Budowa kwestionariusza Świat współczesny jest coraz silniej manipulowany socjotechnicznie. Oto jak można wpływać na uzyskiwane informacje np. poprzez odpowiednią strukturę kwestionariusza. Wiele badań socjologicznych i psychologicznych przeprowadza się przy pomocy kwestionariuszy. Prawie każdy z nas zetknął się już z nimi w różnej postaci i wiele osób wypełniało takowe, zazwyczaj sądząc, że wie o co go pytają, do czego pytanie to zmierza i jakich odpowiedzi należy udzielić. Rzadko kto jednak wie, że zazwyczaj już przy układaniu kwestionariusza i w samej jego budowie często są zawarte zasady pozwalające uzyskiwać odpowiedzi i informacje, jakich wcale nie jesteśmy świadomi. Wynikają one nie tyle z reguł naukowych, ile z socjotechnicznego doświadczenia. Niektóre z nich są ważne i warto sobie uświadamiać przynajmniej to, że istnieją i bywają wobec nas stosowane. Oto kilka naważniejszych
1. Długość kwestionariusza. Długość kwestionariusza mierzy się nie liczbą pytań, lecz przeciętnym czasem trwania wywiadu, czyli czasem potrzebnym do jego wypełnienia. Czas ten określa się w toku kilku wywiadów próbnych. Na ogół zaleca się, aby wywiad trwał mniej więcej pół godziny. (To samo zalecenie stosuje się obecnie w metodologii nauczania w odniesieniu do testów szkolnych). Czasu tego nie traktuje się jednak sztywno, bowiem optymalny czas trwania wywiadu zależy od charakteru kwestionariusza i zainteresowania respondentów. Pytania, na które łatwo odpowiedzieć i które są dla respondentów bardzo interesujące, pozwalają przedłużyć wywiad, który jednak nigdy nie powinien trwać dłuzej niż godzinę. Warto też wiedzieć, że pod koniec kwestionariusza słabnie czujność tych respondentów, którzy nie ufają kwestionariuszowi i dlatego pod koniec, a zwłaszcza w kwestionariuszach przedłużonych, zamieszcza się pytania mające wydobyć informację z odruchów lub podświadomości, oraz tzw. pytania kontrolne.
2. Pytania wprowadzające. Kwestionariusz powinien zaczynać się od kilku pytań wprowadzających. W żadnym wypadku nie powinny one wzbudzać nieufności lub niechęci do udzielenia odpowiedzi (np. poprzez zmuszanie do jakiegoś wysiłku), natomiast powinny zainteresować respondenta, może nawet rozbawić, pobudzić wyobrażnię i wprowadzić w temat. Przykładem takiego pytania jest np. Przypuśćmy wygrałaby Pani wycieczkę na Wyspy Karaibskie dla dwóch osób. Kogo by Pani ze sobą zabrała? Albo: Gdyby firma X zawiadomiła Pana o wygraniu samochodu marki Y, dokąd by Pan najpierw nim pojechał?
3. Pytania relaksujące zadaje się także wewnątrz kwestionariusza, zwykle po temacie, który zawierał wiele pytań przykrych, tj. skłaniających do uchylania się od odpowiedzi lub zmuszających do niewygodnego wysiłku myslowego. Pytania takie są zbędne z punktu widzenia przedmiotu badania i odpowiedzi na nie są pomijane przy analizie wyników, jednakże po to, aby nie dopuścić do tego, że respondent je rozpozna jako zbędne, muszą się wiązać formalnie z tematem i nie różnić znacząco od pozostałych. Mogą to być np. pytania w rodzaju: Czy sądzi Pan, że za to (np. uczestnictwo w testach) powinno się ludziom płacić? Ile by Pan za to dał? itp. Ludzie na ogół lubią mieć wrażenie, że rozporządzają i dysponują pieniędzmi, których jeszcze nie mają, a pytania które im takich wrażeń dostarczają należą do najbardziej przyjemnych i ożywiających.
4. Promieniowanie pytań. Każde pytanie rzutuje na następne, zarówno treściowo, jak i emocjonalnie.Treść, temat pytania, na które przed chwilą odpowiedział, absorbuje jeszcze respondenta w chwili, gdy słyszy on lub czyta już pytanie następne. Może to mieć wpływ na treść jego następnej wypowiedzi. To zaabsorbowanie wykorzystuje się często przy ustalaniu kolejności i stopniowania pytań (patrz niżej). Irytacja albo satysfakcja wywołana pytaniem, na które się przed chwilą odpowiadało, mogą wpłynąć również na odpowiedź na pytanie następne. Treściowy i emocjonalny efekt takiego promieniowania pytań można łagodzić w ten sposób, że bezpośrednio po sobie stawia się kilka pytań poruszających ten sam temat. Zaś między dwa tematy wstawia się „pytanie buforowe”, aby wygasić efekt promieniowania poprzednio poruszonego tematu. Takie skomasowanie pytań jednotematycznych ma jednak swoje złe strony, o czym także będzie niżej.
5. Mieszanie pytań. Gdy badanie dotyczy tematów drażliwych, takich jak np. surowość metod wychowawczych rodziców, trzeba rozłożyć ją na kilka pytań. Specjaliści odradzają umieszczanie je w kwestionariuszu jedno po drugim, ponieważ respondent łatwiej orientuje się wtedy, że odnoszą się one do jednego zagadnienia, a wtedy najczęściej stara się udzielać odpowiedzi spójnych, tj. tak, aby następne nie kłóciły się z poprzednimi. Jeśli jednak pytania te zostaną nadmiernie rozproszone po całym kwestionariuszu, to powodują wrażenie chaosu, wzmagają negatywne promieniowanie pytań przypadkowo sąsiadujących i mogą tak zmęczyć respondenta, że zaniecha on w ogóle odpowiedzi na dalsze pytania wywiadu. Stąd zaleca się wprawne zbieranie pytań w pakiety maskowane według grup pozornego porządku.
6. Stopniowanie pytań. Stopniowanie pytań polega na tym, że na ten sam temat stawia się najpierw pytania ogólne, często otwarte (tzn. takie na które można się wypowiedzieć własnymi słowami) a następnie coraz bardziej szczegółowe, i to najczęściej zamknięte (tzn. takie w których odpowiedź wybiera się spośród z góry przewidzianych możliwości, np. czterech dystraktorów quizu albo po prostu TAK lub NIE). Takie stopniowanie pytań najczęściej ma służyć przezwyciężaniu zahamowań respondenta. Skoro odpowiedział on już bowiem na pytanie ogólne, dotyczące nieprzyjemnego dlań tematu, będzie się potem czuł zmuszony, bądź też przynajmniej przyjdzie mu łatwiej odpowiedzieć także na ‘przykre’ pytania szczegółowe. Bywa, że stosuje się porządek odwrotny – od pytań szczegółowych przechodzi się do ogólnych. Chodzi o sytuacje, w których badaczowi zależy na ogólnych wypowiedziach respondenta, do których doprowadza go poprzez pytania szczegółowe.
7. Pytania kontrolne. Chcąc sprawdzić, czy na określone, szczególnie ważne pytanie respondent odpowiedział szczerze albo zgodnie z prawdą, stosuje się pytania kontrolne, najczęściej jedno do jednego pytania, czasami więcej. Jest to w gruncie rzeczy pytanie o tę samą sprawę, zadane jednak w innej formie. Należy je umieścić odpowiednio daleko od pytania właściwego, najlepiej w oprawie jakby innego zestawu pytań, tak aby respondent nie zauważył związku między nimi dwoma.
8. Kodowanie i filtrowanie pytań. Kodowanie stosuje się w celu uproszczenia analizy pytań otwartych. Odpowiednio poinstruowany ankieter odsłuchuje odpowiedzi i sam zaznacza dyskretnie odpowiedź stosując odpowiednią cyfrę kodu, np. 0 = tak; 1 = nie; 2 = nie mam zdania; 3 = brak odpowiedzi. Mechanizm filtrowania może być kilkustopniowy. Załóżmy, że badamy postawy wychowawcze rodziców i że interesują nas tylko ci rodzice, którzy biją swe dzieci. Temat jest drażliwy, więc najpierw trzeba zadać pytanie ogólne, np. Czy Pana zdaniem, dzieci powinny od czasu do czasu dostać w skórę? Tym pytaniem uzyskujemy nie tylko ważną dla odsiania grupy odpowiedź, lecz także jakby zgodę na zadanie następnego pytania, szczegółowego i być może przykrego (zasada stopniowania), które brzmi: Czy bije Pan czasem swoje dziecko, jeśli ono na to zasłuży? Pytanie to odsiewa tych, którzy dzieci nigdy nie biją, ale test musi być również z nimi przeprowadzony do końca, gdyż przerwanie go w tym miejscu jest sygnałem dla innych, o co badaczowi naprawdę chodzi i ta świadomość u respondenta psuje dalszy efekt szczerości wypowiedzi.
9. Dane społeczno-demograficzne. Przy prawie wszystkich badaniach i ankietach społecznych potrzebne są informacje o okreslonych cechach respondenta, takich jak wiek, płeć, stan cywilny, zawód, zarobki, wykształcenie, wyznanie itp. Pytania dotyczące tych cech są zadawane zazwyczaj na zakończenie wywiadu. Respondent bowiem traktuje je jako niestosowną ciekawość, a może nawet bezczelność. Gdyby wywiad od nich się zaczynał, mógłby spowodować niechęć, a nawet odmowę dalszej współpracy. Na koniec wywiadu respondent zwykle jest już zmęczony i zmiękczony, tj. oswojony z faktem, że mu się zadaje różne przykre pytania. Odpowiada więc ze świadomością kończenia wywiadu, czyli z ulgą i nie stawia większego oporu.
Bogusław Jeznach
Nawet nie wiemy, co utraciliśmy na Kresach Z dr. Leonem Popkiem, historykiem, pracownikiem IPN, prezesem Towarzystwa Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej, rozmawia Adam Kruczek Dwóch, jak do tej pory jedynych przeprowadzonych na tak dużą skalę, poszukiwań i ekshumacji ofiar mordów UPA dokonano w okolicach Ostrówek na Wołyniu. Wielu Kresowian z uznaniem i nadzieją zastanawia się, jak to się Panu udało? - Od 1992 r., kiedy nastąpiła pierwsza ekshumacja, co roku organizowaliśmy pielgrzymki do Ostrówek i Woli Ostrowieckiej i nieustannie monitowaliśmy Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz instytucje ukraińskie w Łucku i Lubomlu o dokończenie ekshumacji i katolickiego pochówku naszych bliskich. Spotykaliśmy się jednak z brakiem zgody Ukraińców i odsyłaniem do władz w Kijowie, czyli ad calendas graecas. Nadzieja pojawiła się dopiero w 2003 r., gdy z okazji 60. rocznicy mordów na Wołyniu Ostrówki były brane pod uwagę, jako miejsce spotkania prezydentów Polski i Ukrainy. Przegraliśmy z Poryckiem ze względów organizacyjnych i logistycznych. Po prostu tam prowadziła bita droga, a teren nie wymagał specjalnego przygotowania. Kolejna szansa pojawiła się na początku tego roku, kiedy w czasie spotkania obecnych prezydentów Polski i Ukrainy padła propozycja, aby postawić, a następnie wspólnie odsłonić pomnik w Ostrówkach. Powróciliśmy wtedy do stale powtarzanego postulatu, aby najpierw dokonać ekshumacji i katolickiego pochówku ofiar. Udało się, gdyż wsparła nas ROPWiM i jej sekretarz generalny dr hab. Andrzej Kunert, który potrafił przekonać stronę ukraińską. Szczególne podziękowania pragnę złożyć Maciejowi Dancewiczowi oraz Adamowi Kaczyńskiemu z Wydziału Zagranicznego Rady, którzy wielokrotnie, aby przyspieszyć całą procedurę, omijając biurokratyczną wymianę pism i dokumentów, osobiście dostarczali je odpowiednim instytucjom na Ukrainie.
Jak Pan uważa, czy na tej decyzji zaważył jej aspekt humanitarny, chęć oddania ostatniej posługi pomordowanym, czy sprzyjająca koniunktura polityczna? - Sądzę, że te względy też były brane pod uwagę, ale nie mam złudzeń, że gdyby nie decyzja o spotkaniu w Ostrówkach prezydentów, to nie doszłoby w tym roku do poszukiwań, odnalezienia mogił, ekshumacji, pogrzebu oraz do wybudowania upamiętnienia.
Do Ostrówek wiedzie dziś asfaltowa droga, cmentarz jest uporządkowany, większość ofiar doczekała się katolickiego pochówku, niebawem odwiedzą to miejsce prezydenci Polski i Ukrainy. Czy w tej sprawie to koniec wieńczący dzieło? - To nie jest zamknięta sprawa. Choćby, dlatego, że nie znaleźliśmy jeszcze jednej zbiorowej mogiły w gospodarstwie Suszków w Ostrówkach. Trzeba powtórzyć poszukiwania na wiosnę, gdy będzie można użyć specjalistycznego sprzętu, jak choćby georadaru czy wykrywacza metalu. Ponadto trzeba wrócić jeszcze do mogiły przy szkole w Woli Ostrowieckiej, gdzie kości ludzkie były rozdrobnione przez maszyny rolnicze typu pługi, brony, glebogryzarki i rozwleczone na przestrzeni kilkudziesięciu arów. Należy zrobić wszystko, aby maksymalnie wybrać te kości z ziemi i pochować na cmentarzu. Ponadto należałoby odnaleźć mogiłę 30 osób spalonych w stodole Jesionka. Po deszczach, których tego lata nie brakowało, stała tam po prostu woda uniemożliwiająca wykonanie jakiegokolwiek wykopu sondażowego. Ponadto w czasie prac przychodzili do nas Ukraińcy z pobliskich wiosek i wskazywali mogiły kolejnych ofiar czy miejsca, gdzie wyorywali ludzkie kości. Mamy te miejsca zaznaczone i nie wyobrażam sobie, żeby ich nie sprawdzić.
Ma Pan jakieś gwarancje, że gdy ustanie presja polityczna, gdy prezydenci podadzą sobie nad mogiłami ręce, gdy zakończy się Euro 2012, wszystko nie wróci do dotychczasowej normy i o kolejnych ekshumacjach i upamiętnieniach nie będzie mowy? - Jestem optymistą i sądzę, że tak źle nie będzie. Przy tegorocznych pracach zostały zawiązane bliskie kontakty polskich i ukraińskich archeologów, została też już wydeptana pewna ścieżka administracyjna. Nie mam pewności, jak będzie w przyszłości, być może wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa, ale to, co się w tym roku już stało i jeszcze się dokona w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej, posuwa całą sprawę upamiętnień na Kresach niesłychanie do przodu.
Ostrówki to jednak ewenement, wyjątek na usianym takimi miejscowościami Wołyniu, nie wspominając o województwach lwowskim, tarnopolskim czy stanisławowskim. Jak ocenia Pan szanse na to, by casus Ostrówek stał się standardem, jeśli chodzi o upamiętnienia Polaków zamordowanych na Kresach? - Sądzę, że sami Ukraińcy zrozumieli, że sprawa dojrzała już do pozytywnego rozwiązania. Utwierdził mnie w tym przekonaniu jeden z przedstawicieli władz powiatowych z Lubomla, który stojąc nad mogiłą, zadał retoryczne pytanie, czy trzeba było aż 68 lat, żeby do tego doszło. Dodał, że skoro nie zostało to dotąd zrobione, to teraz trzeba się z tym zmierzyć. Rok 1943 to dla nich temat trudny, dlatego że do tej pory na Ukrainie oficjalnie nie istniał i niektórzy Ukraińcy podchodzą do tego z niedowierzaniem, że to było naprawdę i aż w takich rozmiarach. Ponadto z niepokojem zastanawiają się, co z tego wyniknie. I okazuje się, że nic strasznego się nie dzieje. Przeciwnie, nie sposób było nie dostrzec, że to, co robiliśmy, było akceptowane przez miejscową ludność, która przychodziła, starała się choć trochę pomóc, przynajmniej informacjami i radami, modliła się przy grobach. Zresztą i sam pogrzeb najlepiej o tym świadczy, zwłaszcza szeroki udział przedstawicieli władz administracyjnych, duchowieństwa prawosławnego, miejscowej ludności.
Ale są też próby torpedowania tego procesu przez środowiska neobanderowskie. - Uważam, że mimo wszystko trzeba z nimi rozmawiać, choć czasem bywa to trudne, gdyż usiłują podważać dosłownie wszystko, co mówimy. Nie ma co się obrażać, tylko spokojnie wyjaśniać. Gdy osoby z tego środowiska, a także niektórzy ukraińscy dziennikarze reprezentujący tę opcję, prowokacyjnie pytali mnie, jaką mam pewność, że mordów w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej dokonała UPA, a nie oddziały NKWD przebrane za banderowców, wskazywałem na dokumenty, konkretne rozkazy, meldunki, nawet świadectwa ukraińskich mieszkańców pobliskich wiosek, którzy opowiadali, jak dwa dni wcześniej oddziały UPA z terenu Galicji miały koncentracje w ich wsiach, jak mobilizowały miejscową ludność. Zarzucano mi, że celowo zawyżyłem liczbę mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. Odsyłałem do spisu powszechnego z 1921 r., z 1931, a nawet, z 1940, bo jest i taki. Insynuowano, że Polacy zamieszkali na tym terenie dopiero w latach 30 ubiegłego wieku, na co pokazywałem stare nagrobki np. z datą śmierci 1853 roku. Oczywiście przede wszystkim kwestionowano liczbę ofiar. Wskazywałem na opracowania, wykazy imienne, relacje, dokumenty świadczące o tym, że w Ostrówkach zginęło ponad 470 osób, a w Woli Ostrowieckiej ponad 570.
Pojawiają się niepokojące sygnały świadczące o możliwości umieszczenia na upamiętnieniu powstającym w Ostrówkach niepełnej listy ofiar oraz inskrypcji nieoddającej całej prawdy o tym mordzie. - Całość spraw związanych z budową pomnika, formą i treścią napisów prowadzi ROPWiM. Jako historyk mogę dostarczyć, zresztą już to zrobiłem, niezbędne materiały. Nie wyobrażam sobie, jak można by dokonać selekcji ofiar i tylko część z nich upamiętnić na tablicach. Byli mieszkańcy Ostrówek i Woli Ostrowieckiej i ich rodziny, z którymi rozmawiałem ostatnio, z jednej strony ubolewają, że na upamiętnieniu nie będzie napisu dotyczącego sprawców zbrodni, ale z drugiej strony mają świadomość, że nie pozwalają na to warunki polityczne. Trzeba wierzyć, że jeszcze przyjdzie taki czas. Wierzymy, że nazwiska wszystkich zamordowanych znajdą się na tablicach.
Upamiętnienia, ekshumacje to jedno, ale nie mniej ważne są historyczne studia nad tymi zbrodniami. Pan skoncentrował się nie tylko na dokumentowaniu zbrodni w Ostrówkach, ale również – to był temat Pańskiej dysertacji doktorskiej – na martyrologii kresowego duchowieństwa. Jakie świadectwo wiary w czasie najstraszniejszej próby dali na Kresach wierni i ich pasterze? - To był jak gdyby ostateczny egzamin z ich chrześcijaństwa i myślę, że go zdali. Sprawiali wręcz wrażenie, jakby nie bali się śmierci. Na to miało niewątpliwy wpływ całe wychowanie religijne prowadzone w Kościele i w domach kresowych. Większość ludzi z pacyfikowanych przez banderowców wiosek przyjmowała to, co ich spotkało, po chrześcijańsku, jak gdyby byli przygotowani na śmierć. Najbardziej wyrazisty i udokumentowany jest przykład mordowanych pod Sokołem kobiet i dzieci z Woli Ostrowieckiej, gdy w obliczu śmierci padały na kolana, śpiewały nabożne pieśni, wybaczały sobie winy, uspokajały się, że już za chwilę będą u Pana Boga. Taka postawa w obliczu śmierci jest dla mnie świadectwem świętości. W materiale, którym dysponuję – a jest tego ponad 2,5 tys. relacji – nie spotkałem ani jednej wypowiedzi świadczącej o utracie wiary w obliczu śmierci. Było wręcz odwrotnie. Zdarzało się, że przed śmiercią przeklinano sprawców, co jest z psychologicznego punktu widzenia zrozumiałe, ale były też przypadki nawoływania, czy to przez księży, czy przez dowódców oddziałów partyzanckich, do odstąpienia od odwetów czy aktów zemsty za doznane krzywdy na ludności ukraińskiej. Księża nie opuścili w tych sądnych dniach swoich parafian i zapłacili za to wielką cenę. Z 18 duchownych, którzy zginęli na terenie diecezji łuckiej tylko z rąk UPA – a kapłani byli mordowani również przez Sowietów i Niemców – zaledwie na mogiłach trzech z nich znajdują się krzyże. W większości miejsca, gdzie spoczywają, nawet nie są znane. Wiemy np., że w Wiśniowcu Nowym na cmentarzu w mogile zbiorowej wymordowanych parafian znajdują się szczątki ojca Kamila Gleczmana i brata Cypriana Lasonia z zakonu karmelitów bosych, gdzieś w zawalonej studni w Wołkowyjach leży dwóch księży – Jerzy Cimiński i Hieronim Szczerbicki itd.
Żaden ksiądz zamordowany na Kresach nie doczekał się beatyfikacji… - Nie, a to już ostatni dzwonek, by ewentualnie rozpocząć proces informacyjny, co stanowi pierwszy krok w kierunku beatyfikacji. Można odnieść wrażenie, że kandydaci na świętych z czasów II wojny światowej dzielą się na lepszych i gorszych. Jedni, głównie ci, którzy zginęli z rąk Niemców, już zostali wyniesieni na ołtarze. Teraz zielone światło zapaliło się dla księży zamordowanych przez Sowietów. Jak gdyby nie nastał jeszcze czas dla tych, którzy zginęli z rąk UPA. A już najwyższa pora zająć się tym tematem, gdyż odchodzą ostatni świadkowie, a w procesach informacyjnych bardzo ważne jest zbieranie świadectw o męczeństwie kandydatów na ołtarze, zwłaszcza od ludzi żywych. Za 5-7 lat, mówiąc brutalnie, nie będzie już, kogo wzywać przed komisję… Dziwi mnie opieszałość osób za to odpowiedzialnych. Cerkiew prawosławna już wynosi swoich księży, jako męczenników za wiarę. A co my zrobiliśmy dla tej sprawy? Do tej pory można było przyjąć tłumaczenie, że brak było wiedzy. Ale teraz są już publikacje, sam jeżdżę po całej Polsce z referatami na ten temat. Cieszę się, że od kilku lat ks. bp Marcjan Trofimiak organizuje “Niedokończone Msze wołyńskie” w katedrze łuckiej, że jest wystawa o martyrologii wołyńskiego duchowieństwa, która krąży po Polsce, jest pokazywana również w seminariach duchownych, była też na Wołyniu. W ubiegłym roku razem z panią prof. Marią Dębowską wydaliśmy książkę o martyrologii duchownych diecezji łuckiej w czasie II wojny światowej. Dotykamy tu tematu, który jest właściwie w dalszym ciągu bardzo mało znany.
Dlaczego stronią od niego historycy Kościoła? - Powód jest dość banalny – znikoma liczba źródeł, dokumentów, które są w dodatku rozproszone. To jest prawdziwa biała plama w historii Kościoła. Zachęcałem w Łodzi, zachęcałem na KUL, żeby podjąć ten temat choćby w formie prac magisterskich czy doktorskich. Zaoferowałem pełną otwartość moich archiwów i zbiorów, rady, gdzie jeszcze można szukać. Ja po prostu sam już nie jestem w stanie tego wszystkiego objąć. Ale nie mogę nikogo tym zainteresować. A uważam, że podjęcie tych tematów to wręcz obowiązek niektórych uniwersytetów.
Zapewne przede wszystkim KUL. - Swoją działalnością spłacam w pewnym sensie dług, jaki zaciągnąłem wobec tej uczelni, która mnie wykształciła i na której obroniłem doktorat. Marzy mi się, aby ta katolicka uczelnia pamiętała o swoich absolwentach-męczennikach, albowiem wielu księży z Wołynia studiowało właśnie w Lublinie.
Pana praca zawodowa w IPN nie dotyczy badania zbrodni UPA czy ich ofiar. Zajmuje się Pan tą tematyką niejako poza godzinami pracy, kosztem urlopu, wypoczynku, zarwanych nocy. Jak nazwać to zainteresowanie: pasją, hobby, może misją? - Rzeczywiście zawodowo zajmuję się w IPN inną dziedziną, choć Instytut ze zrozumieniem podchodzi też do tej mojej niejako dodatkowej działalności, dzięki czemu np. na czas ekshumacji zostałem oddelegowany do Ostrówek. Władze Instytutu umożliwiły mi też dokończenie najnowszej książki pt. “Ostrówki, wołyńskie ludobójstwo”. Na pewno traktuję przywracanie pamięci o polskich Kresach, jako swoją życiową misję. Sam nie wiem, kiedy ten temat mnie tak do reszty pochłonął. To przecież nie tylko Ostrówki i Wola Ostrowiecka. To są setki miejsc pamięci, zbiorowych i pojedynczych nieupamiętnionych mogił. Mam świadomość, że odchodzą na naszych oczach świadkowie, zabierając do grobu swoje tajemnice, i że gdybym rozpoczął swe poszukiwania wcześniej albo bardziej intensywnie działał, mógłbym zgromadzić więcej relacji. Niestety, cały czas towarzyszy mi też świadomość, jak mało zrobiły dotąd ośrodki naukowe. Zaniechano badań i w tej chwili mamy w naszej historii potężną lukę. Nawet nie wiemy, co utraciliśmy na Kresach, bo nikt tego nie spisał, nie zbadał, nie policzył. Mamy lukę w wiedzy na temat współżycia ze sobą przedstawicieli różnych nacji i religii: Czechów, Niemców, Żydów, Węgrów, Ormian, Holendrów, Ukraińców i Polaków, zamieszkujących Kresy przez setki lat. Od dwóch lat odkrywamy całkiem nowy temat, dotąd zupełnie nieznany – sprawiedliwych Ukraińców, którzy z narażeniem życia ratowali Polaków. Do tej pory nie zdobyliśmy się na żadne państwowe uhonorowanie tej postawy, niewątpliwie bohaterskiej, jeśli zważyć, że kilkuset z nich przypłaciło to życiem. A ryzykowali, tak jak Polacy ratujący Żydów, życiem swoim i swoich rodzin. Byli też duchowni prawosławni i greckokatoliccy, którzy potępiali UPA, i za to też ginęli. Ten temat dopiero ruszamy.
Dziękuję za rozmowę.
