945

Bezsens ograniczeń prędkości W dyskusji na temat fotoradarów, która ostatnio przetoczyła się przez Polskę, brakło jednego, bardzo ważnego pytania: czy w ogóle potrzebne są nam ograniczenia prędkości, które i tak łamiemy? Wydaje się, że nie. Gęstniejąca sieć fotoradarów wywołała w Polsce ostatnio dyskusję na temat tego jaki jest cel ich istnienia. Nawet lemingi zaczynały rozumieć, że chodzi nie o żadną poprawę bezpieczeństwa tylko o ordynarne łupienie kierowców z resztek pieniędzy. Natomiast nie słyszałem pytania o sprawę zasadniczą: czy fotoradary w ogóle są nam potrzebne Czy potrzebne są ograniczenia prędkości? Moim zdaniem, nie. Wystarczy stanąć na dowolnej ulicy w Warszawie, by zobaczyć, że ograniczeń prędkości kierowcy przestrzegają tylko tam, gdzie stoją fotoradary. Jadąc poza kontrolą pomiarów prędkości, kierowcy przyspieszają. Czyli łamią ograniczenia prędkości. Jeżeli 99% kierowców jeździ szybciej niż pozwalają przepisy to wynika z tego, nie to, że 99% użytkowników dróg to bandyci i mordercy tylko że przepisy są bez sensu. Zreszta bezsens obecnych ograniczeń widać też na innym przykładzie. Gdy tylko dojdzie do wypadku i np. potrącenia pieszego, prokurator bada czy kierowca jechał zgodnie z przepisami. Jeśli okaże się, że przekroczył prędkość - kierowca słyszy zarzut, iż nie zachował należytej ostrożności i przekroczył prędkość. A jeśli kierowca jechał tak szybko, jak pozwalają przepisy? Wówczas słyszy zarzut, że nie zachował należytej ostrożności. Czyli odpowiada za potrącenie pieszego niezależnie od tego czy jechał z przepisową prędkością czy nie. Jest to więc sytuacja absurdalna. Jeśli wjedziemy komuś w tył jego samochodu, odpowiadamy tak samo niezależnie od tego czy jechaliśmy z dopuszczalną prędkością czy szybciej. Kompletny absurd. Konserwatywni liberałowie (do których się zaliczam) są zwolennikami regulacji prawnych tylko w niezbędnym zakresie. Innymi słowami, uznajemy słuszność zasady "Granicą twojej pięści jest koniec mojego nosa" i uważamy, że wolność osobista jednostki ograniczona jest wolnością innych osób. Inaczej mówiąc: Kowalskiemu zakazać można tylko tego, co szkodzi Nowakowi. To oznacza, że wolność jednostki zakłada poszanowanie praw innych. Natomiast nie ma żadnego uzasadnienia stawianie Kowalskiemu ograniczeń co do zachowań, których skutki mogą dotyczyć wyłącznie jego. Każdego należy również rozliczać (karnie, cywilnie) ze skutków jego działania, a nie z samego działania. Jeśli kierowca spowoduje wypadek musi być pociągniety do odpowiedzialności niezależnie od tego z jaką prędkością jechał. Kierowca sam wie najlepiej jaka prędkość jest bezpieczna. Niech sobie jedzie tak szybko jak chce, byle nikogo nie rozjechał i byle zdążył wyhamować na czas. I tyle. A jeśli spowoduje wypadek to musi się liczyć z konsekwencjami niezależnie od tego czy jechał szybko czy wolno. Zresztą na polskich drogach praktyka również to pokazuje. Ludzie jeżdżą jak chcą, uważając na to, aby nie spowodować wypadku. Przecież gdybyśmy chcieli wszyscy jeździć zgodnie z przepisami to natychmiast skończyłoby się to wielkim paraliżem komunikacyjnym. I monstrualną stratą czasu. Szymowski

"WSZYSTKO JESZCZE LECI W POWIETRZU..." Anita Gargas w swoim najnowszym filmie „Anatomia upadku” przedstawiła niemal pełny, kompletny obraz katastrofy smoleńskiej, dorzucają kolejne, jak można sądzić, ostatnie już puzzle tej makabrycznej układanki. Dokument ogląda się z zapartym tchem, choć bywają chwile, kiedy człowiek wybucha śmiechem, szczególnie gdy słyszy gorączkowe zapewnienia władz Polski po 10 kwietnia o wzorowej współpracy z Rosjanami, czy przygląda się zadziwiającym akrobacjom kolejnych prokuratorów, którzy boją się jak ognia słowa zamach, czy wybuch. Jednak są to sprawy powszechnie znane, zwłaszcza tym osobom, które na co dzień śledzą historię smoleńską. Wyjątkowość materiału Gargas polega na czymś innym. Otóż dotarła ona do nieznanych dotąd świadków ostatnich chwil lotu Tupolewa, którzy na własne oczy widzieli, co się działo z polskim samolotem, jednak żaden ze śledczych nie zainteresował się ich wiedzą i nie zechciał ich przesłuchać. Smoleńscy świadkowie wypowiadają się z otwartą przyłbicą, często pod nazwiskiem, choć są i tacy, którzy woleli zachować anonimowość. Ta postawa jest o tyle zrozumiała, że wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z faktu, iż mają do czynienia z niezwykłym zdarzeniem, szczelnie owiniętym kłamstwem, a jako obywatele państwa, które nie raz w historii pokazywało twarz bandyty, mają świadomość, że ich władze stać na wszystko, nie wyłączając zbrodni. Znamienna jest tu wypowiedź strażaka, który poproszony o wypowiedź mówi otwarcie:

„Wszyscy się boją, boją się”. Można w tym miejscy zadać sobie pytanie, czy w sytuacji zwykłej katastrofy, której wszystkie aspekty zostały już wyjaśnione, ktokolwiek może się czegokolwiek obawiać? Czy wypowiedź na temat wypadku może być niebezpieczna? Każdy, kto śledzi prace Zespołu Parlamentarnego bez trudu zauważy, że wypowiadające się w filmie osoby potwierdzają wyniki badań ekspertów z nim związanych, a scenariusz wydarzeń przez nich odtworzony, zadziwiająco współgra z relacjami świadków. Jakie jest stanowisko ekspertów ZP? Samolot nie zawadził o brzozę i nie wykonał beczki, czego dowodem jest fakt, iż po minięciu brzozy leciał niezmienionym kursem jeszcze około 140 m, by dopiero w krytycznym punkcie w okolicach autosalonu, między ulicami Gubienki i Kutuzowa gwałtownie zmienić kurs. To w tym miejscu zapisał się TAWS # 38 przemilczany przez obie komisje, który przeczy oficjalnej wersji katastrofy. Naukowcy stwierdzili, iż w tym miejscu doszło do wybuchu w skrzydle, co doprowadziło do jego całkowitej destrukcji, a chwile po tym, w miejscu tzw „zamrożenia” pamięci FMS doszło do decydującego o losie samolotu i pasażerów wybuchu w kadłubie. Jak ten zrekonstruowany scenariusz ekspertów ZP ma się do relacji świadków smoleńskich? Właściciel garażu, znajdującego się nieopodal miejsca zdarzenia zapamiętał:

„Trzy głuche huki, z małą przerwą. Było widać niewielki język ognia”.

Ktoś przytomny musi zapytać: dlaczego w samolocie pojawił się ogień jeszcze przed upadkiem o ziemię? Ani MAK, ani komisja Millera takiego zjawiska nie opisywały, a wręcz przeciwnie obie komisje zaznaczyły, że nie było śladów pożaru lub wybuchu do czasu uderzenia o ziemię. Z kolei motocyklista widoczny na zdjęciach z 10 kwietnia, do którego dotarła Anita Gargas, opowiedział o gwałtownie milknącym dźwięku silnika i ogromnej ilości małych części samolotu spadających na pobliski zagajnik po przelocie uszkodzonej maszyny.

„Byłem w garażu i było słychać dźwięk. Nagle dźwięk samolotu znikł. Małe części były porozrzucane wszędzie”. Relacja motocyklisty pokrywa się z opinią doktora Szuladzińskiego, który już wiele miesięcy temu ogłosił, iż jednym z głównych dowodów na wybuch, takim corpus delicti są tysiące odłamków, malutkich fragmentów samolotu, których powstania nie da się wytłumaczyć czymś innym niż eksplozja. O wirujących w powietrzu elementach zniszczonego samolotu mówił także pracownik pobliskiego zakładu produkcyjnego, który był naocznym świadkiem całego zdarzenia:

„Podniosłem oczy i widzę, a wszystko jeszcze leci w powietrzu, nieduże elementy”. Niezwykle cennymi spostrzeżeniami podzielił się z ekipą Gazety Polskiej kierowca autobusu Nikołaj Szewczenko, który znalazł się niemal na trasie spadającego tupolewa. Jechał, jak mówił, ulicą Kutuzowa, mijając słynny pomnik z czołgiem po swojej lewej stronie, kiedy usłyszał ryk silników samolotu. Wówczas gwałtownie zahamował i przyglądał się całemu zdarzeniu przez okno autobusu, będąc niemal na wysokości miejsca, w którym doszło do eksplozji w skrzydle. Co zobaczył?

„Usłyszałem samolot, zobaczyłem iskry z samolotu, [samolot – mój przyp.] idzie bardzo nisko, kołami w dół”. Kluczowe jest tutaj sformułowanie „kołami w dół”, czyli w pozycji normalnej, a nie obróconej, co od ponad dwóch lat wmawiał nam MAK z komisją Millera, i co zostało zawarte w oficjalnych raportach. Nie było żadnej beczki, samolot przeleciał nad Kutuzowa w pozycji normalnej, a dopiero za nią został zniszczony w wyniku eksplozji w kadłubie. Dodatkowym walorem tej relacji jest fakt, iż świadek wystąpił pod swoim nazwiskiem, nie ukrywał twarzy. Szokujące są też informacje przekazane przez cytowanych wyżej świadków na temat akcji ratunkowej, która jak od wielu od dawna podejrzewa, nie miała w ogóle miejsca. Jeden z wypowiadających się w filmie mężczyzn powiedział, iż karetek nie wpuszczono na teren katastrofy, a lekarzom kazano wracać. Takie decyzje podjęto tuż po przyjeździe na miejsce ekip medycznych, a więc w chwili, kiedy nikt kompetentny nie zdołał jeszcze przejść miejsca katastrofy, by móc autorytatywnie stwierdzić, że „wsie pagibli”. Kto więc dokonał takich oględzin i czy miał ku temu podstawy? Jakie miał kompetencje? I czy w przypadku katastrof ogólnie przyjętą praktyką jest niedopuszczanie na miejsce tragedii lekarzy z powodu uznania „na oko” przez jakiegoś laika, że nikt nie mógł przeżyć? Czy kiedykolwiek zdarzyła się sytuacja, że wydano zakaz udzielania pomocy rozbitkom przez służby medyczne? Film Anity Gargas powinni wszyscy obejrzeć, zwłaszcza ci, którzy uwierzyli w pancerną brzozę i beczkę. Na podstawie, jak się okazało podrzuconych przez właściciela działki Nikołaja Bodina fragmentów samolotu w okolice brzozy, stworzono całą historyjkę nie mającą oparcia w faktach i nauce. Jak można się było dowiedzieć z filmu elementy rozerwanego przez wybuch samolotu wirowały w powietrzu, co czyni realną tezę, że właśnie owe odłamki mogły niszczyć okoliczne drzewa, czy wbić się w ich pnie. Niech puentą notki będą słowa profesora Obrębskiego, który stwierdził po zbadaniu części samolotu:

„To była dobrze przygotowana, wielopunktowa eksplozja”.

P.S

Dla fanatyków wersji o pancernej brzozie polecam kadr z filmu (zdjęcie na początku notki), gdzie widać doskonale, że kontakt z brzozą był po prostu niemożliwyJ

Martynka

Jażdżewski. Kaczyński na czele ochlokracji ( rządów tłumu)? Naczelnym wyzwaniem stojącym dziś przed polityką jest zapobieżenie ochlokracji, czyli rządom tłumu..To ochlokracja jest dziś zagrożeniem dla projektu europejskiego Wielomski w tygodniku Korwina Mikke pod tytułem „Tradycję powstańczą należy zwalczać „... „Na samym końcu tej tradycji znajdują się Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. „..... (więcej )

Leszek Jażdżewski „Naczelnym wyzwaniem stojącym dziś przed polityką jest zapobieżenie ochlokracji, czyli rządom tłumu. Zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym, bo tłum nie musi władać ulicą, żeby rządzić. Wystarczy, że będzie wymuszać nieracjonalne i szkodliwe – także dla siebie - decyzje na politykach. To ochlokracja jest dziś zagrożeniem dla projektu europejskiego, dla powrotu do prosperity, dla zmian, jakie pozwolą zachować Europejczykom ich styl życia, przeprowadzenia niezbędnych reform fiskalnych i socjalnych, „.....”Scenariusz pesymistyczny, który wyłania się z diagnozy szefa Instytutu Obywatelskiego jest jeszcze gorszy – zamieszki kończące się bankructwem kolejnych krajów, rozpad strefy euro, prawdopodobne wyjście tych krajów z Unii Europejskiej, która sama może się wówczas rozpaść. Grozi nam powrót do Europy, gdzie obowiązuje prawo dżungli, „prawo pięści i kłów", w której przeżywają najsilniejsi, słabsi skazani są na pożarcie. „....”Europie trzeba przywrócić politykę. Europejskie państwa narodowe są faktycznie niesuwerenne, w takim sensie, że ich decyzje nie są w stanie wpłynąć na rzeczywistość. Nie mają szans w starciu ze światowymi gigantami, zarówno państwami jak i korporacjami. Polityczność z poziomu narodowego trzeba przenieść na poziom europejski. „.....”Przeciw ochlokracji .Rewolucja uliczna, którą wieszczy Makowski, jest przerażającą perspektywą. Czy będzie zmanipulowana przez cynicznych polityków, czy też oddolnie wyłoni swojego Robespierre'a nie ma większego znaczenia. Powrót przemocy do polityki europejskiej byłby tragedią”...(źródło)

Aleksander Piński” to nie przypadek, że Szwajcaria, Australia i USA, kraje o relatywnie niskich wydatkach publicznych, są także światowymi liderami we wprowadzaniu demokracji bezpośredniej.Jak bowiem wynika z raportu z 2007 r. „The Economic Effects of Direct Democracy – A First Global Assesment" („Ekonomiczne skutki bezpośredniej demokracji – pierwsza globalna ocena"), im większy udział demokracji bezpośredniej, tym mniejsza korupcja i większa efektywność administracji.„.....(źródło)

Tusk „"zadaniem władzy jest strzec własnej ojczyzny i rodaków przed pożogą, przed wojną, a szczególnie przed wojną domową".....”Platforma obroni wolność i Rzeczpospolitą przed każdym, kto będzie chciał zagrozić jej zamachem „....(więcej )

„Trybunał konstytucyjny w Karlsruhezezwolił Bundeswehrze na prowadzenie działań z użyciem sprzętu bojowego na terenie Niemiec „......”już w 2006 roku. Wtedy trybunał zezwolił na „wyprowadzenie wojska na ulice” w wypadku stanu nadzwyczajnego, czyli do „zwalczania zorganizowanych i wojskowo uzbrojonych grup powstańczych”....”Obecny wyrok uchwalony stosunkiem głosów 15:1 zezwala wojsku na użycie „militarnych środków walki” „...(więcej)

Oligarchia socjalistycznej Europy ani myśli oddać raz zdobytej władzy. Oligarchia niemiecka w obawie przed wybuchem gniewu eksploatowanych ekonomicznie klas gotowa jest przy użyciu czołgów , nalotów bombowych, dział burzy ci pacyfikować i burzyć niemieckie miasta jeśli tam do powstań . Kto wie czy Bundeswehra , niczym kiedyś Armia Czerwona nie pomoże Tuskowi w rozwiązaniu problemu „wojny domowej „ problemu Polaków , którzy chcieliby postawić się II Komunie . Jak pokazał Piński rządy ludu , rządy demokracji bezpośredniej to większy dobrobyt obywateli , niższe podatki , mniej korupcji, większa kontrola nad administracją Dlaczego Jażdżewski nawołuje Polaków do biernego poddania się uciskowi podatkowemu , a tych , którzy chcą wymóc na II Komunie ustępstw podatkowych i politycznych nazywa ochlokracją , rządami tłumu , przerażająca perspektywą. Chłopstwo pańszczyźniane nie ma praw się buntować po socjalistycznym knutem . To dlatego Korwin Mikke i Wielomski tak zaciekle , zawzięcie zwalczają polską tradycje powstańczą , polski opór wobec tyrani. Wielomski ma rację , na szczęście ma racje „ Na samym końcu tej tradycji znajdują się Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz.”Jażdżewski domagaj się koncentracji władzy w rękach socjalistycznej , totalitarnej IV Rzeszy w jaką oligarchia niemiecka przekształca Unię. Czy poprzez wkroczenie Bundeswehry do Warszawy na prośbę nomenklatury II Komuny , aby stłumić opór zrozpaczonych Polaków ? Na fundamencie euro, albo na jego gruzach, powinien powstać zarządzany w nowy sposób, bardziej autorytatywnie, obszar bezpieczeństwa, wzrostu oraz rozwoju. Niektórzy nazwą go europejskim państwem rozwojowym, inni przypomną sobie w tym kontekście o starym niemieckim pojęciu Leistungsraum. „...(więcej)

pod spodem video Michalkiewicz „Sterowany kryzys finansowy w UE - metoda budowania IV Rzeszy”

Aleksander Piński „Złodziej dobrobytu „...Nie chcę pozbyć się rządu. Chcę, by był tak mały, żebym mógł zaciągnąć go do umywalki i utopić" – mawia Grover Norquist, twórca organizacji Amerykanie na rzecz Reformy Podatkowej (Americans for Tax Reform). „....”Jak podaje Heritage Foundation, polskie władze wydawały w 2011 r. 43,4 proc. PKB. W 2012 r. wydatki wzrosły do 44,6 proc. PKB. Czy to dużo, czy mało? „.....”Vito Tanzi w pracy „The Economic Role of the State in the 21st Century" („Rola państwa w gospodarce w XXI w."), około 1870 r. państwo wydawało w Niemczech zaledwie 10 proc. PKB. W 1913 r. było to niewiele więcej – 14,8 proc. PKB. To mniej, niż dzisiaj wydaje Hongkong (w 2012 r. było to 17,3 proc.). Z tych pieniędzy sfinansowano m.in. pierwszy system emerytalny i ubezpieczenia wypadkowe. „....”E.P. Hennock w wydanej w 2007 r. książce „The Origin of the Welfare State in England and Germany, 1850–1914" („Początki państwa opiekuńczego w Anglii i Niemczech, 1850–1914"), prawdziwym powodem była chęć powstrzymania masowej emigracji niemieckich robotników do USA, gdzie pensje były wyższe niż w Niemczech, ale nie było opieki państwa (i tylko dlatego na te reformy zgodzili się przedstawiciele niemieckiego biznesu). „......”Na przełomie XIX i XX w., kiedy Wielka Brytania rządziła jedną czwartą świata (mówiono, że to „imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi"), wydatki państwa wynosiły: w 1870 r. 9,4 proc., a w 1913 r. 12,7 proc. PKB (czyli cztery razy mniej niż obecnie w Polsce). Podobnie było w Stanach Zjednoczonych. Jak piszą Milton i Rose Friedman w książce „Tyrania status quo", przez cały XIX w. i na początku XX w. całkowite wydatki rządowe w USA również nie przekraczały 10 proc. PKB (z wyjątkiem lat, kiedy prowadzono wojny, po ich zakończeniu wracały jednak do poprzedniego poziomu). Tyle wystarczyło, by utrzymać państwo zarówno wtedy, kiedy USA miały 5 mln mieszkańców, jak i wówczas, gdy mieszkało tam 125 mln obywateli. Wystarczyło , by zmienić Stany Zjednoczone z rolniczej kolonii w najpotężniejsze mocarstwo gospodarcze świata. Ale faktyczny koszt rządu federalnego USA był jeszcze mniejszy i wynosił zaledwie 3 proc. PKB (reszta to były wydatki lokalne i stanowe). W XIX w. państwo zajmowało się tylko obroną narodową, egzekwowaniem prawa, sądownictwem, administracją i ewentualnie dużymi inwestycjami publicznymi. Z tych 3 proc. połowę przeznaczano na obronę narodową (w tym wypłaty dla weteranów). Na zdrowie, edukację i opiekę społeczną wydawano zaledwie 10 mln USD z liczącego 600 mln USD federalnego budżetu, czyli 0,06 proc. PKB. Jak tanie może być państwo, pokazała także w XIX w. Szwecja, gdzie w 1870 r. wydatki publiczne stanowiły tylko 5,7 proc. PKB (dla porównania: w 1980 r. wynosiły tam 60,1 proc.).”......”francuskiego ekonomisty Paula Leroya-Beaulieu z 1888 r., który podawał, że wpływy podatkowe na poziomie 5–6 proc. PKB są umiarkowane, 8–10 proc. to poziom normalny, natomiast powyżej 12 proc „......”Wbrew pozorom nie musimy cofać się do XIX w., bo są obecnie kraje wysoko rozwinięte, gdzie udział wydatków publicznych nie odbiega istotnie od tego sprzed stu lat w Europie czy USA. To na przykład wspomniany wcześniej Hongkong (17,3 proc. PKB), Singapur (17 proc. PKB) czy Tajwan (16 proc.). Co ciekawe, jeszcze w 1960 r. podobny poziom wydatków miały Szwajcaria (17,2 proc. PKB) i Japonia (17,5 proc. PKB). „.....”Wśród krajów rozwijających się drogę niskich wydatków publicznych wybrały też te, które odnoszą dziś największe sukcesy w doganianiu bogatych państw. To Chiny (wydatki publiczne na poziomie 23 proc. PKB) i Chile (24,4 proc. PKB). „.....”Podział na „wolnorynkowe" USA i „socjalną" Europę to stosunkowo nowa koncepcja. Jeszcze do lat 60. XX w. udział wydatków publicznych był po obu stronach Atlantyku zbliżony. Na przykład w 1960 r. wynosiły one 27 proc. PKB w USA i 32,4 proc. PKB w Niemczech, 30,1 proc. PKB we Włoszech i 34,6 proc. we Francji. Co takiego stało się w latach 60., że drogi USA i Europy się rozeszły? Otóż w 1967 r. w Danii, jako pierwszym kraju Europy, wprowadzono podatek VAT. Potem wprowadziły go m.in. Niemcy, Francja,”......”VAT dowodzi porównanie jego początkowych i obecnych stawek. I tak na przykład we wspomnianej Danii w 1967 r. wynosił on tylko 10 proc. W 1970 r. już 15 proc., w 1978 r. – 20,25 proc., a w 1992 r. – 25 proc. W Wielkiej Brytanii zaczynano od 10 proc., dziś jest to 20 proc. Niemcy na początku płacili 10 proc. VAT, dziś płacą 19 proc. W Polsce w 1993 r., gdy ustanowiono podatek VAT, wpływy z tego tytułu wyniosły 5 mld zł. W 2012 r. było to już 120 mld zł. „.....”to nie przypadek, że Szwajcaria, Australia i USA, kraje o relatywnie niskich wydatkach publicznych, są także światowymi liderami we wprowadzaniu demokracji bezpośredniej. Jak bowiem wynika z raportu z 2007 r. „The Economic Effects of Direct Democracy – A First Global Assesment" („Ekonomiczne skutki bezpośredniej demokracji – pierwsza globalna ocena"), im większy udział demokracji bezpośredniej, tym mniejsza korupcja i większa efektywność administracji. „......(źródło) Marek Mojsiewicz

Kindersztuba Trzeciej RP Często spotykam ludzi, którzy mówią mi: - Panie Witku, pan w osobistym kontakcie, jest nawet całkiem rozsądnym człowiekiem, po co panu te głupie napaści na rząd, po co pan wypisuje takie rzeczy, przecież tylko psuje pan swój wizerunek i utrudnia możliwość rozmowy z panem?

Szczególnie zastanawia mnie ten ostatni fragment kierowanych do mnie tyrad. Powtórzę: - utrudniam rozmowy ze sobą! A na czym owe rozmowy mają polegać? Moja Ulijanko klęknij na kolanko? Co mam schlebiać durniom, którzy właśnie wspinali się na co wyższe stołeczki, a może mam odwracać wzrok gdy znani mi złodzieje i aferzyści – obecnie szanowani biznesmeni i politycy - „kroją” polski tort? Może jak umiejętnie odwrócę wzrok i – wzorem pana Żakowskiego, pani Paradowskiej czy też Kuźniara jakiegoś – zacznę przejmować się losem wapiti w Somalii, albo marnymi widokami na porozumienie tyłka z batem, to spłynie na mnie łaska dokooptowania do „towarzycha”? Moja odpowiedź zwykle bywa monotonna i jednostajna.: – Jeśli władza zadba o państwo, to ja zadbam o władzę. Jak dbać o państwo? Ano tak, jak się to czyni przynajmniej od czasów Napoleona Bonaparte (inspiracja Waldemarem Łysiakiem nieukrywana), a więc zacznie ścigać aferzystów, pospolitych złodziei, skorumpowanych polityków, agentów obcych krajów, oszustów intelektualnych i gospodarczych i wreszcie, jeśli władze pozwolą na ujawnianie, że taki na przykład psuj młodych umysłów jak Baumann, to w istocie bezpieczniak, który wyemigrował do Wielkiej Brytanii, gdzie nic wielkiego nie dokonał (jakiś tam etacik techniczny przy znanym uniwersytecie). Baumann – przykład pierwszy z brzegu – dmuchany balon, bełkot i ubecki bezwstyd. Że co? Że niekulturalnie? Tak wyjeżdżać komuś od ubeków? Jak mówią rdzenni Warszawiacy z Pragi - czniam to! No właśnie, dlaczego nie mam kwalifikacji na salony III RP – po prostu jestem źle wychowany, nie mam komuszej kindersztuby. Wychowano mnie po polsku – dziś to zupełnie feee, jak kiedyś plucie na ulicy, publiczne pokazywanie przyrodzenia i wystawanie pod budką z piwem. Na czym zatem polega owa komusza kindersztuba – creme de la creme bon tonu Trzeciej Rzeczpospolitej – takie wystrojenie z błyszczącym lakierkiem pod pachą?

Po pierwsze – jeśli Adam Michnik założy walonki do surdutu, należy piać z zachwytu nad świeżością i kreatywnością wymienionego.

Po drugie – jeśli Bronisław Komorowski głośno zepsuje powietrze w towarzystwie angielskiej Królowej Matki, natychmiast – głośniej - sprawę zachrząkujemy, aby minutę później rozpocząć narrację na temat swojskości, krwi z kości naszego najjaśniejszego intelektu. Chrząkając stajemy się przecież pierwsi, bo jak wiadomo, świnie są najrówniejsze.

Po trzecie – jeśli Lech Wałęsa mówi, że ktoś jest fe, to znaczy, że oznaczoną postać natychmiast otaczać powinien fetor towarzyski.

Po czwarte – jeśli Jerzy Owsiak, kiedyś raczy stwierdzić, że ziemia jest płaska i wie to z lektury Poppera, Arendt i Berlina razem zmieszanych i nad toaletą rozpylonych, to natychmiast znajdujemy kilku naukowców i kolegów innych znanych naukowców, którzy tłumaczą „Ojca Siemaszkę”:

– tak, gdyby spojrzeć na to z pewnej perspektywy, to w istocie jest płaska. W przypadku takich wypowiedzi cmokamy frenetycznie i kwiczymy radośnie, jak – nie przymierzając – obecna publiczność TVP Kultura i nagród literackich „Nike” (znam ich, bo to w końcu te same dziesięć kościstych bab i kilku piernikowatych z fularami pod twarzą)

Po piąte – jeśli Mariusz Walter mówi, że nie był agentem, to podobnie jak jego przyjaciel w prawdzie - Lech Walęsa - nie był!

Po szóste – jeśli Tomasz Sekielski i niejaki Sokołowski – „Seversky” - piszą książki, to są to książki wybitne – żaden rosyjski ghost writer nie brał w tym udziału - wybitnie sekielska i wybitnie severska, i żadnych wojskowych korzeni takowej literatury nie ma…basta! Friedierik Forsajtowicz Ludlum – jednym słowem.

Po siódme – jeśli Juliusz Braun zarządza TVP, to czyni to w stylu „Boskiego Juliusza” i proszę nie machać cyferkami, bo nie o to przecież intelektualistom chodzi. Gdyby ktoś po kontaktach z panem Braunem, miał wątpliwości co do ostatniego stwierdzenia, to uroczyście oświadczam, ze intelektualistą jest tylko ten komu towarzystwo w surduto- walonkach certyfikat wystawi. Paniatno?!

Po ósme – jeśli Roman Giertych całuje pana Michnika w – brudaśne lekko – stop y (grzechy swoje i dziada wyznaje), to jest to przejaw najwyższej odwagi, iluminacji i odpowiedzialności moralnej. Przysłowiowa inteligencja dziadka Jędrzeja, doprawiona dendrologiczną finezją ojca i wspomożona przez zdecydowanie generała Wileckiego Tadeusza, na naszych oczach, owocuje pełnym wykluciem się postaci na miarę Bola Piaseckiego i Adama Doboszyńskiego w neoendeckogejowskim uścisku splecionych.

Po dziewiąte – jeśli Janina Paradowska twierdzi, że jedyny bal prawdziwych dziennikarzy odbywa się w Warszawie i ona tego balu jest okrasą, to cisza na Sali i trwać w zachwycie nad ponadczasową i gotycką urodą pani Janiny i jej ust karminowych. Po dziesiąte wreszcie – Kaczyński jest monstrum i kornikiem, takie istne Paramount i symbol małomiasteczkowej brzydoty. Kto myśli inaczej ten lakierowanych walonek nie dostanie, a i waciaka do muszki nie założy.

Witold Gadowski

Bomba FOZZ Były funkcjonariusz śledczy stacji TVN, Tomasz Sekielski, nadaje teraz w TVP. W pierwszym swoim programie ujawnił bombę w Sejmie RP a w drugim ujawnił tykającą bombę w postaci Grzegorza Żemka, kasjera FOZZ, który za rok wyjdzie na wolność. Podobno przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni. Tomasz Sekielski, były funkcjonariusz TVN, który wysławił się zakładaniem podsłuchów w hotelu sejmowym we wrześniu 2006 roku, powrócił niedawno do Sejmu RP, tym razem z bombą. Co prawda w międzyczasie Sekielski przeszedł z TVN do TVP i stracił kolegę Mrozowskiego z “Teraz My”, niemniej stare nawyki trudno jest jak widać zmienić. Nie zdziwiło nas wcale to, że już w drugim odcinku swojego nowego programu “Po Prostu”, Sekielski odwiedził w więzieniu Grzegorza Żemka, byłego kasjera FOZZ, skazanego na 12 lat odsiadki za swój udział w aferze FOZZ. Sekielski służył przecież przez 15 lat w stacji TVN i wie jak ważną postacią jest Grzegorz Żemek. Dlatego więc, pomimo takiego wyboru ciekawych reportaży jaki mamy aktualnie w Polsce skoku cywilizacyjnego, Sekielski zdecydował się na priorytetowe odbycie pielgrzymki do więźnia Żemka. Jest to oficjalne potwierdzenie hierarchi ważności. Grzegorz Żemek wyjdzie z więzienia za rok. Chciał wyjść już wcześniej, ale nie dostał zwolnienia warunkowego. Na pewno jest wściekły na swoich byłych kolegów, że mu tego nie załatwili. Ale może jego byli koledzy wcale nie spieszą się z zobaczeniem Grzegorza Żemka na wolności ? Minęło sporo czasu, towarzystwo obrosło w tłuszcz, żyje się lepiej, Polska dokonała skoku cywilizacyjnego i jest fajnie. Oby tylko Żemek tego nie zepsuł. Media maintreamowe przedstawiały nam Żemka jako zdolnego oficera wywiadu wojskowego PRL i utalentowanego finansistę. Niestety, Żemek wygląda raczej na głupka i mitomana (jedno idzie często w parze z drugim). Dał się wrobić w rolę kozła ofiarnego i przesiedział pokornie 11 długich lat w więzieniu, podczas kiedy jego byli koledzy odpoczywają sobie na Lazurowym Wybrzeżu latem i w Alpach zimą. Żemek może poczuć się sfrustrowany po wyjściu z więzienia. Tym bardziej, że nikt mu raczej posady ambasadora RP w Madrycie nie zaproponuje. Za to może go spotkać na ulicy seryjny samobójca. Telewizyjna pielgrzymka Sekielskiego do więźnia Żemka nie była niewinna. Ciekawe kto rozszyfrował sygnały jakie są wysyłane przez Żemka ? Balcerac

15 Styczeń 2013 „Czy dziewica może zaspokoić dorosłego mężczyznę”? - taki tytuł nosiła jedna z „audycji telewizyjnych”, pani Ewy Drzazgi, pardon- Drzyzgi, dawno, dawno , dawno temu, i to nie za siedmioma górami, ani nie za siedmioma lasami,. Ale w państwowej telewizji, czy może niepaństwowej- już nie pamiętam. Ale mam u siebie zanotowany ten tytuł.. Prawda , że ciekawy? I jaki intrygujący? Dziewica kojarzy mi się z wczesną młodością kobiety- a dorosły mężczyzna? Jakiś starszy niż przeciętnie dorosły- może gdzieś koło pięćdziesiątki.. Bardzo ładny związek- nastoletnia dziewczyna- i straszy mężczyzna.. Ona jeszcze nie jest mężatką- a on- już po dwóch małżeństwach.. No i to pytanie: czy dziewica może zaspokoić dorosłego mężczyznę? Najlepiej jak już nie jest dziewicą- wtedy na pewno może zaspokoić. A najlepiej jak wróci upojna ze znanej dzielnicy w Hamburgu. Ale wtedy nie jest już dziewicą; chyba, że dziewicą po 10- ciu skrobankach- jak to się kiedyś mówiło o prostytutkach.. A jak już nie być dziewicą? To może być temat na inną” audycję”, która ma na celu deprawację i sianie zamętu moralnego.. Bo przecież chyba nikt o zdrowych zmysłach nie myśli inaczej.. Taki tytuł może wymyślić jedynie producent filmów pornograficznych. A pani Ewie chodzi o zaspokajanie męskiego popędu przy pomocy dziewicy. Ale tylko raz. Bo potem już nie jest dziewicą. Musi sobie poszukać innej dziewicy- na raz. Czy to nie jest przypadkiem propagowanie dominującej roli mężczyzny i traktowanie dziewicy jako narzędzia do zaspokajania męskich żądz.? Co na to feministki? Takie czułe na krzywdę kobiecą ? Ale w przypadku prostytucji milczą jak zaklęte. Czyżby dawały przyzwolenie na prostytucję? Tu się kobieta najlepiej realizuj, nieprawdaż?. .Pani Ewa Drzyzga w swoich programach propagowała- nie wiem czy nadal propaguje, bo nie oglądam tego chłamu za który otrzymała nagrody w toku- wszystko co na tym świecie może być złe.. Kazirodztwo, homoseksualizm, oswajała z dewiacjami.. Wszystko co w człowieku może być złe. I to wszystko na światło dzienne- aż do kości.. Żadnej intymności- wszystko ma być nagie aż do samych kości.. Dlaczego o tym wspominam? Bo na 23 stycznia przewidziana jest premiera książki pani Ilony Felicjańskiej pod zachęcającym tytułem:”: Wszystkie odcienie czerni”. Nie będą Państwu cytował fragmentów tej książki, bo możecie Państwo je sobie znaleźć w internecie, ale dla zobrazowania o czym jest książka – tylko jedno zdanie:” Chcę by zerżnął mnie jak nikt dotąd”(???) Za to zdanie pani Ilona Felicjańska, kiedyś modelka, matka dwojga dzieci- powinna dostać Nagrodę Nobla. Jeśli gremium będzie kiedyś przydzielało nagrody za szerzenie pornografii- co być może, a może i na pewno, bo od dawna nagroda ta jest narzędziem politycznym w rękach różnej maści lewicy.. Stawiam tezę, że Sienkiewicz nie dostałby dzisiaj Nagrody Nobla? A tym bardziej Reymont.. Byli zbyt konserwatywni.. Dzisiaj nagrodę Nobla dostają tacy ludzie jak Janusz Palikot ,którego człowiek Armad Ryf- jakoś tam- musi tłumaczyć się swojemu dziecku, że nie pracuje w Kościele, ponieważ w Sejmie wisi krzyż..(????) A w Łasku- tam skąd pochodzi pani Ilona Felicjańska- władze powinny postawić jej pomnik z wyrytym napisem w formie motta:” Chcę, by zerżnął mnie jak nikt dotąd”(!!!)Tak jak Dodzie- w Ciechanowie- bez majtek. Bo niezawisły sąd stwierdził, że jednak była bez majtek na jakimś koncercie.. O te majtki toczyła się cała sprawa sądowa.. Ładna dziewczyna powinna chodzić bez majtek.. Majtki nie przystoją ładnej dziewczynie.. Jeszcze ładniejsza jest bez majtek.. No i „ zaczarowała całą Polskę”- tak jak pan premier Donad TUsk.. Musiał „zaczarować ”bo demokratyczne słupki poparcia wskazują na 42 procentowy elektorat..”Obywatele” naprawdę chcą nadal głosować na Platformę Obywatelska, bo tak nienawidzą Prawa i Sprawiedliwości.. Uwielbienie przez nienawiść do innych- jak to w demokracji.. W VIII edycji tańca z gwiazdami pani Ilona Felicjańska zajęła 10 miejsce wraz z partnerem Robertem Kochankiem- chyba nie o niego chodzi w tej nowej książce, która stanie się bestsellerem.. Kochanek- to kochanek- i tyle! No i powinna mieć tablicę pamiątkową w Bełchatowie, w ZSP nr 4- gdzie była absolwentką- tym bardziej, że kończy się jej czas cofnięcia jej prawa jazdy w 2010 roku, w dniu 29 czerwca, kiedy niezawisły sąd skazał ją za jazdę po pijaku na karę i odebranie jej prawa jazdy na trzy lata.. Szkoda, że nie zakazał jej picia alkoholu. To w tym czasie mówiła w Dzień Dobry TVN, że jest uzależniona od” choroby alkoholowej”(???) Co ONI z tą” chorobą alkoholową”? Nałóg nazywać chorobą- tak jak pijaństwo na Filipinach czy na Ukrainie- nazywać chorobą filipińską, czy ukraińską.. Tablica powinna być z napisem” Nie jestem alkoholiczką”.. Z dopiskiem:” Chcę, by zerżnął mnie jak nikt dotąd”.. Żeby wszyscy obecni uczniowie wiedzieli, co myśli absolwentka szkoły nr 4 o seksie- rozwódka i matka dwójki dzieci.. Nie wiem, czy w książce” Wszystkie odcienie czerni” będzie napisane, kto marzy się pani Ilonie Felicjańskiej, żeby zrobił z nią to o czym marzy- nareszcie.. A może to wszystko co napisała ,przepisała z jakiejś książki pornograficznej. Żeby nie było sprawy o plagiat- przypadkiem.. I znowu mogłyby się pojawić problemy alkoholowe.. Ale po 29 czerwca pani Ilona znowu będzie miała prawo jazdy.. Kierowcy mieszkający niedaleko pani Ilony proszeni są o szczególna uwagę.. O swoje samochody! Szóste przykazanie mówi, żeby nie cudzołożyć, , a dziewiąte o tym, żeby nie pożądać żony bliźniego swego.. Nie ma nic o pożądaniu cudzych mężów.. Jak Pan Bóg dawał te Kamienne Tablice Mojżeszowi- nie było jeszcze feminizmu.. Dzisiaj feminizm dominuje w naszym życiu- i idziemy w kierunku na „ seksmisję”.. Będzie eksmisja mężczyzn z obecnego życia.. Jak kobiety feministyczne opanują wszystko! Czy możliwy jest świat bez mężczyzn? Wygląda na to, że tak.. Jak tylko dziewica potrafi zaspokoić dorosłego mężczyznę.. A jak nie potrafi? Sejm powinien uchwalić, że każda kobieta jest dziewicą i to do końca życia. Nie byłoby problemu dziewictwa.

