12 lipca 2011 Naiwność w służbie propagandy.. - chciałoby się powiedzieć. Sami sobie podkładają kłody, a potem się o nie potykają.. I dyskutują nad konsekwencjami potykania się o kłody.. Na przykład propaganda zastanawia się jak to jest, że ilość gospodarstw w Polsce rośnie, a liczba rolników maleje(???) Podobnie jak z „pijakami” za kierownicą.. Mimo tysięcy policjantów drogowych na ulicach- ciągle liczba „pijaków” rośnie.. Tak jak rośnie biurokracja – w demokratycznym państwie prawnym. Są trzy rodzaje kłamstwa: kłamstwo zwyczajne, krzywoprzysięstwo i statystyka. Największe z kłamstw to- statystyka. Można z nią robić co się żywnie robiącemu z nią- podoba.. Jeśli z mieszkających dwóch kobiet na jednym piętrze, jedna z nich zdradza męża dwa razy w tygodniu, a druga ani razu- to statystycznie rzecz biorąc-, każda z nich zdradza męża raz w tygodniu. Co nie jest prawdą, ale prawdą jest, że jedna zdradza męża-, a druga nie. Statystyka wrzuca kolektywnie wszystkich do jednego worka, a ci co nią kręcą ogłaszają wyniki jakie im pasują.. Tak jak żona, która może być latawcem.. A co robi się z latawcem? Puszcza się go! Nieprawdaż? To że rośnie liczba” rolników” nie jest niczym dziwnym, przynajmniej dla mnie, bo skoro podatek ZUS dla wszystkich chcących sobie popracować we własnym kraju wynosi coś około 900 złotych miesięcznie, a dla” rolnika” coś około 300 złotych kwartalnie(!!!)- to nic dziwnego, że liczba „ rolników” będzie rosła. Ale o tym nikt z rozmawiających na ten temat się nie zająknie.. Będą dyskutować do znudzenia o zmianach strukturalnych w gospodarstwach rolnych, o zamiarach rolników jeśli chodzi o uprawy, o sytuacji na rynku rolniczym, o zbyt małej ingerencji państwa w produkcję i sprzedaż, o d…e, że tak powiem Marynie, byleby nie o sednie sprawy.. Na tym właśnie polega wyrafinowana propaganda.. Wbija pewne kwestie do głowy, pomijając sedno sprawy.. Bo skoro rośnie liczba” rolników” a maleje ilość gospodarstw rolnych, a nie jest to spowodowane zróżnicowaniem podatku od okoliczności pracy, w jakich „obywatel” chce pracować, a od samego faktu, że się chce pracować, to pozostaje jedno wytłumaczenie: realna liczba rolników rośnie, bo mieszkańcy Polski masowo zatrudniają się w gospodarstwach rolnych, których liczba- zgodnie z twierdzeniem propagandy- maleje.. Musi być bardzo ciasno w malejącej liczbie gospodarstw rolnych, czego zupełnie nie widzę jeżdżąc po Polsce.. Na polach powinno być już gęsto od rosnącej liczby „ rolników”.. Ilość gospodarstw rolnych być może maleje, bo warunki gospodarowania się pogarszają i nie opłaca się generalnie gospodarować, chyba, że ktoś pozałatwiał sobie jakieś solidne dotacje, które w normalnej gospodarce są nonsensem ekonomicznym. I funkcjonuje na kroplówce dotacyjnej, na dotacyjnych hektarach, albo żyje z dopłat, z dopłat do zalesiania, do hektara, czy tym podobnych nonsensów.. Jeśli socjalistyczne państwo dopłaca do określonych działalności rolniczych, to musi rosnąć liczba chcących korzystać z takiej” pomocy”.. To oczywiste! I jeden drugiego „rolnik” wciąga następnego, a jeśli ktoś jest- dajmy na to fryzjerem- i ma kawałek ziemi pod uprawę to też może być „rolnikiem” statystycznie, choć jest fryzjerem lub taryfiarzem.. Ludzie postępują racjonalnie i racjonalnie dostosowują się do nonsensów wymyślanych przez urzędników socjalistycznego państwa prawnego opartego na bałaganie i kompletnych bzdurach, do których ludzie przyzwyczajają się szybko , tak szybko , jak szybko przegłosowują te bzdury posłowie, w demokratycznym państwie prawnym, no i praworządnym, bo przecież demokracja , to przede wszystkim praworządność, prawa człowieka i takie tam różne zabobony związane z demokracją, które zabałaganiają nasze życie i powodują, że rośnie liczba ludzi żyjących na cudzy koszt. Na koszt tych, którzy jeszcze starają się żyć na koszt własny. Tacy są też potrzebni w demokratycznym państwie prawnym, bo na jaki koszt żyliby wszyscy ci, którzy żyją na cudzy koszt? Przecież nie na koszt własny, bo oczywiście mają własne koszty, chociażby jedzenie, ale żyją na cudzy koszt, chociażby te armie biurokratyczne zalegające wszystkie pokłady państwa demokratycznego no i oczywiście prawnego- jak najbardziej.. Demokracja – i prawo! To nawet koń by się uśmiał, nie mówiąc o innych zwierzętach z „ Folwarku zwierzęcego”.. Wieczorem przegłosują- i już mamy nowe prawo, a jakże demokratyczne, a ponieważ trudno zapomnieć o tym, które przegłosowali wczoraj, albo tydzień temu, to jedno nawarstwia się na drugie i przenika z tym co tydzień temu przegłosowali prawie zasypiając w Sejmie wieczorem - i mamy to co mamy.. wielki i demokratyczny bałagan prawny.. Dzięki większości demokratycznej. A będzie jeszcze większy, gdy uda się Polskiemu Stronnictwu Ludowemu przegłosować czy jakoś przepchnąć swój nowy pomysł dotyczący podatku dochodowego.. Oczywiście podatek dochodowy bardzo zła rzecz, bo wymaga kontroli dochodów” obywateli” demokratycznego państwa prawnego.. To znaczy zła dla” obywateli” takiego państwa, ale dobra dla innych” obywateli”- ważniejszych od tych obywateli . których dotyczy tak naprawdę-podatek dochodowy.. Bo przecież biurokracji państwowej tak naprawdę- podatek dochodowy nie dotyczy! Bierze pieniądze z budżetu państwa, czyli z podatków tych, którzy tworzą jakikolwiek dochód, i rozdziela je pośród siebie, między sobą sprawiedliwie, na pewnym , satysfakcjonującym ją poziomie, na przykład na poziomie 7000 złotych miesięcznie. Samo rozdzielanie tych ukradzionych podatnikom pieniędzy , też musi być satysfakcjonujące, bo tak wielu dorosłych ludzi pcha się w te dystrybucyjne gremia, żeby sobie porozdzielać, niczego pożytecznego dla nas wszystkich nie tworząc.. Najpierw wezmą sobie powiedzmy, 7000 złotych miesięcznie brutto z budżetu państwa, czyli od tych co ten budżet państwa tworzą-, a potem od tego oddadzą na powrót do budżetu 1500 złotych- nazywając tę sumę podatkiem dochodowym i wszystko jest w najlepszym porządku, oprócz logiki, bo podatek dochodowy zawsze pochodził od wytworzonego dochodu, na przykład z produkcji czy usług, a nie od okradania innych. Niczego nie wytworzył- a ma dochód! I płaci podatek dochodowy.. No to zróbmy eksperyment: niech w ciągu tygodnia nikt nie płaci podatków, w tym dochodowego.. Zobaczymy ,kto zostanie na rynku i kto weźmie wynagrodzenia, a kto wynagrodzenia nie dostanie.. Biurokracja wynagrodzenia nie dostanie- i słusznie! Bo niby za co? PSL chce zwolnić z podatku dochodowego najstarszych mieszkańców Polski(???) Nie powiedziało jeszcze jak najstarszych, bo są zajęci propagandą przedwyborczą, ale po wyborach na pewno zwolnią.. A dlaczego tylko najstarszych- a nie wszystkich mieszkańców Polski, żeby było sprawiedliwie? Chodzi o to, żeby starsi ludzie, którym wnuczki nie zbiorą dowodu, zagłosowali na Polskie Stronnictwo Ludowe i żeby biurokracja partyjna PSL powiększyła swój stan posiadania biurokratycznego.. Młodych na zwolnienie podatku dochodowego nie nabiorą, ale starszych ludzi- jak najbardziej. Tak jak nabierają oszuści, starszych ludzi na metodę” na wnuczka”. Ci przynajmniej nie obiecują zniesienia im podatku dochodowego. Konfiskują wszystko co starsi ludzie mają w gotówce w domu mają aktualnie.. I – o ile wiem- nie zabierają im dowodów. Po prostu ich okradają i to tak, żeby starsi ludzie tego nie widzieli.. W przeciwieństwie do socjalistów, którzy nie tylko starszych ludzi, ale wszystkich okradają jawnie.. Szkoda, że tego nie tylko starsi ludzie nie widzą?
WJR
Źródłem zagrożenia terrorystycznego jest brytyjski rząd, mówi główny analityk wywiadu
Source of terror threat is in UK Government, says a police Principal Intelligence Analyst
http://terroronthetube.co.uk/2011/07/09/source-of-terror-threat-is-in-uk-government-says-principal-police-intelligence-analyst/
Nick Kollerstrom – 9.07.2011, tłumaczenie / skrót Ola Gordon
Tony Farrell przez 12 lat pracował jako ‘główny analityk wywiadu’ dla policji w płd Yorkshire, 13-ej największej z 44 sił policyjnych w W Brytanii. Jego zadaniem było opracowywanie corocznego ‘Raportu o Zagrożeniu Terrorystycznym’. W 2010 roku, na tydzień przed piątą rocznicą zamachu 7 VII, Tony (który nigdy wcześniej nie wątpił w rządową wersję tego wydarzenia), natknął się na witrynę ’9/11 Truth’ [Prawda o 11 IX]. Podobnie jak miliony ludzi przed nim był zszokowany tym, czego się dowiedział. Szybko zdał sobie sprawę z tego, że jest ogromna liczba dowodów w tej sprawie, ukrywana przez media. [Chodzi o zamachy w Londynie 7.07.2005 - admin]
Po przeczytaniu dostępnych, ale nie upublicznionych informacji na temat zamachu 7 VII, wywnioskował, że oficjalna wersja była ‘monstrualnym kłamstwem’. Zrozumiał, że ciężar dowodowy wskazuje na zainscenizowanie zamachu przez służby. Zadał sobie pytanie: czy istnieje ‘wewnętrzna tyrania’ gorsza od każdego zewnętrznego wroga? Wszystkie jego dotychczasowe przekonania o ‘zagrożeniu strategicznym’ rozpadły się i zaczął wątpić we wszelkie zagrożenia ze strony al-Kaidy i krajowych ekstremistów. Poczuł się bardzo osamotniony w szeregach policji i nie wiedział z kim może na ten temat porozmawiać. Sytuacja była tym trudniejsza, że każdego 8 VII powinien złożyć swój kolejny raport. Tony jest chrześcijaninem. Z tej perspektywy, wydarzenia 11 IX i 7 VII mógł uważać jedynie jako wyrazy satanistycznego wymiaru dotyczącego początków tego, co każdy określał jako NWO. Uważał, że te fałszywe wydarzenia to nic innego niż operacje fałszywej flagi, dokonane w celu uzasadnienia nielegalnych i nikczemnych wojen. Przeżywał głęboki kryzys osobisty, który zakończy jego karierę. Szóstego lipca ‘wychylił się’ i zaalarmował swojego szefa, że odkrył bardzo różniący się koncepcyjny model zagrożenia strategicznego. Wręczony szefowi raport sugerował, że kłamstwo o 11 IX implikowało ‘ogromny potencjał całkowitego zaniku zaufania, jaki powinien istnieć między rządem i społeczeństwem’, oraz ostrzegł o ‘przekroczeniu linii’, kiedy obywatele dowiedzą się, że ich rząd spiskował przeciwko nim, okłamał ich i zamordował niewinnych ludzi. Ostrzegł również, że jeśli rzeczywiście 7 VII został ‘zaaranżowany umyślnie’, żeby pozwolić Tony’emu Blairowi stanąć ramię w ramię z Bushem w nielegalnej wojnie z Irakiem, ‘nastąpi całkowite oburzenie społeczeństwa i całkowity rozpad zaufania do rządu’. Ostrzegł dwóch kierowników wywiadu, że skoro w raporcie wykorzystał materiały z otwartych źródeł, nie naruszył ‘oficjalnych tajemnic’. Nawiązał do tajnych stowarzyszeń i wpływów masońskich jako bardzo znaczących. Dyrektor wywiadu wyprosił dwóch innych menedżerów i odbył z nim prywatną rozmowę. Największym zagrożeniem dla W Brytanii, wyjaśnił mu Tony Farrell, teraz pochodzi ze strony wewnętrznej tyranii i jego zdaniem „znacznie przekracza” wszelkie zagrożenia ze strony islamskiego terroryzmu. „Tony, ty i ja nigdy nie zmusimy ich do powiedzenia prawdy”, otrzymał filozoficzną odpowiedź, „dla rządu my jesteśmy tylko żołnierzami piechoty”. Była to sensowna rada od człowieka, którego interesował jego los, ale w Tonym odezwał się głos sumienia, który nie pozwoli mu zgadzać się z tym ‘monstrualnym kłamstwem’. Szefowie, zaniepokojeni jego stanem zdrowia, poradzili mu wizytę w klinice policyjnej. Okazało się, że jest zupełnie zdrowy. Siódmego lipca, jego bezpośredni zwierzchnik spędził z nim prawie cały dzień na przekonywaniu go, by dostosował się do oryginalnego planu i uniknięcia skandalu. Czy nie mogliby dojść do jakiegoś kompromisu, a potem wziąłby 3 tygodnie urlopu? Ale żeby to zrobić, musiałby przymknąć oko na swoje przeświadczenie i dostarczyć błędną analizę. Szefowi nie podobała się hipoteza o ‘wewnętrznej tyranii’. Tego wieczoru, w piątą rocznicę 7 VII, pomyślał o VIII Przykazaniu: ‘Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu’ i podjął przełomową decyzję. Postanowił zająć właściwe stanowisko wiedząc, że to prawdopodobnie doprowadzi do jego zwolnienia. Rankiem następnego dnia, wręczył bardzo skróconą wersję raportu, który zapewniał, że prawdziwym „zagrożeniem” terrorystycznym dla społeczeństwa był prawie wyłącznie rodzaj terroryzmu sponsorowany przez państwo, oraz nawiązywał zarówno do 11 IX, jak i 7 VII. Pozostałe zagrożenia ze strony innych ‘dziedzin przestępczości’ były, jak stwierdził w krótkim raporcie, w porównaniu z tym, ‘nieistotne’. Odpowiedź szefa na raport była krótka: „Tony, nie możemy tego zrobić”. Poproszono go o napisanie prywatnego raportu, w którym napisze w jaki sposób doszedł do takiej wcześniej nie spotkanej opinii. Pozbawiono go immunitetu i uzyskano dostęp do służbowego komputera, ale ponieważ swoje śledztwo prowadził w domu i korzystał z dostępnych źródeł, nie znaleziono nic niestosownego. Nie wziął udziału w corocznym spotkaniu tego popołudnia, mimo, że uczestniczył w nim co roku i spodziewano się jego raportu. Wysłano go do domu w celu przygotowania prywatnego raportu, wyjaśniającego jego opinie. Zaoferował sporządzenie pełnego raportu z uwzględnieniem dowodów, ale odmówiono.
Zwolniony za przekonania Zorganizowano przesłuchanie, zwołane na 2 września 2010 roku. Powiedziano mu, że jego poglądy były ‘niezgodne’ z oczekiwanymi od człowieka na tym stanowisku. Nie postawiono mu żadnego zarzutu o wykroczenia. Zwalniając go, dyrektor finansowy powiedział: „To bardzo smutna okazja, gdyż wykonywałeś doskonale pracę w Policji i nigdy nie angażowałeś się w taką sytuację jak dzisiaj. Twoje przekonania są bardzo szczere i może masz rację, ale, obawiam się, że są niezgodne w tym momencie z sytuacją, w której jesteśmy”. Kiedy odwołał się do Komisji Apelacyjnej Policji w Yorkshire, sprawę oddalono. Zwrócił się do Trybunału Pracy i przesłuchanie wyznaczono na początek września 2011 roku w Sheffield.. Będzie to wydarzenie publiczne i prawdopodobnie Policja będzie czuła się zażenowana. Sprawa ma daleko idące implikacje. Tony Farrell udzielił wywiadu Riichardowi Hall w Sky TV, który wyemitowano 8 lipca (wykorzystany do napisania tego artykułu), tego samego dnia udzielił również wywiadu lokalnemu radiu w Bristol, w wyniku czego szef Yorkshire Policji ogłosił zakończenie swojej kariery w tym samym dniu [8 lipca] – po 9 latach służby. Czy to wskazuje na jakiś niepokój w Policji? Cała historia skupia się na dziwnym zbiegu okoliczności, na rocznicy londyńskich zamachów.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Biskup Richard Williamson, FSSPX, skazany za “negowanie Holokaustu” Sąd w Ratyzbonie (Niemcy) rozpatrując apelację od wyroku sądu pierwszej instancji w sprawie przeciwko bp. Richardowi Williamsowi, FSSPX, podtrzymał poprzedni wyrok, jednocześnie redukując dotychczasową karę do 6,5 tys. euro. 71-letni biskup Wiliamson z Bractwa św. Piusa X został w październiku 2009 roku skazany na karę 12 tysięcy euro za “negowanie Holokaustu”, klasyfikowane w Niemczech jako przestępstwo z motywów nienawiści (ang. Hate Crime, niem. Hassverbrechen). Wyrok wydała 28-letnia, niedoświadczona lecz skierowana do tego procesu, sędzina. Prokuratura niemiecka zajęła się tzw. “sprawą bp. Williamsona” gdy udzielił on w Ratyzbonie (Regensburg, Bawaria) wywiadu szwedzkiej telewizji. W wywiadzie przeprowadzonym w listopadzie 2008 roku biskup odpowiedział na sprowokowane przez dziennikarza pytanie mówiąc, iż osobiście uważa on, iż oficjalnie głoszona liczba ofiar żydowskich jest zawyżona. Poddał on również w wątpliwość ludobójcze wykorzystanie komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych. Wywiad z bp. Williamsonem pozostawał zupełnie nieznany i nie był opublikowany przez prawie rok, aż do momentu gdy pojawiły się pierwsze informacje o możliwości cofnięcia przez Papieża ekskomuniki zaciągniętej przez biskupów Bractwa św. Piusa X. Jeszcze tej samej nocy, wywiad pojawił się na stronach internetowych, co niewątpliwie świadczy, że był materiałem zbieranym celem zdyskredytowania Bractwa i użycia jako narzędzia do wywarcia nacisku na Watykan w celu powstrzymania decyzji o cofnięciu ekskomuniki. Prawnik reprezetujący biskupa Williamsona domagał się uniewinnienia, argumentując to między innymi złamaniem umowy przez dziennkarzy, którzy zapewniali, że wywiad nie zostanie opublikowany w Niemczech i formalnie będzie udostępniony tylko w Szwecji, gdzie nie obowiązuje tak restrykcyjne jak w Niemczech prawo dotyczące swobody wypowiedzi. Po rozpętaniu nagonki, zwierzchnicy Bractwa Świętego Piusa X zakazali biskupowi Williamsonowi zabierania głosu w jego własnym procesie. Sam biskup, korzystając z przysługującego mu prawa, nie stawiał się na większości toczonych przeciwko niemu rozpraw. Zarówno zwierzchnicy Bractwa jak i Watykan potępili wypowiedź, tym samym nie chcąc wciągnąć się w debatę o detale historyczne, tym bardziej, że zdawano sobie sprawę, iż debata tego typu nie będzie swobodna. Wprowadzone pod wpływem lobby żydowskiego i filosemickiego prawo zabrania bowiem wypowiadania się i prowadzenia badań naukowych dotyczących najważniejszych aspektów II Wojny Światowej, w tym prześladowania Żydów. Pomimo tej brutalnej cenzury, wielu odważnych naukowców i badaczy wskazuje na pozamerytoryczne, ideologiczne podstawy oficjalnej wersji tzw. holokaustu, z zawyżoną liczbą ofiar żydowskich i brakiem podstaw naukowo-historycznych ludobójczego wykorzystania komór gazowych.
Komentarz Bibuły: Problem komór gazowych Na obecnym etapie interpretacji historii, po powojennych kilkunastoletnich wahaniach, zrezygnowano z mitu ludobójczego wykorzystania komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych na terenie III Rzeszy w jej przedwojennych granicach, lecz pozostawiono je jedynie na terenie niemieckich obozów położonych na terenie Polski. Jednym z obozów koncentracyjnych gdzie swego czasu uparcie i przez lata twierdzono o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych, był obóz KL Dachau. Dziś jedynie dla celów czysto propagandowych powtarza się nieprawdziwe informacje o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych w tymże obozie. W propagandzie lewicowo-syjonistycznej celuje internetowa encyklopedia Wikipediia która pod hasłem “Dachau (KL)” jedynie w wydaniu polskojęzycznym pisze o ludobójczym wykorzystaniu komór gazowych, lecz w wydaniu angielskim nie istnieje żadna na ten temat wzmianka, poza nie związanym z KL Dachau przypisem. W polskojęzycznym haśle zilustrowano też obóz dezorientującym polskiego czytelnika zdjęciem “komór gazowych” – w ujęciu z daleka. Z bliska jednak, każda wizytująca ten obóz osoba jest w stanie osobiście przeczytać wielojęzyczny napis umieszczony przed “komorami gazowymi”. Napis przed komorami gazowymi w KL Dachau głosi: ”Komora gazowa – zakamuflowana jako ‘pomieszczenie z natryskami’. Nigdy nie była używana jako komora gazowa.” Napis ten (sam w sobie wewnętrznie sprzeczny) poparty został oficjalnym listem przesłanym przez Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie panu Erichowi Brudehl, który zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie zastosowania “komór gazowych” w obozie KL Dachau. W liście z Muzeum Holokaustu, datowanym na 28 stycznia 1998 roku czytamy, że “[Obóz w] Dachau nigdy nie był planowany jako obóz śmierci ["extermination camp"]. [...] Po decyzji Ostatecznego Rozwiązania, zbudowano w 1942 roku krematorium oraz komorę gazową, której użycie jednak nie może być potwierdzone. [...] Jest to zgodne z innymi badaczami obozu Dachau. Jakkolwiek amerykańscy żołnierze twierdzili, że ludzie byli tam gazowani, lecz po procesach [sądowych] Dachau i studiach historycznych, zgodne twierdzenie wydaje się stanowić, że ludzie byli tam rutynowo zabijani na wiele brutalnych sposobów, lecz nie gazowani.” Problem zastosowania obiektów określanych jako komory gazowe, w niemieckich obozach koncentracyjnych położonych w dzisiejszych granicach Polski, budzi wiele kontrowersji. Wiele z tych obiektów służyło jako komory dezynfekcyjne, w których rutynowo przeprowadzano odwszawianie ubrań więźniów oraz personelu obozowego, włącznie z mundurami strażników SS. Użycie tych obiektów do tych celów jest udokumentowane i potwierdzone zeznaniami wiarygodnych świadków. Inne obiekty wskazywane jako “komory gazowe” nie posiadają żadnych śladów użycia owadobójczego środka znanego pod handlową nazwą Cyklon-B. Brakuje też dokumentów mogących świadczyc o ludobójczym wykorzystaniu tychże komór, jak również nie potwierdzają tego zeznania tzw. świadków, poza ich fantasmagoryjnymi historiami. Piętą achillesową holokaustycznej narracji jest ludobójcze wykorzystanie komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych w Treblince czy Majdanku. Według oficjalnej historiografii aż 2/3 ofiar żydowskich zamordowanych w komorach gazowych podczas II Wojny Światowej, miałoby zginąć w wyniku uśmiercenia przy pomocy tlenku węgla pochodzącego ze spalin dieslowskich silników. Jak jednak zdaje sobie sprawę każdy student politechniki, a tym bardzie powinien brać pod uwagę każdy historyk, poziom CO w spalinach silników wysokoprężnych jest niezdolny do masowego uśmiercania. (Zob.Holokaust czy “99-procentowy” mit?) Niestety, problemem tym nie zajmują się historycy, przyczyniając się tym samym do rozpowszechniania niezweryfikowanej wersji kluczowych wydarzeń II Wojny Światowej.
Problem “6 milionów ofiar żydowskich” Według historyków i badaczy nieoficjalnego nurtu, liczba “6 milionów ofiar żydowskich” nie ma żadnego pokrycia w faktach, jest natomiast symboliczną reprezentacją cierpienia Żydów. Po raz pierwszy liczba “6 milionów ofiar żydowskich” pojawiła się już w 1919 roku (np. na łamach dziennika The New York Times, będącego już wtedy w rękach żydowskich właścicieli i stanowiącego wpływową tubę propagandową syjonizmu), gdy mowa była o liczbie ofiar żydowskich podczas I wojny światowej. Potem była systematycznie powtarzana w latach 1930., 40. i późniejszych. Nienaruszalna liczba “6 milionów ofiar żydowskich” odrodziła się na dobre w czasie Trybunału Norymberskiego, kiedy to sędziemu Jacksonowi grupka Żydów zaprezentowała odręcznie zapisane “podliczenie ofiar”. Wiemy jednak, że w tym czasie obowiązywały nierealne, wytworzone przez propagandę sowiecką i syjonistyczną liczby ofiar obozów koncentracyjnych. Na przykład, twierdziło się powszechnie, że w Majdanku zginęło półtora miliona ludzi (co miało stnowić efekt “dogłębnych badań komisji naukowców radzieckich” – cytat z wydawanych po wojnie książek, rozpowszechnianych w milionowych nakładach), w KL Auschwitz – nawet 10 milionów, w Treblince – 3 miliony, w Sobiborze – 350 tysięcy , itd, itp. Dziś wiemy, że w Majdanku zginęło kilkanaście do kilkudziesiąt tysięcy więźniów (oficjalnie: 50-80 tysięcy), wiemy że w KL Auschwitz po obowiązywaniu przez kilkudziesiąt lat wyrytych na kamieniach “4 milionach ofiar”, liczba ta stopniała do “miliona”, a żydowscy badacze już obniżają ją nawet do 600 tysięcy, przy czym niezależni historycy od wielu lat twierdzą niezmiennie to samo: że w KL Auschwitz zginęło 120-150 tysięcy osób, w tym Żydów. Z “3 milionów” w Treblince, pisze się dzisiaj (J.C. Pressac) o “poniżej 250 tysięcy”, choć w rzeczywistości może się okazać, że mamy do czynienia z liczbą w granicach 80 tysięcy. W Sobiborze dane wskazują na 15 tysięcy ofiar. Itd, itp. W związku z tym, że liczba “6 milionów” – wpojona w świadomość społeczną metodą manipulacji medialnej oraz nacisków prawnych – zaczyna stanowić pewien ciężar w przypadku konieczności jej udowodnienia, czyni się próby uwolnienia jej od tego typu nacisków. Przykładem jest artykuł wydrukowany przez baltimorski dziennik The Examiner , w którym autor na bezpośrednio postawione pytanie: “Czy liczba pomordowanych rzeczywiście ma znaczenie?”, odpowiada: “Moja odpowiedź to jest bardzo głośne wypowiedzenie: NIE! Liczba nie ma żadnego znaczenia. Czy mamy do czynienia z 60 Żydami czy 6 milionami Żydów, było to wydarzenie [tzn. "Holocaust"], które nie może być pozbawione szczególnego podkreślania.” [zob. link do polemiki "“Liczba nie ma żadnego znaczenia!”, czyli nowa interpretacja sporu o “6 milionów pomordowanych Żydów”"] [Liczba "nie ma znaczenia", lecz właśnie z powodu liczby wydano skandaliczny wyrok na bpa Williamsona - admin]
Liczbę “6 milionów”, stanowiącą kabalistyczną symbolikę cierpienia narodu żydowskiego, należy tak jak każdą inną historyczną tezę zweryfikować w procesie skrupulatnych, niezależnych, otwartych, pozbawionych nacisków ideologicznych badań naukowych. Tylko wtedy będzie mogła stanowić podstawę do włączenia jej w nurt historycznych faktów.
Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) – www.bibula.com – na podstawie Deutsche Welle (11.07.2011).
Zobacz także:
Biskup Richard Williamson, FSSPX, rezygnuje z dotychczasowego obrońcy w sprawie odwoławczej o “negowanie Holokaustu”
Biskup Richard Williamson: Odwołam swoje twierdzenia jak znajdę dowody historyczne
Przywódca liberalnej partii holenderskiej domaga się zniesienia kar za “negowanie Holokaustu”
Sąd w Ratyzbonie skazał biskupa R. Williamsona za “negowanie Holokaustu”
“Przemysł Holokaustu” w natarciu: Prokuratura niemiecka wydała akt oskarżenia przeciwko biskupowi R. Williamson, FSSPX
Australia: Dr Toben skazany na karę więzienia za “negowanie Holokaustu”
Biskup Williamson pozbawiony funkcji rektora seminarium w Argentynie
Błąd Papieski – Bp Richard Williamson, FSSPX
Dekortyzon – bp Richard Williamson, FSSPX
Bezbożna Europa – Bp Richard Williamson, FSSPX
Wyznaczono datę rozprawy sądowej przeciwko bp. Richardowi Williamson, FSSPX
Wyjątkowe przestępstwo – bp Richard Williamson, FSSPX
Czym jest herezja modernizmu? – bp Richard Williamson, FSSPX
Germar Rudolf skazany na 30 miesięcy więzienia za „negowanie Holokaustu”
Austria: 6 i pół roku więzienia za “negowanie Holokaustu”
http://www.bibula.com/?p=40566
Prowokacja Polsatu „Nasz Dziennik” odsłania kulisy pracy nieakredytowanej ekipy Polsat News podczas pielgrzymki słuchaczy Radia Maryja na Jasną Górę. „Podczas uroczystości na Jasnej Górze wierni słuchacze Radia Maryja brutalnie zaatakowali ekipę telewizji Polsat News” – tak od niedzieli wieczór trąbiono na antenie stacji Zygmunta Solorza, relacjonując pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę. Tymczasem pielgrzymi mówią, że to reporterzy przez całą Mszę Świętą prowokowali modlących się ludzi. Gdy jednak ci nie reagowali na zaczepki, dziennikarze sfingowali przepychankę, oskarżając o jej wywołanie przypadkowych pielgrzymów. Pan Andrzej, który miał się rzekomo dopuścić ataku na dziennikarzy, zaznacza, że stroną atakującą byli pracownicy Polsatu, którzy kopali go i szarpali. „Sensacyjne” informacje lotem błyskawicy obiegły wszystkie niemal media, które bez sprawdzenia danych rozpowszechniały je, dodając kolejne wątki. „W pewnym momencie podszedł mężczyzna, wyrwał mi mikrofon, uderzył mnie w twarz” – relacjonowała na antenie Polsat News dziennikarka tej stacji Ewa Żarska. Następnie stacja podaje, jakoby „w obronie dziennikarki stanął operator kamery”. Po chwili został on otoczony przez kilkunastu pielgrzymów, którzy „zaczęli go kopać, bić oraz niszczyć sprzęt”.