Móżdżek dinozaura Wśród niepokojących wiadomości, jakie nadchodzą z naszego nieszczęśliwego kraju, pojawiła się również i ta, że nie udało się ustalić sprawcy wyginięcia dinozaurów. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że niezależna prokuratura pod przewodnictwem pana Andrzeja Seremeta prowadzi również takie śledztwo, ale właściwie, – dlaczego nie – zwłaszcza gdyby jego wszczęcie nakazały niezależnej prokuraturze Siły Wyższe, w osobie, dajmy na to, generała Gromosława Czempińskiego? W końcu dinozaury to nie jest tylko sprawa odległej przeszłości, o czym świadczy choćby wiosenne przebudzenie SLD-owskiego Parku Jurajskiego. Ledwo tylko słoneczko zaczęło mocniej przygrzewać, a już osobnicy sprawiający wrażenie żywych skamielin, nie tylko natychmiast się przebudzili, ale złożyli dowody niezwykłego wigoru i planów na przyszłość. Kto wie, czy w związku przyczynowym z tym wiosennym przebudzeniem nie pozostaje zagadkowe samobójstwo pana Andrzeja Leppera, który, zdaje się, zamierzał jednym susem wskoczyć na powrót w samo centrum politycznej sceny przy pomocy siły nośnej w postaci afery o zasięgu międzynarodowym. Taka aferą mogły być tajne więzienia CIA w Polsce – a to już z dinozaurami i ich zagadkowym wyginięciem pozostaje w coraz ściślejszym związku. Na szczęście dla nich pan Andrzej Lepper taktownie się powiesił, a niezależna prokuratura nie tylko przezornie odczekała z sekcją aż trzy dni, żeby wszystkie miazmaty miały czas się rozłożyć na pierwiastki kwadratowe, ale od razu, złotymi ustami swego rzecznika wykluczyła udział osób trzecich – całkiem tak samo, jak w przypadku katastrofy smoleńskiej. W dalszym ciągu zagadkowy pozostaje ewentualny udział w tej sprawie osób drugich, które – jak wiadomo, potrafią nawywijać wcale nie gorzej od osób trzecich, – ale osoby drugie – zwłaszcza, gdy są nimi drugie osoby w państwie – pozostają poza wszelkim podejrzeniem, niczym żona Cezara. Ile zwyczaj umieszczania żon Cezarów poza wszelkim podejrzeniem jest wart – o tym informuje nas wyczerpująco w swoich „Żywotach Cezarów” rzymski dziejopis Swetoniusz Trankwillus, pisząc o Messalinie, że narzekała, iż natura nie uczyniła jej większych otworów w piersiach, żeby również i z nich mogła zrobić odpowiedni użytek. Ale w jurysprudencji jest trochę inaczej niż w życiu; tam królują tak zwane fikcje prawne, na czele, których stoi konstytucyjna zasada, głosząca, że Polska jest „demokratycznym państwem prawnym”. W tym sformułowaniu widać osobliwe poczucie humoru ówczesnej „bandy czworga”, która najwyraźniej uparła się zakpić z mniej wartościowego narodu tubylczego nastręczając mu konstytucję z takimi i podobnymi im nonsensami. Wiadomo przecież, że demokracja polega na tym, iż każdorazowo przyznaje się rację większości; im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. Tymczasem państwo prawne ma opierać się na zasadach niewrażliwych na mniemania Większości. Zatem „demokratyczne państwo prawne” to mniej więcej to samo, co „żonaty kawaler”. W przyrodzie, gdzie kiedyś dominowały dinozaury, nie ma takiego zwierzęcia. Ono istnieje wyłącznie w imaginacji „bandy czworga”, – więc nic dziwnego, że pod rządami takiej konstytucji nasz nieszczęśliwy kraj, co i rusz wstrząsany jest jakimiś paroksyzmami. Wiadomość o niemożności ustalenia przyczyny wyginięcia dinozaurów jest niepokojąca również z innego, nie tylko prawniczego powodu. Antoni Słonimski twierdził, ze osobiście nie może przeboleć zagłady dinozaurów z tego względu, ze móżdżek dinozaura był podobnież idealną zakąską do wódki, – o czym wspomniał mu w sekrecie pewien baaardzo stary pijak. Czy jednak dinozaury rzeczywiście wyginęły? Jeśli nawet, to musiało to być bardzo niedawno, bo ja sam w dzieciństwie czytałem książkę, gdzie czarno na białym było napisane, że nad Londynem właśnie przeleciał olbrzymi ptrerodaktylus. Skoro cenzura w PRL przepuściła taką rewelację, to z całą pewnością musiała to być prawda, – bo inaczej Gomułka by nie pozwolił. Ale nie potrzebujemy odwoływać się nieustannie do PRL-u, bo najwięcej dowodów na istnienie dinozaurów można znaleźć w internecie, zwłaszcza teraz, kiedy kampania wyborcza wkracza w decydującą fazę. Ot na przykład pewien dinozaur o pseudonimie operacyjnym „Mark” bombarduje mnie od pewnego czasu listami w poczcie elektronicznej, w których przytacza opinie innych dinozaurów na temat Prawa i Sprawiedliwości oraz Jarosława Kaczyńskiego. Te dinozaury mogłyby być wdzięcznym obiektem dla jakiegoś naturalisty, co to wykopuje i nazywa glisty, bo znaczna część spośród nich sprawia wrażenie jadowitych. Jadowite dinozaury? Kto wie, co tam Służba Bezpieczeństwa wyhodowała w swoich laboratoriach? Teraz wszystkie one zostały oddane na służbę Platformie Obywatelskiej i Sojuszowi Lewicy Demokratycznej – temu ostatniemu zgodnie z francuskim przysłowiem, że on revient toujours a son premier amour, – bo wiadomo nie od dziś, że prawdziwą a ponadto jedyną miłością bezpieczniaków – oprócz oczywiście Związku Radzieckiego, który zmienia położenie i raz jest na Wschodzie, a innym razem – na Zachodzie – jest Sojusz Lewicy Demokratycznej, podczas gdy PO, to tylko taka tymczasowa, pokątna kochanka, którą bezpieka prędzej czy później stłamsi i zostawi z dzieckiem. I to właśnie jest ta najbardziej niepokojąca sprawa; co się wylęgnie z sodomii dinozaurów z dajmy na to – panem premierem Tuskiem. Nic dobrego – to rzecz pewna, z pewnością jakieś monstrum piekielne, którego boi się tknąć nawet niezależna prokuratura i stąd akcja dezinformacyjna, której celem jest nie tyle wmówienie opinii publicznej, że nie można ustalić przyczyny wyginięcia dinozaurów, ale przede wszystkim, – że dinozaury wyginęły. SM
Mociumpanie - z nami zgoda? No proszę! Czegóż to się nie robi dla Polski! Dla Polski to nawet obóz płomiennych obrońców interesu narodowego może dogadać się z obozem zdrady i zaprzaństwa. I właśnie media donoszą, że mimo okazywanej sobie nawzajem ostentacyjnej wrogości, w ramach, której wzięty przez Platformę Obywatelską na chłopaka do pyskowania pan wicemarszałek Stefan Niesiołowski podobno zaczyna nawet toczyć pianę - obydwie antagonistyczne partie właśnie dogadały się, co do ustaw, jakie po wyborach przeforsują w sprawie eksploatacji gazu łupkowego - żeby mianowicie podwyższyć opłaty od firm, które dostaną koncesje na jego eksploatację. Chodzi o to, żeby państwo zarobiło na tym więcej niż dzisiaj, bo dzisiaj, to są tylko jakieś żałosne resztki w postaci 1,4 zł na m³ - a nawet utworzenia specjalnego funduszu. „Jak forsa - to mi wsuń ją” - zachęca poeta, więc nie można wykluczyć, że właśnie ów fundusz mógł być zaczynem porozumienia. Przewidzieli to już starożytni zauważając, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem. I dopiero na tym tle możemy lepiej zrozumieć, a zrozumiawszy - docenić wysiłki Państwowej Komisji Wyborczej, która - wychodząc naprzeciw oczekiwań Sił Wyższych - wszelkimi sposobami chroni scenę polityczną przed inwazją osób i ugrupowań niepowołanych. Bo - jak przenikliwie zauważył w swojej balladzie Bułat Okudżawa - „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak” - nawet, jeśli wspomniane ustawy rzeczywiście wejdą w życie - bo przecież może to być tylko jedna z tak zwanych przedwyborczych obietnic. SM
Donald Tusk: droga od liberała do faszysty (popr.) Naprawdę w Dawnych, Niedobrych Czasach „komuny” zdarzyło się, że śp. Mieczysław Jagielski - ówczesny v-premier „rządu” PRL, oddelegowany do rozmów z opozycją oświadczył, że reformy wolnorynkowe można by może robić, gdyby sytuacja gospodarcza była dobra; ale jest kryzys, – więc nielzja. I pamiętam, jak razem z Donaldem Tuskiem natrząsaliśmy się z głupoty tego rozumowania*. Przecież (tłumaczyliśmy wszystkim zainteresowanym), jeśli reforma polepsza gospodarkę – to powinno się ją robić tym szybciej i tym drastyczniej, im gorzej jest z gospodarką. Tak, więc JE Donald Tusk wygłosił dziś takie samo twierdzenie, jak wtedy Jagielski: reformy robić nie można, bo kryzys. On chyba traktuje to poważnie. A ja nadal rżę ze śmiechu! Jak można zgłupieć, gdy za długo przebywa się z politykami i rozmawia na poziomie „elektoratu”! JKM
PKW i SA contra JKM
Wyjaśnienia Państwowej Komisji Wyborczej z dnia 26 września 2011 r. do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie w sprawie skargi wniesionej przez Komitet Wyborczy Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikke
Warszawa, dnia 26 września 2011 r. ZPOW-570-2/11
Do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawieul. Jasna 2/4 00 – 013 Warszawa
Skarżący: Komitet Wyborczy Nowa Prawica – Janusza Korwin-Mikke ul. Podskarbińska 11 A 03 – 831 Warszawa
Reprezentowany przez:
Mieczysława Burcherta Pełnomocnika Wyborczego Komitetu Wyborczego Nowa Prawica - Janusza Korwin - Mikke (adres do doręczeń: ul. Godebskiego 58, 05 – 590 Raszyn)
Organ: Państwowa Komisja Wyborcza ul. Wiejska 10 00 – 902 Warszawa
Odpowiedź na skargę: Na podstawie art. 54 § 1 i 2 ustawy z dnia 30 sierpnia 2002 r. Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (Dz. U. Nr 153, poz. 1270 ze zm., dalej p.p.s.a.) Państwowa Komisja Wyborcza przekazuje skargę z dnia 15 września 2011 r. Komitetu Wyborczego Nowa Prawica – Janusza Korwin – Mikke na „rozstrzygnięcie” Państwowej Komisji Wyborczej z dnia 8 września 2011 r. (ZPOW- 540 – 12/11) odmawiające wydania zaświadczenia określonego w art. 210 § 2 ustawy z dnia 5 stycznia 2011 r. Kodeks wyborczy (Dz. U. Nr 21, poz. 112 ze zm., dalej: Kodeks wyborczy) i wnosi o jej odrzucenie.
Uzasadnienie: Państwowa Komisja Wyborcza nie wydała Komitetowi Wyborczemu Nowa Prawica – Janusza Korwin – Mikke zaświadczenia o zarejestrowaniu, co najmniej w połowie okręgów wyborczych list kandydatów na posłów popartych podpisami wyborców, ponieważ do dnia 30 sierpnia 2011 r. (do godz. 24 00) okręgowe komisje wyborcze zarejestrowały listy tego Komitetu w 19 okręgach wyborczych, sposród 41 okręgów wyborczych. Termin zgłaszania list kandydatów zarówno popartych podpisami wyborców, jak i list kandydatów bez poparcia zgłoszenia podpisami wyborców, upłynął z dniem 30 sierpnia 2011 r. (do godz. 24 00 ). Oznacza to, że Komitet przed upływem tego terminu powinien spełnić warunek w postaci zarejestrowania list kandydatów popartych podpisami wyborców co najmniej w połowie okręgów wyborczych oraz powinien przed upływem tego terminu złożyć wniosek w Państwowej Komisji Wyborczej o wydanie zaświadczenia (wniosek nadany w urzędzie pocztowym nie spełnia warunku określonego w art. 9 § 1 i 3 Kodeksu wyborczego, ponieważ wpłynął do PKW w dniu 1 września 2011 r.), a także przed upływem tego terminu, jeżeli została zarejestrowana wymagana liczba list kandydatów popartych podpisami, powinien zgłosić listy kandydatów bez poparcia zgłoszenia podpisami wyborców na podstawie zaświadczenia Państwowej Komisji Wyborczej (art. 210 i 211 Kodeksu wyborczego). O stanowisku Państwowej Komisji Wyborczej pełnomocnik Komitetu został poinformowany pismem z dnia 1 września 2011 r., a następnie pismem z dnia 8 września 2011 r., które zostały podpisane przez Przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej, zgodnie z Regulaminem Państwowej Komisji Wyborczej.
Kodeks wyborczy nie przewiduje właściwości sądów administracyjnych w sprawach załatwianych na podstawie tego Kodeksu w toku przeprowadzania wyborów do Sejmu RP i Senatu RP. Tak też było na podstawie poprzednio obowiązujących Ordynacji wyborczych do Sejmu RP i Senatu RP. W przypadku, gdy określone sprawy, załatwiane w toku przeprowadzania wyborów, mogą być przedmiotem skargi do sądu powszechnego lub Sądu Najwyższego, Kodeks wyborczy wyraźnie tak stanowi oraz określa krótki termin rozpoznania sprawy i skutki rozstrzygnięć sądowych (np. art. 20 § 4 i 5, art. 22 § 5, art. 205). Jest tak dlatego, że sprawy te muszą być rozstrzygnięte i zakończone w ściśle określonym czasie z uwagi na upływ terminów określonych w kalendarzu wyborczym. W sprawach określonych w Kodeksie wyborczym sądy administracyjne, co do zasady nie są właściwe, chyba, że Kodeks stanowi inaczej (np. art. 384, art. 493). Zarzuty podnoszone w skardze przez Komitet Wyborczy były już podnoszone w proteście wyborczym do Sądu Najwyższego, który Sąd Najwyższy pozostawił bez dalszego biegu postanowieniem z dnia 20 września 2011 r., sygn. akt III SW 12/11. W tym stanie rzeczy skarga Komitetu podlega odrzuceniu, na podstawie art. 58 § 1 pkt 1 p.p.s.a., ponieważ sprawa nie należy do właściwości sądów administracyjnych.
Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej: Stefan J. Jaworski
Decyzja PKW jest jasna i zrozumiała – skargę ODRZUCIĆ, i ... oparta na jasnym, jednoznacznym, a więc zrozumiałym nawet dla Nowej Prawicy argumencie:
Termin zgłaszania list kandydatów zarówno popartych podpisami wyborców, jak i list kandydatów bez poparcia zgłoszenia podpisami wyborców, upłynął z dniem 30 sierpnia 2011 r. (do godz. 24 00).
Nowa Prawica nie zdążyła w tym terminie wykonać tych czynności. Nie zdążyła, dlatego, że w tej ekipie nie znalazł się ani jeden człowiek, który przeczytałby i przeanalizowałby Kodeks wyborczy, jako dokument, a nie, jako zbiór paragrafów. Gdy czytasz paragrafy wyrywkowo, to w art. 210§ 3 widzisz termin "40 dni przed dniem wyborów", ale gdy przeczytasz art. 210 i 211 razem, to staje się absolutnie jasnym termin zgłoszenia tych dwóch rodzajów list - najpóźniej do godziny 24.00 w 40 dniu przed dniem wyborów. Teoretycznie wszystko jasne, ale na praktyce wygląda to już nie tak ciekawie. PKW zamiast postawić tłustą kropkę za jednozdaniowym, bezwzględnie słusznym argumentem, resztę swojego uzasadnienia poświęciła udowadnianiu, że Sąd Administracyjny nie jest kompetentny w tej sprawie. To jest fatalny błąd PKW. Wprawdzie on nie wpłynie na przebieg sprawy, ale to jest błąd, gdyż stawia PKW w niekorzystnym świetle. Wygląda tak, jakby PKW miała coś do ukrycia i dlatego chowa się za argumenty formalne, a to nie tak. Mało tego, wydaje się, że dzięki niechlujstwo polskich ustawodawców, Nowa Prawica całkiem słusznie skierowała skargę do sądu administracyjnego. Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi stanowi:
Art. 50.§ 1. Uprawnionym do wniesienia skargi jest każdy, kto ma w tym interes prawny,
Art. 52. § 1. Skargę można wnieść po wyczerpaniu środków zaskarżenia, jeżeli służyły one skarżącemu w postępowaniu przed organem właściwym w sprawie, chyba, że skargę wnosi prokurator, Rzecznik Praw Obywatelskich lub Rzecznik Praw Dziecka.
§ 2. Przez wyczerpanie środków zaskarżenia należy rozumieć sytuację, w której stronie nie przysługuje żaden środek zaskarżenia, taki jak zażalenie, odwołanie lub wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy, przewidziany w ustawie. Kodeks Wyborczy przewidział krótką procedurę odwoławczą na tą czynność wyborczą:
Art. 218. § 2. Od postanowień, o których mowa w § 1, osobie zgłaszającej listę przysługuje prawo odwołania do Państwowej Komisji Wyborczej w terminie 3 dni od dnia doręczenia postanowienia. Od postanowienia Państwowej Komisji Wyborczej nie przysługuje środek prawny. Kto uważnie śledził wydarzenia związanie z rejestrację list okręgowych Nowej Prawicy, ten pamięta, że 20-ta lista była zarejestrowana 1 września, a 21-a - 5 września. 8 września br. NP złożyła skargę w PKW. Rodzi się pytanie: dlaczego nie odwołanie? A gdzie niechlujstwo? Otóż, w Prawie o o postępowaniu przed sądami administracyjnymi jest artykuł 5, który mówi o kompetencjach sądów administracyjnych (właściwie ich ograniczeniach):
Art. 5. Sądy administracyjne nie są właściwe w sprawach: Gdy uchwalano Kodeks wyborczy, to odpowiednią zmianę trzeba było wnieść do tego artykułu. Ponieważ jednak tego nie zrobiono, to według mnie całkiem słusznie JKM wniósł skargę do WSA w oparciu o art. 50 i 52 tego Prawa. Reasumując: jeszcze jedna szansa została zmarnowana.
Kto rządzi Polską? Gdyby słuchać p.Janusza Palikota, można by dojść do wniosku, że Kościół Rzymskokatolicki. Gdyby słuchać o.Tadeusza wyszłoby, że Żydzi. Ewentualnie: masoni. Masoni z kolei uważają, że na kontynencie europejskim rządzi "Wielki Wschód” – konkurencyjna, lewicowa organizacja, podszywająca się pod masonerię. Kościół katolicki twierdzi, że nadal rządzą nami post–komuniści – a socjaliści uważają, że obecnie rządzą wredni kapitaliści.
Kapitaliści twierdzą, że wszystkim trzęsą związki zawodowe. Działacze związkowi z kolei uważają, że za wszystkim kryją się macki liberałów. A – zapomniałem: są jeszcze jacyś politycy, – ale oni twierdzą, że tak naprawdę rządzą biurokraci. I bałagan panuje ogromny. W sterówce okrętu kręcą się całe stada małp – popychając i ciągnąc za rozmaite dźwignie. Od czego statek zatacza się na falach jak pijany. A na horyzoncie burza. Cóż: jakby, co, to i tak okaże się, że wszystkiemu winien jest Janusz Korwin–Mikke! JKM
Przechodze do rzeczy. Czym jest faszyzm? Ludzie nie rozumieją, czym jest faszyzm. Wydaje in się, na przykład, że faszysta to anty-semita. A niby, dlaczego? Są faszyści filo-semici – także: faszyści-Żydzi.
„Faszyzm = socjalizm + punktualne pociągi”.
Faszyzm – to Mussolini. Od biedy: Piłsudski i Salazar. Natomiast Franco i Pétain to Prawica – zaś Hitler to narodowy socjalista.
Piłsudski zaczął, jako socjalista – skończył, jako umiarkowany faszysta. To typowa droga: po zdobyciu władzy socjaliści szybko mądrzeją. Podobnie po ślubie przechodzi wiara w równouprawnienie kobiet – na przykład. Tak nawiasem: używający zwrotu „równouprawnienie kobiet” utrwalają nierówność płci. Gdyby wierzyli w równość płci, co drugi raz mówiliby „równouprawnienie mężczyzn”. JE Donald Tusk to przykład odwrotny: zaczynał, jako autentyczny i szczery liberał. No: z drobną skazą: latał pomagać strajkującym robotnikom. Proces odchodzenia p.Donalda Tuska od liberalizmu zaczął się natychmiast po wejściu do Sejmu. Pierwsza ustawa zaproponowana przez Kongres Liberalno-Demokratyczny była ustawa o przymusie zapinania pasaów w samochodach!!! Dalej już poszło. Dokonania PO w tej kadencji są nastepuujące:
podwyzki podatków
walka z kibicami
walka z dopalaczami
walka z rodzicami usiłującymi wychowywac swoje dzieci.
walka z pedofilami
Czym się ci ludzie róznia od PiSu? P.Donald Tusk niewątpliwie jest faszysta. Powstaje pytanie: dlaczegop daweniej socjalisci szli nieco w prawo – obecnie po zdobyciu władzy przywódcy ida w lewo? Moim zdaniem odpowiedź jest prosta: z powodu nadmiaru! Dawniej ludzie głodowali, więc po wprowadzeniu socjalizmu zmarliby z głodu. Dziś mamy nadmiar wszystkiego – i celem rządzacych jest marnotrawienie dóbr, by wszyscy „mieli pracę”. "Byt określa świadomość"? Ciekawym testem dla PO byłoby, gdyby wyniki w Polsce były takie, jak w głosowaniu wśród młodzieży:
http://torun.gazeta.pl/torun/1,35575,10364025,Uczniowie_IV_LO_glosowali_na_Palikota_i_Korwina.html
PO mogłaby zawszec sojusz z Ruchem Janusza Palikota i SLD - albo z Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego i PJN.
Ciekawe: co by wybrała? JKM
Hucpa jak milion dolarów JE Donald Tusk oświadczył ostatnio: „Chcemy, by Polacy nie bali się mieć dzieci”. Jest to bezczelność zatykająca dech w piersiach. Ten były liberał – obecnie przebija Hitlera i Stalina. Ale nawet za Hitlera i Stalina człowiekowi nie groziło więzienie za danie klapsa własnemu dziecku!!! A ten przepis wprowadził p.Tusk! To jak ludzie mają się nie bać mieć dzieci???!? Za Stalina człowiek się bał, że dziecię doniesie, iż tata nie kocha Ojca Narodów. Teraz wystarczy, że doniesie, że mama sprała go pasem, albo, że ojciec molestował je seksualnie. Po czym można zostać bez ociągania zapakowanym do ciupy i spędzić tam np. rok, zanim pociecha dojdzie do wniosku, że bez taty w domu nie ma pieniędzy - i odwoła fałszywe zeznania! A i wtedy mogą nie uwierzyć! Do więzienia można pójść za nie zaszczepienie dziecka, za nieposłanie go do szkoły, za niedostateczną opiekę, za wygłodzenie dzieciaka, za jego spasienie.. Dziwne, że pod okupacją tych „liberałów” ludzie w ogóle jeszcze mają dzieci! JKM
Tajemniczy fresk zbliży do siebie sąsiadów Polski Odkrycie - według Sarabjanowa - zmienia wyobrażenie o Połocku, życiu tamtejszego Kościoła chrześcijańskiego w średniowieczu, a także poszerza wiedzę o więziach Połocka z Europą. Białoruscy i rosyjscy naukowcy w prawosławnym klasztorze w Połocku odkryli średniowieczne freski przedstawiające tajemniczego świętego. Według nich ukazana postać to najprawdopodobniej św. Wacław czeski. Choć odkrycie wzbudziło poruszenie zarówno w Mińsku, jak i w Pradze, czescy specjaliści nie podzielają entuzjazmu Białorusinów. Freski datowane na XII wiek znajdują się w Soborze Przemienienia Pańskiego, wchodzącym w skład połockiego klasztoru Spaso-Jefrosiniewskiego. Wydobyto je spod dwóch warstw malowideł z XIX wieku w czasie kilkuletnich prac konserwatorskich. Sensacją jest zarówno postać świętego, utożsamiana ze świętym z czeskiej dynastii Przemyślidów, jak i towarzyszący mu dwaj pierwsi ruscy męczennicy - Borys i Gleb. Nie dość, że byłby to jedyny wizerunek pochodzącego z zachodu Wacława I na terenach dzisiejszej Białorusi, Ukrainy i Rosji, to jeszcze obok niego umieszczono by dwie najstarsze podobizny patronów całej Rusi. "Te freski w ogóle zawierają wiele niespodzianek, sensacyjnych odkryć. I jednym z nich jest właśnie wizerunek Wacława czeskiego" - mówił PAP historyk sztuki z wydziału konserwacji Ministerstwa Kultury Rosji Władimir Sarabjanow. "Naprzeciw siebie przedstawione są dwie pary świętych. Jedna para to święci Borys i Gleb, druga - Wacław czeski i męczennik Roman z Nepi - tłumaczył specjalista. Wizerunki opatrzono podpisami. Na jednym z nich znajduje się napis: "św. Wacław (Wiaczesław)". Zachował się dość dobrze i można go bez problemów odczytać. "Ponieważ w XII wieku innych Wacławów nie było wśród świętych, wnioskujemy, że był to Wacław czeski, który w tym momencie był jedynym +świętym Wacławem+. Prócz tego, jest on przedstawiony w tradycyjnym książęcym stroju i z krzyżem męczeńskim. A więc - wszystko się zgadza. Nie mamy więc żadnych wątpliwości" - dodał Sarabjanow. Przypomniał także, że świętych Borysa i Gleba ze świętym Wacławem łączy podobieństwo losów: Borysa i Gleba zabił w walce o tron w 1115 roku brat Świętopełk, Wacław także zginął z rąk rodzonego brata Bolesława w pierwszej połowie X wieku. Odkrycie - według Sarabjanowa - zmienia wyobrażenie o Połocku, życiu tamtejszego Kościoła chrześcijańskiego w średniowieczu, a także poszerza wiedzę o więziach Połocka z Europą. "Obecność tych świętych ma jeszcze jeden sens: odegrali oni niewątpliwie wielką rolę w utwierdzeniu Kościoła i nowej wiary chrześcijańskiej w swoich krajach - na Rusi i w Czechach. Tak więc jest wiele wspólnych momentów, ale nadal jego pojawienie się tutaj nadal jest dla nas wielką niespodzianką, bo święty Wacław jest przede wszystkim świętym Europy Zachodniej. To, że się pojawił (w Połocku) świadczy o tym, że były jakieś bardzo ścisłe kontakty między chrześcijanami tamtych czasów - czego chciałoby się i życzyć chrześcijanom i w naszych czasach" - zauważył Sarabjanow. O związkach świętego Wacława z Kościołem prawosławnym mówił w Pradze prymas Czech, arcybiskup Dominik Duka. Przypomniał, że zanim żywot św. Wacława spisano po łacinie, istniała jego wersja starosłowiańska, co wiąże jego kult w Czechach z tradycją cyrylometodejską. Komentując odkrycie w Połocku hierarcha nie krył jednak zaskoczenia. "Byliśmy informowani o odnalezieniu fresku św. Wacława na Białorusi. Wszystkie wiadomości wywoływały zdziwienie nad tym, jak to możliwe. Ma to swoje uzasadnienie; święty Wacław nie jest jedynie czeskim świętym, a jego sława nie ogranicza się jedynie do naszych granic" - powiedział prymas. Zastrzeżenia zgłasza jednak czeski historyk sztuki Jan Royt, według którego freski wymagają dokładniejszego zbadania. "Mam wątpliwości, ponieważ w ikonografii wschodniej czczono cały szereg świętych rycerzy, podobnych do świętego Wacława" - mówił w rozmowie z radiem informacyjnym Radio Czesko. "Byłbym nieco sceptyczny" - podkreślał. Zauważył jednak, że XII wieku istniała już dobrze wypracowana ikonografia św. Wacława, rozwijana już od przeszło 100 lat. Znana również była legenda o św. Wacławie, przypisywana biskupowi Gumpoldowi, w której wzmiankuje się relacje między Wschodem a Zachodem. "Te informacje mogły przepływać przez instytucje kościelne" - zasugerował naukowiec. "Na Zachodzie (św. Wacław) ukazywany jest z lancą. To rytualna lanca, będąca symbolem władcy, znana również w ikonografii wschodniej, np. z lancą przedstawiony bywał też cesarz Justynian. Kolejnym ze znaczących atrybutów św. Wacława jest tarcza. Na tej tarczy jest orzeł św. Wacława, a w czasach(cesarza) Karola IV pojawia się czeski heraldyczny lew" - przypomniał Royt. Oprócz tego - zaznaczył - w okresie pełnego średniowiecza św. Wacław zaczyna być przedstawiany w książęcym, czy szlacheckim nakryciu głowy, a na jego lancy z czasem pojawia się proporzec św. Wojciecha. Na fresku w Połocku święty ubrany jest w książęcy strój, z krzyżem męczeńskim. Specjaliści pracujący w Połocku liczą, że odkrycie fresków pomoże im przyciągnąć czeskich turystów. "Dla Czechów powinno być to atrakcyjnym powodem dla odwiedzenia Połocka" - twierdzi Władimir Sarabjanow. Wacław I Święty to pierwszy czeski męczennik, a jednocześnie patron Czech oraz Pragi. Uważa się go również za jeden z symboli czeskiej państwowości. Książę był synem czeskiego władcy Wratysława I i księżniczki Drahomiry. Według historyków żył w latach 905-935. Jego życie wiąże się z szerzeniem chrześcijaństwa na ziemiach korony czeskiej. Zginął zabity przez młodszego brata Bolesława I Okrutnego. Obchodzony 28 września dzień jego kaźni jest dziś czasem pielgrzymki tysięcy Czechów oraz przedstawicieli władz państwowych i kościelnych do miasta Stara Boleslav, w którym poniósł śmierć. ZeZeM
Ucieczka od polskości Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o powstaniu Ruchu Autonomii Mazur, ja, urodzony i wychowany w Olsztynie w połowie ubiegłego wieku, nie mogłem w to uwierzyć, myślałem, że to jakiś ponury żart. A jednak separatystyczna zaraza, której daje początek Ruch Autonomii Śląska, dziś oficjalny koalicjant Platformy Obywatelskiej we władzach Górnego Śląska, rozszerza się. RAM powstał w Mrągowie i został zarejestrowany przez sąd 2 września br. Liczy 50 osób, a liderem ruchu jest Zbigniew Paliński, przedsiębiorca z Mrągowa, właściciel firmy ogrodniczej. Jego zastępca, Roman Koziatek, na co dzień kierownik Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, już zapowiada rozmowy z Litwinami, Rosjanami i Niemcami, bo tylko oni mogą zapewnić rozwój Mazurom, ale także współpracę z Warmią, gdyby wybiła się na autonomię. A to już jest prawdziwy szok, gdyż jako olsztynianin, historyczny Warmiak, nigdy bym nawet nie pomyślał, że ten region należący w odległej przeszłości do papiestwa, zawsze wierny Kościołowi i Rzeczypospolitej, może tworzyć dziś jakieś autonomiczne porozumienia i jeszcze prowadzić własną politykę z Mazurami, a nawet z ościennymi, obcymi państwami. Oto, do czego doprowadziły nas rządy Donalda Tuska, który, co trzeba koniecznie przypomnieć, w 1992 r. na II Kongresie Kaszubskim głosił zdumionym jego uczestnikom, że Kaszuby powinny mieć własną autonomię, w tym wojsko, walutę i stolicę w Toruniu. Założyciele RAM mają, jak widać, te same problemy z polskością co Donald Tusk w latach 80., kiedy określał nasz kraj jako "nienormalność". Czy nie okazuje się, że po dwudziestu dwóch latach III RP - w tym czterech latach rządów Platformy Obywatelskiej - mamy nowych, wyobcowanych z polskości Polaków, którzy najchętniej uciekliby jak najdalej od własnej Ojczyzny, gdyż kojarzy im się ona ze złą gospodarką, dyskryminacją, biedą i zacofaniem, a schroniliby się pod skrzydłami innych, lepszych, choć obcych? Oczywiście twórcy RAM nie mówią jeszcze o pełnej autonomii i uniezależnieniu się od państwa polskiego, tak samo zresztą jak założyciele RAŚ, ale już spotkali się razem, by od tych ostatnich otrzymać pomoc w założeniu stowarzyszenia. Zapewne jeszcze przez jakiś czas będą się odżegnywać od programu oddzielenia Mazur od Polski, bo dziś najważniejsze są problemy gospodarcze, a nie pełna autonomia, a poza tym najpierw trzeba budować struktury, przyciągać hasłami poprawy bytu kolejnych członków Ruchu, zyskiwać przychylność mediów. Będzie więc ucieczka od politycznych i separatystycznych haseł, które mogą zrazić współobywateli, ale za parę lat, kto wie, jakie apetyty i jakich sponsorów będą miały obecne władze RAM. Dziś jest to tylko stowarzyszenie, ale jutro RAM jak RAŚ może stać się silnym ugrupowaniem politycznym sięgającym po realną władzę w regionie. Nie wiemy też, jak mocno w tym czasie rozwinie się w swoim separatyzmie RAŚ, struktura wytyczająca dziś drogi przeróżnym cwaniakom do tworzenia nowych bytów "zawiedzionych polskością". Może być i tak, o czym mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński, przy akompaniamencie syczących z wściekłości polskojęzycznych mediów, że górę weźmie "zakamuflowana opcja niemiecka". Nic przecież realnego nie wiemy o planach, jakie UE, przy głównym współudziale Niemiec i Rosji, kreśli dla rozwoju enklawy królewieckiej w dawnych Prusach Wschodnich, tuż przy naszej granicy. Nie da się zakwestionować uprawnionego niezadowolenia mieszkańców Warmii i Mazur z ich drugorzędnego względem reszty kraju usytuowania i marnego poziomu życia. To z pewnością jeden z wielu fatalnych efektów rządów PO i PSL, zajętych bardziej likwidowaniem polskości niż jej budowaniem. To trzeba jak najszybciej zmienić, inaczej zmieni to za nas plebiscyt, w którym niezadowoleni Polacy zagłosują za silnym, dobrze zarządzanym państwem, nie polskim. Wojciech Reszczyński
Za Tuska i Platformę „Wiodące media" w zupełnie już nieskrywany sposób oddały się podczas tej kampanii w propagandową służbę rządowi – ocenia publicysta „Rzeczpospolitej" Niemrawa kampania wyborcza znudziła Polaków, wojna PO z PiS przestała budzić emocje, straszenie Kaczyńskim przestało działać – konstatują kolejni odpytywani na okoliczność eksperci. Jeśli chodzi o ogół rodaków, zapewne mają rację. Ale jest grupa, w której tradycyjnie przedwyborcze emocje sięgają histerii i skutkują zachowaniami kompromitującymi. To szefowie i dziennikarze mediów, które przywykło się określać – choć coraz mniej to uzasadnione – kopiowanym z rosyjskiego przymiotnikiem "wiodące".
Straszenie Pospieszalskim Weźmy na przykład do ręki ostatni numer redagowanego przez Tomasza Lisa tygodnika "Wprost". Podwójna okładka przedstawia uśmiechniętego prezesa PiS w otoczeniu znanych z wyborczych billboardów działaczek partii – po jej odwróceniu zaś pojawia się Kaczyński z nienawistnie zmrużonymi oczami, a miejsce sympatycznych pań zajmują za nim równie wykrzywieni Macierewicz, Fotyga, Ziobro i ojciec Rydzyk. Podwójna okładka to poważne podrożenie kosztów numeru, dlatego zwykle tygodniki decydują się na nią tylko w numerach świątecznych albo wtedy, gdy sfinansowania "bajeru" podejmie się reklamodawca. "Wprost" wchodzi w koszta tylko po to, by zdezawuować wyborczy plakat partii opozycyjnej. A na wypadek, gdyby przekaz okazał się dla czytelnika zbyt trudny, na stronie ósmej powtarza go dosłownie, tylko jeszcze bardziej łopatologicznie, pozyskany niedawno jako karykaturzysta Jacek Fedorowicz. Wstępniak Tomasza Lisa poświęcony jest oczywiście zwalczaniu Kaczyńskiego i dezawuowaniu jego słów, że "da się". Zaraz potem mamy groteskowe zdjęcie Kaczyńskiego, uchwyconego, gdy opycha się kanapką. Dalej główny artykuł polityczny, na czterech kolumnach powtarzający tezę o chowaniu przez PiS swych "prawdziwych twarzy" za kobiecymi buziami, zilustrowany grafiką po raz trzeci już powtarzającą koncept zderzenia ich z obliczami "prawdziwych pisowców", za których, obok polityków partii, robią – znowu – ojciec Rydzyk oraz Jan Pospieszalski. Następnie w tygodniku Lisa, tego samego Lisa, który wielokrotnie insynuował Michałowi Karnowskiemu lizusostwo, dlatego że opisał on kiedyś w formie reportażu dzień z kampanii Jarosława Kaczyńskiego – pojawia się Tomasz Machała. Ten sam Tomasz Machała, który na bieżąco relacjonuje właśnie w Internecie podróż premiera tuskobusem – tyle że w przeciwieństwie do Karnowskiego, który opisywał sucho fakty, Machała skupia się na zachwytach nad Tuskiem i zapewnieniach o fantastycznym przyjmowaniu jego "gospodarskich wizyt" przez spontaniczną ludność miejscową.
