481

Prof. Rybiński: Wśród wszystkich partii najlepszy program ma… Profesor Krzysztof Rybiński po raz kolejny publicznie wyraził swoje poparcie dla gospodarczego programu partii Korwin-Mikkego. Były wiceprezes NBP i znany polski ekonomista na swoim blogu (tutaj) wyraził przekonanie, że “wśród wszystkich partii najlepszy /program/ ma WiP”. Jak widać laudacja liberalnej wizji naprawy państwa nie została przez p. profesora ubrana we właściwe barwy partyjne. Fakt, że nawet nasi Sympatycy nie nadążają z przyswajaniem kolejnych wcieleń ruchu wolnościowego pokazuje, jak wiele pracy czeka jeszcze marketingowców i zwykłych sympatyków Kongresu Nowej Prawicy. Tym bardziej wypada podziękować p. Rybińskiemu za pomoc w zakotwiczeniu nowej formacji w świadomości Internautów – profesor na prośbę komentujących umieścił na swoim blogu link do zarysu programu KNP; nota bene: choć deklarację programową partii zdobi już logo z feniksem (tutaj), to bezpośredni link wciąż wprowadza w błąd: “

http://korwin-Nmikke.pl/strony/wolnosc_i_praworzadnosc_zarys_programu

Ponieważ semantyczna ewolucja nazwy formacji Korwin-Mikkego zakończyła się na ostatnim posiedzeniu Konwentyklu zmianą partyjnego skrótu Kongresu Nowej Prawicy z “Nowej Prawicy” na “Nową Prawicę – Janusza Korwin-Mikke” (więcej tutaj) można mieć nadzieję, że sympatycy idei koliberalnych zamieszanie mają wreszcie za sobą… Prof. Rybiński przypomniał, że już wcześniej wyrażał poparcie dla gospodarczych pomysłów Korwin-Mikkego. Na blogu zacytował swoją wypowiedź dla Pulsu Biznesu (wrzesień, 2010): “Postulaty JKM to kwintesencja kapitalizmu, jeszcze nikt nie wymyślił lepszego systemu gospodarczego. Bez szans do przeprowadzenia w socjalnej Europie. Jak już opadłby kurz po szoku, to Polska rozwijałaby się w tempie 10 proc. rocznie”. Przypominamy, że rektora Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Informatycznej w Warszawie zaszczycił swoją obecnością kwietniowy kongres założycielski Nowej Prawicy (w zasadzie “Nowej Prawicy – Janusza Korwin-Mikke”). Ekonomista był pierwszym ekspertem, który przemawiał w Sali Kongresowej. Pozytywnie zaskoczona publiczność nagrodziła go brawami, gdy po odśpiewaniu fragmentu “Autobiografii” Perfectu skonkludował: “tak jak ja nie nadaję się na estradową scenę, tak obecna władza nie nadaje się do rządzenia”. Rybiński podkreślił również, że polityka parlamentarnych elit sprowadza się do “nadawania ze sceny pijarowskiego playbacku, który otumania ludzi“ a Donalda Tuska porównał do Edwarda Gierka. Wyraził również pogląd, że “Polsce potrzebna jest radykalna zmiana” i jest nadzieja na to, aby ludzie o poglądach prawicowych, „którzy chcą prawdziwego kapitalizmu i prawdziwej demokracji” doszli wreszcie do władzy. Adam Wawrzyniec

TANSTAAFL „Na ulicach Aten regularna bitwa: huk gumowych kul, stacje metra służące za szpitale polowe, a dookoła unoszą się opary gazu łzawiącego”

http://forsal.pl/artykuly/527219,kryzys_w_grecji_rzad_przyjal_program_oszczednosciowy_wsciekli_grecy_szturmuja_parlament.html

To socjalistyczny rząd Joriosa Papandreu potraktował tak grecki lud pracujący. A postępowa opinia publiczna, nie mówiąc już o „Przywódcach”, Unii Europejskiej, tak wrażliwych na niedole ludu libijskiego, spokojnie kibicuje, jak Papandreu pałuje lud, który domaga się realizacji obietnic wyborczych sprzed raptem dwudziestu miesięcy. W październiku 2009 roku czasie kampanii wyborczej Papandreu ogłosił „pakiet stymulujący gospodarkę o wartości 3 mld euro”, podwyżkę pensji i emerytur ponad wskaźnik inflacji w 2010 (!!!) pomoc najbiedniejszym obywatelom no i podwyżkę podatków dla najbogatszych – żeby było sprawiedliwie. Co prawda ówczesny Premier Karamanlis uznał te pomysły za nierealistyczne, ale przegrał wybory, – bo jak mógł wygrać ktoś, kto zapowiadał cięcia, z kimś, kto zapowiadał rozdawnictwo? Lud grecki, który skazał Sokratesa nie lubi takich, którzy mają o nim nie najlepsze zdanie. Po zwycięstwie Papandreu Przewodniczący Parlamentu Europejskiego powiedział:

„Cieszy mnie wizja bliskiej współpracy z nowym rządem Grecji. Jorios Papandreu jest doświadczonym politykiem i cieszę się na myśl o współpracy z nim. Wiem, że pan Papandreu będzie chciał w pełni zaangażować się w kontakty z Parlamentem Europejskim. Musimy kontynuować starania na rzecz poprawy stanu greckiej i europejskiej gospodarki oraz na rzecz walki ze skutkami zmian klimatu. "

http://www.europarl.europa.eu/president/view/pl/press/press_release/2009/2009-October/press_release-2009-October-4.html

Pan Premier Papandreu „ściągnął z Europy do rządu najlepszych fachowców od gospodarki i finansów,by wyrwali kraj z kryzysu”.

http://wyborcza.pl/1,76842,7120009,Papandreu_znow_rzadzi_Grecja_i_tworzy_supergabinet.html#ixzz1QhNIEQTI

Utworzył „superministerstwo” gospodarki, na czele które stanął Louka Katseli, absolwentka Princeton i „wykładowca znanej amerykańskiej uczelni Yale, ekspert Międzynarodowej Organizacji Współpracy i Rozwoju (OECD)” oraz – co może najistotniejsze - doradczyni Andreasa Papandreu (ojca obecnego premiera) w czasie jego ostatniej kadencji na stanowisku szefa rządu (1993-1996).

http://www.money.pl/archiwum/wiadomosci_agencyjne/pap/artykul/grecja;gospodarka;priorytetem;rzadu;papandreu,66,0,543298.html

Tękę wydzielonego specjalnie resortu finansów objął Jeorios Papakonstantinou – „absolwent London School of Economics”, w latach 2004-2007 doradca ekonomiczny Papandreu, który w 2008 roku objął funkcję rzecznika Ogólnogreckiego Ruchu Socjalistycznego (PASOK). Nota bene może to znajomy ze szkoły Prawie Najlepszego Ministra Finansów w Europie. Friedrich Hayek, który tam onegdaj wykładał musiał przewracać się w grobie jak przyglądał się poczynaniom współczesnych absolwentów tej szacownej uczelni. Co ciekawe, w niedawnej rozmowie z redaktorem Jackiem Żakowskim Pan Premier Papandreu stwierdził, że „wydatki socjalne nie są głównym źródłem kłopotów” tylko „złe zarządzanie”, – czemu winni byli oczywiście poprzednicy z Nowej Demokracji.

http://greeceinfo.wordpress.com/2011/04/28/rozmowa-zakowskiego-z-premierem-grecji-george-papandreou-polityka-1842011/

Tym bardziej nie zrozumiałe są obecna cięcia „wydatków socjalnych” skoro to nie one są „głównym źródłem kłopotów. Wystarczy przecież „dobrze zarządzać” i już kłopot z głowy! Czyżby Premier Papandreu wraz z „najlepszymi fachowcami od gospodarki i finansów” – ekspertami OECD po Princeton, Yale i London School of Economics, którzy doradzali samemu ojcu Pana Premiera nie potrafili dobrze zarządzać??? A zatem, po co pozbawiać lud grecki przywilejów socjalnych? Lepiej może wymienić zarządzających na takich, którzy będą potrafili i dzięki temu nadal będą mogli rozdawać niektórym Grekom papierki wydrukowane przez EBC z napisem „euro”. Oczywiście nie trzeba rozdawać wszystkim Grekom. Na wyspach nikt nie pali opon. Wszyscy pracują obsługując turystów. A że starają się jak mogą nie płacić podatków? Jakby je mięli zapłacić, to musieliby zwiększyć ceny. A wówczas turyści mogliby pojechać na Cypr. Albo do Tajlandii. Albo do innego kraju, w którym rząd nie rozdaje premii za punktualne przyjście do pracy trzy razy w tygodniu – jak rząd grecki do niedawna robił. Gwiazdowski

CENTRUM KATA I OFIARY Trzy dni przed tragedią smoleńską, podczas osobistej rozmowy Donalda Tuska z Władimirem Putinem w Katyniu, uzgodniono powołanie odrębnych instytucji państwowych- centrów odpowiedzialnych za „krzewienie idei dialogu polsko-rosyjskiego”. Tragedia z 10 kwietnia, późniejsze akty matactwa i wrogich zachowań rosyjskich decydentów nie zahamowały dążeń obecnego rządu w realizacji współczesnego projektu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej -bis. Niepodważalny udział w tym procesie miał ambasador tytularny w Moskwie Tomasz Turowski. Dopiero ujawnienie jego szpiegowskiej przeszłości przerwało tę „ostatnią misję” agenta megasłużb sowieckich. W latach 2007-2010 Turowski, występując, jako ambasador tytularny w Moskwie oraz doradca szkół wyższych, prowadził ożywioną działalność na rzecz integracji środowisk uniwersyteckich. Jego bliskie związki z moskiewską Akademią Ekonomii i Prawa (MAEiP) zaowocowały m.in. podpisaniem szeregu umów o współpracy z polskimi uczelniami. To z inicjatywy MAEiP w październiku 2007 roku powołano do życia Klub Polski w Moskwie, a pięć miesięcy później powstał Klub Rosyjski w Warszawie, założony pod patronatem byłego ambasadora PRL w Moskwie Stanisława Cioska, prezesa Stowarzyszenia "Polska-Wschód" (wcześniejsza nazwa: Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej) Stefana Nawrota oraz „przyjaciela uczelni” Tomasza Turowskiego. Zwieńczenie działalności Turowskiego przypadło na okres wizyty w Polsce prezydenta Rosji Miedwiediewa, gdy 6 grudnia 2010 roku podczas wspólnego posiedzenia Klubu Rosyjskiego w Warszawie i Klub Polskiego w Moskwie podpisano porozumienie w sprawie utworzenia "PolskoRosyjskiego Centrum” w Warszawie i "Polsko-Rosyjskiego Centrum” w Moskwie. To również podczas tej wizyty podpisano na szczeblu rządowym list intencyjny w sprawie powołania Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Rząd Donalda Tuska w błyskawicznym tempie przeforsował specjalną ustawę o powołaniu Centrum. Choć jej projekt wpłynął do Sejmu 3 grudnia 2010 roku, to już 25 marca br. została uchwalona. Za przyjęciem był cały klub PO i PSL, przeciwko 138 posłów PiS-u. 7 kwietnia 2011 – równo rok po spotkaniu Putin – Tusk w Katyniu, ustawę podpisał Bronisław Komorowski. W artykule „Przyjaźń z mocy ustawy” zamieszczonym w kwietniowym numerze miesięcznika „Nowe Państwo” zwracałem uwagę, że wyszczególnione w ustawie cele rządowego Centrum są identyczne z treścią zarządzeń ministrów spraw wewnętrznych PRL z 1975 i 1989 roku, w sprawie ustalenia statutu TPPR. Ostatnie zarządzenie autorstwa Czesława Kiszczaka z marca 1989 roku poszerzało zakres działalności Towarzystwa o zapis dotyczący „inspirowania badań i prac naukowych, sesji, konferencji, seminariów” oraz „inspirowania prasy, radia, tv i wydawnictw do wszechstronnego upowszechniania idei przyjaźni”. Przyjęta głosami PO-PSL-PJN ustawa, wymienia zaś wśród zadań Centrum m.in.: „organizowanie konferencji, sympozjów, wykładów, seminariów i dyskusji” oraz „upowszechnianie w społeczeństwach polskim i rosyjskim wiedzy o stosunkach polsko-rosyjskich, historii, kulturze i dziedzictwie obu narodów”. Istnieją poważne obawy, że działalność rządowej instytucji zostanie wykorzystana do zdławienia głosów krytycznych wobec Rosji i posłuży do narzucenia Polakom oficjalnej interpretacji w sprawach stosunków polsko-rosyjskich. Centrum powołane, jako organ państwowy, będzie wydawać dokumenty mające charakter pism urzędowych, korzystających z ochrony przysługującej im z mocy prawa. Obalenie twierdzeń zawartych w takich dokumentach nie jest rzeczą łatwą, a zatem dyrektywy opatrzone przewidzianą dla Centrum „okrągłą pieczęcią z wizerunkiem godła Rzeczypospolitej Polskiej pośrodku” mogą stać się obowiązującą wykładnią w kwestiach historycznych i politycznych dotyczących Rosji. W treści uzasadnienia ustawy zapisano, że „ działalność Centrum powinna się przyczyniać do osiągnięcia celu, jakim jest społeczna „ratyfikacja” polsko-rosyjskiego procesu dialogu i porozumienia.”. Jak obecna władza rozumie ową „ratyfikację” mogliśmy wnioskować z wypowiedzi przewodniczącego sejmowej komisji spraw zagranicznych posła PO Andrzeja Halickiego, który nie ukrywał, że powołanie państwowej instytucji ma służyć unifikacji poglądów na sprawy polsko-rosyjskie i narzuceniu jedynie słusznej „urzędowej linii”. Zdaniem Halickiego Centrum powstało po to, by negatywne opinie o stosunkach polsko-rosyjskich „nie były wygłaszane w życiu publicznym, by było ich najmniej, żeby nie było tez opartych na fałszywych przesłankach i by to, co właśnie jest przedmiotem Centrum, czyli edukacja, wiedza, ale także nasza wzajemna znajomość, były jak najpowszechniejsze i pozbawione tych złych cech.” Oparcie ustawy o zapisy regulujące działalność komunistycznego TPPR świadczy, że w relacjach z Rosją cofamy się wprost do okresu Polski Ludowej. Jednocześnie błyskawiczny tryb jej uchwalenia – tak niezwykły dla tego rządu - dowodzi wręcz niewiarygodnego serwilizmu obecnych władz. W sprawie powołania Centrum Rosjanie nie wykazali, bowiem podobnego pośpiechu i dopiero przystępują do działań legislacyjnych, stawiając rząd Tuska w upokarzającej roli petenta zabiegającego o „dialog i porozumienie”. Gdy polski minister kultury ogłasza już konkurs na stanowisko dyrektora Centrum i trwają zaawansowane prace administracyjne, z Rosji dochodzą sygnały, że z woli Kremla oficjalna decyzja w tej sprawie zostanie ogłoszona podczas I Polsko-Rosyjskiego Kongresu Mediów, który w tym tygodniu zbierze się we Wrocławiu. To podczas tego forum nastąpi inauguracja działalności Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, a minister kultury Rosji Aleksandr Awdiejew przywiezie do Wrocławia posłanie od Miedwiediewa, w którym prezydent Rosji poinformuje o podpisaniu dekretu o powołaniu Centrum. Ten tryb, aż nadto wyraźnie wskazuje, jaką pozycję wobec Rosji zajmuje dziś rząd Donalda Tuska. Z nieoficjalnych informacji wiadomo, że rosyjskim Centrum ma kierować szef Federalnej Agencji Archiwalnej (Rosarchiw) Andriej Artizow. Przed kilkoma dniami został on przyjęty przez premiera Putina, a jednym z tematów rozmowy było właśnie utworzenie Centrum Rosyjsko-Polskiego Dialogu i Porozumienia. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” ze stycznia br. Artizow twierdził, że Centrum powstanie, jako fundacja powołana przez rząd FR. Taki status prawny ma umożliwić przyznawanie grantów naukowcom z Polski oraz fundowanie stypendiów naukowych dla polskich studentów. Zdaniem Artizowa, budżet 1 mln euro, jako kwota bazowa dla każdego z Centrów może okazać się niewystarczający, zatem rosyjska fundacja będzie korzystać z pomocy „sponsorów, mecenasów i zainteresowanych współpracą między Polską a Rosją”, Choć Artizow zastrzegł, że „będziemy brać tylko od porządnych darczyńców. Pieniądze na szczytny cel muszą być wyłącznie czyste” – to znając realia rosyjskiej gospodarki można być pewnym, że pieniądze na naukowe granty służące „dialogowi i porozumieniu” z Polską wyłożą głównie kremlowscy oligarchowie i ludzie rosyjskiej mafii wywodzący się ze służb sowieckich. Kontrowersje powinna wywoływać również sama kandydatura szefa Federalnej Agencji Archiwalnej – instytucji rządowej wykorzystywanej w propagandowych grach politycznych. Warto przypomnieć, że we wrześniu 2009 roku, w przededniu obchodów 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej, rząd rosyjski zorganizował ogromną kampanię propagandową, skierowaną głównie przeciwko Polsce. Rosyjscy historycy, politolodzy, dziennikarze i publicyści, a także wysocy urzędnicy państwowi, przedstawiciele służb specjalnych i sił zbrojnych FR lansowali w niej tezy powielające schematy sowieckiej historiografii. Usprawiedliwiały one i pozytywnie oceniały politykę ZSRR w końcu lat 30. oskarżając przy tym Polskę, państwa bałtyckie, Wielką Brytanię i ukraińskich nacjonalistów o wspieranie hitlerowskich Niemiec. Mieliśmy wówczas do czynienia z całą serią różnych publikacji, w których powstanie bezpośrednio zaangażowane zostały struktury państwowe FR, w tym Federalna Agencja Archiwalna. Artizow dał się również poznać jako nierzetelny historyk - propagandysta, gdy pod koniec kwietnia 2010 roku publicznie zapewniał, jakoby udostępnione na stronie internetowej Rosarchiwu dokumenty dotyczące zbrodni katyńskiej nigdy wcześniej nie były publikowane. Ujawnienie tych dokumentów miało wskazywać na dobrą wolę władz Rosji. Szef państwowych archiwów dowodził wówczas, że wszystkie umieszczone na stronach Rosarchiw dokumenty były do tej pory ukryte w archiwach pod sygnaturą "ściśle tajne" i "szczególnej ważności", a dostęp do nich miały tylko pojedyncze osoby, w tym sekretarz generalny KPZR. Tymczasem historycy i znawcy tematyki katyńskiej, wśród upublicznionych akt nie znaleźli niczego, czego by do tej pory strona polska jeszcze nie wiedziała. W styczniowym wywiadzie dla „GW” Artizow ujawnił, że wybrano już dwa „projekty flagowe” dla Centrów Dialogu i Porozumienia. Chodzi o tematy: "Los polskich jeńców wojennych w ZSRR po Wrześniu '39" oraz "Żołnierze Armii Czerwonej, którzy zginęli na ziemiach polskich w latach 1944-45". Zapowiedział też „intensywne poszukiwania” katyńskiej „listy białoruskiej” i zaangażowanie w tym celu „archiwów państwowych, regionalnych oraz odpowiednich resortów, w tym służb mundurowych”. Mając na uwadze dotychczasową praktykę władz FR można przypuszczać, że tematy „flagowe” zostaną przedstawione w zgodzie z fałszywą historiografią rosyjską, zaś „cudowne” odnalezienie „listy białoruskiej” będzie okrzyknięte widocznym znakiem „pojednania” i niebywałym sukcesem działalności Centrów Dialogu. W obradach Polsko-Rosyjskiego Kongresu Mediów, na którym zapowiedziano inaugurację działalności Centrów wezmą udział m.in. współprzewodniczący Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych, rektor Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) Anatolij Torkunow, przewodniczący Rady ds. polityki zagranicznej i obronnej Siergiej Karaganow oraz komentator polityczny, redaktor naczelny pisma "Rossija w globalnoj politikie" Fiodor Łukjanow. Dobór tych postaci, wydaje się niemal symboliczny. Torkunow reprezentuje, bowiem „kuźnię” kadr sowieckiej dyplomacji, której absolwenci do dziś zasilają również szeregi polskiego MSZ i nadają ton polityce zagranicznej III RP. Ich obecność gwarantuje, że „priwislinskij kraj” będzie pozostawał w orbicie wpływów Rosji. Znany „przyjaciel Polski” Siergiej Karaganow – autor słów „rurociąg po dnie Bałtyku powstanie, niezależnie od sprzeciwu Polski” jest również autorem najgroźniejszej w nowożytnych dziejach Europy koncepcji strategicznego supersojuszu Unii Europejskiej i Rosji oraz planu budowania przez Kreml nowego układu geopolitycznego – Związku Europy. Ten hiperkomunistyczny pomysł zakłada stworzenie ścisłego sojuszu Rosji z Europą, jako rzekomej przeciwwagi dla ekspansji chińskiej, w ramach, którego powstałby „wspólny obszar strategiczny w polityce zagranicznej, wspólna przestrzeń gospodarcza i technologiczna oraz m.in. wspólny rynek pracy.” Ogłaszając „trzecią drogę” dla Europy Karaganow stwierdził: „Za kilka lat nieuchronnie słabnący Europejczycy rozważą proponowaną przeze mnie "trzecią możliwość". Zacznie się wtedy nowa faza zbliżenia Rosji i Europy, która przyniesie korzyści wszystkim Europejczykom - od Atlantyku po Władywostok.” Fiodor Łukjanow, który przed rokiem zapewniał Polaków, że „Rosji brakuje instynktów imperialnych” jest nie tylko redaktorem naczelnym „Rosji w globalnej polityce”, ale należy do członków Rady ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej Rosji działającej przy rosyjskim MSZ. To on był rozmówcą Tomasza Turowskiego podczas wywiadu, jakiego ambasador tytularny udzielił w dniu 12 kwietnia 2010 roku rosyjskiemu radiu FINAM FM. Padły wówczas słowa, których grozę i znaczenie dopiero zaczynamy przeczuwać: „I Rosja, i Polska – oświadczył Turowski - należą [...] do tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy - nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją”. Słowom tym wtórował Łukjanow, dowodząc:, „Co się tyczy Europy Wschodniej, oczywiście, jest jeden scenariusz, dla Rosji nadzwyczaj negatywny, jeżeli NATO będzie kontynuować, że tak powiem, swoją prężność. I oto to scenariusz nadzwyczaj nieprzychylny, dlatego że za tym idzie nowy zwój wzajemnych ataków histerii. Dlatego myślę, że tym bardziej ważne jest teraz pojednanie Rosji z Polską, dlatego, by Polska, jako czołowy kraj Europy Wschodniej miała mniej obaw.” Obecność Karaganowa i Łukjanowa – głównych propagandystów kremlowskiej strategii podboju Europy podczas obrad wrocławskiego forum, zdaje się świadczyć, że Centrum Dialogu i Porozumienia przewidziano rolę dalece wykraczającą poza peerelowskie cele TPPR – bis. Ma stać się ono ważnym instrumentem rosyjskiej polityki ekspansywnej, w której „pojednanie” polsko-rosyjskie przyniesie „korzyści wszystkim Europejczykom - od Atlantyku po Władywostok” i pozwoli Rosji na polityczno-militarny podbój Starego Kontynentu. Wbrew fałszywej historiozofii Turowskiego, Polskę i Rosję nadal dzieli przepaść kulturowa i aksjologiczna, a historia naszych dziejów to proces ciągłego powiększania tego rozłamu. Niemal każda z tragicznych dat polskiej historii, jest jednocześnie datą rosyjskiej agresji, interwencji, wpływów. Ten rozłam tworzył się przez dziesięciolecia i niewiele zdarzeń z ostatnich 20 lat mogłyby zrównoważyć historyczny rachunek dobra i zła. Proces pojednania musi, zatem obejmować okres równie długi, w jakim trwało rozrywanie i niszczenie międzyludzkich więzów. Nie sposób przemierzyć tej drogi na mocy spec ustaw i politycznych deklaracji. Nie można też tworzyć pozorów dialogu, próbując przy pomocy rządowych instytucji ukryć prawdziwe podziały. Dziś tylko ludziom o mentalności sowieckiego raba może się wydawać, że tragedia smoleńska zasypie polsko-rosyjską przepaść, a z krwi polskich elit wyrośnie „pojednanie” kata i ofiary. Aleksander Ścios

"Zniszczyli najważniejszy dowód po katastrofie - przez Tuska" Wszyscy dyskutują o Raporcie Millera, którego nikt nie widział. Rozumiem, że premier Tusk boi się zepsuć początek polskiej prezydencji w UE. Ale wyjaśnienia, że wpierw trzeba zrobić tłumaczenie na angielski i rosyjski są upokarzające. Najpierw Putin – potem Polacy? A może chodzi o czas potrzebny na wynegocjowanie, kto będzie w polskim rządzie kozłem ofiarnym? I jaka będzie proporcja między – bezsporną – winą obu stron? Cokolwiek, więc się ustali, i tak nie będzie to wiarygodne. Bo wyjściowy błąd Tuska (nie powołanie międzynarodowej komisji z udziałem NATO, dającej szansę na natychmiastowe zabezpieczenie wraku i wykorzystanie najnowszych możliwości technicznych) doprowadził do zniszczenia przez Rosjan najważniejszego dowodu, samego samolotu. Cokolwiek, więc się ustali, premier i tak jest winny utracie szans na prawdę. Dzisiejsza, z konieczności nie konkluzywna, dyskusja o Raporcie Millera (i dyskwalifikowanie w mediach ustaleń Macierewicza zanim ktoś je poważnie przeanalizował) ma też inny cel: przesłonić końcówkę prac dotyczących zmian w konstytucji. A przecież chodzi o procedury mające gwarantować, jeśli nie suwerenność, to przynajmniej szanse na obronę interesów naszego kraju! I jeszcze jedno: wczoraj wróciłam z terenów, gdzie bezrobocie przekracza 25% (zachodniopomorskie i północna część Wielkopolski). Znam historię gospodarczą tych obszarów – są zresztą ślady materialne (resztki zabudowań folwarcznych i przemysłowych). Obecnie jest tu gorzej niż w XIX wieku. Ale o tym, kiedy indziej!

Prof. Jadwiga Staniszkis

To głupstwo można naprawić No i już wszystko jasne! Po deklaracji Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów, lepiej rozumiemy przyczyny, dla których minister Radosław Sikorski ośmieszył samego siebie i przy okazji Polskę, robiąc piramidalne głupstwo, jakim było wysłanie donosu na ojca Tadeusza Rydzyka w formie oficjalnej noty dyplomatycznej do Stolicy Apostolskiej. Od rzecznika prasowego Watykanu dostał blachę w czoło w postaci wyjaśnienia, że Stolica Apostolska nie jest związana jakimikolwiek wypowiedziami księdza Tadeusza Rydzyka. Gdyby Watykan miał mniej wyrozumiałości dla naszych Umiłowanych Przywódców, to odpowiedź mogłaby być nawet ostrzejsza - na przykład w formie uprzejmego zapytania, od kiedy właściwie pan minister Radosław Sikorski ma takie objawy. Aż nie chce mi się wierzyć, że taki, bądź, co bądź inteligentny człowiek, jak Radosław Sikorski, nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy. Zresztą podejrzewanie go o to, że pisze dyplomatyczne noty „bez swojej wiedzy i zgody” byłoby niegrzeczne. A jednak to zrobił. Dlaczego? Odpowiedzi dostarcza nam deklaracja Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów, który „wyraził zadowolenie” z postępowania polskich władz, a konkretnie - ministra Sikorskiego w tej sprawie. Podobnie pochwalną recenzję wystawił ministrowi Sikorskiemu pobożny poseł Gowin z Platformy Obywatelskiej i bezbożny poseł Kalisz z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ale mniejsza już o tubylczych mężyków stanu, bo ważniejsze jest, dlaczego akurat zadowoleni z ministra Sikorskiego są Żydzi ze Światowego Kongresu? Ronald Lauder wyjaśnia również i to. Jego zdaniem uwaga ojca Tadeusza Rydzyka, że od 1939 roku Polską nie rządzą Polacy, była „pośrednią sugestią”, że „polski rząd kontrolują Żydzi”. To rozumowanie przypomina starą anegdotkę o milicjancie, który zatrzymał przechodnia wykrzykującego, że rząd to złodzieje. Zatrzymany tłumaczył się, że miał na myśli rząd amerykański, ale funkcjonariusz odpowiedział, że już 20 lat służy w milicji i dobrze wie, który rząd, to złodzieje. Uderz w stół, a nożyce się odezwą - powiada polskie przysłowie, na które swój odpowiednik mają Rosjanie - że „łarczik prosto atkrywajetsia”. No i właśnie się otworzył. Szczerość Ronalda Laudera wzmaga podejrzenia, że minister Sikorski mógł zostać do tego głupstwa przez kogoś namówiony. Warto w związku z tym przypomnieć publikację „Gazety Wyborczej”, która w związku z objęciem funkcji ministra spraw zagranicznych w rządzie premiera Tuska przez Radosława Sikorskiego poinformowała, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych funkcjonuje ekipa skompletowana jeszcze przez Bronisława Geremka. Nietrudno było się domyślić, że tak naprawdę pracą ministerstwa kieruje ta ekipa, bez względu na to, kto tam akurat naznaczony został na ministra. Być może minister Sikorski jest bardziej podatny na perswazje tej ekipy, niż ktokolwiek inny - ale jeśli nota do Stolicy Apostolskiej była następstwem takiej perswazji, to mamy dowód, iż ci konsyliarze wcale nie są mądrzejsi od swojego ministra. Nie są mądrzejsi - albo wykonują zadanie. Jak pamiętamy, reaktywowana we wrześniu 2007 roku żydowska loża Zakonu Synów Przymierza, na swoim inauguracyjnym posiedzeniu przedstawiła dwa priorytety swego programu działania: odzyskanie tak zwanego „mienia żydowskiego” i pacyfikację Radia Maryja. Między obydwoma tymi celami istnieje oczywisty związek. Tak zwane „odzyskanie mienia” wymaga stworzenia przez polskie władze ustawy, która nadawałaby pozory legalności planowanemu - obecnie również przez Izrael - rabunkowi państwa polskiego na równowartość 65 miliardów dolarów. Jest oczywiste, że z punktu widzenia rabujących byłoby najlepiej, gdyby nie podniósł się przeciwko temu żaden głos protestu - stąd konieczność spacyfikowania Radia Maryja. Wygląda, więc na to, że minister Radosław Sikorski, przechodząc do porządku nad ośmieszeniem samego siebie i ośmieszaniem Polski - w podskokach realizuje te priorytety na tym odcinku frontu, na którym partia go postawiła. A właśnie wizyta izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu, który miał przybyć do Warszawy w ostatniej dekadzie czerwca, została przełożona, prawdopodobnie na lipiec. Premier Izraela objeżdża Europę, by namawiać tutejsze rządy do dorzucenia we wrześniowym głosowaniu w Zgromadzeniu Ogólnym Organizacji Narodów Zjednoczonych wniosku o uznanie niepodległego państwa palestyńskiego. Rząd premiera Tuska stoi, zatem przed szansą przynajmniej podjęcia próby załatwienia ważnego interesu państwowego. Chodzi o to, by w zamian za ewentualne zadośćuczynienie przez Polskę prośbie Izraela, władze tego państwa odstąpiły od rozpoczętej 1 maja operacji tak zwanego „odzyskiwania mienia żydowskiego” w Europie Środkowej i ogłosiły publicznie, że Izrael nie ma wobec Polski żadnych roszczeń majątkowych z jakiegokolwiek tytułu. Takie postawienie sprawy niewątpliwie leży w polskim interesie - ale czy naszym Umiłowanym Przywódcom pan Ronald Lauder na to pozwoli? SM

