230

GOEBBELS, URBAN, PALIKOT Ks. Popiełuszko miał dwa mieszkania, bo prowadził podwójne życie – sugerował Jerzy Urban przed zamordowaniem księdza. Po zbrodni Urban twierdził, że księdza widziano z kobietą. Prezydent Kaczyński to alkoholik – sugerował Janusz Palikot. Po Smoleńsku pytał, czy pijany prezydent jest winny tragedii. Dwaj uczniowie Josepha Goebbelsa są tu bliźniaczo podobni. 20 października 1940 r. Josephowi Goebblesowi urodziło się szóste dziecko. Nadał mu przydomek „dziecko pojednania”. Zapisał, iż marzy, że w następnym tomie swoich dzienników będzie mógł napisać „piękne słowa”, że „znowu nastał pokój” – opisuje autor biografii Goebbelsa Ralf Georg Reuth. Już wcześniej minister propagandy III Rzeszy lansował hasło „zjednoczonego narodu”: „Wszyscy należą do wspólnoty, i nie jest to już żaden frazes: staliśmy się zjednoczonym narodem braci”. Joseph, Jerzy, Janusz – tak się składa, że imiona wszystkich trzech panów zaczynają się na „J”. „Wciąż od nowa judzić i podbechtywać” – brzmiało motto „kuśtykającego diabła” dr. Goebbelsa. Jerzego Urbana dopiero od pięciu lat wolno nazywać u nas w majestacie prawa „Goebbelsem stanu wojennego”. W 2005 r. po 13 latach zakończył się bowiem proces, jaki Urban wytoczył za takie porównanie Ryszardowi Benderowi. Sąd zdecydował ostatecznie, że Bender przepraszać nie musi. A co łączy Goebbelsa, bezrobotnego doktora filozofii z katolickiej rodziny, urodzonego w małym miasteczku Rheydt w Dolnej Nadrenii, z Palikotem, filozofem po Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, urodzonym w małym miasteczku Biłgoraj na Lubelszczyźnie? Analiza tego, jak do władzy dochodzą jednostki o skłonnościach psychopatycznych zdolne do zaszczuwania wrogów i plucia na ich groby po śmierci, to temat na opasłe rozprawy dla mądrzejszych ode mnie autorów. Niniejszy tekst to tylko skromny przyczynek do opisu choroby.

Plagiat Palikota, czyli Kaczyński, Pyjas i ks. Zych jako ofiary alkoholu W pierwszym wpisie na swoim blogu po tragedii smoleńskiej Janusz Palikot napisał, dość umiarkowanie: „Jeszcze zanim wszystkie okoliczności sprawy zostały wyjaśnione, zanim śledztwo zostało zakończone, przeciwnicy władz (...) starają się zbić jak największy kapitał polityczny na tej sprawie, żerując w sensie politycznym na tej tragedii. Bardzo zachęcam Państwa do tego, aby pochopnie nie komentować zdarzeń przed zakończeniem śledztwa, aby zbyt łatwowiernie nie przyjmować mnóstwa plotek i wieści, jakie na ten temat po Warszawie krążą”. No dobrze, to nie Janusz Palikot po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, lecz Jerzy Urban po zamordowaniu Grzegorza Przemyka, na konferencji prasowej z 24 maja 1983. Można się pomylić, prawda? Ktoś powie, że to przesadne zestawienie. Cóż, na początku lipca 2010 r. Palikot udzielił wywiadu tygodnikowi Urbana. Jeśli więc ktoś chciałby protestować przeciwko porównywaniu PR-owców partii Wojciecha Jaruzelskiego i Donalda Tuska, to można domniemywać, że robi to trochę wbrew woli samych zainteresowanych. Palikot uznał widać, że taki wywiad mu nie zaszkodzi. Wyraźnie naśladując języka Urbana, powiedział w nim: „Śmierć Lecha Kaczyńskiego, a zwłaszcza wszystko, co było po niej, było jednym wielkim katonarodowym oszustwem”. Przypomnijmy, iż gdzie indziej Palikot pytał: „Czy pobrano i przebadano krew Lecha Kaczyńskiego pod kątem obecności alkoholu? Czy prezydent był na pokładzie pod wypływem alkoholu?”. W mediach wypowiedzi te były newsem numer jeden. Powtarzano je tysiące razy. Z oburzeniem, neutralnie lub z komentarzem, że wszystkie wersje trzeba sprawdzić. Tak wyglądała w praktyce realizacja goebbelsowskiego prawa, iż „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. Gdy okazało się, że z sekcji zwłok wynika, iż nie ma śladów alkoholu, Palikot stwierdził, że to tym gorzej, gdyż prezydent działał świadomie. Wycofanie się Palikota budzi zdziwienie. Przecież jest oczywiste, że prezydent zginął przez alkohol. Taka już tradycja wśród polskich patriotów. Staszek Pyjas zginął nie za marzenia o wolnej Polsce, ale dlatego, że przypadkiem spadł po pijaku ze schodów. Ks. Sylwester Zych też – jak wiadomo – umarł nie z powodu zarzucanych mu wcześniej prób obalenia ustroju przemocą, lecz dlatego, że w czasie wakacji upił się do nieprzytomności. Kartki wysyłane ks. Stanisławowi Suchowolcowi o treści „Zginiesz jak Popiełuszko” nie miały nic wspólnego z jego śmiercią. Milicja odnalazła przecież na jego plebani butelkę wódki. Że ksiądz był akurat abstynentem? Pewnie udawał. Pijani byli też zamordowani górnicy z kopalni „Wujek” uzbrojeni w, cytat z Urbana, „dzidy rozgrzane w ogniu, tak że przebijały tarcze, którymi chronieni byli milicjanci”. Śmierć wrogów ustroju bardzo często także pośrednio kojarzyła się z alkoholem. „W rejonie restauracji »Teatralna« znaleziono rannego człowieka” – tak śmierć krakowianina Ryszarda Smagura opisywał Urban w czasie konferencji prasowej. Zaznaczył, że „w tamtym rejonie, gdzie był znaleziony, nie było żadnych zdarzeń typu rozpraszanie tłumu”. Jak było naprawdę, opowiedział niedawno „Gazecie Krakowskiej” Jan Franczyk: „ZOMO strzelało do nas granatami z gazami łzawiącymi. Zaczęliśmy uciekać. Popatrzyłem do tyłu i zobaczyłem, jak dwóch mężczyzn biegło, ciągnąc słaniającego się na nogach człowieka. Okazało się, że prowadzą rannego, którego położyli na trawniku koło restauracji »Teatralna«. Z przerażeniem zobaczyłem, że w szyi ma dziurę wielkości pięciozłotówki. Ranny nie mógł powiedzieć ani słowa, tylko charczał. Na moich oczach jego twarz robiła się coraz bledsza, aż w końcu stała się niemal biała. Po raz pierwszy zobaczyłem, jak życie uchodzi z człowieka, to było przerażające”. W Poznaniu 19-letni uczeń Piotr Majchrzak miał według prokuratury zostać zabity parasolem przez pijanego mężczyznę, który chciał wejść do restauracji WZ. Dopiero w tym roku zgłosił się świadek, który powiedział, że zomowcy mówili mu, że to oni zabili Majchrzaka. Matkę 19-latka zastraszano groźbami, że jeśli będzie domagać się prawdy, zginie drugi syn. „Zdechniesz, świnio” – takie przysyłano jej kartki. Palikot pytając o pijanego Kaczyńskiego, plagiatuje Urbana i bezpiekę. Czy tylko plagiatuje? Czy to także poszlaka, kto stoi za Palikotem? Nie wiemy. Możemy tylko – jak Palikot – pytać. Wiemy natomiast, że prezydent naraził się, z grubsza biorąc, tym samym siłom, co tamci. Moskwie rządzonej przez ludzi KGB oraz polskiej wojskowej bezpiece.

Palikot delikatnie zastrasza rodziny, by nie domagały się ekshumacji Ktoś powie, że mimo wszystko przesadą jest porównywanie tuszowania komunistycznych zbrodni przez Urbana ze skandalicznymi wypowiedziami Palikota o smoleńskiej tragedii, która mogła być przecież wypadkiem. Cóż, Urban pytany przez „Dziennik”, czy Tusk zasłużył sobie na jego uznanie, odpowiedział: „Wieloma rzeczami, ale nie chcę mu prawić komplementów, bo tylko mu zaszkodzę. Najważniejsze jest jednak to, że zapewnia stabilizację. Chroni mnie przed obozem nienawistników, którym przewodzą Kaczyńscy. Z ich nacjonalizmem, mitem suwerenności”. Mimo to chciałbym powiedzieć to wyraźnie: niniejszym bardzo mocno zawężam w tym tekście szkicowane analogie. Rządu Tuska, który oceniam fatalnie, nie wolno porównywać do zbrodniczych rządów nazistów czy komunistów. Więcej: mimo skandalicznych wybryków dość długo nie stosowałbym podobnych porównań do Janusza Palikota. W demokracjach roi się od skandalistów, trafiają się i kanalie. Ale przyszedł Smoleńsk, po którym demokracja powiedziała do Palikota: sprawdzam. I odsłoniła twarz szumowiny, pasującej do najohydniejszych systemów totalitarnych. Okazało się też, że Tusk i Komorowski nie mają oporów, by używać takiej postaci do swoich politycznych gier, skoro okazuje się skuteczna. Demokracja, w której tacy ludzie odgrywają jakąkolwiek znaczącą rolę, jest chora, a jej istnienie zagrożone. Przed Smoleńskiem Palikota próbowaliśmy pomijać milczeniem, uznając, że każde słowo na jego temat popularyzuje go. Teraz już milczenie nic nie da. Musimy cytować to, czym się brzydzimy. Stwierdzam to z całą odpowiedzialnością: pomiędzy utrudnianiem przez Palikota szukania prawdy o Smoleńsku a tuszowaniem komunistycznych zbrodni przez Urbana nie widzę żadnej istotnej różnicy. I to niezależnie, czy doszło tam do zamachu, czy wypadku. Najbardziej wyraziście pokazuje to barbarzyńska wypowiedź Palikota na temat śp. Przemysława Gosiewskiego. Powściągnijmy na chwilę obrzydzenie i poddajmy ją logicznej rozbiórce. Padła ona po tym, jak Beata Gosiewska ogłosiła, że chce ekshumacji męża, m.in. dlatego, że jego garnitur, w którym miał być pochowany, wrócił do niej. „Gosiewski żyje. Widziano go na peronie we Włoszczowej, jak zmagał się z Ruskimi, ale dał radę” – napisał Palikot. Stwierdził przy tej okazji także: „Trzeba ekshumacji wszystkich zwłok” oraz „być może Rosjanie je porwali i dziś przetrzymują na granicach dawnego imperium”. Po tej wypowiedzi synek Gosiewskiego, za mały, by ją zrozumieć, pytał, czy to prawda i czy tata naprawdę wróci. W 1985 r., we wstępie do książki Pojedynek, Urban pisał: „Prasie krajowej, na konferencjach prasowych dla niej przeznaczonych, nie wypada wręcz pytać rzecznika rządu, czy to prawda, że polskie władze zjadają dzieci na surowo. To znaczy, mówiąc metaforycznie, czy to prawda, że np. pewien pan, który zabił się po pijanemu, nie został aby zamordowany przez milicję”. Otóż wypowiedź Palikota jest z tego samego gatunku, tyle że w tym przypadku Palikot przebił Urbana. Ale słowa Palikota są nie tylko ohydne, ale także doskonale przemyślane. Przy sprawnym warsztatowo użyciu ironii mają zdezawuować pomysły ekshumacji ofiar, których wyniki mogłyby pokazać coś dla Rosji niewygodnego. Jeśli Rosja miałaby coś na sumieniu – zamach lub skandaliczne zaniedbania – i miałaby w Polsce potężnego agenta wpływu, powinien on powiedzieć dokładnie to, co powiedział Palikot. I jeszcze jedna analogia. Może niepełna, ale istotna. Teresę Majchrzak zastraszano kartkami „Zdechniesz świnio”, by nie szukała prawdy. Dziś Beata Gosiewska zastraszana jest przez Palikota tym, że publicznie będzie się robić z niej wariatkę i znowu cierpieć będzie jej dziecko. Inne wdowy też usłyszały czytelny komunikat: nie domagajcie się ekshumacji, bo będziecie musiały przeżywać to, co Beata Gosiewska.

Pazerni Żydzi, pazerna „Solidarność”, pazerna Marta Kaczyńska Palikot zadaje na swym blogu pytanie, czy Marta Kaczyńska otrzyma 3 mln zł po śmierci rodziców, którzy na taką kwotę mieli być ubezpieczeni. „Czy jest prawdą, że wszystkie inne ofiary katastrofy były ubezpieczone na sumy 100, 200 i 300 razy mniejsze?”. I gdzie indziej: „Marta i Jarosław powinni przeprosić wdowy po zmarłych za to, że Lech wymusił lądowanie, a oni zginęli. W miejsce tego słyszymy sterty obelg. I słyszymy o milionowych polisach, mieszkaniu w pałacu – wstyd i hańba! Gówno wybiło!”. Cóż, nie sposób oprzeć się spostrzeżeniu, że Palikot jest znacznie mniej inteligentny od Goebbelsa czy Urbana – co widać na pierwszy rzut oka – i nadrabia większą dawką chamówy. Czym różni się to od propagandy Urbana dotyczącej rzekomych malwersacji finansowych trzymanych w więzieniu ludzi „Solidarności”? Zapewne większym barbarzyństwem, bo atak wymierzony jest w kobietę, która straciła właśnie oboje rodziców. A czym różni się od propagandy Goebbelsa o pazerności Żydów? Wszak ulubionym jego kinowym dziełem był film Żyd Suss. Nie odwracajcie głów, koledzy dziennikarze zaśmiewający się z dowcipów Palikota o Marcie Kaczyńskiej. Nie jesteście lepsi od dziennikarskiej świty Goebbelsa.

Czy Hindenburg jeszcze żyje? Za życia prezydenta Kaczyńskiego Palikot mówił, że jest on martwy, jest trupem. Komponowało się to z pytaniami o chorobę prezydenta. Podejrzliwi mogliby tu szukać bezpośredniej inspiracji dr. Goebbelsem, który w 1929 r. w piśmie „Angriff” opublikował artykuł Czy Hindenburg jeszcze żyje?. Aby uniknąć odpowiedzialności karnej, Palikot często posługuje się pytaniami, niedomówieniami i insynuacjami. Notoryczne stosowanie niedomówień tak, by wszyscy wiedzieli, o kim mowa, ale jednocześnie by nie było podstaw do zarzutów karnych, było znakiem rozpoznawczym Goebbelsa przez objęciem władzy przez NSDAP. W 1928 r. berliński sąd skazał go na trzy tygodnie aresztu za artykuły o zastępcy komendanta berlińskiej policji „świadczące o całkowitej moralnej pogardzie dla przeciwnika” oraz „niedającej się uzasadnić nienawiści i brutalności”. W artykułach Goebbelsa pojawiał się on pod pseudonimem „Izydor”. Sam Goebbels tłumaczył niewinnie: „Izydor: to nie pojedynczy człowiek, to żadna osoba w sensie prawnym (...). Izydor to zniekształcony przez obłudę synonim tak zwanej demokracji”. „Czy Jarosław jest Jarosławą? Czy Jarosław Kaczyński jest kobietą – jak zasugerowała kilka dni temu Nelly Rokita? (...) Czy nie nazbyt wiele za tym przemawia? Wśród bliźniaków jednojajowych często jedno z nich jest homoseksualistą. Tak przynajmniej twierdzą medycy. Jarosław, w przeciwieństwie do Lecha, nie ma żony, dzieci, z kobietami trudno go spotkać, a mieszka z mamą i kotem” – pytał Palikot. Poniżanie wroga poprzez przypisywanie mu homoseksualnych skłonności było częścią repertuaru Goebbelsa (nie przeszkadzał temu znany homoseksualizm wielu nazistów, tak jak Palikotowi nie koliduje to z obroną gejów). Goebbels opowiadał o rzekomych „ekscesach homoseksualnych klechów” oraz „wołających o pomstę do nieba skandalach kaznodziejów moralności”. Wulgarne wypowiedzi z seksualnym podtekstem łączą Goebbelsa, Urbana i Palikota. Jak choćby wtedy, gdy ten ostatni mówił o Grażynie Gęsickiej: „Przykro mi, że prostytucja w polityce sięga nawet pani minister Gęsickiej”. Wszystkich trzech łączy też fakt, że wypowiadając oszalałe z nienawiści tyrady, tłumaczą po chwili, że to ich wrogowie są agresywni. Goebbels chciał tylko „wyciągnięcia ostatecznych konsekwencji wobec Żydostwa”. Urban tylko bronił się przed oszalałą ekstremą, chcącą wieszać komunistów. Palikot tylko broni siebie i swojej partii przed agresją i nienawiścią Kaczyńskiego czy Macierewicza.

Polskie media goebbelsowskie Jak to możliwe, że my się na to godzimy? Widzimy, że Palikot nie jest ani odrobinę mniej niegodziwy od Urbana. Ale ta prawda nie jest głoszona publicznie, bo uderzałaby w zbyt wielu. Oznaczałaby, że nie mniej niegodziwi są także jego mocodawcy i wspólnicy. Tak, Tusk ponosi nie mniejszą winę za tuszowanie przy pomocy Palikota odpowiedzialności za Smoleńsk, co Jaruzelski za konferencje prasowe Urbana o śmierci Przemyka. To straszna prawda. Ale to nie wszystko. Wspólnicy Palikota to także media. Ktoś powie, że Palikota pełno w mediach, bo skandaliczne newsy dobrze się sprzedają. Śmieszne. To argumentacja dla naiwnych. Nie, drodzy naiwniacy, nie w postkomunizmie, gdzie główny przekaz medialny jest ściśle kontrolowany przez media, których właściciele, szefowie oraz liczni reklamodawcy wywodzą się z dawnego komunistycznego totalitaryzmu. Główne media nagłaśniają Palikota, bo uznają, iż to, że miesza on ich wrogów z gównem, jest dla nich korzystne. Wiedzą to wszyscy rozumiejący polską politykę od prawa do lewa. Tylko was traktują jak baranów. Tak, drodzy medialni potentaci. Gdybyście chcieli, zdmuchnęlibyście Palikota w parę dni. Lansujecie go celowo i jesteście od niego gorsi, bo tchórzliwie nie chcecie się do tego przyznać. Ale to nadal nie koniec. Jest jeszcze sprawa odpowiedzialności dziennikarzy. Tak, koledzy po fachu, czas, żeby i wam ktoś rzucił to wreszcie w twarz. Współwinny jest każdy, kto traktuje wypowiedzi Palikota jak słowa normalnego polityka, z których można zrobić normalnego hitowego newsa. Rzecz jasna, jest to wina różnego kalibru. Tak jak odpowiedzialność redaktorów peerelowskich gazet przedrukowujących paszkwil Garsoniera obywatela Popiełuszki większa była niż ich szeregowych, konformistycznych wyrobników.

Inteligencja Lisa, inteligencja Palikota Tomasz Lis nazywał wielokrotnie Palikota człowiekiem inteligentnym. Zalecam mu lekturę stenogramów z konferencji Urbana. Albo mów Goebbelsa. Obaj byli bezspornie inteligentniejsi od posła z Biłgoraja. Dodatkowo w przypadku tego ostatniego nie wiemy do końca, ile jego pomysłów jest faktycznie jego, a ile współpracowników. Ale zgoda, niektóre pomysły ogłaszane przez Palikota są inteligentne, a ironia błyskotliwie skonstruowana. Dowcip o Gosiewskim był inteligentny. Stwierdzenie, że Palikot zmienił się podobnie jak Jarosław Kaczyński, również. Tyle że my znamy skądś ten typ inteligentnych żartów. Urban, 3 maja 1984 r.: „Fakt, że każdy, kto zostanie aresztowany lub skazany, od razu ogłaszany jest człowiekiem ciężko chorym, zmusza do takiej refleksji: wygląda na to, że tylko ludzie ciężko chorzy zajmują się w Polsce sprzeczną z prawem działalnością polityczną! Jeśli tak jest, to humanitaryzm nakazywałby apelować, aby może tę działalność, jeśli ona już musi być prowadzona, podjęli ludzie zdrowi”. Błyskotliwe, redaktorze Lis? Nie dla osób katowanych na komisariatach albo wywożonych do lasu. Urban, 3 maja 1983 r.: „Miło mi było zauważyć, że koledzy z zachodniej prasy widzieli manifestantów na ogół podwójnie, najwyżej poczwórnie, bo kiedyś te zwielokrotnienia bywały o wiele silniejsze, tak że tutaj można zauważyć pewien postęp”. Śmieszne? Nie dla bliskich Bogdana Włosika, Piotra Majchrzaka czy Wojtka Cieślewicza, których zastrzelono bądź zatłuczono w czasie manifestacji. Urban, 28 września 1983 r. o czystkach na uczelniach: „Celem przeglądu kadr było zapewnienie rozwoju najbardziej uzdolnionym i twórczym pracownikom nauki przy możliwości osiągnięcia awansu, wyeliminowanie z zawodu nauczycieli akademickich osób niewywiązujących się ze swych obowiązków dydaktyczno-wychowawczych i naukowo-badawczych”. Przekorne? Nie dla tych, którzy wyrzuceni za ideową postawę stracili środki do życia. Cóż, mistrz Goebbels też tak potrafił. Byli tacy, którzy zachwycali się jego poczuciem humoru, gdy postulował: „Wydzielić kawałki lasów wyłącznie dla Żydów i osiedlić tam zwierzynę, która diablo przypomina wyglądem Żydów – jak na przykład łoś z wielkim nosem”. To co, koledzy dziennikarze, dowcip Goebbelsa był inteligentniejszy od SMS-a Palikota „Dlaczego do Smoleńska wyjechał kartofel, kurdupel, alkoholik, a wrócił mąż stanu? Bo Rosjanie podmienili ciało”, czy odwrotnie? Czekam na odpowiedź.

Opiekunowie niepokornych księży „Organizator sesji politycznej wścieklizny” – pisał Urban o ks. Jerzym krótko przed jego zamordowaniem. „W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści” – dowodził w tygodniku „Tu i teraz”. W kolejnym z felietonów pisał o innym księdzu, twórcy ruchu oazowego: „W Europie Zachodniej działa fanatyczny polityk, ks. Franciszek Blachnicki. Głosi on krucjatę przeciw komunizmowi w imię krzyża”. W 1987 r. ksiądz Blachnicki, na którego donosili najbliżsi współpracownicy, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Wiele wskazuje, że został otruty. Fanatyczny antyklerykalizm Urbana pokazywała konferencja prasowa z 18 października 1983 r., w czasie której mówił on: „Pewien ksiądz dusząc za gardło i szarpiąc 10-letniego chłopca, usiłował zmusić go do udania się do punktu katechetycznego oraz wbrew woli rodziców zabrał tam jakiegoś innego chłopca. Państwa to śmieszy? Oczywiście osób zainteresowanych to nie śmieszy”. Wszystko to podlane miało być sosem kontestacji wobec bogoojczyźnianej estetyki, jak w jednym z felietonów: „Aprobowany może być publicysta, który obłapia Białego Orła za szyję i wpija mu się w dziób”. A może to słowa Palikota uzasadniające potrzebę czystki w TVP? Nie, jednak Urban. Ale kiedy było mu to wygodne, Urban przemieniał się w obrońcę Kościoła. 17 czerwca 1983 r. mówił o pielgrzymce Jana Pawła II, odnotowując „próby zakłócenia uroczystości religijnych poprzez wnoszenie do nich akcentów politycznych, a także wzniecanie ulicznych zamieszek po nabożeństwach”. Stwierdzał, że „świadczą one o nieprzebieraniu w środkach przez przeciwników socjalizmu, o niepoddaniu się przez nich religijnemu nastrojowi, który towarzyszy wizycie Jana Pawła II”. Błyskotliwe, redaktorze Lis? 28 lipca Janusz Palikot złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez osoby przeciwne wykopaniu krzyża ustawionego pod Pałacem Prezydenckim po tragedii smoleńskiej. „Nie myślano wówczas o wymaganych pozwoleniach, procedurach czy konsultacjach z właściwymi organami, które są niezbędne, aby wznieść jakąkolwiek budowlę zgodnie z prawem. Nie podlega zatem dyskusji, iż wzniesienie krzyża było działaniem bezprawnym” – napisał w nim. W czasie powyborczej konferencji prasowej Palikot zaatakował też księży z „tysięcy wsi w Polsce”, którzy mieli złamać ciszę wyborczą. Oczywiście bez dowodów, bo było niemożliwe, by znał sytuację z tysięcy parafii. Ów brak dowodów tłumaczył faktem, iż „ludzie boją się tego zgłaszać i występować w takich sprawach jako świadkowie”. Zapowiedział, że zajmie się zgłoszonymi mu księżmi: „Ja się nimi zaopiekuję i podejmę odpowiednie działania”.

Trzej panowie „J” – opłacalni, chociaż znienawidzeni Czy występy skandalisty są opłacalne dla partii władzy? Takie pytanie stawiano w NSDAP i PZPR. Stawia się je też (przepraszam, inaczej nie da się tego zestawić) w PO. Urban bronił się przed zarzutami partyjnych krytyków we wstępie do książki Pojedynek. Przyznawał, iż wielu ludzi go nie lubi – ma zaufanie „o wiele poniżej zaufania do samego rządu”. Dowodził jednocześnie, że oglądalność jego konferencji prasowych sięga 60 proc. Tym samym jego „popularność (pozytywna i negatywna łącznie) jest niezwykle wysoka”. „Dowodem na to wielość plotek i dowcipów na mój temat po części bazujących na mankamentach mojej powierzchowności, przede wszystkim wybujałych uszach” – pisał. Twierdził, że „badania socjologiczne stosunku do rzecznika rządu nie pozwalają na proste sprecyzowanie odpowiedzi, czy Urban bardziej szkodzi, czy pomaga rządowi”. Tłumaczył, że „jeżeli szerokie bardzo grono zwykło słuchać tego, co rzecznik mówi, to chociaż znaczna część słuchających ocenia potem ujemnie mówiącego czy wyraża mu nieufność wobec wypowiedzianych przezeń treści – mimo to jestem przekaźnikiem prawd docierających do odbiorców nawet czasem wbrew ich woli”. Stwierdzenie, że powyższe argumenty Urbana pasują także do Palikota, to za mało. One zdecydowanie bardziej pasują do Palikota niż Urbana. Sam Palikot tłumaczył się z podobnych zarzutów po niedawnym wniosku eurodeputowanego Filipa Kaczmarka o wyrzucenie go z PO. Pisał o swoich partyjnych krytykach: „z dziką radością zarzucali mi, że nie pomagałem Bronkowi, że moje akcje przyniosły więcej szkody niż pożytku, że mój polityczny przekaz, a zwłaszcza pamiętny wiec w Lublinie zorganizowany w kontrze do Jarosława Kaczyńskiego dał więcej minusów niż plusów”. Palikot skutki tego, że było o nim głośno, choć często negatywnie, przedstawiał następująco: „To ja swoimi działaniami zakończyłem narodową mszę nad PiS i zdejmując smoleński baldachim z osoby kandydata tej partii na najwyższy urząd, otworzyłem pole do rzetelnej politycznej debaty”. Także analogicznie do Urbana Palikot wskazywał na to, że wpływa na zwolenników wroga, zauważając na podstawie sondaży „stosunkowo dużą siłę przekonywania wśród elektoratu PiS, co może wypływać z niespodziewanej lewicowości tej partii tak ochoczo ogłaszanej w końcówce wyborów przez prezesa Kaczyńskiego”. Niedawno zwolennicy wyrzucenia Palikota z PO zyskali dodatkowy argument: jego Lublin był jedyną stolicą województwa, w której Kaczyński wygrał z Komorowskim. Podobnie Urban poczuł gorycz porażki, gdy w 1989 r. przegrał wybory w Warszawie, a nawet w zdecydowanej większości komunistycznych placówek dyplomatycznych. Palikota i Urbana pocieszyć może fakt, że ich mistrz dr Goebbels przeżywał podobne rozterki. Gdy w 1933 r. NSDAP dochodziła do władzy, zdobywając 43 proc. głosów, w Berlinie wynik Goebbelsa był o wiele słabszy – zaledwie 31 proc. Ralf Georg Reuth pisze: „Biorąc rzecz czysto rachunkowo, propaganda Goebbelsa nie pozyskała dla nazistów ani Rzeszy, ani jej stolicy. Jednakże w decydującym stopniu przyczyniła się do wzrostu ich siły i do przejęcia władzy, gdyż to właśnie propaganda nadała raczej topornemu ruchowi z południa Niemiec dynamikę; ona dopiero nadała mu rozmach”.

Trzej ludzie pióra Goebbelsa, Urbana i Palikota łączy fakt, że byli ludźmi pióra – dziennikarzami i autorami książek, z ambicją zyskania miana pisarza. Przynajmniej w przypadku panów z Biłgoraja i Rheydt dostrzec można w tym elementy kompleksu zblazowanego prowincjusza, który wstydzi się swoich korzeni. Wszyscy trzej – z tym że u Goebbelsa widać to do pewnego momentu – podkreślali swoją niezależność. Urban nie należał PZPR, nagłaśniał fakt, iż pisał do zamkniętego przez władze „Po prostu”. Zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego przypomniał też, że sam przez pewien okres nie mógł pisać w PRL pod własnym nazwiskiem. Podobnie gra Palikot. Każda dyskusja w Platformie nad jego ukaraniem wzmacnia go. Jego przekaz skierowany jest do zwykłego człowieka, który uważa, że wszyscy politycy to złodzieje. Cieszy go więc, gdy któryś z tych złodziei zostanie ostro zwyzywany. Tusk czy inny Kaczyński. Dobrze tym złodziejom. Palikot podoba mu się, bo im dop... Ale gdy usłyszy, że Palikot jest z PO, pomyśli, że fajnie, iż wali w Kaczyńskiego, ale sam pewnie też jest złodziej i robi to dla swojej kliki. Informacja, że Palikot jest represjonowany także w swojej klice, to dla niego sygnał, iż facet jest naprawdę wiarygodny i niezależny. Taki, co to ma jaja i nawet swoim potrafi się postawić. Urban grał w to samo, nawet będąc wszechpotężnym rzecznikiem junty mającej na swoich usługach płatnych morderców. W lutym 1983 r. ogłosił, że nie będzie już pisał felietonów pod pseudonimem „Jan Rem”, bo został zaszczuty, ponieważ atakowano go za łączenie funkcji rzecznika rządu z pisaniem: „Felietony te zarżnęli ludzie nieurzędowi, głosiciele prawdy, demokracji i wolności słowa, ale: prawdy działającej na ich rzecz, demokracji dostępnej tylko dla grona integralnych demokratów i wolności słowa im schlebiającego”. W pewnym sensie nonkonformistą także po dojściu do władzy pozostał Goebbels. Hitlerowi zdarzało się cenzurować jego nadmiernie antysemickie wystąpienia na arenie międzynarodowej.

Ujednolicony naród i jęczący marginalni dziennikarze Skuteczność goebbelsowskiej propagandy wymaga tego, by władza miała monopol na propagandę. Pomysły, by PiS, zwalczany przez media, miał własnego Palikota, mogą zgłaszać tylko ludzie kompletnie nierozumiejący mechanizmów polityki. Rozumiał je doskonale dr Goebbels, gdy w 1933 r. obejmował tekę szefa nowo utworzonej funkcji Ministra Rzeszy do Spraw Agitacji Narodowej i Propagandy. Miało ono jednoczyć prasę, radio, film, teatr i propagandę. Goebbels stwierdził, że naród musi „myśleć jednolicie, jednolicie reagować i z całą sympatią oddać się do dyspozycji rządowi”. Propagował hasło „zjednoczonego narodu”. Jak zapowiadał, rząd nie zadowoli się na dłuższą metę świadomością, że popiera go 52 proc., a 48 proc. jest przeciw. Te 48 proc. trzeba ugnieść i uformować, a do tego potrzebne było ujednolicenie propagandowego przekazu. Wiedział o tym Jerzy Urban, gdy w następujących słowach uzasadniał wyrzucanie z pracy dziennikarzy w stanie wojennym: „Uważając za możliwe i prawdopodobne indywidualne powroty do zawodu, sądzę jednak, że nie byłoby z pożytkiem dla wiarygodności polskiego dziennikarstwa, gdyby po wstrząsie 13 grudnia jego skład nie odmienił się nawet o dziesięć procent”. I – osiągając szczyty obłudy – wyjaśniał, że to sami wyrzucani winni są swojego losu: „Znaczna część dziennikarzy ponosi więc odpowiedzialność za krach polityki porozumienia przed 13 grudnia i za sam 13 grudnia. Zamiast jednak przyjąć polityczną odpowiedzialność za swoje owcze politykowanie, wyciągnąć wnioski z błędnych ocen, zrozumieć całą płyciznę międlenia kilku słów-wytrychów, które zastępowały polityczną analizę, polityczne myślenie i polityczną opcję – jęczą oni teraz, że są ofiarami wydarzeń”. Im więcej brakuje do monopolu na informację, tym większe ryzyko, że goebbelsowskie kłamstwa i obelgi przestają być wiarygodne. Przekonał się o tym Urban, gdy PZPR przegrała wybory kontraktowe. W systemie były luki – Polacy masowo słuchali zagłuszanych przez rząd zachodnich rozgłośni, istniały tępione przez nią wydawnictwa podziemne, dzięki którym obywatele mogli usłyszeć odpowiedź na insynuacje Urbana. Do pierwszych posunięć przyjaciela Palikota, Bronisława Komorowskiego, po wygranych wyborach prezydenckich należało – jeszcze przed zaprzysiężeniem – wstawienie swoich ludzi do KRRiTV, by przejąć media publiczne i zapewnić „ujednolicenie” przekazu głównych telewizji. Działania na rzecz tego „ujednolicenia” już wcześniej przebiegały w Polsce dość konsekwentnie. Łączyło się to harmonijnie ze wzrostem znaczenia Palikota. Rzecz jasna, w czasach internetu realizacja ideału „ujednolicenia” może napotkać na przeszkody. Jak pamiętamy, ministerstwo Goebbelsa miało jednoczyć prasę, radio, film, teatr i propagandę (telewizji i internetu nie było). Pod rządami PO takiej instytucji oczywiście nie ma. Ale czy w praktyce wszystkie najważniejsze narzędzia kształtowania opinii nie stanowią u nas niemal jednolitej armii, tylko stworzonej w nieco inny sposób? Owszem, za rządów PO nie ma łagrów ani obozów koncentracyjnych. Ale twierdzę, że antykaczyzm Palikota z jego pluciem na groby ludzi, którzy całe swoje życie poświęcili Polsce, akceptowanym i wspieranym przez media, jest potencjalnym nazizmem albo komunizmem in statu nascendi. Może zaowocować wszystkim, co najgorszego znamy z historii. Pamiętajmy słowa Goebbelsa, podobne zresztą do podobnych autodemaskacji ideologów komunizmu: „Jednym z największych żartów demokracji pozostanie, iż dostarczyła swemu śmiertelnemu wrogowi narzędzi, za pomocą których ją zniszczył”. 

Piotr Lisiewicz

Największym błędem polskiego rządu było oddanie śledztwa MAK Dla nas, rosyjskich lotników, to była straszna wiadomość. Osobiście najbardziej jest mi jednak żal tych młodziutkich stewardes i lotników Z Iwanem Chochłowem, wieloletnim pracownikiem rosyjskich państwowych linii lotniczych Aerofłot, byłym członkiem komisji badania wypadków lotniczych, pilotem-instruktorem (18 tys. godzin nalotu, z czego 10 tys. na Tu-154), rozmawia Marta Ziarnik

Jak Pan i Pańscy koledzy zareagowali na wiadomość o katastrofie polskiego samolotu rządowego pod Smoleńskiem, w której zginęła olbrzymia część naszej elity politycznej i kulturalnej? – Dla nas, byłych lotników, to była straszna wiadomość. Zginęli przecież nasi młodzi polscy koledzy, którzy byli chlubą i elitą polskiego lotnictwa. Łączę się w bólu z rodzinami wszystkich 96 ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Osobiście najbardziej jest mi jednak żal tych młodziutkich stewardes i lotników. My, rosyjscy lotnicy, szczególnie przeżywamy właśnie ich śmierć. Uczyliśmy bowiem wielu Polaków latać na Iłach-62 i tupolewach (Tu-134 i Tu-154).

Jak wspomina Pan współpracę z polskimi pilotami? – Bardzo dobrze pamiętam Polaków, bo wykazywali wielkie zdolności do pilotażu. Zawsze byli skromni, koleżeńscy i zdyscyplinowani. Z kilkoma utrzymuję kontakt do dziś. Po tej katastrofie czuliśmy, jakby zginęli nasi synowie, bo to myśmy przecież uczyli ich ojców latania na rosyjskich konstrukcjach.

Co, Pana zdaniem, mogło spowodować katastrofę polskiego Tu-154M? – Czas pokaże, jaka była przyczyna katastrofy. Niemniej jednak osobiście uważam, że nie powinien jej badać MAK. Komitet ten zajmuje się przecież badaniem awarii samolotów cywilnych, a w tym przypadku był to polski samolot rządowy.

W czyjej kompetencji, Pana zdaniem, leży prowadzenie tego dochodzenia? – Katastrofę polskiego samolotu rządowego powinna badać wspólna polsko-rosyjska komisja wojskowa. Ani MAK, ani też polski przedstawiciel – czyli pan Edmund Klich, nie mają uprawnień, żeby badać tę katastrofę.

Czy może Pan powiedzieć, jakie dokładnie dokumenty regulują kwestię badania wypadków lotniczych polskich samolotów w Rosji? – Z tego, co wiem od polskich kolegów, to istnieją dwie umowy o współpracy pomiędzy Polską a Rosją w tej dziedzinie. Dostałem nawet teksty tych umów. Z nich też wynika, że wypadek powinna badać polska komisja.

Nawet jeżeli do katastrofy doszło na terenie Federacji Rosyjskiej? – Tak. Niezależnie od tego, gdzie rozbił się polski samolot. Bo pamiętajmy, że to był samolot znajdujący się w gestii polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej. Takie ustalenia ratyfikowały Polska i Rosja w umowie dwustronnej z roku 1993.

Dlaczego więc kontrolę nad śledztwem niepodzielnie sprawuje Międzypaństwowy Komitet Lotniczy? – Nie wiem i nie rozumiem tego. Zrzeczenie się tego prawa i scedowanie go na MAK wydaje mi się jakąś niezrozumiałą kurtuazją. Obawiam się, że MAK śledztwo ciągnąć będzie latami, a w końcu orzeknie błąd pilota, jak to zwykle robi i co jest jego specjalnością. Uzbekistan (mówię tutaj o tym kraju głównie z tego względu, że mieszkam w Uzbekistanie) przez takie postępowanie chciał nawet opuścić MAK, ale zyskaliśmy wówczas zapewnienie, że standardy postępowania MAK będą odpowiednie. Problem polega jednak na tym, że werdykty, a właściwie rezolucje MAK są ostateczne i nie istnieje od nich odwołanie. Można co najwyżej je potępić, ale nie ma to żadnych skutków prawnych.

Dlaczego? – Po pierwsze dlatego, że MAK jest organizacją międzynarodową, a więc ma dyplomatycznie umocowany immunitet. Po drugie zaś – podważająca werdykt strona nie ma nigdy żadnych dowodów, bo wszystkie dowody ma u siebie MAK i nikomu nie daje do nich dostępu. MAK to bowiem swoiste państwo w państwie. Komitet ten jest eksterytorialny i do jego siedziby nie można wejść – dokładnie tak jak np. do ambasady USA. W dodatku szefowie MAK – Tatiana Anodina i Aleksy Morozow – są, jako przedstawiciele organizacji quasi-międzynarodowej, nietykalni.

Mógłby Pan opisać choć jedną z takich afer, w które zamieszany był MAK? – Swego czasu w Aerofłocie słynna była afera, kiedy członkowie MAK uziemili Iły-86 i Komitet nie chciał iść na żadne kompromisy. Dosłownie nic nie można było zrobić. Co prawda przywrócili certyfikację iłom, ale po długim czasie i po wielu zabiegach dyplomatycznych. Wcześniej jednak na kilka miesięcy uziemiona została niemal cała rosyjska flota, która obsługiwała loty na dalekie trasy. Powiedziałem niemal, ponieważ jedyną firmą, która nie posiadała Iłów-86, była firma Transanero, własność syna Anodinej. I dopiero kiedy sprawa została nagłośniona i w końcu oprotestowana i przez przewoźników, i rosyjskie ministerstwa, MAK cofnął nałożone embargo. To jest zaledwie jeden z całego zestawu przykładów, ale chyba jedyny, kiedy udało się zmienić decyzję Komitetu. MAK po prostu nic nie można zrobić. Można tylko grzecznie prosić i czekać na odzew. Tak udało się rozwiązać sprawę z iłami, ale setek innych spraw już nie. MAK jest całkowicie nietykalny.

