Starałem się pokazać, że jeśli realizm umiarkowany byłby stanowiskiem tak zdefiniowanym jak pokazałem byty ogólne byłyby bytami sprzecznymi. Pod adresem stanowiska Leśniewskiego i Kotarbińskiego wysunięto zarzuty. Chodzi o dystrybucję z przeszłości. Gdyby było tak, że byt ogólny to to co wyabstrahowuje się z różnych konkretów to najogólniejsze pojęcie byłoby w każdym bycie. I teraz można zauważyć, że kiedy mówimy o krzesłach to do sprzeczności dochodzimy bardzo szybko. Sprzeczność nie pojawia się w podmiocie, ale dopiero, kiedy się ją odosobni.
Jeszcze jedna wada tego stanowiska. Daje się ono pogodzić ze stanowiskiem w sprawie wiedzy gdzie drogą wiedzy było abstrahowanie i decydowanie. Kiedy porzucimy koncepcję wiedzy, że wiedzieć to znaczy znać cechy wspólne to mamy problem. Warto sięgnąć do podręcznika Stępnia. Tam jest to inaczej definiowane. Można tam znaleźć na stronach 148 -149. Tam jest teza, że istnieją nazwy i pojęcia ogólne, nie istnieją natomiast przedmioty ogólne. To jest ewidentnie niezgodne z nominalizmami. Następnie można odczytać, że ogólnym pojęciom odpowiadają klasy przedmiotów istniejące w świecie realnym. Po tym następuje coś dziwnego, bo Stępień pisze, że nazwy i pojęcia odpowiadają przedmiotom jednostkowym dzięki posiadaniu wspólnych cech lub dzięki tej samej naturze gatunkowych tych cech. To wydaje się niekonsekwentne. Ale autor jest neotomistą i nawiązuje do Tomasza. Tomasz w bycie i istocie mówi, że naturę lub istotę można rozważać ze względu na przysługujące jej znacznie. Po drugie ujmując ją jako istniejącą w tej lub innej konkretnej rzeczy. W pierwszym ujęciu natura to natura, o której się mówi. Np. człowieczeństwo - nie mówimy, że jest go tyle a tyle. Więc możemy zapytać jak to jest że jedno i to samo człowieczeństwo jest w Sokratesie i Platonie. Czyli ta natura nie jest jedna ani nie jest jej wiele. W przeciwieństwie do tak rozumianej natury natura w bytach jednostkowych jest pojmowana inaczej. Nie jest istotne by natura w pierwszym sensie istniała sobie w jednostce, bo nie jest to konieczne. Tomasz mówi, że orzeka się o konkretnych ludziach. Ta natura orzekana jest inna od tej niezależnej. I teraz o tej drugiej naturze nie można twierdzić, że jest ogólna. Nie ma ogólnych własności tylko są one zindywidualizowane. Nie ma jednej czerwieni ani wielu różnych. To nie jest ani to ani to. Platon w rozumieniu skrajnym powiedziałby to samo. Tak rozumiany realizm umiarkowany przypomina platonizm.
U Tomasza mamy pojęcie intensywności cechy. To pojawia się też u Arystotelesa. Zupełnie to później zagubiono. Są dane zmysłowe, ale nie można ich stopniować, to jest atomowe. I teraz to pozwala mówić, że coś jest czerwone w większym stopniu niż coś innego. Czerwień indywidualizuje się w różnym stopniu w różnych rzeczach. Rzeczy nie różnią się własnościami tylko intensywnością własności. To jest to, co Tomasz ma na myśli, kiedy mówi o naturze indywidualizowanej w różnych konkretach. Stuprocentowym człowiekiem jest Bóg.