A teraz zupełnie serio:. prokurator Prokuratury Generalnej, pan Marek Jerzy Adamczyk, powiesił się w swoim mieszkaniu w Garwolinie.. Ze trzy lata temu zastrzelił się sędzia z Garwolina w czasie akcji antyterrorystów… kolejny na listę samobójców.. A ja pytam kolejny raz: kto następny? WJR

Caritas vs. Owsiak 15:1 Czy glupie dupy, słodko pierdzące w bambus, że “przecież Owsiak pomaga dzieciom” coś zrozumieją? A gdzie tam. Porównywanie ich do pitekantropusów czy troglodytów uwłacza naszym człekokształtnym kuzynom. – admin.

Komentarz przesłany przez czytelnika

Czy działalność Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy jest faktycznie w całości działaniem służącym dobrej sprawie? Przytaczamy krótkie zestawienie danych finansowych Caritasu i akcji prowadzonej przez Jerzego Owsiaka.

Kilka liczb, które pomogą uzmysłowić niektórym na czym polega Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.

Dane na podstawie oficjalnego sprawozdania WOŚP za 2009 rok:

Zbiórka – 54.506.270,77 zł, z czego na pomoc opisaną w statucie fundacji przeznaczono 28.993.580,43 zł.

Na działalność dobroczynną przeznaczono więc niecałe 54 proc. a gdzie jest reszta?

Fundacja wykazuje dochód w wysokości 14.100.823,66 zł i oczywiście znaczna część środków została przekazana na zorganizowanie przystanku demoralizacji – „Przystanku Woodstock”. Wszystko dostępne jest na oficjalnej stronie WOŚP

http://s.wosp.org.pl/Files/Bilans_Fundacji_2009.pdf

i można porównać. [A gdzie reszta z 25.512.690,34 zł? - admin]

Warto dla porównania przyjrzeć się sprawozdaniu Caritas z 2009 roku:

Ogółem Caritas Polska zebrało 441.581.695,94 zł. Na pomoc potrzebującym przeznaczył zaś 435.799.984,43 zł, czyli prawie 99 proc. wpływów. Podsumowując Caritas miało 8 razy większe wpływy, oraz 15 razy większe wydatki na pomoc niż WOŚP. Tego chyba nie trzeba tłumaczyć i komentować, a każdy o zdrowych zmysłach sam potrafi wybrać kogo należy wspierać!

http://dakowski.pl/

W tekście pominięto bardzo ważną kwestię. Caritas nie jest wspierany finansowo przez państwo. Jego wpływy to czysty zysk. Tymczasem Owsiak jest wspomagany przez państwo sumami, które zżerają większość, o ile nie wszystkie wpływy z Dętej Orkiestry dla Baranów. Mówiąc językiem zrozumiałym dla polskich debilów, a więc siłą rzeczy uproszczonym –  to nie Owsiak “daje pieniądze” dla potrzebujących – lecz  państwo, przez subwencjonowanie  jego nachalnej hucpy bardzo drogim czasem antenowym, zaangażowaniem służb porządkowych, policji, służb medycznych itd. To wszystko kosztuje, co by nie sądziły pozbawione mózgu indywidua. I dlatego prywatne telewizje jakoś nie rwą się, aby zapewniać cwanemu Żydkowi darmowe reklamy przez cały dzień. Admin

Rybiński: Pomysł na klif fiskalny. Zamiast dolarów będą drukować bony dolarowe? Zbliża się drugi klif fiskalny, i wielu komentatorów zastanawia się co będzie jak Republikanie zaprą się i zwiększą limit dopiero jak będą cięcia wydatków jeden do jednego. Dlatego pojawiają się pomysły żeby falandyzować prawo. Jak nie ma prawa drukować pieniędzy żeby sfinansować dług powyżej limitu, to może wybić platynową monetę o wartości biliona dolarów, zdeponować i Fed i pod jej zastaw brać pieniądze. Trochę za bardzo hardcorowe. Więc od razu pojawił się drugi pomysł, podsunięty na poważnie przez byłego wysokiego rangą pracownika Kongresu. Proponuje, żeby płacić … bonami, które potem będą wymieniane na dolary. My to znamy, też mieliśmy bony, które mogły zostać wymienione na atrakcyjne towary, a czasami na dolary. Możemy służyć Amerykanom radą. A może jest to dla nas szansa, otwórzmy w USA sieć Pewex albo Bieriozka, tam będzie można kupić specjalne towary za bony, których nie będzie gdzie indziej.

Jak widać groteska trwa dalej. Nie dość że ceny aktywów finansowych nie mają nic wspólnego z rynkiem i są centralnie sterowane (ceny rynkowe byłyby wtedy gdyby banki centralne zadeklarowały że przestają drukować pieniądze i interweniować na rynkach aktywów), to teraz jeszcze mamy wysyp pomysłów rodem z ciemnej komuny. USA już to ćwiczyło, Kalifornia w 2009 roku emitowała bony jak im zabrakło pieniędzy. A teraz pytanie za 1000 punktów. Czy bon dolarowy będzie miał status globalnej waluty rezerwowej? Rybiński

Tym razem premierowi Tuskowi nic nie zakłóciło urlopu

1. Po ponad tygodniowym pobycie na urlopie we włoskich Dolomitach wrócił do Polski premier Donald Tusk, jak to pokazał na zdjęciu jeden z tabloidów, nieogolony i bardzo zmęczony. Tym razem premierowi nic nie zakłóciło szusowania na nartach, choć Polaków, a jakże, dotknęły w tym czasie przynajmniej trzy wydarzenia, które szefowi rządu powinny spędzić sen z powiek. Przypomnijmy tylko, że w styczniu 2011 roku podczas pobytu premiera w Dolomitach, generał Anodina ogłosiła raport MAK o przyczynach katastrofy smoleńskiej. Premier z dwudniowym opóźnieniem wrócił na parę godzin do Polski, zorganizował konferencję prasową i w zasadzie zgodził się z głównym przesłaniem raportu, że głównymi winowajcami katastrofy byli polscy piloci i „pijany” generał Błasik. Po tej konferencji specjalny samolot zawiózł premiera z powrotem we włoskie Dolomity. Z kolei w styczniu 2012 roku mieliśmy apogeum konfliktu rządu z lekarzami wokół tzw. ustawy refundacyjnej. Wprawdzie rząd wycofał się z niektórych przepisów restrykcyjnych wobec lekarzy ale dalej wystawiali oni masowo recepty z pieczątką „refundacja do decyzji NFZ”. Ten konflikt i poważne utrudnienie pacjentom dostępu do leków refundowanych, nie okazało się dla premiera Tuska na tyle ważne, żeby przerwać jego urlop.

2. W styczniu 2013 roku premier spokojnie odpoczywał, choć w tym czasie pojawiły się w Polsce informacje o zdarzeniach uderzających w polskie społeczeństwo, będących efektem jego nieudolnych pięcioletnich rządów. Podczas debaty nad budżetem na 2013 rok w Senacie wiceminister finansów Hanna Majszczyk przyznała, że w budżecie za 2012 rok, zabrakło aż 16 mld zł wpływów podatkowych głównie z VAT, akcyzy, CIT i podatku od gier. Najbardziej dotkliwa pomyłka dotyczy podatku VAT. Dochody budżetowe z tego tytułu miały być o aż 12 mld zł (o około 10%) większe niż w 2011, choć nie przewidywano kolejnej podwyżki jego stawek. Okazało się, że dochody z VAT były o ponad 12 mld zł niższe niż planowano i niższe nominalnie od wpływów z tego podatku w roku 2011. Wszystko to wydarzyło się w sytuacji kiedy wzrost PKB w 2012 roku przekroczy 2%, a inflacja przez większość roku była blisko 2-krotnie wyższa od tej planowanej (dochody z VAT powinny być więc wyższe od planowanych). Jest to sytuacja, która ma miejsce pierwszy raz od momentu wprowadzenia tego podatku czyli od roku 1993 i bez dogłębnego wyjaśnienia jej przyczyn grozi wręcz załamaniem wpływów z podatku VAT w roku 2013.

3. W tym samym czasie opinia publiczna w Polsce została poruszona informacją, że włoski koncern Fiat, zwolni ze swojego zakładu w Tychach ponad 1500 osób czyli blisko jedną trzecią załogi. Zakład w Tychach to najnowocześniejsza i najbardziej efektywna ekonomicznie cześć włoskiego koncernu Fiata, a mimo tego kierownictwo firmy jeszcze na przełomie 2009 i 2010 roku pod naciskiem rządu Berlusconiego, zdecydowało o umieszczeniu produkcji nowego modelu Pandy w zakładzie pod Neapolem, gdzie produkcja będzie znacznie droższa. Efektem tamtej decyzji, są teraz te ogromne zwolnienia w zakładzie Fiata w Tychach, a za nimi zapewne pójdą zwolnienia w zakładach kooperujących (szacuje się,że z jednym miejscem pracy w fabryce samochodów związane jest od 7 do 10 miejsc pracy u kooperantów). Na przełomie 2009 i 2010 roku nie było stosownej reakcji rządu Tuska na decyzję Włochów i teraz przychodzą tego efekty, dramatyczne dla rynku pracy na Śląsku i w całej Polsce.

4. W pierwszych dniach stycznia, pojawiła się kolejna dramatyczna informacja z rynku pracy, że na koniec grudnia 2012 roku, stopa bezrobocia wzrosła do 13,3% czyli bez pracy było aż 2 miliony 140 tysięcy Polaków. Tylko w ciągu dwóch ostatnich miesięcy 2012 roku, bezrobocie wzrosło o blisko 150 tysięcy i wszystko wskazuje na to, że w kolejnych miesiącach nowego roku bezrobocie, będzie rosło przynajmniej o 80 tysięcy nowych bezrobotnych miesięcznie.

Na rynku pracy szykuje się tej wiosny prawdziwy dramat, natomiast rząd Tuska jest pełen optymizmu, ponieważ minister Rostowski ciągle blokuje około 7 mld zł środków Funduszu pracy na aktywne formy ograniczania bezrobocia.

5. Choćby tylko te 3 informacje, powinny na tyle zaniepokoić premiera Tuska, żeby przerwać urlop, wrócić do kraju i zainteresować się skutkami swojego rządzenia i powołanych przez siebie ministrów. Gdzie tam, spokojnie spędził urlop z rodziną za granicą, wrócił z niego bardzo zmęczony i dopiero teraz będzie odpoczywał w Alejach Ujazdowskich.

Kuźmiuk

Michalkiewicz: Rząd szuka nowych żerowisk Najwyraźniej kryzys w całej swojej straszliwej postaci musi zbliżać się do naszego nieszczęśliwego kraju wielkimi krokami, skoro razwiedka nie tylko wymusza na premieru Tusku jawne, a nawet ostentacyjne tworzenie żerowisk, ale również bezlitośnie się wycina we własnych szeregach. Najpierw Bondaryk, potem znowu Maruszczak z CBŚ, a jakby i tego było mało, to jeszcze pan Marek Adamczak. Zarejestrowany został on 4 marca 1988 roku jako oficer rezerwy kontrwywiadu WSW z przydziału mobilizacyjnego, a powiesił się już jako prokurator w Generalnej. Czyż nie piękna kariera – a i poszlaka potwierdzająca teorię spiskową? Wracając do żerowisk, to weźmy na przykład PLL „LOT”, uchodzące w powszechnej opinii za żerowisko wojskówki. Otrzymały już pierwszą transzę miliardowej dotacji. Znaczy: nawet jak się wszystko rozkradnie do gołej ziemi, to podatnicy się złożą i znowu można będzie wypić i zakąsić. Ale to jeszcze nic w porównaniu ze spółką Inwestycje Polskie, która „w imieniu rządu” będzie „inwestowała” – na początek pewnie w siebie, bo jużci – czy jest coś ważniejszego niż „kapitał ludzki”, to znaczy „kadry”, co to „decydują o wszystkim”? Wszystkie spółki z udziałem skarbu państwa się na to złożą, a jakby i tego zabrakło, to „dobierzemy z uczciwych” – jak powiedziałby Franciszek Fiszer. Arystokracja tedy wydaje się zaopatrzona i żaden kryzys jej nie straszny. No dobrze – a reszta? Czyż możemy zapomnieć sceny z demonstracji policji przed Kancelarią Premiera, kiedy to tłum policjantów skandował: „zło-dzie-je, zło-dzie-je!” – ale żaden ani drgnął? Na całym świecie gdy policjant widzi złodzieja, to go goni – a tu nic, jakby wszystkich sparaliżowało. Widocznie skądś wiedzieli, że tych złodziei ruszyć im nie wolno, więc tylko sygnalizowali konieczność sprawiedliwego podzielenia się łupem. I rząd najwyraźniej powinność swej służby zrozumiał, a ponieważ żerowiska prawdopodobnie zostały już rozdzielone miedzy bezpieczniackie watahy arystokratyczne, które ustaliły też między sobą kolejność dziobania – nie ma innego wyjścia, jak wykroić policji jakieś żerowisko w sektorze prywatnym. To zresztą robiło się i dawniej – a przykładem jest choćby telekomunikacja, w której każdy operator telefonii komórkowej musi prowadzić kancelarię tajną, zatrudniając w niej pracownika mającego certyfikat dostępu do informacji niejawnych, czyli – mówiąc krótko: bezpieczniaka. W ten sposób część wydatków na bezpiekę w ogóle nie jest rejestrowana, bo zostały one przerzucone na sektor prywatny. Teraz pretekstem stało się pragnienie zwiększenia bezpieczeństwa na drogach – a wiadomo, że nie ma niczego, czego nie można byłoby poświęcić w służbie bezpieczeństwa. Tym razem jednak inżynieria finansowa jest trochę bardziej skomplikowana. Oto w ramach zwiększenia bezpieczeństwa na drogach nie tylko poustawia się na nich fotoradary, nie tylko zwiększy się liczbę samochodów-szpiegów, nie tylko Główny Inspektorat Transportu Drogowego kupi helikoptery, a nawet bezzałogowe drony (wreszcie się wyjaśniło, po co nasz nieszczęśliwy kraj będzie kupował drony w Izraelu; nie dla obrony przed wrogiem – gdzieżby tam soldateska odważyła się sprzeciwić wrogowi! – tylko dla sprawniejszego rabowania własnych obywateli) – ale minister Cichocki z ministrem Nowakiem uradzili, że jeśli jakiś kierowca dwukrotnie przekroczy limitowaną prędkość na terenie zabudowanym, to straci prawo jazdy. I właśnie w tym rozwiązaniu upatruję sposób sprytnego przerzucenia kosztów zwiększenia wynagrodzeń policjantów na sektor prywatny. Nie chodzi oczywiście o mandaty, chociaż to też jest sposób, tyle że oficjalny – tylko o możliwość odebrania prawa jazdy. Wyrobienie prawa jazdy to nie tylko konieczność ponownego odbywania szkolenia i składania egzaminu, które oczywiście kosztują, a firmy szkolące kierowców gotowe są zrobić wiele, a właściwie wszystko, by każdy egzamin był powtórzony – i opłacony – przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście razy. Koszty rosną tedy w postępie geometrycznym, a trzeba do tego dodać nie tylko stratę czasu, ale i konieczność znalezienia kogoś, kto prowadziłby samochód do czasu ponownego uzyskania prawa jazdy. Jestem przekonany, że każdy przyłapany na przekroczeniu szybkości (bo czyż mamy wątpliwości, że natychmiast potroi się liczba miejsc ograniczenia szybkości?) jeszcze szybciej wszystko to sobie przekalkuluje, a następnie złoży dowódcy patrolu korupcyjną propozycję, by za – dajmy na to – 10 procent przewidywanych kosztów odzyskania prawa jazdy odstąpił od jego konfiskaty i w ogóle od wszczynania postępowania mandatowego. Być może wśród policjantów znajdą się dziwolągi, które te propozycje zdecydowanie odrzucą, ale doświadczenie życiowe podpowiada mi, że będą to raczej wyjątki potwierdzające regułę – a w przeważającej większości przypadków propozycja stanie się wstępem do negocjacji, które prędzej czy później doprowadzą do porozumienia. W ten sposób policja, a właściwie nie tyle „policja”, co policjanci zyskają źródło zasilania swoich wynagrodzeń bez angażowania pieniędzy rządowych. Jestem przekonany, że takie rozwiązanie musi wzbudzać cichą radość ministra Rostowskiego, bo wychodzi naprzeciw uprawianej przezeń kreatywnej księgowości, której celem jest – jak wiadomo – ukrywanie części wydatków państwowych. Przerzucenie kosztów podwyżek wynagrodzeń dla policjantów na sektor prywatny, zwłaszcza w taki sposób, nosi znamiona zbrodni doskonałej, którą wszyscy sprawcy we własnym interesie będą starali się ukryć. Bardzo możliwe, że pod pretekstem troski o praworządność Umiłowani Przywódcy będą w ten sam sposób próbowali przerzucić na sektor prywatny również podwyżki wynagrodzeń dla niezawisłych sędziów. W takiej sytuacji policja miałaby tylko prawo wnioskowania o pozbawienie prawa jazdy, a orzekałby o tym niezawisły sąd. Takie rozwiązanie można by uzasadnić koniecznością drogi sądowej, bo wszak chodzi o ochronę praw nabytych – ale tak naprawdę chodziłoby o to, by z sektora prywatnego wydoić dla sektora publicznego co najmniej trzykrotnie więcej. Bo pierwszym ogniwem również i w tym systemie byłby policjant z drogowego patrolu, ale ponieważ policjant, który nigdy żadnego wniosku o pozbawienie prawa jazdy do sądu nie złożył, byłby nie tylko podejrzany przez przełożonych, lecz w razie czego nieżyczliwie traktowany również przez niezawisłe sądy – drugim ogniwem byliby adwokaci, za pośrednictwem których można by dojść do ogniwa trzeciego w postaci niezawisłego sądu, który przecież byle czego nie weźmie. W tej sytuacji nieuchronnie trzeba spodziewać się skokowego zwiększenia kosztów szkolenia kierowców i egzaminów – bo w przeciwnym razie rachunek przestałby się bilansować, co postawiłoby całą inżynierię zaprzęgnięcia sektora prywatnego do ukrytego finansowania wynagrodzeń w sektorze publicznym pod znakiem zapytania. SM

Z życia szabesgojówO czym tu pisać na warszawskim bruku, jak żuk po uszy siedząc w muchotłuku (patrz Dostojewski, Biesy, rozdział czwarty)?” Jak już nie ma o czym, to zawsze można o Radiu Maryja i ojcu Tadeuszu Rydzyku - jaki to z niego ananas. W ten sposób można osiągnąć podwójną korzyść: jednym susem wskoczyć do grona mądrych, roztropnych i przyzwoitych, no i zasłużyć się starszym i mądrzejszym. Jak bowiem wiadomo, ludzkość dzieli się na mądrych, roztropnych i przyzwoitych oraz resztę. Mądrzy, roztropni i przyzwoici rozpoznają się po specyficznym zapachu - do czego oczywiście trzeba mieć specjalnego nosa. A jeśli ktoś tego specjalnego nosa nie ma, to nie ma innego wyjścia, jak słuchać posiadaczy takich nosów. Bardzo dobrym przykładem jest przypadek pana mecenasa Romana Giertycha. Już przeszedł był na Jasną Stronę Mocy, już odbył pokajanije, już złożył stosowne wyznanie wiary - co w przypadku posiadacza specjalnego nosa byłoby z pewnością wystarczające - ale w jego przypadku najwyraźniej nie jest. Wygląda bowiem na to, że mądrzy, roztropni i przyzwoici stawiają mu kolejne warunki. Toteż pan mec. Roman Giertych nie ma już chyba innego wyjścia, jak brnąć coraz głębiej w uzależnienie. W przeciwnym razie - czyż pisałby donosy na ojca Rydzyka do prowincjała redemprotystów? Nawiasem mówiąc, z donosem na ojca Rydzyka, w dodatku do samego Benedykta XVI, wystąpiło w swoim czasie również kierownictwo „Gazety Polskiej” - że to niby ojciec Rydzyk „rozbija Kościół”, czy coś w tym rodzaju. Ciekawe, że podobny zarzut sufluje dzisiaj mecenasowi Giertychowi najpobożniejszy senator PO Jan Filip Libicki, sugerując wytoczenie dyrektorowi Radia Maryja procesu przed sadem diecezji toruńskiej. W ten sposób zarówno pan mecenas Giertych, jak i najpobożniejszy senator PO Jan Filip Libicki włączają się do operacji pacyfikowania Radia Maryja i TV TRWAM. Jak pamiętamy, po raz pierwszy z żądaniem zrobienia porządku z toruńską rozgłośnią zgłosił się do premiera Marcinkiewicza ambasador Izraela w Polsce jeszcze w roku 2005. Od tamtej pory żydowska gazeta dla Polaków nie ustaje w krytykowaniu Radia Maryja i jego kierownictwa, co jest zrozumiałe tym bardziej, że reaktywowana w 2007 roku żydowska loża B’nai B’rith jako jeden z celów swego działania postawiła sobie właśnie spacyfikowanie tej rozgłośni. Czy zasługi położone przez pana mecenasa Giertycha w operacji pacyfikowania Radia Maryja umożliwią mu wreszcie wejście do grona mądrych, roztropnych i przyzwoitych, czy też zostanie jedynie wykorzystany, a następnie wyrzucony na śmietnik historii? Król pruski Fryderyk II mawiał, że owszem - można posługiwać się kanaliami, ale w żadnym wypadku nie należy się z nimi spoufalać. SM

A jednak można przeprowadzić sekcję zwłok w weekend? Od czego, a może od kogo to zależy? Śmierć 32-letniego Andrzeja B. i 17-letniej kobiety nastąpiła wskutek ran postrzałowych głowy - wynika ze wstępnych ustaleń po zakończonej sekcji zwłok - podała Polska Agencja Prasowa. W Wojewódzkim  Szpitalu Specjalistycznym w Rzeszowie w sobotę wieczorem zakończyły się sekcje zwłok 32-letniego Andrzeja B. i 17-letniej kobiety, którzy zabarykadowali się w czwartek w mieszkaniu w bloku przy ul. Cegielnianej w Sanoku. To, co wydaje się być naturalną konsekwencją tragedii w Sanoku staje się zaskakujące, kiedy przypomnimy sobie, kiedy przeprowadzono sekcje zwłok m.in. Andrzeja Leppera, gen. Sławomira Petelickiego lub chor. Remigiusza Musia. Jak podawała Polska Agencja Prasowa, tak prokurator Bogusław Michalski tłumaczył aż trzydniową zwłokę w przeprowadzeniu sekcji Andrzeja Leppera, którego ciało znaleziono w piątek rano 5 sierpnia 2011 r.:

Pytany przez posłów, czy nie było błędem przeprowadzenie sekcji po trzech dniach od śmierci, Michalski podkreślił, że oględziny zakończono w dniu śmierci w piątek ok. 22.00 i tego dnia prokurator mógł zrobić "tylko to". Dodał, że w weekendy nie pracuje zakład medycyny sądowej, który wykonuje sekcje. Ale jak już wiemy - nie wszystkie. Z kolei martwego gen. Sławomira Petelickiego znaleziono w sobotę 16 czerwca ub. r. I tym razem z sekcją zwłok trzeba było poczekać do poniedziałku. Całą noc trwały czynności na miejscu zdarzenia. Ciało pana generała zostało już przewiezione do zakładu medycyny sądowej, ale sekcja zwłok zostanie przeprowadzona prawdopodobnie w poniedziałek - powiedziała w niedzielę 17 czerwca PAP prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska z warszawskiej prokuratury okręgowej. Podobnie rzecz miała się w przypadku sekcji zwłok chor. Remigiusza Musia, którego znaleziono w nocy z soboty 27 października na niedzielę 28 października 2012 r. Jak poinformował w poniedziałek 29 października rzecznik Prokuratury Okręgowej Dariusz Ślepokura Przyczyną śmierci chorążego Remigiusz Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował na smoleńskim lotnisku godzinę przed katastrofą Tu-154M było powieszenie – wynika ze wstępnych ustaleń dzisiejszej sekcji zwłok. Jeśli za pierwszym razem nieczynny w weekend zakład medycyny sądowej mógł budzić zdziwienie, to taka powtarzająca się historia przy kolejnych tragediach rodzi pytania o profesjonalizm odpowiedzialnych za taki stan rzeczy.

Ale na Podkarpaciu w weekendy jednak pracują i jak widać bardzo się spieszyli... Kim, PAP

Szymowski: ABW. Policja polityczna PO Pięć lat urzędowania generała Bondaryka w fotelu szefa ABW to niewiele działań na rzecz bezpieczeństwa państwa, za to ogromne zaangażowanie w popieranie Platformy Obywatelskiej. 53-letni dziś generał Krzysztof Bondaryk jest jednym z najdłużej urzędujących szefów polskiej bezpieki. 15 stycznia – w dniu, gdy ma zakończyć pełnienie swojej funkcji – minie pięć lat i dwa miesiące od momentu, kiedy został gospodarzem najważniejszego gabinetu przy ulicy Rakowieckiej. Oficjalnie, powodem jego odejścia jest różnica zdań między nim a premierem co do dalszego funkcjonowania tajnych służb. W zamyśle Tuska, ABW po reformie ma zająć się głównie zwalczaniem terroryzmu i przestępczości zorganizowanej. Dotychczas ABW zajmowało się również kontrwywiadem, monitorowaniem obrotu specjalnego (handel bronią i materiałami wybuchowymi), inwigilacją środowisk zagrażających bezpieczeństwu państwa, a także wydawaniem certyfikatów dostępu do informacji niejawnych. Planowana reforma służb specjalnych, jeśli zostanie przeprowadzona według zapowiadanych założeń, może zmniejszyć uprawnienia ABW, co utrudni tej instytucji (przynajmniej formalnie) gromadzenie danych o obywatelach i firmach, a jej szefa usunie z czołówki najbardziej wpływowych urzędników państwowych. Czy jednak zasadniczo wpłynie to na sposób funkcjonowania ABW? Ostatnie pięć lat działań tej instytucji to głównie akcje mające na celu zwalczanie politycznych przeciwników rządów Tuska, a nie neutralizacja zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa. W listopadzie 2007 roku, gdy Krzysztof Bondaryk (wówczas podpułkownik) objął kierownictwo ABW, przy ulicy Rakowieckiej rozpoczęło się wielkie rozliczanie. W dokumentach szukano czegokolwiek, czym można byłoby obciążyć ekipę Prawa i Sprawiedliwości. Najgorliwiej szukano „haków” w dokumentach związanych z podsłuchami. Kierownictwo ABW chciało udowodnić, że w czasach PiS podsłuchiwano polityków opozycji. Wielotygodniowe badanie archiwów zakończyło się niespodziewanym rezultatem: nie znaleziono żadnych dowodów łamania prawa czy nadużyć związanych z podsłuchami. Okazało się bowiem, że wszelkie procedury kontroli operacyjnej prowadzono zgodnie z przepisami prawa i zgodnie z decyzjami sądów. Mimo intensywnych poszukiwań nie znaleziono ani jednego przypadku nielegalnego podsłuchu z okresu 2006-2007. Niezrażone tym kierownictwo ABW szukało dalej i znalazło szereg innych wydarzeń, które zakwalifikowało jako łamanie prawa. W efekcie ludzie Bondaryka zawiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia aż 26 przestępstw (!) przez poprzednie kierownictwo ABW. Bogdanowi Święczkowskiemu zarzucono m.in. bezprawne zwalnianie ludzi z pracy, mobbing. W jednym z zawiadomień Święczkowskiemu zarzucono nawet… rzucenie cukierniczką w stronę funkcjonariusza ABW. W efekcie tych zawiadomień Święczkowski i jego zastępca, ppłk Grzegorz Ocieczek, musieli na nowo odkryć w sobie pasję turystyczną – jeździli bowiem po prokuraturach w całej Polsce, by tłumaczyć się z kretyńskich pomówień (dla dodatkowej uciążliwości sprawy kierowano do prokuratur w różnych zakątkach kraju). W efekcie po wielu miesiącach wszystkie te sprawy zostały umorzone już na etapie prokuratorskim, gdyż ani jeden zarzut z ani jednego zawiadomienia nie potwierdził się. Mimo różnic politycznych trzeba wyrazić Bogdanowi Święczkowskiemu najwyższe uznanie za wzorowe i zgodne z prawem kierowanie ABW, skoro nawet wiele miesięcy poszukiwania „kwitów” przez ekipę PO nic nie przyniosło. Co ciekawe, do szukania „haków” na Święczkowskiego i Ocieczka zaangażowano przywracanych do ABW emerytów ze Służby Bezpieczeństwa. W czasach Święczkowskiego wielu z nich odeszło albo na emeryturę, albo na zwolnienia lekarskie, więc ich funkcje i zadania powierzono młodym ludziom, motywowanym patriotycznie, dopiero co przyjętym do służby. Gdy wybory odesłały rząd PiS do ław opozycyjnych, a szefem ABW został Bondaryk, w ciągu kilku dni schorowani esbecy doznali nagłego ozdrowienia i wrócili do służby w miejsce masowo zwalnianych młodych ludzi zatrudnionych w czasach PiS. Tak oto początek rządów Bondaryka został naznaczony największym cudem zdrowotnym w dziejach światowych tajnych służb.

Afera z Komorowskim Poszukiwanie haków na Święczkowskiego i Ocieczka szło pełną parą, gdy Bronisław Komorowski zawiadomił ABW, że dwaj pułkownicy Wojskowych Służb Informacyjnych złożyli mu wizytę, proponując zakup ściśle tajnego aneksu do raportu z weryfikacji WSI. Stworzyło to świetną okazję do skompromitowania PiS, który przeprowadził operację likwidacji WSI. Jeden z gości Komorowskiego (wówczas marszałka Sejmu) zeznał, iż dziennikarz Wojciech Sumliński zaproponował mu możliwość załatwienia pozytywnej weryfikacji jego i jego syna za 250 tysięcy złotych. Po rozmówcę Komorowskiego (był to pułkownik Leszek Tobiasz) wysłano z ulicy Rakowieckiej służbowy samochód oddany do dyspozycji szefa ABW. Tobiasz został przewieziony na Rakowiecką i tam złożył zeznania, w wyniku czego rozpoczęła się ściśle tajna operacja. W jej rezultacie 13 maja 2008 roku zatrzymano Wojciecha Sumlińskiego. Dziś jego proces toczy się przed warszawskim sądem. Na jaw wychodzą zaś szczegóły kompromitujące ABW.

Po pierwsze: wszczęto intensywne działania przeciwko dziennikarzowi, ale zapomniano o marszałku Sejmu, który prowadził tajne negocjacje w sprawie zakupu tajnych dokumentów, przy czym miał świadomość, iż rozmawia z osobami podejrzewanymi przez ABW o szpiegostwo na rzecz Rosji (ostrzegał go o tym Paweł Graś). Aby było jeszcze ciekawiej: główny oskarżyciel Sumlińskiego – pułkownik Tobiasz – okazał się niejawnym współpracownikiem ABW, któremu wcześniej zawieszono postępowanie za składanie fałszywych zeznań. W efekcie całego tego zamieszania Sumliński został oskarżony o płatną protekcję, prowadzący stronniczo jego inwigilację funkcjonariusze ABW nie ponieśli konsekwencji, a Bronisław Komorowski został prezydentem Polski, choć w związku z „aferą aneksową” powinien zasiąść na ławie oskarżonych.

Nowe sprawy Niemal natychmiast po objęciu szefostwa ABW przez Krzysztofa Bondaryka, wyhamowano kilka ważnych operacji służących bezpieczeństwu państwa. Zatrzymano perfekcyjnie prowadzoną grę (wspólnie z Agencją Wywiadu), której celem było zablokowanie budowy Gazociągu Północnego (kilkanaście miesięcy później Nord Stream powstał, pogarszając pozycję Polski, uzależnionej od dostaw rosyjskiego gazu). Wstrzymano również sprawy zainteresowania kilkoma środowiskami biznesowymi, których powiązania polityczne stwarzały zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Z jednego z tych środowisk wywodził się sam generał Bondaryk. Na celowniku ABW znaleźli się za to przeciwnicy reżimu Donalda Tuska. W 2008 roku na wniosek Centrum Antyterrorystycznego ABW objęto inwigilacją śp. Lecha Kaczyńskiego i jego małżonkę Marię. W ramach tej inwigilacji, podsłuchiwano rozmowy telefoniczne prezydenta. Później inwigilowano też wielu dziennikarzy krytycznie wypowiadających się o rządzie Tuska, polityków opozycji, biznesmenów sprzyjających PiS-owi oraz wiele innych osób, w których ABW widziało zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa dlatego, iż mieli inne poglądy na Polskę. Ciekawymi przypadkami takich działań jest opisana przez nas niedawno operacja „Menora” (inwigilacja osób uznanych za „antysemitów) czy operacja „Cmentarze” (inwigilacja środowisk nieprzychylnych rządowi Tuska pod pretekstem zabezpieczenia rosyjskich cmentarzy przed chuligańskimi dewastacjami). Wiadomo również, że w listopadzie 2012 roku ABW objęła rozpracowaniem organizatorów Marszu Niepodległości, a później liderów powstającego Ruchu Narodowego. Ofiarą ABW padł również Robert Frycz – twórca strony antykomor.pl, do którego wtargnęła grupa funkcjonariuszy ABW tylko dlatego, że prowadził stronę wyśmiewającą Bronisława Komorowskiego.

Smoleńska kompromitacja Wiele zarzutów pod adresem funkcjonowania ABW dostarczają również wydarzenia wokół tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego. Wiadomo, że w ciągu dni poprzedzających tragedię w Smoleńsku na biurko Bondaryka trafiły meldunki od służb NATO ostrzegające o możliwości uprowadzenia samolotu wiozącego głowę państwa należącego do Unii Europejskiej. Wiadomo (m.in. z prac Zespołu Parlamentarnego kierowanego przez Antoniego Macierewicza), iż ABW oraz wywiad dysponowały informacjami mówiącymi o zagrożeniach dla polskiego prezydenta i tych informacji najprawdopodobniej mu nie przekazały. Gdy 10 kwietnia Polskę obiegła wiadomość o śmierci prezydenta, Krzysztof Bondaryk nie uznał za stosowne pofatygować się do Smoleńska, choć powinien tak uczynić szef każdej służby w każdym szanującym się kraju. To właśnie działania ABW po 10 kwietnia stały się jednym z powodów licznych oskarżeń Bondaryka przez posłów opozycji. 15 stycznia był ostatnim dniem urzędowania Bondaryka. Tego dnia w fotelu szefa ABW zastąpi go płk Dariusz Łuczak, jego dotychczasowy zastępca. Nie wiadomo, jakie decyzje podejmie. Można się natomiast spodziewać, że charakter działania ABW – policji politycznej PO – nie ulegnie zmianie.

Szymowski

"Anatomia upadku": Rosyjski świadek obala oficjalną wersję katastrofy Film "Anatomia upadku", który od dziś można nabyć wraz z "Gazetą Polską", zawiera wiele wypowiedzi nieznanych dotąd świadków katastrofy smoleńskiej. Jednym z nich jest Nikołaj Szewczenko - kierowca, który prowadząc autobus, widział ostatnie sekundy przelatującego nad drogą samolotu Tu-154. Szewczenko zapewnia, że tupolew przeleciał nad ulicą w Smoleńsku nie w pozycji odwróconej (kołami w górę), jak twierdzą raporty MAK i komisji Millera, lecz w normalnej - kołami w dół.
- Nad drogą, w jakim leciał położeniu? - pyta rosyjskiego kierowcę twórczyni filmu, Anita Gargas. Mężczyzna nie ma wątpliwości: - W położeniu brzuchem w dół, zrozumieliście mnie? Kołami w dół, tak jak się idzie do lądowania.
- Nad drogą? - upewnia się reżyserka. - Tak, nad drogą - powtarza Szewczenko.
Według raportów MAK i komisji Millera polski samolot jeszcze przed drogą uderzył w brzozę, która miała ułamać mu skrzydło. W wyniku tego zderzenia maszyna miała obrócić się na bok, a potem kołami w górę przelecieć nad ulicą, by zaraz za nią ulec całkowitemu zniszczeniu. Zeznanie Szewczenki podważa te ustalenia.
"Anatomia upadku" zawiera wiele innych wypowiedzi świadków, sprzecznych z oficjalną wersją katastrofy smoleńskiej. Autorka rozmawia m.in. z Nikołajem Bodinem, lekarzem, który widział samolot Tu-154 tuż przed tragedią. Poruszający film Anity Gargas dostępny jest od dziś z tygodnikiem "Gazetą Polską".

Premiera „Anatomii upadku” – poruszającego filmu Anity Gargas

Wildstein, Lisicki, Karnowski, Płużański o filmie Anatomia Upadku

Autor: wg

Prof. Staniszkis: "Awans Arabskiego na stanowisko ambasadora w Hiszpanii jest wyrazem skrajnej arogancji premiera i min. Sikorskiego" Podstawą demokracji jest egzekwowanie odpowiedzialności władzy i przestrzeganie procedur - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. I podaje przykłady nieprzestrzegania tych zasad. Jak zauważa socjolog ostatnio mamy festiwal naruszania dwóch podstawowych norm: odpowiedzialności politycznej i przejrzystości kluczowych decyzji. Awans Arabskiego na stanowisko ambasadora w Hiszpanii jest wyrazem skrajnej arogancji premiera i min. Sikorskiego. Nawet raport komisji Millera mówił o złym przygotowaniu wizyty w Smoleńsku. W tym o zignorowaniu przez Arabskiego informacji z ambasady polskiej w Moskwie o zagrożeniach wiążących się z wizytą prezydenta Kaczyńskiego (bo przy lądowaniu Tuska wprowadzono dodatkowe urządzenia ze względu na lądowanie Putina) - pisze Staniszkis. I pyta:

A może premier boi się informacji dotyczących jego własnego trybu podejmowania decyzji, które z pewnością Arabski, jako szef kancelarii, posiada? Z kolei przykładem  braku transparentności istotnych decyzji, jest zdaniem autorki felietonu, sprawa ogłoszenia terminu ewentualnego wejścia do strefy euro. Premier (ale i PiS) podchodzą do tej kwestii na płaszczyźnie politycznej. Argument Tuska "być w środku" jest kontrowany "zagrożeniem suwerenności" - pisze Staniszkis. Tymczasem jak podkreśla logistyka i termin wejścia do strefy euro to przede wszystkim złożony problem ekonomiczny. Sądzę, że premier, który stosuje wobec Unii taktykę pasywnej defensywy (...) uważa, że czas na spektakularny gest wobec Unii, z podaniem terminu wejścia do EMU. Tym bardziej, że niska jakość rządzenia w Polsce jest już widoczna poza granicami. I dodaje:

Koszt takiej deklaracji przedstawionej dziś (wbrew stanowisku fachowców w rządzie i w NBP) może być olbrzymi, bo nie jesteśmy gotowi. I powinniśmy raczej negocjować model dwóch prędkości, bo jesteśmy na innym, niż jądro UE, etapie rozwoju. Ale w panującym u nas klimacie braku odpowiedzialności (także za słowa) wszystko jest możliwe - twierdzi Staniszkis. Socjolog zwraca też uwagę na ostatnie protesty społeczne we Francji w związku z zapowiedziami poszerzania uprawnień dla par homoseksualnych. Podkreśla, że w pooświeceniowej Francji setki tysięcy  demonstrowały przeciwko małżeństwom homoseksualnym z możliwością adopcji dzieci. I robili to chrześcijanie ramię w ramię z muzułmanami i żydami. Socjolog zauważa też:

Być może obojętność wobec wartości (w tym religijnych), którą demonstruje, w ramach poprawności politycznej, PO okaże się nadgorliwością peryferii? Bo centrum Europy zaczyna dostrzegać, że bez wartości świat staje się zbyt niebezpieczny. A władza - zbyt arbitralna. I podsumowuje:

Dialog tradycji (z odmiennie w różnych religiach pojmowanym "prawem naturalnym") mógłby stanowić początek procesu wyznaczania granic arbitralnego decyzjonizmu prawnego. Także - demokratycznego. Z godnością osoby ludzkiej jako nadrzędnym standardem. Ansa/Wirtualna Polska

Sędzia z matką z SB orzeka w sprawach lustracyjnych Czy sędzia Igor Tuleya, który zasłynął uzasadnieniem porównującym metody Centralnego Biura Antykorupcyjnego do stosowanych w czasach stalinowskich, zachowuje bezstronność? Wiadomo, że pochodzi z tzw. rodziny resortowej. Jego matka Lucyna Tuleya najpierw w latach 1960-71 pracowała w Milicji Obywatelskiej w Łodzi w wydziale kryminalnym, a potem do 1988 r. służyła jako funkcjonariuszka Służby Bezpieczeństwa w Biurze B Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Do zadań tej struktury należała inwigilacja, a konkretnie śledzenie przedstawicieli m.in. opozycji czy dyplomatów. Akta Lucyny Tulei przechowywane są w IPN pod sygnaturami IPN BU 0604/116 oraz IPN BU 001102/959. Tymczasem sędzia nie tylko pozwala sobie na kontrowersyjne porównania, ale orzeka też w sprawach lustracyjnych. Lucyna Tuleya, jak funkcjonariuszka bezpieki została objęta ustawą dezubekizacyjną, na mocy której obcięto jej emeryturę za 17 lat służby w organach bezpieczeństwa. Zdaniem Wiesława Johanna, byłego sędziego Trybunału Konstytucyjnego, adwokata, który w czasie PRL bronił opozycjonistów, z powodu takich powiązań rodzinnych sędzia powinien wyłączyć się z orzekania w sprawach lustracyjnych.

