała. Informacja o tym w piątek wieczorem ciągle znajdowała się na stronie internetowej stacji.

Rzeczpospolita

NASZ NEWS. Jarosław Gugała nie poprowadzi już "Gościa Wydarzeń" w Polsacie. "Nie potrafił się opanować" Duża zmiana na antenie telewizji Polsat. Jarosław Gugała nie poprowadzi już na antenie telewizji Polsat i Polsat News programu "Gość Wydarzeń". Dlaczego? Jak ustaliliśmy, to decyzja ścisłego kierownictwa stacji po kolejnym wybuchu agresji, jaki dziennikarz pokazał w rozmowie z politykiem Prawa i Sprawiedliwości? Tym razem zdarzyło się to w czasie rozmowy z Joachimem Brudzińskim, trzy tygodnie temu. Gugała tak się zapędził w atakowaniu przedstawiciela PiS, że rozmowę przeciągnął o 23 minuty. Nic do niego nie docierało, nie słuchał żadnych próśb z reżyserki by się opanował i by zakończył rozmowę, nie potrafił się opanować - mówi nam osoba z Polsatu.

Gugała z zaciętą twarzą atakował Brudzińskiego za pamięć o Smoleńsku, a wątpliwości wobec oficjalnego śledztwa sprowadzał do "rozpylania helu”, co nigdy nie pojawiło się, jako poważna hipoteza w środowisku ekspertów niezależnych. Wielokrotnie mówiliście o tym, tak jak o bombie termobarycznej - twierdził Gugała. To pan o tym mówi, nigdy o tym nie mówił Antoni Macierewicz. Mamy bombę, ale złej woli z pana strony - odpowiedział Brudziński.

Zespół wPolityce.p

Szef CBA pełnomocnikiem Sawickiej? Powiedzmy sobie szczerze. To żadna niespodzianka, że obecny szef CBA Paweł Wojtunik jest posłusznym wykonawcą politycznych zleceń Platfomy. Od początku można było się tego spodziewać. Nie po to go wypatrzył Grzegorz Schetyna – rekomendację pewnie dał ówczesny wiceminister MSWiA gen. Adam Rapacki, znający świetnie kadrę policyjną – aby miał zawieść swoich nowych chlebodawców. W dowód wdzięczności za tak duży awans, Wojtunik odpłaca Platformie wyjątkową gorliwością w nękaniu poprzedniego kierownictwo CBA, w tym jego szefa Mariusza Kamińskiego. To szczytne zadanie stara się realizować do dziś, acz z miernymi rezultatami.  Myślę jednak, że Donald Tusk jest z niego zadowolony, choćby z tego powodu, że co pewien czas wskazuje na poprzednie kierownictwo CBA, jako na grupę przestępców. To, że prokuratura i sąd mają odmienne zdanie, wcale go nie zraża. Już za samą wytrwałość w prześladowaniu ekipy pisowskiej CBA Wojtunikowi należy się nagroda. Potwierdzeniem jego konsekwencji jest obecny krok, mający na celu zakłócenie procesu, który jest jednym z kamyczków z ogródka PO, który kompromituje tę partię. Wszyscy pamiętamy teatr, jaki w 2007 roku stworzyła w Sejmie Beata Sawicka, ówczesna posłanka PO przyłapana kilka dni wcześniej na przyjmowaniu 50 tys. zł łapówki. W pełni dramatycznym wystąpieniu, aspirująca wtedy do Senatu Sawicka, przedstawiła się, jako ofiara podstępnych działań  CBA, w których główną, krwiożerczą niemal rolę odegrał agent Tomek. Dzięki osobistemu urokowi i umizgom różnym miał uwieść  posłankę, wciągając ją w pułapkę zastawioną przez Biuro - twierdziła. Dopiero później okazało się, że słowo uwiedzenie było z jej strony ogromną przesadą. Łzy lały się rzęsiście, a podejrzana o korupcję podkreślała, że intryga przeciwko niej jest klasyczną prowokacją. Celem intrygi było uniemożliwienie wygrania zbliżających się wyborów parlamentarnych przez Platformę. Po rozpoczęciu przez prokuraturę normalnego śledztwa w sprawie o korupcję przeciwko Sawickiej, Paweł Wojtunik przypuścił szturm na swoich poprzedników z Biura – byłego  szefa CBA Mariusza Kamińskiego i jego dwóch zastępców. Zaczął wysuwać pod ich adresem najróżniejsze zarzuty. Można było odnieść wrażenie, że chce dokonać zamiany ról w tej sprawie. Uwolnić od winy Sawicką, a na jej miejsce na ławie oskarżonych posadzić trzyosobowe kierownictwo CBA z poprzedniego rozdania. Głównym zarzutem była bezprawna prowokacja. Jednakże prokuratura umarzała kolejne zarzuty Wojtunika, nie dopatrując się w działaniach CBA cech nielegalności bądź nadużyć. Obecnie po pięciu latach od pierwszych wydarzeń związanych z korupcją ówczesnej posłanki, dobiega końca jej proces. Wiele wskazuje na to, że zakończy się wyrokiem skazującym. Ponieważ dotychczasowe zakusy na postawienie przed sądem poprzedniej ekipy CBA się nie udały, Wojtunik wymyślił rzecz kuriozalną. Oskarża Mariusza Kamińskiego i jego zastępców Ernesta Bejdę i Macieja Wąsika, że składając zeznania przed sądem naruszyli  tajemnicę państwową.   Czyżby nazwali Beatę Sawicką łapówkarką? Jeśli tak, to rzeczywiście, ujawnili  tajemnicę państwową.          Jachowicz

Prof. Binienda z prestiżową nagrodą Prof. Wiesław Binienda, znany w Polsce przede wszystkim ze współpracy z zespołem parlamentarnym badającym katastrofę smoleńską został uhonorowany prestiżową nagrodą Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierii Lądowej ASCE – pisze „Nasz Dziennik”. Nagrodę przyznano w kategorii "za wybitny wkład techniczny" m.in. w dziedzinie rozwoju najnowocześniejszych konstrukcji kosmicznych z zastosowaniami w inżynierii lądowej. Przyznano ją w czasie czterodniowej konferencji "Earth and Space" (Ziemia i Kosmos) organizowanej przez ASCE w Pasadenie. Polskiego inżyniera uhonorowano za istotny wkład w rozwój najnowocześniejszej wiedzy z zakresu inżynierii i technologii lotniczej, badań kosmicznych oraz konstrukcji kosmicznych z zastosowaniami w inżynierii lądowej. Profesor otrzymał też nagrodę za poprzedni rok w kategorii "za wybitne usługi profesjonalne". Uzasadniono ją istotnym wkładem poprzez obiektywne i trwałe osiągnięcia w poprawę warunków, w jakich dokonuje się postęp nauki i technologii w zakresie badań kosmicznych oraz konstrukcji lotniczych i kosmicznych. W Polsce o prof. Biniendzie zrobiło się głośno po tym, jak przedstawił analizy wykonane dla zespołu Antoniego Macierewicza, z których wynika, że rządowy TU-154M nie mógł uderzyć w smoleńską brzozę.

Jego komputerowe symulacje dowodzą, że nie jest możliwe oderwanie części skrzydła samolotu przez zderzenie z takim drzewem. W badaniach wykorzystał doświadczenie w analizie wytrzymałościowej materiałów poddawanych ekstremalnym obciążeniom, jakie zdobył, pracując m.in. dla NASA – przypomina „Nasz Dziennik”. Za oceanem w środowisku naukowym prof. Binienda cieszy uznaniem od wielu lat. Do USA wyemigrował po ukończeniu studiów na Politechnice Warszawskiej w okresie pierwszej „Solidarności”. Dziś pracuje na Uniwersytecie w Akron w Ohio, gdzie jest dziekanem Wydziału Inżynierii Lądowej. Specjalizuje się w inżynierii materiałowej, metodach obliczeniowych w fizyce ciała stałego i ich zastosowaniach w lotnictwie i astronautyce. „Nasz Dziennik” wylicza, że Binienda jest autorem kilku książek i ponad stu artykułów naukowych oraz redaktorem naczelnym pisma "Journal of Aerospace Engineering", kwartalnika naukowego ASCE. Należy do kilku innych prestiżowych amerykańskich organizacji technicznych. Jest także laureatem kilkunastu nagród przyznawanych za osiągnięcia naukowe. W 2008 r. Amerykańsko-Polskie Towarzystwo Techniczne uznało go za jednego z najbardziej zasłużonych naukowców amerykańskich polskiego pochodzenia. Binienda współpracuje z NASA, głównie z ośrodkiem Glenn w Cleveland. Jego modele komputerowe zderzeń wysokich prędkości były wykorzystywane przez NASA podczas badania przyczyn katastrofy promu Columbia. W czasie konferencji w Pasadenie prof. Binienda wygłosił tzw. wykład kluczowy i zaprezentował swoje wyniki symulacji katastrofy smoleńskiej. Takie wykłady adresowane do wszystkich uczestników konferencji były tylko trzy, po jednym na początku każdego dnia obrad. Ruk, Nasz Dziennik”

Mocne słowa Eryka Mistewicza: „Newsweek” upodabnia się do „Nie”, a prawica, jak dzieci, daje się czarować Lisowi. NASZ WYWIAD Rozmowa z Erykiem Mistewiczem: „Jakikolwiek marsz w dniu rozpoczęcia Euro będzie marszem przeciw piłce nożnej. A Tomasz Lis jest czarodziejem polskiej prawicy“.
wPolityce.pl: Wpisał Pan na Twitterze:  „Polska prawica: Dygocze się byle okładką, kibicuje Hollandowi i zbiera się do marszu przeciw piłce nożnej. Świetnie, świetnie...“. Bardzo ostra opinia.
Eryk Mistewicz, konsultant polityczny: Twitter to synteza, ale się z tej myśli w żaden sposób nie wycofuję. Z pewnego oddalenia, za sprawą wyborów we Francji, obserwowałem ostatnio polskie sprawy. To, w jak prosty sposób, by nie powiedzieć prymitywny, reaktywny, funkcjonuje polska scena publiczna. W jak prosty sposób można skupić uwagę masowej publiki wokół spraw trzeciorzędnych. Z oddali widać to wyraźniej.
Okładka, o której Pan napisał to jak się domyślam okładka „Newsweeka” przyrównująca Antoniego Macierewicza do Osamy Bin Ladena. Przyzna Pan, że reakcja np. Rady Etyki Mediów, ale i protesty wielu innych środowisk, były potrzebne. Prasa umiera. Jedni bronią się tak, inni inaczej, trzeba to wpierw zrozumieć, a potem się z tym pogodzić. Już wcześniej nie rozumiałem ekscytacji prawicowej blogosfery programami Tomasza Lisa. Czy zaprosił do programu mamę Madzi z Sosnowca, czy dwójkę rozwodników czy pana w kapeluszu w kształcie wieży Eiffla. Czy na okładce swojego tygodnika umieścił psie ekskrementy czy trzech liderów PIS ucharakteryzowanych na zdjęcia Marksa, Engelsa i Lenina. Czy powiedział to czy tamto w porannej audycji radiowej. I cóż z tego? Nie rozumiem ani ekscytacji tymi programami i okładkami, w pełni masochistycznej ekscytacji, ani uczestnictwem w tych grach, programach, portalach. Nie rozumiem, dlaczego polska prawica zamiast zajmować się poważniejszymi sprawami, skupia się wokół absolutnych – pardonnez le mot – głupot. Zamiast skupić się na swoim „boisku” daje się tak bezrefleksyjnie zaganiać to tu to tam, do gier, w których jest potrzebna.

Okładka ta to jednak niesłychany przypadek złamania standardów, przyzna Pan? Nie ma dla mnie różnicy między zdjęciem Bronisława Komorowskiego z sierpem i młotem na policzku, a zdjęciem Antoniego Macierewicza ustylizowanego na Osamę bin Ladena. I jedno i drugie świadczy najbardziej o medium, które w ten sposób chce zwiększyć swoją sprzedaż, o społeczeństwie, które zapewnia dyskusję i zbyt tak opakowanego towaru medialnego. W tym drugim przypadku świadczy jak najgorzej o wydawcy „Newsweeka” upodobniającym pismo do „Faktów czy Mitów” czy „Nie”. Ale jeszcze to rozumiem, kryzys mediów. Nie rozumiem jednak, dlaczego spora część prawicy swoimi działaniami, komentarzami, protestami, stała się najlepszymi sprzedawcami produktów Tomasza Lisa, budowania przez niego zasięgu. Cokolwiek Tomasz Lis zrobi może on przecież liczyć na reakcję prawej strony, jakby trzymał pręt, którym wystarczy, że przejedzie po politycznej klatce, aby otrzymać upragniony przez niego efekt. Doprawdy: czarodziej polskiej prawicy.
Druga poruszona przez Pana sprawa, marsz w dniu rozpoczęcia Euro organizowany nie jest przeciw piłce nożnej, ale aby zwrócić uwagę na nierespektowanie prawa w Polsce, wycięcia z przestrzeni publicznej ważnego nadawcy, jakim jest Telewizja Trwam. Przepraszam, ale nie trzeba specjalizacji teoria komunikacja czy marketing polityczny, nie trzeba obserwować uważnie zmian w świecie mediów, aby wiedzieć, co się wydarzy. Wielkie budżety choćby Coca-Coli, globalnych koncernów, zostały zaangażowane do budowania napięcia wokół Euro2012, od kilku już lat. Ostatni miesiąc przed rozpoczęciem Euro czeka nas zbiorowa ekstaza, wybuch dumy z tego, że impreza odbywa się w Polsce, że jesteśmy tacy ach… Może nie zagramy najlepiej, ale to już zależy tylko od naszych zawodników i od tych, którzy zepsują nam, Polakom, to święto. Pamięta pan gromy, jakie posypały się na polską wokalistkę, która tak zaśpiewała polski hymn, że nasze orły przegrały mecz? Musiała wycofać się na długi czas z kariery artystycznej, po prostu się schowała. I dokładnie w tę stronę zmierzają dziś organizatorzy manifestacji w dniu rozpoczęcia Euro. Zepsucia wielkiego, wielkiego narodowego święta. Święta wszystkich Polaków.

Ma Pan rację, że media tak to przedstawią, ale też Polacy – mam wrażenie – widzą, że Euro nie jest wyłącznie świętem, że autostrad nie będzie, że rząd Tuska sobie nie poradził. Powtórzę jeszcze raz: jakikolwiek marsz w dniu rozpoczęcia Euro będzie marszem przeciwko piłce nożnej. Przeciw wielkiemu świętu Polski.
Po trzecie, zarzuca Pan polskiej prawicy, że kibicuje ona przeciwnikowi Nicolasa Sarkozyego, Francoisowi Hollande.  Komu ma jednak kibicować, jeśli ze strony Sarkozy’ego i jego politycznej sojuszniczki Angeli Merkel, niczego dobrego spodziewać się nie możemy? To niesamowite, jak zaściankowo wyglądają te gry z oddali. Topowi publicyści polskiej prawicy pieją z zachwytu nad Francoisem Hollandem, którego poglądy na to, co dla nich powinno być ważne, jeśli nie najważniejsze, a więc kwestie ochronę życia, małżeństw homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci, szacunku dla tradycji katolickiej, powinny ich przerażać. Ale nie, Francois Hollande jest ich bohaterem, w odróżnieniu od nielubianego – nie wiadomo właściwie, dlaczego – Sarkozy’ego. Kalki lewicowych mediów, o tym, że jest taki albo siaki prawicowi politycy i komentatorzy bezrefleksyjnie powielają. Najśmieszniejsze jest to, że Hollande służy im nawet do walki z… Donaldem Tuskiem. Ile razy w ostatnich dniach ze strony polskiej prawicy słyszeliśmy, jak straszny błąd popełnił Tusk nie spotykając się z Hollandem, jak zaś bohaterski i dalekosiężnie mądry okazał się w tej sprawie prezydent Bronisław Komorowski. A Sarkozy, tylko, dlatego, że jest bliski Donaldowi Tuskowi, że UMP i PO współdziałają w EPP godny jest jak największej pogardy. Lepszy jest Hollande, jemu kibicują.

Kto wygra wybory 6 maja we Francji? Przekaz „Hollande pokonał Sarkozyego. Sarkozy na deskach”, radość ogromna zainicjowana przez niechętne prawicy media we Francji, w Polsce został przejęty właśnie przez prawicę. A jest to radość moim zdaniem mocno przedwczesna. Wybory odbywają się w dwóch turach, 65 proc. wyborców nadal nie jest pewne, na kogo odda swój głos, mobilizacja się zwiększa i grać zaczyna w dużym stopniu na obecnego prezydenta. Gdyby przeciwnikiem Nicolasa Sarkozy’ego był Dominik Strauss-Kahn bym nie był pewnym, jaki będzie wynik. DSK jest także „zwierzęciem medialnym”, zaś z racji szefowania Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu DSK miał obycie w kwestiach, które są dziś najważniejsze dla Francuzów. Finanse publiczne i deficyt gospodarczy zdominowały francuską politykę między pierwszą a drugą turą czyniąc z tej kampanii bardzo merytoryczną. DSK w tej kampanii jednak nie ma, a decyduje charyzma, osobowość. Przestrzegam przed prostą analizą i prostą odpowiedzią, że Francois Hollande już wygrał, że Nicolas Sarkozy już został pokonany. Rozm. Gim

25 kwietnia 2012 O dalsze doskonalenie socjalizmu.. Przez merdia przebiegła wiadomość, że Polska odzyskała 1 miliard złotych, które nasz nowy rząd- Komisja Europejska- nam zablokowała wcześniej. To dobra wiadomość, oczywiście dla biurokracji okupującej nasz nieszczęśliwy kraj- jak pisze pan Stanisław Michalkiewicz. Przecież nie dla nas.. Znowu” biurokracja’ zagospodaruje” ten miliard.. Pokręcą, pokręcą- i znowu zabraknie pieniędzy.. Będą przeprowadzać informatyzację biurokracji. Zamiast biurokrację ograniczać i potem informatyzować jak im potrzeba na niewielką skalę, to informatyzują - biurokrację rozwijając. Im bardzie zinformatyzowana - tym będzie jej więcej.. Średnio 3000 nowych biurokratycznych gęb do wyżywienia w demokratycznym państwie prawnym. A sektor prywatny już ledwo zipie.. Ile potrzeba pieniędzy, żeby to wszystko utrzymać..? Te rosnące góry biurokracji i marnotrawstwa..