Walenie głową w mur To, że żyjemy w złym ustroju, jest oczywiste prawie dla wszystkich. „Prawie”, – ale i w PRLu bardzo wiele osób uważało, że żyją w zupełnie normalnym ustroju – a że absurd goni za absurdem? Cóż, widać tak być musi... No, więc nie musi. Problem polega na tym, że naprawianie absurdalnego systemu metodą „po kawałku” jest samo w sobie absurdem. Po latach działania socjalizmu poszczególne części tego mechanizmu się dotarły, i „jakoś” to funkcjonuje, – bo, jak słusznie zauważył dobry wojak Szwejk: „Nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było,...”. Jeśli więc człowiek próbuje zmienić jakiś kawałek tego systemu, to nieodmiennie okazuje się, że ten kawałek nie pasuje do reszty – w wyniku, czego całość pracuje jeszcze gorzej – i ludzie jednogłośnie domagają się powrotu do starego. Zresztą Stare samo wraca, niejako automatycznie. Wysiłki takich reformatorów są z góry skazane na porażkę. Ciekawy jest tu przypadek p. Janusza Palikota. Ten człowiek w roli posła przez prawie dwa lata próbował coś zdziałać w tej „Komisji Palikota”. Miała ona upraszczać System, czynić go przyjaznym dla ludzi. I przez dwa lata nie udało Mu się osiągnąć NICZEGO. Dosłownie: NICZEGO. Za każdym razem Komisja wysyłała kolejne projekty do Fachowców z prośbą o opinię – i za każdym razem opinie były negatywne. I w końcu p. Palikot po prostu zwariował! I nie mogąc walczyć z biurokracją przerzucił się na walką z... Kościołem. To się nazywa „atak zastępczy”. Natomiast ja nadal walczę z biurokracją. I, muszę to napisać: idzie mi coraz lepiej. Ludzie z wolna zaczynają rozumieć, że nie są winni urzędnicy, ani nawet politycy – tylko System. I to, że System trzeba zmienić radykalnie, a nie poprawiać poszczególne trybiki. Bo jak się wali głową w mur dostatecznie długo, to mur wreszcie pęka! I czuję, że to już-już niedługo!!! JKM

Śmierć sensem polskiej historii? Publikacja zatytułowana „O polską politykę historyczną” stanowi pokłosie zorganizowanego pod koniec ubiegłego roku IX Sympozjum Tarnogórskiego. Pozycja zawiera m.in. artykuły prof. Mieczysława Ryby i dr Pawła Skrzydlewskiego, najistotniejszy jednak, – bo reprezentatywny dla pewnego nurtu myślowego, który ze sfery polityki zaczyna coraz wyraźniej przenikać także do nauk humanistycznych, w tym również do badań historycznych – wydaje się być szkic autorstwa prof. Andrzeja Nowaka. We wzmiankowanym tekście zatytułowanym „Rozważania o polskiej historii po 10 kwietnia 2010 roku” prof. A. Nowak dokonuje analizy tendencji występujących współcześnie w polskiej historiografii. Opisuje m.in. w interesujący sposób zjawisko, które sam określa, jako „zanikanie historii”. We współczesnym, ukształtowanym jakby podług teorii względności, świecie wszystko jest płynne i podlega dowolnym kreacjom, także historia. Niemal każdy może sobie stworzyć jej dowolną wizję, do czego walnie przyczyniają się najnowsze techniki: „…przekaz kulturowy stał się bardziej elektroniczny niż związany z osobistym, indywidualnym, czy też społecznym doświadczeniem. Wzory, wedle, których żyją ludzie stają się płynne do tego stopnia, iż stają się obrazkami w masowej wyobraźni, natychmiast przekazywanymi i natychmiast zastępowalnymi. W tych warunkach trudno w ogóle mieć historię, czy żyć we wspólnocie (państwie, narodzie), której historia jest zapisem ciągłości. W dodatku żyjemy w warunkach eksplozji informacyjnej, w których jesteśmy wciąż uświadamiani o chwilowym i fikcyjnym charakterze większości docierających do nas informacji – fikcja zdaje się stanowić jedyną osiągalną przestrzeń społeczną (…) Wspiera tę tendencję rozpanoszona szeroko ideologia postmodernizmu. Zgodnie z jej przesłaniem, nie ma rzeczywistości: wszystko redukowane jest do języka (a raczej do p.r.). Nic nie może się zdarzyć naprawdę, bo wszystko jest wymyślone”. Autor, jako naczelne zagrożenie dla historii, traktowanej, jako jeden z najistotniejszych elementów kształtujących narodową wspólnotę, wskazuje również propagowane przez niektóre media postawy szyderstwa i cynizmu, bądź po prostu wypierania się rodzimych dziejów. Znamienne, że jako ilustrację tego ostatniego zjawiska prof. Nowak przytoczył wypowiedź trzydziestoletniego Donalda Tuska z 1987 r. Nie podziela on także popularnej współcześnie tezy o „końcu historii”. O ile zarysowanej powyżej analizie należy przyznać wiele racji, o tyle w dalszej części swojego artykułu prof. Nowak wraca na dobrze znany szlak. Pojawiają się sformułowania typowe dla całego nurtu, który w Rosji każe widzieć naczelne zagrożenie dla niepodległości Polski: „A jednak Historia się nie skończyła. Na pewno nie zaakceptowała takiego końca polityka prowadzona przez Rosję, zwłaszcza pod energicznym neoimperialnym kierownictwem Władimira Putina. Polska, jak zwykle, z geopolitycznych powodów, znajdowała się na głównym kierunku jej najistotniejszych interesów”. Za dopełnienie powyższych słów można zaś uznać jedną z ostatnich wypowiedzi prof. Nowaka w udzielonym dla „Gościa Niedzielnego” (z 29. 05. 2011) w wywiadzie: „Państwo rosyjskie, kierowane przez premiera Putina i ludzi ze służb specjalnych, wykorzystuje katastrofę smoleńską zgodnie z logiką tych właśnie sowieckich i postsowieckich służb, z których się wywodzą, do poniżania i wewnętrznego rozbijania państwa polskiego oraz jego reprezentacji politycznej, pomimo jej ugodowego nastawienia. Rosji Putina w gruncie rzeczy nie zależy na żadnym partnerze w Polsce. Im chodzi o skompromitowanie państwa polskiego, poderwanie jego autorytetu w oczach międzynarodowej opinii publicznej i, co nie mniej ważne, w oczach samych Polaków (…) Nie zależy im na uwiarygodnieniu jakichkolwiek partnerów w Polsce, nawet tych, którzy chcą z nią robić interesy. Im zależy na wzmacnianiu stanu zimnej wojny domowej w Polsce. Doświadczenia z XVIII wieku, choć pozornie bardzo odległe, wydają się w tej sprawie bardzo instruktywne. Osłabienie przez wewnętrzne podziały było stałym elementem carskiej imperialnej polityki i jej przejawy dostrzegam także i teraz”. Kluczowy dla wzajemnych relacji, tak na gruncie zewnętrznym, jak i wewnętrznym, okazuje się jak zwykle Katyń: „Spór o Katyń znalazł się w centrum sporu o tożsamość Rosji i o tożsamość Polski (…) Konflikt między rządem a prezydentem o sposób upamiętnienia Katynia w 70 rocznicę tamtej zbrodni nie był tylko sporem p.r. Był także sporem o to, czy symboliczne uczczenie tej rocznicy ma być zamknięciem ostatniej historycznej sprawy Polski, spuszczeniem wieka nad tą ponurą kryptą, którą tak wymownie opisał w przytoczonych wyżej słowach Donald Tusk. Czy też ma być potwierdzeniem ciągłości pamięci i wynikającego z niej zobowiązania do kontynuowania tej wspólnoty, w imię, której swoje życie położyły ofiary Katynia i tylu innych, związanych z historią polską miejsc?”. Wreszcie autor przechodzi do clou swoich rozważań: „Coś się stało 10 kwietnia 2010 roku. Ale co? Przez kilka dni wydawało się to oczywiste. Byliśmy świadkami tragedii narodowej. Mieliśmy nawet poczucie, że znaleźliśmy się sami na scenie tego poważnego dramatu, jaki tworzy historia narodowej wspólnoty. Ożył na chwilę Wawel. Ale przecież Wawel miał być już na zawsze zamknięty. Historia Polski miała się już skończyć. Jej przedłużanie, ożywianie, nazywane było niebezpiecznym złudzeniem. Mieliśmy się od niej wyzwolić. Ten głos – szyderstwa podszytego strachem przed powagą, ironii pełnej poczucia wyższości, a czasem po prostu pewnego siebie chamstwa – odezwał się prędko (…) Śmierć prezydenta i towarzyszących mu w podróży na groby katyńskie 95 osób może być dla nich tylko potwierdzeniem tego absurdu (…) Głupio zginęli, absurdalnie. Skoro już nie ma żadnej perspektywy, w której dałoby się połączyć krwawą przeszłość Polski z dzisiejszym karnawałowym status quo chwilowych satysfakcji jej mieszkańców… Ale dla innych, dla autorów odrodzonej nagle po 10 kwietnia obywatelskiej poezji, dla setek tysięcy tych, którzy oddali na Krakowskim Przedmieściu czy na krakowskim Rynku hołd prezydentowi Kaczyńskiemu – ta śmierć jest potwierdzeniem sensu, tragicznego sensu polskiej historii”. I dalej prof. Nowak dodaje: „To jest «męka», którą tak wielu odebrało w Polsce, jako osobistą, a raczej publiczną mękę swojej wspólnoty. Dopełnieniem tej męki jest odrzucenie, wyszydzenie jej znaczenia, przez tych, którzy czują się już z historii wyzwoleni”. Autor dla wzmocnienia swojego wywodu posiłkuje się arystotelesowską triadą służącą uzasadnieniu i wyjaśnieniu sensu tragedii. Jednym z jej elementów, obok samego ukazania męki („pathos”) i „perypetii” (odwrotny przebieg zdarzeń, stan pożądany), jest „rozpoznanie”: „chodzi o to, by nastąpił «zwrot od nieświadomości ku poznaniu» w sprawie smoleńskiej. Nie o to «tylko», by dowiedzieć się ostatecznie, co się naprawdę stało nad lotniskiem Siewiernyj, ale o to także, by rozpoznać w tej sprawie pewne zobowiązanie polskiej wspólnoty. Wokół tego zagadnienia toczy się walka o przyszłość Polski: czy ona będzie, czy nie”. Z cytowanych powyżej fragmentów wyraźnie widać, że prof. Nowak postuluje przeniesienie także na pole badań historycznych (w odniesieniu do twórczości publicystycznej dawno już to uczynił) czystej wody mesjanizm. Można też zaryzykować twierdzenie, że o ile na gruncie współczesnej literatury za czołowych przedstawicieli neomesjanizmu uznać należy Jarosława Marka Rymkiewicza, Rafała Tichego i Wojciecha Wencla (szerzej na ten temat w „MP” nr 3-4/2011 w artykule „Literacki trupi jad”), o tyle prof. Nowak jawi się, jako reprezentant tego nurtu na gruncie badań historycznych. Jego historyczny rozwój łączy się bezpośrednio z dyskusją nad przyczynami upadku I Rzeczpospolitej i datuje się na początek XIX w. Romantyczna wizja dziejów, zakładająca wyłącznie zewnętrzne przyczyny rozbiorów, także w późniejszych zdarzeniach starała się szukać uzasadnienia dla coraz gorszego położenia Polski. Kolejne powstania narodowe nie złamały, zatem tej wizji, w jeszcze większym stopniu ją wzmacniając. Pisze o tym w pracy „Spory o polską duszę” prof. Andrzej Wierzbicki (drugie i ostatnie zarazem wydanie pracy – Warszawa 2010): „Upadek powstania listopadowego nie załamał nasilającej się już od ćwierćwiecza tendencji apologetycznej w refleksji nad polskim charakterem narodowym. Jakkolwiek myśl, że oto Polak znowu «nie potrafił», musiała nasuwać się niejednym, to przecież z drugiej strony mistyczno-millenarystyczny klimat romantycznych historiozofii w dalszym ciągu sprzyjał apologetyce. Wszak dopełniony został jeszcze jeden akt krzyżowej drogi Narodu-Odkupiciela, narodu-pośrednika między Bogiem a ludzkością”. Niezmienność zaś losów Polski interpretowana była, jako podstawowy warunek jej dalszej egzystencji: „Wieszczona w mesjanistycznych i millenarystycznych historiozofiach wielka przyszłość wymagała od zbiorowego Mesjasza niezwykłych walorów duszy i charakteru, a te nie mogły być jedynie sprawą oczekiwań, musiały się przejawić już w przeszłości i trwać przez wieki w niezmienionej postaci”. Podobnie u prof. Nowaka 10. 04. 2010 r. jawi się, jako kolejny „akt krzyżowej drogi Narodu”, warunkiem zaś zachowania wspólnoty jest wypełnianie owego „mistycznego testamentu” przez kolejne pokolenia Polaków. Poglądy prof. Nowaka stanowią nową odsłonę teorii, wedle, której cierpienia i tragedie narodowe są niezbędne dla istnienia wspólnoty. Mesjanizm, jako metoda polityczna każąca widzieć w cyklicznym, (co pokolenie) upuście krwi sposób na zachowanie tożsamości, niejednokrotnie już ukazał w całej pełni swój destrukcyjny wpływ na ową wspólnotę. Także proponowane przez prof. Nowaka drogi wyjścia ze stanu „historycznego nihilizmu” niejednokrotnie, jak uczy historia, okazały się, co najmniej równie niebezpieczne, co zarysowane powyżej zagrożenia. Przypisywanie, bowiem wydarzeniom z 10. 04. ub. r. głębszych znaczeń, czynienie z katastrofy smoleńskiej potwierdzenia polskiej tożsamości i historii, ich najgłębszego sensu, jest fałszem. Zaś próby sakralizacji lotniczego wypadku wydają się zabiegiem zaiste szaleńczym. O ile, bowiem podobne tendencje w sztuce zaowocować mogą dziełami o znamionach najwyższego artyzmu (poezja romantyczna), o tyle już przeniesione na grunt historii i polityki stają się zagrożeniem prawdziwie śmiertelnym dla Narodu. Czy wreszcie wszyscy, którzy przeciwstawiają się prezentowanej przez prof. Nowaka wizji dziejów Polski, zasługują na miano szyderców, ludzi odcinających się od związków ze wspólnotą narodową? Czy można to na przykład powiedzieć o przedstawicielach szkoły krakowskiej? W ogniu polemik toczonych ponad wiek temu padały niejednokrotnie sformułowania ostre, zarzuty formułowane przez wyznawców bardziej „optymistycznej” wizji dziejów ze szkoły warszawskiej, (do której zaliczało się nomen omen wielu historyków związanych z obozem narodowym) nie oszczędzały także krakowskich stańczyków. Młody Władysław Konopczyński w opublikowanej w 1911 r. pracy pisał: „Nie chcemy mieć nic wspólnego z sektą samobiczowników, przypisujących Polakom rekord egoizmu i perwersję samobójczą”. Współcześnie przecież już nikt szacownym profesorom z grodu Kraka nie rzuciłby podobnych oskarżeń. Ich dorobek, z „Dziejami Polski w zarysie” prof. Michała Bobrzyńskiego na czele, na trwałe wszedł do kanonu polskiej historiografii. A to przecież nie, kto inny, jak przedstawiciele szkoły krakowskiej, należeli do pierwszych i chyba najsurowszych krytyków omawianej tendencji.

W późniejszym okresie także Narodowa Demokracja przeszła na pozycje bliższe wskazaniom szkoły krakowskiej (osobnym zagadnieniem pozostaje wpływ, jaki poglądy M. Bobrzyńskiego czy W. Kalinki wywarły na młode pokolenie ideologów narodowych, w tym m.in. J. Giertycha i Z. Wojciechowskiego), prezentując postawę antyromantyczną i antymesjanistyczną. W artykule zatytułowanym „Narodowa Demokracja wobec idei «kolorowego ułana»” opublikowanym w zbiorze „Drogi do niepodległości. Szanse, kontrowersje, problemy” pod red. Grzegorza Radomskiego, Witolda Wojdyły i Małgorzaty Zamojskiej (Toruń 2010) prof. Ewa Maj pisze: „Kształtowanie wzorca osobowego nowoczesnego Polaka należało rozpocząć od przejęcia kontroli nad wychowaniem narodowym oraz nad dziedzictwem przeszłości. Z obu tych dziedzin próbowano rugować myślenie w kategoriach romantyzmu politycznego. Doceniano twórczość literacką wieszczów, ale podkreślano, że była ona właściwa dla swoich czasów, a nieodpowiednia dla Polski na przełomie XIX i XX stulecia i później. W wypowiedziach narodowych demokratów objawiała się niechęć do ezoteryzmu dzieł romantycznych, odrzucano estetyzm intelektualny części warstw wyższych. Wypada przywołać stwierdzenie historyka idei Marcina Króla, że «najbardziej zaciekłą i najbardziej rozsądną krytykę romantyzmu» przeprowadził Dmowski. Krytyka dotyczyła zespołu cech idei romantyzmu politycznego i postaw z nich wynikających: (1) wiara «w historiotwórczą moc wysiłku duchowego»; (2) koncepcja czynu ofiarnego i całopalenia; (3) straceńcza wierność «sprawie upadającej pod ciosem przemocy»; (4) «kultura klęski»”. Na marginesie powyższych rozważań warto zauważyć pewną zastanawiającą zbieżność. Krytyka, z jaką spotyka się obecnie „ugodowa” i „pesymistyczna” wizja historii Polski, do złudzenia przypomina wcześniejsze ataki. Czołowa reprezentantka marksistowskiej orientacji historycznej Celina Bobińska w artykule „Tradycje i teraźniejszość” publikowanym w „Nowych Drogach” w 1947 r. ostro atakowała kierunek myślowy, który „odgrzewa wypowiedzi pozytywistów sprzed 70 lat, powtarza ugodową historiozofię stańczyków i wreszcie jak Ewangelię cytuje wypowiedzi Dmowskiego, a jego ugodową wobec caratu politykę przedstawia, jako szczyt mądrości politycznej, a nawet postępowości (…) (głosi – M.M.), że najsłuszniejszą i najbardziej postępową była polityka ugody wobec caratu, a walka narodowowyzwoleńcza przynosiła niepowetowane szkody, «była przestępstwem wobec narodu». Nurt powstaniowy był bezsensowny i szkodliwy”. Słowa te kierowane były wówczas przede wszystkim pod adresem autorów dwóch prac: Aleksandra Bocheńskiego („Dzieje głupoty w Polsce”) i Ksawerego Pruszyńskiego („Margrabia Wielopolski”). Warto dodać, że w ramach publicystyki historycznej wyrazicielem podobnych, co dwaj wymienieni pisarze, tendencji był do niedawna znany czytelnikom „MP” Lech Mażewski. Aby fałszywa wizja historii nie stała się fałszywą nauczycielką życia. Warto na sam koniec przypomnieć dwa cytaty z pism Dmowskiego. Może ktoś powie, że nazbyt często powtarzane, myślę jednak, że zbyt rzadko, należałoby je bowiem nieustannie powtarzać młodzieży w polskich szkołach, miast uczyć cytowanych w jednym z nich słów pieśni, tak aby wryły się w polską pamięć na tyle mocno, aby pozostać w niej już na zawsze: „Iluż to ludzi w trzech pokoleniach słuchało z rozrzewnieniem patrjotycznem słów pieśni: Powstań, Polsko, skrusz kajdany – ;Dziś twój triumf albo skon… Co do mnie, to te słowa obrażają moje najgłębsze uczucia, mój zmysł moralny. Człowiek, który w tym wypadku myśli to, co śpiewa, jest przestępcą. Sama myśl o tym, że Polska może skonać jest zbrodnią” („Polityka polska i odbudowanie państwa”); „Iluż to jest ludzi, którzy, mówiąc o obcych krajach, powołują się na mężów stanu, dziejopisarzy, przytaczają fakty i cyfry, gdy zaś zaczepimy ich o najistotniejsze zagadnienia własnego bytu narodowego, nie umieją wybrnąć poza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego!… Prawda, że geniusz ostatnich głębiej sięgnął w kwestie narodowo-polityczne, niż jakakolwiek inna poezja świata; prawda, że my jeszcze jesteśmy tak mało uspołecznieni, tak mało ucywilizowani politycznie, iż, chcąc być «dobrymi Polakami», musimy robić sobie z patriotyzmu religię” („Myśli nowoczesnego Polaka”). Za redaktorem Engelgardem chciałoby się zaś powtórzyć: „Szkoda prof. Nowaka”… Maciej Motas

http://sol.myslpolska.pl

Grecja: początek końca, czy nowy początek? Greece: The beginning of the end, or a new beginning?

http://english.pravda.ru/opinion/columnists/29-06-2011/118350-greece_end-0/

Timothy Bancroft-Hinchey – 29.06.2011, Tłumaczenie Ola Gordon

Jest już oczywiste, że w Atenach mówi się dwoma językami: jeden wśród klasy politycznej, zdesperowanej, aby utrzymać Euro-wagon na drodze, oraz drugi, społeczeństwa Greków, którzy w tej chwili reprezentują serca i umysły Europejczyków, przekazujący komunikat, że nie chcemy tej Unii Europejskiej. Poza tym, że nie chcemy UE, nie chcemy tego systemu. Mówiono nam, że ich system jest lepszy od modelu socjalistycznego, który zapewniał bezpłatną opiekę macierzyńską, urlop macierzyński, darmową i doskonałą edukację i zajęcia pozalekcyjne, darmowe i doskonałe kształcenie uniwersyteckie lub dalsze, gwarancję pracy, godne wynagrodzenie, subsydiowane podstawowe artykuły spożywcze, w tym drinki, dotowana lub darmowa opieka społeczna, darmowe mieszkanie, darmowy lub subsydiowany samochód, mobilność społeczną, doskonałą i bezpłatną opiekę zdrowotną, w tym leczenie stomatologiczne, bezpieczeństwo państwa, bezpieczeństwo na ulicach, ochrona przed uzależnionymi od narkotyków, pornografii i brudu, praktykowanych w krajach zachodnich, bezpłatny lub subsydiowany transport, godne i indeksowane emerytury i darmowe zajęcia w czasie wolnym, wolne lub silnie subsydiowane leki i punkt kulminacyjny – darmowy pogrzeb. Mówiono nam, że ich model był dużo, dużo lepszy. A jaki był ich model? Na początek, nigdy nie spytali nas, czy chcemy euro i rzadko, kiedy pytali nas, czy chcemy UE lub w ogóle coś z nią wspólnego. W kilku przypadkach, kiedy to zrobili, głosy w najlepszym przypadku dzieliły się, na 50-50, lecz z reguły referenda były donośnym NIE! – po czym cynicznie je przeredagowywali, wybierając datę głosowania na słoneczny letni dzień w czerwcu, kiedy wszyscy byli na plaży – i powtarzali dotąd to ćwiczenie, aż ludzie poddali się i wygrało TAK – przy udziale około 13% wyborców. Klasyczny przykład anty-demokracji. A gdyby ta niedemokratyczna UE zadała sobie trud i wyjaśniła nam pewne rzeczy, a potem zapytała nas, jak chcemy głosować, powiedzielibyśmy Nein! Merci beaucoup! Albo w potocznym angielskim – wsadź sobie! [Up yours - można także przełożyć, jako "pocałuj mnie w d..." - admin]

Czy zapytano nas czy chcieliśmy euro? Czy powiedziano nam, że ceny wzrosną więcej niż dwukrotnie, a zarobki pozostaną takie same? Czy powiedziano nam, że stopy konwergencji połączą nas teraz za pomocą parametrów, które mogą mieć sens w Niemczech, ale są niedorzeczne w gospodarce takiej jak w Portugalii? Jeśli narzucili nam takie środki, to, dlaczego nie zaczęli dawać niemieckich wynagrodzeń Portugalczykom? Nie, nie zrobiliby tego, prawda? Południowej Europie dali zobowiązania północnej Europy, bez narzędzi do ich realizacji, a potem północnej Europie kazali za to płacić. Jest to sytuacja bez wyjścia: nie jest to wina żadnego z tych regionów, bo w wielkim stopniu odpowiedzialna jest ta bajecznie kolorowa zbieranina eurokratów, którzy sklecili tego potwora wbrew naszej zbiorowej woli. Ale to nie wszystko. Powiedziano nam, że w tym wspaniałym systemie kapitalistycznym, drobny handlowiec mógł założyć własny interes i zatrudniać ludzi, przyczyniać się do wzrostu gospodarczego, tworzyć dobrobyt. Dobrze. Ale czy to wprowadzili? Nie. Rozejrzyj się wokół, na główne ulice, i powiedz ilu widzisz drobnych handlowców. Zgadza się. A teraz zaprzecz, że wielkopowierzchniowcy [WP] ich połknęli, że to WP negocjują umowy na dostawy, które od małych producentów wolą ogromnych dilerów żywności, sprzedających ją po przyszłych cenach, najtańszych na rynku, ale jak starą i jakiej jakości? W połączeniu z tym, UE w wielu krajach zniszczyła przemysł, rolnictwo i rybołówstwo, oddając wszystko do Niemiec, Francji i Hiszpanii [w takiej kolejności], niszcząc stanowiska pracy dla przyszłych pokoleń. To prawda, że rządy w czasie i tuż po wejściu do UE są winne, ale to już nie pomoże teraz, prawda? I co wtedy zrobili? Żeby dołożyć do tych wszystkich nieszczęść, zaczęli handlować nie konkretnymi towarami – o nie, to za mało – zaczęli handlować dziwnymi i cudownymi produktami, SWAPS czy jak chcesz to nazwać, w całości opartymi na spekulacji, wyrzucając nasze pieniądze w błoto, i gorzej, biorąc wszystkie rodzaje polis ubezpieczeniowych w celu zagwarantowania tego, co teraz określają, jako „produkty złożone”. Złożone, czy wręcz głupie? Bo gdyby ktoś zadał sobie trud, aby zapytać ludzi wtedy, to ci z nas, którzy znają się trochę na tych sprawach, wstaliby i wyjaśnili innym, że to, co robiono było skazane na niepowodzenie. Ale to jeszcze nie koniec. Na dodatek, ci szarzy, upadli politycy nazywani eurokratami, (którzy nie mogli dostać odpowiedniej pracy w kraju i musieli tracić miliardy – powtarzam, miliardy – naszych pieniędzy w Strasburgu i Brukseli), nie tylko wydali wszystkie pieniądze, które mieli, wyszydzając wieki historii gospodarczej opartej na standardzie złota, ale potem rozpoczęli kreowanie długu, który stanowi pożyczki na przyszłość w oparciu o stopę procentową kontrolowaną przez zdolność kredytową agencji ratingowych w Nowym Jorku (Standard and Poor’s, Moody’s and Fitch – dosłownie: standard i biedny, oklapły i wykluczony). Jak jeszcze bardziej maniakalnie można to zrobić? Tak. Nie można. Grecja to koniec linii, początek końca tej UE, albo mówiąc inaczej, koniec początku. Ale to może być również nowym początkiem. Teraz bądźmy rozsądni. Zignorujmy te fantastyczne pomysły tych pokoleń eurokratów, którzy wepchnęli nas w tę sytuację, zamykając nas w tym domu wariatów bez pytania o naszą opinię, lecz tym razem zróbmy to, co narody Europy chcą, byśmy zrobili. Jak? Jeżeli mam być szczery, uważam, że powinno się usunąć wszystkich wykładowców ekonomii na wszystkich uniwersytetach, bo jeśli studia ekonomiczne mają produkować ekonomistów, którzy z kolei stworzyli tę otchłań piekielną, którą nazywają kapitalizmem rynkowym, a teraz mówią, że nie ma Planu B, bo to jest zbyt skomplikowane, to nie świadczy to o nich dobrze, jako całości, prawda? To jest bardzo proste i w ogóle nieskomplikowane. Na początek skończmy z tymi wszystkimi bzdurami o możliwości „bankructwa” Grecji. Grecja jest w stanie upadłości, kropka. W przeciwnym razie nie potrzebowałaby stałych zastrzyków z miliardowymi kredytami, które i tak będzie musiała zapłacić jutro po zawyżonych cenach. Jak ma rosnąć gospodarka w tempie, które oznacza, że taka sama sytuacja się nie pojawi ponownie, i znowu, i znowu? Dla Greków nadciągająca katastrofa w tym systemie jest ustalonym czynnikiem. Dla tych, którzy płacą, cóż, jak długo północni Europejczycy mają patrzeć na ich ciężko zarobione podatki Euro trwonione w spłacie Grecji lub Portugalii, czy gdziekolwiek, skoro „Sorry Mr Brown, nie możemy sobie pozwolić na leczenie pańskiego raka, ponieważ wykupiliśmy Grecję, oh! i wydaliśmy 300 mln euro na wspieranie terrorystów w Libii”? Więc jeśli ekonomiści nie mogą wyprodukować Planu B, to zrobię to ja. Grecja? Bądź człowiekiem, porzuć ten euro nonsens, powiedz Unii Europejskiej, żeby się wypchała, i wracaj do starej, dobrej drachmy, a nie głupich małych monet, jakie używali tuż przed euro, ale właściwej drachmy, tych miłych i grubych monet i tych ładnych banknotów, które rzeczywiście miały wartość. OK? A kiedy już to zrobisz, uchwal prawo przejmujące wasz dług w drachmie. Zrobiłeś to? OK, teraz zdewaluuj swoją drachmę o połowę – i spójrz! Zmniejszyłeś swój dług o połowę! Ha ha ha, nie tak zupełnie, ale prawie. Liczbowo masz jeszcze dług do spłacenia, ale teraz możesz wykorzystać drachmę do renegocjacji w czasie. Zapomnij o tych stopach procentowych, i powiedz im, że ty określisz stopę procentową, w przeciwnym razie nikt nie dostanie grosza. Wyślij kapryśnego i wykluczonego [Moody's and Fitch - admin] i ich przyjaciół do piekła, gdzie jest ich miejsce. Teraz ci powiedzą, że to jest straszne dla importu, ponieważ wszystko będzie kosztować więcej. Dokładnie! Teraz tutaj jest okazja. Jeśli import kosztuje więcej, to odwrotnie będzie łatwiej eksportować i teraz można rozpocząć odbudowę jednostek produkcyjnych, które straciłeś, odbudowę swojego rolnictwa, rybołówstwa i przemysłu, które UE przejęła od ciebie, i już widać, że nagle tworzysz miejsca pracy i przyszłość dla swoich dzieci. Państwo odbiera więcej dochodów z podatków i hej! Tak, możesz sobie pozwolić na te programy społeczne, które ci zakazali. Niesamowite, co? Świat jest mały, możesz wyjść sam i szukać miejsca do produkcji. I przez to ożywienie w gospodarce, podsycane przez zaufanie konsumentów (czynnik dobrego samopoczucia, kupuj greckie produkty) teraz możesz zacząć myśleć o realnym wzroście gospodarczym, zajmujesz się swoim zadłużeniem, jeśli i kiedy jesteś w stanie go spłacić i budować lepszą przyszłość dla swoich dzieci. Powiedz Brukseli by konwergencję wsadziła sobie tam, gdzie nie dochodzi słońce, powiedz Strasburgowi by trzymał swoje głupie euro-prawa zajmujące się wielkością pomarańczy i wielkością sieci rybackich, których ty nie możesz używać, ale obcokrajowcy mogą, na twoich wodach. I wtedy, ladies and gentlemen, możemy zrobić pogrzeb tej UE. RIP, i na Boga, tam zostań. Oni chcieli pójść za daleko i za szybko. Eksperymenty nigdy nie powinny zejść z biurek naukowców, którzy, znudzeni w piątki po południu, może po obiedzie, je zgotowali. Co wtedy palili? Wszystko, czego naprawdę chciały narody Europy, to swobodna umowa handlowa, jak EFTA, być może coś jak swobodny przepływ towarów, może do pewnego stopnia ludzi, i nic poza tym. Gdyby nasi kochani eurokraci w ogóle chcieli nas zapytać… Dlatego Grecjo, proszę. Twój jest pierwszy ruch, a potem reszta pójdzie w twoje ślady! Czy 500 mln obywateli Europy są zbyt tchórzliwi by walczyć z tym monstrum, które dziś uszczupla nasze emerytury i przyszłość naszych dzieci? Zapamiętaj moje słowa, jeśli nie zabijemy potwora dzisiaj, powróci jutro. Z przyjaciółmi. Marucha