- Obowiązuje bowiem zasada iudex suspectus, która dopuszcza możliwość wyłączenia się z orzekania, jeśli mogą zachodzić wątpliwości co do bezstronności sędziego – mówi Johann. Przeciwnego zdania jest mecenas Barbara Kondracka, prawnik z wieloletnim doświadczeniem: – Nie jest to wystarczająca przesłanka, żeby wyłączyć sędziego Tuleyę z orzekania w procesach lustracyjnych. Dzieci nie mogą odpowiadać za rodziców – mówi Tygodnikowi Lisickiego adwokat. Szef pionu lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej Jacek Wygoda ma podobne zdanie co sędzia Johann. – Jeśli istotnie członek najbliższej rodziny sędziego był funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, to należy się zastanowić czy nie zachodzą tzw. inne okoliczności, które rodzą wątpliwości co do bezstronności takiego sędziego w postępowaniach lustracyjnych, tym bardziej, że ustawa lustracyjna w swojej preambule bardzo negatywnie ocenia służbę w SB – mówi prokurator Wygoda. Sam sędzia Tuleya nigdy nie złożył wniosku o samowyłączenie się z orzekania w sprawach lustracyjnych – Istotnie orzekam w sprawach lustracyjnych. Gdyby miał jakieś wątpliwości złożyłbym stosowne oświadczenie – mówi. Jednocześnie odmawia jednak rozmowy na temat przeszłości matki. – Oddzielam sprawy osobiste od zawodowych – mówi. W tej chwili sędzia przygotowuje zdanie odrębne w sprawie dziennikarza Tygodnika Powszechnego i wiceministra spraw zagranicznych Macieja Kozłowskiego. W grudniu ubiegłego roku sąd uznał go za kłamcę lustracyjnego. Tuleya, który był w składzie orzekającym nie zgadza się z decyzją pozostałych sędziów.

Cezary Gmyz

Donald Tusk krytykuje MAK i mówi o zamachu! Na dzisiejszej konferencji, odpowiadając na pytanie naszego dziennikarza, premier Donald Tusk powiedział: „zaprezentowanie raportu MAK-u był oczywiście próbą sformułowania rosyjskiej tezy, jeśli chodzi o zamach”. Premier odpowiadał na pytanie o kroki podjęte przez polski rząd po konferencji MAK w stycznia 2011 r. Wczoraj niezalezna.pl za portalem gazeta-olawa.pl przywołała słowa Igora Mintusowa, eksperta od PR-u współpracującego z MAK. Stwierdził on, że słowa o alkoholu we krwi generała Andrzeja Błasika podczas konferencji to była główna strategia zespołu Tatiany Anodiny. - Przyjmowanie takich strategii to wybór polityczny, decyzja, którą podejmuje polityk, a nie jego doradca – tłumaczył Mintusow. Odpowiedź Donalda Tuska była zaskakująca. Cytujemy dokładnie słowa premiera:
- Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że podkreślanie wówczas, scenariusz konferencji MAK-owskiej miał kontekst polityczny. Zarówno termin, sposób i treść ówczesnej konferencji i zaprezentowanie raportu MAK-u był oczywiście próbą sformułowania rosyjskiej tezy, jeśli chodzi o zamach. To co dla nas najistotniejsze, to oprócz tej bulwersującej opinii na temat generała Błasika, to zaniechanie ze strony rosyjskiej odpowiedzialności czy współodpowiedzialności za katastrofę. Tutaj nie ma żadnych wątpliwości – powiedział premier. Warto podkreślić, że Tusk nie jest pierwszy przedstawicielem rządzących, który powiedział o zamachu w Smoleńsku. Już w listopadzie zeszłego roku podobnych słów użył minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w radiowej audycji Jacka Żakowskiego na antenie TOK FM.
J. Żakowski: Po zamachu wydawało się, że będzie mieli, mówiąc językiem obamowskim, reset w stosunkach polsko-rosyjskich. Że na tej tragedii, na tym wspólnym przeżyciu będzie można budować jakieś pozytywne odruchy… No, ostatnio trudno by było znaleźć potwierdzenie w tych relacjach, chociażby sprawa wraku.
R. Sikorski: Władze rosyjskie po zamachu były autentycznie wstrząśnięte, przypominam, że miało miejsce ileś decyzji, które były motywowane…
Pierwszy jednak był ówczesny marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna, który w grudniu 2010 roku w programie Moniki Olejnik "Kropka nad i", stwierdził: "Robienie atmosfery wokół tego zamachu, uważam, że jest haniebne".
sp, pk, gb

Pinokio przy Tusku to mały pikuś

1. Tuż po powrocie z urlopu i poprowadzeniu posiedzenia Rady Ministrów, premier Tusk odbył ponad godzinna konferencję prasową, podczas której co i rusz kłamał jak z nut. Zaczęło się od omówienia zmian personalnych w rządzie i instytucjach centralnych między innymi odejścia ministra Arabskiego na stanowisko ambasadora w Hiszpanii, odejścia sekretarza stanu w Kancelarii Premiera Ewy Kierzkowskiej, wreszcie odejście szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. W tej ostatniej sprawie premier Tusk poinformował, że odwoła Bondaryka w dniu dzisiejszym, a przecież pamiętamy jego wystąpienie z 2 stycznia podczas którego poinformował, że przyjął dymisję szefa ABW i wyznaczył do pełnienia obowiązków jego zastępcę. Później jednak rakiem się z tego wycofano, bo przecież trzeba było uzyskać w tej sprawie opinię sejmowej komisji ds. służb i opinię prezydenta. Teraz już te opinie są, więc można dymisję przyjąć jeszcze raz.

2. Następnie szef rządu mówił o powołaniu zespołu składającego się członków komisji Jerzego Millera, która ma bronić tez zawartych w raporcie przygotowanym przez tę komisję. Podtrzymał tezę, że komisja przygotowała rzetelny raport, choć nie zbadała ani wraku ani oryginałów czarnych skrzynek, a w świetle naukowych opracowań ekspertów zespołu posła Macierewicza, jej ustalenia coraz bardziej przypominają, stawianie polskich pieczątek na rosyjskich kłamstwach, pochodzących z raportu Anodiny. Ta teza wygląda jeszcze bardziej odrażająco w świetle ostatniego oświadczenia doradcy Władimira Putina Igora Mintusowa, który z rozbrajającą szczerością poinformował polską opinię publiczna, że teza o pijanym generale Błasiku, była strategiczną decyzją polityczną MAK (napisał o tym w ostatnich dniach portal Niezależna). Następnie na pytanie dziennikarza z Gazety Polskiej Codziennie o to czy zapoznał się z ustaleniami z październikowej konferencji naukowej poświęconej katastrofie smoleńskiej, w której uczestniczyło ponad 100 naukowców, odpowiedział, że nie wie o jakiej konferencji dziennikarz mówi. A następnie zadeklarował, że jeżeli ten materiał ma w swojej korespondencji i nie jest on zbyt obszerny to się z nim zapozna. Znamy wprawdzie lenistwo premiera Tuska i koncentrację głównie na „harataniu w gałę” ale żeby od października nie czytał korespondencji, która do niego napływa, to trudno sobie jednak wyobrazić.

3. Na koniec przeszedł do obrony ministra Nowaka i jego koncepcji łatania dziury budżetowej przy pomocy fotoradarów. Gładko przeszedł nad swoim wystąpieniem z kampanii wyborczej w 2007 roku w którym obśmiewał instalowanie przez ówczesny rząd Jarosława Kaczyńskiego kilkunastu dodatkowych fotoradarów. Jest jeszcze na YouTube filmik pokazujący jak lider ówczesnej opozycji Donald Tusk, mówi o złym stanie dróg i jednoczesnym stawianiu radarów, co ma oznaczać nie tylko gnębienie kierowców przez władzę ale także jeszcze jedną formę powszechnego kontrolowania obywateli. Ten fragment przemówienia Tusk kończy „zgrabną” puentą, „że tylko facet bez prawa jazdy może tak gnębić kierowców i wydawać tyle pieniędzy na fotoradary” i zbiera za to wręcz aplauz zgromadzonych na sali polityków Platformy. Wczoraj nawet bez mrugnięcia okiem, mówił „dziś nie powtórzyłbym tych drwiących słów z polityki poprzedniego rządu” ale na słowo przepraszam już bardzo trudno się było zdobyć. Później już były tylko „chwytające za serce” stwierdzenia o konieczności ratowania każdego ludzkiego życia, o zabitych w wypadkach dzieciach i o cierpieniach rodzin ale ani słowa o ciągle skandalicznym stanie technicznym większości dróg krajowych i stawianiu nowych radarów nie w tzw. czarnych punktach, a tam gdzie najłatwiej złowić kierowców. A już porównania wysokości mandatów w Polsce i w krajach Europy Zachodniej z sugestią, że te w naszym kraju powinny być takie jak tam, bez uwzględnienia ich relacji choćby ze średnim wynagrodzeniem, pokazuje dobitnie jakie naprawdę są intencje rządu Tuska w tej sprawie. Kużmiuk

Czabański: Wąsy Komorowskiego, prezydentura Tulei. "Jestem tu pełen złych przeczuć i - niestety! - wróżę mu wielką karierę!" O sędzim Tulei ludzie zacni i z poczuciem obywatelskiej odpowiedzialności powiedzieli już publicznie kilka dosadnych słów. I słusznie. Mnie jednak interesuje, co innego: jakie będą dalsze losy pana sędziego? Jestem tu pełen złych przeczuć i - niestety! - wróżę mu wielką karierę! Dlaczego by nie? Już zresztą odezwały się głosy, że tak łaskawie potraktowanego przez Tuleyę doktora Mirosława G. należy zrehabilitować, przywrócić na urzędy lekarskie i dać sowite odszkodowanie. Ostatecznie, udowodniono mu tylko przyjęcie kilkunastu tysięcy złotych łapówek. To mało pieniędzy i odszkodowanie od skarbu państwa będzie jak znalazł! A wracając do sędziego Tuleyi, karierę zapewni mu, po pierwsze, wielkie wsparcie ze strony medialnego mainstreamu, celebrytów i polityków z gatunku tych, którzy rechoczą z zadowolenia, gdy pijana hołota wyzywa ludzi modlących się pod krzyżem. Obserwowaliśmy to wielokrotnie, niestety, w czasie rocznic smoleńskich pod Pałacem Prezydenckim. Po drugie – wymiar sprawiedliwości w III RP działa niezmiennie tak samo, jak w PRL-u. Układ jest prosty. Wy, koleżanki i koledzy sędziowie i prokuratorzy, jesteście posłuszni poleceniom władzy, a my, władza, pozwalamy wam robić, co chcecie w sprawach, które są nam obojętne. Chcecie brać łapówki? Bierzcie. Chcecie sądzić po kumotersku? Proszę bardzo. Zachciewa wam się sprawiedliwości? No niech i tak będzie. Ale, o ile tylko to nam, władzy, w niczym nie wadzi! To jest świetny, wypróbowany przez lata i bardzo sprawnie funkcjonujący, system wzajemnych usług. Oczywiście, reguły ustala i rządzi w tym systemie władza. To jasne. Ale Tuleya zachował się gorliwiej niż władza wymaga. Dał z siebie więcej, więc zasłużył na nagrodę. Na początek, niech wejdzie do Trybunału Stanu i  osądzi na wiele lat tiurmy Kaczyńskiego i Ziobrę, zdobywając tym wieczną chwałę salonu. Później już będzie miał „z górki”. Prokurator Generalny, I sędzia Sądu Najwyższego, minister sprawiedliwości… A urząd prezydenta RP to niby nie dla Tulei?! Nie bądźmy zbyt skromni w marzeniach, proszę salonu. To czasem lepsze niż koka! Nota bene, kiedy ją wreszcie zalegalizujemy?! Dziennik Krzysztofa Czabańskiego

Rejestracja obrotu złotem wyciąg z szerszego materiału dostępnego wcześniej abonentom TwoNuggets Newsletter

Orwell miał rację! nowe wraca W legislaturze stanu Illinois, rodzinnego stanu prezydenta Obamy, wniesiono właśnie projekt uchwały Precious Metals Purchasing Act. Ten akt prawny, którego zresztą oczekiwać było można od dawna, wprowadza obowiązek rejestracji przy transakcjach złotem fizycznym. Akt przewiduje że kupujący ma rejestrować i sprawdzać tożsamość sprzedającego. Sprzedający ma wykazać że jest prawowitym właścicielem metalu. Ergo – a skąd wziąłeś tę sztabkę? Kupującemu nie wolno ponadto zapłacić sprzedającemu gotówką. Visa , money order, check, wszystko okay co pozostawia ślad który Wielki Brat będzie mógł sprawdzić. Kto? od kogo? kiedy? skąd? za ile? Tylko nie gotówka bo ta akurat śladu nie zostawia. Kupujący musi dalej odnotować metodę uregulowania należności i przechowywać dane transakcji do kontroli przez rok. I to tylko wtedy gdy transakcja dotyczy drobiazgu wartego do $500. Bo jeśli sprzedający miał czelność zbyć na przykład jednego krugerranda 1oz to kupujący przechowywać dane transakcji musi przez lat 5. Nie będzie lekko, przynajmniej w stanie Illinois. Organa mogą się tym zainteresować później. Gdyby do tego okazało się że kupujący złamał prawo, na przykład usuwając dane transakcji już po upływie zaledwie 4.5 roku, to staje się przestępcą. Jako przestępca zostanie ukarany grzywną do $500. Ach, co za ulga! Mogłoby tego być przecież łatwo $500’000 plus dwa lata w kiciu. Inwestorzy rozumiejący rolę złota fizycznego z pewnością pojmą przesłanie tej wiadomości. Akt jest prawdopodobnie jedynie pierwszym z wielu, i warto widzieć go w szerszym kontekście. Niby kupujący na razie musi być „w biznesie kupowania”… Okay, ale czy nie jest nim łatwo każdy kto kupi choćby 2 krugerrandy od dwóch różnych osób albo zareklamuje się na allegro.pl? Niby też ustawa dotyczy na razie tylko stanu Illinois (tego z Chicago). Okay, ale czy są jakieś wątpliwości że Obama będzie miał skrupuły wprowadzając podobne prawo na poziomie federalnym? W końcu sponsorem ustawy jest senator republikański Kirk W. Dillard, no joking, więc nikt nikogo o tendencje zamordystyczne oskarżał nie będzie. Wszystko oczywiście tylko dla twojego dobra, tylko w walce z terroryzmem i z drug dealers. A jak już amerykański Wielki Brat będzie miał coś takiego w swoich księgach to czy długo trzeba będzie czekać na odpowiednią dyrektywę EU w tym samym kierunku? Wbrew powtarzanym często nonsensom złoto JEST majątkiem i to majątkiem szczególnym bo niezatapialnym. Jest niezależne od rządu i jest niezależne od nikogo innego. Niestety, rzadko ktoś dzisiaj rozumie co to naprawdę znaczy. Złoto nie ma counter-party dla której to co my uważamy za nasze „oszczędności” jest jednocześnie zobowiązaniem. Nie ma więc ryzyka że pójdą one z dymem bo ktoś inny, jak państwo na przykład, zbankrutuje. Złoto zapewnia jednostce wolność i niezależność; czyni to nieprzerwanie przez 5000 lat pisanej historii. Będąc poza radarem rządowym nie może zostać ani łatwo skonfiskowane ani wartość jego nie może zostać rządowym dekretem zdewaluowana. Z tych powodów złoto jest cierniem w oku totalitarnych reżimów. Socjaliści, którym nigdy nic co cudze obce nie było, nie mogą przejść obojętnie obok złota. Nie mogą tolerować niezależności jaką daje ono ich podmiotom. Nie mogą znieść myśli że obywatel mógłby być od nich niezależny. Niestety, wygląda na to że przygotować się musimy na okres totalitarnej burzy i naporu w najbliższych kilku latach. W miarę jak kryzys będzie się nasilał rozpadający się socjał będzie wykonywał coraz bardziej desperackie ruchy w poszukiwaniu nowych łupów i nowych metod kontroli społeczeństwa. Jednym z nich jest opodatkowanie, obok dochodu, także majątku ruchomego. Jak na przykład złota. Potrzebny po temu jest kataster majątkowy. Lista kto co ma i kto co komu sprzedał. Orwellowska kontrola zupełna, totalitarny matrix w realu. To właśnie stoi u podstaw ustaw takich jak ta w Illinois, i nie ma się co łudzić że będzie to odosobniony przypadek. DwaGrosze

Narodowcy i koledzy z wojska Admirał Marek Toczek brał udział w szkoleniu straży Marszu Niepodległości. Jednocześnie Toczek działa w stowarzyszeniu Pro Milito z byłym szefem WSI Markiem Dukaczewskim. Sam Dukaczewski, którego swoim doradcą w sejmie chciał zrobić Ruch Palikota, wystąpił ostatnio przeciwko… nagonce na Młodzież Wszechpolską i ONR. Ruch Narodowy jeszcze nie zaczął oficjalnej działalności, a już pokazuje, że jego walka z republiką okrągłostołową to pic na wodę. Zapowiedzi brzmiały radykalnie. Po Marszu Niepodległości szef Młodzieży Wszechpolskiej Robert Winnicki mówił w czasie wiecu na Agrykoli, że celem Ruchu Narodowego będzie „zorganizować naród i obalić republikę okrągłego stołu”. – Nie będzie żadnego okrągłego stołu, nie będzie porozumienia i nie będzie grubej kreski – wołał Winnicki.

Marek Dukaczewski przeciw nagonce na narodowców Jesień 2012 r., siedziba portalu Nowy Ekran na Nowym Świecie. Trwa szkolenie straży Marszu Niepodległości. Pogadankę z narodową młodzieżą prowadzi admirał Marek Toczek ze stowarzyszenia Pro Milito. Powstało ono w 2008 r. Jego prezesem został wówczas generał Tadeusz Wilecki, absolwent Akademii Sztabu Generalnego ZSRS, były członek egzekutywy KW PZPR w Zielonej Górze, w 1992 r. mianowany przez prezydenta Lecha Wałęsę szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Zastępcą Wileckiego w Pro Milito został Marek Toczek, a do zarządu wszedł gen. Marek Dukaczewski, były szef WSI, absolwent sowieckich kursów i szkoleń GRU. Alians tego środowiska z „narodowcami” nie jest nowością – Wilecki w 2000 r. kandydował na prezydenta z poparciem m.in. ugrupowania Romana Giertycha. 20 listopada ub.r. Dukaczewski udzielił wywiadu radiu TOK FM. Przeszedł on niezauważony, choć generał powiedział tam rzeczy zaskakujące. Odnosząc się do sprawy Brunona K., Dukaczewski stwierdził: – W sprawie niedoszłego zamachowca niepokoi mnie to, że pojawiają się już sformułowania, że ten człowiek ma poglądy nacjonalistyczne i antysemickie. Znowu dolewamy oliwy do ognia, do dzielenia społeczeństwa. Odnosząc się do Marszu Niepodległości, przeciwstawił się nagonce na działaczy Młodzieży Wszechpolskiej i ONR: – Pamiętamy jeszcze, co się działo 11 listopada i jak reagowaliśmy na wystąpienia ludzi ONR i wszechpolaków; pamiętamy, jakie tam padały wypowiedzi. Jeżeli mówimy, że człowiek, który przygotował się do zamachu, reprezentował środowisko czy tylko myślenie nacjonalistyczne, to wpisujemy się w cały ciąg nagonki. I podsumował: – Znowu padną jakieś oskarżenia, znowu zostaną wykopane rowy, których przez wiele lat nie zakopiemy. Słowa Dukaczewskiego są o tyle kuriozalne, że ostatni raz głośno było o nim, gdy w grudniu 2011 r. jako swojego doradcę w sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych zgłosił go Ruch Palikota. Jak pasuje do przeciwnika dzielenia społeczeństwa, wykopywania rowów i nagonki na Marsz Niepodległości? Przypomnijmy, że wcześniej Dukaczewski był podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, znany był też z dobrych kontaktów z Radosławem Sikorskim.
Prelegent narodowców chwali ubeka, co walczył z Żołnierzami Wyklętymi Listopad 2012 r. Narodowa Łódź zaprasza na spotkanie z Andrzejem Wronką zatytułowane „Sytuacja demograficzna Polski”. Narodowa Łódź to ugrupowanie stworzone przez lokalne oddziały Młodzieży Wszechpolskiej i ONR, co zapowiadali ich liderzy Adam Małecki i Maciej Migus. Jak opowiadają młodzi narodowcy, twory o analogicznych nazwach mają powstać w całym kraju (np. Narodowy Poznań, Narodowy Gdańsk itp.). W przyszłości miałyby zjednoczyć się i stworzyć wspólne ugrupowanie.
Gość Narodowej Łodzi zachwalany jest jako „charyzmatyczny komentator spraw społecznych”. Faktycznie, Andrzej Wronka na swojej stronie internetowej pisze z pasją: „W ferworze wielu zarzutów, kalumnii, oszczerstw, mowy nienawiści kierowanych pod adresem Pana redaktora Ryszarda Gontarza, mam radość zaprezentować wywiad z Człowiekiem legendą, Człowiekiem, który zawsze walczył – i walczy – o Polskę”. Kim jest Ryszard Gontarz? Historyk Franciszek Dąbrowski w Biuletynie IPN z 2008 r. (nr 3) pisał o nim: „W maju 1948 r. zapisał się do PPR. Jako że był niepełnoletni, dodał sobie dwa lata, podając rok urodzenia nie 1930, lecz 1928. Niedługo później zamojski Komitet Powiatowy PPR wystawił mu skierowanie do pracy w tamtejszym PUBP. Gontarz 14 września 1948 r. został młodszym referentem Referatu III PUBP w Krasnymstawie. W życiorysie z 1961 r. pisał o tym, jak »miał automat« i »uganiał się po wertepach« za partyzantami WiN‑u. W prośbie o rehabilitację z grudnia 1956 r. skarżył się, że zachorował po całonocnym leżeniu na śniegu podczas operacji pod Fajsławicami w styczniu 1949 r. W kolejnych charakterystykach pisano również o jego »pracy z agenturą«”. W 1949 r. został usunięty dyscyplinarnie z UB, jak twierdził w wyniku intryg. Wrócił do pracy w SB. Dąbrowski pisze: „Do aparatu bezpieczeństwa Gontarz wrócił dzięki koneksjom z funkcjonariuszami MSW oraz dzięki własnej publicystyce. Rekomendował go ppłk Władysław Walicki ze szkoły Departamentu I MSW (poznał go przez innego pracownika Departamentu I), pisząc: „Niedawno oddał do druku zbiór artykułów na temat nielegalnej działalności różnych ugrupowań w latach czterdziestych. Niektóre z tych artykułów czytałem, są one interesujące i pozytywne”; we wniosku personalnym z 18 listopada 1961 r. czytamy: »Ob. Gontarz Ryszard w swojej działalności dziennikarskiej zajmował się do niedawna sprawami kleru. On pierwszy po 1956 r. w prasie postawił usunięcie nauki religii w szkołach«”.
„Piękna rola” Ryszarda Filipskiego Ryszard Filipski i Ryszard Gontarz – dwie osoby łączyła zarówno współpraca filmowa, jak i polityczna. Obaj uznawani byli za czołowe postacie moczarowskiego skrzydła PZPR, a potem ideologów betonowego Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”, krytykującego Wojciecha Jaruzelskiego za nadmierną pobłażliwość dla Solidarności. Gontarz w latach 50. był dziennikarzem „Sztandaru Młodych”. Później kierownikiem literackim krakowskiego teatru eref-66, założonego przez Filipskiego. W 1977 r. napisał scenariusz do filmu innego moczarowca Bogdana Poręby „Gdzie woda czysta, a trawa zielona”. W 1980 r. Filipski i Gontarz byli sygnatariuszami „Listu 44”, odezwy skierowanej do władz. Była ona apelem m.in. o zaostrzenie polityki kulturalnej i ograniczenie „masowego wystawiania” takich twórców, jak Sławomir Mrożek oraz Witold Gombrowicz, a także ograniczenie działalności kabaretu „Pod Egidą”. O Ryszardzie Filipskim wspomniałem nie przypadkiem. Podczas wiecu narodowców po Marszu Niepodległości porywające przemówienie wygłosił rzecznik ONR Marian Kowalski. Powołał się w nim na „piękny film” „Hubal” Bohdana Poręby, działacza moczarowskiego skrzydła PZPR, Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, PRON oraz narodowo-komunistycznego Zjednoczenia Patriotycznego Grunwald. Oraz „piękną rolę” w nim aktora Filipskiego. Filipski 5 listopada 2011 r. w Krakowie wygłosił gorące przemówienie przeciwko tym, którzy twierdzą, że Rosjanie „są wszystkiemu winni”. Oraz wezwał: „Uważam, że powinni chrześcijanie, Słowianie, jak najszybciej się jednoczyć”. Czy słowa Kowalskiego o Filipskim to tylko błąd, przypadek? Nie sądzę, rzecznik ONR jest świetnym mówcą, więc wie, że przemówienie na wiecu to nie recenzja filmowa, tylko polityczny manifest.
„Palikot nie jest tworem Moskwy” Liderzy Ruchu Narodowego nie idą tak daleko, by jak Filipski wyzwać Słowian do zjednoczenia, jednak niektórzy z nich wskazują, że inaczej niż PiS rozkładają swoje priorytety. Po podpisaniu porozumienia pomiędzy abp. Józefem Michalikiem i patriarchą moskiewskim Cyrylem, przy entuzjastycznym poparciu Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego szef Młodzież Wszechpolskiej Robert Winnicki napisał tekst zatytułowany „Słuszny krok, dobry apel”: „Podpisanie dokumentu ocenić należy pozytywnie. Dystansując się od bieżących, trudnych i skomplikowanych problemów politycznych, jest zarazem przejawem polityki przez wielkie P. Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, lecz demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm”. Stwierdził też: „Palikot nie jest tworem Moskwy, tylko tego, do walki z czym wzywają abp Michalik i Cyryl”. Piotr Lisiewicz

Palikot między materacem a szczękami Ten przegląd prasy zacznę od porady dla osób planujących swoją karierę. Jeśli zależy komuś na rozgłosie, jeśli chce, aby stale pisały o nim „Gazeta Wyborcza” i media afiliowane, to powinien dążyć do osiągnięcia statusu „publicysty prawicowego”. Dzięki temu jego czyny, życie i słowa będą bardzo często opisywane – i to zupełnie gratis – przez media agoroidalne. Wprawdzie fakty będą przekręcone przez „GW”, ale nazwisk w zasadzie nie przekręcają. Tak jest i w dzisiejszym numerze „GW”. Nie będziemy robić większej reklamy kolejnemu tekstowi poświęconemu „publicystom prawicowym”, ale zawsze miło odnotować, że dla kogoś jesteśmy bardzo ważni. Nawet jeśli są to tylko pracownicy koncernu z ulicy Czerskiej. I nawet jeżeli wartość informacyjna tegoż kolejnego elaboratu jest równa zeru. Bardziej konkretnie: „GW” poświęciła całą trzecią stronę – furda z kryzysem – na wielki tekst o relacjach między różnymi środowiskami wydającymi media konserwatywne. No, że toczą bratobójczą wojnę o przetrwanie. To nie pierwszy już tekst w „GW” i okolicach o tej, jakże okrutnej, walce. Dziwne jednak, że mimo opisywanej bezwzględności brak doniesień o ofiarach czy choćby kontuzjach. Ot, chyba mamy do czynienia z „drole de guerre” (nie będę tu wyjaśniał znaczenia zwrotu, bo w odróżnieniu od „GW” nie czytają nas idioci. Tam panuje zwyczaj tłumaczenia, kim np. był ronin, gdy „Wyborcza” pisała o Klubie Ronina). A tak serio: nie ma biznesu bez konkurencji. Na tym polega manipulacja „GW”. Opisuje ona konkurencję jako coś nadzwyczajnego. Szkoda, że nie poświęca tyle miejsca rywalizacji między „Polityką” a „Newsweekiem” czy TVN a Polsatem. Albo swojej wojnie z ITI. Sama też mogłaby opisać spory wewnątrz własnego koncernu między tzw. danonkami a etosami. Zagrożenie ze strony „publicystów prawicowych” mrozi krew w żyłach ludziom z mediów lewoliberalnych, ale rzeczywistość robi się tak przykra, że nie pozwala się skupić na walce z prawicową hordą. Niestety, nie da się nie pisać o kryzysie. Na jedynce „GW” czytamy zatem, że „Miasta nas skubią”. I nie są to miasta „prawicowe”, lecz wszystkie dokumentnie. Tekst jest o jednym z ministerialnych raportów (czyli że rząd też zauważył kryzys?). Wnioski z raportu są przykre: samorządowe budżety są kompletnie dziurawe, więc muszą być ratowane dotykającymi nas podwyżkami. Za wszystko – wodę, parkingi, bilety komunikacji miejskiej. Żeby nie flekować całkowicie „GW”, polecimy ciekawy tekst, schowany mocno w środku, o przygodach schetynistów dążących do postawienia przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Przeczytamy tam raczej dokładny opis podziałów wewnątrz PO. To w sumie ciekawe, dlaczego schetyniści tak bardzo się przy tym upierają? Wątpliwe przecież, aby przejmowali się losem Kaczora i Zizu. Chyba chodzi o coś innego. W „Rzeczpospolitej” już z pierwszej strony dowiemy się, ile jest prawdy w głoszonych z najwyższych gremiów frazesach o wolności gospodarczej i swobodzie życia zwykłych obywateli. Jeden tekst dotyczy tzw. europejskiego patentu, czyli rozwiązania, którego śmiertelnie boją się polscy przedsiębiorcy. Liberalny rząd miał w nosie ich obawy, teraz ponoć zaczął słuchać. Miejmy nadzieję, że ze zrozumieniem. A obok mały tekścik o kolejnej szykanie wymierzonej w kierowców. Prawo jazdy będzie wydawane tylko na 15 lat. A potem znowu do urzędu. W środku interesujący tekst o tym, że Polacy nie posłuchali się różnych mędrków – od prawa do lewa – głoszących, iż powstanie styczniowe było kretynizmem. W całym kraju odbywają się obchody 150. rocznicy tego zrywu. I to bardzo malowniczo – od oficjałek, przez rekonstrukcje historyczne, do koncertów rapowych. Na stronie opinii Zuzanna Dąbrowska ciekawie opisuje perypetie i rozterki Aleksandra Kwaśniewskiego. Są dwie tezy w sprawie tego, dlaczego „GW” szurnęła ostatnio swojego dawnego przyjaciela. Pierwsza – bardziej powszechna – jest taka, że „GW” obstawia teraz Donalda Tuska, więc dała po łapach Kwaśniewskiemu. Druga – głoszona także w SLD – że odpaliła wcześniej historie niewygodne dla Kwaśniewskiego, aby ten miał później z tym spokój. Dąbrowska obstawia tę pierwszą. „Na lewo od centrum może zacząć się bratobójcza walka, jeśli »lista Kwaśniewskiego« zacznie przybierać realne kształty” – pisze i dalsza część jej wywodu zdaje się potwierdzać tę diagnozę. A wiedzy w tej materii Dąbrowskiej, lewicowej publicystce, nie da się odmówić. Przezabawne w jej tekście jest zobrazowanie nędznej kondycji Ruchu Palikota: „Nie udało się zagospodarować politycznego poparcia zdobytego w wyborach parlamentarnych. (…) W polityce jest jak w handlu: najpierw sprzedajemy z materaca, potem mamy »szczęki«, a następnie trzeba by jednak jakiś sklep otworzyć. A on wciąż jest na tym samym etapie: między materacem a szczękami”. W „Polityce” nudy. Jacek Żakowski walczy z policją polityczną, czyli CBA. Że też mu się chce powtarzać cały czas te same zarzuty, które po stokroć międlili już inni. Zwłaszcza ci mniej inteligentni od niego. Przywołuję ten odmóżdżający tekst, aby zadać pytanie. W momencie odwołania Krzysztofa Bondaryka przeszła niemal niezauważona informacja, że podległa mu ABW zatrudnia 5 tys. osób. Co oni wszyscy robią? Ile zatrudnia pozostałe X służb? I też co robią? Warto przy tym przypomnieć, że nasze wojsko liniowego żołnierza jest w stanie wystawić raptem ze 30 tys. głów (kiedyś liczyło się na bagnety i szable, dziś nie wiem jak). Odpowiedzi w mediach nie było i chyba nie będzie. Wracając do „Polityki”. Mariusz Janicki przeraża się, co będzie z wrakiem tupolewa, gdy Rosjanie wreszcie go oddadzą. Janicki wie – i tego bardzo się boi – że wrak stanie się pamiątką czy wręcz relikwią. Sam chciałby go przetopić, opchnąć jako złom czy części z samolotowego szrotu, ale wie, że się nie da. No i szuka pomysłu, ale nie może znaleźć. „Gazeta Polska” reklamuje i opisuje film Anity Gargas „Anatomia upadku”. Recenzje widzów – tu mamy Bronisława Wildsteina, Pawła Lisickiego i Michała Karnowskiego – są bardzo pozytywne. Film jest dołączony do „GP”, więc każdy może sam się przekonać. A propos wojska – w „GP” duży tekst Cezarego Gmyza na temat mizerii naszej armii. Lektura pouczająca, choć – niestety – przygnębiająca.

Piechociński musi skręcić w prawo Obwąchiwanie się zaczęło. Janusz Piechociński nie jest zadowolony z tego, co napisała o nim niedawno w „Rzeczpospolitej” Kamila Baranowska. A konkretnie, że jemu i jego współpracownikom zależy na zbliżeniu do Radia Maryja i innych prawicowych środowisk. Nie jest zadowolony, bo wolałby to zrobić ciszej, a nie być zmuszonym do wygłaszania jakichś gładkich formułek o otwarciu na współpracę ze wszystkimi ludźmi w Polsce. W rzeczywistości musi skręcić w prawo, nie w lewo. Inaczej PSL nie przetrwa. Można sądzić, że i druga strona – czyli środowisko Radia Maryja – może mieć interes w tym zbliżeniu. Wprawdzie przedstawiciel PSL w KRRiT nie obronił Radia, ale ponoć ma się to zmienić. Można tu postawić pytanie: kto skuteczniej zadba interesy Radia? Mały, ale szczwany koalicjant Platformy robiący to po cichu, czy PiS organizujący działania hałaśliwe, lecz mało efektywne? Odpowiedź chyba jest prosta. Motywacja Piechocińskiego jest głębsza, niż tylko taktyczny sojusz z silnym medium. To kwestia przetrwania PSL. Wyjścia poza „stanowy” charakter partii. Z jednej strony służą temu rozmowy z PJN-owcami. Nie wiadomo, co z nich wyniknie, ale może być jakaś szansa na zdobycie trochę głosów i w wielkich miastach. Skądinąd pomysł na „przytulenie“ PJN nie jest nowy. Próbowało go realizować jeszcze stare, pawlakowe kierownictwo PSL, przed wyborami 2011 r. Skręt w prawo musiał nastąpić w PSL. Z tą partią stało się coś nienormalnego. Jak wiadomo wiecznie odwołuje się ona do Wincentego Witosa i jego partii PSL-Piast. Rzecz w tym, że od dłuższego czasu mieszkańcy Wierzchosławic i wnuki działaczy Piasta nie głosują na PSL. Głosują na konserwatywną prawicę. Już w latach 90-tych PSL stracił dawną Galicję, czyli kolebkę ruchu ludowego. Dziś raptem trzech z 28 posłów PSL reprezentuje dwa województwa galicyjskie – mimo tradycji i ich wiejskiego charakteru. Prawie cała reszta dzisiejszych posłów PSL to dawna Kongresówka. Zabawne zresztą w przypadku dzisiejszego PSL jest jeszcze jedno. Z wielkim uporem ludowcy próbują potępiać sejmowymi uchwałami zamach majowy. Bowiem Józef Piłsudski obalił rząd Witosa. Rzecz jednak w tym, że inna partia ludowa – PSL „Wyzwolenie“ – poparła zamach. Na Piasta głosowano wtedy w Galicji, na „Wyzwolenie“ w Kongresówce. Paradoks polega na tym, że dzisiejsi PSL-owcy potępiają swoich dziadków. A wnuki zwolenników Witosa głosując na PiS akceptują Piłsudskiego i jego przewrót. Piotr Gursztyn

Uziemiony Dreamliner, wniebowzięty Arabski Depesza PAP, opublikowana dziś o poranku przez wszystkie najważniejsze portale internetowe, wygląda jak żart:

„Odbywający swój pierwszy transatlantycki rejs Boeing 787 Dreamliner w barwach PLL LOT przyleciał w środę do Chicago. Po decyzji władz USA o uziemiemiu wszystkich maszyn tego typu odwołano jego powrót do Polski. Samolot miał wylecieć w środę wieczorem czasu lokalnego po przylocie z Warszawy. Linie lotnicze zmieniają pasażerom rezerwację na inne loty. Dreamliner LOT-u, który przyleciał we wtorek wieczorem z Warszawy, zostanie poddany inspekcji. Na razie nie wiadomo, kiedy będzie mógł opuścić chicagowskie lotnisko O’Hare. Uziemienie polskiego Dreamlinera jest związane z decyzją amerykańskiego Federalnego Urzędu ds. Lotnictwa, który z powodu usterki baterii stwarzającej potencjalne zagrożenie pożarem uziemił wszystkie Boeingi 787″.