Panu premierowi to nie przeszkadza, bo on bawi z wizytą w Arabii Saudyjskiej i tam namawia” inwestorów”, żeby inwestowali u nas.. Polaków – razem z panem Jackiem Vincentem Rostowskim- gnębi podatkami, przepisami i innymi narzędziami współczesnych tortur- a Saudyjczykom obiecuje złote góry.. To jest dopiero „polska” polityka. Dlaczego Polak we własnym kraju nie może swobodnie się rozwijać i bogacić? Ano widocznie nie może.. Taki nasz los pod rządami obcych nam mentalnościowo osobników.. Ani jednej decyzji dla nas. Za to dla obcych- jak najbardziej.. Do wyjazdu z Polski szykuje się kolejnych 80 000 Polaków, a może i 100 000 (!!!) Wygląda na to, że władza chce oczyścić Polskę z Polaków. Tak to przynajmniej wygląda. Rozpędzić mieszkańców Polski na cztery wiatry.. Jedynie poseł Gowin próbuje cokolwiek we właściwym kierunku - ale wszędzie krzyk! Nawet licencji na uprawianie zawodu oprowadzania wycieczek po Krakowie nie można znieść.. 1000 przewodników krakowskich starci pracę-(!!!!) tak mówiła jedna z osób zainteresowana reglamentacją tego zawodu.. No pewnie! Od reglamentacji poprawia się tym, którzy z tej reglamentacji korzystają.. A co z tymi, którzy nie chcą być reglamentowani? A też chcą być przewodnikami turystycznymi bez żadnych ustaw sejmowych i nie mieć nic wspólnego z żadną korporacją biurokratyczną. Tak być nie może! „Obywatel” musi przynależeć... Tacy rybacy z Riwiery Francuskiej- na przykład- wpadli w euforię. Zaczęli dostawać od Komisji Europejskiej średnio 1000 euro dziennie(!!!) za to, że nie będą pracować(???). Ciekawe??? Socjaliści europejscy przyznali im pomoc finansową z powodu -uwaga! - „braku ryb w Morzu Śródziemnym”(!!!!????) Idąc tym tokiem rozumowania, wszyscy hotelarze powinni dostać po 1000 euro dziennie, dlatego, że nie ma klientów hoteli poza sezonem, albo w ogóle ich nie ma, bo turyści zostali okradzeni z pieniędzy przez francuski rząd socjalistyczny.. Tym bardziej, że może być zamiana kryptosocjalisty jednego, na socjalistę prawdziwego.. I tyle dla Francuzów wszystkiego.. Zamienią jednego na innego- takiego samego.. Ale Front Narodowy zdobył prawie 20%.. Oooooo… To wielki sukces! Pani Le Pen dała z siebie wszystko, żeby rozbić ten dwubiegunowy układ tych samych socjalistów od wielu lat.. Może różnica jest taka, że jeden – przy podpisywaniu dokumentów państwowych stawia przy swoim podpisie trzy kropki w kształt piramidy, a drugi być może nie, co – nie jest do końca pewne. Bo jeszcze się nie podpisywał. Masoneria lubi piramidy! Fartuszki, kielnie - jednym słowem- stawia na budownictwo.. Architekci świata stawiają na budownictwo. Ale najpierw muszą przewrócić wszystko, co do tej pory ludzkość wybudowała- do góry nogami.. Wtedy wybudują nowy wspaniały świat.. A niewolnikom będzie się nim żyło dobrze.. Gorzej z ludźmi, którzy kochają wolność.. Dla nich- w nowym wspaniałym świecie- miejsca nie będzie.. Będą musieli się wynieść.. Ale gdzie? Jak wszędzie sięgają macki budowniczych nowego świata.. Może na inną planetę? Gdzie też w przyszłości zapanuje braterstwo i umiłowanie ekologiczne przyrody? Nastąpi powrót do pogaństwa.. I wszyscy jej mieszkańcy będą chodzić w fartuszkach i z kielniami.. I podpisywać się obok podpisu właściwego- trzema kropkami w kształt piramidy.. Będzie naprawdę fajnie. Rybacy z Langwedocji będą dostawać wysoką dzienną zapomogę przez siedem tygodni, pod warunkiem, że dobrowolnie przestaną łowić ryby. Każdy z nich zarobi za przysłowiowe frico- po około 50 000 euro. „ - To jak prezent pod choinkę! I tak nie opłacało się wypływać na morze z powodu podwyżki cen paliw. Dają nam pieniądze - bylibyśmy głupcami, gdybyśmy ich nie wzięli „twierdzi Pierze d’Acunto, szef kooperatywy rybackiej z miasta Sete. Socjalizm to „darmowe pieniądze”, które rozdaje po uważaniu biurokracja.. Najwięcej zatrzymując dla siebie- rzecz jasna, ale część rozdając, jako przyjaciele ludu niepracującego miast i wsi.. Żeby lud niepracujący miast i wsi był zadowolony. A że inni, którzy to rozdawnictwo finansują nie będą zadowoleni? Często nawet nie zdają sobie sprawy, że ten haniebny proceder finansują.. A nawet gdyby się domyślali- to czy mają na te hańbę ludzkości- wpływ? Na ten socjalizm hańbiący ludzkość? Płacenie za lenistwo- to jest dopiero pomysł na gospodarkę.. Ciekawe jakby wglądał świat, gdybyśmy wszyscy spędzali czas na zasiłkach i dotacjach? Z czego żyłaby biurokracja i realizowała swoje życiowe plany? Z czego na przykład rządowi trwoniacze realizowaliby rządowy program” Razem bezpieczniej” i setki innych programów służących do marnotrawienia naszych pieniędzy. Może i bezpiecznie razem - ale jak najdalej od rządu, który nie powinien być od rozwiązywania problemów, bo sam jest problemem.. I zmarnuje każde pieniądze mu powierzone.. Dopiero co pan Nowak z Platformy Obywatelskiej odpowiedzialny za transport, wymienił zarząd PKP i po co go wymienił.. Prezes obecnie bierze 59 000 złotych miesięcznie, chyba tylko po to- żeby takie pieniądze brał.. Smród na kolei państwowej będzie się pogłębiał, ale prezes górę pieniędzy będzie brał.. Ciekawe ile te zarządy różnych kolejowych spółek w sumie przejadają posiłkując się milionowymi dotacjami z budżetu państwa? Może więcej nawet niż te dotacje.. Skoro spółek jest kilkadziesiąt.. De facto może być tak, że dotacje starczają na wynagrodzenia prezesów i członków zarządów.. Nie zdziwiłbym się wcale gdyby tak było.. W socjalizmie wszystko stoi na głowie. Bo stać musi! Nie byłoby socjalizmu gdyby nie stało.. I z tego mętnego ustroju wiele osób ciągnie pożytki.. I to nie małe! Każdy by chciał mieć pensję na poziomie 59 000 złotych miesięcznie.. I tak naprawdę- nie ponosić odpowiedzialności.. No, bo co stało się poprzedniemu prezesowi za to co kontynuował po jeszcze poprzednim prezesie.. I tak pogrążamy się w to bagno! Bagno coraz większego socjalizmu..

WJR

Legendy pułkownika Klicha Byłem przekonany, że jakieś niespodzianki czekają mnie przy lekturze książki „Moja czarna skrzynka” płk. dr. E. Klicha, nie sądziłem jednak, że tak szybko się one pojawią (raz jeszcze dziękuję wiadomej osobie za podesłanie skanów publikacji). Oto wśród dokumentów Klicha, czynionych na miejscu lub oficjalnych jest (zawarta w piśmie do Tuska) relacja uzyskana zapewne na podstawie z rozmów z ruskimi szympansami z wieży. I oto pojawia się w tejże relacji kilka ciekawych wiadomości. Po pierwsze, informacja o lądowaniu, jaka-40 o 9.26 (rus. czasu; do tej pory słyszeliśmy, że było to o 9.15), po drugie informacja o braku danych czasowych, co do podejść iła-76 (aczkolwiek dodaje się, iż były „po” lądowaniu, jaka-40) – i po trzecie, najważniejsza sprawa: „Po odlocie samolotu ił-76 z KL nawiązała łączność załoga jakiegoś samolotu, który chciał lądować na lotnisku w Smoleńsku i KL nie wydał zgody na lądowanie. ” („Moja czarna skrzynka”, (Dokumenty (11); KL - tu "Kierownik Lotów" - przyp. F.Y.M.) – jest to cytat z pisma Klicha do Tuska (z dn. 15-04-2010). No i teraz konia z rzędem temu, kto znajdzie rozmowę z załogą tego samolotu oraz ten samolot zgłaszający się wieży szympansów w słynnych stenogramach z wieży http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html

Książka „akredytowanego” zresztą zaczyna się od razu wystrzałem ze sporej armaty, wszak Klich twierdzi, że na pewno „prędzej czy później” powstanie parlamentarna komisja śledcza, bo „zginęli prezydent, ministrowie, generalicja, tylu posłów, a ludzie wciąż mają wątpliwości w sprawie przyczyn” (s. 8). Choć chciałoby się zapytać: i kto to mówi?

FYM

Obóz niepodległościowy musi się integrować Ci, których chcemy przekonywać, to zazwyczaj ludzie zagubieni, w zasadzie dobrzy (tak jak i my: tylko „w zasadzie” jesteśmy dobrzy), ale inaczej od nas patrzący na świat – mówi prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Kolejne kompromitacje rządu i coraz gorsza sytuacja ekonomiczna, co prawda wpływają na spadek poparcia dla PO, ale nie oznacza to wcale, że PiS znajduje się dużo bliżej przejęcia władzy niż wcześniej. Argumenty środowisk i mediów konserwatywnych, prawicowych z trudem przedzierają się poza krąg osób przekonanych. Niektórzy uważają, że „trudno, tak widocznie musi być, ważne jest, żeby było nas trochę więcej niż ich i żebyśmy to my, a nie oni, mogli sprawować władzę i realizować narodowe cele”. Na to są, co najmniej dwa argumenty. Po pierwsze, są w naszym kraju tysiące młodych profesjonalistów, część z nich nie rozumie patriotyzmu, interesu narodowego, roli prawdy w życiu publicznym, problemu godności polskiego państwa w obliczu katastrofy smoleńskiej i śledztwa. Ale bez tysięcy technokratów nie zbudujemy nowoczesnego kapitalizmu. Jeśli my nie zrozumiemy ich schematów myślowych, po to, żeby móc nawiązać z nimi dialog, to ich umysły przechwyci ktoś inny, a my definitywnie ich dla Polski stracimy. Nasz kraj nie może sobie pozwolić na postawienie na uboczu tak wielu utalentowanych osób. Po drugie, chociaż myśląc o narodzie polskim nie jestem skory do pochopnego odrzucania wątków mesjańskich, to należy wszakże wyraźnie odróżniać naród od Kościoła Katolickiego. To instytucje innego rodzaju i kalibru. Kościół niesie w sobie depozyt wiary, która ma status bytu-nie-z-tego-świata. I z tego właśnie powodu, z powodu posiadania metafizycznego rdzenia, jest jedyną – może – instytucją ziemską uprawnioną do pewnego fundamentalizmu. Pamiętajmy jednak, że chrześcijaństwo, w odróżnieniu od wielu innych religii, ma charakter uniwersalistyczny, otwarty dla wszystkich. W odróżnieniu od Kościoła, polskie państwo, które ma „realizować narodowe cele” musi być organizmem – spójrzmy nań, nowocześnie, jak na zorganizowaną grupę interesu – zdolnym do kompromisu. Bo jest dobrą zasadą, że np. prezydent wybrany głosami pewnej części społeczeństwa jest obowiązany reprezentować interes narodu, jako pewnej całości.

 Czy nie jest jednak tak, że wiele osób ma już mocno ugruntowany, prosty podział na dwa całkowicie sobie obce światy? Jeden zamieszkują mieszkańcy światli i europejscy, a drugi ciemni katole. Wydaje się, że zanegowanie tego podziału stałoby się dla osób z pierwszego świata całkowitym przewrotem. Sporo osób wspomina, że doświadczyło takiego przewartościowania przy aferze Rywina, przy katastrofie pod Smoleńskiem, czy w czasie odchodzenia papieża. Nie wszyscy są jednak na to gotowi. Oczywiście, że nie wszyscy, ale to nie zmienia faktu, że potrzebujemy wiedzy o oddziaływaniu socjotechniki na świadomość. Metafora, którą posłużyłem się niedawno w klubie Ronina, a zawdzięczam ją dr Tomaszowi Żukowskiemu, polega na spojrzeniu na świadomość zbiorową jak na kawałek żelaza. Taki, który kowal ma przekształcić. Zanim z kawałka pręta zrobi ozdobny stojak na wino, musi w ten pręt przez jakiś czas uderzać – na początku nie po to, by nadać mu pożądany kształt, tylko po to, żeby go rozgrzać. Dopiero po czasie pręt uzyska plastyczność, zatem i możliwość przyjęcia innej formy. Jak wystygnie, forma się utrwali. Owe przewartościowania, o których Pan mówi, w przypadku form wystygłych przebiegają bardzo powoli.

Ale czy nie jest tak, że są rzeczy, których już nie da się odkręcić, za długo wbijano ludziom do głów pewne schematy? Z pewnymi stereotypami myślowymi, jak np. wyobrażeniami braci Kaczyńskich, w warunkach wyobraźni społecznej w okresie wychłodzenia, nie da się walczyć, są one, bowiem słabo podatne na zmianę. Dopiero w warunkach jakiegoś społecznego wstrząsu, ożywienia, rozgrzania emocjonalnego nasze umysły są gotowe do tego, by plastycznie przebudować swoje wyobrażenia. Ci, których chcemy przekonywać, to zazwyczaj ludzie zagubieni, w zasadzie dobrzy (tak jak i my: tylko „w zasadzie” jesteśmy dobrzy), ale inaczej od nas patrzący na świat. Naszą energię trzeba zogniskować na tych środowiskach, które mają zdolność oddziaływania na otoczenie społeczne. To, co udało się w ostatnich latach uzyskać PO i establishmentowi III RP, to przekonanie sporej części liderów środowiskowych, że polityka jest czymś brudnym i że dobrze jest być jak najdalej od niej. Owi liderzy posiadają nie do końca uświadomione schematy i oceny polityczne, powodujące, że programowo nie chcą angażować się w dyskusję polityczną. Myśląc, często w dobrej wierze, że powstrzymując się od kontaktów z „brudną” polityką, chronią jakieś społecznie ważne wartości. W ten sposób doszło do zaimpregnowania wielu środowisk na argumentację ideową i zmianę polityczną. Należy im pokazać, że ta propaganda PO i wspierających ją mediów, odsłonięta w wyborach samorządowych w otwarcie głoszonych hasłach „Nie róbmy polityki. Budujmy boiska, szkoły…” itd., to cyniczna manipulacja, w którą nie wierzy głoszący te hasła na plakatach sam Donald Tusk (zawodowy przecież polityk). W istocie taka propaganda ma za zadanie pozbawić jak największą część Polaków podmiotowości obywatelskiej, a środowiskom opozycyjnym ograniczyć potencjał mobilizacji społecznej.

Co więc pan radzi? Trzeba m.in. czynić to, co przez jakiś czas dość sprytnie robił Tusk. On wziął do swojego obozu Antoniego Mężydłę z PiS, z Bartosza Arłukowicza i Dariusz Rosattiego, Joannę Kluzik-Rostkowską z PJN - osoby, które dla jakichś środowisk były punktami orientacyjnymi. Oni nie muszą aktywnie uprawiać propagandy, ale sam fakt, że pojawiają się w jakimś miejscu to komunikat dla innych, co jest OK., a co nie. Tusk potrafił poprzez rozmaite gry wytworzyć efekt grawitacyjny dla swojego środowiska politycznego. Taki efekt trudniej jest tworzyć w środowisku opozycji, gdyż ona, jako organizm nierządzący ma z natury rzeczy mniejszą siłę przyciągania i, po drugie, środowiska prawicowe są mistrzami w kłóceniu się. Tu jest mnóstwo „kieszonkowych Napoleonów”. Zamiast integrowania w silniejsze organizmy wielu niezłej, jakości czasopism prawicowo-niepodległościowych, dominuje potrzeba posiadania kolejnego WŁASNEGO pisemka; każdy chce być naczelnym albo przynajmniej szefem działu. Podobnie w przypadku tworzenia kolejnych portali, stowarzyszeń i fundacji. Rozmawiał Aleksander Kłos

Badali parasolkę, wykluczyli wybuch Ekspertyza biegłych dotycząca przebadania dziewięciu próbek wystarczyła, aby ferować opinię, że na pokładzie Tu-154M nie stwierdzono obecności materiałów wybuchowych ani promieniowania. Dotarliśmy do ekspertyzy wykonanej w Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii. But z uszkodzeniem w postaci rozerwania i nadpalenia. Wycinek swetra o wymiarach 16 cm na 18 cm. Dwa banknoty o nominale 100 i 50 zł. Kawałek ułamanej parasolki, wycinek spodni dżinsowych, egzemplarz książki pt. „Śpij mężnie" z uszkodzeniem w postaci nadpalenia. Wycinek rękawa o wymiarach 17 cm na 13 cm. Wycinek nogawki spodni o wymiarach 47 cm na 21 cm – to jedyne próbki, jakie pobrano do zbadania na obecność materiałów wybuchowych i promieniowania radioaktywnego. Prowadząca śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie powołała się na opinię biegłych z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie (z 18 czerwca 2010 r.). Śledczy nie podają jednak, że przebadano zaledwie dziewięć próbek i wśród nich nie było szczątków rządowego tupolewa. Dlaczego? Nie wiadomo – warto jednak przypomnieć, że przed pobraniem próbek do badania przez Wojskowy Instytut Chemii i Radiometrii do Polski trafiły fragmenty Tu-154M (w tym części z kokpitu), które przedstawiciele „Gazety Polskiej" przekazali wojskowej prokuraturze. Przekazano także inne przedmioty, m.in. paszport jednej z ofiar katastrofy.

– Badania tych kilku przedmiotów nie mogą być potraktowane, jako wiarygodna ekspertyza wykluczająca eksplozję przede wszystkim, dlatego, że przeprowadzono je na wyselekcjonowanych próbkach i na obecność tylko niektórych materiałów wybuchowych – mówi nam Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn smoleńskiej katastrofy. Naukowcy podkreślają, że liczba przebadanych próbek jest zbyt mała, by wydawać jednoznaczną opinię.

– To, że w dziewięciu próbkach nie stwierdzono materiałów wybuchowych, nie oznacza, że ich nie było na pokładzie Tu-154M – mówi nam naukowiec z Instytutu Chemii. Dla porównania: badając katastrofę lotniczą, która miała miejsce 21 grudnia 1988 r. w szkockim Lockerbie, brytyjscy eksperci w poszukiwaniu materiałów wybuchowych sprawdzili każdy, nawet najmniejszy przedmiot będący na pokładzie samolotu, a także cały wrak samolotu. Brytyjskie śledztwo ostatecznie wykazało, że był to zamach bombowy przeprowadzony przez libijskich agentów na zlecenie Kaddafiego.

Dorota Kania

W emerytalnym kotle wrze. Koalicja drży. Za podwyższeniem wieku emerytalnego do 67 roku życia dla mężczyzn opowiedziało się 7 proc. ankietowanych, a za przejściem na emeryturę kobiet w tym wieku – 3 proc. badanych. Sondaż TNS OBOP zrealizowano w dniach 1-4 marca br. na ogólnopolskiej, losowej i reprezentatywnej próbie 1000 mieszkańców Polski w wieku, co najmniej 15 lat. Koalicja jest to małżeństwo z rozsądku, które spędza miodowy miesiąc w oddzielnych łóżkach - Jean Marivaux.

Na początek trochę liczb. Pod koniec 2011 Polska liczyła 38 482 919 mieszkańców, z tego Dzieci w wieku poniżej 15 roku życia stanowią obecnie ok. 16,5% ogólnej populacji.