Sprzedaż kluczowej dla bezpieczeństwa państwa spółki Exatel to kwestia odpowiedniej ceny. Polska „zielona wyspa” w efekcie polityki finansowej prowadzonej przez premiera i ministra finansów – podobnie jak bankrutująca Grecja – zmuszona jest – w celu zasypania dziur w budżecie – pozbywać się firm o znaczeniu strategicznym z punktu widzenia interesu państwa. Bezpieczeństwo? To tylko kwestia ceny. Zapewnia łączność i transmisję danych polskim służbom specjalnym, armii, Ministerstwu Obrony Narodowej, MSWiA, Narodowemu Bankowi Polskiemu, Komisji Nadzoru Finansowego, Najwyższej Izbie Kontroli, jak również wielu innym instytucjom administracji państwowej oraz największym firmom w naszym kraju i jest wystawiana na sprzedaż. Według Ministerstwa Skarbu Państwa, sprzedaż kluczowej dla bezpieczeństwa państwa spółki Exatel to kwestia odpowiedniej ceny. Tym razem przyszła kolej na firmę Exatel, która świadczy usługi telekomunikacyjne m.in. dla instytucji administracji państwowej. Blisko 94 proc. udziałów w Exatelu posiada kontrolowana przez Skarb Państwa Polska Grupa Energetyczna. W notowanej na warszawskiej giełdzie PGE Skarb Państwa posiada ponad 69 proc. akcji. O zamiarze sprzedaży przez PGE udziałów w Exatelu jeszcze w tym roku informował w marcu zarząd Polskiej Grupy Energetycznej, ogłaszając, że na taką transakcję ma akceptację Skarbu Państwa. Wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik, odpowiadając wczoraj w Sejmie na pytania posłów zaniepokojonych planami sprzedaży tej spółki o niezwykle strategicznym znaczeniu dla kraju, informował, iż finalizacja transakcji jeszcze w tym roku jest wątpliwa, PGE nie otrzymała, bowiem satysfakcjonującej oferty. – Być może ten proces będzie kontynuowany. Trudno dzisiaj powiedzieć, czy będzie to w roku 2011. W moim przekonaniu tej daty trudno będzie dochować. (…) Tak daleko jak grupa PGE nie uzyska satysfakcjonującej ceny, tak daleko ta transakcja, oprócz innych istotnych warunków, nie zostanie zawarta – mówił wiceminister Gawlik. W ocenie byłego wiceministra skarbu i wiceprzewodniczącego sejmowej Komisji Skarbu Państwa Dawida Jackiewicza (PiS), zezwalając na taką transakcję, rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego jednym ruchem pióra zaprzepaści możliwość zagwarantowania bezpieczeństwa teleinformatycznego naszego kraju. – Firma Exatel jest jedynym państwowym operatorem telekomunikacyjnym, który chce i może, gdyż ma wszystkie najważniejsze certyfikaty, w tym certyfikaty NATO-wskie, w sposób bezpieczny obsługiwać armię i najważniejsze instytucje państwa. Pozbycie się spółki dedykowanej specjalnie na potrzeby strategiczne państwa zagrozi wszystkim ważniejszym projektom teleinformatycznym, powodując tym samym chaos i rozmycie odpowiedzialności za ład i bezpieczeństwo teleinformatyczne w naszym państwie – uważa Jackiewicz. Zauważył, iż już obecnie trwa przerzucanie odpowiedzialności za tę transakcję ministra skarbu na zarząd PGE i odwrotnie i że resort skarbu już dzisiaj odcina się od odpowiedzialności za tę transakcję. Według posła PiS, transakcja sprzedaży Exatela będzie kalką sprzedaży Telekomunikacji Polskiej z roku 2000. – Z tym, że ta sprzedaż wygląda znacznie gorzej, gdyż są to ostatnie aktywa telekomunikacyjne w Polsce, na których można jeszcze odtworzyć utracone narodowe sieci łączności – dodał Jackiewicz. Telekomunikacja Polska została przez rząd Jerzego Buzka sprzedana w ramach prywatyzacji spółce należącej do rządu francuskiego [To jest, k... mać, "prywatyzacja" - rząd sprzedaje innemu rządowi! - admin]. Wszelkie obawy związane ze zmianą właściciela spółki wiceminister Gawlik starał się jednak rozwiewać. Przekonywał, iż sam fakt prywatyzacji niczego nie zmieni. - Jakiekolwiek zmiany w strukturze własnościowej nie zmienią sytuacji Exatela – tak jak i żadnego innego operatora telekomunikacyjnego – w odniesieniu do uprawnień, jakie nakłada na każdego operatora prawo, bez względu na jego strukturę własnościową. Te uprawnienia w stosunku do tych operatorów, nie tylko Exatela, wykonuje minister infrastruktury. I gdyby nawet jakiekolwiek dyspozycje majątkowe zostały wobec Exatela dokonane, to ta sytuacja nie ulegnie zmianie – tłumaczył Gawlik, zaznaczając, iż w przypadku sprzedaży firmy zagwarantowana zostanie konieczność wykonywania przez nią zadań na rzecz bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego oraz obronności kraju i konieczność ochrony informacji niejawnych. Gawlik zaznaczył również, że już obecnie Exatel nie funkcjonuje jedynie na własnej sieci, ale świadcząc usługi, w znacznej części korzysta również z sieci dzierżawionych od innych operatorów. Wiceminister skarbu przekonywał również, iż Polska Grupa Energetyczna, jako spółka notowana na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie „w trosce o interesy swoich akcjonariuszy musi wdrażać procesy transformacji i kontynuować procesy sprzedaży aktywów”. – I tego typu decyzje, jeżeli chodzi o restrukturyzację aktywów, również, jeżeli chodzi o aktywa Exatela, będą podejmowane. Kiedy i w jaki sposób – to jest decyzja, która będzie podjęta w przyszłości – dodał Gawlik. Biorąc pod uwagę, że PGE jest kontrolowana przez Skarb Państwa, który zarazem jest jedynym dużym akcjonariuszem tej spółki posiadającym ponad 5 proc. akcji, można wywnioskować, iż sprzedaż Exatela jest decyzją podjętą przede wszystkim właśnie w interesie Skarbu Państwa. A jaki interes może mieć Skarb Państwa, sprzedając firmę zapewniającą łączność m.in. armii i służbom specjalnym? Rząd musi mieć nóż na gardle i na gwałt wszędzie szuka pieniędzy na spłatę sprokurowanych przez Tuska i Rostowskiego długów. W tym przypadku, w wyniku sprzedaży Exatela, mogłyby one zostać przetransferowane do budżetu państwa za pośrednictwem dywidendy wypłacanej Skarbowi Państwa przez Polską Grupę Energetyczną.

Artur Kowalski, http://www.naszdziennik.pl

A po co Polsce jakieś bezpieczeństwo danych? Polska istnieje przecież tylko na papierze, a o interesy naszego euro województwa zadbają Żydzi i Niemcy. – admin

Zrozumieć system pieniężny Ludzie na ogół sadzą, że zrozumienie systemu pieniężnego jest poza ich możliwościami. Ponadto, rzeczową dyskusję o pieniądzu utrudnia ludzkie doświadczenie, co do pieniędzy samych w sobie. Nawet nieświadomie, wyznają przecież religię mamony. To odciąga ich umysły od jakiegokolwiek krytycyzmu w tej sprawie. Im wystarcza książeczka oszczędnościowa. Jak dzieciom. To, że pieniądz jest głównym źródłem dostępu do dóbr i usług, niewiele ich interesuje. Przecież, w jego najszerszym znaczeniu, pieniądz oznacza siłę nabywczą. Umożliwia nabywanie dóbr, umożliwia korzystanie z usług i daje możliwość spłacenia długów; niezależnie od wyglądu fizycznego. W skład majątku narodowego wchodzi ziemią bogactwa naturalne, fabryki, domy mieszkalne i urzędy, elektrownie, transport itp. Dzieli się na dobra konsumpcyjne, środki produkcji oraz majątek trwały. Dobra konsumpcyjne są dobrami nietrwałymi, zużywanymi przez człowieka na bieżąco, jak żywność, opał, odzież, czy choćby tak powszechnie uwielbiane samochody osobowe. Naród, aby mógł istnieć, musi produkować oraz wymieniać produkty i usługi w granicach państwa. Chcąc uniknąć prymitywnej wymiany towarowej, należy wprowadzić w życie wygodny i praktyczny system pieniężny. Jak wszystko w świecie Bożym, dobra konsumpcyjne oraz środki produkcji podlegają prawu naturalnemu i posiadają ograniczony czas istnienia. Uczciwy system pieniężny musi brać pod uwagę, jakość fizyczną wszystkich dóbr, gdyż jest łącznikiem świata materialnego z duchowym. W skrócie, pieniądz jest niczym uzyskanym za coś, zanim można otrzymać cokolwiek. – Zbyt zawiłe? To może inaczej: pieniądz jest kawałkiem papieru bezwartościowego, który upoważnia do uzyskania pożądanych towarów i usług. Niezależnie od tego, jak wielkie połacie ziemi dany naród posiada, niezależnie ile jego ludzi jest zdolnych do pracy, jakie posiada bogactwa naturalne, jakie jest jego wykształcenie przeciętne i jakie jest uprzemysłowienie kraju, czy też, w jakim stopniu jest suwerenny, o ile nie posiada swoich pieniędzy, to korzysta z tych dobrodziejstw w stopniu ocierającym się o zero. Polakom w kraju nie muszę dawać przykładu, aby wykazać prawdziwość tego stwierdzenia. Pieniądz jest niczym innym jak żądaniem majętności. Czyli, banknoty, które otrzymujemy za naszą pracę miesięczną są bez wartości dopóty, dopóki nie uzyskamy za nie dobra lub usługi, które pragniemy. Produkcja towarów może być rozwijana tak długo, jak długo istnieją chętni do pracy ludzie niezatrudnieni. To siła robocza decyduje o potędze gospodarczej kraju. Majątek niewykorzystany do produkcji jest bezużyteczny, tak dla jego właściciela jak i dla całego narodu. Bowiem, wytwarzanie jest jedynym kryterium prawdziwej majętności. – Stąd, zagadnienie przyrostu naturalnego jest bardzo ważne dla rozwoju kraju, dla budowy jego siły gospodarczej i politycznej. Producent wytwarza dobra dla całego narodu w zamian za możliwość uzyskania innych dóbr na każde jego żądanie. Stąd, ilość pieniędzy w kraju powinna pokrywać się z ilością dóbr konsumpcyjnych, które naród wytworzył i posiada do podziału. Wraz ze wzrostem produkcji dóbr wzrasta, więc zapotrzebowanie na pieniądze, aby móc te dobra rozprowadzić po kraju. Pamiętajmy, że majętność posiada charakter fizyczny, a nie psychologiczny. Zatem system pieniężny musi opierać się na prawach fizycznych, a nie psychologicznych. Tak, pieniądz jest żądaniem dóbr fizycznych przez jego posiadacza. Powiedzmy, pieniądze wypłacane robotnikowi są potwierdzeniem, że wyprodukował dobra fizyczne, które są teraz dostępne dla całego narodu. Tym samym, będąc posiadaczem pieniędzy, ma pełne prawo domagać się równoważnych dóbr wyprodukowanych przez innych. Raz jeszcze, pieniądz sam w sobie nie jest majątkiem, ani też obiektem kultu. Jest wygodną skalą wartości w czasie wymiany dóbr pomiędzy konsumentami. Stąd, ilość pieniędzy w obiegu nie powinna wzrastać lub maleć bez.. uwzględniania wzrostu lub ubytku towarów na rynku. Więcej towarów na rynku wymaga większej ilości pieniędzy w obiegu i odwrotnie. System pieniężny jest środkiem mechanicznym, który ułatwia wytwarzanie dóbr i ich dostawę do konsumenta. Jak widać, teoria pieniądza jest bardzo prosta, a tak bacznie ukrywana przed ludźmi. Bowiem, nadawanie pieniądzowi jakiejkolwiek innej funkcji, poza wymienną, otwiera szeroko drzwi dla wszelkich nadużyć. O czym będzie mowa za chwilę. Zatem, system pieniężny w rękach ludzi odpowiedzialnych może być dla narodu błogosławieństwem. Wówczas, obserwują bacznie rozwój produkcji i proporcjonalnie do jej wzrostu wypuszczają w obieg więcej pieniędzy, lub też wycofują pieniądze z obiegu, gdy produkcja maleje. Dodatkowe banknoty mogą być rzucone na rynek tylko wówczas, gdy produkcja wzrasta. Wartość pieniądza jest stosunkiem wszystkich produktów i usług, oferowanych za pieniądze, do ogólnej ilości pieniędzy. Stąd, tak żarliwie lansowany standard złota jest sztuczny i fałszywy. Wiązanie ilości pieniędzy w obiegu z ilością posiadanego złota, a nie z ilością produktów na sprzedaż, jest nonsensem chytrze wykorzystywanym przez kombinatorów międzynarodowych. Dzięki tej teorii, mogą sztucznie zawyżać ceny, a następnie gwałtownie je obniżać, doprowadzając tym sposobem przedsiębiorców do ruiny i wprowadzając ogólny chaos gospodarczy.

Cena przedstawia sobą stosunek przedmiotu lub usługi do pozostałych przedmiotów i usług będących na sprzedaż. Jest, więc nonsensem zakładać, że cena produktu wywodzi się z kosztów produkcji. Gdyby tak było, to nie byłoby tak wielkich wahań w cenach. Zazwyczaj, nadmiar pieniędzy na rynku powoduje, że producent jest zmuszony sprzedać swój towar poniżej kosztów produkcji. Stąd, to ceny regulują produkcję, a nie odwrotnie. Jeżeli wzrost ilości pieniędzy wypuszczonych w obieg przekracza wzrost ilości dóbr wyprodukowanych, to ceny produktów idą w górę; czyli, spada siła nabywcza pieniądza, co nie jest celem uczciwego systemu pieniężnego. Przecież, jego celem jest umożliwić rozprowadzenie dóbr wyprodukowanych wśród wszystkich obywateli państwa. Zatem, ceny są po prostu odzwierciedleniem istniejącej równowagi pomiędzy popytem na dobra i sztuczną podażą, którą reprezentuje pieniądz. Skoro podaż dóbr konsumpcyjnych jest zmienna, nie da się również zamrozić wartości pieniądza. Wszelkie zamrażanie cen jest objawem dyktatury dyskryminującej przedsiębiorcę prywatnego, a tym samym, dyskryminującej cały „świat pracujący miast i wsi”. Bowiem, człowiek zgodził się pracować za pieniądze tylko dlatego, gdyż był przekonany, że będzie mógł otrzymać za nie wszelkie produkty, które są mu są niezbędne do życia. Przecież, posiadanie pieniędzy na koncie bankowym oznacza, że tej pory ich właściciel nie domagał się od innych ludzi usług lub produktów. O ile ogólna ilość pieniędzy wzrasta lub maleje, to ich posiadacz traci na tym, biznes zyskuje. Gdy ilość pieniędzy rośnie „w tajemniczy sposób”, to ich właściciel może nabyć za nie mniej dóbr; czyli, ceny idą w górę. W sytuacji odwrotnej, malejąca ilość pieniędzy w stosunku do towarów i usług powoduje, że można nabyć za nie więcej, czyli, ceny idą w dół. Zatem, każde dorzucanie pieniędzy, bez pokrycia w towarach jest okradaniem narodu. Powiedzmy, jeżeli znajdzie się ktoś, kto „na lewo” drukuje banknoty i wypuszcza je w obieg, to władze państwowe traktują go, jako przestępstwo gdyż jest zwykłym złodziejem, okradającym współrodaków. Poprzez ten akt, nie tylko zdobywa możliwości nabywcze, ale jednocześnie osłabia siłę nabywczą pieniądza. Powoduje wzrost cen; czyli, jego współrodacy mogą kupić za te same pieniądze coraz to mniej. Taki ptaszek, przyłapany na gorącym uczynku, staje przed sądem, jako przestępca. Cóż jednak można zrobić, kiedy owym „ptaszkem” jest rząd własny, za którym stoi „prawo”? W takiej sytuacji, naród jest zdradzony i bez buntu nie poprawi swojego położenia. Podobnie, każde usuwanie z rynku towarów jest okradaniem narodu; dla przykładu, załóżmy, że ma miejsce intensywne wytwarzanie dóbr. Produkcja idzie pełną parą. Ludzi zatrudnionych przybywa. Każdy może znaleźć pracę. Wzrasta zapotrzebowanie na pieniądze, chociażby dla pokrycia płacy. Jednak, dobra wyprodukowane „ulatniają się” z kraju. Czyli, praca wre pełną para, a produktów na rynku krajowym nie ma. Więc, skoro celem pieniądza jest umożliwić dystrybucję przedmiotów, i nic poza tym, a produktów nie ma, gdyż w sposób tajemniczy znikają, również w tej sytuacji moc nabywcza pieniądza spada, ceny idą w górę i naród staje przed widmem nędzy. W tym przypadku, złodziej również gra pierwsze skrzypce. Nawet, gdy mieszka bardzo daleko; powiedzmy, w Nowym Jorku. Rząd i państwo są koniecznością i muszą być popierane przez obywateli. Naród zawsze wesprze własny rząd, niezależnie od jego barw, który umożliwi pracę i utrzymanie rodziny przez okrągły rok. Bowiem, żaden człowiek uczciwy nie pragnie wejść w siadanie tego, co należy do innych. Jednak, każdy człowiek uczciwy pragnie, im tego pełne prawo, aby móc żyć z pracy rąk swoich przez całe życie. Skoro emisja pieniędzy jest tworzeniem siły nabywczej, a ludzie działają poprzez własny rząd, to jedynie rząd powinien być uprawniony do emitowania pieniędzy. Za to, banki prywatne, a nie rząd, powinny pieniądze przechowywać oraz udzielać pożyczek. Tym samym, wybór rządu, który będzie uczciwy wobec własnego narodu, jest zagadnieniem bardzo ważnym. Nic, więc dziwnego, że wielkie banki zawsze usiłowały mieć rządy na smyczy i móc im dyktować, co mają robić. Możliwość pożyczania pieniędzy i ich emitowania daje bankierom władzę nieograniczoną. Stąd, grupy uprzywilejowane, jak plutokracja, zawsze starały się likwidować naturalnych przywódców narodu. Raz poprzez celowo rozpuszczane oszczerstwa, innym razem drogą przekupstwa, czasami poprzez wprowadzenie ludzi własnych na ich miejsce, którzy w chwili decydującej zdradzą naród, któremu przewodzą, a nieraz poprzez zabójstwo. Lud bardzo rzadko morduje swojego przywódcę; chyba, że zamieni się w motłoch bezmyślny. Jednak, kiedy morduje zamachowiec, to zawsze stoi za nim grupa spiskowców. Przecież, każda epoka historyczna miała „dżentelmenów”, którzy nie wahali się przed popełnieniem najohydniejszego przestępstwa, gdy tego wymagały ich interesy. Powiedzmy, zabójstwo Juliusza Cezara, w 44 roku przed narodzeniem Chrystusa; głównie za to, że odebrał bogatym rodom prawo do bicia monet, przekazując je w miejsce właściwe, czyli w ręce rządu. Podobnie rzecz miała się z zabójstwem prezydenta USA, Abrahama Lincolna. Nic, więc dziwnego, że najtęższe umysły w historii ludzkości zawsze piętnowały lichwiarstwo, jako główne źródło nieszczęścia narodów. Proszę zwrócić uwagę, że Jezus Chrystus tylko jeden, jedyny raz, w trakcie całej swojej misji, chwycił za pejcz i począł nim tłuc złoczyńców. Miało to miejsce w przypadku lichwiarzy, którzy świątynię jerozolimską usiłowali zamienić w jaskinię zbójców. Wiedział, bowiem dobrze, że do nich słowo nie trafia, lecz tylko powróz. – To również było prześladowaniem i aktem antysemityzmu (?). – Doszło do arcykapłanów i uczonych u Piśmie, (czyli, do „dżentelmenów”) i szukali sposobu, jak by Go zgładzić (św. Marek 11; 18). Ktoś z „lewicy laickiej” może w tej chwili zarzucić, że takim zachowaniem Jezus Chrystus godził w handel międzynarodowy. Istotnie, takie stwierdzenie może wyjść jedynie od ateusza, od ignoranta w zagadnieniach biblijnych. Otóż, w owym czasie obowiązywało prawo, że każdy żyd musiał płacić podatek świątyni jedyną monetą, którą nazywano „połową sykla”, (aby nie spadło na niego nieszczęście – Wyj. 30; 12). Czyli był to pierwowzór współczesnego nam standardu złota. Lecz o tym za chwilę. Nic, więc dziwnego, że przebiegli lichwiarze magazynowali sykle w swoich sejfach, wycofywali je z rynku, aby później odsprzedawać „bogobojnym współplemieńcom” po cenie wygórowanej. To właśnie byli owi „zamieniający pieniądze”, których stoły poprzewracał Jezus Chrystus. Warto tutaj dodać, że w kilka dni po tym wydarzeniu Chrystus zawisł na Krzyżu. Głównym powodem, iż lichwiarze doszli do władzy, było chytrze wypracowane przeświadczenie, że jedynym pieniądzem wartościowym może być złoto i srebro; czyli pół sykla. Wzrost zasobów złota umożliwiał wzrost kredytów, czyli powiększał i umacniał Judaicus Imperium. Zrodziło się, więc błędne przekonanie, że pieniądz sam w sobie musi mieć wartość. Stał się też miarą, jakości. Powiedzmy, wiele młodych matek uważa, iż mleko dla niemowląt kupione za pieniądze jest lepsze od mleka z piersi, które jest za darmo. Nawet wymyślono zastrzyk, który zatrzymuje mleko u matki. Dla zysku. Tak wiele wysiłku włożono do tej pory, aby człowiek uwierzył, iż pracuje dla zdobycia sykla, chociaż, wyczuwa intuicyjnie, iż pracuje dla zdobycia pożywienia, odzieży i dachu nad głową. Celowo puszczono między lud bajkę, że pieniądz mocny powinien być zabezpieczony złotem. W rzeczywistości, wymienialność pieniądza na złoto jest mitem. W historii narodów nowożytnych, nigdy nie była możliwa i nigdy nie miała miejsca. Bowiem, nie było i nie ma na świecie tyle złota, ile wypuszczono banknotów „zabezpieczonych złotem”. Głównym powodem, że bankierzy międzynarodowi zabezpieczali pieniądz złotem było to, iż mogli wówczas swoje pieniądze wymienić na złoto i wywieźć je z tego kraju, którego system pieniężny i gospodarkę pragnęli doprowadzić do ruiny. Dawało to lichwiarzom międzynarodowym duże możliwości manipulowania złotem, które łatwo było przechować i przewieźć w dowolne miejsce, jak pół sykla. Wycofując z obiegu pieniądz-złoto, powodowali depresje gospodarcze. Żaden rząd w historii ludzkości nie był zainteresowany w prowadzeniu wojny monetarnej. O ile taką wojnę wypowiadał, to był do tego zmuszony. W zasadzie, dopiero od roku 1694, kiedy to powstał tzw. Bank Anglii, lichwiarze na nowo poczęli wywierać wpływ na rządy, naginać prawo do potrzeb własnych i przygotowywać się do całkowitego przejęcia kapitału świata. Stąd, Napoleon Bonaparte, który stłumił rewolucję jakobińską nie pokwapił się, aby odrestaurować narodowy system pieniężny. Dalej, Karol Marks, tzw. twórca komunizmu i obrońca uciśnionych, nigdy nie atakował standardu złota. W „Kapitale” Marks oświadczył, wprost, że „srebro i złoto są pieniędzmi”. Jednak, nie ma tam najmniejszej wzmianki o lichwie i o tworzeniu zadłużenia poprzez kredyty. Wiadomo, Marksa również obowiązywała solidarność plemienna. Standard złota oznacza, iż niezależnie od ilości dóbr wyprodukowanych i usług, jakie naród jest w stanie wyświadczyć, gospodarka kraju jest skrępowana ilością złota przechowywanego w jego banku centralnym („narodowym”). Twarde życie dowiodło, iż ceny złota mogą być ustalane dowolnie, że są fikcyjne. O ile bankierzy międzynarodowi są w stanie przerzucać duże ilości złota, z jednego kraju do drugiego, w celu zdobycia większego zysku, to barbarzyński standard złota, sięgający do czasów Mojżesza, nie jest w stanie funkcjonować. Stąd, standard złota nie może być zbawieniem. Już wcześniej wspomniałem, że prawo do emitowania pieniędzy powinno być w rękach rządu. U historii Europy najnowszej, pierwszym bankiem rządowym był bank wenecki, założony w roku 1171. To w Wenecji zrodził się nowoczesny system kredytowy, który wywindował handel na wyżyny. Dopiero zatrudniony przez masonów Napoleon Bonaparte wykończył republikę wenecką, w 1812 roku. Nie rozumiejąc źródła sukcesu wenecjan udał się tam z nadzieją, że zdobędzie olbrzymie łupy. Po zajęciu Wenecji, doznał zawodu i wrócił z niczym. Jednak, Rothschildowie pozbyli się rywala niebezpiecznego dla nich. Bank wenecki przestał istnieć. Podobnie było z bankiem genueńskim, który upadł w tym samym czasie i z tych samych przyczyn. Niemal przez sześć wieków Wenecja, Genua i Florencja były centrami finansowymi świata. Bez obecności Rothschildów, gdyż ci obrali sobie za siedzibę Londyn protestancki. Przecież, żyd przez wieki czekał na Cromwella, który stał się mesjaszem judaizmu. Gdy Anglia weszła w posiadanie głównych kopalń złota na świecie, złoto zostało uznane, jako jedyny gwarant pieniądza. W Anglii katolickiej lichwiarstwo było tępione bez żadnych skrupułów. Dla przykładu, za panowania króla Jana (1199-1216) – uwaga: sygnatariusza Magna Carta Libertata – pewien żyd z Bristolu został skazany na grzywnę za uprawianie lichwiarstwa, na którym go przyłapano. Kiedy odmówił zapłacenia kary, gdyż zapewne miał swój kapitał ulokowany za granicą, sąd postanowił, że każdego dnia będzie miał wyrwany jeden ząb, aż do momentu zapłacenia kary. Kroniki sądowe podają, że żydzina zmiękł dopiero po wyrwaniu mu siódmego zęba i zapłacił grzywnę. – Widocznie załamał się w dniu, kiedy to zaczęto wyrywać mu zęby zdrowe. Wiadomo jest teraz, dlaczego tak dużo żydów obiera zawód dentysty (?). Mówiąc o teorii pieniądza, jest wprost nie sposób pominąć zagadnienie lichwiarstwa i zadłużeń. Tym bardziej, że w dobie obecnej pieniądz opiera się na pożyczkach, a nie na dobrach wyprodukowanych. Jest tworzony poprzez udzielanie pożyczek. Istotnie, w czasach dzisiejszych pieniądz opiera się na długach i na obietnicach bankierów, a nie na posiadanych dobrach, które pragniemy rozprowadzić po kraju. Stąd, powtórzę raz jeszcze, że pieniądz powinien być emitowany przez rząd, a pożyczany przez banki prywatne. Bowiem, emitowanie pieniędzy po to, aby je pożyczać, co robią banki współczesne, jest po prostu złodziejstwem na wielką skalę; pomimo, iż jest „legalne”. – Kradzież pozostaje kradzieżą nawet, gdy stoi za nią prawo. – Pieniądze pożyczone są obciążone lichwą od pierwszej chwili ich istnienia. Mogą też być skasowane w każdej chwili, jednym podpisem bankiera, co prowadzi do bankructw i stagnacji gospodarczej. Zastanówmy się, więc teraz, po co istnieją banki współczesne? Jedni myślą, że dla bezpiecznego przechowywania pieniędzy. Inni sądzą, że dla wygodnego przelewania pieniędzy z konta na konto, eliminującego ryzyko ich kradzieży. Są też tacy, co uważają, że banki są po to, aby finansować przemysł i rządy. Natomiast studenci przedmiotu ekonomii wiedzą, że głównym celem banku jest kreować pieniądze oraz… je niszczyć. To ostatnie przekonanie jest już bliższe prawdy, jednak mówi o środkach do celu, a nie o samym celu. Nie zapominajmy, że pieniądz jest wiarą w coś, że jest zaufaniem do kogoś. Dalej, niewielu z nas uzmysławia sobie, że możemy mieć do czynienia z liczbami ujemnymi. Większość z nas sadzi, że wydarzenia w naszym życiu opierają się wyłącznie na zbiorze liczb dodatnich. Zatem, jest tak trudno ludziom uzmysłowić, że współczesny system bankowy opiera się na zbiorze liczb ujemnych. To jest stuprocentowa lewica, gdyż operuje na lewo od zera. Przecież, każdy kredyt reprezentuje sobą ujemną sumę pieniędzy. Stąd, prawdziwym celem międzynarodowego systemu bankowego jest kreować długi, dla korzyści prywatnych. Te banki, które istniały tylko dla bezpiecznego przechowywania pieniędzy, szybko bankrutowały, a ich klienci tracili swoje oszczędności. Dalej, te banki, które miały istnieć dla rzekomego finansowania przedsiębiorstw przemysłowych, w okresie kryzysów gospodarczych odmawiały pożyczek i tym samym przyspieszały upadek przemysłu. Emitowanie pieniędzy wraz z ich niszczeniem też nie może w pełni wytłumaczyć sensu istnienia banków. Bowiem, byłaby to sztuka dla sztuki. Stąd, pozostaje nam przypuszczać, że celem banków jest tworzyć długi. Niestety, książeczka oszczędnościowa jest fasadą banku współczesnego. Natomiast, jego fundament stanowią lichwa, zadłużenie oraz podatki. Co to jest lichwa? Lichwa jest zwyczajem pobierania procentów wygórowanych za pożyczone pieniądze. Dla przypomnienia, odsetki są pieniędzmi płaconymi za możliwość korzystania z pieniędzy pożyczonych. Stanowią zysk Są nagrodą za wysiłek i podjęte ryzyko. Stąd, lichwa i zysk są pojęciami wielce zbliżonymi. Prowadzi to do wielu nieporozumień, co do tych pojęć. Analizując proceder lichwiarski należy brać pod uwagę okoliczności towarzyszące transakcji pieniężnej oraz jej wpływ na życie codzienne obywateli. Ważne jest tutaj, jakiego rodzaju pieniądze zostały pożyczone: złoto, banknoty, czy też czek kredytowy bez pokrycia w dobrach wyprodukowanych; jakie warunki oprocentowania zostały postawione przez pożyczającego i czy są one w zgodzie z prawem naturalnym oraz moralnym; jakie są możliwości spłaty długu, bowiem niektóre pożyczki współczesne z góry nie biorą pod uwagę możliwości spłaty kapitału przez pożyczającego. Różnicę pomiędzy lichwą i zyskiem spróbuję przedstawić obrazowo. Powiedzmy, dwóch przedsiębiorców włożyło po dziesięć milionów złotych w przedsięwzięcie i pracując wytrwale są w stanie pod koniec roku wygospodarować na czysto dwa miliony złotych. Wówczas mówimy, że mają po milionie złotych zysku, co stanowi dziesięć procent kapitału zainwestowanego. Jeżeli natomiast ci panowie pożyczą dwadzieścia milionów złotych od bankiera za dziesięcioprocentowym oprocentowaniem rocznym, to wówczas owe wygospodarowane dwa miliony złotych, przekazane pod koniec roku w całości wierzycielowi, są lichwą. Bowiem, będąc obserwatorem postronnym wierzyciel otrzymał za swój kredyt pieniądze oparte na konkretnych produktach, a producenci obyli się smakiem: czyli, pomimo całorocznej wytężonej znaleźli się w punkcie wyjściowym.

