861

Intelektualne źródła współczesnego sekularyzmu ... Tomasza Hobbesa teologia zniknięcia Boga ... Wzmagająca się aktywność coraz bardziej napastliwych propagatorów tzw. świeckiego – czyli w istocie bezbożnego, a nawet antyreligijnego – państwa skłania do zastanowienia się nad pochodzeniem tego sekularystycznego błędu. Ludzie o tym rozmyślający często skłonni są upatrywać jego początków w epoce tzw. Oświecenia (jak mawia jeden z moich przyjaciół, winno się nazywać je raczej Ociemnieniem), kiedy to proceder okazywania nienawiści chrześcijaństwu stał się po raz pierwszy w dziejach nie tylko jawny i powszechny, ale, co bodaj jeszcze ważniejsze, popłatny, zarówno pod względem uznania tzw. kręgów opiniotwórczych, jak w wymiarze ściśle pekuniarnym. Już wtedy zaiste można było zyskać sobie reputację odważnego i oryginalnego myśliciela ogłaszając wszem i wobec – jak Hermann Salomon Reimarus (1694-1768) – że patriarcha Abraham był „chciwym łotrem”, Jakub – „opitą pijawką”, a apostołowie – „oszustami”. Przypisywanie autorom XVIII-wiecznym ufundowania intelektualnych podstaw sekularyzacji jest jednak nieporozumieniem. Na to trzeba mimo wszystko niepospolitego umysłu, natomiast pismacy pokroju Reimarusa czy francuskich Encyklopedystów byli zaledwie retorycznie sprawnymi propagandystami, którzy miano les philosophes przyznali sobie w celach autoreklamiarskich – niestety, z dużym powodzeniem. Nawet Voltaire wyróżniał się tylko wykwintnym stylem, zaś jedyne jego dzieło, które można uznać za filozoficzne, dotyczyło epistemologii. Swoje powodzenie owi pseudofilozofowie zawdzięczali nie temu, iżby odkryli jakiś naprawdę nowy porządek, ale jedynie dobrze zorganizowanej klace oraz wysokiej zaiste sprawności w wymyślaniu zabójczych i chwytliwych wezwań bojowych w rodzaju Écrasez l’infâme! czy roztaczaniu „słodkich” wizji wieszania ostatniego króla na kiszkach ostatniego klechy. Z drugiej strony, nie należy cofać się zbyt głęboko w przeszłość, aby wskazać ów decydujący moment przejścia „osi czasu” od porządku zorientowanego teocentrycznie do czysto sekularnego, chociaż mają wiele racji mądrzy badacze wskazujący liczne robaki w zaczynającym już gnić owocu, jak immanetyzacja eschatologii w trynitarnym schemacie dziejów Joachima z Fiore (Eric Voegelin), „antropologiczny ześlizg” ku naturalizmowi w awerroizmie (Primo Siena), nominalizm (Richard Weaver), psująca heroiczny etos wykwintna miękkość kultury „jesieni średniowiecza” i humanizmu (Plinio Corrêa de Oliveira) czy „pięć zerwań” z Christianitas w protestantyzmie, makiawelizmie, teorii suwerenności, „naturalizacji” prawa naturalnego i rozpadzie jedności Res Publica Christiana w Traktacie Westfalskim (Francisco Elías de Tejada).Były to jednak tylko zapowiedzi tego, co się później stało, nikt jeszcze natomiast nie przedstawił kompletnej wizji świata opartego na zupełnie innym fundamencie niż dotychczasowy, tj. boski. Heretyk Marsyliusz z Padwy już wprawdzie na początku XIV wieku zaprezentował koncepcję dwóch radykalnie rozdzielonych porządków: politycznego i kościelnego, odmawiając temu drugiemu jakiegokolwiek wpływu na rządy doczesne, z tej racji, iż jakoby wspólnota kościelna winna być pojmowana, jako jedynie rzecz wiary, niemająca związku z rozumem, lecz jego faktyczny wpływ ograniczył się do doraźnego usługiwania (wyklętemu) cesarzowi Ludwikowi IV Wittelsbachowi w walce z papiestwem, później zaś autor ten został kompletnie zapomniany. Portret „księcia nowego” odmalowany przez Makiawela też był czysto świecki, ale makiawelizm – przynajmniej werbalnie – odrzucali w XVI wieku zarówno katolicy, jak i protestanci (co najwyżej wzajemnie się oskarżając o uleganie mu). Pod tym względem nawet protestancka reformacja, choć rozdarła jedność świata zachodnio-chrześcijańskiego i wniosła weń istną powódź kacerskich błędów, nie była zasadniczym przełomem. Przyniosła ona jedynie albo (luteranizm i anglikanizm) uzależnienie nowej wspólnoty quasi-kościelnej od władzy państwowej, albo próbę ustanowienia ustroju „teokratycznego” podług „archeologicznie” pojętego wzorca starotestamentowego z epoki sędziów (kalwinizm). Przecież jednak, w doktrynie samego Lutra, po początkowym zdyspensowaniu „księcia” od norm moralnych, nastąpił odwrót od tezy o bezwarunkowym posłuszeństwie władzy świeckiej, w kierunku „polityki chrześcijańskiej”, nazywanej na ogół z łacińska politica Christiana, a definiowanej przez cztery składniki: oparcie na prawie naturalnym, wyprowadzenie prawomocności władzy świeckiej z czwartego przykazania, teologiczne uzasadnienie prawa do samoobrony przed bezbożną tyranią i doktryna trzech stanów; jeszcze w wieku XVII luteranie napisali bodaj więcej traktatów o „państwie chrześcijańskim” niż katolicy. Kalwiniści z kolei rozwijali federalistyczną koncepcję „przymierza” ludu/narodu z Bogiem, przeniesioną przez angielskich purytanów do Nowego Świata. Tak czy inaczej, aż do połowy XVII wieku przynajmniej pod tym względem panował wciąż konsensus pomiędzy katolikami, prawosławnymi i protestantami: że „jako w Niebie, tak i na ziemi”, że porządek transcendentny (nadprzyrodzony) nie tylko że istnieje, ale oddziałuje na porządek immanentny (doczesny) i musi być jakoś odwzorowany na ziemi. Spory (jeszcze średniowieczne, pomiędzy, upraszczając symbolicznie, „gwelfami” a „gibelinami”) dotyczyły głównie tego, jak to oddziaływanie ma się dokonywać i kto oraz na ile jest ziemskim reprezentantem owego wyższego porządku, ale nikt nie poddawał w wątpliwość samego podstawowego założenia o dwoistości porządków i zrelacjonowaniu doczesnego do nadprzyrodzonego. Trzeba było dopiero prawdziwego geniusza myśli – niestety, destrukcyjnej – żeby radykalnie oddzielić immanencję od transcendencji, przedstawić i uzasadnić alternatywną wizję ziemskiego porządku politycznego, który byłby porządkiem czysto świeckim. Tym geniuszem był angielski filozof Thomas Hobbes (1588-1679), a kompletna wizja porządku wspierającego się na konstrukcji państwa jako „śmiertelnego boga” (mortal God) zawarta została przede wszystkim w jego opublikowanym w 1651 roku dziele pod symboliczno-biblijnym tytułem Lewiatan. Wielu komentatorów Hobbesa kładzie nacisk na to, że jego intencją było położenie kresu wzniecającym permanentną wojnę domową, zaciekłym sporom pomiędzy niezliczonymi sektami angielskiego protestantyzmu, licytującymi się w radykalizmie religijnym i politycznym. Jest to jednak tylko część prawdy, bo jak słusznie zauważył Voegelin, Hobbes dostrzegając niewątpliwie morderczy potencjał zradykalizowanej gnozy purytańskiej, sam dawał odpowiedź gnostycką, tylko w wersji „umiarkowanej”. Bez wątpienia natomiast źródło politycznego sekularyzmu Hobbesa znajduje się w jego materialistycznej antropologii; człowiek Hobbesa to jedynie fizyczne ciało, drżące z trwogi przed głodem, bezdomnością, przemocą, a przede wszystkim nieustanną groźbą gwałtownej śmierci, która jest „największym przyrodzonym złem”. W swojej koncepcji człowieka Hobbes zrywa nie tylko z chrześcijańską wizją osoby jako imago Dei, ale z całą klasyczną – zwłaszcza arystotelesowską – tradycją człowieka jako istoty z natury społecznej, na rzecz egalitarnego indywidualizmu (ludzie nie różnią się, jego zdaniem, specjalnie nawet rozumem), toteż – jak pisze Miguel Ayuso „oddzielił człowieka od jego związków z Bogiem, od jego bliźnich oraz od świata, który go otaczał, wyodrębnił go, jakby był jakimś bytem aspołecznym, z całej wspólnoty naturalnej i przeniósł do jego początków, do wyobrażonego stanu natury”. Chociaż kwestia ta jest przedmiotem nieustannych kontrowersji, Hobbes nie był prawdopodobnie ateistą, przynajmniej w ścisłym znaczeniu tego słowa, niemniej jego materialistyczna, naturalistyczna i mechanistyczna antropologia prowadziła go nieuchronnie do wniosku, że wszystkie cele i dobra egzystencjalne człowieka, jako uwarunkowane bezwzględnie nakazem pozostawania przy życiu (fizycznym), mają charakter wyłącznie doczesny i materialny, to zaś musi skutkować właśnie koncepcją takiego ułożenia życia wspólnoty politycznej, która skoncentrowana zostanie na zagwarantowaniu tak pojętych celów. Skoro wszystko, co zachodzi w człowieku i każda relacja międzyludzka mają charakter materialny i immanentny, to niemożliwa do utrzymania staje się także zasada, iż państwo może mieć jakiekolwiek inne cele i zadania. Religia wobec tego sprowadzona zostaje do sfery wewnętrznych przekonań każdego człowieka, a nawet treściowo ścieśniona zostaje do wyznania wiary w to, że „Jezus jest Chrystusem”, z czego wynika wyłącznie ta konsekwencja dla życia chrześcijanina, że kiedyś Chrystus powróci i nastanie królestwo Boże, lecz nie ma to i nie może mieć żadnych konsekwencji dla życia zbiorowego w doczesności. Sekularyzacja porządku doczesnego ma jednak też drugą stronę medalu. Przypomnijmy, że pełny tytuł Lewiatana brzmi: „.. czyli materia, forma i władza państwa kościelnego i świeckiego”, a „śmiertelny bóg” na rycinie okładki drugiego wydania dzieła dzierży w jednej ręce miecz, w drugiej zaś pastorał, (pod którym znajdują się też inne atrybuty władzy duchowej, łącznie z tiarą). Oznacza to, iż Lewiatan, choć nie jest już odniesiony do transcendencji, przejmuje również „miecz władzy duchowej”: to on będzie przecież – o czym Hobbes mówi bez ogródek – rozstrzygał „w jakich sytuacjach, jak dalece i co do czego należy ludziom pozwalać, by przemawiali do dużych gromad ludu”. Inaczej mówiąc, „śmiertelny bóg” nie jest już zobligowany do przestrzegania porządku ustanowionego przez Boga nieśmiertelnego, ale sam przyznaje sobie nauczycielskie prerogatywy Kościoła; jest to jakby sekularny cezaropapizm. „Świeckie państwo” okazuje się być także „świeckim Kościołem”. Znika tradycyjne rozróżnienie pomiędzy potestas, czyli władzą, jaką dzierży każdy, a przede wszystkim polityczny, zwierzchnik, a auctoritas, która jest tej władzy jedynie przydana, bo w istocie należna jedynie Bogu a udzielana przez Kościół; słusznie powiada Carl Schmitt, że suwerenna władza Lewiatana oznacza wykluczenie wszelkiej władzy niebezpośredniej, czyli wspierającej się na powadze duchowej i moralnej a nie na przymusie; niedziałającej bezpośrednio w domenie świeckiej, lecz interweniującej „z powodu grzechu”. Cóż jednak innego, niż ów sekularny cezaropapizm w duchu Hobbesa uprawia dzisiaj na przykład „konserwatywny inaczej” premier Wielkiej Brytanii David Cameron, który zawczasu uprzedza przełożonych anglikańskich, zanim zdążyli otworzyć usta (inna rzecz, czy naprawdę mają ochotę to czynić), aby nie ważyli się dyskutować jego projektu legalizacji „małżeństw” jednopłciowych: on przecież po prostu rozstrzyga, „co, do czego należy ludziom pozwalać, by przemawiali do dużych gromad ludu”! Jak słusznie zauważa Merio Scattola, Hobbes stworzył nowożytną teologię polityczną, która jest „teologią politycznej nieobecności”, w której „jedynym możliwym objawieniem Boga jest Jego zniknięcie”. Paradoksalnie – należy dodać – dopiero wtedy (albowiem Christianitas była przesiąknięta teologią polityczną, lecz nikt o niej nie rozprawiał) pojawił się nieznany dotąd problem teologiczno-polityczny, sprowadzający się w istocie do technicznego zagadnienia jak usunąć Boga z życia ludzkiego, aby już w niczym nie „zagrażał” naszemu życiu, tak krótkiemu i zawsze nazbyt skąpemu w przyjemności. Jacek Bartyzel

Radykalne feministki: pożyteczne idiotki Pożyteczny idiota to ktoś, kto promując z niezwykłą żarliwością jakąś ideę, wpada w końcu w pułapkę głupoty, naiwności lub nieuwagi, stając się marionetką na usługach innych. Pożyteczny idiota nigdy nie widzi pełnego obrazu. Frazę tę przypisuje się pierwszemu sowieckiemu dyktatorowi Włodzimierzowi Leninowi, chociaż według P. Bollera i J. Georga (książka „Oni nigdy tego nie powiedzieli”) on – prawdopodobnie – nigdy nie użył takich słów. Nawet w języku rosyjskim. Niezależnie od pochodzenia, zwrot stał sie powszechnie używany. Moje pierwsze dwa doświadczenia z radykalnymi feministkami, w środowisku akademickim, nie miały wielkiego wpływu na moje późniejsze poglądy. Pierwsze było jesienią 1987 w Clemson University, w Południowej Karolinie. To była moja pierwsza praca na pełny etat w szkole dyplomowej i tworzyłem wtedy prezentację na temat, który był wtedy obszarem moich zainteresowań: teorii o pojęciowych fundamentach nauki i dynamice zmian naukowych. Po zarysowaniu ogólnej teorii, przyszedł czas na pytania. W pewnym momencie pewna studentka podniosła rękę i chciała wiedzieć, w jaki sposób mogę wytłumaczyć małą liczbę kobiet w historii nauki. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem – takie pytanie zwyczajnie nie przyszło do głowy. Było kilka kobiet, które wniosły istotny wkład do nauki – zwykle pierwsza przychodzi na myśl pani Skłodowska-Curie. Metody jakie stosowały nie różniły się w żaden sposób od działalności mężczyzn, więc nie myślałem, aby płeć miała jakieś znaczenie dla problematyki, którą się zajmowałem. Względny niedobór kobiet w nauce mogłem przypisać jedynie ogólnie mniejszemu zainteresowaniu nauką wśród kobiet. I tak też odpowiedziałem. Moja politycznie niepoprawna odpowiedź nie sprawiała mi żadnych problemów w tamtym czasie. To było jeszcze przed główną falą feminizmu w środowisku akademickim oraz przed drastycznym wzrostem politycznej poprawności w ostatnich latach (kontrola mowy, kontrola poglądów). Drugi incydent miał miejsce kilka miesięcy później w Amerykańskim Stowarzyszeniu Filozoficznym (APA), gdzie miałem rozmowę o pracę. APA jest największym zrzeszenie profesorów filozofii w kraju. Niewiele co widziałem i słyszałem, z powody nadzwyczajnie dużego tłumu na sali. W pewnym momencie jakaś kobieta została werbalnie zaatakowana. Wśród publiczności, która wydawała się składać głównie z kobiet, nikt nie stanął w jej obronie. Spotkanie – składające się z dorosłych profesjonalistów – zwyczajnie rozpierzchło się w chaosie. Nie byłem pewny co wtedy widziałem, ale miesiąc później zaczęły krążyć doniesienia i napływać gniewne listy do redakcji flagowego dziennika. Ową zaatakowaną kobietą okazała się być Christina Hoff Sommers, wówczas nieznany profesor z maleńkiej Clarc College w Massachusetts. W czasie tego feralnego spotkania odczytywała referat zatytułowany „Feministki przeciwko rodzinie”, tłumacząc po prostu publiczności jego podstawowe przesłanki. Sommers twierdziła, że feministki na uczelni były bardziej zainteresowane promowaniem rewolucyjnych zmian społecznych, niż promowaniem odpowiedzialnej wymiany idei. Na końcu uzasadniła swoje tezy i wysnuła wnioski. Według niej, feministki dążyły do zniszczenia tradycyjnego (kobieta i mężczyzna) modelu rodziny. Według ich mocno przesiąkniętych marksizmem poglądów, rodzina jest przyczyną ucisku kobiet. Mężczyźni to „burżuazja”, a kobiety są „proletariatem”. Taka teoria – niezwykle uproszczająca rzeczywistość i nieobiektywna naukowo – wzięła szturmem uniwersytety w latach 80. i jeszcze bardziej w 90. Sommers rozróżnia „liberalny” feminizm i „gender” (radykalny) feminizm. Ten pierwszy promuje wyrównanie płać (ta sama płaca za tę samą pracę) oraz sprzeciw wobec dyskryminacji. Ten drugi jest pełnoprawną ideologią, która każdą dziedzinę życia społecznego postrzega przez pryzmat płci. To właśnie z jej przedstawicielkami Sommers toczyła wielokrotnie spory. Wpływ tej ideologii, która także naukę postrzega przez podział na płeć, wyjaśnił mi wtedy skąd się wzięło wcześniej to dziwne pytanie studentki z Clemson. Spotkałem Sommers kilka lat później. Moje zainteresowania zaczęły przechodzić wtedy z metodologii naukowej do myśli politycznej i podstaw wolnego społeczeństwa. Pasjonowała mnie filozofia libertariańska i zacząłem się obracać w środowisku libertariańskich filozofów, z którymi ona już wcześniej się przyjaźniła. Wszyscy uchodziliśmy wtedy za ousiderów, choćby dlatego, że nie uważaliśmy się za kolektywistów. Na podstawie tego co powiedziała mi Sommers oraz na podstawie jej artykułów, przyjrzałem się tak zwanej „szkole feministycznej”. To czego się dowiedziałem, zaszokowało mnie. Pewna feministka nazywała naukową metodologię Newtona i Bacona „instruktażowym gwałtem” (ponieważ postulowali „penetrowanie” sekretów natury?). Inna przyrównywała romantyczną kolację przy świecach do prostytucji. To są tylko dwa, stosunkowo łagodne przykłady (nawet nie pytajcie o te dziwniejsze!). Niemal w tym samym czasie pojawiła się „feministyczna teoretyk prawna” Catharine A. MacKinnon, która uważała, że każdy dobrowolny stosunek seksualny to tak naprawdę gwałt. To tylko uproszczenie tego, co ona mówiła o „zdominowanym przez mężczyzn, patriarchalnych, heteroseksualnym społeczeństwie”. Według niej, linia pomiędzy dobrowolną zgodą a przymusem jest rozmyta, więc w relacjach seksualnych między mężczyznami a kobietami nie da się wyznaczyć prawidłowego rozróżnienia między „dobrowolnym” oddaniem się, a gwałtem. Zatem: w patrialchalnym, czyli zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie, mężczyźni, jako zbiorowość, to potencjalni gwałciciele, a kobiety to bezbronne ofiary. Wydawało mi się to być chorym żartem. Kobiety zdominowane przez mężczyzn? Gdzie? W naszych czasach ciężko się nawet umówić na randkę, a co dopiero podporządkować sobie kogoś. Zniewolić wykształconą kobietę? Musiałbym chyba odejść od zmysłów. Ale ci ludzie byli gloryfikowani i traktowani jak bohaterki, które złamały akademickie „tabu” i których nauka „przecierała szlaki”. Dostawały one stałe zatrudnienie od różnych instytucji i wypłacano im komfortowe pensje, podczas gdy faceci tacy jak ja, mieli problem żeby się utrzymać i byli traktowani jako akademicka tania siła robocza. Musieliśmy się przenosić ze szkoły do szkoły, pracując jako „wykładowca wizytujący” lub „adiunkt”, podpisując terminowe umowy na rok, dwa, góra trzy lata.

„Nienawidzę białych, bogatych, heteroseksualnych mężczyzn” – manifestacja feministek w Sztokholmie. Nie byłoby tak źle, gdyby świat według radykalnego feminizmu to nie była czysta fantazja. Ale nie ma czegoś takiego jak „patriarchat”. Sądy wyraźnie faworyzują kobiety w sprawach rozwodowych i przydzielaniu opieki nad dzieckiem. Kobiety zwykle żyją dłużej niż mężczyźni – być może dlatego, że mężczyźni zawsze podejmują pracę w bardziej niebezpiecznych zawodach i są znacznie bardziej narażeni na uraz lub nawet śmierć w czasie pracy. Znacznie więcej uwagi poświęca się – i rząd wydaje na to więcej pieniędzy – na problemy zdrowotne kobiet niż problemy zdrowotne mężczyzn. To mężczyźni, od zawsze, byli tymi, którzy walczyli i umierali na wojnach, lub cierpieli po nich w wyniku niepełnosprawności (radykalne feministki najwyraźniej chcą, aby równie wiele było zabitych lub okaleczonych w walce kobiet co mężczyzn – stąd „kobiety w walce”). Feministyczne „badania” na naukowe tematy, takie jak filozofia nauki, są często po prostu głupie. Niektóre z ich propozycji, np. odnośnie „nauki przyjaznej kobietom”, wydają się zapraszać do kpiny – i czasem rzeczywiście ją otrzymują, jak wtedy gdy pewna filozofka Marguerita Levin zapytała sarkastycznie, czy „feministyczne samoloty pozostawałyby w powietrzu dzięki feministycznym inżynierom?” („Nauka i feminizm” w The American Scholar). Co więcej, badałem programy tzw. akcji afirmacyjnej i jaśniejsze stało się, że wyjaśniają one rosnący wpływ radykalnego feminizmu (a także multikulturalizmu i innych pomysłów ery poprawności politycznej). U jej korzeni stało długotrwała działalność mająca na celu ogólną kolektywizację. Preferencyjne zatrudniane różnych ludzi w celu uzyskania „różnorodności”, spowodowało brak swobodnej kontroli jakości. Polityczna poprawność, która przebiegła przez krajobraz niczym tornado w latach 90., spowodowała upadek selekcji i naturalnej konkurencji. Przez to, w świecie nauki zaczęły się pojawiać totalne nonsensy, co ogólnie wpłynęło na jakość czegokolwiek w dzisiejszych czasach.

Christina Hoff Sommers napisała później pracę „Kto ukradł feminizm?” (1994). W wyniku ciągłych ataków w środowisku akademickim, zrzekła się członkostwa w APA i ostatecznie zrezygnowała z wykładanie na stanowisku naukowych w American Enterprise Institute w Waszyngtonie. Swobodnie kontynuowała swoje badania i napisała książkę „Wojna przeciwko chłopcom” (2000). Dzisiaj, owoce radykalnego feminizmu są widoczne wszędzie. Powszechny problemem jest rozpad rodziny (chociaż, żeby być uczciwym, jest to też spowodowane polityką finansową, która zmusza obydwoje rodziców do pracy na pełny etat). Radykalne feministki zdominowały szczególnie wiele wydziałów humanistycznych, wliczając w to ten, który ja ukończyłem. Mają silną reprezentację w wielu administracjach instytutów badawczych; kontrolują grupy zawodowe, takie jak Modern Language Association. Wiele obecnych „stypendium” bierze pod uwagę płeć i jest feministyczną ideologią. Tymczasem, statystyki przyjęć z ostatnich lat wskazują na spadek liczby mężczyzn na uczelniach czteroletnich (chodzi głównie o szkoły o profilu humanistycznym – przyp. tłumacza). Zwróciło to uwagę całego kraju. Najnowsze statystki wykazują, że odsetek mężczyzn na uczelniach i kampusach uniwersyteckich spadł do 43% w całym kraju, a w niektórych nawet poniżej 40%. Traktowane jest to niczym wielka zagadka: dlaczego nagle mężczyźni są w tyle, choć nigdy tak nie było? Dla tych z nas, którzy obserwowali politykę płci na akademiach od lat 80., odpowiedź jest oczywista. Żaden szanujący się mężczyzna, jeśli tylko ma alternatywę, nie będzie uczęszczał na zajęcia, na których musi być na łasce profesora-radykalnej feministki. Wraz z polityczną poprawnością, która spętała wolność słowa, mężczyźni muszą być też ulegli w swojej mowie. Dlatego zwyczajnie wolą iść na mniej upolitycznione uczelnie techniczne. Inni wybierają takie zawody, które nie wymagają studiów czteroletnich. A czy radykalny feminizm pomógł kobietom? A może bardziej właściwe jest pytanie: czy miał on na celu pomoc kobietom? Nie wydaje mi się. Wielu kobietom, feminizm obiecywał błyskotliwe kariery – ale też dzieci pozamałżeńskie, związki „na jedną noc” i feministyczne przekonanie, że „kobieta potrzebuje mężczyzny jak ryba roweru”. W praktyce jednak, kobiety zostały zmuszone do dłuższej i cięższej pracy, a wracając wyczerpane do domu muszą się jeszcze zajmować jednym lub większą liczbą dzieci. Rezultatem jest stres, zmęczenie, wypalenie. Za to młodzi chłopcy, w niekompletnych rodzinach, dorastają bez odpowiednich męskich wzorców. W wyniku tego, chłopcy i mężczyźni stali się zniewieściali. Męska asertywność została wyśmiana, za to receptę na problemy widzi się w metroseksualnej wrażliwości. Jak argumentuje Christina Hoff Sommers, normalni mężczyźni nie mogą się odnaleźć w takim świecie. Niektórzy mężczyźni, świadomie decydują się na prowadzenie samotniczego trybu życia. Nie są wstanie nawiązać normalnej relacji z kobietą, na uczelni czy w pracy, z obawy o zarzut „molestowania seksualnego”. W tej chwili co drugie małżeństwo się rozpada; mężczyźni nie potrafią ratować swoich małżeństw, choćby przez sprzyjające kobietom sądy – obawiają się też o swoje finanse. Co więcej, wielu z nim życie została zniszczone przez oszczercze zarzuty o molestowanie. Coraz częściej to oskarżony musi udowadniać swoją niewinność. Do tego jeszcze dochodzi koszmarne cierpienie dzieci, które czasem przez lata muszą oglądać walkę swoich rodziców. Wszystko to powoduje, że coraz więcej ludzi – obojga płci – starzeje się samotnie. Może być tak, że komuś zależy na takim stanie rzeczy, ponieważ kiedy ludzie – a w szczególności dzieci – tracą swoje rodziny i są odcięci od psychologicznego wsparcia najbliższych osób, społeczeństwo staje się bezosobowe, materialistyczne i zwyczajnie słabe. Jak to się ze sobą wiąże i jakie są tego konsekwencje? W swoim wywiadzie dla New American, Aaron Russo (12 czerwca 2006, Aaron Russo zmarł nieco ponad rok później – przyp. tłumacza), znany z filmu „Ameryka: od wolności do faszyzmu”, wspomina, jak kiedyś popierał ruch kobiet i walkę o równe szanse dla nich w rozmowie z członkiem klanu Rockerfellerów (Nickiem Rockerfellerem, Russo zawiązał z nim przyjaźń i opisał ją później szczegółowo w wywiadzie dla Alexa Jonesa – przyp. tłumacza). Russo opisuje deprymującą odpowiedź swojego rozmówcy: „On spojrzał na mnie i powiedział – „Wiesz, jesteś idiotą, że w to wierzysz. To my Rockerfellerowie… stworzyliśmy ten cały ruch kobiet i wypromowaliśmy to. I nie interesują nas równe szanse. Zaprojektowaliśmy to, żeby obu rodziców nie było w domu, i żeby musieli pracować, przez co płacą wyższe podatki. I następnie my przejęliśmy kontrolę nad dziećmi i mogliśmy decydować, jak je wychowywać i edukować”. Za ruchem feministycznym, jak cień, stoi elita rządowa, chcąca sprawować kontrolę nad ludźmi – nad mężczyznami, nad kobietami, nad dziećmi, nad miejscami pracy, nad edukacją, i w końcu nad całym społeczeństwem. Radykalne feministki – mające obsesję nad punkcie płci, ale nigdy nie oglądające się za kulisy sceny – grały rolę pożytecznych idiotów przez ponad 40 lat. Feminizm nigdy tak naprawdę nie działał na rzecz kobiet i ich możliwości, dlatego korzyści z niego, patrząc obiektywnie, okazują się iluzoryczne. Wiele kobiet wypełniało przypisane sobie role nieświadomie. Coraz bardziej podążały naiwnie za swoimi przywódcami. Polityczna poprawność okazała się dobrym narzędziem do uzyskania współpracy ze strony mężczyzn – albo przynajmniej wymuszenia na nich milczenia. Stąd dzisiejszy „feministyczny” porządek: kobiety nie ufają mężczyznom, mężczyźni nie ufają kobietom. Kobiety muszą pracować rekordowo długo, a ich dzieci przechodzą indoktrynację w sponsorowanych przez państwo przedszkolach, gdzie wpaja im się wartości globalizacji, Nowego Ładu Światowego i Kart Ziemi (projekt ONZ mający na celu zadeklarowanie zasad niezbędnych do budowy nowoczesnego społeczeństwa – przyp. tłumacza). Nie liczy się życie żadnego pojedynczego mężczyzny czy pojedynczej kobiety. W skłóconym społeczeństwie nikt nie zwraca uwagi, że prawdziwi wrogowie znajdują się ponad nami.

Steven Yates Tłumaczenie: Wojciech Mazurkiewicz

Ekoterroryzm: kulisy bycia “zielonym” W 2005 roku amerykańskie Federalne Biuro Śledcze (FBI) uznało ekoterroryzm za największe wewnętrzne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Od 2003 roku ekotaż (zbitka przedrostka “eko” i słowa “sabotaż”) spowodował w USA zniszczenia mienia wartego setki milionów dolarów. Ekotaż nie ogranicza się jednak do terytorium Stanów Zjednoczonych. Ekotażyści (gra słów od rzeczownika “sabotażyści”) działają na całym świecie, obracając w ruiny i zgliszcza wszystko, czego się dotkną. Międzynarodowe grupy ekoterrorystyczne, takie jak Front Wyzwolenia Zwierząt (Animal Liberation Front – ALF) czy Front Wyzwolenia Ziemi (Earth Liberation Front – ELF), przekształciły się w najaktywniejsze ekstremistyczne organizacje kryminalne na świecie. Liderzy i osoby wspierające organizacje, takie jak ALF i ELF, w zdecydowany sposób demonstrują swoje poparcie dla ekotażu. Alex Pacheco, współzałożyciel organizacji PETA (Ludzie na Rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt – People for the Ethical Treatment of Animals), powiedział kiedyś: “Podpalenia, zniszczenia własności i złodziejstwo są “akceptowalnymi zbrodniami”, jeśli odnosi się je do zwierząt”. Jerry Vlask z Ligi Obrony Zwierząt naciskał na ekotażystów, aby “doprowadzili do aresztowań, niszczyli mienie tych, którzy torturują zwierzęta, uwolnili zwierzęta z piekła na ziemi tolerowanego przez nasze społeczeństwo”. Tim Daley, lider brytyjskiego Frontu Wyzwolenia Zwierząt, głosił: “Podczas wojny musisz użyć broni. W wyniku tego zginą ludzie. Jestem gotów wspierać tego rodzaju działania, jak rzucanie butelek z benzyną czy podkładanie bomb pod samochody, a w późniejszym etapie strzelanie do tych, którzy praktykują stosowanie sekcji na żywych zwierzętach. Jestem gotów strzelać do nich na progach ich własnych domów”.

Ekologiczny szantaż W świecie globalnych mediów, w szkołach, Kościołach, w rządach i stowarzyszeniach ekonomicznych, “kultura ochrony środowiska” rozwija się już od wielu dekad. Trzeba jasno powiedzieć: ma ona wiele pozytywnych aspektów. Zwraca na przykład naszą uwagę na prawdziwe zagrożenia związane z zanieczyszczeniem środowiska, zmniejszeniem powierzchni lasów, nieumiarkowaniem w korzystaniu z zasobów naturalnych i nadużyciami wobec istot żywych. Ta kultura doprowadziła jednocześnie do wytworzenia ekstremistycznych odłamów zorganizowanych ekoszantażystów, których ekoterroryzm jest naprawdę oderwany od sumienia. FBI definiuje ekoterroryzm, jako “użycie bądź groźbę użycia przemocy o naturze kryminalnej wobec niewinnych ofiar bądź wobec ich mienia przez zorientowane ekologicznie ponadnarodowe grupy powołane w celu osiągnięcia związanych z ochroną środowiska celów politycznych skierowanych do bliżej nieokreślonej publiczności”. Kultura ekologiczna została wypaczona przez ekoszantażystów. Prawdziwe zalety “bycia zielonym”, dbania o zrównoważony i przyjazny środowisku rozwój handlu i budownictwa, zostały przysłonięte przez radykalną ideologię i ekoszantaż ekoterrorystów. Na bazie, jakiej ideologii rozwija się ekoterroryzm? Możliwe, że wtedy, kiedy ta ideologia zostanie w racjonalny sposób nazwana i zanalizowana, będzie możliwe odróżnienie ekologii mądrej od wypaczonej i dzięki temu przyjazna środowisku kultura będzie mogła rozwijać się w oparciu o pewny, filozoficznie korzystny grunt. Zrozumienie i zanalizowanie ideologii ekoterroryzmu może nastąpić wtedy, kiedy zaczniemy od zdefiniowania jej, jako jednej z trzech podstawowych, ale łatwej do wyodrębnienia ideologii ekologicznych. Trzy podstawowe nurty ideologiczne odnoszące się do ekologii to antropocentryzm, ekocentryzm i konserwacjonizm. Antropocentryzm stoi na stanowisku, że człowiek, jego dobro i podejmowane przez niego aktywności (wliczając w to rozwój ekonomiczny) mają wartość większą bądź równą interesowi środowiska, zwierząt, roślin i minerałów. W ujęciu antropocentrycznym środowisko naturalne nie ma autonomicznej wartości moralnej. Podobnie jak starożytny sofista Protagoras, antropocentryzm stoi na stanowisku, że “człowiek jest miarą wszechrzeczy”, a w konsekwencji – iż wartość środowiska naturalnego zależy od wartości nadanej mu przez ludzi. “Zieloni” kojarzą zazwyczaj antropocentryzm z mentalnością biznesmenów i “oświeconych” rządów oskarżanych przez nich o instrumentalne traktowanie przyrody. Naturą się manipuluje, próbuje się ją zmienić, używać jej, nadużywać, traktując ją jedynie, jako obiekt działań człowieka mających na celu zaspokojenie jego potrzeb i zachcianek. Natura jest tutaj, zatem instrumentem w rękach człowieka, a jej wartość definiowana jest jedynie na podstawie tego, jaką korzyść przynosi ona człowiekowi.

Antyludzki ekstremizm Ekocentryzm, dla kontrastu, sprzeciwia się traktowaniu natury, jako środka do zadowolenia człowieka. Utrzymuje on, że elementy natury mają swoją autonomiczną wartość, wliczając w to wartość moralną, która jest równa bądź większa od wartości interesów człowieka, jego aktywności, a nawet od niego samego. Ekocentryzm stoi, zatem na stanowisku, iż człowiek nie ma uprzywilejowanego miejsca na Ziemi i odmawia mu prawa do panowania nad naturą. Krótko mówiąc, w ekocentryzmie człowiek nie stanowi większej wartości niż jakikolwiek inny element przyrody. W takim ujęciu ekocentryzm dąży do zamazania różnicy między człowiekiem a innymi istotami żywymi. Jak zauważył John Moore, ekocentrycy uważają, że istnieje “skomplikowana sieć wzajemnych powiązań pomiędzy wszystkimi mieszkańcami Ziemi – ludźmi i nie-ludźmi, przyrodą ożywioną i nieożywioną”, a zatem “rodzaj ludzki jest zaledwie jednym z wielu rodzajów istnień, dla których Ziemia jest domem. Jest to rodzaj “ziemskiej wspólnoty”, w której ludzie i nie-ludzie dzielą się Ziemią tworząc sieć wzajemnych zależności. Zgodnie z taką wizją “ziemskiej wspólnoty” ekocentrycy nie prowadzą rozróżnienia pomiędzy ludźmi a nieludźmi. Radykałowie uważają nawet, iż ci, którzy utrzymują, że ludziom przynależny jest wyższy status moralny niż innym istotom żywym, winni są pewnej odmiany szowinizmu, jaką jest preferowanie określonego gatunku ponad inne. Takie zachowanie uważają za wysoce niemoralne, podobnie jak rasizm czy seksizm. Ingrid Newkirk, krajowy dyrektor PETA, powiedziała kiedyś, że “bojownicy o prawa zwierząt nie faworyzują gatunku ludzkiego, wyodrębniając go spośród innych zwierząt, a zatem nie istnieje żadna naturalna podstawa do tego, by uważać, że człowiek ma jakieś specjalne prawa. Szczur, świnia, pies, chłopiec – wszystko to są ssaki”. Newkirk odrzuca również wyrażenie “zwierzątko domowe”, ponieważ uważa je za nacechowane ideologicznie. Zamiast tego proponuje termin “zwierzęta towarzyszące”. W dokumentach PETA, w rozdziale dotyczącym “postanowień na temat zwierząt towarzyszących” możemy przeczytać, że zwierzęta domowe są traktowane “jak niewolnicy, czasem przetrzymywani w dobrych warunkach, ale jednak wciąż niewolnicy”. Do ekstremistów podzielających poglądy Newkirk należy np. Michael W. Fox, który jako wiceprzewodniczący amerykańskiego Humane Society stwierdził, że “życie mrówki i życie mojego dziecka powinno mieć taką samą wartość”. Tak zwani etycy – Peter Singer i Tom Regan, prezentują podobnie niepokojące poglądy. Singer stwierdził na przykład: “Z pewnością istnieje wiele zwierząt, których życie według różnych kryteriów jest więcej warte od życia niektórych ludzi”. Regan zobrazował, co Singer miał na myśli, mówiąc o “niektórych ludziach”. Kiedy Regana zapytano, co by zrobił, gdyby w szalupie na oceanie znajdowało się tylko jedno miejsce i gdyby musiał on wybrać między uratowaniem psa lub dziecka, odpowiedział: “Gdybym musiał wybrać między upośledzonym dzieckiem a inteligentnym psem, wybrałbym psa”. Dla Regana w sieci wzajemnych zależności upośledzone dziecko jest z pewnością jednym z tych istnień ludzkich, których życie jest mniej ważne od życia inteligentnego psa.