Tusk, czyli ostatnia szansa Tutaj jednak Machała robi wywiad z Joanną Kluzik-Rostkowską. Kluzik, znana ze swej ideowości i innych politycznych cnót, bez wielkiego trudu przekonuje go, że Jarosław Kaczyński "był cyniczny rok temu i tak jest dziś", a główna oś wywiadu to oczywiście demaskowanie "wielkiej ściemy" polegającej na schowaniu prawdziwej twarzy PiS za "młodymi kobietami". To jedna z dwóch rozmów numeru, drugą Piotr Najsztub przeprowadza z Lechem Wałęsą – oczywiście poświęcona jest ona głównie przestrzeganiu przed Kaczyńskim i chwaleniu Tuska. Wrócę do niej za chwilę. Po demaskacji przez Kluzik-Rostkowską "wielkiej ściemy" dla odmiany coś pozytywnego, czyli Rafał Kalukin konkuruje z Machałą w zachwycie nad autobusowym Tour de Pologne premiera. Dalej "Wprost" zajmuje się tzw. trudnym tematem, czyli pisze o rozczarowaniu Platformą wśród młodych. Tytuł: "Tusk? Ostatnia szansa". Oto trzy pierwsze z zebranych przez podwładnych Lisa głosów rozczarowania i "żalu do Tuska": "Krzysztof Dorosz, 27 lat, konsultant w firmie informatycznej: mimo wszystko PO. Mateusz Kostoń, 26 lat, pracuje jako fotograf: nie ma alternatywy (dla PO, oczywiście). Paweł Jóźwiak, 22 lata, student SGH: dam jeszcze Platformie szansę...". I tak dalej. Dalej hit numeru, demaskacja partii Palikota. To znaczy, sam Palikot może i jest OK, ale ten jego ruch to, drogi czytelniku, banda cwaniaków, recydywistów i wszelkich szumowin. Może ktoś pomyśleć, że w Lisowym przesłaniu tygodnika błysnęła jednak jakaś iskierka, że potrafi on krytykować nie tylko PiS? No cóż, przy uważnej lekturze tekst okazuje się rozwinięciem tezy z materiału poprzedniego, że choćby nie wiem ile było powodów do rozczarowania Tuskiem, to "nie ma alternatywy". Trudno uznać za przypadek, że uderzenie w hołubionego dotąd przez tygodnik Palikota następuje zaraz po odkryciu przez sondażownie, że może on uszczknąć nieco głosów partii rządzącej. Może niech tyle wystarczy, choć dojechaliśmy dopiero do 35. strony tygodnika, a są w nim jeszcze felietony i komentarze, nie próbujmy już nawet zgadywać, czemu poświęcone (no, bądźmy uczciwi, nie tylko Kaczyńskiemu. Jest też miejsce, dla chwili oddechu, na obronę Nergala, a w dziale kultury na krytykę polskiej "romantycznej gorączki").
Tournée Kluzik Tygodnik "Wprost" ma też przecież swoje wydanie w telewizji publicznej, czyli program "Tomasz Lis na żywo", w którym jest już tradycją prezentacja okładkowego tematu najnowszego numeru "Wprost" i zapraszanie tych samych gości, z którymi wywiady on zawiera. W tym tygodniu na żywo z Lisem telewidzowie mogli więc posłuchać Joanny Kluzik-Rostkowskiej demaskującej "ściemę" Kaczyńskiego oraz straszącego powrotem PiS do władzy Lecha Wałęsę. Generalnie demaskowaniu Kaczyńskiego i przestrzeganiu przed nim poświęcił w tym tygodniu Lis cały swój program, co stanowi postęp nawet w stosunku do programu z poprzedniego tygodnia, w którym krytyka PiS zajęła, z zegarkiem w ręku, tylko 5/6 czasu antenowego. Czy taki wybór gości do tygodnika i programu telewizji wyróżnia Lisa na tle panującego w "wiodących mediach" trendu? Ani trochę! Kandydatka PO z Rybnika odbywa po nich właśnie trzecie wielkie tournée (pierwsze odbyła po wystąpieniu z PiS, drugie po wstąpieniu do PO). Starsi czytelnicy mogą jeszcze pamiętać, jak we wszystkich mediach PRL występował swego czasu kapitan Andrzej Czechowicz, as komunistycznego wywiadu, który po kilku latach pracy "pod przykryciem" w Wolnej Europie demaskował w tych rozmowach podłości amerykańskiego imperializmu i jego łańcuchowego psa Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Młodsi mogą mi wierzyć, że wyglądało to wypisz wymaluj tak właśnie jak powtarzana w kolejnych ekspozyturach salonu opowieść Kluzik-Rostkowskiej o tym, czego dowiedziała się o Kaczyńskim "pod przykryciem" szefowej jego sztabu wyborczego.
Podłość do kwadratu Podobnie powtarzalne są wywiady udzielane w ostatnich dniach przez Lecha Wałęsę. Najpierw wzruszają one czytelnika nieszczęściem syna byłego prezydenta i boską opieką, która wbrew nadziei go po tragicznym wypadku uratowała, a potem podrywają oburzeniem na podłość Kaczyńskiego, który miał na dotkniętego nieszczęściem syna Wałęsy "polować", by w finale przejść do przestróg przed "wielkim nieszczęściem dla Polski", jakim byłby sukces opozycji. O rzekomym "polowaniu" wie cała Polska z pierwszej strony "Gazety Wyborczej", która dowiedziała się o nim od innego, równie jak Kluzik-Rostkowska niezawodnego w demaskowaniu PiS byłego współpracownika Kaczyńskich, Janusza Kaczmarka. "Polowanie" polegać miało na tym, że za czasów Kaczyńskiego pewien aresztowany gangster zeznał, jakoby młody Wałęsa miał powiązania z pewnym mafiosem, a ABW ośmieliła się te oskarżenia sprawdzić – w całkowitej dyskrecji, przerwanej dopiero na użytek obecnych wyborów przez Kaczmarka i jego gazetę – i stwierdzić, że są bezpodstawne. Zbrodnią PiS, którą gazeta Piotra Stasińskiego (tego, który publicznie zadeklarował, że zrobi wszystko, aby zaszkodzić PiS) uznała za godną roztrąbienia, są rzekome słowa Jarosława Kaczyńskiego o "wyjściu" przez młodego Wałęsę na starego. Rzecz w tym, iż o owych słowach wiadomo wyłącznie z relacji Kaczmarka – było nie było, człowieka, który został już przyłapany na kłamstwie w sprawie "afery gruntowej", i fakt, iż prokuratura odstąpiła od ścigania go za to kłamstwo z kuriozalnym uzasadnieniem, że w obronie własnej "poświadczać nieprawdę" wolno bezkarnie, jego wiarygodności nie zmienia. "Gazeta Wyborcza" oburza się przy tym, iż ABW wszczęła postępowanie sprawdzające, mimo iż informacja o rzekomych powiązaniach Jarosława Wałęsy była "jednoźródłowa" – jakby zupełnie nie zauważając, iż jej czołówkowy materiał jest także "jednoźródłowy", i na dodatek owo jedyne "źródło" jest całkowicie niewiarygodne, a całe oskarżenie nielogiczne. Ale dla pozostałych "wiodących mediów" te niuanse nie mają znaczenia. Wystarczy, że sam Lech Wałęsa oświadcza wszędzie, iż wierzy w oskarżenia Kaczmarka, bo mu one "pasują" do Kaczyńskiego. Wywleczenie sensacji Kaczmarka, by zagrać nimi na współczuciu dla ofiary wypadku i wbrew fiasku czteroletnich starań proku- ratur i komisji sejmowych ożywić mit „zbrodni IV RP", to wszak najczystsza - by użyć ulubionego słówka wspominanego tu redaktora Stasińskiego i jego kolegów z „Wyborczej" - podłość. I to wręcz podłość do kwadratu, jeśli przypomnimy sobie, jak propagandyści salonu zadeptywali każdy przejaw żałoby po ofiarach tragedii smoleńskiej oskarżeniem o „granie nieszczęściem". To najbardziej dobitny z doprawdy niezliczonych przykładów łamania wszelkich norm dziennikarskiej przyzwoitości przez media, które w zupełnie już nieskrywany sposób oddały się w propagandową służbę rządowi. Znalazłoby się ich znacznie, znacznie więcej. Szkoda czasu na wyliczanie, bo nic w tym nowego, może poza skalą paniki, jaką wywołało oczywiste fiasko kampanii wyborczej PO. Nowe, i pocieszające, jest tylko jedno - wyraźne sygnały, iż manipulacje i wazeliniarstwo zaczęły być przez szerokie rzesze czytelników dostrzegane i karane. Wspomniany program „Tomasz Lis na żywo" w ostatnim miesiącu stracił 500 tysięcy widzów, zwłaszcza w najbardziej pożądanej przez reklamodawców grupie wiekowej 16 – 49. To musi być bardzo upokarzające dla redaktora Lisa, iż jego „charyzma" działa już tylko na tak pogardzane przez salon starsze, niewykształcone kobiety z „mniejszych ośrodków" — ale twarde dane o oglądalności są nieubłagalne. Pozostają zresztą zgodne z tym, co wiadomo o odbiorze innych mediów, zaangażowanych pod sztandarem „Tusku, musisz". Płonę z ciekawości, jak platformerscy propagandyści udający „obiektywnych" dziennikarzy zareagują na tę ocenę ich starań przez odbiorców. A jeśli nie zareagują <- czy będzie to dowodem, iż ich oddanie władzy jest szczere i ideowe, czy tylko kolejnym dowodem, iż w polskim systemie medialnym, wbrew stereotypom mówiącym o „pogoni za oglądalnością", bardziej opłaca się podobać władzy, niż widzom i czytelnikom? RAZ
Sensacyjny zakaz lotów nad Księżycem – wielka manipulacja Kiedy ONZ ogłasza, że nad libijską strefą powietrzną obowiązuje zakaz lotów wszystko jest jasne i proste. Samoloty nie mogą latać nad tamtejszymi miastami koniec, kropka. Jest to też uzasadnione. Ale po co zakazywać latania nad pewnymi obszarami Księżyca? Taką sensacyjną wiadomość opublikował magazyn Science informując, że NASA planuje wkrótce wprowadzić no-fly zones nad niektórymi obszarami naszego satelity. Po co? Jako powód NASA podaje potrzebę chronienia historycznych obszarów, gdzie lądowały pierwsze lądowniki z programu Apollo. Sugerowanych jest około 36 podobnych stref. Ciekawe jednak dlaczego tak nagle stwierdzono, że należy wprowadzić podobne ograniczenia? Przecież od 1967 roku kiedy Neil Armstrong jako pierwszy człowiek w historii postawił na srebrnym globie stopę, aż po ostatnią misję Apollo 17 w 1972 roku, Księżyc odwiedzali podobno tylko Amerykanie. Być może pracownicy NASA dysponują informacjami o zaawansowanych projektach któregoś z państw planującego wkrótce również dotrzeć na Księżyc i w ten sposób rozpocząć nową erę w podboju kosmosu? Do niedawna podobne plany przedstawiała Japonia, której władze deklarowały, że do 2020 roku na Księżycu powstanie pierwsza japońska baza. Niespodziewanie jednak Japończycy zostali na jakiś czas wyeliminowani z wyścigu po tym gdy fala tsunami zniszczyła wschodnie wybrzeże kraju, zaś ich stolicy wciąż zagraża promieniowanie z uszkodzonej elektrowni atomowej. Jeśli NASA chce coś przed nami ukryć to będzie to dla niej coraz trudniejsze. Zainteresowanie satelitą przejawiają nie tylko państwa, ale też prywatne koncerny, takie jak Google. Firma ta 13 września 2007 roku na łamach magazynu WIRED ogłosiła wspólnie z fundacją X PRIZE konkurs Google Lunar X Prize. Zwycięska drużyna ma szansę wygrać 20 milionów dolarów jeśli tylko jako pierwsza umieści na powierzchni Księżyca łazika, który przejedzie ponad 500 metrów oraz będzie w stanie przesłać na Ziemię zdjęcia wideo w wysokiej rozdzielczości. Warunkiem jest korzystanie jedynie z prywatnych funduszy. Konkurs ogłoszono ponad 4 lata temu, jednak rejestracja drużyn dobiegła końca pod koniec 2010 roku. Obecnie bierze w niej udział 29 drużyn, które na zrealizowanie ambitnego zadania mają czas do 2015 roku. Wkrótce na Księżycu może zrobić się ciasno, tym bardziej, że póki co Amerykanie nie dysponują tak naprawdę żadnymi prawnymi środkami by zakazać komukolwiek lotów. Formalnie Księżyc pozostaje strefą, w której nie ma żadnych podziałów terytorialnych i poza pamiątkami po misjach Apollo nie powinna się tam znajdować żadna sztuczna konstrukcja. Z drugiej jednak strony niektórzy blogerzy, tacy jak Steve Beckow wskazują, że w tych strefach może być coś więcej, między innymi tajemnicze budowle nieznanego pochodzenia. W momencie lądowania chińskiej, indyjskiej, japońskiej, europejskiej bądź prywatnej ekspedycji oczom astronautów mogłyby się ukazać rzeczy, które według oficjalnej wersji historii podboju kosmosu nie mają prawa istnieć. Warto tu przytoczyć niezwykłą historię Apollo13, które nie doleciało na srebrny glob uszkodzone prze kosmiczny statek nieznanego pochodzenia. Relacja podekscytowanych astronautów do bazy na ziemi został podsłuchana przez postronne osoby. Spójrzmy choćby na to zdjęcie obok. Skąd podobne kształty w księżycowym kraterze? Orwellsky
Tusk się obudził, teraz będzie negocjował okres przejściowy Takie są efekty uległości Premiera Tuska wobec Angeli Merkel, która gorąco przekonywała go do podpisania pakietu, a także braku profesjonalizmu w rządzeniu tej ekipy.
1. Kiedy zaczął się bunt w polskiej energetyce, rząd Tuska na ostatnim swoim posiedzeniu przygotował wniosek do Komisji Europejskiej o okres przejściowy na wdrożenie pakietu energetyczno-klimatycznego w Polsce. Chodzi o zwiększenie limitów darmowych pozwoleń na emisję CO2 dla polskiej energetyki, szczególnie po wprowadzeniu przez KE tzw. benchmarku gazowego, co postawiło nasza energetykę oparta w ponad 90% na węglu w szczególnie trudnej sytuacji.
2. Szkoda, że Donald Tusk o tym wszystkim nie pomyślał kiedy składał podpis pod unijnym porozumieniem w sprawie pakietu klimatyczno-energetycznego w Brukseli w grudniu 2008 roku. Premier złożył podpis pod unijnym porozumieniem, które nakazuje nam redukcję CO2 o 20% ale bazą jest nie rok 1988 (jak było w protokole z Kioto ),a rok 2005. Redukcję zaczynamy wręcz od początku, a przy uzależnieniu naszej energetyki od węgla w wysokości 94% będzie to nie tylko trudne ale i kosztowne. Wiodące kraje UE przepychając pakiet klimatyczno-energetyczny, chcąc przekonać Tuska zaoferowały nabywanie praw do ponad normatywnej emisji CO2 od roku 2013 od poziomu 30% i dojście do nabywania 100% uprawnień do ponadnormatywnych emisji CO2 w roku 2020. To przekonało Premiera i pożal się Boże ekspertów którzy mu doradzali. Tyle tylko, że do obliczania tzw. darmowych limitów emisji CO2 w latach 2013-2020 Komisja Europejska jak już wspominałem, bierze tzw. benchmark gazowy czyli emisję dwutlenku węgla generowaną przez 10% najbardziej wydajnych instalacji gazowych w UE.Stawia to Polskę w skrajnie niekorzystnej sytuacji bo oznacza ,że darmowe pozwolenia na emisję dostaniemy na minimalnym poziomie ,a cała resztę trzeba będzie kupić i to już nie po 16 euro za tonę emisji CO2 (jaka obowiązuje teraz) ale po 30-40 euro za tonę jak prognozują ekonomiści.
3. Rząd wprawdzie zaskarżył benchmark gazowy do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, ale rozstrzygnięcia można się spodziewać za około 2 lata więc nie ulega wątpliwości, ze darmowe limity emisji CO2 dla Polski będą niższe niż się spodziewano. Stąd zwrócenie się do KE o okres przejściowy i zwiększone limity darmowych pozwoleń na emisję CO2 tyle tylko, że po wspaniałomyślnej decyzji Premiera z 2008 roku to teraz nasz kraj znalazł się w sytuacji błagającego o litość dla polskiej gospodarki.Koncerny energetyczne przymierzają się bowiem do wzrostu cen energii elektrycznej o około 35-40% już w pierwszym roku obowiązywania nowych rozwiązań czyli w roku 2013. Podwyżka cen w takiej wysokości, doprowadzi do tego, że część zakładów o wysokim udziale kosztów energii w kosztach ogólnych nie będzie w stanie konkurować na europejskim rynku. Najbardziej zagrożone są przemysł produkcji materiałów budowlanych, w którym koszty energii stanowią ponad 25% całości kosztów wytwarzania, przemysł wapienniczy 24%, przemysł cementowy 22%, szklarski 16%, górnictwo rud metali 15% czy papierniczy 12% . Zagrożone zakłady zatrudniają aż 9% wszystkich pracujących w polskim przemyśle. Ich likwidacja (albo tylko ograniczenie produkcji) oznaczało by ubytek PKB w wysokości co najmniej 2 % PKB i wzrost bezrobocia przynajmniej o 2 pkt procentowe. Wszystko to tylko w pierwszych 3 latach obowiązywania pakietu tj w okresie 2013-2015. Zresztą już teraz największe przedsiębiorstwa w tych branżach przestały inwestować i oczekują na ostateczne rozstrzygnięcia w sprawie emisji CO2. Jeżeli nic w tej sprawie się nie zmieni to należy oczekiwać exodusu firm z tych branż choćby do krajów za naszą wschodnią granicą.
4. Takie są efekty uległości Premiera Tuska wobec Angeli Merkel, która gorąco przekonywała go do podpisania pakietu, a także braku profesjonalizmu w rządzeniu tej ekipy. Oceny skutków dla gospodarki pakietu energetyczno-klimatycznego takie jakie rząd przygotował teraz, powinny być przygotowane 3 lata temu, wtedy być może udało by się nie złożyć stryczka na szyję naszej energetyce i dużej części gospodarki opartej o duże zużycie energii. Decyzja KE w tej sprawie najwcześniej może zapaść za pół roku ale do tego czasu może uda się już postawić Premiera Tuska przed Trybunałem Stanu za tą skrajnie niekorzystną dla Polski decyzję. blog Zbigniewa Kuźmiuka
HISTORIA JEDNEJ NOTATKI O filmie „Samolot płonie”, do autorstwa którego przyznawało się co najmniej kilka osób, słyszał każdy w Polsce. Trwający 1’24 dokument zawiera w sobie ogromny ładunek emocji, tajemniczości i pozwala snuć różne hipotezy, co do wydarzeń mających miejsce tuż po upadku polskiego samolotu 10.04.2010 roku. Film pojawił się w sieci 12.04.2010 roku i szybko zrobił zawrotną „karierę”, co spowodowało, że sprawa stała się znana i trudna do ukrycia. Groza tego dokumentu polegała na tym, iż słychać było wyraźnie strzały z broni palnej, nerwowe pokrzykiwania (rozkazy?) osób biegających między szczątkami, a także tajemnicze liny zwisające nad szczątkami rozbitego Tupolewa. Elektryzujące były również przekleństwa świadka owych wydarzeń, który zdawać by się mogło znalazł się tam przez przypadek. Można rozważać różne scenariusze, w których film 1’24 miał odegrać konkretną rolę i był zaplanowanym elementem. Jednak kolejne wydarzenia pokazują, że mógł to być faktycznie spontanicznie nakręcony film z miejsca zdarzenia. Dlaczego tak uważam? Wskazuje na to kilka przesłanek. Przede wszystkim kłopot z tym filmem, jaki od kwietnia zeszłego roku ma polski wymiar sprawiedliwości oraz polskie służby. Film poddawany był profesjonalnym badaniom dwukrotnie – przez ABW oraz Laboratorium Kryminalistyczne KGP, a ekspertyzy z tych analiz mówią jednoznacznie: film jest autentyczny, brak jest śladów ingerencji w jego zapis, a odgłosy istotnie mogą pochodzić z broni palnej, o czym mówił prokurator Rzepa: „W treści tych nagrań czterokrotnie słyszalne są odgłosy przypominające wystrzały, wybuchy”.
http://www.naszdziennik.pl/print.php?dat=20110118&id=po01.txt&typ=po
Zastanawiające jest to, że w zasadzie żadna polska instytucja nie zdecydowała się na dogłębne zbadanie tematu, przede wszystkim uzyskanie odpowiedzi, kto i w jakim celu grasował po pobojowisku, a także, kto i w jakim celu strzelał. Są to kluczowe zagadnienia, zwłaszcza w sytuacji, kiedy okoliczności kwietniowej tragedii pozostają nieznane.
Zamiast oczekiwanych badań i śledztwa w tej sprawie we wrześniu ubiegłego roku pojawił się doprawdy przedziwny news: Agencja Wywiadu dysponuje notatką, która została sporządzona 14 kwietnia 2010 roku przez funkcjonariusza AW po rozmowie z autorem filmu 1.24 Andriejem Mendierejem. Zapisano w niej między innymi słowa autora na temat strzałów i dziwnych osób na pobojowisku, że wyglądało to, jak dobijanie rannych. Notatka z podpisem funkcjonariuszy i logo AW trafiła do czołowych polityków Polski. Jednak wkrótce szef AW gen. M. Hunia złożył zawiadomienie do prokuratury o wszczęcie postępowania w sprawie sfałszowania dokumentu. Był to dość sprytny zabieg, aby de facto skompromitować sam film i wszelkie towarzyszące mu domysły. Jak bowiem mogło dojść do sfałszowania dokumentu takiej instytucji, jak Agencja Wywiadu? Czy jakiś przeciętny Kowalski poważyłby się na taki czyn i w imię, czego? Mało tego, ktoś przecież musiał dostarczyć politykom ów dokument w na tyle wiarygodny sposób, że nie wzbudziło to podejrzeń. Poza tym wiadomo, że tego typu dokumentów nie dostarcza się zwykłą pocztą, ale pocztą tajną, specjalną, obwarowaną rygorami. Wczoraj gruchnęła wiadomość, że śledztwo w sprawie rzekomo fałszywej notatki zostało umorzone, gdyż nie znaleziono winnych fałszerstw. Z uzasadnienia wynika, że przesłuchano w tej sprawie trzech dziennikarzy, którzy dysponowali notatką, ale według ABW nie było konieczne sporządzenie analizy biegłego, który zbadałby je pod względem autentyczności(!!!)
http://www.rp.pl/artykul/10,723507-Nie-wiadomo-kto-podrobil-notatki-wywiadu.html
Mało tego, ABW umarzając śledztwo oparła się wyłącznie na zeznaniach składającego zawiadomienie gen. Huni i jego zastępcy Piotra Juszczaka, którzy stwierdzili, że notatka jest nieprawdziwa. Czy widział ktoś takie cuda?? Człowiek, który zawiadamia prokuraturę w sprawie fałszerstwa sam jest głównym świadkiem, który potwierdza zasadność swojego doniesienia. Jednocześnie Agencja Wywiadu nie zdołała ustalić sprawcy fałszerstwa i podszycia się pod AW. Istotnie, wywiad nasz jest wyjątkowy, jedyny taki na świecie, trudno się dziwić, że dochodzi do takich wydarzeń, jak 10 kwietnia 2010 roku. A mnie w związku z tą sprawą przychodzi do głowy taka oto spiskowa i oszołomska myśl. Czy czasem nie był to taki majstersztyk, aby ostatecznie skompromitować film 1.24, a tym samym dać prokuraturze alibi do nie zajmowania się tą sprawą? Jak nie możesz czegoś ukryć, nagłośnij to i skompromituj. Czy to nie brzmi znajomo?
P.S Dzisiaj już wiemy, że na Siewiernym 10 kwietnia operowali funkcjonariusze Specnazu, oddział Merkurij, który „zasłużył” się w Czeczenii. Czy to oni zostali uwiecznieni na filmie 1’24?
http://www.rp.pl/artykul/10,723507-Nie-wiadomo-kto-podrobil-notatki-wywiadu.html
http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/agencja-wywiadu-potwierdza-zlozenie-doniesienia-ws-notatki,1565824,6911
http://www.naszdziennik.pl/print.php?dat=20110118&id=po01.txt&typ=po
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Notatka-z-dobijaniem-rannych-w-Smolensku-sfalszowana,wid,12893061,wiadomosc_prasa.html?ticaid=1d1b2
http://www.youtube.com/watch?v=1jsrm06QxoU&feature=player_embedded#!
http://www.naszdziennik.pl/print.php?dat=20101129&id=po16.txt&typ=po
Martenka
BUSINESS CLIMATE W POLSCE Jeszcze nie zdążyła wejść w życie podpisana jednak przez Pana Prezydenta nowelizacja ustawy o dostępie – choć w nowej sytuacji powinno być chyba o braku dostępu – do informacji publicznych, a już się dowiedzieliśmy od rzecznika Ministerstwa Infrastruktury Mikołaja Karpińskiego, że „wartość pomocy (jaką rząd wypłaca GTC i AWSA przez czas eksploatacji A1 z Grudziądza do Torunia i A2 ze Świecka do Nowego Tomyśla – przyp. mój) stanowi informacje poufne, które nie mogą być publikowane”.
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,10367259,Rzad_utajnia__ile_trzeba_doplacac_do_prywatnych_autostrad.html
A jakby tak jakiś „niezależny” prokurator w przypływie chwilowego szaleństwa po przeczytaniu tej informacji zechciał wszcząć postępowanie w celu wyjaśnienia, ile rząd musi rąbnąć podatnikom, żeby przekazać koncesjonariuszom, którzy już i tak dostali od rządu poręczenia spłaty kredytów na prawie 2 mld zł., a stopa zwrotu z inwestycji w której przeprowadzeniu partycypują podatnicy, wynosi 14%, to nie jest czasem „niegospodarność” – też by się nie dowiedział? W Polsce „business climate” dla budowniczych autostrad jest tak samo wspaniałe, jak w Ameryce dla niektórych budowniczych paneli słonecznych o czym było w poprzednim wpisie. Hej, „niezależni” prokuratorzy: pobudka! W Ameryce prokuratura się zainteresowała Solyndra LLC. Gwiazdowski
Sześć osób mogło przeżyć, nikt ich nie uratował To już pewne: wyniki sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej zostały w Moskwie sfałszowane. I chodzi nie tylko o Zbigniewa Wassermanna, ale i o wiele innych osób. Co pragnęli ukryć Rosjanie? Ile osób w rzeczywistości przeżyło katastrofę? Dlaczego Tusk nie chciał, by to Polacy robili sekcje?
Tak szokujących rozbieżności nie spodziewał się chyba nikt. Ekshumacja ciała Zbigniewa Wassermanna wykazała, że rosyjski protokół z sekcji zwłok posła PiS-u jest zgodny z prawdą tylko w 7–10 proc. Oznacza to, że ponad 90 proc. informacji podanych przez Rosjan rodzinie Wassermanna została wymyślona! Naoczni świadkowie mówią, że kilka godzin po katastrofie widzieli ciała leżące twarzą do ziemi. Oznacza to tylko jedno – nikt nawet nie próbował ratować ofiar katastrofy. Część pasażerów mogła przeżyć Rosjanie, fałszując protokoły sekcji zwłok, przede wszystkim ukryli to, że niektórzy pasażerowie Tu-154 mogli przeżyć moment zderzenia maszyny z ziemią. Według ekspertów oceniających zniszczenia poszczególnych części samolotu, w przedziale prezydenckim „przeżywalność” wynosiła 10 proc., podobnie jak w przedziale przednim w części pasażerskiej. W środkowym przedziale wskaźnik ten wynosił 5 proc., tyle samo mogło zachować życie w tylnej części pokładu. Dodajmy, że wskaźnik „przeżywalności” wynoszący 10 proc. nie znaczy, że 10 proc. pasażerów przeżyło katastrofę, lecz że tyle powinno przeżyć sam moment zderzenia z ziemią (być może w stanie krytycznym). Dorota Kania, Magdalena Nowak
Tymczasowa Rada Narodowa [NTC] fabrykuje historię o masowych grobach – chwyt nachalnej propagandy
NTC concocts mass grave story in brazen propaganda ploy
http://empirestrikesblack.com/2011/09/libya-bbc-concocts-mass-grave-story-in-brazen-propaganda-piece/#update1
Martin Iqbal – 25.09.2011, tłumaczenie Ola Gordon
W oszałamiającym pokazie nieuczciwości, BBC podała, powołując się na brak dowodów na poparcie tej sprawy, że na terenach należących do więzienia Abu Salim w Trypolisie, znaleziono masowy grób zawierający ponad 1.200 ciał. BBC próbuje połączyć to ;znalezisko’ z równie wymyśloną ‘masakrą w więzieniu Abu Salim’, jak sama twierdzi, że są to ciała więźniów, rzekomo zabitych w 1996 roku. W biuletynie napisanym dzisiaj po konferencji prasowej NTC, BBC pisze w nagłówku: „Więcej niż 1.200 ciał znalezionych w masowym grobie w Trypolisie”. Kategorycznie, absolutnie, jednoznacznie, jest to kłamstwo, nie znaleziono 1.200 ciał. Nie znaleziono ani jednego ciała. W rzeczywistości, nie dokonano żadnej ekskawacji, i nie odkryto nic poza ‘kilkoma fragmentami kości, mówi NTC. Biuletyn BBC mówi czytelnikowi:
NTC mówi, że masowy grób, rzekomo zawierający do 1.279 ciał, znaleziono w libijskiej stolicy. Uważa się, że są to szczątki po więźniach zabitych przez służby bezpieczeństwa w więzieniu Abu Salim w 1996 roku. [...] Wkrótce ma się rozpocząć ekskawacja. [...] W górnej warstwie ziemi znaleziono kilka kości i kawałków garderoby.
