Ręka w rękę z Hitlerem Poniżej przedstawiamy artykuł pochodzący z francuskiego pisma “Minute” (nr 1843 z 13 sierpnia br.[2007] i nr 1844 z 20 sierpnia) dotyczący współpracy Żydów z Adolfem Hitlerem i III Rzeszą. Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji “NP.”, przypisy w nawiasach kwadratowych pochodzą z “Minute” (red.).
Na dwa miesiące przed mianowaniem Hitlera kanclerzem, egzekutywa Agencji żydowskiej [Agencja żydowska została stworzona w celu zapewnienia kontaktów międzynarodowej społeczności żydowskiej z władzami brytyjskimi sprawującymi mandat w Palestynie oraz Żydami osiedlającymi się w Palestynie od końca XIX wieku. Palestyna, oderwana od Turcji na mocy Traktatu Wersalskiego z 1918 r. została powierzona przez społeczność międzynarodową Brytyjczykom, którzy 2 listopada 1917 r. (Deklaracja Balfoura) przyznali Żydom prawo do utworzenia "siedziby narodowej". W rzeczywistości Agencja Żydowska pełniła najprawdopodobniej funkcje rządu tworzącego się państwa izraelskiego. Wysłała do niego telegram z Jerozolimy w celu zapewnienia go, ze “yishow” (wspólnota pionierów, to znaczy Żydów z Palestyny) nie ma zamiaru przyłączać sie do bojkotu Niemiec.
21 czerwca 1933 r., w kilka tygodni po dojściu Hitlera do władzy Zionistische Vereinigung für Deutschland (ZVfD) – prężna organizacja syjonistów niemieckich stała się nieoczekiwana podpora NSDAP (partii nazistowskiej): Wierzymy, że to właśnie nowe Niemcy mogą, dzięki swej zdecydowanej woli, rozwiązać problem żydowski, znaleźć rozwiązanie problemu, który w istocie rzeczy powinien być rozwiązany przez wszystkie narody europejskie [...] Wdzięczność narodu żydowskiego staje się podstawa szczerej przyjaźni z narodem niemieckim wraz z jego realiami narodowymi i rasowymi. [...] My również jesteśmy przeciwni mieszanym małżeństwom i pragniemy utrzymać czystość żydowskiej grupy etnicznej. [...] Aby osiągnąć te praktyczne cele, syjonizm ma nadzieje, że będzie zdolny do współpracy z rządem nawet zasadniczo wrogim Żydom… [wedlug cytatu w "Les guerriers d'Israel"; E. Ratier, wyd. Facta 1995]. W tym samym czasie przywódca NSDAP, baron Leopold Itz von Mildenstein, poprzednik Eichmanna na stanowisku kierownika Biura ds. żydowskich przy SS, zostaje zaproszony przez syjonistów do Palestyny. Po zwiedzeniu tego kraju wzdłuż i wszerz (…) i zwróceniu szczególnej uwagi na problem kibuców, specjalny wysłannik, któremu towarzyszył Kurt Tuchler, działacz syjonistyczny z Berlina, publikuje serie dytyrambicznych artykułów w dzienniku Jozefa Goebbelsa “Der Angriff” ["Ein Nazi fahrt nach Palastina", "Der Angriff" 26 września-9 października 1934 r.(...)]. Ten każe z tej okazji wybić pamiątkowy medal, na którego jednej stronie widnieje swastyka, a na drugiej – gwiazda Dawida. W następstwie podroży von Mildensteina organ SS – “Das Schwartz Korps” – oficjalnie ogłosi swoje wsparcie dla syjonizmu [to wsparcie będzie ponowione przez Reinhardta Heydricha, szefa służby bezpieczeństwa SS, a w 1937 r. przez Alfreda Rosenberga, teoretyka narodowo-socjalistycznego rasizmu. Tom Segev donosi, nie określając dokładnie daty, ze Wilhelm Frick, minister spraw wewnętrznych w rządzie Hitlera, spędził swój miodowy miesiąc w Jerozolimie.]
Z funtami i markami do Ziemi Obiecanej W czasie, gdy Mildenstein zwiedzał brzegi Jordanu, Arthur Ruppin, pruski Żyd osiadły od 25 lat w Palestynie, wysłany został przez Agencje Żydowską do Niemiec [Ruppin, który prowadził badania nad pochodzeniem rasy żydowskiej, a szczególnie nad podobieństwem fizycznym i profilem myślowym Żydów, wykorzystał tę podróż w celu spotkania się w Jenie z niemieckim antropologiem Hansem F. K. Guntherem, znanym ze swych prac poświęconych rasom.(...)], gdzie na czele delegacji syjonistycznej miał negocjować z ministrem finansów porozumienie w sprawie “haavara” (po hebrajsku: przewozu). Porozumienie podpisane 7 sierpnia 1933 r. umożliwiało wszystkim niemieckim Żydom, posiadającym świadectwo imigracyjne Agencji Żydowskiej, wyjazd i osiedlenie w Ziemi Obiecanej, a także wywóz 1 000 funtów szterlingów w walucie obcej [była to znaczna kwota. W tym okresie czteroosobowa rodzina mogla dostatnio przeżyć rok za 300 funtów szterlingów] oraz towarów na łączną sumę 20 000 marek. (…) Lewicy Agencji, a zwłaszcza Dawidowi Ben Gurionowi, dawnemu marksiście, mianowanemu w 1935 r. przewodniczacym egzekutywy Agencji Żydowskiej i przyszłemu premierowi Izraela [wielu przyszłych premierów Izraela, takich jak Moshe Sharett, Levi Eshkol czy Golda Meir, przyjmowało to porozumienie i publicznie go broniło] chodziło o wykorzystanie antysemityzmu narodowych socjalistów (…) aby zachęcić jak największą ilość Żydów do wyjazdu i osiedlenia się w Palestynie. Jako dobrzy syjoniści, potępiali politykę asymilacji przeważająca we wspólnocie żydowskiej w Niemczech, a także antynazistowską krucjatę prowadzona przez Żydów ze Stanów Zjednoczonych Tygodnik partii Mapai “Hapoel Hatsair” posuwał się nawet dalej, twierdząc, że pierwsze kroki podjęte przeciw Żydom ze strony III Rzeszy są “kara”, jaką ponoszą ci Żydzi, którzy próbowali zintegrować się z niemieckim społeczeństwem, zamiast wyjechać do Palestyny.
“Nowy człowiek” w Palestynie Syjoniści z partii pracy, którzy kontrolowali Agencję, pisze izraelski dziennikarz Tom Segev [w "Le septieme million - Les Israeliens et le genocide" (Siódmy milion - Izraelici a ludobójstwo). Wyd. Liana Levi, 1993], uważali, że należy stworzyć nowe społeczeństwo, którego życie różniłoby się całkowicie od tego, jakie cechowało Żydów na wygnaniu. Chcieli, by naród żydowski mógł powrócić do pracy na roli. Ich zdaniem życie w mieście było symbolem degeneracji społecznej i moralnej; powrót do ziemi zrodziłby “nowego człowieka”, którego mieli nadzieje ukształtować w Palestynie. Stad preferencje przyznawane młodym i zdrowym Żydom, którzy mogliby się stać dobrymi “haloutzim” (pionierami). Porozumienie przyjęte w sierpniu 1933 r. przez Kongres syjonistyczny w Pradze nie zostało bynajmniej zatwierdzone jednogłośnie przez syjonistów. W paradoksalny sposób najbardziej zagorzałymi jego przeciwnikami okazali się “rewizjoniści” [syjonistami "rewizjonistami" określano te osoby, które pragnęły "rewizji" polityki prowadzonej przez Agencje żydowską wobec Brytyjczyków, uznając ją za zbyt pojednawczą], a szczególnie ich lider Włodzimierz (zwany Zeev) Żabotyński (*), który dał się poznać we wrześniu 1921 r. jako sygnatariusz porozumienia z rządem ukraińskim na wychodźstwie w sprawie powołania żandarmerii żydowskiej, mimo ze szef rządu ukraińskiego – Siemion Petlura – był znanym antysemitą, oskarżonym o organizowanie pogromów na tysiącach Żydów.
W podobny sposób Żabotyński nie okazał żadnych skrupułów, kiedy w 1934 r. zasiadł do negocjacji z faszystowskimi władzami Włoch w kwestii szkolenia jednego z oddziałów Betaru [Betar został założony przez Żabotyńskiego w Rydze (Łotwa) w 1923 r. W przededniu II wojny światowej liczyl okolo 100 000 członków w 26 różnych krajach] w prowadzonej przez “czarne koszule” Szkole Morskiej w Civitavecchia. Jeden z głównych współpracowników Żabotyńskiego, Wolfgang von Weisl, wybitna postać ruchu “rewizjonistycznego” w Palestynie, wyrażał publiczne zadowolenie ze zwycięstwa faszystowskich Włoch w Abisynii, upatrując w nim triumf rasy białej nad czarna. Z kolei Mussolini nie okazywał żadnej wrogości wobec Żydów i wielokrotnie przyjmował przywódców syjonistycznych, zarówno Chaima Weizmana, przyszłego pierwszego prezydenta Izraela, w styczniu 1923 r. i we wrześniu 1926 r., jak i Nahuma Goldmana, przewodniczącego Światowej Organizacji Żydów w październiku 1927 r.
“Nikczemny sprzeciw” Żabotyńskiego Sprzeciw Żabotyńskiego wobec “haavara” – pisał on, że porozumienie jest nikczemne, haniebne i godne pogardy – jest tym bardziej zdumiewający, ze przywódca “rewizjonistów” usprawiedliwiał w jakiś sposób antysemityzm, przyznając, ze była to odpowiedź obrzydliwa, chociaż naturalna na anomalię żydowską i że otwarcie wyznawał poglądy rasistowskie: Nie może być mowy o asymilacji. Nie pozwolimy na takie rzeczy jak mieszane małżeństwa, ponieważ zachowanie integralności naszego narodu jest możliwe tylko poprzez utrzymanie czystości rasy [...]. Z krwi człowieka wypływa źródło uczucia narodowego [...], znajduje się ono w typie fizyczno-rasowym. Można zrozumieć, ze Żabotyński, mimo że dostąpił inicjacji w loży Wielkiego Wschodu we Francji w 1931 lub 1932 r. [został z niej jakoby wykluczony w 1936 r. z powodu swych faszystowskich poglądów], był nieustannie oskarżany przez swych syjonistycznych rywali o sympatie do ustrojów totalitarnych [w tygodniku "Mapai", począwszy od 1932 r., Chaim Weizmann nie waha się uważać "rewizjonistów" za "dzieci igrające z żydowską swastyka"]. W 1931 r. w Gdańsku Żabotyński, którego Ben Gurion nazwał “Włodzimierzem Hitlerem”, dał się wybrać na najwyższego wodza Betaru (“Rosh Betar”) wraz z wszelkimi pełnomocnictwami (“shilton”), wzorując się w oczywisty sposób na “Führerprinzip”. Bojownicy Betaru, naśladując S.A., noszą brunatne koszule. (…)
Pod ochroną Gestapo (…) W Niemczech działacze Betaru odnoszą się z największym uznaniem do reżimu hitlerowskiego. Od 1932 r. kierownictwo ruchu żąda od swych członków, by okazywali nazistom uprzejmość i nigdy nie wypowiadali się w sposób, który mógłby zostać uznany za obelgę wobec narodu niemieckiego, jego instytucji lub panującej ideologii [Informacja powielona 29 czerwca 1932 r. znajdująca się w Archiwum Zabotynskiego (cyt. przez Toma Segeva, op.cit.)]. Ponieważ taka postawa spowodowała wykluczenie Betaru niemieckiego ze Światowej organizacji syjonistycznej w maju 1933 r., przybiera on nowa nazwę: Nazional Jugend Herzlia. Po dojściu Hitlera do władzy członkowie Betaru przez kilka następnych miesięcy paradują w mundurach po ulicach Berlina. W grudniu 1934 r., kiedy ruchy młodzieży żydowskiej otrzymują zakaz noszenia mundurów, Herzlia Betar, jako jedyne stowarzyszenie ma ten zakaz na kilka miesięcy uchylony, a członkowie mogą jeszcze występować w mundurach na spotkaniach prywatnych, wycieczkach i letnich obozach. Pewnego dnia, opowiada Tom Segev, grupa SS zaatakowała letni oboz Betaru. Wtedy szef ruchu złożył skargę w Gestapo i w kilka dni później tajna policja oświadczyła, ze winni esesmani zostali ukarani. Zapytano na Gestapo, jaki rodzaj zadośćuczynienia byłby dla Betaru najbardziej odpowiedni. Wtedy ruch poprosił, by uchylono wprowadzony ostatnio zakaz noszenia brunatnych koszul i prośba ta została spełniona. Rozporządzenie to będzie uchylone dopiero w 1939 r., kiedy powołanie Reichsvereinigung des Juden in Deutschland (Powszechnego Związku Żydów w Niemczech) spowoduje rozwiązanie ruchu.
O bezkonfliktową koegzystencję Jeden z przywódców Herzlia-Betar, Georg Kareski założył w 1926 r. Judisches Volkspartei, której celem było zwalczanie zjawiska małżeństw mieszanych i ochrona Żydów przed jakimikolwiek wpływami z zewnątrz. W 1932 r. prowadził wielokrotnie rozmowy z Georgiem Strasserem, jednym z przywódców NSDAP. W opublikowanym 23 grudnia 1935 r. wywiadzie dla jednego z „Der Angriff”, dziennika Goebbelsa (…) potwierdza rasistowskie ustawy norymberskie, przyznając, ze całkowita segregacja kultury dwóch narodów (narodu niemieckiego i narodu żydowskiego) jest wstępnym warunkiem bezkonfliktowej koegzystencji. [Ustawy Norymberskie zakazujące małżeństw i związków seksualnych miedzy Żydami i Niemcami były również aprobowane przez "Judische Rundschau", organ prasowy kontrolowany przez Zionistische Vereinigung fur Deutschland (ZVfD)].
Niemcy szkolili emigrantów żydowskich W okresie od 1933 do 1939 r. blisko 60 000 Żydów niemieckich, to znaczy prawie 10 proc. ich wspólnoty, osiedliło się w Palestynie dzięki porozumieniu haavara. (…) Światowa Organizacja Syjonistyczna otrzymała pozwolenie na utworzenie na terytorium Niemiec około czterdziestu ośrodków szkolenia zawodowego i rolniczego dla przyszłych emigrantów. Władze nazistowskie udostępniły im gospodarstwa rolne. Ci z emigrantów, którzy zostali zwolnieni ze swoich zakładów pracy, mieli w dalszym ciągu otrzymywać w Palestynie zasiłki dla bezrobotnych, skrupulatnie przelewane przez skarb Rzeszy. SD [Sicherheitsdienst: służba bezpieczeństwa i informacji SS], który z bliska obserwuje całą sprawę, nawiązał w Palestynie kontakty z Feiblem Folkesem, zastępcą kierownika Haganah [Żydowska milicja obronna założona w 1920 r.], który wyraził swe zadowolenie z radykalnej polityki Niemiec, dzięki której do tego stopnia wzrośnie liczba ludności żydowskiej w Palestynie, że w najbliższej przyszłości przewyższy liczbę Arabów (…). Porozumienie haavara działało aż do wybuchu Drugiej Wojny Światowej, mimo wzrastających zastrzeżeń ze strony syjonistów wobec niemieckich Żydów, którzy okazali się mało przydatni do pracy na roli [od 1934 r. Agencja Żydowska uskarżała się, ze materiał ludzki przybywający z Niemiec (jest) coraz gorszy. Nie maja ani ochoty, ani zdolności do pracy {zależy, o jaką pracę chodzi, he he - admin}. Świadectwa emigracyjne zostaną cofnięte Żydom powyżej 35 roku życia, którzy oddają się handlowi lub innej podobnej działalności]. Rośnie również sprzeciw ze strony pewnych frakcji w III Rzeszy, mianowicie w Auslandorganisation (AOO przy NSDAP. Założona w 1930 r., w celu zorganizowania komórek narodowo-socjalistycznych w społecznościach niemieckich za granica, organizacja czuwała nad losem 2000 Niemców rasy aryjskiej osiedlonych w Palestynie od XIX wieku. Ci koloniści, którzy żyją z owoców swoich gospodarstw rolnych, niechętnie patrzą na Żydów przybyłych z Niemiec, a z chwila gdy zostaje podpisane porozumienie haavara, uskarżają się, że mimo iż nie są Żydami, muszą wszelkie swoje transakcje ze starym krajem przeprowadzać przez Havaara Trust i Transfer Office [Czy inaczej jest w dzisiejszej Polsce? - admin].
Pierwsze zamieszki arabskie Obawy kolonistów niemieckich pogłębiają się w kwietniu 1936 r., podczas pierwszych zamieszek arabskich wywołanych wskutek masowego napływu żydowskich imigrantów. W miesiąc później brytyjskie ministerstwo ds. kolonii tworzy komisje śledczą, a jej przewodnictwo powierza lordowi Robertowi Peel, który w lipcu 1937 proponuje plan podziału Palestyny miedzy Arabów, Żydów i Anglików. (…)
Współpraca syjonistów z Gestapo Arabowie (…) chcą przekonać III Rzesze, by zrezygnowała z wysyłania Żydów do Palestyny. W październiku 1937 r. Hadz Amin El-Husseini, Wielki Mufti Jerozolimy, główny inspirator arabskich zamieszek w Palestynie, wysyła do Berlina swego emisariusza Musse Alami, który zostaje bardzo grzecznie odprawiony przez niemieckiego ministra spraw zagranicznych. Również następny wysłannik, Said Iman, przybyły do stolicy Niemiec 24 listopada 1937 r. nie odnosi większych sukcesów u przywódców NSDAP, mimo solidnych listów polecających [Admiral Canaris, szef Abwehry, który się z nim potajemnie spotkał w Bejrucie w 1938, był jak się zdaje pierwszym oficjalnym przedstawicielem Niemiec, który potraktował go serio]. Wielki Mufti doprowadzi do swojego wyjazdu do Berlina w listopadzie 1941 r. Jego spotkanie z Hitlerem spowoduje, ze III Rzesza dokona wyboru na korzyść Arabów. Będzie patronował tworzeniu się muzułmańskich dywizji SS w Bośni (Handschar) i Albanii (Skanderberg)]. Walter Dohle, generalny konsul Niemiec w Jerozolimie, z którym Wielki Mufti spotkał się 15 lipca 1937r., również stara się przekonać swój rząd, by zrezygnował z haavary. Spotyka się ze sprzeciwem Otto von Hentiga, od lipca 1937 r. dyrektora Departamentu Bliskiego Wschodu na Wilhemstrasse, uważającego, ze haavara jest (…) najlepszym sposobem przekonania Żydów do opuszczenia Niemiec. Pogląd ten podzielają również minister spraw zagranicznych, Constantin von Neurath, minister spraw wewnętrznych, Wilhelm Frick, szef policji i SS Heinrich Himmler oraz dwaj następujący po sobie ministrowie gospodarki: Hjalmar Schacht i Walter Funk.
Hitler: emigracja Żydów będzie popierana W 1938 r. Hitler po rozmowie z Alfredem Rosenbergiem, dyrektorem biura spraw zagranicznych przy NSDAP oświadcza, ze emigracja Żydów z Niemiec będzie w dalszym ciągu popierana wszelkimi możliwymi sposobami. W jego rozumieniu chodzi tu jedynie o emigracje w kierunku Palestyny, jak to potwierdza w swoim liście z 14 czerwca 1938 r. Wilhelm Frick: Z wyjątkiem Palestyny żaden inny kraj nie wchodzi w grę, jako miejsce masowej imigracji [Żydów]. O ile Hitler nie wierzy, by Żydzi zdolni byli stworzyć państwo [i nigdy by go nie stworzyli bez pomocy USA - admin], inni przywódcy III Rzeszy nie są tego tak pewni i obawiają się, czy utworzenie syjonistycznego organizmu nie wzmocni wpływów światowego judaizmu. Obawy te znikają, gdy nowa komisja śledcza, której tym razem przewodzi Sir John Woodhead, dochodzi do wniosku, ze podział Palestyny jest nie do przeprowadzenia. Projekt Państwa żydowskiego na razie został zawieszony.
Heydrich czarteruje statki 17 maja 1939 r. w trosce o dobro Arabów Londyn (…) zrywa z polityka zapoczątkowaną przez Deklaracje Balfoura: Żydzi maja zakaz kupowania ziem na prawie całym terytorium powierniczym. W lipcu brytyjski minister ds. kolonii podejmuje decyzje o zawieszeniu na okres sześciu miesięcy, począwszy od 1 października, wszelkiej imigracji żydowskiej do Palestyny. Ogłoszenie tej decyzji następuje w momencie, kiedy przedstawiciele Agencji Żydowskiej są w trakcie negocjacji porozumienia z Eichmannem o organizacji wyjazdu 10 tysięcy Żydów niemieckich droga przez Hamburg. Wypowiedzenie przez Anglię wojny 3 września 1939 r. oznaczało fiasko tego projektu, ale o ile Ben Gurion i Agencja żydowska musieli się pozornie podporządkować decyzjom brytyjskim, o tyle “rewizjoniści” próbują popierać tajną emigrację. W lecie 1938 r. przybyli do Berlina dwaj agenci syjonistyczni, Pinhas Ginsburg i Max Zimels w celu przestudiowania wraz z SD metody obejścia brytyjskiej blokady [Jon i David Kimche, "The Secret Roads", Secker & Warburg, Londyn, 1954 r.]. W założeniu przewiduje się wysyłanie 400 Żydów tygodniowo. Aby wyczarterować statki, Reihard Heydrich – prawa ręka Himmlera, któremu w styczniu 1939 r. powierzono kierowanie Centralnym Biurem Rzeszy ds. emigracji Żydów – odwołał się do grecko-niemieckiego armatora.
Żydzi chcą walczyć u boku Niemiec Ginsburg i Zimels będą musieli opuścić Niemcy po wypowiedzeniu wojny, ale współpraca miedzy SD a tajnymi służbami syjonistycznymi będzie się ciągnęła do 1941 r.[w marcu 1942 r. w Neuendorf ciągle był czynny kibuc szkoleniowy dla kandydatów na emigracje]. W styczniu tegoż roku, kiedy Afrykański Korpus Rommla usiłuje wkroczyć do Egiptu, wysłannik z grupy Stern [od nazwiska założyciela Abrahama Sterna, który zostanie zgładzony przez Anglików w lutym 1942 r., jednak jej prawdziwa nazwa brzmiała: Lehi (skrót od "Lohamei Herut Yisrael": Bojownicy o wolność Izraela). Grupa, która zrodziła partie Herout miała swój dziennik zatytułowany po prostu "Terroryzm"] Naftalski Lubenczyk przybywa do Bejrutu (wówczas pod kontrola rządu Vichy), by spotkać się z Otto von Hentigiem i przekazać mu tekst memorandum, w którym stwierdza się, że ustanowienie Państwa żydowskiego na gruncie narodowym i totalitarnym, sprzymierzonego traktatem z Rzesza Niemiecka przyczyniłoby się do utrzymania i wzmocnienia obecności Niemiec na Bliskim Wschodzie. Po wygłoszeniu tej zasady przywódcy grupy Stern wysuwają propozycje wzięcia czynnego udziału w wojnie u boku Niemiec!
Memorandum podpisał Szamir Memorandum zostaje przesłane do Berlina 11 stycznia 1941 r. i jest przedmiotem dyskusji z Franzem von Papenem, wówczas ambasadorem Rzeszy w Ankarze. Nigdy nie spotka się z odpowiedzią. Otto von Hentig przestrzega swojego rozmówce: istnieje w Niemczech nurt, który jest przychylny utworzeniu państwa żydowskiego w Palestynie, ale OKW, naczelne dowództwo Wermachtu, podjęło już decyzje zapewnienia sobie w walce z Anglia poparcia Arabów, którzy są nieporównanie liczniejsi od Żydów (…). Dzisiaj wiemy z cala pewnością, ze jednym z sygnatariuszy memorandum był Izaak Shamir (prawdziwe nazwisko – Jeziernicki), przyszły premier Izraela. Będzie nawet osobiście odpowiadać za opóźnienia wynikające z finansowania podroży Naftalskiego Lubenczyka do Bejrutu [na próżno Shamir będzie starał się zanegować swą rolę w tej sprawie. W Izraelu została ona ujawniona przez Davida Yisraeli ("The Palestine Problem in German Politics, 1889-1945", University Bar Ilan, Ramat-Gan, 1974), a w Anglii przez Leni Brennera ("The Iron Wall. Zionist Revisionnism from Yabotinsky to Shamir", Zed Books, Londyn, 1984)].
Begin zrywa rozejm z Anglia W styczniu 1944 r., kiedy wydaje się, ze wojna jest już przez Niemców przegrana, inny przyszły premier Izraela Menahem Begin, dawny przywódca Betaru w Polsce i nowy szef Irgunu [tajna grupa stworzona w 1931 r., w której kilka tysięcy członków pochodziło z Betaru Irgun Zvai Leumi (Narodowa Organizacja Militarna); dopuszczała się aktów terroryzmu zarówno wobec Brytyjczyków, jak i Arabów] zrywa rozejm z Anglikami, jaki tuż przed swoja śmiercią zdołał narzucić Żabotyński, w chwili gdy wybuchła II wojna światowa [w reakcji na ten rozejm bojownicy opuścili Irgun w celu stworzenia grupy Stern. Begin nazywał ich "naszymi towarzyszami w rewolcie", podkreślając w ten sposób zbieżność punktu widzenia, czy wręcz uzupełnianie się obu organizacji (zob. "Les guerriers d'Israel", Facta, 1995)]. Znowu maja miejsce zamachy na brytyjskich żołnierzy, co czyni z Irgunu spóźnionego, ale lojalnego sojusznika III Rzeszy. Tysiące kolaborantów w Europie skazano, szargając ich imię za dużo mniejsze przewinienia. (…) Pamięć bywa zadziwiajaco selektywna.
Jean-Claude VALLA (*) W oryginale – Vladimir Jabotinski. Ponieważ w polskiej historiografii występuje, jako Włodzimierz Żabotyński, redakcja zastosowała polska transkrypcje.
Za: Tygodnik Nasza Polska - NR 47 (113), 18 listopada 1997
Żydowski szpieg przyznał się do winy Aresztowany przez agentów FBI były pracownik firmy komputerowej, przyznał się przed sądem w Bostonie do zarzucanych mu czynów szpiegostwa na rzecz Izraela. 43-letni Elliot Dexer, żydowski konsultant pracujący dla firmy Akamai Technologies, Inc., kontaktował się w 2006 roku z konsulatem izraelskim w Bostonie (Massachusetts), przekazując wykradzione technologie internetowe obejmuące zdalną kontrolę komputerów, usług tzw. chmur obliczeniowych, jak również dane klientów i zawartość kontraktów firmy. Szpiegowi udowodniono przekazanie informacji 62 razy w ciągu 18 miesięcy. Podszywający się pod pracownika ambasady izraelskiej agent FBI przejął część przekazywanych informacji. W jedym z pierwszych emaili wysłanych przez Doxera do ambasady izraelskiej oferował on swoje usługi, pisząc: “Jestem żydowskim Amerykaninem mieszkającym w Bostonie. Wiem, że zawsze szukacie informacji, a ja mogę wam zaoferować coś co posiadam… My [w firmie Akami] mamy ważnych klientów, włącznie z Departamentem Obrony, producentami samolotów… firmami arabskimi… Z przyjemnością przekażę Wam te informacje…” Dexer przyznał się do zarzucanych czynów w zamian za łagodniejszy wymiar kary. Grozi mu kara pozbawienia wolności do lat 15 oraz 500 tysięcy dolarów grzywny. Wyrok ma zapaść 30 listopada br. Spośród dziesiątków szpiegów działających przeciwko interesom Stanów Zjednoczonych, nieproporcjonalnie ogromną grupę stanowią osoby pochodzenia żydowskiego. Szpiegostwo, tak jak i wiele innych dywersyjnych dziedzin, stanowić może symbol żydowkiej dominacji. Zaledwie garstka szpiegów skazanych w historii USA to osoby nie mające pochodzenia żydowskiego (a wśród nich Whitaker Chambers, Alger Hiss, Elizabeth Bentley – wszyscy byli natomiast agentami komunistycznymi, tak jak i większość żydowskich szpiegów).