Romuald Gładkowski

Tusk stawia na antykatolicyzm Jeśli PO postawi głównie na elektorat lewicowy, to zaostrzy kampanię antyklerykalną, choć dla swoich katolickich zwolenników też coś znajdzie, bazując choćby na katolicyzmie wybiórczym, któremu nie przeszkadza brak konsekwencji w tym, co się głosi i co się robi. Platforma Obywatelska dąży do całkowitej kontroli życia publicznego, przyznając sobie status absolutnego suwerena. Instytucja taka jak Kościół katolicki, który wypowiada się właśnie w sprawach publicznych, a nawet wprost politycznych, uznawana jest za niedopuszczalną konkurencję, którą należy strofować, ograniczać, a gdy trzeba, to i zwalczać. Partia władzy, jaką jest Platforma Obywatelska, należy do Europejskiej Partii Ludowej, która również jest partią władzy, tyle że na poziomie Unii Europejskiej. Europejska Partia Ludowa (EPL) powstała w roku 1976 w ramach Międzynarodówki Chrześcijańsko-Demokratycznej. Słowo “międzynarodówka” ma znany nam wydźwięk, tyle, że nawiązujący do komunizmu (międzynarodówka komunistyczna). Zwróćmy też uwagę, że EPL posiada swoją oficjalną deklarację ideologiczną, określoną mianem Manifestu wyborczego (2009). To również jest wymowne, bo przecież najbardziej znany jest Manifest komunistyczny napisany przez Karola Marksa w Brukseli. Czyżby EPL miała być pozytywną przeciwwagą komunizmu? Odpowiedzią chrześcijańską, tak jak to sugeruje nazwa tej nowej międzynarodówki? Byłoby to bardzo interesujące, ale czy prawdziwe? Gdy zaglądamy do manifestu EPL, uderza nas, jak bardzo jest on ubogi ideowo. Kilka hasełek typu: “tworzenie nowych miejsc pracy”, “kontynuowanie reform”, promowanie zielonej technologii, elastyczny wymiar pracy dla rodziców. Nie ma ani jednego słowa o chrześcijaństwie, o wartościach chrześcijańskich, o dziedzictwie chrześcijańskim, nie mówiąc już o Panu Bogu. Po prostu nic, jakby chrześcijaństwo, Kościół katolicki, ludzie wierzący nie istnieli. Wynika stąd, że chrześcijańska geneza tej megapartii rozpłynęła się, a jeśli w jej skład nadal wchodzą różne partie chadeckie, czyli chrześcijańscy demokraci, to chyba tylko po to, żeby mieć udział w partii władzy.

Gra w chrześcijaństwo Ale, po co taka pusta nazwa, nawiązująca do chrześcijaństwa, za którą nic się nie kryje, która nic nie znaczy? Są dwie odpowiedzi. Pierwsza czysto koniunkturalna: nazwa ta ma zwabić elektorat chrześcijański, żeby na tę partię głosował. Masowy elektorat nie analizuje idei, jemu wystarczą nazwy, a ponieważ w Europie chrześcijanie stanowią formalnie największą grupę wyznaniową, to warto ten elektorat sobie zjednać. Druga odpowiedź ma charakter bardziej “spiskowy”: chodzi o to, żeby chrześcijaństwo rozsadzić od wewnątrz, żeby przy pomocy partii zwanych chrześcijańskimi (teraz lub w przeszłości) prowadzić politykę realnie antychrześcijańską, ale w taki sposób, żeby to nie było zbyt czytelne dla większości elektoratu. Wiele wskazuje na to, że oba motywy są obecne w EPL, a tym samym w PO, która stanowi przedłużenie tej międzynarodówki na Polskę. Platforma popierała i nadal popiera wielu katolików, ma ona też w swoich szeregach wiele osób, które deklarują przynależność do Kościoła. Tymczasem partie lewicowe wprost atakują Kościół i religię, a nawet w partiach takich jak dawna PZPR przynależność do Kościoła była wprost zakazana. EPL i PO takiego zakazu nie wprowadziły, a jednak potrafią prowadzić ostrą kampanię antykościelną. Dzieje się to na dwóch frontach. Pierwszy to front polityczny, EPL i PO dążą do całkowitej kontroli życia publicznego, przyznając sobie status absolutnego suwerena. Oznacza to, że dopuszczalne są lokalne organizacje, również religijne, ale organizacja taka jak Kościół katolicki, który wypowiada się właśnie w sprawach publicznych, a nawet wprost politycznych, uznawana jest za niedopuszczalną konkurencję, którą należy strofować, ograniczać, a gdy trzeba, to i zwalczać. Drugi to front ideologiczny, EPL i PO posiadają swoją wykładnię chrześcijaństwa, która jest niezależna od instytucjonalnego nauczania Kościoła. Wykładnia ta okalecza chrześcijaństwo w zasadniczych punktach. Ma to być chrześcijaństwo bez Chrystusa ukrzyżowanego i bez chrześcijańskiej moralności, stąd nieustanna i konsekwentna walka z krzyżem w miejscach publicznych, stąd legalizacja niemoralnych praw i demoralizacja społeczeństwa.

Uderzanie w Kościół Popatrzmy na konkretne przykłady z naszego podwórka. Zacznijmy od obecnego prezydenta, a byłego członka PO, Bronisława Komorowskiego. To on zadecydował o zakazie obecności i usunięciu krzyża smoleńskiego z Krakowskiego Przedmieścia, czyli z miejsca publicznego, uzasadniając, że miejsce krzyża jest w kościele, czyli w przestrzeni lokalnej i zamkniętej. To on zemścił się na ks. płk. Sławomirze Żarskim za patriotyczne kazanie, blokując możliwość jego nominacji na ordynariusza polowego Wojska Polskiego, tak jakby prawo do patriotyzmu w sferze publicznej było nie bezcenną cnotą, ale towarem reglamentowanym przez władze polityczne. A premier? Niejednokrotnie podkreślał, i to w sposób ostentacyjny, swój antykatolicyzm, mówiąc, że “nie będzie klękał przed księdzem”. Środowiska jednoznacznie identyfikujące się z Kościołem określał mianem “czarnych”, stawiając je w równym rzędzie z komunistami (“czerwonymi”), Rodzinę Radia Maryja pogardliwie określił mianem “moherowych beretów”. Promuje też antykatolicką moralność w takich sprawach jak zapłodnienie in vitro czy legalizacja związków homoseksualnych, nie mówiąc już o legalizacji narkotyków. W sukurs idzie mu minister zdrowia, która dodatkowo uznaje standardy podwójnej moralności – chrześcijańska ma obowiązywać w domu i w gronie najbliższych, a niechrześcijańska, czy po prostu antychrześcijańska, w pracy (“nasze przekonania zostawiamy w przedpokoju urzędu” – sprawa dotyczyła aborcji). Albo minister spraw zagranicznych, który poucza księdza, jakie ma prawa obywatelskie, by następnie złożyć na niego swego rodzaju donos do Watykanu. Przykłady można mnożyć, przynosi je każdy dzień, a im bliżej wyborów, tym będzie ich coraz więcej. Jeśli PO postawi głównie na elektorat lewicowy, to zaostrzy kampanię antyklerykalną, choć dla swoich katolickich zwolenników też coś znajdzie, bazując choćby na sympatiach personalnych, doraźnych korzyściach czy katolicyzmie wybiórczym, któremu nie przeszkadza brak konsekwencji i koherencji w tym, co się głosi i co się robi. Jednak to wszystko są zagrywki i rozgrywki, obliczone na zdezorientowanego lub po prostu leniwego wyborcę. Bo w rzeczywistości naciera na nas jakaś międzynarodówka, która w ramach przyjętej strategii raz Kościół kokietuje, innym razem szkaluje, raz nęci, innym razem mu grozi. Wyraźnie jednak widać, że tak naprawdę jest to międzynarodówka socjalistyczna, ponieważ faktem politycznym jest jej prawodawstwo, które tak jak socjalizm przypisuje sobie prawo do decydowania o życiu człowieka (aborcja, eutanazja, in vitro), o modelu małżeństwa (związki homoseksualne) i rodziny (odbieranie praw rodzicielskich prawowitym rodzicom, a nadawanie ich homoseksualistom), o modelu społeczeństwa (cywilno-obywatelskie, a nie narodowo-kulturowe). Ale przecież taka ideologia utrwalona przez stanowione prawo jest ze wszech miar antychrześcijańska. A to ona jest prawdziwym obliczem EPL i PO, i taką Europę, taką Polskę, bez prawdziwych wartości, partie te budują. Niestety, również rękami chrześcijan.

Chrześcijaństwo zobowiązuje Warto, więc popatrzeć na to, co dzieje się w naszym kraju z nieco szerszej perspektywy, wtedy widać lepiej i wyraźniej. Wówczas przypadkowe wyskoki wyższych urzędników państwowych wcale nie będą takie przypadkowe, lecz wpiszą się w szerszy scenariusz, który warto znać, by przyłożyć doń swoją rękę lub w pełni świadomie jej nie przykładać, pamiętając, że chrześcijaństwo zobowiązuje nie tylko w życiu prywatnym, ale i w życiu publicznym. Nie ma tu ani dwójmyślenia, ani dwójsumienia, a polityka, jeśli ma być chrześcijańska, nie zwalnia ani z wiary, ani z moralności. Prof. Piotr Jaroszyński

BIAŁA KSIĘGA kontra MOSKIEWSKA PROPAGANDA „Biała Księga” sporządzona przez Zespół Parlamentarny PiS ds.zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, zawiera 19 wniosków dotyczących niektórych kwestii związanych z przygotowaniami do państwowych obchodów uroczystości katyńskich, organizacją i przebiegiem tragicznego lotu do Smoleńska oraz działaniami władz III RP i FR podejmowanymi po katastrofie samolotu Tu-154M:

1. Blokowanie przez rząd Donalda Tuska przetargu na samoloty dla VIP-ów pozbawiło Polskę bezpiecznych statków powietrznych dla najważniejszych osób w pastwie i spowodowało trwałe uzależnienie od sprzętu poradzieckiego.

2. Remont kapitalny Tu-154 M nr 101 zorganizowano i przeprowadzono w sposób urągający zasadom bezpieczeństwa, a odpowiedzialny za to Minister Obrony Narodowej nie dopełnił ciążących na nim obowiązków. Także liczne awarie występujące już po zakończeniu tego remontu wskazują na rażące niedopełnienie obowiązków przez osoby odpowiedzialne za przygotowanie tego statku powietrznego.

3. Rząd D. Tuska od jesieni 2009 r. współdziałał z rządem Federacji Rosyjskiej przeciwko Prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu w celu rozdzielenia rocznicowych uroczystości katyńskich poprzez zorganizowanie odrębnego spotkania premiera D. Tuska z W. Putinem w Katyniu w dn. 7 kwietnia 2010 r. Rządy obu państw ponoszą odpowiedzialność za tę sytuację, która doprowadziła do tragedii smoleńskiej.

4. Premier D. Tusk, jako zwierzchnik służb specjalnych i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski ponoszą szczególną odpowiedzialność za powierzenie kluczowej roli w przygotowaniu wizyty osobom o przeszłości agenturalnej, w tym Tomaszowi Turowskiemu.5. Współdziałanie Ministerstwa Spraw Zagranicznych ze stroną rosyjską prowadziło do odwoływania wizyt przygotowawczych i przedstawiciele Kancelarii Prezydenta RP nie mogli skontrolować stanu lotniska w Smoleńsku.

6. Biuro Ochrony Rządu, a przede wszystkim Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Jerzy Miller w sposób skandaliczny nie dopełnili obowiązków zorganizowania ochrony Prezydenta RP i najważniejszych osób w Państwie. W szczególności obciąża ich uzgodnienie ze stroną rosyjską powierzenia FSO ochrony Prezydenta RP na lotnisku w Smoleńsku i w drodze do Katynia – bez zapewnienia stronie polskiej koordynacji działań.

7. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych wiedziano, że lotnisko w Smoleńsku nie jest poinformowane o zaplanowanym na 10 kwietnia 2010 r. lądowaniu samolotu z Prezydentem RP na pokładzie i oceniano, że nieprzygotowanie lądowania samolotów w Smoleńsku jest kwestią fundamentalną, – lecz zaniechano przeprowadzenia niezbędnych czynności i ustaleń.

8. Ministerstwo Spraw Zagranicznych świadomie współdziałało ze stroną rosyjską w takim organizowaniu wizyty Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, by była ona gorzej przygotowana i gorzej zabezpieczona niż spotkanie premiera D. Tuska z W. Putinem. Zaakceptowano stanowisko MSZ FR, że strona rosyjska nie będzie zajmowała się wizytą Prezydenta RP w dn. 10 kwietnia, a równocześnie lot premiera D. Tuska w dn. 7 kwietnia został skoordynowany z lotem premiera W. Putina.

9. Rząd D. Tuska odpowiada za brak rosyjskiego nawigatora na pokładzie Tu-154M w dniu 10 kwietnia 2010 r. i za wynikające stąd konsekwencje. Rezygnacja z nawigatora zamówionego dla samolotu przewożącego Prezydenta RP była skutkiem zorganizowania dodatkowego spotkania D. Tuska z W. Putinem.

10. Ministerstwo Obrony Narodowej i polski ataszat wojskowy w Moskwie oraz służby rosyjskie całkowicie zlekceważyły swoje obowiązki dostarczenia załodze Tu-154M w dniu 10 kwietnia 2010 r. informacji o zagrożeniu meteorologicznym.

11. Zlekceważono otrzymane ostrzeżenie o możliwości porwania statku powietrznego. Brak reakcji na zagrożenie terrorystyczne obciąża zwłaszcza szefów służb specjalnych i nadzorującego ich premiera D. Tuska.

12. Dostarczone załodze Tu-154M nr 101 w dn. 10 kwietnia 2010 r. karty podejścia zawierały fałszywe dane radionawigacyjne i były mniej precyzyjne od tych, które otrzymała załoga lecąca do Smoleńska w dn. 7 kwietnia 2010 r., co jednoznacznie obciąża stronę rosyjską, wskazując na jej udział w doprowadzeniu do tragedii.

13. Niewskazanie lotniska zapasowego załodze Tu-154M nr 101 jednoznacznie obciąża stronę rosyjską. Rezygnacja z wyznaczenia lotnisk zapasowych wskazuje na współodpowiedzialność Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Biura Ochrony Rządu oraz MSZ Federacji Rosyjskiej za wprowadzenie Tu-154M nr 101 w pułapkę nad lotniskiem Smoleńsk Siewiernyj.

14. Bezpośrednią odpowiedzialność za wprowadzenie Tu-154M nr 101 w pułapkę nad Smoleńskiem ponoszą najwyższe czynniki rosyjskie, które wydały polecenie przekazywania polskim pilotom fałszywych danych.

15. Rosjanie zaniechali ratowania ofiar, z góry założywszy, że nikt nie przeżył. Dotychczas nie wyjaśniono, skąd mieli tę pewność.

16. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski przejął władzę posiłkując się stanowiskiem prezydenta FR Dmitrija Miedwiediewa i nie czekając na dowody śmierci Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, co było złamaniem Konstytucji RP.

17. Strona rosyjska oraz rząd D. Tuska utrudniały prowadzenie polskich postępowań wyjaśniających przyczyny i okoliczności katastrofy. Takie zachowanie oznaczało współdziałanie z obcym państwem w utrudnianiu śledztwa na szkodę Rzeczpospolitej Polskiej. Wszelką dostępną pomoc w śledztwie proponowały Stany Zjednoczone, lecz strona polska nie skorzystała z tej oferty.

18. Polska opinia publiczna i Sejm RP były systematycznie dezinformowane przez stronę rosyjską i rząd D. Tuska w najistotniejszych kwestiach dotyczących katastrofy oraz badania jej przyczyn i okoliczności. Takie postępowanie wskazuje na w pełni świadome współdziałania przedstawicieli rządu D. Tuska z władzami Federacji Rosyjskiej na szkodę polskiego śledztwa w celu uniemożliwienia dojścia do prawdy. Ponadto przedstawiciele rządu ponoszą odpowiedzialność za brak odpowiedniej reakcji na rosyjską kampanię oczerniającą ofiary katastrofy: w żaden sposób nie przeciwdziałali oni rozpowszechnianiu kłamliwych stwierdzeń na temat m.in. dowódcy Sił Powietrznych RP gen. Andrzeja Błasika.

19. Upadek Tu-154 M nr 101 na ziemię był konsekwencją wydarzeń, które rozegrały się 15 metrów nad ziemią.

Powyższe twierdzenia zostały opracowane na podstawie analizy oficjalnych, urzędowych dokumentów oraz zeznań świadków, zamieszczonych w „Księdze” w formie kserokopii i załączników. Dzięki temu publikacja jest w pełni czytelna, choć jakość poszczególnych kopii może budzić zastrzeżenia. Warto pamiętać, że opracowanie pod nazwą „Biała Księga” stanowi zaledwie wybór niektórych dokumentów dotyczących tragedii smoleńskiej, nie jest pracą całościową ani pełnym raportem Parlamentarnego Zespołu PiS. Publikacja pełnego raportu została zapowiedziana na początek września. Pokreślenie tego jest konieczne, ponieważ większość komentatorów próbuje traktować „Księgę”, jako pełny raport Zespołu lub poszukuje w niej odpowiedzi na pytania dotyczące przyczyn tragedii z 10 kwietnia. Zgodnie z dotychczasową praktyką tzw. wiodących mediów, tezy zawarte w prezentacji PiS-u są zasadniczo przemilczane lub przedstawiane w sposób karykaturalny, świadczący o złej woli komentatorów lub ich niezdolności do zrozumienia prostego przekazu. Przykładem takiej postawy jest ocena zaprezentowana przez posła PO Adama Szejnfelda, który nazwał „Białą księgę” „quasi-raportem” i stwierdził, że zawiera ona „luźne, prywatne tezy”. Takie słowa to kwintesencja fałszu stosowanego w obecnym przekazie medialnym. Dokument nie jest, bowiem żadnym raportem, a tym bardziej nie prezentuje „luźnych, prywatnych tez”. Twierdzenia w nim zawarte są, bowiem logicznie i rzeczowo uzasadnione i opierają się na oficjalnych dokumentach: korespondencji między urzędami państwowymi, notatkach i pismach urzędniczych, raportach oficjalnych instytucji, zeznaniach świadków. Autorami twierdzeń „Białej księgi” nie są osoby prywatne. Parlamentarny Zespół PiS to grupa 158 posłów parlamentu RP, wśród których znajduje się były premier rządu, wielu ministrów i urzędników państwowych. Tego typu wypowiedzi jasno wskazują, że ich autorzy nigdy nie przeczytali komentowanego dokumentu, nie zadali sobie trudu zrozumienia przekazu, a powielając ewidentny bełkot liczą na podobną niewiedzę obywateli. W identyczny sposób prezentowano przed laty Raport z Weryfikacji WSI, twierdząc bezczelnie, że zawiera on „prywatne tezy” Antoniego Macierewicza, choć nadal jest to oficjalny dokument autorstwa legalnego organu państwa. Nie ma wątpliwości, że narracja stosowana w odniesieniu do „Białej Księgi” jest bezpośrednio inspirowana przez ośrodki propagandowe Rosji. Cały przekaz tzw. wiodących mediów oraz polityków grupy rządzącej korzysta z interpretacji podawanych przez źródła rosyjskie. Wielokrotnie wskazywałem, że wypowiedzi polityków PO lub żurnalistów – komentatorów, następują dopiero po wyrażeniu opinii przez organy prasowe Kremla i stanowią „twórcze” rozwinięcie tez rosyjskiej dezinformacji. Przypomnę, że generalną zasadę związaną z komentowaniem postawy PiS-u sformułował już 12 kwietnia 2010 roku "Moskowskij Komsomolec”, gdy obwieścił, że "jest już pewne, iż śmierć Kaczyńskiego zostanie wykorzystana do celów politycznych". Instrukcję powtórzono po kilku dniach w publikacji "Komsomolskiej Prawdy" gdzie pojawiła się wypowiedź Siergieja Markowa deputowanego do Dumy Państwowej, który wyraził obawę, że „katastrofa pod Smoleńskiem i tragedia katyńska będą wykorzystane w kampanii wyborczej, co po raz kolejny nastroi zwykłych Polaków przeciwko Rosji i ochłodzi dwustronne relacje”. Już w kilka dni później, w wypowiedziach ludzi Platformy pojawiły się zarzuty, jakoby prezes PiS chciał wykorzystywać śmierć brata w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego. 26 kwietnia poseł PO Adam Szejnfeld, komentując decyzję Kaczyńskiego o kandydowaniu ostrzegł, że „jeśli PiS i Jarosław Kaczyński będą chcieli wykorzystać dramatyczną, traumatyczną sytuację, to tylko zaszkodzą tym swojej kampanii”, zaś ówczesny kandydat PO Komorowski nie omieszkał podzielić się uwagą, że "druga strona, prowadząc kampanię, umiejętnie zagospodarowuje nastrój żałoby. Trzeba bardzo uważać, żeby nie tworzyć wrażenia nadużycia nastroju żałobnego”„Gdy na początku września 2010 r Jarosław Kaczyński oświadczył, że Tusk i spółka „muszą zejść z polskiej sceny politycznej raz na zawsze”, z interpretacją natychmiast pospieszyła "Wriemia Nowostiej", jednoznacznie komentując wystąpienie Kaczyńskiego: "Opozycja upolitycznia tragedię pod Smoleńskiem. [...] Za rozważaniami lidera PiS na temat przyczyn katastrofy kryją się polityczne pobudki i emocje". Dwa dni później Radosław Sikorski zakomunikował, że „prezes PiS już zdecydował, kto jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską, choć prokuratura i komisja nie zakończyły pracy”. To również "Wriemia Nowostiej" wydały instrukcję dotyczącą prac sejmowego zespołu parlamentarnego PiS, wyrażając zdziwienie, że zespół chce "przedstawić swoją interpretację wydarzeń, które nastąpiły po smoleńskiej katastrofie. Wszak komisja Macierewicza została powołana do zbadania przyczyn, a nie następstw tragedii". Trafnie odczytał instrukcję Paweł Graś, gdy komentując następnego dnia prace zespołu PiS, oznajmił: „My będziemy spokojnie czekać na pracę instytucji, które zajmują się badaniem katastrofy, prokuratury i komisji. Niech te instytucje wskażą, stwierdzą ewentualnych winnych i odpowiedzialnych”. Nie może, więc dziwić, że komentatorzy polskojęzycznych mediów III RP oraz ludzie z grupy rządzącej, wyrazili swoje opinie o „Białej Księdze” dopiero, gdy Władimir Mamontow redaktor „Izwiestii” - organu Gazpromu” określił wczorajsze wystąpienie posłów PiS-u jako "taniec na grobach" i uznał, że jest to „najczystszej wody brudna polityka”. Ponieważ rosyjskie „czynniki oficjalne” odmówiły komentowania dowodów zawartych w „Księdze”, identycznie postępują „polscy przyjaciele” uchylając się od rzeczowych komentarzy, a poprzestając na knajackich złośliwościach i twierdzeniach o „fobiach i frustracjach Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza”. Niestety nie mam wątpliwości, że taki przekaz trafi do tych Polaków, dla których tragedia smoleńska ma najczęściej wagę zdarzenia równego bitwie pod Grunwaldem, a nawet najbardziej logiczne twierdzenia i fakty są przez nich odrzucane na rzecz moskiewskiego bełkotu. Miarą upadku dzisiejszej III RP jest oczywiście przemilczenie tych dziewiętnastu niezwykle poważnych zarzutów, sformułowanych przez znaczącą grupę reprezentantów polskiego społeczeństwa. Nie ma potrzeby powtarzać, że podobna sytuacja byłaby nie do pomyślenia w państwie demokratycznym, posiadającym wolne media i niezależne instytucje. Nie ma też potrzeby oczekiwać, by prorosyjscy propagandyści zdobyli się na refleksję i porzucenie drogi dezinformacji.

Mam nadzieję, że PiS będzie bardzo mocno eksponował wnioski zawarte w „Białej Księdze” i przypominał o nich na forum międzynarodowym. W okresie trwania prezydencji rosyjskiego konia trojańskiego, jest to zadaniem wręcz koniecznym. Temat powinien być również w centrum kampanii wyborczej, a politycy opozycji pomni doświadczeń z okresu walki o prezydenturę, winni szczególnie mocno „wykorzystać” tragedię smoleńską i nie bać się putinowskiej narracji o „brudnej polityce” i „graniu tragedią”. Niech boją się ci, których wnioski dotyczą.

http://www.smolenskzespol.sejm.gov.pl/bialaksiega.pdf

http://www.smolenskzespol.sejm.gov.pl/

Aleksander Ścios

Ilu jest Żydów w Polsce? (cz.2) Adama Michnika kilku nad grobem stojących Żydów Adam Michnik mówił kiedyś (tzn. po roku 89 oczywiście) o kilku starych nad grobem znajdujących się Żydach, jako przedstawicielach całej nacji żydowskiej w Polsce. Dla tych, którzy nie czytali, lub chcą sobie odświeżyć przed lekturą drugiej części - pierwsza część cyklu

http://cyprianpolak.nowyekran.pl/post/19110,ilu-jest-zydow-w-polsce-cz-1-350-tysiecy-zydow-aleksandra-malachowskiego

Adam Michnik mówił kiedyś (tzn. po roku 89 oczywiście) o kilku starych nad grobem znajdujących się Żydach, jako przedstawicielach całej nacji żydowskiej w Polsce. Rozwinięcie i wymowa i uzupełnienie tej wypowiedzi była taka:, Czego wy chcecie od tych kilku nad grobem stojących Żydów. Prawie ich nie ma, więc nie ma, o co w ogóle kruszyć kopii. Pozwólmy im w spokoju odejść. Wasz „antysemityzm” (nie uznaję tego słowa, dlatego w cudzysłowie, ale o tym innym razem) nie ma tutaj sensu, bo jego źródło nie istnieje. I on i inni jemu podobni mówili chętnie o antysemityzmie bez Żyda. Zostawmy na razie kwestię wiarygodności Adasia M. Jak go nazwał Waldemar Łysiak, tylko zwróćmy uwagę na to, iż te twierdzenia były przyjmowane, jako pewnik przez ogół tzw. inteligencji polskiej. Istotne jest, że była to najbardziej znana wypowiedź osoby pochodzenia żydowskiego w Polsce o Żydach, która najbardziej zaistniała. Zresztą Żyda nieoficjalnie, bo A. Michnik nigdy ex catedra nie stwierdził: Jestem Żydem. Nie stwierdził też nigdy: Jestem Polakiem w sposób, który miałby charakter oświadczenia tylko tego dotyczącego. Warto tu przypomnieć związany z tematem nieznany szerszej opinii incydent, którego był naocznym świadkiem opowiadający mi o tym pewien naukowiec o stopniu wtedy doktora, a w czasie incydentu student. Uniwersytet Wrocławski – rok 80. W największej sali wykładowej A. Michnik. Sala nabita po brzegi. Jeden ze słuchaczy zadaje pytanie czy A. Michnik czuje się Polakiem. Zostaje niemalże wyrzucony przez okno. (okno jest tam na wysokości niskiego pierwszego piętra, czy nawet parteru, więc nie wiązałoby się to z zabójstwem). Bohater narodowy. Gdybym wiekiem mógłbym być wtedy studentem i tam był pewnie i ja należałbym do tych, którzy delikwenta chcieliby wyrzucić przez okno. Co odpowiada A. Michnik? Nie odpowiada jakby się można byłoby wtedy przynajmniej spodziewać: Oczywiście czuję się Polakiem. Tylko mówi w ten mniej więcej sposób: No, jeśli jego przodkowie (czy rodzice zginęli w Oświęcimiu) to on się poczuwa do związków, etc.. W tego typu określeniu, że w Polsce jest kilku nad grobem stojących schorowanych Żydów trudno doszukiwać się logicznego skrótu myślowego: Ci starzy nad grobem Żydzi nie zawsze byli starzy, jeśli spędzili w Polsce PRL i lata po 89. Kiedyś byli to ludzie w średnim wieku i bardzo młodzi. Z tej wypowiedzi wynika, że Żydzi to wymierający w Polsce naród, ale co więcej, iż ci Żydzi nad grobem stojący nie starali się o potomstwo, gdy byli bardzo młodzi, młodzi i w średnim wieku, po prostu postanowili wymrzeć bezpotomnie. Nie wiadomo z jakich powodów, może na znak protestu że tak ich w Polsce mało postanowili nie żenić się, a w każdym razie nie mieć potomstwa .Trudne to dosyć, bo trzeba stwierdzić ze równocześnie postanowili całkowicie zrezygnować z seksu, bo gdzie jest seks tam się jednak pojawiają wolens nolens dzieci. Chyba, że założymy, że ci Żydzi wykonywali aborcje stuprocentowo i bezwzględnie. Byłby to jednak przypadek pierwszy w dziejach świata, że przedstawiciele jakiegoś narodu tak bezdurno postanowili się unicestwić. Widzimy, zatem że teza sprzed lat A. Michnika o kilku starych, schorowanych nad grobem Żydach, jako ostatnich Żydach w Polsce nie trzyma się kupy. Po co jednak zostało to powiedziane, w ten sposób, że jeśli nawet, jacy Żydzi w Polsce są, to ostatki i już jutro ich nie będzie, bo wymrą. Jak piszę była to wypowiedź publiczna o Żydach, która najbardziej wtedy zaistniała w świadomości publicznej. W mediach (oczywiście) nikt jej wtedy nie prostował. Nie sprostowała jej żadna organizacja Żydów polskich wykazując jej absurdalność. Nie przedstawili też nigdy żadni obywatele Polscy żydowskiego pochodzenia stanowiska, w którym stwierdzaliby, aby uciąć ewentualne spekulacje ilu jest w Polsce Żydów. Nie zrobił też tego żaden pojedynczy Żyd –obywatel Polski (Mam tu na myśli sposób jawny podkreślający, że on czuje się na przykład polskim Żydem i stwierdza tak a tak, bo osoby mówiące o dużej ilości Żydów w Polsce jak nagłaśniany bardzo w latach 90 - tych Bolesław Tejkowski do przypisywanego mu żydowskiego pochodzenia się nie przyznawały. Jednak o dziwo o nad reprezentatywność osób żydowskiego pochodzenia wśród elit politycznych Polski i czy to nie wywoła tak zwanego antysemityzmu martwili się Żydzi z Zachodu. (To jednak inne problemy, choć wzajemnie się uzupełniające: Ilu jest Żydów w Polsce w ogóle i czy w stosunku do tej ilości obojętnie, jaka by ona nie była panuje nadreprezentacja w elitach politycznych.) Takim Żydem był Guj Sorman znany wtedy ogółowi Polaków szukających niepoprawnie politycznych informacji, w czasie, gdy nie było internetu, „Radia Maryja” i „Naszego dziennika”, zwłaszcza tych sympatyzujących z kręgami UPR-u i „Najwyższego czasu!”. S. Michalkiewicz przytacza rozmowę G. Sormana z Markiem Edelmanem, w której uczestniczył. G. Sorman mówi właśnie Edelmanowi o problemie nadreprezentacji elit politycznych pochodzenia żydowskiego. M. Edelman bagatelizuje i wyśmiewa kwitując to podsumowaniem, że nie ma w elitach żadnych Żydów. Guy Sorman jednak wymienia. (Tu S. Michalkiewicz nie podaje, więc nie mogę zacytować, zresztą celem tego cyklu nie jest wymienianie z nazwiska - bo nawet gdybym przywołał setki nazwisk to przecież nie odpowiada na tytułowe pytanie, – kto chce może to sobie badać – tylko dociekanie ilu Żydów jest w Polsce). A. Edelman po tym wymienianiu przyznaje wobec argumentów G. Sormana, że problem rzeczywiście jest. Zwróćmy uwagę: Edelman nie mówi, że to nieprawda, że te osoby nie są Żydami, że to może pomyłka, tylko wyśmiewa i bagatelizuje. Gdy Sorman wymienia osoby i nazwiska przyznaje tamtemu rację. Nie mówi pierwszo słyszę, nie zaprzecza żydowskiemu pochodzeniu, nie oczekuje weryfikacji prawdziwości. Wynika z tego jasno, że Edelman wiedział, iż te osoby są żydowskiego pochodzenia i jest ich tyle, że może to stanowić problem niechęci Polaków, co do nadreprezentacji mniejszości, ale na wszelki wypadek próbował to ukryć bagatelizując i wyśmiewając, dopiero, gdy zobaczył, że drugi Żyd z Zachodu traktuje sprawę poważnie i ucieka się do faktów przyznał mu, choć niechętnie rację. W nawiązaniu do tego tytułowa wypowiedź A. Michnika. Po co A. Michnik serwował manipulacyjną wypowiedź dotyczącą ilości Żydów w Polsce, do tego jak wykazałem absurdalną w swojej logice? W przeciwieństwie do niektórych uważam A. Michnika za osobę poważną. Za kogoś, kto zawsze wiedział, czego chce i konsekwentnie realizuje cele. Nie za – jak niektórzy pieniącego się, trochę błazna, który zdradził ideały Solidarności. Jak się okazuje słowa Michnika i emocjonalna wypowiedź odwołująca się do sympatii wielu Polaków do Żydów, do stworzonej w Polsce ich kultury i nutka nostalgii, że Żydzi (wraz z odradzającą się III Rzeczpospolitą, rzekomo wierną i prawdziwą następczynią drugiej nie wrócili i nie wrócą) osiągnęła swój cel. Jaki by, więc właśnie cel? Ano taki by w ten sposób zminimalizować ilość Żydów w Polsce. A. Michnik jest niestety człowiekiem inteligentnym doskonale, więc wiedział, że z logicznego punktu widzenia to, co powiedział jest bzdurą. Dlaczego jednak chciał zminimalizować ilość Żydów w Polsce? Choćby była bardzo mała to uczynić ją jeszcze mniejszą a de facto nieistniejącą? To już jest inne pytanie.

