992

Kościelak: Abp. Głódź. Cesarz Trójmiasta czy proboszcz z XIX-wiecznej literatury? W końcu kwietnia br. minęło pięć lat od chwili, gdy uroczystym ingresem do katedry w Oliwie rządy nad archidiecezją gdańską rozpoczął arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, wcześniej pierwszy biskup polowy Wojska Polskiego (1991-2004) oraz ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej. Jednak to nie ten mały jubileusz sprawił, że o abp. Głodziu było ostatnio głośno. Wcześniej, w połowie marca, tygodnik „Wprost” poświęcił osobie gdańskiego metropolity sążnistą cover story. Jej autorka, Magdalena Rigamonti, przedstawiła w nim abp. Głodzia jako despotę, zachowującego się jak „okrutny władca”, który „budzi strach, nie znosi sprzeciwu i za dobre wynagradza, a za złe karze”. W swojej „bogato wyposażonej prywatnej rezydencji” urządzał „pijackie biesiady”, podczas których wysyłał swojego przybocznego kapelana do sklepu po kiełbasę, „kazał nalewać alkohol”, besztając go przy tym wulgarnymi słowy. Rano na kacu wzywał go, żądając „actimelka”, a nawet wołał: „Bądź moim actimelkiem!”. Nie, nic z „tych rzeczy”. Autorka z góry zaznacza, że „to nie jest historia o molestowaniu seksualnym”. Według niej, tekst nie jest też „atakiem na Kościół katolicki”. To tylko „opowieść o jednym człowieku”. Artykuł we „Wprost” wywołał istną lawinę tekstów twórczo rozwijających podane w nim zarzuty. Ogólnopolska „Gazeta Wyborcza” w magazynowym wydaniu z datą 23-24 marca zamieściła całokolumnową „Hipotekę arcybiskupa” z podtytułem „Kogo lubi i szanuje Sławoj Leszek Głódź”. Tytuł nawiązywał do częstych wizyt sądowych komorników i obciążonych hipotek archidiecezjalnych nieruchomości, z oliwskim zespołem katedralnym włącznie. To efekt tzw. afery Stella Maris, sprokurowanej za rządów poprzedniego metropolity, abp. Tadeusza Gocłowskiego. „Gazeta” bierze jednak za dobrą monetę oświadczenie tego ostatniego, że kwestia zobowiązań po Stella Maris została już przezeń załatwiona, i przypisuje winę abp. Głodziowi, za którego rządów hipoteki te zostały formalnie nałożone. W tekście przedstawiono także dwóch księży jako „ulubieńców” arcybiskupa. Pierwszy z nich to „proboszcz spod Gdyni skazany prawomocnym wyrokiem za rozpijanie i molestowanie 15-letniej Oli”. Pomimo to – twierdzi „Gazeta” – arcybiskup awansował księdza na kanonika kapituły kolegiackiej. W rzeczywistości jednak niemal natychmiast zawiesił go, a po wyroku zdjął ze znacznie bardziej istotnej funkcji proboszcza (członkostwo kapituły kolegiackiej jest godnością czysto tytularną). Swego drugiego rzekomego „protegowanego”, 69-letniego proboszcza z Gdyni oskarżonego o tzw. efebofilię (czyli seksualną skłonność do kilkunastoletnich chłopców), abp Głódź również „odziedziczył” po poprzedniku. Kiedy sprawa wyszła na jaw, usunął go z probostwa i wysłał na emeryturę. Tydzień później, również na łamach „Wyborczej”, Jacek Żakowski w komentarzu zatytułowanym „Franciszek i Kościół gdańskich szaf” przeciwstawił „Kościół feudalny, wyniosły, urzędujący w pałacach pośród gdańskich mebli” lansowanemu przez papieża Franciszka „ewangelicznemu Kościołowi ubogich”. Całkiem zaś ostatnio „Gazeta Wyborcza” wiele miejsca w swoim ogólnopolskim wydaniu poświęcała „odkryciu”, że oto na działce wokół swej rezydencji hierarcha prowadzi „hodowlę danieli”. Ma to być dowód na łamanie przezeń prawa – wszak działkę tę archidiecezja nabyła na cele sakralne. „Gazeta” przezornie nie podaje, ile zwierzątek owa „hodowla” liczy i że nie są one źródłem żadnego dochodu, lecz pełnią po prostu rolę żywych, ekologicznych kosiarek do trawy; jeżeli jednak zostaną stamtąd usunięte, z pewnością zamieści kolejny tekst – tym razem w obronie „eksterminowanych” danieli… Do chóru krytyków arcybiskupa dołączyła również propisowska „Gazeta Polska”. Jej stały autor, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, zganił „styl bycia niektórych hierarchów, wzorowany na świeckiej arystokracji”, jako rażące „odejście od ewangelicznych zasad pokory i ubóstwa” – czego przykładem jest właśnie „najnowsza sprawa z Gdańska, o której wiedział od dawna cały episkopat, ale milczał” – chociaż „po wypadku sufragana warszawskiego [czyli bp. Piotra Jareckiego, który prowadzonym po pijanemu samochodem „skasował” uliczną latarnię] wydawało się, że powstaną mechanizmy, które będą zapobiegać takim wydarzeniom”. Pojawiły się także teksty w obronie metropolity – pierwsze z nich, m.in. autorstwa bp. Antoniego Dydycza, opublikował „Nasz Dziennik”. Dziekani wszystkich 24 dekanatów archidiecezji gdańskiej, z bardzo w Gdańsku szanowanym proboszczem Bazyliki Mariackiej ks. infułatem Stanisławem Bogdanowiczem na czele, wydali oświadczenie protestujące przeciwko szkalowaniu arcybiskupa i domagające się „zaprzestania obraźliwych pomówień”. W Wielki Czwartek głos w swojej sprawie zabrał sam abp Głódź, stwierdzając, że został „przesadnie pomówiony”, a „pomagali w tym niektórzy z naszych kapłanów”. Niestety, wybrali oni „sposób najgorszy z możliwych – samozwańczy sąd na łamach prasy”. Poprosił też, by zamiast takich „samosądów” postępować zgodnie z prawem Kościoła – tj. kierować osobiste bądź pisemne skargi do nuncjusza apostolskiego. Nietrudno bowiem zauważyć, że tekst Magdaleny Rigamonti zbudowany został w specyficzny, a zarazem perfidny sposób. Poważne, lecz trudne do sprawdzenia, oparte na anonimowych wypowiedziach zarzuty poniżania młodego kapłana oraz pijaństwa sąsiadują w nim z opisem zdarzeń bez wątpienia prawdziwych, które rozpatrywać jednak należy w kategorii nieszkodliwych, choć czasem irytujących przywar – jak np. to, że zabrawszy głos na tzw. gdańskim areopagu, hierarcha zbyt długo jak to się mówi, wyklaskany. Chybione jest za to zarzucanie arcybiskupowi, że eryguje nowe parafie i chce budować świątynie – wszak należy to do jego podstawowych zadań. Zabiegi takie mają na celu nadać artykułowi pozór wiarygodności. Podobnie jest z opisywanym zamiłowaniem arcybiskupa do mocnych trunków. Co jakiś czas przypominane są opowieści o tym, jak to właśnie Sławoj Leszek Głódź, jeszcze jako biskup polowy Wojska Polskiego, narzucił tak ostre tempo toastów w samolocie do Charkowa, że pijący wraz z nim prezydent Kwaśniewski chwiał się potem nad grobami polskich oficerów. Tę przysłowiową „mocną głowę” wielu uważało wtedy za atut biskupa – np. wspomniany ks. Isakowicz-Zaleski, który w wypowiedzi cytowanej przez „Duży Format” (reportażową wkładkę do „Gazety Wyborczej”) z 17 maja 2008 roku stwierdzał: „Nie wiem, czy w tamtym pokomunistycznym wojsku zdobyłby autorytet i zaufanie, gdyby nie umiał pić. Mówię to bez najmniejszej złośliwości”. Jednak publicznie abp. Głodzia nikt pijanego nie widział. Jako radny Miasta Gdańska uczestniczyłem co najmniej w kilku rautach i bankietach z jego udziałem i zawsze trzymał tzw. fason. O tym, że nie stroni od „wody rozmownej”, świadczyć mogły życzenia wojskowych kapelanów innych wyznań na zakończenie ingresu – czuć w nich było długą poligonową przyjaźń. Przyniosło to jednak praktyczny skutek duszpasterski – inaczej niż poprzednicy, arcybiskup osobiście uczestniczy w nabożeństwach corocznego tygodnia ekumenicznego. „Wyborcza” powinna go chyba za to pochwalić? Swój oskarżycielski tekst z „Wprost” autorka zatytułowała „Cesarz Trójmiasta”. Cóż to za „cesarz”, który na rządzonym ponoć apodyktycznie terytorium nie jest w stanie załatwić sobie zgody władz, aby na peryferiach miasta postawić średniej wielkości kościół z 40-metrową wieżą? Określenie to znacznie bardziej pasowałoby do jego poprzednika, nazywanego wręcz „głównym kadrowym” regionu: jego pupilami byli zarówno rządzący już po 15 lat prezydenci Gdańska i Sopotu, jak i wieloletni marszałek województwa, obecnie europoseł Jan Kozłowski (wszyscy z PO, wcześniej SKL). Dlatego też nominacja abp. Głodzia wywołała wśród gdańskich polityków PiS nadzieję, że teraz oni będą się cieszyli podobnymi względami nowego metropolity. Nic takiego się jednak nie stało – abp Głódź dystansuje się od partii politycznych, podkreśla za to swoją więź z NSZZ „Solidarność”, nie bacząc, że związek popiera lewicową aż do bólu europejską Kartę Praw Podstawowych.

Trójmiejscy pisowcy nie dają jednak za wygraną, organizując wazeliniarskie happeningi w rodzaju publicznego przepraszania arcybiskupa za obraźliwe słowa Janusza Palikota itp. Czasami objawiają przy tym sporą ignorancję w kwestiach kościelnych, jak np. były już poseł PiS Zbigniew Kozak, który złożył publiczny donos na proboszcza prowadzącego Duszpasterstwo Ludzi Morza, że „bez zgody biskupa diecezjalnego” umieścił w swoim kościele tablicę upamiętniającą ofiary storpedowania niemieckiego okrętu „Wilhelm Gustloff” przez sowiecką łódź podwodną w 1945 roku – nie wiedząc, że zgoda taka nie jest potrzebna, a duszpasterstwo to prowadzą ojcowie redemptoryści… Wbrew temu, co napisało „Wprost”, abp. Głódź zachowuje się nie tyle jak cesarz, lecz jak wiejski proboszcz z XIX-wiecznej literatury. Biorąc udział w poświęceniu tzw. Zielonego Pomnika, czyli specjalnego ogrodu urządzonego przez miejskich projektantów w miejscu, gdzie w 1987 roku na Zaspie stał pamiętny ołtarz papieski w kształcie okrętu, powiedział: „Co to za pomnik? Przyjdą kozy i go zjedzą”. Kiedy prasa skrytykowała tworzące dodatkową biurokrację wprowadzenie tzw. indeksów katechizacji dzieci i młodzieży, oburzony arcybiskup zareagował: „nikt nam nie będzie dyktował, co mamy robić”. Napotkawszy wrogie transparenty przeciwko budowie świątyni bł. Jana Pawła II w Gdańsku-Łostowicach, stwierdził, że „wszystkie te protesty spłyną do rynsztoka”. Takie zachowanie jest tylko „wodą na młyn” dla wrogich mediów, zraża też wielu ludzi życzliwych Kościołowi – można przecież to samo wyrazić grzeczniej. Prawdą jest natomiast, że arcybiskup naraził się wielu duchownym. W ciągu dwóch pierwszych lat urzędowania ustanowił prawie 40 nowych proboszczów i tylko niewielka część tych nominacji wynikała z tzw. przyczyn naturalnych; w większości przypadków były to przenosiny na kolejną placówkę. Abp Głódź jest bowiem, podobnie zresztą jak ks. Isakowicz–Zaleski, przeciwnikiem probostwa trwającego dożywotnio lub do emerytury. Wywoływało to mniejsze lub większe protesty parafian; raz jednak, zamieniwszy w maju 2009 roku parafiami proboszczów z Pruszcza Gdańskiego i pobliskiego Łęgowa, spotkał się z tak zdecydowanym protestem wiernych z obydwu parafii, że po dwóch tygodniach wycofał się ze swej decyzji. „Arcybiskup jest od tego, by rozumieć ludzi” – oświadczył jednemu z zamienionych duchownych. Zapewne z tych samych powodów w marcu 2009 roku, niecały rok po ingresie, udał się jako zwykły obywatel na spotkanie prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza (PO), z mieszkańcami Oliwy. Wysłuchał z założonymi rękami mowy prezydenta roztaczającego świetlane wizje przyszłości dzielnicy, po czym sam zabrał głos, informując, że „w otoczeniu katedry pełno jest odrapanych bud, nie wiadomo do kogo należących. A obok murowane domy – bez okien, bez szyb, bez drzwi. Tu rocznie przyjeżdża półtora miliona turystów i jakaż to wizytówka jest? Oliwa jest tak mała, że można ją kapeluszem nakryć, nie może tak wyglądać. Od roku proszę o zmiany i nie widać poprawy” – zaatakował zaskoczonego włodarza. A ponieważ widownia takich, odbywanych regularnie przez Adamowicza spotkań w kolejnych dzielnicach składa się w połowie z będących tam służbowo radnych, urzędników i policjantów, w drugiej zaś części wyłącznie z ludzi niezadowolonych, nic więc dziwnego, że metropolita zyskał ogromny aplauz tych drugich, prezydent zaś musiał przełknąć gorzką pigułkę upokorzenia przed podwładnymi. Jednak maniery takiego posła Stefana Niesiołowskiego, profesora entomologii, znacznie bardziej odległe są od salonowych – pomimo to mainstreamowe media go nie atakują i nie domagają się odeń rezygnacji. Przyczyna medialnej kampanii przeciwko gdańskiemu metropolicie musi więc leżeć gdzie indziej. Abp Głódź uchodzi za głównego rzecznika mediów o. Rydzyka w Episkopacie i właśnie jako taki stał się celem owych zmasowanych ataków. Ich pomysłodawcy zapewne wiedzą, że ktoś usłużny podsunie artykuły we „Wprost” i innych „poważnych” dziennikach papieżowi Franciszkowi, który przecież nawołuje do skromności. Ten zaś spojrzy na zdjęcie korpulentnego hierarchy, zdenerwuje się – i „cesarz Trójmiasta” zostanie odwołany. „Mamy nadzieję, że papież Franciszek zrobi porządek w polskim Kościele! Jak nic musi tu wkroczyć Franciszek i rozgonić towarzystwo!” – wołali cytowani przez trójmiejską „Wyborczą” anonimowi internauci. W przypadku sukcesu owa „metoda na Głodzia” zostanie zastosowana w odniesieniu do kolejnych niewygodnych postaci polskiego Kościoła, na czele z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, który z racji władztwa nad „imperium” medialnym śmiało zasłużył na tytuł już nie cesarza, a imperatora. Celem kampanii mogło być także zneutralizowanie głosu arcybiskupa w ważnej kwestii, jaką jest nominacja nowego biskupa pomocniczego archidiecezji. Dotychczasowy, ks. Ryszard Kasyna, w grudniu ub. roku objął rządy w sąsiednim Pelplinie. W myśl obecnej praktyki, sufragan – inaczej niż ordynariusz, który z zasady przychodzi z zewnątrz – powoływany jest spośród duchowieństwa danej diecezji. Jest o co się starać, gdyż spośród sufraganów, po odbyciu pięcioletniego „stażu” biskupiego, nominowani są ordynariusze, w tym hierarchowie najważniejszych stolic arcybiskupich i kardynalskich. Niewykluczone więc, że w ataki zaangażowani są niegdysiejsi najbliżsi współpracownicy abp. Gocłowskiego, mający kontakty w trójmiejskich, a nawet ogólnopolskich mediach, lecz których szanse na biskupi awans są przy obecnym metropolicie zerowe. Zdzisław Kościelak

Bajdurzenie minister Szumilas o przedszkolu „za złotówkę”

1. Wczoraj w Sejmie odbyło się już II czytanie pilnego projektu ustawy o zmianie ustawy o systemie oświaty o raz niektórych innych ustaw, dotyczące zapowiedzianego przez premiera Tuska tzw. przedszkola „za złotówkę” czyli rozwiązania, że rodzice dzieci przedszkolnych będą płacili zaledwie złotówkę za każdą godzinę przebywania dziecka w przedszkolu powyżej 5 pierwszych godzin finansowanych przez samorząd gminny. Minister Szumilas wprawdzie jakiś czas temu zapowiedziała, że ten pomysł będzie realizowany dopiero od jesieni 2014 roku ale po przeprowadzeniu badań opinii publicznej szybko zmieniła zdanie i stwierdziła, że jednak będzie on obowiązywał od września tego roku. Wczoraj szefowa resortu edukacji, zadeklarowała dotację dla samorządów gminnych wysokości około 500 mln zł na 4 ostatnie miesiące tego roku i blisko 1,5 mld zł na rok 2014 z zobowiązaniem waloryzacji tej kwoty w następnych latach.

2. Minister zupełnie niekompetentnie wyjaśniała, że dotacja dla samorządów jest instrumentem znacznie pewniejszym niż wsparcie subwencyjne, choć dokładnie wiadomo, że jest dokładnie odwrotnie, a więc subwencja z punktu widzenia prawa finansowego jest budżetowym wydatkiem sztywnym i tym samym samorządy mają pewność, że środki z tego tytułu otrzymają niezależnie od sytuacji w budżecie państwa, a zasilanie samorządów przy pomocy dotacji takiej gwarancji jednak nie daje. Szefowa resortu edukacji przekonywała ,że około 1,2 tys. zł na każde dziecko przedszkolne rocznie w 2014 roku, to kwota wystarczająca aby idea przedszkola „za złotówkę” została zrealizowana tyle tylko, że subwencja oświatowa na jednego ucznia w szkołach będzie wynosiła w roku przyszłym przynajmniej 5,1 tys. zł. Ta ponad 4-krotna różnica, pokazuje dobitnie jak szlachetna idea zapewnienia każdemu 4 -latkowi miejsca w przedszkolu przez właściwy samorząd gminny obligatoryjnie od września 2015 roku, a każdemu 3-latkowi od września 2017 roku, jest bez żadnego zażenowania przerzucana przez rząd na samorządy, bez zapewnienia pełnego finansowania tego procesu.

3. Ustawa zostanie uchwalona już w najbliższy piątek i zapewne Platforma „odtrąbi” kolejny sukces czyli zrealizowanie zapowiedzi z jesiennego expose premiera Tuska tyle tylko, że zasadnicza część jej kosztów zostanie przerzucona na samorządy gminne. Wprawdzie wychowanie przedszkolne jest tzw. zadaniem własnym gmin czyli musi być finansowane z dochodów własnych (podatków lokalnych, a także udziałów gminy w podatku PIT i CIT) ale przez ostatnie 20 lat samorządy nie były zobowiązane do zapewnienia miejsc w przedszkolu dla wszystkich dzieci od 3 roku życia z rodzin zamieszkałych na ich terenie. Teraz ustawa taki obowiązek wprowadza i przekazuje na ten cel symboliczne pieniądze, ponieważ wystarczają one zaledwie na pokrycie ubytku dochodów pochodzących z wpłat rodziców dzieci przedszkolnych. Natomiast nie ma tu środków na pokrycie choćby części pełnych kosztów pobytu dziecka w przedszkolu, nie ma także środków, które pozwoliłyby na inwestycje samorządów w infrastrukturę przedszkolną.

4. Bajdurzenie w Sejmie przez minister Szumilas o przedszkolu „za złotówkę” zbiegło się w czasie z dostarczeniem przez ruch „Ratuj maluchy” blisko 950 tysięcy podpisów pod wnioskiem o referendum dotyczącego obligatoryjnego posyłania 6-latków do szkoły. Ustawa w tej sprawie była już 4-krotnie zmieniana przez koalicję Platforma-PSL, teraz premier przerażony skalą protestów zapowiedział, że tylko dzieci z I półrocza 2009 roku pójdą obligatoryjnie do szkoły w 2014, a dopiero pełny rocznik dzieci z 2010 w roku 2015. Rozwiązanie to miało wejść w życie już parę lat temu ale ze względu na zbyt małe środki przekazywane przez rząd samorządom gminnym, nie zostały zapewnione dotąd warunki materialne do jego realizacji. Wydaje się, że i w przypadku przedszkola „za złotówkę” będzie podobnie. Samorządy gminne przy tak niskich środkach przekazywanych z budżetu państwa na realizację tej idei, bardzo szybko zorientują się, że większość z nich nie jest w stanie zapewnić wszystkim dzieciom od 3 roku życia, miejsc w przedszkolach od 2017 roku. W ten sposób kolejna szlachetna idea zapewnienia wszystkim dzieciom od 3 roku życia miejsc w przedszkolach w wykonaniu rządu Platformy, zostanie skompromitowana w oczach samorządowców, którzy bez środków z budżetu państwa, nie są w stanie jej realizować. Kuźmiuk

14/06/2013 „Czy grozi nam faszyzm”? - pod takim tytułem odbyła się debata w redakcji Gazety Wyborczej, z udziałem pana Adama Michnika. Pan Antoni Dudek, historyk PiS, pardon- IPN, powiedział, że Prawo i Sprawiedliwość jest zaporą dla sił skrajnych(????) Ach,.” skrajnych”? To znaczy tych spoza Okrągłego Stołu? Każdy, kto jest przeciw zmowie Okrągłostołowej jest „ skrajny”(!!!). Partie Okrągłostołowe budujące w Polsce faszyzm socjalny- nie są skrajne. Są zrównoważone i główne- nie w głównym ścieku. Udział w podziale władzy ma zostać zachowany.. Pan Antoni Dudek, jak przykład zapory PiS-u przeciw siłom” skrajnym” – podał fakt zniknięcia ze sceny politycznej Samoobrony i LPR-u dzięki użyciu sił specjalnych(????). Czym- według profesora Dudka- chwalił się pan Jarosław Kaczyński.. Popatrzcie Państwo.. Pan Jarosław Kaczyński chwali się użyciem sił specjalnych w walce z konkurencją polityczną, a tu nie ma krzyku o zamachu na demokrację. To jak to jest? Jak rządzą ci sami spod ciemnej gwiazdy Okrągłego Stołu- to demokracja jest – jak najbardziej, jak zaczyna rosnąć w siłę grupa ludzi spoza ciemnej gwiazdy Okrągłego Stołu, i do jej rozpędzenia używa się służb specjalnych- to nic się nie dzieje.. To jest w porządku.. Demokracja zostaje uratowana.. Bo przecież chodzi o uratowanie demokracji sterowanej.. Bo chyba nikt nie wierzy, że to wszystko naprawdę.. Że na ten temat nie piszą media mainstreamowe- to oczywiste.. Ale, że nie piszą media” niepokorne”.. To jest ciekawe(????) Czy one są naprawdę’ niepokorne” w sprawach kluczowych? Wygląda na to, że nie. Jedna wielka ściema.. Tak jak z tymi doradcami… Na przykład , pan Przemysław Wipler odszedł między innymi z Prawa i Sprawiedliwości, bo autorem programu gospodarczego dla Prawa i Sprawiedliwości był pan profesor Witold Modzelewski(????) A pan profesor Modzelewski się na tym zna? Niby skąd? Co prawda ma numer doradcy podatkowego- 00001, ale to tylko oznacza, żeby trzymać się od niego z daleka.. Bo jaki program gospodarczy może napisać establiszmentowy doradca podatkowy- i to o numerze 00001? Będzie pisał taki program pod siebie.. No bo powiedzmy, że ktoś chciałby- rozważamy sprawę ściśle teoretycznie- zlikwidować w ogóle podatek VAT, jako szkodliwy i kosztowny- to wtedy okazałoby się, że należałoby zlikwidować cały Instytut Studiów Podatkowych, któremu przewodzi pan profesor Witold Modzelewski. I po doradcy.. Uprościć system podatkowy- i koniec doradzania . No bo w czym można doradzać, jak sprawa jest prosta i jasna? Dlatego musi być mętna i niejasna. Pan profesor był i jest – współtwórcą systemu podatkowego obowiązującego obecnie w Polsce. Tego strasznego burdelu, z którego doskonale sobie żyje i doradza, jako „ Modzelewski i wspólnicy”, a od roku 2010 doradza prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, w Narodowej Radzie Rozwoju(???) . A mamy jeszcze jakiś rozwój? Jak już nic nie będziemy mieli- jeśli chodzi o rozwój- to pan prezydent z pewnością rozszerzy Radę Narodowego Rozwoju- o kolejne osoby.. Był nawet wiceministrem finansów Polski w latach 1992- 1996… W rządzie „opozycjonisty” premiera Olszewskiego, potem w rządzie SLD.. Jest doradca dla wszystkich.. Bo pisał program dla Samoobrony, dla Ruchu Palikota, no i teraz dla Prawa i Sprawiedliwości Chyba nie pisał dla Platformy Obywatelskiej i polskiego Stronnictwa Ludowego. Ale pomaga jak może, w Narodowej Radzie Rozwoju.. To chyba ten sam program. Chyba nie pisze programu innego, dla każdego ugrupowania oddzielnie? Skoro pisze prawie dla wszystkich ugrupowań politycznych i demokratycznych– to chyba ten sam. Podnieść podatki i skomplikować jeszcze bardziej system podatkowy. Będzie miał więcej klientów w „ Modzelewski i wspólnicy”.. Pan profesor jest najlepszym doradcą podatkowym w całej Polsce, szczególnie od podatku VAT- który wprowadzał.. Napisał ponad 1000 prac na tematy podatkowe..(???) Żeby nawet napisał 10 000 publikacji na tematy podatkowe to nic z tego nie wynika, bo Polakom potrzeba uprościć system podatkowy i dać żyć, a nie pętać koszmarnym systemem podatkowym i doradzać im w tym systemie. W czym mistrzem jest pan profesor Witold Modzelewski. On się zna na komplikowaniu, a nie na upraszczaniu systemu podatkowego.. Takich doradców nam nie potrzeba- takim dziękujemy. Przez takich doradców taka Grecja została skreślona- uwaga! – z listy ”państw rozwiniętych”(???) To Grecja nie jest już rozwinięta? Po sześćdziesięciu latach budowy socjalizmu okazało się, że państwo jest niedorozwinięte.. Rak socjalizmu i etatyzmu zjadł doszczętnie” obywateli” i państwo. Ale obok ruin państwa pozostały jeszcze ruiny Akropolu.. I piękne widoki przyrody.. Tego Grekom nikt nie zabierze- to znaczy, jeśli ktoś to wszystko przejmie za długi socjalizmu. To przecież przyrody nie będzie zmieniał. Potem już tylko Cypr, Hiszpania, Portugalia, Włochy , Francja, Słowenia- i następne państwa socjalistyczne. Łącznie z nowo przyłączonymi.. Cały ten socjalistyczny kołchoz tonący w długach zbankrutuje.. To tylko kwestia czasu.. Na razie są” spontaniczne „ zamieszki w Turcji. Już trwają ze dwa tygodnie- chodzi o jakiś park w Istambule, czy coś podobnego. A może nie o park, ale o fontannę… Na pewno jest za mało demokracji.. No i rządzą islamiści, a nie Europejczycy.. Jak będą rządzili europejscy Turcy- zamieszki się skończą.. Ciekawe kto finansuje te „ spontaniczne” zamieszki? Żeby rzecz przyspieszyć, można posłać do socjalistycznych krajów Unii Europejskiej naszych doradców podatkowych i finansowych, w tym pana profesora Modzelewskiego, Balcerowicza, Osiatyńskiego czy Kołodkę. Oni by przyspieszyli agonię kołchozu i może coś by się z tego chaosu wyłoniło nowego.. Zawsze jest taka możliwość.. Tym bardziej, że pan prezydent Komorowski i jego kolega, komisarz Lewandowski zachęcają nas wszystkich do jeszcze większej „ integracji”.. Strach pomyśleć, co będzie jak się do końca zintegrujemy. I kołchoz będzie w stanie pełnej jednolitości… Wszystko będzie jednakowe i centralnie dokładnie zarządzane.. I nie tylko ślimak będzie rybą- słonie będą zamiast w zoo- w składach porcelany. Faszyzm nam nie grozi. Faszyzm już powoli mamy- państwo zajmuje się coraz większą ilością rzeczy, które do państwa należeć nie powinny. Omnipotentne państwo zajmuje się w sposób omnipotentny- nami. Aż nam ta omnipotencja wychodzi bokiem- przynajmniej ludziom, którzy ukochali sobie wolność.. Ludziom o świadomości niewolnika- wolność nie jest do niczego potrzebna. No bo po co niewolnikowi wolność? Wolności w Unii Europejskiej ani na lekarstwo, i jeszcze ubywa.. A liczba niewolników rośnie.. Jak ubywa wolności- niewolnictwo się pleni.. Ale żeby Grecja- kolebka naszej cywilizacji- jakby nie było- została skreślona z listy państw rozwiniętych? Kto ustala taką listę i na jakiej podstawie? Czy jedyną miarą państwa rozwiniętego lub nierozwiniętego są sumy wytrenowane z kieszeni podatników greckich? Jak już nie ma czego drenować- państwo zostaje skreślone z listy państw rozwiniętych. Może za tym stoją bankierzy? Wciągnąć w pułapkę zadłużenia, wycisnąć ile się da, i porzucić.. I pomyśleć, że jeszcze sto lat temu Europa była libertariańska gospodarczo.. Tylko sto lat wystarczyło, żeby zbudować socjalizm.. A może aż sto lat! WJR

Rostowski w kropce, chciałby znowelizować budżet, a nie może

1. Po tym jak ministerstwo finansów w pod koniec maja opublikowało komunikat, o sytuacji w budżecie państwa na koniec kwietnia 2013 roku, wydawało się, że prawie natychmiast pojawi się propozycja nowelizacji budżetu przygotowana przez ministra Rostowskiego. Po 4 miesiącach realizacji budżetu, dochody podatkowe okazały się wyraźnie niższe niż zaplanowano (upływ czasu 33%, a dochody z podatków pośrednich tylko 29%), a wydatki w szczególności te sztywne, musiały być dokonywane, stąd deficyt budżetowy zbliżył się do 90% całorocznego. Mimo upływu kolejnych tygodni, propozycji nowelizacji budżetu nie ma, minister Rostowski publicznie się nie wypowiada (ba wręcz zniknął), a pracownicy jego resortu głowią się co zrobić aby, to w ogóle było możliwe.

2. Okazuje się, że stan naszych finansów publicznych w 2013 roku jest już taki, że dotychczasowa kreatywna księgowość ministra Rostowskiego nie wystarcza i musi on pośpiesznie przygotować nowelizację ustawy o finansach publicznych, w której chce zaproponować zniesienie zapisanego w niej tzw. I progu ostrożnościowego, wynoszącego 50% PKB i konsekwencji z tego wynikających. Państwowy dług publiczny liczony metodą krajową (która i tak zaniża dług publiczny w stosunku do tzw. metody unijnej przynajmniej o 3% PKB), przekroczył tę relację już w 2011 roku, co oznaczało, że relacja deficytu budżetowego do dochodów budżetowych w roku 2012 nie powinna być wyższa niż w roku bieżącym. Relacja ta wyniosła blisko 12% i w związku z tym, że także w roku 2012 dług publiczny do PKB przekroczył I próg ostrożnościowy z ustawy o finansach publicznych, to także w budżecie na 2013 deficyt budżetowy w stosunku do dochodów budżetowych nie powinien być wyższy niż wspomniane 12%.

3. W maju po ogłoszeniu komunikatu ministerstwa finansów o 90% zrealizowaniu deficytu budżetowego, kiedy nowelizacja budżetu na 2013 rok stała się oczywista, okazało się że nie można jej dokonać bez wcześniejszej nowelizacji ustawy o finansach publicznych. Ponieważ nowelizacja, będzie wymagała wyraźnego zwiększenia deficytu budżetowego, a jednocześnie dochody budżetowe będą niższe od tych planowanych, to relacja powiększonego deficytu do zmniejszonych dochodów wg szacunków ekspertów, najprawdopodobniej sięgnie nawet 18%. Gdyby więc minister Rostowski się na taką nowelizację się zdecydował, złamałby ustawę o finansach publicznych, a za to grozi Trybunał Stanu. Stąd pomysł wykreślenia z tej ustawy tzw. I progu ostrożnościowego i wynikających z niego konsekwencji. Zamiast niego szef resortu finansów chce zaproponować tzw. stałą regułę wydatkową w budżecie polegającą na tym, że wydatki na kolejny rok mogą rosnąć o prognozowany wskaźnik inflacji modyfikowany jednak średnim poziomem wzrostu realnego PKB w ciągu 8 lat (6 lat wskaźników rzeczywistych i 2 lata prognoz).