Kłamstwo goni kłamstwo Informacji podawanych przez media nie potwierdzają nie tylko świadkowie zdarzenia, ale także policjanci. – Po godz. 15.20 dostaliśmy zgłoszenie, że doszło do incydentu, w którym uczestnik pielgrzymki uszkodził kamerę jednej ze stacji telewizyjnych. Na miejsce udali się więc policjanci i obie strony zostały przewiezione na komisariat celem wyjaśnienia – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Częstochowie podinspektor Joanna Lazar. Jak dodaje, uczestniczący w XIX Pielgrzymce Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę mężczyzna nie został – wbrew informacjom Polsatu – aresztowany, a jedynie przesłuchany. – Po przesłuchaniu ten 55-letni mężczyzna został zwolniony i obecnie policja czeka na ewentualny wniosek ze strony stacji Polsat i na wycenę strat powstałych w wyniku uszkodzenia – wyjaśnia rzecznik. Nasza rozmówczyni z dużą rezerwą odnosi się także do szumnie podawanych materiałów stacji Polsat, która ze szczególnym naciskiem podkreślała, jakoby Ewa Żarska została „brutalnie pobita przez jednego z pielgrzymów”. Jak informuje podinsp. Lazar, pani Żarska podczas niedzielnego przesłuchania nie złożyła wniosku o ściganie za pobicie i dotychczas dokument taki z jej strony nie wpłynął. – A taki wniosek jest konieczny do wszczęcia dalszych czynności, ponieważ pobicie jest przestępstwem ściganym z oskarżenia prywatnego – wyjaśnia rzecznik. Podobnego wniosku pracownicy telewizji nie złożyli też w przypadku uszkodzonego sprzętu. – Pracownicy stacji zostali wczoraj przesłuchani na okoliczność uszkodzenia mienia, natomiast kamera stanowi własność stacji i wymagane jest określenie, jaka szkoda powstała i złożenie następnie wniosku o ściganie. Również ten wniosek nie został jeszcze złożony – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” rzecznik. Śledzący sprawę senator Czesław Ryszka (PiS) zauważa, że jeśli pozew nie wpłynie, wówczas sprawa zostanie umorzona. – Jeśli natomiast pozew zostanie złożony, wówczas obiecuję panu Andrzejowi, że zrobię wszystko, aby otrzymał on wszelką pomoc prawną. Mówię „jeśli”, gdyż wiele wskazuje na to, że Polsat pozwu nie złoży, ponieważ to pracownicy tej stacji rozpoczęli bójkę, co może potwierdzić wielu świadków – dodaje senator Ryszka. Dowodem świadczącym przeciwko stacji Polsat będą z pewnością filmy, które nagrywali świadkowie zajścia telefonami komórkowymi. Pielgrzymi, z którymi rozmawialiśmy, podkreślają, że pracownicy Polsat News od samego początku zachowywali się podczas Mszy św. niestosownie, głośno komentowali i wyśmiewali homilię, a także wypowiedzi dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka, Jarosława Kaczyńskiego oraz pozostałych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, którzy uczestniczyli w Eucharystii. – Widać było, że nudzący się podczas Mszy św. dziennikarze od samego początku szukali jakiegoś ciekawszego tematu, zaczepnie komentując padające słowa i bez zgody filmując reakcje modlących się. Pod koniec Mszy św. podenerwowana dziennikarka odbierała też liczne telefony, po których ekipa przemieściła się w miejsce bardziej zatłoczone – zauważa jedna z obecnych na Jasnej Górze kobiet. – Widziałam, jak kilka osób podchodziło do nich, pytając o akredytację, na co oni odpowiadali, że ją posiadają. Tymczasem wiemy, bo mówił o tym ojciec Tadeusz, że żadne z mediów o akredytację nie wystąpiło – mówi z kolei w rozmowie z naszą redakcją pani Małgorzata Kotlarczyk z Krakowa. – Samego zajścia nie widziałam, jednak gdy ci państwo z Polsatu opuszczali już Błonie, przechodzili obok mnie i mojego męża, zapytałam ich, czy są wreszcie zadowoleni, bo widziałam wcześniej znudzenie na ich twarzach. Wówczas rozpromieniona pani Żarska odpowiedziała, że tak, że „mają to, co chcieli” i że „właśnie to pokażą” – dodaje pani Małgorzata.
Agresja wobec pielgrzymów - Samo to, że ktoś wchodzi na miejsce modlitwy bez pytania i reprezentuje takie zachowanie, o jakim mówią mi słuchacze i uczestnicy XIX Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę, jest olbrzymim nadużyciem ze strony tych pseudodziennikarzy. Tak nie można postępować. Ci ludzie nie dość, że nie mieli potrzebnej akredytacji – ponieważ nikt od nich w tym celu się do nas nie zgłaszał – to jeszcze zachowywali się agresywnie. Wielu pielgrzymów, którzy przybyli na Jasną Górę, mówi o tym wyraźnie na antenie Radia Maryja – podkreśla o. dr Tadeusz Rydzyk CSsR w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”. – Wchodzenie podstępnie i z ukrytymi mikrofonami na teren modlitwy, nagrywanie bez zgody filmowanych osób i zachowanie się w sposób, który jest manifestacją nieposzanowania ludzi modlących się, jest działaniem wbrew wolności i powadze wydarzenia liturgicznego – zauważa dyrektor Radia Maryja. Zastrzeżenia budzi także postawa policji, która „przychodzi na miejsce modlitwy i siłą wyprowadza jedną z modlących się osób”. – Pytam: jakim prawem tak postąpiono? Jakim prawem policja wyciąga spokojnego człowieka z miejsca sprawowania Liturgii tylko dlatego, że wezwą ich jacyś pseudodziennikarze? Poza tym dowiedziałem się, że przybyli na miejsce policjanci zwracali się do tego człowieka brutalnym językiem i prowadzili go jak przestępcę. To nadużycie i stosowanie przemocy, które nie zdarza się w cywilizowanym kraju – puentuje dyrektor Radia Maryja.
To Polsat mnie zaatakował Zaskoczony tym, co usłyszał i przeczytał na swój temat w mediach, jest pan Andrzej z Katowic, wobec którego oskarżenia wysuwa Polsat News. – Do przepychanki rzeczywiście doszło, ale była ona celowo wywołana przez dwoje pracowników stacji Polsat. W żadnym też momencie nie uderzyłem pani Żarskiej, tylko odepchnąłem jej rękę, w której trzymała mikrofon, gdyż nie reagowała na moje kilkakrotne prośby, by mnie nie nagrywać – zaznacza. Dodaje również, że to wobec niego operator Polsat News użył siły. – Po drobnej przepychance z panią Żarską odwróciłem się i chciałem odejść. Jednak kiedy zrobiłem kilka kroków, nagle poczułem mocne kopnięcie z tyłu, po którym poleciałem do przodu. Gdy łapałem równowagę, nagle przede mną znów pojawiła się pani Żarska, trzymając nisko mikrofon i śmiejąc mi się w twarz. Zrozumiałem, że czekała na jakieś niestosowne słowa z moich ust, ale nie dałem się sprowokować. Odwróciłem się też, by zobaczyć, kto mnie tak mocno kopnął – i zobaczyłem jej kolegę operatora – mówi pan Andrzej. Rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Częstochowie zaprzeczyła też kolejnym doniesieniom mediów, jakoby podczas przesłuchiwania pana Andrzeja przed komisariatem zebrały się tłumy „rozjuszonych pielgrzymów”, w sposób agresywny domagających się wypuszczenia zatrzymanego. Podobne kłamliwe informacje mogliśmy usłyszeć nie tylko w Polsat News, ale także przeczytać chociażby na stronie Wiadomości24.pl, na której napisano: „Mężczyzna, który zainicjował atak, został aresztowany. Pielgrzymów-fanatyków jedynie to rozjuszyło – atakowali nawet funkcjonariuszy policji, a potem zebrali się pod komisariatem w Częstochowie, gdzie głośno i agresywnie domagali się uwolnienia aresztowanego mężczyzny”. – Nie mieliśmy absolutnie żadnych incydentów związanych z jakąkolwiek agresją ze strony pielgrzymów czy związanych z incydentami pod komisariatem – prostuje podinspektor Lazar. Zaskoczony podobnymi informacjami pojawiającymi się w mediach jest także pan Lechosław z Bytomia (nazwisko do wiadomości redakcji), znajomy oskarżanego przez stację Polsat pana Andrzeja. – Gdy wracałem po spowiedzi, otrzymałem nagle telefon od Andrzeja, który powiedział mi, że jest na komisariacie i że za chwilę będzie przesłuchiwany. Poszedłem więc na miejsce, by czegoś się dowiedzieć, i spędziłem tam dłuższy czas. I ani gdy przyszedłem, ani później, przed komisariatem nie widziałem żadnego zbiorowiska. Jedyne osoby, które tam były, to kilku funkcjonariuszy policji, ja, jeszcze jeden znajomy Andrzeja i prawdopodobnie dwóch pracowników Polsatu – wyjaśnia pan Lechosław. Podinspektor Lazar dodaje także, że wbrew pojawiającym się w mediach informacjom, przesłuchiwany nie stawiał oporu policjantom. – Mężczyzna nie zachowywał się agresywnie względem policjantów i także podczas przesłuchania był spokojny – podkreśla.
Marta Ziarnik, http://www.naszdziennik.pl/
Ballada o Słapku Chciał być gwiazdą telewizji, ale mu się nie udało. W skargach do prezesa TVP, lewica zarzucała mu „oszustwo, cenzurę i manipulację”. Publicznie skrytykował go nawet Tomasz Lis. Mowa o Łukaszu Słapku, który po wyrzuceniu z TVP, pomówił Patrycję Kotecką o „działania bliskie korupcji”. Niedawno dziennikarz przegrał proces sądowy w tej sprawie. W swojej karierze zawodowej pracował już w wielu poważnych mediach. Nigdzie jednak zbyt długo nie zagrzał miejsca.
Medialne tsunami Przeprosiny na łamach gazet „Dziennik” i „Rzeczpospolita” oraz 35 tys. zł zadośćuczynienia to kara, jaką warszawski sąd okręgowy orzekł za pomówienie byłej wiceszefowej Agencji Informacji TVP. - Bardzo bym chciała, aby sąd apelacyjny podtrzymał to orzeczenie – mówi Patrycja Kotecka. Przypomnijmy, że w listopadzie 2007 roku Łukasz Słapek stracił pracę w telewizji. Poskarżył się wówczas „Dziennikowi”, że Kotecka dopuszczała się działań „bliskich korupcji”. „Wiele razy zlecała dziennikarzom robienie tematów np. uderzających w różnych polityków i obiecywała dobrze za to zapłacić. Dodatkowo mówiła, że dostarczy wszelkie dokumenty. Sam miałem taką propozycję, żeby zrobić materiał o politykach, którzy wzbogacili się za poprzedniej kadencji Sejmu, politykach PO. Proponowała, że załatwi mi wymagane dokumenty i bardzo dobrze zapłaci” – twierdził. Uważał też, że został zwolniony, bo odmówił przygotowania materiału uderzającego w Platformę. Oskarżenia Słapka wywołały medialne tsunami. Największe stacje telewizyjne, radia, gazety i portale oskarżały Kotecką o korupcję – ta zaś wytoczyła proces Słapkowi i „Dziennikowi”. Sprawą zajęła się też Komisja Etyki TVP, która po wysłuchaniu wielu dziennikarzy nie dała wiary informacjom byłego reportera „Wiadomości”. Po toczącym się ponad rok procesie i zeznaniach wielu świadków, „Dziennik” przeprosił Patrycję Kotecką i telewizję publiczną. Łukasz Słapek wiele razy nie stawiał się w sądzie. Miał status świadka, a nie pozwanego, co oznacza, że odpowiadałby karnie za złożenie fałszywych zeznań. Sąd ukarał go nawet grzywną. Ostatecznie dziennikarz pojawił się dopiero na rozprawie, na której omawiano ugodę.
Konflikty i wpadki Mimo przeprosin w „Dzienniku”, media wciąż oskarżały Kotecką o korupcję. Podkreślały, że proces z reporterem nadal się toczy. Tymczasem dziennikarze powoływani na świadków przez obie strony ujawnili, co naprawdę działo się w TVP i dlaczego reporter stracił pracę. Wiele zaczęło wskazywać na to, że dorabiając sobie legendę męczennika, chciał odwrócić uwagę od merytorycznych powodów zwolnienia. A były one poważne: konfliktowość, brak umiejętności pracy w zespole, nierzetelność. Według kolegów, współpraca ze Słapkiem była trudna, gdyż był osobą arogancką i konfliktową. Jednemu z dziennikarzy miał powiedzieć, że zamiast pracy w telewizji powinien... sprzedawać ziemniaki. Miał złe relacje z częścią zespołu, skandalicznie traktował szefową „Wiadomości”, Dorotę Macieję. Krzyczał na nią i kwestionował jej polecenia. - To dziennikarz, który miał obsesję na swoim punkcie. Zachowywał się chamsko wobec mnie i kolegów – relacjonowała Macieja tygodnikowi „Wprost”. – Pilotował sprawę eksmisji betanek. Pojechał na miejsce, jednak następnego dnia, po wkroczeniu policji do klasztoru, wziął sobie wolne i wyjechał z Kazimierza. A tam jeszcze wiele się działo – dodaje była szefowa „Wiadomości” w rozmowie z tygodnikiem. Wyzywał młodszych kolegów od „miernot dziennikarskich”, do niektórych wcale się nie odzywał lub traktował ich jak powietrze. Jeden z pracowników „Wiadomości”, który przyznawał, że prywatnie lubi Słapka, skarżył się w czasie procesu na jego konfliktowość i megalomanię. Dziennikarz miał problemy ze współpracą z ośrodkami terenowymi TVP. Nierealnie domagał się natychmiastowego przesyłania zamówionych zdjęć. W sądzie kluczową sprawą okazał się jednak brak zawodowej rzetelności. Politycy SLD wysłali oficjalny protest do prezesa TVP po materiale o obchodach 1 maja autorstwa Słapka. W proteście zarzucano „Wiadomościom” oszustwo, manipulację i cenzurę. W imieniu TVP, polityków Sojuszu musiał przepraszać dyrektor biura zarządu TVP, Jan Polkowski. Tak jak prezenter „Wiadomości”, prostującyw studiu informacje po innym materiale Słapka. - Materiały Łukasza wielokrotnie były sprawdzane, czy z niechlujstwa nie pomylił jakichś faktów albo nazwisk występujących tam osób – przyznaje Kotecka. Z tego powodu, dziennikarzowi powierzono robienie tzw. michałków – materiałów o niższym ciężarze gatunkowym. Decyzję taką podjęło szefostwo „Wiadomości”.
Będzie zwolnienie - , „będzie dym” Już w pierwszym miesiącu pracy Koteckiej w Agencji Informacji, Słapek próbował ją zdyskredytować. Przygotowywał felieton, w którym trzeba było pokazać fragment wypowiedzi Zbigniewa Ziobry o doktorze G. Wypowiedź ta dwa miesiące wcześniej obiegła wszystkie media. Kilka godzin przed emisją Słapek oświadczył jednak, że kaseta zaginęła, a TVP jako jedyna stacja tego dnia nie może wyemitować wypowiedzi byłego ministra sprawiedliwości. Najwyraźniej chodziło o stworzenie podejrzenia, że z racji prywatnych relacji z Ziobrą, wiceszefowa AI była osobiście zainteresowana zaginięciem kasety. Oznaczałoby to skandal i kompromitację „Wiadomości” oraz Koteckiej jako osoby merytorycznie nadzorującej program. Wiceszefowa AI o rzekomym zaginięciu kasety natychmiast poinformowała szefa Agencji oraz szefa archiwum. Okazało się, że taśma nie zginęła, w archiwum zaś znajdowały się co najmniej trzy inne z zarejestrowaną wypowiedzią Ziobry. Słapek jako doświadczony reporter musiał o tym wiedzieć, mimo to wprowadził wszystkich w błąd. Dzięki interwencji Koteckiej udało się zamieścić nagranie w materiale Słapka i obyło się bez kompromitacji „Wiadomości”. Wkrótce potem w „Gazecie Wyborczej” ukazał się tekst, w którym sugerowano, że to... Kotecka schowała kasetę. Dopiero po interwencji oburzonych dziennikarzy, miała przynieść ją do redakcji. Choć kłamliwa, relacja była często cytowana przez inne media, Łukasz Słapek nigdy nie próbował jej prostować. Mimo, że podobne informacje były szkodliwe dla całej telewizji publicznej. O zwolnienie Łukasza Słapka z „Wiadomości” wystąpiła w końcu szefowa programu, Dorota Macieja. Wraz z Kotecką dowiedziały się, że jeśli nie wycofają się z tej decyzji, „będzie dym”. – Potraktowałyśmy to jako szantaż. Kazałam przekazać Słapkowi, że z „terrorystami się nie negocjuje” – wyjaśnia Kotecka. Kilka dni później w „Dzienniku” ukazały się kolejno teksty: „Niemoralne propozycje w TVP”, „Korupcja w TVP” i „Słapek: odmówiłem Koteckiej”. Dziennikarz pomówił nie tylko Kotecką, ale też innych dziennikarzy z „Wiadomości”. Wymowa jego słów była jasna: pracujący w redakcji dziennikarze biorą udział w korupcji, sprzedają się za politycznie słuszne materiały. Tymczasem „Wiadomości” odniosły duży sukces rynkowy, wzrosła ich oglądalność, a widzowie darzyli je zaufaniem.
Słapek myli się nie raz - Po odejściu Słapka w redakcji zapanowała normalna atmosfera, skończyła się fala publikacji szkalujących program – relacjonuje Kotecka. Co ciekawe, byłego reportera „Wiadomości”, w wywiadzie dla magazynu „Press” skrytykował nawet Tomasz Lis, którego nie sposób podejrzewać o sympatię dla Patrycji Koteckiej. Potwierdził, że Słapek nie miał dobrej opinii w mediach, w których pracował. Jakby na potwierdzenie tych słów, kłopoty z reportem zaczęła mieć „Polska The Times”, gdzie pracował. Powodem była nieprawdziwa relacja z zeznań Jarosława Kaczyńskiego dotyczących katastrofy smoleńskiej. Do gazety nadeszło sprostowanie: .„Artykuł «Kaczyński: Rząd winny katastrofy» autorstwa redaktora Łukasza Słapka opublikowany na łamach dziennika POLSKA THE TIMES zawierał nieprawdziwą informację. Wbrew informacjom, Jarosław Kaczyński podczas zeznań 27 lipca 2010 w Prokuraturze Wojskowej nie powiedział, że śp. Prezydent RP Lech Kaczyński nie spał w noc poprzedzającą wylot do Smoleńska. Prezes PiS zeznał jedynie, że rozmawiał ze swoim śp. bratem o 6 rano 10 kwietnia na temat stanu zdrowia ich matki. Redaktor Łukasz Słapek, insynuując, że opisana powyżej nieprawdziwa sytuacja miała miejsce, próbował udowodnić, że wcześniejsze oskarżenia wobec śp. Lecha Kaczyńskiego, na temat wywierania przez niego presji na pilotów Tu-154 w sprawie lądowania, w stanie ograniczonej poczytalności, znajdują potwierdzenie w faktach. Redaktor Łukasz Słapek naruszył tym samym zasady dziennikarskiego obiektywizmu i nie dołożył należytej staranności przy zbieraniu materiałów do artykułu”. W „Polsce The Times” Słapek już nie pracuje. Podobno zamierza wrócić do mediów elektronicznych i być reporterem jednej ze stacji telewizyjnych. Na Woronicza czy Plac Powstańców Warszawy (siedziba Agencji Informacji) powrotu raczej nie ma. Tekstem „Korupcja w TVP” obraził tam zbyt wiele osób.
Z Łukaszem Słapkiem autorowi tekstu nie udało się skontaktować.
Marcin Mamorski
UE – Platforma pomija, Węgier Polsce przypomina Przejęcie przez Polskę w dniu 1 lipca półrocznego przewodnictwa Unii Europejskiej rozpoczęło proeuropejski festiwal Platformy Obywatelskiej, które de facto jest przedwyborczym „lansem”. Donald Tusk i kolejni politycy PO składali deklaracje o konieczności dostosowania Polski do wymogów UE, związania naszego kraju ze strukturami europejskimi, wprowadzaniu standardów Brukseli itd. Niewielu przedstawicieli Platformy mówiło o nasze tradycji, fundamentach naszej państwowości, konieczności zachowania tożsamości narodowej. Jeśli już to przypominali o tym, to w sposób oględny i ograniczony, tak jakby ich tradycja nie obowiązywała. Najwyraźniej ”antytradycja” w modzie… W czasie uroczystego posiedzenia Zgromadzenia Narodowego RP (tzn. zebrania Sejmu i Senatu) żaden z przemawiających polityków PO – Grzegorz Schetyna, Bronisław Komorowski, Jerzy Buzek, Bogdan Borusewicz – nawet nie nawiązał do chrześcijańskich korzeni Najjaśniejszej! Przedstawiciele Platformy woleli technokratycznie rysować „nowy europejski ład”, mówić o relacjach z Brukselą i tworzeniu nowych form politycznych
(patrz: http://orka2.sejm.gov.pl/…).
Dlatego na swoisty skandal zakrawa przemówienie w polskim Sejmie László’a Kövér’a, przewodniczącego węgierskiego Zgromadzenia Narodowego. László Kövér jest od wielu lat politykiem, na przełomie lat 80/90. uczestniczył w węgierskim Okrągłym Stole, od 1990 r. jest nieprzerwanie posłem, był przewodniczącym Fideszu, ministrem ds. służb specjalnych w rządzie Victora Orbana, w 2010 r. został przewodniczącym Zgromadzenia Narodowego. Węgier w krótkim przemówieniu w polskim Sejmie nie tylko zwięźle przypomniał wielowiekową węgiersko-polską przyjaźń, ale i wskazał, że nasze kraje są dla UE cennymi nabytkami ze względu na naszą przeszłość. Co więcej, podkreślił konieczność uszanowania narodowych kompetencji krajowych parlamentów. László Kövér nie wstydził się również mówić, że narody Europy potrzebują „błogosławieństwa Boga” do realizacji trudnych decyzji. W jakich czasach żyjemy, skoro dopiero obecność obcokrajowca w polskim parlamencie przypomina o obowiązkach państwa i jego przedstawicieli? Nic więc dziwnego, że przemówienie węgierskiego przyjaciela Polski zostało pominięte przez największe „przekaziory” w Polsce – jeszcze jeden kamyczek do pluralizmu mediów publicznych. Dlatego poniżej przytaczam przemówienie przewodniczącego László Kövéra (podkreślenia pochodzą ode mnie). PIOTR BĄCZEK
Ps. Po raz kolejny przypominam, że na stronach internetowych Sejmu RP można znaleźć wiele interesujących informacji, dokumentów, opinii, tematów. „Polak, Węgier – dwa bratanki, oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi” Przewodniczący Węgierskiego Zgromadzenia Narodowego László Kövér: Szanowne Panie Posłanki! Panowie Posłowie! Senatorowie! Drodzy Polscy Przyjaciele! Pozwolą państwo, że w tej historycznej chwili, kiedy Polska przejmuje od Węgier rotacyjne przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej, powitam wszystkich tu zgromadzonych w formie tego krótkiego przesłania. Jest to dzień ważny nie tylko dla naszych krajów, lecz także dla całej Europy Środkowej, bowiem od czasu transformacji ustrojowej w naszych krajach i akcesji do Unii Europejskiej po raz pierwszy ma miejsce objęcie rotacyjnej prezydencji kolejno, jeden po drugim, przez dwa kraje środkowoeuropejskie. Na dodatek są to kraje, których kontakty przez tysiąc lat charakteryzowała solidarność i odpowiedzialna przyjaźń. Między kończącą się obecnie prezydencją węgierską a rozpoczynającą się właśnie prezydencją polską istnieje wiele historycznych, kulturalnych i politycznych punktów stycznych, które stanowią solidny fundament do ścisłej współpracy między naszymi prezydencjami. Jest ona teraz potrzebna nie tylko nam, lecz również całej Unii. Mało kto wie, że powiedzenie: Polak, Węgier – dwa bratanki, ma również drugą część, która brzmi następująco: Oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi. Każdy element tego prastarego powiedzenia powinien się pojawić w naszej wspólnej środkowoeuropejskiej prezydencji, gdyż narody Europy dziś jednakowo potrzebują świadectwa utrzymujących nas przez tysiąc lat najszlachetniejszych cech, odwagi do podejmowania trudnych decyzji, jak i błogosławieństwa Boga do ich realizacji. Z całą pewnością mogę oznajmić, że w rozpoczynającym się właśnie półroczu polska prezydencja otrzyma od Węgier wszelkie możliwe wsparcie. Przyjaźń polsko-węgierska odegrała również ważną rolę w pierwszym półroczu 2011 r. w wymiarze parlamentarnym prezydencji węgierskiej. Pozwolę tu sobie wspomnieć o dwóch faktach. Pierwszy z nich to otwarcie 31 maja w Muzeum Narodowym w Budapeszcie wystawy pt. „Więcej niż solidarność”, która przedstawia wspólną przeszłość historyczną Polski i Węgier. Drugi natomiast to godny uwagi fakt, że wzięliście państwo, nasi polscy koledzy, udział w zorganizowanych przez prezydencję węgierską spotkaniach przewodniczących komisji i w swoich wystąpieniach, zapewniając ciągłość, złożyliście obietnice kontynuacji oraz dalszego rozwijania tematów postawionych na porządku dziennym przez prezydencję węgierską. Rok 2011 jest możliwością do wykorzystania dla Europy Środkowo–Wschodniej, nie tylko do udowodnienia jej pełnoprawnego członkostwa w Unii, lecz także do udowodnienia, że dzięki naszej swoistej kulturze, tradycjom i przyjętym priorytetom rozwoju agendy Unii stanowimy cenną wartość dodatnią dla całej Wspólnoty Europejskiej. Wydarzenia węgierskiej prezydencji w wymiarze parlamentarnym pokazały, że traktat lizboński w znacznym stopniu zwiększył rolę parlamentów narodowych w podejmowaniu decyzji unijnych. W tych ramach niezbędne jest jednak uszanowanie przez instytucje unijne i parlamenty narodowe zakresu swych kompetencji, zgodnie z wnioskami przyjętymi na kwietniowej Konferencji Przewodniczących Parlamentów Unii Europejskiej. Ponieważ sprawowanie funkcji przewodnictwa na Konferencji Przewodniczących Parlamentów oraz rotacyjne przewodnictwo w Unii Europejskiej łączą się teraz w waszych rękach, życzę wam, szanowni koledzy, dużo sił i wytrwałości do wypełnienia tego trudnego zadania. (Przewodniczący Węgierskiego Zgromadzenia Narodowego László Kövér zwraca się do zebranych w języku polskim):
Drodzy Polscy Przyjaciele! Na koniec proszę mi pozwolić, żebym w imieniu Zgromadzenia Narodowego Węgier oraz całego społeczeństwa węgierskiego życzył wam, a przez was tutaj całemu szlachetnemu narodowi polskiemu, treściwej i bogatej w sukcesy prezydencji.