Jakie inne uprawnienia posiada MAK? – MAK certyfikuje wszystko – sprzęt oświetleniowy, radary, samoloty – jednym słowem to, co tylko sobie zażyczycie. Niedługo pewnie nawet śrubki będzie certyfikował. Zakład w Samarze (dawnym Kujbyszewie), gdzie był przeprowadzany remont tupolewa, a wcześniej 20 lat temu go tam wyprodukowano, oczywiście też certyfikują, a ponieważ – jak wspomniałem – certyfikują wszystko, to certyfikują również wszystkie wyroby tego zakładu. Zakład w Samarze ma dużo tych certyfikatów MAK.

Rosjanie twierdzą, że udostępnili nam już wszystkie dokumenty z dochodzenia, jednak w rzeczywistości nadal nie posiadamy tych najistotniejszych. – Jeżeli wicepremier Iwanow – który jest bardzo poważnym człowiekiem – powiedział, że Rosjanie przekazali Polsce już wszystkie materiały, to znaczy, że przekazali. To jest na sto procent prawda. Jeśli jednak Polska uważa, że części materiałów nie ma, to nie znaczy, że nie chcą ich przekazać Rosjanie, tylko MAK. Rosjanie ich po prostu nie mają. Ma je Anodina w swoim eksterytorialnym sejfie. Proszę sobie uzmysłowić, że tam nawet premier Władimir Putin nie może wejść, bo go nie wpuszczą.

Mówił Pan, że naszym największym błędem było oddanie dochodzenia MAK. Jakie jeszcze inne błędy dostrzega Pan – jako były członek komisji badania wypadków lotniczych – w tej sprawie? – Drugim poważnym błędem polskiego rządu było zostawienie MAK czarnych skrzynek, a na terenie eksterytorialnym są one poza zasięgiem – w opieczętowanym sejfie, kompletnie nie do odzyskania. A przecież ich właścicielem jest polskie MON.

Jakie błędy popełniła strona polska w pierwszych godzinach po katastrofie? – Trzeba było od razu te czarne skrzynki odnaleźć. Przecież na lotnisku była polska ochrona i polscy dyplomaci. Polacy nie powinni spuszczać czarnych skrzynek z oczu, a dodatkowo zrobić po przyjeździe ekspertów wiarygodne kopie i dopiero oddać je MAK. Oczywiście otwarcie czarnych skrzynek powinno zostać dokonane komisyjnie, wspólnie przez Rosjan i Polaków, ale tutaj wcale nie był potrzebny nikomu żaden MAK. To samo odnosi się do tzw. trzeciej czarnej skrzynki ATM QAR, która zapisuje oryginalne parametry z rejestratora rosyjskiego MŁP-14-6 i dodatkowe parametry wibracji silników. To jest pierwsza na świecie czarna skrzynka z pamięcią skomputeryzowaną. Wystarczyło więc tylko wyjąć z niej kartę pamięci i podłączyć do laptopa. Takie same skrzynki są w samolotach Boeing, również w samolotach Aeroflotu. One są nawet lepsze od normalnej czarnej skrzynki z parametrami lotu, ponieważ jeśli taka skrzynka ocaleje, to wystarczy podłączyć tę kartę do laptopa i po półgodzinie już wiadomo w 90 proc., co spowodowało katastrofę. Tymczasem bez nadzoru Polaków MAK miał ją trzy dni w swoich rękach. Przez ten czas w MAK wszystko, co tylko chcieli, mogli skasować, wgrać i zgrać. MAK już nieraz miał taką skrzynkę i nie jest mi wiadome, by kiedykolwiek przesyłali ją na badania techniczne do Polski. Dowodzi więc to, że nie mają problemów z ich rozkodowaniem.

A przecież Rosjanie twierdzili, że sami nie mogą odczytać skrzynki naszej produkcji i dlatego prześlą ją nam do rozkodowania. – Polskie skrzynki są od tylu lat w powszechnym użyciu, że nie wierzę, by MAK nie miał możliwości rozkodowania zapisanych na niej danych. Na pewno zrobił to natychmiast. Być może moje sformułowania są dosadne, ale zaznaczam, że to jest tylko i wyłącznie moja osobista opinia. Jestem daleki od oskarżania kogokolwiek, proszę więc nie interpretować moich słów jako zarzutu, to jest tylko moja opinia.

Co może Pan powiedzieć o samej organizacji wizyty w Katyniu polskiej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele? – Dziwi mnie, że samolot rządowy państwa NATO z prezydentem państwa i najważniejszymi generałami latał bez osłony myśliwców. Przecież w interesie Rosji było zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa tego lotu. Zawsze przecież należy liczyć się np. z atakiem terrorystycznym, choćby ze strony Al-Kaidy, talibów, a także terrorystów z Czeczenii, Osetii i Karaczajo-Czerkiesji, którzy stanowią olbrzymie zagrożenie, a którzy wcześniej już często posuwali się do zestrzeliwania samolotów. Proszę zwrócić uwagę na to, ile ci desperaci mogliby zyskać, zwalając na Rosjan zestrzelenie samolotu polskiego prezydenta. Samolot rządowy zawsze powinny eskortować albo myśliwce polskie, albo rosyjskie. Rosjanie osłaniali w ten sposób chociażby samolot prezydenta Francji w czasie lotu do Gruzji. Zaznaczam tutaj, że prezydent Uzbekistanu – Islam Abduganijewicz Karimow, a także nasz premier – Shavkat Mirziyoyev, bardzo często korzystają z eskorty myśliwców Su-27 należących do Sił Obrony Powietrznej Uzbekistanu lub Sił Powietrznych Federacji Rosyjskiej. Z takiej eskorty korzystali także premierzy Sułtanow i Mutanow.

Co w takim razie, Pana zdaniem, zdarzyło się 10 kwietnia przed lotniskiem Smoleńsk Siewiernyj? – Moim zdaniem, była to awaria. Klapy były podniesione na 28 stopni w samolocie, a więc podnieśli je piloci, odchodząc w trybie automatycznym na drugi krąg, na wysokości 100 lub 80 metrów. Samolot z nieznanych przyczyn poszedł w dół. Piloci nie zrezygnowaliby z konfiguracji do lądowania na rzecz konfiguracji do odejścia (o czym bezsprzecznie świadczy podniesienie klap), gdyby chcieli lądować. Podniesienie klap trwa, to nie jest tak, że je ustawiam i one już się podnoszą. W końcowej fazie lotu, kiedy piloci ciągną za stery, już nie było czasu na myślenie o klapach, więc podniesiono je wcześniej. To jest kompletna bzdura, że samolot uderzył jakoby grzbietem. To nigdy jeszcze nie miało miejsca. Tupolewy z wielkimi kawałkami oderwanego skrzydła wracają bezpiecznie na lotnisko. To nie jest tak, że samolot ot tak w ciągu 3 sekund się obraca, bo kawałek skrzydła odpadł. On waży 80-100 ton. Proszę sobie uzmysłowić, że to tyle, co 1200 dorosłych mężczyzn. Oni próbowali usiąść awaryjnie na łące przed pasem, ale samolot tak “rozhuśtał” się w płaszczyźnie bocznej, że silnie uderzyli albo lewym, albo prawym skrzydłem, lub nawet kołami w ziemię. To uderzenie było tak silnie, że nastąpiło oderwanie sekcji skrzydło – podwozie od centropłatu. Na centropłacie samolot przełamał się na dwie części, kadłub został zgnieciony. Obydwie części centropłatu, łącznie z głównymi fragmentami skrzydeł i kołami, upadły w pozycji odwróconej, tak samo ogon maszyny. Po dużym uderzeniu elementy koziołkują, stąd pozorne odwrócenie samolotu – tak uważam. Być może jednak się mylę. Dlatego musimy poczekać na ostateczny raport komisji – tak właśnie postępuje się w lotnictwie. Jak poznamy już raport końcowy, wówczas będziemy mogli polemizować. Dziękuję za rozmowę.

Bardzo dobrze pamiętam Polaków, wykazywali wielkie zdolności do pilotażu. Zawsze byli skromni, koleżeńscy i zdyscyplinowani. Czas pokaże, jaka była przyczyna katastrofy, ale nie powinien jej badać moskiewski MAK. Komitet ten zajmuje się przecież badaniem awarii samolotów cywilnych, a w tym przypadku był to polski samolot rządowy. Tak zwana trzecia czarna skrzynka ATM QAR zapisuje oryginalne parametry rejestratora rosyjskiego MŁP-14-6 i dodatkowe parametry wibracji silników. To jest pierwsza na świecie czarna skrzynka z pamięcią skomputeryzowaną. Wystarczy wyjąć kartę pamięci, podłączyć do laptopa i po półgodzinie wie się już w 90 proc., co spowodowało katastrofę. MAK miał polską czarną skrzynkę przez trzy dni. Przez ten czas mógł skasować, wgrać i zgrać wszystko, co chciał. Na pewno nie miał problemów z jej rozkodowaniem. Dziwi mnie, że samolot rządowy państwa NATO z prezydentem państwa i najważniejszymi generałami latał bez osłony myśliwców. Przecież w interesie Rosji było zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa tego lotu. Rosjanie eskortowali w ten sposób chociażby samolot prezydenta Francji w czasie lotu do Gruzji. Moim zdaniem, doszło do awarii. Klapy samolotu podniesione na 28 stopni świadczą, że piloci odchodzili w trybie automatycznym na drugi krąg. Samolot z nieznanych przyczyn poszedł w dół. Piloci nie zrezygnowaliby z konfiguracji do lądowania na rzecz konfiguracji do odejścia (o czym bezsprzecznie świadczy podniesienie klap), gdyby chcieli lądować. To kompletna bzdura, że samolot uderzył grzbietem. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Piloci próbowali usiąść awaryjnie na łące przed pasem, ale samolot tak “rozhuśtał” się w płaszczyźnie bocznej, że silnie uderzyli albo lewym, albo prawym skrzydłem, lub nawet kołami w ziemię. To uderzenie było tak silnie, że nastąpiło oderwanie sekcji skrzydło – podwozie od centropłatu. Na centropłacie samolot przełamał się na dwie części, kadłub został zgnieciony. Obydwie części centropłatu, łącznie z głównymi fragmentami skrzydeł i kołami, upadły w pozycji odwróconej, tak samo ogon maszyny. Po dużym uderzeniu elementy koziołkują, stąd pozorne odwrócenie samolotu.

Tu dzieją się rzeczy ważne Przykro tylko, że w awanturę wplątano harcerzy. Stali ze spuszczonymi ze wstydu głowami i patrząc w ziemię, płakali w momencie, kiedy obrońcy krzyża apelowali do nich, by nie zaczynali swojej drogi życiowej od tego rodzaju działań Z Janem Pospieszalskim, publicystą, redaktorem prowadzącym program "Warto rozmawiać" w TVP 1, rozmawia Bogusław Rąpała Był Pan wczoraj przed Pałacem Prezydenckim. W jakim celu? - Tu w każdej chwili mogło się coś wydarzyć. Byłem z ekipą, mieliśmy kamery. Jestem przekonany, że powinienem to rejestrować, bo dzieją się rzeczy ważne. Powinienem to dokumentować, tak jak razem z Ewą Stankiewicz dokumentowaliśmy wydarzenia sprzed Pałacu Prezydenckiego po 10 kwietnia. Pani Stankiewicz jest tutaj od kilku dni, była również całą noc z tymi ludźmi. Była w grupie piętnastu czy dwudziestu osób, które zdecydowały się trwać, czuwać przy krzyżu. Tak postępują rasowi dokumentaliści, tak postępują dziennikarze, którzy chcą rzetelnie przekazywać i rozpoznawać świat wokół nas.

Jak Pan ocenia przekaz medialny dotyczący wydarzeń przed Pałacem? - Byłem na Białorusi, gdzie prowadziłem letnią szkołę muzyczną dla Polaków, wróciłem dopiero w nocy, po tygodniu, i nie wiem, jaki był przekaz medialny. Jestem od paru godzin tutaj, na miejscu, w związku z tym dalej nie wiem, co się dzieje w mediach, mam za to możliwość obserwowania wszystkiego tu, na miejscu.

Dostrzega Pan jakieś próby manipulowania tymi wydarzeniami? - W tej chwili na przykład pojawiła się informacja, że obrońcy krzyża mieli dwa kije bejsbolowe, to zostało jednak zdementowane przez szefa straży miejskiej. Niektórzy dziennikarze próbowali natychmiast dorobić do tego jakąś czarną legendę, na szczęście im się to nie udało.

Co się działo w chwili, gdy próbowano rozpocząć uroczystość przeniesienia krzyża? - To bardzo przykre, że część harcerzy i duchownych została wmanewrowana w ewidentną awanturę polityczną. Ale z drugiej strony ich postawa, kiedy usłyszeli twardą odmowę, apel i prośbę o pozostawienie krzyża ze strony tej grupy najbardziej wytrwałych obrońców, która całą noc trwała przy krzyżu i trwa nadal, to zachowali się godnie i odstąpili od tego zamiaru. Księża wycofali się, złożyli stuły, odwrócili się i poszli. Przykro tylko, że w tę awanturę zostały wplątane dzieciaki, niepełnoletnie druhny i druhowie, którzy tutaj przyszli. Wszyscy oni stali ze spuszczonymi ze wstydu głowami i patrząc w ziemię, płakali w momencie, kiedy obrońcy krzyża apelowali do nich, ażeby nie zaczynali swojej drogi życiowej od tego rodzaju działań.

Myśli Pan, że dobrze się stało, że na razie zostało tak jak jest i pozostawiono krzyż i jego obrońców w spokoju? - To jest jedyne rozsądne rozstrzygnięcie, bo w przeciwnym razie musiałby zostać zastosowany wariant siłowy.

Jak i kiedy - według Pana - może się to skończyć? - Nie mam przypuszczeń, patrzę i próbuję rejestrować to, co się dzieje.
Dziękuję za rozmowę.

Kogo wolno ekstrahować? I trochę o b. (już niedługo...) Belgii {Neosofista) odkrył, że Europejski Nakaz Aresztowania łamie przepisy "Europejskiej Konwencji Praw Człowieka wraz z jej 7 Protokołami dodatkowzmi (niektóre z państw, typu Macedonia np., ratyfikowały nawet Protokoły nr 12 i 13 - my poprzestaliśmy na 7). Tamże, istnieje taki zapis: Art. nr 3 ust. 1 Protokołu nr 4 do Konwencji: - Zakaz wydalania obywateli Nikt nie może być wydalony z terytorium Państwa, którego jest obywatelem, ani indywidualnie, ani w ramach wydalenia zbiorowego," Ja rozumiem, że nie wolno - ale skoro trzeba, bo L*d czy ktokolwiek tak chce - to wolno. I już. Proste? Przeczytałem w Wiadomościach portalu, że co trzeźwiejsi Belgowie wzywają Walonów, by się opamiętali i nie rozwalali Królestwa - bo kto ich będzie utrzymywał, gdy Flamandow zabraknie? To prawda: jest skandalem, że w ramach sopcjalistycznego wyrównywania szans Flandria dopłaca do Walonii. I chyba ma dość! Przy okazji uwaga: Flamandowie - to Holendrzy, tyle, że katolicy (co łączy ich z Walonami), a nie protestanci. I żyją na poziomie Holendrów. Co dowodzi, że to nie katolicyzm jest przyczyną biedy. I nawet nie narodowość. Po prostu Walonowie są dotowani - i dlatego są biedni. Flamandowie muszą do nich dopłacać, więc muszą byc bardziej energiczni - i to procentuje. To uwaga do tych, co opierają rozwój Polski na dotacjach z UE! A Belgia? Im  prędzej Król Belgów, JKM Albert II Coburg, podzieli Królestwo między dzieci (Flandria dla Filipa,  księcia Brabancji, Walonia i frncuskojęzyczna część prowincji Luksemburg - dla Astrydy, księżnej Modeny,  resztę Lu,ksemburga zwrócić W.Księciu Luksemburga, Brukselę -  ustanowioną jako osobne księstwo i stolica UE - dla Wawrzyńca (z Ojcem, jako Księciem-Regentem) - a gminy niemieckojęzyczne stosownie do woli mieszkańców - tym lepiej. Belgia i tak musi się rozpaść. .JKM

04 sierpnia 2010 Głosy z podziemia, szepty wolności... Radziecki szpieg, Wiktor Suworow, autor wielu ciekawych książek w tym” Lodołamacza”- najbardziej znanych ze znanych napisał był w jednej z nich:” Jeśli mamy w Rosji więcej niż  dwa zbiegi okoliczności, to nigdy nie są one dziełem przypadku”. Ja mam podobne zdanie w tej materii, ale nie tylko w sprawie Rosi- ale w ogóle- z tym, że ja uważam, że ważne są znaki, które należy odczytywać. Bo nie ma w ważnych sprawach przypadków- są tylko znaki. Przypadki mogą być prawdziwe i przypadki mogą być zorganizowane. Oczywiście przypadki zorganizowane organizuje się trudno, łatwiej powstaje przypadek prawdziwy. Ten powstaje bez niczyjej wiedzy i niczyjej  zgody.. Wczoraj mieliśmy wielki hałas ludowy  pod Pałacem Namiestnikowskim, zwanym jeszcze Pałacem Prezydenckim, ale bardziej właściwą jest nazwa ze słowem „Namiestnikowski” , bo będąc w socjalistycznej Unii Europejskiej, wykonujemy jedynie dyrektywy płynące w dużej obfitości z tamtejszego Biura Politycznego, zwanego dla niepoznaki – Komisją Europejską.. Mimo, że w Unii Europejskiej wiele mówi się o demokracji, wybiera się nawet ludowo takich czy innych przedstawicieli ludu, to jednak  komisarzy do Komisji Europejskiej się nie wybiera. Są mianowani.. Tam gdzie jest prawdziwa władza- ludowi wara od niej.. Tam gdzie władza nie zagraża prawdziwej władzy- niech lud sobie powybiera.. Nazwa „Pałac Namiestnikowski” wzięła się stąd, ze zamieszkiwał w nim namiestnik cara, bo wtedy mieliśmy Królestwo Polskie- a nie demokrację.. I naszym królem był monarchia z rodziny Romanowów, ponieważ Stanisław August Poniatowski zaprzepaścił  Rzeczpospolitą(???)

Wielkiej materii pomieszanie: albo królestwo z królem, albo Rzeczpospolita z ludem.. Król z Rzeczpospolitą.(????) Demokracja szlachecka osłabiała państwo systematycznie, aż do zupełnego zatracenia i likwidacji. Demokracja rozsadziła państwo, powodując bałagan , walki o wybór króla, brak odpowiedzialności.. Dobrze , że ówcześni chłopi, nie brali udziału w głosowaniach, bo I Rzeczpospolitą wcześniej by szlag trafił.. A tak trafił dopiero w 1795.. No i panoszyły się obce dwory, które wiadrami nosiły złote monety, żeby przekupić tutejszych demokratycznych posłów szlacheckich.. U naszych sąsiadów demokracji- nawet szlacheckiej nie było.. Mamy wszędzie  demokrację. Czyli przegłosowywanie wszystkiego większościowo. Czym więcej większości, tym więcej racji. Taka jest logika demokracji, a raczej jej brak.. Wczoraj po Pałacem Namiestnikowskim było wiele demokracji.. Lud wydzierał się w niebogłosy w sprawie Krzyża. Nikt nie zdał sobie trudu, żeby zapytać: czyj jest plac czy chodnik na którym harcerze  postawili Krzyż? Chodnik należy do gminy, czyli w myśl demokracji – decyduje o nim prezydent Warszawy. Demokratyczny wybrańca demokratycznego ludu decyduje w tym przypadku co tam może stać.. A czy harcerze  stawiając tam Krzyż pytali namiestnika demokracji, czy mogą tam  postawić Krzyż? Na prywatnym gruncie można sobie stawiać- przynajmniej teoretycznie- co  się chce. Na gruncie gminnym decyduje namiestnik demokratyczny. Lud ma demokrację- ale, demokratyczne prawo go nie interesuje. On wie swoje, bo emocje są ważniejsze.. Rządzący łaszą się przecież do ludu i go rozpieszczają. Przynajmniej przed wyborami. Gdy w Polsce była  katolicka monarchia dziedziczna i nie było demokracji, król decydował o wielu sprawach, ale  nie powodował podziałów- tak jak to robi demokracja. Jedni są „ za”, a inni” przeciw”. I mało się nie pozabijają- wcale nie przejmując się tym, na czyim terenie stoi Krzyż.. Bo gdy emocje tłumu sięgną zenitu, można byłoby sobie wyobrazić,  że na chodniku stanie 200 Krzyży i każdy będzie bronił swojego.. I jeszcze ludowi chrześcijanie  śpiewają Mazurka Dąbrowskiego-  gen Dąbrowskiego -wroga Kościoła Powszechnego, masona. W obronie Krzyża chrześcijańskiego.!!!! To jest  dopiero kompletne nieporozumienie. Czy lud w ogóle rozumie coś z tych spraw które kreuje, albo jest podżegany do kreowania? Kościół Powszechny jest hierarchiczny, w  hierarchii posłuszny Bogu, a nie ludowi.. Lud też ma być posłuszny Bogu.. Chrześcijanie słuchają słowa Bożego, bo mają swojego Króla.. Ale wszędzie jest demokracja” przed którą nie ma gdzie zwiać”- jak śpiewa Panasewicz. Z jednej strony mają swojego króla- z drugiej strony wybierają sobie swoich nadzorców demokratycznych. Którzy ze słowem Bożym i z królowaniem nie mają nic wspólnego. Kogo w takim razie słuchać? Bo przecież nie można być sługą dwóch panów? Demokratycznego  czy monarchicznego? Monarchiczny jest i nikt go nie wybiera; demokratyczny się zmienia w zależności od chwiejnych wahań tłumów. A papież Pius XII pouczał;” Nie chwiejne wahania tłumów,  tylko prawda i sprawiedliwość”. Ale jak w demokracji zachować prawdę, jak decyduje większościowa Liczba? Prawda sobie- a liczba racji- sobie.. Im więcej demokratycznych głosów- tym więcej demokratycznej racji- bez prawdy. Bo prawda jest relatywna.. Dzisiaj taka-  a jutra inna- w tej samej sprawie. A sprawiedliwość? Jak nie ma prawdy, nie może być mowy o  sprawiedliwości.. Sprawiedliwość potrzebuje prawdy- jak kania dżdżu.. W takim na przykład Wałbrzychu właściciel kilkunastu hektarów podał do sądu gminę o odszkodowanie w związku z tym, że obcy mu ludzie, na jego terenie wydobywali mu węgiel… dla siebie. Budowali tzw. bieda- szyby.. Ale to był prywatny teren. Sąd wydał wyrok przeciw gminie. Mieszkańcy gminy zapłacą za krzywdę poniesioną przez prywatnego właściciela, którego okradali biedacy. Czy to jest sprawiedliwość? I jeszcze od czasu do czasu rzuca się w media, że” nie komentuje się orzeczeń niezawisłych sądów”(???) I jak tu nie komentować oczywistej niesprawiedliwości.. Powinien płacić ten, kto zawinił, a nie ten, kto jest niewinny.. Podatnicy gminy są niewinni! Dlaczego nadałem tytuł:” Głosy z podziemia, szepty wolności”..? Bo szykuje się likwidacja numeru identyfikacji podatkowej- tzw.NIP-dla osób fizycznych.. Chociaż „obywatele” nadesłali do Komisji” Przyjazne Państwo” około 22 000 przepisów do likwidacji(???). Członkowie Komisji nie zajęli się likwidacją tych 22 000 przepisów.. Ale może zlikwidują chociaż ten NIP????? Bo państwo likwidują systematycznie przy pomocy demokracji, czyli chaosu, bałaganu, demagogii, kłamstwa.. A z Krzyża robią pośmiewisko  i wokół niego organizują zgiełk.. I znowu dzielą! Bo w demokracji trzeba dzielić i  wtedy rządzić. Emocjami! WJR

Symbolika ulicy Puławskiej Rzadko która ulica tak obrosła w symboliczne znaczenie, jak ulica Puławska w Warszawie. Jest to chyba najdłuższa ulica w Polsce, bo ciągnie się od Placu Unii Lubelskiej – a więc jeszcze śródmieścia Warszawy – aż do Piaseczna. Ale nie o długość oczywiście tu chodzi, tylko o historyczne konotacje. Od tej ulicy wzięła nazwę jedna z frakcji PZPR w okresie tak zwanej odwilży. Jak wiadomo, 5 marca 1953 roku umarł Józef Stalin – i zwolna zaczęło formułować się pytanie, kto poniesie odpowiedzialność za wymordowanie tylu dobrych komunistów. Wiadomo bowiem, że mordowanie kontrrewolucjonistów, to znaczy – arystokratów, ziemian, kupców, przemysłowców, chłopów, oficerów i księży jest przedsięwzięciem szlachetnym, a nawet zaszczytnym, gdyż toruje drogę nieubłaganemu postępowi, którego wyrazem była socjalistyczna rewolucja. Naganne jest tylko mordowanie dobrych towarzyszy, a już zwłaszcza – towarzyszy pochodzenia żydowskiego, którzy przedtem nawet zdążyli się zasłużyć przy mordowaniu kontrrewolucjonistów. Więc kiedy umarł Stalin, w partyjnych kręgach, najpierw sowieckich, a potem i demo ludowych pojawiło się budzące niepokój pytanie, kto towarzyszowi Stalinowi pomagał w jego spiżowych przedsięwzięciach – bo jużci – wiadomo że wszystkich sam nie zastrzelił, nie potopił, ani nie podusił. W takich sytuacjach ogromnie liczy się refleks, to znaczy – kto pierwszy wskaże nieubłaganym palcem winowajców, odwracając tym samym podejrzenia od samego siebie. Wiadomo bowiem, że zawsze lepiej oskarżać, niż się bronić, bo już Francuzi wymowni zauważyli, że qui s’excuse, s’accuse – co się wykłada, że kto się tłumaczy, ten się oskarża. W Polsce lepszym refleksem wykazali się towarzysze pochodzenia żydowskiego – ale zanim się wykazali, najpierw oczywiście namawiali się w jednym z mieszkań przy ulicy Puławskiej w Warszawie i stąd nazwani zostali „Puławianami”. Więc „Puławianie” nieubłaganym palcem wskazali na zbrodniarzy pochodzenia tubylczego, którzy z kolei namawiali się w ukradzionym jakiemuś kontrrewolucjoniście pałacyku w Natolinie i stąd nazwani zostali „Natolińczykami”. Kiedy zatem „Puławianie” nieubłaganym palcem wskazali na „Natolińczyków”, jako sprawców zbrodni „stalinowskich” (już nie „komunistycznych”, skądże znowu, dzięki czemu partie komunistyczne działają sobie w Unii Europejskiej jak gdyby nigdy nic, podczas gdy „nazistowskie”, które mordowały według kryteriów rasowych, zostały surowo zabronione), „Natolińczycy” nie posiadali się z oburzenia. Owszem – motywowani szlachetną nienawiścią klasową mordowali kontrrewolucjonistów, których jednak nieubłaganym palcem wskazywali im „Puławianie”, mający, jak wiadomo, do wykrywania kontrrewolucjonistów i w ogóle – wrogów klasowych, specjalnego nosa. Od tamtej pory w polskiej polityce przewija się wątek tego antagonizmu, w którym dzisiaj uczestniczy już trzecie, a nawet czwarte pokolenie stalinowców, a właściwie - staliniątek. „Puławianie” – jeśli oczywiście nie liczyć tych, którzy korzystając z okazji, już podczas odwilży, albo dopiero w roku 1968 czmychnęli z cudnego raju i z oddalenia próbują obrabować głupich gojów na 65 miliardów dolarów - grupują się w środowisku skupionym wokół „Głosu Cadyka”, czyli „Gazety Wyborczej”, podczas gdy „Natolińczycy” – albo w SLD, albo w ruchu „narodowym”. Niekiedy dochodzi między nimi do ostrych spięć, gdy na przykład Rywin przychodzi do Michnika – ale generalnie jakoś się dogadują, bo ponad podziałami jednoczy ich konieczność trzymania w ryzach skołowanych tubylców, którzy, mówiąc nawiasem, objawiają ku jednym i drugim jakąś perwersyjną skłonność. Nie jest to zresztą nic osobliwego; wiktymologia, a więc nauka o ofiarach przestępstw, zna wiele przypadków takiej perwersyjnej skłonności ofiary do swego prześladowcy. Ale nie tylko historyczne przyczyny nadają ulicy Puławskiej w Warszawie symboliczny charakter. Uświadomiłem to sobie całkiem niedawno, kiedy tamtędy przechodziłem. Idąc od Placu Unii Lubelskiej w stronę Dworca Południowego, co i rusz natykamy się albo na bank, albo na aptekę, albo na sklepy z tanią odzieżą. Apteki pomińmy, bo jeśli one cokolwiek symbolizują, to najwyżej stan zdrowia tubylców korzystających ze sklepów z tanią odzieżą. Symboliczne jest natomiast sąsiedztwo tych sklepów z bankami, których przy ulicy Puławskiej jest zatrzęsienie. To sąsiedztwo pokazuje rozwarstwienie majątkowe naszego społeczeństwa, w którym między cieniutką warstewką ludzi zamożnych, a morzem niedostatku prawie zupełnie nie ma klasy średniej. Tę potoczną obserwację potwierdza statystyka; wprawdzie Polacy zgromadzili prawie bilion złotych oszczędności, ale pieniądze te znajdują się w posiadaniu około 8 procent obywateli, podczas gdy ponad 60 procent gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności, a 30 procent jest pogrążonych po uszy w długach. Wygląd ulicy Puławskiej wsparty tą statystyką więcej mówi o modelu państwa i charakterze transformacji ustrojowej, niż wszelkie przechwałki rządu i wspierającej go sejmowej bandy, a nawet – niż wszelkie ujadania opozycji, która wprawdzie ujada, ale tylko dlatego, że ma nadzieję zasiąść w rządzie – niczym w proroczym wierszu Gałczyńskiego: „sen mam prześliczny mamo, że przystępuję do …arzy i z nimi robię to samo”. Takie właśnie są następstwa kapitalizmu kompradorskiego, ustanowionego w Polsce w 1989 roku przez spółkę potomstwa „Natolińczyków” z potomstwem „Puławian”, których historyczne zaszłości, polityczna kohabitacja i jej widoczne skutki nadają ulicy Puławskiej w Warszawie tak wielostronnie symboliczny charakter. SM

Państwo w mysiej dziurze Wbrew buńczucznym opowieściom, jakie pełniący obowiązki prezydenta marszałek Sejmu Bronisław Komorowski snuł podczas uroczystości 3 maja, jakoby państwo nasze „zdało egzamin” - nic z tych rzeczy. Państwo pod kierownictwem tajniaków, którzy w charakterze listków figowych wykorzystują gotowych na wszystko ambicjonerów, przypomina orła wypchanego i nie jest w ogóle w stanie zdać żadnego egzaminu. Owszem – przy użyciu aparatu przemocy można grabić obywateli – ale do tego zdolna jest również każda mafia. Natomiast w sferach, gdzie państwo jest niezastąpione, tzn. w dziedzinach nie związanych ze stosowaniem przemocy, państwo wydaje się sparaliżowane. Znakomitym przykładem takiego paraliżu jest sprawa krzyża przed Pałacem Namiestnikowskim przy Krakowskim przedmieściu w Warszawie. Ustawiony w ramach zachwalanej przez wszystkich spontaniczności w dniach żałoby ogłoszonej po katastrofie w Smoleńsku, wzbudził obawy prezydenta-elekta, czy nie posłuży aby w charakterze narzędzia kultu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który rzeczywiście usiłuje krzewić Jarosław Kaczyński na czele PiS-u, w nadziei, że wykorzystując siłę nośną tych uczuć, szeroką falą wleje się do samorządów i parlamentu w tegorocznych i przyszłorocznych wyborach. W rezultacie pokątnych negocjacji szefa Kancelarii Prezydenta z JE abpem Kazimierzem Nyczem i harcerzami uradzono, że 3 sierpnia krzyż sprzed Pałacu Namiestnikowskiego zostanie usunięty w ramach Liturgii Usuwania krzyża Świętego. Że Kancelaria Prezydenta chciała zadośćuczynić życzeniu prezydenta-elekta – to zrozumiałe. Że JE abp Kazimierz Nycz pragnął tym gestem zatrzeć wrażenie, jakoby Kościół był do Bronisława Komorowskiego usposobiony niechętnie – to też zrozumiałe. Że proboszcz kościoła św. Anny nie mógł sprzeciwić się owym pokątnym ustaleniom – to oczywiste, podobnie jak i harcerze, którzy chyba nie do końca zdawali sobie sprawę, między ostrza jakich szermierzy się dostali. Ale żadna z tych motywacji nie zmienia faktu, że nie była to decyzja kompetentnego organu państwa, czy choćby władz miejskich - tylko prywatna umowa kilku osób, której żadne inne osoby nie miały obowiązku respektować. Nic więc dziwnego, że nie respektowały i w rezultacie do usunięcia krzyża na razie nie doszło. Zagadką pozostaje udział Biura Ochrony Rządu, policji i straży miejskiej m.st. Warszawy, które sprawiały wrażenie gotowych do użycia przemocy wobec osób które nie czując się związane prywatną umową osób trzecich sprzeciwiły się usunięciu krzyża. Państwo bowiem, w osobach swoich organów decyzyjnych w tej sprawie, podobnie jak w sprawie śledztwa smoleńskiego, tchórzliwie się wycofało. SM

TO ARABSKI KOORDYNOWAŁ LOT DO SMOLEŃSKA Koordynatorem lotu rządowego samolotu Tu-154M do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. był szef Kancelarii Premiera, minister Tomasz Arabski, a wizyta w Katyniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z towarzyszącą mu delegacją była wizytą oficjalną – wynika z dokumentów, do których dotarła „Gazeta Polska”. Dokumentacja dotycząca lotu do Smoleńska oraz planowanej wizyty w Katyniu liczy kilkaset stron, a pierwsze pisma w tej sprawie pochodzą ze stycznia 2010 r. Z korespondencji pomiędzy Ministerstwem Spraw Zagranicznych a Kancelarią Prezydenta jednoznacznie wynika, że wizyta w Katyniu była oficjalną wizytą państwową, a rząd Federacji Rosyjskiej delegował na uroczystości swoich przedstawicieli. Ministerstwo Spraw Zagranicznych odpowiadało m.in. za logistykę związaną z wyjazdem delegacji do Katynia, a MON za zapewnienie transportu lotniczego.

Odpowiedzialność za loty VIP-ów Jednym z kluczowych dokumentów, na postawie których można jednoznacznie określić odpowiedzialność urzędników za loty VIP-ów jest „Porozumienie w sprawie wojskowego specjalnego transportu lotniczego” podpisane 18 lipca 2005 r. Stronami porozumienia, które nadal obowiązuje, byli szefowie Kancelarii Prezydenta RP, Sejmu, Senatu, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz minister obrony narodowej. Dokument został sporządzony w celu określenia zasad dysponowania samolotami należącymi do wojskowego transportu lotniczego i podpisali się pod nim ówczesny minister obrony narodowej Jerzy Szmajdziński, szefowa prezydenckiej kancelarii Jolanta Szymanek-Deresz, szef Kancelarii Premiera Sławomir Cytrycki, szef Kancelarii Sejmu Józef Mikosa oraz Senatu – Adam Witalec. „Przewóz osób uprawnionych do korzystania z wojskowego specjalnego transportu lotniczego wykonują w ramach służby publicznej statki powietrzne jednostki wojskowej wyznaczonej przez Dowódcę Sił Powietrznych. (…). Koordynatorem realizacji Porozumienia jest Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów” – czytamy w dokumencie. Z dalszej części porozumienia jednoznacznie wynika, że to koordynator, czyli szef Kancelarii Premiera, sporządza zamówienie na wykorzystanie samolotu wojskowego, które przekazuje dowódcy Sił Powietrznych, dowódcy jednostki wojskowej wykonującej transport oraz szefowi Biura Ochrony Rządu. Ewidencję zawiadomień zamówień na transport VIP-ów oraz ewidencję wykonanych lotów prowadzi koordynator, którym w 2007 r., po powołaniu na stanowisko szefa Kancelarii Premiera, został minister Tomasz Arabski. Do instytucji korzystających z wojskowego transportu lotniczego, o których jest mowa we wspomnianym porozumieniu, należało zapewnienie we własnym zakresie wyposażenia pokładowego oraz wyżywienia – za wszystkie inne czynności był odpowiedzialny koordynator minister Tomasz Arabski. Wysłaliśmy pytania do Kancelarii Premiera w sprawie ustaleń dotyczących lotu rządowym samolotem do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r., ale do chwili oddania gazety do druku nie uzyskaliśmy na nie odpowiedzi. Z dokumentów, do których dotarła „Gazeta Polska”, wynika, że korespondencja dotycząca lotu do Smoleńska 10 kwietnia toczyła się pomiędzy Kancelarią Premiera, MON oraz MSZ. „W nawiązaniu do poprzedniej korespondencji ws. udziału Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Pana Lecha Kaczyńskiego w uroczystościach 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, które odbędą się w dniu 10 kwietnia br. w Katyniu, zwracam się z uprzejmą prośbą o zabezpieczenie następujących kwestii.

1. Uzyskanie pozwolenia na przyjęcie samolotów specjalnych (Tu-154 M i Jak-40) na lotnisku w Smoleńsku w dniu 10 kwietnia br.
2. Zapewnienie transportu na miejscu dla członków delegacji.
3. Zapewnienie asysty policji oraz odpowiedniej ochrony dla Prezydenta i członków delegacji”
– pisał 30 marca dyrektor Kazimierz Kuberski z Kancelarii Prezydenta RP do Cezarego Króla, dyrektora sekretariatu ministra spraw zagranicznych. Pismo tej samej treści trafiło 30 marca również do ambasadora Jerzego Bahra, dyrektora MSZ Jarosława Bartkiewicza oraz do Mariusza Kazany, dyrektora Protokołu Dyplomatycznego MSZ.