Oto niepełna lista najbardziej znanych żydowskich szpiegów:
Julius Rosenberg
Ethel Greenglass Rosenberg
David Greenglass
Morton Sobell
J. Robert Oppenheimer
Leo Szilard
Bruno Pontecorvo
Morris Cohen
Lona Cohen
Robert Soblen
Jack Soble
Victor Perlo
Lee Pressman
Jacob Albam
Nathan Gregory Silvermaster
V. J. Jerome (Isaac Romaine)
Alexander Trachtenberg
Israel Amter
“Gus Hall” (Arvo K. Halberg)
Philip Bart
“Carl Winter” (Philip Carl Weissberg)
Joel Barr
“Harry Dexter White” (Weiss)
Alfred Sarant
“Harry Gold” (Goldodnitsky)
“Theodore Hall” (Hallsberg)
Yakov Golos
Armand Hammer
Samuel Dickstein
Jonathan Pollard
Ben-Ami Kadish
Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com - na podstawie JTA (August 31, 2011)
Pasterze i owce Z okazji Święta Matki Boskiej Częstochowskiej, na temat zbliżających się wyborów parlamentarnych, wypowiedział się sam Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Na razie tylko wstępnie i ogólnie, ale wysunął pokrzepiające przypuszczenie, że prawdopodobnie w komunikacie po obradach Rady Biskupów Diecezjalnych na Jasnej Górze pojawią się już bardziej precyzyjne wskazania dotyczące wyborów. „Udział w wyborach jest wyrazem naszego zaangażowania. Łatwo jest narzekać, natomiast chorobą jest bierność, pasywność społeczna. Twórcza rola każdego z nas, wyborców, polegać powinna zarówno na dobrym wyborze kandydata, człowieka fachowego, przygotowanego do zadań, ale i etycznie wiarygodnego”. Zdaniem Księdza Arcybiskupa:
„pytanie o twórczą obecność, zaangażowanie społeczeństwa w tych wyborach powinno iść w kierunku wsparcia ludzi i ugrupowań, niekoniecznie silnych liczbowo, ale tych, które mają ludzi rzeczywiście wiarygodnych, i którzy wystawią tych, którzy budzą nadzieję, że wypełnią zobowiązania. U podstaw naszych wyborów powinny stanąć kryteria: fachowości, przygotowania, uczciwości oraz etyki”. Arcybiskup przestrzegł przed „przypisywaniem niektórych biskupów do niektórych partii politycznych”. „Od tego zawsze się odcinamy”. Jak zauważył, rozmowa z jakimś politykiem nie oznacza, że konkretny biskup się z nim utożsamia, że utożsamia się z linią tej czy innej partii? „Ideałem jest rozmawiać, a nie odwracać się od człowieka innych przekonań”. Ta wypowiedź Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski wpisuje się w dwudziestoletnią już tradycję niezłomnego przekonywania wiernych, że jedyne, co powinni zrobić w kwestii wyborów, to pójść gremialnie do urn i głosować. Oczywiście, na ludzi spełniających kryteria, jakie Ich Ekscelencje nieustannie przypominają. Innymi słowy, zdaniem naszych Pasterzy, odpowiedzialność za to, że polska demokracja kiepsko funkcjonuje, spada na wyborców, którzy nie angażują się twórczo, i nie ma związku z wadliwymi instytucjami ustrojowymi, wyprodukowanymi przy Okrągłym Stole. Z drugiej strony, jest rzeczą możliwą, że Episkopat Polski instytucji tych wcale za ułomne nie uważa, nigdy przecież dotąd nie wypowiedział się oficjalnie w sprawie ordynacji wyborczej. Mamy, więc prawo sądzić, że zdaniem naszych dzisiejszych Hierarchów, procedura wyborcza jest albo dobra, albo bez znaczenia. Istnieje też jeszcze inna interpretacja: ordynacja wyborcza, to polityka, a od polityki Kościół winien się trzymać jak najdalej. Taką opinię słyszałem wielokrotnie z ust wielu biskupów, z jakimi miałem okazję wymieniać na ten temat poglądy. Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, inaczej bywało. Biskupi polscy, prawie 100 lat temu, tak się publicznie wypowiedzieli w sprawie prawa wyborczego:
„Jakkolwiek reforma wyborcza jest aktem politycznym, nie jest nim jednak wyłącznie. Nowy, bowiem ustrój prawa wyborczego wydaje ze siebie prawodawców, którzy za pomocą władzy ustawodawczej wpływać mogą i wpływać będą na wszystkie dziedziny życia kościelnego, narodowego, kulturalnego, społecznego i moralnego, a szczególnie na przyszły kierunek wychowania publicznego. Tym samym reforma wyborcza w te wszystkie dziedziny wkracza i z nimi się łączy. Do nas, więc, jako stróżów praw wiary w tych dziedzinach należy pytać i badać, o ile do ich zdrowego rozwoju proponowany ustrój prawa wyborczego dopomaga, albo też w uprawnionym rozwoju przeszkadza lub nawet go niszczy”. Przypomnieć wypada także i to, że list ten podpisali biskupi, którzy w sposób wybitny i szczególny zapisali się w historii Kościoła i Polski, w tym biskup krakowski książę Adam Sapieha, i wyniesieni już na ołtarze św. Józef Bilczewski, arcybiskup lwowski oraz św. Józef Pelczar, biskup przemyski. Gdyby tylko brakowało odpowiedniej, klarownej artykulacji wad polskiego systemu wyborczego, to wydawałoby się, że nasi Pasterze nie mogą przejść do porządku dziennego nad taką oficjalną, wygłoszoną z trybuny sejmowej, wypowiedzią dzisiejszego premiera, a wówczas wicemarszałka Sejmu:
„Jeśli Polacy dzisiaj tak nisko cenią własne przedstawicielstwo, także naszą Izbę, to nie tylko ze względu na jakość pracy, ale także z tego pierwotnego powodu, jakim jest poczucie niepełnego uczestnictwa, często fałszywego, zafałszowanego uczestnictwa obywateli w akcie wyborczym. Polacy od lat mają przekonanie – i to przekonanie narasta, – że dzień, w którym wybierają swoich parlamentarzystów, jest tak naprawdę dniem wielkiego oszustwa polskiego wyborcy przez aparaty partyjne.” Ksiądz Arcybiskup i Jego Prześwietni Koledzy, wydają się nie dostrzegać, że wybory do Sejmu odbywają się, de facto, w dwóch turach: najpierw jest ta główna i ważniejsza, w której wspomniane przez Donalda Tuska „aparaty partyjne”, sporządzają partyjne listy kandydatów, a wyborcom pozostaje już tylko ta druga tura, mniej ważna, która jest jedynie głosowaniem na wybrane, przez kogo innego osoby! Na pozór, wydawać by się mogło, że ta wstępna procedura selekcji kandydatów powinna jedynie ułatwić wyborcom decyzję, żeby już nie musieli sobie tak strasznie łamać głów nad tym, kto jest wart mandatu, a kto nie wart. Na chwilę obecną zarejestrowanych jest 19 komitetów wyborczych, które mają prawo wysunięcia kandydatów do Sejmu. To jest bardzo ciekawa forma pomocy obywatelom, w wielu innych krajach, jak np. w USA, UK, Kanadzie czy Australii, zupełnie nieznana. Tam, być może, na takie „procedury ułatwiające” jeszcze nie wpadli. Otóż każdy z tych komitetów przeprowadził już straszną pracę, żeby znaleźć ok.1000 godnych kandydatów, w tym ok.350 najbardziej godnych tego pań! Razem daje to, jak widzimy ok. 20 tysięcy kandydatów, w tym 7 tysięcy przedstawicielek płci odmiennej. Praca tytaniczna, prawdziwa łapanka na ludzi, osobliwie na damy! Jak to podzielimy na 41 okręgów wyborczych, to wyjdzie nam po ok. 450 kandydatów na jednego wyborcę. Niestety, to jest i tak strasznie dużo i przed każdym wyborcą stoi nie lada zadanie, jak wśród nich znaleźć tego jednego „dobrego, fachowego, przygotowanego do zadań i jeszcze etycznie wiarygodnego”? Czy Ich Ekscelencje nie mogłyby pójść dalej i po prostu wskazać nam, na kogo z tych prawie pięciu setek oddać głos? Jak bowiem mamy się wśród tego mnóstwa zorientować, skoro wybory już za miesiąc, a listy nadal są nieznane, a nawet, co gorsza, nawet „wyborcza łapanka” nie została zakończona? Za kilka dni ta trudna procedura zostanie zamknięta, ale czy jeden miesiąc wystarczy nam na rozpoznanie godne katolików? Wiszą wprawdzie po całej Polsce gigantyczne bilbordy wyborcze, ale jest na nich zaledwie kilka najbardziej znanych twarzy i ma się to nijak do tych 20 tysięcy, przy których wyborcy mają prawo postawić tylko jeden krzyżyk. Niestety, Biskupi Polscy XXI wieku pozostają głusi na głosy obywatelskie domagające się zmiany tego stanu rzeczy. Ignorują pisane do nich listy i apele, aby chociaż zechcieli zażądać otwartej debaty obywatelskiej nad polskim systemem wyborczym. Nie dawno, kandydujący na senatora, były Przewodniczący Kolegium Rektorów Akademickich Szkół Polskich, prof. Tadeusz Luty, powiedział publicznie, że środowiska akademickie od wielu lat domagają się zmiany i wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Co tu przywoływać Profesora Lutego: sam Premier oświadczył w telewizji, że praktycznie nie sypia, tak bardzo chciałby wprowadzenia JOW do Sejmu, ale „wszyscy są przeciwko niemu”! Ale kim są ci „wszyscy”, którzy nie chcą Premierowi pomóc? Przeglądając uważnie polską scenę polityczną zobaczymy, że głównymi na niej wrogami JOW są Aleksander Kwaśniewski, Adam Michnik i Jarosław Kaczyński. No, może jeszcze Prezes Pawlak. Czy to z nimi raczej trzymają Ich Ekscelencje Biskupi niż z obywatelami, którzy parę lat temu złożyli prawie milion podpisów pod wnioskiem o referendum narodowe w sprawie ordynacji wyborczej? Te podpisy zostały całkowicie zlekceważone przez Sejm i Senat, poszły na przemiał, zanim odbyła się nad tym wnioskiem jakakolwiek debata parlamentarna, aczkolwiek taki jest wymóg Świętego Pisma Polskiej Demokracji, jaką jest Konstytucja Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie zabrali w tej sprawie głosu biskupi, ignorując zarówno „twórczą obecność i zaangażowanie społeczne obywateli” – jakich bez wątpienia wymagała ta gigantyczna akcja obywatelska, którą Donald Tusk nazwał „największym przedsięwzięciem politycznym w Polsce od roku 1989”. Procedury wyborcze zapisane w dzisiejszym Kodeksie Wyborczym i dotychczasowych ordynacjach sprowadziły obywateli polskich do statusu pańszczyźnianego chłopstwa. Tak było w I Rzeczypospolitej, że tylko szlachcic miał prawo kandydowania. Ale w III Rzeczypospolitej nie ma nawet szlachty uprawnionej do kandydowania ,są tylko oligarchowie –partyjni baroni, którzy prawem kaduka sporządzają listy wyborcze. I nawet Księża Biskupi do tego zacnego grona nie należą. Dzisiaj zatem zarówno owieczki, jak i ich Pasterze , do tego statusu zostali zredukowani. Ciekawe, jak długo musimy jeszcze czekać, żeby Episkopat Kościoła Katolickiego w Polsce, któremu ufają miliony Polaków, zechciał te podstawowe sprawy zauważyć i upomnieć się o obywatelski status swój i powierzonych Jego pieczy owieczek? Jerzy Przystawa
UMOWA O WSPÓŁPRACY TAJNYCH SŁUŻB POLSKI I ROSJI Z 2008 R. podpisana w Moskwie dnia 8 lutego 2008 r. (Dz. U. z dnia 8 grudnia 2008 r.)
Wiele spraw w Polsce zostałoby wyjaśnionych gdyby nie umowa o współpracy tajnych służb Polski i Rosji z 2008 r. To bardzo dziwna umowa biorąc pod uwagę przynależność Polski do Unii i Nato przy jednoczesnym braku przynależności do tych organizacji Rosji. Nic się nie wyjaśni np. w sprawie Smoleńska, wielu zabójstw, wypadków i "samobójstw" do puki ta umowa będzie obowiązywać.
UMOWA między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Federacji Rosyjskiej o wzajemnej ochronie informacji niejawnych, podpisana w Moskwie dnia 8 lutego 2008 r. (Dz. U. z dnia 8 grudnia 2008 r.) W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej PREZYDENT RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ podaje do powszechnej wiadomości:
W dniu 8 lutego 2008 r. w Moskwie została podpisana Umowa między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Federacji Rosyjskiej o wzajemnej ochronie informacji niejawnych, w następującym brzmieniu:
UMOWA między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Federacji Rosyjskiej o wzajemnej ochronie informacji niejawnych Rząd Rzeczypospolitej Polskiej i Rząd Federacji Rosyjskiej, zwane dalej "Stronami", wyrażając chęć zapewnienia ochrony informacji niejawnych, których wymiana następuje w toku politycznej, wojskowej, gospodarczej, naukowo-technicznej lub innej współpracy, a także informacji niejawnych, powstałych w procesie takiej współpracy, uznając wzajemne interesy w zapewnieniu ochrony informacji niejawnych, zgodnie z ustawodawstwem państwa każdej ze Stron, uzgodniły, co następuje:
ARTYKUŁ 1
DEFINICJE
Pojęcia, używane w niniejszej Umowie, oznaczają, co następuje:
1) "informacje niejawne" - informacje, wyrażone w dowolnej formie, przekazane lub otrzymane w sposób, określony przez każdą ze Stron i niniejszą Umowę, a także powstałe w procesie współpracy Stron, podlegające ochronie zgodnie z ustawodawstwem państwa każdej ze Stron, których nieuprawnione ujawnienie może przynieść szkodę bezpieczeństwu albo interesom Rzeczypospolitej Polskiej lub Federacji Rosyjskiej;
2) "nośniki informacji niejawnych" - przedmioty materialne, w tym pola fizyczne, w których informacje niejawne zostały wyrażone w formie symboli, obrazów, sygnałów, rozwiązań technicznych i procesów;
3) "klauzula tajności" - oznaczenie, naniesione na nośnik informacji niejawnych lub umieszczone na towarzyszącej mu dokumentacji, świadczące o poziomie tajności informacji niejawnych, zawartych na ich nośniku;
4) "upoważniony organ" - organ władzy państwowej lub jednostka organizacyjna, które zgodnie z ustawodawstwem państwa każdej ze Stron są uprawnione do wytwarzania, przekazywania, otrzymywania, przechowywania, ochrony i wykorzystywania informacji niejawnych;
5) "dopuszczenie do informacji niejawnych" - określona w ustawodawstwie państwa każdej ze Stron procedura ustanawiania uprawnienia osób fizycznych do dostępu do informacji niejawnych, a upoważnionych organów - do przeprowadzenia prac związanych z dostępem do takich informacji;
6) "dostęp do informacji niejawnych" - proces zapoznania z informacjami niejawnymi osób fizycznych, mających dopuszczenie do informacji niejawnych;
7) "kontrakt" - umowa zawierana pomiędzy upoważnionymi organami i przewidująca przekazywanie lub wytwarzanie informacji niejawnych.
ARTYKUŁ 2
RÓWNOWAŻNOŚĆ POZIOMÓW TAJNOŚCI
1. Strony, zgodnie z niniejszą Umową i ustawodawstwem państwa każdej ze Stron uznają, że poziomy tajności i odpowiadające im klauzule tajności są równoważne w sposób następujący:
W RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ W FEDERACJI ROSYJSKIEJ
"ŚCIŚLE TAJNE" "COBEP?EHHO CE?PETHO"
"TAJNE" "CE?PETHO"
"POUFNE" "CE?PETHO"
2. Informacje niejawne, przekazane przez Stronę rosyjską z klauzulą tajności "Ce?pe??o", będą oznaczone przez Stronę polską klauzulą tajności "Tajne".
3. Informacje niejawne, przekazane przez Stronę polską z klauzulą tajności "Tajne" lub "Poufne", będą oznaczone przez Stronę rosyjską klauzulą tajności "Ce?pe??o".
4. Informacje, przekazane przez Stronę rosyjską z oznaczeniem "??? ?????????? ???????????", będą oznaczone przez Stronę polską klauzulą tajności "Zastrzeżone".
5. Informacje niejawne, przekazane przez Stronę polską z klauzulą tajności "Zastrzeżone", będą oznaczone przez Stronę rosyjską oznaczeniem "??? ?????????? ???????????".
ARTYKUŁ 3
WŁAŚCIWE ORGANY STRON
1. Organami odpowiedzialnymi za koordynację działań związanych z realizacją niniejszej Umowy, zwanymi dalej "właściwymi organami Stron", są:
w Rzeczypospolitej Polskiej - Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego - w sferze cywilnej i Służba Kontrwywiadu Wojskowego - w sferze wojskowej;
w Federacji Rosyjskiej - Federalna Służba Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej.
2. W zależności od charakteru współpracy, Strony mogą wyznaczać inne właściwe organy, o czym niezwłocznie powiadamiają się wzajemnie drogą dyplomatyczną.
ARTYKUŁ 4
ŚRODKI OCHRONY INFORMACJI NIEJAWNYCH
1. Strony zgodnie z ustawodawstwem swoich państw, zobowiązują się:
1) chronić informacje niejawne;
2) nie zmieniać klauzuli tajności, nadanej przez Stronę przekazującą, bez uprzedniej pisemnej zgody tej Strony;
3) stosować w stosunku do informacji niejawnych takie same środki ochrony, jakie przyjmuje się w stosunku do własnych informacji niejawnych o odpowiedniej klauzuli tajności, określonej zgodnie z artykułem 2 niniejszej Umowy;
4) wykorzystywać informacje niejawne, otrzymane od upoważnionego organu drugiej Strony, wyłącznie w celach przewidzianych przy ich przekazywaniu;
5) nie udostępniać informacji niejawnych stronie trzeciej bez uprzedniej pisemnej zgody Strony, która je przekazała.
2. Na dostęp do informacji niejawnych zezwala się tylko osobom, dla których znajomość tych informacji jest niezbędna do wykonywania obowiązków służbowych w celach przewidzianych przy ich przekazaniu, i które mają dopuszczenie do informacji niejawnych o odpowiedniej klauzuli tajności.
3. Jeżeli okaże się to konieczne, dodatkowe wymagania dotyczące ochrony informacji niejawnych, wraz ze szczegółowym określeniem obowiązków upoważnionych organów, co do sposobu postępowania z informacjami niejawnymi i wskazaniem środków ich ochrony, są włączane do kontraktów określonych w artykule 7 niniejszej Umowy.
ARTYKUŁ 5
PRZEKAZYWANIE INFORMACJI NIEJAWNYCH
1. Jeżeli upoważniony organ jednej Strony zamierza przekazać informacje niejawne upoważnionemu organowi drugiej Strony, to wcześniej zwraca się on do właściwego organu swojej Strony o pisemne potwierdzenie istnienia u upoważnionego organu drugiej Strony odpowiedniego dopuszczenia do informacji niejawnych. Właściwy organ jednej Strony zwraca się do właściwego organu drugiej Strony o pisemne potwierdzenie istnienia u upoważnionego organu drugiej Strony odpowiedniego dopuszczenia do informacji niejawnych.
2. Decyzja o przekazaniu informacji niejawnych podejmowana jest w każdym oddzielnym przypadku, zgodnie z ustawodawstwem państwa każdej ze Stron.
3. Przekazanie informacji niejawnych, odbywa się drogą dyplomatyczną, pocztą kurierską lub w inny sposób uzgodniony przez właściwe organy Stron. Odpowiedni upoważniony organ potwierdza otrzymanie informacji niejawnych.
4. W celu przekazania nośników informacji niejawnych dużych rozmiarów, upoważnione organy, zgodnie z ustawodawstwem państwa każdej ze Stron, umawiają się co do trasy, sposobu transportu i formy konwoju takich nośników.
ARTYKUŁ 6
POSTĘPOWANIE Z INFORMACJAMI NIEJAWNYMI
1. Na otrzymanych nośnikach informacji niejawnych upoważniony organ nanosi dodatkowo równoważne klauzule tajności, zgodnie z artykułem 2 niniejszej Umowy.
2. Obowiązek nanoszenia klauzuli tajności obejmuje również nośniki informacji niejawnych, powstałych w procesie współpracy Stron, a także powstałych w rezultacie tłumaczenia, kopiowania lub powielania. Nośnikowi informacji niejawnej, powstałej na podstawie otrzymanej informacji niejawnej, przyznaje się klauzulę tajności nie niższą niż klauzula otrzymanej informacji niejawnej.
3. Informacje niejawne są ewidencjonowane i przechowywane zgodnie z przepisami obowiązującymi w państwach Stron, w stosunku do własnych informacji niejawnych.
4. Klauzule tajności otrzymanych informacji niejawnych mogą być zmieniane lub znoszone przez upoważnione organy tylko za pisemną zgodą właściwego organu Strony, która je przekazała.
5. Klauzule tajności informacji niejawnych, powstałe w wyniku współpracy Stron, określa się, zmienia lub znosi po uzgodnieniu przez upoważnione organy Stron.
6. O zmianie lub zniesieniu klauzuli tajności informacji niejawnych, właściwy organ Strony, która je przekazała, powiadamia w formie pisemnej właściwy organ drugiej Strony.
7. Nośniki informacji niejawnych są zwracane lub niszczone na podstawie pisemnego zezwolenia upoważnionego organu Strony, która je przekazała.
8. Zniszczenie nośników informacji niejawnych jest dokumentowane, przy czym proces niszczenia powinien wykluczać możliwość odtworzenia i przywrócenia tych informacji.
9. O zwrocie lub zniszczeniu nośników informacji niejawnych, powiadamia się w formie pisemnej właściwy organ Strony, która je przekazała.
ARTYKUŁ 7
KONTRAKTY
Do zawieranych przez upoważnione organy kontraktów włącza się osobny rozdział, w którym określa się:
1) wykaz informacji niejawnych i klauzule ich tajności;
2) szczególne cechy ochrony informacji niejawnych i warunki jej wykorzystania;
3) tryb rozstrzygania kwestii spornych i rekompensowania możliwych szkód wynikłych z nieuprawnionego ujawnienia informacji niejawnych.
ARTYKUŁ 8
KONSULTACJE
1. Właściwe organy Stron wymieniają się aktami prawnymi państw Stron w sferze ochrony informacji niejawnych, niezbędnymi dla realizacji niniejszej Umowy.
2. W celu zapewnienia współpracy właściwe organy Stron, przy realizacji niniejszej Umowy, przeprowadzają konsultacje na prośbę jednego z nich.
ARTYKUŁ 9
WIZYTY
1. Wizyta przedstawiciela upoważnionego organu jednej Strony, przewidująca jego dostęp do informacji niejawnych państwa drugiej Strony, odbywa się za zezwoleniem właściwego organu Strony przyjmującej. Zezwolenie na taką wizytę wydaje się tylko osobom określonym w artykule 4 ustęp 2 niniejszej Umowy.
2. Wniosek o umożliwienie wizyty kieruje się, za pośrednictwem właściwego organu Strony wysyłającej, do właściwego organu Strony przyjmującej, nie później niż na 4 tygodnie przed proponowaną datą wizyty.
3. Wniosek dotyczący możliwości odbycia wizyty powinien zawierać następujące informacje:
1) cel wizyty;
2) nazwisko i imię przedstawiciela upoważnionego organu, datę i miejsce urodzenia, obywatelstwo i numer paszportu;
3) zawód i stanowisko przedstawiciela upoważnionego organu oraz nazwę upoważnionego organu, który on reprezentuje;
4) posiadanie przez przedstawiciela upoważnionego organu dopuszczenia do informacji niejawnych o odpowiedniej klauzuli tajności;
5) proponowaną datę i czas trwania wizyty;
6) nazwę upoważnionych organów Strony przyjmującej, odwiedzenie których jest planowane;
7) stanowiska, nazwiska i imiona osób, z którymi przedstawiciel upoważnionego organu zamierza się spotkać.
4. Podczas wizyty przedstawiciel upoważnionego organu jednej Strony zapoznaje się z zasadami pracy z informacjami niejawnymi drugiej Strony o odpowiedniej klauzuli tajności i zasad tych przestrzega.
ARTYKUŁ 10
WYDATKI
Wydatki upoważnionych organów jednej Strony, powstające w związku ze stosowaniem środków ochrony informacji niejawnych, nie podlegają zwrotowi przez upoważnione organy drugiej Strony.
ARTYKUŁ 11
NARUSZENIE PRZEPISÓW W ZAKRESIE OCHRONY INFORMACJI
NIEJAWNYCH
1. O stwierdzonym przez upoważniony lub właściwy organ jednej Strony naruszeniu przepisów w zakresie ochrony informacji niejawnych, które spowodowało lub może spowodować nieuprawnione ich ujawnienie, niezwłocznie powiadamia on właściwy organ drugiej Strony.
2. Upoważniony lub właściwy organ przeprowadza postępowanie wyjaśniające zgodnie z ustawodawstwem swojego państwa, a o jego rezultatach i powziętych krokach informuje właściwy organ drugiej Strony.
ARTYKUŁ 12
STOSUNEK DO INNYCH UMÓW
Przepisy o ochronie informacji niejawnych, zawarte w porozumieniach, obowiązujących między Stronami, jak też organami państwowymi lub jednostkami organizacyjnymi państw Stron, zachowują moc, jeżeli nie są sprzeczne z postanowieniami niniejszej Umowy.
ARTYKUŁ 13
ROZSTRZYGANIE KWESTII SPORNYCH
Spory związane z interpretacją lub stosowaniem postanowień niniejszej Umowy rozstrzyga się w drodze rozmów i konsultacji pomiędzy właściwymi organami Stron.
ARTYKUŁ 14
ZMIANY
Do niniejszej Umowy, za porozumieniem Stron, mogą być wprowadzone zmiany, sporządzone w formie odrębnych protokołów, które wchodzą w życie zgodnie z postanowieniami artykułu 15 ustęp 1 niniejszej Umowy.
ARTYKUŁ 15
WEJŚCIE W ŻYCIE, CZAS OBOWIĄZYWANIA I WYPOWIEDZENIE UMOWY
1. Niniejsza Umowa wchodzi w życie z dniem otrzymania drogą dyplomatyczną ostatniego pisemnego powiadomienia, potwierdzającego wypełnienie przez Strony wewnątrzpaństwowych procedur, niezbędnych dla jej wejścia w życie.
2. Niniejszą Umowę zawiera się na czas nieokreślony. Każda ze Stron może wypowiedzieć niniejszą Umowę w drodze pisemnego powiadomienia drugiej Strony drogą dyplomatyczną o swoim zamiarze jej wypowiedzenia. W takim przypadku niniejsza Umowa traci moc po upływie 6 miesięcy od daty otrzymania takiego powiadomienia.
3. W przypadku wypowiedzenia niniejszej Umowy w stosunku do informacji niejawnych nadal mają zastosowanie środki ich ochrony przewidziane artykułem 4 niniejszej Umowy, dopóki nie będzie z nich zdjęta klauzula tajności.
Sporządzono w Moskwie dnia 8 lutego 2008 roku w dwóch egzemplarzach, każdy w językach polskim i rosyjskim, przy czym obydwa teksty posiadają jednakową moc. Po zaznajomieniu się z powyższą Umową, w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej oświadczam, że:
- została ona uznana za słuszną zarówno w całości, jak i każde z postanowień w niej zawartych,
- jest przyjęta, ratyfikowana i potwierdzona,
- będzie niezmiennie zachowywana.
Na dowód, czego wydany został akt niniejszy, opatrzony pieczęcią Rzeczypospolitej Polskiej.
Dano w Warszawie dnia 21 lipca 2008 r.
Umowa jest w sieci bez podpisów
Umowę podpisali premier Donek oraz prezydent Lech Kaczyński
Macierewicz a sprawa smoleńska(i od nocnej zmiany) 10 kwietnia. Macierewicz nic nie mówi o rekonstrukcji samolotu ze zdjęć. Wcześniej powiedział, iż rekonstrukcja jest już gotowa czy prawie gotowa, ale chcą to zaprezentować na rocznicę.
Macierewicz od nocnej zmiany do 10 kwietnia. Po nocnej zmianie, czyli upadku rządu Olszewskiego Antoni Macierewicz długo musiał odzyskiwać zaufanie wielu patriotycznych Polaków. Rząd Jana Olszewskiego uznawany był przez obóz patriotyczny za rząd reprezentujący interes Polski po raz pierwszy od 1989 roku. Owszem kręcono nosem na Olechowskiego, jako ministra spraw zagranicznych dziwiono się przywiezionemu nie wiadomo skąd i jakim sposobem importowanego do rządku młodego Radka Sikorskiego. Ogólnie rząd był jednak „nasz”. Oczywiście wśród Polaków były takie odłamy, które szermowały hasłami: Grupa Windsor, Bilderberg, żydzi, masoni, a które wtedy ujawniały swe poglądy w niskonakładowych gazetkach, które można było dostać wszędzie, nawet z Empiku, (co za czasy, prawda?), które nie uznawały rządu za nasz, ale to była zdecydowana mniejszość i bez wpływów na władzę, nawet i lokalną. Oglądałem nocne odwołanie rządu na żywo. Po tym wszystkim i w trakcie uważałem, że A. Macierewicz powinien postąpić inaczej. Ja nieopierzony młokos w końcowym stadium „nastolatkostwa” uważałem, że na jego miejscu postąpiłbym inaczej. Że chodzi o Polskę nie o politykę i nie ma czas tu żałować róż. Otóż Wachowski przyboczny Wałęsy mówił ciągle, że Wałęsa skłonny jest przymknąć oko na listę konfidentów „tylko szefu musi być czysty” słowem żeby TW Bolka nie umieszczać na liście. Nazwiska tego, więc nie umieściłbym na liście przynajmniej wtedy. A cóż A. Macierewicz? Postąpił niekoniecznie jak starszy ode mnie i mądrzejszy. No chyba, że inna mądrość, co innego mu mówiła. Ale tego nie wiemy. Jak kto dobry zadowolony z siebie leci do Wałęsy na tacy niosąc mu zapieczętowaną kopertę jakby wołał: Acha jesteś Bolkiem no i co? Przepadło elektryku! Owszem Macierewicz tłumaczy, że obalenie rządu Olszewskiego i tak było postanowione. Mówi tak jednak teraz. Dlaczego nie mówił wtedy i wiele lat potem? Jednak każdy tydzień wtedy był istotny szczególnie dla lustracji. Byli, więc tacy także wśród Polaków z obozu patriotycznego, którzy różnie o tym myśleli. Czy Macierewicz nie zrobił tego specjalnie? Podam tu Państwu zupełnie nieznaną rzecz, która wtedy mnie zaskoczyła i jej nie rozumiałem. Nie rozumiem zresztą do dzisiaj, a wytłumaczenie mam tylko jedno, o którym nie pisze się także w „Naszym Dzienniku” czy tym bardziej „Gazecie Polskiej”, zatem i ja je sobie zostawię i o nim nie napiszę. (Może w komentarzu. Albo ktoś mnie wyręczy, kto zrozumie. Gimnastykujmy umysły). Zresztą jest to jak to się mówi „nie merytoryczne” i nie biegnie wzdłuż podziałów liberałowie, konserwatyści, socjaliści, państwo prawa, solidaryzm społeczny itd. Otóż dobrze mi znana i pewna, co do wartości jej relacji osoba była niedługo po obaleniu rządu Olszewskiego na spotkaniu gdzie był Olszewski, Jacek Kuroń i jeszcze ktoś z tego towarzystwa, co Kuroń. W pewnym momencie Kuroń i inni wsiedli na Jana Olszewskiego i zaczęli mu zarzucać ja on im mógł coś takiego zrobić. Kolega był pewien, jak ja byłbym pewien na jego miejscu, że Olszewski może wykonać pogardliwy gest ramionami i da im oczywistą ripostę, że oni są wrogami lustracji, obrońcami postkomuny, nie bronią polskiego i interesu narodowego i w ogóle jak mogą zwracać się do niego z takim głupim tekstem. Tymczasem... Olszewski zaczyna się przed nimi na forum publicznym tłumaczyć mówi, że on nie chciał, że tak to wyszło?!.... Nie wiedzieliśmy, co o tym sądzić. Oczywiście Olszewski stracił w naszych oczach. Wytłumaczenia nasze sytuacji takie, że kolesiostwo itd., że udawanie nawet różnić, nie zadowalały nas, ale nie mieliśmy innych. I przechodząc do dzisiejszych czasów. Mojego zaufania tak jak i innych Polaków A. Macierewicz musiał się długo dopracowywać. Od lat bywa często w Radio Maryja gdzie mówi to, co chce powiedzieć, uwiarygadnia się, nabiera jak wino. Może słusznie? Każdy, kto chce mieć całościowy obraz smoleńskiej sytuacji winien odsłuchać to, co mówił A. Macierewicz w Radio Maryja już w sobotę 10 kwietnia. Z tego, co pamiętam dzwonił z pociągu. Mówił dość ostro, zdawałoby się odważnie, aczkolwiek była to odwaga podciągana słowami ojca Rydzyka, który swoimi wypowiedziami, sugerowanym podejrzeniem zamachu podciągał pana Macierewicza na wyższe rejestry. Potem stopniowo po pierwszym czy drugim (licząc już pobyt w Polsce) wystąpieniu w studio Radia Maryja wyciszał tony i wreszcie zaczął kaznodzieić:, Że Polacy na pewno zrozumieją, że Polacy się obudzą, że wybiorą, że dużo modlitwy. Trochę, czego innego oczekiwać można po byłym ministrze spraw wewnętrznych, no, ale.