Tekst za: http://orka2.sejm.gov.pl/…
Piotr Bączek
„Miś” Kamiński sprzedaje się PO za historie spiskowe. Jak donosi „Fakt” Michał „Miś” Kamiński przyspiesza przebieranie nogami, by podążyć drogą swojej mentorki Joanny i chyba jeszcze przed wyborami wylądować w Platformie Obywatelskiej. O ile jednak JKR była w dużo gorszej sytuacji, bo kadencja Sejmu upływa za kilka miesięcy, a do końca kadencji Parlamentu Europejskiego jest jeszcze kilka latek, Kamiński najwyraźniej uznał, że czas się spieszyć i najlepszy moment, aby „oddać się” PO jest właśnie teraz, gdy przed wyborami do parlamentu krajowego każda szabla jest ważna – nawet ta brukselska. To, że „Miś” zmierza ku PO nie jest może tak zaskakujące, co sam sposób, w jaki to robi. Jak podaję „Fakt” Kamiński chodzi tam i ówdzie, rozpowiadając jakieś historię o „spisku” w PIS, którego celem byłoby wyrzucenie Jarosława Kaczyńskiego z funkcji Prezesa na fotel „Prezesa Honorowego”. Grono ważnych polityków PiS-u szykuje się do zmiany prezesa tej jesieni. Kaczyński zostanie honorowym prezesem partii, ale zrezygnuje z władzy w PIS. – mówi „Miś” dla Onetu, przy tym nie podaję szczegółów, choć zapewnia, że ma wiedzę (chciałoby się powiedzieć „tajemną”). Nie podaje też rzeczy najciekawszej, czyli kto ma być następcą Kaczyńskiego. „Fakt” spekuluję – może Lipiński (najwierniejszy z wiernych – facet kompletnie anonimowy dla przeciętnego wyborcy, przy tym zdaje się pozbawiony ambicji, dlatego bardzo bezpieczny dla Prezesa)? Plan, który "ujawnia" Kamiński ma kilka słabych punktów. Bo prezesa partii wybiera kongres, a statut PiS daje Jarosławowi Kaczyńskiemu ogromną władzę. Zagrożony może kongresu nie zwoływać. Tymczasem Kamiński opowiada, że prezes PiS walczy o to, by w klubie mieć jak najwięcej nowych twarzy, także spoza polityki. „Nowi” posłowie będą uważali, że swoje miejsce w parlamencie zawdzięczają Kaczyńskiemu. Nie ma chyba nikogo w PIS, kto nie miałby wiedzy, że brand „Kaczyński” jest najcenniejszy w całym portfolio największej partii opozycyjnej. Kolega Kamińskiego z PJN, jeszcze gdy byli razem w PIS – Migalski Marek napisał w słynnym już liście do Prezesa (dzięki któremu widowiskowo rozpoczął swój rozbrat z rzeczywistością), że „bez Pana nie przetrwamy, z Panem nie wygramy”. I choć PIS – jak każda normalna partia – mówi, że idzie po władzę, to jednak gdzieś tam w tyle głowie niejednego działacza musi czaić się ta świadomość możliwej trafności przynajmniej pierwszej części ówczesnej diagnozy Migalskiego i pytanie jak przetrwać to zgodne walcowanie ich partii przez media, Partię, organy państwowe w służbie Partii? Pozbywanie się w takiej sytuacji kogoś takiego jak Kaczyński (obojętnie czy po wyborach czy przed, czy kiedykolwiek) to jest po prostu proszenie się o widowiskowe samobójstwo. PJN jest tego najlepszym przykładem – wystartowali z jakimś tam pomysłem na partię (według mnie utopijnym, niedopracowanym i niespójnym), ale zabrakło lidera z charyzmą, a i do steru rwało się zbyt wielu, a niewielu chciało wiosłować. Nie mówię, że PIS nie ma żadnej szansy wygrać na jesieni, bo żyjemy w takich czasach, że te kilkanaście procent przewagi PO (bo najpewniej tyle wynosi gap pomiędzy PIS a Platformą) jest jak najbardziej do zniwelowania, choć potrzeba przy tym nie popełniać błędów i mądrze wykorzystać „wtopy” przeciwników (jak zwykle łatwo powiedzieć…). Warto przypomnieć rok 2005, gdy wszyscy w mediach przyzwyczajali się już do „Prezydenta Tuska” (z sam zainteresowanym włącznie) czy premiera z Krakowa (z samym zainteresowanym chyba również), a tutaj naród postanowił sprawić figiel i zagłosował tak jak zagłosował, wprowadzając w stan przerażenia tych, którym zabrakło wyobraźni na to, aby nakreślić inny scenariusz niż ten, który sami wymyślili. Dlaczego więc „Miś” Kamiński uznał, że robienie z siebie idioty jest najlepszym sposobem wkupienia się w łaski dworu nowego Mandaryna? Mam kilka wytłumaczeń.
Pierwsze – jest to jakaś brukselska rozgrywka ze Zbigniewem Ziobrą albo Adamem Bielanem. Znając trochę Kaczyńskiego Kamiński liczy, że Prezes zarządzi jakąś „noc długich noży”, albo przynajmniej sparaliżuje partię wewnętrznym dochodzeniem. Według mnie byłby to raczej coś strasznie nieodpowiedzialnego więc raczej odpada – Kaczyński uczy się nie popełniać ciągle tych samych błędów (różnie mu to wychodzi – czasem udaję mu się popełniać nowe) i raczej kopać wizerunku PIS nie będzie. Jeśli „Miś” uważa inaczej – to znaczy, że przypadek intelektualnego odlotu Migalskiego nie jest jedynym.
Drugie – „Miś’ uważa, że aby mieć szanse zaistnieć w PO to musi przyjść tam odpowiednio wcześnie, (aby nie zostać uznany za obcego – po dwóch latach – czyli w okolicach wyborów do PE - raczej można powiedzieć, że będzie „swój”) i najlepiej, aby wstąpić do Partii z posagiem – czyli nie popełnić błędu Kluzik-Rostkowskiej, która postanowiła wnieść do Platformy swoją „polityczną cnotę”, ale ponieważ „politycznie” oddała się głównie liderowi, to doły (Rybnik) wcale nie chce zaakceptować nowej kurtyzany (politycznej oczywiście!) szefa, bo nie widzą z tego korzyści dla siebie (za to świetnie dostrzegają straty).
Trzecie – Kamiński uznał, że choć władza Tuska wydaje się niezachwiana (na dziś) to jednak postępuję pewne zużycie, i będąc wewnątrz PO ma on szansę na to, aby w porę podłączyć się do nowego regenta i odzyskać wpływ na kierunek w którym zmierzać będzie Partia.
wiadomosci.wp.pl/kat,18011,title,Kaminski-ujawnia-jest-spisek-w-PiS,wid,13583787,wiadomosc_prasa.html
dzida
Palikot podpadł CBA, teraz pora na prokuratora. Co za niefart! Janusz Palikot kłamał w swoim oświadczeniu majątkowym - twierdzi CBA. Jak dowiaduje się reporter Radia Zet, pod koniec zeszłego tygodnia CBA zawiadomiło Prokuraturę Okręgową w Warszawie, że Palikot w swoim oświadczeniu poświadczył nieprawdę. CBA przesłało do warszawskiej prokuratury okręgowej zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Janusza Palikota (obecnie szefa Ruchu Palikota). Chodzi o podanie nieprawdy w oświadczeniach majątkowych. Jak poinformowała Małgorzata Matuszak z CBA, zawiadomienie to jest efektem kontroli oświadczeń Palikota, jaką biuro prowadziło od 13 września 2010 do 7 czerwca 2011 r. Sprawdzane były oświadczenia majątkowe z lat 2005-2010. Media informowały, że Palikot zapomniał wpisać, że ma samolot o wartości pół miliona złotych. Sam Palikot twierdzi, że CBA przekroczyło swoje uprawnienia. Radio ZET, PAP
Jak można taką przykrość sprawić byłemu (?) bliskiemu przyjacielowi mieszkańca Belwederu? - Przecież każdemu może się zdarzyć zapomnieć o takim drobiazgu jak samolot, prawda? - Zamiastsprawę polubownie załatwić z rączki do rączki, włączają w to prokuratora. Co za upadek Sobiesiakowo - Drzewieckich obyczajów! Antonioiwaldi
Kaczyński i Ziobro jednak staną przed Trybunałem? PO zmienia zdanie Do wczoraj nie było pewne, jaką decyzję podejmie PO. Pod projektem raportu podpisany jest przewodniczący komisji Ryszard Kalisz (SLD), ale dokument jest zgodny z tym, co przez niemal cztery lata pracy komisji mówili posłowie Platformy. Nieoficjalnie wiadomo, że tekst przed opublikowaniem Kalisz z nimi konsultował. Problem w tym, że gdy ogłosił go 14 czerwca, z dużą rezerwą odniósł się do jego wniosków premier Donald Tusk. Od tego czasu posłowie Platformy z komisji (wśród nich jest przewodniczący klubu PO Tomasz Tomczykiewicz) przekonywali partię do swoich racji. Wygląda na to, że przekonali.
- Mamy 22 drobne techniczne poprawki o charakterze słownikowym albo doprecyzowującym. Ale w kwestii wniosków zgadzamy się z projektem - mówi Danuta Pietraszewska reprezentująca w komisji Platformę. - Nie tworzymy żadnego kontrraportu, bo podoba nam się sposób, w jaki został przygotowany projekt, i jego konkluzje - dodaje Marek Wójcik, również z PO. Według raportu Kalisza, Jarosława Kaczyńskiego należy postawić przed Trybunałem Stanu m.in. za to, że bezprawnie organizował nieformalne narady, na których prokuratorzy i funkcjonariusze ABW referowali mu śledztwa. I za uczynienie Ziobry "nadministrem", który stał nad innymi członkami rządu w sprawach śledztw najwyższej wagi. Ziobro natomiast miałby stanąć przed Trybunałem m.in. za okłamanie Sejmu, gdy po śmierci Blidy przedstawiał posłom okoliczności sprawy. Co posłowie chcą zmienić w projekcie Kalisza? Czytaj w "Gazecie Wyborczej"
Benedykt XVI zaprosił matkę śp. Przemysława Gosiewskiego do Watykanu. Termin audiencji papieskiej nie jest jeszcze określony Benedykt XVI zaprosił matkę śp. Przemysława Gosiewskiego Jadwiga Gosiewska, matka tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej polityka Prawa i Sprawiedliwości Przemysława Gosiewskiego, która napisała do papieża Benedykta XVI list dotyczący tragedii z 10 kwietnia 2010 roku, otrzymała odpowiedź z zaproszeniem do Watykanu na prywatną audiencję u Ojca Świętego - poinformował "Dziennik Bałtycki". Gosiewska zapowiada, że przedstawi papieżowi swój pogląd na katastrofę, podzieli się osobistymi refleksjami matki, która straciła jedynaka i poprosi o wsparcie starań w wyjaśnieniu przyczyn rozbicia się samolotu.”Wciąż jest bardzo wiele znaków zapytania. Zaskakuje także to, że wrak samolotu nie trafił jeszcze do Polski. Takie przykładów z obecnego śledztwa można mnożyć" - powiedziała "DB". Gazeta przypomina, że Gosiewska wcześniej napisała w tej samej sprawie także m.in. do prezydenta USA Baracka Obamy, ale nie otrzymała od niego odpowiedzi. Na pytanie, czy pisanie takich listów ma sens, odpowiedziała: "Jak najbardziej. Zaproszenie do Watykanu pokazuje, że sprawa katastrofy prezydenckiego samolotu jest bardzo żywa. Uważam, że trzeba ją dogłębnie wyjaśnić. A mam wrażenie, że aktualnie w naszym kraju robi się wszystko, aby tylko śledztwo zagmatwać. Dlatego właśnie międzynarodowa, niezależna komisja jest bardzo pożądana. Liczę, że przez takie listy uda się zwrócić uwagę międzynarodowej opinii publicznej i wywrzeć na określone środowiska pozytywną presję." Termin audiencji papieskiej nie jest jeszcze określony. Gosiewska liczy, że nada ona nowy bieg walce o smoleńską prawdę. Według niej bardzo pomocna może być również reakcja amerykańskiej Polonii. Zapewnia, że nie zaniedba żadnej ze ścieżek, aby poznać prawdę."Wiadomo, że życia mojemu Przemkowi już nikt nie wróci. Tak samo innym, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 roku, ale zarówno ja, jak i inne rodziny chcemy nie mieć żadnych wątpliwości. Chcemy wiedzieć, co czy też kto zawinił. Ta wiedza należy się wszystkim Polakom" - powiedziała Jadwiga Gosiewska "Dziennikowi Bałtyckiemu". Podczas niedzielnej 19. pielgrzymki Radia Maryja na Jasną Górę, Jadwiga Gośniewska powiedziała: Proszę Państwa rok temu był tu mój syn, nasz syn, bo jest tutaj też mój mąż. Straszna katastrofa pozbawiła nas naszego szczęścia. Dzięki szlachetności ks. Dyrektora, księży my może walczyć nadal o to aby ta katastrofa nie znikła, czego życzy sobie rząd Tuska i Komorowskiego. Na to nie pozwolimy. Zdajemy sobie sprawę, że jedyne miejsce gdzie możemy bronić prawdy jest tutaj, możemy dochodzić prawdy dzięki Naszemu Dziennikowi, Gazecie Polskiej , Radiu Maryja i TV Trwam. Wiele osób w dyskusjach uważa, że jesteśmy oszołomami , my nie jesteśmy oszołomami. Zginął prezydent Rzeczpospolitej i dziewięćdziesięcioro sześcioro wspaniałych ludzi, zginął nasz syn, który zrobił bardzo dużo dla swojego województwa świętokrzyskiego. Proszę państwa, piszę książkę o swoim synu, wędrowałam po województwie świętokrzyskim i usłyszałam ile on dobrego zrobił dla ludzi. Tego powinni się uczyć Tusk, Komorowski, Niesiołowski i wszyscy. Zebraliśmy ponad trzysta tysięcy podpisów, czyli tak jak my myśli ogromna większość narodu polskiego. Prywatnie uważam, że nasz naród śpi otumaniony mediami. Nie pozwolimy na to żeby pamięć o naszych najbliższych, bo leciała z prezydentem RP , elita intelektualna kraju, zależało jakimś siłom aby ta elita nie doleciała. Proszę również wszystkich o pomoc w tej walce. Dziękuję za wasze wsparcie, tak jak powiedział pan Andrzej Melak, dziękuję w imieniu mojej rodziny i wszystkich, którzy chcą wyjaśnienia prawdy. Dziękuję.
Jerzy Bukowski
Kto obłowi się na polskiej prezydencji Mimo kryzysu ekonomicznego w Europie rząd Donalda Tuska lekką ręką łoży miliony na polską prezydencję w UE. Czyli na coś, co nie ma dla Polski żadnego znaczenia, za to polepsza PR-owy wizerunek polityków z PO.
600 tysięcy złotych za spot bez przesłania Jeśli nie wiesz, jak rząd Donalda Tuska wyobraża sobie polską prezydencję w Unii Europejskiej, obejrzyj animowany klip Tomasza Bagińskiego. Europę symbolizuje w nim kobieta siedząca bezczynnie na ławce na pustym placu wśród biurowców. Po chwili podbiega do niej mężczyzna o włosach określanych jako świński blond, w czerwonej opiętej koszuli w duże wzory. Blondyn ma symbolizować Polskę. Tańczy z kobietą, a podczas ich tanecznych pasaży walą się kolejne budynki. Na koniec blondyn (Polska) znika w sinej dali, a kobieta (Europa) wraca na ławkę. Zasiada na niej bezczynnie, jak na wstępie. Uważny widz zauważy jedną różnicę – w tańcu z blondynem kobiecie zapodział się wisiorek. Tłumacząc „przesłanie” tego dzieła, reżyser Bagiński wskazał, że „na końcu filmu na twarzy naszej bohaterki, Europy, budzi się cień uśmiechu, a światło w przestrzeni jest dużo cieplejsze i bardziej pozytywne”. Za klip, który tak uroczo promuje nasz kraj i założenia polskiej prezydencji, podatnicy zapłacili 600 tys. zł. Spot stał się przedmiotem kpin internautów jako niezrozumiały i bez żadnego znaczącego przesłania. Autorem choreografii jest gwiazda TVN, Augustin Egurrola, a pracę nad animacją zlecono firmie Platige Image, producentowi nominowanej do Oscara (świetnej skądinąd) Katedry, ale i wykonawcy animacji do obrazoburczego filmu Antychryst. Polska była reprezentowana przez firmę Platige Image również podczas targów ITB Berlin 2011, gdzie zaprezentowała filmik Move Your Imagination, z dziwnymi stworkami, przybyszami lądującymi w Polsce. Animacja ta spotkała się z podobną krytyką jak film o tancerzach w związku z niezrozumiałym przekazem, mało związanym z Polską.
2,3 miliona złotych za jeden dzień prezydencji Jeszcze parę lat temu prezydencja nakładała na pełniący ją kraj spore obowiązki, które uzasadniały planowane wydatki – np. związane z reprezentowaniem Unii Europejskiej w relacjach z krajami trzecimi. Po przyjęciu traktatu lizbońskiego prezydencja to nic innego jak techniczna funkcja związana z organizowaniem spotkań krajów Unii Europejskiej. Nie przeszkadzało to rządowi Tuska przeznaczyć na ten cel astronomicznej kwoty 430 mln zł (109 mln euro). Z prostych wyliczeń wynika, że za każdy ze 184 dni polskiej prezydencji w UE będziemy płacić 2,3 mln zł. To suma porównywalna z wydatkami poniesionymi w okresie przedtraktatowym na swoje prezydencje przez państwa nadające ton w UE – Niemcy (120 mln euro) i Francję (130 mln euro). Ale Francja w swoim półrocznym przewodniczeniu angażowała się w rozwiązanie problemu rosyjskiej agresji na Gruzję i światowego kryzysu finansowego. Francuzi obcięli zresztą wcześniej planowane wydatki o 30 mln euro.
82,5 miliona za wirtualną markę Przy tak hojnie zaplanowanym budżecie polskiej prezydencji nie mogą dziwić żadne koncepty. Na dobry początek Urząd Komitetu Integracji Europejskiej wpadł na pomysł, by wycenić znak „Polska Prezydencja UE 2011”. Nieznany jest sens dokonywania tego rodzaju szacunków w stosunku do marki, która przestanie funkcjonować po sześciu miesiącach, a ponadto nikt nie będzie chciał jej zbyć. Nieznany jest także sposób wyłonienia firmy, która podjęła się tego zadania. Spółka Trio Management Corporate Finance – bo o niej mowa – wyceniła markę na 82,5 mln zł. Prezes Trio Management Corporate Finance Mariusz Bitkowski w piśmie do ministrapełnomocnika rządu ds. polskiego przewodnictwa Radzie UE Mikołaja Dowgielewicza pisał, że wyceny dokonano m.in. na podstawie wydatków na obecność marki w prasie. Próbowaliśmy się dowiedzieć w instytucjach odpowiedzialnych za polską prezydencję o powód zlecania tego typu usług. Bez skutku. Z oświadczenia prezesa Bitkowskiego wiadomo jedynie, że wycena „została przygotowana na potrzeby strategii logistyczno-organizacyjnej i informacyjno-promocyjnej polskiego przewodnictwa”. Za to wiemy, ile na zleceniu zyskała firma Trio Management Corporate Finance. Biuro Prasowe MSZ wyjaśniło nam, że „wycena marki „Polska Prezydencja” została zlecona firmie Trio Management Corporate Finance Sp. z o.o. w lipcu 2009 r. po przeprowadzeniu analizy badania rynku w ramach zamówień poniżej 14 000 euro”. A więc firma, znów wyłoniona bez konkursu, mogła zarobić około 58 tys. zł.
94 tysiące za logo Także wykonawcę logo polskiej prezydencji znaleziono poza konkursem. „Konkurs na zaprojektowanie logo został ogłoszony w październiku 2009 r. we współpracy z Instytutem Wzornictwa Przemysłowego. Konkurs miał charakter zamknięty; do udziału zaproszono zarówno uznanych grafików, jak i młode pokolenie projektantów komunikacji wizualnej” – poinfomowała nas Monika Janus-Klewiado, zastępca dyrektora Biura Rzecznika Prasowego MSZ. Jak ustaliliśmy, zaproszono siedmiu twórców. Monika Janus-Klewiado podała nam, że „decyzją Pełnomocnika Rządu do spraw Przygotowania Organów Administracji Rządowej i Sprawowania przez Rzeczpospolitą Polską Przewodnictwa w Radzie Unii Europejskiej, konkurs zamknięty zakończył się bez wyłonienia najlepszego projektu logo. W tej sytuacji zwrócono się do Jerzego Janiszewskiego – cenionego na świecie scenografa i grafika”. MSZ chciał, by „planowany logotyp nawiązywał do rozpoznawanego na całym świecie logotypu Solidarność autorstwa pana Janiszewskiego i zawierał jego element (flagę)”. Ponieważ jedynie Janiszewski posiada prawa do tzw. solidarycy, nikogo nie mogło zdziwić, że to on został wybrany. Koszt logo wyniósł 24 tys. euro (równowartość ponad 94 tys. zł). Janiszewski chwalił się, że sześć kolorowych strzałek wymyślił i zaprojektował w jeden miesiąc. Sam projekt spotkał się z natychmiastową krytyką. Internauci przesyłali sobie stworzoną przez Filipa Stankiewicza grafikę, gdzie strzałki zinterpretowane zostały jako wzrost podatków, bezrobocia, podsłuchów, cen, deficytu budżetowego i samozadowolenia rządu. A cena logo została skwitowana stwierdzeniem „4 tysiące euro za strzałkę”.
1 mln zł za dziecinne bączki, czyli wielokrotnie przepłacony gadżet Oprócz filmu i logo reklamujących polską prezydencję wielkim zaskoczeniem jest także próba promocji Polski za pomocą... bączków (a raczej ich atrap, bo konstrukcja uniemożliwia wprowadzenie ich w ruch). Polski rząd postanowił na 12500 drewnianych zabawek przeznaczyć prawie milion złotych, a dokładnie 991,380 tys. zł, co daje koszt prawie 80 zł za sztukę. Jest to wielokrotnie więcej niż na rynku, a ceny nie uzasadnia nawet to, że bączki są podobno ręcznie malowane. Dla porównania: zwykłego drewnianego bączka w sklepie w sprzedaży detalicznej można nabyć już od 7 zł (lepsze, z ruchomą rączką, za 25 zł). Sprzedawcy reklamują je jako „prostą zabawkę wspierającą rozwój manualny dziecka”. Albo: „Malutki zwinny bączek zaciekawi każdego maluszka”. Infantylne gadżety wywołały falę złośliwości na temat puszczanych przez polityków bączków. A także krytykę za rozrzutność polskiego rządu – Węgrzy rozdawali gościom symboliczne bądź praktyczne prezenty, m.in. cukierki i pendrivy. Za bączkami ciągnie się również podejrzenie o plagiat, bo na pomysł wystylizowania bączka w sposób przypominający ludową tancerkę już w latach 50. wpadła plastyczka Maria Veltuzen. MSZ zamówiło bączki z wolnej ręki, nie przeprowadzono na upominki żadnego konkursu konkurencyjnych ofert – negocjowano z firmą Smaga Projektanci. Nie jest jasne, jakie jest wynagrodzenie firmy.
1 milion złotych za firmę PR-ową Polskie przewodnictwo w Radzie UE mają reklamować również droższe gadżety. Na liście przedmiotów promocyjnych znajduje się 167 spinek z krzemienia pasiastego w srebrze i 360 aktówek, którymi obdarowani zostaną wysoko postawieni urzędnicy. Jak podała nam Monika Janus-Klewiado z MSZ, „wszystkie upominki wręczane podczas polskiej prezydencji, a więc także bączki, zostały wybrane przez MSZ z „Katalogu rekomendowanych upominków i prezentów polskiej Prezydencji w Radzie UE w II połowie 2011 r.”, który został opracowany specjalnie na potrzeby MSZ przez eksperta zewnętrznego z zakresu brandingu, komunikacji i promocji”. Na promocję polskiej prezydencji Urząd Komitetu Integracji Europejskiej wydał już 25,2 mln zł. Dotyczy to organizacji spotkań, konferencji, a także różnego rodzaju akcji społecznych. Specjalną pozycję w budżecie polskiej prezydencji stanowi wynagrodzenie firmy Public Relations Burson-Marsteller. Wynajęta została przez rząd Tuska do obsługi techniczno-logistycznej konferencji. Jej usługi mają kosztować ponad 1 mln euro.
7,2 miliona złotych za zarządzanie miejscami hotelowymi W okresie prezydencji polski rząd zaplanował organizację wielu spotkań z udziałem zagranicznych gości. – Koszt wydarzeń organizowanych na szczeblu centralnym to ok. 100 mln zł – poinformował Niezależną. pl rzecznik polskiej prezydencji Konrad Niklewicz. Pieniądze te mają być przeznaczone przede wszystkim na obsługę konferencyjną, catering, wynajem obiektów na spotkania oraz uroczyste kolacje, transport, tłumaczenia, rezerwacje hotelowe czy zakup usług korzystania z saloników VIP. Kwota ta nie uwzględnia kosztów związanych z ochroną i bezpieczeństwem spotkań (37 mln zł). Nie obejmuje też wielu imprez organizowanych przez poszczególne resorty. Zdumiewającą pozycją w wydatkach jest wartość umowy z Polish Travel Quo Vadis Sp. z o.o, która ma zarządzać rezerwacjami hoteli – otrzyma ona prawie 7,2 mln zł. Ile netto przypadnie tej spółce, oficjalnie nikt nie chce podać. Jak informowali przedstawiciele MSZ, w tej kwocie zawiera się także koszt pokoi hotelowych dla delegacji przybywających na spotkania centralne. Spotkań ma być ok. trzydziestu, a zgodnie z ogólnymi zasadami Polska ma płacić za pobyt przewodniczącego delegacji i jednego członka. Ile delegacji może przyjechać na jedno spotkanie? Średnio tyle, ile krajów ma UE. Można policzyć więc, przyjmując ceny luksusowych apartamentów jako mnożnik, ile na rękę może otrzymać nieznana spółka Polish Travel Quo Vadis.
10 milionów złotych na koncerty Łączna suma, jaką przeznaczono na organizację koncertów inauguracyjnych na kilku scenach w Warszawie, sięgnęła 10 mln zł. Pieniądze przeznaczono przede wszystkim na koncert główny na pl. Defilad, którego autorami byli Krzysztof Materna i Kuba Wojewódzki. – W tym momencie trudno się dowiedzieć, jaki był koszt tego ostatniego koncertu. Kosztorysy są dopinane – dowiedzieliśmy się w Narodowym Instytucie Audiowizualnym, gdzie zapytaliśmy o gaże gwiazdy TVN, Kuby Wojewódzkiego i Krzysztofa Materny. Koncert na pl. Defilad transmitowany był przez TVP. Przyciągnął wyjątkowo niską widownię, bo zaledwie 900 tys. widzów, co należy uznać za prestiżową porażkę autorów koncertu.
1200 osób personelu Biuro rzecznika MSZ poinformowało „Gazetę Polską”, iż nie zna łącznej liczby wszystkich urzędników zatrudnionych przy obsłudze polskiej prezydencji. Poszczególne ministerstwa przydzieliły związane z tym funkcje swoim pracownikom. Ale korpus prezydencji liczy znacznie więcej niż oddelegowani urzędnicy – bo ok. 1200 osób. Nie obejmuje to całej grupy ekspertów merytorycznych, pracowników placówek dyplomatycznych, jak i wielu innych osób zajmujących się obsługą wydarzeń towarzyszących organizowanych w Polsce i Brukseli. Staraliśmy się uzyskać odpowiedź, jakie jest średnie wynagrodzenie pracownika zatrudnionego do obsługi naszego przewodnictwa w UE. Mimo że cały sztab ludzi i fachowców od PR najęto tylko po to, by zajmowali się polską prezydencją, nikt nie chciał nam udzielić odpowiedzi w tak prostej sprawie.