Kulisy przygotowań Pierwsze pismo w sprawie udziału prezydenta Lecha Kaczyńskiego w obchodach 70. rocznicy zbrodni katyńskiej zostało skierowane przez Andrzeja Przewoźnika, szefa Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa do Kancelarii Prezydenta RP w styczniu 2007 r. Andrzej Przewoźnik został powołany 19 stycznia na pełnomocnika Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego ds. obchodów 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej. W odpowiedzi na pismo ROPWiM 27 stycznia 2010 r. prezydencki minister Mariusz Handzlik potwierdza, że prezydent RP Lech Kaczyński chce uczestniczyć w uroczystościach w Katyniu – korespondencja jest skierowana do Władimira Grinina, ambasadora Federacji Rosyjskiej w Polsce, ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, wiceministra spraw zagranicznych Andrzeja Kremera, Jarosława Bartkiewicza, dyrektora departamentu wschodniego MSZ, szefa Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika, Jerzego Bahra, ambasadora RP w Moskwie, Adama Daniela Rotfelda, współprzewodniczącego polsko-rosyjskiej grupy ds. trudnych. „W nawiązaniu do wcześniejszych rozmów chciałbym zapewnić, że stosunki Rzeczpospolitej Polskiej z Federacją Rosyjską pozostają dla Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego niezwykle istotne. (…) Właśnie w tym duchu pojednania, refleksji i pamięci o polskich i rosyjskich ofiarach, lecz także z nadzieją patrząc na przyszłe pokolenia, Prezydent RP Lech Kaczyński chciałby, wspólnie z Prezydentem Federacji Rosyjskiej Dmitrijem Miedwiediewem pochylić się nad grobami polskich i rosyjskich ofiar, jakie spoczywają w Lesie Katyńskim” – pisze minister Handzlik do ambasadora Grinina. Kilka dni później, 3 lutego, rosyjska prasa informuje, że premier Rosji Władimir Putin podczas rozmowy telefonicznej zaprosił premiera Donalda Tuska na uroczystości katyńskie. Sprawa jest szeroko komentowana w polskich mediach jako „gest dobrej woli Putina”. „Gazeta Wyborcza” rozpoczyna swoistą kampanię mającą na celu wykpiwanie prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i zniechęcenie go do kwietniowej wizyty w Katyniu. Jednak mimo negatywnego stosunku większości mediów decyzja o uczczeniu przez prezydenta pamięci pomordowanych przez Sowietów polskich oficerów w Katyniu jest nieodwołalna. Od stycznia do 9 kwietnia 2010 r. pomiędzy Kancelarią Prezydenta, Premiera, MSZ, ambasadą Polski w Moskwie, MON oraz innymi instytucjami trwa korespondencja dotycząca szczegółów wizyty. Polski ambasador w Rosji Jerzy Bahr na bieżąco informuje Kancelarię Prezydenta o uzgodnieniach, czego dowodem jest korespondencja m.in. pomiędzy nim a prezydenckim ministrem Mariuszem Handzlikiem. Do prezydenckiej kancelarii zgłasza się coraz więcej chętnych, którzy chcą być 10 kwietnia na cmentarzu katyńskim. „Uprzejmie informuję Pana Prezydenta, że kluby parlamentarne zgłosiły zainteresowanie udziałem w uroczystościach z okazji 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej. W związku z powyższym proszę o umożliwienie posłom skorzystania z wolnych miejsc w samolocie, w którym będzie Pan Prezydent udawał się na te uroczystości” – pisze 2 marca 2010 r. marszałek Sejmu Bronisław Komorowski do Kancelarii Prezydenta RP. 18 marca dyrektor Krzysztof Rómmel z Biura Spraw Międzynarodowych Kancelarii Sejmu w piśmie do Władysława Stasiaka, szefa Kancelarii Prezydenta RP, podaje skład sejmowej delegacji do Katynia. PO ma reprezentować Grzegorz Schetyna, Rafał Grupiński i Grzegorz Dolniak, PiS – Aleksandra Natalli-Świat, Grażyna Gęsicka i Janina Fetlińska, PSL – Leszek Deptuła Edward Wojas i Wiesław Woda, a SLD Izabela Jaruga-Nowacka, Jerzy Szmajdziński oraz Jolanta Szymanek-Deresz. Chęć udziału w uroczystościach zgłosił także Piotr Nurowski, szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego. „Wśród ofiar Katynia są reprezentanci Polski różnych dyscyplin sportowych, trenerzy, działacze, dziennikarze, lekarze sportowi. Pragnąc w szczególny sposób upamiętnić tę tragiczną kartę historii polskiego sportu, bylibyśmy zaszczyceni mogąc dołączyć do uroczystości rocznicowej organizowanej przez Kancelarię Prezydenta RP w Katyniu” – napisał 15 marca 2010 r. Nurowski. Ostatecznie w skład delegacji weszło 96 osób stanowiących elitę polskiego narodu.

Oficjalna wizyta Gen. Marian Janicki, szef Biura Ochrony Rządu, 29 kwietnia w Radiu Zet stwierdził, że wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu miała charakter nieoficjalny. Podobne poglądy wygłaszali politycy PO i członkowie rządu. Tymczasem z dokumentów jednoznacznie wynika, że planowana na 10 kwietnia wizyta była oficjalna. „W nawiązaniu do rozmów (…) pozwolę sobie ponownie potwierdzić Panu Ministrowi, że zgodnie z coroczną tradycją Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa organizuje w dniu 10 kwietnia 2010 roku wyjazd oficjalnej delegacji polskiej na coroczne uroczystości w Katyniu z okazji przypadającej w tym roku 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Do udziału zaproszeni są przedstawiciele środowisk rodzin katyńskich, duchowieństwa, Wojska Polskiego oraz innych grup społecznych i instytucji. Mając powyższe na uwadze, zwracam się do Pana Ministra z uprzejmą prośbą o ostateczne potwierdzenie gotowości Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej do uczestniczenia w tych uroczystościach i przewodniczeniu delegacji polskiej. Ze względu na konieczność pilnego podjęcia szeregu przedsięwzięć logistycznych niezbędnych do sprawnego zorganizowania wyjazdu delegacji, uprzejmie proszę Pana Ministra o niezwłoczne udzielenie odpowiedzi” – pisał 23 lutego 2010 r. do Władysława Stasiaka, szefa Kancelarii Prezydenta RP, wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Kremer. – Mówienie, że wizyta prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w Katyniu miała być nieoficjalna, jest totalnym nieporozumieniem. Żeby się o tym przekonać, wystarczy tylko prześledzić przygotowania i plan wizyty – uważa Karol Karski (PiS), były wiceminister spraw zagranicznych. Według dokumentów, udział w uroczystościach potwierdzili przedstawiciele Federacji Rosyjskiej: Grigorij Połtawczenko, pełnomocny przedstawiciel prezydenta Federacji Rosyjskiej w Centralnym Okręgu Federalnym, Władimir Titow, wiceminister spraw zagranicznych FR, oraz Siergiej Antufjew, gubernator Obwodu Smoleńskiego. Informacje w tej sprawie przekazał Kancelarii Prezydenta RP 9 kwietnia 2010 r. wicedyrektor Departamentu Wschodniego MSZ. Z dokumentów wynika również, że w przygotowanie lotu zaangażowana była Kancelaria Premiera oraz MON, a w przygotowanie wizyty w Katyniu – Kancelaria Prezydenta, Ministerstwo Spraw Zagranicznych – Departament Wschodni oraz Protokół Dyplomatyczny, całą koordynację uroczystości zapewniła zaś Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.

Dorota Kania

Rząd dobiera się nam do kieszeni Zdaniem członków Rady Polityki Pieniężnej, rząd powinien się skupić na ograniczeniu wydatków, ich większej efektywności, racjonalizacji, a nie na podwyżce stawek VAT Podwyżkę stawek podatku VAT na trzy lata i redukcję w tym czasie deficytu budżetowego do 3 proc. PKB zakłada czteroletni plan finansowy rządu Donalda Tuska. Koszty kryzysu finansów publicznych koalicja PO - PSL chce przerzucić głównie na biedniejszą część społeczeństwa. Nie będzie w nich partycypował sektor finansowy. Plan, który przyjęła wczoraj Rada Ministrów, zakłada, że w przyszłym roku deficyt budżetowy ma wynieść 45 mld zł, w 2012 - 40 mld, w 2013 zaś - 30 mld złotych. Wcześniej rząd zakładał, że spadek deficytu do 3 proc. PKB nastąpi o rok wcześniej. Przez najbliższe 3 lata w miejsce dotychczasowych 3, 7 i 22 proc. mają obowiązywać trzy stawki podatku od wartości dodanej VAT - 6, 8 i 23 procent. Podatek VAT płacony jest przez nabywców towarów konsumpcyjnych w handlu detalicznym. Dotyczy wszelkich dóbr, tj. usług, energii, wyrobów przemysłowych, odzieży, obuwia, żywności oraz leków. Im mniej nabywca zarabia, tym dotkliwiej odczuje wzrost podatku VAT. - Podwyżka VAT zahamuje wzrost gospodarczy i obciąży najbiedniejszych i średniozamożnych obywateli, którzy całość lub większą część dochodów przeznaczają na dobra podstawowe - zwraca uwagę ekonomista prof. Artur Śliwiński. Deficyt finansów publicznych przekracza obecnie 7 proc. produktu krajowego brutto. W tym roku sięgnie ok. 85 mld zł, w 2009 r. był o 10 mld wyższy. To oznacza, że budżet musi zaciągać co roku 85-90 mld zł nowych długów. Zadłużenie Polski sięga blisko 700 mld zł, a wraz z zadłużeniem ukrytym w niewydolnym systemie emerytalno-zdrowotnym szacowane jest na blisko 3 bln złotych. Spłata długów pochłania rocznie 40 mld zł, a mimo to zadłużenie - zamiast się zmniejszać - z miesiąca na miesiąc wzrasta. Po nagłośnieniu katastrofalnych danych przez media i po doświadczeniach płynących z dotkniętych Grecji i Węgier rząd Donalda Tuska, który dotychczas opalał się na "zielonej wyspie", nie martwiąc się pętlą zadłużenia na szyi, tym razem zdecydował się jednak "coś zrobić".

Wzrost VAT to spadek wzrostu W ocenie ekonomistów, podwyżka podatku obciążającego konsumpcję spowoduje skokowy wzrost cen, wzrost inflacji, zmniejszenie popytu i spowolnienie gospodarcze. - Podwyżka może spowodować wzrost cen i zmniejszenie popytu. Nie będzie ona korzystna dla rozwoju gospodarczego, a jej efekty fiskalne mogą okazać się niewielkie - twierdzi prof. Anna Zielińska-Głębocka z Rady Polityki Pieniężnej, zastrzegając, że wzrost cen niekoniecznie musi się przełożyć na wzrost inflacji. Negatywnie podwyżkę stawki VAT ocenia również prof. Elżbieta Chojna-Duch z RPP. Jej zdaniem, sama zapowiedź podwyżki VAT wpłynie na wzrost inflacji już w tym roku. - Rząd powinien się skupić na ograniczeniu wydatków, ich większej efektywności, racjonalizacji - stwierdza Chojna-Duch. Według innego członka Rady Polityki Pieniężnej, prof. Adama Glapińskiego, wzrost VAT spowoduje podwyżkę paliw, gazu, energii elektrycznej, to zaś przełoży się na wzrost cen wszystkich towarów i usług. - Podwyżka VAT nie zostanie zrekompensowana spadkiem marży. W Polsce zawsze wzrostowi kosztów towarzyszy wzrost cen - twierdzi prof. Glapiński. Plan finansowy rządu opiera się na trzech filarach: regule wydatkowej, podwyżce stawek VAT i wyprzedaży przez Skarb Państwa resztek polskiego sektora finansowego oraz ziemi. Oprócz podwyżki VAT o 1 proc. plan zawierać ma też mechanizm dalszych automatycznych podwyżek tego podatku, jeśli dług publiczny przekroczy próg 55 proc. PKB. Reguła wydatkowa to gilotyna, która ma automatycznie ciąć wzrost wydatków "luźnych" budżetu (niezapisanych w ustawach) do poziomu 1 proc. powyżej inflacji. Oszczędności, jakie wniesie do budżetu, wyniosą zdaniem ekspertów nie więcej niż 5 mld zł, ponieważ większość wydatków budżetowych ma charakter obligatoryjny oparty na zapisach ustaw. Ekonomiści ostrzegają, że gilotyna spowoduje mechaniczne cięcie wydatków na inwestycje, co negatywnie odbije się na gospodarce. Prawdopodobnie rząd będzie po cichu manipulował przy ustawach, aby zbić poziom wydatków obligatoryjnych i ograniczyć grono beneficjentów rozmaitych świadczeń. Rząd zamierza pozbyć się kontroli nad PZU i PKO BP - wynika z planu finansowego. Ta szokująca informacja pojawiła się w poniedziałek. Operacja ma charakter nadzwyczajny - sprzedaż obu kolosów finansowych nie została bowiem przewidziana w rządowym planie prywatyzacji. Obie instytucje finansowe to najcenniejsze, ostatnie "perły w koronie" należące do Skarbu Państwa. Z samych dywidend budżet może pozyskiwać z nich rocznie po kilka miliardów złotych, nie licząc innych korzyści dla budżetu i polskiego rynku wynikających z obecności własności państwowej w sektorze finansowym. Zysk PZU za lata 2006-2008 wyniósł blisko 13 mld złotych. Sprzedaż akcji obu spółek połączona z utratą przez Skarb Państwa kontroli właścicielskiej może przynieść jednorazowo... kilkanaście miliardów złotych. - Premier Tusk i minister finansów powinni rozważyć, czy w kosztach redukowania deficytu nie powinny partycypować banki i firmy ubezpieczeniowe - zauważa Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. O tym, że instytucje finansowe mają olbrzymią nadpłynność, świadczy jego zdaniem fakt, że operacje otwartego rynku, polegające na zakupie przez banki bonów NBP, przekroczyły ostatnio rekordową kwotę 81 mld złotych. - Banki mają środki, ale wolą je lokować w bony NBP, zamiast wspierać kredytem realną gospodarkę - twierdzi Szewczak. Zwraca uwagę, że taki kierunek polityki obrał nowy węgierski rząd Viktora Orbana, który - niezależnie od kosztów ponoszonych przez społeczeństwo - nałożył na banki podatek od aktywów netto wynoszący 0,45 proc. oraz podatek na firmy ubezpieczeniowe w wysokości 5,2 procent. Decyzja została już zatwierdzona przez węgierski parlament - i nie pomogło niezadowolenie Komisji Europejskiej ani wstrzymanie przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy transzy kredytu pomocowego dla Węgier. - Premier Orban postawił na odbudowę suwerenności gospodarczej Węgier i ochronę węgierskiego społeczeństwa przed drastycznymi posunięciami finansowymi podyktowanymi przez MFW i UE. Rząd Tuska odwrotnie - na drenowanie kieszeni obywateli i wyzbywanie się resztek suwerenności wraz z majątkiem narodowym - zwraca uwagę główny ekonomista SKOK. Podobnie ocenia plan finansowy prof. Śliwiński. Jego zdaniem, sytuacja Polski jest porównywalna z węgierską, ale szanse Węgier są większe, ponieważ mają autonomiczny rząd, który jest zdeterminowany, aby wyprowadzić państwo z kryzysu, zamiast go pogłębiać. Małgorzata Goss

Oszukańcze rachunki Tuska

1. Już kilka dni temu pisałem, że Donald Tusk musiał mieć w czasach szkolnych kłopoty z matematyki. Po jego wczorajszej konferencji prasowej utwierdziłem się w tym przekonaniu. Premier po posiedzeniu rządu, poinformował opinie publiczną, że w przyjętym Wieloletnim Planie Finansowym zdecydowano się dokonać zmian stawek VAT z 3% na 5%, z 7% na 8% i z 22% do 23%. Dotychczasowa stawka 3% dotyczy nieprzetworzonych produktów rolniczych, stawka 7% między innymi przetworzonych produktów rolniczych i leków, a 22% większości pozostałych produktów i usług. Już biorąc pod uwagę tylko tą informację widać wyraźnie, że podwyżka podatku VAT najmocniej wpłynie na ceny żywności, bo stawka podatku na nieprzetworzone produkty rolnicze wzrasta aż o 2 pkt procentowe , a właśnie ceny tych produktów mają być zdaniem Tuska pod szczególną ochroną.

2. Trudno teraz przewidywać o ile wzrosną ceny dóbr i usług po tej podwyżce stawek podatkowych ale zakładając, że wzrosną tylko o tyle o ile wzrosną obciążenia podatkowe, operacja ta ma wyjąć z kieszeni konsumentów przynajmniej 5,5 mld zł rocznie. Jeżeli ten szacunek resortu finansów jest prawdziwy to oznacza to, że każdy mieszkaniec naszego kraju od niemowląt po staruszków zostanie średnio obciążony dodatkową kwotą około 150 zł podatku rocznie. Oczywiście rodziny które wydają więcej na dobra i usługi zapłacą tego podatku średnio na osobę w rodzinie więcej niż 150 zł, a te które wydają mniej zapłacą go mniej (np. rodzinna 5 osobowa zapłaci go więcej o przynajmniej 750 zł rocznie). Ale kwota wynikająca z tego szacunku mimo że oczywista (kwota dodatkowych wpływów podatkowych czyli 5,5 mld zł podzielona przez 38 mln obywateli) jest wielokrotnie wyższa od wyliczenia które przedstawił Donald Tusk -kilkunastu groszy dziennie na rodzinę dziennie. Premier ma wyraźne kłopoty z prostymi rachunkami, a jego główny rachmistrz odpowiedzialny za budżet nie wyprowadza go z błędu.

3. W planie, który został przyjęty zostały zaproponowane także różne formy oszczędności. Reguła wydatkowa, zmniejszenie wydatków na armię, zamrożenie płac pracowników sfery budżetowej, obniżenie rent poprzez zmianę sposobu ich wyliczania to główne z nich. Podwyżka podatków i cięcia wydatków mają dać w sumie kwotę około 15 mld zł rocznie. Rząd jednak stoi przed wyzwaniem zmniejszenia deficytu finansów publicznych z obecnych 7% PKB do przynajmniej 3% PKB, a więc o 4% PKB czyli wg obecnej jego wartości przynajmniej o 52 mld zł rocznie. Widać więc, że corocznie będzie brakować przynajmniej 40 mld zł, ale Premier Tusk tej kwoty nie zauważa (znowu kłopoty z rachunkami) i zapewnia, że dotychczasowe decyzje oszczędnościowo-podatkowe w zupełności wystarczą.

4. To kolejne wprowadzanie w błąd opinii publicznej, a tak naprawdę, kupowanie przez rząd czasu do wyborów parlamentarnych, za cenę tylko lekkiego pogorszenia się poparcia społecznego dla Platformy. Dopiero po wygranych wyborach na jesieni 2011 roku, Premier Tusk pokaże prawdziwą twarz. Wtedy dopiero nastąpią kolejne podwyżki podatków i jeszcze głębsze oszczędności wydatków budżetowych, które sumarycznie sięgną wspomnianej wyżej kwoty przynajmniej 50 mld zł rocznie. Te zamiary jednak trzeba skrzętnie ukrywać bo skoro na oszczędności i podwyżki podatków sumarycznie 4 razy mniejsze opinia publiczna reaguje nerwowo (ponad 70% badanych wypowiada się przeciw takim rozwiązaniom) to co by było gdyby do świadomości ludzi dotarły informacje o przyszłych zamierzeniach rządzących. Notowania mogły by polecieć na łeb na szyję, a Donald Tusk musiałby przejść do pozycji. Dopiero wtedy zabolała by go mocno decyzja rezygnacji z kandydowania na urząd Prezydenta RP. Na razie więc lepiej mylić się w rachunkach, wprowadzać w błąd opinię publiczną i robić dobrą minę do złej gry. A nuż po raz kolejny się uda oszukać Polaków.

Zbigniew Kuźmiuk

Kod smoleński Kremlowskie, specjalne obchody 400-lecia bitwy pod Kłuszynem odbyły się w godzinach przedpołudniowych 10 kwietnia 2010. Miasto jako miejsce obchodów zostało wybrane nieprzypadkowo – wcale nie ze względu na pobliski Las Katyński – to właśnie Smoleńsk bowiem przez kilka lat był twierdzą obleganą (i w końcu zdobytą) przez nasze wojska w trakcie wojny polsko-rosyjskiej, w której wsławił się szczególnie hetman Stanisław Żółkiewski. Najważniejszy epizod tejże wojny, której celem było przyłączenie przez Zygmunta III Wazę Carstwa Rosyjskiego do Królestwa, stanowiła okupacja Moskwy oraz pobyt polskiej załogi na Kremlu wraz z obranym na cara, synem króla Zygmunta, kilkunastoletnim Władysławem. Cała ta niezwykła historia jest słabo znana Polakom, a przecież powinna być przekazywana z od pokoleń jako jedna z najważniejszych, oprócz innych wielkich narodowych zwycięstw (nie do końca skonsumowanych wprawdzie, bo królowi Zygmuntowi nie podobało się to, że Władysław, w ramach warunków przedstawionych przez rosyjskich bojarów, miał przejść na prawosławie, poza tym sam Zygmunt myślał o carskiej koronie, no ale mniejsza z tym), ponieważ to wspomniany hetman Żółkiewski sprawił, że Polacy należeli do pierwszych i jedynych, którzy okupowali Moskwę oraz zasiadali na Kremlu. Historię tę, jako przykład największego upokorzenia Rosji, uznał pod koniec 2004 r. car Władimir Putin i ustanowił „Dzień Jedności Narodowej”, w ramach którego wspomina się okres „wielkiej smuty” oraz „wypędzenie okupantów” z Moskwy. Ilustracją kinową do tego święta jest (tragikomiczny) film „1612”, który z oczywistych względów bardzo się carowi podobał. W mentalności sowieckiej, a kto wie, czy nie rosyjskiej, ale na pewno w czekistowskiej, która Putinowi i jego ludziom jest szczególnie bliska, zwycięstwo nad wrogiem nie polega na jego militarnym pokonaniu, lecz na złamaniu i całkowitym upokorzeniu, na sponiewieraniu i upodleniu, a jeśli jest możliwość, to i na zbezczeszczeniu zwłok wroga. Wtedy dopiero sowiet ma poczucie wygranej – sprawiedliwej rzecz jasna, a więc takiej, że zostanie ona zapamiętana na „wiki wikiw”, a wieść o niej będą sobie z trwogą przekazywać starcy, kobiety i dzieci wroga z pokolenia na pokolenie. Wystarczy przecież wspomnieć eksterminacyjne działania cara Josifa Wissarionowicza Stalina i jego czekistowskiego dworu. Wystarczy poczytać o wyczynach dzielnego W. Błochina, któremu niedawno odnowiono pomnik na moskiewskim cmentarzu. Wystarczy zagłębić się w lekturę książek W. Suworowa ze szczególnym uwzględnieniem metod pracy SpecNazu (sposoby walki oraz sposoby przesłuchiwania zatrzymanych lub jeńców). Wystarczy dowiedzieć się czegoś o obozach filtracyjnych itd. Terror stosowany wobec bezbronnych (najczęściej) ludzi jest nie tylko sposobem sprawowania władzy – cóż to bowiem byłaby za władza, przed którą poddani nie trzęśliby się ze śmiertelnego strachu? – ale „edukacyjnym” przekazem, opowieścią, która ma poprzedzać nadchodzenie czekistów i która po przejściu czekistów ma długo kołatać w pamięci miejscowej ludności. Czekistowska mentalność to mentalność psychopaty, opisywana w podręcznikach nauk sądowych, gdy jest mowa o seryjnych mordercach. Serial killers charakteryzują się nie tylko tym, że nie odczuwają żadnego współczucia wobec prześladowanych, wobec ofiar, ale wykonują swoje zbrodnicze praktyki z całkowitym spokojem (nie wykazują jakichkolwiek, nawet psychofizjologicznych, oznak podenerwowania). Psychopaci rządzący w różnych państwach przekształcają rzeczywistość społeczną w świat kompletnej paranoi, w którym poszczególni ludzie boją się nawet niezależnie myśleć, a co dopiero działać przeciwko władzy seryjnych morderców, wiedząc, jak straszliwe konsekwencje może na siebie zwykły człowiek ściągnąć. Czekistowskie organizacje są po prostu ludobójcze – ludobójstwo jest ich „rutyną działania”. W sierpniu 2009 r., a więc na miesiąc przed obchodami 70-lecia wybuchu II wojny, w przygotowanym przez BBN ze śp. min. A. Szczygłą na czele, raporcie (http://bi.gazeta.pl/im/9/6994/m6994959.pdf) alarmowano: „Stanowiska przedstawicieli Rosji w kwestiach historycznych nie sposób rozpatrywać w oderwaniu od działań Moskwy na arenie międzynarodowej, np. jednostronnego wyjścia z Traktatu o Siłach Konwencjonalnych w Europie w grudniu 2007 r., agresji na Gruzję w sierpniu 2008 r. czy odcięcia dostaw gazu przez terytorium Ukrainy w styczniu br. Współczesna rosyjska propaganda historyczna mobilizuje poparcie społeczne i tworzy klimat przyzwolenia na agresywne wobec otoczenia zachowania państwa” (s. 4). I nieco dalej szczególnie ważny fragment tego dokumentu (którego przeczytanie wszystkim zalecam): „Rosyjskiej propagandy historycznej nie należy zatem traktować wyłącznie jako tematu badań naukowych. Powinna ona stać się elementem nowej oceny zagrożenia w NATO i w jej państwach członkowskich – w szczególności tych w Europie Środkowej. W niniejszej analizie naczelne miejsce zajmuje wątek Polski – jeden z wielu, należy jednak mieć na uwadze, że to właśnie konflikt z Polską leży u źródeł współczesnej propagandy historycznej Rosji[podkr. F.Y.M.]. W tym kontekście łatwiej zrozumieć to, dlaczego do zamachu z 10 kwietnia doszło. Kremlowscy szachiści, przygotowując zbrodnię, myśleli przede wszystkim (dokładnie tak jak Stalin, którego perspektywiczne działania, jak choćby te z przesuwaniem w różne części świata różnych grup etnicznych, by generowało to długoletnie konflikty – odczuwane są w wielu krajach do dziś) na poziomie symboliczno-historycznym, czyli jak nadać Smoleńskowi oraz „odwiecznej wojnie polsko-rosyjskiej” (której przecież nie zakończył okres sowieckiej okupacji Polski) nowy sens. Jak odnieść zwycięstwo, które całkowicie upokorzy Polaczków, a jednocześnie przypomni im i światu o nieśmiertelnym geniuszu czekistów. Do zrealizowania planów zbrodni dobrano więc i właściwe miejsce, i metodę (w terminologii Suworowa, jest to atak na „mózg” wroga) – i czas – jak dowiadujemy się z cytowanego raportu BBN (s. 22) – na 2010 r. przypada 90 rocznica powstania sowieckiego wywiadu. Raport stwierdza też, co warto wspomnieć, że w Rosji wraca się znowu do atmosfery kultu jednostki (s. 3), a także że 12 maja 2009 w ramach tzw. Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Federacji Rosyjskiej do 2020 r. za jedno z zagrożeń (dla ros. bezpieczeństwa) uznano „fałszowanie historii” (s. 18). Tak się zresztą składa, że do tego fałszowania historii dochodzi przede wszystkim w Polsce np. w trakcie obchodów wybuchów Powstania Warszawskiego (tudzież obchodów zbrodni katyńskiej). W raporcie wspomniane jest, jak w sierpniu 2004 r. rosyjski MSZ uznał za „bluźnierstwo” domaganie się przez Polaków od Moskwy przeprosin za nieudzielenie pomocy warszawskim powstańcom. Jak wiemy, to nie pierwsze i zapewne nie ostatnie tego rodzaju bluźnierstwo. 10 kwietnia należało skonstruować pułapkę, zwabić ofiarę w pułapkę, dokonać zbrodni, a następnie zatrzeć ślady. W pewnej mierze sytuacja była ułatwiona, ponieważ samolot sam w sobie jest latającą pułapką – wystarczy więc umiejętne sprowadzenie go na ziemię, by lot zakończył się katastrofą. Ponieważ jednak piloci wojskowi należą do najlepszych z najlepszych, istniała obawa, że nawet przy błędnym naprowadzaniu (na masyw leśny, a nie na lotnisko) i nawet przy nieprawidłowym działaniu sprzętu (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100804&typ=po&id=po18.txt), załoga może awaryjnie wylądować i skończy się najwyżej na zwykłym, lotniczym wypadku, bez większych ofiar. Niezbędne więc było użycie ładunków wybuchowych, które zapewniły skuteczną dekapitację.

P.S. http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100410&typ=my&id=my71.txt (tekst prof. T. Marczaka o ros. tekstach geopolitycznych dot. Polski) „"A dlaczegóż to klasowe imperium wzięło i rozwaliło się?" - retorycznie pyta, ironizując, litewski autor Saulius Stoma. Odpowiedź znajduje w licznych publikacjach, jak i w obiegowych opiniach pojawiających się w kręgach rosyjskich: "Wszystkiemu winna Polska ze swoją 'Solidarnością' i papieżem rzymskim - historycznym wrogiem Rosji, a następnie Litwa - buntownicza republika. I oczywiście na wskroś przegniły Zachód tylko czyhający na to, by zawładnąć duszą Rosji".”

P.S.2. Tak mi wczoraj przyszło na myśl, że skoro z badaniami „filmiku Koli” nie poradzili sobie specjaliści z ABW, to jest przecież krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych, w którym działa pod kierownictwem p. Agaty Trawińskiej Pracownia Analizy Mowy i Nagrań (http://ies.krakow.pl/struktura/pracownia-analizy-mowy-i-nagran/). Może parlamentarny zespół badający przyczyny katastrofy przesłałby tam materiał i zlecił taką analizę? FYM

Prokuratura nie wie, co zleciła Rosjanom Prokurator generalny Andrzej Seremet zapewnia, że sekcje zwłok przeprowadzono z poszanowaniem wymogów polskiego prawa. Na jakiej podstawie tak twierdzi, skoro nie widział dokumentów, a żaden z polskich biegłych nie uczestniczył w badaniach? Większość sekcji zwłok ofiar katastrofy rządowego tupolewa 10 kwietnia br. z prezydentem na pokładzie dokonano w ciągu pierwszej nocy po wypadku. Do dziś polska prokuratura nie wie jednak, w jaki sposób Rosjanie przeprowadzili badania sekcyjne. Jaki był rodzaj sekcji, czy robiono badania całego ciała, czy też kończono je na wytypowaniu przyczyny zgonu oraz czy wykonano jakieś dodatkowe analizy – choćby toksykologiczne. To z kolei wyklucza informację przekazaną w ubiegłym tygodniu rodzinom ofiar, że badania sekcyjne zostały Rosjanom zlecone… przez stronę polską. W aktach śledztwa smoleńskiego prowadzonego przez okręgową prokuraturę wojskową znajdują się zdjęcia zrobione przez świadków zdarzenia na miejscu katastrofy. Nie zostały one jednak zakwalifikowane jako pełnoprawny materiał dowodowy. Fotografie – także z ciałami ofiar – wykonali pracownicy Biura Ochrony Rządu lub Kancelarii Prezydenta RP. – Jeżeli prawdą jest, że wiele sekcji zostało wykonanych pierwszej nocy, kiedy naszych prokuratorów na miejscu zdarzenia było mało, to powstaje pytanie, czy tych czynności nie można było wstrzymać. Wydaje się, że taka prośba mogłaby paść ze strony polskiej i zgodnie z posiadanymi informacjami o dobrej współpracy polsko-rosyjskiej nie powinno być problemu z jej uwzględnieniem – ocenił mecenas Bartosz Kownacki, pełnomocnik rodziny Tomasza Merty, Sławomira Skrzypka, Bożeny Mamontowicz-Łojek i Grażyny Gęsickiej. Badania sekcyjne prowadzone w Moskwie bez udziału polskich specjalistów, którzy znaleźli się w Rosji zbyt późno, by wziąć w nich udział, mogły zostać opóźnione, gdyby tylko taka sugestia padła ze strony polskiej. Tak się nie stało. W efekcie prokuratura wciąż nie ma protokołów z badań, co więcej, nie zna nawet powodów opóźnień w ich przekazaniu. Jak tłumaczył wczoraj prokurator generalny Andrzej Seremet, być może jest to kwestia biurokracji, a może w Rosji wciąż trwają badania, np. toksykologiczne. Jak widać, opinia publiczna otrzymuje sprzeczne informacje na temat prac polskich patomorfologów, w których uczestniczyli w czasie swojego pobytu w Rosji. Andrzej Seremet wskazywał, że sekcje zwłok zostały przeprowadzone według prawa rosyjskiego i z punktu widzenia prawa polskiego podstawowe wymogi badań zostały spełnione. Jak tłumaczył, przy badaniach nie było polskich specjalistów, bo kiedy ci przybyli do Moskwy, badania zostały już wykonane. Jak zaznaczył, nie ma zasad, które nakazywałyby Rosjanom wstrzymać sekcje zwłok. Tymczasem w czasie zeszłotygodniowego spotkania z rodzinami tłumaczono im, że polscy patomorfolodzy nie zdążyli na badania sekcyjne, więc zostały one zlecone Rosjanom. W ocenie pełnomocników pokrzywdzonych, sekcje zwłok wykonali prokuratorzy rosyjscy w ramach prowadzonego przez siebie śledztwa. - Do wszystkich czynności strona rosyjska dopuszczała polskich prokuratorów. Jeżeli chcieli w nich uczestniczyć, to zgodnie z relacją, którą otrzymaliśmy, mogli to czynić. Ich obecność podczas badań powinna znaleźć odzwierciedlenie w protokole – podkreślił mec. Bartosz Kownacki.

Tymczasem z oficjalnych informacji wynika, że polscy prokuratorzy byli obecni tylko przy sekcji zwłok Lecha Kaczyńskiego oraz przy przesłuchaniu trzech osób. Wiele wskazuje też na to, że Rosjanie chcieli szybko uporać się z badaniami, a nasi prokuratorzy temu się nie sprzeciwiali. Zastanawia jednak, dlaczego nasi przedstawiciele w Rosji – choć rzeczywiście nieliczni – byli obecni tylko przy jednej sekcji. Wprawdzie trudno się nie zgodzić z prok. Seremetem w kwestii braku zasad, które nakazywałyby wstrzymywać sekcje, ale też nic nie wskazuje na to, by strona polska czyniła w tym kierunku jakieś kroki. Ta kwestia nie budzi jednak większych zastrzeżeń Andrzeja Seremeta. Prokuratora generalnego zaniepokoiło jednak opóźnienie w przekazaniu stronie polskiej dokumentów sekcyjnych. Jak zauważył, powodem tego mogą być “utrudnienia biurokratyczne” lub mogące wciąż trwać badania toksykologiczne. Takie stanowisko wskazuje, że polska prokuratura tak naprawdę nie wie, w jaki sposób Rosjanie prowadzili badania sekcyjne – czy przeprowadzano badania całego ciała, czy też kończono je na wytypowaniu przyczyny zgonu, oraz czy wykonano jakieś dodatkowe analizy, np. toksykologiczne. To zaś wyklucza informację przekazaną rodzinom, że badania sekcyjne zostały Rosjanom zlecone. - Trudno bez dokumentacji ocenić, czy przeprowadzona przez Rosjan sekcja zwłok spełnia polskie wymogi. Mam nadzieję, że będzie ona zbliżona do tego, co określają nasze procedury, a więc będzie zawierać dokumentację poglądową ze szkicami, z podaniem przyczyn zgonu, z badaniami toksykologicznymi – dodał mec. Kownacki.

Istotne… a może nie Zastanawiający jest także sposób narracji prokuratora generalnego w kwestii nowych odczytanych słów z rejestratora głosu. Seremet pytany o – jak sam stwierdził – “istotne dla śledztwa” słowa odszyfrowane z rejestratora głosu analizowanego w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie, teraz unika odpowiedzi, twierdząc, iż nie będzie informował o szczegółach sprawy, dopóki Instytut nie przedstawi własnej analizy. Taka postawa prokuratora budzi wyłącznie wątpliwości, czy on sam rzeczywiście wie, co jest w protokołach sporządzanych w Instytucie i czy jest pewien ich treści. Być może okaże się, że Instytut w swojej ekspertyzie zamieści zupełnie odmienną opinię. - Nie wiem, jak rozumieć słowa prokuratora Andrzeja Seremeta. Z informacji, które posiadam od prokuratorów prowadzących postępowanie, wiem, że nie mają oni żadnej wiedzy na temat odczytanych przez polskich specjalistów fragmentów z czarnych skrzynek. Tak nas zapewniano. Nie wiem zatem, skąd pan prokurator ma ową wiedzę. Być może dlatego nie chce mówić o szczegółach – dodał mec. Kownacki.

Zespół był niepotrzebny? Prokurator generalny zbagatelizował także problem wybrania obecnej ścieżki współpracy z Rosjanami. Jak podkreślił, powołanie wspólnego zespołu prokuratorskiego nie było rolą prokuratury, ale leżało w sferze politycznej. Seremet uznał jednak, że powołanie zespołu wcale nie ułatwiłoby pracy, a do tego potrzebny byłby czas na jego utworzenie. Jak zaznaczył, trudno sobie wyobrazić, by “policjanci stali nad zwłokami ofiar i czekali, aż prokuratorzy sformułują zespół”. - O sensie powołania wspólnego zespołu mogliby wypowiedzieć się prokuratorzy, którzy prowadzą śledztwo i mogą ocenić, jak wygląda współpraca polsko-rosyjska na obecnych zasadach. Z logicznego punktu widzenia taki zespół ułatwia współpracę. I nie chodzi o to, by czekać nad ciałami. Czynności zabezpieczające przecież muszą zostać podjęte. Wydaje się, że gdyby taki zespół powstał nawet teraz, to polscy i rosyjscy prokuratorzy usiedliby razem i współpracowali – ocenił mec. Kownacki. To zapewne poskutkowałoby łatwiejszym dostępem do dokumentów śledztwa. Dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że instytucja pomocy prawnej w przypadku śledztwa smoleńskiego najwyraźniej nie zdaje egzaminu – warto tylko zaznaczyć, że Rosjanie dotąd nie zrealizowali w całości ani jednego wniosku polskich śledczych. W ocenie Zbigniewa Ziobry, posła do Parlamentu Europejskiego (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, śledztwo smoleńskie wprawdzie mieści się w standardach przewidzianych dla zdarzeń stanowiących przedmiot postępowań karnych w Polsce i Rosji, jednak sprawa ta nie jest standardowa, ale bezprecedensowa. – Zginął prezydent, dowództwo Wojska Polskiego, i to w okolicznościach, które czynią sytuację nie do końca jasną, jeśli chodzi o odpowiedzialność, również funkcjonariuszy rosyjskich, którzy mogli dopuścić się zaniedbań. Śledztwo nie powinno być prowadzone według zwykłych procedur, ale wedle zasad odpowiednich względem nadzwyczajności tego przypadku – podkreślił. W ocenie Ziobry, wybór innego niż standardowy tryb postępowania rzeczywiście nie leżał w gestii prokuratury, a fakt braku działań w tym zakresie jest kwestią zaniechań ze strony premiera, ministra spraw zagranicznych oraz osoby pełniącej wówczas obowiązki głowy państwa. W efekcie polscy prokuratorzy mogą swobodnie badać tylko to, co działo się po stronie polskiej, a w pozostałych kwestiach są uzależnieni od pracy Rosjan. – Prokuratorzy pracują na materiałach wytworzonych przez stronę rosyjską. Także gdyby chcieli przeprowadzić pewne dowody ponownie, to są uzależnieni od Rosjan. Proszę pamiętać, że powtórzenie niektórych czynności będzie bardzo trudne z powodu upływu czasu. Za pół roku świadkowie powiedzą, że nic nie pamiętają, a nietrudno sobie wyobrazić, jakie efekty po tak długim okresie mogą przynieść takie czynności, jak ponowne oględziny miejsca zdarzenia – dodał.

Zdjęcia tylko poglądowe Jak udało się nam ustalić, w aktach śledztwa prowadzonego przez stronę polską znajdują się zdjęcia wykonane przez świadków zdarzenia na miejscu katastrofy. Nie zostały one jednak zakwalifikowane jako pełnoprawny materiał dowodowy. Tego typu fotografie – także przedstawiające ciała ofiar – pojawiały się w internecie. Prawdopodobnie zdjęcia były wykonane przez pracowników Biura Ochrony Rządu lub Kancelarii Prezydenta RP. - Tego typu zdjęcia nigdy nie będą miały pełnoprawnego waloru, ponieważ inaczej przeprowadza się oględziny miejsca zdarzenia, gdzie oczywiście wykonywane są fotografie poglądowe, dotyczące całości zdarzenia, ale w tym przypadku interesuje nas każdy przedmiot, każda część ciała. Każdy centymetr powierzchni powinien być udokumentowany zgodnie z obowiązującymi zasadami (ze specjalną linijką pomiarową), i to są prawidłowe zdjęcia – wyjaśnił mec. Kownacki. Marcin Austyn

Łapka w nocniku Obserwujemy zachowania władz RP w związku z procesem wyjaśniania kwietniowej katastrofy samolotu rządowego w okolicach Katynia. Usłyszeliśmy ostatnio, że strona rosyjska badająca wypadek niezbyt chętnie współpracuje z polskimi władzami. Nie tak dawno słyszeliśmy, że domaganie się, aby Polska przejęła sprawę jest aktem wrogiem wobec Rosji, „zimnowojennym”. Propaganda rządowa przekonywała nas, że trzeba wierzyć w rzetelność komisji Tatiany Anodiny badającej katastrofę i w uczciwość rosyjskiej prokuratury. I oto te optymistyczne komunikaty o wspaniale układającej się współpracy z Rosjanami zostały sfalsyfikowane przez te same ośrodki, które nie tak dawno zapewniały nas, że wszystko idzie świetnie i mamy nawet „ponadstandardową” współpracę ekspertów lotniczych i prokuratorów obu państw. Prokurator generalny Andrzej Seremet: „nie mamy znacznej części materiałów zgromadzonych przez rosyjską prokuraturę i przyznam, że to mnie niepokoi.” „Mamy na tyle istotne luki, że członkowie komisji nie chcą wydać ostatecznego werdyktu – przyznał min. Jerzy Miller, szef polskiej komisji badającej katastrofę. W gazecie „Nasz Dziennik” można przeczytać ciekawy wywiad z wieloletnim pracownikiem rosyjskich linii lotniczych Aerofłot, byłym członkiem komisji badania wypadków lotniczych, także pilotem-instruktorem (18 tys. godzin nalotu, z czego 10 tys. na Tu-154).: “(…) Co, Pana zdaniem, mogło spowodować katastrofę polskiego Tu-154M? – Czas pokaże, jaka była przyczyna katastrofy. Niemniej jednak osobiście uważam, że nie powinien jej badać MAK. Komitet ten zajmuje się przecież badaniem awarii samolotów cywilnych, a w tym przypadku był to polski samolot rządowy.