Uniwersalia in rem to nie ta sama własność powielana w różnych konkretach. To przypomina koncepcję platońskiego wzorca idealnego. Jeśli realizm mamy interpretować poważnie to nie jest tak, że te własności są w rzeczy. Czyli nie ma realizmu umiarkowanego tam gdzie świat pojmowany jest po Arystotelesowsku tzn jako taki, w którym występują własności zmysłowe bo o nich nie da się myśleć tak jak by się chciało. Ale jeśli zmienić obraz świata na obraz świata taki jak dzisiaj - własności są własnościami wtórnymi sprowadzalnymi do rzeczy - to można powiedzieć, że uniwersalia są in rem, ale są własnościami fizycznymi. Tego broni Armstrong. Powiedziałem zapewne, że odróżniał on predykaty i własności; nie wszystkim predykatom odpowiadały własności. Tylko predykatom prostym mogą odpowiadać własności, ale nie wszystkie spełniające ten warunek predykaty własnością odpowiadają. Jeśli mówię x jest czerwone to używam predykacji. Twierdzę, że x należy do zbioru rzeczy czerwonych. Ale gdy mówię, że x jest czerwone to niekoniecznie twierdzę że istnieje własność wyrażana przez predykat czerwony. Niekoniecznie określam x jako posiadające tę samą własność. Na gruncie tej koncepcji mogę powiedzieć, że kapturek jest czerwony i muchomor to niekoniecznie jest tak że predykatowi odpowiada jedna i ta sama cecha. Predykat pozwala zebrać zbiór przedmiotów z uwagi na to, że mają pewne cechy. Przypomina to nominalizm - predykatowi nie odpowiada cecha. Ale też realizm - zbiór odpowiadający nazwie nie jest arbitralny. Muszą być cechy, które stanowią podstawę klasyfikacji. Te cechy obiektów, które upoważniają do wyboru stanowią continuum. Nie ma takiej cechy jak czerwień, jest tylko predykat czerwony. Dlaczego on tak uważa? Są dwa powody, ale on uważa tylko z jednego:
Założenie, że czerwień jest własnością prowadzi do sprzeczności. Mówimy o przedmiotach, że są identyczne, co do czerwieni. Ale one się różnią pod względem czerwieni. Jeśli czerwień jest cechą to trzeba powiedzieć, że są takie same. Czyli trzeba powiedzieć, że czerwień nie istnieje.
Licz mówi, że mamy żółtą ścianę. Ale ona jest ciemnożółta, a przy lampie jasnożółta. Jeśli ja powiedziałem ta ściana jest żółta i ta ściana jest jasnożółta to ma dwie cechy. Ale nie można mieć dwóch cech tylko jedną. Ale żółtości nie ma - termin żółty jest predykatem, który pozwala na zebranie własności.
Ja przedstawiałem koncepcję własności niedookreślonych i dookreślonych. Teraz można zapytać czy uniwersalia są dookreślone czy nie. U Ingardena były niedookreślone, ale u Armstronga są dookreślone. To, co niedookreślone jest predykatem. Można powiedzieć, że istnieje bladojasnożółtość i co innego. I teraz Armstrong mówi, że u podstaw znajdują się tylko predykaty wyrażające własności dookreślone. Koncepcja, Armstronga jest scjentystyczna. Własności, które są w rzeczach są własnościami fizycznymi. Nie chodzi o to by upierać się przy określanym zestawie własności fizycznych. Długość mogłaby wylecieć ze słownika, ale zawsze będą własności, które są uniwersalne. Żółtość to pewne fale świetlne odbijane od pewnej powierzchni. Fale określonej długości. I teraz coś takiego jak długość fali jest czymś, co się zdarza wiele razy w świecie. Wydaje się, że długość fal świetlnych jest uniwersalna.
I tu jest problem. Nie jest jasne czy blat ma określoną długość. Czy długość jest własnością dookreśloną? Koncepcja Armstronga chciałaby powiedzieć tak.