430 milionów złotych – czyli prezydencja z gestem Sumę nakładów na przewodnictwo Polski w Radzie Unii Europejskiej ustalił Urząd Komitetu Integracji Europejskiej we współpracy z ministerstwami oraz innymi urzędami centralnymi. Z kwoty 430 mln zł – 377,2 (88 proc.) będzie pochodzić z polskiego budżetu. 52,8 mln zł (12 proc.) doda UE. Rząd Donalda Tuska w 2010 r. przeznaczył 106,6 mln zł, do końca 2011 r. planuje wydatek 305,8 mln zł, a w 2012 r. kolejnych 17,1 mln zł. Łącznie to kwota 429,5 mln zł. W porównaniu do innych państw polski rząd okazał pod tym względem niezrozumiałą hojność, zwłaszcza wobec trwającego kryzysu gospodarczego. Skromniejsza od polskiej była np. prezydencja szwedzka. Kraj ten przeznaczył na ten cel ponad 90 mln euro. Oszczędniej niż Polska środkami budżetowymi posługiwały się rządy Portugalii i Słowenii. Oba państwa wydały w czasie okresu przewodnictwa w Radzie UE po 70 mln euro. Anita Gargas, Maciej Marosz, Samuel Pereira
Dola eksperta Jednym z największych, jeśli nie największym (na tle dość skromnej ilości sukcesów w ogóle) wyczynem „komisji Millera”, było odkrycie związku przyczynowo-skutkowego między kilkoma kadrami nakręconymi we mgle z parapetu przylotniskowego smoleńskiego hotelu a zdjęciami zarejestrowanymi na Okęciu przez przemysłową kamerę http://www.youtube.com/watch?v=zNovVddyraY
Specjaliści z tejże komisji uznali, że to, co jest pokazane na fragmencie mgielnego sitcomu S. Wiśniewskiego, pozwala następnie ustalić to, co działo się na warszawskim aerodromie. W ten sposób więc, nie tyle może drogą dedukcji, co tzw. redukcji, tj. takiego wnioskowania, w którym z tego, co późniejsze dochodzi się do tego, co zaszło wcześniej (albo też ze skutków wyciąga się wniosek, co do przyczyn) „komisja Millera” ustaliła, iż czas pierwszego podejścia do lądowania iła-76 pozwala określić czas startu „prezydenckiego” tupolewa z Warszawy – i na swej słynnej prezentacji, którą swym udziałem i szacowny min. Miller, bez wątpienia wybitna postać polskiej powojennej polityki, zaszczycił, sporo uwagi poświęcili konkluzjom, jakie z mgielnego sitcomu dają się wyprowadzić. Gdybyśmy jednak nieco bliżej przyjrzeli się całej tej sprawie i gdybyśmy byli wredni, jak tylko blogerzy wredni być potrafią, to nasunęłyby się przeróżne wątpliwości. Pierwsza oczywiście tego typu: dlaczegóż to trzeba było poprzez zapis ze smoleńskiego hotelu ustalać to, co faktycznie zapisała bidna przemysłowa kamera na Okęciu? Nie było jakichś krótszych dróg dotarcia do tej prostej prawdy? Czy szef MSWiA albo choćby któryś z ekspertów z jego ważnej komisji nie mógł się pofatygować na warszawskie lotnisko (lub chociaż zatelefonować/zafaksować), by dowiedzieć się, o której dokładnie wystartował polski samolot z prezydencką delegacją (czy szerzej, o której odbywały się wyloty na uroczystości katyńskie i jaki był rozkład delegacji)? Czy też... na Okęciu takiej drobnostki... nie wiedziano? No ale jak można było nie wiedzieć? Rozumiem, że monitoring szlag trafił, bo takie rzeczy w przypadku działań przestępczych to coś normalnego, jak widzimy zresztą po neo-ZSSR, gdzie nie tylko w wieży szympansów zaszło nieszczęsne zwarcie w kamerze wideo akurat 10 Kwietnia, ale i w pobliskim warsztacie samochodowym twardy dysk z tym co kamery „widziały na pobojowisku” diabli w czekistowskich kurtkach zabrali – no ale chyba jeszcze jakaś dokumentacja dotycząca porannych wylotów z 10 Kwietnia na Okęciu się zachowała, jacyś ludzie chyba odprawiali tamte samoloty, jakieś kwity po sobie chyba zostawili, nie? Czy też wszystko zapisywał jakiś stróż nocny ołówkiem do kratkowanego 16-kartkowego zeszytu, który to zeszyt zjadł mu z głodu pies? Na gębę tamte wyloty były? Jeśli nawet, to na czyją dokładnie? Nie można było w tej sprawie zasięgnąć opinii np. u ówczesnego szefa 36 splt płk. R. Raczyńskiego? Czy też on też nie wiedział, co się na Okęciu działo? A działo się przecież mnóstwo ciekawych rzeczy. Dajmy na to dziennikarzy przekonanych, że lecą z Prezydentem „przesadzono” (piszę w cudzysłowie, bo nie zdążyli wejść na pokład) najpierw z tupolewa do jaka, a następnie z tego jaka (co mu silnik nie chciał się uruchomić) do innego jaka. Na pewno więc jest jakiś dokument dotyczący tego przesadzania. Czy jeszcze kogoś gdzieś przesadzano, tego akurat nie wiemy, choć z fragmentarycznych zapisów rozmów w Centrum Operacji Powietrznych dowiedzieliśmy się, iż „wcześniej było planowane, że dowódcy będą lecieć jakiem”. Tak miał twierdzić ówczesny dowódca COP gen. Z. Galec o godz. 9.01 w rozmowie z J. Zalewskim oficerem operacyjnym COP
http://freeyourmind.salon24.pl/294090,czas-na-nowa-narracje
Czy komisja Millera rozmawiała z Galcem na temat tego, skąd miał informację o tym, co wcześniej planowano, co do lotu generalicji towarzyszącej Prezydentowi? Możemy jedynie się domyślać, iż nie miał jej na pewno od złotoustego J. Sasina, który zapewniał solennie, że nigdy w trakcie przygotowań do uroczystości nie było w planach wygospodarowanie osobnego samolotu dla dowódców (co jeśliby się potwierdziło, nakazywałoby postawić konkretne zarzuty zaniedbań konkretnym osobom). B. Klich z kolei, jak wiemy, „zakładał”, co do udziału dowódców w delegacji prezydenckiej, że „część poleci Tu-154, część jakami, część pojedzie pociągiem” http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/zzzz-pole-droga-lub-aka.html
Skądinąd jednak wiemy, że generałowie nie pojechali pociągiem, jak więc w ostateczności wyglądało ich rozdzielanie na Okęciu, skoro już w 2004 r. w naszym kraju zgodnie ustalono, że „na pokładzie tego samego statku powietrznego nie powinno przebywać więcej niż połowa członków: Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Kolegium Służb Specjalnych, strategicznych dowódców wojskowych oraz komendantów i szefów służb i straży ochronnych” http://orka2.sejm.gov.pl/IZ5.nsf/main/15E8EF6E
Gdyby się okazało (choć osobiście podejrzewam, że tak właśnie NIE było i na tym polega podstawowy problem ze „Smoleńskiem”), że rzeczywiście na Okęciu ulokowano wszystkich dowódców w jednym samolocie wraz z Prezydentem i innymi wysokimi urzędnikami państwowymi, to należałoby ustalić, z czyjego polecenia do tego doszło i czyj podpis pod taką decyzją figuruje, a następnie skierować przeciwko tymże osobom (odpowiedzialnym za tak karygodną decyzję) zarzuty nie tylko złamania prawa i działania na szkodę interesu państwa, ale przede wszystkim świadomego narażenia życia członków delegacji prezydenckiej. No chyba że znowu (vide stróż i pies, o których wspomniałem wyżej) żadnej bumagi na to nie sposób znaleźć, czyli „nie ma winnych, są tylko zadziwieni”, a wszystko wydarzyło się „na gębę” i to nie wiadomo „jaką”. Wróćmy jednak do słynnej prezentacji i korelacji między mgielnym sitcomem a zapisem z przemysłowej kamery na Okęciu. Jak znam życie w neopeerelu, szacowna „komisja Millera” nie poddała kryminalistycznej analizie materiału z hotelowej kamery i przyjęła za pewnik to, iż pokazuje ona zdarzenia z 10-go Kwietnia, z takiej a takiej godziny. „Parametry czasowe” zaś zostały przez moonwalkera Wiśniewskiego wprowadzone dopiero ileś tam (dokładnie nie wiemy, ile) dni PO filmowaniu. Skąd więc możemy mieć pewność, że zostały one wprowadzone prawidłowo? Rzecz jasna, nie mamy jakichś poważnych powodów, by wątpić w rzetelność, uczciwość i profesjonalizm polskiego montażysty, choć każdy, kto prześledził jego „posmoleńskie” wywiady oraz relacje może dostrzec wieloraką rozbieżność w poszczególnych wersjach zdarzeń, a nawet skłonność do konfabulacji. Nie musi to rzutować na parametry czasowe materiału, ale chyba pewna doza ostrożności by nie zawadziła i być może warto byłoby najpierw jakiś audiowizualny (dowodowy) materiał dokładnie przeanalizować w laboratorium fonoskopii, a dopiero potem powoływać się nań jako na materiał istotny w całym śledztwie. Gdyby to laboratorium wydało werdykt, iż sitcom z hotelu pochodzi z tej a tej pory takiego a takiego dnia, to sprawa byłaby o wiele prostsza – jeśli jednak takiej ekspertyzy dotąd nie ma? Jakimż to bowiem sposobem Wiśniewski tak precyzyjnie ustalił czas pierwszego przylotu iła-76, że „idealnie” zgadza się on ze... stenogramami z wieży ruskich szympansów, które ujrzały światło dzienne niedługo po niesławnej konferencji neosowieckich ekspertów z „MAK”, a których to szympansich dialogów zapisy miały zostać „chałupniczą metodą” nagrane, jak wyznał Miller, między 17 a 20 kwietnia 2010 http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,106884,8965368,Min__Miller_publikuje_rozmowy_kontrolerow_ze_Smolenska.html
Zresztą, czy na pewno się ten czas zgadza, skoro na filmie moonwalkera jest godz. siódma, a w ruskich stenogramach dziewiąta? Możemy się domyślić, iż polski montażysta, chcąc ułatwić pracę komisji, a może i prokuraturze, i wychodząc naprzeciw potrzebom badawczym ekspertów, od razu powprowadzał „warszawski czas” do swoich materiałów (także do materiału z księżycowej wędrówki). Ale przecież zdarzenia rejestrowane przez moonwalkera zachodzą na ruskiej ziemi i w ruskiej strefie czasowej – konsekwentnie więc powinny mieć „ruskie parametry czasowe”, a nie żadne polskie. Jak bowiem doskonale wszyscy wiemy, właśnie precyzyjne określenia czasu poszczególnych zdarzeń sprawiał Ruskom wiele kłopotu, co widać było choćby po „godzinie katastrofy”. Byłoby więc istotne to, czy sfilmowany przylot iła-76 (abstrahuję już od tego, jak iła „widać” w kadrach Wiśniewskiego) jest o 9.25 ruskiego czasu, czy np. o 8.25 (tak jak istotne jest to, z którego dnia w ogóle pochodzi mgielny sitcom). Wspominałem na początku o przedziwnej korelacji między właśnie pojawieniem się iła a startem tupolewa. Dziwność polega na tym, że o wiele prościej byłoby doszukiwać się korelacji między... przylotem jaka-40 na Siewiernyj a startem tupolewa, naturalnie przy założeniu, że wiemy w jakiej odległości czasowej startował z Okęcia pierwszy, a w jakiej drugi. Wiśniewski, pytany w sejmie przez Zespół o to, czy nagrał przylot jaka-40, twierdzi zrazu, że tak, ale po namyśle dodaje, że musiałby sprawdzić. Nie wiemy, czy sprawdził, ale chyba komisja Millera sprawdziła, a skoro na zdarzenie z jakiem-40 się nie powołała, to pojawia się kolejny znak zapytania. Lądowanie jaka z dziennikarzami miało wszak być, przypomnę, o 9.15 rus. czasu, a więc dosłownie kilka minut przed pierwszym pojawieniem się iła. Jeśliby dźwięków i zarysu nadlatującego jaka-40 nie było na mgielnym sitcomie, to by znaczyło, że albo jak-40 wcale nie lądował od wschodniej strony, albo nie o tej godzinie, o której się oficjalnie podaje, albo (jeśli faktycznie z tamtej strony podchodził do lądowania o tej a o tej godzinie)... mgielny sitcom nie pochodzi z tych godzin „pol. czasu”, które przypisał mu Wiśniewski, a wtedy cały wywód ekspertów z „komisji Millera” nie byłby wart funta kłaków. FYM
Szanowny Panie Redaktorze, ośmielony szacunkiem dla Pańskiej gazety, pozwoliłem sobie na napisanie tego listu i proszę o umieszczenie go w "Kurierze Codziennym" jako list otwarty. Jednocześnie oświadczam, że jest tu zawarta prawda, za którą biorę pełną odpowiedzialność, a którą powinni poznać Wasi czytelnicy. Jeśli ma Pan dodatkowe pytania dotyczące tego, co mnie spotkało w Polsce, to chętnie udzielę wywiadu i rozwieję wszelkie wątpliwości. Najtrudniej jest zacząć tak, aby zakończenie miało sens i nie pozostawiało żadnych niedomówień, po których kundle zaczynają interpretacje. Zatem zacznę od tego że się przedstawię. Nazywam się Edward Maciejczyk, jestem Białym Europejczykiem, mam niebieskie oczy i obecnie siwe, a niegdyś jasne włosy. Jestem wrażliwy na ludzkie cierpienie, kocham moją Ojczyznę Polskę, za którą jestem gotów oddać moje życie i zupełnie nie mam szacunku dla pieniędzy. Ponieważ od 1988 roku pracuję jako dokumentalista i dziennikarz, zwiedziłem dotychczas 122 kraje i zrealizowałem około 5000 godzin materiałów dokumentalnych, mam trzy kompletnie wyposażone studia telewizyjne i kilka innych rzeczy potrzebnych do życia i pracy, zatem nic więcej nie potrzebuje, aby spokojnie przetrwać do końca ziemskiej wędrówki.
Zacząłem od tego nie żeby się przechwalać, lecz aby przekonać czytelników, że nie mają żadnego powodu, aby uznać mnie za człowieka upośledzonego umysłowo, a jeśli walkę o Ojczyznę uznajecie za coś nienormalnego, to w tym momencie przestańcie czytać ten artykuł.
Czarna lista Mosadu Podobnie jak wielu moich przyjaciół, którzy myślą tak samo jak ja, mam być doprowadzony przez policję na przesłuchanie i skierowany przez obecną władze RP na badania psychiatryczne za to, że w 1995 roku pokazałem film z Oświęcimia, gdzie żydowska policja Mosad przepędziła Polską policję na odległość 200 metrów od żydowskiej wycieczki propagandowej (film o budowie sklepu w Oświęcimiu). Drugim powodem, dla którego jestem "niebezpiecznym wariatem" wg obecnej władzy jest to że, w 2002 roku pokazałem w telewizji w USA film z przedstawienia w Jedwabnem, gdzie Mosad aresztował Polaków z biało-czerwonymi flagami w czasie, gdy prezydent Sztolcman w jarmułce rzucał klątwy na Polaków w asyście rabinów i innych przedstawicieli władz Polskich w jarmułkach na głowach. To spowodowało, że trafiłem na tzw. czarną listę Mosadu, czyli żydowskiej policji przebywającej legalnie w Polsce. Dziwi mnie fakt, że głoszenie bredni o "narodach wybranych" jest czymś normalnym i nie kwalifikuje się na leczenie w zakładzie zamkniętym a pokazywanie prawdy i walka o Ojczyznę jest czymś nienormalnym i tępionym. Teraz przejdę do faktów. Od kilku lat moja Matka odsyłała listy polecone z ABW. które przychodziły na moje nazwisko w Polsce. Wiosną 2006 roku zawarłem wstępną umowę z przedstawicielami Samoobrony w Polsce na produkcję reportaży o tematyce pomijanej przez telewizje "koszerne". Podczas spotkania w lipcu 2006 r. w Gdańsku, gdzie miało dojść do zawarcia umowy na produkcję , dowiedziałem się że umowa nie będzie podpisana bo, jestem na czarnej liście Mosadu i dopóki ta sprawa nie będzie wyjaśniona - nie mamy o czym rozmawiać. Bezpośrednio ze spotkania udałem się na policję w celu sprawdzenia, o co w ogóle chodzi, jednak skierowano mnie do policji w miejscu zamieszkania, ponieważ w tym czasie mieszkałem w Kanadzie, niczego się nie dowiedziałem. Po kilku tygodniach u mojej Matki w Polsce pojawiła się policja i domagała się podania mego miejsca pobytu, bo poszukuje mnie ABW z Białegostoku (Mosad z polskimi paszportami), gdyż będę odpowiadał z paragrafu 256 k/k ("prawo" Sztolcmana z 1997 r.) za antysemityzm i innych zagrażających bezpieczeństwu państwa, co jest zagrożone więzieniem do 5 lat. Po przesłuchaniu moja Mama (77 lat) wylądowała u lekarza i o mało nie skończyło się to atakiem serca. Poleciałem do Polski, żeby Mamę uspokoić a jednocześnie sprawdzić, jakie powiązania ma obecna władza z żydowskimi służbami specjalnymi.
Okazało się, że po likwidacji WSI kontrolę nad Polską przejęli milicjanci Mosadu, którzy otrzymali polskie obywatelstwo bądź są potomkami NKWD-zistów przysłanych do Polski po wojnie przez Stalina i tu zaczyna się prawdziwy horror współczesnych przemian w Europie. Jak wiemy po U wojnie światowej Stalin (gruziński żyd) przy pomocy Jakuba Bermana (stryj Marka Borowskiego) i innych żydów z Urzędu Bezpieczeństwa w powojennej Polsce, wymordował ponad 300 tysięcy Polskich intelektualistów a w to miejsce wstawił Rosyjskich żydów (Litwaków), którym dano Polskie obywatelstwo i nazwiska. Według historyków ten sam proceder miał miejsce w innych krajach wschodniej Europy (na ten temat mówi prof. Robert J. Nowak na stronie, którą podaję na końcu artykułu) a na zachodzie likwidacją narodowej inteligencji zajmował się austriacki "Instytut Wisenthala", który mordował tzw. Nacjonalistów w całym majestacie prawa, pod osłoną i za pieniądze syjonistów amerykańskich. Ostatnio demokratycznie wybrany prezydent suwerennego państwa został napadnięty przez Syjonistów i powieszony za to, że zlikwidował sektę powodującą destrukcję państwa, w jego miejsce na siłę zainstalowano dyspozycyjnych kundli i mieszańców przy milczącej aprobacie całego świata. Włos z głowy nie spadł przedstawicielom 12 rodów Izraela (wszystkie adresy i obecne nazwiska są znane) odpowiedzialnym za wymordowanie z premedytacją ponad 150 milionów Białych Europejczyków poprzez ręczne sterowanie wojnami i rewolucjami w białych rękawiczkach i pod osłoną "Żydowskiego Boga", a powinni jeśli nie wisieć, to przynajmniej zgnić w więzieniu. W miejsce mordowanych Narodowców sprowadzano z Azji i Afryki emigrantów, którzy w niektórych krajach Europy zachodniej stanowią obecnie większość, (np. podczas ostatnich mistrzostw świata w piłce nożnej w reprezentacji Francji grało tylko 3 rodowitych Francuzów a resztę stanowiła zbieranina z Azji i Afryki z Francuskim obywatelstwem). W tej sytuacji banda zawodowych złodziei okradających dotychczas wszystkie kraje świata, postanowiła ukraść Europę i przy milczącej aprobacie zdezorientowanych obywateli poszczególnych państw, stworzyła samozwańczą Unię Europejską jako własny folwark, gdzie w majestacie wymyślonego przez siebie unijnego prawa są dobijane poszczególne Narody (na ten temat mówi prof. Piotr Jaroszyński). Ponieważ wspomniana wcześniej inteligencja została bestialsko wymordowana jak niegdyś Indianie w Ameryce, albo uciekła z Ojczyzny ogłupiona "Mydlanymi Operami" - na polu bitwy pozostały tylko "Owieczki" czekające na śmierć, albo niedołęgi umysłowe otumanione barwną telewizją pasywnie uczestniczące w gwałceniu własnej rodziny, rozkradaniu własnego domu i Ojczyzny. Jugosławia jako pierwsza zaprotestowała przeciw "Mędrcom Syjonu", jednak została natychmiast napadnięta przez syjonistycznych "Demokratów", zrównana z ziemią, a prezydent Miloszewicz, u którego nie można było znaleźć "prawnej" winy za obronę Ojczyzny , został otruty w "unijnym" więzieniu. Nic już nie stało na przeszkodzie w drodze do ustanowienia prywatnego państwa z własną walutą (powtórka z Ameryki, gdzie właścicielem dolara jest prywatna żydowska firma Fundusz Rezerw Federalnych) i własnym "prawem". Nawet Orwell by nie wymyślił, że grupa kryminalnych cwaniaków przejmie kontrolę nad Europą i wbrew wszelkim prawom wypuści na rynek własne pieniądze "Euro", które doprowadziły do ruiny gospodarki wszystkich krajów Europy. Obecnie tysiące TIR-ów codziennie wiezie na wschód plastikowy szmelc wyprodukowany przez lata na zachodzie i wymieniają na dobra narodowe słowiańskiej cywilizacji, nagromadzone przez wieki, a "Brukselskie Odyńce" rozszarpują coraz to nowe państwa i obecnie chcą wyłamać drzwi do Białorusi, która pozostała ostatnią przed Rosją ostoją Białego Człowieka i cywilizaji Słowian w Europie. Tu znowu warto się zatrzymać na chwilę i pomyśleć, czy świnia która przyjdzie na świat w kurniku , jest automatycznie kogutem? Czy może do końca życia pozostanie świnią, mimo że nauczy się piać, otrzyma paszport i tytuł koguta. W tym kontekście chcę zwrócić uwagę czytelników na fakt, że Stalin nie był Rosjaninem jak to ciągle powtarzają koszerne media, Stalin był gruzińskim Żydem podobnie jak Lenin i cały komitet centralny CCCP, w radzie Komisarzy Ludowych poza Dzierżyńskim byli wyłącznie Żydzi. Odpowiedzialność za Katyń również ponoszą Żydzi a nie Rosjanie, jak chcą wmówić Wam media, ponieważ wyrok wydał Stalin, podpisał Żyd Beria i wykonał Żyd Tokariew, a zatem gdzie tu jest odpowiedzialność słowiańskich Rosjan?! Wyrok na mnie też wydali Żydzi, bo nawet jeśli mają Polskie obywatelstwo i pracują w ABW, wiem że są potomkami żydowskich morderców i wykonawcami testamentu "Dwunastu Rodów Izraela", które uzurpują sobie prawo do kontrolowania świata. Jednym z tych, którzy w Białymstoku wydali na mnie wyrok jest potomek Żyda Szustera, komendanta UB, który mordował po wojnie AK-owców (film Olmonty) a w latach 60-tych wyjechał do Izraela. Paradoksalnie dzisiaj są rozliczane kundle, które współpracowały z żydowskim Urzędem Bezpieczeństwa a nie rozlicza się samych Żydów, którzy tym Urzędem kierowali; Jakub Berman, masowy morderca Polaków, bezpośrednio odpowiedzialny za wymordowanie tysiąckroć więcej osób niż Saddam Hussein, jest pochowany z całym honorem na Powązkach obok polskich patriotów, a jego potomkowie bezkarnie kontynuują proces wyniszczania Polaków. Nie przypadkowo w herbie USA znajduje się 12 gwiazdek ułożonych w Gwiazdę Dawida, stanowiących symbol żydowskiego totalitaryzmu, podobnie jak Gwiazda Dawida umieszczona na szabli "US Marines", wykorzystywanych do mordowania wrogów Izraela. Symbol Unii Europejskiej stanowi krąg z dwunastoma gwiazdami, które bluźnierczo były wcześniej umieszczane nad głowami Matek Boskich, żeby oswoić "Owieczkę" z widokiem symbolu "Dzieci Szatana", jak Żydów nazwał Jezus w rozdziale ósmym Ewangelii św. Jana. Po moim powrocie z Polski w styczniu br. wiem ponad wszelką wątpliwość, że obecnie uczestniczymy w procesie eksterminacji Białych Europejczyków (pisał na ten temat historyk i politolog dr Andrzej Leszek Szcześniak) i zebrałem wystarczającą ilość dowodów na to że się nie mylę ( film o eksterminacji Słowian). Zorganizowana banda przestępców sprzedała Polskę i ukradła ponad 500 miliardów dolarów należące do polskich obywateli i głodujących obecnie polskich dzieci, podstępnie wysłano młodzież za granicę, żeby nikt nie protestował patrząc, jak reszta narodu umiera z powodu braku środków do życia. W miejsce umierających Polaków sprowadza się dziesiątki tysięcy kolorowych przybłędów z Azji i Afryki z Żydami włącznie. Polscy biskupi, których większość mogłaby spokojnie zasiadać w izraelskim Knesecie, niewrażliwi na głodujące Polskie dzieci, wysyłają pieniądze i żywność do Afryki, zachęcając tym samym Murzynów do emigracji do Polski. W tym roku we wszystkich kościołach w Polsce porozwieszano plakaty informujące o zbiórce pieniędzy dla dzieci z Afryki, w sytuacji gdy w Polsce troje dzieci na czworo jest niedożywione; uważam to za niebywały tupet godny pogardy. W tym czasie polski (?) prezydent (nacjonalista żydowski, film "Tylko Polska") po raz pierwszy w historii Europy, zapala świece Hanukowe w pałacu prezydenckim, pokazując wszem i wobec że jest to już koniec białej cywilizacji. Ponieważ UE nie posiada armii jako takiej a w szerzeniu prostytucji politycznej na świecie wysługuje się armią Stanów Zjednoczonych, istnieją podstawy do tego, aby stwierdzić że mamy do czynienia z jedną zorganizowaną międzynarodową mafią sterowaną ręcznie przez Brukselę, Londyn, Nowy Jork i Watykan, który po Soborze Watykańskim drugim został przejęty przez loże żydomasońskie i obecnie nie ma żadnego związku z nauką Jezusa. Niniejszym oświadczam, że jako Polak, którego prochy Słowiańskich przodków od wieków spoczywają na polskiej ziemi, nie mam najmniejszego zamiaru składać zeznań przed azjatyckim okupantem i nigdy nie zaprzestanę walki o wolną i suwerenną Polskę. Polaka nie można udawać, albo się nim jest albo nie, sam paszport nie wystarczy; osobiście znam kilkuset Polaków z obcymi paszportami, którzy swą postawą potwierdzają Polskiego Ducha tj. Edward Moskal ( paszport USA), Jan Kobylański ( paszport Argentyny), profesor Diakov (paszport Rosji) i wielu innych obrońców Polskiej racji stanu. Znam również wielu kundli z polskimi paszportami, tj. Berman, Miłosz i innych, którzy powinni być pochowani bezimiennie pod płotem, ponieważ słowem i czynem zabijali białą cywilizację Słowian. Zatem nie straszcie mnie "Mędrcy Syjonu", tylko oddajcie Polakom Ojczyznę i skradzione ponad 500 miliardów dolarów, zabierajcie swój "Stary Testament", bo dla współczesnego Polaka jest on po prostu zabawny, wynoście się z powrotem do Azji i przeczytajcie co w Nowym Testamencie przekazał Jezus: "Wy jesteście dziećmi diabła". Radzę Wam jeszcze, żebyście się pośpieszyli, bo jak z zagranicy wróci oszukana i okradziona przez Was polska młodzież, to może Wam nie wystarczyć czasu na spakowanie się. Przez kilkadziesiąt lat okradacie bezkarnie moją Ojczyznę i ukrywacie swoje diabelskie pochodzenie, lecz powoli nadchodzi kolejny kres Waszych podstępnych morderstw dokonywanych na narodach świata i - jak przed laty - będziecie rozpaczać nad skutkiem nie bacząc na przyczynę. Osobiście uczestniczyłem w kilku rasistowskich procesach sądowych, gdzie "śniadzi" potomkowie żydowskich NKWD-zistów w polskich togach sędziowskich, zgodnie ze wskazówkami Talmudu, wydawali wyroki skazujące Polaków tylko za jasne oczy i białą skórę. Pamiętajcie pejsaci biskupi, że to Wy jesteście bezpośrednio odpowiedzialni za mordowanie Europy tzw. "egzotycznymi chorobami", jak np. małpi wirus HIV, bo to Wy sprowadzacie kolorowych do Europy pod pretekstem pomocy biednym; jest to podwójne morderstwo, bo najpierw odbieracie chleb naszym dzieciom i wysyłacie na placówki propagandowe do Afryki i Azji, a potem Wasze "owieczki" sprowadzane dla odwrócenia uwagi od Żyda, zarażają Białych Europejczyków. Zapraszam do obejrzenia dowodów na to. co w tym artykule napisałem na stronach internetowych pod adresem
i polecam moje wcześniejsze artykuły na stronie
Wprawdzie kilka serwerów już nam zamknięto i do aktualnych też jest kilka włamań dziennie, to ciągle można tam obejrzeć filmy (na pełnym ekranie jak w telewizji, wystarczy kliknąć prawym przyciskiem myszki na ekran i w pasku opcji ustawić pełen ekran) albo pobrać pliki do komputerów wolniejszych i w razie gdy mnie uciszą, udostępnić innym Polakom, którzy nie wiedzą co się ostatnio wydarzyło w Europie, bo oglądają koszerną telewizję. Zrobiłem w sumie ponad 30 filmów dokumentalnych i kilkaset programów telewizyjnych, jednak za najważniejszy uważam ten, który znajdziecie Państwo pod adresem
nie padło tam ani razu słowo "Żyd", a zatem polecam ten film alergikom.
Jeśli po obejrzeniu tego filmu poczujecie, że coś w Was drgnęło, to znaczy że macie Słowiańskiego Ducha, którego żaden azjatycki pastuch nie zabije i nie powiesi na krzyżu; starajcie się wokół siebie odnaleźć ludzi podobnie myślących, a nadejdzie dzień, w którym jak niegdyś pod Grunwaldem Słowianie przepędzą obcych przybłędów i odbiorą to, co zostało im skradzione. Ps. Do Polskich "elit" Oddajcie nam Ojczyznę, skradziony dorobek pokoleń, historię, kulturę i Boga, pozwólcie godnie żyć w Ojczyźnie, to uwierzymy że chcecie być Polakami, w przeciwnym razie wynoście się do swojego Taty Szatana. Edward Maciejczyk Toronto, styczeń 2007 rok.
PS. Nie mam żadnych preferencji osobowych ani partyjnych, wybór osób występujących w moich filmach jest zupełnie przypadkowy i polega na spontanicznym pokazywaniu prawdy. Brukselskie Odyńce chcą wprowadzić cenzurę na internet i ma się to nazywać "system antyspamowy", który ręcznie sterowany przez samozwańczych władców Europy, będzie decydował na jakich serwerach jest tzw. spam i zatykał usta tzw. nienormalnym do których już zostałem wliczony ponieważ nie "nadstawiam policzka ".
PRZEPYCHANKI W KOLEJCE BANKRUTÓW „Włochy są celem ataku spekulacyjnego” – twierdzą komentatorzy ekonomiczni po wczorajszym „dupnięciu” giełdy w Mediolanie, nazwanym już „czarnym poniedziałkiem ". Według poprawnej politycznie terminologii rynków finansowych powinienem napisać, że „indeksy powędrowały na południe”. Szczególnie daleko „na południe” zapędził się indeks instytucji finansowych. Jakoś „instytucje finansowe” „inwestujące” na giełdzie w Mediolanie najmniejsze zaufanie wykazały wobec „instytucji finansowych” na tej giełdzie notowanych. Pewnie wiedzą najlepiej jak wygląda prawdziwa sytuacja w „instytucjach finansowych”. Prezydent Włoch Giorgio Napolitano zaapelował o „narodową jedność w obliczu trudnych prób, które są na porządku dziennym” oraz „wstrząsów na rynkach”.
http://gielda.onet.pl/komentatorzy-wlochy-sa-celem-ataku-spekulacyjnego,18726,4789084,1,news-detal
„Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy zwołał na poniedziałek rano nadzwyczajne spotkanie osób odpowiedzialnych za walkę z kryzysem zadłużenia w strefie euro z powodu nasilających się obaw, że Włochy, trzecia po względem wielkości gospodarka regionu, mogą być kolejnym krajem dotkniętym przez kryzys” - podała agencja Reuters.
http://gielda.onet.pl/reuters-decydenci-z-e17-spotkaja-sie-w-sprawie-wlo,18726,4788053,1,news-detal
Jak rozumiem, ratowanie Grecji, aby nie pociągnęła za sobą innych państw nic nie dało. Pewnie dlatego zaczynają przedzierać się do „mainstreamu” głosy, że Grecji nie ma co ratować i trzeba pozwolić jej zbankrutować.