CyprianPolak

Śmietanka możnych zgromadziła 42 biliony dolarów – Najbogatsi mają więcej niż przed kryzysem

Firma doradcza Merrill Lynch Global Wealth Management i konsultingowa Capgemini już po raz 15. przygotowały „World Wealth Report”, podliczający liczbę i łączny majątek bogaczy. W badaniu uwzględniono osoby, które posiadają aktywa o wartości, co najmniej 1 mln dolarów, z pominięciem m.in. ich stałego miejsca zamieszkania i wartościowych kolekcji. Szacowany majątek najzamożniejszych wyceniono na 42,7 bln dolarów. To więcej niż w 2007 r., czyli przed wybuchem globalnego kryzysu. Z najnowszej edycji raportu za 2010 r. wynika, że liczba i wzrost zamożności najbogatszych ludzi świata osiągnęły stabilny poziom. W ujęciu rocznym populacja najbogatszych wzrosła o 8,3 proc. do 10,9 mln, a ich majątek wzrósł o 9,7 proc., osiągając poziom 42,7 bln dolarów. Największa liczba najbogatszych osób mieszka w USA, Japonii i Niemczech, stanowiąc łącznie 53 proc. wszystkich bogaczy na świecie. Autorzy badania wskazują jednak, że wraz z bogaceniem się mieszkańców krajów rozwijających się, kraje bogatej trójki będą tracić swoją pozycję. Potwierdzają to wyniki tegorocznego badania – region Azja-Pacyfik po raz pierwszy wyprzedził Europę zarówno, co do liczby najbogatszych, jak i posiadanego przez nich majątku. W 2010 r. w regionie tym było 3,3 mln bogaczy, a ich majątki podliczono na 10,8 bln dolarów. W Europie było to odpowiednio 3,1 mln i 10,2 bln dolarów. Jak wynika z raportu, bogacze w regionie Azja-Pacyfik, z wyłączeniem Japonii, zarobili krocie m.in. na inwestycjach w nieruchomości. Zwroty z tego tytułu stanowiły w ich przypadku aż 31 proc. ich łącznego portfela na koniec 2010 r., w porównaniu z 28 proc. rok wcześniej i były znacznie powyżej 19 proc. średniej globalnej. Autorzy badania wskazali również, że światowi bogacze posiadali w 2010 r. 33 proc. wszystkich inwestycji w akcje, w porównaniu z 29 proc. rok wcześniej. Natomiast udział w ich portfelu lokat gotówkowych i depozytów spadł do 14 proc. wobec 17 proc. w 2009 r. Inwestycje w towary stanowiły 22 proc. wszystkich tzw. inwestycji alternatywnych w 2010 r. (16 proc. w 2009 r.). Ponadto możliwości uzyskania profitów zapewniały inwestycje na rynkach wschodzących. W ciągu pierwszych 11 miesięcy 2010 r. inwestorzy kupowali tam rekordowe ilości akcji oraz funduszy, sprzedając je przed końcem roku w celu realizacji profitów. – Alokacja w akcje w 2010 r. przez najbogatszych inwestorów odzwierciedla poszukiwanie wyższych zwrotów i pragnienie odpracowania strat związanych z kryzysem. Widzieliśmy również dalsze zainteresowanie najbogatszych konkretnymi klasami aktywów, takich jak akcje i towary – stwierdził John Thiel z Merrill Lynch Global Wealth Management. Autorzy badania oczekują, że najbogatsi zwiększą swoje alokacje w aktywa i towary jeszcze bardziej w 2012 r., ograniczając równocześnie inwestycje w nieruchomości i lokaty gotówkowe oraz depozyty.

(ap, pszl; Źródło: PAP)

Perły w koronie Służby Bezpieczeństwa Hipolit Starszak, Tadeusz Olejnik i Teodor Mistewicz należeli do najbardziej zaufanych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL. Chociaż pełnili służbę w SB w różnych wydziałach, łączy ich podobna kariera: zajmowali się sprawami politycznymi i walką z opozycją demokratyczną. Do pracy w służbach specjalnych PRL zgłosili się sami, a w strukturach partyjnych zajmowali wysokie stanowiska. Wymienionych funkcjonariuszy łączy również to, że byli wielokrotnie nagradzani wyróżnieniami, pochwałami i medalami, otrzymywali profity finansowe, a ze służby odeszli z powodu złego stanu zdrowia, co nie przeszkodziło im później podjąć pracy poza resortem.

Śledczy, prokurator, biznesmen Kariera Hipolita Starszaka jak w soczewce pokazuje wpływ służb specjalnych PRL na kształtowanie się III RP. Członek Plenum Uczelnianego Związku Młodzieży Socjalistycznej przy Uniwersytecie Warszawskim w latach 60. był organizatorem i I sekretarzem Grupy Działania. W opinii służbowej z 4 kwietnia 1989 r. napisano, że płk Hipolit Starszak posiada wykształcenie wyższe prawnicze i odbył przeszkolenie zawodowe w Wyższej Szkole Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego KGB w Moskwie. „Płk Hipolit Starszak służbę w resorcie rozpoczął w dniu 1 września 1962 r. bezpośrednio w pionie śledczym SB. W trakcie służby zajmował kolejno stanowiska od oficera śledczego do dyrektora Biura Śledczego włącznie” – czytamy w opinii służbowej, która znajduje się w dokumentach zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej. Jako śledczy SB prowadził najważniejsze sprawy polityczne, co miało przełożenie na nagrody finansowe. W 1967 r. uczestniczył w śledztwie, w którym zarzuty szpiegostwa na rzecz DIA (Agencja Wywiadu Obronnego USA) przedstawiono Jerzemu Strawie. Sąd wojskowy skazał go na karę śmierci przez rozstrzelanie – wyrok wykonano w 1968 r. w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie. W 1968 r. Hipolit Starszak został pochwalony przez swoich przełożonych za udział w walce z opozycją. „Szczególnie duży wkład dał z siebie po wydarzeniach marcowych, zwłaszcza w zakresie opracowania wyników postępowania w sprawach tzw. komandosów” – napisał płk Józef Chomętowski, szef Biura Śledczego, w uzasadnieniu o awans na stopień kapitana. Nazwisko Hipolita Starszaka pojawia się w najgłośniejszych sprawach politycznych dotyczących środowiska związanego z Adamem Michnikiem. W 1982 r. razem z prokuratorem Bolesławem Klisiem w gmachu Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie przeprowadził rozmowę z Lechem Wałęsą. W jej trakcie internowanemu przewodniczącemu Solidarności przedstawiono do podpisania oświadczenie, z którego wynikało, iż został zapoznany z obowiązującym stanem prawnym i ewentualnymi konsekwencjami wynikającymi z jego naruszenia. Wałęsa odmówił jego podpisania, twierdząc, że „od czterech lat niczego nie podpisuje”. Jednocześnie zapewnił, że „będzie się starał” nie wchodzić w kolizję z przepisami prawa, a zakazów, o których mowa w oświadczeniu, świadomie nie naruszy – pisali w artykule zamieszczonym w miesięczniku „Arcana” pt. „Chcemy panu pomóc” Sławomir Cenckiewicz i Grzegorz Majchrzak, przytaczając stenogram z rozmowy Klisia, Starszaka i Wałęsy. Maciej Marosz, Dorota Kania

Łotwa coraz lepiej radzi sobie po kryzysie Stan państwa odzwierciedlają drogi. Ta, która prowadzi od strony litewskich Jeziorosów (Zarasai) w kierunku Medumi, jest dziurawa jak szwajcarski ser. W zasadzie nie ma co łatać – trzeba ją zbudować od nowa, jak Litwini zrobili z szosą za Ucianą. Podobnie jest z łotewskim państwem, które po kryzysowym tąpnięciu staje powoli na nogi.

Kto chce przekonać się, jak wygląda życie w danym kraju, powinien z założenia unikać stolicy. Administracyjne centrum kraju ze swoim zblazowaniem i pozerstwem daje mylny obraz rzeczywistości. Prawdziwe życie toczy się na Łotwie poza tym centrum. Ponad stutysięczny Dyneburg (Daugavpils) to drugie pod względem wielkości miasto tego kraju. To także największe skupisko Polonii, stanowiącej blisko 15 proc. ludności miasta, czyli ponad 16 tys. mieszkańców. W niektórych okolicznych miasteczkach, np. wspomnianym Medumi, Polacy stanowią nawet 90 proc. mieszkańców. Związki z Polską są trwałe. Zapewnia je polska szkoła, Kościół, a nawet jeżdżący w polskiej I lidze żużlowcy lokalnego klubu Lokomotiv.

Rudnevs z prowincji Miasto, przeżywające zapaść w końcu ubiegłego wieku, gdy bankrutowały kolejne wielkie zakłady przemysłowe, teraz rozwija się stabilnie. Remontowane jest centrum miejscowości, powstają kolejne sklepy, zakłady pracy i centra handlowe. Przy lodowisku – a to właśnie hokej jest sportem narodowym Łotyszy – powstał gigantyczny plac zabaw dla dzieci, jakiego nie widziałem w Brukseli, Wiedniu czy Berlinie. Nic, więc dziwnego, że pobliski objazdowy lunapark, postawiony przez Czechów, świeci pustkami. Ku mojemu zdziwieniu przetrwał nawet jedyny sklep z luksusową odzieżą przy głównej alei, będący alternatywą dla chińsko-tureckiego bazaru. Świadczy to o tym, że mieszkańcom żyje się coraz lepiej, a gospodarkę zasilają pieniądze emigracji, przebywającej przeważnie w Wielkiej Brytanii. Do Dyneburga przyjeżdżam od kilkunastu lat, a więc obserwuje jego wzloty i upadki od dłuższego czasu. W tym roku miałem więcej czasu, aby pozwiedzać miasto na rowerze. Nad jeziorem w dzielnicy Stropy powstała luksusowa część willowa z posiadłościami podobnymi do tych w Magdalence czy Podkowie Leśnej. Rezydencje mają po kilkaset metrów kwadratowych, a banie są nawet piętrowe. Znajdują się w pięknym sosnowym lesie, tuż przy brzegu ogromnego jeziora. Jadę do wschodniej części miasta, a po drodze mijam stadion FC Daugava, na którym jeszcze niedawno kopał piłkę gwiazdor poznańskiego Lecha – Artjoms Rudnevs. Jego karierę w Polsce śledzą wszystkie lokalne media. Muszę przyznać, że widok stadionu mnie zaszokował. Widziałem porównywalne boiska naszych IV-ligowców, lepsze są nawet stadiony w Afryce Północnej. Jednak po raz pierwszy wjeżdżam w przemysłową część miasta, która przypomina o minionej gospodarczej potędze. Większość fabryk wygląda na opuszczone, ale w innych coś się tli. Tu produkują beton, tam elementy kute, gdzie innej jest skład budowlany. Robotnicy przeważnie po pięćdziesiątce. Młodzi chcą się dorobić szybciej. Robią szemrane interesy, a potem siedzą na osiedlach w dwudziestoletnich BMW i popijają mocne piwo z plastikowych butelek.

Miniona Wielkanoc Udaje nam się zdążyć na święcenie pokarmów w polskim kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, które odbywa się późnym wieczorem. W przedsionku ścisk – raz w roku rozlewa się wodę święconą. Każdy na oko tankuje kilka butelek po wodzie mineralnej. Chyba ją piją. Staruszki niosą z dumą w wielkich koszach po kilkadziesiąt jaj farbowanych brzozą na zielono. Następnego dnia wierni witają się tradycyjnym „Chrystus zmartwychwstał!”. Południową sumę proboszcz Mukans odprawia w rekordowym tempie. Prowadzenie nabożeństw po polsku, łotewsku i rosyjsku sprawia, że Słowo Boże jest po prostu niezrozumiałe. Stąd w ludziach pewien rodzaj tzw. religijności naturalnej, przejawiającej się w przywiązywaniu większej wagi do czynności rytualnych niż do życia codziennego. Przy wielkanocnym stole Polacy nie składają sobie życzeń, za to… stukają się pisankami, zębami sprawdzając, który egzemplarz ma szanse pokonać konkurenta. Po śniadaniu chodzi się zwykle na cmentarz. Cmentarze: starowierców, prawosławny, wojskowy i katolicki zajmują parkową część miasta przy wylocie w stronę Aglony. Na cmentarzach prawosławni jedzą i piją, zostawiając zmarłym jajka, świąteczne ciasta i cukierki. Przesadzili krewni jednego z nieboszczyków, zostawiając truposzowi kilka cukierków z kofeiną. Z cmentarnego ucztowania najbardziej zadowolone są wrony. Cwane sztuki zlatują z okolicznych drzew, biorą pozostawione na mogiłach jajka w dzioby i lecą z nimi do swojego gniazda. W tym roku święta Wielkiej Nocy połączyły katolików i prawosławnych. Stąd na ulicach trudno było spotkać trzeźwego człowieka. Ludzie towarzyscy, ale nie wylewni. Na placu między blokami dzieci bawią się beztrosko, tak jak pamiętam z dzieciństwa. Chłopaki umawiają się na piłkę, któraś z dziewczynek ubrała odświętną sukienkę i odśpiewuje po rosyjsku repertuar z przedszkola. Bijemy brawo! Na ławeczce dyżurują emeryci. Starszy pan, którego widzę codziennie, fantazjuje o tym, co bomże znajdują na śmietnikach. – Jeden mówił mi, że znalazł złote łańcuszki – przekonuje. Życie emeryta sprowadza się do wyprowadzania psa i towarzyskich posiedzeń przy piwie i papierosach. Państwo socjalne to genialny wynalazek – daje na codzienne piwo i papierosy. Gdyby staruszek musiał sam odkładać na starość, miałby dylemat: czy wydać na używki, czy oszczędzać na lekarstwa. W tym roku maj piękny. Na daczach przyroda budzi się do życia. Bobry spiłowały przyrzeczne wierzby. Trzeba przycinać jabłonie i kopać grządki. Wczesnym porankiem drogę zastępuje nam młody łoś.

Konieczność globalizacji W zasadzie jedyne, co potrzebne jest Dyneburgowi, to lepsze skomunikowanie ze światem. Miasto leży w strategicznym punkcie szlaków transportowych prowadzących do Moskwy, Sankt Petersburga, na Białoruś i na Litwę. Brakuje lotniska, które ma zostać wybudowane w pobliskich Locikach do 2014 roku. Łotwa powoli podnosi się z kolan. Po rekordowym w Europie spadku PKB, spowodowanym m.in. sztywnym związaniem łata z euro i brakiem możliwości autonomicznego kreowania polityki przez bank centralny, gospodarka wraca na właściwe tory. Łotwa przyjmie euro w 2014 roku. Rząd Valdisa Dombrovskisa postawił na cięcia budżetowe. Założenia przewidują deficyt budżetowy na poziomie 4,2 proc. PKB w 2011 roku i 3 proc. PKB w przyszłym roku. Wzrosną jednak podatki: akcyza na alkohol, papierosy i paliwo, VAT oraz podatek hazardowy. Jeszcze kilka lat temu paliwo było bardzo tanie, teraz jest droższe niż w Polsce. Rząd walczy także z szarą strefą – głównie z przemytem, który źle wpływa na wolną konkurencję. Tylko w zeszłym roku policja skonfiskowała 16 tys. litrów bimbru i 130 samochodów. Spada bezrobocie, które w marcu wyniosło 14,2 procent. Najmniej osób bez pracy pozostaje w okolicach Rygi – 10,7 proc., najwięcej w okręgu dyneburskim – 22,7 procent. Ograniczone zostaną także wydatki socjalne: zasiłki chorobowe, dla bezrobotnych, rodzicielskie. Rząd spodziewa się oszczędności na poziomie 25,8 mln łatów w 2013 roku i 26,4 mln łatów w 2014 roku. Sektor bankowy, będący jedną z najmocniejszych gałęzi okresu transformacji, odzyskuje wiarygodność. Głośne bankructwo Parex Banku w 2008 roku spowodowało konieczność jego restrukturyzacji. Ta jedna z największych instytucji finansowych na Łotwie została podzielona na firmę zarządzającą aktywami oraz Bank Citadele, kontynuujący działalność detaliczną. Zachwyca mennica Banku Łotwy. Narodowy bank znany jest z emisji jednych z najpiękniejszych monet kolekcjonerskich na świecie, bitych w bardzo niskich nakładach, co docenią inwestorzy. Ostatnie emisje srebrnych monet to prawdziwe dzieła sztuki. W 2010 roku wyszła ostatnia z tryptyku Moneta Czasu, bita w Mennicy Austrii, zawierająca bardzo rzadki metal niob w kolorze zielonym, dedykowana odkrywcy niobu – Heinrichowi Rose. Udało mi się kupić ostatni egzemplarz tej unikalnej monety. Rarytasem jest także Moneta z Bursztynem, z zatopionym nowoczesną techniką kryształem. Jednak absolutnym przebojem może stać się zawierająca 26 gramów srebra próby 925 moneta inspirowana twórczością poety Aleksandra Čaksa w kształcie kwadratu. Kwitnie biznes drzewny, bowiem lasy to największe bogactwo naturalne tego niewielkiego kraju. Eksport drewna rośnie w tempie 50 proc. rocznie. W 2010 roku osiągnął on wartość 0,5 mld łatów (715 mln euro). Sektor zatrudnia 83 tys. osób. Kurczą się jednak zasoby surowca. Podczas gdy tysiąc lat temu lasy zajmowały 80 proc. powierzchni kraju, obecnie jest to tylko 50 procent. Częste zmiany własności i złe zarządzanie zasobami powodują, że wycinka jest intensywniejsza niż zalesianie.

Walka z biurokracją Jak walczyć z biurokracją, mógłby się uczyć od Łotyszy Donald Tusk. W 2010 roku dla państwa pracowało tylko 62,9 tys. osób, tj. o 11,4 proc. mniej niż w roku poprzednim i o 25,4 proc. mniej niż w roku 2008. Jest to jednak wciąż dużo. Dla państwa pracuje 8,3 proc. Łotyszy, przekraczając tym samym europejską średnią, wynoszącą 7,9 procent. Na państwowym spadają jednak zarobki – z 585 łatów (835 euro) w 2008 roku do 458 łatów w 2010 roku. Biurokracja staje się więc zajęciem coraz gorzej opłacanym i mniej pożądanym. Kwestią, która powinna spędzać sen z powiek urzędnikom kraju rządzonego przez prezydenta Valdisa Zatlersa, jest polityka rodzinna. Najwięcej dzieci rodzi się w stolicy, najmniej właśnie w zdominowanej przez Rosjan prowincjonalnej Łatgalii. Jednak z dzietnością na poziomie 1,15 dziecka na rodzinę naród łotewski przestanie istnieć już w 2150 roku. Pomysł na rozwiązanie tego problemu może być tylko jeden: zamiast pić wódkę i łowić ryby, Łotysze powinni bardziej zająć się swoimi wyjątkowo pięknymi kobietami. Tomasz Teluk

Czy opłaca się jeździć koleją “na gapę”?Jeżdżąc dość regularnie pociągami jednej z kolejowych spółek, zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób można, możliwie jak najbardziej, obniżyć koszty z tym związane. Zwykły bilet w jedną stronę kosztuje 8,5 złotego. Oczywiście jest to rozwiązanie wybitnie jednorazowe i najdroższa z dostępnych opcji. Planując powrót tego samego dnia można wykupić bilet powrotny, kosztujący 15,72 złotych, czyli już tylko 7,86 złotego w jedną stronę. Dalszą obniżkę można osiągnąć, kupując bilety tygodniowe, miesięczne, kwartalne, co teoretycznie może sprowadzić cenę jednego przejazdu do mniej więcej 4 złotych. Jeszcze mniej płacą pasażerowie uprawnieni do przeróżnych zniżek – uczniowie, studenci, emeryci etc. – ale akurat niżej podpisany do żadnej z tych kategorii nie należy. 4-5 złotych jest, zatem najniższą możliwą dla niego ceną za jeden przejazd. Ale czy na pewno? W końcu sposobem na maksymalne obniżenie kosztów przejazdu, obniżenie teoretycznie do zera, jest… jeżdżenie w ogóle bez biletu, na tak zwaną gapę. Odkładając chwilowo na bok zagadnienia etyczne wiążące się z takim rodzajem postępowania, skupmy się teraz na oszacowaniu jego kosztów czysto finansowych.

Na gapę Od czasu do czasu powraca i rozgrzewa do czerwoności w Polsce spór prawniczy dotyczący tego, co jest głównym czynnikiem odstraszającym przestępców od popełniania przestępstw. Jedni uczestnicy sporu twierdzą, że najważniejsza jest tutaj nieuchronność kary. Szkoła opozycyjna zaś, że kary tej surowość. Dyskusja rozgrzewa się do czerwoności, podczas gdy obie strony w swoim zacietrzewieniu nie potrafią dojrzeć, że żadna z nich nie ma racji. Naprawdę bowiem zagrożeniem, z którym liczy się potencjalny kryminalista, jest ani nieuchronność, ani surowość kary, ale iloczyn tych dwóch czynników, zwany też w matematyce wartością oczekiwaną jakiejś wielkości, w tym przypadku wyroku sądowego. Jeżeli średni wyrok za jakieś przestępstwo wynosi np. 10 lat, ale prawdopodobieństwo, że sprawca zostanie na niego skazany, jest na poziomie 20%, to średnia oczekiwana wielkość odsiadki wynosi 0,2•10 = 2 lata izolacji – i taki też koszt planujący przestępstwo bierze pod uwagę, choć prawie nigdy nie jest to kalkulacja świadoma.

Wracając do naszej spółki kolejowej: według jej cennika, kara za jazdę na gapę wynosi 150 złotych, a jeżeli ową karę zapłaci się od razu w pociągu, to stracimy złociszy tylko 60. Oczywiście z pewnością nie wszyscy gapowicze korzystają z tej zniżkowej możliwości, zatem efektywna wysokość mandatu będzie wyższa – powiedzmy 69 zł. Wartość oczekiwana mandatu wynosi, więc P•69 gdzie P jest prawdopodobieństwem skontrolowana gapowicza. Kara za brak biletu może się wydawać raczej niska – jest to w końcu ledwo, z dokładnością do rzędu wielkości, dziesięciokrotność ceny samego biletu – ale przyznać trzeba, że ma ta kalkulacja głęboki sens. Wyższa kwota byłaby znacznie trudniejsza do ściągnięcia, powodowałaby wzrost korupcji wśród kontrolerów, a w końcu – jak już wyżej to opisano – per saldo liczy się nie bezwzględna wysokość mandatu, tylko jego wartość oczekiwana. Jeżeli owa wartość będzie niższa od ceny biletu, wówczas taniej będzie podróżować na gapę. W przeciwnym razie lepiej bilet zakupić. Matematycznie ową granicę można opisać równaniem: 69•P = b gdzie b jest ceną biletu – jak już wspomnieliśmy, znajdującą się gdzieś między 4 a 8,5 zł – przyjmijmy, że wynosi ona 5 złotych. Przy tych założeniach graniczne prawdopodobieństwo kontroli, poniżej którego nie opłaca się kupować „legalnego” biletu, wynosi ok. 7,25%. Ponieważ trudno by było oczekiwać od spółki kolejowej, aby uczciwie podała prawdziwą wartość owego prawdopodobieństwa do publicznej wiadomości, pozostaje nam przejście od rozważań teoretycznych do badań terenowych i wykonanie pomiaru. Jeżeli w ciągu n przejazdów pociągiem zostaniemy skontrolowani k razy, to odpowiednie równanie będzie wyglądać następująco:

n•P = k a ze względu na to, że zarówno liczba przejazdów, jak i kontroli należą do zbioru liczb całkowitych, należałoby jeszcze dla małych n i k wprowadzić poprawkę: n•P = k±0,5

Autor eseju wykonał taki pomiar podczas 24 przejazdów pociągiem na wspomnianej linii kolejowej. Podczas tych 24 podróży nie został on skontrolowany ani razu. Świadczyć to może o tym, że owo prawdopodobieństwo kontroli P jest raczej niskie i wynosi poniżej 2,08%. Jeżeli faktycznie tak jest, to wartość oczekiwana mandatu wynosi 1,44 zł, co jest kwotą znacznie niższą niż jakiekolwiek rozsądne dolne oszacowanie ceny biletu. Oznacza to, że kupując legalny bilet, podróżny traci średnio, co najmniej 5-0,0208•69 = 3,56 złotego

Wielka Tajemnica Kolejowa Przejdźmy teraz od szczegółu do ogółu i potraktujmy populację podróżującą na tej trasie jako pewną całość. Zgodnie z teorią gier, w przypadku gdyby oczekiwana wysokość mandatu wynosiła 100% ceny biletu, podróżnym byłoby wszystko jedno i należałoby oczekiwać, że proporcja gapowiczów i osób, które bilet jednak zakupiły, wynosiłaby pół na pół. Z drugiej strony przy braku jakiejkolwiek kontroli (wartość oczekiwana równa zeru) nikt biletu by nie kupował. Mając te dwa punkty i korzystając z faktu, że wspomniana populacja podróżnych idzie w dziesiątki tysięcy, możemy przybliżyć ją rozkładem normalnym o średniej w wysokości 100% ceny biletu i odchyleniu standardowym równym 1/3 tej ceny. Wiedząc, że oczekiwana wysokość mandatu wynosi 28,8% ceny biletu, można na podstawie tablic rozkładu normalnego oszacować, że jedynie… 1,63% pasażerów będzie się mogło wylegitymować ważnym biletem. Zatem kiedy kontrola biletów w końcu nastąpi, kontrolerzy mogliby śmiało wygarnąć na peron wszystkich ludzi z pociągu, zwykle w porze szczytu około tysiąca osób, wpuścić z powrotem tych kilkunastu pasażerów ważne bilety posiadających, a na całą resztę nałożyć obowiązek uiszczenia odpowiedniej kwoty. Jednak ktokolwiek podróżował pociągiem na objętej pomiarem trasie, doskonale zdaje sobie sprawę, że kontrole tak nie wyglądają. Proporcje złapanych gapowiczów są dokładnie odwrotne – nie więcej niż kilka osób na pociąg, czyli ok. 0,5% pasażerów. Nawet wziąwszy pod uwagę, że drugie tyle zdoła jakoś przed kontrolerami umknąć, nadal jest to mniej niż 1%. Ponad 97% pasażerów świadomie i dobrowolnie dopłaca do tego całego interesu, tracąc na każdym przejeździe kilka złotych. Nazwijmy to zaskakujące zjawisko Wielką Tajemnicą Kolejową (WTK). Potencjalne wyjaśnienia WTK są dwa. Pierwsze z nich postuluje, że prawdopodobieństwo kontroli jest w rzeczywistości znacznie większe, niż wyszło nam powyżej z pomiarów. Z punktu widzenia reguł statystycznych jest to możliwe. Przy założeniu poziomu ufności 5% – jak to się zwykle przy takich okazjach czyni – nie da się wykluczyć hipotezy, że faktyczna częstotliwość kontroli sięga 13,6%. Wtedy oczekiwana wartość kary wynosiłaby 0,136•69 = 9,38 zł czyli prawie dwukrotność ceny biletu. Przy tej wartości w bilety zaopatrywałoby się aż 99,57% pasażerów, co jest wielkością bardzo dobrze zgodną z obserwacjami. Aby potwierdzić bądź wykluczyć tego rodzaju rozwiązanie WTK, wystarczy kontynuować pomiary odpowiednio długo, by doprecyzować możliwy przedział prawdopodobieństwa kontroli – co też autor zamierza czynić i we właściwej chwili wynikiem tych pomiarów się podzielić. Aby w pełni docenić straszliwe piękno drugiego możliwego wyjaśnienia WTK, zajrzymy na chwilę do jaskini hazardu. Najbardziej znaną i od dziesięcioleci popularną w Polsce grą hazardową jest LOTTO, zwane także totolotkiem. Model tej gry jest powszechnie dostępny, także np. na Wikipedii, zatem nie będziemy go tu szczegółowo omawiać. Wystarczy nam zauważyć, że chociaż zupełnie inne niż w przypadku biletów kolejowych są tutaj prawdopodobieństwa, a także zupełnie inne stawki, to jednak wartość oczekiwana jest bardzo zbliżona do naszych wartości „kolejowych”. Średnio za jeden zakład można oczekiwać wygranej rzędu 2,1 zł, a ponieważ kupon kosztuje 3 zł, na każdym zakładzie traci się 90 groszy. Zważywszy na fakt, że przeciętny gracz kupuje naraz kilka zakładów, powiedzmy cztery, to strata przypadająca na jedno losowanie wynosi… 3,6 zł, czyli prawie dokładnie tyle, co strata na podróży podmiejską kolejką. Czyli kupowanie biletów na kolej, z matematycznego punktu widzenia, niczym się nie różni od kupowania kuponów na LOTTO. Na grze w LOTTO traci się tyle samo pieniędzy, co na podróży pociągiem. A jednak ludzie w LOTTO grają – i to masowo. Dlaczego? Otóż – wbrew powszechnym, acz powierzchownym mniemaniom o ich głupocie – gracze w LOTTO, a także w inne gry o podobnych parametrach, nie wydają swoich pieniędzy bez sensu. Oni za te kilka złotych po prostu coś kupują. W przypadku LOTTO tym czymś jest emocja oczekiwania na losowanie, uderzenie adrenaliny w momencie sprawdzania wyników oraz marzenia możliwe do zrealizowania, gdyby kiedyś tę szóstkę udało się trafić. Dla milionów graczy to wszystko jest warte tych kilku złotych straty na każdym losowaniu. Wolno, więc przypuszczać, że również podróżujący koleją kupują coś, co uważają za warte tych kilku złotych. Na pewno w tym przypadku nie jest to adrenalina ani marzenia, a zatem co? No cóż, musimy teraz powrócić do zagadnienia, które u zarania eseju odłożyliśmy pochopnie na bok. W swoim regulaminie przewozów spółka kolejowa mandat za brak biletu nazywa nie „mandatem”, nie „karą”, nie „grzywną”, tylko „opłatą za brak ważnego dokumentu przewozu”, co sugerowałoby, że jest to jeszcze jedna, w niczym, co do zasady, nieróżniąca się od biletu np. kwartalnego, forma biletu „losowego”. Faktycznie jednak – wbrew modnym filozofiom głoszącym, że „biedni i potrzebujący” mają moralny obowiązek zabierania potrzebnych sobie dóbr bez płacenia za nie – jazda pociągiem bez biletu jest formą kradzieży. I społeczeństwo, a przynajmniej ta jego część jeżdżąca podwarszawskimi pociągami, jak widać, tak właśnie rozumuje. Ludzie po prostu chcą być uczciwi i są gotowi nawet za to płacić – przynajmniej te niewielkie kwoty, o których tutaj mowa. Wypisanie mandatu – to jest tfu!!! „pobranie opłaty za przejazd bez ważnego dokumentu przewozu” – to dolegliwość nie tyle finansowa, ile moralna. To napiętnowanie, jako złodzieja, choćby tylko we własnych oczach, jest przykrością, której uniknięcie warte jest zapłaty. Na razie jeszcze drobnej kwoty, ale są to procesy samonapędzające się, niedaleko, zatem już jest od stanu, w którym uczciwość będzie warta każdych pieniędzy. Powszechność tej postawy widoczna w dzisiejszej Polsce wcale nie musi być regułą – i w czasach PRL, kiedy skrót „PKP” oznaczał „płać kolejarzowi połowę”, wcale tak nie było. I dzisiaj w wielu krajach tak nie jest. Występowanie WTK jest jednym z najlepszych dowodów na zmianę nastawienia społecznego w ciągu ostatnich 22 lat, jakie upłynęły od upadku PRL, i przystąpienie Polski, na razie tylko mentalne, do grupy państw cywilizowanych. Chociaż prawo i sposób organizacji kraju i gospodarki ciągle jeszcze nie nadąża, to jednak społeczeństwo jest już w większości czysto wolnorynkowe i praworządne. Gdzieniegdzie egzystują jeszcze jakieś roszczeniowe, złodziejskie enklawy, ale w coraz mniejszej liczbie i sile. Kwestią czasu jest, kiedy prawna i organizacyjna „nadbudowa” podąży za społeczną „bazą” i Polska stanie się normalnym, praworządnym i liberalnym, a w konsekwencji także zamożnym krajem. Blisko już tego, coraz bliżej. M. Adamczyk

