Jak Chłopi z Urszuli zrobili Jagnę Również w dawnych czasach bywali ludzie, no, nie całkiem rozgarnięci? Takim przykładem był za mojej młodości towarzysz Albin Siwak, robotnik mianowany sekretarzem i władcą Polski. Umysł nieduży, powiadano, zmieściłby się może w głowie ptaka ("Gdyby twój mózg włożyć do głowy ptaka, moje dziecko miałoby fajną grzechotkę" - tak wyglądała kiedyś w realu walka wyższych klas i prymitywnych mas). I oto kiedyś lekarz zalecił Siwakowi kurację dla podleczenia nadszarpniętego na budowie zdrowia: "Powinien towarzysz pojechać do Baden-Baden". A na to Albin: "Mnie, panie doktorze, dwa razy powtarzać nie trzeba"... Skąd ten wstęp? Ano przed tygodniem mój felieton o kosmosie poszedł z tytułem sprzed tygodnia jeszcze wcześniejszego, o gazie, co skłoniło mnie do interesującego wniosku. Mianowicie: teksty też należałoby czasem dawać te same, zwłaszcza, iż w naszej rzeczywistości zmienia się doprawdy niewiele. Rok temu z okładem pisałem o bankrutującej Grecji, bo słońce, jako jedyny atut kraju to niewiele w epoce solariów... A o greckich buntownikach - że trudno im przejść od roli królów do roli służących... No i proszę, zamiast pozwolić im wtedy już zbankrutować, dokładnie jak zgodzono się niegdyś na oddanie większości Hellady Turczynom albo jak pozwolono zburzyć i rozkraść Akropol (do tego stopnia, że dziś ani jeden kamień nie jest tam chyba autentyczny) - Europa znowu zamierza ratować wraz z Polską tego żyjącego ponad stan bankruta i utrzymać trzynaste i czternaste pensje, 800 euro zasiłku dla bezrobotnych etc. Pomijam, że przydałoby się taki stan wiecznego bankructwa osiągnąć kiedykolwiek w Polsce (i taką pogodę również, i mistrzostwo Europy w piłce nożnej też), ale... przecież najzabawniejsze jest to, że my wcale nie pomagamy Grecji ani sobie! Plan ma pomóc Grecji, by oddała raz już pożyczone pieniądze Zachodowi, (więc nie nam!), więc trzeba pożyczyć jej więcej (tu rola dla nas), żeby oddała kiedyś tam (znów nie nam), gdy pożyczy się jej jeszcze więcej. A ponieważ my jesteśmy na samym końcu tego łańcuszka, rzecz jasna kasy nie zobaczymy nigdy, jak zresztą w każdej oszukańczej piramidzie. Od razu zapytajmy Unię, czy nam wolno robić cokolwiek, bo możliwe, że jest to już zabronione, jak w wojnę partyzantka...Oczywiście, Polacy często postępują kompletnie nieracjonalnie. Bezrozumnie, czyli mówiąc o ptasiej bądź gęsiej głowie, obrażamy po prostu ptactwo! Na przykład łatwo to udowodnić na przykładzie Urszuli Górskiej. To moja serdeczna przyjaciółka, córka Kazimierza (i niestety, piszę to z żalem, bardzo do niego podobna, i nieco do Stanisława Żelichowskiego też). Jeszcze nie było Platformy Obywatelskiej, a ona już zaczynała działać w myśl PO - Prawa Odwrotności. To znaczy jak ktoś obiecuje niższe podatki, będą wyższe. Zamiast autostrad ścieżki rowerowe itd., znacie to chyba na pamięć. A jak wsławiła się Ula? Dziarsko nad wyraz. To znaczy, jadąc na stałe do Grecji i Aten, postanowiła... zostać trenerką jazdy figurowej na lodzie. I ha, ha, tyle, że nie dowieziono jej lodu widywanego w tamtejszej spiekocie tylko w drinkach. Ula musiała nie doczytać, że organizowano tam wprawdzie igrzyska, ale letnie, a nie zimowe! Pozostawała, więc bez stałego zatrudnienia (nie licząc tych 800 euro zasiłku, też bym nie wzgardził, gdybym był polskim trenerem młodzieży). Ale myślicie, że czegoś to ją nauczyło? Nie sądzę. Oto zadzwonił przyjaciel z radosną nowiną. Urszula wraca do Polski i startuje w wyborach do Sejmu z listy światowej! Oczywiście, zgodnie z prawem odwrotności - nie ma ku temu najskromniejszych nawet kwalifikacji. Do tego raczej powinna wspierać w heroicznej walce z Zachodem Greków, którym proponuje się właśnie podwyższenie wieku emerytalnego i zmniejszenie świadczeń, a ci ani myślą się na to zgodzić. I odgadliście - nie zgodzą się nigdy. Ale Ula postanowiła, po trzydziestu latach życia w Atenach, jednak ratować przed kryzysem... Polaków! I zostać posłem przy Wiejskiej. Wystartować. Ale żeby było śmieszniej, to z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego. Hm, ani nie była nigdy chłopem (ojciec trener futbolowy, dziadek kolejarz - jako maszynista prowadził pociąg pancerny broniący Lwowa przed Ukraińcami i obronił!), nie odróżnia zapewne Sejmu od Senatu, a grypy od chrypy (czy internetu od internatu), ale czyjaś politykierska głowa postanowiła ją na stare lata ośmieszyć i wykorzystać. Otóż nikt w PSL w ogóle nie zamierza, by go Ula reprezentowała gdziekolwiek. Ma jedynie (w zamian za kolację z Waldkiem od Pawlaków, tak to wygląda) nazbierać wszędzie głosów, które skonsumuje ktoś inny. Do tego w bardzo dziwnym Urszula znalazła się towarzystwie. Co ma wspólnego ze wsią tyczkarz Władysław Kozakiewicz (poza może tyką chmielową), zresztą i co ma wspólnego z tą Polską, skoro z własnej nieprzymuszonej woli zamienił niegdyś "Mazurka" na hymn niemiecki i wył z innymi, że Deutschland, Deutschland über alles? Do Bundestagu kandyduj, bohaterze, skoroś poszedł dalej nawet od Ziutka Słoneczko! Bo jak zeznawał pułkownik Światło na wzmiankowany temat w swej książce: Stalin po otrzymaniu oferty Bieruta z proponowaną nową wersją polskiego hymnu ze słowami Władysława Broniewskiego miał zaskakująco powiedzieć tak: "»Mazurek Dombrowskowo« charoszaja piesnia. Paka astawit". No i na razie faktycznie hymn nasz został, ale Władziuchna sam go sobie zmienił, by po latach wracać na Ojczyzny łono. To już posłów jakikolwiek związek z wyborcami, choćby duchowy, a przy chłopach i zawodowy, nie obowiązuje? Czy biura poselskie mamy opłacać w Atenach i Berlinie, czy raczej jednak mądrzej byłoby w Sochaczewie? No, sami sobie odpowiedzcie, a i ty się zastanów, Urszulo, czy o to chodzi, by wybory przeobrazić w żarty z pogrzebu? Bo na to się właśnie zanosi. Ale taki chyba styl panuje, skoro jedna z pań, która dziarsko stanęła na czele Partii Kobiet, pochwaliła się w ostatniej książce, jak to polubiła spermatofagię, a fu! Ja wiem, de gustibus i tak dalej, ale to jest poziom kojarzony z towarzyszem Siwakiem, a nie z wykształconymi Polkami...
No dobra, ale przeczytałem ostatnio rzecz znacznie ciekawszą. Mianowicie na konto jakiegoś publicystycznego programu przebrnąłem przez... Zarys koncepcji "IV Rzeczypospolitej". Przyznam bez bicia, wiedziałem tyle o nich, co Ula o kalafiorach i nierogaciźnie, a tu niespodzianka! Otóż najbardziej zwalczany w mediach okres w dziejach Polski, bardziej niż stalinowski czy peerelowski, jawi się niezwykle sympatycznie i aż dziw, że wpadł na to wszystko prezes Jarosław wraz z Lechem. Sami poczytajcie, zamiast słuchać Tomasza Lisa choćby (a propos stara ekipa wskrzesza stare "Wprost" - ciekawe, kto kogo teraz wykrwawi). Otóż IV RP (szkoda, że cyfry to rzymskie, niezrozumiałe, więc Naród i Ula z Władkiem nie odróżniają Jej od II i III, zakład?). Na przykład spisuję sobie hasła: odnowa moralna (jestem za, sam się od jakiegoś czasu odnawiam), oparcie o tradycje narodowe i demokratyczne (no jakżeby inaczej!), odbudowa zaufania do instytucji Państwa (niezbędna!), likwidacja zbędnych urzędów (absolutnie!), skasowanie komunistycznej agentury (pewnie! i innej też!), opieka nad rodziną (konieczne!), solidarność społeczna (precz z liberałami bez kapitału!), nadrzędność polskiego prawa nad międzynarodowym (oj, właśnie Unia walnęła straszliwą karę TP SA, tyle mamy z niej pożytku, a będzie przecież jeszcze gorzej i bardziej uniżenie, jeżeli można jeszcze bardziej na kolanach). W obecnej RP premier chwali się, że Niemcy zgodzili się na pogłębienie podejścia do... polskiego portu, i że trzeba było długich negocjacji. Sensacja! Co za odwaga! Co za biznes! Do własnego portu wolno wpłynąć będzie! To od razu zapytajmy Unię, czy nam wolno robić cokolwiek, bo możliwe, że jest to już zabronione, jak w wojnę partyzantka... Ale premier nie dostrzega śmieszności w niczym. Na przykład, że CBOS daje mu wysokie poparcie 47 proc. Pięknie, ale... wiecie, od kogo jest CBOS zależne? Od... prezesa Rady Ministrów. No i tak się bawimy w opluwanie IV RP, gdy była to, w hasłach rzecz jasna, ostatnia porządna idea państwowa, a trwała rok zaledwie. A padła, bo musiała... Zwalczała korupcję, wrogów rodziny, wszelakie wywiady wojskowe, dążyła do lustracji, kasowała synekury (tu dalej cytuję dokument dostępny w necie), przywileje, demoralizację, fasadowość, Leppera, patologie, wyprzedaż Polski etc. Przesadziła z jednym - kompletnie zlekceważono program gospodarczy, (gdy taka II RP miała w planach gigantyczny rozwój od Gdyni po COP choćby), namnożyła też sobie zbyt wielu wrogów naraz, a jak wiadomo - i Herkules dupa, gdy ludzi kupa! Ale rozsądne idee zawsze wracają, być może pod znakiem V Republiki, jak we Francji, do czego potrzebna jednak silna władza, a nie Ula z Władkiem, którzy jedyne, co mogą uratować, to własne budżety, domowe. Ale gdzie szukać liderów w tych starzejących się i nieruchawych elitach, skoro nawet już chłopów nam zabrakło? Przecież to, co widać na listach kandydatów, to ludzka miazga. Całkiem tak, jakby wszyscy mądrzy ludzie wyjechali stąd, daleko stąd... A dobrali się i pozostali spryciarze, kuglarze i bajarze - jak w piosence - "Bo tutaj jest jak jest, po prostu, i ty dobrze o tym wiesz...". No dobra, PSL atakuje Warszawę i ulicę Wiejską, zresztą zgodnie ze starą świecką tradycją. Oto poznany niedawno krakus, trochę zły, że ograłem go w szachy, spytał mnie, dlaczego Zygmunt III Waza przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy... Odparłem, zaskoczony nieco, że nie wiem. A na to Stefan, triumfalnie:, „Bo medyk zalecił mu wiejskie powietrze!". Paweł Zarzeczny
Wolność słowa w rozsądnych granicach Już chyba nikt nie ma wątpliwości, że w państwie, rządzonym przez PO, nie ma zwykłej wolności słowa, podobnie jak w Peerelu nie było zwykłej sprawiedliwości. Była sprawiedliwość ludowa, zaś w państwie Platformy jest wolność słowa, ale w rozsądnych granicach. Wolno np. twierdzić, że uważa się prezydenta RP za chama, ale wiele zależy od tego, którego prezydenta. Jeśli tego niesłusznego, który przecież ewidentnie za takiego chama, zdaniem salonu, mógł być uważany – wszystko jest w porządku. Jeśli tego, który za chama nie może być, w opinii tegoż salonu, uznany, to tu straż graniczna na granicy wolności słowa musi interweniować. No, chyba że mamy do czynienia z wariatem, który nie rozumie, że ten prezydent nie może być żadnym chamem ex definitione. W takim wypadku osobnika należy poddać ekspertyzie psychiatrycznej. Tę nowatorską koncepcję (choć na Zachodzie też znaną) postanowili europosłowie PO upowszechnić również w Parlamencie Europejskim. Szef polskiej delegacji w Europejskiej Partii Ludowej Jacek Saryusz-Wolski zaprotestował przeciwko zorganizowaniu przez Polaków z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów spotkania z o. Rydzykiem. Dyrektor Radia Maryja powiedział tam m.in., że „Polską nie rządzą Polacy”, a stosunek władz do jego radia to „totalitaryzm”. (Appendix: Jak zwrócił mi uwagę w komentarzu Anwar, pełna treść wypowiedzi o. Rydzyka o tym, kto rządzi Polską, brzmiała: "Tragedią Polski jest to, że od 1939 roku Polską nie rządzą Polacy - dodał. Nie chodzi tu o krew ani przynależność. Oni nie kochają po polsku, nie mają serca polskiego". A to jednak coś całkiem innego niż proste stwierdzenie, że "Polską nie rządzą Polacy".) Do działań o. Rydzyka mam stosunek mocno ambiwalentny, a z zacytowanym wyżej stwierdzeniem radykalnie się nie zgadzam. Jeszcze bardziej jednak nie zgadzam się z reakcją Platformy. Najbardziej na śmieszność, jak to często bywa, naraził się naczelny bufon Tuskowego rządu Radosław Sikorski, który zagrzmiał na Twitterze: „Kościół ma zasługi dla Polski ale Ojciec Dyrektor przekracza granice. Zakony podlegają bezpośrednio Rzymowi. Państwo polskie zareaguje”. Nie wiem, czy jest sens zajmować się pohukiwaniami Sikorskiego, który kolejny raz robi z siebie marnego błazna. Ale niech tam. Po pierwsze – żałuję, że tej stanowczości minister nie wykazuje choćby w kwestii egzekwowania praw polskiej mniejszości w Niemczech lub w sprawie Nordstreamu i jego przebiegu w poprzek toru wodnego do Świnoujścia. Po drugie – „państwo polskie zareaguje” – jak i niby, na co? W jaki sposób Sikorski chciałby uzasadnić jakąkolwiek interwencję w tej sprawie i na czym ona miałaby polegać? Tego pewnie od Sikorskiego się nie dowiemy. Ja próbowałem się dowiedzieć na Twitterze od europosła PO Sławomira Nitrasa. Zaczęło się od opublikowania przez tego pierwszego treści protestu w sprawie o. Rydzyka. Następnie rozegrał się następujący dialog, który pozwalam sobie tu przytoczyć w całości.
Ja: Co jest obraźliwego w stwierdzeniach o. Rydzyka? Może są niemądre, ale obraźliwe? Gdzie tu powód do protestów? I jak to jest z tą wolnością słowa – jest czy jest tylko dla słusznych poglądów? Właściwie nie musi Pan odpowiadać – przypomniałem sobie właśnie los Rocco Buttiglione. Nitras: to, kto rządzi Pańskim krajem Panie redaktorze, jeśli nie Polacy? pytam serio
Ja: Ejże, to unik. Ja pytam o protest w sprawie o. Rydzyka. I o to, gdzie obraza. Ale dla zaspokojenia Pana ciekawości – z tym stwierdzeniem Ojca Dyrektora się nie zgadzam. Nitras: a słyszał Pan ojcowskie wypowiedzi?
Ja: A Pan mi odpowie konkretnie czy dalej będzie Pan robił zwody? A uczciwie byłoby powiedzieć: "Politycznie o. Rydzyk nam przeszkadza, więc protestujemy, obojętnie, co powie". Nitras: sorry, ale jak Pan uważa, ze można duchowny może mówić, ze jego krajem rządzą ludzie innej narodowości, to nie umiem wytłumaczyć
Ja: Uważam, że każdy – duchowny, poseł, strażak i dziennikarz – ma prawo do najgłupszych nawet wypowiedzi. I nie widzę, co uzasadnia formalny protest. No i tego się niestety od pana europosła nie dowiedziałem, bo więcej się już w tej sprawie nie odezwał. Odpowiedź jest oczywiście prosta, ale musiałaby zrywać z grą pozorów. Nie chodzi oczywiście o żadną obrazę. O. Rydzyk jest stroną w sporze politycznym (tak, to przyznaję), a że wojuje dla wrogiej armii, Platforma postanowiła uderzyć w niego protestem. Tyle, że jeżeli uznajemy wolność słowa za jedną z nadrzędnych wartości, ten formalny protest nie ma sensu. O. Rydzyk nie powiedział nic specjalnie mądrego, ale też nie powiedział niczego, co naruszałoby granice wolności słowa. Chyba, że za takie uznajemy – jak chciałaby PO – atakowanie tejże, również w mało wybredny sposób. Nie jest jednak sztuką opowiadać się za wolnością słowa, póki w jej ramach słyszymy pochlebstwa wobec siebie. Gdyby zaś ktoś chciał robić Tadeuszowi Rydzykowi zarzut z tego, że jest stroną w sporze czysto politycznym, niech będzie konsekwentny i równie mocno oburzy się na przynajmniej dwóch innych duchownych: ks. Kazimierza Sowę i bpa Tadeusza Pieronka. W szczególności ten ostatni konkuruje ostatnio śmiało z o. Rydzykiem. Czekam, zatem na reakcję ministra Sikorskiego w jego sprawie. Najbardziej przykre jest, że w tej hucpie wziął udział bardzo przeze mnie szanowany i ceniony Jacek Saryusz-Wolski. Ale takie frycowe, jak widać, trzeba swojej partii od czasu do czasu zapłacić, nawet, jeśli ta partia nami poniewiera i trzyma na marginesie mimo naszych kompetencji, znacznie większych niż kompetencje tych, którzy zajmują w niej miejsca w pierwszym szeregu.
Warzecha
Nie wszystko, co państwowe jest złe Nawet w zrujnowanej przez unych Polsce – w Polsce gdzie państwo rządzone przez sayanów i szumowiny jest wrogiem Narodu, zamiast pomagać mu w rozwoju – nawet tu mamy przykład na opłacalność przedsiębiorstw państwowych. Żal ściska, gdy pomyśleć sobie, jak stała by gospodarka Polski, gdyby zarządzali nią ludzie tak odpowiedzialni, jak w niektórych krajach azjatyckich, włącznie z Chinami. – admin. Nie wszystko, co państwowe jest złe. Są chlubne wyjątki. Polska Żegluga Morska – przedsiębiorstwo państwowe w roku 2010 osiągnęło prawie 500 milionów złotych zysku. W kryzysowym roku 2009 było to 100 milionów zysku. PŻM przeczy standardowym opiniom, że wszystko, co państwowe jest złe. Paradoksalnie sukces PŻM-u spowodowany jest tym, iż jest to przedsiębiorstwo państwowe. PŻM p.p. jest parasolem ochronnym nad całą grupą kapitałową PŻM, w skład, której wchodzi kilkadziesiąt różnych spółek, nie tylko związanych z podstawową działalnością, jaką jest przewóz towarów drogą morską, ale również m.in. restauracja, czy wynajem powierzchni. Forma prawna, jaką jest przedsiębiorstwo państwowe będąca reliktem z czasów PRL-u dla PŻM-u jest błogosławieństwem, ponieważ Dyrektora Naczelnego spółki wybiera Rada Pracownicza, a nie politycy, którzy chętnie obsadziliby swoich „fachowców” w Zarządach i Radach Nadzorczych, psując firmę i zapewne doprowadzając ją do upadłości. Tymczasem PŻM jest firmą stabilną, zarządzaną przez fachowców i kontrolowaną przez pracowników. Co warte podkreślenia, nie jest to monopolista, jak np. PKN Orlen, ale przedsiębiorstwo nastawione na globalną bezwzględną walkę konkurencyjną, jaka toczy się pomiędzy armatorami trudniącymi się przewozem ładunków morskich. Zysk PŻM-u jest tym bardziej imponujący, iż został uzyskany w czasach kryzysu oraz w momencie realizowania największego po 1989 r. programu inwestycyjnego związanego z odnowieniem floty – zakładającym wejście do eksploatacji do 2015 roku 38 nowych statków. W 2009 roku do eksploatacji weszło 5 masowców o nośności 37.700 DWT ze stoczni Xingang : „Mazowsze”, „Orawa”, „Kurpie”, „Kociewie”, “Polesie”. W 2010 roku dostarczono 8 statków, w tym: trzy post-panamaxy ze stoczni New Times Shipyard o nośności 80.000 DWT (”Giewont”, “Jawor”, “Ornak”), cztery “jeziorowce” ze stoczni Mingde o nośności 30.000 DWT (”Miedwie”, “Drawsko”, “Resko”, “Wicko”) i statek z serii 37.700 DWT ze stoczni Xingang – m/s “Wadowice II”. 100 milionów zysku PŻM w roku 2009 dawało pierwsze miejsce wśród wszystkich polskich firm transportowych, a prawie 500 milionów zysku w 2010 r. ponowienie zapewni pierwsze miejsce w tym rankingu i to bezapelacyjne. Można kolokwialnie powiedzieć, że PŻM to kura znosząca złote jaja. Dlatego wielu polityków chętnie położyłaby na niej swoje łapki. Co chwila pojawi się koncepcja komercjalizacji PŻM-u, a następnie jej prywatyzacja. Nie ważne, kto jest przy władzy, czy to SLD, PiS, czy PO. Na razie PŻM broni się przed tymi politycznymi zakusami i mam nadzieję, że tak nadal pozostanie. Nie wszystko, co państwowe jest złe, choć oczywiście własność prywatna jest najlepszym rozwiązaniem, ale nie można niszczyć tego, co świetnie funkcjonuje, dając miejsca pracy dla ponad 3.000 ludzi i to na dodatek wyłącznie Polaków. Sylwester R. Jaworski
Większość Libijczyków popiera Kadafiego
Libyan majority in support of Gaddafi
http://www.presstv.ir/detail/185602.html
SC/HRF – 21.06.2011, tłumaczenie Ola Gordon
Wywiad z Lizzie Phelan, dziennikarką i działaczką polityczną, Londyn [transkrypcja]
Masowa demonstracja poparcia dla Kadafiego, licząca milion Libijczyków, a która odbyła się w Trypolisie, przeszła niezauważona przez zachodnie media, podobnie jak wiadomości o cywilach zabitych w ciągu ostatnich 3 miesięcy. Press TV rozmawia z Lizzie Phelan, dziennikarką i działaczką polityczną w Londynie, która odwiedziła Libię i mówi, że zachodnie media mają udział w zbrodniach wojennych w tym północno-afrykańskim kraju, na skutek pomijania faktu, że większość społeczeństwa popiera libijski rząd. Press TV: NATO przeprosiła za atak, w którym zginęli cywile, uznała, że był to „błąd techniczny”. Z tego można wyciągnąć wniosek, że jeśli tak się dzieje teraz, może zdarzyć się ponownie, co wiąże się z ryzykiem zwiększenia się liczby wypadków wśród ludności cywilnej. Odnośnie tej kampanii powietrznej – Czy uważasz, że poszła zbyt daleko, jeśli nie ratuje życia ludzkiego? Phelan: Po raz kolejny widzimy, co USA i Europa haniebnie nazywają szkodami ubocznymi w postaci ludzkiego życia, co widzieliśmy wcześniej w Iraku i Afganistanie oraz w wielu innych częściach świata. Te przeprosiny NATO to absolutny żart. Są to pierwsze przeprosiny, jakie mieliśmy od nich w ciągu 3 miesięcy, mimo że cywile codziennie umierają na skutek NATOwskich ataków, w ciągu ostatnich 3 miesięcy doszło do tysięcy ataków, a wystosowali przeprosiny wczoraj, w niedzielę. Ale znowu o 2 w nocy, był kolejny atak na miasto Sorman, 130 km na zachód od Trypolisu, gdzie zabito kolejnych 15 cywilów, w tym troje dzieci.