W czyjej kompetencji, Pana zdaniem, leży prowadzenie tego dochodzenia? – Katastrofę polskiego samolotu rządowego powinna badać wspólna polsko-rosyjska komisja wojskowa. Ani MAK, ani też polski przedstawiciel – czyli pan Edmund Klich, nie mają uprawnień, żeby badać tę katastrofę.

Czy może Pan powiedzieć, jakie dokładnie dokumenty regulują kwestię badania wypadków lotniczych polskich samolotów w Rosji? - Z tego, co wiem od polskich kolegów, to istnieją dwie umowy o współpracy pomiędzy Polską a Rosją w tej dziedzinie. Dostałem nawet teksty tych umów. Z nich też wynika, że wypadek powinna badać polska komisja.

Nawet jeżeli do katastrofy doszło na terenie Federacji Rosyjskiej? – Tak. Niezależnie od tego, gdzie rozbił się polski samolot. Bo pamiętajmy, że to był samolot znajdujący się w gestii polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej. Takie ustalenia ratyfikowały Polska i Rosja w umowie dwustronnej z roku 1993.

Dlaczego więc kontrolę nad śledztwem niepodzielnie sprawuje Międzypaństwowy Komitet Lotniczy? - Nie wiem i nie rozumiem tego. (…)” Nasz Dziennik [pełny przedruk tekstu: BIBUŁA] Nie mówi tego jakiś rusofob oszołom, ale rosyjski ekspert lotniczy. Mówi zresztą to, co każdy zorientowany w problemie wiedzieć powinien. I o czym powinien wiedzieć premier, minister obrony czy spraw zagranicznych z polskiego rządu. Także każdy odpowiadający za bezpieczeństwo lotów samolotów państwowych. Dlaczego więc władze RP, w nieznanym opinii publicznej trybie zgodziły się, aby podstawą postępowania były przepisy obowiązujące przy wypadkach samolotów cywilnych i w następstwie oddały całość postępowania Rosjanom? W polskim języku mamy określenie „znaleźć się z ręką w nocniku”. Oznacza ono sytuację, gdy osoba pozbawiona zdolności przewidywania skutków własnych działań doprowadzi swoim postępowaniem do sytuacji niepożądanej. Można by to odnieść do sytuacji w jakiej znalazła się polska komisja badająca wypadek rządowego samolotu i polska prokuratura poszukująca odpowiedzialnych za katastrofę. Rząd polski bez wątpienia znalazł się z ręką w nocniku. Opowiadał znajomy, że w Taipei na Tajwanie trafił na restaurację o niezbyt apetycznej nazwie „Modern Toilet”. W lokalu goście przy stolikach siedzą na sedesach, a kelnerzy  podają dania w nocnikach. Podobno szczególnie „smakowicie” wygląda taki nocnik z lodami czekoladowymi. Czyżby ten co wsadził rządowe łapki „do nocnika” był stołownikiem owej „toaletowej” restauracji?  Czy obecny efekt dziwnej nieporadności polskiego rządu był zamierzony i może nawet pożądany? Spiskowa teoria? No tak, ale przecież spisków nie ma. Dowiódł tego sam Władimir Władimirowicz Putin śpiewając patriotyczne pieśni z wydalonymi ostatnio z USA rosyjskimi agentami, którzy przez lata udawali, że są Amerykanami. Romuald Szeremietiew

05 sierpnia 2010 Kolejny rząd" rżnie głupa"... - jak to trafnie zauważył pan Janusz Korwin-Mikke , przed wielu już laty, jeszcze wtedy, gdy był w demokratycznym Sejmie. Pan Janusz odniósł to powiedzenie wobec pana profesora Jerzego Osiatyńskigo, ówczesnego ministra finansów III Rzeczpospolitej, który ni w ząb , nie mógł zrozumieć związku pomiędzy podniesieniem cen energii, a wzrostem cen chleba w sklepach(????) Rzecz jest trudna- i naprawdę wymaga profesorskiego przygotowania.. Podobnie jest ze stosunkiem męsko- damskim: wielu nie widzi  go w kontekście urodzenia dziecka.. Tak już jest - w demokracji, gdzie każdy kandydat nadaje się na dowolne stanowisko ministerialne. Podobnie jest dzisiaj, przy okazji wakacyjnej dyskusji o podatkach, które miały maleć, zgodnie z zapowiedziami rządowymi, a jednak muszą wzrosnąć. Mniemam, że nie byłoby tej dyskusji o podniesionym VAT-cie, bo przecież najważniejszy budżetowy podatek VAT, rośnie systematycznie od siedemnastu lat, odkąd tylko został wprowadzony przez profesora Modzelewskiego od wartości dodanej, każdego stycznia kolejnego roku, ale rośnie że tak powiem w sposób prosty. To znaczy wyczerpały się kolejnym rządom stawki zerowe i siedmioprocentowe, żeby je wywindować na dwadzieścia dwa procent. Dla dobra konsumenta- ma się rozumieć. Bo w socjalistycznej demokracji liczy się konsument. Żeby  służył do ciągłego go obrabowywania. Bo przecież nie do czego innego.. Te wszystkie gadki o prawach człowieka służą jedynie do zadymienia  sytuacji rabującego i rabusia. Tym razem rząd pana premiera Donalda Tuska,”liberała”, a nie socjalisty, z Platformy Obywatelskiej i Podatkowej postanowił złamać dotychczasowe tabu podatkowe i przekroczyć granice Rubikonu.. Pan premier był i widział- jak to robią inni w Europie i postanowił zwiększyć obciążenia podatkowe zwiększając stawki procentowe podatku VAT(!!!!) Będziemy mieli teraz 5%, 8% no i.. 23%.. Otwiera to olbrzymie możliwości podatkowe przed socjalistycznym rządem, który –jak już wszyscy chyba widzą- jest naszym najgorszym wrogiem. Bo czy nie jest wrogiem ktoś, kto głównie czyha na nasze kieszenie? Przecież przyjaciel po kieszeniach- bez uprzedniej zgody posiadającego kieszenie- nikomu nie grzebie. Grzebie jedynie wróg! O socjalizmie  Fiodor Dostojewski pisał tak:” Socjalizm stanowi taki rodzaj sakralnej władzy, taki rodzaj sakralnego społeczeństwa, że nie ma już miejsca na nic świeckiego, na nic wolnego i możliwego do wyboru, na wolną grę ludzkich sił”. To oczywiście nie cała ocena tego najbardziej wrednego rodzaju ustroju, który się człowiekowi przytrafił , a który pogłębia się dosłownie z dnia na dzień.. I nikt nie jest w stanie go zatrzymać, chyba, żeby sprzeciwił się potwornej biurokracji, która zalega i kosztuje nas krocie.. W socjalistycznym państwie bezprawia urzeczywistniającym zasady społecznej niesprawiedliwości.. Bo jak inaczej, jak nie bandyckim, należy nazwać decyzje kolejnych rządów, w ciągu ostatnich pięciu lat( w tym rządy Prawa i Sprawiedliwości), które doprowadziły  w demokratycznym państwie bezprawia, wzrost gawiedzi biurokratycznej o 100 000 sztuk(!!!!) Czy jakiekolwiek państwo może wytrzymać takie obciążenia? Takie ilości demokratycznych darmozjadów, które nie dość, że paraliżują państwo- to jeszcze bardzo drogo kosztują, bo jak obliczył jeden z telewizyjnych profesorów- 5 miliardów złotych rocznie(!!!????). Nie wiem czy wliczył w ten koszt , koszt ZUS-u, który musimy urzędnikom opłacić z naszej pracy. Właśnie taką sumę spodziewa się pan premier  wyciągnąć z naszych kieszeni w interesie biurokracji a ściślej mówiąc z kieszeni najuboższych,  bo to oni w głównej mierze partycypują w podatku VAT, wydając na życie wszystko co posiadają i co zarobią. Bogatsi- część odkładają, wtedy nie napełniają podatkiem VAT złowieszczego budżetu państwa. Napełniają ci co na bieżąco kupują.! Tak, że i tym razem chodzi głównie o łupienie biednych, a nie bogatych, chociaż zarówno biedni i bogaci nie powinni utrzymywać tysięcy biurokratów zalegających państwo demokratyczne, prawa , praw człowieka i czego tam jeszcze socjaliści nie wymyślą.. Bo jest to po prostu niemoralne! Ale doszukiwać się moralność w socjalizmie? Przecież ten ustrój z natury jest niemoralny! Bo opiera się głównie na kradzieży. Na potwornym okradaniu ludzi pod hasłami socjalizmu dobrodziejskiego, a tak naprawdę socjalizmu biurokratycznego. To jest dopiero 5 miliardów, które potrzebuje rząd na sfinansowanie rozrzutności swojej i swojej biurokracji. A tylko w 2009 roku, rząd pana premiera Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej, powołał do biurokratycznej służby demokratycznej- 26 000(!!!!) urzędników państwowych. Czy to nie ociera się o sabotaż gospodarczy, panie premierze, „liberalny” , „solidarny”, czy jaki tam kto jeszcze..? Prawo i Sprawiedliwość powołało w ciągu dwóch lat rządów demokratycznych  i solidarnych- 44 000( taką liczbę podawał wielokrotnie pan premier Donald Tusk urzędników Platformy Obywatelskiej) urzędników państwowych, ale oni są państwowcami, czyli traktującymi państwo wyżej niż człowieka w nim zamieszkującego. Natomiast Platforma Obywatelska- to „liberałowie”, czyli zwolennicy wolności człowieka. Gdzie tu wolność, jak postępuje niewola.. Dla rozwiązania kwadratury koła socjalistycznego można byłoby sięgnąć do pracy doktorskiej pana nieżyjącego już prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 1979 roku, jako specjalista od Prawa Socjalistycznej Pracy opisał stosunki panujące pomiędzy pracownikiem a  pracodawcą w pracy zatytułowanej:” Zakres swobody stron w zakresie kształtowania treści stosunku pracy”(????), Bardzo dobry tytuł- a jaki socjalistyczny. A w roku 1990 uzyskując  stopień doktora habilitowanego rozprawą pt:” Renta socjalna”. I jakim sposobem pana Lecha Kaczyńskiego zaliczano do prawicy? A w 2005 roku był kandydatem na prezydenta III Rzeczpospolitej Zasiłkowej, ale zrezygnował przed I turą, zgłaszając gotowość poparcia dla pani Hanny Gronkiewicz – Waltz lub pana Jacka Kuronia(????) W każdym razie Okrągły Stół ma się dobrze, tylko socjalistyczny rząd ma problem jak tu ratować socjalizm, chociaż przede wszystkim sam jest dla nas problemem i  ma problem skąd wziąć następne 50 miliardów, niektórzy mówią o 100 miliardach złotych, żeby pokryć rozrzutność demokratycznego państwa bezprawnego urzeczywistniającego  brak jakichkolwiek zasad moralnych. Obliczyłem sobie- nie jako profesor, ale zwykły magister, i to nie habilitowany, że żeby wypełnić brakującymi 50 miliardami głupotę socjalizmu, gdyby rząd skupił się wyłącznie na ZUS-e, należałoby go podnieść o około 400 złotych(!!!) No co podatnicy, pomożecie! Pomożemy pani premierze! W końcu chodzi  o wielką sprawę. O sprawę socjalizmu! Socjalizmo o muerte! Socjalizm albo śmierć! Jak mawiał Fidel Castro. Jedni wolą socjalizm, inni śmierć.. A ja uważam, że socjalizm prowadzi do śmierci, wcześniej czy później.. A zwiększenie limitów VAT-owskiego rabunku prowadzi do otwartego zwiększania podatków w nieskończoność. To znaczy do  samounicestwienia. Ratunek pozostaje jeszcze w szarej strefie niemożności. Ale jak wyobrazić sobie wszystkich przedsiębiorców  i pracowników  w konspiracji przeciw państwu socjalistycznemu? A na wierzchu tylko pusząca się biurokracja, żyjąca z szarej strefy podziemia gospodarczego.. Ale trafi mnie nadal problem: skąd rząd weźmie brakujące mu pieniądze? Podpowiadam cichutko… Podatek katastralny czas zacząć! Ile domów do obrabowania, ile ludzi do skrzywdzenia, ile złego do zrobienia.. Ale czy potrzebne jest nam takie państwo? Nam – nie, ale biurokracji – tak! Bo państwo konstruowane przez Platformę Obywatelską  nie jest dla ludzi uczciwych, pracowitych, pokornych.. Jest dla leni, łajdaków i oszustów! ONI najbardziej czują się w takim państwie. Państwie demokratycznego bezprawia! WJR

Lewica niech siedzi cicho! P. Cezary Michalski (z „Krytyki Politycznej”) był uprzejmy skrytykować decyzję o wywołaniu powstania warszawskiego. Powinienem się ucieszyć – bo zazwyczaj co roku publikuję artykuły domagające się – jak to ładnie ujął był śp. gen. Władysław Anders: „By powstańców warszawskich czcić na klęczkach – a tych, co powstanie wywołali, postawić pod sąd!”. Tak powinno się stać w każdym normalnym państwie: ci, co kazali szarżować Lekkiej Brygadzie pod Bałaklawą trafili pod sąd wojenny – choć straty wyniosły tylko 130 kawalerzystów. Tymczasem w powstaniu warszawskim zginęło prawie 200.000 ludzi – z czego ok. 20.000 powstańców. Tyle, co straty armii francuskiej przez cała wojnę!  Wehrmacht stracił 1700 żołnierzy (i 8000 rannych). Przy okazji zrujnowano miasto – a potem  rozwścieczony Hitler kazał powysadzać w powietrze wszystkie budynki. Niektórzy historycy twierdzą, że w naradzie KG AK, na której śp.Tadeusz Bór-Komorowski podjął był decyzje o powstaniu, uczestniczyło dwóch agentów sowieckich. Być może jednak decyzja ta była tylko skutkiem polskiej tromtadracji. Tak czy owak śp.Józef Stalin tylko przyglądał się z satysfakcją, jak Polacy i Niemcy wyniszczają się nawzajem. Autorzy powstania nie stanęli przed sądem wojennym w Londynie z dziwnej przyczyny: ponieważ atakował ich za to i prześladował reżym w Warszawie, rządowi londyńskiemu nie wypadało sekundować Czerwonym.  Niewątpliwie żadna głupota ani namowy choćby trzech sowieckich agentów nie skłoniłyby normalnych ludzi do podjęcia decyzji o powstaniu. Rzecz w tym, że Polacy nie byli normalni: byli przez 20 lat uczeni w reżymowych szkołach reżymowej historii – a wedle niej powstanie styczniowe (mające mniej szans, niż warszawskie) było wynoszone pod Niebiosa. Bodaj do dziś dzieciom w szkołach wbija się do głowy pozytywną ocenę tego powstania. I jeszcze pozytywniejszą opinię o powstaniu warszawskim. I nie jest to tylko kwestia reżymowej nauki (za „komuny” powstanie to nie było chwalone!): każde dziecko szlacheckie i inteligenckie wysysało miłość do romantycznych powstań z mlekiem matki.  Im głupsze powstanie, im bardziej bezszansowne – tym bardziej było chwalone. Jak się któreś udało („wielkopolskie”!) - to się go nie chwaliło. Mieliśmy powstanie „kościuszkowskie” (bez szans), „listopadowe” (jedyne, które miało cień szansy...), „styczniowe” (zupełny absurd), trzy „śląskie” (ostatnie udane – bo wkroczyła regularna armia polska), „wielkopolskie” (wygrane) – no i to nieszczęsne „warszawskie”.  Za każdym razem popełniano błąd – i to jest ludzkie. Niestety: po klęsce dorabiano do tego ideologię uzasadniającą, że gdyby nie to powstanie, to Polska by zginęła.... zupełnie jakby zginęły np. Finlandia czy Łotwa. Jest to, powtarzam, ludzkie: gdy człowiek palnie głupstwo zazwyczaj stara się sam siebie przekonać, że jednak musiał tak postąpić. Ten mechanizm „racjonalizacji” pozwala ludziom zachować o sobie dobre mniemanie. Niestety: jest to niedopuszczalne w polityce... W polityce powinniśmy na zimno analizować błędy – po to, by wystrzegać się ich na przyszłość. Bo nowe błędy popełniają już inni ludzie. Ludzie powinni uczyć się na błędach – najlepiej na cudzych. Jak jednak mają się uczyć, gdy w szkole tłumaczy im się, że np. powstanie warszawskie nie było mega-błędem? Więcej: było (a) konieczne (b) zbawienne! ŚP. Stanisław hr.Tarnowski uczył, że „Fałszywa historia jest matką fałszywej polityki”. Jaka głupią decyzję podejmą w przyszłości tak edukowani Polacy? Ale to wszystko nie oznacza, że p.Michalski ma prawo pisać: „Polsce nie są potrzebni patrioci (...) nie są jej potrzebni patrioci, którzy będą gotowi zaryzykować zbrodnię na własnym narodzie”. Tak nie jest. Patriotów umiejących strzelać i rąbać w potrzebie bardzo nam brakuje... tyle, że musimy mieć wreszcie elity, które tym zapaleńcom mogą powiedzieć, a nawet rozkazać, kiedy mają rąbać – a kiedy trzymać szable w pochwach! JKM

WYŚCIGI WAŻNIEJSZE OD OFIAR SMOLEŃSKA Mieszkańcy węgierskiego miasta Tatabanya uczcili 1 sierpnia ofiary mordu katyńskiego i tragedii smoleńskiej, stawiając im obelisk. Na uroczystość odsłonięcia zaproszono przedstawiciela Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Budapeszcie. Nikt się nie pojawił, bo tego samego dnia na Węgrzech była... Formuła 1. Jako pierwszy o skandalicznej sytuacji w Tatabanya poinformował europoseł Ryszard Czarnecki z Prawa i Sprawiedliwości, który na swoim blogu napisał m.in.: „obecni byli inicjatorzy budowy pomnika, m.in. węgierscy dyplomaci, mieszkańcy Tatabanya, węgierskie wojsko, Polonia. Mimo wielokrotnie ponawianych zaproszeń nie pojawili się natomiast, ku sporemu zaskoczeniu zebranych, przedstawiciele ambasady RP w Budapeszcie”. - Węgrzy sami wybudowali pomnik, aby uhonorować tragicznie zmarłych Polaków, a z niezrozumiałych powodów, polityczno-partyjnych rozgrywek, zabrakło przedstawicieli polskich władz. To prawdziwy skandal – mówi portalowi Niezalezna.pl poseł Ryszard Czarnecki, który przyznał nam, że o zdarzeniu dowiedział się od dyplomaty węgierskiego. – Informacja o tym zdarzeniu wywołała poruszenie wśród polityków Prawa i Sprawiedliwości. Można się spodziewać interpelacji w tej sprawie. Tatabanya to górnicze miasto w pobliżu Budapesztu. Jest stolicą bogatego okręgu przemysłowego Komarom. Od dawna jego mieszkańcy przyjaźnią się z Polakami. Są choćby miastem partnerskim śląskiego Będzina. W Tatabanya prężnie działa samorząd mniejszości polskiej.- I do niego zwrócił się miejscowy radny Miklos Petrassy i razem doprowadzili do postawienia obelisku – opowiada Niezaleznej.pl Marcin Raiman, tłumacz język węgierskiego, który wielokrotnie był w Tatabanya. – Stoi teraz w Parku Męczenników Aradskich, który jest miejscem czci generałów zamordowanych podczas Rewolucji Węgierskiej. Znajdują się tam przede wszystkim drzewce kopijne stawiane zmarłym przez Węgrów z Siedmiogrodu. I taki drzewiec postawiono również ku upamiętnieniu ofiar katastrofy smoleńskiej. Smuci, że na Węgrzech uczczono już ofiary tragedii 10 kwietnia, a w Polsce nadal trwa spór, jak taki pomnik ma wyglądać. Jeszcze bardziej szokuje, że w Tatabanya zabrakło reprezentanta polskiego rządu. „To absolutna żenada. To wstyd. Czyżby nasi dyplomaci w Budapeszcie obawiali się, że fakt uczestnictwa w takich uroczystościach zablokuje im karierę? Że to będzie źle widziane w Warszawie? Że Sikorski brwi zmarszczy? Nieładnie, nieładnie, po prostu obrzydliwie” – skomentował na blogu Ryszard Czarnecki. O dziwo, niewiele sobie do zarzucenia mają przedstawiciele Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Budapeszcie. Na jej stronie internetowej jeszcze w czwartek rano nie było nawet wzmianki o uroczystości w Tatabanya. Podczas rozmowy z reporterem portalu Niezalezna.pl attache prasowy Marcin Sokołowski od razu próbował umniejszyć jej rangę. - To nie jest żaden pomnik, a płyta nagrobna. Coś w rodzaju obelisku – stwierdził. Na najważniejsze pytanie attache prasowy nie chciał odpowiedzieć. Dlaczego nikt z Ambasady nie pojawił się na odsłonięciu obelisku? Udało nam się dowiedzieć, że zaproszenie dotarło. Wprawdzie tylko jedno i bez podania konkretnego nazwiska, ale nawet ono nie zostało wykorzystane. Dopiero podczas trzeciej rozmowy z przedstawicielem Ambasady wreszcie poznaliśmy powody, dla których zlekceważono tak ważną uroczystość. Okazało się, że pani konsul miała się pojawić w niedzielę w Tatabanya. Nie pojechała, bo do Budapesztu zawitała... Formuła 1. A z nią kilkadziesiąt tysięcy Polaków, którzy chcieli dopingować Roberta Kubicę. - Nasza placówka nie jest mocno obsadzona, a dodatkowo trwa sezon urlopowy. Tymczasem trzeba było być przygotowanym na udzielenie pomocy rodakom. Dlatego konsul zdecydowała się zostać w Budapeszcie – tłumaczy nam radca Michał Andrukonis, charge d’affaires Ambasady RP w Budapeszcie. Ryszard Czarnecki jest oburzony takim wytłumaczeniem kompromitującej sytuacji z Tatabanya. Tym bardziej, że ze stolicy Węgier do Tatabanya jest zaledwie 55 kilometrów.- To są jakieś żarty. Jakbym słyszał tłumaczenie ucznia, który nie odrobił lekcji, bo oglądał ciekawy film – mówi wyraźnie poirytowany europoseł. – Jeśli Formuła 1 jest ważniejsza od tak wyjątkowej uroczystości, to trudno coś takiego skomentować. Ręce opadają. Grzegorz Broński

Po katastrofie śmigłowca, Izrael nie pozwolił tknąć Rumunom ciał swoich żołnierzy Benjamin Netanjahu o pilotach, którzy zginęli w katastrofie śmigłowca: Byli szybsi od orłów. Potężniejsi od lwów. Po katastrofie izraelskiego śmigłowca w rumuńskiej części Karpat, w której zginęło sześciu żołnierzy, ekipa z Izraela przejęła pełną kontrolę nad śledztwem. Tel Awiw wysłał na miejsce elitarną jednostkę ratowniczą, wyspecjalizowane zespoły badawcze, wspierane przez oddział 60 komandosów. Władze kraju zapowiedziały drobiazgowe wyjaśnienie przyczyn katastrofy, a wszystkich, którzy w niej zginęli, określiły mianem bohaterów. “Ekipy ratunkowe Sił Obronnych Izraela oraz grupa biegłych sądowych przybyły do Rumunii we wtorek i udały się na teren Karpat, aby zbadać szczątki sześciu członków izraelskich Sił Powietrznych, którzy zginęli dzień wcześniej w katastrofie śmigłowca Sikorsky CH-53 Sea Stallion” – napisał dziennik “Jerusalem Post”. Jak podkreśla gazeta, to właśnie te ekipy były w pełni odpowiedzialne za identyfikację ciał zabitych. Rumuńska armia użyczyła jedynie bazy wojskowej, w której izraelscy eksperci mogli przeprowadzać pełne badania. Choć – jak stwierdzono w oficjalnym oświadczeniu – “Rumunia i Izrael decydują się przeprowadzić wspólne śledztwo”, to w rzeczywistości główna rola przypadła śledczym z Tel Awiwu. Władze na każdym kroku podkreślały, że zrobią wszystko, co w ich mocy, by drobiazgowo zbadać przyczyny i przebieg katastrofy. “Ekipy badawcze przybyły na miejsce dwoma samolotami transportowymi Hercules C-130″ – czytamy dalej. Wśród nich była m.in. najbardziej elitarna jednostka ratownicza izraelskiej armii. Ponadto, jak poinformował dziennik, na teren wypadku helikopterami przetransportowano także 60 żołnierzy izraelskich sił powietrznych, aby pomogli w poszukiwaniu szczątków rozbitej maszyny. – Ekipy zrobią wszystko, aby dotrzeć w miejsce katastrofy z samego rana. Szczątki maszyny są rozsiane po szerokim terenie, w bardzo stromym wąwozie, wyjątkowo trudno dostępnym – powiedział Generał Nimrod Shefer. Przedstawiciele władz podkreślali, że bez zbadania czarnych skrzynek, nie będą spekulowali nt. przyczyn katastrofy. Choć media zgadywały, że mogło do niej dojść ze względu na kiepską pogodę, to nie formułowały jednak żadnej z góry przyjętej tezy i nie wykluczały żadnych przesłanek. – Obecnie rozważamy wszelkie możliwości mogące spowodować ten wypadek – dodawał Shefer. Kompletowaniem szczątków śmigłowca zajmują się wyłącznie ekipy z Izraela. Rumuńscy śledczy praktycznie ani na moment nie mieli dostępu do wraku. Jak poinformował “Jerusalem Post” zebrane szczątki niemal natychmiast przetransportowano do Tel Awiwu. Najstarszy izraelski dziennik “Haaretz” tuż po zakończeniu poszukiwań podkreślał, że sprowadzenie maszyny do ojczyzny jest sprawą priorytetową. “Żołnierze nosili kawałki metalu z rozbitego helikoptera, w tym części ważące po 40 do 50 kilogramów każda, które mają pomóc śledczym w rozwikłaniu przyczyn wypadku” – pisze “Haaretz”. Ani razu w izraelskich środkach masowego przekazu nie spotkamy się z próbami dyskredytowania pilotów. Jak zauważył “Haaretz”, przekaz medialny przypomina w swoim charakterze ten z 1997 r., kiedy ostatni raz doszło do rozbicia się izraelskiej maszyny. Z tym że – jak zaznacza gazeta – tym razem jest on wyjątkowo odpowiednio dopasowany do powagi wydarzenia, z jakim mierzy się obecnie cały kraj. Choć jedną z tez dotyczących przyczyn wypadku był – obok złej pogody – błąd pilota, to jednak media nie pozwoliły sobie nawet na próby określenia osoby siedzącej za sterami mianem “niedoświadczonej” czy “lekkomyślnej”, jak to miało miejsce w Polsce po katastrofie prezydenckiego Tu-154. Wielokrotnie wręcz podkreślano doświadczenie pilotów, sugerując, że to nie z ich winy doszło do tragedii. Premier kraju Benjamin Netanjahu, opisując pilotów, którzy zginęli w katastrofie, przywołał werset z II Księgi Samuela. – Byli szybsi od orłów. Potężniejsi od lwów – powiedział. Szef rządu zaznaczył, że jest to potężna katastrofa i wyjątkowo ciężki dzień dla Izraela. – Naród żydowski stracił swoich najlepszych synów, którzy byli na ważnej misji, którą armia Izraela pełniła za granicami kraju – dodał. Także Minister obrony Ehud Barak wyraził głęboki żal z powodu śmierci żołnierzy. Prezydent kraju Simon Peres nazwał ich z kolei “największym skarbem armii i narodu”. Łukasz Sianożęcki

Państwo przegrało z tłumem Nie rozumiem walki o krzyż, żadnej ze stron tego sporu nie rozumiem. Nie o meritum więc, ale o państwie słów kilka, bo straszny lament się podniósł, że oto państwo okazało się strasznie słabe bo sobie poradzić nie może. Trzeba było przespać ostatnie kilkanaście lat, żeby być zaskoczonym rozwojem sytuacji pod Pałacem Prezydenckim, to państwo sobie przecież nigdy nie radziło. I chyba nie miało prawa sobie poradzić. Politykom partii rządzącej warto przypomnieć zdarzenia z nie tak dawnej przeszłości i spytać, czy nie widzą żadnego związku, niczego niestosownego, dzisiaj, gdy role się odwróciły.

Gazeta Wyborcza: Jeżeli prezydent rozwiąże parlament 1 lutego, to co wtedy? Donald Tusk: Rozmawialiśmy z konstytucjonalistami, z rzecznikiem praw obywatelskich. Wydaje się bezsporne, że niektóre działania PiS-u, na przykład blokowanie wyborów nowego prezydenta Warszawy, ustawa medialna, a przede wszystkim kuglowanie z terminami budżetowymi, to są wykroczenia bardzo poważne. Gdyby na podstawie fałszywej interpretacji konstytucji, interpretacji ze złą wolą przeprowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość, miało dojść do wyborów, to taka decyzja oznacza kryzys polityczny, jakiego ostatnie 15-lecie nie znało. Nie mogę dzisiaj wykluczyć, że w sytuacji, w której prezydent złamałby konstytucję i rozpisał wybory, to my nie zaakceptujemy tej decyzji.
Gazeta Wyborcza: Pójdziecie z tym do Trybunału Stanu? Donald Tusk: Nie, to już są dużo poważniejsze sprawy.
Gazeta Wyborcza: Czyli co? Donald Tusk: Czyli może dojść do bardzo poważnego kryzysu nie tylko konstytucyjnego. W tym parlamencie nie ma możliwości przeprowadzenia procedury impeachmentu, czyli usunięcia prezydenta z urzędu. Natomiast prezydent, który pozwoliłby sobie na złamanie konstytucji po to, żeby jego partia wygrała wybory, stawiałby Platformę w sytuacji, w której trzeba by wypowiedzieć obywatelskie posłuszeństwo takim decyzjom.
Gazeta Wyborcza: Czyli? Donald Tusk: Trzy kropki postawcie.
Gazeta Wyborcza: Co to znaczy: wypowiedzieć obywatelskie posłuszeństwo? Ludzi wyprowadzicie na ulicę? Donald Tusk: ...

Wirtualna Polska: "Faszyści!", "bandyci!", "gestapo!" - krzyczały pielęgniarki do policjantów, którzy zepchnęli je z jezdni przed kancelarią premiera. Akcja zaczęła się po siódmej rano i trwała kilka minut. Protestujące od wczoraj kobiety zdecydowały potem jednomyślnie, że - choć na chodniku - zostają dalej przed budynkiem. (...) Kiedy trzykrotny apel o zejście z ulicy nie dał efektu, policja ruszyła do akcji. Otoczyła kilkadziesiąt pielęgniarek kordonem. Protestujące nie miały szans. Zaczęły śpiewać hymn, ale razem z policjantami musiały ruszyć w stronę chodnika. "Zostały potraktowane jak banda kiboli" - mówiła w TVN24 Elżbieta Radziszewska z PO.

Hanna Gronkiewicz-Waltz: Tak naprawdę nawet kanapki, o których pisano w prasie, nie były potrzebne, bo warszawiacy spontanicznie przynosili jedzenie. Natomiast oczywiście kwestie sanitarne były problemem, zwłaszcza, że był taki moment pierwszego dnia, kiedy policja zrobiła wokół nich taki pierścień i one tylko po dwie mogły wychodzić do toalety. Naszym obowiązkiem jest pomaganie. To mi pokazuje typowo socjalistyczną mentalność pana premiera. Pamiętam taką historię w Londynie, jak późno przyjechały dwie studentki, więc już nie miały możliwości znalezienia hotelu i poszły spać do parku i nagle zbliżył się policjant, one były przerażone, a on powiedział: "W czym paniom pomóc?". One powiedziały, że niestety muszą tutaj przenocować, a on odpowiedział "Oczywiście, a gdyby ktoś panie zaczepiał, to proszę mnie zawołać". Czyli w krajach demokratycznych wszystkie służby mundurowe, w tym oczywiście służba miejska, jest po to, żeby ludziom pomóc, a nie żeby z ludźmi się rozprawić. To jest ta drobna różnica w mentalności, w postrzeganiu tych służb między mną, a panem premierem. Gdyby nie to, że gorszące sceny pod Pałacem Prezydenckim dzieją się w moim państwie, mogłabym sobie chichotać złośliwie, że Tusk i Gronkiewicz-Waltz zbierają gorzkie owoce swoich własnych szaleństw z czasów gdy byli w opozycji i wydawało im się, że mogą powiedzieć i zrobić wszystko bo konsekwencji żadnych nie będzie. Dzisiaj to premier, który niedawno straszył wyprowadzeniem ludzi na ulicę i wypowiedzeniem posłuszeństwa prezydentowi ma na ulicy ludzi, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo prezydentowi. Innych ludzi, w innej sprawie, i innemu prezydentowi, ale to zasadniczo bez różnicy. Obywatele traktują państwo i jego władze tak, jak ich tego nauczyli politycy. Hanna Gronkiewicz-Waltz też nie powinna być zaskoczona reakcją tłumu, czymże się w końcu różni "miasteczko krzyżowe" od "białego miasteczka", do którego posyłała kanapki? Oba tak samo nielegalne, oba tak samo przekonane, że walczą w najsłuszniejszej sprawie. Jeśli więc wtedy Platforma oburzała się na delikatne przesunięcie pielęgniarek z ulicy na chodnik, przy wtórze rzucanych przez nie w kierunku policjantów najgorszych wyzwisk, to trudno się dziwić, że dzisiaj sama nie ma odwagi zaryzykować bardziej zdecydowanej akcji na Krakowskim Przedmieściu, nie chce przecież, żeby opinia publiczna i komentatorzy ocenili ją równie surowo jak wtedy sama oceniała akcję przeciwko pielęgniarkom. To politycy wychowują społeczeństwo, a opozycja zawsze w jakimś stopniu kształtuje państwo jakim jej przyjdzie rządzić i standardy tego rządzenia. Platforma sobie zadania nie ułatwiła. Pewnie dzisiaj żałuje, że za jedyną akcję z której była ostatnio tak dumna - rozgonienie kupców z KDT - odebrała Zubrzyckiemu licencję. On by sobie poradził pod Pałacem. Bo wygląda na to,  że polskie państwo bez złamania prawa sobie z tłumem poradzić nie umie. Tłumem, którego zresztą mogło tam w ogóle nie być, ale to już inna historia. Pytanie tylko, czy komuś naprawdę zależy, żeby tego tłumu tam nie było? To przecież taki wygodny pretekst, żeby nie mówić o sprawach trudnych. Krzyż pod Pałacem to temat zastępczy. Zwłaszcza, że władza nie ma wyboru, musi się poddać, tak jak się zawsze poddawała. Nikt nie zrozumie brutalnego potraktowania ludzi spod krzyża, nikt też chyba nie chce oglądać scen usuwania ich. Możemy tylko czekać aż przekona ich ktoś, kogo posłuchają. Jeśli PiS przegapi szansę na włączenie się w pozytywne i pokojowe zakończenie sporu, przegra resztki tego, co jeszcze ma do przegrania. Kataryna

Moje ad vocem w sprawie próby przeniesienia krzyża Ze smutkiem i goryczą obserwowałem procesję harcerzy z grupą księży na czele. Stanęła ona bezradnie przy obrońcach krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Nie ma co udawać, że nie ucierpiał na tym prestiż Kościoła. Napisano już sporo na temat agresywnych, gorszących wyzwisk i złych emocji, jakie towarzyszyły próbie przeniesienia krzyża. Opisywano, jak obrażano księży. Zastanawiano się, czy można było do tej misji wybrać kapłana cieszącego się dużym autorytetem, księży o większym doświadczeniu duszpasterskim? Wśród analiz medialnych tego, co stało się we wtorkowe popołudnie, niezwykle rzadko stawia się inne pytania. Dlaczego misja księży wysłanych po krzyż została przez tylu wiernych przyjęta bez zaufania? Jakie obawy kryły się za ich błaganiami o pozostawienie krzyża? Spróbujmy na te niełatwe pytania odpowiedzieć. Po pierwsze, założono, że uroczystość przeniesienia krzyża została zaakceptowana siłą porozumienia zawartego 20 lipca przez przedstawicieli kurii metropolitalnej warszawskiej, organizacji harcerskich i przedstawicieli kancelarii prezydenta RP. Tymczasem umowa skupia się raczej na sposobie godnego usunięcia krzyża, a nie na postanowieniu, czy i kiedy na jego miejscu a powstanie inny znak pamięci. Zwolennicy krzyża żywili i żywią obawę, że Kancelaria Prezydenta nie chce przed pałacem żadnej pamiątki po kwietniowych dniach. Dlatego byli oni w stanie zaakceptować usunięcie krzyża tylko wtedy, gdy zastąpi je znak pamięci w postaci pomnika czy tablicy pamiątkowej. Tymczasem umowa żyrowana przez kurię proponowała szybkie usunięcie krzyża już teraz, w zamian za dość ogólnikowe obietnice. Odpowiedni fragment oświadczenia brzmiał bardzo niejasno: „Jednocześnie organizacje harcerskie zwróciły się z prośbą do Kancelarii Prezydenta RP, Kurii Metropolitalnej Warszawskiej, a także władz miasta stołecznego Warszawy o godne upamiętnienie ofiar katastrofy smoleńskiej oraz żałoby wyrażanej przez Polaków – w formie adekwatnej do rangi tego tragicznego wydarzenia i atmosfery tamtych dni. Kościół Warszawski w osobie Metropolity Warszawskiego abpa Kazimierza Nycza oraz Kancelaria Prezydenta RP reprezentowana przez jej szefa, ministra Jacka Michałowskiego w odpowiedzi na tę prośbę zobowiązały się do niezwłocznego podjęcia działań, zmierzających do godnego upamiętnienia ofiar katastrofy, jak również wspólnej służby harcerskiej”. Jak widać, w dokumencie nie uściślono, jak owo „upamiętnienie” ma wyglądać, w jakim miejscu nastąpi i kiedy należy się go spodziewać. Słowo „upamiętnienie” i „niezwłocznie” może być rozumiane na wiele sposobów. Owszem, pojawiały się na łamach prasy jakieś anonimowe opinie z okolic Kancelarii Prezydenckiej na ten temat. Przykładowo w „GW” z 13 lipca pisano: „Kancelaria przedstawi też projekt upamiętniania ofiar katastrofy smoleńskiej, zwłaszcza Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Prawdopodobnie będzie to tablica na ścianie pałacu albo w miejscu, gdzie stał krzyż”. A jednak żadnego oficjalnego komunikatu ludzie Komorowskiego nie wydali. Na dodatek wiarygodność porozumienia natychmiast postawiły w wątpliwość niezwykle skwapliwie cytowane przez „Gazetę Wyborczą” wypowiedzi miejskiego konserwatora zabytków, który deklarował, że nie widzi możliwości postawienia na placu przed pałacem prezydenckim żadnych nowych obiektów. Podobne deklaracje składało Biuro Ochrony Rządu, które głosiło, że żaden znak pamięci nie może powstać w tzw. strefie zero. Oliwy do ognia dolała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Prezydent Warszawy wskazywała, że miasto i tak ponosi koszty pomnika ofiar tragedii smoleńskiej na Powązkach i nie przewiduje znalezienia w budżecie dodatkowych sum na ewentualny pomnik na Krakowskim Przedmieściu. Skoro takie sygnały wysyłało miasto, a urzędnicy prezydenta nie doprowadzili w tym czasie do jakiegoś spotkania partnerów umowy z konserwatorem zabytków i architektem miejskim – to jak można było wierzyć w dobre chęci kancelarii Komorowskiego? Na domiar złego, wydane po wtorkowym incydencie oświadczenie – obok słusznych wyrazów ubolewania z powodu okoliczności wtorkowych wydarzeń – nadal nie zawiera w sobie żadnej wskazówki, gdzie i w jakim terminie „upamiętnienie” nastąpi. Znów zacytujmy odpowiedni fragment: „Nadal uważamy, że tylko w drodze dialogu może zostać wypracowane trwałe rozwiązanie, będące godnym upamiętnieniem ofiar katastrofy smoleńskiej, na którym nam wszystkim zależy. Ogrom tej tragedii i duchowy wymiar tamtych dni zasługują na takie upamiętnienie.” Znów bez wskazania miejsca i czasu, w jakim ma dojść do „godnego upamiętnienia”.