To, że A. Macierewicz zaczyna unikać konfrontacji ze słuchaczami Radia Maryja, którzy przecież w przeważającej większości ustosunkowani byli do niego przychylnie dało się odczuć jeszcze przed ostatnimi rozmowami niedokończonymi bez możliwości zadawania pytań przez słuchaczy. (Rozmawiał spoza studia). Na rocznicę „katastrofy” smoleńskiej obiecał rekonstrukcję wraku samolotu przy Siewiernym. Już jakiś czas przed tym zaczął dyskretnie nie bywać w Radiu Maryja. Ach czas wiadomo, Smoleński Zespół Parlamentarny ma dużo pracy wiadomo. Rozumiemy to wszyscy. Zaczęło być zresztą coraz ciekawiej i pozytywniej, bo w felietonie Radia Maryja Macierewicz mówi, że wygląda jakby ten samolot się rozsypał nad ziemią, nie ma śladów rycia itd. Zadziwia się zeznaniami Wiśniewskiego. Macierewicz nic nie mówi o rekonstrukcji samolotu ze zdjęć. Wcześniej powiedział nawet coś takiego, iż rekonstrukcja jest już gotowa czy prawie gotowa, ale chcą to zaprezentować na rocznicę. I co? I nic. Nasz człowiek czyż on się musi tłumaczyć? Obiecał coś. I tak go kochamy, bo on nasz, zacny, lechicki, lustracyjny, antybolszewicki, antykomunistyczny no i religijny. Teraz coś wybąkane, że rekonstrukcja ze zdjęć przy okazji pełnego raportu Zespołu Smoleńskiego. Może tak, a może nie. Chwalił też Glogerów. Już nie mówi nic na temat Glogerów. Po niedawnych Rozmowach Niedokończonych, w których wystąpili dziennikarze Julia Jaskólska i Piotr Jakucki nastąpiła właśnie owa nieoczekiwana absencja A. Macierewicza. Dziennikarze mówili o tym, iż wrak na Siewiernym to jest inscenizacja. O tym, iż samolot a raczej samoloty, jeśli wyleciały to ich los był inny niż się powszechnie sądzi. Mówili o skasowaniu monitoringu na Okęciu o braku jakichkolwiek zdjęć z Okęcia. Byłem ciekaw jak wybrnie z tego A. Macierewicz występując w programie następnego dnia czy za dwa dni. Spodziewałem się, że zdezerteruje. Jeśli nawet nie słuchał programu z pp Jaskólską, Jakuckim to robił to, jaki jego człowiek. Macierewicz mógł się spodziewać, że po pierwsze natrafi na blogera lub komentatora z „grupy FYMa”, bo ci zmawiali się na blogu, że będą dzwonić do programu. Po drugie niejeden z nieśledzących śledztwa smoleńskiego w internecie słuchaczy Radia Maryja z zasianymi wątpliwościami przez dziennikarzy dodzwoni się z pytaniami lub sugestiami. Po trzecie niejeden ze słuchaczy o zgrozo poczyta zaproponowany przez dziennikarzy blog FYMa sięgnie do innych zaproponowanych przez nich blogerów: Martynki, A-Tema (choć on tylko komentuje) Albatrosa z lotu ptaka. Tyle pamiętam z wymienionych. Chyba jeszcze był ArturB i ktoś jeszcze. A więc w programie A. Macierewicz uczestniczył na odległość. Główny walor. Nie można zadawać pytań spoza studia. Oj chyba już nie usłyszymy A. Macierewicza w Rozmowach Niedokończonych przed wyborami, a jeśli już to w krótkiej tylko części telewizyjnej, najlepiej tak by czasu na żadne pytania nie zostało. Gdyby na przykład miał do zaprezentowania swój raport. Ach, na to i cała pierwsza część programu Rozmowy Niedokończone emitowana w TV Trwam I Radio Maryja za mało. Gdzież tu czas na pytania. No i pojawi się, oczywiście, w Aktualnościach Dnia gdzie pytania zada już tylko o. Prowadzący. Jak się okazuje po Rozmowach Niedokończonych z panem Piotrowiczem zastępcą A. Macierewicza w zespole smoleńskim obawy te były zbyt duże. Nie dodzwonił się żaden słuchacz, który pytałby , mówiłby o inscenizacji przy Siewiernym, o Okęciu itd. (Choć i z drugiej strony tych, którzy się dodzwonili nie było zbyt wielu bo Piotrowicz mówił z lubością długo i okrągle. Słuchacze masowo nie ruszyli na zalecany przez dziennikarzy blog. Ba liczba wejść nie tylko się nie zwiększyła, ale nawet jest mniejsza..? Jakie machloje? Dodajmy, aby być sprawiedliwi, że w Aktualnościach Dnia dwa dni tuż przed przełomowym (w sensie informacji podanej pierwszy raz na tak dużym forum) programem Julia Jaskólska powiedziała powołując się na Macierewicza, iż pierwszy raz od czasów Gomułki zdarzyło się, iż ze wylotu oficjalnej delegacji państwowej nie ma żadnych zdjęć ani materiałów filmowych. Nie wiem, kiedy i gdzie to A. Macierewicz powiedział. Usłyszałem to od red. Jaskólskiej. Wracając jeszcze do pobytu A. Macierewicza w Katyniu i potem Smoleńsku. Bardzo mała opowiada i opowiada o tym, co się tam dokładnie działo. Spodziewałem się jego opowieści krok po kroku, minuta po minucie. Ale nie było. Byłem tym od początku cokolwiek zdziwiony. Nie przypuszczałem jednak wtedy rzeczy, które teraz przypuszczam. Aczkolwiek miałem wrażenie, że o pewnych rzeczach A. Macierewicz nie chce mówić.
Reguły gry W marcu b.r. opublikowałem notkę pod tytułem „Reguły gry”. Teraz wiem cokolwiek więcej, niemało się od tej pory wyjaśniło, dużo nawet zmieniło, ale w znacznej części nadal jest aktualna, zwłaszcza w głównym założeniu. Pisałem m. in. „Nie wolno ruszać kilku podstawowych rzeczy, które mogą zdemaskować hucpę (..) bo można źle skoczyć jak wiceminister Wróbel.” Ustaliliśmy reguły gry i tu możecie (PiS) a tego nie możecie. Są rzeczy, których nie możecie tykać. „Warto przytoczyć jeszcze wczorajsze słowa pani Gosiewskiej: „ Mój syn mówił: Mamo, wiem, że moje życie jest zagrożone”. (cyt. z pamięci) Nie było to w kontekście wylotu do Katynia. Po prostu, na co dzień. Nie zajmował się WSI i innym takim towarzystwem, jego wypowiedzi na antenie RM należały do powściągliwych, zwłaszcza na tle niektórych posłów PiS, aczkolwiek celnych w ocenianiu Tuskolandu z przyległościami, bardzo pracowity. I wiedział, że jego życie jest zagrożone. Co dopiero teraz? W tym też kontekście popatrzyłem na nie dociekania Macierewicza, innych, na pomijanie „spiskowych” teorii „katastrofy”. Nie przede wszystkim, dlatego że boją się ośmieszenia i że to zaszkodzi sprawie. Po prostu wiedzą, czym się to może skończyć. Czy ktoś ich obroni? Czy opinia publiczna wzburzy się, jeśli jeden z nich będzie miał „wypadek samochodowy” albo okaże się że nożem zadźgała go własna córka? Bo przecież będzie się to działo pojedynczo, nie kilku od razu...i nie będzie się o tym prawie mówić, jak o śmierci tych wymienionych, i nie będą mówić sami posłowie PiS, bo każdy z nich będzie mógł być następny po koledze. Może także z tego powodu Jarosław Kaczyński nie chciał prezentować kontra Komorowski pytań takich jak Aleksandra Ściosa. Takich rzeczy robić nie wolno. Ktoś tam sobie może napisać, wolno może i jeszcze publikować skróconą wersję raportu WSI, choć jak powiedział prorok Komorowski „Kaczyńscy pożałują tego, co zrobili”, ale w debacie telewizyjnej, na oczach kilku milionów widzów takich pytań zadać ulubieńcowi WSI nie można. Jeśli tak ma się rzecz to inaczej patrzę na podejście do śmierci Filipa Adwenta przez PiS, co krytykowałem, bo sądziłem, że nie interesowali się tą sprawą, „bo nie ich człowiek”. Będziecie dociekać i sugerować, że to było ukartowane zabójstwo, nagłaśniać to publicznie to niedługo o kimś z was będą mówić tak jak o Adwencie.” Po napisaniu notki „Reguły gry” a przed jej opublikowaniem, w nocy przyśnił mi się śp. prezydent Lech Kaczyński. Zmarli lubią jak się o nich mówi dobrze. Sen ten opisywałem w notce Śnił mi się prezydent Lech Kaczyński. Opis jednak nie był pełny, a ściślej nie wydobyłem wszystkich rzeczy, których sam z tego snu nie rozumiałem. Czy jednak mamy popierać ludzi, którzy mają nóż na gardle, którzy nie demaskują hucpy, współuczestniczą w tworzeniu Matriksa muszą się stosować do reguł gry, które w kraju demokratycznym są niewyobrażalne? Czy tylko jednak do końca muszą? Czy Jarosław Kaczyński ukrywając w swoim czasie przed opinią publiczną obraźliwy list od Hillary Clinton żądający rekompensat dla żydów musiał go ukryć czy chciał, a może jedno i drugie? A jeśli chciał to, jako kto? I jeśli musiał to, jako kto? Sytuacja Polski jest jeszcze poważniejsza niż się wydaje, choć wydaje się bardzo zła. Zachęcam i apeluję przy tej okazji o wzięcie udziału w krucjacie modlitewnej, różańcowej za Ojczyznę. Tylko różaniec działa wystarczająco. Codziennie to istotne. Jedna dziesiątka, a jak kto chce i może oczywiście więcej. Cyprian Polak
Amatorzy i profesjonaliści W latach dziewięćdziesiątych – mimo polsko-amerykańskiej umowy o wymianie naukowej – minister spraw wewnętrznych post-PRL odmówił mi dostępu do materiałów podziemia niepodległościowego z okresu II wojny światowej. A był to minister z solidarnościowego przyzwolenia. Inny solidarnościowy wiceminister, mieniący się prawicowcem, prywatnie szydził, że w ogóle się takimi rzeczami zajmuję. Wytknął mi, że przecież na tym w USA nie zrobi się kariery. To prawda – odparłem, – ale przecież ludziom, którzy walczyli o wolność Polski, należy się szacunek i pamięć. Jeżeli nie zbadamy i nie napiszemy sami, to zostanie tylko to, co napisał Moczar, albo w najlepszym wypadku przetworzona na liberalną papkę propaganda komunistyczna. To samo dotyczy historii ostatniego zrywu narodowego, czyli Solidarności. Gdy szukałem materiałów o AK, NSZ i BCh, szperając w archiwach i zbiorach prywatnych, w Polsce unosiły się opary szyderstwa i moralnego relatywizmu. Tych, co wspominali coraz bardziej nieśmiało swoją solidarnościową działalność, wyszydzano za kombatanctwo. Tych, którzy upominali się o narodową solidarność czy ideały Sierpnia, odsądzano od czci i wiary, jako oszołomów. Większość z kadrowych i pierwszoplanowych działaczy Solidarności machnęła na to ręką. Pozwoliła się dokooptować systemowi. Niektórzy wręcz wskoczyli do liberalnego parowozu, z entuzjazmem basując chórowi szyderców z „kombatanctwa” i postponując oszołomstwo. Inni – wprost przeciwnie – pozostawali w opozycji systemowej w rozmaitych ugrupowaniach, a to rozpadających się, a to zmieniających nazwy jak w kalejdoskopie. Większość jednak uznała, że wywalczono, co było można i zajęła się w końcu własnym życiem prywatnym, rodziną, dorabianiem się po prawie pół wieku siermiężności i niewolnictwa komuny. Te same mechanizmy pojawiły się wśród szeregowych członków i działaczy Solidarności – ucieczka w prywatność, poczucie opuszczenia, atomizacja, a nawet przekonanie o zdradzie. Rozmawiałem z nimi wszystkimi, pocieszałem. Mówiłem, że historyk ma inną percepcję czasu niż reszta ludzi. Historykowi chodzi o wartości ponadczasowe. Chodzi o to, aby w stekach kłamstw doszukać się prawdy, o to, aby wyciągnąć esencję tego, o co chodziło walczącym o wolność. Aby połączyć ich racje nicią tradycji z naszymi dzisiejszymi pragnieniami i wyzwaniami, aby szukać analogii.
Tym sposobem od razu wiedziałem, że Solidarność to przecież kontynuacja podziemia niepodległościowego z okresu wojennego i powojennego, a nie jakiś trockistowski eksperyment. Symbole były właściwie te same, uczucia też, chociaż niestety zabrakło potężnego potencjału intelektualnego, którym dysponowały wychowane w II Rzeczypospolitej elity polskie. Mówiłem swoim znajomym, że gdy klimat kulturowy nie sprzyja, gdy amnezja i szyderstwo stały się modus operandi postkomunistów i ich sojuszników, najlepszą bronią jest pamięć. Należy zbierać informacje, zapisywać wspomnienia, aż nadejdzie nasz dzień. Gdy skarżono mi się na bezkarności postkomuny i moralny relatywizm liberałów, podkreślałem, że to nie ma znaczenia, że my musimy robić swoje. I każdy solidarnościowiec jest ważny, i wkład każdej działaczki podziemia czy też każdego strajkującego należy zachować i odtworzyć. Argumenty takie zresztą krążyły w środowisku niezależnie od namawiania przez historyków. Entuzjaści amatorzy zaczęli zbierać materiały. Przełomem było naturalnie powstanie Instytutu Pamięci Narodowej i uzyskanie dostępu do ubeckich archiwów. Szeregowi i pierwszoplanowi zaczęli się dzielić wiedzą między sobą. Zaczęli pisać artykuły, publikować rozmaitości w internecie. Wtedy dołączyli profesjonalni historycy. Część z nich pracowała już od jakiegoś czasu nad historiami solidarnościowców. Inni zaczynali od zera i wiele zawdzięczali mrówczej pracy i wytrwałości amatorów. Rezultaty tego już są. Mozolnie i solidarnie powstaje historyczny pomnik Solidarności z książek, artykułów i witryn internetowych. Szerzy się wiedza o tych, co walczyli oraz o ich ideałach. Na przykład matematyk Kazimierz Świrydowicz zeźlił się, że nikt nie badał stanu wojennego w jego uczelni. Postanowił opublikować materiały na ten temat. A że sam był aresztowany i prześladowany, miał dostęp do dokumentów. Z pomocą przyszli mu Tomasz Schramm i Robert Nowicki. W rezultacie mamy „Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w oczach służb specjalnych PRL: Wybór źródeł z lat 1982–1989” (Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM, 2011). Teraz, gdy chcemy wiedzieć, co oznaczał kryptonim „Tatiana”, to możemy. I możemy wyciągnąć znajomych „figurantów”, czyli ofiary, np. „Krystynę Leskowicz” (sic!). Albo delektować się taką opinią o oficerze SB Janie Zachciale: „Z jego udziałem odbywała się większość pozyskań. W kontaktach na obiektach taktowny, a jednocześnie stanowczy”. Człowieka zmraża, mierzi, – ale i buduje. Takie książki pokazują brud i podłość, ale też wielkość i wspaniałość, czyli solidarność narodową. Ale tak trzeba. To historyczna Solidarność w akcji. Z tego będą owoce. Marek Chodakiewicz
Profesor Jan Moor-Jankowski zm.2005
W trosce o bogactwa POLSKI - GAZ, ZŁOTO - co jeszcze? Najbogatsze złoże złota w Europie znajduje się w Polsce. Niestety, u jubilera jeszcze długo nie będzie można kupić biżuterii z kruszcu spoczywającego pod ziemią na Dolnym Śląsku. Co gorsza, w tym roku prezenty ze złota są znacznie droższe niż w zeszłym. Wszystkiemu winne niepewne czasy. Zespół geologów pod kierownictwem prof. Stanisława Speczika (dziś prezesa KGHM) odkrył złoże złota w rejonie kopalni Polkowice-Sieroszowice, należącej do miedziowego koncernu. Jego zasobność specjaliści oceniają na ponad 80 ton. To europejski rekord. – Zasoby występują wraz z platynowcami poniżej horyzontu miedzionośnego, głęboko pod powierzchnią. Jest to najbogatsze złoże na naszym kontynencie, ale nie jest jeszcze eksploatowane – mówi Dariusz Wyborski, rzecznik prasowy KGHM. Sięgnięcie do skarbów ziemi nie jest jednak łatwe. Wydobywanie złota z dużej głębokości jest po prostu drogie. KGHM zwiększy jednak produkcję tego kruszcu w tym roku. – Będzie to głównie efekt wyższej produkcji miedzi – wyjaśnia Dariusz Wyborski. Koncern odzyskuje złoto w procesie wytwarzania miedzi elektrolitycznej. W 2001 r. KGHM sprzedał 349 kg czystego kruszcu (18 kg mniej niż rok wcześniej). Gdyby kiedyś skorzystał z niedawno odkrytego złoża, mógłby zasilać rynek znacznie większą ilością pożądanego metalu. Jest tylko pytanie: Czy eksploatacja będzie miała ekonomiczne uzasadnienie. Pod koniec 2000 r. lubińska spółka zrezygnowała z działki złotonośnej w Złotym Stoku (byłe woj. wałbrzyskie). Uznała, że odzyskiwanie złota z rud miedzi, występujących w rejonie Lubina i Polkowic jest bardziej efektywne. W Polsce żółty kruszec występuje głównie w Sudetach i Karkonoszach. Do najbardziej znanych od wieków ośrodków górnictwa należą: Złotoryja, Lwówek Śląski, Legnickie Pole, Złoty Stok i Głuchołazy. Na złoto natrafiono również w rejonie Tatr, Pienin oraz Gór Świętokrzyskich. W 1996 r. na Dolnym Śląsku wytyczono 33 działki złotonośne (każda ma ok. 96 km kw.). Pierwsze koncesje na poszukiwanie i rozpoznawanie złóż złota otrzymały koncerny górnicze z Irlandii, Australii i Ameryki Północnej. Od pewnego czasu rośnie popyt na złoto. Kruszec ten w niepewnych czasach jest zawsze traktowany, jako bezpieczna inwestycja.
Największymi producentami złota na świecie są: RPA (394 t w 2001 r.), USA (335 t) Australia (285 t), Indonezja (183 t), Chiny (173 t), Rosja (165 t), Kanada (157 t) i Peru (134 t). Dariusz Wieczorek
"Stracone pokolenie" - młodzi, wykształceni w raporcie rządu PO "Młodzi 2011"
1. Wczoraj minister Michał Boni przedstawił ponad 400 stronicowy rządowy raport pt. „Młodzi 2011”, którego autorka jest prof. Krystyna Szafraniec z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Badania dotyczyły ludzi między 15 a 34 rokiem życia, a ich część diagnostyczna oparta została na danych z roku 2010. Jak z nich wynika, najważniejsze dla tego pokolenia Polaków są szczęście osobiste połączone z chęcią założenia rodziny, praca dająca odpowiednie dochody, ale i poczucie stabilizacji, a także odpowiedni poziom konsumpcji i uczestnictwa w kulturze. Chociaż raport zawiera aż 35 rekomendacji dla rządu, to są one raczej banalne, a interesująca jest diagnoza dotycząca tego pokolenia Polaków. A to, co z niej wynika pokazuje dla nich dramatycznie złe perspektywy.
2. Mimo, że młodzi Polacy są coraz lepiej wykształceni, a studentów mamy obecnie 5 razy więcej niż na początku okresu transformacji, to ich sytuacja po ukończeniu studiów jest z roku na rok coraz gorsza. Młodzi ludzie w wieku 18-34 lat stanowią ponad 50% wszystkich bezrobotnych, co oznacza, że ponad 1 mln naszych obywateli, zaczyna swoje dorosłe życie od bycia bezrobotnym i trwa w tym stanie przez wiele miesięcy, co może oznaczać psychiczne wykluczenie z rynku pracy. Podobnie jest z młodymi ludźmi, którzy kończą studia. Ponad 50% absolwentów wyższych uczelni, przechodzi bezpośrednio od statusu studenta do statusu bezrobotnego i dotyczy to także najbardziej atrakcyjnych kierunków studiów. Wreszcie, jeżeli już znajdą oni pracę, to ponad 60% z nich pracuje w oparciu o umowy tymczasowe, a więc umowy na czas określony, umowy zlecenia, czy umowy o dzieło. Tego rodzaju umowy wykluczają możliwość starania się o jakikolwiek kredyt, a nawet zakup dóbr trwałego użytku z odroczonym terminem płatności. W związku z tym, że niezwykle trudno młodym ludziom się usamodzielnić, ponad 60% z nich w wieku 25-29 lat i aż 30% w wieku 30-34 lata (a więc nawet do 10 lat po studiach) mieszka ciągle z rodzicami, bo nie stać ich ani na wynajęcie samodzielnego mieszkania, nie mówiąc o jego zakupie czy budowie. Taka sytuacja ma miejsce po wyjeździe z Polski po roku 2004 do pracy w różnych krajach Unii Europejskiej i poza nią blisko 2 mln Polaków, z czego większość stanowią ludzie do 35 roku życia.
3. Mimo tego, że te dane są znane ministrom rządu Donalda Tuska już od wielu miesięcy, to zdecydowali oni aby w budżecie na rok 2011 zabrać aż 4 mld zł z Funduszu Pracy i w związku z tym środki na aktywne formy ograniczania bezrobocia zostały zmniejszone o blisko 2/3 w stosunku do roku ubiegłego. Pozwala to wsparcie w różnych formach zaledwie 100 tys. bezrobotnych, podczas gdy w roku 2010 z tych form pomocy skorzystało blisko 500 tys. osób mających ten status. Podobne decyzje są przygotowywane także na rok 2012, bo w projekcie budżetu na ten rok , znalazły się zapisy o zabraniu z Funduszu Pracy kolejnych 3 mld zł.
4. Mimo tych zatrważających danych, konkluzje raportu próbują za wszelką cenę osłonić rzeczywistość między innymi stwierdzeniami, że wielu krajach europejskich jest równie źle jak w Polsce. Tylko czy to może być dla nas jakiekolwiek pocieszenie. Rządząca Platforma będzie zapewne chciała po raz kolejny odwołać się do tego młodego pokolenia, snując przed nim tym razem miraże „Polski w budowie”, która w przyszłości poprawi jego byt. Ale skoro przez 4 lata, z szumnych zapowiedzi Platformy z poprzedniej kampanii wyborczej nie udało się zrealizować niczego(spektakularną klęską zakończyła się obietnica przygotowania programu dla powracających z zagranicy), a dramatyzm sytuacji w środowisku ludzi młodych podkreśla raport przygotowany przez ministra tego rządu, to należy mieć nadzieję, że młodzi ludzie wystawią rządzącym rachunek za 4 lata rządzenia. Nie sądzę, bowiem, że chcą być „straconym pokoleniem”, a takie określenie jest dla nich w raporcie zarezerwowane, jeżeli w Polsce się nic nie zmieni.
Zbigniew Kuźmiuk
ABW kłamie ws. inwigilacji prezydenta Nie jest prawdą, że wprowadzenie danych Lecha Kaczyńskiego do bazy CAT ABW było „standardową procedurą”. Prokuratura, która badała, czy śp. Prezydent był inwigilowany, sprawdziła tylko dwa dni (26-27 listopada 2008 r.), a następnie stwierdziła, że inwigilacji nie było. Nie sprawdzała również bazy CAT ABW. „Gazeta Polska” jest w posiadaniu dokumentów, które świadczą, że służby zbierały na Prezydenta Lecha Kaczyńskiego wszystkie informacje, także najbardziej poufne. Najważniejsze jest to, ze rejestracja prezydenta nastąpiła poza jego wiedzą. - Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego po raz kolejny informuje, że nie inwigilowała śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, co potwierdziła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. W bazach Centrum znajduje się katalog najważniejszych osób w państwie, podlegających ochronie w ramach systemu antyterrorystycznego RP. Podobne rekordy mają Prezes Rady Ministrów, ministrowie i inni wysocy urzędnicy państwowi - napisała w specjalnym oświadczeniu rzeczniczka Agencji Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska.Jeżeli rzeczywiście jest tak, twierdzi rzecznik ABW, to czy gromadzone są także poufne dane VIP-ów? Czy te osoby wiedzą o tym, że są inwigilowane? Poza tym rzecznik ABW nie pisze całej prawdy. Owszem, prokuratura stwierdziła, że prezydent Lech Kaczyński nie był inwigilowany, ale sprawdzała tylko dwa dni. Poniżej publikujemy pytania i odpowiedzi prokuratury:
Mail do prokuratury Witam W związku z planowaną publikacją uprzejmie proszę o udzielenie odpowiedzi na poniższe pytania
1. Jakie dokumenty badała prokuratura w związku z zawiadomieniem posłów PiS w sprawie inwigilacji Lecha i Marii Kaczyńskich?
2. Czy prokuratura w związku z tym postępowaniem sprawdzała Bazę Wiedzy Operacyjnej CAT ABW?
3. Czy prokuratura w związku z tym postępowaniem opierała się tylko na dokumentach przekazanych przez ABW, czy też miała inne. Jeżeli tak, to, jakie?
4. Czy w związku z tym postępowaniem sprawdzano tylko okres, w którym miał miejsce tzw. incydent gruziński i czas powstania i przekazania raportu CAT ABW w tej sprawie, czy też był to inny okres. Jeżeli tak, to, jaki? W związku z cyklem wydawniczym gazety uprzejmie proszę o odpowiedź dzisiaj tj.29 sierpnia do godziny 17.00
Odpowiedzi prokuratury W związku z pytaniami dotyczącymi podejmowanych przez Prokuraturę Okręgową w Płocku czynności sprawdzających w sprawie V Ds 12/11 uprzejmie informuję, że
Ad 1) Prokuratura opierała się na dokumentach jawnych i niejawnych zawartych w aktach śledztwa Prokuratury Okręgowej w Warszawie w sprawie ujawnienia tajemnicy służbowej zawartej w treści „raportu sytuacyjnego dot. incydentu związanego z oddaniem strzałów w pobliżu kolumny Prezydentów RP i Gruzji w Ałchagori przy granicy z Osetią Południową w dniu 23 listopada 2008 roku” sygn. V Ds. 247/08.
Ad 2) Nie była sprawdzana baza danych CAT (ABW).
Ad 3) Jak już wyżej podałam, prokurator zapoznawał się z istotnymi dla wyjaśnienia sprawy dokumentami ze śledztwa V Ds. 247/08 w tym min. postanowieniami o żądaniu wydania rzeczy oraz postanowieniami o zwolnieniu z tajemnicy służbowej i żądaniu wydania wykazu połączeń, z treścią opinii biegłych z zakresu badań dokumentów Zakładu Kryminalistyki i Chemii Specjalnej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (obecnie Biuro Badań Kryminalistycznych ABW). Ponadto do akt sprawy V Ds. 12/11 załączono kopię odpowiedzi Zastępcy Szefa ABW dot. rzekomej inwigilacji Prezydenta RP i jego małżonki , skierowaną do Przewodniczącego Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, Prokuratora Generalnego, Rzecznika Praw Obywatelskich i Przewodniczącego Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Ad 4) Przedmiotem postępowania sprawdzającego objęty był okres 26-27 listopada 2008 roku.
Na zakończenie chcę podkreślić, że Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa postanowieniem z dnia 28 kwietnia 2011 roku sygn. XIV Kp 855/11 utrzymał w mocy postanowienie prokuratora o odmowie wszczęcia postępowania przygotowawczego we wskazanej wyżej sprawie i w uzasadnieniu podniósł, że „przeprowadzone przez prokuratora czynności w toku postępowania sprawdzającego tj. niezbędne dokumenty i informacje dot. śledztwa V Ds. 247/08 oraz informacje odnoszące się do działań podjętych w tym zakresie przez ABW doprowadziły do prawidłowej oceny o braku faktycznej podstawy do wszczęcia postępowania przygotowawczego.” Iwona Śmigielska-Kowalska
„DYSFUNKCJONALNOŚĆ” „Porównywanie prezesa firmy z osobą kierującą trzecią pod względem wielkości gospodarką na świecie może wydawać się dziwne” – napisał William Pesek w swoim komentarzu dla Bloomberga.