W poprzednich tygodniach byliśmy świadkami dziennego ataku na Uniwersytet al-Nasr w Trypolisie, podczas którego zginęli cywile, a więc takie są to cele wojskowe, jakie się bombarduje – widzimy jak bombardują uniwersytety; widzimy jak w piątek zbombardowali targowisko uliczne w Trypolisie, gdzie nie ma obiektów wojskowych. Piątkowy targ – byłam tam – zaczyna się od biura poczty głównej i kończy się na szkole podstawowej, a oni zbombardowali 4 budynki i zabili 9 cywilów, w tym 4-miesięczne dziecko. Tak, więc widzimy, co oznacza ta „interwencja humanitarna” i „ochrona ludności cywilnej” a la NATO – oznacza to zabijanie dzieci, co widzimy. Prawdziwą zbrodnią tutaj jest zbrodnia mediów. Gdzie były media? Media podchwyciły to teraz, ponieważ NATO wydało przeprosiny, ale widzieliśmy cywilów umierających każdego dnia w ciągu ostatnich 3 miesięcy, a mamy rój zachodnich dziennikarzy przebywających w Trypolisie … Press TV: Przeprosiny NATO dotyczą jej odpowiedzialności za śmierć 9 cywilów i 18 rannych podczas wczesnego porannego ataku na blok mieszkalny. W kontekście tego, co robi NATO, stawia pod znakiem zapytania cele naziemne NATO … i to ma miejsce, kiedy oficerowie CIA i tajni agenci, jak doniesiono, są na ziemi i w kontakcie z rewolucjonistami. Phelan: Nie nazwałabym nikogo, kto zaprasza NATO, czy CIA, lub służby wywiadowcze do swojego kraju rewolucjonistami, w rzeczywistości są oni kontrrewolucjonistami. Cel jest jasny, i jest to utemperowanie arabskiej wiosny, ale to sięga dalej niż od czasu rewolucji (zamach stanu) w latach 1969/70, gdy Kadafi wyrzucił Brytyjczyków i Amerykanów i zamknął ich bazy wojskowe i znacjonalizował ropę naftową . Od tego czasu Zachód miał plan, aby powrócić do Libii i przejąć pełną kontrolę nad zasobami ropy. Tak, mieli okres zbliżenia z Libią, kiedy dostali od Libii kilka dobrych ofert, ale nie dostali takiego rodzaju kontroli, jaką chcieliby mieć – takiej jak mają w Arabii Saudyjskiej, Katarze czy w innych państwach Zatoki Perskiej, które są skutecznymi rządami-klientami. Dlatego program jest jasny, całkowitego naruszenia prawa międzynarodowego i zabicia Kadafiego, wbrew woli libijskiego narodu, bez faktycznie zapytania narodu, czego naprawdę chce. Press TV: Skoro odwiedziłaś Libię, jaki jest wsparcie dla Muammara Kadafiego i co się dzieje w kategoriach lojalności plemiennej, która tam istnieje? Bo, jak rozumiemy, nastąpił podział wzdłuż tradycyjnych linii plemiennych – istniała niechęć; a także na podstawie jakichś badań przeprowadzonych i faktycznie sfinansowanych przez Zachód. Phelan: No właśnie. Tylko w piątek było pełne milczenie mediów, za wyjątkiem jednego raportu CNN o marszu miliona Libijczyków w kraju 6 milionów ludzi w Trypolisie, w kierunku Green Square dla poparcia rządu, a także w celu wsparcia ludzi w Benghazi i Misrata, którzy są nękani i prześladowani przez tych, których nazywam kontrrewolucjonistami, a których inni nazywają rebeliantami – zwłaszcza czarni Libijczycy, którzy ze względu na naprawdę skandaliczną historię, wypompowywaną przez al-Jazeera o Kadafim, zatrudniającym afrykańskich najemników, czarnych Libijczyków w miejscach takich jak Misrata i Benghazi – spotkałam uchodźców z tych obszarów, którzy są ofiarami tych zbrodni – czarni Libijczycy są linczowani publicznie i najgorsze okrucieństwa są popełniane przeciwko nim przez pro-NATOwskich kontrrewolucjonistów. Jeśli chodzi o plemiona libijskie – mam informację z własnych źródeł, że 90% libijskich plemion popiera rząd, łącznie z największym z nich. Oczywiście, przed powstaniem były w Libii frustracje, jak w każdym innym kraju, ale Libijczycy są wyjątkowo niekonfrontacyjnym narodem, który zrobiłby wszystko, aby rozwiązać problemy w sposób nie konfrontacyjny. I to znajduje również odzwierciedlenie w rządzie, w sposobie, jaki rząd próbował w ciągu dziesięcioleci i robił wszystko możliwe, aby siły opozycyjne były w rządzie, co w pewnym sensie przyniosło odwrotny skutek, jak widzieliśmy na podstawie tych, którzy opuścili rząd i się sprzedali, ponieważ były one w kieszeniach CIA i MI6 oraz innych zachodnich służb wywiadowczych. Dlatego z mojego doświadczenia w Libii, poparcie dla rządu jest absolutnie powszechne. W Libii był dziennikarz z The Guardian, który na szczęście został deportowany z Libii za to, że napisał, że dlatego nie ma opozycji w Trypolisie, bo wszędzie są tam informatorzy. Milion osób przemaszerowało ulicami Trypolisu, czyli ludzie mówili za siebie. Press TV: Kiedy będzie się omawiać polityczne rozwiązania? Czy NATO będzie gotowe stawić czoła temu, że w Libii musi być rozwiązanie polityczne? Wielu urzędników w USA mówiło o konieczności rozwiązania politycznego w Afganistanie i przyznali, że w przypadku każdej wojny jest to najlepszy sposób … Dlaczego więc to (bombardowanie) trwa nadal w Libii? Phelan: Nie wierzę by NATO miało na tyle pokory, żeby sugerować, że to, co jest i było potrzebne od samego początku, to rozwiązanie polityczne. Jest jasne, że NATO nie ma sposobu na wyjście w tej chwili. Weszli w tę wojnę i nie mogą teraz stracić twarzy. Chcę jeszcze powiedzieć coś, o czym nie mówi się wcale lub rzadko, a są to sankcje nałożone na Libię, które doprowadziły już do kryzysu w kraju, w którym ludzie przez sześć dni stoją w kolejkach po żywność i paliwo, i widzieliśmy wpływ tego w Iraku; sankcje są jednym z największych zabójców, czasami w większym stopniu niż wojna militarna; w Iraku zabiły miliony ludzi. Wracając do twojego pytania, powiem, że ONZ działała, jako przedłużenie NATO i zrobiła to w przypadku Libii. Press TV: Powiedziałem, że NATO jest skrzydłem militarnym ONZ, które się wykorzystuje, a potem oczywiście wchodzi NATO, i widzimy jak wykorzystuje się to wobec różnych krajów. Phelan: Według mnie jest odwrotnie, to ONZ jest w istocie skrzydłem NATO w tym sensie, że legitymizuje program NATO. Nie mam też zaufania do żadnej z tych instytucji, żeby dostarczyły jakiś rodzaj rozwiązania politycznego wobec tego kraju. ONZ okazała się niewydolna od czasu rozpoczęcia wojny z terrorem, a nawet wcześniej… Odpowiadałoby to demonstracji 10 milionów ludzi w W. Brytanii czy Francji, lub 50 milionów ludzi w USA. Czy Cameron, Sarkozy i Obama przyciągają takie tłumy zwolenników? Gdyby dostali 10 razy mniej, zorganizowaliby fajerwerki. To pokazuje, miarę tych, ehem… mężczyzn w porównaniu z płk Kadafim. Timothy Bancroft-Hinchey
http://english.pravda.ru/world/africa/23-06-2011/118288-million_gaddafi-0/
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Oświadczenie admina w sprawie „wolnego rynku” Przyznaję otwarcie, iż nachalna, momentami żenująca intelektualnie i mająca zero pokrycia w rzeczywistości propaganda „kapitalizmu” i „wolnego rynku”, coraz bardziej działa mi na nerwy. Przypomina mi, jako żywo komunistyczną propagandę z czasów PRL na temat „poprawy zaopatrzenia w handlu detalicznym”, podczas gdy w sklepach trudno było kupić dętkę do roweru albo papier toaletowy. Z tym, że propaganda kapitalizmu jest chyba jeszcze bardziej dogmatyczna. Więcej prawdy było, bowiem w twierdzeniu, iż PRL był dziesiątą potęgą gospodarczą świata, niż że „niewidzialna ręka wolnego rynku” rozwiąże nam w cudowny sposób wszelkie problemy, jakich nie szczędzi nam doczesne bytowanie. Nie dostrzeganie prawdziwych przyczyn biednienia całych państw i ogromnych rzesz ludności, przypisywanie ich „socjalizmowi” zamiast żydowskiej ekonomii i żydowskim banksterom, którzy rządzą 80% światowej gospodarki, należy do stałego repertuaru liberałów, libertynów, leseferystów itd. Podobnie, jak udawanie, iż nie wie się, że jedyne gospodarki światowe, które notują sukcesy, są właśnie oparte (albo były do niedawna oparte) na silnym interwencjonizmie państwowym, ochronie własnego przemysłu przed zagranicą oraz ogromnym dotowaniu edukacji i nauki. Kapitalizm (i, co się z tym wiąże, liberalizm) jest poza tym przeciwny nauce Chrystusa i Magisterium Kościoła. Gajowy Marucha
Litwini zapłacą odszkodowania Żydom W ciągu najbliższych dziesięciu lat Litwa wypłaci litewskim Żydom 128 mln litów (147 mln złotych) rekompensaty za majątek zagrabiony w czasie drugiej wojny światowej i w okresie radzieckim – zadecydował we wtorek litewski Sejm. Przyjęta przez parlament ustawa zakłada przekazanie pieniędzy na konto specjalnie powołanej fundacji, którą mają zarządzać przedstawiciele litewskich organizacji żydowskich. Wypłacone przez rząd pieniądze zostaną wykorzystane na wspieranie potrzeb religijnych, oświatowych i kulturalnych mieszkających na Litwie Żydów. Kwota 128 mln litów zostanie wypłacona w latach 2013-2023. Przewidziana rekompensata stanowi około 30 proc. wartości mienia żydowskiego, które zostało zagrabione. Przyjęcie ustawy, w ocenie litewskiego rządu, przywraca historyczną sprawiedliwość i przyczynia się do polepszenia stosunków litewsko-żydowskich. Poza tym oczekuje się, że przyznanie rekompensaty za utracone mienie wzmocni pozycję Litwy w negocjacjach z Rosją. Litwa od lat domaga się od Rosji rekompensaty szkód, wyrządzonych w czasie okupacji radzieckiej, które oszacowano na 80 mld litów (ponad 30 mld dolarów). http://niezalezna.pl
Prawdziwe średniowiecze Od ponad dwóch dekad polscy autorzy zapełniają białe plamy, jakie zaistniały w krajowej nauce i literaturze popularnonaukowej na skutek „żelaznej kurtyny”. W odniesieniu do średniowiecza stwierdzić można, że żmudnie odkłamują epokę, która w wyniku oświeceniowego (komunistycznego, demokratycznego) prania mózgów wciąż traktowana jest jak synonim ciemnoty, zacofania i obskurantyzmu. Lektura lewicowych periodyków i portali (vide: skandalizujące artykuły na stronie racjonalista.pl) dowodzi, że nawet autorzy podkreślający swój rzekomy „dorobek naukowy” bezwstydnie sięgają po skompromitowane stereotypy. Na szczęście lukę wypełniają kolejne wartościowe tytuły krajowe i zagraniczne. Do osób, które udanie druzgocą kłamliwe schematy, należy niewątpliwie p. Dariusz Piwowarczyk, mediewista, autor licznych książek i popularyzator historii. „Słynni rycerze Europy. Rycerze w służbie dam i dworu” to druga część tetralogii poświęconej etosowi i historii rycerstwa. Na książkę (bogato ilustrowaną, bardzo elegancko i stosownie do tematu wydaną) składają się obszerne eseje prezentujące postaci wybitnych rycerzy szeroko rozumianego Zachodu, (do którego zaliczyć też trzeba Polskę, gdzie rozkwitała cywilizacja łacińska), ich kariery i – zwykle pozostające w ścisłym związku z możliwością awansu dworskiego i politycznego – relacje z płcią piękną. Rycerskie biografie prezentowane są w powiązaniu z uwarunkowaniami mentalnymi i społecznymi elit średniowiecznej Christianitas, nie zabrakło też odniesień i prób konfrontacyj ze wzniosłymi legendami czy też wzorcami osobowymi. Nie bez powodu szlachectwo stało się synonimem życia pełnego trudu i wyrzeczeń… „Szlachectwo stanowiło, bowiem wartość moralną, uważaną za wrodzoną w przypadku arystokracji, a możliwą do zyskania przez rycerzy godnie i gorliwie wypełniających swoje obowiązki. Nauczanie Kościoła łączyło je z pobożnością i chrześcijańską doskonałością (…)” (str. 87 i n.). Choć autor prezentuje bogactwo środowisk arystokratycznych i życie dworskie różnych krajów na przestrzeni kilku wieków, kolejne rozdziały ułożone są chronologicznie i płynnie przechodzą od osoby do osoby, łącząc je tematycznymi nawiązaniami i skojarzeniami. Taka konstrukcja udanie podkreśla arcyważny dla średniowiecznych elit element ciągłości. Rycerz, jak też późniejszy szlachcic czy arystokrata nie był (i właściwie, przynajmniej w pewnym sensie, do tej pory nie jest) „samotną wyspą”, wyizolowaną jednostką, self-made manem, lecz częścią społeczności: rodu — ciągu pokoleń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych, grupy wasali wiernych władcy czy w końcu stanu zobowiązanego do zbrojnej obrony Świętej Wiary przed innowiercami. Własne zasługi były ważne, lecz postrzegano je w kontekście całego drzewa genealogicznego danej osoby. Ta hierarchia zadawnienia w obrębie elity politycznej sankcjonowana bywała też prawnie. Miejscu w hierarchii społecznej oraz ambicjom żądnego prestiżu, majątku i władzy rycerza podporządkowana była także sfera intymności. Rycerz zobowiązywał się do poświęceń i bohaterskich wyczynów w służbie damie, co opiewano w liryce miłosnej, ale między miłością idealną, sztuką dwornej miłości a życiem małżeńskim istniała trudna do przezwyciężenia bariera. Małżeństwo (wbrew wymogom Kościoła, który niosąc cywilizację dowartościowywał kobiety) podporządkowano obowiązkowi umacniania potęgi własnego rodu i budowania sieci wzajemnych lojalności. Swoista postbarbarzyńska „polityka prorodzinna” prowadziła do sytuacyj, w których związek małżeński bardziej niż sakramentem był kontraktem – anulowanym w przypadku niespełnienia oczekiwań stron. Dla wyznawców moralności świeckiej kobieta była przedmiotem, a nie podmiotem związku, co ułatwiało jego unieważnienie. Myśleniu w kategoriach trwałego interesu rodu sprzyjała też wysoka śmiertelność, która sprawiała, że wierność do grobowej deski mogła dotyczyć perspektywy kilku czy kilkunastu lat. Dworna miłość była natomiast wartością sui generis, a jej podstawowe, powszechnie uznane za pożądane zalety to przede wszystkim wierność, stałość i honor, które miały uwznioślać zarówno kobietę, jak i mężczyznę. Wbrew uproszczeniom Średniowiecze nie było monoideowe, tym bardziej nie było epoką świętych za życia (w legendzie białej) lub oszalałych fanatyków religijnych (w legendzie czarnej). Pod warstwą cywilizacyjnej ogłady i pomimo akceptacji wzorców kulturowych, ocalonych przez Kościół z regresu Wieków Ciemnych, kryły się relikty obyczajowości plemiennej. Z tego wynikały niebezpieczne tendencje do podporządkowania Kościoła i praw moralnych oczekiwaniom władzy świeckiej, nie tylko tej najwyższej, królewskiej czy cesarskiej, lecz nawet na szczeblu władz lokalnych. Na marginesie: nietrudno dostrzec, że współcześnie przeżywamy recydywę takich tendencyj i nie bez powodu kilka ostatnich wieków zwie się Erą Nowego Barbarzyństwa. Obecnie już nie tylko Stary Kontynent przeżywa dramatyczną inwolucję. Albowiem wbrew wszelkim wolterianom, oświeceniowcom i racjonalistom to właśnie Kościół wyprowadził plemiona, które zniszczyły Zachodnie Cesarstwo Rzymskie, z rzeczywistego „ciemnogrodu” i walnie przyczynił się do stworzenia narodów zdolnych kreować organizmy państwowe. Ludzie Kościoła krzewili oświatę, a także położyli fundamenty ładu społecznego, definiując małżeństwo, jako nierozerwalny związek kobiety i mężczyzny, który musi zostać zawarty świadomie i dobrowolnie. Bigamię, kazirodztwo, konkubinat i cudzołóstwo zdecydowanie zwalczano wbrew zwolennikom dawnej, świeckiej moralności. Można zaryzykować pogląd z zakresu historii alternatywnej, że gdyby nie dobroczynny wpływ Kościoła Chrystusowego, współczesna, porewolucyjna „rodzina patchworkowa” pojawiłaby przynajmniej tysiąc lat wcześniej… Kościół umożliwił emancypację jednostki wobec wspólnoty, która nie była w pełni chrześcijańska, gdyż podkreślał znaczenie indywidualnej odpowiedzialności przed Bogiem. Z perspektywy wieków może się to wydać wręcz pewnym paradoksem, że Kościół, na wzór wychowywania dzieci, musiał dosłownie wychować rycerstwo, jako warstwę przodkującą, pouczając i ostro piętnując grzechy główne wojowników: pychę, zawiść, nienawiść, gniew, rozpacz w obliczu prestiżowej porażki, chciwość, brak umiarkowania i rozwiązłość. Równocześnie w obrębie stanu rycerskiego doskonalono wzorce cnót, do których zaliczano męstwo, zręczność, wierność i wytrwałość w boju, oddanie dwornej miłości, lecz przede wszystkim pobożność i honor. Ideałem stał się rycerz, który nieustannie się doskonalił, zachowując cnoty zarówno podczas krucjat, jak i na monarszym dworze. Ideał ten, opiewany w pieśniach i sławiony na kartach powieści, trwale ukształtował pamięć i obraz rycerstwa aż do czasów nam współczesnych. Pozostając z wielkim uznaniem dla dzieła p. Piwowarczyka muszę jednak na koniec zwrócić uwagę na zaskakujące sformułowanie na samym początku książki, z którego to sformułowania wynika, że średniowieczny Kościół stworzył ideę (sic!) czyśćca. A przecież nawet dla ludzi, którzy nie są erudytami na miarę p. Piwowarczyka, nie ulega wątpliwości, że czyściec to nie „idea”, lecz stan, w którym znajdują się po śmierci dusze pokutujących grzeszników. Poza tym Kościół nie mógł być „autorem” czyśćca, ani niczego, co stworzone przez Boga i przynależy do rzeczywistości nadprzyrodzonej. Chciałbym wierzyć, że to tylko językowa niezręczność… Książka z pewnością godna uważnej lektury.
Dariusz Piwowarczyk, Słynni rycerze Europy. Rycerze w służbie dam i dworu, Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2009, str. 539. www.iskry.com.pl
Dwanaście rzeczy, o których nie wspominają media
12 Things That The Mainstream Media Is Being Strangely Quiet About Right Now
http://endoftheamericandream.com/archives/12-things-that-the-mainstream-media-is-being-strangely-quiet-about-right-now
20.06.2011 tłumaczenie / skrót Ola Gordon
1 Kryzys w elektrowni jądrowej w Fort Calhoun (Nebraska), bardzo mało wiadomości.
2 Większość Amerykanów ma świadomość, że Stany Zjednoczone zaangażowane są w wojny w Iraku, Afganistanie i Libii. Ale prawda jest taka, że siły amerykańskie systematycznie bombardują również Jemen i część Pakistanu. Jeśli policzy się kraje, w których USA ma siły specjalne i / lub tajnych agentów, to są prawdopodobnie „aktywne” w większej liczbie krajów na Bliskim Wschodzie. Są plotki, że grupy naziemne przygotowują się do wejścia na teren Libii. Czy jesteśmy świadkami wczesnego etapu III wojny światowej pokazywanej nam w zwolnionym tempie?
3 Kryzys z powodu Fukuszimy staje się coraz gorszy. Arnold Gundersen, były wiceprezydent z przemysłu nuklearnego, ostatnio tak powiedział o tej katastrofie: „Fukuszima jest największą katastrofą przemysłową w dziejach ludzkości”.
4 Członkowie Kongresu nadal mówią o chrześcijanach, jako zagrożeniu dla bezpieczeństwa narodowego. Na przykład, podczas niedawnego przesłuchania w Kongresie, Sheila Jackson Lee [Rep.] ostrzegła, że „chrześcijańscy wojownicy” mogą „doprowadzić kraj do upadku”, oraz wobec tych grup powinno być prowadzone śledztwo.
5 Wschodnia prowincja Chin, Zhejiang, doświadczyła najgorszej od 55 lat powodzi. Domy musiały opuścić 2 mln ludzi. W Chinach już od kilku lat jest kryzys rolniczy i będzie jeszcze gorzej.
6 Dzięki uchwale Dodd-Frank, od 15 lipca nielegalny będzie handel detaliczny złotem i srebrem [Jak za czasów Bieruta w PRL - admin].
7 Na całym świecie pokazały się ogromne pęknięcia ziemi bez żadnego wyraźnego powodu. Na przykład, ogromne pęknięcie, które ma długość około 3 km ostatnio pojawiło się w południowym Peru. Ponadto, 500 m pęknięcie nagle pojawiło się niedawno w stanie Michigan. Kiedy również dorzuci się wszystkie gigantyczne leje, powstające na całym świecie, łatwo jest stwierdzić, że planeta staje się bardzo niestabilna.
8 Według amerykańskich urzędników Służby Leśnej, największy pożar w historii stanu Arizona objął ponad 500.000 akrów. Ale w oparciu o to co przekazują główne media, można by pomyśleć, że to jest nic nie znaczące wydarzenie.
9 Docierają raporty, że Korea Północna przetestowała „super broń EMP”, która byłyby w stanie przejąć większości sieci energetycznej Ameryki jednym strzałem. Koreańczycy z Północy najwyraźniej chcą przeprowadzić próbę jądrową, co bardzo niepokoi urzędników administracji Obamy. ["super EMP weapon"]
10 Na terenie całych Stanów Zjednoczonych, „aktywne ćwiczenia strzelnicze” prowadzone są w naszych szkołach. Na ogół większości studentów nie mówi się, że te ćwiczenia są fałszywe. Zamiast tego, studenci często przechodzą godziny terroru, gdyż myślą, że naprawdę mają do czynienia z sytuacją zakładnika lub szalonego snajpera.
11 NASA ostatnio rozpoczęła „istotną” inicjatywę gotowości dla całego personelu. Poniżej fragment planu na ten temat zamieszczonego na witrynie NASA: Inicjatywa dotyczy rodzinnej / osobistej gotowości dla wszystkich pracowników NASA. Program Gotowości Rodziny / Personelu NASA ma na celu dostarczenie wiedzy, zasobów i narzędzi rodzinom NASA (urzędnikom i wykonawcom) do przygotowania się do sytuacji kryzysowej. Najważniejszymi aktywami w pomyślnym zakończeniu misji NASA są nasi pracownicy i ich rodziny. Podejmujemy kroki, aby przygotować naszych pracowników, ale to twój osobisty obowiązek przygotowania siebie i swoich rodzin do sytuacji kryzysowych.
12 W ciągu ostatnich tygodni FAA ustanowiła ponad 40 tymczasowych „stref zakazu lotów”. Jest to bardzo niezwykłe. Nikt nie wie dokładnie, dlaczego tak się dzieje. Więc co to wszystko znaczy?
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/
Jak Bóg interweniuje w historii Na stronie internetowej amerykańskiego Stowarzyszenia Obrony Tradycji Rodziny i Własności ukazał się kolejny artykuł poświęcony tragediom, proroctwom i Bożej Opatrzności. Jego autorem jest Jeremias Wells. We wcześniejszym artykule zwrócono uwagę na objawienia maryjne i zapowiedzi wielkich tragedii, jeśli ludzie nie poprawią się. W obecnym, jego autor wskazuje na tragedie, które nieustannie dotykają świat w różnych zakątkach. Są one z pewnością ostrzeżeniami dla nas, danymi przez Boga. Trzy dni przed brutalnym pojmaniem, Pan Jezus na szczycie Góry Oliwnej cierpliwie tłumaczył proces historii powszechnej i historii Kościoła na przestrzeni wieków, z punktu widzenia Opatrzności Bożej ( Mt. 24). Wśród najbardziej przejmujących obrazów Jego wieloaspektowej wizji, wstrząsająca była zapowiedź różnorakich klęsk żywiołowych, które miały spaść na ludzkość. Chrystus zapowiedział straszne zniszczenie Jego ukochanego miasta – Jerozolimy. Te wydarzenia i wizje ostro kontrastują z triumfalnymi scenami euforii, która widoczna była w czasie Niedzieli Palmowej. Tego ranka, Jezus wyszedł z domu przyjaciela Łazarza oraz jego dwóch sióstr w Betanii i wspiął się na Górę Oliwną. Kiedy schodził z góry zachodnim stokiem, ukazał mu się olśniewający widok Jerozolimy z białymi ścianami budynków i błyszczącymi w słońcu złotymi kopułami pałaców oraz świątyń. Jednak, zamiast radości ogarnął Go głęboki smutek. Jezus zapłakał. Wiedział, co się stanie za kilkadziesiąt lat – potężna armia rzymska otoczy miasto i zburzy je. Wybitny egzegeta jezuicki, Korneliusz À Lapide powiedział, że kara, która dotknęła Jerozolimę, spadła na nią z powodu niewiary, uporu i niewdzięczności jej mieszkańców. Ojciec Korneliusz twierdzi, że można to wytłumaczyć w następujący sposób: „To tak, jakby Chrystus powiedział: »Przez trzy lata nauczałem w tym mieście i okolicy, uzdrawiałem trędowatych, chorych, przywracałem umarłych do życia. Dlaczego nie odpłaciliście mi swoją miłością, ale wzgardziliście mną i niszczycie jak wroga«”. Wells zwraca uwagę, że już tutaj, na samym początku chrześcijaństwa, mamy dowody interwencji Chrystusa w historię. Dzisiejsza masowa kultura spowodowała, że miłość do Boga wyparta została m.in. przez seksualną tolerancję wszelkich nieprawości, które są źródłem ogromnych konfliktów w społeczeństwie. Wola Boża bowiem nie uległa zmianie. Jak powiedział psalmista: „Veritas Domini manet in eternam” (Prawda Pana trwa na wieki). Bóg wciąż chce, abyśmy byli Mu wdzięczni za okazaną miłość. Pan daje nam ostrzeżenia. Są nimi z pewnością różne kataklizmy. Wiele katastrof, które zdarzyły się w ostatnim czasie w miesiącu maju, były jednymi z najgorszych. Wciąż też trwają straszliwe skutki poprzednich kataklizmów. Kolejny już rok rozpoczął się tragicznie. 12 stycznia przypadła pierwsza rocznica trzęsienia ziemi na Haiti, gdzie zginęło setki tysięcy ludzi. Prawie w ogóle nie zmienił się tragiczny los jego mieszkańców. Wciąż kraj pokrywają sterty gruzów, blokujące ulice; miliony osób żyje w prowizorycznych obozach dla uchodźców, w których raz po raz wybuchają epidemie cholery. Australię dotykają powodzie, które już spustoszyły obszar wielkości Niemiec i Francji razem wziętych. W Brazylii ulewne deszcze doprowadziły do powstania wielkich lawin błotnych, zabijając ponad 600 osób na północ od Rio de Janeiro. 11 marca 2011 r. osoby mające dostęp do Internetu patrzyły z przerażeniem, jak wielkie tsunami pustoszy północno-wschodnią Japonię, powodując śmierć kilku tysięcy mieszkańców i ogromne szkody gospodarcze. Wielkie klęski żywiołowe nie ominęły Stanów Zjednoczonych. Szalejące tornada zdewastowały sześć stanów. Najbardziej ucierpiały Missisipi, Wirginia i Alabama. Meteorolodzy nazwali zabójcze tornada karzącą „ręką Boga”. Prasa donosi o najgorszych tornadach zabójcach w historii USA. Na początku tego miesiąca rzeka Missisipi osiągnęła rekordowy poziom wód. Wielką powodzią szczególnie zagrożone jest miasto Cairo, w stanie Illinois, zamieszkiwane przez 3 tys. osób. Ekipy inżynierów drążą specjalne otwory w wałach ochronnych, aby zmniejszyć ewentualne skutki niebezpiecznego zalania. W wyniku dotychczasowych powodzi już wielu rolników straciło swoje uprawy, gospodarstwa i domy. Missisipi grozi wylaniem w stanach: Tennessee, Arkansas, Missisipi oraz w Luisianie. 23 maja br. potężny huragan Joplin spustoszył Missouri, zabijając ponad sto osób. Pewien młody człowiek został wyssany z samochodu przez szyberdach, gdy wracał do domu z ojcem z uroczystości rozdania świadectw. Znaleziono go później w pobliskim stawie. Wiele ofiar tornada oczekiwało na pomoc bez rąk, nóg, z wnętrznościami na wierzchu. Nie ma potrzeby dłużej kontynuować opisu tragedii, które dotknęły ostatnio ludzi. Jednak, jak zauważa Wells, to z pewnością są ostrzeżenia dane ludzkości przez Boga. Wszakże On już nie raz interweniował w historii. Źródło: TFP.org, AS
RAŚ - prokurator umywa ręce Poseł PiS Sławomir Kłosowski powiadomił prokuraturę w Opolu o działalności sklepu internetowego, w którym sprzedawane były m.in. antypolskie koszulki. Śledczy odmówili wszczęcia śledztwa, nawet nie przesłuchując Piotra Długosza, właściciela sklepu i jednocześnie, lidera opolskiego Ruchu Autonomii Śląska. W kwietniu portal Niezależna.pl opisał działalność sklepu internetowego Silesia Progress. Kupić w nim można było koszulki z napisem „Ślązak, nie Polak”, bluzy z „Mein Vaterland ist Oberschlesien”, książki o żołnierzach Wermahtu, mapy z czeską dziś Opawą w granicach Śląska, a także wiele innych tego typu gadżetów. Właścicielem sklepu jest Piotr Długosz, lider Ruchu Autonomii Śląska – Region Opole. Działalność Silesia Progress zbulwersowała Sławomira Kłosowskiego, opolskiego posła Prawa i Sprawiedliwości. - Dla mnie sprzedawanie takich koszulek jest prowokacją – mówił zapowiadając powiadomienie prokuratury. – Aby sprawdziła, czy w ten sposób nie nawołuje się do separatyzmu lub waśni na tle narodowościowym – tłumaczył. Do Prokuratury Rejonowej w Opolu trafiła prośba o „zbadanie zgodności z prawem funkcjonowania sklepu internetowego Ruchu Autonomii Śląska – Silesia Progress”. „Na stronie internetowej (...) można znaleźć wyraźnie antypolskie koszulki i naklejki (...) oraz propagowanie idei narodowości śląskiej – wyraźnie postawionej alternatywnie do narodowości polskiej.” – napisał poseł Kłosowski. – „W świetle nie tylko polskich przepisów, ale i umów, i konwencji międzynarodowych, narodowość śląska nie istnieje. Nie ma też takiej grupy etnicznej. Potwierdził to Sąd Najwyższy w dwu orzeczeniach (...) W związku z powyższym treści, obrazy i komentarze zamieszczone na tej stronie internetowej stoją w jasnej sprzeczności z polskim prawem” – podsumował. Opolska prokuratura wszczęła czynności sprawdzające, czy mogło dojść do przestępstwa z artykułu 256 paragraf 1 kodeks karnego. 16 maja przesłuchano Sławomira Kłosowskiego, a już 10 czerwca wydano postanowienie o odmowie wszczęcia dochodzenia w sprawie nawoływania do nienawiści na tle różnicy narodowościowych. „Wobec ustalenia, iż czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego” – czytamy w zawiadomieniu przesłanym posłowi Kłosowskiego. Pismo z prokuratury było bardzo lakoniczne. Żadnego uzasadnienia. Nie można się z niego dowiedzieć, czy skorzystano z pomocy biegłych, choćby językoznawców. O informację zwróciliśmy się, więc do Lidii Sieradzkiej, rzecznik prasowej opolskich śledczych. „W treści nadruków oferowanej przez Piotra D. odzieży nie sposób doszukać się elementów, które miałyby antypolski wydźwięk, akcentowały negatywne cechy osób należących do narodu polskiego, a tym samym mogłyby wywołać negatywne emocje, nienawiść u osób zapoznających się z treścią strony internetowej. Brak jest zresztą jakichkolwiek podstaw do przyjęcia, że wywoływanie tak skrajnych emocji było zamiarem Piotra D.” – wyjaśniała rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu. - Osoby postrzegające siebie, jako Ślązaków łączy tożsamość kulturowa, którzy pragną pewną odrębność zamanifestować, są adresatami oferty Piotra D. Celem jego działania nie jest, zatem nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, lecz zaspokojenie potrzeb grupy ludności – dodała. Skoro prokurator poznał intencje Piotra Długosza, a nawet wie, że lider Ruchu Autonomii Śląska nie chciał nikogo obrazić, to zapewne wezwał go na przesłuchanie i w trakcie rozmowy wyciągnął takie wnioski. Logiczne? Właśnie, że nie! Długosz nie był nawet wzywany. W jaki więc sposób opolscy śledczy potrafią odgadnąć ludzkie zamiary nawet nie widząc człowieka? Prokurator generalny Andrzej Seremet dochował się już tak uzdolnionych kadr? Niestety, nie. Sprawa okazała się banalnie prosta. - To było postępowanie sprawdzające. Można tylko i wyłącznie przeprowadzać dowody z dokumentów, ewentualnie w charakterze świadka przesłuchać osobę zawiadamiającą – tłumaczy prokurator Sieradzka, która ujawniła, że w tej konkretnej sprawie poprzestano na obejrzeniu strony internetowej Silesia Progress. Co było w niej tak ciekawego, że prokuratorowi zajęło to, aż miesiąc? Tego nie wiemy. Poseł Kłosowski nie zgadza się z decyzją opolskich śledczych, ale nie będzie mógł się od niej odwołać. Prokurator Sieradzka stwierdziła, że zgodnie z kodeksem postępowania karnego, nie przysługuje mu taka możliwość. Grzegorz Broński
Podejrzana transakcja szefa ABW Krzysztofa Bondaryka Wszystko zaczęło się od fikcyjnych kosztów, jakie przez podstawione firmy wystawiał na fakturach pewien pomysłowy mężczyzna. Wyszło na jaw, że w ten sposób zaniżały swoje zyski także duże przedsiębiorstwa, takie jak Era czy Polsat. W sprawę zamieszany jest m.in. obecny szef ABW Krzysztof Bondaryk, niegdyś pracownik operatora telekomunikacyjnego. Zarzuca mu się m.in. nabycie od tej firmy samochodu osobowego po zaniżonej cenie. Do transakcji miało dojść w grudniu 2007 roku, gdy Bondaryk był już szefem ABW. Audi A6 quattro 3.0 kosztowało go 67 tys. zł. Według prokuratora cena ta mogła być zaniżona nawet o 90 tys. zł. "Kupując ten samochód, działałem w dobrej wierze i nie złamałem prawa. Nie miałem żadnego wpływu na wycenę. Nie interesowałem się tym śledztwem" - powiedział "Gazecie Wyborczej" Bondaryk.
Śledztwo, od którego się zaczęło Wielowątkowym śledztwem dotyczącym wyłudzania pieniędzy na "puste faktury" zajmował się prokurator Andrzej Piaseczny. W 2010 roku usłyszał ostrzeżenie od policjanta z CBŚ, że jeśli dochodzenie dojdzie do Krzysztofa Bondaryka, zostanie spowolnione. Dlatego zdecydował się na powierzenie sprawy CBA. W marcu 2011 roku biuro wydało analizę, w której zasugerowano postawienie zarzutów paserstwa i posłużenia się sfałszowanym dokumentem szefowi ABW. Dziwnym zbiegiem okoliczności w maju 2011 Piasecznemu odebrano wszystkie śledztwa. Jak informuje "Gazeta Wyborcza", gdyby Bondaryk dostał zarzuty karne, ABW musiałaby mu odebrać certyfikat dostępu do informacji niejawnych. A to oznaczałoby ustąpienie ze stanowiska. Bondaryk już raz musiał się tłumaczyć z beneficjów z tytułu swej pracy w Polskiej Telefonii Cyfrowej (operatora Ery). W 2008 r. CBA (kierowane wtedy przez Mariusza Kamińskiego) zarzucało mu, że ukrył 450 tys. zł dyrektorskiej odprawy. Bondaryk argumentował, że napisał o niej w oświadczeniu majątkowym, ale tajemnica handlowa nie pozwala podać wysokości odprawy. Bronił go wtedy premier Tusk, twierdząc, że CBA poluje na Bondaryka. Opis śledztwa przedstawia "Gazeta Wyborcza".