Czy tłumacze zdążą przed przylotem Wołodii? Jak wiadomo czytelnikom GW i widzom TVN Biała Księga zespołu Macierewicza to zbiór pomówień zmanipulowanych faktów i prostych kłamstw, których żaden lotniczy ekspert nie bierze poważnie. Poza tym, choć I część konferencji była prezentowana w Brukseli, to żadne agencje nie potraktowały jej poważnie. Zagraniczni dziennikarze, który zresztą było nie tak znowu wielu, sprowadzeni zostali podstępem, a do pytań przymuszał ich rzecznik prasowy. Zresztą część z nich zniesmaczona opuściła konferencję, by zająć się poważnymi kwestiami. Sam zaś Macierewicz to człowiek niewiarygodny, ktoś w rodzaju czarownika i hipnotyzera, który łudzi prostą, manipulacyjną wizją świata, w którą nawet sam wierzy, i z powodu tej wiary może okłamywać innych. Prawdziwy inteligent, którego nie boli głowa od myślenia, wie jednak, że świat jest znacznie bardziej skomplikowany i zniuansowany (copy right psycholog z tvn) Są jednak tacy, którzy nie czytają Wyborczej, nie oglądają TVN i słabo znają się na lotnictwie. Jak informuje portal niezależna.pl, do Polski ma przybyć z wizytą premier FR Władimir Putin, aby kibicować rosyjskim koszykarkom na mistrzostwach świata. Znowóż SE twierdzi, że niemal pewny jest występ Wołodii na scenie w Jeleniej Górze, na festiwalu piosenki rosyjskiej. Prawda czy kaczka dziennikarska? Zobaczymy. Finał mistrzostw 3 lipca, a festiwal 16-go. A 25 lipca mija 13 rocznica mianowania pułkownika Putina na szefa FSB. Być może z tej okazji premier Tusk powinien wręczyć premierowi Putinowi jakiś prezent? Na przkład przetłumaczony na rosyjski raport komisji Millera, który, jak twierdził dziś A. Urbański, w części dotyczącej odpowiedzialności Rosji jest zbieżny z Białą Księgą zespołu Macierewicza w 99%. W najbliższych dniach do Polski ma przyjechać premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin – ustalił portal niezalezna.pl. Według naszych informacji został już zarezerwowany rządowy samolot na lot do naszego kraju. Według naszych rozmówców publikacja „Białej Księgi” Antoniego Macierewicza dotyczącej przyczyn smoleńskiej katastrofy wywołała w rządowych kręgach rosyjskich spore zamieszanie. Dodatkowo dziś okazało się, że tezy rządowego raportu komisji szefa MSWiA Jerzego Millera są do pewnego stopnia tożsame z „Białą księgą”. - Polskie ustalenia wskazują na winę Rosjan, a raport MAK twierdził coś przeciwnego. Być może Rosjanie liczą na to, że raport Millera nie zostanie opublikowany lub nie będzie wskazywał na ich winę. Stąd wizyta przedstawicieli FR w Polsce – mówi nam rozmówca z kręgów dyplomatycznych. (...) Miejsce rozgrywek zostało całkowicie otoczone przez BOR, było mnóstwo policji i pirotechników, którzy sprawdzali cały teren. Podobnie było wieczorem, co świadczy o tym, że w piątek na rozgrywki koszykarek także przyjadą VIP-y. Niewykluczone, że będzie to rządowa delegacja Rosji.

foros - blog

01 lipca 2011 Dwóch podróżnych z pociągów różnych.. Kontrowersje „Tygodnika Solidarność” budzi współpraca państwowych spółek skarbu państwa ze spółką Agora, tą spółką, która wydaje między innymi „Gazetę Wyborczą”. PKP Intercity podpisało umowę z Agorą S.A. i codziennie wykłada w swoich pociągach dziennik pana redaktora Adama Michnika. Wykłada dwa egzemplarze na przedział. Dziennikarze „Tygodnika Solidarność” nie mogą się dowiedzieć szczegółów porozumienia, bo te owiane są -smoleńską mgłą – tajemnicy.. Ale, szacunkowo obliczyli i wyszło im, że skoro dwa egzemplarze na przedział, a każdy skład ma, chociaż pięć wagonów po 10 przedziałów, a składów jest codziennie od 270 do 300, to ilość egzemplarzy Gazety Wyborczej może osiągnąć dziennie do 30 000 egzemplarzy. Niezła ilość, zwłaszcza, że nakład „Gazety Wyborczej” to około 390 000 dziennie. Czyli w granicach 10%.. Wyższy nakład i sprzedaż - to więcej reklamodawców.. Nie wiadomo ilu podróżnych czyta w przedziałach Gazetę Wyborczą podrzuconą im przez porozumienie PKP Intercity a spółką Agora S.A.. Bo skoro jest to państwowa spółka, to znaczy nasza wspólna, to sprawiedliwym byłoby, żeby w każdym przedziale były wszystkie gazety ukazujące się w Polsce, a jest ich kilka tysięcy, w tym „Najwyższy Czasu”.. Jak pluralizm demokratyczny - to pluralizm wagonowy. Nie byłoby wtedy miejsca dla pasażerów, ale i tak często państwowe koleje wożą wolne powietrze. Co prawda w każdym przedziale powstałby salonik prasowy, „darmowy” salonik prasowy, za który ktoś musiałby zapłacić? No, bo kto płaci za podrzucanie pasażerom składów PKP Intercity –„Gazety Wyborczej”? Wygląda na to, że państwowa spółka PKP Intercity z pieniędzy swoich pasażerów finansuje zakup „Gazety Wyborczej”, z pieniędzy za bilety również tych, którzy w liczbie czytających Gazetę Wyborczą się nie mieszczą.. A jest ich miliony! Naturalnym jest, że ktoś w kiosku, czy prasowym saloniku, dobrowolnie za swoje pieniądze kupuje sobie wybrany tytuł, żeby sobie poczytać i dowiedzieć się, co w polskiej trawie piszczy.. Jeśli oczywiście się dowie - ale to jego problem. Może być również tak, że gazeta żyje z reklam prywatnych, które wypełniając treści propagandowe zawarte w gazecie, tworzy ramową całość... I całość rozdawana jest na ulicach. I wtedy nie miesza się do całości eksperymentu innych podatników, którzy przymusowo nie chcą finansować propagandy.. Ale, żeby za pieniądze wszystkich podatników polskich, w tym również tych, którzy państwowymi pociągami nie jeżdżą, bo państwowa kolej, wraz z mnogimi spółkami i zarządami związkowymi jest dotowana przez państwo miliardem złotych rocznie, czyli nas wszystkich - finansowała wybrany tytuł? Rozumiem, że Gazeta Wyborcza popierała w wyborach Platformę Obywatelską, że syn pana premiera pracuje w Gazecie Wyborczej, a panu premierowi podlegają spółki państwowe; rozumiem, że zobowiązania są najważniejsze, albo jak się dało słowo, to trzeba go dotrzymywać.. Rozumiem, że w tym przypadku pan premier słowa dotrzymał, choć nie dotrzymał go w wielu innych przypadkach.. Pan premier wybiórczo dotrzymuje słowa.. Nie trudno zgadnąć, z jakiego klucza.. A może po prostu chodzi mu o to, żeby syn nie stracił pracy w Gazecie Wyborczej? W końcu kariera i perspektywa przyszłości syna jest – myślę - dla premiera najważniejsza.. W końcu jest ojcem, a nie tylko premierem.. Powinno się rozdawać „Gazetę Wyborczą”, nie tylko w urzędach, w pociągach, na uczelniach, ale także w autobusach komunikacji miejskiej, w szpitalach, w więzieniach.. No i w agencjach towarzyskich. Oczywiście podpisując wcześniej umowy..

Syn jest ważny dla pana premiera, tak jak ważny jest Sopot dla pana premiera, jeśli chodzi o stolicę naszej prezydencji. Ma być pięć miast, które będą stolicami naszej prezydencji, w tym, Sopot.. Obok Warszawy, Poznania, Krakowa i Wrocławia.. Dlaczego akurat Sopot? Bo stamtąd pochodzi pan premier Donald Tusk.? Gdybym ja był premierem, a pochodzę z Piły, to zrobiłbym stolicą prezydencji- Piłę.. Ale byłby wrzask.. Że popieranie nepotyczne swego.. A tu żaden dziennikarz nie zwrócił uwagi na wybór Sopotu, jako stolicy prezydencji.. Co prawda nie ma to znaczenia generalnie, tak jak sama prezydencja, która jest jedynie atrapą rządów zgodną z zasadą lojalności zawartą w Traktacie Lizbońskim. Nie mamy wiele do powiedzenia, ale igrzyska będą - 430 milionów już do wydania przygotowane, a aneks można zawsze dopisać.. Będzie dużo zabawy, w teatrach, w operach, na ulicach.. Będą grać często nowy hymn, naszego nowego państwa, Unii Europejskiej..- „Odę do radości”.. Już układają dywan na Placu Zamkowym z okazji prezydencji.. Popatrzcie państwo - nie ma państwa o nazwie Unia Europejska - ale jest hymn i jest flaga.. No i jesteśmy” obywatelami” czegoś, czego nie ma.. Tak przynajmniej twierdzi propaganda. To znaczy- jesteśmy obywatelami Unii, ale nie ma państwa o nazwie Unia Europejska, ale jest Unia Europejska.. . A przecież wszystko jest realne. Chyba jestem ksenofobem, tak jak Kuba Powiatowy, zwany Wojewódzkim, który powiedział, że: „Jeśli ja jestem ksenofobem, to Tadeusz Mazowiecki jest byłym ZOMO-wcem”.(??) A dlaczego byłym?. Jak nigdy nie był… Jak ktoś raz był królem, na zawsze zachowa majestat. Przy okazji prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, kierowcy otrzymali nowy prezent od rządu- dodatkowe opłaty na autostradach i drogach szybkiego ruchu.. Będzie drożej dla ciężarówek od dwudziestu do czterdziestu paru groszy z kilometra.. Firmy transportowe - już obłożone miłością podatkową przez rząd, będą nią obłożone dodatkowo i jeszcze więcej.. Niektóre już ledwie dyszą, a tu nowe opłaty, które wcześniej miały być wliczone w cenę paliwa.. Wliczono - oczywiście, ale opłatom dalej nie ma końca. Firmy będą musiały podnieść ceny usług transportowych, co przełoży się liniowo na cenach towarów w sklepach.. Ciągle brakuje pieniędzy? A jak może nie brakować, jak z kilometra drogi, z czterech warstw – można ukraść nawet 300 milionów złotych??? Jak powiedział jeden z komisarzy europejskich: „ Gospodarka Polski jest wzorem dobrego gospodarowania”(???). Tak powiedział, w czasie tematu polskiej prezydencji..(!!!!) Dobre gospodarowanie- to za mało powiedziane.. Bardzo dobre gospodarowanie! Najlepsze w Europie. Ba! Najlepsze na świecie.. Gdzie trzy-czwarte budżetu państwa idzie w błoto.. Ale będzie też reforma.. I nie tylko ci, co siedzą pod oknem, teraz będą siedzieli przy drzwiach.. Zamiast zaświadczeń - będą oświadczenia.. „Świadczenia”. „Za”, zastąpione zostanie przez” o”.. I będą o-świadczenia.. Cały ten syf biurokratyczny był do tej zaświadczany, a teraz będzie oświadczany.. Nic się specjalnie nie zmieni, tylko powikłania mogą się przełożyć w czasie.. Bo za pięć lat jakiś urzędnik dokopie się nieprawidłowości, a komu się upiecze, bo go nie sprawdzą- to jego.. A komu się nie upiecze- na tego bęc.. No, bo” gospodarka Polski jest wzorem dobrego gospodarowania”.. Tak jak Konstytucja 3 Maja była najlepsza na świecie.. Jak była najlepsza to ją wprowadźcie natychmiast w Polsce.. Będziemy mieli nareszcie w Polsce monarchię dziedziczną... Mniej demokracji - a więcej stabilności.. A hymnem – być może - zostałaby Bogurodzica.. Albo chociażby ”Rota”.. Na razie śpiewajmy ”Odę do radości” i cieszmy się z nadchodzącej przyszłości.. Bo chodzi o to, żeby patrzeć w przyszłość,. A nie oglądać się do tyłu. Zresztą, co nam da oglądanie się do tyłu.. Potkniemy się przy podążaniu w świetlaną przyszłość.. Już wielokrotnie podążaliśmy w świetlaną przyszłość.. I za tow. Stalina, i za tow. Gomułki i za Gierka i za generała Jaruzelskiego.. Czas na przyszłość w Unii Europejskiej, naszym nowym państwie.. Tylko, żeby im się ta Unia nie rozpadła przed czasem? Przed czasem naszej pomyślności! WJR

Kolejna antypolska prowokacja: „A gdyby tak Litwin wystrzelał całą polską wieś?” Litewska telewizja LNK, która wyemitowała sceny zrywania tabliczki z polską nazwą ulicy, chce pokazać dziś – w dniu wizyty w Wilnie szefa MSZ Radosława Sikorskiego – program zatytułowany „A gdyby tak Litwin wystrzelał całą polską wieś?”. Polskie MSZ jest mocno zaniepokojone. Telewizja planuje emisję w ramach cyklu audycji pt. „Wydarzenia, które wstrząsnęły Litwą”. Program będzie przypominał dramat sprzed 13 lat, który miał miejsce we wsi Draucziai rejonu święciańskiego na Wileńszczyźnie. Wówczas 58-letni Leonard Zawistonowicz, Polak mieszkający na Litwie, zastrzelił ośmiu mieszkańców wsi, którzy byli Litwinami. Biegli orzekli, że Zawistonowicz był niepoczytalny. Tymczasem autorzy programu telewizyjnego sugerują, że Zawistonowicz dokonał morderstwa na tle narodowościowym, zwłaszcza, że wydarzenie miało miejsce 15 lutego, w przeddzień obchodów 80-lecia Dnia Niepodległości Litwy. – Jesteśmy mocno zaniepokojeni tą publikacją i zapowiedzią programu. Jest to bardzo dziwaczny i daleki od przyjaźni krok w dniu, w którym minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski będzie w Wilnie – mówi rzecznik MSZ Marcin Bosacki. Emisję materiału na ten temat litewska telewizja LNK zaplanowała na 30 czerwca wieczorem, dokładnie w tym samym czasie w Wilnie odbędzie się otwarcie ministerialnej konferencji Wspólnoty Demokracji, w której weźmie udział minister Sikorski. Rzecznik MSZ poinformował, że w związku z publikacja i planowaną emisją materiału ambasador RP na Litwie Janusz Skolimowski spotkał się w środę z wiceministrem spraw zagranicznych tego kraju Egidijusem Meilunasem. Przekazał mu zaniepokojenie naszych władz i wyraził troskę o bezpieczeństwo mniejszości polskiej.

– Wiceminister Meilunas podzielił to zaniepokojenie i obiecał przekazanie informacji o nim najwyższym władzom Litwy – oświadczył rzecznik.

Litewski portal informacyjny „Delfi” zamieścił we wtorek obszerny artykuł „A gdyby tak Litwin wystrzelał całą polską wieś?”, który opisuje wydarzenia z 15 lutego 1998 r. Bezpośrednio po tej tragedii część prasy litewskiej sugerowała, że Zawistonowicz popełnił te morderstwa ”z pobudek narodowościowych”. Bosacki powiedział, że zarówno portal „Delfi”, jak i telewizja, która planuje emisję programu, nie są kontrolowane przez władze litewskie. Jednak jego zdaniem, takie zdarzenia pokazują, że na Litwie są wpływowe środowiska, „którym ewidentnie nie zależy na poprawie stosunków z Polską”. Tragedia z 1998 r. odbyła się w przeddzień wizyty prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego w Wilnie, który jechał tam z okazji Dnia Niepodległości. W programie nadanym przed kilkoma tygodniami w telewizji LNK uczestniczący w reality show młodzi ludzie demonstracyjnie zerwali tabliczkę z polską nazwą ulicy w Ejszyszkach w rejonie solecznickim, okazując przy tym wielką satysfakcję. Głośno o tym stało się dopiero, gdy polskie media ujawniły, że sponsorami programu są przedstawicielstwa polskich firm w Wilnie. Autor: annd, gsad; Źródło: PAP

KOMENTARZ BIBUŁY: Tego typu powtarzające się antypolskie prowokacje są w dużej mierze wynikiem słabości państwa polskiego nie reagującego na incydenty. Bowiem marszczenie czoła i strojenie do kamer zaprzyjaźnionych telewizji komicznie groźnych min przez – pożal się Boże – ministra spraw zagranicznych, nie rozwiązuje sytuacji. Wszyscy, bowiem zauważają niemoc “polskiego rządu” i z przyjemnością skaczą na to pochyłe, spróchniałe i zżarte przez komunistyczno-syjonistyczne korniki drzewo.

Wolność słowa w Izraelu – najnowsze wieści Wydarzyła się wczoraj rzecz rzadka w Izraelu: policja zatrzymała (przez godzinę) znanego rabina izraelskiej kolonii w okupowanym Hebronie Dova Liora. W ubiegłym roku pewien prokurator wystawił za nim list gończy, na skutej skargi o nawoływanie do nienawiści rasowej wobec gojów. Konkretnie rabin Lior głośno popierał tezy książki „Tora Królewska” napisanej przez dwóch innych znanych rabinów z terytoriów okupowanych Herszkowicza i Szapirę. Dziś doszło do jeszcze rzadszego wydarzenia: dwaj Wielcy Rabina Izraela, Jona Mecger (aszkenazyjski) i Szlomo Amar (sefardyjski), podpisali wspólne oświadczenie, w którym ostro krytykują działania prokuratora i aresztowanie Liora, nazywając je „wielką obrazą wymierzoną w honor jednego z najważniejszych przywódców opinii religijnej”. Zatrzymanie i przesłuchanie Liora jest tym dziwniejsze, że policja próbowała już bezowocnie postawić przed sądem (za „nawoływanie do przemocy”) jednego z autorów książki – nie postawiono mu w końcu żadnych zarzutów. Główna teza sławnej odtąd „Tory Królewskiej” (Tora to pięć pierwszych ksiąg Starego Testamentu – fundament judaizmu) mówi, że w podbitym kraju najlepiej gojów wybić do nogi, z kobietami (można ostatecznie zachować dziewice), dziećmi i zwierzętami. Tora rzeczywiście w wielu wersetach wyjaśnia, że eksterminacja bądź wygnanie gojów jak najbardziej podoba się Bogu (np. w Księdze Powtórzonego Prawa 3:6, 7:22-24, 11:22-25, 21:6-9, czy w Księdze Liczb 31:17-19, 33:55, itp.), ale wielu rabinów uważa, że to niezbyt zgodne z duchem judaizmu. „Tora Królewska” właśnie z nimi polemizuje. Można tam znaleźć dość mocne przekonania: „Wszędzie, gdzie wpływ gojów stanowi zagrożenie dla Izraela jest dozwolone zabijać, nawet gdyby chodziło o Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”. Rabini sądzą też, że zabijanie dzieci wrogów Izraela może być usprawiedliwione, gdyż „jest jasne, że będą pragnąć zemsty, gdy dorosną”. Jest też jasne, że władze Izraela nie mogą zbyt ostro reagować, bo musiałyby aresztować znaczną część żydowskiego duchowieństwa, co jest, oczywiście, nie do pomyślenia. W zeszłym roku ponad dwustu rabinów zebranych w Jerozolimie poparło autorów „Tory Królewskiej”, a dziś w Hebronie i innych miejscowościach doszło zresztą do głośnych ulicznych protestów w obronie rabina Liora i wolności wypowiedzi religijnej. Wszystko wskazuje, że prokurator jednak odpuści. Trzeba powiedzieć, że miejscowi goje (Palestyńczycy) nie protestują, mają też inne zmartwienia. Jerzy Szygiel

Konferencja Zespołu smoleńskiego Z tego, co mówił premier J. Kaczyński odpowiadając na pytania dziennikarzy http://www.youtube.com/watch?v=bkQVYXAU2Y8&feature=player_embedded

wynika, iż Zespół już dwa tygodnie temu chciał przedstawić swoje wstępne ustalenia – co dodatkowo wzmacnia moje przekonanie, iż Zespół smoleński postanowił dokonać „ruchu wyprzedzającego” w stosunku do „komisji Millera”, a przedstawiającego niektóre aspekty wydarzeń z 10 Kwietnia, zanim ukaże się „polski raport” (który zapewne będzie twórczym uzupełnieniem ruskiego załganego raportu komisji Burdenki 2). O tym, że ów ruch wyprzedzający się udał, świadczą reakcje ciemniaków oraz wybitnego radzieckiego eksperta E. Klicha, tego od frazy „walnęło-urwało” i od odkrycia, że oni (tj. eksperci na pobojowisku) byli od badania, nie od robienia tyraliery. Ciemniacy, bowiem już tak daleko są myślami w obszarze „przyjaźni polsko-radzieckiej”, iż nawet nie są w stanie myśleć w kategoriach innych jak promoskiewskie – natomiast Klich, jako ten, który walnie przyczynił się do ugruntowania ruskiej narracji, myślami jest już „po publikacji” owego „polskiego raportu”, który „zamknie sprawę” i „zakończy badania”. Moment, w którym „polska strona” oficjalnie „zamknie sprawę Smoleńska” rozpocznie się proces „wyciszania” wszelkich krytycznych głosów wobec oficjalnej ruskiej narracji i powolnego spychania tragedii na margines, bo, prawda, są ważniejsze problemy niż „grzebanie się w przeszłości” i „polskiej martyrologii” (zresztą jak widać po polskich mediach, które już dawno wróciły do normalnego zagłuszania rzeczywistości i codziennego prania mózgów polskich obywateli – kwestia tragedii smoleńskiej to już prehistoria). Zespół wykonał ruch, który może skłonić „komisję Millera” do jeszcze jakichś modyfikacji „polskiego raportu”, ale wcale nie musi. Należy mieć na uwadze to, że realizująca polityczne zamówienie ta właśnie komisja, ma nie tylko wsparcie gabinetu ciemniaków, ale i samej Moskwy. Twarde i konsekwentne trzymanie się ruskiej narracji, to spokojna polityczna przyszłość wielu osób – no chyba, że w neo-ZSSR i neopeerelu dojdzie do jakiejś dziejowej zawieruchy (wtedy jednak część winowajców będzie mówić, że dostawali polecenia z góry i „nic nie mogli zrobić”, część zaś będzie twierdzić, że „o wielu bulwersujących sprawach nie wiedziała, a działała w najlepszej wierze”, czyli krótko mówiąc: „nie chcieli, ale musieli”). Jeśli więc Zespół chce poważnie zagrozić ruskiej narracji, to powinien użyć tych dokładnie materiałów, które zostały przedstawione, jako „oficjalne” (zwłaszcza przez Moskwę) i wskazać – pokazując ludziom na patelni – gdzie i co jest nie tak. Jeśli więc mowa jest o zafałszowaniach zapisów CVR, to trzeba zaprezentować, w których miejscach słychać cięcia montażowe, które miejsca są zniekształcone, co jest dopowiedziane (a co się nie pojawiło) itd. Nie można natomiast mówić, że są zafałszowania i traktować tego, jako coś zrozumiałe same przez się. Drugie istotne zagadnienie to kwestia właściwego argumentowania. Np. w 4'59'' tego materiału z konferencji

http://www.youtube.com/watch?v=1LzpnZTVpK0&feature=player_embedded

mowa jest o tym, że Ruscy nie poinformowali polskiej załogi o tym, że ił-76 odleciał, a więc, że nie ma zapowiadanej dla polskiej delegacji prezydenckiej ochrony ze strony FSB. Owszem, Ruscy nie informowali, – ale polską załogę poinformowali przecież... Polacy, czyli załoga, jaka-40 (o 10.29 ruskiego czasu): „Ił dwa razy odchodził i chyba gdzieś odlecieli”. Warto właśnie na ten (tj. odwołujący się do polskich źródeł) element ruskiej narracji zwrócić szczególną uwagę, gdyż jest to zrobione w celu uwiarygodnienia smoleńskiego kłamstwa. Co więcej, nie można ruskiego „raportu” demistyfikować i dezawuować za pomocą... ruskich stenogramów z wieży szympansów (A. Macierewicz odwoływał się do tego, co szympansy wyprawiały, domagając się skierowania polskiej delegacji na zapasowe lotnisko etc.) – Ruscy, bowiem zawsze mogą powiedzieć, że to są materiały nieformalne, niekompletne, zdobyte w sposób nie do końca legalny itd. Ruski „raport” należy podważać... tymże ruskim „raportem”.Jak więc skonstruowany jest ów załgany dokument? Po pierwsze, „piętrowo”, tzn. nie mówi on bezpośrednio o faktach, lecz o relacjach, które traktowane są jako faktograficzne. To zaś pozwala autorom tego „raportu” wykorzystywać spreparowane zdjęcia, fałszywe ekspertyzy, kłamliwe zeznania paru świadków (s. 143 „raportu”), wzięte z sufitu dane, przekręcone lub nieistniejące wypowiedzi etc., jako „empiryczny podkład” tego, o czym mówią radzieckie badania dotyczące „katastrofy”. Po drugie, koncentruje się on nie na opisie przebiegu zdarzenia, lecz na rekonstrukcjach „stanu psychicznego załogi” (s. 115, 130, 191) oraz „fatalnego szkolenia w polskich siłach powietrznych”. Po trzecie, ma on zawartość stricte polityczną, wymierzoną przede wszystkim w osobę zamordowanego polskiego Prezydenta (w „raporcie” jest mowa o „sytuacjach naciskowych” w Gruzji, s. 142, etc.). Po czwarte zaś – i na to Zespół chyba nie zwrócił do tej pory uwagi: „raport” wykorzystuje, jak wspomniałem, POLSKIE relacje, polskie dialogi, polskie doniesienia, a nawet polskie dokumenty jako „faktograficzny podkład” pseudobadań. Jednym wszak z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym dowodem dla autorów załganego „raportu” jest kilkuczęściowa rozmowa załogi, jaka-40 z załogą tupolewa. Jest ta konwersacja wielokrotnie przywoływana (choćby we fragmentach na s. 108, 156, 162, 165) w całym tekście i w związku z tym jej waga musi być dla Rusków pierwszorzędna. Będę więc i ja musiał do tej rozmowy wrócić, cytując także jej wulgarne elementy, które, zauważmy, Ruscy także ze sporym naciskiem przywoływali. Tej rozmowy polskich załóg NIE słychać jednak w wieży szympansów (poza tym fragmentem 10:37:01 Як-40Арек, (фраза на польском языке)./Arek (zdanie po polsku) [w stenogramie CVR: 10:37:01,3 044 Arek, teraz widać 200]). Mamy zatem do dyspozycji zafałszowane stenogramy i zapisy CVR oraz opublikowane w mediach dość niejednoznaczne relacje samej załogi jaka-40, która, nie wiem czemu, nie została dotąd przesłuchana przez Zespół smoleński, a ponadto, zapewne w celu dodatkowego zastraszenia przez „polskie władze”, była stawiana w stan oskarżenia za „złamanie procedur związanych z lądowaniem” na Siewiernym. Co do załogi, jaka, wiemy od niej samej, została zagoniona przez Rusków, (którzy twierdzili, że tupolew odleciał) zaraz po „wypadku” do samolotu, gdzie miała siedzieć przez następne godziny. Na marginesie dodam, że A. Kwiatkowski w książce „Mgła” twierdzi (s. 103), że słyszał od załogi, jaka, że... była na „miejscu katastrofy” („okazało się, że tak, że poszli tam na piechotę”) - co zupełnie kłóci się z tym, co twierdzili członkowie załogi zapewniający, że nie pozwolono im udać się tam, gdzie „spadł tupolew”. No, więc byli polscy piloci, czy nie byli na pobojowisku? Jeśli byli, to, czemu o tym nie mówili, a jeśli nie byli, to, czemu Kwiatkowski mówi, że słyszał, że byli? Poza tym, jak wyglądał pobyt załogi, jaka-40 na Siewiernym, zanim wszczęto alarm i zaczął się cyrk z jeżdżeniem „strażaków” po lotnisku? Co robili, gdzie byli, czy mieli ruskie towarzystwo, czy nie, czy swobodnie rozmawiali z załogą tupolewa, czy też mieli kogoś „do pomocy”? Zostawiam jednak te kwestie na razie do dalszego wyjaśnienia i wracam do rozmów załóg, zgodnie z tym, co podają zafałszowane stenogramy. Otóż pierwsza ważniejsza wypowiedź, która pada ze strony załogi jaka (wg załganych stenogramów o 10:24 ruskiego czasu) brzmi tak: „No witamy ciebie serdecznie. Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to pizda tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej 50 metrów grubo.” Ta soczysta żołnierska fraza z lubością przywoływana była w wielu ruskich relacjach, także jest parokrotnie zacytowana w „raporcie” - pytanie jednak, czy jest to komunikat, który należy do rutynowego języka polskich pilotów, czy jest to jakaś zupełnie nietypowa wiadomość wypowiedziana w nietypowych okolicznościach? Drugi pilot, czyli śp. R. Grzywna pyta wtedy: „A wyście wylądowali już?” - co jest dość zaskakujące, jeśliby tupolew, jak nas przekonuje oficjalna ruska narracja, wyleciał z Okęcia blisko 2 godziny po jaku-40. Co innego, bowiem, gdyby samoloty wystartowały o podobnym czasie. No i pada też kluczowa dla ruskiego „raportu” wypowiedź (10:25 rus. czasu): „powiem szczerze, że możecie spróbować jak najbardziej. Dwa APM-y są, bramkę zrobili, tak, że możecie spróbować, ale... Jeżeli wam się nie uda za drugim razem, to proponuję wam lecieć na przykład do Moskwy albo gdzieś.” Ruscy, jak wiemy, na tych paru wypowiedziach załogi jaka – tych dotyczących złych warunków, ale zarazem zachęcających do lądowania, konstruują sobie alibi, iż tak naprawdę, to nie oni tylko sami Polacy wpakowali innych Polaków w tarapaty. Co tam lotnisko, co tam szympansy, co tam nawet mgła, zdaje się mówić „raport” – załoga, jaka-40 twierdzi przecież, że można spróbować lądować, (więc Ruscy mają „czyste ręce”): „W tym samym czasie, z drugiej radiostacji załoga Tu-154M nawiązała na częstotliwości 123.45 MHz łączność z załogą samolotu Jak-40, znajdującą się na lotnisku. Załoga Jak-40 w emocjonalnych słowach „Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc to pizda tutaj jest” przekazała, że według jej oceny pogoda jest zła, widzialność400 metrów, pionowa widzialność- poniżej 50 metrów, ale także powiedziała, że „… nam się udało usiąść w ostatniej chwili. Ale szczerze powiem, że możecie spróbować, oczywiście, są 2 APM-y, zrobili bramkę”. Po otrzymaniu i ocenie informacji, załoga Tu-154M podjęła decyzję wykonania „próbnego” podejścia do lądowania, a dowódca statku przekazał kontrolerowi o godz. 10: 25:01: „Dziękuję, jeśli to możliwe spróbujemy podejście, ale jeśli nie będzie pogody wtedy odejdziemy na drugi krąg”.” (s. 162 „raportu”; soczysta fraza jest w nim podkreślona; por. też odniesienia do rozmów załóg na s. 17-18, zwł. 108, 156, 165, 172, 192, 205, ) Dlaczego jednak Wosztyl mówi „Moskwa albo gdzieś”, skoro powinien był słyszeć chwilę temu z dialogu załogi z „wieżą”, że zapasowe są „Witebsk, Mińsk” (10:24)? Czy to znowu jest typowa wypowiedź, czy nie? Dlaczego Wosztyl proponuje Moskwę, skoro tam NIE ma lecieć tupolew? „Gdzieś”? Jak to „gdzieś”, skoro są w ruskiej przestrzeni powietrznej, w której nie można się przecież swobodnie poruszać i zmieniać sobie trasę w dowolnej chwili? Wosztyl mówi poza tym, „jeżeli wam się nie uda za drugim razem”, choć przecież tupolew jeszcze nie zbliżył się do lotniska i żadnego pierwszego razu nie było. No i na koniec tych moich uwag jest jeszcze jedna ważna kwestia z ruskiego „raportu”, którą mógłby się zająć Zespół tworzący Białą Księgę. Chodzi o przygotowania przeprowadzone przez załogę tupolewa 9-go kwietnia, czyli w przeddzień tragicznej wizyty prezydenckiej delegacji w neo-ZSSR. Jak czytamy na s. 29: „Na zapytanie Komisji o przebieg wstępnego przygotowania załogi przed lotem na lotnisko Smoleńsk „Północny”, strona polska przedstawiła informację, że przygotowanie do tego lotu załoga przeprowadziła samodzielnie? 09. 04. 2010. Wyniki przygotowania załoga przedstawiła dowódcy pułku i dowódcy eskadry. Zapisy o przeprowadzeniu przygotowania, rozpatrywanych problemach, wykorzystanych materiałach i wynikach kontroli przez przełożonych gotowości załogi do wylotu nie były dokonywane. Podczas przesłuchania dowódca eskadry oświadczył, że prowadzenie kontroli gotowości podwładnych mu załóg nie należy do jego obowiązków. W pododdziale znajduje się dziennik zadań(przedstawienie wyników wstępnego przygotowania i gotowości załogi), wypełniany przez dowódcę statku powietrznego, w którym widnieje wpis tylko o składzie załogi, numerze zadania lotniczego (rozkazu) Nr 69/10/101 i rodzaju lotu. Dalej znajduje się rubryka z podpisem dowódcy statku powietrznego o gotowości załogi.” Jeśli był lot 9-go, to gdzie są jego ślady w zapisach FMS-a, w pracy wieży szympansów (wedle „raportu” - 9-go najwyraźniej NIE pracowała, s. 81), w dokumentacji 36 Pułku? O której się odbył i kto go śledził? Jeśli się odbył, to, dlaczego potem został utajniony lub „zniknięty”? Z jednej strony, więc należy z całą pewnością szukać ruskich winowajców, ale też nie zapominać, że w „polskiej zonie” też są rozmaite mroczne zakamarki, które powinny być rozświetlone pracami smoleńskiego Zespołu. Free Your Mind