Owszem. Ale co innego uznajemy za „dziwne”. Pesek sądzi, że „źle się dzieje, gdy dymisja jednego z przywódców państw liczy się mniej niż rezygnacja ze stanowiska prezesa dużej korporacji”. A moim zdaniem to dobrze. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z leninowską zasadą prymatu polityki nad ekonomią. Reakcje na dymisję CEO Applea i Premiera Japonii są więc oznaką normalności. Moje uszczypliwości na temat „gospodarki gadżeciarskiej” po premierze iPada2
http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=911
dotyczyły „rynków finansowych” a nie Steve’a Jobsa, który produkuje bardzo fajne gadżety, (choć ich nie używam) i jest z „realu” a nie z „rynków finansowych”. Apple ma dziś więcej szmalu niż FED dzięki wirtuozerii biznesowej Steve’a. Jeśli ktoś wykonywał przez ostatnie lata „Boską robotę” to waśnie Jobs, a nie Blankfein. Jednak najbardziej w komentarzu Peseka uderzyło mnie przeświadczenie, że to dużo „mówi o kraju liczącym 127 milionów mieszkańców, kiedy dymisja premiera jest postrzegana na arenie międzynarodowej, jako drugorzędna w stosunku do bardziej ekscytujących wydarzeń w Apple”. Bo „to informacja, że świat nie liczy się z japońską 5-biliardową gospodarką. I nie ma znaczenia, że Japonia jest ojczyzną największych azjatyckich rynków. Kraj jest po prostu dla wielu inwestorów, mogących uzyskać lepsze zwroty z nakładów gdziekolwiek indziej, zbyt dysfunkcjonalny. To wyjaśnia też, dlaczego rating kredytowy Japonii będzie w nadchodzących latach wciąż spadał.” Otóż to nie wiele mówi. Bo po pierwsze, premierów Japonia miała w ciągu ostatnich pięciu lat chyba pięciu. Inne kraje też. A takiego Prezesa jak Jobs, Apple - i nie tylko – może nie mieć przez następne pięćdziesiąt lat. Ale stwierdzenie, że Japonia to kraj „dla wielu inwestorów, mogących uzyskać lepsze zwroty z nakładów gdziekolwiek indziej, zbyt dysfunkcjonalny” oddaje istotę funkcjonowania „rynków finansowych”. Japonia jest zadłużona na 200% PKB, ale głównie wobec własnych obywateli, – co jest „dysfunkcjonalne” z punktu widzenia „rynków finansowych”. „Rynek jena” okazał się w ostatnich dniach o wiele bardziej „funkcjonalny” od „rynku” japońskich obligacji. Tylko ta „funkcjonalność” nie za bardzo Japończykom pomoże – podobnie jak Szwajcarom „funkcjonalność” „rynku franka”. Całkowicie zgadzam się natomiast z postawioną przy okazji przez Peseka diagnozą, że Kan wyleciał przez drzwi obrotowe japońskiej demokracji, bo chciał odebrać biurokratom możliwość podejmowania decyzji, zmniejszyć ich wynagrodzenia i zakazać praktyk korupcyjnych polegających na podejmowaniu dochodowych prac po odejściu z rządu w firmach wcześniej przez nich nadzorowanych. „Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć, dlaczego nastąpił wyciek z reaktora w Fukushima wystarczy, żeby przyjrzał się tym niezdrowym praktykom”. Biurokracja, jak się okazuje, to nie jest tylko problem Polski. Ani nie tylko Japonii. To jest problem Świata.
Biurokracja podejmuje swe decyzje w oparciu o znajomość przede wszystkim swoich interesów, a nie interesów społeczeństwa. Jak twierdzi Milton Friedman, „z samej swojej natury biurokracja ma tendencję do kierowania się swoimi własnymi prawami. Tak jak każdy z nas ma tendencje do przedkładania swoich interesów nad cudze”. Rząd i wszyscy parlamentarzyści nie są nawet w stanie zaznajomić się ze szczegółami uchwalanych przepisów. Samo ich przeczytanie nastręcza poważnych problemów osobom, nawet z wyższym wykształceniem, niebędącym specjalistami w tej dziedzinie, nie mówiąc już o ich dokładniejszym zbadaniu i ocenie. Mimo to uchwalają oni prawa, choć często sami nie wiedzą, jakie, głównie za radą i pod naciskiem sztabu biurokratów. Friedman cytuje w związku z tym słowa Deklaracji Niepodległości: „Utworzył on (król Jerzy III) mnóstwo nowych urzędów i przysłał tutaj roje urzędników, aby nękali naszych obywateli i przejadali ich majątek”. Był to jeden z powodów Rewolucji Amerykańskiej. W ostatnich latach nie ma już żadnego króla, na którego można zrzucić winę. To samo odnosi się do sytuacji w Japonii, czy w Polsce. Kluczowe cechy charakteryzujące biurokratów to „wydawanie przez nich pieniędzy innych ludzi; po drugie - to, że ich dolna granica efektywności, będąca dowodem sukcesu, jest bardzo odległa i trudna do zdefiniowania. W tych warunkach głównym bodźcem dla każdego biurokraty jest stanie się potężniejszym - i jest to prawdą niezależnie od tego, czy kieruje się on interesami ogólnymi i nieegoistycznymi, czy wąskimi i egoistycznymi”. Autor Tyranii status qou uważa, że wina tego stanu rzeczy nie leży w charakterze poszczególnych ludzi, którzy służą, jako biurokraci. Tak jak w przypadku innych grup zawodowych, niektórzy z nich są leniwi, niekompetentni i nieudolni. Ale na ogół są oni uczciwymi i przykładnymi obywatelami. Wielu z nich poświęca się spełnieniu celów, do których zostali najęci. „Problemem nie są jednak ludzie, jako jednostki; problemem jest system”. To ten system jest najbardziej „dysfunkcjonalny”.
Gwiazdowski
70 lat temu Niemcy w Auschwitz po raz pierwszy użyli cyklonu B. "Zaproponował zastępca komendanta obozu Hauptsturmfuehrer SS Karl Fritzsch" Pod koniec sierpnia mija 70 lat od pierwszego użycia przez Niemców gazu cyklon B do uśmiercania więźniów Auschwitz. W podziemiach bloku 11 w obozie zgładzono najpierw 20-30 osób, a podczas drugiej próby około 100. Eksperymenty dały początek masowej zagładzie. Według historyków z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau mordowanie ludzi cyklonem B zaproponował zastępca komendanta obozu Hauptsturmfuehrer SS Karl Fritzsch. On też kierował pierwszymi akcjami. Pod koniec sierpnia 1941 roku w jednej z ciemnic w podziemiach bloku 11 w Auschwitz zamordowano jeńców radzieckich. Ze względu na niewielkie rozmiary pomieszczenia było to około 20-30 jeńców. Potwierdzają to relacje byłych więźniów. Jeszcze w tym samym miesiącu dokonano drugiej próby - około 100 jeńców stłoczono w sześciu celach w podziemiach bloku 11 i tam zagazowano. 3 września 1941 r. hitlerowcy dokonali pierwszej próby masowego uśmiercania więźniów. Tuż po wieczornym apelu w 28 celach w podziemiach bloku 11 umieszczono 600 jeńców radzieckich, 250 chorych Polaków ze szpitala obozowego oraz 10 więźniów z karnej kompanii. Okna piwnic zostały zasypane ziemią. Niemcy wrzucili gaz. Rankiem 4 września SS-man Gerhard Palitzsch stwierdził, że część więźniów jeszcze żyje. Niemcy ponownie użyli gazu i zaryglowali drzwi. W nocy z 4 na 5 września wszyscy więźniowie w piwnicach byli już martwi. Podczas istnienia obozu Auschwitz Niemcy przy użyciu cyklonu B odebrali życie setkom tysięcy ludzi, głównie Żydom. Zagłady dokonano w obozie Auschwitz II-Birkenau, gdzie wybudowano w tym celu ogromne komory gazowe. Obóz Auschwitz powstał w 1940 roku, KL Auschwitz II, czyli Birkenau - dwa lata później. Stał się przede wszystkim miejscem masowej zagłady Żydów. Auschwitz III stanowiła sieć podobozów. W kompleksie obozowym Niemcy zgładzili ponad 1,1 miliona osób, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, jeńców sowieckich i więźniów innych narodowości. (PAP)/Sil
W poszukiwaniu tyrana Gdzie jest Hitler? Takie pytanie dręczyło cały cywilizowany świat po zakończeniu wojny w Europie. Wprawdzie w imieniu miłującego pokój Związku Radzieckiego Ojciec Narodów i Chorąży Pokoju ogłosił, że „obawiając się sądu zagniewanego ludu” Adolf Hitler popełnił samobójstwo, ale ani zagniewany lud, ani nawet szerokie masy nie bardzo chciały w to wierzyć, podobnie jak dzisiaj nie chcą wierzyć w podawaną do wierzenia wersję o samobójstwie Andrzeja Leppera. Z tego braku wiary wszyscy gubili się w domysłach, snując najbardziej fantastyczne przypuszczenia - od sielankowego: „Może w Jaffie, niepoznany, hoduje słodkie banany?” - aż do demonicznego: „A być może ręka Boża strąciła go na dno morza i prosto z zimnej topieli naprawdę go diabli wzięli?” Zresztą - co tu wspominać wybitnego przywódcę socjalistycznego Adolfa Hitlera, który tak czy owak dzisiaj musi być już bardzo starym nieboszczykiem, kiedy przecież całkiem niedawno wszyscy - nie wyłączając wywiadów całego świata, zachodzili w głowę, gdzież to straszliwy Saddam Husajn, wróg całej postępowej ludzkości, schował wyprodukowaną przez swój ohydny reżym broń masowej zagłady? I kiedy brano poważnie pod uwagę nawet taką wersję puszczoną przez razwiedkę, że owa złowroga broń została umieszczona na pomalowanym na czarno okręcie, który pod osłoną nocy pływa po morzach i oceanach - dopiero pan red. Bronisław Wildstein, nie ruszając się z Warszawy, jednym rzutem oka spenetrował prawdę. Okazało się, że straszliwy i zatwardziały w swojej perfidii Saddam Husajn schował wspomnianą broń „w miejscach niemożliwych do wykrycia”. W takiej sytuacji było oczywiste, że nie ma innego wyjścia, jak tylko złapać straszliwego Saddama Husajna i go powiesić - zwłaszcza, że na domiar złego zaczął się odgrażać, że w rozliczeniach za ropę odejdzie od dolara na rzecz euro. Takiej zbrodni cywilizowany świat nie mógł puścić płazem, dzięki czemu został powieszony - oczywiście po uprzednim procesie przed niezawisłym sądem, który - jak to niezawisły sąd - „powinność swej służby zrozumiał”. Podobno podczas egzekucji Saddam Husajn wznosił jakieś okrzyki, ale to chyba nieprawda, bo wiadomo, że okrzyki podczas egzekucji to wznoszą tylko płomienni rewolucjoniści w rodzaju, dajmy na to, Włodzimierza Lenina, podczas gdy wyrzutki społeczeństwa otwartego żadnych okrzyków nie wznoszą, a jeśli nawet tu i ówdzie zdarza się, że wzniosą - to są to okrzyki przerażenia, ewentualnie „daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia”. A teraz cywilizowany świat zachodzi w głowę („zachodzim w um z Podgornym Kolą...”), gdzież mógł schować się straszliwy libijski tyran Muammar Kaddafi. Wiadomo, że obawia się sądu zagniewanego ludu, więc znając jego zatwardziałą perfidię można się obawiać, że w razie, czego schowa się w miejscach niemożliwych do wykrycia. Ale nie z nami takie brunnery Nummer! Przed argusowym okiem zagniewanego ludu nic się nie ukryje, zatem o ile jeszcze za czasów Saddama Husajna miejsca niemożliwe do wykrycia jeszcze tu i ówdzie mogły się trafiać, to teraz, gdy demokracja ludowa poczyniła takie zatrważające postępy, takich miejsc już na świecie nie ma. Argusowe oko ludu pracującego miast i wsi spenetruje każde miejsce, „święte pieczęcie złamie, powyskrobuje” - żeby sprawiedliwości ludowej stało się zadość. I już mówi się, że straszliwy tyran libijski ma zostać zaciągnięty przed trybunał w Hadze, gdzie będzie molestowany jurydycznie przez zasłużone towarzyszki w typie Karoliny del Ponte, stanowiące żywe dowody prawdziwości teorii reinkarnacji; któż nie dostrzeże podobieństwa, przynajmniej duchowego z Luną Brystigerową? A skoro już mowa o takich upiornych stalinówach, to warto zwrócić uwagę, że pułkownika Muammara Kaddafiego najwyraźniej porzucili Moskalikowie. „Póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan, co chciał u pana swojego wyprosił” - pisał pozbawiony złudzeń biskup Krasicki w bajce „Stary pies i stary sługa”. Przecież Muammara Kaddafiego zaszczycał swoją przyjaźnią sam premier - generał Wojciech Jaruzelski - i kiedy oto libijskiego tyrana poszukuje nie tylko zagniewany lud, ale i całe NATO, o tyle premiera - generała nikt nie ośmiela się poszukiwać - ale bo też czy pan redaktor Michnik kiedykolwiek ujął się za Kaddafim? Nic o tym nie słyszałem, podczas gdy od premiera - generała kazał się „odpieprzyć” i ten kategoryczny rozkaz zrozumiały nawet niezawisłe sądy. Ciekawe, czy gdyby kazał „odpieprzyć się” od Kaddafiego, to prezydent Obama też by się posłuchał? Ale mniejsza o premiera - generała, bo znacznie ważniejsze jest to, co właściwie Moskalikom obiecano za porzucenie libijskiego tyrana i umożliwienie w ten sposób libijskiemu ludowi pracującemu poznanie rozkoszy demokracji. Obawiam się, że te obietnice mogą dotyczyć naszego nieszczęśliwego kraju, bo przecież zryw libijskiego narodu ku demokracji rozpoczął się wkrótce po tym, jak NATO ogłosiło w Lizbonie strategiczne partnerstwo z Rosją. Najwyraźniej nasz nieszczęśliwy kraj nie dość, że nieszczęśliwy w ogóle, to jeszcze nie ma szczęścia do tej Lizbony. Z takiego podwójnego nieszczęścia, nieszczęścia do kwadratu, nic dobrego wyniknąć nie może, chociaż minister Sikorski raduje się ze zwycięstwa niczym żaba podstawiająca nogę, kiedy kują konie - bo najwyraźniej nikt mu chyba nie powiedział, że siekiera już do pnia przyłożona. SM
Gry operacyjne mediów w Polsce nikogo nie dziwią. "Zmasowana kampania może zatruć i wykrzywić każdy przekaz" O smutnym obrazie polskich mediów oraz publicznej debaty napisano wiele. Jednak wciąż wydaje się, że za mało. Bowiem każdy dzień i tydzień przynosi nowe fakty i nowe przykłady zupełnej demoralizacji osób nadających ton polskiej przestrzeni publicznej. Mamy obecnie kampanię wyborczą. Powinien być to czas podsumowywania dokonań rządu i pytania partii o ich pomysły na Polskę. Tymczasem przez ponad tydzień media w kraju prowadzą zupełnie jałowe „śledztwo” na temat wypowiedzi – skądinąd w złym stylu i chyba nieprzemyślanej – posła PiS Adama Hofmana. I robią to idąc za fałszywą linią narzuconą im przez Donalda Tuska. Premier wbrew logice uznał, bowiem, że poseł PiS chciał obrazić polskich chłopów. I media prowadzą bezsensowną debatę o stosunku PiS do polskiej wsi. Czy rzeczywiście Polska nie ma większych problemów? Oczywiście, że ma. Jednak one nikogo dziś w Polsce nie interesują. Świetnie obrazuje to historia innego newsa. Jeden z dziennikarzy ekonomicznych napisał na swoim blogu, że dług publiczny w Polsce prawdopodobnie przekroczył już 55 procent polskiego PKB. Jednak informacja wagi najwyższej, która powinna rozbudzić rzetelną debatę o stanie polskiej gospodarki, nie zainteresowała nikogo. Media wolały się zajmować informowaniem o debatach na temat debat czy właśnie słowach Hofmana. Tymczasem, jeśli szacunki dziennikarza się potwierdzą, oznacza to nie tylko, że polski rząd kłamie od dawna na temat polskiego budżetu, ale również, że czeka nas bardzo daleko idące cięcia w wydatkach państwa albo ogromne podwyżki podatków. To jest dziś temat do dyskusji w Polsce. Czy nasz kraj podąży tropem Grecji? Czy będziemy musieli ponosić koszty budżetowych figli ministra Rostowskiego? Są również i inne pytania dotyczące Polski, których nikt z „wielkich mediów” niestety nie zadaje (nie wiadomo ilu Polaków chce takich pytań). Czy Polskę czeka kompromitacja ws. organizacji EURO 2012? Dlaczego kolej od lat jest w coraz gorszym stanie? Czy Polska ma jakiś pomysł na politykę prorodzinną? Jak zmniejszyć obciążenia biurokratyczne w kraju? Dlaczego na potęgę rozbudowywane są wszelkie urzędy i instytucje państwowe? Jaki jest pomysł władz na zdobycie nowych pieniędzy z kolejnego budżetu Unii Europejskiej? Czy Polska liczy się na arenie międzynarodowej? Dlaczego polska armia została zniszczona i czy na pewno jesteśmy tak super bezpieczni, jak twierdzi prezydent Bronisław Komorowski, który swoje urzędowanie zaczął od hasła: „nikt na nas nie czyha”? Gry operacyjne mediów w Polsce nikogo nie dziwią. Media będą do ostatniej chwili trwać uparcie przy partii innej niż PiS (dziś jest to PO, ale nie musi tak być). Będą tym szczelniej zamykać Polaków w słoju wirtualnej rzeczywistości im tragiczniejszy będzie stan polskiego państwa. One wolą, bowiem, by Polska waliła się w gruzy, niż stracić rząd przychylny ich interesom oraz interesom ich biznesowych czy towarzyskich przyjaciół. Jednak im bardziej kampania obłudy i matrixowego kłamstwa się nasila, tym większe może być zdziwienie zachowaniem Polaków, którzy dają się nabrać na prostackie sztuczki. Może tego nie widzą, jednak sądzę, że im to nie przeszkadza. Wolą wspierać konkurencję wobec PiSu, żeby nie powtórzyły się „straszliwe rządy IV RP”. I w imię tego nie dostrzegają, że są robieni w coraz większego balona przez media i partię rządzącą. A partia rządząca nie ma żadnych skrupułów – ze swoją taktyką robienia z opinii publicznej idiotów coraz mniej się kryje. Widać to również w obecnej kampanii. PO na swoje listy wyborcze zaprosiła niemal wszystkich – od Jana Filipa Libickiego (zwolennika kary śmierci i zakazu In vitro) do Bartosza
Arłukowicza (bojownika o homozwiązki i pełnej dostępności sztucznego zapłodnienia). Czym więc jest Platforma Obywatelska? Z wywiadu, jakiego udzielił portalowi wPolityce.pl Jarosław Gowin wynika, że posłowie tej formacji sami nie wiedzą. Poseł Gowin zapowiedział, że partię czeka „poważna rozmowa na temat tego, jakie powinno być oblicze partii”. Jednak rozmowę taką Platforma odbędzie po wyborach. Trudno o lepszy dowód, że PO traktuje ludzi niepoważnie. Głosujcie na nas, potem powiemy, jaką partią jesteśmy! – to dziś hasło Platformy. Czy będziemy za lewicowymi eksperymentami na społeczeństwie (damy zgody na homośluby, zapłacimy za sztuczne zapłodnienie, damy pederastom prawo do adopcji dzieci, pozwolimy na legalizację narkotyków miękkich) czy raczej opowiemy się za światopoglądem konserwatywnym (wzmocnimy rolę rodziny w decydowaniu o edukacji dzieci oraz wychowaniu, będziemy walczyć z narkomanią, będziemy za prawem do życia dla każdego człowieka)? Jeszcze nie wiemy, powiemy później. Taki przekaz wynika ze obrazu list wyborczych Platformy, poseł Gowin tylko powiedział głośno to co wszyscy powinni wiedzieć. Trudno o większy dowód na traktowanie opinii publicznej niepoważnie. Przecież głosowanie jest opowiedzeniem się za pewnym światopoglądem i konkretnym sposobem myślenia. Traktowanie społeczeństwa w sposób, jaki prezentuje PO, jest przykładem zakłamania polskiej partii rządzącej. Jednak znaczna część Polaków zdaje się nie mieć podobnych refleksji na te temat. Zgadzają się na traktowanie przez PO i sprzyjające jej media jak ludzi bezrozumnych. I nie przeszkadza im to, akceptują (być może bezrefleksyjnie, ale to ich nie usprawiedliwia) mechanizmy kłamstwa, manipulacji, fałszu w opisywaniu życia publicznego w Polsce. Myślą tymi samymi kategoriami, co ludzie władzy z czasów PRLu. Jawnym dowodem tego myślenia była reakcja opinii publicznej na śmierć śp. Marka Rosiaka, działacza PiS, zamordowanego w Łodzi przez byłego członka PO. Po kilku miesiącach nieustannego powtarzania, że to działania PiSu są przyczyną tej tragedii, Polacy dali się przekonać. W wielu sondażach przyznali, że to Jarosław Kaczyński jest odpowiedzialny za śmierć działacza swojej partii. To zupełnie szokujące sformułowanie rodem z komunistycznej propagandy.
Mógł się nie pchać tam, gdzie nie powinien – takimi słowami ludzie komunistycznej władzy argumentowali morderstwa działaczy opozycyjnych czy strajkujących robotników. I dziś to samo myślenie prezentują ludzie, którzy bezmyślnie chłoną świat z przekazów mediów lewicowych. Gdzie jest granica? Co media mogą wmówić tej części Polaków, która do dziś nie zauważa taktyki PO? Przecież zmasowana kampania medialna może zatruć i wykrzywić każdy przekaz. Co jeśli szacunki ekonomiczne, o których pisałem się sprawdzą? Kto dziś zapewni, że o fatalnym stanie gospodarki społeczeństwo się dowie? A jeśli się nawet dowie, kto zapewni, że media i społeczeństwo zmuszą rząd do przestrzegania prawa i wprowadzenia szokującej terapii leczenia polskiej gospodarki? Przecież media mogą napisać, że mają inne wyliczenia, a w ogóle, że to nic złego zadłużać kraj tak bardzo, a poza tym takie nakazy są nieeuropejskie. Niemożliwe? A dlaczego? Przecież temu rządowi zdarzało się już łamanie obowiązujących przepisów np. dot. finansów.
Z szacunków NATO wynika, że Polska regularnie od lat nie wydaje na armię tyle pieniędzy ile powinna, zgodnie z obowiązkami ustawowymi. W 2009 roku na wojsko przeznaczyliśmy jedynie 1,7 procenta PKB (zamiast obowiązkowego 1,95%), a rok wcześniej tylko 1,64 proc. I nic się nie stało, pomimo ewidentnego złamania przepisów, które mogą przecież skutkować procesem przez Trybunałem Stanu, nikomu włos z głowy nie spadł. Innym przykładem łamania procedur przez ten rząd jest organizacja wylotu polskiej delegacji 10 kwietnia 2010 roku. Instrukcja HEAD, dotycząca wylotu najważniejszych osób w państwie, mówi jasno, że na delegację powinny czekać dwa samoloty (gdyby któryś był niesprawny). Jednak 10.04. przepisów tych się nie trzymano, bowiem jeden z dwóch naszych Tupolewów był remontowany w Rosji. Złamanie przepisu w tej sprawie jest ewidentne. Jednak nikogo nie zainteresowało. Co więcej raport komisji Millera stwierdził, że instrukcja HEAD została wypełniona. Złamaniem przepisu oraz kłamstwem komisji nikt się nie zajął. Ktoś mógłby powiedzieć, że to bardzo mało znaczący fakt. Jednak złamanie prawa jest faktem i tyle. Przejście nad tym do porządku dziennego w Polsce każe się poważnie zastanawiać, co media są w stanie w naszym kraju ukryć przez społeczeństwem. Przekroczenie progów zadłużenia kraju też można przedstawić, jako coś błahego, pozwalając zaprzyjaźnionej partii na kolejne lata dewastacji kraju. Platforma i PiS mają dziś podobne szanse na wyborcze zwycięstwo. Wiadomo jedno – powtórki z 2007 roku nie będzie. Nie będzie gigantycznej fali nagonki na "faszystów" z PiS, nie będzie narodowego poruszenia, żeby odciągnąć okropnych Kaczorów od władzy. Jednak fakt, że niemal połowa Polaków podpisuje się pod retoryką i mechanizmami władzy rodem z PRLowskiego świata wcale nie napawa optymizmem. Blog Stanisława Żaryna
Rząd Tuska do młodych i wykształconych- stracone pokolenie
1. Wczoraj minister Michał Boni przedstawił ponad 400 stronicowy rządowy raport pt. „Młodzi 2011”, którego autorka jest prof. Krystyna Szafraniec z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Badania dotyczyły ludzi między 15 a 34 rokiem życia, a ich część diagnostyczna oparta została na danych z roku 2010. Jak z nich wynika, najważniejsze dla tego pokolenia Polaków są szczęście osobiste połączone z chęcią założenia rodziny, praca dająca odpowiednie dochody, ale i poczucie stabilizacji, a także odpowiedni poziom konsumpcji i uczestnictwa w kulturze. Chociaż raport zawiera aż 35 rekomendacji dla rządu, to są one raczej banalne, a interesująca jest diagnoza dotycząca tego pokolenia Polaków. A to, co z niej wynika pokazuje dla nich dramatycznie złe perspektywy.
2. Mimo, że młodzi Polacy są coraz lepiej wykształceni, a studentów mamy obecnie 5 razy więcej niż na początku okresu transformacji, to ich sytuacja po ukończeniu studiów jest z roku na rok coraz gorsza. Młodzi ludzie w wieku 18-34 lat stanowią ponad 50% wszystkich bezrobotnych, co oznacza, że ponad 1 mln naszych obywateli, zaczyna swoje dorosłe życie od bycia bezrobotnym i trwa w tym stanie przez wiele miesięcy, co może oznaczać psychiczne wykluczenie z rynku pracy. Podobnie jest z młodymi ludźmi, którzy kończą studia. Ponad 50% absolwentów wyższych uczelni, przechodzi bezpośrednio od statusu studenta do statusu bezrobotnego i dotyczy to także najbardziej atrakcyjnych kierunków studiów. Wreszcie, jeżeli już znajdą oni pracę, to ponad 60% z nich pracuje w oparciu o umowy tymczasowe, a więc umowy na czas określony, umowy zlecenia, czy umowy o dzieło. Tego rodzaju umowy wykluczają możliwość starania się o jakikolwiek kredyt, a nawet zakup dóbr trwałego użytku z odroczonym terminem płatności. W związku z tym, że niezwykle trudno młodym ludziom się usamodzielnić, ponad 60% z nich w wieku 25-29 lat i aż 30% w wieku 30-34 lata (a więc nawet do 10 lat po studiach) mieszka ciągle z rodzicami, bo nie stać ich ani na wynajęcie samodzielnego mieszkania, nie mówiąc o jego zakupie czy budowie. Taka sytuacja ma miejsce po wyjeździe z Polski po roku 2004 do pracy w różnych krajach Unii Europejskiej i poza nią blisko 2 mln Polaków, z czego większość stanowią ludzie do 35 roku życia.
3. Mimo tego, że te dane są znane ministrom rządu Donalda Tuska już od wielu miesięcy, to zdecydowali oni aby w budżecie na rok 2011 zabrać aż 4 mld zł z Funduszu Pracy i w związku z tym środki na aktywne formy ograniczania bezrobocia zostały zmniejszone o blisko 2/3 w stosunku do roku ubiegłego. Pozwala to wsparcie w różnych formach zaledwie 100 tys. bezrobotnych, podczas gdy w roku 2010 z tych form pomocy skorzystało blisko 500 tys. osób mających ten status. Podobne decyzje są przygotowywane także na rok 2012, bo w projekcie budżetu na ten rok , znalazły się zapisy o zabraniu z Funduszu Pracy kolejnych 3 mld zł.
