Choć jego sukces jest niewątpliwy, większość komentatorów zdaje się uważać, że raczej się on liderowi PO trafił, niż został przez niego wypracowany. Jeśli oddają mu jakąś zasługę, to tylko w dziedzinie PR. O zwycięstwie nad Kaczyńskim zadecydować miały kwestie wizerunkowe: lepsze przygotowanie do telewizyjnej debaty, bardziej swobodne zachowanie przed kamerą i umiejętne dozowanie socjotechnicznych sztuczek.
----------------------
Przedstawiany jest Tusk jako polityk, który zebrał wielką pulę, bo znalazł się, w dużym stopniu przypadkiem, we właściwym miejscu i właściwym czasie..
-----------------
Owi komentatorzy przedstawiają sukces Donalda Tuska jako przypadkowy zbieg okoliczności. Składam im politowanko.
Zajmę się teraz jeno kreacją, rozumianą jako droga do władzy.
Na swój sukces Donald Tusk pracował latami, jest obecny na polskiej scenie politycznej (tej dużej, nie niszowej) od 1991 roku. Pomógł mu w tym prezydent Lech wałęsa, który na przełomie 1990/91 postawił na Jana Krzysztofa Bieleckiego i gdańskich liberałów, dzięki temu KLD zaistnieć mógł na polskiej scenie politycznej i decydować o sprawach państwowych. Był jednym z ważniejszych graczy do roku 1993. Potem KLD (podobnie jak i PC) znalazł się na aucie. Jedyną drogą pozostania była akcesja do UD i stworzenie UW. Donio mógł tam przetrwać dzięki Lesiowi Balcerowiczowi, który niejako autorytarnie "dowodząc" UW trzymał nieco za gębę ludzi "etosu" - Kuronia, Michnika, czy Mazowieckiego. Dla tego towarzycha środowisko z KLD było obce i z nie z Warszawy. Po rozpadzie koalicji AWS-UW i po odejściu Balcerowicza do NBP Donio przegrał rywalizację z Geremkiem o fotel przewodniczącego UW. I odszedł sfrustrowany, ostro wypowiadając się o tych dziadach z UD (to moje sformuowanie). Założył razem z Olechowskim i Płażyńskim nową partię o nazwie Platforma Obywatelska.
Dzięki politycznej śmierci AWSu i UW PO, podobnież jak inna świeżo powstała wówczas partia PiS mógł zebrać dostateczny elektorat około 10 %, aby mógł w przyszłości myśleć o władzy państwowej, aby mógł budować silne ugrupowanie polityczne. Trzeba przyznać, że los mu sprzyjał. Nieudolność i złodziejstwo, powszechna korupcja (przy okazji sprawy Olewnika widać jak działało złodziejskie państwo Lesia Millera) SLD powodowała odpływ elektoratu z tej parti. PO ostro kontestując SLDowskie państwo (przypomnę tu Jana Maria Rokitę i jego figurę retoryczną - pańśtwo Leszka Milera) jawiła się jako ugrupowanie, które poddźwignie to państwo i zlikwiduje patologie, do tego była to partia postsolidarnościowa, a więc nie wywodząca się z PZPR. Do tego stawiając na liberalizm nie była skażona wszelkimi wadami tzw - narodowej prawicy, czyli inaczej mówiąc świata urojeń i fantazji grupki introwertyków, mających utrudniony kontakt z rzeczywistością.
Późnym latem 2005 wydawało się, że władzę PO ma na wyciągnięcie ręki, a koalicja PO-PiS wydawała się naturalną konsekwencją nadchodzących wyborów. Tak się jednak nie stało, kolega Konfederata dobrze wie czemu, on akurat siedział w środku tego zjawiska, a ja byłem na emigracji..))
PO przegrała wówczas o włos i to dwukrotnie, takie porażki najbardziej bolą, a o przegranej Tuska w II turze wyborów zadecydował elektorat Leppera (około 15%, gdy zobaczyłem ten wynik po I turze postawiłem już krzyż Doniowi).