Natura nie wybacza Ekstremistyczne dogmaty ideologii ekocentrycznej są na szczęście podważane przez mądrą filozofię konserwacjonizmu. Co więcej, jej mądrość koresponduje z treścią nauczania Kościoła katolickiego na temat środowiska naturalnego.Konserwacjonizm jest zarazem podobny i różny od antropocentryzmu i ekocentryzmu. Podobnie jak ekocentryzm, konserwacjonizm stoi na stanowisku, że elementy natury posiadają autonomiczną wartość, ale zarazem – podobnie jak antropocentryzm – utrzymuje, że interes człowieka, podejmowane przez niego działania i wreszcie on sam mają większą wartość – zwłaszcza moralną – niż inne elementy środowiska naturalnego. Jako istoty niezależne, razem z innymi i w zgodzie ze środowiskiem naturalnym, ludzie mają obowiązek być rozumnymi strażnikami natury. Konserwacjonizm nie oznacza podporządkowania człowieka naturze. Zakłada on wymóg poszanowania środowiska i wartości humanistycznych, ponieważ spośród wszystkich istot ziemskich ludzie są tymi najbardziej rozwiniętymi i najzdolniejszymi. Są zarazem jedynym gatunkiem obdarzonym rozumem i racjonalnym poczuciem moralności. Konserwacjonizm, jak już wspomniano, nie zaprzecza istnieniu autonomicznej wartości elementów przyrody, podobnie zresztą jak antropocentryzm. Konserwacjonizm nakłada na nas obowiązek szanowania przyrody – za to tylko, że jest, a nie wtedy, kiedy ludzie zdecydują się nadać jej określoną wartość. Mimo kładzenia nacisku na konieczność współdziałania człowieka z przyrodą konserwacjonizm w żaden sposób nie zaciera różnic między ludźmi a innymi istotami żywymi. Szanuje i podtrzymuje szczególny status człowieka, jako istoty racjonalnej, wyróżniającej się spośród innych i mającej wyższą wartość niż inne elementy przyrody. Konserwacjonizm jest wzbogacony przez nauczanie Kościoła, które kładzie nacisk na obowiązek służenia naturze i dbania o nią. Ekocentryści często krytykują nauczanie Kościoła na temat środowiska naturalnego, tłumacząc, że fragment Księgi Rodzaju, w którym Bóg daje człowiekowi prawo, aby ten czynił sobie ziemię poddaną, prowadzi do antropocentryzmu usprawiedliwiającego eksploatowanie natury bez opamiętania dla wyłącznych korzyści człowieka. Katechizm Kościoła Katolickiego naucza jednak, że owo panowanie człowieka nad światem przyrody nie jest absolutne ani bezwarunkowe, zwłaszcza w aspekcie własności. Cytując Katechizm: “Panowanie człowieka nad przyrodą nieożywioną oraz nad zwierzętami, dane mu przez Boga, nie jest jednak panowaniem absolutnym. Wymaga ono szacunku dla integralności stworzenia”. Kiedy zinterpretuje się termin “panowanie” zgodnie z filozofią zarządzania w konserwacjonizmie, będzie on oznaczał, iż ludzie są zobowiązani do chronienia natury i dbania o wszystkie żywe stworzenia z dwóch ważnych powodów. Pierwszym powodem, dla którego na ludziach spoczywa ten obowiązek, jest fakt posiadania przez elementy przyrody wartości wypływającej z nich samych. W języku tradycyjnej scholastyki elementy przyrody posiadają swoje jestestwo, swoją “esencję”, która decyduje o tym, iż są tym, czym są. W konsekwencji to, czym dana rzecz jest i jaką ma ona wartość, wynika ostatecznie z samego jej jestestwa, a stanie na stanowisku, że wartość rzeczy jest im nadawana jedynie przez ludzi, byłoby brakiem poszanowania ich integralności. Ze względu na swoją autonomiczną integralność elementy przyrody są, zatem same z siebie dobre, jako takie. Takie stanowisko koresponduje z nauczaniem Kościoła mówiącym o tym, że wszystko, co zostało stworzone, jest dobre – zgodnie z tym, co powiedział Bóg w Księdze Rodzaju. Drugi powód konieczności szanowania środowiska naturalnego wypływa z afirmacji istnienia esencjonalnej współzależności pomiędzy człowiekiem a innymi ludźmi i elementami środowiska naturalnego, która jest konieczna do zachowania i przekazywania z pokolenia na pokolenie zasady sprawiedliwości. Nie jest to ekstremistyczna “sieć” doktryn, jak bywa to w środowisku ekocentryków. Kompendium nauki społecznej Kościoła podkreśla: “Odpowiedzialność za środowisko naturalne, za wspólne dziedzictwo rodzaju ludzkiego odnosi się nie tylko do bieżących potrzeb, ale także do tych przyszłych… Jest to odpowiedzialność obecnej generacji przed przyszłymi pokoleniami. Rozciąga się ona nie tylko na rządy i społeczeństwa poszczególnych państw, ale także na wspólnotę międzynarodową”. Zarówno Kościół katolicki, jak i konserwacjoniści akcentują, że na człowieku spoczywa obowiązek służenia środowisku naturalnemu, dbania o jego ochronę i o dobro przyrody – tak aby z jej dobrodziejstw mogły korzystać kolejne pokolenia. Z dwóch powyższych powodów normy moralne konserwacjonizmu mówiące o obowiązku dbania o środowisko naturalne są wzbogacone tym, co Katechizm Kościoła Katolickiego nazywa solidarnością pomiędzy wszystkimi stworzeniami i stworzonymi przez Boga elementami natury. Pierwszym powodem jest tutaj znowu integralność elementów przyrody podkreślana przez konserwacjonistów, kolejnym – ogólne zasady sprawiedliwości, które konserwacjonizm opiera na sieci wzajemnych powiązań pomiędzy ludźmi a środowiskiem naturalnym. Temat ideologii ekocentrycznej stanowi wyzwanie dla filozoficznej mądrości konserwacjonizmu. Musi ono zostać podjęte. Im mocniej ekocentryzm będzie krytykowany, tym bardziej go to osłabi i tym bardziej traci on zdolność do rozprzestrzeniania ideologii ekoterroru. W miarę wzrostu wyzwań związanych z ekocentryzmem konserwacjonizm zintegrowany z nauczaniem Kościoła w dziedzinie ochrony środowiska w coraz pełniejszy sposób będzie odzwierciedlał głos filozofii na temat natury. Aby konserwacjonizm coraz pełniej zastępował ekocentryzm w dziedzinie kultury, powinniśmy modlić się słowami Jego Świątobliwości błogosławionego Jana Pawła II: “Mam nadzieję, że przykład św. Franciszka pomoże nam nieustannie podtrzymywać poczucie “braterstwa” z tymi wszystkimi dobrymi i pięknymi rzeczami, które stworzył Bóg Wszechmogący. Niech On nam stale przypomina o naszym poważnym zobowiązaniu okazywania im szacunku i dbania o nie z troską, w świetle tego większego i wyższego rzędu braterstwa, które istnieje w obrębie całej rodziny ludzkiej”. Tłum. Agnieszka Żurek

Narodowe Siły Zbrojne - wojna na dwóch frontach Dla tej organizacji nie było wroga numer jeden, czy wroga numer dwa. Wyrażano to jasno i bez kamuflażu. Był jeden wróg, obojętne, jak się nazywał, Niemiec czy bolszewik - przypomina, historyk i badacz dziejów Narodowych Sił Zbrojnych. Elity III RP niechętnie mówią o Narodowych Siłach Zbrojnych. Tymczasem była to duża organizacja, z wieloma sukcesami militarnymi, i całą koncepcją polityki po zakończeniu wojny. Proszę krótko przybliżyć, czym był NSZ.  Dziś w ogóle historia polskiej konspiracji niepodległościowej w czasie okupacji 1939-1945 i po wojnie zeszła na dalszy plan. To naturalny proces, wszak tamto pokolenie wymiera w przyśpieszonym tempie, a dla ludzi młodych to bardzo odległa historia. Z NSZ jest problem zaszłości – przez cały powojenny okres dla propagandy komunistycznej to był najgorszy straszak. Było to uosobienie najgorszego zła, kolaboracji z Niemcami, „faszyzmu” i reakcji. Tymczasem to przecież komuniści mając na sumieniu najgorsze grzechy, to oni potrafili wydawać Niemcom ludzi z podziemia niepodległościowego. To oni podstępnie atakowali i mordowali przeciwników z AK czy NSZ. Mordowali ukrywających się Żydów a po wojnie skazywali za to żołnierzy podziemia niepodległościowego, w tym NSZ. Ale też były wewnętrzne, utajone śledztwa przeciwko własnym działaczom, stąd o tym dużo dziś wiemy. NSZ były obok AK jedyną dużą, profesjonalną organizacją wojskową w konspiracji. Były świetnie zorganizowane, z ogromnym zapleczem propagandowym (prasa, książki, broszury, opracowania). Wspaniałą kartą jest ich wywiad, rozciągnięty daleko poza terytorium II RP, ogarniający całą III Rzeszę. Ich oddziały brały znaczący udział w akcji „Burza” i przede wszystkim w Powstaniu Warszawskim, choć politycznie ich kierownictwo nie zgadzało się z taką koncepcją, uważając, że obowiązuje nas „ekonomia krwi”, czyli szczególna ochrona ludności polskiej przed wyniszczeniem. Była to organizacja całkowicie niezależna od obcych politycznych i ideologicznych wpływów, samowystarczalna materialnie, więc nikt nie mógł jej dyktować warunków postępowania i działania. NSZ miały też program europejski (tak!), plan reformy rolnej, reform ustrojowych i społecznych. To był potężny ruch umysłowy o ogromnym wpływie na młode pokolenie, na młodą polską inteligencję, wykształconą po zaborach już w II RP. Ich program przyciągał oryginalnością i świeżością, było wśród nich bardzo dużo ludzi naprawdę wybitnych, choć nie zawsze mocno zaangażowanych politycznie.

W Deklaracji NSZ, ujawnionej w lutym 1943 roku, NSZ postawiło za cel walkę o granicę na Odrze i Nysie, a na wschodzie w oparciu o postanowienia pokoju brzeskiego. Organizacja ta od początku zakładała, więc walkę z dwoma zaborcami. Tak, NSZ od początku głosiły taki program graniczny, przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo Polski, ponadto, aby zniszczyć na długo potęgę Niemiec w Europie, które zagrażały sąsiadom od setek lat. Polska zapłaciła przecież za takie sąsiedztwo rozbiorami i katastrofą dziejową. Dla tej organizacji nie było wroga numer jeden, czy wroga numer dwa. Wyrażano to jasno i bez kamuflażu, że jest wróg jeden, obojętne, jak się nazywa, Niemiec (pamiętajmy, że podczas wojny nikt nie mówił o jakichś tajemniczych „faszystach”, czy „nazistach”, to byli Niemcy), czy bolszewik. W dodatku oni pisali, wprost, że mamy też „drugą okupację”, w postaci band sowiecko-komunistycznych, które przygotowują grunt pod powojenne zmiany na korzyść Stalina. Inni widzieli w nich prawie do końca „sojuszników”… Warto też dodać, że sami Niemcy uznawali w polskiej konspiracji NSZ za wzór najlepszej organizacji i najbardziej obawiali się ich programu granicznego. Dziś mamy już dostęp do takich dokumentów, które NSZ-owi przynoszą chlubę.

Jakie były różnice między NSZ a AK w definiowaniu wroga? AK nie od początku orientowała się na walkę Rosją. Różnice zawsze były, ale nie tak istotne. Zarówno AK jak i NSZ, jako główny cel stawiały sobie odzyskanie niepodległości i odbudowę Państwa Polskiego na nowych zasadach. Jak to miało wyglądać? Na ten temat trwały spory w całym podziemiu. Pamiętajmy, że w konspiracji nie było cenzury, jak w II RP. Pisali, więc wszyscy i o wszystkim. To była prawdziwa eksplozja pomysłów, planów, marzeń… Niektóre były naiwne, inne zaś aż do dziś dnia są niezwykle wartościowe. AK była skrępowana stanowiskiem naszych aliantów, a ci przecież od początku stawiali na Rosję, w Stalinie widząc przede wszystkim swojego, a zatem i „naszego” sojusznika. My byliśmy jedynie pożytecznym narzędziem. Wiadomo, że wyszliśmy na tym fatalnie. Zrobiliśmy swoje i oddano nas w pacht bolszewikom na prawie pół wieku. Polska długo nie odrodzi się z tych popiołów, jakie z niej zostały. W wielu dziedzinach cofnęliśmy się nawet o kilkadziesiąt lat!

 Na NSZ ciążą liczne oskarżenia o antysemityzm, żołnierzom tej organizacji odebrane zostały w okresie komunizmu zasługi bojowe (np. zamach na gen. Kurta Rennera i jego sztab). Jaki jest dzisiaj stan pamięci o NSZ? Oskarżenia są wtedy ważne i istotne, gdy są udowodnione. Tej formacji tego nigdy nie udowodniono, przeciwnie, żołnierze NSZ mają zasługi także w ratowaniu Żydów a wielu obywateli polskich narodowości żydowskiej służyło w ich szeregach, pełniąc nawet bardzo eksponowane funkcje.Kiedyś jednak wiedzy tej nie było. NSZ-owcy zostali wymordowani lub siedzieli w więzieniach po kilkanaście lat, także po 1956 roku! Dokumenty były skrzętnie ukrywane i preparowane. Historia w Polsce Ludowej była przecież wyłącznie propagandowym narzędziem, służąc jako inwektywa. Nikt inny nie miał prawa głosu, nie było niezależnej myśli i takich badań. Zatem na Zachód szedł fałszywy przekaz, wzmacniany zresztą głosami kolejnych emigracji z aparatu władzy i bezpieki, w tym w 1968 roku. I taki obraz został bardzo mocno utrwalony. NSZ-owców obdzierano, tak, dosłownie obdzierano z dorobku organizacyjnego i bojowego, uważając, że i tak muszą siedzieć cicho. Tak było m.in. z akcją na gen. Kurta Rennera i jego sztab na Kielecczyźnie 26 sierpnia 1943 r. Po wojnie przywłaszczali to sobie inni, przede wszystkim komuniści, ale z przykrością muszę powiedzieć, że nie tylko… Dziś mamy już tylko pamięć o tych ludziach i ich dokonaniach. Zakres podstawowych badań jest jeszcze skromny, ale co najważniejsze – uczciwy. Jest młode pokolenie badaczy, które potrafiło i potrafi patrzeć na NSZ bezstronnie, bez ideologicznej skazy. A to jest przecież warunek uczciwego poznawania naszej przeszłości.Rozmawiał: Krzysztof Gędłek

"Obudź się Polsko" ! Kolejny agent mówi "NIET!" ... a my swoje !  UJAWNIAMY. Nie będzie Mszy Świętej i homilii dla uczestników Marszu "Obudź się Polsko". Zdecydowała wola arcybiskupa Kazimierza Nycza

http://wpolityce.pl/wydarzenia/36562-ujawniamy-nie-bedzie-mszy-swietej-i-homilii-dla-uczestnikow-marszu-obudz-sie-polsko-zdecydowala-wola-arcybiskupa-kazimierza-nycza

Jak ustalił portal wPolityce.pl w dwóch wiarygodnych źródłach, podczas marszu "Obudź się Polsko", który organizowany jest 29 września w Warszawie, nie będzie Mszy Świętej ani homilii żadnego księdza biskupa.

Było to dotychczas dość oczywiste podczas dużych obywatelskich zgromadzeń tych Polaków, którzy świadomie i z szacunkiem odwołują się do tradycji chrześcijańskiej i patriotycznej. I tak np. podczas kwietniowego, potężnego marszu w obronie TV Trwam w Warszawie Mszę Świętą koncelebrował i homilię wygłosił biskup drohiczyński Antoni Pacyfik Dydycz. Kilka tygodni temu mówiło się z kolei, że 29 września można spodziewać się obecności w Warszawie także powszechnie szanowanego, m.in. za odważny sprzeciw wobec promocji satanizmu w TVP, biskupa włocławskiego Wiesława Meringa. Ale informacje te nie potwierdziły się. Skąd taki finał tej sprawy? Jak ustaliliśmy przebieg wydarzeń był następujący: organizatorzy manifestacji, a jest nim "Komitet SOS dla telewizji Trwam", wystąpił, jak to jest przyjęte, z prośbą do gospodarza archidiecezji warszawskiej, arcybiskupa Kazimierza Nycza, z prośbą o zgodę na Mszę Świętą dla uczestników marszu. Organizatorom wydawało się oczywiste, że ze względu na rangę uroczystości, w dalszej kolejności dojdzie do zaaprobowania przez arcybiskupa Nycza obecności w roli współgospodarza nabożeństwa któregoś z księży biskupów, który wyraziłby pragnienie także wygłoszenia homilii.

Jednak metropolita warszawski zdecydował inaczej. Zgodę wydał, ale jednocześnie wskazał osobę mającą wygłosić homilię - proboszcza jednej z warszawskich parafii. Jest to dla organizatorów trudne do zaakceptowania. Ze względu na delikatność sprawy a także szacunek dla arcybiskupa Nycza, pomimo zawodu jaki sprawia niektórym wiernym ta decyzja, nikt niemal nie chciał oficjalnie rozmawiać o tej sprawie. Udało nam się jednak zamienić kilka słów z członkiem "Komitetu SOS dla telewizji Trwam" posłem Andrzejem Jaworskim.

wPolityce.pl: Czy rzeczywiście nie będzie mszy świętej 29 września? Andrzej Jaworski, poseł PiS: A skąd państwo o tym wiedzą? Mogę powiedzieć tylko tyle, że rzeczywiście, ze względu na trudność z zapewnieniem odpowiedniego do rangi wydarzenia nabożeństwa najprawdopodobniej nie będzie mszy świętej. Spotkaniu towarzyszyć będzie tylko koncert patriotyczny.

Zwracaliście się z odpowiednią prośbą do arcybiskupa Kazimierza Nycza, biskupa miejsca?Tak, zwróciliśmy się, zgodnie z wszelkimi zasadami i dobrymi obyczajami, o zgodę i pomoc do arcybiskupa. Jednak ze względów... różnych, rozmowy nie znalazły pozytywnego końca. Ale bardzo proszę o to by mnie pan nie naciągał na dalszą rozmowę. To są sprawy wewnętrzne.

EKSHUMACJE: Uwaga, charakteropata! [ks. Henryk Błaszczyk]Część rodzin kwestionuje obecnie identyfikacje, są nawet wnioski o ekshumację. Ksiądz też ma dziś wątpliwości, uważa, że identyfikacje nie były prawidłowe?Nie mam najmniejszych wątpliwości. Dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji ciał. Ten proces mógł trwać bardzo długo, ale Rosjanie, mając doświadczenie wielu katastrof lotniczych, we współpracy z polską grupą, naszymi patologami, ekspertami od kryminalistyki, przeprowadzali z wielką starannością cały proces identyfikacji,
Ksiądz był przy zamykaniu trumien w Moskwie? Przy każdej.
Ksiądz żegnał wszystkich w chwili zamykania trumien? Mogę powiedzieć, że ze zmarłymi byłem od początku, zanim zaczęła się identyfikacja, aż do chwili, gdy zamykano ostatnią trumnę. Z ostatnimi trumnami wróciłem do Polski.

Ksiądz wszystko widział. Jaki sens miałaby ekshumacja? Nie znajduję go. Mam w pamięci obraz tych dwóch ciał, o których ekshumacji się mówi, i nie mam tu żadnych wątpliwości.
Ks. Henryk Błaszczyk ten sam, który Dariusza Federowicza, głośno podnoszącego swe wątpliwości, co do rosyjskich działań, nazwał "charakteropatą".
http://www.polityka.pl/kraj/wywiady/1510386,1,wywiad-ksiadz-mowi-o-identyfikacji-ofiar-katastrofy-smolenskiej.read#ixzz26vY0eX80 

Ks. Błaszczyk: Szaleństwem jest ta ekshumacja Ksiądz Henryk Błaszczyk, który na spotkaniu rządu z rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej nazwał zachowanie Dariusza Fedorowicza charakteropatycznym, znów szokuje. Jego zdaniem ekshumacja ciał ofiar katastrofy smoleńskiej jest szaleństwem.Ks. Henryk Błaszczyk, który po katastrofie smoleńskiej pojechał wraz z polskimi urzędnikami do Moskwy, by pomagać rodzinom ofiar tragedii, uważa, że w trumnach przywiezionych z Rosji znajdują się odpowiednie ciała ofiar. Jego zdaniem nie ma potrzeby dokonywania ekshumacji. - Natomiast czy wówczas, czy dzisiaj, jeżeli ktokolwiek chciałby zawłaszczać tę tragedię - to muszę powiedzieć - dla osobistych walorów politycznych, to jest to bardzo niegodne i bardzo proszę z całej głębi mojego kapłaństwa i starającego się uczciwie przeżyć żywota, aby tego zaprzestać. Aby nie dysponować ciałami dla rozlicznych oczekiwań politycznych. Jest chyba taka granica, której nam nie wolno przekroczyć. Tą granicą jest cmentarz. Trzeba kiedyś powiedzieć - przyjmując prawdę wiary o tym, że Chrystus zmartwychwstał - że kończy się czas żałoby, że kończy się czas celebracji śmierci, że nie możemy trwać w nieustannym rozdrapywaniu żalu, ale trzeba nam zaufać Jezusowi. Trzeba pójść za Nim, On jest światłością. "Kto idzie za mną, ten nie kroczy w ciemności". To takie ważne, żeby ci ludzie mieli światło, żeby wyszli z mroków. Nie wolno ich wpędzać w mrok wątpliwościami, posądzeniami, czymś takim, co powoduje, że rodzi się w nich usprawiedliwiony lęk o to, czy w tej trumnie jest ktoś bliski – mówił ksiądz. Dodaje, że zakłada z „całą uczciwością, że w tych trumnach są bliscy”. - A te trumny już są w ziemi, w poświęconej ziemi, na cmentarzach. I z tych cmentarzy trzeba wyjść – przekonuje ksiądz Błaszczyk. Pytany przez dziennikarza, czy odradzałby rodzinom ekshumowania zwłok, zaznacza, że jest to ich decyzja. - Ja tylko uważam, że ten akt, do którego rodziny mają prawo przyniesie bardzo wiele cierpienia im samym, ale też innym. Otworzenie trumny, w której są szczątki ciała, ofiary katastrofy lotniczej. Wielka odwaga i niezwykła celebracja śmierci. Ja nie apeluję. Jeżeli ktoś ma taką wolę, ma prawo to uczynić. Jestem odżegnywany także od czci, posądzany o jakąś moskiewską agenturę za moje wołanie wyjdźcie z cmentarzy. Za moje, może nieroztropne, ale szaleństwem jest ta ekshumacja, ale absolutnie mają prawo. Tylko błagam, jeżeli już to w ciszy, to w skupieniu, to bez fleszy, bez mediów i bez pierwszych miejsc na listach wyborczych. Za tą cenę – dodaje duchowny. Jego zdaniem w Moskwie panowała „niezwykła współpraca w pomocy rodzinom miejscowego polskiego duchowieństwa”. - Te obecności w kaplicy późną nocą przed Najświętszym Sakramentem, te pytania, które były między zmartwychwstałym, ale przecież wcześniej umęczonym Chrystusem, w katastrofie krzyża - bo to też na swój sposób katastrofa, tylko że ona stała się formą odkupienia od śmierci – tłumaczy ksiądz.

Zaznacza, że „uderzyła” go postawa minister Ewy Kopacz. - Niektórzy posądzają mnie o jakąś nadmierną grzeczność, nie zważam na to, gdyż tej kobiecie to się absolutnie należy - niezwykłe zaangażowanie pani minister Ewy Kopacz. Ta kobieta przeszła absolutnie wymiar swojego urzędu ministerialnego i była bardzo, bardzo człowiekiem – mówił ksiądz Błaszczyk.

PiS na marszu chciało biskupa, kardynał Nycz wyśle proboszcza Kto odprawi mszę przed planowanym przez PiS na 29 września marszem "Obudź się, Polsko"? Organizator manifestacji, poseł Andrzej Jaworski, przyznaje, że liczył, iż będzie to jeden z biskupów pomocniczych. Ale kardynał Kazimierz Nycz wysyła "zaledwie" proboszcza. Na wieść o tym szef mającej wziąć udział w marszu Solidarności "o mało nie spadł z krzesła". "Gazeta Wyborcza" opisuje starania posła PiS Andrzeja Jaworskiego o pozyskanie z archidiecezji warszawskiej duchownego, który miałby odprawić mszę przed marszem "Obudź się, Polsko". O ile jednak poseł chciał, by był jeden z ważniejszych warszawskich hierarchów, np. biskup pomocniczy, o tyle kardynał Nycz zdecydował, że nabożeństwo odprawi jeden z proboszczów. Początkowo pojawiły się informacje, że w związku z tym PiS w ogóle zrezygnuje z odprawiania mszy. Potem jednak dementował te doniesienia sam Jaworski. Marsz się zacznie od koncertu patriotycznego i nabożeństwa odprawionego przez księdza wyznaczonego przez kardynała Nycza - powiedział "Gazecie Wyborczej". Dodał jednak, że wciąż liczy na zmianę decyzji. To prawda, że uważaliśmy, że tak ważne wydarzenie dla wielu wiernych zasługuje na udział, jeśli nie samego kardynała, to któregoś z biskupów pomocniczych - wyjaśniał. Portalowi onet.pl powiedział z kolei, że decyzją kardynała najbardziej zdziwiony był szef związkowców. Gdy powiedziałem o tym przewodniczącemu "Solidarności" Piotrowi Dudzie, to o mało co z krzesła nie spadł - stwierdził Jaworski. Sam kardynał Nycz sprawy komentować nie chce. Głos zabrał za to rzecznik archidiecezji warszawskiej. Dotykamy bardzo delikatnej sprawy. Eucharystia, niezależnie od tego, czy odprawia ją biskup, czy ksiądz proboszcz, jest tak samo istotna. Komentarze w sprawie rangi i znaczenia mszy są bezcelowe i nieuzasadnione - powiedział w rozmowie z dziennikiem ks. Rafał Markowski.

Marsz planowany na 29 września, ma się rozpocząć na pl. Trzech Krzyży około godziny 11:30. Po koncercie i mszy, manifestanci ruszą Traktem Królewskim w kierunku Placu Zamkowego, gdzie czekać będzie estrada i liczni mówcy.

Wyklaskać kard. Nycza, zaprosić ks. Małkowskiego.Ja wprawdzie kardynała Nycza nie słucham wcale i to od dawna, ale chcąc nie chcąc na kolejny wybryk Jego Ekstrawagancji się w mediach natknąłem. Właśnie się okazało, że Jego Arogancja odmówił swojej, kosztownej jak mniemam (kosztownej, nie cennej, to różnica) osoby dla odprawienia w dniu 29 września mszy za Ojczyznę, proponując w zastępstwie któregoś z nieokreślonych z nazwiska proboszczów.*

Mam nadzieję, że nie była ta odmowa spowodowana faktem, iż zaproszenie przyszło nie ze sfer najwyższych (Patriarcha Cyryl, Prezydent, Premier – kolejność nieprzypadkowa), a od ludu pisowskiego, solidarnościowego i – o zgrozo! – radiomaryjnego, co dla Jego Celebrycji miłym być nie może. Chciałbym wierzyć, że prawda jest prozaiczna:

Jego Sybarycja po prostu o swą wygodę dba, podobnie jak o wygodę swoich biskupów pomocniczych. Hm, może to i lepiej, bo gdyby się taki biskup Jarecki za odprawianie mszy wziął, to trzeba by go było wyklaskać od pierwszego słowa, które wygłosi, bo to, co wyprawiał na pogrzebie śp. Józefa Szaniawskego o pomstę do nieba woła (a ja, najwyraźniej w przeciwieństwie do Jego Obiekcji wierzę, że niebo jest, a więc i w razie, czego zemścić się potrafi). Martwi mnie natomiast niepomiernie, iż Krajowy Duszpasterz Establishmentu zaniemógł na zdrowiu poważnie i że tak to kreślę, kompleksowo:

Od dawna już nie widzi i nie słyszy, czego najlepszym (najgorszym?) przykładem jest niedostrzeganie niszczenia Polski przez ferajnę, która nie dość, że tę abstrakcyjną być może dla Jego Alienacji Polskę niszczy, to jeszcze marnuje życie Polakom, a to dla Kardynała powinna być różnica, bo to oznacza prześladowanie konkretnych, a powierzonych kardynalskiej opiece, owieczek. Jego Demencja najwyraźniej nie pamięta, że biskupów, którzy się za Stalina sprzeniewierzyli Polakom, przed gniewem wiernych uchronił wielkodusznie Stefan Kardynał Wyszyński, który biskupom zdradę wybaczył, a ich prośbę o wybaczenie – przyjął. Ale powtórki, Wasza Abominacjo, może nie być. Pisowcom zaś, pozwolę sobie, jako praktyk komunikacyjny, radę dać:

Zamiast się do Jego Impertynencji z pomocnikami przymilać i łasić - za przeproszeniem olać i zaprosić do odprawienia mszy księdza, który jest tego zaszczytu godny, jak mało, który - Stanisława Małkowskiego. A gdy się kiedyś Jego Hipokryzja odważy jakąś mszę uroczystą odprawić – to go wyklaskać, tak, żeby się poczuł dowartościowany.Bo skoro Jego Egocentria tak bardzo na zaszczyty łasy – to niech ma!

http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/404822,kardynal-kazimier...

Ewaryst Fedorowicz

JAK SIĘ MASZ, MARSZAŁKO KOPACZ??? Nie o zdrowie oczywiście pytam, ale o samopoczucie po tym jak wszystkie kłamstwa smoleńskie marszałki od dziś noszą znamiona przestępstwa? Jak  macki obrzydliwej poczwary wypełzły spod płyty nagrobnej śp.Anny „Solidarność”, a każda z tych macek wypisuje na cmentarnej ziemi tamte znamienne słowa obecnej marszałki, a wtedy tamtego pamiętnego kwietnia’ 2010, ministry zdrowia :

„Z wielką uwagą obserwowałam pracę naszych patomorfologów przez pierwsze godziny. Pierwsze godziny nie były łatwe i to państwo musicie wiedzieć.Przez moment nasi polscy lekarze byli traktowani, jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało możekilkanaście minut, a potem, kiedy założyli fartuchyi stanęli do pracy razem z lekarzami rosyjskimi, niemusieli do siebie nic mówić. Wykonywali jak fachowcyswoją pracę, z wielkim poszanowaniem ofiar tejkatastrofy.”

 http://orka2.sejm.gov.pl/StenoInter6.nsf/0/d43880e41ebf5310c125771500009ffd/%24FILE/65_b_ksiazka.pdf str.140

Czy jest w stanie marszałka Kopacz spojrzeć dziś  prosto w oczy Synowi i Wnukowi śp. Anny Walentynowicz po tym jak okazało się, że przez 28 miesięcy odwiedzali grób swej Matki i Babci, w którym spoczywają nieznane zwłoki?

Jak spojrzy dziś marszałka Kopacz w oczy Rodzinom i Bliskim tych pozostałych 95-ciu Ofiar Smoleńskich, co odpowie, gdy spytają – kogo pochowałem???

Czy spojrzy marszałka Kopacz milionom Polaków w oczy po tym jak nakłamała bezczelnie z trybuny Sejmu RP i wręczyła min. Boniemu pałeczkę w sztafecie kłamstwa?

Boni wtedy powiedział:

"Nadal współczujemy rodzinom, ale wydawało nam się, że też jest ważne to, aby szczątki dotarły do bliskich w kraju i żeby każda rodzina miała również prawo zdecydować o tym, co będzie się działo dalej."

Skierowane do Kopacz pytania zadaję również Komorowskiemu, Tuskowi, Seremetowi i całej tej szemranej bandzie parulsko -millerowskiej, która prawie dwa lata tańczyła jak im ruskie zagrają i oburzała się na tych, którzy wiary ruskim za złamany – tfu! - szeląg –  nie dawali, bydłem, nekrofilami ich zwąc???

Jak się dziś macie i  wy  - wszystkie nieroby, medialne dupowlazy, gnidy celebryckie, wałęsające się od mikrofonu do mikrofonu? To był wasz ostatni egzamin!

Wy – Komorusko-Tuskie tłuki

Kozieje, Wajdy, Środy, Szczuki,

Nałęczo-Niesiołowskie trepy,

Millery, Laski, Klichy, Rzepy,

wiertniczo-czerskie parszywe świnie,

lisy, stokrotki w wazelinie,

ruskie pachołki cuchnące trupem -

dziś pocałujcie Polaków w dupę!

Contessa

Prof. Nalaskowski: Ks. Kozyra nie zrobił nic nieprzyzwoitego. Wiele lat temu znalazłem się w podobnej sytuacji drukuj Znany i ceniony pedagog, prof. Aleksander Nalaskowski nie widzi nic nieprzyzwoitego w otrzęsinach, jakie miały miejsce w salezjańskim gimnazjum. W specjalnym wywiadzie dla Fronda.pl przyznaje jednak, że "głupią winą księdza jest to, że dał się podpuścić", a media skrzętnie to wykorzystały.

Marta Brzezińska: Widział Pan Profesor zdjęcia z "otrzęsin" w salezjańskim gimnazjum? Prof. Aleksander Nalaskowski: Tak.

W pańskiej szkole też panują takie otrzęsionowe zwyczaje? W szkole, której jestem dyrektorem nigdy nie było, nie ma i nie będzie otrzęsin.

W mediach zawrzało po opublikowaniu materiału z lubińskiego gimnazjum, a z ks. Kozyry już zrobiono pedofila. Myślę, że to był rytuał wymuszony przez uczniów na księdzu, który się temu poddał, bo przecież większość dyrektorów stara się podlizać swoim podopiecznym. Może bał się im sprzeciwić, albo nie chciał zrobić dzieciakom przykrości. Ktoś to potem wpuścił do internetu i afera gotowa. Ja w ogóle nie zajmowałbym się tą sprawą, bo tu nie było nic nieprzyzwoitego.

Panie Profesorze, lizanie kolan księdzu to "nic nieprzyzwoitego"?! Sam byłem w dokładnie takiej samej sytuacji, tylko odwrotnej. Kiedy w '89 roku założyliśmy szkołę, uczniowie mnie, jako dyrektorowi, urządzili otrzęsiny. Jedna z uczennic posmarowała czymś kolano, a ja miałem ją w to kolano pocałować.

Chyba Pan Profesor tego nie zrobił? (śmiech) Odmówiłem, argumentując, że są to niepoważne zabawy, a nie o to w takiej szkole, jak moja chodzi. Niemniej, lizanie czy całowanie w kolano to nie jest taki znowu nowy zwyczaj. Ja się wtedy na niego nie zgodziłem, ale myślę, że ksiądz Kozyra zrobił to w ramach dobrej zabawy, aby pokazać, że jest "równiachą" (księża i tak są w niełatwej sytuacji). Ktoś to upublicznił, a teraz kupa baranów próbuje to komentować, nadając sprawie pedofilski wymiar. To jest po prostu świństwo.

Pan Profesor odmówił udziału w takiej zabawie, ale ks. Kozyra chyba nie jest na tyle naiwny, żeby nie przewidzieć, jak takie zabawy mogą zostać zinterpretowane. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy jest nagonka na duchownych. Racja, ale być może księżmi zostają najlepsi spośród tych, których mamy. Powtórzę - spośród tych, których mamy. Dochodzi jeszcze różnica pokoleń, ten ksiądz na oko dobiega czterdziestki, a ja już mam 55 lat. Różni nas bardzo wiele. Dziś można spotkać nauczycieli z tatuażami i kolczykami, a za moich czasów to było nie do pomyślenia!

My oczywiście w redakcji Fronda.pl jesteśmy dalecy od posądzania ks. Kozyry o pedofilię, ale zapytam z nieco innej strony - czy takie zwyczaje otrzęsionowe nie są w jakiś sposób poniżające dla uczniów? Lizanie kolan, klękanie przed kimś... Odpowiem przykładem z mojej szkoły. Przez wiele lat mieliśmy bardzo silną sekcję jeździecką i w jej ramach urządzaliśmy, co jakiś czas tzw. chrzty jeździeckie. Osoby, który przyjeżdżały na pierwszy obóz jeździecki przechodziły przez otrzęsiny, które polegały na symbolicznym daniu całusa w koński zadek. I tu jak najbardziej pojawia się kwestia szacunku - konia, na którym się jeździ trzeba szanować, a w związku z tym trochę mu się podlizać. Zwierzę trzeba szanować, bo ono służy człowiekowi - taka była filozofia. Do zdjęć, które obiegły internet można właściwie wszystko dopisać. Problem pojawia się wtedy, kiedy zaczniemy ustalać, ile w tym naprawdę jest zabawy. Niektóre dzieci ze wspomnianych obozów jeździeckich odmawiały cmoknięcia konia, ale nikt nie robił z tego problemu! Wszystkiemu towarzyszył śmiech, serdeczna atmosfera, etc. Pytanie - ile w tego typu zwyczajach zabawy. Ja bym tego młodzieży nie odbierał.

Tak, tylko pewne zwyczaje, które kiedyś mogły być zabawne, dziś już przestają takimi być i zaczynają się "kojarzyć". Nam w redakcji to przypomniało kocenie nowych żołnierzy w wojsku, co bywało niekiedy bardzo brutalne. W wojsku, zwłaszcza ludowym, to faktycznie, było brutalne. Podsycane dodatkowe przez kadrę oficerską, bo to w jakiś sposób pomagało utrzymać dyscyplinę. Osobiście, byłem w wojsku dłużej niż to mi się należało, więc dobrze wiem, o czym mówię. To było brutalne, ohydne i pozbawione elementu zabawy. Kiedy kazano mi zamiatać schody pod górę, to nie była zabawa, ale kara za niewyparzony język. W sytuacji, o której mówimy, trzeba by zobaczyć, co na to wszystko dzieci, na ile zbuntowały się przeciwko pojawiającym się o ks. Kozyrze komentarzom, na ile to była zabawa. Być może któreś z dzieci poczuło się zmuszone do pocałowania kolana księdza, bo wszyscy tak robili.

Jak się w pańskiej szkole przyjmuje nowych uczniów? U mnie w szkole nigdy nie było żadnego kocenia, żadnego zjawiska fali itp. Jest podział na grupy dla dziewczynek i chłopców, jeśli chodzi o zajęcia z wychowania fizycznego, podział na grupy pod względem zaawansowania, jeśli chodzi o lekcje języków i tyle. Nowych i młodszych przyjmuje się w mojej szkole z otwartymi ramionami i trochę dziwię się, że w szkole katolickiej do tej pory nie zrezygnowano z tego zwyczaju wytykania "nowych", zamiast przyjąć ich z otwartymi ramionami. Jako założyciel i dyrektor szkoły nie zgodziłbym się na żadne otrzęsiny, ale też nie doszukiwałbym się żadnych głębokich podtekstów. Zarówno ksiądz, jak i młodzież są dziećmi swoich czasów.

To jeszcze na koniec zapytam, gdzie jest różnica pomiędzy dobrą zabawą, a poniżaniem uczniów. Powiedział Pan Profesor, żeby nie odbierać dzieciom zabawy, ale gdzie jest ta granica, za którą zabawa przestaje być zabawna. W zabawie nie ma nic złego, kiedy jest wzajemna. Kiedy tak samo bawią się ci, którzy są "otrząni", jak i ci, którzy są "otrząsający". Kiedy odbywały się "chrzty jeździeckie", zawsze byłem obecny przy zabawach. Warunek był jeden: nie upokarzać, nie sprawiać bólu i nie ośmieszać. A w rzeczywistości było często tak, że ci "otrząsający" byli bardziej utytłani w piachu od "otrząsanych" (śmiech). Panowała atmosfera koleżeńska, a "chrzest" był na sam koniec obozu, kiedy wszyscy dobrze się ze sobą zapoznali i wiedzieli, na ile mogą sobie pozwolić. To teraz ja zadam Pani pytanie: Dlaczego nikogo nie gorszą publikowane na stronach liceów zdjęcia ze studniówek, gdzie dziewczynki pokazują stringi i czerwone podwiązki?! A to wszystko dzieje się w obecności dyrektorów, nauczycieli i rodziców! I potem jest jeszcze upubliczniane.

Bo te dziewczynki robią to, dlatego, że chcą, a bohaterem zdjęcia, o którym mówimy jest ksiądz, któremu, delikatnie mówiąc, nie przystoją takie zabawy? To jest tak samo nieprzyzwoite, a co więcej przybrało rozmiar plagi! Ponadto, dziewczynki wcale nie robią tego dobrowolnie, bo te z nich, które są mniej aktrakcyjne, są zmuszane przez klasowe piękności do takich rytuałów. A jak się z nich wyłamią, to będą "be". Jeden ze swoich wykładów poświęcam takiej studniówkowej nieprzyzwoitości. To jest dokładnie to samo. Dyrektorzy szkół nie powinni na to pozwalać. A to się dzieje publicznie.

Panie Profesorze, pełna zgoda, ale tu mamy do czynienia z księdzem. Osobą duchowną, której po prostu nie przystoją takie zabawy! Nie trudno przewidzieć, jak zostaną one zinterpretowane. Tak, ale o księdzu Kozyrze mówi cała Polska, a o tym, co się dzieje na studniówkach, poza moim starym tekstem w "Uważam Rze" nikt się nawet nie zająknął. Jako dyrektor liceum nigdy nie pozwoliłbym na tego typu zabawy i fotografie. Etos dyrektora szkoły czy w koloratce czy bez winien być taki sam! Jako dyrektorka salezjańskiego gimnazjum w Lubinie nigdy nie pozwoliłabym na takie otrzęsiny. Chyba nie tylko w Lubinie? Głupią winą księdza jest to, że dał się podpuścić, a w "nagrodę" media, które tylko na takie ekscesy czekają, wzięły go na szafot. Rozmawiała Marta Brzezińska

Nazista, który chciał orderu od Polaków Spotkanie ofiary i kata, to kultowy motyw w polskiej literaturze faktu. Wygląda na to, że Kazimierz Moczarski, autor „Rozmów z katem” znalazł godnego następcę. „Rozmowy z Erichem Kochem. Próbowałem zmienić świat” Mieczysława Siemieńskiego to zapis niezwykłej rozmowy polskiego Żyda, który uniknął zagłady z jednym z ważnych elementów nazistowskiej machiny zagłady. Książka tym bardziej niezwykła, że powstała na podstawie niezrealizowanego filmu dokumentalnego dla TVP - pisze Aleksander Majewski.

„Miałem niespełna siedem lat, gdy skazano mnie na śmierć. Aryjskie dzieci posłano do szkoły – ja trafiłem do warszawskiego getta. Konferencja w Wannsee wpisała się w dzieje nieludzkiej cywilizacji programem „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” i ten eufemizm oznaczał w nowomowie rasy nadludzi zagładę milionów tych, którym człowieczeństwo zostało odebrane. Mieli jej dokonać Niemcy i Niemcy jej dokonali” – tak swoją opowieść zaczyna Mieczysław Siemieński. Człowiek, który w planach zbrodniarzy, pragnących zdetronizować Boga, nie miał prawa przeżyć wojny. Teraz ten sam człowiek wspomina swoją rozmowę z jednym z tych „übermenschów”, którzy mieli być panami jego życia i śmierci. To on – niedoszła ofiara II wojny światowej trzyma pod kluczem, wyprowadza na spacery i stawia – często niewygodne – pytania człowiekowi odpowiedzialnemu za śmierć kilkuset tysięcy ludzi. "Chichot historii" - tak mógłby brzmieć alternatywny tytuł książki, gdyby jej tła nie stanowiło okrucieństwo brunatnego żywiołu.