Inny pogląd mówi, że gdy mierzymy wartości fizyczne rezultatem pomiaru jest przedział liczbowy. Czy długością tego blatu jest długość dwa metry i trzydzieści cm czy też jest niedookreślona i jest tylko od do. Czy jest ona taka że nie jest dokładnie jakaś czy my tylko nie umiemy jej zmierzyć. Jeśli żyjemy w świecie zmieniających się rzeczy to długość ta się staje. Świat nie jest idealny. Naturą długości jest niedookreślenie i nie można zrobić teorii uniwersaliów dookreślonych. Ale Armstrong zwala wszystko na naszą niedoskonałość.
Tu się kryje bardzo dyskusyjna koncepcja. Koncepcja własności samych w sobie. Te własności mogą być same w sobie dookreślone, ale my tego nie wiemy. Armstrong nie rozważa tego, ale argumentuje: gdyby własność była niedookreślona trzeba by zrezygnować z klasycznej logiki, ale to nie byłoby najlepsze. Gdyby długość nie była liczbą z przedziału znaczyłoby to, że mielibyśmy w punkcie wyjścia jedną z alternatywnych własności. Natomiast mówi się tutaj, że długość nie ma żadnej dookreślonej własności i nie możemy wybrać z tego przedziału.
Można zatem powiedzieć, że Armstrong zakłada to, co chciał udowodnić. My przypisujemy alternatywę, bo nie wiemy, która z własności jest prawdą. Żaden z elementów zawartych w przedziale nie jest wybieralny. To najpoważniejszy zarzut, który musi wysunąć filozofia Armstrongowi.
Ale kiedy omawiałem Ingardena wskazywałem, że nie potrafi ona wyjaśnić, dlaczego własności z tego samego poziomu są różne. Na czym polega identyczność. Armstrong mówi, że uniwersalia mają to wyjaśniać. Jeśli mówi się, że uniwersalia to własności fizyczne to wszystko staje się proste. Weźmy sobie keks. Łamiemy kawałek i w czym jest on podobny do keksu? Najbardziej podobny jest cały keks. Długość stąd do sali obok jest mniej podobna długości do zakopanego. Spotkaliśmy to na gruncie merelogicznej koncepcji uniwersaliów. Kiedy mówimy, że x jest płynem to mówimy, że to co mam w szklance jest częścią wszelakiego płynu. Tu mamy do czynienia nie z mereologiczną koncepcją uniwersaliów, ale podział na części możemy tak samo przeprowadzić.
To jest taka koncepcja, która mówi, że to, co epistemicznie proste może być ontologicznie złożone. Bywa to nazywane koncepcją uniwersaliów strukturalnych. Powiedzmy, że mamy coś takiego jak cząstka metanu i butanu to Armstrong mówi, że to są uniwersalia, bo powtarzają się w różnych substancjach chemicznych. Czyli patrzymy tu na strukturę. Armstrong chce uprawiać teorię uniwersaliów jak fizykę.
Teraz przejdziemy do nowego tematu. Zajmiemy się teraz pojęciem czegoś, co Arystoteles nazywał substancją. Co to znaczy, że coś jest konkretem? Jaką cechę wskazać, która go wyróżnia? Brano pod uwagę różne rzeczy i różne kryteria.
Zacznę od tego, że wyróżnia się lingwistyczne i przedmiotowe kryterium konkretności. Lingwistyczne mówi, że konkrety są tymi bytami, które można nazwać nazwą własną, ale których nie można opisać. Opisom odpowiadają byty ogólne. To czy można oddzielić konkrety od ogółów to pytanie czy można odróżnić nazwy własne od ogólnych (filozofia języka). Teoria nazw własnych Milla głosi, że nazwy własne mają denotację a nie mają konotacji. Nie ma żadnych stałych reguł semantycznych. Czy tak jest?
Co do tego że nazwy własne różnią się od ogólnych nie wątpi niemal nikt. Gilbert Ryle mówił że nazwy własne nie mają znaczenia bo w ogóle nie należą do języka. Podobny pogląd sformułował ......... Co to znaczy że nazwy własne nie należą do języka. W słownikach nic nie ma. Za tym kryje się przekonanie, że nazwy funkcjonują tak jak elementy kogoś. Czyli wskazaliśmy na kogoś i orzekamy o nim predykaty ogólne, ale ręka nie jest częścią języka. Nazwa własna jest wskazaniem. Nazwy własne wskazują na coś, nie mają znaczenia i nie opisują. To znaki kredą na domu. I o tych wskazaniach generujemy orzekania.