4.Taka nowelizacja jednak budzi kontrowersje. Już tylko wzmianki w mediach o tym, że resort finansów próbuje „grzebać” przy progach ostrożnościowych związanych z wysokością długu publicznego w relacji do PKB, wywołało zamieszanie w wśród zagranicznych inwestorów krótkoterminiowych i odpływ kapitału co skutkowało dużą dewaluacją złotego i wywołało interwencję walutową NBP. Teraz resort finansów wysyłając projekt nowelizacji ustawy o finansach publicznych do uzgodnień resortowych, musiał się do tego „grzebania” przyznać ale usiłuje zatrzeć negatywne wrażenie u inwestorów eksponowaniem tzw. stałej reguły wydatkowej, która ma wyraźnie ograniczać wydatki budżetowe. Wygląda więc na to, że nowelizację ustawy o finansach publicznych większość parlamentarna Platforma-PSL uchwali dopiero na jesieni tego roku i dopiero wtedy nowelizacja budżetu na 2013 rok będzie możliwa. Do tego czasu księgowe podrasowanie dochodów budżetowych i ukrywanie wydatków, będzie musiało być stosowane przez ministra Rostowskiego na jeszcze większą skalę niż do tej pory. Kuźmiuk

Rosyjskie chrześcijaństwo kontra niemiecki homo socjalizm dr Krzysztof Wojciechowski, dyr. Administracyjny Collegium Pollonicum w Słubicach. „.... Donald Tusk jest o wiele bardziej proniemiecki, niż sam to przyznaje z obawy przed chrześcijańsko-narodowymi partiami „....(źródło )
Maria Przełomiec „„Jeśli musimy się zgadzać na takie parady, aby zostać członkiem Unii Europejskiej i innych zachodnich organizacji, jestem przeciwny wstąpieniu do nich” – tę wypowiedź 21-letniego gruzińskiego studenta cytowały światowe agencje. 17 maja Gruzini zablokowali marsz homoseksualistów, który miał przejść przez centrum Tbilisi z okazji Międzynarodowego Dnia przeciw Homofobii. Lansowaną przez Unię Europejska imprezę poparł nowy premier Bidzina Iwaniszwili. Zrobił to mimo apelu cieszącego się powszechnym szacunkiem patriarchy gruzińskiej Cerkwi Il , który prosił władze, by nie godziły się na imprezę dzielącą społeczeństwo i będącą „pogwałceniem praw większości”. …..”Gorzej poszło w Mołdawii, gdzie festiwal „Tęcza nad Dnieprem” był głównym punktem tegorocznych obchodów Dni Europy. Marsz mniejszości seksualnych stał się zwieńczeniem imprezy. Doszło do niego, mimo że jak wykazują badania socjologiczne 85 proc. Mołdawian nie chce, by homoseksualiści mieszkali w ich kraju, zaś 96 proc. nie wyobraża sobie posiadania homoseksualnego przyjaciela. Kiszyniowski marsz liczył co prawda tylko kilkadziesiąt osób, za to miał silne wsparcie Zachodu. „.....”Amerykański ambasador nawoływał Mołdawian, by w chronieniu praw mniejszości seksualnych brali przykład z USA, a unijny komisarz ds. rozszerzenia Stefan Fule pouczał, że „…tolerancja jest jedną z największych wartości spajających społeczeństwo, zwłaszcza w obecnym ciężkim okresie dla Mołdawii” ….”W propagowaniu homoseksualizmu widzą lansowanie nienormalności oraz zagrożenie dla przyszłości ich dzieci, a nie dowód na przestrzeganie demokratycznych standardów „.....”w oczach współobywateli natychmiast zapunktował prorosyjski lider mołdawskich komunistów Vladimir Voronin, który odmówił spotkania z komisarzem Fule. Mołdawia przyjęła ustawę antydyskryminacyjną, o jakichś prześladowaniach nad Dniestrem gejów czy lesbijek nie słychać. Po co w tej sytuacji fundować w Kiszyniowie parady równości? Chyba że chodzi o coś zupełnie innego, czyli zniechęcenie wschodnioeuropejskich sojuszników Brukseli do Unii Europejskiej. „....(źródło )
„Duma Państwowa, niższa izba rosyjskiego parlamentu, we wtorek uchwaliła ustawę zakazującą "propagowania nietradycyjnych relacji seksualnych" wśród nieletnich. Za jej łamanie Duma wprowadziła kary administracyjne, w tym nawet do 15 dni aresztu. „....”Ustawa, która w pierwotnej wersji miała zakazywać "propagowania homoseksualizmu", ostatecznie zabrania dystrybucji informacji o "atrakcyjności nietradycyjnych stosunków seksualnych" oraz "równorzędności tradycyjnych i nietradycyjnych relacji". Zakazuje także "narzucania informacji wywołujących zainteresowanie takimi relacjami". "Działania" takie ustawa kwalifikuje jako "szkodzące zdrowiu dzieci". ...(więcej )
Stanisław Michalkiewicz „ W 1985 roku na spotkaniu w Genewie, Michał Gorbaczow, sowiecki gensek, zaproponował amerykańskiemu prezydentowi Ronaldowi Reaganowi zawarcie traktatu rozbrojeniowego”....”Propozycja Gorbaczowa oznaczała w istocie ofertę negocjacji nad nowym porządkiem politycznym w Europie, bo porządek jałtański również w ocenie Sowietów podlegał postępującej erozji. Pod koniec lat 80-tych ekonomiczna zapaść ZSRR stawała się coraz bardziej widoczna, a perspektywa ewakuacji imperium sowieckiego ze Środkowej Europy zapowiadała powstanie w tym rejonie politycznej próżni, podobnej do tej z roku 1918. Państwa środkowoeuropejskie, nauczone doświadczeniem kruchości porządku wersalskiego z 1919 roku, ufundowanego na założeniu słabości Niemiec i słabości Rosji - bo to właśnie było warunkiem sine qua non istnienia w Europie Środkowej niepodległych państw - tym razem postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i wykorzystując sprzyjający moment dziejowy, stworzyć tu system reasekuracji niepodległości. W 1989 roku cztery państwa: Włochy, Jugosławia, Węgry i Austria podpisały porozumienie zwane od czworga uczestników „quadragonale” o współpracy politycznej. W 1990 roku, jeszcze przed „aksamitnym rozwodem” przystąpiła do niego Czechosłowacja i porozumienie stało się „pentagonale”, a w 1991 roku - Polska, jako szósty uczestnik „heksagonale”. Liczyli na to, że Rosja, która pogrążała się w coraz większym zamęcie, „....” Niestety rachuby co do Niemiec okazały się zawodne; uzyskawszy swobodę ruchów Niemcy przystąpiły do rozbijania Jugosławii, jako pierwsze na świecie w czerwcu 1991 roku uznając niepodległość Chorwacji i Słowenii. Proklamowanie niepodległości przez te dwie republiki, zapoczątkowało rozpad Jugosławii i następnie - krwawą wojnę o granice. Widząc, czym grozi politykowanie poza niemieckimi plecami, pozostali uczestnicy heksagonale porzucili myśl o tworzeniu przeciwwagi dla Niemiec i chociaż porozumienie to jako rodzaj „życia po życiu” istnieje nadal, to od początku wojny w Jugosławii próżnie polityczną w Środkowej Europie wypełniają Niemcy (Polska podpisała układ stowarzyszeniowy z UE już w grudniu 1991 roku), a narzędziem rozszerzania i umacniania niemieckich wpływów w tym rejonie jest rozszerzanie Unii Europejskiej na wschód. Warto zwrócić uwagę, że z niewielkimi korektami, tylko do linii „Ribbentrop-Mołotow”. Dalej na wschód Unia Europejska się nie rozszerza, co pokazuje, że skoro taka linia podziału Europy była dobra w roku 1939, to jest dobra również teraz. Ukoronowaniem tej niemieckiej polityki był dokonany 1 maja 2004 roku Anschluss 8 państw Europy Środkowej, m.in. Polski do Unii Europejskiej, co oznaczało, iż Niemcy po 90 latach wygrały I wojnę światową. W 1915 roku ogłosiły one swoje cele wojenne pod postacią projektu „Mitteleuropa”, który obejmował urządzenie Europy Środkowo-Wschodniej po ostatecznym zwycięstwie niemieckim. Miały tu być ustanowione państwa pozornie niepodległe, ale de facto - niemieckie protektoraty o gospodarkach niekonkurencyjnych, ale peryferyjskich i uzupełniających gospodarkę niemiecką. Ponieważ w 1918 roku wydawało się, że Niemcy wojnę przegrały, w Europie Środkowej powstały państwa naprawdę niepodległe, które próbowały budować gospodarki konkurencyjne, a przynajmniej niezależne od gospodarki niemieckiej. Jednak w roku 2004 zaistniały wreszcie polityczne warunki realizacji projektu „Mitteleuropa”, więc skoro Niemcom udało się przystąpić do realizacji celów nakreślonych w drugim roku I wojny światowej, to można chyba powiedzieć, że przynajmniej w tej części wojnę tę po 90 latach wygrały. „...(źródło )
Terlikowski pisze w swoim tekście „ Budowanie koalicji na wojnę cywilizacyjną „ „Jasne i zdecydowane wypowiedzi patriarchy Cyryla i arcybiskupa Józefa Michalika „....”wielkie wezwanie dowspólnego świadectwa chrześcijan w obliczuwielkiej ekspansji cywilizacji śmierci.Wspólny dokument jest więc nie tylko wezwaniem do przebaczenia, ale przede wszystkimdo współpracy, wspólnej walki o dusze Europy i świata. „....”Wspólny apel biskupów polskich i rosyjskich, prawosławnych i katolickich – to ważny gest. Ale jego istota wcale nie jest polityczna (niezależnie od intencji Putina, Komorowskiego czy polityków Prawa i Sprawiedliwości), ale najgłębiej religijna i moralna.Patriarcha Cyryl i arcybiskup Józef Michalik czynią – podpisując ten dokument –pierwszy krok na drodze budowania wielkiej koalicji prawosławno-katolickiej i polsko-rosyjskiej w walce o dusze Europy i przypominają, że w obecnej chwiligłównym przeciwnikiem chrześcijan jest cywilizacja śmierci, w walce, z którą trzeba zwierać szeregi. „.....”Historia, a nawet polityczna teraźniejszości w relacjach polsko-rosyjskich nie powinna tego przesłaniać, nie powinny uniemożliwiać współpracy w walkę o małżeństwo, rodzinę, życie, wartości chrześcijańskie w przestrzeni publicznej. „.....”Razem możemy bronić pewnych wartości na arenie międzynarodowej, skutecznej. „.....”Życie milionów dzieci, troska o rodzinę, zaangażowanie w obronę małżeństwa są ważniejsze, niż nasze historyczne (niekiedy słuszne) żale,niż polityczny (często słuszny) spór z Putinem, niż wypominanie przeszłości Cyrylowi.Gdy toczy się wojna o życie, o rodzinę, o małżeństwo nie lustruje się sprzymierzeńców, nie analizuje się ich przeszłości, nie krytykuje się wspólnoty, z której pochodzą, ale razem broni się tego, co najważniejsze. A my jesteśmy w takiej właśnie sytuacji „...(więcej )
Plany Putina i jego ideologa Karaganowa przekształcenia całej Europy w jedno wielkie kondominium , czyli zbudowania niemiecko rosyjskiej Wielkiej Europy chyba nie dojdą do skutku Niemcy okradły bezczelnie rosyjskich oligarchów na Cyprze . Zaprzestano budowy niemiecko rosyjskiej elektrowni atomowej w obwodzie Kaliningradzkim , która miła energetycznie szachować Polskę i pobierać kolonialny haracz energetyczny od Polaków Co więcej socjalista jak siebie nazwał Tusk ( „ Tusk „Im dłużej jest się premierem, tym bardziej staje się w jakimś sensie socjaldemokratą. „....(więcej )

gwałtownie przyspieszył homoseksualizację Polski , a Sikorski zapowiedział błyskawiczną budowę federalnej IV Rzeszy i włączenia do niej Polski na wieki
Sikorski „przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki „...(więcej
Do tego przyspieszona budowa wspólnej strefy ekonomicznej z USA . Rosja w odpowiedzi na to rozpoczęła wojnę ideologiczną z Niemcami . Ideologią , na której Niemcy chcą oprzeć federalną Unię, czyli IV Rzeszę jest religia niewolników , polityczna poprawność, homo socjalizm . Rosja odpowiedziała na to rozpoczęciem likwidacji wpływów homoseksualnej V Kolumny Niemiec w Rosji . Publiczne obnoszenie się z homoseksualizmem jest karane . Z pewnością rozpoczną się czystki w polityce, kulturze, edukacji z homoseksualistów Dzięki temu Rosja staje się protektorem chrześcijan w całej Europie Wschodniej i Środkowej . Zagrożeni niemieckim ideologicznym terrorem homoseksualnym mieszkańcy Gruzji , jak również Polski , o czym najlepiej świadczy postawa Terlikowskiego będą woleli z dwojga złego protektorat rosyjski . O tym ,że problem pod czyim panowaniem będzie lepiej Polsce najlepiej świadczy tekst Kłopotowskiego Krzysztof Kłopotowski „.....”Geniusz Niemców „....”Nasz sąsiad to najbardziej twórczy naród w Europie, o najgłębszej kulturze, najlepszej technologii i najzdrowszej gospodarce. „....”I jakiż to mamy wybór związku między Niemcami a Rosją, jeśli rozpadnie się Unia Europejska?”....”Nasz sąsiad to najbardziej twórczy naród w Europie. Po strasznej klęsce w II wojnie światowej odbudował potęgę i zamierza znów urządzać kontynent po swojemu. Można niemiecką wizję świata odrzucić, ale najpierw trzeba poznać i zrozumieć odsuwając na bok bolesne uprzedzenia. „....” Odradzanie się historycznie prorosyjskiej ideologii endeckiej może popchnąć Polaków w stronę Moskwy z pomocą agentury Kremla. Tymczasem obraz Niemiec w ujęciu Watsona robi duże wrażenie. Musimy poprawić skrzywiony obraz mocarstwa, którego wpływy na Polskę będą rosły. „....”Tak, mamy czego się bać w kontaktach z Niemcami; naszej słabości i braków rozumu państwowego. Ale możemy też oczekiwać wielkich korzyści, ucząc się od nich, jak w ciągu historii, poczynając od miast zakładanych na prawie magdeburskim w średniowieczu. Dają lepszy wzór, niż barbarzyńskie imperium KGB. Cieszmy się z członkostwa Unii Europejskiej dopóki Unia istnieje. To dla nas dobre miejsce. Ale gdy trzeba będzie wybrać związek z Niemcami lub Rosją, wybierzmy wyższą kulturę, cywilizację i porządek. Nie tyle składając „hołd berliński", ile twardo negocjując warunki współistnienia obu naszych narodów „...(więcej )
Jeżeli , czego panicznie boi się stronnictwo pruskie Putin wprowadzi wolny rynek i na wzór chiński zbuduje autorytarny kapitalizm to gospodarka Rosji poszybuje do góry i będzie miała szanse przejąc od Niemiec ich Mitteleuropę Coraz wyraźniej widać rozpad Kontynentu na dwie strefy cywilizacyjne na linii Odry , Sudetów . Po zachodniej stronie granicy obszar niemieckiej Unii , cywilizacji socjalizmu homoseksualistycznego z coraz większym społeczeństwem muzułmańskim Po drugiej wschodniej stronie obszar cywilizacji słowiańsko chrześcijańskiej . W tej sytuacji aby uniknąć naturalnej i co gorsza życzliwie przyjmowanej dominacji rosyjskiej jest zbudowanie Sojuszu Środkowoeuropejskiego o osi Polska Ukraina Węgry , który pokrywałby się z historycznymi granicami Rzeczpospolitej Obojga Narodów i Wielkich Węgier . Zresztą kiedyś cały obszar Europy Środkowej aż po Grecję i Bułgarię był rządzony przez jedną litewską dynastię , przez Jagiellonów . I królestwo Węgier i Rzeczpospolita były państwami republikańskimi. Nie trzeba nic nowego wymyślać , wystarczy tylko wrócić do poprzedniego stanu rzeczy Francis Fukuyama „Dzisiejsze Węgry obejmują jedynie niewielką część rozległego niegdyś średniowiecznego królestwa , które w różnych okresach obejmowało rejony obecnej Austrii, Polski , Rumuni, Chorwacji , Bośni, Słowenii , Słowacji i Serbii.”....”Taki był kontekst wydania w 1222 roku przez króla Andrzeja II wspomnianej już Złotej Bulli „ ….” Król Węgier Andrzej II został zmuszony przez rycerstwo do uznania Złotej Bulli , dokumentu , nazywanego czasem wschodnioeuropejską Wielką Kartą Swobód . Złota Bulla chroniła pewne elity przed przed arbitralnymi działaniami króla oraz przyznawała magnatom i biskupom prawo oporu wobec monarchy , gdyby ten nie przestrzegał jej postanowień „...” Ta wczesna konstytucja ograniczała władzę węgierskich królów tak skutecznie ,że faktyczne rządy znalazły się w rękach ...rycerstwa.”...( „Historia ładu politycznego „ strona 367 , 422 ) Piotr Jędroszczyk „ Hesja stała się pierwszym niemieckim landem który przyznał jednej z wspólnot islamskich status korporacji prawa publicznego. Oznacza to, że przełamana została ostatnie bariera w oficjalnym traktowaniu islamu na równi z chrześcijaństwem i judaizmem. „....”Wagisheuser, niemiecki konwertyta stoi na jej czele od niemal trzech dekad. Niemiecką wspólnotę założyła niemal pół wieku temu garstka uciekinierów z Pakistanu. Ahmadija została tam zakazana z przyczyn teologicznych jak i politycznych. Niemcy zaoferowali azyl prześladowanym muzułmanom. Ahmadija szczyci się tym, że ma swych szeregach wyjątkowo dużo członków z wyższym wykształceniem. Ma swych przedstawicieli w parlamentach kilku landów i głosują na nich także Niemcy nie mający żadnych związków z islamem. Jak na przykład w Hamburgu. Ahmadija propaguje liberalną wizję roli kobiety w islamie i kładzie nacisk na zdobywanie przez nie wysokich kwalifikacji zawodowych. Inicjatorkami budowy meczetu Ahmadiji w berlińskiej dzielnicy Pankow były właśnie kobiety. „....”Pierwszym krokiem będzie organizacja własnego cmentarza - powiedział „Die Welt". Jak zapewnia Jörg -Uwe Hahn minister sprawiedliwości Hesji odpowiedzialny także za integrację imigrantów począwszy od nowego roku szkolnego w 27 szkołach podstawowych tego landu rozpocznie się nauka religii islamskiej. — Może to posłużyć za wzór innym landom - twierdzi Hahn. W Niemczech mieszka obecnie ok 4 mln. Muzułmanów. — „...”Niemieckie media przypominają w tym kontekście słowa szefa niemieckiego MSW Hansa - Petera Friedricha , który dwa lata temu na swej pierwszej konferencji prasowej na stanowisku ministra ogłosił : "Nie da się udowodnić tezy , że islam należy do Niemiec". Słowa ministra miały uświadomić partnerom islamskim , że nie może być mowy o żadnej taryfie ulgowej w traktowaniu ich postulatów. Zabrzmiały twardo zwłaszcza w kontekście wypowiedzi ówczesnego prezydenta RFN Christiana Wulffa który zasłynął powiedzeniem : „Islam należy do Niemiec". (źródło )
Krzysztof Jóźwiak „ Greg Grandin, autor pasjonującej monografii  poświęconej Fordlandii, przytacza wypowiedź kierownika spraw pracowniczych koncernu Samuela Marquisa: „Ford wypluwa ze swoich fabryk około tysiąca pięciuset samochodów dziennie właściwie po to, aby od razu się ich pozbyć. Tym, co go naprawdę fascynuje, jest proces modelowania i kształtowania osobowości człowieka". Koncern dbał o swoich pracowników i zapewniał im pełne zaplecze socjalne, ale jednocześnie totalnie ich inwigilował. Rozbudowany wydział socjalny firmy przeprowadzał częste wizytacje w domach pracowników, sprawdzając, co ich mieszkańcy robią w czasie wolnym, z kim się spotykają i czy przypadkiem nie prowadzą rozwiązłego trybu życia i nie nadużywają alkoholu. Nic więc dziwnego, że fordyzm był w pewnym stopniu inspiracją dla komunistów i Hitlera. Notabene z tym ostatnim Henry Ford dość często korespondował. „...(źródło )
Marek Mojsiewicz
Drozd: Konfederacja Barska
Chodzi mianowicie o – nazywaną również przez niektórych autorów nieco na wyrost „pierwszym polskim powstaniem narodowym” – konfederację barską. Być może ze względu na to, że jej akt ogłoszony został 29 lutego, w tym roku było ciszej o tej rocznicy; warto jednak mimo wszystko przyjrzeć się bliżej temu zagadnieniu, chociażby z powodu skutków, jakie przyniosła rzeczona konfederacja.

Tło Śmierć Augusta III Sasa 5 października 1763 roku spowodowała, że w Rzeczypospolitej nastać miał czas reform po mrokach saskiego gnicia. Przynajmniej tak to sobie wyobrażał dominujący wtedy na scenie politycznej obóz tzw. Familii, skupiający przedstawicieli rodów Czartoryskich i Potockich. W ówczesnych realiach geopolitycznych istniejących w Europie zmiany takie mogły dokonać się wyłącznie za akceptacją i pozwoleniem Rosji, szczególnie po 1762 roku, kiedy to na carskim tronie zasiadła Niemka Zofia Augusta Fryderyka Anhalt-Zerbst, przybierając imię Katarzyna II (na marginesie – Wolter skomentował ten fakt następująco: „Niech nam żyje przecudowna Katarzyna!”. Jak to historia lubi się powtarzać – znamy wszak casus pewnego francuskiego aktora z czasów nam współczesnych). Szykowano się więc do nowej elekcji, która w zamierzeniu głównych statystów politycznych tego czasu wynieść miała na tron „oświeconego” przedstawiciela rodziny Czartoryskich, który następnie – przy poparciu Rosji – przeprowadzić miał projektowane przez Familię zmiany ustrojowe. Pomagać Familii w tym dziele miał przybyły do Warszawy na jesieni 1763 roku ambasador rosyjski Herman Karol Kayserling (nota bene Niemiec z Kurlandii), wiozący ze sobą polecenie promowania na tron stolnika litewskiego Stanisława Antoniego Poniatowskiego (po śmierci Kayserlinga w 1764 roku funkcję ambasadora objął Mikołaj Repnin). Już w marcu 1763 roku obóz Familii zwrócił się do Rosji o pomoc wojskową dla mającej zawiązać się bezterminowo konfederacji generalnej. Co ciekawe, takiemu rozwiązaniu, jako jedyny, sprzeciwiał się właśnie przyszły król. Zamiarem Familii było dokonanie przy pomocy rosyjskiego wojska swoistego „zamachu stanu”, który pozwoliłby odsunąć od władzy marszałka nadwornego Jerzego Mniszcha, Henryka von Brühla oraz otaczającą ich klikę dworską, a także pokonać stronnictwo „republikanów”, reprezentowane m.in. przez Karola Radziwiłła „Panie Kochanku” (Litwa) i hetmana wielkiego koronnego Jana Klemensa Branickiego. Niestety dla Familii, jej planów i zapatrywań nie podzielał nowy kierownik resortu spraw zagranicznych Rosji Nikita Panin. Zalecał on mianowicie swej nowej władczyni wstrzymanie się z wszelkimi działaniami wobec Rzeczypospolitej do czasu śmierci jej króla. W tym momencie wszelkie plany i kombinacje polityczne Familii spaliły na panewce. Jedynym, niekoniecznie dobrym dla Rzeczypospolitej, efektem tych działań było wyrzucenie z Mitawy królewicza saskiego Karola i wprowadzenie na jego miejsce dawnego faworyta carycy Anny Iwanowny, Ernesta Johana Birona. Tym samym dotychczasowe lenne wobec Rzeczypospolitej Księstwo Kurlandii dostawało się pod faktyczny protektorat rosyjski. Impas, jaki wtedy zapanował, został przełamany – jak to się już rzekło wcześniej – dopiero po śmierci Augusta III. Zgodnie z życzeniem Czartoryskich, wojska rosyjskie wkroczyły wtedy do Rzeczypospolitej i pomogły Familii w podporządkowaniu sobie sejmu konwokacyjnego (mającego ustalić termin elekcji nowego króla) z 1764 roku. Próby oporu ze strony „republikanów” zostały złamane, a przywódcy tego stronnictwa zmuszeni do opuszczenia kraju. Wykorzystując swój sukces, Familia wystąpiła na konwokacji obradującej pod węzłem konfederacji (gdzie nie obowiązywało liberum veto) z programem reform. Przedstawił go Andrzej Zamoyski (mianowany wkrótce za swe zasługi kanclerzem wielkim koronnym), postulując m.in. usprawnienie prac sejmu przez wprowadzenie regulaminu jego obrad, wprowadzenie zasady o podjęciu decyzji większością głosów na sejmikach elekcyjnych, powołanie stałej rady, która dysponowałaby władzą wykonawczą, nadanie dotychczasowym najwyższym urzędom charakteru kolegialnego. Zniesiono wtedy również częściowo jurydyki, szlachtę posiadającą majętności miejskie obciążono podatkami na rzecz magistratów. Skasowano myta i cła wewnętrzne, wprowadzając w ich miejsce jedno ogólnopaństwowe cło, zwane generalnym. Ustanowiono także Komisje Skarbowe Obojga Narodów – polską i litewską – oraz Komisję Wojskową (na razie tylko dla Korony). Ograniczały one dosyć mocno rozbudowane do tej pory kompetencje hetmanów i podskarbich. Sejm konwokacyjny ograniczył również możliwość zakupu nieruchomości w miastach przez księży, dziedziczenia majątków przez zakonników oraz tworzenia nowych fundacji. Propozycje wyżej wskazanych zmian nie mogły podobać się w wielu miejscach i środowiskach, ale na jedno warto szczególnie zwrócić uwagę. W Berlinie zapanował niepokój. Wprawdzie Fryderyk II zgodził się pod naciskiem Katarzyny II na pewne zmiany w Rzeczypospolitej, jednakże dyplomaci pruscy pilnowali, by nie sięgały one zbyt daleko, interweniując w razie potrzeby w Petersburgu. 6 września 1764 roku w obecności żołnierzy rosyjskich pod stolicą, szlachta zebrana na polu elekcyjnym wybrała na króla Stanisława Antoniego Poniatowskiego, co od razu doprowadziło do rozdźwięków w obozie Familii. Nominat wyznaczył koronację na 25 listopada, kiedy to przypadały imieniny jego najlepszej protektorki. Koronacja i sejm koronacyjny odbyły się po raz pierwszy w Warszawie. Na sejmie koronacyjnym główne wysiłki obrad obrócono na ugruntowanie programu reform. Zdecydowano się na utrzymanie węzła konfederacji generalnej na czas nieograniczony, zabezpieczając się przed opozycją i liberum veto. Jako namiastkę stałego rządu król powołał w tym czasie tzw. konferencję króla z ministrami. Komisja mennicza zajęła się uporządkowaniem spraw monetarnych, zaś komisje „dobrego porządku dla miast” miały uporządkować skarbowość i gospodarkę miast, ale tylko królewskich. Utworzono także Komisję Wojskową Litewską. Na tym sejmie postanowiono również o założeniu Szkoły Rycerskiej. Swoistą „tubą propagandową” następujących zmian miało stać się pismo „Monitor”, objęte osobistym protektoratem nowego króla. Kolejne usprawnienia przynieść miał, jak sądzono, następny sejm, zwołany na 1766 rok. Jak można się domyślać, zmiany te wywołały ostrą reakcję, przede wszystkim Prus. Już w 1765 roku Fryderyk II zaprotestował przeciwko wprowadzeniu cła generalnego i wymusił zniesienie tego obciążenia, niewygodnego dla pruskiej infiltracji gospodarczej. Stanisław August nie przyjął także ofiarowanej mu wtedy po cichu pensji w kwocie 20 tysięcy talarów pruskich rocznie. Skoro takie metody nie powiodły się, postanowiono w Berlinie zagrać inną, „wyznaniową” kartą. W 1766 roku Fryderyk II pouczał swego posła, że „W gruncie rzeczy byłoby dobrze i pożytecznie, gdybyś pan znalazł ludzi, którzy by pracowali przeciwko załatwieniu tej sprawy; można by to sprawić przez trzecie albo czwarte ręce”. Wtórował mu Nikita Panin: „Sprawa dysydentów nie ma być zupełnie pretekstem do rozkrzewienia w Polsce naszej wiary i protestanckich wierzeń, lecz jedynie dźwignią gwoli pozyskania sobie za pomocą naszych jednowierców i protestantów silnego i przyjaznego stronnictwa z prawem uczestnictwa we wszystkich polskich sprawach”. Prusy i Rosja zażądały równouprawnienia dla różnowierców (równouprawnienia politycznego, ma się rozumieć, bo prawa cywilne już posiadali. Dodajmy na marginesie, że takiego równouprawnienia dla „dysydentów” nie było w tym czasie ani w Prusach, ani w Rosji, a także we Francji, Anglii – po prostu nigdzie). W tej sprawie do akcji ruszyły także ówczesne „autorytety moralne” i „środowiska opiniotwórcze” w postaci zachodnich filozofów, kreując obraz Rzeczypospolitej jako gniazda straszliwej nietolerancji i fanatyzmu religijnego (nota bene przybyły w 1767 roku do Warszawy nuncjusz papieski Durini oskarżał Rzeczpospolitą o odstępstwo od wiary). Z żądaniem przywrócenia dawnego równouprawnienia dysydenci wystąpili już na sejmie konwokacyjnym. Na sejmie w 1766 roku Rosja i Prusy, wsparte przez przedstawicieli Anglii, Danii i Szwecji, zgłosiły podobne żądania wobec Rzeczypospolitej. Zażądano przy tym także rozwiązania konfederacji generalnej oraz przywrócenia liberum veto. Propozycje te spotkały się z gorącym przyjęciem ze strony opozycji antykrólewskiej i „antyfamilijnej”. Zresztą, nie chcąc narażać się szlachcie i Rosji, Familia zaczęła oddalać się od Stanisława Augusta Poniatowskiego. Do Rzeczypospolitej wysłane zostały nowe oddziały wojska carskiego, pod osłoną których w marcu 1767 roku zawiązano dwie konfederacje dysydenckie – polską w Toruniu i litewską w Słucku. Były one jednak za słabe, by zaważyć na układach politycznych w Rzeczypospolitej. Z inicjatywy ambasadora rosyjskiego doszło więc do zawiązania 23 czerwca 1767 roku w Radomiu, pod przewodnictwem Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, konfederacji generalnej szlachty katolickiej przeciwko królowi. Konfederaci potępili dotychczasowe reformy i wysłali poselstwo do Katarzyny II z prośbą o gwarancje dla dawnego ustroju oraz detronizację Stanisława Augusta Poniatowskiego. Na sejmie zebranym jesienią 1767 roku przywrócono prawa dysydentów: mogli oni znów pełnić wszelkie funkcje publiczne, uzyskali swobodę kultu i prawo budowy świątyń oraz szkół. Katolicyzm został przy tym uznany za religię panującą („przejście od Kościoła rzymskiego do jakiejkolwiek innej religii [...] za kryminalny występek deklarujemy”). Nie zniesiono też kar za apostazję. Ponadto sejm ustanowił tzw. prawa kardynalne, zaliczając do nich: wolną elekcję, liberum veto, prawo wypowiadania posłuszeństwa królowi, wyłączne prawo szlachty do piastowania urzędów i posiadania dóbr ziemskich, władzę szlachcica nad chłopem (co prawda XX paragraf głosił, że „od tej pory za zabicie chłopa szlachcic już nie grzywną, lecz utratą własnej głowy swojej” ma być karany), zasadę neminem captivabimus, unię z Litwą i przywileje Prus Królewskich. Zasadzie jednomyślności podlegać miały tzw. materie stanu, tzn. sprawy dotyczące polityki międzynarodowej, podatków, wojska, sposobu sejmowania, rządu i wymiaru sprawiedliwości. O kwestiach nie należących do „praw kardynalnych” oraz „materii stanu” miało się w przyszłości rozstrzygać większością głosów. Wszystkie postanowienia tego sejmu zyskały gwarancję imperatorowej Katarzyny II. Król na skutek nacisku posła pruskiego musiał też zrezygnować ze swego pomysłu sformowania Rady Nieustającej. Mimo zapisów zawartych w „prawach kardynalnych”, które były zgodne z jej oczekiwaniami, część szlachty katolickiej uznała, że i tak „oto przychodzi niemylne nadwątlenie i prawie powszechna zguba na wiarę świętą rzymską katolicką”. Ogólną sytuację pogorszyło dodatkowo aresztowanie (w nocy z 13 na 14 października 1767 roku) oraz wywiezienie do Kaługi na rozkaz ambasadora Mikołaja Repnina biskupów Kajetana Sołtyka, Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana polnego koronnego Wacława Rzewuskiego i jego syna Seweryna Rzewuskiego. Taki krok poczyniony przez „schizmatyka” przelał czarę goryczy w grupie – nieco sfanatyzowanej – szlachty. Szykowano się z wolna do walki. Walka miała być prowadzona pod hasłem detronizacji króla, powołania na tron Sasa oraz powrotu do zasad ustrojowych z tej epoki, mających być w mniemaniu konfederatów esencją „niepodległość” Ojczyzny.