Anglicy znów nas zdradzili. Medialna Białoruś Portal rp.pl: "Spółka Gremi Media, należąca do krakowskiego przedsiębiorcy Grzegorza Hajdarowicza, zawarła umowę nabycia spółki Mecom Poland Holdings S.A., do której należy 51,01 proc. udziałów spółki Presspublica, wydającej m.in. gazetę "Rzeczpospolita".W piątkowym komunikacie spółka Gremi Media poinformowała, że ustalona kwota transakcji wynosi 80 mln zł. Transakcja będzie zamknięta po uzyskaniu akceptacji przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.Presspublica to wydawca między innymi dziennika "Rzeczpospolita" (sprzedaż około 140 tys. egz.), gazety "Parkiet" (sprzedaż około 9 tys.), tygodnika "Uważam Rze" (sprzedaż około 130 tys.) oraz portali internetowych, w tym portalu www.rp.pl. Przychody grupy Presspublica spółka z o.o. wyniosły w 2010 roku 220,9 mln zł, a zysk netto 8,1 mln złotych. Grupa Gremi jest od prawie dwóch lat właścicielem tygodnika "Przekrój" i miesięcznika "Sukces"."* Wydawałoby się, że to tylko gazety. Ale to coś więcej, bo przykładowo „Rzepa”, była ostoją polskiego pluralizmu, obiektywizmu i normalności. Oparła się pokusie wzięcia udziału w propagandowej karuzeli, w PR-owym cyrku, dążącego do zamydlania obrazu gnilności PO. W „Rzepie” spotykały się głosy z dwóch stron, tam była prawdziwa dyskusja na temat, a nie tak jak w propeowskiej „Wyborczej”, gdzie autorzy kłócili się o to, czy Tusk jest bożyszczem, czy najukochańszym bożyszczem. Niewielkie różnice w miłości do Tuska powodowały spory, którymi „Wyborcza” się chwali i ogłasza wewnętrzną dyskusją. „Rzepa” natomiast pod „rządami” Pawła Lisickiego była naprawdę obiektywną gazetą, bo on jako redaktor nie mieszał swoich sympatii w artykuły informujące, a w dziale opinii zachowywał równowagę, zapraszając do pisania ludzi ze wszystkich możliwych frakcji - zarówno polityków, jak i dziennikarzy. Zgodzić się mogę z Rybitzkim, że to już koniec prasy obiektywnej, czy prawicowej. Już nigdy nie wróci prawicowy mainstream. „Rzepa” może stać się kolejną tubą PO, a to robi się niebezpieczne. Bo powstała w ten sposób grupa, bliźniaczo podobnych w przekazie mediów daje PO monopol na informację publicystykę i przekazywanie swojej prawdy. Od września grupa tych mediów stworzy korporację, która będzie mogła z opinią publiczna zrobić wszystko, bo oni będą mieli wpływ na prawdę, na rozrywkę ludzi, na ich myśli i na informacje, jakie do nich dotrą. To zagrożenie dla pluralizmu, choćby medialnego, dla demokracji, bo największa grupa mediów, będzie przekazywać „jedynie słuszna prawdę” o „jedynie słusznej partii”. A nie łudźmy się, że „Nasz Dziennik” i „Gazeta Polska”, będą miały coś do powiedzenia. Ta decyzja brytyjskiej spółki Mecom, zagraża demokracji i niszczy szansę na normalność. Wygląda to tak, jakby Brytyjczycy pod postacią spółki Mecom, znów zdradzili nasz kraj. Bo przecież ta decyzja i następne zmiany redaktora naczelnego, publicystów i dziennikarzy postawią krzyżyk na pluralizmie w Polsce, na docieranie do prawdy. Propaganda ze wszystkich tub będzie tak silna, że PO rządzić będzie do końca świata i jeszcze dłużej. Nie dramatyzuję. Tak po prostu wygląda perspektywa niechybnej przyszłości. Brytyjczycy znów pozwoliliby nasz kraj się rozpadł, znów mamy do czynienia ze sprzedaniem polskiej racji stanu. W Polsce oczywiście wreszcie nastąpi spokój. Media zgodnie będą chwalić kolejne poczynania Tuska i karcić, czy wręcz szydzić z poczynań PiS-u i partii opozycyjnych. Każdy kto będzie chciał mieć inne zdanie zostanie zdławiony przez atak wszystkich tub medialnych. Z każdej strony będą krzyczeć, gdy ktoś powie, że Tusk zrobił źle. Czy to już można nazwać medialną Białorusią? Medialny totalitaryzm i monopol na informację, prawdę i wpływanie na opinię publiczną, staje się groźnym atakiem na Polskość. To z pewnością totalitaryzm, na razie medialny.

*http://www.rp.pl/artykul/681683-Presspublica-sprzedana-Hajdarowiczowi.html

TeaDrinker – blog

"Rzepa" wzięta? Mecom sprzedał ostatni krytyczny wobec władzy ogólnopolski dziennik. Nowym właścicielem spółka Hajdarowicza Jak podaje "Rzeczpospolita", Spółka Gremi Media, należąca do krakowskiego przedsiębiorcy Grzegorza Hajdarowicza, zawarła umowę nabycia spółki Mecom Poland Holdings S.A., do której należy 51,01 proc. udziałów spółki Presspublica, wydającej m.in. gazetę "Rzeczpospolita". W piątkowym komunikacie spółka Gremi Media poinformowała, że ustalona kwota transakcji wynosi 80 mln zł. Transakcja będzie zamknięta po uzyskaniu akceptacji przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Presspublica to wydawca między innymi dziennika "Rzeczpospolita" (sprzedaż około 140 tys. egz.), gazety "Parkiet" (sprzedaż około 9 tys.), tygodnika "Uważam Rze" (sprzedaż około 130 tys.) oraz portali internetowych, w tym portalu www.rp.pl. Przychody grupy Presspublica spółka z o.o. wyniosły w 2010 roku 220,9 mln zł, a zysk netto 8,1 mln złotych. - Jestem przekonany, że wykorzystując ogromny potencjał najbardziej prestiżowych w Polsce tytułów prasowych cenionych od lat przez Polaków stworzymy najnowocześniejszy w tej części Europy koncern medialny notowany na Giełdzie Papierów Wartościowych - mówi Hajdarowicz. Warto zaznaczyć, że w lipcowym miesięczniku "Press" tak zaczyna się tekst o tygodniku "Uważam Rze": W siedzibie jednego z tygodników opinii znany publicysta, zagadnięty w windzie o wysoką sprzedaż „Uważam Rze Inaczej Pisane", reaguje nerwowo: „Jesteśmy wk...". W redakcjach innych tygodników nie chcą uwierzyć, że nowy tytuł Presspubliki, po zaledwie miesiącu wydawania, pod względem sprzedaży wyprzedził największych graczy w tym segmencie. „Uważam Rze" w marcu sprzedawał średnio 140 tys. egz., czyli więcej niż „Polityka" (131,7 tys. egz.), „Wprost" (111,2 tys. egz.) i „Newsweek Polska" (108,8 tys. egz.) (dane ZKDP, średnie rozpowszechnianie razem). I choć mało kto wierzy, że tak wysoka sprzedaż była w maju i utrzyma się w wakacje, to faktem jest, że na rynku tygodników pojawił się beniaminek, z którym walczyć wcale nie będzie łatwo. Grupa Gremi jest od prawie dwóch lat właścicielem tygodnika „Przekrój" i miesięcznika „Sukces". Pisma te w ostatnim okresie przeszły radykalny zwrot w lewo, jeśli chodzi o sprawy społeczne i w kierunku prorządowym. Nie narzekają jednak na nadmiar pieniędzy. Wydawca zwolnił wiele osób, przeniósł siedzibę, z powodu oszczędności, do Krakowa. Skąd, więc pieniądze, więc na transakcję? Grzegorz Hajdarowicz tłumaczy dość zawile: Z udziałem NFI Jupiter zamierzamy stworzyć znaczącą na polskim rynku grupę medialną. W oparciu o posiadane przez nas tytuły prasowe będziemy rozwijać grupę w kierunku najnowocześniejszego w Polsce koncernu medialnego wykorzystującego w swoim działaniu zaawansowane technologie. Koncepcja ta była opracowywana w grupie już od kilku lat i jest konsekwentnie realizowana. "Uważam Rze" i "Rz" są jednymi z niewielu wydawnictw na polskim rynku prasowym o profilu konserwatywno-liberalnym. Ich istnienie budziło dużą irytację obozu rządowego. W świetle tej transakcji nasza prezydencja w Unii wypadnie zapewne jeszcze okazalej. A wybory to już w ogóle będą udane. Sil, wu-ka

Właściciel "Przekroju" kupił "Rzeczpospolitą" Spółka Gremi Media, należąca do krakowskiego przedsiębiorcy Grzegorza Hajdarowicza kupiła Mecom Poland Holdings S.A., do której należy 51,01 proc. udziałów spółki Presspublica, wydającej m.in. „Rzeczpospolitą” i „Uważam Rze”. W oficjalnym komunikacie spółka Gremi Media poinformowała, że ustalona kwota transakcji wynosi 80 mln zł. Transakcja będzie zamknięta po uzyskaniu akceptacji przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Presspublica wydaje m.in. dziennik „Rzeczpospolita”, gazetę „Parkiet”, tygodnik „Uważam Rze” oraz portale internetowe, w tym portal www.rp.pl. Przychody grupy Presspublica spółka z o.o. Wyniosły w 2010 roku 220,9 mln zł, a zysk netto 8,1 mln złotych. Grupa Gremi jest od prawie dwóch lat właścicielem tygodnika „Przekrój” i miesięcznika „Sukces”. Założyciel i główny udziałowiec Grupy Gremi Grzegorz Hajdarowicz tłumaczy, że transakcja jest elementem ogłoszonej ponad rok temu strategii rozwoju. - Z udziałem NFI Jupiter zamierzamy stworzyć znaczącą na polskim rynku grupę medialną. W oparciu o posiadane przez nas tytuły prasowe będziemy rozwijać grupę w kierunku najnowocześniejszego w Polsce koncernu medialnego wykorzystującego w swoim działaniu zaawansowane technologie. Koncepcja ta była opracowywana w grupie już od kilku lat i jest konsekwentnie realizowana. Jestem przekonany, że wykorzystując ogromny potencjał najbardziej prestiżowych w Polsce tytułów prasowych cenionych od lat przez Polaków stworzymy najnowocześniejszy w tej części Europy koncern medialny notowany na Giełdzie Papierów Wartościowych – zapowieda Hajdarowicz. eMBe/Niezalezna.pl

Jestem mocno zaniepokojony nagłą zmianą właściciela „Rzeczpospolitej” - To następuje po całej sekwencji zdarzeń; starań rządu od kilku lat - i to niekiedy działań bardzo nikczemnych - mających na celu usunięcie redaktora naczelnego i opozycyjnych publicystów z „Rzeczpospolitej” i przeformowanie jej na tytuł ściśle ekonomiczno-prawny, tak jak „Dziennik Gazeta Prawna” - powiedział Rafał Ziemkiewicz portalowi Fronda.pl. - Ponieważ, to następuje po tych wszystkich działaniach, więc trudno się nie obawiać, że być może nie jest to transakcja biznesowa i być może pan Hajdarowicz, który nie odniósł sukcesów na rynku medialnym, występuje tutaj, jako ktoś aprobowany przez władzę. Inwestor, który być może ma dokonać zmian, które władza chciała dokonać od dawna. Niepokoi też nagłość zmiany właściciela, której nic nie zapowiadało – dodaje publicysta „Rzeczpospolitej”. Not. JW.

Bezmiar niesprawiedliwości Jarosław Kaczyński: To niebywała i niespotykana decyzja. Szykuje się tu putinada. Mamy do czynienia z politycznym prześladowaniem ludzi, którzy mają inne poglądy, radykalnie odmienne od tych, które głosi dzisiejsza ekipa rządząca in spe i radykalne odmienne niż większość mediów. To komentarz sprzed ponad trzech lat do decyzji sądu o zatrzymaniu na 48 godzin i doprowadzeniu przez policję Katarzyny Hejke i Tomasza Sakiewicza, dziennikarzy „Gazety Polskiej”, na proces karny o pomówienie, jaki im wytoczył TVN. Sędzią wydającym tę kontrowersyjną decyzję był Maciej Jabłoński, ten sam, który właśnie wysyła autora krytycznych słów pod swoim adresem na badania psychiatryczne. Nie rozumiem, jak to możliwe, że sędzia wydający decyzje kontrowersyjne nawet dla tych, którym powinny być na rękę – a przypominam, po tej decyzji sądu TVN zdecydował się wycofać pozew karny przeciwko Hejke i Sakiewiczowi – dostaje do sądzenia kolejne sprawy o takiej wadze, może funkcjonujący w tym sądzie system przydzielania spraw jest całkowicie ślepy i nie ma w tym niczyjej decyzji – los lub kolejność zdecydowały, że akurat sędzia Jabłoński dostał kolejną okazję popisania się w trudnym, kontrowersyjnym i bardzo medialnym procesie. Ale są chyba – a na pewno powinny być – jakieś procedury korygowania ślepego losu, jeśli w jego wyniku sprawa trafia nie tylko do kogoś, kto już pokazał, że sobie nie bardzo radzi, ale przede wszystkim do kogoś, kto ma tu tak wyraźny konflikt interesów. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, danie sędziemu niedawno tak brutalnie ocenionemu przez Kaczyńskiego tak poręcznej pałki na oponenta, i to w trakcie kampanii wyborczej, jest proszeniem się o kolejne kłopoty. Bo jako się rzekło, jesteśmy tylko ludźmi. I nawet gdyby decyzja Jabłońskiego w sprawie przymusowej psychuszki dla Kaczyńskiego była jak najbardziej uzasadniona (osobiście uważam, że nie jest ani trochę) to i tak każdy miałby prawo powątpiewać, że to merytoryczne względy za nią stoją, a nie złośliwa chęć odegrania się za tamte słowa. Być może fakt przypisania sprawy Kaczyńskiego tak dziwnemu sędziemu jak Jabłoński ma jakieś racjonalne wytłumaczenie, może nawet po ludzku można zrozumieć, że człowiek, mając w ręku ogromną władzę, może ulec pokusie nadużycia jej. Od biedy można sobie jakoś tłumaczyć komentarze niektórych dziennikarzy, nawet niekryjących radości z upokorzenia Kaczyńskiego. Najtrudniej mi zrozumieć jednak tych, którzy jeszcze wczoraj apelowali, żeby „stanąć przy królu”, a dzisiaj mają wyraźną radochę z tego, że jakiś ewidentnie nadużywający władzy sędzia zamierza „króla” przeczołgać. Marek Migalski: Nie żal mi szefa PiS, bo ginie od własnej broni. Tak nieopatrznie machał cepem, że się w końcu sam nim walnął w głowę. (…) Nieczysto faulując sam podciął sobie nogi. Dlatego mi go nie żal - ma za swoje. (…) Decyzja sędziego z Warszawy pokazuje, co w dzisiejszej Polsce wymiar sprawiedliwości może zrobić z człowiekiem. Jeśli w ten sposób pewien sędzia bawi się z osobą tak znaną i znaczącą jak Kaczyński, to proszę sobie wyobrazić, co jego kolega po fachu może w jakimś powiatowym mieście zrobić ze zwykłym Kowalskim! Może go zniszczyć, wsadzić do więzienia, zrujnować, pozbawić majątku, zdrowia i wolności. W swojej woli i samowoli jest całkowicie bezkarny, bo w tej bezkarności wspierać go będą jego kumple. Tak, jak znanego lekarza będą zaciekle bronić jego kumple lekarze, a ubeckiego profesora jego kumple profesorowie. Znaczy to więc tyle, że Kaczyński miał rację, walcząc w czasach swojego premierostwa z koteriami, mafiami i korporacjami. Ale we wszystkich tych wojnach przegrał z kretesem - za dużo gadał, za mało robił. Dzisiaj ci, których wszechwładzę chciał ograniczyć, odpłacają mu pięknym za nadobne. Gaduła zostaje upokorzony przez tych, których rozpasanie i bezczelność chciał ograniczyć. Migalski, podobnie jak Jabłoński, jest tylko człowiekiem i ma prawo do małych ludzkich radości. Takich jak ta, że ktoś skopał kogoś, komu się samemu chciało dokopać. Choć więc jest wpis Migalskiego obrzydliwy, na poziomie ludzkim byłby może zrozumiały, ale na poziomie politycznym jest po prostu żałosny. Bo partia Migalskiego w żadnym ze swoich pięćdziesięciu punktów programu nie zająknęła się o tym co zamierza zrobić z patologią, którą sam Migalski w tak ostrych słowach opisuje. Więc najwyraźniej nie zamierza zrobić nie. Może to i słuszna decyzja, może jest tak źle, że naprawdę nic się nie da zrobić i nie warto nawet próbować. I choć zgadzam się z Migalskim, że Kaczyński przegrał tę walkę, to przynajmniej do niej stanął i za to dzisiaj płaci. Partia Migalskiego nawet nie próbuje. Dlatego bez względu na to jak długa będzie lista powodów, dla których powinnam głosować na PJN, dopóki nie znajdzie się tam ani słowo o walce z patologią wymiaru sprawiedliwości, nie będę rozważać głosowania na nią. Bo to dużo ważniejsze dla ludzi, których nikt nie obroni niż zmniejszenie liczby posłów o połowę. Kataryna

Prezydencja, czyli megawrzuta Wszystkim, którzy ulegli entuzjazmowi, jaki to sukces i radość i duma, a zwłaszcza tym, którzy ten entuzjazm usilnie krzewią, pozwolę sobie zadać jedno pytanie: czy w ogóle wiedzą, czemu Polska od dzisiaj "przewodzi"? Nie, nie "Europie". Żaden z traktatów europejskich nie przewiduje czegoś takiego, jak "przewodzenie Europie”, jako takiej. Traktaty te, ostatecznie zebrane i uporządkowane przez Traktat Lizboński, precyzują dokładnie, kto zarządza Unią Europejską. Są to Parlament Europejski, czyli jakby wspólna władza ustawodawcza, Komisja Europejska, czyli jakby europejski rząd, Rada Europejska z jej przewodniczącym, zwanym potocznie "prezydentem Unii Europejskiej”, (choć z uwagi na posiadane uprawnienia sensowniej byłoby nazywać go raczej "królem"), który Unię "reprezentuje", i wreszcie Wysoki Przedstawiciel Unii Europejskiej ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, zwany potocznie "ministrem spraw zagranicznych Europy", do którego należy wyłączność na reprezentowanie Unii w kontaktach zewnętrznych. Któremu z tych ciał przewodniczy Polska? Którym z nich, konkretnie, zarządza od dnia dzisiejszego przez najbliższe pół roku? Zawieszę to pytanie, żeby dać uczestnikom naszej zgaduj-zgaduli czas do namysłu, a tymczasem powiem coś ważnego, czego jakoś w ostatnich dniach nie wyartykułowano, albo wyartykułowano za słabo: Ojciec Tadeusz Rydzyk nie ma za co przepraszać. Nie powiedział niczego horrendalnego. Ojciec Rydzyk stwierdził (ciekawe, że nikt go nie cytował dokładnie, a wszyscy tylko polemizowali z bliżej nieskonkretyzowanym "szkalowaniem Polski"), że w naszym państwie stosuje się dziś totalitarne metody. Czy to nieprawda? Główna służba specjalna, odpowiednik niemieckiej BND czy amerykańskiej FBI, zgodnie z prawem powołana do tropienia "poważnych zagrożeń" dla porządku konstytucyjnego i gospodarki, wszczyna i prowadzi śledztwo przeciwko autorowi strony internetowej zbierającej rozmaite żarty z prezydenta. Czy to jest do pomyślenia w kraju demokratycznym? Sędzia działający w imieniu Rzeczypospolitej wydaje wyrok 10 miesięcy więzienia na ucznia, który nabazgrolił na ścianie szkoły obelżywe antyrządowe hasło. Inny sędzia upokarza lidera opozycji, wysyłając go na badania psychiatryczne pod pretekstem, że przyznał się do brania leków uspokajających w dwa lata po zdarzeniach, które ów sędzia miał rozstrzygać. Komendant wojewódzki policji wydaje swym podwładnym służbowe polecenie, aby podczas zabezpieczania imprez sportowych wyłuskiwali z tłumu i aresztowali osoby trzymające antyrządowe transparenty. Za jeden z takich transparentów - z napisem "Tola ma Donalda, Donald ma Tole" - kilka osób zostaje aresztowanych, we własnych mieszkaniach, w parę godzin po meczu, a prokurator stawia im zarzuty zagrożone karą trzech lat więzienia! To nie są totalitarne metody? Rząd i jego propagandyści zbywają sprawę słowem "nadgorliwość". A to, że w Polsce służby podsłuchują prawie 29 obywateli na tysiąc, gdy w Niemczech ten sam wskaźnik wynosi 0,2 obywatela na tysiąc, to też nadgorliwość? A skazywanie opozycyjnych dziennikarzy na dotkliwe grzywny z osławionego artykułu 212, który karze za krytykowanie "osób publicznych", nawet, jeśli krytyka ta jest w całości oparta na prawdzie - też nadgorliwość? Moim zdaniem to tłumaczenie fałszywe, ale nie będziemy o tym teraz dyskutować. Gołym okiem widać, że w Polsce dochodzi coraz częściej do zdarzeń typowych dla krajów totalitarnych, i że histeryczne oburzenie na Ojca Rydzyka oraz okrzyki o "szkalowaniu Polski" są dokładnie tym samym, czym niegdyś nieustające oburzenie "Trybuny Ludu" na "szkalowanie ustroju i najwyższych władz PRL", a tym samym "mas pracujących miast i wsi" przez "grupki renegatów na żołdzie obcych wywiadów". Warto się zastanowić, dlaczego w takim razie polski minister spraw zagranicznych robi z siebie idiotę, wysyłając oficjalną notę dyplomatyczną do Watykanu w błahej sprawie, choć z góry wiadomo, co Watykan dyplomatycznie odpowie? Oszalał? Nie. Polski minister wie oczywiście doskonale, że ta nota jest absurdem, a jako członek Rady Ministrów i prominentny działacz PO wie też lepiej niż ktokolwiek inny, jak daleko i coraz dalej obecnej władzy do standardów demokratycznych. Minister po prostu produkuje w ten sposób "newsa", czyli, jak zwykło się to nazywać, "wrzutkę". Proszę zauważyć. W tym samym czasie "Gazeta Wyborcza" informuje o tym, że prokuratora, który doskrobał się do podejrzanych sprawek i bez tego po wielekroć już podejrzanego szefa ABW, odsunięto bezceremonialnie od śledztwa. Gazeta, akurat, zdecydowanie prorządowa, (ale jak to w mafii, i u nas w szeroko pojmowanych sferach władzy są różne frakcyjne dintojry), więc nie można tej sprawy tak łatwo zbyć okrzykami o "pisowcach". Zwłaszcza, że dzień później "Dziennik", też niepisowski, podaje, że za tropienie tych samych "domniemanych nadużyć" bliski szefowi ABW wiceminister finansów zdymisjonował szefa jednej z Izb Skarbowych. Łatwo skojarzyć te zdarzenia z niedawnym odsunięciem od śledztwa smoleńskiego prokuratora, który ponoć miał czelność dobierać się do odpowiedzialnych za organizację fatalnego lotu (czy też raczej jej brak) ministrów. Sprawa śmierdzi na kilometr, ale rozeszła się po kościach, pozostała w obiegu gazetowym - a z tych 14 milionów Polaków, którzy rozstrzygają o wyniku wyborów, gazety czyta tylko milion, i to tych akurat, którzy i tak swoje wiedzą. Do reszty przemówić by mogła tylko telewizja, więc nie przypadkiem telewizje, wzięte przez władzę krótko za pysk, o sprawie nie wspomniały, ujadając za to, jak okropnie oszkalował Polskę ten straszny Rydzyk, i jak słusznie minister Sikorski daje mu odpór. A w gazetach przemknęło cichutko, że premier Tusk do szefa ABW Bondaryka "nadal ma zaufanie". Ja myślę. Facet, który się tyle napodsłuchiwał, na pewno wie o władzy takie rzeczy, że śmiałby Tusk zaufanie do niego stracić! (Ale "świętych krów nie ma", prawda, panie premierze?) Cytat: Lista newsów, które nie docierają do milionów karmionych optymistyczną, telewizyjną papką, jest długa Oczywiście, to tylko drobny przykład. Lista newsów, które nie docierają do milionów karmionych optymistyczną, telewizyjną papką, jest długa. Rząd, na przykład, właśnie rąbnął cztery miliardy złotych z tzw. rezerwy demograficznej, przeznaczając je na wypłatę bieżących emerytur. Polska jest krajem sukcesu, a przejada rezerwy odłożone na czarną godzinę, ciekawe, prawda? NIK stwierdził miliardowe marnotrawstwo w kopaczowej służbie zdrowia. Ciszej nad tą białą trumną. Kolejne trzy miliardy - prawie tyle, ile trzeba było rąbnąć z rezerwy demograficznej na ratowanie wypłat emerytów - stracił budżet wskutek "błędnych decyzji" jednego tylko urzędu celnego; każde dziecko wie, jaki jest mechanizm takich "błędnych decyzji", ale nie można tego wprost napisać, bo artykuł 212 wciąż obowiązuje... Osobny rozdział tego, co nie dociera do ogłuszonych entuzjazmem i optymizmem mas, to nasze sukcesy międzynarodowe. Na przykład, Niemcy obiecali, że "jeśli będzie potrzeba", to zakopią tę rurę, którą nam zatkali port w Świnoujściu, pod dnem. Jak mogą to Niemcy obiecywać, skoro wszyscy fachowcy są zgodni, że gdy już rurą gaz puszczono, to o jej zakopywaniu mowy nie ma? Spoko, mogą. Przecież powiedzieli: jeśli będzie trzeba. A kiedy może się pojawić taka potrzeba? Kiedy port w Świnoujściu się rozwinie i zacznie przyjmować większe statki. A kiedy może się rozwinąć? Dopiero po odetkaniu, czyli zakopaniu rury. Czysty "Paragraf 22". Minister Sikorski, pogromca Rydzyka, stoi obok składającej tę obietnicę Angeli Merkel z kamienną twarzą i udaje, że nie rozumie, że pani kanclerz sobie z nas jaja robi w żywe oczy. A może, co gorsza, naprawdę nie rozumie. A w przeciwną stronę? Rosja zniosła embargo na unijne warzywa, ale na polskie nie zniosła. Bo polskie ogórki mają "złą historię kredytową" i Rosja "nie ma zaufania" do naszych inspekcji sanitarnych. Patrzcie Państwo na tę symetrię. My mamy do Rosji zaufanie stuprocentowe, w każdej sprawie, z tak brzemienną w skutki, jak śmierć prezydenta i całej oficjalnej delegacji na Obchody Katyńskie. O nic nie pytamy, niczego nie kwestionujemy, bo ufamy jak dzieci matce - spróbowalibyśmy nie ufać! Wojny przecież Rosji nie wypowiemy. A oni nie ufają nawet naszej inspekcji sanitarnej. I co im możemy? Skoczyć. Bo przecież to ten właśnie rząd zgodził się trzy lata temu, żeby Rosja polskie produkty traktowała nie jako unijne, tylko osobne, ogłaszając zresztą tę kapitulację - jak każde swoje posunięcie - wielkim sukcesem. Taka właśnie jest dziś nasza pozycja w polityce międzynarodowej. I tu czas wrócić do naszego quizu: czemu przewodniczy od dziś Polska? Prawidłowa odpowiedź: Radzie Unii Europejskiej. Tak, kto sprawdził w przeglądarce, zasłużył na pochwałę, ale taka odpowiedź to jeszcze żadna odpowiedź. Bo proszę o wyjaśnienie: co to takiego ta Rada Unii Europejskiej? Albo konkretnie zapytajmy: jakie decyzje podejmuje Rada Unii Europejskiej? Otóż odpowiedź brzmi: żadnych! Rada Unii Europejskiej to ciało fasadowe, które Traktat Lizboński pozbawił wszelkich, i tak zresztą zawsze nader skromnych uprawnień, przekazując je nowo utworzonej Radzie Europejskiej pana Van Rompuya. Wspomniana rada tworzona jest przez urzędników niskiego szczebla, ministerialnych, i może jedynie składać wnioski do Komisji i Parlamentu Europejskiego. Cytat: Innymi słowy, powierzenie "prezydencji Unii Europejskiej" Polsce znaczy mniej więcej tyle, co przyznanie Wrocławowi tytułu "Europejskiej Stolicy Kultury". Można oczywiście się cieszyć i krzyczeć, że Wrocław będzie stolicą Europy, ale... Innymi słowy, powierzenie "prezydencji Unii Europejskiej" Polsce znaczy mniej więcej tyle, co przyznanie Wrocławowi tytułu "Europejskiej Stolicy Kultury". Można oczywiście się cieszyć i krzyczeć, że Wrocław będzie stolicą Europy, ale... No, jest jedna różnica na korzyść Wrocławia: o tytuł "stolicy kultury" była jakaś konkurencja, (choć tylko między Polakami, bo z rozdzielnika wypadało, że rotacyjną współstolicą ma być w 2016 roku miasto polskie) a zaszczyt "prezydowania" Unii Europejskiej dostaje każdy rząd po kolei, co pół roku. Cały sukces polega na tym, że rząd Tuska wreszcie się doczekał polskiej kolejki. I chwycił się tego faktu rękami i nogami, bo to przecież megawrzuta, okazja do przykrycia wszystkich coraz gorzej wyglądających spraw propagandowym picem i sterowaną radością z naszego wielkiego, europejskiego triumfu! Cóż, w moim wieku pamiętam jeszcze Gierka i jego "propagandę sukcesu". Pamiętam, jak byliśmy dziesiątym mocarstwem gospodarczym świata, i pamiętam, jak wszystkie media pękały z dumy, gdy Gierek zorganizował w Warszawie światowy szczyt dyplomatyczny - spotkanie samego Breżniewa z którymś z prezydentów Francji. Europejski, światowy właściwie mąż stanu, u którego Wschód się spotyka z Zachodem! Jakaż to wielka była wtedy ta "druga Polska", i jakie sukcesy odnosiła, zanim się z dnia na dzień wszystko zawaliło wskutek gorliwie osłanianych tą propagandową zadymą długów, chaosu i totalnego rozprzężenia. Niektórzy z propagandystów władzy, chcąc zachować przed samymi sobą twarz, uzupełniają ten absurdalny spektakl zupełnie bezzasadnego triumfu wyrażaniem obaw, że "nasza prezydencja przypada na trudny okres", bo kryzys euro, rewolucje... Bez żartów, proszę. Myśleć, że z tytułu "prezydencji" Europa oczekuje po nas zaradzenia powyższym plagom to tak, jakby wystrojony portier przed luksusowym, ale coraz mniej zarabiającym hotelem zastanawiał się, jakiej rady udzieli dyrektorowi, gdy ten go zapyta o strategię wyjścia z narastającego deficytu. Inni znowu, by nie wyjść na zupełnie bezkrytycznych, pozwalają sobie na dąsik, że "nie określono ściśle priorytetów naszej prezydencji", co akurat nie jest prawdą. Priorytet jest jeden, jasny, choć nigdzie nie sformułowany otwarcie: lans. I nie chodzi bynajmniej o deklarowane "promowanie Polski w Europie", bo 99 proc. Europy nie wie, kto akurat "sprawuje prezydencję" i guzik to kogo obchodzi. Tu chodzi o promowanie Tuska i rządzącej ferajny w samej Polsce, jako rzekomo wielkich, europejskich rozgrywających, jako rzekomo mężów stanu poważanych przez naszych zachodnich aliantów, jakoby na ich miarę i na miarę świata. No cóż, przygotujmy się na ten do szpiku gierkowski, wielomiesięczny festiwal absurdu. Polska rządzi Europą! Zaszczyt! Sukces! Potęga! Koncerty, wystawy, filmy, bajery, lasery, miliony, jeśli nie miliardy złotych wywalane w powietrze na fajerwerki - niech się naród tym zachwytem zachłyśnie i upoi, niech tańczy śpiewa, niech korzysta z darmowego piwka i kiełbasek (sam za nie płaci, ale skoro tego nie rozumie, tym lepiej), i niech nie trzeźwieje jeszcze przez parę miesięcy. Aby do wyborów. Rafał Ziemkiewicz