W bankructwie nadzieja Co się dzieje z tymi wszystkimi cywilami? W Tunezji wiadomo; mieli tam tyrana, który wszystko sam pozjadał, więc dla tamtejszych młodych, wykształconych nic już nie zostało. A jak nic już nie zostało, to wiadomo - zbuntowali się przeciwko tunezyjskiemu tyranowi. W sukurs pośpieszyli im tyrani z Francji i Italii. Oni też grabią swoich cywilów na potęgę, ale co innego cywile tunezyjscy, czy, dajmy na to - libijscy, a co innego hiszpańscy, czy greccy. Musi być jakaś zagadkowa różnica, bo o ile w obronie libijskich cywilów przed tamtejszym tyranem Muammarem Kaddafim NATO ciska bomby i strzela strzałami, a do cywilów tunezyjskich i egipskich wysyła a to naszego Kukuńka, a kiedy już nacieszą się Kukuńkiem - to wtedy wysyła ministra Sikorskiego. Z nim dopiero mają uciech co niemiara; a to zrobi marsową minę, a to nauczy demokracji, słowem - jedna przyjemność goni drugą. Tymczasem cywile greccy i hiszpańscy też nieźle dokazują, a NATO jakby tego nie widziało; ani jednej bomby, ani jednego strzału - chyba, że bez prochu. A przecież i w Tunezji i w Libii chodzi o to samo; cywile buntują się przeciwko tyranom. No tak - ale tyran tyranowi nierówny; w takiej dajmy na to Tunezji, tyran wszystko chciał zjeść sam, to znaczy - nie chciał podzielić się z lichwiarską międzynarodówką. Libijski tyran zdaje się jeszcze gorszy; nie dość, że szura lichwiarskiej międzynarodówce, to jeszcze podjudził córkę, by pozwała NATO przed niezawisły sąd. Ładny interes! Co teraz będzie, jeśli niezawisły sąd nakaże, by NATO się rozbroiło? Zresztą nie martwmy się o NATO; już tam niezawisłe sądy krzywdy mu nie zrobią - co przewidział jeszcze w XIX wieku Adam Mickiewicz, wkładając w usta Klucznika Gerwazego te spiżowe słowa: „wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie!” Wróćmy do różnicy między tyrany; otóż o ile tyranowie północnoafrykańscy albo szurają, albo brużdżą lichwiarskiej międzynarodówce, to tyranowie greccy i hiszpańscy międzynarodówce owej nadskakują i gotowi są wycisnąć ze swoich niewolników nie tylko krew, pot i łzy, ale wszystkie inne cielesne sekrecje, żeby tylko ją udelektować. Po co lichwiarzom te wszystkie sekrecje organizmu ludzkiego - tajemnica to wielka, bo wskazywałaby na to, że są oni nie tylko krwiopijcami. Dlatego i NATO ani tym tyranom nie robi krzywdy, ani greckim czy hiszpańskim niewolnikom. Przyczyny tej chwalebnej powściągliwości objaśnił był w swoim czasie Janusz Szpotański malinowymi ustami Carycy Leonidy: „niszczyć swą zdobycz? - kakij smysł?” Jakby NATO, dajmy na to, zbombardirowało Hiszpanów na Puerta del Sol, czy Greków w Atenach, to kto by potem wypracował dla lichwiarskiej międzynarodówki odsetki? A tymczasem cały świat, a w każdym razie - cała Europa wstrzymuje oddech w obawie przed bankructwem Grecji. Bankructwo - straszna rzecz, jednak z drugiej strony - „zdrada panowie, ale stójcie cicho!” Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wyobraźmy sobie, że Grecja rzeczywiście bankrutuje, to znaczy - ani nie wykupuje obligacji, ani nie płaci odsetek, słowem - „trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, kryzys, krach!” I co się dzieje? Starsi pewnie pamiętają sławną piosenkę Andrzeja Rosiewicza z czasów pierwszej komuny, to znaczy - strajków z roku 1980 - o zachodnich bankierach: „Legitymację partyjną oddał Wincenty Kalemba, a tam zachodnim bankierom włosy stają dęba”. Chodziło o to, że popożyczali mnóstwo forsy najmiłościwiej nam panującemu Edwardowi Gierkowi i kiedy las birnamski ruszył z posad, tknęło ich straszliwe podejrzenie, że zbuntowany lud pokaże im gest Kozakiewicza: widziały gały, komu pożyczały. Na szczęście dla nich lewica laicka wyszlamowała łatwowierny naród tubylczy i teraz szykuje się do operacji kolejnej. Cóż, zatem lichwiarze mogą zrobić złego Grecji? Ano, zamrożą, dajmy na to, wszystkie aktywa greckiego rządu. Ale czy zbankrutowany grecki rząd ma w ogóle jeszcze jakieś aktywa? Nawet, jeśli ma, to czort z nim; niech mu zamrażają. Bo przecież rząd - to jedno - a obywatele Grecji - to całkiem inna sprawa. Każdy z nich czymś się zajmuje; jeden uprawia winorośl i produkuje znakomite wino, inny - tłoczy oliwę, jeszcze inny - prowadzi hotel dla turystów - i tak dalej i temu podobnie. Oni żadnych pieniędzy od lichwiarzy nie pożyczali, więc i lichwiarskiej międzynarodówce nic ani do ich własności, ani do ich dochodów, ani też - do ich przedsiębiorstw. Na wszelki wypadek NATO, jeśli w ogóle chce być jeszcze do czegoś obywatelom przydatne, mogłoby dać lichwiarzom rewolwer do powąchania. Zatem mimo bankructwa greckiego rządu nadal młyny mogą mleć zboże, tłocznie - tłoczyć oliwę, rzeźnicy - sprzedawać mięso, elektrownie - dostarczać prądu, fabryki - produkować towary na rynek, słowem - gospodarka nadal może funkcjonować. Problem będzie miał rząd i ci, którzy od rządu dostawali forsę. Rząd, bowiem, nie mogąc się zapożyczać, będzie musiał drastycznie ograniczyć wydatki. Ale przecież właśnie o to chodzi, żeby rząd drastycznie ograniczył wydatki i to nie tylko na pasożytów, którzy dzięki niemu rozmnażają się w postępie geometrycznym, ale również na te dziedziny, którymi wcale nie powinien się zajmować; ochrona zdrowia, edukacja, działalność charytatywna... Przy rutynowo funkcjonujących procedurach demokratycznych zmuszenie rządu do redukcji tych wszystkich wydatków graniczy z niepodobieństwem, bo przecież pasożytująca na państwie szajka polityków nie tylko na to nie pozwoli, ale w dodatku zręcznie zmobilizuje setki tysięcy, a może nawet miliony idiotów przekonanych, że rząd powinien się wszystkim zajmować, a ci, wbrew własnemu interesowi, w podskokach „biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom”. Ale w sytuacji, gdy rząd przestanie być rozdawcą forsy, procedury demokratyczne mogą z dnia na dzień stracić swoją atrakcyjność („ustrojona w purpury, kapiąca od złota nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras, jak pod szminką i pudrem starsza już kokota, na którą młodym chłopcem nabrałem się raz” - pisał generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski), więc i zmiana modelu państwa z socjalnego na wolnorynkowy, nagle staje się możliwa - bo co innego, gdy rząd drze podatki i kusi socjalem, a co innego, gdy już tylko drze. W takim momencie jest szansa, że nawet najgłupszy zrozumie, iż im mniej rząd będzie się nim zajmował, tym dla niego lepiej - a to znaczy, że pojawia się też szansa by dokonać zmiany modelu państwa bez uciekania się do recepty Kisiela, by „wziąć za mordę i wprowadzić liberalizm” - tylko przy zachowaniu, a nawet swoistym wzmocnieniu ustroju republikańskiego. Wzmocnieniu, bo rządowy klientyzm raczej ustrój republikański osłabia, podczas gdy samodzielni ekonomicznie obywatele raczej go wzmacniają. Zatem Grecy - bankrutujcie jak najprędzej! SM
Naród polski się uwstecznia W kazaniu wygłoszonym podczas procesji Bożego Ciała w Przemyślu JE abp Józef Michalik wyraził ubolewanie z powodu dzielenia narodu na partie i dominacji partyjnictwa w życiu społecznym. Partyjnictwo rzeczywiście u nas dominuje, ale niezależnie od wszystkich pesymistycznych akcentów w kazaniu metropolity przemyskiego, generalnie miało ono wydźwięk optymistyczny. Wprawdzie w opinii JE abpa Michalika naród nasz dzielony jest na partie, ale w ogóle to nadal istnieje, jako naród. Jest to pogląd niewątpliwie optymistyczny, ale prawdopodobnie nieprawdziwy. Żeby lepiej to zrozumieć, przypomnijmy hierarchię grup społecznych. Na najniższym jej szczeblu znajduje się rodzina, której do niedawna nie trzeba było definiować, ale teraz już może to być konieczne; więc rodzina, to znaczy: kobieta, mężczyzna i ich dzieci. To jest rodzina dwupokoleniowa - bo niekiedy występują jeszcze rodziny trzypokoleniowe, składające się z dzieci, rodziców i dziadków. Następnym szczeblem w hierarchii grup społeczności jest ród - czyli grupa rodzin wywodząca się od wspólnego przodka. Ustrój rodowy przetrwał w wielu krajach do dnia dzisiejszego i w pewnych sytuacjach pokazuję swoją siłę - co znakomicie przedstawił Aleksander Sołżenicyn w „Archipelagu GUŁ-ag”. Kolejna wyższą formą społeczności jest plemię - grupa rodów zachowująca tradycję wspólnego pochodzenia. Typowym przykładem społeczności trybalistycznej są Żydzi, zachowujący zresztą do dzisiaj plemienny sposób podejścia do różnych instytucji, np. własności. Kolejną wyższą formę w hierarchii społeczności stanowi narodowość. Jest to zbiorowość związana wspólnym językiem, historią, obyczajem i religią - ale jeszcze niezorganizowana politycznie i niewytwarzającą hierarchii. Dopiero kolejna społeczność w tej hierarchii, czyli naród jest narodowością politycznie zorganizowaną. Jak możemy odróżnić naród od narodowości? To w gruncie rzeczy proste; żeby zorganizować się politycznie, to znaczy, żeby stać się narodem, narodowość musi zacząć wytwarzać szlachtę, stanowiącą elitę narodo - i państwotwórczą. Otóż naród polski od drugiej wojny światowej zaprzestał już wytwarzać szlachtę, a zamiast niej wytarza jakieś imitatorskie namiastki, których przedstawiciele za wszelką cenę, niekiedy za cenę komizmu, usiłują upodobnić się do cudzoziemców; jak nie „ludzi sowieckich”, to „Europejczyków”. Ten objaw wskazywałby na pogłębiający się proces uwsteczniania naszego narodu do poziomu przednarodowego, to znaczy - do poziomi narodowości. Więc chociaż kazanie JE abpa Józefa Michalika miało per saldo wydźwięk optymistyczny, to obawiam się, że ten optymizm nie był niestety uzasadniony. SM
Proste wnioski JE Donald Tusk oznajmił, że Grecji trzeba pomóc, – bo jeśli Polska obecnie nie pomoże Grecji, to w przyszłości nikt nie pomoże Polsce. Pierwszy wniosek jest taki: pan Premier już dziś widzi nadciągającą katastrofę finansową III Rzeczypospolitej. A wniosek drugi: pan Premier sam nie wierzy w to, co mówi. A mówi mianowicie, że gospodarka Polski jest w świetnym stanie. Jest to nieprawda – jest w złym stanie. Jest w dobrym, – ale tylko w porównaniu z innymi państewkami Unii. Z czego wynika, że III RP upadnie raczej na końcu – wtedy, gdy już nie będzie nikogo, kto byłby wstanie nam pomagać... JKM
Olgacom – sprawca trucia Polaków?
Związki Chemtrails, Monsanto & Olgacom wyjaśnione* (z e-maila)
Pracowałam dla Olgacom i wiem, co ta firma robi, pomóżcie, proszę powstrzymać Olgacom Geo-Engineering w Polsce i Wietnamie! Poniższy film wyjaśnia związki NWO ws. pozbywania się odpadów i geoinżynierią dokonywaną przez duże firmy: Royal DSM, China Sinochem, Monsanto jako Olgacom Project. Była pracownica firmy cateringowej Olgacom w Polsce, w latach 2007 – 2009, Alenka Wacek, opisuje eksperymenty, jakie dokonuje się na ludności w Polsce i w innych krajach. Jak się okazuje, firma, która ma się zajmować tylko przygotowaniem potraw i napojów, zajmuje się także rozpylaniem chemikaliów nad naszymi głowami! Eksperymenty tzw. geoinżynierii dokonywane są na nas bez naszej wiedzy i zgody. Firma Olgacom ma potężnych międzynarodowych lobbystów, którzy wprowadzają opryski chemiczne pod hasłami „sustainable development” i „clean water project” (oba w ramach tzw. Agendy 21 – półtajnego projektu ONZ). Jak się można domyśleć z filmu, celem nie jest jednak „czysta woda” czy „stały postęp”, a powolne ludobójstwo. Olgacom w 2003 roku podpisała umowę z polską firmą Ciech Group. W 2010 roku Chiny podpisały umowę handlową na 1 miliard euro z Polską, której szczegółów nie ujawniono. W ramach umowy Ciech podpisał kontrakt z chińską państwową firmą Sinochem Plastic, która z kolei jest częścią potężnej Sinochem Group. Ta ostatnio przejęła np. Butachlor i Alachlor od Monsanto. Sinochem, Monsanto i holenderskiej DSM (firma Bilderberga) występują razem pod wspólną nazwą Olgacom Global. Jak wiadomo, Monsanto jest producentem GMO oraz broni chemicznych takich jak „Agent Orange”. Tak, więc Olgacom, która występuje, jako niewinna firma kateringowa, jest de facto najważniejszym graczem w rozpytaniu chemikaliów nad Polską i Azją Południowo – Wschodnią. Jak pokazano w filmie, Chiny posługiwały się geoinżynierią oraz manipulowały pogodą podczas olimpiady w 2008 roku. Mają też doświadczenie w rozpylaniu chemikaliów szkodliwych dla ludzi, co skutecznie wykorzystują także w Polsce – rozpylając całymi dniami je za pomocą tajnych samolotów. Skutkiem rozpylania tychże chemikaliów jest m.in. bardzo dziwna „choroba Morgellonów” – warto zapoznać się z tą „chorobą”, gdyż, jeśli nic nie zrobimy z problemem smug chemicznych, to wkrótce wszyscy będziemy cierpieć nosząc w sobie dziwne, drażniące włókna. Prawdopodobnie chodzi o kontrolę populacji poprzez powietrze, oraz bezpieczny sposób na populację (czyt. eksterminację ludności świata).
Więcej info http://olgacomscandal.wordpress.com
Email z groźbą od Olgacom – 19.06.2011
Dzisiaj otrzymałam ten email od @olgacomglobal.pl. Wiedzą, że mogę opublikować ten e-mail, pokazuje on, że nie martwi ich to, gdyż nikt się do nich nie dostanie. Nie są tylko w Polsce, ale w kilku krajach, w większości w Azji. Potrzebujemy więcej ludzi do podpisania petycji, bym mogła złożyć ją w polskim parlamencie i zapytała ich w tej kwestii.
Blog Marka
Izraelczycy w polskiej kartoflarni Parę dni temu Gazeta Wyborcza opublikowała wywiad z autorem m. in. Sąsiadów i Złotych żniw Janem T. Grossem pod tytułem „Żydzi wracajcie. Cudowne”. Wywiad przeprowadziły osoby związane z polską sztuką współczesną – artysta Artur Żmijewski i kuratorka Joanna Warsza, które chciały się dowiedzieć, co znany publicysta i historyk myśli o artystyczno-politycznej idei osiedlenia w Polsce trzech milionów izraelskich Żydów. Jan Tomasz Gross zareagował najpierw pomysłem, by na przydrożnych tablicach z nazwami polskich miast i wsi napisać ilu mieszkało tam Żydów przed wojną – to jest, jak zaznaczył, jego pomysł na (symboliczny) powrót Żydów do Polski. Z wywiadu wynika, że pisarzowi podobała się akcja Rafała Betlejewskiego „Tęsknię za Tobą Żydzie”, ale jednocześnie gasi zapał artystów, co do osiedlania się polskich Żydów w Polsce. Według niego „nikt nie ma pomysłu jak rozwiązać konflikt z Palestyńczykami”, informuje, że „obywatele izraelscy, którzy mają polskie korzenie biorą masami polskie obywatelstwo”, ale sugeruje, że owi izraelscy Polacy wcale za Polską nie tęsknią… „prędzej wyjadą (by się ratować) do Paryża, do czego uprawnia polski paszport w zjednoczonej Europie”.
Zmieńmy tożsamość Mimo to, niezrażeni artyści przekonują Grossa, że „wielu Polaków chciałoby być Żydami”, bo są „zmęczeni swoją duszną tożsamością, katolicką, narodową, zbudowaną z resentymentów”. Zgadzają się z Grossem, że grasującego „wampira antysemityzmu” (ciekawe odwrócenie: to obraz żywcem wzięty z antysemickiej propagandy, gdzie Żydów przedstawiano, jako „wampirów” bądź „krwiopijców”) należy w związku z tym „przebić osinowym kołkiem”, co ograniczy „ciemnogród”. Gross na to, że optymizmem napawa go młode pokolenie, które wyjeżdża, więc „nie siedzi wyłącznie w polskiej kartoflarni. (…) na pewno dla Polski byłoby bardzo interesujące, gdyby tu zaczęli osiedlać się Żydzi.” I tak sobie gadają. Jest jednak jeszcze mały problem: to wszystko może artystom przynieść pewien zawód… Idea Jael Bartany, izraelskiej artystki, która w tym roku reprezentuje Polskę na weneckim biennale, sprowadzenia do Polski 3 milionów Żydów nie jest nowa: pisał o tym już dawno inny żydowski artysta Philip Roth, a w zeszłym roku wygłosiła ją Helen Thomas – najdłużej akredytowana przy Białym Domu dziennikarka amerykańska (za co natychmiast wyleciała z pracy, gdyż w tym wypadku zinterpretowano to jako wypowiedź antysemicką). Bartana zilustrowała swój pomysł trzyczęściowym filmem, jednym z tych, które z jakichś powodów (są bardziej znaczące?) wyświetla się nie w kinach czy na festiwalach, lecz w galeriach sztuki (trzeba je oglądać na stojąco). Znani (w Polsce) Polacy nawołują w nim do masowego „powrotu” Żydów. W przyszłym roku w Berlinie ma dojść do kongresu Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce.
Mały problem Problem polega na tym, że jeśli pomysłodawcy myślą, że masowy przyjazd Izraelczyków przyczyni się do zwalczenia „ciemnogrodu” i zmieni identyfikowaną w ten sposób polską tożsamość na mniej „narodową i zbudowaną z resentymentów”, to tragicznie się mylą. Czy wielowiekowa obecność Żydów w Polsce zmieniła ogół Polaków w ludzi oddalonych od katolicyzmu, otwartych i przyjaznych Żydom? Wystarczy poczytać książki Jana Tomasza Grossa… Ale dajmy na to, że tym razem byłoby inaczej, w końcu – jeśli wierzyć Bartanie – wielu współczesnych Polaków chce wręcz zmienić się w Żydów. I tu też jest problem, bo pod wpływem przyjezdnych zmieniliby się w Izraelczyków! Chodzi o to, że socjologicznie, politycznie i statystycznie Izraelczycy nie należą do ludzi otwartych i przyjaznych wobec ludzi obcych im kulturowo. Ich państwo jest zbudowane i ideologizowane na bazie resentymentów religijnych i narodowych tak mocnych i tak głęboko zakorzenionych, że w porównaniu nasze, polskie resentymenty, wyglądają spokojnie. Izraelczycy są przyzwyczajeni do niepodzielnego panowania w kraju, do którego przyjechali, by „powrócić”. Zorganizowali w Palestynie militarystyczne, silnie ideologizowane i sfanatyzowane, wyznaniowe i agresywne państwo rządzone przez skrajną prawicę, z którego wykluczyli tubylców. Wprowadzili rasistowski system apartheidu. Dla tych miejscowych, których nie zdołali wygnać, wytyczyli otoczone drutami i murami getta, które od czasu do czasu krwawo „pacyfikują”. Ich państwo przywykło do nieprzestrzegania żadnych praw czy rezolucji międzynarodowych i jednocześnie do całkowitej bezkarności. Przez 6 dziesięcioleci tortury (na tubylcach) były tam legalne. Wojskowe masowe mordy, skrytobójstwa i pozaprawne egzekucje są tam legalne do dzisiaj, a grubo ponad 80% Izraelczyków popiera tę politykę, tak jak popierają zabór, nielegalną kolonizację i okupację resztek Palestyny za pomocą generalnego terroru.
Wielka sztuka Oczywiście kiedyś (np. kiedy Ameryka osłabnie) Izrael, podobnie jak RPA, będzie musiał zrezygnować ze swego państwowego rasizmu i powstanie jedno państwo, w którym Żydzi i Palestyńczycy będą równymi obywatelami, ale na razie Izraelczycy nie mają zamiaru do tego dopuścić. Nie pozwala im na to ich dość prymitywny nacjonalizm, zbudowany na resentymentalnym kompleksie ofiary, zmienionej w tępego kata. Niestety, nie można pokładać nadziei w izraelskiej młodzieży. Tej, która już do nas masowo przyjeżdża mówi się, że Polska jest zamieszkana przez agresywnych antysemitów, których należy zbrojnie trzymać na dystans, niczym poddanych Palestyńczyków, więc to nie zmienia sytuacji. Raczej nie założą tu sztetlu, chyba, że z sentymentu do Izraela. W Izraelu do pomysłu Bartany podchodzą ostrożnie. Uważa się ją za lewaczkę, w istocie antyizraelską, a może i antysemicką. Jeśli w to wierzyć, to znaczy, że Bartana chce wysłać do Polski ludzi, których nie lubi. Trzeba przyznać, że gdyby to się udało, byłaby to naprawdę wielka sztuka, a jednak… Co pozostaje? Trzeba mieć nadzieję, że Polacy nie będą traktować uchodźców izraelskich, tak jak Izraelczycy traktują uchodźców palestyńskich, brak nam jednak tradycji w tym względzie. Chyba, że ją przejmiemy od Izraelczyków. Wtedy jednak nici z artystyczno-politycznych planów duchowego „przewietrzenia” Polski. I kto wie, czy tylko artyści byliby zawiedzeni. Jerzy Szygiel
Komentarz Bibuły: Każdy, kto używa określenia “powrót Żydów” do Polski – a czyni to w samym tytule Gazeta Wyborcza – powinien według obowiązującego prawa penalizującego tzw. kłamstwo oświęcimskie, być na jego podstawie osądzony, właśnie za negowanie Holokaustu. Bo przecież “powrócić” może jedynie osoba, która wyjechała, natomiast – według oficjalnej wersji tzw. Holokaustu – niemal sto procent polskich Żydów wyginęło. Czyli – zginęli czy nie zginęli? Natomiast te miliony obywateli Izraela, których chce się przesiedlić do nowego Paradisus Iudaeorum w kraju prywiślańskim, nie są nawet “ocalałymi z Holokaustu”, czyli mogą być określani jedynie, jako imigranci, a nie powracający.
Oczywiście w powyższym nie chodzi nam o karanie na podstawie absurdalnego prawa zabraniającego swobody wypowiedzi i badań naukowych, ale o pokazanie, że towarzystwo holokaustycznej propagandy nie potrafi nawet uporać się z podstawowymi sprawami na poziomie leksykalnym, a co dopiero faktograficznym.
Za: Media i reszta – Jerzy Szygiel blog (24.06.2011 )
http://www.bibula.com/?p=39795
Jak działa Mosad w Polsce Wszystkie dobrze prosperujące wywiady świata mają najlepsze wyniki, gdy uda im się zwerbować do współpracy osoby swojej narodowości w konkretnym kraju swojej działalności? Tacy agenci często podejmują współpracę ze względów ideowych i nie wymagają takich nakładów finansowych, jak ci pozyskani za pieniądze. O działalności polskich służb wywiadowczych mogliśmy w ostatnich latach dowiedzieć się bardzo dużo z mediów podczas licznych zadym politycznych, wokół nich szlejacych, w ostatnich latach. Chociażby z tego powodu każdy z nas może mieć, choć blade pojęcia jak rozbudowane mogą być obce struktury wywiadowcze działające na terenie Polski. Jak potężnymi pieniędzmi dysponują i gdzie mogą umieszczać swoich agentów? Z wielu zadań, które absorbują mnie w tej publikacji, najbardziej interesuje mnie to, w jakiej skali spenetrowały, lub też zainstalowały w Polsce różne grupy polityczne, czy też pojedyncze osoby, których główną aktywnością, szczególnie w łatwo dostępnym internecie, jest szkalowanie mojej osoby. Każdy się może o tym łatwo przekonać przeglądając setki stron i wyłapując kłamliwe opinie i informacje na mój temat. Łatwo to skonfrontować z tym, co robię, ponieważ aktywnie udzielam się od lat w życiu politycznym naszego państwa. Wydaję wiele gazet i pism. Stale aktualizuję stronę internetową. Nagrywam piosenki, wydaję płyty. Moje dossier z najważniejszymi informacjami od lat jest dostępne na stronie PPN, było tez wielokrotnie publikowane na łamach prasy, której jestem redaktorem naczelnym. Publikuję swoje numery telefonów, adresy mailowe, a nawet adres domowy. To wszystko każdemu zainteresowanemu daje możliwość szybkiego kontaktu ze mną. Zadane pytania uzyskają odpowiedzi. Niezmiernie rzadko się zdarza, aby ktokolwiek publikujący treści na mój temat w mediach, a zwłaszcza w internecie, skorzystał z wyżej wymienionych możliwości. Rozpowszechnianie kłamstw jest, bowiem ich głównym celem dziania. Niestety nie dotyczy to wyłącznie moich jawnych wrogów, ale i tych osób, które z racji tożsamych poglądów powinny dostrzegać w mojej działalności i pozytywne strony. Nie było i nie ma czegoś takiego. Wszystko, co robię jest godne wyłącznie krytyki. Wywołano wręcz modę, że o Leszku Bublu nie wypada pisać i mówić dobrze, czy choćby obiektywnie. Co gorsze, w anonimowych ulotkach, a szczególnie w internecie można znaleźć tysiące „opinii” i informacji „dobrze” poinformowanych osób, zwykłych kłamstw, oszustw i kalumnii, a nawet fałszowania pochodzenia mojego i mojej rodziny. Trudno z tym walczyć, gdyż jest to, jak już wspomniałem, zjawisko „modnego chlastania” Leszka Bubla, bez żadnych następstw moralnych czy konsekwencji prawnych dla autorów paszkwili. Bezkarność takich praktyk powoduje, że coraz częściej pojawiają się kłamliwe publikacje podpisane imieniem i nazwiskiem. Ma to spowodować, że czytelnik będzie sądził, iż skoro jest autor, to publikacja jest prawdziwa. Tak jest w przypadku kłamcy i oszczercy z Gdańska. Nie będę się zniżał do jego rynsztokowego poziomu intelektualnego i moralnego, wdawał się z nim w repliki, nazywał go świnią czy agentem Mosad-u. Bardziej bolesne będzie skazanie go na drodze sądowej za to, co publikował i rozpowiadał. Nie sądzę, że zaboli go kara finansowa zasądzona przez sąd. Działał, bowiem ze sporym rozmachem, musi, więc mieć kasę z jakiegoś źródła. Ma też świetne kontakty z „polonijnymi” stronami internetowymi, chętnie publikującymi jego paszkwile. Czeka mnie, więc kilka wizyt na salach sadowych w Gdańsku. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że właśnie publikuję na łamach gazety kolejne części „Wielkiej Encyklopedii Żydów Leszka Bubla”, przy której pracuje wiele osób, według kryteriów podanych przez pierwszą jej część, dostępną zresztą stale na stronie internetowej PPN. Mamy już ok. 30 tys. nazwisk. I ta gigantyczna praca ma być teraz zdyskredytowana przez kogoś, kto stworzył konkurencyjną listę z kilkuset nazwiskami, zamieszczając ewidentne bzdury o mnie i wielu innych osobach, które na swojej liście umieścił. Aby była „wiarygodniejsza” to część informacji przeredagował z mojej listy i umieścił na swojej. Rozpoznałem na niej wiele zdań, które sam napisałem i opublikowałem wcześniej. Przykład – Andrzej Lepper, którego zamieścił, pomimo tego, że w wyborach 2007 był kandydatem na posła z listy „Samoobrony”. Bardzo to dwuznaczne – wiedział, że jego ówczesny wódz jest Żydem, a i tak kandydował, po czym zaraz po wyborach chlasta go niemiłosiernie i pisze, że Lepper to Żyd. Paranoja?, ale tylko pozornie. A gdyby dostał się do Sejmu to też by zamieścił na liście swojego wodza? To już jego problem. Dla mnie to śmieszny, mały człowiek. Nie mam pojęcia czy jest agentem, bo niby skąd mam mieć taką wiedzę. Dla mnie ważne jest to, że taka działalność szkodzi temu, co profesjonalnie robię. Od lat czynami walczę ze złem. Jestem zawsze na pierwszej linii walki, a aktualnie niemalże w każdym tygodniu walczę z prokuratorskimi szykanami, oraz z wieloma bzdurnymi oskarżeniami na sadowych salach. W tym numerze gazety to po raz kolejny dokumentuję. Sojuszników w tej walce brak. Jedni się cieszą, inni to zabijają milczeniem, a jeszcze inni piszą, że jestem osobą nietykalną i ciekawe, dlaczego to mnie nie ścigają prokuratury w całej Polsce. A przecież jak ktoś nie czyta nawet moich gazet, to pełno na powyższy temat jest publikacji w internecie.
Setki relacji z sądowych rozpraw i policyjno-prokuratorskich szykan. Wracając do agentury Mosad-u w Polsce to warto wspomnieć, iż już w połowie lat 80 – tych powstał ściśle tajny raport zrobiony przez ówczesne MSW na polecenie gen. Jaruzelskiego. Wiem to z pewnego źródła, bo m.in. od Henryka Piecucha, który w tym resorcie, jako archiwista przepracował ponad kilkanaście lat. Wydał w III RP kilkadziesiąt różnych książek o działaniach tajnych i jawnych służb w PRL-u, o różnej wartości historycznej. Twierdzi, że ów raport czytał, ale ponoć nie udało mu się zrobić jego kopii. Było w nim ok. 7 tysięcy nazwisk!!! Ale byłby szok, gdyby taki raport ktoś zdobył i opublikował w internecie. Może się i tego doczekamy. A jak dzisiaj wygląda działalność Mosad-u w Polsce? W końcu nie bez przyczyny nasi rządzący notable publicznie mówią, iż Polska jest największym przyjacielem Izraela. Ilu jest agentów na użytek władzy i wśród różnych dziwnych grup politycznych i osób rozpowszechniających kłamliwe informacje? Mniejszość żydowska w Polsce liczy min. ok. 1,5 miliona, a w polityce, mediach wielkim biznesie stanowią większość, więc bez angażowania się w bezpośrednią agenturalną działalność i tak wiedzą, co mają robić. Widać to gołym okiem jak zmieniają się układy polityczne, szefowie dużych mediów, a kierunek polityki jest ten sam. Jednak na obrzeżach tych wielkich decydentów wszystkiego, co się w Polsce dzieje od zarania III RP stara się podnieść z upadku Ruch Narodowy. I tak się jakoś dziwnie składa, że od kilkunastu lat różne próby jego reaktywacji nie miały szansy zorganizowania się pod żadnym większym politycznym sztandarem. Pomimo tego, że kilka, kilkanaście lat temu żyli jeszcze jego polityczni seniorzy. Tych inicjatyw było sporo często pod rożnymi historycznymi nazwami, lub też pod zupełnie nowymi, ale w całości, lub też po części zawsze odwoływały się do dorobku Ruchu NARODOWEGO w Polsce. Wiemy jak za czasów II RP byłą to poważna organizacja i intelektualna siła polityczna, jak została niemal całkowicie wymordowana w czasach żydostalinowskiego terroru. Dla wszystkich powstających od zarania III RP sił politycznych, wiadomo było i nadal jest, że może to dla nich być największym zagrożeniem gdyby komukolwiek udało się zorganizować liczącą się narodową polską partię polityczną. Nie ma wątpliwości, że moja działalność polityczna i wydawnicza, szczególnie w ciągu ostatnich kilku lat, mająca na celu zorganizować silną narodową partię, staje się dla wyżej wymienionych dużym zagrożeniem. A zdobycie w wyborach 2005 r. ponad 210 tys. głosów przez PPN, która we wszystkich okręgach wyborczych zarejestrowała 627 kandydatów na posłów i senatorów, wzbudziła u nich nie podziw i uznanie, ale agresję. Dowodem jest kilkanaście aktów oskarżenia, jak również ofensywna propaganda w bardzo ważnym medium, jakim stał się internet. Moje zaabsorbowanie walką na salach sądowych zbiega się z niespotykana wcześniej wobec mnie ilością kłamstw i pomówień. W ten sposób zostałem dostrzeżony, jako groźny przeciwnik, którego zwalczać trzeba metodami uniemożliwiającymi urośnięcie w siłę polityczną Polskiej Partii Narodowej. Jest to, bowiem opcja polityczna, która bazując na prawdzie, etyce i bezkompromisowości w sprzyjających politycznie warunkach i nastrojach społecznych może wejść do parlamentu RP. Czego wybory 2005 i niespotykany wcześniej sukces organizacyjny jakiejkolwiek grupy narodowej, były najbardziej widocznym przykładem. A wejście PPN-u do parlamentu byłoby prawdziwą tragedią dla wiadomych sił, namiastką tego, co stało się kilka lat temu w Austrii. Nie bądźmy naiwni i nie sadźmy, że w takiej sytuacji, oprócz jawnie wrogich sił, nie rusza do walki ze mną różnej maści agentura. W końcu po to ona jest. I nie łudźmy się, że Polska jej nie ma. Widać ją pod różnymi postaciami. A już najtańszym i najskuteczniejszym sposobem walki ze mną jest ukierunkowanie tej walki na wszystko, co robię. Chodzi o to abym w obiegu społecznym jawił się, jako oszołom, psychol, radykał, czy też Żyd ukrywający swoje pochodzenie. Wszędzie można odnaleźć pochwały dla osób, które nie czytają „bublowskiej prasy”, nie chcą mieć z nią nic wspólnego. Propaganda szeptana w czasach PRL-u odniosła zamierzony skutek. Dzisiaj służy temu internet. Proszę sobie poczytać na mój temat różne paszkwile na tysiącach stron internetowych i każdy będzie miał jasność, kto to wszystko inspiruje, finansuje i realizuje. Dodatkowo na obrzeżach sceny politycznej kręci się kilka politycznych grup, które często mają w nazwie słowo „narodowy” i jawnie propagują nazizm, fanatyzm, a nawet socjalizm! Ich nazistowskie publiczne wybryki zawsze mają pełną medialną oprawę. Są tak nagłaśniane po to, aby Polakom słowo „narodowiec”, lub „nacjonalista” trwale kojarzyło się wyłącznie z nazizmem lub faszyzmem. To natomiast gwarantuje klęskę każdej partii narodowej w kolejnych wyborach. Nikt nie będzie głosował w Polsce na faszystów, to jasne, jak gwiazda Dawida w oczach rządzących polską elit. Moja rola, póki mam jeszcze możliwość publikowania, jest stałe nagłaśnianie tego problemu. I tym, którzy mi ufają chcę powiedzieć, że prędzej zakończę swoją działalność polityczną, czy tez pójdę do więzienia, niż zmienię swój bezkompromisowy styl działania wobec wszelkiego łajdactwa bez względu na jego kolor. Od niebieskiego, po różowy, czerwony, zielony czy też czarny. Póki mam jeszcze możliwość to walczę o swoje dobre imię, bo każdy narodowiec, czy to ja, czy mój następca aspiruje do bycia liderem Ruch Narodowego w Polsce, musi to robić. Może tym sposobem wbrew wszelkim przewidywaniom uda się komuś wypromować, jako autorytet, który dzięki temu odniesie sukces wyborczy i wprowadzi prawdziwą polska narodową partię od parlamentu RP. Moja rola i wieloletnie wysiłki w tym kierunku powoli się kończą. Mam tego świadomość, jak i Ci, którzy staranni zadbali o to, żeby się Leszkowi Bublowi nie udało. A kto to zrobił i nadal robi to proszę sobie przeczytać „opinie” o mnie. Są one papierkiem lakmusowym polskości wszystkich, którzy zabierają głos na mój temat. A Mosad? No cóż widać, wystarczy poczytać i popatrzeć na działalność wielu ludzików
Leszek Bubel, http://www.polskapartianarodowa.org
CZASAMI LUDZIE POSTĘPUJĄ ROZSĄDNIE - NAWET PREMIER TUSK. „Nie pozwolimy narzucić sobie takiego tempa redukcji emisji, CO2, który zrujnuje naszą gospodarkę” - skomentował Pan Premier Donald Tusk polskie weto w sprawie zwiększenia redukcji CO2.