Następnym argumentem jest to że nie ma reguł nazywania. Możemy nazwać chleb chlebem ale i koniem. Ponieważ nie ma reguł dotyczących imion własnych, nie dotyczą ich reguły znaczeniowe. Można powiedzieć Kołobrzeg nie leży koło brzegu i tyle. Znaczenie się ni liczy. To co robię podbudowuje ten pogląd. I w ramach tego można powiedzieć, że negacja inaczej zachowuje się z terminem ogólnym i nazwą własną. Jeśli zaprzeczam predykatowi to zaprzeczam sensowi, ale nie mogę zaprzeczyć rzeczy.
Następna sprawa. U Arystotelesa jest zdanie, że można orzekać sobie o Sokratesie, ale Sokratesa orzec o niczym się nie da. To jest następny argument na rzecz tej dystynkcji. Są jeszcze dwa: średniowieczny - z terminami ogólnymi wiążą się wyrażenia, które nie wiążą się z nazwami własnymi. Można powiedzieć, każdy filozof powinien myśleć, ale nie można powiedzieć każdy Sokrates powinien myśleć. To bez sensu. Te wyrażenia typu Każdy Sokrates powinien myśleć nazywane są intropiami. Są rezultatem podstawiania czegoś, co nazywana nomen indyviduum do czegoś, co nazywane nomen naturalis (?). Nazwie indywiduowej każe się tu zachowywać jak nazwie ogólnej.
Ja mogę sensownie powiedzieć, żę nie ma czegoś takiego jak człowiek pięciometrowy, ale jak powiem że nie ma czegoś takiego jak trombolec to nie wiemy jak zareagować. W pierwszym przypadku może być dyskurs ale w drugim są z tym kłopoty bo nie jest to nazwa własna a ogólna. A zatem wydawałoby się że nazwy własne nie mają znaczenia i służą tylko jako wskazania. Ale jest teoria przeciwna.
Czy na pewno własne nazwy nie należą do języka? Odmieniają się, mają rodzaje. Czyli to jest element ich znaczenia, to jak się odmieniają jest tego wskazaniam. Jest to znaczenie językowe, ale jest.
Poza tym czy istnieje dowolność w nadawaniu nazw? Człowiek jest istotą wolną, ale jak ktoś usłyszy wołanie Azor a zobaczy biegnącego pana to poczuje jakąś konfuzję. Granica nazywania jest płynna. Inaczej mówi się do ludzi o innej pozycji społecznej. Są zatem jakieś reguły. .......... zaproponował wyjaśnienie kompromisowe. Nazwy własne funkcjonują na pewnym polu semantycznym, na pewnym tle. Imieniem Jan nazywa się pewną osobę. Ktoś potrafi powiedzieć o Janie, że jest taki a taki. Zmienność znaczenia nazw wiąże się ze zmianami tła użycia. To tłumaczy zmienność nazw i to, że nie ma nazw analitycznych i kontradyktoryczych takich, że ich podmiotami są nazwy własne. Czy to znaczy, że charakter nazw własnych jest zasadniczo odmienny od nazw ogólnych?.
Jaka jest różnica? Myślę, że jest to kwestia stopnia raczej niż jakości. Nie powiemy Małgosi, że tło, na którym stosuje imię Jaś się zmieniło. Problem niemożności sformułowania zdań kontradyktorycznych i analitycznych z nazwami własnymi w podmiocie jest problemem tylko wtedy, gdy chce się mieć uniwersalny język. Co jeszcze przemawia za tym, że nazwy własne mają znaczenia?