Na pewno część naszych czytelników ma za sobą podobne doświadczenie życiowe. Świeżo kupiony samochód, który przed chwilą zjechał z taśmy montażowej, zapach nowości, zachwycona żona oraz dzieci, piszczące z radości na tylnym siedzeniu. Po kilku dniach pojawia się jakaś drobna usterka, irytująca, ale przecież – pocieszamy się – auto jest na gwarancji, spokojnie, wyregulują, wymienią, przecież zdarza się najlepszym. Kilka tygodni później przestaje działać lewa wycieraczka. Po miesiącu wysiada pompa paliwowa. I ogrzewanie (zimą), ewentualnie klimatyzacja (latem). Alarm włącza się kiedy chce, a kiedy łapiemy gumę, nie sposób odkręcić śrub, bo nie wiadomo, gdzie producent ukrył specjalną nakładkę do klucza. Mija pół roku, a nasz pojazd właściwie nie opuszcza warsztatu. Nie dość, że wydajmy fortunę, to musimy jeszcze znosić pogardliwy uśmieszek mechanika, który poucza nas z wyżyn swojego besserwisserstwa: „No tak, jak ktoś kupuje TEN samochód, to niech się potem nie dziwi”. I taka właśnie przygoda spotyka Polskie Linie Lotnicze LOT, które swego czasu z wielką pompą ogłosiły zakup ośmiu Dreamlinerów, sprowadziły do Polski pierwsze dwa samoloty (w eskorcie telewizyjnych kamer i zarumienionych z podniecenia reporterek), i się zaczęło… Coś tam odpadło, coś wyciekło, coś się nie chciało otworzyć albo zamknąć. Niektórzy pasażerowie wybierali trasę i datę podróży tak, by trafić na lot Dreamlinerem, po czym okazywało się, że będą musieli się zadowolić McDonnellem Douglasem, rocznik ’32, czy jakoś tak. Ci, którym udało się oderwać od ziemi, byli rozanieleni, bo fotele wygodniejsze, okna większe, no i te cudowne telewizorki tuż przed oczami („Przepraszam, a na którym kanale jest Drzyzga?”). Ale to tylko garstka szczęśliwców, bo polskie Dreamlinery zazwyczaj nie latają. Po Internecie krążą już pierwsze suchary: „Najkrótszy dowcip o lotnictwie? Dreamliner wystartował z Modlina”. Zresztą Dreamlinery nie są od latania. One są od leczenia naszych kompleksów. One są od otwierania oczu niedowiarkom. Inni już dawno mają samoloty z telewizorkami, tylko my, jak zwykle, zostawaliśmy w tyle. Na szczęście już mamy telewizję w samolocie. I to lepszą niż inni, bo stojąc na ziemi, jak się odpowiednio ustawi pokrętło, to nawet Drzyzgę można złapać. Równie dobrze, co Dreamlinerowi, idzie też Unii Europejskiej. Szczególnie, gdy ma rozwiązać jakiś światowy konflikt. Pisze o tym w „Gazecie Wyborczej” Tomasz Bielecki, w związku z wojskową interwencją Francji w Mali.

„Francuzi poprosili o pomoc Stany Zjednoczone, m.in. zwiad i może wkrótce samoloty cysterny, ale dogadując się poza strukturami NATO. I próbują uzyskać wsparcie Unii Europejskiej, w której sami inicjowali niegdyś budowę wspólnej polityki obronnej. „Wzmacniaczem” pozycji Paryża na scenie międzynarodowej jest bowiem we francuskiej strategii nie NATO (to raczej strategiczny „wzmacniacz” w koncepcji Wielkiej Brytanii), lecz właśnie Unia. Sęk w tym, że wieloletnie trąbienie o wspólnej polityce obronnej Unii, która oficjalnie jest też priorytetem Polski, daje, delikatnie mówiąc, bardzo umiarkowane efekty. (…) W Brukseli dyplomaci wzruszają ramionami w odpowiedzi na pytanie o rolę unijnych grup bojowych w Mali. Wielka Brytania, Belgia, Dania i Włochy zaoferowały Francuzom pomoc logistyczną, ale dwustronnie i poza strukturami UE. Dwa samoloty transportowe zaoferowała też kanclerz Angela Merkel. To malutko, ale za to w błyskawicznym – jak na Niemcy – tempie w sprawach wojskowych”.

Francuskie lotnictwo przeprowadziło pierwsze naloty na bazy dżihadystów w Mali 11 stycznia. Catherine Ashton zwołała „pilne i nadzwyczajne” posiedzenie ministrów spraw zagranicznych Unii na 17 stycznia. Och, to akurat dzisiaj!
Przyznaję: nie jestem fanem baronessy. Doceniam jednak jej przywiązanie do brytyjskiej tradycji: jej flegma dorównuje chyba flegmie księcia Karola. Catherine musiała ją wyssać z mlekiem matki. Z nostalgią wspominam czasy, gdy Europa wypowiadała wojnę hitlerowskim Niemcom w ciągu trzech dni od inwazji na Polskę. Wprawdzie po wypowiedzeniu wojny brytyjscy żołnierze poszli na herbatę, a francuscy grali w karty na Linii Maginota, ale gdyby istniała wówczas Unia Europejska, to pierwsze spotkanie szefów dyplomacji w sprawie napaści Trzeciej Rzeszy na Polskę odbyłoby się gdzieś w okolicach Bożego Narodzenia ’40, jeśli w ogóle byłoby jeszcze po co się zbierać. Gdyby Polska należała do UE w 1920 roku i oczekiwała wsparcia sojuszników w obliczu nawały bolszewickiej, doczekałaby się „pilnego i nadzwyczajnego” szczytu w momencie, gdy armia Tuchaczewskiego stałaby już pod Brukselą. Gdyby Pearl Harbor było bazą Unii Europejskiej, odwetowe naloty na Tokio zaczęłyby się w okolicach 1960 roku. A gdyby Unia miała decydować o interwencji w Afganistanie okupowanym przez wojska ZSRS, ministrowie spraw zagranicznych podjęliby stosowną uchwałę circa tydzień temu. Co mnie najbardziej ujmuje w polskiej polityce? Że spełnia najskrytsze marzenia polityków. Eliza Olczyk pisze w „Rzeczpospolitej” o nominacji Tomasza Arabskiego na stanowisko ambasadora RP w Madrycie:

„Gdyby wierzyć opowieściom polityków PO, to decyzja o nominowaniu Tomasza Arabskiego na ambasadora w Madrycie jest spełnieniem jego największego marzenia. Kocha Hiszpanię i wreszcie mógłby pobyć z rodziną – żoną i czwórką dzieci – które od pięciu lat widuje głównie w weekendy”.

To naprawdę budujące: znakomity urzędnik, pro-państwowiec, szanowany przez wszystkie siły polityczne, lubiany przez wyborców, o nieskazitelnej przeszłości i wybitnych osiągnięciach, dostaje to, na co zasłużył: wymarzoną placówkę w wymarzonym kraju. Olczyk przypomina w swoim tekście wszystkie zasługi Arabskiego:

„To on w 2008 roku odmówił Lechowi Kaczyńskiemu samolotu, gdy ten chciał lecieć na szczyt do Brukseli. Arabski stwierdził wówczas, że maszyny są potrzebne do zabezpieczenia delegacji, której przewodniczy premier. Ostatecznie prezydent poleciał wyczarterowanym od LOT boeingiem, a później jego kancelaria pozwała Kancelarię Premiera do sądu o zapłatę za ten przelot. Trzy lata później w 2011 r. prezydencki minister przyznał w tygodniku „Wprost”, że to była głupia rzecz, którą zrobił świadomie i której się wstydzi. I nic dziwnego, bo tamta historia odbiła się Arabskiemu czkawką. W 2010 roku, gdy samolot z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie rozbił się na lotnisku pod Smoleńskiem, PiS natychmiast oznajmiło, że Kancelaria Premiera jako organizator wyjazdu pośrednio jest współodpowiedzialna za tę katastrofę. A w białej księdze PiS dotyczącej katastrofy smoleńskiej wprost stwierdzono, że to Tomasz Arabski jako koordynator lotów najważniejszych osób w państwie wyznaczył prezydentowi Kaczyńskiemu samolot Tu-154M nr 101 z licznymi usterkami i awariami”.

Arabski miał obsesję nie tylko na punkcie zgodnej współpracy KPRM z Pałacem Prezydenckim. Jego konikiem była też wolność słowa:

„W pamięci opinii publicznej zapisała się sprawa interwencji szefa Kancelarii Premiera w Polskiej Agencji Prasowej. Tomasz Arabski miał zablokować pytanie dziennikarza do premiera podczas jego wizyty w Izraelu w 2011 r. o ustawę reprywatyzacyjną. Minister co prawda zaprzeczył, że wywierał nacisk na PAP, ale przyznał, że zasugerował rezygnację z pytania, skoro – jak tłumaczył – izraelskie media nie zamierzały podnosić kwestii reprywatyzacji. I pytanie faktycznie nie padło”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że wyjazd do Madrytu należy się Arabskiemu jak psu zupa. Zresztą, to może być początek całkiem ciekawej kariery dyplomatycznej. Przypomnijmy, że poprzednik Arabskiego w stolicy Hiszpanii Ryszard Schnepf trafił właśnie do Waszyngtonu. Już zrobił tam furorę swoim oryginalnym przesłaniem wideo, w którym stosunki polsko-amerykańskie sprowadził do zwięzłego, acz pełnego emocji sloganu: „Pliz, kam tu Połland”.
„Vengan a Polonia!” – zaapeluje zapewne w swoim pierwszym publicznym wystąpieniu Arabski, po czym tłumy hiszpańskich turystów ruszą do włoskiej Bolonii. Bo tak najczęściej kończy się próba wytłumaczenia Hiszpanom, skąd się jest (coś o tym wiem). Marek Magierowski

Gwiazdowski: System emerytalny się zawali - rząd nas okłamał. Liczcie na siebie i róbcie dzieci

"System emerytalny się zawali. My możemy uchronić się najłatwiej, bo mamy coś, czego nie ma nigdzie w Europie" - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Krzysztofem Berendą szef Centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski. "Mamy wyż demograficzny stanu wojennego, który w tej chwili wchodzi na rynek produkcyjny i reprodukcyjny. Jeżeli powiemy tym ludziom wprost: 'Nie liczcie na Państwo, nie liczcie na ZUS, nie liczcie na OFE - liczcie na siebie i przede wszystkim róbcie dzieci', to oni mają szansę zrobić taki sam wyż, jaki my zrobiliśmy, i wtedy jakoś dadzą radę" - wyjaśnia. "O tym, że będzie katastrofa, wiedzieliśmy w 1999 roku. Okłamał nas nie tylko ten rząd, ale również poprzednie" - podkreśla.

Robert Gwiazdowski

Krzysztof Berenda: Panie profesorze, takie proste pytanie: czy nasz system emerytalny jest bezpieczny, czy też się zawali i będzie katastrofa? Robert Gwiazdowski, szef Centrum im. Adama Smitha, były szef rady nadzorczej ZUS: On się zawali. My możemy uchronić się najłatwiej. Dlatego, że my, tylko my, mamy coś, czego nie ma nigdzie w Europie. Mamy wyż demograficzny stanu wojennego, który w tej chwili wchodzi na rynek produkcyjny i reprodukcyjny. Jeżeli my tym ludziom powiemy wprost: "Nie liczcie na Państwo, nie liczcie na ZUS, nie liczcie na OFE - liczcie na siebie i przede wszystkim róbcie dzieci", to oni mają szansę zrobić taki sam wyż, jaki my zrobiliśmy. I wtedy jakoś dadzą radę.

Panie profesorze, pytam nie po to, żeby straszyć tą katastrofą, ale mam przed sobą ostatni raport OECD. Wynika z niego, że Polacy są poza Japończykami drugim najszybciej starzejącym się narodem świata. W 2060 roku na 100 osób w wieku produkcyjnym mamy mieć aż 65 emerytów. Kto zarobi na wypłaty tych ludzi? Będą mogli zarabiać ci, którzy dzisiaj jeszcze się nie urodzili. Ale oni muszą się urodzić.

Kiedy była reforma, emerytalna, kiedy rząd podnosił wiek emerytalny do 67. roku życia, kiedy była reforma czy zmiana OFE, mówili, że teraz będziemy bezpieczni. Rząd kłamał czy miał rację? Oczywiście, że kłamał. Nie tylko ten rząd, ale również i poprzednie rządy. O tym, że będzie katastrofa, wiedzieliśmy w 1999 roku, ale próbowaliśmy ludzi oszukać. Chcieliśmy zmniejszyć emerytury - to się udało - czyli tak zwaną stopę zastąpienia, ale wmawialiśmy ludziom, że będzie na odwrót - że emerytury będą mieli większe. No i w związku z powyższym, jeżeli państwo się o nas troszczy, zapewnia nam emerytury, zapewnia nam bezpłatną opiekę zdrowotną w czasie m.in. tej emerytury, no to po co mamy robić dzieci?

Według pana w związku z tym trzeba jeszcze bardziej podnieść wiek emerytalny. Czy np. osoby, które mają dzisiaj 20 lat albo 10, będą pracowały do 70. roku życia albo dłużej? Oczywiście.

Nie ma pan wątpliwości? Absolutnie najmniejszych. Kiedyś z archiwów będziecie mogli wyciągnąć to nagranie i powiedzieć, że mówiliśmy o tym już w roku 2013. Premier Szwecji powiedział niedawno, że jego zdaniem Szwedzi będą musieli pracować do 75. roku życia i nie da się od tego uciec. Nie można nie pracować przez pół życia.

To co w takim razie zrobić? Czy można jakoś zreformować trzeci filar, ułatwić OFE skuteczniejsze zarabianie pieniędzy, odejść od ZUS-u albo zmienić ten ZUS? Czy takie rzeczy są w stanie nam pomóc w połączeniu ze zmianą wieku emerytalnego? Czy powinniśmy sami sobie radzić - nie liczmy na państwo, ja muszę odłożyć, pan musi odłożyć, każdy inny. Problem polega na tym, że musimy odkładać, ale nie mamy z czego, bo państwo nam tyle zabiera. Więc państwo musi nam mniej zabierać i powiedzieć uczciwie młodym ludziom: "Nie liczcie na nas, liczcie na siebie". No ale nie widać polityków, którzy byliby w stanie to obywatelom powiedzieć.

Te osoby, które jeszcze mogą coś zrobić, 20-, 30-, może nawet 40-latkowie, co dzisiaj mają zacząć robić, żeby nie mieć w przyszłości tego tysiąca złotych emerytury? Młodzi ludzie, którzy dzisiaj wkraczają na rynek pracy, muszą zacząć oszczędzać. Po stówie, po dwie. Muszą, muszą, bo jeżeli nie - to muszą pamiętać o jednym: życie na emeryturze ich dziadków to luksus w porównaniu z tym, co ich czeka, jak oni będą na emeryturze, jeżeli nie zrobią co najmniej dwójki dzieci i jeżeli nie będą oszczędzać. Krzysztof Berenda

Fotoradary Widać wyraźnie, że kierowcy są bardziej praworządni niż ten Główny Inspektorat, z natury swej bezprawny. Ministrowi Vincentowi czyli Rostowskiemu potrzeba pilnie półtorej miliarda złotych z mandatów aby podłatać budżet, co mobilizuje do wzmożonej akcji nagłych zwolenników praworządności, piętnujących kierowców.

Ostatnio Yarpen prowadzący swojego bloga Nie ma to jak kłopoty...  

http://yarpen-zirgin.pl

pociągnął cykl o niedobrych szoferach, co nie przestrzegają prawa, czyli ograniczeń prędkości. Oczywiście ubolewanie jego z tego powodu godne jest najwyższej pochwały, ale ma charakter dialektyczny. Bo nie chodzi o wzrost praworządności w ogóle, przestrzeganie prawa przez Główną Inspekcję Transportu drogowego go nie interesuje. Tymczasem na wschodzie, w sensie Ukraina, Białoruś, Rosja obowiązywały swoiste standardy działań tamtejszych milicji: jedyna droga w okolicy, przestrzenie takie, że nie da się objechać, no to stawiali zakaz wjazdu i kasowali wszystkich, co wjechali. No bo innej rady nie ma. U nas powoli nawiązują do takowych standardów:

O ile po kilku latach zalegalizowali nieoznakowane radiowozy nagrywające przekraczających prędkość (Pisiory oczywiście musiały podnieść argument, że te radiowozy sensowne. Specjalnie wyszkoleni policjanci mogą tak pomykać, nie stwarzają zagrożenia. No to każdego tak przeszkólcie i wszyscy będą pomykać 130 po zabudowanym. Nie da się takiego przeszkolenia zrobić, to jakiś absurd) o tyle poseł PiS Jerzy Polaczek słusznie podnosi, że te całe zabawy nielegalne. Jest to przekręt na półtorej miliarda. Organizując Inspektorat Transportu Drogowego, w dodatku Główny i powierzając mu fotoradary powiadali bowiem, że do tej pory policjanci musieli ślęczeć nad zdjęciami. A ci inspektorzy nie będą musieli? Co to za oszczędność jeśli zamiast funkcjonariusza inspektor będzie ślęczał? Żadna? Ano nie. Policję obowiązują rygory Ustawy o Policji, dlatego zobowiązana jest ona do zachowania jakiś procedur, udowadniania itp. A tego Inspektoratu nie obowiązując i może ładować na bezczela. Ale wracam do Polaczka:

Otóż podnosi on, że "Ustawa o ruchu drogowym nie wymienia Inspektoratu Transportu Drogowego wśród służb, które mogą używać pojazdów specjalnych" czyli w ogóle nie mogą jeździć. Dodatkowo te nowe pojazdy GITD z fotoradarami mają lampy błyskowe, które raz że mogą oślepiać kierowców, co jest problemem mniejszym, a dwa są montowane w miejscu, gdzie nie mogą być montowane. GITD odpowiada, że błysklampy nie są elementami wyposażenia samochodów, ale fotoradarów. To już jest dialektyka: a jak ja zamontuję se reflektor i powiem, że to nie element wyposażenia samochodu ale choinki, albo torby na zakupy, albo pokrowca? Uznają mi to? W każdym razie do przeglądu te światła demontują:

http://www.fakt.pl/Jerzy-Polaczek-o-fotoradarach,artykuly,193816,1.html
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Posel-PiS-donosi-na-GITD-te-fotoradary-musza-zniknac,wid,15242254,wiadomosc.html?ticaid=1fe40
Poseł Polaczek jest po prostu świnia, bo napisał list do Policji, żeby dowody rejestracyjne tych pojazdów nielegalnych zatrzymała. Teraz Komenda Główna siedzi i myśli, jaką ściemę mu wcisnąć. Że niby tak, ale nie, a w sumie nie wiadomo. Kiedyś się pojawi ustawa, która je zalegalizuje, więc a'priori mogą jeździć. To typowa praktyka w tym kraju: prawa które jest nie przestrzegamy, ale przestrzegamy to, które będzie być może kiedyś. Po procesie akcesyjnym do UE to zostało. Niech idą do prokuratora płk Szeląga to on im powie, jak się takie rzeczy wciska. Rząd mógł dopilnować legalizacji tych posunięć, i wtedy byłyby one tylko durne, a nie nielegalne. Z jakiś przyczyn było to dla reżimu Donalda Tuska wygodne, a może nie wiedzieli? Toż tam po części wystarczy nowe rozporządzenie napisać. Minister Nowak długopis ma to niech pisze.W każdym razie widać wyraźnie, że kierowcy są bardziej praworządni niż ten Główny Inspektorat, z natury swej bezprawny. Poprawić sytuację można tylko poprzez surowe kary dla tegoż inspektoratu. Raz za te auta a dwa za fotoradary. Znowu ktoś wykrył że owszem, fotoradary mają atest ale teoretycznie, urządzenia montowane przy drogach są istotnie różne od atestowanych SmokEustachy

NIK gromi ministerstwa: marnotrawstwo, rozrzutność, bałagan. Najgorzej w MSZ – „Ministerstwie Stołów i Złomu” Pod okiem ministrów dochodzi do marnotrawstwa publicznych pieniędzy na ogromną skalę. W grę wchodzą grube miliony złotych. Wzięcie pod lupę resortów przez Najwyższą Izbę Kontroli przyniosło szokujące efekty. Urzędy centralne nie mają wypracowanych wspólnych zasad zarządzania majątkiem. Efektem są remonty budynków, których status właścicielski nie jest jasny, wydawanie pieniędzy na niepotrzebne często zakupy oraz sprzęt komputerowy, który miesiącami leży nawet nierozpakowany – relacjonuje wynik kontroli NIK „Dziennik Gazeta Prawna”. Najgorzej jest w MSZ, który "DGP" określa mianem "Ministerstwa Stołów i Złomu". Zarządzanie resortem Radosława Sikorskiego NIK ocenił na niedostatecznie. Magazyny MSZ są pełne kosztownych urządzeń i mebli, z których od lat nikt nie korzysta. Dwa zestawy satelitarne do przetwarzania informacji niejawnych za ponad 260 tys. zł od ponad dekady są nieużywane. Tylko jeden z nich w ogóle został wykorzystany – przez 9 miesięcy w 2001 r. Zalega też sprzęt komputerowy. 357 sztuk z lat 2000–2008 i kolejne 293 sztuki zmagazynowane między 2009 i 2010 r. Po tylu latach część nadaje się już tylko do muzeum. A warte były ponad 3 mln zł. - opisuje „DGP”. Ale to jeszcze nie koniec. W resorcie zalegają też kosztowne meble. Kolejne 580 tys. zł wydano w resorcie na zakup krzeseł i stołu konferencyjnego na potrzeby polskiej prezydencji w Radzie UE. Tyle że od jej zakończenia meble kurzą się w magazynie. Jakby tego było mało, za wynajęcie tego magazynu w pierwszej połowie 2012 r. MSZ musiało zapłacić 16 tys. zł. - dodaje gazeta. NIK wytknęła też resortowi spraw zagranicznych złe zarządzanie nieruchomościami. Jako przykład może służyć użytkowany przez MSZ zabytkowego pałacyk w centrum Warszawy. Kontrolerzy wygarnęli resortowi, że choć urzędnicy resortu wiedzieli, że upomnieli się o niego spadkobiercy, to Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyłożyło ponad 830 tys. zł na remont – pisze „DGP”. Liczne nieprawidłowości stwierdzono też w innych kontrolowanych resortach i instytucjach.

Jak wynika z raportu NIK, praktycznie w każdym z 10 sprawdzonych urzędów centralnych są mniejsze lub większe problemy. W MSWiA sprzęt komputerowy za 4,4 mln zł kupiony w listopadzie 2008 r. trafił do użytkowników dopiero między majem 2009 a wrześniem 2010 r. Czyli w skrajnym przypadku nieużywany czekał prawie dwa lata

– zaznacza „DGP”. JKUB/”DGP”

Gdzie jest czarna skrzynka z tupolewa? Wciąż nie wiadomo, gdzie jest jeden z najważniejszych dowodów na to, co faktycznie wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Chodzi o tzw. trzecią czarną skrzynkę – rejestrator K3–63, który zaginął w tajemniczych okolicznościach. Prokuratura wojskowa przyznaje, że nic nie wie na ten temat. Temat zaginionej trzeciej czarnej skrzynki tupolewa porusza w swoim najnowszym filmie „Anatomia upadku” dziennikarka „Gazety Polskiej” Anita Gargas. Wcześniej sprawą zajmowali się także Grzegorz Wierzchołowski i Leszek Misiak z „Gazety Polskiej”. Wciąż jednak więcej jest pytań niż odpowiedzi, ponieważ nawet polska prokuratura wojskowa nie wie, co się stało ze skrzynką. Na pytanie gdzie się znajduje ten jeden z najważniejszych dowodów w śledztwie prokuratorzy tłumaczą, że odpowiedź wymagałaby „czasochłonnej kwerendy” akt sprawy. Jednocześnie przyznają, że urządzenie nie było przez nich badane. Zamontowany w Tu-154M opancerzony rejestrator K3–63 precyzyjnie zapisywał parametry lotu: wysokość baryczną, prędkość oraz – co najważniejsze – przeciążenia, czyli zapis wstrząsów. Nie wiadomo, dlaczego kilkudziesięciocentymetrowe, opancerzone urządzenie zaginęło. W żadnym z oficjalnych dokumentów nie ma jednak słowa o jego szczątkach. „Rejestrator K3–63 nie został odnaleziony” – czytamy na 62. stronie raportu komisji Millera.– Zaskakujące, że nikogo to nie zainteresowało, nikt nie interweniował. Moim zdaniem to jeden z najważniejszych dowodów w tym śledztwie, który ukrywają Rosjanie – uważa Antoni Macierewicz. Katarzyna Pawlak

„wSieci”: Śledztwo FYM-a, czyli prawie wszyscy są podejrzani. Absurdalna teoria smoleńska, która uwiodła wielu W nowym numerze tygodnika „w Sieci” Marek Pyza przygląda się najoryginalniejszej i jednocześnie najbardziej absurdalnej hipotezie dotyczącej katastrofy smoleńskiej. Jej autorem jest bloger Free Your Mind, który w ciągu dwóch lat zebrał wokół siebie pewną grupę innych blogerów, a wręcz swoich wyznawców. Przekonują oni, że… do żadnej katastrofy nie doszło. Dwa tupolewy startujące z Okęcia, Polskie Państwo Podziemne, które przechytrzyło Rosję, komitywa Tuska z Kaczyńskim i powiązania Macierewicza z GRU. Oto kraina maskirowki – najbardziej fantastycznej i niezwykle popularnej opowieści o katastrofie smoleńskiej - pisze Pyza.

Free Your Mind to dr Paweł Przywara - rzeszowski filozof, literaturoznawca, ekspert ds. mediów. Przez pierwsze pół roku tłumaczył tragedię „zwykłym” zamachem, który oznaczał celowe ściągnięcie prezydenckiej delegacji w śmiertelną pułapkę i umyślne doprowadzenie do rozbicia się TU-154M (…) Hipoteza maskirowki, czyli gigantycznej inscenizacji połączonej z wojną psychologiczną oraz medialną, przygotowanej dla zatuszowania zamachu, ewoluowała z każdym miesiącem. Mówiąc kolokwialnie – FYM coraz bardziej odpływał. Pyza w skrócie przedstawia najbardziej fantastyczne elementy układanki FYM-a:

Z wojskowego lotniska na Okęciu wyleciały 10 kwietnia nie dwa samoloty, ale… cztery. W dwóch rozmieszczono podzieloną delegację (albo też drugi tupolew leciał z samą załogą – wersja się zmienia), trzecim podróżowali dziennikarze, czwartym zaś – a nie pociągiem – posłowie PiS z Antonim Macierewiczem na czele. Tylko jak-40 z przedstawicielami mediów przyziemiły na Siewiernym. Gdzie lądowali parlamentarzyści – tego Free Your Mind jeszcze nie wie. Tutki poleciały do Witebska, gdzie specnaz zamordował polską elitę. Innym dopuszczalnym miejscem masowego mordu jest Gniezdowo, położona w połowie drogi ze Smoleńska do Katynia stacja kolejowa, tak trwale i boleśnie zapisana w polskiej historii – to tam dojeżdżały transporty z polskimi oficerami w 1940 r. I to tam – jak zaznacza Free Your Mind – posłowie PiS rankiem 10 kwietnia udali się na podejrzaną – według niego – wycieczkę. A powinni przecież być zmęczeni podróżą pociągiem. Dlaczego zdaniem Pyzy należy w ogóle zajmować się tajk absurdalnymi teoriami? Dobrze jest wiedzieć, kto pozując na najodważniejszego, najprzenikliwszego, najgłębszego analityka robi de facto krecią robotę kompromitując wszystkich innych podważających oficjalne wersje przyczyn katastrofy. Więcej – m.in. o tezie dobrze się miewającego Polskiego Państwa Podziemnego – w nowym numerze tygodnika „wSieci

Smoleńsk: jak powinien wyglądać raport o katastrofie „Gazeta Polska” porównała raporty MAK i komisji Millera z raportami wysyłanymi do Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO). Wniosek: zarówno rosyjskiemu, jak i polskiemu dokumentowi bliżej do politycznych, pseudonaukowych agitek niż do rzetelnych raportów. Przeczytaliśmy dokładnie kilkanaście raportów dotyczących znanych katastrof lotniczych. Wszystkie te dokumenty – przygotowane w tak różnych krajach jak Korea Płd., Francja, Indie czy Wielka Brytania – łączy profesjonalizm opisywanych badań i rzetelne podejście do sposobu prezentacji treści. Porównaliśmy też raport MAK z innymi rosyjskimi raportami (wysłanymi do ICAO) opisującymi katastrofy lotnicze – nawet przy nich dokument w sprawie Smoleńska wygląda jak meldunek propagandowy.

Tysiące zdjęć, setki badań Najbardziej uderza skala i forma działań podejmowanych przy wyjaśnianiu katastrof na świecie oraz precyzyjny opis tych czynności zawarty w raportach. Dokument dotyczący tragicznego wypadku francuskiego airbusa lecącego w czerwcu 2009 r. z Rio de Janeiro do Paryża (zginęło 228 osób) dokładnie ukazuje skomplikowany proces wydobywania części samolotu z dna Oceanu Atlantyckiego, w którego wody spadła maszyna, i rekonstrukcji wraku. Użyto do tego specjalnych machin podwodnych i zaawansowanego sprzętu radiolokacyjnego. Z raportu dowiadujemy się, że pod wodą wykonano aż 85 tys. zdjęć – po to, jak czytamy, „aby przyjrzeć się kilkakrotnie każdemu kawałkowi szczątków z różnych kierunków”. Przypomnijmy, że zdjęcia do raportu Millera wzięto z internetu, od prokremlowskiego rosyjskiego dziennikarza Siergieja Amielina, a polscy i rosyjscy eksperci nie potrafili nawet dokładnie zmierzyć fragmentu oderwanego skrzydła Tu-154 (Rosjanie w pierwotnej wersji raportu MAK twierdzili, że jest to 4,7 m, a Polacy – od 6,1 do 6,7 m). Nie mówiąc o tym, że w przypadku francuskiego samolotu wydobyto z dna oceanu czarne skrzynki, przy czym ich poszukiwania dokładnie opisano, podczas gdy w raportach MAK i Millera znajduje się lakoniczna informacja, że rejestrator lotu K3–63 polskiego tupolewa nie został w Smoleńsku odnaleziony. Nie podano nawet, czy podjęto próbę odszukania urządzenia i jakie mogły być powody jego zniknięcia. W raporcie o katastrofie airbusa jest też przeprowadzona analiza deformacji części samolotu – coś, co w przypadku Smoleńska, wyręczając polskich i rosyjskich ekspertów rządowych, musieli przeprowadzić niezależni naukowcy (m.in. dr inż. Wacław Berczyński i prof. Jan Obrębski) i co pozwoliło im na postawienie tezy o eksplozji wewnątrz samolotu. Podobnie skonstruowany jest raport sporządzony po wypadku samolotu szwajcarskich linii Swissair nad kanadyjskimi wodami Oceanu Atlantyckiego. Ponieważ do katastrofy doprowadził pożar, autorzy dokumentu odtworzyli ok. 90 proc. przewodów elektrycznych maszyny, liczących – uwaga – ok. 250 km (wcześniej, jak czytamy w raporcie, skatalogowano i opisano każdy z ok. 3 tys. znalezionych na dnie oceanu fragmentów). W raportach MAK i Millera na temat systemu elektrycznego Tu-154 nie znajdziemy ani słowa (o próbie rekonstrukcji tego systemu nie wspominając), choć na Konferencji Smoleńskiej prof. Jacek Gieras, światowej sławy specjalista w dziedzinie maszyn elektrycznych, elektromagnetyzmu oraz napędów elektrycznych, wygłosił dwa referaty wskazujące na konieczność takich badań („Ocena, technika badań oraz możliwość awarii systemu elektroenergetycznego samolotu Tu-154M” i „Hipoteza eksplozji w zewnętrznym zbiorniku paliwa lewego skrzydła na skutek zapłonu elektrycznego mieszanki paliwo-powietrze”).
Nawet Chińczycy nie bali się prawdy W wyniku oddania śledztwa w ręce MAK i sporządzenia przez Rosjan fałszywych stenogramów rozmów w kokpicie w świat poszła wiadomość, że polscy piloci chcieli za wszelką cenę lądować we mgle. Rosjanie ukryli m.in. fakt, że dowódca Tu-154 kpt. Arkadiusz Protasiuk podjął na przepisowej wysokości 100 m decyzję o przerwaniu podejścia do lądowania i odejściu na tzw. drugi krąg (Protasiuk powiedział „Odchodzimy”, po czym komenda ta została potwierdzona przez II pilota, mjr. Roberta Grzywnę). Rosyjscy „specjaliści” błędnie odczytali także inne wypowiedzi nagrane w kokpicie. Dotyczy to np. słów: „wkurzy się, jeśli... [niezrozumiałe]... jedna mila od pasa”, które posłużyły MAK do obciążenia odpowiedzialnością za tragedię śp. Lecha Kaczyńskiego. W rzeczywistości w kabinie pilotów padło wówczas zdanie: „Powiedz, że jeszcze jedna mila od osi została”. W raportach z całego świata, z którymi zapoznała się „GP”, rzuca się w oczy kooperacja różnych państw przy wyjaśnianiu wypadków z udziałem kilku stron – nawet w przypadku tak wrogich wobec siebie jak Chińska Republika Ludowa i Korea Płd. W koreańskim raporcie opisującym katastrofę chińskiego samolotu na terenie Korei, a dokładniej w opisie badań nagrań z kokpitu, czytamy: „Transkrypcja nagrań z rejestratora rozmów (CVR) została dokonana w laboratorium analitycznym KAIB [koreańska komisja badająca wypadki lotnicze – przyp. „GP”] wspólnym wysiłkiem KAIB, CAAC [chińska instytucja zajmująca się katastrofami powietrznymi – przyp. „GP”] i NTSB [amerykańska rządowa organizacja odpowiedzialna za badanie wypadków komunikacyjnych – przyp. „GP”]. Podczas publicznego wysłuchania w Busan w listopadzie 2002 r. zauważono pewne różnice pomiędzy zapisami z wieży lotów a transkrypcją CVR, więc przedstawiciele trzech krajów zgodzili się zwołać spotkanie w siedzibie NTSB, by przeanalizować te rozbieżności”. Po spotkaniu trzy strony pod rozjemczym kierownictwem Amerykanów przedstawiły swoje poprawki, uzgadniając, że zostaną one dołączone do raportu końcowego. Gdyby tak postąpiono podczas prac nad raportem MAK, jego wydźwięk byłby całkowicie inny. Wspólne badania prowadzono także po katastrofie nad Lockerbie, która – jak się okazało – była wynikiem zamachu terrorystycznego. Dojście do prawdziwej przyczyny tragedii było bowiem możliwe nie tylko dzięki drobiazgowej, trójwymiarowej rekonstrukcji wraku przy użyciu kilkunastu tysięcy elementów (szczegółową analizę ich zniszczeń, wraz z odpowiednimi konkluzjami, zawarto w końcowym raporcie), lecz także szerokiej współpracy międzynarodowej. Raport dotyczący Lockerbie opisuje m.in., jak skrupulatne badania silników przeprowadzone przez amerykańską firmę Pratt and Whitney potwierdziły hipotezę eksplozji w samolocie (w raporcie Millera jedyne zdanie poświęcone możliwości wybuchu brzmi: „nie stwierdzono śladów detonacji materiałów wybuchowych ani paliwa lotniczego”). Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną różnicę: w raporcie na temat katastrofy tureckiego boeinga, który w 2009 r. rozbił się z winy pilotów w Amsterdamie, zaznaczono, że szkic raportu przed opublikowaniem jego ostatecznej wersji dostały do konsultacji rodziny zmarłej załogi. Kiedy Rosjanie z MAK i Polacy z komisji Millera ogłaszali swoje rewelacje na temat katastrofy smoleńskiej, zawierające bezpodstawne oskarżenia pilotów i gen. Andrzeja Błasika, ich bliscy poznali szokującą treść tych dokumentów dopiero po ich publikacji, wraz z dziennikarzami oraz całą opinią publiczną. I to mimo faktu, że rodziny ofiar prosiły Donalda Tuska, by umożliwiono im wcześniejsze zapoznanie się z zawartością raportu.
Alkoholowa manipulacja Kremla Jeden z najbardziej znanych, a przy okazji najbardziej lapidarnych fragmentów raportu MAK brzmi następująco: „Dodatkowo w opinii eksperta Nr 37 zawarta jest informacja o wykryciu u Dowódcy SP Rzeczpospolitej Polskiej [gen. Andrzeja Błasika – przyp. »GP«] alkoholu etylowego »we krwi w stężeniu – 0,6‰, co odpowiada lekkiemu zatruciu alkoholowemu, w nerce alkoholu etylowego nie wykryto«. Stąd też wynika, że najprawdopodobniej alkohol został spożyty w czasie lotu”. Nie dodano oczywiście – z przyczyn propagandowych – że ta niewielka ilość alkoholu etylowego (etanolu) została najprawdopodobniej wytworzona po śmierci gen. Błasika w wyniku procesów gnilnych. O czymś takim jak alkohol endogeniczny, bo tak nazywa się alkohol powstały z powodu rozkładu ciała, w ogóle się zresztą w smoleńskim raporcie MAK nie mówi. A oto jak niemal identyczną informację podano w kanadyjskim raporcie o wspominanej już wcześniej katastrofie szwajcarskiego samolotu nad Oceanem Atlantyckim: „Nie jest niczym niezwykłym, że w trakcie testów toksykologicznych próbek tkanek ofiar katastrof lotniczych wykrywa się etanol. Pośmiertna produkcja etanolu to wynik działań bakterii i część procesu gnilnego. Obecność etanolu zależy od różnych czynników, jak rodzaj i stan próbek; wpływ warunków środowiskowych na próbki tkanek; czas odnalezienia próbek (...). Aby potwierdzić obecność odpowiednich warunków do pojawienia się tego zjawiska, przetestowano próbki pobrane od osób, które nie mogły spożywać alkoholu ze względu na wiek lub uwarunkowania kulturowe. Na sześć tych próbek pięć dało wynik pozytywny. Szczątki pilotów przebadano na obecność alkoholu i narkotyków; narkotyków nie wykryto. Nic nie wskazywało, by któryś z pilotów spożywał alkohol przed lotem lub w jego trakcie. U obu pilotów uzyskano pozytywne wyniki w badaniach na obecność etanolu; rezultat ten może być wynikiem albo spożycia alkoholu przed śmiercią, albo jego pośmiertnej produkcji. Wyniki uzyskane z próbek pochodzących od innych osób potwierdziły, że istniały warunki do pośmiertnej produkcji alkoholu”. Wymowa tych zdań, wyczerpująco i naukowo opisujących takie same fakty, jest więc zupełnie inna niż w przypadku raportu MAK – nie mówiąc już o zastosowaniu przez Kanadyjczyków badań porównawczych. Charakterystyczne jednak, że nawet w innych rosyjskich raportach przygotowanych przez MAK fragmenty o etanolu w ciele ofiar wyglądają inaczej niż prymitywny atak na gen. Błasika. W dokumencie poświęconym katastrofie rosyjskiego Boeinga-737 w Permie w 2008 r. znajdujemy taki oto opis wyników badań na obecność alkoholu: „Analiza przebiegła w następujących etapach: 1. Analiza fragmentów ciał pilotów przeprowadzona we wrześniu, 2. Analiza porównawcza niektórych z tych fragmentów przeprowadzona w październiku, 3. Analiza fragmentów ciał stewardes przeprowadzona we wrześniu i analiza porównawcza niektórych z tych fragmentów przeprowadzona w październiku, 4. Analiza porównawcza fragmentów ciał ośmiorga dzieci przeprowadzona we wrześniu i w październiku, 5. Druga analiza ciała dorosłego pasażera (pierwszej dokonano 15–16 września). (...) Średni poziom alkoholu endogenicznego w ciałach pasażerów, którzy nie spożywali alkoholu przed lotem, wyniósł 0,62‰ w wyizolowanych próbkach i 0,23‰ w innych fragmentach. Średni poziom etanolu w wyizolowanych fragmentach (1,08‰) i częściach fragmentów (1,19‰) ciała pierwszego pilota był znacząco wyższy od wymienionych wyżej średnich wartości, co potwierdza obecność alkoholu etylowego przed jego śmiercią. (...) Średni poziom alkoholu w wyizolowanych próbkach i fragmentach ciał` innych członków załogi (drugiego pilota i stewardes) nie przekraczał przeciętnego poziomu nowo wytworzonego alkoholu, co pozwala założyć brak obecności alkoholu w ich ciałach przed śmiercią”. A zatem podczas badania katastrof z udziałem rosyjskich pilotów MAK trzyma się standardów światowych w analizach toksykologicznych.
Rosyjscy i polscy eksperci od psychologii Dwa rosyjskie raporty MAK, które czytaliśmy – pierwszy cytowany wyżej i dotyczący katastrofy w Permie oraz drugi na temat wypadku airbusa linii Siberia Airlines pod Irkuckiem w 2006 r. – są znacznie dokładniejsze niż raport smoleński, choćby w kwestii symulacji matematycznych. Żaden z nich nie zawiera również tak jawnych manipulacji liczbami czy wykresami. Jest jednak wspólna cecha łącząca wszystkie raporty MAK oraz polski raport Millera, a przy tym odróżniająca je od innych tego typu dokumentów na całym świecie. Chodzi o obszerne analizy psychologiczne załogi, służące z reguły do wymyślania różnych procesów zachodzących rzekomo w głowach pilotów i tłumaczących w najbardziej wygodny sposób niewyjaśnione okoliczności katastrof. W smoleńskim raporcie MAK kwestiom stanu psychicznego pilotów poświęcono aż siedem stron; równie długa analiza psychologiczna znalazła się w raporcie Millera (słynne „tunelowanie poznawcze”, w które wpaść miał kpt. Arkadiusz Protasiuk). Rosyjski raport o katastrofie w Permie prócz opisu stanu psychicznego załogi zawiera również kilka kuriozalnych tabelek, na których przedstawiono w formie liczb i słupków... zmieniający się poziom stresu u pierwszego i drugiego pilota. Tabelki stworzył psycholog, który wsłuchiwał się w nagrania z kokpitu. Z kolei autorzy raportu o katastrofie w Irkucku aż na trzech stronach opisują tajemnicze zjawisko „przedwczesnej mentalnej demobilizacji”, w którą miała popaść załoga samolotu przed wypadkiem. Porównajmy tę sytuację z raportami wytworzonymi w innych częściach świata. Koreański raport na temat katastrofy chińskiego airbusa nie poświęca analizie psychologicznej załogi nawet jednego zdania. To samo dotyczy francuskiego raportu w sprawie airbusa, który w 2009 r. lecąc z Brazylii do Paryża, spadł do Oceanu Atlantyckiego. Dosłownie kilka słów o „socjopsychologicznych czynnikach”, które mogły zakłócić współpracę załogi, znalazło się w hinduskim raporcie o boeingu, który w maju 2010 r. rozbił się w Mangalore. Hiszpański raport dotyczący wypadku samolotu McDonnell Douglas w 2008 r. to zaledwie kilka zdań „psychologii” – o tym, że pilot mógł przeoczyć sygnał alarmowy, gdyż wykonywał swoje zadania zbyt automatycznie. Kanadyjski raport o szwajcarskim samolocie i holenderski o tureckim – oba cytowane już wcześniej (jak również kilka innych raportów, o których nie wspomnieliśmy w tekście z braku miejsca) – także całkowicie pomijają temat analizy psychologicznej załogi i jej domniemanego stanu mentalnego. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Kreatywna księgowość na gigantyczna skalę

1. Pojawia się coraz więcej szczegółów związanych z wykonaniem budżetu za 2012 rok i wyłania się z tego obraz coraz bardziej przerażający. Skalę kreatywnej księgowości ministra Rostowskiego można już mierzyć dziesiątkami miliardów złotych. Okazuje się, że według wstępnego wykonania budżetu w zakresie podatków zabrakło aż 18 mld zł. Wpływy z VAT były aż o 14 mld zł niższe niż planowane, choć właśnie księgowym zabiegiem, minister sztucznie zmniejszył ten brak do 12 mld zł. Po prostu 28 grudnia podpisał rozporządzenie, przesuwające zwroty VAT za grudzień 2012 w ciężar stycznia 2013 i już braki we wpływach z tego podatku zmniejszyły się o 2 mld zł. Tyle tylko, że te 2 mld zł trzeba będzie oddać podatnikom z wpływów podatku VAT za 2013 rok, a przecież tego minister nie przewidywał w projekcie budżetu na ten rok. Zabrakło również w stosunku do planu aż 2 mld zł wpływów z akcyzy, ponad 1 mld zł wpływów z CIT i blisko 0,5 mld zł wpływów z PIT. Minister Rostowski pomylił się więc w prognozach wszystkich 4 najważniejszych wpływów podatkowych, przy czym wynosząca 14 mld zł pomyłka we wpływach z VAT, jest dosłownie porażająca. Przy wyraźnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do tego zaplanowanego wpływy z VAT-u powinny być wyższe w stosunku do tych zaplanowanych i to bardzo wyraźnie, bowiem oddziałuje na nie pozytywnie aż dwa czynniki wzrost gospodarczy i wyższa inflacja, a są nie tylko od nich wyraźnie niższe ale nawet niższe od wykonania wpływów z tego podatku w roku 2011.