Ceny pozwoleń na emisję spadły!!! To znaczy, że będzie taniej! To znaczy, że spekulanci z rynków finansowych celowo i z premedytacją razem z eko-terrorystami starają się nadmuchać nową bańkę – tym razem na rynku „derywatów, CO2”. Jedno ze słynnych praw Murphy’ego powiada, że „ludzie postępują rozsądnie dopiero wówczas, gdy wszystkie inne możliwości zawiodą”. Nawet Pan Premier Tusk. Polska, jako jedyna zagłosowała przeciw przyjęciu wniosków obniżania emisji, CO2 w UE do 2050 roku. Dyplomaci innych państw i oraz unijna komisarz do spraw klimatu byli oburzeni. Tym bardziej Panu Premierowi, tak łasemu na pochlebstwa, pochlebstwo z naszej strony się należy, skoro dla ratowania naszego przemysłu zdecydowała się na otwarty konflikt z jeszcze większymi pięknoduchami. Klimatologiem ani geologiem nie jestem więc się nie będę wypowiadał w sprawie globalnego ocieplenia i jego przyczyn. Poza drobna uwagą, że różne opracowania na ten temat – zgłasza laureata Nagrody Nobla – Ala Gore’a – są nielogiczne. Ni będą więc wiódł sporu o to ile procent w emisji CO2 to przyroda sama z siebie – zwłaszcza za sprawą słońca – a ile człowiek. Ale coś można jednak policzyć. Można mianowicie policzyć emisję przemysłową. I wychodzi na to, że przemysł europejski emituje 15% z ogólnej emisji światowej! Jeśli Europa zredukuje emisję, CO2 nawet o 30% – zarzynając przy tym własny przemysł – to będzie to 4,5% emisji światowej!!! Nie wpłynie to na zmiany klimatyczne – nawet jeśli założymy, a co do tego nie jestem wcale pewien, że one w ogóle są i tym bardziej, że są spowodowane przez człowieka. Zresztą nie będzie żadnej redukcji emisji! Jak się ona zmniejszy w Europie, to się zwiększy w USA i w Chinach! A jak pięknoduchy z USA dołączą do pięknoduchów z Europy, to na szczęście dla ludzkości są jeszcze chińscy komuniści, którzy tego na pewno nie zrobią. Więc duże brawa tym razem dla Pana Premiera Tuska. Przy okazji GW zdradza trochę zza kulis. Otóż nasze weto było podobno ogromną niespodzianką. Węgier prowadzący spotkanie chyba spieszył się na samolot, a Polak liczył na jeszcze jedną, dwie rundy negocjacji, w których pewnie chciał zmienić dokument do postaci akceptowalnej dla Polski. Ale Węgier zarządził głosowanie, – więc Polak zagłosował przeciw. I w taki sposób godzina odlotu samolotu z Luksemburga do Budapesztu ocaliła może europejska gospodarkę przed idiotami. Co ciekawe, ma to się niekorzystnie odbić na Polsce podczas zbliżających się negocjacji budżetowych.
Ciekawe, dlaczego? Skoro przemysł będzie mniej płacił za prawa do emisji, to będzie miał wyższe dochody. Jak będzie miał wyższe dochody, to będzie płacił wyższe podatki. Jak będzie płacił wyższe podatki to wpływy budżetowe poszczególnych państwa będą wyższe – ergo budżet UE też mógłby być wyższy. Ale pięknoduchy to już mają do siebie, że z logiką im jakoś nie po drodze Gwiazdowski
25 czerwca 2011 "Ptakom oprócz skrzydeł potrzebny jest wiatr" – gdzieś usłyszałem, ale nie mogę przypomnieć sobie gdzie; może w jednej z piosenek Andrzeja Rosiewicza, którego namiętnie słucham w samochodzie podczas jazdy, bo tylko wtedy mam czas, żeby go posłuchać. A mam tego 12 płyt - około 180 utworów, z których żadnego nie puszczają w telewizji i radio państwowym, zwanym przez propagandę - publicznym. W propagandówkach prywatnych – też nie słyszałem. Oprócz piosenek: „Czy Pani czuje czachę oraz „Najwięcej witaminy”. W środkach masowej dezinformacji, twórczość pana Andrzeja zatrzymała się jakieś trzydzieści lat temu.. Ale w TV Trwam słyszałem ”Pytasz mnie”- piękną piosenkę patriotyczną, za którą zbeształa młodego chłopca z Podkarpacia pani jurorka Elżbieta Zapendowska w programie „Must be the music”.. Miała oceniać wykonanie, a nie treść piosenki i się do nie ustosunkowywać publicznie.. Każdy ma prawo nie lubić patriotycznych piosenek, ale ten, co śpiewa ma prawo je lubić, nieprawdaż? Ale pani Elżbieta Zapendowska była jurorem - jurorką. Żeby się nie narazić płci i być oskarżonym o seksizm. I ona decydowała! Czy pani Elżbieta bywa jurorką przypadkowo, czy może robi na froncie ideologicznym? Wydaje mi się, że pracuje na froncie ideologicznym razem z Kubą Wojewódzkim i innymi tego typu „gwiazdami”. W masowym biznesie nie może mieć miejsca przypadek. Kto nie jest z nami - jest przeciwko nam! Tym bardziej, że jesteśmy częścią państwa o nazwie Unia Europejska, która całą starannością zwalcza państwa narodowe i myślenie narodowe, nie licząc oczywiście Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii.. Póki Niemcy nie wysforują się na jeszcze potężniejsze państwo i nie znajdą się w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Jak tylko znajdą się w posiadaniu broni atomowej przy pomocy Francuzów. Szukających chwały u boku Niemców. Którzy niedawno dali zgodę Francuzom na utworzenie Unii Śródziemnomorskiej? Co też Francuzi czynią wokół Morza Śródziemnego? Piszę ten felieton dzisiaj rano i nie wiem, czy w nocy, czasami Sejm nie przegłosował zakazu słuchania radia w swoim samochodzie, motywując to bezpieczeństwem, którego tak nam wszędzie brakuje, bezpieczeństwa ustanawianego kosztem naszej wolności, w kierunku państwa totalitarnego demokratycznie. Nawet pan premier nie uważa, że - wraz z kolegami z Platformy Obywatelskiej - budują państwo totalitarne, uważa to za szaleństwo, jeśli ktoś tak myśli, w tym przypadku chodzi o ojca Tadeusza Ryzyka, który ośmielił się o tym powiedzieć publicznie, i to w sercu europejskiej „demokracji”- Brukseli. Ja o tym piszę od prawie pięciu lat, moi koledzy również.. Codziennie, systematycznie i metodycznie- odbierają nam naszą przyrodzoną wolność, a tu patrzcie państwo - pan premier tego nie widzi. Nie widzi słonia w menażerii. Ot- liberał! A przecież liberalizm od zawsze polegał na szanowaniu wolności człowieka.. Nie dziwię mu się.. Bo jak tu się przyznać publicznie, że bierze udział w szabrowaniu ludzkiej wolności, pod hasłami bezpieczeństwa. Bo albo wolność- albo bezpieczeństwo. Najbardziej człowiek byłby bezpieczny w więzieniu. To wszystkich nas pozamykać w więzieniach, nareszcie będziemy wszyscy bezpieczni. Tylko nie w polskich więzieniach, bo w nich ostatnio było najwięcej samobójstw- i dla samobójców nie jest bezpiecznie, dla tych wiążących świat przestępczy z politykami Też przestępczymi wobec własnego narodu.. Ale jak ktoś się do polityki nie miesza… Będzie bezpieczny.. Ale ja wolę na wolności kęsek lada, jaki, niźli w niewoli przysmaki. Taką mam naturę! Większość ludzi ma naturę niewolnika, chociaż swój dobrobyt i postęp techniczny człowiek zbudował na wolności, a nie w niewoli.. Nie licząc piramid! I piramid głupoty za pomocą narzędzia demokracji większościowej. Nie prowadzę motorówki, prowadzę samochód od kilkudziesięciu lat, ale na baczności muszą się mieć prowadzący motorówki, bo właśnie toczony jest projekt pomysłu, żeby ograniczyć pływanie motorówką do 15 km na godzinę(???) Projektują rzecz wyłącznie wobec motorówek, pokazując łowiących ryby, którym te motorówki przeszkadzają. Ot - wyrafinowana propaganda! Facet mówi, że motorówka mu płoszy ryby, a propaganda kompilując materiał przedstawia to tak, jakby łowiący ryby domagał się ograniczenia prędkości pływających motorówek.. I tak codziennie, w każdej sprawie, bo demokracja sterowana polega na narzucaniu wszystkim, tego, co władza chce dokonać z nami. Wtedy jest prawdziwa demokracja. Bo jak lud się czegoś domaga, czego chce - to jest warcholstwo. A tacy jak my - domagający się naturalnego prawa do wolności - to „skrajna prawica”, „faszyści”,: chcący zlikwidować państwo i niechcący podatków”.(!!!) Opluwają przez łatkowanie.. Nie wiem jak będzie rozwiązany problem ograniczenia prędkości motorówek, czy na wszystkich akwenach wodnych będzie ogólne ograniczenie prędkości, czy też poustawiają znaki wodne, przyczepione do boi, żeby płynący mógł sobie przypomnieć, że tu obowiązuje prędkość do 15 km na godzinę.. Rowery wodne będą mogły jeździć z każdą szybkością tak jak narciarze. Ale nieciągnięci przez motorówki.. Ale będą ograniczenia do 10, a może do 5 km na godzinę.. Powoła się setki patroli policyjnych i wodnych. Nie wiem czy będą ścieżki wodne - ale przydałyby się.. Byłoby bezpieczniej, a najbezpieczniej byłoby jakby udało się motorówki w ogóle wyeliminować z jezior i mórz.. Pozostałyby tylko policyjne motorówki. Wtedy będzie najbezpieczniej.. I nareszcie władza odetchnie.. Tak jak odetchnęli mieszkańcy Torunia, po tym jak radni Prawa i Sprawiedliwości wycofali projekt uchwały w sprawie i dotyczący budowy pomnika upamiętniającego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostałe ofiary katastrofy smoleńskiej. Na sesji Rady Miasta stawili się wszyscy jej członkowie, więc członkowie Prawa i Sprawiedliwości nie mieli demokratycznej większości. Gdyby mieli- to by przeforsowali. Przy okazji… skąd to słowo” członek” eksploatowane bardzo w demokracji..(???) Jakoś strasznie i bardzo.. Czy to słowo jest kluczowe dla demokracji? Moi koledzy z Najwyższego Czasu, już swojego czasu proponowali pomnik pana Lecha Kaczyńskiego, w pozycji podpisującego Traktat Lizboński. Bardzo dobry pomysł! Niech Polacy wiedzą, kto przyczynił się do likwidacji państwa polskiego swoim podpisem. Inny ich pomysł - to pomnik pana Lecha Kaczyńskiego pijącego wódkę z panem generałem Kiszczakiem podczas „ rozmów” w Magdalence. Też niezły.. A ja bym podkreślił jego osobiste zalety, jako” profesora” od socjalistycznego modelu „Prawa Pracy”. Opasłe tomisko preferujące pracownika kosztem pracodawcy i będące wyrazem nienawiści ustawodawcy wobec pracodawcy, jako wybitny wkład w tworzenie marksistowskiego modelu państwa pracowniczego, tak zresztą całość widział wybitny umysł epoki - Włodzimierz Ilijcz Lenin. Państwo pracownicze.. I ktoś tu mówi o wyjściu Polski z marksizmu – leninizmu.. A „Kodeks Prawa Pracy”??.. To nie w czystej postaci marksizm- leninizm.? Uchwalany i skonstruowany tak, żeby pracownik miał wszelkie praw a i przywileje, a pracodawca, żeby to wszystko realizował.. Kosztem swoim i swojej firmy.. Bo nie może być tak, żeby pracownik z pracodawcą umawiali się wzajemnie, co do wzajemnie świadczonych usług? Bez ustawodawstwa państwowego w tym zakresie? Umowa wzajemnie korzystna, i jeśli któraś ze stron ją złamie sprawa trafia do sądu, a sąd sprawiedliwie rozstrzyga konflikt.. Oczywiście przed tym wszystkim należy poprawić prawo, uprościć je i odpolitycznić sądy.. Żeby mogły sądzić sprawiedliwie, a nie politycznie.. No i przydałaby się lustracja sędziów i prokuratorów.. I sprawdzenie czy przypadkiem ci młodsi sędziowie dla kogoś nie pracują. Bo służb mamy dostatek!. I pokusa służb wielka! Ptakom oprócz skrzydeł – oczywiście potrzebny jest wiatr i powietrze, bez którego nie mogłyby latać…, Ale nie można latać jak orzeł mając skrzydła wróbla.. Polska i Polacy potrzebują skrzydeł. I żeby je móc rozwinąć.. W sprawiedliwym i praworządnym państwie, a nie państwie bezprawia, demokracji i codziennego kabaretu rozśmieszającego do łez.. Ale martwiącego do łez.. Jeśli oczywiście ktoś ma jeszcze oczodoły, w których łzy się mogą zbierać.. I nie wyschły mu one od łez.. WJR
Niezawisły sąd, niezawisły sędzia? Sędzia Sądu Rejonowego dla miasta st. Warszawy Maciej Jabłoński skierował byłego Premiera Jarosława Kaczyńskiego na badania psychiatryczne w procesie, który wytoczył mu były minister resortu Spraw Wewnętrznych i Administracji Janusz Kaczmarek. Chodzi o wypowiedź Kaczyńskiego z lipca 2008 roku, w której nazwał Kaczmarka „agentem śpiochem”. Nie bardzo wiadomo, dlaczego sędzia zdecydował się skierować na badania psychiatryczne Prezesa Kaczyńskiego 3 lata po wypowiedzeniu tych słów i jaki wpływ na tę wypowiedź może mieć jego obecny stan psychiczny? Wygląda na to, że sędzia skompromitował się w świetle orzecznictwa sądowego w tym w szczególności Sądu Najwyższego, które stwierdza, wprost, że na takie badania może być „skierowany sprawca, który przebył chorobę psychiczną lub uraz mózgu albo inną chorobę mogącą doprowadzić do pewnych zmian w psychice albo zachowanie sprawcy w sensie ujemnym odbiega w sensie ujemnym od postępowania ludzi zdrowych pod względem psychicznym”. Żadna z tych przesłanek nie zachodzi w przypadku Prezesa Kaczyńskiego, ale decyzja o skierowaniu na badania jednak zapadła. Część publicystów i polityków zareagowała na tę decyzję przywoływaniem porównań z okresu stalinizmu w Związku Radzieckim gdzie przeciwników politycznych bez żadnych zahamowań osadzano w zakładach psychiatrycznych. Najbardziej dobitnie zrobili to przedstawiciele Stowarzyszenia Godność zrzeszającego byłych działaczy NSZZ Solidarność i byłych więźniów politycznych z lat 1980-89 z Wybrzeża. Napisali oni do Ministra Sprawiedliwości i Krajowej Rady Sądownictwa list protestacyjny, w którym stwierdzają między innymi „nigdy na przestrzeni ostatnich 21 lat wolnej Polski, wymiar sprawiedliwości nie posłużył lekarzami psychiatrami do zwalczania opozycji. Są to metody bolszewickie”. Przez parę dni od momentu upublicznienia tej informacji wydawało się, że ta decyzja sędziego Jabłońskiego jest tylko efektem atmosfery przyzwolenia na szykanowanie opozycji przez rządzących. Skoro mogą to robić bezkarnie politycy to, dlaczego nie mogą tego zrobić niezależni sędziowie, którzy przecież mają jakieś poglądy polityczne. Jednak teraz wyraźnie widać, że decyzja sędziego Jabłońskiego musiała być zainspirowana i to wysoko, bo wpisuje się w najważniejsze wydarzenia polityczne z udziałem samego Premiera Tuska. Dzień, w którym ujawniono informację o skierowaniu Prezesa Kaczyńskiego na badania psychiatryczne był dniem, w którym Polskę odwiedziła Kanclerz Angela Merkel ze swoimi ministrami. Obyło się wspólne posiedzenie rządów Niemiec i Polski, a konferencja po tym posiedzeniu była pełna osobistych odniesień Premiera Tuska i Kanclerz Merkel. Wieczorem w głównych mediach przekazy z tego dnia wyglądały mniej więcej tak: Premier Tusk spotyka się z szefową rządu największego kraju w UE i rozmawia o przyszłości Europy, a przywódca opozycji jest właśnie kierowany przez niezawisły sąd na badania psychiatryczne.Ten sposób prezentacji Premiera Tuska i Prezesa Kaczyńskiego w mediach, ulegnie wzmocnieniu w dniu 6 lipca tego roku. Wtedy w Parlamencie Europejskim Premier Tusk będzie inaugurował polskie przewodnictwo w Unii Europejskiej. Wygłosi przed południem przemówienie, w którym zaprezentuje priorytety naszej prezydencji. Tak się dziwnie składa, że na ten dzień sąd wyznaczył przeprowadzenie badania Prezesa Kaczyńskiego przez biegłych psychiatrów. Można już w tej chwili sobie wyobrazić jak będą wyglądały przekazy dnia w głównych mediach elektronicznych. Premier Tusk będzie przewodził UE przez najbliższe pół roku, a stan zdrowia Prezesa Kaczyńskiego jest badany przez biegłych psychiatrów. Przecież tego wszystkiego nie mógł wymyślić i zrealizować niezawisły sędzia Jabłoński z sądu rejonowego miasta st. Warszawy. Kto to wymyślił to i realizuje można się tylko domyślać? I jest to naprawdę przerażające. Zbigniew Kuźmiuk
Sędziowie a niezawisłość od rozumu Opinie psychiatrów, których trudno nazywać biegłymi, w niedalekiej stalinowskiej przeszłości były skutecznym narzędziem walki z opozycją polityczną. Jeżeli sąd przedwcześnie i mało przemyślanie uznaje, że oskarżony jest osobą, co, do której zachodzi uzasadniona wątpliwość jej poczytalności i wydaje postanowienie o dopuszczeniu dowodu z opinii biegłych lekarzy psychiatrów, to taka decyzja może być niesłuszna i Skarb Państwa winien ponieść skutki, w tym również materialne, swoich nieprzemyślanych i ryzykownych decyzji procesowych. Kiedyś mój przyjaciel zapytał mnie: “Czy sąd może wszystko?”. Odpowiedziałem: “Tak. Sąd może wszystko”. Czy tak jest w rzeczywistości? Zgodnie z konstytucyjną zasadą wyrażoną w artykule 178 polskie sądy są niezawisłe. W praktyce oznacza to niezależność sędziów od władzy, opinii publicznej, mediów itd. Sędziowie winni podlegać wyłącznie Konstytucji i ustawom. Słusznie ktoś jednak zauważył, że sędzia nie może być niezawisły od rozumu! Ostatnio opinię publiczną poruszyła decyzja warszawskiego sądu, który w procesie wytoczonym przez byłego ministra Janusza Kaczmarka Jarosławowi Kaczyńskiemu powołał biegłych psychiatrów dla zbadania stanu zdrowia psychicznego prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Czy sąd mógł i powinien tak postąpić? Możliwość powołania biegłych psychiatrów dla zbadania stanu zdrowia psychicznego oskarżonego ma formalne oparcie w przepisie artykułu 202 kodeksu postępowania karnego, który w paragrafie 1 stanowi, że “…w celu wydania opinii o stanie zdrowia psychicznego oskarżonego sąd, a w postępowaniu przygotowawczym prokurator, powołuje co najmniej dwóch biegłych lekarzy psychiatrów…” i w paragrafie 4 tego przepisu stanowi, że “…opinia psychiatrów powinna zawierać stwierdzenia dotyczące zarówno poczytalności oskarżonego w chwili popełnienia czynu, jak i jego aktualnego stanu zdrowia psychicznego oraz zdolności do udziału w postępowaniu, a w razie potrzeby co do okoliczności wymienionych w artykule 93 kodeksu karnego”. Przepis ten mówi o możliwości umieszczenia oskarżonego w zakładzie psychiatrycznym. Niestety, przepisy postępowania karnego nie przewidują możliwości zaskarżenia postanowienia sądu o powołaniu biegłych lekarzy psychiatrów.
Czy decyzja sądu o powołaniu biegłych lekarzy psychiatrów może być zupełnie dowolna? Oczywiście, że nie może! Zgodnie z preambułą do ustawy z dnia 19 sierpnia 1994 r. o ochronie zdrowia psychicznego (Dz.U. 111, poz. 535 ze zm.) jest ono fundamentalnym dobrem osobistym człowieka podlegającym ścisłej ochronie. Jest to sfera życia niezwykle intymna, ingerencje w nią zawsze winny cechować szczególna wrażliwość i przemyślane działanie, także wówczas, gdy dotyczą one zachowań organów procesowych wobec oskarżonych związanych z opiniowaniem sądowo psychiatrycznym w sprawie. Warto w tym miejscu wskazać na utrwaloną linię orzeczniczą i przytoczyć choćby wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach z 7 grudnia 2006 roku, w uzasadnieniu, którego sąd stwierdził, że “…jeżeli sąd przedwcześnie i mało przemyślanie uznaje, że oskarżony jest osobą, co, do której zachodzi uzasadniona wątpliwość jej poczytalności, opierając się na jego niczym nieudokumentowanych wypowiedziach, a tym samym niesprawdzonych okolicznościach, (…) co skutkuje wydaniem postanowienia o dopuszczeniu dowodu z opinii biegłych lekarzy psychiatrów…”, to taka decyzja może być niesłuszna i “…Skarb Państwa winien ponieść skutki, w tym również materialne, swych nieprzemyślanych i ryzykownych decyzji procesowych…”. Widzimy, zatem, że powoływanie biegłych lekarzy psychiatrów dla zbadania zdrowia psychicznego oskarżonego nie powinno być ani dowolne, ani pochopne, ani przedwczesne. Musi być przez sąd bardzo wnikliwie przemyślana i mieć rzeczywiste podstawy. Inaczej można, bowiem wyrządzić człowiekowi niepowetowaną szkodę. Pamiętamy, bowiem, że w niedalekiej stalinowskiej przeszłości opinie psychiatrów, których trudno nazywać biegłymi, były narzędziem walki z opozycją polityczną. Niewygodnych opozycjonistów bezpodstawnie okrzykiwano chorymi psychicznie i nawet izolowano w zakładach psychiatrycznych. Nie wierzę, aby te czasy miały wrócić, ale to od naszej wrażliwości i reakcji zależy, jak będzie. Często zdarza się, bowiem, że ktoś wyraża krzywdzącą opinię o innym człowieku lub grupie ludzi tylko, dlatego, że ci myślą i postępują niezgodnie z “linią władzy” prezentowaną w niektórych mediach. Pamiętamy, jak próbowano dyskredytować kobiety demonstrujące swoje przywiązanie do Kościoła i Radia Maryja, nazywając je “moherowymi beretami”. Zauważam również, że cechę “dziwności” przypisuje się osobie, która nie ma telefonu komórkowego i konta bankowego. Chętnie poddałoby się ją badaniu psychiatrycznemu właśnie z tego powodu. A może to jest właśnie przejaw normalności i mądrości, że ktoś nieposiadający tych “dobrodziejstw” unika ciągłej inwigilacji. Tak, więc apelują do tych, którzy chcą tak chętnie poddać innych badaniu psychiatrycznemu, aby “włączyli” myślenie. Mec. Bogdan Borkowski
Fałszywa alternatywa – wywiad z prof. Mirosławem Dakowskim Z prof. Mirosławem Dakowskim, fizykiem jądrowym, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz - Nowe prawo atomowe prawie jednomyślnie przeszło przez Sejm. Nie poparł go tylko jeden poseł, a dwoje wstrzymało się od głosu. Rząd liczy, że w lipcu prawo atomowe wejdzie życie. Pierwszy blok pierwszej elektrowni jądrowej miałby, zdaniem rządu, ruszyć przed końcem 2020 r., a do 2030 r. miałyby powstać dwie elektrownie o mocy 3 GW (gigawatów). Na inwestora rząd wybrał Polską Grupę Energetyczną. To realna szansa dla polskiej energetyki, mrzonka czy pułapka? - Nowe prawo atomowe bardzo ułatwia budowę energetyki jądrowej w kraju, w którym ta niebezpieczna gałąź energetyki miała zawsze różne zabezpieczenia prawne szczegółowo weryfikujące sprawy bezpieczeństwa i pozwoleń. Nowe prawo atomowe daje energetyce jądrowej zielone światło. Sejm przyjął to prawo prawie jednogłośnie, z jednym Rejtanem – posłem Janem Szyszko – i przy dwóch głosach wstrzymujących się, również posłów z PiS-u. Może to świadczyć albo o ogromnych naciskach i “niekonwencjonalnym” lobbingu, albo też o nieznajomości zagrożeń wśród szefów partii, (bo głosowano wg “ściągi”, więc poglądy posłów się nie liczyły) wynikających z narzucanej przez anonimowego “kogoś” strategii jądrowej dla Polski.
- Na czym polega to niebezpieczeństwo? - Jestem fizykiem, wykładałem też teorię reaktorów jądrowych. Z tego doświadczenia oraz na podstawie analiz, które wykonuję do dzisiaj, jako energo-analityk, mogę z przekonaniem powiedzieć, że energetyka jądrowa nie jest Polsce potrzebna. M.in., dlatego, że reaktory jądrowe muszą pracować ciągle na pełnej mocy. Przez 24 godziny tak samo. Więc jeśli pan Tusk mówi o planowaniu budowy reaktorów o mocy 1,6 GW (gigawata), to musi pamiętać, że one na tej mocy będą musiały ciągle pracować. Tego się nie wyłącza przyciskiem na noc… Tymczasem Polska ma ogromne różnice zapotrzebowania na energię elektryczną zarówno pomiędzy dniem i nocą, jak i między porami roku – latem i zimą. Polska powinna się wystrzegać energetyki jądrowej także z innego powodu, a mianowicie problem stanowi jej ogromny koszt. Według minister Trojanowskiej czy premiera Tuska jeden reaktor o mocy 1,6 GW kosztowałby w przeliczeniu na kilowat niecałe 1300 dolarów. Tymczasem jedyne dwa reaktory typu “trzy plus”, (jakie mają stanąć w Polsce) są dopiero budowane w Finlandii i we Francji (Olkiluoto i Flamanville). Nigdzie w Europie nie ma takich reaktorów w działaniu. Koszt wspomnianych reaktorów, jak i czas ich budowy są znacznie przekroczone. Realny (jak na razie, bo może być dalej przekroczony) koszt w tym przypadku wynosi od 3,5 do 4,5 tysiąca dolarów za kilowat. Czyli ponad dwa razy więcej niż to, co wmawia nam rząd.
- Jednak chyba komuś zależy na tej budowie. Inwestorem ma być Polska Grupa Energetyczna, ale wiadomo, że przy “atomie” kręci się Zachód i chce na tym skorzystać. - To prawda, ale Polska Grupa Energetyczna ma określoną zdolność kredytową wynoszącą – wedle energo-analityka prof. Władysława Mielczarskiego – 15-17 miliardów złotych. W sytuacji, kiedy na dwa reaktory trzeba wydać 30-45 miliardów złotych, taka zdolność jest niewystarczająca, a z zewnątrz nikt nie da kredytów na tak astronomiczne sumy. Jeśli więc Tusk chce nas uszczęśliwić nie reaktorami, ale budową reaktorów za 60 czy 90 miliardów złotych, to dochodzimy do niewyobrażalnych wartości kwotowych. Pamiętajmy, że premier mówił kiedyś o potrzebie wybudowania czterech elektrowni (po cztery reaktory w każdej), więc podane kwoty trzeba by jeszcze pomnożyć. A więc chcą oni oddać realne resztki kraju za mrzonkę jądrową.