Liczba emerytów i rencistów na koniec stycznia 2011 r. spadła do 7 mln 456,7 tys

Arytmetyka wskazuje, że sondaż objmując polem zainteresowania ludzi powyżej 15 roku życia objął około 32 miliony ludzi, wśród których było około 7,5 miliona rencistów i emerytów, czyli w dużym przybliżeniu około 25% objetych sondażem. Prawdziwymi finansującymi emerytury i renty są wszyscy podatnicy – zarówno pracujący, jak i niepracujący, emeryci, renciści, dzieci itd. Jeżeli w dużym uproszczeniu przyjmiemy, że większość wydatków państwa finansowanych jest z podatków płaconych przez wszystkich obywateli, to oznacza, że każdy Polak wpłaca rocznie ok. 8200 PLN na utrzymanie państwa. Łącznie na emerytury i renty wypłacane z ZUS-u i KRUS-u z państwowej kasy wypływa 76 mld zł. Stanowi to ok. 23% budżetu państwa. Tym samym, każdy Polak, w tym również emeryt i rencista przekazuje na cele emerytalne 23% z kwoty 8200 PLN, czyli 1886 PLN.
Oczywiście nie licząc składek na ZUS i KRUS. Kwota 1886 PLN dzieli się w ten sposób, że 19% czyli 372 PLN idzie na rzecz dopłat do KRUS, zas 81%, czyli 1514PLN idzie na  dopłaty do ZUS. W rozliczeniu miesięcznym, każdy z nas dopłaca 31 PLN do KRUS i 126 PLN do ZUS. Reasumując; każdy z nas dopłaca na zabezpieczenie emerytalne i rentowe obcym osobom 157 PLN miesięcznie.. Statystyki mają to do siebie, że wypaczają dane.  Rzeczywistości można założyć, że całość tego ciężaru biorą na siebie pracujący. Przykładowo, na 1000 pracujących przypada 260 emerytów. Prognozy demograficzne wskazuję, że stosunek ten będzie ulegał zmianie Ilość pracujących będzie maleć, zaś ilość emerytów będzie rosnąć. Tego trendu, w krótkim okresie czasu nie potrafimy zmienić. Podwyższenie podatków  w celu finansowania różnicy pomiędzy wydatkami na emerytury a przychodami ze składek jest już niemożliwe ze względu na skutki uboczne. Finansowanie deficytem budżetowym również jest też niemożliwe, ze względu na określone przez Unię granice tego deficytu.  Pozostają dwie możliwości. Jedną jest obniżenie emerytur do granic określonych wielkością składek pobieranych od coraz mniejszej ilości pracujących i możliwego deficytu budżetowego. Drugą możliwością jest zwiększenie tych składek poprzez zwiększenie ilości osób pracujących. Właśnie to chcą twórcy reformy emerytalnej uzyskać poprzez  wydłużenie okresu pracy osób zatrudnionych. Matematycznie sprowadza się to do tego, żeby zmniejszająca się ilość osób pracujących na jednego emeryta została zwiększona wydłużeniem okresu ich pracy. Tym sposobem z jednej strony zmniejszy się lub opóźni ilość osób przechodzących na  emeryturę, z drugiej zaś zwiększy się ilość pracujących o osoby, których okres pracy się wydłuży. Dla każdego emeryta  jest  korzystne wydłużenie  okresu pracy  pozostałychosób pracujących. Osoby pracujące, to współcześni niewolnicy osób pobierających emeryturę. Zabiera im się część owoców pracy i przekazuje emerytom. Czy lepiej mieć owoce z większej ilości sadów czy też z mniejszej? Odpowiedź jest oczywista. Im więcej sadów, tym więcej owoców trafi do emerytów. Racjonalnie myślący emeryt bądź rencista powinien głosować za wydłużeniem okresu pracy. Oznacza to, że co najmniej 25% społeczeństwa, bo tyle jest emerytów i rencistów, powinno być zadowolonych z wydłużenia okresu pracy. Do tego dochodzą ci, których wydłużenie będzie nieznaczne, ze względu na tryb wprowadzania w życie reformy ubezpieczeniowej. Fakt, że tylko 7% ankietowanych w przypadku mężczyzn i 3% ankietowanych w przypadku  kobiet jest zwolennikami wydłużenia okresu pracy. Można by uznać za swoistym fenomenem. Brak reformy bezwzględnie wywoła obniżenie siły nabywczej  emerytur i rent u obecnych ich beneficjentów.  Tak, więc znacząca cześć obecnych emerytów i rencistów głosuje za obniżeniem swoich świadczeń. W rzeczywistości to  jest zupełnie inny fenomen. W moim odczucie, emeryci i renciści, którzy uważają, że korzystniejsze dla nich będzie pozostawienie obecnego wieku emerytalnego, po prostu nie rozumieją funkcjonowania projektu reformy emerytalnej. Uświadamianie zasad reformy nie daje rezultatów. Można  nawet powiedzieć, że daje. Tylko odwrotne. Przykładowo, w listopadzie ubiegłego roku było 16%zwolenników wydłużenia okresu pracy. Nie przypadkowo, w swoich książkach pisałem, że największą przeszkodą na drodze Polski do dobrobytu jest świadomość społeczeństwa. Ta świadomość, a właściwie jej brak, jeszcze wielokrotnie stanie na drodze przemian politycznych i gospodarczych w kraju. Habich

Z kasą tak źle w Polsce jeszcze nie było! Dość gadania uspakajających głupot na temat stanu naszej państwowej kasy: w tym roku z dochodami podatkowymi jest źle, a nawet jeszcze gorzej niż w latach poprzednich, które już były złe Wpływy za pierwsze trzy miesiące z czterech głównych podatków (VAT, akcyza, PIT i CIT) są na katastrofalnie niskim poziomie. Jeżeli stan rzeczy nie będzie się jeszcze pogarszać, to zabraknie w kasie budżetu państwa: z VAT-u - 7 mld zł, z akcyzy - 8 mld zł, z PIT-u - 8 mld zł, a z CIT-u - 5 mld zł. Razem aż 28 mld zł. Co prawda, zawsze dochody budżetowe pierwszego kwartału są gorsze niż czwartego, ale nigdy dotychczas nie było aż tak źle w stosunku do planu w budżecie państwa i w porównaniu do lat poprzednich. Wiem – zresztą sam to wielokrotnie mówiłem – prognoza dochodów budżetowych na ten rok jest w oczywisty sposób zawyżona. Ale jest jeszcze gorzej niż sądzą sceptycy.

W normalnym kraju, gdzie klasa polityczna podobnie jak inni zwykli ludzie interesuje się pieniędzmi, odezwałyby się wszystkie możliwe systemy alarmowe. Nie stać nas przecież na utratę tak wielkiej kwoty wpływów, zwłaszcza, że sytuacja makroekonomiczna gospodarki w żadnym stopniu nie uzasadnia tej katastrofy. Ponoć hołubione przez władze „instytucje finansowe” chwalą się rekordowo wysokimi zyskami, a gospodarka – jak zawsze – „ma się wyśmienicie” (zwrot często używany przez wszelkich arogantów). Jeśli jest tak dobrze, to, dlaczego jest tak źle? Znów muszę wrócić na ziemię i przypomnieć sobie, że nasi politycy – oględnie mówiąc – niewiele wiedzą o podatkach, mają kłopoty z rachunkami i żyją w urojonym świecie „zdrowych fundamentów naszych finansów publicznych”, po drodze zajmując się np. wydawaniem kilkunastu miliardów złotych na informatyzację organów podatkowych. Być może naprawdę nikogo nie obchodzi to, co się dzieje z podatkami, a opinii publicznej wystarczy wstawiać optymistyczny kit na ten temat. O stanie naszej wiedzy na ten temat najlepiej świadczy uspakajający komentarz jednego z celebrytów medialnych, że w następnych miesiącach będzie dużo lepiej, bo… wzrośnie inflacja, czyli straty w dochodach budżetowych pokryją ci, którym wzrosną ceny. Tu najczęściej daje się przykład rosnących cen paliw. Aby cokolwiek mówić o podatkach, trzeba coś o nich wiedzieć: akcyza paliwowa jest kwotą, a nie procentem ceny, przez co nie rośnie wraz z jej wzrostem, gorzej – jej udział w cenie spada. Tak dalej już chyba być nie może. Trzeba pilnie zająć się ratowaniem naszego systemu podatkowego, tym razem już bez udziału renomowanych ekspertów ze światka międzynarodowego. Co należy zrobić? Jak zawsze przed generalnym remontem trzeba szybko posprzątać teren budowy, a przede wszystkim:

– odseparować od wpływu na tworzenie przepisów podatkowych ludzi i firmy, które od lat zajmują się ich psuciem: każdy kolejny projekt był dotychczas albo zbiorem „nowelizacji optymalizacyjnych” lub zwykłym pośmiewiskiem, czego w tym roku sztandarowym przykładem jest akcyza węglowa,

– przekazać organom podatkowym i organom ścigania wiedzę na temat sposób wykrywania i zwalczania „wehikułów podatkowych” lub innych „hybryd optymalizacyjnych”, czyli eleganckich szwindli, które „legalizują” niepłacenie podatków, – usunąć natychmiast ze wszystkich głównych ustaw podatkowych wprowadzone w ciągu ostatnich lat nowelizacje, które pozwalają zgodnie z prawem nie płacić podatków: jest przecież czymś absurdalnym, aby w zależności od sprzedawcy na stacji benzynowej można było kupić benzynę z VAT-em albo bez VAT-u. Potem trzeba napisać (lub odkurzyć – bo leżą w różnych szufladach) projekty nowych ustaw: o podatku od towarów i usług – jest już projekt od zeszłego roku oraz o podatku dochodowym: po co go dzielić na dwie ustawy? Akcyzę wystarczy znowelizować, bo nową ustawę uchwalono w 2008 r. Równolegle trzeba podjąć się unowocześnienia całego otoczenia stosowania tych ustaw, a zwłaszcza stworzyć nowe, bardziej skuteczne instrumenty zwalczania zorganizowanej przestępczości podatkowej, zmieniając w sposób zasadniczy punkty zainteresowania władzy: zamiast bez sensu represjonować przedsiębiorców za drobne uchybienia (dziś są uznawani za „oszustów”, a wielu za „przestępców podatkowych”), trzeba zająć się fikcyjnymi transakcjami i wyłudzaniem zwrotów podatków na skalę „przemysłową”. Może, więc nie grozi nam czarny scenariusz? Witold Modzelewski

Węglarczyk o Smoleńsku: "Rosyjski burdel + polski burdel = katastrofa" "Zderzenie tego burdelu rosyjskiego z burdelem polskim równa się to, co się stało. Nie ma żadnego spisku! Jedni pijani, drudzy zadufani w sobie" - Bartosz "specjalista od katastrof lotniczych" Węglarczyk zdradza przyczyny tragedii pod Smoleńskiem.  Bartosz Węglarczyk, były szef działu zagranicznego w „Gazecie Wyborczej”, dziś gwiazda TVN znana z programu śniadaniowego i prowadzenia finału „Top Model”, po raz kolejny zabłysnął jakąś swoją złotą myślą.

Kilka miesięcy temu, jako gość „Dzień Dobry TVN” wypowiadał się na temat pomocy domowej. W czasie rozmowy z Jolantą Pieńkowską rubasznie zażartował, że „Ukrainki są robotami sprzątającymi domy”. Być może dziennikarz wcale nie zdawałby sobie sprawy z gafy, jaką popełnił, gdyby nie to, że po jego występie zawrzało w sieci. Prezenter szybko przeprosił za swoją wypowiedź na profilu na Facebooku.

- Wyszło idiotyczne, z mojej winy, zamieszenie z Ukrainkami (dziś w DDTVN). W ogóle mi nie chodziło o obrażanie ich, lecz o to, że są źle przez bardzo wielu pracodawców traktowane. Ale powiedziałem, jak powiedziałem, rozumiem, że można było to zrozumieć inaczej, więc wszystkich bardzo, bardzo przepraszam. Nie takie intencje, za szybki język – napisał. Sprawa odbiła się echem także na Ukrainie. Jeden z prowadzących porannego programu w telewizji TVi, Andrij Sajczuk powiedział Polskiemu Radiu, że wypowiedź Węglarczyka była szeroko komentowana przede wszystkim w serwisach społecznościowych, ale nie mówiono o tym w największych telewizjach. Sajczuk usprawiedliwiał Węglarczyka tym, że sam dobrze wie, iż pracując rano czasem zdarza się powiedzieć coś szybciej, niż uświadomi się sobie, co tak naprawdę miało się na myśli. Jednak Bartoszowi Węglarczykowi zdaje się chlapnąć coś nieprzemyślanego niezależnie od pory dnia. Dziennikarz był we wtorek gościem Kuby Wojewódzkiego, który wrócił do innej jego nieszczęsnej wypowiedzi na temat katastrofy pod Smoleńskiem. Węglarczyk napisał kiedyś: „rosyjski burdel + polski burdel = katastrofa”. W popularnym show dziennikarz rozwinął swoją złotą myśl: „Tak. Mieszkałem pięć lat w Rosji. To, co w Rosji jest, to jest burdel do sześcianu. To jest przerażające. Zderzenie tego burdelu rosyjskiego z burdelem polskim równa się to, co się stało. Nie ma żadnego spisku! Jedni pijani, drudzy zadufani w sobie”. Słynący ze niesmacznych żarcików na temat katastrofy Smoleńskiej Wojewódzki dodał jeszcze: „Wiesz, ja tam słyszę dwa wybuchy”, na co Węglarczyk zripostował: „Tak. Śmiechu. Daj spokój... Jestem zdrajcą, wiem, już mnie o tym poinformowano”. EMBe

Полезный идиот Leszek Szymowski napisał książkę „Agenci SB kontra Jan Paweł II”. Jednak agentów trzeba umieć tropić, a esbeckie materiały - umiejętnie interpretować. A to Szymowskiemu, który przedstawia się, jako dziennikarz śledczy, nie wyszło. O ile zidentyfikowanie rezydentów czy kadrowych oficerów wywiadu nie jest trudne (ich teczki personalne są w archiwach IPN), to teczki personalne większości agentów wywiadu PRL (szczególnie tych w Watykanie) zostały – użyję eufemizmu – „wybrakowane”, czyli zniszczone przez 1990 rokiem. Książka jest mocno reklamowana: „Leszek Szymowski, znany dziennikarz śledczy, napisał książkę, która nie jest zwykłym wyliczeniem agentów. To książka pokazująca mechanizmy działalności tajnych służb w państwie totalitarnym. Wzorem ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego Szymowski każdej z osób, którą SB zarejestrowała, jako współpracownika przedstawił możliwość przedstawienia swojej wersji”. Do ks. Tadeusza L. Szymowskiemu jednak bardzo daleko. Nie te źródła, nie ta wiedza, nie te standardy. Przynajmniej w jednym przypadku za agenta PRL-owskiego wywiadu w otoczeniu Jana Pawła II Szymowski uznał nie tę osobę! Na podstawie lektury depesz rezydenta w Watykanie do centrali wywiadu rzadko można odkryć tożsamość agenta. Ale to nie wszystko. Jestem zaskoczony nie tyle podaniem przez Szymowskiego nazwisk agentury Departamentu I MSW w Watykanie, co szczerością autora i przyznaniem się, że miał dostęp do materiałów, które znajdują się w zbiorze zastrzeżonym Instytutu Pamięci Narodowej. Ten „zbiór zastrzeżony” to nic innego jak teczki personalne i dokumenty wciąż czynnych agentów bezpieki „przejętych” po 1989 roku przez służby specjalne III RP. To materiały o najwyższym stopniu tajności, do których dostęp publicystów jest niemożliwy. Dowód bezmyślności autora znajduje się już we wstępie do książki:

„Ogromne podziękowania należą się przede wszystkim osobom, które przez ostatnie dziesięć miesięcy udzielały mi wsparcia, służyły wiedzą, radą i cennymi uwagami. Dziękuję historykom IPN, którzy – nie zawsze oficjalnie – decydowali się pomóc mi i podzielić swoją wiedzą, także tą wyniesioną z archiwów zbioru zastrzeżonego(podkr. TS)”. Ten akapit to kompromitacja autora, który – zakładając, że pisze prawdę - ujawnia swoje źródło w IPN! Źródło, które „dziennikarzowi śledczemu” zaufało. Takie wyznanie Szymowskiego to właściwie gotowe już doniesienie o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa przez NN ( na razie) pracownika IPN. Wkrótce zapewne prokuratura rozpocznie śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy państwowej przez pracownika IPN. Nie ma wyboru i takie postępowanie wszcząć musi. Ku radości „Gazety Wyborczej”, „Newsweeka” i innych organów mainsteramu.. Ustalenie autora przecieku z IPN dla śledczych nie będzie trudne. Dostęp do materiałów ze zbioru zastrzeżonego jest, bowiem obwarowany wieloma zezwoleniami, przepustkami itp. itd. Na miejscu „kolegi”, którego Szymowski tak bezceremonialnie i głupio zdekonspirował, miałbym już przygotowaną torbę ze zmianą bielizny i przyborami toaletowymi na wypadek porannej wizyty ABW.