Siemieński wcale nie ukrywa swoich emocji. Owszem, podkreśla, że nie udał się do więzienia w Barczewie jedynie w charakterze dokumentalisty, który z kronikarską starannością stara się przedstawić, co ma do powiedzenia Erich Koch, ale z nieskrywaną dumą informuje czytelników, że podczas spotkań nigdy nie podał Kochowi ręki. Nie pozwala staremu „Erysiowi”, (bo tak pieszczotliwie nazywał go więzienny personel) na uprawianie apologii zbrodni czy przeinaczanie faktów.

Erich Koch (ur. 19 czerwca 1896 w Elberfeld, obecnie część Wuppertalu, Nadrenia, zm. 12 listopada 1986 w Barczewie) – nazista, gauleiter i ostatni nadprezydent Prus Wschodnich w latach 1933–1945, jednocześnie od 1941 szef Zarządu Cywilnego Okręgu Białystok i komisarz Rzeszy dla Ukrainy. Encyklopedyczne hasło wskazuje na dumnego, srogiego władcę. Tymczasem wspomnienia samego Kocha rysują nam zupełnie inny obraz tej postaci. Zakompleksionej miernoty, która przez swoją nieporadność życiową postanowiła spróbować sił w polityce. Woody Allen powiedział kiedyś, że „jeśli nie potrafisz niczego w życiu robić, zostań nauczycielem”. Znakomity, skądinąd, reżyser nie miał racji. Słowo "polityk" byłoby znacznie bardziej adekwatne. Również w przypadku Ericha Kocha. Tak oto sprzedawca biletów z prowincjonalnej kasy, który nie potrafi utrzymać rodziny, ulega metamorfozie w wiecowego mówcę, naśladowcę Hitlera, zmuszającego się do znoszenia upokorzeń ze strony swojego niedoścignionego idola, a nawet przymykania oko na krzywdę, jaką wyrządził najbliższym przyjaciołom Kocha. Wierny członek NSDAP był gotów nawet zignorować zamordowanie swojego wieloletniego druha – Gregora Strassera, tylko po to, aby utrzymać się przy nazistowskim korycie. „To była tylko formalna wierność! Byłem wówczas… A co miałem zrobić? Zabić? Zrzucić z siebie obowiązek wobec ojczyzny i wyemigrować? Obiecałem solennie Gregorowi, że nigdy nie opuszczę NSDAP. Miałem pozwolić na to, by ta cała moja prowincja, którą postawiłem na nogi, zeszła na psy? Czy miał ją przejąć Wehrmacht? A może SS?” – grzmi Koch, któremu Siemieński nie pozwala na ucieczkę w ogólniki. Jednak i te zabiegi nie paraliżują starca, który – raz po raz – przypomina sobie o latach wątpliwej świetności. „To nie był ten stary schorowany i przegrany życiowo „Eryś”, ale triumfujący Gauleiter (...). Ten nagle się pojawiający mocny głos, to płonące oko, te młodzieńcze gesty. Czy czas cofnął się do najgorszych lat mojego życia? Ten Koch już nie tytułował mnie panem i nie obserwował uniżonym spojrzeniem, jak też zareaguję na kolejne wyznanie. Zwracał się do mnie pe Siemienski, wymieniając tylko nazwisko, tak jak kiedyś zwracał się do swoich podwładnych i adiutantów. Wspomnienia potrafią zdradzić prawdziwy stan i uczucia. Mam to tolerować? Zatrzymuję pracę kamery i mówię: „Chwila przerwy! Napijmy się czegoś! Koch, nie nastawiłby pan wody na herbatę?” - relacjonuje autor książki. Podobnych – mniej lub bardziej - subtelnych starć między dokumentalistą a bohaterem jego filmu znajdujemy na kartach książki znacznie więcej. To niewątpliwie jej mocna strona. Podobnie, jak relacje, które Siemieński uzyskał od świadków historii. Stanowią doskonały kontrast do skażonych megalomanią , podkoloryzowanych, a czasami wręcz kłamliwych opowieści Kocha. Dokumentalista niczym wytrawny bokser pozwala wykonać przeciwnikowi kilka chybionych ciosów, po czym uderza z niezwykłą precyzją („- Czym pańska żona zajmowała się na co dzień jako małżonka „cesarza”? – Zajmowała się szeroko rozumianą kulturą, od wystaw sztukli i muzealiów począwszy, przez rekomendację wartościowych sztuk teatralnych i filmów, po biblioteki wartościowej literatury i poezji narodowosocjalistycznych pisarzy i poetów. To była bardzo oddana kulturze dama. Miała własny sztab doradców i z ich pomocą działała. – Czy także gromadząc dzieła sztuki na strychu rezydencji? – Ileż jeszcze będzie takich złośliwych znaków zapytania w naszej rozmowie?”).Na kartach książki wielokrotnie pojawiają się słowa oburzenia Kocha, który nie może strawić, że Siemieński (już nie Herr Siemieński) pyta go, czy czuje się zbrodniarzem wojennym ("Słuchaj pan: To pytanie jest kompletną bzdurą. Jak pan może nazywać mnie zbrodniarzem wojennym? To najgorsza obraza i krzywda, jaką można było mi wyrządzić"). To nie wszystko. Nazista w swoim zapale żąda nawet od Polaków... nagrody za swój rzekomy ratunek przed ukraińskim żywiołem ("To były sto dwa tysiące ludzi. Fakt historyczny. Polacy powinni mi przyznać jakiś ważny order, a nie na tyle lat sadzać w kryminale"). Buńczuczne deklaracje, bezczelność i megalomania to krótki opis stylu bycia Kocha z którego nie zrezygnował, również w obliczu śmierci. I tak oto półinteligentny ordynus, pospolity antyklerykał, partyjniak i tchórz pozuje na rycerza Starej Europy, "arystokratę ducha" i obrońcę uciśnionych. Historia Ericha Kocha pokazuje, że w systemach totalitarnych nawet zwykłe miernoty, które "dostąpiły zaszczytu władzy" są w stanie do najgorszych świństw i okrucieństwa. "Chwała Bogu, że nie udało sie panu zmienić świata, Koch!". Aleksander Majewski

Mieczysław Siemieński, "Rozmowy z Erichem Kochem. Próbowałem zmienić świat", Brzezia Łąka 2012

Tu złodziej budzi współczucie, a policjant potępienie Jeśli chodzi o walkę z korupcją, to nie jesteśmy w Europie

1. Przerażenie mnie ogarnia, gdy czytam, że prokuratura z pełną powagą prowadzi postępowanie w sprawie dziennikarskich sideł, w które wpadł gdański sędzia Milewski. Czy prokuratura nie rozumie, że prasa działała w stanie wyższej konieczności.? Ujawnienie politycznej dyspozycyjności prezesa sądu jest wartością wielokrotnie cenniejszą, niż złamany przy tej okazji prawny zakaz podszycia się pod cudzy mail. Gdyby nie ta prowokacja, dyspozycyjny prezes Milewski nadal pełniłby swój urząd ze szkoda dla wymiaru sprawiedliwości i być może z krzywdą dla ludzi.

2. Warto przy tej okazji przypomnieć ubiegłoroczną prowokację gazety "Sunday Times", która wywołała burzę w Europarlamencie.:

"...Dwóch europosłów podało się do dymisji, a trzeci dobrowolnie zawiesił swój mandat po prowokacji brytyjskiego "Sunday Times", który udowodnił im korupcję: cała trójka była gotowa "sprzedać" poprawki do nowych przepisów UE za kwoty nawet do 100 tys. euro. Prowokacja przeprowadzona przez dziennikarzy gazety podających się za lobbystów spowodowała wszczęcie śledztwa przez Parlament Europejski. "Sunday Times" przekazał wszystkie materiały dowodowe, w tym nagrane wypowiedzi europosłów, wiceprzewodniczącej PE Dianie Wallis, która jest odpowiedzialna za sprawy immunitetów i pociąganie posłów do odpowiedzialności.

- Przystąpimy do przeglądu tego materiału dowodowego a PE rozpocznie teraz szczegółowe ustalanie faktów - oświadczyła w poniedziałek Wallis w komunikacie prasowym. Zapowiedziała, że w środę sprawę przedyskutuje prezydium PE.

”Sunday Times" opublikował w niedzielę artykuł podsumowujący swoją prowokację dziennikarską. Zebrane przez dziennikarzy materiały obciążają byłego ministra spraw zagranicznych Słowenii Zorana Thalera, byłego wicepremiera Rumunii Adriana Severina i byłego ministra spraw wewnętrznych Austrii Ernsta Strassera. Byli oni gotowi za pieniądze doprowadzić do przyjęcia w PE poprawek legislacyjnych napisanych pod dyktando rzekomych lobbystów, wyceniając swoje usługi nawet na 100 tys. euro. ...

3. Po tej prowokacji nikt, ani na sekundę się nie zająknął, ani przez chwilę nie pomyślał, aby nie tylko ścigać, ale choćby najmniejszy cień rzucić na udaną prowokację dziennikarzy. Potępieni zostali bez litości tylko skorumpowani posłowie. Nikt nie biadolił, tak jak w sprawie Sawickiej, ze to było podżeganie do przestępstwa, nikt nie żałował biednych sprowokowanych posłów, nikt nie odsądzał od czci i wiary autorów prowokacji, tak jak u nas odsadzano agenta Tomka, CBA oraz Prawo i Sprawiedliwość. Nikomu przez myśl nie przeszło, żeby dziennikarzy ścigać, tak jak u nas ściga się obecnie autorów prowokacji gdańskiej. Jeśli chodzi o walkę z korupcją, to nie jesteśmy w Europie. Tu złodziej budzi współczucie, a policjant potępienie. Janusz Wojciechowski

Dyplom Sikorskiego wart 10 funtów Kiedyś był problem ze studiami Aleksandra Kwaśniewskiego. Teraz bohaterem podobnej historii jest Radosław Sikorski, który chwali się dyplomami Oxfordu – Bachelor i Master of Arts. Ale ten drugi tytuł to honorowy dyplom, który można… kupić za dziesięć funtów – donosi TVP Info. Na większości uniwersytetów w Anglii tytuł Master of Arts odpowiada polskiemu magistrowi. Oxford ma jednak inne zasady – tam tytuł ten to tylko dyplom pamiątkowy, który studenci mogą kupić za dziesięć funtów – pisze portal TVP Info, który skontaktował się z uczelnią.

- Otrzymanie dyplomu Master of Arts nie jest równoważne z ukończeniem studiów wyższego stopnia – wyjaśnia rzeczniczka Uniwersytetu Oksfordzkiego Clare Woodcock.

– Każdy posiadacz dyplomu Bachelor od Arts może wystąpić o Master of Arts w siedem lat po immatrykulacji (łac. immatriculare - "wciągnąć do spisu") - wpisanie tudzież zaliczenie w poczet studentów uczelni wyższej; także uroczystość przyjęcia nowych studentów na I rok studiów. Termin ten oznacza także wniesienie do spisu szlachty w danym kraju czy prowincji..) Za wydanie dyplomu uczelnia pobiera niewielką opłatę w wysokości 10 funtów. Master of Arts jest elementem dziedzictwa uczelni i nawiązuje do czasów, gdy studia trwały właśnie siedem lat. Z Sikorskiego kpią politycy opozycji. Według posła SLD Tadeusza Iwińskiego trochę przypomina to sprawę Aleksandra Kwaśniewskiego, który podawał, że ma wyższe wykształcenie, a w rzeczywistości nie ukończył studiów.

- Wychodzi na to, że z jego wykształceniem jest podobnie jak z polityką zagraniczną: wszystko na pokaz – krótko podsumowuje Zbigniew Girzyński. TVP Info

Dochody podatkowe w II półroczu idą jeszcze gorzej niż I Sytuacja coraz bardziej przypomina tę z 2001 roku, kiedy w ostatnim roku rządów Buzka, budżet po stronie dochodowej wręcz się rozpadł, skutkując tzw. dziurą Bauca w wysokości 80-90 mld zł.

1. Pojawiły się dane ministerstwa finansów dotyczące wpływów podatkowych za dwa miesiące II półrocza tego roku. O ile w pierwszym półroczu było z nimi źle, szczególnie, jeżeli chodzi o wpływy z VAT-u, to lipiec i sierpień pokazały, że doszło wręcz do załamania dochodów budżetowych już nie tylko z VAT-u, ale także z pozostałych podatków. Już w pracach na budżetem państwa na rok 2012, minister Rostowski wprawdzie przyjął realistyczny poziom wzrostu PKB o 2,5% (a więc o 1,5 punktu procentowego niższy niż na rok 2011), ale jednocześnie zaplanował duży wzrost dochodów podatkowych głównie z VAT i akcyzy. Te z VAT-u miały być o aż 12 mld zł (o około 10%) większe niż, w 2011, choć nie przewidywano kolejnej podwyżki jego stawek. Dochody z akcyzy miały wzrosnąć o 4 mld zł, choć przy ogłaszaniu podwyżki akcyzy na olej napędowy uzasadniano, że mają one przynieść około 2 mld zł dodatkowych dochodów podatkowych. Dochody z CIT i PIT miały wzrosnąć odpowiednio o 1 mld zł i 2 mld zł w porównaniu z przewidywanym poziomem wykonania wpływów z tych podatków w roku 2011, mimo założenia przez samego ministra znacznie niższego poziomu wzrostu PKB. Już wtedy wielu ekspertów ostrzegało Rostowskiego, że zaplanowanie aż takiego poziomu wzrostu dochodów podatkowych szczególnie z VAT, to zwykłe chciejstwo i sam minister będzie w poważnym kłopocie, jeżeli te wpływy będą mniejsze. Rostowski odpowiadał, że eksperci się mylą, a opozycja rozpowszechnia pesymizm i jak zwykle nie ma racji.

2. O ile w roku 2011 w porównaniu do tych samych miesięcy roku poprzedniego wpływy z VAT narastająco rosły: w styczniu 13,9%, w lutym 14,9%, w marcu o 15,2% i w kwietniu o 15,5%, to w tych samych miesiącach roku 2012 narastająco zmniejszają się: w styczniu wzrost wyniósł 12%, w lutym 9,5%, w marcu 4.3% a w kwietniu tylko 2,5%, a w kolejnych miesiącach mamy już ich spadek w stosunku do odpowiednich miesięcy roku poprzedniego. Jest to sytuacja, która nie wydarzyła się w Polsce już od wielu lat i ma ona miejsce w sytuacji, kiedy poziom inflacji jest wyraźnie wyższy niż ten przyjęty w ustawie budżetowej. W budżecie, bowiem przyjęto wskaźnik inflacji na poziomie 2,8%, a w pierwszych miesiącach tego roku wskaźnik inflacji wynosił ponad 5%, a obecnie obniżył się do 4%. Przy prawie dwukrotnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do tego zaplanowanego wpływy z VAT-u powinny być wyższe w stosunku do tych zaplanowanych i to bardzo wyraźnie, bowiem oddziałuje na nie pozytywnie aż dwa czynniki, wzrost gospodarczy i wyższa inflacja. Sumarycznie za I półrocze 2012 roku wpływy z VAT-u były o 1% niższe niż w analogicznym okresie roku ubiegłego, choć z akcyzy jeszcze o 7,7% wyższe, z PIT-u o 6,9%, a z CIT-u o 20,6% wyższe.

3. Dramatyczne pogorszenie we wpływach podatkowych pokazują jednak dane za dwa miesiące II półrocza, czyli lipiec i sierpień. W porównaniu do analogicznych miesięcy roku poprzedniego wpływy z VAT-u były już o 1,8% niższe, z CIT-u o 3,6% niższe, z akcyzy wyższe zaledwie o 0,3% ,a z PIT-u wyższe o 3,3%. Jeżeli ta tendencja we wpływach podatkowych się utrzyma, to po stronie dochodowej budżetu może zabraknąć przynajmniej 12-15 mld zł, a to oznacza konieczność zablokowania dużej części wydatków budżetowych w dwóch ostatnich miesiącach roku tego roku. W tej sytuacji, optymizm ministra Rostowskiego zawarty w projekcje budżetu na 2013 rok polegający na tym, że przy projektowanym wzroście na poziomie zaledwie 2,2% PKB dochody z PIT-u maja wzrosnąć o 6,7%, z CIT-u aż o 11,3%, z akcyzy o 3%, a z VAT-u mają być niższe o 4,4% niż te w roku 2012, wygląda wręcz na nieodpowiedzialność. Sytuacja coraz bardziej przypomina tę z 2001 roku, kiedy w ostatnim roku rządów Buzka, budżet po stronie dochodowej wręcz się rozpadł, skutkując tzw. dziurą Bauca w wysokości 80-90 mld zł.Kuźmiuk

Dzieciobójcy z pomocy społecznej Współwinnymi dzieciobójstwa w Pucku są urzędnicy pomocy społecznej, którzy wcześniej odebrali dzieci biologicznym rodzicom i dali je patologicznej rodzinie zastępczej, oraz politycy, którzy dali im do tego narzędzia prawne. Bandyci!!! Media donoszą nam o kolejnym przypadku dzieciobójstwa. Tym razem ofiarami patologicznych "rodziców zastępczych" padli 3-letni Kacper i 5-letnia Klaudia. W mediach oglądać możemy łzy zrozpaczonej matki dwójki maluchów. I tylko jedno główne medium - WirtualnaPolska (brawo!!!) ma odwagę przypomnieć kontekst całej sprawy. A ten jest niezwykle ważny. 26-letnia dziś pani Hanka i jej mąż doczekali się pięciorga dzieci. Byli taką samą rodziną, jakich większość na Kaszubach. W zeszłym roku mąż pani Hanki został aresztowany, a ona sama została z piątką dzieci. Pani Hanka starała się więc jak mogła, aby utrzymać dzieci: trochę pożyczała, trochę dorabiała, kombinowała jak mogła. I pewnie jakoś by sobie poradziła. Z pomocą znajomych i rodziny. Właśnie wtedy, w styczniu 2012, w domu pani Hanki pojawili się urzędnicy pomocy społecznej. Stwierdzili, że rodzinie żyje się "biednie", a w domu jest "brudno". I od razu zabrali dzieci, a potem, z pomocą sądu, przekazali je do rodziny zastępczej. Tam dzieciom wiodło się źle. Pani Hanka próbowała je odwiedzać tak często, jak to możliwe, lecz nowi opiekunowie utrudniali jej to jak mogli. Dzieci źle się czuły w nowym domu i chciały wrócić do matki, jednak urzędnicy na to im nie pozwalali. Jak się okazało, rodzina zastępcza była rodziną patologiczną i doprowadziła do śmierci dwójki dzieci. Urzędnicy, którzy do tego doprowadzili będą już do końca swoich dni dźwigać piętno tej zbrodni. Krew niewinnych dzieci będzie obciążać ich sumienie już na zawsze. A wielki to ciężar - wierzcie mi. Urzędnicy popełnili jednak zbrodnię dzieciobójstwa nie tylko w znaczeniu moralnym. Także prawnym. Polski kodeks karny (artykuł 231) przewiduje karę za niedopełnienie obowiązku służbowego. Jeśli skutkiem tego niedopełnienia jest śmierć lub inne przestępstwo, stosuje się wysokość kary za ten drugi czyn. Za dzieciobójstwo w Polsce grozi dożywocie. I taką karę powinni ponieść urzędnicy z pomocy społecznej, którzy odebrali dziecko i przekazali je patologicznej rodzinie zastępczej. Oczywiście nie ma co się łudzić, że jakakolwiek prokuratura w naszym kraju rozpocznie śledztwo przeciwko tym urzędnikom - bandytom. Urzędnicy, jak wiadomo, przestępstw nie popełniają, są dobrzy tylko czasem im nie wychodzi. Są pełni dobrych chęci tylko czasem im się nie udaje ich zrealizowac. Analizując to straszliwe dzieciobóstwo - tą zbrodnię wołającą o pomstę do nieba - trzeba pamiętać o tym, że drugimi jej współwinnymi są politycy w tym dwaj najważniejsi premier Donald Tusk i prezydent Bronisław Komorowski. Ten pierwszy kieruje partią, której posłowie przygotowali ustawę umożliwiającą to zwyrodnialstwo (odbieranie dzieci rodzicom) i rozszerzającą uprawnienia dla pomocy społecznej. Ten drugi ustawę tę podpisał (weszła w życie w styczniu tego roku) zapewne w tygodniu pracy między niedzielami, w trakcie, których na oczach kamer telewizyjnych świętokradczo biegał do Komunii Świętej. O tym wszystkim powinniśmy pamiętać podczas następnych wyborów. Sprawdza się niestety to, o czym pisałem na łamach NE już kilka miesięcy temu. Jeśli nie zlikwidujemy i to NATYCHMIAST całego systemu pomocy społecznej, takie tragedie będą się powtarzać. Pomoc społeczna jest instytucją wyłącznie szkodliwą, a w dodatku kosztowną. Przy czym koszty jej funkcjonowania (pensje dla urzędasów) to cień szkodliwości w porównaniu ze skutkami ich działania. Takimi właśnie jak śmierć dwójki dzieci w Pucku. Szymowski

Kościół powinien się pilnować Sprawa otrzęsin w gimnazjum salezjańskim bulwersuje Polskę. Kłopot w tym, że odczucia opinii publicznej ponoć rozmijają się ze stanowiskiem samych zainteresowanych. Osobliwe zachowania kadry pedagogicznej nie są nowością. Dopiero upublicznione zdjęcia, na których uczniowie – jak można jedynie domniemywać – zlizują z kolan mężczyzny tajemniczą piankę, narobiły hałasu.

- Jestem zniesmaczony i zbulwersowany manipulacją telewizji. Ten moment otrzęsin jest praktykowany od wielu lat. Nigdy nie wywołał takiego zamieszania, co więcej nikt z rodziców ani uczniów nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń - tłumaczył się na falach Radia Plus Legnica ksiądz Marcin Kozyra. To jego kolana widać na zdjęciach. Z kolei w komentarzach na internetowej stronie „Superexpressu” ukazał się następujący wpis: „Ja byłam na tych otrzęsinach i wcale nie zlizywaliśmy bitej śmietany z kolan księdza (tak na prawdę to była pianka do golenia I NIC NIE LIZAŁYŚMY) chodziło tylko o to żeby dotknąć tej pianki, bo wszyscy myśleli ze to bita śmietana. To wy jesteście chorymi ludźmi, ja teraz w domu płaczę, b przedstawiono to mnie i moje rówieśniczki, jako (za przeproszeniem) małoletnie dziwki!”. Oczywiście nie mamy gwarancji, że za przytoczonym wpisem stoi realna uczestniczka otrzęsin. Tym niemniej zastanawiająca jest postawa rodziców uczniów gimnazjum, którzy stanęli murem za księdzem Kozyrą. Gdyby mieli poczucie, że coś jest nie tak, z pewnością ich reakcja byłaby inna. W tej sprawie istotna jest jedna rzecz. Popularne media nie przepuszczą okazji do tego, żeby przyłożyć Kościołowi. One przecież tym się karmią. Chociaż być może bardziej powinny się zajmować aferami elit rządzących. A nie zawsze w Polsce to robią. Poza tym afery pedofilskie w skali globalnej zrobiły swoje. Jeśli zatem pojawia się jakakolwiek informacja, która daje pretekst do tropienia wśród kleru kolejnego przypadku przestępstwa seksualnego, można się spodziewać medialnego natarcia. I nie należy się z tego powodu oburzać. Kościół powinien być wyczulony na pewne zjawiska. Funkcjonuje przecież często w nieprzyjaznym otoczeniu. Lekkomyślne czy wręcz niesmaczne wygłupy (przyjmijmy w przypadku salezjańskiego gimnazjum wersję optymistyczną) mogą drogo kosztować.ASz

ULC – koniec handlu Ta afera wstrząsnęła polskim lotnictwem, a wśród pasażerów wywołała obawy, co do bezpieczeństwa lotów. Okazało się, bowiem, że niektórzy piloci zdawali egzaminy uprawniające do zasiadania za sterami maszyn za łapówki. Z ustaleń „Pulsu Biznesu” wynika, że głośny skandal już niedługo ma znaleźć swój finał w sądzie. Prokuratura Okręgowa w Warszawie, wspierana przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA), po blisko czterech latach śledztwa zamierza sporządzić w tej sprawie aktoskarżenia. Ma on trafić do sądu najpóźniej do końca roku.

– Przed jego wysłaniem nierozliczone wątki będą wyłączone do odrębnego postępowania – mówi „PB” Dariusz Ślepokura, rzecznik warszawskiej prokuratury. Dotychczas zarzuty m.in. korupcji, niedopełnienia obowiązków i fałszowania dokumentów usłyszało 41 osób (wobec 6 z nich materiały zostały wyłączone do odrębnego prowadzenia). Śledczy zabezpieczyli majątek podejrzanych na ponad 1,3 mln zł. W tej sprawie stosowane są nieizolacyjne środki zapobiegawcze w postaci poręczeń majątkowych, dozorów policji, zawieszenia w pełnieniu czynności służbowych oraz nakazów powstrzymania się od prowadzenia samolotów i śmigłowców w ruchu powietrznym – tłumaczy prokurator.

Mózg przestępstwa Jak to możliwe, że piloci odpowiedzialni za życie pasażerów kupowali licencje lotnicze? „Puls Biznesu” dotarł do materiałów śledztwa, które ujawniają kulisy korupcyjnego skandalu. Wynika z nich, że w Urzędzie

Lotnictwa Cywilnego (ULC) przez kilka lat miała działać zorganizowana grupa przestępcza, której członkowie w zamian za łapówki pomagali kandydatom na pilotów zdawać egzaminy teoretyczne. Głównie na licencje liniowe, uprawniające do zasiadania za sterami samolotów pasażerskich, oraz turystyczne – umożliwiające pilotowanie awionetek. Śledczy podejrzewają, że mózgiem grupy była Ewa Ch. (Prokuratura postawiła jej 13 zarzutów; nie przyznała się do winy), zatrudniona w ULC, jako główny specjalista z pensją 4,5 tys. zł netto. To ona miała decydować, komu pomagać podczas egzaminu, i rozdzielała łapówki otrzymywane od przyszłych pilotów. Ile kosztowała pomoc w zdaniu egzaminu teoretycznego (14 przedmiotów)? Starający się o licencję liniową Paweł K. za pomoc w zdaniu poszczególnych przedmiotów zapłacił 20 tys. zł. Trzej inni kandydaci na pilotów (w tym właściciel jednej z firm budowlanych) pomagali Ewie Ch. w budowie jej domu. O tym, jak wyglądały kulisy przestępczego procederu, powiedział śledczym 40-letni Tomasz K. z Lotniczej Komisji Egzaminacyjnej (LKE), główny podejrzany w śledztwie (15 zarzutów), który poszedł na współpracę z prokuraturą i CBA.

„(...) W większości przypadków schemat działania był ten sam; od Ewy Ch. dowiadywałem się, komu mam pomóc – podawała nazwisko czy to na kartce, czy też mi mówiła, ta osoba zgłaszała się na egzamin, ja jej pomagałem (...). Moja pomoc zawsze polegała na tym, iż obserwowałem podczas egzaminu na komputerze LKE, czy kandydat uzyskał już wymagany do zdania limit punktów, i wtedy dawałem sygnał, np. poprzez kiwnięcie głową,że może zakończyć egzamin (...).

Jeżeli limit punktów był niewystarczający, wówczas pisałem na kartce pytania, które kandydat musiał poprawić, żeby zdać, bądź też po wejściu na salę egzaminacyjną mówiłem mu, które pytania powinien poprawić, ale bez wskazywania prawidłowej odpowiedzi” – zeznał Tomasz K. Za pomoc wskazanym osobom otrzymywał ponad 2 tys. zł, czyli praktycznie drugą pensję. Jako członek LKE zarabiał, bowiem miesięcznie blisko 2,7 tys. zł netto. W korupcyjny proceder w ULG zaangażowany był też mąż Ewy Ch.

– Wojciech G., który wraz z Tomaszem K. bezpośrednio pomagał kandydatom na pilotów w czasie egzaminów.

„(...) Pomoc moja polegała na tym, że w czasie egzaminu na te pytania, na które mieli problem, dawałem im odpowiedzi. Te odpowiedzi były w systemie i pan Kalinowski mi pisał, które są prawidłowe (...). On mi pisał na karteczce i ja przekazywałem dalej (...)” – zeznał Wojciech G. Zaprzeczał jednak, aby za tę pomoc przyjmował łapówki.

Kokainowa rodzina W pewnym momencie Tomasz K. zorientował się jednak, że bardziej opłacalne jest osobiste dogadywanie się z kandydatami na pilotów. W efekcie od zdającego na licencję liniową Arkadiusza K. za pomoc w egzaminie otrzymał 10 tys. zł. Przyznał się również, że pomógł w zdaniu na licencję liniową Edycie G. W zamian otrzymał 2 tys. zł. Pomocy podczas egzaminu udzielił też Aleksandrze Dz., starającej się o licencję liniową. „(...) dostałem od niej długopis – balpen czy balograf o wartości kilkudziesięciu złotych. Pamiętam, że z ciekawości sprawdziłem, ile to warte” – zeznał Tomasz K. Część pieniędzy uzyskiwanych z łapówek urzędnik przeznaczał na narkotyki (kokainę), które zażywał wraz z żoną. K. zeznał, że kupował je od warszawskiego gangstera Atka.

Weselny teatr Śledczy podejrzewają, że ustawianiem egzaminów zajmowała się też Katarzyna T., przewodnicząca LKE. To ona miała pomóc w uzyskaniu licencji pilota znanemu kompozytorowiJanuszowi S. O sprawie szczegółowo opowiedziała podczas przesłuchania jej podwładna Agnieszka N. „(...) Katarzyna T. poinformowała mnie, że będzie brał udział w egzaminie pan S., i wydała mi polecenie, jako przełożona, bym pomogła mu podczas egzaminu, tj. przekazała mu informacje, kiedy ma zakończyć egzamin w przypadku dobrych odpowiedzi, a w przypadku nieosiągnięcia wystarczającej liczby punktów, bym mu zaniosła kartkę z prawidłowymi odpowiedziami (...). Wiem również, ponieważ byłam świadkową na ślubie Katarzyny T. i uczestnikiem wesela, że wesele odbywało się w Teatrze Buffo [którego współwłaścicielem jest Janusz S.]. Z tego, co pamiętam, wesele odbywało się po zdanym egzaminie przez pana S. Ale pana S. widywałam w ULC zarówno przed weselem, jak i po weselu (...)”. Sama Katarzyna T. podczas przesłuchania zaprzeczała, aby w jakikolwiek sposób pomagała kompozytorowi. Przyznała jednak, że składała za niego wymagane dokumenty oraz pilnowała terminów. „(...) Nie powinnam tego robić. Kandydat powinien sam dbać o swoje sprawy. Potwierdzam, że moje wesele odbyło się w restauracji Teatru Buffo. Koszt restauracji wynosił 150 zł od osoby. Nie posiadam żadnej umowy dotyczącej wynajęcia stosownej sali. Na wesele był zaproszony pan S. Umowa nie była podpisana, ponieważ nie chciałam podwyższać kosztów całej imprezy. To podwyższenie kosztów związane mogło być z naliczeniem podatku VAT (...)” – tłumaczyła Katarzyna T.

Ekspresowy egzamin Śledztwo w sprawie korupcji w ULC zostało wszczęte w połowie grudnia 2008 r. O nieprawidłowościach przy wydaniu licencji pilota liniowego obywatelowi Niemiec poinformował Dariusz Sz., właściciel firmy lotniczej. Wskazał on w piśmie, że skomplikowany egzamin teoretyczny zdał w ciągu zaledwie dziesięciu godzin, co jest fizycznie niemożliwe. Ponad dwa lata później Sz., sam usłyszał zarzuty korupcji. Okazało się bowiem, że egzamin teoretyczny na pilota liniowego zaliczył w czasie o dwie godziny krótszym niż obywatel Niemiec, którego wynik kwestionował. Oprócz tego śledczy ustalili, że Sz. Sfinansował wyjazd do Chorwacji i pobyt na jachcie Ewie Ch. i Wojciechowi G. Kobietaotrzymała również 15 tys. zł za przygotowanie instrukcji i programu szkolenia dla firmy Dariusza Sz.

Wątek dotyczący pilota został jednakumorzony. Powód? Pod koniec 2011 r., podczas wyjazdu do Indii, Sz. popełnił samobójstwo. PIOTR NISZTOR

Pogłębiająca się nicość? Życie polityczne nad Wisłą skarlało do rozmiarów szokujących,to już raczej jakieś niepełnowymiarowe mentalnie bajoro. Przywykliśmy,że demoliberalizm nie urodzi ideowo-politycznego giganta,to raczej kanalizacja,która usuwa z organizmu ekskrementy,później znowu pragnie coś z nich wycisnąć - zamknięty obieg, można powiedzieć.... Tu rządzą niby-ludzie ulepieni ze zużytych resztek organicznych,ponieważ takie jest zapotrzebowanie społeczne,jakby było inne, to nie mielibyśmy tak gó.....nych elit.Logiczna konotacja, wystawiająca zresztą marną ocenie tzw.opinii publicznej. Ją zadowala PiS i odprysk z PiS-u - Solidarna Polska tudzież Platforma Obywatelska i wyciekająca z niej uryna pod specjalistyczną nazwą Ruch Palikota.PSL,Polskie Stronnictwo Lenne,partia sołtysów,wójtów i ministrów po znajomości jest kuriozum, nawet w naszych warunkach. Sojusz Lewicy Demokratycznej odpływa w bezideowość,to zwolennicy "małżeństw partnerskich",którzy bardzo pilnują,żeby brać śluby kościelne.Znam tu z Facebooka pewną młodą panią,należy do Sojuszu,acz jej poglądy równie dobrze pasowałyby,po małej korekcie,do nacjonal-konserwatywnych. Na Zachodzie SLD sytuowało by się na konserwatywno-liberalnym skrzydle,wszak tacy brytyjscy torysi,są bardziej "postępowi" od lewicowego Sojuszu.Czy ktoś pragnie w Polsce wielkiej idei,nie tylko pajdy chleba i kieliszka wódki? Tych produktów na razie nie brakuje, lecz wreszcie zabraknie. Czy wtedy idee się przebudzą? Sprawa wątpliwa,gdy będziemy toczyć bitwy w masarniach o kawałek świńskiej tkanki. Może zresztą osiągnięcie pewnego pułapu zgnilizny, obudzi kogoś oprócz demokrafili; narodowe,konserwatywne i monarchistyczne marginesy? Realizm w czasach zastoju może być ostatnim gwoździem do trumny wyższego życia, walki o zbudowanie ideologicznej i systemowej alternatywy dla demoliberalizmu. Realizm Tuska i Jarosława Kaczyńskiego, toż to skład złomu,gdzie szczytem konfliktu jest Amber Gold(przykrywka dla sto razy większych afer) lub wałkowanie wypowiedzi Janusza Korwin Mikke o paraolimpiadzie. Plota i magiel, nic ponad to. Tu przychodzi refleksja, mają PiS-owcy swoją insurekcyjną potencję, sektę smoleńską - nie oceniam tutaj ich szczerości - ale dynamizm, trzymanie swoich zwolenników pod parą, zawsze te 25-30 procent mają na liczniku,jeżeli nie więcej, masy gotowe wyjść na ulice. Z drugiej strony jest Kongres Nowej Prawicy z wynikiem bliskim błędu statystycznego,kłótnie i niewyparzony język JKM. Kto ich ma za prawicę,zbiorowisko libertynów i anarcho-kapitalistów palących zioło, to gratuluję. Konserwatyści siedzą w wygodnej loży szyderców - obserwatorów i kpiarzy, czyli zajmują stanowisko politycznie bierne,chociaż intelektualnie bierni nie są. Rozproszkowany ruch narodowy,co jakiś czas jest widoczny, ale to ciągle wystąpienia po linii partyjnej, nie rodzaj wspólnej fali. Każdy "wódz" pilnuje tam swojej grzędy. Z punktu widzenia narodowca,którym jestem, ten obóz polityczny potrzebuje wodza i organizatora na miarę Jean Mare Le Pena.Wtedy śpiący, narodowy olbrzym się obudzi, bo budzi się w całej Europie. Najbliżej widać to na Węgrzech, gdzie narodowo-radykalny Jobbik stał się drugą partią w kraju. U nas - Narodowe Odrodzenie Polski, ugrupowanie jednego człowieka od 1981 roku, osiągnęło już chyba szczyty swojej popularności, - Obóz Narodowo Radykalny, ja tam w kierownictwie krajowym nie widzę nacjonalistów, nie wiem, jaki jest ich kierunek ideowy, Młodzież Wszechpolska, programowo i sojuszniczo chwiejna, trzeba sobie również zadać pytanie: to formacja młodzieżowa, nie można tam należeć 40-50-latkom, co dalej z nimi? Wreszcie - Obóz Wielkiej Polski, grupa niezbyt liczna, lecz planuje nowe otwarcie, zobaczymy. Samokrytycznie wymienię Polską Partię Narodową/Stronnictwo Narodowe, gdzie pełniłem funkcję wiceprezesa ds. ideologicznych.Walczyliśmy zażarcie w wyborach parlamentarnych 2005 r.,niestety przeciwnicy wytoczyli armaty,myśmy mieli tylko pistolety. Później zaczęły się represje, ucieczka zastraszonych członków, zamrożenie działalności, błędy "Głównego Sternika" i uwiąd. Koncepcja PPN/SN nie była zła, może przedwczesna, może mierzyliśmy wątłe siły na zbyt potężne zamiary...Stało się, zapłaciłem za to, jako jedyny z tej partii wyrokiem sądowym w zawieszeniu, wreszcie zostałem sam, powalony chorobą. Czas już chyba było skończyć tą przygodę. Ja wszystkich polskich narodowców traktuję jak swego rodzaju braci, znam niejednego, dzielą nas i łączą kłótnie, spory oraz niekiedy sympatia. Życzę naszemu Ruchowi jak najlepiej, ze mną - czy beze mnie. Wróciłem do konserwatyzm.pl, tak jak z niego wychodziłem - jako narodowy radykał. Na portalu zaszły pozytywne zmiany, odeszli siewcy awantur i chaosu. A więc postanowiłem zawitać tutaj po raz wtóry, mając nadzieję, iż wzbogacę paletę ideowo-polityczną tego zasłużonego dla polskiej prawicy organu. Robert Larkowski

MISTYCYZM NACJONALIZMU Obóz nacjonalistycznych tradycjonalistów odrzuca z najwyższym obrzydzeniem stan Narodu i Państwa, powstały w wyniku demokratyczno-anarchistycznych procesów rozkładu, które zachodzą na naszych oczach. Nigdy nie sprzedamy narodowej wielkości i tradycjonalistycznego porządku za ułudę fałszywej wolności wyborczego cyrku, przynoszącego trwanie upadku i wymianę kast rządzących w zaklętym kręgu czcicieli kosmopolityzmu i mamony. Zamiast oligarchicznego kapitalizmu w demokratycznych szatkach wybieramy bój o hierarchię, ład i kosmiczną jedność bytu metafizycznego i materialistycznego - Boga i człowieka, Nieba i Ziemi. Najwyższy czas zrozumieć, że pseudoideały płazów przykutych do republikańsko-wolnościowych hasełek, taplanie się w błocie pozornej równości w wybieraniu żywota robaka żerującego na ścierwie doczesności w kącie świata, to hańba dla nacjonalistycznych tradycjonalistów. Wspólnota Krwi i Honoru wymaga od nas podniesienia głów ku gwiazdom idealizmu, opartego o rzeczywistość permanentnej walki ze złem liberalnej rzeczywistości. Nie jesteśmy tanimi marzycielami w rozumieniu książkowych pięknoduchów, ale realistycznie myślącymi buntownikami - rewolucjonistami jutra, którzy już dzisiaj budują podwaliny przyszłego zwycięstwa nad pożeraczami cmentarnej, martwej, demoliberalnej gleby. Wobec braku szans na powołanie masowego ruchu protestu i oporu przeciwko wegetacji niegodnej miana myślącej istoty ludzkiej, która w procesie dziejowym rozwoju historii oraz poznawania ukrytych prawd tradycjonalistycznych, powinna osiągać coraz wyższe poziomy doskonałości, wybieramy ideowo-polityczną partyzantkę wśród dżungli nieprzychylnego niezrozumienia. Wierzymy, że kumulacja nacjonal-tradycjonalistycznej potęgi umysłów i ciał, przetworzy nieliczne szeregi buntowników w masę krytyczną, która zniszczy znacznie liczniejsze zastępy przeciwników w postaci medialno-propagandowego i militarnego muru kosmopolitów, globalistów, lewaków, liberałów i socjalistów. Już niejednokrotnie w dziejach niepokonany logicznie rzecz biorąc wróg, musiał ustąpić przeciwko sile i determinacji nosicieli prawdy. Potrzeba do tego po pierwsze wiary,a następnie odwagi i wyrzeczenia się osobistych ambicji małego człowieczka, którego zrodził socjalizm, kapitalizm i demoliberalizm. My jesteśmy mocarzami zaklętymi w skale narodowej mocy, tylko piorun czynu rozbije głaz i ruszymy ku barykadom niezdobytych pozornie pozycji wymienionych nieprzyjaciół Tradycji.