Tekst i film tutaj: http://www.bbc.co.uk/news/world-africa-15055109
Chociaż niewybrana, nielegalna rada terroru, znana jako NTC, twierdzi, że znaleziono tylko ‘kilka fragmentów kości’, BBC w swoim umyślnie wprowadzającym w błąd tytule twierdzi, że znaleziono 1.200 ciał. Nawet to słabe kłamstwo BBC ujawnia kruchość propagandy o ‘masakrze w Abu Salim’, ponieważ odnosi się do dowodowej podstawy zdarzenia: Kilku naocznych świadków mówiło o fakcie, że w celach więziennych zabijano granatami i strzelano po proteście. Urzędnicy nowego rządu mówią, że będą potrzebować pomocy zagranicznych śledczych, żeby dokładnie ustalić co się tam wydarzyło. Raport BBC cytuje świadectwo pewnego ‘Sami Assadi’, który twierdzi, że w zdarzeniu tym stracił dwóch braci:
Mam mieszane uczucia, naprawdę. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi, że rewolucja się udała, ale kiedy stoję tutaj, pamiętam, że moi bracia, i wielu, wielu przyjaciół, zabito tylko dlatego, że nie lubili Muammara Kadafiego. Cytowanie tego świadectwa jest ewidentną próbą przekrętu i zniekształcania rzeczywistości na miejscu. BBC sugeruje, że ‘rewolucja’ zakończyła się sukcesem. W rzeczywistości ‘rebelianci’ i obcy żołnierze i siły specjalne dowodzące im, nawet nie zdobyli Trypolisu, oprócz niezliczonych innych miejsc, które są nadal w posiadaniu libijskiego ruchu oporu. Są to Bani Walid i Sirte – miejsca będące teraz obiektami blokady NATO, próbującej głodzić sprzeciwiających się aż do uległości, w połączeniu z kampanią śmiertelnych bombardowań. Swoją próbą wprowadzania w błąd opinii publicznej, w tym jedno-stronicowym raporcie, BBC nawet udaje się zaprzeczać samej sobie. Świadectwo przedstawione powyżej sugeruje, że domniemane ofiary ‘masakry Abu Salim’ zostały zabite, ponieważ ‘nie lubili Kadafiego’, kiedy BBC sama twierdzi we wcześniejszych doniesieniach, że zostali zabici za protest przeciwko warunkom więziennym. Z pewnością ta propaganda ‘masowego grobu’ wypadnie z wiadomości, bez wycofania się kłamców z NTC czy lokajów mediów, którzy przehandlowali coś, co okazuje się być całkowitym kłamstwem. ‘Abu Salim’ jest wydarzeniem wymyślonym przez finansowaną przez globalistów-syjonistów Human Rights Watch, jako atut w wojnie propagandowej przeciwko Libii. Jest to wydarzenie, na które nie ma dowodów materialnych, a raport HRW nt. tego wydarzenia opiera się na zeznaniach jednej osoby, która obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. Śmiesznie, HRW nawet przyznaje, że sama nie może sprawdzić nawet jednego szczegółu zawartego w twierdzeniu tego człowieka. Tripoli, Libya (CNN) – Libijski rząd tymczasowy zdementował twierdzenie, że w notorycznym więzieniu znaleziono masowy grób, mówiąc dziennikarzom w poniedziałek, że niektóre ze znalezionych kości były zbyt duże, aby były ludzkimi. „Na tej konkretnej mogile przeprowadzono pewne badania, i nie ustalono jeszcze wniosków”, powiedział Ben Noor Jamal, wysoki rangą urzędnik z Ministerstwa Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Ben Noor powiedział, że miejsce, o którym mówi się, za więzieniem Abu Salim w Trypolisie” może być czymś innym”, ponieważ znalezione tu kości są większe od normalnych ludzkich szczątków.
http://edition.cnn.com/2011/09/25/world/africa/libya-mass-grave/
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Dlaczego nie zagłosuję na PiS? PiS wywodzi się z lewicowej opozycji (z KOR-u). Obydwaj Kaczyńscy zaczynani swoją karierę z Michnikiem i Kuroniem. Byli też razem z nim przy okrągłym stole. Zbliżają się wybory parlamentarne. O nasze głosy będą walczyć najróżniejsze listy. Nie da się ukryć, że wśród elektoratu tzw. prawicy prym wiedzie PiS. I mam tu na myśli nie tylko pseudoprawicę (chadecję, neofaszystów, teologie wyzwolenia czy narodowych bolszewików), ale również konserwatywnych liberałów. Ja jednak na ten PiS głosować na pewno nie będę. Dlaczego, zaraz wyjaśnię. Oczywiście nie łudzę się, że kogoś przekonam. Znam już dobrze pisiaków i wiem, że oni są niereformowalni. Jednak dla czystego sumienia wolę być szczery i wyjaśnić, co mi w tym PiS-ie nie gra.
Sekta Smoleńska Wszyscy pamiętają tragiczne wydarzania z zeszłego roku. Miały one jednak pozytywny aspekt – mogły doprowadzić do zakończenia wojny polsko-polskiej. Jednak skało się inaczej, a to za sprawą Jarosława Kaczyńskiego, który oskarżył Donalda Tuska i Janusza Palikota o celowe spowodowanie katastrofy. Wprawdzie bezpośrednio tego nie powiedział (przynajmniej ja takiej wypowiedzi nie słyszałem), jednak jego sposób wypowiadanie się o Smoleńsku wskazuje na ukrytą wiarę w zamach. A co najważniejsze, nie zaprotestował on przeciwko notorycznemu oskarżaniu rządów PO, które ma miejsce w jego środowisku. Te milczenie oznacza zgodę. [Nie wiemy, o jakiej "wojnie polsko-polskiej" mówi autor, który czerpie najwyraźniej z zasobu słownikowego "Polaków z korzeniami" - admin]
Pisowskie fantazje o zbrodni Smoleńskiej sięgnęły już poziomu paranoi. Słyszeliśmy już o bombie próżniowej, sztucznej mgle, celowo źle podanych danych, wielkim laserze, zepsutej nawigacji i dobijaniu rannych (przepraszam, jeśli coś ominąłem). Co ciekawe, te wszystkie teorie są wprawdzie ze sobą sprzeczne, jednak ich twórcy nie próbują się nawzajem zwalczać. Przykładowo, promujący teorię bomby Szymowski nie zwalcza innych teorii (po prostu o nich nie mówi). Gdyby prowadził rzetelne śledztwo, postąpiłby inaczej. Oczywiście wtajemniczeni mieli być wszyscy spoza PiS-u (a nawet ta cześć PiS-u, która teraz tworzy PJN). Spotkałem nawet wyborczynię PiS-u, która twierdzi, że w spisku Palikota brał udział NOP! Ciekawe, czy ci politycy z innych partii (np. Jaruga-Nowacka), którzy zginęli pod Smoleńskiem, też byli o wszystkim poinformowani. Nazywajmy sprawy po imieniu, to są absurdy, które wyprodukować mogły tylko chore łby. Niestety, naszemu społeczeństwu zrobiono istną burzę mózgu. Pospieszalski stworzył film „Solidarni 2010”, którego przesłanie sprowadzało się do stwierdzenia, że każdy wierzy w zamach. Następnie powstały inne filmy. Antoni Macierewicz (bez wątpienia niekwestionowany ekspert od wypadków lotniczych) powołał cały zespół parlamentarny, mający „wyjaśnić” sprawę. O zamachu mówią wciąż media księdza Rydzyka. Natomiast „Gazeta Polska” nie zajmuje się już prawie niczym innym. A przecież powtarzane kłamstwo robi się prawdą. Strach pomyśleć, co by było, gdyby tyle samo wysiłku włożono we wmawianie ludziom, że w zamachu zginęli Bruce Lee, Elvis Presley i Michael Jackson.
Oczywiście baśnie o zamachu to nie wszystko. Oprócz tego utworzono istny kult Lecha Kaczyńskiego. Bałwochwalczy pochówek na Wawelu był jedynie przystawką, teraz podano nam danie główne. Pojawił się chory pomysł, żeby zabrać spod pałacu prezydenckiego pomnik Poniatowskiego i podstawić tam pomnik Kaczyńskiego. Wprawdzie niektórzy dla niepoznaki chcą, żeby był to pomnik nie Kaczyńskiego, lecz wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku. Dobrze jednak wiemy, iż i tak będzie to pomnik Kaczyńskiego, gdyż będzie o nim przypominał. Wszak nikt nie wierzy, że ten pomnik będzie pamiątką po stewardesie Justynie. Ustawiono nawet substytut tego pomnika w postaci krzyża. Jakkolwiek nie popieram samej idei budowy pomnika, to dla mnie ten krzyż mógł tam sobie postać. Niemniej jednak skoro prezydent Komorowski nakazał przeniesienie krzyża do kościoła, to należało jego decyzję uszanować. Przypominam, prezydent nie podjął decyzji o tym, żeby krzyż zniszczyć, a jedynie żeby go przenieś do kościoła, czyli miejsca naprawdę godnego. Gdy jednak przyszli księża mający zabrać krzyż, grupa szaleńców (trzeba nazywać sprawy po imieniu) uniemożliwiła im to poprzez rzucanie w nich kamieniami i wyzwiskami. Mamy więc do czynienia ze zorganizowaną, grupową napaścią fizyczną, której celem jest powstrzymanie decyzji legalnej władzy. Czegoś takiego nie można pochwalić. Nie mamy tutaj przykładu z chwilowym gniewem, gdyż ci ludzie po akcji zostali na miejscu i nadal bronili substytutu. Co więcej, gdy krzyż zabrano, oni nadal tam stali i bronili krzyża, którego nie było (istna schizofrenia). Po półrocznej zimowej przerwie wrócili w łagodniejszej formie jako „Stowarzyszenie Solidarni 2010”. Ci ludzie czują się spadkobiercami wszystkich: Jezusa, ks. Popiełuszki, Kościuszki, Piłsudskiego, Sikorskiego, Dmowskiego, Andersa, a nawet Buddy. [Przypominamy, iż miały miejsce również - a może przede wszystkim - brutalne, chamskie, huligańskie akcje najwyraźniej zdalnie sterowanych dresiarzy i innych szumowin; nie tylko starano się splugawić sam krzyż, ale jeden człowiek zginął skutkiem napaści fizycznej ze strony oczywiście nieznanego sprawcy - admin]
Ktoś powie, że może krzyżowcy przebrali miarkę, ale same ich intencje były dobre, chcieli bronić kultury chrześcijańskiej. Dobrze wiemy, że nie o to chodziło. Ten krzyż był dla znacznej większości jego rzekomych obrońców wart tyle, ile tabliczka informacyjna o budowie pomnika. Na YOUTUBE można obejrzeć film, gdzie pani Joanna od krzyża twierdzi, że jeśli rozpocznie się budowa pomnika, to ona sama zabierze ten krzyż. Zaryzykowałbym tezę, że gdyby Komorowski stwierdził, iż pomnika nie można podstawić, gdyż w tym miejscu stoi już krzyż, to ci ludzie sami by ten krzyż zniszczyli. Będąc często na Krakowskim Przedmieściu, miałem kilkakrotnie możliwość rozmowy z tymi ludźmi. O ile przyznam, że kilku z nich było nawet sympatycznych, o tyle u większości zaobserwowałem następujące problemy:
- Fanatyczne zaufanie do PiS-u. Połączone z fanatyczną nienawiścią wszystkiego, co PiS-em nie jest.
- Zaburzenia percepcji. Ludzie ci nie dopuszczają wszelkich niewygodnych dla nich faktów.
- Iście szalona agresja słowna i fizyczna. Tylko częste pobyty na siłowni uratowały mnie przez wyrżnięciem w chodnik. [Dresiarzy, atakujących obrońców krzyża autor przypadkiem nie zauważył? - admin]
W sumie banda niepoczytalnych szaleńców. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czym było wykorzystanie przez nich krzyża i modlitwy w agitacji politycznej. Czy cyniczną profanacją, czy bałwochwalstwem, na mocy którego powstanie nowy ruch religijny. Może prawda leży po środku?
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że obrońcy substytutu też doznali wiele złego zarówno od służb porządkowych, jak i od młodych chuliganów. Jednak to ich nie usprawiedliwia. [Za to usprawiedliwia służby porządkowe i "huliganów" sterowanych przez unych? - admin]
Już słyszę argumenty obronne w stylu: OK, masz rację, te zachowania PiS kompromitują, jednakże jakie to ma znaczenia wobec tego, czy będą dobrze rządzić. Można chyba być wyznawcą tej dziwnej sekty smoleńskiej i dobrym ministrem finansów. Na pierwszy rzut oka tak; jednak spójrzmy prawdzie w oczy, czy ktokolwiek z nas powierzyłby odpowiedzialne stanowisko dziwakom? To chyba pytanie retoryczne.
Gospodarcza Lewica Myślę, że większość moich czytelników zgodzi się, że Polska powinna rządzić partia wolnorynkowa. PiS nie jest taką. Mam tutaj na myśli nie tylko wolny rynek na poziomie Hongkongu, ale również standard zachodnioeuropejskiej prawicy, czy nawet na poziomie, który propaguje SPD bądź lewica skandynawska. Kaczor nawet nie ukrywa swojej sympatii do dawnego PPS-u. Wybory w 2005 roku Kaczyńscy wygrali głównie dzięki protestom przeciwko cięciom socjalnym. PiS bardzo broni zdobyczy socjalizmu. Jest na przykład w pełni przeciwny jakimkolwiek próbom liberalizacji służby zdrowia. Zdaję sobie sprawę, że czasami pomoc państwowa dla najsłabszych jest niezbędna, lub przynajmniej pożądana. Jednak w obecnej polskiej sytuacji nie stać nas na aż taką dobroczynność, jaką mamy teraz. PiS zwiększył liczbę urzędów i ministerstw (chociaż obiecywał tanie państwo). Nie da się nie wspomnieć o zasługach Kaczyńskich w powstrzymaniu prywatyzacji i reprywatyzacji. Pisiaki niemalże zlinczowały premiera za to, że nie zadłużył Polski w ramach tzw. walki z kryzysem. Nawet gdy wyszło, że premier miał rację, to nie zaprzestali skomleć. W Polsce warunki do założenia firmy są prawie najcięższe w Europie, lecz co PiS zrobił, żeby to zmienić? Gucio! Pisuary to nawet większe lewaki od starych komuchów z SLD! [A propos "wolnorynkowych standardów" zachodnioeuropejskiej prawicy mamy na ten temat własne zdanie - admin]
Niepodległościowcy i patrioci? Apologeci PiS-u często zaznaczają, że PiS to partia broniąca naszej niepodległości i tożsamości narodowej. Gdyby jednak lepiej się przyjrzeć dziejom partii, to obraz jawi się zupełnie inny. PiS niemal w całości poparł wejście Polski do UE, dobrze wiedząc, że jest to krok w kierunku likwidacji państwa narodowego. PiS nie jest przeciwny dalszemu niszczeniu naszej niepodległości. Partia (wbrew temu, co mówią poniektórzy) popiera wprowadzenie euro (jedynie ze względów ekonomicznych chce to odłożyć w czasie). Śp. prezydent Lech Kaczyński podpisał Traktat Lizboński, czyli dokument wprowadzający wyższość prawa unijnego nad naszą konstytucją. Co więcej, uznał to za swój sukces. PiS popiera nawet tak radykalny pomysł, jak wspólną europejską armię. Gdzie tu obrona niepodległości? Ludzie powszechnie uznani za zdrajców (np. Wielkopolski) walczyli o większą swobodę dla nas. Tak samo ludzie związani z PiS-em są głusi na opluwanie naszego narodu przez typy w stylu Grossa. Nie jestem antysemitą, lecz uważam, że kiedy ktoś wymyśla jakieś bajki poniżające Polaków, to trzeba zaprotestować. Już nie mówiąc o wielkich roszczeniach finansowych wobec Polski. Kiedy Stanisław Michalkiewicz zaprotestował przeciwko temu, PiS wziął udział w zmasowanym ataku na niego (który zorganizowała Gazeta Wyborcza). Wynikać to może z pewnego pisowskiego filosemityzmu. Ostatnio nawet propisowska Fronda wprost stwierdziła, że do zbawienia świata (w sensie religijnym) i sądu ostatecznego niezbędne jest istnienie Izraela (państwa powstałego na masakrze Palestyńczyków). Ci ludzie chyba bardziej czują się Żydami niż Polakami. PiS jest również za tym, żeby polscy żołnierze walczyli w cudzych wojnach. A więc polska armia nie dla Polaków. Widzimy więc, że PiS to żadni patrioci (przynajmniej w takim sensie jak patriotyzm pojmują narodowcy). Paradoksalnie już bardziej patriotyczne jest Urbanowskie „NIE”, które jednak zwraca uwagę na wymienione powyżej problemy. Jakże więc symboliczny był brak Kaczyńskich na odsłonięciu pomnika Dmowskiego.
Zamordyści Pisząc o PiS-e, warto również zaznaczyć kwestię ich podejścia do wolności osobistej. Dla mnie jest bardzo ważne, żebym mógł sam o sobie decydować. Jednak panowie i panie z PiS-u nie chcą mi na to pozwolić. PiS jest np. przeciwny jakimkolwiek formom liberalizacji kodeksu wobec narkotyków. Ich zdaniem zabronione powinno być nawet posiadanie (na własny użytek) jednego jointa. Ja nigdy nie brałem narkotyków, nawet kiepsko odróżniam poszczególne ich rodzaje (choć oczywiście nie jestem aż takim ignorantem jak Kaczyński, który nie wie, że trawkę robi się z konopi). Zdaję sobie jednak sprawę, że takie zakazy nie likwidują ćpuństwa, lecz jedynie oddają cały dochód z narkotyków w ręce mafii. [Autor powinien zapoznać się z doświadczeniami Szwecji, która swego czasu zalegalizowała narkotyki - i jakie były tego skutki. Nadzieje, iż swobodny dostęp do narkotyków zlikwiduje mafie, są typowe dla fantastów polityczno-socjalnych. - admin]
W świecie PiS-u obywatele mają również ograniczony dostęp do broni, przez co nie mogą się bronić przed bandytami. PiS popiera nawet zakaz małych noży. Doświadczenia z Norwegii pokazują jednak, że lepiej by było, gdyby obywatele byli uzbrojeni. PiS również popiera pewne formy cenzury. Po tragicznym ataku na biuro PiS-u w Łodzi zażądali kontroli Internetu. PiS jest również za tym, by zakazać szeroko rozumianej pornografii. Piszę – szeroko pojmowanej, gdyż dobrze wiemy, że „Playboy” to nie jest żadna pornografia. Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy próbował zabronić parady równości, a jako prezydent Polski – jakiegoś koncertu metalowego (niestety nie pamiętam nazwy zespołu). [Jasne, "Playboy" to młodzieżowe pisemko szerzące chrześcijański światopogląd - admin]
Wszyscy też zapewne pamiętają pisowską walkę z warszawskimi domami publicznymi. Nie kwestionuję, że chodzenie do burdelu jest czymś etycznie nagannym, jednak ta bezskuteczna walka była zwykłą stratą pieniędzy. Dobrze natomiast wiemy, że w krajach, które tolerują prostytucję, patologie związane z sex biznesem (np. handel kobietami) są mniejsze. [Gówno prawda, panie Autorze, gówno prawda! - admin]
Gdy się to wszystko przemyśli, to nie sposób nie krzyknąć: „Jarek, zajmij się swoim życiem! Moje pozostaw mi!” Ludzie spoza układów? Pisiaki lubią przedstawiać rzeczywistość w następującym świetle – zły układ (PO, SLD, PD, SDPL, RPP) kontra my. Czy taki obraz jest prawdziwy? Nie kwestionuję, że istnieją w Polsce pewne powiązania mafijno-biznesowo-polityczne, które mają swoje umocowania w pozostałościach po dawnym systemie (zwłaszcza w służbach specjalnych). Czy jednak te powiązanie aby na pewno nie dotyczą PiS-u? Odpowiedzią jest historia partii. PiS wywodzi się z lewicowej opozycji (z KOR-u). Obydwaj Kaczyńscy zaczynani swoją karierę z Michnikiem i Kuroniem. Byli też razem z nim przy okrągłym stole. Więcej na ten temat można przeczytać w książce „Lech Kaczyński. Ostatni wywiad”. Kaczyńscy później prowadzili kampanię Wałęsy. W nagrodę Lech Kaczyński dostał funkcję ministra w gabinecie Wałęsy. Później pełnił funkcję prezesa NIK-u i ministra sprawiedliwości w rządzie Buzka (obecnie jednego z liderów PO). Co ciekawe, otrzymał to stanowisko, będąc politycznym bankrutem. Wniosek jest następujący – salon uratował Kaczyńskich. Przez długi okres PiS i PO chciały rządzić razem. W wyborach regionalnych 2002 roku miały wspólne listy (nie licząc Mazowsza). Idea POPiS-u była życzliwie przyjęta przez GW i TVN. Ogólnie, to w mediach poprawnych politycznie była moda na Kaczyńskich i Ziobrę (kto nie wierzy, niech sprawdzi w archiwum). To tylko najważniejsze (nie jedyne) przykłady na powiązania PiS z układami i salonami.
Podsumowanie Pokazałem tutaj kilka przykładów nieprawości lub bezmyślności pisowskiej. Żeby artykuł nie był za długi, ograniczyłem się do najciekawszych kwestii. Lista moich zastrzeżeń jest jednak większa. Mógłbym wiele pisać o dwuznacznym stosunku do aborcji, o dziwnych grach CBA, o niewyjaśnieniu sprawy Olewników, czy nawet o samej obciachowości pisiaków. Myślę jednak, że tyle wystarczy. Dla mnie sprawa jest oczywista. Prawicowy liberał, czy w ogóle człowiek prawicy, a właściwie nikt kierujący się zdrowym rozsądkiem nie może głosować na PiS. I ja też nie będę głosował. Marek Adam Grabowski
http://www.konserwatyzm.pl
Ile jest szynki w szynce? Oto, jak duże firmy prześcigają się w jej pompowaniu, by z kilograma wyszły dwa O zawartości cukru w cukrze już było, czas na cuda związane z wędlinami. Zapnij pasy, będzie jazda... Co jest najtańsze do produkcji wędliny? Woda. Dlatego można nią napompować mięso, dodać tańszych zamiennników, polepszaczy - które zwiążą masę - potem zabarwić na różowo i gotowe. Z kilograma mięsa wyjdą dwa jak nic. Ile jest szynki w szynce? Jacek Spychalski z Bydgoszczy zna takie sposoby produkcji, ale w swojej firmie nigdy ich nie wykorzysta.
Spychalski ćwierć wieku przepracował w branży mięsnej. - W zakładach przetwórczych byłem technologiem, szefem produkcji, potem pracowałem w firmie zajmującej się produkcją i dystrybucją dodatków do żywności opowiada pan Jacek. - Dużo się tam nauczyłem, dużo widziałem. Dużo widział, ile jest szynki w szynce. Powiedział: dosć! Może nawet za dużo, bo w pewnym momencie powiedział: - Dość! - Zdałem sobie sprawę, że przemysł mięsny w Polsce poszedł w złym kierunku wyjaśnia. - Że z roku na rok produkuje się coraz więcej wyrobów mięsnopodobnych, psuje się produkty. Nie chciałem brać w tym udziału! Dopadł mnie syndrom wypalenia zawodowego. Dwa lata temu postanowił zrealizować swoje marzenie. Z żoną Marią otworzył firmę"Specjały znad Brdy" i zabrał się za produkcję wędlin. Takich jakie pamiętał z dzieciństwa. - Za komuny polskie przetwórnie też produkowały smaczne kiełbasy twierdzi. Jego żona dodaje: - Niektóre zakłady do dziś próbują wykorzystać fakt, że konsumenci tęsknią za tamtymi smakami. Nazwą kiełbasę na przykład "Jak za Gierka", ale produkują ją tak jak wiele innych wyrobów.
Szpik psuje smak Niestety, wraz z uwolnieniem rynku przyszły do nas z Zachodu nowoczesne technologie, które pozwalają produkować taniej twierdzi Jacek Spychalski. - Z kilograma tłustego mięsa można zrobić dwa kilogramy mielonki. Wystarczy zastosować tańsze zamiennniki. Na przykład mięso oddzielone mechanicznie. Kości z resztkami mięsa wkłada się do maszyny, która miażdży to pod dużym ciśnieniem w cylindrze. Przez szczeliny wychodzi to co miękkie, w tym są też ścięgna, szpik kostny, skórki, ułameczki kości. Tak oddziela się też resztki mięsa drobiowego. Po wyciśnięciu nie ma w nim szpiku kostnego, więc przemysł mięsny przede wszystkim z niego korzysta. Bo szpik psuje smak wędlin. Ale na kiepski smak też jest sposób. - Można dodać sztuczny aromat mięsa, albo bekonu wyjaśnia Spychalski. - Jednak najczęściej duzi producenci dodają - oprócz przypraw dużo glutaminianu sodu. On nie tylko poprawia smak, ale bardzo zwiększa apetyt. Podobno można się od niego uzależnić.
Barwnikiem w bladą kiełbasę Zamiennikiem mogą być też skórki zwierzęce. Robi się z nich emulsję o konsystencji budyniu i dodaje do wędlin. Tańsze niż mięso są również roślinne substancje żelujące, skrobia. Mało mięsa, dużo zamienników efekt może wypaść blado. Dosłownie! - Dlatego producenci dodają koszenilę wyjaśnia Spychalski. - To akurat naturalny dodatek. Produkowany jest między innymi z odwłoków samic mszyc żerujących na kaktusach. Zabarwia mięso na czerwono. Ale kilogram tego środka kosztuje około 70 złotych. Tańszy jest sztuczny zamiennik czerwień koszenilowa, której nie powinno się wykorzystywać w produkcji wędlin. Teoretycznie.
Śląska za pięć złotych nie zatruje Zdaniem Spychalskiego produkowanie takiej żywności prowadzi w ślepy zaułek. Dlatego jego rodzinna firma (pracuje w niej także ich syn Michał) robi wędliny bez chemicznych dodatków. - Produkowanie dobrej żywności jest dla mnie swego rodzaju misją - twierdzi Jacek Spychalski. Kokosów na razie nie zbija, prywatnego helikoptera się jeszcze nie dorobił, ale nie zamierza zejść z tej drogi. - Trzeba ludziom tłumaczyć, że nie zatrują się kiełbasą śląską za pięć złotych dodaje. - Jednak organizm, który dostaje żywność ze sztucznymi dodatkami, coraz bardziej przetworzoną, zaczyna głupieć. Stąd mogą brać się choroby, otyłość. Wierzy, że coraz więcej klientów będzie szukać wyrobów lepszej jakości, choć droższych. I to może być szansa dla takich firm. Małych, prowadzonych przez rzemieślników, którzy nie będą się ścigać z kolosami. Bo "startują w różnych kategoriach".
ZeZeM
29 września 2011 "Więcej za mniej" To hasło jest chyba przypisane do wszelakiego rodzaju socjalizmu. Im więcej nam zabierają- tym mniej nam dają.. I nie chodzi o to, że więcej nam dają, jak mniej zabierają.. Co to - to nie?!. Zawsze więcej zabierają, żeby dać nam mniej.. Przynajmniej, o 40%, które to 40% potrzebują dla siebie. Żeby sobie pożyć jak pączki w maśle. Weźmy pod uwagę tylko niedawne obietnice składane przez kanciarzy i oszołomów z czterech partii wiodących, wiodących nas na manowce polityczne i finansowe.. Wygląda na to, że czas prawdy zbliża się wielkimi krokami.. Bo ustroje nie upadają, dlatego, że są niedobre, złe, czy nieludzkie.. Upadają, dlatego, że bankrutują. Platforma Obywatelska - dawniej Unia Wolności, Prawo i Sprawiedliwość dawniej PC, KOR, AWS; SLD- dawniej PZPR (sztandar wyprowadzić!); PSL- dawniej Zjednoczone Stronnictwo Ludowe.. No i Ruch Palikota - odprysk z PO; PJN - odprysk z Prawa i Sprawiedliwości.. Jak to wszystko zbankrutuje, to jak słusznie napisał na swoim blogu pan Janusz Korwin-Mikke - będzie winny?….. Janusz Korwin-Mikke (!!!!). To chyba jasne! Na razie jest winny jakiś ”kryzys”, który ma do nas przyjść, ale na razie omija ”zieloną wyspę”.. Raczej wyspę czerwoną, a nie zieloną. Chyba, że zieloną z zewnątrz - a czerwoną w środku. To nie ONI wszyscy są winni w doprowadzeniu Polski na skraj bankructwa swoimi idiotycznym decyzjami przez ostatnich dwadzieścia lat, nie ONI pchali nas w objęcia czerwonej Unii Europejskiej opartej o biurokrację, tysiące przepisów regulujących nasze czerwone życie, o wysokie podatki i o rządy - jak mówi JKM o „czerwonej chołoty z Brukseli”. To wszystko nie ONI! To my! Konserwatywni-liberałowie, poprzez zwracanie uwagi, że nie idziemy we właściwym kierunku, ale - wprost przeciwnie, albo ”Wręcz przeciwnie”.. Idziemy do piekła! I my będziemy winni, bo to my przeszkadzaliśmy w drodze do świetlanej przyszłości. Na jedynej słusznej drodze.. Do katastrofy! Według dziennika „ Rzeczpospolita”, realizacja przedwyborczych obietnic tych czterech oszukańczych partii, gdyby te partie je zrealizowały - kosztowałyby ponad 40 miliardów złotych(!!!!) Oczywiście, żadna z tych partii nie przedstawiła żadnych wyliczeń, a jedynie pan minister Jacek Vincent Rostowski - zupełnie nieznający się na finansach – przedstawił ”szacunki”. Uprzedzam pytanie - skąd wiem, że nie zna się? Ano stąd, że człowiek znający się na finansach, człowiek zrównoważony nie firmowałby zadłużenia niezrównoważonego.. I nie powiększałby go o 300 miliardów złotych (sic!), ale zmniejszał systematycznie, aż do jego wygaśnięcia.. Platforma, że tak powiem - Obywatelska, obiecuje odmrozić płace budżetówki( będą wyższe podatki!), dać podwyżki nauczycielom akademickim - no pewnie, im się należy, żeby nadal uprawiali pseudonaukę - policjantom, im się naprawdę należy, ale tylko tym, co naprawdę pracują ścigając przestępców i złodziei, a nie policyjnej biurokracji i drogówce.. No i będą ulgi na dzieci, na trzecie i kolejne dziecko.. Szczególnie jak Polacy mają coraz mniej dzieci. Przydałyby się ulgi na piąte i dziesiąte dziecko, nieprawdaż? No i na dwudzieste.. To wszystko będzie z dochodów z gazu łupkowego, a szczególnie dostaną emeryci.. Po wyborach…. w twarz od premiera Donalda Tuska, kiedyś liberała, obecnie człowieka, który przeszedł na pozycje syjonistyczne, pardon- socjalistyczne.. I przy okazji odebrał rodzicom prawo do dawania im zwyczajowego klapsa w celach dyscyplinujących... Pan Donald wierzy w omnipotentną rolę państwa socjalistycznego- tak jak Mussolini.. Państwo ponad wszystkim.. Państwo ponad człowiekiem, dla którego miało ono być.. Państwo- dzięki rządom „liberałów” i takim tam różnych przebierańców- stało się biurokratyczne i wrogie człowiekowi w nim zamieszkującym.. Pytanie tylko, czy zrobił to z głupoty, czy z pełnym zrozumieniem tego, co robi.. Czyli specjalnie! Własnym narodem poniewiera i tarza w pierzu i smole.. Czy premier w ogóle ma pojęcie, co to jest naród? Jak swojego czasu twierdził, że: ”polskość to nienormalność”(???) A antypolskość - to normalność? W każdym razie pan premier powinien pójść na całość, i wszystkie fanaberie - jakie mu przyjdą do głowy- sfinansować z wydobycia łupków. Zanim tych łuków nie złupi pan G.Soros- wielki i świtowy” filantrop”, twórca tzw. społeczeństw otwartych, bo takie chodzą słuchy, że łupkami ma się zająć wielki światowy filantrop i miliarder. Jak on się zajmie naprawdę, to przynajmniej nie będziemy musieli oddawać tych 65 miliardów dolarów, które jesteśmy winni Światowemu Kongresowi Żydów, od którego żeśmy tych pieniędzy nie pożyczali - ale musimy oddać. Dobry zwyczaj nie próbuj nawet pożyczać.. A może ktoś pożyczał w naszym imieniu? Sprawę powinna zbadać niezależna prokuratura i potem niezależne sądy.. Tak niezależna, że aż niezawisłe. Bo niezawisłość jest powiązana ściśle z niezależnością. Im bardziej prokuratura jest niezawisła - tym bardziej niezależna. To chyba jasne.. Chyba, że był inny telefon.. Z łupków można sfinansować ścieżki rowerowe, podwyższyć świadczenia dla najuboższych, przyznać dodatki nie tylko emerytom - ale wszystkim pozostałym pozaemerytalnym, którzy dodatków potrzebują. Taki jest” program” Prawa i Sprawiedliwości.. A kto dzisiaj dodatków nie potrzebuje? Te wszystkie obiecanki cacanki powinny kosztować - według ostrożnych obliczeń - 40 miliardów złotych. Czy wystarczy łupków, żeby złupić emerytów? Żeby dać łupnia wszystkim, którzy nie wierzą, w te wszystkie czary mary? Może okazać się, że do tych łupków będziemy musieli dopłacić z pieniędzy emerytów i rencistów.. Czyli skończy się jak zwykle, jako, że podwyżka podatków na stałe wpisana jest w socjalizm biurokratyczny i ma się rozumieć demokratyczny.. Wzrosną podatki! Zobaczymy to wszystko w całej majestatycznej krasie jak tylko opadną spodnie, pardon- jak tylko opadnie zasłona przykrywająca wesołe bachanalia odbywające się na naszych oczach, które polityczne wesołki nazywają- wyborami. Bo wybory demokratyczne są wiarygodne, jak wielu z poczuciem humoru pójdzie zagłosować, czyli będzie frekwencja- i jak idący wybiorą sobie odpowiednich klaunów, którzy będą ich rozweselali następne cztery lata.. A że będzie wesoło- to oczywiste! Nie widać?Tylko się śmiać i pękać ze śmiechu, a przy okazji pośmiać się z samego siebie, bo tych cyrkowy klaunów, ktoś w końcu wybiera..Warto- w wolnej chwili - stanąć przed lustrem i spojrzeć prosto sobie w oczy i chwilę się zastanowić: czy ja nie zwariowałem głosując na tych klaunów zasiadający potem w cyrkowej budzie na Wiejskiej- jak ją trafnie określił pan Waldemar Łysiak. Tylko po to, żeby mi było wesoło przez kolejnych cztery lata.. Czy to nie za wysoka cena?A już milionom Polaków wcale nie jest do śmiechu..Ale idący do wyborów i głosujący na „ bandę czworga” muszą mieć poczucie humoru. Bo przecież bez wodki nie razbierioisz.. Dlatego karmią środkami odurzającymi, jakimi są obietnice bez pokrycia - tak jak czeki..Ale nadchodzi czas, bo w końcu musi nadejść..„Sprawdzam”!Ale jestem pełen podziwu dla organizujących nam bachanalia. Spytacie Państwo - dlaczego? Bo ile ONI muszą włożyć energii w organizację tego teatru, żeby przekonać nas, że czymś się różnią?To naprawdę wielka sztuka..Niejeden twórca greckiej tragedii by się nie powstydził.. Mam na myśli tragedię współczesnej Grecji! WJR
Jak walczyć z demokracją Demokracja to zły i szkodliwy ustrój – zdawali sobie z tego sprawę już mędrcy starożytnej Grecji (jak Heraklit, Platon, Ksenofont czy Arystoteles), zaliczając demokrację do grupy ustrojów zdegenerowanych. Ustrój, który niszczy państwo i jego instytucje oraz korumpuje i ogłupia naród. Demokracja to nie żadna „władza ludu” ani „rządy przedstawicieli ludu”, a wiara w te bzdury dowodzi właśnie ogłupienia wierzącego. W państwie demokratycznym lud ma równie mało do powiedzenia, co w państwach określanych zbiorczą nazwą „niedemokratycznych” – każdy z nas ma wiele okazji, by osobiście się o tym przekonać. Ustroje różnią się nie tym, czy władzę sprawuje w nich lud, czy nie, bo lud nie sprawuje władzy nigdzie. W każdym państwie władzę sprawuje względnie wąska klasa polityczna, a poszczególne ustroje różnią się od siebie mechanizmami selekcji członków tej klasy. Demokracja w zasadzie gwarantuje, że skład klasy politycznej rządzącej państwem będzie najgorszy z możliwych. W warunkach demokracji do klasy politycznej wchodzi, bowiem ten, kto najskuteczniej zabiega o popularność, czyli najskuteczniej podlizuje się wyborcom i obiecuje im gruszki na wierzbie. Innymi słowy – ten, kto najsprawniej manipuluje i kłamie, a także ma najwięcej pieniędzy na rozpowszechnianie swoich pochlebstw i kłamstw w postaci materiałów projektowanych przez profesjonalnych producentów reklam. Demokracja z konieczności oznacza, więc rządy mętów. Konieczność utrzymania popularności, by utrzymać się przy korycie, wychowuje demokratyczną klasę polityczną w duchu konformizmu i sprzedajności. Nie ma czegoś, czego nie zgodziłby się zrobić demokratyczny polityk – żadnego błazeństwa czy łajdactwa, do którego nie potrafiłby się posunąć, – jeżeli tylko usłyszy zniewalający argument, „bo cię nie wybiorą”.