Naturalnie dla autora książki i wydawnictwa, zainteresowanie prokuratury będzie specyficzną formą promocji, ale darmową. Zapewne wzrośnie przy okazji sprzedaż tego „dzieła”. Zastanawiam się też, dlaczego Szymowski łamie zasady ustawy o ochronie danych osobowych? Otóż Szymowski każdej z osób, którą Departament I MSW zarejestrował, jako agenta, dał możliwość przedstawienia swojej wersji wydarzeń w książce, podobnie jak ks. Isakowicz-Zaleski w książce „Księża wobec bezpieki”. Na tym jednak analogie się kończą. W fotokopiach listów z odpowiedziami na pytania w sprawie ustaleń dotyczących współpracy duchownego z wywiadem PRL, Szymowski usuwa (!) swój adres korespondencyjny, ale pozostawia adres nadawcy (ks. Mariana Roli czy biskupa Antoniego Dydycza), a nawet numer telefonu i adres e-mail (w przypadku ks. prof. Henryka Witczyka). Zastanawiam się też, jakie będą konsekwencje tej książki? Możliwe, że autor jest umiejętnie „prowadzony” - przez np. osoby z kręgu byłych służb specjalnych, które chcą skompromitować IPN i zablokować dalsze publikacje na temat agentury w Watykanie. Myślę, że to się szybko okaże. Stąd też tytuł – cytat z Lenina. Szymborski

Ujadanie frustrata Książka "Agenci SB kontra Jan Paweł II" wywołała - jak się spodziewałem - falę komentarzy i zainteresowanie czytelników. Zainteresowanie ogromne, co przełożyło się na dobrą sprzedaż. Reakcji też się spodziewałem - padłem obiektem nagonki nieżyczliwych mi recenzentów. Nagonki pozbawionej konkretów, ale jakże wyrafinowanej. Zaczęło się od niejakiego Tomasza Szymborskiego. Nigdy bym się nie dowiedział, że taki ktoś istnieje, gdyby znajomi nie zwrócili mi uwagi, że ów zupełnie nieznany mi jegomość w Internecie rozpowszechnia na mój temat niepochlebne komentarze. Poszukałem, zobaczyłem, zorientowałem się, że to próba drwin niepoparta argumentami merytorycznymi (przynajmniej ja takich nie widzę) i odpuściłem, nie chcąc się zniżać do tego poziomu. Potem, poziom krytyki Szymborskiego zaczął mnie cieszyć, a nie smucić, bo wstydu przynieść mi nie mógł (jak mawia starohebrajska mądrość: "Nie ma większego wstydu, niż kiedy głupcy nas chwalą"). Gdy potem jegomość ze Sląska zaczął komentować moją książkę o Smoleńsku, zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle książkę przeczytał. Oczywiście daleki jestem od twierdzeń, że tak wybitny dziennikarz śledczy nie wziął do ręki omawianej pozycji, choć zastanawiam się gdzie wyczytał to, co komentuje. Gdy kilkanaście dni temu weszła na rynek moja książka "Agenci SB kontra Jan Paweł II", liczyłem, że jednym z pierwszych recenzentów książki będzie właśnie Szymborski. Tak się też stało. Szymborski - jak sam przyznaje - książkę kupił i przeczytał. Ale czy ją zrozumiał??? Szymborski postawił mi na swoim blogu dwa zarzuty. Jeden dziennikarski i jeden kryminalny. Dziennikarski polegał na tym, że, „w co najmniej jednym przypadku przypisałem pseudonim agenturalny niewłaściwej osobie". Chciałoby się wiedzieć, w którym. Tego jednak Szymborski nie ujawnia. Mamy, więc do czynienia z argumentem "wiem, ale nie powiem". W ten sposób polemika z nim staje się niemożliwa, bo brak konkretów nie pozwala się odnieść do zarzutów. Tak samo jak trudno byłoby się bronić człowiekowi oskarżonemu o zabójstwo, gdyby nie powiedziano, kiedy, gdzie i kogo zabił. Ciekawszy jest jednak drugi zarzut: ujawnienia tajemnicy, czyli przestępstwa z art 266. Szymborski stwierdził, bowiem, że ujawniłem źródło informacji. Powołał ogólnikowy fragment wstępu do książki, w którym podziękowałem za pomoc pracownikom IPN (nie wymieniłem ich z nazwiska), którzy podzielili się ze mną wiedzą wyniesioną z archiwów - także ze Zbioru Zastrzeżonego. Gdyby dziennikarz śledczy Tomasz Szymborski miał zwyczaj sprawdzania informacji to wystąpiłby do IPN z zapytaniem i uzyskałby odpowiedź, że w ostatnich latach kilkaset osób miało dostęp do tego zbioru. W moim przypadku to "podzielenie się" wyglądało w ten sposób, że jako pierwszy lub jeden z pierwszych dowiadywałem się o tym, jakie materiały zostały odtajnione i trafiły do katalogu jawnego. I zaraz potem o te materiały występowałem. I tyle. Żadnej sensacji w tym nie ma, chyba, że dziennikarz śledczy Tomasz Szymborski uzna za moralnie naganne, że przy okazji pracy nad książką próbowałem się dowiedzieć jak najwięcej i pytałem o informacje osoby siedzące w temacie. I tyle. Szymborski oczywiście konspirował się znacznie lepiej. Tak dobrze, że na kartach kontrolnych akt IPN nie ma jego podpisu. Nie ma jakiegokolwiek śladu, że choć raz się z nimi zapoznawał. Nie wynika z tego oczywiście, że Tomasz Szymborski nie czytał akt IPN dotyczących działań SB w Watykanie, które komentuje. Tak wybitny dziennikarz dziennikarz śledczy nie komentuje przecież tego, czego nie widział. Ot, po prostu, lepiej się zakonspirował. Tak, aby nikt nigdy nie był w stanie odkryć, jakie akta czytał. Stary Testament mówi (Mądrość Syracha), że "uczyć głupiego to kleić skorupy". Trudno mi, więc uczyć Szymborskiego kultury języka i sposobu prowadzenia polemiki na poziomie. Dlatego, że w jego "polemice" brak jest argumentów merytorycznych, za to sporo inwektyw i przekłamań. Już tytuł jego wpisu to "pożyteczny idiota" tyle, że napisane po rosyjsku, przy czym z treści wynika, że określenia tego Szymborski użył wobec mojej osoby. Mamy, więc inwektywę, która każe postawić znak zapytania nad dobrym wychowaniem redaktora Szymborskiego. Szczególnie dziennikarz uzurpujący sobie prawo do pouczania innych, powinien wykazywać, choć trochę kultury. Potem pyta: Zastanawiam się też, dlaczego Szymowski łamie zasady ustawy o ochronie danych osobowych? To tak zwane pytanie z tezą - wynalazek prokuratora generalnego ZSRR Andrieja Wyszyńskiego "Dlaczego oskarżony działał przeciwko władzy ludowej". Z tezą, bo zakłada już popełnienie pewnego czynu i nie dopuszcza możliwości, że było inaczej. Pragnę odpowiedzieć Szymborskiemu, że nigdy nie łamałem żadnej ustawy o ochronie danych osobowych. Gdyby zaś Szymborski dobrze obejrzał obrazki na końcu książki (określone trudniejszym słowem "ilustracje") zorientowałby się, że ujawnione przez mnie - rzekomo wbrew ustawie - adresy księży to nie ich adresy prywatne tylko adresy instytucji, w których pracują (np. adres kurii drohiczyńskiej - w przypadku biskupa Dydycza). Jedyny adres prywatny (księdza Witczyka) został podany za jego zgodą. Ksiądz profesor zażyczył sobie tego, aby każda osoba, która będzie miała wątpliwości, co do jego przeszłości sama mogła się z nim skontaktować. Gdyby wierzyć w to, co na mój temat pisze Tomaz Szymborski, trzeba byłoby się dla mnie spodziewać dwóch wyroków (jednego za ujawnienie tajemnicy, drugiego za łamanie ustawy o ochronie danych osobowych), oraz zamkniecia przez ABW mojego źródła z IPN. To oczywiście nie nastąpi, ale nie, dlatego, że Tomasz Szymborski się myli (on nie myli się nigdy) tylko, dlatego, że służby specjalne, które - zdaniem Szymborskiego - mnie prowadzą, po raz kolejny pomogą mi uniknąć odpowiedzialności. Te same służby zapewne zastraszyły bohaterów mojej książki, także tego, co, do którego się pomyliłem, (ale którego Tomasz Szymborski nie ujawni) i tylko, dlatego żaden z nich nie wystąpił przeciwko mnie i wydawnictwu do sądu. Bo przecież na pewno nie było tak, że napisałem prawdę. Autorytet Tomasza Szymborskiego nie pozostawia, co do tego żadnych wątpliwości. Zastanawiam się, z czego wynika ta słowna agresja Tomasza Szymborskiego przeciwko mnie. Zapewne nie z wielkości mediów, dla których pracowaliśmy. Tygodniki "Angora" i "Najwyższy Czas!", gdzie publikuję od lat, czy portal "Nowy Ekran" to oczywiście małe, niewiele znaczące tytuły w porównaniu ze znaną na całym świecie "Panorama Silesia" red. Szymborskiego. Zapewne też nie chodzi o to, że na spotkania promocyjne moich książek przychodzi więcej osób niż czyta bloga Szymborskiego, a moje książki rozchodzą się w wysokich nakładach (książki Szymborskiego nie znam ani jednej). Może też chodzi o to, że ze wszystkich prawomocnie zakończonych spraw sądowych przeciwko mnie zawsze wychodziłem, jako zwycięzca, czego Tomasz Szymborski o sobie powiedzieć nie może (kompromituje go choćby sprawa z dziennikarzem Jackiem Bazanem). Moim zdaniem chodzi o frustrację Szymborskiego i zawiść, że mnie się coś udaje. Ale ja się mylę. Szymborski nie myli się nigdy. Leszek Szymowski

Szymborski odpowiada Szymowskiemu Mając do czynienia z publikacjami Leszka Szymowskiego dobrze jest stosować sowiecką zasadę „dowieriaj no prowieriaj” (ufaj, ale sprawdzaj). Kilka dni temu podzieliłem się na blogu (pt. „Полезный идиот”) swoim wątpliwościami na temat książki Leszka Szymowskiego „Agenci SB kontra Jan Paweł II”. Książka jest kompromitacją jej autora, którego nie usprawiedliwia nawet młody wiek i takież doświadczenie. Napisałem m.in.: „Jestem zaskoczony nie tyle podaniem przez Szymowskiego nazwisk agentury Departamentu I MSW w Watykanie, co szczerością autora i przyznaniem się, że miał dostęp do materiałów, które znajdują się w zbiorze zastrzeżonym Instytutu Pamięci Narodowej. Ten „zbiór zastrzeżony” to w dużym uproszczeniu nic innego jak teczki personalne i dokumenty wciąż czynnych agentów bezpieki „przejętych” po 1989 roku przez służby specjalne III RP. To materiały o najwyższym stopniu tajności, do których dostęp publicystów jest niemożliwy. Dowód bezmyślności autora znajduje się już we wstępie do książki: „Ogromne podziękowania należą się przede wszystkim osobom, które przez ostatnie dziesięć miesięcy udzielały mi wsparcia, służyły wiedzą, radą i cennymi uwagami. Dziękuję historykom IPN, którzy – nie zawsze oficjalnie – decydowali się pomóc mi i podzielić swoją wiedzą, także tą wyniesioną z archiwów zbioru zastrzeżonego (podkr. TS)”. Szymowski na swoim blogu (oraz na blogu Jana Pińskiego na www.nowyekran.pl) rusza do szarży. Nie tyle w obronie swego dobrego imienia, co strachu przed zawodową kompromitacją i próbą ocalenia jej resztek… Notka „Ujadanie frustrata” to kliniczny przykład bezradności autora, którego skomplikowana materia wywiadu i służb specjalnych przerosła. Inwektywy i złośliwości pominę. Skupię się na fikcjach przedstawionych przez autora.

„Szymborski stwierdził, bowiem, że ujawniłem źródło informacji. Powołał ogólnikowy fragment wstępu do książki, w którym podziękowałem za pomoc pracownikom IPN (nie wymieniłem ich z nazwiska), którzy podzielili się ze mną wiedzą wyniesioną z archiwów - także ze Zbioru Zastrzeżonego. Gdyby dziennikarz śledczy Tomasz Szymborski miał zwyczaj sprawdzania informacji to wystąpiłby do IPN z zapytaniem i uzyskałby odpowiedź, że w ostatnich latach kilkaset osób miało dostęp do tego zbioru. W moim przypadku to „podzielenie się” wyglądało w ten sposób, że jako pierwszy lub jeden z pierwszych dowiadywałem się o tym, jakie materiały zostały odtajnione i trafiły do katalogu jawnego. I zaraz potem o te materiały występowałem. I tyle.” Szymowski dramatycznie stara się ratować swoją wiarygodność. Ciekawe, co powiedzą prokuratorowi pracownicy IPN podczas przesłuchania? „Podzielenie się wiedzą” to nic innego, jak ujawnienie ściśle tajnej informacji! Co prawda teraz Szymowski próbuje bagatelizować swoje „podziękowania” dla znajomych w IPN, bajdurząc o życzliwych, którzy informowali go o odtajnieniu materiałów ze zbioru zastrzeżonego, aby mógł je przeczytać w czytelni jawnej? Ciekawa linia obrony. Ustalenie tożsamości „informatorów” Szymowskiego nie będzie skomplikowane, bo w grę wchodzi nie „kilkaset osób”, ale kilkanaście – tych, którzy mieli dostęp do akt rezydentury w Rzymie Departamentu I (wywiadu) MSW. Aż dziwne, że Leszek Szymowski nie polemizuje o kolejnych moich zarzutach, które jeszcze bardziej kompromitują jego pracę i znajomość tematu. Napisałem „Przynajmniej w jednym przypadku za agenta PRL-owskiego wywiadu w otoczeniu Jana Pawła II Szymowski uznał nie tę osobę! Na podstawie lektury depesz rezydenta w Watykanie do centrali wywiadu rzadko można odkryć tożsamość agenta.” Podobnie „rewelacje o agentach” Szymowskiego podsumował Cezary Gmyz z Rzeczpospolitej http://www.rp.pl/artykul/153227,864543-Proba-zastraszania-w-obronie-nierzetelnej-ksiazki.html

„Jeden z największych błędów książki to przypisanie ks. abp. Januszowi Bolonkowi pseudonimu Prorok. Z materiałów z IPN wynika, że nie mógł być „Prorokiem" i nie był jednym z najgroźniejszych szpiegów w Watykanie. Z akt wynika, że „Prorok" nie cieszył się zaufaniem SB. Był to Włoch, (co wyklucza osobę abp. Bolonka), który sam zgłosił się do ambasady PRL, jako tzw. oferent. Osobą, z którą nawiązał kontakt, był pracownik ambasady Adam Szymczyk, oficer SB o kryptonimie Atar. Oferenci byli przez Departament I traktowani nieufnie, bo podejrzewano, że mogą być prowokatorami. Z tego powodu Włocha skierowano do ówczesnego szefa rezydentury, który założył na niego tzw. Segregator Materiałów Wstępnych o kryptonimie Cama. Nigdy nie został zarejestrowany, jako agent. Nadano mu stosunkowo niską kategorię kontaktu informacyjnego (KI) i ps. Prorok. Co ciekawe, nie został zarejestrowany, jako informator do sprawy „Morobo” prowadzonej przeciw Watykanowi, ale do sprawy o kryptonimie Estero, która dotyczyła włoskiego MSZ oraz NATO.” Równie druzgocąca dla Szymowskiego jest opinia Witolda Bagińskiego, historyka z Instytutu Pamięci Narodowej, jednego z największych ekspertów z zakresu działalności Departamentu I MSW (przedstawiona przez C. Gmyza):

„W tej książce roi się od kłamstw, błędów i pomyłek. Autor liznął trochę dokumentów zgromadzonych w naszym archiwum, ale nie ma pojęcia, jak działał wywiad PRL, jakie były jego struktury. Myli agentów z oficerami, przypisuje pseudonimy nie tym osobom, które je w rzeczywistości nosiły. Ta książka to przykład skrajnego braku profesjonalizmu”. Dyskredytujące dla autora jest także złamanie Ustawy o ochronie danych osobowych. W artykule napisałem:

„Otóż Szymowski każdej z osób, którą Departament I MSW zarejestrował, jako agenta, dał możliwość przedstawienia swojej wersji wydarzeń w książce, podobnie jak ks. Isakowicz-Zaleski w książce „Księża wobec bezpieki”. Na tym jednak analogie się kończą. W fotokopiach listów z odpowiedziami na pytania w sprawie ustaleń dotyczących współpracy duchownego z wywiadem PRL, Szymowski usuwa (!) swój adres korespondencyjny, ale pozostawia adres nadawcy (ks. Mariana Roli czy biskupa Antoniego Dydycza), a nawet numer telefonu i adres e-mail (w przypadku ks. prof. Henryka Witczyka).” Leszek Szymowski ripostuje:

„Pragnę odpowiedzieć Szymborskiemu, że nigdy nie łamałem żadnej ustawy o ochronie danych osobowych. Gdyby zaś Szymborski dobrze obejrzał obrazki na końcu książki (określone trudniejszym słowem „ilustracje”) zorientowałby się, że ujawnione przez mnie - rzekomo wbrew ustawie - adresy księży to nie ich adresy prywatne tylko adresy instytucji, w których pracują (np. adres kurii drohiczyńskiej - w przypadku biskupa Dydycza). Jedyny adres prywatny (księdza Witczyka) został podany za jego zgodą. Ksiądz profesor zażyczył sobie tego, aby każda osoba, która będzie miała wątpliwości, co do jego przeszłości sama mogła się z nim skontaktować.” Mając do czynienia z publikacjami Leszka Szymowskiego dobrze jest stosować sowiecką zasadę „dowieriaj no prowieriaj” (ufaj, ale sprawdzaj). Poprosiłem wczoraj księdza dr Witczyka z KUL o odpowiedź na pytanie: „Czy rzeczywiście Ksiądz wyraził zgodę na ujawnienie swego adresu? Jestem także ciekaw opinii na temat książki Szymowskiego.”Stanowisko ks. Witczyka było jednoznaczne: „Nie przypominam sobie, abym wyrażał taką zgodę. Ale z dziennikarzami, widzę, lepiej w ogóle nie mieć żadnych kontaktów. Nie mam tej książki, nie wiem, gdzie ją można nabyć i co autor tam ostatecznie napisał.” Czyli Szymowski nie tylko się myli, ale także mało – powiem elegancko - „mija się z prawdą”. Wobec tych faktów dalej aktualne jest pytanie, które postawiłem: „Jakie będą konsekwencje tej książki? Możliwe, że autor jest umiejętnie „prowadzony” - przez np. osoby z kręgu byłych służb specjalnych, które chcą skompromitować IPN i zablokować dalsze publikacje na temat agentury w Watykanie.” Szymborski

Próba ratowania twarzy

1. W najbliższy czwartek mają się odbyć w Sejmie pierwsze czytania rządowego projektu ustawy o podwyższeniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn do 67 lat, a także rządowego projektu o emeryturach mundurowych. Ponieważ obydwa projekty ustaw wywołują sprzeciw ponad 90 % naszego społeczeństwa, rządząca koalicja PO-PSL od kilku tygodni próbuje dodać do nich jakieś rozwiązania, które pokarzą jej ludzką twarz. Wczoraj PSL przedstawił pomysł finansowania z budżetu państwa składek na ubezpieczenia społeczne kobietom nieubezpieczonym, prowadzącym pozarolniczą działalność gospodarczą a także tym ubezpieczonym w KRUS przebywającym na urlopie wychowawczym przez 3 lata na każde dziecko. Będzie to jednak składka od płacy minimalnej i w wysokości zaledwie 75% tej odprowadzanej w pełnej wysokości. Wcześniej mówiono również o skierowaniu już od następnego roku dodatkowej kwoty środków z budżetu do samorządów na finansowanie opieki żłobkowej, a także o sfinansowaniu ze środków budżetowych, 5 godzin dziennie wychowania przedszkolnego.

2. Nie przekreślając tego rodzaju propozycji, trzeba wyraźnie powiedzieć, że są one zaledwie próbą ratowania twarzy przez koalicjantów, ponieważ ich propozycje emerytalne oznaczają znaczące pogorszenie warunków przechodzenia na emeryturę zarówno w systemie pracowniczym jak i systemie mundurowym. Co więcej, znacząca część obecnie pracujących wcale nie jest przekonana, że głównym celem podwyższenia wieku emerytalnego jest zwiększenie wysokości świadczeń wypłacanych przyszłym emerytom i zapewnienie w rąk do pracy, których za 20-30 lat w Polsce ma wyraźnie brakować? Większość Polaków już wie, że Tuskowi wcale nie chodzi o poprawę sytuacji przyszłych emerytów czy też wypłacalność systemu emerytalnego, ale raczej o sygnał dla rynków finansowych, żeby nie martwiły się o pożyczone Polsce pieniądze, że na pewno je spłacimy razem z odsetkami i dlatego powinny nam pożyczać spokojnie dalej.