Jedynym pozytywnym akcentem dla osób troszczących się o znak pamięci w miejscu krzyża była wtorkowa wypowiedź abpa Nycza na portalu tvn24.pl: „Trzeba znaleźć kompromis i zagwarantować, że przed Pałacem Prezydenckim znajdzie się tablica upamiętniająca ofiary katastrofy smoleńskiej. Inaczej będziemy skazani na taką improwizację – dodał.” Co charakterystyczne, wypowiedzi tej nie sposób znaleźć w numerze „Gazety Wyborczej” z następnego dnia, gdzie cytowane są tylko słowa abpa Nycza „o zmarnowanej szansie na uroczyste przeniesienie krzyża i zaprzestanie jego instrumentalizacji” („Abp Nycz: będzie jeszcze jedna szansa”). Ale ogólnikowe porozumienie w sprawie krzyża to nie wszystko. Czy kuria warszawska zadała sobie trud, aby doprowadzić do spotkania z przedstawicielami grupy protestujących wiernych? Taką osobą mógł być Edward Mizikowski, który dyżurował przy krzyżu, czy aktor Mariusz Bulski, który we wtorek wypowiadał się dla mediów w imieniu protestujących. Do mediacji można było wciągnąć np. Jana Pospieszalskiego, który jest dla ludzi „spod krzyża” kimś, kto szanuje ich wrażliwość. Co zamiast tego usłyszeliśmy? Gniewne tyrady biskupa Tadeusza Pieronka o „sekcie”, której „nie chodzi o krzyż, ale o władzę”. Rewelacje ks. Adama Bonieckiego, który epatował w TVN24 informacjami, że obrońcy krzyża „odprawiali egzorcyzmy, traktując księży jak satanistów”. Wielu księży zapraszanych w ostatnich dniach do stacji telewizyjnej, z ogromną łatwością i absolutna pewnością formułuje opinie, że wszystkim – bez wyjątku – zgromadzonym przed pałacem chodziło o politykę, a za nic mają krzyż. Bez trudu przychodzi publicystom mówienie o tych ludziach jako o psychicznie chorych, z którymi nie ma i nie może być dyskusji. Do takich akcji jak straż przy krzyżu lgną ludzi egzaltowani, bardzo ideowi, a czasami rozedrgani emocjonalnie. Ale tacy sami ludzie angażują się w „manify feministek”, walkę o klub Le Madame, obronę Doliny Rospudy i homoparady. Nieco ponad trzy miesiące temu widzieliśmy równie rozemocjonowanych ludzi na demonstracjach przeciw pochówkowi Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Ale tylko obrońców krzyża opisuje się jako groźną bandę szaleńców, którym nie przysługują jakiekolwiek względy. Zacytujmy Piotra Zarembę, który na łamach „Polski” pisał: „Bez wątpienia idea upamiętnienia smoleńskich ofiar w miejscu, gdzie schodziły się tysiące ludzi z całej Polski, aby to robić bez niczyjej zachęty, bezsensowna nie jest. Nawet jeśli część dzisiejszych “obrońców krzyża” to ludzie o radykalnych przekonaniach przywiązani do spiskowych teorii, o czym przypomina nam nieustannie część mediów. Proponowałbym zresztą, aby te media wykrzesały z siebie wobec nich przynajmniej tyle tolerancji, ile ofiarują rozmaitym grupkom antyglobalistycznej czy po prostu zbuntowanej młodzieży, której często wręcz się kibicuje, gdy bierze sprawy w swoje ręce.” Tym bardziej, że wbrew wielu insynuacjom publicystów, „ludzie z Krakowskiego Przedmieścia” nie domagali i nie domagają się pomnika w formie krzyża, ale akceptowali w jego miejscu np. tablicę pamiątkową. Bardzo złe wrażenie na wielu wiernych wywołało bezrefleksyjne powtarzanie przez księży i publicystów tezy, że „jedynym godnym miejscem dla krzyża jest budynek kościoła”. Sformułowania takie będą przypominać z lubością zwolennicy laicyzacji w wypadku kolejnych sporów o krzyże. A doświadczenia z krajów zachodnich i nowa, agresywnie laicyzacyjna retoryka SLD, pokazują, że za chwile możemy mieć spory o krzyż na Giewoncie czy na dziedzińcu jakiegoś gimnazjum. Przecież lewica i liberalni publicyści już domagają się usunięcia krzyża z Krakowskiego Przedmieścia jako wymogu zachowania neutralności światopoglądowej miejsca urzędu państwowego. Czy kościół odpowiedział na takie tyrady? I jeszcze jedno – czemu nikt nie pyta szefa kancelarii Jacka Michałowskiego, dlaczego nie przedstawia jasnych deklaracji co do miejsca i kalendarza wykreowania symbolu upamiętnienia ofiar? Taki pomnik-tablica – gdyby prezydent-elekt porozumiał się z marszałkiem Grzegorzem Schetyną – mógłby powstać w parę dni. Ekspresowo zwołane spotkanie z konserwatorem zabytków i plastykami pozwoliłoby szybko wybrać kompromisowy projekt tablicy, np. w kształcie orła z nazwiskami 96 ofiar. Od decyzji rodzin mogłoby zależeć, czy przy nazwisku byłby znak krzyża, jakiś inny symbol. Sarkofag wawelski dla Lecha i Marii Kaczyńskich powstał w trzy dni. Dlaczego wykonanie tablicy miałoby trwać dłużej? Ale, jak widać, lepiej utrzymywać napiętą atmosferę i jątrzyć nastroje. Konflikt zaczął się od nonszalanckiego komunikatu nowego prezydenta, który, podpuszczony przez dziennikarzy, zapowiedział usunięcie krzyża. Ten spór można było do początku rozładować starając się ograniczyć emocje. Ale te ostatnie wzięły nie tylko z wypowiedzi polityków opozycji, ale i się z niejasnej gry kancelarii prezydenta i braku wyobraźni stron deklaracji o usunięciu krzyża. Mówmy i o tym, a nie tylko o wtorkowych wydarzeniach. Semka

MAMY „PODATEK LINIOWY” Ministerstwo Finansów przedstawiło wczoraj dane dotyczące rozliczenia podatku PIT za 2009 rok.

http://mf.gov.pl/_files_/podatki/statystyki/za_2009/roz-pit2009-internet.pdf

Według skali podatkowej rozliczyło się 24.740.297 podatników. 24.019.988 (98,41%) podatników osiągnęło dochód do opodatkowania poniżej 85.528 zł.  – a więc mieszczący się w pierwszym przedziale skali podatkowej. Jedynie 387.295 (1,59%) podatników przekroczyło ten próg. A zatem Pan Premier Tusk mógłby zwołać konferencję i oświadczyć, że Platforma zrealizowała swoje obietnice wyborcze i mamy de facto „podatek liniowy”. Ciekawe są jednak szczegóły. Otóż 1.246.147 (5,04%) podatników nie uzyskało w ogóle przychodów ze źródeł podlegających opodatkowaniu, więc trudno ich nazywać „podatnikami”, ale pojawiają się w zestawieniach, bo skorzystali z możliwości wspólnego opodatkowania z małżonkiem. Prawdopodobnie  przesunęło to 1.246.147 podatników w dół do I grupy podatkowej, bo tylko w takim przypadku jest sens zadawania sobie trudu wspólnego rozliczania. Zdaje się to potwierdzać fakt, że z możliwości łącznego opodatkowania dochodów małżonków skorzystało łącznie 9.899.750 podatników (40,01% ogółu podatników opodatkowanych według skali podatkowej) – czyli mniej (aczkolwiek nieznacznie) niż w 2008 roku, kiedy progi podatkowe były trzy, a najwyższa stawka wynosiła 40% . A zatem podatników uzyskujących przychody ze źródeł objętych skalą podatkową było tak naprawdę 23.494.150. 333.014 (1,34%) podatników wykazało stratę. Prawdopodobnie większość z nich miała rzeczywisty dochód powyżej pierwszego progu podatkowego, bo tylko tacy mają z czego „zrobić stratę”. 391.784 podatników zapłaciło zryczałtowany podatek w wysokości 19% z tytułu pozarolniczej działalności gospodarczej, a 257.247 podatników z tytułu odpłatnego zbycia papierów wartościowych lub pochodnych instrumentów finansowych. Podatnicy prowadzący działalność gospodarczą opodatkowani zryczałtowanym podatkiem w wysokości 19% uzyskali dochód 70.612.518.000 zł – czyli 180.233 zł rocznie. 15.019 zł miesięcznie. Około 3.750 euro.

Podatników prowadzących własną działalność gospodarczą, którzy rozliczali się według skali podatkowej było 1.529594. Przy czym dla 289.162 było to jedyne źródło przychodu. Pozostali łączyli działalność gospodarczą z przychodami z innych tytułów, ale oczywiście nie wiadomo z jakich – tak szczegółowe dane z Ministerstwa Finansów to nie są. Przeciętny roczny dochód do opodatkowania „bogaczy” objętych progresją podatkową wyniósł 152.643 zł. 12.720 zł. miesięcznie! Około 3.200 euro! Co ciekawe podatników prowadzących własną działalność gospodarczą i rozliczających się według skali podatkowej, którzy przekroczyli pierwszy próg podatkowy i zapłacili podatek według stawki progresywnej 32% było jedynie 73.632. Ich średni dochód do opodatkowania wyniósł 125.147 zł. Niecałe 10.500 zł. miesięcznie. To tak dla zwolenników podwyższania podatku dochodowego, żeby wiedzieli jakim to „bogaczom” chcą je podwyższać. Co równie ciekawe łączny dochód podatników do opodatkowania według skali z pozarolniczej działalności gospodarczej pomniejszony o odliczone składki na ubezpieczenia społeczne wyniósł tylko 23.69.447.000 zł. A dochód osób wykonujących „działalność osobiście” (czyli umowy zlecenia i o dzieło, kontraktów menedżerskich, zasiadania w radach nadzorczych, pełnienia obowiązków społecznych, działalności sportowej – PIT 37) – aż 20.130.224.000 zł. Podatników, którzy osiągnęli dochód tylko z tego właśnie źródła było 690.155! Trochę dużo. Bo to prawie połowa tych, którzy prowadzili działalność gospodarczą. A nie wiadomo ilu jeszcze było takich, którzy osiągali przychód z działalności wykonywanej osobiście i z innych źródeł. Takie zestawienie analitycy z Ministerstwa Finansów przewidzieli tylko dla osób prowadzących działalność gospodarczą. „Na oko” wydaje się, że do podatników objętych progresją muszę należeć  również osoby uzyskujące wynagrodzenia ze stosunku pracy. Ciekawe ile jest pośród nich urzędników państwowych, których z roku na rok mamy coraz więcej? Trzymając się jednak liczb podanych przez Ministerstwo Finansów: 1,59% podatników uzyskało 10,55% dochodu brutto ale zapłaciło 23,03% podatku! Taka sprawiedliwość społeczna woła o pomstę do nieba. Ale „Niebo” jest chyba za bardzo zaabsorbowane Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Gwiazdowski

Haracz Tuska 5 miliardów VATu wymuszone od Polaków Jeden procent zwiększonego VAT u ma według specjalistów wydrenować kieszenie polskich rodzin na prawie 5 miliardów złotych. Osoba ,która wymusi na staruszce 5 złotych jest oskarżana o rozbój . Tusk wymuszenie na całym społeczeństwie przy pod groźba użycia siły 5 miliardów złotych nie nazywa się rozbojem zuchwałym , ale ratowaniem budżetu. O ile zwykły bandyta  rabujący staruszkę z reguły chociaż na jakiś czas idzie do więzienia , i ludzi maja czas odpocząć od jego procederu, o tyle Tusk zapowiada bezczelnie że w następnym roku dalej będzie rządził i  zmusi ludzi do jeszcze większych haraczy. Oszust wyborczy obiecujący obniżki , a przynajmniej nie podnoszenia ich zdobył władzę między innymi  dzięki oszukańczym obietnica. Zresztą niestety prawdopodobni Komorowski nie jest lepszy od Tuska . Zobaczymy czy Komorowski dotrzyma obietnicy i przynajmniej zawetuje haracz Tuska. Wydaje mi się że ten jeden procent podatku VAT , te pięć miliardów złotych nazwać imieniem inicjatora. Podwyżka Tuska, chociaż aby być bliżej prawdy należy nazwać te pięć miliardów nazwać „Haraczem Tuska„ Jesteśmy na 73 miejscu pod względem sprzyjania przedsiębiorczości , depopulacja, mamy jeden z najwyższych ubytków ludności , mamy najniższy wskaźnik powierzchni mieszkaniowej na głowę ludności w Europie, praca w Polsce co jest ewenementem światowym  nie gwarantuje środków do a życia . A co robi Tusk. Ten oszołom ekonomiczny , fanatyk władzy ,  nakłada na społeczeństwo dodatkowe obciążenie , dodatkowy podatek. „Haracz Tuska” Marek Mojsiewicz

Koalicja PO-PSL-Lewica rządzi mediami publicznymi Witold Graboś i Sławomir Rogowski decyzją Sejmu zostali w środę powołani do nowego składu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Obaj byli kandydatami Lewicy. Kandydaturę Grabosia poparło 256, a Rogowskiego 243 posłów. Większość bezwzględna wynosiła 201 głosów. ”Szukajcie, a znajdziecie. Szukaliśmy więc najlepszych. Udało się” – rekomendował kandydatów Lewicy wicemarszałek Sejmu Jerzy Wenderlich, podkreślając, że Graboś i Rogowski posiadają najwyższe kwalifikacje do zasiadania w Krajowej Radzie. Graboś to m.in. były członek KRRiT (w latach 1995-2001 był jej wiceprzewodniczącym). W latach 2002-2006 był prezesem nieistniejącego już Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty. W latach 1993-1997 był senatorem, wybranym z listy SLD. Był ekspertem komisji kultury przy kolejnych nowelizacjach prawa medialnego. Rogowski to m.in. scenarzysta, producent filmowy, były dyrektor Agencji Filmowej TVP (do 2002 r.). Był też członkiem zarządu Totalizatora Sportowego. W latach 1995-1999 założył i prowadził Festiwal Filmowy “Lato Filmów” w Kazimierzu Dolnym. W sejmowym głosowaniu przepadli kandydaci PiS: Maciej Iłowiecki (m.in. były wiceprzewodniczący KRRiT – otrzymał 145 głosów) oraz Jarosław Sellin (także b. członek KRRiT, b. wiceminister kultury – 139 głosów). Sejmowe głosowanie kończy proces kompletowania KRRiT. Radę nowej kadencji tworzą: Jan Dworak i Krzysztof Luft – mianowani przez prezydenta, prof. Stefan Pastuszka – wskazany przez Senat, Witold Graboś oraz Sławomir Rogowski – wybrani przez Sejm. Wybór nowej KRRiT ostro komentował Jan Dziedziczak (PiS). “Już wiemy, że w KRRiT jest dwóch byłych członków PO, jeden były członek PZPR, jeden członek Stowarzyszenia Ordynacka i jeden polityk PSL-u. To wiemy, teraz już media są odpolitycznione, teraz media są wolne, nareszcie Platforma postawiła na swoim” – mówił Dziedziczak, któremu towarzyszył aplauz w ławach PiS. Nową Radę trzeba było wybrać po tym, jak pierwszy raz w historii tego konstytucyjnego organu, Sejm, Senat i prezydent odrzucili sprawozdanie z działalności KRRiT w poprzednim roku. Tym samym dotychczasowa kadencja Rady wygasła.

Za: hoga.pl Admin bardzo nieprzyjaźnie będzie traktował komentarze zalecające całkowitą rezygnację z mediów publicznych i przekazanie ich w ręce Walterów, Solorzy czy Michników.

Blady strach padł na polityków lewicy… czytamy ze zgrozą i niedowierzaniem: Politycy SLD staną przed Trybunałem Stanu? Prokuratura rozważa zarzut zbrodni wojennych dla najwyższych urzędników państwa z czasów, gdy premierem był Leszek Miller, a prezydentem Aleksander Kwaśniewski, informuje „Gazeta Wyborcza”. Chodzi o tajne więzienia CIA w Polsce. Ściśle tajne śledztwo trwa od 2008 r. „GW” dowiedziała się, że prowadzący sprawę prokurator zebrał dowody, które chce przesłać marszałkowi Sejmu. Bo o tym, czy należy kogoś postawić przed Trybunałem Stanu, decyduje Sejm. Więzienia CIA miały działać w Polsce i kilku innych krajach w latach 2002-05. Przed Trybunałem mogą stanąć Kwaśniewski, Miller i b. szef MSWiA Krzysztof Janik, twierdzi „Wyborcza”.

Jak rozumiemy chodzi o te same więzienia, które przywidziały się Andrzejowi Lepperowi kilka lat temu, za co był zgodnie wyszydzony przez michnikówniarską prasę i jej wiernych czytelników z dużych miast, wykształconych i znających języki obce.
Kwaśniewski, Miller i Janik na pewno już robią w portki ze strachu. – admin

Amok ludzi nieszczęśliwych http://www.jednodniowka.pl/news.php?readmore=306 To, co dzieje się wokół krzyża stojącego pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie przechodzi ludzkie wyobrażenie. Polityczni gracze spod znaku PiS umiejętnie podkręcali emocje przez ostatnie tygodnie i teraz mają swój upragniony efekt. Tłum nieszczęśliwych ludzi, którym wmówiono, że zmarły Prezydent Lech Kaczyński był herosem mocarstwowej Polski i geniuszem politycznym na skalę światową, ojcem i obrońcą narodu, a jego brat jest jedynym, który może Polskę dzisiaj zbawić i na białym koniu z szablą w dłoni roznieść rosyjskie hordy dybiące bez ustanku na naszą Ojczyznę, nie dopuścił do przeniesienie krzyża do kościoła św. Anny. Padały przy tym hasła nie z katalogu walki politycznej, nie z katalogu walki o Wiarę, lecz z katalogu obłąkanych. „Targowica”, „Katyń trwa”, „Zdrajcy”, „NKWD”, „ZOMO”. Biorąc pod uwagę kontekst wydarzeń, jest na to tylko jedno słowo – obłęd. Tymczasem, nie mamy do czynienia z żadną walką z krzyżem, z żadną koniecznością obrony tegoż. Tu w ogóle nie chodzi o krzyż, ani o ataki na Wiarę, czy na Kościół. Jest to brudna polityczna zagrywka PiS, które chce jednego – zawłaszczenia miejsca jakim jest Pałac Prezydencki dla jednego tylko człowieka – dla Lecha Kaczyńskiego. Więcej – chce zawłaszczenia tego miejsca dla jednej partii – dla PiS, w istocie zaś, dla jednej opcji politycznej (jako że PiS to tylko zewnętrzny, tymczasowy, współczesny wyraz tej opcji), wyznającej zlepek najgorszych, irracjonalnych i samobójczych, tradycji polskiej myśli politycznej – tradycji mistycznej rusofobii, tradycji powstańczej, tradycji dominacji uczucia nad rozumem, wreszcie, tradycji braku odpowiedzialności za czyny i słowa. To także kolejny etap budowania przez PiS, z gruntu fałszywego „mitu Lecha Kaczyńskiego”, którego wcześniej, równie spektakularnym, co skandalicznym i bezczelnym wyrazem, było zorganizowanie pochówku pary prezydenckiej na Wawelu. Żal, że stanowczego głosu nie zabrał polski Kościół, zwłaszcza Kościół warszawski. Od pasterzy należałoby wymagać, aby prowadzili wiernych, a nie kładli uszy po sobie w obawie przed nastrojami i reakcją rozhisteryzowanego tłumu. Zamiast wysyłać w oko cyklonu zwykłych księży, którzy nie byli w stanie nic zrobić (czemu wcale się nie dziwię), mógł przecież udać się na miejsce sam ks. abp Nycz. Szkoda, że tego nie uczynił. Tymczasem prawdziwi wrogowie Kościoła zacierają ręce. Za darmo, bez wysiłku dostali na tacy zestaw argumentów w postaci bezwzględnego upolityczniania symbolu krzyża przez PiS, w postaci irracjonalnych haseł i zachowań. Obraz tej części społeczeństwa polskiego, która wyznaje tzw. ideę niepodległościową jest straszny, tragiczny, przygnębiający. Ci ludzie jeszcze kilka lat temu tak się nie zachowywali. Owszem, można było zauważyć, że gdzieś podskórnie ciągoty do takich zachowań istnieją, tlą się, ale dziś PiS ten płomyk rozniecił na całego, wyciągnął na zewnątrz. Emocje i irracjonalizm całkowicie wyparły myślenie, całkowicie wyparły rozum. Znów cofnęliśmy się o lata w politycznym, intelektualnym, ale i duchowym rozwoju naszego narodu… Adam Śmiech

Sami są sobie winni – socjalizm się skończył

http://biznes.onet.pl/rosnie-liczba-firm-ktore-wykorzystuja-bezrobotnych,18563,3360490,1,news-detal

Rośnie liczba firm, które wykorzystują bezrobotnych Do inspekcji pracy trafia coraz więcej osób, którym zaproponowano pracę „na próbę”, za którą później nie otrzymały wynagrodzenia. Dariusz Mińkowski z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Warszawie ostrzega przed nieuczciwymi pracodawcami. Jeżeli pracodawca proponuje próbę i od jej przebiegu uzależnia otrzymanie przez pracownika umowy, to – zdaniem Dariusza Mińkowskiego – jest on od samego początku niewiarygodny. Dzieje się tak, ponieważ w przeważającej większości przypadków pracownicy mają problem z uzyskaniem potwierdzenia zatrudnienia lub otrzymaniem wynagrodzenia za faktycznie wykonaną pracę. Dariusz Mińkowski dodaje, że odzyskanie należnej wypłaty jest w tej sytuacji bardzo trudne – nawet przed sądem, bo bardzo często współpracownicy „zapominają” o tym, że pracowali z dana osobą, lub wręcz zeznają na korzyść pracodawcy. Dariusz Mińkowski jednocześnie przypomina, że kodeks pracy pozwala na zatrudnienie na okres próbny, ale na jasno określonych zasadach. Umowa musi być pisemna i spełniać wymogi stawiane przez prawo. Od początku roku w samej tylko Warszawie do inspekcji pracy zgłosiło się kilkadziesiąt osób oszukanych w ten sposób przez pracodawców. Powiedzmy sobie szczerze: bezrobotni są sami sobie winni. Dlaczego nie mają pracy, tylko pałętają się gdzieś po obrzeżach społeczeństwa? A zresztą, po co im pieniądze? Przecież nie kupują samochodów, nie jeżdżą na Safari do Kenii, ani nie budują sobie letnich domków. – admin

W Chinach nowa fala kryzysu. Europa znowu jest zagrożona

http://biznes.onet.pl/w-chinach-nowa-fala-kryzysu-europa-znowu-jest-zagr,18493,3354524,1949451,4,1,news-detal

Najwięksi pesymiści wśród światowych analityków coraz głośniej ostrzegają przed drugim dnem kryzysu i kolejną falą recesji, która może doprowadzić część krajów europejskich do poziomu zapaści, z jaką dziś zmaga się Grecja. Nadchodzący kryzys, inaczej niż ten sprzed dwóch lat, tym razem nie będzie miał związku z sektorem bankowym, bo dotyczy zadłużenia publicznego. Tym bardziej że ostrożniejsze po ostatnim doświadczeniu banki gwałtownie zaostrzyły swoją politykę kredytową.

Zaczęła pękać chińska bańka eksportowa Główną przyczyną obaw jest coraz gorsza sytuacja na Dalekim Wschodzie. Tamtejsze gospodarki, przede wszystkim chińska, zaczęły nagle zwalniać. Powód? Coraz mniej zamówień eksportowych. W Chinach produkcja spada dziś z miesiąca na miesiąc. Amerykański i europejski popyt na wytwarzane tam towary gwałtownie zmalał i Chińczycy dostali zadyszki. O ile jednak amerykańskie firmy mają jakąś nadzieję na kolejny zastrzyk pieniędzy publicznych [No i to było tyle na temat "wolnego rynku" i "kapitalizmu" - admin], o tyle w Europie jest znacznie gorzej. Tutejsi przedsiębiorcy raczej nie mają co liczyć na wsparcie, bo Europejski Bank Centralny nie tylko nie rozważa alternatywy kolejnego dofinansowania państw członkowskich, ale planuje poważne redukcje kosztów. [Europejskie państwa dały by sobie dużo lepiej radę, gdyby rozwalono Unię Europejską i wszelkie jej lucyferiańsko-żydowskie przybudówki - admin] - Pogłoski o recesji są przesadzone. Owszem, sytuacja jest poważna, ale niektórzy analitycy lubią siać panikę. Raczej mówiłbym o kolejnej fali kryzysu, który zresztą panuje na świecie od 2007 r. i – z czego niektórzy nie zdają sobie sprawy – wciąż jeszcze się nie skończył – mówi prof. Witold Orłowski, dyrektor Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej. A Ryszard Petru, główny ekonomista i dyrektor ds. strategii BRE Banku, uważa, że sytuacja w Chinach może spowodować na polskim rynku zaledwie turbulencje: – Nie spodziewam się recesji. Nie podejmowałbym się też przewidywania, kiedy nastąpi kryzys – mówi Ryszard Petru. I tłumaczy, że pesymistyczne prognozy są nieprecyzyjne, bo trudno przewidzieć ruch Chińczyków:

- Nikt nie wie, kiedy gospodarka chińska złapie zadyszkę. Wiadomo, że tamtejszy rynek jest przegrzany, a pracownicy coraz głośniej domagają się podwyżek. Chiny przestają akceptować warunki minimalnych stawek narzucane przez świat zewnętrzny i domagają się traktowania choć zbliżonego do tego, jak traktowani są partnerzy z Europy – wyjaśnia Ryszard Petru. To, według niego, generuje dwa alternatywne scenariusze: wzrost kosztów produkcji w Chinach wpłynie na wzrost cen, spadek eksportu i spowolnienie gospodarcze w Polsce albo – odwrotnie – będzie ten rozwój stymulować. [Jednym słowem, jak na świętego Prota jest pogoda albo słota, to na świętego Hieronima pada deszcz albo go ni ma. Tyle o geniuszach ekonomii, którzy "nie dostrzegają", iż 80-90% gospodarki światowej jest w ręku żydowskich banksterów. - admin] Karolina Kowalska

Dwie uwagi admina na tematy bieżące

Temat 1: Sprawa krzyża pod Pałacem Prezydenckim Uważam, że cała sprawa jest jedną wielką manipulacją, mającą wykreować zmarłego Lecha Kaczyńskiego na wielkiego patriotę, katolika, postać pomnikową godną Wawelu. W tym celu zaangażowano sprytnie masę ludzi dobrej woli, którzy broniąc krzyża – promują zarazem postać Lecha Kaczyńskiego na bohatera narodowego. Obie te sprawy zmieszały się w ludzkich umysłach w jedną, nierozerwalną całość. Zarazem widzę w tej manifestacji, acz niekoniecznie spontanicznej, coś pozytywnego. Okazuje się, że aby skrzyknąć ludzi do jakiegoś protestu, najpewniej jest posłużyć się krzyżem. Krzyż jest wciąż dla wielu Polaków świętością, której gotowi są bronić. Pozostaje tylko zobaczyć, a jest to kwestia bliskiej przyszłości, czy równie skutecznie Polacy będą bronić obecności krzyża tam, gdzie znajdował się od wieków: w gmachach państwowych, w szkołach, w sądach, przy drogach, na podwórkach… Bo obrona spontanicznie stawianych ofiarom wypadków krzyżyków przydrożnych nie udała się: Haja Gronkiewicz zrobiła, co chciała, bez żadnych protestów.

Temat 2: Polska pod rządami Rosji i jej agentury Nie myślałem, że będę jeszcze raz powracał do tego idiotycznego tematu. Jak normalny człowiek może na serio mówić, iż Polska znajduje się w łapach „ruskich”, gdy 80% polskiego prawa powstaje w Brukseli, gdy musimy słuchać się Unii nawet gdy chodzi o postawienie sobie przysłowiowego wychodka na podwórku? Gdzie widać te wpływy „ruskiej agentury”? W czym się objawiają? W przemycie alkoholu i papierosów? Poza tym widzę, że wiele osób myli szpiegów z agentami. Oczywiście Rosja ma szpiegów w Polsce i w wielu innych krajach. Tak jak każde inne w miarę poważne państwo nie zdaje się na informacje udzielane jej przez oficjalne kanały. Agenci to coś trochę innego. Oczywiście mogą i oni zajmować się szpiegowaniem, ale podstawowym zadaniem agentury jest aktywne wpływanie na politykę kraju, w którym pracują, czyli podejmowanie działań mających na celu osiągnięcia zamierzonego celu przez wywiad, dla którego pracują. Mogą to być tzw. lobbyści, przekupieni parlamentarzyści, „całkowicie spolonizowani” żydowscy właściciele mediów itp. Nie chce mi się powtarzać do znudzenia tych samych argumentów, które odbijają się od niektórych jak piłeczki pingpongowe od betonu… Czy to agenci ruscy wpędzili Polskę do JudeoEuropy? Czy to Rosja okradła Polskę z jej gospodarki, zamknęła stocznie, kopalnie i wiele innych, ongiś kwitnących zakładów? Czy to ruska agentura kazała zbrodniarzowi Balcerowiczowi z dnia na dzień zlikwidować PGR-y, puszczając setki tysięcy ludzi na zieloną trawkę? Marucha

Fałszowanie prawdy o ludobójstwie OUN – UPA w niektórych dziennikach w Polsce

Za http://www.jednodniowka.pl/readarticle.php?article_id=79

Nazywam się Szczepan Siekierka, jestem prezesem Zarządu Głównego Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów w Polsce. Po przemianach politycznych w latach 90-tych społeczeństwo polskie oczekiwało na ujawnienie odpowiedzialności i potępienie zbrodniczych organizacji OUN-UPA odpowiedzialnych za masowe mordy dokonane na polskich obywatelach Kresów Południowo – Wschodnich II RP. Wobec braku zainteresowania czynników rządowych oraz placówek naukowych, problemem tym zajęli się świadkowie, członkowie rodzin pomordowanych i kombatanci, którzy przeżyli tę straszną gehennę. W dniu 22 stycznia 1992 roku Sąd wpisał do rejestru sądowego – organizację społeczną Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu. Zgodnie z założeniami statutu najważniejszym celem Stowarzyszenia jest „upamiętnienie wszelkimi dostępnymi środkami ofiar nienawiści ukraińskich nacjonalistów, w szczególności ofiar ludobójczych zbrodni” i „ocalenie od zapomnienia prawdy o rozmiarach popełnionych zbrodni i stosowanych metodach eksterminacji”. Między innymi w tym celu wydawane jest czasopismo „Na Rubieży”, które jest organem prasowym Stowarzyszenia. Stowarzyszenie zgromadziło ponad 20.000 relacji bezpośrednich świadków ludobójstwa, posiada ogromne archiwum, wiele fotografii i dokumentów. OUN-owscy propagandyści po 1989 roku rozwinęli w Polsce, przy całkowitej bierności władz, szeroką kampanię kłamstw i przeinaczeń. Chwytają się wszelkich wykrętnych sposobów aby wybielić zbrodnię. Usiłują przerzucić winy na Polaków, partyzantów radzieckich, Niemców, na jakieś bliżej nie zidentyfikowane bandy. Starają się utożsamić OUN – UPA z narodem ukraińskim i ciągle podkreślają, że te formacje w czasie drugiej wojny światowej walczyły z Niemcami i Sowietami o wolną Ukrainę. Od początku powstania Stowarzyszenia zawsze podkreślamy, iż nie żywimy żadnych pretensji do Narodu Ukraińskiego, uważamy, że obrona OUN-UPA szkodzi temu narodowi, domagamy się jedynie potępienia haniebnych czynów nazistów ukraińskich, których zbrodni nie można porównać do żadnych innych popełnionych w XX wieku. Publicystyka nasza poświęcona jest głównie zwalczaniu zakłamywania i fałszerstwa historii ludobójstwa zarówno w prasie ukraińskiej jak i w polskojęzycznej szczególnie w „Gazecie Wyborczej”. Na kłamstwa pojawiające się w tej gazecie, wielokrotnie reagowaliśmy, zamieszczając listy otwarte. Liczba manipulacji dokonywanych przez redaktorów „Gazety Wyborczej” jest zbyt wielka, aby je wymienić. (Na kłamstwa pojawiające się w tej gazecie wielokrotnie reagowaliśmy zamieszczając listy otwarte, na przykład w nr 55 do redaktora Pawła Smoleńskiego w sprawie kłamstw w „Gazecie Wyborczej”, w numerze 84 list Anny Góral do Barbary Piegdoń-Adamczyk (Gazeta Wyborcza) i list otwarty Federacji Organizacji Kresowych w Olsztynie do Adama Michnika w sprawie kłamliwych publikacji w Gazecie Wyborczej, w numerze 86 pismo Federacji Organizacji Kresowych w Olsztynie z dnia 8 czerwca 2006 do Rady Etyki Mediów na temat propagandy ukraińskich nacjonalistów w polskich mediach i list Władysława Hercunia do redaktora Wojciechowskiego (Gazeta Wyborcza) na temat kłamstwa o Pawłokomie. W numerze 98 opublikowaliśmy list Mieczysława Samborskiego do Jarosława Kurskiego (Gazeta Wyborcza) w sprawie świadomego fałszowania źródeł historycznych w publikacjach Pawła Smoleńskiego). Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prowadzi obecnie 47 śledztw w sprawach zbrodni popełnionych przez nacjonalistów ukraińskich z OUN-UPA na osobach narodowości polskiej na terytorium Państwa Polskiego w granicach sprzed 1939 roku. Na podstawie tych dokumentów prokuratorzy polscy dokonali oceny prawnej tamtych tragicznych wydarzeń i ocena ta nie budzi żadnych wątpliwości, że było to ludobójstwo zgodne z artykułem 118 kodeksu karnego. Zgodnie z artykułem 55 ustawy o polskim Instytucie Pamięci Narodowej (Dziennik Ustaw z 1997 r. Nr 63, poz. 424 z późn. zm.) publiczne zaprzeczanie zbrodniom wojennym, popełnionym na osobach narodowości polskiej lub obywatelach polskich innej narodowości, jest karane grzywną lub pozbawieniem wolności do lat 3. Także art. 13 Konstytucji Rzeczypospolitej wyraźnie zakazuje propagowania ideologii faszystowskiej. Odnosimy wrażenie, że we współczesnej Polsce zacytowane normy prawne pozostają martwe. Niestety, istnieje jeden niechlubny wyjątek, będący przedmiotem niniejszego referatu. Wyjątkiem tym są zbrodnie ludobójstwa popełnione przez nacjonalistów ukraińskich z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i tak zwanej Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Należy podkreślić, że według szacunków Stowarzyszenia, w latach 1939-1947 ukraińscy nacjonaliści zgładzili – z własnej inicjatywy – około 200 tysięcy Polaków oraz brali aktywny udział w Holokauście, który na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej pochłonął kilkaset tysięcy Żydów. Zbrodnie te są przez część środków masowego przekazu przemilczane, relatywizowane a wręcz negowane, w myśl fałszywie rozumianego „pojednania polskoukraińskiego”. Czołową rolę wśród tych masowych mediów odgrywa największy polski dziennik – „Gazeta Wyborcza”. Otóż linia tego medium opiera się na koncepcji Jerzego Giedroycia zakładającej budowanie bloku państw buforowych pomiędzy Polską a Rosją, zawartej w sformułowaniu „Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy”. Podejście to implikuje bezwarunkowe wsparcie Gazety Wyborczej dla antyrosyjskich sił na Ukrainie, włącznie z ruchami skrajnymi oraz stosowanie cenzury na informacje stawiające ruchy te w negatywnym świetle. Jako że ruchy te objęły kultem faszystów z OUN-UPA, zniekształceniu poddaje się także spojrzenie na polsko-ukraińską historię lat 1939-1945. Głównym poziomem negacjonizmu Gazety Wyborczej jest warstwa semantyczna. Wzywając do używania „języka dialogu”, „w którym nie będzie obelg, uogólnień i jednostronnych oskarżeń”, (Marcin Wojciechowski, „Nie ma jednej pamięci Wołynia”, GW nr 94, 21.04.2008.). Gazeta Wyborcza posługuje się różnego rodzaju eufemizmami i wyrażeniami zmieniającymi obraz historii. Zwalcza nazywanie zbrodni ludobójstwem, (Marcin Wojciechowski, „Czy rocznica musi dzielić?”, GW nr 126, 31.05.2003 –01.06.2003, Marcin Wojciechowski, „Tylko ludobójstwo”, GW 17.03.2009) w zamian proponując „konflikt polsko-ukraiński”, „wojnę chłopską”, „wydarzenia wołyńskie”. Dzieje się to w sytuacji, gdy Instytut Pamięci Narodowej prowadzi kilkadziesiąt śledztw w sprawie zbrodni ukraińskich nacjonalistów, które formalnie kwalifikuje jako ludobójstwo. Masowe zabijanie ludzi nazywa „antypolską akcją UPA”, która miała tylko „usunąć” Polaków. Co ciekawe, styl ten stosowany jest także przy omawianiu stosunku ukraińskich nacjonalistów do Żydów. Jako przykład można przytoczyć pytanie red. Pawła Smoleńskiego zadane Andrijowi Bolianowskiemu: „Dlaczego ukraińskie bataliony Roland i Nachtigall biły Żydów?”. („Historię piszą zwycięzcy”, GW nr 23, 27.01.2001 – 28.01.2001.). Czy redaktor Gazety nie chciał użyć słowa „zabijali”? W narracji obranej przez Gazetę Wyborczą ukraińskie faszystowskie organizacje nacjonalistyczne określane są jako „niepodległościowe”. Jeden z redaktorów Gazety napisał nawet, że „dla Ukraińców, Łotyszy czy Estończyków walka w Waffen SS była jedyną szansą na niepodległość”. („Oddziały holenderskie, francuskie, brytyjskie czy norweskie Waffen SS były co prawda nieliczne, ale fanatycznie oddane idei nazizmu. Natomiast dla Ukraińców, Łotyszy czy Estończyków walka w Waffen SS była jedyną szansą na niepodległość” – Paweł Smoleński, w: „Historię piszą zwycięzcy”, GW nr 23, 27.01.2001 – 28.01.2001). Podobnie mówi się o UPA. („jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. – Jacek Kuroń, w: „Nie wolno zmuszać do pokuty”, GW nr 126, 31.05.2003 – 01.06.2003).