BIOGŁUPOTA W Banku Światowym i Światowej Organizacji handlu powstał podobno raport, wzywający rządy do zaprzestania bezsensownej polityki dotowania produkcji biopaliw, bo jest to przyczyną wzrostu cen produktów rolnych.

http://www.reuters.com/article/2011/06/10/us-biofuels-g-idUSTRE7593ZB20110610

Już po 10 latach polityki wspierania „ekologicznych” biopaliw eksperci doszli do wniosku, że skutki są opłakane. Chwała ekspertom. Choć bez wiedzy „eksperckiej” łatwo było przewidzieć, że dotowanie produkcji paliw z żywności połączone z OBOWIĄZKIEM ich stosowania MUSI spowodować wzrost cen żywności. Pan Bóg nie robi więcej ziemi. Jeśli bardziej opłaca się uprawiać na niej rzepak czy kukurydzę na biopaliwa, to na tej samej ziemi nie będzie uprawiany owies. To chyba dość proste. Niektórzy jednak nadal uważają, że z biopaliwami to był świetny pomysł, tylko zawiodła realizacja. Pisz wymaluj jak z komunizmem. Karol Marks miał świetny pomysł, ale na skutek błędów i wypaczeń nie został on właściwie wdrożony w życie, więc eksperyment trzeba powtórzyć jeszcze raz - już bez tych błędów. Będzie to o tyle łatwe, że teraz jesteśmy już lepsi i mądrzejsi. Parafrazując Mistrza Jana rzecz można, iż „nową przypowieść ekolog sobie kupi, że przed szkodą i po szkodzie głupi”. Chyba, że to nie taka głupota: może na długo ekolodzy walczą o klimat, a na krótko inwestują w biopaliwa??? Gwiazdowski

Monisia O. i jej tatuś Jednym z najbardziej wyróżniających się funkcjonariuszy MSW, zajmujących się techniką operacyjną z zakresu fotografii oraz filmowania, był Tadeusz Olejnik. Jego obszerna teczka personalna zawiera mnóstwo pochwał, wniosków o nagrody pieniężne i wyróżnienia. Stanowiska, które zajmował przez cały okres służby, świadczą o zaufaniu, jakie mieli do niego szefowie MSW. Został m.in. dopuszczony do wykonywania w resorcie spraw wewnętrznych prac o charakterze obronnym, stanowiących tajemnicę państwową. Do milicji wstąpił w 1955 r.: „Proszę o przyjęcie mnie w szeregi Milicji Obywatelskiej. Pragnę służyć dla dobra Polski Ludowej i zwalczać wrogów naszej Ojczyzny” – pisał 23-letni Tadeusz Olejnik w podaniu. Do służby w MO został przyjęty i zatrudniono go na stanowisku sekcji, „O”, czyli obserwacji. Trzy lata później Tadeusz Olejnik został skierowany do Oficerskiej Szkoły Biura „B” Służby Bezpieczeństwa, którą ukończył z dobrym wynikiem. Swoją karierę związał z Biurem „B”, które zajmowało się – najogólniej biorąc – tzw. zabezpieczeniem operacyjnym. „Kpt. Tadeusz Olejnik jest długoletnim pracownikiem pionu obserwacji o bogatym doświadczeniu w zakresie pracy. Posiada duże doświadczenie w zakresie posługiwania się sprzętem fotograficznym i filmowym. Dlatego też z tego zakresu przydzielane mu są niejednokrotnie do bezpośredniego wykonania czynności specjalne. W okresie pracy brał bezpośredni udział w realizacji wielu poważnych spraw zarówno kryminalnych jak i gospodarczych, za co był wielokrotnie nagradzany nagrodami pieniężnymi. Aktywny członek PZPR, od kilku lat wybierany do władz partyjnych. Aktywnie uczestniczył w wykonywaniu zadań służbowych i partyjnych podczas marcowych wydarzeń” – napisał w opinii służbowej 3 września 1968 r. ppłk J. Jurkowski, naczelnik Wydziału „B” Komendy MO m.st. Warszawy. Przełożeni Tadeusza Olejnika podkreślali jego wybitne zdolności z zakresu obserwacji i posługiwania się sprzętem fotograficznym oraz filmowym, zwłaszcza przy wykonywaniu zdjęć operacyjnych (z ukrycia). „Sposób wykonywania przez niego tego rodzaju zadań jest bardzo ceniony przez zleceniodawców. Niezależnie od kierowania sekcją posiada zdolności, które praktycznie wykorzystuje w zakresie posługiwania się zakamuflowanym sprzętem fotograficznym i filmowym. W ostatnim okresie bezpośrednio kierował niektórymi obserwacjami, gdzie uzyskano bardzo poważne wyniki operacyjne. Za powyższe otrzymał specjalną nagrodę pieniężną” – czytamy w opinii służbowej z 1970 r., tuż po tym, jak został zastępcą dowódcy Batalionu Specjalnego Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Formacja ta zajmowała się m.in. zabezpieczaniem i ochroną ambasad i placówek dyplomatycznych znajdujących się na terenie Warszawy. Jako funkcjonariusz przydzielony do zadań specjalnych i posiadający najwyższe certyfikaty dopuszczenia do tajemnic państwowych, Tadeusz Olejnik informował każdorazowo swoich przełożonych o zagranicznych planach wyjazdowych swojej rodziny. „Uprzejmie proszę Obywatela Komendanta o wyrażenie zgody na wyjazd mojej żony Elżbiety w podróż okrężną statkiem linii dalekowschodniej m/s »Prof. Mierzejewski«, na którym zatrudniony jest mój syn Jacek na stanowisku III oficera” – pisał 25 kwietnia 1983 r. mjr Olejnik. Szef KSMO wyraził zgodę, podobnie jak na wyjazd córki zastępcy dowódcy Batalionu Specjalnego SUSW, Moniki Olejnik. „Zwracam się z uprzejmą prośbą do Obywatela Komendanta o wyrażenie zgody na wyjazd mojej córki Moniki do Wielkiej Brytanii w m-cu lipcu i sierpniu b. r. Córka jest dziennikarką zatrudnioną w Polskim Radiu program III i w czasie wykonywania czynności służbowych poznała w Warszawie ob. Claude Posnic, właściciela sklepu kupno-sprzedaż pianin. Wymieniony w czasie rozmowy z moją córką powiedział, że był znajomym mojego teścia, Józefa Góralczyka zam. od 1939 r. na stałe w Londynie. Teść mój przed 3-ma laty w wieku 80 lat podobno nagle zmarł w wyniku wypadku ulicznego. Informację tę uzyskałem w kilka miesięcy po tym wypadku od znajomego, który był w Londynie. Od tamtego czasu żadnej wiadomości od teścia nie otrzymałem, a starania czy też potwierdzenie tego faktu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie przyniosły rezultatu. W związku z powyższym p. Claude Posnic przysłał córce zaproszenie, aby na miejscu wyjaśnić te okoliczności. Nadmieniam, że moja córka Monika do tej pory za granice nie wyjeżdżała. Uprzejmie proszę Obywatela Komendanta o rozpatrzenie mojego raportu” – pisał mjr Olejnik w czerwcu 1983r. Informował on swoich przełożonych nie tylko o wyjazdach prywatnych, ale także o wyjazdach służbowych. „Uprzejmie informuję, że moja córka Monika Wasowska (z d. Olejnik) ur. (…) zam. (…), zatrudniona w Polskim Radiu i Telewizji wyjeżdża służbowo do Finlandii w terminie 23–30 listopada 1986 r. Koszty przejazdu i pobytu pokrywa delegująca instytucja” – pisał w raporcie do naczelnika wydziału kadr SUSW mjr Olejnik. Rok później mjr Olejnik meldował o służbowym wyjeździe córki na Maltę. „Zatrudniona w Polskim Radiu i Telewizji w charakterze redaktora zamierza wyjechać służbowo na Maltę. Wyjazd ma nastąpić w ramach wycieczki zbiorowej organizowanej przez Państwowe Przedsiębiorstwo Orbis” – pisał mjr Olejnik już nie do swojego szefa, ale do dyrektora Departamentu Kadr MSW. W tym czasie Tadeusz Olejnik był funkcjonariuszem Wydziału XIII Biura „B” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wydział ten zajmował się m.in. osobowym źródłem informacji związanych z lokalami kontaktowymi i punktami obserwacyjnymi, planowaniem działań operacyjnych i podglądem audiowizualnym opozycji demokratycznej. Kogo dokładnie śledzono i filmowano – nie wiadomo, bo w ogromnej większości materiały zostały zniszczone, a w IPN zachowały się jedynie protokoły brakowania. Według nieoficjalnych informacji część materiałów nie została zniszczona – jak podawano oficjalnie, – ale miała trafić do prywatnego archiwum gen. Czesława Kiszczaka. Także w przypadku własnych zagranicznych wyjazdów – m.in. do Związku Radzieckiego – informował o tym swoich przełożonych. Z pracy w MSW Tadeusz Olejnik odszedł w maju 1988 r. ze stanowiska zastępcy naczelnika Wydziału III Biura „B” MSW, który zajmował się m.in. cudzoziemcami oraz dziennikarzami krajów kapitalistycznych. „Tow. Tadeusz Olejnik jest długoletnim działaczem partyjno-politycznym. Wielokrotnie pełnił szereg funkcji partyjnych, takich jak wykładowca grupowy, członek egzekutywy POP, członek Komitetu Zakładowego itp. Pracując w organach ochrony ładu i porządku publicznego do chwili obecnej, za pozytywne wyniki pracy był wielokrotnie awansowany do stopnia majora włącznie. Za działalność społeczno-polityczną był dziewiętnastokrotnie odznaczany medalami i orderami do Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski włącznie” – czytamy w opinii partyjnej wystawionej przed odejściem mjr. Olejnika ze służby przez POP PZPR przy MSW. Według dokumentów, jednym z powodów jego odejścia ze służby był zły stan zdrowia spowodowany m.in. stresem w związku z pracą z marginesem społecznym. „Wykonując funkcje kierownicze w Batalionie Specjalnym KSMO oraz Biurze »B« MSW, bezpośrednio nadzorując pracę operacyjną tych jednostek, co obliguje do służby terenowej w różnych godzinach doby. Rozległość problematyki służbowej, terminowość wykonawstwa oraz konieczność reagowania na problemy podległego personelu zmusza w/wym. do pełnienia służby w godzinach ponadnormatywnych. Ze względu na osiągnięcie wysługi emerytalnej oraz pogarszający się stan zdrowia wystąpił z prośbą o skierowanie do Komisji Lekarskiej” – czytamy w zaświadczeniu z maja 1988 r. Po przejściu na emeryturę Tadeusz Olejnik zaczął pracować w pionie księgowym Energopolu – spółki budującej m.in. gazociąg w ZSRR. W jego aktach paszportowych znajduje się wniosek o wydanie służbowego paszportu do Związku Radzieckiego w związku z pracą. tales myśliciel

„Polską nie rządzą Polacy” Tytułowy cytat to tak naprawdę jedyny i główny przekaz, jaki dotarł za pośrednictwem polskojęzycznych mediów na temat wizyty ojca Tadeusza Rydzyka w Parlamencie Europejskim. No może jeszcze nazwanie totalitaryzmem przez zakonnika tych wszystkich wieloletnich medialnych nagonek, cofaniu dotacji i pozbawiania unijnych pieniędzy, kłamstw, prowokacji dziennikarskich w ubeckim stylu, ukrytych kamer, wtargnięć na teren prywatny, ciąganiu po sądach i mówiąc w skrócie goebbelsowskich metod. Być może ci mniej rozgarnięci rodacy łyknęli to propagandowe kłamstwo. Myślę jednak, że spora część Polaków zadała sobie trud by dotrzeć do informacji, czemu ta wizyta służyła, a po medialnej nawałnicy wiodących mediów doszła do wniosku, że nie tylko „Polską nie rządzą Polacy”, ale i media znajdują się w obcych rękach, a prasa to w przeszło 90 procentach własność niemiecka. Po pierwsze należy przytoczyć cały cytat, z którego wyrwano te cztery słowa: „Tragedią Polski jest to, że od 1939 roku Polską nie rządzą Polacy. Nie chodzi tu o krew ani przynależność. Oni nie kochają po polsku, nie mają serca polskiego”, Jako, że gazeta, w której piszę jest jedną z nielicznych w stu procentach polskich, to z szacunku dla czytelników należałoby opowiedzieć prawdę o tym, w jakim to celu ojciec Tadeusz Rydzyk udał się do europejskiego parlamentu. Dyskusja, jaka się tam odbyła dotyczyła odnawialnych źródeł energii w tym głównie geotermii. W Polsce na ten temat mówi się raczej niewiele i myślę, że spora część rodaków nie zdaje sobie sprawy, że nasz kraj to swoiste światowe eldorado gdzie na 80 procentach obszaru kraju pod powierzchnią znajdują się olbrzymie zasoby gorących wód geotermalnych. Takie Niemcy, Francja czy Włochy mogą nam jedynie pozazdrościć tego bogactwa, więc warto przypomnieć pewne wydarzenia sprzed dwóch lat i porównać, jak władze innych państw reagują, kiedy uda się tam dowiercić do gorących źródeł. Kiedy z odwiertu wykonanego w tak zwanym „Basenie Paryskim” trysnęła w 2009 roku gorąca woda, okrzyknięto to we Francji sukcesem na skalę międzynarodową i Paryż cieszył się z ciepła i energii, jaka popłynie do ich miasta. Niedługo po tym podobna euforia zapanowała we Włoszech, a szczególnie w Rzymie w okolicy, którego odniesiono podobny sukces. W Niemczech, w samej Bawarii wywiercono około czterystu otworów, a inwestycje te szczodrze wspiera nie tylko Unia Europejska, ale i niemiecki rząd federalny. Dodam, że Niemcy mają zaledwie jedną piątą tego, co spoczywa pod powierzchnią Polski. Dlaczego u nas panuje cisza na temat bogactwa, jakie posiadamy? Skąd milczenie mediów i brak jakichkolwiek informacji o tym, iż toruński odwiert ojca Tadeusza Rydzyka to swoisty rekord świata, a jego wydajność to 700 metrów sześciennych gorącej wody na godzinę? Dlaczego państwo cofa środki przeznaczone na ten cel? Dlaczego rząd za wszelką cenę pragnie zataić informacje o bogactwie, jakie posiadamy? Czy aż tak silne jest lobby energetyczne? A może te zasoby w stanie nienaruszonym muszą zaczekać na jakiegoś tajemniczego nowego właściciela? Jest jeszcze i taka możliwość, że za wykorzystywanie własnych zasobów trudno spodziewać się miliardowych „wziątek” zwanych inaczej łapówkami lub łagodniej prowizjami, które to umocniły niejedną dynastię w III RP. Dlaczego zamiast radości i masowych inwestycji w geotermię mamy do czynienia z kolejnymi atakami i blokowanie wykorzystywania tych zasobów? Warto w tym miejscu przypomnieć, że rząd cofając już przyznane na toruński odwiert środki stwierdził, że: gorącej wody pod Toruniem niema i nie będzie trwonił środków na przedsięwzięcie z góry skazane na fiasko Okazało się, że gorąca woda jest, lecz zamiast radości wywołała nienawiść. Czy słowa ojca Rydzyka to nie jest cała prawda o włodarzach Polski? „Tragedią Polski jest to, że od 1939 roku Polską nie rządzą Polacy. Nie chodzi tu o krew ani przynależność. Oni nie kochają po polsku, nie mają serca polskiego” Warto też wymienić z imienia i nazwiska wszystkich tych prominentnych polityków, którzy zaangażowali się czynnie w zwalczanie geotermii i ataki na toruńskiego redemptorystę: Premier Donald Tusk, wicepremier i minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna, były minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski, minister kultury Bogdan Zdrojewski, minister Julia Pitera, minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka, minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska, minister środowiska Maciej Nowicki i jego zastępca Stanisław Gawłowski, Bronisław Komorowski - marszałek Sejmu RP, Stefan Niesiołowski- wicemarszałek Sejmu, Bogdan Borusewicz - marszałek Senatu RP, były poseł PO Janusz Palikot czy Maria Wągrowska, była wiceminister obrony narodowej. Wygląda to tak jakby niezwykle zdolnym dzieciom rodzice proponowali zostanie ochroniarzem lub pomocnikiem murarza twierdząc, że brak im pieniędzy na ich kształcenie, podczas gdy w bieliźniarce leżą ukryte pliki banknotów. Ojciec Tadeusz Rydzyk walkę o wykorzystanie olbrzymich polskich zasobów geotermalnych prowadzi już kilkanaście lat. To na antenie Radia Maryja mogli niezwykle ciekawie i godzinami o geotermii mówić trzej muszkieterowie z AGH, profesorowie Ryszard Kozłowski, Jacek Zimny i zmarły w 2004 roku profesor Julian Sokołowski, światowej sławy geolog specjalizujący się w poszukiwaniu i zagospodarowywaniu kopalin płynnych, odkrywca złóż gazu na Niżu Polskim. To oni o całe pięć lat przed naukowcami niemieckimi dokonali oszacowania naszych własnych zasobów wód geotermalnych i dziś wiemy, że można je wykorzystać w większości polskich gmin. Jest gotowa technologia i szczegółowe plany wykorzystania tych zasobów w takich dużych miastach jak na przykład Szczecin czy Warszawa. Od momentu powstania Radia Maryja „cyngle” Adama Michnika wysmażyły kilkanaście tysięcy paszkwili, kłamstw i ataków na redemptorystów. To samo czyni TVN i TVN24. Teraz do sfory dołączyli również euro posłowie Michał Kamiński i Marek Migalski. Ten pierwszy w podły i cyniczny sposób nawiązał do pamiętnego, dawno zdemaskowanego kłamstwa o luksusowym Maybachu: „Niejeden intelektualista czy bezrobotny chciałby opływać w takie dostatki i jeździć takimi samochodami jak on” Przecież takie prymitywne i populistyczne zdanie można wypowiedzieć i o Michale Kamińskim. Migalski zaś rzekł: „Najpierw PiS zaprosiło o. Rydzyka do Brukseli, żeby sobie popromował własny biznes. Nie wiadomo, bowiem, czy on wystąpił w Parlamencie Europejskim, jako ekspert, czy jako lobbysta właśnie, zachwalający swój interes. Przy okazji zacny redemptorysta był łaskaw powiedzieć, że obecnie żyje mu się gorzej, niż za komuny i że mamy w kraju totalitaryzm oraz, że od 1939 roku w Polsce nie rządzą Polacy” Oto Polska klasa próżniacza zwana polityczną. Obaj intryganci polityczni nie zająknęli się o meritum problemu i wątpię czy znają treść dyskusji w parlamencie europejskim. Gdyby tak ojciec Rydzyk popierał rządzący Polską układ, a swoją działalność ograniczył do prania wraz z postkomunistami brudnych pieniędzy jak to się działo w wypadku afery Stella Maris, pod okiem arcybiskupa Gocłowskiego, to miałby święty spokój. Kto wie czy nie nawiedzałby nas z ekranów telewizora częściej niż duszpasterz TVN24, ksiądz Kazimierz Sowa? Niestety miłość do Polski i organizowanie rodaków skazały go na szykany i los podobny, jaki pruscy zaborcy zgotowali wspaniałemu księdzu Piotrowi Wawrzyniakowi, twórcy Towarzystwa Przemysłowego im. Świętego Wojciecha, organizatorowi Kas Oszczędności i Pożyczek czy Banku Ludowego oraz wydawcy czasopism oraz wielkiego bojownika o utrzymanie własności, a szczególnie ziemi w polskich rękach. Po ojcu Rydzyku pozostanie, jako wspaniały pomnik, jedna jedyna duża wyższa uczelnia wybudowana w Polsce po 89 roku całkowicie od podstaw wraz z akademikami dla studentów i to na dodatek wykonana w najwyższych światowych standardach. Uczelnia kładąca nacisk na wychowanie młodych ludzi w duchu patriotycznym. Dzięki zaś toruńskim odwiertom być może na sam początek 17 procent miasta Torunia otrzyma zimą tańsze ciepło do ogrzewania mieszkań, a całe miasto tanią ciepłą wodę. O dziwo osiągnięto to bez konieczności tajnych rozmów na cmentarzach czy fraternizowania się różnych Mirów, Zbychów i Rosołów z jakimiś Sobiesiakami czy chłopakami z Pruszkowa. Wszystko, czego dokonał ojciec Rydzyk nie pochłonęło ani jednej złotówki z budżetu państwa czy publicznych pieniędzy. Powstało to dzięki solidarności i hojności polskich obywateli, których porwać potrafił jeden zwariowany na punkcie Polski zakonnik. Każdy rząd w poważnym państwie wychwalałby pod niebiosa taki wspaniały przykład społeczeństwa obywatelskiego i umiejętność organizowania się Polaków. Dodam, że te przykłady to ewenement na skalę światową. Jaką spuściznę pozostawią po sobie euro parlamentarzyści Kamiński i Migalski po latach pierdzenia w opłacane przez nas wszystkich przeróżne stołki? Co zyskała Polska i Polacy na skutek ich działalności? Jakie wielkie dzieło będzie przypominało o działalności ekipy Tuska? Zablokowany dla dużych jednostek port w Świnoujściu, zlikwidowane stocznie, a może wieloletni kontrakt gazowy zawarty z Rosją po cenach wyższych niż płaci większość państw UE? Czy jedynym konkretem będzie wrak polskiego samolotu niszczejący na płycie lotniska w Smoleńsku, którego niestety do dziś nie może tknąć polska ręka? Są na jednej szali konkretne dzieła człowieka, który wraz z rodakami stworzył coś namacalnego, czego można dotknąć, a na drugiej spustoszenie, jakiego w tak krótkim czasie mogła dokonać tylko szarańcza. Aby tak odmóżdżyć Polaków, żeby nie potrafili odróżnić prawdy od kłamstwa trzeba mieć w swoich rękach „polskie” media. Inaczej kłamstwo na tak masową skalę nie miałoby prawa zaistnieć. Osobnym zupełnie przykładem politycznej głupoty i kompletnego braku poczucia odpowiedzialności było wystąpienie Radosława Sikorskiego: „Kościół ma zasługi dla Polski, ale Ojciec Dyrektor przekracza granice. Zakony podlegają bezpośrednio Rzymowi. Państwo polskie zareaguje” No nareszcie bohaterski szef polskiego MSZ będzie reagował. Odwagi nabrał, kiedy chodzi o zaatakowanie własnego rodaka i to najlepiej via Watykan. Właśnie do Watykanu notę dyplomatyczną dotyczącą słów ojca Tadeusza Rydzyka wystosowało polskie MSZ, rękoma Hanny Suchockiej. Zrobili i nagłośnili to rzekomo w obronie dobrego imienia Polski ci sami ludzie, którzy w latach 2005-07 pluli masowo na Polskę wykorzystując prasę, głównie niemiecką jak i Parlament Europejski, że przypomnę tylko lustracyjne problemy Bronisława Geremka. Szkoda, że Sikorski nie wykrzesał z siebie tyle męstwa i odwagi, kiedy Niemcy i Rosja kładli rurę w poprzek toru wodnego do zespołu portów Szczecin-Świnoujście blokując ich dalszy rozwój. Przykro, że siedział cicho jak pospolity tchórz, kiedy opluwano Polaków w Belgii, Holandii czy na Litwie. Szkoda, że nie starczyło mu odwagi by walczyć o status mniejszości narodowej dla Polaków w Niemczech. Nie wspomnę już, jak po tragedii dziejowej z 10-go kwietnia 2010 roku potraktowała nas Rosja. W tym jednak przypadku brak reakcji rządu to nie tyle tchórzostwo, co bardzo istotna poszlaka na to, że ta ekipa musiała maczać swoje brudne łapy w tym, co się stało. Na takie poniżenie, jakiego doświadczyliśmy ze strony Kremla nie pozwoliłby sobie, bowiem rząd nawet maleńkiego, nic nieznaczącego państewka. Sikorski to marny aktor odgrywający w mediach twardziela z naciskiem na rynek wewnętrzny i pozujący na odważnego szeryfa. Pod tym względem dorównuje Donaldowi Tuskowi, podobnie jak i w szorowaniu kolanami po europejskich salonach. Jednak świat poważnej dyplomacji wie już od dawna, że żaden z nich szeryfem nie jest. No, może jedynie polską wersją Lemoniadowego Joe. To właśnie za taką postawę rządzący obecnie Polską będą w trakcie naszej prezydencji w UE i jednocześnie kampanii wyborczej nad Wisłą klepani po plecach ze zdwojoną siła i częstotliwością. I jeszcze na koniec kilka słów do ministra Radosława Sikorskiego, któremu Piłsudski gdyby żył zapewne zaleciłby „kury szczać prowadzać” zamiast zajmować się polityką. Otóż panie ministrze: Art.54 Konstytucji RP mówi:

1. Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. A więc subiektywne stwierdzenie przez kogoś, że w Polsce panuje totalitaryzm, bez względu na to, co się przez to słowo rozumie, może być społecznie nieakceptowane, jest jednak jedynie poglądem. Zatem zarówno wyznawanie jak i głoszenie go jest nie tylko dopuszczalne, ale powinno być również objęte ochroną prawną. Zamiast więc ośmieszać się dyplomatycznymi notami wystarczyło zasięgnąć języka u pierwszego lepszego studenta prawa lub kogoś bardziej rozgarniętego z grona swoich współpracowników, oczywiście z wyjątkiem córki ministra Rostowskiego. Miał rację Jan Pietrzak mówiąc bardzo dawno temu podczas jednego z występów: „Dawniej królowie tolerowali błaznów, dziś królów nie ma i błaznów musi tolerować cały naród” kokos26


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PN IEC 60364 4 481 Dobór środków ochrony w zależn od wpł zewnętrznych Wybor srodkow ochrony przeciwp
Zobowiązania, ART 481 KC, 2003
481 2
Datasheet QS10 481
481
Datasheet CS10 481
481
Datasheet UF20 481
Datasheet XT40 481
481 1
481
481
Datasheet QT20 481
Datasheet QS20 481
481
481 3

więcej podobnych podstron