3. Rządzący próbują także wytłumaczyć Polakom konieczność przeprowadzenia tej pożal się Boże „reformy” przy pomocy telewizyjnych spotów. Pierwszy z nich nosi tytuł „Demografia” mówi o tym, że za 30 lat ma być nas tylko 32 mln a tym samym liczba ludności w wieku produkcyjnym będzie mniejsza od obecnej o około 5 mln, a więc jeżeli nie podwyższymy wieku emerytalnego w Polsce zabraknie rąk do pracy. Drugi z kolei o tytule „Stopniowość” tłumaczy, że dopiero w 2020 roku mężczyźni będą pracowali o 2 lata dłużej, a kobiety o 7 lat dłużej dopiero w roku 2040, a więc podwyższenie wieku emerytalnego nie jest wcale takie straszne. Widać, więc, że obecna emerytalna kampania informacyjna jest znacznie skromniejsza niż ta realizowana po słynnej reformie emerytalnej przeprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka w 1998 i już nie odwołuje do tamtych emocji. Przypomnę tylko, że tamta obiecywała przyszłym emerytom tak wysokie świadczenia emerytalne, że stać ich będzie na pobyty nad ciepłymi morzami w otoczeniu pięknych tropikalnych palm.

4. Przygotowanie rządowych propozycji na kolanie, nieuszanowanie blisko 2 milionów podpisów zebranych przez obydwa związki zawodowe, a także próba przeforsowania projektów ustaw przez Parlament w ciągu 1 miesiąca, wszystko to jednak dowodzi, że rząd PO-PSL kompletnie lekceważy Polaków. W tej sytuacji nawet propozycje koalicjantów idące w dobrą stronę, są uważane za próbę odwracania uwagi od znaczącego pogorszenia sytuacji milionów pracowników w Polsce. Zresztą nie stanowią one jakiejś przemyślanej i spójnej grupy propozycji, które znacząco mogłyby poprawić sytuację demograficzną w naszym kraju. Są raczej próbą ratowania twarzy Platformy i PSL-u. Zbigniew Kuźmiuk

Ewa Stankiewicz podczas Wielkiego Marszu Proszę Państwa, na początku dziękuję wszystkim organizacjom pozarządowym, które przyczyniły się do tego, że tutaj jesteśmy. Pozwólcie, że wymienię te organizacje: Stowarzyszenie Twórców dla RP, Stowarzyszenie Polska jest Najważniejsza, Stowarzyszenie Koliber, Polonia Semper Fidelis, Fundacja Kocham Obciach, Narodowa Bydgoszcz, Fundacja Polska się upomni, Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, Komitet Katyński, Stowarzyszenie Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego, Stowarzyszenie historyczne DiSK, Grupa rekonstrukcyjna, Stowarzyszenie 13 grudnia, Stowarzyszenie Solidarność Walcząca oddział Warszawa, Stowarzyszenie Idee Solidarności 1980-1989, Ogólnopolski Komitet Pamięci ks. Jerzego Popiełuszki, Stowarzyszenie Osób Represjonowanych w PRL "Przymierze", i oczywiście wszystkie partie, które są tutaj z nami, Rodziny Radia Maryja, Kluby Gazety Polskiej, Stowarzyszenie Solidarni 2010. [dlaczego zapomniała o ogromnym wkładzie w przygotowanie Wielkiego Marszu - Zespołu Krucjaty za Ojczyznę? Może przeoczenie. MD] Dziękujemy wam wszystkim za to, że tu jesteście. Bez wolności słowa nie ma demokracji, bez uczciwej władzy można bardzo łatwo stracić suwerenność.

Panie premierze, zwracam się do Donalda Tuska, proszę tchórzliwie nie grozić politykom. To społeczeństwo, a przynajmniej większa jego część, nazywa pana zdrajcą stanu. Solidarni 2010 już kilka dni po katastrofie smoleńskiej pytali: Czy to, co pan robi, to amatorszczyzna, czy zdrada stanu? Stopniowo dowiadywaliśmy się o pana roli w rozbiciu wizyty smoleńskiej, o dogadywaniu się z premierem Rosji, ponad głową Prezydenta polskiego państwa. Później o oddaniu śledztwa w ręce Rosjan. Złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przez pana przestępstwa wobec polskiego społeczeństwa. Demonstruje pan siłę wobec słabszych. Wobec silniejszych, [przed którymi należy] bronić interesów polskich obywateli, jest pan wyjątkowo uległy. To postawa niegodna przywódcy, ale i po prostu mężczyzny. Widziałam na jednym z polskich wiaduktów gigantyczny napis: "Tusk to zdrajca". I jeśli nawet pana służby zamalują ten napis, to powstanie dziesięć nowych. Jestem przekonana, że przechodzi pan do historii w czołówce polskich zdrajców narodowych. Branicki, Rzewuski, Potocki mogli by uczyć się od pana technik zdrady własnego narodu.

Panie prezydencie, zwracam się do Bronisława Komorowskiego, wstydzę się za pana, ale nie, dlatego, że w moich oczach jest pan półanalfabetą, mającym problemy z polską ortografią na poziomie klasy czwartej szkoły podstawowej, ale za kompromitującą pana złotą myśl, że "przyczyny katastrofy są arcyboleśnie proste". Jeszcze przed wynikiem śledztwa, z góry żyrował pan rosyjską wersję wydarzeń w ślad za KGB-owcem Putinem, który morduje niezależnych dziennikarzy i wysadza budynki z własnymi obywatelami. Ani pan, ani ja nie..., nie mamy dowodów; wszystkie dowody polskie władze oddały Rosji. Pozostaje opierać się na przesłankach, a one każą poważnie brać pod uwagę, że to był zamach. Rosja zaciera ślady na pana oczach. Panie prezydencie, Rosja zaciera ślady na pana oczach! Niszczy i myje wrak samolotu - nasz najcenniejszy dowód, mający kluczowe znaczenie w dochodzeniu do prawdy. Pana obowiązkiem jest zadbać o bezpieczeństwo Polaków, o rzetelne śledztwo na podstawie dowodów, a nie dywagować bez pokrycia w faktach. Zastanawiam się, czy słowa pana i pana doradców to tylko miałkość intelektualna, czy reprezentowanie obcych interesów w Polsce na najwyższym szczeblu władzy. W historii Polski niestety już się to zdarzało. Nawet, jeśli to jest miałkość intelektualna, w co osobiście wątpię, ale nawet, jeśli, to tą miałkością zagraża pan suwerenności Polski. Ci, co zacierają ślady stają po stronie oprawców, a przecież zginął prezydent Polski i rzecz, z którą najtrudniej się zmierzyć, ale niestety trzeba, Rosjanie mogli dobijać rannych, nie możemy tego wykluczyć. Nikt nie może tego wykluczyć. Na was, panie prezydencie i panie premierze, na was spoczywał obowiązek troski o bezpieczeństwo polskich obywateli, o państwo. Odpowiecie przed narodem za działanie na szkodę jego podstawowych interesów. Boicie się wolnego słowa, zadawania pytań, bo jedyne pytania, które tolerujecie, to od usłużnych dziennikarzy, którzy potrafią prowadzić owocne śledztwo ws. koloru włosów ojca Madzi. Przepraszam za ten przykład, który także niewątpliwie wiąże się z ludzką tragedią. Łamiąc wszelkie zasady przejrzystych kryteriów konkursu, bez żadnych podstaw ekonomicznych, kierując się chorą ideologią i nieprzejrzystymi interesami władza dyskryminuje 2 mln osób w Polsce. Nie pozwolimy na to, bo to nawet nie jest sprawa 2 mln obywateli, ale wszystkich Polaków. Wolność słowa to gwarant demokracji. Nie mamy wyjścia, nie będziemy was pytać czy możemy mieć wolność słowa, tak jak nikogo człowiek nie pyta o to czy może oddychać. To bardzo ważny moment, Polacy muszą mieć możliwość wyboru do samodzielnego kształtowania opinii, do własnego zdania, nie możemy zgodzić się na utratę resztki wolności słowa w Polsce. Głos TV Trwam musi mieć miejsce na platformie cyfrowej. Bo to w tej chwili jedyny, ostatni, alternatywny wobec propagandy władzy, propagandy światopoglądowej wrogiej wobec chrześcijaństwa oraz propagandy informacyjnej. Jesteśmy w stanie tyle wolności wywalczyć, ile jesteśmy w stanie jej sobie wyobrazić. Czy potrafimy sobie wyobrazić, że w trudnych sytuacjach państwo naprawdę zdaje egzamin? I to egzamin nie ten na miarę ambicji i wyobraźni Bronisława Komorowskiego. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie wolną suwerenną Polskę? Z autentycznymi autorytetami, z nieskrępowaną debatą publiczną, sporem na argumenty bez poniżania i mordów politycznych? Z lekcjami historii najnowszej w szkołach, z władzami, które dbają o interes Polaków, o nasze godne miejsce w Europie i świecie? To zależy od nas, od każdego z nas. Tak jak tu jesteśmy. Od naszej wyobraźni i determinacji. Od tego, co zrobimy w tej sprawie także dziś. Dziękuję Państwu za uwagę. Ewa Stankiewicz

Za ZUS Rostowski zacznie wsadzać do wiezień przedsiębiorców W myśl art. 218 kodeksu karnego przedsiębiorca, poza grzywną, będzie mógł zostać ukarany też karą ograniczenia lub pozbawienia wolności. Sprawa dotyczy głownie drobnych przedsiębiorców, bo przecież masywna większość samozatrudnionych to malutkie firmy.Etap legislacyjny: pierwsze czytanie w Sejmie „W myśl art. 218 kodeksu karnego za złośliwe lub uporczywe naruszanie praw pracowników w zakresie ubezpieczeń społecznych przedsiębiorca, poza grzywną, będzie mógł zostać ukarany też karą ograniczenia lub pozbawienia wolności. Nowela ma wejść w życie 31 maja 2012 r. i tego dnia dotychczasowe przepisy stracą moc. „...(źródło)

Rostowski ogłosił, że zlikwiduje umowy śmieciowe. Teraz wiemy, w jaki sposób chce to zrobić. Rostowskiemu chodzi o sterroryzowanie drobnych przedsiębiorców, aby nie zwierali tak zwanych umów śmieciowych.Totalitaryzacja II Komuny postępuje. Pierwsza Komuna wykończyła Polaków mających małe własne firmy właśnie drakońsko wysokimi podatkami, a ZUS jest też podatkiem, a następnie przemocą prawną w nich wymierzonym. Nie mam żadnych złudzeń, że druga komuna wygra. Coraz bardziej brutalna eksploatacja społeczeństwa przez feudałów i oligarchie drugiej Komuny musi być wsparta prymitywnym pańszczyźnianym prawem i zamykaniem opornych. Reżim robi się tłusty i rośnie w siłę. Występuje tutaj słynne prawo państwa bandyckiego. Im większe podatki i im większe pieniądze płyną do skarbca, tym ciężej ludność podbitego kraju musi pracować i żyć w coraz większej nędzy. Prawo to idealnie pasuje do sytuacji Polaków pod okupacją drugiej komuny. Polacy jak wykazują statystyki dotyczace wzrostu PKB wytwarzają coraz więcej dóbr, coraz więcej bogactwa, przechwytywanego prze feudałów. Podatki są coraz większe.Z roku na rok budżet coraz bardziej pęczniej. Z drugiej strony Polacy pracują coraz ciężej, a pomimo tego trzy i pół miliona polskich dzieci jest niedożywionych, dwa miliony ludzi pracujących na pełny etat nie jest w stanie popłacić rachunków. Z roku na rok jest gorze. Rozwarstwienie społeczne, czyli współczesna forma feudalizacji postępuje. Reżim muszą osoby stare do pracy aż do śmierci. Sprawa eutanazji chorego, niepotrzebnego chłopstwa pańszczyźnianego coraz bliżej. Przykładem coraz gorsza opieka medyczna, jaką feudałowie otaczają ludność podbitą, coraz gorsze leki i przykładowe skazywanie na śmierć chorych na raka metodą nie zapewnienia odpowiednich leków. Brak dzieci jest normalną sytuacja w czasach rabunków, niepewności o los swój i swoich najbliższych. Braku wolności i eksploatacji ekonomicznej. Teraz feudałowie drugiej komuny zapełnią wiezienia swoimi dłużnikami, ludźmi, którzy nie są w stanie zasilać coraz bardziej zachłanny rakieterski skarb drugiej komuny. Na koniec o bardzo ważnej inicjatywie Łażącego Łazarza Wypowiadam umowę ZUS owi „ , którego tekst pozwolę sobie zamieścić pod spodem . Jestem przekonany, że sprawa ta ma szansę stać wyłomem pierwszej sztachety w płocie ekonomicznego, podatkowego łagru, w jakim znaleźli się Polacy. Tekst Łażącego Łazarza „ Każdy obywatel ma prawo do ubezpieczeń społecznych. Ja, wskutek braku wiarygodności ubezpieczyciela (nie wierzę w doczekanie emerytury z FUS) i groźbę defraudacji mojego majątku postanowiłem z tego prawa skorzystać bez ZUS. W tym zakresie uznałem za słuszną i przyjąłem, jako swoją argumentację przedsiębiorcy Grzegorza Sowy, który jako pierwszy wypowiedział umowę ZUSowi, dodając do tego własne argumenty. Co to jest ubezpieczenie? Otóż zgodnie z „Nową encyklopedią powszechną PWN”, wydanie z 1996 roku, czyli przed publikacją zaskarżonych ustaw, ubezpieczenie to „Instytucja gospodarcza zapewniająca pokrycie potrzeb majątkowych, które mogą powstać w przyszłości u poszczególnych osób wskutek występujących z określoną statystyczną prawidłowością zdarzeń losowych. Ciężar tego pokrycia jest rozkładany za pomocą składek na wiele osób, którym zagrażają takie same zdarzenia losowe”. Artykuł 1 ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych wyraźnie mówi, że ustawa dotyczy ubezpieczenia społecznego obejmującego ubezpieczenie emerytalne, rentowe, wypadkowe i chorobowe, natomiast artykuł 1 ustawy o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym wyraźnie mówi, że ustawa dotyczy ubezpieczenia zdrowotnego. Jak z powyższego widać, obie te ustawy dotyczą spraw związanych z ubezpieczeniem, czyli wpłacaniem przez ubezpieczonego składek, które w przypadku wystąpienia u ubezpieczonego wieku emerytalnego, choroby, wypadku lub innych zdarzeń opisanych w ustawach pozwolą ubezpieczonemu otrzymać rekompensatę finansową od ubezpieczyciela? Sejm ustawami o ubezpieczeniu społecznym i zdrowotnym wprowadził dla obywatela obowiązek ubezpieczania się, przy czym beneficjantem tegoż ubezpieczenia jest ten sam obywatel. Powyższe jest sprzeczne z artykułem 31 Konstytucji RP, którego treść brzmi: „1. Wolność człowieka podlega ochronie prawnej. 2. Każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie nakazuje. 3. Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanowione tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw”, gdyż:

1. obowiązek ubezpieczenia samego siebie nie jest konieczny dla zapewnienia bezpieczeństwa państwu lub zapewnienia porządku publicznego – nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której brak ubezpieczenia własnej osoby przez obywatela zagroziłby bezpieczeństwu państwa czy wywołałby np. rozruchy;

2. obowiązek ubezpieczenia samego siebie nie jest konieczny dla zapewnienia bezpieczeństwa środowisku (naturalnemu) – argumentacja chyba zbędna;

3. obowiązek ubezpieczenia samego siebie nie jest konieczny dla zapewnienia zdrowia publicznego lub moralności publicznej – co najwyżej jest to groźba dla zdrowia tegoż obywatela, ale to już jego problem zgodnie z artykułem 30 ustawy zasadniczej;

4. obowiązek ubezpieczenia samego siebie nie jest konieczny dla zapewnienia wolności innych ludzi i nie zagraża prawom innych ludzi – myślę, że tematu nie trzeba rozwijać. Natomiast obowiązkowość (przymus) wpłat na ubezpieczenie społeczne czy też zdrowotne w istotny sposób narusza wolność (swobodę) dysponowania przez obywatela swoim majątkiem w formie zarobionych przez siebie środków finansowych – rzecz chyba oczywista. Wyżej wymienione ustawy są też sprzeczne z artykułem 64 ustęp 3 Konstytucji RP, który mówi: „Własność może być ograniczona tylko w drodze ustawy i tylko w zakresie, w jakim nie narusza ona istoty prawa własności”. Otóż zmuszanie obywatela do rozporządzania swoją własnością (środkami finansowymi) bez zgody tegoż obywatela jest naruszeniem istoty prawa własności. Należy zaznaczyć, że powyższe nie dotyczy przymusu płacenia przez obywatela należnych państwu podatków (artykuł 84 i 217 konstytucji). Natomiast ubezpieczanie się ma służyć tylko temu obywatelowi. Jednocześnie należy zwrócić uwagę, że artykuł 22 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka wyraźnie mówi: „Każdy człowiek ma jako członek społeczeństwa prawo do ubezpieczeń społecznych”, czyli daje obywatelowi prawo, a nie nakłada na niego obowiązku. W sferze majatkowej, to każde prawo majątkowe podlega dziedziczeniu. Jeśli nie doczekam emerytury to chciałbym, by moja rodzina mogła korzystać z majątku przeze mnie odłozonego na tę emeryturę. Wyłączenie konta ZUS z prawa dzidziczenia jest w istocie kradzieżą stosowaną przez instytucję państwową, zasłaniającą się tzw pozytywizmem prawniczym, czyli prawem stanowionym wprowadzonym bez względu na poszanowanie Konstytucji, prawa naturalnego, czy takich wartości jak sprawiedliwość, wolność, własność. Pozytywizmem prawniczym podobnego rodzaju były np. Ustawy Norymberskie. Zatem, działania ustawodawcy nie tylko nie szanują Konstytucji RP, ale także naruszają elementarną zasadę poszanowania własności i stoją w sprzeczności z ugruntowaną zasadę działania i korzystania z ubezpieczenia. Niedopuszczalne jest, bowiem finansowanie z kwoty osobistego ubezpieczenia społecznego innych ubezpieczycieli niż sam beneficjent. Jestem przeciwny fikcji prawnej, którą tworzy taki własnie mechanizm. Jeżeli pieniądze, które wpłacam, (jako przedsiebiorca i twórca) na własne ubezpieczenie społeczne są swobodnie dysponowane na inne cele, to albo jest to złamanie warunków kontraktu zawartego ze mną przez ZUS (przy wsparciu ustawodawcy i rządu) a zatem mam prawo się z takiego kontraktu wypisać, albo jest to stworzenie mechanizmu podatkowego, nieopisanego w żadnej ustawie nakładającej podatek - a więc mnie nieobowiązującego - nazywanego dla pozoru ubezpieczeniem społecznym, a zgodnie z Kodeksem Cywilnym, pozorna czynnosć prawna jest z mocy prawa nieważna. Ponadto, jeżeli nawet przyjmiemy, że w ramach relizacji mojego konstytucyjnego prawa do ubezpieczenia społecznego, ustawodawca wprowadził obowiązek płacenia składek na ZUS, to realizacja prawa może być tylko poprzez zawarcie kontraktu/umowy, który na zasadach cywilnych mam prawo wypowiedzieć zawsze, gdy warunki kontraktu zostają zmienione w trakcie jego realizacji. Nie ma, bowiem czegoś takiego jak jednostronna zmiana warunków świadczenia wzajemnego. Ustawodawca, który już poważnie łamie prawo wprowadzając obywatelowi obowiązek (np. obowiazek zawarcia kontraktu) tam gdzie ma zagwarantowane prawo do korzystania, a więc też prawo do odmowy korzystania, nie jest z pewnością władny do zmieniania głównych zasad stosowania prawa, które prawo rzymskie wprowadziło 2 tys. lat temu, a ich stosowanie potwierdza w Polsce ustawa zasadnicza, doktryna i zwyczaj. Właśnie taką kardynalną zasadą jest prawo obywatela do odmowy zaakceptowania nowych, mniej korzystnych warunków kontraktu, zmienionych w trakcie trwania przedmiotowego świadczenia wzajemnego. Niezależnie zatem od sporu prawnego, który mnie czeka przy odzyskiwaniu moich pieniędzy od ZUS (zanim zostaną zmarnotrawione) jednocześnie świadczam, że nigdy nie zamierzam zgodzić się na podwyższenie wieku emerytalnego i na planowane nowe zasady wypłacania rent i emerytur, dlatego z dniem podjęcia próby wprowadzenia tych jednostronnych zmian, mój kontrakt z ZUS bezwglęnie wygaśnie i nigdy nie zostanie przedłużony. Mam konstytuacyjne prawo do rzetelnego ubezpieczenia społecznego (bez zmiany warunków w trakcie kontraktu), do godziwej emerytury, do odpowiedniej renty (prawdziwego zabezpieczenia warunków bytowych) i mam na to pieniądze ulokowane na moim "koncie" w ZUS, które właśnie po to chcę odebrać, by inwestując w moją rodzinę, majątek, biznes lub wykupując prywatną polisę móc z tego prawa skorzystać w najlepszy i najbezpieczniejszy znany mi sposób. To samo zresztą zamierzam zrobić z pieniędzmi ulokowanymi w OFE, gdyż mam uzasadnione obawy, iż zostaną one wykorzystane niezgodnie z celem, na jaki płaciłem.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,10150023,Fedak_dobiera_sie_do_OFE__Pieniadze_zamiast_na_emerytury.html