Konsekwencją tego jest zapraszanie na łamy Gazety członków radykalnych organizacji, na przykład członka OUN Jewhena Stachiwa, hitlerowskiego stypendystę Bohdana Osadczuka czy też Andrija Szkiła, byłego przywódcę faszystowskiego ruchu UNA-UNSO. Jedną z odmian negacjonizmu Gazety Wyborczej jest atakowanie inicjatyw mających na celu uczczenie pamięci ofiar ukraińskich nacjonalistów. Osoby dopuszczane do głosu na łamach gazety nazywają projektowane pomniki ofiar OUN-UPA „pomnikami nienawiści”, („Tablica z ludobójstwem”, GW Kraków, nr 91, 17.04.2004 – 18.04.2004) a tych którzy je stawiają – „ukrainożercami”. („Kresy polskie we krwi”, GW nr 74, 30.03.2005). Sugeruje się, że czczenie niewinnie pomordowanych „nie służy pojednaniu”. („Procesowi pojednania nie będzie służyć budowanie pomnika ofiar Wołynia” – Ryszard Torzecki, w: „Korzenie tragedii”, GW nr 161, 12.07.2003 – 13.07.2003). Co ciekawe, Gazeta Wyborcza nigdy nie skrytykowała pomników Bandery, Szuchewycza, Klaczkiwskiego czy SS Galizien stawianych w zachodniej Ukrainie. Atak medialny dokonany w 2008 roku przez Gazetę Wyborczą na planowane państwowe obchody 65 rocznicy tak zwanej rzezi wołyńskiej, omal nie przyczynił się do odwołania tych uroczystości. Ostatecznie odbyły się one z opóźnieniem i miały niższą rangę, co z satysfakcją odnotowała Gazeta w artykule pt. „O Wołyniu ciszej i później”. („O Wołyniu ciszej i później”, GW z 21.06.2008). Negacjonizm Gazety Wyborczej przejawia się także w ukazywaniu fałszywego bilansu ofiar ludobójczej działalności OUN-UPA. Za przykład niech posłuży zdanie z wspomnianego artykułu: „W starciach w latach 1943-44 zginęło od 60 do 100 tys. Polaków oraz ok. 20 tys. Ukraińców” („O Wołyniu ciszej i później”, GW z 21.06.2008) Zaniża się tu ilość ofiar polskich a kilkukrotnie zawyża ilość ofiar ukraińskich. W rezultacie ludobójcza rzeź zostaje zredukowana do rangi „starć”. Julian Hendy w 2001 roku (w filmie BBC, Wielka Brytania) przypomniał zbrodnie SS Galizien dokonane na Polakach, Żydach i Słowakach, między innymi wymordowanie około 1000 osób w Hucie Pieniackiej koło Lwowa. Reakcja Gazety Wyborczej była skandaliczna („Z oskarżeniami Ukraińców o zbrodnie wojenne trzeba bardzo uważać. […] Trzeba wielkiego wyczulenia na historyczny szczegół, kontekst, melodię, by nikogo nie skrzywdzić. Nie wolno mówić – jak powiedział <> prof. Leon Kieres z Instytutu Pamięci Narodowej – że nie można wykluczyć, iż Polska poprosi o ekstradycję 1,5 tys. weteranów SS Galizien” – Paweł Smoleński, „Nie wszystkie koty są szare”, GW 10.01.2001). Na jej łamach zanegowano wyrok trybunału norymberskiego. Na łamach Gazety twierdzono, że „SS Galizien, podobnie jak oddziały Waffen SS utworzone w krajach bałtyckich, nie została uznana za formację zbrodniczą […].” (Paweł Smoleński, „Nie wszystkie koty są szare”). W rezultacie sprawa nieukaranych zbrodniarzy została wyciszona. Lata II wojny światowej tragicznie splotły losy Polaków i Żydów żyjących na Kresach Wschodnich. Faszyści ukraińscy po dokonaniu wraz z Niemcami Holokaustu, przystąpili tam, już samodzielnie, do ludobójstwa Polaków. Jakże celnie wyczuł ich intencje jeden z największych zbrodniarzy świata, Heinrich Himmler, przemawiając do żołnierzy SS Galizien: „Wasza ojczyzna stała się tak znacznie piękniejsza od czasu, gdy pozbyliście się – z naszej inicjatywy, muszę powiedzieć – tych mieszkańców, którzy tak często byli brudną plamą na dobrym imieniu Galicji, mianowicie Żydów (…). Wiem, że gdybym rozkazał wam zlikwidować Polaków (…) dałbym wam pozwolenie dokonania tego, czego i tak pragniecie” (Zdanie to przytacza prof. Szawłowski w przypisie nr 7 do Przedmowy do „Ludobójstwa…” Siemaszków (str. 23). Zdanie to ma znajdować się w dokumencie przechowywanym w National Military Archives w Waszyngtonie (File T-175-94). W wyniku fałszywej narracji przyjętej przez dużą część polskich opiniotwórczych mediów, narracji powodowanej polityczną kalkulacją, ginie pamięć o tej tragicznej wspólnocie losów Polaków i Żydów. Czy ktoś jeszcze pamięta, że we wspomnianej Hucie Pieniackiej oprócz Polaków zamordowano także grupę ukrywających się Żydów? Czy mamy zapomnieć nazwiska Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata – o. Ludwika Wrodarczyka, Wojtowiczów, Sawickich, Miniewskich , Marciszczuków, którzy ginęli z rąk faszystów ukraińskich UPA, gdy udzielali pomocy Żydom? W warunkach wspólnego zagrożenia czymś oczywistym były przypadki polsko-żydowskiego braterstwa broni, tak jak w Hanaczowie, gdzie polski oddział samoobrony razem z żydowskim oddziałem partyzanckim walczyły ramię w ramię odpierając napady band UPA – walczyły nie o terytorium, nie o władzę – walczyły o życie. Czy wolno nam zapomnieć o 1341 szlachetnych Ukraińcach (znane są nazwiska 896, w tym 384 osoby zostały niezwykle okrutnie zamordowane), którzy w aktach najwyższej odwagi uratowali życie 2527 osobom? O nich każą nam zapomnieć publicyści Gazety Wyborczej w imię kultywowania obłędnych ideologii. Nasze apele, listy otwarte, protesty do Rady Etyki Mediów – nie odnoszą skutku, są ignorowane. Jest ignorowane obowiązujące w Polsce prawo. W świetle przedstawionych faktów zwracamy się do społeczności międzynarodowej o pomoc w doprowadzeniu do prawnego uznania OUN i UPA za organizacje zbrodnicze. (Opublikowaliśmy w numerze 92 korespondencję SUOZUN do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (5 grudnia 2006) w sprawie rehabilitacji OUN-UPA, odpowiedź z 5 stycznia 2007 roku o niezbędnych uzupełnieniach do wniesienia skargi, 2 marca nastąpiło przekazanie uzupełnień, a 28 marca otrzymaliśmy potwierdzenie przyjęcia skargi (ECHR-Lpol1,1R KR/JHW/nva skarga nr 437/07). Wzywamy międzynarodową opinię publiczną do działań w tym kierunku. Apelujemy do wszystkich antyfaszystowskich sił o potępianie relatywizacji prawdy o OUN i UPA w polskich mediach, w tym w Gazecie Wyborczej. Mamy obowiązek przekazać prawdziwy obraz historii przyszłym pokoleniom.

ULTIMATUM – ALTERNATYWA 10 KWIETNIA Wprowadzając czytelnika w sytuację po Katastrofie Smoleńskiej, należy rozpocząć od istniejącej wówczas atmosfery politycznej w kraju i państwach sąsiednich. Dotyczy to zarówno planów i zamierzeń, jak i rzeczywistego rozwoju sytuacji w miesiącach bezpośrednio po 10 kwietnia 2010 roku. W skrócie zaznaczyć należy, że efektem wydarzeń z dnia 10 kwietnia było uznanie, że ktokolwiek byłby odpowiedzialny za katastrofę, spowodował tym uderzenie w powszechnie akceptowany porządek europejski i tym samym w autorytet demokracji parlamentarnej. Żaden rząd, a tym bardziej rząd kraju, która tak jak w Polsce zmuszony był liczyć się z nieobliczalną (co nie raz potwierdziła historia) siłą ruchów obywatelsko – społecznych, nie mógł sobie pozwolić na lekceważenie konsekwencji takiego efektu. Według zgodnego stanowiska środowisk patriotycznych, najczęściej będących wyrazicielem opozycji parlamentarnej jak i obywatelskich organizacji pozarządowych, stwierdzono że w interesie kraju należy wywołać nastroje potępienia dla podejrzewanych o udział w katastrofie środowisk rosyjskich, jak i podejrzewanej o współudział części polskiej sceny politycznej. Spodziewano się, że uroczystości pogrzebowe sprowadzą do Polski przedstawicieli wszystkich demokratycznych rządów i w atmosferze powszechnego oburzenia nastąpi publiczne potępienie wszystkich zamieszanych w Katastrofę osób i organów władzy w Rosji, nie wykluczające w dalszej perspektywie wyciągnięcie konsekwencji wobec obecnego rządu przy jednocześnie sprzyjającej temu atmosferze poparcia rządów krajów stowarzyszonych w ramach UE i NATO. Przeważyły jednak małostkowe niechęci w polskich kołach rządowych, wytrącając tę broń z ręki polskich patriotów. Uroczystości mogące stać się przyczynkiem do wygrania „na wstępie” gry dyplomatycznej spełzły na niczym; dzięki ograniczeniu do skromnych form i sugerowanemu w kołach dyplomatycznych w krajach sprzymierzonych (jako ukryta forma walki z opozycją) nie podejmowania decyzji o przyjeździe a wręcz o popartej każdym możliwym pretekstem nieobecności na w/w uroczystościach spowodowano zaprzepaszczenie niemałej szansy na moralne i polityczne izolowanie Rosji. Dwa dni po Katastrofie Smoleńskiej, pod naciskiem nastrojów społecznych w kraju, rząd polski przekazał Rosji dokument o następującej treści :

1. Wobec powszechnie znanych faktów, rząd RP nie może zachować dotychczasowej postawy pełnej pobłażliwości i żąda, aby rząd Rosyjski na pierwszych stronach dzienników prasowych, stron internetowych , w głównych wiadomościach radiowych i telewizyjnych, oraz wszystkich innych mediach urzędowych i publicznych ogłosił enuncjację, w której potępi propagandę skierowaną przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej. Enuncjacja ta ma stwierdzać wyraźnie , że rząd Rosyjski odrzuca wszelką myśl o ingerencji w losy mieszkańców jakiejkolwiek części RP i ostrzega wszystkich urzędników, wojskowych, polityków i służb, że wystąpi ostro i zdecydowanie przeciwko winnym tego przestępstwa. Expose Prezydenta Rosji oraz przemówienie Premiera Rosji poda tą informację opinii publicznej oraz Armii Rosyjskiej.

2. Rząd Rosji zobowiązuje się do kontroli i konfiskaty wszelkich publikacji, które sieją nienawiść względem Rzeczypospolitej Polskiej i są wymierzone przeciwko jej integralności terytorialnej, godzą w jej interesy gospodarcze i polityczne lub zakłamują elementy historyczne w sposób uwłaczający prawdzie.

3. Rząd Rosji zobowiązuje się natychmiast rozwiązać wszelkie organizacje i stowarzyszenia godzące w dobre imię Rzeczypospolitej Polskiej lub rozwijające propagandę przeciwko RP oraz skonfiskuje ich majątek w celu zapobieżenia ich powtórnemu zaistnieniu.

4. Rząd Rosji zobowiązuje się usunąć natychmiast z nauczania, zespołu nauczającego jak i środków nauczania, wszystkiego co służy lub służyć może do uprawiania propagandy skierowanej przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej.

5. Rząd Rosji zobowiązuje się na najbliższej sesji parlamentu rosyjskiego postawić i przegłosować wniosek o uchwalenie nowego prawa prasowego i innych niezbędnych a powiązanych z nim rozwiązań prawnych, które to pozwoli w przyszłości skutecznie karać każde4 wezwanie do nienawiści względem Rzeczypospolitej Polskiej, narodowi Polskiemu lub ogólnie pojętej prawdzie historycznej.

6. Rząd Rosji zobowiązuje się usunąć z Armii, administracji, połączonych z rządem mediów informacyjnych oraz sfer gospodarczych stanowiących przedłużenie polityki rządu Rosji w strefie ekonomicznej wszystkich oficerów, urzędników, osób ze środowisk kierowniczych i decyzyjnych winnych propagandy anty-polskiej. Rząd Rzeczypospolitej Polskiej zastrzega sobie podanie nazwisk i faktów rządowi Rosyjskiemu.

7. Rząd Rosji zobowiązuje się wyrazić zgodę na współpracę, oraz skutecznie egzekwować jej realizację w stosunku do wszelkich organów rządu Rosyjskiego w celu zniweczenia ruchów wywrotowych, terrorystycznych i nieprzychylnych Rzeczypospolitej Polskiej a także skierowanych przeciwko interesom narodu Polskiego.

8. Rząd Rosji zobowiązuje się wytoczyć, zorganizować i skutecznie przeprowadzić śledztwo przeciwko uczestnikom, organizatorom i innym osobom podejrzanym o udział w Katastrofie Smoleńskiej, a znajdującym się na terenie Rosji. Jednocześnie rząd Rosyjski przekaże wszelkie dostępne mu informacje , a także podejmie działania dla ich uzyskania, dotyczące osób wspomnianych wyżej, a przebywających na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, lub będących obywatelami RP, co do których zachodzi uzasadnione podejrzenie o współodpowiedzialność za katastrofę. W śledztwie tym wezmą udział organy delegowane przez Rząd Polski. Rząd Rosyjski poczyta sobie za obowiązek wdrożenie tego śledztwa oraz wyrazi zgodę na kierownictwo w nim strony polskiej. Pomimo przekazanie tego Ultimatum stronie rosyjskiej, nie wszystkie oczekiwane w związku z wydarzeniami efekty gry dyplomatycznej udało się stronie polskiej osiągnąć. Zaniechanie uroczystości pogrzebowych w odpowiedniej oprawie, i jednocześnie zlekceważenie (świadome i skutecznie wdrażane w życie przez agencyjne, a umocowane w rządzie polskim środowiska pro-rosyjskie) światowej a zwłaszcza europejskiej opinii publicznej to najbardziej poważne i widoczne dziś błędy. Cel Polski był jasny – upokorzona i osłabiona politycznie Rosja nie mogłaby już dłużej odgrywać roli supermocarstwa na scenie europejskiej iw zbliżonej do niej strefie Azjatyckiej, zwłaszcza kiedy wiadomo jest jak czuła na punkcie autorytetów jest środowisko islamskie państw takich jak Azerbejdżan, Kirgistan czy Armenia. O Gruzji i Ukrainie nie wspominając. Niewątpliwie zostały by utrudnione, osłabione i zgłuszone wszelkie plany Rosji do odzyskania stref wpływów w granicach dawnego ZSRR.

C.D.N. * Oczywiście powyższy tekst nie jest wiadomościami z podręcznika historii, a jedynie wersją alternatywną.

JEDNA TYLKO UWAGA - wszystkie punkty ULTIMATUM nie są fantastyką. Są dosłownymi lub zaktualizowanymi dla potrzeb XXI wieku pozycjami z Ultimatum, które w zbliżonej sytuacji, czyli po Zamachu w Sarajewie przekazał Serbii rząd Austro-Węgier w dniu 23 lipca 1914 roku. Skutki tego kroku, jak i następne związane z tym wydarzenia znamy wszyscy. Zatem – co dalej będzie tym razem ? SZUAN

Czkawka po „pogardzie do naprawiaczy i weryfikatorów historii spod gwiazdy Dawida” Coraz ciekawiej robi się w naszym kraju. Dzisiejsza awantura sejmowa z udziałem posła Giżyńskiego i Śledzińskiej-Katarasińskiej uświadomiła wielu osobom, jak silne jest zakłamanie i obłuda elit będących obecnie u władzy. Trzeba mieć niezły tupet oraz całkowity brak poczucia honoru i godności by odstawiać przed zgromadzeniem parlamentarnym komedię i cyrk jaki zrobiła dziś Iwona Śledzińska-Katarasińska. Ta zasłużona towarzyszka, była członkini nieboszczki PZPR oraz redaktorka gadzinówki - Głosu Robotniczego, autorka kilku piętnujących w imię gomułkowskiej nagonki antysemickiej artykułów poczuła się dotknięta, że Zbigniew Giżyński przypomniał jej właśnie te fakty z życiorysu.

Nie dość, że poczuła się dotknięta, to jeszcze zareagowała żywo i udając prawdziwe oburzenie zażądała skierowania sprawy do Komisji Etyki Poselskiej. Dlaczego? Zapewne dlatego, że Śledzińskiej-Katarasińskiej nie podoba się to, że ktoś śmie przypominać jej przeszłość, gdy jako młoda, prężna aktywistka piętnowała wrogów władzy socjalistycznej gdy syjonistyczna klika czyli piąta kolumna podważała i sypała piach w tryby machiny postępu. „Przejawy żywotności – budowa dróg i cmentarza, koncerty, rewie, konferencje z władzami niemieckimi. A wszystko to w myśl generalnej zasady przywódców syjonistycznych – bądźcie bierni (...). Można w ten sposób nabrać pogardy do naprawiaczy i weryfikatorów historii spod gwiazdy Dawida” – pisała niegdyś o żydowskich przywódcach w getcie. Dziś Katarasińska (urlopowany pracownik Agory) ma zupełnie programowo inne poglądy. W ramach pokuty za grzechy, zadanej przez wszechmocnego „ojca nadredaktora” odbębniła swoje w jego „Gazecie Wyborczej” i teraz jest cacy. Cacy i już, bo prawo i wyłączność o decydowaniu, kto jest antysemitą a kto nie, ma właśnie tenże nadredaktor i jego funkcjonariusze. Giżyński takiego prawa nie ma! Powinno wystarczyć, że sama Iwona Śledzińska-Katarasińska, primo voto „Głos Robotniczy”, osobiście oznajmiła niegdyś (zapewne po konsultacji z rodziną Agora), że te antyżydowskie paszkwile nie pisała ona, a tylko jej nazwisko zostało pod nimi zamieszczone. Muszę przyznać, że jest to bardzo ciekawa linia obrony, która obecnie może cieszyć się dużym powodzeniem. Już wyobrażam sobie występ Jaruzelskiego i oświadczenie, że to nie on wprowadził Stan Wojenny, a tylko tak to zostało bez jego wiedzy zmanipulowane...W każdym razie rola obrażonej „hrabini” wyszła Katarasińskiej wspaniale. Ciekawe jest, że ludzie PO posiadają takie talenty aktorskie (Boni, Katarasińska, Niesiołowski). Szkoleni są przez Wajdę, czy co...? A tak całkiem serio. Nie uda się Katarasińskiej wymazać tych „dokonań” z własnego życiorysu. Częściej lub rzadziej, ten smród będzie wracał do niej i dodatkowo unosił się również nad jej partyjnym środowiskiem, bo jak powiedział Pan Prezydent Elekt: „Pokaż mi swoich przyjaciół a powiem Ci kim jesteś...” Raz już Katarasińskiej ten smród zaszkodził. W 1997 roku miała zostać ministrem kultury w rządzie Jerzego Buzka. Wtedy to w „Życiu” ukazał się materiał przypominający jej przeszłość. Ministrem nie została. Mam nadzieję, że zaszkodzi jej to jeszcze nie raz i bezczelny oraz butny babon zniknie raz na zawsze z życia politycznego. yarrok

Raport Pitery. Kto składał wyjaśnienia a kto nie Liczący ponad 100 stron raporcik Pitery to zwykłe pitolenie bez sensu. Wszystkie dokumenty zawarte w raporcie są w zasadzie powszechnie znane i nie stanowią żadnej rewelacji. Tyle tylko, że wszystko jest w jednym miejscu. Za co ta Pitera bierze pieniądze i zajmuje tak wysokie stanowisko, to nie sposób jest pojąć, bo taka pracę mógłby wykonać praktycznie każdy urzędnik, a nie specjalnie powołany minister od korupcji. Dość kuriozalne są niektóre wnioski raportu pt.: „Proces nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych w latach 2008 – 2009. Analiza, ocena, wnioski”. [http://bip.kprm.gov.pl/g2/2010_07/3015_fileot.pdf]

M.in. taki: Nie stwierdzono, aby organy administracji działały z zamiarem spowolnienia procesu i uczynienia go nieprzejrzystym; udowodniono jednak, że taki był efekt ich postępowania. Kontrole ujawniły zarówno szereg naruszeń przepisów Regulaminu pracy Rady Ministrów, jak i działań nierzetelnych i niecelowych. W rezultacie proces legislacyjny okazał się przewlekły i nieskuteczny – po 18
miesiącach prac cel, jakim była zmiana przepisów w obszarze gier i zakładów wzajemnych, nie został zrealizowany, a zaangażowanie wielu instytucji i ich zasobów nie zostało wykorzystane. Niepowodzenie nowelizacji pokazało, że próba zmiany prawa w obszarze oddziałującym na interesy finansowe silnego środowiska branżowego, okazała się szczególnie trudna, a sam proces uwidocznił wiele słabości systemowych dotyczących zarówno procedury legislacyjnej, jak i przepisów w zakresie lobbingu. Nie mniej ważną przesłanką stanowiącą uzasadnienie powyższej oceny jest przyzwolenie na wystąpienie szeregu zjawisk, które miały istotny wpływ na postrzeganie prowadzonych prac legislacyjnych jako niezgodnych z zasadami przejrzystego i uczciwego stanowienia prawa.
W wielkim skrócie można stwierdzić, że Pitera nasmarowała, iż urzędnicy są niekompetentni i się opierdzialają oraz to, że z realizacją litery prawa jest u nich kiepsko. W zasadzie nic nowego. Ja takie coś mogę stwierdzić za mniejsze pieniądze niż bierze Pitera. Ciekawy jest też jeden z
załączników, numer 2 mianowicie, gdzie znajdujemy: Wykaz osób – pracowników kontrolowanych Ministerstw, którzy brali udział w pracach nad nowelizacją ustawy. Osoby te złożyły wyjaśnienia w sprawie kontaktów z lobbystami – udzieliły odpowiedzi na pytania zawarte w załączniku nr 1. Wyboru tych osób dokonano na podstawie ich udziału w procesie legislacyjnym, odzwierciedlonego zarówno w skontrolowanej dokumentacji w formie paraf, dekretacji czy adnotacji, jak również faktycznych czynności podejmowanych w toku prac legislacyjnych. Okazuje się, że papierki musiało dostarczyć Piterze aż 106 urzędników (Ministerstwo Finansów – 69, Ministerstwo Sportu i Turystyki – 27 oraz Ministerstwo Gospodarki – 10). Jednak na liście „kontrolowanych” nie widnieją nazwiska szefów resortu. Okazuje się więc, że: a/ albo ministrowie kierujący tymi resortami nie mają w nich nic do gadania w trakcie procesu legislacyjnego b/ albo minister Pitera nie posiada uprawnień do kontrolowania innych ministrów. Po co więc ją trzyma premier Tusk za tak dużą kasę? Tego, niestety nie wiem, jednak ciekaw jest tych powodów, bo było nie było dopłacam przekazując podatki, do „śledczej” Pitery. A wychodzę z założenia, że jak za coś płacę, to powinienem otrzymać w ramach tej opłaty porządny towar, a nie jakieś barachło. Koteusz

Hojność Dziennikarze, a nawet niektórzy Posłowie, starają się patrzeć na ręce urzędnikom szastającym pieniędzmi z budżetu. Mało kto zdaje sobie sprawę, że poza budżetem istnieje jeszcze budżet ZUS (większy od budżetu III RP!!) budżety samorządów, budżety rozmaitych agencyj rządowych i nierządowych... a ostatnio doszły jeszcze – najłatwiejsze do rozkradzenia – pieniądze z Unii Europejskiej. Dlatego zresztą ONI tak parli do Unii – a zwykli ludzie wykazują więcej wstrzemięźliwości. Tam to się kradnie! Właśnie napisałem w „Dzienniku Polskim” taki tekścik 23.944.117,68 zł Pewien bystry młody człowiek zrobił karierę w UPR – po czym chciał nas chyba „sprzedać” PiS-owi – w każdym razie z nadania PiSu został Ważną Szychą w Polskiej Organizacji Turystycznej. Myślałem: „Szkoda chłopaka; zwichnął sobie karierę – i na otarcie łez dostał marną synekurkę” A tu czytam, że POT otrzymał tyle pieniędzy, ile jest w tytule – z Brukseli, oczywiście – na „reklamowanie Polski Wschodniej”. Dobry Boże! Już widzę tych facetów z POTu dzwoniących do redaktoreczek pism lokalnych: „Słuchaj – wpadnij do mnie wieczorem na wino i śpiew... aha! Mam dla Ciebie zleconko – napisz mi taki artykulik, nieważne, co, byle o Polsce Wschodniej – i dostaniesz extra 500 zł” Czy tak zdołają – choćby im się POT lał z czół – przerobić 23.944.117,68 zł? Do października 2012? Mało czasu, mało czasu.... Będą musieli angażować masę modelek i znanych aktorek. Do reklamowania żubra – i jenota. Ale co z „równymi szansami”? I: czym Unii podpadła Polska Zachodnia? Właśnie: przecież namawianie turystów by zwiedzali jedną część kraju to to samo, co namawianie ich, by nie zwiedzali innych... Tak nawiasem: ten młody człowiek już nie jest w POTcie, tylko na innym ważnym stanowisku (z którego zaraz chyba wyleci...). Ale podejrzewam, że za Jego kadencji w POTcie też były słodkie konfitury.

Ponawiam apel - bo czasu już coraz mniej, a zadanie ogromn Szanowni Państwo! Układ polityczny rządzący Polską coraz bardziej się zasklepia. Podczas minionych wyborów tylko jeden kandydat spoza władającej naszym krajem „Bandy Czworga” uzyskał znaczące poparcie – sięgające 417 tys. głosów. Chcemy, by ten elektorat był zaczątkiem prawicowego ruchu, który realnie odmieni nasz kraj i uwolni go od obecnych okupantów. Ruch ten, z uwagi na fakt, że wybory w listopadzie będą samorządowe, powinien być możliwie najbardziej szeroki i poza UPR i WiP zawierać wszystkie prawicowe organizacje będące w opozycji do rządzącego krajem reżimu. Powinien posiadać także co najmniej kilkuosobowe struktury we wszystkich 379 powiatach oraz w jak największej liczbie gmin.

W związku z tym zachęcamy wszystkich wyborców, którzy podczas ostatnich wyborów odrzucili „mniejsze zło” do tworzenia powiatowych komitetów wyborców JKM, zwłaszcza w miejscach gdzie żadna z istniejących partii opozycyjnych realnie nie funkcjonuje. Jeśli uda się pokryć kraj siecią powiatowych struktur start polskiego ruchu wolnościowego w wyborach samorządowym może zakończyć się sukcesem i być wstępem do zwycięskich wyborów parlamentarnych, które odbędę się już za kilkanaście miesięcy. Chętnych w uczestniczeniu w tym ogólnopolskim Ruchu zapraszam na stronę http://korwin.tv/ gdzie trzeba tylko wypełnić formularz. Można również pobrać informacje bezpośrednio ze strony: http://partiawip.pl/ i zgłosić się na adres: teren@partiawip.pl

Jeśli ktoś z Państwa zdecyduje się na tworzenie takiego komitetu, bądź już taki komitet ma zorganizowany i chciałby połączyć się z szerszą strukturą prosimy o kontakt z koordynatorami struktur powiatowych (ich maile i telefony znajdą Państwo poniżej), którzy mają za zadanie zindeksować poszczególne zgłoszenia oraz poinformować w jaki sposób należy szykować się do wyborów. Gwarantujemy, że żaden z maili nie zostanie bez odpowiedzi:

Jerzy Kenig - Jerzy.kenig@gmail.com

Waldemar Rajca - waldemar.rajca@onet.eu

Biorąc pod uwagę tych, co rozumieją sytuację – ale nie zagłosowali na mnie w ostatnich wyborach „Bo Pan i tak nie ma szans” - jest nas Legion. Liczę więc na ponad półtora miliona głosów – głosów tych, którzy mają dość korupcji i głupoty – i rozumieją, że to nie przypadek, nie wina ludzi – lecz wina ustroju, w którym żyjemy. Ustroju, który stworzyły służby specjalne – ale który można zmienić. I MY GO ZMIENIMY! JKM

Faryzeusze z razwiedką w tle Z narodem polskim nie tak łatwo! Przekonali się o tym niejednokrotnie najwięksi wrogowie Polski z hitlerowcami i bolszewicką Rosją na czele. Warszawa zawsze była miastem bohaterskim. Zaledwie w kilka chwil po obchodach 66 rocznicy Powstania Warszawskiego agentura rządząca Polską wydała prykaz na dzień 3 sierpnia 2010 roku - zlikwidowania krzyża spod Pałacu Namiestnikowskiego na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie ! Po gangsterskim zbezczeszczeniu i kradzieży Krzyża Papieskiego na krakowskich Błoniach, ślepi wykonawcy rozkazów razwiedki  – towarzysze Komorowski z Tuskiem przy akompaniamencie księży – patriotów i otumanionych harcerzy RP wydali swoim podległym służbom / Policja i Straż Miejska / odpowiednie polecenia.  I tak już od czwartej rano czasu warszawskiego służby układały barierki, mające chronić przed naporem tłumu broniącego krzyża. Egzekucję wyznaczono na godz. 13. Współcześni faryzeusze spod znaku nowego sanhedrynu ułożyli misterny plan powtórnego ukrzyżowania Jezusa Chrystusa pod Pałacem Namiestnikowskim . Krzyż miał zostać przeniesiony do pobliskiego kościoła św. Anny, stamtąd niebawem miała wyruszyć pielgrzymka na Jasną Górę, gdzie w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej planowano  jego adorację. Następnie program obejmował powrót krzyża  do Warszawy, by na stałe pozostawić go w Kaplicy Loretańskiej  kościoła św. Anny w Warszawie. Krzyż został posadowiony przed Pałacem Prezydenckim z woli tysięcy osób, które w tym miejscu właśnie w okresie żałoby narodowej i po jej zakończeniu składali hołd 96 ofiarom  Dramatu Narodowego w tym Jego Ekscelencji Prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu z małżonką Marią, oraz Prezydentowi RP na uchodźstwie Ryszardowi Kaczorowskiemu. Obce narodowi siły arbitralnie orzekły, iż wszelkie przejawy sprzeciwu dotyczące przeniesienia krzyża stanowią element walki politycznej wywołanej przez PIS i jego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. I tak praktycznie usiłowano uniemożliwić narodowi modlitwę przed krzyżem w  miejscu jego bólu i żałoby, manifestując nienawiść rządzących do św. p. Prezydenta RP. Lecha Kaczyńskiego. Jakie istniało porozumienie w tej sprawie pomiędzy Związkiem Harcerstwa RP ,a Komorowskim? Czy harcerze RP reprezentują wolę narodu? Ta wola jest jednoznaczna – krzyż ma pozostać. Krzyż nie stanowi własności harcerzy, ani Komorowskiego, czy Tuska z Putinem, a kto go posadowił nie powinno w żadnym przypadku być przedmiotem rozważań. Krzyż przedstawia mękę Jezusa Chrystusa, jest symbolem chrześcijaństwa w naszym kraju. Lokalizacji krzyża w tym miejscu żałoby nie można porównywać do małej architektury, braku zezwoleń architekta, czy konserwatora zabytków. Naród broniący krzyża został okrzyknięty przez agenturę i serwilistyczne media jako ogarnięty fanatyzmem religijnym i obdarzony  innymi epitetami wyłuskanymi z brukowej literatury, jako podburzany politycznie przez PIS, w tym osobiście przez Jarosława Kaczyńskiego przepojonego    nienawiścią do Komorowskiego i rządzących za przegranie wyborów prezydenckich.
A oto wypowiedzi niektórych oficjeli:
- szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski: - pamiętam krzyże na żwirowisku na terenie obozu Auschwitz-Birkenau. Nie były one miłe ani dla Jana Pawła II, ani Kościoła w Polsce, ani wiernych. Mam nadzieję, że tak się nie stanie. „Filozof” Józef Życiński, ks. Adam Boniecki, rektor kościoła św. Anny, bp. Pieronek i inni księżą – patrioci mówią jednym głosem – to skandal – to nie wojna o krzyż – to wojna przeciwko krzyżowi. Niektórzy służalczy dziennikarze uważają wypadki z krzyżem za szantaż /TVN /. Przedstawiciele postkomunistycznego SLD m.in. Katarzyna Piekarska wyrażają swoje oburzenie  na istnienie krzyża w ogóle jako symbolu chrześcijaństwa w Polsce.

- Komunistyczna posłanka Joanna Senyszyn na swoim blogu napisała m.in. – „…krzyżowa paranoja sięga zenitu. PiSokrzyżowcy mają obłęd w oczach i nienawiść w sercu. Dla nich krzyż jest synonimem wojny. I za to go kochają. Szantażują ustami posłanki Szczypińskiej: zgodzą się na przeniesienie krzyża, jeśli dostaną gwarancję na piśmie, że tu, gdzie stoi krzyż, powstanie coś, co godnie upamiętni ofiary katastrofy smoleńskiej”. Tuż po godzinie 13 doszło do regularnego starcia tłumu broniącego krzyża ze Strażą Miejską i Policją. Tłum przerwał barierkę ochronną. Jeden z protestujących przedarł się przez  kordon policji z przywiązanym do  ciała metrowym krzyżem. Tymczasem pod samym krzyżem grupa osób nie chciała dopuścić do rozpoczęcia jego przeniesienia. Do zbliżających się  księży protestujący skierowali okrzyki: „kim wy jesteście, nazywacie się księżmi?  Powinniście bronić krzyża. Módlmy się za tych kapłanów „ – krzyczeli obecni pod krzyżem. „Mną kieruje serce” – krzyczał jeden z protestujących. „Ja ze Lwowa przyjechałem, po co wam to!”. Tłum skandował: „Tu jest Polska! Cyrk, hucpa, zamach, morderstwo, hańba, Tusk do dymisji, Polsko obudź się! Katyń trwa! Czy Bóg tak chciał? Czy zdrajcy i NKWD są tak silni?” - głosiły transparenty. Doszło do przepychanek i bijatyki. Policja i Straż Miejska zachowywały się agresywnie, bijąc manifestantów i używając gazu. Niestety nie wszystkie obrazy wydarzeń znalazły się w telewizji. Można je oglądnąć w przekazie internetowym „you tube”. Podstawieni agenci usiłowali, bez powodzenia zresztą, siać popłoch wśród zgromadzonych o rzekomej woli tłumu do usunięcia krzyża.Skandalem było stanowisko Kurii warszawskiej , a właściwie brak stanowiska: ”trzeba znaleźć kompromis i zagwarantować, że przed Pałacem Prezydenckim znajdzie się tablica upamiętniająca ofiary katastrofy smoleńskiej. Kościół warszawski nie jest stroną w sprawie”- „bronił” krzyża metropolita warszawski Kazimierz Nycz. Pytany, czy będzie się włączał w pośrednictwo, aby doprowadzić do porozumienia w tej sprawie, abp. Nycz odpowiedział, że „na razie  nie jest o to proszony”. Obrona krzyża przez wiernych powiodła się. Krzyż pozostał. Rządzący przestraszyli się narodu. Kancelaria Prezydenta wydała oświadczenie o pozostawieniu krzyża przed Pałacem Namiestnikowskim. Oświadczenie podpisali:
 Kancelaria Prezydenta RP
Kuria Metropolitalna Warszawska
Duszpasterstwo Akademickie
Związek Harcerstwa Polskiego
Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej
 Warszawa, 3 sierpnia 2010 roku
Donald Tusk wydał oświadczenie – groźbę : „opadną emocje, powoła się siły porządkowe”. Czy  Tusk wezwie do pomocy towarzyszy radzieckich? Jest przecież według kremlowskiego portalu gazieta.ru ich człowiekiem w Warszawie. Miłość i wiara zwyciężyły agenturę i nienawiść rządzących. Aleksander Szumański

PO i PSL ustaliły: Nie było Zbycha, Rycha, Mira i Grzecha. W ogóle nie było „afery hazardowej” Doniesienia prasowe o uwikłaniu liderów partii rządzącej w sprzyjanie lobby hazardowemu spowodowało lawinowe zmiany w ekipie Donalda Tuska. Po wielomiesięcznym dochodzeniu, parlamentarna komisja śledcza w której większość mają przedstawiciele koalicji rządowej uznali, że ujawnione słowa: „Blokuję tę sprawę dopłat od roku, to wyłącznie moja zasługa” i „na 90 procent, Rysiu, załatwimy” – nie miały znaczenia dla posłów PO i PSL, którzy przegłosowali raport komisji. Wynika z niego, że politycy Platformy nie brali udziału w nielegalnym lobbingu ws. ustawy hazardowej. Opozycja ostro protestowała, ale zdecydowała większość. – To wstyd. Jest mi niezmiernie przykro, że przyjęto taki bubel – ocenił Bartosz Arłukowicz z SLD. Sekretariat hazardowej komisji śledczej przygotował ujednoliconą wersję raportu końcowego z sejmowego śledztwa zawierającą wszystkie przyjęte w środę poprawki. Tekst trafił na skrzynki mailowe posłów w środę późnym wieczorem. Nowa wersja raportu z przyjętymi podczas środowego posiedzenia 38 poprawkami ma 297 stron. W raporcie można przeczytać m.in., że politycy PO nie brali udziału w nielegalnym lobbingu ws. ustawy hazardowej, choć ich zeznania są momentami mało wiarygodne. Z raportu dowiadujemy się też, że źródłem przecieku o akcji CBA mogło być samo Centralne Biuro Antykorupcyjne. - Jest mi przykro, że po tylu miesiącach pracy komisja przedstawi raport, który jest po prostu nierzetelny. To jest wstyd. Jeśli w dokumencie są sprzeczności i komisja głosuje na tak, to znaczy, że lekceważy Sejm – stwierdził Bartosz Arłukowicz. Fatalną rolę w procedowaniu wypełnił przewodniczący komisji, Mirosław Sekuła. Pospieszna prezentacja bezmyślnego projektu raportu końcowego dowiodła, że Sekuła miał polityczne postawione zadanie „zacierania śladów”. Wszelkie próby dochodzenia do faktów przegłosowywane były stosunkiem głosów 4:3 na korzyść koalicji PO-PSL. Dowody nie odgrywały większej roli. W środę posłowie rozpatrzyli około stu propozycji zmian do projektu raportu przygotowanego przez szefa komisji. Komisja w projekcie raportu uznała, że w sprawie tzw. afery hazardowej nie ma podstaw do zawiadomienia prokuratury, choć oceniła, że były szef klubu PO Zbigniew Chlebowski łamał standardy poselskie, a komisja „nie daje wiary” słowom byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego. Propozycja zawiera też m.in. zapisy mówiące, że komisja nie znalazła dowodów potwierdzających zarzuty b. szefa CBA Mariusza Kamińskiego, dotyczące udziału polityków PO w nielegalnym lobbingu prowadzonym w związku z nowelizacją ustawy hazardowej. (t24/pap/ijr)

Sejm znowelizował ustawę o IPN: Radę będą wybierały niezweryfikowane kadry wyższych uczelni Sejm znowelizował ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej, wydłużając do 27 listopada termin wskazywania przez wyższe uczelnie elektorów. Mają oni wybrać kandydatów na członków Rady IPN. Teraz nowelizacja trafi do Senatu. Zgodnie z nowelizacją ustawy o IPN, która weszła w życie 27 maja, prezesa IPN powołuje Sejm za zgodą Senatu. W miejsce 11-osobowego Kolegium IPN powołana ma zostać dziewięcioosobowa Rada IPN. Ta ma wyłonić kandydata na prezesa Instytutu po Januszu Kurtyce. Kandydatów do Rady IPN – tych których ma wybrać parlament – wskazuje Zgromadzenie Elektorów wyłonione przez 24 uczelnie i instytuty PAN. Spośród nich członków Rady ma wybrać Sejm i Senat . Prezydent RP ma zaś wybrać dwóch członków Rady spośród czterech kandydatów zgłoszonych mu przez Krajową Radę Sądownictwa. Dotychczas tylko kilka ośrodków naukowych wybrało elektorów. Niektóre uczelnie, z powodu sesji i wakacji, odłożyły wybór do jesieni. PO przyznaje, że wcześniejszy termin – do 27 lipca – był ciężki do spełnienia, dlatego chciała wydłużyć go o 3 miesiące. Projekt przewiduje też wydłużenie z miesiąca do dwóch termin dla Zgromadzenia Elektorów na wybór kandydatów.