4. Mimo tych zatrważających danych, konkluzje raportu próbują za wszelką cenę osłonić rzeczywistość między innymi stwierdzeniami, że wielu krajach europejskich jest równie źle jak w Polsce. Tylko czy to może być dla nas jakiekolwiek pocieszenie. Rządząca Platforma będzie zapewne chciała po raz kolejny odwołać się do tego młodego pokolenia, snując przed nim tym razem miraże „Polski w budowie”, która w przyszłości poprawi jego byt. Ale skoro przez 4 lata, z szumnych zapowiedzi Platformy z poprzedniej kampanii wyborczej nie udało się zrealizować niczego(spektakularną klęską zakończyła się obietnica przygotowania programu dla powracających z zagranicy), a dramatyzm sytuacji w środowisku ludzi młodych podkreśla raport przygotowany przez ministra tego rządu, to należy mieć nadzieję, że młodzi ludzie wystawią rządzącym rachunek za 4 lata rządzenia. Nie sądzę, bowiem, że chcą być „straconym pokoleniem”, a takie określenie jest dla nich w raporcie zarezerwowane, jeżeli w Polsce się nic nie zmieni. Zbigniew Kuźmiuk
Wstyd Szukasz pieniędzy na muzeum? Znalazłeś! Wywieś na frontonie neon „MAK Donald”, a Tusk da pieniądze. Taką reklamą może posługiwać się działająca od wielu lat „spółdzielnia” Janusza Onyszkiewicza, niegdysiejszego rzecznika Solidarności, znanego z wynajęcia się „okrągłemu stołowi” do ukrywania prawdy o „zlaniu się” Mazowieckiego i Michnika z Jaruzelskim i Kiszczakiem. Za determinację w wystawianiu miedzianego czoła nagrodzony, razem z Bronisławem Komorowskim, etatem wiceministra u oskarżonego o zbrodnie komunistyczne członka WRON Siwickiego. Czas pokazał, że spotkanie „ojca prawnuków marszałka” z jednym z najwierniejszych sług sowietyzmu obrodziło w korzyści dla wszystkich zainteresowanych. Onyszkiewicz uzyskał stałe miejsce w establishmencie III RP (obecnie na synekurze „radcy” w MON), a Siwicki razem z całą hordą zdrajców i złodziei bezpiecznie korzystał z partnerstwa w Układzie, którego najnowszym objawem było zaproszenie Jaruzelskiego do Belwederu. Onyszkiewicz jest typem już dawno temu zanalizowanym i opisanym przez Gombrowicza w „Transatlantyku” z jednej strony, a z drugiej przez Dostojewskiego w postaciach „Polaczków”. To tak absolutna nicość, tak kompletna pustka i jałowość, że w procesie ucierania się ludzi sowietyzmu ze sprzedawczykami z Solidarności okazał się niezbędny, jako doskonały, bezwonny i bezbarwny, bezsmakowy i beztreściowy smar, potrafiący płynnie zapośredniczać najbardziej, wydawałoby się, sprzeczne tendencje i interesy. „Ojciec prawnuków” zwycięzcy z 1920 r. chcący być jednocześnie sługą sług morderców żołnierzy Marszałka, to najwłaściwszy człowiek do zorganizowania „gwoździa” kampanii wyborczej Donalda Tuska. Gdzie miała się ona rozpocząć? Po rozwaleniu polityki wschodniej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, będącej nowoczesną wersją planu bezpieczeństwa Polski nakreślonego przez Józefa Piłsudskiego, po sprzymierzeniu się z Putinem przeciw żołnierzom Marszałka - ofiarom Katynia, po katastrofie smoleńskiej i poddaniu śledztwa pod dyspozycje KGB, po wprowadzeniu Polski w ściek odrażającego melanżu wiochowatej endeckości z internacjonalistycznym sowietyzmem, Tusk musiał postawić stopę w Sulejówku. W 1920 r. bolszewiccy komisarze zaszli tylko do plebanii w Wyszkowie. W 1945 r. bolszewicki komisarz już z Sulejówka rozsyłał po podbitym kraju ukazy - zabić, zniszczyć, wyplenić, zsowietyzować! Gdy Jaroszewicz - poprzednik Siwickiego, poprzenika Onyszkiewicza - obrabował już Sulejówek całkowicie, zaczęto obracać go w ruinę. Ale nagle karta się odwraca. Superekspres 13 sierpnia pisze: „Muzeum Piłsudskiego JEST ZAGROŻONE! Potomkowie twórcy Legionów marzą, aby przekształcić Milusin w muzeum Piłsudskiego. Niestety, bez pomocy rządu to marzenie nie jest w stanie się ziścić.” I już po trzech dniach premier Tusk manewrem znad Motławy rozbija manewr znad Wieprza i ogłasza „Rząd będzie wspierał budowę muzeum. Nasza duma narodowa bezwzględnie tego potrzebuje". Tak, właśnie Sulejówek, miejsce gdzie skonał Nieprzekupny, nową kampanię kłamstw rozpoczyna łatwa panienka wynajęta przed laty z kaszubskiego okienka przez doświadczone w sponsoringu firmy Kubiaka i Czempińskiego. Były lider frakcji „złodziei” z Unii Wolności właśnie znad trumny Bezinteresownego wyprowadza nowe natarcie Układu na publiczną „kasę”. To bardzo w stylu przepastnych wyżyn matolstwa Onyszkiewicza i obozu właścicieli III RP, – dlaczego twierdzić, że Tusk nie ma z Marszałkiem nic wspólnego, a zdecydowanie wręcz przeciwnie? Przecież Tusk też, jak Piłsudski, obalił rząd? Jaki? Ano tego, który chciał odsunąć od władzy ruskich agentów - Olszewskiego! Człowiekowi, który używał imienia Naczelnika do buszowania po rynsztokach Centrolewicy, rzeczywiście taka analogia może się spodobać, ale trzeba ją nazwać epitetem ze sfery określającej jego polityczne horyzonty: to jest kabaretowe "kurwiozum". W stanie wojennym po telewizji Urbana szlajała się straszna wdowa po generale Sosnkowskim, która tak bardzo chciała upokorzyć polskość, że zabierała ze sobą również niemówiącego po polsku syna. Było to bolesne przeżycie dla każdego, kto miał choćby cień sympatii dla Marszałka, a choćby tylko dla legendy o walce Polaków o wolność. Teraz może nie jest tak źle, już wszyscy wszystko wiemy - kariera, pieniądze, interesy licznej rodziny, cynizm osłaniany faktycznymi potrzebami Muzeum, tak często spotykana mierność rodziny geniusza. A jednak wstyd, bo chodzi przecież o pamięć człowieka, który ostrzegał: "Strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc tylko Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym". Na szczęście nie jest tak, że Piłsudski został zmumifikowany przez leninowców w muzeum. Naczelnik pozostawał żywy w woli św. p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostaje żywy w patriotyzmie młodzieży, która czci pamięć I Kadrowej i Powstania Warszawskiego, a przybłędom powtarza: „Wam kury sz…. prowadzać!” Krzysztof Wyszkowski
31 sierpnia 2011 Wybory, wybory, wybory.. Pan Janusz Korwin-Mikke twierdzi, że „gdyby wybory miały coś zmienić, władza zakazałaby wyborów”. Jest to do pewnego stopnia prawda - bo rzeczywiście bardzo trudno przebić się przez zorganizowany - i wpisany do Konstytucji II RP - system proporcjonalny, który polega między innymi na tym, że osoby startujące do Sejmu, jako kandydaci, muszą zarejestrować komitet wyborczy przynajmniej w 21 okręgach na 42. Żeby wszystkie okręgi mogły zarejestrować kandydatów. Do tego potrzebna jest zbiórka podpisów - po 5000 podpisów w każdym okręgu, a de facto przynajmniej po 5500 - tak, żeby na wypadek odrzucenia przez Komisję jakieś liczby głosów ze względu na błędy proceduralne - można było zarejestrować dany okręg. Oznacza to, że żeby wziąć udział w demokratycznych wyborach, grupa partyjna, albo grupa wyborców ,musi się zorganizować tak, żeby skonstruować aparat partyjny w całym kraju potrzebny do zebrania 5000 podpisów w okręgu, znalezienia chętnych do wzięcia udziału w wyborach, przygotowania dziesiątek ludzi do wykonania wielkiej pracy, jak wielkiej to wiem najlepiej, bo właśnie zakończyliśmy wraz z godziną 24.00 wyścig o rejestrację kandydatów - to był naprawdę wyścig. Morderczy wyścig. Okręg radomski złożył wszystkie dokumenty i wymagane podpisy przed godzinę 23.00. Nie wiemy jeszcze czy nas kandydaci zostaną zarejestrowani, Komisja ma trzy dni na weryfikowanie prawdziwości danych kandydatów i podpisów, co oznacza, że mamy trzy dni niepewności, tym bardziej, że podpisów mamy zebranych 5120, a więc zdecydowanie ”na styk”. Ale co innego jest ważniejsze, co straciliśmy.. Walczyliśmy o zarejestrowanie przynajmniej 21 okręgów, żeby mogły się zarejestrować pozostałe.. I tego celu nie osiągnęliśmy.. Mimo naprawdę wielkiej pracy włożonej w zbiórkę podpisów, organizację, przy tych możliwościach organizacyjnych, jakie posiadamy w całym kraju.. My nie mamy ludzi na etatach partyjnych - mamy wolontariuszy, którzy zgadzają się ideowo z nami i nam pomagają. Takie pospolite ruszenie, które nie zawsze się sprawdza.. Wielu ludzi nie chciało podpisywać żadnych list, bo twierdziło, że mają dość tej ”głupoty”, mają dość „wyborów, które i tak niczego nie zmienią.”.. W związku z tym było dodatkowo trudno, co widać po ilości zarejestrowanych okręgów przez tzw. wielkie partie. Platforma zarejestrowała listy kandydatów tylko w 36 okręgach, PiS - w 31..(!!!). To jest dla nich klęska.. Przy takich możliwościach finansowych, jakie te partie posiadają z budżetu państwa (PO - 50 milionów złotych rocznie; PIS - 30 milionów rocznie!) zarejestrowanie nie wszystkich okręgów oznacza wielkie trudności z zebraniem podpisów.. Czy państwo uwierzycie, że najpotężniejsza partia w Polsce- Platforma Obywatelska, partia ludzi bezideowych kompletnie, nie zarejestrowała samodzielnie swoich okręgów w sześciu okręgach. Powinien to być dla nich mały pikuś, tak jak dla Prawa i Sprawiedliwości.. Zarejestrowanie samodzielne kandydatów tylko w 31 okręgach - to klęska.. To znaczy, że „obywatele” nie podpisywali gremialnie poparcia dla tych partii.. Ciekawe, jaka będzie frekwencja ludowa? Myśmy nie zarejestrowali kandydatów w 21 okręgach, co oznacza, że pozostali kandydaci w pozostałych okręgach nie zostali zarejestrowani, a to oznacza, że nie będziemy mieli czasu antenowego tzw. darmowego, to znaczy opłaconego przez podatników. Każdy okręg może w tej sytuacji liczyć wyłącznie na siebie, przy propagandowym zgiełku partii zarejestrowanych ogólnopolsko.. W 21 okręgach wyborcy nie będą mieli szansy głosowania na kandydatów Kongresu Nowej Prawicy.. Taka jest prawda. Czekamy jeszcze na decyzję komisji w Radomiu.. 22 okręgiem, który miał szansę zarejestrowania się a tym samym zarejestrowania kandydatów w całym kraju, był Rybnik. Tam komisja - nie wiem, dlaczego - odłożyła liczenie kart z zebranymi podpisami do następnego dnia, co oznaczało pozbawienie nas prawa zarejestrowania w całym kraju.. I pozbawiła nas czasu antenowego, którego i tak systematycznie nie mamy.. Tak jak nie mamy pieniędzy. Prowadzimy kampanie zawsze bez pieniędzy, co w demokracji jest curiosum, a i tak tysiące ludzi na nas głosują.. Jako na ludzi ideowych, którzy od wielu lat powtarzają to samo, co należy zrobić z Polską i w jakim iść kierunku.. Na pewno, nie w tym, w którym idzie Platforma Obywatelska, PiS, PSL czy SLD.. Należy iść w kierunku przeciwnym. Dokładnie przeciwnym.. W każdej sprawie! Sytuacja kraju będzie się pogarszać systematycznie, bo to nie ten kierunek marszu, nastroje w śród” obywateli” będą się pogarszać, co było słychać podczas zbierania podpisów, ludzie przestają oglądać propagandę partyjną i mają wszystkiego dość, bo miliony są zagrożone w swojej egzystencji.. Nam się nie udało zarejestrować kandydatów w całym kraju, będzie walczyć tylko połowa wojska, a co może wyniknąć z bitwy, w której walczy połowa wojska? I jeszcze nie ma tuby propagandowej.. W każdym razie chciałbym podziękować wszystkim rozsądnym ludziom, którzy pomagali nam w zbiórce podpisów, trzymali za nas kciuki i solidaryzowali się z nami.. Do 23.00 na dworcu kolejowym zbieraliśmy podpisy. Żeby nie zabrakło.. Bardzo wiele trudu na marne.. Przegraliśmy bitwę, ale mam nadzieję nie wojnę. Bo wojna toczy się o normalność.. Jeszcze raz dziękuję wszystkim zaangażowanym..
Koordynator okręgowy Waldemar Jan Rajca
Gintrowski w "Uważam Rze": Cenzura jest skuteczniejsza niż w PRL. "Kabarety też wiedzą, z czego żartować, aby być na wizji" W tygodniku "Uważam Rze" z Przemysławem Gintrowskim, legendarnym dla pokolenia "Solidarności" muzykiem, kompozytorem, bardem rozmawia Ryszard Makowski. Mówi między innymi o przyjaźni z Jackiem Kaczmarskim, z którym wraz ze Zbigniewem Łapickim tworzyli niezwykłe trio. Gintrowski odpowiada między innymi na pytanie, dlaczego Kaczmarski wyemigrował do Australii w latach 90.:
Był bardzo rozczarowany ówczesną rzeczywistością. On był pierwotnie zwolennikiem środowiska Unii Wolnoćci i tutaj różniliśmy się, bo ja uważałem, że 4 czerwca 1989 r. komunizm w Polsce nie upadł, tylko zaczął się umiejętnie uwłaszczać na majątku narodowym. (...) Potem poglądy Jacka zbliżyły się do moich. Gintrowski krytycznie ocenia politykę kulturalną państwa i całokształt naszego życia kulturalnego:
Nastąpiła wszechobecna komercjalizacja. Włodarzom państwa nie zależy na tym, żebyśmy byli wrażliwi i inteligentni. Ogłupiałej masie łatwiej wcisnąć inwestora katarskiego czy prowadzić "śledztwo" w sprawie katastrofy smoleńskiej. Samo w sobie jest to, więc katastrofa. Legendarny bard "Solidarności" i wielki artysta ocenia też, że z wolnością słowa jest w Polsce źle. Cenzura jest skuteczniejsza niż w czasach PRL. I okazało się, że nie potrzeba konkretnej instytucji. Wystarczą mniej lub bardziej zawoalowane sygnały z góry. Ja to nazywam cenzurą ekonomiczną. Ludzie boją się o posady i sami myślą o tym, jak się nie "podłożyć". Dotyczy to części dziennikarzy, celebrytów, którzy lubią, gdy ich władza pogłaszcze, i czerpią przy okazji z tego profity. Kabarety też wiedzą, z czego żartować, aby być na wizji. Dyrektorzy domów kultury, kontrolowani przez partyjnych politruków, najchętniej dobiorą taki repertuar, by nie mieli żadnych nieprzyjemności. Genialne w swojej prostocie. Tak - genialne. Ale przecież są na szczęście jeszcze nisze pełnej wolności. Na przykład Internet, którym Gintrowski, jak mówi, jest zafascynowany. Przestał zupełnie oglądać telewizję, czytuje blogi oraz portale internetowe. wu-ka, źródło: Uważam Rze
Łukasz Warzecha o kontrakcie Darskiego z TVP: "A gdyby tak Juliusz Braun zaangażował Ryszarda C. jako eksperta w programie o taksówkarzach?" Obywatele do Senatu, czyli wyborcze konsorcjum, stworzone przez prezydentów m.in. Wrocławia i Krakowa, pokazało listę kandydatów do izby wyższej. Jeżeli ktoś byłby w stanie zaprezentować kryteria, jakimi się kierowali tworząc ją, stawiam dobre, czeskie piwo. Oto w Dolnośląskim wyborcy będą mieli możliwość oddać swój głos na Tomasza Misiaka, senatora obecnej kadencji, do tego stopnia skompromitowanego aferą ze szkoleniami dla zwalnianych stoczniowców (jego firma dostała od Agencji Przemysłu kontrakt z wolnej ręki), że wyrzuciła go ze swojego grona nawet Platforma. A wylecieć z PO nie jest łatwo. W jednym z okręgów warszawskich z kolei można będzie wesprzeć Annę Kalatę, kiedyś minister pracy z Samoobrony, obecnie celebrytkę, aktorkę z Bollywood i bywalczynię rozmaitych promocji, otwarć, gali i festiwali. Kwalifikacje dwojga tych przykładowych kandydatów są wysokie. Tomasz Misiak wie, jak sobie różne kontrakty załatwić, więc może przy okazji czasem załatwi coś i dla swoich wyborców. Anna Kalata z kolei jest ekspertką w chudnięciu, bo kiedyś wyglądała jak pulpecik, a teraz już nie, więc może na senatorskich dyżurach doradzać w tej sprawie. Najzabawniejsze jednak, że w sąsiedztwie pani Kalaty startują osoby tak kompetentne jak dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas czy prof. Krzysztof Rybiński. Obu cenię, więc oszczędzę sobie pytania, jak się czują w towarzystwie bollywoodzkiej sławy i bohatera afery. Jurorem w nowym programie TVP „The Voice of Poland” zostanie Adam Darski, znany bardziej, jako były narzeczony Dody, a trochę mniej, jako „Nergal”, lider posługującej się satanistyczną stylistyką grupy Behemoth. Pan Darski wiele razy twierdził, że to właśnie jedynie forma artystycznego wyrazu i że gdy na scenie darł Biblię, to się tylko artystycznie samowyrażał. Tę argumentację podzielił niedawno sąd. Szkoda, że nie dał przy okazji wykładni, czy można się w ramach artystycznego samowyrazu podetrzeć Koranem lub wysmarkać w Torę. Gdy pojawiły się głosy protestu przeciwko zatrudnianiu w publicznej telewizji za publiczne pieniądze z abonamentu faceta, który otwarcie deklaruje nienawiść do najważniejszej w naszym kraju religii, prezes TVP Juliusz Braun wyjaśnił, że w kontrakcie z p. Darskim jest zapis, iż może się on na wizji wypowiadać jedynie w kwestiach muzycznych. Co za rozczarowanie. Czyli mowy o Kościele, jako „zbrodniczej sekcie” nie będzie. A gdyby tak Juliusz Braun zaangażował Ryszarda C. jako eksperta w programie o taksówkarzach? Z zastrzeżeniem w kontrakcie, rzecz jasna, że będzie się wypowiadał wyłącznie na ten temat. Można by też zrobić program o broni palnej z udziałem Andersa Breivika, także z odpowiednim kontraktowym zapisem. Zaś mówiąc całkiem serio – jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy może z czystym sumieniem nie płacić abonamentu telewizyjnego, to teraz powinien się ich ostatecznie wyzbyć. Juliusz Braun zatrudnia w TVP „Nergala”, zaś minister kultury – wiadomo, wyższy poziom – angażuje w Kongres Kultury we Wrocławiu filozofa Zygmunta Baumana, który ma tam wygłosić wykład otwierający. Bauman jest jednym z ideologów lewicy, co samo w sobie nie jest może jeszcze najgorsze. Tak się jednak składa, że w latach 50. był również żołnierzem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i agentem Informacji Wojskowej – wyjątkowo złowrogiej formacji, utrwalającej komunistyczny terror. Jak jednak sam tłumaczył, pisał jedynie wychwalające komunę ulotki, a to przecież nic takiego. Ministrowi Zdrojewskiemu gratuluję. Tak ogólnie.
Minister Sikorski przychylił się do mojej prośby i odblokował mnie na Twitterze. Teraz mogę być na bieżąco. Jestem dozgonnie wdzięczny! Łukasz Warzecha
Raport Kalisza. Król jest nagi. To jest hucpa. Hucpa najczystszej wody Przewodniczący sejmowej komisji śledczej Ryszard Kalisz ponad 2,5 godz. referował w Sejmie wnioski z jej prac. Ryszard Kalisz - za Wikipedia:
W 1978 wstąpił do PZPR, wcześniej działał w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich, w którym pełnił funkcję wiceszefa Głównej Komisji Rewizyjnej. W 1980 ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, odbył aplikację sądową (1981–1983), a następnie adwokacką (1984–1987). Przebywał także na stażu w Zurychu (1985). Od 1987 praktykował, jako adwokat. Ryszard Kalisz mówił z trybuny sejmowej:
"Zastanawiający jest sposób oddania strzału, jak wynika z badań został on oddany pod bardzo nietypowym kątem, co może sugerować udział osoby trzeciej w zdarzeniu. Zastanawia również sposób i kierunek upadku ciała, gdyż analizując zeznania funkcjonariuszy ABW i dokumenty z oględzin można dojść do wniosku, że Blida upadając dokonała półobrót, co wydaje się mało prawdopodobne" - mówił szef komisji. To jest czyste science fiction. W takiej poetyce można opisać - i udowodnić - wszystko. "Raport" komisji formułuje m.in. hipotezę, że Blida po wkroczeniu ABW do jej domu prawdopodobnie nie chciała popełnić samobójstwa, lecz jedynie zakładała możliwość okaleczenia. Ryszard Kalisz wie dużo. Dysponuje wiedzą, którą zazwyczaj dysponuje wyłącznie Najwyższy. Nawet agenci NCIS cofnęliby się przed taką konstatacją. Kalisz zaznaczył także, że w raporcie przedstawiono dokładną chronologię powstania pojęcia "układu" w programie PiS. Dodał, że po raz pierwszy termin ten został użyty przez szefa tej partii Jarosława Kaczyńskiego w roku 2003. "Dla J. Kaczyńskiego pojęcie +naród+ i to, co jest w konstytucji w artykule pierwszym, że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, stanowi, że nie wszystkich. (...) Poza ten nawias wykluczał tych, których on wskazał" - mówił Kalisz. Jeszcze raz:
Ryszard Kalisz - za Wikipedia:
W 1978 wstąpił do PZPR, wcześniej działał w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich, w którym pełnił funkcję wiceszefa Głównej Komisji Rewizyjnej. W 1980 ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, odbył aplikację sądową (1981–1983), a następnie adwokacką (1984–1987). Przebywał także na stażu w Zurychu (1985). Od 1987 praktykował, jako adwokat. Przepraszam, ale wciąż uważam, że w zakresie praw człowieka i "wykluczania" byli komuniści nie mają prawa pouczania kogokolwiek. W końcu wyjątkowo skutecznie wykluczyli z cywilizowanego świata 3 pokolenia Polaków. Ryszard Kalisz kontynuuje:
"Z analizy komisji nie wynika, żeby prokuratorzy w ogóle pochylili się nad możliwością umorzenia odsetek w sprawie, w której przygotowano zarzut wobec Blidy" - wskazywał Kalisz. Niestety, komisja Ryszarda Kalisza w ogóle nie pochyliła się nad możliwością, że w sprawie Barbary Blidy doszło do tragicznego zdarzenia - samobójstwa, a zarzuty korupcyjne miały solidne podstawy. Tylko specyficzny, dość urokliwy, choć jednocześnie niebezpieczny dla wątpiących charakter III RP sprawia, że nikt dotąd nie powiedział: król jest nagi, to jest hucpa. Hucpa najczystszej wody. Taka, jaką umieją uprawiać tylko byli komuniści zainfekowani nutką postmodernizmemu. Będzie śmiesznie, jak za sprawę Blidy postawią przed Trybunałem Stanu Kaczyńskiego i Ziobro. Bo nie sposób oprzeć się wrażeniu, że sprowadzanie prac komisji śledczej do poziomu hucpy bardziej zasługuje na Trybunał. To naprawdę jest cyrk. Taki solidny, ruski cyrk.
Jacek Karnowski
Zbigniew Ziobro o "raporcie" Kalisza ws. Blidy: "Pseudodzieło, oparte na manipulacjach i fałszywym oskarżeniu ludzi" Były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ocenił, że sprawozdanie komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy to "pseudoraport" Ryszarda Kalisza (SLD). Były prokurator Dariusz Barski uznał dokument za manipulację. We wtorek Sejm zapoznał się ze sprawozdaniem komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy. Według głównych wniosków i rekomendacji zawartych w raporcie były premier Jarosław Kaczyński i były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro powinni stanąć przed Trybunałem Stanu, a b. szef ABW Bogdan Święczkowski i b. wiceszef tej Agencji Grzegorz Ocieczek - usłyszeć zarzuty karne. "Program polityczny PiS tworzył warunki do nieposzanowania godności wielu ludzi przez przyjmowanie dogmatu ich winy" - głosi raport. Raport formułuje m.in. hipotezę, że Blida po wkroczeniu ABW do jej domu prawdopodobnie nie chciała popełnić samobójstwa, lecz jedynie zakładała możliwość okaleczenia. Niewykluczona jest także - jak zaznaczono - szamotanina między Blidą a agentką ABW odprowadzającą ją do łazienki, gdy ta ostatnia zobaczyła broń w rękach Blidy i "próbowała ją powstrzymać". "Pan Kalisz walczył o jedynkę na liście SLD, chciał przypodobać się swoim kolegom i koleżankom z partii (...) i stąd popełnił tego rodzaju pseudodzieło, oparte na manipulacjach i fałszywym oskarżeniu ludzi, którzy robili to co do nich należy, wykonywali obowiązki, jakie nakładała na nich konstytucja, kodeks postępowania karnego i traktowali wszystkich jak równych wobec prawa" - mówił Ziobro dziennikarzom w Sejmie. Przypomniał, że przedstawiciele PiS w komisji śledczej złożyli zdaniem odrębne do raportu, w którym - jak ocenił - "rzeczowo i konkretne odnieśli się do raportu i zebranego w sprawie materiału dowodowego". Jak mówił Ziobro, łatwiej byłoby Kaliszowi napisać raport bez sejmowego śledztwa, bo "przecież wszyscy prokuratorzy, którzy zeznawali stwierdzili, że nikt na nich nie naciskał". "Wszyscy prokuratorzy stwierdzili, że był poważny materiał dowodowy, który uzasadniał postawienie zarzutów Barbarze Blidzie" - zauważył Ziobro. Pytany o ewentualny wniosek o postawienie go przed Trybunałem Stanu, Ziobro powiedział, że ma nadzieję, że inicjatorzy "nie wymiękną". "Dla mnie byłaby to okazja do pokazania ciemnej strony mocy; zderzenia dwóch światów - świata korupcji i świata, który chciał z tą korupcją walczyć" - powiedział. W ocenie b. prokuratora krajowego Dariusza Barskiego, raport przygotowany przez Kalisza napisany jest według tezy, a jeśli - jak mówił - "coś nie zgadza się z przyjętą uprzednio tezą, zostaje pominięte w raporcie". "Raport ten jest sprzeczny nie tylko z ustaleniami samej komisji śledczej, ale z ustaleniami prokuratury, z ustaleniami niezawisłego sądu" - przekonywał Barski. Przypomniał, że "zapadł wyrok skazujący jednego z bohaterów tamtej sprawy (afery węglowej - PAP), który został zatrzymany w tym samym czasie, co Barbara Blida". "Sąd skazał go za korupcję w oparciu o zeznania Barbary Kmiecik, które komisja kwestionuje" - dodał. "Raport w ogóle nie odnosi się do decyzji prokuratury. Jeśli pan Kalisz nie zgadza się z nimi, dlaczego się w ogóle do nich nie odniósł? Traktuje je, jako nieistniejące. Podobnie traktuje, jako nieistniejące decyzje niezawisłych sądów, które aresztowały wówczas osoby" - mówił Barski. "Kiedy doszło do tej tragedii, sąd merytorycznie rozpoznawał tę sprawę i stosował najsurowsze środki zapobiegawcze, tego nie ma w raporcie pana Kalisza" - dodał. Według Barskiego w raporcie Kalisza "nie ma nic poza tezą, którą postawił i którą udowadniał". "Prościej byłoby dla pana Kalisza, gdyby tę tezę postawił w momencie powołania komisji śledczej, wówczas byłoby taniej dla podatnika i byłoby mu łatwiej przedstawić takie a nie inne ustalenia" - powiedział.
W opinii b. prokuratora krajowego, ustalenia raportu autorstwa szefa komisji pozostają "w sprzeczności z ustaleniami jego własnej komisji". "To jest manipulacja, którą spotykamy jako prawnicy w pismach procesowych stron. Dokonuje się pewnej manipulacji, pisze się tylko to, co nam odpowiada, a wszystko inne pozostaje milczeniem" - podkreślił Barski. "Raport Kalisza kompromituje go, jako prawnika" - mówił. Barski, który jest "dwójką" na sejmowej liście kandydatów PiS w Łodzi pytany był, dlaczego zdecydował się na kandydowanie do Sejmu. "Całe moje życie zawodowe związane było ze służbą państwu. Uważam, że wykorzystanie tego doświadczenia byłoby najpożyteczniejsze w Sejmie, gdzie tworzy się ustawy i którego główną funkcją jest funkcja kontrolna władzy wykonawczej" - odparł. Jak zapewnił, posiada "właściwe walory, doświadczenie zawodowe i przygotowanie do tego, by wykonywać funkcję kontrolną i włączyć się aktywnie w działania ustawodawcze w Sejmie". (PAP)/Sil
Mały artykulik o Donaldzie Tusku. Pochodził z rodziny robotniczej, ojciec był stolarzem, a matka pielęgniarką. Nie miał łatwego dzieciństwa. Z jednej strony surowy i często obecny ojciec, mający do wyboru kilka pasków różnej grubości dla dyscyplinowania syna, z drugiej podwórko, na którym koledzy śmiali się z jego imienia i nazwiska (Kaczor, Pułtusk), i uważali za hitlerowca, ponieważ w jego rodzinie mówiło się po niemiecku i obowiązywały przejęte z ewangelickiego obrządku obyczaje. W tym wszystkim młody, impulsywny Donald potrafiący rzucić talerzem przez okno, wybijający piłka szyby sąsiadów, bijący się z kolegami, sprawiający problemy w szkole i marzący, aby być kimś podziwianym (zawodowym piłkarzem). Wiek młodzieńczy przynosi rozwiązanie najważniejszych problemów. Ojciec umiera, gdy Donald ma 14 lat. Pod koniec LO kończą się problemy w szkole, na studiach zaś jego uroda (lwia grzywa) sprawia, ze staje się człowiekiem popularnym, mającym powodzenie na imprezach i u dziewcząt. Dochodzą do tego poczucie jedności wynikające z uczestnictwa w ruchu kibicowskim i wspólnej walki z komuną, a potem z działalności w antykomunistycznych organizacjach studenckich, gdzie udało mu się zdobyć pozycję lidera. Dodajmy do tego uznanie szanowanego i mającego pozycję dziennikarza L. Bądkowskiego i odkrycie kaszubskiej tożsamości. Wreszcie małżeństwo z atrakcyjną Małgorzatą. Zmienia się wówczas i sam Tusk z buntowniczego nastolatka i łobuziaka z podwórka stając się przyjacielskim bratem łatą. Wydaje się jednak, że nie była to zmiana osobowości, lecz raczej taktyki sposobu bycia. Koniec studiów (1980) niesie ze sobą gwałtowną zmianę w życiu Donalda. Młoda żona, małe dziecko, utrata mieszkania i pracy w czasopiśmie mniejszości kaszubskiej. Okres ten jest zwykle pomijany w biografiach przyszłego premiera. Wiadomo jednak, że ex-lider ruchu studenckiego zostaje sprzedawcą pieczywa w przejściu k. dworca kolejowego. W 1985 r. (wg roko) rozpoczyna się okres pracy w spółdzielni Świetlik. Wysokie zarobki, ciężka praca, eklektyczne, robotniczo - inteligenckie środowisko dysydenckie, ekstremalne używki i rozrywki (gandzia, kilkudniowe ciągi alkoholowe, zwisanie z wysokich rusztowań itp.) Okres ten kończy się założeniem środowiska politycznego skupionego wokół Przeglądu Politycznego. Stworzyli je byli działacze NZS oraz asystenci z UG zafascynowani liberalizmem. Pismo osiągnęło sukces. Miało coraz ważniejszych autorów (m.in. Lecha Kaczyńskiego, zastępcę szefa Solidarności), było o nim głośno, jednak, gdy w 1988 r. jego przedstawiciele wyjechali do Paryża by spotkać się z Giedroyciem i emigracyjnymi potraktowano ich jak nikogo, jakby nikt o nich nie wiedział. Donald zrozumiał wówczas, że „jest prawie niemożliwe, żeby wbić się w ten centralny nurt", a całego materialnego wsparcia przez 6 lat środowisko Przeglądu uzyskało jedynie 500 dolarów. Nikt też nie zapraszał ich do rozmów okrągłego stołu (wziął w nim udział jedynie Bielecki). Donald Tusk remontował zaś wówczas szkołę w Norwegii. Wkrótce przychodzą poważne sukcesy. Środowisko gdańskich liberałów zostaje docenione, stawia na nich Wałęsa mianując Bieleckiego premierem i dając im kilka ministerstw. Wśród wybrańców i posadobiorców nie ma jednak szefa nzs-owców. Na osłodę dostaje jednak stanowisko szefa partii. A potem wybór na posła sejmu I kadencji. Co robił Donald Tusk w początkowym okresie polskiej demokracji? Niezbyt wiadomo. Na pewno nie zajmowała go praca w sejmie. (4 wypowiedzi, 1 projekt ustawy). Na uwagę zasługuje fakt, że szef dużej partii wspierającej z-cy to rząd Olszewskiego i rząd Suchockiej nie pełnił żadnej politycznej funkcji. Być może przeszkadzał mu w tym fakt, iż był wice naczelnym Gazety Gdańskiej, która jednak zbankrutowała, ponoć z powodu nieudolności redakcji. Był też członkiem komisji likwidacyjnej RSW oraz bywalcem Cotton Clubu przy ul. Złotników na gdańskiej starówce. Prawdopodobnie też z tego okresu pochodzą kontakty Tuska z W. Kubiakiem zasłużonym agentem WSI, o których wspomina K. Wyszkowski, (co ciekawe reszta opozycji miała obstawiać, że to SB jest duchem sprawczym transformacji). W decydującej jednak chwili, podczas nocy teczek Tusk i KLD walnie przyczyniły się do obalenia rządu Olszewskiego. A fraza "Policzmy głosy" pierwszą szeroko znaną wypowiedzią późniejszego premiera. Sejm I kadencji zakończył się klęską obozu Tuska. Mimo kosztownej i pierwszej w amerykańskim stylu kampanii (milion nowych miejsc pracy) partia nie weszła do sejmu, przetrwała zaś dzięki sojuszowi, a właściwie wchłonięciu, przez Unię Demokratyczną. Wydaje się, że przygoda z UW była kolejnym rozczarowaniem dla Tuska i całej ekipy NZS-owców. Jeszcze młodzi, ale już z pierwszymi sukcesami, żądni i dążący skazani zostali na rolę uczniaków w gabinetach emeritten professoren. O niskiej pozycji młodych w UW świadczy fakt, że Tusk, szef liberałów i wiceszef UW zmuszony został do kandydowania do senatu, czyli politycznej II ligi. Po wejściu do koalicji z AWS z 6 tłustych ministerstw liberałowie nie dostali żadnego. Ich największym osiągnięciem było stanowisko wicemarszałka senatu dla Tuska i prezydentura Warszawy dla Piskorskiego. Końcówka rządów AWS to czas gwałtownej przemiany Donalda Tuska, który z zabawowego chłopca, człowieka nikt, lidera ulegającemu rozkładowi środowiska, piastującego stanowisko dla emerytów staje się twardym liderem polskiej sceny politycznej. Donald Tusk miał wówczas 40 lat. W ten sposób kończy się pierwsza część kariery politycznej Donalda Tuska. Jak możemy ją podsumować?