2. Ostatecznie wpływy podatkowe w roku 2012, udało się zrealizować tylko w 97,9%, a wydatki w 96.9% i w związku z tym deficyt był niższy o 4 mld zł o tego zaplanowanego. Wykonanie wpływów podatkowych procentowo wygląda nieźle mimo braku 18 mld zł wpływów podatkowych, bo NBP wpłacił 8,2 mld zł z zysku za rok 2011 (wpływów z zysku NBP nie planuje się w ustawie budżetowej). Ponadto w ostatnich dwóch miesiącach przewidując, nie wykonanie wpływów podatkowych, zdecydowano zamrozić wydatki głównie inwestycyjne i w związku z tym nie wydano przewidzianych w budżecie 10,2 mld zł. O blisko 1 mld zł wrosło zadłużenie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, cześć wydatków przesunięto do finansowania w 2013 roku, wreszcie ucięto wydatki na utrzymanie bieżące w wielu resortach.

3. Ta ogromna skala kreatywnej księgowości została przeniesiona do budżetu na 2013 rok. Wpływy z VAT mają być wyższe od rzeczywistego wykonania w 2012 o ponad 5% (a przecież trzeba jeszcze zwrócić 2 mld zł za grudzień 2012 roku), a z pozostałych podatków aż o ponad 7%. Przypomnijmy tylko, że w budżecie na 2013 rok, minister Rostowski założył wzrost PKB na poziomie 2,2%, podczas gdy w najbardziej optymistycznych prognozach nie będzie on większy niż 1%, a są i takie które przewidują wręcz recesję czyli spadek PKB. Co więcej wszystko wskazuje na to,że także poziom rzeczywistej inflacji będzie niższy od tego przyjętego w budżecie na 2013 rok. Na tej podstawie minister spodziewa się aż 126 mld zł wpływów z VAT, ponad 65 mld zł wpływów z akcyzy, 43 mld zł wpływów z PIT i ponad 20 mld zł wpływów z CIT, a to co się stało z wpływami podatkowymi za rok 2012 sugeruje, że tym razem w budżecie po stronie wpływów podatkowych może zabraknąć 25-30 mld zł, a tym razem nie będzie amortyzatora w postaci wpłaty NBP z zysku za 2012 rok. Nieuchronnie już czeka nas nowelizacja budżetu na 2013 rok, polegająca głównie na cięciu wydatków i to tak głębokim, że nawet trudno ją sobie teraz wyobrazić.Skumulowane rezultaty kreatywnej księgowości ministra Rostowskiego, będą niestety bardzo dotkliwe. Kuźmiuk

Prof. Andrzej Nowak na pierwszej linii powstańczego frontu To smutne – już dawno nie czytałem takiej dawki demagogii i pseudopatriotycznych frazesów w wykonaniu kogoś z tytułem naukowym. Rzecz dotyczy prof. Andrzeja Nowaka („W Sieci”, nr 2/2013), który z ogromną pewnością siebie przekonuje, że powstanie 1863 roku nie tylko musiało wybuchnąć, ale było jak najbardziej uzasadnione, słuszne i godne poparcia.

“Pożegnanie Europy” Aleksandra Sochaczewskiego Było to bowiem, jak przekonuje Nowak, najważniejsze ogniwo w walce z Rosją, która zaczęła się jeszcze w XVIII wieku a zakończyło strajkami w 1988 roku. Ta walka toczona przez 225 lat to „istota polskości”. Tak więc mamy pierwszą naukę dla ludu – klęski, tragedie i przegrana za przegraną, to jest „istota polskości”. W moim przekonaniu jest to szaleńczy absurd, teza z gruntu antynarodowa i w dodatku nieprawdziwa.Andrzej Nowak za punkt wyjścia swoich, wyjątkowo, nawet jak na niego, emocjonalnych wynurzeń, czyni rozprawę z „realistami”. Pisze o nich pogardliwie jako nie rozumiejących ducha polskiego zaprzańców. Krótko mówiąc – odmawia im czystych intencji. Widać jednocześnie, że opinie tych „realistów” szalenie go irytują, bo są jednak obecne i przyjmowane. Burzą błogi stan hurrapatriotów, odbierają im poczucie, że tylko oni mają słuszność. Styl, z jakim rozprawia się Nowak z „realistami” nie jest jednak najwyższej próby. Powstanie musiało wybuchnąć przeciwko Rosji – przekonuje Nowak – bo to Rosja miała 82 proc. terytorium I Rzeczypospolitej, a Prusy tylko 7 a Austria 11 proc. Musieliśmy więc walczyć przeciwko największemu zaborcy. Problem w tym, że ludność rdzennie polska, katolicka – zamieszkiwała w 90 proc. na zachód od Bugu, a w zaborze pruskim i austriackim to Polacy stanowili prawie całą ich ludność. Argument jest więc wyjątkowo demagogiczny. Zresztą wystarczy popatrzeć na mapę bitew i potyczek powstania, żeby uświadomić sobie jedno – powstanie nie istniało prawie w ogóle na tzw. Ziemiach Zabranych, poza Litwą, gdzie mieszkało sporo polskiej szlachty. Ale na bezkresach dawnej Rzeczypospolitej nikt broni nie podniósł. Na Rusi chłopi ukraińscy wyłapali szybko garstkę polskiej młodzieży i szlachty, albo oddając ją w ręce wojska rosyjskiego albo okrutnie masakrując. Powstanie odwołało się do anachronicznego już w połowie XIX wieku ideału Rzeczpospolitej Trojga Narodów. Po co więc pisać o 82 proc. polskich ziem zagarniętych tych przez Rosję, skoro w tym czasie była to już bijąca w oczy nieprawda oderwana od rzeczywistości? Po to chyba, żeby zrobić na czytelniku porażające wrażenie. Sprawa kolejna – chłopi. Nowak pisze, że powstanie było elementem walki o świadomość polskiego chłopa, o to, czy będzie on „carski” czy „polski”. Owszem, Rząd Narodowy miał w tej kwestii program (uwłaszczenie), tyle tylko, że chłopi w swojej masie nie wierzyli anonimowej władzy „panów”, którzy w dodatku nawiązywali do czasów, które w chłopskiej świadomości kojarzyły się strasznie. Bardziej wierzyli władzy realnej – czyli carskiej. I za to często powstańczy dowódcy mścili się chłopach. Jak wynika z ostatnich badań – żandarmeria powstańcza i poszczególne oddziały – zabiły ogółem (głównie przez powieszenie) 2000 ludzi, w tym 2/3 z nich to byli chłopi. Walkę o duszę polskiego chłopa Polska nie wygrała w 1863, lecz później, na przełomie wieków, kiedy Liga Narodowa, odżegnująca się od tradycji politycznej 1863 roku, postawiła na unarodowienie ludu i przez 20 lat wytrwałej pracy dokonała tego dzieła. Nowak, chcąc przerazić czytelnika i przekonać go do swoich tez – maluje straszliwy obraz losu Polaków branych do rosyjskiego wojska. Pisze, że w latach 1832-1873 wcielono do armii rosyjskiej 200 tys. młodych ludzi, z których wróciło do domów tylko 20-25 tys. O ile liczba wcielonych się zgadza (choć jest zawyżona), to nie wiem skąd wzięła się liczba tych, którzy nie wrócili? Stan badań na temat Polaków w armii rosyjskiej postępuje powoli do przodu, ale dotyczy raczej oficerów a nie szeregowych żołnierzy. Zresztą, wywód autora jest nielogiczny – robimy powstanie jako protest przeciwko braniu rekruta, po to, żeby po klęsce wzięto go jeszcze więcej? Jak pisał nie tak dawno prof. Wiesław Caban („Powstanie Styczniowe – Polacy i Rosjanie w XIX wieku”, Kielce 2011) na ten temat funkcjonuje w Polsce sporo mitów, które nie mają potwierdzenia w faktach. Nieprawdą jest to, że do wojska brano dzieci, nieprawdą jest też to, że nie było możliwości zwolnienia ze służby. Nieprawdą jest także to, co pisze Nowak, że Polacy byli zmuszani do służby wyłącznie na Kaukazie (żeby walczyć oczywiście z Czeczenami) i na Syberii. Tymczasem Polacy służyli wszędzie, także w Królestwie Polskim. O ile chłopów brano do armii przymusowo (podobnie jak w Prusach i Austrii), to szlachta, nie podlegająca poborowi, zgłaszała się do wojska dobrowolnie. Nikt nie twierdzi, że służba w ówczesnej armii, nie tylko zresztą w Rosji, była czymś nic nie znaczącym, ale trzymajmy się faktów a nie podnoszonych głównie na emigracji przerażających opowieści i wymysłów. Bohater powstania, Romuald Traugutt, był do 1862 roku rosyjskim oficerem, weteranem kampanii 1849 roku i wojny krymskiej, za którą otrzymał order i awans na sztabskapitana. W wojnie tej, wedle ostatnich badań, walczyło aż 6000 polskich oficerów. Dodajmy tylko, że od 1856 roku władze rosyjskie nie dokonywały w Królestwie Polskim poboru, aż do nieszczęsnej branki. Co ciekawe, z tej masy oficerskiej do powstania przyłączyło się ok. 300 oficerów, reszta pozostała w szeregach armii rosyjskiej. Skoro mowa o Traugutcie, Nowak cytuje jego piękną mowę podczas przesłuchania na warszawskiej Cytadeli, w dniu 22 kwietnia 1864, podczas której powiedział, że celem jedynym powstania było „odzyskanie niepodległości”. Ale pominął celowo nie mniej znaczący fragment zeznań. Brzmiał on tak: „Powstania nikomu nie doradzałem, przeciwnie, jako były wojskowy widziałem całą trudność walczenia bez armii i potrzeb wojennych z pań­stwem słynącym ze swej militarnej potęgi”. Przyznajmy, że jest to bardzo ważne oświadczenie. Traugutt uratował honor powstania, porządkując jego władzę, likwidując terror i mordy, wiedząc jednocześnie, że powstanie przegra. Poświęcił swoje życie i jest najbardziej czystą i godną pamięci postacią tej tragedii. I na koniec jeszcze jedna ważna kwestia. Nowak pisze, że „realiści” kłamią twierdząc, że w tym czasie „Rosja była podobno jedynym z zaborców gotowym do ugody z Polakami”. Należy rozumieć, że autor artykułu pisze o tym szyderczo. Tymczasem była to prawda – oczywiście ugoda taka była możliwa na warunkach określonych przez samych Rosjan, a raczej tę część elit, która temu sprzyjała. Byli to m.in. Aleksander Gorczakow, minister spraw zagranicznych, ważna figura w Petersburgu, Piotr Wałujew, minister spraw wewnętrznych, wreszcie Wielki książę Konstanty Mikołajewicz, brat cara Aleksandra II. Akceptacja dla reform Aleksandra Wielopolskiego była wyrazem tej tendencji – na końcu rysowała się perspektywa powrotu do statusu Królestwa z okresu 1815-1830. Wiemy, że była to w tamtym czasie jedyna realna możliwość poprawy losu Polaków i Polski. Powstanie, podsycane początkowo przez dowództwo rosyjskie, niechętne Wielopolskiemu i Wielkiemu Księciu – perspektywę tę przekreślało. Powstał dziwny, straszliwy i nienaturalny, ale jednak realny, nieformalny sojusz najbardziej zaciekłej części konspiracji czerwonych i najbardziej skostniałych, reakcyjnych kręgów administracji i wojska rosyjskiego. Był to sojusz przeciwko Polsce w interesie państwa, które najbardziej skorzystało na powstaniu – Prus Ottona von Bismarcka. Powstanie wybuchło wbrew woli ogromnej większości Polaków, zdających sobie sprawę, czym się to skończy. Machina, jaką uruchomiła powiązana z zachodnimi ośrodkami rewolucyjnymi i węglarskimi konspiracja czerwonych, a także zwolennicy groteskowej figury, jaką był Ludwik Mierosławski – stworzyła sytuację bez wyjścia – wciągając w wir tej tragedii dziesiątki tysięcy ludzi. Na koniec zacytuję fragment ogłoszonego przez prof. Wiesława Cabana pisanego w 1864 szkicu pt. „Dokąd nas to wiedzie?”, autorstwa szlachcica Stanisława Borkowskiego. To porażający tekst, pełen goryczy i zadumy nad trwającym jeszcze powstaniem. Oto najbardziej, moim zdaniem, istotny fragment:

„Orzeł i Pogoń pozostały jak dawniej herbem, ale skrytobójstwo i ohydne gwałty charakteryzowały stronnictwo [czerwonych – JE], które losem Polski zawładnęło. Toteż zdrowy rozsądek publiczny i uczucie religijne tylko z najwyższym oburzeniem środki te potępiły jako niegodne uczciwego społeczeństwa, jako hańbiące narodowy charakter, odznaczający się szlachetnością i pewną wielkością duszy. Niepodobna mi jeszcze wstrzymać się od wynurzenia myśli, jaką to przyszłość to wykolejenie moralne krajowi naszemu gotuje. Nie brakuje w nim nigdy ambitników, co po dzisiejszej edukacji ludowej nie znaleźliby zwolenników gotowych w imię jakiegoś komitetu, jakiejś konspiracji użyć sztyletu lub innej broni, z przekonania, że służą sprawie krajowej. Plaga konspiratorska wejdzie w krew narodu. Dzisiejsi mężowie stanu zapewne z uśmiechem podejmą tę myśl moją, ale ludzie poważni i uczciwi podzielą te obawy, które bodaj się nie sprawdziły. Ale zrobi mi kto zarzut, dlaczego większość nie oparła się terroryzmowi mniejszości? Odpowiedź łatwa. Mniejszość była zorganizowaną i prowadziła wojnę z Rosją. Dla partii, co by mogła stawić opór jednemu i drugiemu, miejsca nie było. Włosi mogli strzelać do Garibaldiego i kula, co go raniła, była włoską, myśmy widzieli wprawdzie, że sztandar narodu był w rękach szalonych, ale niepodobna było sercu polskiemu łączyć się z wrogiem, żeby go stamtąd usunąć, a inaczej być nie mogło”. Dlatego właśnie 150. rocznica powstania 1863 roku powinna być obchodzona bez publicystycznych werbli, bez hurrapatriotycznego zadęcia, bez podtekstów politycznych i chłostania tych, którzy nie wykazują oczekiwanego entuzjazmu. Wtedy dopiero godniej i uczciwiej złożymy hołd tym, którzy w tej wojnie polegli.

Jan Engelgard

16 Styczeń 2013 „”Mam na myśli partię, która działałaby na rzecz narodowego pojednania i dążyłaby do porozumienia między Polakami, starając się skutecznie rozwiązywać problemy obywateli, a nie wywoływać kolejną wojnę polsko- polską”- powiedział poseł Andrzej Wojciech Dąbrowski z partii” Solidarna Polska”, a obecnie- po transferze- Polskie Stronnictwo Ludowe. A ja wierzę panu Andrzejowi Wojciechowi Dąbrowskiemu, bo on naprawdę chce dla nasz wszystkich dobrze, a najpewniej dla siebie- najlepiej.. Bo dobrze i lepiej dla nas wszystkich już było to niech będzie dobrze i lepiej panu posłowi Andrzejowi Wojciechowi Dąbrowskiemu. Tak jak panu Romanowi Giertychowi, który wraca do polityki- atakując Radio Maryja i ojca Tadeusza Rydzyka- największą zakałę III Rzeczpospolitej.. Wszystko co złe- to Ojciec Tadeusz.. To On podnosi podatki, rozbudowuje państwo biurokratyczne, wprowadza niezliczone ilości przepisów paraliżujących nasze życie, gorzej niż zima, która wiecznie zaskakuje „ drogowców”. Jak już wzięli premie za odśnieżanie w zimie- to co ich może reszta obchodzić? To On wprowadził Polskę do wariatkowa- jakim jest Unia Europejska, to on walczy z Kościołem Powszechnym, to On wygonił Polaków z ich własnej ojczyzny, w której powoli nie daje się żyć normalnie pracującym ludziom.. To on doprowadził do wielkiego zubożenia narodu, w którym już tylko 15%” obywateli’ jeszcze coś ma na koncie. A jak tak dalej pójdzie- a pójdzie, bo nadal się przystosowujemy do standardów Unii Europejskiej, to będą mieć tylko nasi nadzorcy.. Naród nie będzie miał nic… To On wreszcie zadłużył Polskę na 350 miliardów dolarów i wykombinował, żebyśmy spłacali 43 miliardy złotych odsetek od zaciągniętych długów. Idziemy na 50 miliardów spłacanych odsetek.. ”Obywatele”! Wytrzymacie? Wytrzymamy , obywatelu pierwszy w Radzie Ministrów.. Kiedyś towarzyszu Pierwszy Sekretarzu.. I dlatego trzeba się czepiać Ojca Tadeusza.. To on jest największym złem! W niedzielę – będąc z wizytą u mamy – słuchałem Koncertu Życzeń w TV TRWAM.. Jakie piękne piosenki tam śpiewają- ale zupełnie inne twarze, niż te, których już mam serdecznie dość w telewizjach koncesjonowanych. Klika nie wpuści utalentowanych ludzi.. Tylko ci sami w kółko.. Pan poseł polskiego Stronnictwa Ludowego, Andrzej Wojciech Dąbrowski, powiedział ważną rzecz: będzie się starał „skutecznie rozwiązywać problemy obywateli”(???) No właśnie! To jest sedno sprawy. Od dwudziestu dwóch lat właśnie posłowie demokratyczni starają się rozwiązywać problemy „obywateli”.. I cóż tego rozwiązywania wychodzi? Jeszcze większe problemy i jest ich coraz więcej i więcej, bo uchwalane przez demokratycznych posłów ustawy mające rozwiązywać problemy „obywateli”, tworzą jeszcze większe problemy, z którymi potem muszą się bohatersko ścierać.. I żaden problem nie został do tej pory rozwiązany.. I nie będzie! Bo wyobraźmy sobie, , że jakiś problem został rozwiązany.. Co rozwiązywaliby posłowie demokratyczni i jednocześnie obywatele? Nie byłoby nic do rozwiązania- należałoby rozwiązać Sejm.. Żeby nie rozwiązywał naszych problemów.. Najlepszy prezydent USA- Ronald Reagan mawiał, że” Rząd nie jest od rozwiązywania problemów. Rząd jest problemem”! Można to powiedzenie przenieść na demokratyczny Sejm.. Sejm nie jest od rozwiązywania problemów- Sejm jest problemem.. Im bardziej rozwiązuje- tym bardziej brniemy w problemy i długi.. Kwadratura demokratycznego koła.. Nie do rozwiązania- bez likwidacji demokracji, czyli decyzji większości.. Niektórzy już wypisują na murach” śmierć demokracji”- tak jak na murze hali w Radomiu przy ulicy towarzysza Waryńskiego.. Gdzie są organa demokratycznego państwa prawnego? Te dziewięć służb- więcej niż w PRL-u..Dlaczego nie szukają sprawcy tego napisu? Przecież to uderzenie słowne w fundamenty państwa demokratycznego i prawnego.. A demokracja jest najwyższą wartością, większą niż życie.. Ciekawe, czy znalazłby się w Polsce śmiałek, który dobrowolnie oddałby życie za coś tak operetkowego jak demokracja? Bo za ojczyznę- to co innego, ale za demokrację? Oddawano życie, które nie jest najwyższą wartością w naszej upadającej cywilizacji- za ojczyznę, za króla, za Boga, za ideę- często błędną.. Ale za demokrację? Tak jak za Unię Europejską.. Musiałby być ktoś kompletnym idiotą.. Pan poseł Andrzej Wojciech Dąbrowski, jako były dyrektor kłodzkiego Centrum Kultury, Sportu i Rekreacji- bardzo nadaje się na człowieka, który rozwiąże nasze problemy, bo swoje- jak widać rozwiązał.. Widzi skąd wieje polityczny wiatr- na pewno nie w kierunku Solidarnej Polski.. Bardzie z Polskiego Stronnictwa Ludowego- jeśli oczywiście dostał dobre miejsce na liście w przyszłych demokratycznych wyborach jak demokratyczne były te ostatnie, w których skorzystał pan Andrzej Wojciech Dąbrowski.. Tylko dzięki temu, że z listy poselskiej wypadł pan Bogdan Święczkowski, szef ważnych służb- człowiek, który dużo wie. Pan poseł też dużo wie: z wykształcenia jest politologiem jeszcze na dodatek ma dyplom z zakresu wartości i wiedzy samorządu terytorialnego. Czyli w normalnym kraju musiałby sobie poszukać normalnej .pracy.. I czegoś się przedtem nauczyć.. Chciał być też burmistrzem Nowej Rudy- ale nie wyszło. .Był radnym powiatowym, nie wojewódzkim, wojewódzkim jest Kuba- gdyby żył jeszcze profesor Michał Kulesza, to byłaby szansa, że zlikwiduje powiaty- i nawet radnym powiatowym by nie był.. Był też działaczem klubu” Gazety Polskiej” i PCK(???) Pan Andrzej się racjonalnie przemieścił w strukturach ustawodawczych demokratycznego państwa prawnego i swoje sprawy socjalne rozwiązał, a my..(???) Musimy rozwiązywać nie dość, że własne problemy, to jeszcze problemy, w które uwikłał nas Sejm, w którym zasiada wielu zacnych posłów, głównie zajmujących się swoimi sprawami- jak to w demokratycznym państwie prawnym.. I nam komplikujących życie.. I tak pozostanie. Dopóki Polski nie nawiedzi trzęsienie Ziemi, i nie mam na myśli bynajmniej- politycznego trzęsienia Ziemi.. Albo chociażby potop.. I nie ma to być potop polityczny.. Bo na przykład w armii rosyjskiej zapadła decyzja o likwidacji onucy, czy onuców- którymi żołnierze radzieccy i rosyjscy owijali sobie nogi.. zarówno kiedyś będąc w Polsce, jak w Afganistanie, czy krajach afrykańskich. No i w Syrii- jeszcze.. Jak się nie wycofają.. A co dostaną w zamian? Może Polskę do nadzoru? Kto wie. Po co poseł Rozenek z Ruchu Palikota spotykał się z panem prezydentem Putinem? Po likwidacji onucy będzie w armii nowocześniej, bo nad całością pracuje jakiś znany rosyjski stylista.. A co z naszą armią? Czuwa nad tym, żeby odbywała się pozorowana wojna” polsko- polska’- cokolwiek miałoby to oznaczać.. Prawdziwa wojna odbywa się pomiędzy patriotami, którzy jeszcze kochają ten kraj przed rozbiorem ostatecznym, a tymi, którzy do rozbiorów pchają.. Zakładając nowe bogate dynastie.. Dokładnie tak, jak w XVIII wieku, bo historia lubi się powtarzać.. Co widać już gołym okiem..

Chyba, że ktoś jest zupełnie ślepy. WJR

Wielomski: Ideologia liberalizmu jest niezgodna z naturą ludzką. Dlaczego? Odebrałem telefon z redakcji „NCz!” z meldunkiem, że Czytelnicy dzwonią i mailują w sprawie mojego tekstu „Rząd kończy z fikcją liberalizmu„, który ukazał się na nczas.com (tutaj), a w którym stwierdziłem, że „uważam liberalizm za nieludzki”. Skoro tekst ten wywołał kontrowersje, to czuję się zobowiązany do pewnego wyjaśnienia. Dziękując Czytelnikom za ideową czujność, będę podtrzymywał mój pogląd, a jedynie postaram się myśl rozwinąć, aby uczynić ją bardziej jasną. Aby to zrobić, przytoczę ją w całości. Pisałem: „uważam liberalizm za nieludzki. Przez określenie to rozumiem, że ideologia liberalizmu i liberalny system polityczny jest niezgodny z naturą człowieka, która ma charakter wspólnotowy”. Z poglądu tego wywodziłem dalej, że każde społeczeństwo broni wartości, na których zostało ukonstytuowane, paląc na stosie ich burzycieli (Średniowiecze) lub wsadzając do więzień za „mowę nienawiści” (jak planują posłowie z lewicowej części PO). Jeśli dobrze rozumiem, to oburzenie wywołało stwierdzenie o „nieludzkości” i „niezgodności” z naturą ludzką liberalnej wizji świata. Ale niestety taka jest prawda. Proszę rzucić okiem na skład Sejmu. Mamy tutaj pięć rodzajów kolektywistów: socjalistów patriotycznych, socjalistów przy władzy, socjalistów agrarnych, socjalistów socjaldemokratycznych i socjalistów prohomosiowych. Proszę wskazać mi w Sejmie jednego autentycznego liberała! Dlaczego nie ma tu ani partii, ani posłów autentycznie liberalnych? Dlatego że ludzie nie głosują na liberałów, nie chcą liberalizmu i boją się go. Mamy wprawdzie w Sejmie PO, która kiedyś mieniła się „liberalną”. Jednak od dłuższego czasu nawet przestała się już tak samookreślać, a jej rządy można posądzić o wiele rzeczy, ale nie o „liberalizm”. Dlaczego premierem jest Donald Tusk, a nie Janusz Korwin-Mikke? Odpowiedź jest banalnie prosta: Tusk nie wywołał pośród wyborców paniki, zapowiadając rozmontowanie socjalnego i scentralizowanego państwa. Tymczasem JKM budzi trwogę i śmiech pośród przeciętnych wyborców, ponieważ domaga się zdemontowania systemu, który jest „dobry” i który tylko trzeba jeszcze „ulepszyć” poprzez wymianę „niekompetentnych” ludzi Tuska na „kompetentnych”, to znaczy o poglądach „patriotycznych” lub „tolerancjonistycznych”. Prawda jest brutalna: ogół ludzi nie chce liberalizmu, lecz socjalizmu. I dlatego program wolnorynkowy jest „nieludzki” i „niezgodny” z naturą ludzką. Pośród konserwatywnych liberałów panuje ciekawy przesąd: jest nas dziś 2%, a więc wystarczy, że każdy z nas przekona do naszych idei trzech znajomych. I wystarczy, że każdy z nich przekona kolejnych swoich trzech znajomych itd., a wygramy przyszłe wybory. Nie i jeszcze raz nie! Podstawowy błąd tej koncepcji tkwi w słowie „przekonać”, ponieważ zakłada ona, że ludzi należy przekonywać, czyli odwoływać się do kategorii racjonalnych. Założenie, że przeciętny wyborca myśli, jest najbardziej irracjonalnym poglądem, jaki stworzył ludzki umysł. Gdyby wyborcy myśleli, to zbędni byliby wszyscy specjaliści od marketingu politycznego i pijaru, reżyserzy spotów wyborczych itd. Przeciętny wyborca w ogóle nie dokonuje refleksji nad polityką czy gospodarką. Zamiast tego woli – jak Indianie czy Murzyni w epoce podbojów kolonialnych – „paciorki” w postaci sztuczek reklamowych i promocyjnych, haseł. Woli zastanawiać się, czy polityk wygląda „sympatycznie”, czy nie. Kobiety patrzą, czy polityk ma ładny krawat, i zupełnie nie słuchają, co mówi! W tym sensie liberalizm jest „nieludzki” i „niezgodny” z naturą człowieka. Jego wizja świata oparta jest na fałszywej antropologii politycznej, zakładającej dwie idee, które nie mają potwierdzenia w rzeczywistości. Idea pierwsza to supozycja, że człowiek nie tylko z natury jest wolny, ale wolność tę chce zachować, gdy historia pokazuje, iż największą troską większości ludzi jest uzyskanie opieki feudała, księcia lub socjalnego państwa (zależnie od epoki). Idea druga to przypuszczenie, że ludzie są stworzeniami racjonalnymi, którym można wytłumaczyć, jakie są ich prawdziwe interesy. Wizja ta wywodzi się z nauk ekonomicznych (homo oeconomicus). Koncepcja ta została już dawno obalona przez współczesną praktykę reklamy i tworzenia wizerunku – tak w polityce, jak i w ekonomii. Człowiek jest istotą tak mitotwórczą, jak i mitami żyjącą. Jego działania nie są racjonalne, gdyż ich źródłem są namiętności, które co najwyżej są następnie racjonalizowane przez rozum. Opisany powyżej błąd antropologiczny dotyczy nie tylko liberałów, ale i wcześniejszych od nich scholastyków, którzy zakładali możliwość racjonalnego poznania świata przez „prawy umysł”. Nie twierdzę, że taki „prawy umysł” nie jest zdolny rozpoznać natury rzeczywistości empirycznej. Twierdzę tylko, że bardzo mało ludzi jest wyposażonych w „prawy umysł”, gdyż większość posiada albo umysł wielce ograniczony (taka jakby „wersja startowa” w wielu programach komputerowych), albo wydaje się nie posiadać go wcale, ewentualnie jest on tak głęboko zakamuflowany, że nijak go nie można odnaleźć. Zauważmy, że w historii Europy liberalizm zawsze związany był z elitarną wizją świata, a najchętniej przyznawała się do niego wielka arystokracja. John Locke pisał swoje pisma dla Lorda Shaftesbury; Monteskiusz wyrażał idee arystokracji zgromadzonej w tzw. parlamentach; Benjamin Constant de Rebecque i François Guizot pisali i działali dla liberalnej arystokracji i zamożnej burżuazji, panującej wyłącznie dzięki cenzusowemu prawu wyborczemu, gdzie prawo głosu miało 2% społeczeństwa. Zauważmy, że epoka liberalna skończyła się w historii Europy zaraz po wprowadzeniu powszechnego prawa wyborczego. Gdy tylko ogół dostał prawo głosu, to natychmiast do izb parlamentarnych, w miejsce dżentelmenów, wpadła niedogolona zgraja socjalistów różnych maści. Skład polskiego Sejmu to ukoronowanie tej smutnej tendencji. Tak, liberalizm jest „nieludzki” i „niezgodny” z naturą człowieka, a przynajmniej zdecydowanej większości ludzi! Adam Wielomski

Szymowski: ABW. Policja polityczna PO Pięć lat urzędowania generała Bondaryka w fotelu szefa ABW to niewiele działań na rzecz bezpieczeństwa państwa, za to ogromne zaangażowanie w popieranie Platformy Obywatelskiej. 53-letni dziś generał Krzysztof Bondaryk jest jednym z najdłużej urzędujących szefów polskiej bezpieki. 15 stycznia – w dniu, gdy ma zakończyć pełnienie swojej funkcji – minie pięć lat i dwa miesiące od momentu, kiedy został gospodarzem najważniejszego gabinetu przy ulicy Rakowieckiej. Oficjalnie, powodem jego odejścia jest różnica zdań między nim a premierem co do dalszego funkcjonowania tajnych służb. W zamyśle Tuska, ABW po reformie ma zająć się głównie zwalczaniem terroryzmu i przestępczości zorganizowanej. Dotychczas ABW zajmowało się również kontrwywiadem, monitorowaniem obrotu specjalnego (handel bronią i materiałami wybuchowymi), inwigilacją środowisk zagrażających bezpieczeństwu państwa, a także wydawaniem certyfikatów dostępu do informacji niejawnych. Planowana reforma służb specjalnych, jeśli zostanie przeprowadzona według zapowiadanych założeń, może zmniejszyć uprawnienia ABW, co utrudni tej instytucji (przynajmniej formalnie) gromadzenie danych o obywatelach i firmach, a jej szefa usunie z czołówki najbardziej wpływowych urzędników państwowych. Czy jednak zasadniczo wpłynie to na sposób funkcjonowania ABW? Ostatnie pięć lat działań tej instytucji to głównie akcje mające na celu zwalczanie politycznych przeciwników rządów Tuska, a nie neutralizacja zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa. W listopadzie 2007 roku, gdy Krzysztof Bondaryk (wówczas podpułkownik) objął kierownictwo ABW, przy ulicy Rakowieckiej rozpoczęło się wielkie rozliczanie. W dokumentach szukano czegokolwiek, czym można byłoby obciążyć ekipę Prawa i Sprawiedliwości. Najgorliwiej szukano „haków” w dokumentach związanych z podsłuchami. Kierownictwo ABW chciało udowodnić, że w czasach PiS podsłuchiwano polityków opozycji. Wielotygodniowe badanie archiwów zakończyło się niespodziewanym rezultatem: nie znaleziono żadnych dowodów łamania prawa czy nadużyć związanych z podsłuchami. Okazało się bowiem, że wszelkie procedury kontroli operacyjnej prowadzono zgodnie z przepisami prawa i zgodnie z decyzjami sądów. Mimo intensywnych poszukiwań nie znaleziono ani jednego przypadku nielegalnego podsłuchu z okresu 2006-2007. Niezrażone tym kierownictwo ABW szukało dalej i znalazło szereg innych wydarzeń, które zakwalifikowało jako łamanie prawa. W efekcie ludzie Bondaryka zawiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia aż 26 przestępstw (!) przez poprzednie kierownictwo ABW. Bogdanowi Święczkowskiemu zarzucono m.in. bezprawne zwalnianie ludzi z pracy, mobbing. W jednym z zawiadomień Święczkowskiemu zarzucono nawet… rzucenie cukierniczką w stronę funkcjonariusza ABW. W efekcie tych zawiadomień Święczkowski i jego zastępca, ppłk Grzegorz Ocieczek, musieli na nowo odkryć w sobie pasję turystyczną – jeździli bowiem po prokuraturach w całej Polsce, by tłumaczyć się z kretyńskich pomówień (dla dodatkowej uciążliwości sprawy kierowano do prokuratur w różnych zakątkach kraju). W efekcie po wielu miesiącach wszystkie te sprawy zostały umorzone już na etapie prokuratorskim, gdyż ani jeden zarzut z ani jednego zawiadomienia nie potwierdził się. Mimo różnic politycznych trzeba wyrazić Bogdanowi Święczkowskiemu najwyższe uznanie za wzorowe i zgodne z prawem kierowanie ABW, skoro nawet wiele miesięcy poszukiwania „kwitów” przez ekipę PO nic nie przyniosło. Co ciekawe, do szukania „haków” na Święczkowskiego i Ocieczka zaangażowano przywracanych do ABW emerytów ze Służby Bezpieczeństwa. W czasach Święczkowskiego wielu z nich odeszło albo na emeryturę, albo na zwolnienia lekarskie, więc ich funkcje i zadania powierzono młodym ludziom, motywowanym patriotycznie, dopiero co przyjętym do służby. Gdy wybory odesłały rząd PiS do ław opozycyjnych, a szefem ABW został Bondaryk, w ciągu kilku dni schorowani esbecy doznali nagłego ozdrowienia i wrócili do służby w miejsce masowo zwalnianych młodych ludzi zatrudnionych w czasach PiS. Tak oto początek rządów Bondaryka został naznaczony największym cudem zdrowotnym w dziejach światowych tajnych służb.

Afera z Komorowskim Poszukiwanie haków na Święczkowskiego i Ocieczka szło pełną parą, gdy Bronisław Komorowski zawiadomił ABW, że dwaj pułkownicy Wojskowych Służb Informacyjnych złożyli mu wizytę, proponując zakup ściśle tajnego aneksu do raportu z weryfikacji WSI. Stworzyło to świetną okazję do skompromitowania PiS, który przeprowadził operację likwidacji WSI. Jeden z gości Komorowskiego (wówczas marszałka Sejmu) zeznał, iż dziennikarz Wojciech Sumliński zaproponował mu możliwość załatwienia pozytywnej weryfikacji jego i jego syna za 250 tysięcy złotych. Po rozmówcę Komorowskiego (był to pułkownik Leszek Tobiasz) wysłano z ulicy Rakowieckiej służbowy samochód oddany do dyspozycji szefa ABW. Tobiasz został przewieziony na Rakowiecką i tam złożył zeznania, w wyniku czego rozpoczęła się ściśle tajna operacja. W jej rezultacie 13 maja 2008 roku zatrzymano Wojciecha Sumlińskiego. Dziś jego proces toczy się przed warszawskim sądem. Na jaw wychodzą zaś szczegóły kompromitujące ABW.