Bitwa narodów W 1944 r. – w Powstaniu Warszawskim - obok Polaków i Niemców walczyli także przedstawiciele innych nacji, i to zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie powstańczych barykad. Kolejna rocznica Powstania Warszawskiego jest dobrą okazją do odsłonięcia mało znanych kart jego historii, wśród których jest udział w walkach cudzoziemców. Po stronie powstańców było ich bardzo niewielu – jedyną odrębną formacją, którą tworzyli, był 535. pluton AK, składający się w większości ze Słowaków. W odróżnieniu od innych powstańców nosił oni opaski biało-niebiesko-czerwone z godłem Słowacji. Pluton walczył dzielnie na Czerniakowie. W innych plutonach znajdowali się pojedynczy Węgrzy, Czesi, Francuzi, Gruzini i Ormianie, było także kilku Holendrów i Belgów, a nawet jeden Australijczyk. Byli to zbiegli jeńcy, dezerterzy z wojsk hitlerowskich lub osoby, które założyły tu rodziny i od dawna mieszkały w polskiej stolicy. Do oddziałów powstańczych przyłączali się także Żydzi, oswobodzeni z obozu “Gęsiówka”, pochodzący z Węgier, Rumuni i Grecji. Do cudzoziemców niosących pomoc powstańcom należy zaliczyć także lotników alianckich z Wielkiej Brytanii, Kanady, Nowej Zelandii i Afryki Południowej, którzy jako ochotnicy brali udział w lotach z zaopatrzeniem zrzucanym na spadochronach. Były to misje wręcz samobójcze, ponoć tak ryzykowne jak atak samolotów torpedowych na japońskie pancerniki. Dlatego też wielu z nich poległo. Będąc w tym roku w Ottawie, widziałem pomnik ku czci kanadyjskich pilotów, którzy nieśli pomoc naszej stolicy i nad nią zginęli. Jednego z wielkich zrzutów dokonali również Amerykanie, ale okazał się niecelny – w 85 proc. wpadł w ręce niemieckie. W ostatniej fazie powstania latali także Rosjanie, ale oni zrzucali ładunki bez spadochronów, dlatego większość zaopatrzenia docierała do powstańców całkowicie zniszczona. Osobną sprawą jest udział Kresowian w walkach o Warszawę. Ci oczywiście cudzoziemcami nie byli, choć niektórzy pochodzili z rodzin mieszanych. Walczyli oni w oddziałach armii Berlinga, która próbowała przeprawić się przez Wisłę, idąc na pomoc walczącej stolicy. Wielu z nich zginęło, gdyż nie mieli żadnego doświadczenia w walkach ulicznych. Poza tym dowództwo radzieckie nie wsparło utworzonych przyczółków. Kresowianie walczyli także w szeregach zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK, słynnego partyzanta, por. Adolfa Pilcha “Doliny”, które jako jedyne przebiło się do Warszawy. Poniosło ono ciężkie straty w walkach o Dworzec Gdański. Całkiem inaczej sytuacja wyglądała po stronie niemieckiej, gdzie formacji cudzoziemskich było sporo. Jeszcze przez wybuchem powstania na terenie Warszawy stacjonowały oddziały policji i SS złożone z kolaborujących obywateli Związku Radzieckiego. Po 1 sierpnia gen. Erich von dem Bach-Zelewski (zgermanizowany Pomorzanin z Lęborka) sprowadził nowe oddziały, bezlitosne dla ludności cywilnej. Najbardziej okrutna spośród nich była RONA (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armia), czyli Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa. Dowodził nią pół-Polak Bronisław Kamiński, urodzony pod Witebskiem, swego czasu oficer sowiecki, później organizator milicji kolaboranckiej w okolicach Briańska na Białorusi. Była to formacja składającą się głównie z Rosjan, Ukraińców i Białorusinów, dobrze uzbrojonych przez hitlerowców. Nie należy mylić jej z ROA (Russkaja Oswoboditielnaja Armia), dowodzoną przez gen. Andireja Własowa, choć wszystkich rosyjskich kolaborantów popularnie nazywa się “własowcami”. W trzecim dniu powstania wydzielone oddziały RONA w liczbie 1700 żołnierzy, dowodzonych przez mjr. Jurija Frołowa, zostały przerzucone na Ochotę. Tutaj w ciągu kilkunastu dni dokonały potwornych mordów na cywilach, w tym w szpitalach, które wpadły w ich ręce, oraz na tzw. Zieleniaku, czyli bazarze przekształconym w obóz dla jeńców. Zgładzono prawie 10 tys. bezbronnych osób. Mordy te połączone były z rabunkiem. Sam Kamiński zgromadził całą skrzynię złota i precjozów. W końcu został uwięziony przez samych Niemców i zgładzony. Inną złowieszczą formacją były oddziały złożone z muzułmańskich żołnierzy, także radzieckich obywateli. Ci byli szczególnie okrutni wobec kobiet. Chodzi o dwa bataliony azerbejdżańskie, podporządkowane złożonej z kryminalistów brygadzie Oskara Dirlewangera. Dołączono do nich 3. pułk doński. W ten sposób powstała szturmowa formacja będąca mieszaniną pospolitych przestępców, kolaborujących Azerów i Turkmenów oraz rosyjskich Kozaków. Tylko na Woli wymordowali oni 40 tys. osób. W Warszawie walczył także Legion Wołyński. Jego dowódcą był Petro Diaczenko, postać ponura. Urodzony pod Połtawą, walczył po 1917 r. w formacjach ukraińskich. Cztery lata później, tak jak wielu innych żołnierzy, został internowany w naszym kraju. Stworzono mu możliwość służby w polskiej armii. Ukończył Wyższą Szkolę Wojenną w Warszawie, uzyskując stopień majora dyplomowanego. Był oficerem kontraktowym w 3. pułku szwoleżerów mazowieckich. Po kampanii wrześniowej przeszedł na stronę niemiecką. Legion składający się wyłącznie z Ukraińców dokonał krwawych rzezi polskich wsi. We wrześniu 1944 r. został przerzucony na Czerniaków, gdzie również dopuścił się okrucieństw. Rzecz ciekawa, po wojnie Diaczenko przeszedł na służbę wywiadu amerykańskiego – stał się jej płatnym agentem. Do końca swoich dni żył spokojnie pod Nowym Jorkiem, a rząd polski nigdy nie wystąpił o jego ekstradycję. Z kolei gen. von dem Bach-Zelewski wprawdzie zmarł w więzieniu, nie został jednak skazany za wymordowanie setek tysięcy Polaków i Żydów, lecz za zabicie… sześciu niemieckich komunistów.ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Są dokumenty: Za rządów Kwaśniewskiego, Millera w tajnym więzieniu w Polsce amerykańcy lekarze torturowali więźniów CIA Amerykańscy lekarze brali udział w torturach osób podejrzanych o terroryzm aby badać wytrzymałość ludzkiego organizmu na wzmocnione techniki przesłuchań – wynika z raportu organizacji Amerykańscy Lekarze dla Praw Człowieka do którego dotarli dziennikarze „Panoramy”. Z dokumentu wynika, że eksperymenty te odbywały się m.in. w tajnym więzieniu CIA w Polsce. Waterboarding czyli podtapianie, pozbawianie snu i puszczanie głośnej muzyki – to najczęstsze metody przesłuchań więźniów pojmanych przez CIA. Dziennikarz „Panoramy” Adam Krzykowski dotarł do informacji organizacji Amerykańscy Lekarze dla Praw Człowieka. Wynika z niego, że w torturach uczestniczyli lekarze i prawnicy z Departamentu Sprawiedliwości USA. Medycy jednak nie mieli dbać o zdrowie więźniów, a zdobywać w ten sposób wiedzę, by rozwijać tak zwane wzmocnione techniki przesłuchań. – Eksperymenty na więźniach były prowadzone w tajnych ośrodkach CIA, m.in. w Polsce i Tajlandii – twierdzi Nathaniel Raymond, autor raportu Lekarzy dla Praw Człowieka. Więźniowie, którzy trafili w ręce CIA byli najczęściej torturowani poprzez tzw. waterboarding czyli podtapianie, pozbawianie snu oraz puszczanie głośnej muzyki. Ruhel Achmed, który przez dwa i pół roku był więziony – najpierw w Kandaharze potem w Guantanamo opowiadał, że tortury o mało co nie doprowadziły go do szaleństwa. – Byliśmy związywani, spuszczani z sufitu, wieszani na haku za związane rece. To było ogromnie bolesne i stresujace. Pozostawiano nas w tej pozycji czasami przez dwa dni a czasem przez kilka tygodni – opowiada Ruhel Achmed. Tajne więzienie CIA w Polsce miało działać w szkole szpiegów w Starych Kiejkutach. Właśnie tam miało dochodzić do tortur. Według nieoficjalnych informacji do Polski trafili m.in. Abu Zubajda, Abd Al-Nashiri, Ramzi bin al-Shibh oraz architekt zamachów na Nowy Jork – Khalid Szejk Mohammed. Wszyscy byli poddawani tzw. wzmocnionym technikom przesłuchań. Khalid Szejk Mohammed do Polski miał trafić tydzień po porwaniu w Pakistanie – siódmego marca 2003 roku i tu miał go złamać amerykański oficer CIA. Międzynarodowy Czerwony Krzyż wyliczył, że Szejk Mohammed był 183 razy podtapiany podczas przesłuchań. Terrorysta twierdzi, że zorientował się o tym, że jest w Polsce po napisach na butelce wody mineralnej, którą dostał do picia. Według nieoficjalnych informacji warszawska prokuratura apelacyjna od samego początku bada wątek dotyczący tortur w tajnym więzieniu CIA. Jednak nikt oficjalnie na ten temat się nie wypowiada, zasłaniając tajemnicą państwową. Akta sprawy prawdopodobnie nigdy nie zostaną odtajnione a proces, gdyby do niego doszło będzie także niejawny. „Panorama” nieoficjalnie dowiedziała się, że do przygotowywanego zarzutu przekroczenia uprawnień przez urzędników państwowych prowadzącego do utraty suwerenności kraju, może dojść zarzut pomocnictwa przy przetrzymywaniu osób, które mogły podlegać torturom i eksperymentom poznawczym. Grozi za to Trybunał Stanu i dwadzieścia pięć lat więzienia. Śledczy nie chcą się przyznać, ale wydaje się, że w końcu odkryli czarne karty w walce z terroryzmem również w Polsce. Niedługo minie pięć lat od czasu, gdy Amerykanie napisali, a dziennikarze „Panoramy” zdobyli pierwsze dowody w tej sprawie.

Węgry: Na uroczystości odsłonięcia pomnika ofiar katastrofy pod Smoleńskiem nie było przedstawiciela ambasady, bo konsul wolała być na… wyścigach Formuły 1 Mieszkańcy węgierskiego miasta Tatabanya uczcili 1 sierpnia ofiary mordu katyńskiego i tragedii smoleńskiej, stawiając im obelisk. Na uroczystość odsłonięcia zaproszono przedstawiciela Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Budapeszcie. Nikt się nie pojawił, bo tego samego dnia na Węgrzech była… Formuła 1. Jako pierwszy o skandalicznej sytuacji w Tatabanya poinformował europoseł Ryszard Czarnecki z Prawa i Sprawiedliwości, który na swoim blogu napisał m.in.: „obecni byli inicjatorzy budowy pomnika, m.in. węgierscy dyplomaci, mieszkańcy Tatabanya, węgierskie wojsko, Polonia. Mimo wielokrotnie ponawianych zaproszeń nie pojawili się natomiast, ku sporemu zaskoczeniu zebranych, przedstawiciele ambasady RP w Budapeszcie”. - Węgrzy sami wybudowali pomnik, aby uhonorować tragicznie zmarłych Polaków, a z niezrozumiałych powodów, polityczno-partyjnych rozgrywek, zabrakło przedstawicieli polskich władz. To prawdziwy skandal – mówi portalowi Niezalezna.pl poseł Ryszard Czarnecki, który przyznał nam, że o zdarzeniu dowiedział się od dyplomaty węgierskiego. – Informacja o tym zdarzeniu wywołała poruszenie wśród polityków Prawa i Sprawiedliwości. Można się spodziewać interpelacji w tej sprawie. Tatabanya to górnicze miasto w pobliżu Budapesztu. Jest stolicą bogatego okręgu przemysłowego Komarom. Od dawna jego mieszkańcy przyjaźnią się z Polakami. Są choćby miastem partnerskim Będzina. W Tatabanya prężnie działa samorząd mniejszości polskiej. - I do niego zwrócił się miejscowy radny Miklos Petrassy i razem doprowadzili do postawienia obelisku – opowiada Niezaleznej.pl Marcin Raiman, tłumacz język węgierskiego, który wielokrotnie był w Tatabanya. – Stoi teraz w Parku Męczenników Aradskich, który jest miejscem czci generałów zamordowanych podczas Rewolucji Węgierskiej. Znajdują się tam przede wszystkim drzewce kopijne stawiane zmarłym przez Węgrów z Siedmiogrodu. I taki drzewiec postawiono również ku upamiętnieniu ofiar katastrofy smoleńskiej. Smuci, że na Węgrzech uczczono już ofiary tragedii 10 kwietnia, a w Polsce nadal trwa spór, jak taki pomnik ma wyglądać. Jeszcze bardziej szokuje, że w Tatabanya zabrakło reprezentanta polskiego rządu. „To absolutna żenada. To wstyd. Czyżby nasi dyplomaci w Budapeszcie obawiali się, że fakt uczestnictwa w takich uroczystościach zablokuje im karierę? Że to będzie źle widziane w Warszawie? Że Sikorski brwi zmarszczy? Nieładnie, nieładnie, po prostu obrzydliwie” – skomentował na blogu Ryszard Czarnecki. O dziwo, niewiele sobie do zarzucenia mają przedstawiciele Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Budapeszcie. Na jej stronie internetowej jeszcze w czwartek rano nie było nawet wzmianki o uroczystości w Tatabanya. Podczas rozmowy z reporterem portalu Niezalezna.pl attache prasowy Marcin Sokołowski od razu próbował umniejszyć jej rangę. - To nie jest żaden pomnik, a płyta nagrobna. Coś w rodzaju obelisku – stwierdził. Na najważniejsze pytanie attache prasowy nie chciał odpowiedzieć. Dlaczego nikt z Ambasady nie pojawił się na odsłonięciu obelisku? Udało nam się dowiedzieć, że zaproszenie dotarło. Wprawdzie tylko jedno i bez podania konkretnego nazwiska, ale nawet ono nie zostało wykorzystane. Dopiero podczas trzeciej rozmowy z przedstawicielem Ambasady wreszcie poznaliśmy powody, dla których zlekceważono tak ważną uroczystość. Okazało się, że pani konsul miała się pojawić w niedzielę w Tatabanya. Nie pojechała, bo do Budapesztu zawitała… Formuła 1. A z nią kilkadziesiąt tysięcy Polaków, którzy chcieli dopingować Roberta Kubicę. - Nasza placówka nie jest mocno obsadzona, a dodatkowo trwa sezon urlopowy. Tymczasem trzeba było być przygotowanym na udzielenie pomocy rodakom. Dlatego konsul zdecydowała się zostać w Budapeszcie – tłumaczy nam radca Michał Andrukonis, charge d’affaires Ambasady RP w Budapeszcie. Ryszard Czarnecki jest oburzony takim wytłumaczeniem kompromitującej sytuacji z Tatabanya. Tym bardziej, że ze stolicy Węgier do Tatabanya jest zaledwie 55 kilometrów. - To są jakieś żarty. Jakbym słyszał tłumaczenie ucznia, który nie odrobił lekcji, bo oglądał ciekawy film – mówi wyraźnie poirytowany europoseł. – Jeśli Formuła 1 jest ważniejsza od tak wyjątkowej uroczystości, to trudno coś takiego skomentować. Ręce opadają.

Grzegorz Broński

Polski prawnik chce przesłuchać Putina Wojciech Gawkowski, pełnomocnik prawny bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej, złożył dziś w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej wniosek o przesłuchanie kilku wysokich oficjeli rosyjskich, w tym Władimira Putina – premiera Rosji. Pismo złożone zostało dziś przed południem – dowiedział się portal Niezależna.pl. Wojciech Gawkowski jest pełnomocnikiem prawnym rodzin kilku ofiar, m.in. Andrzeja Melaka, brata śp. Stefana Melaka. Wniosek o dopuszczenie dowodu z zeznań dotyczy sześciu Rosjan: Władimira Putina (premiera Rosji), Siergieja Ławrowa (ministra spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej), gen. Siergieja Szojgu (ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych), Gieorgija Połtawczenko (pełnomocnika prezydenta Federacji Rosyjskiej), Władimira Titowa (wiceministra spraw zagranicznych Rosji) i Siergieja Antufjewa (gubernatora obwodu smoleńskiego). Na jakie okoliczności ma być przesłuchany Putin? - Na okoliczność wizyt przedstawicieli władz RP na terenie Federacji Rosyjskiej 7 i 10 kwietnia 2010 r. oraz na okoliczność działań podjętych po katastrofie polskiego Tu-154 dnia 10 kwietnia 2010 r. – mówi portalowi Niezależna.pl mec. Wojciech Gawkowski. - To samo dotyczy ministra Ławrowa. Siergiej Szojgu miałby zostać przesłuchany na okoliczność przyczyn katastrofy, a Połtawczenko, Titow i Antufjew ze względu na to, że w chwili tragedii znajdowali się na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj. (wg, Niezależna.pl)

Czy w Polsce obowiązuje prawo rosyjskie? Prokuratura nie powinna zezwolić na pochowanie ofiar katastrofy smoleńskiej, bo nie przeprowadzono rzetelnej sekcji zwłok - Nie zobaczyłam żadnej jednoznacznej dokumentacji, że w trumnie jest ciało mojego męża – powiedziała na posiedzeniu parlamentarnego zespołu smoleńskiego Beata Gosiewska, wdowa po polityku PiS. Podkreśliła, iż rodziny ofiar nie wiedzą, kto identyfikował ciała ich bliskich. Gosiewska powiedziała posłom, że jedynym dokumentem, jaki otrzymała, był akt zgonu, który wręczono jej na lotnisku w momencie przywiezienia trumny do kraju. Wdowa po Przemysławie Gosiewskim oznajmiła, że nie wie, w co zostało ubrane ciało jej męża, ponieważ garnitur, w który miał być ubrany po śmierci, po kilku tygodniach wrócił do niej. Gdy próbowała się dowiedzieć, dlaczego tak się stało, urzędnicy powiedzieli jej, żeby w tej sprawie zwróciła się do premiera. Gosiewska jest także zaskoczona, że nie pozwolono rodzinom ofiar po powrocie trumien z Rosji na ich otworzenie. – Nikt nie poinformował rodzin, że po przylocie nie będzie można otworzyć trumien. To było duże zaskoczenie – mówiła. Relacjonowała, iż jedna z rodzin, która nie była w Moskwie na identyfikacji, szczególnie zabiegała o otwarcie, ale urzędnicy powiedzieli jej, że nie jest to możliwe. Użyto także argumentu, że “nawet Marta Kaczyńska, która o to zabiegała, nie mogła”. Gosiewska podkreśliła, że padały nawet takie uzasadnienia, iż Rosjanie tego sobie życzyli. – Pytanie: czy w Polsce obowiązuje prawo rosyjskie? – komentował Marek Suski (PiS). Towarzyszący wdowie mecenas Rafał Rogalski powiedział, że otwarcie trumien jest możliwe w sytuacjach nadzwyczajnych, m.in. kiedy zachodzą wątpliwości co do osoby złożonej w trumnie. – Te wątpliwości teraz się uzewnętrzniły – ocenił. - Dziwi mnie, że jeśli prokuratura polska nie miała dokumentów z sekcji zwłok, dopuściła do pochówku – zaznaczyła Gosiewska. Podkreśliła, iż nie wiadomo, czy i w jaki sposób była wykonana sekcja zwłok i czy była ona rzetelna. I dlatego złożyła wniosek o ekshumację ciała męża. Senator Ryszard Bender (PiS) podkreślił, że bez otwarcia trumien będziemy się ciągle gubili w hipotezach, i należy niezwłocznie przeprowadzić ekshumacje. Gosiewska poinformowała także, że rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej wstępnie zaakceptowały projekt pomnika upamiętniającego tragedię, który mógłby stanąć przed Pałacem Prezydenckim. Głównym jego elementem będzie 96 dłoni w różnych gestach. Parlamentarny Zespół ds. Wyjaśnienia Katastrofy Smoleńskiej spotkał się także z byłym wiceministrem obrony narodowej Jackiem Kotasem. Poinformował on, że wbrew stwierdzeniom polityków PO to nie nieżyjący Aleksander Szczygło unieważnił przetarg na samoloty dla VIP-ów, tylko szef Agencji Mienia Wojskowego. – Byliśmy świadkami podłego ataku na człowieka, który już nie może się bronić, i obarcza się go winą i odpowiedzialnością za brak samolotów dla VIP-ów – stwierdził Kotas. Podkreślił, że przetarg był źle przygotowany i preferował samoloty o niskim stopniu bezpieczeństwa i wysokim zużyciu paliwa. Szef zespołu smoleńskiego Antoni Macierewicz (PiS) powiedział, że “strona rządowa” wiedziała o problemach z przygotowaniem lotniska w Smoleńsku, na którym miała wylądować delegacja z Lechem Kaczyńskim. – Strona rządowa była poinformowana o kłopotach na lotnisku Siewiernyj, że być może jest ono w złym stanie, a być może nie będzie mogło być czynne – stwierdził poseł. Zwrócił uwagę, iż kilkakrotnie odkładano wizytę specjalnej grupy roboczej powołanej przez ministra Andrzeja Przewoźnika, która miała zlustrować stan lotniska. Mają o tym świadczyć e-smaile pracowników Kancelarii Prezydenta. Gdy w końcu ta wizyta się odbyła, to według Macierewicza, “wszystko wskazuje na to, że nie wpuszczono grupy roboczej na lotnisko Siewiernyj”.

- 24 marca strona rządowa wie, że lotnisko jest prawdopodobnie zamknięte i nie ma jasności, czy w ogóle zostanie otwarte. Te informacje pokazują, że strona rządowa była poinformowana o kłopotach na lotnisku Siewiernyj i nie dopełniła staranności, żeby tę kwestię wyjaśnić i uporządkować – mówił Macierewicz. A z korespondencji między MSZ a Kancelarią Prezydenta wynika, iż w dniach 7-10 kwietnia na potrzeby uroczystości katyńskich będzie uruchomione dotychczas zamknięte lotnisko w Smoleńsku.

Zenon Baranowski

Na uroczystość krzywoprzysięstwa “Obejmując z woli Narodu urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji, będę strzegł niezłomnie godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem”. Taką przysięgę, według roty z art. 130 Konstytucji, złoży dzisiaj Bronisław Komorowski. Uczyni to w obecności Zgromadzenia Narodowego, a więc posłów i senatorów, a także wobec członków rządu, korpusu dyplomatycznego, byłych prezydentów, przedstawicieli duchowieństwa, władz samorządowych stolicy i województwa mazowieckiego, rodziny oraz zaproszonych gości. Po ceremonii zaprzysiężenia, które jest warunkiem objęcia urzędu prezydenta, Bronisław Komorowski uda się do katedry na Mszę św. celebrowaną przez JE ks. abp. Kazimierza Nycza, a następnie weźmie udział w kolejnych ceremoniach, składających się na “liturgię” objęcia stanowiska prezydenta państwa. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jedno słowo w zacytowanej rocie przysięgi: “niepodległości”. Prezydent przysięga “strzec” niepodległości państwa i to w dodatku – “niezłomnie”. Co oznacza “strzeżenie”? Oznacza pilnowanie, by nie dopuścić nie tylko do utraty, ale nawet do jakiegokolwiek pogorszenia stanu strzeżonego przedmiotu – w tym przypadku – “niepodległości Państwa”. Niepodległość jest stanem faktycznym – oznaczającym, że państwo w osobie jego najwyższych władz nie podlega żadnej innej władzy, to znaczy – nie uznaje niczyjego zwierzchnictwa nad sobą. Ten stan faktyczny przekłada się na stan prawny – że nikt nie jest wyposażony w uprawnienie zmieniania lub podważania decyzji władz państwa. Tymczasem od 1 grudnia ubiegłego roku, kiedy wszedł w życie ratyfikowany m.in. przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego traktat lizboński, proklamujący nowe mocarstwo europejskie – Unię Europejską, której częścią składową jest m.in. Polska – państwo nasze niepodległe być przestało, ponieważ dotychczasowa faktyczna podległość władzom UE znalazła swój wyraz prawny w postaci traktatu lizbońskiego. Wprowadza on podległość państw członkowskich władzom Unii nie tylko poprzez tzw. zasadę lojalnej współpracy (państwo członkowskie musi powstrzymać się przed każdym działaniem, które mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów UE), ale również m.in. przez nakaz podporządkowania się “bez zastrzeżeń” decyzjom unijnego ministra spraw zagranicznych. W tej sytuacji “strzeżenie” niepodległości państwa oznaczałoby podjęcie niezwłocznych działań zmierzających do uwolnienia się od tych zależności i to bez względu na okoliczności – bo takie właśnie znaczenie ma słowo “niezłomnie” – że nic prezydenta w tym postanowieniu nie złamie. Mówiąc krótko – zacytowana przysięga zobowiązuje prezydenta do niezwłocznego wypowiedzenia traktatu lizbońskiego. Tymczasem nie jest żadną tajemnicą, że Bronisław Komorowski nie ma absolutnie takiego zamiaru, ponieważ od początku był i jest zwolennikiem traktatu lizbońskiego. Zatem składając przysięgę tej treści i być może wzywając nawet Boga na świadka swoich zamiarów, dopuści się ostentacyjnego krzywoprzysięstwa. Okoliczność, że świadkami tego krzywoprzysięstwa będą członkowie Zgromadzenia Narodowego, rząd, korpus dyplomatyczny i przedstawiciele duchowieństwa, nadaje tej uroczystości szczególnej pikanterii. Warto dodać, że łamanie prezydenckiej przysięgi stało się u nas tradycją. Prezydent Aleksander Kwaśniewski na przykład podpisał ustawę z 10 stycznia 2003 roku, wprowadzającą tzw. europejski nakaz aresztowania – a więc możliwość wydania obywatela polskiego sądom innego państwa członkowskiego UE nawet w sytuacji, gdy czyn zarzucany takiej osobie nie był w Polsce przestępstwem – w sytuacji oczywistej sprzeczności z art. 55 Konstytucji, bezwarunkowo zabraniającym wydawania obywateli polskich państwom obcym. Co prawda Aleksander Kwaśniewski przyzwyczaił nas do tego, że nigdy nie wiadomo, kiedy mówi serio, a kiedy nie, zwłaszcza gdy przysięga, ale przecież nie stanowi to żadnego usprawiedliwienia. Z kolei prezydent Lech Kaczyński, ratyfikując 10 października ub.r. pozbawiający Polskę niepodległości traktat lizboński, również złamał prezydencką przysięgę – ale ostentacyjnego krzywoprzysięstwa dopuści się dopiero Bronisław Komorowski. I jestem pewien, że żaden z obecnych podczas ceremonii świadków przeciwko temu nie zaprotestuje. Czegóż trzeba więcej? SM

JACEK KWIECIŃSKI PISZE Contra Pełen niezdrowej satysfakcji ton niektórych publikacji nt. „przecieku afgańskiego” potwierdza fakt, że żyjemy w powtórce lat 60.–70. Podobne dokumenty nt. każdej wojny byłyby podobne. Wojna nie jest rzeczą piękną, to zaiste rewelacja. A już taka „asymetryczna” batalia toczona z przeciwnikiem stosującym specyficzne metody szczególnie być nie może. „Wszyscy [a więc i przeciwnik] mają prawo wiedzieć wszystko?”. W takich warunkach skutecznej wojny po prostu toczyć nie można. „Przecieki” wyglądają jak działanie ludzi na żołdzie wroga, tych, którzy głupio, krótkowzrocznie określają działania w Afganistanie jako bezsensowną awanturę amerykańskiego imperializmu (znamy ten język, prawda?). Powtarzam więc: samoobronna akcja w tym kraju (zresztą przecież nie tylko militarna) jest jak najbardziej i misją, i testem dla NATO. Rejterada przyniosłaby trudne do wyobrażenia skutki, choć anty-Amerykańcy świata całego byliby początkowo zachwyceni, a islamiści w różnych częściach globu strzelaliby z radości w powietrze. Wiemy, że w Afganistanie nie dzieje się za dobrze, można być pesymistą. Ale jeśli nastąpi kapitulacja, kompromitacja NATO i Zachodu, to dlatego, że się tej kapitulacji „pomoże”. Analogie z Wietnamem są bezsensowne. Zwłaszcza że ich autorom chodzi z pewnością o II fazę Vietnam Story, kiedy to politycy USA haniebnie zdradzili sojusznika, ignorując najazd dwóch armii z komunistycznej północy. Bo koniec I to militarne zwycięstwo, wycofanie Amerykanów i „wietnamizacja” konfliktu (czyli to, o co chodzi w Afganistanie). Południowi Wietnamczycy parę lat sami dawali sobie radę. Tym razem sprawa jest jeszcze poważniejsza, bo chodzi o niebezpieczny konflikt globalny. Ale peacenicy (radykalni pacyfiści) nigdy nadmiarem rozumu nie grzeszyli.  
Odcinki Nasza pamięć Powstanie. Na szczęście, w dużej mierze dzięki Muzeum, udało się jego pamięć utrwalić, nawet wśród bardzo młodych a wrażliwych. Ale filmu o Powstaniu nie będzie. Minister kultury z przychylnością podchodzi do sugestii, aby nie tyle zajmować się dziedzictwem narodowym, ile „przyszłością”. Zwłaszcza dla nastolatków, których historia ich ojców i dziadów, nasza historia, interesuje mało lub zgoła wcale.
III RP Nie będzie sprawiedliwości dla bezpośredniego zabójcy Grzesia Przemyka. Ta sprawa, jej długoletni bieg, uwzględniający wszystkie matactwa komunistyczne, to wielkie oskarżenie III RP i jej narodzin – grubego, bardzo grubego „stołu”. Historyk IPN liczy na skazanie mocodawców milicjantów. Ja nie liczę. Najprościej by było uznać wszystkie zbrodnie komunistyczne (mordu na Przemyku za taką nie uznano) za przedawnione bądź wręcz niebyłe. Sądy mają poważniejsze sprawy – np. uwzględnienie skarg esbeków na małe obniżenie ich emerytur. A w ogóle kto powiedział, że działanie sądów, z Najwyższym na czele, musi korespondować ze sprawiedliwością?
„Przełom” Odczytano rozmowy z tupolewa (którą wersję?). „To może być przełom w śledztwie” – czytam. Tego typu, jakiego łakną TVN, „Gazeta Wyborcza” oraz służby moskiewskie. „Będzie się wysuwać hipotezy” nt. owych rozmów. Czyli na podstawie zdecydowanie niepełnych i podejrzanych dowodów moskiewskich ocenić i zakomunikować Polakom „całą” prawdę. Parametry lotu, stwierdzenie, czemu samolot znalazł się tak nisko – to kwestie zupełnie drugorzędne. Do wielu dowodów, nt. działań rosyjskich, dostępu brak. Polskie „prośby prawne” są ignorowane. Od czasu do czasu tutejsi prokuratorzy jeżdżą do Moskwy po prośbie. Stwierdzenia, iż mogliby zaopiniować np. usterki samolotu, to zasłona dymna. Byłoby to niestosowne. Politycznie niewskazane, a w Polsce dzisiejszej wszystkie instytucje są upolitycznione. Za to my wszelkie żądania rosyjskie w mig spełniamy. Także ze względu na ich wagę, jak spytanie J. Kaczyńskiego, po co właściwie Lech Kaczyński leciał do Smoleńska, albo jaki jest stopień pokrewieństwa przywódcy PiS ze śp. prezydentem. Kulawość i wybiórczość śledztwa-juniora (czyli polskiego) może razić amerykańskiego kongresmana, ale przecież nie Tuska z Komorowskim.
Prawilno W Rosji służbom specjalnym przyznano nowe uprawnienia. Stały się wszechmocne. Ale co tam, podług władz polskich Rosja staje się coraz bardziej europejska. A Putin i grający rolę „gołębia” Miedwiediew zasługują na zaufanie. Zupełnie wyjątkowe.
Osobistość nr 1 Jarosław Kaczyński jest najważniejszym politykiem w Polsce. Media wszakże na okrągło tylko o nim piszą (to samo). Istnieje co prawda podobno jakiś premier, jakiś rząd decydujący o wszystkim, ale to, jak wszędzie w świecie, temat drugorzędny (ot, czasem mniej, np. w kwestii podatków, ale z rzadka). O Kaczyńskim mówi też stale PO. Zaiste, rację ma Stanisław Janecki pisząc, że gdyby nie było Kaczyńskiego, wataha Tuska miałaby trudności ze swoją tożsamością. To nie PiS nie istniałby bez Kaczyńskiego, lecz PO. Jarosław Kaczyński powinien opatentować swą markę i pobierać od Platformy tantiemy. No i proszę, nawet teraz ktoś napisze coś oryginalnego a bystrego. Tyle że owych „ktosiów” jakby coraz mniej. PS. Bez Kaczyńskiego przekaziory też miałyby kłopot. Wyłącznie hymny pochwalne pod adresem Naszego Wspaniałego Rządu stałyby się jednak z lekka nużące.
Wytrwali To wręcz niewiarygodne, ale jeszcze im się nie znudziło. Niewątpliwie reprezentatywny dla dzisiejszej polityki polskiej Jan Lityński: „Przyjęta przez Kaczyńskiego strategia jest samobójcza”. Inny komentator „Rzeczpospolitej”: „Strategia PiS i Jarosława Kaczyńskiego polega na trwonieniu dorobku z czasów kampanii prezydenckiej”. Itd. Wszędzie, na okrągło. Jak długo można mówić i pisać to samo? A może wszyscy tak zatroskani o los PiS zamiast nudzić, wyznaczą po prostu tej partii „linię” i wybiorą jej władze? Ot, np. p. Zalewski, który miał zastąpić śp. Macieja Rybińskiego (!!!). Dziś pisze oryginalnie, niestadnie, „o dyktaturze nielotów i zakutych łbów” (to nie o PO). Na Zalewskiego przestałem zwracać uwagę, ale to niewątpliwie piękne, iż nie jest „zaściankowy i bogobojny”. To takie rzadkie.
W jedną stronę „Polacy wyjątkowo źle znoszą agresję w polityce”. Doprawdy? A o czym świadczy sukces PO, która latami w niczym innym się nie specjalizowała? Przepraszam, ale ze względu na rolę mediów w Polsce, na brak w nich podstawowego fair play będę stale to wytykał. Jeśli masz trudności z zapoznaniem się z obiektywnymi wywodami Kuczyńskiego czy Wołka, jeśli chcesz poczytać o XIX-wieczności PiS i nadmiernym używaniu wyłącznie przez tę partię marketingu politycznego – kupuj „Rzeczpospolitą”. W odpowiedzi, co najwyżej „publicysta umiarkowany” zastosuje „symetrię”: „z drugiej strony PiS… itd.”. Pójście na urlop dwóch publicystów już w pełni ukazało, jak denna (w każdym dziale) staje się i „Rzeczpospolita”. O zupełnie szczególnym rozumieniu u nas politycznej „neutralności” trzeba będzie jeszcze napisać. Chociaż coraz mniej oglądam, słucham, czytam.

Ku cenzurze Rząd się rozkręca. Krytyczne wobec niego internetowe „profile” zaczynają być blokowane. Zaiste, jak stwierdzono („neutralnie”) jakiś czas temu: „Wolności słowa nic w Polsce nie grozi”.
Moja opinia Absolutnie, powtarzam absolutnie nie wierzę (jak niektórzy), że konflikt między Tuskiem i Komorowskim jest nieunikniony, że ten drugi „usamodzielni się” itd.
Czy? „Szef komisji hazardowej mówi, że chce zakończyć wojnę polsko-polską. Czy za szumnymi słowy kryje się zwykła chęć zamiecenia afery hazardowej pod dywan?” („Rzeczpospolita”). Zaiste, to intrygujące pytanie. Bo przecież nie wiadomo. PS. Krytyka Sekuły wydaje mi się dość zabawna, to zaledwie trybik w ogólnej machinie Naszej Wspaniałej Partii.
Klęska Dziennik „Polska”: „Afganistan. Ta wojna to klęska”. Możliwe. Ale jeszcze pewniejsze jest to, iż dziennik pn. „Polska” stał się klęską polskiego dziennikarstwa. Będzie ich więcej. Dużo więcej.
Wspaniałe „organizacje” Wiem, że było to już jakiś czas temu. Ale inspiratorzy-autorzy „przecieku afgańskiego” (postępowcy, „pokojowcy”, lewacy) udostępnili wcześniej materiały „trzem organizacjom”: „Spieglowi”, „New York Timesowi”, „Guardianowi”. Oblicze ideowe tych organów mówi wszystko o owych autorach. Styl i ton omówienia tych materiałów, zwłaszcza przez „Polskę”, idealnie pasuje do wspomnianych pism. Gratuluję (raz jeszcze) redakcji. PS. Już wcześniej, nie ceniąc bynajmniej zbytnio „Timesa”, sugerowałem, że „Polsce” jeszcze bliższy jest „Guardian”. Ładnie się to potwierdziło. A aktywiści Wikileads otrzymali skądś grube miliony. Chyba nie z Rijadu.

„Polska” nowa W „Gazecie Wyborczej. The Guardian” (dawniej „Polska”) po Palikocie produkuje się kolejna wybitna, kulturalna, reprezentatywna, przedstawicielka polskiego (czy też postpolskiego) życia politycznego – Joanna Senyszyn. Ponawiam apel – zróbcie wywiad z Urbanem. Bo Was „Rzeczpospolita” wyprzedzi.
Jestem dumny Dowiedziałem się, że jestem paranoikiem, szaleńcem tudzież talibem. Jestem wdzięczny za te określenia, zważywszy na to, kto je wysuwa. Leszek Miller pouczył mnie, że „nienawiść jest patriotyczna”. Oraz utwierdził w wiedzy nt. sprawców katastrofy (Rosjanie – wykluczeni). Światowiec Miller ma też niewątpliwie rację, twierdząc, iż Amerykanie w przypadku podobnej śmierci swojego prezydenta i dostojników przekazaliby śledztwo innemu państwu. PS. Oczywiście obok „nienawiści” złej, nietolerancyjnej, wstecznej, opartej na zalęknieniu i patriotyzmie, istnieje ta wskazana, słuszna, właściwa. Cieszy, że Miller ufa rosyjskim władzom bardziej niż wielu Rosjan. Tradycyjne sympatie zobowiązują.
Lizus de-luxe Nachalne podlizywanie się przez Sikorskiego przełożonym w PO jest nie tylko żenujące. Świadczy o jego charakterze, bardzo wskazanym dla szefa MSZ – skłonności do praktykowania lizusostwa wobec możnych sąsiadów. Czy stanowisko starszego lokaja Tuska – takiego Wachowskiego z oksfordzkim akcentem, choć mniejszymi wpływami – nie byłoby dla p. Sikorskiego odpowiedniejsze? PS. U mnie też wisi, nieco naderwane foto coraz bardziej nadętego Sikorskiego. W ubikacji.
Panie Migalski Jestem jak najbardziej za różnorodnością w każdej partii, za dyskusjami, a nawet kłótniami w jej gronie – ale nie publicznie. Chyba zna pan polskie media. Kiedyś powiedział pan, że gdyby PiS zawarł koalicję z komunistami, natychmiast przestałby pan mieć z tym ugrupowaniem coś wspólnego. Więc ja mówię: gdyby znalazł się pan na szczycie tej partii, natychmiast straciłbym do niej jakąkolwiek sympatię. Mimo że nie jestem żadnym „radykałem”. Zadomowienie się w Brukseli szkodzi wielu. PS. Pytam wprost – czy popiera pan antyrodzinną, orwellowską, autorytarną ustawę, m.in. uczącą dzieci donoszenia na rodziców, której autorką jest też p. Kluzik-Rostowska. Tak czy nie?
Ojczyzna Jak wiadomo, Polacy na razie Unię kochają (choć entuzjazm wobec euro jest jakby mniejszy). Ale mimo to w żadnym razie, pod żadnym pozorem, nie powiedziałbym, jak eurokrata Janusz Lewandowski, „Unio, ojczyzno moja”. Mam tylko jedną ojczyznę. Ale wyobrażam sobie hałaśliwość propagandy sukcesu z okazji tzw. prezydencji polskiej. Czy ma ona naprawdę znaczenie? Czy ktoś pamięta o poprzednich prezydencjach? A teraz jeszcze podobno ma być dzielona między trzy kraje. Nie mówiąc o korpusie pani Ashton i owym belgijskim „prezydencie”. Ale będzie się dudnić triumfująco, ogłuszająco.
Osobowości W stacji Planete powtarzają stale audycję „Willy Brandt – osobowość stulecia” (choć nie tysiąclecia). W „Rzeczpospolitej” w artykule pt. „Pożyteczni idioci” słusznie podkreśla się, że tzw. wschodnia polityka Brandta-Bahra pozwoliła opóźnić rozpad ZSRR. Typowo „zapomina się”, że polityk o nazwisku de Gaulle zrobił wcześniej to samo. A ponadto – i podług mnie wcale nie przesadzam – UE linię tę kontynuuje. Ku zachwytowi obecnego rządu polskiego. PS. Nie od rzeczy będzie wspomnieć, iż i Brandt i de Gaulle mają w Warszawie swoje miejsca. A R. Reagan – pierwszy i jedyny polityk zachodni, który zapowiedział, że pokona Sowiety (i to uczynił), a ponadto całe życie polityczne (tj. także długo przed prezydenturą) mówił o zniewolonej Polsce, Katyniu, naszym Powstaniu – nie ma.
Zaprzeszły Długi czas, i to dość powszechnie, najważniejszy był – honor. Ostatnio wziąłem latarkę i długo go szukałem. Kryje się zapewne tu i tam, ale za wiele już go nie ma. To dobrze, bo należy wreszcie wyjść z zaścianka.
Zasada Jeśli ignorują lub obelżywie potępiają twe udokumentowane argumenty, to nie dlatego, że nie masz racji. Ale – wręcz przeciwnie.
Ulec propagandzie Na jakiej podstawie p. Lisicki uważa, że Bush był „ograniczony”? No, na jakiej? Dla mnie wręcz wzorcowo ograniczony jest Obama (notabene w przeciwieństwie do Busha prawie nieczytający książek). Cieszę się przynajmniej, że Obama przeprowadził wielką zmianę – w stosunku do Rosji. I chce dla Ameryki naprawdę czegoś nowego – socjalizmu (jego wielbiciele mówią to już otwarcie). To niewątpliwie budzi nadzieję. Na wielką zmianę.
„Stwierdził stanowczo” Jakiego określenia nigdy nie użyję? Nie napiszę, że ktoś „grzmiał”. Mam awersję do słów raptem masowo, taśmowo używanych.
Mitów burzenie Nie wiem, czemu stale pisze się u nas o p. Oliverze Stone, który w Ameryce jest jako filmowiec całkowicie skończony. Jakiś czas temu B. Hollender zamieściła tekst pn. „Stone burzy mity”. Teraz dowiadujemy się, że Stone nakręci film o Stalinie. „Nie chcę go od razu przedstawiać jako bohatera, ale pokazać jego prawdziwszy obraz”. Stone będzie więc burzył niezasłużenie negatywny mit Stalina. Ów reżyser jest pod wieloma względami postacią wzorcową. Napiszę o nim więcej. PS. I znów na tematy tego typu zabrakło mi miejsca („Biseksualizm: nowa sztuka życia”, „Kultura musi być zaangażowana politycznie”, „Ból nietolerancji” etc., etc.). Może, mimo tylu narodowych rocznic, jednak jeszcze w sierpniu…
A poza tym Panie Tusk, ministerialne stanowisko dla Palikota wciąż czeka. A pan zwleka. Nieładnie. Jacek Kwieciński

06 sierpnia 2010 Niech ta pusta szklanka będzie w końcu w połowie pełna... Socjaliści sprawią, że będzie-  i to szybko,  bo już od stycznia przyszłego roku. Są kolejne przecieki  w sprawie narodowego rabunku uprawianego  przez rząd. wobec „obywateli” państwa demokratycznego. Bo nie ma jak demokracja! Przegłosują, że musimy więcej oddać państwu- i musimy. Bo kto ośmieli się sprzeciwić państwu?.” Jednostka niczym, jednostka zerem”- powtarzał jak jadąca lokomotywa , proletariacki poeta – Majakowski.