Konfederacja barska Jeszcze przed zakończeniem obrad sejmowych (29 lutego 1768 roku) zawiązała się w Barze na Podolu nowa konfederacja, której akt powstania – „konfederacji prawowiernych chrześcijan katolickich rzymskich” – ogłosili starosta warecki Franciszek Pułaski oraz starosta różański Michał Krasiński. Niewielka grupa szlachty podolskiej uzyskała wkrótce poparcie kilku sąsiednich województw, do ruchu przyłączyła się też część wojsk komputowych. W manifeście nawołującym do walki z królem oraz popierającą go Rosją stwierdzano m.in.: „Ale jest Bóg w Jeruzalem, jest jeszcze i prorok [konfederaci mieli na myśli karmelitę Marka Jandołowicza], który wszystkie wróży pomyślności”. Z „Pieśni konfederatów” możemy dowiedzieć się, że „choć się spęka świat i zadrży słońce, chociaż się chmury i morza nasrożą, choćby na smokach wojska latające – nas nie zatrwożą” i dalej że „Bóg jest ucieczką i obroną naszą, póki On z nami, całe piekła pękną – ani ogniste smoki nas ustraszą, ani ulękną”. Tymczasem rzeczywistość okazała się bardzo bolesna i brutalna. Wprawdzie przez oddziały konfederackie przewinęło się w czasie działania całego ruchu do 200 tys. ludzi, jednak najwyższy stan wojsk wahał się jednorazowo od 10 do 20 tysięcy. Były to przeważnie oddziały nieregularnej jazdy, niedostatecznie uzbrojonej, niewyszkolonej i słabo zdyscyplinowanej. We znaki dawał się barzanom również brak piechoty. Kadra oficerska była pozbawiona jednolitego dowództwa, skłócona i niewyszkolona. Większość walk konfederackich miała charakter niepowiązanych ze sobą, lokalnych akcji. Mimo niewątpliwej ofiarności i gotowości do poświęceń wojsko konfederackie skazane było na działania o charakterze partyzanckim, prowadzone zresztą przez nie w sposób mało wydajny. Polegały one zasadniczo na wzniecaniu coraz to nowych ognisk niepokoju oraz nękaniu wojska rosyjskiego. Taka taktyka wobec przewagi przeciwnika (wojska rosyjskiego i korpusów koronnych) nie dawała szans na osiągnięcie decydującego sukcesu. Co prawda w końcu 1770 roku konfederaci usiłowali zmontować stała linię obronną nad górną Wisłą, spoza której mogliby prowadzić dalsze działania nękające, ale akcja ta, podjęta na wniosek francuskiego doradcy wojsk konfederackich, gen. Karola Franciszka Dumourieza, przyniosła nikłe efekty. Konfederatom udało się bowiem utrzymać dłużej jedynie Lanckoronę i Tyniec. Porażkami zakończyły się próby wzniecenia walk na Litwie, doraźne sukcesy odnosił także najlepszy dowódca konfederacki Wielkopolski, Józef Zaremba, przy czym konfederaci musieli pamiętać o edykcie króla Prus zabraniającym konfederatom zbliżania się do granic pruskich na trzy mile. Jakby tych wszystkich problemów było mało, na terenach ukrainnych Rzeczypospolitej pojawił się jeszcze jeden. Otóż tamtejsi chłopi, przy wsparciu Kozaków, wystąpili przeciwko polskiej szlachcie. Sławną „koliszczyzną” kierowali Maksym Żeleźniak i Iwan Gonta, setnik nadwornych Kozaków rodu Potockich. Kierowane przez nich oddziały rozprawiały się bezwzględnie ze szlachtą, a także Żydami-arendarzami, jak np. miało to miejsce w Humaniu. Jak wyraził się na ten temat Paweł Jasienica: „Pierwsza faza ruchu barzan utonęła we krwi wytoczonej przez święcone po klasztorach prawosławnych noże chłopskie”. Trzeba przyznać, że gwałty zadawane przez konfederatów mocno przyczyniły się do takiego stanu rzeczy. Rosja najpierw wsparła nieoficjalnie hajdamaczyznę, a potem – otwarcie i gromko – przyczyniła się do jej wytępienia, wspomagając wojska koronne walczące z hajdamakami. Pewne nadzieje na lepsze czasy dla konfederacji rozbudził wybuch wojny rosyjsko-tureckiej w październiku 1768 roku. Sułtan Mustafa III mówił o rozpoczętej wojnie jako o wojnie polskiej („Rosja ośmieliła się zniszczyć wolność Polski, zmusiła Polaków do uznania za króla człowieka, który nie był ani księciem krwi, ani elektem narodu”), a Tatarzy obiecywali bezpośrednią pomoc konfederatom. Dyplomacja francuska zagrzewała Turcję do wojny, jak tylko mogła. W zamyśle Francji wojna turecko-rosyjska, jak i konfederacja barska uniemożliwiały zaangażowanie się Rosji w rywalizację na Zachodzie. Stąd też z czasem zaczęły napływać dla konfederatów pieniądze, broń, instruktorzy, kadra oficerska (ale jednocześnie w tym samym czasie poseł francuski w Stambule, de Vargennes, mówił Ludwikowi XV, że „kto wie nawet, czy podział Polski nie przypieczętuje zgody obu stron”). Także Austria włączyła się do gry, zapewniając konfederatom azyl. W jej granicach znalazła schronienie utworzona w 1769 roku w Białej Generalność konfederacka, która usiłowała nadać ruchowi bardziej jednolity charakter (na marginesie trzeba dodać, że Austria nie omieszkała przy tej okazji zagarnąć Spisz, a w 1770 roku starostwa czorsztyńskie, nowotarskie i sądeckie. Na wieść o tym Katarzyna II powiedziała podobno przy świadkach: „Czemuż by wszyscy nie mieli brać tak samo?”). Marszałkiem koronnym Generalności został Michał Krasiński, marszałkiem litewskim Michał Pac, regimentarzami Joachim Potocki i Józef Sapieha. 22 października 1770 roku, za namową Francji, Generalność konfederacka ogłosiła detronizację, bezkrólewie trwające jej zdaniem od dnia zgonu Augusta III Sasa – w momencie, kiedy sam król się wahał, czy nie wejść w porozumienie z przeciwnikami i próbować pozbyć się kurateli Katarzyny II. Wśród zarzutów wobec króla widniał i taki: „Kto na uciśnienia kraju cła generalne stanowił”. Nie wystarczało to jednak konfederatom. 3 listopada 1771 roku miała miejsce nieudana próba porwania króla. Pertraktacje rozbiorowe pomiędzy Prusami a Rosją toczyły się już w tym momencie w najlepsze, a taki argument potwierdzający słowa o „polskiej anarchii” był dla dwóch dogadujących się stron po prostu nie do przecenienia. Zresztą, o rozbiorze mówiono od samego początku 1769 roku, a główną rolę w tych planach zajmowały Paryż, Berlin i Wiedeń. Francja pragnęła rozbić przymierze prusko-rosyjskie, wszystkie te mocarstwa razem wzięte wolałyby widzieć uspokojenie zatargów kosztem Rzeczypospolitej niż jednostronne obłowienie się Rosji na Bałkanach. I tak pierwsze porozumienie rozbiorcze przedstawiciele Rosji i Prus podpisali w Petersburgu 17 lutego 1772 roku. Oznaczono, jakie obszary zagarną te dwa państwa, przewidziano też udział Austrii, która wyprosiła ze swego terytorium Generalność konfederacką. Jak to określił Władysław Konopczyński: „Konfederaci tak wyłącznie zajęci byli Rosją, że ani Turków nie hamowali w ich niewczesnych zamysłach rewindykacyjnych, ani słówka nie powiedzieli Austrii po zaborze starostw, ani z Prusami do ostatka nie próbowali walczyć. Że tym sąsiadom nie stawiali czynnego oporu, to było konsekwentnem, ale że prawie zupełnie nie przeciwdziałali im drogą dyplomatyczną i propagandową, że nawet o tem między sobą nie mówili, to świadczy, że dylemat: wolność czy całość ujmowali ciasno i jednostronnie: najpierw wolność, potem całość”. W 1772 roku wobec wkroczenia do Polski wojsk zaborczych ruch dogorywał – walczyła jeszcze załoga Wawelu, a najdłużej (do 18 sierpnia 1772 roku) bronił Częstochowy Kazimierz Pułaski. Wkrótce potem ustał opór w całym kraju, a przywódcy konfederacji udali się na emigrację. Około 5 tysięcy szeregowych konfederatów poszło na Syberię. Stanisław Mackiewicz napisał ongiś: „Na Wielkanoc 1772 roku doszła konfederatów wiadomość o traktacie rozbiorowym. Biły wtedy dzwony na rezurekcję. Rozumniejsi z konfederatów w języku tych dzwonów usłyszeli: Waćpanów to wina”. Cóż – quantilla sapientia regitur mundus. Drozd

Polityczne cele reguły wydatkowej Wkrótce rozpocznie się bardzo profesjonalna debata nad dwoma propozycjami zmiany prawa przygotowanymi przez ministra Sami Wiecie Którego. Chodzi o propozycje reguły wydatkowej oraz o przesunięcie części aktywów z OFE do ZUS. Reguła wydatkowa w uproszczeniu mówi, że wzrost wydatków całego sektora finansów publicznych w kolejnym roku nie może przekroczyć średniego tempa wzrostu nominalnego PKB z minionych ośmiu lat, z ewentualną korektą w dół o 2 procent, jak deficyt albo dług są duże. Ta reguła ma zastąpić obecną, według której po przekroczeniu relacji długu publicznego do PKB w wysokości 55 procent trzeba zrównoważyć budżet. A przesunięcie aktywów do OFE spowoduje jednorazowe sztuczne obniżenie oficjalnego długu publicznego i taki sam wzrost ukrytego długu w ZUS. Ekonomiści będą się zażarcie kłócić, jak te decyzje wpłyną na wzrost gospodarczy, na stabilność finansów publicznych, na bezpieczeństwo emerytur. Taka dyskusja bardzo będzie pasowała ministrowi Sami Wiecie Któremu, bo w tej kakofonii głosów zniknie sedno sprawy. Otóż gdyby jednocześnie nie dokonano operacji skoku na OFE i zamiany obecnych reguł ostrożnościowych na regułę wydatkową, to wówczas koszty polityczne i społeczne polityki uzdrawiania finansów publicznych po kilku latach potężnego zadłużania się spadłyby na obecny rząd. Bo musiałby zrównoważyć budżet w 2015 roku, czyli w roku wyborczym, co doprowadziłoby do głębokiej recesji. To dlatego, że ten ośmioletni ogon nominalnego wzrostu PKB, z którego liczy się średnią do limitu wzrostu wydatków, obejmuje okresy wysokiego wzrostu nominalnego PKB. Czyli zamiast cięć wydatków, które musiałyby nastąpić w obecnym stanie prawnym, będzie ich dalszy wzrost w roku wyborczym, co w przypadku prawdopodobnej dłuższej stagnacji polskiej gospodarki może powodować dalszy wzrost deficytu i długu publicznego. I tak dochodzimy do sedna obu propozycji. Kolejny rząd, po 2015 roku, będzie musiał się zmagać z długiem publicznym bliskim konstytucyjnego limitu 60 procent, za przekroczenie którego grozi Trybunał Stanu. Odziedziczy sektor finansów publicznych, w którym nie dokonano żadnych reform strukturalnych, tylko uchwalono reguły wydatkowe, które mają takie zastosowanie, jak obejma na pokrywkę garnka z wodą postawioną na maksymalnym gazie. W ten sposób polityczne i społeczne koszty braku reform zostaną sprytnie zepchnięte na kolejny rząd. Rybiński

Teczki i haki, haki i teczki A to ci poświęcenie dla Narodu! Premier Tusk zrezygnował z ubiegania się o posadę szefa Komisji Europejskiej zapewniając w programie nomen omen redaktora Lisa, że posada premiera Polski jest dla niego najzaszczytniejsza! Redaktor Lis powinność swej służby rozumie więc chytrze nawet nie zapytał, kto i kiedy proponował Tuskowi jakąkolwiek posadę w UE... Wedle naszej wiedzy – nikt mu nie proponował, ani nikt nigdy nie wysunął jego kandydatury: bąknął o takiej możliwości w kuluarach Parlamentu Europejskiego pewien niemiecki deputowany i to wszystko. Jeśli Tusk chciał w ten sposób odzyskać tracone poparcie - zrobił to w sposób wyjątkowo prymitywny, co tu dużo mówić – obrażający inteligencję nawet mało inteligentnego sympatyka PO. Cóż, tonący brzytwy się chwyta. Tusk, nawet uczepiony spódnicy – pardon: spodni – złotej Anieli żadnej funkcji w UE nie dostanie, bo po katastrofie smoleńskiej chodzić musi na krótkiej smyczy Wołodii Putina, a mimo strategicznego partnerstwa Berlina z Moskwą nie może być tak, żeby Wołodia miał swą wtyczkę u Angeli, a Angela nie miała swojej u Wołodii... Nie mówiąc już o tym, że rezerwuarem najwyższych kadr brukselskiego molocha biurokratycznego (pomijając Parlament Europejskie, który nic nie znaczy) są kraje „strefy euro”, wąskiego klubu fałszerzy pieniądza, dojącego z coraz większym trudem pozostałych członków. Tymczasem niemal w przeddzień Kongresu SLD ( zwołanego na16 czerwca) pojawiła się w jednym tylko z mediów lakoniczna informacja, że „prokuratura przedłużyła śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA w Polsce do października”... Proszę, jaki dziwny zbieg okoliczności! Czy nie jest to wyraźny sygnał od PO dla lewicy, że są granice „jednoczenia się”, po przekroczeniu których i Leszek Miller, i Aleksander Kwaśniewski mogą zostać zusamen do kupy skasowani politycznie na zawsze? Bo przecież w koalicji PO-SLD ten pierwsza mogłaby jeszcze odgrywać rolę dominującą, ale w koalicji PO ze „zjednoczoną lewicą” PO zepchnięta zostałaby do roli drugorzędnej. Ha! Haki i teczki, teczki i haki – to było, jest i będzie zawsze ważne w polityce, choćby spiskową teorię dziejów potępiła cała PAN z Żydowskim Instytutem Historycznym i Wyższą Szkołą Nauk Społecznych przy KC PZPR na kupę (szkoły tej już nie ma, ale jej absolwenci przecież są...). Wiec chociaż „niezależna prokuratura” wcześniej uznała ostatecznie, że gen.Petelicki popełnił samobójstwo bez udziału osób trzecich, w garażu, poza zasięgiem kamer i w dresie – to jednak „przedłużenie śledztwa w sprawie tajnych więzień CIA w Polsce”, za prezydentury Kwaśniewskiego i premierostwa Millera ma swą należytą wymowę. Zwłaszcza gdy sobie przypomnimy, że w związku z tymi więzieniami Palikot zarzucił Milerowi, że „ma krew na rękach”, na co Miller potraktował część lewicy reprezentowaną przez Palikota celnym określeniem „naćpanej hołoty”.

Teczki i haki, haki i teczki – nie dotykać eksponatów, proszę wycieczki... Marian Miszalski

Zdarte widmo faszyzmu Trudno mi powiedzieć, czego jest więcej w tym ględzeniu, jakoby Polsce zagrażał faszyzm - głupoty czy cynizmu. Sensu w każdym razie nie ma. Ględzący zresztą cokolwiek się, jak to ujmował Leszek Miller, "zakuglowali". Do wczoraj ich przekaz był jasny: ów zagrażający faszyzm to był Marsz Niepodległości i jego organizatorzy. Skinheadzi wykształcili się i poprzebierali w garnitury, tłumaczyły GW-autorytety, zapuścili włosy, udają cywilizowanych i ukrywają swe prawdziwe cele, ale to jest maskarada, "zamęt grubymi nićmi szyty, i wiemy lep jakiej propagandy kryje się za tymi nićmi". To przekonanie zaowocowało obfitością inwigilujących rodzący się Ruch Narodowy dziennikarzy czy "antyfaszystowskich" wolontariuszy, pewnych, że jak się wślizgną, skutecznie podszyją, to dotrą do tego kręgu, gdzie wśród samych swoich Holocher i Winnicki zduszonym szeptem ujawniają prawdziwe, zbrodnicze plany i pozdrawiają się salutem rzymskim. Wystarczy tylko nagrać, ujawnić i przy okazji zdobyć mołojecką sławę. Z tego punktu widzenia Kongres Ruchu Narodowego był dla establishmentu i jego mediów straszliwym rozczarowaniem. Wszystko transmitowane na żywo w sieci, dziennikarze wpuszczani gdzie chcą. I mimo że w drugiej części obrad zabrać głos mógł praktycznie każdy, materiału do "demaskacji" nie zdobyto. Można oczywiście się tym nie zrażać, powiedzieć sobie, że narodowcy okazali się sprytniejsi niż się spodziewano, że zatrudnili tysiąc statystów i starannie wszystko wyreżyserowali, ale gdzieś tam w piwnicy na pewno potajemnie hajlują i snują plany pogromów. Można, paranoja granic nie zna. Na razie jednak pozostaje salonowym mediom czepianie się słówek i rozdzieranie szat nad wyrwanymi z kontekstu zdaniami z rodzaju tych, jakich używają - nie zawsze szczerze - mówcy na wszelkiego rodzaju wiecach i zjazdach. Tylko to brzmi mało wiarygodnie, bo przecież kiedy "obalimy republikę kolesiów!" obiecywał Tusk, tym samym demaskatorom wcale ta retoryka nie przeszkadzała, podobnie jak dziś, gdy premier zapowiada że "nie odda władzy bez walki" (ach, gdyby tak powiedział, kiedy był premierem, Kaczyński - byśmy chyba ogłuchli od krzyku: przyznał się, że nie uzna wyborów i wyprowadzi na ulicę czołgi!). Straszny Holocher z ONR powiedział do polityków "gardzimy wami"! Powiedział "skończymy z demoliberalną zgnilizną"! Aaaaaa, faszyzm nadchodzi! Tyle, że tak pogardliwy stosunek dla "klasy politycznej" ma wedle badań, ponad 80 procent Polaków, i rzekomy radykał w istocie tylko artykułuje odczucie powszechne, a już zwłaszcza powszechne w jego pokoleniu. Podobnie jest ze wspomnianą "zgnilizną". Demokracja sprowadzona tylko do procedur, zmieniona w korupcyjną karuzelę, na której wymieniają się "socjaliści" z kieszeniami napchanymi grubo szmalem i akcjami, "liberałowie", forsujący coraz to nowe urzędnicze sposoby wyduszania z gospodarki haraczy dla klasy uprzywilejowanej, "chadecy", którzy nie potrafią się przeżegnać i "konserwatyści" promujący homorewolucję - po prostu, delikatnie mówiąc, nie budzi już szacunku i nie jest uznawana za świętość. Nie tylko w młodym pokoleniu i nie tylko w Polsce. Zresztą mówiłem o tym w swoim wystąpieniu podczas Kongresu, które, jak wszystkie inne, jest w całości dostępne (choć, uprzedzam, stałego czytelnika tych tutaj felietonów niczym nie zaskoczy). Obsesyjne wpieranie narodowcom antysemityzmu ma oczywiście swe źródło w zdominowaniu polskiego życia publicznego przez pomarcową sklerozę. Dziadkowie, którym 45 lat temu moczarowy zaglądali w rozporki, do dziś nie otrząsnęli się z tego szoku i pewnie nie otrząsną się nigdy, świetnie się zresztą nakręcają z niedobitkami owych zaglądaczy, do dziś mających nieodpartą potrzebę udowadniania wszystkim i sobie samym, że słusznie robili. Tyle, że przeciętnego Polaka, a zwłaszcza młodego, jakieś tam porachunki z Żydami po prostu gie obchodzą. Czy tak trudno to zrozumieć? Ludzie, en masse, nie zawsze zachowują się mądrze i rzadko szlachetnie, ale zawsze racjonalnie. Popierają to, co, jak sądzą, rozwiązuje jakiś ich problem. W latach trzydziestych antysemityzm był odbierany jako rozwiązanie problemu. Trzy miliony Polaków nie mogą znaleźć we własnej Ojczyźnie pracy - klarowali publicyści i działacze narodowo-radykalni - a jednocześnie utrzymujemy tu trzy miliony Żydów, to wyślijmy pasożytów gdzieś do Palestyny czy na Madagaskar i szlus! Tak to działało. Żydzi postrzegani byli jako siła blokująca kariery, szkodząca większości, stąd pomysły parytetów dla nich i wypychania na emigrację chwytały, a skoro chwytały, to je głoszono. A jaki pożytek, poteoretyzujmy, odniósłby dziś przeciętny Polak z rządów siły zwalczającej Żydów? Albo pedałów? Komentatorzy powtarzający jak mantrę frazy o "wskazywaniu wroga" zdają się nie rozumieć, że, owszem, to działa, ale tylko razem z przekonaniem, że wskazany wróg odpowiada za kłopoty i skasowanie go z kłopotów nas wybawi. Przykładem bardzo stosownym i aktualnym jest wygenerowana przez PO i jej media nienawiść do "pisowców". Sukces tego zabiegu polegał na przekonaniu aspirującego do nowoczesności i kojarzonego z nią dobrobytu awansu społecznego (bo tym są owi mityczni "młodzi wykształceni") że nie jest jeszcze dość nowoczesny i nie żyje w wystarczającym dobrobycie właśnie przez tych "obciachowców", przez wspierający ich kler, przez te babcie, którym nie zabrano w porę dowodów, no i ogólnie wiochę, której mieszkaniec "dużego miasta" nienawidzi tym bardziej, im bardziej niedawno ją opuścił. Mówiąc językiem specjalistów - emocje, które salon chce uparcie kojarzyć z ruchem narodowym, nie są "topics". Gdyby Ruch miał się rzeczywiście do nich odwoływać, nigdy by nie wyszedł z subkultury, z marginesu, na którym przez dwadzieścia lat pozostawali spisujący "listy Żydów" byli paksowcy czy grunwaldowcy. Jeśli się z niego wydobyli, to znaczy, że zaczynają być postrzegani jako oferta wiarygodnego rozwiązania rzeczywistych problemów. Wiem jakich i dlaczego, ale wyjaśnię to, jeśli mi się będzie chciało, innym razem.

Tyle o głupocie. Co do cynizmu - ostatnia fala straszenia faszyzmem nie jest tak naprawdę adresowana do Polaków. To donos na Polskę składany Zachodowi, aby zmobilizować tamtejszych przyjaciół do udzielenia silniejszego wsparcia słabnącej władzy, będącej nad Wisłą gwarantem porządku jałtańs... ooups, chciałem powiedzieć, unijnego. L’ordre regne a Varsovie, jeszcze wciąż regne, wysyła establishment III RP sygnały do metropolii, ale pilnie potrzebujemy wsparcia! Potrzebujemy nowych poklepywań, nowych dowodów, że Tusk zapewnił Polsce szacunek i posłuch w Europie, nowych zapewnień o podziwie dla cywilizacyjnego sukcesu III RP, nowych Daviesów i Brzezińskich, pouczających z europejskich i amerykańskich wyżyn polski ciemnogród, kto tu jest elita, a kto buraki...

Ot, powtórka ofensywy z czasów, gdy rządzili Kaczyńscy, a Geremek, Mazowiecki, Wałęsa, Wajda czy Bartoszewski niemal co dnia mobilizowali w zachodnich mediach sojuszników do interwencji w obronie zagrożonej demokracji. Wtedy to poskutkowało znakomicie, teraz, jak każdy odgrzewany kotlet, wypada raczej marnie, ale nic lepszego michnikowszczyzna wymyślić nie umie. Rzecz w tym, że adresat zagraniczny nie da się przekonać do faszystowskiego zagrożenia nad Wisłą pokazywaniem mu jakichś tam "narodowców", nawet jeśli się pracowicie zbierze wszelkie możliwe rasistowskie ekscesy NOP-u, kiboli czy skinów z wielu lat i hurtem przypisze je Marszowi Niepodległości. Jakie wrażenie może zrobić podpalenie imigrantom drzwi w Białymstoku na Europie, w której płoną całe imigranckie przedmieścia? No... Właśnie dlatego Adam Michnik w swej - w zamyśle - wielkiej, otwierającej publiczną debatę o faszyzmie dyspucie walił, przepraszam za skojarzenie, jak w kaczy kuper, wyłącznie w PiS. Europa ma słabe pojęcie o Polsce, na tyle słabe, że Michnika czy Wałęsę nadal uważa za ludzi tu poważanych i wpływowych, a nawet za autorytety, i nawet chętnie uwierzy, że główna partia opozycyjna w Polsce ma charakter "nacjonalistyczny, wyznaniowy i wyraźnie faszyzujący". Inna sprawa, że skwituje to skinieniem głowy i oleje, bo naprawdę ma dziś większe problemy. Natomiast na rynku krajowym to przekierowanie ataku salonu poskutkowało zamętem. Ogłaszając PiS faszystami, narodowców ogłosiła "Wyborcza" gomułkowcami oraz dziećmi PRL, i dała się w ataku na kongres przelicytować "Gazecie Polskiej". A ta ostatnia zabrzmiała unisono z postokomunistami, którzy w Kongresie wyczuli "duch towarzysza Moczara", tak jakby w ich akurat ustach nie powinno to być pochwałą. To właśnie nazwałem "zakuglowaniem" się. No, bo jak faszystami staje się z dnia na dzień jedna trzecia Polaków, a tradycja Narodowych Sił Zbrojnych tradycją peerelowską i promoskiewską, to obelgi tracą sens, a wraz z nim moc. Mariusz Max Kolonko wróży, że narodowcy rządzić Polską mogą za jakieś 10 lat. Moim zdaniem będą rządzić szybciej, jako następni po Kaczyńskim. No, chyba że Kaczyński tym razem będzie rządzić zupełnie inaczej niż w latach 2005-2007 i poradzi sobie z tym, z czym wtedy sobie nie poradził, ale, niestety, nie widzę na razie żadnych powodów, dla których tak by miało być. Będzie jak będzie, zobaczymy, w każdym razie straszenie widmem faszyzmu, coraz bardziej zdartym od ciągłego nim wywijania, na pewno biegu wypadków nie zmieni. Rafał Ziemkiewicz

Jadwiga Staniszkis: czy istnieje groźba faszyzmu w Polsce? Moim zdaniem – nie. Choćby ze względu na anachroniczny (nie dotykający aktualnych wyzwań) i pastiszowy charakter pojawiających się ugrupowań, w sposób selektywny i przesadny naśladujących elementy przedwojennych ruchów narodowych. Decydującym powodem jest jednak historia. I to nie tylko pamięć zagłady Żydów w II wojnie światowej, uświadamiająca, iż wszelkie próby bilansowania i racjonalizowania wzajemnych pretensji a la prof. Jasiewicz są nie na miejscu. Trzeba raczej, jak to robi Szewach Weiss, przypominać, co było dobre we wspólnym losie. I nie dać się zatruć poczuciem zbiorowej odpowiedzialności Polaków, co próbuje narzucić m.in. „Gazeta Wyborcza” A co owocuje tylko niechęcią do tego środowiska. I wypieraniem przez nasze społeczeństwo pamięci o realnych, zgubnych skutkach ideologii nacjonalistycznej. Nie mylić z patriotyzmem. Ale pisząc o historii mam na myśli przede wszystkim ugruntowane przez wieki podejście do państwa. W tradycji pruskiej kluczowe było połączenie super sprawnej biurokracji z abstrakcyjną ideą państwa jako wyraziciela „całości”. Korespondowało to zarówno z kulturą protestantyzmu (w której „właściwym istnieniem” było utożsamienie z – metafizyczną – ideą całości) jak i bismarckowskim traktowaniem tworzenia państwa jako historycznego zadania. Także wielowiekowa, korporacyjna organizacja społeczeństwa, paradoksalnie, utrwalając partykularyzmy, wzmacniała potrzebę państwa i prawa jako niezbędnego spoiwa. Ekspansja terytorialna stanowiła paliwo tej konstrukcji. Musimy jednak pamiętać, że obecność państwa pruskiego na Śląsku czy Pomorzu to tylko niewiele więcej niż 200 lat. Choć to one ukształtowały, widoczny to dziś, architektoniczny styl miast na tych terenach. Ale wcześniej (i dłużej) były tam rody piastowskie. Misterna sieć prawa i instytucji (a potem – „tożsamość konstytucyjna”), podporządkowane interesom całości, to jednak coś innego, niż sfaszyzowana, zuniformizowana masa i lider. Niemcy hitlerowskie wykorzystały wprawdzie sprawność administracji pruskiej dla przemysłu zagłady, ale stanowiły przeciwieństwo bezosobowej biurokracji pruskiej odwołującej się do kultury. I prawa. I otwarcie ją krytykowały. Oczywiście, niechęć do indywidualizmu, typowa dla kultury poreformacyjnego niemieckiego mieszczaństwa (i romantyczna tęsknota do irracjonalnego zrywu, jako przeciwieństwa pruskiej racjonalizacji i systematyzacji), połączone z pretensjami do uniwersalizmu i nastawieniem na ekspansję, trudno było w latach dwudziestych wtłoczyć w demokratyczny mechanizm Republiki Weimarskiej. Faszyzm był tego efektem. Ale raczej epizodem, niż regułą. Bo pruskie, autokratyczne rządy prawa i konserwatywne oświecenie zawsze gardziło nieustrukturyzowaną masą. To sprofesjonalizowana, demokratyczna, ekspansywna, technokracja dzisiejszych Niemiec, stanowi dziedzictwo bismarckowskich Prus, z silną ideą państwa. A nie – faszystowska, fanatyczna tłuszcza z samozwańczym liderem. A w polskiej kulturze politycznej było inaczej. Zawsze dominował republikanizm. Państwo było zredukowane do roli notariusza (gwaranta) stanowych przywilejów i praw. Z naciskiem na wolność rozumianą jako obszar „samorządny i niezależny”, bez zewnętrznych ingerencji. Idea narodowa zawsze była silniejsza od idei państwowej. Państwo jako system dobrego prawa i efektywnych instytucji nie było traktowane jako warunek zbiorowego przetrwania. I dlatego Polska potrzebuje nie – ruchu narodowego, ale ruchu na rzecz nowoczesnej podmiotowości państwowej, w ramach zintegrowanej Europy. Z naciskiem na aktywne tworzenie Europy elastycznej, szanującej różnorodność i obszary wolności. Republikańskiej idei państwa, broniącej interesów i tożsamości własnej wspólnoty. Długie płaszcze z paskiem, ulizane fryzury a la przedwojenne żigolaki, czarne koszule i łyse głowy to śmieszne (choć czasem groźne – bo poszukujące wroga) relikty. Bo prawdziwym wyzwaniem jest zaprojektowanie w Polsce konstrukcji prawnej i instytucjonalnej, wspomagającej rynek (w sferze edukacji, innowacyjności, infrastruktury) celem zestrzelenia społecznej energii dla rozwoju. W trudnych warunkach kryzysu, globalnego współzawodnictwa i – zbyt mało ambitnego – ograniczenia się po 1989 roku do formuły „zależnego rozwoju”. Tak jak węgierski Jobbik szkodzi Orbanowi, tak ruch radykalno-narodowy zaszkodzi PiS-owi. Ale może o to właśnie chodzi? Pamiętamy przecież, że mobilizacja anty Traktat Lizboński 4 lata temu była podszyta służbami specjalnymi! prof. Jadwiga Staniszkis

15/06/2013 „Rzeka roku” - taki tytuł konkursu został ogłoszony przez szefa „ ekologicznej: organizacji Klub Gaja - pana Jacka Bożka, członka komunistyczno- ekologicznej organizacji” Zieloni 2004”. Pan Janusz Korwin- Mikke ma oczywiście rację twierdząc, że komuniści porzucili tradycyjny proletariat przemysłowy- robotników, na których plecach rozgrywali swoje cele ideologiczne, a przerzucili się na „ ekologię”, „prawa kobiet”, homoseksualistów. Żeby nadal walczyć z kapitalizmem i chrześcijaństwem. Lewica komunistyczna i neokomunistyczna walczy o poprawę losu wszystkich i wszystkiego.. Żeby tylko były pieniądze z budżetu państwa na tę niekończącą się opowieść o lewicowej walce.. I tworzą organizacje i fundacje oparte o budżetowe pieniądze.. Bo kto by dał jakiekolwiek pieniądze na propagowanie pogaństwa- oprócz wrogów chrześcijaństwa? Słuchałem audycji w państwowym radiu o nazwie” Cztery pory roku”, mojego ulubionego redaktora państwowego radia – Romana Czejarka, gdzie gościem był pan Jacek Bożek, bo pan Roman jakoś nigdy nie zaprasza do studia państwowego radia ludzi prawicy- tylko ludzi prezentujących poglądy lewicowe. Pan Jacek- opowiadał lewicowe bajki o wodzie.. Właściwie przewijała się jedna teza.. Bez wody nie ma życia. To tak jak od dawna wiadomo, że po ciemnej nocy następuje – jasny dzień. I za ta tezę pan Jacek Bożek pobiera pieniądze dla Klubu Gaja z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, który to Fundusz ma pieniądze z budżetu państwa, czyli od nas podatników, którzy nie mają żadnego wpływu na swoje pieniądze. Żebym ja i tysiące innych finansował jakiegoś pogańskiego szarlatana? I to jest sprawiedliwość? Sama nazwa ”Gaja”- przypomina pogaństwo.. Gaja wyłoniła się z Chaosu.. A Klub Gaja- wprowadza Chaos, a potem Gaja urodziła sama Uranosa.. Klub Gaja rodzi nowe problemy- ciągle nowe.. Będzie, czy już był- konkurs na oszczędzanie wody, jakby każdy z nas nie potrafił sam oszczędzać wody, przy jej rosnących cenach, bez etatowych działaczy państwowych fundacji propagujących lewicowe treści.. Bogiem- dla lewicy- jest przyroda, a Stwórca tej przyrody- jest dla Zielonych 2004- Nikim.. On nie istnieje! Ale istnieją pieniądze z Narodowego Funduszu Ochrony Przyrody, które- socjalistyczne państwo ekologiczne -przekazuje na walkę z normalnością.. Musimy finansować obowiązkowo wrogów Pana Boga i jak twierdzi pan redaktor Roman Czejarek-„ludzie nie czują żeby oszczędzać wodę”.(???) Jak to nie czują? Wystarczy spojrzeć na rachunki za wodę przez ostatnie lata.. Już kąpią się w tej samej wodzie- mąż po żonie, po żonie- dzieci.. A wkrótce- po „ rodzicu I”- rodzic II”, no i potem owoce” rodzica I” i „rodzica II”.. Czyli dawniej –„ dzieci.”. Od ubóstwiania przyrody poprawi się nasze zdrowie, tym bardziej, że urzędnicy Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia pojadą na szkolenie, na którym będą się uczyć-uwaga!- jak redukować leki przed…. dezaprobatą społeczną(???) To znaczy nie wiem czyje lęki, czy swoje- czy pacjentów.. Na pewno za pieniądze pacjentów. Jeśli chodzi o swoje lęki, powinni je likwidować za pieniądze swoje, ale nie pobrane z puli lęków budżetowych, bez aprobaty społecznej. Ale jaki wpływ na lęk wydawanych marnotrawnie pieniędzy ma pacjent- podatnik.? Przecież nikt go o to nie pyta, chociaż żyjemy w demokratycznym państwie prawnego chaosu i wielkiego marnotrawstwa.. Tego by jeszcze brakowało, żeby urzędnicy pytali właścicieli pieniędzy na co mają być wydane ich pieniądze. O zwrocie pieniędzy ich prawowitym właścicielom nie ma żadnej mowy.. Urzędnicy, dzięki ustawom uchwalanym przez demokratycznych posłów w ilościach przekraczających stany górne, w dolnych stanach zdrowego rozsądku- doprowadzają „ obywateli ”do niespotykanych wcześniej lęków. Tylko patrzeć jak- doprowadzeni do ostateczności pacjenci ruszą z wielkim przytupem i pełni lęków, na sprawców swojego nieszczęścia, poniewierani w kolejkach, bo decydentom zachciało się” darmowej „ służby zdrowia, w której popyt- zgodnie z prawem ekonomicznym- rośnie w nieskończoność.. Skoro jest za” darmo”… Niechby spróbowali rozdawać „ darmowe’ piwo- kupione wcześniej za pieniądze Kancelarii Sejmu- pod Sejmem… To by zobaczyli jaki byłby popyt? Nieskończony! Piwosze zjeżdżaliby się z całej Polski, bo pod Sejmem rozdają „ darmowe „ piwo. I nikogo by nie interesowało, że piwo jest kupione za ich pieniądze. Zupełnie tak jak w Starożytnym Rzymie, gdzie zboże rozdawano „ za darmo”, potem wino i mięso.. Aż całe imperium upadło od tego rozdawnictwa. .Bo przecież na niewolnictwie nie da się zbudować potęgi państwa- tak jak dzisiaj.. W każdym razie lęków pacjentów tak jak lęków urzędników państwowych będzie przybywać w miarę postępu demokratycznego socjalizmu, bo socjalizm to ustrój, który nie dość, że generuje konflikty- to jeszcze pokonuje przeszkody wygenerowane wcześniej.. I ciągle jest coś do roboty, żeby walczyć i pokonywać, trzeba oczywiście mieć pieniądze. .Najlepiej z budżetu, i żeby starczyło na walkę o prawa człowieka w Tybecie- tak jak to robi pan Zielony 2004- Jacek Bożek, który kiedyś terminował u lewicowca Grotowskiego i wydawał gazetkę” Wolny Tybet”: i brał udział w protestach przeciw budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu i zapory w Czorsztynie.. Wiecie Państwo co zabawnego powiedział, a na co nie zwrócił uwagi pan redaktor Czejarek- pan Jacek Bożek… Żeby od zużycia wody uzależnić opłatę za śmieci”(???) A może, żeby od ilości śmieci uzależnić opłatę za wodę. Albo, żeby od poglądów politycznych uzależnić opłatę za śmieci i wodę.. Trockiści tak mają.. Żeby wszystko uzależnić od wszystkiego, i żeby jak najszybciej zbudować jedno wielkie biuro, z którego chcieliby sobie porządzić. Jak najprędzej, bo czas nagli, żeby z nas zrobić jak najszybciej pełnych niewolników, a nie niewolników cząstkowych. Socjalizm z natury jest systemem niewolniczym, ale niech niewolnictwo będzie jakoś potwierdzone dodatkowo. Mało urzędów, mało biur, mało fundacji, mało wszelkiego nadzoru, to jeszcze tak poplątać, żeby nie dało się tak łatwo rozplątać. Można przecież uzależnić opłatę śmieci od płci, od sposobu zaspokajania popędu, od parytetów.. Od wszelkich innych rzeczy, które się przyśnią trockistowcom pospolitym.. Stalin wiedział co robi, każąc zabić w Meksyku głównego sprawcę tych wszelkich nieszczęść ludzkości- Lwa Trockiego. Idiotę skończonego i wywrotowca, jakiego świat nie widział ..Ale jego ideologia przetrwała i jest kultywowana i coraz bardziej nachalna. WIELKIE SOCJALISTYCZNE BIURO IM SIĘ MARZY… I my podlegający urzędnikom Wielkiego Socjalistycznego Biura Pracy.. Te powiatowe biura pracy- to mały pikuś. Ale to wielkie światowe biuro pracy- to jest dopiero pomysł! Realizowany na naszych oczach.. I nic nie można zrobić, bo mają większość ,propagandę i determinację.. Może Pan Bóg im pomiesza szyki.. Pokładajmy w nim WJR

W rządzie trwa wojna o OFE

1. W tym tygodniu w niektórych mediach pojawiły się przecieki z raportu dotyczącego oceny funkcjonowania Otwartych Funduszy Emerytalnych w Polsce w latach 1999-2012, przygotowanego wspólnie przez resorty finansów oraz pracy i polityki społecznej. Rodzaj informacji jakie zostały do tej pory ujawnione świadczy o tym, że w rządzie musi trwać wojna o konkluzje, które zostaną w wyniku tego raportu przyjęte i stąd w przeciekach eksponuje się gigantyczne koszty jakie poniósł polski system finansów publicznych w wyniku wprowadzenia reformy systemu emerytalnego w 1998 roku. Wygląda na to, że przewagę w tych bojach uzyskuje resort finansów, bo duży fragment tego raportu jest poświęcony dodatkowemu długowi publicznemu jaki został spowodowany wprowadzeniem OFE, dodatkowym kosztom jego obsługi w ciągu ostatnich 14 lat, a także wynagrodzeniom Powszechnych Towarzystw Emerytalnych, które prowadzą poszczególne Fundusze.