Zaświtała mi przez chwilkę w głowie głupia nadzieja, że może tym razem nie będzie już żadnej wymówki i w końcu uznany zostanie za oczywisty upadek socjalizmu. Ale natychmiast sobie przypomniałem, że jak z zbankrutował we wrześniu 2008 roku Lehman Brothers okrzyknięto, że na Wall Street zbankrutował… kapitalizm i uzasadniająca go „ideologia neoliberalna”. Tymczasem „Lehmańscy” zbankrutowali z dokładnie tego samego powodu, z którego bankrutuje Grecja, a za moment Włochy. Z powodu długu! Jak się nie ma długów, to się nie bankrutuje! Proste? Niby proste, ale chyba nie dla wszystkich. Niektórym film się gdzieś urywa. Ale nie w takim sensie w jakim powszechnie rozumiane jest pojęcie „zerwania się filmu”. Oni kręcą swój własny film „dokumentalny” według własnej tezy i muszą poszatkować obraz, żeby do tezy pasował. Przykładem może być „analiza” dotycząca Hiszpanii:.„Początek problemów Hiszpanii zbiegł się w czasie z wyborami do parlamentu na początku 2008 roku. Nowy rząd socjalistów od początku zmuszony został do zastosowania nadzwyczajnych środków antykryzysowych. Hiszpania borykała się z najwyższym bezrobociem od 1996 roku dochodzącym do 3 mln obywateli” „Rząd socjalistów choć na początku swojej kadencji znalazł się w trudnej sytuacji, szybko zdecydował się na przeznaczenie ze środków publicznych 11 mld euro na stworzenie 300 tys. nowych miejsc pracy”. „Hiszpański rząd oprócz bezrobocia, stanął przed innym poważnym problemem. Deficyt sektora finansów publicznych w 2009 roku wyniósł 11,4 proc. PKB. Zmusiło to socjalistów do uruchomiania programu oszczędności o wartości 15 mld euro. Dzięki temu deficyt do końca 2010 roku miał spaść do 9,3 proc. PKB, w 2011 roku do 6 proc., a w 2013 poniżej dopuszczanego przez Unię Europejską - 3 proc. PKB.” Pod tą „analizą” skromnie podpisał/a (?) się „ms”.
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,9928360,Hiszpanii_stanie_w_kolejce_po_miedzynarodowa_pomoc_.html
Może „ms” zechce odpowiedzieć na pytania:
1) Kto rządził w Hiszpanii w latach 2004-2008 i po kim „nowy rząd socjalistów” odziedziczył problemy budżetowe?
2) Skąd się wzięły „problemy” w 2008 roku?
3) Jak się ma „szybkie przeznaczenie ze środków publicznych 11 mld euro na stworzenie 300 tys. nowych miejsc pracy” do „programu oszczędności o wartości 15 mld euro”?
4) No i dlaczego „deficyt nie spadł do końca 2010 roku do 9,3 proc. PKB”?
Bo moim zdaniem:
1) Od 2008 roku rządzą ci sami socjaliści, którzy w 2004 roku wygrali wybory na skutek manipulacji opinią publiczną po zamachach bombowych w madryckim metrze tuż przed wyborami z 2004 roku.
2) Problemy budżetowe wzięły się stąd, że socjaliści po wygraniu przez przypadek wyborów w 2004 roku dzięki terrorystom z Al Kaidy zajęli się walką z Kościołem, promocją homoseksualizmu i rozliczaniem zbrodni prawicy z czasów generała Franco a żeby zdobyć poparcie dla swojego Programu politycznego postanowili przekupić wyborców rozdając na prawo i lewo przywileje socjalne.
3) Jeśli „program oszczędności” był wart 15 mld euro, a program „tworzenia nowych miejsc pracy” był wart 11 mld euro to na mój rozum musieli obciąć o 4 mld więcej niż zaplanowali wydać.
4) No i właśnie dlatego deficyt nie spadł tak, jak zakładali.
Socjalizm „z ludzka twarzą” bankrutuje. Tak samo jak 20 lat temu zbankrutował komunizm bez „ludzkiej twarzy”. I mamy następującą alternatywę: albo wolny rynek – jaki nastał gdy zbankrutowały monarchie absolutne a wraz z nimi etatystyczna teoria merkantylizmu – albo jakaś nowa dyktatura. Trwające obecnie przepychanki w kolejce bankrutów nikogo nie uratują. Gwiazdowski
W wieku 96 lat zmarł Aleksy Kowalik, jeden z obrońców Westerplatte 1939 roku. Żyje jeszcze dwóch westerplatczyków W wieku 96 lat zmarł Aleksy Kowalik, jeden z obrońców Westerplatte 1939 roku. Zanim w przededniu wojny trafił do wojska, pracował na roli. Najpierw został przydzielony do 77. Pułku Legionów w Lidzie. Dopiero stamtąd 31 lipca 1939 roku skierowano go na Westerplatte - wspomina prezes Klubu Obrońców Westerplatte w kraju i za granicą, Stanisława Górnikiewicz-Kurowska z Gdańska, autorka książki "Lwy z Westerplatte". W czasie walk o Westerplatte Kowalik obsługiwał działko przeciwpancerne. Został ranny. To on zniszczył cysternę, za pomocą której Niemcy chcieli spalić obrońców.- Dostał się do niewoli niemieckiej w Prusach Wschodnich, gdzie pracował na gospodarstwie rolnym - poinformowała Górnikiewicz-Kurowska. Tam po ponad roku odezwała się stara rana, z której usunięto kulę. Kiedy wyzdrowiał, został odesłany do pracy przymusowej na terenie Luksemburga, gdzie pracował do końca II wojny światowej. Do Polski wrócił w 1947 roku. Zamieszkał w Blachowni w powiecie częstochowskim. Córka Aleksego Kowalika poinformowała, że przez kilkadziesiąt lat jej ojciec się nie ujawniał, dlatego uznawano go za nieżyjącego. - Został odnaleziony przez panią Górnikiewicz-Kurowską za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża dopiero pod koniec lat 70. Wolał spokojne życie, zawsze był skromny - tłumaczyła jego córka. Pogrzeb odbędzie się jutro w Blachowni na cmentarzu przy parafii Najświętszego Zbawiciela. O godz. 15 odprawiona zostanie msza św. w kościele św. Michała Archanioła. Obecnie żyje jeszcze dwóch westerplatczyków. Za: Onet.pl
Zmarł A. Kowalik, obrońca Westerplatte Wczoraj 11.07.11 w wieku 96 lat zmarł Aleksy Kowalik, jeden z obrońców Westerplatte 1939 roku. Mieszkał w Blachowni w województwie śląskim. - Miał świetny wzrok i celne oko. Nawet, kiedy skończył 80 lat, zawsze trafiał w dziesiątkę - powiedziała jego córka Jadwiga Bucz. Urodził się 23 lipca 1915 roku we wsi Łobodno w powiecie częstochowskim. Zanim w 1939 roku trafił do wojska, pracował na roli. - Najpierw został przydzielony do 77. Pułku Legionów w Lidzie. Dopiero stamtąd 31 lipca 1939 roku skierowano go na Westerplatte - wspominała dzis prezes Klubu Obrońców Westerplatte w kraju i za granicą, Stanisława Górnikiewicz-Kurowska z Gdańska, autorka książki "Lwy z Westerplatte". W czasie walk o Westerplatte Kowalik obsługiwał działko przeciwpancerne. Został ranny. - Dostał się do niewoli niemieckiej w Prusach Wschodnich, gdzie pracował na gospodarstwie rolnym - poinformowała Górnikiewicz-Kurowska. Tam po ponad roku odezwała się stara rana, z której usunięto kulę. Kiedy wyzdrowiał, został odesłany do pracy przymusowej na terenie Luksemburga, gdzie pracował do końca II wojny światowej. Do Polski wrócił w 1947 roku. Ożenił się i zamieszkał w Blachowni w powiecie częstochowskim (woj. śląskie). W 1981 roku przeszedł na emeryturę, a dziewięć lat później otrzymał nominację na stopień podporucznika w stanie spoczynku. Aleksy Kowalik został odznaczony m.in.: Krzyżem Walecznych, Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Górnikiewicz-Kurowska kilkadziesiąt lat życia poświęciła zbieraniu informacji o obrońcach i spisywaniu ich relacji. Świadków szukała także poza Polską. Wielu dawnych westerplatczyków odnalazła m.in.: w Niemczech, USA i na Białorusi. Często z nimi podróżowała po kraju, chciała, żeby inni - zwłaszcza uczniowie szkół - także mogli poznać ich historię. W swojej książce "Lwy z Westerplatte" Górnikiewicz-Kurowska wymienia 206 nazwisk, podaje także biogramy, opracowywane m.in. na bazie rozkazów dziennych, w których komendant powoływał żołnierzy do służby. Źródłem była także jej korespondencja z biurem Polskiego Czerwonego Krzyża oraz relacje zbierane w trakcie powojennych zjazdów byłych obrońców, którzy każdego roku spotykali się na Wybrzeżu. Aleksy Kowalik, podobnie jak wielu innych byłych obrońców, często odwiedzał szkoły. - Opowiadał, jak działkiem, które obsługiwał, zestrzelił cysternę z benzolem, którą Niemcy wysłali w ich stronę, żeby ich wypalić - opowiadała Jadwiga Bucz, najmłodsza z czterech córek Kowalika. Dodała, że "miał świetny wzrok i celne oko". - Nawet kiedy skończył 80 lat, zawsze trafiał w dziesiątkę - wspominała Bucz. Córka Kowalika powiedziała, że przez kilkadziesiąt lat jej ojciec się nie ujawniał, dlatego uznawano go za nieżyjącego. - Został odnaleziony przez panią Górnikiewicz-Kurowską za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża dopiero pod koniec lat 70. Wolał spokojne życie, zawsze był skromny - tłumaczyła jego córka. Pogrzeb odbędzie się jutro w Blachowni na cmentarzu przy parafii Najświętszego Zbawiciela. O godz. 15 odprawiona zostanie msza św. w kościele św. Michała Archanioła. Aleksy Kowalik był jednym z ponad dwustu obrońców Westerplatte z września 1939 roku. Obecnie żyje jeszcze dwóch westerplatczyków.
Autor: JMR
Kompleks niższości Spora część Polaków - przede wszystkim zwolennicy PiSu – ma dziwny stosunek do Rosji. Z jednej strony się jej boją – z drugiej pragnęliby jej jak najbardziej zaszkodzić. A do tego wszystkiego dochodzi kompleks wyższości w stosunku do pojedynczych Rosjan! Nie ma najmniejszego powodu, by tak się zachowywać. Przede wszystkim: nie trzeba się bać. Polacy zapomnieli o czasach, gdy wojska hetmana Żółkiewskiego zdobyły Moskwę – i gdy zdobyła ją Wielka Armia Napoleona, w której przecież stanowiliśmy też jakąś cząstkę. Pamiętany za to porażki w Wojnie Listopadowej, w nieszczęsnych insurekcjach i powstaniach. Co najgorsze: pamiętamy Niezwyciężony Związek Sowiecki, ale on już upadł i nie powróci. A od Rosji oddzielają nas: Białoruś, Litwa, i Ukraina. Państwo polskie jest słabe – ale rosyjskie, wbrew pozorom: też. Moskwa pochłonięta jest rozwiązywaniem problemów aspiracji regionalnych – i nie idzie tu tylko o maleńką Czeczenię; a, na przykład: Syberia? Co ważniejsze: Rosja ma problemy znacznie poważniejsze, niż Polska: ujemny przyrost naturalny, wyraźna nad'umieralność mężczyzn (spowodowaną beznadzieją życia – i alkoholizmem), problemy z mafią i z „czarnymi” - czyli ludnością z Południa, głównie muzułmańską. Ma też problemy z ludnością chińską, przelewającą się przez Ussuri. W miasteczkach wzdłuż tamtej granicy Chińczycy stanowią już wyraźną większość. I Moskwa tak samo nie wie, co z tym robić, jak nie wiedzą państwa Europy Zachodniej.
Co do Rosjan: kompleks wyższości możemy schować do szafy. W Rosji zaczyna wyłaniać się elita, która niedługo zastąpi tamtą, carską. To pokolenie to dopiero nouveau riches – ale już następne... Rosjanie zresztą jeszcze 20 lat temu patrzyli na nas z zazdrością (żeśmy „Zachód”) - ale już przestali. Teraz jesteśmy dla nich wiecznie sprawiającymi kłopoty „Pszekami” Natomiast napadać na nas nie chcą – i nawet nie bardzo mają jak. Z Królewca? Poza tym: nie te czasy. Więc zamiast pogardzać Rosjanami i bać się ich jednocześnie proponuję uświadomić sobie, że nie jest to jakaś wyjątkowa potęga, choć terytorialnie ogromna – ale Rosjan jest raptem dwa razy tyle, co Polaków. Trzeba więc tylko pracować, pracować i pracować – i bogacić się. Trzeba mieć dzieci – i wychowywać je na przemysłowców i żołnierzy. I za kolejne 20 lat będziemy mogli znów patrzeć na Rosjan z wyższością. Naszym wrogiem nie są Rosjanie. Naszym wrogiem jest pasożytnicza, płaszcząca się przed Brukselą, skorumpowana i głupia „klasa polityczna”. I to nie „Ruskie” blokują np. eksport naszych warzyw do Rosji. To nie Rosjanie wymyślili te idiotyczne kontrole fito-sanitarne – tylko Bruksela. I kiedy Rosjanie stwierdzają, że na 17 laboratoriów badających te warzywa działa jedno (!!) - to się oburzają. A kiedy „nasz Rząd” odpowiada im, że działają wszystkie... i wymienia jeszcze jedno – to ich szlag trafia. A nasza „klasa polityczna” zajęta jest prezydowaniem Radzie Unii Europejskiej... JKM
Likwidacja programu "rodzina na swoim"
1. Właśnie w Parlamencie dobiegły końca prace nad takimi zmianami ustawy dotyczących wsparcia dla budownictwa mieszkaniowego dla rodzin starających się o swoje pierwsze mieszkanie, że w praktyce oznaczają likwidację programu „rodzina na swoim” od 1 stycznia 2012 roku. Program ten mówiąc najogólniej polegał na dofinansowaniu odsetek od kredytów na cele mieszkaniowe przez pierwsze 8 lat ich spłacania. Dotyczyło to zarówno mieszkań kupowanych na rynku pierwotnym jak i wtórnym jednak przy pewnych ograniczeniach dotyczących metrażu takich mieszkań jak i przeciętnej ceny metra kwadratowego mieszkania. Przez pierwsze lata po jego wprowadzeniu nie cieszył się on specjalnym zainteresowaniem, ponieważ atrakcyjna alternatywą były nisko oprocentowane kredyty we franku szwajcarskim bez żadnych biurokratycznych ograniczeń. Jednak kryzys finansowy, a w konsekwencji gospodarczy uzmysłowił czarno na białym kredytobiorcom ryzyko kursowe związane z kredytami walutowymi, dodatkowo doprowadził do spadku cen mieszkań na rynku pierwotnym i wtórnym, a tym samym coraz więcej mieszkań spełniało warunki cenowe programu. Kredyty w ramach programu „rodzina na swoim” stały się do tego stopnia popularne, że w samym roku 2010 udzielono ich około 60 tysięcy i okazały się istotnym instrumentem wsparcia przez państwo uzyskiwania przez ludzi młodych swoich pierwszych mieszkań.
2. Wzrost popularności programu stał się początkiem jego końca. Wzrost liczby kredytobiorców powodował wzrost poziomu dopłat do odsetek o kredytów mieszkaniowych udzielonych w ramach programu, a to nie mogło podobać się już ministrowi Rostowskiemu. Zarządził w nim zmiany, które tak naprawdę oznaczają jego likwidację. Nie będzie już można nabywać mieszkań na rynku wtórnym (znacznie tańszych), a także wyraźnie obniżone zostaną przeliczniki za pomocą których oblicza się średnią cenę metra kwadratowego mieszkania w danym województwie, co oznacza ,że tylko nieliczne oferty sprzedaży mieszkań (głównie na obrzeżach miast) będą spełniały warunki cenowe programu. Zmienione warunki mają obowiązywać jednak tylko do 31 grudnia 2012 roku, a po tym dniu program definitywnie będzie zlikwidowany. Oznacza to, że ostatni instrument wsparcia budownictwa mieszkaniowego w Polsce i to zaadresowany do młodych ludzi na ich pierwsze mieszkanie, zostanie zlikwidowany.
3. Mimo tego, że ta drastyczna decyzja rządu Tuska dotyczy wyjątkowo dobrze ocenianego programu, który skutecznie wspomagał nabycie pierwszych mieszkań przez młode rodziny, to informacji na ten temat w mediach jak na lekarstwo. Usłużni dziennikarze piszą ,że program dotyczył także ludzi zamożnych (rzeczywiście nie było w nim kryterium dochodowego) a także był wygodny dla deweloperów po pozwalał im szybko sprzedawać wybudowane mieszkania po nawet wysokich cenach, wreszcie ze coraz bardziej obciążał budżet. Nikt nie wspomina jednak, że pomógł on nabyć swoje pierwsze mieszkanie ponad 100 tysiącom młodych rodzin i wreszcie był prawdziwym instrumentem wsparcia rządu dla polityki mieszkaniowej.
4. To zadziwiające jak w prawie zupełnej ciszy medialnej, rząd Tuska i koalicja Platforma -PSL wycofują się z finansowania kolejnej ważnej funkcji państwa, a w tym samym czasie trwa wielodniowa wrzawa medialna o kryzysie w największej partii opozycyjnej. Ta cisza jest tym bardziej dojmująca, bo jeszcze zupełnie niedawno media, ale i politycy rządzącej koalicji pochylali się z troską nad losem około 700 tys. gospodarstw domowych, które zaciągnęły kredyty mieszkaniowe we frankach szwajcarskich i na skutek znacznego umocnienia się szwajcarskiej waluty wobec złotego, mają coraz większe kłopoty z ich spłatą. Jednocześnie likwidowany jest program pozbawiony ryzyka kursowego (kredyty w programie „rodzina na swoim” udzielane tylko w złotych), który był ostatnią już formą wsparcia przez państwo, budownictwa mieszkaniowego w Polsce. Po zabraniu 4 mld złotych z Funduszu Pracy na aktywne formy zwalczania bezrobocia w sytuacji, kiedy blisko 40% bezrobotnych to ludzie do 35 roku życia, po likwidacji stypendiów naukowych to kolejna decyzja rządu Tuska, która uderza w ludzi młodych. Ci ludzie przy urnach wyborczych rządzącej koalicji Platforma -PSL, tego nie zapomną. Zbigniew Kuźmiuk
Odesłać krzyż smoleński do Telawiwu – tam jest jego miejsce. Od ponad roku żydowska propaganda utrzymuje miliony Polaków, którzy stoczyli się do poziomu polactfa, w amoku „smoleńskim”. Jak do tego doszło? Od okrągłego stołu Polska okupowana jest przez żydostwo będące agenturą żydo-Zachodu. Unia Jewropejska jest żydowskim folwarkiem i wymysłem żydostwa, a wszystkie jej „decyzje” uzgadniane są wcześniej na spotkaniach Grupy Bilderberga. USA to Duży USrael i żydowski folwark. NATO to żelazna pięść światowego żydostwa – banksterów i „mędrców syjonu”. W Magdalence żydostwo z PZPR dogadało się z żydostwem z żydo-Solidarności. Komuniści z dnia na dzień stali się piewcami wymyślonych przez żydów żydo-demokracji parlamentarnej, liberalizmu, wolnego (dla żydów) rynku i „prywatyzacji”, czyli szabrowania majątku narodowego przez żydostwo. Byli komuniści na równi z antykomunistami pchali Polskę w łapska NATO i Unii Do tych żydowskich instytucji Polska weszła w czasach (p)rezydentury rzekomego „komucha” (który komunizm odrzucił i stał się agentem żydo-Zachodu) Kwaśniewskiego/Stolzmana. Od lat polska scena polityczna zdominowana jest przez dwie główne żydowskie agentury – PO i PiS. Odmóżdżonym wyznawcom PiS przypominam, że jego liderzy spotykali się z agenturą PO oraz z „komuchami” z SLD w żydowskiej fundacji filantropa Sorosa.
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2467
O przykładach zasług Kaczyńskiego/Kalksteina dla żydostwa pisałem tutaj:
http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?f=3&t=9899&start=0
O agenturalności PO wobec żydostwa pisałem tutaj:
http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?p=25785
Obie żydowskie agentury inscenizują „walkę”, ale tylko po to, aby polactfo głosowało na jedną z nich. Dla żydostwa jest przy tym kompletnie obojętnie, czy Polska będzie rządzona przez agentów z PO czy przez agentów z PiS. Istotne jest tylko jedno: aby była rządzona przez ich agenturę. Podobnie jest we wszystkich innych krajach żydo-Zachodu, okupowanych przez żydostwo. Wszędzie tam istnieją dwie główne „partie” czyli żydowskie agentury inscenizujące walkę, i utrzymujące fikcję demokracji. Jak jest np. różnica pomiędzy „demokratami” a „republikanami” w Dużym USraelu? (P)rezydenci obu tych żydowskich agentur na wyścigi zadłużają USA w żydowskich bankach. Główna „różnica” pomiędzy tymi agenturami dotyczy celów ich bomb. Za „demokratów” bombardowano Serbię, a obecnie Libię. „Republikanie” napadli na Afganistan i Irak. Ale wszystkie te agresje, obojętne czy robione przez „demokratów”, czy przez „republikanów” są realizacją żydowskich planów „mędrców syjonu”. A „demokraci” i „republikanie”, to żydowskie agentury realizujące żydowską politykę podboju świata. Dokładnie tak samo jest z PiS-em i PO. Obie żydowskie agentury są pro-unijne, pro-NATOwskie i pro-amerykańskie. Ale, aby polactfo nie zorientowało się, że PO i PiS to bliźniacze żydowskie agentury, dlatego inscenizowana jest dla nich „wojna” pomiędzy tymi dwoma kibucami. Po podpisaniu przez Kalksteina Traktatu Lizbońskiego popularność jego jak i PiS zaczęła gwałtownie spadać. Wielu dotychczasowym wyznawcom PiS zaczęły otwierać się oczy! No i zaczęli sobie oni przypominać, że to Kalkstein wstrzymał ekshumację w Jedwabnym (aby żydostwo nadal mogło Polaków o Jedwabne oskarżać), że to on zapoczątkował hańbiące Belweder żydowskie harce chanukowe, że to on zalegalizował polski odprysk B’nai B’rith – żydowskiej, rasistowskiej loży, zdelegalizowanej w Polsce w 1938 roku za szkodliwą Polsce działalność. Zachodziła obawa, że polska prawica odetnie się od PiS i zmontuje własną, silną reprezentację. W tym momencie dochodzi do katastrofy smoleńskiej. W prowadzonym przez żydowską agenturę pod nadzorem żydowskiego prowokatora Macierewicza/Singera „śledztwie smoleńskim” wciąż uparcie ignoruje się fakt, że do Smoleńska leciano 10 kwietnia – w sobotę. A nie w dniu państwowego święta ofiar katynia, czyli 13 kwietnia.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzie%C5%84_Pami%C4%99ci_Ofiar_Zbrodni_Katy%C5%84skiej
Chodziło naturalnie o to, aby w „katastrofie” oszczędzić żydów.
http://marucha.wordpress.com/2010/05/26/prawie-perfekcyjna-robota-cia-i-mosadu/
Kaczyński/Kalkstein był zgraną żydowską kartą, bez szans na reelekcję. Zamach upozorowany na katastrofę (za którą odmóżdżone polactwo podpuszczane przez żydowską hasbarę i agenturę obwinia Rosję) wykorzystany został przez żydowską propagandę do wprowadzenia milionów Polaków w stan amoku. Na fali żałoby żydowską szumowinę pochowano na Wawelu, obok żydofila i miłośnika masonów, Piłsudskiego. Amok polactwa utrzymywany jest podstępną żydowską propagandą nadal. Podstępne żydostwo, wykorzystując odmóżdżonych katolików zapędza polactfo na sztuczne barykady. Polactfo walczy o pomniki dla żydowskiej szumowiny, która zażydzała Polskę i która z Polski robiła żydowski folwark. Czyż można jeszcze niżej upaść? Pocztą mailową kolportowane są brednie żydowskiej agentury. Otrzymałem właśnie takiego oto maila: „Proszę czytać i przekazywać dalej. Trwa wojna z bolszewizmem w Polsce!
KRZYŻ SMOLEŃSKI PAMIĘĆ ! HONOR ! SZACUNEK !
http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?f=7&t=11813
KRZYŻ SMOLEŃSKI – BOŻE CIAŁO W WARSZAWIE, SPRAWY POLSKIE
http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?f=7&t=12297
Jerzy Maliński
Nie wiem, czy ów Jerzy Maliński to tylko pieprznięty użyteczny idiota i żydofil, wyznawca Kalksteina, czy też jest on ewidentnym agentem wpływu. Ale, aby w czasach, gdy Polska i świat podbijane są przez żydostwo spod znaku NWO – banksterów i mędrców syjonu” – zaganiać polacftfo na wojnę z bolszewizmem to tylko albo skończony idiota, albo żydowski agent może robić. Nie „bolszewizm” a żydostwo zagraża światu i Polsce. Nie „bolszewicy” a żydostwo okupuje i szabruje Polskę. Nie „bolszewicy” a żydowskie agentury rządzą w zniewolonej Polsce. Odesłać krzyż smoleński do Telawiwu – tam jest jego miejsce! Wypędzić PiS i PO do Izraela – tam jest ich miejsce! Zwalczać żydowską propagandę nasilającą żydofilski amok!