W tej chwili przygotowuje stosowne dokumenty i oficjalne zawiadomienia, ale niezależnie od tego, oświadczam publicznie, że nie zamierzam już zapłacić ani złotówki składki na świadczenie, z którego rezygnuję. Oświadczam też, że jest to moja jednostkowa i suwerenna decyzja, której konsekwencjedotyczą mnie i kontrahenta, a nie dotyczą żadnej osoby trzeciej. Nie namiawiam też nikogo do naśladowania mnie w tej trudnej sprawie. Każdy jest kowalem własnego losu, ja nim zawsze byłem i być nim zamierzam dalej, tak jak nigdy nikogo nie obarczałem odpowiedzialnością za moje własne decyzje lub brak decyzji, tak i dzisiaj nie chcę by moim majątkiem dysponował kto inny, a jakaśniewiarygodna (bo marnotrawiąca pieniądze powierzone i kiepsko umocowana prawnie) instytucja była gwarantem mojego bytu, gdy juz nie będę w stanie pracować. Nawet w Wojsku Polskim nie funkcjonuje zasada ślepych bagnetów, nakazujaca bezwzględne wykonywanie rozkazów (tak istniała w SS, Wehrmachcie i w Armii Czerwonej) i można rozkazu odmówić, jeśli prowadzi on do popełnienia przestępstwa (gdyby było inaczej to w sprawie Nangar Khel postawiono by przed sądem tylko dowódcę). Trudno więc przyjąć, że obywatel w ocenie sytuacji ma mniejsze prawa niż żołnierz w armii, dlatego widząc łamanie konstytucji, łamanie praw nabytych, zamach na moją własność, wysokie prawdopodobieństwo zaistnienia oszustwa i pozorność ubezpieczenia społecznego realizowanego przez ZUS odmawiam dalszego wykonywania rozkazu płacenia składek i wzywam do zaprzestania popełniania na mnie czynów Konstytucją zabronionych. Tomasz Parol ...(źródło)

Marek Mojsiewicz

NIEBO CZY PIEKŁO DLA WISŁAWY SZYMBORSKIEJ Order Orła Białego - najstarsze i najwyższe odznaczenie państwowe Rzeczypospolitej Polskiej, nadawane za znamienite zasługi cywilne i wojskowe dla pożytku Rzeczypospolitej Polskiej, położone zarówno w czasie pokoju jak i w czasie wojny. Nie dzieli się na klasy. Nadawany jest najwybitniejszym Polakom oraz najwyższym rangą przedstawicielom państw obcych.

17 stycznia 2011 prezydent Bronisław Komorowski uhonorował na Wawelu m.in. tym orderem Wisławę Szymborską laureatkę literackiej nagrody Nobla i Agnieszkę Holland. Poprzednio z rąk Komorowskiego to najwyższe odznaczenie państwowe otrzymał redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik.

We wrześniu 2002 roku Jerzy Korzeń prezes Towarzystwa Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego w imieniu zarządu Głównego Towarzystwa napisał list adresowany do ówczesnego prezydenta m. Krakowa Andrzeja Gołasia. Oto znaczący fragment owego listu:

" Szanowny Panie Prezydencie, nawiązując do pozostającej głęboko w pamięci ostatniej pielgrzymki papieża do Krakowa i jego tradycyjnych spotkań z Krakowianami przed Kurią Metropolitalną przy ul. Franciszkańskiej, przekazuję tekst publikacji prasowej dot. procesu księży z krakowskiej kurii, jaki miał miejsce w Krakowie w styczniu 1953 roku przed komunistycznym sądem wojskowym. Asumptem do przypomnienia tej sprawy jest wydany ostatnio tomik wierszy Wisławy Szymborskiej, zapobiegliwie rozpowszechniany przez poniektóre krakowskie redakcje. Szymborska - obecnie honorowa obywatelka stołeczno - królewskiego miasta Krakowa, odegrała w tych wydarzeniach sprzed pięćdziesięciu laty, swoistą haniebną rolę, podobnie jak kilku innych literatów, wyróżnionych krakowskimi honorami i materialnymi profitami. Rodzi się pytanie, dlaczego przyznaje się honorowe obywatelstwo miasta, oraz przydziela mieszkanie w luksusowych dzielnicach Krakowa ludziom politycznie skompromitowanym, sygnatariuszom zbrodniczej rezolucji z 8 lutego 1953 roku, kto w magistracie z takimi wnioskami w ogóle występuje, opiniuje i kieruje do realizacji? Myślę, że nie będą to pytania retoryczne". Do listu dołączono materiały prasowe, w których m. in. jest tekst rezolucji podpisanej przez 53 krakowskich literatów w dniu 8 lutego 1952 roku, w kilka dni po wydaniu wyroków śmierci na jednego księdza i dwie osoby świeckie, dożywocia dla innego księdza, pozostali księża otrzymali 8 i 15 letnie wyroki. Oto tekst rezolucji:

"W ostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich, powiązanych z krakowską kurią metropolitalną. My, zebrani w dniu 8 lutego 1953 r. członkowie Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, wyrażamy bezwzględne potępienia dla zdrajców Ojczyzny, którzy wykorzystując swe duchowe stanowiska i wpływy na młodzież skupioną w KSM /Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży - dopisek. A.S./, działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali za amerykańskie pieniądze szpiegostwo i dywersję. Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne. Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm, ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej".

Sławomir Mrożek dopisał: " Nie ma zbrodni, której byśmy się po nich nie mogli spodziewać. Zaciekłość niedobitków będzie tym większa, tym bardziej będą się upodobniać do SS - manów, do "rycerzy płonącego krzyża" - Ku - Klux - Klanu, do brunatnych i czarnych koszul - występując w tym samym, co SS - mani, krzyżowcy, koszule i inni falangiści interesie".

Poza Mrożkiem i Szymborską rezolucję podpisali jeszcze m. in. Adam Włodek / pierwszy mąż Szymborskiej /, Kornel Filipowicz / późniejszy mąż Szymborskiej /, Olgierd Terlecki / konfident SB m.in. w Radiu Wolna Europa /, Bruno Miecugow - ojciec Grzegorza Miecugowa, do dzisiaj prowadzącego wrogą Polsce audycję telewizyjną TVN 24 "Szkło kontaktowe", Hanna Mortkowicz - Olczakowa - konfidentka SB, Władysław Machejek - naczelny redaktor "Życia Literackiego"- konfident SB, Maciej Słomczyński - konfident SB, Tadeusz Nowak - konfident SB, Tadeusz Kwiatkowski - mąż Haliny Kwiatkowskiej - konfident SB, Jan Błoński - profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego - konfident SB, który kilkadziesiąt lat później zarzucał Polakom, równie kłamliwie, w "Tygodniku Powszechnym", "zbrodniczą obojętność wobec zagłady getta warszawskiego",Henryk Markiewicz - profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego - konfident SB, Stefan Otwinowski, Adam Polewka, Karol Szpalski, Jan Wiktor, Jerzy Zagórski, Marian Zagórski - wszyscy konfidenci SB. Obok takich faktów przywołanych nam brutalnie, krakowskie środowisko literackie nie może przejść obojętnie. Nie może kryć głowy w piasek i udawać, że deszcz nie pada. Jak hańba, to hańba, ułomność literatów, jako ludzi małych i koniunkturalnych pozostaje plamą nie do wywabienia w żadnej pralni pisanego słowa. Że niby takie były czasy, że dyktatura, że UB, że partia etc. - takie gadanie nic nie pomoże, zwłaszcza w Krakowie, w którym zobowiązania wobec przeszłości i chwały Najjaśniejszej z natury swojej muszą być klarowne i ponadnormatywne. Kto nie dorósł do wielkości prochów spoczywających w Katedrze - won od pióra? Przynajmniej w takim temacie i w takiej materii". Kto poniósł karę? Szymborska – sygnatariuszka zbrodniczej rezolucji? Nawet nie przeprosiła; w zamian ukazał się w „Gazecie Wyborczej” jej wiersz: „Nienawiść”.:

Podobnie jak ona, większość funkcjonariuszy UB, którzy podejmowali te bezprawne działania nie żyje. Po 60 latach od popełnienia tej zbrodni do krakowskiego sądu został skierowany akt oskarżenia przeciwko byłemu funkcjonariuszowi UB Janowi Ł. oficerowi śledczemu. 82 letni dzisiaj oskarżony odpowie za moralne i fizyczne znęcanie się nad osobami zatrzymanymi podczas śledztwa w sprawie kurii krakowskiej w 1952 roku. Szymborska z garstką podobnych jej krakowskich intelektualistów domagała się przyspieszenia wykonania wyroków śmierci na krakowskich księżach, których komuniści kłamliwie oskarżyli o pracę dla obcego wywiadu. W 1951 r. komuniści rozpoczęli bezpośrednią bezpardonową walkę z Kościołem. Zapoczątkowało ją aresztowanie pod zarzutem szpiegostwa biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Pod koniec tego roku aresztowano kilkunastu księży w diecezji krakowskiej. W styczniu 1953 r. odbył się ich "proces". Zarzucono im "szpiegostwo za amerykańskie pieniądze". Trzech księży skazano na śmierć, a pozostałych na wieloletnie więzienie. W lutym 1953 roku, gdy księża oczekiwali w celach śmierci na wykonanie wyroku grupa literatów krakowskich, wśród których była Szymborska, podpisała i przekazała władzom oraz ogłosiła "Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego". Czego domagali się literaci? Czas był taki, jak pokazała historia, że broniąc księży mogli uratować im życie. Władze komunistyczne wyraźnie się wahały. Potrzebowały "poparcia społecznego". Chciały podzielić się odpowiedzialnością. Czyn komunistów był zbrodniczy i haniebny. Trzeba było być idiotą, by uwierzyć, że w kurii krakowskiej działa amerykański wywiad wykorzystując ją, jako swoje narzędzie przeciwko komunistom. Nawet jednak, jeśli ktoś, by w to uwierzył to i tak musiałby uznać, że stracenie księży to za wysoka kara. Literaci podpisani pod rezolucją nie byli idiotami. Byli to przecież ludzie wykształceni, światli, zorientowani, dobrze poinformowani, rozumiejący charakter przemian, jakie się odbywały w Polsce i ich kierunek. Byli to też, tak by się wydawało, humaniści stanowiący elity, a więc ludzie, których zadaniem było bronić uniwersalnych zasad, nie zgadzać się na takie działania władz, które by w sposób szczególnie drastyczny były barbarzyńskie, antyludzkie, niesprawiedliwe. Literaci krakowscy mieli trzy wyjścia. Mogli ostro zaprotestować wybierając drogę podyktowaną przez ich ludzką godność i kulturę, którą reprezentowali, drogę heroiczną, drogę, która byłaby jakoś drogą męczeństwa. Gdyby wybrali tą drogę Bóg i historia nagrodziliby ich sowicie. Za miesiąc umarł Stalin. Represje by się skończyły, a oni w glorii i chwale zostaliby obwołani bohaterami narodowymi. Literaci ci mogli też postąpić uczciwie i pragmatycznie, dyplomatycznie. Mogli potępić księży, a zarazem domagać się w imię humanizmu darowania im życia. Mogliby, tak przy okazji zastosować parę kruczków, które mogłyby ułatwić władzom komunistycznym postępowanie. Mogliby np. zaproponować następującą formułę: "Komunizm zwyciężył. Komunizm ma rację. Komunizm jest dobry. Komunizm jest silny i wielkoduszny. Jako taki potrafi wybaczać winy, darować. Zamieńcie księżom wyroki śmierci na dożywocie." Literaci krakowscy mogli też milczeć, choć z pewnością władze komunistyczne naciskały na nich, by potępili księży. Gdyby literaci krakowscy nie zabrali głosu represje władz w stosunku do nich byłyby najmniejsze. Mogliby stracić swoje ciepłe posadki, otrzymać zakaz drukowania. Nie byłaby to jednak wcale za wysoka cena na honor i wierność podstawowym wymiarom człowieczeństwa, za to, że się nie upodlili, nie zostali wspólnikami zbrodni. Ceny tej, to powinni już wtedy wiedzieć, nie płaciliby w nieskończoność. Zbrodniczy ustrój związany był z osobą Stalina. Ten zaś miał już swoje lata. Jego śmierć musiała pociągnąć za sobą przemiany - odwilż polityczną. Literaci krakowscy wybrali czwartą drogę. Treść ich wystąpienia była taka, że między wierszami można było wyraźnie przeczytać: "Wykonać wyrok, przyspieszyć go." Jednocześnie i to przy takiej okazji, złożyli, wręcz na kolanach, czołobitny hołd i przysięgę wierności zbrodniarzom i faktycznym zdrajcom Polski. Rezolucję podpisało swoimi nazwiskami i pierwszymi literami swoich imion 53 osoby. Rezolucja ta była, zbrodnicza i haniebna. Ci, którzy ją podpisali, podpisali się nie tylko pod wyrokami śmierci dla 3 księży i pod wyrokami wieloletniego więzienia dla pozostałych kapłanów, ale podpisali się również w ten sposób pod pozostałymi zbrodniami stalinizmu. Oni przecież użyli swych nazwisk, swoich autorytetów, by wesprzeć stalinizm, by go wzmocnić, by go usprawiedliwić. Jej moralnej wymowy nie osłabia fakt, że podpisało się pod nią wielu znanych literatów, że w tym samym czasie wielu innych obywateli polskich, w tym znanych ludzi takich choćby jak Gałczyński czy Tuwim, postępowało tak samo czy podobnie. Jej moralnej wymowy nie osłabia fakt, że Stalin umarł miesiąc później i wyroków śmierci nie zdążono wykonać. Szymborska mogła teraz po latach wyrazić żal i skruchę oraz potępienie dla stalinizmu w świetle jupiterów. Mogła przeprosić Kościół i Polaków. Mogła w obecności kamer telewizyjnych złożyć kwiaty na grobach księży, których życie skróciły cierpienia wywołane aktem, który wsparła osobiście. Mogła też, w ramach zadośćuczynienia przekazać niewielką choćby część swojego olbrzymiego majątku na rzecz Kościoła krakowskiego. Ona zaś bez słowa, z uśmiechem przyjęła z rąk przedstawicieli krakowskich władz samorządowych tytuł honorowej obywatelki Krakowa, a z rąk Komorowskiego Order Orła Białego. Tytuły, które, w tym wypadku, był swego rodzaju kpiną i nową hańbą, już nie tylko dla niej. Szymborska zapisała się w historii Polski i Krakowa nie tylko, jako poetka, laureatka nagrody Nobla, ale również, jako ktoś, kto brał udział w zniewalaniu naszego kraju, eksterminacji polskiego narodu, w działaniach zmierzających do jego zastraszenia, upodlenia, demoralizacji. Niebo czy piekło dla Szymborskiej? Aleksander Szumański

Papała zginął przez przypadek? Byłego szefa policji gen. Marka Papałę zastrzelili złodzieje samochodów – twierdzi prokuratura. Policja zatrzymała w związku z tą sprawą pięć osób, z których dwie już usłyszały zarzut zabójstwa. Nowe ustalenia, po kilkunastu latach śledztwa, były możliwe dzięki zeznaniom świadka koronnego.

– Do zabójstwa generała Papały doszło w wyniku napadu rabunkowego z użyciem broni palnej – poinformował Jarosław Szubert, rzecznik łódzkiej prokuratury apelacyjnej, która od 2009 r. prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa policjanta. Byłego szefa policji miał zastrzelić jeden ze złodziei próbujących ukraść mu samochód. Prokurator zaznacza, że taka wersja wyłania się ze zgromadzonego materiału dowodowego i z zeznań świadków. – Jednym z dowodów są zeznania świadka koronnego w tej sprawie; jest on również uczestnikiem zdarzeń, w wyniku, których doszło do zabójstwa Papały – mówi Szubert. Dyrektor Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji Marek Dyjasz poinformował, że przełom w tej sprawie nastąpił w zeszłym roku, kiedy na podstawie zgromadzonych materiałów uzyskano informację o osobach, które mogły uczestniczyć w zabójstwie Marka Papały.

– Jedną osobę udało się przekonać do złożenia wyjaśnień w tej sprawie – dodaje. Według Szuberta i Dyjasza, człowiek ten chciał uzyskać status świadka koronnego i łódzki sąd nadał mu go w sierpniu zeszłego roku. Prokuratura podkreśla, że uzyskane informacje były gruntownie sprawdzane. W ostatnich dniach zatrzymano czterech mężczyzn zamieszanych w tę sprawę. Postawiono im kilkadziesiąt zarzutów.

– Dwóm osobom przedstawiliśmy zarzuty zabójstwa pana Marka Papały. Jest to zarzut zabójstwa połączonego z usiłowaniem rozboju z bronią w ręku na jego osobie. Kolejne dwie osoby usłyszały zarzuty usiłowania rozboju na osobie pana Marka Papały – powiedział Szubert. Według insp. Dyjasza, zatrzymani wywodzą się ze znanego w latach 90. gangu złodziei luksusowych samochodów, które kradli głównie w stolicy. Prokuratura skierowała do sądu wniosek o tymczasowe aresztowanie wszystkich zatrzymanych.

– W chwili obecnej sprawę bada sąd i musimy się powstrzymać przed dalszymi informacjami – powiedział Szubert. Zatrzymani to mężczyźni w wieku ok. 40 lat, w chwili popełnienia przestępstwa część z nich miała po 17-19 lat. Według nieoficjalnych informacji jednym z zatrzymanych jest Igor Ł. ps. “Patyk”.