Potężne mocarstwa ziemskiego globu zrodziły ideologie i systemy filozoficzne na miarę metapolityczną, nieograniczoną do grupy społecznej albo nawet pojedynczego narodu. Oczywiście konkretna wspólnota narodowa stanowiła zaczyn, z którego rodziły się te metafizyczno-materialne byty. W XIX/ XX wieku tego typu doktryny i światopoglądy wyszły przede wszystkim z Francji, Włoch, Niemiec i Rosji. Abstrahuję w tej chwili od ich nazw i oceny moralnej, ponieważ chodzi mi o opis zjawisk zwanych panideologią, panfilozofią, pandoktryną itp. To one determinowały historię i geopolityczny porządek oraz ponad wszystko sposób myślenia o świecie, funkcjonujące praktycznie do dni obecnych. Francja, Włochy i Niemcy są obecnie ideowo i filozoficznie martwe, zaś Rosja wydaje się pod tym względem bogatym tyglem, gdzie tradycjonalizm narodowy w różnych formach - nacjonalizmu etnicznego, słowianofilskiego, okcydentalnego, eurazjatyckiego, nacjonal-bolszewickiego, prawosławnego, liberalizującego i mieszanki ich wszystkich - rozwija się bez ograniczeń, generując budowę nowego fundamentu oporu przeciwko amerykanizmowi(neokonserwatyzm, sorosyzm), syjonistycznemu mesjanizmowi i wszelakim typom globalizmu polityczno-ekonomicznego. Co najważniejsze dla naszego formowania frontu walki o przyszłość, teorie rosyjskie przedstawiają narodowość, jako nosiciela kulturowo-ideowych wartości tradycyjnych na gigantyczną skalę(Rosja - osobnym kontynentem między Europą i Azją, narzędziem mesjanistycznym i misyjnym Boga, Moskwa Trzecim Rzymem). Naród ma tutaj inne znaczenie w rozumieniu nacjonalistów etnicznych i państwowych(mocarstwowych). Dla pierwszych nacja rosyjska i jej wartości, jest zamknięta w rasowo-etnicznej przestrzeni dostępnej wyłącznie Rosjanom z krwi i ewentualne pozostałym Słowianom, dla drugich panrosyjskość ogarnia wszystkich w zasadzie ludzi, którzy przyjmują rosyjską kulturę, język i misję. Nacjonalistami drugiego typu wydają się Władimir Putin wraz z popierającymi go ugrupowaniami oraz szeroko pojęty obóz eurazjatycki(proputinowski - np. najgłośniejszy ideolog tradycjonalizmu integralnego i eurazjatyzmu Aleksander Dugin lub antyputinowski - pisarz, polityk i skandalista Eduard Limonow ze swą Partią Narodowo-Bolszewicką, obecnie zmarginalizowany i skompromitowany współpracą z liberałami Kasparowa i rozłamem wśród nacjonal-bolszewików). W każdym bądź razie nacjonalizm rosyjski demonstruje witalność o niespotykanym natężeniu, przeistaczając się w zasadzie w swoisty rodzaj tradycjonalistycznego inter-nacjonalizmu. W polskich realiach narodowi tradycjonaliści zostali zepchnięci na głęboki margines dyskursu ideowego, który opanowali minimalistyczni niepodległościowcy-patrioci oraz socjalizujący i oddani do szpiku kości mamonie liberałowie różnych maści. Nawet marne resztki ideologii endeckiej stanowią klub demo-liberałów - stworu z gruntu konserwatywno-chadeckiego w populistycznym sosie. Nacjonal-tradycjonaliści widzą widzą niezmiennie w Polsce i Polakach niespełnione marzenie o Imperium, bo tylko w takim kształcie ludnościowej i geograficznej potęgi, mogliśmy wypracować własny model osobnej cywilizacji i kultury, przeciwstawnej imperiom Niemiec i Rosji. Nasi przodkowie wybrali ułudę wolności szlacheckich odrzucając absolutyzm sąsiadów i dlatego staliśmy się ofiarami rozbiorów, zaś niepodległość przyszła, kiedy ani Naród Polski, ani jego terytorium nie mogły być metafizyczną, geopolityczną i sakralną przestrzenią dla odbudowania cywilizacji i kultury prawdziwie wielkiej i atrakcyjnej wobec narodów współtworzących I Rzeczypospolitą(głównie chodzi o Litwinów, którzy postanowili tkwić i nadal tkwią w ciasnym szowinizmie). Obecnie nasza walka o narodowy tradycjonalizm nie zostanie podniesiona do rangi wyzwalania i łączenia ludów, ale będzie zmuszona do ograniczenia się względem odrodzenia tylko naszego narodu, co i tak jest zadaniem niezmiernie ciężkim. ROBERT LARKOWSKI

Druga szafa Lesiaka? Wojskowa prokuratura bada sygnały dotyczące podejrzeń o inwigilowanie przez kontrwywiad wojskowy Tomasza Kaczmarka, posła PiS. Jego klub chce, aby sprawę pilnie wyjaśnił premier. Zawiadomienie w sprawie domniemanej inwigilacji posła oraz jego asystenta przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego do prokuratora generalnego złożył sam zainteresowany Tomasz Kaczmarek. Sprawa z uwagi na charakter trafiła do warszawskiej wojskowej prokuratury okręgowej. Po analizie dokumentów śledczy zdecydowali o wszczęciu śledztwa.

- W toku postępowania sprawdzającego pan Kaczmarek został przesłuchany w charakterze świadka. Prokurator uznał, że przekazanych informacji nie da się zweryfikować inaczej niż w trakcie śledztwa - podkreślił płk Ireneusz Szeląg, szef WPO w Warszawie. Prokurator nie ujawnił jednak szczegółów. Przyznał jedynie, że śledztwo dotyczy m.in. przekroczenia uprawnień, stworzenia fałszywych dokumentów, wyłudzenia poświadczenia nieprawdy i zmuszania do składania fałszywych wyjaśnień. W ocenie samego zawiadamiającego, w sprawie można mówić o zawiązaniu związku przestępczego. Kaczmarek w zawiadomieniu wskazał na konkretne osoby. Jednak jak na razie prokuratorskie śledztwo toczy się "w sprawie".Według informacji "Rzeczpospolitej", śledztwo dotyczy przekroczenia uprawnień przez szefa SKW i dyrektora Biura Ochrony i Bezpieczeństwa Wewnętrznego SKW oraz podległych im funkcjonariuszy i żołnierzy. Mieli oni na podstawie sfałszowanych dokumentów uzyskać zgodę wojskowego sądu okręgowego na zastosowanie kontroli operacyjnej. Prokuratura ma także weryfikować, czy kierownictwo SKW i podlegli funkcjonariusze zmuszali żołnierzy wrocławskiej ekspozytury SKW do pozyskania i przekazania informacji o życiu prywatnym i zawodowym parlamentarzysty.
SKW się wytłumaczy Fakt wszczęcia śledztwa ze spokojem przyjęła SKW, która oświadczyła, że "jest przekonana, że ustalenia śledztwa pozwolą na jednoznaczne wyjaśnienie nieprawdziwych i godzących w dobre imię Służby insynuacji". Jak zapewniono, SKW realizuje swoje ustawowe zadania "zgodnie z obowiązującym prawem i w jego granicach". O wynik śledztwa spokojne jest też MSW. Jednak jak zaznaczyła Małgorzata Woźniak, rzecznik resortu, minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki chce, by szef SKW na najbliższym posiedzeniu sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, w trybie niejawnym, przedstawił informacje w tej sprawie. Sama komisja wystąpi jednak o szczegółowe informacje do szefów wszystkich służb oraz prokuratora generalnego. Ponadto klub Prawa i Sprawiedliwości wystąpił z wnioskiem, by już jutro zwołane zostało dodatkowe posiedzenie Sejmu, na którym premier Donald Tusk, nadzorujący ministrów i służby specjalne, wyjaśniłby kwestie dotyczące domniemanej inwigilacji nie jednego, ale dwóch posłów. Bo wedle informacji PiS sprawa ma dotyczyć także Marka Opioły (PiS).

- W naszym przekonaniu, mamy do czynienia z daleko idącym nadużyciem. W piśmie z prokuratury wojskowej, w którym zawiadomiono posła PiS o wszczęciu śledztwa w tej sprawie, jest wskazane osiem przypadków nadużyć dokonanych ze strony szefa SKW, w tym stwierdzenie mówiące o przekroczeniu uprawnień poprzez stworzenie związku przestępczego i podjęcie działań w przedmiocie inwigilacji posła PiS - zauważył Mariusz Błaszczak, szef KP PiS.

Zdaniem posłów PiS, premier musi wyjaśnić, czy pod jego rządami dochodzi do inwigilacji posłów opozycji i czy jest tworzona druga "szafa Lesiaka" (z akt płk. Jana Lesiaka wynikało, że w pierwszej połowie lat 90. Urząd Ochrony Państwa posługiwał się agentami wobec polityków opozycji w celu ich skłócenia oraz dezinformowania). Jak zauważyli, sprawa dodatkowo bulwersuje, bo dotyka posłów, którzy w ramach aktywności poselskiej wskazywali na nieprawidłowości w działaniach SKW, a odpowiedzią okazuje się dziś być ich inwigilacja. Marcin Austyn

Insynuacje i groźby Jana Dworaka Przewodniczący KRRiT Jan Dworak w piśmie (sygnatura: KRRiT-070-21/1495/12-4) z dnia 13.08.2012 r. ustosunkowuje się do treści wywiadu (pt. "Koncesja na Kościół" - 7.08.2012), jakiego udzielił "Naszemu Dziennikowi" o. dr Tadeusz Rydzyk. Jest to, więc oficjalne stanowisko przewodniczącego KRRiT, konstytucyjnego organu państwa. Dlaczego minister Jan Dworak odpowiada w tak ciężkiej urzędowej formie na swobodną, publicystyczną wypowiedź założyciela Radia Maryja? Ponieważ sformułowania dyrektora Radia Maryja "podważają wiarygodność KRRiT, jako organu regulacyjnego na rynku mediów audiowizualnych, jak również naruszają dobre imię członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji".
Represje i oskarżenia Cóż tak konkretnie poruszyło ministra Jana Dworaka? Jak pisze, te fragmenty wywiadu o. Tadeusza Rydzyka, w których zawarto "porównania działań KRRiT do działań komunistycznego aparatu represji z czasów stalinowskich". Jest to zdaniem Jana Dworaka "świadome obrażanie członków KRRiT i celowe naruszenie ich dobrego imienia", a to już "nie może pozostać bez reakcji ze strony osób wykonujących obowiązki służbowe w państwie demokratycznym w sytuacji, gdy są one porównywane do stalinowskich zbrodniarzy". Przewodniczący Jan Dworak zdecydowanie odrzuca zarzut o. Tadeusza Rydzyka o nadużywanie władzy przez KRRiT. Przypomina, że o wszelkich faktach nadużyć należy zawiadamiać organy ścigania, gdyż "w przeciwnym wypadku wypowiedzi Księdza mogą być uznane wyłącznie jako podważające jeden z filarów demokratycznego państwa, jakim jest niezależne sądownictwo oraz publicznie zniesławiające [powinno być: zniesławiane - przyp. W.R.] organy, działające w jego imieniu". I konkluzja pisma przewodniczącego Jana Dworaka do o. dr. Tadeusza Rydzyka. Jest nią zacytowany komentarz prawnika z Uniwersytetu Jagiellońskiego do art. 212 kodeksu karnego ("zniesławienie, pomówienie") oraz orzeczenie Sądu Najwyższego z dnia 10.12.2003 r. o tym, że "prawo do krytyki (...) nie może przerodzić się w formułowanie inwektyw i pomówień pod adresem funkcjonariuszy państwa". Ostatnie zdanie z listu przewodniczącego Jana Dworaka brzmi: "Zwracam się do Księdza Dyrektora o poinformowanie KRRiT o podjętych przez Księdza dalszych działaniach w tej sprawie". Nie ulega więc wątpliwości, że cytowane tu pismo ma charakter przedprocesowy, konsultowany ze specjalistami prawa w celu nadania sprawie sądowego, karnego charakteru w stosunku do o. Tadeusza Rydzyka. I nie będzie to pierwsza próba postawienia toruńskiego redemptorysty w stan oskarżenia, tym razem na podstawie represyjnego, wykorzystywanego szczególnie przez tę władzę do walki z jej przeciwnikami art. 212 kk.
Jaskrawa dyskryminacja Dyrektor Radia Maryja krótko odpowiedział na ten kuriozalny list: "...w dalszym ciągu będę upominał się i starał o przyznanie przez KRRiT miejsca na multipleksie dla Telewizji Trwam. Sprawa jest znana Państwu, jak i szerokim kręgom społeczeństwa polskiego. Mamy nadzieję, że wreszcie skończy się jawne dyskryminowanie wielomilionowej społeczności przez konstytucyjny organ - KRRiT". Wywiad o. Tadeusza Rydzyka dla "Naszego Dziennika", w zestawieniu z oficjalnym pismem organu konstytucyjnego zawierającym groźbę wyciągnięcia prawnych konsekwencji, to signum temporis Polski pod rządami Platformy Obywatelskiej, która skupiła w swoich rękach wszystkie urzędy w państwie, co oczywiście nie może się nam w żaden sposób kojarzyć z czasami PRL jako nadużycie, pomówienie itd. Udzielająca wywiadu prasowego skrzywdzona osoba nie ma prawa do najmniejszych nawet własnych skojarzeń ze stalinowskimi czasami, gdyż okres ten został raz na zawsze wyeliminowany z naszego życia publicznego, łącznie z korupcją, propagandą, kłamstwem i strachem przed władzą i serwilizmem wobec sąsiada ze Wschodu.

Jan Dworak, kiedyś także dziennikarz, chyba nie chce zrozumieć, że w publicystycznych dywagacjach o dawnych, trudnych dla Polski czasach, zawiera się oczywista dla każdego przeciętnie inteligentnego czytelnika zasada: toutes proportions gardées (z zachowaniem wszelkich proporcji). Dlatego obecne czasy trudno nazwać stalinowskimi; nikt nikomu nie strzela w więzieniu w tył głowy, stąd niepotrzebnie Jan Dworak nadinterpretuje i porównuje KRRiT do "Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, organizacji zbrodniczej, odpowiedzialnej za śmierć i cierpienie tysięcy Polaków". Niczego takiego o. Tadeusz Rydzyk nie powiedział. Stwierdził jedynie, i bardzo słusznie, że obecne czasy przypominają mu "działania analogiczne do czasów komunistycznych". To, w jaki sposób zachowywały się neobolszewickie hordy na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie w czasie żałoby narodowej, jak walczyły z krzyżem i wiernymi skupionymi wokół niego, także ma prawo kojarzyć się nam ze stalinowskimi czasami, a nawet jeszcze wcześniejszymi - wojny z bolszewikami w 1920 roku. Tak, dziś także mamy do czynienia z jawną dyskryminacją katolików, czego najlepszym przykładem jest odrzucenie wniosku Fundacji Lux Veritatis o koncesję cyfrową dla Telewizji Trwam. I ten fakt, prędzej czy później, potwierdzą niezawisłe sądy, tak jak udało się po latach postawić przed obliczem prawa niektórych, nielicznych niestety, stalinowskich zbrodniarzy. Musi jednak przyjść czas na inne sądy, na innych sędziów, nie takich, jak prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku, dla którego premier "to przecież szef". Mamy więc prawo patrzeć dziś bardzo krytycznie, a nawet kwestionować autentyczność orzeczeń sądów, w tym administracyjnych, jak Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Niekomentowanie wyroków sądowych to właśnie relikt komunistyczny.
Niejednomyślny wyrok Przewodniczący Jan Dworak często powołuje się na ten niekorzystny dla Fundacji Lux Veritatis wyrok, ale "zapomina" dodać, że zapadł on niejednomyślnie. W swoim zdaniu odrębnym sędzia Andrzej Wieczorek napisał: "Udzielanie koncesji na rozpowszechnianie programów radiowych i telewizyjnych jest niewątpliwie sprawą publiczną. Powinno, zatem podlegać regułom rządzącym działaniami o charakterze publicznym. Należą do nich m.in. jawność podejmowania decyzji i równe traktowanie wszystkich zainteresowanych, dające im równe szanse w ubieganiu się o dobra reglamentowane". Zdaniem sprawiedliwego sędziego, KRRiT nie dopełniła tych podstawowych obowiązków. W wolnym kraju, co jak widać trzeba dziś przypominać wielu byłym "opozycjonistom", w tym Janowi Dworakowi, wolny człowiek ma prawo do własnych poglądów, opinii, skojarzeń, porównań, dygresji itd., szczególnie zaś ma prawo do krytyki władzy, jeżeli jest ona w jego odczuciu uzasadniona. W swoim liście przewodniczący Jan Dworak nie wspomniał, że tuż obok art. 212 kk, tak słusznie krytykowanego przez niezależne od władzy środowiska dziennikarskie oraz Europejski Trybunał Praw Człowieka, jest też inny artykuł, który stanowi, że nie popełnia przestępstwa zniesławienia, kto publicznie podnosi lub rozgłasza prawdziwy zarzut, który służy obronie społecznie uzasadnionego interesu lub dotyczy postępowania osoby pełniącej funkcję publiczną.
Utracona wiarygodność Przewodniczący Jan Dworak uważa, że wypowiedź o. Tadeusza Rydzyka "podważa wiarygodność" jego instytucji i "narusza dobre imię" jego funkcjonariuszy publicznych. Prawda jest taka, że KRRiT ma dziś zerową wiarygodność. Jest o tym absolutnie przekonanych ponad 2 miliony 300 tysięcy ludzi, którzy podpisali się w słusznej sprawie. Spośród tych milionów setki tysięcy wychodzi od wielu miesięcy na ulice, domagając się w ten sposób wolności słowa i pluralizmu mediów. Są to w olbrzymiej większości polscy katolicy, którzy, jak się okazuje, nie mogą mieć, w czasach tak przecież odległych od stalinowskich, własnego powszechnie odbieranego programu telewizyjnego. Mają zaś takie programy organizacje stworzone przez potężne komercyjne media, które dzięki KRRiT zawłaszczyły prawie całą przestrzeń cyfrową. I tak się składa, że są to organizacje o komunistycznym rodowodzie i lewacko-liberalnym światopoglądzie. Oczywiście przypomnę, że: toutes proportions gardées. Ale przede wszystkim wiarygodność utracił, i to na własne życzenie, funkcjonariusz publiczny, przewodniczący KRRiT Jan Dworak. Dowodem, kolejnym zresztą, jest cytowane tu oficjalne pismo do założyciela Radia Maryja. Podważa w nim charakter wypowiedzi o. Tadeusza Rydzyka, motywowanej przecież oczywistą ochroną społecznie uzasadnionego interesu publicznego, a nie zamiarem dokonania obrazy czy pomówienia. Taka insynuacja w stosunku do kapłana jest niezwykle krzywdząca i też coś przypominająca z dawnych czasów. Jan Dworak wybrał już strategię procesową, która jego i jego instytucję ma ukazać w roli skrzywdzonych. Dlatego konstruuje groźbę ewentualnego procesu karnego, czyli nękania przeciwnika, jakie zwykle towarzyszy sprawom karnym z artykułu 212, oraz związaną z tym groźbę żądania, zapewne wysokiego, roszczenia odszkodowawczego, oczywiście przeznaczonego na społeczny cel. Pozwolę, zatem sobie na własną insynuację. W przypadku wygranej przez KRRiT, co jest bardzo prawdopodobne, choćby po drakońskim wyroku na internautę za obrazę prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz po nadzwyczaj łagodnym wyroku dla mafii pruszkowskiej, podsuwam pomysł przeznaczenia tych pieniędzy na dofinansowanie wszystkich koncesjonariuszy, którzy mimo braku pieniędzy na rozwój dostali zgodę na cyfrowe nadawanie. Uważam, że nadal mogą mieć problemy, na przykład z finansowaniem programów telewizyjnych, które wzorem wielu innych stacji komercyjnych poświęcą np. kabale i kartom tarota. Wojciech Reszczyński

Bierecki pozywa Piterę W związku z wypowiedzią Julii Pitery, której posłanka Platformy Obywatelskiej udzieliła na antenie Radia Tok FM, senator RP i prezes Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej Grzegorz Bierecki złożył pozew sądowy o naruszenie dóbr osobistych. Zarzut dotyczy wypowiedzi z dnia 29 sierpnia 2012 r. Julia Pitera w Poranku Tok FM nawiązała do zorganizowanej przez Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo-Kredytowe konferencji prasowej z udziałem Grzegorza Biereckiego. Komentując wypowiedzi prezesa Krajowej SKOK na temat projektu ustawy o Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo-Kredytowych oraz jej nowelizacji, Julia Pitera stwierdziła:

ten człowiek (senator Grzegorz Bierecki) robi coś, co jest niedopuszczalne, np. z punktu widzenia ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora, zwołuje konferencję i atakuje projekt zmian ustawy […]”.

Powyższa wypowiedź, zdaniem Grzegorza Biereckiego, jest nieprawdziwa, gdyż jego działalność senatorska w żaden sposób nie koliduje z pracą w Spółdzielczych Kasach Oszczędnościowo Kredytowych. Jak czytamy w uzasadnieniu pozwu, „w szczególności nieprawdziwe jest twierdzenie, jakoby działalność Grzegorza Biereckiego, jako prezesa zarządu Krajowej SKOK była niedopuszczalna z punktu widzenia przepisów ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora […]”. W celu uniknięcia wszelkich wątpliwości w tym zakresie Grzegorz Bierecki już w 2006 roku, a więc zanim jeszcze objął mandat senatora, zwrócił się do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji z prośbą o wyjaśnienie regulacji prawnej dotyczącej statusu Kasy Krajowej w kontekście przepisów tzw. ustawy lobbingowej. Zgodnie ze stanowiskiem Ministerstwa, jak podaje uzasadnienie pozwu, przepisy tej ustawy nie mają w tym przypadku zastosowania. Odwołując się do dalszej części wypowiedzi Julii Pitery: „Proszę sobie wyobrazić co by się działo, gdyby ktoś z PO był prezesem takiej instytucji i urządzał taką konferencję […]”, autor pozwu zwraca uwagę na stwierdzenie wygłoszone w 2008 roku przez ówczesnego Marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, które dotyczyło udziału przedstawicieli sektora bankowego, a więc konkurencji Kas, w pracach nad ustawą o SKOK-ach. „Marszałek Sejmu stwierdził, iż doświadczenie zawodowe takiego posła może być w praktyce przydatne przy merytorycznym rozpatrywaniu projektów ustaw w przedmiotowym zakresie […]. Oceniając zasadność zarzutu uczynionego przez pozwaną wobec powoda warto zauważyć, iż posłanka Krystyna Skowrońska (wiceprzewodnicząca komisji finansów z PO) jest prezesem Banku Spółdzielczego w Przecławiu, a Dariusz Rosati (przewodniczący komisji finansów, również PO) zasiada w radzie nadzorczej Banku Millenium”.Nie ulega wątpliwości, iż opublikowanie w radiu nieprawdziwych informacji na temat działalności publicznej Grzegorza Biereckiego stanowiło bezprawne naruszenie jego dóbr osobistych. „W związku z tym domaga się on od pozwanej, ażeby dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia skutków tego naruszenia” – konkluduje autor wniosku. Pozew wystosowany 17 września 2012 roku trafił do Sądu Okręgowego w Gdańsku.

Log

Śledztwo smoleńskie od początku? Jakie powinny być konsekwencje wstrząsającego ustalenia, że w grobie Anny Walentynowicz spoczywało ciało innej osoby? Kto odpowiada za dramat bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej? Co dalej ze śledztwem? Pełnomocnik rodziny Anny Walentynowicz, Stefan Hambura, nie ma wątpliwości, że odpowiedzialność muszą ponieść Donald Tusk i Ewa Kopach. A śledztwo powinno ruszyć od początku.

"To jest czas ażeby odebrać to śledztwo prokuraturze wojskowej, bo nie radzi sobie z tym, przenieść to śledztwo do prokuratury cywilnej, a pan prokurator generalny Andrzej Seremet powinien objąć to osobistym nadzorem. Nie tylko poprzez swojego pełnomocnika, czy dyrektora, czy kogoś innego, ale powinien sam czytać akta, bo to jest sprawa priorytetowa" – wezwał w wywiadzie dla RMF FM, Stefan Hambura. Jak podkreślił, liczy się z tym, że śledztwo musiałoby zacząć się od początku. "I to by było o wiele lepiej, bo to co się dzieje do tej pory nie prowadzi nas do przodu" – zaznaczył. A na pytanie o odpowiedzialność za to co się stało odparł:"Na pewno premier Tusk powinien się z tego bardzo dokładnie wytłumaczyć, jak i pani marszałek Kopacz. I apeluję tutaj do pani marszałek, żeby zastanowiła się nad tym, co wyrządziła tutaj, w rodzinie śp. Anny Walentynowicz. Bo pani marszałek ma też swoją etykę lekarską. Niech się nad tym zastanowi". Według mecenasa należy ekshumować wszystkie ofiary katastrofy smoleńskiej. "Ciało, które wczoraj leżało na stole sekcyjnym pokazało, że było w bardzo dobrym stanie i myślę, że inne ciała będą chyba w tym samym stanie, a to warto wykorzystać, gdyż jesteśmy na początku wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej, gdyż to co się do tej pory działo to nie było rzetelne śledztwo" - zaznaczył.
"Ale również prezydenta, również małżonki prezydenta" – padło pytanie. "To jest sprawa tutaj każdej z rodzin, czy wystąpią. Ale co do zasady powinno się ekshumować i poddać sekcji zwłok wszystkie ciała. Tylko w przypadku ś. p. Lecha Kaczyńskiego było inaczej, bo tam była przeprowadzana sekcja zwłok w  obecności generała Parulskiego. I ja myślę, że tutaj trzeba będzie go wezwać na świadka i dokładnie przepytać" – odparł mecenas Hambura.
JKUB/RMF FM

Macierewicz: Premier wziął odpowiedzialność za śledztwo W Sejmie odbyło się nadzwyczajne posiedzenie zespołu parlamentarnego poświęconego katastrofie smoleńskiej. Jego przewodniczący na wstępie zaznaczył, że przyczyną jego zwołania są ostatnie doniesienia związane z ekshumacjami ofiar katastrofy smoleńskiej.

"Docierają do nas informacje o sfałszowaniu nie tylko protokołu oględzin zwłok, ale również świadczące o fałszowaniu całego procesu identyfikacji ciał" - mówił poseł PiS. Zaznaczył, że przez to doszło do wydarzenia "niebywałego". "W grobie Anny Walentynowicz - bohaterki "Solidarności" - pochowano inną ofiarę tej strasznej katastrofy. Wiemy na pewno, że nie ona została pochowana. Nie wiadomo na razie, kogo tam pochowano" - przypominał Macierewicz.
Poseł odniósł się również do ostatnich wypowiedzi przedstawicieli prokuratury, którzy chcieli zrzucić z siebie odium odpowiedzialności za pomyłki i zaniedbania. Przypomniał, że śledczy sugerowali, że to rodziny są odpowiedzialne za błędne identyfikacje. Macierewicz zaznaczał, że "na razie nie wiadomo, jaka jest skala sprawy". "Prokuratura mówi jeszcze o czterech kolejnych ekshumacjach. Pamiętajmy, że to dotyczy jedynie 28 osób, które były identyfikowane przez rodziny. Wątpliwości są zasadne i uprawione" - tłumaczył. Przewodniczący zespołu smoleńskiego zaprezentował na posiedzeniu zbiór wypowiedzi m.in. ludzi władzy. W prezentacji przedstawiono kilkanaście wypowiedzi marszałek Ewy Kopacz, premiera Donalda Tuska oraz wypowiedzi członków rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Pokazywały one stosunek polskich władz do kwestii badania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Wśród wymienionych wypowiedzi znalazły się słowa Ewy Kopacz, która gwarantuje opinii publicznej, że podczas sekcji uczestniczyli polscy patomorfolodzy i wszyscy niezbędni eksperci. "Ona potwierdzała, że Polacy brali udział w sekcjach" - zaznaczał poseł Macierewicz. Ludzie obecni na posiedzeniu zespołu przypomnieli sobie również inne słowa obecnej marszałek Sejmu. Tym razem o "dokładnym zabezpieczeniu miejsca tragedii i rzetelnej pracy śledczych". Antoni Macierewicz przypomniał, że Ewa Kopacz zapewniała, że ofiary zostały dobrze zidentyfikowane, a rząd Tuska dopełnił procedur. Biuro zespołu parlamentarnego zaprezentowało również wypowiedź Marty Kochanowskiej, która referowała słowa Tomasza Arabskiego. Groził on sankcjami rodzinom ofiar katastrofy, jeśli będą chciały otwierać trumny w Polsce. "Mówił również, że nie było innego wyjścia niż oddać śledztwo Rosjanom" - tłumaczył Macierewicz. Wśród slajdów znalazły się również wypowiedzi śledczych z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, którzy - jak zaznaczał Macierewicz - przyznają, że "nie uczestniczyli w sekcjach zwłok, że nie dopełnili obowiązku". Poseł PiS zaznaczał, że to niedopełnienie obowiązku, a prokuratura nie miała innej możliwości niż przeprowadzić sekcje. W prezentacji zespołu pokazano również zdjęcia ubrań, które mieszkańcy Smoleńska trzymali w garażu oraz m.in. rosyjski dokument, który pokazuje inną godzinę śmierci niż było oficjalnie wiadomo. Antoni Macierewicz zaznaczał, że do dziś nie wiadomo, dlaczego Rosjanie wpisali inną godzinę zgonu. W prezentacji znalazła się również wypowiedź Małgorzaty Wassermann dla portalu Stefczyk.info. Przyznała ona, że wszystkie rosyjskie materiały, które trafiają do Polski mogły zostać sfałszowane. "Jeśli tak rzeczywiście było, to dwa lata mogą się okazać jednym wielkim kłamstwem, które jest szerzone przy zgodzie władz państwowych" - mówił Macierewicz. Poseł Macierewicz przypominał również, że rząd konsekwentnie odmawiał wszelkiej pomocy zagranicznych ekspertów, którzy proponowali udział w badaniach i procedurach związanych z katastrofą smoleńską. "Różne osoby chciały uczestniczyć w badaniu katastrofy. Im tego odmówiono. Tę odmowę widać i dziś, a prokurator Pasionek, który chciał uzyskać pomoc z USA, jest poddany represjom. Prokurator Pasionek ma wytoczoną sprawę, za to, że chciał się kontaktować z Amerykanami i prosić o pomoc w tej sprawie. Władza nie tylko odmówiła udziału ekspertów, ale również karze tych, którzy o tę pomoc prosili" - tłumaczył Macierewicz. W prezentacji zespołu przytoczono również szereg wypowiedzi Donalda Tuska, który m.in. zaznaczał, że bierze odpowiedzialność za wszystkie decyzje i działania związane ze śledztwem smoleńskim. "Oczekujemy, że Tusk wyciągnie z tych słów konsekwencje" - zaznaczył Macierewicz. Macierewicz zaprezentował także dokument, który w jego ocenie ma "wielką wagę prawną". Chodzi o protokół ze spotkania, jakie odbyło się w nocy z 10 na 11 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Wtedy polscy prokuratorzy rozmawiali z przedstawicielami Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej. Na tym spotkaniu, jak mówił przewodniczący zespołu, dokonano ustaleń dotyczących m.in. godziny tragedii. "Wtedy podano prawdziwą godzinę tragedii. Myśmy przez miesiące żyli jednak w kłamstwie na ten temat. Władze wiedziały, ale publicznie się mówiono o innego godzinie" - zaznaczał poseł. Przypomniał również, że na tym spotkaniu omawiano możliwe wersje przyczyn katastrofy smoleńskiej. Zdecydowano wtedy, by nie badać udziału osób trzecich. Poseł Macierewicz wskazał także, że przytoczony dokument dawał jasno prawo stronie polskiej do delegowania swojego przedstawiciela do każdej czynność, którą wykonywali Rosjanie. "Gdy dziś prokuratura mówi, że nie miała zdolności bilokacji, nie mówi prawdy. Oni mieli możliwość i obowiązek ustawowy uczestniczyć w tych procedurach. Gdyby postępowano zgodnie z prawem, nie było by tej strasznej sytuacji" - mówił Macierewicz odnosząc się do zamiany ciała Anny Walentynowicz.
Podsumowując prezentację poseł Macierewicz zaznaczył, że "widzimy, jak od katastrofy smoleńskiej, od komunikatu, że to piloci są winni po dzień dzisiejszy mamy do czynienia z państwowo organizowanym systemem kłamstwa i fałszu".
"Mamy świadomość dramatu, ale wydaje się, że sprawa jest na tyle istotna, że należy się nią zająć publicznie" - tłumaczył poseł PiS. Po prezentacji odbyła się krótka dyskusja dotycząca ostatnich wydarzeń. Na posiedzeniu parlamentarnego zespołu obecni byli członkowie rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej oraz posłowie i senatorowie. Nal

"GW" podpowiada, co mówić o ekshumacjach

„Gazeta Wyborcza” znalazła sposób, jak wytłumaczyć kompromitację prokuratury i ekipy Ewy Kopacz pracującej w Moskwie. Sygnał na łamach "GW" dała Agnieszka Kublik, a dzisiaj ochoczo podchwyciła go w Radiu Zet Hanna Gronkiewicz-Waltz. Wczoraj Janusz Walentynowicz w poruszającym oświadczeniu poinformował: "Ciało, które zostało wyjęte z grobu, a które znajduje się na stole sekcyjnym, nie jest ciałem mojej mamy, śp. Anny Walentynowicz, które rozpoznałem w Moskwie". Jak na tę wiadomość zareagowały niektóre prorządowe media, Niezależna.pl już pisała. Na tym jednak nie koniec. „Gazeta Wyborcza” błyskawicznie znalazła sposób na wytłumaczenie karygodnych błędów popełnionych tuż po tragedii w Moskwie. I opublikowała rozmowę Agnieszki Kublik z dr Dorotą Lorkiewicz-Muszyńska z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Już pierwsze zdania nie pozostawiały wątpliwości, w jakim celu rozmowa została przeprowadzona:

„w przypadku znacznego rozfragmentowania zwłok i badań drobnych fragmentów należących do kilku osób znajdujących się blisko siebie (tak jak po katastrofie lotniczej) może dojść do wymieszania materiału genetycznego, co niewątpliwie utrudni, a czasem może uniemożliwić identyfikację poszczególnych fragmentów”.
Sygnał, jak należy tłumaczyć błędy w identyfikacji ofiar katastrofy, został błyskawicznie i właściwie odebrany przez polityków Platformy Obywatelskiej. Już dzisiaj rano prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz w rozmowie z Moniką Olejnik na antenie Radia Zet stwierdziła:

„Z tego, co udało mi się ustalić z różnych mediów po katastrofie smoleńskiej, to była w dużej mierze masakra, tylko niektóre ciała były łatwe do rozpoznania. Przy takiej katastrofie jest ryzyko takie, że będą te szczątki pomylone. I niestety w tym przypadku się zrealizowało.”.
Ciekawe, kiedy dziennikarze "GW" czy TVN podchwycą słowa pułkownika Ireneusza Szeląga, szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej, sugerującego, że za błędną identyfikacji ciała jednej z ofiar, które dopiero będzie ekshumowane, odpowiadają jej bliscy. Grzegorz Broński

EKSHUMACJE: "NIE MA SENSU SZUKAĆ WINNYCH" "To były nadzwyczajne okoliczności....a więc pomyłki mogły się zdarzyć, tam byli najlepsi rosyjscy fachowcy, a nasza minister przywiozła raczej paramedyków, niz ekspertów, DZISIAJ NIE MA SENSU SZUKAĆ WINNYCH"- ta wczorajsza wypowiedz Jakuba Stefaniaka, dziennikarza z TVP Info jest odpowiedzią na pytanie blogera Grzegorza Wszołka " Kto odpowie za zamianę ciał?" Wiemy już, że ekshumowane na gdańskim Srebrzysku ciało nie należy do legendy Solidarności, Anny Walentynowicz. Jest oświadczenie jej syna i wnuka. Rosyjskie służby po katastrofie polskiego tupolewa 10.04 w ciągu pierwszych kilkunastu godzin zdążyły pozbierać ciała, popakować do trumien, przewiezć do Moskwy, wykonać kilkadziesiąt sekcji i poddać kremacji "to, co się nie nadawało". Kiedy polscy biegli, jak przyznaje płk Szeląg, dotarli do Smoleńska w nocy z 10 na 11.04, zostali zapewnieni, że wszystko odbywa się według międzynarodowych standardów. Musieli być totalnie sparaliżowani strachem przed "mocarstwem”, albo przygotowani na taką wersję, bo nikt nie domagał się obecności polskich ekspertów w toczących się procedurach. Nazywa się to niedopełnieniem obowiązków.
"Jeśli ktoś chciał grać w rosyjską ruletkę, musi ponieść konsekwencje tego, że pocisk wystrzelił. Jest w polskim prawie zasada bezpośredniości, która mówi, że prokurator musi zapoznać się z materiałem dowodowym. To oznacza, że każde czynności powinny być przeprowadzone w Polsce lub przy udziale polskich specjalistów. Jeśli ktoś nie zdecydował się, by tego zrobić, jeśli ktoś uznał, że woli wierzyć Rosjanom, to powinien ponieść konsekwencje."- mówi pełnomocnik rodzin, Bartosz Kownacki
W tzw mainstreamie jeszcze cisza. Klasyka, czekają na smsa. Od wczoraj padły już wszystkie możliwe obelgi pod adresem uczestników warty honorowej ( polityczna nekrofilia, polityczni awanturnicy, hieny cmentarne) - też klasyka - odwracamy uwagę od skandalicznych faktów. Wielka szkoda, że media zajęte są organizowaniem "ciszy nad trumnami", a nie pukają do drzwi obecnej pani marszałek, np z pytaniem jak to sie stało, że zabrała paramedyków, kiedy eksperci byli w pełnej gotowości i skąd takie zaniedbania, jeśli wszystko przekopane "na metr w głąb"?
"Katedra Medycyny Sądowej UMK w Bydgoszczy już rano w dniu katastrofy zorganizowała grupę najlepszych medyków sądowych różnych specjalizacji, w tym antropologów, genetyków, z całej Polski. Zadzwoniłem do kolegów i wszyscy zadeklarowali chęć pomocy. Ci ludzie cały czas „siedzieli na walizkach” gotowi w każdej chwili jechać do Smoleńska. Godzinę po katastrofie wysłaliśmy pismo do Prokuratury Generalnej i Naczelnej Prokuratury Wojskowej, a następnego dnia do Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Na drugi dzień w południe dowiedziałem się – po wielu moich telefonach, jakie wykonałem do Rządowego Centrum Antykryzysowego – że nie jesteśmy potrzebni" -  prof Karol Śliwka Dzisiejsza startegia na litość, bo "wszystko tak galopowało", jest smutna i żałosna. Nawet poseł Kalisz, chcąc "zabłysnąć" rzucił w eter, że pod pewnymi warunkami sanitarnymi można było w Polsce otworzyć trumny i sekcjom poddać. Zgłasza nawet chęć utworzenia komisji sejmowej z niezależnymi ekspertami, by katastrofę wyjaśnić....Pytanie tylko,  jaki jest sens szukania winnych, kiedy oni są wśród nas - NIETYKALNI i nikt ich nie pociąga do żadnej odpowiedzialności, nikt im nie zadaje pytań.W tej sytuacji, rzeczywiście dalsze ich szukanie nie ma sensu. Przynajmniej  nie w tym rozdaniu.
http://niezalezna.pl/33041-nie-jest-cialo-anny-walentynowicz.
http://wpolityce.pl/wydarzenia/36531-nasz-wywiad-nie-mamy-do-czynienia-z-przypadkiem-macierewicz-o-koniecznosci-wszczecia-nowych-sledztw-i-dzialaniu-na-szkode-panstwa
http://www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/kownacki-zbyt-duzo-skandlicznych-zaniedban
http://wpolityce.pl/artykuly/36548-grzegorz-braun-znowu-zaatakowal-pluton-policji

LIKA

Polska coraz większym dłużnikiem świata - Mamy coraz większe zobowiązania wobec zagranicy, które wynoszą już ponad 104 procent produktu krajowego. Pozycja inwestycyjna Polski jest głęboko ujemna - alarmuje portal forsal.pl Nasze aktywa wyliczono na 143,4 mld euro, a pasywa na 388,4 mld euro  - wynika z danych Eurostatu. Oznacza to, że w końcu I kwartału 2012 r. mieliśmy już 245 mld euro zobowiązań wobec zagranicy. Jak podaje portal produkt krajowy brutto w ubiegłym roku wyniósł 370 mld euro, co oznacza, że zobowiązania wobec zagranicy wynoszą już ponad 104 procent produktu krajowego. Za kilka dni Narodowy Bank Polski opublikuje dane o zadłużeniu zagranicznym Polski na koniec pierwszego półrocza oraz o międzynarodowej pozycji inwestycyjnej - czytamy na portalu.Forsal.pl

Polacy zarobili na Euro? Wielka ściema rządu Organizacja piłkarskich mistrzostw EURO 2012 w Polsce miała być nie tylko gratką dla kibiców sportowych, ale zapewnić spore zyski branży turystycznej. Ale – jak zwykle w ostatnich latach – z planów nic nie wyszło. Co gorsza, wielu przedsiębiorców wręcz straciło na tej imprezie. W majowej edycji Raportu BIG dominował optymizm, szczególnie w branży turystycznej – przypomina portal wirtualnemedia.pl.