- Jeżeli więc nie atom, to co proponowałby Pan w XXI wieku? Energetykę odnawialną, nowoczesne technologie węglowe? - Propagandyści EJ stawiają nam często fałszywą alternatywę: albo energetyka jądrowa, albo szkodliwa i trująca energetyka węglowa. Przez ostatnie 20 lat świadomie i celowo zniszczono w Polsce kilkadziesiąt kopalni węgla. Część kopalni sprywatyzowano. Polska z wielkiego producenta i eksportera węgla stała się importerem. Nowe, rozsądne decyzje niemieckie, by odejść jak najszybciej od energetyki jądrowej, spowodują renesans węgla. Niestety u nas w znacznym stopniu te pokłady węgla zostały zniszczone, zmarnowane, zalane wodą i teraz są bardzo trudne do odzyskania w sposób klasyczny. Natomiast od 20 lat tłumaczymy komisjom sejmowym i kolejnym rządom, że do gospodarczego rozwoju Polski, dla jej konkurencyjności, konieczne i możliwe jest zmniejszenie trzy do czterech razy zużycia energii na jednostkę produkcji. Jest to konieczne, bowiem Polska po komunizmie odziedziczyła cztero czy pięciokrotnie bardziej energochłonną gospodarkę niż w krajach zachodnich. Proponowane było odejście od technologii marnujących energię, które bez nakładów finansowych od razu zmniejszyłoby energochłonność, jednak niestety czasami tanie pomysły są zbyt tanie, komuś się nie opłacają i nie są brane pod uwagę. Po drugie, należy naprawdę promować korzystanie z energii odnawialnych. Od lat nie mówię już o tym, co można by zrobić, ale co już zrobiliśmy. Przykładowo w Żarnowcu, nazywanym czasami przez miejscowych “Żarnobylem”, miały stać dwa reaktory sowieckie WWER-213, które miały mieć w sumie moc blisko 1 GW. Tymczasem z kilkudziesięcioma osobami udało nam się nasycić rynek kotłami, CO na tzw. biomasę, czyli na odpady drewna, gałęzie, słomę, trociny, których moc sumaryczna (na 2005 r.) wynosiła około 6 GW, czyli był to odpowiednik sześciu takich planowanych Żarnowców. Prawdą jest, że tam miał być produkowany prąd elektryczny, a tutaj ciepło, ale produkowane jest ono z odpadów, maleją koszty, jest to naprawdę tanie. Być może z tego powodu (taniości) niejeden dyrektor straciłby prowizję, łapówkę. Dlatego wciąż pozostajemy przy energochłonnej technologii bądź lansujemy energetykę atomową. To samo dotyczy linii przesyłowych energii elektrycznej. Powinniśmy jak Niemcy wprowadzić klastry lokalnych sieci przesyłowych, gdzie poszczególne gminy, rolnicy, ludzie w miastach produkują ciepło i energię elektryczną. Tak zwane “sieci sprytne”, już istniejące, reagują na bilans podaży i zapotrzebowania i straty w sieciach maleją dramatycznie. W Polsce potrzeba miliardów na remont starych sieci elektrycznych, ale nie tylko są one przestarzałe, ale sama koncepcja sieci centralnych jest po prostu archaiczna. W rozwijającej się Europie pieniądze idą na badania i rozwój (BR) w dziedzinie np. magazynowania energii. To tylko przykłady. Wykazano, m.in. w USA, że nakłady na poszanowanie energii, nowoczesne sieci, magazynowanie energii i energie rozproszone dają siedmiokrotnie większe efekty gospodarcze niż inwestowanie w energetykę jądrową, przestarzałą i zawsze niebezpieczną. - Dziękuję za rozmowę.
Prof. Andrzej Nowak: Politykę ministra Sikorskiego oceniam, jako żałosną Minister Sikorski mimo – powiem wprost – samoupadlających zachowań wobec Rosji nie cieszy się poważaniem w tym kraju. – mówi profesor Andrzej Nowak w rozmowie z Tomaszem Grabowskim z portalu Kresy.pl. Jak może Pan Profesor ocenić polską politykę wschodnią po roku 2007, po niemal czterech latach urzędowania ministra Sikorskiego? Spróbujmy odnieść się do deklarowanych intencji, które były przedstawione dość jasno. Od początku postulowano zasadniczy zwrot, przewartościowanie, o czym niezwykle dobitnie pisał minister Sikorski w kilku tekstach programowych. Radosław Sikorski odciął się od tego, co sam nazywał tradycją jagiellońską. Odciął się zarazem faktycznie od tradycji związanej z linią Jerzego Giedroycia. Natomiast to, na co wskazywał, jako pozytywny cel polityki wschodniej Polski, to zasadnicza poprawa stosunków z Rosją.
Zapytajmy, zatem, czy osiągnęliśmy coś konkretnego, dobrego dla Polski i jej interesów przez ową nową politykę wschodnią? Odpowiedź, z mojej przynajmniej perspektywy, jest jednoznacznie negatywna. Nie uzyskaliśmy żadnego sukcesu, także na żadnym odcinku naszych stosunków z Rosją. Zacznijmy od kwestii energetycznej, ważnej dla wszystkich obywateli państwa polskiego, obojętnie, czy ktoś się interesuje polityką czy nie, czy ktoś lubi historię i interesuje się sporami czy miłością między Polską a Rosją czy nie. Dla absolutnie wszystkich obywateli państwa polskiego jest to sprawa zasadnicza, ponieważ od niej zależy, czy będziemy mogli, i za jaką cenę, ogrzewać nasze mieszkania. Przypomnę kluczowe wydarzenie z okresu rządu D. Tuska w tym zakresie: o przedłużeniu kontraktu gazowego, które utrwala uzależnienie Polski od dostawcy rosyjskiego. Pierwotny kształt tej umowy był skrajnie niekorzystny dla Polski, a został zrewidowany nie z inicjatywy polskiej strony rządowej, ale wskutek interwencji komisarza ds. energii Unii Europejskiej. W tym przypadku, to Unia Europejska ratowała konsumenta polskiego przed fatalnymi skutkami decyzji polskiego rządu wobec Rosji. Uległość Warszawy wobec Gazpromu skutkowała jednoznacznie negatywnymi konsekwencjami dla polskiego konsumenta: wysokie ceny energii i długotrwałe uzależnienie od dominacji rosyjskich dostawców gazu. Druga sprawa, związana z kwestiami energetycznymi, to oczywiście Gazociąg Północny. Minister Sikorski jeszcze w 2006 roku nazywał go nowym paktem Ribbentrop-Mołotow. Na pewno jest to inwestycja szkodliwa dla interesów Polski. Gdy następowała jej realizacja w okresie rządów Platformy Obywatelskiej Polska nie wykazała najmniejszej inicjatywy na rzecz zastopowania tego projektu, czy nawet, jeśli okazałoby się to niemożliwe, zmniejszenia jego negatywnych skutków dla Polski. W tym zakresie znowu nic nie zostało zrobione. Mimo parokrotnych zapewnień ministra Sikorskiego. Przypomnę o grożącej Polsce blokadzie w dojściu najcięższych statków do portu w Świnoujściu. Sposób położenia rury przesyłającej gaz z Rosji do Niemiec na podejściu do portu świnoujskiego powoduje, że najprawdopodobniej największe okręty nie będą mogły przypływać do tego portu. Jest to korzystne dla Rosji, bo zmniejsza znaczenie Świnoujścia, jako ewentualnego alternatywnego kanału zaopatrzenia Polski w energię (i nie tylko energię) w stosunku do dostaw rosyjskich. Jest to korzystne dla Niemiec, szczególnie dla portu w Rostocku, który jest intensywnie rozbudowywany. Ale jest ewidentnie, skrajnie niekorzystne dla Polski. Gdzie, więc tu jest sukces polskiej polityki?
Być może udało się za to „zmiękczyć” Rosję w jej oficjalnej interpretacji spornych kwestii historycznych? Mówiono, że ocieplenie w stosunkach z Rosją, na które tak postawił ten rząd, przyniesie pewną poprawę w sferze symbolicznej, w sferze polityki historycznej: zmianę stanowiska w sprawie Katynia czy być może jakieś inne gesty. Niestety mamy wskaźnik, który w tym zakresie bardzo jasno oddaje stan rzeczy. W kwietniu 2011 roku Centrum Lewady (jedyne wiarygodne centrum badania opinii społecznej w Rosji) przeprowadziło badanie stanu świadomości Rosjan w sprawie zbrodni katyńskiej. Otóż w ciągu roku od kwietnia 2010 r. do kwietnia 2011 roku nastąpił niezwykły regres stanu tej świadomości w odniesieniu do prawdy historycznej. A przecież miał być to rok, w którym stosunki polsko-rosyjskie miały kwitnąć. Tymczasem po chwilowym otwarciu mediów rosyjskich na prawdę (lub przynajmniej na elementarne fakty) o zbrodni katyńskiej, które nastąpiło po katastrofie smoleńskiej, powróciła zmasowana akcja odgórnie prowadzonej polityki medialnej w Rosji, która doprowadziła do tego, że dziś znacznie więcej osób niż przed kwietniem 2010 sądzi, że za Katyń odpowiadają Niemcy, a nie NKWD.
Jednak Duma rosyjska przyjęła uchwałę, w której uznano winę Stalina za zbrodnię katyńską… Uchwała Dumy, przyjęta jesienią 2010 roku w sprawie zbrodni stalinowskich niestety jest krokiem bardzo połowicznym i niemającym żadnych konsekwencji prawnych. I to jest najważniejsze. W sferze prawnej (najważniejszej, dla określenia stanowiska państwa rosyjskiego w kwestii zbrodni katyńskiej) w ciągu ostatnich czterech lat nastąpił znów regres, a nie postęp w rozwiązaniu problemów przeszłości. Stanowisko prawne rządu Federacji Rosyjskiej po czterech latach „zbliżania się” Polski i rządu D. Tuska do Moskwy jest takie, że nie wiadomo, czy ofiary Katynia nie zostały zabite słusznie. Kwestia ich winy lub niewinności nie jest jeszcze wyjaśniona – stwierdza Prokuratura Federacji Rosyjskiej… Czy to jest jakiś pozytywny przełom? Powiem tak: Polska, czy raczej „Polska rządowa” wspierana przez ogromną część mediów popadła w tak niesamowitą hipokryzję związaną z ociepleniem w stosunkach polsko-rosyjskich, że miałem nasilające się wrażenie, że żyję w zrealizowanym świecie Orwella. Właściwie już między wrześniem 2009 roku a kwietniem 2010 roku nasze media dosłownie zapluwały się (nie mogę inaczej tego określić) peanami na cześć demokratycznego przywódcy Władimira Putina. Minister Sikorski 30 sierpnia 2009 roku na łamach „Gazety Wyborczej” napisał, że Rosja nigdy w swej historii nie hołdowała tak wartościom demokratycznym, jak obecnie. Tymczasem w ostatnim dziesięcioleciu rządów Putina blisko 200 dziennikarzy straciło życie w Rosji. Kilkaset osób zabito w politycznych, wspierających sukcesy Władimira Władimirowicza zamachach; nie mówię już o 100 tysiącach Czeczenów, którzy także stracili życie…
Jak scharakteryzowałby Pan Profesor samego ministra Sikorskiego? W dominującym przekazie medialnym jest on przedstawiany, jako polityk nowoczesny, energiczny, z doświadczeniem międzynarodowym. Czy temu wizerunkowi odpowiadają realne sukcesy w prowadzonej przez niego polityce zagranicznej Polski? Myślę, że rzeczywiście jest to polityk nowoczesny, a nawet postnowoczesny, to znaczy polityk, który całkowicie podporządkował wszystko „pi-arowi”, medialnemu wrażeniu, jakie chce zrobić. To wrażenie można robić na mediach polskich – jak długo ma się je pod kontrolą. Zabiegi ministra Sikorskiego nie robią natomiast żadnego wrażenia na poważnych partnerach czy nawet przeciwnikach na arenie międzynarodowej. Dowodem na to jest traktowanie ministra Sikorskiego w Rosji. Minister Sikorski mimo – powiem wprost – samo upadlających zachowań wobec Rosji nie cieszy się poważaniem w tym kraju. Byłem świadkiem tego typu zachowań ministra Sikorskiego, na spotkaniu w Fundacji Batorego, gdy w obecności przedstawicieli korpusu dyplomatycznego, także przedstawicieli Rosji, wygłosił histeryczne przemówienie, dosłownie z pianą na ustach wykrzykując paszkwil na całą niemal politykę zagraniczną Polski przed sobą. Głównymi obiektami ataku byli: minister Beck (jakby był żywym wrogiem siedzącym na sali, którego należy zniszczyć), oczywiście Lech Kaczyński, ale nawet Aleksander Kwaśniewski, który miał to nieszczęście, że poparł pomarańczową rewolucję na Ukrainie. Tymczasem Rosja nie szanuje przeciwników czy partnerów, którzy samych siebie nie szanują. Podam przykład, innego, tym razem na pewno godnego naśladowania, zachowania ze strony rosyjskich instytucji. W 2002 roku Polskę odwiedził ówczesny minister spraw zagranicznych Rosji, składając wizytę tylko w jednym miejscu. Nie w Warszawie, ale w Sieniawie. W maleńkim miasteczku na pograniczu dawnego zaboru austriackiego i rosyjskiego, gdzie spoczywają szczątki księcia Adama Jerzego Czartoryskiego. Książę Czartoryski był drugim w historii ministrem spraw zagranicznych Cesarstwa Rosyjskiego, ale całe życie po zakończeniu służby carowi był wrogiem Rosji. A jednak minister spraw zagranicznych Rosji przyjechał do Sieniawy by złożyć kwiaty na jego grobie. Tego wymaga szacunek do instytucji, do państwa, którego ciągłość się reprezentuje. Z tego punktu widzenia histeryczna szarża ministra Sikorskiego na swoich własnych poprzedników, opluwanie ich pamięci, opluwanie sensu prowadzonej przez nich polityki – jest czymś nie tylko niezrozumiałym, ale niewybaczalnym. Minister Sikorski jest z punktu widzenia Moskwy całkowicie niepoważną i parokrotnie dano temu wyraz. Także, dlatego, że pamięta się, że jest to ten sam człowiek, który raz mówi o pakcie Ribbentrop-Mołotow a kilka miesięcy później o przyjaźni Tuska z Putinem. W Rosji, podobnie jak w każdej prowadzącej realną politykę strukturze politycznej, zwraca się uwagę nie tylko na „pi-ar”, ale na pewną konsekwencję w działaniu, na przewidywalność i powagę. Tej ostatniej na pewno ministrowi Sikorskiemu brakuje.
Jak natomiast przedstawia się stan relacji z naszymi wschodnimi sąsiadami po czterech latach polityki Sikorskiego? Drugi aspekt wiąże się z radykalnie zepsutymi stosunkami z naszymi wschodnimi sąsiadami, z Ukrainą przede wszystkim. I tu zasługi ministra Sikorskiego są ogromne. Przypomnę jego debiut w roli ministra spraw zagranicznych, wizytę w Moskwie. Debiut ten został przez Rosjan sprytnie rozegrany: pozwolili przyjechać polskiemu ministrowi w roli petenta proszącego o łaskę dopuszczenia Donalda Tuska przed oblicze prezydenta Putina (to był styczeń 2008 roku) na dzień przed przyjęciem przez Putina premier Timoszenko, której wtedy Moskwa w styczniu 2008 roku przystawiła pistolet gazowy do głowy. Rosja rozegrała to dokładnie tak, jak chciała: Polska wybiera Moskwę, odcina się od Ukrainy, gdy ta znajduje się w szczególnie trudnym położeniu. Na Ukrainie zostało to niezwykle boleśnie zauważone i stało się początkiem gwałtownego kryzys zaufania w relacjach na linii Kijów-Warszawa. Nie pozostało to też bez wpływu na przebieg wydarzeń na samej Ukrainie – osłabiło obóz prozachodni, który żywił nadzieje na współpracę z Warszawą. (Być może te zasługi ministra Sikorskiego w osłabianiu pozycji premier Tymoszenko zostały właśnie dostrzeżone przez jej arcy-wroga, prezydenta Janukowycza, który nagrodził ministra Sikorskiego orderem Jarosława Mądrego). Rząd Tuska złożył na samym początku swej działalności jasną deklarację: głównym naszym celem politycznym na wschodzie jest poprawa stosunków z Rosją, jeśli trzeba – to kosztem stosunków z Ukrainą. Konsekwencje tego są poważne. Nastąpiło też zerwanie – w trudny sposób nawiązywanych – stosunków z Litwą. Uporczywie, wbrew przeciwnościom nawiązywał je prezydent Lech Kaczyński i jego poprzednicy. Wszystko teraz zostało odwrócone w taki sposób, że Polska – skoro konsekwentnie czapkuje Moskwie – najchętniej pobrzękuje szabelką wobec Litwy. Tu minister Sikorski może pokazać, jaki jest energiczny i stroić groźne miny wobec Wilna i wobec Mińska (w obu przypadkach znakomicie ułatwia to prowadzenie polityki wciągania tych krajów w orbitę wpływów Moskwy). W obu także przypadkach, owszem, są podstawy do zachowań, nazwijmy to, asertywnych, ale czynienie z pobrzękiwania szabelką wobec słabszych partnerów wizytówki swojej siły, swojej potencji, jest po prostu niezwykle żałosne i tak właśnie oceniam politykę reprezentowaną przez ministra Sikorskiego. Pozostając przy tym wątku, chciałbym zapytać jak ocenia Pan Profesor politykę państwa polskiego na rzecz ochrony praw mniejszości polskiej na wschodzie? Ponieważ przez ostatnie dwadzieścia lat nieraz można było odnieść wrażenie, że obojętnie, czy rządzą ludzie nami ludzie oddani idei jagiellońskiej, czy też zwolennicy idei piastowskiej, to stałym zjawiskiem w polityce państwa polskiego była i jest rezygnacja z walki o prawa Polaków za Bugiem. Rezygnacja w imię jakichś wyższych celów geopolitycznych. Powołam się tu może na Aleksandra Sołżenicyna, który w książce „Rosja w zapaści” pisał, że dowodem na zupełną zapaść Federacji Rosyjskiej jest fakt, że państwo to okazało się niezdolne do zadbania o bezpieczeństwo swoich rodaków, którzy znaleźli się poza nowymi granicami kraju, że w ogóle nie okazało zainteresowania ich losem. Czy w Polsce nie nastąpiło coś bardzo podobnego? Na pewno tak. Jednak nawiązując do cytatu z Sołżenicyna trzeba zwrócić uwagę, że skala problemu w Rosji jest inna. W indywidualnych losach skala nie ma oczywiście znaczenia, ale w przypadku Rosji chodziło mniej więcej o 20 mln Rosjan, którzy znaleźli się zagranicą swojego, by tak rzec, ojczystego kraju powstałego w ciągu prowadzenia przez Związek Sowiecki a wcześniej Imperium Rosyjskie polityki ekspansji. I to był poważny problem egzystencjalny i polityczny dla tych 20 mln ludzi i dla Rosji. W przypadku Polski chodzi o kilkaset tysięcy, może milion osób. Co też oczywiście jest bardzo poważną liczbą. Ale tak jak pan mówi – i myślę, że niestety jest to słuszne stwierdzenie – czy polityka polska jest prowadzona pod hasłami (i nawet szczerze) wizji Giedroyciowej, czy wręcz odwrotnie, pod hasłami zbliżenia z Rosją – rzeczywiście los ludność polskiej za Bugiem jest spychany na plan dalszy. Po pierwsze uzasadnienie jest geopolityczne: musimy składać tę ludność na ołtarzu pojednania polsko-ukraińskiego czy polsko-litewskiego. Oczywiście w rozsądnych granicach. Nie jest tak, że Lech Kaczyński lekceważył sprawę ludności polskiej na Litwie i jej tożsamościowych ograniczeń związanych choćby z pisownią nazwisk. Prezydent Kaczyński na pewno wysuwał ten argument, jaki przedstawiłem, że owszem, to są ważne sprawy, ale ważniejszy od tego jest interes Polski, którego podstawą jest odbudowanie współpracy z naszymi wschodnimi sąsiadami. I to jest straszliwy dylemat, nie jest łatwo go rozwiązać. Na pewno w wielu szczegółowych kwestiach można mieć pretensje do polityki Warszawy w tej sferze. Jakąś namiastką pozytywnej polityki wobec mniejszości polskiej w tym okresie było wprowadzenie Karty Polaka. Nie jest to rozwiązanie idealne, pozostawiające wiele do życzenia, ale jest to jedyna jak do tej pory próba zrobienia czegoś dla Polaków, którzy nie z własnej winy znaleźli się poza granicami państwa polskiego. Drugi motyw lekceważenia praw ludności polskiej jest inny. Chodzi o swego rodzaju dyktat politycznej poprawności kierowanej z Europy, wskazujący, że nie należy wspierać interesów polskiej ludności poza granicami państwa, ponieważ jest to przejaw jakiegoś „imperializmu”, że to pożywka dla „szowinizmu i nacjonalizmu polskiego” i tego nie można robić… W konsekwencji, chociaż chętnie pokazujemy Litwie, Białorusi czy Ukrainie, że lekceważymy te kraje jako „małe”, „nieważne” (to podkreśla teraz minister Sikorski, premier Tusk i ich akolici propagandowi, a „Gazeta Wyborcza”, podbijając tego bębenka napisała już nawet, że nawet Francja nie liczy się tak w Europie jak Polska Tuska – jesteśmy tylko my i Niemcy…), to jednak nie jest to powód, żeby serio zająć się sprawą ludności polskiej na tym obszarze. Rzeczywiście taki dylemat jest i Pana wyjściowe stwierdzenie w pytaniu mogę potwierdzić.
Czy podobny dylemat nie występuje w historycznych kwestiach spornych z Ukrainą czy Rosją? Czy nie jest tak, że w imię dobrych relacji z tymi państwami nie prowadzimy zbyt słabej polityki na rzecz uznania przez Kijów ludobójstwa OUN-UPA na Polakach, czy też na rzecz ujawnienia przez Rosjan wszystkich informacji o zbrodniach Związku Sowieckiego na naszym narodzie? Moje spojrzenie na to jest takie, że bardzo ważna jest relacja sił. I widzę to inaczej niż minister Sikorski i ten rząd. Uważam, że słaby może oczekiwać więcej w stosunku do mocniejszego, mocny powinien mniej asertywnie zachowywać się w stosunku do słabszego. Taki jest mój punkt widzenia i w związku z tym uważam, że powinniśmy bardzo stanowczo występować, w oparciu o Unię Europejską i pewne standardy, na przykład w przypadku dochodzenia ogromnej ilości dóbr kulturalnych zagrabionych przez Armię Czerwoną i znajdujących się w Rosji. Natomiast w przypadku Ukrainy trzeba pamiętać, że ukraińska tożsamość narodowa jest – nie chcę tu nikogo urazić – bardziej problematyczna, słabsza w niektórych regionach. To oczywiście zabrzmi w sposób, jak to się dziś mówi, postkolonialny, z pewną nutą pobłażliwości, ale jednak wydaje mi się, że należy wykazać większą cierpliwość w stosunku do partnera, który znajduje się w trudniejszej sytuacji tożsamościowej. Bo Rosjanom ich tożsamości nikt nie zabierze, Rosjanie mogą sami zdecydować jak ich tożsamość będzie wyglądać. Oczywiście Ukraińcy także sami zdecydują, jak ich tożsamość będzie wyglądać, ale są poddani potężnej presji ze strony imperialnych sił w Rosji, które chcą, by tak rzec, przyjąć ich z powrotem na wielkoruskie łono. Z tego punktu widzenia zaostrzanie konfliktów historycznych w relacji z Ukrainą niewątpliwie ułatwią tę politykę rosyjską. Jest to znów dylemat, wobec którego nie ma z mojej perspektywy łatwego rozwiązania. Bo jest coś takiego jak obowiązek wierności pamięci wobec polskich ofiar, które zginęły z rąk ukraińskich nacjonalistów. To wielki problem, jest wielka liczba rodzin, które przeżywają traumę z tego powodu i nie czują wsparcia ze strony państwa polskiego. Tak oczywiście nie powinno być. Ale z drugiej strony, nie sądzę, żeby pamięć ta miała być jakimś sztandarowym projektem polskiej polityki historycznej. Ta pamięć jest naszym obowiązkiem, natomiast nie wiem czy jest naszym, by tak rzec, „zadaniem numer jeden” w naszej polityce wschodniej. Musimy to robić, musimy upamiętniać tamte wydarzenia nie bojąc się nazywać morderców mordercami i ofiar ofiarami, natomiast powinniśmy jednak brać pod uwagę szerszy kontekst geopolityczny.
Czy w tym kontekście polityka Lecha Kaczyńskiego była odpowiednia? Czy właściwie wyważał on akcenty między obowiązkiem pamięci o polskich ofiarach ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA a potrzebą dobrych relacji z Ukrainą? Na pewno w szczegółach można by się było o to spierać, ale ja nie miałem pretensji do Lecha Kaczyńskiego o gesty wykonywane pod adresem ukraińskiej wrażliwości narodowej (niektórzy nazwaliby ją nawet nacjonalistyczną), to znaczy o wspominanie ukraińskich ofiar walk polsko-ukraińskich w czasie II wojny światowej, – bo Lech Kaczyński w paru miejscach pojawiła się właśnie w takich okolicznościach z prezydentem Juszczenką. O to nie miałbym pretensji. Natomiast, jeśli gdzieś widziałbym z mojej perspektywy przekroczenie granicy, to na pewno przy braku protestu wobec skrajnie niemądrej polityki historycznej prezydenta Juszczenki. To była o prostu szkodliwa polityka historyczna, tak dla Ukraińców jak i dla stosunków polsko-ukraińskich oraz dla samej Ukrainy. Gloryfikacja morderców powinna spotkać się odpowiedzią ze strony władz państwa polskiego: kulturalną, wyważoną, ale jednak odpowiedzią, że to jest błąd. Polski prezydent powinien powiedzieć, że to jest złe dla stosunków polsko-ukraińskich, (bo o tym, co jest dobre lub złe dla samych Ukraińców powinni decydować oni sami). Prezydent państwa polskiego miał prawo i może nawet obowiązek odrobinę bardziej stanowczo zabrać głos w sprawie „bohatera”, jakim został uczyniony morderca czy patron morderców wielu tysięcy Polaków.
W Rosji znajdują się skarby polskiej kultury zagrabione w ciągu ostatnich wieków. Czy państwo polskie wykazuje dość stanowczości w staraniach, aby te skarby odzyskać? Niestety nie. I to dotyczy państwa polskiego w całej jego historii po 1991 roku. Nie jest tak, żeby którakolwiek ekipa mogła się wylegitymować jakąś twardą, stanowczą, asertywną polityką. Albo nie znajdowano na to czasu, albo nie znajdowano na to ochoty. To nie znaczy, że pojedynczy urzędnicy, np. w ministerstwie kultury nie starają się podejmować działań na swoim szczeblu, np. typu inwentaryzacyjnego. Trzeba tu jednak rozgraniczyć zapewne dwie sprawy. Jedna dotyczy łupów dawnych, tj. związanych z likwidacją I Rzeczpospolitej. I tym zajął się traktat ryski. Tyle że nie został w pełni zrealizowany w kwestii restytucji dóbr kultury. I wciąż jest cały szereg zbiorów, o których wiemy i których Rosjanie nie ukrywają, które powinny być zwrócone Polsce zgodnie z literą traktatu ryskiego. Biblioteka króla Stanisława Augusta (jej resztki) to pierwszy z brzegu przykład. Jest to zaszłość historyczna, w której możemy odwołać się do traktatu podpisanego przez suwerenne państwo polskie z suwerennym państwem rosyjsko-sowieckim.
Jak przedstawia się sytuacja polskich dóbr zagrabionych przez ZSRS w późniejszym czasie? Drugi poziom sprawy to dobra kultury zrabowane w czasie II wojny światowej. We wrześniu 1939 roku, a następnie od 1944 roku. Są to przede wszystkim bezcenne polskie archiwalia ewakuowane na wschód i zrabowane następnie prze Armię Czerwoną. Zbiory nie tylko polskiego wywiadu („Dwójki”), o których wiadomo było od początku, że zostały wywiezione do Moskwy, ale też całe archiwum Legionów Polskich, całe archiwum Polskiej Organizacji Wojskowej, całe archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie, który istniał od 1935 roku w Warszawie (w tym bezcenne listy Piłsudskiego z okresu jego konspiracji), ale także część archiwum polskiego Sejmu, część archiwum polskiego rządu, nawet część archiwum kancelarii Prymasa. Najróżniejsze skarby archiwalne znajdują się dziś w Moskwie przy ulicy admirała Makarowa 15 w Archiwum Wojskowym, do którego niestety zostały oficjalnie wcielone bez protestu ze strony państwa polskiego. Bo do 1996 roku te zrabowane archiwalia miały status trofiejnowo archiwa, czyli de facto nieuregulowany status archiwów złupionych. Teraz odzyskanie ich będzie znacznie trudniejsze. Są też wciąż nowe znaleziska archiwaliów, które dostały się w ręce Armii Czerwonej, a które stanowią absolutne skarby polskiej kultury. Doktor Głębocki odkrył w Bibliotece Lenina zupełnie niesamowity skarb, jakim jest zeszyt z zapiskami Juliusza Słowackiego z podróży na Wschód, gdzie są jego przepiękne akwarele oraz przede wszystkim rękopisy arcydzieł literatury polskiej stworzonych przez Słowackiego. To była część archiwum rapperswilskiego, które miało całe spłonąć w Warszawie wskutek niemieckiego bombardowania. Wiemy już dokładnie, dzięki doktorowi Głębockiemu, jak akurat ten skarb znalazł się w rękach Sowietów. Otóż zorganizowano wystawę poświęconą Słowackiemu w Krzemieńcu latem 1939 roku i tam one ocalały z pożogi. Ale dlaczego mają one znajdować się w Moskwie, a nie w Warszawie? I to jest tylko wierzchołek góry lodowej i powinniśmy o tym głośno mówić. Na przykład Francja załatwiła ten problem. Wykupiła swoje zrabowane archiwa od Rosji. Można zapytać, skąd francuskie archiwa w Moskwie? Otóż Niemcy zrabowali je we Francji, a Armia Czerwona zrabowała je na terenie Niemiec. Uważam, że państwo polskie powinno być stać na wykupienie najcenniejszych dóbr swojej kultury z rąk rosyjskich. Chociaż powinniśmy sięgać też po metody prawne. Podobno stajemy właśnie na czele Unii Europejskiej, podobno zaczyna się prezydencja. Czy nie jest to dobry czas na nagłośnienie tej sprawy na forum europejskim? Bo problem ten nie dotyczy tylko Polski, ale też na przykład Węgier i Czech (choć polskie straty są największe). Rosji byłoby wówczas trudniej udawać, że nie ma problemu i może osiągnęlibyśmy jakiś zysk z prezydencji w Unii. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Tomasz Grabowski
Bank musi udowodnić, że ma roszczenie! WYROK TRYBUNAŁU KONSTYTUCYJNEGO Z dn. 15 marca br.
15 marca br. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że wyciąg z ksiąg rachunkowych banku nie ma charakteru dokumentu urzędowego.. Co to oznacza dla CIEBIE???? 15 marca br. Trybunał Konstytucyjny przesądził: Uprzywilejowanie ksiąg bankowych i wyciągów z tych ksiąg w postępowaniu cywilnym prowadzi do naruszenia zarówno zasady równości stron w procesie, jak i zasady sprawiedliwości społecznej. Co to praktycznie oznacza? - że wyciągi z ksiąg handlowych banku nie będą miały mocy dokumentu urzędowego. Jak to jeszcze prościej powiedzieć? - że bank przed sądem będzie musiał UDOWODNIĆ, że klient banku jest mu winien wywodzoną kwotę pieniędzy, a nie klient, że mniej!!! ( Tak jak to było do 5 kwietnia b.r.).
Uchwalona 2 kwietnia 1997 r. Konstytucja RP w art. 76 jasno przesądza, że: Władze publiczne chronią konsumentów, użytkowników i najemców przed działaniami zagrażającymi ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu oraz przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi. Zakres tej ochrony określa ustawa.