– Igor Ł. to był znany świadek koronny, jego zeznania pogrążyły około 200 gangsterów z największych zorganizowanych grup przestępczych, jak pruszkowska, nowodworska i inne, w związku z tym wielu bandytów było zainteresowanych, aby go skompromitować i pozbawić statusu świadka koronnego – mówi “Naszemu Dziennikowi” były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

– Jeżeli prokuratorzy zdecydowali się postawić mu zarzuty, to raczej nie zrobili tego w sposób pochopny, sprawdzili, że te zeznania nie są wynikiem zemsty bandytów, którzy w ten sposób sprokurowali materiał dowodowy, aby wprowadzić sprawę na błędny trop – ocenia Ziobro, dodając, że takie przypadki są znane.

– Stawiając zarzuty, które będą oznaczały utratę statusu świadka koronnego dla “Patyka”, prokuratura musi być pewna swoich racji – dodaje Ziobro. Zaznacza jednak, że nie może ocenić w pełni sprawy, ponieważ nie zna materiału dowodowego. Zenon Baranowski

Śledztwo ws. Papały – przełom, czy kolejny niewypał? Z ogromną nieufnością traktuję środową wiadomość dnia, że zatrzymany przez prokuraturę znany złodziej samochodów Igor Ł., pseud. „Patyk”, związany z mafią pruszkowską, jest zabójcą gen. Marka Papały. I że tym samym prokuratura po czternastu latach – Papała zginął 26 czerwca 1998 r. – rozwiązała tajemnicę największej zbrodni wolnej Polski. Nie wiem, na jakiej podstawie prokuratura lansuje taką tezę, bo co najmniej kilka rzeczy podważa jej wiarygodność. A chwilami wystawia wręcz na śmieszność. Prokuratura twierdzi, że gen. Papała zginął w trakcie napadu rabunkowego na jego samochód. Napadów takich miała dokonywać grupa zawodowych złodziei samochodów, dowodzona przez „Patyka”. Według tej wersji, branej zresztą pod uwagę od początku śledztwa, śmierć gen. Papały była rzeczą przypadkową. Gen. Papała zginął, bo na gorącym uczynku złapał złodzieja, próbującego ukraść jego samochód.

Po pierwsze, złodzieje samochodów, nigdy pod żadnym pozorem nie strzelają do ludzi, by zdobyć auto. W każdym razie, ani wcześniej, ani później policja nie zarejestrowała takiego przypadku. Jeśli zdarzały się napady rabunkowe, to sprowadzały się one, co najwyżej do brutalnego wyciągania właścicieli z samochodu. Po wtóre, grupa „Patyka” kradła tylko luksusowe auta osobowe, najlepszych i najdroższych marek oraz wozy terenowe. Na samochód gen. Papały, Espero Daweo, markę bardzo poślednią, niezbyt drogą, mało chodliwą, szajka zawodowych złodziei praktycznie nie powinna zwrócić uwagi. Obecne oskarżenie opiera się na zeznaniach gangstera. Czy można traktować je na serio? W ostatnich latach głośnych było kilka spraw, w których świadkowie koronni przekazywali policji i prokuraturze fałszywe oskarżenia, a obydwie one przyjmowały je bezkrytycznie, jako prawdziwe. Rzeczą wprost nieprawdopodobną wydaje się też to, że pięć osób, taką liczbę podaje dziś prokuratura, zamieszanych w zabójstwo byłego komendanta głównego, przez blisko 14 lat, zdołało ukryć swą zbrodnię, już nie tylko przed organami ścigania, ale przed własnym środowiskiem kryminalistów, w których występują ciągłe konflikty i napięcia. Gdyby rzeczywiście „Patyk” i jego ludzie byli sprawcami tej zbrodni, szybko zostaliby zadenuncjowani przez swoich kumpli z Mokotowa lub innej dzielnicy stolicy. Zrozumiałe przecież, że poszukiwania potencjalnych sprawców przez policję, na długie miesiące sparaliżowała działalność gangów Warszawy i Mazowsza, w tym najpotężniejszego w tamtym okresie „Pruszkowa”. Igor Ł., czyli „Patyk” i jego ludzie stali nisko w hierarchii mafii i bez najmniejszych skrupułów zostali by „sprzedani” policji przez zarząd „Pruszkowa”. Dziś prokuratura twierdzi, że w pierwszych dnia śledztwa, wkrótce po zabójstwie, miała w rękach „Patyka”. W czasie przesłuchania, ukrywając swoja rolę, przekazał on jednak informacje, które skierowały organa ścigania na manowce. Jak to możliwe, trzeba zapytać, że zwykły złodziej samochodów, wtedy jeszcze nie opierzony mafioso, który zyskał status świadka koronnego w innej sprawie, był w stanie wodzić za nos najlepszych specjalistów policji i prokuratury w najważniejszym śledztwie ostatniego 20—lecia? Czy jest możliwe, że strzelający z przerażenia młody złodziei samochodów, był na tyle opanowany, że z miejsca zbrodni zabrał łuskę od wystrzelonego przed chwilą pocisku? Na te i wiele innych pytań i wątpliwości będzie musiała odpowiedzieć prokuratura przed sądem. Wątpię, by tam była w stanie obronić swoją wersję. Jerzy Jachowicz

„Wersja prokuratury jest nieprawdopodobna” Jerzy Jachowicz w rozmowie z portalem Niezależna.pl krytycznie odnosi się do dzisiejszych informacji prokuratury ws. okoliczności zabójstwa gen. Papały i wskazuje na szereg nieścisłości w związku z tą sprawą.

- Jestem pewien, że dzisiejsza sensacyjna wiadomość o rozwiązaniu największej tajemnicy kryminalnej w wolnej Polsce okaże się za niedługo humbugiem. Prokuratura już nieraz obwieszczała sukcesy w sprawie rozwikłania zabójstwa gen. Marka Papały i jak do tej pory żadne z tych wielkich odkryć się nie potwierdziły. Jest wiele przesłanek, które przeczą wiarygodności wersji, że zabójstwa dokonali złodzieje samochodów podczas rabunku, że grupa ta trafiła przypadkowo na samochód byłego komendanta głównego policji i na niego samego i że któryś ze złodziei złapany na gorącym uczynku nie wytrzymał nerwowo i oddał śmiertelny strzał do generała. To jest wersja po prostu nieprawdopodobna – mówi Jerzy Jachowicz w rozmowie z portalem Niezależna.pl

Jerzy Jachowicz, podważając przedstawioną dziś przez łódzką prokuraturę wersję wydarzeń z 25 czerwca 1998 r., przedstawia konkretne argumenty. - Po pierwsze nie zdarzyło się w Polsce, żeby wcześniej bądź później jakiś złodziej samochodu zabił właściciela po to, żeby zdobyć samochód. Po wtóre grupa Igora Ł. ps. „Patyk” była jedną z najbardziej profesjonalnych grup zawodowych złodziei w Polsce. Interesowały ich tylko i wyłącznie auta drogich, luksusowych marek, które albo kradli na zamówienie (włącznie z podaniem koloru auta), albo na błyskawiczny eksport przez granicę na Wschód. Drugą grupą samochodów, które miały wysoką cenę i które były w kręgu ich zainteresowań, były zachodnie samochody terenowe. Żeby chcieć ukraść samochód Daewoo Espero, musiałby on być wypakowany jakimiś drogocennymi łupami, diamentami, brylantami albo musiałyby być tam przewożone narkotyki ukryte gdzieś w specjalnych schowkach. Oczywiście wiemy, że nic takiego nie miało miejsca, więc próba ukradzenia Daewoo Espero jest po prostu absurdalna. Ale załóżmy, że tak było, że jakiś „niedoważony” członek tej grupy – co też wydaje się mało prawdopodobne, bo to przecież działo się pod okiem szefa tego gangu, czyli „Patyka” – dokonuje tej próby i gen. Marek Papała ginie. Co się wtedy dzieje? Wówczas rządcy gangsterscy Mokotowa szybko ustalają swoimi kanałami – a robią to dosłownie w ciągu kilkunastu godzin – kto dokonał tej zbrodni, kto był tak „tragicznie głupi”, że dokonał takiego czynu. Taka informacja szybko zostaje przekazana policji, ponieważ ludzie z „Miasta” wiedzą o tym, że teraz, po zabójstwie tak wysokiego funkcjonariusza policji, śledczy będą „czesali” dokładnie nie tylko całą dzielnicę, ale całą Warszawę, całą Polskę. Będą penetrowali i dobierali się do skóry całemu światu przestępczemu w Polsce, poszukując zabójcy, a przy tej okazji wpadną na tropy wielu nierozwiązanych dotąd spraw i zakłócą podziemne interesy. Gdyby tej zbrodni dokonał jakiś wielki herszt „Pruszkowa”, być może jakiś strach przed zemstą jego i jego kumpli mógłby wstrzymać przekazanie takiej informacji policji, ale „Patyk” to była płotka. To był człowiek, który miał smykałkę do kradzieży samochodów, ale opłacał taki sam haracz „Pruszkowowi”, jaki płacili restauratorzy i właściciele agencji towarzyskich. Od każdego samochodu musiał odprowadzić haracz. Nikt nie oszczędzałby „Patyka” przed wydaniem go policji - tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl Jerzy Jachowicz.

Odnosząc się do metod działania prokuratury w sprawie zabójstwa gen. Papały, Jerzy Jachowicz wskazuje na wiele nieprawidłowości. - Prokuratura mówi, że już po pierwszych dniach miała jednego ze złodziei samochodów, który przedstawił wówczas wersję o zamachu na gen. Papałę zorganizowanym przez grupę esbecko-polityczno-biznesowo-mafijną. I prokuratura zadowolona z tego, że podrzucono jej taką wersję, wypuściła go, a sama przestała badać możliwość zabójstwa przez złodzieja samochodów. I nagle, po wielu latach, prokuratura sobie o tym przypomniała. Jeżeli rzeczywiście mieli takiego „kolesia”, którego podejrzewali, że powie coś istotnego, to takiego człowieka nie wypuszcza się po jednym, dwóch przesłuchaniach. Takiego człowieka trzyma się i wyciska się z niego każdą najdrobniejszą informację, hipotezę i przesłankę, która mówi, że taki był przebieg wypadków. Tam jest jeszcze wiele innych rzeczy tego typu. Mnie się wydaje, że to jest próba ratowania twarzy przez prokuraturę i uwolnienie się od ciężaru, który dla prokuratury i wymiaru sprawiedliwości jest niewygodny, czyli pogłębiania i rozwijania tego wątku esbecko-polityczno-biznesowo-mafijnego. Jest taka myśl amerykańskiego specjalisty ds. sużb specjalnych w państwach demokratycznych, zwłaszcza młodych; dotyczy istnienia zjawiska tajnych związków służb specjalnych z mafią, biznesem i politykami. Jeśli taki sojusz zostanie zawarty, mimo że istnieją procedury legalnego państwa i są mechanizmy do badania tego, to i tak informacje na ten temat nie ujrzą światła dziennego. Bardzo możliwe, że jest to przypadek gen. Papały. Obciążanie złodziei tym zabójstwem jest wielką ulgą, podobnie jak ulgą było to, że sędzia federalny Arland Keys z Chicago nie wydał Edwarda Mazura Polsce. Dla sądu USA obciążające Mazura zeznania jednego z gangsterów – Artura Zirajewskiego, – który był świadkiem narady z udziałem Mazura, Nikodema Skotarczaka ps. „Nikoś” i Andrzeja Zielińskiego ps. „Słowik”, były nie do przyjęcia, dlatego, że Mazura obciążała tylko jedna osoba i w dodatku gangster. Polska prokuratura łyknęła to jak cudowną pigułkę na rozwiązanie zagadki, ale nic z tego nie wyszło. W tamtej sprawie Zirajewski miał status świadka koronnego. Teraz mamy innego świadka koronnego – nieznanego złodzieja samochodów, który obciąża kilku swoich byłych kolegów. Znowu prokuratura przyjmuje to, jako wiarygodną i prawdziwą wersję. My wiemy, jak często zdarza się, że świadkowie koronni kręcą i próbują załatwić wiele własnych spraw przy takiej okazji. Prokuratura jednak mocno łaknie sukcesu i dzisiaj się nim chwali, ale obawiam się, że w grę wchodzą poważniejsze rzeczy. Obawiam się też, że prokuratura jest nie wiadomo, jakimi kanałami infiltrowana i kierowana przez nieznanych osobników na fałszywe tory, żeby chronić faktycznych mocodawców zabójstwa gen. Papały – mówi w rozmowie z portalem Niezależna.pl Piotr Łuczuk

Ziobro: rewelacje prokuratury traktuję ostrożnie Jak poinformowała łódzka prokuratura, gen. Marek Papała zginął w wyniku napadu rabunkowego. Zarzuty zabójstwa byłego szefa policji usłyszały dwie osoby. Wśród nich Igor Ł. ps. “Patyk”, złodziej samochodów, który dotychczas miał w sprawie status świadka koronnego. To on miał strzelić do generała. O komentarz do nowych ustaleń prokuratury poprosiliśmy byłego ministra sprawiedliwości, a dziś lidera Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobrę. Historia wymiaru sprawiedliwości zna różne zwroty w postępowaniach karnych, czasem nawet po prawomocnym wyroku. Natomiast ta sprawa jest szczególna i do nowych rewelacji trzeba podchodzić z odpowiednią ostrożnością. Mamy, bowiem do czynienia ze światem przestępczości zorganizowanej. To nie są harcerzyki, ale bandyci, potrafiący działać niezwykle przebiegle. Umieją tworzyć fałszywe dowody, sprowadzać sprawy na fałszywe tory. Stawiając zarzut dotychczasowemu świadkowi koronnemu, powszechnie znanemu, jako Patyk, śledczy pozbawiają go tego statusu. Może to mieć istotne znaczenie dla kilkuset gangsterów, którzy zostali skazani w oparciu o jego zeznania. Chodzi o wiele rozbitych grup przestępczych – m.in. pruszkowską, wołomińską, o ile pamiętam również nowodworską i kilka innych. Jest, więc niemała liczba groźnych i wyrachowanych bandytów, którzy byliby zainteresowani zdyskredytowaniem tego człowieka. Nie mogę jednak, nie znając dowodów, z góry zakładać, że jest to ukartowana gra świata bandyckiego w celu wyeliminowania cennego dotychczas świadka koronnego. Nie mogę też stwierdzić, czy ogłoszona dziś wersja znajduje potwierdzenie w istotnych dowodach. Przypomnę też, że w tej sprawie prokuratura dysponowała dowodami wskazującymi na to, że były obiecywane duże pieniądze z zagranicy, aby wpływać na zeznania świadków. Celem było zakwestionowanie wcześniejszej hipotezy – zlecenia zabójstwa gangsterom znajdującym się obecnie w zakładzie karnym. Co najgorsze, mówię to z przykrością, na pierwszym etapie śledztwa, popełniono bardzo poważne błędy. Miałem nawet proces z Leszkiem Millerem, gdy stwierdziłem, że na miejsce zdarzenia dopuszczono szereg osób, w tym polityków, którzy nie mieli prawa tam się znaleźć. Zawsze niesie to przecież zagrożenie utracenia materiału dowodowego, poprzez np. przypadkowe zadeptanie jakichś śladów. Na samym początku postępowanie dowodowe było prowadzone wyjątkowo nieudolnie. Podobnie jak sprawa Sekuły, a wcześniej Jaroszewiczów. Te śledztwa pokazywały, w jak słabej kondycji jest polski wymiar sprawiedliwości. Takie kardynalne błędy mogą nawet uniemożliwić wyjaśnienie pewnych spraw. Nie chcę się wypowiadać ostatecznie. Jeśli prokuratorzy odnieśliby tu sukces i okazałoby się, że faktycznie znaleźli dowody niebudzące najmniejszych wątpliwości, że przedstawiona dziś wersja jest prawdziwa, to nie pozostałoby nic innego, niż im pogratulować. Przypomnę, że przez szereg lat na wszystkich poziomach prokuratury istniało przekonanie do innej wersji wydarzeń. Jeszcze w okresie rządów SLD, gdy sprawę nadzorował prokurator Olejnik, przyjęto, że za zleceniem kryje się Edward Mazur. Ta hipoteza była podtrzymywana również za moich czasów. Później bronili jej kolejni prokuratorzy generalni – Ćwiąkalski, Czuma i Kwiatkowski. Ten wątek wydawał się najbardziej prawdopodobny. Trzeba, więc być ostrożnym w sądach. Gdy zobaczymy materiał dowodowy, będziemy mogli ocenić, czy prokuratura działała w oparciu o twarde dowody czy na podstawie poszlak i zeznań, mogących być wynikiem celowej dezinformacji świata przestępczego. Stefczyk.info

Zabójstwo generała Papały. Przełom w śledztwie. Pięć osób, w tym świadka koronnego Igora Ł., ps. Patyk, zatrzymano w śledztwie dotyczącym zabójstwa byłego szefa policji. Dwie osoby usłyszały zarzut zabójstwa Komendanta Głównego Policji Marka Papały. W sumie podejrzanych o udział w sprawie jest pięć osób. Jedna z nich przebywała już w więzieniu, cztery zostały zatrzymane przez policję w poniedziałek. Jedna z zatrzymanych osób współpracuje z policją i ma status świadka koronnego. Według najnowszej wersji śledztwa łódzkiej prokuratury okręgowej, Komendant Główny Policji Marek Papała został zastrzelony przez złodzieja samochodów Igora Ł., pseudonim Patyk. Do zdarzenia doszło podczas próby kradzieży samochodu generała Papały. Rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi Jarosław Szubert potwierdził na konferencji prasowej, że zarzuty usłyszało 5 osób. Zatrzymań dokonywali policjanci z KGP, wchodzący w skład specjalnego zespołu wyjaśniającego razem z prokuraturą sprawę zabójstwa. Igor Ł. od początku przyznawał, że w czasie zabójstwa był w pobliżu miejsca, gdzie zamordowano generała, ale twierdził, że nie miał z tym związku. Byłego szefa policji gen. Marka Papałę zastrzelono 25 czerwca 1998 r. przed blokiem w Warszawie, gdzie mieszkał. Według prokuratury sprawcy zabójstwa Papały kierowali się motywem finansowym; nie ujawniono motywów osób nakłaniających do zbrodni. Do końca zbliża się proces Ryszarda Boguckiego i Andrzeja Z., ps. Słowik, jedynych osób oskarżonych jak dotąd w związku z tą zbrodnią. Bogucki odpowiada za obserwowanie miejsca zabójstwa Papały i bezskuteczne nakłanianie w 1998 r. za 30 tys. dolarów gangstera Zbigniewa G. do zabicia b. szefa policji. Słowikowi prokuratura zarzuciła nakłanianie za 40 tys. dolarów płatnego zabójcy Artura Zirajewskiego do zabójstwa Papały. Obrońcy Ryszarda Boguckiego i Andrzeja Z. – oskarżonych w procesie dot. zabójstwa gen. Marka Papały – uważają, że warszawski sąd musi poznać materiały łódzkiej prokuratury, która ostatnio postawiła zarzut zabójstwa b. szefa policji dwóm osobom.