- Niestety, dla małych i średnich firm Euro 2012 nie będą się kojarzyć z zyskami. Szczególnie firmy turystyczne spodziewały się już w tym sezonie letnim większej liczby tradycyjnych turystów zachęconych do przyjazdu do Polski przez turniej. Blisko 30 proc. badanych stwierdziło, że organizacja imprezy nie przyniosła branży korzyści, a co czwarta firma turystyczna zaobserwowała spadek sprzedanych usług - mówi Mariusz Hildebrand, prezes zarządu BIG InfoMonitor.

Przed mistrzostwami 66 proc. badanych firm turystycznych oczekiwało wzrostu liczby tradycyjnych turystów w sezonie letnim. Ten plan nie został osiągnięty. Zdaniem 29 proc. ankietowanych, firmy z sektora turystycznego zdecydowanie nie skorzystały na organizacji Euro 2012, kolejnych 26 proc. stwierdziło, że impreza raczej nie przyniosła korzyści.

- To, że liczba realizowanych usług nie wzrosła nie jest największym problemem. Niestety, są też znacznie poważniejsze wyzwania, będące skutkiem Euro 2012. Mam na myśli przede wszystkim wzrost zatorów płatniczych wynikających z ekspresowego tempa realizacji inwestycji, tak by zdążyć przed imprezą. W maju 29 proc. ankietowanych uznało, że zaległości w regulowaniu należności nie wzrosną, na koniec sierpnia już 35 proc. firm udzieliło takiej odpowiedzi. Dotyczy to szczególnie sektora budowlanego - dodaje Marcin Ledworowski, wiceprezes BIG InfoMonitor.

Wirtualnemedia

Żydowski program likwidacji wszystkich religii (Katolickiej tez!) Dodajmy do tego szturm, przypuszczony do religii, która zazwyczaj jest ostatnią barykadą, ustępującą wobec bezczelnie kroczącego gwałtu i rabunku. Dla dopięcia tego celu, protokół czwarty zaleca:

"Dlatego musimy podkopać wiarę, wyrwać z umysłu gojów zasady Boga i duszy, zastępując te pojęcia przez wyliczenia matematyczne i pragnienia materialne".

"Kiedy pozbawiliśmy masy wiary w Boga, wówczas władza stoczyła się do ścieku, gdzie stała się własnością publiczną, a myśmy ją zagarnęli" - Protokół 5.

"Postaraliśmy się już dawno zdyskredytować duchowieństwo gojów" - Protokół 17.

"Gdy już zaczniemy rządzić, będzie dla nas niepożądane istnienie wszelkiej religii poza naszą, wyznającą jedynego Boga, z którym związane są losy nasze, jako narodu wybranego, i przez którego losy nasze stanowią jedność z losami świata. Dlatego też musimy zniweczyć wszystkie inne religie. Jeśli w ten sposób powstaną współcześni ateiści, to jako stopień przejściowy, nie przeszkodzą oni naszym zamiarom" - Protokół 14.

Powinno to dać do myślenia ludziom o "szerokich poglądach". Ciekawym jest wprowadzanie w życie tego religijnego programu w Rosji, gdzie Trocki, jak głosi donośnie żydowska prasa amerykańska, jest bezwyznaniowy, i gdzie żydowscy komisarze odpowiadają umierającym z głodu Rosjanom, błagającym o księdza: "znieśliśmy Boga". Panna Katarzyna Dokoochief zeznała, jak nam donoszą z Filadelfii, w organizacji Pomocy dla Bliskiego Wschodu, że chrześcijańskie świątynie w Rosji zostały znieważone w najohydniejszy sposób przez bolszewików, ale "synagogi pozostały nieuszkodzone i nietknięte". Wszystkie te ataki, zmierzające do zburzenia pojęć, jednoczących nieżydowskie społeczeństwo i podstawienie zamiast nich innych pojęć, natury wywrotowej i demoralizującej, popiera, jak widzieliśmy w ostatnim artykule, propaganda zbytku. Zbytek jest uznany za jeden z najbardziej destrukcyjnie oddziaływujących wpływów. Prowadzi on do wygody przez zniewieściałość, wyrafinowanie, słabości, - do umysłowego, fizycznego i moralnego zwyrodnienia. Początek jego jest ponętny, koniec przechodzi w pewnego rodzaju lubieżność, świadczącą o zaniku wszystkich mocniejszych tkanek życiowych. To prowadzenie do rozwiązłości przez zbytek oraz zidentyfikowanie tych czynników, które do tego wiodą, mogłoby stanowić przedmiot oddzielnego studium. Obecnie jednak, aby zakończyć ten przegląd metod, a raczej pewnej części metod tj. zamętu, do którego wytworzenia dążą te wszystkie wpływy, musimy stwierdzić, że celem ich jest wytworzenie stanu jeszcze bardziej beznadziejnego. Stanem tym jest wyczerpanie. Nie trzeba silnej wyobraźni, aby przedstawić sobie, co to znaczy. Dziś właśnie wyczerpanie grozi ludziom. Ilustrują to doskonale ostatnie konwencje polityczne i ich wpływ na ogół. Jak gdyby nikogo to nic nie obchodziło. Partie mogą sobie składać oświadczenia, kandydaci obietnice, - nikt się o to nie troszczy. Wojna rozpoczęła to wyczerpanie: "pokój" i zamęt, jaki on wytworzył, - doprowadził wyczerpanie to do szczytu. Ludzie słabo wierzą i słabszą jeszcze mają nadzieję. Zaufanie znikło. Inicjatywa zanika z dniem każdym. Niepowodzenie ruchów ogłoszonych fałszywie za "prądy ludowe", wpoiło w społeczeństwo przekonanie, że żaden ruch ludowy udać się nie może. Protokoły mówią:

"Przemęczyć ogół waśniami, niezgodą, walkami, głodem, szczepieniem chorób, nędzą, aż goje nie będą widzieli innego wyjścia, jak tyko zwrócenie się do naszych pieniędzy i do naszej władzy". - Protokół 10.

"Przez to wszystko zmęczymy i wyczerpiemy gojów tak, że zmusimy ich do ofiarowania nam władzy międzynarodowej, która przez swe przysposobienie umożliwi nam wchłonięcie bez walki wszystkich sił państwowych świata i utworzenie nadrządu".

"Musimy tak pokierować wychowaniem społeczeństw gojów, by wobec każdej sprawy, wymagającej inicjatywy, opuszczali ręce w bezradnym zniechęceniu" - Protokół 5.

Żydzi nigdy nie byli przemęczeni i wyczerpani. Nie byli nigdy w krytycznym położeniu. Jest to charakterystyczną cechą psychiki ludzi świadomych rzeczy. Najbardziej wyczerpuje umysł nieświadomość, błądzenie wśród dążności i wpływów, których źródło jest nieznane i których cel jest niezrozumiały. Meczącą rzeczą jest chodzenie w ciemnościach. Nieżydzi są w tym położeniu od wieków. Żydzi wiedzą, do czego dążą: nie podlegają wyczerpaniu. Nawet prześladowanie jest możliwe do zniesienia, gdy jest zrozumiałe, a Żydzi zawsze wiedzieli, do czego ono służy w ogólnym ich programie. Nieżydzi cierpieli zawsze daleko więcej z powodu prześladowań przez Żydów, aniżeli Żydzi; bowiem, gdy się skończyło prześladowanie, nieżydów ogarniały jeszcze większe ciemności niż przedtem, a Żydzi szli dalej w swym odwiecznym pochodzie ku celowi, w który bezwzględnie wierzą, i do którego, jak mówią ludzie świadomi roli Żydów na świecie, dojdą. Jakkolwiek jest, rewolucja, niezbędna dla wyrwania świata z objęć żydowskiego systemu międzynarodowego, musiałaby być prawdopodobnie równie radykalna, jak wysiłki, które czynili Żydzi, aby doprowadzić do obecnego stanu. Są ludzie, którzy wyrażają poważne wątpliwości, czy nieżydzi są do tego zdolni. Może nie. Niech przynajmniej wiedzą, kim są ich zwycięzcy.

Mahomet i kolejna multimedialna wojna po Kony 2012. Antymuzułmański film, który oskarża się o spowodowanie ataków na amerykańskie ambasady w Egipcie, Libii i Jemenie najprawdopodobniej jest wymyślonym oszustwem mającym na celu wzbudzić niepokój na Bliskim Wschodzie, jednocześnie maskując prawdziwe przyczyny zabójstwa ambasadora Chrisa Stevensa. Trailer do filmu, zatytułowanego "Niewinności muzułmanów", znajdował się na YouTube od ponad dwóch miesięcy. Mimo, iż rzekomy twórca filmu twierdził, że film był finansowany przez bogatych, żydowskich ofiarodawców sumą 5 milionów dolarów, ma wszelkie znamiona filmu nisko budżetowego lub projektu szkolnego. Trailer został zakazany w wielu krajach Bliskiego Wschodu, w tym Egipcie i Afganistanie. W rzeczywistości, cały film może nawet nie istnieć. Wątpliwym jest również istnienie jego reżysera Sama Bacile, który powiedział Associated Press w tym tygodniu, że jest 56-letnim "izraelskim Żydem", który żyje w Kalifornii, mimo iż mówił aktorom na planie, że jest Egipcjaninem, przy czym inni twierdzą, że jest Amerykaninem. Bacile zrobił film by zilustrować, iż "Islam jest jak rak, kropka". Jednakże liczne władze zawiodły próbując zlokalizować zamieszkującego w Kaliforni Sama Bacile. Bacile to prawdopodobnie pseudonim. Jedyną realną osobą, która została pozytywnie zidentyfikowana z filmem jest Nakoula Basseley Nakoula, który jest 55-letnim koptyjskim chrześcijaninem żyjącym w Kalifornii, który został skazany za federalne oszustwa bankowe w 2010 roku. Sam film lub jego 14 minutowy trailer, który został opublikowany - jest również bardzo podejrzany. Aktorom zaangażowanym w filmie powiedziano, iż "biorą udział w filmie o życiu Egipcjan 2000 lat temu." Po ataku na amerykański konsulat w Benghazi, wszyscy członkowie obsady opublikowali wspólne oświadczenie stwierdzające, że zostali wprowadzeni w błąd przez producenta. "Cała obsada jest bardzo rozgoryczona i czuje się wykorzystana przez producenta. Jesteśmy w 100% przeciwni temu filmowi i zostaliśmy rażąco wprowadzeni w błąd co do intencji filmu" powiedzieli w oświadczeniu. "Jesteśmy zszokowani drastycznymi zmianami w scenariuszu i kłamstwami, które zostały przedstawione wszystkim zainteresowanym. Jesteśmy głęboko zasmuceni tragediami, które miały miejsce." Film został celowo zdubbingowany i przemontowany by wywołać maksymalne oburzenie muzułmanów. Prorok Mahomet jest przedstawiany jako pedofil, homoseksualistą, osoba fałszywie religijna, kobieciarz i krwiożerczy dyktator. Podczas dialogu, słowa aktora zostały brutalnie zdubbingowane by zawrzeć odniesienia do Mahometa, które nie znajdowały się w oryginalnym scenariuszu. Jak Cindy Lee Garcia, aktorka zaangażowana w filmie, powiedziała gazecie Gawker "W scenariuszu i podczas filmowania, nic nie wskazywało na kontrowersyjny charakter produktu końcowego. Mahomet nie był nawet nazywany Mahomet, był nazywany "Master George". "Słowa Mahomed zostały zdubbingowane na etapie post-produkcji, tak jak wszystkie inne, w istocie obraźliwe, odniesienia do islamu i Mahometa" pisze Adrian Chen. Na przykład, w 9:03 w trailerze, gdzie słychać słowa "Czy twój Mahomet jest pedofilem?", aktorka twierdzi iż "głos został zdubbingowany jako, iż jej usta nie wypowiadają słowa "Mahomet". Jak podsumowuje Christian Science Monitor, film wygląda, "jakby był wykonany przez kogoś siedzącego w piwnicy, korzystającego z taniego oprogramowania do dubbingu". Wszystko o filmie sugeruje, że jest to wymyślone oszustwo stworzone by wywołać niepokoje na Bliskim Wschodzie w czasie gdy powszechnie spekuluje się, że USA i Izrael mają rozpocząć interwencję wojskową w Iranie i Syrii. Amatorski charakter filmu może być jedynie podstępem aby odwrócić podejrzenia od jego prawdziwego celu i prawdziwej tożsamości jego twórców.Ci, którzy prawidłowo węszą w powietrzu, czują zapach działania wywiadu/operacji wpływu w całej tej sytuacji", pisze Daniel McAdams, porównując film do Kony 2012. "Czy jest to celowo słaba przykrywka do tego co stało się wczoraj w Benghazi? Źle przygotowana próba ukrycia tego co wczoraj się wydarzyło? Czy Arabowie - nawet Bractwo Muzułmańskie - mogą wiele zyskać obwiniając "bogatych Żydów" za nakręcenie filmu? Czy jest to walka o wpływy pomiędzy frakcjami islamistów w Egipcie? Czy Izraelczycy próbują upozorować antysemicki Arabski odwet za historyjką o prymitywnym filmie?" Co wiadomo na pewno to fakt, że media establishmentu podchwyciły film jako pretekst, aby wytłumaczyć ataki na ambasadę w Kairze i Bengazi jako kolejny przykład ekstremistycznych muzułmanów porwanych przez nic znaczącego. Kolejne raporty potwierdziły, że ataki były skoordynowane z dużym wyprzedzeniem przed opublikowaniem arabskiej wersji trailera w tym tygodniu i nie miały nic wspólnego z filmem, ale media natychmiast podchwyciły taką właśnie narrację. To dogodnie maskuje prawdziwą sytuację stojącą za atakami, czyli faktem, że Stany Zjednoczone i inne mocarstwa NATO widząc, że ich władza nad państwami wymyka się z pod kontroli uzbroili i pomogli, powiązanym z Al-Kaidą islamskim ekstremistom, w dążeniu do zmiany reżimu, zwłaszcza w Libii gdzie usunięcie Kadafiego zostało osiągnięte poprzez wsparcie NATO dla Libijskiej Islamskiej Grupy Walczącej - która znajduje się na liście organizacji terrorystycznych Departamentu Stanu i była odpowiedzialna za zabicie amerykańskich żołnierzy w Iraku. Biorąc pod uwagę, że ci sami bojownicy są obecnie wykorzystywani przez państwa Zatoki i sił NATO w dążeniu do obalenia prezydenta Baszara al-Assada w Syrii, ich związek z atakami na ambasady należało zbagatelizować. Stało się to wyraźnie oczywiste, gdy marionetka NATO- Ali Aujali, ambasador Libii w Waszyngtonie, stwierdził, że lojaliści Kadafiego są odpowiedzialni za zabicie ambasadora Stevensa. Wraz z tym jak ambasady w Jemenie, Tunezji i w innych krajach są w trakcie oblężenia, nagłaśnianie przez media tego co w innym przypadku byłoby niejasnym, nieskutecznym czy wręcz śmiesznym 14 minutowym trailerem na YouTube, teraz jest podstawą kryzysu, który zagraża stabilności całego regionu. Dziwaczne zbiegi okoliczności stojące za filmem The Innocence of Muslims, to jego niejawni twórcy i celowa próba manipulowania filmem by obrazić muzułmanów, co wyraźnie sugeruje, że cała farsa jest mistyfikacją obliczoną, by rozpalić napięcia w celu uzasadnienia przyspieszenia agresji USA, Izraela i NATO na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Paul Joseph Watson, USA

Order, który dzieli W minioną sobotę na Powązkach Wojskowych pochowaliśmy śp. prof. Józefa Szaniawskiego. Zginął tragicznie we wtorek, 4 września 2012 roku, w Tatrach. Zwykle we wtorki piszę moje czwartkowe felietony na ostatnią stronę "Naszego Dziennika". Prośba redakcji o krótkie wspomnienie o zmarłym była dla mnie trudna do spełnienia. Po prostu nie potrafię w dniu śmierci osoby, z którą od wielu lat utrzymywałem stały kontakt, nic z siebie wydobyć poza odczuwanym bólem, zaskoczeniem i gniewem. Gniewem, wszak nie tak ginie wojownik, za którego uważałem Józefa Szaniawskiego. Należał do tych nielicznych, którzy mówią tak jak jest, wprost, bez owijania w bawełnę. Poza tym jakoś nie mogę pogodzić się z tym, że o zmarłym najwięcej mówi się w dniu jego śmierci, mniej już w czasie pogrzebu, a potem jeszcze mniej, tylko w dniach kolejnych rocznic odejścia do wieczności. Gdybym miał tylko jednym zdaniem powiedzieć, kim był dla mnie śp. Józef Szaniawski, musiałbym potwierdzić, że należał do tych wyjątkowych ludzi najgłębiej przejętych Polską współczesną, nad którą szczerze ubolewał, widząc, w jak złym kierunku podąża, i tą dawną, w której usilnie szukał świetlanych momentów. Jeden z takich momentów chwały prof. Szaniawski przypomniał nam w ubiegłym roku. To hołd ruski, który miał miejsce w 1611 roku na Zamku Królewskim w Warszawie. Wydarzenie to, zaliczane do największych triumfów militarnych i politycznych w dziejach Polski, zostało wymazane z naszej historii przez rosyjskiego zaborcę, potem przez PRL, a w III RP było utrzymywane w zapomnieniu ze względu na polityczną poprawność i "dobre stosunki" z Moskwą. Jest jeszcze jeden ważny powód, aby powrócić na chwilę do uroczystości pogrzebowych śp. Józefa Szaniawskiego w warszawskiej bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela. Chodzi o wyklaskanie obecnego na uroczystościach Jana Lityńskiego reprezentującego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jego zadaniem było pośmiertne odznaczenie zmarłego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ludzie krzyczeli "hańba", a długie oklaski zagłuszały wystąpienie. O ciszę i zachowanie powagi chwili prosił proboszcz bazyliki ks. Bogdan Bartołd. Chwilę tę niezbyt mile wspomina prof. Andrzej Zybertowicz. Przyznaje jednak, że rozumie powody, dla których ludzie tak właśnie postąpili. Jego zdaniem, zaciera się granica między sacrum a profanum, dlatego w ten właśnie sposób zgromadzeni wyrazili swoją niezgodę na politykę obecnych władz. Dodaje, że gdyby był na miejscu prezydenta, to zachowanie uczestników ceremonii pogrzebowej uznałby za poważne ostrzeżenie. Mam nieco inne zdanie na ten temat. Doskonale pamiętam opinie śp. Józefa Szaniawskiego na temat Bronisława Komorowskiego. Nie zapomnę jego oburzenia, gdy prezydent postawił pomnik bolszewikom w Ossowie. Pamiętam wiele innych wypowiedzi śp. Józefa Szaniawskiego na temat haniebnej polityki tzw. orderowej obecnego prezydenta i nigdy nie uwierzę w szczerość odznaczenia Go po śmierci. Dla śp. Józefa Szaniawskiego Bronisław Komorowski wpisał się - szczególnie po tragedii smoleńskiej - w najgorszą historię polskiego serwilizmu i poddaństwa względem Rosji. Być może później poznamy szczegóły okoliczności pośmiertnego odznaczenia śp. Józefa Szaniawskiego przez prezydenta. Jednak żywa reakcja uczestników ceremonii pogrzebowej potwierdza moje przekonanie, że ten order nigdy nie miał Mu być wręczony. Tak jak On nigdy by go nie przyjął od obecnego prezydenta. Naturalne w tej sytuacji wyklaskanie prezydenckiego urzędnika wybrzmiało negatywnie w reżimowych mediach, tak jak wyklaskiwanie polityków z PO na innych uroczystościach patriotycznych, i o to pewnie chodziło. Wojciech Reszczyński

Tego się nie robi Annie „Solidarność” To, co się stało ze zwłokami Anny Walentynowicz jest znaczące z tego powodu, że to była ciężko doświadczona życiowo kobieta, raczej poniewierana niż doceniana, cicha bohaterka, którą próbowali wymazać z historii ci, co nie mieli nawet odrobiny jej odwagi, poświęcenia i bezinteresowności. Ostatni raz widziałem ją w Pałacu Prezydenckim 11 listopada 2009 r. Mimo kłopotów z chodzeniem i mimo osiemdziesiątki miała w sobie coś młodzieńczego, szczególnie w spojrzeniu. I miała ten krzepki uścisk dłoni, charakterystyczny dla skromnych, prostych (w sensie wyznawanych wartości), bezpośrednich i uczciwych ludzi. Zawsze patrzyła w oczy rozmówcy, nie spuszczała wzroku, nie uciekała w bok. Była dobrym człowiekiem. Dlatego takim ludziom jak ona nie robi się takich rzeczy jak kontredans z jej zwłokami. Bo to po prostu nieprzyzwoite. Ona sobie na to nie zasłużyła. Przykre wypadki związane ze zwłokami Anny Walentynowicz stały się metaforą dzisiejszej Polski. Państwa bez państwa, w którym nic nie jest na swoim miejscu, nikt za nic nie odpowiada, nikt nie potrafi wyegzekwować elementarnych obowiązków. Państwa, które nie ma powagi, w którym rządzący nie potrafią zachować się honorowo, gdzie władza jest łupem, a nie służbą publiczną. To państwo zawiodło na całej linii przed i po katastrofie smoleńskiej. Niestety zawiodło także podczas pogrzebów ofiar. Gdy pomylono zwłoki Witkacego i w jego grobie pochowano jakąś kobietę, było to groteskowe, jak sztuka Witkiewicza. W wypadku ofiar katastrofy smoleńskiej to jest po prostu przykre, jest w jakiś sposób nieludzkie. Anna Walentynowicz była jedną z tych  osób, które pomogły Polakom wyjść z systemu opresji. W wolnej Polsce doczekała się za to żenujących oskarżeń, spychania na margines, ośmieszania, zwyczajnej niewdzięczności. Dopiero prezydent Lech Kaczyński przywrócił jej należne miejsce w historii, wystąpił w obronie jej czci i godności. I jest coś symbolicznego w tym, że zginęli w tym samym momencie, w Smoleńsku. Anna Walentynowicz zginęła, jako Anna „Solidarność”. Od niej się wszystko zaczęło w sierpniu 1980 r. I jest zrządzeniem opatrzności czy losu, że to ona może znowu odegrać rolę inicjatorki ważnej przemiany. Bo jest coś symbolicznego i głęboko znaczącego w tym, że to akurat jej zwłoki pomylono i w jej grobie spoczywała inna osoba (tak przynajmniej twierdzi jej syn, a jego świadectwo ma tu pierwszorzędne znaczenie). Dzięki temu nie uda się ośmieszyć, zbagatelizować i zakopać problemów wiążących się z okolicznościami śmierci i pochówku ofiar katastrofy. Anna Walentynowicz znowu może zainicjować w Polsce swego rodzaju oczyszczenie, przemianę, może przywrócić polityce odpowiedzialność, a państwu powagę. Nie da się przejść do porządku nad tym, dlaczego były możliwe takie wydarzenia jak zamiana zwłok. A to wiedzie do jeszcze poważniejszych pytań, które po 10 kwietnia 2010 r. wielokrotnie w Polsce zadawano. Ale nie udzielano na nie uczciwej odpowiedzi, a często żadnej odpowiedzi, wymigując się kpiną czy obrażaniem ludzi. Ale przez to te problemy nie zniknęły. W tym, co się stało ze zwłokami Anny „Solidarność” jest jeszcze jeden aspekt. To była ciężko doświadczona życiowo kobieta, raczej poniewierana niż doceniana, cicha bohaterka, którą próbowali wymazać z historii ci, co nie mieli nawet odrobiny jej odwagi, poświęcenia i bezinteresowności. Ostatni raz widziałem ją w Pałacu Prezydenckim 11 listopada 2009 r. Mimo kłopotów z chodzeniem i mimo osiemdziesiątki miała w sobie coś młodzieńczego, szczególnie w spojrzeniu. I miała ten krzepki uścisk dłoni, charakterystyczny dla skromnych, prostych (w sensie wyznawanych wartości), bezpośrednich i uczciwych ludzi. Zawsze patrzyła w oczy rozmówcy, nie spuszczała wzroku, nie uciekała w bok. Była dobrym człowiekiem. Dlatego takim ludziom jak ona nie robi się takich rzeczy jak z jej zwłokami. Bo to po prostu nieprzyzwoite. Ona sobie na to nie zasłużyła. Stanisław Janecki

GŁOS Z LISIEJ NORY Niedawno byłem w tvp u p. TomaszaLisa: miałem przeciwko sobie dwóch przeciwników, czterech wrogich sekundantów – i sędziego, który nie dość, że był stronniczy, to jeszcze nie pozwalał wyprowadzić ciosu. A do tego urażony poczuł się p. Henryk Martenka – bo powiedziałem, że nie zna się na sporcie niepełnosprawnych. Nie zna się na pewno. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że na Jego komputerze nie ma wejść na strony paraolimpiady, bo nie oglądał żenujących występów para-sportowców. Nie dlatego, że oni chcieli źle: nie: oni chcą wygrać. Oni np. (dotyczy to ludzi na wózkach, z uszkodzonym kręgosłupem) specjalnie łamią sobie palceu nóg!!! To taki doping: bólu przecież nie czują, a organizm wie o złamaniu i sprawność rośnie nieraz o 10%!Czy można sprawdzać, czy ktoś nie złamał sobie własnego palca? W Londynie sprawdzano – i dyskwalifikowano. Żenada. Odbierano medal dyskobolce, bo miała rękę obciętą o dwa centymetry dalej, niż podano – a to inny przelicznik... Słynny Oskar Pistorius po przegraniu finału na 200 m oskarżył przeciwnika, że „jego sprężyny mniej przeszkadzały biegać” (!!) i zażądał jego dyskwalifikacji!! Prawda jest taka, że dobry zdrowy sprinter z takimi sprężynami biegałby szybciej niż p. Hussein Bolt! Kto tu jest niepełnosprawny? Hiszpanie przywieźli do Sydney koszykarzy w kategorii „debil” (S-14). Potem ich zdyskwalifikowano, bo 10 na dwunastu było całkiem normalnych. Jak sprawdzić, czy ktoś nie udaje debila? Symulacja jest bardzo łatwa... P. Martenka twierdzi, że sukcesem jest, iż Polacy przywieźli dwa razy więcej medali niż zdrowi. Ale nie wie, że tam rozdawano dwa razy tyle medali – a startowało dwa razy mniej państw. Stany Zjednoczone były bodaj za Polską

– i nikogo w Ameryce to nie obeszło. Proszę mnie dobrze zrozumieć: ja nie mam nic przeciwko para-sportowcom. Ich wyczyny są imponujące. Ale to nie jest sport. Jak to napisał p. Krzysztof Stanowski: „Gdyby nagle zjechały do Warszawy osoby, które palców nie mają i na fortepianie grają nosami, to byłbym pełen podziwu, ale czy naprawdę musiałbym udawać, że to muzyka najwyższej jakości?”. (I żądać, by dostawali za koncerty tyle, co np. p. Krystian Zimerman – dodam od siebie). Otóż p. Martenka udaje. Oni wszyscy udają. TVN MÓWI, że trzeba oglądać para-olimpiadę –ale sama jej nie transmituje! Nikt nie transmitował! A gdy powiedziałem, że nie trzeba było transmitować – to wsiedli na mnie!!! Co za obłuda! Tak samo za komuny trzeba było udawać, że „klasa robotnicza” ma „wiodącą rolę”. Wszyscy wiedzieli, że to kompletna bzdura – ale tak „trzeba było” mówić. Otóż ja się do tego teatru marionetek nie nadaję. Kiedyś 2 × 2 równało się 22. Teraz „trzeba” mówić, że 2 x 2 = 16. Niby bliżej – a ja nadal ośmieszam się, twierdząc, że 2 x 2 = 4. I imbecyla będę nazywał „imbecylem”, a debila „debilem”. To są wszystko ścisłe terminy naukowe. Nie będę przecież mówił „Obywatel niepełnosprawny umysłowo o IQ między 60 a 70”. A jeśli młodzież zacznie jutro nazywać chudzielców „gruźlikami”, to nie zacznę gruźlików nazywać „przejściowymi nosicielami pneumokoków”!!! By się gruźlicy nie obrazili. A gdybym stracił nogi, natychmiast zająłbym się sportem. Brydżem. Tak jak radzi słynny prof. Stefan Hawking. I ponieważ nie mógłbym tracić czasu na bieganie po boisku, byłbym teraz nie mistrzem, a arcymistrzem brydżowym!!! P. prof. Hawking, o ile wiem, nie bierzeudziału w wyścigach wózkiem na 100 m przez płotki?

Ale jeżeli ktoś to lubi...? Ja nie mam naprawdę nic przeciwko temu!!! JKM

Stupidokracja W dawnych koszmarnych czasach kursował dowcip o nieograniczonych możliwościach, jakich każdemu dostarczają Stany Zjednoczone. Mianowicie Kennedy udowodnił, że prezydentem USA może zostać katolik. Ryszard Nixon - że może nim zostać nawet człowiek biedny. Wszystkich jednak przebił Gerald Ford pokazując, że prezydentem USA może zostać każdy. Od tamtej pory z sytuacją, w której każdy może zostać prezydentem, spotykamy się coraz częściej i to nie tylko w USA, ale również, a może nawet zwłaszcza w naszym nieszczęśliwym kraju. Zresztą - powiedzmy sobie szczerze - skoro prezydentem został u nas pan Lech Wałęsa, to czyż cokolwiek jeszcze mogłoby nas zaskoczyć? Osobiście w tym pozornym szaleństwie dostrzegam metodę, zwaną stupidokracją, którą najlepiej w swoim czasie scharakteryzował francuski polityk Jerzy Clemenceau mówiąc: „je vote pour le plus bete” - co się wykłada: głosuję na głupszego. W ten sposób okupujące Polskę bezpieczniackie watahy testują nasz mniej wartościowy naród tubylczy - co jeszcze można z nim zrobić i w jaką formę ulepić. Ogromnej pomocy nasi okupanci doznają ze strony telewizji, którą zresztą nie tylko przezornie zinfiltrowali szczodrze wynagradzaną agenturą, ale nawet zadbali o stworzenie telewizji własnych. Jest to jedna z największych tajemnic państwowych, której ujawnienie jest ścigane sądownie - o czym przekonuję się na własnej skórze. Nawiasem mówiąc, przydatność telewizji do ogłupiania ludzi objawiła się już na samym początku, w roku 1960. W USA trwała wówczas kampania wyborcza, w której kandydat Partii Demokratycznej John Kennedy walczył z republikańskim kandydatem Ryszardem Nixonem. Przełomowym momentem tej kampanii była debata telewizyjna między obydwoma kandydatami. Argumentacja Nixona była lepsza, co przyznawali nawet jego przeciwnicy - ale cóż z tego, skoro Kennedy był od Nixona oczywiście przystojniejszy? Od tamtej pory również wybory zdegenerowały się już wyłącznie do przedsięwzięcia przemysłu rozrywkowego i podlegają wszystkim prawom tego gatunku. W rezultacie świat jest rządzony coraz mniejszą mądrością i tylko dzięki temu, że za sprawą piekielnej triady: państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego, również całe narody z roku na rok coraz bardziej głupieją, prawie nikt tego nie zauważa. Za sprawą formuły: je vote pour le plus bete stupidokracja, czyli rządy durniów, jest dzisiaj dominującą formą sprawowania władzy. Święci ona triumfy w naszym nieszczęśliwym kraju, ale żebyśmy nie popadali w niepotrzebne kompleksy, ani nie pogrążali się w fałszywym wstydzie (prawdziwy nam wystarczy!) - taka sama sytuacja jest w Unii Europejskiej, nie wiedzieć czemu uważanej za stolicę mądrości. Oto niedawno prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi oświadczył, że Europejski Bank Centralny będzie „bez ograniczeń” skupował obligacje zagrożonych bankructwem krajów strefy euro w zamian za co kraje te będą musiały poddać się kontroli „partnerów” ze strefy euro, no i oczywiście - Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Oznacza to, że Europejski Bank Centralny będzie kreował i wprowadzał do obiegu coraz to większe ilości eurosów, za które wykupi obligacje rządów zagrożonych bankructwem. Od kogo wykupi? Ano - od banków, które tym rządom wcześniej pożyczały - żeby broń Boże nie poniosły żadnej straty z powodu swojej lekkomyślności. No dobrze - ale skoro można rozładować kryzys finansowy puszczając w ruch maszyny drukujące banknoty, to jak w ogóle doszło do tego kryzysu? Nie mógł to Europejski Bank Centralny drukować eurosów od razu? Skoro walka z kryzysem finansowym polega na wykreowaniu i wpuszczeniu do obiegu większych ilości pieniądza, to o co w ogóle chodzi, czegóż mamy sobie żałować? Skoro banki mogą wypłukiwać złoto z powietrza, to na co jeszcze czekamy? Problem polega na tym, że złota w powietrzu nie ma, więc banki nie wypłukują złota z powietrza. Skąd zatem wypłukują? Wypłukują je z portfeli i kieszeni ludzi zmuszonych do posługiwania się emitowanym przez nie Scheissem na podstawie wydawanych przez rządy przepisów o prawnym środku płatniczym. Zwiększanie ilości pieniądza na rynku powoduje pogorszenie proporcji jego wymiany na towary, czyli wzrost wszystkich cen, co nazywane jest inflacją. Jeśli inflacja, dajmy na to, wynosi 10 procent rocznie, to znaczy, że 100 euro warte 1 stycznia 100 - 31 grudnia warte jest już tylko 90, co oznacza, że każdemu posiadaczowi każdego banknotu 100-eurowego (i odpowiednio - innych nominałów), bank ukradł 10 euro. Nie ma darmowych obiadów, więc Europejski Bank Centralny, działając w zbrodniczej zmowie z rządami krajów strefy euro, po prostu postanowił obrabować wszystkich mieszkańców strefy euro i w ten sposób uratować niemieckie i francuskie banki przed bankructwem.Wygląda na to, że ten cały prezes Mario Draghi jest jednym z największych złodziei, jacy chodzili po świecie. Nic dziwnego - skoro jest członkiem miedzynarodówki finansowych grandziarzy, którzy swój gang nazwali grupą G-30. Ta banda, współdziałając z rządami, które przyzwyczaiwszy się do życia ponad stan, dzisiaj nie widzą innego sposobu utrzymania obywateli w przekonaniu o płynności finansowej państwa, jak nieustanne powiększanie długu publicznego. Ale powiększanie długu publicznego ma swoją cenę w postaci konieczności przedstawienia finansowym grandziarzom odpowiedniego zabezpieczenia. Tym zabezpieczeniem są przyszłe dochody obywateli, które rządy zastawiają u finansowych grandziarzy na kilkadziesiąt lat naprzód. Ci obywatele myślą, że są „suwerenami”, podczas gdy każdy włos na ich pustych łbach jest nie tylko policzony, ale nawet - sprzedany! W ten sposób finansowi grandziarze, którzy opanowali trick z „kreowaniem” papierowego Scheissu, za ten Scheiss stopniowo przejmują własność ludzi na całym świecie, czyniąc z nich swoich niewolników - podobnie jak to uczynił biblijny egipski Józef, przekształcając mieszkańców Egiptu w niewolników faraona. SM

Komu podlegają niezawisłe sądy? Wprawdzie w naszym nieszczęśliwym kraju wszystko jest w jak najlepszym porządku, jednak po ujawnieniu postępowania organów wymiaru tak zwanej sprawiedliwości w sprawie Amber Gold, a także „ohydnej prowokacji” wobec prezesa gdańskiego Sądu Okręgowego, rząd uznał, że musi coś zrobić, bo sytuacja staje się zanadto śmieszna i grozi utratą prestiżu. Na przykład pobożny minister sprawiedliwości Gowin, a wraz z nim premier Tusk powiadają, że pan prezes Milewski powinien podać się do dymisji, a tymczasem pan prezes oświadcza, że do żadnej dymisji się nie poda do czasu zakończenia energicznego śledztwa w sprawie „ohydnej prowokacji”, które właśnie wszczęła niezależna prokuratura. Nietrudno się domyślić, że energiczne śledztwo całkowicie oczyści go ze wszelkich ohydnych podejrzeń, jego niewinność zajaśnieje ponad śnieg, natomiast ohydny prowokator poniesie zasłużoną karę. Zatem swoją deklaracją pan prezes daje delikatnie do zrozumienia, że nie podlega ani pobożnemu ministru Gowinu, ani nawet - premieru Tusku. I słusznie - bo sądy przecież są niezawisłe, a już zwłaszcza - prezesi. To znaczy - niezawisłe od rządu. Cóż w tej sytuacji może zrobić pobożny minister Gowin? Skoro prezes się go ostentacyjnie nie słucha, a jakaś dymisja musi przecież być, to podobnież postanowił zdymisjonować swojego zastępcę w resorcie sprawiedliwości, lubelskiego sędziego Grzegorza Wałejkę. Słowem - na kimś innym się zmełło, a kim innym skrupi. No dobrze, ale jeśli nawet poświęcenie pana wiceministra Wałejki gwoli podreperowania prestiżu rządu okaże się wystarczające, to kwestia, komu właściwie podlegają w naszym nieszczęśliwym kraju niezawisłe sądy, nadal pozostaje otwarta. Że nie podlegają rządowi - to już wiemy. Że nie podlegają panu prezydentowi, to też wiemy, choćby z oświadczenia jego samego, przy okazji koncesji dla telewizji TRWAM - że nie może nic zrobić nie tylko przeciwko niezawisłemu sądu, ale nawet - przeciwko KRRiTV. Sejmowi też nie podlegają, bo czyż w przeciwnym razie Umiłowani Przywódcy tak skwapliwie by się miedzy sobą pieniaczyli? Z pozoru, zatem wyglądałoby na to, że w naszym nieszczęśliwym kraju niezawisłe sądy podlegają tylko ustawom. Skądinąd jednak wiemy, że to tylko takie makagigi, że tak się tylko mówi, żeby było ładniej, a tak naprawdę, zgodnie z zasadą jednolitej władzy państwowej, tymi wszystkimi trójpodzielonymi władzami ktoś musi kierować. W jaki zatem sposób rozświetlić mroki tej wielkiej tajemnicy? Mroki tej wielkiej tajemnicy można rozświetlić w sposób bardzo prosty - żeby pan generał Marek Dukaczewski odpowiedział publicznie na pytanie, ilu agentów i konfidentów w wymiarze sprawiedliwości zwerbowały lub ulokowały między 1990 a 2006 rokiem Wojskowe Służby Informacyjne, jakie funkcje ci konfidenci obecnie sprawują oraz - jakie oficerowie prowadzący wydają im polecenia, a kto wydaje polecenia oficerom prowadzącym. Oczywiście to jest marzenie nieosiągalne, ponieważ te informacje stanowią jedną z największych tajemnic państwowych III Rzeczypospolitej. Zatem w kwestii usytuowania organów władzy sądowniczej i w ogóle - wymiaru tak zwanej sprawiedliwości, jesteśmy skazani na domysły. A skoro tak czy owak jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie - domyślajmy się! SM