1. Tusk to człowiek ambitny i wytrwały. Zdołał się wyrwać z nizin społecznych i awansować kilka szczebli w hierarchii społecznej.
2. Widać problemy z tożsamością. Traumatyczne przeżycia z dzieciństwa mogły się odbić na jego późniejszych wyborach i słowach ("polskość to nienormalność"). Odkryta w czasach studenckich kaszubskość tylko częściowo wypełniła tę lukę. Tusk boleśnie odczuł, bowiem nie wybranie go na szefa etnicznej organizacji. Kto wie, czy gdyby nie ta decyzja dzisiejszy premier nie zostałby znanym działaczem ruchu kaszubskiego.
3. Widać bardzo duże zdolności interpersonalne. Gdy trzeba Tusk potrafił być podwórkowym łobuziakiem bijącym pięściami, gdy zaś sukces osiągało się dzięki łagodności i byciu lubianym wybierał ten model i realizował go skutecznie.
4. Towarzyszyła temu widoczna merytoryczna słabość przyszłego premiera. Przede wszystkim, jako szefa zespołu. Praktycznie każde środowisko, któremu Tusk przewodził rozpadało się nie osiągnąwszy sukcesu lub wkrótce po jego osiągnięciu, od Przeglądu Politycznego, przez Gazetę Gdańską po KLD.
5. Tusk potrafił jednak działać tak, że wszystkie te porażki nie były zapisywane na jego konto.
6. Przez kilkadziesiąt lat bytności w polityce Tusk nie potrafił zbudować wokół siebie zespołu współpracowników, zgodnie współdziałającej drużyny. Raczej dobierał ludzi do zadań. Potem zaś ci ludzie wypadali z kręgu obecnego premiera. Wniosek z tego, że choć Tusk miał mnóstwo znajomych i kolegów, to jednak trudno zauważyć by miał, choć jednego prawdziwego przyjaciela.
7.Widać u niego jakiś antyinteligencki kompleks, czy antyinteligencką złość właściwą ludziom, którzy uznawani są za dobrych kumpli do zabawy, ale gdy przyjdzie do spraw poważnych odstawianych na bok w związku z rzekomym brakiem kompetencji.
8. Widać też, że Tusk jest człowiekiem, który miał własne zdanie, lubił podejmować niekonwencjonalne decyzje i chadzać swoją ścieżką obok drogi.
9. W ciągu tych lat Tusk doświadczył jak to jest być na samej górze i na samym dole. I jak się spada z wysokiego konia.
10. Widać też, choćby po pozycji KLD w UW czy w rządzie Suchockiej, słabe kompetencje Tuska, jako negocjatora.
W końcówce rządów rozpadającego się AWS, w Donaldzie Tusku nastąpiła gwałtowana przemiana. Nieskomplikowany bon vivant, zmienia się w twardego i walecznego lwa rzucając rękawicę powszechnie szanowanym mentorom z UW. Konkretnie zaś najbardziej spiżowemu ze spiżowych Bronisławowi Geremkowi, człowiekowi, którego pozycję i wielkość uznawał nawet wrogi mu Waldemar Łysiak, plasując go wśród 5 osób realnie sprawujących w Polsce władzę (w przeciwieństwie np. do Kuronia i Michnika). Efektem tego starcia było ostatecznie odstawienie UW na katafalk, jej miejsce zajęła zaś PO.
Historia PO jest znana Tutaj krótko ją streścimy. I okres to czas Platformy romantycznej, gdy ława wolontariuszy ruszyła na wybory. Wiodło ją trzech, a właściwie czterech tenorów: Olechowski, który bazował na swoim powodzeniu z wyborów prezydenckich, Płażyński, bardzo dobry organizator, tworzący na bazie SKL struktury, inny doskonały budowniczy struktur Paweł Piskorski, najzdolniejszy polityk młodego pokolenia, oraz Donald Tusk, który miał zajmować się budową programu. Nieafiszującym się tenorem miał być, jak sam twierdzi, Gromosław Czempiński. Po wejściu do sejmu powstaje chadecka partia o zabarwieniu konserwatywnym. Jej znakiem firmowym jest inteligenckość wyrażona w sojuszu profesorów z przedsiębiorcami. Z tenorów ostaje się Tusk, jednak twarzami partii stają się: ostra w języku profesor ekonomii z KUL oraz błyskotliwy inteligent z Krakowa, pogromca Millera, Rywina i Michnika przed kamerami wszystkich telewizji. Okazuje się jednak, że mimo wszelkich znaków na niebie i ziemi inteligenckość przegrała z marginalną partią braci Kaczyńskich. Jako główną przyczynę wskazano zastosowanie przez spindoktorów PiS kilku zgrabnych reklamówek. Biorący zaś przyspieszone lekcje PR Tusk przegrał bezpośrednią debatę z Lechem Kaczyńskim, a z nią całe wybory. To był szok. Szykujące się do władzy PO znalazło się w sytuacji, której nie przewidziało, bycia słabszym partnerem. Postawiono podstawowy warunek koalicji: amnestia, gwarantowana przez uzyskanie przez PO kontroli nad policją lub prokuraturą. PiS się nie zgodził. W ten sposób rozpoczyna się trzeci etap w dziejach PO, stworzenie partii władzy zorganizowanej na wzór wojskowy, z osobistą dyktaturą przywódcy, charakterystyczny wcześniej dla dzieł Pawła Piskorskiego. Prawdopodobnie też i tutaj Piskorski był architektem ideologiem zaś Rokita, który dążył do osobistych rządów za pośrednictwem figuranta i spoiwa w osobie Donalda Tuska. Prace trwały w spokoju przez dwa lata, atakowaniem pisowskiego rządu z powodzeniem zajęły się, bowiem niezależne media i czujące zagrożenie środowiska. Aktem wieńczącym przebudowę PO była dekapitacja dwóch twórców nowej partii: Piskorskiego, któremu zarzucono, że kupił za dużo lasów, (choć wcześniej dano wiarę wyjaśnieniom o kilkusetkrotnym pod rząd rozbiciu banku w kasynie) oraz Rokity, który widząc swe dzieło postanowił wycofać się pod eleganckim pretekstem. Celem tej przemiany było osiągnięcie dwóch wartości. Po pierwsze uzyskanie bezwzględnej kontroli nad przekazem medialnym. Po drugie zmianę technik kontaktowania się z grupą docelową. Wybory wykazały, bowiem, że inteligenckość w stylu oświeceniowym nie zapewnia zwycięstwa. Odtąd głównym adresatem tez PO miał tzw. aspirujący i nowobogaccy. Stąd też zmiana frontmenów. Intelektualizującego Rokitę zastąpiono niedoszłym doktorem filozofii i producentem tanich win w jednym. A błyskotliwe riposty i hasła fantazyjno-chamskimi performersami z seksualnymi podtekstami. Wyborców zaś, dla których i ten poziom był zbyt wygórowany obsługiwał zwykła knajpianą rąbanką polityczny bankrut, niegdyś uznawany za lidera katolickich talibów. Zmieniła się również lista intelektualnych totemów partii. Wymiotło profesorów i przedsiębiorców. Zastąpili ich artyści estrady i małego ekranu, reżyserzy, sportowcy. Zaś wyborca PO zyskiwał markę młodego, wykształconego, wielkomiejskiego. Ta właśnie partia, III Platforma jest, moim zdaniem, formacją polityczną, dzięki której Donald Tusk na trwałe wpisze się do historii polskiej sceny politycznej. Jest to bowiem pierwsza polska partia post polityczną, czyli partia władzy, nie posiadająca realnie żadnych treści ideowych, a nastawiona wyłącznie na zarządzanie. Po prostu przedsiębiorstwo, które działa w polityce, za pomocą odpowiednich technik zdobywa sobie poparcie czyni zaś to, co jest korzystne dla przedsiębiorstwa. W ten sposób Donald Tusk byłby tym, który zakończył etap pokojowej rewolucji solidarności i transformacji. Solidarność była, bowiem niewątpliwie wielkim ruchem ideowym, którego celem były zmiany ustrojowo - formacyjne. Ten właśnie element był wiodącym we wszystkich solidarnościowych rządach podobnie zresztą był on wiodącym w towarzyszących im rządach postkomunistycznych. Dominacja partia, w której policy (program) jest jedynie częścią politics (piaru) to symboliczny kres tego sporu. Sama zaś PO jest partią, bez barier, łączącą obie strony ideowego sporu. Jej głównymi politykami są, bowiem byli solidarnościowcy, podstawową zaś bazą poparcia tereny dotychczas wiernie popierające SLD. Oczywiście brak warstwy ideowej (koryto dla swoich kiepsko się sprzedaje) wymusił przemiany w dyskursie politycznym. Brak treści musiał zostać nadrobiony formą. Stąd rozdymanie do wymiaru podstawowego dupereli typu: samolot dla prezydenta, nie podawanie ręki, rzuconego na korytarzu słówka czy wyrwanych z kontekstu zdań, które nadyma się do wymiaru uraz dla całych wielkich grup społecznych. Stąd też teraźniejsza dyskusja o debatach zamiast normalnego wymiaru ideowego. Metoda jest prosta: nie mamy czekolady, to dajmy tak wiele wyrobu czekoladopodobnego by lud nie zauważył braku. O tym z jak dużą skutecznością udało się Tuskowi jego ekipie i sojusznikom ów erzac politycznego sporu wpoić w ludzkie umysły niech świadczy fakt, że jeden z członków PO (zdrowy na umyśle) zdecydował się na dokonanie zabójstwa szefa przeciwnego ugrupowania, a gdy ten miał zbyt dobrą ochronę zabił, chociaż jednego ze znienawidzonych "pisiaków". Wróćmy jednak do metody politycznej Tuska. Otóż postpolitkę (zarządzanie zamiast polityki) zastosował on tylko w częściowym wymiarze. Miała być to postpolityka pod scentralizowaną polityczną kontrolą. Tak chyba należy odczytywać gwałtowny wzrost zatrudnienia w administracji, najprawdopodobniej Tusk pozostawił w ministerstwach dotychczasowych urzędników by wykonywali pracę merytoryczną, ale jednocześnie dodał im tylu politycznych komisarzy, albo zwykłych pieczeniarzy, ilu zdołał. Ciekawa jest też konstrukcja rządu otóż występują w nim trzy typy ministrów:
A. Urzędnicy, bez politycznego umocowania (najczęstsza kategoria)
B. Politycy o silnym umocowaniu w PO, ale rzuceni na odcinki, na których się nie znali (np. Grad, Grabarczyk)
C. I fachowi, i mocni w PO, ale o niskim potencjale ogólnym (Kopacz)
W ten sposób powstali słabi ministrowie, którzy ważniejsze, a przez to bardziej kontrowersyjne decyzje mogli podejmować wyłącznie dzięki sile politycznej premiera. Aby taki układ mógł sprawnie funkcjonować premier powinien stworzyć w swoim najbliższym biurze komitet będący w istocie kopią RM, tymczasem stworzył komórkę PR wskazując w ten sposób jasno swoje priorytety. Ciekawe też, że na początku w rządzie funkcjonowało 4 ministrów, którzy mieli szansę stać się silnymi. Schetyna i Drzewiecki byli i mocni w PO, i znali się na tym, co robili. Zaś Ćwiąkalski i minister ds. środowiska dzięki swojej działalności zawodowej wyrobili sobie własną markę. Wszyscy czterej nie są już ministrami, dzieląc los wielu poprzedników, którzy co prawda Tuskowi nie zagrażali, ale mieli potencjał by takim zagrożeniem się stać. Kolejnym elementem systemu Tuska jest udzielenie dużych uprawnień służbom specjalnych z jednoczesnym osłabieniem ich kontroli. Następnym zawiązanie sojuszu z mediami połączone z czyszczenie przestrzeni publicznej z mediów/dziennikarzy nie sojuszniczych. Jaki był efekt takiej polityki Tuska? Dla państwa mizerny. Zaostrzony konflikt polityczny przeniósł się, bowiem z dużą intensywnością do instytucji państwowych powodując ich częściowy bezwład, któremu nie są w stanie zapobiec słabi, jeśli chodzi o moc sprawczą, ministrowie. Najjaskrawszym owocem tego chaosu była katastrofa smoleńska, a także późniejsze próby śledztwa. I MON nie jest wcale wyjątkiem, że i w słabym tempie budowana jest infrastruktura, wiele projektów jest przepłacanych. Nastąpił gwałtowny przyrost długu, połączony z gwałtowną obniżką wartości złotego, podwyżką podatków i opłat, zwyżką cen. Jednak dla przedsiębiorstwa PO system Tuska wydaje się skuteczny. PO zdołało zwyciężyć w kilku wyborach z rzędu i ma bardzo duże szanse by, jako pierwsza partia w historii III RP, utrzymać władzę przez dwie kadencje z rzędu. foros – blog
Zaprzepaszczony dorobek „Solidarności” Mija właśnie 31 rocznica porozumień sierpniowych, ogromnego sukcesu powstającego dynamicznie NSZZ „Solidarność”. Ruchu, który stał się jedną z ikon Polski na świecie, ale równocześnie dorobkiem, który całkowicie zaprzepaściliśmy. Przyczyn – jak w wielu procesach – jest zapewne wiele. Ja chciałbym wskazać na jedną – giętkość niektórych solidarnościowych przywódców. „Solidarność” była ruchem, który mieścił w sobie ludzi o bardzo różnych poglądach; był to ruch zarówno Wałęsy, jak i Michnika. Walczyli bezkompromisowo o wolność kraju, ale pod koniec lat 80 przywódcy postanowili zachować się ugodowo. Czując zapach władzy, skumali się z komunistami i podzielili łupy. Socjalistyczna władza pod koniec lat 80 uświadomiła sobie, że panujący ustrój jest nie do utrzymania i zaczęła współpracować w jego demontażu, by jak najlepiej odszukać się w kapitalizmie i nachapać ogromnych zysków. Solidarnościowcy na pewno zdawali sobie z tego sprawę. Walcząc z elitą, osłabieni – sami zapragnęli jednak stać się jej częścią. Mieliśmy, bowiem lewicowego Michnika, ale i Wałęsę, prostego elektryka, który – wszystko na to wskazuje – nie miał czystego sumienia. W III RP bezpieka zapuściła korzenie bardzo głęboko – w służbach specjalnych, policji, sądach, prokuraturze. Dawni solidarnościowi przywódcy zdawali sobie sprawę, że nie pozbędą się ich łatwo, poza tym dysponują ogromną ilością haków. Dlatego zamiast oczyszczenia woleli „grubą kreskę”. Wałęsa i Michnik o Polsce mówią bardzo często. Dla mnie jednak są przykładem osób, które zdradziły wszystkie swoje dawne ideały. Michnik awansował dawnych prześladowców na „ludzi honoru”, a poprzez „Gazetę Wyborczą” pragnie wychowywać Polaków, co mistrzowsko opisuje Jarosław Marek Rymkiewicz w wierszu „Do Jarosława Kaczyńskiego”: Polska – mówią – i owszem to nawet rzecz miła Ale wprzód niech przeprosi tych których skrzywdziła Polska – mówią – wspaniale, lecz trzeba po trochu Ją ucywilizować – niech klęczy na grochu Niech zmądrzeje niech zmieni swoje obyczaje Bo z tymi moherami to się żyć nie daje. Lech Wałęsa kompromituje się niemiłosiernie swoimi czynami i wypowiedziami. Jest to typ człowieka, którego obecnie nie da się słuchać. Z jego wypowiedzi razi nadmuchane ego i zwyczajna pycha. Z prostego elektryka establishment i media zrobiły mędrca oraz intelektualistę, choć większość jego wypowiedzi trącą banałem, a rzekome złote myśli to nieumyślne efekty słowotoku. Wałęsa mówi nieustannie o tym, jakim jest bohaterem Polski i świata, jakiego to on nie odniósł zwycięstwa. W efekcie od „potomka rzymskiego cesarza Walensa”, jak kiedyś o sobie miał mówić, odwróciła się większa część „Solidarności”. Śmierć Jana Pawła II chyba jeszcze bardziej dodała mu odwagi, bo w ostatnich miesiącach umniejszył jego rolę na swoją korzyść. Gdyby papież dzisiaj żył – znając śmiałość Wałęsy – niewykluczone, że dowiedziałby się o tym od byłego prezydenta. Pokorny Ojciec Święty z pewnością tylko by się uśmiechnął i poklepał „przyjaciela” po ramieniu. Wałęsa i Michnik zamiast zerwać z PRL, usankcjonowali niektóre elementy jego porządku. Pokazali, że dawni, totalitarni oprawcy wcale nie są tacy źli, że można z nimi rozmawiać, dzielić się stanowiskami, nazywać lewicowymi działaczami. Może, dlatego dzisiejsza „Solidarność” jest zdegustowana działalnością swoich byłych członków. Zarzuca jej się bycie przybudówką PiS-u, czyli prawicowe poglądy, domagające się moralnej odnowy i oczyszczenia ojczyzny z pozostałości socjalizmu. Co o dziedzictwie „Solidarności” mogę powiedzieć ja, Kolumb II PRL, pardon, III RP? Mogę powiedzieć, że „Solidarność” miała całe zastępy wspaniałych członków i przywódców, często anonimowych bohaterów. Na przykład Annę Walentynowicz, którą wycinało się (wycina) z filmów i zdjęć. Mogę powiedzieć o wspaniałym etosie; cóż jednak z etosu, jeśli rozjechali go niektórzy przywódcy, przekonani, że taka jest bolesna rzeczywistość. Mogę powiedzieć, że zaprzepaściliśmy główne cele i przesłanie „Solidarności”, nie wprowadziliśmy w życie jej ideałów, ale za to kanonizowaliśmy zaprzaństwo. Wiecie, jaka jest różnica między Kolumbami II i III RP? Otóż dawni 20-latkowie byli wychowani na micie walki powstańców i legionistów, na odwadze i bezkompromisowości Piłsudskiego, na uczeniu się prawdziwej historii. Dzisiejsi 20-latkowie wiedzą tylko tyle, że jeśli chcą godziwie żyć, to muszą iść na układy, a ich główną zasadą jest nieposiadanie żadnych zasad. W ich głowie nie ma jakichś tam honoru, patriotyzmu, sprawiedliwości. Może generalizuję, nie mówię oczywiście o wszystkich. Ale taka jest prawda. Kolumb II RP zginął na barykadach, Kolumb III RP przeskoczyłby ją i pobiegł do wroga, bo przecież to wszystko jedno. Oto i nasza „solidarnościowa” scheda. Przykład idzie z góry.
SANRE.
W poszukiwaniu Polski szlachetnej Dzięki charyzmatycznej Annie Walentynowicz solidarność stała się główną ideą strajku sierpniowego Pani Ania zawsze zawstydzała mnie swoją niepożytą energią, ale przede wszystkim – umiłowaniem Polski i mocną, pokorną wiarą w Bożą sprawiedliwość. Jej wytrwałość i konsekwencja w działaniu pobudzała i dodawała sił. Promieniowała zwyczajną ludzką dobrocią, i choć sama przez całe życie borykała się z biedą, zawsze była gotowa pomagać potrzebującym. Ale była też porywcza i potrafiła podnosić głos. Tylko wtedy jednak, gdy czuła – a instynkt patriotyczny miała bezbłędny, – że ktoś działa na szkodę Ojczyzny. Tego nie tolerowała. 14 sierpnia 1980 r. Stocznia Gdańska staje. Młodzi stoczniowcy z wydziału K-5 rozpoczynają strajk, niosąc transparent z napisem: „Przywrócić Annę Walentynowicz do pracy. 1000 zł dodatku drożyźnianego”. Te proste hasła wystarczyły. Po godzinie stanęła cała stocznia. Panią Anię tryumfalnie, dyrektorskim samochodem, przywieziono na teren stoczni. Tak wspominała te niezapomniane chwile: „Wjeżdżamy do stoczni. Serce podchodzi mi do gardła. Widzę nieprzebrane tłumy. ( ) Wdrapuję się na dach koparki. Ktoś podaje mi bukiet róż. Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę. Kręci mi się w głowie”.
W pierwszych dniach strajku, jak świadczą o tym również raporty MSW, Anna Walentynowicz była niezwykle aktywna. Uczestniczyła w przygotowaniu rozszerzonej listy postulatów, do której dodano: przywrócenie do pracy Lecha Wałęsy i Andrzeja Kołodzieja, wzniesienie pomnika ofiar Grudnia 70, podwyżkę płac o 2 tys., zrównanie zasiłków rodzinnych do poziomu świadczeń dla rodzin milicyjnych oraz zagwarantowanie bezpieczeństwa dla strajkujących. Rozmowy były dla dyrekcji trudne. Walentynowicz oczywiście nie ograniczyła się do kwestii swojego zwolnienia i mówiła bez ogródek: „Nikt z pracownikiem nie rozmawia. Po prostu Rada Zakładowa, czyli związki zawodowe są przedłużonym ramieniem partii i administracji. Biorą składki, nikt się z tych składek nie rozlicza”. Ostatecznie, gdy strajk ogarniał stopniowo całe Wybrzeże, 16 sierpnia dyrekcja uległa. Zgodzono się na niemal wszystkie żądania. Wałęsa zakończył strajk i zaintonował hymn narodowy. Nie wszyscy jednak chcieli go śpiewać
Anna zyskuje przydomek „Solidarność” Na Wybrzeżu strajkowało już ponad 60 tys. ludzi. Postulaty pracowników małych zakładów nie zostały w ogóle w porozumieniu uwzględnione. Gdyby stocznia zakończyła strajk w tym momencie, milicja i bezpieka łatwo by się z nimi rozprawiły. Sytuację uratowały wówczas dwie działaczki WZZ – Alina Pieńkowską i Anna Walentynowicz. Pod bramami zakładu obie panie usiłowały zatrzymać wychodzących już do domu stoczniowców. Wzywały (p. Ania ze łzami w oczach) do strajku solidarnościowego. Do kobiet przyłączyli się Jan Borusewicz, Andrzej Gwiazda i Kazimierz Szołoch. Został też Lech Wałęsa. Na noc zostało ok. 2 tys. robotników. Strajk w stoczni uratowano. Jednak nieufność wobec próbujących zakończyć strajk na własną rękę stoczniowców z Lenina pozostała. I ciężko ją było przezwyciężyć. Pod bramę Stoczni Remontowej na wózkach akumulatorowych podjechali Wałęsa i Walentynowicz. Pierwszy przemówił Lech – odpowiedziano gwizdami. O tym, co stało się potem, tak opowiadał Krzysztof Wyszkowski: „Stałem obok wózka i patrzyłem na Annę, a po plecach przechodził mnie dreszcz i do oczu napływały łzy. Nigdy nie przeżyłem równie wstrząsającego wydarzenia i nigdy nie wyobrażałem sobie, że coś podobnego może się w ogóle wydarzyć. Na dachu wózka stała drobna kobieta przemieniona w potężną skoncentrowaną energię ( ). Strach było wziąć na swoje sumienie odmowę wobec jej wezwania”. Obraz ten dopełnia wspomnienie Andrzeja Gwiazdy: „Nie chcieli słuchać ani argumentów merytorycznych, ani ideowych i wtedy Ania w dramatycznym apelu odwołała się do solidarności. Widać było, że zrobiło to duże wrażenie i odniosło skutek. Solidarność stała się główną ideą strajku”. Walentynowicz odwołała się do koleżeńskiej, robotniczej solidarności. I nie zawiodła się. Następnego dnia „Remontówka” dołączyła do „Lenina”. Chociażby z tego jednego powodu pani Ani należy się przydomek „Anna Solidarność”.
Ikona strajku sierpniowego Następnego dnia, w niedzielę, po długich staraniach pani Ani udało się uzyskać zgodę władz i biskupa na odprawienie na terenie stoczni Mszy Świętej przez ks. Henryka Jankowskiego. Nastroje strajkujących wyraźnie się uspokoiły. Sama Walentynowicz była szalenie wzruszona: „Płakałam, bo jeszcze nigdy nie przeżywałam tak głęboko radości z uczestniczenia w nabożeństwie; cieszyłam się za tych wszystkich, którzy powrócili do Boga”. Na głównej bramie stoczni wisiały obraz Matki Bożej Częstochowskiej i portrety Jana Pawła II. Na zewnątrz, tam, gdzie później stanąć miał pomnik, Tadeusz Szczudłowski ustawił wielki krzyż, pod którym modlili się wspierający strajk gdańszczanie. Codziennie na terenie stoczni prowadzone były też modlitwy. (Nie inaczej było w innych strajkujących zakładach pracy, m.in. w stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, gdzie ks. Hilary Jastak, nikogo o zgodę nie pytając, odważnie przeszedł przez szpalery milicji, niosąc Najświętszy Sakrament, czy w Hucie Warszawa, gdzie Mszę Świętą odprawił nikomu wówczas nieznany ks. Jerzy Popiełuszko). Robotnicy pamiętali o Kościele także w swych postulatach, i to dzięki nim już wkrótce wierni w całym kraju mogli słuchać za pośrednictwem Polskiego Radia coniedzielnej Mszy Świętej transmitowanej z kościoła Świętego Krzyża w Warszawie. W Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym Anna Walentynowicz bardzo stanowczo upominała się o przestrzeganie prawa, zwłaszcza prawa pracy i przedłużenia urlopów macierzyńskich. 31 sierpnia, gdy władze usiłowały grać na zwłokę, zabrała głos w sprawie aresztowanych członków WZZ, KOR, ROPCiO i RMP: „( ) ci ludzie, aresztowani obecnie, w 1976 roku pomagali rodzinom robotników zwolnionych ze stoczni. Robotnicy to pamiętają nadal i dlatego występują w imieniu pracowników Stoczni Gdańskiej, i prosimy o natychmiastowe uwolnienie aresztowanych, zatrzymanych w związku ze strajkiem”. Pani Ania działała na wielu frontach. To jej właśnie powierzono kasę powstającego związku i pieniądze zbierane na pomnik ofiar Grudnia 70. Jeździła często do strajkujących zakładów, tłumacząc, o co toczy się walka. Udzielała niekończących się wywiadów dla przedstawicieli zachodnich mediów, w czasie, których świetnie dawała sobie radę z najtrudniejszymi pytaniami. W wolnych chwilach przygotowywała kanapki dla kolegów. Spała tylko po 3-4 godziny na dobę, najpierw na podłodze, a potem na fotelu. I stała się żywą ikoną strajku sierpniowego. Gdy zwycięski, jedyny w swoim rodzaju strajk się kończy, pani Ania opuszcza stocznię ostatnia z nadzieją, że wreszcie odpocznie, jednak o żadnym odpoczynku mowy być nie mogło. Już 2 września, namówiona przez przyjaciół, została etatowym pracownikiem powstającego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, w którym odpowiadała początkowo za finanse i dział interwencyjny. Odwiedzały ją, prosząc o radę i pomoc, tysiące ludzi z całej Polski. Była wówczas u szczytu popularności. Pracując dzień i noc, nie zdawała sobie sprawy z tego, że nad jej głową gromadzą się czarne chmury. Tym razem to nie MSW, choć donosów na jej temat nie brakowało, sprawiać jej miało największe przykrości, lecz dawny kolega z WZZ – Lech Wałęsa.