Cyt. z wyroku TK z 5 marca b.r.: Art. 95 ust. 1 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. - Prawo bankowe (Dz. U. z 2002 r. Nr 72, poz. 665 ze zmianami) w brzmieniu nadanym ustawą z dnia 26 czerwca 2009 r. o zmianie ustawy o księgach wieczystych i hipotece oraz niektórych innych ustaw (Dz. U. Nr 131, poz. 1075), w związku z art. 244 § 1 i art. 252 ustawy z dnia 17 listopada 1964 r. - Kodeks postępowania cywilnego (Dz. U. Nr 43, poz. 296, ze zm.), w części, w jakiej nadaje moc prawną dokumentu urzędowego księgom rachunkowym i wyciągom z ksiąg rachunkowych banku w odniesieniu do praw i obowiązków wynikających z czynności bankowych w postępowaniu cywilnym prowadzonym wobec konsumenta, jest niezgodny z art. 2, art. 32 ust. 1 zdanie pierwsze i art. 76 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej oraz nie jest niezgodny z art. 20 Konstytucji. Nic poza tym i tylko tyle.. Dla milionów naszych rodaków może to oznaczać powrót do życia...Dotychczas banki kierując do sądów powództwo o wydanie nakazu zapłaty w postępowaniu uproszczonym mogły podawać kwotę zadłużenia z " sufitu ".. Sąd roszczonej kwoty NIE BADAŁ... Pewne jak w banku, jak bank napisał to musi tak być, bank to instytucja publicznego zaufania i etc. i podobne slogany z czasów słusznie minionych... Chciałbym, żeby była jasność: kredyty i pożyczki należy spłacać! Jak pożyczyłeś to oddaj? Tylko nigdy nie pogodzę się z tym - co dotyczy setek tysięcy Polaków, że pożyczyli 10 tys. zł. spłacili w terminie 9 tys. zł z jakiś powodów nie oddali 1 tys. zł, a nakaz zapłaty otrzymali na 15 tys. zł.... Dlaczego? - bo bank nie musiał udowadniać sądowi, dlaczego chce 15 tys. zł. Z tym łączy się i jeszcze większe chamstwo! Bank sprzedaje wierzytelność firmie windykacyjnej czy funduszowi asekurytyzacyjnemu, a ten otrzymuje nakaz na 30 tys. zł!!! Klient był pozbawiony jakiejkolwiek możliwości obrony, bo i jak mógł sądowi udowodnić, że wywodzona kwota z nakazu nie powstała w skutek regulaminu, taryfikatora, stawek opłat i kosztów i innych nieznanych mu zawiłości bankowych sekretów..”Mast becalen i wsio!!! Wyrok Trybunału Konstytucyjnego z dniem 5 kwietnia br. daje jasne i nie dwuznaczne polecenie wymiarowi sprawiedliwości… Bank MUSI udowodnić sądowi, a co za tym idzie klientowi banku, dlaczego i skąd pochodzi kwota roszczenia! Wyrok ten daje i jeszcze jedną szansę:
Kodeks postępowania cywilnego: Na podstawie art. 4011. (317) Można żądać wznowienia postępowania również w wypadku, gdy Trybunał Konstytucyjny orzekł o niezgodności aktu normatywnego z Konstytucją, ratyfikowaną umową międzynarodową lub z ustawą, na podstawie, którego zostało wydane orzeczenie. Na podstawie art. 407. (323) § 1. Skargę o wznowienie wnosi się w terminie trzymiesięcznym; termin ten liczy się od dnia, w którym strona dowiedziała się o podstawie wznowienia, a gdy podstawą jest pozbawienie możności działania lub brak należytej reprezentacji – od dnia, w którym o wyroku dowiedziała się strona, jej organ lub jej przedstawiciel ustawowy.
Na podstawie art. 408. Po upływie lat pięciu od uprawomocnienia się wyroku nie można żądać wznowienia, z wyjątkiem wypadku, gdy strona była pozbawiona możności działania lub nie była należycie reprezentowana. Co to praktycznie oznacza dla Was szanowni czytelnicy, których spotkało nieszczęście otrzymania nakazu zapłaty z sądu RP? Będziecie mogli do dnia 5 lipca br. złożyć skargę o wznowienie postępowania do sądu, który nakaz wydał! ( Pamiętajcie w 2-ch egz.). Co to praktycznie Wam daje? Sąd po przyjęciu waszej skargi wezwie bank do udokumentowania roszczonej od was kwoty.. Bank będzie obowiązany zgodnie z treścią zawartej z tobą umowy udowodnić - z przykładu jak, powyżej, że z kredytu 10 tys. zł oddaliście (zgodnie z potwierdzeniami) 9 tys. zł. i z pozostałego 1 tys. zł. Uzasadnionym w świetle zawartej umowy jest 15 tys. zł.. NIE UDOWODNI TEGO!!! Jeśli nie!! To sąd oddali wniosek banku i ten będzie musiał wystąpić o nowy nakaz zapłaty, ( jeśli nie sprzedał waszego długu), a tu może okazać się, że w świetle art. 118 kc. dług jest przedawniony! Jeśli sprzedał to pozbył się przymiotu strony i dokumentów świadczących o zadłużeniu… Dzisiaj (po wyroku TK) jeden z czołowych „polskich” banków wysyła do swoich klientów aneksy do umów z żądaniem ich podpisania, w których są wyszczególnione stawki opłat za telefony, pisemne upomnienia, przeksięgowania, naliczenia karnych odsetek, wszystko to, co pozwoli mu w sytuacji skargi o wznowienie dosztukować
„brakujące kwoty.. NIE PODPISUJCIE TAKICH ANEKSÓW!!!
Ziomal na stronie www.sklepowicz.pl
Podaje też inne wzory skarg np.: na bankowy tytuł egzekucyjny i nakazy powyżej 5 lat… Pamiętajcie macie czas do 5 lipca b.r.!!! POWODZENIA!!!
Rewolucja! Klienci – banki: 1:0 Wczorajsze orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego jest tak naprawdę rewolucją w polskim sektorze bankowym. I może oznaczać, że w sporach o niespłacone kredyty to banki będą musiały dowodzić, że klient jest ich dłużnikiem. Dotychczas to klienci musieli udowadniać swoją niewinność. Praesumptio boni viri to złota zasada Prawa Rzymskiego, która obowiązuje we wszystkich krajach zachodniej cywilizacji. Mówi ona, ni mniej, ni więcej tylko tyle, że każda osoba jest niewinna, dopóki strona skarżąca nie udowodni jej winy. I było tak na każdej płaszczyźnie poza polskim Prawem bankowym, które in expressis verbis mówiło, że wyciągi z ksiąg rachunkowych banków są dokumentami urzędowymi, co de facto oznaczało, że w postępowaniach sądowych to nie bank musiał udowadniać winę oskarżonego, lecz że mógł dochodzić zwrotu pieniędzy od klienta, nawet, jeśli nie miał racji. Piszę o postępowaniu nakazowym – koszmarze sennym wszystkich pokrzywdzonych przez banki w Polsce. W komunikacie opublikowanym po orzeczeniu Trybunał Konstytucyjny poinformował, że konsekwencją nadania wyciągom z ksiąg banków mocy dokumentu urzędowego jest zmiana reguł dowodowych w postępowaniu cywilnym. Zdaniem najważniejszych sędziów Rzeczpospolitej konstrukcja ta została wprowadzona do polskiego systemu prawnego po II Wojnie Światowej, ale ze względu na zasadnicze przeobrażenia ustrojowo-gospodarcze obecnie stanowi relikt gospodarki nakazowo-rozdzielczej i nie ma konstytucyjnie wartościowych argumentów uzasadniających utrzymywanie zakwestionowanego przywileju bankowego. Dalej pada najważniejsze w orzeczeniu zdanie: „Uprzywilejowanie ksiąg bankowych i wyciągów z tych ksiąg w postępowaniu cywilnym prowadzi do naruszenia zarówno zasady równości stron w procesie, jak i zasady sprawiedliwości społecznej. Zdanie odrębne do wyroku zgłosił sędzia Wojciech Hermeliński. Co to oznacza dla sektora bankowego w Polsce? Bankierzy będą musieli bardziej liczyć się z klientami i kilka razy obejrzeć każdy dokument tożsamości przed udzieleniem kredytu. Ale nie tylko – być może do reliktu odejdzie postępowanie nakazowe, które pozwalało bankom wygrywać procesy z klientami w tempie iście błyskawicznym. I pogrążać ich kosztownym postępowaniem komorniczym. Klienci – szczególnie ci nieuczciwie zlicytowani – mogli dochodzić swoich praw. Ale wyłącznie w odrębnym postępowaniu, licząc się z koniecznością wpłacenia na rzecz sądów 10 proc. sumy, której zwrotu się dopominali. Sektor bankowy ustami posła PO Jerzego Kozdronia zwracał uwagę, że „uznanie o niekonstytucyjności kwestionowanego przepisu mogłoby mieć negatywne skutki dla całej gospodarki - wydłużyłoby drogę do słusznego i szybkiego zaspokajania wierzytelności banków". W konsekwencji mogą mniej chętnie udzielać kredyty, bądź wydłużyć procedurę przyznawania takiego kredytu. Osobiście szczerze w to wątpię. Dwie z czterech kart kredytowych dostałem znienacka, bez składania wniosków. Po prostu przyszły pocztą, razem z umowami i prośbą o ich odesłanie. Źle potraktowani klienci nadwiślańskich banków – siadajcie do piór i piszcie skargi na banki. Prawdopodobnie działały niezgodnie z Konstytucją. Wtorkowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego zrównuje prawa banków i klientów w sporach przed sądami powszechnymi. Skargę o wznowienie postępowania klienci mogą wnosić w terminie 3 miesięcy od dnia ogłoszenia orzeczenia TK. Ale nie mogą żądać wznowienia postępowania po upływie pięciu lat od daty uprawomocnienia się wyroku. Zgodnie z obietnicą daną blogerom, których temat orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego (słusznie) poruszył, bo zrównał prawa bankierów i klientów uznając, że to nie klienci muszą udowadniać niewinność a banki winę – w tym znaczeniu zadłużenie – klientów. Oznacza ono, że banki mogą powoli zapomnieć o postępowaniu nakazowym, w którym błyskawicznie uzyskiwały wyroki sądowe zmuszające klientów do spłacania kredytów, nawet, jeżeli to nie oni te kredyty brali, bądź w przypadkach, kiedy otrzymywali kredyty bez wymaganej zdolności kredytowej. Ten tryb procesu był dla banków nad wyraz wygodny. Nie wymagał obecności strony przeciwnej, czyli klienta, zaś wyroki zapadały często zaocznie, bowiem jedynym dowodem były dokumenty przedstawiane przez bankowców. Dokumenty – do wczoraj – o mocy dokumentów urzędowych. Wiemy już, że ta epoka jest za nami. Ale co w takim razie ze sprawami sądowymi, które już się odbyły a wyroki są prawomocne? Czy, skoro TK orzekł niezgodność Prawa bankowego w części określającej, co jest, a co nie jest dowodem, wyroki już wydane powinny podlegać rewizji? Skargę o wznowienie postępowania wnosi się w terminie 3 miesięcy od dnia wejścia w życie orzeczenia TK. Skarga musi odpowiadać wymogom pisma procesowego. Przepisami właściwymi dla postępowań w sprawach, w których zapadły wyroki sądowe na podstawie uprzywilejowania ksiąg bankowych i wyciągów z tych ksiąg w postępowaniu cywilnym są przepisy Kodeksu postępowania cywilnego – tu art. 4011 oraz 4071 § 2 kpc Nie można żądać wznowienia postępowania po upływie 5 lat od daty uprawomocnienia się wyroku, nawet gdyby po tym czasie TK stwierdził niekonstytucyjność przepisu ustawy, który stal się podstawą tego wyroku. Wg art. 199 Konstytucji RP orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego podlegają niezwłocznemu ogłoszeniu i wchodzą w życie z dniem ogłoszenia (z tym dniem następuje utrata mocy obowiązującej aktu normatywnego, co, do którego orzeczono jego niezgodność z Konstytucją) z zastrzeżeniem takim, że TK może ogłosić inny termin utraty mocy obowiązującej takiego aktu, a termin ten nie może przekroczyć 18 miesięcy, gdy chodzi o ustawę, a gdy chodzi o inny akt normatywny – dwunastu miesięcy. Orzeczenie o równym traktowaniu banków i ich klientów TK ogłosił 15 marca. Orzeczenie TK o niezgodności z Konstytucją, umową międzynarodową lub z ustawą aktu normatywnego, na podstawie, którego zostało wydane prawomocne orzeczenie sądowe, ostateczna decyzja administracyjna lub rozstrzygnięcie w innych sprawach, stanowi podstawę do wznowienia postępowania, uchylenia decyzji lub innego rozstrzygnięcia na zasadach i w trybie określonych w przepisach właściwych dla danego postępowania. Jednak możliwość wznowienia postępowania nie dotyczy wszystkich klientów. Nie można, bowiem żądać wznowienia postępowania po upływie 5 lat od daty uprawomocnienia się wyroku, nawet gdyby po tym czasie TK stwierdził niekonstytucyjność przepisu ustawy, który stal się podstawą tego wyroku. Pamiętajcie drodzy pokrzywdzeni przez banki, że każda sprawa, która może być przedmiotem wznowienia musi być oceniona indywidualnie. Więc jeśli gra jest warta świeczki, – przy czym nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale często o zwykłą przyzwoitość i sprawiedliwość – warto jest zgłosić się do prawników, którzy znają się na tym najlepiej. Bo w sprawach orzeczenia TK nie ma jednolitości poglądów, ani jednolitego orzecznictwa Sądu Najwyższego. Choć bezspornie jest precedens – wtorkowe orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego powstało w oparciu o konkretną sprawę klientki jednego z banków, który żądał od niej ponad 40 tys. złotych. Warto powalczyć. Paweł Pietkun
UWAGA!!! Tylko do 5 lipca można walczyć z nakazem zapłaty!!! 5 lipca mija, bowiem termin składania skarg na wydane przez sądy nakazy zapłaty w postępowaniu nakazowym. Termin 5 lipca jest nieprzekraczalny. Potem już nawet święty nie pomoże. Przejrzyjcie, zatem swoje dokumenty i do dzieła. Sądowy nakaz zapłaty stał się ponownie głośny po decyzji Trybunału Konstytucyjnego z dnia 15 marca tego roku. Trybunał uznał, że księgi handlowe banku nie są wyrocznią i nie można przyjmować ich zapisów na wiarę. Dlatego też, banki będą zobowiązane do udowodnienia klientowi przed sądem kwoty, jakiej się domagają. Dotychczas nikt klienta o zdanie nie pytał. Bank życzył sobie 5 tysięcy, 10, 20 ile chciał i nie musiał niczego udowadniać. Teraz musi udowodnić każdą złotówkę, każdy grosz. Raz wydane nakazy zapłaty można zaskarżyć. Oczywiście nie wszystkie, ale warto wiedzieć, które. Jest na to czas do 5 lipca. Nie dłużej!!! Każdy, kto czuje na karku oddech komornika, kto dostał nakaz zapłaty niech nie traci czasu, niech przejrzy wszystkie dokumenty i sprawdzi czy w swojej sprawie może coś jeszcze zrobić. Wszystkim, którzy chcą zatroszczyć się o swoje interesy przypomnę trzy teksty:
i Pawła Pietkuna
http://pietkun.nowyekran.pl/post/6747,rewolucja-klienci-banki-1-0
http://pietkun.nowyekran.pl/post/6902,rewolucja-w-bankowosci-cz-2
Zostało niespełna dwa tygodnie. Nie traćcie czasu.
Małgorzata Dudek
Bogdan Borusewicz nie wspomniał w audycji słowem o swoich rozmowach z oficerami Służby Bezpieczeństwa (Hodysz) i o kontaktach, które utrzymywał z agentem z NRD Odnowiona TVP (nie przez Urbana, lecz Urbańskiego) zaprosiła w związku z tym do studia programu Misja Specjalna 4 (słownie: czterech) byłych działaczy Solidarności: Bogdana Borusewicza, żydzi z KOR-u i 82 agentów SB na I. Krajowym Zjeździe Solidarności w 1981 r. - Misja Specjalna w TVP 26.03.2007
IPN ujawnił, że Służba Bezpieczeństwa miała 82 (słownie: osiemdziesięciu dwóch tajnych współpracowników) pośród około ośmiuset delegatów obradujących na I Krajowym Zjeździe Solidarności w hali gdańskiej Olivii.
Odnowiona TVP (nie przez Urbana, lecz Urbańskiego) zaprosiła w związku z tym do studia programu Misja Specjalna 4 (słownie: czterech) byłych działaczy Solidarności: Bogdana Borusewicza, Andrzeja Gwiazdę, Henryka Wujca (tych trzech z KOR-u) oraz Ryszarda Bugaja (z Unii Pracy). Do studia zaproszony został także Andrzej Friszke (ur.1956), który na Zjeździe obecny był, jako dziennikarz.
http://25lat.blox.pl/2007/03/zydzi-z-KOR-u-i-82-agentow-SB-na-I-Krajowym.html
Henryk Wujec, zamiast wypowiadać się na zadany temat, przypomniał napisy na murach w Gdańsku: KOR to żydzi. Wspominał także po nazwisku Polaków (tzw. prawdziwych Polaków), którzy wygrali w demokratycznych wyborach na Zjeździe z żydami: Bugajem i Romaszewskim. Ten fakt zwycięstwa Polaków nad żydami należy wprawdzie do historii Solidarności, nie na taki jednak temat Henryk Wujec miał się wypowiadać. Przypomniał zaś o tym niejako niechcący obwiniając bezpodstawnie i bezczelnie o współpracę z SB tylko i wyłącznie grupę tych tzw. prawdziwych Polaków, którzy przeszkadzali żydom z KOR-u w całkowitym panowaniu nad Zjazdem.
Bogdan Borusewicz nie wspomniał w audycji słowem o swoich rozmowach z oficerami Służby Bezpieczeństwa (Hodysz) i o kontaktach, które utrzymywał z agentem z NRD (co miał mu za złe Lech Wałęsa) , ale niejako dla odwrócenia od siebie uwagi rzucił w audycji tak samo nieopatrznie, niewinnie i niechcący podejrzenie o współpracę z SB na
Andrzeja Gwiazdę. Jeżeli bowiem było tak, że Borusewicz przeczytał akta IPN-u dotyczące aktywności 82 agentów SB na Zjeździe Solidarności i nie znalazł w nich najmniejszej wzmianki o tym, żeby Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się tą rzekomo największą bombą podłożoną na Zjeździe pod system komunistyczny, jaką było zaproponowane przez Andrzeja Gwiazdę Przesłanie do ludów Europy Wschodniej, a nawet po Zjeździe Solidarności ani KGB, SB, Stasi, ani żaden czeski, czy bułgarski łącznik nie zainteresował się tą sprawą, to, po co Borusewicz wspomniał o tym w audycji nie wyciągając ze stwierdzenia faktu żadnych wniosków? Czy chciał tylko wskazać na fakt, że SB nie pytała o to, co dobrze znała? Odtworzone z taśmy głosy: Lecha Wałęsy, Jerzego Buzka i Andrzeja Rozpłochowskiego nie nawiązywały bezpośrednio do temu 10 procentowej zawartości cukru w cukrze, dopełniły, więc czary goryczy. Bo czyż maszynista kolejowy Andrzej Rozpłochowski po powrocie z emigracji politycznej do Ameryki nadal nie nabrał dystansu do wydarzeń sprzed ćwierć wieku? Czy nie rozumie tego, co przerabiają w Polsce na studiach dzieci, że Zjazd Solidarności był w planach SB tylko jednym z elementów eskalacji napięć w kraju?
Czy Andrzej Gwiazda zapomniał o awanturniczej wypowiedzi w Radomiu dzisiejszego profesora Modzelewskiego, że odwraca kota ogonem o 180 stopni i nie chce dostrzec, że agresywne wypowiedzi Modzelewskiego i paru innych prowokatorów zostały przez SB nagrane i wykorzystane do wspomnianej eskalacji napięć w kraju. Lech Wałęsa ma prawo pamiętać aktywność SB na Zjeździe Solidarności tylko i wyłącznie przez pryzmat wspomnień swojej osoby, bo był głównym bohaterem na Zjeździe nie tylko, kiedy został wybrany na przewodniczącego związku, ale i wtedy, gdy wypowiadał się za Solidarność i kontaktował się z komunistycznym rządem Jaruzelskiego, za plecami Zjazdu. Nie znam niestety, nie pamiętam tekstu artykułu, czy reportażu, który napisał wtedy zatrudniony po studiach jako dziennikarz obecny na Zjeździe w Gdańsku Andrzej Friszke . Marian Jurczyk, z którym rozmawiałem w hali Olivii dla tygodnika Solidarność Jastrzębie, wspomniał w naszej rozmowie, (jako drobną rzecz) teleks, który wysłał Wałęsa do rządu bez konsultowania ze Zjazdem, który w czasie swojego trwania był statutowo najwyższą władzą Solidarności. Profesor Friszke publikuje książki na temat losów państwa polskiego i narodu, niewątpliwie skorzysta jeszcze w przyszłości z okazji do rozmów z tymi uczestnikami obrad Zjazdu Solidarności, którzy nie byli na liście płac Służby Bezpieczeństwa i nie korzystali z milionowej pomocy finansowej Kongresu Stanów Zjednoczonych, którą pokwitował Wałęsa, a odebrał
KOR-owiec Bronisław Geremek, dzisiaj też historyk, profesor. Czy profesor Jerzy Buzek, któremu powierzono w pewnym momencie prowadzenie obrad, nie postawił sobie nigdy w życiu pytania o źródło zamętu, który spowodował przekazanie mu steru Zjazdu? Strach przed spojrzeniem w oczy prawdzie zdeterminował wielomówność Borusewicza, splątanie mowy Wujca i krasomówcze wysiłki Andrzejów: Gwiazdy oraz Friszke. Podtrzymywanie mitów o bohaterskich członkach i współpracownikach KOR-u oraz niezłomnych przywódcach Solidarności służy skutecznie budowaniu legend osób zajmujących w Polsce publiczne stanowiska, posiadających moc i wpływy, mogących decydować o obsadzie foteli prezesów i dyrektorów telewizji, o dostępie do publicznej kasy. Nie zabroni jednak polskiemu dziecku ze szkoły podstawowej zapytać o historyczną prawdę. O to, czy tylko SB miała swoich agentów na Zjeździe Solidarności? A wojskowy kontrwywiad to nie zatrudniał agentów, jeżeli miał pozycję budżetową na ten cel taką samą jak Służba Bezpieczeństwa? Czy nie było w Gdańsku Marynarki Wojennej PRL? A czy STASI to tylko przez jednego KOR-owca była penetrowana? A rozmów z KGB to żaden działacz Solidarności nie prowadził? Nie słyszał Andrzej Rozpłochowski o kilkudziesięciu "doradcach z ZSRR" zatrudnionych oficjalnie na etatach w Hucie Katowice? Misja Specjalna nadana w TVP 26 marca 2007 roku była, ze wszech miar i jak by na nią nie spojrzeć, niedobrym programem telewizyjnym.
Z Frankfurtu nad Menem mówił Stefan Kosiewski
Download this episode /odsłuchaj, ściągnij (5.6 MB)
http://www.itvp.pl/informacje/video.html?channel_id=499&site_id=812&genre_id=...
26.03.2007 Misja specjalna,Agenci na zjeździeSolidarności
Alfred Rosłoń
Poznański Czerwiec 1956 Pięćdziesiąt pięć lat temu niezadowoleni ze swojej sytuacji materialnej oraz pogarszających się warunków pracy robotnicy Zakładów im. Józefa Stalina (ZISPO) wyszli na ulice Poznania. Zmęczeni, wychudzeni, w obdartych ubraniach i drewniakach przypominających obozowe obuwie szli w spokoju pod siedzibę władz – Miejskiej Rady Narodowej i Komitetu Wojewódzkiego PZPR, wznosząc hasła: „Chcemy chleba”, „Żądamy obniżki cen”, „Precz z dyktaturą”. Dołączali do nich robotnicy z innych poznańskich zakładów, a także przechodnie. Tak rozpoczął się pierwszy bunt społeczeństwa polskiego wobec władz Polski Ludowej.
Przyczyny Gospodarka centralnie planowana funkcjonowała w latach pięćdziesiątych XX w. kosztem pogorszenia warunków bytowych społeczeństwa polskiego. Podwyższenie norm pracy, związane z realizacją planu sześcioletniego (1950-1955), przy jednoczesnym obniżeniu zarobków, obcięciu premii oraz likwidacji dodatków miało negatywny wpływ na status materialny oraz nastroje społeczne. Złe warunki pracy, braki w zaopatrzeniu budziły niezadowolenie nie tylko robotników. Na nastroje społeczne wpływały też realia polityczne okresu stalinowskiego, w tym budzący strach wielotysięczny aparat bezpieczeństwa. Sytuacja ekonomiczna i socjalna w Poznaniu i w całej Wielkopolsce, w porównaniu z innymi regionami Polski, była wyjątkowo trudna. Pensje robotników przemysłowych w stolicy Wielkopolski były o 100 zł niższe od średniej dla całego przemysłu państwowego w kraju1. Również nakłady inwestycyjne na tym terenie były niższe. Konsekwencją było znaczne pogorszenie poziomu życia w Poznaniu, powodujące napięcia wśród robotników poznańskich zakładów. Ci bezskutecznie upominali się zarówno o lepsze warunki pracy, jak i przywrócenie dodatków. Do eskalacji niezadowolenia doszło w Zakładach im. Józefa Stalina2. W listopadzie 1955 r. pracownicy ZISPO zostali poinformowani o nieprawidłowym naliczaniu podatku od ich wynagrodzeń. Pod koniec tego roku dyrekcja zakładu przystąpiła do likwidacji premii progresywnej, a wiosną 1956 r. podwyższono robotnikom normy, ograniczając równocześnie godziny nadliczbowe. Znacznie odbiło się to na wysokości ich wynagrodzeń. Najbardziej poszkodowani byli pracujący na Wydziale W-3. Jednak podejmowane przez nich protesty i rozmowy zarówno z kierownictwem zakładu, jak i władzami partyjnymi nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Podkreślić należy, że załoga ZISPO złożyła 4704 wnioski dotyczące poprawy organizacji pracy3. Po raz ostatni delegacja poznańskich robotników podjęła rozmowy z władzami centralnymi w Warszawie 26 czerwca 1956 roku. Niepowodzenie tych rozmów było bezpośrednią przyczyną wyjścia na ulice. Fakt, że w stolicy Wielkopolski odbywały się XXV Międzynarodowe Targi Poznańskie, był dodatkowym motywem.
Przebieg 28 czerwca o godz. 6.00 robotnicy Wydziału W-3 ZISPO nie podjęli pracy, a pół godziny później wyszli na ulice. Przyłączali się do nich pracownicy innych zakładów pracy, m.in. Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, Poznańskich Zakładów Przemysłu Odzieżowego im. Komuny Paryskiej, Zakładów Graficznych im. Marcina Kasprzaka, Poznańskiej Fabryki Maszyn Żniwnych, Wielkopolskiej Fabryki Urządzeń Mechanicznych „Wiepofama”. Do protestujących robotników dołączali także pracownicy różnych instytucji, studenci, uczniowie oraz przypadkowi przechodnie, głównie mieszkańcy stolicy Wielkopolski. Wielotysięczny pochód zmierzał do Zamku – siedziby Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (PMRN), wznosząc hasła socjalne oraz antykomunistyczne i antysowieckie: „Żądamy chleba”, „Żądamy obniżki cen. Chcemy żyć”, „My chcemy chleba dla naszych dzieci”, „Żądamy obniżki cen, podwyżki płac, precz normy”, „My chcemy wolnych wyborów”, „Precz z Ruską Demokracją”, „Precz z dyktaturą”. Manifestanci śpiewali także hymn, „Rotę” i pieśni religijne. Przed gmachem władz miejskich oraz partyjnych zgromadziło się około stu tysięcy manifestantów. Wyłoniona spośród nich delegacja udała się na rozmowy z przewodniczącym PMRN Franciszkiem Frąckowiakiem, żądając przyjazdu prezesa Rady Ministrów Józefa Cyrankiewicza bądź I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Edwarda Ochaba. To samo żądanie wysunięto następnie wobec KW PZPR. Tymczasem wśród zgromadzonych robotników wzrastało zdenerwowanie. Część demonstrantów weszła do gmachu PMRN, inna grupa wtargnęła do KW PZPR, na którym rozwiesiła tablice z hasłami. Protestujący weszli też do budynku Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej (MO) i usiłowali nakłonić milicjantów, by przyłączyli się do nich. Do eskalacji nastrojów antypaństwowych doszło, gdy w tłumie pojawiła się nieprawdziwa pogłoska o aresztowaniu delegatów ZISPO4. Wówczas część manifestantów postanowiła udać się do więzienia przy ul. Młyńskiej, aby ich uwolnić. Demonstrantom udało się rozbić magazyn broni, w ich rękach znalazła się broń palna oraz amunicja. Uwolniono też wszystkich więźniów. Manifestanci splądrowali sąd wojewódzki i prokuraturę. W tym samym czasie inna grupa skierowała się w stronę Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego, niszcząc po drodze urządzenia służące do zagłuszania zachodnich audycji radiowych, zrzucając je z dachu budynku Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przy ul. Dąbrowskiego. Przed gmachem Urzędu Bezpieczeństwa doszło do starć. Tu padły pierwsze strzały; pojawiły się pierwsze ofiary Poznańskiego Czerwca 1956. Rozpoczęły się walki na ulicach Poznania. Demonstranci, wykorzystując broń zdobytą podczas szturmu na więzienie, ostrzeliwali budynek WUBP, obrzucali go też butelkami z benzyną. Uzbrojone grupy manifestantów rozbrajały komisariaty MO w Poznaniu i okolicy celem zdobycia większej ilości broni i amunicji. Starcia trwały do godzin porannych następnego dnia, mimo wprowadzenia godziny milicyjnej. 29 czerwca w większości zakładów w Poznaniu robotnicy nie przystąpili do pracy. Podobnie było w niektórych zakładach pracy w Luboniu, Swarzędzu i Kostrzynie. Grupa demonstrantów usiłowała podejść pod gmach WUBP, lecz wobec obecności czołgów wycofała się. Opanowanie sytuacji w stolicy Wielkopolski powierzono wojsku. Do Poznania skierowano dwie dywizje pancerne i dwie dywizje piechoty – ponad 10 tysięcy żołnierzy. Początkowo wojsku zakazano użycia broni, co umożliwiło demonstrantom opanowanie dwóch czołgów. Około godz. 14.00 na poznańskim lotnisku Ławica wylądowała grupa osób na czele z wiceministrem obrony narodowej gen. broni Stanisławem Popławskim. Przejął on kierownictwo nad pacyfikacją Poznania, w której wykorzystano ponad 400 czołgów, wozów pancernych i transporterów opancerzonych5. Użycie tak dużej liczby wojska przeciwko robotnikom musiało skończyć się tragicznie. 30 czerwca życie w spacyfikowanym Poznaniu wróciło do normy: przywrócono komunikację miejską, robotnicy, choć nie wszyscy, powrócili do pracy, rozpoczęto wycofywanie wojsk. Na poznańskiej Cytadeli odbyły się oficjalne pogrzeby ofiar Poznańskiego Czerwca z udziałem premiera Józefa Cyrankiewicza oraz sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka.