https://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Gajowy w pełni sympatyzuje z poglądem, iż aby w dzisiejszych czasach nawoływać do „zwalczania komunizmu/bolszewizmu” trzeba albo mieć nierówno pod sufitem, albo być agentem wpływu. Jest to po prostu inna wersja „zwalczania faszyzmu/nazizmu”, którego nigdzie nie ma, a w czym celują żydowskie organizacje typu „Nigdy Więcej”. – admin
Obserwowanie dryfującej gospodarki Dług rządu amerykańskiego wyniesie w tym roku około 1,5 biliona dolarów. Od 16 maja krótkoterminowe zadłużenie zostało zamrożone na poziomie około 14,3 biliona dolarów. Od początku roku do 16 maja zadłużenie fiskalne wyniosło 783 miliardy dolarów. Oznacza to, że jeśli do 2 sierpnia nie zostanie osiągnięte porozumienie potrzebnych będzie 275 miliardów dolarów. Łącznie do 30 września 2011, czyli do końca roku podatkowego, potrzebnych będzie około 700 miliardów dolarów. Fundusze te mają pochodzić z emerytur, Social Security i Medicare. W jaki sposób środki te zostaną spłacone? Nie wiemy, ale domyślamy się, że może zostać uchwalona ustawa rekwirująca prywatne emerytury, 401Ks i IRA. Drugą alternatywą jest wytworzenie przez Fed z powietrza 700 miliardów dolarów i kupienie za to długu Skarbu Państwa. Samo to, ze zwykłym finansowaniem, może łącznie osiągnąć ponad 2 biliony dolarów. Oznacza to, że będą musieli wytworzyć kolejne 850 miliardów dolarów, aby powstrzymać gospodarkę przed wpadnięciem w otchłań. Oznacza to, że wytworzone z powietrza dodatkowe fundusze netto, musiałyby wynieść blisko 3 biliony dolarów. To oznacza w efekcie mega-inflację w ciągu 2 do 3 lat. Dodatkowo oznacza to również, że stosunek amerykańskiego długu do PKB przekroczy 100% do końca roku fiskalnego 30 września 2011 roku. Domyślamy się, że Fed może utrzymywać stopy procentowe blisko zera do czasu, aż kredytobiorcy będą mieli już dość spowodowanego tym obniżenia zysków i strat na kapitale głównym wraz z osuwającym się w dół dolarem. Minęły już cztery lata, od kiedy po raz ostatni stopa procentowa wynosiła 5,25%. Ostatecznie stopa procentowa powróci do tego poziomu i wtedy wywoła gospodarcze i finansowe zniszczenie. Możemy Cię również zapewnić, że to nie nabywcy amerykańskich obligacji spychają w dół ich oprocentowanie i podnoszą ich ceny – to Fed jest w pełni za to odpowiedzialny. Ci, którzy szukają bezpieczeństwa w niskooprocentowanych obligacjach amerykańskich pozbawiają się siły nabywczej własnych pieniędzy. W dzisiejszych czasach na rynku nie ma czegoś takiego jak bezpieczeństwo. Są tacy, którzy sądzą, że nadszedł czas, aby rozpocząć podnoszenie stóp procentowych i że czas bodźców stymulacyjnych już minął. Przypuszczalnie mają rację, ale problem leży w tym, że gospodarka nie może stać o własnych siłach. Choć depresja deflacyjna tak czy inaczej w końcu przyjdzie, podniesienie stóp procentowych teraz oznaczałoby wybuch wielkiej wojny lub serii mniejszych. Dla społeczeństwa amerykańskiego lub przynajmniej jego połowy, oczywiste stało się również to, że nie możemy już dalej gromadzić więcej długu i pobudzać gospodarki bodźcami stymulacyjnymi. Obawy społeczeństwa są odzwierciedlane przez wysoką inflację i ogromne bezrobocie. I obydwa te zjawiska pogarszają się z dnia na dzień. Społeczeństwo doświadcza tego już od trzech lat, dlatego łgarstwa wciskane przez prezesa Fed, Sekretarza Skarbu i Wall Street, mówiące że to, co się dzieje jest przejściowe, trafiają w próżnię. Kolejnym wygłupem prezydenta i jego sługusów było niedawno uwolnienie zapasów paliw ze Strategicznych Rezerw Ropy Naftowej. Starczyło to jednak zaledwie na zastąpienie jednodniowej konsumpcji światowej. Miało to pokazać zatroskanie administracji tym, że Amerykanie płacą zbyt wiele za benzynę i że inflacja obcina siłę nabywczą. Ich próba zakończyła się niepowodzeniem, ale sprzedaż rezerw przyniosła nieco środków pieniężnych potrzebnych na finansowanie rosnącego deficytu. Sądzimy, że tak naprawdę o to właśnie w tym chodziło. Ten ruch miał także negatywny wpływ na surowce, złoto i srebro, przynajmniej przez kilka dni. Niepowodzenie tej finansowej i gospodarczej operacji fałszywej flagi pokazuje podstawowe słabości finansowej i gospodarczej struktury Stanów Zjednoczonych oraz siłę surowców, złota i srebra. Każdy ruch cen w dół, wywoływany przez Wall Street i banki, trwa tylko kilka dni lub najwyżej tydzień, a następnie natychmiast wraca z powrotem do silnego podstawowego trendu w górę. Sądzimy, że sami oligarchowie zaczynają wątpić, czy to, co robią, będzie działać. Przykładem owego zwątpienia jest ogromne likwidowanie przez nich nagich krótkich pozycji na srebrze i złocie – coś nie obserwowanego od lat. Banki JPMorgan Chase, HSBC i inne przegrały bitwę o ceny srebra i skapitulowały, pokrywając swoje krótkie pozycje. To było wielkie wydarzenie. Oligarchowie wiedzieli, że miał być przeciwko nim ogłoszony pozew zbiorowy, na podstawie ustawy o przestępczych i skorumpowanych organizacjach (RICO), dlatego pokryli sporą część swoich krótkich pozycji, które były używane do zbijania cen srebra. Złoto zareagowało wzrostem o prawie 35.00 dolarów i zamknęło się wyżej o 32.60 dolara, natomiast srebro podskoczyło o 2.25 dolara i zamknęło się wzrostem o 1.80 dolara. Profesjonaliści wiedzą, co to znaczy. Kartel poniósł druzgocącą klęskę, i jeśli JPMorgan i HSBC przegrają w sądzie, a powinni przegrać, będzie to kosztować oligarchów dziesiątki miliardów dolarów. Pytanie, w jaki sposób zorganizują przerzucenie tych strat na społeczeństwo albo też straty będą tak duże, że JPMorgan i HSBC zbankrutują. Czas pokaże co nastąpi, ale pewnym rezultatem tego będzie zmniejszenie sztucznej kontroli cen złota i srebra na rynkach oraz niewielki, ale jednak, ruch w kierunku powrotu do wolnego rynku. Oligarchowie nie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele tak dużych strat. Pokazuje to, że ludzie ci mogą być pokonani i że wygramy wojnę przeciwko tym przestępcom. W ciągu ostatnich kilku lat kredytodawcy obcięli linie kredytowe, co sprawiło, że wielu Amerykanów nie ma dostępu do kredytów. Silnik, który napędzał gospodarkę przez wiele lat, tanie dostępne kredyty, został wyłączony i dostępność do kredytów stanie się trudniejsza w przyszłości. Kilka lat temu zwróciliśmy uwagę, że dostępność do kredytów zaczyna być zmniejszana, co z biegiem czasu doprowadzi do zmniejszenia konsumpcji. W ciągu dalszych lat wielu Amerykanów wypadło z systemu kredytowego, ponieważ nie mogą spełnić kredytowych lub regulacyjnych kwalifikacji do ich przyznania. To właśnie jest bezpośrednim odbiciem 22.6% bezrobocia i masowych przejęć domów przez banki. Liczba bezrobotnych jest o wiele większa niż podaje rząd, ponieważ prawdziwe dane nie oglądają światła dziennego. Statystyki rządowe zbyt szeroko definiują sektor prywatny. Dlatego zniekształcanie danych trwa nadal – podano na przykład, że w maju prywatne firmy utworzyły 83 000 miejsc pracy, ale z tego 34 000 powstało w ochronie zdrowia, opiece społecznej i edukacji, które są dotowane. Tak więc rzeczywisty wzrost ilości miejsc pracy wyniósł 49.000. Przez ostatnie 2 lata utworzono 980 000 miejsc pracy, a utracono 7.7 mln, natomiast z 8.4 miliona miejsc pracy utraconych w czasie dotychczasowej depresji inflacyjnej tylko 291.000 zostało odzyskane. Jeśli rozpatrzyć 11 lat zamiast 5, utraconych zostało 11.7 miliona miejsc pracy. Rząd musi ożywić produkcję krajową, ponieważ inne narody celowo dewaluują swoje waluty i płacą pracownikom niewolnicze wynagrodzenia. Jedyną rzeczą, która może to zmienić jest wprowadzenie ceł na towary i usługi. Zaostrzone standardy udzielania kredytów i ogromne bezrobocie powstrzymują ludzi od zakupu domów, wystawianych na sprzedaż w ogromnych ilościach w wyniku monstrualnej ilości przejęć przez banki. Jak tu mówić o kupnie domu, kiedy bezrobotny nie może otworzyć konta w banku ani mieć własnej karty kredytowej lub debetowej. Kolejną przyczyną problemu jest to, że konsumenci mają po prostu zbyt duże długi, mimo że zaległości w spłatach spadły o 30% w ciągu ostatnich dwóch lat. Ci, którzy mają pracę radzą sobie jeszcze dobrze, ale utrzymująca się wysoka inflacja zjada ich możliwości konsumowania. To czego Ameryka obecnie doświadcza to płaska gospodarka w trendzie bocznym. Kiedy kryzys kredytowy się zaczął, realny wzrost PKB spadł o 4%, wobec 25% na początku lat 30-tych. Czy ktoś sobie wyobraża, gdzie byłaby gospodarka gdyby nie ratowanie sektora finansowego, administracji i w mniejszym stopniu samej gospodarki? Mówimy o około 5 bilionach dolarów, o których wiemy, że zostały użyte w tym celu. Gdyby odjąć od tego zasiłki dla bezrobotnych, bony żywnościowe, Medicaid i inne usługi socjalne, dziś bylibyśmy w tym samym miejscu, w którym byliśmy w 1930 roku. Już od blisko 5 lat nie ma żadnego ożywienia gospodarczego. Nawet Wielki Kryzys miał ożywienie gospodarcze pomiędzy 1933 i 1934 rokiem. Może nie być III wojny światowej na horyzoncie, ale na pewno mamy wiele wiecznych wojen toczonych w imię wiecznego pokoju. Dziś pretekstem do wszczynania wojen są terroryści i państwa zbójeckie – wymówki, aby oligarchowie mogli toczyć więcej wojen dla własnych korzyści. Śmiech wzbudzają w nas znani ekonomiści, którzy nadal beczą o tym, że bezrobocie w 1930 roku wynosiło 25%, a obecnie zaledwie 9,1%. W roku 1930 bezrobocie U3 wynosiło 25,2%, a U6 37,6%. Obecnie bezrobocie U3 wynosi 9,1%, natomiast U6 16,3%, jednak jeśli wyodrębnić wskaźnik urodzeń i śmierci wynosi ono 22,6%. W latach 30-tych były dwa ożywienia gospodarcze, i obydwa zostały przerwane. W ciągu ostatnich kilku lat widzieliśmy nieznaczne odbicie – w rzeczywistości niewielkie osiągnięcie jak na 4,3 biliona wydanych na to dolarów. Nawet tak zwani konserwatywni ekonomiści używają podawanych przez rząd fałszywych statystyk, które wiedzą, że są zupełną fikcją. Jak mogą oni w takiej sytuacji liczyć na udzielenie przez siebie prawidłowych odpowiedzi na przyszłe problemy gospodarcze i finansowe? Ponadto większość z nich nie uwzględnia geopolityki, co poważnie utrudnia im prognozy. Zgodnie z tym założeniem ci, którzy oczekują spadku cen surowców angażują się w myślenie życzeniowe. Nie tylko widzimy ogień, susze i powodzie, ale także geopolityczne dyslokacje i ucieczkę z giełd i rynków w kierunku bezpieczeństwa surowców, złota i srebra. To się w żadnym wypadku nie skończy w najbliższym czasie. Ekonomiści wciąż widzą możliwość ożywienia gospodarczego bez nakładania ceł – ożywienie to jednak zawsze im się wymyka. Od kilku lat pracownicy pracują na maksimum swoich możliwości i wciąż muszą konkurować z rynkami wschodzącymi ze względu na niemal zerowe stopy procentowe. Pracodawcy stojąc w obliczu wyboru zatrudnienia większej liczby pracowników wybierają opcję przeniesienia produkcji za granicę. Tego rodzaju postawy pracodawców przypieczętowują los Amerykanów. Jak widać, korporacyjna Ameryka utraciła swój kierunek. Korporacje stały się potworami internacjonalizmu, biorącymi udział w niszczeniu Stanów Zjednoczonych i ich światowej waluty rezerwowej, dolara. Kulturą korporacyjnej Ameryki jest zdecydowane skorumpowane dążenie rządu amerykańskiego do wdrożenia korporacyjnego faszyzmu, przypominającego Niemcy i Włochy lat 30-tych, które były próbą generalną dla dzisiejszego rządu. Problemem dzisiejszego świata jest dług – jego nadmiar. Korporacje amerykańskie, zwłaszcza Wall Street, uważają, że tworzenie długu może trwać w nieskończoność, dzięki czemu będą mogły dalej łupić społeczeństwo. Gospodarka Stanów Zjednoczonych wykonuje powolne zanurzenie, ale korporacje to nie obchodzi, ponieważ ich zdaniem, staną się częścią Nowego Porządku Światowego. Nie rozumieją, że utkwili w procesie łupienia społeczeństwa. Co gorsza, całe lub prawie całe złoto należące do obywateli amerykańskich zniknęło. Amerykański dolar jest podobny do wielu innych pustych walut. Ludzie pytają nas często, w jakiej walucie powinni trzymać środki – odpowiedź jest prosta: w żadnej, z wyjątkiem pieniędzy potrzebnych na bieżące wydatki. Właściwe informacje są dostępne dla wszystkich – wszystkie waluty tracą na wartości w stosunku do złota i srebra od 11 lat z rzędu. Czego innego można się jednak spodziewać, kiedy deficyt wszystkich krajów rośnie z roku na rok? I dlatego niemal wszystkie rządy są w pułapce. Muszą kontynuować tworzenie pieniądza i kredytu, albo ich gospodarki się załamią. Problemy nadal nie odeszły: Grecja, pięć innych krajów-bankrutów, euro i UE. Europejski system bankowy wciąż stoi nad przepaścią. W rezultacie inwestorzy nadal uciekają do złota i srebra, choć w małych ilościach. Wszystkie inwestycje w złoto i srebro stanowią jedynie 0,8% inwestycji Amerykanów. Jakie będą ceny tych kruszców, gdy 15% Amerykanów się w nie zaangażuje, podobnie jak to było w latach 80-tych? Sukces złota i srebra jest bezpośrednim odzwierciedleniem monetarnej rozrzutności i dewaluacji dolara. W ciągu ostatnich 2,5 roku złoto przejęło status jedynej prawdziwej waluty. Dolar może ten status odzyskać jedynie poprzez ponowne oparcie na złocie. Po ostatniej przestępczej korekcie na złocie, srebrze i surowcach, w ciągu zaledwie trzech dni, dokładnie tak jak przewidywaliśmy, straty zostały odzyskane. Kartel zbijający ceny traci moc, a wkrótce odejdzie w niebyt. Niebawem wszyscy będziemy oglądać nowe szczyty. Pytanie brzmi: dlaczego rząd i Fed nie stara się rozwiązać problemu sytuacji gospodarczej? Odpowiedź brzmi: nie mają zamiaru tego zrobić, ponieważ chcą gospodarczo i finansowo powalić społeczeństwo na kolana, aby mogli ustanowić Rząd Światowy. Mamy jednak dla nich wiadomość: tym razem przegrają i stracą wszystko. Tak, nastąpi wielka wojna lub seria wojen, nie uciekniemy od tego. Ci kryminaliści nie poddadzą się bez walki i będzie to bardzo brutalna walka. Sytuacja w Grecji, którą jest gwałt i grabież kraju przez bankierów, to zaledwie przedsmak tego, co banki zamierzają zrobić we wszystkich pozostałych krajach. Weszliśmy w okres zmierzchu narodu amerykańskiego – nigdy dotąd nie byliśmy tak przytłoczeni służalczą niekompetencją Kongresu i świty jego biurokratów. Nazywamy ich zespołem A i B. Z każdą zmianą administracji zmieniają się jej członkowie, ale ich staż pracy utrzymuje się długotrwale od wielu lat. Reprezentują oni nie Ciebie, ale swoich władców, którzy kontrolują ich zza kulis. Członkowie Kongresu są tylko marionetkami – wypełniają polecenia i robią to co jakiś czas w innym przebraniu, abyś myślał, że zaszła zmiana (wybory) . Wielu z tych sługusów pochodzi z ośrodków akademickich i choć niektórzy z nich sprawiają wrażenie inteligentnych, nigdy nie skazili swego życia oryginalną myślą, nie przepracowali też ani jednego dnia w realnym świecie biznesu. Wszyscy są uczniami Johna Maynarda Keynesa i jego korporacyjnej filozofii faszystowskiej. Czy to zatem dziwne, że nasz naród znajduje się stanie, w jakim się znajduje? Są to ci sami geniusze, którzy spowodowali ogromny wzrost podaży pieniądza i kredytu zaczynając go 11 lat temu, po to aby na koniec wprowadzić QE1 i QE2 oraz bodźce stymulacyjne 1 i 2, które służyły tylko i wyłącznie ratowaniu sektora finansowego przed niewypłacalnością i skorumpowanego rządu przed upadłością – obydwa te procesy rozpadu są nadal w toku. Wall Street i banki otrzymały olbrzymie ilości pieniędzy zapewnionych przez obywateli amerykańskich, których życiowe oszczędności zostały skonfiskowane. Banki pożyczają pieniądze od Fedu na blisko zero procent i inwestują je w wysoko zwrotne derywaty i spekulacje na całkowicie ustawionych i zmanipulowanych rynkach. Do jakiego stopnia ta gra jest sfałszowana przez Wall Street widać dzięki faktowi, że wiele dużych firm od wielu miesięcy nie notuje ani jednego dnia straty na giełdzie. Normalnie to niemożliwe, chyba że gra jest sfałszowana. I tak właśnie jest – dla korzyści korporacji należących do oligarchów. Te centra zysków są tworzone w celu wyrównania ogromnych strat poniesionych przez nich na złych kredytach, hipotekach i innych spekulacjach. Banki przeciętnie były wylewarowane w stosunku 70 do 1. Obecnie jest 20 do 40 do jednego, w porównaniu do standardowego lewarowania na poziomie 9 do 1. W rezultacie rząd patrzy jak jedynie 20% jego oferty długu jest kupowane przez Amerykanów i zagranicę. Reszta jest kupowana przez Rezerwę Federalną, która w większości dla zaspokojenia tych potrzeb tworzy pieniądze i kredyt z powietrza. Wszyscy wiemy, że koncepcja tworzenia pieniądza i kredytu dla rozwiązania problemów gospodarczych, nie zadziałała w 1930 roku i nie będzie działać również obecnie. Ci, którzy wierzą, że będzie działać, są głupcami lub kierują się własnym interesem. Twórcy takiej polityki również doskonale wiedzą, że nie będzie ona działać, ale czy istnieje lepszy sposób na powalenie Ameryki finansowo i gospodarczo na kolana? W efekcie, QE3 lub podobny program o zbliżonej nazwie, będzie nadal implementowany i ostatecznie ujawnione zostanie, że program taki istnieje. Wielkość QE3 wyniesie przypuszczalnie około 2.3 biliona dolarów dodatkowych pieniędzy i kredytu wpompowanych do systemu po to, aby mógł on działać dopóki panowie wszechświata nie rozpętają nowej wojny i będą gotowi, aby wyciągnąć wtyczkę. Jest to bardzo niebezpieczna dla oligarchów gra, ponieważ jeśli społeczeństwo odkryje, co oni robią – stracą wszystko. Teraz rozumiesz, dlaczego alternatywne Talk Radio i Internet są tak bardzo ważne. Jak zostaliśmy poinformowani przez nielegalnego imigranta rezydującego w Białym Domu, dług tak naprawdę nie jest długiem i niemożliwe jest, aby Stany Zjednoczone zbankrutowały. Tak, a świnie potrafią latać. To, co możemy dostrzec w owej sadze o podniesieniu limitu długu jest powtórzeniem reformy podatkowej z 1986 roku. Ten pomysł Ronalda Reagana zniszczył 8 milionów amerykańskich milionerów, doprowadzając ich do ruiny. Reforma zmieniła zasady dotyczące odpisów inwestycji, bez wprowadzenia podobnych uregulowań w kwestii zadłużenia. Wprowadzone cięcia prawdopodobnie dotyczyć będą Social Security i Medicare, dwóch programów za które zapłacili Amerykanie. Chodzi o to, aby zagłodzić starców i upewnić się, że odejdą tak szybko jak to możliwe, ponieważ według oligarchów są po prostu niepotrzebnymi darmozjadami. Stany Zjednoczone maszerują wprost nad krawędź klifu, z 60% populacji żyjącej w całkowitej niewiedzy – nie mającej pojęcia, jakie czekają ich problemy. Miejmy nadzieję, że uda się ich obudzić. Bob Chapman
Tłumaczenie: davidoski
Wołyń 1943 – wciąż trzeba domagać się prawdy ZAŁOŻENIA IDEOWO-PROGRAMOWE MIĘDZYNARODOWEGO KOMITETU HONOROWEGO OBCHODÓW 70. ROCZNICY APOGEUM LUDOBÓJSTWA DOKONANEGO PRZEZ UKRAIŃSKICH SZOWINISTÓW W LATACH 1939-1947 W związku ze zbliżającą się 70. rocznicą apogeum ludobójstwa, dokonanego na polskiej ludności wiejskiej Kresów Wschodnich II RP przez szowinistów ukraińskich – Polskie Stronnictwo Ludowe oraz Kresowy Ruch Patriotyczny, pragnąc godnie uczcić pamięć bestialsko pomordowanych bezbronnych ofiar, powołuje Międzynarodowy Komitet Honorowy Obchodów. Patronami obchodów zostali obrani:
ZYGMUNT JAN RUMEL i WIKTOR POLISZCZUK
Uroczystości rocznicowe będą się odbywać pod hasłem:
P O L S K A – U K R A I N A – P R Z Y J A Ź Ń I P A R T N E R S T W O
O U N – U P A – H A Ń B A I P O T Ę P I E N I E
Komitet stoi na gruncie wierności prawdzie historycznej. A oto sprawy, które wymagają udziału polskich władz państwowych:
1. Pomimo deklarowanego partnerstwa strategicznego Polski i Ukrainy, dotychczas nie było godnego pochówku większości ofiar ludobójstwa dokonanego przez szowinistów ukraińskich, głównie z OUN-UPA, a szczątki pomordowanych do dziś poniewierają się w nieoznaczonych i nieznanych miejscach.
2. W oficjalnej historiografii ukraińskiej i polskiej prawda o tym ludobójstwie jest fałszowana, a jej okrucieństwa i rozmiary są pomniejszane.
3. W 1991 roku Senat III RP podjął uchwałę potępiającą Operację „Wisła”. Ta uchwała była oparta na przesłankach niezgodnych z prawdą historyczną i zapoczątkowała ciąg fałszerstw. (Prawdą jest, że Operacja „Wisła” położyła kres ludobójstwu UPA w województwie rzeszowskim i terenach nadbużańskich).
4. Stanowczo protestujemy przeciw odsłonięciu pomnika w Sahryniu, ponieważ wieś ta stanowiła ufortyfikowaną bazę wypadową UPA, skąd dokonywano zbrodniczych ataków na ludność polską. Planowana obecność tam prezydentów Polski i Ukrainy będzie kolejnym aktem oficjalnego fałszowania historii. Prezydent RP nie powinien legitymizować gloryfikowania zbrodniarzy z OUN-UPA, tak jak to czynił swego czasu prezydent A. Kwaśniewski, który ufundował i uroczyście odsłonił pomnik upowców w Jaworznie oraz wielokrotnie przepraszał Ukraińców za – jak to określił – „polskie bezeceństwa”.
5. Z oburzeniem odnotowujemy zablokowanie podjęcia przez Sejm RP projektu uchwały o ustanowieniu dnia 11 lipca Dniem Pamięci i Męczeństwa Kresowian. Ten projekt został zdjęty z porządku dziennego obrad Sejmu przez marszałka Grzegorza Schetynę. Jak twierdzi przewodniczący Światowego Kongresu Nacjonalistów Ukraińskich Jewgienij Czulij, interweniował on w tej sprawie u Marszałka Sejmu. Zdjęcie z porządku obrad Sejmu projektu tej uchwały stoi w wyraźnej sprzeczności z Uchwałą Sejmu RP z dnia 15 lipca 2009 r., w której zawarta jest dyspozycja przywrócenia pamięci współczesnym pokoleniom prawdy historycznej o tragedii Kresów Wschodnich II RP.
6. Uważamy, że należy skończyć z głoszeniem fałszywego hasła „pojednania” Polaków i Ukraińców, gdyż nie było i nie ma między naszymi narodami nienawiści, natomiast istnieje problem ostatecznego rozliczenia i oficjalnego potępienia szowinistów ukraińskich, w tym z OUN-UPA, którzy wymordowali ponad 150 tys. Polaków oraz Żydów, Rosjan, Czechów, Ormian, Cyganów i kilkadziesiąt tys. Ukraińców, odmawiających udziału w zbrodni lub pomagających swym polskim sąsiadom. Hasło „pojednania” głoszą obecnie pogrobowcy Bandery, pragnąc w świadomości Polaków, Ukraińców i innych narodów zrównać kata z ofiarą.
7. Należy ukazywać szerokiej opinii publicznej heroiczną postawę tych Ukraińców, którzy za pomoc Polakom zostali, wraz ze swymi rodzinami, zamordowani w okrutny sposób przez banderowską Służbę Bezpeky.
8. Z niepokojem obserwujemy intensywne odradzanie się, szczególnie na terenie zachodniej Ukrainy, szowinizmu ukraińskiego, który ma wybitnie antypolski charakter i zgłasza publicznie roszczenia terytorialne wobec państw sąsiednich, a szczególnie wobec Polski.
Komitet Honorowy będzie współdziałać z Ogólnopolskim Komitetem Organizacyjnym Obchodów Rocznic Banderowskiego Ludobójstwa, strukturami samorządowymi, terenowymi ogniwami Polskiego Stronnictwa Ludowego, a także z innymi organizacjami patriotycznymi, w tym szczególnie kresowymi. Program obchodów zostanie ustalony na pierwszym posiedzeniu komitetów – honorowego i organizacyjnego we wrześniu 2011 r.. Komitet Honorowy wzywa władze Rzeczypospolitej Polskiej i miasta stołecznego Warszawy do:
a) wydania zezwolenia na wzniesienie w Warszawie pomnika wszystkich ofiar ludobójstwa dokonanego przez szowinistów ukraińskich, według projektu prof. Mariana Koniecznego,
b) zrezygnowania z uroczystości odsłonięcia pomnika rzekomych ofiar Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich w Sahryniu,
c) nadania obchodom 70. rocznicy zbrodni ludobójstwa charakteru oficjalnych uroczystości państwowych,
d) oddania hołdu żołnierzom Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich, Kresowej Samoobrony Polskiej i Wojska Polskiego, którzy walczyli oraz polegli lub zostali zamordowani w czasie walk z UPA.
Przed 70. rocznicą zbrodni ludobójstwa na Kresach Wschodnich Komitet Honorowy pragnie przywrócić prawdę o historycznych zaszłościach i stworzyć przyszłym pokoleniom warunki do przyjaznego współżycia obu narodów. Komitet oczekuje, że również strona ukraińska dokona rozliczenia ludobójstwa szowinistów ukraińskich. Komitet stwierdza jednoznacznie, że banderowskim ludobójstwem nie obciąża narodu ukraińskiego, lecz ukraińskich szowinistów.
Warszawa, 11 lipca 2011 Jan Niewiński, Przewodniczący KRP Jarosław Kalinowski, Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Obchodów
THIERRY MEYSSAN: Libia będzie walczyć z satanistami do ostatniej kropli krwi Legendarny francuski dziennikarz i działacz polityczny Thierry Meyssan niedawno pojawił się w Trypolisie, by wystąpić w programie telewizyjnym „Wołanie o patriotyzm”, który prowadzi były wróg Kadafiego, a obecnie w obliczu zagrożenia suwerenności ojczyzny, wielki sprzymierzeniec, Yousif Shakeer. Studio znajduje się w podziemiach hotelu Raixos, gdzie są również siedziby międzynarodowych mediów – dlatego nie ma obawy o zbombardowanie budynku. Meyssan, który miał wystąpić w telewizji 27 czerwca jest znienawidzony przez satanistów, gdyż to on pierwszy udowodnił, że zamach na World Trade Center 11 września nie był dziełem Arabów, a szajki międzynarodowych gangsterów. Niewiele brakowało, a nie doszłoby do emisji programu – NATO zbombardowało stację retransmisji, jednak inżynierom libijskim udało się naprędce zmontować nową, co opóźniło emisję programu tylko o pół godziny. Bombardowanie instalacji cywilnej jest kolejną zbrodnią międzynarodową, ale widać, że sataniści idą już na całego, wiedząc, że cały świat zaczyna orientować się o ich intencjach – depopulacji, czystkach rasowych i totalitarnej kontroli pozostałych przy życiu. Już 4 lata temy Meyssana uznano za zagrożenie dla „bezpieczeństwa narodowego” i próbowano go kilka razy zgładzić. Czego mogli obawiać się sataniści ze strony Meyssana? Otóż najbardziej groźne dla „Nowego Porządku Światowego” są dowody na ludobójczą działalność ludzi przedstawianych przez media jako nieskazitelnych. Meyssan doskonale rozpracował struktury tej satanistycznej konspiracji, która zdążyła podstępem ogarnąć większość globu. Kraje takie jak Libia czy Białoruś są nielicznymi, w których sataniści nie mogą wprowadzać swoich diabolicznych ludobójczych planów rodzaju żywności genetycznie modyfikowanej, trucia chemikaliami zawartymi w żywności, wodzie i powietrzu, utrudniani dostępu do witamin, odżywek i ziół (Codex Alimentarius), niszczenia rodzin (sądy rodzinne, opieka zastępcza), zniewalania zadłużaniem, „prywatyzacji” własności całego narodu itd. Wystąpienie Meyssana, który dysponuje nieprzeciętną wiedzą na ten temat było na pewno mobilizujące dla narodu libijskiego, który staje obecnie przed wielką próbą obrony humanizmu i cywilizacji, która w swoim centrum ma dobro człowieka, a nie jego zagładę, cywilizacji, którą Jan Paweł II nazywał Cywilizacją Życia.
Na podstawie: http://counterinformation.wordpress.com/
The big Lie: http://www.effroyable-imposture.net
Wideo:
Cz. 1: http://dai.ly/psZ863 lub http://www.youtube.com/watch?v=ziHo-w_hGBc
Cz. 2: http://dai.ly/n9y48y lub http://www.youtube.com/watch?v=4k2ff3dvtGs
Za http://monitorpolski.wordpress.com
Luter odbrązowiony. Na rozdrożach ekumenizmu. Dialog Katolicko Luterański przeżywa swoje apogeum. Po setkach wspólnych spotkań, umizgów (niestety głównie ze strony katolików) doszło w 1999 roku do podpisania wspólnej deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu. Następne lata obfitowały w dalsze gesty i deklaracje, aż w 2005 roku ogłoszono, iż całkowite pojednanie jest „tuż, tuż”. Strona internetowa luteran w Stanach Zjednoczonych podaje nawet datę zjednoczenia ustaloną rzekomo podczas spotkania Światowej Federacji Luteran i Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan, które miało miejsce w dniach 7-8 listopada 2005 roku w Watykanie. Datę wyznaczono na rok 2017, ponieważ wtedy obchodzona będzie 500 rocznica Protestanckiej Reformacji, co tradycyjnie fetowane jest w dniu 31 października, kiedy to w 1517 roku dr Marcin Luter przybił 95 tez na drzwiach kościoła w Wittenberdze. (Ciekawe, bo 2017 roku masoneria będzie czciła trzechsetną rocznicę swego powstania). Od czasu Soboru Watykańskiego II w Kościele Katolickim pojawiło się zielone światło dla działań ekumenicznych. Nie zawsze były to inicjatywy zgodne z Magisterium Ecclesiae i nierzadko łamały fundamenty katolickiej ortodoksji.
Magisterium Ecclesiae i posoborowe wypaczenia Ekumenizm nie jest wynalazkiem Vaticanum Secundum. Sobór jedynie ratyfikował dokumenty, których konstrukcja pozwala na wieloznaczna interpretację. Tak więc, „Dekret o ekumenizmie” czytany w świetle Tradycji pozwala zarówno na w pełni katolickie podejście do innych religii chrześcijańskich oraz na wyciągnięcie wniosków, które wybitnie potępił między innymi papież Pius XI w encyklice „Mortalium Animos” (O popieraniu prawdziwej jedności religii). Ten proroczy dokument opisuje to wszystko co obecnie nierzadko praktykowane jest w Kościele. Już wtedy Pius XI zauważył, że ruch ekumeniczny pod pięknymi hasłami wciągnął w swe szeregi „potężny zastęp katolików„. Każdy współczesny ekumenista hołduje wyświechtanemu hasłu Nieważne jest to, co nas dzieli, lecz to, co nas łączy. Zupełnie innym językiem operuje wspomniana encyklika: Kto więc nie jest z Kościołem złączony, ten nie może być Jego członkiem i nie ma łączności z głową – Chrystusem. Wszystko było takie jasne, proste, logiczne. Tylko Kościół Katolicki posiada pełnię środków i prawdziwy gwarant zbawienia (Nulla salus extra Ecclesiam – Poza Kościołem nie ma zbawienia). Tenże Kościół posiada misję nawracania wszystkich innowierców (w tym luteran) po to, aby powrócili do „miłości chrystusowej” i wyzbyli się herezji i błędów. Dla wielu ignorantów „katolickich” taka optyka to jedynie „skansen” przeszłości. Nowe poglądy przyniósł do Kościoła wiatr rewolucji posoborowej końca lat sześćdziesiątych XX wieku. Dzisiaj nie rozumiemy już ekumenizmu w sensie „powrotu”, w wyniku czego inni „powróciliby” i stali się „katolikami”? pisze kardynał Walter Kasper. Po czym dodaje: To zostało odrzucone przez Sobór Watykański II. Pomijając słowo „katolik” napisane przez kardynała w cudzysłowie, warto zadać pytanie, czy do czasu Soboru Kościół trwał w błędzie, pragnąc nawrócić innowierców? Zdanie kardynała nie jest niestety odizolowane, a sam kardynał w sprawach ekumenizmu reprezentuje cały Kościół Katolicki z racji piastowania funkcji przewodniczącego Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan. Takich szokujących wypowiedzi i dokumentów jest multum. Jednym z najważniejszych jest Charta Oecumenika (Karta Ekumeniczna) sygnowana przez protestantów, schizmatyków i Kościół Katolicki. Z dokumentu dowiadujemy się, że Najważniejszym zadaniem Kościołów w Europie jest wspólne głoszenie Ewangelii słowem i czynem dla zabawienia wszystkich ludzkich istot. A więc każda protestancka sekta, byleby była członkiem „Konferencji Kościołów Europejskich”, zostanie uznana za Kościół, przez którego przemawia Duch Święty i który działa na rzecz zbawienia. Oczywiście Karta tak ustaliła wspólnie „inicjatywy ewangeliczne”, „aby uniknąć szkodliwej konkurencji”. Znajduje się w niej również passus: Zobowiązujemy się do sprzeciwu wobec wszelkich form antysemityzmu i antyjudaizmu w Kościele i społeczeństwie. Tego zabraknąć nie mogło?