Wysoka cena bezkompromisowości Do otwartego konfliktu między nimi doszło przed odsłonięciem pomnika ofiar Grudnia 70. Anna Walentynowicz nie pozwoliła na uczynienie z monumentu symbolu rzekomego pojednania władzy z Narodem i umieszczenie na nim tablicy z nazwiskami zabitych milicjantów. 16 grudnia odsłonięto Pomnik Poległych Stoczniowców, nazwany tak, jak chciała. Lecz miejsca dla niej wśród zaproszonych gości zabrakło. Bardzo to przeżyła: „Znów nie mogłam złożyć kwiatów. Jeszcze przed rokiem uniemożliwiło mi to SB. Komu zawdzięczam to w roku 1980?”. Anna Walentynowicz, jak wielu innych związkowców, z oburzeniem przyjęła arbitralną decyzję o zaniechaniu strajku. Mówiła o tym w stoczni głośno, domagając się od Wałęsy wyjaśnień. Doprowadziło to do wystąpienia Komisji Zakładowej stoczni (bez poparcia jej macierzystego wydziału W-2) o odwołanie pani Ani z gdańskiego Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” . Działania takie były niezgodne ze statutem związku. Sprawę, z udziałem zainteresowanej, omawiano podczas posiedzenia Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” 23 kwietnia 1981 roku. Po burzliwej dyskusji, w czasie, której Walentynowicz bronili Andrzej Gwiazda i Jan Rulewski, doszło do wymuszonego pojednania. Nie zamknęło to, niestety, sprawy. Pani Ania będzie w sposób bezwzględny i złośliwy marginalizowana, choć nikt nigdy nie postawił jej żadnych konkretnych zarzutów. Bezkompromisowość Anny Walentynowicz doprowadza w październiku 1981 r. w Radomiu do próby jej otrucia (za pomocą Furosemidu). Chciano w ten sposób uniemożliwić jej spotkanie z robotnikami. Dokonać miała tego znajoma pani Ani Ewa Soból – od lat tajny agent bezpieki. (Prowadzone po latach przez IPN śledztwo w tej sprawie zostało ostatecznie umorzone). Anna Walentynowicz dla wielu stała się niekwestionowanym autorytetem moralnym. W 2005 r. jej zasługi w walce o wolność docenił amerykański Kongres Fundacji Pamięci Ofiar Komunizmu, przyznając jej Medal Wolności Trumana – Reagana. Wreszcie, 3 maja 2006 r., dawny wykładowca z WZZ, a wówczas prezydent Polski Lech Kaczyński, odznacza ją i Andrzeja Gwiazdę Orderem Orła Białego. Nieustającą aktywność pani Ani w przywracaniu narodowej pamięci przerwała tragedia smoleńska. Janusz Kotański
Ćwiczenia przed zamachem - powtórka z "historii" Po dzisiejszym wpisie na niezależnej można zauważyć, że klocki zaczynają się układać. Przed wieloma zamachami "inside job" były wykonywane ćwiczenia (manewry) o zadziwiająco tożsamym przebiegu.
PRZEANALIZUJMY: Latem 2009 r. w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wykonano analizę dotyczącą największych potencjalnych sytuacji kryzysowych. Opisano w niej m.in., co się może stać, gdyby jednocześnie państwo zostało pozbawione prezydenta, kluczowych dowódców wojskowych i pozostałych najważniejszych osób. Precyzyjnie opisano, co trzeba zrobić, aby zapobiec panice i kto ma przejąć władzę. – Mimo tego raportu polscy politycy byli totalnie spanikowani, poza jednym – Bronisławem Komorowskim, który przejął władzę, nie czekając na oficjalne potwierdzenie śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. A poza tym wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak było w analizie – mówi nasz informator. W dniu tragedii rząd zebrał się na nadzwyczajnym posiedzeniu, bardzo szybko wyznaczono następców na pełniących obowiązki najważniejszych dowódców wojskowych. Zwołano nadzwyczajne posiedzenie Sejmu, a marszałek Bronisław Komorowski, jako p.o. prezydenta ogłosił termin przyspieszonych wyborów..
http://niezalezna.pl/15345-tusk-inwigilowal-prezydenta-lecha-kaczynskiego
Ćwiczenia (manewry) przed innymi zamachami - "inside job"
A) Są setki jednoznacznych dowodów, że przed atakami, 9/11 (czyli 11 września 2001 r.) na trzy wieżowce w NY oraz na Pentagon, przez parę dni wojska lądowe, lotnictwo i służby specjalne (FBI oraz CIA - i inne) prowadziły „manewry” symulujące ataki terrorystyczne, również z udziałem porwanych samolotów pasażerskich. Wielu oficerów, kontrolerów lotów i wysoko postawionych policjantów uznało doniesienia o porwaniu paru samolotów za część tych manewrów. Można o tym przeczytać i ocenić dowody w wielu poważnych publikacjach amerykańskich, a po polsku np. w książce Sławomira Kozaka „Operacja dwie wieże” (Oficyna Aurora) .
B) Przed atakami na metro w Londynie (7/7, czyli 7 lipca 2005) w Wielkiej Brytanii, a szczególnie w Londynie, przeprowadzano ćwiczenia z udziałem policji i wojska w dziedzinie „opanowywania paniki po wybuchach w metrze”. W obu przypadkach tych wielkich zamachów były prowadzone ćwiczenia antyterrorystyczne o dokładnie takim samym profilu jak zamachy.
C) zamach w Madrycie 11 marca 2004 roku też był poprzedzony „ćwiczeniami anty-terrorystycznymi”.
D) W Rosji, krwawe ataki w metro w Moskwie (6 lutego 2004) były poprzedzone „ćwiczeniami” służb. Wszystkie poniższe ataki miały miejsce we wrześniu 1999 r. Zamach w Bujnaksku, w Moskwie Pieczatnikach, w Moskwie przy ulicy Kaszyrskoje Szosse, w Wołgodońsku są jednoznacznie wiązane ze „służbami” - FSB. Nieudany zamach w Riazaniu: milicja dokonała ewakuacji mieszkańców i przeprowadzono badanie substancji, która znajdowała się w workach. Stwierdzono obecność materiału wybuchowego. FSB (z Moskwy) stwierdziła, że były to ćwiczenia. A znaleziony materiał wybuchowy (heksogen?) zamienił się w centralnych laboratoriach FSB w cukier.
E) Dwa dni przed zamachem w Oslo i na wyspie Utøya stolica Norwegii była miejscem „ćwiczeń anty-terrorystycznych” por. Ćwiczenia antyterrorystyczne w Oslo na 2 dni przed zamachem. Policja i „służby” brały w nich udział. Są dostępne dokumenty i filmy. Na wyspie Utøya, mimo pojawiania się w czasie tego zlotu premiera, ministrów i tp. - nie było żadnego policjanta. Ewidentny drugi morderca (wg. świadków) jest w mediach przemilczany. W niedzielę w TVN usłyszałem zeznanie rannego mówiącego po polsku, że nad wyspą po pół godzinie pojawił się helikopter policyjny, ale.. nic nie robił. Morderca (-y?) zabijał jeszcze przez godzinę. Pozatem... dziennikarz orzekł, że „jest przekonany, iż był to prawicowy ekstremista”.
Tusk - Batax – WSI „Dzisiaj wydaje mi się, że Tusk bardzo wcześnie zorientował się w roli tajnych służb w „transformacji” PRL w III RP i, co odróżniałoby go od większości ludzi Solidarności, którzy za głównego animatora „transformacji” uważali SB, dostrzegł fundamentalną rolę WSW/WSI. Przypuszczenie to wyprowadzam m.in. z bardzo bliskich stosunków, nawet przyjaźni, jaką nawiązał wówczas z Wiktorem Kubiakiem, wybitnym agentem WSW. Ten bliski współpracownik Grzegorza Żemka, znanego, jako „mózg” afery FOZZ, w latach 80 zajmował się nielegalnym transferem z Zachodu urządzeń elektronicznych objętych zakazem eksportu do krajów komunistycznych. W tym czasie zwerbowano do biernej współpracy przy odbiorze oficjalnie prywatnych paczek z żywnością, w których ukrywano np. układy scalone, liczną grupę osób, które następnie znalazły się w elicie polityczno-kulturowej III RP. Część z tych ludzi przyczyniła się do sukcesu KLD. W r. 1989 Kubiak objawił się, jako ktoś zupełnie inny – biznesmen zainteresowany wspieraniem środowisk politycznych. Ofiarowywał swą pomoc np. śp. Michałowi Falzmanowi, działaczowi Solidarności i członkowi redakcji pisma „CDN – Głos Wolnego Robotnika”. Falzmann wyczuł, z kim ma do czynienia i odrzucił propozycję. Tusk, który albo tego nie wyczuł, albo mu to nie przeszkadzało, przyjął pomoc. Za objaw zawarcia kontraktu można zapewne przyjąć moment, w którym „Przegląd Polityczny”, z wydawanego metodami podziemnymi brudzącego palce biuletynu, przeobraził się w eleganckie pismo drukowane na kredowym papierze, a KLD wprowadził się do nowych biur, do których wniesiono nowiutkie czarne meble. Współpraca rozwijała się znakomicie – Tusk organizował spotkania KLD w zajmującym całe piętro biurze Kubiaka w Hotelu Mariott, a Kubiak w fotelu pełnomocnika ministra prywatyzacji. Firma „Batax”, której WSW używało do operacji na Zachodzie, cieszyła się pełnym zaufaniem Tuska. Szkopuł w tym, że WSW nie była służbą suwerenną, a tylko oddziałem GRU, czyli sowieckiego wywiadu wojskowego. Co wiedzieli agenci WSW/WSI, wiedzieli również Rosjanie. Trzymanie pieczy nad młodymi talentami politycznymi, którzy w rekordowo szybkim tempie znaleźli się w elicie władzy III RP, z pewnością było zadaniem, którego nie zlekceważyli.”
Kim jest Wiktor Kubiak? Jego nazwisko i opis działalności znajdziemy w Raporcie z Weryfikacji WSI. Firma „Batax”, której założycielem był Kubiak pełniła ważną rolę w strategii wywiadu wojskowego PRL (Zarząd II SG) To poprzez nią, w latach 80 -tych prowadzono nielegalne operacje finansowe polegające m.in. na dokonywaniu zagranicznych operacji bankowych typu „PORTOFOLIO” i „AKREDYTYWA”, przynoszących zyski rzędu 40% rocznie. Źródłem finansowania były m.in. fundusze Central Handlu Zagranicznego; przebieg niektórych z tych operacji znamy dzięki agenturalnym materiałom dotyczącym Grzegorza Żemka. Jedną z nich (do dziś nie w pełni wyjaśnioną) była operacja udzielenia BATAX-owi kredytu w wysokości 32 mln USD przez Żemka działającego w imieniu BHI (filię Banku Handlowego) w Luksemburgu, gdzie pełnił rolę dyrektora Komitetu Kredytowego. Również na terenie Polski wywiad i jego tajni współpracownicy w krajowych przedsiębiorstwach zakładali wspólne interesy. Jednym z nich było kasyno w warszawskim hotelu Mariott. Otworzył je LOT wspólnie z utworzoną w Chicago firmą ABI. W interesie pośredniczył Kubiak i jego firma BATAX, na której konto ABI przekazało milion dolarów. Skąd, zatem człowiek o tak jednoznacznych związkach z PRL- owskim wywiadem, w towarzystwie „liberałów”? Jaka była rola Wiktora Kubiaka, najprawdopodobniej współpracownika Zarządu II SG w powstaniu KLD, jeśli możemy słusznie domniemywać, że spełniał wobec założycieli tej partii rolę hojnego i bezinteresownego (?) sponsora? W tym samym czasie, spotykamy środowisku KLD innego człowieka, który odegrał w nimi równie ważną i inspirującą rolę. Chodzi o Jacka Merkla. Jego nazwisko figuruje w archiwach, jako TW-k, nr rejestracyjny 4077-89445, nr archiwizacji l8432/I-k. Miejsce złożenia akt wydz. III Biura Ewidencji i Administracji UOP. Nr mikrofilmu 18432/1. Sprawa prowadzona przez KW MO Gdańsk oraz wydz. XI dep. I (wywiad) Warszawa. Materiały i mikrofilmy zniszczono w styczniu 1990 r., a więc w kilka miesięcy powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego. Wydział XI Wywiadu zajmował się kontrolą łączności między podziemiem w kraju i placówkami „Solidarności” zagranicą. Przeznaczony był do walki z „dywersją ideologiczną”, a po wprowadzeniu stanu wojennego zyskał nową formułę (będąc jednocześnie wywiadem i kontrwywiadem) stając się, obok Biura Studiów MSW, „okrętem flagowym” MSW. W latach 80-tych Wydział XI Dep. I MSW prowadził działania na terenie państw zachodnich (głównie Europa Zachodnia, Na jego czele stał płk. Aleksander Makowski, późniejszy partner biznesowy Jacka Merkla. Bezpośrednim przełożonym płk. Aleksandra Makowskiego był gen. Władysław Pożoga, a efekty pracy Wydziału XI Dep. I przekazywano bezpośrednio KGB. Sam Merkel w 1989r. brał udział w obradach "okrągłego stołu", negocjując rejestrację "Solidarności". W 1990 roku odpowiadał za zorganizowanie II Krajowego Zjazdu NSZZ "Solidarność" w Gdańsku.. Następnie został szefem sztabu wyborczego Lecha Wałęsy. Po jego zwycięstwie wyborczym do 12 marca 1991 r. był ministrem stanu do spraw bezpieczeństwa narodowego w Kancelarii Prezydenta RP. Dwukrotnie Jacek Merkel zasiadał w Sejmie. W latach 1989-91 z ramienia OKP i w latach 1991-93 jako członek Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Merkel był członkiem Prezydium Rady Krajowej KLD i szefem jego kampanii wyborczej w 1993 roku. Od zjednoczenia Unii Demokratycznej i KLD był członkiem Rady Krajowej Unii Wolności. W późniejszych latach Merkel był członkiem licznych rad nadzorczych, ale szczególnie dwie z nich zasługują na uwagę: Universalu Dariusza Przywieczerskiego i Polskiej Korporacji Handlowej Rudolfa Skowrońskiego. W spółkach tego ostatniego, od 1990 r. pojawia się płk Aleksander Makowski, którego dokładne dossier znajdziemy w Raporcie z Weryfikacji WSI, jako aneks nr.24. Tam również opisano kontakty Merkla z Makowskim. W kwietniu 1994 roku Skowroński zakłada PKH razem ze spółką Ralco, która szybko wycofuje się i ciekawszą spółką zagraniczną FMT, należącą do Grzegorza Żemka, głównego oskarżonego w aferze FOZZ. FMT była klasyczna spółką, która służyła do wytransferowania funduszy FOZZ zagranicę, a później ich powrotu już, jako wkładów prywatnych w nowe przedsięwzięcia biznesowe. (...) Powstaje całkowicie zasadne pytanie – czy udział tych dwóch ludzi: Wiktora Kubiaka i Jacka Merkla, związanych z komunistycznym wywiadem PRL, w powstaniu partii KLD, można przypisać zadziwiającemu zbiegowi okoliczności - czy też mamy do czynienia z klasycznym przykładem działalności agentury wpływu, inspirującej powstanie nowej partii? Podobnego przypadku próżno szukać w dziejach innych partii, powstałych w tym okresie. Wśród wielu partii, powstałych wówczas, tylko Kongres Liberalno-Demokratyczny dysponował od początku dostatecznymi środkami, by zorganizować struktury partii i przeprowadzić w roku 1991 udaną kampanię wyborczą do Sejmu. Po wyborach politycy tej partii współtworzyli rząd, na którego czele stanął Jan K. Bielecki. Wśród członków tego rządu znajdowało się ośmiu TW, z tak charakterystycznymi postaciami na czele, jak Andrzej Olechowskim (TW MUST) i Michał Boni (TW ZNAK). Środowisko KLD ( poza licznymi aferami gospodarczymi) odegrało w tym czasie istotną rolę polityczną, współuczestnicząc w zamachu na rząd Jana Olszewskiego, dzięki czemu skutecznie zablokowano przeprowadzenie lustracji wśród polityków.
http://lista-obecnosci.blogspot.com/2008/09/polityczna-agentura-wpywu-4-partia.html
Powiedzmy, więc za nich, że beneficjentem Bataxu z łaski jej właściciela Wiktora Kubiaka był Donald Tusk, który w biurze Kubiaka w hotelu Marriot miał swą nieformalną warszawską partyjną siedzibę. Rozsądkowi czytelników zostawiam rozstrzygnięcie pytania, czy miłość, jaką obdarzają Tuska i Platformę tacy ludzie, jak Czempiński czy Dukaczewski, ma z tym coś wspólnego. Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że odbudowę sauny Bataxu uważam za pomysł chwalebny, ponieważ stanowi doskonałą okazję, żeby w ten sposób pokazać i uczcić znaczenie, jakie dla parlamentaryzmu III RP w ogóle, a roli w życiu publicznym tak wybitnej osobistości jak Donald Tusk w szczególności, odegrał wielki, a niesprawiedliwie zapoznany, animator postkomunistycznego ładu politycznego Wiktor Kubiak i jego opisana przez Macierewicza wszechstronna aktywność. Wzywam, więc Donalda Tuska by osobiście naprawił krzywdę Kubiaka i Bataxu, jaką było usunięcie ze ściany sauny tabliczki z napisem „Dar firmy BATAX dla sejmu RP" i własnoręcznie przybił nową, wielką tablicę z wyliczeniem wszystkich zasług Kubiaka - tych publicznie znanych z raportu o likwidacji WSI i tych znanych tylko Tuskowi osobiście. Wzywam też Tuska, by nie wstydził się swej przeszłości i do współudziału w uruchomieniu sauny zaprosił swojego przyjaciela i sponsora, co stanie się dobrą okazją do przedstawienia mediom historii z pewnością nieuzasadnionych prześladowań Kubiaka przez prokuraturę. Cała opinia publiczna będzie z pewnością zainteresowana, w jaki to sposób stracił ważność list gończy rozesłany niegdyś za tym ofiarnym darczyńcą i na jakiej niwie czynny jest obecnie, gdy jego dawny podopieczny niepodzielnie rządzi polskim państwem. A może krzywdzimy Tuska podejrzeniami, że jeszcze nie zadbał o rozwój interesów swojego przyjaciela? Warto przedstawić mediom realia obecnej fazy rozwoju interesów twórcy „Metra". Gdyby Tusk namówił HGW, by ofiarować Kubiakowi drugą nitkę warszawskiego metra, nie byłby to nadmierny wyraz wdzięczności za jego zasługi. Każdy, kto docenia Donalda Tuska, musi również docenić Wiktora Kubiaka, który jako pierwszy rozpoznał „dotknięcie geniuszu" na czole „machera z zaplecza". Po hucznym otwarciu sauny powinien odbyć się uroczysty kongres PO na którym delegaci klęcząc wokół logo Bataxu przynajmniej przez 15 minut powinni skandować hasło: „mówimy Tusk - myślimy Kubiak, mówimy Kubiak - myślimy Platforma", a w tym czasie bohater wjeżdżałby do sali na białym koniu prowadzonym przez Donka w stroju giermka.
leslaw ma leszka
Zasieki ABW Po wczorajszych informacjach o CAT i prawdopodobnej inwigilacji L. Kaczyńskiego – Prezydenta RP, dziś znowu cisza. ABWehra przekazała do mediów jeden komunikat i pas. Okopali się i ogrodzili zasiekami milczenia. To może czas uporządkować, co wiadomo a czego nie. Co jest w informacjach jawnych, czym jest CAT i o co chodzi. Ponieważ sam do geniuszy od służb się nie zaliczam, liczę, że w komentarzach pojawią się dodatkowe informacje. Zacznijmy, dlaczego to wszystko takie dziwne i niepokojące. CAT powstał z inicjatywy walki z zagrożeniem terroryzmem. Stanowi bazę danych o poszczególnych osobach, umożliwiających wymianę informacji, gromadzenie ich w celu wyszukiwania powiązań i rozpoznawanie zagrożeń. Jakiego rodzaju są gromadzone w CAT informacje nikt nie wie. Tak samo, jakie osoby i powiązania stanowią zainteresowanie służb. Tylko, co to ma wspólnego z OCHRONĄ osób najważniejszych w państwie? Czy Prezydent, Premier, ministrowie, szefowie partii, banków, finansiści i inni „znani” – też mają powiązania z terroryzmem? Bo od ochrony to jest BOR i jego wydzielone do różnych funkcji struktury!! Wypada zauważyć, że CAT stanowi podstawę do wymiany informacji z państwami walczącymi lub zagrożonymi terroryzmem – jak Ukraina (zagrożenie EURO2012), Rosja – każdy wie, że u nich sporo terrorystów. Druga sprawa – nic nie wiadomo o kontroli dostępu do zawartości CAT, podano jedynie info o nielegalnym kopiowaniu. Nie znamy procedur ( a muszą być, tak działa każda instytucja państwowa) – o wprowadzeniu osób do rejestru, o zakresie zbieranych informacji drażliwych, o udostępnianiu danych innym służbom i państwom, o wprowadzeniu zmian i aktualizacji, o stosowaniu takich a nie innych środków do zdobycia informacji i wiele, wiele innych. Ktoś te procedury opracował, ktoś je zatwierdził i ktoś miał kontrolować ich stosowanie. Śledztwo prokuratury, przypomnę, opierają się jedynie na informacjach uzyskanych od ABW i nie dotyczyły ŻADNEGO z w/w czynników – proszę sobie sprawdzić, co obejmowało. Jednym słowem – niewiele wiadomo. Za to jest coraz więcej pytań, – jakie dane i komu przekazano, co wprowadzono do CAT odnośnie w/w osób, kto z nazwiska i imienia i na jakiej podstawie kontroluje CAT! Warto by było dowiedzieć się więcej, prawda? SZUAN's blog
„DYSFUNKCJONALNOŚĆ” „Porównywanie prezesa firmy z osobą kierującą trzecią pod względem wielkości gospodarką na świecie może wydawać się dziwne” – napisał William Pesek w swoim komentarzu dla Bloomberga.
Owszem. Ale co innego uznajemy za „dziwne”. Pesek sądzi, że „źle się dzieje gdy dymisja jednego z przywódców państw liczy się mniej niż rezygnacja ze stanowiska prezesa dużej korporacji”. A moim zdaniem to dobrze. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z leninowską zasadą prymatu polityki nad ekonomią. Reakcje na dymisję CEO Applea i Premiera Japonii są, więc oznaką normalności. Moje uszczypliwości na temat „gospodarki gadżeciarskiej” po premierze iPada2
http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=911
dotyczyły „rynków finansowych” a nie Steve’a Jobsa, który produkuje bardzo fajne gadżety, (choć ich nie używam) i jest z „realu” a nie z „rynków finansowych”. Apple ma dziś więcej szmalu niż FED dzięki wirtuozerii biznesowej Steve’a. Jeśli ktoś wykonywał przez ostatnie lata „Boską robotę” to waśnie Jobs, a nie Blankfein. Jednak najbardziej w komentarzu Peseka uderzyło mnie przeświadczenie, że to dużo „mówi o kraju liczącym 127 milionów mieszkańców, kiedy dymisja premiera jest postrzegana na arenie międzynarodowej, jako drugorzędna w stosunku do bardziej ekscytujących wydarzeń w Apple”. Bo „to informacja, że świat nie liczy się z japońską 5-biliardową gospodarką. I nie ma znaczenia, że Japonia jest ojczyzną największych azjatyckich rynków. Kraj jest po prostu dla wielu inwestorów, mogących uzyskać lepsze zwroty z nakładów gdziekolwiek indziej, zbyt dysfunkcjonalny. To wyjaśnia też, dlaczego rating kredytowy Japonii będzie w nadchodzących latach wciąż spadał.” Otóż to nie wiele mówi. Bo po pierwsze, premierów Japonia miała w ciągu ostatnich pięciu lat chyba pięciu. Inne kraje też. A takiego Prezesa jak Jobs, Apple - i nie tylko – może nie mieć przez następne pięćdziesiąt lat. Ale stwierdzenie, że Japonia to kraj „dla wielu inwestorów, mogących uzyskać lepsze zwroty z nakładów gdziekolwiek indziej, zbyt dysfunkcjonalny” oddaje istotę funkcjonowania „rynków finansowych”. Japonia jest zadłużona na 200% PKB, ale głównie wobec własnych obywateli, – co jest „dysfunkcjonalne” z punktu widzenia „rynków finansowych”. „Rynek jena” okazał się w ostatnich dniach o wiele bardziej „funkcjonalny” od „rynku” japońskich obligacji. Tylko ta „funkcjonalność” nie za bardzo Japończykom pomoże – podobnie jak Szwajcarom „funkcjonalność” „rynku franka”. Całkowicie zgadzam się natomiast z postawioną przy okazji przez Peseka diagnozą, że Kan wyleciał przez drzwi obrotowe japońskiej demokracji, bo chciał odebrać biurokratom możliwość podejmowania decyzji, zmniejszyć ich wynagrodzenia i zakazać praktyk korupcyjnych polegających na podejmowaniu dochodowych prac po odejściu z rządu w firmach wcześniej przez nich nadzorowanych. „Jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć, dlaczego nastąpił wyciek z reaktora w Fukushima wystarczy, żeby przyjrzał się tym niezdrowym praktykom”. Biurokracja, jak się okazuje, to nie jest tylko problem Polski. Ani nie tylko Japonii. To jest problem Świata. Biurokracja podejmuje swe decyzje w oparciu o znajomość przede wszystkim swoich interesów, a nie interesów społeczeństwa. Jak twierdzi Milton Friedman, „z samej swojej natury biurokracja ma tendencję do kierowania się swoimi własnymi prawami. Tak jak każdy z nas ma tendencje do przedkładania swoich interesów nad cudze”. Rząd i wszyscy parlamentarzyści nie są nawet w stanie zaznajomić się ze szczegółami uchwalanych przepisów. Samo ich przeczytanie nastręcza poważnych problemów osobom, nawet z wyższym wykształceniem, niebędącym specjalistami w tej dziedzinie, nie mówiąc już o ich dokładniejszym zbadaniu i ocenie. Mimo to uchwalają oni prawa, choć często sami nie wiedzą, jakie, głównie za radą i pod naciskiem sztabu biurokratów. Friedman cytuje w związku z tym słowa Deklaracji Niepodległości: „Utworzył on (król Jerzy III) mnóstwo nowych urzędów i przysłał tutaj roje urzędników, aby nękali naszych obywateli i przejadali ich majątek”. Był to jeden z powodów Rewolucji Amerykańskiej. W ostatnich latach nie ma już żadnego króla, na którego można zrzucić winę. To samo odnosi się do sytuacji w Japonii, czy w Polsce. Kluczowe cechy charakteryzujące biurokratów to „wydawanie przez nich pieniędzy innych ludzi; po drugie - to, że ich dolna granica efektywności, będąca dowodem sukcesu, jest bardzo odległa i trudna do zdefiniowania. W tych warunkach głównym bodźcem dla każdego biurokraty jest stanie się potężniejszym - i jest to prawdą niezależnie od tego, czy kieruje się on interesami ogólnymi i nieegoistycznymi, czy wąskimi i egoistycznymi”. Autor Tyranii status qou uważa, że wina tego stanu rzeczy nie leży w charakterze poszczególnych ludzi, którzy służą, jako biurokraci. Tak jak w przypadku innych grup zawodowych, niektórzy z nich są leniwi, niekompetentni i nieudolni. Ale na ogół są oni uczciwymi i przykładnymi obywatelami. Wielu z nich poświęca się spełnieniu celów, do których zostali najęci. „Problemem nie są jednak ludzie, jako jednostki; problemem jest system”. To ten system jest najbardziej „dysfunkcjonalny”. Gwiazdowski
Iracki łącznik w gabinecie Belki Marek Belka działał, jako Dyrektor Polityki Gospodarczej w tymczasowych władzach koalicyjnych Iraku. Doświadczenie zdobyte w Bagdadzie przydało się Belce po objęciu prezesury NBP: prezes otoczył się irackimi weteranami. Czy będziemy mieli drugi Irak? Zieleń dominuje w kolorystyce logo Narodowego Banku Polski (NBP). Czy to przypomina prezesowi NBP Markowi Belce słynna Green Zone w Bagdadzie ? Chyba tak, skoro powołał on szefa swojego gabinetu w NBP innego zasłużonego irackiego weterana, Sławomira Cytryckiego, magistra ekonomii Leningradzkiego Instytutu Finansowo-Ekonomicznego:
http://lubczasopismo.salon24.pl/NBP/post/236393,nbp-wszyscy-ludzie-belki-s-cytrycki
Marek Belka pełnił funkcje szefa koalicyjnej Rady Koordynacji Międzynarodowej w Iraku pomiędzy czerwcem i październikiem 2003. Od listopada 2003 do kwietnia 2004 był dyrektorem ds. polityki gospodarczej w Tymczasowych Władzach Koalicyjnych w Iraku. W tym samym czasie Sławomir Cytrycki został wysłany do Waszyngtonu gdzie pełnił w latach 2003–2004 funkcje szefa Specjalnej Misji Dyplomatycznej w randze ambasadora pełnomocnego. Obaj panowie mają odpowiednie i bogate kompetencje w realizacji delikatnych misji: Marek Belka to Kontakt Operacyjny służb PRL o nazwie "Belch", Sławomir Cytrycki miał pseudonim "Ritmo". Sławomir Cytrycki wpisał się na trwale w historie III RP, jako wysoki ranga urzędnik Banku Handlowego w niezapomnianych i wizjonerskich latach 90-tych. Cytrycki piastował wysokie funkcje w Banku Handlowym: był m.in. dyrektorem gabinetu prezesa, sekretarzem Rady Banku i członkiem zarządu. Innym dokonaniem Sławomira Cytryckiego było (nie)załatwienie Polsce, jako szef misji w Waszyngtonie, słynnych irackich kontraktów (na wyposażenie irackiej armii). Pamiętamy, że państwowa spółka Bumar, zarządzana przez niezatapialnego wtedy prezesa Baczyńskiego, zdecydowała wygrać irackie kontrakty podając publicznie w prasie wysokość swojej oferty. Uszczęśliwiło to konkurencje, która miała czas przygotować tańsze oferty. Bumar przegrał z kretesem. Wściekły Baczyński i jego nadzorca Szarawarski odwołali się od decyzji Amerykanów i przegrali następny raz. W NBP Sławomir Cytrycki będzie miał mniej stresującą pracę. Do jednych z zadań Gabinetu Prezesa NBP należy np. prowadzenie spraw protokołu i reprezentacji. Wiedza i umiejętności nabyte w Leningradzkim Instytucie Finansowo-Ekonomicznym powinny przydać się w sam raz. Znajomości tez: Aleksiej Borysowicz Miller, prezes Gazpromu, ukończył tę elitarną szkołę kilka lat po Cytryckim, tak samo jak żona prezydenta Medwiediewa. Kto wie, może w końcu Sławomir Cytrycki załatwi jakieś kontrakty? Stanislas Balcerac
Kajś Ty dziołcho oczy miała , co Ten Gizd takiego mioł PiS oddaje 99% głosów na Śląsku Legenda Solidarności na Śląsku, pani Jadwiga Chmielowska, człowiek walczący z anty Polskością na Śląsku, człowiek który mógłby być motorem, siła napędowa kampanii odebrania Tuskowi władzy na Śląsku otrzymała cios poniżej pasa z ręki PiS. Czy to świadoma prowokacja, czy głupota polityczna działaczy PiS na Śląsku. Kiedy pan Opara pomagał zakładać portal nowy ekran.pl, kiedy powstał Ruch pana prof. R. Szeremietiewa oskarżono zarówno portal jak, redaktora naczelnego oraz pana Oparę o kontakty z WSI oraz działanie na szkodę PiS. Stwierdzeniami ze działają na szkodę PiS, bo chcą urwać PiS 1 % głosów wyborczych zaczęto ostra kampanie przeciwko ludziom skupionym przy portalu NE. Jak wiec rozumieć to, co teraz wyprawiają działacze PiS na Śląsku, oskarżając panią J. Chmielowska – przecież rozumieją doskonale ze wchodząc w konflikt z tak znana i szanowana na Śląsku działaczka, legenda Solidarności, skazują PiS w rejonie Śląskim na utratę minimum 99% głosów wyborczych. Protestując przeciwko wciągnięciu działaczy Ruchu Autonomi Śląska na listy wyborcze PiS
http://blogspot.com.nowyekran.pl/post/25014,zdrada-czy-glupota
została pani J. Chmielowska ostro zaatakowana przez aparatczyków PiS regionu Śląskiego. Oto, co czytamy informacje pochodzą z komentarza, jaki pani J. chmielowska zostawiła pod mym wpisem na nE.