W ramach systemu demokratycznego nie może być żadnej alternatywy dla rządów mętów, miernot i wazeliniarzy. W demokracji niemożliwe jest kierowanie państwem zgodnie z racją stanu, gdyż ta często wymaga przeciwstawienia się tzw. „opinii publicznej” (kreowanej w całości przez media) i podejmowania decyzji niepopularnych, – lecz na to żaden demokratyczny politykier się nie poważy, bo więcej go nie wybiorą, a swoje głosy przerzucą na jego konkurentów do koryta. W demokratycznej klasie politycznej nie ma też miejsca na ludzi z twardym kręgosłupem moralnym, ponieważ opowiedzenie się przez polityka bez wykrętów po stronie jasnych zasad moralnych zawsze przysporzy jego partii niepopularności. W demokracji w ogóle nie ma miejsca dla osób o skrystalizowanych poglądach, bo demokratyczny politykier, chcąc utrzymać siebie przy korycie, a swoje nazwisko w mediach, musi nieustannie wypowiadać, jako swoje poglądy te, które są w danej chwili modne. Demokracja to ustrój bezwzględnie zły i jako taki powinna być zwalczana przez każdego, komu leży na sercu dobro jego własnej wspólnoty politycznej. Oczywiście natychmiast rodzi się pytanie:, w jaki sposób możemy walczyć z demokracją? Próby obalenia ustroju z użyciem przemocy prowadzą do konfrontacji z całym państwowym aparatem bezpieczeństwa, są obłożone karą więzienia, a biorąc pod uwagę obecny stan permanentnej i wszechobecnej inwigilacji (w stopniu nieznanym wcześniej żadnemu państwu komunistycznemu, choćby z powodu braku możliwości technicznych), nie rokują w praktyce szans powodzenia. Istnieje jednak prosty sposób, dostępny dla każdego człowieka, przy którego pomocy możemy zwalczać ustrój demokratyczny, szkodząc mu i opowiadając się otwarcie przeciw jego istnieniu. Tym sposobem jest odmowa jakiegokolwiek udziału w wyborach, legitymizujących rządy demokratycznej klasy politycznej. A także namawianie innych, by uczynili to samo. Na protest, że przecież tą drogą na nic się nie wpływa należy odpowiedzieć: nieprawda. Obecny ustrój opiera się na fikcji, że w demokracji władza realizuje wolę większości obywateli. (W rzeczywistości demokratyczni politycy mają w nosie wolę obywateli, a realizują jedynie nieznane większości z nas ciemne interesy – swoje własne, swoich protektorów, a także ośrodków zagranicznych.). Jeżeli liczba niegłosujących będzie rosnąć i w rezultacie tzw. „frekwencja wyborcza” spadnie na przykład do 15-20%, demokratyczne rządy staną się nieprawomocne nawet w świetle ideologii, na której same się opierają. Demokratyczna klasa polityczna nie będzie zdolna podtrzymywać dłużej fikcji, że jej szkodliwe panowanie jest zgodne z wolą większości. Dojdzie do kryzysu ustrojowego. Nie należy słuchać tych, którzy twierdzą, iż w ten sposób sami pozbawiamy się możliwości popchnięcia spraw w dobrą stronę. Naiwnością byłoby także myślenie, że do tej pory rządy były nieudolne i destrukcyjne, bo wybierano niewłaściwych ludzi, a my teraz zagłosujemy na nowych, lepszych, nieskompromitowanych kandydatów, dzięki czemu demokratyczne rządy staną się nagle uczciwsze i mądrzejsze. Logika doboru demokratycznej klasy politycznej jest taka, jak opisano powyżej i nie ma od niej ucieczki: w demokracji nigdy nie będzie rządził nikt inny, niż polityczni i moralni degeneraci. Wszyscy demokratycznie wybierani politycy będą postępować tak samo, niezależnie od tego, jak bardzo obiecują wcześniej, że będą się różnić od swoich poprzedników. Nie głosując, nie odbieramy sobie na nich wpływu, ponieważ demokratyczna klasa polityczna i tak nie kieruje się zdaniem obywateli, tylko motywami całkowicie od niego niezależnymi, a udaje, że jest inaczej tylko na potrzeby utrzymania się przy korycie w następnej kadencji. Nas traktuje wyłącznie, jako posłuszną maszynkę wyborczą, której można wmówić wszystko i która zawsze da się przekabacić, żeby zagłosować „właściwie” – zależy to jedynie od stężenia propagandy przedwyborczej. Nie wierzmy również głosom alarmującym, że nie głosując, de facto udziela się poparcia najbardziej popularnemu ugrupowaniu. Te głosy należą wyłącznie do stronniczych, interesownych agitatorów poszczególnych partii, wyszarpujących sobie nawzajem głosy ogłupionych wyborców. Nie ma sensu głosować na partie pozaparlamentarne, łudząc się, iż ich ludzie są czyści, skoro nigdy nie wcześniej nie znajdowali się u władzy czy w sejmie. Partie te, z powodu braku państwowych dotacji na propagandę wyborczą w mediach, i tak nie zdobędą żadnych stołków, a głosując na nie, jedynie wzmacniamy legitymizację ustroju demokratycznego, zamiast ją podważać. Z tego samego powodu nie ma sensu oddanie z premedytacją głosu nieważnego – nieważny głos nie dodaje poparcia żadnej z partii, ale zwiększa „frekwencję wyborczą”, zamiast ją zmniejszać. Nie bójmy się powiedzieć prawdy: demokracja to bagno, a demokratyczna klasa polityczna to ścierwo i inaczej być nie może. Każde wybory to dla Ciebie okazja, aby uderzyć w jedną i w drugą. Nie daj z siebie więcej robić tresowanej małpy w demokratycznym cyrku. Adam Danek
Jane Burgermeister ostrzega przed rychłym upadkiem Euro
Pisząc poniższy tekst nie znałem jeszcze publikacji, która się ukazała na ten temat w Zero Hedge – jednym z najpoważniejszych portali dotyczących finansów i ekonomii.
http://www.zerohedge.com/news/step-aside-bbc-trader-head-unicredit-securities-predicts-imminent-end-eurozone-and-global-finan
W długim artykule Tyler Durden nawiązuje do publikacji, o której mowa poniżej – Attily Szalay-Berzeviczy’ego, który jak się okazuje był też szefem węgierskiej giełdy. Nie jest, więc to osoba znikąd, stąd też pewnie zamieszanie, jakie wywołał. Przetłumaczony został na angielski artykuł, który się ukazał na index.hu, o którym też jest mowa poniżej. Durden dodaje, że „teraz naprawdę jest czas by zacząć panikować” wkrótce zginą miliony... Bardzo niepokojąca jest też niedawna wypowiedź Alessio Rastaniego dla BBC
http://www.youtube.com/watch?v=aC19fEqR5bA
że rynkowi grozi rychły krach, była tylko zapowiedzią koszmaru, o którym mówi Attila Szalay-Berzeviczy. Rastani nawet nie wspomniał o „trzęsieniu ziemi o sile 10º” które czeka całą Europę. Potwierdził jednak, że świat jest rządzony przez Goldman Sachs (czyt. mafia Rotszyldów), a nie przez rządy. Rastani dodał też, że w ciągu 12 miesięcy „znikną oszczędności milionów ludzi”. Równie dobrze mógł powiedzieć, że „zginą miliony ludzi”. To naprawdę nie są żarty! Acha, i jeszcze jedno – BBC oficjalnie potwierdziła, że Rastani jest maklerem giełdowym i ekspertem – po ataków niektórych mediów, że jest on oszustem
http://www.financialstandard.com.au/news/view/12368288/
Wszystko zależy od sytuacji w Grecji, czy dojdzie do bankructwa tego kraju. Attila Szalay-Berzeviczy przewiduje, że w momencie, gdy to nastąpi, będzie to oznaczać początek tego strasznego „trzęsienia ziemi o magnitudzie 10″ w Europie. Najgorzej będzie w krajach słabych, do których zalicza się i Polska… Dzisiaj przeprowadziłem krótką rozmowę z Jane Burgermeister, która ostrzegła mnie o możliwym totalnym krachu finansowym, który może się wydarzyć już pod koniec przyszłego tygodnia. Jane od jakiegoś już czasu informowała mnie o tym, że sytuacja może się wymknąć spod kontroli, jednak tym razem wycieki, które miała z prywatnych źródeł mają swoje potwierdzenie w oficjalnym ostrzeżeniu prezesa austriackiego banku korporacyjno – inwestycyjnego Unikredit, który otwarcie ostrzega przed kolapsem Euro. Jane opisała sytuację w skrócie:
Here is a German report, Unicredit (Bank Austria) bank chief says it could be just days to an euro collapse and bank run. It all depends if the german parliament passes this law on Friday giving the banks trillions or not - and they may not.(Oto raport po niemiecku, w którym szef austriackiego banku Unikredit mówi, że mamy jeszcze kilka dni do kolapsu Euro szarży ludności na banki. Wszystko zależy od parlamentu niemieckiego czy w ten piątek przejdzie prawo dające bankom biliony. Może się tak stać, że to prawo nie przejdzie…)
Przypomne, że dzięki temu, że Jane Burgermeister poważnie potraktowała informacje, które otrzymała na temat skażenia szczepionek przez firmę Baxter śmiertelnym wirusem ptasiej grypy, prawdopodobnie uratowało życie miliony ludzi, nie mówiąc o tym, że we wszystkich niemal krajach zaniechano akcji przymusowych szczepień podczas pandemii, sztucznie stworzonej przez firmy farmaceutyczne i satanistyczne organizacje międzynarodowe jak WHO i ONZ.
Oto artykuł po niemiecku, w którym szef Unikredit ostrzega przed kolapsem: http://www.mmnews.de/index.php/wirtschaft/8588-unicredit-euro-kollaps-und-globale-apokalypse Niestety, nie znam niemieckiego, skorzystałem jednak z tłumaczenia google, które nieco poprawiłem:
Unicredit: upadek € i globalna apokalipsa 28.09.2011
Szef światowego działu akcji Unicredit przewiduje szybkie zakończenie Euro i zakłada globalną apokalipsę na rynkach finansowych. Bezpośrednią przyczyną ma być fiasko Grecji. „Euro nie da się już uratować.” Attila Szalay-Berzeviczy – węgierskie nazwisko – do tej pory raczej nieznane, szef działu obrotu akcjami w Unicredit, w swojej ostatniej analizie rysuje apokaliptyczny obraz na najbliższą przyszłość:„Euro jest nie do uratowania.”
Jego opinia była opublikowana tylko w języku węgierskim w http://index.hu/gazdasag/penzbeszel/2011/09/28/a_nagy_bankrablas/ – ale te ponure prognozy przyciągają już uwagę całego świata – ponieważ są one ostatecznie potwierdzone przez Unicredit. W jego oszacowaniu jest tylko kwestia dni do krachu euro. Jeśli do tego dojdzie, to przewiduje on efekt domina w całej Europie, obejmujący wszystkie kraje, a słabe banki pójdą pierwsze. Nagonka na banki i bankomaty sputoszy je w ciągu kilku minut – grozi Attila Szalay-Berzeviczy. Następnie to trzęsienie ziemi z Europy, rozejdzie się błyskawicznie na całym świecie i zniszczy rynki finansowe w ogromnej Apokalipsie. „Euro jest już praktycznie martwe, a trzęsienie ziemi wywołane przez upadek Grecji grozi całej Europie” – podsumowuje ekonomista. Pozostaje tylko pytanie tylko jak długo można opóźnić tę nieuniknioną sytuację. Ale praktycznie jest to tylko kwestią krótkiego czasu. Prognozy Attila Szalay-Berzeviczy’ego były cytowane nawet przez Bloomberga. Ani on, ani biuro Unicredit na Węgrzech chciały wypowiedzieć się na temat analizy.
Czy rozumiecie, co to znaczy? Może to być koniec cywilizacji takiej, jaką znamy… Rozumiecie teraz, po co są instalowane głośniki i syreny na ulicach? Po co elity budują dla siebie schrony? Dlaczego Alef Stern ostrzegał przed stanem wojennym 6 października? Oni wiedzą, co nastąpi, to przecież oni kreują każdy kryzys poprzez zmniejszanie ilości pieniędzy na rynku. Jeśli Niemcy zdecydują na pomoc finansową dla Grecji to może to tylko przedłużyć tę patową sytuację. Bankierzy chcą doprowadzić do momentu, gdy społeczeństwa zmęczone stanami wojennymi czy wyjątkowymi oraz kryzysem, z chęcią się zgodzą na nową światową walutę i rządy prywatnego rządu światowego, który tak naprawdę już istnieje od dłuższego czasu. Monitorpolski's Blog
Wybory czy Ordynacja - co ważniejsze Dwanaście prostych stwierdzeń i siedem argumentów
1) w ostatnim dwudziestoleciu w Polsce różnice pomiędzy wariantami ordynacyj, wraz z niedawnym „Kodeksem wyborczym” są dla wyborcy mało istotne. Nie dotyczą PODSTAWY, którą w sejmie jest głosowanie na listy partyjne, nie na OSOBY.
2) Kolejne majstrowania (a było ich dużo),dotyczą spraw mało istotnych: z sufitu branych „przeliczników” d’Hondta, czy wybieranych przez amatorów „progów wyborczych” (3%, 5%, może 8%... wynikające z kalkulatorków nieuków, nie rozumiejących zasad działania danego mechanizmu) lub (ostatnio) prób pomocy niepełnosprawnym.
3) W konstytucjach (też tej z 1997 r.) sprecyzowano, iż wybory mają być proporcjonalne. Zupełnie innym pojęciem jest Ordynacja proporcjonalna, tak nazwana przez prawników, z pogwałceniem zasad arytmetyki.
A) Dla osób mniej znających logikę (do nich należą niektórzy prawnicy – konstytucjonaliści i szefowie partyj sejmowych): różnica między pojęciem „wybory” a pojęciem „ordynacja” jest taka, jak między pojęciem „mleko” a pojęciem „krowa”.
B) „Proporcjonalność” implikuje, że stosunek ilości mandatów do ilości osób uprawnionych do głosowania powinien być w miarę stały. Z trudem spełniają to konstytucyjne wymaganie niektóre warianty ordynacyj zwanych proporcjonalnymi (d’Hondta – tylko z niektórymi współczynnikami), ale zdecydowanie spełnia te wymogi ordynacja JOW (w Polsce: jeden mandat na 62 tys. wyborców). Argument, iż „dla wprowadzenia JOW należałoby zmienić konstytucję, a to jest trudne” (czy niemożliwe) - jest więc argumentem nielogicznym, świadczy o złej woli osób i struktur go używających.
C) W obecnych ordynacjach obywatel nie ma biernego prawa wyborczego. Skargi , m.in. do Sądu Najwyższego i Sejmu, słane od co najmniej 15-tu lat, pozostawały bez odpowiedzi, lub wywołały odpowiedzi żenująco głupie. Ostatnio przekonali się o tym następni (Rycerze? ....frajerzy? - chyba tak, bo nie powinno się popełniać tych samych błędów wielokrotnie... ). Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.
D) Warianty ordynacji „partyjniackiej” dają wyniki skrajnie nieproporcjonalne (zob. np. Wybory do Sejmu: ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne, ani powszechne. )
E) Istnieją w niej też przywileje, np. dla mniejszości niemieckiej, łamiące konstytucyjną zasadę proporcjonalności i równości wyborów.
4) Wszystkie sondaże profesjonalne, sondy uliczne , czy rozmowy ze znajomymi wskazują, że wyborcy (czy: Polacy) chcą głosować „na osobę”, nie zaś „na listę partyjną” (78%, 84%, 87% itp). Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.
5) Ten głos, ta wola wyborcy jest od 20-tu lat IGNOROWANY(-a) przez samozwańczo ukształtowaną „kastę polityków”. Kasta ta staje się dziedziczna. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.
6) Rozsądek i wola większości wyborców (tu szczęśliwie idą w parze) wymagają, by do sejmu szli aktywni, uczciwi, znani nam z rozumu, nie zaś celebryci, świecący implantami zamiast swych zębów, czy „proprcjonalni przedstawiciele” socjologów, kobiet, feministek, łysych, głupków itp. Wyborca chce, by wybrany (i przecież opłacony przez niego!) poseł najlepiej walczył o interesy wyborcy, nie zaś, by miał zbliżone do niego IQ, czy wykształcenie, czy wagę. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.
7) Ordynacja „na listy partyjne”, zwana od dziesięciolecia „partyjniacką”, gwarantuje długie targi koalicyjne, często wymusza koalicje partyj o sprzecznych programach. Zawsze pozwala partii największej na tłumaczenie, że nie spełnia ona swych przyrzeczeń, bo „koalicjant nie pozwala”. W Belgii targi koalicyjne pozbawiają zwykle kraj rządu na 150 - 400 dni po wyborach. [por. Belgia pobiła rekord świata ]. W Wielkiej Brytanii (JOW) szef zwycięskiej partii (np. 38% posumowanych głosów, lecz 60% mandatów) na drugi dzień po wyborach przedstawia Królowej swój –jako premiera - gabinet i zaczyna rządzić. Później, gdyby nie spełnił obietnic przed-wyborczych, nie może się wymawiać, że „to koalicjant zawinił”. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.
8) Krajów, w których wybiera się parlamentarzystów w JOW, w naturalny od wieków, prosty i tani sposób, jest ponad sześćdziesiąt. Dobrze się mają. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.
9) Wybory JOW muszą być jedno-stopniowe: Przykład Francji (ma od pewnego czasu dwustopniowe) wskazuje, że po pierwszej turze możliwe są targi i intrygi eliminujące „niepoprawnych”, czy „niepostępowych”.
10)Po wyborach w JOW (w Wielkiej Brytanii startują ludzie, nie przedstawiciele partyj) zawsze tworzą się dwie grupy, par tie silne (rządząca i główna opozycyjna). Ale jest też miejsce dla ”trzeciej siły”, są też reprezentanci małych partyj i niezależni.
11) Tak wskazuje doświadczenie, a także „zasada Duverger’a” . Factors in a Two-Party and Multiparty System Maurice Duverger : “...three sociological laws: (1) a majority vote on one ballot is conducive to a two-party system; (2) proportional representation is conducive to a multiparty system; (3) a majority vote on two ballots is conducive to a multiparty system, inclined toward forming coalitions.”
12) Ordynacja JOW jest PROSTA (opisana przez 2 - 4 zdań + zasady podziału kraju na 460 okręgów), uniemożliwia, więc dowolność interpretacji przez PKW oraz Sąd Najwyższy. Kampania jest tania i niezbyt zależna od dyktatu mediów. Rzutki kandydat jest w swym powiecie znany i może objechać na rowerach, z pomocą żony, synów i przyjaciół, domy wszystkich wyborców. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW. I dla tego wszystkiego kasta partyjniaków tak się boi JOW. Mirosław Dakowski - blog
Spowiedź wyborcy PO Przepraszam za Donalda Tuska. Zbierałem się do napisania tej notki 3 lata. Po wyborach 2007 roku, w których głosowałem na PO powiedziałem sobie, że daję Platformie pół roku na przekonanie mnie, że dobrze zrobiłem oddając na nią głos. Pół roku dlatego, że ktoś (czy nie Milton Friedman?) kiedyś powiedział, że tyle właśnie czasu ma nowy rząd na wprowadzenie w życie swojego programu, potem jest za późno. Pół roku przeciągnęło się trochę, z różnych przyczyn. Można powiedzieć, rozmemłało się, jak rozmemłała się Platforma. Ale skończyła się kadencja parlamentu i jest dobry czas na podsumowania. Myślę, że do rozliczania Platformy mam prawo jak mało kto. W 2001 roku deklarację poparcia dla trzech „tenorów” – Olechowskiego, Płażyńskiego i Tuska – podpisałem pewnie jako jeden z pierwszych w moim mieście. Przez kilka miesięcy udzielałem się w lokalnej PO, wówczas jeszcze struktury nieformalnej. Była to pierwsza i jedyna działalność polityczna w moim życiu, zresztą jak dla wielu innych wówczas w PO. Autentycznie wtedy czułem, że w polskiej polityce pojawiła się nowa, jakość. Fascynacja aktywną polityką dość szybko mi minęła, dokładnie po niesławnych „prawyborach” w PO (czerwiec 2001), gdy zamiast porządnych ludzi dzięki głosom pijaczków przywiezionych autokarami powygrywali „spadochroniarze”, starzy polityczni wyjadacze, których nikt wcześniej na zebraniach Platformy na oczy nie widział. Paradoksalnie, nie zraziło mnie to do PO i umocniło moją wiarę w Tuska, pomysłodawcę prawyborów. „Dobrze chciał, ale nie wyszło.” – myślałem – „Przynajmniej próbował coś zmienić, jest inny niż wszyscy”. W ogóle to wierzyłem w Tuska, zanim on sam w siebie uwierzył. Chyba od czasu, gdy będąc jeszcze w Unii Wolności skrytykował polską klasę polityczną jako „próżniaczą”. To zwróciło moją uwagę na tego, dotychczas znanego tylko z „rerania” i kopania piłki, polityka. Z satysfakcją patrzyłem, jak rozwala nielubianą przeze mnie UW wbijając nóż w plecy Geremkowi. Zresztą trzeba przyznać, że lista „ofiar” Tuska jest imponująco długa – oprócz wspomnianego Geremka także Olechowski, Płażyński, Piskorski, Gilowska, Rokita oraz wielu pomniejszych działaczy strąconych w niebyt w białych rękawiczkach (och, gdyby Kaczyński tylu „wykończył”, okrzyknięto by go „wampirem z Żoliborza”). Muszę przyznać, że takie wykańczanie rywali wewnątrzpartyjnych przez Tuska w ogóle mi nie przeszkadzało. On był moim idolem i każda jego decyzja jawiła mi się jako słuszna. Wróćmy do PO… Powstała jako ugrupowanie konserwatywno-liberalne, nieradykalne i to mnie do niej przyciągnęło. Z przykrością obserwowałem stopniowe, rozłożone na lata, odchodzenie przez PO od „kolibrowych” ideałów. Było to widoczne już w latach 2005-2007 roku, jednak wówczas dałem się ponieść antykaczystowskiej propagandzie. Poza tym sądziłem, że wprowadzenie elementów prosocjalnych do programu PO to taka „ściema”, bo trzeba jakoś przekonać socjalny elektorat, bez którego poparcia nie da się rządzić. A po wygranych wyborach wróci się do dawnych ideałów. Naiwne, ale tak było. Dzisiejsza Platforma nie ma w sobie dosłownie nic z PO, do której wstępowałem ponad 10 lat temu. Stała się „partią władzy”, której wyłącznym programem jest utrzymanie się przy władzy. Nie wiem czy płakać czy się śmiać, gdy czytam postulaty PO z 2001 roku: podatek liniowy, zmniejszenie biurokracji, ograniczenie partyjnej nomenklatury do poziomu wiceministrów i wojewodów, zlikwidowanie finansowania partii z pieniędzy podatników, odzyskanie kontroli nad finansami publicznymi… Dzisiejsza Platforma to ugrupowanie bez żadnych ideałów, nieobliczalne a przez to niebezpieczne, bo gotowe poprzeć dosłownie każdy pomysł, jeśli tylko uzna, że pozwoli to uciułać punkty w sondażach, bądź bezpośrednio rozszerzyć zakres jej władzy. A to wcale nie jest najgorsze. Przyzwyczaiłem się już, że partie zazwyczaj nie wywiązują się ze swoich zobowiązań, oligarchizują się i kostnieją. Najgorsze jest to, co pokazała PO w związku z szeroko rozumianym Smoleńskiem. Najpierw wspólna gra Tuska z Putinem przeciwko głowie własnego państwa, która (gra, nie głowa) – fakty na to wskazują – przyczyniła się do katastrofy. Całkowita kapitulacja jeśli chodzi o oddanie Rosjanom śledztwa i dowodów, przy jednoczesnym zapewnianiu, że wszystko jest w najlepszym porządku, że się odwołamy itd. itp. Farsa, jaką była działalność komisji Millera – ustalanie przebiegu katastrofy na podstawie zdjęć „blogera” z Rosji oraz eksperymentu z gatunku „sprawdźmy do czego służy samolot”. Mam uwierzyć w ustalenia raportu, który wmawia mi, że Tu-154M na wysokości kilkuset metrów zerwał linię energetyczną??? Ja rozumiem, że w Rosji wszystko jest większe, nawet słupy energetyczne, ale nie aż tak! Przecież to są kpiny! Początkowo sądziłem, że Smoleńsk to zwykła katastrofa, zbieg nieszczęśliwych wypadków. Ruszyło mnie, gdy usłyszałem niejakiego Grasia składającego samokrytykę po rosyjsku. „Oooo” – pomyślałem – „nie wiem, co oni na was mają, ale musi to być coś cholernie mocnego”. Po uwagach do raportu MAK łudziłem się jeszcze, że raport komisji Millera cokolwiek zmieni. Jednak stało się tak, jak zarządził Miedwiediew – polski raport nie różni się znacząco od rosyjskiego. Pozmieniali kąty, wektory, poprzestawiali przecinki. Moskwa locuta, causa finita. Ta władza ma w związku ze Smoleńskiem tak bardzo za uszami, że zrobi wszystko, by u steru pozostać, bo tylko wówczas pozostanie bezkarna. Ma na to wielkie szanse, ponieważ udało się Platformie stworzyć w Polsce oligarchiczny system władzy, syndykat przewodniej siły narodu z wiodącymi mediami, niewątpliwie przy wsparciu służb specjalnych. Tego nie było od 1989 roku. Pod rządami PO Polska dryfuje w stronę ustroju, jaki jest w Rosji – pozornej demokracji, w której niby funkcjonują wolne media, niby są partie opozycyjne, niby istnieje wolność słowa – a jednak rządzi wciąż jedna partia a panowie na szczytach władzy zamieniają się miejscami. Czy klaka, jaka spotyka Tuska ze strony „zaprzyjaźnionych” mediów (Tusk powstrzymuje powódź, Tusk walczy z chuliganami, Tusk pociesza płaczące niewiasty itd.), nie przypomina ustawek Putina z mediami? Czy rezygnacja Tuska z kandydowania na urząd prezydenta, de facto na rzecz Komorowskiego, nie przypomina zamianek „Putin za Jelcyna”, „Miedwiediew za Putina”, „Putin za Miedwiediewa”? Ja wiem, że Polska to nie Rosja i jest „mądrość etapu”. Tam się wsadza na kilkanaście lat do gułagu, jak Chodorkowskiego, u nas się daje kilkanaście miesięcy w zawiasach, jak postąpiono z człowiekiem, który napisał na murze „j…ć rząd”. Tam się jawnie strzela w plecy lub truje polonem, u nas tacy co wiedzą za wiele, nagle wpadają w depresję i popełniają samobójstwo, względnie pozwala im się żyć, by mogli sobie do woli pisać na niszowych stronach w internecie. A jak ktoś się spali w proteście, to jest wariatem albo terrorystą. Ogranicza się prawa obywatelskie, tłamsi wolność słowa. To się musi skończyć. Przypomina mi się kawał z lat 50-tych, gdy ludzie stłamszeni terrorem Polacy powtarzali wierszyk: „Truman, Truman, spuść ta bania, bo jest nie do wytrzymania” (dla młodych, wykształconych, z wielkich miast: chodziło o bombę atomową). Duszna atmosfera rządów PO stała się nie do wytrzymania. Nie wyobrażam sobie kolejnych 4 lat rządów PO. Ta formacja jest zdegenerowana, zwyrodniała, dekadencka, niezdolna do jakiejkolwiek kreacji. Coś się musi stać, inaczej „zaczną wybuchać bomby”, jak napisał kolega Rybitzky. Może nie dosłownie, ale stłumione emocje znajdą nagle jakieś ujście. Jeśli Platforma dzięki klace mediów i wsparciu służb pozostanie przy władzy, to nie dotrwa do końca kadencji. PiS nigdy nie należał do moich ulubieńców, wręcz przeciwnie. Jaki jest Kaczyński, każdy widzi. Mistrz niewymuszonych błędów, jak napisała o nim Kataryna. Ale tylko w jego przypadku nie mam wątpliwości, że leży mu na sercu polska racja stanu. Racja stanu zagrożona dzisiaj jak nigdy od 1939 roku. A wbrew propagandzie, której wierzyłem, Kaczyński w latach 2005-2007 nie okazał się takim diabłem, jakim go malowano. Stąd mój wybór w nadchodzących wyborach jest prosty – będę głosował na PiS. Więcej grzechów nie pamiętam. Przepraszam za Platformę. Izwinitie, to była prosto oszybka. KriSzu
Sabotaż w Luksemburgu Nasi "Europejczycy" wycieraja sie Europa, kiedy jest to im politycznie na reke. Bez ceregieli jednak oddali miejsce czlonka zarzadu Europejskiego Banku Inwestycyjnego w Luksemburgu (EIB), poniewaz bylo one zajmowane przez osobe mianowana przez PiS. Zacietrzewienie i nienawisc ludzi takich jak Tusk czy Sikorski zaslania im kompletnie interes Polski. W celu "dokopania" poprzedniemu rzadowi, ekipa PO wymusila dymisje polskiego czlonka zarzadu Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EIB) Marty Gajeckiej, tylko, dlatego ze zostala ona mianowana przez poprzednia ekipe rzadowa. Marta Gajecka musiala ustapic w polowie swojego mandatu a jej miejsce zajal reprezentant 2-milionowej Slowenii. EIB (www.eib.org) jest glownym kredytodawca duzych europejskich projektow infrastrukturalnych, Polska jest duzym beneficjentem, biorac opod uwage oplakany stan polskiej infrastruktury. Slowenia jest krajem o wiele bardziej rozwinietym. Kretynstwem jest wiec pozbawianie 40-milionowej Polski udzialu w zarzadzie EIB w takim waznym okresie, na rzecz 2-milionowej Slowenii. Oczywiscie kazdy kraj europejski chce i ma prawo miec swoich reprezentantow w Brukseli i Luksemburgu, ale istnieje wiele funkcji (czesto parkingowych dla bylych politykow), wiec sprawa obsady zarzadu EIB jest sprawa do dyskusji. Tylko trzeba chciec. Niestety nasi zacietrzewieni towarzysze z PO woleli dzialac na niekorzysc Polski, byle tylko pozbawic wplywu w instytucjach europejskich ludzi laczonych ze znienawidzona opozycja. To kretynska polityka spalonej ziemi, na ktorej traci Polska. Slowenski reprezentant w EIB ustapi po 2,5 roku, taki krotki okres nie pozwala komus zeslanemu w politycznym desancie na stanie sie w pelni operacyjnym i efektywnym. Pol roku aklimatyzacji, potem 1,5 roku pracy i na koniec ostatnie pol roku na przygotowanie powrotu do kraju. To czysty biurokratyczny nonsens i marnowanie publicznych pieniedzy. Oskarzam Tuska i Sikorskiego o dzialanie na niekorzysc kraju. Pamietajmy o tym ogladajac dzisiejsze relacje z nastepnego bufetowego "szczytu" EU w Warszawie. Promujacego rzad PO na tydzien przed wyborami. Za nasze pieniadze.