Po pierwsze: wszczęto intensywne działania przeciwko dziennikarzowi, ale zapomniano o marszałku Sejmu, który prowadził tajne negocjacje w sprawie zakupu tajnych dokumentów, przy czym miał świadomość, iż rozmawia z osobami podejrzewanymi przez ABW o szpiegostwo na rzecz Rosji (ostrzegał go o tym Paweł Graś). Aby było jeszcze ciekawiej: główny oskarżyciel Sumlińskiego – pułkownik Tobiasz – okazał się niejawnym współpracownikiem ABW, któremu wcześniej zawieszono postępowanie za składanie fałszywych zeznań. W efekcie całego tego zamieszania Sumliński został oskarżony o płatną protekcję, prowadzący stronniczo jego inwigilację funkcjonariusze ABW nie ponieśli konsekwencji, a Bronisław Komorowski został prezydentem Polski, choć w związku z „aferą aneksową” powinien zasiąść na ławie oskarżonych.

Nowe sprawy Niemal natychmiast po objęciu szefostwa ABW przez Krzysztofa Bondaryka, wyhamowano kilka ważnych operacji służących bezpieczeństwu państwa. Zatrzymano perfekcyjnie prowadzoną grę (wspólnie z Agencją Wywiadu), której celem było zablokowanie budowy Gazociągu Północnego (kilkanaście miesięcy później Nord Stream powstał, pogarszając pozycję Polski, uzależnionej od dostaw rosyjskiego gazu). Wstrzymano również sprawy zainteresowania kilkoma środowiskami biznesowymi, których powiązania polityczne stwarzały zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Z jednego z tych środowisk wywodził się sam generał Bondaryk. Na celowniku ABW znaleźli się za to przeciwnicy reżimu Donalda Tuska. W 2008 roku na wniosek Centrum Antyterrorystycznego ABW objęto inwigilacją śp. Lecha Kaczyńskiego i jego małżonkę Marię. W ramach tej inwigilacji, podsłuchiwano rozmowy telefoniczne prezydenta. Później inwigilowano też wielu dziennikarzy krytycznie wypowiadających się o rządzie Tuska, polityków opozycji, biznesmenów sprzyjających PiS-owi oraz wiele innych osób, w których ABW widziało zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa dlatego, iż mieli inne poglądy na Polskę. Ciekawymi przypadkami takich działań jest opisana przez nas niedawno operacja „Menora” (inwigilacja osób uznanych za „antysemitów) czy operacja „Cmentarze” (inwigilacja środowisk nieprzychylnych rządowi Tuska pod pretekstem zabezpieczenia rosyjskich cmentarzy przed chuligańskimi dewastacjami). Wiadomo również, że w listopadzie 2012 roku ABW objęła rozpracowaniem organizatorów Marszu Niepodległości, a później liderów powstającego Ruchu Narodowego. Ofiarą ABW padł również Robert Frycz – twórca strony antykomor.pl, do którego wtargnęła grupa funkcjonariuszy ABW tylko dlatego, że prowadził stronę wyśmiewającą Bronisława Komorowskiego.

Smoleńska kompromitacja Wiele zarzutów pod adresem funkcjonowania ABW dostarczają również wydarzenia wokół tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego. Wiadomo, że w ciągu dni poprzedzających tragedię w Smoleńsku na biurko Bondaryka trafiły meldunki od służb NATO ostrzegające o możliwości uprowadzenia samolotu wiozącego głowę państwa należącego do Unii Europejskiej. Wiadomo (m.in. z prac Zespołu Parlamentarnego kierowanego przez Antoniego Macierewicza), iż ABW oraz wywiad dysponowały informacjami mówiącymi o zagrożeniach dla polskiego prezydenta i tych informacji najprawdopodobniej mu nie przekazały. Gdy 10 kwietnia Polskę obiegła wiadomość o śmierci prezydenta, Krzysztof Bondaryk nie uznał za stosowne pofatygować się do Smoleńska, choć powinien tak uczynić szef każdej służby w każdym szanującym się kraju. To właśnie działania ABW po 10 kwietnia stały się jednym z powodów licznych oskarżeń Bondaryka przez posłów opozycji. 15 stycznia był ostatnim dniem urzędowania Bondaryka. Tego dnia w fotelu szefa ABW zastąpi go płk Dariusz Łuczak, jego dotychczasowy zastępca. Nie wiadomo, jakie decyzje podejmie. Można się natomiast spodziewać, że charakter działania ABW – policji politycznej PO – nie ulegnie zmianie.

Leszek Szymowski

„Pro Fide Rege et Lege” o nacjonalizmie i konserwatyzmie Poniżej prezentujemy krótki wybór niektórych opinii o nacjonalizmie i konserwatyzmie zamieszczonych w Ankiecie w najnowszym numerze „Pro Fide, Rege et Lege”:

Dr Paweł Bała:

Twierdzenie, że nacjonalizm wywodzi się z tradycji rewolucyjnej wydaje się nadmiernie uproszczone. Oczywiście, faktem historycznym jest, iż naród oparty na masach „wolnych” i „równych” był produktem Rewolucji Francuskiej. Jednakże teza, skądinąd rozpowszechniona w naukach politycznych i społecznych, iż narody powstawały w okresie rewolucji burżuazyjnych jest nietrafna. Osobiście jest mi bliska teoria w myśl, której można mówić o formowaniu się narodu w warunkach polskich czy francuskich już w XIV w., nawet jeżeli świadomość narodowa – cecha konstytutywna dla narodu – właściwa była tylko nielicznemu rycerstwu i wyższemu duchowieństwu.

Prof. Jacek Bartyzel

Generalnie zatem rzecz ujmując, nacjonalizm to nie tylko pogląd, postawa i dążenie bazujące na uznaniu narodu za szczególny, podstawowy i zobowiązujący poszczególne jednostki oraz mniejsze grupy do lojalności rodzaj więzi społecznej, ale – przynajmniej w swoich dojrzałych i samoświadomych formach – doktryna, która stawia sobie za cel wzbudzenie (lub tam, gdzie ona już istnieje – podtrzymywanie i rozwój) świadomości i solidarności narodowej oraz nakazuje traktowanie narodu jako głównego punktu odniesienia dla polityki (zobligowanej do kierowania się interesem lub dobrem narodu), co zazwyczaj oznacza opowiadanie się za istnieniem tzw. (różnie wszelako rozumianego) państwa narodowego, polemicznie zaś przeciwstawia się tym poglądom, ideologiom i ruchom politycznym, które istnienie lub powinny charakter więzi narodowej negują.

Jan Engelgard:

Nacjonalizm ma dwa źródła, które są jego fundamentem ideowym. Pierwsze, to rewolucja francuska, ze swoim demokratyzmem (rozumianym jako „uobywatelnieniem” wszystkich grup społecznych) i pojęciem narodu. Rewolucja wprowadziła do obiegu publicznego dwa pojęcia: „Ojczyzna” i „Naród”. Rewolucja we Francji jest pierwszym ruchem nacjonalistycznym w nowoczesnym tego rozumieniu. Jakobini są nacjonalistami, krwiożerczymi, dogmatycznymi, ale jednak nacjonalistami, nie są internacjonalistyczni, jak późniejsi ich następcy bolszewicy (…) Ale jest i drugie źródło nowoczesnego nacjonalizmu – jest nim romantyzm. Romantyzm nie jest już tak rewolucyjny i antychrześcijański, jak doktryna rewolucji francuskiej. Jest więc dobrym podglebiem do rozwoju nacjonalizmu na tych obszarach Europy, gdzie nie do przyjęcia są hasła wrogie Kościołowi i religii. Takimi krajami są Niemcy i Polska. Nacjonalizm pruski (niemiecki) wyrasta z reakcji antynapoleońskiej i posiłkuje się pełnymi garściami romantyzmem”.

Dr Rafał Łętocha:

Rzeczywiście, jeśli spojrzymy na korzenie konserwatyzmu i nacjonalizmu, to mamy do czynienia z wrogimi sobie obozami i wydawałoby się, obserwując przełom XVIII i XIX w., z nieprzezwyciężalnym agonem. O ile w początkowym stadium rozwoju nacjonalizmu widoczny jest aż nadto potencjał rewolucyjny, to przecież już pod koniec XIX w. większość nacjonalizmów zaczyna przechodzić na pozycje konserwatywne i kontrrewolucyjne serwując tego rodzaju idee w odmienny sposób i w nowej postaci, w porównaniu z XIX-wiecznym legitymizmem, przystosowanej do zmienionych warunków. Powstanie nowoczesnych narodów stało się po prostu faktem, którego nie można było ignorować, w imię ich spoistości, narodowego interesu i solidaryzmu zaczęto przeciwstawiać się ideologiom liberalnym i socjalistycznym, które osłabiały czy podważały istnienie wspólnoty narodowej.

Maciej Motas:.

Wydaje się, że np. w odniesieniu do polskiej idei narodowej potwierdzić można w pewnym stopniu tezę o nacjonalizmie jako idei dookreślającej inne doktryny. Sam ruch narodowy w Polsce nigdy nie rościł sobie prawa do bycia skończoną doktryną. W tym sensie był otwarty na wpływy innych idei społeczno-politycznych. W ramach ND, która przed 1939 r. była ruchem wielonurtowym, odnaleźć można było elementy wielu doktryn, w tym liberalnej i socjalistycznej.

Dr Jarosław Tomasiewicz:

Nie ma jednego nacjonalizmu, bo naród może być rozmaicie rozumiany: jako wspólnota przynależności państwowej (obywatelska lub feudalno-poddańcza), wspólnota terytorium („losu”), wspólnota krwi i pochodzenia (nie do końca tożsame), wspólnota kultury (religii, języka i/lub tradycji, obyczaju)… Nie ma też, jak zasygnalizowałem, jednego konserwatyzmu. Dlatego mówiąc o różnicach musielibyśmy najpierw dookreślić o jakim nacjonalizmie i jakim konserwatyzmie mówimy.

Prof. Adam Wielomski:

Podobnie jest z nacjonalizmem. Myliłby się ten, kto sądziłby, że jest prosty do zdefiniowana. Jest on takim tylko w kulturze medialnej i mediach pop-kultury, gdzie traktowany jest jako epitet będący synonimem ksenofobii, rasizmu, antysemityzmu itd. Ten medialny przekaz opiera się na założeniu, iż stanowi on wyłącznie wyraz intelektualnego prymitywizmu i ma charakter hasłowy, ponieważ jego zwolennicy nie są zdolni do sformułowania poważnej refleksji politycznej. Hipoteza o prymitywności nacjonalizmu nie znajduje potwierdzenia w historii, ale jest żywotna, ponieważ media łatwo mogą znaleźć i pokazać kilku ogolonych na łyso „nacjonalistów”. Tak pojęty nacjonalizm jest także, niestety, pewną specyficzną rzeczywistością społeczną i znajduje sporo zwolenników pośród bardziej barbarzyńskich grup społecznych. Jest nie tyle doktryną, co zestawem demagogicznych haseł połączonych z afirmacją politycznej nadaktywności, kontestacji i skłonności do przemocy (oto „patriotyczne chuligaństwo” jak go określił nie tak dawno jeden z pomniejszych intelektów kierunku nacjonalistycznego).

„Pro Fide, Rege et Lege”, nr 2 (70) 2012/2013, ss. 309.

http://sol.myslpolska.pl

Staniłko Establishmentu II Komuny to oligarchowie i najemnicy W obrębie polskich elit znajdziemy oligarchów oraz licznych najemników i brokerów zagranicznego kapitału (menedżerów i konsultantów), często brylujących w mediach. Jan Staniłko „Wszędzie na świecie interes narodowy definiuje grupa kontrolująca kanały władzy, pieniądza i prestiżu, czyli establishment. Zła definicja interesu narodowego lub – jak to często bywa w Polsce – zwykła odmowa podjęcia tego wysiłku, jest świadectwem niskiej jakości elit. Establishment wysokiej jakości cechuje pewność siebie, determinacja i kompetencja, czyli cechy w Polsce niebywale rzadko występujące w połączeniu. „....”W obrębie polskich elit znajdziemy oligarchów oraz licznych najemników i brokerów zagranicznego kapitału (menedżerów i konsultantów), często brylujących w mediach. Natomiast z trudem znajdziemy w ich szeregach prawdziwych właścicieli i kreatorów, czyli przedsiębiorców związanych z Polską na dobre i na złe. Establishment, którego proweniencja stanowi tabu polskiego życia publicznego, jest często dla nich zamknięty. „.....”Jednak po 20 latach rozwoju polskiego kapitalizmu istnieje względnie liczna grupa polskich kapitalistów, „.....”Zbudowali oni globalnie konkurencyjne polskie firmy średniej i większej skali. To oni powinni dziś  zijednoczyć się w narodową klasę przemysłową i jako tacy stać się partnerami dla władz państwa. „.....”rozpaczliwe wezwanie estońskiego prezydenta Thomasa Ilvesa: „Polska to nadzieja dla wszystkich małych krajów". ….”Niewielu zapewne ludzi skłonnych będzie dziś przyznać, że człowiekiem, który to wezwanie starał się na miarę swoich sił i umiejętności podjąć był prezydent Lech Kaczyński.”.....(źródło)  

Staniłko  „Prawicowość w Polsce to antyestablishmentowość. A za establishmentmożna uznać u nas – używając dużego skrótu – klany esbecko-nomenklaturowe.Jeśli spojrzymy, kto dzierży kapitał, prestiż i władzę, skąd pochodzą polscy celebryci i finansjera to w dużej mierze tych właśnie grup to pojęcie dotyczy. Prawica zatem, będąc antyestablishmentowa, marzy zawsze o delegitymizacji i rozbijaniu tego porządku za pomocą różnych własnych idei– a to prawicowych, a to lewicowych. Jarosław Kaczyński jest doskonałym przykładem polityka stosującego wszystkie możliwe idee: np. obniżenie podatków i redystrybucję jednocześnie. „....”W tej sytuacji głównym postulatem polskiej prawicy jest zmiana mechanizmu tworzenia elit.Ma to nastąpić poprzez wykształcenie takich ludzi, którzy będą myśleć suwerennie o Polsce, o tożsamości, o historii. Przyszłość podziałów politycznych w Polsce będzie więc zależeć od przyszłości establishmentu. Jeśli uda się zmienić reguły budowania establishmentu, to być może obecne podziały przestaną być aktualne. „.....(więcej)

Staniłko „Po trzecie wreszcie, polityka Lecha Kaczyńskiego zmierzała do politycznego zintegrowania krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Działania prezydenta nie przyniosły spodziewanych szybkich skutków, bo też tego typu wysiłki rzadko kończą się szybkim powodzeniem, jednak w oczach rosyjskich strategów i elit politycznych ich logika była całkowicie jasna i niebywale szkodliwa dla rosyjskich zamierzeń.Prezydent Kaczyński dążył bowiem do zbudowania trwałej koalicji Polski – jako lidera Europy Środkowej– nie tylko z krajami tzw. nowej Europy, ale również z krajami tzw. BUMAGI, czyli Białorusi, Ukrainy, Mołdawii, Azerbejdżanu, Gruzji i  Armenii.Ta strategia zbudowana była na tradycyjnym polskim myśleniu geopolitycznym, którego korzenie sięgają czasów jagiellońskich „...(więcej)

Urywki z trzech tekstów Staniłko zawierają zrąb nowoczesnej polskiej myśli „ państwowej „ , Myśli , której personifikacją czyni prezydenta Lecha Kaczyńskiego Polityka jagiellońska , dążenie do wymiany elit , które w II komunie stanowią według Staniłko w swej istocie klany esbecko nomenklaturowe , oraz zbudowanie nowoczesnych relacji pomiędzy państwem a biznesem. Konkretnie chodzi o stworzenie symbiozy pomiędzy państwem , a dużymi ekspandującymi za granice polskimi firmami Koncerny , głównie energetyczne , surowcowe ,bankowe, medialne , technologiczne , zbrojeniowe, czy nawet przemysł nauczania , uniwersytety są narzędziami polityki zagranicznej państwa . Tak jak armia .

Żadne państwo ,żadne społeczeństwo nie może dopuścić , aby obce państwo wykorzystywało swoja siłę polityczną , czy militarną do tworzenia z niego rynku zbytu , przejmowania nowoczesnych technologi , czy niszczenia firm. Osobną sprawą są ideologiczne, etyczne fundamenty państwa. To wymagałoby osobnego omówienia O ile w polityce mikroekonomicznej państwo musi zapewnić całkowicie wolny rynek . Wolny rynek oznacza również bardzo niskie podatki , ponieważ żadna firma z kraju w którym istnieją podatek VAT nie ma szansy konkurować z firmą z kraju w którym takiego podatku nie ma . Dlatego Niemcy dzięki hegemoni politycznej zmusili Polskę jako warunek przyjęcia do Unii do wprowadzenia bandyckiego podatki VAT Piński „Otóż w 1967 r. w Danii, jako pierwszym kraju Europy, wprowadzono podatek VAT. Potem wprowadziły go m.in. Niemcy, Francja,”......”VAT dowodzi porównanie jego początkowych i obecnych stawek. I tak na przykład we wspomnianej Danii w 1967 r. wynosił on tylko 10 proc. W 1970 r. już 15 proc., w 1978 r. – 20,25 proc., a w 1992 r. – 25 proc. W Wielkiej Brytanii zaczynano od 10 proc., dziś jest to 20 proc. Niemcy na początku płacili 10 proc. VAT, dziś płacą 19 proc. W Polsce w 1993 r., gdy ustanowiono podatek VAT, wpływy z tego tytułu wyniosły 5 mld zł. W 2012 r. było to już 120 mld zł. „. ...(więcej)

Najlepszym przykładem odejścia od ortodoksji całkowicie nie powiązanej z polityką gospodarki jest Korwin Mikke .

Korwin Mikke „Ja uwazam ze kwestia ochrony przyrody powinna byc podzielona pomiedyz panstwo a prywaciarzy. Calkowity wolny rynek doprowadziłby do tego, że o ile jeziora i rzeki mazurskie byłyby zadbane, o tyle rzeki nikomu niepotrzebne stałyby się ściekiem. Albo filtry na kominach - wyobrazmy sobie firme, ktora istnieje jako jedyna w okolicy i smrodzi mieszkancom. Szybko uleglaby pacyfikacji. Ale np Górny Śląsk czy okolice Bełchatowa przerodziłyby się w smutne, brudne pustynie. No i oczywiscie Parki Narodowe powinne być państwowe - nie wyobrażam sobie żeby ktoś mogl wejsc w posiadanie Bialowiezy. To perla natury i nie mozna pozwolic sobie na ryzyko ze jakis wariat wytnie drzewa wystrzela zubry i postawi supermarket - a malo to milionerow-ekscentrykow? „....(źródło )

Najlepszym przykładem braku wolnego rynku jest blokowanie budowy elektrowni jądrowych przez koncerny energetyczne , którego skutki będą tragiczne dla Zachodu. Chiny taśmowo budują reaktory atomowe, bez których nie rozwinie się przemysł samochodów elektrycznych , nie dokona się związana z tym rewolucja urbanistyczna miast , ani nie powstaną tak zwana inteligentne miasta ( więcej)

Przypomnę tylko ,że niemiecka koncepcja z początku XX wieku Mitteleuropy ( film z wykładem Michalkiewicza na temat Polski jako gospodarki peryferyjnej Niemiec ) została ostatnio uzupełniona „doktryną Koehlera „Co bardzo istotne Anne Applebaum , żona Sikorskiego akceptuje „doktrynę Koehlera „ agresji militarnej , aby zabezpieczyć politycznie interesy niemieckich firm za granicą. Anne Applebaum „ ,,, co faktycznie powiedział prezydent / Niemiec /: „kraj takiej wielkości jak nasz, tak skupiony na eksporcie a więc zależny od handlu zagranicznego musi być  świadom, że użycie wojska jest konieczne w nadzwyczajnych sytuacjach, by chronić nasze interesy” „...”Ale wydaje się dziwne, że prezydent państwa, którego gospodarka zależy od eksportu (w tym do krajów rządzonych przez autorytarne reżimy), nie ma prawa głośno rozważać militarnych konsekwencji, jakie wynikają z decyzji podejmowanych w kategoriach ekonomicznych „...(więcej)

W zasadzie żona Sikorskiego stoi po stronie Lecha Kaczyńskiego, który myślał o gospodarce, o interesach polskich przedsiębiorców kategoriami suwerennego państwa, a nie protektoratu .Video Staniłko „ Geopolityka Lecha Kaczyńskiego „Państwo niemieckie jako konglomerat polityczna biznesowy „Staniłko „Mapy mentalne i hierarchie prestiżu utrwalane codziennie przez „wajchowych" i kapłanów polskiej debaty publicznej są kajdanami skuwającymi zbiorową wyobraźnię. Pisał o tym niedawno na łamach „Rzeczpospolitej" Arkady Rzegocki, przypominając rozpaczliwe wezwanie estońskiego prezydenta Thomasa Ilvesa: „Polska to nadzieja dla wszystkich małych krajów". ….”Niewielu zapewne ludzi skłonnych będzie dziś przyznać, że człowiekiem, który to wezwanie starał się na miarę swoich sił i umiejętności podjąć był prezydent Lech Kaczyński. Co więcej, dla wszystkich jego naśladowców długo jeszcze przestrogą będzie skala pogardy, z jaką za jego życia ta neojagiellońska wizja spotykała się ze strony establishmentu, i z jaką ulgą przyjęto koniec „buńczucznego machania szabelką".Horyzonty myślenia polskich elit powinny rozciągać się dziś od Tallina i Sztokholmu po Ankarę, Tel Awiw, Tbilisi, Aszchabad czy Astanę, bo w tej przestrzeni się rozgrywały, rozgrywają i rozgrywać będą polski los i polskie interesy. Wiedzą już o tym wiodące polskie firmy, dla których jest to główna przestrzeń ekspansji zagranicznej. Za obecnością gospodarczą powinna iść obecność polityczna, bo skala naszych wpływów w UE zawsze będzie pochodną skali naszych wpływów na wymienionym obszarze. Tymczasem, jeżeli w polskim establishmencie dominują ludzie, którzy swoje uwikłania, aspiracje i wzorce prestiżu lokują w Berlinie, Brukseli, Moskwie, Londynie czy Nowym Jorku, to z Polską taką, jaka ona jest, rzadko będzie im po drodze.”.....(źródło)

Marek Mojsiewicz

Siła rozszczepionych jąder

*Siano do przeżuwania *Wybierz przyszłość z lewicą: zostań pederastą!

*Prawidłowości PRL-owskie w III RP * W Sejmie jak w przedszkolu...

Uzasadnienie wyroku przez młodego sędziego Tuleję („młody, wykształcony z dużego miasta”?), w którym przyrównał działania CBA pod Mariuszem Kamińskim do działań Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pod Stanisławem Radkiewiczem spełnia znakomicie swe zadanie: juźci nie zlustrowane merdia dostały karmę, siano, na długie tygodnie i będą ją po bydlęcu cierpliwie przeżuwać, celem ukazania że „rządy PiS to taki stalinizm w demokratycznych dekoracjach”. W ten sposób sędzia Tyleya okupił wyrok, który wobec niezbitych dowodów musiał wydać. A gdyby tak porównał Kwaśniewskiego do Stalina, albo Millera do Bermana?... O, chyba tak młody, tak wykształcony i z tak dużego miasta to Tuleya nie jest. Ale i sam wyrok skazujący przyjęty został przez b.komunistów z niechęcią: słyszałem, jak poseł Kalisz narzekał, że łapówki były przecież małe...Ba! Co dla Kalisza cienkie i chude, to dla emeryta grube i tłuste: czym nędzna emeryturka przy okazałej diecie poselskiej?... Gdyby Kalisz dał w łapę 17 tysięcy – pewnie by tego nawet nie zauważył, ale gdyby emeryt miał dać te forsę?... Najwyraźniej słynna „wrażliwość społeczna” opuszcza lewicę w miarę, jak jej liderzy rozsmakowują się w whisky i cygarach. Nie dowodzi to wcale, że „byt określa świadomość”, jest to raczej dowód na postępujący prymitywizm umysłowy i degenerację formacji lewicowej. Nic też dziwnego, że Ruch filozofa z Biłgoraja „przodkuje” ideologicznie po lewej stronie, wobec obwarowanego w okopach millerowskich SLD (z których nie chce się wychylać) i politycznego lobby żydowskiego, które podszczuwa na te okopy biłgorajską lewicę. Wydaje się przecież, że wszystko to furda, takie harce dla gawiedzi politycznego żywiołu drobniejszego płazu, bo prawdziwa rozgrywka idzie teraz – tradycyjnie już - między dwiema bezpiekami, cywilną i wojskową. W historii PRL ( więc i w historii III Rzeczpospolitej, mutatis mutandis, także...) dostrzec można pewną prawidłowość: gdy stopień uzależnienia od zagranicy rośnie – rośnie też rola bezpieki wojskowej, gdy margines swobody zwiększa się – górę bierze bezpieka cywilna. W ten sposób w PRL, w momentach kryzysowych, ujawniało się zwykle „najtwardsze jądro partii”, czyli sowiecka agentura ulokowana w tajnych służbach wojskowych. Czyje „najtwardsze jądro” ujawnia się teraz, ulokowane na zapleczu demokracji?... Jedni powiadają, że jest ciągle to samo jądro, inni, że owszem, ale już do spółki z innymi „twardymi jądrami”; coś jest na rzeczy, bo w na tubylczej scenie politycznej raczej wielkie jaja, niż jakakolwiek polityka. Gdy bezrobocie przekracza 16 procent (oficjalnie: 13,1, ale poprawka 3-procentowego błędu statystycznego w przypadku rządowej statystyki to i tak uprzejme założenie) – czym zajmuje się parlament? Czy obniżeniem podatków? Czy może ich uproszczeniem? Czy zastąpieniem progresji podatkiem liniowym? Czy ograniczeniem „koncesjonowanych obszarów” gospodarki? Czy redukcją biurokracji? Czy likwidacją powiatów jako zbędnej struktury administracyjnej? A gdzieżby tam!... W Sejmie jak w przedszkolu: Sejm zajmie się teraz projektami ustaw o związkach partnerskich, tudzież wnioskami o Trybunał Stanu dla Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobro. Sędzia Tuleja jakby wyczuwał w swym uzasadnieniu mądrość nadchodzącego etapu...”Policmajster powinność swej służby zrozumiał”?...

...Więc związki partnerskie – jako metoda na kryzys! To jest to, to jest sposób! Gdy kryzys nie sprzyja dzietności ( a ten kryzys potrwa długo, ho,ho, może i całe pokolenie),gdy Kościół heroicznie postawił aborcji tamę – co proponować „młodym wykształconym z dużych miast”? Związki partnerskie, to jasne. Przewidywał to już przed wojną K. I. Gałczyński: „Po co ci, Leoś, to wszystko, ta Polska, niech ją gryzą? Ty lepiej, Leoś, homo się zseksualizuj”. Jest to jedyny przedwojenny program socjalny, jaki kontynuuje dzisiejsza lewica... Ambitnym projektom socjalnym towarzyszy nie mniej ambitna polityka rządu wobec przedszkolaków. Słychać, że ministerstwo edukacji blokuje naukę pisania i czytania w przedszkolach, żeby mieć pretekst do...wcześniejszego posyłania dzieci do szkół! No ale gdy setki radarów obstawić mają polskie drogi nie dla bezpieczeństwa jazdy, a dla ściągnięcia forsy – co tu mówić o logice? Logiczne, owszem, jest to, że w kraju, którego suwerenność spłukiwana jest niemal z dnia na dzień, a kryzys wchodzi w etap strukturalny - bezpieka wojskowa wie najlepiej, komu i jak się nadstawiać i jak modelować scenę tubylczą. Na ile zaś „twardych jader” uległa ona rozszczepieniu po roku 1989 i które z nich jest najtwardsze - ba! Któż to może wiedzieć... Może bezpieka cywilna ma na ten temat jakieś bliższe informacje, ale właśnie dlatego ulega teraz stosownej „reorganizacji”. Marian Miszalski

Burak zamiast Bonda Kinowy sukces najnowszego Jamesa Bonda "Skyfall" odgrzał spekulacje o przejęciu nadzoru nad Agencją Wywiadu przez MSZ Sikorskiego. Tak funkcjonuje MI6 Bonda w Wielkiej Brytanii. MI6 kontroluje też Sikorskiego. Rosjanie zacierają ręce z zadowolenia. Pomysł oddania MSZ nadzoru nad Agencją Wywiadu jest pomysłem starym. Już po wygranej PO na jesieni 2007 roku mówiło się o takim rozwiązaniu “bo tak jest w Wielkiej Brytanii”. Dlaczego nie, skoro mieliśmy już drugą Irlandię, możemy mieć drugą Wielką Brytanię. Ten stary pomysł wydaje się powracać na nowo do dyskusji przy okazji zapowiadanej “reformy służb specjalnych” czyli jak to trafnie określa Stanisław Michalkiewicz, nowej rundy walki bezpieczniackich watah o podział wpływów. Agencja Wywiadu (AW) ma za zadanie pozyskiwanie informacji jawnych i niejawnych w strefie pozawojskowej, poza granicami Polski. Cześć funkcjonariuszy AW może pracować pod przykrywką dyplomatyczną w polskich ambasadach. Pod tym względem włączenie AW pod MSZ ma sens. Jak wiemy polska dyplomacja już nie istnieje, to brytyjski MI6 pisze przemówienia ministrowi Sikorskiemu. Mamy też tzw. dyplomację unijną baronowej Ashton, która nie wiadomo co robi, no ale jest. Polskim dyplomatom pozostało więc tylko wydawanie wiz i paszportów, urządzanie imprez w ambasadach, zbieranie informacji jawnych i niejawnych (szpiegowanie) lub robienie z siebie durnia:

monsieurb.nowyekran.pl/post/85482,dyplomacja-blondynek

Jeżeli włączenie AW pod MSZ przyniesie jakieś oszczędności finansowe to dlaczego nie ? AW nie jest znana ze swoich sukcesów. Jej największym dotąd sukcesem było złapanie białoruskiego szpiega w 2006 roku, czyli w stalinowskich czasach PiS. Od czasu kiedy rządzi PO szpiegów już jak wiemy nie ma. Co jakiś czas AW pada ofiarą swoich własnych funkcjonariuszy, w 2011 roku pewna szyfrantka podwędziła kasę a w 2012 roku z sejfu AW zniknęły 2 miliony gotówki. Z kolei MSZ Skorskiego zostało niedawno skrytykowane przez NIK za „niegospodarność” czyli za szastanie naszą kasą. Te dwa zacne organizmy państwowe na pewno dobrze się z sobą dogadają. AW kieruje pan Maciej Hunia (na zdjęciu poniżej), wierny towarzysz górskich wspinaczek Konstantego Miodowicza. Kiedy się wspina w górę dobrze jest mieć sprawdzonego przewodnika. Maciej Hunia istnieje w bezpieczniackim biznesie już od 20 lat. Czymś chyba musiał się tam zasłużyć. Podłączenie AW pod MSZ ma być kopią podobno dobrze funkcjonujacego brytyjskiego rozwiązania. Tak jakby MI6 było dobrym przykładem. Co prawda MI6 ładnie prowadzi Sikorskiego, ale trzeba pamiętać że sprytni i inteligentni Rosjanie często mieli taktyczną przewagę nad MI6. "Najlepsze" elementy MI6 pracowały dla Rosjan: pl.wikipedia.org/wiki/Kim_Philby Historia lubi się powtarzać ... Balcerac

17 Styczeń 2013 „Polityka informacyjna” - taki termin ostatnio funkcjonuje w naszym życiu społecznym , politycznym, ale nie rodzinnym czy parafialnym- w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości. Moim skromnym zdaniem pod tym terminem kryje się ukrycie nazewnictwa mataczenia medialnego, żeby słuchający i oglądający nie mógł się zorientować, że jest robiony w przysłowiowe bambuko. Tak jak termin” polityka historyczna”.(???) To historia już nie będzie obowiązywała, tylko polityczne traktowanie faktów historycznych? I propagowanie jednych zdarzeń historycznych, a przemilczanie- innych.? No, a gdzie będzie prawda? Ta resztka prawdy , która pozostanie po „ polityce historycznej”- i po demokratycznej obróbce przegłosowującej.? Już wielokrotnie pisałem, prawda w demokracji jest nikomu do niczego niepotrzebna- demokracja opiera się na propagandzie, czyli świadomym i celowym działaniu mającym na celu zmianę ludzkiej świadomości, na inną- pożądaną przez czynniki władcze. A jak zajdzie taka potrzeba- to po zmianie świadomości z poprzedniej, na jeszcze inną- zmiana o 180 stopni- w innym kierunku. Propaganda to emocje i wymyślane słowa- zbitki słów, i rzucanie ich w masowe środki dezinformacji i propagandy, których celem jest urabianie masowej tzw. opinii publicznej opartej o emocje- a nie o rozum. Żeby to robić- trzeba mieć zaufanych” dziennikarzy” o określonych poglądach, wiedzących co mają mówić i jakim słowy się posługiwać, żeby odnieść pożądany skutek, wzbudzając emocje u” obywateli” demokratycznego państwa prawnego. Ale, żeby takich „ dziennikarzy” mieć- ktoś musi nimi kierować , ich szkolić, podpowiadać.. Nie wystarczy SMS do wszystkich z krótką informacją, że to „ błąd pilota”- tak jak to miało miejsce w politycznym środowisku Platformy Obywatelskiej zaraz po” katastrofie smoleńskiej”, co ujawnił pan generał Sławomir Petelicki. Dlaczego wszyscy od razu mieli mówić w mediach, że to” błąd pilota? Jak jeszcze nic nie było wiadomo w sprawie” katastrofy smoleńskiej”? Pan generał- jak oczywiście żył i nie popełnił jeszcze „ samobójstwa”, mówił wiele ciekawych rzeczy jako żołnierz, najlepszy żołnierz III Rzeczpospolitej, wszechstronnie wyszkolony, żołnierz patriota- głównie rzeczy dotyczące stanu naszej armii. Że jest w kompletnym nieładzie i podlegająca rozbrojeniu, atakował przy tym ministra obrony narodowej pana Klicha z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej, który na wojsku się po prostu nie znał.. Ale był przez wiele lat prezesem krakowskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych- chyba mnie pomyliłem nazwy, który to Instytut finansowały i nadal finansują fundacje niemieckie.. Ciekawe w jakim celu? Dobrym przykładem „polityki informacyjnej „jest sprawa dreamlinera- samolotu pasażerskiego nowej generacji, który osiem sztuk kupił polski LOT. Kupił – o ile dobrze zrozumiałem, za 1,5 miliarda dolarów(????) . To oczywiście kupa forsy, przy fakcie, że LOT jest bankrutem- i- rządzony przez kompletnych amatorów i ludzi przypadkowych, w powszechnym rozumieniu przypadkowości- był tam nawet, nie wiem czy nadal jest- pan Władysław Bartoszewski zwany przez propagandę-„profesorem”- w ramach „polityki informacyjnej”, chociaż pan Władysław profesorem nie jest.. Ile zachwytu wylewała propaganda nad zakupem tych nowoczesnych maszyn? Ile pięknych słów i wielkich nadziei? A teraz czekamy, czy dreamliner wyleci z Chicago, bo, że doleciał to już wiemy na pewno, przynajmniej z faktu, że został zatrzymany.. Może mieć usterki, tak jak inne maszyny tego typu.. Teraz czas na panikę pasażerów.. LOT, państwowy moloch zupełnie nie sprawny- otrzymał 400 milionów dotacji od państwa polskiego, a chce coraz więcej i więcej.. W zasadzie- jak twierdzą fachowcy- jest kompletnym gołodupcem, nawet sprzedał swój budynek, byle zapłacić wstępną ratę za te osiem nowoczesnych maszyn.. Ciekawe ile będzie postojował” nasz” dremliner w Chicago i ile to będzie kosztowało? Zresztą w socjalizmie koszty się nie liczą.. Ważna jest idea socjalistyczna.. Żeby się rozwijała i kwitła.. Żeby firmy były” nasze”,. czyli niczyje.. Bo jak są” nasze”- to czyje są naprawdę? Oficerów służb, którzy od lat kręcą się w tym interesie? I była wielka feta w związku z zakupem tych wspaniałych maszyn, dla wspaniałych mężczyzn na nich latających.. CI wspaniali mężczyźni na swych latających maszynach.. Chyba zakupem tych samolotów doprowadzili do kompletnego bankructwa firmę LOT- bo nawet logo nie jest wiele warte.. Ile my – jak podatnicy-jeszcze do tego dopłacimy? Ma razie dopłacamy do” misji”, na których przebywają nasi żołnierze.. Obecne wojny- to „misje”. To jest właśnie ”polityka informacyjna”. Polityka dezinformacji, żeby” obywatel” myślał tak jak życzy sobie władza.. Wojna- to pokój; niewola- to wolność.. Kłamstwo- to prawda. Ślimak – to ryba, marchewka- to owoc, a dwóch facetów ze sobą- to” małżeństwo’. A Unia Europejska- to raj.. Tak jak kiedyś Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich.. Szczególny raj zekowie przeżywali w łagrach.. Być może wkrótce będzie w stanie” misji” z Mali.. Nie w stanie wojny- tak jak z Afganistanem.. Chociaż z Afganistanem też jesteśmy w „ stanie misji’- bo przecież nie w „ stanie wojny”.. Słowo” wojna” w nowomowie- nie istnieje.. Orwellowski świat kłamstwa rozwija się w najlepsze.. I pomyśleć, że jesteśmy mocarstwem.. Toczymy wojnę o demokrację w Afganistanie, toczyliśmy w Iraku- być może będziemy toczyli w Iranie.. I być może w Mali. Będziemy walczyć z Muzułmanami o demokrację, o prawa człowieka, o prawa mniejszości i o inne zabobony współczesnego świata demokracji. Będziemy współuczestniczyć w instalowaniu dekoracji.. Bo i tak rządził będzie kto inny, niż ten którego widać na wizji lub słychać na fonii. Kto by pomyślał? Nawet w Mali? Czy to nie jest mocarstwo. Które walczy w róznych zakątkach świata? Obok mocarstwowej Francji, która też będzie walczyć z Muzułmanami w Mali, ale z Muzułmanami we Francji nie walczy.. Przejmą Francję bez wojny.. Przy pomocy demokracji większościowej.. Przegłosują- jak będą mieli zdecydowaną większość. Poodbierają Francuzom im własność- dlaczego nie? Przecież demokracja większościowa jest najlepsza.. Ale dlaczego Francja zwalcza Muzułmanów, skoro w Mali jest demokracja, a Mali jest Republiką? Ano demokracja jest ,jak przy władzy są nasi, a jej nie ma- jak do władzy pchają się obcy.. W Mali do władzy pchają się obcy, którzy chcą dorwać się do złota, uranu i soli- które to bogactwa są w Mali.. I wcale- okazuje się- nie jesteśmy za mali, na taką „ misję”. I my też coś skubniemy- tak jak w Iraku.. Ile to mieliśmy naskubać, a dołożyliśmy z 10 miliardów złotych?. To jest właśnie ”polityka informacyjna”.. Zły Husajn miał broń atomową.. Czego on tam jeszcze nie miał? Zawsze ofiarą pierwszą wojny i „ misji”- jest prawda.. I będzie jej jeszcze mniej, jak więcej będzie” polityki informacyjnej”. Chodzi o popularne kłamstwo.. WJR

NASZ WYWIAD. Artur Warzocha: To, co robi RAŚ, stoi w sprzeczności z konstytucją, ustawami. To grozi dezintegracją społeczności lokalnej wPolityce.pl: Na Śląsku trwa kryzys polityczny związany z odejściem marszałka województwa Adama Matusiewicza. Jak wybory nowych władz zarządu województwa mogą wpłynąć na pozycję separatystów z RAŚ, którzy na mocy decyzji Platformy Obywatelskiej weszli do koalicji na Śląsku? Artur Warzocha, radny sejmiku wojewódzkiego, kandydat na marszałka województwa, zgłoszony przez PiS: W oficjalnych przekazach padają komunikaty, że ta koalicja zostanie utrzymana. Jednak informacje nieoficjalne pokazują, że w samej PO nie ma jednolitego stanowiska w tej sprawie. Warto zaznaczyć, że szef RAŚ Jerzy Gorzelik w pierwszym podejściu nie został wybrany do władz zarządu. I wtedy trzeba było dodatkowego głosowania, by uzyskał on wymagane poparcie. Obecnie mamy okazję na rozluźnienie współpracy z Ruchem Autonomii Śląska. Liczę, że zostanie ona wykorzystana przez radnych. Obecność RAŚ w koalicji w zarządzie powoduje, że my prowadzimy ciągłą debatę, ciągłą walkę o zachowanie istoty tożsamości na Górnym Śląsku. RAŚ wciąż chce wytyczać nowe tory w tej sprawie, wciąż promuje tworzoną przez siebie nową dialektykę górnośląską. Ona jest tworzona na siłę, sztucznie i w sposób nieodpowiedzialny. To, co robi RAŚ, stoi w sprzeczności z konstytucją, ustawami. To grozi dezintegracją społeczności lokalnej.