"WSZYSTKIE DOKUMENTY ROSYJSKIE POŚWIADCZAJĄ NIEPRAWDĘ" Dzisiejszy dzień dopisał do historii tragedii smoleńskiej kolejny, haniebny rozdział. Chyba większość osób, które nie zdezerterowały w tej sprawie cierpi na problem z doborem właściwych słów, by opisać to, z czym mamy do czynienia.  Słownik języka polskiego jest już bezradny, bo co można powiedzieć po tych wszystkich kłamstwach wbijanych do milionów głów od ponad dwóch lat o pijanym generale, pilotach-samobójcach, naciskającym prezydencie, pancernej brzozie, jak walnęło to urwało, „wsie pagibli” po pięciu minutach od katastrofy, o profesjonalnych sekcjach, czy badaniach? Jak to opisać? Hańba? Zdrada? Zbrodnia? Oszustwo? To już za mało, to już nie wystarcza  - dla mniej wytrwałych  pozostają tylko słowa niecenzuralne i złorzeczenie winnym tego stanu rzeczy. Anna Walentynowicz, legenda Solidarności, kobieta niezłomna, która całe swoje życie podporządkowała sprawie niepodległości Polski,  nie żądając za swą ofiarę zaszczytów, czy oklasków, po śmierci przez władze państwa polskiego została nie tylko opuszczona, ale przede wszystkim została przez nie brutalnie, nieludzko potraktowana.  Spotkał ją taki sam los, jaki spotykał tysiące „wrogów ludu” w czasach rządów czerwonej hołoty – nieznany grób, nieznane miejsce pochówku.  Rodzina Walentynowiczów nie rozpoznała w ciele drugiej ekshumowanej osoby ciała Anny Walentynowicz, choć póki co nie przesądza sprawy i czeka na ostateczne rozstrzygnięcie. Wiele osób zastanawia się dzisiaj: czy to przypadek, „prosta oszybka”, jak rzekł kiedyś z lokajskim uśmiechem Graś do rosyjskich hien cmentarnych?  Akurat Ona, Anna Solidarność, stała się tą, która po śmierci obnażyła fasadowość całego tzw śledztwa i prymitywne kłamstwo, które od początku towarzyszyło dochodzeniu, a w które byli uwikłani najwyżsi urzędnicy państwa polskiego. Czymś absolutnie zdumiewającym było to, że minister Kopacz opowiadała o rzeczach, które nigdy nie miały miejsca, co potwierdził niedawno prokurator Szeląg:  nikt ze strony polskiej w sekcjach nie uczestniczył.  Czy pani Kopacz przyśniły się te ekipy zakasujące rękawy, by wspólnie, porozumiewając się wyłącznie telepatycznie działać ramię w ramię z rosyjskimi kolegami? Wolę nie dociekać, może kiedyś znajdzie się instytucja, która zada te pytania w majestacie prawa na sali sądowej.  Przez te wszystkie miesiące każdego, kto podnosił wątpliwości, pytał, dociekał, czy wytykał oczywiste nieścisłości w prowadzonym postępowaniu, oskarżano o nekrofilię, choroby psychiczne, czy inne zaburzenia psychiczne.  Miała być cisza – trumny zalutowane, groby zasypane, a  martwi nie mają głosu. A jednak  przypadek pochówku pani Ani pokazał, że to właśnie ci wątpiący mieli rację, a i martwi czasem potrafią przemówić, by wstrząsnąć sumieniami. Sprawy zaczynają  wymykać się z rąk rządowym propagandzistom, nie ustalili jeszcze nowej wersji, więc znaną sobie metodą przemilczają skandal  i niesłychane draństwo ze strony urzędników państwowych, którzy nie dopełnili swoich obowiązków wtedy 10 kwietnia i w dniach następnych, zostawiając naszych poległych w rękach kagiebowskich „specjalistów”.  Trudno się też dziwić mediom tzw głównego nurtu – one są równie „umoczone” w tym bagnie kłamstwa smoleńskiego, co poszczególni urzędnicy państwa polskiego. Działa tutaj prosty mechanizm, jak w lokalnym gangu, kiedy aspirującemu nakazuje się na oczach pozostałych członków grupy dokonać zbrodni inicjacyjnej, dzięki której będzie już na zawsze wierny  nowym panom i odtąd chroniąc siebie, będzie jednocześnie chronił swoich mocodawców. Małgorzata Wassermann, córka poległego w Smoleńsku posła, wczoraj powiedziała j rzecz szokującą:

 „[…]wszystkie dokumenty, które przesyłane są z Rosji, poświadczają nieprawdę. Wszystkie materiały znane mi poświadczają nieprawdę. Nie mówię jedynie o materiałach dot. sekcji zwłok, ale o wszystkich dokumentach rosyjskich. Liczę na to, że opinia publiczna będzie miała okazję, by się o tym przekonać. Mam nadzieję, że te akta zostaną kiedyś odtajnione i ujawnione dla szerokiej społeczności. W wielu miejscach mamy do czynienia z prymitywnym fałszerstwem. To widać po głębszej analizie. Nie trzeba mieć głębokiej wiedzy eksperckiej”.  Według  jej słów nie można mówić o rzetelnym śledztwie w sytuacji, kiedy prokuratorzy opierają się na sfałszowanych materiałach, które,  jak twierdzi, zostały celowo wytworzone na potrzeby polskich organów ścigania, a które nie stanowią  dowodów w sprawie katastrofy smoleńskiej, ani nie opisują prawdziwych zdarzeń.  Po prostu czysta fikcja, nie mająca nic wspólnego ze stanem faktycznym:

Jednak materiały istotne albo nie są Polsce w ogóle przekazywane, albo są w skandalicznej formie. Ja stawiam wręcz tezę, że te materiały są wytwarzane specjalnie dla Polski, że to nie są materiały z postępowania rosyjskiego”. Trudno wątpić w prawdziwość i trafność ocen Małgorzaty Wassermann, która jako prawnik doskonale rozumie ciężar poszczególnych słów. Z jej oceną zgadza się także Magdalena Merta, wdowa po ministrze Tomaszu Mercie:

„Sądzę, że słowa Małgorzaty Wassermann, która mówiła, że wszystkie dokumenty przysyłane do Polski mogą być fałszywe, są uzasadnione”.  Należy pamiętać, że mówią to osoby, które mają dostęp do materiałów śledztwa, a zatem ich oceny mają wyjątkowy walor. Można powiedzieć, że Rosjanie, przy pełnej aprobacie ze strony rządu D. Tuska, upodlili nie tylko rodziny zabitych, ale przede wszystkim w sposób bezprecedensowy sponiewierali nasze państwo na arenie międzynarodowej. W świetle tych wszystkich wydarzeń, z którymi mamy obecnie do czynienia, wyjątkową wymowę będzie miał marsz organizowany 29 września pod hasłem „Obudź się Polsko”. Wobec zalewu kłamstwa, zagadkowych śmierci, posłusznych sędziów na telefon i tajemniczych rosyjskich serwerów w czasie wyborów tylko wysoka świadomość obywateli, właściwa diagnoza stanu państwa i aktywność obywatelska mogą jeszcze uratować nasz kraj. Politycy opozycji muszą w końcu przestać się bać mówić jasno i zdecydowanie o sytuacji, w której znalazł się nasz kraj, bez zbędnych eufemizmów i naiwnej wiary w  mechanizmy demokracji III RP, szczególnie po raporcie profesora Urbanowicza. Muszą mówić Macierewiczem – „tak, tak, nie, nie”, nie bacząc na pomruki niezadowolenia ze strony środowisk od zawsze wrogich partiom niepodległościowym i niechętnym niezależności Polski w ogóle. Antoni Macierewicz nie musi nakładać maski, zmieniać retoryki, zawsze mówi to samo i tak samo, a tłumy na spotkaniach nie zmniejszają się, bo ludziom potrzeba dzisiaj klarownej, zdecydowanej oceny rzeczywistości, a nie kolejnej porcji ładnie opakowanych  formułek, pod innym szyldem, które choć słuszne, nigdy nie zadziałają,  gdy państwo będzie się opierać na ludziach o mentalności raba.

„Zwycięzcą jest ten, kto może i chce dalej walczyć, podczas gdy przeciwnik już nie chce i nie może”.

„Dezinformacja może być skuteczna tylko, jeśli cel w jakiejś mierze współdziała i jeśli jest ona prowadzona za pośrednictwem mass mediów”. - W. Volkoff

http://www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/wassermann-rosyjskie-dokumenty-sa-falszywe

http://wpolityce.pl/wydarzenia/36682-nasz-news-rodzina-nie-rozpoznala-anny-walentynowicz-w-drugim-z-ekshumowanych-cial-trzeba-czekac-na-wyniki-badan-dna

http://wpolityce.pl/wydarzenia/36685-nasz-wywiad-merta-dokumenty-medyczne-wytwarzano-dlatego-ze-domagala-sie-ich-polska-strona

Martynka

Tajemnicze umowy Nie dawno pisaliśmy o tym jak Hanna Gronkiewicz-Waltz robi sobie reklamę na Facebooku za pieniądze podatnika. Pisaliśmy także o klapie z metrem i stracie fortuny, (dlatego proponujemy taka a nie inną ilustrację). Tym razem red. Magdalena Kowalewska opisała kolejny blamaż ze strony warszawskiego ratusza:

Czy stołeczny ratusz ma coś do ukrycia, skoro nie chce ujawnić listy umów z zawartymi z kancelariami prawnymi oraz zamawianymi u nich ekspertyzami? Ani mieszkanka Warszawy Joanna Mazgajska, ani radny z klubu SLD Krystian Legierski nie mogli doprosić się od władz miasta ujawnienia umów z prawnikami, które zostały zawarte przez urzędników od początku kadencji prezydent Hanny Gronkiewicz- Waltz. Nie pomagało powoływanie się na ustawę o dostępie do informacji publicznej. Radny Legierski na swoje interpelacje w tej sprawie otrzymywał odmowy i propozycję tego, aby złożył wniosek o udostępnienie informacji publicznej. Z kolei Joanna Mazgajska wystosowała takie pismo do urzędników, ale otrzymała odpowiedź wskazującą na to, że aby uzyskać informacje na temat zatrudnianych prawników przez Urząd Miasta st. Warszawy oraz listę ekspertyz, które zostały przez nich zrealizowane, należy najpierw uzasadnić społeczny interes uzyskania takich danych. Tymczasem Stanisław Trociuk, zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich jest zaniepokojony postępowaniem władz Warszawy. Dlatego też postanowił zwrócił się do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz – Waltz celu wyjaśnienia tego, na jakie przepisy prawa powoływali się stołeczni urzędnicy. Przypomina, że wszelkie kwestie związane z udostępnianiem informacji publicznej zostały uregulowane w ustawie z 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej, a zgodnie z nią każda informacja o sprawach publicznych podlega udostępnieniu na zasadach określonych w ustawie. „W ocenie Rzecznika Praw Obywatelskich taką informację stanowią umowy zawierane przez organy samorządu terytorialnego z innymi podmiotami np. z kancelariami prawnymi” – czytamy w piśmie napisanym przez zastępcę RPO, który po przeanalizowaniu zapisów prawnych stwierdza, że władze miasta Warszawy były „zobowiązane do udostępnienia wnioskodawcom kserokopii umów zawartych z kancelariami prawnymi”. Nie tylko zastępca RPO jest przekonany, że udostępnienie umów z kancelariami prawnymi i tego, za co prawnicy w otrzymują wynagrodzenie od władz Warszawy powinno zostać ujawnione. Podobne stanowisko zajmuje również Samorządowe Kolegium Odwoławcze, które stwierdziło, że odmowa udostępnienia danych nie jest zgodna z prawem. Warto podkreślić, że w 2011 roku Urząd m.st. Warszawy wydał

2 mln zł na zawarte umowy z ponad 30 kancelariami prawnymi. Inne duże miasta z kolei przeznaczyły na nie kilkadziesiąt tysięcy złotych. Magdalena Kowalewska

Peter Sloterdijk przeciwko fiskalnemu socjalizmowi Peter Sloterdijk (ur. 1947) to obok Jürgena Habermasa najbardziej znany w świecie niemiecki filozof, badacz kultury, eseista; w programie II niemieckiej telewizji publicznej prowadził w latach 2002-2012 program „Kwartet filozoficzny”. W Polsce ukazały się jego książki Krytyka cynicznego rozumu, Gniew i czas, oraz, wydany przez Krytykę Polityczną, Kryształowy pałac. Sloterdijk zabiera również głos na aktualne tematy ekonomiczno-polityczne m.in. w 2009 roku na łamach dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” ogłosił serię artykułów z cyklu „Przyszłość kapitalizmu” poświęconych obecnemu kryzysowi finansowemu, które następnie ukazały się jako książka pod tytułem Die nehmende Hand und die gebende Seite (Biorąca ręka i dająca strona). W swoich tekstach Sloterdijk wskazywał na destruktywny charakter panującego systemu podatkowego i niesłychane rozdęcie aparatu państwowego we współczesnym świecie. Pisał o zachłannej ręce państwa i patologiach państwa fiskalnego. Według niego współczesne państwo, które w ciągu XX stulecia przybrało postać zasycającego pieniądze i wypluwającego je potwora o bezprzykładnych rozmiarach, co udało się dzięki fantastycznemu rozszerzeniu strefy opodatkowania i wprowadzeniu opodatkowania progresywnego, które jest niczym innym jak funkcjonalnym ekwiwalentem socjalistycznego wywłaszczenia, mającym tę godną uwagi przewagę nad wywłaszczeniem, że procedurę można powtarzać co roku - przynajmniej w stosunku do tych, których nie doprowadzono podatkowym „dojeniem” do ruiny. Do tych tez nawiązał Sloterdijk w rozmowie, jaką dla największego niemieckiego dziennika gospodarczego i finansowego „Das Handelsblatt” przeprowadzili z nim Gabor Steingart i Torsten Rieck. Przytoczmy najważniejsze myśli i opinie filozofa z tej rozmowy, która krążyła wokół kryzysu finansowego i zadłużeniowego:

- Skutki Rewolucji Francuskiej nie miały polegać na tym, że społeczeństwo zdobywa prawo zachowywania się jak kanalia; przeciwnie, lud miał zostać podniesiony do stanu szlacheckiego, niestety, udało się wypuścić na wolność kanalie, inne zamiary nie powiodły się;

- Pojęcie oszczędzania w dzisiejszym użyciu językowym oznacza coś zupełnie innego niż dawniej; kiedyś rozumiano to jako odkładanie części dochodów; obecnie pojęcie to całkowicie przekręcono, nazywając nim redukcję nowego zadłużenia; współcześnie ministrowie finansów używają słowa „oszczędzać”, aby samym sobie gratulować, że zaciągnęli mniej nowych długów; wszystkie zadłużone państwa co kilka miesięcy spłacają swoje długi nowymi długami; ludziom dawniejszych epok nie przyszłoby w ogóle do głowy, że można finansowe obciążenia z przeszłości spłacać nowymi obciążeniami;

- Socjaldemokracja stanowiła alternatywę systemową wobec komunizmu leninowskiego i stalinowskiego; oba systemy konkurowały ze sobą, ale zachodziła miedzy nimi systemowa konwergencja; oba opierają się redystrybucji zasobów, z tą różnicą że w komunizmie władza sięga do środków morderczej przemocy, aby zdobyć zasoby a w socjaldemokratycznych systemach zachodnich stosuje się średnio-łagodną przemoc fiskalną; w walce systemów socjaldemokracja zwyciężyła komunizm i nastąpiła powszechna socjaldemokratyzacja Zachodu;

- Od dawna już żyjemy de facto w zintegrowanym przez massmedia, sfiskalizowanym do granic możliwości półsocjalizmie na bazie gospodarki napędzanej przez kredyt, którą wielu ludzi nazywa kapitalizmem; obecny system to pół-socjalizm, sprzymierzony z bankami, od których pożycza w nocy, aby rano móc robić wielkie wrażenie na wyborcach, socjalizm typu komunistycznego oznacza zużycie zasobów, maszyn, domów, ludzi; socjaldemokratyczny pół-socjalizm za pomocą zadłużenia przerzucił ten proces zużywania zasobów w przyszłość; zadłużenie państw stało się wskaźnikiem strukturalnego deficytu we wspólnej kasie, to czego nie można sobie ściągnąć w formie podatków, pokrywa się z kredytów;

- W dyskusjach na temat obecnego kryzysu lewica nie ma racji, ponieważ nie wprowadziła do debaty żadnej nowej idei, powtarza jedynie idee już wyczerpane: trzeba siłą zabrać tym, którzy mają; w ramach obecnego systemu konfiskatoryjnego opodatkowania niczego się już nie osiągnie; jedyne co potrafią socjaldemokraci to żądać jeszcze mocniejszego przykręcenia śruby podatkowej;

- Lewicowa krytyka kapitalizmu przeocza chciwe państwo; wynika to częściowo z tego, że w Niemczech czytano za dużo Hegla, a za mało Hobbesa; państwo nie jest wcieleniem rozumu jak sobie uroili antykapitaliści, jest często głupie i pożądliwe; i to w imię sprawiedliwości społecznej;

- Nie recesja jest najgorsza, ale powszechna demoralizacja;

- Stopniowo staje się rzeczą niemożliwą traktowanie poważnie państw jako kredytobiorców;

- Nad Zachodem władzę sprawuje wielka koalicja drukarzy pieniędzy, którzy wierzą w dobroczynne skutki wpuszczanie świeżego pieniądza do gospodarki;

- Wiara, że można się zadłużać bez końca, odwołuje się do jakiejś nowej matematyki, na którą mózg homo sapiens nie jest przygotowany;

- Poprzez dziesięciolecia prowadzono błędną politykę fiskalną z fatalnymi skutkami ekonomicznymi i społecznymi;

- Należy wbudować w system fiskalny elementy dobrowolności; w centrum społecznej uwagi powinien znaleźć się ten, kto płaci podatki, musi on być postrzegany jako darczyńca, któremu za jego dar należy się uznanie, szacunek i wdzięczność obdarowanych; byłaby to rewolucja psychologiczna, której rzecz jasna nie życzą sobie zatwardziali etatyści i fiskaliści;

- Błędna w aspekcie psychopolitycznym jest taka konstrukcja systemu podatkowego, że pieniądz trafia do fiskusa, zamieniając sie w pozbawioną właściwości masę środków finansowych, którą inni dysponują; staje się ona niby-neutralną państwową „kasą”, pozbawioną śladów tych, którzy te pieniądze ofiarowali; stąd biorca nie odczuwa tego, że otrzymuje od kogoś dar, co więcej jest coraz bardziej wściekły, bo, jak uważa, spokojnie mógłby dostać jeszcze więcej;

- Potrzebna jest nowa interpretacja więzi społecznych w duchu daru, położenie nacisku na dobrowolność, współpracę, empatię; nie należy sugerować się tylko mroczną antropologią od Hobbesa do Adorno, że ludzie to istoty aspołeczne i tylko strach jest w stanie zmusić ich do koegzystencji; według Schopenhauera społeczeństwo mieszczańskie podobne jest do marznących jeżozwierzy, które by się ogrzać tłoczą się razem a równocześnie zadają sobie ból; ten pesymizm „czarnej” antropologii powinno się zrelatywizować poprzez odwołanie się do szkockiej tradycji filozofii „moral sense” Adama Smitha i lorda Shaftesbury’ego - nadzwyczajnej postaci europejskiej historii idei, który nauczał i praktykował entuzjazm towarzyskości; należy odnowić etykę „konwiwializmu”: człowiek, jako istota, która się dobrze czuje w towarzystwie, istota uczestnicząca, która potrzebuje innych by odbijać się w ich oczach;

- Za obecną sytuację odpowiedzialne jest, popełniające fundamentalne błędy, państwo fiskalizmu oraz szaleńcza polityka banków centralnych; przez kilka ostatnich dziesięcioleci zalewano rynki pieniądzem, powodując ukrytą inflację; obecnie ujawniają się skutki tych błędów; chce się je naprawić powtarzając stare błędy w jeszcze większej skali; dużo się mówi o chciwości bankierów i finansistów, ale chęć posiadania to rzecz normalna, to dopiero banki centralne, zalewające gospodarki pieniądzem, otwarły śluzy dla spekulacji finansowej, to one są w ostatecznej instancji odpowiedzialne za obecną sytuację;

- Różni gracze wyciągnęli ogromne korzyści z polityki banków centralnych i ze strukturalnych błędów systemu finansowego, dlatego częściowo słuszna jest obserwacja, że bogaci są coraz bogatsi a biedni coraz biedniejsi, ale słuszna częściowo, ponieważ także wiele z bogactw bogatych to bogactwa fikcyjne, oparte na sfingowanych wartościach, które nie przekładają się na rzeczywiste wartości rynkowe;

- Ludzie tacy jak Jürgen Habermas, którzy w obliczu obecnego kryzysu Europy proponują powołanie nowych centralnych instytucji europejskich, nawołują do stworzenia „nowej Europy”, nie przemyśleli założeń swoich tez; Habermas nie rozumie, że państwa narodowe nie egzystują wyłącznie siłą bezwładu, ze względu na ciążenie tradycji i kulturalnych odmienności, państwa narodowe istnieją i mają przed sobą przyszłość, ponieważ systemy tzw. solidarności społecznej są i będą organizowane w ramach narodowych, nikt dzisiaj nie jest narodowym socjalistą, ale wszyscy są socjalistycznymi nacjonalistami; żyjemy w realnym socjalistycznym nacjonalizmie, ponieważ tzw. pakty międzypokoleniowe zawierane są w obrębie narodów (wyjąwszy włączanie w narodowe systemy socjalne imigrantów); socjalistyczno-nacjonalistyczny odruch mówi nam, że „ubi bene, ibi patria”; nasz dom, nasza ojczyzna jest tam, gdzie gwarantują nam emeryturę; ojczyznę kreują ci, którzy nam wyliczają emeryturę; zjednoczona Europa mogłaby funkcjonować, gdyby wszyscy Europejczycy swoje emerytury dostawali z Brukseli, ale jesteśmy lata świetlne oddaleni od ponadnarodowego państwa socjalnego; budowanie „nowej” bardziej zintegrowanej Europy od drugiego końca przez parlamenty i komisje jest skazane na porażkę; tak długo jak dostajemy emerytury z narodowych zakładów ubezpieczeń, trwać będzie więź z państwem narodowym; tylko wówczas gdyby z tego zrezygnowano, można by sie zastanawiać nad postulatami Habermasa, jak zawsze zaczynającego budować swoje domy od dachu;

- Rządzi dziś koalicja postdemokratów, którzy między sobą negocjują los Europy, konstruując pakty fiskalne etc.; żyjemy w postdemokracji, która współudział obywatela we wszystkich tych manewrach chce - tak samo jak wcześniej - wymusić w, wywiedzionej z absolutyzmu, niegodziwej formie przymusowego fiskalizmu. U Habermasa jest więcej symbolicznej nadbudowy, więcej parlamentarnych procedur i więcej wyborów, ale w gruncie rzeczy jego zintegrowana Europa jest takim samym monstrum złożonym z 27 państw fiskalnych;

- Ekonomia jako nauka robi wrażenie dyscypliny która utraciła swoje podstawy, cały fakultet jest w fatalnym stanie, ma się coraz silniejsze odczucie, że teorie ekonomiczne, jako takie, są fikcjami odnoszącymi się do samych siebie, i nie można ich zweryfikować za pomocą jakichś zewnętrznych kryteriów. Tym, którzy pragną od filozofów pocieszenia, Sloterdijk cytuje słowa kompozytora, muzyka, aktora, artysty kabaretowego Pieta Klocke,: „W każdym choćby nie wiadomo jak wielkim chaosie zawsze żarzy się także iskierka beznadziei”. Tomasz Gabiś

Smoleńsk od nowa Najnowsza odsłona dramatu rodziny: po wstępnych badaniach sekcyjnych nie ma pewności, czy w drugiej trumnie jest ciało Anny Walentynowicz ani w którym z 95 grobów może spoczywać. Obraz chaosu organizacyjnego potęguje fakt, że w aparacie rentgenowskim prokuraturze zabrakło kliszy Rzeczywistość potwornych błędów i skali zaniechań w śledztwie smoleńskim przerasta najgorszy koszmar, jaki mogły sobie wyobrazić rodziny. Ich dramat potęgują wypowiedzi polityków Platformy Obywatelskiej, trywializujących traumę, na jaką polski wymiar sprawiedliwości naraził bliskich ofiar. Wczoraj w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu przeprowadzono sekcję zwłok ciała ekshumowanego z grobu Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej na warszawskich Powązkach. Rodzina legendarnej działaczki “Solidarności” nie ma pewności co do tożsamości tej osoby.

– Nie mogą ani zaprzeczyć, ani potwierdzić, że na stole sekcyjnym znajduje się ciało Anny Walentynowicz, i trzeba będzie poczekać na wyniki badań DNA – informuje mec. Stefan Hambura, pełnomocnik rodziny Walentynowiczów. – Tak jak wczoraj byliśmy w 100 proc. pewni, to w tej chwili nie mamy pewności – ani tak, ani nie. Być może dalsze czynności sekcyjne ujawnią coś więcej. Nie możemy powiedzieć tak jak wczoraj “tak” lub “nie” – mówi wnuk działaczki “Solidarności” Piotr Walentynowicz.

– Nie wiem, czy to moja babcia, czy nie moja – przyznaje.

– Przeżywam koszmar, brak mi słów, żeby to wyrazić – powiedział zbolały Janusz Walentynowicz, syn Anny. Jak dodaje Piotr Walentynowicz, ma mimo wszystko nadzieję, że osoba z warszawskich Powązek okaże się jego babcią. Jednak wszystko rozstrzygną badania genetyczne. – Materiały zostały już pobrane i wysłane. Trzeba trochę poczekać zaznacza mec. Hambura. Prokuratura zapowiadała, że badania potrwają do 7 dni. Okazało się, że w trumnie, w której miały się znajdować szczątki Walentynowicz, brakuje różańca, który został przekazany przez rodzinę, aby Rosjanie go tam umieścili.

– Ta rzecz mnie zbulwersowała, został przekazany różaniec poświęcony przez Papieża, bardzo ładny – podkreśla wnuk Anny Walentynowicz. I dodaje, że jeżeli on został skradziony, to jest to godne pogardy. Mecenas Hambura uważa, że w obliczu takiej sytuacji, w której doszło do zamiany zwłok, powinno się przeprowadzić ekshumacje wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej.

– Już teraz wiemy, że śp. Anna Walentynowicz nie spoczywała przez 2,5 roku obok swojego męża – podkreśla. Prokuratura już ogłosiła, że będą następne cztery ekshumacje. Kolejne dwie rodziny domagają się takich czynności ze względu na wątpliwości, czy w grobach znajdują się ich bliscy.

– Mam ogromne wątpliwości, co do tożsamości osoby, która jest złożona w naszym rodzinnym grobie, czy w grobie pochowany jest mój mąż. Nie wierzę ani w identyfikację, ani w dość pogmatwane zeznania dotyczące przejęcia i zniszczenia rzeczy mojego męża – podkreśla Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury.

– Czekam na decyzję prokuratury i mam nadzieję, że będzie to decyzja po mojej myśli – dodaje. Merta uważa, że to ze względu na obawy przed reakcją Rosjan nie dokonano polskich czynności sekcyjnych.

- Tak naprawdę to jest odpowiedzialny strach przed Rosjanami. Gdyby się liczono z polską racją stanu, uczuciami rodzin, to nie oglądano by się na to, co może się okazać, jakie błędy Rosjan mogą wyjść na jaw, i po prostu by to zrobiono – podkreśla Magdalena Merta.

– Myślę, że wszystkie rodziny, które dotąd nie otworzyły trumny, są absolutnie przekonane, że należało to zrobić. Żadna rodzina nie żałuje tej decyzji – akcentuje. Pełnomocnik kilku rodzin smoleńskich mec. Bartosz Kownacki wskazuje też na zaniedbania po stronie konsulów polskich w Moskwie.

– W tym konkretnym przypadku gwarancję, że konkretne rozpoznane ciało trafi do Polski, dawał konsul. Niestety, zaprzeczył swojej pracy, doprowadzając do sytuacji, w której potwierdził de facto nieprawdę, iż wyjeżdża z Moskwy ciało nienależące do Anny Walentynowicz – stwierdza adwokat. Jak dodaje, w takiej sytuacji powinny zostać wyciągnięte konsekwencje.

– Osobą odpowiedzialną jest minister Radosław Sikorski, gdyż to jest jego urzędnik – wskazuje. Kownacki zwraca uwagę, że w przypadku tego rodzaju katastrofy powinno się postępować niezwykle starannie i nie dopuścić do popełnienia błędów. – Powinna być dochowana szczególna staranność, tutaj jej nie dochowano. Doszło do niewypowiedzianego dramatu i pomyłki ciał. To nie powinno nigdy się zdarzyć – stwierdza. Mecenas Stefan Hambura jest oburzony działaniami prokuratury towarzyszącymi ostatnim ekshumacjom.

– Prokuratura wojskowa nie radzi sobie z tym śledztwem, tutaj mamy do czynienia z żołnierzami, którzy raczej są przyzwyczajeni do rozkazów niż do działania z własnej inicjatywy – ocenia. Adwokat wniósł już w tej sprawie zażalenie na prokuratorów, którzy wzięli udział w ekshumacji i sekcji zwłok na cmentarzu w Gdańsku. Domaga się wszczęcia wobec nich postępowania. Ponadto zwrócił się do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta o objęcie sekcji zwłok bezpośrednim nadzorem służbowym.

Inspektorki niewinne Przypomnijmy, że ekshumacja w Gdańsku odbyła się z 2,5-godzinnym opóźnieniem z powodu niewpuszczenia pracowników sanepidu, a ponadto podczas badań RTG w Bydgoszczy skończyła się klisza. Prokuratura tłumaczy, że pracownice inspekcji sanitarnej oddaliły się z cmentarza i trzeba było ich szukać. Placówka sanepidu z Gdańska przedstawia jednak inną wersję. – Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Gdańsku na wniosek Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie pisemnie zapewnił, że wyznaczy pracowników do udziału w czynnościach związanych z ekshumacją, natomiast prokuratura nie wskazała na konieczność podania tych osób z imienia i nazwiska. Również później nie pojawiła się dalsza korespondencja w tej sprawie – podkreśla Alina Hamerska, koordynator ds. kontaktów z mediami PSSE w Gdańsku. – Przed godziną trzecią rano panie pojawiły się przed bramą cmentarza, tam od patrolu żandarmerii, który zabezpieczał wejście, uzyskały informację, że nie znajdują się na imiennej liście, którą dysponowali funkcjonariusze. Poproszono je o zaczekanie do czasu wyjaśnienia sprawy. Panie kilkakrotnie próbowały rozmawiać z żołnierzami, nakazano im czekać. Ostatecznie około godz. 3.45 zapisano ich dane i poinformowano, że lista osób, które są upoważnione do wykonywania czynności przy ekshumacji, jest zamknięta, po czym poproszono o opuszczenie terenu cmentarza – podkreśla Alina Hamerska.

Zmiana narracji Po ujawnieniu informacji, że w gdańskim grobie spoczywa inna osoba niż Anna Walentynowicz, narracja mediów na temat katastrofy smoleńskiej albo nagle się urwała (brak najmniejszej wzmianki w głównym wydaniu Wiadomości TVP w środę), albo poszybowała w stronę tezy z “Gazety Wyborczej” o takim przemieszaniu szczątków ciał, że o pomyłkę z identyfikacją było bardzo łatwo. “To była straszna katastrofa, tylko niektóre ciała dało się łatwo zidentyfikować. Ryzyko, że szczątki ofiar mogą zostać pomylone, było duże” – to wczorajsza wypowiedź wiceprzewodniczącej PO Hanny Gronkiewicz-Waltz w Radiu Zet. Jednak do tej pory Rosjanie ani rząd PO – PSL bynajmniej nie podnosili tego argumentu, a polska prokuratura nie uznała za stosowne powtórzyć procedur w Polsce.

Zenon Baranowski

Zenobiusz blog – ten kret chce apokaliptycznej wojny religijnej między chrześcijanami a muzułmanami! Pora zatrzymać to szaleństwo i zdemaskować tego podłego kreta! Zenobiusz blog (Tadeusz Kisiel z Bydgoszczy, były prokurator wojskowy PRL) namawia do apokaliptycznej wojny religijnej między chrześcijanami a muzułmanami która byłaby na rękę syjonistycznym Żydom (gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta). Namawia też do nienawiści wobec polskich Tatarów, łżąc, że zabójcą Jerzego Popiełuszki był Tatar (muzułmanin). Oto tekst Zenobiusza, który nawołuje do fizycznej agresji wobec polskich Tatarów:

http://zenobiusz.wordpress.com/2012/09/19/z-kim-wspolpracuje-miziaforum-czyli-zabojca-piotrowski-dziennikarzem/

A teraz coś o rodzince Tadeusza Kiśla – szokujący tekst!:

Wszyscy czytający blogi znają niejakiego Tadeusza Kiśla z Bydgoszczy (dane dostępne w necie) I znany jest jako gorliwy i całkowicie bezkrytyczny katol – bo tak go trzeba nazwać w odróżnieniu od katolików, myślących Więc dziś ujawnimy źródło jego bezkrytycznej i wiernopoddańczej fobii jaką jest polski kościół katolicki. Wiadomo wszem i wobec, że Tadeusz ów prowadzący blog Zenobiusz jest krewnym pewnego księdza znanego w swoim czasie w Polsce. Wielkiego grzesznika ale i wielkiego pokutnika!! Tadeusz Kisiel jest neofitą – znaczy katolikiem od około 15 lat. Przedtem wierzył w Lenina i Stalina – bo ten dał mu szkołę, pracę i szacunek jemu podobnych. Przełom przyszedł gdy Tadeusz Kisiel jak większość bolszewików nie znający swej przyszłości dowiedział się, że jego stryjeczny wuj, to przed wojną znany duchowny! Ksiądz Macoch

Po zapoznaniu się ze wstrząsającą historią wuja, Postanowił odbywać pokutę stając się katolikiem, aby zmyć ze swego rodu plamę która na wieki wieków obciążą całe jego plemię żmijowe – jego ród i jego wszelkie potomstwo!

OTO HISTORIA WUJA TADEUSZA KISIELA VEL ZENOBIUSZ BLOG:

(pokrewieństwo ustalono na podstawie dokumentów parafialnych) Damazy Macoch

Lipiec roku 1910, który we wszystkich prawie częściach cesarstwa rosyjskiego, a przynajmniej tych położonych w Europie był deszczowy i nieprzyjemny. Powodowało to, że poziom wody w rowach przydrożnych, sadzawkach i stawach był wyjątkowo wysoki. Woda ta, nie znajdując sobie żadnego odpływu przypominała brunatną maź i pachniała nieprzyjemnie. Ludzie patrząc na te nieznane dotychczas porządki Boże kręcili głowami, ale nikt jeszcze nie zadawał głupich pytań i nie zastanawiał się głośno nad tym dlaczego tak się dzieje. Dlaczego tyle deszczu, tyle wody i kiedy się to wszystko skończy. I byliby ze spokojem ludzie oczekiwali na to co przyniesie przyszłość, gdyby dnia pewnego, a był to 26 lipca przypadkowy przechodzień nie zauważył w rowie pod wsią Zawady nieopodal Częstochowy starej, czarno obitej sofy. Mebel był do połowy zanurzony w wodzie i nie nadawał się już do tego by wyciągnąć go obsuszyć i użytkować. Było jeszcze coś co nie pozwoliło znalazcy zastanawiać się nawet nad dalszym przeznaczeniem mebla – wystawała zeń ręka, ludzka ręka. W sofie, co stwierdzili przybyli z Częstochowy śledczy znajdował się zmasakrowany trup. Czasy tu opisywane nie znały jeszcze pojęcia masowych zbrodni i nie było telewizji, pojawienie się więc pojedynczego nieboszczyka w rowie było wydarzeniem, które wstrząsnęło opinią publiczną europejskich guberni cesarstwa, wieść o trupie w sofie odbiła się echem od skał Uralu i powróciwszy pod Częstochowę zaległa gęstym osadem w sercach prokuratorów i śledczych. Identyfikacja zwłok, które nie miały twarzy i żadnych dokumentów przy sobie wydawała się niemożliwa. Początkowo sądzono, że trup to niejaki Wojciechowski. Człeczyna ten jednak pojawił się niezabawem żywy i zdrowy, co tylko bardziej zdenerwowało policję i silniej obnażyło jej braki. Identyfikacja potrzebna była natychmiast, by uratować honor policmajstra z miasta Częstochowa. Potrzebna była i jej dokonano, nie było bowiem wtedy rzeczy niemożliwych dla cesarskiej policji. Wiemy o tym i nawet dziś możemy czytać o jej przewagach w różnych popularnych rosyjskich książkach sławiących imię śledczych jego cesarskiej wysokości na całym świecie. Prawdę o trupie odkrył sobie tylko znanymi sposobami komisarz nazwiskiem Denisow. Określił on bezbłędnie nazwisko nieboszczyka, odnalazł jego mieszkanie, żonę i dowiedział się kim był morderca. Wszystkiego tego dokonał ów człowiek w rekordowo szybkim czasie. Tak to już jednak bywało w tamtych czasach, w cesarstwie, że człowiek nieświadom wszystkiego co się dookoła rozgrywa myślał, że działa w dobrej wierze, a tymczasem działał w złej. I tak właśnie było z komisarzem Denisowem. Ku swemu ogromnemu zaskoczeniu miast awansu i podwyżki otrzymał on co innego – został aresztowany i oskarżony o popełnienie przestępstwa natury politycznej. Okazało się bowiem, co wykazał sobie tylko znanymi sposobami Denisow, że nieboszczyk nazwa się Wacław Macoch, mieszka wa Warszawie, ma żonę nazwiskiem Helena Krzyżanowska, mordercą jego jest zaś brat stryjeczny Damazy Macoch, który – co najbardziej ciekawe – jest zakonnikiem w klasztorze Paulinów na Jasnej Górze. Dziwne, prawda? Zważywszy na to, że w cesarstwie nie można było zakładać klasztorów katolickich, a rola tych już istniejących została po Powstaniu Styczniowym ograniczona do tego, że obsługiwały one właściwie tylko miejsca kultu, nie pełniąc żadnej roli edukacyjnej i społecznej, zaś zwierzchnictwo nad klasztorami sprawowali administratorzy wyznaczeniu w teorii przez biskupów, a w praktyce przez policję jest to dziwne w dwójnasób. Oto komisarz odkrywa kolejną, bo przecież nie pierwszy raz okazywało się, że katolicki zakonnik ma swoje za uszami, zbrodnię na terenie wrogim z zasady państwu, a tu miast go awansować wsadzają do paki. Czemu? Żadna gazeta w Rosji nie napisała czemu. Od czego są jednak gazety w Krakowie? Tam napisano wprost, że podejrzany o zbrodnię Damazy Macoch był bliskim znajomym niejakiego Rybaka, który mieszkał w Krakowie i pracował dla ochrany. Temu Rybakowi przytrafił się wypadek dnia pewnego – szedł ulicą i nadział się na wystający spod pachy nieznanego mężczyzny sztylet. Pech chciał, że nadział się na ów sztylet wprost mostkiem, pod którym jak wiemy znajduję się bijące serce. Kilka osób przeczytawszy wzmiankę o tym wypadku otworzyło szampana, a kilka innych butelkę siwuchy. Znajomym właśnie owego tragicznie spacerującego po ulicach człowieka był zakonnik Macoch. Tak napisały gazety krakowskie. Katowickie zaś dodały, że policja przeszukująca celę Macocha w Jasnogórskim Klasztorze, a potem cały klasztor głośno deklarowała wobec licznych świadków, a potem opisywały to jeszcze polskie i rosyjskie gazety, że poszukuje tam roboty politycznej; ulotek, rewolwerów, bomb i trucizn przeznaczonych dla policmajstrów. To właśnie wydarzenie tak malowniczo opisał Tadeusz Boy-Żeleński w swoim wierszyku, nie podając jednak właściwego powodu aktywności „dziandarów” na terenie klasztoru. Kiedy okazało się, że żadnej „politycznej roboty” tam nie ma los dzielnego komisarza Denisowa był przesądzony. Nie pytajcie mnie jednak co się z nim stało, bo źródła mi dostępne milczą na ten temat. Nie znające umiaru katowickie gazety, ach gdzież im do krakowskich, podały jeszcze szyderczo, że Macoch i jego kompani – okazało się, że miał takich – źle zrozumieli intencję wynajmujących ich komisarzy i miast zajmować się „robotą polityczną”, jak to było zakontraktowane obrabowali skarbony klasztorne, a potem jeszcze zabili tego nieszczęsnego Wacława Macocha, a ciało jego zapakowali do stojącej w kościelnej kruchcie starej sofy i wywieźli za miasto. Czyn ten położył się cieniem na reputacji całej cesarskiej policji, z której szydzono teraz bezlitośnie we wszystkich pruskich i austriackich komisariatach, opowiadając o tym jak to cesarska policja wynajmuje do poważnej pracy durniów i złodziei. Sam Damazy Macoch i jego kompani przebywali w trakcie tych prasowo policyjnych przepychanek w miejscach dla nikogo nieznanych. Po dwóch miesiącach jednak Macoch został ujęty a dworcu w Krakowie. Przekazano go policji cesarskiej i zapowiedziano, że proces odbywał się będzie w mieście Piotrkowie, zaś przewodniczyć mu będzie sędzia Wołkow. Wraz z Macochem sądzeni być mieli jego wspólnicy, również zakonnicy z Jasnej Góry. W trakcie śledztwa okazało się, że Macoch, który był zakonnikiem tylko przez część dnia, po „pracy” zaś wkładał garnitur i jakbyśmy to dziś powiedzieli – ruszał w miasto. W pieniądze zaopatrywał się w klasztornych skarbonach. Było tego sporo, bo w dzień powszedni do klasztoru wpływało zwykle około 7000 rubli. Tak więc jeśli ktoś wziął ze skarbczyka 200 rubli nie bywało to przeważnie zauważane. Macoch miał jednak o wiele większe możliwości niż drobne kradzieże. Był bowiem przez długi czas zaufanym człowiekiem ojca opiekującego się klasztornym skarbcem – Bonawentury Gawełczyka. Staruszek ten, były zesłaniec syberyjski pozwalał Macochowi na wiele. Jak się później okazało Damazy wraz ze wspólnikami wynieśli z Jasnej Góry coś około 20 tysięcy rubli. Mogli za to wyemigrować do Ameryki i rozpocząć tam nowe życie, ale woleli hulać. Damazy w czasie spowiedzi poznał dnia pewnego niejaką Helenę Krzyżanowską, do której – co wyznał w śledztwie – poczuł od razu skłonność. Twierdził jednak, że nigdy nie doszło pomiędzy nimi do zbliżenia, czym wywołał zrozumiałą wesołość zebranej w sali sądowej publiczności. Krzyżanowska została żoną jego stryjecznego brata Wacława – mieszkańca Warszawy – tego który skończył w sofie. Damazy „odstąpił” mu ją w zamian za to, że w czasie swoich pobytów w stolicy Krzyżanowska będzie towarzyszyć mu stale. W czasie procesu sędzia Wołkow i prokuratorzy bezustannie wracali do tego motywu – jeden drugiemu babę oddał, a potem się pokłócili o jej tyłek i silniejszy zabił słabszego. Był to idealny motyw dla składu sędziowskiego, który całkowicie przykrywał inny motyw – ten dotyczący „roboty politycznej”. Wacław Macoch bowiem był nędznym urzędniczyną i Krzyżanowska, gdyby tylko chciała kopnęłaby go w plecy, a potem ruszyła w siną dal. Nie stało się tak jednak, bo Damazy finansował ich życie i był warunkiem przyzwoitej egzystencji dla obydwojga. Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia i Wacław – ten z sofy – zaczął domagać się od zakonnika coraz więcej pieniędzy. Może by się to rozeszło jakoś po kościach, a Damazy po jednej, drugiej kłótni przywiózłby mu te pieniądze, ale Wacław zaczął go szantażować. Nie Krzyżanowską bynajmniej, nie ujawnieniem jego poczynań na terenie klasztoru, za co mogło mu co najwyżej grozić usunięcie z zakonu, ale jego znajomościami z postaciami bliskimi tragicznie zmarłemu w Krakowie przed laty panu Rybakowi – ten od sztyletu. Na takie rzeczy Damazy nie mógł pozwolić. Zwabił brata do Częstochowy i zabił go. Trupa schował do sofy i wywiózł za miasto. Potem uciekł i ukrył się. Potem go schwytano i postawiono przed sądem, a teraz właśnie usiłuje, przy pomocy sądu i prokuratora, wyłgać się z oczerniających go okoliczności politycznych i udaje zdradzonego kochanka co działał w afekcie. Zeznająca na procesie Krzyżanowska wyrzeka się go, co Damazy przyjmuje ze smutnym uśmiechem, nazywa go też ta nieszczęsna kobieta potworem i złem wcielonem, płacze i prosi sąd o łaskę. Ta zostaje jej udzielona, zasądzono jej bardzo mały wyrok. Damazy idzie na dwunastoletnie ciężkie roboty, cieszy się z wyroku jak dziecko, bo wie że za rok w 1913 przypada rocznica panowania Romanowych i na pewno ogłoszą amnestię dla takich jak on pospolitych zbrodniarzy. I on na pewno tą amnestią zostanie objęty, w przeciwieństwie do takiego komisarza Denisowa, który – dorosłym człowiekiem będąc – nie zrozumiał o co tak naprawdę chodzi w życiu rosyjskich policjantów. Wspólnicy także otrzymują w miarę niskie wyroki i cały sąd w Piotrkowie zaczyna przypominać wodewil z płaczącą Krzyżanowską, srogimi sędziami i zadowolonymi z życia oskarżonymi w rolach głównych. Jeden tylko człowiek nie wydaje się być szczęśliwy po ogłoszeniu wyroku. To dorożkarz, który wiózł sofę. Zasądzono mu 4 miesiące aresztu i przepadek mienia. To koniec. Człeczyna płacze rzewnymi łzami, bo jego dwa siwe koniki pójdą do artylerii, a on sam na żebry, już się z tego nie wykaraska. Należy się czytelnikowi słów kilka tytułem wyjaśnienia jak to się stało, że indywiduum takie jak Macoch trafiło na Jasną Górę. Był Macoch kiedyś seminarzystą, co wobec rozluźnionych przez rząd rygorów dotyczących przyjmowania zakonników do klasztorów zapisano mu na poczet nowicjatu, był także pisarzem gminnym co także dobrze usposobiło doń administratora decydującego o tych przyjęciach, był również znajomym pana Rybaka – ten od sztyletu, co w ogóle załatwiało sprawę. Macoch miast po dwóch latach już po czterech miesiącach złożył śluby wieczyste i mógł zająć się okradaniem skarbca oraz innymi czynnościami nie licującymi ze stanem kapłańskim. Człowiek ten – całkowicie zdegenerowany – stanowił idealny wprost materiał dla ochrany i był przez nią wykorzystywany. Okazał się jednak zbyt prosty i łapczywy na dobro doczesne, czym pokrzyżował plany swoich patronów, ku uciesze krakowskich i katowickich dziennikarzy. Po co ja to wszystko piszę, kiedy tyle spraw wokół domaga się komentarza i analizy? Po to by uzmysłowić sobie i innym jak mało zmienił się ten świat od roku 1910, jak niewiele różnią się metody pracy komisarza Denisowa dziś i wtedy, jak blisko dzisiejszym sędziom do sędziego Wołkowa i jak to wszystko razem zaczyna zmierzać w znanym nam już kierunku. Szkoda tylko, że dziś Kraków i Katowice nie są za granicą, bo wtedy mielibyśmy chociaż rzetelne relacje dziennikarskie z tego co się wokół nas dzieje, a bez tego skazani jesteśmy na blogi i własne domysły. Dane adresowe i inne Tadeusza Kiśla – są ogólnodostępne, więc publikując je nie popełniam przestępstwa:

http://e-store.findartinfo.com/myestore.asp?m_id=259 – info ogólnodostępne

e-Store: Tadeusz Kisiel

Kuczyński . PiS to bolszewicy III RP że III Rzeczpospolita jest Rywinlandem,,..że jest "postkomunistycznym monstrum...że jest ona "jakimś gigantycznym skandalem, takim, powiedzmy sobie postkolonialnym, miękkim tworem" Kuczyński „ PiS to bolszewicy trzeciej RP i dlatego jak ulał pasuje model "puławianie" i "natolińczycy" ….”PiS jest alternatywą, ale nie gospodarcza, smoleńską, mściwą, paranoiczną (dwa wybuchy, kondominium itp.). "Oliwa nie żywa.." ...Współtwórca, szef doradców minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego (potem w UD i UW) oraz główny doradca ekonomiczny rządu Jerzego Buzka ostro reaguje na tekst Michała Szułdrzyńskiego „....(źródło)

Kiedy w poprzednim tekście pisałem o fanatyzmie „religijnym” zwolenników politycznej poprawności to teraz mamy tego najlepszy przykład . Kuczyński jest zaciekłym zwolennikiem, hunwejbinem postkomunistycznej konstytucji II Komuny . Ślepy fanatyzm , bezkrytyczny., oraz jawna zoologiczna nienawiść do PiS u i Kaczyńskiego to cechy „memobota „ , człowieka , który jest owładnięty , opętany jest jakąś idea , uczuciem , nienawiścią . Kraj się wali, łamana jest wolność słowa i prawa człowieka. Platform i Tusk prowadzą bezwzględną wojnę polityczną . Z umowami zleceniami mamy milion urzędników. Syn premiera , jego rozrywki jeszcze na długo przed aferą Amber Gold były finansowane prze obce państwo (Chiny zasponsorowały syna Tuska) . Afera hazardowa , depopulacja, masowy exodus , emigracja obłożenie Polaków gigantycznymi podatkami. Aby zrozumieć Kuczyńskiego i jego obłąkaną obronę ustroju II Komuny przytoczę kilka jego ziejących jadem nienawiści ataków na opozycję , na Polaków skupionych wokół Kaczyńskiego. Sam chyba nie zdaje sobie sprawy , że całą ideologia za nim stojąca , polityczna poprawność to kontynuatorka totalitarnego socjalizmu rosyjskiego , bolszewizmu Kuczyński „...bo sugeruję, że PiS ma pewne cechy zbliżające go do rodziny ruchów faszystowskich. Moim zdaniem ma, choć nigdy nie porównywałbym go z nazizmem, bo to byłoby wielkim fałszem. To liczna rodzina nurtów politycznych, których skraje bardzo się od siebie różnią stopniem represyjności i agresywności, ale właśnie one je cechują. „...” Nie jestem fanem Platformy, ale uważam tę partię za bezpieczną dla wolności obywatelskich zaporę przed niebezpiecznym PiS. Nie jestem też ślepym obrońcą III Rzeczypospolitej. Widzę jej liczne nędze i potrzebę naprawy, ale widzę jedną zaletę decydującą. III Rzeczpospolita jest państwem obywatelskim. U podstaw jej konstrukcji i jej konstytucji leżą nienaruszalne prawa obywatela, prawa jednostki, prawa człowieka. One są najważniejsze, nic nie może stanąć ponad nimi.”...(więcej)

Kuczyński „ „ Chcą ….wprowadzić wzburzenie w kraju i, zwiódłszy wyborców, tą drogą odbić Polskę z rąk wrogów „...”PiS nie jest normalną partią demokratycznej opozycji. Bez uświadomienia sobie tego nie można zrozumieć polskiej polityki od chwili, gdy ta partia zaczęła odgrywać ważną rolę na scenie politycznej. PiS jest partią ustrojowego przewrotu, jak kiedyś komuniści na zachodzie Europy. Trzeba ją, jak kiedyś tamte partie, otoczyć obywatelskim kordonem izolacji, tym bardziej, że izolują się sami. To dobrze, że nie będą uczestniczyć w debatach partii, które do obecnego kształtu Polski, nawet jeśli nie wszystko w nim akceptują, nie mają stosunku wrogiego i nienawistnego. Będzie w tym mniej fałszu, będzie klarowniejsza sytuacja; tu debata, tam rebelia „....(więcej)

Kuczyński „„Jeśli prezes PiS zostanie wybrany na prezydenta, będzie przysięgał na Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej. Pytam więc, czy ciągle uważa, że jest ona "konstytucją formacji państwowej oligarchicznej. W istocie za tymi przepisami kryje się oligarchia" (słowa wypowiedziane 2 września 2007 roku w programie TVN "Kawa na ławę")”…”Jeżeli Jarosław Kaczyński zostanie prezydentem, wówczas będzie najwyższym przedstawicielem państwa III Rzeczypospolitej, jak nazywa ją konstytucja. Pytam więc, czy nadal uważa on, że III Rzeczpospolita jest Rywinlandem (to są słowa szefa PiS wypowiedziane 28 maja 2005 roku na wiecu wyborczym partii), że jest "postkomunistycznym monstrum" (to słowa na kongresie PiS 4 czerwca 2006 roku), że u jej podstaw tkwi Ubekistan (to z wywiadu dla "Rzeczpospolitej" 29 września 2006 roku), że jest ona "jakimś gigantycznym skandalem, takim, powiedzmy sobie postkolonialnym, miękkim tworem" (to słowa z rozmowy w radiowych "Sygnałach dnia", 2 kwietnia 2007 roku).Jak prezydent mający taki pogląd o państwie może je reprezentować zgodnie z dobrą wiarą, wolą i sumieniem? A więc, panie prezesie, czym jest dla pana III Rzeczpospolita? „....(więcej)

Kuczyński „Chodzi o głoszony przez braci Kaczyńskich, najczęściej i najpełniej przez Jarosława, a także przez ich partię pogląd o układzie, podskórnej, gigantycznej superstukturze powiązań oplatającej kraj i zamieniającej formalne instytucje demokracji w fasadę.”…” Ta superstruktura składać się miała z nomenklatury komunistycznej, peerelowskich służb specjalnych i części dawnej opozycji demokratycznej, która zaprzedała się czerwonym, stanąwszy tam gdzie ZOMO”… Ja na razie widzę dyskwalifikujące i także odrażające, paskudne kolesiostwo kilku polityków PO. Do afery daleko.”…” Napisałem, że CBA powinno być rozwiązane lub poddane detoksykacji, odtruciu” …„"CBA ma rodowód wyrastający z obsesji, którą opanowana jest czołówka rządząca, że w Polsce istnieje podziemny układ przestępczy, głównie "postkomunistyczny", docierający wszędzie. Partyjne i obsesyjne poczęcie to gwarancja, a w każdym razie ogromne niebezpieczeństwo, że urodzi się potwora, chorobliwie zmotywowaną strukturę do pościgu za enigmą, za mgławicą. Jak pięciuset zajadłych i suto opłacanych ruszy do walki, a nie znajdą tłumu winnych, to zaczną dobierać z niewinnych „....(więcej)

Kuczyński „Na scenie politycznej trwa wojna o ustrój. PO, mając za sobą większość Polaków, go broni, a PiS, mając za sobą mniejszość Polaków, go atakuje„....”Od chwili kiedy w Polsce pojawiło się Prawo i Sprawiedliwość …..Pierwszy raz od 20 lat istnieje w Polsce silna, wpływowa partia dążąca do usunięcia obecnego ustroju i zastąpienia go innym, bardzo od obecnego odmiennym.”.... (więcej) Marek Mojsiewicz

Unia Europejska idzie śladem III Rzeszy Choć niektórzy doszukują się podobieństw do ZSRR, to centralnie sterowana z Brukseli unijna gospodarka coraz bardziej przypomina narodowosocjalistyczną gospodarkę III Rzeszy. Za PRL-u mieliśmy przedsiębiorstwa państwowe i państwową własność wszystkiego, a teraz mamy gigantyczny fiskalizm, rozwinięty interwencjonizm państwowy, regulacje pod pretekstem bezpieczeństwa, ekologii, zdrowia i dotacje do biznesu – na otwieranie firm, do eksportu, na działania proekologiczne, w tym do „zielonej” energii, na innowacje, dla firm zatrudniających niepełnosprawnych, „odpowiedzialnych socjalnie” czy pod innymi pretekstami. Janusz Lewandowski, unijny komisarz ds. budżetu z PO, oburzał się, że unijne władze zmniejszają wzrost budżetu Unii Europejskiej na rok 2013, gdyż jego zdaniem duży budżet umożliwiłby pobudzenie wzrostu gospodarczego. Niestety rozumuje on jak typowy socjalista pokroju prof. Grzegorza Kołodki czy prezydenta USA Baracka Obamy, że to sektor państwowy, a nie prywatny tworzy rozwój i dobrobyt. Nawet w USA na dotacje dla firm wydaje się prawie 100 mld USD rocznie. W wyniku tych wszystkich nadmiernych regulacji, interwencjonizmu państwowego i protekcjonizmu celnego zarówno w Polsce, jak i w całej Unii Europejskiej dochrapaliśmy się gospodarki na kształt faszystowskiej ekonomii rodem z III Rzeszy, co niewiele ma wspólnego z kapitalistyczną gospodarką wolnorynkową. Mianowice niby większość firm jest własnością prywatną, ale w rzeczywistości – jak w państwie Hitlera – właściciel niewiele może zrobić, gdyż tak ograniczają go przepisy i regulacje zarówno unijne, jak i – powstałe na ich podstawie i nie tylko – krajowe, że musi wykonywać nakazy państwa. Z drugiej strony tak jak Unia Europejska i współczesne państwa opiekuńcze, III Rzesza rozszerzała dostęp do publicznej służby zdrowia, publicznej edukacji i pomocy socjalnej, atakowała wielki biznes i świat finansów. Przedsiębiorca jest ubezwłasnowolniony przez państwo, a ten kto nie bierze dotacji, jest uważany za dziwadło. W rezultacie to państwo kieruje gospodarką jak w państwie Hitlera. A jeszcze bardziej zbliżają nas do tego modelu nacjonalizacje unijne – jak wykupywanie udziałów w bankach podczas kryzysu czy polskie – jak planowane nabycie udziałów w zbankrutowanych firmach budujących autostrady. Oczywiście te wszystkie pieniądze, które państwo wydaje na różne formy „wspierania” biznesu, co samo w sobie jest curiosum, nie biorą się z powietrza. Przecież nie zarobił ich żaden polityk, tylko najpierw tych samych przedsiębiorców złupił poprzez różne podatki, obowiązkowe składki oraz bardziej lub mniej ukryte opłaty.

„Kiedy rząd pożycza pieniądze biznesowi lub go dotuje, to tym samym opodatkowuje prywatny dobrze działający biznes, aby wspierać prywatny źle działający biznes” – zauważył Henry Hazlitt, amerykański dziennikarz i ekonomista. Sytuacja jest tak patologiczna, że aż dziw bierze, iż przy tak wysokich wydatkach państwowych, tak licznej bezproduktywnej klasie biurokratów utrzymywanej przez podatników, emerytów, rencistów, bezrobotnych żyjących na socjalu i odbiorców różnych innych państwowych zasiłków ten system jeszcze się nie zawalił. Niektórzy uważają, że polska gospodarka jeszcze jako tako funkcjonuje w związku ze stosunkowo niskimi płacami w porównaniu do wydajności, ale z pewnością taka polityka jest nie do utrzymania na dłuższą metę, bo są kraje, gdzie płace są jeszcze niższe. A może ratuje nas co innego i rację ma Tomasz Kotwica, który na portalu prawica.net pisze: „To my, Polacy, jako jedyny naród na świecie, znaleźliśmy się w pierwszej trójce w dwóch bardzo ważnych rankingach: przedsiębiorczości i pracowitości”? Z analizy Forum Obywatelskiego Rozwoju wynika, że na koniec 2011 roku w Polsce pracowało nieco ponad 16 milionów osób, z czego aż 3,5 miliona w sektorze publicznym! Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w pierwszym kwartale tego roku te relacje jeszcze się pogorszyły, bo zmniejszyła się liczba aktywnych zawodowo pracujących do poniżej 16 milionów. W stosunku do IV kwartału 2011 roku, w I kwartale br. liczba osób aktywnych zawodowo spadła o 87 tys., czyli o 0,5 proc., a populacja biernych zawodowo wzrosła o 93 tys., czyli o 0,7 proc. Wśród aktywnych zawodowo populacja pracujących zmniejszyła się o 220 tys., czyli o 1,4 proc., a liczba osób bezrobotnych zwiększyła się – o 133 tys., czyli o 7,6 proc. – podaje GUS. Czyli sytuacja się pogarsza, a władza nie robi nic, by zmienić prowadzący do katastrofy trend. Zamiast obniżyć podatki wszystkim przedsiębiorcom (co zaczyna robić nawet uznawana za socjalistyczną Szwecja czy komunistyczne Chiny, by wspomóc gospodarkę), podatki i obowiązkowe składki podnosi się, a na dodatek tworzy się sztuczne podmioty pseudogospodarcze, jak państwowe fundusze, różnorakie agencje rozwoju, parki przemysłowe, inkubatory przedsiębiorczości czy samorządowe fundusze pożyczkowe, których jedynym tak naprawdę celem są miejsca pracy dla biurokratów w nich zatrudnionych, najczęściej powiązanych rodzinnie lub towarzysko z władzami lokalnymi. Zamiast zredukować, jak w nastawionej na rynek Nowej Zelandii czy Gruzji, a najlepiej całkiem zlikwidować tzw. klin podatkowy, rząd i parlament zdominowany przez PO woli podnosić składki rentowe, płacę minimalną i inne obciążenia dla przedsiębiorców, jak nowy pomysł Ministerstwa Zdrowia, by zwiększyć składkę zdrowotną z obecnych 9 procent do 13,5 proc. płacy brutto, czyli aż o połowę! Mimo że okazało się, iż podniesienie podstawowej stawki podatku VAT z 22 proc. do 23 proc. spowodowało w Polsce, zgodnie z krzywą Laffera, obniżenie wpływów z tego tytułu!Podobne doświadczenia były udziałem Nowej Zelandii – gdy z 33 proc. do 39 proc. podniesiono najwyższą stawkę PIT, wpływy z podatków od najbogatszych 10 procent Nowozelandczyków zmniejszyły się o 13 procent. Bogaci Francuzi przed 75-procentowym podatkiem dochodowym uciekają do Szwajcarii i Wielkiej Brytanii. Nękani przez włoskie urzędy podatkowe właściciele jachtów przenoszą się z włoskiego wybrzeża do bardziej przyjaznych portów zagranicznych – do wybrzeży Chorwacji, Słowenii, Czarnogóry, na Maltę czy nawet do Tunezji. Z kolei bogaci Amerykanie i firmy uciekają przed nadmiernym fiskalizmem do innych stanów: z Kalifornii, Maryland, Pensylwanii czy Nowego Jorku do Utah, Teksasu, Wirginii czy na Florydę, gdzie podatki dochodowe są niższe. A najbardziej radykalni (a może ciemiężeni fiskalnie) zrzekają się amerykańskiego obywatelstwa, jak Edward Saverin, współtwórca Facebooka czy milionerka Denise Rich tylko po to, by uniknąć płacenia wysokich podatków w USA. Tylko w 2011 roku z tego powodu z amerykańskiego obywatelstwa zrezygnowało 1788 osób. Choć bezrobocie rośnie, to polscy politycy tego nie rozumieją i nadal zdają się nie zauważać, że aktualnie obciążenie fiskalne płacy już i tak jest kontr zatrudnieniowe. Według obliczeń firmy doradczej PricewaterhouseCoopers, w kieszeni polskiego podatnika zostaje średnio 75 proc. jego pensji brutto, a pozostałą część zjada podatek PIT oraz składka na ubezpieczenie społeczne.Niestety to tylko część prawdy. Zgodnie z danymi GUS, przeciętne wynagrodzenie w drugim kwartale 2012 roku wyniosło 3496,82 zł brutto miesięcznie. Oznacza to, że w rzeczywistości łącznie pracownik zarabia 4222,06 zł, ale aż 1719,22 zł, czyli 40,72 proc. całości on albo pracodawca za niego musi oddać państwu poprzez składki i podatki (w tym na ZUS – 1115,48 zł!). Czyli w kieszeni podatnika nie zostaje 75 proc., jak optymistycznie wyliczyli eksperci PricewaterhouseCoopers, lecz zaledwie 59,28 proc. tego co zarobił! Tymczasem eksperci brytyjskiego Instytutu Adama Smitha piszą, że przedsiębiorcy w ogóle nie powinni być opodatkowywani i wyjaśniają dlaczego: ponieważ oni i tak nigdy nie płacą żadnych podatków, gdyż wszystkie one przerzucane są albo na klientów, albo na pracowników, albo ewentualnie na udziałowców. Klient kupi droższy towar lub usługę, pracownik otrzyma niższe wynagrodzenie, a udziałowiec będzie miał mniejsze zyski albo będzie musiał dopłacić do interesu. Po przeanalizowaniu danych ponad 55 tys. przedsiębiorstw w dziewięciu krajach europejskich w latach 1996-2003 ekspertom Instytutu wyszło, że to właśnie pracownicy płacą aż połowę podatków nałożonych na firmy. Zamiast likwidować regulacje, które ograniczają konkurencję i podnoszą ceny zarówno dla biznesu, jak i konsumentów polskie władze wdrażają coraz bardziej szkodliwe unijne dyrektywy czy inne pomysły powstałe pod naciskiem różnych lobby. Jednym z takich „genialnych” pomysłów Brukseli jest ten, by ograniczyć możliwość zwalniania pracowników w razie kryzysu! Oznacza to tylko jedno – pogłębienie się recesji, bo jeśli mające problemy przedsiębiorstwo przy niesprzyjających warunkach rynkowych nie zostanie zrestrukturyzowane na czas, to po prostu zbankrutuje. Takiego skutku oczekuje Komisja Europejska? A może, by zmniejszyć bezrobocie, lepiej od razu organizować jakieś panunijne imprezy kulturalne i sportowe, jak Kraft durch Freude, państwowa organizacja zajmująca się przygotowywaniem masowych imprez kulturalnych, turystycznych i sportowych dla obywateli III Rzeszy, dla której pracowały miliony Niemców? W aż 236 spółkach Skarb Państwa ma 100 proc. udziałów, w kolejnych 59 ma udział większościowy, a w 494 – mniejszościowy. W każdej z nich minister skarbu ma do obsadzenia przynajmniej kilka stanowisk – w zarządzie czy w radzie nadzorczej. W efekcie majątek ten jest źle zarządzany i marnotrawiony. To właśnie tu rodzą się największe patologie, korupcja i nepotyzm. Nie ma się co dziwić, że wybuchają coraz to nowe afery z tym związane zarówno wśród aktualnie rządzących partii, jak i wybuchały w przeszłości. Media potępiają i wywlekają na wierzch kolejne afery z udziałem polityków PO i PSL, ale przecież za rządów PiS czy SLD było całkiem podobnie. Nawet ostatnio wyszło na jaw, jak samorządowcy PiS po różnych stanowiskach upychają kolegów w Głogowie. Identyczny mechanizm działa nawet na Pacyfiku. Mianowicie dyrektor generalny państwowego funduszu emerytalnego na Vanuatu zatrudnia własnych krewnych, którym na dodatek płaci więcej niż innym pracownikom. Dlatego niektórzy politycy sprzeciwiają się prywatyzacji. A dlaczego rządzący tak bronią się przed rosyjskimi inwestorami w polskiej chemii? W sprywatyzowanych spółkach chemicznych, jak Zakłady Azotowe Tarnów, nie będzie możliwości nepotyzmu jak choćby w państwowym Elewarze sterowanym nie przez rynek, a chłopców z PSL. Bo sektor prywatny na szczęście zawsze musi kierować się rachunkiem ekonomicznym. Niestety wolno, ale prywatyzacja postępuje – przez pierwsze siedem miesięcy tego roku dochody z prywatyzacji przekroczyły 7 mld zł.Orliki, astrobazy, Euro 2012, Narodowe Centrum Sportu, NFZ, państwowa edukacja, dotacje, państwowe spółki, refundacja leków, biurokracja związana z wdrażaniem uniodotacji – FAPA, na której żerują PSL-owcy czy Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych (i podobne podmioty w każdym województwie), gdzie zatrudnia się wyłącznie członków PO – są po to, by politycy mogli wyciągać pieniądze od podatników, a na intratnych stołkach sadzać znajomych i rodzinę. Do tego samego służy Agencja Rynku Rolnego, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Krajowa Spółka Cukrowa czy państwowa spółka Elewarr opanowana przez PSL, a także Spółka Restrukturyzacji Kopalń, która dawno powinna zostać zlikwidowana, spółką jest tylko z nazwy, a działa jak zwykły nieruchawy urząd. Z kolei obowiązkowe szczepionki, kaski dla narciarzy i rowerzystów, zakaz tradycyjnych żarówek, obowiązek świecenia światłami samochodowymi w dzień, świadectwa energetyczne, obowiązek dolewania biopaliw czy konieczność modernizacji stacji benzynowych kosztem 150 tys. zł to skutek lobbingu producentów, a nie troska o ludzi. Najnowszym pomysłem Ministerstwa Gospodarki jest, by pieniędzmi, które państwo zabierze za uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, dopłacać do solarów, energooszczędnych domów, sprzętu AGD i ekosamochodów. Z kolei prezydent Bronisław Komorowski zaproponował, by Polska zainwestowała pieniądze podatników w tarczę rakietową – kończy się powoli budowa autostrad, to będzie można wyciągnąć około 10-14 mld zł przy budowie tarczy. No ale musi być też coś dla klienteli polityków lokalnych, więc władze samorządowe różnych szczebli coraz więcej wydają pieniędzy (których rzekomo nie mają) na… promocję swoich regionów i gmin. Z wyliczeń Najwyższej Izby Kontroli wynika, że najwięcej na promocję w 2011 roku wydało Mazowsze – 10 mln zł, a najmniej Podkarpacie 1,2 mln zł. No i dochodzą do tego zaproponowane przez Komisję Europejską roboty publiczne – zupełnie jak w socjalistycznej III Rzeszy. Jak to działa? Zdaniem przedstawicieli Bloku Julii Tymoszenko, odsiadującej karę wiezienia byłej premier Ukrainy, łapówki w związku z inwestycjami dotyczącymi Euro 2012 sięgały czasem połowy wartości inwestycji. To i tak niewiele w porównaniu z rekordami, jakie pobija publiczna służba zdrowia w Nigerii. Za jeden ze specyfików, który w sprzedaży detalicznej kosztuje maksymalnie 200 niara (1,2 USD), urzędnicy ministerstwa zdrowia płacili… 119 tys. niara (722 USD)! Oznacza to przepłacenie o 59 400 proc.! Tylko na tym jednym specyfiku urzędnicy zarobili nielegalnie prawdopodobnie 62 mln niara (ponad 376 tys. USD)! Inny przypadek mówi o milionach zakupionych przez nigeryjskie ministerstwo zdrowia zastrzyków, które nigdy nie zostały dostarczone. Nie lepiej jest w krajach bardziej rozwiniętych. Amerykański Departament Rolnictwa wydał ponad 2 mln USD na program stażowy, z którego skorzystał… jeden stażysta, a oficjele z Departamentu Rolnictwa wydali 3 mln USD na sprzęt komputerowy, który nigdy nie został przez nikogo użyty. Z kolei „zaledwie” 235 tys. USD wydano na projekt, który następnie anulowano ze względu na uruchomienie kolejnego. Amerykański Departament Rolnictwa w 2011 roku przyznał 3 mln USD dotacji dla farmerów, którzy w ciągu roku nie zasiali nawet jednego ziarna. W sumie dotacje dostało 2327 farm, które nie zasiały ani jednego ziarna od 2006 roku. Z jednej strony podnosi się podatki, a z drugiej strony zawęża usługi publiczne. Wprowadzono odpłatność za państwowe studia zaoczne, obniża się jakość edukacji na państwowych placówkach, zamyka się szkoły podstawowe i średnie. Samorządy podwyższają opłaty za przedszkola. Kolejki do lekarzy są coraz dłuższe (na rezonans komputerowy głowy, który może uratować życie, czeka się cztery miesiące, na wizytę u państwowego kardiologa – pięć miesięcy), szpitale coraz bardziej się zadłużają. Ogranicza się refundacje leków. Podnosi się wiek emerytalny do 67 roku życia. Zabiera się ludziom pieniądze z OFE i z Funduszu Rezerwy Demograficznej (już trzeci raz), by wrzucić je do wspólnego worka FUS. – Oni (PO) sprawiają wrażenie względnie dobrej sytuacji, w coraz większym stopniu przerzucając koszty na społeczeństwo – zauważa prof. Jadwiga Staniszkis. W ten sposób uderza się w zdrową część społeczeństwa, by wspierać i pogłębiać patologie społeczne poprzez zwiększanie wydatków na socjal. Rząd chce, aby dochód na osobę w rodzinie, który uprawnia do uzyskania wsparcia z opieki społecznej, został zwiększony z 351 zł do 456 zł, a w przypadku osoby samotnie prowadzącej gospodarstwo domowe – z 477 zł na 542 zł. W efekcie jeszcze bardziej urośnie armia ludzi uzależnionych od państwa. Czyli znów idziemy śladem III Rzeszy z jej rozbudowaną pomocą socjalną, choć należałoby raczej posłuchać prezydenta Ronalda Reagana, który mówił: „System opieki społecznej powinien mieć jeden cel: samolikwidację”. Tomasz Cukiernik

Chadecja: nieposłuszeństwo i niewierność Niedawno (29 kwietnia 2012 roku, w Bazylice św. Pawła za Murami w Rzymie) dokonana beatyfikacja wielkiego włoskiego uczonego (socjologa i ekonomisty), profesora Giuseppe Toniolo (1845-1918), stanowi dobrą okazję do zastanowienia się nad destrukcyjną rolą, jaką w społecznym zaangażowaniu katolików w ostatnim stuleciu – pośrednio zatem także wobec Kościoła i Jego nauczania społecznego – odegrał ruch polityczny, określający się jako demokracja chrześcijańska. Rzecz w tym albowiem, że prof. Toniolo, jako konsultant dwu doniosłych encyklik społecznych papieża Leona XIII – o kwestii socjalnej, czyli Rerum novarum (15 V 1891), oraz o demokracji chrześcijańskiej, czyli Graves de communi (18 I 1901) – miał doskonały wgląd w faktyczne intencje Magisterium Kościoła odnośnie do sensu i dopuszczalności używania pojęcia demokracja chrześcijańska przez katolików, a nadto sam został upoważniony do interpretowania słów papieskich. Należy zatem wyjść od przypomnienia, że demokracja chrześcijańska rozumiana jako ideologia i ruch polityczny (zwany potocznie chadecją) jest kategorią konceptualną całkowicie różną od katolicyzmu społecznego, czyli nauki społecznej Kościoła. Demokracja chrześcijańska w tym sensie oznacza bowiem aktywność polityczną katolików na gruncie partyjno-wyborczym w systemie liberalnej demokracji parlamentarnej i z pełną akceptacją jej ideologiczno-ustrojowych założeń, to zaś Kościół papieży Leona XIII i św. Piusa X, którzy jako pierwsi odnosili się do tego pojęcia, zdecydowanie odrzucał, dopuszczając jedynie apolityczny i charytatywno-społeczny sens pojęcia demokracja chrześcijańska, jako w istocie demofilii, czyli życzliwej troski o los ubogich, którą winny okazywać klasy wyższe. Ten właśnie sens – społeczny, a nie polityczny – analizował w wielu swoich dziełach, a w szczególności w tekście z 1897 roku, zatytułowanym Chrześcijańskie pojęcie demokracji (Il concetto cristiano della democrazia), bł. Giuseppe Toniolo. Daje on w pierwszym rzędzie klarowną i niepozostawiającą żadnych wątpliwości definicję:

„Demokracja chrześcijańska to porządek społeczny, w którym wszystkie siły społeczne, prawne i ekonomiczne, w pełni swego rozwoju hierarchicznego, współpracują proporcjonalnie dla wspólnego dobra, aby w rezultacie osiągnąć znaczącą poprawę losu klas niższych”. W konsekwencji, chrześcijańskiego pojęcia demokracji „nie można mieszać z żadną formą rządu lub reżimu politycznego”. Demokracja chrześcijańska „nie jest partią polityczną, ani ideologią, ani urządzeniem społecznym; jest natomiast sposobem życia urzeczywistnianym we wspólnocie ludzkiej, inspirowanym nauką i przykładem Jezusa, przeżywanym w dwu uzupełniających się aspektach religii i miłości, moralności i sprawiedliwości, a następnie utożsamianych z podwójnym przykazaniem miłości, okazywanej konkretnie w życiu społecznym, w państwie ziemskim”. A zatem, demokracja chrześcijańska nie wyklucza, nie umniejsza, ani nie odrzuca naturalnej, historycznej hierarchii społecznej – wręcz przeciwnie: „zakłada hierarchię klas”. Niestety, politykujący katolicy, którzy mentalnie całkowicie pogodzili się z ideologią i instytucjami liberalnej demokracji parlamentarnej oraz którym spieszno było do synekur deputowanych i foteli ministerialnych, wymusili na kolejnych papieżach zgodę na zakładanie chadeckich partii politycznych, wykorzystując osłabienie tradycyjnych, konserwatywnych ugrupowań katolickich, a wreszcie ich zupełne wykluczenie (pod pretekstem „defaszyzacji”) po II wojnie światowej. Tak czy inaczej, chadecja, jako formacja polityczna zrodziła się z nieposłuszeństwa wobec nauczania papieskiego, a nie jako jego konsekwencja i aplikacja, jak to lubią przedstawiać sami chadecy oraz ich apologeci. Niezależnie od tempa i stopnia ewolucji chadecji w poszczególnych krajach, stałą tendencją było – zgodnie z ulubioną maksymą lidera chadecji włoskiej, Alcide De Gasperi (1881-1954), iż „jest to partia centrum, która spogląda w lewo” – przesuwanie się w kierunku demoliberalizmu i ostatecznie także sekularyzmu. Podobnie, a nawet w bardziej „finezyjny” sposób, wyrażał to lider chadeków francuskich – Georges Bidault (1899-1983): być chadekiem to „rządzić w centrum, metodami prawicy, aby osiągnąć cele lewicy”. W przemówieniu, które De Gasperi wygłosił 20 XI 1948 roku w Brukseli, jako ideową triadę Democrazia Cristiana wskazał: „wolność, braterstwo, demokrację”, co było aż nadto czytelnym nawiązaniem do triady rewolucjonistów francuskich. Konserwatywny krytyk chadecji, o. Dario Composta SDB (1917-2002), wyróżniając trzy tendencje pośród aktywnych politycznie katolików:

a) „chrześcijańsko-społecznych”, odrzucających zasady rewolucji francuskiej przez zgodność z doktryną społeczną i polityczną Magisterium;

b) „chrześcijańsko-liberalnych”, stojących w połowie drogi pomiędzy ideami rewolucyjnymi a nauczaniem hierarchii kościelnej;

c) „chrześcijańsko-demokratycznych”, przyjmujących pewne wskazówki i inspiracje mgliście chrześcijańskie, lecz laicyzujących się i kierujących się wprost ku teoriom spokrewnionym z rewolucją francuską, konkluduje, iż „model idealny «DC» może być zdefiniowany, (…) jako polityka postępowa i bezwyznaniowa”, przy czym progresizm polityczny, bazujący na optymistycznej teorii natury ludzkiej, stanowi linię działania, natomiast bezwyznaniowość należy do porządku zasad. Integralni katolicy zwracali też zawsze uwagę na podstawową aporię, zachodzącą pomiędzy rzeczownikiem a dookreślającym go przymiotnikiem w sformułowaniu demokracja chrześcijańska, jeśli nadawać mu sens polityczny: zgodnie z logiką, semantyką i syntagmatyką prymarny jest zawsze rzeczownik, ale przecież chrześcijanin z racji swojej wiary zobowiązany jest być zawsze i wszędzie, więc także na polu politycznym, świadkiem Chrystusa. Kim zatem demokrata chrześcijański jest w pierwszym rzędzie, kim zaś wtórnie: chrześcijaninem czy demokratą? Co wybierze, jeśli reguły demokracji staną w sprzeczności z zasadami jego wiary; co wybrać powinien? Ten niepokojący dylemat uwypuklił i wyostrzył w konkretnym kontekście zachowań politycznych włoskich democristiani – nawet w najlepszym dla nich okresie, tj. przełomu lat 40. i 50., nieposiadających bezwzględnej większości, niezdolnych zatem do samodzielnego rządzenia, a stających przed perspektywą zawierania coraz dalej idących kompromisów z coraz bardziej radykalną, nawet komunistyczną, lewicą – hiszpański tradycjonalista Francisco Elías de Tejada y Spínola (1917-1978):

„W takim wypadku konieczne stanie się dokonanie przez demokratów chrześcijańskich wyboru pomiędzy dwiema stronami ich podwójnego oblicza: demokratycznym i chrześcijańskim. Jeżeli wybiorą demokrację, ugną się przed wolą ludu włoskiego i dopuszczą odrzucenie cywilizacji ufundowanej na Chrystusie, ruinę rodziny, urzędowy ateizm, nauczanie akatolickie, bankructwo swoich najgłębszych pragnień; nie będzie już wówczas chrześcijan – katolików (…). Jeżeli wybiorą chrześcijaństwo, zbuntują się gwałtownie przeciwko wynikowi wyborczemu, podważając go z tego powodu, że wola wszystkich nawet stworzeń skończonych nie ma żadnego autorytetu naprzeciwko nieskończonej woli Stwórcy, i że błąd przeciwny Chrystusowi zawsze pozostanie błędem, chociażby cała ludzkość ogłosiła go za prawdę; w takim razie nie będą już jednak demokratami (…). Nie jest możliwe ominąć tego dylematu w starciu mniej więcej bliskim, lecz w końcu nieuniknionym. Postawa chrześcijańsko-demokratyczna usiłuje harmonizować rzeczy tak przeciwstawne, jak demokracja i chrześcijaństwo, światło i ciemność złączone w szarówce zmroku”. Rzeczywistość z nawiązką potwierdziła przepowiednię Eliasa de Tejady, a ostatecznym dowodem całkowitej degrengolady chadecji był ten moment, w którym ustawę legalizującą we Włoszech zabijanie nienarodzonych sygnowało – jako odpowiednio: przewodniczący obu izb parlamentu i premier – trzech polityków chadeckich, mających reputację wyjątkowo pobożnych w „życiu prywatnym”: Luigi Scalfaro, Giovanni Leone i Giulio Andreotti. W wyniesieniu na ołtarze jakże od nich różnego Giuseppe Toniolo można zatem postrzegać ważne przesłanie pontyfikatu Ojca Świętego Benedykta XVI w kwestii tego, jaki typ polityka katolickiego zasługuje na uznanie Kościoła. Jacek Bartyzel