Stanislas Balcerac
W ciągu roku od uruchomienia licznika, dług publiczny wzrósł o 95,8 mld zł. W przeliczeniu na 1 mieszkańca - wzrost o 2520 zł W ciągu roku, który minął od uruchomienia licznika długu, polski dług publiczny wzrósł o 95,8 mld zł. W przeliczeniu na 1 mieszkańca kraju oznacza to wzrost o 2520 zł.
· Działania podjęte przez rząd w celu ograniczenia wzrostu długu publicznego można określić jako niewystarczające. Zdecydowanie negatywnie należy ocenić ograniczenie składek trafiających do OFE. Krokiem w dobrym kierunku jest wprowadzenie tymczasowej reguły wydatkowej.
· Rok działania licznika długu oraz napływające z Grecji i innych krajów peryferyjnych strefy euro wiadomości, znacząco zwiększyły świadomość Polaków na temat rosnącego zadłużenia państwa i jego konsekwencji.
Rok rosnącego długu publicznego W ciągu roku, który minął od uruchomienia licznika długu, według szacunków FOR zadłużenie sektora finansów publicznych wzrosło o 95,8 mld zł. Z tej kwoty tylko 20 mld zł wynika z osłabienia się złotego względem euro, dolara, jena i franka szwajcarskiego. 75 mld zł to skutek wydatków sektora finansów publicznych znacznie przekraczających jego dochody. W przeliczeniu na jednego mieszkańca od 28 września 2010 r. do 28 września 2011 r. dług publiczny wzrósł z 19 013 zł do 21 533 zł. Można powiedzieć, że w przeciągu ostatniego roku władze zadłużyły każdego Polaka na dodatkowe 2520 zł. Spłata długu publicznego w przyszłości będzie oznaczała albo wyższe podatki albo ograniczenia innych wydatków publicznych, spowodowane koniecznością znalezienia pieniędzy na spłatę długu. Koszty obsługi długu są odczuwalne już teraz. Według prognoz Komisji Europejskiej w 2011 roku obsługa długu publicznego obliczonego według metodologii ESA95, będzie kosztowała polski sektor publiczny ponad 42 mld zł. Dla porównania w tym samym roku na program budowy dróg krajowych rząd planuje przeznaczyć o 8 mld zł mniej, bo 34 mld zł. Rosnący dług publiczny negatywnie wpływa na sytuację przedsiębiorstw, od których w ostatecznym rozrachunku zależy wzrost gospodarczy i rozwój państwa. Zadłużając się w bankach i innych instytucjach finansowych państwo powoduje, że mniej środków jest dostępnych na kredyty i pożyczki dla przedsiębiorstw, co utrudnia ich rozwój. Ponadto rosnący dług publiczny może powodować niepokój inwestorów zagranicznych, zniechęcając ich do zakładania firm w Polsce lub pożyczania pieniędzy polskim przedsiębiorstwom na rozwijanie działalności.
Działania rządu Na wielkość deficytu sektora finansów publicznych, a w konsekwencji na tempo narastania długu publicznego w ciągu ostatniego roku największy wpływ miały:
· Ograniczenie składki przekazywanej do OFE
· Podwyżka VAT
· Tymczasowa reguła wydatkowa
Zaczęły być też widoczne korzyści z wcześniej przeprowadzonej ważnej reformy – ograniczenia wcześniejszych emerytur. Przeniesienie znacznej części składki emerytalnej z OFE do ZUS należy ocenić zdecydowanie negatywnie. Działanie to nie ograniczyło tempa narastania długu, a tylko je ukryło. Jawny dług publiczny wykazywany w oficjalnych statystykach rzeczywiście będzie teraz rósł wolniej, szybciej jednak będą rosły zobowiązania ukryte w ZUS, już dziś szacowane na ponad 2070 mld zł (więcej o ukrytych długach w Dobrowolski, 2009). Ponadto doświadczenia międzynarodowe sugerują (np. Corbo i Schmidt-Hebbel, 2003), że filar kapitałowy systemu emerytalnego może sprzyjać długookresowemu wzrostowi gospodarczemu, co stanowi kolejny argument przeciw ograniczaniu części składki trafiającej do OFE. Podwyżka VAT, który jako podatek pośredni nie zniechęca ludzi do pracy, jest lepszym rozwiązaniem niż podwyżki PIT czy składek płaconych do ZUS. Jednak zmiany w podatku VAT ograniczyły się niestety głównie do zmian wysokości stawek podatkowych, bez potrzebnej reformy i uproszczenia całego systemu. Poza tym doświadczenia międzynarodowe pokazują, że programy naprawy finansów publicznych oparte o redukcję wydatków są znacznie skuteczniejsze i bardziej sprzyjają wzrostowi gospodarczemu, niż programy oparte o podnoszenie podatków (np. OECD 2007) Tymczasowa reguła wydatkowa ograniczająca tempo wzrostu wydatków dyskrecjonalnych i nowych wydatków sztywnych, jest krokiem w dobrą stronę. Niestety nie obejmuje ona już istniejących wydatków sztywnych, stanowiących zdecydowaną większość wydatków budżetowych. Obecnie trwają prace nad formułą docelowej reguły wydatkowej. Działania podjęte przez rząd powoli zmniejszają deficyt sektora finansów publicznych, a w konsekwencji tempo narastania długu publicznego. Nie podejmowane są jednak strukturalne reformy, które obok ograniczenia deficytu sektora finansów publicznych, sprzyjałyby szybszemu wzrostowi gospodarczemu. Takimi reformami mogłoby być m.in.:
· stopniowe podwyższenie i zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn,
· ograniczenie przywilejów emerytalnych służb mundurowych, górników i rolników,
· uproszczenie systemu podatkowego,
· racjonalizacja świadczeń socjalnych,
· ograniczenie przerostów zatrudnienia w administracji czy w szkolnictwie.
Działania FOR Rok temu Forum Obywatelskiego Rozwoju zainicjowało Koalicję na rzecz zmniejszenia długu publicznego wraz z Forum Młodych PKPP Lewiatan, Polską Przedsiębiorczą, Samorządem Studentów SGH, Studenckim Forum BCC oraz Stowarzyszeniem Polska Młodych. Przez rok, za pośrednictwem strony www.dlugpubliczny.org.pl, do Koalicji przyłączyło się ponad 250 instytucji i osób prywatnych. Celem tych działań jest zwrócenie uwagi na sytuację finansów publicznych w Polsce oraz uświadomienie Polakom, że dług publiczny to istotny problem, który ma wpływ na poziom ich życia. Zmiana świadomości jest procesem trudnym i długotrwałym, zwłaszcza, gdy dotyczy tak abstrakcyjnego zjawiska jak dług publiczny. Ten rok pokazał jednak, że dobrze wybrane i użyte narzędzie jest w stanie skutecznie i szybko zmienić tę świadomość. Od momentu uruchomienia przez prof. Leszka Balcerowicza licznika długu publicznego w centrum Warszawy oraz na stronie internetowej, skokowo wzrosła ilość zapytań w internetowej wyszukiwarce Google o hasło „dług publiczny”. Obecne wydarzenia w Grecji i pozostałych krajach peryferyjnych strefy euro pokazują jak niebezpieczny może być niekontrolowany wzrost długu publicznego. Dlatego tak ważne jest uświadamianie opinii publicznej kosztów i niebezpieczeństw związanych z rosnącym długiem publicznym, tak by Polska mogła uczyć się na błędach innych, zamiast je powtarzać. INBOX/ /LISTY
Polscy prokuratorzy i biegli zakończyli badanie wraku samolotu Tu-154M. "Możemy mówić o setkach zdjęć" Polscy prokuratorzy wojskowi i biegli dziś rano zakończyli badanie wraku samolotu Tu-154M znajdującego się na lotnisku w Smoleńsku i wyruszyli w drogę powrotną do Polski. Do kraju dotrą w piątek. Na lotnisku Siewiernyj pracowali od 23 września. W czynnościach w Smoleńsku uczestniczyło dwóch prokuratorów: podpułkownik Karol Kopczyk i podpułkownik Tomasz Mackiewicz z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, siedmiu biegłych z zakresu techniki i wypadków lotniczych oraz dwóch ekspertów z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Ci ostatni wykonali dokumentację fotograficzną wraku, a także jego poszczególnych elementów. Wrak polskiego Tu-154M jest w dyspozycji Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej. Wciąż nie wiadomo, kiedy miałoby dojść do jego przekazania Polsce. Komitet Śledczy FR podkreśla niezmiennie, że wrak maszyny jest dowodem również w jego śledztwie i powinien pozostać na terytorium Rosji do końca postępowania. Kopczyk ocenił w rozmowie z dziennikarzami, że prokuratorzy i biegli w całości wykonali wszystkie zaplanowane prace. "Biegli dokonali oględzin całości wraku. Wykonali stosowne pomiary na wraku zasadniczym - przełomów i zniekształceń. To wszystko zostało udokumentowane fotograficznie. Także przy użyciu aparatu sferycznego" - powiedział. Prokurator poinformował, że "biegli dokonali też oględzin wszystkich elementów agregatów, znajdujących się w pomieszczeniach na terenie lotniska, ze szczególnym naciskiem na te, które z ich punktu widzenia są istotne". Kopczyk przypomniał, że w zeszłym tygodniu inna grupa polskich prokuratorów wojskowych i biegłych dokonała oględzin elementów samolotu, które znajdują się w Moskwie. "Te dwie czynności - praca kolegów i biegłych w Moskwie oraz nasza i biegłych w Smoleńsku - ze sobą współgrały" - zaznaczył. Prokurator podkreślił, że biegli mieli nieograniczony dostęp do wraku. "Nie napotkaliśmy żadnych problemów przy dokonywaniu oględzin, w tym powtórnych, jeśli biegli zgłaszali taką potrzebę. Myślę, że udało nam się zrobić wszystko, co zaplanowaliśmy" - oświadczył. Kopczyk podał, że "w przyszłości trzeba będzie jeszcze wykonać pewne pomiary w terenie, których życzą sobie biegli". "Ale to jest kwestia bliżej nieokreślonego czasu" - powiedział. Wojskowy prokurator nie wykluczył, że "w przyszłości może zaistnieć potrzeba dokonania ponownych oględzin jakiegoś fragmentu lub agregatu samolotu". "To wszystko będzie wychodziło w trakcie prac biegłych w Polsce" - oznajmił. Kopczyk przekazał, że eksperci z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji wykonali bogatą dokumentację fotograficzną. "Możemy mówić o setkach zdjęć" - wskazał. "Uważam, że oględziny wraku mamy zrobione w sposób dokładny. Każdy element był szczegółowo oglądany. Szczególny nacisk był położony na sposób deformacji tego skrzydła, które oderwało się w wyniku uderzenia w brzozę. Trzeba jednak pamiętać, że również inne elementy pozwolą biegłym na odtworzenie procesu niszczenia konstrukcji samolotu. Wszystkie przełomy zostały sfotografowane, zmierzone" - powiedział. Prokurator podkreślił, że biegli zbadali też wszystkie trzy silniki Tu-154M, w tym przy pomocy endoskopów. W ubiegły piątek, przed przystąpieniem do czynności na lotnisku w Smoleńsku, Kopczyk informował, że ich celem jest "udokumentowanie stanu wraku w takim zakresie, jaki będzie potrzebny biegłym do wydania opinii i odpowiedzi na postawione im pytania o przyczyny i przebieg katastrofy". "Same oględziny wraku mają na celu stwierdzenie przez biegłych, czy ewentualnie doszło, czy też nie doszło do usterki technicznej, która mogła być przyczyną katastrofy. Na chwilę obecną w naszym śledztwie nie znamy przyczyny katastrofy. Prowadzimy odrębne śledztwo. Nie jesteśmy związani ani ustaleniami Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, ani raportem Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK)" - powiedział wówczas prokurator. Kopczyk podkreślił wtedy także, iż "protokół z czynności, zgodnie z przepisami, zostanie sporządzony przez stronę rosyjską". Zaznaczył również, że będą wykonywane te czynności, o których przeprowadzenie strona polska zwróciła się do Rosji we wniosku o pomoc prawną. "Nie będziemy mieli możliwości pobierania żadnych próbek. Jeśli taka konieczność zajdzie, to wystąpimy o to w kolejnym wniosku o pomoc prawną" - wskazał. 22 września inna grupa polskich prokuratorów wojskowych i biegłych zakończyła czynności w Moskwie. Dokonała ona oględzin elementów wyposażenia elektronicznego Tu-154M znajdujących się w stolicy Rosji. Są one zdeponowane w siedzibie MAK, który badał katastrofę prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem z 10 kwietnia 2010 roku. Dwaj prokuratorzy, pułkownik Anatol Sawa i major Jarosław Sej oraz dwaj biegli z zakresu pracy automatyki lotniczej, osprzętu lotniczego i badania wypadków lotniczych w ciągu czterech dni przebadali kilkadziesiąt przedmiotów, m.in. urządzenia elektroniczno-nawigacyjne, w tym komputery nawigacyjne, urządzenia awioniczne, urządzenia sterowania i zegary pokładowe. Naczelna Prokuratura Wojskowa wyjaśniła wcześniej, że efekty pracy polskich biegłych i prokuratorów w Moskwie oraz Smoleńsku zostaną wykorzystane do przygotowania kompleksowej opinii na temat okoliczności, przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej. Zespół ekspertów mający przygotować taką opinię został powołany na początku sierpnia tego roku przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie prowadzącą śledztwo w sprawie wypadku. Z Moskwy Jerzy Malczyk (PAP)/Sil
ALTERNATYWNE WIDMA PRZYSZŁOŚCI Chcąc panować nad człowiekiem, trzeba sprawić, by zaczął się bać. Tę najprostszą zasadę władzy doskonale rozumiał Stalin, przyznając, że woli, by ludzie popierali go ze strachu niż z przekonania. Ono, bowiem jest zmienne, podczas gdy strach zawsze pozostaje ten sam. Również grupa rządząca Polską opanowała perfekcyjnie tę regułę i z rozgrywania lęków uczyniła podstawowe narzędzie swojej władzy. Prymitywny, lecz skuteczny przekaz sączony przez ośrodki propagandy szermował lękiem przed demonicznymi „kaczorami”, epatował setkami rzekomych afer, straszył powrotem rządów przemocy i zniewolenia – oferując w zamian życie bez narodowych trosk i obywatelskiej odpowiedzialności. Funkcjonalność tej metody pozwala również dziś odwoływać się do najniższych instynktów społeczeństwa i straszyć Polaków recydywą „PiS-owskiej nocy”. Podstawową miarą tego lęku jest jego całkowita irracjonalność, widoczna w zderzeniu z mizernymi efektami czteroletnich poszukiwań uzasadnienia dla tezy o „PiS-owskich zbrodniach”. Kłamstwa propagandystów okazują się wyjątkowo czytelne, gdy demagogię i medialny terroryzm zastąpimy rzeczowymi argumentami i spróbujemy wskazać prawdziwe zagrożenia odpowiadając na pytanie: co czeka Polaków, jeśli obecnej koalicji ponownie powierzą swój los i zdecydują o oddaniu władzy na kolejne lata? Nie trzeba w tym celu snuć domysłów ani posługiwać się insynuacjami. Ostatnie cztery lata rządów PO-PSL przyniosły dość dowodów, na których można oprzeć opis realiów po 2011 roku i przedstawić scenariusz przyszłych wydarzeń. Zamiast pozwalać, by Polacy byli traktowani i straszeni niczym dzieci – stwórzmy zatem kompendium autentycznych zagrożeń ze strony grupy rządzącej. Po pierwsze trzeba dostrzec, że obecna władza dysponuje wszystkimi narzędziami, by utrzymać się przez następne lata, niezależnie od pogarszających się wskaźników ekonomicznych oraz politycznych zawirowań. Temu celowi podporządkowano niemal wszystkie regulacje prawne, decyzje personalne, działania polityczne i ekonomiczne – tworząc monopartyjny, pseudodemokratyczny system, w którym media, służby specjalne oraz środowiska oligarchii spełniają rolę wsporników i strażników patologicznego układu. System ten obejmuje całą strukturę państwa, jego organy konstytucyjne, sądy, prokuratury i instytucje nadzoru, porządkując życie publiczne zgodnie z aktualnymi potrzebami władzy. Jest to system wzorowany na rządach kremlowskich „siłowików”. Tym mianem określa się w Rosji grupę dawnych i obecnych oficerów służb specjalnych, którzy mają bezpośredni wpływ na strategię polityczną oraz działania prezydenta i rządu Rosji. Ludzie ci konsolidują swoje interesy w wąskim kręgu decydentów i podejmują decyzje o charakterze scentralizowanym. Działaniom „siłowików” towarzyszą pozory legalizmu i demokracji, ponieważ formalne decyzje zapadają w sposób zgodny z obowiązującym prawem, a ich przesłanką są zwykle kwestie „bezpieczeństwa narodowego” lub wzgląd na „dobro obywateli”. Obecny rząd III RP uchwalił szereg ustaw, posiłkując się hasłem „zagrożeń terrorystycznych” lub „obowiązkiem implementacji prawa europejskiego”. Ich wspólna cecha polega na forsowaniu takich regulacji, które zapewniają kontrolę jak największych obszarów życia publicznego, a jednocześnie poszerzają uprawnień służb specjalnych. Służyły temu m.in.: nowelizacja ustawy o zarządzaniu kryzysowym, nowelizacja ustawy o ochronie informacji niejawnych, rozporządzenie o wdrożeniu unijnej dyrektywy o tzw. retencji danych, ustawa medialna, ustawa dotycząca bezpieczeństwa podczas Euro2012 czy nowelizacja ustawy o dostępie do informacji publicznej, pozwalająca ukryć niewygodne dla rządu informacje za parawanem „ochrony ważnego interesu gospodarczego państwa”. Znowelizowano także ustawy o policji, wywiadzie skarbowym, CBA, ABW, AW, Straży Granicznej, Żandarmerii Wojskowej oraz Służbie Wywiadu i Kontrwywiadu Wojskowego – dając służbom m.in. prawo ingerencji w procesy gospodarcze oraz rozległego stosowania metod operacyjnych. Dzięki ciągłemu poszerzaniu uprawnień inwigilacyjnych służb, III RP awansowała na pierwsze miejsce wśród państw UE w ilości stosowanych podsłuchów. Uchwalona przed kilkoma dniami ustawa o wymianie informacji z organami ścigania państw członkowskich Unii Europejskiej, umożliwia natomiast służbom zbieranie najbardziej poufnych danych o polskich obywatelach oraz przekazywanie ich nie tylko organom UE, ale także służbom specjalnym Rosji, Chin, czy Białorusi. W przypadku wygranej PO należy spodziewać się powstania kolejnych aktów prawnych pozwalających na jeszcze ściślejszą kontrolę społeczeństwa, w tym cenzurę internetu. Temu ma służyć nowela ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, która pozwoli na skuteczne zablokowanie treści internetowych niekorzystnych dla władzy. Istnieje również projekt zmian prawa dotyczącego retencji danych telekomunikacyjnych. Wprowadzenie tych rozwiązań umożliwi służbom niekontrolowany dostęp do naszych danych gromadzonych przez operatorów. Po wygranych wyborach rząd planuje kolejne nowelizacje i poszerzenie uprawnień służb, a szczególnie policji – do pozyskiwania w uproszczony sposób, a więc bez decyzji sądu, informacji dotyczących osób podejrzanych o dokonanie przestępstw oraz utworzenie ogromnej bazy danych – Elektronicznego Systemu Odzyskiwania Mienia (ESOM), zapewniającego służbom dostęp do informacji o klientach banków czy biur maklerskich. Jednocześnie na podstawie już przyjętych przepisów rząd skutecznie ukryje informacje o stanie gospodarki i działaniach prywatyzacyjnych. Nadzór nad CBA oraz planowana obecnie pacyfikacja NIK-u pozwolą skupić w rękach władzy wszystkie mechanizmy kontroli antykorupcyjnej i zapewnią „ręczne” sterowanie procesami gospodarczymi. Po wyborach – ujawnienie nawet największych afer – stanie się wręcz niemożliwe. Na szczególną uwagę zasługuje zgłoszona przez Bronisława Komorowskiego tzw. ustawa o cyberbezpieczeństwie, a dokładnie nowela ustawy o stanie wojennym oraz o kompetencjach Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych i zasadach jego podległości konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej, przyjęta głosami koalicji w dniu 30 sierpnia br. Jej uchwalenie pozwala prezydentowi m.in. na wprowadzenie stanu wyjątkowego na podstawie niezdefiniowanych „zagrożeń w cyberprzestrzeni”. Konstruując takie prawo grupa rządząca przygotowuje się do ostatecznej rozprawy z opozycją i stworzenia modelu parlamentarnego istniejącego w putinowskiej Rosji. Działalność przeciwników politycznych lub niezależnych mediów kontrolujących władzę jest niedopuszczalna w systemie opartym na kłamstwie. W trakcie drugiej kadencji grupa rządząca przystąpi zatem do ograniczenia aktywności, a następnie rozbicia i likwidacji partii opozycyjnej i zgodnie z logiką sprawdzoną w latach 80. zastąpi ją grupami „konstruktywnej”, ściśle kontrolowanej opozycji. Prognozy takich działań słyszeliśmy wielokrotnie, by wspomnieć tylko dywagacje Mazowieckiego o „rokoszu” czynionym przez PiS, deklarację Schetyny:„zrobimy wszystko, żeby przerwać tę eskalację nienawiści” czy radę prezydenckiego ministra o potrzebie leczenia „takich ludzi”, którą wkrótce potem chciał wprowadzić w życie warszawski sąd kierując prezesa PiS na obserwacje psychiatryczną. Podobnych działań należy spodziewać się w stosunku do niezależnych mediów. Inwigilacja dziennikarzy Gazety Polskiej, ataki na Radio Maryja, utrudnianie dystrybucji nowego tygodnika „Wprost Przeciwnie”, wystąpienia Rady Etyki Mediów w związku z artykułami o Smoleńsku czy utworzenie przez KRRiT centrum monitoringu prasy i mediów, by wspólnie z prezydentem „obserwować, jak realizuje się dziennikarska rzetelność i obiektywizm” – można uznać za zapowiedź represji, jakie mogą spaść na niezależne środowiska medialne. Niewykluczone, że podobnie jak w Rosji do niszczenia opozycji zostaną wykorzystane nośne hasła zagrożenia „prawicowym ekstremizmem” oraz postulat walki z „przejawami nacjonalizmu”. Niedawną deklarację Prokuratora Generalnego o zamiarze spotkania z szefem ABW w sprawie „incydentów o charakterze nacjonalistycznym i rasistowskim”, można odczytać również w tym kontekście. Wywoływanie takich incydentów od dawna należy do kanonu działań służb Putina, czemu więc miałby nie pojawić w Polsce? Intencja zatajenia prawdy o tragedii smoleńskiej zmusza grupę rządząca do podjęcia takich kroków, również po to, by zapewnić sobie bezkarność. Opozycja wskazująca winnych tragedii, piętnująca błędy i akty zaprzaństwa, działająca na arenie międzynarodowej według reguł demokracji – stanowi śmiertelne zagrożenie dla obecnego porządku i musi zostać zneutralizowana. Błędne wydają się kalkulacje przejęcia władzy przez PiS na skutek całkowitego krachu gospodarczego lub innej formy kompromitacji władzy. Nie biorą one pod uwagę, że istniejący w III RP system wypracował skuteczne metody kanalizowania nastrojów społecznych, a posługując się dezinformacją i grą medialną z udziałem służb, zapewnił sobie wpływ na kształtowanie poglądów i zachowań Polaków. Przeświadczenie ogromnej części społeczeństwa o istnieniu naturalnych mechanizmów demokracji i towarzyszące tej wierze zaufanie do przekazu medialnego, jest jednym z najmocniejszych i cynicznie wykorzystywanych atutów grupy rządzącej. Najnowsza historia Polski zna upadki rządów, które chciały „same się wyżywić”, nie zna jednak przypadku obalania rządów uznanych przez społeczeństwo za demokratyczne. Najpoważniejsze zagrożenie płynące z wygranej Platformy polega jednak na perspektywie trwałego związania Polski z władzą kremlowskich „siłowików” i dobrowolnym oddaniu naszego kraju w strefę wpływów Rosji. Podstawę tego scenariusza stanowią: zmowa milczenia wokół tragedii smoleńskiej i przyjęta przez grupę rządzącą rola zakładników kłamstwa smoleńskiego, ekonomiczne uzależnienie Polski od dostaw rosyjskich źródeł energii, instytucjonalne zadekretowanie „przyjaźni” polsko-rosyjskiej oraz zdominowanie życia publicznego przez członków „partii moskiewskiej”. Pewne zwycięstwo płk Putina w przyszłorocznych wyborach prezydenckich w Rosji, będzie nieuchronnie prowadziło do wzmocnienia tendencji mocarstwowych i totalitarnych w tym kraju. Jeśli sąsiadem Rosji będzie państwo tak słabe jak dzisiejsza Polska, rządzone przez ludzi paktujących z wrogiem przeciwko własnemu prezydentowi – absurdalne byłoby oczekiwanie, że państwo to zdobędzie się na działania samodzielne i suwerenne. Nie można zapominać, że grupa rządząca Polską opiera swoje poczucie bezkarności na współdziałaniu z putinowską Rosją. To ona jest gwarantem, że sprawa Smoleńska zostanie przemilczana na arenie międzynarodowej. Stolice europejskie nie zdobędą się dziś na otwarty konflikt z państwem Putina i utratę ekonomicznych efektów „resetu”. Dla zażegnania takiej konfrontacji gotowe są na każdy rodzaj sojuszu z kremlowskim „diabłem” i jak najmocniejsze zaciśnięcie oczu na prawdę o smoleńskiej tragedii. Dla Zachodu, koegzystencja z Rosją jest możliwa, jeśli państwo to otrzyma „należną” mu strefę wpływów i zaspokoi swoje mocarstwowe ambicje. Dlatego w przypadku kontynuacji obecnych rządów, możemy się spodziewać, że kłamstwo smoleńskie stanie się podstawą „nowego ładu” europejskiego, w którym Polsce przewidziano rolę „łącznika” i „obszaru tranzytowego”. Zawarty ponad naszymi głowami sojusz Moskwy i Berlina, ma – według tej koncepcji – doprowadzić do budowy historycznych fundamentów trwałego współistnienia Wschodu z Zachodem. Nawet za cenę Polski. Wszystkie negatywne procesy zachodzące w polityce zagranicznej III RP ulegną zatem pogłębieniu, a jej cele zostaną wyraźnie zdominowane przez rolę rosyjskiego „konia trojańskiego”. Stwierdzenie Bronisława Komorowskiego o wyjściu Polski z NATO, nie musiało być językowym lapsusem. Mogło bowiem wyrażać przyszłe intencje i zapowiadać decyzję zależną wyłącznie od woli Moskwy. Polska słaba, bezwolna i pozbawiona perspektyw. Kraj wszechwładzy służb, inwigilacji obywateli, bez wolnych mediów i autentycznej opozycji. Zrujnowana gospodarka i rabunkowa polityka – ukryte za propagandową zasłoną. Polska poddana dyktatowi wrogich mocarstw, niezdolna do samo-istnienia i walki o własne interesy – to wizja zagrożeń niezwykle realnych w przypadku wygranej Platformy. Uświadamia nam, że nigdy wcześniej nie staliśmy wobec tak dramatycznej sytuacji i nigdy wcześniej od naszego wyboru nie zależało tak wiele. Aleksander Ścios
Czy księża broniący satanistów wierzą w Boga? Nie mogę jako osoba wierząca w Boga przejść obojętnie obok bardzo ostrego podziału, który w sprawie satanisty Nergala-Holocausto-Darskiego zarysował się wśród polskich hierarchów kościelnych i księży. Nie muszę chyba tłumaczyć po której stronie tego sporu staję, ale ta sprawa ma dla mnie fundamentalne znaczenie duchowe. Nie mogę publicznie nie zadać kilku pytań które powinny być oczywiste dla każdej osoby wierzącej.
Czy księża publicznie broniący satanisty wierzą w Boga? Jeśli wierzą, to muszą – zgodnie z nauczaniem Kościoła – wierzyć w istnienie osobowego zła jakim jest szatan. Czy więc księża ci bronią kultu szatana z głupoty, po to żeby zabłysnąć w mediach jako fajni i wyluzowani, czy może świadomie stają po stronie złego ducha?