Czy widzi pan jakąś zmianę w podejściu radnych PO do RAŚ? Czy oni widzą negatywne skutki swoich decyzji sprzed lat? Mam nadzieję, że takie wnioski zostały wyciągnięte. Z wnętrza PO docierają pewne głosy, które mogą świadczyć o zmianie podejścia. Jednak sprawdzian w tej sprawie będziemy mieli w poniedziałek. Wtedy się okaże, czy zdrowy rozsądek wygra z dyspozycją polityczną, która przyjdzie z władz partii.

Dlaczego PO zdecydowała się na RAŚ? W mojej ocenie od samego początku chodziło o to, by jak najtańszym kosztem pozyskać członka koalicji w regionalnych władzach. Zdecydowano się więc na dwóch najsłabszych partnerów - PSL i właśnie RAŚ. Koalicja z SLD czy PiSem oznaczałoby stabilną większość, ale PO się na to nie zdecydowała.

RAŚ rzeczywiście był taki tani? Nie. Okazało się, że koszty tej koalicji są bardzo wysokie. Gorzelik w zarządzie zajął się sprawami edukacji i kultury. RAŚ uzyskał to, co chciał - wpływ na kształtowanie tożsamości społecznej. To umożliwiło przepływ ideologii i myśli z wnętrza ideowego RAŚ do mieszkańców, a z drugiej strony kontakt z elitami edukacyjnymi, kulturalnymi itd. To jest groźne i niebezpieczne.

Widzi Pan już negatywne skutki tej działalności? Widać, że pogłębiają się podziały w społeczności śląskiej. Podział między tymi, którzy dali się zauroczyć ideologią autonomii rodem z RAŚ, a stroną patriotyczną jest coraz głębszy. W okolicach rybnickich dyskusja jest bardzo żywa, w okolicach Częstochowy z kolei to zupełnie wydumany problem, budzący przerażenie. Gdy do mieszkańców Częstochowy docierają sygnały o kłótniach wywoływanych przez RAŚ są przerażeni i tego zupełnie nie rozumieją. Dla mieszkańców tych okolic jest to działanie separatystyczne, które prowadzi do oderwania regionu.

Co stoi za aktywnością SLD w związku z wyborami na Śląsku? Im zależy na powrocie do władzy. Nie tak dawno przecież na Śląsku istniała koalicja z udziałem SLD. Obecnie Sojusz próbuje wrócić do gry, zgłasza własnego kandydata. Proponował również zawiązanie koalicji wszystkich poza RAŚ. Pomysł PiS był z kolei inny. Oni zgłosili kandydata ponadpartyjnego, prof. Wojtyłę, ale on nie został zaakceptowany przez PO. Pojawił się więc pomysł mojej kandydatury. Zostałem bezpartyjnym kandydatem popieranym przez PiS. Chcę współpracować jak najszerzej dla rozwiązania problemów na Śląsku. Podstawowym wyzwaniem obecnie jest opanowanie chaosu, jaki panuje w regionie. To jest skutek działania ostatniego zarządu. Trzeba przeciwdziałać również negatywnym trendom widocznym w województwie - zadłużeniu, coraz gorszej sytuacji finansowej, czy związanej ze służbą zdrowia. Trzeba się również skupić na zakończeniu inwestycji prowadzonych w naszym regionie. Jest sporo problemów do naprawienia. Potrzebne jest porozumienie ponad podziałami. Rozmawiał Stanisław Żaryn

UJAWNIAMY. Minister Rostowski nabrał nie tylko Polaków, ale też Komisję Europejską. Grożą nam za to konkretne kary finansowe Jeszcze 6 stycznia ubiegłego roku pan minister Rostowski zapewniał w liście do komisarza UE ds. polityki gospodarczej i walutowej, że w 2012 roku deficyt sektora finansów publicznych w Polsce wyniesie 2,97 proc. PKB. Obiecał, że zbije deficyt zgodnie z deklaracjami w Brukseli, poniżej 3 proc. Okazuje się, że najprawdopodobniej na koniec 2012 nasz deficyt sektora finansów publicznych nie tylko nie zszedł poniżej 3,5 proc. jak już nieco później pan minister deklarował, ale poszybował w górę i osiągnął poziom 4 proc. To jest bardzo wysoki pułap, szczególnie w porównaniu z deklarowanym 2,97 proc.

To jest bardzo poważne przekroczenie i naruszenie zapewnień, bo to o wiele więcej niż zakładał rząd w programie konwergencji i wieloletnim planie finansowym. Co gorsza, Polska podpisała przecież słynny "sześciopak" czyli pakiet sześciu aktów legislacyjnych dotyczących zarządzania gospodarczego, zaproponowanych przez Komisję Europejską. Minister Rostowski tak go zachwalał, a w przypadku "sześciopaku" jest tak, że jeśli państwo przekroczy ten sugerowany przyzwoity 3-procentowy pułap deficytu, to grożą mu konkretne finansowe konsekwencje. W 2012 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy ostrzegał Rostowskiego, że zbyt optymistycznie ustalił ten deficyt na poziomie poniżej 3 proc. PKB. Fundusz proponował, abyśmy przyjęli poziom 3,8 proc., ale minister Rostowski te sugestie wyśmiał. No i ustalił - 2,97, a okazuje się, że może nawet po dokładnym przeliczeniu wyjść ponad 4 proc. To oczywiście będzie miało swoje konsekwencje dlatego, że ten "sześciopak" może na nas nakładać rygory i kary, a na pewno uniemożliwi nam zniesienie procedury nadmiernego deficytu. Minister Rostowski nie wyciągnął też oczywiście żadnych wniosków na rok 2013, albowiem zapisał, że deficyt wyniesie 3,5 proc. PKB. To są niesłychanie niepokojące informacje, ale - niestety - nie są to jedyne złe informacje. Według zapisów i unijnej metodyki liczenia długu publicznego, prawdopodobnie w tym roku zbliżymy się do 60-cioprocentowego poziomu długu publicznego. Przez międzynarodowe instytucje finansowe ten poziom szacowany jest nawet na 59 procent w relacji do PKB. Niestety, jest tez trzecia zła informacja. Najprawdopodobniej w tym roku dług publiczny Polski zbliży się do kwoty 1 biliona złotych, jeśli policzone zostaną te ukryte długi w funduszu drogowym, ochronie zdrowia czy dotyczące roszczeń, które trzeba będzie wypłacić choćby na rzecz tych przedsiębiorców, którym trzeba zwrócić składki ZUS-owskie. To trzy najważniejsze informacje, niestety nieoptymistyczne, ale najważniejsza z nich wydaje się ta, że Rostowski okłamał Komisję Europejską zakładając wbrew międzynarodowym sugestiom, że deficyt wyniesie 2,97 proc. PKB. Teraz jest jasne, że to kolejne zapewnienia ministra finansów, które można włożyć między bajki. Janusz Szewczak

Dawid Wildstein ma rację: kpiny z cudzej religii rzadko kiedy bywają zabawne i mądre. Ja bym ich unikał jak ognia Jerzy Wasiukiewicz skarży się, że go źle potraktował na Forum Żydów Polskich Dawid Wildstein. Nie podjął z nim merytorycznej polemiki, nazwał jego felieton „Wojna religijna Palikota oraz czary mary w Sejmie i Belwederze” bredniami, a nawet wymieniał jego nazwisko bez imienia. „Nie jestem antysemitą” – zapewnia pan Wasiukiewicz. Pretensje do merytoryczności cudzej polemiki można mieć wtedy, gdy samemu argumentuje się spokojnie i merytorycznie. Ten felieton próbował zaś być satyryczny. Trudno się więc zdziwić, że kogoś oburzył. Nie jestem zwolennikiem nieustannego oburzania się. Ale kiedy zatracimy w ogóle tę zdolność, przestaniemy być ludźmi. Prawda jest taka, że żarty z cudzej religii rzadko kiedy bywają zabawne i mądre. Nazywanie jakichkolwiek religijnych imprez (a zapalanie chanukowych świec ma taki charakter) „czarami marami” nie świadczy dobrze o tekście. Prowokuje też od razu do uwag na temat wzajemności. Jakże nas wkurzają brednie, choćby posła Ruchu Palikota Armanda Ryfińskiego, na temat katolików. I nie brakuje na świecie ludzi, którzy katolicką  Eucharystię czy Podniesienie przedstawiają w kategoriach czystej groteski. Nie podoba mi się też, kiedy Jerzy Wasiukiewicz zestawia religijność chasydzką z nihilistycznymi manifestacjami Palikota. Nawet jeśli akurat ten odłam chasydów jest jednym z wielu, ma tylko 250 lat, a jego wyznawcy wierzą podobno w reinkarnację. Takie porównania są obraźliwe i nie mają wielkiego sensu. Naturalnie, można sobie zadać pytanie, dlaczego ludzie zwalczający w Polsce chrześcijaństwo  i tradycyjną moralność, jednocześnie wykonują dziwne pląsy wokół cudzych religii. Jak rozumiem intencją tego felietonu było zadanie takiego pytania. Ale wyszło jak wyszło. Wyszło odwetowe dworowanie sobie z chanukowych świec. Nie oszukujmy się też: ta dyskusja nakłada się na inną: o tendencji do wracania wprost do tradycji przedwojennej endecji, z jej barwnym ale i brutalnym językiem dotyczącym między innymi Żydów. Sądziłem, że ten rozdział jest już zamknięty. Że można uczcić zasługi historycznego kierunku politycznego, bez odgrzebywania i brania na sztandary jego delikatnie mówiąc błędów. Pomyliłem się. Stąd zaniepokojenie Wildsteina, nie tylko tekstem Jerzego Wasiukiewicza. Do samego Dawida jedna uwaga: na portalu Polityce.pl nie cenzurujemy cudzych tekstów, jeśli mają charakter gościnnych felietonów. Myślę, że Wildstein zna pozytywne, ale czasem i negatywne konsekwencje takiej zasady – choćby z gazet, w których sam pracuje. Nie sądzę aby tam ukazywały się wyłącznie rzeczy, z którymi się zgadza. Ale jeśli w tym przypadku poczuł się urażony, ja go przepraszam. Piotr Zaremba

"Lepiej w skarpecie niż w BGŻ-ecie". I ty możesz w każdej chwili stracić dorobek całego życia Konferencja prasowa posła Macieja Małeckiego, Danuty Bińkowskiej oraz posła Przemysława Wiplera pod siedzibą oddziału banku PKO BP w Warszawie. Sprawa pani Danuty Bińkowskiej z Sochaczewa, która w wyniku serii pomyłek przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości oraz pracowników dwóch dużych banków straciła oszczędności całego życia, to skandal niewyobrażalny w żadnym normalnym, cywilizowanym kraju. Historia pani Danuty to nagromadzenie niekompetencji i niechlujstwa przedstawicieli korporacji prawniczej, arogancji osób, w wyniku których doszło do pomyłki  oraz przykład na to, jak zwykły obywatel zostaje kompletnie sam w starciu z bezduszną machiną wymiaru sprawiedliwości i ucieczki od odpowiedzialności ze strony banków. Pani Danuta straciła z dnia na dzień ok. 28 tys. zł oszczędności, zgromadzonych na dwóch lokatach w banku PKO BP oraz w banku BGŻ. Dowiedziała się o tym przypadkiem od pracownika banku, kiedy chciała podjąć pieniądze z konta na opłacenie rachunków. O tym co się właściwie stało i dlaczego zniknęły jej pieniądze, pani Danuta musiała dowiadywać się na własną rękę, ponieważ nikt nie raczył udzielić jej wyczerpujących informacji. Po długich staraniach okazało się, że sąd w Sochaczewie zasądził płatność od dłużniczki, która również nazywała się Danuta Bińkowska i mieszkała w tym samym mieście, ale na innej ulicy. Do pełnomocnika wierzyciela, który starał się odzyskać dług, trafiła informacja z ksiąg wieczystych o osobach o takim samym imieniu i nazwisku. W przypadku jednej z nich był podany PESEL, ale adres nie zgadzał się z tym, pod którym zameldowana była dłużniczka. Mimo to, pełnomocnik wierzyciela przekazał te dane komornikowi, a komornik dokonał egzekucji w bankach. Oczywiście pokrzywdzona nie miała o niczym zielonego pojęcia, ponieważ wszystkie zawiadomienia o wszczęciu egzekucji zostały wysyłane na adres prawdziwej dłużniczki. Nasz pani Danuta przeszła prawdziwą gehennę, próbując ustalić, kto naprawdę odpowiada za tę pomyłkę i od kogo może domagać się zwrotu zabranych jej bezprawnie pieniędzy. Jak relacjonuje, nikt jej w tym nie próbował pomóc, wręcz przeciwnie wszyscy albo traktowali ją jak nieznośnego natręta, albo umywali ręce:

Gdy tylko zadzwoniłam do niego [komornika-przyp. P.W.], żeby dowiedzieć się o co chodzi potraktował mnie jak jakąś natrętną dłużniczkę, był bardzo nieprzyjemny. Starałam się wyjaśnić mu, że zaszła jakaś pomyłka i że to nie o mnie chodzi, gdyż ja mieszkam pod innym adresem i że nie miałam pojęcia o całej sprawie. Powiedział mi na to żebym podała prawdziwy adres to mi wyśle zawiadomienie o egzekucji. Dopiero jak osobiście pojechałam do jego kancelarii (oddalonej od mojego miejsca zamieszkania o około 60 km) zostałam poinformowana, że doszło do pomyłki. Spisany został protokół w którym żądam zwrotu zabranych mi pieniędzy. Komornik wskazał również, że winny jest pełnomocnik wierzyciela. Wierzycielem jest spółka z o.o. w likwidacji, która wynajęła adwokata w celu wyegzekwowania kwot od 3 dłużników (jednym z dłużników jest kobieta nosząca takie samo imię i nazwisko jak ja). Następnie udałam się do kancelarii adwokata, gdzie również potraktowano mnie bardzo obcesowo. Adwokat kpiącym tonem powiedział mi, że muszę mu najpierw udowodnić, że nie jestem tą prawdziwą dłużniczką. Jak powiedziałam, że w takim razie udam się na skargę do prokuratury to zmienił ton. Zadzwonił do właściciela spółki, którą reprezentuje i powiedział , że niestety jego klient nie ma już tych pieniędzy, gdyż je oddał już do ZUS-u, jako zaległe składki. Adwokat stwierdził również, że od jego klienta my nie dostaniemy żadnych pieniędzy bo on ich już nie ma. Zasugerował również, żeby od banku spróbować odzyskać te pieniądze, gdyż jak to powiedział ,,bank fizycznie te pieniądze posiada". Żaden z nich nawet nie przeprosił za zaistniałą sytuację. I tu dochodzimy do wątku dwóch dużych banków, czyli PKO BP i BGŻ, w których pani Danuta zgromadziła oszczędności swojego życia. Przedstawiciele banków umywają ręce. Twierdzą, że banki działały na zlecenie komornika, który z kolei działał na wniosek pełnomocnika wierzyciela. Pełnomocnik wierzyciela dostarczył wyciąg ksiąg wieczystych z zakreślonymi peselami dłużników. Do wykazu ksiąg wieczystych sąd rejonowy dołączył również pismo, w którym czytamy: Jednocześnie informujemy, iż na podstawie danych zawartych w Waszym piśmie nie można dokonać weryfikacji, czy załączone wykazy faktycznie dotyczą osób wskazanych we wniosku. Procedury egzekucji długu to jednak nie wstrzymało i w efekcie niewinna osoba straciła dorobek swojego życia.

Pełnomocnik wierzyciela błędnie wskazuje dłużnika, pomimo zastrzeżenia sądu co do ustalenia właściwej tożsamości dłużnika. Komornik dokonuje egzekucji długu, zajmując wszystkie oszczędności pani Danuty. A dwa wielkie banki bez słowa sprzeciwu czyszczą konta swojego klienta. Zgodnie z art. 50 ust. 2 Prawa Bankowego  „Bank dokłada szczególnej staranności w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa przechowywanych środków pieniężnych.” W tym przypadku prawo bankowe zostało w sposób rażący złamane. Ponadto, zgodnie z art. 889 par. 1 pkt. 1 Kodeksu Postępowania Cywilnego (KPC) Bank po otrzymaniu zajęcia zawiadamia Komornika, jeśli istnieją przeszkody w realizacji zajęcia komorniczego. Taką przeszkodą może być rozbieżność pomiędzy danymi osobowymi wynikającymi z rachunku bankowego oraz zajęcia. W takim przypadku istnieją bowiem wątpliwości co do tożsamości osoby ewentualnego dłużnika. Nic takiego nie stało się w tym przypadku. Na miejscu prezesa PKO BP i BGŻ zrobiłbym wszystko, aby pokrzywdzony klient otrzymał jak najszybciej zwrot nienależnie zabranych pieniędzy. Zwłaszcza, że oszczędności pani Danuty (28 tys. zł) to ponad  1/5 miesięcznego wynagrodzenia prezesa PKO BP (według danych za 2011 r.). Dla wizerunku największego banku w Polsce to prawdziwa katastrofa. Razem z posłem Maciejem Małeckim oraz panią Danutą Bińkowską zorganizowaliśmy w środę 16 stycznia konferencję prasową pod hasłem „Lepiej w skarpecie niż w BGŻ-ecie”. Chcieliśmy pokazać, że każdy z nas może się znaleźć w takiej sytuacji, jak pani Danuta. Każdemu z nas może się to przytrafić. A jedyna reakcja urzędników państwowych i bankowców na krzywdę niewinnego człowieka to nieukrywana niechęć i ucieczka od odpowiedzialności. Okazuje się, że trzymanie pieniędzy na lokatach w największych polskich bankach może być równie ryzykowne, jak składanie swoich oszczędności w Amber Gold. Podobnie jak w przypadku gdańskiej afery, tak i w przypadku pozbawienia oszczędności życia pani Danuty zawiodły powołane do tego instytucje państwowe i pracownicy banku. Dlatego PiS złoży niebawem projekt ustawy, który będzie zobowiązywał sądy do tego, by w wyrokach komorniczych publikować takie dane jak PESEL czy numer KRS. Przygotowaliśmy już projekt zmian Kodeksu Postępowania Cywilnego w tym zakresie. Projekt trafi do laski marszałkowskiej najpóźniej w ciągu miesiąca. Liczymy na wsparcie innych sił politycznych. Wysłaliśmy także listy do prezesów obu banków, przedstawicieli korporacji prawniczych, Ministerstwa Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego. Razem z posłem Małeckim pomogliśmy pani Danucie w znalezieniu prawnika, który za darmo zajął się jej sprawą. Wysocy przedstawiciele jednego z banków, kiedy dowiedzieli  się o planowanej konferencji prasowej w tej sprawie, próbowali łagodzić sytuację i namawiało panią Danutę do przyjęcia ich oferty…pomocy prawnej. Proces w takich przypadkach może trwać w Polsce kilka lat. Sprawa pani Danuty ciągnie się już od roku. Jak napisała w liście do posła Małeckiego:

Nie mogę nocami spać przez to wszystko. Czuję, że odbija się to bardzo na moim zdrowiu. Muszę korzystać z pomocy psychologa. Czuję się podenerwowana, bezradna. Boję się tego, co będzie jutro. Nie stać mnie na adwokata, gdyż mam niewielką emeryturę, która ledwie co wystarcza mi na opłaty a ponadto mam na utrzymaniu uczącego się syna. W ostatnim czasie los nie jest dla mnie łaskawy. Jakiś czas przed tą sytuacją dowiedziałam się, że mam raka. Przeszłam już trzy operacje, a lekarz zalecił mi prowadzić teraz oszczędny tryb życia, a nie stresować się tym co będzie jutro i czy odzyskam swoje pieniądze. Niestety nikogo to nie obchodzi… Sprawa pani Danuty Bińkowskiej powinna być początkiem zmian w prawie, które uniemożliwią takie pomyłki. A prezesi tych dwóch banków nie powinni spać spokojnie. Nie dlatego, że to skaza na wizerunku kierowanych przez nich instytucji finansowych, ale dlatego, że dopuścili do krzywdy niewinnego człowieka i przez rok nie zrobili w tej sprawie dosłownie nic. Przemysław Wipler

Rybiński: Partia Antyradarowa Gdy w czasie wakacji pisałem o moich spostrzeżeniach z przejazdu przez Województwo Radarowe ze stolicą w Białym Borze (to moja robocza nazwa Środkowego Pomorza z tytułu radaru w każdej wsi i zwyczaju chowania ich po krzakach i śmietnikach), moje teksty były odosobnione, można by rzec niszowe. Ale teraz rozpętała się prawdziwa wojna radarowa, po tym jak rząd zoperacjonalizował swoje marzenia pozyskania 1,5 miliarda złotych z mandatów za pomocą mandatowozów (Dla polskiego rządu kierowcy to mordercy i cwaniaki – tutaj)

Debata jest niestety głównie medialna, oparta na pseudo-argumentach i niewiedzy. A ponieważ to zjawisko może w ciągu kilku lat dotknąć milionów Polaków w postaci zapłaconego mandatu lub straconego prawa jazdy. Zatem warto o tym pomówić poważnie, na podstawie wyników poważnych badań. Dlatego w dniu 20 lutego Akademia Finansów i Biznesu Vistula organizuje konferencję naukową poświęconą efektywności wydatkowania środków unijnych w Polsce. Jednym z wątków będą drogi i radary. Tutaj jest link do omówienia referatu radarowego, autorstwa dziekana prof. Pawła Gieorgicy, jako zachęta do udziału w konferencji. Wstęp będzie wolny. Kilka dni przed konferencją podam dane logistyczne. Ciekawe czy powstanie Partia Antyradarowa i Wolności (PAW). Mamy we Włoszech i na Islandii komików, którzy cieszą się duża popularnością i nawet wygrywają lokalne wybory. Może gdyby powstał PAW na wesoło i miał tylko kilka postulatów: delegalizacja radarów, sypanie dróg w zimie żwirem zamiast solą (koniec z butami zniszczonymi przez sól), a przy okazji likwidacja połowy przepisów i etatów urzędniczych, to taki PAW mógłby mieć spore poparcie w narodzie, który kocha przecież wolność, mimo że przeżył wiele lat zniewolenia. Kiedyś carat i Prusacy, potem niemieccy faszyści, potem sowieckie komuchy, a teraz terror radarowy… Cytując klasyka: Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany połam bat …. Rybiński

Pytania o intencje Długo można by wyliczać przykłady nieudolnej, ewidentnie złej polityki gospodarczej i społecznej obecnej ekipy rządzącej. Ponieważ lista zaniedbań, błędów i szkód stale się wydłuża – nie ma właściwie dnia, abyśmy nie słyszeli (niestety jedynie w nielicznych, wolnych mediach) o kolejnych złych dla obywateli decyzjach władzy, zarówno tej państwowej, jak i samorządowej – należy postawić pytanie o rzeczywiste intencje rządzących. Ma być lepiej czy raczej jeszcze gorzej? Czy rzeczywiście lawinowo rosnąca liczba instalowanych radarów ma na celu poprawę bezpieczeństwa na drogach? Sądzę, że niewielu w to wierzy. Większość jest przekonana, że chodzi tu o wspomożenie budżetu centralnego i samorządów. Ja zaś sądzę, że chodzi raczej o drenaż pieniędzy z kieszeni obywateli. Ludzie mają być biedniejsi. Jaki był cel utworzenia parabanku Amber Gold tak dynamicznie rozwijającego się pod okiem władzy i jej tajnych służb? Powszechnie sądzi się, że chodziło o pranie brudnych pieniędzy i szybkie wzbogacenie się dzięki wykorzystaniu państwowej infrastruktury. Na czele firmy stanął klasyczny „słup”, osoba karana, niemająca nic do stracenia. Dlatego można sądzić, że prawdziwym celem działania Amber Gold było wyłudzenie pieniędzy od obywateli w celu pozbawienia ich oszczędności, a w konsekwencji doprowadzenie ich do zubożenia. Czy ślimacząca się budowa gazoportu w Świnoujściu jest efektem obiektywnych trudności ekonomicznych czy finansowych, czy może założoną z góry strategią działania, aby opóźnić tę inwestycję, a może doprowadzić ją do upadku z braku dalszego finansowania? Rośnie przecież inflacja, o której nie mówi się nawet wtedy, gdy zapada decyzja odstąpienia od tłoczenia monet jedno- i dwugroszowych, ponoć z powodu nieopłacalności ich produkcji. Dziś już niczego nie można za nie kupić. Kiedy spotka to złotówkę? A sprawa gazu łupkowego w Polsce? Dlaczego mimo rządowych deklaracji wspierania przez państwo poszukiwania i wydobycia tego gazu nie ma wciąż żadnych efektów tych działań. A może po prostu ma ich nie być. Inne pytanie dotyczy wciąż rosnącej fali emigracji młodych Polaków. Żaden z kompetentnych urzędów nie jest w stanie wykazać, ilu Polaków opuściło nasz kraj w poszukiwaniu pracy za granicą. Mówi się o ponad 2 milionach. A może jest ich więcej? Czy rząd autentycznie zainteresowany rozwojem własnego kraju, a więc także tworzeniem nowych miejsc, może godzić się na tak masową emigrację młodego pokolenia? A więc bezrobocie, wliczając w nie tych, którzy wyjechali, oraz bezrobotnych na wsi (prawie 1 mln) jest u nas na poziomie dwukrotnie wyższym od oficjalnie podawanego i wynosi prawie 30 proc. (ponad 5 mln). Wypchnięcie z kraju młodych, niezadowolonych z polityki rządu, równocześnie stały wzrost zatrudnienia w administracji, czyli powiększanie grupy zadowolonych, ma być sposobem na wygranie przez PO kolejnych wyborów. Skąd – jeśli nie „z góry” – idzie przez Polskę fala likwidacji stołówek szkolnych i zastępowania ich droższymi i gorszymi pod względem jakości wyżywienia firmami cateringowymi. Dzieci i rodzice, nauczyciele i pracownicy szkół, wszyscy tylko na tym stracą, a zarobią wybrani, zaprzyjaźnione z władzą firmy. Jeżeli prezes telewizji publicznej upiera się, aby zatrudnić do prowadzenia programu satanistę, mając do wyboru wielu uczciwych i wiarygodnych dziennikarzy czy prezenterów, to życzy tej telewizji, jej odbiorcom, lepiej czy gorzej? Jeżeli katolicka Telewizja Trwam nie ma prawa nadawać na cyfrowym multipleksie, a zgodę otrzymują podmioty produkujące kompletne programowe dno, to chyba nie jest to żaden przypadek. Czy służba zdrowia jest dziś lepsza niż jeszcze kilka lat temu? Czy pozbywając się ze szkół nauki historii, budujemy patriotyzm czy z nim walczymy? Pora zacząć stawiać pytania o prawdziwe intencje tej władzy wobec polskiego społeczeństwa. Nim wmówi nam, że szybkie wejście waluty euro w miejsce złotówki jest dla naszego dobra, tak jak wmówiono nam legendę o polskiej zielonej wyspie na mapie Europy i świata. Wojciech Reszczyński

Anita Gargas obnaża tzw. państwo polskie. Niewiele przed szóstą rano, zanim jeszcze dotarłem do pracy, kupiłem sobie w kiosku za 6,90zł "Gazetę Polską" z filmem Anity Gargas - "Anatomia Upadku". Właśnie zakończyłem seans i powiem tylko jedno - mistrzostwo świata, pani Anito! Jeśli za "10.4.10" dziennikarka ta została wyróżniona "polskim Pulitzerem", to za "Anatomię Upadku" śmiało powinno się jej przyznać "Pulitzera" zwykłego.  Ten dokument to mieszanka sensacji, groteski i złości. Nagrania z wywiadów ze świadkami przedstawione są w nim w sposób trzymający w napięciu. Opis dokonań tzw. państwa polskiego sprawił, że w kilku miejscach zająłem się nieprzyzwoitym śmiechem. Z kolei ostatnia cześć filmu to uwiecznienie buty, arogancji, chamstwa i momentami zwykłego skurwysyństwa, jakiego ze strony premiera Donalda Tuska i rzecznika-ciecia Pawła Grasia, doświadczać musiało przy realizacji filmu środowisko "Gazety Polskiej" i Anita Gargas osobiście. Znane powiedzenie mówi, że "obraz znaczy tysiąc słów"; znać wyniki badań ekspertów zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej to jedno, ale zobaczyć prezentacje, wykresy oraz wypowiedzi naukowców, twierdzących z całą pewności, że na pokładzie tupolewa 10 kwietnia 2010r. doszło do wybuchu, to zupełnie coś innego. Przed kamerami głos zabrali m.in. prof. Kazimierz Nowaczyk (Uniwersytet w Maryland), prof. Wiesław Binienda (Uniwersytet w Akron, specjalista w NASA), prof. Jacek Rońda (Akademia Górniczo - Hutnicza), prof. Piotr Witakowski (również AGH), prof. Jan Obrębski (Politechnika Warszawska) oraz dr inż. Grzegorz Szuladziński (Research Network for a Secure Australia). Jak dla mnie najmocniejsze stwierdzenie padło z ust prof. Obrębskiego, który przekonywał, że skrzydło tupolewa w ostatnich chwilach lotu zostało odcięte w wyniku wybuchu na śródpłaciu. Czyżby wszyscy Ci panowie, reprezentujący dziedziny nauki niewiele zostawiające miejsca na swobodną interpretację, również okazali się pisowskimi cichociemnymi? W sukurs im "strona rządowa" na co dzień wystawia swoich ekspertów: Janusza Palikota, Tomasza Hypkiego, Jerzego Artymiaka, czy też prokuratorów - Ireneusza Szeląga oraz Zbigniewa Rzepę. Jak widać na powyższym, siła smoleńskiego racjonalizmu niemalże powala. Co do prokuratora Rzepy, to w "Anatomii Upadku" niechcący ten poczciwy chłopina zrobił z siebie głupa. Zapytany przez Anitę Gargas w jaki sposób Rosjanie zabezpieczyli w sejfie czarne skrzynki TU154M odpowiedział, że drzwi do sejfu zostały zaklejone. "Czym zaklejone?" - dociekała dziennikarka. "No... klejem!"... No szkoda jeszcze, że nie paskiem na Rzepy, Rzeczniku!! Myślałem, że wykorkuję w tym momencie ze śmiechu. Drugi raz parsknąłem rechotem, gdy pokazano, jak minister Kopacz przekonywała w styczniu 2011r. w Sejmie, że każdy skrawek ziemi pod Smoleńskiem był przebadany genetycznie. Tylko, że to był już inny śmiech, taki czarny i ponury, który rychło przeszedł w złość. Bo w końcówce "Anatomii Upadku" widzowi nie jest już raczej do wiwatu. Wdowa po generale Franciszku Gągorze wspomina, że w dwa tygodnie po pogrzebie jej męża, Rosjanie przesłali do Polski resztki zwłok do tzw. dochówku. Chwilę później dokument prezentuje nagrania z konferencji prasowej premiera, na których to wyraźnie widać, jak Donald Tusk poniża Anitę Gargas i w pokracznych słowach unika odpowiedzi na jej pytanie odnoszące się do katastrofy. Zapytany przez dziennikarkę "GP", dlaczego unika odpowiedzi, niewzruszony oparł jedynie cynicznie, że jest mu przykro, ale "takie jest życie". Anita Gargas przedstawiła również - bardzo zręcznie, jak przystało na dokument - sznurek zdarzeń, doprowadzający do przeprowadzenia badań miejsca katastrofy. Najpierw był bunt rodzin smoleńskich, który wymusił na prokuratorach ekshumacje i wyjazd do Smoleńska, potem był ich powrót i odkrycie trotylu, którego tam przecież nie było oraz na zakończenie konferencja prokuratorów z grudnia 2012r., na której śledczy zaprzeczyli swoim własnym zaprzeczeniom sprzed miesiąca. Po prostu, danse macabre. Zwieńczeniem dokumentu jest zaprezentowanie tumanowatego wystąpienia Bronisława Komorowskiego z maja 2010r., w którym przekonywał on mentorskim głosem wiejskiego proboszcza, że w czasie posmoleńskiej traumy państwo polskie zdało egzamin; w tle tego wystąpienia pokazano w filmie ujęcia z miejsca katastrofy, na których polskie flagi, przepasane kirem i zdobione pamiątkowymi wieńcami, umaczane są w błocie, porozrzucane po kałużach, a w gdzieś daleko w tle, w opuszczonym składziku po wapnie, leżą jak śmieci z wysypiska szczątki samolotu, w którym życie stracił polski prezydent i 95 zaproszonych przez niego Tamtego Dnia gości. Gdyby Donald Tusk miał w sobie chociaż krztynę honoru, to po emisji filmu Anity Gargas zgoliłby swojej "minister zdrowia" głowę i odstawił wagonem pod rosyjską granicę. Zaś w swoją głowę wycelował pistolet, z kulką przyszykowaną do palnięcia. Gdyby miał chociaż krztynę... Sed3ak

Mietelski: Węgierscy nacjonaliści pod ostrzałem za „tropienie” Żydów Prawdziwą polityczną burzę nad Dunajem wywołało pytanie posła nacjonalistycznego Jobbiku, który chciał dowiedzieć się na forum parlamentu, ilu posłów i członków rządu posiada podwójne obywatelstwo Węgier i Izraela. Márton Gyöngyösi, odpowiedzialny w Jobbiku za sprawy międzynarodowe, zabrał głos podczas parlamentarnej debaty dotyczącej Strefy Gazy, która odbyła się w poniedziałek 26 listopada 2012. Nacjonalista zarzucił rządowi Viktora Orbána, że w konflikcie palestyńsko-izraelskim Węgry zawsze popierają Izrael, nie reagując na łamanie przez niego praw człowieka i nie wspierając cierpiących Palestyńczyków. Poseł stwierdził, że Izrael zagraża światowemu pokojowi, a w związku z postępowaniem rządu warto ujawnić, jak wielu Żydów zasiada w węgierskim rządzie i parlamencie, bowiem mogą oni zagrażać bezpieczeństwu narodowemu Węgier. Wiceszef MSZ i współzałożyciel centroprawicowego Fideszu, Zsolt Németh, odpowiedział, że „200 tys. węgierskich Żydów mieszka w Izraelu i tak samo liczna mniejszość na Węgrzech”. Spokojna odpowiedź wiceszefa MSZ nie zakończyła jednak sprawy. Część parlamentarzystów z ugrupowań lewicowych i liberalnych na znak protestu przypięła do swoich ubrań Gwiazdy Dawida, zaś w ostrych słowach wypowiedź posła Jobbiku potępili przedstawiciele centroprawicowego rządu, zapowiadając ostrzejszą walkę z „rasizmem” i „antysemityzmem”. Sam Gyöngyösi następnego dnia tłumaczył się ze swoich słów, twierdząc, że nie chciał urazić Węgrów żydowskiego pochodzenia, a jedynie dowiedzieć się, jak wielu posłów i członków rządu ma podwójne obywatelstwo Węgier i Izraela. Poseł podkreślił też, że uczciwi Węgrzy nie mają się czego obawiać, bowiem zagrożeniem nie jest jego partia, lecz syjoniści działający na terenie kraju. Jobbik postanowił pociągnąć temat, rozsyłając do parlamentarzystów maile, w których partia żąda ujawnienia przez nich ewentualnego drugiego obywatelstwa. Posłanka liberalnego ugrupowania Polityka Może Być Inna (LMP) odpowiedziała na list, deklarując, iż ma „obywatelstwo izraelsko-pirezyjskie” i węgierskie, ale to ostatnie „kupiła”. Bierny nie pozostał centroprawicowy Fidesz, który zapowiedział zmiany w prawie, mające pozwolić na karanie parlamentarzystów za wypowiedzi tego typu. O nagłośnienie sprawy zadbały oczywiście lewicowe media i środowiska żydowskie w całej Europie (wiadomość o żądaniach Jobbiku była przez kilka godzin głównym newsem portalu „Gazety Wyborczej”). Informacja o działaniach węgierskich narodowców dotarła również do Knesetu. Jego przewodniczący, Reuwen Riwlin z Likudu, wystosował nawet list do prezydenta Jánosa Ádera, domagając się delegalizacji Jobbiku za „zagrożenie dla wolności na świecie i na Węgrzech”. Kulminacją nagonki na nacjonalistów była demonstracja w Budapeszcie skierowana przeciwko „antysemityzmowi” i „ksenofobii”. Kwestia żydowska i nienawiść do narodowców łączy wszystkie nurty sceny politycznej na Węgrzech, dlatego na placu Kossutha, poza przedstawicielami Żydowskiego Związku Gmin Wyznaniowych, pojawili się zarówno politycy postkomunistycznej Węgierskiej Partii Socjalistycznej, jak i rzekomo zwalczający ich działacze Fideszu. Przedstawiciel rządzącego ugrupowania, Antal Rogán, potępił działania Jobbiku, ponownie zapowiadając „kary finansowe dla posłów posługujących się wulgarną retoryką, urągającą godności parlamentarzysty”. Nacjonaliści z Jobbiku – na co nie zwracają (i nie chcą zwrócić) uwagi ich polityczni przeciwnicy – powołują się na list rzecznika ochrony danych osobowych, Andrása Joriego, który w 2010 roku wyrażał obawy z powodu braku informacji o obywatelstwie posiadanym przez urzędników i parlamentarzystów. Jori podkreślał, że obywatele mają prawo znać takie dane. Co ciekawe, osoba wybrana do izraelskiego Knesetu nie może korzystać z praw członka parlamentu, dopóki nie zrezygnuje z obywatelstwa innego kraju – czy tropiciele „ksenofobii” zajmą się i tym przypadkiem? Maurycy Mietelski

Burak zamiast Bonda Kinowy sukces najnowszego Jamesa Bonda "Skyfall" odgrzał spekulacje o przejęciu nadzoru nad Agencją Wywiadu przez MSZ Sikorskiego. Tak funkcjonuje MI6 Bonda w Wielkiej Brytanii. MI6 kontroluje też Sikorskiego. Rosjanie zacierają ręce z zadowolenia. Pomysł oddania MSZ nadzoru nad Agencją Wywiadu jest pomysłem starym. Już po wygranej PO na jesieni 2007 roku mówiło się o takim rozwiązaniu “bo tak jest w Wielkiej Brytanii”. Dlaczego nie, skoro mieliśmy już drugą Irlandię, możemy mieć drugą Wielką Brytanię. Ten stary pomysł wydaje się powracać na nowo do dyskusji przy okazji zapowiadanej “reformy służb specjalnych” czyli jak to trafnie określa Stanisław Michalkiewicz, nowej rundy walki bezpieczniackich watah o podział wpływów. Agencja Wywiadu (AW) ma za zadanie pozyskiwanie informacji jawnych i niejawnych w strefie pozawojskowej, poza granicami Polski. Cześć funkcjonariuszy AW może pracować pod przykrywką dyplomatyczną w polskich ambasadach. Pod tym względem włączenie AW pod MSZ ma sens. Jak wiemy polska dyplomacja już nie istnieje, to brytyjski MI6 pisze przemówienia ministrowi Sikorskiemu. Mamy też tzw. dyplomację unijną baronowej Ashton, która nie wiadomo co robi, no ale jest. Polskim dyplomatom pozostało więc tylko wydawanie wiz i paszportów, urządzanie imprez w ambasadach, zbieranie informacji jawnych i niejawnych (szpiegowanie) lub robienie z siebie durnia:

monsieurb.nowyekran.pl/post/85482,dyplomacja-blondynek

Jeżeli włączenie AW pod MSZ przyniesie jakieś oszczędności finansowe to dlaczego nie ? AW nie jest znana ze swoich sukcesów. Jej największym dotąd sukcesem było złapanie białoruskiego szpiega w 2006 roku, czyli w stalinowskich czasach PiS. Od czasu kiedy rządzi PO szpiegów już jak wiemy nie ma. Co jakiś czas AW pada ofiarą swoich własnych funkcjonariuszy, w 2011 roku pewna szyfrantka podwędziła kasę a w 2012 roku z sejfu AW zniknęły 2 miliony gotówki. Z kolei MSZ Skorskiego zostało niedawno skrytykowane przez NIK za „niegospodarność” czyli za szastanie naszą kasą. Te dwa zacne organizmy państwowe na pewno dobrze się z sobą dogadają. AW kieruje pan Maciej Hunia (na zdjęciu poniżej), wierny towarzysz górskich wspinaczek Konstantego Miodowicza. Kiedy się wspina w górę dobrze jest mieć sprawdzonego przewodnika. Maciej Hunia istnieje w bezpieczniackim biznesie już od 20 lat. Czymś chyba musiał się tam zasłużyć. Podłączenie AW pod MSZ ma być kopią podobno dobrze funkcjonujacego brytyjskiego rozwiązania. Tak jakby MI6 było dobrym przykładem. Co prawda MI6 ładnie prowadzi Sikorskiego, ale trzeba pamiętać że sprytni i inteligentni Rosjanie często mieli taktyczną przewagę nad MI6. "Najlepsze" elementy MI6 pracowały dla Rosjan: 

pl.wikipedia.org/wiki/Kim_Philby

Balcerac

Specyficzne obsesje pewnej tzw. gazety W czwartek około południa zmarła Jadwiga Kaczyńska, matka Jarosława i Lecha Kaczyńskich, sanitariuszka Szarych Szeregów, polonistka. Przez kilka lat walczyła z ciężką chorobą. Miała 87 lat. Dzisiejsze gazety żegnają ją godnie – z jednym wyjątkiem. Pewna gazeta (wiecie która), nawet tej okazji nie przepuszcza, żeby dołożyć znienawidzonym przez siebie politykom (to, że jeden z nich nie żyje, specjalnie w tym nie przeszkadza). „Bracia zawsze liczyli się z jej zdaniem”. Jeden tytuł, dwie sugestie: pierwsza, by traktować Jarosława i Lecha jako byt zbiorowy (chwyt doskonale znany z kart przemysłu pogardy), i druga – by podkreślić, że samodzielnymi politykami nie byli. Wiadomo: obydwoma rządziła mama, a w dodatku Lechem rządził Jarosław. W tej samej gazecie (wiecie której), festiwal słowa „atak”. „PiS broni ataku lustracyjnego”. Jest i atak „polityków PiS i Solidarnej Polski” oraz piękne, godne stalinowskich i Jaruzelskich tradycji zdanie „atak przypuścili publicyści z tzw. niezależnych mediów”. Chodzi oczywiście o najnowszego męczennika IV RP, sędziego Igora Tuleyę, który padł ofiarą ziobryzmo-kaczyzmo-faszyzmu. „Ktoś posmarował drzwi mieszkania sędziego Tulei. Ktoś wytropił jego syna. A Gazeta Polska Codziennie – jego byłą partnerkę. Coś z tym trzeba zrobić, ale co – zastanawia się sędzia Małek”. Retoryka z peerelowskiej przeszłości zawsze robi szczególne wrażenie, gdy używają ją – uwaga, pożyczam metodę twórczą od autorów gazety (wiecie której) –„ autorzy dziennika założonego przez środowiska tzw. opozycji demokratycznej”. I co? Podoba się? Fajnie jest? Bo mogę dalej, czerpiąc z tych samych wzorców: „mieniący się dziennikarzem autor” gazety założonej w 1989 roku „przez tzw. opozycjonistów” napisał artykuł „w rzekomej trosce o zagrożoną, jakoby, wolność słowa”. Teraz podoba się bardziej?