21 września 2012"Najwyższe władze Rzeczpospolitej są chore”. Sejm powinien zostać rozwiązany, bo nie wypełnia swojej podstawowej misji, nie kontroluje rządu.. To rząd steruje wbrew konstytucji Sejmem, a może nawet nie rząd tylko partia .Opozycja jest torpedowana. Większość rządowa kontroluje każdą inicjatywę.(…) Kiedy siedzicie w sejmowych ławach, stać was tylko na cyniczne uśmiechy i gromy rzucane na posłów usiłujących pełnić swoja rolę i was kontrolować. Traktujecie ich jak chłystków z obrzydliwą wyższością”- powiedział biskup z Drohiczyna- JE Antoni Dydycz podczas corocznej Pielgrzymki na Jasną Górę Ludzi Pracy. Pomińmy już tę zbitkę” ludzie pracy”- wziętą chyba jeszcze od Karola Marksa.. W demokracji- najgłupszym ustroju świata- decyduje większość. Większość przegłosowuje, większość wyłania rząd, większość kontroluje rząd. Większość uchwala większościowe ustawy, które większościowo dają nam w kość, bo nie mają nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i poszanowaniem prawa naturalnego jakim jest wolność człowieka. Demokratyczny Sejm jest zbiorowym tyranem gwałcącym wolność jednostki. Jednostka w demokracji- niczym, jednostka w demokracji zerem. Liczy się zbiorowa większość oparta o myślenie kolektywne... To co wymyśli tłum sejmowy, oplata dokładnie zniewoloną jednostkę, która – jak każda istota- jest indywidualna, a musi się podporządkowywać demokratycznemu prawu kolektywnemu. Mniej prawa demokratycznego – oczywiście więcej wolności dla człowieka.. Sejm oczywiście kontroluje rząd. Większość ma Platforma Obywatelska z Polskim Stronnictwem Ludowym. Chociaż” rząd rżnie głupa”- ale to inna sprawa. Rząd oparty jest o większość- i to jest zgodne z zasadami demokratycznego państwa prawnego, czyli tak naprawdę bezprawnego bo gwałcącego prawa naturalne jednostki., Prawo do wolności, do własności i do życia. Sejm nie jest od wypełniania ”misji”- jak twierdzi biskup Antoni Dydycz. Demokratyczny Sejm jest od ponoszenia podatków i wymyślania setek przepisów i przegłosowywania ich w interesie demokratycznej władzy przeciw jednostkom indywidualnym. I to zadanie spełnia z naddatkiem.. Ma większość stabilną demokratycznie- i robi z nami co chce i co mu się podoba.. A że jeszcze w Sejmie jest tzw. opozycja, która także chce sobie porządzić , a rządzący jej nie dopuszczają do koryta- to co z tego.. Demokracja demokracją, a ktoś i tak musi tym wszystkim rządzić, bo przecież żadne państwo nie może sobie pozwolić, żeby było rządzone przez nieobliczalny tłum demokratyczny, w którym każdy chce czego innego. Bo demokracja polega na narzucaniu wszystkim wszystkiego przeciw indywidualnym skłonnościom poszczególnych jednostek. „Większość rządowa kontroluje każdą inicjatywę”- twierdzi biskup Antoni Dydycz. A dlaczego w demokracji większościowej ma nie kontrolować? Właśnie na tym polega demokracja, że trzeba mieć większość.. większość wtedy z ludźmi robi się co chce.. Można na przykład zakazać pielgrzymek na Jasną Górę, jako zagrażających bezpieczeństwu państwa demokratycznego i zakazać wystąpień biskupa Antoniego Dydycza, jako przedstawiciela Kościoła Powszechnego, w którym tpo ciemnogrodzkim kościele biskupów nie wybiera się jeszcze w głosowaniu powszechnym i ludowym. W tym proboszczów i wikarych.. Jak najszybciej wprowadzić demokrację do Kościoła, to kamień na kamieniu nie pozostanie.. I tysiąc lat istnienia przeminie z wiatrem historii. Wystarczyło dwadzieścia lat demokracji w Polsce( nie mylić z wolnością słowa!), a państwo pozostaje w chaosie i rozsypce. .Rak biurokracji demokratycznej dopełnia wszystkiego.. Gdyby w Polsce były rządy teokratyczne- mielibyśmy rządy Boga. Gdybyśmy mieli rządy hierokratyczne- byłyby rządy kapłanów. Nomokracja- to rządy prawa, krytokracja- to rządy sędziów. A my mamy demokratyczną kryptokrację- czyli jak twierdzi JKM- rządy tajniaków. Demokracja jest oczywiście atrapą, bo rządzi ktoś zupełnie inny.. Najlepszym przykładem jest sprawa kandydowania pana Donalda Tuska na urząd demokratycznego prezydenta.. Miał kandydować- ale nagle zmienił zdanie. Kto mu kazał???? „Najwyższe władze Rzeczpospolitej są chore”- twierdzi biskup Antoni Dydycz.. Być może jest to część prawdy- ale przede wszystkim chory jest system zainstalowany Polakom po 1989 roku.. System demokratycznego chaosu oplatającego jednostkę gorsetem przepisów, rozporządzeń, wymagań. W systemie proporcjonalnych wyborów, gdzie tuzy baronowe demokratycznego państwa prawnego decydują kto i gdzie na listach. Żeby byli posłuszni.. Platforma Obywatelska glosowała za proporcjonalnym systemem wyborczym, tak jak inne partie, ale o innych nazwach- a w tym czasie pan Donald Tusk opowiadał głodne kawałki o systemie jednomandatowym.. Demokracja to demagogia i kłamstwo. A pan Paweł Kukiz- porządny człowiek ale naiwny, myśli, że jak pójdzie do przewodniczącego Dudy w sprawie zbierania podpisów o wprowadzenie okręgów jednomandatowych- to jest ten człowiek, to jest to miejsce.. Nic bardziej mylnego! Pan Duda może i pomoże zbierać podpisy w sprawie okręgów jednomandatowych, ale tak naprawdę związany jest z panem Jarosławem Kaczyńskim- a ten nie chce okręgów jednomandatowych.. Bo lepsze są wybory proporcjonalne - zapisane zresztą w Konstytucji, żeby nikt niepowołany się nie przemknął do Sejmu w demokratycznym państwie prawnym. Choć czasami się to zdarza- lud demokratyczny jest nieobliczalny.. Wybrał Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin.. Ale do akcji wkroczyły media.. I pozbyły się nieproszonych w demokracji gości.. Nawet w tym celu, pan Kaczyński rozwiązał Sejm i rozpisał nowe wybory.. Poświęcił władzę, którą posiadał.. Chory system, chore władze i podobno chory pan Jarosław Przygodzki., wicemarszałek Województwa Świętokrzyskiego- lat 48. Dwukrotny radny z list Prawa i Sprawiedliwości. który w dniu 10.09.12 popełnił” samobójstwo” w lesie pod Końskimi. Niedaleko swojego domu. Znaleziono go w jego samochodzie siedzącego na miejscu pasażera postrzelonego z broni długolufowej .Byłem w Końskich wczoraj- ludzie pamiętają go jako porządnego leśniczego. Kochał las i był przeciwnikiem prywatyzacji lasów.. „Wstępnie możemy wykluczyć, aby ktoś przyczynił się do jego śmierci”- powiedział od razu rzecznik świętokorzyskiej KWP. Od razu i z góry wiadomo.. Że to ‘ samobójstwo”. Żadnych osób trzecich nie było? Ani czwartych, ani drugich.. Przyjechali tylko koledzy , ale już po wszystkim.. Nadleśnictwo Barycz skryje wszelkie tajemnice śmierci pana Jarosława Przygodzkiego.. Jak człowiek był chory, to najlepiej jak popełni samobójstwo.. Może był przerażony leczeniem się w państwowej służbie zdrowia? TO zawsze jest ryzyko.Nie wiem, czy był człowiekiem wierzącym.. Dla samobójców nie ma miejsca w Królestwie Niebieskim. Ale jest miejsce w Republice Niebieskiej.

Której z wielkim zaparciem domaga się biskup Antoni Dydycz.. A ja chcę znaleźć się w królestwie Niebieskim, jako zwolennik monarchii, ulubionego ustroju Pana Boga.. Bo nie będą się z nim sprzeczał.. Dobrze, że do nieba nie sięgają brudne ręce demokratów. Bo już dawno zainstalowaliby tam parlament głupoty.. I przystąpiliby do lawinowego uchwalania ustaw.. Bo 10 przykazań nie wystarczy.. Potrzebne jest demokratom 10 000 przykazań- jedno sprzeczne z drugim.. Potrzebne im są prawa, a nie obowiązki z odpowiedzialnością.. Po Jarosławie Przygodzkim znowu pytam: kto następny?WJR

Macierewicz dla Fronda.pl: Tusk jest człowiekiem skompromitowanym moralnie Jak pani doktor może przeciwstawić swoją opinię opinii człowieka, który był na miejscu, widział ciało swojej żony czy ojca i identyfikował, mówiąc: "Tak, to jest moja mama"? Nie czytałem wspomnianego przez Pana materiału, ale jeżeli rzeczywiście zostało tam coś takiego opublikowane, to jest poza komentarzem - mówi Antoni Macierewicz (PiS) w rozmowie z Aleksandrem Majewskim. Fronda.pl: Jak ocenia Pan sprawę błędnej identyfikacji ofiar katastrofy smoleńskiej? Antoni Macierewicz: Nie jestem pewien, czy mieliśmy do czynienia z błędną identyfikacją. To pewna hipoteza, którą Państwo sformułowali, ale równie dobrze przyczyną tego, co się dzieje, mogą być różnorodne inne działania. Nie jesteśmy w stanie, na obecnym etapie, rozstrzygnąć, co doprowadziło do takiego stanu rzeczy. Czy to były działania błędne, czy nieświadome, czy może świadome, czy były związane z identyfikacją, czy może z innymi rozstrzygnięciami. Wiemy z pewnością jedno: w grobie Anny Walentynowicz w Gdańsku nie pochowano Anny Walentynowicz, tylko inną ofiarę tragedii smoleńskiej. Nie wiemy nawet kogo, nie wiemy, gdzie jest ciało Anny Walentynowicz.

A co wiemy? Wiemy z całą pewnością, że prokuratorzy  - panowie Parulski i Szeląg - wprowadzali w błąd opinię publiczną, tłumacząc wówczas, jak i zupełnie niedawno, że nie mieli możliwości wzięcia udziału w sekcjach zwłok, które były przeprowadzone w Rosji. Dysponujemy dokumentem, sporządzonym i podpisanym w ich obecności, na posiedzeniu wspólnego Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej, na czele z panem prokuratorem Bystrykinem. Ze strony polskiej, brali w nim udział właśnie panowie prokuratorzy Szeląg i Parulski, a także inni przedstawiciele rządu pana Tuska. Posiedzenie miało miejsce w nocy z 10 na 11 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku i zostało jasno sformułowane, że polscy prokuratorzy będą mogli brać udział we wszystkich akcjach, które się odbywają i będą odbywały. Właśnie dlatego trudno zrozumieć, dlaczego prokuratorzy tego obowiązku, wynikającego z kodeksu postępowania karnego nie wypełnili, zarówno na terenie Rosji, jak i później, gdy wróciły ciała naszych bliskich i przywódców. Dlaczego przez 2 lata opierali się sekcji zwłok? Sam byłem świadkiem, gdy na posiedzeniu Komisji Obrony Narodowej p. gen. prokurator Parulski deklarował, że nigdy nie wyrazi zgody na sekcje zwłok, dopóki ostatni skrawek dokumentu nie wróci z Rosji do Polski. Gdyby dotrzymał obietnicy, to w dalszym ciągu nie moglibyśmy otworzyć tych trumien. Dlaczego p. Arabski zakazywał otwierania trumien w Moskwie? A przecież jest świadectwo rodzin, które tam były. Dlaczego deklarował, że również po powrocie do Polski nie będą otwarte? Dlaczego p. premier Donald Tusk wtedy i później deklarował, że to on odpowiada za wszystkie decyzje, które zostały podjęte, ponieważ są dyktowane "polską racją stanu"? Należy zapytać, czy polską racją stanu jest to, byśmy nie wiedzieli, gdzie jest ciało twórczyni "Solidarności" Ani Walentynowicz? Czy o to w tej całej sprawie chodziło? Gdzie są ciała innych naszych przywódców i bliskich? Działania władzy są absolutnie w tej sprawie nie tylko niewiarygodne, są - po prostu - niebywale skandaliczne i dezawuują tych ludzi. Nie tylko w wymiarze ludzkim, za kłamstwa, które formułowali również z trybuny sejmowej, jak p. Kopacz, ale również w wymiarze państwowym, jako reprezentantów władzy publicznej w Rzeczpospolitej. Zespół parlamentarny na dzisiejszym posiedzeniu stwierdził, iż po pierwsze: domaga się natychmiastowej uchwały Sejmu, który ma zwrócić sie o powołanie międzynarodowej komisji ds. zbadania tragedii smoleńskiej, a po drugie: każda następna sekcja musi być przeprowadzana - jeśli tylko zażyczą sobie tego rodziny - w obecności i przy współudziale ekspertów, naukowców, biegłych, wskazanych przez rodziny, w tym także spoza Polski. Przypomnijmy, że prokuratura - ta sama, która nie dopełniła obowiązków - odmówiła, zarówno pół roku temu, jak i przed kilkoma tygodniami, uczestnictwa p. Michaela Badena ze Stanów Zjednoczonych, jak i szwajcarskich naukowców z Lozanny. Nie można tego tłumaczyć inaczej, niż jako uparte dążenie do trzymania w tajemnicy matactw, które samemu się popełniło. Mam nadzieję, że rząd p. Donalda Tuska opamięta się, a posłowie przyjmą uchwałę.

Prof. Wojciech Polak powiedział w wywiadzie dla naszego portalu, że premier powinien podać się do dymisji. Czy zgadza się Pan z taką opinią? W pełni ją podzielam. Być może należałoby tę datę wyznaczyć na dużo dalej wstecz, w stosunku do naszych dzisiejszych stanowisk. P.Donald Tusk jest człowiekiem tak skompromitowanym moralnie i państwowo, że nie powinien pełnić tej funkcji. Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z opinią, że powinien podać się do dymisji.

Mec. Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego w śledztwie smoleńskim, złożył do prokuratury wojskowej zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa ws. zamiany ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Jak Pan ocenia ten krok? Rozpatrywaliśmy zawiadomienie p. mec. Pszczółkowskiego, które zostało wniesione z datą 18 września br. i wskazuje, że popełniono przestępstwo z art. 231 i 239. Przywołuje także protokół z posiedzenia prokuratorów rosyjskich i polski z 10 kwietnia 2010 r. na dowód, że możliwość uczestnictwa istniała i właśnie w związku z tym wnosi o ściganie tych ludzi. Cała ta sprawa powinna - w trybie natychmiastowym - powinna odsunąć prokuratorów, a przede wszystkim p. prok. Szeląga, od jakichkolwiek czynności związanych z tragedią smoleńską. Oczywiście również p. prok. Parulskiego, jeżeli w ogóle ma z tym jakiś związek. Wydaje mi się jednak, że po wiosennych wydarzeniach, już się tego nie dotyka. Natomiast p. Szeląg z całą pewnością. Był wtedy w Smoleńsku, uczestniczył w tej naradzie i jest współodpowiedzialny za matactwa z jakimi mieliśmy do czynienia.

A jak odniósłby się Pan do doniesień medialnych wg których identyfikacja ofiar nie była możliwa? Taki wniosek można wysnuć choćby z rozmowy Agnieszki Kublik z dr Dorotą Lorkiewicz-Muszyńska z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, jaka została opublikowana w "Gazecie Wyborczej". Proszę mi wybaczyć, ale to pytanie zaparło dech... Czy naprawdę jest ktoś, kto stwierdza, że identyfikacja ofiar nie była możliwa?! A czy ta pani była na miejscu? Czy oglądała wtedy zwłoki? Wie coś o tym? Skąd jej opinia? Jak wspomniana pani doktor może przeciwstawić swoją opinię opinii człowieka, który był tam na miejscu, widział ciało swojej żony, ojca czy matki i identyfikował, mówiąc: "Tak, to jest moja mama"? Wspomniana przez Pana kobieta ma czelność odebrać takiej osobie wiarygodność i  prawa do identyfikacji? Widziałem różne rzeczy w "Gazecie Wyborczej". Nie czytałem wspomnianego przez Pana materiału, ale jeżeli rzeczywiście zostało tam coś takiego opublikowane, to jest poza komentarzem. Poza wszelkim komentarzem. Nawet jak na to pismo, jest to coś strasznego. Oczywiście, jeżeli rzeczywiście miało miejsce. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Aleksander Majewski

Prof. Zybertowicz: wyklaskanie Jana Lityńskiego w kościele to poważne ostrzeżenie dla władzy. "Rozgoryczenie rażącym ograniczeniem debaty" W Internecie wciąż bardzo oglądane jest nagranie z sobotniego pożegnania śp. prof. Józefa Szaniawskiego. Pokazuje ono między innymi fakt wyklaskania Jana Lityńskiego, przedstawiciela prezydenta Komorowskiego, przez wiernych i padające pod jego adresem okrzyki "hańba". Widać też jak pomimo apeli księdza, wierni nie przestają okazywać dezaprobaty. Warto w tym momencie przytoczyć wypowiedź socjologa, prof. Andrzeja Zybertowicza, który na antenie Radia Maryja tak mówił o tych wydarzeniach, ich przyczynach i możliwych skutkach:

Ta sytuacja narzuca dwie obserwacje socjologiczne. Oto wierni w świątyni zachowują się w trybie manifestacji politycznej. Traktują świątynie jako agorę, gdzie artykułuje się swoje sympatie lub antypatie polityczne. Zresztą zauważmy - spora część osób przyszła na pogrzeb profesora Szaniawskiego ponieważ sympatyzowała z tym co on mówił na temat Polski, co robił dla naszego kraju. Dla mnie jako badacza zamazanie pewnych granic między sacrum a profanum jest niedobre. Ale to, że do strefy sarcum wprowadzone jest zachowanie czysto polityczne mówi socjologowi coś bardzo ważnego. Po pierwsze przypominają się lata stanu wojennego, kiedy kościoły były oazami wolności, także dla osób, które były dalekie od chrześcijaństwa i katolicyzmu. W kościołach odbywały się wystawy malarskie, wyświetlano w budynkach przykościelnych filmy, tam prowadzone były poważne debaty na temat spraw polskich. Dziś mamy sytuację gdy wszystkie telewizje, z wyjątkiem telewizji Trwam, rażąco deformują przebieg wydarzeń, przypomnę tu jak kłamliwie telewizje prezentowały przebieg wydarzeń manifestacji 11 listopada. Kanały komunikacji telewizyjnej rażąco rozmijają się z odczuciami ludzi, ci wykorzystują świątynię wbrew jej przeznaczeniu, do dania wyrazu w tym przypadku swojej niechęci wobec głowy państwa. A z drugiej strony to co wydarzyło się w świątyni powinno być przedmiotem szczególnego namysłu w Pałacu Prezydenckim, to powinno być poważne ostrzeżenie. Prezydent powinien zastanowić się czy swoimi decyzjami kadrowymi odnośnie mediów publicznych, osobami mianowanymi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, nie przyczynił się do rażącego skurczenia przestrzeni uczciwej debaty publicznej. Cały czas ma instrumenty by to naprawić, nikt go z tego zadania nie zwolnił i nie zwolni. Może być w przyszłości,w  przykry dla niego sposób, rozliczony z tego zadania. Jeżeli ludzie w świątyni, wbrew prośbie kapłana, tak wyraźnie, zdecydowanie dają wyraz swojej niechęci do głowy państwa i do decyzji o odznaczeniu przez prezydenta zmarłego Józefa Szaniawskiego to powinien być sygnał iż poziom niezadowolenia ważnych i licznych grup społecznych, przekracza próg po przekroczeniu którego bardzo trudno się porozumieć. To skutek ograniczenia widzialnej przestrzeni debaty publicznej, dzisiaj taką rolę pełni telewizja, do głosu środowisk zaprzyjaźnionych z władzą. Tak postępują między innymi stacje informacyjne, myślę o TVP Info, TVN 24, które powinny stanowić przestrzeń do debaty demokratycznej. Ale tej debaty tam nie ma. To powoduje rozgoryczenie wielkich grup społecznych, które może ześlizgnąć się w stronę nienawiści. Skoro nawet w świątyni niektórzy zachowali się tak stanowczo, to może być znakiem, że w dużych grupach społecznych nastroje się przesuwają.Gim

Legalne oszustwa gospodarczej ośmiornicy Polskich przedsiębiorców nie chroni prawo karne. Oszustwem jest sprzedaż pozłacanej obrączki jako złotej, lecz już nie jest doprowadzenie kontrahenta do bankructwa i  wielomilionowych strat. Dlaczego?
Kazimierz Turaliński – To, co potocznie uchodzi za oszustwo, formalnie wcale nim nie jest. Przeciętny polski przedsiębiorca nie wie, że kontrahent, który nie zapłacił miliona zł za zamówiony towar lub usługę, ale wcześniej rozliczył się z tym samym dostawcą choć raz uczciwie, nie będzie odpowiadał za przestępstwo.

Dozowanie uczciwości Inną metodą wytrącenia jurysdykcji karnej jest spłacenie choć symbolicznej części zobowiązania, albo wysunięcie jakiegokolwiek, choćby absurdalnego zastrzeżenia względem jakości realizowanej umowy. Wtedy prokurator niemal na pewno sprawę umorzy, kwalifikując ją jako spór o charakterze cywilnym. Nie ma znaczenia to, że dostawca w tym czasie zbankrutuje, nie mogąc rozliczyć swych pracowników, urzędu skarbowego i własnych dostawców, a dłużnik też spokojnie ogłosi upadłość, zaś zaoszczędzonymi środkami ureguluje wierzytelności u zaprzyjaźnionych kontrahentów, czyli faktycznie wyprowadzi pieniądze. Oszustwo w rozumieniu Kodeksu karnego może być przestępstwem popełnionym tylko umyślnie, z zamiarem bezpośrednim, kierunkowym, obejmującym cel i przyjęty sposób działania. Gdy choć częściowo zaspokojono roszczenie lub wdano się w spór, działania kierunkowego nie sposób zarzucić. Prosty wzór w pełni legalnego ograbienia kontrahenta. Wystarczy nagle, pomimo przyjętego zobowiązania, przestać płacić.

Łańcuch pośrednikówJeszcze inny sposób, stosowany przy dużych inwestycjach deweloperskich lub drogowych, to utworzenie łańcucha spółek z osobowością prawną. Pierwsza z nich, często renomowana, podpisuje kontrakt z  prywatnym inwestorem lub uzyskuje zamówienie publiczne, a następnie zawiera umowę z podwykonawcą – pozornie niezależnym podmiotem gospodarczym, w istocie zarejestrowanym tylko na potrzeby tej jednej realizacji. Spółka nr 2 sama też nie prowadzi żadnych prac, lecz również najmuje pośredników, odpowiadających wyłącznie za werbunek dużej liczby małych, często rodzinnych przedsiębiorstw, dla których podwykonawstwo projektu branżowego potentata jawi się nie lada atrakcją. Z tego powodu nie czytają oni zbyt uważnie zawieranych umów, ani nie weryfikują kondycji finansowej zleceniodawcy, błędnie utożsamiając go z wiarygodnym, głównym wykonawcą. Z tym jednak nie łączy go nawet umowa cywilnoprawna. Dopiero czwarte ogniwo łańcucha będzie wykonywać prace i w dużej mierze z  własnych środków pokryje koszty robotników oraz użytego budulca. Brak znajomości meandrów prawa cywilnego zazwyczaj przyniesie zgodę na sformułowanie przedmiotu umowy jako dostawy surowców, wypożyczenie siły roboczej czy wynajem sprzętu budowlanego. Tym samym wyjęta poza nawias „robót budowlanych”, nie będzie podlegać solidarnemu obowiązkowi zapłaty ze strony inwestora i głównego wykonawcy.

Lawina roszczeń Nieoczekiwanie na etapie prac końcowych okazuje się, że główny wykonawca zerwał kontrakt ze spółką nr 2. W wyniku różnych opóźnień, skutecznie reżyserowanych poprzez, np. brak sporządzenia protokołu zdawczo-odbiorczego, naliczył znaczne kary umowne, które po potrąceniu pozwoliły zatrzymać lwią część kwoty wypłaconej przez inwestora. Niespłacalne roszczenia ogniwa nr 3 – powstałe na bazie faktur otrzymanych od bezpośrednich wykonawców czwartego poziomu – dają podstawę do postawienia obu spółek pośrednich w stan upadłości. Łańcuch został podwójnie przerwany. Budowniczy, pozbawieni podstaw prawnych do wystąpienia przeciwko inwestorowi i głównemu wykonawcy, mogą jedynie liczyć na szczątkowe zaspokojenie z masy upadłościowej, lecz tam pierwszeństwo mają roszczenia pracownicze oraz fiskusa, a do działań syndyka niekiedy trzeba jeszcze dodatkowo dopłacić. W przypadku, np. spółki DSS zażądano na ten cel od bankrutujących wierzycieli 9 mln zł zaliczki. Większą oszczędność przynosi wtedy rezygnacja z wystawienia obciążonych VAT-em faktur. Na nic też zdaje się zabezpieczenie interesów kontrahentów niewypłacalnej spółki w postaci teoretycznej odpowiedzialności finansowej członków jej zarządu. Powództwo wymaga prócz wystawienia faktur VAT (23 proc.) dodatkowego pokrycia kosztów sądowych (5 proc.) i obsługi prawnej oraz ewentualnych zaliczek komorniczych, które okazują się zbędnym wydatkiem, jeśli dłużnicy nie posiadają żadnego majątku lub sąd uzna, że w ustawowym terminie złożyli oni wniosek o ogłoszenie upadłości. I  w tym przypadku zarzucenie komukolwiek oszustwa będzie zazwyczaj niemożliwe. Po bumie na biurowce, centra handlowe, budownictwo mieszkaniowe i autostrady branżowe rekiny zapowiadają implementację tej metody na grunt renowacji torowisk PKP.

Mechanizm zastraszania Kolejnym aspektem jest odgradzanie grubym murem pozornie drobnych czynów kryminalnych od ich pożytków – nadprogramowych wpływów z działalności gospodarczej. Polska praktyka rozdziela np. groźby karalne, fałszerstwa czy zniszczenie mienia od powodu ich zaistnienia, czyli woli utrzymania przestępstwem nienależnego majątku. Niestety, stosunkowo często koniec współpracy z kontrahentem skutkuje tego typu nielojalnymi argumentami, mającymi zniechęcić go do żądania uczciwego rozliczenia. Na etapie sądowym pojawiają się dotknięte fałszem intelektualnym lub materialnym dokumenty i pierwszy raz spotkani „naoczni” świadkowie, głos w  słuchawce telefonu zapowiada krzywdę albo nieznana ręka luzuje koło w samochodzie. Wielu rezygnuje wówczas z dalszego dochodzenia roszczeń. A nawet, gdy uda się udowodnić winę bezpośredniemu sprawcy, zwykle jest nim np. ochroniarz beneficjenta, za którego działanie ten nie ponosi żadnej odpowiedzialności, zaś zasądzona kara to symboliczny rok w zawieszeniu. Zadać należy sobie proste pytanie – czy naprawdę wierzymy, że ktoś samodzielnie, w ramach wolontariatu, popełnił przestępstwo, by jego pracodawca lub kolega mógł zatrzymać nienależne pieniądze? Domniemanie takie źle świadczy o moralności lub rozsądku.

Państwo przegrywa wojnę z mafią We Włoszech już dekady temu prawodawca zrozumiał, jak niszcząca dla wolnorynkowej gospodarki będzie pobłażliwa akceptacja naginania jej reguł jawną lub zakamuflowaną przemocą. Podczas napadu na bank ukraść można kilkadziesiąt tysięcy euro. Przejmując wpływy z zamówienia publicznego i zastraszając podwykonawców – dziesiątki milionów, jednocześnie pozbawiając zatrudnienia setki okradzionych pracowników, uczciwych przedsiębiorstw. Wbrew pozorom szkodliwość społeczna tej drugiej aktywności jest, więc dużo większa. Dlatego tzw. ustawą Ragnoni-La Torre kryminalizowano, jako mafijną, konspiracyjną współpracę przestępczą, mającą na celu przejęcie bezpośredniej lub pośredniej kontroli nad legalną działalnością gospodarczą, koncesjami lub zamówieniami publicznymi. Prócz surowej kary pozbawienia wolności wprowadzono w takich sytuacjach obligatoryjny przepadek majątku, a osoby podejrzewane o tej kategorii czyny zobowiązywano do składania szczegółowych sprawozdań o zmianach stanu posiadania i źródłach dochodów. Zaniechanie informowania również obarczono obligatoryjnym przepadkiem zgromadzonych dóbr. Mimo tego we Włoszech państwo przegrało wojnę z gospodarczą ośmiornicą, a przemysł bogatej północy zasila strumień około 120 mld euro brudnego kapitału. Tam obudzono się zbyt późno. Polska ma jeszcze szansę na zmiany. Szkoda tylko, że jej władze nie dostrzegają tego, jak bardzo są one potrzebne.

Za szybko skończyła się klisza Z Piotrem Walentynowiczem, wnukiem Anny Walentynowicz, legendarnej działaczki “Solidarności”, rozmawia Marta Ziarnik Prokuratura zaznacza, że na wyniki ekshumacji Anny Walentynowicz trzeba jeszcze poczekać. Pan wraz z ojcem nie mają chyba jednak żadnych wątpliwości co do wyniku pierwszego badania. - Jesteśmy pewni i nie ma tutaj żadnego “chyba” bądź “raczej”. Jesteśmy na sto procent pewni, że ciało, które zostało ekshumowane z grobu mojej babci, nie jest ciałem Anny Walentynowicz.

Co na to wskazuje? - I tu jest cały problem, bo gdyby chodziło o ciało mojej babci, to nigdy bym nie robił z tego żadnej tajemnicy. Mamy jednak świadomość, że to jest ciało kogoś innego i nie chciałbym podawać żadnych szczegółów, żeby rodzina tej osoby, która została pochowana jako moja babcia, nie miała do nas później jakichkolwiek pretensji, że podawaliśmy publicznie szczegóły dotyczące ich bliskiego. Bo prędzej czy później wyjdzie na jaw, czyje jest ciało ekshumowane w poniedziałek. To jest naprawdę nietypowa sytuacja, dlatego proszę uwierzyć nam – wnukowi i synowi Anny Walentynowicz – na słowo. W końcu znaliśmy babcię jak nikt inny i wiemy, że to nie jest ona.

Czy po otworzeniu drugiej trumny rozpoznał Pan Annę Walentynowicz? - Problem w tym, że na chwilę obecną nie. Tak jak w przypadku pierwszej ekshumacji od razu mogliśmy stwierdzić na 100 proc., że to nie jest babcia, tak teraz nie możemy ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, że w trumnie z Warszawy spoczęła moja babcia.

Bardzo Panu współczuję. W żadnej z trumien nie znaleźli Panowie różańca, który Rosjanie mieli tam włożyć. - Otóż to. Po katastrofie przekazaliśmy Rosjanom różaniec babci z prośbą, żeby go umieścić w jej trumnie. Jednak ani trumna wykopana w Gdańsku, ani też ta z Warszawy tego różańca nie zawierała. To nie jest jednak absolutny wyznacznik, czekamy na dalsze badania. Być może to kwestia tego, że Rosjanie tego różańca w ogóle do trumny nie włożyli.

Kiedy można się spodziewać wyników badań? - Materiał porównawczy DNA już został wysłany do badań, więc potrwa to co najmniej 4-5 dni, jeśli mimo dalszych czynności, które jeszcze trwają, nie będziemy w stanie razem z tatą ustalić, czy rozpoznajemy naszą mamę i babcię.

Jak do Panów spostrzeżeń odnoszą się specjaliści biorący udział w ekshumacji? - Nie rozmawiamy w ogóle na ten temat. Prokuratorzy i pozostali specjaliści robią swoje, a my swoje. Myślę, że nasza opinia raczej ich nie interesuje, gdyż będą się opierać na swoich wynikach. A te będą znane za miesiąc, może później. Mam jednak nadzieję, że po zakończeniu swoich prac uwzględnią nasze uwagi.

Na czym dokładnie polega Panów udział w ekshumacji? - Przede wszystkim patrzymy wszystkim na ręce, żeby nie było przypadkiem jakichś nieścisłości, przeoczeń i żeby nie okazało się później, że znowu coś zostało niedokładnie zbadane.

Może Pan na swój użytek dokumentować przebieg badań? - Nie. Wszystko jest dokumentowane i zapisywane cyfrowo oraz fonetycznie tylko i wyłącznie przez prokuraturę. My nawet nie możemy mieć na sali telefonów komórkowych.

Jakie ma Pan uwagi do samej organizacji ekshumacji i badań ekshumacyjnych? - Niestety, jak wiadomo, nie obyło się bez problemów. Od samego początku wszystko szło nie tak, jak powinno i co mogło zawieść, zawiodło. Ekshumacja zaplanowana w poniedziałek na godz. 3.00 rano zaczęła się dopiero o godz. 5.40. Zawiodła logistyka i błędy organizacyjne. Później pojechaliśmy do Bydgoszczy, gdzie pojawił się problem z urządzeniem, w którym prokuratura pokładała tak wielkie nadzieje i które reklamowano, jako supernowoczesny sprzęt, którego wyniki nie pozostawiają żadnych wątpliwości i na którym bez obaw można się oprzeć. Jak się jednak okazało, to urządzenie zawiodło. Potem dowiedzieliśmy się, że wcale nie jest to tak supernowoczesny i świetny sprzęt, gdyż ma już ponad 10 lat. I w związku z tym, że nie można było przeprowadzić w Bydgoszczy planowanego badania, pojechaliśmy do Krakowa. Dopiero w Krakowie, drugiego dnia, wszystko wyglądało i przebiegało tak, jak powinno. Tam rzeczywiście wszystko było już dobrze zorganizowane i tomograf, za pomocą, którego przeprowadzano badanie, był naprawdę nowoczesnym urządzeniem, działającym szybko i z ogromną dokładnością. Tak to powinno przebiegać od samego początku. Taki jeszcze niuans z Bydgoszczy ciśnie się na usta. Otóż udało nam się wyegzekwować badania aparatem rentgenowskim, czyli mówiąc wprost – zrobienie zdjęć rentgenowskich, ale tego również nie udało się doprowadzić do końca, gdyż okazało się, że zabrakło kliszy do tego aparatu.

Amatorzy lepiej by się przygotowali do tych procedur. Tego typu badanie jest standardem w takich przypadkach? - Wygląda na to, że razem z panem mecenasem Stefanem Hamburą forsujemy wszystko, co się da i mam wrażenie, że ustalamy jakieś “nowe standardy”, które przecież powinny obowiązywać od dawna. Zdawanie się na jedno urządzenie, które – jak się dodatkowo okazuje – zawodzi, nie świadczy o profesjonalizmie. Nie świadczy o nim też fakt, że w placówce przeprowadzającej badania rentgenowskie zabrakło kliszy. To pokazuje, w jaki sposób prokuratorzy byli przygotowani do ekshumacji. Na szczęście drugiego dnia zostały wyciągnięte z tego bałaganu wnioski. W Krakowie odpowiednio przeprowadzono badanie tomografem, a w środę we Wrocławiu oba ekshumowane ciała sfotografowano za pomocą aparatu rentgenowskiego. Dopiero teraz mamy co z czym porównać, bo posiadamy już zarówno dane z aparatu RTG, jak i dane z tomografu. Po tych badaniach przystąpiono dopiero do sekcji, podczas której – nie widząc jeszcze ani zdjęć RTG, ani wyników z tomografu – już na samym początku wraz z ojcem wiedziałem, że to nie jest ciało Anny Walentynowicz. Kolejne etapy tej sekcji nie tyle nas w tym utwierdziły, co – przepraszam za wyrażenie – dolewały oliwy do ognia. Każdy kolejny element badań potwierdzał nasze pierwsze spostrzeżenia.

Na gdański cmentarz próbowały wejść posłanki Anna Fotyga i Dorota Arciszewska-Mielewczyk, aby pełnić wartę honorową w pobliżu grobu. Nie zostały jednak wpuszczone. - My jako rodzina nikomu nie zabranialiśmy wchodzenia na cmentarz. Cały czas domagamy się jawności działań prokuratury związanych z Anną Walentynowicz. Dlatego nie rozumiem, co było powodem tego, nazwijmy to, zamieszania. Nie jestem politykiem i trudno mi spekulować na ten temat, jednak od razu nasunęła mi się myśl, czy podobnie nie wpuszczono by na cmentarz premiera Donalda Tuska.

Pański ojciec widzi w tych wszystkich błędach towarzyszących ekshumacji kolejny sposób na upokorzenie legendarnej działaczki “Solidarności”. - Mam podobne spostrzeżenia. Zauważmy, że całe to zamieszanie i szum wokół sprawy robią politycy i prokuratura, bo gdyby nie robili z tego takiej tajemnicy, to podejrzewam, że wszystko przebiegałoby o wiele spokojniej. Bo przyzna pani, że sam fakt, dlaczego utajnia się tego typu sprawy, jest zastanawiający. Osobiście upatruję w tym działania, które mają w pierwszym rzędzie ukryć zaniedbania poczynione na samym początku śledztwa, podjęte wówczas absurdalne decyzje – jak chociażby uniemożliwienie rodzinom otwarcia w Polsce trumien. Teraz widzimy, komu zależy na tuszowaniu błędów polityków i służb, które brały w tym udział od samego początku. Mam na myśli także tuszowanie błędów samych Rosjan, którzy popełnili ich tyle, że teraz o wiele bezpieczniejsze dla władz w Polsce wydaje się ich dalsze ukrywanie, by nie narazić się na ich wyciąganie, zwłaszcza przed zbliżającymi się wyborami.

Prokuratura nie zgodziła się na udział w badaniach światowej sławy patomorfologa z USA prof. Michaela Badena. - To wpisuje się w logiczny ciąg działań. Zresztą nawet gdyby się zgodzili, to już pierwszy dzień skompromitowałby prokuraturę w oczach całego świata. Bo podejrzewam, że prof. Baden z całym profesjonalizmem wypunktowałby te wszystkie błędy i zaniedbania, których był świadkiem. Na swoje szczęście nasi prokuratorzy na jego obecność się nie zgodzili, co jedynie potwierdza nasze przypuszczenia w tym względzie.

Jaki jest Pana zdaniem cel sugerowania w mediach, że nawet ekshumacja nie rozwieje wszystkich wątpliwości co do tożsamości ofiar? - Może chodzić o zniechęcenie pozostałych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej do występowania z podobnymi wnioskami. Proszę zauważyć, z jakimi oporami my o wszystko musimy walczyć i z jakimi brutalnymi komentarzami ze strony mediów się spotykamy. Pozostałe rodziny, widząc to, mogą faktycznie obawiać się podobnych kroków. Mnie to jednak nie powstrzyma, gdyż staram się żyć w zgodzie ze sobą i wartościami, które zostały mi wpojone przez rodzinę. Skoro jestem przekonany i czuję, że robię dobrze, nie cofnę się przed tym. Zawdzięczam mojej babci bardzo wiele i zrobię wszystko, aby jej ostatnia wola została spełniona. A było nią spocząć u boku męża na Srebrzysku.

W głównym wydaniu “Wiadomości” TVP zabrakło w środę miejsca na informacje o zamianie ciał. - Ja mam bardzo proste podejście do tego. Bo bez względu na to, czy ktoś szanował moją babcię za jej działalność, czy też jej nie szanował, nie powinno to mieć znaczenia. Każdy Polak powinien interesować się tą sprawą, bo wszystko, co wychodzi przy okazji tej ekshumacji, wszystkie te błędy i zaniedbania sprowadzają się do tego, że to my, czyli całe społeczeństwo, za to płacimy. Płacimy za te kordony policji i żandarmerii oraz wszystkie czynności. A przecież tak nie powinno być. Za to powinni zapłacić ludzie, którzy doprowadzili do tego, że te ekshumacje są teraz niezbędne. Czyli powinno się wreszcie przeprowadzić śledztwo, znaleźć winnych i obciążyć ich tymi kosztami, za które można by przecież budować np. szkoły. Tylko zainteresowanie opinii publicznej i dążenie do prawdy może ujawnić ludzi, którzy do tych wszystkich błędów się przyczynili, i wyciągnąć wobec nich konsekwencje.

Dziękuję za rozmowę. Marta Ziarnik

Rząd manipuluje danymi. Dług publiczny jest dużo wyższy Dług publiczny jest dużo większy, niż wynika z oficjalnych, rządowych statystyk - alarmują ekonomiści. Ich zdaniem, władze sprytnie zamaskowały kilkanaście miliardów złotych zadłużenia. Chociaż oficjalnie dług publiczny Polski na koniec drugiego kwartału 2012 roku wyniósł 842,7 mld zł i w ciągu roku wzrósł o 56,7 mld zł, to byłby on znacznie większy, gdyby nie zmiany dokonane przez rząd w statystyce zadłużenia - informuje "Puls Biznesu". Dokonane w maju 2011 r. przesunięcie dwóch trzecich składki z OFE na tzw. indywidualne konta w ZUS powodują przyrost tzw. długu ukrytego. O 17,7 mld zł zwiększyły się zobowiązania państwa, czego oficjalna statystyka nie wychwyciła. Dlatego założone przez Leszka Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju rozważa zmodyfikowanie znajdującego się w centrum Warszawy licznika długu publicznego i podawanie na nim kwoty wyższej o sumę zapisaną na kontach ZUS.

Gospodarka.dziennik


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
60 861 877 Correlation Between Heat Checking Resistance and Impact Bending Energy
861
861
860 861
WADIA 861
860 861
I DWK 16 Preludium i fuga g moll nr 16 BWV 861
(7 1)861 862 Disc brake
861
861 a
861 Burnham Nicole Królewska niania

więcej podobnych podstron