2. Z raportu wynika, że gdyby nie było OFE, dług publiczny naszego kraju na koniec 2012 roku, wyniósłby według metodologii unijnej około 38% PKB czyli byłby o ponad 18% PKB niższy od tego który wystąpił w rzeczywistości (w wartościach bezwzględnych byłoby to o około 190 mld zł długu mniej). Według raportu także koszty obsługi tego długu, byłyby o około 71 mld zł niższe, co daje kolejne 4,4% PKB oszczędności, a w konsekwencji dług publiczny na koniec roku 2012 wynosiłby tylko 33, 6% PKB. Wreszcie w raporcie pojawiają się również informacje o przychodach PTE z tytułu opłat od składki, opłat za zarządzanie i tak zwanego rachunku premiowego, które łącznie w latach 1999-2012 wyniosły 17,4 mld zł. Co więcej w raporcie zwraca się uwagę, że opłaty te były najwyższe w latach 2007-2010, kiedy Fundusze miały najniższe stopy zwrotu z zainwestowanego kapitału.

3. Raport w całości ma zostać ujawniony w następnym tygodniu i zapewne jeszcze w lipcu pojawią się propozycje rządu dotyczące zmian w systemie ubezpieczeń emerytalnych. Do tej pory mówiło się, że zmiana w ustawie o OFE, będzie polegała na przejęciu środków zgromadzonych na kontach wszystkich ubezpieczonych na 10 lat przed ich przejściem na emeryturę i przekazaniu ich do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS). W krótkim okresie przeniesionych zostałoby w ten sposób przynajmniej 40 mld zł i o takie środki minister Rostowski będzie mógł zmniejszyć dotacje budżetowe do FUS, a w konsekwencji i deficyt budżetowy. W ten sposób szef resortu finansów załatwiłby więc swoje, krótkoterminowe interesy, poprawił saldo budżetu, zmniejszyłby deficyt sektora finansów publicznych poniżej 3% PKB, co nie udaje mu się od 2008 roku, a w konsekwencji także obniżyłby relację długu publicznego do PKB.

4. Ale charakter przecieków i ujawnione wielkości potencjalnego zmniejszenia długu publicznego i obniżenia kosztów jego obsługi sugerują, że być może rozważane jest przez ministra Rostowskiego, rozwiązanie radykalniejsze czyli zaproponowanie swobody wyboru dla wszystkich ubezpieczonych czy chcą być w OFE czy też ze swoimi składkami wracają do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jeżeli do tego przyjęto by rozwiązanie jak na Węgrzech (że w OFE zostają tylko ci, którzy powtórnie to zadeklarują), a pozostali automatycznie są przeniesieni do ZUS, to oznaczałoby w zasadzie likwidację OFE dokonaną przez samych ubezpieczonych (na Węgrzech z 3 mln ubezpieczonych po przeprowadzeniu takiej operacji w tamtejszych Funduszach pozostało ich zaledwie 90 tysięcy ubezpieczonych). W najbliższych tygodniach, będziemy więc mieli do czynienia z bardzo emocjonalnymi starciami zwolenników i przeciwników OFE w rządzie, a także w jego najbliższym otoczeniu ale wszystko wskazuje na to, że dramatyczny stan finansów państwa, do którego doprowadziła ekipa Donalda Tuska, nie pozostawia rządzącym specjalnego wyboru. Los OFE w Polsce, wydaje się być w związku z tym przesądzony. Kuźmiuk

Busola Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wprawdzie uważam „Gazetę Wyborczą” za żydowską gazetę dla Polaków, rodzaj piątej kolumny mającej na celu doprowadzenie mniej wartościowego narodu tubylczego do stanu bezbronności, zarówno poprzez lansowanie i forsowanie postaw i zachowań prowadzących do społeczno-moralnej destrukcji, jak i poprzez suflowanie rozwiązań blokujących możliwość stworzenia w naszym nieszczęśliwym kraju zalążka własnej siły - ale właśnie dlatego jej istnienie ma również swoje dobre strony. Ponieważ uważam tę gazetę, podobnie jak skupione wokół niej środowisko za czynnik względem polskich interesów narodowych i państwowych destrukcyjny, to w sytuacji, gdy trudno wyrobić sobie pogląd na różne sprawy, patrzę, jakie stanowisko zajmuje michnikowszczyna - i już mniej więcej wiem, czego się trzymać. Skoro „Gazeta Wyborcza” przedstawia, a zwłaszcza - gdy forsuje jakieś stanowisko, to jest to dla mnie wskazówka, by zająć, albo poprzeć stanowisko przeciwne. Oczywiście zawsze cum grano salis, to znaczy - z odrobiną rezerwy, bo nie w każdym przypadku ta metoda się sprawdza i na przykład, gdy „Gazeta Wyborcza” krzesło nazywa krzesłem, to nie ma co się z nią spierać - jednak generalnie warto się do tej metody uciekać, zwłaszcza w sytuacjach niejasnych. A sytuacja, zwłaszcza polityczna, jest coraz bardziej niejasna, zwłaszcza w demokracji, która w coraz większym stopniu wykorzystywana jest jako rodzaj parawanu, za którym za sznurki pociągają różni szatani. Taką właśnie sytuację mamy w naszym nieszczęśliwym kraju, okupowanym przez bezpieczniackie watahy i eksploatowanym przez nie dzięki ustanowionemu w 1989 roku przez generała Kiszczaka i jego konfidentów ekonomicznemu modelowi państwa, który nazywam kapitalizmem kompradorskim. W odróżnieniu od zwyczajnego kapitalizmu, w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do rynku i możliwości działania na rynku, decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem są tajne służby z komunistycznym rodowodem. W ten sposób, przy pomocy rozgałęzionej agentury, sitwa kontroluje kluczowe segmenty gospodarki i życia publicznego - ze szkodą dla narodu i państwa. To właśnie jest układ „okrągłego stołu” i warto zwrócić uwagę, że chociaż na przestrzeni ostatnich 23 lat zmieniło się sporo rządów o przeciwstawnych orientacjach politycznych - to kapitalizm kompradorski ani drgnął. Czyż nie jest to poszlaka potwierdzająca podejrzenia, że ta cała demokracja to tylko teatr marionetek? Te wątpliwości wzmagają się zwłaszcza w momentach poprzedzających przebudowę demokratycznych dekoracji - bo te z upływem czasu się zużywają, więc trzeba to i owo zmienić, żeby wszystko zostało po staremu. A właśnie jesteśmy w takim momencie, kiedy nasi okupanci stopniowo zwijają parasol ochronny nad Platformą Obywatelską i jednocześnie przygotowują polityczną alternatywę, której przekażą zewnętrzne znamiona władzy. Które zmiany mają charakter pozorowany, a które są autentyczne - oto pytanie dręczące licznych ludzi dobrej woli. W tej sytuacji wskazówki może dostarczyć „Gazeta Wyborcza”; jeśli ona coś gwałtownie zwalcza, to nieomylny to znak, że to może być nie tylko autentyczne, ale i pożyteczne dla Polski, a jeśli coś zachwala i stręczy - to nieomylny to znak, że to trucizna, albo w najlepszym razie - tylko makagigi. Warto z tego punktu widzenia spojrzeć na reakcję tej gazety na Kongres Ruchu Narodowego - a zyskamy lepsze rozeznanie, czego się trzymać. SM

Pokory, Lisie Oskarżenia rzucane na Stanisława Janeckiego, Krzysztofa Skowrońskiego i Teresę Bochwic że „biorą pieniądze od PiS” przypomniały mi stare dzieje. Konkretnie, ulubione oskarżenie, jakie komunistyczna propaganda miotała na emigrację, opozycję i „Solidarność”, zwłaszcza tę podziemną: że biorą pieniądze od CIA. W tamtych czasach oskarżani, zwłaszcza ci w kraju, ze względów taktycznych tych pieniędzy się wypierali. Dziś wiemy, że gdyby nie spore subwencje wpompowane w polskie podziemie w latach osiemdziesiątych z zagranicy, prawdopodobnie udałoby się je komunistom doszczętnie zmiażdżyć. Zaprzeczając jednak, opozycjoniści w pewnym sensie przyznawali rację komunie. Potwierdzali w ten sposób, że w finansowaniu antypeerelowskiej działalności przez amerykański wywiad jest faktycznie coś złego. Czy było? Nie sądzę, by ktoś się dziś o to spierał. Jeśli się chciało walczyć z sowiecką okupacją, jaką był PRL, to kasę trzeba było na to mieć, a można ją było mieć tylko od zainteresowanych szkodzeniem naszemu okupantowi krajów zachodnich. Robienie z tego podziemnej „Solidarności” zarzutów było równie absurdalne, jak gdyby Hans Frank kazał swym gadzinówkom wyszydzać Grota-Roweckiego, że doprasza się przez radio o brytyjskie zrzuty, a potem wyczekuje nocą po lasach na łaskawe podarki od Churchilla. Gwoli prawdy przypomnijmy jednak, że i wśród autorytetów opozycji sprawa nie była jednoznaczna. Bardzo pryncypialny sprzeciw wobec korzystania z rządowych funduszy amerykańskich głosił na przykład Jerzy Giedroyc. Jego „Kultura” ledwie wiązała koniec z końcem, ale dolarów od CIA nie brała programowo. Stąd wielki spór między Giedroyciem, który nie akceptował utrzymywanej przez USA „Wolnej Europy”, a Nowakiem – Jeziorańskim. Nie był to żaden tani arystokratyzm, szło o sprawę zasadniczą − kto płaci, ten wymaga. Za możliwość względnie komfortowego funkcjonowania RWE płaciła sprowadzeniem do roli wykonawcy polityki USA. Owszem, w zasadniczym zrębie zgodnej z naszymi, polskimi interesami, ale było też wiele spraw, w których sponsor skutecznie zakładał dziennikarzom RWE kaganiec. Nie chcę brnąć w historię, bo tak dotarlibyśmy pewnie aż do finansowanych i kontrolowanych przez obce mocarstwo Legionów Dąbrowskiego, leżących wszak u zarania nowoczesnej polskości. Tak czy owak, sytuacja, w której różne pluszaki władzy, pokroju Tomasza Lisa, w niewybredny sposób atakują takich ludzi jak wyżej wymienieni za branie pieniędzy od opozycji nieodparcie przypomina tę sytuację, gdy spasieni na judaszowym sowieckim żołdzie PZPR-owcy rzucali gromy za „pieniądze CIA” na prześladowanych opozycjonistów. Wspominam z nazwiska o Lisie, bo on akurat popisał się tutaj wyjątkową hipokryzją i − naprawdę trudno to inaczej nazwać − wścieklizną. Właściwie nie bardzo wiem, po co, widać nerwy mu puszczają. Rozsądek by podpowiadał, że jak ktoś sam mieszka w szklarni, to nie powinien rzucać kamieniami. Pozycja Lisa zbudowana jest na szczególnym układzie, jaki ma z telewizją publiczną. Za ogromne pieniądze, ponad sto tysięcy miesięcznie („Dziennik” podawał swego czasu 120 tysięcy, co Lis gromko dementował, ale nie doczekawszy się sprostowania żadnych dalej idących kroków nie podjął) robi on tam show, któremu wysoką oglądalność gwarantuje miejsce w ramówce. Kto ten show ogląda wie, że jest on nieustającym, jak to brutalnie ujmuje młodzież, „robieniem laski” władzy. Ten show z kolei ciągnie sprzedaż tygodnika, który Lis zamienił w prorządowy, a bardziej jeszcze anty-opozycyjny tabloid, bazujący na tanim skandalu, ciągłym odwoływaniu się do niskich instynktów pogardy i agresji, i przede wszystkim na tym, że każdy okładkowy temat tygodnika dostaje kryptoreklamowe wzmocnienie w „prime time” w TVP, tuż po gromadzącym ośmiomilionową publiczność serialu. Każda inna telewizja pewnie za taką krypciochę wylałaby, ale Lis ma w TVP układ szczególny, i trudno nie podejrzewać, że to nie tyle jego domniemane talenty i worek nagród przyznawanych sobie nawzajem przez członków prorządowego towarzystwa wzajemnej adoracji, ale właśnie owo szczególne przełożenie na telewizyjne pasmo najlepszej oglądalności było przyczyną zatrudnienia go jako szefa najpierw „Wprost” a potem „Newsweeka”. Tam, gdzie o sukcesie stanowią nie telewizyjni decydenci przydzielający miejsce w ramówce, nie media planerzy uzależnionych od władzy koncernów i urzędnicy, a tylko i wyłącznie odbiorca − tam się wielkość Lisa natychmiast kończy, czego dowodem jego dawne i obecne przedsięwzięcia internetowe. Mógłby więc porównać się z takim choćby Maksem Kolanko (to żart, kto wie, z jakiej kreskówki ta sympatyczna skądinąd postać, ten zrozumie) i wziąć na wstrzymanie zarówno w przechwałkach, jak i w bluzgach. Żyjemy w systemie chorym i wszyscy to wiedzą. Już dawno pisałem, że w państwie Tuska mówienie o dziennikarskim obiektywizmie straciło sens. Czy „Tygodnik Mazowsze”, pytałem wtedy, albo „Obserwator Wielkopolski”, były pismami obiektywnymi? Czy Andrzej Poczobutt jest dziennikarzem bezstronnym? Tam, gdzie mamy do czynienia z zawłaszczeniem państwa przez „jedynie słuszną” partię rządzącą i wspierające ją „dobre towarzystwo”, z Putinowskim użyciem narzędzi właścicielskich do zamykania gęby mediom i kontrolowania przez władzę ich przekazu, tam dziennikarstwo dzielić się może tylko na rządowe i opozycyjne. A gdy polityką władzy jest materialne niszczenie opozycji wszystkimi możliwymi sposobami − czasem jedynym ratunkiem jest korzystanie z tych budżetowych pieniędzy, i tak nader skromnych w porównaniu z materialną potęgą rządzących, jakie ustawa przyznaje opozycyjnej partii. Organizacje typu „Krytyka Polityczna” mogą liczyć na pieniądze ze spółek skarbu państwa, Unii, agend i fundacji rządowych, media liżące władzę pełne są reklam od ministerstw, urzędów i firm, dla których życzliwość władzy jest warunkiem powodzenia w interesach. Na debilowatego „możeła” znalazły się na pstryknięcie setki tysięcy z publicznej kasy, choć reklamowana nachalnie „radosna” impreza ściągnęła mniej osób, niż zupełnie nie dotowany, ogłoszony tylko w mediach opozycyjnych i internecie trzeciomajowy polonez Towarzystwa Patriotycznego Jana Pietrzaka dzień później. Natomiast na debatę, książkę czy seminarium o Żołnierzach Wyklętych albo na przegląd niezależnych filmów niezbędne wsparcie uzyskać można tylko od PiS albo SKOK-ów. Takie są realia, jak były w PRL, gdzie też na uczciwe działanie można było dostać pieniądze tylko od „Solidarności”, która miała je wiadomo skąd. Akurat ja mam to szczęście, że mógłbym tutaj wzorem Giedroycia się na branie pieniędzy bezpośrednio od PiS krzywić. Tylko że robić tego nie zamierzam. Że Janecki, w chwili, gdy m.in. za sprawą Lisa został całkowicie wyrzucony z zawodu, sprzedał opozycji parę eksperckich analiz, że Bochwic udzieliła jej praw autorskich do wykorzystania wyników swojej pracy, że Skowroński przyjął jej wsparcie dla alternatywnego radia − to ma być ujmą dla nich? I będą ich z tych pieniędzy rozliczać funkcjonariusze agit-propu III RP? No − bez jaj! RAZ

Czas pracy nauczycieli W ubiegłym tygodniu Instytut Badań Edukacyjnych opublikował dosyć długo oczekiwany raport o czasie pracy nauczycieli. Raport ważny nie tylko dla środowiska wewnątrzszkolnego. A dlaczego piszę o tym dosyć długim oczekiwaniu? Bo miał być opublikowany na początku 2013 roku. Z tego, co wiadomo, trafił odpowiednio wcześnie do zleceniodawcy, czyli Ministerstwa Edukacji Narodowej i tam utknął przez kilka miesięcy. Przypadek? Chyba do końca nie. W tym bowiem półroczu mieliśmy do czynienia z dosyć zmasowanym atakiem na jakość pracy, długość urlopów (w tym zdrowotnych) nauczycieli. Pojawiły się różne propozycje zmian prawnych, głównie ze strony organów prowadzących szkoły i przedszkola. Z samego zaś raportu wynika kilka wniosków.

1. Dobrze, że powstał. Zgłaszał ten postulat podczas obrad Komisji Trójstronnej - bodajże w 2009 roku – m. in. ówczesny przewodniczący „Solidarności” oświatowej Stefan Kubowicz. Długo trwały prace przygotowawcze, procedury uruchomienia środków na ten cel z grantów unijnych. Ale jest zaczynem do poważnej rozmowy – dialogu o sytuacji, o perspektywie ewentualnych zmian nauczycieli.

2. Pojawiający się tam średni czas pracy nauczyciela 46,40 godz. pracy w tygodniu, czyli więcej niż 40 godzin pracy kodeksowej, czyli zdecydowanie więcej niż 18 godzin podstawowego pensum dydaktycznego nauczyciela – powinien dać do myślenia rządzącym, w tym samorządom terytorialnym. Nie chodzi o jakieś gromkie „hurra”, czy: „a nie mówiliśmy”, ale jednak potwierdzenie sytuacji, że nauczyciel dużo pracuje.

3. Raport wywołał różne głosy krytyczne – atakowano głównie metodę zbierania danych. I jak to często w Polsce – nie zadano sobie trudu, by kontaktować się z autorami projektu – IBE na etapie projektowym, tworzenia ankiet, czy zestawów pytań, Tylko krytykuje się wtedy, gdy wynik nie pasuje do swoich tez. Jak moja prawda nie jest „mojsza niż twojsza” – by zacytować kultowy „Dzień świra” w reżyserii Marka Koterskiego – zaczyna się obalanie tezy. A warto zwrócić uwagę, że badaniem - i to przy użyciu różnych kwestionariuszy – objęto około 8 000 nauczycieli. To duża próba (np. badania preferencji wyborczych obejmują nie więcej niż… 1 000 osób). Warto tu też przywołać raport opracowany przez Instytut Filozofii i Socjologii PAN w 2010 roku – w stosunku do nauczycieli matematyki w podstawówkach i gimnazjach, gdzie średnia wyszła 43 godz. tygodniowo. Czyli dane prawie potwierdzają się.

4. Jeżeli chodzi o same wyniki, to warto wiedzieć, że lekcje i przygotowanie do nich zajmuje nauczycielowi łącznie 47% czasu w tygodniu, prowadzenie i przygotowanie do innych zajęć – 11,1%. Dużą pozycją jest czas poświęcony sprawdzaniu prac klasowych, „kartkówek”. To 15,6% czasu pracy. Ale czy trudno się dziwić, gdy dla przykładu nauczyciel biologii, geografii, fizyki, chemii, historii, mający 1-2 godziny w tygodniu, uczy w około dziesięciu klasach. Takie są realia. Nie tylko poloniści zmagają się z tym problemem.

5. Z innych danych wynika, że nauczyciel 3,9% czasu pracy poświęca na różne formy doskonalenia zawodowego. Tu trzeba uważać i na jakość oferowanych mu form szkoleń, podwyższania kwalifikacji, ale i właściwe finansowanie tych zadań (niepotrzebnie zaczyna się poluźniać np. art. 70a ustawy Karta Nauczyciela. Niby na rok, ale prowizorka lubi się utrwalać). Podkreślana jest też aktywność pozaszkolna nauczycieli (ów motyw „Siłaczki”) – aż 85% nauczycieli deklaruje, że prowadzi nieodpłatne jakieś działania społeczne – wykraczające poza obszar szkoły.

6. Aż 6% czasu nauczyciel poświęca opracowywaniu różnej dokumentacji szkolnej. To osobny, duży problem tym bardziej w sytuacji, gdy tworzy się tzw. kwity, żeby mieć je na podorędziu, gdy coś się złego wydarzy (problem mocno się zwiększył w ostatnich latach, w związku z wprowadzeniem systemu opieki nad tzw. uczniem o specjalnych potrzebach edukacyjnych). Tak to jest w sytuacji rosnącego braku zaufania. A papier jest cierpliwy. Trochę szokuje w tym kontekście zapowiedź MEN, iż zamierzają wpisać do prawa oświatowego obowiązek dodatkowego dokumentowania tego typu zajęć. Rodzi się pytanie zasadnicze: a gdzie człowiek w tym wszystkim? Czy papiery lub monitor komputera, owe różne e-dzienniki, e-sprawozdania, e-orzeczenia mają przysłonić realny kontakt ucznia: dziecka, dorastającego młodzieńca czy pannicy ze swym nauczycielem-wychowawcą. Nie dajmy się zwariować. Relacje podmiotowe muszą pozostać najważniejszymi w szkole. I nie tylko tam. Tak więc znamy wyniki raportu, mamy około 150 stronicowy dokument, który mówi o trudzie zawodu nauczyciela. A od siebie dodam, że najdobitniej wiedzą o tym, ile czasu zajmuje ta praca, bliscy pedagogów. Akurat pochodzę z rodziny nauczycieli i wiem, jakie to pozostają wyzwania. I jaki stres, bo ma się do czynienia z żywym człowiekiem, gdy praktycznie co dnia występuje się na scenie klasy szkolnej. Trzeba przygotować tekst własny, uwzględnić wypowiedzi uczniów, reakcje na nieprzewidziane sytuacje, zaplanować odpowiednie didaskalia. Posługując się tytułem bardzo ciekawej książki socjologa Ervinga Goffmana „Człowiek w teatrze życia codziennego”, warto zabiegać, aby szkoła była miejscem spotkania w „teatrze życia ale… niecodziennego”. Aby tak było, tyle zależy nie tylko od aktorów pierwszo i drugoplanowych oraz statystów – tzw. halabardników, ale też od personelu wspierającego oraz od wrażliwych, rozumnych widzów. Wojciech Książek

Ps. Warto, także nauczycielom, rodzicom, wybrać się na film „Imagine” w reżyserii Andrzeja Jakimowskiego. To film o niewidomym nauczycielu, który próbuje, przy oporze dorosłych, uczyć młodych ludzi poruszania się bez laski, odważniej, uruchamiając wyobraźnię (mottem mogłyby być słowa Szekspira: Methinks, I see... Where? - In my mind's eyes. Zdaje mi się, że widzę... gdzie? Przed oczyma duszy mojej.). Też o solidarności międzyludzkiej, zaufaniu, rodzącym się uczuciu (ale ostrożnie z sentymentalizmem, reżyser zdaje się mówić, że miłość bywa także podkolorowywaniem, oszukiwaniem). Film o potrzebie wolności w nas, którą symbolizują… czereśnie lub transatlantyk. Jak jest to trudny świat, wystarczy zrobić samemu doświadczenie, aby w domu zamknąć oczy i starać się nalać wody do szklanki, ale bez palca koło rantu, czyli „na słuch”. Życie to wysiłek poznawania siebie, innych, świata, kształtowanie wyobraźni praktycznie każdego dnia. A gdzieś w tle pojawia się pytanie: kto więcej widzi? „Niektórzy mają oczy, a nie widzą” – słyszymy w filmie. Na właśnie, kto?

Komuniści przeciw faszystom Czerwoni, a szczególnie ich rewizjonistyczne różowe skrzydło, znów zaczęli straszyć Polaków faszyzmem. Powód? Utrzymujące się dobre wyniki PiS‑u w sondażach. Znów (post)komuna krzyczy, że największym zagrożeniem dla Polski jest faszyzm, a faszyzm to – jak wiadomo od lat – PiS. Boją się o swoje stołki i ujawnienie skompromitowanych rodzinnych życiorysów. Z takich kręgów pochodzi Danuta Hübner, kiedyś Młynarska. W Wikipedii pod hasłem „Danuta Hübner” jeszcze kilka lat temu można było przeczytać, że jest ona córką Ryszarda Młynarskiego. W odnośniku do biogramu jej ojca zawarto podstawowe informacje o jego ubeckiej działalności. Kiedy zajrzałem do owej Wikipedii w 2009 r., o dziwo, Młynarskiego nie było już ani w życiorysie Danuty Hübner, ani w oddzielnym haśle na jego temat. Ryszard Młynarski po prostu wyparował. Ale moment był nieprzypadkowy. Owo „wyparowanie” ojca nastąpiło tuż przed eurowyborami, w których Danuta Hübner startowała – po politycznej wolcie i porzuceniu (post)komunistów – jako „jedynka” PO z Warszawy. Wkrótce została eurokomisarzem, przewodniczącą Komisji Rozwoju Regionalnego w Parlamencie Europejskim.

W niżańskim UB A historia, która zniknęła z internetowego hasła, wygląda tak. Rodzina Młynarskich pochodzi z okolic Niska, powiatowego miasteczka na Podkarpaciu. Tu, 8 kwietnia 1948 r., przyszła na świat Danuta Młynarska. Jej dziadek Józef Młynarski (ur. 1897 r.) od dwóch lat już nie żył. Przyznać trzeba, że przez większość życia nie miał ciągotek komunistycznych, przynajmniej nic o tym nie wiadomo. W latach 1917–1920 służył jako ochotnik w Wojsku Polskim, by w II RP zatrudnić się w policji. Ten kancelista z zawodu (edukację zakończył na IV klasie gimnazjum) do komunistów przystał 1 października 1944 r., wstępując do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nisku. Już po upływie półtora miesiąca był kierownikiem tamtejszej Sekcji Śledczej. Przełożonym Józefa Młynarskiego był nie kto inny, tylko słynny kat Polaków – Stanisław Supruniuk. Obaj zwalczali polskich faszystów. AK‑owiec Skarbimir Socha zapamiętał: „Nade mną znęcał się Supruniuk, ale moich kolegów brał w obroty Młynarski. Zapamiętali go jak najgorzej”. Błyskotliwą karierę Józefa Młynarskiego w niżańskim UB przerwała śmierć 5 marca 1946 r. Jego bestialstwo nigdy nie zostało rozliczone. Jednak przykład dyspozycyjnego i okrutnego ubeka nie poszedł na marne – rodzinną tradycję kontynuował syn. Ryszard Młynarski (ur. 1923 r.) we wrześniu 1944 r. wstąpił do Milicji Obywatelskiej. Z jej ramienia organizował posterunek MO w Pysznicy k. Niska. Następnie przez prawie rok służył w LWP. W lipcu 1945 r. Ryszard Młynarski trafił pod skrzydła ojca, zatrudniając się jako „oficer” śledczy PUBP. W lipcu 1946 r., czyli już po śmierci Józefa Młynarskiego, przejął obowiązki szefa niżańskiego UB, zastępując przeniesionego do PUBP w Krośnie Supruniuka. Po latach jego córka, Danuta Młynarska-Hübner, została honorową obywatelką Niska. To właśnie wówczas, kiedy była szefową kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego, prezydenccy urzędnicy przygotowywali wniosek o przyznanie Supruniukowi Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski. Niewiele brakowało, aby dawnego przełożonego swojego dziadka i ojca spotkała podczas uroczystości odznaczenia w Pałacu Prezydenckim w czerwcu 1999 r. Wtedy pracowała już jednak w biurze ONZ w Genewie.

Z Niska na Służewiec Po rocznym kierowaniu PUBP w Nisku, w październiku 1947 r. Ryszard Młynarski został przeniesiony do PUBP w niedalekim Jarosławiu, też na stanowisko „oficera” śledczego. Z niewiadomych powodów nie dostał jednak awansu i w maju 1948 r. zrezygnował ze „służby”. Dwa miesiące wcześniej urodziła się córka Danuta. Być może ten właśnie fakt, a nie względy ambicjonalne, jak utrzymują niektórzy, był powodem jego odejścia z bezpieki. Rodzina przeniosła się do Warszawy, Ryszard Młynarski jeszcze kilka lat temu mieszkał na Służewcu. Czy nadal żyje? Wymiar sprawiedliwości III RP interesował się Ryszardem Młynarskim ze względu na jego powojenne „zasługi”. W kwietniu 2000 r. Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu wystąpiła do MSWiA o udostępnienie jego akt osobowych, podobnie jak czterech innych funkcjonariuszy niżańskiego PUBP. Dwa miesiące później ministerstwo zgodziło się przekazać dokumenty. Przygotowywany akt oskarżenia był związany ze śledztwem w sprawie Stanisława Supruniuka. Śledztwo – co typowe dla okrągłostołowej Polski – stanęło jednak w miejscu. Nazwisko Młynarskiego pojawia się m.in. w książce Zbigniewa Nawrockiego „Zamiast wolności. UB na Rzeszowszczyźnie 1944–1949”. Autor przytacza sprawozdanie z działalności PUBP w Nisku za pierwsze miesiące 1947 r., czyli bezpośrednio po sfałszowanych przez komunistów wyborach do Sejmu. P.o. szef niżańskiego UB, czyli właśnie Ryszard Młynarski, meldował do Rzeszowa: „Likwidacja PSL nastąpiła na skutek akcji tut. Urzędu, jaka trwała od m-ca listopada 1946 r. 75 proc. byłych członków PSL przeszło do SL”. W książce znajdujemy też ponurą statystykę działalności PUBP w Nisku: w 1944 r. aresztowano w tym powiecie 93 osoby, w 1945 r. – 185 osób, w 1946 r. – 200, w 1947 r. – 131, a w 1948 r. – 147 osób. Jak widać, najwięcej aresztowanych przypada na rok 1946, kiedy tamtejszym UB kierował Ryszard Młynarski.

Kotlety i kiełbachy Przed laty Danuta Hübner wspomniała („Wysokie Obcasy”, 8 czerwca 2002 r.) o patriotycznej tradycji swojej rodziny, o ojcu, który był członkiem AK. Obok dodawała, że w dzieciństwie „jadła podobno same kotlety i kiełbachy bez chleba, doprawiając je czekoladami”. Tylko czy AK-owskim rodzinom tak dobrze powodziło się w powojennej Polsce? Gwoli ścisłości, Ryszard Młynarski faktycznie należał do AK i nosił pseudonim „Aleksander”, ale w jego życiu fakt ten był jedynie krótkim, kilkumiesięcznym (od października 1943 r. do maja 1944 r.) epizodem. Potem – jako członek SL – przez moment był związany z Batalionami Chłopskimi, by ostatecznie przejść na stronę jedynych słusznych przedstawicieli „ludowej” władzy. Poszedł – jak już pisałem – w ślady swojego ojca Józefa Młynarskiego, dziadka Danuty Hübner. Walczył o wprowadzenie w Nisku internacjonalistycznego postępu, na którego drodze stał polski zacofany i zbrodniczy faszyzm.