Porównajmy zdanie Jan siedzi ze zdaniem ktoś siedzi. Które pociąga za sobą które? Zdanie Jan siedzi implikuje zdanie ktoś siedzi. A zatem powinno mieć znaczenie. Gdyby imiona własne nie miały znaczeń to powinno być odwrotnie.
Mamy jeszcze jeden argument. Przykład negatywnych nazw egzystencjalnych. Np. nie istniał Mojżesz. Gdyby jedynym znaczeniem słowa Mojżesz była osoba, to gdyby nie było tej osoby, to Mojżesz nic nie znaczy. Czyli w ogóle nie dałoby się tego powiedzieć.
I jeszcze jeden przykład Fregego z gwiazdą poranną i gwiazdą wieczorną. Ciało mamy to samo, ale nazwy inne. Odkrywca mógłby powiedzieć, że gwiazda poranna jest gwiazdą wieczorną. To jest równoważne. A tutaj przekazuje się ważną informację. Czyli imię własne ma sens.
Wydaje się, że w tej dyskusji więcej argumentów jest za tym, że jakiś sens mają. Te argumenty, które przywoływałem po części już odpadły, ale został jeden, który zostawiłem na później. Mam na myśli Argument Leacha (?), który mówi, że nie można powiedzieć każdy Sokrates myśli. Proponuję rozważyć przykład: słowo krzesło jest terminem ogólnym i księżyc też. I teraz rozważmy, że mamy w pokoju krzesło. I ktoś przychodzi i pyta, na którym krześle leży drewno? Znaczenie ogólne, a burdel ten sam. Może mamy za tym do czynienia z sytuacją, w której mamy do czynienia z presupozycją słowa który - ono odnosi nas do więcej niż jednego obiektu. Czyli gdyby nazwy własne nie miały znaczenia to nie dawałyby się użyć.
A zatem nie tędy droga do znalezienia konkretu jako korelatu nazw własnych.
Tydzień temu zakończyłem wnioskiem: nie ma podstaw by uznać imiona własne za odnoszące się do konkretów. Wniosek był uzasadniony analizą argumentów na rzecz znaczenia i obaleniem argumentu, że wyrazy własne nie mają znaczenia. Ale po wykładzie uświadomiłem sobie, że parę rzeczy pominąłem.
Pojawił się tam argument, że przed terminami ogólnymi można sensownie wstawić negację i mówić natomiast w odniesieniu do imion własnych to nie ma sensu. Ten argument jest przekonywający, ale nie możemy mówić o tej samej nie długości czy nie szerokości. Niemożność połączenia z nie, nie wyróżnia nazw własnych a zatem nie chodzi tu o coś, co objaśniałoby konkretność. Nie sprawiedliwość jest negacją pozorną, ponieważ jest całością semantyczną - coś opisuje i nie jest negacją czegoś, co opisuje. Inaczej nie długość. Było by tak, że możemy mówić o tym samym czymś wtedy, kiedy nie jest to negacja pozorna. Nie długość jest to rzeczywista negacja i dopełnienie jest tak niedookreślone, że nie ma, o czym mówić.
Pojawił się tam inny argument: kiedy wypowiadamy zdanie negatywne z imieniem własnym. Kiedy mówię nie ma człowieka trzymetrowego można dalej dyskutować. Jak państwo zareagujecie na zdanie nie ma oberżyny? Oberżyna jest to bakłażan. Jest to reakcja na termin o znanym i nieznanym znaczeniu. Reagujemy tak samo - nie ma dyskusji, że jest brak znaczenia. Czyli nie ma tej różnicy między terminami ogólnymi i nazwami.
Argument z Sokratesem i orzekaniem. Mówimy Edynburg jest Atenami Północy. Tu się o mieście orzeka. Jest nazwa własna z predykatem. Ktoś może się upierać, że jest to zdanie idnetycznościowe, ale interpretacja taka jest mało przekonująca. To, że imiona własne nie występują w orzeczniku jest dyskusyjne.