I doszło do zjawiska nowego - konflikt PO-PiS, czasami bardzo ostrego. Teraz PO nie mogło już krytykować SLD i ich patologii, a stało się "main oposition" wobec PiSu. Trzeba było przestawić retorykę oraz zakres krytyki. GW, czy Polityka Parandowskiej nigdy nie była proPeOWska, a jeno anty-PiS, TVN stanął za PO. Jednak w tym układzie medialno-politycznym jaki się wytworzył od jesieni 2005 PiS zaczął przedstawiać PO jako partię stojącą za korupcyjnym układem wywodzącym się z czasów Lesia Millera. O wcześniejszej kontestującej postawie PO wobec SLD gro narodu zapomniało. Jarek ze swoją wizją walki ze złem o nazwie IV R.P. zaczał jednak z czasem przeginać a koalicja z Andrzejem Lepperem, człowiekiem z wyrokami sądowymi i podejrzanymi mocodawcami nadwątpliła jego morale. Musiał to określać mianem racji stanu, bądź siłą wyższą, bo potrzebował większości w Sejmie. Po miodziku PiSu z przystawkami szybko zaczęły się konflikty, zwłaszcza na linii Lepper-J.Kaczyński, a PO korzystając z medialnego wsparcia,( bo przecie TVN, GW, czy Polityka nie miały innego wyjścia jak postawić na PO, bo PeDe był politycznym trupem) punktowała błędy koalicji, do tego umiejętnie ją ośmieszając, zwłaszcza Romusia oszołomka. Do tego dodać należy róznice w osobowości Tuska i J.Kaczyńskiego. Donio jawił się w społecznym odbiorze, jako człowiek spokojny, bardziej poukładany i opanowany, skłonnym do kompromisu i co najważniejsze starającym się nieantagonizować społeczeństwa, unikający w publicznych wypowiedziach zwrotów - "tam gdzie jesteśmy My stała Solidarność, a tam gdzie są oni stało ZOMO". Okazało się, że to ZOMO było bardzo pluralistyczne. Do tego każdy spoza sekty PiSu dostrzegał wady osobowościowe JarKacza, jego nieufność, podejrzliwość, chęć doglądania wszystkiego osobiście, tak jakby nie można było ufać współpracowników, a ścieżka, którą wytyczał w pewnym momencie znalazła się w ślepym zauku. Odeszli od niego - Marcinkiewicz, Sikorski, o losach Gilowskiej nie ma sensu pisać, a Dorn znalazł się na marginesie. Z CBA stworzył użyteczne narzędzie walki politycznej, a konferencje prasowe tej służby ośmieszały podstawową jej cechę, mianowicie tajność plus skrtytość metod. Służba z natury tajna nie organizuje konferencji prasowych. PiS psuł państwo. Do tego Kaczyński ma problem z dobrym doborem współpracowników - ośmieszył go Lipiec, Marzec, Kornatowski i Kaczmarek. W lipcu poprzedniego roku wpadł na fatalny i zabójczy w gruncie rzeczy pomysł - udupienie Leppera i zabranie mu posłów. Pomysł iście z lat 1945-47 przypominający metody stosowane przez PPR wobec PSL i SP. Spowodowało to rozpad koalicji i całkowite osamotnienie PiSu na scenie politycznej. I tu powrócę do Donalda Tuska. Mógł on w tym sierpniu stworzyć smiszną i absurdalną koalicję z LPRem, PSLem, So i SLD po to tylko, aby udupić Kaczyńskich jak to chciał Giertych, ale Donio nie poszedł tą drogą, bo i po co??? Zebrał przede wszystkim niechętny PiSowi elektorat, dominując w centrum sceny politycznej mógł spokojnie rozpychać się na lewo i prawo. I to była jego podstawowa przewaga nad PiSem w przededniu kampanii wyborczej, bo Jarek był szalony sądząc, że uda mu się wygrać. On mógł liczyć jedynie na prawicowy bastion, a to za mało było. Donio mógł liczyć na głosy ludzi z lewicowymi poglądami, ale nie chętnym SLD, bo przecie za krótko czasu minęło, aby ludzie zapomnieli o ich rządach.
Donio miał też inną przewagę nad JarKaczem, mianowicie był jedynie posłem, dlatego miał sporo czasu, aby się przygotowac do debat i całości kampanii, jeździć w teren, spotykać się z wyborcami. JarKacz będąc premierem miał tego czasu o wiele mniej, mógł liczyć jedynie na tych śmisznych spin-doktorów z PiSu (ciekaw jestem czy gdzie indziej robotę znaleźliby), nie mógł osobiście się do debat przygotować, to że wygrał z Kwaśniewskim o niczym nie świadczy, bo to żadna sztuka pokonać skompromitowanego polityka, z Doniem przegrał z kretesem. A od kiedy w listopadzie PO z PSLem stworzyło rząd JarKacz praktycznie płyty nie zmienił, nawet tej z mediami, mówi do znużenia to samo, do tego rozpętał mała wojnę w PiSie. Obecnie jest człowiekiem przegranym.
A Donio korzystając z dobrej PR umie przede wszystkim jedno - rozładowywać konflikty społeczne, obywa się bez wynoszenia pielęgniarek z kancelarii premiera, blokad dróg etc. Potrafi jakoś do tych ludzi przemówić, pozbawiony jest autorytarnych zapędów JarKacza, na jego tle wychodzi na męża stanu. Korzysta z małej demagogi jak latanie rejsowymi samolotami, zjedzenie wigilii z gdańskimi bezdomnymi, unika niepotrzebnych konfliktów z KK, jak np in vitro. Na pewne odważne decyzje polityczne ma czas. Tuska ścieżka jest wolniejsza, a on jako realista zdaje sobie sprawę z realiów politycznych i niemożności przeforsowania pewnych celów politycznych jak np - podatek liniowy. Obecnym jego celem są publiczne media, lącznie ze sprywatyzowaniem jednego z kanałów, do tego potrzebna mu jest zgoda LiDu.
Donio ma też to szczęście, że "opozycja" żadko kiedy może mówić jednym głosem, pomiędzy LiDem a PiSem jest po prostu przepaść i ogromne antagonizmy. A Donio może postawić to na tych to na tamtych. Opozycja jest obecnie ogromnie słaba, a na jej tle Donio wydaje się mężęm stanu.
Jego sukces polega przede wszystkim na słabości Jarosława Kaczyńskiego i jego wad charakteru, bo od jesieni 2005 polska polityka rozumiana może być też jako pojedynek Tusk-JarKacz.