Szeremietiew Dziękuję Romanie za obronę. No cóż niektórzy sądzą po sobie służą panu, który płaci. Poseł Nowakowa jest szefem Okręgu PiS na Śląsku więc kacykoza wymusza klientelizm zwłaszcza u ludzi, którzy wiernej służbie nie Polsce a swym panom zawdzięczają wszystko. Kundelki szczekają a karawana jedzie dalej. Nikt mi za działalność dla Ojczyzny od 1978 roku nie płacił. To jak wiesz myśmy sami finansowali druk i kolportaż. Potem przyszła Solidarność w 80 roku i Zarząd Regionu - rzuciliśmy wszystko. Ty lata służby Polsce zapłaciłeś więzieniem i to długim. Mnie się udało miałam tylko 9 i pół roku listu gończego. Jakoś nie złamali mnie. Więc cały ten RAŚ i jego przybudówki mogą mi skoczyć na pukiel jak się to u nas nazywa. Ja służę tylko Polsce. Zastraszyć się nie dam nie tacy to próbowali. Spraw RAŚ jest poważna - to są silne powiązania niemieckie i w dodatku bardzo brzydkie. Zainteresowanych zapraszam do przeczytania w komentarzach na blogu moim w Salonie24 i niepoprawnych.pl No cóż są pożyteczni idioci i agenci wpływu - różnica niewielka jedni dostają za swe usługi szmal inni nie. Tak jak wojna w Gruzji i Smoleńsk ujawniły rosyjską agenturę, tak sprawa RAŚ i obecnej wojny ze mną ujawnia wpływy pewnych środowisk niemieckich w Polsce.
Jadwiga Chmielowska Dla leniwych wklejam to, co w komentarzu napisał na Salonie24 Pan R. Dudziak:
osoby publiczne mają obowiązek lojalności wobec swojego państwa RAS-owcy na listach PiS?
Polski Kodeks Karny mówi:
Część szczególna Zbrodnie stanu
Art. 93 par. 1. Kto usiłuje pozbawić Państwo Polskie niepodległego bytu lub oderwać częsć jego obszaru, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 10 lub dożywotnio albo karze śmierci.
par. 2. Kto usiłuje zmienić przemocą ustrój Państwa Polskiego, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 10 lub dożywotnio.
Art. 99. Kto wchodzi w porozumienie z osobą działającą w interesie obcego państwa lub organizacji międzynarodowej w celu wywołania wojennych lub innych wrogich działań przeciw Państwu Polskiemu, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 10.
1. Przedmiotem przestępstwa w stanie faktycznym art. 99 jest zarówno bezpieczeństwo zewnętrzne Państwa, jak też interes międzynarodowy. Zarówno, bowiem jedno jak i drugi, narażone są przez działanie, zmierzające do wywoływania wojny, lub innych zadrażnień międzynarodowych. 2. Podmiotem przestępstwa może być każdy, zarówno obywatel polski, jak i cudzoziemiec. Pod tym względem zachodzi, więc różnica w stosunku do ustaw dzielnicowych, która według uzasadnienia Komisji Kodyfikacyjnej, "polega na rozszerzeniu podmiotu przestępstwa, którym przy koncepcji zdrady według obowiązujących kodeksów (oprócz austriackiego) musiał być obywatel polski, według K.K. zaś może być każdy, a to stosownie do przyjętego przez K.K. stanowiska, traktującego wywołanie wojny lub innego wstrząśnięcia stosunków międzynarodowych, jako klęski powszechnej. Z drugiej strony chodzi także, w myśl zasady narodowości przedmiotowej o obronę interesów Państwa Polskiego". (Kom. Kod V, Z. 4, 12) 3. Również działanie przestępne zostało określone w sposób bardziej syntetyczny aniżeli w ustawodawstwie dzielnicowym. K.K. mówi o "porozumieniu", a w pojęciu porozumienia mieścić się będzie zarówno "nakłanianie obcego państwa do wojny". jak "obiecanie obcemu państwu pomocy", t. j. formy działań, określone w odpowiednich przepisach kodeksów dzielnicowych. W definicji porozumienia mieści się taki stan faktyczny, w którym następuje uzgodnienie zamierzeń na gruncie jakiegoś ustalonego przedsięwzięcia. Nie chodzi, zatem w wypadku art. 99 o jakieś ogólne nawoływanie do wojny, co mogłoby być treścią przestępstwa z art. 113, ale o konkretne porozumienie z określonym kontrahentem, co do przedsięwzięcia określonych czynności.. 4. Ustawodawstwo dzielnicowe, w szczególności N. i R., wymagało w tym wypadku stosunku między sprawcą przestępstwa a rządem obcego państwa. Oczywiście mogła być mowa o stosunku pośrednim, za pomocą agenta tego rządu. K.K. rozszerza zakres możliwych w tym wypadku kontrahentów przestępnego porozumienia, określając ich w ten sam sposób, jak w art. 98. Porozumienie może nastąpić, zatem nie tylko z osobą oficjalnie reprezentującą rząd obcego państwa, ale w ogóle z sobą działającą w interesie obcego państwa, chociażby niebędącą jego upoważnionym przedstawicielem. 5. Oprócz osób, działających w interesie obcego państwa, K.K. wymienia także osoby działające w interesie organizacji międzynarodowej, a to z powodów, o których wspominaliśmy już pod art. 98. 6. Celem porozumienia ma być wywołanie wojennych lub innych wrogich działań. K.K. mówi o działaniach wojennych, a nie o wojnie, ponieważ w obecnej praktyce międzynarodowej jakieś oficjalne wypowiadanie wojny nie bywa przestrzegane przy rozpoczęciu działań zbrojnych, mających niewątpliwie charakter działań wojennych. Oprócz tego K.K. wymienia inne wrogie działania. W pojęciu tem mieścić się będą nie tylko jakieś formalne wystąpienia, jako to np. zerwanie stosunków dyplomatycznych, postawienie ultimatum, t. zw. represalja i t. p.), ale także nieprzyjazne działania, mające charakter ekonomiczny, albo wszelkie inne przedsięwzięcia, narażające zewnętrzne bezpieczeństwo Państwa. Przykładem może być znany wypadek akcji organizacji międzynarodowej, zmierzającej do utrudnienia dowozu amunicji do Polski w czasie jej wojny z Rosją w r. 1920. Chodziło tu, niewątpliwie o podjęcie przez organizację międzynarodową wrogich działań przeciwko Państwu Polskiemu. Podobne znaczenie mieć może t. zw. "wojna celna", lub inne nieprzyjazne, a szkodliwe dla Państwa, wystąpienia zewnętrzne. 7. Sankcja karna podaje minimum szczególne kary więzienia na lat 10. W wypadku nadzwyczajnego złagodzenia mogłaby być mowa o zastosowaniu punktu "b" art. 59. Kara dodatkowa utraty praw publicznych i honorowych musi być orzeczona zawsze, chyba, że zastosowano złagodzenie nadzwyczajne i wymierzono karę aresztu. Roman Dmowski pisał: „Niemiec, który widząc, że w interesie państwa pruskiego trzeba podbić dla kultury niemieckiej Poznańskie, osiądzie tam i całą swą energię obróci na umacnianie w naszym kraju niemczyzny, który będzie przygarniał dzieci polskie i uczył je po niemiecku, który w posiadłości swej zorganizuje zarząd niemiecki i wpływem kulturalnym otoczenie swe będzie przerabiał na Niemców, który będzie zakładał niemieckie instytucje filantropijne – tylko szacunek we mnie wzbudzi, jakkolwiek będę go uważał za niebezpieczniejszego wroga od tamtych i będę starał się walczyć z jego usiłowaniami.” Pani poseł Maria Nowak nie jest osobą niepoczytalną, tylko dobrze wiedzącą, co robi. Jako osoba publiczna ma wpływ na politykę naszego kraju. Na takie osoby nie powinien padać najmniejszy cień podejrzeń, że może działać na szkodę własnego państwa. Wg artykułu pani Chmielowskiej wynika, że związki z RAS są mocne (W definicji porozumienia mieści się taki stan faktyczny, w którym następuje uzgodnienie zamierzeń na gruncie jakiegoś ustalonego przedsięwzięcia.) Nie można wykluczyć, że przy tak bliskim pokrewieństwie, jakim jest synostwo pani N. zdystansowała się od syna i jego działalności, co dowodzi jej honorowe członkostwo w stowarzyszeniu, które ma w swoim zarządzie w większości członków RAS. Tak jak już wyżej kodeks karny wspomina oraz cytat Romana Dmowskiego i dowodzi, że nasz kraj jak długo istnieć będzie, będzie narażony na aspiracje obcych państw chcących sobie byłe tereny odzyskać lub w całości podporządkować. My nie możemy sobie pozwolić na osoby, które są uwikłane w niejasne sprawy a które miałyby zarazem nas reprezentować na ławach sejmowych a już na pewno nie na liście Prawa i Sprawiedliwości.
źródło:
RAS ścisłe współpracuje na podstawie porozumienia:
„Initiative der Autonomie Schlesiens (Inicjatywa dla Autonomii Śląska, IAS) i Ruch Autonomii Śląska (RAŚ) podejmują współpracę Niemiecka Inicjatywa dla Autonomii Śląska i Ruch Autonomii Śląska będą w przyszłości współpracować, jako partnerzy wspólnie z Silesian Autonomy Movement - United Kingdom. Przewodniczący tych trzech organizacji podpisali stosowne porozumienie 17.10.2009 r. w Opolu.”
INITJATYWA DLA AUTONOMII ŚLĄSKA e.V. [stowarzyszenie zarejestrowane]
WYWIAD: Autonomia dla Górnego Śląska Wywiad gazety internetowej www.silesia-schlesien.com z Robertem Starostą, przewodniczącym Inicjatywy dla Autonomii Śląska e.V.
„Silesia: Jak widzi pan przyszłość Górnego Śląska? Starosta: Zniesienie sztucznej granicy i połączenie obu okręgów: opolskiego i śląskiego w Górny Śląsk wzmocniłoby tożsamość i znaczenie całego regionu, a ludziom oddana zostałaby ich ojczyzna. Wymagana jest polityczna wola ogłoszenia Opola - stolicy historycznej - dzisiejszą stolicą Górnego Śląska. W ten sposób Opole odzyskałoby swoje znaczenie, a region opolski wzmocniłby się gospodarczo. Historyczna siedziba parlamentu w Katowicach powinna być także przyszłą siedzibą parlamentu.
Silesia: Mówi pan o Górnym Śląsku. W wyniku ucieczki, wypędzenia i późniejszego wysiedlenia na Śląsku jest teraz znacznie mniej Niemców niż przed zakończeniem II wojny światowej. Starosta: Zaraz po wojnie mieliśmy do czynienia z dużą falę wypędzeń i ucieczek. Od lat 50 do 80 miały miejsce liczne fale wyjazdów późnych przesiedleńców. Szczególną więzią z ojczyzną można wyjaśnić fakt, że my Ślązacy nosimy ojczyznę w sercu i chcemy ją aktywnie kształtować.
Silesia: We wrześniu 2008 r. zarejestrował pan swoje stowarzyszenie. Nie obyło się przy tym bez problemów. Starosta: Zgadza się. Urząd Skarbowy w Berlinie odrzucił wniosek o uznanie użyteczności publicznej. Uzasadnienie nie świadczyło bynajmniej o zrozumieniu historii i nie starano się o rozmowę wyjaśniająca. Mówiono o "nad- i podśląsku". Już sama nazwa stowarzyszenia i statut wywoływały w urzędzie skarbowym złe skojarzenia. Nie chciano przyjąć do wiadomości historycznego faktu autonomii Śląska (w latach 1922-1939) i dzisiejszego ruchu na rzecz autonomii. W rozmowach insynuowano porównania z krajem Basków i Kosowem oraz zarzucano mi separatyzm.
Silesia: Jaki jest pana cel? Starosta: Uświadamianie i apel o zrozumienie. Wskazywanie na polityczne procesy i dbałość o dobre i lepsze porozumienie pomiędzy z jednej strony Niemcami, Czechami i Polakami, a z drugiej pomiędzy niemieckimi, polskimi i czeskimi Ślązakami. Ale również wyjaśnienie tła historycznego i przedstawienie innych regionów autonomicznych w Europie.
„STATUT
§ 1 Nazwa i siedziba Stowarzyszenie należy wpisać do Rejestru Stowarzyszeń i otrzyma wtedy nazwę Initiative der Autonomie Schlesiens e.V. [Inicjatywa dla Autonomii Śląska Stowarzyszenie zarejestrowane] Stowarzyszenie ma siedzibę w Würzburgu. Rokiem obrotowym jest rok kalendarzowy.
§ 2 Cele i zadania Stowarzyszenia
(1) Zadaniem i celem Stowarzyszenia jest wspieranie internacjonalizmu, tolerancji we wszystkich dziedzinach kultury i idei porozumienia między narodami, jak również kształcenia.
(1a) Celem Stowarzyszenia jest pielęgnowanie stosunków polsko-niemiecko-czeskich i przyjaźni między narodami, ze szczególnym uwzględnieniem roli Dolnego i Górnego Śląska.
- Nasze działania wspierające ideę internacjonalizmu postrzegamy, jako pomost w kierunku innych państw federalnych, wspólnot autonomicznych i regionów europejskich, w poczuciu wzajemnej tolerancji, respektu i dialogu.
- Chcemy uwydatnić szczególny charakter śląskości i popierać oraz wspierać bogatą kulturę na Dolnym i Górnym Śląsku.
- Zamiary Stowarzyszenia urzeczywistniane są poprzez sympozja, konferencje, kręgi dyskusyjne, spotkania obywateli, jak również polityków, tworzenie siatek kontaktów, pracę społeczną i wystawy mające związek z pielęgnacją polsko-niemiecko-czeskich stosunków, także na terenie Polski i Czech, poprzez wspieranie kultury, kształcenia i spraw społecznych.
§ 13 Rozwiązanie Stowarzyszenia W przypadku rozwiązania lub likwidacji Stowarzyszenia bądź ustania celów dotychczasowej użyteczności publicznej majątek Stowarzyszenia po uregulowaniu zobowiązań przypada:
Landsmannschaft Schlesien Nieder-und Oberschlesien
Landesverband Bayern e.V. [Ziomkostwu Śląskiemu Dolnego i Górnego Śląska Kołu Terenowemu w Bawarii e.V.], które powinno użyć te środki wyłącznie i bezpośrednio na cele publiczne. Niniejszy statut został uchwalony przez Zgromadzenie Założycielskie dnia 25.04.2009 r.
Artykół 13 mówi, wprost, że w przypadku rozwiązania lub likwidacji srodki przejdą na rzecz działania Związku Wypędzonych Pawelka, Rudi Landsmannschaft Schlesien Oficjalna strona Związku Wypędzonych:
Präsidentin Erika Steinbach, MdB Informatikerin, Diplomverwaltungswirtin, Geigerin 60435 Frankfurt am Main geb. 25.07.1943, Rahmel / Westpreußen evangelisch, verheiratet
• CDU-Abgeordnete im Deutschen Bundestag seit 1990
• BdV-Präsidentin seit 1998
Pawelka, Rudi Landsmannschaft Schlesien Plaszczek, Klaus Landsmannschaft der
Oberschlesier Posselt MdEP, Bernd Sudetendeutsche Landsmannschaft Saenger, Hartmut Pommersche Landsmannschaft Sprungala, Dr. Martin Landsmannschaft Weichsel-Warthe
Karta niemieckich wypedzonych ze stron rodzinnych
Świadomi odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi, świadomi przynależności do chrześcijańskiego, zachodnioeuropejskiego kręgu kulturowego, świadomi przynależności do narodu niemieckiego oraz w zrozumieniu wspólnego celu wszystkich narodów Europy, wybrani przedstawiciele milionów wypędzonych ze stron rodzinnych, po głębokim namyśle i w zgodzie ze swoim sumieniem, postanowili przed narodem niemieckim i opinia światowa złożyć uroczysta deklaracje, określająca obowiązki i prawa, jakie niemieccy wypędzeni ze stron rodzinnych uznają za swoja zasadę podstawowa oraz za nieodzowny warunek powstania wolnej i zjednoczonej Europy.
1. My wypędzeni ze stron rodzinnych, rezygnujemy z zemsty i odwetu. Postanowienie to traktujemy poważnie I jest ono dla nas święte, bowiem wypływa ono z pamięci o nieskończonych cierpieniach, jakie przypadły w udziale ludzkości, szczególnie w ostatnim dziesięcioleciu.
2. Ze wszystkich sil wspierać będziemy wszelkie inicjatywy zmierzające do powstania zjednoczonej Europy, w której poszczególne narody żyć beda mogły bez trwogi i przymusu.
3. Ciężka i wytrwała praca będziemy uczestniczyć w odbudowie Niemiec i Europy.
Deutsche Minderheiten in Osteuropa In den Staaten Mittel-, Ost- und Südosteuropas sowie in der Russischen Förderation und anderen Nachfolgestaaten der ehemaligen Sowjetunion leben rund 2 Millionen Deutsche. Die nachfolgenden Zahlen basieren auf amtlichen Schätzungen:
Russische Föderation 800.000
Republik Kasachstan 350.000
Republik Polen 300.000 - 500.000
Republik Ungarn 200.000
Rumänien 80.000
Tschechische Republik 100.000
Um ihre Interessen als nationale Minderheit besser vertreten zu können, haben sich in den einzelnen Ländern regionale und überregionale Vereine gebildet.
Verband der deutschen Sozial-Kulturellen
Gesellschaften in Polen - VDG
Vorsitzender: Bernard Gaida
ul.Krupnicza 15
PL - 45013 Opole
Telefon: 0048 (0) 774 53 85 07
Telefax: 0048 (0) 774 54 78 78
E-Mail: biuro@vdg.pl
Internet: www.vdg.pl
R. DUDZIAK 0 1 | 28.08.2011 22:44
Jadwiga Chmielowska 29.08.2011 23:21:59
Odpowiedz Nowakowej: Wezwałam Poseł Marie Nowak do wyjaśnień. Jedna z redakcji portalu przesłała mi ten tekst oświadczenia: Maria Nowak Poseł na Sejm RP
Oświadczenie W związku z informacjami na mój temat, jakie pojawiły się na kilku portalach internetowych:
Wzywam panią Jadwigę Chmielowską, aby podała do publicznej wiadomości fakty oparte na dokumentach a nie kłamstwa na mój temat. Kategorycznie żądam sprostowania ewidentnej nieprawdy:
1.Nieprawdą jest, że jestem członkiem RAŚ.
2. Nieprawdą jest, że członkowie Stowarzyszenia Pro Loquela Silesiana, panowie Adamus, Pankiewicz i Syniawa byli lub są pracownikami firmy mego syna, Marka.
3.Nieprawdą jest, że wspieram działalność mego syna Marka w RAŚ. Dodam, że mój drugi syn, Jacek, jest aktywnym członkiem i radnym Prawa i Sprawiedliwości.
4. Jedyną prawdą we wspomnianych tekstach, jest fakt, że jestem Ślązaczką od pokoleń i tym faktem się szczycę. Będąc aktywnym i lojalnym członkiem PiS, zabiegałam w Sejmie o sprawy Śląska, bo tak widzę swoją misję.
5. Jestem za kultywowaniem tradycji, kultury i godki śląskiej; nie widzę w tym niczego nagannego. Dla przypomnienia. Podczas wizyty na Śląsku 2 lipca 2011 roku, prezes Prawa i Sprawiedliwości powiedział w gmachu Sejmu Śląskiego: „Jest niewątpliwą prawdą, iż nie ma sprzeczności między polskością a śląskością; że śląskość jest jedną z bardzo ważnych i znaczących form polskości.” Jeżeli p. Jadwiga Chmielowska nie zamieści sprostowań i przeprosin na portalach niepoprawni.pl, salon24, nowyekran.pl, blogi.newseek.pl. – sprawa zostanie skierowana na drogę sądową.
Maria Nowak
Niebawem odpowiem na to pismo. Jadwiga Chmielowska 29.08.2011 23:32:18
Ryszard miał racje pani Jadwigo costerin
Problem "grupy roboczej" Wiemy, że zagadek smoleńskich jest niemal tyle co gwiazd na niebie w pogodną letnią noc, a jedną z nich jest kwestia „rekonesansu grupy roboczej”, która z przeróżnych względów nie mogła dotrzeć na lotnisko Siewiernyj i dokonać jego oględzin. Zacytuję może dłuższy fragment książki „Smoleńsk. Zapis śmierci”, w którym przywołanych jest kilka depesz dyplomatycznych wskazujących nie tylko na zaskakującą wyrozumiałość ambasady w Moskwie wobec stanowiska Rusków, ale wprost na swoistą kooperację ambasady w Moskwie z Ruskami utrudniającymi przygotowania do uroczystości katyńskich z udziałem Prezydenta (s. 187-188; pogrubienia pochodzą ode mnie, oczywiście):
„Nieczajew (dyrektor departamentu europejskiego MSZ, Siergiej Nieczajew – przyp. Autorów) poinformował, że według jego wiedzy jakiekolwiek korzystanie z lotniska w Smoleńsku może stanowić poważny problem” - ambasador Bahr relacjonował w clarisie do szefa Protokołu Dyplomatycznego MSZ Mariusza Kazany i dyrektora departamentu wschodniego Jarosława Bartkiewicza. Opór Rosjan musiał być duży, bo w mniej oficjalnych mailach urzędnicy naszej ambasady pisali, wprost: jeśli samolot z grupą roboczą ma wylądować na Siewiernym, to potrzebna jest interwencja samego Putina. Bez jego „osobistego zaangażowania” - przekonywali dyplomaci - nikt nie otworzy dla nas tego lotniska. (Teraz oczywiście autorzy starają się czytelnikowi wyjaśnić, o co chodzi – przyp. F.Y.M., he he:) Ta sytuacja najlepiej pokazuje absurdalność rosyjskiej hierarchiczności - premier stuczterdziestomilionowego kraju decydował o tym, czy zapyziałe wojskowe lotnisko w Smoleńsku ma przyjąć samolot z polskimi urzędnikami czy nie.” Akurat. Chodziło o TO, właśnie TO lotnisko, po prostu. Nie podejrzewam, by Putin decydował o losach innych „zapyziałych lotnisk”, jeśli nie wiąże się z nimi jakaś bardzo ważna militarna akcja. No, ale takie rozważania są poza zasięgiem autorów książki „Smoleńsk. Zapis śmierci”. I czytamy dalej (proszę zwrócić uwagę na komunikaty Bahra):
„Kłopot z Siewiernym był jednak poważny. Na czym polegał, Bahr wyjaśnił 9 marca w depeszy wysłanej do dyrektora departamentu konsularnego Jarosława Czubińskiego i dyrektora Bratkiewicza: „W związku z likwidacją jednostki wojskowej obsługującej lotnisko w Smoleńsku nie ma technicznej możliwości wylądowania samolotu specjalnego z grupą przygotowawczą wizyty Premiera RP (brak sprzętu zabezpieczenia lotów, w tym cystern paliwowych, mobilnych agregatów prądotwórczych, sprzętu utrzymania pasa startowego)”. Mimo świadomości tych braków, Rosjanie ostatecznie zgodzili się przyjąć samoloty z polskimi VIP-ami, a Polacy – mimo jednoznacznych ostrzeżeń – postanowili z tej zgody skorzystać. Przylot grupy roboczej odwlekał się. Ostatecznie został przełożony na 24 marca. Rosjanie jednak nie zgodzili się na lądowanie w Smoleńsku i skierowali polski samolot do Moskwy. Na jego pokładzie byli między innymi Przewoźnik, Kazana i funkcjonariusze BOR. W złym stanie było nie tylko smoleńskie lotnisko. Równie ponury był obraz stanu polskiego państwa wyłaniający się z claris słanych przez polską ambasadę do Warszawy. Dyplomaci, którzy z należytą gorliwością przykładali się do organizowania premiera, wizytę prezydenta traktowali już jak zło konieczne. Znamienne, że podczas lutowej wizyty w Katyniu Przewoźnik omawiał jedynie plan uroczystości z udziałem Donalda Tuska. O programie pobytu Lecha Kaczyńskiego nie powiedział ani słowa. W depeszy z 9 marca Bahr pisał zaś o „grupie przygotowawczej wizyty Premiera RP”. Nie premiera i prezydenta, ale tylko premiera. Można by uznać, że to wszystko wypadki przy pracy, gdyby nie claris dotyczący spotkania Bahra z Nieczajewem: „Nieczajew podkreślił, że protokół rządu Rosji będzie zajmował się wyłącznie organizacją spotkania premiera Tuska z Putinem. W kwestii wizyty prezydenta Nieczajew zapytał, czy powinien rozumieć moje słowa o przyjeździe Kaczyńskiego, jako oficjalne powiadomienie strony rosyjskiej, gdyż do tej pory strona rosyjska nie otrzymała żadnej oficjalnej wiadomości, że wizyta ta będzie miała miejsce. Odpowiedziałem, że na tak postawione pytanie nie mogę udzielić oficjalnej odpowiedzi, niezależnie od faktu, że z tych materiałów, które posiadam, wynika, że 10 kwietnia do Katynia przybędzie prezydent RP.”” Pomińmy może w tym miejscu dość znany, skandaliczny, stosunek polskiego ambasadora w neo-ZSSR do urzędującego wtedy jeszcze polskiego Prezydenta. Dlaczego tak usilnie pilnowano na Kremlu, by do oględzin Siewiernego nie doszło, skoro znane ono było Polakom ze swojego „standardu”, jeśli chodzi o pas do lądowania, płytę lotniska, osprzęt itd. z przylotów na wcześniejsze uroczystości (np. w 2007 r.). Jaki bowiem może być powód, że się komuś lotniska za żadne skarby nie pokazuje? Taki, że na tym lotnisku może być coś, czego ujrzenie wywołałoby poważną konsternację członków „grupy roboczej”. Czy wywołałaby ją wieża szympansów lub „lampaćki”? Dylatacje między betonowymi płytami? „Stacja meteo”? Powtarzam, Polacy znali „standard” tego lotniska, a skoro przyloty z Polski planowane były w godzinach przedpołudniowych ruskiego czasu, a więc (zakładając dobre warunki pogodowe) przy najlepszej widoczności, to ów „standard” nie miał większego znaczenia. Moonwalker S. Wiśniewski podczas swej sejmowej relacji wielokrotnie zapewniał, że „od tej strony”, gdzie wystawił swoją czujną kamerę filmującą „pogodę” miały „dwa dni wcześniej”, czyli 7 kwietnia, lądować samoloty Tuska i Putina. Niestety, nie tylko dana „na wabia” taśma „polskiego montażysty” z tymi przylotami się nie zachowała, ale i nie ma za bardzo innych, niezmanipulowanych w ten czy inny sposób (pisali o tym sporo, oprócz mnie intheclouds, arturb oraz 154), filmowych materiałów związanych z tym, co się działo na Siewiernym 7 kwietnia. Jeśliby, bowiem przyloty tego dnia były od zachodu, rzecz jasna z aparaturą pomocniczą sprowadzoną specjalnie na tę okoliczność, to rodziłoby się pytanie, dlaczego 10-go ustalono, jako jedyny kierunek podejścia – wschodni i to, wedle relacji Wiśniewskiego, z wiatrem. Moonwalker, jak pamiętamy indagowany przez jedną z posłanek, ani instalowania, ani samego sprzętu nie widział 7-go, bo „Rosjanie wszystko zadrzewiają”, a poza tym, jego zdaniem, zgranie wojskowej aparatury pod względem rozpoznania „swój-obcy” wymaga trochę czasu. Na pierwszy rzut ucha to wyjaśnienie brzmi tak, jakby „polskiemu montażyście” pomyliło się przyjmowanie samolotów z delegacją państwową z warunkami na poligonie, ale może w tej marginalnej uwadze coś nam dodatkowo podpowiedział? 7-go kwietnia 2010 przylatywaliby „swoi”, a 10-go „obcy”, na których czekała przygotowana na polance zezłomowana niespodzianka. FYM