Ofiary Poznańskiego Czerwca 1956 Historycy nie są zgodni w kwestii liczby ofiar Poznańskiego Czerwca. Mówić wręcz można o dyskusji nad problematyką zabitych i rannych, a liczba tych pierwszych w różnych opracowaniach określana jest od kilkudziesięciu do ponad stu. W literaturze pierwsze wykazy ofiar „czarnego czwartku” pojawiły się w latach osiemdziesiątych i pisano wówczas, że zginęły 74 osoby. Najnowsze badania mówią o 57 ofiarach, wśród których wymienia się 4 żołnierzy, 3 funkcjonariuszy UB i 1 milicjanta. W wyniku śledztwa Okręgowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Poznaniu dotyczącego Poznańskiego Czerwca 1956 ustalono, że zginęło 58 osób, w tym 50 cywilów, 4 żołnierzy, 1 milicjant i 3 funkcjonariuszy UB. Rannych zostało około 600 osób. Wśród ofiar było wiele osób młodych, zaledwie kilkunastoletnich. Symbolem Poznańskiego Czerwca 1956 został trzynastoletni Romek Strzałkowski – najmłodszy z zabitych. W pamięci poznaniaków zapisał się, jako chłopiec, który podniósł sztandar upuszczony przez tramwajarkę postrzeloną przez UB.
Poznań po walkach. Władze wobec buntu Władze PRL usiłowały winą za wydarzenia w Poznaniu obarczyć robotników. Już w pierwszych komunikatach radiowych dotyczących tzw. wypadków poznańskich, wyemitowanych 28 czerwca 1956 r., stwierdzono, że za prowokacją poznańską stały imperialistyczna agentura i reakcyjne podziemie6. „Wróg nieprzypadkowo obrał sobie, jako teren prowokacji właśnie Poznań w chwili, gdy odbywają się tam międzynarodowe targi. Chodziło o to, aby rzucić cień na dobre imię Polski Ludowej, utrudnić rozwijanie naszej pokojowej współpracy międzynarodowej. (…) Sprawcy rozruchów, które miały charakter szeroko zakrojonej i starannie przygotowanej akcji prowokacyjno-dywersyjnej, zostaną ukarani z całą surowością prawa”7. Następnego dnia do poznaniaków przemówił premier Józef Cyrankiewicz. „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciwko władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie” – groził na antenie Polskiego Radia, dziękując zarazem żołnierzom Wojska Polskiego, milicjantom oraz funkcjonariuszom aparatu bezpieczeństwa za ich postawę8. Ocena wystąpienia poznańskich robotników przez władze uległa częściowej zmianie już w lipcu 1956 r. Biuro Polityczne KC PZPR stwierdziło, że bunt był rezultatem „niezadowolenia części klasy robotniczej”, wynikającego z „niereagowania na bolączki ludzi pracy”. Do demonstracji w Poznaniu przyczynił się też „zdemoralizowany” aparat bezpieczeństwa9. W lipcu sformułowana została teoria dwóch nurtów: nurtu robotniczego niezadowolenia oraz nurtu wrogiego wystąpienia przeciwko ludowej władzy. Stała się ona podstawą przygotowania procesów poznańskich, gdyż przed sądem stanąć mieli ci, którzy podczas demonstracji łamali prawo, a nie uczestnicy robotniczego buntu.
Władze Polski Ludowej zmieniły ocenę Poznańskiego Czerwca 1956 dopiero podczas VIII Plenum KC PZPR. Wybrany wówczas na I sekretarza KC PZPR Władysław Gomułka oświadczył: „Klasa robotnicza dała ostatnio kierownictwu partii i rządowi bolesną nauczkę. (…) Robotnicy Poznania nie protestowali przeciwko Polsce Ludowej, przeciwko socjalizmowi, kiedy wyszli na ulice miasta. Protestowali oni przeciwko złu, jakie szeroko rozkrzewiło się w naszym ustroju społecznym i które ich również boleśnie dotknęło, przeciwko wypaczeniom podstawowych zasad socjalizmu, który jest ich ideą. (…) Wielką naiwnością polityczną była nieudolna próba przedstawienia bolesnej tragedii poznańskiej, jako dzieła agentów imperialistycznych i prowokatorów. Agenci i prowokatorzy zawsze i wszędzie mogą być i działać. Ale nigdy i nigdzie nie mogą decydować o postawie klasy robotniczej”10.
Represje Wobec uczestników poznańskiego buntu władze zastosowały szereg represji. W czasie tłumienia protestu zatrzymywano ludzi w nich uczestniczących. Natomiast w nocy z 28 na 29 czerwca przeprowadzono intensywną akcję aresztowań osób najbardziej aktywnych. Przetrzymywano ich na posterunkach milicyjnych i w budynku WUBP. Wobec wielu zastosowano przemoc w celu wymuszenia zeznań. Zgodnie z obowiązującą tezą propagandową władze zdecydowały się osądzić i ukarać nie uczestników „robotniczego nurtu”, lecz tych, którzy popełnili w okresie buntu wykroczenia przeciw prawu. Akty oskarżenia sporządzono wobec 132 demonstrantów. Z zaplanowanych procesów odbyły się tylko trzy. 27 września 1956 r. rozpoczął się „proces trzech”, oskarżonych o pobicie ze skutkiem śmiertelnym funkcjonariusza UB, oraz „proces dziewięciu”, oskarżonych o czynną napaść na gmach WUBP. W pierwszym oskarżonych skazano na kary od czterech lat do czterech lat i sześciu miesięcy więzienia, a w drugim na kary od półtora roku do sześciu lat więzienia. Rozpoczęty 5 października 1956 r. „proces dziesięciu”, oskarżonych o udział w starciach ulicznych z bronią w ręku oraz zamachy na funkcjonariuszy MO i UB, nie zakończył się wyrokiem, gdyż sąd 3 listopada zwrócił akta do prokuratury w celu ich uzupełnienia. Wpływ na to miało niewątpliwie wystąpienie Władysława Gomułki, który na VIII Plenum KC PZPR stwierdził m.in., że „przyczyny tragedii poznańskiej i głębokiego niezadowolenia całej klasy robotniczej tkwiły w nas, w kierownictwie partii, w rządzie”. Słowa te zamykały możliwość kontynuowania represji. Podkreślić należy zasługi obrońców poznańskich robotników, w tym przede wszystkim mecenasa Stanisława Hejmowskiego. Podczas procesów wykazał się on nie tylko erudycją, ale przede wszystkim odwagą polityczną. W latach późniejszych był za to szykanowany i inwigilowany przez Służbę Bezpieczeństwa.
Nastroje społeczne Protest poznańskich robotników wywoływał duże poruszenie w społeczeństwie polskim. Szereg akcji propagandowych, jak pisanie listów do KC PZPR i mediów, zawierających potępienie demonstrantów, czy organizowane w zakładach pracy wiece i masówki – wyraz poparcia dla władzy, nie odnosiły rezultatu. Większość społeczeństwa popierała robotnicze wystąpienie. Wyrazem tego były napisy i ulotki, a przede wszystkim listy, których autorzy solidaryzowali się z poznaniakami. Listy w dużej mierze anonimowe, nadsyłane do zakładów pracy, prasy, radia czy w końcu lokalnych komitetów partyjnych. Do Polskiego Radia wpłynęło około dwóch tysięcy listów dotyczących Poznańskiego Czerwca 1956. Jedynie 10 proc. z nich zawierało potępienie poznańskiego buntu i jego uczestników, a 80 proc. oskarżenie pod adresem władz „o bezduszność, biurokrację, defensywność”, natomiast dalsze 10 proc. korespondentów pisało „z pozycji wrogich”11. Warto przytoczyć kilka fragmentów tychże listów, będących odpowiedzią na komunistyczną propagandę.
Walka o pamięć Propaganda PRL usiłowała zmniejszyć rangę robotniczego wystąpienia, używając określeń „zajścia poznańskie”, „wypadki poznańskie” czy też „wydarzenia poznańskie”. Nad Poznańskim Czerwcem spuszczono „żałobną kurtynę milczenia”. Nie wolno było pisać o Czerwcu ´56; zakazano obchodzenia kolejnych rocznic „czarnego czwartku”. Zmiany przyniósł przełom lat 1980 i 1981. Powstanie NSZZ „Solidarność” oraz większa swoboda działalności opozycyjnej w okresie tzw. karnawału „Solidarności” stworzyły m.in. możliwość podjęcia badań nad buntem poznańskich robotników, których efektem była książka „Poznański Czerwiec 1956″ pod redakcją Zofii Trojanowiczowej i Jarosława Maciejewskiego. Jedną z pierwszych inicjatyw NSZZ „Solidarność” był projekt postawienia pomnika upamiętniającego wydarzenia z 1956 roku. Powołano Społeczny Komitet Budowy Pomnika Poznańskiego Czerwca 1956. Spośród wielu projektów wybrano monumentalne dwa krzyże autorstwa Adama Graczyka i Włodzimierza Wojciechowskiego. Wykonany przez poznańskich robotników (głównie z Zakładów Przemysłu Metalowego im. H. Cegielskiego) i sfinansowany ze składek publicznych monument stał się symbolem sprzeciwu. Jego odsłonięcie 28 czerwca 1981 r., w 25. rocznicę, stało się świętem narodowym, w którym uczestniczyło około dwustu tysięcy osób z całego kraju. W okresie stanu wojennego „poznańskie krzyże” stały się symbolem wolności. Tu poznaniacy wznosili hasła antysocjalistyczne, śpiewali pieśni patriotyczne, modlili się, zapalali znicze, składali kwiaty. Władze broniły dostępu do pomnika, otaczając go pojazdami i patrolami milicyjnymi, zatrzymywały i legitymowały podchodzących. Mimo to wokół pomnika co roku zbierali się mieszkańcy Poznania, by uczcić pamięć tych, którzy zginęli w 1956 roku. Dzięki nim pamięć o Poznańskim Czerwcu 1956 przetrwała, a upadek PRL i narodziny III Rzeczypospolitej stworzyły warunki swobodnego pisania o zbuntowanym Poznaniu.
1 P. Machcewicz, Polski rok 1956, Warszawa 1993, s. 77.
2 Zakłady im. Hipolita Cegielskiego w 1949 r. zostały przemianowane na Zakłady im. Józefa Stalina.
3 P. Zwiernik, Kalendarium poznańskiego Czerwca 1956, [w:] Poznański Czerwiec 1956, pod. red. S. Jankowiaka i A. Rogulskiej, Warszawa 2002, s. 95.
4 27 czerwca 1956 r. aresztowano Czesława Rutkowskiego, jednego z organizatorów strajku w ZNTK w tym dniu.
5 P. Machcewicz, Polski rok…, s. 101; Całościowe dowództwo sprawował gen. dyw. Wsiewołod Strażewski.
6 Poznański Czerwiec 1956, pod red. J. Maciejewskiego i Z. Trojanowiczowej, Poznań 1990, s. 100-101.
7 Ibidem, s. 363.
8 Ibidem, s. 366.
9 E. Makowski, Poznański Czerwiec 1956. Pierwszy bunt społeczeństwa w PRL, Poznań 2006, s. 182.
10 Poznański Czerwiec 1956, pod red. J. Maciejewskiego i Z. Trojanowiczowej, op. cit., s. 405.
11 E. Makowski, Poznański Czerwiec…, s. 208.
My głodujemy – my chcemy chleba. Poznański Czerwiec 1956 w listach opublikowanych w biuletynach Polskiego Radia, wybór i oprac. G. Majchrzak, redakcja K. Bittner, wstęp K. Bittner, G. Majchrzak i P. Zwiernik, Poznań 2011.
Nr 1 1956 lipiec 3, [Warszawa] – Biuletyn nr 40 Biura Listów Komitetu do Spraw Radiofonii „Polskie Radio” Stały słuchacz „Fali 49″1 st[empel] pocztowy Oświęcim, woj. Krakowskie (nr 707504 z dnia 29 VI 1956 r.) „Naprawdę duma i radość rozpiera serca nasze, że nareszcie znalazł się ktoś w Polsce, kto potrafił uzewnętrznić bolączkę całej klasy robotniczej. To nie wróg klasowy, to nędza i bieda, która ogarnia coraz więcej ludzi, musiała znaleźć swoje wyjścia. Szkoda tylko, że na taką małą skalę nasi Kochani Rodacy zorganizowali ten strajk, bo jestem przekonany, że tysiące robotników stanęłoby w szeregach manifestujących, aby tylko poprawić swój byt. Dobrze się debatuje naszym przywódcom – ciemiężycielom, gdy się na tysiącach siedzi. A co ci mają robić, którzy zarabiają po 500-700 zł, a na utrzymaniu mają parę dzieci? Oni na pewno, o czym innym nie myślą, jak tylko o tym, jak polepszyć swoją stopę życiową, która coraz więcej nas przygniata. Listem tym, wraz z całą załogą naszych zakładów przyłączam się do naszych bohaterów z Poznania”.
Źródło: Ośrodek Dokumentacji i Zbiorów Programowych TVP SA, 1050/15, kopia
Nr 2 1956 lipiec 3, [Warszawa] – Biuletyn nr 40 Biura Listów Komitetu do spraw Radiofonii „Polskie Radio” Skrzywdzony Polak st[empel] pocztowy Węgorzewo, woj. Olsztyńskie (nr 707506 z dnia 29 VI 1956 r.) „Krew zalewa człowieka słuchającego waszych plugawych słów. Walkę o chleb nazywacie prowokacją, która miała godzić w naszą praworządność socjalistyczną. Czy ci robotnicy z gołą ręką, żądający podwyżki płac?!!, a których dzieci nie mają kawałka chleba, mogli godzić w waszą praworządność? Dlaczego nie powiecie tego, że wasza praworządność oparta jest właśnie na bagnetach, czołgach i innej broni pancernej. Najeżdżaliście na ludzi z gołą ręką czołgami, strzelaliście do bezbronnych. Mówicie, że kapitaliści strzelają do strajkujących robotników. W takim razie wy jesteście mordercy bez sumienia, pijawki narzucone przez Kreml. Przyłączam się do robotników poznańskich i stanowczo protestuję przeciw zabijaniu bezbronnych”.
Źródło: Ośrodek Dokumentacji i Zbiorów Programowych TVP SA, 1050/15, kopia
Nr 3 1956 lipiec 6, [Warszawa] – Biuletyn Specjalny nr 6 Biura Listów Komitetu do Spraw Radiofonii „Polskie Radio”
Parias st[empel] poczt[owy] Grudziądz, woj. Bydgoskie (nr 707515 z dnia 2 VII [19]56 r.) „(…) Ten krzyk protestu w nas tkwił i musiał wydobyć [się] na zewnątrz, „dzierżymorda” żaden nie zatkał nam ust. Chcemy oddychać swobodnie, nie z łapą na ustach. Wszyscy wiedzą o tym, że są bolączki i rozgoryczenie – myślę o partii i rządzie, ale co zrobiono w tym kierunku przez tyle lat? A teraz znajdą się ofiary na znieczulenie i troski (…) – tak, jak tyle istnień kosztował ten problem. Jeden dzień wolny w miesiącu dla kobiety pracującej – na niego możemy sobie pozwolić, bo to w skali ogólnopolskiej tyle i tyle. A ile w skali ogólnopolskiej kosztuje – auto, benzyna i szofer dla dyrektorów i innych kacyków?
Trudno mi przelać na papier wszystkie niesprawiedliwości ustroju socjalistycznego spaczonego u nas, ale najistotniejsza [jest] pensja. Jak się kształtuje ten problem u nas: czy ktoś naprawdę widzi człowieka poza 600 zł jego miesięcznego zarobku? Na pewno nie. To parias, parias najgorszego gatunku, bo dwudziestego wieku, wieku telewizji i atomu. Dla kogo, wobec takich pensji, są futro, telewizory, auta, a nawet cukierki od 70 [do] 90 zł za kilogram. Dla kogo są buty [o cenie] w wysokości miesięcznego wynagrodzenia tego pariasa? Kto zapomniał o tym, że to człowiek, który widzi, analizuje i wyciąga wnioski. Kto nie widział matki, która siłą wyciąga z piekarni swoje szóste dziecko, bo nie może sobie pozwolić na to, ażeby mu kupić drożdżówkę za 2 zł i dziś i jutro? Czemu odpowiedzialni za to ludzie nie chodzą po ziemi i naprawdę stracili więź z masami? Ile polski robotnik dał potu, krwi i życia, ażeby zbudować nową, lepszą Polskę. A co dostał, na co dzień dla siebie? Nawet najwytrwalsi załamują się, bo tyle lat i same obietnice.
Może nawet szkoda, że piszę, ponieważ syty głodnego nigdy nie zrozumiał. A co do tego, że wróg wykorzystał i chciał piec kasztany w naszym ogniu, to tylko wyłącznie nasza wina, my wpadamy, tylko my, Polacy, w takie skrajności. Najpierw A[rmia] K[rajowa] czyandersowcy2 to wrogowie ludzi itd., a potem niedługo kochajmy się i buzi to bracia, za to tylko my sami ponosimy winę”.
Źródło: Ośrodek Dokumentacji i Zbiorów Programowych TVP SA, 1050/16, kopia
1 „Fala 49″ – sztandarowa audycja Polskiego Radia prowadzona przez Stefana Martykę.
2 Chodzi o żołnierzy 2. Korpusu Polskiego, dowodzonego przez generała Władysława Andersa, którzy po zakończeniu II wojny światowej wracali do kraju, gdzie byli traktowani przez komunistyczne władze jako element podejrzany.
Karolina Bittner (IPN Poznań)
Twarze BEZPIEKI – Feliks Dwojak Feliks Dwojak (ur. 1924) – płk MSW, szef poznańskiego UB, odpowiedzialny za krwawe stłumienie Czerwca 1956. Urodził się w Radomiu. Zaczynał swoją karierę standardowo – w lutym 1945 r. napisał podanie do Miejskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Radomiu, w którym wyjaśniał chęć podjęcia służby: „Prośbę (…) motywuję chęciami do walki z wrogami wewnętrznymi mojej wolnej Demokratycznej Polski „Niech żyje Demokratyczna Polska i jej sprzymierzeniec Związek Radziecki”". Zaskakująco szybko tow. Dwojak awansuje, nie kończąc żadnej ubeckiej szkoły. Widać – zapał był duży… Zaczynał w WUBP w Kielcach, a już w lipcu przeniesiono go na Dolny Śląsk do WUBP we Wrocławiu, skąd awansował do WUBP w Łodzi, a stamtąd do MBP w Warszawie. Stąd, w ramach „odnowy” aparatu, w czerwcu 1955 r. został skierowany na stanowisko kierownika Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu. Niech nie zmyli czytelnika ta zmieniona nazwa – pod wpływem przemian „wiejących ze Wschodu” po śmierci Stalina również polscy komuniści łudzili się, że wystarczy tylko niewielki makijaż systemu, wystarczy trochę zmienić nazwę znienawidzonego urzędu, a durni Polacy dadzą się omamić, uwierzą, że to nie ci sami oprawcy. W Poznaniu kierownicze funkcje pełnili zazwyczaj funkcjonariusze bezpieczeństwa z centralnych i wschodnich rejonów kraju. Tak było też z Feliksem Dwojakiem, już wtedy podpułkownikiem. Warto zwrócić uwagę na ten szczegół – 32-letni funkcjonariusz bez doświadczenia frontowego, jeśli nie liczyć oczywiście „doświadczenia” na froncie wewnętrznym – w znęcaniu się nad polskimi patriotami z niepodległościowego podziemia, a już podpułkownik bezpieczeństwa. Gdy w czerwcu 1956 r. robotnicy Zakładów im. Stalina (tak polscy służalcy nazwali poznańskie zakłady Hipolita Cegielskiego) wyszli na ulice, a za nimi inni poznaniacy, by domagać się tego, co do historii przeszło w lapidarnym skrócie: „Wolności i chleba”, ppłk Dwojak kierował całym Wojewódzkim Urzędem do spraw Bezpieczeństwa Publicznego w Wielkopolsce. Spójrzmy, jakie były dalsze losy tego wypróbowanego funkcjonariusza aparatu bezpieczeństwa. Czy został zwolniony? Czy postawiono mu jakieś zarzuty? A może odpowiedział przed jakimś sądem? Ależ skąd! Towarzysz Feliks Dwojak 28 listopada 1956 r., w uznaniu zasług, jakie położył w topieniu we krwi wystąpienia poznaniaków, objął stanowisko naczelnika Wydziału IV Departamentu III „odnowionego” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zaraz też rozpoczął studia w „renomowanej” Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR w Warszawie, gdzie w 1963 r. uzyskał tytuł magistra historii (!) za pracę pt. „Władze bezpieczeństwa w Polsce w latach 1926-1939 (organizacja i zadania)”. Pod dyplomem tego „historyka” podpisali się „wybitni uczeni” tej partyjnej Alma Mater – prof. dr M. Pohorillo (rektor) i doc. dr M. Żychowski (dziekan). W międzyczasie, w 1960 r., ten dobrze zapowiadający się adept nauk historycznych znów awansował, – jako historyk został zatrudniony w Centralnym Archiwum MSW, a rok później był już zastępcą dyrektora tej zacnej placówki. Na tym nie skończyła się kariera teraz już pułkownika magistra. W 1965 r. został starszym inspektorem do zadań specjalnych w Departamencie Kadr i Szkolenia MSW. Przecież takiego naukowca nie można było marnować. Gdy przyszła chwila, że tow. Jaruzelski potrzebował pomocy, płk mgr Dwojak stanął oczywiście w szeregu – w 1982 r. został starszym inspektorem Wydziału IX Biura „B” MSW. W 1986 r. otrzymał taką ocenę: „Posiada duże doświadczenie w pracy operacyjnej i kierowaniu zespołem ludzkim – lubiany w kolektywie. (…) Pracuje z osobowymi źródłami informacji. Na swoim kontakcie posiada 13, z którymi pracuje planowo i systematycznie. (…) Uzyskane przez niego informacje są wyprzedzające i ujawniające zamiary przeciwnika. (…) Posiada wysokie odznaczenia państwowe – m.in. Order Sztandaru Pracy II kl. (…) Poza służbą interesuje się rodziną oraz uprawą działki pracowniczej”. Niewątpliwie – Sztandar Pracy mu się należał, 45 lat pracy w komunistycznym aparacie bezpieki to kawał czasu i kawał „dobrej roboty”. Taki zwykły, przeciętny magister historii, lubiący pracę na działce pracowniczej… No i cóż, że dostał się w tryby historii… Pewnie zupełnie nie jego wina…
oprac. dr Waldemar Handke (IPN Poznań)
Głos jego przenikał mury W archiwum poznańskiego Oddziału IPN zachowało się kilkaset teczek dotyczących w sposób bezpośredni Powstania Poznańskiego 1956 roku. Znaczną ich część stanowi dokumentacja będąca świadectwem represji organów bezpieczeństwa wobec poznańskich robotników. Stający wówczas przed obliczem sądu oskarżeni mieli po swojej stronie poważnych sojuszników – obrońców. Jednym z nich był doktor praw Stanisław Hejmowski, oddany swojej profesji prawnik, który za to, że odważył się bohatersko występować w obronie powstańców, zapłacił olbrzymią cenę. Mecenas Stanisław Hejmowski to jeden z najwybitniejszych poznańskich prawników. Urodził się 22 czerwca 1900 r. w Libawie. W 1924 r. ukończył Wydział Prawno-Ekonomiczny Uniwersytetu Warszawskiego. W okresie od 1930 do 1939 r. prowadził w Poznaniu własną kancelarię adwokacką. Podczas okupacji mieszkał w Warszawie. Po zakończeniu wojny zasłynął jako obrońca z urzędu oprawcy „Kraju Warty” gauleitera Arthura Greisera (czerwiec-lipiec 1946 r.). Dał się wówczas poznać jako rzetelny prawnik potrafiący bronić osoby, która przez kilka lat wojny była „panem życia i śmierci” w Wielkopolsce. Tym bardziej, że będąc wyznaczony z urzędu przez Najwyższy Trybunał Narodowy, dwukrotnie odmawiał obrony, argumentując to krzywdami, jakie go spotkały z rąk Niemców (wypędzenie z Poznania zimą 1939 r., śmierć dwóch braci)1. Dzięki jego postawie Greiser został skazany za faktyczne czyny przestępcze, których się dopuścił, dlatego też wyroku sądowego nie można rozpatrywać w kategorii tzw. zbrodni sądowej. Od 1946 r. Stanisław Hejmowski był także obrońcą wojskowym. Wielokroć bronił członków podziemia antykomunistycznego stawianych przed obliczem złowrogiego Wojskowego Sądu Rejonowego w Poznaniu – stalinowskiego narzędzia terroru. Stanisław Hejmowski występował, jako obrońca w dwóch głośnych „poczerwcowych” procesach, a mianowicie w procesie „trzech” – będąc obrońcą doręczyciela pocztowego Jerzego Sroki2, oraz w procesie „dziesięciu”, podejmując się obrony młodego konduktora Romana Bulczyńskiego3. Był liderem zespołu adwokatów reprezentujących oskarżonych robotników. Procesy poznańskie, biorąc pod uwagę atmosferę tamtego okresu, miały bez wątpienia charakter polityczny, występowanie w nich wymagało dużej odwagi. Mecenas Stanisław Hejmowski nie okazywał strachu. Przy każdej nadarzającej się okazji występował w swoich mowach obrończych zdecydowanie i ostro przeciwko brutalności organów bezpieczeństwa4. Do historii przeszły jego przemowy, w których broniąc oskarżonych, atakował system, dowodził, bowiem, że to zła sytuacja gospodarcza w kraju pchnęła robotników do tak desperackiego kroku. Wielokrotnie podkreślał, że „niezależnie od zarzutów stawianych poszczególnym oskarżonym i roli, jaką każdy z nich odegrał w wypadkach czerwcowych, należy przede wszystkim naświetlić przyczyny, na skutek, których one wynikły”5 oraz że „władzom nie udało się rozgryźć wszystkiego i nadać mu [tj. robotniczemu protestowi - R.L.] charakteru politycznego”6. Winą za śmierć kilkudziesięciu niewinnych osób obarczył zaś funkcjonariuszy bezpieki. Procesy odbiły się szerokim echem w Europie i na świecie, gdyż ich przebieg relacjonowali zagraniczni korespondenci. Na salach sądowych byli również obecni przedstawiciele ambasad, m.in. USA i Francji. Przemówienia Stanisława Hejmowskiego komentowano w prasie zagranicznej, co skwapliwie odnotowywały komunistyczne służby bezpieczeństwa, pisząc: „Rozgłos tej sprawie nadało jego frazesowe przemówienie w obronie religii i boga [tak w oryginale - R.L.] – oraz opisy jego sylwetki przez korespondentów zagranicznych – uczestniczących w roli obserwatorów w procesie”7. Niespełna pół roku po śmierci mecenasa w paryskiej „Kulturze” ukazał się artykuł Józefa Gidyńskiego, który napisał, że „broniąc oskarżonych, Hejmowski przemawiał do sądów, jednak głos jego często przenikał mury sal rozpraw i docierał do opinii publicznej miast, województw, całej Polski, a w dwu sprawach – dotarł do całego świata”8. Za taką postawę podczas procesów robotników organy bezpieczeństwa inspirowane przez komunistyczne władze państwowe postanowiły dać mecenasowi nauczkę, by boleśnie odczuł, co znaczy wystąpić przeciwko „władzy ludowej”9. W archiwum poznańskiego Oddziału IPN zachowała się obszerna dokumentacja sprawy operacyjnej o kryptonimie „Maestro” prowadzonej na Stanisława Hejmowskiego10. Została ona założona 6 marca 1956 roku. Pretekstem do podjęcia działań operacyjnych było utrzymywanie przez mecenasa rzekomych rozległych kontaktów z cudzoziemcami11. Ponadto każdorazowo zwracano uwagę na to, że Stanisław Hejmowski zasłynął podczas procesów czerwcowych, jako osoba wygłaszająca poruszające mowy obrończe, jawnie w nich krytykując panujący system prawny. Mimo że sprawa została formalnie założona dopiero w 1956 r., nie znaczy to, że bezpieka nie interesowała się mecenasem wcześniej. W aktach sprawy znajduje się również dokumentacja operacyjna UB z lat 40. i początku 50. Podkreślano w nich każdorazowo, że jest on zdeklarowanym przeciwnikiem „demokracji ludowej, niekryjącym swoich poglądów politycznych”12. Eskalacja działań operacyjnych nastąpiła pod koniec 1956 r., po zakończeniu procesów. Jesienią 1956 r. oficerowie poznańskiego UB udali się w podróż służbową do Warszawy (Hejmowski mieszkał tam podczas okupacji) w celu ustalenia szczegółów jego życia. Wykorzystując tamtejszą agenturę wywodzącą się ze środowiska obrońców (m.in. informatorów o pseudonimach „Wiktor” i „Góral”), starano się ustalić wszystkich znajomych mecenasa z tego okresu13. Podjęte działania nie przyniosły satysfakcjonujących rezultatów. Pisano wówczas: „O działalności politycznej Hejmowskiego z okresu okupacji nic nie wiemy. Prawdopodobnie miał należeć do AK, lecz nie jest to potwierdzone i udokumentowane”14. Początkowo sprawę o kryptonimie „Maestro” prowadził Wydział II (kontrwywiad) KWMO w Poznaniu z uwagi na to, że „figurant” utrzymywał kontakty z cudzoziemcami. Jednakże w lutym 1959 r. przekazano sprawę do Wydziału III (zajmującego się m.in. opozycją polityczną), gdyż, jak argumentowano, „istnieje brak podstawy do dalszego prowadzenia niniejszej sprawy przez Wydział II, z uwagi na to, że utrzymywane przez fig[uranta] kontakty z osobami przebywającymi za granicą nie są charakteru szpiegowskiego, natomiast fig[urant] jako zdecydowany wróg ustroju socjalistycznego może uprawiać działalność antypaństwową”15. Kilkanaście dni potem oficer operacyjny Wydziału III poznańskiej SB ppor. Stanisław Kłys stwierdził, że obserwację mecenasa należy prowadzić pod kątem jego antysocjalistycznej postawy i utrzymywania kontaktów z działaczami „wrogich” ugrupowań16. W jednym z wielu planów przedsięwzięć operacyjnych z 17 lutego 1961 r. napisano, że „w dotychczasowym rozpracowaniu działalności figuranta – pomimo jego aktywnej działalności, brak było ofensywnych przedsięwzięć zmierzających do całkowitego wyjaśnienia jego działalności oraz zdobycia dowodów stanowiących podstawę do zastosowania odpowiednich środków profilaktycznych”17. Funkcjonariusze „bezpieki” narzekali, że skromny zakres działań operacyjnych spowodowany był trudnościami w pozyskaniu przydatnej agentury ulokowanej wokół mecenasa. Ta, która znajdowała się w jego otoczeniu, realizowała zadania o charakterze raczej ogólnym, bez możliwości wniknięcia w środowisko. Opracowany przez SB scenariusz działań operacyjnych zmierzał do ustalenia za pomocą agentury, jaką pozycję zajmował Stanisław Hejmowski w adwokaturze, by potem móc go skompromitować w środowisku poznańskiej palestry18. Dokładny plan działań zmierzał do systematycznego zadręczania adwokata kontrolami finansowymi i skompromitowania go w środowisku, jako łapownika i osobę czerpiącą ze swych praktyk adwokackich zbyt wygórowane honoraria. Pomocni w realizacji zamierzeń SB okazali się świeżo pozyskani tajni współpracownicy o pseudonimach „Sobkowski” i „Janusz”, którzy mieli bezpośrednie kontakty z mecenasem i udzielali bezpiece informacji o jego działalności. W tym miejscu warto wspomnieć, że w rozpracowaniu Stanisława Hejmowskiego uczestniczyło kilku tajnych współpracowników SB. Byli to oprócz wymienionych powyżej agenci o pseudonimach: „Wilk”, „Paweł”, „Staszka”, „Jankowski”, „Alfred”, „Janna”, „Konrad”, „Śmigły” oraz „Temida”. Funkcjonariusze prowadzący sprawę sukcesywnie sprawdzali, kto z otoczenia mecenasa może być wykorzystany, jako TW. Ponadto w trakcie prowadzonych działań szeroko korzystano z perlustracji korespondencji (prowadzonej przez Wydział „W”), jak również podsłuchów (podsłuchu telefonicznego – „PT”). W materiałach sprawy „Maestro” znajduje się dokumentacja kilkuset przejrzanych przez „bezpiekę” przesyłek pocztowych oraz spisy notatek z podsłuchów. Perfidia metod pracy SB była tak dalece posunięta, że w momencie, gdy funkcjonariusze zorientowali się, iż Stanisław Hejmowski może gromadzić jakiekolwiek materiały mogące mu posłużyć w obronie przed sfingowanymi zarzutami, natychmiast postanowiono przeprowadzić tzw. tajną rewizję w jego mieszkaniu w celu ustalenia, o jakie dokumenty konkretnie chodziło19. W wyniku podjętych działań operacyjnych spreparowano dokumentację świadczącą, jakoby adwokat pobierał zbyt wygórowane honoraria i nie poddawał ich odpowiedniemu opodatkowaniu. Na tej podstawie Rada Adwokacka wszczęła przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne, a minister sprawiedliwości zawiesił go w prawie wykonywania zawodu. Jakby tego było mało, wymierzony mu został tzw. domiar podatkowy i grzywna, wszystko na sumę ok. 400 tys. złotych. W aktach sprawy pojawiają się również informacje o tym, że SB inspirowała powstanie artykułów prasowych szkalujących adwokata20. W odpowiedzi na sfingowane zarzuty Stanisław Hejmowski odwołał się do rzecznika dyscyplinarnego Naczelnej Rady Adwokackiej, pisząc: „Moja praktyka w niczym nie odbiegała od przepisów”, podkreślał przy tym, że prokuratura umorzyła prowadzone w tej sprawie dochodzenie21.