„To sytuacja bez precedensu. Zastanawiam się, co można zrobić, i nie widzę prostego rozwiązania” mówi gazecie (wiecie której) sędzia Wojciech Małek, zwierzchnik Tulei. Zakazać pisania o Tulei? Wprowadzić cenzurę prewencyjną, albo chociaż taką zwykłą, konfiskującą nakłady po wydrukowaniu? Skoro nie widać „prostego rozwiązania”, to może należy sięgnąć po „rozwiązania nieproste”? „Coś z tym trzeba zrobić, towarzysze – powiedział towarzysz pierwszy sekretarz – ale co? Może niech zajmą się tym odpowiednie organy?”. My wiemy, Tuleya, że oni was nie kochają, ale będziemy ich tak długo kochać, aż was pokochają! Męczeństwo sędziego Tulei wydaje się bezkresne, podobnie jak zapał gazety (wiecie której). „W środę w nocy – czy łączyć to z lustracyjnym tekstem Gmyza – ktoś obsmarował drzwi mieszkania sędziego. Czy może być fizycznie zagrożony?”. Budowanie atmosfery strachu przy pomocy pytań sugerujących grozę to specjalność gazety (wiecie której). Spróbujmy i my: dziś przed południem silnik samochodu Gmyza zgasł na skrzyżowaniu Wołoskiej i Racławickiej – czy łączyć to z poranną publikacją gazety (wiecie która)? Czy może być fizycznie zagrożony? W dodatku tekst o Tulei zilustrowano fotką z wczorajszej uroczystości, podczas której prezydent Bronisław Komorowski wręczał nominacje sędziowskie. Na fotce jest prezydent i urodziwa pani blond sędzia. Tytuł: „Kto obroni sędziego?”. Tekst jest o Tuleyi, fotka z nominacji, a całość wraz z tytułem robi wrażenie, jakby zwolennicy lustracji chcieli krzywdzić blondynki. Brawo! Czy to możliwe, żeby gazeta (wiecie która) była spadkobiercą doktora na literę „G” – ale nie tego polskiego kardiologa, tylko tego, hm… niemieckiego medioznawcy? Żeby było śmieszniej – prezydent Komorowski wręczając sędziowskie nominacje apelował do sędziów o odwagę i niezależność, a krytykował tych, którzy sędziów, nomen omen, krytykują. Głupia sprawa, tego samego dnia Sąd Apelacyjny w Łodzi uchylił wyrok sądu I instancji wedle którego Robert Frycz, twórca strony Antykomor.pl znieważył prezydenta. W dodatku sędzia Feliniak stwierdził „nie można mrozić krytyki, a politycy powinni liczyć się z tym, że mogą być obiektem żartów.” Ponieważ obowiązująca aktualnie linia gazety (wiecie która) mówi, że sędziów krytykować nie wolno, Ewa Siedlecka z ciężkim sercem musiała napisać w komentarzu „wyrok sądu jest mądry”. A co z krytyką sędziego Tulei? Można ją „mrozić”? Można. Po pierwsze to nie krytyka, tylko – jak ustaliliśmy – ataki, a po drugie to sędzia, a nie polityk. W nowatorski sposób o emeryturach w „Dzienniku Gazecie Prawnej” opowiada ekonomista Bogusław Grabowski, zasiadający w Radzie Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku. „Z siedmiu miliardów ludzi na ziemi tylko miliard dostaje świadczenia. Reszta nie i jakoś sobie radzi.” To jak dotąd najlepsza metoda obrony absolutnie wszystkiego, co w Polsce się działo, dzieje, lub dziać może. Rzucamy hasło „7 miliardów”, potem dokładamy dowolną daną (ilu chodzi do lekarza, ilu ma własne zęby, ilu stać na benzynę, ilu może głosować w wolnych wyborach, ilu nosi krawat i tak dalej). Zawsze wyjdzie, że jest ich mniej niż siedem miliardów. Puentujemy więc „a reszta tego nie ma i jakoś sobie radzi”. Czy któryś z orłów pijaru od premiera już zaczął szykować stosowne wyborcze reklamówki? Uwaga! Coś dla rozrywki – czasem najlepsze puenty pisze samo życie. Dziś robi to dłońmi pracowników „Super Expressu”. Dwa tytuły z pierwszej strony: u góry „Polskie celebrytki w burdelu dla bogaczy”. U dołu „Upadły dominikanin chce być celebrytą”.A puenta na serio? Może być tylko jedna – copyright by ekonomista Bogusław Grabowski. Otóż z siedmiu miliardów ludzi na Ziemi tylko redakcja gazety (wiecie której) ma tak rozbudowane pewne specyficzne obsesje. Reszta nie – i jakoś sobie radzi. Piotr Gociek

18 Styczeń 2013 W policyjnym państwie prawa Ponieważ pan prezydent Bronisław Komorowski nie podpisał kolejnej nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości- to od wczoraj- można spędzać dni i noce w izbach wytrzeźwień – „ za darmo”- czyli na rachunek podatników gminnych. Nie powiatowych, czy wojewódzkich,. albo państwowych, ale gminnych.. Z tymi izbami dla nietrzeźwych to jest cały cyrk od czasów rządów pana generała Wojciecha Jaruzelskiego. Niby mamy „ nowy” ustrój- a co się człowiek przyjrzy dokładniej ustrojowi- wychodzi kontynuacja.. To tak jak z wyborami demokratycznymi w 1946 roku w czerwcu w Polsce:” to była taka szkatułka, że wrzucało się Mikołajczyka, a wyskakiwał Gomułka”. I nie chodzi o pana Stanisława Gomółkę, który opowiada nam bajki o ekonomii z ramienia BCC.. Kiedyś kolegującego się z panem ministrem Jackiem Vincentem Rostowskim- najlepszym ministrem finansów jakiego mamy.. W zadłużaniu nas.. To samo robiłby pan Stanisław Gomółka, gdyby takowym pozostał.. To jest ten sam pień ideologiczny. Zadłużać Polaków aż do kości..” Niechaj nagie świecą kości”- jak pisze poeta.. Tych nowelizacji było ponad sto- i nadal państwo socjalistyczne i prawne zajmuje się nietrzeźwymi , żeby ich poniewierać po” izbach wytrzeźwień”, tylko dlatego, że sobie wypili jednego głębszego.. A co państwu do tego, że ktoś sobie wypije i nawet się upije? I nikomu nie szkodzi- najwyżej samemu sobie. I państwo rości sobie pretensje do wychowywania” obywateli” w trzeźwości.(????). Dorosłych ludzi wychowywać w trzeźwości- to jest dopiero pomysł państwa demokratycznego i prawnego.. Niech się państwo odczepi od trzeźwości czy nietrzeźwości ludzi, ale to w normalnym państwie- a nie państwie demokratycznego prawa. Gdzie obowiązuje demokratyczna ustawa o wychowaniu w trzeźwości.. I przestanie wychowywać dorosłych ludzi, z których każdy ma rozum i wolną wolę.. Za poprzedniej komuny, jak jeszcze nie było izb wytrzeźwień, milicja zawoziła delikwenta do domu- i tyle.. Tak jak z podpitymi rowerzystami na rowerach. Najwyżej spuszczała im powietrze z dętek.. Nie zabierała im rowerów, bo wtedy jeszcze nie rządził pan Zbigniew Ziobro. A rowery były- nawet takie solidne z Ukrainy. Sam miałem taki rower. Samochodów było mało- i też władza nie zabierała samochodów ludziom podczas jazdy pod wpływem.. Nie było parkingów gdzie policja gromadziła „Warszawy” i „małe fiaty” skonfiskowane właścicielom za jazdę pod wpływem.. Popatrzcie Państwo ile wolności było za „ komuny”?.. A teraz, gdy” komuny już nie ma”? Mamy coraz mniej wolności… Może dlatego, że jest zbyt cenna- i dlatego trzeba ją reglamentować.. A jak gdzieś człowiek leżał niewidoczny w krzakach, a było lato- to przeleżał w nich całą noc, rano wytrzeźwiał i poszedł do domu.. Gorzej jak była zima- czasami przeżył, a czasami zmarł.. Jego wola, jego wybór, jego decyzja.. Był dorosłym człowiekiem- miał prawo podjąć każdą decyzję wobec siebie, nie szkodząc innym.. I nie działa mu się krzywda, chyba, że zmarzł tam w krzakach.. Ale na własny rachunek i za własne pieniądze.. Nie było jeszcze wtedy politycznych ekologów, którzy- jako poganie- bardziej dbają o przyrodę- niż o człowieka, dla którego sam Pan Bóg przyrodę stworzył.. Ekolodzy człowieka mają w nosie, chociaż sami są ludźmi- i powinni myśleć raczej o bliźnich, jako ludzie- ale widocznie mają inne rozkazy.. Drzewa ponad człowiekiem i ta ich niezłomna polityczna wiara w przyrodę.. Każdy może oczywiście wierzyć w co chce.. Ale wiara w drzewa nie jest elementem naszej cywilizacji.. Tak jak karanie ludzi za nie odśnieżanie samochodów podczas zimy.. Za poprzedniej komuny nie było kar za nie odśnieżanie samochodów, tak jak nie było tylu słupków na ulicach przeszkadzających w parkowaniu samochodów. Słupków sobie w ogóle nie przypomniam.Nie było kar- nie było słupków. Nie było też kar za nieodśnieżone słupki… Samochodów dzisiaj jest oczywiście znacznie więcej niż za poprzedniej komuny. Ale im więcej samochodów- tym więcej słupków ograniczających parkowanie pojawia się w naszych miastach.. Jakby ktoś złośliwie śledził statystyki dotyczące powiększającej się liczby samochodów.. W końcu samochód nie jest żadnym luksusem.. Nawet w demokratycznym państwie prawnym.. Jak tak dalej pójdzie- wszystko może być luksusem.. To zależy od władzy- co ustanowi jako luksus.. Kiedyś ludzie chodzi bez butów- co dzisiaj jest dziwne, żeby widzieć człowieka bez butów.. Oprócz pana Wojciecha Cejrowskiego, którzy chadza boso- nawet przez cały świat.. Nie wspominając o wchodzeniu do studia.. W każdym razie za nieodśnieżony samochód można dostać mandat w Jego Wysokości Demokratycznej- nawet 500 złotych(??) A dlaczego tylko 500 złotych?- zapytałby minister finansów, jeszcze lepszy od obecnego.. Nie może być 5000????? Budżet byłby szybciej napełniony i więcej można byłoby ukraść.. Żeby potem podnieść mandat do 7000 – za nieodśnieżony samochód. Bo zwróćcie Państwo uwagę… Za nieodśnieżony rower lub motor- na razie nie ma kar- tak jak za nieodśnieżony dom.. Nie ma też kar jak sam” obywatel” nie jest odśnieżony. I jego rodzina idąca na sanki… Chyba, że chodzi o dach.. Ten musi być odżnieżony, żeby się nie zawalił właścicielowi na głowę.. Bo dom nie jest już właściciela- dom jest państwa. Skoro państwo dba na razie o jego dach.. W miarę upływu czasu zadba o resztę. Państwo dba jeszcze o to, czym właściciel domu pali w piecu(???) I czy ma posprzątane na swojej posesji, i czy- wkrótce- trawa jest odpowiedniej wysokości przystrrzyżona.. Czy to zima, czy to w lecie- poznać totalitarne państwo po berecie. Tak jak musi być odśnieżony chodnik przylegający do prywatnej posesji, której właścicielem nie jest właściciel chodnika- tylko gmina.. Niewolnik posesji- musi sprzątać coś, co nie jest jego własnością.. Bo urzędnikom się nie chce.. Wolą przesiadywać w gminie, popijając przysłowiową herbatkę.. Co tam nieodśnieżony samochód.. Jak jest nieodżnieżony, i jest spór, czy jest nieodżnieżony, czy jest odśnieżony częściowo, bo zaraz po odśnieżeniu napadało na samochód- i samochód jest znowu nieodśniezony- to można ukarać kierowcę za pracujący samochód podczas jego odśnieżania.. To znaczy samochód musi być wyłączony, żeby nie stwarzał niebezpieczeństwa i nie był pozostawiony na pastwę złodziei.. I żeby go można było odśnieżać spokojnie- bez nerwów.. Wielu kierowców włącza samochód- i dopiero odśnieża, żeby się odrobinę zagrzał.. Wielki ekologiczny błąd! Najpierw odśnieżyć zamarznięty samochód, a dopiero potem sobie pojechać z określona szybkością- bezpieczną, zapiąwszy się wcześniej w pasy bezpieczeństwa i sprawdziwszy, czy jest apteczka, kamizelka, gaśnica, trójkąt i fotelik dla dziecka. No i zapasowa żarówka, gdyby się spaliła- warto ją mieć przy sobie- bo znowu mandat.. Fotelik jest obowiązkowy jeśli dziecko będzie przewożone samochodem, bo państwo jest również właścicielem dzieci, tak jak wszystkich niewolników demokratycznego państwa prawnego.. I za brak fotelika również grożą kary finansowe.. Bo na razie nie ma kary za brak fotela dla kierowcy lub pasażera.. Wiele osób wozi fotelik gdy nie przewozi dziecka.. Na razie nie ma kar za wożenie fotelika bez dziecka.. Można sobie wozić foteliki dla dzieci, ile wejdzie do samochodu.. Najgorzej jak ktoś ma siedmioro dzieci.. Wtedy ma problem! Ale na szczęście nowoczesna polska rodzina składa się z partnera, partnerki, i dziecka sąsiada, który je akurat pozostawił u „partnerów „po musiał wyjść.. Najlepiej odśnieżajmy samochód, kiedy jeszcze policja i straż miejska śpi.. I na wszelki wypadek bądźmy w prawidłowych butach przy odśnieżaniu. Bo nie wiadomo jaki rodzaj butów będzie obowiązywał po nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości- oczywiście przy wyłączonym samochodzie.. No i jaki będzie obowiązywał kolor kamizelki ochronnej, chroniącej nas przed niebezpieczeństwem.. W demokratycznym państwie policyjnym. WJR

Najbardziej oszczędzono na Polsce

1. Według informacji napływających z Brukseli, przewodniczący Rady Unii Europejskiej Herman Van Rompuy zwoła posiedzenie rady poświęcone perspektywie finansowej UE na lata 2014-2020 w dniach 7-8 lutego. Wcześniej sygnał, że rozmowy ze wszystkimi przedstawicielami 27 krajów UE w spawach budżetu UE, zmierzają do kompromisu, przekazała minister ds. europejskich Irlandii Lucnida Creighton (ten kraj od 1 stycznia 2013 roku przejął przewodnictwo w Radzie ). Kompromis ma jednak polegać na tym, że wszystkie kraje zgodzą się na kolejne cięcia wydatków budżetowych na kwotę przynajmniej 15-20 mld euro. Należy jednak przypomnieć, że już do tej pory wydatki budżetu UE na lata 2014-2020 zostały zmniejszone o około 75 mld euro (w zobowiązaniach) w związku z czym ogólna kwota wydatków zmniejszona została do 970 mld euro. Wygląda więc na to, że globalna redukcja wydatków w budżecie 2014-2020 będzie wynosiła blisko 100 mld euro, czyli mniej więcej tyle ile oczekiwało 11 największych płatników netto w tym w szczególności Niemcy i W. Brytania.

2. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że w sierpniu 2012 roku w projekcie budżetu UE na lata 2014-2020 znalazło dla Polski 80 mld euro na politykę spójności i 35 mld euro na Wspólną Politykę Rolną (21 mld euro w ramach I filaru na dopłaty bezpośrednie i 14 mld euro w II filarze na rozwój obszarów wiejskich). Przeliczając te kwoty w euro na złote tylko po kursie 4 zł za 1 euro na politykę spójności mieliśmy więc otrzymać 320 mld zł, a na WPR 140 mld zł.

Przyjmując jeszcze za dobrą monetę deklaracje ministrów rolnictwa (poprzedniego Marka Sawickiego i obecnego Stanisława Kalembę, że mocno zabiegają o wyrównanie dopłat rolniczych do średniej unijnej (270 euro do hektara), powinniśmy jeszcze doliczyć do środków I filara w ramach WPR – 7 mld euro czyli kolejne 28 mld zł. Tak więc w projekcie budżetu UE na lata 2014-2020 dla Polski powinno się znaleźć około 122 mld euro czyli blisko 490 mld zł.

3. Niestety już dotychczasowa redukcja ogólnych wydatków budżetu UE o 75 mld euro w dużej mierze dokonała się kosztem polskiej koperty narodowej. Zamiast 80 mld euro na politykę spójności dla naszego kraju pozostało już tylko 72,4 mld euro (redukcja o 7,6 mld euro), ponad 3 mld euro straciliśmy także w ramach II filara WPR. A więc na 75 mld euro cięć wydatków w budżecie UE, ze środków przewidzianych dla naszego kraju zabrano blisko 11 mld euro czyli złożyliśmy się na oszczędności unijne w ponad 15%. To prawda, że jesteśmy największym beneficjentem funduszu spójności ale na 27 krajów, które korzystają z budżetu UE oszczędności kosztem koperty narodowej przypadającej naszemu krajowi są niezwykle wysokie.

4. Na razie tajemnicą pozostaje jakiego rodzaju wydatki zostaną zmniejszone przy kolejnym cięciu, tym razem jak informuje przewodnictwo irlandzkie o 15-20 mld euro. Czy będą to cięcia w wydatkach na administrację unijną jak życzył sobie premier W. Brytanii David Cameron czy też administracja się jakoś obroni, a znowu zmniejszone zostaną wydatki na dwie najważniejsze unijne polityki: spójności i rolną? Jeżeli wybrano by to drugie rozwiązanie, to ucierpią po raz kolejny środki dla Polski i znowu ulegną zmniejszeniu sumy na politykę regionalną i rolnictwo o kolejne miliardy euro. Niezależnie od tego jaki wariant zostanie wybrany, tak czy inaczej to Polska będzie głównym dostarczycielem środków finansowych do tych oszczędności. No ale skoro wybierając się na te negocjacje premier Tusk w polskim Sejmie zapowiedział, że będzie walczył o 300 mld zł na politykę spójności i 100 mld zł na rolnictwo, to zapewne to co uzyska, będzie w okolicach tej sumy, a więc będzie można odtrąbić sukces. A że będzie to o blisko 90 mld zł mniej niż można było uzyskać, to rzadko kto się o tym dowie. Już media się o to postarają. Kuźmiuk

Marzenia rządu o pozyskaniu 1,5 miliarda złotych z mandatów za pomocą mandatowozów rozpętały prawdziwą wojnę radarową Gdy w czasie wakacji pisałem o moich spostrzeżeniach z przejazdu przez Województwo Radarowe ze stolicą w Białym Borze (to moja robocza nazwa Środkowego Pomorza z tytułu radaru w każdej wsi i zwyczaju chowania ich po krzakach i śmietnikach), moje teksty były odosobnione, można by rzec niszowe. Ale teraz rozpętała się prawdziwa wojna radarowa, po tym jak rząd zoperacjonalizował swoje marzenia pozyskania 1,5 miliarda złotych z mandatów za pomocą mandatowozów. Debata jest niestety głównie medialna, oparta na pseudo-argumentach i niewiedzy. A ponieważ to zjawisko może w ciągu kilku lat dotknąć milionów Polaków w postaci zapłaconego mandatu lub straconego prawa jazdy. Zatem warto o tym pomówić poważnie, na podstawie wyników poważnych badań. Dlatego 20 lutego Akademia Finansów i Biznesu Vistula organizuje konferencję naukową poświęconą … efektywności wydatkowania środków unijnych w Polsce. Jednym z wątków będą drogi i radary. Tutaj jest link do omówienia referatu radarowego, autorstwa dziekana prof. Pawła Gieorgicy, jako zachęta do udziału w konferencji. Wstęp będzie wolny.Kilka dni przed konferencją podam dane logistyczne. Ciekawe czy powstanie Partia Antyradarowa i Wolności (PAW). Mamy we Włoszech i na Islandii komików, którzy cieszą się dużą popularnością i nawet wygrywają lokalne wybory. Może gdyby powstał PAW na wesoło i miał tylko kilka postulatów: delegalizacja radarów, sypanie dróg w zimie żwirem zamiast solą (koniec z butami zniszczonymi przez sól), a przy okazji likwidacja połowy przepisów i etatów urzędniczych, to taki PAW mógłby mieć spore poparcie w narodzie, który kocha przecież wolność, mimo że przeżył wiele lat zniewolenia. Kiedyś carat i Prusacy, potem niemieccy faszyści, potem sowieckie komuchy, a teraz terror radarowy. Cytując klasyka: Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany połam bat …. Krzysztof Rybiński

Korwin-Mikke: Prolegomena animistyki czyli czym jest dusza? Zaczniemy od spraw poważnych, choć ulotnych – od zastanowienia się, czym jest dusza. Bo wszyscy o tym mówią – a jakoś mało kto stara się podać definicję. Definicje naukową oczywiście. By metodykę naukową przybliżyć, zacznę od pytania: czy widział ktoś: „energię potencjalną”? O ile wiem – nikt. A jednak wszyscy o niej mówią – tak, jakby istniała naprawdę. Skoro tak, to musimy wiedzieć, o czym mówimy… Jak zatem definiujemy „energię potencjalną”? O, to bardzo proste: „energia potencjalna” np. kamienia to jest to, czym różni się kamień położony na biurku od tego samego kamienia leżącego na podłodze. I to jest dobra, ścisła definicja. Dokładnie to samo jest z „duszą”. Duszy też nikt nigdy, o ile wiem, nie widział. Ale wiemy, że istnieje. Więc skoro o niej mówimy, to musimy wiedzieć, o czym mówimy. Jak zatem definiujemy duszę? O, to bardzo proste: człowiek czymś różni się od zwierzęcia. To coś, czym człowiek różni się od zwierzęcia, nazywamy „duszą”. Różnica między „duszą” a „energią potencjalną” jest taka, że to my możemy obdarzyć energią kamień, podnosząc go z podłogi i kładąc na biurku. Natomiast duszą obdarzył nas ktoś inny. Tego kogoś, kto obdarzył nas duszą, nazywamy „Bogiem”. Prosta sprawa. Natury Boga nie znamy. Przypisujemy Mu różne właściwości. Nazywamy Go różnymi imionami. Niektórzy, nazywający się „ateistami”, obdarzają Go imieniem „Natura”. Ale czy Natura – taka jak ją rozumieją ateiści – stworzyłaby duszę? Wątpię. W każdym razie Teoria Ewolucji na ten temat nie zabiera głosu. JKM

Skandal z „bombą” w Sejmie – i kosmiczne refleksje P.Tomasz Sekielski w ramach „dziennikarskiej prowokacji” wniósł do budynku Sejmu trochę materiałów wybuchowych:

http://www.youtube.com/watch?v=D0deDrhhRg0

Z chęcią napisałbym, że to wyjątkowe świństwo ze strony p. Sekielskiego&His Boys – ale, niestety, takie skandaliczne postępowanie dziennikarzy i innych łowców sensacyj jest na porządku dziennym. Tym niemniej trzeba to za każdym razem potępiać. Wyjaśnijmy to – bo jestem przekonany, że wielu ludzi pochwali p. Sekielskiego za to, co uczynił: że wynalazł lukę w ochronie Sejmu. Zajmijmy się tym bliżej. Zacznijmy od drobiazgu. p. Sekielski pisze, że zamachowiec mógłby zagrozić „najważniejszym ludziom w państwie”. W rzeczywistości Sejm nie ma już dziś większego znaczenia – poza momentem, gdy wybiera „Rząd”. Sejm automatycznie uchwala to, co przedkłada „Rząd” - i nie zgłasza praktycznie żadnych własnych ustaw. A gdyby jakiś szaleniec zgładził wszystkich 460 posłów, na ich miejsce weszliby ci następni z listy – i po tygodniu nikt nie zauważyłby różnicy. Gdy w Smoleńsku zginął Prezydent i kilkudziesięciu ważnych ludzi – to był pewien problem. Ale 460 posłów? Tylko naiwniak mógłby robić zamach na Sejm – i myśleć, że to cokolwiek zmieni. Przecież tych 460 z drugich miejsc byłoby dokładnie z tych samych partyj w tych samych proporcjach. Ale to tylko tak, dla porządku.

„Zamach” p.Sekielskiego składał się z dwóch części: zmajstrowanie bomby – i wniesienie jej do Sejmu. Rozpatrzmy to po kolei. Bombę można skonstruować z wielu składników. Oczywiście najtaniej z tych kupionych w hurtowni chemicznej – ale zdolny chemik wyekstrahuje potrzebne składniki z dowolnych produktów: z pieprzu, margaryny i tysiąca innych. Kwestia kosztu i czasu. Każde chemikalium, również materiał wybuchowy - składa się z pierwiastków – i trzeba je tylko połączyć ze sobą w odpowiedni sposób. Przepisy są w internecie – ale nie tylko... Wniesienie bomby do budynku Sejmu jest też bardzo proste – od ręki mogę podać dwa sposoby, a jakbym pomyślał, to jeszcze pewno z pięć. I nie ma sposobu, by temu zapobiec – kwestia determinacji i cierpliwości. Dlatego zapobieżenie wysadzeniu Sejmu w powietrze (o, już mam dwa kolejne sposoby!) jest niemożliwe. I nie trzeba tego robić. Senatorzy i posłowie mają być bardziej chronieni, niż przeciętny Kowalski – zgoda – ale bez przesady! I są chronieni. W sposób zupełnie wystarczający. Straż Marszałkowska działa znakomicie. A są tam i inne służby. Byłoby dobrze, by p.Sekielski – i ci, co przyklaskują Jego działaniu – odpowiedział sobie na pytanie:

Skoro tak łatwo jest wysadzić Sejm w powietrze – to dlaczego nikt tego do tej pory nie zrobił?

Odpowiedź jest proste: bo jesteśmy nauczeni, że ludzi nie wysadza się w powietrze. Bo nam się nie chce. Bo boimy się odpowiedzialności – przed sądem, przed Bogiem. No, i - last, but not least – bo żaden Sekielski i żadna telewizjanam tego pomysłu nie podsunęła. Normalnemu człowiekowi nie przychodzi do głowy wysadzanie Sejmu. Po prostu: o tym nie myśli. Ale o wyczynie p.Sekielskiego dowiedziało się 10 milionów ludzi – i każdy pomyśli: „Cholera – to byłoby coś!” 9 999 995 po tygodniu zapomni – ale może pięciu nie. P. Sekielski w sposób bardzo istotny zwiększył zagrożenie. A ponieważ nie istnieje sposób, by temu zapobiec... Instrukcja jak robić bombę jest nie tylko w Sieci. W książce dla młodzieży - „Tajemnicza Wyspaśp. Juliusza Vernego jest precyzyjna instrukcja, jak zrobić nitroglicerynę. Przez 140 lat przeczytało ją na pewno ponad 500 milionów chłopców. I zapewne kilkuset – a może parę tysięcy - tę nitroglicerynę wypichciło, z części wyrośli znakomici pirotechnicy, kilku przy tym straciło rękę albo zginęło. Takie jest życie. Tak powinno być. Ale jakoś nikt (chyba?) nie użył tej nitrogliceryny do dokonania poważnego zamachu. Nie można ludziom odbierać narzędzi przestępstwa. Nie wolno im zapobiegać. Ludziom trzeba wierzyć – i surowo karać za nad'użycie zaufania. Miejscem, gdzie jest bezpiecznie (a i to nie do końca...) jest więzienie. Natomiast postęp tworzy się tam, gdzie wolni ludzie eksperymentują. I czasem ktoś wyleci w powietrze. Trzeba się z tym pogodzić. To jest cena postępu. Można spędzić całe życie przypięty do babcinego fotela – a można jeździć samochodem. Co jest, rzeczywiście, ryzykowne. Można być Kowalskim – a można dać się wybrać na senatora. I to jest ryzykowne, ale dlaczego Kowalski ma w podatkach płacić za to, by temu senatorowi zapewniać super-ochronę? Jedynym skutkiem „prowokacji” p.Sekielskiego będzie to, że nieszczęśni nauczyciele chemii będą mieli jeszcze większe kłopoty z nabyciem odczynników do doświadczeń, zwykli ludzie będą trzy razy dokładniej rewidowani przy wchodzeniu do Senatu i Sejmu.... a jeśli jakiś zdeterminowany facet (facet – jakoś nigdy nie dokonują tego kobiety...) będzie chciał wysadzić ten cyrk w powietrze, to i tak wysadzi. I teraz uwaga ogólna. Lewica mówi o prewencji, o zapobieganiu. I Większość to (dziś!) popiera. Prawica mówi o represji – o surowym karaniu przestępców. Różnica jest taka, że represje dotykają tylko przestępców – natomiast prewencja dotyka wszystkich. Żyjemy w świecie paranoi. Jeszcze dwadzieścia lat temu wyśmiewałem się, że niedługo trzeba będzie zakładać kask idąc ulicą – bo przecież może spaść cegła. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że za 20 lat trzeba będzie zakładać kask na nartach, a Unia Europejska zakaże jazdy na sankach „na śledzia”, głową do przodu!!! A gdyby Unia przetrwała jeszcze kilka lat, to i te kaski na ulicach też by wprowadziła. D***kratycznie! Bo Większość bardziej ceni Bezpieczeństwo – niż Wolność. I, jak to obrazowo ujął śp. Fryderyk Nietsche: mali ludzie trzymają za nogi wielkich, nie pozwalając im wzlecieć. Dlaczego dziś Większość tak się boi – a np. jakiś muzułmanin czy prosty Tamil parsknąłby śmiechem widząc degeneratów bojących się zjeżdżać na sankach? Cóż: dawniej ta mniejszość odważnych narzucała swój styl życia innym. Kobiety podziwiały odważnych. Król nagradzał odważnych. Tchórze byli tak jak i dziś – w zdecydowanej większości – ale wstydzili się swego tchórzostwa. Nie przyznawali się. Grali chojraków. Dziś mają Większość – i ta Większość narzuca to tchórzostwo innym, nawet tej mniejszości. Są dumni, że nie są frajerami, że są ostrożni. Większość ma rację – no, nie? Oni rządzą – i i tych ryzykantów uważają za idiotów. Część tych odważnych zaczyna się wstydzić, że lubi ryzykować. A ponieważ jest powszechne ubezpieczenie – to jeszcze tym odważnym też zabraniają ryzykować – bo to oni potem musieliby płacić za ich leczenie. Jak to powiedział śp.Adam Mickiewicz:

Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie

Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.

Tak właśnie dobiega kresu nasza cywilizacja.

Drugą przyczyną, pochodną, są dziennikarze. STRASZĄ. Straszą pedofilami, straszą bandytami, straszą zamachowcami, straszą klęskami żywiołowymi, straszą pandemiami, straszą Globalnym Ociepleniem, straszą końcem świata... Ludzie boją się dziś własnych mężów, własnych żon, własnych dzieci, własnych rodziców. Owszem raz na dziesięć milion przypadków zdarza się pedofil czy żona-trucicielka – ale dawniej człowiek słyszał o takim jednym przypadku, który zdarzył się hen, we wsi za górami, mówiono o tym (i o tym, jak tego pedofila łamano kołem!) przez dziesięciolecia ze zgrozą. Dziś ludzi jest 10 miliardów, tych pedofilów jest milion, to dziennie można mówić w telewizji o paruset. Ludzie widzą naokoło siebie dziesięciu normalnych znajomych – ale dzięki dociekliwym dziennikarzom, którzy wytropią takiego w Pernambuco, w telewizji tygodniowo mają paruset pedofilów; więc uważają, że tych pedofilów to jest większość, że to jest norma, że trzeba się BAĆ... A takie hieny dziennikarskie, jak p.Sekielski, robią na tym KASĘ. I wreszcie trzecia przyczyna, najważniejsza: ludzie stracili Wiarę. Proszę się nie łudzić: teoretycznie w Polsce jest 86% ludzi wierzących, (z czego 90% to rzymscy katolicy). W rzeczywistości w Boga wierzy maleńka garstka. Księża też nie wierzą w Boga: ks.Jerzy Popiełuszko nie szeptał: „Boże, dzięki Ci, mam szansę zostać męczennikiem!” - tylko wyrywał się oprawcom wrzeszcząc: „Ratunku!”. Piloci „Tupolewa” nie wołali: „Jezu!” tylko „Kurwaaaaaa!”. Chrystus powiedział: „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je” [Łk 9,24] Dziś zamiast żyć – żyć, zjeżdżając na sankach głową w dół chociażby – człowiek traci godziny swego życia chodząc ostrożnie i nie ryzykując. Proszę sobie policzyć, ile godzin dziennie tracimy by być „bezpieczni”. A człowiek wierzący wiedział, że po śmierci czeka go życie wieczne – więc się nie bał. No – może trochę. I żył pełnią życia. Jeden krócej – drugi dłużej. Ale żyli! Natomiast dzisiejszy człowiek nie wierzy w życie pozagrobowe – więc prowadzi nędzne życie skorupiaka. Ma tylko jedno życie – więc nie będzie ryzykował. Nie zaryzykuje życia w obronie honoru, w obronie czci kobiety, w obronie dziecka, w obronie wiary, w obronie ojczyzny... Dlaczego miałby ryzykować, skoro heretycy zwani dziś „księżmi katolickimi” pouczają: „Życie ludzkie jest najwyższą wartością”. Przecież za pieniądze z'użyte na „poduszki powietrzne” można by sfinansować sto wypraw na Marsa! Ale ludzie pytają: „A po co tam lecieć?” Ba! Nawet na moim blogu pojawił się ktoś, kto skok p. Feliksa Baumgartnera skomentował: „Wariat”!! Q! Tacy „wariaci” stworzyli naszą cywilizację. Którą takie nędzne robaki teraz rozkładają od środka! Tłamszą swoimi tłustymi cielskami. Oni nie wiedzą, co to przyjemność! Człowiek ryzykuje – naprawdę ryzykuje, nie w grze planszowej - swoje życie – i przeżyje! To jest rozkosz – której dzisiejsi ludzie są pozbawieni. A jak nie przeżyje? No, to nie ma problemu... Nie wiemy, czy Bóg istnieje – czy nie istnieje. Ale, jak mówił śp.Franciszek-Maria Arouet (ps.”Voltaire”): „Gdyby Boga nie było – należałoby Go wymyśleć!” Dzięki temu, że ludzie w Boga wierzyli – mogli żyć pełnym życiem. Żyli szczęśliwi. I umierali szczęśliwi. Przestępcy nie: ci się bali – ale ludzie porządni umierali szczęśliwi z nadzieją na Raj. To chyba dobrze, że ludzie uczciwi mieli taką nagrodę – a nieuczciwi taką karę? I te sk***syny Oświeceni Postępowcy odebrali im ten Raj. A nieuczciwym Piekło. A przy okazji zabili całą naszą, tak wspaniałą, cywilizację. No, cóż: przyjdą muzułmanie i ją odrodzą. Oni naprawdę wierzą w Boga.

A może tym sk***synom uda się „ucywilizować” również muzułmanów...? No, cóż: z innych planet nie docierają do nas żadne sygnały. Najprawdopodobniej, gdy tamte cywilizacje osiągały taki szczebel rozwoju, że mogły wyruszyć w Kosmos, zwyciężali tam Oświeceni Postępowcy - i tamte cywilizacje wyginęły tak samo, jak ginie nasza. Być może to taki bezpiecznik – wmontowany przez: Naturę? Boga? A jak tam sobie chcecie. Ja nie mam nic przeciwko temu, że Cisi, Ciemni, Mali Ludzie pracują przez osiem godzin, jedzą optymalną zdrową żywność – albo dla odmiany soję GMO – oglądają telewizję, płodzą jedno (góra dwoje) dzieci, jeżdżą w pasach i z poduszkami, na nartach i na rowerach w kaskach, a po szczęśliwym życiu szczęśliwa, bezbolesna euthanazja... Tylko niech NAM dadzą żyć!! JKM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
AVT 945
21id(945
945
zarzaedzanie jakociae 945, WZR UG, III semestr, Zarządzanie jakością - prof. UG, dr hab. Małgorzata
2SC 945
Brother Fax 910, 920, 921, 930, 931, 940, 945, MFC 925, 970, 985mc Parts Manual
944 945
945
AVT 945
21id(945
Colley Jan Gorący Romans Duo 945 Wiedeński walc
waltze 945
Serwis PP 1 (945) Prawno Pracowniczy DODATEK www serwispp infor pl PREZENTY PROFESJONALNY TYGODNIK S
Bach Fugue in E minor, BWV 945
akumulator do volvo 940 kombi 945 24 turbo diesel
akumulator do volvo 940 ii kombi 945 23 23 turbo
916 945

więcej podobnych podstron