- Warszawski sąd będzie miał teraz kłopot, bo chciał kończyć sprawę, a teraz pewnie będzie musiał zwrócić się po akta do Łodzi - powiedział broniący Andrzeja Z. ps. Słowik mec. Jerzy Milej. Również jeden z obrońców Boguckiego, mec. Piotr Dałkowski powiedział, że w przekazanych do tej pory do warszawskiego sądu z prokuratury w Łodzi materiałach nie pojawiają się informacje, które naświetliłyby wątek sprawy, w ramach, którego postawiono ostatnie zarzuty. Przed stołecznym sądem okręgowym toczy się natomiast proces podejrzanych o współudział w zbrodni. Akt oskarżenia w tej sprawie skierowała w listopadzie 2009 r. do sądu Prokuratura Apelacyjna w Warszawie zajmująca się wcześniej sprawą zabójstwa. Bogucki jest oskarżony o obserwowanie miejsca zabójstwa Papały i bezskuteczne nakłanianie w 1998 r. za 30 tys. dolarów gangstera Zbigniewa G. do zabicia b. szefa policji. Słowikowi prokuratura zarzuciła nakłanianie za 40 tys. dolarów płatnego zabójcy Artura Zirajewskiego do morderstwa. Oskarżonym grozi dożywocie, nie przyznają się do winy.

- Wiadomość o ustaleniach łódzkiej prokuratury ucieszyła mnie, bo jest korzystna dla mego klienta, choć w lepszej sytuacji procesowej stawia Boguckiego - ocenił mec. Milej. Wyjaśnił, że Słowik ma zarzut nakłaniania do zabójstwa, czyli czynu samoistnego – chodzi, więc o złożenie propozycji. Nowe fakty z Łodzi nie przesądzają mojej sprawy, ale podają w wątpliwość całą konstrukcję aktu oskarżenia, osłabiają m.in. zeznania Zirajewskiego, który mówił o moim kliencie i jakichś ludziach ze Wschodu - dodał. Według mec. Dałkowskiego błędem było skierowanie aktu oskarżenia wobec jego klienta i rozpoczęcie procesu, gdy de facto śledztwo dotyczące zabójstwa b. szefa policji nadal jest prowadzone. Dodał, że obrońcy wielokrotnie wnioskowali o zwrot tej sprawy do prokuratury. Kolejny termin rozprawy w procesie Słowika i Boguckiego zaplanowano na poniedziałek. Po ostatnich doniesieniach zastanawiam się nad ewentualnymi wnioskami w sprawie, ale czekam też na decyzje sądu - dodał mec. Dałkowski.

http://prawo.money.pl/

PRZEŁOM „PATYKA” W SPRAWIE ESPERO Słuchaj, jakiego ja niefarta w życiu mam, to normalnie niefart-gigant. Ja swoją robotę znam, ekskluzywne samochody, nie? Łatwo zajumać, łatwo sprzedać. Klamkę noszę, ale to tak w samoobronie, ja nie jestem jakiś tam seryjny zbójca na zlecenie. Wiesz, jakie ja życie miałem? Chłooopie, se sprawy nie zdajesz. Poniedziałek bryka, wtorek kasa, i na miesiąc spokój. Co ja zleceń to miałem chłopie... No i wiesz, balety... Politycy, dziennikarze, biznesmeni, i ja, Patyk. Czy ja go znam? A pewnie, że znam, mordo ty moja, redaktora. Jego żonę też znam. Ona zawsze na wszystkie imprezy z Pruszkowem, Wołominem, te takie. Ale słuchaj, poszedłem ja sobie na łowy, tak tam się pod blokami przechadzam po parkingach, bo przed blokami to zawsze najlepsze bryki stały. Maluchy, duże fiaty, polonezy... Pamiętam jak dziś, aż mnie zmroziło... Normalnie ręce mi się spociły i palce u nóg. Stoi słuchaj... Nie uwierzysz... Daewoo Espero! No kurcze Monte Carlo normalnie. Ja takie to tylko w kinie widziałem. Ale stoi, nowiutki, szyby zaparowane, pomyślałem, że pewnie kierowca skoczył po fajki. To mnie zgubiło, ja zawsze miałem poprzestawiane w głowie, jak idzie o sportowe wozy, te bardziej superszybkie. No i szarpłem za zamek i nie uwierzysz - otwarte. Ładuję się na siedzenie, a tam jakiś gość siedzi w okularach. To mówię mu: „Wyłaź, dalej ja jadę, szoferaku” i wyjmuję klamkę w celu podbicia siły perswazji. A ten do mnie: „Stój, policja!” No i wypaliła klamka i facet nie żyje. No z żalem ci powiem zostawiałem to cudo z tym zabitym w okularach w środku, ale wiadomo, jak jest przycinka, a potem jest padaka, to trzeba znikać. Słuchaj, czternaście lat psy mnie dusiły, a ja nic nie powiedziałem. Jeździli po Wiedniach, Nowych Jorkach, Szwajcariach, szukali jakiejś tam mafii, co to jej nigdy nie było, tworzyli jakieś herezje, że to polityka, narkotyki, broń... I kurde dojechałbym do jakiejś amnestii, czy cóś, ale mnie ten prokurator z Łodzi wziął pod włos, bo tam mają najlepszych prokuratorów w Europie. Spojrzał tak na mnie spod oka i mówi: „Patyk, ja też się znam na sportowych bolidach... Ja wiem, że ty się nie mogłeś powstrzymać, ale miałeś pecha, bo to był bolid szefa całej polskiej policji!” No aż mnie zmroziło od lewego ucha po prawą piętę. „Aleś narozrabiał, Patyk, myślę” i tak mnie wzięło na żałość, że już nie mogłem pójść w zaparte. Prokurator też człowiek... Tak sobie myślę, że jak już odsiedzę, to się wezmę za jakąś solidną robotę. Rzecznikiem rządu mogę być, albo tym, co juma kruszywo udając, że buduje drogi... tym od transportu. A jak już zarobie uczciwe pieniądze, to wiesz, co zrobię? Normalnie kupię sobie Daewoo Espero... Takie marzenie... Śmiejesz się? Jeszcze zobaczysz! ROLEX

Nie było egzekucji na Marku Papale? Serial-tasiemiec, pod tytułem „zabójstwo gen Marka Papały” kończy się po czternastu latach bardzo dziwnego i ślamazarnego śledztwa. W związku z tą sprawą przewinęło się przez media całe mnóstwo nazwisk gangsterów, polityków, rosyjskich szpiegów i wysokich oficerów MSW jeszcze z czasów PRL, że wspomnę: generała brygady MSW PRL, Józefa Sasina, byłego funkcjonariusza SB Hipolit Starszaka, członków mafii, Ryszarda Boguckiego i Andrzeja Zielińskiego ps. „Słowik”, Jeremiasza Barańskiego ps. „Baranina”, Andrzeja Kunę i Aleksandra Żagla oraz oficera rosyjskiego wywiadu Władimira Ałganowa. Przeciwko domniemanemu zleceniodawcy zabójstwa, amerykańskiemu biznesmenowi polskiego pochodzenia, Edwardowi Mazurowi, zarejestrowanemu jak tajny współpracownik II Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL, toczyła się przed sądem w Chicago sprawa rozpatrująca polski wniosek o ekstradycję. 20 lipca 2007 roku wniosek został odrzucony. Edward Mazur to ojciec chrzestny syna generała Sasina, Marka, fotografa i dziennikarza. Dzisiaj okazuje się, że generał Marek Papała zginął niejako przez przypadek. Złodziej samochodów, Igor Ł. ps. „Patyk”, wówczas liczący sobie dwadzieścia kilka lat młody mężczyzna, połaszczywszy się na samochód marki Daewoo Espero, jednym strzałem oddanym z pistoletu zaopatrzonego w tłumik ( typowe wyposażenie każdego złodzieja samochodów), zabił generała i uciekł, rezygnując z łupu. Oczywiście ja w tę bajeczkę nie wierzę. Wierzę za to, że polskiego państwa tak właściwie już nie ma. Ruscy rządzą.

KOKOS26

Dueholm: Chrześcijańskie ubezpieczenia Mieszkańcy wielu krajów europejskich, którzy ze względów religijnych czy moralnych nie chcą płacić za finansowane przez państwo aborcje, antykoncepcję, procedury in vitro w ramach publicznej służby zdrowia, nie mają praktycznie żadnego wyboru. A mogłoby być inaczej – prywatni ubezpieczyciele mogliby oferować usługi dostosowane do swoich klientów, gdyby państwo wycofało się z tego sektora. W USA istnieje pewien rodzaj chrześcijańskich ubezpieczeń zdrowotnych. Chodzi o Medical Sharing Groups (zwane też Health Care Sharing Ministries), czyli grupy, których członkowie dzielą między siebie wydatki medyczne. Choć nie są to ubezpieczenia zdrowotne w ścisłym tego słowa znaczeniu, ich posiadacze mogą liczyć na pokrycie znacznej części kosztów leczenia. Tym samym przystąpienie do którejś z takich grup może być uważane za alternatywę wobec ubezpieczenia zdrowotnego, które z powodu reformy ochrony zdrowia według Obamy każdy będzie zobowiązany wykupić pod groźbą kary finansowej. Na szczęście ten wymóg nie obowiązuje członków Medical Sharing Group. Warto wspomnieć, że w USA nie ma publicznej opieki medycznej dla wszystkich, jednak państwo dominuje rynek zdrowotny, finansując pokaźną część usług zdrowotnych (m.in. osobom biednym i starszym) oraz silnie regulując rynek prywatnych ubezpieczycieli.

Co to takiego? Medical Sharing Groups są zarejestrowanymi organizacjami chrześcijańskimi ze statusem instytucji działającej nie dla zysku, z których korzystają głównie Kościoły i organizacje religijne – przykładowo pastor i jego społeczność. Można je opisać, jako grupy społecznościowe wspierające się finansowo w wypadku choroby. Co ważne, są to całkowicie prywatne organizacje, które nie otrzymują żadnych rządowych dotacji. Health Care Sharing Ministries wydają się najbardziej atrakcyjne dla tych, którzy są zainteresowani zakupem polisy od nagłej choroby, a nie pokrywaniem każdego medycznego wydatku.

Chrześcijańska tradycja Według raportu przygotowanego przez Twilę Brase z Citizens’ Council on Health Care (CCHC), z takiej formy zabezpieczenia płatności zdrowotnych korzysta około 100 tys. Amerykanów. Jest ona dostępna na amerykańskim rynku zdrowotnym od wielu dziesięcioleci, ale stosunkowo niewielu ludzi o niej słyszało. Pomimo że amerykańskie prawo nie zabrania innym religiom tworzenie tego typu organizacji, w raporcie CCHC czytamy tylko o grupach chrześcijańskich, które odkurzyły pomysł realizowany od dawna przez amiszów. W USA są obecnie trzy organizacje oferujące podział kosztów medycznych pomiędzy swoich członków: Medi-Share jej bliźniacza firma Christian Care Ministry (http://www.medi-share.org), Christian Healthcare Ministries (www.chministries.org) oraz Samaritan Ministries International (http://www.samaritanministries.org). Każda z nich ma od 25 tys. do 42 tys. członków, czyli oferuje usługi od 9 tys. do 13 tys. rodzin.

Jak to działa? Członkowie danej organizacji płacą miesięczną opłatę albo bezpośrednio organizacji, albo jej członkom – np. wypisują czek na nazwisko osoby, która przechodzi leczenie. Dzięki temu wypisywanie rachunku nie jest już bolesnym czy średnio przyjemnym doświadczeniem, tak jak w przypadku opłacania składek w ubezpieczalni jakieś bezosobowej, ogromnej korporacji. Może stać się nawet przyjemne, gdy wyobrazimy sobie, że nasza składka pokrywa leczenie osoby będącej częścią społeczności chrześcijan. Zresztą opłacane w ten sposób „składki” są zwykle niższe niż w przypadku tradycyjnego ubezpieczenia zdrowotnego, a organizacja oferuje podobne plany refundacji kosztów leczenia. Zwykłe wizyty lekarskie i proste procedury członkowie muszą zwykle opłacić z własnej kieszeni. W przypadku Samaritan Ministries International członkowie muszą opłacić do 300$ każdego miesiąca. Podobnie jednak dzieje się w przypadku wielu tradycyjnych polis. Najniższa składka miesięczna w Medical Sharing Group to 275$ na rodzinę. Organizacje te nie ograniczają dostępu do specjalistów – tak jak robią to różni ubezpieczyciele. A ich oferty dostępne są prawie w każdym stanie – tylko stan Illinois zabrania swoim rezydentom posiadania takiego zabezpieczenia pokrywania kosztów zdrowotnych.

Biblijne zasady Wszystkie trzy grupy działają na zasadach biblijnych, które ilustrują słowa: „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnijcie prawo Chrystusowe” (List do Galatów 6:2). Powstała w 1993 Medi-Share wyjaśnia, że kiedyś to Kościół organizował opiekę medyczną. We wczesnych wspólnotach chrześcijańskich ich członkowie dbali po prostu o siebie nawzajem. Rzeczywiście, przypisanie państwu roli organizatora służby zdrowia i opłacania rachunków zdrowotnych przez ubezpieczalnie jest rozwiązaniem stosunkowo nowym. Rozwiązanie biblijne ma wiele plusów. Jak czytamy w raporcie Brase, organizacje nie starają się unikać refundowania otrzymanych rachunków – jak zdarzą się to w przypadku ubezpieczalni; próbują zrozumieć sytuację danego petenta. Członkowie wspierają się w trakcie leczenia, wysyłając sobie listy i kartki z życzeniami powrotu do zdrowia, i otaczają się wspólną modlitwą. Na stronie internetowej Medi-Share czytamy, że nie opłaci ona rachunków za aborcję czy leczenie uzależnienia od narkotyków. Christian Healthcare Ministries zrobi podobnie, jak również nie zapłaci za sterylizację, a Samaritan Ministries za tzw. terapię leczenia niepłodności. Oprócz zaplecza finansowego Medi-Share oferuje także kształcenie prozdrowotne, biblijny styl życia, jak również wsparcie modlitewne dla swoich członków. Aby przystąpić do organizacji, należy spełnić odpowiednie kryteria: członkowie nie mogą używać narkotyków, palić tytoniu i uprawiać seksu pozamałżeńskiego. Muszą za to regularnie chodzić do Kościoła i identyfikować się z religijnym przesłaniem organizacji. Organizacja oferuje specjalne zniżki dla osób zdrowych i szczupłych. I jest otwarta nie tylko dla Amerykanów, ale również dla obcokrajowców legalnie mieszkających w USA. Samaritan Ministries International oferuje specjalne zniżki dla osób starszych, które ukończyły 65 lat, oraz studentów chrześcijańskich uczelni. Jak można przeczytać na ich stronie internetowej, organizacja nie zna żadnego prawa, które uniemożliwiałoby jej funkcjonowanie za granicą.

Chrześcijańska wolność wyboru Christian Healthcare Ministries wyjaśnia, że korzystanie z tradycyjnych ubezpieczeń zdrowotnych ogranicza chrześcijaninowi wolność wyboru. Istotnie, niektórzy ubezpieczyciele sprzedają tylko polisy, w których zawarta jest refundacja za aborcję, i nie dają możliwości wyboru polisy bez takiej refundacji. Może się zdarzyć, że firmy są również uwikłane w inną działalność sprzeczną z moralnością biblijną (np. wspieranie organizacji proaborcyjnych czy badania na komórkach embrionalnych). Pojedynczy klient ogromnej korporacji ma niewielki wpływ na zmianę polityki firmy. Poza tym tradycyjne ubezpieczalnie kierują się przede wszystkim osiąganiem zysku, a nie zasadami chrześcijańskimi. Dla ludzi z twardymi zasadami uczestnictwo w działalności dużych korporacji może być nie do pogodzenia z moralnością chrześcijańską.

Plusy Jak podaje raport Brase, Samaritan Ministries tłumaczy, że lekarze i szpitale są zadowoleni ze współpracy, ponieważ organizacja płaci rachunki szybciej niż ubezpieczalnie czy Medicare (rządowy program dla ludzi starszych). Zanim rachunki zostaną uregulowane, są przedstawiane do wglądu członkom organizacji, dzięki czemu koszty są znane, a działalność organizacji bardziej przejrzysta. Ten typ zabezpieczenia finansowego może podobać się ludziom, którzy ufają, że chrześcijańskie zasady zostaną utrzymane, a oni sami w potrzebie będą mogli liczyć na wsparcie. Wydaje się również atrakcyjny dla tych, którzy chcą mieć poczucie bycia częścią samowspierającej się społeczności, z większym naciskiem na potrzeby pacjenta, dobroczynność, wolność i wolny rynek. Christian Healthcare Ministries jest również korzystna dla wielodzietnych rodzin, ponieważ żadna rodzina nie płaci za więcej niż trzy osoby (cena za „polisę” wynosi od 200 do 400$ miesięcznie). Każdy plan zawiera opiekę związaną z narodzinami dziecka bez dodatkowych opłat, a koszty porodowe – jak podaje organizacja – to średnio 5-10 tys. $, a za cesarskie cięcie trzeba liczyć podwójnie. I wreszcie Medical Sharing Groups są już atrakcyjne finansowo, a mogą stać się jeszcze bardziej. Reforma zdrowotna Obamy nie reguluje, bowiem tego rodzaju rozwiązań, dzięki czemu można liczyć na to, że w ich przypadku składki nie wzrosną aż tak drastycznie.

Minusy Grupy te jasno piszą na stronach internetowych, że są organizacjami religijnymi oferującymi dzielenie kosztów leczenia, a nie ubezpieczycielami sensu stricto. Oznacza to, że nie są regulowane prawem dotyczącym ubezpieczycieli ani ochroną konsumenta, (co ma swoje plusy i minusy). Raport Brase podaje przypadek pastora Andy’ego Bowmana z Park Hill w Oklahomie, który w 2007 roku procesował się z Medi-Share, twierdząc, że organizacja odmówiła mu zapłacenia ponad 27 tys. $ za powikłania po operacji serca. Niewiele jednak wiadomo na temat sprawy, gdyż Bowman nie udziela na jej temat informacji, tłumacząc, że doszedł z organizacją do ugody bez występowania na drogę sądową. Medical Sharing Groups nie będą na pewno odpowiadały tym, którzy woleliby zachować swój stan chorobowy w sekrecie i nie życzą sobie publikacji na temat stanu własnego zdrowia. Trudno również przewidzieć, na ile organizacje te mogą być konkurencyjne w porównaniu z dużymi ubezpieczycielami, mogącymi kusić dostawców usług medycznych dużą większą pulą ubezpieczonych. Niemniej jednak są potrzebnym i ciekawym rozwiązaniem na kulawym rynku zdrowotnym USA. I nikt nie zmusza do korzystania z ich usług… Natalia Dueholm


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
752 - Kod ramki - szablon, RAMKI KOLOROWE DO WPISÓW
szczegółowe zasady kontroli sufo [Dz.U.98.116.752], Licencja Pracownika Ochrony-Różne dokumenty
11 LAB (2)id752
752 753
752
752
752
752 - Kod ramki - szablon, RAMKI KOLOROWE DO WPISÓW
752
English Finnish Dictionary (1 752 Entries)
752 753
Nuestro Circulo 752 LA ANGOSTURA ARGENTINA – 2016 14 de enero de 2017
Casio W 752 2925 Instrukcja Obsługi
85 752
ustawa o zalegalizowaniu pobytu niektorych cudzoziemcow na terytorium rzeczypospolitej polskiej oraz
other 752 p
752

więcej podobnych podstron