Zły papież i dobry Luter Tyle o ekumenizmie. Powróćmy do aspektu dialogu katolicko-luterańskiego i iluzorycznego pojednania. Warto w imię prawdy pochylić się nad niechlubną i zapomnianą historią luteranizmu i samego Lutra. Do dzisiaj pokutuje mit przegniłego obyczajowo Kościoła Katolickiego w XVI wieku, na co odpowiedzieli zaniepokojeni o ortodoksję i obyczajowość pobożni protestanci. Nie pomaga w prostowaniu tego przekłamania posoborowy „meaculpizm”, w którym kolejni papieże biją się w nie swoje piersi, przepraszając za rzekome „grzechy Kościoła”. Co prawda sprawa sprzedawania odpustów i symonii była realnym problemem, ale Luter najdelikatniej mówiąc przejaskrawiał kryzys, który miał dotknąć Kościół. Przerysowaną krytykę wyśmiewał Fryderyk Nietzsche w jednym ze swych pamfletów filozoficznych zwracając uwagę, że wystąpienie Lutra i uwaga, jaką mu poświęcono, świadczyła właśnie o zdrowiu i normalności Kościoła w Niemczech. Sam Rzym nie był w tym czasie wielce budujący dla wiernych, ale zdaje się, że nie zbulwersował aż tak bardzo młodego zakonnika Lutra, który po powrocie ze Stolicy Piotrowej zrezygnował z walki po stronie obserwantów o zaostrzenie reguły i stanął po stronie „liberalnych” współbraci. Tak naprawdę protestantyzm nie wypełniał niszy, którą w kilku miejscach tworzyli niemoralni katolicy. Siłą protestantyzmu był polityczny lobbing.
Odbrązowiony charakter Lutra Warto zadać sobie trud, aby skompletować dzieła Lutra. Jest to niemożliwe, chyba, że dotrzemy do wydawnictw z XIX wieku, przykładowo do kazań reformatora i jego „Małego Katechizmu”. Wydaje się niewyobrażalne, że do tej pory nie można nabyć dzieł zebranych ojca Reformacji. Nic dziwnego, bowiem są wyjątkowo nieekumeniczne. Jego chamskie, a nawet wulgarne sformułowania nie nadają się do poprawnych biografii. Tak scharakteryzował Lutra Jacques Maritain: Ten gwałtownik miał w sobie wiele dobroci, szlachetności, miękkości. Przy tym niepohamowaną pychę i bezgraniczną próżność. Rozum nie odgrywał u niego większej roli. Jeśli pod nazwą inteligencji należy rozumieć zdolność chwytania tego, co ogólnie rozróżnia istoty rzeczy, posłusznego zdążania wzdłuż subtelnych szlaków rzeczywistości – Luter inteligentny nie był, raczej ograniczony, przede wszystkim uparty. Lecz w niezwykłym stopniu posiadał konkretność, inteligencję praktyczną, przebiegłość oraz spryt, zdolność spostrzegania zła u innych, sztukę wynajdowania tysiąca sposobów wyjścia z kłopotliwej sytuacji i druzgotania przeciwnika. To chyba najbardziej trafna ocena Marcina Lutra na jaką natrafiłem.
Luter szokujący Dzieło i słowo Boże mówią nam jasno, że kobiety winny służyć małżeństwu lub prostytucji – tak widzi doktor Luter rolę przeznaczoną niewiastom, po czym rozwija swoją myśl: Jeśli kobiety męczą się i umierają po licznych porodach, nic w tym złego; niech umierają, byle tylko rodziły, na to są. Nic dziwnego, że skutkiem reformacji było całkowite zdziczenie obyczajów w Europie. Na myśl przychodzi fala porwań katolickich zakonnic, na których często dokonywano gwałtów, a następnie oddawano za żony swoim protestanckim „wyzwolicielom”. Tak o tym rozboju i gwałcie pisał Luter do porywacza zakonnic Bernharda Koppe, który nota bene porwał również przyszłą żonę reformatora: Tak jak Chrystus wyciągnąłeś te biedne dusze z więzienia ludzkiej tyranii. Podczas wojny chłopskiej „dobrotliwy” Luter zalecał książętom zabijać chłopów jak wściekłe psy. Jednak największą nienawiścią pałał do Kościoła Katolickiego. Nawoływał do swoistej krucjaty na Rzym: Wydaje mi się, że skoro zwolennicy Rzymu są tak szaleni, jedynym lekarstwem pozostaje, aby cesarz, królowie i książęta przepasali się siłą i zbrojnie uderzyli na owe chwasty całego świata i walczyli z nimi – nie słowami, lecz żelazem. Na koniec apelu do władców świata Luter pisze: Czemuż raczej nie zgładzimy ich mieczem i nie obmyjemy naszych rąk w ich krwi? Reformator nie potrafił polemizować. Podczas debaty publicznej wysłannik Kościoła wytknął mu wszystkie błędy, lecz wtedy nic go nie mogło już zatrzymać. Wszak nienawiść i pycha zaślepiają. Luter używał bardzo niewyszukanych inwektyw w stosunku do swoich wrogów. Papieża zwykł nazywać „antychrystem”, Kościół „diabelstwem”, teologów „kretynami”. Tak oto pisał do wicekanclerza uniwersytetu w Ingolstadt, Jana Ecka:
„Ty, który krwią chrześcijańskich braci nasycić się nie możesz. Idź, badaj i szukaj robaków w gnoju, dopóki się nie nauczysz, co to jest błąd, co grzech i kacerstw. Nie widziałem jeszcze większego od ciebie osła, choć chwalisz się, że przez wiele lat uczyłeś się dialektyki. Uniwersytet paryski i lowański, które zgłosiły zastrzeżenia do Lutra i jego późniejszych pism nazwał szkołą kretów, śmierdzącą kałużą, a profesorów epikurejskimi świniami, diabelską synagogą”. Prawdziwe oblicze Lutra nie może być zdemaskowane zwłaszcza z powodu jego czystej nienawiści do Żydów. Posunął się nawet do wzywania swoich wiernych do palenia synagog, niszczenia żydowskich ksiąg świętych oraz karania śmiercią Żydów, którzy nie przyłączą się do protestantów. Żydzi byli dla reformatora diabłami, stworzonymi po to, by jak najszybciej wrócić do piekła. Pod koniec życia Luter szokował opilstwem i obżarstwem. „Żrę jak Czech i chleję jak Niemiec” – pisał w liście z 2 lipca 1540 r. do swojej żony. W tym okresie jad wylewał się z ust reformatora jak nigdy dotąd. Pluł na wszystko i na wszystkich. Papiestwo obrzucał obelżywymi słowami, nie siląc się na jakiekolwiek wyżyny intelektualne. Jeden z XIX-wiecznych apologetów historii Kościoła podsumował nienawistny język reformatora następującymi słowami: Nie można inaczej sobie wytłumaczyć, jak tylko, że Luter napisał je rozgrzany napojami spirytusowymi. Jeżeli zaś przy pisaniu tej ramoty był rzeczywiście trzeźwym, to uniósł się on, aż do owego stopnia zapamiętałego gniewu, w którym duch, tracąc wszelkie nad sobą panowanie, dochodzi do rzeczywistego obłąkania. Fragment ostatniego jego kazania o rozumie oddaje stan jego duszy:
„Rozum to jest największa kurwa diabelska; z natury swojej i sposobu bycia jest szkodliwą kurwą; jest prostytutką, prawdziwą kurwą diabelską, kurwą zeżartą przez świerzb i trąd, którą powinno się zdeptać nogami i zniszczyć ją i jej mądrość (?) rzuć jej w twarz plugastwo, aby ją oszpecić. Rozum jest utopiony i powinien być utopiony w Chrzcie (?) Zasługiwałby na to, ohydny, aby go wyrzucono w najbrudniejszy kąt w domu, do wychodka”. Luteranizm był coraz bardziej konfesją powstałą w głowie jednego człowieka, którego Gilbert Chesterton nazwał ironicznie „wielkim żywiołowym barbarzyńcą„. Jak bardzo Luter cenił swoja doktrynę, widać po mocnym sformułowaniu reformatora:
„Nie godzę się, aby nauka moja mogła podlegać czyjemukolwiek osądowi, nawet anielskiemu. Kto nie przyjmuje mojej nauki, nie może dojść do zbawienia”.
Luter heretyk Już w zakonie Luter odznaczał się oryginalnością. W jego listach przebija pycha i chęć zdobycia świętości o własnych siłach. Dość wspomnieć, że niektórzy bracia uważali go za opętanego. Warto dodać, że podczas Mszy Świętej prymicyjnej, Luter doszedł do Kanonu, który później sam obalił, i zatrzymał się. Chciał uciec od ołtarza i gdyby nie przymuszenie przez współbraci nie dokończyłby sprawowania Najświętszej Ofiary. Twierdził, że miewał widzenia Chrystusa, a nawet, że rozmawiał z samym diabłem. To ostatnie wydaje się być wielce prawdopodobne? Herezje Lutra przechodziły ewolucję. Swoją doktrynę zmieniał i „ulepszał” coraz bardziej oddalając się od katolicyzmu. Nie brakowało mu też dwulicowości. W swoich 95 tezach Luter mieszał ortodoksję z herezjami. Z jednej strony pisał:
„Kto prawdzie odpustów katolickich zaprzecza, niech przeklęty będzie (teza 71.), zaś gdzie indziej: Ci, którzy przez odpusty zbawienia wiecznego pewnymi być mniemają, wpadną razem z mistrzami swoimi w paszczę szatana” (teza 32.). W końcu Luter zaprzeczył większości prawd katolickich oraz zacięcie zwalczał ofiarny charakter Mszy świętej. Postanowił w tym celu zniszczyć starożytny Kanon mszalny, który tak bardzo pieczołowicie Kościół zachowywał i na wieki sankcjonował podczas Soboru Trydenckiego. Warto dodać, że aż do posoborowej „reformy” liturgicznej Kanon pozostawał nienaruszony, a po nowych zmianach niektóre kościoły protestanckie (zwłaszcza anglikanie) oświadczyły, że nowa „katolicka” Msza jest niemal w pełni zgodna z ichniejszymi liturgiami. Również luterański postulat wprowadzenia języków narodowych do liturgii zrealizowano podczas konstruowania Mszy posoborowej. Także Komunia Święta pod dwiema postaciami i uczynienie z kazania głównej części Mszy to wymysły Lutra. Podstawowym błędem reformatora było przekonanie, że do zbawienia wystarczy sama wiara, bez uczynków. Herezję tę potępił uroczyście Kościół podczas Soboru Trydenckiego. Jednak we Wspólnej deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu z 1999 roku Kościół wyparł się dawnych potępień, które teologia zawsze określała jako nieomylne. W Deklaracji czytamy: wzajemne potępienia z XVI wieku nie dotyczą współczesnych partnerów w ekumenizmie. Nic dziwnego, skoro do stworzenia Nowej Mszy Świętej zaproszono protestantów w celu konsultacji; skoro odprawia się wspólne nabożeństwa; dąży do jedności sakramentalnej; pozwala się pastorom na głoszenie kazań podczas katolickich Mszy świętych i tworzy się definicje świętych niekatolickich. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że Kościół dystansuje się od dawnych anatem. Dzisiaj nie wypada nawet używać takich słów jak „heretyk”, „schizmatyk” czy „odszczepieniec”. Pastorów luterańskich, nie posiadających żadnych święceń kapłańskich, gdyż luteranie je odrzucili, mylnie tytułuje się księżmi.
Pogarda Lutra dla Pisma Świętego Wracając do herezji Marcina Lutra trzeba wrzucić do lamusa mit estymy, jaką rzekomo przykładał do Pisma Świętego. Reformator dokonał własnego przekładu Biblii, tłumacząc ją i interpretując tak, aby potwierdzała jego herezje. Mojżesz dla Lutra jest katem wszystkich, a dziesięć przykazań oryginalny tłumacz skwitował następująco: prawo to jest stosowne dla Żydów, ale nas wcale nie obowiązuje. Księga Machabejska i Księga Estery za dużo judaizują i za dużo w nich pogańskich śmieci. List św. Jakuba przeczący zbawieniu wyłącznie przez wiarę zdaniem Lutra jest listem słomianym. Z czterech Ewangelii Luter za prawdziwą uznał jedynie Ewangelię św. Jana, przeto ją należy przekładać nad inne. O Apokalipsie napisał:
„Nie znajduję nic apostolskiego, ani prorockiego w tej księdze. Apostołowie bowiem nie zwykli przemawiać przenośniami; prorokują w słowach jasnych i zrozumiałych. Niech każdy myśli o tym, co mu doradza jego rozum; co do mnie, mój rozum czuje wstręt do tego i to jest dla mnie dostateczne do odrzucenia”. A więc objawienie św. Jana Luter całkowicie odrzucił.. Sam Luter niewiele sobie robił z krytyków swojego kontrowersyjnego tłumaczenia Biblii. Swoim wiernym zalecał: „Jeżeli wam jaki papista będzie robił korowody z powodu wyrazu „jedynie”, „tylko”, to powiedzcie mu tak od ręki: doktor Marcin Luter chce, aby tak było, i dodajcie jeszcze: papista i osioł jedno są”. Pod koniec życia zgorzknienie doprowadzało go do wybitnie nie dyskusyjnej kondycji: cała ta władza przeciwników sprawia mi tylko radość, mam to w .
Misje zamiast dialogu Taki jest prawdziwy obraz doktora Marcina Lutra. Jeśli ekumenizm ma istnieć, musi bazować na prawdzie, nie tylko teologicznej, lecz również historycznej. Zwróćmy jednak uwagę, że w Kościele Katolickim liberalna część hierarchii próbuje od najmniej 40 lat przeprowadzić rewolucję. Hasła wolności religijnej, kolegializmu i ekumenizmu to hasła rewolucji francuskiej (wolność, równość, braterstwo) zastosowane do rzeczywistości „katolickiej”. Cel był ten sam: przekształcić katolicyzm w propagatora nowej powszechnej religii, opartej na prawach człowieka. Fałszywy ekumenizm jest tego najlepszym przykładem, ponieważ nie zakłada już nawrócenia zbłąkanych heretyków do Kościoła Katolickiego, ale szuka jakiejś „utraconej jedności”, co jest kolejną herezją, ponieważ „jedność” jest cechą stałą Kościoła. Jedynie ci, którzy odpadli od Kościoła Katolickiego utracili „jedność”, a jej odzyskanie możliwe jest tylko na drodze szczerej konwersji. (Doskonałym przykładem dobrze rozumianego ekumenizmu, niech będzie powrót wiernych kościoła anglikańskiego na łono kościoła Katolickiego). Do tej pory pomagali w tym misjonarze, jednak ich działalność w kontekście fałszywego ekumenizmu stoi pod znakiem zapytania. Dlatego właśnie coraz częściej misje zajmują się sprawami pokoju na świecie, zaspokajaniem problemów w krajach trzeciego świata, a zapominają o nawracaniu, głoszeniu i prawdziwym dialogu, mającym na celu przyprowadzenie zbłąkanych owiec do jedynego Pasterza. Robert Wit Wyrostkiewicz
Historię PRL trzeba opowiedzieć na nowo Wciąż słyszymy o „mrocznych czasach PRL” i nie wiadomo, o jakie czasy chodzi – stalinizm, odwilż za Gomułki, marzec 1968, dekadę Gierka, stan wojenny? Z dr. Tomaszem Żukowskim rozmawia Krzysztof Pilawski. Choć od upadku Polski Ludowej minęło ponad 20 lat, stosunek do tamtej rzeczywistości pozostaje jednym z najważniejszych składników polityki, kultury, życia codziennego. Skąd bierze się ten fenomen? – Od czasów „Solidarności” gest odrzucenia PRL ustanawia polską tożsamość. Polska Ludowa nie jest po prostu częścią naszej przeszłości, przedmiotem namysłu historyków, ale miejscem mitycznym, symbolem zła, od którego my, Polacy, po 1989 r. się odcinamy. Odnosimy się do tego, czym nie jesteśmy. I to nas – wolnych ludzi w wolnym kraju – konstytuuje. Legitymizuje ustrój, system gospodarczy, porządek społeczny, symbole. Racją bytu III RP jest zerwanie z komunizmem i PRL. To prawda, że wszystko się zmieniło. Tyle że obraz PRL tworzą głównie rytualne potępienia i egzorcyzmy, mówiące więcej o tych, którzy je wypowiadają, niż o rzeczywistości sprzed 20 lat. Ten rytuał to zasadnicza sprawa. Trudno w nim o rzetelny namysł – np. nad biografiami ludzi, ich wyborami, racjami, którymi się kierowali, gdy PRL istniała. Przecież to było 45 bardzo różnych lat.
Z tego wynika, że wciąż nie możemy się obyć bez PRL. – Brytyjska antropolożka Mary Douglas w „Czystości i zmazie” pisała, że społeczeństwa tworzą swój świat, odrzucając to, co dla nich obrzydliwe. Żeby opowiedzieć o własnej tożsamości, trzeba skonstruować zewnętrze, które wywołuje złe emocje i wstręt. Od niego się odróżniamy.
Władze Polski wyłaniającej się z wojny robiły to samo – budowały tożsamość na negacji Polski sanacyjnej, którą przedstawiano jako kraj dzielonych na cztery zapałek, bosych dzieci, analfabetów, podwórek studni, Berezy Kartuskiej, szosy zaleszczyckiej. Przedwojennej reakcji przeciwstawiano postęp, zacofaniu – nowoczesność, ciemnocie – oświatę, sanacji – demokrację. Używano pojęcia „za sanacji”, które obejmowało przedwojenny „rezerwuar zła”. Dziś mówi się: „za komuny”. Ten sposób konstrukcji nie jest niczym nowym. – Mechanizmy retoryczne są podobne. I w 1945, i w 1989 r. mamy do czynienia z rewolucją. Tworzenie wroga było ważne dla legitymizacji zmian. Skupmy się jednak na roku 1989. David Ost twierdzi, że zasadniczą cechą i problemem transformacji było tłumienie gniewu społecznego. Duże grupy społeczne traciły na przemianach. Oskarżenia o PRL-owską mentalność pomagały pozbawić je głosu i kapitału symbolicznego. Miały odebrać protestom prawomocność. Ks. Tischner spopularyzował pojęcie homo sovieticusa, który nie umie się pozbyć nawyków i sposobu myślenia ukształtowanego w poprzednim systemie. Od centrum do skrajnej prawicy piętnowano ten produkt komunizmu, który nam przeszkadza w gonieniu Europy.
Rezerwat komunistycznych reliktów Władze PRL utyskiwały, że pogrobowcy sanacji wkładają kij w szprychy postępu. – Grupy społeczne, które poparły PRL, stały się beneficjentami nowego systemu. Robotnicy, którzy doprowadzili do jej upadku, zostali zmarginalizowani. Po zwycięstwie „Solidarności” Lech Wałęsa powiedział, że jeśli będziemy mieli silne związki zawodowe, to nigdy nie dogonimy Europy. I rzeczywiście, do niedawna prawa pracownicze właściwie nie interesowały związkowców. Reforma Leszka Balcerowicza była wymierzona w pracowników najemnych, przede wszystkim z wielkich państwowych zakładów pracy, ostoi „Solidarności”. Wchodzenie w demokrację zaczęło się od tłumienia głosów sprzeciwu. Nie tylko pracowniczych. Zlikwidowano komitety obywatelskie, narzucono ustawę antyaborcyjną – i to mimo ponad miliona podpisów zebranych pod żądaniem referendum. Obraz PRL odgrywał i wciąż odgrywa bardzo ważną rolę w uciszaniu części polskiego społeczeństwa. Skoro PRL jest uosobieniem wszelkiego zła, wystarczy powiedzieć, że ci, którym nie podobają się przemiany, są pogrobowcami PRL, boją się wolności, nie potrafią sobie poradzić w ustroju premiującym przedsiębiorczość, inicjatywę, pracę i dojrzałość, bo
są bierni, leniwi i roszczeniowi. Przypisując ich do PRL, pozbawia się ich prawa głosu, umieszcza w rezerwacie reliktów komunistycznych.
Prof. Przemysław Czapliński wyodrębnił postawę narracyjną wobec PRL, którą nazwał groteską antyhistoriozoficzną. Wywiódł ją od Zbigniewa Herberta, który umieścił komunizm, PRL poza czasem i przestrzenią. System był jednakowy w ZSRR, Polsce, NRD, Czechosłowacji i nie podlegał żadnym zmianom. Ta postawa jest dziś ważna, powszechna. W PRL jednak wyraźnie rozróżniano dwa okresy Polski międzywojennej, które rozdzielał zamach majowy. – Te 13 przedwojennych lat to może być spójny okres, choć pewnie i w tym, co nazywamy sanacją, warto wyróżnić czasy od uchwalenia konstytucji kwietniowej i śmierci Józefa Piłsudskiego do agresji na Polskę. PRL jest znacznie bardziej zróżnicowana. Ile dzieli lata 1949-1953 od odwilży albo małej stabilizacji! Czy można postawić znak równości między Bolesławem Bierutem i Edwardem Gierkiem? Te pytania nie przenikają jednak do głównego nurtu debaty publicznej. Wciąż słyszymy lub czytamy o „mrocznych czasach PRL” i nie wiadomo, o jakie czasy chodzi – stalinizm, odwilż za Gomułki, marzec 1968 r., dekadę Gierka, stan wojenny? W tym sformułowaniu PRL nie ma historii, staje się niezróżnicowanym monolitem, znakiem na określenie zła – i tyle. Tak jakby nic w PRL się nie zmieniało – ludzie niczego nie zyskiwali, niczego nie tracili, o nic nie walczyli, nie wiązali z tamtym systemem żadnych nadziei, nie próbowali go wykorzystywać do własnych celów. Popatrzmy szerzej. Robotniczy ruch rewolucyjny inspirowany marksizmem pojawił się na ziemiach polskich w drugiej połowie XIX w. Jak porównać działacza aparatu partyjnego z lat 70. z osobą, która w latach 30. organizowała protesty robotnicze? Inne motywacje, inne ryzyko, inny stosunek do władzy, zupełnie inne osadzenie w rzeczywistości. W ramach prac Archiwum Etnograficznego przy Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego Anna Zawadzka zrealizowała niezwykle ciekawy film dokumentalny „Żydokomuna”. Przeprowadziła wywiady z osobami zaangażowanymi w ruch komunistyczny i socjalistyczny w latach 30. i później. Dla rozmówców Zawadzkiej akces do lewicy był aktem nonkonformizmu, groził utratą pracy, represjami i więzieniem. Przede wszystkim był reakcją na faktyczny wyzysk i opresję społeczną. W latach 30. nikt nie mógł przewidzieć, że wkrótce radykalna lewica obejmie władzę, a tym bardziej, jak ta władza będzie wyglądać. Dzisiaj członków SDKPiL albo Bundu wrzuca się do worka z „komuną”, a następnie zrównuje komunizm z faszyzmem, co jest już całkowitą pomyłką.
Osadzenie PRL poza czasem i przestrzenią sprawia, że mało kto wie np., iż w latach 60. – a więc za Władysława Gomułki – było znacznie mniej więźniów politycznych niż w wielu państwach Zachodu... – Władza, która wsadza przeciwników do więzienia, nie budzi mojej szczególnej sympatii, nawet, jeśli wsadza ich mniej niż inni. Ale PRL nie była złem absolutnym i wbrew powszechnemu przekonaniu pewne procesy zachodziły zarówno na zachodzie, jak i na wschodzie Europy. Na wystawie „Ars Homo Erotica” w Muzeum Narodowym jedna z plansz z komentarzem dotyczyła ponurych i purytańskich czasów PRL. Oddzielono ruch gejowski od komunizmu i zarazem nobilitowano, bo w Polsce prześladowanie za PRL nobilituje. Chodziło o akcję „Hiacynt”. W latach 80. Milicja Obywatelska organizowała naloty na miejsca spotkań homoseksualistów, były aresztowania, zakładano gejom teczki. Dobrze jednak pamiętać, że w Stanach Zjednoczonych w pełni zaprzestano karania homoseksualistów dopiero w 2003 r. Inwigilację środowisk homoseksualnych praktykowano m.in. we Francji w latach 60. i 70., gdzie homoseksualizm traktowano oficjalnie jako patologię społeczną, na równi z alkoholizmem i prostytucją. Pewne zjawiska kulturowe były wspólne dla całego rozwiniętego świata po obu stronach żelaznej kurtyny.
Relikty PRL? W PRL homoseksualizm nie był, jak np. w ZSRR, przestępstwem. To rzecz jasna dziś żaden argument, bo komuna nie ma, jak powiedzieliśmy, ani historii, ani przestrzeni. – Zwróćmy uwagę, że po 1989 r. nawet feministki rytualnie odżegnały się od PRL. „No tak, była emancypacja, ale to wszystko było udawane”, mówiono. Tymczasem np. zniesienie zakazu aborcji w 1956 r. wymusił ruch społeczny. Kobiety zorganizowały się i wywarły nacisk na władzę – w ramach tego, co było wtedy możliwe. PRL mimo wielu wad miała też tę dobrą stronę, że promowała pracę i wykształcenie kobiet, tworzyła przedszkola, ułatwiała udział w życiu publicznym. Oczywiście, że patriarchat trwał. Struktur społecznych i sposobów myślenia nie zmienia się z dnia na dzień. Ale działo się coś ważnego społecznie, i to niekoniecznie w opozycji do władzy. Coś podobnego do ruchów na Zachodzie.
W „Gazecie Wyborczej” przeczytałem artykuł historyka wyśmiewającego walkę z analfabetyzmem w PRL. Odcięcie się tego tytułu prasowego, mocno osadzonego w tradycji oświecenia, od niewątpliwego osiągnięcia, jakim była likwidacja analfabetyzmu, wydaje się kompletnie nielogiczne. To przykład pewnej postawy – negowania wszystkiego, co ma rodowód w PRL. – Takie wypowiedzi nie opisują PRL. Są częścią toczącej się dzisiaj gry o prawomocność władzy. W „Gazecie Wyborczej” PRL przywołuje się nierzadko bez związku z tym, o czym się akurat mówi. Na zasadzie ornamentu. Jak kłamstwo – to komunistyczne. Jak absurdalne i niebezpieczne prawo – to stalinowskie. Jak nonsens gospodarczy – to gospodarka socjalistyczna. „Rozpoczęła się akcja na miarę wielkich przedsięwzięć socjalizmu” – to z notatki o elektrowni wodnej w Tadżykistanie. Dziennikarz chciał skrytykować tadżycki rząd i połączył go z socjalizmem. Trzy linijki niżej pisze, że socjaldemokraci są w opozycji i krytykują projekt. Ale to nie skłania go do zastanowienia się nad językiem, którym się posługuje. Inny przykład – czysto informacyjna notatka o bankach: „Jeszcze ćwierć wieku temu, w mrocznych czasach komunizmu, większość z nas dawała sobie doskonale radę bez banków”. Jak na ironię tekst ukazał się tuż po kryzysie finansowym i aferach z kreatywną księgowością, kiedy pieniądze wyparowały z banków, które nie miały nic wspólnego z socjalizmem. Ale o współczesny system bankowy nie ma co pytać, bo przecież złe banki to PRL. To nie wszystko. Tego rodzaju wypowiedzi tworzą sieć bezrefleksyjnie łączonych i od razu, hurtem wartościowanych pojęć. Komunizm – symbol zła – trudno odróżnić od socjalizmu, socjaldemokracji, socjalu, państwa socjalnego łączonego z „roszczeniami”. W efekcie skażone wydaje się wszystko, co ma związek z lewicą. To bardzo wygodne, szczególnie jeśli ktoś chce ciąć wydatki socjalne.
Występujesz przeciwko wydłużeniu wieku emerytalnego – jesteś reliktem PRL. – Tak. W narracji o PRL chodzi także o dezawuowanie żądań socjalnych. Leszek Balcerowicz jest tu klasycznym przykładem. Mówi: socjalizm to patologia, choroba, absurd. Socjalizm się nie sprawdził. Ten, kto broni resztek rozwiązań socjalnych, jest reliktem PRL, nieodpowiedzialnym leniem i nieudacznikiem sięgającym po pieniądze uczciwych ludzi. Nie można badać tego, co mówi się o PRL, w izolacji od współczesnego kontekstu i dzisiejszych problemów: praw pracowników najemnych, bezrobotnych, wykluczonych czy imigrantów.