Polski interes narodowy? Z bardziej nieprzyjemnych rzeczy w biogramach byłej pani eurokomisarz pozostało tylko jej kilkunastoletnie członkostwo w PZPR, z której wystąpiła w 1987 r., gdyż – jak sama tłumaczyła – „do żadnej partii nigdy się nie nadawała” i „miała dość fikcji”. Z wypowiedzi Danuty Hübner można odnieść wrażenie, że jest wyłącznie bezpartyjnym fachowcem. Tylko dlaczego w latach 1997–1998 pełniła funkcję szefowej kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego? W oficjalnych życiorysach Danuty Hübner i jej wypowiedziach dla polskiej i zachodniej prasy znajdziemy już tylko informacje o błyskotliwej karierze naukowej (stypendystka Fulbrighta, profesor ekonomii SGH, wykładowca wielu zachodnich uczelni), publicznej (po 1989 r. m.in. wiceminister przemysłu i handlu, szef UKIE, wysoki urzędnik ONZ i Unii Europejskiej) i wielu prestiżowych nagrodach (np. „Europejski Mąż Stanu 2003” według brukselskiego tygodnika „European Voice”). Ile z tego zawdzięcza ubeckiemu dziadkowi i ojcu? Za ich zbrodnicze komunistyczne praktyki oczywiście nie odpowiada, ale rodzinną zdolność do płynięcia z prądem dziejów zachowała. Tak jak do wynikających z takiej postawy stanowisk, dających kotlety, kiełbachy i czekolady. A III RP – wzorem swojej nieodrodnej matki PRL‑u – takie życiorysy promowała i promuje nadal Danuta Hübner stwierdziła kiedyś (w wywiadzie dla „Życia” z 14 maja 2002 r.): „Polski interes narodowy jest trudny do zdefiniowania”. Czy na tej samej myśli oparł się jej późniejszy szef Donald Tusk, kiedy mówił, że polskość to nienormalność? Tadeusz Płużański

Ci, którzy Tuska wynieśli do władzy, chcą się go pozbyć, dlatego konsoliduje on tajne służby i ogłasza rezygnację z kariery w Brukseli Donald Tusk nieprzypadkowo ogłosił, iż nie wybiera się do Brukseli, by pełnić jakąś ważną funkcję w eurobiurokracji. Oczywiście musiał zastopować bezsensowne nadmuchiwanie balonu swojej sławy i ważności w Unii, żeby nie zostać ośmieszonym w konfrontacji z faktami, ale nie to było najważniejsze. Przede wszystkim Donald Tusk musiał się przeciwstawić akcji usuwania go z rządu i z przewodniczenia partii. Ten proces usuwania trwa w partii, ale także poza nią, przede wszystkim w ważnych grupach interesów. Dlatego premier złożył oświadczenie o rezygnacji z Brukseli i odbył tournée po zaprzyjaźnionych mediach. Słabnące notowania PO oraz bardzo zła ocena rządu i coraz gorsza samego premiera sprawiają, że już nie wystarczy zrzucanie z sań kolejnych pionków na pożarcie wilkom. Ważne grupy interesów (nie tylko w Polsce), które w rządach Tuska ulokowały swoje wielkie plany i nadzieje nie działają w perspektywie roku 2015, kiedy mają się odbyć następne wybory parlamentarne. Dla nich to perspektywa za krótka, bo wiele spraw i interesów pozostało jeszcze do załatwienia, a wiele już załatwionych do ukrycia. Przy normalnie i sprawnie działającym wymiarze sprawiedliwości są to bowiem interesy nie tylko podejrzane, ale wręcz kryminogenne. Przewidywana porażka Platformy Tuska byłaby w tej sytuacji wbrew planom oraz strategicznym celom grup interesów, które pomogły Tuskowi zdobyć władzę. Przygotowywany jest więc wariant Platformy bez Tuska. Zastąpienie Donalda Tuska kimś innym miałoby dać partii i rządowi nowy oddech i sprawić, że wróciłaby do PO część jej rozczarowanych wyborców. Byłby to tylko klasyczny face-lifting, ale sprawiający wrażenie nowości, co miałoby pomóc PO rządzić przez kolejne cztery lata, ale już bez Tuska. Obecny premier ma dość narzędzi (z tajnymi służbami włącznie), żeby wiedzieć, iż najważniejsze grupy interesów nie tylko rozważają jego wymianę, ale już nad tym pracują. Dlatego Donald Tusk poczuł się zagrożony i musiał zareagować. W ten sposób wysłał komunikat, że nie zamierza oddać władzy, przynajmniej bez wyniszczającej walki. Problemem jest to, że Tusk nie do końca wie, jakimi argumentami dysponują ci, którzy chcą się go pozbyć i jak bardzo są zdeterminowani, żeby to zrobić. Pojawiające się coraz częściej w mediach aferalne informacje kompromitujące premiera i jego rząd wskazują na spory potencjał tych, którzy już nie traktują Tuska jako dobrego rozwiązania. Wie on także, że w razie przesilenia nie poprze go prezydent Komorowski, który zresztą daje czytelne sygnały (celowo mające premiera irytować), że znacznie bliżej mu do Schetyny czy Gowina niż do Tuska. Donald Tusk wie, że gdyby nie przeciął procesu wypychania go do Brukseli, gdzie zresztą nie miał żadnych szans, powstałaby konfiguracja, która mogłaby go szybko pozbawić władzy. Dlatego nie tylko oświadczył, iż do Brukseli się nie wybiera, ale także przyspieszył wybory w partii i zmienił zasady wybierania przewodniczącego na powszechne (wśród członków partii). Skonsolidował też nadzór nad tajnymi służbami, żeby jego przeciwnicy czy ci, którzy uznali go za przegranego nie mogli tych służb wykorzystać przeciw niemu. Dla wpływowych grup interesów i przeciwników w partii Donald Tusk jest już tylko obciążeniem, więc jego kontrakcja jest dla nich jednocześnie akcją znaczącego osłabiania szans PO na przetrwanie poza rok 2015. W gruncie rzeczy jest to więc walka o życie - z jednej strony samego Tuska, a z drugiej – Platformy. Tyle że interesy obu podmiotów są rozbieżne, bo przetrwanie Tuska znacząco pogarsza sytuację PO. Dla najbardziej wpływowych grup interesów ważniejsze od pozostania Tuska u władzy jest przetrwanie PO. To wszystko oznacza, że poza konfrontacją z politycznymi rywalami Platformę czeka wojna wewnętrzna. I wszystko wskazuje na to, że będzie to wojna, w której nie będzie się brało jeńców. Stanisław Janecki

Geniusz czy wariat? 8 mitów i kłamstw o Korwinie czy wariat? 8 mitów i kłamstw o KorwinieJanusz Korwin-Mikke jest niewątpliwie najbardziej barwną i kontrowersyjną postacią polskiej polityki. W czasie kilkudziesięciu lat działalności powstało na jego temat wiele mitów i stereotypów. Niżej kilka najczęściej powtarzanych.

1. Wieczny przegrany. Prawdopodobnie Janusz Korwin-Mikke jest ewenementem na skalę światową. Mimo tego, że nie pełni funkcji publicznych od dwóch dekad, nie odpuszcza prawie żadnych wyborów. Konsekwentnie odmawia wejścia na drogę cynizmu charakterystycznego dla innych ugrupowań czy postaci polskiej polityki, i przez wiele lat swojej działalności głosi nieprzerwanie te same poglądy. Przegranym nie jest człowiek, który nie poddaje się i z uporem dąży do celu. A po drodze zdarzają mu się sukcesy, jak zwycięstwo w wyborach prezydenckich z Lechem Wałęsą w 2000 roku czy zdobycie dziesięć lat później o ponad 100 tysięcy głosów więcej od urzędującego wicepremiera, Waldemara Pawlaka.

2. Rozbija prawicę. Co najmniej kilka razy UPR starała się łączyć w przedwyborczych paktach z innymi partiami. W 1997 UPR wystartowała w wyborczej koalicji Unii Prawicy Rzeczypospolitej, w 2001 jej członkowie znaleźli się na listach Platformy Obywatelskiej, a w 2007 roku weszli w skład Ligii Prawicy Rzeczypospolitej. Za każdym razem efekt wyborczego sojuszu był mizerny, a startująca wcześniej samodzielnie Unia Polityki Realnej zdobywała większe poparcie. Warto też przypomnieć definicję "prawicy" Stanisława Michalkiewicza, według której prawicowymi są partie i politycy uważający, że podział dochodu narodowego powinien następować dobrowolnie i poprzez rynek. Teraz można sobie zadać pytanie ile, oprócz kolejnych ugrupowań Korwina, mamy w Polsce prawicowych partii i czy na pewno jest co rozbijać.

3. Idee Korwina to "utopia" i nigdzie na świecie ich nie wprowadzono w życie. Argument używany przez ludzi nie wiedzących, że "utopia" była wyspą, na której panował ustrój będący dokładnym przeciwieństwem poglądów Korwina. Co do drugiej części tego zarzutu to zastanówmy się czy gdzieś na świecie jest jeszcze państwo, w którym stawki podatku dochodowego dla osób fizycznych wynoszą 18 i 32%, dla osób prawnych 19%, VAT 23%, a kwota wolna od podatku 3091 PLN. Nie ma? Czyli państwo rządzone przez Donalda Tuska stworzyło już unikalny na skalę światową system podatkowy i prawny. Skoro już jesteśmy globalnym wyjątkiem, to co stoi na przeszkodzie aby nim być również w kwestii likwidacji podatku dochodowego czy przymusu uczestnictwa w systemie ubezpieczeń społecznych?

4. Jest popularny tylko wśród ludzi młodych, którzy wraz z wiekiem nabierają do niego dystansu. Wśród gimnazjalistów/licealistów/studentów korwiniści stanowią może nie największy procent, ale na pewno najbardziej widoczny, zdeterminowany i pewny swoich racji, co się przekłada często na wyniki internetowych sondaży i dyskusji. Wraz z wiekiem i nabyciem praw wyborczych stają się oni zapewne realistami, skupionymi na pracy i rodzinie, nie mającymi czasu na śledzenie poczynań ich młodzieńczego autorytetu, a i Korwin sam dał im przecież do zrozumienia ile ta cała d***kracja jest warta. Dlatego później stanowią oni znaczną część z ponad 50% grona osób nie praktykujących jej uroków, w postaci uczestnictwa w wyborach.

5. Zraża wyborców kontrowersyjnymi tezami i sposobem wyrażania poglądów. Jeżeli ktoś uważa, że Korwin wygra wybory siedząc w Józefowie i pisząc mądre rozprawy na temat szkodliwości istnienia obowiązku zapinania pasów bezpieczeństwa i konieczności wprowadzenia kary śmierci, jest niepoważny. Praktyka pokazuje, że wybory wygrywają "wariaci" machający przed kamerami gumowymi penisami, oskarżający politycznych wrogów o alkoholizm czy blokujący drogi w połowie kraju. Niezbędna jest obecność w popularnych mediach, a żeby się tam dostać konieczne jest bycie "kontrowersyjnym". Korwin nie trafił na jedynkę "Dziennika" gdy proponował wprowadzenie ustawowego zakazu zadłużania się państwa, ale po tym, gdy spełnił żądanie członkini Partii Kobiet (w myśl zasady, że to rodzic wie co najlepsze dla jego dziecka) i powiedział jej niepełnosprawnej córce, co myśli o wspólnym uczeniu się dzieci w klasach integracyjnych. Tomasz Lis nie zaprosił go do swojego programu gdy Korwin sprzeciwiał się wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego, a wtedy, gdy JKM stwierdził fakt nie transmitowania igrzysk paraolimpijskich przez polską telewizję. Zresztą warto zaznaczyć, że uzyskał wtedy wsparcie jednego z najpoczytniejszych polskich dziennikarzy sportowych, Krzysztofa Stanowskiego. Korwin tylko i wyłącznie dzięki swoim "wyskokom" czy nadużywaniu "argumentum ad Hitlerum" jest widoczny poza swoimi blogami i felietonami i jest to jedyna metoda dotarcia do masowego wyborcy, dzięki któremu wygrywa się wybory.

6. Obrońca SB-ków. Nie SB-ków tylko zasad. Skoro państwo umawia się z obywatelem na wypłacanie mu emerytury w jakieś wysokości, to ma obowiązek tej umowy dotrzymać i koniec. Bez względu na to, gdzie ten obywatel pracował. Stworzenie precedensu w postaci redukcji emerytur stanowi też zagrożenie dla obecnych służb mundurowych, bo skąd osoby wstępujące w szeregi np. straży pożarnej mają mieć pewność, że za 40 lat ktoś nie wymyśli, że za słabo gasili pożary i dlatego nie należą im się świadczenia?

7. Jest sam i nie ma rozpoznawalnych współpracowników. Członkiem Kongresu Nowej Prawicy jest m.in. Grzegorz Sowa, bohater ostatnich miesięcy, który dzięki swojej walce z ZUS i NFZ trafił na okładki kilku popularnych tytułów prasowych, jak i również pojawił się w serwisach informacyjnych i programach publicystycznych. Wiceprezes partii Artur Dziambor zorganizował akcję "Polish Choice: Ron Paul" podczas wizyty w polsce Mitta Romneya. Wywiad z nim pokazano w najpopularniejszej amerykańskiej telewizji Fox News, a sam Ron Paul do dziś często z sympatią wypowiada się o tym wydarzeniu. Konrad Berkowicz jest niewątpliwą gwiazdą programu "Młodzież Kontra", gdzie słynie z błyskotliwych pytań, bijących rekordy popularności na YouTube. Nie ustępuje mu Lech Walicki, koordynator akcji KNP, również znany z "Młodzież Kontra". Tomasz Sommer, redaktor naczelny Najwyższego Czasu, angażujący się w działalność partyjną, to również częsty gość programów publicystycznych. To nie są anonimowi ludzie, ale piekielnie inteligentni i doskonale czujący się przed kamerą liderzy, stanowiący cenne wsparcie dla prezesa Kongresu Nowej Prawicy.

8. Powinien odejść i zrobić miejsce dla nowego lidera. Ależ już to zrobił. Z prezesury w UPR JKM zrezygnował w 2002 roku, a od 2009 roku nie jest już członkiem tego ugrupowania. Od tamtego czasu UPR w wyborach do sejmików wojewódzkich w 2010 roku zdobyła 0,44% głosów, kandydat na burmistrza Warszawy popierany przez tę partię Piotr Strzembosz dostał 0,43% (na JKM swój głos oddało dziewięć razy więcej wyborców), UPR nie wystawiła w ogóle kandydata w wyborach prezydenckich w 2010 roku, a w parlamentarnych wzięła udział w koalicji z Prawicą Rzeczypospolitej, gdzie uzyskała wynik 0,24% (cztery razy gorszy od Kongresu Nowej Prawicy). Obecnie prezes UPR Bartosz Józwiak deklaruje chęć bliskiej współpracy z Ruchem Narodowym, jednak nie znalazł się nawet w szerokiej, liczącej 10 osób Radzie Decyzyjnej, koordynującej jego działania. Jeżeli ktoś uważa, że jest lepszy od Korwina, to niech sam, na wolnym rynku liderów wolnościowych organizacji, sobie taką pozycję wywalczy. JKM robi to od 30 czy 40 lat i cały czas czeka na rywala. Jak na razie to nie widać nikogo nawet aspirującego do tego miana. Jakub Klimkowicz

„ Sojusz białego człowieka „ gotuje się na wojnę z Chinami Andrzej Talaga „ Administracja amerykańska doskonale zdaje sobie sprawę, że w długoterminowej perspektywie USA są skazane na polityczny, a może nawet militarny konflikt z Chinami, „...”W kuluarach polityki międzynarodowej od lat krąży idea „sojuszu białego człowieka", czyli amerykańsko-europejsko-rosyjskie- go aliansu geopolitycznego wymierzonego w Chiny. …...(źródło )
Brzeziński ”- Dzisiaj skuteczną polityką może być tylko efektywna współpraca między głównymi grupami państw bliskich kulturowo, cywilizacyjnie i zarazem podobnie myślących .”...„ Niezależnie od warunków wewnętrznych powinniśmy odbudowywać potęgę naszej cywilizacji w relacjach zagranicznych „....”Stary Kontynent powinien iść w stronę pogłębienia ogólnoeuropejskiej tożsamości politycznej „...”Widać, że polityczne działania większości ludzi na całym świecie są motywowane nie tylko przez ich osobiste frustracje, ale przez różne resentymenty kulturowe, religijne i etniczne. Z tego wynika właśnie dzisiejszy chaos na scenie międzynarodowej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to światowe zamieszanie jest coraz większe. Dlatego w takim chaosie skuteczną polityką może być tylko efektywna współpraca między głównymi grupami państw bliskich kulturowo, cywilizacyjnie i zarazem podobnie myślących. „.....”Bez silnej Europy nie uda się odbudować naszej potęgi, gdyż Europa jest po prostu kluczowym elementem Zachodu, jakkolwiek chcielibyśmy ten Zachód widzieć. Współpraca między Ameryką a Starym Kontynentem musi stanowić trzon naszej cywilizacji, bo inaczej Zachód dalej będzie tracił swą moc. Stąd silna politycznie Unia Europejska jest zarazem istotnym elementem budowy bardziej stabilnego świata „....(więcej )
Brzeziński '”Największym problemem w dzisiejszej Polsce jest brak powszechnej identyfikacji z Europą. Polacy wcale nie czują się Europejczykami, choć oczywiście jest pewna moda – szczególnie w wyższych sferach – na przedstawianie się jako Europejczycy. Tylko że to poczucie identyfikacji z Europą jest stosunkowo płytkie. „. …..(więcej )
Jędrzej Bielecki „Przyciśnięci kryzysem Europejczycy i Amerykanie poświęcają partykularne interesy, aby błyskawicznie utworzyć megablok wolnego handlu. „....”Wczoraj sekretarz stanu USA John Kerry i przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso uzgodnili, że już w czerwcu rozpoczną się rokowania nad utworzeniem strefy wolnego handlu między dwiema największymi gospodarkami globu „....”Zbigniew Brzeziński idzie jeszcze dalej. – To porozumienie powstrzyma upadek Zachodu. Stworzy nową równowagę sił między Atlantykiem i Pacyfikiem, a także odnowi więź transatlantycką, która bardzo osłabła „...”Przed przyjazdem do Brukseli Kerry odwiedził Ankarę, gdzie usłyszał, że Turcja chce się przyłączyć do amerykańsko-europejskiej umowy. Wcześniej to samo zapowiedział premier Japonii Shinzo Abe.
W ten sposób plan uzgodniony przez Kerry'ego i Barroso może się stać zaczątkiem globalnej struktury.– Demokracje zachodnie muszą stworzyć transatlantycki blok, który zrównoważy rosnącą potęgę Chin – przekonuje Zbigniew Brzeziński.”...(więcej )
Sirgjej Karaganow „Pomruki przyszłej wojny„ …...”„Nieuchronność nowego konfliktu .Jak się wydaje,przesłanek, które pozwalałyby przewidywać niebezpieczeństwo wybuchu nowej wojny światowej, jest aż za wiele. „....”Zachód nie tylko wrócił do prozelickiego zapału w głoszeniu demokracji, ale wręcz gotów jest to robić zbrojnie. „....” Starczy dodać do tegokryzys systemowy, jaki zgodnie z przewidywaniami dotknął UE, s padek notowań USApo dwóch poważnych porażkach wojskowych i politycznych oraz prestiżową porażkę amerykańskiego modelu gospodarczego – i obraz jest już prawie pełny. „...(więcej )
Leszek Budrewicz „Jan Techau, dyrektor Fundacji Carnegie przypomnial stan obecny "strategii" , Stephen J. Hardley stwierdził, ze przekazanie władzy na Wschód i na Południe będzie towarzyszyło podwojenie klasy średniej z obecnego miliarda ludzi na świecie, w większości będą to ludzie mieszkający dziś w tak zwanym Trzecim Świecie. Azja to będzie do 2030 stanowić 1/3 światowej gospodarki. „....”Strategia Europy musi byc globalna i ambitna wedlug anglosaskiego specjalisty. Nadchodzacych wyzwan nikt nie uniesie samodzielnie., Kluczowe jeste wedlug niego zdefiniowanie nowych instytucji, trzeba zrobic to, co zrobili kiedys wizjonerzy projektujacy po II wojnie swiatowej nowy porzadke Zachodu I nie ulega wątpliwości - mowi Hardley - ze jedynym sposobem jest zacieśnienie współpracy Stanów Zjednoczonych i Europy.„...”Emma Bonino, włoska minister spraw zagranicznych, odpowiadając na pytanie o brak wizji na dziś w Europie. stwierdziła, ze brak zewnętrznego fizycznego zagrożenia nie zwalnia z formułowania nowego projektu.”....(źródło )
Andrzej Talaga „Administracja amerykańska doskonale zdaje sobie sprawę, że w długoterminowej perspektywie USA są skazane na polityczny, a może nawet militarny konflikt z Chinami, „...”Rosja nie ma szans na kontrujący zachód sojusz z Chinami. Oba państwa mogą jedynie współpracować taktycznie. W ujęciu strategicznym dzielą je zbyt wielkie różnice interesów, by mogły zawiązać trwały alians. „....”Logika oraz światowy układ sił podpowiadają zaś współpracę przeciw Pekinowi. Rosja oczekuje zatem od Ameryki gestu prezydenta Nixona, który nie bacząc na zbrodniczy charakter rządów chińskich komunistów, pojednał się z nimi, aby skontrować na wschodzie Związek Sowiecki. I tak oto mamy ni mniej, ni więcej tylko ofertę „sojuszu białego człowieka".....”„Sojusz białego człowieka" bowiem miałby swoją cenę. Rosja z pewnością domagałaby się poszanowania jej strefy wpływów, na pewno w Azji Centralnej i na Kaukazie, ale także na Białorusi i Ukrainie, drugim postulatem byłaby neutralizacja polityczna i militarna państw byłego bloku wschodniego. Zapomnijmy wówczas o obecności amerykańskich antyrakiet i jednostek NATO na polskim terytorium.” ....” W kuluarach polityki międzynarodowej od lat krąży idea „sojuszu białego człowieka", czyli amerykańsko-europejsko-rosyjskie- go aliansu geopolitycznego wymierzonego w Chiny. „....(źródło )
Westerwelle„Jeśli gospodarka Chin nadal będzie rosła w siłę w takim tempie, że( tutaj chodzi o skalę przyrostu PKB ) że w 12 tygodni będzie wytwarzać tyle, ile gospodarka Grecji, a w 12 miesięcy tyle, ile gospodarka Hiszpanii, to dla całej Europy powinien być to sygnał wzywający do obrania lepszej strategii.  „...(więcej )
Sikorski „przystąpienie do strefy euro leży w strategicznym interesie Polski. Stawką jest geopolityczne umocowanie naszego kraju na dekady, a może – oby! – na wieki. „....”Jeśli w Chinach nie dojdzie do kryzysu zadłużenia, to rok 2016 może być pierwszym, w którym staną się one gospodarczo potężniejsze od całej Unii „...(więcej )
Chiny urosły do rangi jednego z największych światowych eksporterów broni. Według sztokholmskiego instytutu SIPRI, liderami w handlu bronią są dziś USA i Rosja. Niemcy zajmują miejsce trzecie, a Francja czwarte. „..”Udział Chin w globalnym handlu bronią, którego wartość wynosi 65 mld dolarów, wzrósł z dwóch do pięciu procent. Chiny prześcignęły Wielką Brytanię „..(więcej )
Brzeziński : „Dla Obamy Europa jest Europą. Najważniejsze skrzypce grają w niej oczywiście Niemcy, Brytyjczycy i Francuzi.”….” Nie ma też, co istotne, tendencji do koniunkturalnego wykorzystywania polskich resentymentów geopolitycznych, co miało miejsce za czasów administracji Busha.”… Strona polska uznała jednak, że taktycznie, czy też nawet strategicznie, można to wykorzystać dla wzmocnienia amerykańskiej obecności w Polsce – nie w związku z Teheranem, lecz w związku z Moskwą.”.. Musimy myśleć strategicznie o naszych relacjach z Rosją,pamiętając przy tym, że era zamkniętych imperiów dawno dobiegła końca. Sama Rosja musi się z tym pogodzić. Także NATO musi określić długoterminowe cele dla swych relacji z Moskwą.” ….”(więcej )
„Szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski uważa rozmowy o przyszłym kształcie umowy o wolnym handlu pomiędzy USA i UE za kluczowe dla interesów Polski.- To 1/3 obrotów światowych a nasze wspólne PKB to 47 proc. globalnego PKB – oznajmił podczas briefingu na Wrocław Global Forum. Ewentualna umowa o wolnym handlu między Unią a USA doprowadzi do stworzenia największej takiej strefy na świecie.”...(źródło )
Kluczowa jest teza Karaganowa „ Starczy dodać do tego kryzys systemowy, jaki zgodnie z przewidywaniami dotknął UE, s padek notowań USApo dwóch poważnych porażkach wojskowych i politycznych oraz prestiżową porażkę amerykańskiego modelu gospodarczego – i obraz jest już prawie pełny.”Gigantyczne podatki oraz haracz płacony przez cały naród amerykański oligarchii lichwiarskiej płacony w postaci odsetek płaconych Rezerwie Federalnej oraz monopolu wielu kontrolowanych przez lichwiarstwo koncernów załamały gospodarkę , okazały się porażką amerykańskiego modelu gospodarczego . Karaganow twierdzi ,że Europę dotknął łatwy do przewidzenia kryzys systemowy Wywiad Brzezińskiego sprzed czterech lat w którym był przekonany ,że rozpętany przez oligarchie lichwiarstwa kryzys w USA uderzy w ...Chiny i resztę świata Był przekonany ,że tylko kiedy USA zaczną wychodzić z kryzysu , to dopiero wtedy reszta też zacznie . Całe rachuby spełzły na niczym . Chiny w czasie 7 lat kryzysu powiększyły swoją gospodarkę. W tej chwili może to już być 25 procent gospodarki światowej . Za 10 -15 lat jeśli socjaliści politycznej poprawności będą nadal rządzili Zachodem , a raczej go demolowali to gospodarka Chin będzie równa sumie połączonych gospodarek USA i Europy . Coraz więcej krajów przestaje się liczyć z USA . Oto przykład: „Władze Nikaragui przyznały tajemniczemu inwestorowi z Hongkongu koncesję nawet na 100 lat na eksploatację kanału, który Chińczycy mają przekopać w tej części Ameryki Środkowej, by konkurować z Kanałem Panamskim. „...(źródło )
Kanał jest częścią sieci portów które na wszystkich kontynentach budują Chińczycy . Co więcej Chiny zaczęły proces wypierania dolara przez juna jako waluty światowej. Oznacza to ruinę dla USA i oligarchii lichwiarskiej posiadających prywatny bank pod nazwą rezerwa federalna Esej Kissingera . Zawarta jest w nim panika przed forsownym przekształcaniem przez Chiny swojej waluty, juana w pieniądz światowy, który ma w tej roli zastąpić dolara. Kissinger prawie wprost grozi za to Chinom. „..(więcej)
Bez wojny z Chinami Europa a po niej USA staną się peryferiami gospodarczymi i cywilizacyjnymi świta Jedynie zniszczenie Chin pozwoli uratować socjalizm w Europie i coraz większy etatyzm w USA Stanisław Michalkiewicz „ Co oznacza ta „jakościowo nowa faza”? Oznacza – po pierwsze – oficjalne potwierdzenie przekształcania się Sojuszu Północnoatlantyckiego z obronnego porozumienia w Pakt Białego Człowieka, skierowany na powstrzymywanie naporu ludów i państw Trzeciego Świata na zajęcie znaczącego miejsca w świecie podzielonym jeszcze 100 lat temu przez kierowników Imperium Brytyjskiego i odgrywania innej, niż wyznaczonej wówczas roli. „.....”Jest rzeczą oczywistą, że pacyfikowanie co najmniej 4 miliardów ludzi choćby przez najbliższe 10 lat, wymaga ścisłego współdziałania uczestników strategicznego partnerstwa. Ponieważ NATO, a ściślej - USA wydają się bardziej zainteresowane tymi pacyfikacjami, niż Rosja, to jest bardzo prawdopodobne, że za swoje skwapliwe współdziałanie z NATO ruscy szachiści wystawią odpowiedni rachunek. Po drugie – rachunek ten z całą pewnością będzie przed wystawieniem uzgodniony z jeszcze ściślejszym strategicznym partnerem Rosji, to znaczy – z Niemcami, dzięki czemu przekonanie pozostałych sojuszników do jego zapłacenia będzie znacznie łatwiejsze niż w przypadku przeciwnym. W tej sytuacji – po trzecie – jest bardzo prawdopodobne, że rachunek ten będzie torpedował wszelkie polskie inicjatywy polityczne, chyba, że w ramach tzw. dobrowolności przymusowej będą one wychodziły naprzeciw oczekiwaniom rosyjskim. Te oczekiwania przedstawił premier Włodzimierz Putin 1 września 2009 roku na Westerplatte przypominając, że przyczyną II wojny światowej był traktat wersalski, który „upokorzył dwa wielkie narody”. Jak „upokorzył”? Ano tak, że na obszarze leżącym między siedzibami obydwu wielkich narodów zatwierdził niepodległe państwa narodów trochę mniejszych. Skoro takie rzeczy stają się przyczynami światowych wojen, to jest oczywiste, iż w interesie europejskiego, a nawet światowego pokoju trzeba je korygować jak najszybciej. Wprawdzie premier Putin taktownie się przed sformułowaniem tego wniosku powstrzymał, ale jest on przecież zrozumiały sam przez się. Krótko mówiąc, wygląda na to, że ceną przejścia NATO do „jakościowo nowej fazy kooperacji” z Rosją, może być przyszłość naszego nieszczęśliwego kraju. „.....(źródło)
Gwiazdowski” Ceny złota spadają. Triumfują gracze giełdowi, którzy rozprawiali o „bańce spekulacyjnej na złocie" mniej więcej od dwóch lat. Ale ci, którzy kupili złoto dwa lata temu, nadal są „zarobieni". Nie mówiąc o tych, którzy kupili je pięć lat temu. „...”prawdziwego złota tak łatwo się „pomnożyć" nie da – jak, na przykład, dolarów. Od zarania dziejów ludzie wydobyli nieco ponad 165 tys. ton złota! Zmieści się to w pięciu basenach olimpijskich! Podaż złota fizycznego jest więc mocno ograniczona. Ci, co je mają na wszelki wypadek – na przykład rozpadnięcia się strefy euro – mogą więc spać spokojniej od posiadaczy różnych innych papierów (bez)wartościowych lub instrumentów finansowych.Że to niemożliwe, by rozpadła się strefa euro? A bankructwo Lehman Brothers było możliwe? A bankructwo Grecji? A konfiskata pieniędzy 
z rachunków bankowych na Cyprze? Możliwe to jest wszystko
i niektórzy lubią być na takie okazje ubezpieczeni”...(„źródło ) Mojsiewicz

16/06/2013 Inicjatywa „Wolna Środa” - proponuje, żeby – jak oni to piszą ”trzeci dzień tygodnia” – był wolny od pracy. Lewica zawsze pracę uważała za coś uciążliwego i wszelkimi sposobami próbowała ograniczać czas pracy, tym bardziej, że jak ludzie mniej pracują, to wytwarzają mniejszą wartość dodatkową i się mniej bogacą.. Skala bogactwa maleje, mimo postępu technicznego, który ułatwia człowiekowi pracę, ale Lewica z tym postępem walczy, jak tylko może. Drogą ograniczeń i zakazów na każdym kroku.. Wszelkie ograniczenia w naszym życiu uważa za „postęp cywilizacyjny”. A jest to akurat odwrotnie.. Im więcej nakazów i zakazów- tym mniej cywilizacji i mniej dobrobytu.. Ciekawe, kto finansuje inicjatywę ”Wolna Środa”- jako trzeci dzień tygodnia..? Nie wiem, czy trzeci ustawowo wolny, czy trzeci- jako dzień tygodnia. Bo jako dzień tygodnia to jest oczywiście czwarty. Bo pierwszym dniem tygodnia- jest niedziela. Więc środa musi być czwartym dniem tygodnia, chyba, żeby pani profesor Magdalena Środa, jeszcze przed śmiercią- ustanowiłaby – tak jak Radio Z- niedzielę- siódmym dniem tygodnia.. A jest przecież pierwszym.. Co za porządki ci wszyscy wrogowie cywilizacji ustanawiają? Tylko patrzeć jak kalendarz gregoriański zaczną zmieniać.. Na.. No właśnie na jaki? Może Kalendarza Majów? Chociaż już się chyba skończył.. Końca świata nie było.. Albo na kalendarz z czasów Rewolucji Francuskiej.. Typowo antychrześcijański.. Jeszcze są inne kalendarze- na przykład muzułmański albo żydowski.. Postęp techniczny oczywiście postępuje, ale jego owoce przywłaszcza sobie oczywiście biurokracja, która wszystko i wszędzie ma pod kontrolą i doi z narodów ile się tylko da, niczego pożytecznego nie tworząc, jedynie pętając , zawalając i zmieniając – kiedyś wolnych ludzi- w stado posłusznych baranów, gnanych przez coraz większą pustynię głupoty i nonsensów.. Jeszcze sto lat temu nie było ustawowych wolnych sobót, tylko ewangeliczna niedziela- jako pierwszy dzień tygodnia. Teraz już prawie wszędzie w socjalistycznym świecie, jest wolna sobota.. Bo nie może być tak, żeby pracujący i dający pracę sami – we własnym zakresie ustanawiali sobie , kiedy kto potrzebuje dzień wolny.. Sześć dni pracować- jeden odpoczywać.. Żeby chociaż jeden dzień w miesiącu poświecić na bieganie po urzędach. i zajmowanie się biurokratycznym oporządzeniem się na pozostałe dni miesiąca.. Kodeksy Pracy puchną od nadmiaru przepisów, a wszystkie są tak pomyślne, żeby dołożyć pracodawcy.. Marks zza grobu zaciera ręce.. To jego wielki triumf! Marksiści triumfują i jeszcze trochę ,a zamienią Europę i Amerykę- w gruzowisko.. „Aktualny system pracy i wynagradzania pracowników nie przynosi pożądanych efektów dla rozwoju ludzkości oraz współczesnej gospodarki”.(!!!) Tak piszą inicjatorzy „ Wolnej Środy” –imienia Magdaleny Środy. Bo pani profesor Magdalena Środa- specjalistka od 12 etyk istniejących na świecie, bardzo źle się czuje w gorsecie etyki chrześcijańskiej, i chce, żeby jak najszybciej go rozluźnić .. Ale jest jeszcze rozsypujący się Kościół Powszechny ze swoimi naukami- i to jest wielka przeszkoda, żeby zaprowadzić te 11 etyk, przy likwidacji etyki chrześcijańskiej.. Akurat tej- bo ta jest najgorsza, że aż trzeba ją nienawidzić.. Pani Środa- nie tylko w czwartek- chce nas zaprowadzić do piekła.. . Ale w piekło pani Środa nie wierzy, tak jak w wolny rynek oparty o bazę chrześcijańską. Wierzy w marksizm kulturowy, przy pomocy którego, i swoich koleżanek z Kongresu Kobiet, zrobi rewolucję kulturalną.. A jaki system pracy i wynagradzania pracowników- zdaniem marksistów z inicjatywy „ Wolna Środa” przyniesie pożądane efekty dla rozwoju ludzkości i współczesnej gospodarki? Rozbudowa wszędzie budżetówki i rozdawanie zasiłków? Komunizm w budżetówce- biurokratyczny nadzór państwa socjalistycznego nad wszystkim.. Wtedy nareszcie zapanuje szczęśliwość, jak człowiek powróci do wspólnoty pierwotnej.. Ale nie starczy dla wszystkich drzew, żeby powrócić do korzeni. Raczej do korony. Myślę szczególnie o tych ludziach, którzy twierdzą, że pochodzą z jednego pnia pochodzenia , tego samego co małpy.. Zresztą może dla nich drzew starczy…. Socjalne małpy – te brakujące ogniwa pomiędzy małpą a człowiekiem-będą zmieniać aktualny system wynagradzania niewolników i ich system pracy. Na bardziej socjalny i bardziej nieefektywny gospodarczo. Komuna się nie sprawdziła i nigdy nie sprawdzi.. Nie ma motywacji pracy w komunie- jeden chce żyć kosztem drugiego, i wszystko w pewnym momencie musi się zawalić.. Nie ma siły napędowej – tak jak w konkurencyjnej gospodarce wolnorynkowej.. Życie w komunie jest spokojne i bezstresowe.. Najwyżej można pokłócić się o kobiety.. Ale dobrobytu z tego nie będzie.. Będzie zastój i beznadzieja.. I ogrzewanie się przy ognisku.. Jeśli powiatowy Wydział Ochrony Środowiska i Rozpalania Ognisk- pozwoli.. „W dobie kryzysu potrzebne są innowacyjne zmiany i świeże spojrzenie na rzeczywistość oraz kondycję człowieka i świata, który jest nadmiernie eksploatowany. Nadszedł czas Wolnej Środy, Dnia Rodziny i Dnia Ziemi”(????) Rozumiecie Państwo..(?????). We Środę, będzie wolne- bo Wolna Środa, we czwartek- bo Dzień Rodziny- a w piątek bo Dzień Ziemi.. Sobota i niedziela już są wolne ustawowo i demokratycznie- pozostaje poniedziałek i wtorek.. Może w poniedziałek zrobić dzień Wolnego Czwartku, a we wtorek- Dzień Wolnego Piątku.. I po tygodniu! Czas szybko leci.. Nie będzie czasu zrobić czegokolwiek pożytecznego dla innych- żeby zarobić.. „Kryzys” – oczywiście ,wywołuje ten sposób myślenia.. System ograniczonej reglamentacji właściwy socjalizmowi. Jak najwięcej ograniczyć, żeby wywołać” kryzys, i żeby potem fałszywie opowiadać, że „ kryzys” jest wywołany przez nadmiar przedsiębiorczości człowieka.. I przez jego pracę. To tak,. Jak pani redaktor Monika Olejnik jest oburzona, że powstaje tak dużo punktów sprzedaży alkoholu.. ”Rosną jak grzyby po deszczu”- uważa w Radiu Z, podczas audycji ” siódmego dnia tygodnia”. Podczas gdy zaczyna się pierwszy dzień tygodnia.. W ramach myślenia o „ wolnym rynku”- reglamentowanym. Żonaty kawaler też myśli, że jest kawalerem.. Zapomniał, że jest żonaty.. A kawalerem już był.. Wolny rynek libertariański był w Europie w XVIII i XIX wieku.. Teraz trzeszczy socjalizm- a „Stokrotka”- jak do nie j zwrócił się dwukrotnie pan prezydent Lech Kaczyński, także w Radiu Z- chce jeszcze ograniczać sprzedaż alkoholu.. W ramach wolnego rynku. I nie widzi tu sprzeczności.. Tak jak Prawo i Sprawiedliwość nie widzi sprzeczności w tym, że pan profesor Witold Modzelewski, wielki specjalista od podatku VAT, z którego doradzania żyje, doradza Prawu i Sprawiedliwości- partii” prawicowej” i doradza Ruchowi Palikota- partii „lewicowej”.. Nie wiem, czy jednym mówi jedno, a innym – drugie, albo wszystkim to samo, ale od wszystkich bierze pieniądze.. Należałoby wysłać kontrolę do tego Instytutu Studiów Podatkowych.. Czy tam w ogóle zagląda kontrola? Tak jak do supermarketów? Czy pan profesor Witold Modzelewski jest ponad prawem? Jeśli w Polsce jeszcze obowiązuje jakiekolwiek prawo.. Może i obowiązuje- ale dotyczy tylko osłów, którymi kręcą hieny.. Jak to w demokracji.. Władza hien nad osłami.. „I to by było dzisiaj na tyle” – jak lubił powtarzać pan Jan Tadeusz Stanisławski , kiedyś członek Unii Polityki Realnej. Wielki prześmiewczy konserwatysta- liberalny.. Lubił wyśmiewać się z socjalizmu. Tak jak „Kisiel”- ale w innej konwencji.. Dwaj wielcy ludzie. Panie, zaopiekuj się jego duszą.. Bardzo Cię o to proszę.. Ja skromny publicysta- prawicowy. Bardzo proszę..

Z niecierpliwością czekam na inicjatywę” Wolnego Czwartku”.. No i „ Wolnego!!! WJR

Niekończące się skandale drogowe

1. Wydawało się, że w związku z budową w Polsce autostrad i dróg ekspresowych w ostatnich 6 latach, wszystko już było. Mimo wydania ponad 100 mld zł na ten cel nie ma i długo jeszcze nie będzie pełnego ciągu drogowego o tych parametrach z Zachodu na Wschód (A-2, A-4) ani z Północy na Południe (A-1). Były za to liczne upadłości zarówno generalnych wykonawców rządowych kontraktów drogowych jak i masowe zjawisko niepłacenia podwykonawcom, co z kolei skutkuje ich upadłościami trwającymi do chwili obecnej. W związku z tym część z nich prowadziła blokady dróg przy pomocy maszyn budowlanych, aby choć częściowo odzyskać swoje należności. Były dokonane przez ABW podsłuchy rozmów prowadzonych przez szefów spółek startujących w przetargach drogowych w wyniku których prowadzone są do tej pory postępowania prokuratorskie, a Komisja Europejska zablokowała przekazywanie do naszego kraju środków z budżetu UE przeznaczonych na realizację tych inwestycji. Były i ciągle trwają liczne procesy sądowe, w których z jednej strony pozywana jest GDDKiA przez wykonawców kontraktów drogowych, z drugiej to właśnie ona pozywa ponoć niesolidnych przedsiębiorców.

2. W ostatnim tygodniu „Puls Biznesu” ujawnił, że obecni w Polsce ambasadorowie Niemiec, Francji, Austrii, Holandii, Irlandii oraz Portugalii, napisali list do wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego z protestem w sprawie realizacji kontraktów drogowych przez firmy pochodzące z ich krajów. Ich zdaniem „GDDKiA wadliwie przygotowała procesy inwestycyjne związane z budową dróg i konsekwentnie przerzuca odpowiedzialność za problemy z ich realizacją na firmy wykonawcze”. List podobnej treści został także wystosowany do europejskich organizacji branżowych, które z kolei przekazały go do Komisji Europejskiej. W listach tych zwraca się uwagę, że w sądach w Polsce wykonawcy rządowych zleceń drogowych procesują się już z GDDKiA o kwotę przynajmniej 1 mld zł, natomiast całość ich roszczeń do Generalnej Dyrekcji, opiewa na kwotę około 7 mld zł. Piechociński zobowiązał się do postawienia sprawy listu ambasadorów na najbliższym posiedzeniu Rady Ministrów i przygotowania stanowiska rządu w tej sprawie, choć nie ulega wątpliwości, że jakiekolwiek „koncesje” na rzecz firm zagranicznych w tych sprawach natychmiast spowodują reakcję firm z naszego kraju.

3. Wszystkie te niekończące się skandale związane z budową w naszym kraju, pokazują poważne błędy systemowe jakie zostały popełnione przez administrację rządową, która przygotowała przetargi na realizację tych inwestycji, a także je rozstrzygała i nadzorowała ich wykonanie. Nie przewidziano w kontraktach mechanizmów waloryzacji kosztów realizacji inwestycji w sytuacji kiedy ceny większości surowców i materiałów niezbędnych do ich realizacji wzrosły w ostatnich latach o kilkudziesięciu nawet do kilkuset procent. Nie przewidziano możliwości zgłaszania protokołów dodatkowych robót niemożliwych do przewidzenia przed rozpoczęciem inwestycji, nie przewidziano również możliwości zgłaszania dodatkowych kosztów wywołanych chociażby czynnikami klimatycznymi. Widać wyraźnie kompletny brak nadzoru finansowego GDDKiA, co spowodowało, że generalni wykonawcy powszechnie i przez wiele miesięcy nie płacili podwykonawcom, co z kolei skutkuje upadłościami małych i średnich firm związanych z tymi wielkimi kontraktami. Tak ogromne wydatki z kasy państwa i w konsekwencji upadłości zatrudniających tysiące pracowników wielkich firm budowlanych realizujących inwestycje drogowe. Wygląda na to, że teraz jeszcze dojdą spory na forum unijnym i być może przegrane sprawy sądowe na kilka miliardów złotych, za które w przyszłości będzie musiał zapłacić Skarb Państwa.

To potrafi tylko rząd Donalda Tuska. Kuźmiuk

CZY MISES ZAPISAŁBY SIĘ DO OFE Gazeta Wyborcza publikuje od lat ranking najlepszych OFE pod względem średniorocznej stopy zwrotu. Najlepszy jest ING, który zarabiał średnio co roku (od 1999 roku poczynając) 7,22%. Drugi - Allianz - 7,17%, a trzecie Amplico –7,02%. Samozwańczy Obywatelski Komitet Obrońców OFE twierdzi, że OFE średnio zarabiały co roku 8,2%. Komitet uważa, że nie można oceniać inwestycji OFE na podstawie hipotetycznego konta. Bo załamanie na giełdzie w 2009 roku miało większe znaczenie niż jakby miało miejsce w 2000 roku. Gdyby giełda zanurkowała, kiedy oszczędności jest mniej, straty byłyby mniejsze – tłumaczył GW Maciej Bitner, analityk Wealth Solutions, który jest sekretarzem SOKO OFE. I dlatego liczy średnią stopę zwrotu tak, jakby kryzys wydarzył się kiedy indziej. Proponuję policzyć tak, jakby się w ogóle nie wydarzył. I jeszcze można założyć, że się nigdy nie wydarzy. No bo jak takie załamanie, jak w 2009 roku miałoby miejsce w 2019 (gdyby nie nastąpiło obniżenie wysokości składki płynącej do OFE) to by dopiero było! Ale skoro spieramy się o przeszłość, to po co wybiegać w przyszłość? W przyszłość w 1998 roku, jak wprowadzano OFE, wybiegał Pan Krzysztof Dzierżawski, ale kto by tam wybiegał w przyszłość, jak się kasa lała strumieniami „tu i teraz”. Tak jak się i dziś leje. Najbardziej mnie jednak ucieszyło, że GW, która zawsze sprzyjała OFE, tym razem sama się chyba rozsierdziła. I zestawiła wyniki OFE od początku ich działalności z wynikami ZUS. ZUS wypada lepiej!

www.wyborcza.biz/biznes/1,100896,14090282,Ile_naprawde_zarobily_Otwarte_Fundusze_Emerytalne_.html

Po śmierci Pana Krzysztofa ciągle o tym przypominamy. I tylko się nie mogę nadziwić, że Pan Maciej Bitner pisze o sobie, że jest ekspertem Instytutu Misesa. Mises przewraca się w grobie. Gwiazdowski

Bezpieczeństwo pasażerów Okęcia w rękach firmy byłych esbeków. "Jakie związki istnieją między Konsalnetem, a rządem?" Pyta Piotr Bączek. NASZ WYWIAD Od dwóch tygodni bezpieczeństwem pasażerów odprawianych na Okęciu zajmuje się prywatna firma Konsalnet. Wygrała ona przetarg na podstawie ustawy, do której "nieznani sprawcy" mieli wrzucać poprawki podczas prac w komisjach sejmowych.

Pasażerowie szybko poznali na własnej skórze radosne działanie rządu Donalda Tuska i jego zaplecza sejmowego. O tym jak groźne mogą być następstwa oddania w ręce prywatnych firm ochroniarskich ochrony strategicznych obiektów państwowych rozmawiamy z Piotrem Bączkiem, byłym członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI, który do grudnia 2007 r. pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

wPolityce.pl: Czy jest pan zaskoczony, że lukratywny przetarg na ochronę lotniska Okęcie wygrała prywatna firma ochroniarska Konsalnet?

Piotr Bączek: Nie. Po sześciu latach rządów ekipy, która ma w swej ideologii miłość, jest to spełnianie miłości dla swoich. Przeniesiono hasło miłości na grunt praktyczny i teraz program wyborczy jest realizowany. Można spodziewać się, że takich kontraktów jest więcej. Należy zapytać, jakie jeszcze firmy mają takie lukratywne kontrakty i czy Konsalnet także otrzymał w ostatnim sześcioleciu inne rządowe kontrakty.

Media sugerują, że ta ustawa sejmowa, na podstawie której prywatna firma ochroniarska mogła starać się o ochronę dużego państwowego obiektu, mogła powstać na zamówienie określonego sektora. Przypominam sobie burzliwą dyskusję przy okazji przygotowywania ustaw pod mające się odbyć Euro 2012, w której brali udział związkowcy. Funkcjonariusze Straży Ochrony Lotniska wskazywali, że nowe przepisy spowodują chaos i zmniejszenie poziomu bezpieczeństwa na lotniskach ze względu na dopuszczenie do usług ochrony firm spoza branży lotniczej. Takie firmy – owszem – mogą być wyspecjalizowane w sektorze bezpieczeństwa, ale nie znają się, nie mają żadnego doświadczenia w obsłudze pasażerów. No i teraz mamy tego skutki, gdy kilka tysięcy pasażerów oczekiwało w długich kolejkach na odprawę bezpieczeństwa.

A czy to w ogóle normalne, że państwowego obiektu o strategicznym znaczeniu, za którego bezpieczeństwo tak czy inaczej odpowiada państwo, strzeże prywatna firma ochroniarska? To właśnie jest ta dodatkowa kwestia: prywatyzacja sektora bezpieczeństwa. Wyzbywanie się przez państwo prerogatyw i odpowiedzialności za bezpieczeństwo, w tym przypadku za bezpieczeństwo pasażerów samolotów. Oddanie tego sektora w ręce nawet wyspecjalizowanej firmy powoduje, że państwo traci kontrolę nad obiektem.

No bo takich ludzi nie można zaprzysięgać, certyfikować itd. Pracownicy prywatnej firmy ochroniarskiej nie są funkcjonariuszami publicznymi, którzy mają określone obowiązki i uprawnienia. W tym momencie państwo nie ma kontroli nad pracownikami takiej spółki. Straż graniczna, Służba Celna, jednostki podlegające Ministerstwu Spraw Wewnętrznych to są pracownicy podlegający szkoleniom i wyspecjalizowaniu, a państwo bierze za nich odpowiedzialność.

Czy może pan powiedzieć coś więcej o Konsalnecie? Bo z dotychczasowych publikacji medialnych wynika, że ta firma jest upstrzona byłymi esbekami niczym dobre ciasto rodzynkami. Tak, to jest firma założona we wczesnych latach 90, a jej współzałożycielami byli niezweryfikowani funkcjonariusze wywiadu PRL – Wiesław Bednarz i Tomasz Banaszkiewicz. Służyli za granicą, m.in. w Nowym Jorku. Banaszkiewicz był tam konsulem. Obaj byli funkcjonariuszami Wydziału 11 Departamentu I, odpowiedzialnego za dezintegrację i dezinformację środowisk emigracyjnych. Z tą grupą współpracował pułkownik Aleksander Makowski, opisany w raporcie z weryfikacji WSI i który procesował się z organami państwa o kwestie związane z raportem Antoniego Macierewicza. Zresztą sam Makowski rzucił pewne światło na Konsalnet w swojej książce, w której wspomina, że w czasie pracy komisji weryfikacyjnej, gdy był przez nią przesłuchiwany, konsultował się, radził się pracowników Konsalnetu, czy iść na przesłuchanie komisji, czy nie.

No i teraz w ręce takiego towarzystwa zostało oddane bezpieczeństwo pasażerów, polskich i zagranicznych... Należy więc teraz zapytać: jakie dźwignie, jakie związki, jakie przełożenie istnieje między Konsalnetem, a rządem, że właśnie tej firmie powierza się bezpieczeństwo pasażerów i bezpieczeństwo LOTu? Warto wspomnieć, że ta firma ma także zapewniać bezpieczeństwo bagaży. Rozmawiał Sławomir Sieradzki

ROKITIADA – O SUKCESORACH MICHNIKOWSKIEJ METODY Z rosnącą irytacją i zdumieniem obserwuję cyrk rozpętany wokół prominentnej postaci PO - Jana Rokity. Nie dziwi mnie, że autorami spektaklu są dziennikarze portalu „wPolityce” i bliskie im grono „niepokornych” żurnalistów. Po nagłaśnianiu dywagacji Staniszkis, żenującej inscenizacji z Gowinem i grze wokół Wiplera – trzeba wielkich pokładów prostoduszności, by upierać się, że mamy do czynienia z poważnymi „analitykami” życia politycznego lub nie dostrzegać intencji tego środowiska. Irytuje natomiast, że ten niewybredny spektakl, rozgrywany w fatalnej odsadzie i przewidywalnym scenariuszu, znajduje tylu bezkrytycznych odbiorców, a nawet jest wspierany przez polityków opozycji. W państwie, w którym tysiące zwykłych obywateli jest krzywdzonych i prześladowanych przez kastę komorniczą i tzw. wymiar sprawiedliwości, deklaracja Jarosława Kaczyńskiego o udzieleniu pomocy Rokicie, brzmi co najmniej niemądrze. Byłoby lepiej, gdyby politycy opozycji miast bawić się w „pijarowskie” zagrywki, twardo walczyli z sądowo-prokuratorskimi patologiami i wskazali Polakom realne środki na przywrócenie prawa i elementarnej sprawiedliwości. Mówienie po raz setny o „zagrożeniu demokracji” i potrzebie „działań naprawczych” – nie należy do arsenału takich środków. Warto sobie uświadomić, że czynienie z polityka Platformy osoby prześladowanej przez reżim, to siarczysty policzek wymierzony tym wszystkim, którzy przez ostatnie lata zostali doświadczeni podłością, cynizmem i głupotą przedstawicieli „trzeciej władzy”. Nie przypominam sobie, by prezes Kaczyński deklarował wsparcie finansowe dla uczestników obchodów tragedii smoleńskiej, ukaranych grzywnami za „zaśmiecanie miejsca dostępnego dla publiczności” lub chciał pomagać kobiecie, którą aresztowano w nocy z powodu niezapłaconej grzywny, a jej dzieci umieszczono w pogotowiu opiekuńczym. Nie słyszeliśmy takich deklaracji w sierpniu 2012 roku, gdy Krzysztofowi Wyszkowskiemu groziło zlicytowanie przez komornika ani rok wcześniej, gdy warszawska policja zatrzymała i badała na wykrywaczu kłamstw człowieka, który usunął kwiaty spod pomnika Armii Sowieckiej. Medialny cyrk wokół Rokity jest częścią tej samej kampanii, jaką zorganizowano wcześniej w sprawie „konserwatysty” Gowina. Jak napisałem wówczas - prowadzi ona do zafałszowania polskiej rzeczywistości i narzucenia nam tematów trzeciorzędnych, skutecznie tumani wyborców PiS-u, zwalnia ich z głębszej refleksji i nakazu dotarcia do prawdy. Nie znam publikacji owych żurnalistów, w których przypomniano by rolę Rokity w obaleniu rządu Jana Olszewskiego lub przedstawiono realne efekty prac tzw. komisji Rokity, powołanej przez Sejm X kadencji do zbadania działalności peerelowskiego MSW. Jedna tylko wypowiedź tego polityka dla komunistycznej „Trybuny” z 20 lipca 1992 roku pozwala ocenić jego intencje. Odmawiając Olszewskiemu pełnienia roli w życiu politycznym, ówczesny polityk UD twierdził, że należy środowisko premiera „politycznie izolować” i perorował - ”Ich działalność bowiem, sprowadzająca się ostatnio do kłamstw, oszczerstw i szantażu, staje się coraz częściej czynnikiem szkodzącym interesom państwa polskiego, grupy Olszewskiego działają już na granicy prawa. Jeżeli ją przekroczą, państwo ze swoją siłą powinno im się przeciwstawić". Rok później, to Rokita zadecydował o posłaniu policji w celu bezwzględnego rozbicia manifestacji w rocznicę obalenia rządu Olszewskiego, a jej uczestników nazwał „siłami antypaństwowymi” i "niekonstruktywną opozycją".Przy okazji obecnej inscenizacji, nie dowiemy się nic o wpływach tego polityka na stworzenie tzw. układu krakowskiego w służbach, występowaniu w obronie Bondaryka czy promowaniu Wojciecha Brochwicza – Raduchowskiego. Nawet deklaracja Rokity z sierpnia 2007 roku - "dekaczyzacja Polski jest konieczna”, nie wywoła dziś refleksji nad tragicznymi skutkami owej „dekaczyzacji” i nie sprowokuje do postawienia politykowi Platformy pytań o jego sprzeciw wobec działań partyjnych kamratów w latach 2008-2013. Próżno też poszukiwać jedynej sensownej konkluzji z „casusu Rokity”, a mianowicie, że ma on stanowić łagodne ostrzeżenie dla tych byłych i obecnych polityków PO, którym przyszłoby do głowy występowanie przeciwko interesom reżimu lub kusiłoby ich wyjawienie tajemnic grupy rządzącej. Taki obraz nie pasuje do partyjnych „mechanizmów demokracji”, przy pomocy których większość żurnalistów opisuje rzeczywistość III RP, bo w miejsce bredni o odcinaniu „skrzydeł konserwatywnych” wymagałby dogłębnej refleksji i sięgnięcia po terminologię mafijną. W publikacjach „wPolityce” można natomiast dostrzec projekcję poglądu, jakoby ludzi PO należało różnicować - ze względu na wyznawany system wartości, stosunek do problemów etycznych, ambicje polityczne czy reakcje wobec opozycji. Za sprawą Rokity, do tego fałszywego katalogu dochodzi dziś kategoria „prześladowanych” prominentów, którą za kilka miesięcy będzie można zapełnić kilkoma innymi postaciami. Zdaniem niektórych żurnalistów, wśród członków Platformy powinniśmy dostrzegać przeciwników dyktatury Tuska, zdeklarowanych konserwatystów lub światłych liberałów. To z kolei ma prowadzić do konkluzji, że w łonie grupy rządzącej są ludzie mniej i bardziej zdegenerowani, a nawet tacy, z którymi należy prowadzić dialog i traktować ich jak sprzymierzeńców.

Aleksander Ścios

Ziemkiewicz i Michalkiewicz. Atakują PiS bo są doradcami RN Stanisław Michalkiewicz przyznał, że jest doradcą Ruchu Narodowego. Jest nim również jego kolega z UPR, Rafał Ziemkiewicz. Stanisław Michalkiewicz przyznał, że jest doradcą Ruchu Narodowego. Czy w takim razie dalej może być uznawany za niezależnego publicystę? Być może i tak, o ile to nie przekłada się na jego publicystykę. Niestety o jego artykułach nie można [...] Stanisław Michalkiewicz przyznał, że jest doradcą Ruchu Narodowego. Jest nim również jego kolega z UPR, Rafał Ziemkiewicz. Stanisław Michalkiewicz przyznał, że jest doradcą Ruchu Narodowego. Czy w takim razie dalej może być uznawany za niezależnego publicystę? Być może i tak, o ile to nie przekłada się na jego publicystykę. Niestety o jego artykułach nie można tego powiedzieć. Pisałem niedawno, że w swoim felietonie Michalkiewicz zareklamował słuchaczom Radia Maryja kongres Ruchu Narodowego. Niemal w każdym artykule pisze coś pozytywnego o narodowcach. W ostatnim [a]http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2849;napisał[/a] tak:”W tej sytuacji wskazówki może dostarczyć „Gazeta Wyborcza”; jeśli ona coś gwałtownie zwalcza, to nieomylny to znak, że to może być nie tylko autentyczne, ale i pożyteczne dla Polski, a jeśli coś zachwala i stręczy – to nieomylny to znak, że to trucizna, albo w najlepszym razie – tylko makagigi. Warto z tego punktu widzenia spojrzeć na reakcję tej gazety na Kongres Ruchu Narodowego – a zyskamy lepsze rozeznanie, czego się trzymać”. Ale przecież ten argument jeszcze lepiej pasuje do Prawa i Sprawiedliwości, które jest zwalczane przez środowisko Adama Michnika od 6 lat. Michalkiewicz wykorzystuje jednak tego typu argumenty wybiórczo, manipulując przy tym swoimi czytelnikami. Michalkiewicz jako publicysta jest znany ze swojej walki z “razwiedką”. Twierdzi on, że politycy i partii są tylko marionetkami w wyreżyserowanym teatrze medialnym stworzonym przez prawdziwych władców Polski, czyli tajne służby. Dzięki temu Michalkiewicz stworzył sobie wizerunek niezależnego, konserwatywnego publicysty, który znalazł się na obrzeżach życia publicznego za głoszenie prawdy. Nie ma więc, w Polsce większego eksperta od działania razwiedki, od niego. Tylko on potrafi wskazać prawdziwe, ukryte znaczenie politycznych wydarzeń oraz wypowiedzi. Ten bardzo wrażliwy na tym punkcie konserwatysta kompletnie zlekceważył doniesienia, iż narodowcy byli szkoleni przez dawne służby, a medialny patron Ruchu Narodowego, Nowy Ekran został założony przez nie założony. Przypomniał mu to jeden z uczestników spotkania, które odbyło się we Wiedniu: “Nie mam nic do zarzucenia Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie było go przy Okrągłym Stole. Nie podoba mi się strzelanie do niego felietonami przez Ziemkiewicza. Ruch Narodowy nie ustrzegł się współpracy z Nowym Ekranem założonym przez WSI. Wiadomo było od samego początku kim jest Opara i ten portal cały. To jest wrzucanie prawicowych publicystów, którzy pragną zmiany w ciemny las!”. Stanisław Michalkiewicz krytykując “umiłowanych przywódców” używa zwrotu “dobry sukinsyn to swój sukinsyn”. Teraz Michalkiewicz skorzystał z tej mądrości w swoim interesie. Zaświadczył bowiem o przyzwoitości razwiedczyków, którzy stworzyli Nowy Ekran. Michalkiewicz powiedział, że zna ich osobiście i są to ludzie ze służb, którzy zostali “wyślizgani”. Za dowód ich wiarygodności przytoczył fakt, iż “Nowy Ekran” zbankrutował. Jak się okazało nie wszyscy bezpieczniacy są dla Michalkiewicza źli- ci z CBA oczywiście tak, ale ci z “Nowego Ekranu” już nie. Kiedy były polityk UPR tak ochoczo krytykował powstanie CBA w naiwności sądziłem, że jest niechętny wobec wszystkich służb; okazuje się jednak, że człowiek, który walczy z razwiedką sam wystawia dobre świadectwo, tym którzy się z niej wywodzą. I Rafał Ziemkiewicz śmie twierdzić, że w porównaniu do narodowców, PiS jest dzieckiem III RP? Elita tej partii zginęła w katastrofie smoleńskiej; za którą jak mówi sam Michalkiewicz, mogą stać WSI.Czy będąc tworem III RP można walczyć z jej twórcami? Piszę tak dlatego, ponieważ spotkałem się z opiniami, że w wypowiedzi Ziemkiewicza nie ma niczego niepokojącego, gdyż on zawsze tak myślał o Kaczyńskich. Tyle tylko, że jeszcze niedawno u Elizy Michalik mówił, że elity postkomunistyczne boją się prezesa PiS, gdyż ten chce je odsunąć od koryta. Skąd taka nagła zmiana w postawie pana redaktora? Ziemkiewicz podobnie jak Michalkiewicz jest doradcą Ruchu Narodowego; będzie więc walczył z przeciwnikami siły politycznej, którą popiera. Czy Wojewódzki zakończył swój romans z PO tylko na doradzaniu jej w 2007? Nie on przez lata dla niej organizował seanse nienawiści skierowane w PiS oraz jego zwolenników. Teraz Ziemkiewicz w interesie Ruchu Narodowego będzie walił w złego “Kaczora”, a jak! I to w momencie kiedy PiS ugruntowuje sobie pozycje lidera w wyścigu o władze. Kiedy PiS ciągle był za plecami PO, Ziemkiewicz nieustannie marudził, jaką to mamy nieudolną opozycję. Kiedy sytuacja się zmieniła i pojawiła się szansa na odzyskanie władzy, Ziemkiewicz postanowił jeszcze mocniej krytykować Kaczyńskiego. Pojawiły się zarzuty, które mają po prostu podważyć wiarygodność Prawa i Sprawiedliwości, że nie jest prawdziwą prawicą, tylko kolejnym podejrzanym tworem III RP. Zaraz usłyszę od Ziemkiewicza, że PiS od PO, niczym się nie różni. Z tego co wiem, to za panowania Donalda Tuska, Kuba Wojewódzki nie chciał wyjeżdżać z kraju. Drobny szczegół, ale jakże pełen treści. Rafał Ziemkiewicz był ze Stanisławem Michalkiewiczem w UPR; dzisiaj obaj są uznanymi publicystami prawicowymi. Tyle tylko, że dzisiaj nie mogą już być uznawanymi za niezależnych, gdyż są doradcami Ruchu Narodowego. Ten fakt rzuca nowy cień na ich działalność publicystyczną i nakazuje z dystansem podchodzić do tego co piszą o samym Ruchu Narodowego i PiS. Bo dzisiaj największym rywalem narodowców jest PiS, a nie PO. Dlatego panowie:Ziemkiewicz z Michalkiewiczem przekonują nas, że Jarosław Kaczyński przynależy do republiki okrągłostołowej i jest malowanym prawicowcem. Dlatego Artur Zawisza chodzi do Radia TOK FM, a Krzysztof Bosak do TVN24. Dlatego salon zrobił narodowcom znakomitą reklamę nagłaśniając ich kongres i dyskutując o nim niemal we wszystkich programach publicystycznych. Bo wbrew pozorom salon się narodowców nie obawia ( gdyby tak było, to by go medialnie zbojkotował, kogo nie ma w mediach ten nie istnieje), tak naprawdę to ten faszyzm ich nie uwiera, gdyby tak było rzeczywiście to by ich do studia nie zapraszali. Czy ktoś zaprasza do swojego domu człowieka, którym się brzydzi? Oczywiście, że nie. Dlaczego, więc antyfaszyści i tolerancyjni demokraci wpuszczają na salony strasznych faszystów, przed którymi przestrzega Michnik? Żeby ich skompromitować w rzetelnej debacie; jeżeli ktoś jest rzeczywiście groźny i ma rację nie daje mu się głosu;nie oddaje tak lekko swojego audytorium. Aby to zrozumieć wystarczy przywołać słynnych ekspertów Laska, którzy odmawiają debaty z ekspertami Macierewiczem, z niejasnych powodów. Tak zachowuje się ktoś kto wie, że racja leży po drugiej stronie i łatwo można to udowdnić. Skoro narodowcy są tacy groźni to dlaczego się ich nagłaśnia, dlaczego udostępnia środki masowego przekazu, które są pośrednikiem między elitą oraz społeczeństwem. Przecież istnieje ryzyko, że w czasie kryzysu obezwładnią oni umysły ludzi swoją szaleńczą ideologią. Któż wtedy będzie odpowiedzialny? Ano, piewcy tolerancji i demokracji, michnikowi antyfaszyści, którzy oddali im do użytku swoje tuby propagandowe. Oczywiście chodzi tutaj o zupełnie coś innego- o uwiarygodnienie Ruchu Narodowego jako prawdziwej prawicy, na którą warto głosować. Bo narodowcy są rewolucjonistami, którzy chcą prawdziwej zmiany, obalenia “republiki okrągłostołowej” do której przynależy malowany prawicowiec, Jarosław Kaczyński. No dobrze, ale ktoś może powiedzieć, że salon dezawuuje Ruch Narodowy przedstawiając ich członków jako ludzi groźnych oraz niebezpiecznych. Ale przecież to może być ich atut w dobie kryzysu, w czasie, w którym zapotrzebowanie na radykałów, oraz różnej maści rewolucjonistów, którzy wymierzą sprawiedliwość złodziejskiej elicie w imieniu wściekłego ludu będzie znacznie większe. A przecież dzisiaj ludzie pokrzywdzeni oraz niezadowoleni stanowią elektorat PiS. Poza tym zażywanie narkotyków oraz jeżdżenie szybko samochodem też jest niebezpieczne i groźne tak jak wiele innych rzeczy, a jednak ludzie nie potrafią bez tego żyć. Warto przypomnieć, że Artur Zawisza twarz Ruchu Narodowego należał kiedyś do PiS. W partii Jarosława Kaczyńskiego też są faszyści, najlepszym dowodem na to jest obecność w PiS, modelowej faszystki według salonu oraz obecnej klasy politycznej, prof. Krystyny Pawłowicz. Jest to dowód to na to, że faszyści głosują również na PiS, a przecież mogą przekierować swoje głosy na Ruch Narodowy, prawda? Dlatego narodowcy nie są żadnymi przeciwnikami salonu, tylko sojusznikami, którzy mają wspólnego wroga. Salon wie, że narodowcy nigdy nie dojdą do władzy; a jedyne co mogą osiągnąć to odebrać PiS-owi kilka procent i na to grają wywołując wokół nich histerię. Krótko mówiąc narodowcy mają tak jak kiedyś Giertych obejść PiS z prawej strony i to wszystko. Tak naprawdę to wbrew temu całemu oburzeniu, niektórzy cieszą się z istnienia Ruchu Narodowego; taki dla przykładu europoseł Protasiewicz liczy na to, że narodowcy odbiorą głosy PiS-owi w wyborach do europarlamentu. Oczywiście wtedy PiS straci to co zyskał, i choć PO jest słaba w polskiej polityce zostanie zachowane status quo. Radzio

17/06/2013 „Państwo musi być gwarantem spraw socjalnych” - twierdzi pan Józef Oleksy, który chyba od dzieciństwa przynależy do lewicowego nurtu rozdzielania cudzych pieniędzy, posiadając lewicowego zeza, który przeszkadza mu widzieć sprawy w sposób normalny. No jak się ma zeza..(???) To i łzy wylewają się za uszami, Nawet popłakać nie można normalnie. Nie dość, że widać coś powielokroć, to jeszcze nie można odróżnić dobra od zła- kradzieży od uczciwości .Panie Józefie… Socjalizm, który Pan tak bardzo kocha , oparty jest na kradzieży- przeciw siódmemu przykazaniu.. Żeby Pan mógł rozdawać biednym” sprawy socjalne”, trzeba obskubać pozostałych uczestników socjalistycznego państwa z pieniędzy.. Czy ma Pan nadal czelność głosić tego typu herezje..? Nigdy nie mówiąc okradanym skąd pochodzą pieniądze na utopijne rozdawnictwo. Odbył się zlot lewicowych zwolenników kradzieży na skalę państwową. I jakoś żaden prokurator nie widzi, że na Stadionie Narodowym, który zbudowało państwo Platformy Obywatelskiej za ukradzione 2 miliardy złotych podatnikom, odbył się zjazd zwolenników kradzieży. Było czerwono ,a nad całością unosiła się atmosfera Międzynarodówki, Będą nadal kraść! Zresztą lewicowi mężczyźni to świnie. Szczególnie z lewicowej formacji budowania przyszłości opartej na kradzieży…. Mają w d…..e przykazania- liczy się fałszywa idea kradzieży. Muszą ją podtrzymywać, bo wiedzą, że najwięcej zyskują ci, co asystują przy kradzieży.. Rozbójnicy , którzy dzielą. .Elita złodziejstwa! Ali Baby lewicy! Przedwczoraj byłem na Stadionie Narodowym, na zaproszenie żony, która chciała obejrzeć „naukowy piknik”, dzięki któremu poprawia się sytuacja finansowa Stadionu Narodowego. Przelewają pieniądze z jednej państwowej kieszeni – do innej- też państwowej. Nie było pani Joanny Muchy, która” nie wierzy w dogmat o nieomylności NIK”. Byłbym ją zapytał:” Jak leci”? I kiedy znowu obejrzymy na Stadionie Narodowym-Weronikę zwaną bluźnierczo- Madonną. Może by trochę opuściła na występie – nie sześć ,a jedynie trzy miliony złotych.. Z budżetu państwa polskiego.. Bo budżet nie ma innych wydatków. Biedota polska finansuje występy wroga chrześcijaństwa.. Długi nas zalewają niczym wzburzona woda z rzeki, a pani Joanna bez pardonu wykłada- ukradzione nam miliony- na finansowanie chałtury.. „Piknik naukowy”(???) Nie wiem ile ta zabawa dla dzieci kosztowała? Ale dzieciaki bawiły się przednio.. Takie wesołe miasteczko wokół piramidy socjalizmu- Stadionu Narodowego. Naprawdę ogromy! Jakby wielki latający talerz wylądował obok mostu Poniatowskiego, który bronił wielkiej armii Napoleona wycofującej się pod Lipska. Wierny swojemu masońskiemu pryncypałowi do końca.. Ten go zrobił na koniec swojej kariery- marszałkiem Francji. Żeby się nie rozmyślił w poświęceniu. No i się nie przeliczył… Książę pokazał co to jest honor.. Teraz ma pomnik przed Pałacem Namiestnikowskim- i most- swojego imienia. Warto było iść na Moskwę, żeby potem w ariergardzie osłaniać pokonaną armię.. Tym bardziej, że poszli na Moskwę bez Boga- jak pisał Mickiewicz. Masoneria przegrała nie odnosząc zwycięstwa.. Pan Bóg był po stronie rosyjskiego cara.. Kiedyś to były wojny.. Taki Napoleon- największy chuligan XIX wieku spustoszył całą Europę.. Mordował i palił ile wlezie. Wyniósł zatrute owoce Rewolucji Francuskiej- wrogie chrześcijaństwu- na zewnątrz Francji. Wprowadzał kodeks cywilny – można było brać rozwody ile wlezie.. Hulaj dusza – Boga nie ma.. Największe” osiągnięcie” jakie pozostawił po sobie.. Rzucił wyzwanie Panu Bogu.. Wyłom zrobił. Przygotował Europę do wypatroszenia z chrześcijaństwa.. Francja- kiedyś najwierniejsza córa Kościoła.. Dzisiaj- tonąca w długach republika.. Wtedy jeszcze – w obronie honoru- pojedynki nie były zakazane.. Dzisiaj nie wolno już bronić swojego honoru przy pomocy pojedynku z sekundantami.. Dzisiaj socjalistyczne państwa rozstrzygają sprawiedliwie spory.. Na gruncie sprawiedliwości społecznej i innej. I jak kibice chcą się spotkać na ubitej ziemi i rozstrzygnąć konflikt gdzieś w lesie pod Łodzią, to policja obywatelska interweniuje.. W myśl socjalistycznego prawa- bójki są zakazane.. Gdzieś w lesie pomiędzy sobą.. Nikogo postronnego przecież do bójki nie wciągają- tylko ci co chcą.. Przecież kiedyś chcącemu nie działa się krzywda- dzisiaj – w socjalizmie- się dzieje.. Niezależnie od wszystkiego. W obecnym ustroju- nie chcemy- a dzieje nam się krzywda.. Głównie socjalistyczne państwo nas rabuje i krzywdzi demokratycznym prawem, które uchwala demokratycznie. Ponieważ- między innymi- „ jest gwarantem spraw socjalnych”.. Jak chce pan Józef Oleksy z obywatelskiej partii demokratycznej o intrygującej nazwie-Sojusz Lewicy Demokratycznej.. I ten Sojusz nie chce sojuszu z Ruchem Palikota i Europą Plus.. Natolińczycy nie chcą Puławian.. Kto by pomyślał?… Chcą sami do Europy.. Tak jak kiedyś do ZSRR.. A jak wiatry się zmienią, Dobre Wiatry , czyli Buenos Aires- napłyną- co jest zawsze możliwe- będą chcieli do Federacji Rosyjskiej. Potrafią służyć każdemu demokratycznie. .Może pan Leszek Miller czytał transparent w Łodzi, który zaprezentowali narodowcy podczas spotkania mieszkańców Łodzi z panem Januszem Palikotem członkiem Komisji Trójstronnej ocierającej się o Klub Bilderberg.. Napis głosił:” Tylko idiota glosuje na Palikota”.. Czym bardzo zdenerwowali pana Janusza.. Nie wiem czy dobrze mi się wydawało, ale straszył młodych chłopaków – policją obywatelską.. Przecież go nie bili.. Tylko trzymali kulturalnie transparent.. Jeden z policjantów obywatelskich powiedział wczoraj, że ”policjanci użyli pałek służbowych”(????) No właśnie… Czy oprócz „ służbowych” mają jeszcze pałki ” prywatne”? Do swojego własnego użytku.. Co innego oberwać pałką” służbową, a co innego„prywatną” – od policjanta obywatelskiego. Może mniej boli.. Tym bardziej w państwie, które nie tylko musi, ale jest – gwarantem spraw socjalnych.. Jednym zabiera- innym trochę daje, a najwięcej mają z tego ci co ukradzione pieniądze rozdzielają.. Jak tak dalej pójdzie z tym socjalizmem, a w socjalnej Europie brakuje na wszystko pieniędzy oprócz pieniędzy na spłacanie odsetek od zaciągniętych długów- to trzeba będzie pomyśleć o powtórnym kolonizowaniu Afryki i eksploatowaniu jej bogactw. No bo skąd brać pieniądze na budowę socjalizmu- najlepszego ustroju na świecie- pod warunkiem oczywiście, że jest skąd wziąć pieniądze na jego budowę- tak jak na budowę Stadionu Narodowego. Z tym kolonizowaniem będzie oczywiście kłopot, bo trzeba będzie pokonać pracowitych Chińczyków, którzy już chyba kolonizowanie Afryki zakończyli, a ich państwo nie” jest gwarantem spraw socjalnych”, tylko trzeba pracować, żeby coś mieć.. I w ogóle jeść! Bo kto nie pracuje – niech nie je- twierdził Ś., Paweł. W takiej socjalistycznej Francji ponad 5 milionów ludności jest urzędnikami- na sześćdziesiąt milionów” obywateli”.(????) Nie wiem ile „pracuje” w budżetówce i ilu pobiera socjalne zasiłki- bo Francja z całą determinacją- w ramach Praw Człowieka i Obywatela- realizuje utopię rozdzielania cudzych pieniędzy na zasiłki.. Demografię ratują muzułmanie, ale oni też pchają się na zasiłki socjalne w ramach Praw Człowieka i Obywatela.. To jest sprawiedliwość społeczna, w odróżnieniu od sprawiedliwości socjalistycznej i od sprawiedliwości karnej, której ofiarami jest w Polsce rodzina Olewników, którym ktoś zamordował syna i nie można dojść – kto.. Poginęły akta, poginęli ludzie, a sprawa nadal nie jest wyjaśniona.. Ale rewizję u Olewników się przeprowadza nadal.. Nęka się ich, żeby przestali dochodzić sprawiedliwości.. Bo sprawiedliwość już była.. W czym się widocznie nie zorientowali do tej pory.. Niechby państwo zajęło się tym do czego zostało powołane w swojej pierwotnej formie. Do stania na straży wolności, własności i życia- ludzi w nim mieszkających, a nie do umożliwiania życia jednym ludziom na koszt innych. Państwo wcale nie musi być gwarantem spraw socjalnych, panie Józefie.. Może by jeszcze raz na Jasną Górę? Pomodlić się i posłuchać głosu Boga..

Tym bardziej, że w Prawie Bożym nie ma nic o zasiłkach.. Może dlatego pan Leszek Miller tak nienawidzi Praw Bożych- woli Prawa Człowieka i Obywatela. Żeby budować socjalizm przy pomocy narzędzia demokracji.. I mówi, że Prawa Boże- związane są z Talibami.(???). Jak to z Talibami? To jest inna cywilizacja- panie premierze.. Wiem, że chce pan jeszcze w życiu zostać marszałkiem, tak jak pana towarzysz- Józef Oleksy.. A może by tak demokratycznie przegłosować dziesięć przykazań, nanieść do nich poprawki sejmowe w kilku głosowaniach większościowych i potem już tylko dobudować interpretacje.? Nareszcie byłoby sprawiedliwie.. Te dziesięć przykazań- to są właśnie Prawa Boże- panie premierze.. Czyżby Pan o tym nie wiedział? Przecież jest Pan inteligentnym człowiekiem, ale żeby inteligentny człowiek nie widział słonia w Menażerii..? Chyba przeszkadza Panu cynizm.. Tak myślę! WJR

Jak Platforma wydawała pieniądze z budżetu?

1. Gazeta Wyborcza opublikowała blisko tydzień temu tekst „Jak PiS i PO wydają pieniądze z budżetu” i dwa dni temu kolejny „Eksperci, spa i artyści-na to wydają partie” o wydatkach SLD, Ruchu Palikota i PSL pochodzących ze środków budżetowych. Szczególnie tekst sprzed tygodnia był pomyślany jako kolejna próba uderzenia w Prawo i Sprawiedliwość. Wiem coś na ten temat, bo sam zostałem zaproszony aż do dwóch audycji (radiowa Trójka i program Tak jest w TVN 24), w których to szczegółowo zostałem odpytany z wydatków mojej partii. Dziennikarze w sposób szczególny skupili na wydatkach na ochronę Jarosława Kaczyńskiego i widziałem po ich twarzach, że nie przekonuje ich tłumaczenie, że to właśnie nasz prezes był celem mordercy z Łodzi, który zamordował asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego, a drugiemu poderżnął gardło i tylko natychmiastowa interwencja strażników miejskich, uratowała mu życie. Ba nie przekonywało ich także i to, że ten człowiek (jak zeznał w czasie prokuratorskiego dochodzenia), wcześniej 10 kwietnia był na Krakowskim Przedmieściu i chciał zastrzelić Jarosława Kaczyńskiego, a od tego zamiaru odstąpił, tylko ze względu na solidną ochronę prezesa.

2. Byłem odpytywany szczegółowo z wydatków na ekspertów i przygotowane przez nich opracowania, specjalistów od marketingu politycznego, a także wydatków na zakup usług od firm którymi kierują znani dziennikarze. Także i w tym przypadku, prowadzących wywiady w mediach nie interesowało specjalnie to, że dziennikarze pomagali nam w przygotowaniu i prowadzili kilka najważniejszych paneli dyskusyjnych poświęconych gospodarce, rynkowi pracy i systemowi ubezpieczeń społecznych i mocno sugerowali, że takie zaangażowanie oznacza utratę wiarygodności dziennikarskiej. I tym razem nie dawano wiary moim wyjaśnieniem, że w związku z ograniczonym czasem debat i dużą liczbą ekspertów biorących w nich udział, ich prowadzenie trzeba było powierzyć profesjonalistom i dziennikarze najlepiej nadawali się do tej roli.

3. Minęło parę dni i okazało się, że to nie w wydatkach Prawa i Sprawiedliwości, można doszukać się sensacji ale właśnie w wydatkach rządzącej Platformy. Platforma i tak jest w zdecydowanie lepszej sytuacji niż partie opozycyjne, bo jej emanacja w rządzie czyli poszczególni ministrowie są wpierani merytorycznie i PR-owo, przez tabuny ludzi zatrudnianych na etatach w poszczególnych resortach ale także przez firmy którym zleca się takie usługi. Do tej pory pamiętana jest decyzja premiera Tuska i jego najbliższego otoczenia, który już na początku swojej pierwszej kadencji wyrzucił ze swojej Kancelarii bibliotekę, żeby tylko znaleźć miejsce dla armii PR-owców.

4. Mimo tego ogromnego rządowego marketingowego wsparcia dla Platformy, okazuje się, że także wydatki partyjne opiewające na miliony złotych, są przeznaczone na wsparcie PR-owe. Ale w ostatnich dniach pojawiły się w mediach informacje, że wydatkach partyjnych pojawiła się kwota 250 tys. zł na luksusowe i drogie ubrania, jak można się domyślać dla prominentnych członków tej partii i kolejne dziesiątki tysięcy na stylistów, którzy im radzili jak je nosić. W roku 2012 blisko 100 tys. zł trafiło do znanej firmy warszawskiej zajmującej się dostawami dobrych win i jeszcze lepszych cygar i dopiero teraz okazuje się jak wartościowym ministrem był były szef resortu sportu Mirosław Drzewiecki, bo to on wcześniej zajmował się aprowizacją w Platformie. Jeszcze bardziej bulwersujące są wydatki partyjne na rzecz nocnego erotycznego klubu czy też wydatki na 30-krotne wynajęcie boiska piłkarskiego dla premiera i jego kolegów na uprawianie ulubionego sportu. Doniesienia medialne o wydatkach partyjnych które miały uderzyć w Prawo i Sprawiedliwość, jak się wydaje dobijają Platformę.

Kuźmiuk

Ziemkiewicz: pieniądze PiS dla Radia Wnet jak CIA dla opozycji, wyjątkowa hipokryzja Lisa Zdaniem Rafała Ziemkiewicza finansowanie przez SKOK-i i PiS mediów prawicowych jest analogiczne do wsparcia, jakiego w PRL-u CIA udzielała opozycji antykomunistycznej. Publicysta uważa, że krytykujący to Tomasz Lis pokazuje swoją hipokryzję i „wściekliznę”. Po tym, jak „Gazeta Wyborcza” ujawniła w zeszłym tygodniu, że Prawo i Sprawiedliwość w ub.r. przekazało Radiu Wnet - którego założycielem i dyrektorem jest Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich - 143 tys. zł, natomiast 40 tys. zł zapłaciło za usługi public relations Stanisławowi Janeckiemu (przeczytaj szczegóły), w środowisku dziennikarskim rozpoczęła się gorąca dyskusja. Władze Oddziału Warszawskiego SDP wezwały Krzysztofa Skowrońskiego do ustąpienia ze stanowiska, uzasadniając, że jego obecność w kierownictwie rujnuje wiarygodność stowarzyszenia (więcej na ten temat). Natomiast zasiadająca w zarządzie SDP Teresa Bochwic, która według „Gazety Wyborczej” zainkasowała od PiS kilka tysięcy złotych, wyjaśniła, że sprzedała partii Jarosława Kaczyńskiego prawa do napisanego przez siebie raportu, ale umowę podpisała w październiku 2011 roku, jeszcze zanim została wybrana do zarządu SDP (przeczytaj więcej). Wspieranie przez PiS prawicowych mediów i dziennikarzy ostro skrytykował Tomasz Lis, określając to mianem „żałosnego sponsoringu” i sugerując, że wspierani przez partię Kaczyńskiego dziennikarze po jej ewentualnym powrocie do władzy znów będą występować w mediach publicznych (przeczytaj więcej o komentarzu Lisa). Zupełnie inną opinię na ten temat przedstawił w weekend Rafał Ziemkiewicz, publicysta „Tygodnika Do Rzeczy”. W serwisie internetowym pisma porównał finansowanie przez PiS prawicowych mediów do wsparcia, jakiego CIA udzieliła w czasach PRL-u opozycji antykomunistycznej. - W tamtych czasach oskarżani, zwłaszcza ci w kraju, ze względów taktycznych tych pieniędzy się wypierali. Dziś wiemy, że gdyby nie spore subwencje wpompowane w polskie podziemie w latach osiemdziesiątych z zagranicy, prawdopodobnie udałoby się je komunistom doszczętnie zmiażdżyć - ocenia Ziemkiewicz. Przypominając, że tamto wsparcie też budziło kontrowersje (sprzeciwiał mu się m.in. Jerzy Giedroyc), podkreśla, że dziennikarze mediów mainstreamowych nie mają prawa krytykować obecnej solidarności PiS-u z Radiem Wnet. - Sytuacja, w której różne pluszaki władzy, pokroju Tomasza Lisa, w niewybredny sposób atakują takich ludzi jak wyżej wymienieni za branie pieniędzy od opozycji nieodparcie przypomina tę sytuację, gdy spasieni na judaszowym sowieckim żołdzie PZPR-owcy rzucali gromy za „pieniądze CIA” na prześladowanych opozycjonistów - twierdzi Ziemkiewicz. Publicysta „Do Rzeczy” zauważa, że PiS nie jest jedynym podmiotem wspierającym media. - Organizacje typu „Krytyka Polityczna” mogą liczyć na pieniądze ze spółek skarbu państwa, Unii, agend i fundacji rządowych, media liżące władzę pełne są reklam od ministerstw, urzędów i firm, dla których życzliwość władzy jest warunkiem powodzenia w interesach. Na debilowatego „możeła” znalazły się na pstryknięcie setki tysięcy z publicznej kasy, choć reklamowana nachalnie „radosna” impreza ściągnęła mniej osób, niż zupełnie nie dotowany, ogłoszony tylko w mediach opozycyjnych i internecie trzeciomajowy polonez Towarzystwa Patriotycznego Jana Pietrzaka dzień później. Natomiast na debatę, książkę czy seminarium o Żołnierzach Wyklętych albo na przegląd niezależnych filmów niezbędne wsparcie uzyskać można tylko od PiS albo SKOK-ów - wylicza. - Takie są realia, jak były w PRL, gdzie też na uczciwe działanie można było dostać pieniądze tylko od „Solidarności”, która miała je wiadomo skąd - podsumowuje. Zdaniem Ziemkiewicza akurat Tomasz Lis nie powinien tego krytykować, ponieważ jego pozycja jest oparta na szczególnym układzie z Telewizją Polską. - Za ogromne pieniądze, ponad sto tysięcy miesięcznie robi on tam show, któremu wysoką oglądalność gwarantuje miejsce w ramówce. Kto ten show ogląda, wie, że jest on nieustającym, jak to brutalnie ujmuje młodzież, „robieniem laski” władzy. Ten show z kolei ciągnie sprzedaż tygodnika, który Lis zamienił w prorządowy, a bardziej jeszcze anty-opozycyjny tabloid, bazujący na tanim skandalu, ciągłym odwoływaniu się do niskich instynktów pogardy i agresji, i przede wszystkim na tym, że każdy okładkowy temat tygodnika dostaje kryptoreklamowe wzmocnienie w prime time w TVP, tuż po gromadzącym ośmiomilionową publiczność serialu - opisuje Ziemkiewicz. - Każda inna telewizja pewnie za taką krypciochę wylałaby, ale Lis ma w TVP układ szczególny, i trudno nie podejrzewać, że to nie tyle jego domniemane talenty i worek nagród przyznawanych sobie nawzajem przez członków prorządowego towarzystwa wzajemnej adoracji, ale właśnie owo szczególne przełożenie na telewizyjne pasmo najlepszej oglądalności było przyczyną zatrudnienia go jako szefa najpierw „Wprost” a potem „Newsweeka” - dodaje publicysta. Ocenia przy tym, że krytykując wsparcie Radia Wnet przez PiS, Lis „popisał się tutaj wyjątkową hipokryzją i - naprawdę trudno to inaczej nazwać - wścieklizną”.

- Że Janecki, w chwili, gdy m.in. za sprawą Lisa został całkowicie wyrzucony z zawodu, sprzedał opozycji parę eksperckich analiz, że Bochwic udzieliła jej praw autorskich do wykorzystania wyników swojej pracy, że Skowroński przyjął jej wsparcie dla alternatywnego radia - to ma być ujmą dla nich? I będą ich z tych pieniędzy rozliczać funkcjonariusze agit-propu III RP? No - bez jaj! - podsumowuje Rafał Ziemkiewicz. RAZ

Krzyże koleżeńskie - 4 czerwca 1989 roku wygrała “Solidarność”, wygrał wielki ruch antykomunistyczny. Nie ma dwóch wygranych. Myśmy wygrali tę walkę, ale warto pamiętać, że ta data oznacza również, że wygrała Polska jako całość, wygrała szansa na demokratyzację Polski, na zbudowanie kraju wolnego wolnych obywateli, wygrała szansa na odzyskanie niepodległości – mówił prezydent Bronisław Komorowski podczas uroczystości wręczenia orderów i odznaczeń w 24. rocznicę wyborów “kontraktowych”.

– Jestem przekonany, że pomimo faktu, że zwycięzca jest tylko jeden, to święto może być głęboko przeżywane przez wszystkich ludzi, którzy włączyli się w działania na rzecz mądrego odzyskiwania i zagospodarowywania wolności. To może być Święto Wolności dla wszystkich Polaków i dla wszystkich przyjaciół Polski – dodał Komorowski. Prezydent wyraził zadowolenie, że uroczystość zgromadziła “wszystkich, którzy cieszą się z odzyskanej wolności i mądrego jej zagospodarowywania”. Podkreślił przy tym, iż “ci, którzy czują się ludźmi wolnymi, radują się ze wszystkich osiągnięć wolnej Polski, które są zasługą historyczną, ale też zasługą dla współczesnego państwa polskiego”.

“Artyści” i “przedsiębiorcy” Wśród 45 osób odznaczonych tego dnia znalazło się wielu modnych artystów, m.in. piosenkarze Katarzyna Nosowska, Kayah, Artur Rojek, kompozytor i pianista jazzowy Leszek Możdżer czy reżyser Grzegorz Jarzyna, do niedawna dyrektor warszawskiego Teatru Rozmaitości, “osławionego” przedstawieniami propagującymi homoseksualizm i inne formy niemoralności (na stronie internetowej prezydenta RP napisano, że teatr Jarzyny “w pełni zagospodarowywał pojęcie wolności myślenia, przełamywał »ograniczenia mentalne« z poprzedniej epoki, prezentuje nowatorski sposób spojrzenia na współczesny teatr”). Wszyscy oni otrzymali Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski lub Złote Krzyże Zasługi. Drugą grupą odznaczonych są ci, którzy dostali Krzyże Kawalerskie OOP “za wybitne zasługi dla rozwoju polskiej przedsiębiorczości, za osiągnięcia w promowaniu polskiej myśli technicznej”. Obok autentycznych przedsiębiorców i innowatorów znaleźli się tu tacy ludzie, jak Stanisław Tamm i Szymon Gutkowski. Ten pierwszy w latach 90. był wicewojewodą konińskim, po przejęciu władzy przez koalicję AWS-UW został wojewodą, a gdy zlikwidowano mu województwo, otrzymał od premiera Buzka posadę wicewojewody wielkopolskiego, które w 2000 r. zamienił na fotel wojewody. Po klęsce AWS został dyrektorem w Urzędzie Miasta Poznania, zaś od trzech lat jest sekretarzem miasta Poznań u boku prezydenta Ryszarda Grobelnego (który w 2010 r. również otrzymał od prezydenta Komorowskiego Krzyż Kawalerski OOP).

“Cudowne dziecko” Unii Wolności Natomiast Szymon Gutkowski to postać jakże charakterystyczna dla młodego pokolenia elit III RP. Zaczynał jako asystent Jacka Kuronia na początku lat 90., później założył firmę marketingową Corporate Profiles (obecnie DDB). Przez wiele lat był doradcą ds. marketingu spółki Agora, tworząc kampanie dla “Gazety Wyborczej”. Jako doradca pracował również dla TVN 24. Był inicjatorem przeniesienia na kilka miesięcy programu “Tomasz Lis na Żywo” do Internetu – bezpośrednio po tym jak Lis rozstał się z Polsatem, a nie powrócił jeszcze do TVP. Firma Gutkowskiego realizowała też – jak sam się chwali – “duże projekty komunikacji społecznej na zlecenie kolejnych rządów”, wymieniając w tym kontekście Program Powszechnej Prywatyzacji, Pakiet Czterech Reform Społecznych Jerzego Buzka i Reformę Zabezpieczeń Społecznych. Gutkowski jest również członkiem zarządu Fundacji Batorego oraz przewodniczącym Rady Strategicznej Stowarzyszenia “Projekt: Polska”, które powstało z przekształcenia Młodego Centrum – dawnej młodzieżówki Unii Wolności. W 2003 r. był jednym z twórców kampanii “Tak” przed referendum europejskim, a przed wyborami w 2007 r. zaangażował się w prace koalicji “Zmień kraj, idź na wybory”, która zmobilizowała młody, wielkomiejski elektorat i poważnie przyczyniła się do zwycięstwa Platformy Obywatelskiej. Nic zatem dziwnego, że w 2010 r. Gutkowski znalazł się w Komitecie Poparcia Bronisława Komorowskiego, a rok później trafił do grona doradców prezydenta, gdzie dominują jego mentorzy z czasów UW – Mazowiecki, Lityński, Wujec, Osiatyński.

Korespondenci dobrze zakorzenieni Jednak największą grupę odznaczonych 4 czerwca br. stanowią zagraniczni dziennikarze, którzy informowali o sytuacji w Polsce w latach 70. i 80. Dominują tu Niemcy, Amerykanie i Brytyjczycy, choć wielu z nich pochodziło z naszego kraju lub miało osobiste związki z Polską. Charakterystyczne, że najwyższe odznaczenie tego dnia – Krzyż Komandorski OOP – otrzymał Ludwig Zimmerer (“za wybitne zasługi we wspieraniu przemian demokratycznych w Polsce, za dawanie świadectwa prawdzie o sytuacji w Polsce w czasie stanu wojennego, za osiągnięcia w działalności dziennikarskiej i na rzecz zbliżenia polsko-niemieckiego”). Ten niemiecki dziennikarz, pierwszy po wojnie (od 1956 r.) akredytowany korespondent RFN-owskich mediów w Warszawie, kolekcjoner polskiej sztuki ludowej w swoim mieszkaniu na Saskiej Kępie, gdzie mieszkał przez ponad 20 lat, był mężem Joanny Olczak-Ronikier, pisarki i scenarzystki, współzałożycielki krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Warto przypomnieć, że w 2001 r. pani Olczak-Ronikier otrzymała od “Gazety Wyborczej” Nagrodę Nike za książkę “W ogrodzie pamięci”, opowiadającą dzieje jej rodziny, a właściwie kilku rodzin zasymilowanej żydowskiej inteligencji, które widnieją w jej drzewie genealogicznym (Mortkowiczów, Horwitzów, Beylinów). Wspomnijmy też, że córka Ludwika Zimmerera i Joanny Olczak-Ronikier, Katarzyna Zimmerer, również dziennikarka i pisarka, była pierwszą żoną Jana Rokity, a kilka lat temu wydała książkę “Zamordowany świat. Losy Żydów w Krakowie 1939-1945”, która także doczekała się nagród i promocji w największych mediach. To właśnie ona odebrała w Pałacu Prezydenckim order dla ojca. Spośród innych odznaczonych warto wymienić nazwisko Chrisa Niedenthala, sławnego polsko-brytyjskiego fotografa, który w latach 80. dokumentował powstanie “Solidarności” i stan wojenny. Trzeba jednak pamiętać, że Krzyż Oficerski OOP odebrał on z rąk Bronisława Komorowskiego, w którego Komitecie Poparcia znalazł się przed wyborami w 2010 r., a zatem dołączył do grona klakierów obecnego prezydenta, masowo nagradzanych od trzech lat.

Ordery dla swoich Trudno też nie widzieć kontekstu politycznego w odznaczeniu Krzyżem Kawalerskim OOP Krzysztofa Bobińskiego, wieloletniego warszawskiego korespondenta “Financial Times”, który w 1989 r. relacjonował obrady “okrągłego stołu”. Bobiński jest bowiem mężem prof. Leny Kolarskiej-Bobińskiej, obecnie eurodeputowanej PO, a sam w 2004 r. otwierał mazowiecką listę Platformy do Parlamentu Europejskiego, ale wówczas mandatu nie zdobył. Warto zresztą wspomnieć, że nie jest to pierwsze odznaczenie Bobińskiego: w 2005 r. prezydent Kwaśniewski przyznał mu już Złoty Krzyż Zasługi za zaangażowanie w propagandę prounijną przed referendum akcesyjnym oraz za całą działalność na rzecz wstąpienia do UE (Bobiński wydawał periodyk “Unia & Polska”, był też prezesem Fundacji “Unia & Polska”, gdzie w radzie nadzorczej zasiadali m.in. Geremek i Bartoszewski). Wielce charakterystyczne jest też odznaczenie takich osób, jak Gwido Zlatkes (Krzyż Kawalerski OOP), w latach 80. działacz Ruchu “Wolność i Pokój”, obecnie mieszkający w USA, gdzie przetłumaczył na polski m.in. Talmud i teksty literatury chasydzkiej, Joanna Węgrzynowicz-Weschler (Krzyż Kawalerski OOP), niegdyś współpracowniczka “Tygodnika Mazowsze” oraz tłumaczka wywiadów Hanny Krall z Markiem Edelmanem, czy Joana Radzyner (Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP), austriacka dziennikarka, od połowy lat 80. stała korespondentka w Polsce, urodzona w Warszawie, skąd jej rodzina wyemigrowała w 1959 r. do Wiednia. 4 czerwca Bronisław Komorowski wręczył znacznie więcej orderów niż miesiąc wcześniej, 3 maja. Ten fakt, jak również pompatyczna oprawa zeszłotygodniowego “Święta Wolności” (włącznie z telewizyjnym orędziem prezydenta), świadczy o tym, że obecny obóz rządzący powoli, ale konsekwentnie zmienia hierarchię świąt państwowych. Coraz wyraźniej widać, że głównym świętem w III RP ma być rocznica zmanipulowanych wyborów w 1989 r., a pamięć tamtego okresu – od “okrągłego stołu” po rząd Mazowieckiego – ma dominować nad pamięcią o prawdziwych zasługach pokoleń Polaków z poprzednich stuleci. Czy obecnym elitom władzy uda się narzucić społeczeństwu taki obraz historii? Paweł Siergiejczyk

Bajka dobra, bajka zła Rzeczywistość zadaje kłam sceptykom, którzy twierdzą, że relacje polsko-niemieckie są tak asymetryczne, że zaczynają nabierać charakteru relacji dominacji i podległości, że dialog jest pozorny i reglamentowany, służąc głównie stronie niemieckiej. Krytycy naszych relacji z zachodnim sąsiadem twierdzą, że strona niemiecka narzuca swoje tematy i priorytety, wyznacza polskich partnerów do dyskusji i realizuje swoje interesy, bardzo często sprzeczne z polskimi. O tym, że tak nie jest, dobitnie świadczy ostatni przykład. Otóż niemiecka telewizja publiczna ZDF pod wpływem krytyki płynącej z Polski, protestu polskiej ambasady w Berlinie oraz odważnego listu prezesa Jerzego Brauna do Ruprechta Polenza, szefa rady ZDF, posła do Bundestagu, byłego sekretarza generalnego CDU i bliskiego współpracownika Angeli Merkel, postanowiła zapoznać swoich widzów z realiami okupacji niemieckiej w Polsce, a także z tym, jak Polacy widzą II wojnę światową i jej konsekwencje. Między innymi w ZDF zostanie w najlepszym czasie antenowym pokazany polski serial „Czas honoru". Po emisji kolejnych odcinków przewidywane są dyskusje historyków, do których zaproszono znawców Polskiego Państwa Podziemnego i AK. Aby wyjaśnić niemieckiej publiczności sytuację Polski po wojnie, planuje się także emisję „Historii Roja" Jerzego Zalewskiego. Dzięki wsparciu ZDF film ten, skazany na niebyt przez TVP i Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF), zostanie wreszcie dokończony.
Nowe otwarcie „To oznaka dojrzałości niemieckiego społeczeństwa" – napisał na łamach „Die Zeit" Kazimierz Wóycicki, dotychczas surowo oceniający niemiecką politykę historyczną wobec Polski i niestroniący od odważnych polemik z historykami i publicystami niemieckimi. „Grupa Kopernik" wydała oświadczenie, wyrażające zadowolenie, że wreszcie Niemcy postanowiły zmierzyć się z tą częścią swojej przeszłości. Podkreślono, że tym razem nie chodzi o niskonakładowe publikacje specjalistyczne, lecz o próbę dotarcia do szerokich kręgów niemieckiego społeczeństwa i wprowadzenie wiedzy o historii Polski w obieg kultury popularnej. Nigdy jeszcze wymiana idei nie była tak żywa i autentyczna. W najbliższym czasie zostanie w Niemczech wydana książka Jarosława Marka Rymkiewicza „Kinderszenen" oraz Jana Polkowskiego „Ślady krwi". Bronisław Wildstein otrzymał Nagrodę Pokojową Księgarzy Niemieckich. W laudacji podkreślano nie tylko jego dorobek literacki, ale i jego zasługi przezwyciężenia komunistycznej przeszłości Polski. W związku z tym wydarzeniem w ARD pokazano odcinek „Errata do biografii" poświęcony Andrzejowi Szczypiorskiemu. Odbyła się też burzliwa dyskusja nad rolą Szczypiorskiego i innych osób uwikłanych we współpracę z komunistycznymi służbami w relacjach polsko-niemieckich. Niemiecka publiczność mogła się także dowiedzieć, że Andrzej Stasiuk nie jest jedynym polskim pisarzem, a głos Adama Krzemińskiego nie jest reprezentatywny dla całej polskiej opinii publicznej. Wreszcie powstanie także pomnik polskich ofiar III Rzeszy w Berlinie. Rząd niemiecki rozważa – po tym jak podniósł renty ofiarom Holokaustu – wypłacenie zadośćuczynienia rodzinom polskich ofiar akcji pacyfikacyjnych oraz rodzinom ofiar robotników przymusowych straconych w Niemczech z powodu tzw. Sittendelikten. Zamierza także wziąć udział w odbudowie pałacu Saskiego w Warszawie.
Hołd dla Polaków Wkrótce ukażą się książki „Lech Wałęsa i SB" Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza oraz „Anna Solidarność" tego ostatniego. Wreszcie historycy niemieccy zaczynają szerzej uwzględniać dorobek polskiej historiografii ostatnich dekad, nie ograniczając się jedynie do dzieł tych autorów, których kiedyś uznawano za jedynie słusznych. Nawet uprzedzenia wobec polskiego katolicyzmu osłabły w ostatnich latach. Gazeta „Die Welt" zamieściła rzeczowy reportaż na temat Radia Maryja, a ojciec Rydzyk odwiedził parafię, w której pracował w Niemczech. Inaczej opisuje się wkład Polaków, szczególnie tych z Zagłębia Ruhry, w uprzemysłowienie Niemiec. Film opisujący historię polskiej rodziny w Bochum od końca XIX w. do czasów współczesnych wywołał wielkie poruszenie. Dzisiaj, gdy politycy niemieccy mówią o tym, że w roku 1945 alianci przynieśli Niemcom wyzwolenie, nie zapominają wspomnieć o armii Andersa i wkładzie Polaków w pokonanie Hitlera. A 1 września (kiedyś datę tę w Niemczech systematycznie przemilczano) odbywają się uroczystości polsko-niemieckie. W czasie ostatnich z nich kanclerz Merkel, mówiąc o agresji Niemiec na Polskę w 1939 r. i zbrodniach niemieckich w Polsce podkreśliła, że „Unrecht bleibt Unrecht" i taktownie, lecz stanowczo przypomniała, że decyzje o wysiedleniu Niemców miały charakter międzynarodowy. Cytując Karla Jaspersa, poruszyła także niemiecki „problem winy". O tym, jak bardzo zmieniła się w ostatnich latach polityka Niemiec wobec Polski świadczy to, że w czasie tegorocznej konferencji bezpieczeństwa w Monachium wystąpili także przedstawiciele opozycji Anna Fotyga, Witold Waszczykowski i Krzysztof Szczerski. W prasie niemieckiej, szczególnie w FAZ, szczegółowo i rzeczowo opisuje się sytuację polityczną w Polsce, w tym także zaniedbania w śledztwie smoleńskim. W Warszawie odbędzie się wkrótce spotkanie klubu parlamentarnego PiS-u z przedstawicielami frakcji CDU w Bundestagu.
Happy end? Niestety to fikcja. Jest, jak wiemy, zupełnie inaczej. To TVP, mimo niedawnego protestu pana prezesa Brauna, wyemituje film, który zniesławia AK. Widać Juliusz Braun przestraszył się własnej odwagi – albo został przywołany do porządku. A przecież każdy, kto czuje taką potrzebę, może ów film bez przeszkód obejrzeć. Jest on do kupienia – choćby w Amazon.com. Każdy może sam zdecydować, czy swoimi pieniędzmi chce wspierać tego rodzaju produkcje. Prezes Braun funduje nam jednak ten pokaz za pieniądze publiczne, których nie ma na polskie produkcje, jak choćby na wspomnianego wyżej „Roja". W dodatku w najbliższym czasie zostanie pokazany w TVP również serial rosyjski o zwykłych, sympatycznych młodych ludziach, których młodzieńczy idealizm i duch epoki sprawił, że zostali uwikłani w stalinizm. Dwóch z nich zostało funkcjonariuszami NKWD. Film pokazuje ich skomplikowane losy wojenne – które jednego z nich wiodą do Katynia, gdzie bierze udział w rozstrzeliwaniu polskich oficerów – oraz działalność na terenie wyzwolonej Polski w pierwszych latach powojennych. Pokazując stalinowskie represje, film nie przemilcza arogancji i nacjonalizmu polskich oficerów, typowych przedstawicieli „pańskiej Polski", i ujawnia odrażający antysemityzm podziemia powojennego, którego ofiarą pada jeden z bohaterów filmu. Po emisji ma się odbyć dyskusja o obecnym zagrożeniu faszyzmem w Polsce z udziałem redaktorów „Gazety Wyborczej" i „Polityki", a także publicystów i historyków rosyjskich i niemieckich. To na szczęście również fikcja, ale obawiam się, jeśli dłużej pozostawimy Juliusza Brauna na stanowisku prezesa TVP, a Donalda Tuska na stanowisku premiera rządu RP, ta druga fikcja stanie się rzeczywistością szybciej niż myślimy. Zdzisław Krasnodębski

Wasze matki, wasi ojcowie Mimo protestów ambasadorów RP w Waszyngtonie i w Berlinie oraz sprzeciwu środowisk kombatanckich władze TVP postanowiły jednak pokazać 17, 18 i 19 czerwca niemiecki serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym partyzanci z Armii Krajowej m.in. wydają Niemcom przewożonych do obozu Żydów. Niby nic nowego, tyle już w końcu było o „polskich obozach koncentracyjnych”, czy „antysemityzmie” Polaków w filmach takich jak choćby „Pokłosie”, czy książkach Grossa. Jednak tym razem to już zacząłem się zastanawiać: protestować, czy nie protestować, albo inaczej - jak to robić, by odnieść jakiś skutek. Na władze telewizji publicznej, która ma podobno „misję” nie działa złożenie przez kombatantów z Pomorza - ze Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej oraz Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych - zawiadomienia do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta o możliwości popełnienia przestępstwa przez Telewizję Polską polegającego na publicznym „pomówieniu/zniesławieniu/oskarżeniu setek tysięcy zmarłych i żyjących członków AK oraz w konsekwencji milionów Polaków”. Na TVP nie robi wrażenia również opinia ambasadora RP w Stanach Ryszarda Schnepfa, który powiedział, że „jako ambasador Polski, jako historyk, ale także jako syn osób, które ratowały Żydów z warszawskiego getta, stanowczo protestuje przeciwko takiej wizji historii”. Gdy jednak posłuchałem opinii Jacka Protasiewicza, przedstawiciela partii rządzącej, że film wcale nie jest o AK i nie jest antypolski oraz oceny prezydenckiego doradcy ds. historii i dziedzictwa narodowego, Tomasza Nałęcza, że „pokazanie filmu umożliwia sobie wyrobienie własnego zdania”, to przestałem się dziwić. W końcu Protasiewicz i Nałęcz wyrażają odpowiednio stanowisko Platformy Obywatelskiej i rządu z premierem Donaldem Tuskiem oraz prezydenta Bronisława Komorowskiego, a to znaczy, że jest przyzwolenie polskich władz na szkalowanie Armii Krajowej. Jeśli i prezydent i partia rządząca dają glejt na spotwarzanie Polaków i wybielanie Niemców, to tylko sąsiadom zza Odry pogratulować, bo polityka historyczna Niemiec odnosi takie sukcesy o jakich się Niemcom nie śniło.

W latach 50. Adolf Benzinger, o czym pisałem w jednym ze swoich tekstów, wymyślił nazwę „polskie obozy koncentracyjne” rozmywającą winę Niemców za zagładę milionów ludzi w czasie II wojny światowej. Ostatnio w ramach przebudowy niemieckiej świadomości w telewizji ZDF w porze największej oglądalności wyemitowano wspomniany serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, z którego ma wynikać, że za Holokaust wcale nie byli odpowiedzialni Niemcy. Tytułowe „matki” i „ojcowie” to pięcioro młodych Niemców z Berlina, którzy w wojnę zostali uwikłani, przez nią - jak np. Charlotte, która wydaje w ręce SS żydowską pielęgniarkę – zdeprawowani, i tak naprawdę stali się jej ofiarami. Polacy pokazani w filmie są od Niemców gorsi. AK-owcy mogą uwolnić ludzi wiezionych do obozu zagłady, ale gdy tylko widzą, że w transporcie śmierci znajdują się Żydzi, to jako antysemici już tego nie robią. A publika za Odrą to łyka. Magazyn „Stern” opublikował w ubiegłym roku wyniki sondażu, z których wynika, że aż 65 procent Niemców nie uważa, by ich kraj ponosił jakąś szczególną odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej. Nieźle, że ponad połowa już wierzy w „nazistów”, ale czy nie może być jeszcze lepiej? Toteż emisji filmu „Nasze matki, nasi ojcowie” towarzyszyła z rozmachem prowadzona w niemieckich mediach kampania promocyjna, z dominującym przekazem, że ten serial to jeden z najważniejszych dokumentów historycznych na temat wojny, autentyczny obraz tamtego czasu, który trzeba poznać, a jedna z gazet napisała, że ten film to „pomnik postawiony matkom i ojcom”. Rzeczywiście, z tym pomnikiem coś jest na rzeczy, w końcu za zagładę odpowiedzialni są ci tajemniczy, bezosobowi „naziści”. Wspólnie z Polakami. Niemcy prowadzą konsekwentnie swoją politykę fałszowania historii, w końcu jak pisał Orwell w swoim ponadczasowym „Roku 1984”: „Kto kontroluje przeszłość kontroluje przyszłość. Kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość”. Jaką politykę prowadzi się u nas skoro prezydencki minister Tomasz Nałęcz mówi , że film „Nasze matki, nasi ojcowie” można pokazać w polskiej telewizji, żeby widzowie sobie wyrobili pogląd. Czy niemiecka telewizja publiczna ZDF pokazałaby w ogóle film szkalujący w najmniejszym stopniu Niemców, żeby niemieccy widzowie „wyrobili sobie opinię”, i czy taki film mógłby w dodatku publicznie rekomendować doradca kanclerz Angeli Merkel, czy minister w jej rządzie? No właśnie... I w takich chwilach zastanawiam się nad ich matkami i ich ojcami, czy na pewno przegrali. Piotr Jakucki

Niezależność i męczeństwo Pewnie się powtarzam, ale cóż ja na to poradzę, skoro w naszym nieszczęśliwym kraju niezależne media głównego nurtu przez cały czas pracują w służbie ciszy? Nie znaczy to oczywiście, że panuje u nas cmentarna cisza, przeciwnie - niezależne media głównego nurtu nieustannie produkują nieopisany jazgot, ale cały ten zgiełk stanowi szum informacyjny, z którego jednak nic nie wynika. Wszystko to odbywa się zgodnie z zasadą opisaną przez Chestertona w opowiadaniu „Złamana szabla”: „gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. A jeśli nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść”. Otóż cały ten zgiełk, jaki codziennie wytwarzają niezależne media głównego nurtu, to jest las, zasadzony w celu ukrycia już nie pojedynczego liścia, ale całej ich sterty. Jedną z przyczyn, dla których media głównego nurtu realizują tę strategię, wydaje się być ich niezależność. Właśnie się okazało, że bardzo wiele niezależnych mediów i zatrudnionych w nich funkcjonariuszy, pobierało od partii politycznych wynagrodzenie za świadczenie usług propagandowych. Przybierało to postać jakichś „ekspertyz” i innych prac pozorowanych - ale tak naprawdę chodziło o to, żeby niezależne media kadziły partii, która im płaci. Warto to zapamiętać, ponieważ na naszych oczach rodzi się właśnie nowa definicja niezależności. Z jednej strony może ona budzić zdziwienie, a nawet zgorszenie zwolenników tradycyjnych znaczeń, ale z drugiej - w cóż inwestować w dzisiejszych zepsutych i skorumpowanych czasach, jeśli nie w niezależność? No dobrze - ale skąd właściwie wiadomo, które media są niezależne, a które nie? To proste jak konstrukcja cepa. Niezależne media to - po pierwsze - te, które ten przymiotnik zapisały sobie w podtytule. Taki jeden z drugim Umiłowany Przywódca partyjny tylko rzuci okiem i już wie, z kim ma do czynienia. I wtedy - po drugie - od razu wie, że może śmiało umawiać się z nimi na świadczenie usług propagandowych, za które strzyka forsą, dojoną od Rzeczypospolitej na podstawie ustawy o finansowaniu partii politycznych. W 2012 roku Platforma Obywatelska otrzymała z budżetu państwa 18,3 mln zl, PiS - 17,1 mln, PSL i SLD - łącznie 11 mln, a dziwnie osobliwa trzódka biłgorajskiego filozofa - 7 mln. Ani to dużo, ani mało, ale wypić i zakąsić już można. Warto przypomnieć, że te budżetowe subwencje miały być po to, by partie się nie korumpowały. Tak to w każdym razie uzasadniał w swoim czasie pan poseł Ludwik Dorn - zresztą nie tylko on jeden. Oczywiście można to spokojnie włożyć między bajki. Kontrakty z niezależnymi mediami pokazują, że partie nie tylko się korumpują, ale również korumpują swoje otoczenie, zgodnie z biblijną zasadą: „nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”. A skoro już jesteśmy przy biblijnych sentencjach, to warto wspomnieć o jeszcze jednej, mianowicie - że z tego, kto mocny, dobywa się słodkość. Ta samsonowa zagadka (chodziło o zdechłego lwa, w którego ścierwie schronił się pszczeli rój) wyjaśnia nie tylko przyczynę, dla której politykom nadstawiają się różne ambitne damy, ale również zjawisko postępującej niezależności w mediach głównego nurtu. W świetle tych pełnych mądrości sentencji nawoływania pana Adama Darskiego, używającego pretensjonalnego pseudonimu „Nergal”, podczas pokazu darcia Biblii, by uczestnicy koncertu „żarli to gówno”, dowodzą, że gówno, to pan Darski ma w głowie - i nawet przeszczep szpiku kostnego niczego tu nie zmienił. I dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć, dlaczego niezależne media tak zdawkowo potraktowały wizytę izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu w naszym nieszczęśliwym kraju. Przyjazd „Bibijahu” był zresztą - jak powiedziałby poeta - „z dawna niebieskim oznajmiony cudem i poprzedzony głuchą wieścią między ludem”. Cud niebieski przybrał postać buńczucznego oświadczenia ministra Radosława Sikorskiego, że „nie wszystko, co robi Izrael nam się podoba”. Warto tę deklarację rozebrać z uwagą bo do niedawna ministrowi Sikorskiemu podobało się wszystko, co Izrael robił. Co się stało, że teraz już nie wszystko mu się podoba? Pewne światło rzuca na to rozporządzenie rosyjskiego prezydenta Putina z 20 maja, nakazujące Federalnej Służbie Bezpieczeństwa nawiązanie ścisłej współpracy z tubylczą Służbą Kontrwywiadu Wojskowego. Ponieważ domyślamy się, że w związku z tym i tubylcza kontrrazwiedka musiała nawiązać ścisłą współpracę z rosyjską FSB, podobnie jak domyślamy się, iż w naszym nieszczęśliwym kraju nic nie dzieje się bez wiedzy i zgody okupującej go soldateski, to i metamorfoza upodobań pana ministra Sikorskiego musi pozostawać w jakimś tajemniczym związku z tymi wydarzeniami. W jakim? Na to z kolei snop światła rzuca zaangażowanie Rosji po stronie syryjskiego tyrana, przeciwko któremu powstali wspomagani przez bezcenny Izrael bezbronni cywile. Eskadry rosyjskich okrętów nie tylko pływają po Morzu Śródziemnym, ale podobno na swoich pokładach mają rakietowy system obrony przeciwlotniczej, przed którym respekt odczuwają nie tylko bezbronni cywile, ale nawet bezcenny Izrael. Jeśli tedy FSB współpracuje z tubylczą kontrrazwiedką, to w takiej sytuacji nic dziwnego, że i pan minister Sikorski zaczyna śpiewać z innego klucza, co w jego sytuacji zdaje się graniczyć z cudem - ale czegóż to ludzie w dzisiejszych czasach nie robią dla miłego grosza, albo kariery? Zaś głucha wieść między ludem dotyczyła strajku, jaki w proteście przeciwko wężowi w kieszeni rusożyda Awigdora Liebermana proklamowała ambasada Izraela w Warszawie. W ramach tego strajku odmówiła obsługiwania wizyty premiera Netanjahu, który w rezultacie musiał wstrzymać publikację pierwotnego wspólnego komunikatu, ponieważ był on nadmiernie wyrozumiały dla Palestyńczyków. A że działo się to w momencie, gdy w izraelskim Knesecie zaczęto głośno mówić o „Wielkim Izraelu” w „granicach biblijnych”, to wszystko - jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”. Ale nie o to przede wszystkim chodzi - chociaż oczywiście metamorfoza upodobań ministra Sikorskiego też zasługuje na uwagę - tylko o to, że te wszystkie „cuda” i „głuche wieści” mają charakter szumu informacyjnego, który ma zagłuszyć pytanie, czy premier Netanjahu podczas swojej wizyty omawiał z Umiłowanymi Przywódcami naszego nieszczęśliwego kraju sprawę żydowskich roszczeń majątkowych. Jest niemożliwe, by ta sprawa nie była poruszona tym bardziej, że żyją jeszcze ludzie pamiętający iż przed trzema miesiącami dyrektor zespołu HEART Robert Brown w wypowiedzi dla „Times of Israel” zeznał, że w rozmowach na ten temat, jakie delegacja wspomnianego zespołu przeprowadziła w Warszawie z sześcioma tubylczymi ministrami i „przedstawicielami opozycji”, nastąpił „przełom”. No a podczas wizyty premiera Beniamina Netanjahu? Też nastąpił „przełom”, czy nie nastąpił? O czym rozmawiano i co właściwie uradzono? Niezależne media nie zająknęły się na ten temat ani słowem, więc pozostaje do wyjaśnienia tylko jedno: kto im zapłacił za to powściągliwe milczenie - czy strona polska, czy izraelska, czy obydwie po połowie? Zresztą może nikt im nie zapłacił, a tylko poprzebierani za dziennikarzy funkcjonariusze niezależnych mediów głównego nurtu dostali rozkaz, że morda w kubeł - i proszę, jaki pokaz dyscypliny! Za to wszyscy rozpisują się na temat powtórnego męczeństwa Jana Rokity. Jak pamiętamy, pierwsze męczeństwo dotknęło tego polityka na pokładzie samolotu „Lufthansy”, z którego wydobył się rozpaczliwy okrzyk: „Ratunku! Biją mnie Niemcy!” Tym razem męczeństwo jest jeszcze bardziej dotkliwe, bo ręka zadająca ciosy jest bratnia. Chodzi oczywiście o komornika, który na wniosek byłego Głównego Komendanta Policji pana Kornatowskiego, za komuny - prokuratora - egzekwuje 350 tys. złotych, by w ten sposób sfinansować ekspiacyjne publikacje, mające panu Kornatowskiemu podreperować nadwątloną przez Jana Rokitę cnotę. Przebywający za granicą Jan Rokita został właśnie wyrzucony z PO, a zaraz potem komornik przystąpił do czynności - co podejrzliwcom nasunęło podejrzenia, że w przeddzień kongresu SLD, na którym ma się dokonać kanonizacja generała Jaruzelskiego, oznacza to początek końca pieriedyszki i zapowiedź kolejnego zlodowacenia, w jakim pogrąży się nasz nieszczęśliwy kraj. W związku z tym były niedoszły „premier z Krakowa” głośno zastanawia się, czy przypadkiem nie dać nura w „szarą strefę”, z której mógłby komornikowi i panu Kornatowskiemu pokazać gest Kozakiewicza, czy jednak przezornie do naszego nieszczęśliwego kraju już nie wracać. Wobec takich, dekonspirujących sytuację rozterek drgnęły serca Umiłowanych Przywódców, którzy postanowili zrobić zrzutkę i w ten sposób położyć kres powtórnemu męczeństwu. Przyłączył się do niej nawet Leszek Miller, co pokazuje, iż historia zatoczyła koło i powraca taktyka z roku 1981, opisana przez Janusza Szpotańskiego: „nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje (...) aż o poranku za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki. Wnet się posypią piękne wyroki!” Tymczasem na męczeństwo został wydany premier Donald Tusk, który po kilku dniach niespokojnego oczekiwania dostał rozkaz, a właściwie zakaz kandydowania na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. To znaczy - tak się domyślamy - na co zresztą naprowadziło nas wyznanie samego premiera Tuska, że przed „podjęciem decyzji” konsultował się z panem prezydentem Komorowskim. Ponieważ podejrzewamy, że pan prezydent Komorowski też „pozostaje pod władzą” - na co z kolei wskazywałoby wyznanie generała Marka Dukaczewskiego, że w przypadku wygranej Bronisława Komorowskiego, którego najwidoczniej i chyba nie bez powodu traktował jako swego faworyta w wyborach prezydenckich, z wielkiej radości otworzy sobie butelkę szampana - to odstąpienie przez premiera Tuska od kandydowania na stanowisko przewodniczącego KE pokazuje, iż będzie musiał, kropla po kropli, wypić kielich goryczy do końca. SM

Mazur: Historia w krótkich spodenkach Pan redaktor Piotr Zychowicz, pisząc swoją bajkę o tym, jak samowtór albo nawet samotrzeć pobilibyśmy najpierw Sowietów u boku hitlerowców, a później oczywiście pobilibyśmy także niedobrych hitlerowców – w jednym z akapitów tejże bajeczki cieszy się, że na szczęście twierdzenia historyków wychowanych na PRL-owskiej propagandzie odchodzą do lamusa, a na scenę coraz śmielej wchodzi nowe, młode pokolenie historyków, którzy odkrywają przed nami prawdę. Prawdę czasami nieprawdziwą, ale za to jaką piękną, jaką pocieszającą i jak pokrzepiającą serca. Kolejny raz mamy więc młodych, którzy naprawią błędy starych, bo – jak wiadomo – młodość potrafi zastąpić nawet wiedzę, doświadczenie, umiejętności analitycznego myślenia – no, jednym słowem wszystko. Ileż to razy słyszeliśmy: niech wreszcie dopuszczą młodych do rządów, niech dopuszczą młodych do katedr, do piór, do biskupstw, przyjdzie młodość i naprawi. Tak jak Kwaśniewski albo przed wojną prezydent Mościcki. Bo tylko ktoś, kto nie zna historii, mógłby twierdzić, że prezydent Mościcki był przed wojną stary. Otóż nie – był młody, co sam stwierdził przy okazji swojej żeniaczki z młodszą o całe pokolenie panną z odzysku. Mościcki miał wtedy szepnąć swoim młodszym współpracownikom, że on jest tak samo młody jak oni; różnica między nimi polega jedynie na tym, że oni się od niego później zestarzeją. Ale ad rem. Redaktor Zychowicz w swojej bajeczce dla dorosłych jako przykład takiego młodego i wyzwolonego z przesądów PRL-owskiej propagandy historyka podawał p.Tymoteusza Pawłowskiego, który w niedawnym wydaniu tygodnika „Do rzeczy” zaprezentował przykład owego nowego produktu historycznego made in „młode pokolenie historyków”. Produkt ów dotyczył zamachu majowego z 1926 roku i nosił tytuł „Maj 1926 r. – zamach, ale czyj?” Jak widać, słychać i czuć, już sam tytuł wskazuje, w jakim kierunku idzie rewizja historii u naszych młodych, nieobciążonych genem PRL-u naukowców. Bo oto okazuje się, że reinterpretacja faktów to już za mało dla takich młodych, gniewnych historyków; okazuje się, że nastała moda na zmianę samych faktów. I dlatego w zakończeniu swojego artykułu o zamachu majowym p.Tymoteusz Pawłowski napisał: „Być może gdyby wydarzenia majowe zbadać całkowicie obiektywnie, porzucając balast politycznych oskarżeń II Rzeczypospolitej i propagandę PRL, mogłoby się okazać, że w maju 1926 r. nastąpił »zamach Witosa«, a w »obronie konstytucji« stanął Józef Piłsudski”. Jakby to podsumował zapewne były premier Marcinkiewicz: yes, yes, yes. Wreszcie ktoś powiedział tym wstrętnym, czarnosecinnym endekom całą prawdę o ich prawdzie. Wreszcie ktoś to powiedział otwarcie: to nie Pierwszy Marszałek Polski, Naczelnik Państwa i Ukochany Wódz, Józef Piłsudski, dokonał w maju 1926 r. buntu zakończonego wojskowym przewrotem – zgodnie z „całkowitą obiektywnością” i po „:zrzuceniu balastu” okazuje się, że zamachu stanu dokonał Witos. Ten nieporadny Witos z filmu Hoffmana, który w dniach, kiedy waży się los całej ojczyzny, myśli tylko o swoim gnoju i ściernisku, stanął na czele zbuntowanych wojsk, złamał konstytucję, obalił swój rząd i prezydenta i… Nie, nie, oczywiście, że niczego nie obalił – to Piłsudski właśnie w obronie zagrożonej konstytucji i demokracji obalił rząd, by zdusić w zarodku zamach Witosa.

Witos-zamachowiec O horrendum, bowiem – jak demaskuje na wstępie swojego artykułu p.Pawłowski – Witos, jak tylko został premierem, zaczął „wydawać rozkazy wojsku”. Tymoteusz Pawłowski wprawdzie wie, że „żaden zapis nie zabraniał tego wprost”, ale przecież każde dziecko wie, że było to niezgodne z „duchem prawa” i „zasadami demokracji”. Co z tego, że 12 maja rozkazy wojsku wydawał Piłsudski, który wtedy nie zajmował żadnego konstytucyjnego stanowiska, skoro najwidoczniej było to zgodne z „duchem prawa”, choć niezgodne jego przepisami. A to ci logika, a to ci prawdziwa finezja prawnicza, ale cymes! Witos wprawdzie sam nie rozkazywał wojskowym, gdyż w rządzie Witosa była taka figura jak minister spraw wojskowych, który jak najbardziej miał prawo takie rozkazy wydawać, ale przecież to szczegół. A tego typu szczegóły są po to, by je pomijać. A prezydent Wojciechowski co? Też nie zorientował się, że zamach urządza nie Piłsudski, ale Witos. Nie zorientował się bidula, a tylko dlatego, że jak tylko wrócił ze Spały do Warszawy, to „na rogatkach czekał na niego Witos i to jego wersję wydarzeń usłyszał jako pierwszą”. I wreszcie mamy rozwiązanie także tej ponurej zagadki. Gdyby na rogatkach czekał na Wojciechowskiego taki np. pułkownik Wieniawontos z Pijantu, to na pewno wersja Witosa nie mogłaby rozsiąść się wygodnie w głowie prezydenta Wojciechowskiego, który na moście Poniatowskiego był już tak obałamucony przez sprytnego chłopa z Wierzchosławic, że nie docierały do niego żadne argumenty zatroskanego o losy demokracji Piłsudskiego. Nie miał Piłsudski wyjścia, musiał ratować konstytucję, którą pieszczotliwie nazywał czasami „prostytutą”, musiał ową „prostytutę” ratować przed tymi, których równie pieszczotliwie nazywał „zaplutymi, potwornymi karzełkami na krzywych nóżkach”. I jak wiemy, uratował. Przecież gdyby Witos nie urządzał zamachu, to nie siedziałby w procesie brzeskim na ławie oskarżonych, z której naiwnie, ale zarazem jakże arogancko w następujących słowach zwracał się do Wysokiego Sądu: „Należałem do parlamentu austriackiego, gdzie również zabierałem głos. W czasie wojny uważany byłem za zwolennika Ententy. Oskarżono mnie o zdradę stanu i o innych pięć zbrodni, wytoczono mi śledztwo, przesłuchi­wano. Ale mimo wszystko ten rząd zaborczy, który znał moje stanowisko i moją pracę, nie wtrącił mnie do lochu ani nie deptał mojej godności i mego człowieczeństwa. A w Polsce, Wysoki Sądzie, byłem tym Prezesem Rządu, który został przez zamach majowy obalony. Nie ja dokonałem zamachu, ale ja wraz z rządem stałem się ofiarą zamachu. A rząd ten nie był przecież rządem uzurpatorskim, był rządem konstytucyjnym, zatwierdzo­nym przez Prezydenta Rzeczypospolitej. A więc kto inny robił zamach i spisek, a ja siedzę na ławie oskarżonych. Prawdziwi zamachowcy w Polsce muszą trafić na ławę oskarżonych. Wierzę jednak zawsze, że w Polsce jest prawo, i to równe prawo dla wszystkich, dlatego też siedząc dzisiaj na ławie oskarżonych, ośmielam się zapytać pana przedstawiciela oskarżenia publicznego, czy nie zna tych ludzi, którzy dokonali zamachu i czy to było przestępstwem? Bo jeżeli jest tak, to powinna być wielka zmiana, i spodziewam się, że ta zmiana nastąpi”. A niedoczekanie twoje, cwany chłopku; przyszły nowe pokolenia, nowi historycy nieobciążeni balastami i propagandą i pokazali jak było: jak słomy z butów nie wyjmując, poważyłeś się na wydawanie rozkazów wojsku, jak gwałciłeś ducha prawa i zasady demokracji, które na szczęście uratował „Ukochany Wódz”. Dlaczego pomimo tego, że czuwał nad naszym narodem ten zatroskany o losy demokracji i prawa heros, dlaczego pomimo tego było tak źle, skoro było tak dobrze? I dlaczego tak marnie się to wszystko zakończyło. Czekamy z niecierpliwością na opowieść, jak to w latach trzydziestych siatka wywrotowców, a w tej grupie ekspozytura Witosa i Korfantego w Czechosłowacji oraz Paderewskiego i Sikorskiego w Szwajcarii i Francji, niweczyła wszelkie reformatorskie działania naszej kochanej sanacji i wreszcie jak to we wrześniu 1939 roku Sikorski, zmarnowawszy armię, porzucił walczących żołnierzy i uciekł jak zwykły tchórz do Francji.

Czy Piłsudski się nawrócił? I jeszcze z tej samej beczki, ale trochę spokojniej. Otóż p.Jan Bodakowski opublikował w „NCz!” artykuł pt. „Towarzysz Piłsudski”, w którym obok znanych i uzasadnionych, chociaż dla niektórych kontrowersyjnych twierdzeń, zawarł również sformułowania niezgodne z faktami. Najbardziej ewidentnym nadużyciem autora jest stwierdzenie zawarte w podsumowaniu tekstu, w którym pisze: „Józef Piłsudski nie nawrócił się też na łożu śmierci. Wezwany ksiądz Korniłowicz ostatniego namaszczenia udzielił najprawdopodobniej już zwłokom Piłsudskiego. Współpracownicy Piłsudskiego, wszyscy masoni, za późno wezwali księdza, by uniemożliwić spowiadającemu się marszałkowi zdradę tajemnic sanacji. Arcybiskup Sapieha był przeciwny pochówkowi Piłsudskiego na Wawelu (…)”. W obiegu, jak wiadomo, krążą różne opowieści, których autorzy wydają się wcale niezainteresowani pewnymi faktami. Piłsudczycy wypisują fantazje, jak to Marszałek, widząc księdza, poderwał się i gestami wskazywał, że chciałby przyjąć święte sakramenty, przy czym ci sami jakoś nie wyjaśniają, jak to się stało, że Piłsudski, póki miał jeszcze siły i świadomość, jakoś nie poprosił o księdza, tak jak to zrobił np. Dmowski. Druga strona pisze tak jak p.Bodakowski – że wszystko to była hucpa, insynuując tym samym, że świątobliwy ksiądz Korniłowicz sprzeniewierzył się zasadom, udzielając sakramentu namaszczenia nieżyjącemu Piłsudskiemu. Tymczasem Piłsudski nigdy nie wyraził takiego życzenia, natomiast fakt uzyskania ostatniego namaszczenia zawdzięcza swojemu lekarzowi Antoniemu Stefanowskiemu, także swego rodzaju mistykowi, który będąc w ostatnich tygodniach przy umierającym marszałku i w uzgodnieniu z jego żoną postanowił posłać po księdza Korniłowicza, ażeby ten był obecny przy ostatnich chwilach Józefa Piłsudskiego: „Nikomu nic nie mówiąc, pojechał w niedzielę ostatnią przed śmiercią marszałka do Lasek i porozumiał się z Korniłowiczem, iż gdy będzie chwila bliska skonu, przyśle po niego auto (…)” – wspominał ten fakt L. Krzywicki i wspomnienie to jest zgodne ze świadectwem samego ks. Korniłowicza. Księdza Korniłowicza można – parafrazując przydomek św. Andrzeja Boboli, nazywanego „duszochwatem” – również nazwać takim „duszochwatielem” w stosunku do naszych niewierzących, a na pewno niepraktykujących sanatorów, bo to on również udzielał ostatniego namaszczenia np. Waleremu Sławkowi, który popełnił samobójstwo, ale faktycznie zmarł dopiero kilka godzin po strzale – w szpitalu. Co pisze o ostatnich chwilach Piłsudskiego sam ks. Korniłowicz, wyjaśnia jego oświadczenie wysłane do biskupa Sapiehy, który go o takie oświadczenie poprosił. Pismo to znajduje się w tzw. Księdze Sapieżyńskiej, którą można poczytać praktycznie w każdej czytelni/bibliotece uniwersyteckiej. Ks. Korniłowicz pisze wyraźnie, że zastał Piłsudskiego nieprzytomnego, ale żyjącego, bo „ciężko oddychał”. Umierającemu wstrzyknięto jeszcze koraminę i po pewnym czasie ks. Korniłowicz odniósł – jak pisze – wrażenie, że Piłsudski, „dotąd nieruchomy”, „zareagował na widok księdza lekkim poruszeniem się”. Tylko tyle i aż tyle. Nieprawdą więc są bajdurzenia piłsudczyków o jakichś świadomych gestach Piłsudskiego – nieprawdą są też jednak twierdzenia, jakoby ksiądz Korniłowicz udzielał sakramentów zwłokom Marszałka. Nieprawdą jest również, jakoby biskup Sapieha jakoś bardzo sprzeciwiał się pochówkowi na Wawelu (we wspomnianej Księdze Sapieżyńskiej jest na tę okoliczność pro memoria samego kardynała, gdzie analizuje „za” i „przeciw” swojej decyzji – nota bene z owego pro memoria wynika, że również Sapieha uwierzył wtedy w to, że staliśmy się za Marszałka „mocarstwowi”); sporne było jedynie miejsce pochówku i na tym tle doszło, ale dopiero dwa lata później, do słynnego „konfliktu wawelskiego”. Piszę o tym, gdyż wprowadzając do tekstu elementy nieprawdy lub insynuacji, podważa się wiarygodność całego wywodu i daje do ręki argumenty różnym bajarzom i haggadystom. Dlatego apeluję: więcej precyzji. Krzysztof M. Mazur


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
992
992
992
992
ploch 992
1-992-T-poprawa1, astronawigacja, astro, Przykładowe kolokwia z astronawigacji, Kolokwium nr 1, Test
C 992
992
BA Lidl 8in1 992 396 00
992
!! Wypracowania !!, 01, PAŃSTWO POLSKIE ZA BOLESŁAWA CHROBREGO ( 992 -1025 )
992
INS pozycjoner SRD 992 Menu funkcje bledy pl
marche 992 p
992

więcej podobnych podstron