Czy publiczna obrona wyznawcy szatana Darskiego da się w jakikolwiek pogodzić z nauczaniem Kościoła Katolickiego? Jeśli nie, to dlaczego najwyżsi hierarchowie Kościoła milczą gdy katoliccy kapłani mówią milionom wiernych rzeczy całkowicie sprzeczne z doktryną?
Czy kapłani publicznie głoszący herezję mogą bezkarnie funkcjonować w kościele hierarchicznym?
Czy osoby świeckie broniące obecności satanisty w telewizji publicznej wierzą w Boga i osobowe zło? Czy te osoby stać na odważną i jednoznaczną deklarację w tej sprawie?
Czy Nergal-Holocausto-Darski wierzy w to co przedstawia w swoich piosenkach i twórczości? Czy jest gotowy stwierdzić to publicznie wobec zarówno swoich fanów jak i szerszego grona odbiorców? Jeśli zaś Nergal-Holocausto-Darski nie wierzy w swoją ”filozofię życiową” i jest on dla niego jedynie formą artystycznej ekspresji, to czy także jest gotowy stwierdzić to publicznie? Inaczej mówiąc: czy to co robi jest wyrazem szczerych przekonań czy tylko sposobem zarabiania pieniędzy? Jeśli Nergal-Holocausto-Darski wierzy w swoją twórczość jako realną drogę życiową, czyli jeśli istnieje realne przełożenie między tym co śpiewa a co robi / chce robić / namawia żeby robić, to czy można uznać, że niektóre teksty jego piosenek można uznać za podżeganie do popełnienia przestępstw? Na przykład w piosence „Chwała mordercom Wojciecha” zarówno w samym tytule jak i w dalszym tekście są elementy jednoznacznie albo wychwalające przestępstwo morderstwo, albo zapowiadające podobny czyn, „ścinamy głowę Watykanu”. Jeśli Nergal-Holocausto-Darski nie wierzy w swoją twórczość, nie bierze jej poważnie i jest ona dla niego tylko sposobem zarabiania pieniędzy, to czy zaakceptowałby – w ramach wolności artystycznej – formę artystycznej wypowiedzi taką jak np. podarcie egzemplarza tzw. „Biblii szatana” Antona LaVey połączone z okrzykami do publiczności „nie żryjcie tego gówna”, lub taki sam happening ale z np. ksiązką autorstwa prof. Magdaleny Środy? Jeśli w Polsce podarcie Biblii jest bezkarne, to czy jakikolwiek inny symbol religijny może być w naszym kraju bezpieczny? KP • niepoprawni.pl
Niechciany odwiert Niemal natychmiast, kiedy nastały rządy PO-PSL, przystąpiono do ataku na toruński projekt geotermalny ojca Tadeusza Rydzyka. Kiedy rząd cofnął przyznaną już dotację na odwiert badawczy w wysokości 26 milionów złotych, stroną propagandową zajęły się wiodące media z Gazetą Wyborczą na czele, atakując projekt i podważając jego sens. Później próbowano zablokować inwestycję poprzez odcięcie od finansowania. Grzegorz Schetyna nie wydał pozwolenia na przeprowadzenie zbiórki publicznej. Ilość artykułów informujących o plajcie, fiasku, a nawet braku gorącej wody pod Toruniem rosła lawinowo wraz z postępem prac. Dzisiaj zapanowała cisza, a toruńska geotermia odniosła olbrzymi sukces na skalę nie tylko europejską, ale i światową. Wydajność odwiertu jest rekordowa i docelowo wyniesie 700 m sześciennych wody o temperaturze około 65 stopni na godzinę. Co to oznacza? Otóż 200 tysięczna aglomeracja może zostać zaopatrzona w ciepłą wodę przez cały okres letni, a 20 procent mieszkańców Torunia zimą, dzięki odwiertowi może mieć dostarczone oprócz ciepłej wody także ciepło do swoich mieszkań. Wszystko to bez emisji nawet jednego grama dwutlenku węgla. Jeżeli dodamy do tego, że największe w Europie, polskie zasoby gorących wód mogą być wykorzystywane w większości polskich gmin to mogłoby dojść do swoistej rewolucji gdyż przy dzisiejszych cenach ta energia będzie tańsza niż ta uzyskiwana ze spalania węgla kamiennego, brunatnego czy oleju opałowego.
Czy jest ktoś, kto mi wyjaśni, dlaczego kraj o największych zasobach energetycznych w Europie przez 22 lata od odzyskania niepodległości jest ciągle uzależniony od Rosji?
Czy podpisywanie wieloletnich kontraktów gazowych było uzasadnione ekonomicznie, czy może decydowały inne czynniki nie wyłączając tak zwanych „wziątek” czy mówiąc delikatniej prowizji?
Czy polska klasa polityczna i establishment III RP zdali przez te wszystkie lata egzamin i działali w interesie Polski i Polaków? Kokos26
Konwencja praw Breivika Zawsze byłem i pozostaję zwolennikiem kary śmierci, ale jej nadużywanie martwi mnie bardziej niż jej odrzucanie, bo daje do ręki zbyt łatwe argumenty abolicjonistom. Dwa wyroki śmierci wykonane w ostatnich dniach znów wstrząsnęły światową opinią publiczną i rozjuszyły coraz bardziej wpływowych przeciwników tej kary. W obu przypadkach skazańcami byli murzyni, a ich wina co najmniej problematyczna. 19 września w Arabii Saudyjskiej ścięto publicznie czarnoskórego imigranta z Sudanu Abd-ul Hamida al-Fakki, którego oskarżano o „czarownictwo”. Ścięcie głowy sikkiną(szablastym mieczem) jest sposobem wykonywania tej kary, który uchodzi tam za bardziej honorowy niż powieszenie, ponieważ ofiara umiera przez rozlew krwi, tak jak żołnierze w walce, a nie jak uduszona we wnykach zwierzyna. Niewiele wiadomo o szczegółach zarzutów stawianych skazanemu a wyrok, jak zwykle w Arabii Saudyjskiej wykonano nazajutrz po jego wydaniu. Sądy w krajach muzułmańskich działają o wiele szybciej i energiczniej niż w krajach Zachodu, spraw się nie przekłada i nie odwleka, dowodów i świadków uwzględnia się tylko tylu, ilu jest pod ręką, najważniejsze jest zawsze przekonanie i zdanie samego sędziego. Dwa dni później, 21 września w więzieniu w Jackson w amerykańskim stanie Georgia zabity został zastrzykiem czarnoskóry więzień Troy Davis. Został on skazany w 1991 roku w procesie poszlakowym za zabójstwo białego policjanta po służbie, co miało mieć miejsce w czasie bójki. Na wykonanie wyroku czekał więc 20 lat. Przeciwnicy kary śmierci uważają, że doszło tu do mordu sądowego, bo władza chciała znów okazać swą stanowczość i dać kolejny przykład odstraszający. Nigdy nie znaleziono broni, z której Davis miał strzelać, a wiekszość świadków wskazywała, że mordercą był inny człowiek obecny w miejscu i w czasie zdarzenia, którego nie schwytano. Davis wprawdzie jakoby chwalił się potem, że „rozwalił białasa”, ale wielu ze świadków, którzy najpierw o tym zeznali, później te zeznania odwołało. Na krótko przed egzekucją Sąd Najwyższy USA odrzucił prośbę Davisa o jej odroczenie, uznając że 20 lat to dość, aby udowodnić że było inaczej niż wykazano w wyroku. Abolicjoniści twierdzą, że władze nic w tym kierunku nie zrobiły. Obie te egzekucje, bardzo kontrowersyjne, wywołały kolejną falę spekulacji na temat kary śmierci. Na całym świecie trwa silny nacisk na rządy różnych krajów na rzecz zniesienia tej kary w kodeksach. Ponad 2/3 państw na świecie już jej zaniechało (ostatnio Benin), a liczba tych, gdzie jeszcze się ją stosuje spadła z 41 w roku 1995 do 23 w roku 2010. Najwięcej egzekucji wykonuje się dziś w Chinach, Iranie, Korei Północnej, Jemenie, Arabii Saudyjskiej i USA. Po serii przewrotów i rewolucji w krajach arabskich Amnesty International, czołowa światowa organizacja abolicjonistów, oczekuje wprowadzenia zakazu kary śmierci przynajmniej w Egipcie i Libii, aczkolwiek jest obawa, że zanim do tego dojdzie nowe władze zechcą wziąć szybki odwet na pojmanych przywódcach i czołowych beneficjentach poprzedniego reżimu i przynajmniej najważniejszych z nich uśmiercić dla odstraszającego przykładu, odcięcia się od niewygodnych często świadków i mocodawców, którym do niedawna w większości przypadków służyły, oraz zamknięcia przykrego dla wszystkich rozdziału historii. Przykładów na takie reakcje jest aż nadto, od Ceausescu po Saddama, by wspomnieć o najbardziej spektakularnych. Najwięcej emocji budzi jednak dość powszechne stosowanie kary śmierci w USA, gdzie 2/3 stanów wciąż ma ją w swoich kodeksach. Czołowy dziś kandydat republikanów na prezydenta, gubernator Teksasu Rick Perry w ciągu 11 lat swego urzędowania chlubi się rekordem 235 egzekucji. Co ważniejsze, wydaje się, że ten aspekt jego osobowości i programu przysparza mu mnóstwa zwolenników. W innych stanach poparcie dla kary śmierci słabnie. Przez ostatnie cztery lata zniosły ją u siebie cztery stany, ostatnio w marcu Illinois, czyli Chicago i okolice. W kolejce są trzy dalsze: Maryland, Connecticut i Kalifornia. Główny argument przeciwników to fakt, że kara ta jest w ogromnej większości orzekana wobec czarnych, najmniej wykształconych i najbiedniejszych. W więzieniach amerykańskich siedzi ogromna liczba 2,1 mln osób. Murzyni stanowią 17% ludności USA ale aż 52% populacji więźniów. Prawie 2/3 przypadków kary śmierci w USA orzeka się wobec czarnych. Niektórzy widzą w obecnej tendencji do abolicji efekt długotrwałej propagandy na rzecz zniesienia k.s., apeli celebrytów, filmów o niesprawiedliwych i omyłkowych wyrokach, wstrząsających reportaży z egzekucji, itp. W rzeczywistości jednak o odchodzeniu od kary śmierci, tak jak o wszystkim innym w Ameryce, najbardziej decydują pieniądze. Zadłużenie i kryzys budżetów stanowych każe szukać oszczędności wszędzie tam, gdzie pieniądze są coraz bardziej potrzebne na szkoły, biblioteki i szpitale. Zwykłe więzienia w USA w większości sprywatyzowano, co samo w sobie jest rozwiązaniem raczej skandalicznym (kiedyś o tym napiszę), ale cele śmierci pozostają na garnuszku budżetów stanowych. Jak widać na przykładzie Davisa spędza się w nich nawet 20 lat i więcej. Są to zawsze cele pojedyńcze, specjalnie urządzone i mają osobny, podwyższony reżim. Koszt ich utrzymania jest sporo wyższy niż w przypadku cel i więźniów zwyczajnych. A w samej tylko Kalifornii w celach takich przebywa obecnie ponad 700 skazanych. W Europie jedynym państwem, które stosuje karę śmierci jest jeszcze Białoruś. Stosuje się ją rzadko (ostatnio raz w 2010) i tylko do przypadków kryminalnych, które nie budzą szczególnych wątpliwości, ale to, że w ogóle jest ona tam wciąż w kodeksie karnym obecna wpisuje państwo Łukaszenki na czarną listę i zagradza mu drogę do członkostwa w Radzie Europy. Organizacja ta, mająca siedzibę w Strasburgu i służąca jako forum negocjacji i rokowań, stawia wszystkim kandydatom warunek podpisania Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, gdzie rezygnacja z kary śmierci stanowi conditio sine qua non. Ponieważ w normalnym kraju karę śmierci stosuje się wyjątkowo, czyli rzadko, pojawia się tendencja postrzegania tego zagadnienia jako nieistotnego, a w ślad za tym skłonność do machnięcia na sprawę ręką. Na ogół państwo kandydujące ugina się i podpisuje. I tylko przy okazjach szokujących masakr lub odrażających morderstw popełnianych przez zwyrodnialców myśląca mniejszość zdaje sobie sprawę, że za każdym razem w swej najgłębszej istocie jest to Europejska Konwencja Ochrony Praw Breivika, a nie jego ofiar.
Bogusław Jeznach
Znika „polski” bank, ale pojawia się francuski. Klienci Lukasa muszą się pogodzić z faktem że „ich bank” znika (LINK). Tzn. nie znika ale przepoczwarza się w nowy twór odrzucając swojską maskę, którą przez kilka lat kokietował tubylczych klientów. Tu dwa słowa historii: Lukas Bank był pierwotnie krajowym bankiem założonym od przysłowiowego „zera”(fenomen prawie nie występujący w Polsce) przez nie żyjącego już polskiego wizjonera nowoczesnej bankowości Mariusza Łukasiewicza. Ten po założeniu LUKAS Banku, który przebojem wdał się na rynek sprzedał swój biznes Francuzom z Credit Agricole i za uzyskane pieniądze założył nowszy biznes o nazwie Euro Bank. Niestety rozwój Euro Banku został wstrzymany przez śmierć jego twórcy a rodzina zdecydował się sprzedać kolejny biznes bankowy Francuzom łasym na tak młode acz dynamicznie rozwijające się dziecko wizjonera, tyle że z grupy Société Générale. Obecnie na polskim rynku obserwowany jest trend zmierzający do zastępowania dawnych polskich marek (brandów) bankowych na rzecz ich zagranicznych właścicieli. Proces ten zwany rebrandigiem pozwala zagranicznemu właścicielowi obniżyć koszta (zwłaszcza przez odpisy podatkowe związane z „inwestycją”) . Taki proces przeszło już sporo wielkich „polskich” (w przeszłości) firm, które trafiły w ręce zagranicznych właścicieli. Wystarczy wymienić kilka z nich : Era (T-Mobile), TPSA (TP/Orange), IDEA (Orange), STOEN (RWE), BSK (ING).
P.S. Bardzo ogólny przegląd stanu polskiej bankowości zawarto w opracowaniu p.t. Bankowe fuzje i przejęcia na polskim rynku–rozważania luźne . Od czasu wspomnianego opracowania poza „rebrandingiem” LUKAS’a grecki Polbank zaczął funkcjonować (od 19.09.2011) oficjalnie, jako polski bank a nie oddział greckiego ERGASIAS’a (od tego dnia depozyty mają gwarancje polskiego BFG co spowoduje najpewniej pogorszenie oprocentowania depozytów klientów do niedawna postrzeganego jako specyficzna „premia za ryzyko”). Dodatkowo po rynku krąży uporczywa plotka, że „makarony” z Unicredito są gotowe opchnąć „wydmuchę” PEKAO S.A. Czyżby sytuacja finansowa Włoch była aż tak tragiczna ? Ciekawie zapowiada się również dalszy rozwój „greckiej tragedii”, jaką jest niewątpliwe już bezdyskusyjne, ale wciąż jeszcze oficjalnie nie ogłoszone bankructwo Grecji w kontekście zaangażownia w nie spłacone greckie obligacje francuskich banków (40% banki niemieckie, 60% banki francuskie). Czy nadchodzące wstrząsy jakie dotkną francuskie banki spowodują podobne objawy w „polskich” oddziałach tych zagranicznych podmiotów? Czas pokaże.
2-AM – blog
Szyc nie zagra Wałęsy Nie wiem czy Wajda jest pedofilem, przypuszczam, że nie, dopisek był więc oszczerczy i szyderczy jednocześnie. Myślałem dziś o księciu Czartoryskim, o tym jaki był wielki i nieszczęśliwy, o jego upokarzającej egzystencji w Paryżu, o jego wydatkach na wojsko tego kabotyna Czajkowskiego. O tym jak będąc na absolutnym aucie prowadził ze swojego pałacu politykę międzynarodową i jak go lekceważono, bo nie miał za sobą struktur państwowych. Myślałem o tym ile Adam Czartoryski mógłby zrobić i czego dokonać gdyby Polska była. Myślałem też o tym, który aktor mógłby go zagrać, gdyby jakiś istotnie zainteresowany tematyką polską reżyser chciał kręcić o nim film. Myślałem i myślałem, aż włączyłem komputer i przeczytałem w serwisie WP, że Szyc nie zagra Wałęsy. Uważacie?! Szyc nie zagra Wałęsy? To całe szczęście pomyślałem, że go nie zagra, ale zaraz się zaniepokoiłem kto też miałby Wałęsę zagrać i dlaczego w ogóle ktoś ma go grać? Okazuje się, że to co tliło się od lat kilku i w co raz wierzyliśmy, a raz wątpiliśmy, materializuje się na naszych oczach. Wajda kręci fil o Wałęsie. Film ten nosi tytuł „My naród polski”. Wałęsę zagra tam Robert Więckowski. Ciekawym kto zagra Henryka Lenarciaka, bo nic o tym nie wspomnieli, albo choćby Gwiazdę. Albo może Annę Walentynowicz? Kiedyś na wieść o tym, że Wajda kręci film o Wałęsie jakiś komentator uczynił dopisek następującej treści, cytuję; pedofil kręci film o zdrajcy. Nie wiem czy Wajda jest pedofilem, przypuszczam, że nie, dopisek był więc oszczerczy i szyderczy jednocześnie. Może ja się niepotrzebnie denerwuję, w Polsce są miliony ludzi, którzy wiedzą, że Wałęsa to bohater. Założył Solidarność, skakał przez płot, podpisywał porozumienia wielkim długopisem, nosił w klapie Matkę Boską, miał zdjęcie z papieżem. Słowem – człowiek legenda. Ludzie lubią legendy i chętnie oglądają filmy o legendach. Można więc chyba śmiało rzec – jacy ludzie taka legenda. Filmu księciu Czartoryskim nikt nie nakręci. Mogli to zrobić jedynie komuniści za państwowe pieniądze i puszczać ten film pięć razy do roku jak „Potop”. Im akurat się jednak książę nie podobał. W nowej Polsce nie ma szans na taki film, bo ludzie po prostu nie zrozumieją kim jest ten pan i dlaczego nosi takie dziwne ubranie. Co innego Wałęsa. Ten ma ciuchy jak trzeba, wąsy jak trzeba, „pekaesy” jak trzeba i cały jest cool. No i ten Więckowski, który go zagra. A niech tam, niech gra. Mam nadzieję, że Wajda nie nakręci kolejnego filmu o Jaruzelskim, choć logika, którą się „miszcz” posługuje właśnie na to by wskazywała. Trzecia zaś część byłaby o Kiszczaku, zaś po wycofaniu się Wajdy młodzi reżyserzy kontynuowali by dzieło. Tak więc po kolei leciały by filmy o: Kuroniu, Michniku, Millerze, Kwaśniewskim. Żeby nie było za słodko i zbyt cukierkowo, jeden buntowniczy reżyser zrobiłby na przekór wszystkim film o Kaczyńskich. O tym jak jeden drugiego zabił samolotem w Smoleńsku. Oraz dokrętkę o tym jak chcieli przejąć władzę za pomocą pełzającego zamachu stanu, który wykrył Michnik z Jaruzelskim, a uniemożliwili jego zastosowanie w praktyce Tusk ze Schetyną. Smutna ta moja notka, bo naprawdę – tego się nie spodziewałem – Szyc nie zagra Wałęsy. Kto by pomyślał. coryllus
„Zrobimy niespodziankę” - PiS, PO, PSL i SLD - 80% tej bandy wyląduje w kryminale - z Januszem Korwinem-Mikke, prezesem Kongresu Nowej Prawicy, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz.
Robert Wit Wyrostkiewicz: Czy zbliżające się wybory przyniosą według Pana jakieś niespodzianki? Janusz Korwin-Mikke: Jeśli wygramy wybory to będzie niezła niespodzianka dla wszystkich.
Pośród partii aspirujących do Sejmu jest więcej kandydatów, którzy liczą przynajmniej na trzyprocentowe poparcie, czyli przekroczenie progu dotacji państwowej. Nie interesują mnie aspiracje innych partii. My liczymy na przynajmniej 10 procent. A przypominam, że o panu Tymińskim też mówiono, że nie ma szans, a on omal nie wygrał z panem Wałęsą.
Ale Tymińskiego w drugiej turze wyborów rozjechały niemal wszystkie media łącznie z Telewizją Polską. Kongres Nowej Prawicy nie cieszy się chyba największym poparciem na Woronicza... Tyle, że tutaj drugiej tury nie będzie...
Trwa kampania. Politycy a może jeszcze bardziej media podnoszą głównie tematy konfliktów personalnych lub sprawy etyczne. Pan podnosi często tematy gospodarcze, rynkowe, wydaje się Panu, że to zagadnienia, które mogą się przebić przez medialne awantury o życiorysy i morale? Gospodarka jest rzeczą bardzo ważną, ale zależy głównie od założeń, od podstaw, na jakich się opiera i jakie zostały przyjęte w społeczeństwie. Wszystko zależy od tego, czy dziecko od wczesnych lat będzie uczone pracy - czy lenistwa. Reszta jest konsekwencją.
Czy budowanie czegoś na prawej stronie poza PiS-em ma sens czy po prostu rozbija prawicę? Ależ PiS to bardzo silna partia lewicowa, a nie prawicowa. Partia, która podnosi wartości socjalne, chce nieustannie dotować rodzinę... To idzie trochę w kierunku hiszpańskiej paranoi, gdzie rodzice cieszą się jak głupi, że państwo za nich będzie zajmować się problemem otyłości ich dzieci. Podobnie socjalne i lewicowe pomysły ma zresztą Platforma Obywatelska, która na pewno nie jest prawicowa, a nawet stronnicy Marka Jurka niestety często niewiele mają wspólnego z prawicą, przynajmniej w sensie gospodarczym. Tak, więc prawica jest bardzo malutka w Polsce.
Krytykuje Pan wszystkich dookoła, a sam pokazuje się w świetle jupiterów z Januszem Palikotem... To, że rozmawiam z panem Palikotem i prowadzimy spór - bo przecież my nie zgadzamy się ze sobą, wręcz przeciwnie - to chyba normalna rzecz w polityce. Prawica różni się od Lewicy – natomiast „Banda Czworga”, czyli PiS, PO, PSL i SLD, to ludzie kompletnie bezideowi, niczym się od siebie nieróżniący, myślący tylko o posadach i łapówkach. Tak na oko: w wolnej Polsce 80% tej bandy wyląduje w kryminale. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Robert Wit Wyrostkiewicz
Janusz Korwin-Mikke czeka na werdykt wyborczy WSA Dziś, 28.09.2011 o godz. 14.00 Komitet Wyborczy Nowej Prawicy poinformował, że uzupełnił dokumenty i w dniu jutrzejszym będzie rozpatrywana skarga na PKW przez Wojewódzki Sąd Administracyjny. Wojewódzki Sąd Administracyjny w oparciu o wielostronicową skargę KW NP - Janusza Korwin-Mikke zwrócił się z jednej strony do PKW o zajecie stanowiska w sprawie złamania Kodeksu Wyborczego, a z drugiej do JKM o uzupełnienie dokumentów o dokumentację rejestracyjną komitetu Wyborczego. Mec. Jacek Wilk ze sztabu JKM poinformował, że w dniu jutrzejszym odbędzie się posiedzenie WSA w sprawie uznania bądź nieuznania skargi, a w zasadzie w pierwszej kolejności dot. uznania czy WSA jest własciwym organem do nadzoru nad decyzjami PKW. Okazuje sie, bowiem, że w swojej odpowiedzi skierowanej do WSA PKW w ogóle nie odniosło się do zarzutów merytorycznych, ale poinformowało sąd, że w swojej ocenie decyzje PKW w okresie przedwyborczym nie podlegają ocenie sądownictwa administracyjnego. To niebywale aroganckie podejście, które świadczy w istocie, iż PKW nie uznaje się ani za organ administracyjny, ani za organ sądowy tylko za jakąś czwartą, pozakonstytucyjną władzę, która może autonomicznie robić, co chce i popełniać błędy oraz nadużycia, jakie chce - nawet, jeżeli miałoby to doprowadzić do zafałszowania wyniku wyborów i zmarnotrawić setki milionów złotych, ponieważ nie podlega żadnej ziemskiej kontroli. Podobnie jak Mec. Wilk uważam, że jeżeli Sędziowie WSA tak jak Sedziowie SN poddadzą się bezczelnemu dyktatowi Komisarzy PKW, którzy wiedząc lepiej, co sądowi wolno nie raczą nawet, z ostrożności procesowej, ustosunkować się merytorycznie to będziemy mieli jakąś Superwładzę, która systemem divide et impera będzie następnym razem ustalać sobie w kilka osób, kogo łaskawie dopuścić pod ocenę wyborców, komu dać szansę na udział we władzy wykonawczej a komu nie. Już wyobrażam sobie te kosmiczne łapówki. Z drugiej strony, bedzie arcyciekawa prawnie sytuacja po orzeczeniu WSA w dniu jutrzejszym. Jeżeli bowiem będzie ono niekorzystne, (bo np. Sąd uzna się za niewłaściwy) dla JKM, to jego komitetowi będzie przysługiwała skarga kasacyjna do Naczelnego Sądu Administracyjnego, która z pewnością rozstrzygnie się po wyborach. Co będzie, jeśli już po wyborach NSA uzna się za właściwy i przyzna komitetowi JKM prawo do listy ogólnopolskiej? Czy wtedy będzie można oddalić protest wyborczy? A jeśli NSA wypowie się po terminach protestowych to, co? Jeszcze śmieszniej będzie, gdy WSA wyda orzeczenie korzystne dla JKM. Wtedy drugiej stronie sporu, czyli PKW, będzie przysługiwała także skarga kasacyjna do NSA. Co będzie, gdy NSA uzna po wyborach, że to PKW miało rację i JKM nie powiniej startować z listą ogólnopolską. Proszę też zauważyć - na co słusznie zwrócił uwagę Mec. Wilk - że to czy w takim wypadku PKW wystąpi w ogóle ze skargą kasacyjną czy bedzie wolało przyznac listę ogólnopolską zgodnie z wyrokiem WSA będzie zależało tylko od PKW, a więc od ich uznania administracyjnego. Może, więc nastapić sytuacja, że znów od widzimisie PKW będzie zależało, czy wybory będą ważne czy nieważne, czy Polonia będzie miała szansę w ogóle głosować na JKM, czy nie. Bo dziś, gdy nie ma listy warszawskiej Polonusi na KW Nowej Prawicy nie mają jak głosować. Idźmy dalej, a co w przypadku wygranej z JKM z kampanią wyborczą, równym dostepem do mediów, z reprezentantami komitetu w komisjach i z mężami zaufania rekrutujacymi się spośród wyborców JKM (nieobecnymi dziś tam gdzie Kongres Nowej Prawicy nie startuje, ale którzy byc może chcieliby byc obecni w tych miejscach, jeśli listy JKM zostaną tam zarejestrowane)? Jeden wielki burdel nie wybory. Nie jestem wyborcą Korwina, ale to wszystko układa się w jakiś syf, całkowicie przysłaniajacy praworządność wyborów i absolutnie pozbawiający świadomych obywateli szacunku do Sejmu i Senatu wyłonionego w taki sposób. To juz nawet nie będzie Sejm kontraktowy (tam przynajmniej znaliśmy warunki kontraktu), ale jakaś Rada Najwyższa z Nadania Komisarzy RP (RNzNK RP). Łażący Łazarz
Korwin-Mikke tuż pod progiem wyborczym. Jeśli uzyskałby taki wynik tylko w połowie okręgów, po wyborach sąd będzie miał problem Według nowego sondażu SMG/KRC dla TVN24 PO prowadzi przed PiS-em w stosunku 34:29. Później długo, długo nic i wreszcie SLD (8%) Ruch Palikota (7) i PSL (6). Najciekawsze jednak, że Kongres Nowej Prawicy ma 4% poparcia. Jeśli partia Janusza Korwin-Mikkego osiągnęłaby taki wynik startując tylko w połowie okręgów, Sąd Najwyższy, – do którego najprawdopodobniej zwróci się z protestem powyborczym – będzie miał nie lada kłopot. Wszak gdyby dopuszczenia listy KNP w całym kraju, udałoby się jej przekroczyć próg 5% i wejść do Sejmu. Na razie Wojewódzki Sąd Administracyjny ma podjąć decyzję, czy zezwolić Nowej Prawicy na wystawienie list w całym kraju. Ciekawe, jak długo będzie się jeszcze zastanawiał. Teoretycznie ma jeszcze 12 dni, a do końca kampanii pozostało tylko 8. mtp, tvn24.pl
Rząd odda Unii 5 mld zł Według europosła Bogusława Liberadzkiego Komisja Europejska podjęła już decyzję i nie zgodzi się na przesunięcie 1,2 mld euro unijnych środków z kolei na drogi – Rząd będzie musiał te pieniądze oddać. Decyzja Komisji Europejskiej już zapadła, ale zostanie ogłoszona dopiero po wyborach w Polsce. – W piątek odbyło się spotkanie konsultacyjne w Sopocie w ramach polskiej prezydencji w UE. Byli na nim obecni miedzy innymi Brian Simpson, szef Komisji Transportu Europarlamentu i polski minister Infrastruktury. Przedstawiciele PKP PLK zostali zapytani, czy są w stanie wykorzystać środki z UE – odpowiedzieli jednoznacznie “nie” – relacjonuje Liberadzki. Ze względu na stwierdzenie władz PKP PLK, że środki nie mogą zostać wykorzystane, miałyby one powrócić do budżetów płatników netto UE, w tym do Niemiec i Holandii. – Nie jest pewne, czy te środki już wpłynęły do Polski, ale to bardzo możliwe, bo projekty trwają już od 2007-2008 roku. Trzeba to sprawdzić. Jeśli tak nie jest, to byłoby to tylko trochę mniej bolesne rozwiązanie – przyznał w rozmowie z ”Rynkiem Kolejowym” Liberadzki. Jak zauważył, przy obecnym, bardzo wysokim kursie euro w stosunku do złotego, oddanie pieniędzy byłoby jeszcze bardziej niekorzystne? Wczoraj minister Bieńkowska zapowiedziała, że w przypadku odmowy KE wniosek o przeniesienie środków zostanie złożony ponownie – Trudno powiedzieć, czy są szanse, że za drugim razem KE rozpatrzy sprawę inaczej. Z jednej strony rząd jest silny względem Komisji, bo trwa polska prezydencja. Ale jeżeli komisarz Siim Kallas już wypowiedział się negatywnie o tym projekcie, to trudno będzie go przekonać do zmiany zdania – powiedział “Rynkowi Kolejowemu” Liberadzki.
Źródło informacji: Rynek Kolejowy
Źródło grafiki: ministerstwoprawdy.wordpress.com
Prywatyzacja i wybory, Mimo, że ta sprawa nie była szczególnie eksponowana w kampanii wyborczej jest jedną z najważniejszych. Podejście do gospodarowania majątkiem państwowym to jedna z kluczowych linii podziału między głównymi partiami politycznymi w Polsce. Platforma Obywatelska chce przyspieszać i sprzedawać, co się da. Prawo i Sprawiedliwość docenia znaczenie kontroli państwa nad strategicznymi dziedzinami gospodarki w celu ochrony suwerenności narodowej i możliwości skutecznego oddziaływania tam, gdzie nie wszystko można zostawić wolnej konkurencji. Tym bardziej, że współczesną gospodarką rządzą nie tyle prawa rynku, co spekulacyjna gra wielkiego kapitału.