Na marginesie warto zauważyć, że SB w podobny sposób „ukarała” m.in. mecenasa Michała Grzegorzewicza – także obrońcę w „procesach poznańskich”22. Na skutek szykan wyprowadził się on z Poznania, do którego wrócił w 1972 r. tuż przed emeryturą. W rozmowie przeprowadzonej wiele lat po tamtych wydarzeniach mecenas M. Grzegorzewicz powiedział: „Zagięto parol szczególnie na Hejmowskiego i na mnie. Badano nasze wpływy, deklaracje skarbowe. Znaleziono uchybienia. To rzecz w naszym zawodzie nieunikniona. Jednym to uchodzi na sucho, inni sobie jakoś załatwiają. Tutaj trzeba było załatwić nas, ponieważ Hejmowski i ja mieliśmy mocne wystąpienia przeciwko bezpiece”23. W lipcu 1962 r. funkcjonariusze SB z satysfakcją odnotowali, że Stanisław Hejmowski nie wykonywał praktyki zawodowej od lipca 1961 roku [Przywrócono mu prawo wykonywania zawodu w końcu maja 1963 r. - R.L.]. Dalsze działania planowane przez poznańską bezpiekę zmierzały do szybkiego wyegzekwowania od mecenasa spłaty wszystkich należności. Miano tego dokonać w ścisłej współpracy z władzami finansowymi. W planach było również dyscyplinarne skreślenie go z listy adwokatów, jako osoby, której zachowanie urągało etyce prawniczej. W toku przedsięwzięć operacyjnych zmieniono charakter kontaktów TW „Janusza” z figurantem sprawy. Dotąd jego zadania skoncentrowane były na odciąganiu figuranta od jakichkolwiek zamierzeń mających wydźwięk antysocjalistyczny. To wzbudziło obawy funkcjonariuszy SB, którzy przestraszyli się, że takie podejście może spowodować, iż Hejmowski będzie posądzał informatora o zbytnią lojalność i przychylność wobec władz. Dlatego też postanowiono, że podczas wspólnych spotkań TW „Janusz” również będzie krytykował obowiązujący system, aby nie wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń. Mecenas Hejmowski, borykając się z problemami finansowymi, starał się uzyskać paszport, by móc na stałe wyjechać do Szwecji, gdzie mieszkała jego rodzina24. Niestety, mimo wielu prób za każdym razem otrzymywał odpowiedź odmowną. Podstawą negatywnych decyzji ze strony władz było jego zadłużenie wobec Skarbu Państwa z tytułu domiaru podatku i grzywny. W pierwszej połowie lat 60. SB zanotowała, że mecenas Hejmowski nie podejmował żadnych działań o charakterze politycznym. Mimo to stosowano wobec niego inwigilację prewencyjną. Zauważono m.in., że utrzymywał bliskie kontakty z zakonem dominikanów oraz udzielał pomocy prawnej poznańskiemu duchowieństwu katolickiemu. Dlatego też oficer S. Kłys pisał w lipcu 1964 r.:, „Pomimo że obecnie Hejmowski nie prowadzi aktywnej wrogiej działalności, to jednak biorąc pod uwagę jego wrogi stosunek do władzy ludowej, istnieje konieczność dalszej jego obserwacji”25. Zakres kontroli operacyjnej zwiększał się m.in. wtedy, gdy w Poznaniu odbywały się Międzynarodowe Targi Poznańskie. Ponadto bezpieka obawiała się, że mecenas może „wrogo” oddziaływać na innych adwokatów, a tym bardziej na klientów. Zasadność dalszej obserwacji prawnika potwierdzały raporty agenta „Janusza”, który donosił, że w rozmowach z nim mecenas Hejmowski częstokroć negował „osiągnięcia w okresie 20 lat PRL”. Tajny współpracownik wywodzący się z grona jego bliskich znajomych podkreślał, że mecenas mówił o czasach „Polski Ludowej”, jako o okresie rozczarowań nie tylko dla niego, ale również dla większości społeczeństwa26. Chcąc ustalić charakter kontaktów figuranta z dominikanami, postanowiono wykorzystać będącego na „łączności” Wydziału IV poznańskiej SB agenta o pseudonimie „Stachurski”. Jego zadaniem było ustalenie osób, z którymi Stanisław Hejmowski się spotykał, oraz tematów podejmowanych przez niego rozmów27. Na początku 1967 r. SB z satysfakcją odnotowała, że z uwagi na zły stan zdrowia mecenas ograniczył swoją działalność adwokacką. Dlatego też jesienią 1968 r. postanowiono zakończyć jego inwigilację z uwagi na ciężką chorobę i – co za tym idzie – wycofanie się z aktywnego życia społecznego28. Wniosek o zakończenie sprawy został zatwierdzony 22 listopada 1968 r., a akta sprawy trafiły do archiwum29. W aktach sprawy obiektowej o kryptonimie „Palestra” prowadzonej na środowisko prawników poznańskich znalazł się taki oto zapis z lutego 1969 r.: „Poznańska adwokatura nie ma aktualnie „ideologicznych przywódców”, które to role spełniali dotychczas Hejmowski i Kujanek” [Gerard Kujanek - jeden z obrońców robotników podczas Powstania Poznańskiego w 1956 r. - R.L.]30. Cena, jaką mecenas Stanisław Hejmowski zapłacił za swoją niezłomną postawę podczas długoletniej kariery zawodowej, zwłaszcza podczas procesów poznańskich, była ogromna. Szykany, pomówienia i odwrócenie się od niego części środowiska poznańskiej palestry spowodowały, że podupadł na zdrowiu. Zmarł 31 maja 1969 r., jest pochowany w Poznaniu na cmentarzu w Junikowie.
1 J. Gidyński, Stanisław Hejmowski, „Kultura”, Paryż, styczeń-luty 1970 r., s. 166.
2 Zob. m.in. R. Kościański, Proces trzech, „Głos Wielkopolski”, nr 73, 27 III 2006, s. 34.
3 Zob. m.in. R. Leśkiewicz, Proces „dziesięciu”, „Głos Wielkopolski”, nr 80, 4 IV 2006, s. 32.
4 E. Makowski, Poznański Czerwiec 1956. Pierwszy bunt społeczeństwa w PRL, Poznań 2001, s. 295.
5 Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie (dalej: AIPN), 0749/23, k. 97.
6 Ibidem, Rozmowa S. Hejmowskiego z oskarżonym R. Bulczyńskim, 26 IX 1956 r., k. 86.
7 Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu (dalej: AIPN Po), 08/709, Okresowa ocena materiałów sprawy ewid[encyjno-]obserw[acyjnej], 30 IV 1958 r., k. 9-10.
8 J. Gidyński, op. cit., s. 164.
9 J. Sandorski, Procesy poznańskie z 1956 r. Wątpliwości, polemiki, klimaty, [w:] Poznański Czerwiec 1956, red. J. Maciejewski, Z. Trojanowiczowa, Poznań 1990, s. 214.
10 AIPN Po, 08/709. O rozpracowaniu S. Hejmowskiego zob. także R. Leśkiewicz, Adwokat niezłomny, „Głos Wielkopolski”, nr 109, 11 V 2006, s. 32.
11 AIPN Po, 08/709, Okresowa ocena materiałów sprawy ewid[encyjno-]obserw[acyjnej] nr 1869, 30 IV 1958 r., k. 9.
12 Ibidem, Wywiad w sprawie S. Hejmowskiego, 13 III 1952 r., k. 87; ibidem, notatka informacyjna dotycząca adwokata Hejmowskiego Stanisława, 12 VIII 1954 r., k. 114.
13 Ibidem, Notatka informacyjna z 24 X 1956 r., k. 123-124.
14 Ibidem, Notatka informacyjna z 16 VIII 1962 r., k. 337.
15 Ibidem, Postanowienie o przesłaniu (przekazaniu) sprawy ewidencji operacyjnej z 3 II 1959 r., k. 11.
16 Ibidem, Notatka służbowa z 24 II 1959 r., k. 4.
17 Ibidem, k. 17.
18 Funkcjonariusze pisali, że S. Hejmowski „uznawany jest powszechnie jako wybitny specjalista w sprawach karnych (chodzą opinie, że jest w tym względzie najlepszy w Polsce” (AIPN Po, 08/709, Notatka informacyjna z 9 III 1961 r., k. 201).
19 Ibidem, Plan przedsięwzięć operacyjnych do sprawy operacyjnej obserwacji z 24 X 1961 r., k. 26 [zadanie dotyczące "tajnej rewizji" dopisane odręcznie przez oficera].
20 Ibidem, k. 22, 25.
21 Pismo do rzecznika dyscyplinarnego Naczelnej Rady Adwokackiej w Warszawie z 1 VIII 1961 r., maszynopis w zbiorach autora.
22 Mecenas M. Grzegorzewicz występował jako obrońca w procesach „dziewięciu” i „dziesięciu”.
23 Wywiad prasowy przeprowadzony przez Zenona Bosackiego z Michałem Grzegorzewiczem, [w:] S. Jankowiak, E. Makowski, Poznański Czerwiec 1956 w dokumentach, Poznań 1995, s. 229.
24 W Szwecji mieszkali: jego pierwsza żona Łucja, syn Adam i córka Teresa.
25 AIPN Po, 08/709, Plan przedsięwzięć operacyjnych do sprawy operacyjnej obserwacji krypt. „Maestro” z 27 VII 164 r., k. 36v.
26 Ibidem, Plan przedsięwzięć operacyjnych do sprawy operacyjnej obserwacji „Maestro” z 10 III 1965 r., k. 38.
27 Ibidem, k. 38v.
28 Ibidem, Analiza materiałów sprawy obserwacji krypt. „Maestro” z 22 XI 1968 r., k. 47.
29 Ibidem, Wniosek o zakończenie sprawy, 22 XI 1968 r., k. 48.
30 Ibidem, 0077/16, Informacja po zagadnieniu adwokatury woj. poznańskiego, luty 1969 r., k. 27.
Przedruk z „Biuletynu IPN” 2006, nr 6
Rafał Leśkiewicz (IPN Centrala)
Nie ma gospodarki bez polityki gospodarczej państwa (1) "[U] nas w czasie transformacji, starano się powtórzyć w skrócie, rzekomo wolno-handlowe początki kapitalizmu na świecie. Mamy tu podwójny nonsens, bo po pierwsze, początki kapitalizmu nie były wolno-handlowe..." Jan Koziar*
Wstęp Być albo nie być Każde państwo o sprawnej i efektywnej ekonomii stosuje politykę gospodarczą. Robiło to dawniej i robi to dziś. Robi to dziś nie tylko Japonia, ale robią to również Stany Zjednoczone za parawanem haseł liberalnych. Czasy kryzysów czy zmiany ustroju wymagają stosowania ekstremalnych form polityki gospodarczej państwa, co ilustruje działalność rządu zarówno w Stanach Zjednoczonych podczas Wielkiego Kryzysu jak też w Japonii podczas przechodzeniu z feudalizmu do kapitalizmu w czasie tzw. „rewolucji Meiji”. Natomiast polska współczesna transformacja ustrojowa przebiega pod hasłem sformułowanym przez Tadeusza Syryjczyka, że „najlepszą polityką gospodarczą jest jej brak”. Efektem takiego podejścia jest ogólny demontaż polskiej gospodarki ze wszystkimi jego ujemnymi konsekwencjami. Uruchomienie sprawnej polityki gospodarczej jest problemem „być albo nie być” nie tylko polskiej gospodarki, ale również polskiej demokracji, oświaty, nauki i polskiej kultury. W celu przybliżenia znaczenia polityki gospodarczej w nawiązaniu do naszej historii, przekazywałem do redakcji „Naszego Dziennika” w okresie styczeń – kwiecień 2001 r. szereg wybranych fragmentów mało znanego dzieła Melchiora Wańkowicza, „Sztafeta – książka o polskim pochodzie gospodarczym” [1]które to fragmenty były sukcesywnie przedrukowywane. Dla rozprawienia się jednak z zafałszowanym przez liberałów obrazem ekonomii wykluczającym taką politykę, trzeba naświetlić szerszy kontekst historyczny i współczesny problemu, co postaram się w dalszej kolejności uczynić.
Powróćmy jednak do „Sztafety”. Zaczęło się od reportaży z budowy „COPu” W 1936 roku pod kierunkiem wicepremiera i ministra przemysłu w jednej osobie, Eugeniusza Kwiatkowskiego, opracowano czteroletni program inwestycyjny. Program ten obejmował plan budowy COPu (Centralnego Okręgu Przemysłowego). Punkt centralny obszaru objętego planem, leżał u zbiegu Sanu i Wisły tworząc z Sandomierza jego stolicę. Promień obszaru - okręgu wynosił około 100 km. W następnym roku budowa COPu ruszyła pełną parą. Sprawy gospodarcze nigdy nie były ulubionym tematem polskich ludzi pióra. Tym razem jednak do akcji ruszył Melchior Wańkowicz, publikując w prasie szereg reportaży z realizacji nowych polskich inwestycji. Były to pierwsze w historii Polski reportaże przemysłowe i zyskały one szeroki oddźwięk wśród czytelników. „Rasa pisarza, jego temperament, duma narodowa, optymizm – szczerością tchnący – stworzył nowy polski typ reportażu przemysłowego”– pisał komentator z „Kuriera Warszawskiego” (19. I. 1938). Popularność reportaży skłoniła autora do wydania ich łącznie w formie broszury zatytułowanej „COP”. Błyskawiczne rozejście się jej trzech wydań i propozycja publikowania wydania czwartego, skłoniły Wańkowicza do szerszego potraktowania tematu. Tak zrodziła się licząca 520 stron: „Sztafeta – książka o polskim pochodzie gospodarczym”, wydana w 1939 roku. Sukces broszury wskazywał jak spragniony był czytelnik wiadomości o polskiej planowej pracy – pisze autor we wstępie do „Sztafety”. Nowa książka to już nie tylko zbiór reportaży z budowy COPu. Opisane są też w niej inne osiągnięcia ekonomiczne II Rzeczpospolitej – np. sprawne uruchomienie przejętych od Niemców chorzowskich „Azotów”, budowa Gdyni, utworzenie polskiej floty. Autor nawiązuje do planowej budowy polskiego przemysłu w czasach stanisławowskich i porozbiorowych. W książce pojawiają się ważkie treści socjologiczne i filozoficzne. Melchior Wańkowicz komentuje w „Sztafecie” gospodarczy rozwój Polski w wymiarze historycznym, patrząc jednocześnie w przyszłość – stąd właśnie „sztafeta”. Autor wyróżnia jednak w historii Polski dwie sztafety „prąd malejący – utracjuszostwa, i narastający – skrzętnej pracy”. Symbolem pierwszej jest Ossoliński gubiący w Rzymie złote podkowy (i w ogóle cała siedemnastowieczna Polska, łącznie z epoką saską), symbolem drugiej sztafety są Staszic i Drucki – Lubecki z czasów Królestwa Polskiego. Zwrot w kierunku gospodarczego dźwignięcia Polski dokonał się jednak wcześniej, w czasach Stanisława Augusta a jego najbardziej spektakularnym przejawem były manufaktury budowane przez podskarbiego litewskiego Tyzenhausa. To, który kierunek przeważa jest kwestią kultury umysłowej, która warunkuje procesy ekonomiczne (i nie tylko te procesy) a nie odwrotnie, jak utrzymuje marksizm i ekonomiczny liberalizm. Jest to zgodne z odróżnianiem przez znanego socjologa Maxa Webera kapitalizmu racjonalnego, opartego na odpowiedniej gospodarczej kulturze umysłowej (psychice gospodarczej narodu – używając słów Wańkowicza) od opartego głównie na żądzy zysku, samoniszczącego się kapitalizmu irracjonalnego. Ten drugi typ kapitalizmu liberałowie propagują, jako wersję jedynie słuszną. Wańkowicz podaje kapitalną ilustrację obu typów kapitalizmu na przykładzie Holandii i (niestety) dawnej Polski[2]: Kiedy zaistniała pierwsza wielka koniunktura gospodarcza, po odkryciu Ameryki, kiedy ceny ziemiopłodów poszły wielkimi skokami w górę — zobaczmy, jak tę koniunkturę wykorzystano na świecie i jak u nas. W Holandii powstały potężne zakłady, przerabiające produkty zamorskie — cukrownie, drogerie, gorzelnie, fabryki tytoniu, szlifiernie drogich kamieni. Fabryki sukna w Lejdzie, płótna w Haarlemie, ceramiki w Delft produkują na cały świat. Powstają wielkie sieci kanałów, którymi krążą barki ciągnięte przez konie. Bank Amsterdamski reguluje kurs weksli po całym świecie (...) W tej samej epoce rozkrzewia się w Polsce niepomierny zbytek. „Guzy, łańcuchy, manele, guziki srebrne, złote i drogimi kamieniami wysadzane. Dygnitarz nosił na sobie nieraz całe wsi” — pisze Aleksander Brückner. Nie było dla szlachty dosyć drogich zamorskich korzeni, dosyć wykwintnych małmazyj, dosyć najstarszych węgrzynów, najwspanialszych kobierców, najcudaczniejszych na wagę złota driakwi, najsuciej ornamentowanej broni, najcenniejszych kryształów tłuczonych o lekkomyślne łby. Zwraca też uwagę Wańkowicz na alarmujące przeżytki dawnego utracjuszowstwa w Polsce międzywojennej i martwi się, by nowym kapitalistom nie zachciało się Riviery. Z historycznych wycieczek czynionych przez autora widać jasno, że u podstaw polskich sukcesów ekonomicznych nie tkwiła bezładna krzątanina pojedynczych osób, czy nawet grup, skoncentrowanych wyłącznie na własnym zysku. Odwrotnie, taki mechanizm zgubił swego czasu Polskę. Natomiast sukcesy wynikały z dalekosiężnych, planowych działań elit opartych na głębszej motywacji. Dopiero w ramach wykreowanego przez nie systemu, szary człowiek może krzątać się skutecznie, przy czym jego kultura umysłowa też nie pozostaje bez znaczenia Głębszą motywacją naszych elit (jak w wielu innych krajach) był po prostu patriotyzm. Jednakże w XIX wieku dopracowaliśmy się własnej intelektualnej bazy skutecznego działania w postaci polskiej filozofii czynu, łączącej romantyczną motywację z praktycznym, konsekwentnym działaniem. Kierowało się nią wielu polskich wybitnych działaczy gospodarczych i przemysłowców, wśród nich Hipolit Cegielski i Stanisław Szczepanowski. Ten ostatni do rozwoju naszej filozofii czynu znacznie się przyczynił i jeszcze przed Weberem zakwestionował liberalno - marksistowskie rozumienie kapitalizmu pisząc:[3] Nie ma pospolitszej i grubszej myłki jak ta, która przypuszcza, że rozwój sił ekonomicznych jest wyłącznie wpływem egoizmu, łakomstwa i chciwości. (...) Chciwość i łakomstwo mogą prowadzić do lichwy, do gry giełdowej, do stolika z kartami, do polowania za posagami, za synekurami, do sprzedawania nazwiska na parawan brudnych interesów, ale przenigdy do rozwoju ekonomicznego (...) Rozwój ekonomiczny nigdzie na świecie jeszcze się nie pojawił bez współudziału przynajmniej rzetelności, uczciwości, pracowitości i umiejętności (...) Działalność pisarska Szczepanowskiego przyczyniła się do wychowania nowych elit i to tych, które budowały już II Rzeczpospolitą. Wańkowicz wspomina, że na kółkach samokształceniowych, w których sam uczestniczył, autor ten był na głos czytany. Cytat z dzieł Szczepanowskiego stał się też mottem „Sztafety”: Gleba, która raz już wydała owoc pewnego gatunku, na nowo odzyskuje swą urodzajność i ponownie wydaje plon podobny. Wspomnieliśmy już, że głęboka motywacja elit musi iść w parze z dalekosiężnym planowaniem i oczywiście z jego realizacją. W odniesieniu do gospodarki i w warunkach posiadania własnej państwowości oznacza to politykę gospodarczą państwa. Wańkowicz pisze, że sprawy, „które już Ludwik XIV nazwał pracą kierowaną (...) w naszych czasach muszą być kierowane stokroć bardziej. Patrząc w przyszłość autor pisze we wstępie: Jutro już ta sztafeta będzie dalej niż książka, pojutrze jeszcze dalej. Przecież w świadomości naszej musi się żłobić szlak pędu, jego linia. Byśmy wiedzieli, że nie na nas się poczyna i nie na nas się kończy. Byśmy czerpali stąd pokorę. I siłę ... Niestety, niedługo po ukazaniu się jego książki przyszła wojna a po niej prawie pół wieku komunizmu, gdzie w ramach komunistycznej polityki gospodarczej, polski świat przemysłu starał się kontynuować polską sztafetę gospodarczą. W początkowym okresie PRLu robili to siłą rzeczy fachowcy przedwojenni, których w żaden sposób z komunizmem utożsamiać nie można. Odnosi się to również do większości fachowców późniejszych. Mimo przeszkód ustrojowych udało się zbudować sporo. Niestety stosowanie przez komunistów patologicznej wersji planowania doprowadziło do bezmyślnego utożsamiania samej zasady planowania gospodarczego z komunizmem. Utożsamiono z nim również budowany w okresie powojennym przemysł. Ta wybitnie szkodliwa, bezmyślna zbitka pojęciowa wzmocniona neoliberalną propagandą, za którą stoją niepolskie interesy, w sposób decydujący wpłynęła na zniszczenie polskiej gospodarki w dekadzie transformacji ustrojowej.
Lekcja na dziś W tej sytuacji „Sztafeta” Wańkowicza staje się niezwykle ważną lekcją na dziś. Już o broszurze „COP” pisano w polskiej przedwojennej prasie: „Dobre i pożyteczne dzieło dał kulturze polskiej Melchior Wańkowicz”.[4] Tym bardziej odnosi się to do lepiej i szerzej opracowanej „Sztafety”. Niestety, przyswojeniu przez kulturę polską tej książki, wydanej wiosną 1939 roku, przeszkodził wybuch Drugiej Wojny Światowej. Z kolei w okresie komunizmu nie tylko nie wznawiano książki Wańkowicza, ale na jej temat panowała grobowa cisza. Nie lepiej było w ciągu ostatniej dekady neoliberalizmu. „Sztafeta” przechowała się w postaci niewielkiej ilości białych kruków. Od niedawna jest już jednak dostępna we fragmentach, jako że (jak już wspomniałem) przy współpracy redakcji „Naszego Dziennika” udało mi się przedrukować w nim w okresie od stycznia do kwietnia 2001 (pod tytułami redakcyjnymi) szereg odcinków. Są to:
· Polski Dawid i angielski Goliat - czyli jak przedwojenna Polska radziła sobie z nadprodukcją węgla (19. I)
· Przejęcie chorzowskich „Azotów” (26. I)
· Budowa Mościc (2. II)
· Budowa fabryki celulozy w Niedomicach (9. II)
· Początki „Stomilu” (16. I)
· Budowa Stalowej Woli (23. II i 2. III.)
· Polskie inwestycje w Rzeszowie (9 i 23. III.)
· Polskie koleje – od zniszczeń wojennych do sukcesu (30. III)
· Powrót Polski nad morze (6. IV.)
Z inicjatywy prof. Włodzimierza Bojarskiego dokonano też reprintu oryginału w niedużym nakładzie.[5] „Sztafetę” trzeba jednak bezwzględnie przedrukować i to w znacznie większym nakładzie dostępnym na rynku. Jednakże samo wydanie „Sztafety” też nie wystarczy dla wykazania konieczności prowadzenia przez państwo polityki gospodarczej.
Problem polityki gospodarczej państwa trzeba potraktować szerzej. Polska przedwojenna polityka gospodarcza, jako wzór do naśladowania, stanowiła potencjalne zagrożenie dla propagowanej dywersyjnie w podziemiu, w latach osiemdziesiątych, ideologii neoliberalnej. Zostało to w lot zrozumiane przez jej promotorów. Zaczęli, więc eksponować prace polskich przedwojennych ekonomistów - liberałów, którzy byli przeciwnikami polityki gospodarczej i którzy krytykowali tzw. „etatyzm”, czyli wiodącą rolę państwa w gospodarce. Posuwano się nawet do nazywania Eugeniusza Kwiatkowskiego „przedwojennym Gierkiem”[6]. Polityka gospodarcza Kwiatkowskiego miała być jakimś odstępstwem od normy, jakąś ekonomiczną aberracją. Miał o tym świadczyć cały kontekst gospodarki światowej zarówno w wymiarze historycznym jak i współczesnym. Zatem z tym właśnie, z gruntu zafałszowanym przez liberałów generalnym rozumieniem gospodarki światowej, należy się rozprawić. Ogromne znaczenie ma najstarszy, a więc łatwy do zbagatelizowania, okres, jakim jest pierwszy etap tworzenia się kapitalizmu. Wszędzie wiąże się on z tzw. „merkantylizmem” będącym wczesną i bardzo radykalną formą polityki gospodarczej. Nigdzie kapitalizm nie rodził się z samego handlu i wytwórczości bez współudziału państwa. Tymczasem u nas w czasie transformacji, starano się powtórzyć w skrócie, rzekomo wolno-handlowe początki kapitalizmu na świecie. Mamy tu podwójny nonsens, bo po pierwsze, początki kapitalizmu nie były wolno-handlowe. Po drugie, gdyby nawet były takie, to w sytuacji nagłej zmiany ustroju należy sterować procesem. Fascynacja handlem stolikowym ogłupionych liberalizmem osób, podczas gdy padały wielkie zakłady pracy, to właśnie efekt propagandowego zafałszowania charakteru tego odległego i pozornie mniej ważnego okresu początków kapitalizmu w świecie. Innym, katastrofalnym w skutkach, zafałszowaniem wczesnego etapu rozwoju kapitalizmu w świecie odpowiedzialnym w decydujący sposób za obecną epidemię korupcji w Polsce, jest traktowanie go jako rezultatu właśnie korupcji i rozpasanej żądzy zysku. Tymczasem, jak wykazał wspomniany już Max Weber, kapitalizm został wygenerowany przez dobitnie wyartykułowaną i przestrzeganą etykę gospodarczą, a nie przez rabunki kolonialne i inne naganne etycznie praktyki ekonomiczne. Tematyka ta wybiega poza zakres obecnej pracy. Napomykamy tu jednak o niej po to, by dodatkowo podkreślić, jak ważne jest poprawne rozumienie najwcześniejszych etapów rozwoju kapitalizmu. Wąsko myślący ludzie uważający się za praktyków skłonni są lekceważyć ten problem akceptując jednocześnie i przenosząc na praktykę jego fałszywe i skrajnie destrukcyjne rozumienie. Rozumienie potrzeby polityki gospodarczej nie zanikło jednak w Polsce zupełnie. Od dłuższego czasu zgłaszane są oddolnie pod adresem rządu żądania różnych fragmentarycznych rozwiązań z zakresu tej polityki w przemyśle, rolnictwie i handlu. Najdobitniej robi to od ponad dziesięciu lat Polskie Lobby Przemysłowe im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Jednakże przy przekonaniu dużej części opinii publicznej, że polityka taka w ogólności jest czymś niestosownym, żądania takie mają małą szansę realizacji. Potrzebne jest, więc generalne sprostowanie upowszechnionej u nas, a z gruntu fałszywej i szkodliwej maksymy, że „najlepszą polityką gospodarczą jest jej brak”. Poniżej naszkicujemy różne formy gospodarczej polityki państwa od początków epoki nowożytnej do czasów współczesnych. Przywołanie dawnych form tej polityki nie tylko obala wspomniany liberalny mit wolnorynkowej genezy kapitalizmu, ale również pozwala zrozumieć jak bardzo formy te są nadal aktualne. Przegląd sposobów stymulowania przez państwo gospodarki jest jednocześnie ilustracją tzw. „pomocniczej roli państwa”, która jest jedną z głównych zasad katolickiej nauki społecznej. Należy jednak odróżniać politykę gospodarczą państwa wspomagającą krajową gospodarkę od polityki socjalnej realizującej różne programy społeczne i dbającej o w miarę sprawiedliwy podział dochodu narodowego. Doświadczenie ostatnich 15 lat wykazuje, że obie sfery działalności państwa nie są u nas należycie rozróżniane i uzasadniona w pewnym zakresie, zachodnia krytyka socjalnych funkcji państwa przenoszona jest mechanicznie i niesłusznie na jego politykę gospodarczą. Państwem, w którym socjalne funkcje państwa są maksymalnie ograniczone a gospodarcza polityka państwa maksymalnie rozwinięta – jest Japonia. Od napisania tej pracy do przekazania jej do druku minęło 2 lata. Do obecnego dodruku minęło następne 2 lata. W międzyczasie udostępniałem ją najpierw w formie kserowanej a później drukowanej, wielu osobom, głównie z kręgów akademickich. Zdecydowana większość z nich nie miała większego pojęcia o przedstawionej w niej tematyce rozumiejąc ekonomię w sposób z gruntu fałszywy. Z jednej strony stanowi to empiryczny sprawdzian potrzeby tego typu publikacji a z drugiej, jest dobrą ilustracją zasady, „jaki światopogląd elit taka rzeczywistość”.
*Jan Koziar jest działaczem społecznym i naukowym. Publikacja za zgodą autora. Wydanie 2005.
Przypisy:
[1] Wydawnictwo Biblioteka Polska, Warszawa 1939
[2] str. 236-7
[3]Stanisław Szczepanowski, Walka narodu polskiego o byt, Londyn 1942, str. 87
[4] “Gospodarka narodowa” 15. III. 1938
[5] Wyd. SIGMA – NOT, 2000. Nie można się jednak zgodzić z wyrażoną we wstępie do tego wydania opinią prof. Jana Kaczmarka, że „Sztafeta inżynierów trwa”
[6] Władysław Monetarny, Chybiona recenzja Stefana Bratkowskiego, Replika nr. 53 (1987), Wrocław, str. 39
Jan Koziar