Pan profesor Marek Belka, dopiero co przybyły z tłustej posady w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, funduszu- tak naprawdę- wrogim państwu, któremu pożycza pieniądze, teraz jest prezesem Narodowego Banku Polskiego zapowiedział wczoraj- chociaż przez cały program zarzekał się , że to nie jego kompetencje- że od stycznia wzrosną podatki akcyzowe od papierosów i alkoholu. I jeszcze wesoło zwrócił się do prowadzącego program; czy pan  pali? Okazało się, że obaj panowie nie palą- więc podniesienie akcyzy na papierosy ich nie dotyczy.. Ich może nie- ale tych co prowadza działalność gospodarczą- tak. Zawodowy palacz więcej wyda na zakupione  papierosy, tym  bardziej, że są miliony Polaków, którzy biegają od sklepu do sklepu, bo w tym do którego dobiegli jako ostatnim- chleb był tańszy o 4 grosze.. Znaczy się zależy im nawet na tych czterech groszach co bagatelizuje tyrański rząd, bo dla niego cztery grosze na litrze, cztery grosze na chlebie, cztery grosze na ciastku, oleju, meblu, jabłku , kurczaku- to wielkie nic! A Dawid Ricardo przestrzegał: „ Rząd tyrański to taki, który ukrywa podatki w podatkach pośrednich”(!!!!) No to mamy kolejny element rządowej układanki związanej z kolejnym rabunkiem mas, pardon- nas...I to nie jest- jak krzyczeli w sprawie Krzyża pod Pałacem Namiestnikowskim socjaliści bezbożni z Sojuszu Lewicy Demokratycznej-„porażka państwa demokratycznego”. .W sprawie Krzyża- to jest” porażka”, a w sprawie podnoszenie podatków- mówmy wprost- wielkiego narodowego rabunku- to nie jest” porażka państwa demokratycznego”.(????) A co to jest? To nie tylko, że jest „ porażka”- to jest klęska państwa socjalistycznego,  a przy tym demokratycznego. Bo tam gdzie jest demokracja- tam  musi być socjalizm..  Tak uważał teoretyczny twórca demokracji i socjalizmu słynny brodacz z  Treviru który uważał, że jeśli ktoś chce mieć u siebie socjalizm, najpierw musi położyć fundament demokracji. Fundament mamy już dawno, wszędzie gdzie się da- przegłosowują aż do utraty tchu. Maszynka demokratycznego głosowania ruszy już wkrótce, bo trzeba będzie uchwalić budżet państwa socjalistycznego  i biurokratycznego.. I możliwie jak największy! Im większy burdel, pardon- budżet państwa- tym więcej socjalizmu w nim. Tym więcej biurokracji socjalistycznej, tym więcej socjalistycznego marnotrawstwa, tym więcej krzywdy człowieka- niekoniecznie socjalistycznego.. I wmawiają nam , że to nic wielkiego- to zero ileś tam z dochodu. To naprawdę nic wielkiego dla rządu, żeby burdel, pardon- budżet był tłuściejszy.. Bo tak naprawdę w socjalizmie biurokratycznym budżet kojarzy się z burdelem. Bo jaki w tym budżecie burdel? Ile tam niepotrzebnych wydatków? Ile zapisanej finansowej głupoty ?Ile usuwania starych gruzów, żeby na ich miejsce wybudować nowe? Ile braku przyszłości  w  teraźniejszości? Ile niepotrzebnych wydatków, kosztem najbiedniejszych- bo to oni głównie płacą VAT i akcyzę- dwa wielkie narzędzia soc- rabunku. Dziecko swojej mamy przybiega do domu zdyszane i z plecakiem pełnym  śliwek. Mama pyta go: - Skąd masz te  śliwki? Na to dziecko swojej mamy: - Od sąsiada. - A on o tym wie - docieka mama. - No pewnie, przecież mnie gonił..(!!!!) Nie wiem czy podniesienie podatku akcyzowego ma coś wspólnego  z ostatnim oświadczeniem Episkopatu, w którym biskupi domagają się likwidacji sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych… (????) Nie , nie w kościołach-tylko na stacjach benzynowych.. Jeszcze jakiś czas temu Episkopat wzywał do obowiązkowego płacenia abonamentu telewizyjnego(???) Chyba po to, żeby wzmocnić propagandę antychrześcijańską.. Ale  zlikwidować sprzedaż alkoholu na stacjach benzynowych.?. Przecież nikt żadnego chrześcijanina nie zmusza do kupowania alkoholu na stacjach benzynowych, może sobie kupić taniej w sklepie, a jeszcze taniej w supermarkecie.. Może chodzi o wykończenie stacji benzynowych? No właśnie… Właśnie niedawno ukazało się dziewiąte wydanie podręcznika historii dla V klasy szkoły podstawowej, autorstwa pana Tomasza Makowskiego i pana Jacka Rześniowieckiego, w którym można znaleźć  takie na przykład zdanie:” Mnisi pochłaniali ogromne ilości chleba, mięsa, ryb, owoców, jaj”(????) Coś nieprawdopodobnego? Mnisi pochłaniali „ogromne ilości”? Czyli jakie” Dowozili im  tirami, zrzucali z samolotów  w ramach pomocy dla mnichów, może był jakiś program europejskich   socjalistów, którzy zadbali o dietę mnisią??? I tu Episkopatu nie ma; że fałszują,  że wyolbrzymiają, że urabiają młodzież.. Bo akurat mnisi się opychali rybami, jajami, chlebem, mięsem -  którego w podświadomości- brakowało ludziom biednym.. Bo jeszcze, żeby mnisi byli na diecie wegetariańskiej. Tak jak na przykład pani Małgorzata Braunek.. To może by jeszcze uszło w  mnisim tłoku.. Ale jajami, mięsem, chlebem, rybami.?. I to pochłaniać w „ ogromnej ilości”? Co ci mnisi wyprawiali z tym jedzeniem, kiedy jeszcze człowiek nie potrafił go  wyprodukować   w odpowiedniej ilości? Okropni byli ci mnisi.. Takie historyczne darmozjady. I nie ma to nic wspólnego ze współczesną biurokracją socjalistyczną.. Albo takie zdanie:” Wasz nauczyciel to surowy zakonnik i jest zdania, że częste i mocne bicie to najlepszy sposób na wychowanie dzieci”(???? Acha???  „ Częste i mocne”(???) Tak bez ładu i składu.. Żeby mocniej i częściej.. Im mocniej tym częściej i nie jakieś tam klapsy, których socjaliści z Platformy Obywatelskiej i Sojuszu- zakazali.. Bić czym popadnie i bardzo mocno, prawie, żeby zabić.. W to  autorzy zamieszali zakonników.. Bo liczy się zbitka słowna. Uczeń będzie pamiętał, że to zakonnik głównie zajmował się biciem częstym i mocnym dzieci, oczywiście jak wcześniej  pochłonął  „ ogromne ilości” chleba, ryb, jaj i mięsa. „Dzieci musiały też godzinami siedzieć w kościelnej ławce”(????) , a „ nauczyciel chodził po klasie z rózgą i tłukł nią na lewo i prawo”(????), a’” nauka polegała  często na powtarzaniu chórem wersetów biblijnych”(????)… Taki podręcznik zatwierdził  jeszcze pan minister Mirosław Handle.. - No i wypadałoby, żeby chrześcijański episkopat zaprotestował w końcu przeciwko rabowaniu chrześcijan  w ich własnym kraju,  i ch zadłużaniu w sposób tak straszny, że nieznany w historii. I że budowany socjalizm jest złem najwyższym. Bo nie dość, że zajmuje się rabunkiem człowieka, to jeszcze zniewala go jak narkotyk.. A likwidacja sklepów na stacjach benzynowych? Naprawdę znaleźć można lepsze tematy zastępcze… WJR

Polityczna próba sił * Po zaprzysiężeniu nowego prezydenta Platforma Obywatelska przejmuje wszystkie stery w państwie, ale nie zamierza realnie rządzić * Strategia, którą po wyborach przyjęło Prawo i Sprawiedliwość, może świadczyć o tym, że Jarosław Kaczyński zaplanował długi - trwający pięć lat - marsz po władzę Inauguracja prezydentury Bronisława Komorowskiego łączy się z realnym już przejęciem pełni władzy w państwie polskim przez Platformę Obywatelską. Monopol to olbrzymi, zważywszy na fakt, iż PO ma za sobą również przychylne jej media, nie tylko publiczne, które właśnie przejmuje, ale również prywatne, typu TVN czy "Gazeta Wyborcza". Wszystko to daje wielką władzę. Czy taki monopol jest groźny, czy raczej ułatwia zarządzanie państwem? Wydaje się, że w przypadku Platformy Obywatelskiej główny problem polega na tym, iż nie miała ona nigdy ochoty na realne rządzenie krajem. Jest to partia typowo sondażowa, która czyniła rozliczne pozorowane ruchy, aby zyskać wyborców, a nie po to, by realnie coś zrobić. Jak wszyscy wiedzą, państwo pod rządami PO wcale nie jest tanie. Administracja się rozrasta, mnożą się też różnorakie biurokratyczne utrudnienia. Główna zapowiedź programowa liberałów sprzed lat - redukcja podatków, okazała się karykaturą dzisiejszej sytuacji, tj. zapowiedzi podniesienia stawek podatku VAT o jeden procent. Finanse państwa są w tak krytycznym stanie, że szuka się dochodów w portfelach zwykłych obywateli, a nie w oszczędnościach administracyjnych. Jest to pierwszy bardzo niepopularny ruch rządu po wygranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach prezydenckich. Takich decyzji będzie na pewno coraz więcej, co może być trudne do przyjęcia przez wyborców nawet po przepuszczeniu tego wszystkiego przez czyszczący medialny matrix. Oczywiście można się spodziewać, że wyjdą na jaw z większą siłą walki frakcyjne w Platformie. Już w mediach mówi się o nowym triumwiracie (przed laty stary triumwirat stanowili Donald Tusk, Jan Rokita i Zyta Gilowska), który mieliby stanowić: premier, marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna i prezydent Komorowski. Napięcia między tymi politykami mogą rosnąć, co już dało się zauważyć w przypadku wyboru nowych członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji czy w kwestii podwyższenia podatków. Wewnętrzne tarcia w PO mogą osłabiać to ugrupowanie, zwłaszcza że nie da się w prosty sposób zrzucić winy za nieudolność rządzenia na prezydenta czy w ogóle na opozycję. Najbliższy rok zapowiada się zatem jako bardzo gorący w politycznych zmaganiach. Kluczową rolę miało w tej walce odegrać Prawo i Sprawiedliwość, o czym świadczył bardzo dobry wynik wyborczy Jarosława Kaczyńskiego. Strategia wyborcza szła w kierunku przesunięcia PiS w stronę centrum i lewicy, o czym świadczyły deklaracje prezesa Jarosława Kaczyńskiego dotyczące obozu postkomunistycznego (przykład: stosunek do postaci Edwarda Gierka). Jednakże po wyborach strategia zmieniła się radykalnie. Joanna Kluzik-Rostkowska, mimo zapowiedzi niektórych, nie uzyskała po udanej kampanii żadnego eksponowanego stanowiska w PiS. Pojawiły się też bardzo zdecydowane w tej partii oskarżenia pod adresem PO o zaniedbania w sprawie śledztwa smoleńskiego. Strategia ta umacnia PiS w elektoracie prawicowym, oddala go jednak od centrowego. Wielu komentatorów mówi o wielkim błędzie Jarosława Kaczyńskiego, który może pogrzebać szansę na powrót do władzy po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Nikt jednak nie rozważa, że prezes PiS mógł porzucić plan przejęcia władzy w przyszłym roku. Po pierwsze, jest to bardzo mało prawdopodobne. Trudno liczyć, aby PiS zdobyło ponad pięćdziesiąt procent mandatów. Po drugie, jedyny możliwy koalicjant - PSL, może być zbyt słaby lub po prostu nie zechce wejść w układ z PiS. Zresztą posiadanie minimalnej większości parlamentarnej dawałoby olbrzymie możliwości prezydentowi Komorowskiemu w kwestii wetowania rządowych ustaw. Strategia, którą przyjęło PiS, może świadczyć o tym, że Jarosław Kaczyński zaplanował długi - trwający pięć lat - marsz po władzę. Wtedy (tj. w 2015 roku) będziemy mieli do czynienia z podwójnymi wyborami - parlamentarnymi i prezydenckimi, a więc będzie to sytuacja analogiczna do tej z roku 2005, kiedy to prezydentem został Lech Kaczyński, PiS wygrało wybory parlamentarne i objęło w koalicji z LPR i Samoobroną władzę w kraju. Jest to scenariusz dalekosiężny, ale trudno wyrokować, czy realny. W każdym razie PiS może dążyć do tego, aby w przyszłym roku Platforma była zmuszona do koalicji z SLD. Czteroletnie rządy postkomunistów i PO mogłyby skompromitować oba ugrupowania, co w sposób zasadniczy musiałoby wpłynąć na wyniki wyborów w 2015 roku. W tej sytuacji jednym z głównych celów politycznych przywódców PO staje się przejęcie elektoratu lewicowego. Taka próba kompletnie nie powiodła się w czasie kampanii prezydenckiej. Poparcie Włodzimierza Cimoszewicza dla Komorowskiego, a także wybór Marka Belki na prezesa NBP okazały się wyborczo nieskuteczne. Dobry wynik Grzegorza Napieralskiego daje szansę odrodzenia siły SLD. Niewykluczone, że Platforma zdecyduje się na "wysadzenie" alternatywnej partii lewicowej. Doskonałym kandydatem na lidera takiej partii byłby Janusz Palikot, o czym sam publicznie zakomunikował. Sąd partyjny przełożył datę rozpatrzenia wniosku o wyrzucenie Palikota z PO, co może świadczyć o tym, że Donald Tusk rozważa różne warianty gry o elektorat lewicowy. Z perspektywy kraju przesunięcie sceny politycznej na lewo jest niezwykle niebezpieczne. Z jednej strony wynika to ze wzrastającej siły SLD i pragnienia innych partii (szczególnie PO) wejścia w elektorat lewicowy. Z drugiej jednak strony, przesunięcie na lewo płynie z siły lewicowych mediów w Polsce. Wszystkie wielkie stacje telewizyjne czy radiowe lansują liberalny obraz świata, podobnie rzecz wygląda na poziomie prasy. Kapitał, który stoi za tymi mediami, albo ma obce pochodzenie, albo posiada korzenie postkomunistyczne. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że świat polityki w sposób zasadniczy jest uzależniony od mediów, gdyż to właśnie media kształtują opinię publiczną. Wielu zwykłych działaczy PO dziwi się, jak to się stało, że ich partia tak bardzo przechyla się w lewą stronę, mimo iż była - czy jest - określana mianem konserwatywnej. Opis mechanizmu jest prosty: środowiska TVN czy "Gazety Wyborczej" nie udzielają poparcia za nic. Od czasu do czasu zdarzają się w społeczeństwie polskim przebudzenia, z jakimi mieliśmy do czynienia po śmierci Jana Pawła II czy po katastrofie smoleńskiej. Jednakże wpływ takich przebudzeń na scenę polityczną jest raczej chwilowy, gdyż media w większości pracują nad jej manipulacją. O długotrwałym kształcie sceny politycznej decyduje zaplecze społeczne i siła tego zaplecza, zaś w mniejszym stopniu doraźne wybuchy społeczne. W najbliższym czasie możemy się zatem spodziewać nie tylko rywalizacji między PiS a PO. Przede wszystkim będziemy mieć do czynienia z próbą sił między PO i SLD. Realny jest scenariusz, że skończy się to wymuszoną koalicją rządową obu tych partii po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Taki stan rzeczy może kosztować kraj bardzo dużo poprzez wprowadzanie różnorakich lewackich pomysłów ustawowych (przykład: niedawna nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie). Oczywiście do tego dodać musimy odejście od procesów dekomunizacyjnych, co będzie szczególnie widoczne podczas prezydentury Bronisława Komorowskiego. Wielu komentatorów prawicowych ocenia, że nowy prezydent jest o wiele bardziej uzależniony od nieformalnych układów postkomunistycznych niż inni liderzy PO. Jego sukces wyborczy będzie się z pewnością łączył z obroną interesów tych środowisk. Prof. Mieczysław Ryba

Hulaj dusza piekła nie ma 1. Po wyborze Komorowskiego na Prezydenta arogancja i cynizm Platformy sięgają zenitu. Kilka przykładów tylko z ostatnich dni. Debata na temat stanu finansów publicznych w Sejmie. Przemawiają Premier Donald Tusk i Minister Rostowski. Opowiadają, że główną przyczyną trudnej sytuacji finansów państwa, są decyzje rządu PiS sprzed 4-5 lat obniżające podatki i składkę rentową. Oni prowadzą polską gospodarkę tak dobrze, że jest jedyną pośród 27 krajów unijnych ,która odnotowała w 2009 roku wzrost gospodarczy w wysokości 1,8% PKB. Także w tym roku gospodarka rośnie i to w tempie jeszcze szybszym bo ten wzrost w I kwartale tego roku wyniósł aż 3% PKB. Wynikiem tej dobrej sytuacji gospodarczej jest konieczność podniesienia stawek podatku VAT o 1 punkt procentowy. Rząd jednak będzie dążył do ochronienia przed skutkami tej podwyżki rodziny o niskich dochodach dlatego obniża stawki podatku VAT na przetworzone produkty żywnościowe z 7% do 5%, choć jednocześnie podwyższa stawki podatku VAT z 3% do 5% na nieprzetworzone produkty rolnicze. To oznacza, że stawka podatkowa na mąkę zmaleje od 2 punkty procentowe ale wzrośnie o 2 punkty procentowe stawka na pszenicę z której tą mąkę się wyprodukuje. Wzrośnie także o 1 punkt procentowy stawka na energię przy pomocy której ten chleb się upiecze, podobnie jak stawka na paliwo przy pomocy którego ten chleb się przewiezie z piekarni do sklepu. W sumie cena chleba się obniży bo rząd dba o grupy ludzi o najniższym poziomie dochodów. Albo głupota albo cynizm i arogancja tak skrajna,że zaczyna drażnić nawet zwolenników Platformy.

2. Ta sama debata na temat stanu finansów publicznych. Po półgodzinnych wystąpieniach Tuska i Rostowskiego, wiceprzewodnicząca Komisji Finansów Publicznych Anita Błochowiak prosi o głos i mówi, że mimo tych trwających godzinę wypowiedzi, nie padła żadna informacja o wielkości deficytu finansów publicznych, długu publicznego, kosztów obsługi długu za ostanie 3 lata rządów Platformy więc trudno dyskutować o stanie finansów jak nie ma podstawowych informacji na ten temat. Zabiera głos Rostowski i mówi, że skoro posłom brakuje takich informacji to jest strona internetowa resoru finansów i tam te dane można znaleźć. Mimo apeli posłów, Premier na tą arogancję ministra nie reaguje.

3. Głosowanie nad uzupełnieniem składu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Wybrani zostają 2 kandydaci zgłoszeni przez SLD, mimo ,że PiS zgłosił nie związanego z żadną opcją polityczną zasłużonego dla budowania wolnych mediów dziennikarza Macieja Iłowieckiego. Jednocześnie SLD głosuje za zmianą ustawy medialnej pozwalającej na zmianę składu rad nadzorczych publicznych mediów mimo że do końca kadencji obecnych rad zostało aż 2 lata i poprzednia ustawa gwarantowała 4-letnią kadencję. Wszystko to odbywa się pod hasłem głoszonym od 3 lat przez Platformę, odpolitycznienia mediów publicznych i po deklaracjach i Tuska i Komorowskiego złożonych twórcom, że media publiczne zostaną przeorganizowane według ustawy przygotowanej przez środowisko twórców.

4. Zakończenie prac hazardowej komisji śledczej. Komisja przyjmuje większością głosów rządzącej koalicji raport, który stwierdza,że afery hazardowej nie było, choć blisko rok temu Premier Tusk dokonał głębokiej rekonstrukcji rządu polegającej na usunięciu z rządu aż 5 ministrów w tym jednego wicepremiera potwierdzając,że ta afera jednak była. Opozycja chce złożyć do raportu liczącego sto kilkadziesiąt stron, zdania odrębne czyli tak naprawdę równie obszerne kontr raporty Przewodniczący komisji śledczej z Platformy Mirosław Sekuła arbitralnie ustala,że posłowie opozycji mają na to 24 godziny. Okazuje się ,że nawet zobowiązanie przewodniczącego Sekuły wobec koalicjanta czyli posła Stefaniuka z PSL, że na złożenie zdań odrębnych będą mieli 7 dni nie zostało ostatecznie wzięte pod uwagę.

5. Tak wygląda realizacja władzy absolutnej przez rządzącą Platformę i są to przykłady tylko z ostatnich 3 dni. We wrześniu Platforma z SLD przejmą media publiczne. Zniknie ostatni przyczółek dla dziennikarzy, którzy rządzącym próbowali patrzeć na ręce. Hulaj dusza piekła nie ma. Piekło jednak jest i wydaje się, że tak korzystająca z władzy absolutnej Platforma, zbliża się do niego szybkimi krokami. Zbigniew Kuźmiuk

CIT-EM PO OCZACH „Opozycja skrytykowała podwyżkę VAT, jednak – jak pisze GW – „sama nie miała w zanadrzu recept na wyjście z kryzysu. Marek Wikiński z SLD zaproponował jedynie (podkreślenie moje) opodatkowanie banków śladem Węgier”(Premier Tusk nie chce radykalnych reform Premier zapewnia, że rząd nie przeprowadzi żadnych radykalnych reform. Wbrew ekonomistom, ale "dla dobra ludzi żyjących tu i teraz". I w imię zdrowego rozsądku. - Dziś liczy się obliczalność, stabilność polityczna. Ci, którzy tego nie rozumieli, dziś stoją nad krawędzią bankructwa - mówił premier Donald Tusk podczas wczorajszej debaty w Sejmie o stanie finansów publicznych. Wskazał na Grecję, Hiszpanię, Portugalię, które żyły ponad stan, a dziś grozi im niewypłacalność, bo utraciły zaufanie rynków finansowych. - Gdybyśmy poszli tą ścieżką, bylibyśmy dziś skazani na decyzje bolesne dla całego społeczeństwa: rezygnowanie z inwestycji w infrastrukturę, obniżanie pensji, rent i emerytur nawet o 30%, podnoszenie podatków przekonywał Tusk. Debaty domagali się posłowie PiS, by usłyszeć, jaka jest sytuacja gospodarcza i jaki plan ma rząd na wyjście z kryzysu. Ale sala świeciła pustkami. Polska przeszła przez światowy kryzys bez wpadnięcia w recesję, bo rząd - przekonywał premier - "kierował się zdrowym rozsądkiem i poczuciem odpowiedzialności za ludzi i ich pieniądze". Nie uległ namowom opozycji i części ekonomistów, by pompować państwowe pieniądze w gospodarkę, dotować koncerny i banki. W ten sposób Polska - mówił Tusk - zyskała reputację na świecie. Sprawdziły się nie "doktryny i ideologie", lecz proste zasady: nie zadłużaj się ponad miarę, pożyczaj tyle, ile zdołasz oddać, w kłopotach wydawaj mniej, nie zrzucaj największych ciężarów na tych, którzy mają najciężej. Tusk nadal zamierza postępować wbrew "pseudoekspertyzom" ekonomistów: - Reformy mają tylko wtedy sens, gdy przy elementarnej odpowiedzialności za budżet dają ludziom satysfakcję z życia tu i teraz, a nie satysfakcję doktrynerom albo wyłącznie przyszłym generacjom. Rząd zamraża płace urzędnikom, ale daje więcej innym - nauczyciele dostaną podwyżki, emerytury i renty będą waloryzowane. - Stać nas na to -zapewniał premier. - To prawo ludzi żyjących w ciężkich warunkach. Jego zdaniem "wyjście z kryzysu wymaga decyzji odważnych, ale umiarkowanych". Jak podwyżka VAT o 1 pkt do 23% i obniżenie go na żywność przetworzoną z 7 do 5%. Minister finansów Jacek Rostowski szacuje, że żywność stanieje średnio o 0,7%. Ale eksperci podatkowi przekonują, że wzrost VAT sprawi, iż zdrożeje prąd i benzyna. A b. minister finansów w rządzie PiS Mirosław Barszcz uważa, że na miesięczne zakupy wydamy kilka złotych więcej. Ekonomiści, których Tusk słuchać nie chce, nalegają, by rząd ograniczył wydatki socjalne, np. becikowe dla zamożnych, podniósł składki emerytalne i zdrowotne dla bogatych rolników. Polska zaś wcale nie stoi przed koniecznością obniżenia obecnych rent i emerytur; należy natomiast odebrać przywileje tym, którzy odchodzą z pracy w kwiecie wieku i pełni sił. A najbiedniejsi to wcale nie emeryci, lecz rodziny wielodzietne. Ekonomiści przestrzegają, że bez tych zmian wystarczy osłabienie złotego, załamanie wzrostu gospodarczego u naszych partnerów handlowych, by rządowy plan się załamał. Zamiast jednej okresowej podwyżki VAT będzie potrzebna następna i kolejna, a w końcu reformy i tak trzeba będzie przeprowadzić. - Przyjmujemy drogę bezpieczną, zdroworozsądkową, a nie drogę ideologów, eksperymentatorów, radykałów, wariatów. Przyjmujemy drogę ludzi, którzy czują się odpowiedzialni za obywateli, a nie za własne ideologie czy resentymenty - mówił premier. Obiecał, że rząd prześle jesienią Sejmowi kilkadziesiąt ustaw, m.in. o  oszczędnościach w administracji. Opozycja skrytykowała podwyżkę VAT. Jednak sama nie miała w zanadrzu recept na wyjście z kryzysu. Marek Wikiński z  zaproponował jedynie opodatkowanie banków śladem Węgier. Beata Szydło z PiS zarzuciła gabinetowi Tuska, że zaniechał reform rozpoczętych przez poprzedni rząd Jarosława Kaczyńskiego, że namawiał do niepłacenia abonamentu RTV i forsował ustawy sprzyjające interesom swoich znajomych. Patrycja Maciejewicz). No to spójrzmy na rozliczenie CIT za 2009 rok:

http://mf.gov.pl/_files_/podatki/statystyki/za_2009/informacja_roczna_cit_2009.pdf

Ogółem było 327.292 podatników CIT. W tym: a) przedsiębiorstwa 323.447 b) banki i pozostałe instytucje finansowe 3.845

Ogółem przychód podatników CIT wyniósł 5.762.787.083.000 zł. Przeciętny przychód na podatnika wyniósł więc 17.655.000 zł.

w tym: a) przedsiębiorstwa: przychód 2.461.806.111.000 zł. przeciętny przychód 7.627.000 zł.

b) banki i pozostałe instytucje finansowe: przychód 3.300.980.972.000 zł. przeciętny przychód 903.636.000 zł. Koszty uzyskania przychodu wyniosły 5.635.638.328.000 zł. Łączny dochód podatników CIT wyniósł 181.499.737.000 zł. Przeciętny dochód na jednego podatnika CIT wyniósł 798.000 zł. w tym: a) przedsiębiorstwa 679.000 zł. b) banki i pozostałe instytucje finansowe 12.899.000 zł. Poza kosztami są też: dochody wolne i zwolnione (bo to nie to samo), odliczenia od dochodu i odliczenia od podstawy opodatkowania, a na sam koniec odliczenia od podatku i obniżki podatku oraz zwolnienia i ulgi podatkowe. Zyskowność ogółem wyniosła raptem 4,20% Bidaki – tak się męczyć dla 4%!? Po wszystkich odliczeniach podatek należny wyniósł: 25.375.825.000 zł. Zapłaciło go raptem 119.935 podatników Kwota podatku należnego wyniosła 25.375.825.000 zł Przeciętny podatek wyniósł więc 212.000 zł w tym: a) przedsiębiorstwa 177.000 zł b) banki i pozostałe instytucje finansowe 2.360.000 zł Aż  „bije po oczach” trud jaki zadaje sobie Min.Fin. sumowania danych, ekonomicznie „niesumowalnych”. Bo dlaczego zestawia banki i „instytucje finansowe”? Przecież to zupełnie co innego. Ile mamy w Polsce banków? Z danych Min.Fin. to nie wynika. Trzeba poszukać na stronach KNF. Otóż banków było w 2009 roku sztuk 643. Na owe 3.845 „banków i instytucji finansowych”. Większość to oczywiście banki spółdzielcze (576) – aczkolwiek ich przewaga była tylko ilościowa. Z ogólnej sumy bilansowej banków 1.060.759.000.000 zł. na banki spółdzielcze  przypadło ledwie 61.716.000.000 zł., a na 49 banków komercyjnych 999.043.000.000 zł. Wynik finansowy brutto wszystkich banków wyniósł 10.715.000.000. Nie podano w rozbiciu na komercyjne i spółdzielcze.

http://www.knf.gov.pl/opracowania/sektor_bankowy/dane_o_rynku/Dane_o_rynku.html

http://www.knf.gov.pl/Images/SEKTOR_BANKOWY_PODSTAWOWE_DANE_2009_12_tcm75-18422.pdf

Ale skoro ich łączny wynik finansowy netto wyniósł 8.594.677.262, a w tym samych 49 banków komercyjnych 7.989.021.066 zł. – czyli 92%  – więc pewnie rozkład wyniku brutto był taki sam. A zatem 49 banków uzyskało dochód około 9.850.000.000. Przeciętnie na jeden bank dochód wyniósł więc ponad 201.000.000 zł. A na jedno przedsiębiorstwo 679.000 zł!!! 0,338% zysku przypadającego na jeden bank komercyjny. Ale żeby się nie tylko banków czepiać: łączny podatek CIT od wszystkich jego podatników wyniósł 25.375.825.000 zł przy przychodach 5.762.787.083.000 zł. A więc podatek dochodowy stanowił 0,44% przychodu!!! Podatek w wysokości 0,5% przychodu wyniósłby 28.813.935.415, a w wysokości 0,75% 43.220.903.122 – czyli 17.845.000.000 więcej niż obecnie.

A jak ktoś twierdzi, że nie osiąga rzeczywistej rentowności, która pozwoliłaby mu zapłacić taki podatek, to niech lepiej nie emituje CO2 – bo za jego emisję musimy też zapłacić. Gwiazdowski

Czy Tusk stoi za atakiem Palikota na Łażącego Łazarza. Czy Tusk stoi za atakiem Palikota na (Zarzuty Seremeta – pierwszy ogień Mam swoje typy. Sasin  twierdzi, że 9 marca 2010 r. Kancelaria Prezydenta przesłała na ręce szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego pismo zawierające informacje o konieczności zabezpieczenia przelotów na trasie Warszawa - Smoleńsk i z powrotem samolotów specjalnych TU-154M oraz JAK 40. Pismo to, zgodnie z obowiązującymi procedurami, zostało wysłane także do wiadomości Dowództwa Sił Powietrznych RP, Biura Ochrony Rządu oraz 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Warto zauważyć, że Arabski był jedynym dysponentem samolotów specjalnych obsługiwanych przez 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego. Z godnie z zapisami Porozumienia w sprawie wojskowego specjalnego transportu lotniczego, to dowódca Sił Powietrznych określa sposób przydzielania samolotów zakwalifikowanych jako wojskowy specjalny transport lotniczy oraz sposób zabezpieczenia i wykonywania lotów z prezydentem, marszałkiem Sejmu, marszałkiem Senatu i premierem. Nie udało mi się dotrzeć do treści tego pisma, ale jeśli były Wiceszef Kancelarii Prezydenta nie kłamie, to Tomasz Arabski jako jedyny dysponent samolotu i szef Kacelarii Szefa Rządu powinien zadbać, by w odpowiedzi została przesłana do Kancelarii Prezydenta w dyrektywa bezpieczeństwa dotycząca przelotu zaplanowanego na 10 kwietnia. Nigdzie się nie spotkałem z informacją, czy taki dokument został wysłany, a jeśli tak, to nasuwa się pytanie jaka była jego treść, na ile zgodna była z rzeczywiście podjętymi działaniami, kto personalnie się z nim zapoznał i jaka była (i czy była) reakcja Kancelarii Prezydenta. Jeśli Seremet mówi o zarzutach, to znaczy, że podejrzani żyją. W takim razie obstawiam, że mogą one dotyczyć Tomasza Arabskiego za zaniedbanie, jeżeli zlekceważył pismo z 9 marca lub jeżeli nie dopilnował, by podległe Premierowi MON i BOR dokonały zgodnego z wymogami zabezpieczenia lotu Prezydenta. Konsekwentnie, pociągnięci do odpowiedzialności karnej mogą być też; Minister Klich, Szef BOR i Dowództwo 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Może się też zdarzyć, że Arabski uczciwie (hahaha) odpisał, że z jakiśtam przyczyn (z pewnością obiektywnych) lot planowany na 10 kwietnia na trasie Warszawa-Smoleńsk nie może być zabezpieczony. Wtedy adresatem pierwszych zarzutów może być ktoś z Kancelarii Prezydenta, kto zlekceważył taką informację i nie zginął w katastrofie. Gdyby tak było, to należałoby się poważnie zastanowić, czy nie jest prawdziwa sugestia niektórych Blogerów, że „wystawienie” Lecha Kaczyńskiego nie mogło się odbyć bez osoby, działającej wewnątrz Kancelarii Prezydenta, która nie wybierała się samolotem do Katynia. Gdyby komuś udało się odnaleźć w czeluściach Internetu informacje dotyczące wysłania wspomnianej dyrektywy bezpieczeństwa, a najlepiej dotrzeć do jej treści, lub chociaż odnaleźć potwierdzenie, że taka odpowiedź faktycznie została udzielona przez któregoś z adresatów – to byśmy mieli pierwsze konkretne informacje na temat spodziewanego toku polskiej atrapy śledztwa. Znając niechlubną rolę Arabskiego w tym całym syfie, chyba się domyślam jak było naprawdę. Pytanie też, czy prokuratura celować będzie w faktycznie winnych, czy w kozłów ofiarnych. Łażący Łazarz). Pomimo tego ,że nie zgadzam się z większością poglądów Palikota stawałem jego obronie. Uważam ,że działa w interesie społeczeństwa, atakują i zadając niewygodne pytania klasie  politycznej . . Atakował nie tylko Kaczyńskiego i PiS ale również np. Schetynę z Platformy.  Bronienie jego prawa do tego było obroną wolności słowa i demokracji. Dlaczego Palikot zaatakował Łażącego Łazarza. Czy chodzi wyniki ostatnich wyborów prezydenckich w których Kaczyński uzyskał niespodziewanie wysokie poparcie wśród młodych . W przyszłorocznych wyborach weźmie udział  następne kilkaset tysięcy młodych , którzy skończą 18 lat ,a co za tym idzie prawa wyborcze. Platforma prawdopodobnie opanuje ostatni bastion stanowiący  o pluralizmie  mediów ,czyli  media publiczne. Media należące do koncernów niemieckich już wspierają zdecydowanie Platformę i urabiają pod nią opinię publiczną. Internet , staje się  coraz wartościowszym źródłem informacji , analiz i komentarzy. Staje się medium wrogim Platformie, Tuskowi i Komorowskiemu. Już niedługo od poparcia szeroko rozumianego  „ Internetu „ będzie zależało kto wygra wybory. Już w następnych wyborach samorządowych i parlamentarnych może to być czynnik , który przeważy szalę. Internetem i internautami bardzo trudno manipulować. Na pewno zdaje sobie z tego sprawę Tusk, a jeśli nawet nie on sam  to” mózg wegetatywny  „Platformy, czyli spin doktorzy i sondażownia. Platforma i Tusk chcą wykorzystać Palikta do przetestowania w jaki sposób „wziąć za pysk” niezależnych internautów , jak reagują na groźby i obietnice . Czy uda się ich wspólnie z usłużnymi  sądami sterroryzować . Sądy już pokazały , przy okazji sprawy Ziobro , oraz spraw wytaczanych o przysłowiowe przecinki przez największego pieniacza sądowego  III RP ,że są na usługi i nie tylko nie stoją na straży wolności obywatelskich, praw człowieka i wolności słowa , ale wprost przeciwnie. Za rozboje, zabójstwa nie ma takich kar finansowych jak  za wyimaginowane  często naruszenia dóbr osobistych . Wymiar sprawiedliwości rozpoczął stosowanie terrory ekonomicznego , którym chce zastraszyć polskie społeczeństwo , i faktycznie pozbawić Polaków podstawowego prawa. Wolności słowa. Atak Palikota  na Łażącego  Łazarza jest odrażającym aktem przemocy , w tym  w perspektywie sądowej, bo to na jej  użyciu bazują zawoalowane groźby   polityka, prominentnego  członka partii rządzącej,  osoby nieformalnie doradzającej prezydentowi elektowi Komorowskiemu. Równocześnie Palikot rozpoczął atak na Salon24. Palikot może tutaj zastosować taktykę największego pieniacza sadowego . Niekończące się procesy i próby  wyłudzanie przy pomocy sądów wysokich odszkodowań. Czy media mainstreamu poruszą żenujący , prostacki atak Palikota na Łażącego Łazarza. faktycznie na wszystkich internautów. Co powie Tusk, Schetyna , Komorowski. Co do Sądów to chyba Rybiński ostatnio wyraził obawę ,że za chwile obudzimy sie w kraju , w którym będą kary za komentowanie wyroków sadowych. Marek  Mojsiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
dzu 03 230 2299
2011 06 20 Dec nr 230 MON Gosp mieniem Skarbu Państwa
230 Wanty Testy Referencje
MAN Ogrzewanie Webasto Thermo 230,300,350 obsługa i montaż(1)
230
MKH 230
1 (230)
230(8
230 Przykłady notatek linearnych IV
materialy i studia 230
AP 230 Dassault Mirage Variants
230 231
Przetyr1, Schemat tyrystorowej przetwornicy 12V / 230 V
230
CBL Faktura indywidualna 230 30 Nieznany
230 ac
Mazowieckie Studia Humanistyczne r1996 t2 n2 s228 230
Lotnictwo Aviation International 1991 2 (PZL 230 Skorpion)

więcej podobnych podstron