Na wybory parlamentarne można patrzeć z różnych stron. Można oceniać, która partia ma sympatyczniejszych polityków. Można patrzeć, kto jest lepiej widziany za granicą. Ale można wreszcie widzieć je z perspektywy gospodarki i skutków zapowiadanej przez kandydatów do władzy polityki. W wypadku obecnie rządzącej koalicji PO-PSL można oceniać nie tylko na podstawie zapowiedzi, ale też tego, co robili przez ostatnie cztery lata. Program PiS też był weryfikowany przez praktyczną działalność, chociaż znacznie krótszą, bo tylko dwuletnią. Za rządu Jarosława Kaczyńskiego tempo prywatyzacji było najniższe od 1989 r. Dla wielu komentatorów związanych z kapitałem zagranicznym był to jeden z podstawowych zarzutów. Ale z długoletniej perspektywy była to dobra dla Polski decyzja. Odwrotnie PO-PSL. Nie tylko prywatyzują w tempie równym rządom AWS i Unii Wolności, to jeszcze nie ograniczają się do wyprzedaży „resztówek” nieistotnych dla kontroli nad gospodarką. Ale chcą pozbyć się tak strategicznie ważnych podmiotów jak Grupa Lotos i PKP Cargo. A wcześniej była likwidacja przemysłu stoczniowego. Znamienne, że w końcówce minionej kadencji Sejmu był rozpatrywany obywatelski projekt ustawy zakazującej sprzedaży Lotosu. Oczywiście odrzucony, ale skoro zebrano ponad 100 tys. podpisów pod takim projektem to świadczy, że budzi to niepokój. Bo wrzucając kartkę do urny decydujemy nie tyle o tym, kto będzie premierem, ale jaki los spotka polskie, strategicznie ważne, przedsiębiorstwa. W wyborach zdecydujemy o losach PKP Cargo, Lotosu, górnictwa i energetyki. Czy będą na ich bazie budowane silne polskie podmioty gospodarcze gotowe do konfrontacji na otwartym europejskim rynku? Czy też oddamy je w ręce obcego kapitału i obcych rządów, a uzyskane pieniądze przejemy? 9 października decyzja w tych sprawach będzie w rękach wszystkich Polaków. Jeśli prześpią ten moment później będzie za późno i na nic zdadzą się lamenty i narzekania. W dniu wyborów po pierwsze trzeba pójść głosować, a po drugie zachować przy wypełnianiu karty do głosowania rozsądek, z myślą nie tylko o tym co jest teraz, ale przede wszystkim co będzie później. Na zakończenie chciałbym wrócić jeszcze do sprawy sprzed tygodnia. Wtedy mówiliśmy obszernie o akcji pisania petycji do KRRiTV w sprawie przyznania miejsca dla TV Trwam na multipleksie cyfrowym. Spotkało się to z żywym odzewem. Dowodem tego jest m.in. moje spotkanie z przedstawicielami koła Rodziny Radia Maryja w Ostrowi Mazowieckiej sprzed kilku dni. Wręczono mi na nim ponad trzysta indywidualnych, imiennych petycji do przekazania w Warszawie. Dziękuję za to i niech to będzie zachętą dla innych jak należy walczyć o katolicką telewizję w Polsce. Bogusław Kowalski
Polacy – biedni, ale szczęśliwi Jakość życia w Polsce jest wyższa niż w Wielkiej Brytanii – wynika z badań popularnego w tym kraju portalu uSwitch.com. Brytyjczycy są bogatsi niż Polacy, ale same pieniądze szczęścia im nie dają. Polskie gospodarstwa domowe są wprawdzie mniej zasobne, ale Polacy są szczęśliwsi. Oprócz Polaków, szczęśliwsi od Brytyjczyków są między innymi także Francuzi, Włosi, a także Hiszpanie borykający się z kryzysem i bezrobociem. Badania portalu konsumenckiego uSwitch.com objęły w sumie 10 krajów europejskich. Brytyjczycy zajęli ostatnie miejsce. Główną tego przyczyną była wysoka przestępczość i wysokie ceny na Wyspach. I tak, Polacy pracują w tygodniu dłużej niż Brytyjczycy (40,6 godz. vs. 36,4 godz.), ale mają 38 dni wolnych w roku, podczas gry Brytyjczycy – 28. Zaskakujące jest porównanie wydatków na edukację – Polska wydaje 5,6 proc. PKB, a Wlk. Brytania 4,8 proc. Narzekamy w Polsce na pogodę, ale co mają powiedzieć Anglicy, Szkoci czy Walijczycy? Średnio mamy w roku 1514 godzin słonecznych, a Brytyjczycy 1387. Szybciej przechodzimy na emeryturę, średnio w wieku 59,3 lat (w porównaniu do 63 lat w Wlk Brytanii). Z badań wynika też, że ceny żywności, utrzymania mieszkania, energii w Wlk. Brytanii należą do zdecydowanie najwyższych w Europie. Żyjemy krócej (76,2 lat) niż Brytyjczycy (80,4), to być może dlatego, że mniej wydajemy na służbę zdrowia (9,6 proc. PKB do 11,2 proc. PKB). Natomiast mamy na pewno dużo więcej satysfakcji z życia i poczucia bezpieczeństwa. 59 proc. Brytyjczyków obawia się o swoje osobiste bezpieczeństwo, obawiając się „pęknięcia społeczeństwa“. Biją w tym na głowę wszystkie inne badane narody. I tylko w dochodach nie możemy absolutnie równać się z Brytyjczykami. Średni roczny dochód netto gospodarstwa domowego na Wyspach to 38 547 funtów. W Polsce – równowartość tylko 8759 funtów. MaH
KOMENTARZ BIBUŁY: No to dodajmy jeszcze dla porównania ten “raj na ziemi”, czyli Stany Zjednoczone AP:
Dni wolne – urlop+święta (Polska | Wielka Brytania | USA): 38 dni | 28 dni | zero*+7 dni (brak przepisów federalnych* – zob. poniżej)
Państwowe święta (dni wolne od pracy): 8 dni | 13 dni | 7 dni*
Średni tydzień pracy: 40,6 godzin | 36,4 godzin | 46 godzin (study by American Sleep Foundation)
Dni płatnego urlopu macierzyńskiego – 18 tygodni | 39 tygodni | zero (brak przepisów federalnych*)
Dni bezpłatnego urlopu macierzyńskiego: 3 lata | 52 tygodnie | 12 tygodni (tylko dla firm powyżej 75 pracowników)
Wiek emerytalny (kobiety/mężczyźni): 60/65 | | 60/65 | 67/67 (tzw. pełna emerytura dopiero od wieku 67 lat; pełna, aczkolwiek nadal śmiesznie niska Social Security,)
Stany Zjednoczone są jedynym krajem na świecie (wśród tzw. krajów rozwiniętych), który nie posiada żadnych przepisów powszechnych (w USA – federalnych) określających:
dni wolne od pracy, długość wakacji, urlopy. Każdy pracodawca określa to we własnym zakresie, a bardzo często małe firmy nie udzielają żadnych płatnych dni wolnych od pracy (urlopu). Udzielenie (lub nie) pracownikowi urlopu oraz jego wysokość i płatność określa pracodawca we własnym zakresie. Średnio udzielanych jest 13 dni wolnych od pracy w ramach urlopu (płatnego bądź bezpłatnego), ale często w wielu zakładach pracodawca oferuje tylko tydzień wolnego w ciągu roku. Państwowe święta są zwykle honorowane (7 dni świątecznych w roku)
obowiązku urlopu macierzyńskiego – USA jest jedynym krajem na świecie, gdzie matka po urodzeniu dziecka nie jest zmuszona wziąć dni wolne. Oznacza to w praktyce, że chociaż bierze kilka-kilkanaście dni wolnych (przy niezbyt przyjaznym przyzwoleniu pracodawcy), lecz najszybciej ze wszystkich krajów tzw. rozwiniętych wraca do pracy. Nie do rzadkości należą sytuacje, gdy matka oddaje swe niemowlę do żłobka po miesiącu, bowiem zmuszona sytuacją materialną musi wrócić do pracy.
dni zasiłku macierzyńskiego (Parental leave). Tylko 3 stany określają długość płatnego urlopu macierzyńskiego, np. w Kalifornii wynosi on 6 tygodni i wypłacanych jest 55% płacy.
dni bezpłatnego zasiłku macierzyńskiego w firmach poniżej 75 pracowników.
dni maksymalnej długości tygodnia pracy. Jeśli pracodawca zmusi pracownika do pracy np. 18 godziny na dobę, a ten potulnie się zgodzi na takie warunki – bo nie ma innego wyjścia, pracodawca nie łamie żadnych przepisów.
świadczenia zdrowotne – bo nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego w Stanach Zjednoczonych. Wykupuje się je samemu (cena nawet do 20 tysięcy dolarów rocznie; przeciętnie około 12 tys. USD), bądź grupowo (np. należąc do jakiejś organizacji, zrzeszenia, cechu), bądź poprzez pracodawcę, który wynegocjował warunki z firmą ubezpieczeniową. Ubezpieczenie wtedy kosztuje około $300-$1200 / miesiąc (na rodzinę) …
Taką listę można byłoby ciągnąć długo, ale Polacy w Polsce lubią (wręcz – uwielbiają!) narzekać uważając, że mają najgorsze warunki na świecie. Może rząd mają dzisiaj rzeczywiście podły, ale sami go wybrali. Pomimo tego, pomimo niskich zarobków, cieszy, że są szczęśliwszym narodem niż np. Brytyjczycy.
Za: Stefczyk.info (29.09.2011) (" Polacy – biedni, ale szczęśliwi")
Skonka i Zagozda do rodaków: Bojkotujemy te Wybory, czy Nie! Krzysztof Zagozda ze Stowarzyszenia Unum Principium i dr Leszek Skonka ze Stowarzynia "Ofiary Stalinizmu"
MYŚLĄCY POLACY POWINNI ZBOJKOTOWAĆ GŁOSOWANIE!
Rośnie liczba deklaracji i nawoływań do bojkotu tzw. wyborów (Leszek Skonka- Wrocław)
W miarę wzrastania głośności propagandy nawołującej do udziału w głosowaniu na wybranych już przez partie polityczne kandydatów do parlamentu III RP wzrasta opór wśród bardziej światłej części obywateli. Ci bardziej światli i patriotycznie nastawieni wyborcy przyjmują postawę oporu wobec rządzących w kraju od ponad 20 lat i uważają, że skoro rządzący już wybrali kandydatów na posłów, to niech tera sami na nich glosują; społeczeństwu nic do tego.
Ordynacja Wyborcza jest tak skonstruowana, że niezależnie od liczby głosujących posłami zostaną i tak ci, którzy znaleźli się na listach partyjnych; a inni spoza tych list nie mają żadnych szans. Dlatego światła część wyborców deklaruje, że nie pójdzie do urn i zbojkotuje tzw. parodie wyborczą. Wśród coraz liczniejszych głosów pojedynczych pojawiają się deklaracje indywidualne i zbiorowe bojkotu (red. L.S)
Manifest bojkotującego wybory parlamentarne 2011 ( Krzysztofa Zagozdy)
1. Bojkotuję wybory, bo chcę Polski innej. Takiej, której rządząca krajem mafia polityczna nie pozwoli znaleźć się na kartach do głosowania.
2. Bojkotuję wybory, bo życie publiczne zdominował niszczący Polskę układ post-okrągłostołowy, niedopuszczający do głosu żadnego z istniejących projektów ratowania państwa.
3. Bojkotuję wybory, bo wrzucenie kartki do urny jest równoznaczne ze zgodą na wszechobecne warcholstwo dzisiejszych elit, na rozkradanie Polski i jej stopniowy rozpad.
4. Bojkotuję wybory, bo każdemu totalitarnemu systemowi władzy opartemu na kłamstwach zależy na wysokiej frekwencji, ona go uwiarygodnia. Tak było w PRL, tak jest w III RP.
5. Bojkotuję wybory, bo nie mają one nic wspólnego z wolnością polityczną, bo za pozornie wolnymi decyzjami wyborców kryje się potężna, zmonopolizowana machina propagandy i dezinformacji medialnej.
6. Bojkotuję wybory, bo udział w zmanipulowanej farsie uwłacza mojemu szacunkowi wobec samego siebie
7. Bojkotuję wybory, bo ci wszyscy, którzy znajdą się w nowym-starym parlamencie, już rządzili, już zdążyli udowodnić, że nie przejmują się dobrem Polski i Polaków.
8. Bojkotuję wybory, bo powinnością każdego Polaka jest służyć narodowi, a nie klice zaprzedanych zdrajców, krętaczy i złodziei.
9. Bojkotuję wybory, bo niczego one nie zmienią, bo mam dość niezrealizowanych obietnic.
10. Bojkotuję wybory, bo dopóki w sercach tli się wolna Polska odrzucam samobójczą zasadę wyboru „mniejszego zła”, ale wspieram tych, którym ufam. Buduję na skale, nie na piasku.
11. Bojkotuję wybory, bo tylko masowa nieobecność Polaków przy urnach może ujawnić ogrom społecznego niezadowolenia z dotychczasowych rządów i stać się sygnałem do oddolnego organizowania się pod hasłem: „Bóg i Ojczyzna”.
12. Bojkotuję wybory, by krzyknąć gromkie: „Dość! Wasz czas już się skończył”. (Krzysztof Zagozda)
WYBORCOM do przemyśleń (fragmenty) ( Patriotyczne Stowarzyszenie Wola – Bemowo Warszawa)
„Gdyby wybory mogły coś zmienić, to by ich nie było” Czy to kraj demokratyczny, jeżeli Naród przegrywa wszystkie wybory i salwuje się ucieczką za granicę? Nie ma znaczenia, która partia wygra wybory. Wszystkie one będą robić to samo, ponieważ wszystkie są „po jednych pieniądzach” – tzn. sami sobie przydzieliły środki finansowe z Państwowej Komisji Wyborczej na prowadzenie kampanii wyborczej. Wszystkie ugrupowania sejmowe dysponują dotacjami z PKW rzędu kilkudziesięciu mln zł rocznie i tym samym zawłaszczają sobie przyszłe wybory. I dlatego żadne inne ugrupowanie polityczne nie może być w stosunku do nich konkurencyjne /Folwark Zwierząt/. Bo żadne nie jest w stanie zebrać nawet ułamka takiej sumy, potrzebnej na kampanię wyborczą. Żadne, więc nie ma szans na uczciwą walkę i z góry skazane jest na rolę „kandydata egzotycznego”.
Kto zaprzeczy, że nie jest to fałszowanie wyborów? W ten prosty sposób całe partie i poszczególni posłowie, nawet ci, którzy się nie sprawdzili, zabezpieczają sobie przyszłość kapitałem finansowym. Żadna kadencja Sejmu nie wypełniła programu i nigdy ci. którzy w niej uczestniczyli nie powinni występować ponownie o poparcie Narodu. Doskonale przecież znają swoją „wartość” dla Narodu.. Jedynie względy humanitarne mogą skłonić nas do głosowania.
Wszak posłowie to jedyni żywiciele rodzin za 20 tys. zł miesięcznie i bez tych pieniędzy grozi im zagłada. Umrą z głodu. Posłowie są potrzebni sobie, a nie Narodowi! Wybory nic nie dadzą. Bo Sejm zaraz wróci do tego samego „pata”, który teraz nam zafundował. Czy wśród kandydatów na posłów jest ktokolwiek, kto nie jest tego świadom? Między partiami nie ma żadnej różnicy – jakikolwiek program prezentują i tak go nie wykonają, /kto ich do tego zmusi?!/. Im większe zaufanie wyrazimy którejś z nich, tym więcej szkody nam wyrządzi! Tak było np. z rządem Buzka, który rozczarował prawicę bardziej niż rząd Millera, bo przecież od komuchów nikt niczego dobrego nie oczekiwał. Jedyną „zdobyczą” Okrągłego Stołu było ustalenie wielkiej defraudacji majątku narodowego. Dał temu wyraz Lech Wałęsa, mówiąc: „Muszem pilnować, żeby ta nomenklatura tak za dużo nie ukradła, bo inaczej będziemy niewolnikami we własnym kraju”. Czy jest wiarygodne, żeby ktokolwiek, kto uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu nie uczestniczył w tej defraudacji? Bo to, że milionerzy i miliarderzy biorą się z przestępstw bankowych, nie jest chyba dla nikogo tajemnicą. Nikt jednak tych przestępstw nigdy nie badał. (…) Chcemy przypomnieć, że pięć kadencji Sejmu I Rzeczypospolitej (1772-1792) „równo” zdradzało Naród Polski, uchwalając różne czynności rozbiorowe, aż do roku 1792, kiedy to w Grodnie ambasador rosyjski nakazał posłom zlikwidowanie Sejmu, czyli siebie. Na takie dictum już zaniemówili – stąd Sejm Niemy. Ten Sejm wymazał Polskę z mapy Europy. To „dzięki” niemu w następnym wieku rozbiory były legalne, a powstania nielegalne!!! Nie życzymy obecnym posłom losu tamtych – byli wieszani przez „wdzięczny” Naród w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej. Niech jednak zastanowią się, czy warto brać udział w takiej farsie! (…). Nierozliczona grabież majątku po Okrągłym Stole, nierozliczona kradzież kamienic po I wojnie światowej, 20% roczna inflacja dla beneficjentów stanu wojennego, nierozliczone morderstwa księży w czasie Okrągłego Stołu, niewykonanie żadnych programów wyborczych, stałe produkowanie „patów” przez Sejm, sprzedawanie cudzej własności przez tzw. „elyty” – wymażą Polskę z mapy świata! Popierając Sejm, zguba Państwa jest pewna! Rozdziobią nas kruki, wrony! Mówi się, że w Polsce w 1989 r. skończył się komunizm. Komunizm zaczął się w dniu nacjonalizacji majątku i skończyłby się w dniu oddania tego majątku w ręce Narodu (uwłaszczenie). Nic takiego nie nastąpiło. Majątek znacjonalizowany nie stał się majątkiem ogólnonarodowym, tylko prywatną własnością tych, którzy go „gwizdnęli”. Uwaga – prawa własności nie można sprawować „per procura”/w zastępstwie/. To, dlatego komunizm nigdzie się nie sprawdził. A czy ważna jest sprzedaż polskiego majątku narodowego przez nie właściciela? A to właśnie zrobiono po Okrągłym Stole. Wszyscy przywódcy partyjni uczestniczyli w zawłaszczaniu Państwa, przydzielając sobie z budżetu dotacje rzędu kilkudziesięciu mln zł rocznie, – czyli żyjąc „na kroplówce” z PKW, a wyniki wyborów ogłaszane są jednoosobowo – jak u Lenina. Nie ma żadnej możliwości, żeby ktoś inny wygrał wybory, czyli jest to dyktatura kapitału finansowego *. Taka sama dyktatura panuje w poszczególnych partiach, gdzie otrzymanym z PKW (Panstwowej Komisji Wyborczej, przyp. L.S) kapitałem dysponuje jedynie przywódca. Boją się tylko jednego, – że ludzie nie pójdą na takie wybory! (…) Żeby skłonić do pójścia na wybory, zawsze przywołają jakiegoś „czarnego luda” – zostawili np. swojego czasu SLD, które od początku powinno być zdelegalizowane, po to, aby przerazić ludzi perspektywą przejęcia władzy przez komunistów przy najbliższych wyborach i zapędzić ich do urn. Obecnie „czarnego luda” też możemy się dopatrzyć. Jeżeli do urn nie pójdzie 50% wyborców, to nie są to wybory demokratyczne, a tak wybrana władza nie reprezentuje większości. Sprawdzanie prawidłowości wyborów w komisjach obwodowych to nie to samo, co sprawdzanie zasad wyborczych, np. czy można wybrać kandydata spoza folwarku zwierząt? „Goście” z OBWE /nawet z Białorusi/ chyba tej „rzeczywistości” nie zamierzają badać. (…) Czy zrozumiałeś, Drogi Rodaku, choćby jedną z tych 348 ustaw, uchwalonych przez skróconą, piątą kadencję Sejmu? Jeżeli wybranego posła nie można w każdej chwili odwołać, to nie ma po co go wybierać – zdradzi wyborców.
*) Przypominamy w tym miejscu definicję faszyzmu: „jest to dyktatura kapitału finansowego
Stowarzyszenie Patriotyczne Stowarzyszenie Wola-Bemowo” Warszawa, październik 2007 r.
List Krzysztofa Zagozdy do Prezydenta RP Komorowskiego
Panie Prezydencie! Jako środowisko nawołujące do bojkotu zbliżających się wyborów parlamentarnych czujemy się ważnymi adresatami Pańskiego listu, w którym apeluje Pan o wysoką frekwencję wyborczą. Słusznie zauważa Pan, że Polacy zniechęcili się do polityki i polityków. Najważniejszym powodem tego stanu rzeczy nie jest jednak „agresywna i niezrozumiała debata polityczna”, ale jej fasadowość i zakłamanie oparte na agresywnej propagandzie sukcesu. W rzeczywistości państwo słabnie, a Polakom żyje się coraz gorzej.
Panie Prezydencie! Polacy przestali wierzyć, że poprzez akt wyborczy mogą zmienić bieg spraw w swoim kraju. Poprzez absencję przy urnach chcą pokazać czerwoną kartkę całej klasie politycznej. Coraz bardziej wyczuwalne jest oczekiwanie na polityczne przesilenie, które przyniesie radykalne zmiany we wszystkich obszarach życia społeczno-politycznego. Światowy kryzys gospodarczy – o którym Pan pisze – z pewnością to przesilenie przyspieszy.
Panie Prezydencie! Polska może jeszcze uniknąć zbliżającego się chaosu i groźby dekompozycji. Na Panu, jako głowie państwa, spoczywa konstytucyjny obowiązek konstruktywnego reagowania na wszelkie tego typu zagrożenia. Niech Pańskim pierwszym krokiem będzie zaproszenie do niczym nieskrępowanej debaty publicznej wszystkich – wykluczonych dziś – środowisk politycznych. Niech szczere zawołanie „wszystkie ręce na pokład” stanie się znakiem rozpoznawczym Pańskiego urzędowania. Polska i Polacy dziś tego potrzebują! Członkowie i Zarząd Stowarzyszenia Unum Principium Stowarzyszenie Unum Principiumul. Dębowa 31 86-065 Łochowo
tel. 513056985 Bydgoszcz, 23 września 2011 r. ( Krzysztof Zagozda)
Posłowie wybrani najmniejszą liczba głosów:
Wolak Ewa Wanda – 7.686; Łoś Andrzej Antoni – 6.064; Huskowski Stanisław – 9.584; Młyńczak Aldona – 5.420; Skorupa Marek Aleksander- 4.851; Smolarz Tomasz – 8.208; Wielichowska Monika – 8.127; Olszewski Paweł Bartosz – 8.633; Brejza Krzysztof- 6.441; Roszak Grzegorz Michał – 6.217; Wojtkowski Marek – 5.353; Karpiński Grzegorz – 5.054; Bańkowska Anna Danuta – 7. 227 Drab Marianna Stefania – 7.396; Słowecki Tomasz – 6.590; Wojtas Edward -8.375; Łopata Jan – 9.128; Rebek Jerzy – 7.243; Cebula Marek – 5.734; Janowska Zdzisława – 5.430 głosów; Sławiak Bożena Maria – 8.942; Wasserman Zbigniew – Franciszek – 6.478; Terlecki Ryszard – 4.246; Adamczyk Andrzej – 3.421; Osuch Jacek Piotr – 2.458; Kochan Witold – 8.515; Struzik –Adam, Krzysztof – 9.397; Musiał Jan – 7.705; Kosecki Roman Jacek – 6.847;Hibner Jolanta Emilia – 6.816; Czuma Andrzej – 4.369; Poncyliusz Paweł Janusz – 4.647; Ołdakowski Jan Łukasz - 3.106; Zuba Maria – 3.492; Będkowski Andrzej Krzysztof - 3.112; Kwitek Marek – 2.653; Wrona Waldemar Krzysztof – 2.568; Babalski Zbigniew – 6.580; Żelichowski Stanisław - 6.437
To tylko przykłady, jakim niewielkim poparciem ( poniżej 10 tys. głosów) zostali wybrani niektórzy posłowie, a odpadali ci kandydaci, którzy mieli poparcie nawet 50 tysięcy glosujących, bo ich partie (komitety wyborcze) nie uzyskały powyżej 5% wszystkich glosujących. Dlatego nie ma sensu głosowanie obecnie na nich i dopóki nie zostaną zmienione zasady wyborcze (wprowadzona nowa ordynacja wyborcza). Więc nie głosujmy. Pokażmy rządzącym czerwoną kartkę!!!
GŁOSOWAĆ CZY BOJKOTOWAĆ WYBORY? Oto hamletowskie pytanie myślących Polaków (Leszek Skonka )
Zbliża się termin kolejnych tzw. wyborów parlamentarnych, a właściwie termin mechanicznego głosowania. Przed wielu myślącymi i zatroskanymi losami kraju obywatelami znów staje pytanie, na kogo, i czy w ogóle glosować? Obowiązująca w Polsce Ordynacja Wyborcza ma charakter proporcjonalny. Nie można wybrać kandydatów, którzy otrzymają najwięcej głosów w danym okręgu, ale tylko tych, których partie w wyborach, zwyciężą i uzyskają ponad 5% wszystkich głosujących w całym kraju. Właściwie wybory już się odbywają, a chodzi tylko o ustalanie list i kolejności miejsc na nich dla desygnowanych przez partie kandydatów. Sprawujący od ponad 22 lat władzę w Polsce i odpowiedzialni za sytuację kraju już obecnie, na kilka miesięcy przed wyborami nawołują do udziału w głosowaniu. Nawet nie namawiają by głosować na konkretne listy i kandydatów, ale by w ogóle iść do urn. Chodzi im tylko o to, by można było oświadczyć opinii publicznej w kraju i za granicą, że znacząca część społeczeństwa akceptuje ich rządy i ustrój kapitalistyczny, czego dowodzić będzie frekwencja w głosowaniu. Przed myślącymi Polakami staje, więc od lat dylemat: głosować na wyznaczonych przez władze partyjne i polityczne lumpenkliki kandydatów, czy zbojkotować głosowanie. Głosując na wyznaczonych kandydatów akceptuje się niedołężne i szkodliwe rządy postsalidornościowe, esbeckie, magdalenkowo-okrągłostołowe, korowskie? Wielu obywateli zatroskanych o losy kraju zwraca się o radę do bardziej zaangażowanych osób w sprawy publiczne. I ci nie powinni uciekać od udzielenia takich rad obywatelskich, tym bardziej, że są one jasne i proste. Rozsądek nakazuje, że głosować powinni tylko ci, którym jest w kraju dobrzy, którzy są zadowoleni z obecnej sytuacji. Telewizja niemal, co dziennie pokazuje, w jakim dobrobycie żyje niewielka garstka społeczeństwa, w jakich willach mieszka, jakimi samochodami jeździ, jak się bawi w kraju i za granicą, rozkoszuje życiem. Właśnie tylko ci mają powód do zadowolenia i głosowania, nie pytając nawet o nazwiska kandydatów i nazwy partii… Natomiast bojkotować głosowanie powinni ludzie niezadowoleni, którym wiedzie się źle, oszukani, okradani, poniżani, żyjący w nędzy, bezrobotni, bezdomni, emeryci, renciści, chorzy pozbawieni opieki lekarskiej, głodne dzieci, grzebiący w śmietnikach. Nie należy zapominać, że bojkot jest także pewną bezpieczną formą protestu, walki ze złem … Nie znaczy to, że w kraju i na emigracji nie ma godnych kandydatów do parlamentu, ale, że nie można ich ukazać publicznie i zapoznać z nimi społeczeństwa, bez akceptacji rządzących. Po prostu rządzący w kraju nie chcą by ktokolwiek bez wiedzy, akceptacji i deklarowania serwilizmu wobec nich mógł być przez naród desygnowany. Społeczeństwu III RP postawiono podobny warunek, jak w PRL; owszem może ono wybierać, ale tylko spośród tych, których akceptują rządzący. A wiec faktycznie pozostał mu wybór między cholerą i dżumą, miedzy syfilisem a AIDS. W rzeczywistości nie jest to żaden wybór. Wyboru już teraz dokonują władze poszczególnych partii; a społeczeństwu pozostanie jedynie posłuszne, bezmyślne głosowanie na partyjnych nominatów lub bojkotowanie głosowania. Rozsądek i sumienie obywatelskie nakazują zachowanie się godnie, honorowo, patriotycznie i zbojkotować to głosowania. Skoro oni sami się wybierają, to niech sami na siebie głosują. Oni i tak wygrają, ale bez udziału świadomej, uczciwej i patriotycznej części społeczeństwa.
Jawi się zasadne pytanie, a co da bojkot? Otóż bojkotowanie to także spektakularna forma glosowania wyrażona jednoznacznie niezadowoloną postawę wobec rządzących i ich sposobu sprawowania władzy. Jeśli nie pójdzie do urn wyborczych 30 czy 40 procent uprawnionych do głosowania, to rządzący nie będą się tym zbytnio martwić i absencję tłumaczyć będą zmęczeniem, biernością, lenistwem społeczeństwa, … ale jeśli do urn nie pójdzie 7O - 80 procent, to opina światowa, na której rządzącym jednak zależy, postawi słuszne pytanie: to, kogo rządzących reprezentują, w czyim imieniu sprawują władzę; bo przecież nie z uprawnienia większości niezadowolonego społeczeństwa? Uprawnionych do głosowania jest około 30 milionów; jeśli nie pójdzie do urn tylko połowa to stanowić to będzie 15 milionów, a jeżeli 70% to 21 milionów. Dlatego rządzący tak usilnie zabiegają by do urn poszło jak najwięcej wyborców, by zachować pozory demokracji i legitymizacji własnej władzy. Im na prawdę nie zależy, na kogo wyborcy będą głosować, byle tylko głosowali. Wtedy będą mogli powiedzieć publicznie, że większość społeczeństwa poszła do wyborów, a więc akceptuje i popiera nas. Ale jeśli wybory zostaną przez zdecydowaną większość zbojkotowane to pojawi się zasadne pytanie; kto upoważnił rządzących do sprawowania władzy w Polsce? Dlatego trzeba przekonywać społeczeństwa by zbojkotowało tę farsę wyborczą i rządzącym pokazało rządzącym „gest Kozakiewicza”. Należy też przekonywać najbliższych, krewnych, przyjaciół, znajomych, sąsiadów… by postąpili podobnie. Innymi słowy rządzących należy tak traktować, jak oni traktują wyborców, społeczeństwo. Sami się wybierają, to niech sami na siebie głosują. Nie należy zapominać, że bojkotowanie, to także głosowanie i wybory, ale głosowanie milcząco, nogami. Takich postaw wymaga zwykła ludzka przyzwoitość i mądrość obywatelska. Trzeba, więc przyjąć postawę według mądrego ludowego przysłowia; jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Leszek Skonka: Były działacz przedsierpniowej opozycji (Ruchu Obrony Praw Człowieka… ROPCiO). Założyciel Wolnych Związków Zawodowych (WZZ) na Dolnym Śląsku, współorganizator i współkierujący strajkiem w sierpniu 1980 roku we Wrocławiu, b. członek prezydium w pierwszym składzie Zarządu Regionu Dolnośląskiego NSZZ, organizator i prowadzący pierwsze kursy ( jeszcze w czasie strajku) na temat organizowania i działania związkowego, a następnie w MKZ po zakończeniu strajku, dla działaczy i organizatorów nowych związków....). Sprzeciwiał się wprowadzaniu KOR-u i upolitycznieniu Związku, zrywaniu Umowy Gdańskiej, awanturnictwu politycznemu. Chciał aby związek był tylko Związkiem, by nie wychodził poza swój związkowy statut. Za swą postawę oskarżony został publicznie, bez jakichkolwiek podstaw, o rzekome sprzyjanie PZPR, działanie na szkodę Związku, współpracę z SB. Usunięty ze wszystkich funkcji, również ze Związku i spotwarzony publicznie, bez prawa do obrony, zaocznie skazany na karę śmierci cywilnej. Posiada Statut Pokrzywdzonego IPN,
Adres Kontaktowy 50-046 Wrocław, ul. Sądowa 10/7 Tel/fax (48) 71 7809081, kom. 691830350
e-mail: Skonka.leszek@gmail.com Konto: Deutsche Bank , Leszek Skonka 97 1910 1048 2944 2803 6405 0001