Leszek Balcerowicz reprezentuje liberalny nurt narracji, który przedstawia PRL w formie farsy: to kraina absurdu, dyktatura ciemniaków, dobrze się w niej czuje towarzysz Szmaciak. Nurt prawicowy, konserwatywny, opowiadając o PRL, koncentruje się na horrorze: sowieckie pachołki wprowadziły krwawą dyktaturę, mordując prawdziwych patriotów. – Tak to mniej więcej wygląda. Prawicy narracja o PRL służy do tropienia spisków, wrogów i agentów, liberałom jest potrzebna, żeby dyscyplinować przeszkadzających w transformacji. Neoliberalny dyskurs o PRL pomaga spacyfikować ludzi, którzy nie mieszczą się w opowieści o kapitalizmie jako najlepszym z ustrojów i opowiadają o nim na własny sposób. Niedawno w „Wysokich Obcasach” ukazał się tekst „Pokolenie bez etatu”, odpowiedź na list 30-latki, która nie może znaleźć stałej pracy. Psycholog wyjaśnił czytelnikom, że problemy społeczne nie istnieją, za to z niezadowolonymi jest coś nie w porządku. Wysuwają nieuzasadnione roszczenia, są egoistyczni, wyznają logikę walki. Właściwie powinni skorzystać z terapii. Karol Marks pisał, że myśli klasy panującej są myślami panującymi. Narracja o PRL umacnia dzisiejszy porządek i dzisiejsze panowanie.
Kij ma dwa końce Stosunek do PRL łączy się z kwestią ciągłości. Od 1989 r. stale obecny jest nurt konieczności całkowitego zerwania z PRL. III RP jest krytykowana przez prawą stronę za to, że niedostatecznie zerwała z PRL. Przejawia się to także w literaturze – choćby w „Dolinie nicości” Bronisława Wildsteina. – Z PRL należy zdecydowanie zerwać, bo sama PRL była radykalnym zerwaniem ciągłości polskiej historii. W 1945 r. wydarzyła się katastrofa: komuna zniewoliła naród, do władzy doszli „ludzie znikąd”, którzy nie mieli nic wspólnego z polskim społeczeństwem. Proszę zwrócić uwagę, że warunkiem takiego myślenia jest niechęć do historii i zastępowanie jej mitem polskiego społeczeństwa jako monolitu. A przecież „ludzie znikąd” przyjechali do miast, do fabryk i na uczelnie z polskiej wsi. Coś ich do tego skłoniło. Jeśli nie szanowali pamiątek po Polsce sprzed wojny, to z jakichś powodów. Na bagnetach nie da się siedzieć. Także PRL musiała zjednywać sobie poparcie, oferując ludziom pewne korzyści w stosunku do tego, kim byli wcześniej. Proponowała rozwiązanie konfliktów. Ciągłość polega nie tylko na tym, że odziedziczymy po babci zastawę stołową, którą przekażemy wnukom. Walka, spór i reinterpretacja także łączą z przeszłością.
Zdaniem Ewy Berberyusz, autorki „Mojej teczki,” pracownicy IPN, którzy poruszają się wśród zasobów archiwalnych w rękawiczkach i maseczkach, chronią się nie tylko przed grzybami w papierze, lecz także przed zainfekowaniem przez PRL. To też odnosi się do ciągłości. – W czasie procesu w Jerozolimie Adolf Eichmann siedział ponoć w pomieszczeniu z kuloodpornego szkła. Obecni na sali rozpraw nie chcieli oddychać tym samym powietrzem co hitlerowski zbrodniarz. To był akt symbolicznej separacji. PRL została tak mocno zmityzowana, naznaczona złem, tym wszystkim, czego się boimy i od czego chcemy się oddzielić, że prowokuje rytualne, symboliczne zachowania. Tego się nie dotyka. Dr Grzegorz Wołowiec, który badał odbiór książki Artura Domosławskiego o Ryszardzie Kapuścińskim, postawił tezę, że Domosławski wyszedł poza obowiązującą narrację o komunizmie. O pokoleniu, które z racji lewicowych przekonań zaangażowało się w PRL, mówi się dzisiaj albo w kategoriach IPN – skażenia złem i agenturalności, albo broni się poszczególnych osób, dowodząc, że nie miały z Polską Ludową nic wspólnego, względnie twierdząc, że w opozycji odpokutowały grzech kolaboracji. Oba stanowiska opierają się na tym samym założeniu: z jednej strony nieludzki system, z drugiej heroiczny opór. Chyba przyszła pora na analizę przesłanek stojących za ówczesnymi wyborami, różnych sposobów odnajdywania się w rzeczywistości PRL, różnych ocen dotyczących tamtej Polski i świata.
Sama „Solidarność”, która dokonała zmian, wyrastała m.in. z idei głoszonych w PRL – przy Okrągłym Stole domagała się nie prywatyzacji, lecz faktycznego uspołecznienia przedsiębiorstw poprzez zwiększenie uprawnień samorządów pracowniczych. – Warto zapytać, w jakim stopniu propaganda PRL przygotowała wybuch „Solidarności” z lat 1980-1981. Nowomowa była sposobem autorytarnego sprawowania władzy, ale w przypadku PRL ten kij miał dwa końce. Robotnicy czuli się jednak „przewodnią siłą narodu” i to właśnie nadawało znaczenie i prawomocność ich działaniom. Po transformacji protesty nie miały już nigdy podobnego charakteru. Zniknął też egalitaryzm społeczny, zniknęły marzenia o samorządach.
Prof. Michał Głowiński, podkreślając, że nie można poprzestać na jednej generalnej ocenie PRL, przypomina wiersz Norwida: choć ziemia jest kulista, trzeba dodać: „U biegunów – spłaszczona nieco...”. – Spłaszczona, i to bardzo! Na konferencji „Opowiedzieć PRL”, którą otwierał prof. Głowiński, dr Katarzyna Chmielewska mówiła o najnowszych powieściach o Polsce Ludowej. Zwracała uwagę, że dziś pisanie o PRL wiąże się z koniecznością przemyślenia kwestii pamięci. W „Piaskowej Górze” Joanny Bator jest świetna sytuacja: w pociągu dla repatriantów jacyś byli ziemianie zostawiają album ze zdjęciami rodzinnymi. Przejmuje go rodzina chłopska, a potem babcia ogląda go z wnuczką. Bawi się opowiadaniem o fikcyjnych przodkach, o „Leokadii Wielkopańskiej z domu Bogackiej”, na którą „wołali Leosia”. W albumie pojawiają się nowe fotografie. Bator pokazuje, jak konstruujemy naszą tożsamość, składając ją z różnych elementów, coś sobie przywłaszczymy, choć to nie nasze, coś się przemilczy. Jesteśmy bękartami i mieszańcami, choć kiedy popytać wkoło, wszyscy pochodzimy z białych dworków...
i wszyscy walczyliśmy z komuną. W Niemczech od przeszło 10 lat mamy do czynienia z ciekawą narracją o NRD. Myślę choćby o wydanej także w Polsce książce Thomasa Brussiga „Aleja Słoneczna” czy filmie „Good bye, Lenin!”. Tam trudno szukać prostego podziału: nawet w agencie Stasi nie kryje się samo zło. Do tej pory nie pojawiło się w Polsce podobne dzieło, które zyskałoby taką popularność. – Żeby przepracować narrację o PRL, musimy najpierw przemyśleć model polskiej tożsamości – ten z Polską „Chrystusem narodów”, „przedmurzem” i niewinną ofiarą. Antykomunizm jest częścią tego pakietu. Moją ulubioną książką jest „Utwór o Matce i Ojczyźnie” Bożeny Keff. Niezwykle wnikliwa krytyka instytucji tożsamości i związanej z nią przemocy.
Pamięć i przemoc To ciekawy zestaw: przemoc i tożsamość. Państwo dumnie głosi, że prowadzi politykę pamięci, czyli wykorzystuje swój aparat do formowania pamięci obywateli. – Pamięć kojarzy się z czymś najbardziej indywidualnym, a jednak jest uwarunkowana społecznie. Wpływa na nią to, co dzieje się w dyskursie publicznym, co się mówi wokół nas. Pod wpływem otoczenia zwracamy uwagę na pewne fragmenty własnych biografii, wydobywamy je, a o innych chętnie i łatwo zapominamy. Akcentujemy wspomnienia symbolicznie ważne, te ze znakiem plus, które stawiają nas w dobrym świetle i zjednują szacunek. Polityka pamięci tworzy siatkę takich ocen. Dobrze być przeciw komunie. Do obojętności już lepiej się nie przyznawać. W filmie Anny Zawadzkiej „Żydokomuna” czuć tę presję. Niektórzy jej rozmówcy tłumaczą się przed kamerą z nonkonformizmu, z zaangażowania w latach 30., z tego, że siedzieli w więzieniu. Zdają sobie sprawę, że związek z komunizmem to dzisiaj sprawa wstydliwa. Wspomnienia z PRL przechodzą przez podobny filtr. Wydobycie ze zbiorowej pamięci tego, co stłumione i wyparte, wymaga żmudnych zabiegów.
Polityka pamięci wskazuje, kim każdy z nas powinien być w przeszłości. – Tworzy siatkę wartości, z którą musi się zmierzyć każdy, kto chce opowiedzieć własną historię. Słuchałem niedawno w radiu zwierzeń 90-letniego intelektualisty o niezwykłej biografii – zaangażowanego w ruch komunistyczny jeszcze przed wojną. Nie wspomniał o tym słowem. Zniknęło, wpadło w „lukę pamięci” – jak u Orwella. Zrobiło mi się smutno. Pomyślałem, że tego człowieka obrabowano z jego biografii.
Czy to się zmieni? – Historię PRL trzeba opowiedzieć na nowo. Nie tylko z perspektywy tych, którzy stracili majątki albo z oddziałów AK trafili do więzień. Także z perspektywy ludzi przeprowadzających reformę rolną, zgłaszających się do walki ze zbrojnym podziemiem, tych, którzy awansowali z chłopów na robotników albo inżynierów i uczonych. Z perspektywy kobiet. Potrzebne są biografie ludzi wybitnych, którzy stanęli po stronie władzy, tych, którzy identyfikowali się z lewicą, choć nie z PRL, którzy łączyli lewicowość z działaniem w opozycji. Musimy przemyśleć ich życiowe wybory, bo trzeba bardzo złej woli, żeby widzieć w nich tylko koniunkturalizm. Czeka nas też inna praca: analiza języka, którym mówimy o PRL przez ostatnie 20 lat.
Bez Uprzedzeń Dyrektor dobrze i źle popularnego Radia Maryja, jeszcze bardziej popularny niż jego dzieło ksiądz Tadeusz Rydzyk, wywołał oburzenie w kołach rządowych stwierdzeniem, że od 1939 roku Polską nie rządzą Polacy, a w kraju panuje totalitaryzm. Ani dyrektor Rydzyk, ani księża w ogóle nie są znani z dosłowności swoich wypowiedzi, przeciwnie, swoje na ogół nieprawdziwe myśli wyrażają przeważnie za pomocą metafor. Dogrzebać się do istotnego sensu ich wypowiedzi nie jest łatwo. Słowa „totalitaryzm” ksiądz użył w znaczeniu niedosłownym, tak jak jest ono w Polsce i nie tylko zresztą w Polsce powszechnie używane. Jeżeli można mówić, że opozycja demokratyczna obaliła system totalitarny za pomocą wolnych wyborów, to z taką samą słusznością wolno twierdzić, że w Polsce obecnie panuje totalitaryzm, ponieważ fundacja Lux Veritatis nie otrzymała obiecanych pieniędzy na eksploatację energii geotermalnej. Termin totalitaryzm ma w języku nauk politycznych mniej więcej ścisłe znaczenie: oznacza ustrój cechujący się brakiem opozycji legalnej i nielegalnej. Żeby opozycja mogła wziąć udział w wyborach i do tego je wygrać, totalitaryzmu od dawna musiało już nie być. Ścisłym znaczeniem tego politologicznego terminu nikt się nie krępuje, dziennikarze, politycy, nawet naukowcy – gdy włączają się do aktualnych sporów – posługują się nim jako hiperbolą, służącą do piętnowania takich lub innych rządów, które im się nie podobają. Nie dość, że księdzu Rydzykowi utrudnia się wykorzystanie energii geotermalnej, to jeszcze zabrania mu się nazywania przyczyn swojej krzywdy za pomocą ekspresyjnej, powszechnie i dowolnie używanej metafory. Rozgłośnia radiowa, której Rydzyk szefuje, kieruje uwagę słuchaczy na świat nadprzyrodzony i miejmy nadzieję, że w zaświatach jest tak, jak ona głosi, jeśli jednak chodzi o sprawy doczesne, zwłaszcza polityczne, występujący w niej bracia redemptoryści kłamią jak najęci, bezczelnie i bezwstydnie, czasem sami, a czasem z pomocą osób doproszonych. Dopóki robią to w Toruniu, a nie w Brukseli, ludzie rządowi przeciw temu nie protestują. Ksiądz Rydzyk wypowiedział się nie tylko o totalitaryzmie, jak zaznaczyłem. „Tragedią Polski – dodał – jest to, że od 1939 r. Polską nie rządzą Polacy. Nie chodzi tu o krew ani przynależność. Oni nie kochają po polsku, nie mają serca polskiego” (cyt. według „Gazety Wyborczej”). Reakcje ludzi rządowych na tę wypowiedź świadczyły o ich myślowej bezradności wobec tak bezczelnego kłamstwa. Twierdzili coś bez sensu, że te słowa są sprzeczne z polską racją stanu – dziwne wyobrażenie o racji stanu mają, skoro odwołują się do niej przy takiej okazji – skarżyli się, że Rydzyk wygłosił je za granicą, bo wewnątrz Polski kłamstwo nie byłoby szkodliwe, Polakom można wmawiać dowolne fałsze, tylko cudzoziemców nie należy wprowadzać w błąd, zwłaszcza w przededniu polskiej prezydencji. Rozróżnijmy, co w tej wypowiedzi jest fałszem, a co tylko sporną oceną. W demokracji każdemu wolno źle oceniać rządzących, zarzucać im brak miłości do kraju czy złe rozumienie interesów narodowych; dopuszczalne są i nagminne podejrzenia o wysługiwanie się obcym rządom. To ostatnie należałoby poprzeć jakimiś dowodami, ale w liberalnej demokracji zbyt stanowczo się tego nie żąda. Co do racji stanu, to została ona wymyślona w ustroju monarchistycznym i tylko tam miała bezsporny sens, w demokracji, jak widzimy, każda grupa interesu, każda partia, każdy poseł, a nawet każdy student ma swoje własne wyobrażenie o racji stanu, konkurencyjne wobec rządowego. Miałby więc prawo Rydzyk zarzucić rządowi to, co rząd jemu zarzuca, mianowicie pogwałcenie racji stanu. Słusznie jednak ocenił, że byłby to zarzut bardzo słaby i bezdźwięczny. Grubego fałszu natomiast dopuścił się dyrektor Radia Maryja, uznając historię Polski od 1939 roku od dziś za okres politycznie jednorodny. Tak jak Polska nie była rządzona przez Polaków od 1939 roku do 1945, tak też nie jest przez nich rządzona do dziś. O ile wiem, to właśnie ta część wypowiedzi ks. Rydzyka została zaskarżona do Watykanu. Moim zdaniem trzeba tu interwencji samego papieża, znanego z niezwykłej subtelności intelektualnej, aby w taki sposób zganić toruńskiego Savonarolę, żeby zarzuty nie spadły jednocześnie na premiera Donalda Tuska, jego partię Platformę Obywatelską i powstające muzeum drugiej wojny światowej. Jak wiadomo, Donald Tusk, ministrowie jego rządu – cytowaliśmy w tym miejscu p. Zdrojewskiego – i jego doradcy partyjni od dawna twierdzą, że druga wojna światowa skończyła się nie w 1945 roku, jak się ludziom zdaje, lecz dopiero po objęciu władzy przez obóz „posierpniowy” w roku 1989, na co dowodów ma dostarczyć tworzone muzeum. Wyrażają się platformersi nieco wykrętnie, starając się nie dać złapać za słowo, co do istoty jednak także dokonują ujednorodnienia czasów wojny i czasów pokoju, czasów, gdy miasta burzono, i czasów, gdy je odbudowywano, czasów, gdy naród polski zmniejszył się o kilka milionów, i czasów, gdy stał się liczniejszy o milionów kilkanaście. Takie datowanie końca wojny ma służyć tysiąckrotnemu powiększeniu zasług „Solidarności”, KOR-u z panem Macierewiczem na czele, Niezależnego Związku Studentów (nie mam czasu na objaśnienie co to), gdańskich liberałów itp.
Czym się różnią poglądy księdza Rydzyka od poglądów jego krytyków? Tylko nadgorliwością i przesadą, co do istoty różnic nie widzę. Z dwojga złego wolę Rydzyka, poglądy, jakie on głosi, nic nas podatników nie kosztują, natomiast na oficjalne państwowe instytucje propagandowe trzeba wydawać każdego roku – kryzys, nie kryzys – setki milionów złotych. Liczę bardzo ostrożnie, przypuszczam, że wydatki na systematyczne podtrzymywanie solidarnościowej polityki historycznej przekraczają rocznie miliard złotych, bo trzeba dodać do rachunku wiele instytucji z nazwy kulturalnych, a w istocie uprawiających propagandę polityczną. Bronisław Łagowski
My, Polacy zabójcy Żydów Opis okładki – Polska flaga leży na ziemi, a dymek z zapałek układa się w hebrajską literę szin שּ. W Tarocie szin oznacza Głupca i jest dwudziestym pierwszym arkanem. Widać gołym okiem, że redakcja Przekroju uważa, że Polacy tych symboli nie potrafią dostrzec, więc może sobie tygodnik pozwolić na bezkarne obrażanie Narodu Polskiego – imputując że flaga ta reprezentuje głupców Tytuł na okładce – MY, POLACY ZABÓJCY ŻYDÓW To jest szczyt szczytów! Może ktoś wytoczy im proces? Ilu ludzi na świecie czyta tylko tytuły na okładkach? Cel jest jeden – to Polacy, a nie Niemcy, są mordercami Żydów!
http://thot.nowyekran.pl
I jeszcze parę komentarzy internautów do powyższego: Literze „Szin” przypisany jest też w okultyzmie żywioł – ogień. To Polacy palili w Polsce Żydów. To druga interpretacja. Pozew ma ktoś pomysł na jaki paragraf się powołać ? może warto rozważyć ten pomysł i np złożyć doniesienia na te gówniane pismo w kilku prokuraturach a jak oleją złożyć pozew tylko co w nim powinno być? jaki paragraf? Oto odpowiednie przepisy:
Kodeks Karny
Art. 133. Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Art. 256. Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Art. 257. Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Swoją drogą rozumiem, że twórcy Przekroju piszą o sobie, biorąc pełną odpowiedzialność.
Inwazja ubeckich potworów Zorganizowaną w Warszawie w Muzeum Techniki (PKiN) wystawę pt. Zbrodnie w majestacie prawa 1944-1956 można by określić jako „inwazję potworów”. Oto ju_ po przekroczeniu progu sali wystawowej rzucają się w oczy – budzące niegdyś grozę -podobizny zbirów, którzy zaprzedali Polskę Sowietom. Bolesław Bierut „prezydent Rzeczypospolitej” z nadania Moskwy, I sekretarz KC PZPR, członek Komisji ds. Bezpieczeństwa KC PZPR, oficer śledczy NKWD i działacz KPP, który jeszcze przed 1939 r., będąc w ZSRR, zorganizował z Nowotką, Fornalską, Heleną Michnik „Grupę Raj”, której zadaniem było przerzucanie żydowskich „rodzin” z terenów Rosji, Ukrainy, Białorusi na Zachód, jako rzekomo prześladowanych, a które uzyskawszy w Austrii, Francji itd. status uchodźców politycznych, szpiegowały na rzecz Sowietów. Drugim po Bierucie (a w większości wypadków i pierwszym), był Jakub Berman współpracownik innej bestii – Berii, fanatycznego polakożercy, inicjatora i reżysera Katynia. Odpowiedzialny za resort bezpieczeństwa Berman obwieszał orderami i obdarowywał przywilejami tych ubeckich katów, którzy zamęczyli największą liczbę polskich patriotów, szczególnie inteligencji, oficerów, intelektualistów. On pierwszy też wprowadził ustawę o aborcji po to, aby się „Polaczki” nie rozmnażały. Członek Komisji ds. Bezpieczeństwa KC PZPR Berman wraz z Wasilewską i Mincem stał na czele utworzonego w Moskwie KPP (1943 r.). Warto przypomnieć (o czym nie poinformowano na wystawie), że tego zbrodniarza nie tylko nigdy nie dosięgła ręka sprawiedliwości, ale nawet w stanie wojennym, kiedy wszyscy wiedzieli, kim jest Berman, Wojciech Jaruzelski odznaczył go (1983 r.) medalem Krajowej Rady Narodowej. Umarł – do końca korzystając z wysokich apanaży „dla zasłużonych” – we własnym łóżku. Sługusem Bieruta był Roman Romkowski, wiceminister bezpieczeństwa publicznego, członek Komisji ds. Bezpieczeństwa Publicznego KC PZPR, sadysta, który z osobistym zaangażowaniem i wyrafinowanym okrucieństwem torturował więźniów. Odznaczony Orderem Czerwonej Gwiazdy. I wreszcie Stanisław Radkiewicz – minister bezpieczeństwa publicznego. Brał osobiście udział w przesłuchaniach i biciu zatrzymanych. Ten „intelektualista”, który ukończył trzy klasy podstawówki i szkołę Kominternu, był patronem „kuźni ubeckich kadr”, szkoły im. Świerczewskiego, do której wożone były limuzynami dzieci ubeków i innych wysoko postawionych bonzów partyjnych, całkowicie oddane Sowieckiemu Sojuzowi, komunizmowi, ZMP, jak pouczający nas obecnie w telewizji: J. Diatłowicki, Elżbieta Jędrychowska (córka Stefana Jędrychowskiego, renegata, stalinowca, delegata do Rady Najwyższej Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, pełniącego w Polsce ważne funkcje partyjne), Daniel Passent, Ochabówny, Radkiewiczówna, Marian Grinberg i im podobni – w znakomitej większości żydowskiego pochodzenia.
Osobiście torturowała księży W tej galerii potworów są i tacy, którzy nie byli półanalfabetami, lecz którzy studiowali na polskich uczelniach tylko po to, żeby później jeszcze celniej i umiejętniej uderzać w interesy polskiego narodu i jego elitarne warstwy. I tak np. Julia Brystygierowa – której podobizna i życiorys znajdują się na wystawie – ur. w listopadzie 1902 r. w Stryju, w 1926 r. ukończyła Wydział Humanistyczny na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie. Od 1931 r. była w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Od 1944 r. w PPR. W latach 1943-1944 była sekretarzem Zarządu Głównego ZPP. Od stycznia 1950 r. była dyrektorem Departamentu w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, od listopada 1954 r. dyrektorem Departamentu III MBP.
Cytat z: Grażyna Dziedzińska, T Y G O D N I K N A S Z A P O L S K A, NR 44 (265) 1 listopada 2000
Gajowy przypomina, iż artykuły Kodeksu Karnego odnoszące się do znieważania Narodu lub Rzeczypospolitej należą do tej samej kategorii, co prawo swobodnego stowarzyszania się w partie polityczne za czasów PRL. W praktyce każdemu wolno jest poniewierać zarówno naszym państwem, jak i nami: wtykać polską flagę w psie gówienka, sikać na Grób Nieznanego Żołnierza, nazywać polskich bohaterów z AK, NSZ i WIN bandytami itd. Samo istnienie takich mediów, jak G*** Wyborcza, TVN, Przekrój i wiele innych jest jedną wielką obrazą dla Polaków. I co? Psinco.
Skandal we Lwowie Polscy notable w milczeniu i ze spuszczonymi głowami wysłuchali wezwania banderowca do rozebrania pomnika ofiar UON-UPA we Wrocławiu. W ostatnim numerze „GP” ukazał się ciekawy reportaż Piotra Ferenca-Chudego „Zbrodnia na Wzgórzach Wuleckich”, relacjonujący na gorąco uroczystości odsłonięcia we Lwowie 3 bm. pomnika ku czci polskich profesorów zamordowanych przed 70 laty. Na podstawie listów nadesłanych przez rodaków zza Buga, którzy uczestniczyli w tym wydarzeniu, chciałbym dodać kilka faktów. Poważnym zgrzytem w czasie uroczystości była nieobecność ministrów polskiego rządu, w tym min. Andrzeja Kunerta, sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Ten ostatni, po niedawnym blamażu z pochówkiem abp. Józefa Teodorowicza, wykręcił się sianem. Poza miejscowym abp. Mieczysławem Mokrzyckim nie zaproszono nikogo z polskich biskupów, choć wszyscy pomordowani byli Polakami i wiernymi obrządku łacińskiego. Przybył natomiast greckokatolicki arcybiskup lwowski Ihor Woźniak, znany gloryfikator Bandery i UPA, oraz greckokatolicki biskup Włodzimierz Juszczak z Wrocławia, który swego czasu domagał się ocenzurowania mojej strony internetowej i usunięcia z niej listu dr. hab. Bogusława Pazia z Uniwersytetu Wrocławskiego w sprawie ludobójstwa na Wołyniu. Kogo obaj hierarchowie reprezentowali? Trudno powiedzieć, ale na pewno nie rodziny ofiar. Kolejnym zgrzytem był brak jakichkolwiek akcentów polskich, zwłaszcza biało-czerwonych flag. Na dodatek delegacja polska przepasana była szarfami nie w barwach narodowych, lecz w czerwono-żółtych kolorach Wrocławia, tak jakby swej polskości naprawdę się wstydziła. Z kolei sam pomnik, postawiony praktycznie tylko za polskie pieniądze, był opasany niebiesko-żółtymi barwami ukraińskimi, które do narodowości pomordowanych pasowały jak pięść do nosa. Tym bardziej że nacjonaliści spod tych barw brali czynny udział w układaniu list poskrypcyjnych i aresztowaniu ofiar. Czy byłoby możliwe, żeby pomnik ku czci ofiar Holokaustu Żydów opasano barwami niemieckimi? Już nie zgrzytem, ale skandalem był natomiast brak na pomniku napisu o ofiarach. Poszło o przymiotnik „polscy”, gdyż obecne władze Lwowa próbują wmówić, że rozstrzelani byli narodowości „lwowskiej” lub „galicyjskiej”. Podobnie jest – co można przeczytać w przewodnikach miejskich – z innymi wybitnymi Polakami urodzonymi na tych terenach. W ogóle wszystko, co wiąże się z Polską i polskością, jest fałszowane. Klasyczna goebbelsowska propaganda. Te działania skomentowała dla portalu Kresy.pl Cecylia Bartel z Krakowa, córka premiera, prof. Kazimierza Bartela: „Z jednej strony oczywiście cieszę się, że po tylu latach doszło wreszcie do postawienia godnego upamiętnienia. Bardzo dobrze, że to się stało, ale nie rozumiem, dlaczego na pomniku nie ma żadnej tablicy. Przecież jak ktoś tutaj przyjdzie, to nie będzie wiedział, o co chodzi. Powinna być tablica z nazwiskami rozstrzelanych osób i oczywiście powinno być napisane, że byli to profesorowie polscy”. Kolejnym skandalem było też niedopuszczenie do głosu rodzin ofiar. Zbigniew Kostecki, chirurg z Łańcuta, syn śp. Eugeniusza Kosteckiego, tak powiedział portalowi Kresy.pl: „Ta uroczystość bardzo mnie rozżaliła. Szczególnie jeśli chodzi o prezydenta Wrocławia, Rafała Dutkiewicza, który w całej tej uroczystości i przy tylu przemówieniach nie znalazł nawet dwóch minut, żeby mogły się wypowiedzieć rodziny pomordowanych”. Z kolei inna krewna ofiar napisała do mnie: „Przy mnie Kostecki prosił Dutkiewicza o prawo zabrania głosu, ale prezydent wobec sędziwego starca zachował się wyjątkowo niegrzecznie. Co więcej, gdy mijałam powtórnie Dutkiewicza, jeden z towarzyszących mu dygnitarzy powiedział na głos, że rozstrzelany Kostecki nie był profesorem, lecz szewcem. To prawda, bo aresztowano go jako męża gospodyni prof. Władysława Dobrzanieckiego, także zamordowanego. Tutaj jednak pochodzenie społeczne nie powinno mieć żadnego znaczenia, bo przecież wszyscy oni zginęli za tę samą Polskę”. Największym jednak skandalem było dopuszczenie do głosu Oleha Pankiewicza. Ten skrajny nacjonalista z partii „Swoboda”, znany m.in. z akcji pikietowania polskich pielgrzymów udających się pod pomnik w Hucie Pieniackiej, publicznie wezwał władze Wrocławia do demontażu pomnika ofiar ludobójstwa dokonanego na Polakach przez OUN-UPA. Odpowiedzią na takie wystąpienie w kraju, który broni swej godności, byłby ostry protest. Wrocławscy notable słuchali jednak tego w milczeniu i ze spuszczonymi głowami. Ani słowa sprzeciwu. W jeszcze gorszym stylu odbyła się 26 czerwca br. uroczystość w kopalni soli w Salinie k. Dobromila, gdzie NKWD wymordowała w 1941 r. tysiąc osób, w większości Polaków, w tym przemyskiego historyka, dr. Waleriana Kramera oraz burmistrza Przemyśla, dr. Władysława Baldiniego. Uroczystość zdominowana została przez banderowców i ich czerwono-czarne flagi. Sytuację próbował ratować ks. dr Jacek Waligóra, proboszcz z Niżankowic, który wraz z pielgrzymami z Przemyśla i Przeworska sam wprosił się na tę uroczystość. Dla „Kuriera Galicyjskiego” powiedział później z żalem: „Smutne, że Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w Warszawie jakby nie była i nie jest zainteresowana uzgodnieniem i wzniesieniem godnego upamiętnienia tych wielu niewinnych Rodaków, których szczątki do tej pory znajdują się w dwóch solankowych szybach we wspólnej mogile, a żadna tablica ani nie wymienia ich nazwisk, ani nawet nie wspomina, że tu leżą Polacy”. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski