845

Długa historia antypolskich prowokacji Adam Michnik w artykule "Wobec pogromu kieleckiego: dwa rachunki sumienia" ("Gazeta Wyborcza" z 4 czerwca 2006 roku) napisał: "To jest z pewnością jedna z najtragiczniejszych i najbardziej zawikłanych spraw w najnowszej historii Polski. Nie był to konflikt polsko-żydowski; był to konflikt polsko-komunistyczny, którego ofiarą często padali Żydzi." Zgadzam się z tą opinią, mimo że brakuje w niej odnotowania oczywistości, że wielokrotnie częściej ofiarami konfliktu polsko-komunistycznego padali Polacy. Ale dla każdego, kto zna uprawianą przez Michnika metodę propagandy, jest jasne, że takie zdania pisze on po to, żeby zza zasłony wyrażonej w takich zdaniach racji, przemycać wywody i wnioski całkowicie odmienne, dyskredytujące Polaków i polski Kościół.

Zbrodnie komunistyczne bez "twardych" dowodów W sprawie zorganizowanego przez komunistów mordu Michnik twierdzi: "Nie ma żadnych `twardych` dowodów na to, że pogrom kielecki był rezultatem świadomie przygotowanej prowokacji aparatu bezpieczeństwa czy służb sowieckich." Jako człowiek, który całe życie przemieszkał w odległości 100 metrów od komunistycznej katowni przy ulicy Koszykowej w Warszawie, w której sowieccy agenci mordowali polskich patriotów, Adam Michnik w wieku lat 60 nadal nic nie wie o metodach działania największej w dziejach państwowej organizacji masowych zbrodni - sowieckiej NKWD. Michnik mówi prawdę - Sowieci dbali o niepozostawianie "twardych" dowodów. NKWD nie pozostawiła "twardych" dowodów nawet w Katyniu. Ale zanim ujawniono podpisy sowieckiego kierownictwa pod rozkazem o wymordowaniu polskiej inteligencji, ten kto chciał znać prawdę, mógł się jej przynajmniej trafnie domyślać. Podobnie tylko ludzie złej woli mogą jeszcze dzisiaj powoływać się na brak "twardych" dowodów w sprawie prowokacji kieleckiej, żeby przypisać tę zbrodnię antysemityzmowi polskich mieszczan. I dodajmy jeszcze jedno: Michnik uważa, że może swobodnie powoływać się na brak "twardych dowodów" bo jak się okazuje dużą część dokumentacji dotyczącej zbrodni kieleckiej zniszczono pod auspicjami Czesława Kiszczaka w latach 1988-89. Czyżby dlatego właśnie Michnik nazwał go "człowiekiem honoru"?

Wybiórcza obojętność W swoim artykule Michnik podał prawdę, że w roku 1946 "Od pierwszej chwili propaganda komunistyczna oskarżała o pogrom (1) opozycję antykomunistyczną." Ale nie zauważył, że tak samo było w roku 1996, gdy od pierwszej chwili propaganda postkomunistyczna o dokonanie demonstracji antysemickiej oskarżyła młodzież "narodową". Nie zauważył, że tak samo było w roku 1997, gdy skini prowadzeni przez agenta Służby Bezpieczeństwa i korzystający z opieki ministra spraw wewnętrznych Leszka Millera maszerowali pod bramą "Arbeit macht frei" w Muzeum Auschwitz i propaganda postkomunistyczna nazywała ich narodowcami. Nie zauważył, że tak samo było w tym samym roku, gdy propaganda postkomunistyczna o podpalenie synagogi Nożyków oskarżyła Ligę Republikańską (Aleksander Kwaśniewski nadzorował śledztwo, a policja przeprowadziła rewizje i przesłuchania działaczy Ligi). (2) W roku 2001 kopię swojego zawiadomienia o przestępstwie dokonanym na kirkucie w Kielcach przesłałem redakcji "Gazety Wyborczej". Tekst zawiadomienia był stale dostępny w Internecie. Nigdy nie napisano, że podałem w nim nieprawdę. Po prostu nikt z "GW" nigdy nie zadał mi w tej kwestii żadnego pytania. Ani przed, ani po umorzeniu sprawy przez prokuraturę kierowaną przez Stanisława Iwanickiego. Oto potężne pismo stale zajmujące się aktami antysemityzmu, dysponujące siecią doświadczonych dziennikarzy śledczych, przechodzi obojętnie obok niesłychanego wydarzenia, jakim jest prowokacja antyżydowska dokonana znowu w Kielcach, i to podczas obchodów rocznicy zbrodni sprzed 50 lat. I to, jak wiele wskazuje, w obecności zagranicznych służb bezpieczeństwa, a może nawet za ich wiedzą. W 1996 roku w Kielcach zaplanowano i częściowo zrealizowano prowokację, będącą, w sensie politycznym, powtórzeniem wydarzeń sprzed 50 lat. W moim przekonaniu zaplanowali ją ludzie tego samego obozu, który zaplanował i zrealizował mord w roku 1946. Ci ludzie, którzy za sowieckie pieniądze w roku 1989 budowali w Polsce socjaldemokrację i ci sami, którzy robili wszystko, żeby uniemożliwić wejście Polski do NATO.

Ślepy i głuchy wobec antypolonizmu Michnik, doświadczony polski działacz polityczny żydowskiego pochodzenia, który sam z niejednego pieca chleb jadł, który wiele przeszedł i wiele widział, który z ust Jaruzelskiego i Kiszczaka usłyszał takie rewelacje, zapewne również o stosunkach komunistyczno-żydowskich, że uznał ich za ludzi honoru - nic o antypolskich prowokacjach nie wie, niczego z tych spraw nie rozumie. Nie widzi związku pomiędzy prowokacjami kieleckimi - "anty-katyńską" i "anty-natowską" - a "antynatowskim" marszem skinów w Auschwitz; kampanią upokarzania Polaków przez oskarżenia o współudział w Zagładzie a roszczeniami finansowymi "przemysłu Holocaustu". Nic nie wie o akcjach trafnie nazwanych przez Jarosława Kaczyńskiego: "Dzieci Stalina chcą zrobić z nas współpracowników Hitlera". Wobec antypolonizmu Michnik - z braku "twardych" dowodów - pozostaje ślepy, głuchy i niewinny. Ale wie jedno, że jeżeli ktoś uzna, że te antypolskie akcje mają jakieś swoje centra dyspozycyjne, jakichś reżyserów, tak samo jak w przypadku wielu znanych Michnikowi akcji antysemickich, to należy go oskarżyć o bycie rzecznikiem twierdzenia o istnieniu światowego żydowskiego spisku, co ma dowodzić, że jest on antysemitą. Dopóki Adam Michnik i inni wybitni komentatorzy stosunków polsko-żydowskich oraz polskie organizacje żydowskie nie zajmą się sprawą prowokacji antysemickich (a w swej istocie czysto antypolskich) dokonanych po 1989 roku, dopóty wszystko, co na temat ich tragicznego przebiegu twierdzą, będzie niewiarygodne, jako kontynuacja komunistycznej antypolskiej linii propagandowej. Na początek tego wyboru z katalogu komunistycznych prowokacji, przypomnę prowokację kielecką z roku 1946.

Kielce 1946 Do zrozumienia tej prowokacji niezbędna jest wiedza, czym była sowiecka policja polityczna - NKWD. Jej cechą najbardziej specyficzną, na tle policji politycznych w innych państwach totalitarnych, było uprawianie na wielką skalę fikcji. Powszechnie stosowane tortury służyły wydobywaniu zeznań dla potwierdzenia istnienia wymyślanych przez śledczych konspiracji. Pokazowe procesy służyły do uzasadnienia terroru. Masowy i długotrwały terror posłużył do stworzenia aparatu przemocy zdolnego do najbardziej diabelskich metod. Pozbawieni moralności zawodowi ludobójcy konstruowali "gry operacyjne" w skali narodów i kontynentów. Stałą metodą NKWD stały się zbrodnicze prowokacje, których publicznym obrazem sterowano dzięki monopolowi władzy i informacji. Taką morderczą prowokacją był tzw. pogrom kielecki, w którym dla dobra Rosji i jej polskiej agentury oraz w celu dywersji w Palestynie zamordowano około 40 niewinnych Żydów i kilku Polaków. Wielu Żydów z NKWD i UB ponosi współodpowiedzialność za ich śmierć, ale może jeszcze więcej ponosi współodpowiedzialność za kłamstwo o przyczynach tej śmierci. Przykładem niech tu będą bracia Bermanowie:

Mieczysław, funkcjonariusz komunistyczny najwyższego kręgu, jest odpowiedzialny przynajmniej za bierność w trakcie mordu oraz sfałszowanie śledztwa i rozprawy sądowej, w wyniku, której zamordowano kilka niewinnych osób;

Adolf, działacz lewicy syjonistycznej, jest odpowiedzialny za ukrywanie prawdy o sowieckim mordzie na Żydach, uznając to za korzystne dla dobra narodu żydowskiego. Odpowiedzialność ta rośnie wraz z utrzymywaniem przez środowiska żydowskie oskarżenia za mord pod adresem Polaków i obejmuje coraz to nowe kręgi żydowskie na całym świecie. Propaganda żydowska, do chwili obecnej wykorzystując prowokację NKWD, staje się zależna od utrzymywania zmowy milczenia przez władze Rosji. Na temat prowokacji kieleckiej napisano wiele, jej poświęcona jest świetna książka Krzysztofa Kąkolewskiego, więc zacytuję tylko (za "Gazetą Wyborczą" z dnia 5 lipca 2000 r.) fragmenty relacji oficera Informacji Wojskowej Michała Chęcińskiego. Ten polski Żyd, który uciekł na Zachód, podaje informacje, które osobiście zebrał wbrew oficjalnie prowadzonemu śledztwu:

"Autor poniższego tekstu zdołał zebrać informacje świadczące, że organizatorami pogromu byli sowieccy doradcy służb specjalnych w Polsce. /.../

Edwarda (Eda) Lewkowicz-Ajzenman w latach 1945-46, jako pracownica kancelarii tajnej WUBP w Kielcach, miała dostęp do wszystkich niemal tajemnic Urzędu. W rozmowie, którą odbyłem z nią w 1971 r. powiedziała, że podczas pogromu, kiedy wiele osób dobijało się do Władysława Sobczyńskiego z prośbą o pomoc, była świadkiem jak płk Szpilewoj, sowiecki doradca WUBP, niemal bez przerwy siedział przy telefonie WCz (specjalna linia telefoniczna, której nie można było podsłuchiwać), rozmawiając z Moskwą. Słyszała jego słowa, że otrzymał ścisłą instrukcję, by w żadnym razie nie ingerować w wydarzenia. /.../ Dopiero po procesie próbowałam sobie wyjaśnić, dlaczego nie próbowano ustalić, kto wywiózł dziecko, ale ograniczono się do sądzenia bezpośrednich uczestników mordów. Nawet nie wezwano w charakterze świadka matki dziecka, choć była ona przez organa bezpieczeństwa nieraz przesłuchiwana, podobnie jak jej chłopczyk (Henryk). Matkę i wywiezione dziecko przesłuchiwali zresztą doradcy radzieccy. Byłam przy tym przesłuchaniu.

- Dlaczego doradcy właśnie w tym przypadku tak się zaangażowali, a podczas pogromu byli tak bardzo bierni? Kto z doradców był obecny przy przesłuchaniu tej kobiety?

- O ile się nie mylę, Michaił Diomin. Szefem doradców był mjr Szpilewoj.

Władysław Gomułka domagał się powołania na świadków obecnych wówczas w Kielcach radzieckich oficerów. Żądanie to wycofano na życzenie "czynników radzieckich". A byłoby kogo przesłuchiwać. Szefem Wydziału Informacji Wojskowej w Kielcach był płk Antoni Frankowski, radziecki Polak, jego zastępcą, choć formalnie doradcą, był płk Szpondarowski. Doradcą Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa był płk Szpilewoj. Komendantem Garnizonu w Kielcach był płk Kupsza - także oficer radziecki. Zarówno Szpondarowski, Szpilewoj, Kupsza, jak i wspomniany wcześniej Diomin, wkrótce po pogromie Polskę opuścili. /.../ O roli majora (później pułkownika) Władysława Sobczyńskiego, ówczesnego szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach, pisano już wiele. Jego nazwisko brzmiało Spychaj, przed wojną był członkiem Komunistycznej Partii Polski i należał do tzw. wojskówki, której głównym zadaniem była propaganda komunistyczna w wojsku, a także zbieranie informacji wojskowych ważnych dla ZSRR. W czasie wojny Spychaj-Sobczyński znalazł się w ZSRR, przeszedł przeszkolenie w szkole NKWD, po czym został zrzucony na teren Polski ze spadochronem. /.../ O poglądach Sobczyńskiego świadczyć może jego wypowiedź po Marcu 1968 na partyjnym zebraniu emerytów koła Warszawa - Mokotów. Postawił wówczas wniosek, żeby wydać zarządzenie, aby wszyscy żyjący w Polsce Żydzi nosili żółte kamizelki, żeby ich można było rozpoznać z daleka. Zachowanie Sobczyńskiego w czasie pogromu ma kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia, czy pogrom był, czy też nie, prowokacją sowieckich służb specjalnych. Podkreślam - sowieckich, a nie polskich. Tylko osoby dalekie od znajomości mechanizmów działania NKWD, a później KGB, sądzą, że każdy bezpieczniak w Polsce miał bezpośrednią łączność z sowieckimi nadzorcami. Jest bardzo prawdopodobne, że o przygotowaniach do kieleckiej prowokacji nie wiedzieli nawet Stanisław Radkiewicz, wówczas minister bezpieczeństwa publicznego, ani Jakub Berman, członek kierownictwa partyjnego odpowiedzialny za działalność tych organów. /.../ Wśród przysłanych z ZSRR doradców i szefów służb specjalnych w Polsce było dużo sowieckich Polaków. Nieliczni z nich mogli być pochodzenia polsko-żydowskiego, jak prawdopodobnie płk Szpilewoj. Ci ludzie doszli do wysokich stanowisk i rang mimo wielokrotnych antypolskich i antyżydowskich czystek przeprowadzonych w ZSRR w latach 30. i 40. Sterroryzowani i moralnie złamani, byli bezwzględnie posłuszni moskiewskiej centrali. /.../ Nazajutrz po pogromie zjawiło się w Kielcach wielu dziennikarzy krajowych i zagranicznych, próbując wyjaśnić okoliczności pogromu. Wśród rannych i cudem ocalałych ofiar pogromu uwijał się por. Albert (Fajwisz-Alter) Grynbaum, zastępca szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach. W gmachu WUBP miało się odbyć spotkanie uratowanych, potencjalnych ofiar pogromu, z dziennikarzami zagranicznymi. Por. Grynbaum zjawił się tam o wiele wcześniej i apelował do zebranych, żeby nie ujawnili, jak haniebnie zachowała się milicja i wojsko, bo wykorzysta to antysemicka reakcja. Większość świadków pogromu uległa namowom Grynbauma. W tajnym sprawozdaniu przesłanym 6 czerwca 1946 r. do MBP por. Grynbaum stwierdził, że podczas pogromu znajdował się w budynku przy ul. Planty 7 i był świadkiem mordów i rabunków dokonywanych przez milicjantów i wojskowych. Stwierdza on, że przed budynkiem, w którym mordowano Żydów, przez pewien czas znajdował się płk Szpilewoj, który rozkazał Grynbaumowi miejsce pogromu opuścić, co ten też uczynił. O postawie Sobczyńskiego, który był jego bezpośrednim przełożonym, Grynbaum pisze: "Od majora Sobczyńskiego dowiedziałem się, że robotnicy z huty Ludwików zbierają się celem pójścia na Planty. Major Sobczyński zadzwonił do PPR, nie wysyłając wojsk dla obstawy ulic, co uniemożliwiłoby dopływ nowych sił do tłumu stojącego już przed gmachem..." (Kąkolewski ujawnił, że rzekomi robotnicy byli komunistyczną bojówką - przyp. KW). Nie ulega wątpliwości, że Grynbaum wiedział wiele, jeżeli nie za wiele, o kulisach pogromu. Miał liczną agenturę wśród mieszkańców Kielc i zapewne próbował po pogromie ustalić wiele zagadkowych szczegółów, co należało zresztą do jego obowiązków służbowych. Kolegą Grynbauma z czasów wojny domowej w Hiszpanii był Henryk Ochin, zięć prezydenta Kielc, funkcjonariusz Komitetu Miejskiego PPR. W połowie sierpnia 1946 r. Grynbaum i Ochin zostali wezwani do Warszawy. Grynbaum miał zostać kurierem dyplomatycznym, a Ochin przejść do jakiejś centralnej instytucji. Od wyjazdu wszelki ślad po nich zaginął. /.../ I jeszcze jedna dziwna historia. Wszystkie sprawozdania z pogromu - a także uzasadnienie wyroku na osoby oskarżone o udział w nim - potwierdzają, że wśród zabitych byli dwaj Polacy. Nikt wówczas nie próbował wyjaśnić, kim byli ci ludzie, i w jakich okolicznościach zginęli przed budynkiem przy ul. Planty 7.

Kielce 1946 a sprawa Slansky`ego W latach 1951-52 w Czechosłowacji aresztowano i osądzono w tzw. sprawie Slansky`ego grupę przywódców komunistycznych. Większość otrzymała wyroki śmierci. Wśród 14 aresztowanych 11 było pochodzenia żydowskiego. Oskarżono ich o działanie na rzecz "amerykańskiego imperializmu i światowego syjonizmu" (w tym samym czasie w Polsce aresztowano agenta KGB Noela Fielda). Grupa czeskich uciekinierów, którzy w latach wojny znaleźli azyl w Szwajcarii, również korzystała z pomocy Fielda. W 1950 roku zostali oni aresztowani przez czeską służbę bezpieczeństwa. Wśród aresztowanych był Pawlik, czeski Żyd, komunista. X Departament MBP aresztował więc wszystkich, którzy w czasie wojny znajdowali się w Szwajcarii i po wojnie wrócili do Polski. Wśród aresztowanych była Tonia Lechtman, która znała Pawlika z okresu wspólnej niedoli w Szwajcarii. /.../ Pewnego dnia w celi śledczej zjawili się oficerowie czechosłowackiej służby bezpieczeństwa. Dziwna była nie ich wizyta, lecz pytania, które zadawali. Oto relacja pani Lechtman:

"...Czesi przyjechali z konkretnymi pytaniami i wszystkie dotyczyły kwestii żydowskiej. Czy Pawlik był syjonistą, względnie Żydem poczuwającym się do swej narodowości, czy myśmy rozmawiali na tematy żydowskie, czy on mnie pytał o pogrom w Kielcach. /.../". Skąd i po co czescy oficerowie śledczy wygrzebali nagle sprawę pogromu kieleckiego? Tylko sowieccy doradcy mogli obmyślić taki horrendalny scenariusz i próbowali połączyć jakoś z pogromem kieleckim sprawę Slansky`ego. Był on wszak oskarżony o działanie na rzecz światowego syjonizmu, a pogrom przyczynił się do masowego exodusu Żydów z Polski. Wielu z nich emigrowało do Izraela. Tragiczne wydarzenia kieleckie mogły być dla nich dowodem, że jedynym miejscem na świecie, gdzie Żydom nie grożą prześladowania, jest Izrael. To na pozór nieistotne przesłuchanie pani Lechtman przez czeskich oficerów śledczych jest najlepszym potwierdzeniem, że w którymś z archiwów KGB znajduje się solidna dokumentacja w sprawie pogromu kieleckiego. /.../ Wiadomo, że sowieccy doradcy UB w Kielcach na bieżąco informowali Moskwę o przebiegu pogromu. Jest zatem pewne, że pogrom kielecki, który miał daleko idące implikacje międzynarodowe, musi być solidnie udokumentowany w jednej z teczek przechowywanych w archiwum rosyjskiej służby bezpieczeństwa. Fakt, że pięć lat po pogromie przesłuchiwano na ten temat Tonię Lechtman, wskazuje na słuszność tego przypuszczenia. Po wielu latach od czasu zbrodni, Elie Wiesel i polscy komuniści oskarżają o nią mieszkańców Kielc. Ta współpraca w antypoloniźmie jest tym bardziej oburzająca, że już w miesiąc po prowokacji Związek Obrony Niepodległości Polski powiedział o niej całą prawdę:

OŚWIADCZENIE DOTYCZĄCE ZBRODNI KIELECKIEJ Mając jak największą pogardę do wszelkiego rodzaju ciemiężenia Żydów w Polsce - uznając pełną równość praw wszystkich polskich obywateli - głęboko poruszeni okropnością wypadków kieleckich - i wyrażając naszą głęboką sympatię dla polskich Żydów, którzy są ofiarami potwornej polityki "rządu" warszawskiego dążącego do zrealizowania zarówno celów wewnętrznych i zewnętrznych - uważamy, że naszym obowiązkiem jest oświadczyć w imieniu Związku Obrony Niepodległości Polski co następuje:

Zbrodnie popełnione w Kielcach są skutkiem haniebnej prowokacji zaplanowanej przez tajną policję reżimu warszawskiego. To jest nasze najgłębsze przekonanie. Jakkolwiek wszystkie szczegóły tego diabelskiego spisku nie są nam jeszcze znane, doniesienia godnej zaufania amerykańskiej prasy zdają się potwierdzać nasze podejrzenia. Motywy tej polityki reżimu warszawskiego prowadzącej do wypadków kieleckich można streścić następująco:

1. Reżim warszawski pragnie odwrócić uwagę światowej opinii publicznej od kolosalnych problemów z rządzeniem [krajem], ponieważ nie opiera się on na woli większości Narodu Polskiego, lecz na potędze tajnej policji i ogromnej sowieckiej armii okupacyjnej. Gdy opinia publiczna krajów demokratycznych zaczyna zdawać sobie sprawę z nadużyć i oszustw, których dopuszcza się prosowiecki reżim warszawski, wspominając tylko ostatnie sfałszowane referendum, władze warszawskie sprowokowały mord kielecki i konsekwentnie pokazywały się jako obrońcy społeczności żydowskiej, aby stworzyć pozory, iż są obrońcami demokracji.

2. Reżim warszawski, od swego powstania, usiłował usunąć wszystkich Żydów z Polski. Polityka gettyzacji była prowadzona dokładnie według wzorów hitlerowskich. Polscy Żydzi, a szczególnie ci, którzy zostali repatriowani z Sowieckiej Rosji, są przymusowo osiedlani w odosobnionych terenach, na przykład na Dolnym Śląsku, gdzie pozostają izolowani od społeczności chrześcijańskiej. Dziesiątki tysięcy polskich Żydów zostało wbrew ich woli przewiezionych do Szczecina, gdzie trzymani są w zamkniętych obozach i zmuszani do pracy przy budowie portu i sowieckich urządzeń wojskowych. Podczas gdy sparaliżowano wolność słowa prawdziwie demokratycznej polskiej prasy, organy paru antysemickich grup są nie tylko tolerowane przez reżim, ale cieszą się jego specjalnymi względami. Wszystko to zostało metodycznie zaplanowane przez prosowiecki reżim warszawski, którego celem jest zmuszenie Żydów do opuszczenia Polski.

3. Reżim warszawski otrzymuje rozkazy z Moskwy i działa ściśle według nich, ma dobre powody, aby trzymać się tego rodzaju polityki: używa ich jako sposobu, aby spowodować kłopoty rządowi brytyjskiemu w sprawie Palestyny oraz żeby zaostrzyć konflikt polityczny na Bliskim Wschodzie, podsycając antagonizm żydowsko-arabski. To właśnie w tym celu reżim warszawski dąży do wypchnięcia do amerykańskiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej w Niemczech i Austrii resztek społeczności polskich Żydów, którym udało się uniknąć masakry z rąk hitlerowców. Honor i dobre imię Polski i Polaków, którym tysiące polskich Żydów zawdzięcza ratunek w okresie zbrodniczej okupacji nazistowskiej, żądają, aby zbrodnia kielecka została całkowicie pomszczona. Jednak ukaranie winnych musi przede wszystkim dotyczyć tych, którzy ukartowali kielecką prowokację, należy do końca obnażyć zbrodniczą działalność tajnej policji reżimu warszawskiego, która nie tylko tolerowała, lecz - powiedzmy to jasno - przygotowała morderców. /.../ Podpisali: Henryk Aszkenazy, Oskar Halecki, Michał Kranc, Leopold Obierek, Zdzisław Roehr, Marian Dąbrowski, Władysław Korsak, Henryk Landau, Zygmunt Protessewicz, Stanisław Strzetelski, Józef Frejlich, Kazimierz Kranc, Jan Lechoń, Rudolf Rathaus, Kazimierz Wierzyński - Nowy York, 7 lipca 1946 r.

Prowokacja Jurczyka "Solidarność" była największym i najpiękniejszym ruchem społecznym w nowoczesnej historii [Europy]. Zdolność Polaków do Solidarności zachwyciła świat i zaczęto o niej mówić jako o czwartej cnocie chrześcijańskiej, obok Wiary, Nadziei i Miłości. Wrogowie Solidarności starali się ją "podzielić i zniszczyć". Jako jednego z narzędzi wytwarzania podziałów użyli antysemityzmu. Gdy zbliżał się czas rozprawy z "Solidarnością", na wiecu w Trzebiatowie [w 1981 roku] padły słowa mające ją skompromitować. Marian Jurczyk, wiceprzewodniczący Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego, powiedział wówczas, że Żydzi są wrogami narodu polskiego, że stanowią oni trzy czwarte władz PRL, że w tych władzach jest wielu złodziei, że należy ich powywieszać... Rozpętał się sabat czerwonych czarownic - cała kontrolowana przez komunistów prasa, radio i telewizja przez kilka dni zasypywała społeczeństwo fragmentami tego przemówienia. Prokuratura podjęła śledztwo w sprawie "nawoływania do nienawiści".

Dzisiaj, dzięki ustawie o lustracji, już wiemy, że tego aktu zdradzieckiej dywersji przeciw "Solidarności" Jurczyk dokonał jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa. Komuniści potrzebowali pretekstu do ożywienia antypolskich fobii na Zachodzie. Napisałem wówczas do Komisji Krajowej "Solidarności" list, z żądaniem ukarania Jurczyka, ponieważ "publiczna, rasistowska wypowiedź wysokiego funkcjonariusza obciąża cały Związek." Jurczyk bronił się twierdzeniem, że nie wzywał do wieszania ... komunistów. Członkowie KK, nie rozumiejąc prowokacji i naiwnie mniemając, że ich obowiązkiem jest jedność, gdy komuniści podjęli przeciw Jurczykowi dochodzenie prokuratorskie, odmówili zajęcia się sprawą.

O Kielcach `46 w "Tygodniku Solidarność" Trzy tygodnie później do "Tygodnika Solidarność", w którym pracowałem jako sekretarz redakcji, zatelefonował z Londynu (bodajże z budki ulicznej) bardzo zdenerwowany Eugeniusz Smolar, który był w tym czasie kierownikiem sekcji polskiej Radia BBC. Chciał pilnie rozmawiać z Tadeuszem Mazowieckim, który był redaktorem naczelnym "TS". Niestety, Mazowiecki przebywał w tym czasie w Laskach pod Warszawą i nie było z nim kontaktu. Smolar zdecydował się więc na przekazanie ważnej i poufnej wiadomości mnie. Powiedział, że w najbliższych dniach rozpocznie się na Zachodzie kampania propagandowa przeciw "Solidarności" na podstawie oskarżenia jej o antysemityzm. Namawiał gorąco, byśmy prędko zaczęli coś w tej sprawie robić. Od razu pobiegłem po radę do Adama Kerstena, którego uważałem za jednego z najbardziej uczciwych, znanych mi osobiście Polaków pochodzenia żydowskiego. Ostrzeżenie Smolara było dla Adama tak wiarygodne, że przejął się bardzo. Zaraz jednak powiedział, że trzeba opinii publicznej na Zachodzie uświadomić, kto tę kampanię współorganizuje i komu ma ona służyć. Po namyśle zwrócił się do żony mówiąc: "Krystyna, napisz o pogromie kieleckim." Zaskoczona Kerstenowa zapytała: "Ale co ja mam napisać?". "Że to była prowokacja" - odpowiedział Adam. Telefonowałem do Krystyny Kerstenowej co kilka godzin błagając, by postarała się skończyć pracę przed złożeniem numeru. Dnia 1 grudnia przyniosła artykuł do redakcji. Pobiegłem z nim do cenzury, a następnie do drukarni, gdzie namówiłem drukarzy na wrzucenie śródtytułów: "Pogrom był prowokacją" i "Kim byli prawdziwi sprawcy?". Był to sensacyjny na ówczesne warunki tekst, w którym po raz pierwszy publicznie i w masowym nakładzie padło oskarżenie UB i NKWD o zorganizowanie akcji antysemickiej. Dzisiaj jego treść jest już nieważna, ale wtedy chodziło o ostatni akapit: "Zniknęła niemal całkowicie mniejszość żydowska /.../. Wygasał też antysemityzm, choć próbowano go sztucznie reanimować w 1956 r., w 1968 r., dziś także. Jątrzącą i mającą dzielić społeczeństwo broń kieruje się nie przeciw Żydom, których jest tak niewielu, ale przede wszystkim przeciw tym Polakom, którzy, nie ważne, z jakich grup etnicznych się wywodząc - są przeciwnikami politycznymi." W tydzień po ukazaniu się tego artykułu komuniści wprowadzili stan wojenny. Dopiero po latach dowiedziałem się, że nasza papierowa barykada okazała się całkowicie bezskuteczna. Kampania przeciw "Solidarności" i wolności w Polsce już rozpoczęła się. Jeżeli wkrótce osłabła i stała się słabo słyszalna, to już nie dzięki "Tygodnikowi Solidarność", a dzięki sympatii opinii publicznej Zachodu, prezydenta Ronalda Reagana i premier Margaret Thatcher, dla mordowanej Solidarności. Obecnie, z powodu "sprawy Jedwabnego", Polska jest atakowana podobnie jak 20 lat temu. Teraz mamy jednak względną wolność, a więc możliwość obrony przed dywersyjnymi działaniami służb specjalnych Rosji, których celem jest podważenie niepodległości Polski."Żydzi precz" w Kielcach 1996 Uznając potrzebę zaprezentowania przez "Solidarność" pozytywnego stosunku do Żydów i odrzucenia antysemityzmu rozpowszechnianego przez komunistyczne władze PRL, brałem udział w organizowanych przez podziemną "Solidarność" obchodach 40-lecia Powstania w Getcie Warszawskim i w innych inicjatywach polsko-żydowskich w okresie stanu wojennego. Namawiałem Wałęsę do poparcia kandydatury Elie Wiesela do pokojowej nagrody Nobla i do nawiązania stosunków z izraelską centralą związkową Histadrut. Po 1989 roku cieszyłem się z jego wizyty w Izraelu i z przyjazdu prezydenta Herzoga do Polski. Byłem przekonany, że obchody pięćdziesiątej rocznicy Powstania w Getcie, z udziałem premiera Izchaka Rabina, oznaczały ostateczne pojednanie między Polakami i Żydami. Na uroczystości w pięćdziesiątą rocznicę pogromu kieleckiego zdecydowałem się pojechać dlatego, by osobiście przeżyć atmosferę tego pojednania. Choć do władzy wrócili komuniści (jako "socjaldemokraci") i gospodarzem miał być premier Cimoszewicz, nie obawiałem się niczego, ponieważ ze strony żydowskiej zapowiedział swój przyjazd Wiesel - przyjaciel Wałęsy od czasu ich wspólnej wizyty w Auschwitz. Przyjechałem do Kielc 7 lipca 1996 roku ok. godz. 6 rano i prosto z dworca udałem się w kierunku ulicy Planty. Na zupełnie pustych ulicach (była to niedziela) widać było tylko policję. Dlatego byłem bardzo zdziwiony, gdy na szczytowej ścianie budynku położonego przy Alei IX wieków Kielc, niedaleko od wejścia na ulicę Planty, zobaczyłem wielki napis: "Żydzi precz". Napis, wykonany czarną farbą na jasnym tynku, musiał być dostrzeżony przez wszystkie osoby dojeżdżające do miejsca uroczystości rocznicowych. Litery były chyba dwumetrowej wysokości, a ponieważ napis był umieszczony dość wysoko nad ziemią, było jasne, że wykonawcy musieli posługiwać się drabiną. Napis, wykonany bardzo starannie, wyraźnymi, prostymi, grubymi literami i bez żadnych zacieków czy zniekształceń, był rozmieszczony na całej szerokości ściany budynku. Malujący musieli więc drabinę kilkakrotnie przestawiać, co wymagało dużo czasu. Gdy wzięło się to wszystko pod uwagę, trudno było sobie wyobrazić, że żaden patrol zabezpieczającej teren policji nie zauważył osób wykonujących ten napis. Dopiero około godziny siódmej rano, gdy ekipy telewizyjne zdążyły go sfilmować, napis został zamalowany, choć tak niestarannie, że nadal był czytelny.

Rozmowa przed bramą kieleckiego kirkutu Dziwne wrażenie wywołane napisem nie minęło w trakcie kilkugodzinnych uroczystości wokół domu przy Plantach i dawnej synagogi. Przykro zaskoczył mnie Wiesel, który gwałtownie zaatakował Kielczan, uznając ich winnymi pogromu. Jeszcze dziwniejsze było chwalenie Cimoszewicza i ujawnienie, że obiecał on Wieselowi usunięcie krzyża, zwanego papieskim, z terenu "żwirowni" przy Muzeum Auschwitz. Po uroczystościach w centrum miasta delegacje uczestniczące w obchodach zostały przewiezione autokarami na ulicę Kusocińskiego, przy której położony jest cmentarz żydowski. Po przejeździe autokarów ulica Kusocińskiego została przez policję zamknięta dla ruchu.. Widziałem to wszystko dokładnie, dlatego, że całą długą drogę pokonałem pieszo. Na miejscu zobaczyłem, że jedynego, wąskiego wejścia na cmentarz żydowski pilnuje funkcjonariusz w cywilu kontrolujący wchodzących. Przed wejściem na cmentarz znajdowało się wielu mundurowych funkcjonariuszy policji oraz cywilów wyglądających na funkcjonariuszy UOP. Widać też było kilku funkcjonariuszy Mosadu - ubranych w niebieskie kurtki. W momencie, gdy wszystkie delegacje weszły na cmentarz i rozpoczęły się modlitwy, na chodniku przed bramką wejściową pojawiła się grupa ok.10 młodych ludzi w wieku mniej więcej od 15 do dwudziestu kilku lat. Kilku z tych chłopców miało na sobie podkoszulki z polskim godłem narodowym i dużym napisem Polska. W pierwszej chwili ich obecność, choć dziwna, nie wydała mi się jakimkolwiek zagrożeniem, ponieważ stojąc i kręcąc się w grupach po 2-3 osoby, nie wydawali się oni być zorganizowani. Dopiero, gdy przechodząc obok jednej z tych grupek usłyszałem ordynarne i agresywne komentarze antyżydowskie, ich obecność zaniepokoiła mnie i zacząłem ich obserwować. Gdy zorientowałem się, że stanowią porozumiewającą się między sobą grupę, zdecydowałem się przeprowadzić z nimi rozmowę. Przechodzący obok operator Polskiej Kroniki Filmowej, który usłyszał ich słowa, zaszokowany zaczął rejestrować obraz. Oto spisane z taśmy magnetofonowej rozmowy z młodymi kielczanami, kilka metrów przed wejściem na cmentarz żydowski na Pakoszu:

Młody człowiek: Dlaczego ma się to odbywać? Co to za rocznica? Nie powinni upamiętniać tego, powinni się ludzie cieszyć, że coś takiego się stało w Kielcach. Krzysztof Wyszkowski: A dlaczego?

Nie lubimy Żydów. A to znaczy, że pan uważa, że trzeba ich zabijać?

Tak. A mógłby się pan, chociaż przedstawić?

Nie. A czego się pan boi?

Po co? Pan głosi poglądy skrajne. Żeby można o tym napisać, że jest taki mieszkaniec Kielc, że tak myśli...

No, bardzo proszę. No to może pan przedstawić się?

A po co? No, proszę, ja mam imię i nazwisko, pan też chyba.

To nie ma żadnego znaczenia. Takich ludzi jak ja, jest w Kielcach bardzo dużo. A ile pan ma lat, jeśli można wiedzieć?

18. A skończone, czy...

Tak. To jest pan pełnoletni?

Tak.I mógłby pan odpowiadać za to, co pan mówi?

Tak.

Inna rozmowa w tym samym miejscu:

KW - Panowie też się krępujecie powiedzieć coś otwarcie? A o czym?

O tej uroczystości i waszym stosunku do niej. Też uważam, że nie powinna się odbyć.

A dlaczego? Po prostu to są moje własne poglądy. I wiele osób na pewno je podziela.

A jak wiele osób podziela, jak pan sądzi? Nie wiem, myślę, że dużo.

A czy pan jest pełnoletni? Nie.

Czy w pańskiej grupie są ludzie pełnoletni? Tak.

I mają podobne poglądy? Tak.

A mógłby mnie pan spotkać z kimś, kto jest pełnoletni, bo pan się orientuje, że pan nie bierze odpowiedzialności za to, co pan mówi? No, teraz jestem zorientowany.

Następna rozmowa w tym samym miejscu:

KW - Proszę mi powiedzieć, dlaczego z kolegami przyszliście wobec tego? Nie wiem. Obejrzeć, zobaczyć.

Ale tutaj zgromadzili się Żydzi z całego świata, żeby obchodzić uroczystość... Mogę jeszcze raz ich zastrzelić.

Zamordowano ludzi, a pan się z tego śmieje? Ja się z tego nie śmieję.

Może pan się śmiać z czyjejś śmierci, z cudzego nieszczęścia? Ja się z tego nie śmieję.

A pański kolega mówił, że można by ich zabić. Ja się z tego cieszę.

Czy pan jest faszystą? Nie. Nacjonalistą.

Nacjonaliści to tacy, którzy chcą zabijać innych ludzi? Nie. Tylko nie chcą narodu oddawać innemu narodowi. A po co mi tu Żyd? Żydzi nami rządzą? Najlepszym dowodem jest ta synagoga błękitna. Niemcy nie przepraszali Żydów.

Ależ tak, przepraszali. Przepraszają, przepraszają i jeszcze im mało.

Młodzi ludzie, z którymi rozmawiałem, powoli rozgadywali się i miałem nadzieję, że uda mi się dowiedzieć czegoś o ich organizacji i kierownictwie. Niestety, w tym momencie zauważyłem, że począł między nimi krążyć starszy, szczupły mężczyzna w czarnym garniturze, który po cichu i kącikiem ust wydawał polecenia: "Nie rozmawiajcie z nim". Podszedłem do niego i zapytałem kim jest, ale odmówił podania swego nazwiska i funkcji.

Rozmowa z mężczyzną w czarnym garniturze:

KW - Pan jest może wychowawcą tej młodzieży? Odp.: - Poniekąd.

Mógłby się pan przedstawić? A koniecznie?

Bardzo proszę, jako wychowawca bierze pan jakąś odpowiedzialność za tę młodzież. A czy ta młodzież coś nie tak powiedziała?

Pytamy się po prostu pana, bo pan widzę ma tutaj... cieszy się jakimś uznaniem wśród tej młodzieży, więc myślałem, że pan jako wychowawca się przedstawi, żeby było wiadomo, kto ich wychowuje. Wychowują ich nauczyciele kieleccy, myślę, nie gorzej od nauczycieli z całej Polski.

Czy pan jest nauczycielem? Tak, jestem nauczycielem.

Czynnym nauczycielem w szkole? Tak, czynnym nauczycielem.

l jakie jest pana zdanie na temat zdania tych młodych ludzi? No, nie słyszałem, przyszedłem tu w ostatniej chwili, bo panowie, no nie wiem, jakie pytania zadawali...

Pytamy się, dlaczego tu przyszli i co przeżywają tutaj obserwując tę uroczystość.

Młody głos wtrąca się do rozmowy: Polska powinna być dumna z powodu Kielc, to co się stało 50 lat temu. "Wychowawca" nie reaguje i mówi dalej:

Nie, ja myślę, że tego typu stwierdzenia są typowo przekorne, jeżeli chodzi o młodzież, na pewno niewiele, myślę, na dzień dzisiejszy słyszeli na ten temat... natomiast różne były powody tego w przeszłości, że nie znajdowało się to w programach szkół naszych, natomiast myślę, że od tego roku łącznie z kuratorem kieleckim złożyliśmy program również wychowania i godzin lekcji poświęconych tej tematyce. Ja myślę, że to będzie owocować w przyszłości, zresztą uważam, że między innymi te uroczystości, znaczy nie tylu osób, tylu różnych, którzy przyszli pokłonić się, no będzie na pewno tych młodych ludzi skłaniać do refleksji w przyszłości. Będą oni to na pewno pamiętać.

A pan ma własne zdanie na ten temat? Oczywiście.

Jakie jest pana zdanie? Moje zdanie jest podobne jak wypowiadał dzisiaj prezydent miasta.

Skąd się bierze to zjawisko, że w Kielcach małe dzieci i tutaj chłopcy poniżej 18-tu lat, jak mówią, głoszą hasła narodowosocjalistyczne, antysemickie, faszystowskie? Wie pan co, niech... ja bym bardzo prosił, żeby nie utożsamiać tych haseł i tej młodzieży tylko z Kielcami. /.../"

W tym momencie zauważyłem, że funkcjonariusz pilnujący wejścia nagle opuścił swój posterunek i kilka grupek tych młodych ludzi zaczęło przenikać na cmentarz. Poszedłem za nimi i z przerażeniem zrozumiałem, że na cmentarzu, wśród ludzi stojących przy grobach, znajduje się już więcej polskich chuliganów. Nie rzucali się w oczy tak bardzo, jak ich młodsi koledzy w podkoszulkach z symbolami narodowymi, ale łatwo można było ich rozpoznać po hałaśliwym zachowaniu i obelżywych komentarzach kierowanych w stronę uczestników uroczystości.. Udało im się już wmieszać pomiędzy tłum starych Żydów uczestniczących w zbiorowej modlitwie. Chuligani w tym czasie głośno się śmiali i potrącali modlących się. Dopiero w tej chwili zrozumiałem, że w każdej chwili może dojść do skandalicznej awantury o międzynarodowym zasięgu. Wybiegłem z cmentarza i zwróciłem się do mundurowych funkcjonariuszy policji z prośbą o natychmiastową interwencję. Policjanci z całym spokojem odmówili, wskazując, że ze swymi obserwacjami powinienem udać się do komendy policji położonej w odległym centrum miasta. Nie widząc innego wyjścia zwróciłem się do cywilnych funkcjonariuszy UOP, którzy zresztą przez cały czas obserwowali zajście, nie reagując na nie w najmniejszy sposób. Powiedziałem im, że domagam się, by natychmiast zawiadomili swoje dowództwo o mającej miejsce agresji antyżydowskiej. Tajniacy jednak odmówili jakichkolwiek działań wmawiając mi, że są prywatnymi osobami. W tym momencie zacząłem na nich krzyczeć żądając, żeby natychmiast zawiadomili swoje dowództwo, że może tu w każdej chwili dojść do użycia przemocy, że jeżeli dowództwo nie wyda natychmiastowego rozkazu usunięcia chuliganów z cmentarza, to oskarżę ich publicznie o udział w zorganizowanej prowokacji antysemickiej. Tym razem funkcjonariusze posłuchali moich żądań, odsunęli się o trzy kroki i rozpoczęli porozumiewanie się przez radio, jak się domyślałem, z dowództwem. W kilka minut później widziałem, jak inni cywilni funkcjonariusze szybko i sprawnie wyprowadzają chuliganów z terenu cmentarza. Młodzież zachowywała się całkowicie potulnie i wkrótce nie było po niej śladu.

"Kurator" z SdRP i moskiewski ślad Wszystko to było tak niespodziewane, tak okropne i stało się tak szybko, że nie pozostawiło czasu na zastanowienie, jak mogło w ogóle do tych wydarzeń dojść. Po zakończeniu uroczystości znajoma z Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej zaproponowała mi podwiezienie autokarem do Warszawy. Po drodze zajechaliśmy do Urzędu Wojewódzkiego, gdzie odbywało się przyjęcie dla premiera i gości. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu natknąłem się tam na mężczyznę w czarnym garniturze, który wydawał się kierować młodzieżą pod cmentarzem. Tym razem na moje pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kuratorem oświaty. Ponieważ spieszyliśmy się do Warszawy, a "kurator" nie chciał ze mną rozmawiać, niczego więcej wówczas się nie dowiedziałem. Dopiero niedawno, będąc w Kielcach, zdecydowałem się go poszukać. Okazało się, że nigdy nie był kuratorem, a tylko szkolnym nauczycielem historii. Możliwe, że znał osobiście chuliganów, którzy przy całej swojej demonstrowanej agresywności, ulegali mu z zadziwiającym posłuszeństwem. Człowiek ten znany jest w Kielcach ze swej nienawiści do "Solidarności". Jako funkcjonariusz SdRP i radny miejski, był członkiem ścisłego komitetu organizacyjnego obchodów i uczestniczył w przygotowaniach z udziałem sił bezpieczeństwa, mających na celu uniemożliwienie jakichkolwiek incydentów antysemickich. Sprawdziłem, że całe wydarzenie nie mogło odbyć się bez stworzenia chuliganom sprzyjających warunków ze strony organizatorów i władz. Już na kilka lat wcześniej władze polityczne, policyjne i służb bezpieczeństwa w Kielcach rozpoczęły gruntowne ćwiczenia, z udziałem izraelskiej służby bezpieczeństwa, mające na celu wyeliminowanie jakiejkolwiek możliwości zdarzenia się ekscesów antyżydowskich podczas wizyt grup zorganizowanych. To szkolenie i odpowiednia organizacja spowodowały, że nigdy do żadnego incydentu, ani nawet zagrożenia takim incydentem nie doszło. Również przed obchodami w 1996 roku powołany został specjalny komitet organizacyjny, który, ze względu na wyjątkowość wydarzenia, szczególnie uważnie przygotował ochronę uroczystości przez policję, Urząd Ochrony Państwa i służby miejskie. Podejście pod cmentarz i wkroczenie nań sporej grupy młodych ludzi, wyróżniającej się w rażący sposób swoim strojem i zachowaniem, nie było możliwe bez wiedzy i przyzwolenia ze strony organizatorów. Władze musiały wiedzieć o radykalnie wrogim nastawieniu tej grupy wobec Żydów i przez pozostawienie im swobody działania, musiały wyrazić zgodę na zakłócenie uroczystości żałobnych. Ta wiedza i zgoda musiała też obejmować wydarzenia potencjalne, do których nie doszło tylko na skutek mojej wyprzedzającej interwencji. Bez tej interwencji, logiczny rozwój wypadków, który mogę sobie wyobrazić na podstawie obserwacji zachowania grupy chuliganów, polegałby na przejściu, od słownego znieważania i obelżywego śmiechu i potrącania, do popychania i bicia starych i często kalekich Żydów. W wypadku interwencji obecnej tam również grupy kilkunastoletniej młodzieży żydowskiej i uzbrojonych w broń palną agentów Mosadu, doszłoby do wybuchu bójki i awantury nad grobem 42 osób zamordowanych w 1946 roku. Ponieważ kumulacja wydarzeń następowała w trakcie śpiewania przez kantora modlitwy za zmarłych, a kilku chuliganów ubranych było w "polskie stroje reprezentacyjne", doszłoby do utrwalenia w kamerach video, posiadanych przez wielu Żydów, absolutnie skandalicznego i kompromitującego dla Polski obrazu rzekomo spontanicznej agresji antysemickiej. Cały świat ze zgrozą zobaczyłby na własne oczy, że po pięćdziesięciu latach nic się w Polsce nie zmieniło. Dowodem na zorganizowany charakter tej prowokacji jest fakt, iż w trakcie wcześniejszych uroczystości, w obecności paru tysięcy mieszkańców Kielc, policja i służby bezpieczeństwa nie dopuściły do pojawienia się żadnej agresywnej lub prowokacyjnej grupy. W uroczystościach na Pakoszu brały udział wyłącznie osoby przybyłe autokarami i organizatorzy i na ich tle "narodowe" stroje napastników nie miały pozostawiać żadnych wątpliwości, kim oni są. Mimo mojej interwencji i wyprowadzenia prowokatorów z cmentarza, telewidzowie zobaczyli filmową relację z Kielc z udziałem "polskich nazistów" i sprawa ta wywołała bardzo krytyczne komentarze. Antypolska prowokacja udała się więc, przynajmniej częściowo. Związki postkomunistów z Socjaldemokracji RP z młodzieżowymi formacjami antysemickimi były wykazywane już np. w 1994 roku, gdy tygodnik "Wprost" ujawnił, że Bank "Posnania", w którego Radzie Nadzorczej zasiadał poseł Janusz Zemke, specjalista SdRP od zadań tajnych i służb specjalnych, finansuje Janusza Bryczkowskiego, który na specjalnie organizowanych obozach indoktrynował młodzież w duchu antysemickim i szkolił ją do używania przemocy. Bryczkowski prowadził interesy w Rosji i oficjalnie współpracował z rosyjskim faszystą Żyrynowskim, który przyjechał nawet na jego zaproszenie do Polski. Żyrynowski znany jest ze skrajnie agresywnych ataków antysemickich, które spowodowały, że np. Francja i inne kraje odmówiły mu prawa wjazdu na swoje terytorium. Obecnie Żyrynowski przedstawia się jako syn polskiego Żyda, którego cała rodzina zginęła w Holokauście i jako człowiek głęboko identyfikujący się z ofiarami Zagłady. Jest to przemiana typowa dla

Heil Hitler w Auschwitz 1996 W dniu 6 kwietnia 1996 roku Polska Organizacja Narodowa pod kierownictwem Bolesława Tejkowskiego przeprowadziła nazistowską manifestację na terenie obozu w Oświęcimiu. Do manifestacji doszło pomimo odmownej decyzji kierownictwa Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz władz miasta Oświęcimia. Zakazy zostały uchylone przez wojewodę bielskiego Marka Trombskiego, funkcjonariusza SdRP. Wojewoda twierdził, że "uległ naciskom narodowców, którzy zagrozili, że w razie odmowy może dojść do manifestacji 16 bm., kiedy w Oświęcimiu odbywać się będzie Marsz Żywych, upamiętniający Holocaust." "Opierając się na ustawie o zgromadzeniach nie mógł podjąć innej decyzji, gdyż według jego wiedzy PWN-PSN jest partią działającą legalnie." ("Rzeczpospolita" z dnia 10 kwietnia 1996 r.) Wypowiedzi wojewody były w sposób oczywisty kłamliwe. Jako zwierzchnik władz policyjnych w województwie i osoba urzędowo odpowiedzialna za światowe miejsce pamięci, którym jest Muzeum Auschwitz-Birkenau, na groźbę ataku na młodzież żydowską miał obowiązek zareagować przez użycie sił policyjnych i prokuratury, a nie przez udzielenie zezwolenia na manifestację. Działając wbrew swym obowiązkom, oraz wbrew ustawie o zgromadzeniach, bezpodstawnie uchylił decyzję kierownictwa muzeum i władz miasta Oświęcimia. Decyzji tej z całą pewnością nie mógł podjąć samodzielnie. Ponieważ z góry wiadomo było, że przeforsowana przez władze administracyjne manifestacja nazistowska w KL Auschwitz wzbudzi protesty i potępienie na całym świecie, i ponieważ jego działanie miało charakter bezprawny wobec jedynie legalnych decyzji kierownictwa Muzeum i władz miasta Oświęcimia, więc wojewoda Trombski musiał decyzję tę uzgodnić i uzyskać dla niej poparcie ze strony Leszka Millera, który był w tym czasie jego zwierzchnikiem służbowym jako minister, szef Urzędu Rady Ministrów, oraz zwierzchnikiem partyjnym w SdRP. Należy uznać, że o działaniach na rzecz udzielenia pomocy w organizowaniu nazistowskiej manifestacji w Muzeum Auschwitz-Birkenau poinformowany był i wyraził na nią zgodę prezydent Aleksander Kwaśniewski. Kwaśniewski prowadził w tym czasie aktywną politykę wobec środowisk żydowskich i robił to przy pomocy osób doświadczonych w organizowaniu prowokacji antysemickich - komunistycznych funkcjonariuszy PZPR i Służby Bezpieczeństwa. Gdyby Kwaśniewski nie wiedział i nie akceptował prowokacji z nazistowskim marszem w Auschwitz, to musiałby, chociażby pod presją środowisk żydowskich, zażądać dymisji Millera i Trombskiego i publicznie ich napiętnować. Wszyscy organizatorzy antypolskiej prowokacji w obozie Auschwitz mieli świadomość, kim jest "wódz narodowców", gdyż Tejkowski był dawnym funkcjonariuszem PZPR i agentem SB. Tejkowski rok wcześniej został skazany na osiem miesięcy więzienia, w zawieszeniu na dwa lata, za nawoływanie do waśni narodowych. (W cztery miesiące po prowokacji w Auschwitz, w sierpniu 1996 roku, Tejkowski stanął znowu przed sądem za nawoływanie do waśni narodowościowych w ulotkach rozpowszechnianych w Warszawie. Mimo działania w warunkach recydywy, sąd umorzył postępowanie ze względu na znikome /sic!/ społecznie niebezpieczeństwo czynu.) W tych warunkach udzielenie mu zgody na demonstrację w Muzeum Auschwitz musi być traktowane jako w pełni świadome i bezpośrednie działanie na szkodę państwa i narodu polskiego. Z drugiej strony zadziwiająco zachowały się środowiska żydowskie. Na początku pojawiły się gwałtowne protesty, żądania dymisji osób odpowiedzialnych i doszło nawet do wrzucenia bomby na teren ambasady polskiej w Rzymie. Szybko jednak nastąpiło całkowite wyciszenie tych protestów i zaprzestanie akcji. Wskazuje to na zawarcie poufnego porozumienia między postkomunistami, a liderami organizacji żydowskich. Potwierdzeniem tego może być historia działań organizacji żydowskich w sprawie księdza Jankowskiego Bowiem trochę wcześniej samo milczenie Lecha Wałęsy wobec mniej radykalnego wystąpienia księdza podczas kazania w kościele św. Brygidy, wywołało interwencję Białego Domu, z groźbą odwołania oficjalnego spotkania Clintona z Wałęsą. Gdyby, w przypadku marszu skinów w Auschwitz, nie było porozumienia między środowiskami żydowskimi, a postkomunistami, to doszłoby do zastosowania sankcji dużo surowszych, niż wobec austriackiego polityka Jorga Heidera, gdy zastosowano bojkot międzynarodowy. Skoro za skandal w Auschwitz nie zapłacili postkomuniści, to oznacza, że umówiona została zapłata przez polskie społeczeństwo. Sprowokowanie nazistowskiej manifestacji w Muzeum Auschwitz okazało się najwybitniejszym aktem propagandy antypolskiej od czasu pogromu kieleckiego w 1946 roku i zostało po 50 latach odczytane przez światową opinię publiczną jako naoczne, pełne potwierdzenie polskiej winy za ten pogrom, oraz dowód trwania zdziczenia moralnego Polaków do chwili obecnej. Prowokacja została zorganizowana w sposób precyzyjny, dzięki czemu wokół skinów był obecny tłum odpowiednio wcześnie zawiadomionych dziennikarzy prasy i telewizji z całego świata. Utrwalony przez nich obraz najbardziej jaskrawego, symbolicznego i ohydnego aktu zbezczeszczenia przez Polaków miejsca świętego dla całej ludzkości, stał się materiałem filmowym stale rozpowszechnianym przez telewizje na całym świecie. Dzięki temu obraz młodego Polaka podnoszącego rękę w geście nazistowskiego pozdrowienia pod bramą obozową z napisem "Arbeit macht frei" został zaprezentowany światowej opinii publicznej jako symbol współczesnej Polski. Zapewne nigdy żadna inna wiadomość o Polsce - z wyjątkiem może wyboru i dokonań Jana Pawła II oraz Solidarności - nie dotarła do tak szerokiego kręgu odbiorców. Ta antypolska prowokacja posłużyła do tego samego celu, który od roku 1944 realizowały komunistyczne władze PRL, działające na polecenie władz Rosji sowieckiej. Tym celem było przedstawienie za granicą możliwie negatywnej opinii o Polakach, którzy "pozostają narodem ciemnym i ksenofobicznym", i wobec którego dawniej komunistyczna, a obecnie socjaldemokratyczna lewica ma zadania poskramiające i cywilizujące.

Antypolonizm w Sejmie 1996 W ramach interpelacji poselskich w dniu 12 kwietnia 1996 roku poseł Marek Balicki zadał ministrowi Millerowi następujące pytanie:

"W dniu 6 kwietnia br., w Wielką Sobotę, na terenie obozu zagłady Auschwitz-Birkenau została przeprowadzona antysemicka i faszystowska manifestacja ekstremalnej grupy politycznej. Został zakłócony spokój miejsca, które jest symbolem Holocaustu, miejsca będącego miejscem świętym dla milionów ludzi na całym świecie. Demonstracja wywołała liczne i uzasadnione protesty w Polsce i na całym świecie. /.../ Zapytujemy pana premiera: Dlaczego wobec wojewody bielskiego nie zostały wyciągnięte najdalej idące konsekwencje służbowe, włącznie z odwołaniem ze stanowiska?"

Leszek Miller, szef Urzędu Rady Ministrów, odpowiedział:

"W piśmie z 21 marca i drugim z 25 marca br. Zarząd Wojewódzki Polskiej Wspólnoty Narodowej Polskiego Stronnictwa Narodowego w Katowicach /.../ wystąpił do zarządu miasta w Oświęcimiu z zawiadomieniem o zamiarze zorganizowania w dniu 6 kwietnia na terenie Muzeum Państwowego Oświęcim-Brzezinka zgromadzenia poświęconego pamięci ofiar oraz wyrażeniu protestu przeciw wstrzymaniu budowy supermarketu w pobliżu obozu oświęcimskiego. Zarząd miasta Oświęcimia w dniu 27 marca zakazał organizatorom odbycia planowanego zgromadzenia. /./ Manifestacja rozpoczęła się w południe w dniu 6 kwietnia poza terenem muzeum na parkingu zwanym żwirowiskiem. Zgromadzonych było około 100 osób, rozwinięto transparenty, hasła i flagi narodowe. Przemawiał przewodniczący Bolesław Tejkowski, który dopuścił się wielu stwierdzeń godzących w cześć narodu polskiego, stwierdzeń o charakterze nacjonalistycznym, antysemickim i ksenofobicznym. Domagał się, aby uchylić zarządzenie wojewody o możliwości kontynuowania budowy supermarketu, która, jak państwo wiedzą, jest zlokalizowana niedaleko obozu oświęcimskiego, i wzywał czy też nawoływał do przeciwstawiania się ekspansji, jak twierdził, Niemców i Żydów, którzy kiedyś mordowali fizycznie Polaków, a dzisiaj mordują Polaków duchowo i materialnie. /.../ uczestnicy zgromadzenia udali się w stronę muzeum oświęcimskiego, niosąc transparenty z napisami: "Żydzi precz z rządu", "Rozliczymy was złodzieje", "Precz z Unią Europejską", "Precz z wyprzedażą majątku narodowego", "Precz z NATO" /.../ W przyjętym oświadczeniu rząd wyraził głęboką dezaprobatę dla naruszania powagi miejsca oraz potępił hasła i działania noszące cechy rasizmu, antysemityzmu i nietolerancji. /.../ Reperkusje manifestacji są znane i szerokie. Opinia publiczna została po raz kolejny poinformowana, że w Polsce, która tyle ucierpiała od faszyzmu, znów pojawiają się nacjonalistyczne idee i zorganizowana siła polityczna mogąca legalnie demonstrować, walczyć o poparcie społeczeństwa dla swych celów. /.../ Trzeba zrozumieć ostrą reakcję opinii publicznej w Polsce i za granicą, nawet tę, która jest przesadna. Tworzy ona bowiem barierę przeciw obojętności na hasło antysemityzmu i nietolerancji, mającą wielkie znaczenie dla moralności współczesnego świata i naszego życia politycznego." (wszystkie podkreślenia - K.W.) Jestem przekonany, że w przypadku tej wypowiedzi Millera rzeczą pożyteczną jest zadanie sobie pytania, czy przemówienie to różniło się czymkolwiek od ewentualnego raportu, jaki składałby swoim zwierzchnikom agent KGB, delegowany do przeprowadzenia zadania kompromitacji Polski. Cynizm Millera i całej elity postkomunistycznej nie ma najwidoczniej granic. Po tej odpowiedzi zabrał głos poseł Krzysztof Dołowy: "Żyjemy w globalnej wiosce i było wiadomo, że następnego dnia wszystkie media na całym świecie będą mówiły o tym, jak polscy faszyści za zgodą polskiego rządu manifestowali w Auschwitz. /.../ to pańskie zaniechanie doprowadziło do skompromitowania naszego kraju. Czy nie rozważa pan możliwości podania się do dymisji?"

"Jeśli chodzi o moją dymisję, to uprzejmie informuję, że nie zamierzam jej złożyć." - odpowiedział Miller.Miller nie tylko dymisji nie złożył, ale parę miesięcy później, w Jerozolimie, ten moczarowski hunwejbin tak prawił do Żydów, którzy przeżyli Auschwitz: "Szolem alejchem! Ikh hajs Miller. Ikh bin olkh a lodzermensz. (Pokój Wam! Nazywam się Miller i też jestem łodzianinem) /.../ Jednak Polska to dziwny kraj. Można u nas czasem obserwować antysemityzm bez Żydów. Nie mogę powiedzieć, że ludzie piszący kłamstwa o pogromie kieleckim czy zrównujący swastykę z Gwiazdą Dawida, osoby o antyżydowskiej obsesji, nic mnie nie obchodzą. Nie. Jako polski polityk muszę się czuć odpowiedzialny nawet za nich. Jako poseł ziemi łódzkiej i minister rządu RP pragnę Was zapewnić, że przeciwstawiać się będziemy wszelkim przejawom antysemityzmu, rasizmu, nietolerancji. Z tego miejsca pragnę okazać pogardę dla antysemityzmu, bez względu na kraj, w którym się on aktywizuje - mojego kraju nie wyłączając." ("Gazeta Wyborcza" z dnia 18 września 1996 r.)I nie rozstąpiła się ziemia, by pochłonąć sowieta, nie strzelił w niego piorun i nawet nikt nie plunął mu w twarz!

"Pod bramą, na której jest napisane "Arbeit macht frei", przechodzą z ręką uniesioną w faszystowskim pozdrowieniu. Nie podczas wojny, ale teraz, w Wielką Sobotę, w czasie marszu Polskiej Wspólnoty Narodowej w Oświęcimiu" - napisał sprawozdawca "Rzeczypospolitej", a telewizyjny reportaż oglądał wielokrotnie zaskoczony świat. Oto Polska! Oto Polacy! W "Gazecie Wyborczej" z dnia 15 lutego 1997 roku w artykule pt.: "Faszyzm po polsku" Rafał Pankowski napisał:

"Bolesław Tejkowski, w 1956 r. radykalnie marksistowski działacz "lewicy październikowej", w latach 60. zbliżył się do "narodowej" frakcji w PZPR, na której czele stał Mieczysław Moczar. /.../ Dziś Tejkowski jest przywódcą Polskiego Stronnictwa Narodowego - Polskiej Wspólnoty Narodowej, partii marginalnej, ale wsławionej licznymi aktami przemocy. /.../ Jak większość polskich narodowców, Tejkowski popiera ideę sojuszu Słowiańszczyzny pod egidą Rosji. Jest współprzewodniczącym Soboru Słowiańskiego - międzynarodówki skupiającej partie nacjonalistyczne Europy Wschodniej z siedzibą w Moskwie. /.../ Światowe stacje telewizyjne pokazały, jak grupa ostrzyżonych na zero młodych ludzi, w ciężkich butach, pod antysemickimi hasłami, butnie maszeruje przez były obóz zagłady - za zgodą polskich władz i pod ochroną polskiej policji. Wybuchł skandal na skalę międzynarodową. /.../ oto niewielka grupa fanatyków podejmuje działania, które fatalnie wpływają na wizerunek Polski w świecie /.../".

Synagoga im. Nożyków Anti Defamation Leaque (Liga Przeciw Zniesławieniu - organizacja Żydów amerykańskich śledząca antysemityzm na świecie) wydała 28 lutego 1997 r. następujące oświadczenie: "Nowy Jork. ADL wyraziła szok z powodu jawnego aktu podpalenia jedynej warszawskiej synagogi. W mieście, gdzie większość żydowskiej ludności została zamordowana przez nazistów podczas II wojny światowej"- powiedział Abraham H. Foxman, dyrektor ADL -"ten jawny atak rozjątrza rany." W liście do prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Foxman napisał: "doceniamy pańskie wyrazy współczucia i pańskie rygorystyczne potępienie tego ataku i wszystkich aktów rasizmu, antysemityzmu i ksenofobii. Wierzymy pańskim stanowczym zapewnieniom, iż takie ataki będą ścigane z całą mocą prawa".ADL zwróciła się do rządu polskiego o nadanie priorytetu śledztwu w tej sprawie oraz o sprawdzenie, czy społeczność żydowska w Polsce jest należycie chroniona. Liga zauważyła, iż atak miał miejsce kilka dni po tym, jak inna żydowska instytucja w Warszawie otrzymała informację o podłożeniu bomby. W lutym 1997 roku, w anonimowym telefonie do Fundacji Ronalda Laudera, mieszczącej się przy Placu Grzybowskim w Warszawie, poinformowano o podłożeniu bomby. Choć pogróżka okazała się nieprawdziwa, był to ważny sygnał o potrzebie zwiększenia ochrony tego miejsca, ponad stale funkcjonujące środki i metody. W dwa dni później doszło jednak do aktu fizycznej agresji - do próby podpalenia Synagogi Nożyków, mieszczącej się obok siedziby fundacji. Śledztwo ujawniło, że mimo obecności mundurowego funkcjonariusza policji, para młodych podpalaczy (mężczyzna ubrany w żółtą pelerynę i kobieta) spokojnie, nie zatrzymywana, oddaliła się od synagogi. Kwaśniewski natychmiast potępił sprawców, określając podpalenie jako akt barbarzyństwa, a Miller, który w międzyczasie został ministrem spraw wewnętrznych, przejął osobisty nadzór nad toczącym się śledztwem, które zostało powierzone specjalnie powołanej przez komendanta stołecznego 15 -osobowej grupie doświadczonych policjantów. Policja wkrótce oświadczyła, że ma podejrzenia co do sprawców podpalenia synagogi i że trwa zbieranie materiałów procesowych. Wkrótce okazało się, że podpalenie, samo wyglądające na akt prowokacji, posłużyło Millerowi do przeprowadzenia następnej prowokacji politycznej. Policja rozpoczęła zatrzymania i rewizje w środowisku Ligi Republikańskiej, uważanej przez Kwaśniewskiego i Millera za ich osobistego wroga z powodu publicznego ujawniania komunistycznych nadużyć władzy. Śledztwo, jak należało się spodziewać, zostało umorzone mimo, że do wydarzenia doszło po zapowiedzi ataku w miejscu specjalnie strzeżonym, położonym w centrum miasta. W pamięci krajowej, a szczególnie zagranicznej opinii publicznej, pozostała pamięć o haniebnym podpaleniu oraz uwikłaniu w nie Ligi Republikańskiej, reprezentującej młodzież o nastawieniu solidarnościowym, patriotycznym i antykomunistycznym, nigdy nie występującą z hasłami nacjonalistycznymi. Miller specjalnie zadbał o to, omawiając protest Ligi Republikańskiej na specjalnie zorganizowanym spotkaniu z akredytowanymi w Polsce dziennikarzami zagranicznymi.

"Mój resort nie uczestniczy i nie będzie uczestniczył w walce politycznej z opozycją" oświadczył i dodał, że podległa mu policja przeszukała mieszkanie członka Ligi Republikańskiej w trybie specjalnym, bez zgody prokuratury, w celu "zabezpieczenia śladów i dowodów przestępstwa". Prowokacja z podpaleniem Synagogi Nożyków znowu posłużyła do zohydzenia obrazu Polski w świecie i do pozytywnego skontrastowania na jej tle ofiarnych ścigaczy antysemityzmu w osobach Kwaśniewskiego i Millera, którzy wzięli udział w synagogalnym nabożeństwie przebłagalnym.

Supermarket Jeszcze zanim doszło do prowokacji z demonstracją nazistowską w obozie oświęcimskim, Kwaśniewski i Miller stali się bohaterami innej afery kompromitującej Polskę w oczach światowej opinii publicznej. Afera rozpoczęła się w lutym 1996 roku od rozsyłania przez pewnego postkomunistycznego dziennikarza z Katowic do różnych organizacji żydowskich na świecie fałszywych informacji, jakoby pod bramą "Arbeit macht frei" KL Auschwitz-Birkenau rozpoczęła się budowa wielkiego supermarketu. Prowokacja polegała na wykorzystaniu mechanizmu autentycznego wydarzenia z Niemiec, gdzie w 1992 roku doszło do próby budowy supermarketu na terenie byłego obozu koncentracyjnego Ravensbrűck. Wówczas to środowiska żydowskie i światowa opinia publiczna, a także instytucje i media niemieckie, ostro zareagowały uniemożliwiając realizację budowy. Choć w Polsce sytuacja była całkowicie odmienna, to prowokację wymyślono i zrealizowano wykorzystując mechanizm znanego już opinii publicznej precedensu. Mimo, iż spółka "Maja" budowała nie supermarket, a pawilon sklepowy nie większy od stojącego na tym miejscu od lat; mimo, że budowano nie "pod bramą", a na miejscu uprzednio istniejącego starego sklepu; mimo, że spółka uzyskała zgodę dyrekcji Muzeum KL Auschwitz-Birkenau (uzgodnioną z Ministerstwem Kultury) oraz zgodę wojewódzkiego konserwatora zabytków (także po konsultacjach z Warszawą); mimo, że dyrektor Muzeum popierał budowę, chcąc wyprowadzić z terenu obozu sklepy z jedzeniem, napojami itp. - udało się zorganizować skandal na światową skalę. W połowie marca 1996 roku przewodniczący Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce nagle oświadczył, że budowa jest "moralnie niedopuszczalna i skandaliczna". Ambasador Izraela natychmiast uznał, że może ona "spowodować powstanie sytuacji potencjalnie konfrontacyjnej". Gdy bez zwłoki potępił ją przewodniczący Knesetu Szewach Weiss, nadszedł moment, w którym mógł już wkroczyć prezydent Kwaśniewski, by oświadczyć: "lokalizacja supermarketu w pobliżu miejsca zagłady milionów Żydów jest niewłaściwa niezależnie od sytuacji prawnej". W kilka dni później wojewoda bielski Marek Trombski, po rozmowie z szefem Urzędu Rady Ministrów Leszkiem Millerem, nakazał wstrzymanie budowy pod pretekstem jej niezgodności z planem zagospodarowania miasta (wcześniej architekt wojewódzki uznał, że inwestycja jest z tym planem zgodna). Przeciw budowie "supermarketu" protestowały organizacje żydowskie na całym świecie (niektóre protesty rozgłaszały o budowie Disneylandu przez Polaków). Wśród głośnych wyrazów oburzenia i potępienia dominowało hasło: "Polacy nie uświadomili sobie jeszcze, czym była Shoah". Po utracie władzy przez postkomunistów w roku 1997 wszystkie odpowiednie instytucje uznały, że wstrzymanie budowy było niezgodne z prawem i w niczym nie naruszała ona powagi miejsca, a wręcz przeciwnie, w najwłaściwszy sposób służyła ona wyprowadzeniu sklepów i barów z terenu obozu. Sąd przyznał spółce wielomilionowe odszkodowania. Okazało się też, że ani międzynarodowy Komitet Oświęcimski, ani środowiska żydowskie nie mają nic przeciw wznowieniu budowy. Dla zagranicy trwałym skutkiem afery stało się rozpowszechnienie opinii o Polsce i Polakach jako społeczeństwie "moralnie niedojrzałym do standardów demokratycznych" oraz rozreklamowanie postkomunistów jako jedynych obrońców Żydów. W Polsce afera spowodowała skłócenie i dezorientację społeczeństwa oraz kilkumilionowy rachunek do zapłacenia z budżetu państwa. Oznaką sprawności i doświadczenia organizatorów tych prowokacji jest związanie ich w jeden łańcuch. Uruchomienie prowokacji "Supermarket" prowadzi do części haseł w prowokacji "Auschwitz", ta z kolei do akcji "Kirkut" i tak bez końca. Należy zwrócić uwagę, że zarówno prowokacja "supermarket" (marzec `96), jak też następująca tuż po niej i w tym samym miejscu prowokacja w Muzeum Auschwitz-Birkenau (kwiecień `96), częściowo udana próba prowokacji w Kielcach (czerwiec `96), oraz prowokacja z podpaleniem synagogi w Warszawie (luty `97), były wzorowane na podobnych wydarzeniach w Niemczech, mających miejsce już po zjednoczeniu tego kraju (incydenty antysemickie wywoływane w Niemczech przez KGB mają swoją długą tradycję, sięgającą lat pięćdziesiątych). Wokół nich zdarzały się też występujące falami, podnoszone przez media światowe, bezczeszczenia cmentarzy żydowskich, na zmianę zresztą z niszczeniem cmentarzy żołnierzy sowieckich. Później wystarcza już tylko inspirowanie dziennikarzy, np. takich jak Gabrielle Lesser, która w artykule "Znów zuchwałości w Oświęcimiu" ("Der Bund" z 10 maja 2001 r.) poinformowała o "faktach i trwałych skandalach wokół obozu koncentracyjnego Auschwitz, które podważają wiarygodność miasta jako miasta tolerancji". Wśród nich wymienia wandalskie zniszczenie cmentarza żydowskiego, decyzję rady miejskiej o przeprowadzenia referendum nt. szerokości strefy ochronnej wokół b. obozu, nie rozwiązane problemy z budową "supermarketu" w pobliżu obozu i z działalnością dyskoteki, a także powraca do sprawy krzyży na żwirowisku i klasztoru Karmelitanek. "Choć nielegalnie postawiony, do dziś pozostał jednakże wysoki na 8 metrów krzyż papieski. Czy stoi on ku pamięci rozstrzelanych na tym miejscu 56 polskich katolików, czy też może Rudolfa Hoessa? Polski kościół katolicki wybaczył niemieckiemu komendantowi obozu mord na Żydach i ten, zaopatrzony we wszystkie sakramenty, mógł umrzeć na szubienicy obok krematorium".

Żwirowisko W sprawie zorganizowanych przez postkomunistów w 1996 prowokacji w Kielcach i w Auschwitz skierowałem 12 czerwca 2001 r. do Prokuratury Okręgowej w Warszawie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Wymieniłem tylko te wydarzenia, które widziałem na własne oczy i mogę o nich osobiście świadczyć. Dla opisu zjawiska trzeba jednak przypomnieć inne konflikty polsko-żydowskie, w których udział postkomunistów był niewątpliwie sprawczy. Sprawa żydowska pojawiała się w Polsce zawsze, gdy komuniści mieli poważne kłopoty ze sprawowaniem kontroli nad społeczeństwem.. Taka sytuacja miała miejsce też w 1989 roku - rozgorzał wówczas gwałtowny atak na klasztor karmelitanek w Oświęcimiu. Nadzorujący służby bezpieczeństwa i sprawy narodowościowe Wydział Administracyjny KC PZPR rozesłał w dniu 3 stycznia 1989 r. do wąskiego kręgu wprowadzonych w akcję funkcjonariuszy, do którego należał Kwaśniewski, tajną informację: "Francuscy działacze Europejskiego Kongresu Żydów badają możliwości ponownego nadania rozgłosu sprawie klasztoru Karmelitanek w Oświęcimiu. Zamierzają m.in.:

- interweniować w Watykanie i przeprowadzić w środkach masowego przekazu akcję przeciwko kardynałowi F. Macharskiemu,

- krytykować w prasie władze polskie za pasywność w sprawie klasztoru i "uleganie presji episkopatu", oraz interweniować u L. Wałęsy i jego doradców. Jako pośrednik między stroną żydowską a Wałęsą miałby wystąpić Sz. Szurmiej. Jego zadaniem byłoby wywarcie odpowiedniego nacisku na B. Geremka, który wg ocen żydowskich ma największy wpływ na Wałęsę oraz jest nieufny wobec episkopatu. Działacze żydowscy zamierzają także działać za pośrednictwem M. Edelmana, któremu zaproponują, aby sprawę klasztoru postawił na forum komisji ds. mniejszości narodowych, której przewodniczy w ramach opozycyjnego "komitetu obywatelskiego". I stało się, jak zapowiedziano. Akcja goniła akcję, a Polska i świat emocjonowała się wszystkim, poza aktywnością komunistów.

"Le Monde" w numerze z 12 września 1989 r. wydrukował wywiad z prof. Jackiem Woźniakowskim, wybitnym działaczem i publicystą katolickim (za "Forum" nr 38):

"- Jak pan wyjaśni to, że Kościół polski mógł przez tak długi czas nie doceniać wagi faktu wprowadzenia karmelitanek na teren obozu w Oświęcimiu, co stawia znów pod znakiem zapytania międzynarodowy dialog między Żydami, a chrześcijanami? Nigdy nie sądziliśmy, że wprowadzenie około dziesięciu karmelitanek do zdewastowanego budynku, który one przywróciły do stanu używalności, budynku dotykającego z zewnątrz terenu obozu, ale stanowiącego część jego straszliwej historii, nie sądziliśmy, że ich ciche modlitwy za zmarłych wszelkich wyznań, ich ekspiacyjne modły mogą kogokolwiek urazić. Nikt nie protestował przeciw budowie kościoła parafialnego wzniesionego wcześniej w podobnej sytuacji w Brzezince, ani przeciw klasztorowi salezjanów, założonego również w rejonie Oświęcimia. Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce zostało w 1978 r. uprzedzone przez proboszcza Oświęcimia, że mieszkańcy tego miasta będą się modlić w sąsiedztwie obozu za umęczonych Żydów. To miejsce było już naznaczone krzyżem. Towarzystwo podziękowało proboszczowi, bez żadnych komentarzy. /.../ Tak więc, kiedy później doszedł do nas z Francji głos, że nie trzeba "aby cień krzyża opadał na obóz", było nam trudno to zrozumieć, tym bardziej, że krzyż karmelitanek wznosi się w miejscu, gdzie zostało rozstrzelanych wielu Polaków, a my mamy zwyczaj wznosić krzyże na naszych grobach. /.../

Ale dlaczego po 40 latach utrzymuje się nadal w Polsce antysemityzm bez Żydów? Te przypływy, te pozostałości dziwnego antysemityzmu bez Żydów wynikają częściowo z ignorancji, z niemożności, w takim kraju jak nasz, poddania krytycznej analizie pewnych faktów, a raczej pewnych mitów. /.../ Na początku lat sześćdziesiątych chciałem wydać książkę napisaną wyłącznie przez ocalałych Żydów. Otóż trzeba było walczyć przez trzy lub cztery lata, aby móc ją wreszcie wydać. Ministerstwo Kultury, Urząd ds. Wyznań, cenzura, wszyscy byli przeciw. Zamysł władz był prosty: trzeba było wmówić Zachodowi, że tylko komuniści pomagali Żydom i że ten naród antysemitów należy trzymać w ryzach, aby nie narobił wszystkim kłopotów. W kilka lat potem te same władze rozpętały oficjalne polowanie na czarownice wymierzone przeciw resztkom Żydów w Polsce. Proponowałem opublikowanie tej książki wielkiemu wydawcy francuskiemu. Odpowiedział mi lodowatym tonem: "Wiemy wszystko o polskim antysemityzmie". /.../ Z drugiej wojny światowej wyszliśmy zrujnowani, przesunięto nas jak mebel na Zachód, doznaliśmy głębokich urazów. Pierwsi powiedzieliśmy "nie" totalitaryzmowi, walczyliśmy na wszystkich frontach, straciliśmy 6 mln ludzi, w tym 3 mln Żydów. I nie pozwolono nam nawet wziąć udziału w defiladzie zwycięstwa, by nie urazić Rosjan. A kiedy odważaliśmy się mówić o Gułagu, o pakcie Ribbentrop-Mołotow i rzeziach dokonywanych przez Stalina, Zachód wzruszał ramionami: no dobrze, wiadomo, że jesteście antyradzieccy, antyrewolucyjni, a przede wszystkim jesteście antysemitami.../.../". Nie wiem, czy antypolonizm Żydów francuskich był spontaniczny, czy uzgodniony, a może zaproponowany przez ludzi Jaruzelskiego i Kiszczaka. Pewne jest, że komuniści wykorzystali go dla swoich celów i skierowali do karmelitanek starego agenta SB Mieczysława Janosza, który przejął od nich dzierżawę Żwirowiska. Potem rozniecanie kolejnych afer zależało już tylko od wyboru okazji. Uczynili ze Żwirowiska narzędzie do szkodzenia Polsce i przez wiele lat znajdowali tam dla siebie pożywienie.

Sobolewski Podobnie było w sprawie demonstracji Zygmunta Sobolewskiego w sprawie rzekomej odpowiedzialności Kościoła katolickiego i Piusa XII za zagładę Żydów. Sobolewski, który jest Kanadyjczykiem podającym się za więźnia KL Auschwitz nr P 88, przyjechał do Polski w styczniu 1995 roku na obchody pięćdziesięciolecia wyzwolenia obozu. Brało w nich udział wielu byłych więźniów oraz reprezentacje 32 państw, w tym dwudziestu prezydentów i monarchów. Ubrany w pasiak Sobolewski stanął przy wejściu do obozu z zawieszoną na szyi tablicą z napisem po angielsku: "My, CHRZEŚCIJANIE, jesteśmy także winni HOLOCAUSTOWI ŻYDÓW". Grupa polskich więźniów Auschwitz zaczęła przepytywać go o okoliczności jego pobytu w obozie i po chwili, uznając go za oszusta, przegnała go spod bramy. Niezrażony tym Sobolewski stanął dalej, pozując licznym reporterom. W lipcu 1995 znowu przybył do Polski. Tym razem zaniósł ulotki do Polskiej Agencji Prasowej, a następnie stanął w pasiaku w bramie Ministerstwa Sprawiedliwości, pod ochroną ministra z SdRP Jerzego Jaskierni. Na szyi miał zawieszoną tablicę z tekstem po angielsku: "Jaskiernia. DLACZEGO płacisz mordercom Żydów?" W rozdawanych przez niego ulotkach było napisane:

"Towarzystwo Pamięci Auschwitz. Inicjatywa chrześcijan i żydów z Alberty. Petycja do Ministra Sprawiedliwości.

Jako Kanadyjczyk zainteresowany ukaraniem osób odpowiedzialnych za popełnienie zbrodni wojennych, a zwłaszcza zbrodni popełnionych podczas Holocaustu, ze zdziwieniem przeczytałem /.../ o czymś, co wydaje się nową linią działania w odniesieniu do Polaków skazanych za popełnienie zbrodni wojennych przeciwko Żydom w czasie II Wojny Światowej. Okazuje się, że oskarżeni nie tylko otrzymali stosunkowo niskie wyroki /.../ lecz zgodnie z nowym ustawodawstwem udzielono im amnestii i przywrócono prawa obywatelskie. Stało się tak w przypadku Stefana Wyszkowskiego, pierwotnie skazanego w 1951 roku. /.../ Takie postępowanie nie tylko obraża pamięć ofiar Holocaustu, ale "odszkodowania" tego rodzaju okrywają hańbą i przynoszą wstyd imieniu Polski./.../

P.S. Otrzymałem poparcie od chrześcijan i Żydów we wszystkich prowincjach kanadyjskich, z USA, Australii, Belgii, Anglii, Szwecji, Austrii, Niemiec, a także z państwa Izrael."

Ustnie Sobolewski dodawał (według depeszy PAP), że stwarza to "bardzo złą opinię o Polsce na arenie międzynarodowej" oraz, że organizacja wysłała już do ministra Jaskierni trzy faksy z protestami. Protest firmowany przez Sobolewskiego nie miał żadnych historycznych podstaw i był motywowany wyłącznie chęcią poniżenia Polski i Armii Krajowej. Do jego pomysłodawców i organizatorów prowadzi artykuł Jerzego Morawskiego z "Życia Warszawy" z 20 lipca 1995 r. Morawski chciał w aktach sprawy w sądzie sprawdzić informacje podawane przez Sobolewskiego. Okazało się jednak, że już na miesiąc przed demonstracją Sobolewskiego akta te przejęło Ministerstwo Sprawiedliwości. Od sędziów Sądu Wojewódzkiego dowiedziałem się, że minister Jaskiernia zajął się sprawą osobiście, a to w ten sposób, że surowo skarcił prokuratora, który zgodził się na uniewinnienie Stefana Wyszkowskiego i zakazał zgody na dalsze rehabilitacje. I rzeczywiście. Od tego czasu żaden z niesłusznie skazanych partyzantów jej nie otrzymał. Sędzia Barbara Piwnik napisała w uzasadnieniu odmowy: "/.../ można chyba wnioskować, że w działaniach oddziału AK pod dowództwem "Orlika", już nie żyjącego, nastąpiła jakaś bardzo przykra w skutkach pomyłka. /.../ Przed tą akcją należało przeprowadzić właściwe rozeznanie, kto się znajduje w lesie i czym się zajmuje." Jaskiernia rządzi, Piwnik sądzi, żołnierze wymierają. Sprawa zatoczyła szeroki krąg i wykazane zostało, co trzeba. Izraelska prasa pisała, że za rządów "Solidarności" rozpoczęto w Polsce uniewinnianie i nagradzanie zbrodniarzy wojennych. Zapewne lżej się zrobiło "międzynarodowej opinii publicznej" na duszy, że na szczęście postkomuniści zatrzymali "nawrót nazizmu". Polska, Solidarność, Armia Krajowy, polski patriotyzm - zostały po raz kolejny oczernione. Wróciła do obiegu zachodniej prasy opinia rozpowszechniana na rozkaz Stalina przez NKWD i PZPR. A polscy postkomuniści zostali pochwaleni. Zastanawiam się, czy w aktywności Jaskierni odegrał rolę fakt, że wcześniej, w wyniku zainicjowanej przeze mnie akcji ujawnienia esbeckiej agentury wyszło na jaw, że SB zarejestrowała go jako swego agenta? Sobolewski pojawił się jeszcze we wrześniu 1997 r., na placu św. Piotra w Rzymie. Znowu z tablicą: "PIUS XII i WATYKAN są winni HOLOCAUSTU". Szukałem go długo listownie i faksami, ale nie odpowiadał. Jesienią 1997 r. znalazłem go jednak i zapytałem, dlaczego to robi? Wystraszony plótł głupstwa, że on nic nie wie, że przeczytał w gazecie, ale nie chciał powiedzieć, kto płaci za bilety lotnicze. Więcej o nim nie słyszałem.

W interesie KGB Dlaczego Rosjanie nie ujawnili dokumentów w sprawie mordu czterdziestu dwóch Żydów w Kielcach, skoro odtajnili rozkaz zamordowania 15 tysięcy Polaków w Katyniu, Charkowie i Miednoje? Może właśnie dlatego, że sprawa dotyczy stosunków trójstronnych i ujawnienia prawdy musieliby życzyć sobie także Żydzi. Dzisiaj na całym świecie za zbrodnię tę obciążane jest społeczeństwo polskie i "pogrom" kielecki spełnia funkcję uprawdopodobnienia "polskości" zbrodni w Jedwabnem. Agent Dyomin (pani Ajzenman powiedziała, że był to "człowiek inteligentny, znający dobrze francuski i niemiecki, nieźle mówiący po polsku. Blondyn, wysoki, z taką trochę "zachodnią" ogładą, dżentelmen.") zadbał, by śledztwo i rozprawa sądowa przebiegały w sposób zgodny z interesem prowokacji i wyjechał z Kielc. W roku 1964 Ajzenmann spotkała go w Izraelu, był urzędnikiem ambasady sowieckiej w Tel-Avivie. Jako wytrawny specjalista od spraw żydowskich mógł tam prowadzić pozyskaną w Polsce agenturę, wysłaną do Izraela wraz z Żydami przerażonymi pogromem. Pogrom kielecki, poza podstawowym sensem poniżenia Polski w oczach świata, ułatwił przerzucenie tej agentury na Zachód. W tym czasie w Polsce znajdowało się wielu Żydów przybyłych z Rosji i w ogóle nie znających języka polskiego. Przerzucanie ich do Palestyny i na Zachód było utrudnione kłopotami z ich "legendowaniem". Dzięki atmosferze wytworzonej przez pogrom, Rosjanom udało się natychmiast wysłać całą przygotowaną agenturę, wprowadzoną w dziesiątki tysięcy uciekinierów. Zbrodnia kielecka jest też do dzisiaj wzorem skutecznej prowokacji dla działań postkomunistów. Zastosowane wówczas schematy antypolskich oskarżeń stosowane są z powodzeniem następnie w sprawie Jedwabnego. Kwaśniewski powtarzał chwyty Bieruta, Miller uczył się od Bermana, a telewizja, radio i prasa zapracowuje na order "Dzieci Borejszy". Stalin w grobie z zadowoleniem gładzi wąsy.

Krzysztof Wyszkowski

"Głos" nr 27-28, 8-15 lipca 2007 r., str. 3.Tytuły i wyróżnienia – red. "Głosu"

(1) Michnik używa określenia "pogrom" wiedząc, że nazwa ta oznacza, iż mordu dokonała (cywilna) ludność Kielc, a nie komunistyczne siły bezpieczeństwa. Była to teza propagandy komunistycznej.

(2) Cytat z: "OŚWIADCZENIE PREZYDENTA RP Prezydent RP A. Kwaśniewski potępia akt barbarzyństwa, jakim było podpalenie Synagogi w Warszawie, i wyraża z tego powodu swoje ubolewanie. (…) Ten fakt jest dla nas, Polaków, tym bardziej bolesny, że został wymierzony przeciwko społeczności żydowskiej w Polsce, żyjącej w naszym kraju od 800 lat i tak boleśnie doświadczonej przez historię XX wieku, kiedy stała się ona ofiarą hitlerowskiego ludobójstwa."

Widząc zasługi Michała Tuska na rzecz odkrywania prawdy o aferze Amber Gold nie dziwi strach PO przed komisją śledczą Platforma Obywatelska oraz Polskie Stronnictwo Ludowe, zgodnie z przewidywaniami, nie zgodziły się na powstanie komisji śledczej, która miałaby zbadać sprawę afery Amber Gold. Choć wydaje się, że jej powołanie jest niezbędne, by zbadać dlaczego prokuratura oraz służby specjalne w sposób zadziwiająco nieudolny zabezpieczały interesy państwa polskiego oraz Polaków, a politycy tak chętnie włączali się czynem i słowem w budowanie potęgi oszusta Marcina P., wygrały potrzeby partyjne i środowiskowe. Nie ma żadnych wątpliwości, że PO po ujawnieniu szczegółów tej sprawy mogłaby nawet zniknąć ze sceny politycznej.

Po decyzji posłów przez media przewinęła się fala komentarzy i domysłów, co stało za decyzjami Platformy. Powtarzało się, że decyzja ta ma związek ze strachem przez prawdą. I trudno się z tym nie zgodzić. Jednak mało osób zwracało uwagę, kto naprawdę może pogrążyć Platformę oraz Donalda Tuska. Z rozwoju afery AG i jej przebiegu medialnego można domniemywać, że największym zagrożeniem wcale nie jest opozycja czy dziennikarze sprawdzający władzę (tych jak na lekarstwo w Polsce). Największym zagrożeniem dla partii rządzącej i szefa rządu jest Tusk. Michał Tusk. To on ujawnił szczegóły swoich związków z firmą OLT, to on podał do publicznej wiadomości szczegóły rozmów ze swoim ojcem Donaldem Tuskiem, który odradzał mu pracę u Marcina P. To również on opowiadał, ile zarabiał u oszusta, jak wyglądała procedura rekrutacji jego przez OLT oraz o tym, jak pomagał P. odpowiadać na pytania zadane mu przez "Gazetę Wyborczą", w której sam pracował. To również Tuskowi zawdzięczamy wiedzę o specyficznej praktyce zatrudniania w OLT ludzi zatrudnionych również na lotnisku gdańskim. W jednym z artykułów czytamy, że młody Tusk powiedział: napiszcie, że jestem debilem. Wielu zastanawiało się, czym są wybiegi młodego Tuska. Czy to przejaw cynicznej gry i rozładowania gigantycznej afery, która i tak ujrzałaby światło dzienne? Czy też przejaw owego debilizmu, do którego Tusk sam się przyznaje? Wiele wskazuje, że mamy do czynienia z tym drugim. Wydaje się, że młody Tusk zrobił swojemu teflonowemu tacie niedźwiedzią przysługę. Szef PO miał szansę, jak zwykle ostatnimi czasy, wywinąć się z tej afery. Mógł zrzucić z siebie odpowiedzialność, wmówić Polakom, że to oni - prokuratura, sądy, służby, ministrowie itd - zawiedli, ale nie on. Tak zresztą starał się robić w debacie sejmowej. Z pomocą przyszli usłużni dziennikarze, pokroju Katarzyny Kolendy-Zaleskiej, którzy wyjaśniali, że Tusk jest czysty, a zawiodło państwo. Premier miał szansę się wywinąć, ale... Jego możliwości skutecznie osłabił syn Tuska, Michał. To przecież on swoimi wywiadami zawiązał polityczną pętlę na premierze. On ujawnił fakt, że Tusk senior wiedział o Amber Gold, OLT i Marcinie P. wszystko, on ujawnił, że służby w Polsce nie zabezpieczyły rodziny premiera przed włączeniem się w proceder przestępczy o masowej skali. Opinia publiczna wiele zawdzięcza młodemu Tuskowi. Widząc zasługi Michała Tuska na rzecz odkrywania prawdy o aferze Amber Gold nie dziwi strach PO przed komisją śledczą. Platforma najwyraźniej przestraszyła się, że młody Tusk wygada wszystko, co wie. Wezwanie Tuska przed komisję byłoby czymś oczywistym. Jego zeznania mogłyby natomiast utopić premiera Tuska wraz z jego (P)Okrętem. Tych zeznań nawet godny następca Mirosława Sekuły nie dałby rady przykryć. Nawet pytania do krzeseł i pustej sali mogłyby Platformy nie uratować. Blog Stanisława Żaryna

Nasz wywiad. Ludwik Dorn o aferze Amber Gold: Bez wątpienia była jakaś osłona tego interesu. "PSL chce by sprawa się tliła" wPolityce.pl: Kolejne dni przynoszą nowe informacje o aferze Amber Gold. Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że są poważne dane iż premier okłamał posłów i opinię publiczną w sprawie tego kiedy dotarły do niego ostrzeżenia ABW w sprawie tej piramidy finansowej. Ale w Sejmie wniosek o powołanie komisji śledczej padł. I pewnie PSL odrzuci kolejne wnioski. To koniec sprawy? LUDWIK DORN, były marszałek Sejmu, poseł Solidarnej Polski: Nie. Moim zdaniem to nie jest koniec sprawy i na pewno nie jej zamknięcie. Warto obserwować zachowanie PSL. Być może w formie gier koalicyjnych, a może z innych powodów, z tej partii wyszedł pomysł przyznania komisji do spraw służb specjalnych części uprawnień komisji śledczych.To ważny sygnał. Nie zagraża to raczej koalicji, ale sądzę, że peeselowcy nie wydają się zainteresowani zamknięciem sprawy. Zależy im by ta sprawa się tliła. Należy więc w ten żar dmuchać, szukać prawdy.

Władza wydaje się jednak pewna i przekonana, że jest w stanie kontrolować sytuację. Władza niemal zawsze tak uważa, ale czasami sytuacja wymyka się spod kontroli, bo pojawiają się różne sprzeczne interesy. To może być ten przypadek i na taki moment musi czekać opozycja.

Zwłaszcza, że wyciekają kolejne informacje wskazujące na głębokie powiązania Amber Gold z Platformą. Choćby słynne zdjęcie pokazujące polityków PO ciągnących samolot OLT Express. To symboliczny wręcz kadr. Zgadzam się, że symboliczny. I wynika z tego wprost pytanie, które stawiałem już publicznie - czy była ochrona tego interesu na poziomie władzy i służb specjalnych, to, co w Rosji nazywa się kryszą.

Jaka jest odpowiedź na dziś? Wedle zdrowego rozsądku, przy tych danych i wiedzy, które posiadamy, krysza musiała być. To nie był cwaniak usiłujący pokątnie wcisnąć frajerowi kolumnę Zygmunta. Wszyscy mówią o aferze Amber Gold, i słusznie, ale kto wie czy równie wielką aferą nie jest sposób w jaki przyznano koncesję przewoźnika lotniczego panu Marcinowi P. W świetle prawa, w mojej ocenie, to nie powinno było się zdarzyć.

A przyznał ją Urząd Lotnictwa Cywilnego, podlegający ministrowi infrastruktury Sławomirowi Nowakowi, liderowi gdańskiej PO. Dokładnie. Zresztą przyznał w okresie zawirowania personalnego w ULC. Powierzono wtedy stanowisko pełniącego obowiązki prezesa urzędu panu Tomaszowi Kądziołce.  Na posiedzeniu sejmowej komisji infrastruktury, w obecności ministra Sławomira Nowaka, niesłychanie oszczędnie gospodarował on prawdą. Przekonywał posłów, ze nie jest śledczym i nie musiał badać przeszłości pana Plichty. Otóż z prawa lotniczego wynika, że musiał. Te wszystkie fakty wskazują, że jakaś krysza, jakaś osłona, ze strony jakiegoś układu polityczno-biznesowego powiązanego z obecną władzą była.

Będzie, więc ciąg dalszy? Tak, tego nie da się raczej zalać wodą i propagandą.

Jeszcze dopytam o wątek syna pana premiera Michała T. Czy ten wątek to hienowata napaść na niewinnego młodego człowieka czy coś poważnego? To jest ważny wątek. Jeżeli weźmie się wywiady udzielane przez premiera, Marcina P. i premierowicza to widać, że co najmniej jedna osoba plącze się w opisie faktów.

Swoją drogą śmieszne, że to media rządowe wprowadziły określenie "premierowicz" - na poważnie.

Mnie się podoba (śmiech).

Wszystkim się podoba bo sporo o obecnej Polsce mówi. Istotne jest to, że Marcin P. wiedział zapewne iż mając premierowicza w swojej stajni, różne służby i administracja odbiorą to jednoznacznie, jako wezwanie do trzymania się od interesu z daleka. Nie ma siły by było inaczej w ramach systemu, który tak rozbudował Donald Tusk.

Rozm. mak

Światowa mafia Kosher Nostra w akcji Baczcie więc pilnie, jak postępujecie, nie jako niemądrzy, ale jako mądrzy. Wyzyskujcie chwilę sposobną, bo dni są złe. Nie bądźcie przeto nierozsądni, lecz usiłujcie zrozumieć, co jest wolą Pana(List do Efezjan 5:1-33) Mądrością rozumnego – poznanie swej drogi, zwodzenie siebie – głupotą niemądrych. (Księga Przysłów) Zło jest integralnym elementem naszej ziemskiej rzeczywistości. W każdym z nas jego duchowy pierwiastek stanowi grzech pierworodny oraz wszystko to, co uczynimy w swym życiu nie tak jak trzeba. Ponieważ jednak nasz świat to także materia, zło musi również posiadać wymiar materialny. Zaliczyć doń należy przede wszystkim materialne efekty naszych grzechów, takie jak przykładowo mordy lub zniszczenia wojenne. W skład materialnego pierwiastka zaliczyć też trzeba wszelkie organizacje i struktury społeczne, których celem jest szerzenie zła. Wymienić tu można przykładowo organizacje terrorystyczne czy tajne związki takie jak masoneria. Jedną z najstarszych takich struktur stanowi elita pewnego śródziemnomorskiego plemienia, która ponad dwa tysiące lat temu została określona następującymi słowami: „Szatan jest waszym ojcem”. Od tego czasu niezmiennie dostarcza ona dowodów na słuszność zacytowanego stwierdzenia. Aby uniknąć niepotrzebnych dywagacji na temat jej precyzyjnej naukowej definicji, nazwijmy ją umownie Kosher Nostra, w ślad za rosyjskim odpowiednikiem sycylijskiej Cosa Nostra . Nie ma bowiem żadnej wątpliwości, że wspólnym mianownikiem wymienionych organizacji jest ich mafijność. Nie można znaleźć w historii żadnego znaczniejszego łajdactwa, którego spiritus movens nie stanowiliby członkowie Kosher Nostra. Poza tym mafia ta ma jeszcze jedną specyficzną cechę, wyróżniającą ją w sposób zdecydowany od innych nosicieli zła.

Można bowiem przedstawić całą plejadę „imperiów zła” (np. Związek Sowiecki) lub podobnych im nacji (np. Niemcy, Anglicy), które przodowały w dziele szatana, ale wszystkie one kierowały się racjonalnymi przesłankami. Zło traktowały, jako narzędzie do osiągania założonych celów. W momencie ich osiągnięcia, narzędzie to używane było jedynie w momentach zagrożenia zadawalającego je status quo. Często też, nacje takowe zawierały obopólnie korzystne przymierza, a więc w pewnym sensie współtworzyły sobie wspólne „dobro” (np. Pakt Ribbentrop-Mołotow). Mafia Kosher Nostra (KN) funkcjonuje inaczej. Można jąraczej przyrównać do wirusa HIV. Zawiera ona taktyczne sojusze z innymi nosicielami zła (np. obecnie z USA i Niemcami), to jednak, jak wspomniany wirus dający co prawda jego nosicielowi śmiertelną broń w postaci możliwości zarażenia adwersarza, skazuje także jego na nieodwołalną śmierć. Tak więc na podobieństwo HIV, ostatecznym celem mafii KS jest całkowita zagłada ofiary. Ilustrację specyfiki efektów działania KN stanowi spektakularny upadek Stanów Zjednoczonych, które marnują swój mocno już nadszarpnięty potencjał na bezsensowne, z punktu widzenia ich racji stanu, wojny, takie jak przykładowo w Afganistanie[i]. Podczas gdy w tym samym czasie KN niszczy resztki amerykańskiej gospodarki.[ii] Mafia KN szczególną nienawiścią pałała zawsze ku Polsce, a to ze względu na jej katolickość. Teraz nienawiść tą „odziedziczyła” karykatura naszego narodowego państwa, jaką jest III RP. Z powodu uwarunkowań historycznych Naród Polski pozbawiony został nie tylko swych elit, ale i inteligencji, umożliwiając tym samym osiągnięcie całkowitej kontroli nad państwem i społeczeństwem przez KN. Społeczeństwo zostało pozbawione suwerenności[iii], podstaw bytu materialnego[iv], oraz własnej wspaniałej kultury[v].

W zamian za tą ostatnią, jako „cymes”, oferowana jest mieszkańcom III RP prymitywna i agresywna kultura islamu. Mafia KN chętnie posługuje się w Europie bronią islamu, używając jej jak swoistego „dłuta” w procesie atomizacji społeczeństw. Szczególnie dobre efekty daje ta strategia w przypadku III RP[vi], gdzie członkowie mafii kontrolują niepodzielnie wszystkie dziedziny życia państwa i społeczeństwa. Obsadziwszy wszystkie kluczowe pozycje, bez zbędnego już kamuflażu, jawnie działają na szkodę III RP. Pomimo swego absolutnego triumfu, gorączkowo realizują ostatni etap, jakim jest biologiczna zagłada społeczeństwa. Pozbawione głowy (elit), oraz kręgosłupa (inteligencji), stanowi ono bezwolną otumanioną masę. Mafia nie chcąc dopuścić do ewentualnego odrodzenia się Narodu, spieszy się z ostateczną likwidacją jego materialnej pozostałości, którą to masa ta właśnie stanowi. Obok stymulowania emigracji poprzez niszczenie resztek realnej gospodarki, katalizowania śmiertelności starszego pokolenia poprzez likwidację struktur socjalnych państwa, prowadzone są intensywne działania ukierunkowane na dalszą atomizację społeczeństwa. Islamizacja jak największej liczby mieszkańców III RP odgrywa w tym procesie rolę katalizatora. Zderzenie łagodnej słowiańskiej natury z dziką agresywnością muzułmanów, wywołuje jednak nieuniknione problemy, których „załagodzenie” stanowi jeden z głównych celów propagandy polskojęzycznych mediów. Przykładem tego jest miedzy innymi cykliczny program zatytułowany „Rozmowy w toku”, w którym przewija się nieustannie wątek Multikulti. Jego schemat propagandowy jest prosty i efektywny. W celu stworzenia pozorów „obiektywizmu”, prezentuje się widzom kilka nieudanych związków wielokulturowych, po czym na tym tle ukazuje się mieszkanki III RP, które w takowych osiągnęły nie tylko szczęście seksualne, ale również duchowe, a to dzięki poznaniu i zaakceptowaniu idei islamu. Wychowane na mdłym agnostycznym nihilizmie III RP, wraz z muzułmańskimi mężami uzyskują nieznany im do tej pory świat duchowy reprezentowany przez islamską kulturę i religię. Ponieważ ich znajomość rodzimej kultury i religii jest równa zero, nie mają one możliwości porównawczej weryfikacji wartości uzyskiwanego „cymesu”. Puentę tego rodzaju programów stanowi nasuwający się widzowi automatyczny wniosek, że związki Multikulti są zbawienne dla osobowości mieszkanek III RP. Należy się jedynie do nich dobrze przygotować. Dla każdego normalnego człowieka oglądanie tego rodzaju programów jest równoznaczne z psychologicznym wymiarem kąpieli w szambie, ale czasem watro to znieść by móc ocenić stopień deprawacji społeczeństwa III RP. Pokazywane tam patologie stanowią, bowiem rodzaj probierza społecznego upadku. Wspomniany powyżej program, zaprezentował[vii] czas jakiś temu osobę, której córka poślubiła Afgańczyka i wyjechała z nim do tego kraju. Niestety niespodziewana nostalgia wywołana rozłąką z III RP zrujnowała to szczęście. Co prawda prowadząca ten program członkini KN nie mogła pojąć, co też może kogoś ciągnąć z Afganistanu do Polski i demaskując swą nienawiść do naszego kraju, nie powstrzymała się od obrzucenia złym spojrzeniem swej interlokutorki zadając jej to pytanie, niemniej jednak ten niewytłumaczalny „pociąg” stał się motorem dalszych wydarzeń. Tęsknota ta osiągnęła taki poziom, że troskliwy małżonek zmuszony był trzymać swą połowicę na narkotykach. Zabieg ten jednak na niewiele się zdał i w końcu para owa wyładowała w III RP. Tu, w celu zapewnienia sobie dostatniego życia, afgański małżonek zmusił swą połowice do uprawiania prostytucji, grożąc jej w przypadku nieposłuszeństwa sprzedażą ich dzieci. Przedstawiona w programie teściowa Afgańczyka, charakteryzowała go, jako agresywnego osobnika pałającego nienawiścią do „niewiernych”, a na dodatek „fanatyka”, która to cecha wyrażała się w jej opinii, jego gotowością do „poświęcenia życia za swój kraj”. Epilog tego wielokulturowego związku stanowiło morderstwo dokonane przez Afgańczyka na żonie. Podczas gdy on oczekuje w areszcie na rozpoznanie zarzutów o mord i sutenerstwo, zaprezentowana w programie nieszczęsna istota obarczona została opieką nad trójką osieroconych wnuków. Nie ulega wątpliwości, że większość istot zamieszkujących obecnie III RP nie osiągnie nigdy stopnia degrengolady ilustrowanej powyższą historią, ale ukazuje ona w jaskrawym świetle tragiczny fakt przerwania łańcucha narodowej i kulturowej ciągłości naszego społeczeństwa. Jeszcze bowiem pokolenie dziadów niefortunnej „afgańskiej teściowej”, charakteryzowało się „fanatyzmem”, polegającym na gotowości poświęcenia swego życia za ojczyznę. Obecnie jej potomstwo jest jedynie w stanie poświęcić swe życie na ołtarzu związków Miltikulti. Gdzieś w okresie dwudziestolecia III RP zerwane zostały naturalne więzi pokoleniowe i jedyne co łączy „młodych, wykształconych, z dużych miast” z polskością to znajomość kilkuset słów w tym języku , którego zmuszeni są oni używać przynajmniej do momentu osiągnięcia płynności w jakimś innym, atrakcyjniejszym. Wydaje się, że zbędne są tu jakiekolwiek dodatkowe komentarze uwypuklające skalę triumfu Kosher Nostra nad naszym społeczeństwem. Ignacy Nowopolski

“Los Europy zawisł od losu Kościoła w Polsce.” Aktualnośc przesłania św. Piusa X

Dziś [3.09 - admin] w tradycyjnym kalendarzu liturgicznym wspomnienie św. Piusa X, świętego papieża XX wieku. Warto sięgać do jego dziedzictwa.

„Bez Kościoła stałaby się ziemia jedną wielką knieją, pełną drapieżnych zwierząt, pożerających się nawzajem. Zbyt słabe jest prawo świeckie, aby mogło okiełznąć złość ludzką.” Teodor Jeske-Choiński, „Tiara i korona” Pora bardziej zdecydowanie zacząć rozprzestrzeniać Kontrrewolucję. Przy bierności rzesz ludzi dobrych, przy letargu pasterzy Kościoła, przy obojętności nas samych na nasze własne słabości i grzechy dogorywa cywilizacja chrześcijańska. Nie pozostało z niej prawie nic. Nie ma chrześcijańskich instytucji, chrześcijańskiego prawa, zanikają chrześcijańskie rodziny, obyczaje, moralność. Nawet Święta nie są już chrześcijańskie: Boże Narodzenie kojarzy się z brodatymi krasnalami, Wielkanoc z żółtymi pisklętami, a główne celebracje tych świąt przeniosły się do hipermarketów. Dogorywa cywilizacja chrześcijańska. Dogorywają nie z natury zmienne formy i akcydentalia, ale dogorywają same zasady, które przez tyle wieków ożywiały narody i społeczności, dając tworzącym je osobą możliwość wzrostu do pełni człowieczeństwa. Czy uda się utrzymać istotne znaczenie tych zasad? O tym wie Opatrzność. Czy warto starać się i walczyć o to, by stanowiły ożywczą siłę – odpowiedź zna każdy, kto zna wagę tych zasad. Mam tu na myśli zasady, jakie wprowadziło wspomagając się grecką filozofią i rzymskim prawem, chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo, które przesyciło wymiarem nadprzyrodzonym wszystkie dziedziny życia: politykę, życie rodzinne, naukowe dociekania, prawo, obyczaje – wszystko, czym człowiek się zajmował. Z czasem, na skutek procesów historyczno-kulturowych zaczęły zasady chrześcijańskie ustępować laickim. Postępowała sekularyzacja wszystkich dziedzin życia. Zanikała w umysłach ludzkich świadomość nadprzyrodzoności. Wydaje się, że dziś sekularyzacja osiąga swe apogeum. Czy świat jest tak ekspansywny, czy Kościół, strażnik Cywilizacji chrześcijańskiej, przestał być ofensywny, przestał być „znakiem sprzeciwu” wobec profanum, a stara się dostosować swoje istnienie do życia w zgodzie ze „światem”, który zaprzecza boskiemu pochodzeniu i wiecznemu powołaniu człowieka? Obserwując dokumenty i praktykę dzisiejszych duszpasterzy i hierarchów Kościoła ma się nieodparte wrażenie jakby nieważne, nic nie znaczące były wypowiadane jeszcze tak niedawno przez Namiestnika Chrystusowego słowa: „Dobro i zło w duszach, zależy od formy posiadanej przez społeczność, od jej zgodności lub niezgodności z prawem Boskim. Zależy od tego, czy ludzie –bez wyjątku powołani, by ożywiała ich łaska Chrystusa – oddychają zdrowym i ożywiającym powietrzem prawdy i cnoty moralnej, czy zgubnymi, a niejednokrotnie śmiercionośnymi bakcylami błędu i deprawacji.” (1) Smutna to konstatacja, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu duszpasterzom, z różnych stopni hierarchii jest rzeczywiście obojętne, jakim powietrzem oddychają ich owieczki. Biorąc choćby za przykład nasze polskie doświadczenie – widzieliśmy czasem milczącą zgodę biskupów, czasem wręcz zapał w popieraniu wchodzenia Polski w polityczno – prawne struktury UE, które, dziś widać to już wyraźnie, są zabójcze dla ładu moralnego. Wielu Papieży, by wspomnieć tylko bł. Piusa IX, Leona XIII, św. Piusa X, Piusa XI, Piusa XII – ostrzegało przed wrogami Kościoła pozostającymi wewnątrz Kościoła. Sięgnijmy do Pascendi Dominici Gregis:

„A wyznać musimy, że szczególniej w ostatnich czasach wzrosła liczba takich nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy za pomocą nowych a podstępnych środków usiłują paraliżować ożywcze działanie Kościoła, a nawet, gdyby się udało, doszczętnie wywrócić samo nawet królestwo Chrystusowe. (…) Zwlekać nam dłużej nie wolno. Wymaga tego przede wszystkim ta okoliczność, iż zwolenników błędów przybywa nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni. Będziemy, więc mówić nie o niekatolikach, lecz o wielu z liczby katolików świeckich, oraz – co jest boleśniejsze – o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością do Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej i teologicznej, przepojeni natomiast do gruntu zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale siebie mienią odnowicielami tego Kościoła i rozzuchwaleni liczbą swych zwolenników, napadają nawet na to, co tylko jest najświętszego w dziele Chrystusowym (…). (…) przeprowadzają oni swe zgubne dla Kościoła plany nie poza tym Kościołem, lecz w nim samym: stąd też niebezpieczeństwo ma swoje siedlisko niejako w samych żyłach i wnętrznościach Kościoła, ku tym pewniejszej szkodzie, im lepiej oni go znają. Nadto, przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, lecz do samych korzeni, to znaczy do wiary i do jej żył najgłębszych.” (2) O wrogach Kościoła działających na szkodę Kościoła w jego wnętrzu mówiło się do czasu Vaticanum II. Później, po Soborze, przestało się o nich mówić, a do wiadomości wiernych, zwłaszcza za żelazną kurtyną z rzadka docierały odgłosy sporów pomiędzy Ojcami Soborowymi (może to i dobrze?). Są trzy możliwości wyjaśnienia tej zmowy milczenia wokół wewnętrznych wrogów: albo Papieże, którzy o tym mówili, cierpieli na manię prześladowczą, albo wrogowie Kościoła „z dnia na dzień” wymarli, albo… osiągnęli, do czego dążyli. Dwie pierwsze możliwości wolno od razu wykluczyć. Trzecia jest wielce prawdopodobna. Trzeba dziś na nowo stawiać pytanie, a raczej postawić je po raz pierwszy bardzo mocno: na ile poważne są ostrzeżenia Papieży sprzed Soboru Watykańskiego II? Na ile poważnie należy traktować choćby encyklikę „Pascendi…”? Czy tylko jako świadectwo tamtego, z początku XX wieku, czasu, tamtej mentalności? Czy też jak profetyczne ostrzeżenie Namiestnika Chrystusowego? Nie wolno od tych pytań uciekać, nie wolno dawać zbywających odpowiedzi.

Tym, co utrudnia odpowiednią postawę wobec owych spraw kluczowych jest – jak trafnie to określił Dietrich von Hildebrand w swym dziele „Spustoszona winnica” – letarg strażników. To stan, który jest dla nas, świeckich w ten czy inny sposób zaangażowanych w sprawy Kościoła, czymś wielce znamiennym acz niezrozumiałym. „(…) fakt, że choroba ta [letarg] wdarła się także do Kościoła, jest jednym ze strasznych objawów zastąpienia walki przeciw duchowi świata pod hasłem aggiornamento – uległością wobec ducha czasu.” Ów letarg to chyba jedna z istotnych przyczyn kryzysu Kościoła i galopującej sekularyzacji społeczeństw. Zagadnieniem bezpośrednio z tym związanym jest zagadnienie doktryny katolickiej, sposobu nauczania i kształcenia w seminariach duchownych, a także pośród elit intelektualnych Kościoła. Raz jeszcze zajrzyjmy do encykliki „Pascendi…”:

„Trzy są główne przeszkody, które w swych dążeniach [moderniści] spotykają na drodze: filozofia scholastyczna, powaga Ojców Kościoła i Tradycja i urząd nauczycielski Kościoła. Przeciwko temu walczą najzawzięciej. Toteż filozofię i teologię scholastyczną gdzie tylko mogą ośmieszają i nią pogardzają” (3) I jeszcze jeden cytat:

„Ze swej strony wielokrotnie podkreślałem znaczenie formacji filozoficznej dla tych, którzy w praktyce duszpasterskiej będą musieli się zmagać z problemami współczesnego świata i rozumieć przyczyny określonych zachowań, aby właściwie na nie reagować. Jeżeli w różnych sytuacjach Magisterium zmuszone było interweniować w tej materii. Między innymi po to, by potwierdzić wartość intuicji Doktora Anielskiego i silnie zalecać studiowanie jego myśli, to dlatego, że zalecenia te nie zawsze były realizowane z pożądaną gorliwością. W okresie po Soborze Watykańskim II w wielu szkołach katolickich można było zauważyć pewien regres w tej dziedzinie, co było wyrazem mniejszego poważania nie tylko dla filozofii scholastycznej, ale w ogóle dla studium filozofii jako takiej. Ze zdziwieniem i przykrością muszę stwierdzić, że wielu teologów podziela ten brak zainteresowania filozofią.” (4) Mało zauważalny, a wielce istotny fakt: brak należytego, filozoficznego wykształcenia pośród duchowieństwa i katolickich elit. Często spotykam się z wypowiedziami czy to kleryków, czy księży pracujących już w duszpasterstwie, czy, i to chyba najsmutniejsze, wykładowców seminariów duchownych, w których filozofia jest traktowana z jakimś nonszalanckim lekceważeniem. Dla jednych jest to lub była przeszkoda do kapłaństwa, inni narzekają na jej „wzniosłość”, jakże nieprzydatną w codziennej, żmudnej pracy duszpasterskiej. Są tacy, którzy z lubością opowiadają o niej niewybredne dowcipy. Fakt takiego stosunku do formacji intelektualnej, zwłaszcza filozoficznej, jest przyczyną tego, że wielu ludzi Kościoła nie rozumie zjawisk cywilizacyjnych, nie jest w stanie dostrzegać ich źródeł, przewidywać konsekwencji. Ów brak klasycznego filozoficznego wykształcenia, niechęć do niego, o której z przykrością i troską mówili Papieże powoduje również i to, że kapłani, biskupi, profesorowie w seminariach z wielką łatwością poddają się cywilizacyjnym i intelektualnym nowościom, które są duchowymi truciznami, doprowadzającymi do tego, że coraz częściej w życiu społecznym i indywidualnym Bóg staje się „Wielkim Nieobecnym”. Innni jeszcze, przyjąwszy za swoją ”filozofię przetrwania”, tkwią w letargu. Ci zaś, którzy próbują się kształcić w innych dziedzinach, np. społecznych, dotyczących nauczania społecznego Kościoła, rzadko sięgają wstecz poza Sobór Watykański II. Czytając wykazy prac dotyczące Magisterium społecznego Kościoła można odnieść wrażenie, jakby rozpoczęło się ono wraz z VS, a swoje apogeum osiągnęło w myśli Jana Pawła II. Konsekwencją tego jest fakt, że mamy wielu biskupów i księży prezentujących tradycyjne poglądy moralne w kwestii np. aborcji, antykoncepcji, wychowania, innych szczegółowych zagadnień z dziedziny etyki, a jednocześnie nie widzą, że kryzys przez nich piętnowany ma swe źródło właśnie w osłabieniu wyrazistości doktryny Kościoła jakie nastąpiło w czasie VS. Trudno powstrzymać gorycz, gdy czyta się takie słowa, napisane w 1928 roku przez Feliksa Konecznego:

”A dokąd rwały się serca i ręce polskiej inteligencji, jeśli nie do tego, by z Polski zrobić państwo chrześcijańskie. Zapał jest potężną dźwignią czynu i nie godzi się lekceważyć go. Gdy wybija godzina Etosu, zapał jego koroną. Chodzi jednak o to, by do czynu być dobrze przygotowanym, by Logos wypełnił się wszechstronnie przedtem. (…)

Przygotowanie umysłów do trafnego wyboru środków, ażeby ziścić wielkie pomysły, należy przede wszystkim do Kościoła (…).” (5) Chodziło Konecznemu o podkreślenie, że Kościół w Polsce, po latach zaborów, jest jedyną siła, zdolną do intelektualnego określenia, jakie konieczne warunki musi spełniać państwo chrześcijańskie, tylko Kościół jest w stanie wolitywny i emocjonalny zapał społeczeństwa odzyskującego niepodległość, wprowadzić na właściwe tory, dać właśnie ów Logos. Czy dzisiaj byłby do tego zdolny? Raczej nie. Intelektualne ośrodki Kościoła, proszę wybaczyć uproszczenie, to wciąż Tygodnik Powszechny, Znak i Więź. Rząd dusz nad umysłąmi katolików przejmuje też Gazeta Polska, promująca raczej jakobińsko-nacjonalistyczna wizję życia społecznego, niż zasady sformułowane przez papieży. Niestety, ośrodki te grupują raczej tych, którzy w swych działaniach odpowiadają opisowi z Pascendi, którzy, „wiedzeni pozorną miłością Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej i teologicznej, przepojeni natomiast do gruntu zatrutymi doktrynami, zarozumiale siebie mianują odnowicielami Kościoła…” etc. Ośrodki inspirowane klasyczną myślą filozoficzną, polityczną, cywilizacyjną wciąż pozostają małymi enklawami, choć coraz częściej można obserwować ich ruchy ekspansywne, coraz mocniej zadzierzgają się nici współpracy. Mam tu na myśli środowisko „Christianitas”, Instytut im. Ks. Piotra Skargi i Centrum Kultury i Tradycji. Z kolei inne ośrodki, nazwijmy je „antypostępowe”, nawet jeśli mają jakąś siłę medialną czy społeczną, bezrefleksyjnie promują socjalizm od strony polityczno-cywilizacyjnej, zaś jeśli chodzi o relację do nurtu „postępowego”, zadowalają się groźnym pohukiwaniem, ewentualnie jeszcze „własną pieszczą się boleścią” – tą teraźniejszą i tą z przeszłości. Jak dotąd nie okazują zrozumienia dla konieczności zmasowanej integralnej Kontrrewolucji. Uderzają w zjawiska, nie w istotę. Są defensywne, nie ekspansywne. Pora bardziej zdecydowanie rozprzestrzeniać Kontrrewolucję. Raz jeszcze oddajmy miejsce Feliksowi Konecznemu:

„W Polsce toczy się walka o przyszłość Europy. (…) los Europy zawisł od losu Kościoła w Polsce. W Polsce okaże się – i to stosunkowo w czasie krótkim – czy Kościół nie przestanie na kilka pokoleń być czynnikiem życia publicznego, czy też stanie na czele nowego okresu dziejów. Tu chodzi o grę tak wielką, jak rzadko w historii. (…). Chcąc zwyciężyć, trzeba zwyciężyć w tym boju w Polsce. Tu pole chwały, lub tu rozłogi klęski. Tu, u nas rozstrzygnie się wszystko” (6)

W obliczu innego nieco zagrożenia pisał te słowa Feliks Koneczny, inna była też nasza sytuacja kulturowa. Po części spełniły się słowa Konecznego, i pole walki zaczyna przypominać rozłogi klęski. Ale starcie Rewolucji i Kontrrewolucji wiąż trwa. Arkadiusz Robaczewski

1 Pius XII, Orędzie radiowe La solennita della Pantacoste z 1 czerwca 1941 roku., cyt za „Krzyżowiec XX wieku”, s.219

2 Pascendi Dominici Gregis, s.4-5, Warszawa 1996

3 Tamże, s. 63

4 Fides et Ratio, pkt. 60-61

5 F. Koneczny, Kościół w Polsce wobec cywilizacji, w: Obronić cywilizację łacińską!,,s.139, Lublin 2002

6 Tamże, s. 141

http://www.wieden1683.pl

Jak wytłumaczyć popularność metamfetaminy? Metamfetamina jest jednym z najbardziej niebezpiecznych i uzależniających narkotyków. Dlaczego sięga się po niego, pomimo to sięga? Zapewne dla niektórych zaskoczeniem będzie, że ekonomia może dostarczyć najlepszej odpowiedzi na te pytania. Większość ludzi nigdy nie miała do czynienia z metamfetaminą, choć sporo mówi się o niej w telewizji. Narkotyk ten ma wiele określeń: metyloamfetamina, dezoksyefedryna, speed, oraz — najczęściej stosowane — meta. Niezależnie od nazewnictwa jest dzisiaj niezaprzeczalnie jednym z najniebezpieczniejszych i najbardziej uzależniających narkotyków na czarnym rynku. Metamfetamina istnieje od około 1893 r. i po dziś dzień jest legalnie stosowana w leczeniu zarówno ADHD, jak i otyłości. W jaki sposób można wytłumaczyć popularność tego narkotyku jako środka odurzającego? Dlaczego sięga się po niego, pomimo oczywistego faktu, że jest najniebezpieczniejszym i najtrudniejszym do rzucenia ze wszystkich? Zapewne dla niektórych czytelników zaskoczeniem będzie, że ekonomia może dostarczyć najlepszej odpowiedzi na te kłopotliwe pytania. Powodem, dla którego stosowana jest ona w celach „rekreacyjnych”, jest fakt, że przy wysokiej dawce wytwarzana jest reakcja euforyczna, która może powodować większe pobudzenie, przypływ energii, podwyższone poczucie własnej wartości, a nawet zwiększony popęd seksualny. Nieuchronnym minusem jest zmęczenie i depresja. W celu uniknięcia bolesnych skutków końca działania substancji, niektórzy zażywają ją przez kilka dni albo nawet tygodni pod rząd. Jednak takie postępowanie wydłuża i czyni tzw. zejście jeszcze bardziej bolesnym. Dalekosiężne skutki to również depresja, samobójstwo i atak serca. Jednym ze szczególnie bolesnych efektów jest rodzaj próchnicy (meth mouth). Stan ten wiąże się z degradacją uzębienia i dziąseł. Zęby zniekształcają się i tracą szkliwo, odsłaniając nerwy. W poważniejszych przypadkach zniszczenia są nieodwracalne a efekt nieestetyczny. Zapewne zgodzicie się teraz z ustawodawcami, ekspertami w dziedzinie zdrowia publicznego, ludźmi popierającymi legalizację narkotyków i byłymi narkomanami, że w kwestii destruktywnego potencjału nie wszystkie narkotyki są sobie równe, a metamfetamina jest klasą samą w sobie.

Dlaczego zatem, biorąc pod uwagę zagrożenia i destruktywną naturę mety, jest ona tak popularna?

Odpowiedzi są często wiązane z aspektami technologii, fizjologii i psychologii. Z technologicznego punktu widzenia, metamfetamina jest łatwa do wyprodukowania. Wystarczy skorzystać z prostej aparatury, przepisu dostępnego za darmo w Internecie i składników, które można nabyć w aptece. Doprowadziło to do powstania nowych amatorskich i profesjonalnych laboratoriów zarówno w kraju, jak i na całym świecie. Z fizjologicznego punktu widzenia meta jest wysoce uzależniająca. Badania opublikowane w 2007 r. dowiodły, że „zejście po metamfetaminie wiąże się z poważniejszą i dłuższą depresją niż po kokainie, dlatego pacjentów takich należy mieć pod szczególną kontrolą w celu zapobiegania samobójstwom‟. Psychologicznie, meta wywołuje euforię, której pragnie tak wielu ludzi. Mimo iż wszystko to jest prawdą, nie tłumaczy jednak popularności tak szkodliwego i niebezpiecznego produktu. Dostawcy narkotyków, konsumenci, a nawet ludzie uzależnieni są od dawna uważani, jako grupa, za „racjonalnych‟. Reagują na zmiany cen i zróżnicowanie, w jakości, to samo dotyczy zmian zachodzących w skali ryzyka. Jeżeli zatem zażywający narkotyki stosują racjonalny proces podejmowania decyzji, to co tłumaczy pojawienie się mety na nielegalnym rynku? Okazuje się, że jest to jej niska cena — metę określa się nawet, jako kokainę dla biednych. Obie substancje są stymulantami, więc są pożądane przez ten sam typ użytkowników. W czasach świetności kokainy meta niemalże przestała istnieć na czarnym rynku. Zmiana nastąpiła wskutek wypowiedzenia narkotykom wojny (tzw. War on Drugs) przez Reagana, która skutecznie podniosła ceny nielegalnych substancji w wyniku zwiększonego ryzyka, a co za tym idzie, wyższych kosztów produkcji, dystrybucji i konsumpcji. Początkowy szok popchnął przedsiębiorców czarnego rynku w kierunku redukcji ryzyka i kosztów. Wówczas pojawiła się metamfetamina. Jak już wspomniałem, ekonomia dostarcza odpowiedzi na zagadnienie popularności mety pomimo niewspółmiernego zagrożenia wynikającego z jej stosowania. Zaostrzone prawo i wymierzanie surowszych kar doprowadziło do wzrostu cen i utrudnionego dostępu do narkotyków, takich jak marihuana czy kokaina. Wysokie ceny i okresowy brak dostaw zmusiły dealerów i konsumentów do znalezienia substytutów. Metamfetamina jest przykładem „efektu siły działania″, zwanego również „żelaznym prawem prohibicji″. Kiedy rząd ustanawia prawo dotyczące prohibicji, zaostrza je lub zwiększa kary, to w sposób nieunikniony prowadzi do uciekania się przez ludzi do podrobionych, mocniejszych i bardziej niebezpiecznych substytutów narkotykowych. W przypadku metamfetaminy władze próbowały ograniczyć dostawy jej podstawowego składnika, popularnego komponentu leków przeciwko przeziębieniu. Zażądano, aby owe leki były sprzedawane przez apteki maksymalnie na okres miesięcznej terapii. Ostatnio niektóre stany wprowadziły elektroniczny system rejestracji kupujących w celu zapobiegania zakupu w kilku aptekach tego samego produktu. W odpowiedzi producenci metamfetaminy zatrudnili dużą liczbę pośredników. Ci ludzie kupują lekarstwa przeciwko przeziębieniu i sprzedają do laboratoriów z 500-procentowym zyskiem. Badania ujawnione przez Associated Press pokazują, że w handel narkotykowy zaangażowane są tysiące ludzi. Na szczęście, oprócz odpowiedzi i wyjaśnienia, ekonomia może wskazać nam drogę daleką od tego jakże starego trendu — trendu w kierunku silniejszych i bardziej niebezpiecznych narkotyków. Określona część społeczeństwa będzie stosować narkotyki niezależnie od prawnych restrykcji. Rozwiązanie jest naprawdę całkiem proste: skończyć wojnę z narkotykami. Mniejsze kary obniżyłyby ceny marihuany i skierowały popyt właśnie w jej kierunku, odchodząc od metamfetaminy, która wiąże się z większą ilością problemów. Mark Thornton Tłumaczenie: Monika Sznajder

LOLEK SUPERSTAR –ŚMIERTELNY WIRUS TALMUDYZMU

Żydzi mówią: “Nasz papież” (A my wierzymy- red. StSy)

Rozmawiali Katarzyna Wiśniewska i Jan Turnau  Jan Paweł II wpisał się na stałe jako postać pomnikowa dla dialogu

Cejrowski : jestem Katolem http://www.youtube.com/watch?v=ZpXm_xFZHeI&feature=player_embedded

Rozmowa z ojcem Wiesławem Dawidowskim Katarzyna Wiśniewska, Jan Turnau: Czy Jan Paweł II to był papież, który zrobił dla stosunków z Żydami więcej dobrego niż wszyscy jego poprzednicy? Ks. Wiesław Dawidowski: To pierwszy papież, który dokądkolwiek pojechał, zawsze spotykał się z lokalną wspólnotą żydowską. To jest udokumentowane. W tym znaczeniu na pewno się odróżniał od poprzedników.

Pierwszy papież, który przekroczył próg synagogi w 1986 r. Tam nazwał Żydów starszymi braćmi w wierze. Zamordowany w czasie Zagłady ksiądz Michał Piaszczyński z Łomży powiedział to jako pierwszy, ale papież ma zawsze większą „siłę rażenia”. Co to oznaczało dla Kościoła, dla relacji z Żydami?

- Mówi się, że był to dzień, po którym w stosunkach chrześcijańsko-żydowskich już nic nie mogło być takie jak przedtem. Krótki, bo zaledwie kilometrowy dystans między najstarszą synagogą w Rzymie i Bazyliką św. Piotra w Watykanie był jednocześnie dystansem największym. Jan Paweł II powiedział tam te znamienne słowa: Jesteście dla nas jakoby starszymi braćmi w wierze. Po latach sam to weryfikuje, w 1989 r. mówi już bezpośrednio, bez ogródek: Jesteście naszymi starszymi braćmi. Bez “jakoby”.

Wiele antysemityzmu było w Kościele wcześniej. W mszale przedsoborowym modlono się za „Żydów przewrotnych”, „lud zaślepiony”. W 1936 r. „La Civilta Cattolica”, półoficjalny organ Watykanu, pisała, że Żydzi stanowią nieustanne zagrożenie dla świata. W Polsce w 20-leciu międzywojennym katolickie pisma pisały podobne rzeczy. - Żydzi przewrotni lub “perfidni”, jak mówi jedno z tłumaczeń. To, co działo się w Polsce, wpisuje się, niestety, w nurt ogólnoeuropejskiego antysemityzmu 20-lecia międzywojennego. Tymczasem papież odważnie uczy, że musimy się zmierzyć z tą smutną przeszłością. Wielokrotnie i bez ogródek wskazuje na przejawy antysemityzmu, agresji. Np. w przemówieniu do wspólnoty żydowskiej w RFN w 1980 r. powie o konieczności korekty fałszywego obrazu narodu żydowskiego, który był przyczyną nieporozumień i prześladowań w ciągu wieków. Papież był świadom, skąd to się brało: ze stereotypów, z niezrozumienia religii żydowskiej i ze słabej samoświadomości Kościoła.

Czyli? - To fundamentalne pytanie o istotę Kościoła: czy wyrasta on z pnia niezależnego, czy z zakorzenionego w judaizmie, i o to trwa spór wśród teologów i historyków idei. Kościół w swojej historii uważał się za nowy naród wybrany, zamiast za lud nowego przymierza. Nazywano to teologią substytucji. Ale Jan Paweł II nauczał, że kto spotyka Chrystusa, ten spotyka judaizm. Konsekwencją tego jest spojrzenie na naród żydowski jako Boże narzędzie przynoszenia zbawienia światu. Św. Jan Ewangelista zapisał przecież słowa Jezusa mówiącego, że Zbawienie bierze początek od Żydów. Według ciała i kultury Jezus był Żydem.

Papież zmienił bieg historii? Przecież już w dokumencie Soboru Watykańskiego II „Nostra aetate” czytamy: „Kościół, który potępia wszelkie prześladowania, przeciw jakimkolwiek ludziom zwrócone, pomnąc na wspólne z Żydami dziedzictwo, opłakuje akty nienawiści, prześladowania, przejawy antysemityzmu” - Tak, ale żaden z papieży nie zrobił tego, co Jan Paweł II: nikt nie zapomni tej sceny, kiedy staruszek papież, opierając się na lasce, drżącą ręką wkłada w Mur Zachodni Świątyni dużą kartkę – tak żeby wszyscy mogli ją przeczytać – na której przeprasza niewidzialnego Boga za wszystkie grzechy antysemityzmu i przejawy nienawiści, jakich Żydzi doznali od chrześcijan. Ten dokonany w absolutnym milczeniu gest jest fundamentalny dla zrozumienia, czym był duch Soboru. Jan Paweł II wpisał się na stałe jako postać pomnikowa dla dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Do tego stopnia, że Żydzi mówią o nim “nasz papież”, co jest niebywałe.

„Antysemityzm, a także wszelkie formy rasizmu są grzechem przeciw Bogu i ludzkości i jako takie muszą zostać odrzucone i potępione” – powiedział do delegacji Brytyjskiej Rady Chrześcijan i Żydów (Watykan, 16 listopada 1990 r.). Leon XIII przyrównał Dreyfusa do Jezusa na krzyżu. Ale czy wcześniej któryś papież nazwał antysemityzm grzechem? - Mam wrażenie, że nie. Przynajmniej nie wprost. Przeczytałem dokładnie encyklikę Piusa XI “Mit brennender sorge” i encyklikę Piusa XII “Summum pontificium” opublikowaną w październiku 1939 r., półtora miesiąca po napaści Niemiec i Rosji na Polskę. W żadnej z nich nie pada słowo antysemityzm, nienawiść religijna. Pius XI krytykuje antysemityzm w sposób zawoalowany, nauczając o jedności obu Testamentów Starego i Nowego, ale ten głos był słaby.

Jakie były reakcje na wizytę Jana Pawła II w synagodze rzymskiej? - Absolutna euforia po stronie żydowskiej, choć na początku na pewno nie wszyscy ufali dobrym intencjom papieża. To zrozumiałe po setkach lat permanentnych konfliktów.

A wśród katolików były głosy niechętne? - Wystarczy wspomnieć prowokacyjne broszury propagandowe z lat 80. – nie pamiętam, kto je produkował – które sugerowały, że papież jest masonem, wizytę w synagodze wymusiła na nim żydowska finansjera, a śmierć Jana Pawła I została sfingowana, żeby wynieść na urząd papieski Jana Pawła II – “żydofila”.

Krytycy wypominają Janowi Pawłowi II, że w kwestii antysemityzmu mówił tylko o odpowiedzialności chrześcijan, a nie Kościoła, jako instytucji. - Trudno obarczać papieża odpowiedzialnością za grzechy antysemityzmu wielu pokoleń chrześcijan. Jednak w roku jubileuszowym papież prosił Boga o przebaczenie za grzechy antysemityzmu popełnione przez ludzi Kościoła na przestrzeni wieków. Dokonał tego w Watykanie, a więc w samym sercu katolicyzmu. Teologowie dyskutowali, czy ma prawo korygować wypowiedzi poprzednich papieży. Ale papież to zrobił, wbrew temu, co mu doradzano w watykańskich dykasteriach.

Na ile nauka Jana Pawła II o grzechach antysemityzmu zakorzeniła się w Kościele? Bo może jednak w znikomy sposób? W czym jeszcze Kościół do niej nie dorasta?

- Kościół katolicki w Polsce jest jednym z nielicznych w Europie, w którym odbywa się dzień judaizmu. Ma to może niekiedy formę akademii ku czci, ale odbywa się regularnie w większości diecezji. Do tego dochodzą spotkania ze wspólnotami żydowskimi, praca, często mało znanych księży mobilizujących swoich parafian do odnawiania cmentarzy żydowskich. To są też ci wszyscy księża, którzy dostają w łeb właśnie za to, że się tym zajmują. Gdy powiedziałem jednemu księdzu, że zajmuję się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim, usłyszałem: Bardzo księdzu współczuję tej pracy. Miałem na końcu języka: Odwzajemniam współczucie, ale z grzeczności się pohamowałem.

Właśnie, czy dni judaizmu to nie jest naskórek? Dominikanin o. Ludwik Wiśniewski w liście do nuncjusza apostolskiego pisał, że ponad połowa duchowieństwa jest zarażona antysemityzmem.

- Zależy, w którą stronę Kościoła spojrzymy. Jest duchowieństwo prawoskrętne, nacjonalistyczne, którego zupełnie nie rozumiem, wyznające wiarę katolicką, czyli powszechną, a jednocześnie z dezynwolturą wyrażające się o Żydach i hodujące w sobie te antysemickie stereotypy. Być może wypływa to z lęku i z braku poczucia własnej tożsamości.

A publicystami mediów katolickich – Radia Maryja, ale i „Niedzieli” – są Stanisław Michalkiewicz, Jerzy Robert Nowak. - Niestety, to rzuca cień na obraz katolicyzmu w Polsce. Czytając Jana Pawła II, nie mam wątpliwości: gdy ktoś się odcina od korzenia żydowskiego, z którego chrześcijaństwo wyrosło, staje się współczesnym marcjonistą. To Marcjon (II wiek) stworzył “ewangelię”, z której usunął wszelkie związki Jezusa ze Starym Testamentem.

Papież zaangażował się w spór o klasztor Karmelitanek w Oświęcimiu. Sam w 1990 r. napisał: „Z woli Kościoła macie przenieść się w inne miejsce”. Ale można spytać prowokacyjnie, dlaczego Jan Paweł II, walcząc z antysemityzmem, nie upomniał ostrzej Radia Maryja. - Nie wiem dlaczego. Odpowiem jak kiedyś mama Jana XXIII: Niech prałaci załatwią te sprawy między sobą.

Co Jan Paweł II mówiłby o książkach Jana Tomasza Grossa? - Papież nikogo nie potępiał. Chyba uważał, że każdy musi dojrzeć do zmierzenia się z prawdą o sobie, nawet bolesną. Tak czytam jego wielkie gesty pojednania.

W 1985 r. Jan Paweł II zorganizował kolokwium z okazji 20-lecia soborowej deklaracji „Nostra aetate”, gdzie powiedział, że Holocaust był uderzeniem w naród wybrany, czyli w Boga samego. To niesłychanie mocne. - To pytanie o to, do czego zdolny jest człowiek, który stracił sprzed oczu oblicze żywego Boga. Zdolny jest sprzedać swojego sąsiada, donieść na niego, grzebać w jego grobie, by wreszcie wyprzeć z pamięci wszystko, czego się dopuścił.

Stracił, a jednocześnie robił to z Bogiem na ustach, w niedzielę idąc do kościoła. - Naziści mieli wypisane na pasach “Gott mit uns”. Dla mnie niezmiernie bolesne jest czytanie ich biografii: ten ochrzczony w Kościele katolickim, ów w protestanckim, tamten w prawosławnym. I wszyscy razem spotykają się w jednym tyglu zbrodni. Czy może być coś bardziej diabelskiego? To też było pytaniem papieża. Wiemy, gdzie byliśmy z Bogiem na ustach, a żyjąc jak bez Boga – mówi Jan Paweł II.

Papież zrobił rewolucję w stosunku Kościoła katolickiego do innych religii: spotkanie z przedstawicielami światowych religii w Asyżu (co wywołało negatywne reakcje w Kościele), wizyta w meczecie. Ale czy można powiedzieć, że dialog z judaizmem był dla niego najważniejszy? - Papież mówi: ten mały naród zamieszkujący tereny między wielkimi imperiami pogańskimi nie jest zwykłym faktem kulturowym, ale faktem nadprzyrodzonym. Kto to ignoruje, wchodzi na drogę, którą Kościół stanowczo i zdecydowanie odrzucił. Chrystus był Żydem i chrześcijaństwo z tego pnia się wywodzi, dlatego dialog z Żydami był dla papieża tak kluczowy.

Czy jednak nie utonęła gdzieś ta linia Jana Pawła II? Słyszymy dziś od ultrakatolików, że spotkanie Benedykta XVI z wielkimi religiami w Asyżu nie jest potrzebne. - Kto nie rozumie, że spotkanie w Asyżu nie było i nie jest potrzebne, ten albo jest ślepy na przemoc, wykorzystywanie religii do celów politycznych, albo chce zamknąć katolicyzm w skansenie idei. Chrystus mówi: Moje królestwo nie jest z tego świata. Jan Paweł II, spotykając się z przedstawicielami innych religii, pokazał nam, że Królestwo Boże jest rzeczywistością szerszą i pojemniejszą niż li tylko Kościół katolicki. Benedykt XVI jest kontynuatorem tej linii myślenia.

Jan Paweł II mówił o głębokiej religijności Lutra. Był w świątyni luterańskiej, jako pierwszy papież. Pytanie, w jakiej mierze idea jedności chrześcijan weszła pod dachówki plebanii? - Czyli co się dzieje, gdy kończy się kolejny dzień judaizmu czy tydzień ekumeniczny To ciągle jest zadanie przed nami. Czujemy podskórnie, że społeczny obraz Kościoła zmienia się dziś na gorsze i pytamy dlaczego. Najgorszą rzeczą byłoby, gdybyśmy szukali wrogów naokoło, a nie szukali ich w sobie, gdybyśmy usiłowali uprawiać płytką apologię chrześcijaństwa. Bo prawdziwa apologia szuka własnej tożsamości w spotkaniu z innym religiami. Ale do tego potrzeba wiary.

Brakuje tej wiary? Jeśli tę linię Jana Pawła II kontynuuje, dajmy na to jeden na dziesięciu księży, to chyba za mało. - Może brakuje determinacji. Ale jak to się mówi: Kropla drąży skałę.

*o. Wiesław Dawidowski - augustianin, teolog, członek Laboratorium Więzi, współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.

http://wyborcza.pl/1,76842,9519101,Zydzi_mowia___Nasz_papiez_.html?as=2&startsz=x#ixzz22ToXw1Tt

JPII – wielki – agent syjonizmu Polska od J.Piłsudskiego do Jana Pawła II W artykule tym ograniczę się tylko do kilku własnych refleksji. Zostawię P.T. Czytelników sam na sam z tekstami źródłowymi oraz z wypowiedziami filmowymi głównego bohatera, ufając, że prawdziwy intelekt, logiczne myślenie, uczciwość wobec samego siebie, pozwolą dojrzeć prawdziwy wymiar i sens działalności JPII, tak wobec katolików, jak i wobec Ojczyzny Polaków. Mamy w nie tak odległej naszej historii osobnika o takich samych inicjałach, JP – Józefa Piłsudskiego. O naszej polskiej historii w latach 1918 do 2005 można, więc powiedzieć: Polska od JP (J.Piłsudskiego) do JPII (papieża Jana Pawła II, czyli bpa Karola Wojtyły) – złowieszczy nomen omen. Choć nie jestem przesądny, to nie mogę tego samego powiedzieć o syjonistycznych zwolennikach żydowskiej kabały. Między JP i JPII analogie są zaskakująco oczywiste. JP, filosemita, socjalistyczny bojówkarz na rzecz światowej żydo-bolszewickiej rewolucji, potem agent austrowęgierski, później niemiecki (materiałami dysponuje IPN), który w interesie mocodawców dążył do wywołania w Polsce w 1915r. antyrosyjskiego powstania eliminującego Rosję z udziału w I wojnie światowej, co było równoznaczne z przekreśleniem szans Polaków na odrodzenie własnego państwa. W interesie żydowskiej finansjery z USA i Wlk.Brytanii, w wyniku inspirowanego i finansowanego przez nią zamachu majowego w 1926r., obalił legalne rządy narodowo-ludowe wprowadzając rządy swojej żydowsko-masońskiej kamaryli, czym skutecznie zniszczył szanse Polski na gospodarczy rozwój, co w efekcie doprowadziło do upadku i ponownego rozbioru Polski w 1939r. Czy błogosławiony JPII Wielki także był destruktorem polskiej sprawy? Już słyszę to pytanie oburzonych i niedowierzających, niedowierzających nawet temu, co sami widzą, co słyszą i w czym uczestniczą od 1980r. Tak, JPII i jako katolik i jako Polak (czy Polak?, matka K.Wojtyły z domu Katz, miała pochodzenie żydowskie) służył tym samym syjonistycznym siłom, co JP - J.Piłsudski. Jest wielce charakterystyczny ogromny wysiłek medialny, także oświatowy, w propagowaniu tych postaci jako wybitnych Polaków. Co ciekawe, w przypadku JP udało się to częściowo już przed wojną, oczywiście przy dużym udziale aparatu państwa. Prymitywnemu osobnikowi – z upodobaniem posługiwał się wulgaryzmami (koprolalia), co dzisiaj jest dość powszechnym objawem celowego niszczenia kultury języka, fatalnemu dowódcy wojskowemu (przed sławną bitą warszawska 1920r. podał się do dymisji – uciekł z pola walki, mimo, iż sam do wojny z ZSRR doprowadził), choć zdolnemu bojówkarzowi, jednak bardzo miernemu, antynarodowemu politykowi, zaczęto stawiać pomniki wodza narodu.
Podobnie stawia się dzisiaj pomniki JPII – duchowemu przywódcy narodu -, niewątpliwie, w porównaniu z JP, człowiekowi dobrze wykształconemu, inteligentnemu i, co nie jest bez znaczenia, obdarzonemu talentami: aktorskim i oratorskim, a te znakomicie się sprawdzają w manipulowaniu otoczeniem, zwłaszcza tłumami wiernych nieprzyzwyczajonych do myślenia, refleksji, czy analizy słuchanych treści. JPII to postać znacznie przewyższająca swoim formatem JP. I nie jest to tylko efekt dzisiejszej, zdecydowanie totalnej pozycji żydowskich mediów i ich propagandowej siły oddziaływania, inaczej manipulacji, ale wynika z roli jaką historia, czyli światowe siły syjonistycznej finansjery powierzyły JPII. JP demontował tylko siły narodowe polskie i osłabiał polską organizację państwową. JPII, natomiast, pracował na rzecz demontażu całego bloku państw socjalistycznych, które, co trzeba koniecznie pamiętać, już od 1956r. pozbawiły żydostwo władzy politycznej. Katolicy powinni także pamiętać, że JPII, jeszcze jako bp K.Wojtyła, podkopywał cały chrześcijański porządek. Tę prace rozpoczął na Soborze Watykańskim II. I refleksja ostatnia. Mnożą się dzisiaj organizacje, partie, partyjki, ruchy, odwołujące się do wartości katolickich. Skąd to się bierze? Wyjaśnienie jest dość proste. Polacy nie dadzą się już nabrać na liberalizm z „wolnym rynkiem”, na lewicowość, na żydowski kapitalizm itp. Dwadzieścia lat monokulturowej uprawy wyjałowiło społeczną glebę skutecznie – trzeba wymyślić nowe polityczne geszefty, ale syjonistyczny koncept już się wyczerpał. Pozostaje mu tylko dzielić społeczeństwo, czyli elektorat, na możliwie najwięcej cząstek i w ten sposób eliminować z politycznego życia. Jedną z takich inicjatyw, o niewątpliwie syjonistycznej inspiracji, jest ruch na rzecz intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski. Animatorzy ruchu przewidują, że Polak-katolik z pewnością znów da się wyprowadzić w pole. Jest to dość skrajny ruch, nie mniej wart chwili uwagi, zwłaszcza katolików. Propagatorzy ruchu mienią się zagorzałymi katolikami. I rzecz charakterystyczna: każda wypowiedź na temat prawdziwej roli, religijnej i politycznej, jaką odegrał JPII jest przez tych świętoszków uznawana za atak na cały KK, na katolicyzm w ogóle. A treści wypowiadane przez JPII uznają za prawdy objawione. Nie przeszkadza im to jednak odrzucać opinii KK, przedstawicieli Episkopatu Polski, którzy w kwestii intronizacji zajmują stanowisko jednoznaczne: NIE dla takiej intronizacji. Nie ma dla nich znaczenia, że KK w kwestiach wiary i symboliki jest jednością. Cóż, ciekawa jest ta dialektyka świętoszków od intronizacji, dialektyka w iście w rabinicznym stylu – przeciwstawiają JPII nie tylko Episkopatowi, ale i samemu KK. Niestety, czas jest taki, że nie ma rzeczy świętych, uznanych, nienaruszalnych wartości. Wszystko można wydrwić, ośmieszyć, przeinaczyć, zrelatywizować, wykorzystać dla własnych, egoistycznych celów. Dlatego katolicy muszą dzisiaj być szczególnie uczuleni na różnych przebierańców, także na tych w najdostojniejszych szatach, na biegających z krzyżem w jednej, a z różańcem w drugiej dłoni. Ufać można własnemu rozumowi i zgromadzonym doświadczeniom. Tu walka idzie nie tylko o ludzkie dusze, o duszę Narodu, ale przede wszystkim o narodowy i państwowy byt Polaków. A teraz niech przemówią pisane źródła i sam bohater, JPII.

1. Zbigniew Brzeziński, były doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego prezydenta USA Jimmiego Cartera, udzielił wywiadu korespondentowi Polskiego Radia Markowi Wałkuskiemu:
Marek Wałkuski: Panie profesorze, podobno Sowieci byli przekonani, że to pan wyreżyserował wybór Karola Wojtyły na papieża. Zbigniew Brzeziński: To brzmi prawie jak dowcip, ale faktem jest, że ówczesny szef KGB poinformował Politbiuro, że to ja zmontowałem ten wybór. Odbyło się to rzekomo poprzez moją współpracę z kardynałem Filadelfii Johnem Króla, który był z pochodzenia Polakiem. Według KGB zmobilizował kardynałów amerykańskich i niemieckich by w ten sposób moja koncepcja wyboru kardynała Wojtyły na papieża została wprowadzona w życie (śmiech). Kiedyś na zakończenie jednego ze spotkań z Janem Pawłem II, papież łaskawie powiedział do mnie „Proszę się wkrótce odezwać”. Odpowiedziałem, że nie mogę nadużywać tego przywileju, który sobie wyjątkowo wysoko cenię. Wtedy papież roześmiał się i zażartował: „Panie profesorze, skoro już Pan mnie wybrał, to musi mnie Pan odwiedzać”.
MW: A kiedy pierwszy raz spotkał pan kardynała Karola Wojtyłę? ZB: Nie pamiętam dokładnie roku, ale to musiało być w pierwszej połowie lat 70., wkrótce po jego nominacji na stanowisko kardynała krakowskiego. Wojtyła był wtedy z odczytem w Harvardzie. Nie zgrywając się na antyklerykalizm muszę szczerze przyznać, że normalnie na wykład kardynała nigdy bym nie poszedł, nawet, jeżeli odbywałby się po przeciwnej stronie ulicy. Tym razem byłem na wakacjach w Maine - kilkaset kilometrów od Bostonu, gdzie znajduje się Harvard. I nie wiem, co mi strzeliło do głowy, ale wsiadłem do samochodu, pojechałem 50 mil na lotnisko i stamtąd poleciałem do Bostonu aby usłyszeć Wojtyłę.
http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/ ... t-z-Bogiem
2. Warto zwrócić uwagę na jedność czasu spotkania Wojtyły z Brzezińskim i prośbę prymasa S.Wyszyńskiego o nawrócenie bpa K.Wojtyły.
Już w roku 1974, w homilii wygłoszonej 9 kwietnia w katedrze warszawskiej kardynał Wyszyński, prymas Polski, napominał i ostrzegał:
Kościół posoborowy, Kościół, którego Credo staje się elastyczne, a moralność relatywistyczna, Kościół na papierze, a bez Tablic Dziesięciorga Przykazań! Kościół, który zamyka oczy na widok grzechu, a za wadę ma bycie tradycyjnym, zacofanym, nienowoczesnym. Prośmy Boga, by Karol Wojtyła, biskup Rzymu i Papież, otworzył się na Bożą łaskę jak święty Piotr, który, czuwając podczas Męki Pańskiej, po trzykrotnym zaparciu się Go, wylał "serdeczne łzy"? (Mt 26, 75) i umarł jako męczennik za wiarę!
http://forum.piusx.org.pl/index.php?topic=52.0
3. Materiały IPN Warszawa, 1988.09.07
TAJNE
I. Materiały IPN BU 0449/9 t.6, s.1-3
Dotyczy: watykańskich ocen perspektyw normalizacji stosunków PRL – Stolica Apostolska
1. Mimo oficjalnych zapewnień wyższych urzędników Kurii rzymskiej o chęci Stolicy Apostolskiej jak najszybszego nawiązania stosunków dyplomatycznych z Polską, JPII oraz Episkopat Polski nie odstąpili od warunków wstępnych, od spełnienia których uzależniają finalizacje porozumień. (…) Jednocześnie JPII przedstawił kolejne postulaty, od realizacji których uzależnia normalizację stosunków:
- delegalizacja „Solidarności” jako związku zawodowego (…)
2. Realizacja koncepcji watykańskich służyć ma koncepcja „okrągłego
stołu”, do której JPII i Kościół odnoszą się z pełną aprobatą.
Dyrektor
Gen.bryg. Zdzisław Carewicz
IPN BU 0449/9 t.6, s.1-3
II. Materiały IPN BU 0449/9 t.5, s.12-14
Notatka informacyjna
(…) Watykan pragnie, aby te uroczystości (obchody 1000-lecia w Częstochowie w 1988r. – D.K.) nie przybrały charakteru nacjonalistycznego i dlatego Episkopat Polski będzie usiłował im nadać profil ściśle religijny i spokojny. (…) znawcy stosunków panujących w Episkopacie Polski, jak i stanowiska K.Wojtyły w tym względzie stwierdzali przed otrzymaniem przez H.Gulbinowicza kapelusza kardynalskiego, że otrzymał go w nagrodę za „wierność dla Krakowa i zwalczanie prymasa (J.Glempa, a wcześniej S.Wyszyńskiego – D.K.) oraz jego linii politycznej”. (…) H.Gulbinowicz przez kilkanaście lat zwalczał energicznie wszelkiego rodzaju gest wobec Kościoła ortodoksyjnego w ZSRR, nie mówiąc o tym, że aktywnie zajmował się organizacją „podziemnego” Kościoła na Litwie i Ukrainie.
Inspektor Wydz. XIV
Dep. I MSW
Ppor. S.Żyrda
IPN BU 0449/9 t.5, s.12-14
4. Filmy – JPII przemawia do posłów, których zdecydowana większość jest żydowskiego pochodzenia i w żaden sposób nie pochodzą oni z demokratycznych wyborów, ich udział w sejmie RP jest konsekwencją ustaleń Żydów biorących udział w obradach „okrągłego stołu”. Polski Naród został wyeliminowany z życia politycznego swojego kraju w czym znaczący udział miał JPII (materialy IPN, warunek JPII: delegalizacja Solidarności). Istotna wypowiedź JPII na filmie w czasie od 2.50 - 3.20
http://www.youtube.com/watch?v=bYCLLKrQ ... r_embedded
Istotna wypowiedź JPII na filmie w czasie od 1.05 - 2.10
http://www.youtube.com/watch?v=aBoD2HCc ... r_embedded
5. Jan Paweł II o Integracji Europejskiej "Kościół nie może nigdy pozwolić na nadużywanie go do antyeuropejskiej demagogii oraz podsycania antyeuropejskich nastrojów. Dla zjednoczonej Europy nie ma bowiem alternatywy.” Jan Paweł II przemówienie do parlamentarzystów austriackich, Rzym, 23 marca 1997 roku.
"Rozszerzenie Unii Europejskiej na Wschód, a także dążenie do stabilizacji monetarnej powinny prowadzić do coraz ściślejszego wzajemnego powiązania narodów (…)” Jan Paweł II, do korpusu dyplomatycznego akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej. 10 I 1998
http://samorzad.malopolska.w.interia.pl ... papiez.htm
Na lotnisku w Krakowie 2003r., tuż przed referendum akcesyjnym Polski do UE, JPII agitował:
„Polska potrzebna Unii, Unia potrzebna Polsce”
6. Działalność JPII podsumował bardzo subtelnie, ale rzeczowo i uczciwie ks.prof. Cz.Bartnik. Jednak, jako polski nacjonalista, muszę wyznać, iż nie sprawiło mi radości wymienienie Polski na ostatnim miejscu przez ks.prof. Cz. Bartnika.
„Jan Paweł II otworzył szeroko cały Kościół na świat żydowski, religijny i świecki, i prywatnie sam był – można powiedzieć – filosemitą, a jednak jego postawa i jego działanie w tym względzie nie przyniosły pożądanych owoców. Wprost przeciwnie, tym śmielej atakuje się Kościół katolicki, w tym i Kościół polski, i Polskę (…).” (Nasz Dziennik 22.08.2007, „Rozczarowanie”).
Dariusz Kosiur

Re: JPII – wielki – agent syjonizmu

Dostalem taki komentarz internetowa poczta i zamieszczam go tutaj jako glos w dyskusji."Tylko prawda jest ciekawa"-J.Mackiewicz
Jerzy "Szanowny Panie. Bardzo cenię sobie wątki usera Dariusza Kosiura, tym bardziej ,że ich treści są nieraz w 100% zbieżne z moimi poglądami. Niestety, w jednej kwestii user Kosiur popada w narastającą paranoję i jest to bardzo dziwne !! Być może winę ponosi jakaś pozycja literatury, która ukształtowała jego pogląd na sprawę. Chodzi o stosunek do działania Józefa Piłsudzkiego. Nikt nie ma zamiaru gloryfikować "dziadka". Ale należałoby opierać się (przy swej ocenie) na realnych źródłach a nie na propagandzie "dmowszczyzny". Miałem okazję rozmawiać z ludźmi ( np. z moimi rodzicami) pamiętającymi tamte lata. W okresie 1921--26 Polska WALIŁA SIĘ W GRUZY , głównie gospodarczo, ale także pod względem ładu wewnętrznego. Finanse stawały sie rozpaczliwe, pieniądz był bez wartości. Sejm zachowywał się gorzej niż dzisiejszy żydo--parlament w Polsce. Przeciętni ludzie oczekiwali , że lada moment nastąpią ponowne rozbiory i nasza suwerenność po kilku latach znowu skończy się i to bezpowrotnie. W takiej sytuacji, zamach majowy w 1926 r . został poparty przez wszystkich, bez względu na poglądy polityczne. Rozgonienie sejmu przez Piłsudzkiego popierali wszyscy. Proszę zauważyć, że siły zbrojne poparły zamach--a nie musiały !! Czy przemiany w 1926 roku były powiązane z działniem agentury niemieckiej ? Być może tak było, ale co to miało za znaczenie w chwili gdy kraj walił sie na potęgę. Nawet pakt z diabłem byłby wybawieniem. Ja bym radził aby user Kosiur poprzeglądał dane statystyczne dot. gospodarki z tego okresu po to, żeby zrozumieć dlaczego wogóle nastąpił ów zamach stanu. Powodem upadku Polski w tych latach po I wojnie, był stan umysłów owych doktorów Judymów, owych Marii Konopnickich, owych TUMANÓW idealistycznych z dworków kresowych , jak Orzeszkowa itp.!! To oni otaczali Dmowskiego, oni śnili na jawie i trąbili w trąby, nurzali się w fikcjach patriotyzmu i nostalgii za Piastami, wygłaszali w sejmie płomienne mowy---a tu żreć nie było co ! Tak się składa, że moja rodzina miezkała "dom w dom" z bratem Piłsudzkiego - Bronkiem, we wsi Rykowskoje na Sachalinie. I to przez około 20 lat ! Mogę zaręczyć panie Kosiur, że nie było żadnego filosemityzmu w rodzinie Piłsudzkich. A Bronisław, pomimo zesłania, raczej był przychylny Rosjanom (carat popierał jego prace etnograficzne). Sam Józef Piłsudzki odnosił się do żydów pogardliwie, znane są jego wycieczki pod ich adresem w czasie posiedzeń rządu. Kwestia wojny 1920 jest też dyskusyjna. Sam Piłsudzki nie był dyplomowanym oficerem "po szkołach francuskich" i jego dowodzenie tak wielkimi armiami, z konieczności, było raczej tytularne a nie faktyczne. Mieliśmy za to wielu wybitnych dowódców polskich oraz doradców francuskich. Uderzenie na Kijów --samo w sobie absurdalne--było prawdopodobnie wynikiem danych z wywiadu o tym, że w tym okresie nastąpi kontruderzenie białogwardyjskie z rejonu Dalekiego Wschodu ; ( mój dziadek jako burżuj - polak, swobodnie podróżował po tamtym terenie jeszcze w 1925 roku, pomimo otaczającego te ziemie bolszewizmu. Komuna bała się wojsk japońskich oraz zgrupowań białogwardyjskich zasilanych dolarami z USA). Sprawy te opisuje w swych wspomnieniach Mamert Stankiewicz , późniejszy kapitan m/s Batory. Oczywiście nie doczekano się wojny na dalekim wschodzie i cała armia czerwona mogła uderzyć w kontrofenzywie na Polskę. Piłsudzki uznał to za koniec Polski i---opuścił Warszawę . Nie ma się co dziwić, jego brata już zamordowano i jego też to czekało. A dowodzenie pozostawało w rękach Francuzów i generałów polskich; Co mógł poradzić tu PPS-owski partyzant ??? W latach 1930--39 wyraźny był szybki rozwój Polski --gospodarczy, i wszyscy wspominali że w latach 35--39 w każdym roku odczuwalnie robiło się lepiej. Fakt ten wskazuje że wizja Piłsudzkiego miała realne i trafne podstawy, i właśnie taka organizacja kraju (a nie wizja Dmowskiego) była sensowna. Być może, korzystano początkowo z poparcia agentury niemieckiej, oraz być może ----gdyby nie koncepcja żydów finansjery światowej----Polacy uderzyliby na Rosję wraz z niemcami w 1939. Jednak Polskę postanowiono sobie zabrać, podobnie jak ziemie na wschodzie (do Uralu). W tej sytuacji , w roku 1939, zarówno Francja jak i Anglia (oba kraje podporządkowane żydostwu) nie udzieliły Polsce pomocy zbrojnej. Byłoby to bez sensu, przecież Polska miała być kolonią pod zarządem niemieckim.! Nie jest do końca jasne, czy "miłość" Hitlera do Anglii (na początku) nie była czasem efektem tajnego porozumienia, pod tytułem:::
"-niemcy zrobią dla Europy całą robotę na wschodzie, a w zamian będą mieli wielkie udziały na terenie II RP (ziemia dla osadników), natomiast kopaliny i porty rosyjskie dostaną sie Anglii i Francji)." To właśnie tym zagadnieniem powinien się zająć pan Kosiur. Nieudzielenie Polsce pomocy w 1939 miało swoje drugie dno, i nikt kompletnie o tym nie pisze. Dzisiaj, gdy niemcy i reszta Europy WSPÓLNIE dobija Słowian, ta kwestia ma wielkie znaczenie. Wyglada na to, że już w 1939 kraje te działały wspólnie pod wpływem finansiery żydowskiej (banki USA do roku 1942). Na nasze szczęście, drogi Adolf uległ wodzie sodowej do głowy i musiał zostać odstrzelony jako zbyt wielki "furer". Zalecam userowi Kosiurowi nieco wstrzemięźliwości w formułowaniu poglądów. Świat inaczej wygląda z perspekywy Otwocka i łatwo popaść w paranoję polityczną. Proszę o opublikowanie w/w uwag na forum jeśli to możliwe.

Podpisano "sympatyk ze stolycy"."

Wolna Polska zaczyna sie tutaj Re: JPII – wielki – agent syjonizmu No i jak tu temu panu odpowiedzieć?
Mój ojciec, który urodził się w 1930r. również pozytywnie wspominał "dziadka" - "dziadek" np. lubił dzieci, dawał im cukierki, raz dostał także i mój ojciec. Potem szkolna propaganda zrobiła swoje. Mój ojciec pamiętał także wrzesień 1939r., gdy do naszego domu weszli Niemcy i bardzo prosili, że chcą kupić trochę niedojrzałych jabłek z sadu mojego dziadka. Dziadek dał im je za darmo. Budując historię na takich wspomnieniach można by wyciągnąć wniosek, że Niemcy byli bardzo dobrymi ludźmi - albo to byli Niemcy z przyszłego NRD, już "przyjacielsko" nastawieni. Historia nie składa się tylko ze wspomnień bliskich ludzi, ale z wielu faktów, o których przeciętni ludzie z reguły nic lub nie wiele wiedzą. Spróbujmy poznawać historię własnego kraju, tak jak byłaby to historia dalekich, obcych państw, bez sentymentów, bez emocji, chłodnym rozumem badacza. Gdybym pozostał z wiedzą historyczną zdobytą w szkole i w powszechnych obecnie żydo-mediach J.Piłsudski jawiłby mi się jako wybitny twórca Państwa Polskiego, ale prawda jest zupełnie inna. Polecić mogę np. bardzo ciekawy artykuł J.Bodakowskiego napisany na podstawie książki Tadeusza A. Siedlika „Z historii Polski 1900-1939. Klęska demokracji.

http://wiernipolsce.wordpress.com/2011/ ... iej-armii/
Odnośnie sytuacji ekonomicznej II RP można mówić jedynie na podstawie opracowań ekonomicznych, także opracowań z historii ekonomii. Bardzo polecam pamiętniki J.Zdziechowskiego (1925 -26 min. skarbu) skatowanego (stracił oko) przez oprychów "dziadka". Warto np. wiedzieć (ciekawostka dla katolików), że dekretem z 13.12.1926r. (ciekawa data 13 grudzień) podpisanym przez J.Piłsudskiego, Mościckiego, Bartla (Ustawy i dekrety rządu RP 1919-39 - Biblioteka Narodowa) zlikwidowano krzyż w koronie na głowie Orła Białego oraz wprowadzono masońskie gwiazdki w zwieńczeniach skrzydeł orła na polskim złotym - są do dzisiaj. Zaraz po przewrocie majowym żydowska finansjera podyktowała Bankowi Polskiemu statut i ustalono zawyżoną wartość złotego skutecznie niszcząc polski eksport. Zamach Piłsudskiego miał nastąpić już w 1922r. W tym celu agentura Piłsudskiego zwerbowała endeka Niewiadomskiego i zorganizowała zamach na prezydenta Narutowicza. Miał to być pretekst do rozprawy z narodowcami i ludowcami. Odstąpiono jednak od tych planów, ponieważ narastał poważny kryzys gospodarczy w Niemczech, a marka polska była powiązana z marką niemiecką. Obawiano się, że po przejęciu władzy na skutek kryzysu obóz Piłsudskiego przegra w zbliżających się wyborach. W 1926r. mieliśmy już polską złotówkę i ustabilizowaną politykę pieniężną, a więc żydo-masoństwo Piłsudskiego zdecydowało się na zamach. Głównym organizatorem politycznym zamachu był mason i późniejszy premier Bartel. W rezultacie rządów sanacji polskie fabryki zbrojeniowe w 1938r. wykorzystywały zaledwie 60%-70% swoich produkcyjnych mocy, a tych fabryk i tak brakowało. Mógłbym tu podać cala listę publikacji n/t historii Polski 1914 - 1939. Poza tym, czy dla tego pana nie jest dziwnym fakt, że powszechne w Polsce żydo-media hołubią J.Piłsudskiego a wieszają psy na R.Dmowskim i na endecji? Warto się zastanowić nad tym zjawiskiem i szukać odpowiedzi w literaturze przedmiotu…

Dariusz Kosiur

ITI Express Opowieści o samolocie OLT Express transportującym kasę i złoto do Niemiec przypomina nam o pytaniu, które zadawaliśmy sobie od dawna: po co właściwie bankrutowi ITI potrzebny jest nowoczesny odrzutowiec Falcon 7X za 40 milionów dolarów? Skoro opinia publiczna zainteresowała się jedynym samolotem, który OLT Marcina P. posiadał na własność, warto popatrzeć na inne samoloty przemierzające polskie niebo. Nas interesuje luksusowy Falcon 7X, którego używa od roku bankrut ITI. Falcon 7X to największy i najnowocześniejszy model produkowany przez francuski koncern Dassault, który produkuje także myśliwce wojskowe Mirage i Rafale. Wizjonerzy z Panamy odebrali to cacko 25 października 2011 roku. Zrządzanie nim odbywa się poprzez specjalnie utworzona spółkę ITI Flight Services Ltd zarejestrowaną 13 lipca 2011 na przyjaznej podatkowo wyspie Isle of Man (Prospect Hill, Prospect Chambers, Douglas, IM1 1ET, Isle of Man). ITI będzie spłacać swój luksus przez 10 lat, w wielomilionowych ratach leasingowych. Ale przecież ITI nie ma kasy a główne źródło dochodów – dywidendy z TVN – wygląda na suche, jako że TVN także nie ma kasy. A akcje TVN, które posiadał ITI są zastawione za dług. Czegoś tu nie rozumiemy. Odrzutowiec ITI może transportować do 16 osób na dalekie trasy. Ciekawe, w jaki sposób ITI zrentabilizuje tą “inwestycję”? Specjalne czartery czy może przewóz jakiś towarów? Ewentualnie przewóz Komorowskiego do Davos lub Tuska w Dolomity, w imię przyjaźni i sojuszu pomiedzy niezależnymi mediami i niezależnymi politykami? Pisaliśmy już o tej dziwnej sprawie rok temu:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/20154,iti-poleci-za-140-000-000-pln

Balcerac

Wielka mowa Pana Prezydenta o korzeniach i kwiatach Wieś pyta jak żyć, a prezydent Komorowski odpowiada, że drzewa nadziei mają wiele kwiatów...

1. Z wystąpienie Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego podczas Dożynek Jasnogórskich:

„...Ksiądz Józef Tischner,wielki kapelan Solidarności, w 1981 roku podczas I Zjazdu Solidarności w Gdańsku powiedział: "Kierujemy się dziś ku przyszłości, jak ci którzy sadzą las. Od tego, jak zasadzą drzewa, będzie zależał jutro wzrost tego lasu. Jesteśmy pełni nadziei i zarazem niepokoju. To normalne, chodzi o to, by nie zmarnować drzew ani ziemi”. Drzewa nadziei mają wiele kwiatów, kwiaty rozkwitają na nich jednak dość długo. Problemem istotnym jest ich zakorzenienie, zakorzenienie tych drzew. Jeśli drzewo nadziei nie znajdzie odpowiedniej ziemi, zwiędnie bez względu na to, jak piękne były jego kwiaty. Nadszedł czas zakorzenienia. Nadszedł czas pracy nad zakorzenianiem się coraz silniejszym. Jest wielkim pytaniem: czy podołamy temu zadaniu?

...Jestem przekonany, że idąc ku temu, co nowe – jak w tekście Tischnera – sadząc ten młody las – musimy uczyć się właściwego, mocnego zakorzenienia.

...Nie stać nas na zmarnowanie szans, które stoją przed Polską, które stoją przed polską wsią. Musimy zakorzenić nasze nadzieje w rozsądku i w solidnej pracy, w patriotyzmie polskiej pracy.

Nikt lepiej niż Państwo, nikt lepiej niż rolnicy nie rozumie sensu słowa zakorzenienie. Nasze nadzieje, oczekiwania, projekty wspólne musimy osadzić w rzeczywistości....”

2. I tak dalej, i temu podobnie. Pan Prezydent chce zakorzenić rolników, którzy akurat dość dobrze są zakorzenienie, lecz niestety trwa w w najlepsze ich wykorzenianie. Ziemi uprawnej jest coraz mniej, w ciągu 5 ostatnich lat ubyło jej prawie dwa miliony hektarów, dwa województwa. Wykorzenia się rolników przez wywłaszczenia pod drogi i autostrady, wykorzenia przez dyskryminujące nierówności w dopłatach z UE. Wykorzenienie nasili się po wprowadzeniu podatku dochodowego dla rolników - to będzie prawdziwy raj dla komorników i tania ziemia z licytacji. W 2016 roku kończy się okres ochronny na zakup polskiej ziemi przez cudzoziemców, wtedy dopiero nastąpi prawdziwy czas wykorzenienia.

3. Wykorzenia się ze wsi nie tylko chłopów, ale też wykorzenia się likwidowane jedna po drugiej wiejskie szkoły, wiejskie poczty, posterunki policji, a nawet przystanki autobusowe. Dobrze, że śp. Przemysław Gosiewski zakorzenił chociaż peron we Włoszczowie, który stał się kasowym hitem PKP. Poza tym jednak państwo się ze wsi wykorzenia, państwo ze wsi ucieka, państwo ze wsi się zwija. Wieś pyta - jak żyć, panie prezydencie - a pan prezydent odpowiada, że e drzewa nadziei mają wiele kwiatów. Prawda, ze ładnie...

PS. Panie Prezydencie, rolnik Tomasz Trzeciak, skazany niesprawiedliwie przez sąd we Włocławku, spędził żniwa w więzieniu. Nie chciał go Pan ułaskawić. Dopilnuję, żeby polska wieś zapamiętała to Panu... Janusz Wojciechowski

Wałęsa nasyła komornika na WyszkowskiegoSąd zdecydował, że Krzysztof Wyszkowski ma przeprosić Lecha Wałęsę. Jeśli tego nie zrobi, może zostać zlicytowany przez komornika. Choć w 2010 roku Gdański Sąd Okręgowy uznał, że Krzysztof Wyszkowski nazywając Wałęsę „gorliwym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Bolek” nie naruszył jego dóbr osobistych, z informacji „Rzeczpospolitej” wynika jednak, że Lech Wałęsa złożył apelację i uzyskał klauzulę wykonalności wyroku. Krzysztof Wyszkowski ma przeprosić Wałęsę w głównym wydaniu „Faktów” i lokalnym wydaniu „Panoramy” TVP Gdańsk. Współtwórca Wolnych Związków Zawodowych tłumaczy, że nie ma zamiaru przepraszać, ponieważ musiałby wówczas poświadczyć nieprawdę. Koszt emisji oświadczenia w telewizjach może wynieść nawet kilkaset tysięcy, a jedynym majątkiem Krzysztofa Wyszkowskiego jest jego mieszkanie. Wałęsa jednak nie daje za wygraną i złożył w warszawskim Sądzie Rejonowym wniosek o wykonanie wyroku na koszt Wyszkowskiego. Wałęsa będzie mógł wyegzekwować dług przy pomocy komornika. Ze względu na zły stan zdrowia Krzysztof Wyszkowski nie złożył w odpowiednim terminie zażalenia na decyzję o wykonaniu wyroku na jego koszt.

Niezależna

Wyszkowski: Wałęsa puścił mnie w skarpetkach W rozmowie z portalem Niezależna Krzysztof Wyszkowski przyznaje, że jego sytuacja jest „prawie beznadziejna” po doprowadzeniu przez Lecha Wałęsę do zmiany wyroku sądu i uzyskaniu klauzuli jego wykonalności.

- Wyrok jest prawomocny i jest to kwestia nieodwołalna. Wałęsie udało się doprowadzić do zmiany wyroku sądu i choć wcześniej nie dopatrzono się mojej winy, w myśl zasady „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek” teraz muszę przeprosić Wałęsę, bo jest mu przykro. Moja obecna sytuacja jest prawie beznadziejna i wydaje mi się, że nic mnie już nie uratuje przed komornikiem – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl Krzysztof Wyszkowski. Krzysztof Wyszkowski zapewnia, że będzie jeszcze składał kasację i podkreśla, że w świetle obecnego wyroku Lech Wałęsa może mu odebrać dosłownie wszystko.

- Skutek egzekucji komorniczej będzie taki, że Wałęsa zajmie mi konta bankowe i wejdzie na hipotekę w moim mieszkaniu i będzie mógł egzekwować prawa właścicielskie. Więcej dóbr nie posiadam, a to oznacza, że komornik może zająć wszystko co mam. Chciałbym podkreślić, że mnie również, tak jak sądowi jest przykro, że Wałęsie jest przykro, ale nie mogę poświadczać nieprawdy i stwierdzić, że nie był on agentem. Jestem w kropce. W tej sytuacji Wałęsa wygrał i puścił mnie w skarpetkach. Pod tym kątem ta jedna jego obietnica z czasów prezydentury się spełniła – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl Krzysztof Wyszkowski.Piotr Łuczuk

Gowin rozpracował aferę Amber Gold Jarosław Gowin od kilku dni lansuje w mediach teorię zgodnie, z którą afera Amber Gold to... zemsta postkomunistycznego biznesu na Donaldzie Tusku. Kilka dni temu na łamach portalu Niezależna.pl pisaliśmy o tym, że minister sprawiedliwości Jarosław Gowin odkrył, kto czyha na potknięcie premiera. Ustalił nawet skąd wzięła się afera Amber Gold. Jego zdaniem Donald Tusk jest prześladowany przez tajne siły rodem z PRL, które teraz chcą „wysadzić go z siodła”. Początkowo wypowiedzi ministra Gowina w tym tonie nosiły znamiona służalczości, jednak obecnie skala, z jaką szef resortu sprawiedliwości lansuje swoją teorię jest doprawdy zaskakująca. Pozostaje jedynie poczekać, aż media głównego nurtu podchwycą wyjaśnienia Gowina i afera Amber Gold zostanie zamieciona pod dywan. Tym razem o czyhających na Donalda Tuska postkomunistycznych zbirach Jarosław Gowin przekonywał na antenie RMF FM.

- Nie ma komisji śledczej, bo ona byłaby jedną wielką hucpą. (...) Ja nie wykluczam, że faktycznie część tzw. postkomunistycznego biznesu może być rozczarowana rządami Platformy i mogła dojść do wniosku, że jest pora na to, żeby wysadzić Donalda Tuska z siodła, ale jeżeli tak było, to się przeliczyli. (...) Ja sądzę, że za Amber Gold stoi świat przestępczy, a nie żadna część biznesu, czy innego. Natomiast to, że tak mocno wyeksponowano w całej tej sprawie współpracę Michała Tuska to już nie był przypadek – mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Jarosław Gowin. Niezależna

Kulisy działania służb ws. ABW Były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie szczędzi słów krytyki pod adresem służb specjalnych w związku z aferą Amber Gold. Bogdan Święczkowski jest przekonany, że agenci ABW musieli zbierać informacje na temat Marcina P i Amber Gold. W rozmowie z „Super Expressie” były szef Agencji Bezpieczeństwa wewnętrznego zastanawia się, dlaczego nic z tą wiedzą nie zrobiono.

- Jestem przekonany, że służby zbierały informacje na temat Marcina P. i Amber Gold i wiedziały, że jest to działalność na granicy prawa bądź przestępcza - mówi w rozmowie z „Super Expressem” Bogdan Święczkowski. Były szef ABW zarzuca Donaldowi Tuskowi kłamstwo odwołując się do zapewnień premiera, że rozmawiał z synem o właścicielu Amber Gold czerpiąc wiedzę wyłącznie z informacji w prasie. Bogdan Święczkowski ujawnia, że już w maju ABW skierowała m.in. do premiera pismo, w którym znajdowały się informacje na temat Amber Gold i OLT. Według Święczkowskiego istnieją dwie możliwe przyczyny, które spowodowały, że funkcjonariusze służb specjalnych nie zrobiły nic w obliczu zagrożeń ze strony Amber Gold.

- Albo są totalnie nieprofesjonalne i nie miały czasu i ochoty dotykać interesów bogatych ludzi powiązanych z politykami partii rządzącej, albo wręcz stanowiły parasol ochronny dla interesów tego pana, albo osoby, która za nim stała – uważa Bogdan Święczkowski. Niezależna

Nasze polskie parapaństwo Mamy parabanki, parawymiar sprawiedliwości i parapaństwo. Mamy kapitalizm, a z nim złotych chłopców i to wcale nie Marcin P. jest tym jedynym "golden boy". Pomorski baron PO i urzędnicy samorządowi z Trójmiasta, w tym prezydent Gdańska, ciągnący samolot OLT Express czyli Amber Gold, to wizytówka tego modelu ustrojowego. Uwikłani prokuratorzy, życzliwi sędziowie, urzędnicy skarbówki z Gdańska będą się teraz wzajemnie kontrolować. Często będą to ci sami ludzie, którzy zawiedli w wielu innych sprawach, w tym m.in. w śledztwach PZU i Stella Maris. Redaktor Dominika Wielowiejska i GW nie widzą tu problemu lobbingu czy złamania ustaw, dotyczących obowiązków urzędników samorządowych, ale widzą konflikt interesów, bo senator Grzegorz Bierecki, szef SKOK czyta ekspertyzy prawników o legislacyjnym bezprawiu, czyli nowej ustawie o SKOK-ach, w końcu autorstwa tego samego rządu, koalicji, Ministerstwa Finansów, które nie dostrzegły ewidentnego braku troski o Amber Gold ze strony urzędników skarbowych z Gdańska. Jednak podczas gdy brakowało urzędników do skontrolowania Amber Gold, znalazło się blisko 80 urzędników do kontrolowania SKOK–ów, a operacja trwała około 9 miesięcy. Czy naprawdę nie ma dziś większych i kosztowniejszych problemów dla naszego kraju? Oto wielka firma budowlana – PBG zanotowała w drugim kwartale 1,6 mld zł strat. Ostatni polski holding zbrojeniowy – Bumar miał w ubiegłym roku blisko 550-600 mln zł. strat, Polimex – Mostostal w drugim kwartale miał blisko 400 mln zł. strat i zadłużenie w wysokości ok. 1,3 mld zł., w Banku BPH trwa gigantyczna kontrola kilkunastu tysięcy rachunków w obawie o wielkie oszustwo. Wietnamska mafia pierze miliardy złotych w handlu odzieżą i nie tylko, a pożary w polskim China Town czyli Nowej Wsi to normalka. Proceder wyłudzania VAT-u w handlu stalą w Polsce sięgnął gigantycznych poziomów - blisko 30proc. całego obrotu stalą. To mogą być straty rzędu od 1,5 – 2 mld zł. dla budżetu państwa. W grę wchodzą wręcz mafijne powiązania. Przed nami jeszcze olbrzymie efekty potencjalnych strat związanych właśnie z niedoszłą prywatyzacją koncernu energetycznego ENEA – polskiego giganta energetycznego. Prokuratura, ABW, CBA już wszczęły śledztwo w sprawie nieprawidłowości zarządzania majątkiem tej spółki i wyrządzenie jej znacznej szkody majątkowej w okresie 2010r. - 1012r., a ten majątek jest niebagatelny, idzie w dziesiątki miliardów złotych. Ciekawe też, jak rozwinie się mega afera Centrum Projektów Informatycznych, związana z informatyzacją państwa, służb, administracji i policji. Mówi się w tym wypadku nie tylko o milionach łapówek, ale i miliardach złotych strat dla Skarbu Państwa. Być może mały świadek koronny z afery CPI wywoła wielkie rządowe i polityczne zmiany i może to być prawdziwe korupcyjne trzęsienie ziemi w Polsce. Jak to możliwe, że nikt nie zauważył przez ostatnie lata, że zagrożone jest bezpieczeństwo ekonomiczne państwa jak i tej gigantycznej skali korupcji w kluczowych resortach i instytucjach publicznych. Kto przyjrzy się jak wiele wielkich przetargów idących w setki miliardów złotych w informatyzacji, budowie autostrad i stadionów, energetyce i na kolei było ustawionych na długo przed ich ogłoszeniem? Te nadużycia straszliwie obciążają polską gospodarkę. Tego nie da się wytłumaczyć argumentem w stylu, że ma być liberalnie i że władza nic nie może, a zawiedli tylko niektórzy ludzie, że były pewne niedoskonałości. Hasła "róbta co chceta" muszą prowadzić do likwidacji państwa polskiego, raczej wcześniej niż później. Dość już mamy dziadowskiego parapaństwa z pararządem i jego paraprawdą o polskich problemach. Janusz Szewczak

Wipler: "zielona wyspa" nie dla wszystkich Tylko pracownicy administracji rządowej i powiązanej z rządem mogą nie bać się o to, że stracą pracę - mówi w rozmowie ze Stefczyk.info Przemysław Wipler, poseł PiS

Zwolnienia grupowe zapowiedziało jeszcze w tym roku 431 przedsiębiorstw. Z czego wynika takie spowolnienie na rynku pracy i w ogóle w gospodarce? Rok temu minister Rostowski debatował na temat kosztów pracy i z tej debaty, jak widać nic nie wynikło. Mówiło się wtedy dużo na temat obniżenia stawki podatku VAT i podniesieniu składki emerytalno-rentowej. Głośno było tez o tym, jak to źle działał PiS podczas swoich rządów, kiedy tę składkę emerytalna obniżał. Rząd zamiast stymulować przedsiębiorstwa dokładał im obciążeń i podnosił konsekwentnie koszty pracy. I przegapił taki moment, kiedy trzeba było firmom dać oddech. Teraz są tego efekty, wiele biznesów musi się zwijać, bo przedsiębiorców nie stać na zatrudnianie.

14 procentowe bezrobocie, ćwierć miliona osób może stracić pracę w tym roku, to prognozy, ale muszą nastrajać pesymistycznie. Czy rzeczywiście czekają nas takie trudne jesień i zima? To jest niestety dopiero początek kłopotów polskich przedsiębiorców. Prawdziwe kłopoty dopiero nadchodzą. Przecież niebawem zacznie nas obowiązywać pakiet energetyczno klimatyczny. Koszta energii będą wciąż rosły. Poza tym pożera nas obsługa długu publicznego, który rośnie w zastraszającym tempie. Na spłatę samych odsetek wydamy w tym roku rekordowo dużo. To oznacza koniec inwestycyjnego eldorado, kończy się budowa firm na kredyt. Ale to było wiadomo od dawna, rząd jakby tego nie chciał widzieć.

A czy są jeszcze sektory, które mogą się oprzeć kryzysowi? Polska nie jest, jak nam wmawiano, "zieloną wyspą" na mapie Europy. No, może tylko dla takich obywateli, jak pan Śmietanko w Elewarze. Ale w obliczu rozwijającej się - choć miało być odwrotnie - administracji i biurokracji, to właśnie te sektory mogą być bezpieczne. Tylko pracownicy administracji rządowej i powiązanej z rządem mogą nie bać się o to, że stracą pracę. Wszyscy inny nie mogą spać spokojnie. PAP

Żurawski vel Grajewski dla Stefczyk.info: Rosjanie eskalują napięcie w Republikach Nadbałtyckich

To jest potwierdzenie obaw, które formułowałem. Jednak na razie trudno ocenić, czy mamy do czynienia z ofensywą w tej sprawie, czy zwykłą rutynową wypowiedzią - mówi portalowi Stefczyk.info politolog Przemysław Żurawski vel Grajewski. Odnosił się w ten sposób do słów Siergieja Ławrowa, który mówił, że bezpaństwowcy żyjący w Estonii i na Łotwie to hańba dla UE i NATO oraz, że Rosja nie będzie przymykać na tę sytuację oczu. Jak się okazuje Żurawski vel Grajewski w jednym z wywiadów tłumaczył, że jeśli Rosja będzie chciała zdestabilizować Europę Środkową zacznie właśnie od Republik Nadbałtyckich. Politolog wskazuje, że wypowiedź Ławrowa ma wysoką rangę:

- Fakt, że mówimy o wypowiedzi szefa rosyjskiej dyplomacji jest znaczący, to nie są słowa zwykłego komentatora. Można więc wnosić, że sytuacja jest poważna. To oficjalne stanowisko państwowe. Pytanie, jakie czyny pójdą za tymi słowami, czy dojdzie np. do zamieszek lub akcji propagandowej na forum międzynarodowym. Rozmówca Stefczyk.info wskazuje również na celową manipulację, jakiej dopuścił się szef MSZ Rosji:

- Szef MSZ Rosji mieszał dwa pojęcia: prawa obywatela i prawa człowieka. Prawa ludzkie Rosjan bezpaństwowców, którzy żyją w Estonii i na Łotwie, nie są gwałcone. Jednak oni osiedlili się na tamtych terenach wbrew prawu międzynarodowemu, w czasie okupacji przez Związek Sowiecki. Obecność bezpaństwowców w Republikach Nadbałtyckich są więc wynikiem bezprawia. Trudno, by tacy osadnicy mieli prawa obywatelskie. Wskazuje, że oczekiwanie, jakie formułuje Ławrow, jest kuriozalne. W jego ocenie, to jakby Niemcy, którzy osiedlili się w okupowanej Polsce, żądali praw wyborczych w naszym kraju. Przemysław Żurawski vel Grajewski zaznacza, że sytuacja wokół Republik Nadbałtyckich może stać się poważniejsza. Pytany, co będzie świadczyło o tym wskazuje:

- Sytuacja stanie się bardzo poważna, gdy w krajach, o których mówimy, dojdzie do zamieszek i będą ofiary. Wtedy mielibyśmy rosyjski atak propagandowy na świecie i w samej Rosji. To mogłoby doprowadzić do wprowadzenia jakiś obostrzeń wobec republik bałtyckich, ataków hakerskich itd. To byłby groźny kryzys, który w razie trwania zamieszek, mógłby się przerodzić w próbę rozwiązania siłowego. KL

Operacja prawego oka. "Nic nie jest w stanie usprawiedliwić odwracania głowy na widok wspomnianego tygodnika" Po komentarzu w jednym z dzienników przenikliwego dziennikarza, w istocie będącego zdegradowanym redaktorem naczelnym, nie mylić ze zdegenerowanym, szybko pobiegłem do okulisty, żeby sprawdzić, co z moimi oczami. Publicysta ten napisał, że wszyscy obecni członkowie SDP widzą tylko na jedno oko. Prawe. Zasugerował przy tym, że jest to wada dyskwalifikująca. Perspektywa świata oglądana przez prawe oko jest nie tylko zakłócona, czy wypaczona. Świat widziany przez prawo oko jest fałszywy. Ludzie obarczeni tą wadą popełniają mnóstwo najróżniejszych błędów. Prawe oko prowadzi ich na manowce, wykrzywia charaktery. Obniża możliwość prawidłowej percepcji dóbr świata humanistyki i prasy tygodniowej. Konsekwencją tych szkodliwych zmian jest to, że nie kupują tygodnika, który zawiera najwięcej ciekawych tekstów, uczy mądrości, miłości do ludzi, szacunku do rządu, podpowiada jak gotować, w co się ubierać i na kogo głosować podczas wyborów krajowych i gminnych. Niedostrzeganie wartości tego pisma, ba, w niektórych wypadkach jego lekceważenie, spowodowało duży spadek nakładu, co doprowadziło w końcu do wyrzucenia z dnia na dzień redaktora naczelnego. Obserwacja autora, wyjawiona w tym komentarzu wstrząsnęła mną. Jeśli moje ograniczenie (nie lubię słowa debilizm), nie pozwoliły mi docenić zalet tego tygodnika, spowodowało bolesny wstrząs życiowy dla redaktora naczelnego, to całą winę za jego dymisję z funkcji naczelnego, muszę wziąć na siebie. Nie ucieknę od odpowiedzialności. Dlaczego? Bo nic nie jest w stanie usprawiedliwić odwracania głowy na widok wspomnianego tygodnika za szybami lub na ladach kiosków. W konsekwencji brutalnego kroku włodarzy tygodnika, niedawny naczelny w mgnieniu oka utracił społeczny prestiż, co dla wrażliwego człowieka jest przeżyciem pozostawiającym trwały ślad na psychice. Przestały dopływać też do domowego budżetu wysokie, comiesięczne dochody, pozwalające na dostatnie życie całej rodziny. Równie ważne było to, że sytuacja finansowa naczelnego a dziś publicysty, pozwalała mu na regularne płacenie abonamentu za radio i telewizję, co sprawiało, że mógł się czuć pełnoprawnym obywatelem Europy. Okulista zgasił w gabinecie światło. Do lewego oka przystawił mi okular optyczny i zapytał, co widzę? Musiała upłynąć dobra chwila, zanim oko przyzwyczaiło się do nowej sytuacji życiowej. Niespodziewanie stałem się członkiem trzech rad nadzorczych; Banku Operacyjnego, zasilającego fundusze ABW, Centralnej Spółki Produkcji Broni i Filmów Dokumentalnych oraz Centrali Handlu Zabawkami dla Zaawansowanej Młodzieży, studiującej w Moskwie. Etat mam na Uniwersytecie, gdzie kierują katedrą „Zbiorowe żywienie w systemie parlamentarnym W drugim obrazie, który dostrzegło lewe oko, Leszek Miller zaprosił mnie na policyjną strzelnicę w Legionowie. Zamiast broni wysocy oficerowie policji przebrani za kelnerów podali suty lunch. Były premier zaproponował, żebym zaczął przy nim ćwiczyć strzelanie do Palikota. Honorarium za jeden celny strzał, powodujący kontuzję, wymagająca szpitalnego leczenia, wynosił tysiąc euro. Za strzał śmiertelny, sprawiający, że stajnia Palikota nie będzie miała w Sejmie reprezentacji – 10 tys. euro plus premia uznaniowa od kierownictwa SLD. W trzecim fragmencie byłem rzecznikiem prasowym Platformy Obywatelskiej, który wyjaśniał dziennikarzom, że na siedem wyroków w zawieszeniu, jakie dostał właściciel spółki Szybki Zysk, sześć zapadło w okresie sprawowania władzy przez PIS.

- Musi pan wiedzieć, że w obecnej sytuacji to tylko wyobrażenie. W świecie realnym nieosiągalne dla pana - poinformował mnie okulista. - Ale mogę prawe oko zoperować. Wielu poddało się tej kuracji. Jakieś dwa lata temu, nawet redaktor naczelny tygodnika. Jerzy Jachowicz

Dobrze być idiotą! Nieśmiertelny Lenin wymyślił określenie „pożyteczni idioci” na tych zwolenników „burżuazji” i „kapitalizmu”, którzy z naiwności popierali różne komunistyczne akcje. A to „walkę o pokój”, a to „rozbrojenie”, a to „pokojową wymianę handlową”. Dzięki „pożytecznym idiotom” zaopatrującym Związek Sowiecki w żywności i technologię, której „przodujący ustrój” nie był w stanie wyprodukować „Imperium Zła” przetrwało co najmniej kilkadziesiąt lat dłużej, gnębiąc, więżąc i mordując całe narody. Oczywiście pojęcie „pożyteczni idioci” najczęściej nie ma nic wspólnego z brakiem rozumu. O, co to, to nie! Wręcz przeciwnie „pożyteczni idioci” najczęściej solidnie obłowili się na udawaniu głupków, niedostrzeganiu oczywistych oczywistości i nie protestowaniu przeciwko jawnemu złu. Odwrotnie niż ci, którzy ze złem walczyli. Pisarze i czołowi intelektualiści, którzy po zainstalowaniu w Polsce komunizmu wypisywali hymny o Stalinie, wiedzieli przecież dokładnie co dzieje się z Akowcami, politykami opozycji czy tymi ich kolegami, którzy mieli odwagę pisać prawdę. Potem, kiedy już prawda o mordach Stalina została ogłoszona tłumaczyli się młodzieńczą naiwnością czyli głupotą. Ale willi, apanaży i samochodów otrzymanych za pochwały tyrana nie oddali. Na nowym etapie zresztą też doskonale się przystosowali i niektórzy nawet zarobili Nobla (vide: Miłosz, czy Szymborska).

W tym czasie ci niezłomni, co to maski „pożytecznych idiotów” nie chcieli nałożyć i pisali prawdę żyli i umierali w nędzy. Józefa Mackiewicza nie stać było na obiad, Sergiusz Piasecki umierał w przytułku. Zdecydowanie lepiej się żyje tym, co to potrafią pleść bzdury, nie widzieć „trupa w szafie” i mówić tak, żeby się nie narażać „władzy”. Czyli pożytecznym idiotom. Bez usług jakie oddają „władzy” „pożyteczni idioci” (jak choćby sprzedajni dziennikarze) system by się musiał zawalić tzn. zreformować. Rozmiar "pożytecznego idiotyzmu" w Polsce jest gigantyczny, a widać go np. ostatnio przy okazji „Afery Amber Gold”. W sposób ewidentny do tego, żeby Marcin P. mógł bezkarnie oszukiwać tysiące ludzi przyczynili się sędziowie i prokuratorzy, zapewniający oszustowi bezkarność. Jest też oczywiste, że to nie jest odosobniony przypadek – cały polski tzw. „wymiar sprawiedliwości” tak właśnie funkcjonuje zapewniając bezkarność lokalnym oszustom, gangsterom, skorumpowanym politykom. Z małej Nysy mogę podać dziesiątki przykładów, ale to nie jest sytuacja odosobniona. W Polsce działa kilkadziesiąt stowarzyszeń obywateli doprowadzonych do rozpaczy bezprawiem sędziów i prokuratorów. Ludzie ci urządzają pikiety pod sądami, głodówki, piszą petycje. W kraju rządzonym przez ludzi rozumnych już dawno ktoś by się zastanowił nad przyczynami takiego funkcjonowania „wymiaru sprawiedliwości”, o ale to wymagało by podjęcia dyskusji na temat ustroju i konieczności zmiany konstytucji, która właśnie tę bezkarność funkcjonariuszy zapewnia. A to już jest bardzo groźne dla „systemu” i każdy „pożyteczny idiota” wie, że należy ten temat omijać bo natychmiast narazi się na represje ze strony potężnego prawniczego lobby. I oto staje na mównicy sejmowej prokurator generalny i szczegółowo odpowiada na pytania posłów w sprawie „Amber Gold”, tylko ani razu nie zająknie się o tym, że jego stanowisko jest praktycznie całkowicie pozbawione realnej władzy, ale także o tym, że zarówno w przypadku prokuratury jak i sądów złamano w Polsce podstawową zasadę demokracji – suwerenności narodu. I to jest prawdziwa przyczyna rozpadu „wymiaru sprawiedliwości” w III RP. Wszędzie na świecie sędziowie podlegają w ostateczności - zewnętrznej kontroli – zarówno przy powoływaniu jak i potem przy ocenie pracy. W III RP kontrolują sami siebie. Podobnie zresztą jak i prokuratorzy po utworzeniu stanowiska Prokuratora Generalnego. Były sędzia Andrzej Seremet doskonale wie – bo go prawa konstytucyjnego uczyli na uniwersytecie – jakie są zasady. Jednak woli o nich milczeć. Gdyby nie był „pożytecznym idiotą” nie doszedłby tak wysoko.

Janusz Sanocki

Sukces sopockiego śledztwa Układ gdański paraliżował wymiar sprawiedliwości w sprawie Marcina P. Na szczęście układ gdański nie paraliżował śledztwa sopockiej policji w sprawie "złośliwego niepokojenia" Kasi T., lokalnej celebrytki i córki premiera. Państwo funkcjonuje.

„Trójmiasto to wielka Pucha Pandory. Trzeba byłoby te F-16 wypróbować, spalić to, zaorać, i jeszcze raz podpalić. Potem każdemu wchodzącemu dawać przepustkę po sprawdzeniu, że nie jest pozapinany z dziwnymi ludźmi. Tu jest jedna wielka sitwa” - tak mówi dla “Wprost” były szef gdańskiego Centralnego Biura Śledczego. Oj tam, oj tam. My widzimy, że policja w Sopocie działa bardzo sprawnie. W marcu 2012 Kasia T. lokalna celebrytka i internetowa biznesmenka, zawiadomiła policję o możliwym popełnieniu wobec niej przestępstwa stalkingu. Nachodził ją podobno jakiś młodzieniec z dobrej muzycznej rodziny. Być może biedak został skuszony powabnymi pozami w obcisłych dżinsach, jakie Kasia T. przybiera na swoim blogu? Sopocka prokuratura wszczęła rychtyk śledztwo, ale okazało się, że zachowanie młodzieńca nie miało znamion stalkingu. Chodziło raczej o tzw. ”złośliwe niepokojenie” (art 107 kodeksu wykroczeń). Śledztwo prokuratury w sprawie stalkingu Kasi T. zostało umorzone a sprawa przekazana sopockiej policji. Sopocka policja spisała się na medal, składając właśnie w miejscowym sądzie wniosek o ukaranie mężczyzny z art. 107, jak nam donosi prasa. I kto śmie jeszcze twierdzić, że całym Trójmiastem rządzi mafijny układ, który kontroluje wymiar sprawiedliwości, służby i policję? Młodzieniec z muzycznej rodziny ryzykuje grzywnę a nawet karę więzienia. Zasady zobowiązują. W międzyczasie, krytycy Tuska i jego kolegów z PO powinni zacząć uważać na paragraf 107. Nie niepokoić złośliwie. Nie buczeć. Tylko przyklaskiwać. Balcerac

Uwaga na kolejną próbę skompromitowania polityki prorodzinnej Jak ośmieszyć politykę prorodzinną w Polsce i przyspieszyć proces zwijania Polski – wymyśleć, aby jego karykaturę przedstawili skompromitowani „sami swoi”

W pierwszych zdaniach wczorajszego ekspose expose prezesa Kaczyńskiego pojawiła się konieczność wsparcia finansowego rodzin wielodzietnych, gdyż „Polska się zwija” i jest to „kwestia naszej przyszłości”. W programie gospodarczym PiS już w 2005 r. był postulat odpisu podatkowego w rodzinie czterodzietnej w wysokości czterokrotnie wyższej niż obecnie, bo 400 zł miesięcznie na każde dziecko i to niezależnie od wysokości płaconego PiT-u. W tym kierunku należy iść, jeśli nie chce się doprowadzić do wyludnienia naszego kraju i to niezależnie od antypolskich działań ośmieszających powyższe postulaty. A proces jej dezawuowania przebiega na wielu frontach niemniej za charakterystyczną można uznać trącającą filozofią wypowiedz prof. Wiktora Askanas członka rady nadzorczej PTE PZU który o polityce prorodzinnej i wierze tak pisze w artykule „Nie będzie raju na emeryturze” zamieszczonym w Rzeczpospolitej: „Innymi słowy przestańmy się epatować prorodzinną polityką[!], której ideologia to wygenerowanie nowego pokolenia, które ma nas utrzymać, a zajmijmy się edukowaniem społeczeństwa w podstawach zdrowego odżywiania i dobrodziejstwach fizycznej aktywności. Zamiast religii[!], która obiecuje szczęście wieczne, być może lepiej byłoby wydawać pieniądze na wychowanie fizyczne i zdrową kuchnię, które to elementy dają szczęście doczesne.”(!!!) Nic dodać nic ująć. To nie żaden przypadek że Polska od 20 latach przeżywa jeden z najgorszych swoich okresów w okresie pokoju, na przestrzeni swojej tysiącletniej historii. Dzieje się dlatego że elity kraju są na tak niskim poziomie jak te pamiętne w okresie zapaści saskiej. Mimo wiedzy dotyczącej przyczyn słabości państwa brak jest adekwatnej reakcji na problem jego likwidacji i to zarówno w aspekcie prawnym jak i społecznym. Dopuściły one do niebywałej zapaści demograficznej w wyniku której do prostej zastępowalności pokoleń brakuje nam 3,5 mln dzieci a w efekcie milionowej emigracji Polska już obecnie się wyludnia. Wyludniają się nie tylko miasta stutysięczne, ale już całe województwa. Wyludnianie będzie powodowało zmniejszenie aktywności gospodarczej nasilając jeszcze zapaść społeczno-polityczną Polski. Obecnie jesteśmy w końcowym okresie, kiedy kobiety z wyżu solidarnościowego mogą biologicznie mieć jeszcze dzieci, gdyż za dosłownie parę lat gdy się zestarzeją to następna kohorta aby zapewnić prostą zastępowalność pokoleń musiałaby mieć nie 2 ale przeciętnie 4 dzieci. A w to analitycy Banku Światowego pisząc że Polska ma zaledwie 1,8 mln dziewczynek od 5 do 15 lat nie wierzą. Wie o tym nawet rywalka Justyny Kowalczyk Marit Bjoergen która w mediach się żali „Mam 32 lata i jestem na szczycie moich możliwości, więc myślę że jeszcze kilka lat będę rywalizować na najwyższym poziomie. Zegar biologiczny przypomina mi jednak o macierzyństwie, o którym coraz częściej myślę i rozmawiam” ale o czym za nic nie przyjmują do siebie pseudoelity w Polsce. Z tym należy wiązać silne uaktywnienie antyrodzinnych działań mających na celu abyśmy ten okres „przespali” i nie zdążyli zareagować. Dlatego w dobie Amber Gold i skandali związanych z nepotyzmem w elitach rządowych wykorzystanie tej okazji staje się niebywałą gratką dla działań antypolskich skierowanych w rodzinę. W obecnym klimacie nakłonienie rządzących do zaprezentowania kuriozalnych (bo tylko na takie władze stać) działań wspierających rodzinę, aby w efekcie miesiącami media epatowały jedynie dowcipami opozycji o tej specyficznej polityce prorodzinnej rządzących skutecznie ośmieszy samo pojęcie „polityki prorodzinnej”. Jednocześnie blokując debatę nad koniecznością jej wprowadzenia tu i teraz na długi czas. W tej perspektywie ostatnie propozycje rządowe wyglądają na czystą prowokację. Bo jak inaczej można nazwać propozycje odebrania obecnie funkcjonującej stuzłotowej ulgi podatkowej najbogatszym małodzietnym rodzinom, tylko po to aby ją przekazać super bogatym ale mającym więcej dzieci. Wszystko przypomina wypróbowane scenariusze działalności antyrodzinnej z przeszłości. Przecież do 1995 roku w Polsce przyznawano na każde dziecko tzw. rodzinne w postaci dodatku. Była to znacząca kwota gdyż wynosiła ok. 8% przeciętnej pensji, ale w 1995 r. uznano że jest to niesprawiedliwe aby i najbogatsi uzyskiwali to świadczenie, więc wprowadzono kryterium dochodowe. W efekcie obecnie zasiłek na dziecko o wartości już zaledwie równoważnej 2% otrzymuje się jeśli dochód na członka rodziny nie przekracza 504 zł. Nikt nie zwraca uwagi na to że wysokość tego kryterium dochodowego jest najniższa w Europie, gdyż od 2004 r. nie podlegała ona waloryzacji. W efekcie tak przeprowadzonego procesu obecnie w porównaniu z rokiem 2004 pomoc uzyskuje o dwa miliony dzieci mniej. A gdy poczekamy jeszcze trochę to inflacja doprowadzi do tego że uprawnionych w ogóle nie będzie, a jeśli będą to będą się kwalifikowali do przeprowadzenia śledztwa z urzędu. Oczywiście nie wynika to z tego że rodzinom wielodzietnym żyje się lepiej, wprost przeciwnie głównym wyznacznikiem ubóstwa w Polsce jest właśnie przynależność do rodziny wielodzietnej. Okazuje się że wg aktualnych danych GUS-u aż 24,6% rodzin mający co najmniej czwórkę dzieci żyje poniżej minimum skrajnego którym jest 300 zł miesięcznie na osobę w rodzinie. Oraz że zubożenie polskich rodzin się pogłębia o czym świadczy fakt że jest to jedyna(!) grupa społeczna wśród których odsetek biednych się poszerzył w zeszłym roku w porównaniu z rokiem 2010. W tej sytuacji nie dziwmy się rozgoryczeniu Joanny Krupskiej, prezesa Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus” która w wywiadzie „Państwo stygmatyzuje rodziny wielodzietne” w wydaniu Niedzieli pesymistycznie konkluduje: „Jest to krzywdzące także dla jej [niepracującej matki wielu] dzieci, które w życiu dorosłym oprócz tego, że będą ze swoich podatków płacić na emerytury [i służbę zdrowia] starszego pokolenia [które dzieci nie ma], będą musiały utrzymywać swoją matkę.” Cezary Mech

Wymiana elit, czyli Kora do lewego, Giertych do pra… lewego Od razu zaznaczę, że przyniesionej tutaj plotki,* jakoby pan Roman Giertych miałby reprezentować Platformę Obywatelską w najbliższych euro wyborach nie potraktowałbym poważnie nawet gdyby Donald Tusk dał mi to na piśmie w trzech egzemplarzach. Uśmiałbym się co najwyżej a w otrzymany papier bym się wysmarkał z tego śmiechu. Ja wiem, że i Tusk i Platforma od jakiegoś czasu nie mają najlepszego okresu ale takiej głupoty by nie zrobili nawet lunatykując. No bo jak można dobrowolnie zrezygnować z bata na PiS pod nazwą „koalicja z faszystami i kryminalistami”? I to jeszcze wtedy, gdy z innymi batami coraz bardziej krucho. Broniący tej koncepcji zauważą zapewne, że nie przypadkiem przecież pan Michał Tusk wziął sobie pana Giertycha na pełnomocnika. Oczywiście, że nie przypadkiem. Pan Michał sam powiedział co o nim mają napisać i o ile wtedy mogło wyglądać, że mocno przesadza, teraz widać że wyraził się bardzo akuratnie. Ale nie chce pisać o Giertychu. On był mi tylko potrzebny do efektownego tytułu. Choć w jakiś tam sposób symbolizuje pewną dynamikę zmian, które zachodzą w tak zwanej „grupie docelowej”, na której PO ma zamiar wjechać nawet i w trzecią kadencją. Asumptem do napisania tego tekstu był smutny los pana Michała Figurskiego, bywszego brata syjamskiego pana Kuby Wojewódzkiego. Napisałem „bywszego” (taki archaizm zgrabnie wyglądający) bo do pewnego momentu, wiadomo o który chodzi, było z nimi jak w bajce o Leszku i Mieszku, co to się dzielili każdym orzeszkiem. Teraz już się nie dzielą choć dalej jest jak to było w przywołanej bajce. Dziś pan Michał rzecz widzi tak oto: „Zawsze sądziłem, że rogi może przyprawić mi tylko żona... Tam gdzie ja wożę córkę, Kuba wozi 600-konny silnik i jest to tylko jedna z dziesiątek kwestii, które nas różnią. (...) beknął ten, którego pozbycie się było mniej kosztowne i bardziej intratne”** Trudno się dziwić jego rozgoryczeniu bo przecież obaj, wspólnie wnosili wybitny wkład w wykorzenianie IVRP i nagroda w postaci bezkarności powinna przypaść im po równo. Okazało się jednak, że III RP też potrzebuje uniwersalnej instytucji „kozła ofiarnego” by nie musieć poświęcać wszystkich. Szczególnie zaś pana Kuby, który, jak przyznał, zna się z „dzieciakami Tuska”. Widać pan Michał zna się gorzej albo wcale. Ale historia Leszka i Mieszka w wersji figursko-wojewódzkiej to oczywiście skutek innego zjawiska. Stanowiącego główny wątek mojego tekstu. Zjawiska, które jeszcze lepiej niż żal pana Figurskiego ilustrują dużo jaśniej wyrażone pretensje pana Sipowicza. Ów, jak go nazwała „Wyborcza”, „prawdziwy rycerz konopny” tak oto skomentował zamiar ciągania po sądach swej partnerki, pieśniarki Kory : „Opozycja z prawej wali w nas jak w bęben, ta z lewej wspiera, a rząd milczy. Wspieraliśmy w wyborach i Platformę, i Komorowskiego, więc jestem tym rozczarowany. Na Marszu Wyzwolenia Konopi przemawiałem nawet do premiera Tuska, żeby rozwiązał w końcu problem tysięcy obywateli. Ale Tusk ma mnie w dupie”**** Rozgoryczenia, które przebija ze słów pana Kamila nie pojmie tylko ktoś, kto ma w sobie gen cyborga nie pojmującego, że zasady czy tam prawa sobie a życie sobie. I aby żyło się łatwiej, wszystkim, pamiętać trzeba o prostej zasadzie „żyj i daj żyć innym”. Zostawiając konkretne żale pana Sipowicza i dość pojemną (z pana Kamila w końcu nie ułomek) dupę pana Tuska wracamy do bardziej ogólnej strony opisywanego zjawiska. Polegającego, mówiąc w skrócie, na czymś w rodzaju szoku stronników obecnej władzy gdy dociera do nich, że jakichś powodów przestali być „świętymi krowami” mogącymi cieszyć się bezkarnością. Oczywiście nie znajdę nigdzie dowodu na to, że Platforma czy też sam Tusk coś takiego im gwarantował. Ale z czegoś ten swój dorozumiany immunitet jednak wysnuli. Słusznie czy nie to już całkiem inna kwestia. Zatem zawód, jaki muszą teraz przezywać zarówno w związku z tym, że im pokazano, iż są jednak „zwykłymi śmiertelnikami”, takimi jak, o zgrozo, choćby i rosemann, jak też gdy patrzą na nowych kolegów pana Tuska (nawet jeśli to z panem Romanem to jednak plotka) może wkrótce albo za jakiś czas poskutkować tym, że się odwrócą. Oczywiście odwrócą się we wiadomym kierunku bo ani nie uwierzę w możliwość ich nawrócenia na „kaczym” ani tym bardziej w przypływ sympatii Kaczyńskiego do miłośników blantów. Mógłby rzecz jasna pan Tusk faktycznie mieć całą rzecz na dodatek z Korą, Figurskim i Sipowiczem tam, gdzie sugeruje pan Kamil, „rycerz konopny”. Tyle tylko, że byłoby to niebezpieczne dosyć. Dla pana Tuska, jego odwłoka i całej Platformy Obywatelskiej. Bo o ile od biedy tych, których wyliczyłem, tylna część pana Premiera mogłaby z lekkim bólem pomieścić, nie jest powiedziane, że na tym by się skończyło. tak się składa, że pan Kamil jest rycerzem „konopnym” ale nie błędnym, snującym się samotnie po gościńcach i traktowanym jak jakiś dziwak. On jest ponoć „guru” i prowadzi za sobą całkiem znaczny tłumek podzielający jego (hmmmm) ideały. Tak więc zadrzeć z „rycerzem” to zadrzeć z całym hufcem. Nie wiem czy jeden pozyskany koń to zrekompensuje. tym bardziej, ze ciągle upieram się, że to jednak plotka.

* http://jozef.moneta.salon24.pl/445092,roman-giertych-na-listach-po-do-europarlamentu#comment_6545455

** http://rozrywka.dziennik.pl/plotki/artykuly/402983,michal-figurski-czuje-sie-ofiara-afery-z-ukrainkami-i-ma-zal-do-kuby-wojewodzkiego.html

*** http://wyborcza.pl/1,76842,11919971,Kora_pod_sad_za_cztery_skrety__To_osmiesza_panstwo.html

**** http://www.fakt.pl/Sipowicz-o-Tusku-Sipowicz-Tusk-ma-nas-w-dupie-Tusk-ma-w-dupie-Sipowicza,artykuly,175692,1.html

Rosemann

Roman Giertych - adwokat na usługach PO Kiedyś, w słusznie minionych, pisowskich czasach, Kuba Wojewódzki nazywał Giertycha - Romanem duże "G". Po tym jak Giertych został adwokatem syna premiera Tuska, znany skandalista chyba już więcej nie pozwoli sobie na tego typu żarty. Polityczna droga Romana Giertycha bywa bardzo kręta; kilka lat temu jako koalicjant brał udział w rządach Prawa i Sprawiedliwości. Nie będzie chyba dużej przesady w stwierdzeniu, iż był on najbardziej znienawidzonym ministrem edukacji w historii III RP. Giertych odważył się z listy lektur szkolnych wykreślić dzieła idoli michnikowszczyzny takich choćby, jak Gombrowicz czy Witkacy. W ich miejsce zaaplikował Sienkiewicza, który w tym środowisku bardzo brzydko się kojarzy- z mrocznym nacjonalizmem polskim. Kiedy okazało się, że prawdziwym szefem Janusza Kaczmarka nie jest premier, ale biznesmen Ryszard Krauze Giertych razem z Lepperem w efektowny sposób demonstruje swoje poparcie dla byłego ministra MSWiA. Wykorzystuje przy tym retorykę przeciwników PiS i pełen przejęcia i histerii ostrzega Polaków przed autorytarnymi zapędami Kaczyńskiego. Od tej pory droga staje się prosta; sojusznikiem staje się PO, TVN24, Gazeta Wyborcza, zaś największym wrogiem PiS. Kiedy partia rządząca popełnia błąd Giertych pełen przejęcia oraz odpowiedzialności ostrzega Polaków, iż Kaczyński może wrócić do władzy. Giertych występuje jako prawnik, mecenas;ciężko jednak uwierzyć w to, iż całkowicie wyrzekł się swoich ambicji politycznych. Tym bardziej, że w TVN24, stacji telewizyjnej, która całkiem niedawno organizowała przeciwko niemu "seanse nienawiści"stał się jednym z głównych komentatorów politycznych (dziennikarz TVN, Kuba Wojewódzki zwykł mawiać o Giertychu: Roman duże "G") Obecność tam znanego adwokata jest jednak uzasadniona, bowiem jego publicystyczna działalność nie różni się znacznie się od stylu funkcjonowania czołowych dziennikarzy salonu tj. atakowania prezesa PiS na każdym kroku. Zresztą podobny kierunek obrał były współpracownik Lecha Kaczyńskiego, Michał Kamiński. Mówi się, że obaj panowie stworzyli z Radosławem Sikorskim trójprzymierze, a w przyszłości być może założą nawet partię. Obecny minister spraw zagranicznych w pewnym okresie cieszył się większą popularnością od samego Donalda Tuska. Takimi przywilejami w Polsce nie cieszy się byle kto; a fakt, że pełnomocnikiem Michała Tuska został jego kumpel, tylko potwierdza tezę, iż Sikorski to poważny gracz, a w polskiej polityce może wiele. Bliskie związki Giertycha z PO nie są rzeczą nową; już w 2005 roku Grzegorz Schetyna badał wariant zawiązania koalicji z LPR( tak przynajmniej twierdzi Rafał Ziemkiewicz) Historia potoczyła się jednak inaczej i Giertych wszedł do rządu PiS. Do tej pory salon wypomina to Jarosławowi Kaczyńskiemu, jako jedną z jego ciężkich zbrodni. Jest do tej pory jeden z głównych powodów, dla, którego część polskiego społeczeństwa nie chce głosować PiS- nikt nie potrafi zapomnieć o tej strasznej koalicji PiS- Samoobrona- LPR. Roman Giertych był wówczas endeckim potworem, który nie ma prawa piastować w Polsce żadnych wysokich funkcji w Polsce. Teraz mamy już jednak inny etap; Giertych nawrócił się, zrozumiał gdzie leży prawdziwe zło i odkupił swoje winy. W związku z tym, może zostać pełnoprawnym członkiem bractwa michnikowszczyzny. Ciekawi mnie jak sobie tylko tą dynamiczną zmianą pozycji Romana Giertycha, tłumaczą sobie zwolennicy PO .Pewnie w ogóle się nad tym nie zastanawiają, i bardzo dobrze taka intelektualna łamigłówka może zakończyć się schizofrenią albo inną chorobą psychiczną. "Kiedy go nienawidziliśmy i wyśmiewaliśmy, teraz go podziwiamy i kochamy"- komunikat zaakceptowany. Mój dobry znajomy, z którym często urządzam sobie polityczne pogadanki, wyjaśniając mi pewne zjawiska polityczne często mi powtarza: "Mnie to już nic nie zdziwi". I choć z biegiem czasu coraz boleśniej odczuwam prawdziwość tego stwierdzenia, to mimo wszystko jestem zdziwiony faktem, że "Gazeta Wyborcza" powołuje się na opinię zdeklarowanego endeka Romana Giertycha, przeciwko któremu kiedyś organizowała szkolne protesty( chyba, ze wiedzą coś czego my nie wiemy np. że przywiązanie Giertycha do idei endeckiej jest pomysłem reżyserów naszego politycznego przedstawienia) Szczerze mówiąc to w głowie mi się to nie mieści; okazuje się, że ta słynna trauma redaktorów z "Wyborczej" spowodowana antysemickimi zachowaniami polskich endeków z drugiej połowy lat 30, nie obowiązuje w przypadku Romana Giertycha, którego jakiś idiota nazwał kiedyś nowym Romanem Dmowskim. Choćby ten przykład pokazuje, że ta łatwość w oskarżaniu innych faszyzm nie wynika z jakiejś szczególnej wrażliwości na tym punkcie, ale ze zwykłej kalkulacji politycznej. Wiadomo, że komuś kto kojarzy się z Hitlerem i obozami koncentracyjnymi znacznie trudniej przebić się ze swoimi pomysłami i ideami do większości społeczeństwa. O tym, że jest to tylko socjotechnika świadczy inny przykład; o ironio losu dotyczy on politycznego współpracownika Giertycha, Piotra Farfała, który kiedyś był redaktorem naczelnym faszystowskiego pisma "Front". On jednak był w trakcie odkupywania swoich win i wspierany przez PO wykonywał ważną misję- pomagał odbić TVP z rąk pisowskich diabłów. Tak więc, w ramach chrześcijańskiego miłosierdzia można było mu wybaczyć jego grzechy. Gołym okiem można było zauważyć, że Giertycha łączy z PO coś więcej niż tylko przyjazne relacje.Ciekawe czego Giertych zażądał w zamian za przejęcie TVP przez PO, bo przecież niegrzecznie byłoby go podejrzewać, o to, że zrobił to "bezinteresownie". Sądzę, że PO mogła mu zapewnić stały dopływ bardzo znanych klientów potrzebujących adwokata. Jednym z nich jest Michał Tusk, syn najważniejszego polityka obecnie w Polsce. Do tego zapewne nieprzypadkowo Giertych otrzymuje wsparcie medialne, co czyni go sławnym i popularnym, a przede wszystkim gwarantuje mu uprzywilejowaną sytuację w swoim środowisku. Czemu to wszystko służy i jaki będzie finał historii? Nikt chyba nie wierzy, w to, że pełnienie funkcji adwokata Michała Tuska, jest jego ostatnią wielką rolą w polskiej polityce. Rado

Rostowski audytorem Kaczyńskiego Jak wiemy z zapowiedzi Prezesa Rady Ministrów Rzeczypospolitej Donalda Tuska jutro Minister Finansów naszego Państwa p. Rostowski przedstawi dokładne wyliczenia, ile kosztowałyby budżet naszego państwa propozycje zgłoszone przez leadera opozycji Jarosława Kaczyńskiego. Tym faktem tłumaczę to, że dzisiaj pani redaktor Pochanke odpytywała Prof. Ryszarda Bugaja na okoliczność projektu budżetu w którym zapisano, że wzrost będzie wynosił ponad 2% a bezrobocie 13%. I właśnie to Prof. Bugaj miał wiedzieć dlaczego Rząd przyjął takie założenia, chociaż mi nic oficjalnie nie wiadomo na temat tego, aby Prof. Bugaj pracował przy projekcie budżetu i aby akurat on był odpowiedzialny za prognozowanie wskaźników ekonomicznych. Premier Rostowski za wyliczenie kosztów pomysłów Prawa i Sprawiedliwości musiał się wziąć na tyle solidnie, że opuścił nawet krynickie forum ekonomiczne. I teraz moje zasadnicze pytanie, czy aczkolwiek Minister Finansów to jest człowiek odpowiedni i odpowiedzialny za recenzowanie ekonomicznych pomysłów opozycji? Przecież od tego są niezależni i zależni dziennikarze ekonomiczni, eksperci ekonomiczni, a taki Minister Finansów powinien mieć dość swojej pracy. Już bardziej odpowiednim do recenzowania projektu Kaczyńskiego byliby przedstawiciele klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, ale nie Minister Finansów. Oczywiście z góry można przewidzieć jaki będzie wynik audytu Ministra Rostowskiego. Wyjdzie tam czarno na białym, iż projekty Prawa i Sprawiedliwości to wydatek wielomiliardowy, na który nas nie stać, który jest prostą drogą do bankructwa i nic dobrego naszemu Państwu nie przyniesie. Dziennikarze będą mieli znów czym dzieci i Polaków straszyć. Ja na konferencji jutrzejszej Pana Ministra spytałbym się tylko, czy w swoich wyliczeniach wziął pod uwagę zyski jakie mogą być wypracowane dzięki pomysłom Prawa i Sprawiedliwości, i to zyski nie tylko w rozumieniu finansowym, ale znacznie szerszym, ludzkim. Bardzo sensownie dzisiaj w TVN wypowiadał się także Europoseł Bielan, który zaskoczył, aż do zaniemówienia red. Pochanke, tym że w Europie przyjmuje się za pewnik bankructwo Grecji i przygotowuje się na to wydarzenie, które ma nastąpić tuż po tym jak Obamie uda się wygrać ponownie wybory prezydenckie. Chodzi o to, żeby Amerykanów nie denerwować, że jest tak źle, a jak już wybiorą Obamę, no to cóż na 4 lata – sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało. Jak się do tego faktu doda informacje o tym jak rządy zapobiegliwych Państw – Wielka Brytania, Szwajcaria – przygotowują plany na wypadek upadku strefy Euro, to aż chciałoby się zapytać ministra Rostowskiego, czy Rzeczpospolita taki plan posiada… aaa… zapomnieliśmy Minister Finansów recenzuje pomysły ekonomiczne Prawa i Sprawiedliwości. Wypowiadał się jeszcze w Telewizji ekonomista Petru, dla którego ratunkiem przed kryzysem jest zwiększenie elastyczności rynku pracy. Ot, a dzisiaj słyszałem historię o młodym dziewczęciu, absolwencie jednej z tych Wyższych Szkół naszego boomu edukacyjnego, która żaliła się, że w pracy musi kserować, a ona przecież ma wyższe wykształcenie. To rodzi moje pytanie z kolei do Profesorów i wykładowców takich uczelni – którzy jeśli czytają ten post – drodzy Panowie i Panie, co Wy tym ludziom na tych uczelniach wciskacie do głowy? Odpowiadając zaś Panu Petru na pomysł uelastycznienia rynku pracy. Jestem zupełnie za, pod warunkiem, że na budowie autostrady zobaczę machającego wespół ze mną łopatą pana Doktora Petru, a i jeśli pan Redaktor Janke będzie machał z nami, to będzie tylko bardziej przyjemnie. Bo bądź co bądź autostrad nadal nie mamy, a jeśli do recenzowania pomysłów Prawa i Sprawiedliwości zabiera się Minister Finansów, to po co nam jako społeczeństwu utrzymywać dziennikarzy i ekspertów ekonomicznych? Piotr Grudek

Wałęsa z chipem Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem zaprzestania prowadzenia bloga z jednej prostej przyczyny, staje się mój blog powoli monotematyczny, więc w konsekwencji staje się nudny. 3/4 notek poświęcam p.Wałęsie, a przecież nie takie były pierwotne zamiary. Monotematyczność może być oznaką starzenia się, a mało kto chce się dobrowolnie zestarzeć. Ja wprawdzie kiedyś bardzo chciałem się szybko zestarzeć, było to jednak w czasach kiedy nie wpuszczano mnie na filmy od lat 18, obecnie kiedy mam kino domowe i panie bileterki mogą mi naskoczyć, aż tak bardzo na zestarzeniu się mi nie zależy. Dlaczego ja poświęcam tak dużo uwagi p.Wałęsie ? gdyby on był wpisany na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO byłoby to zrozumiałe, ale on na tej liście jeszcze nie jest. Więc dlaczego ? Polak w Polsce jest atakowany polskością i informacją o Polsce z każdej strony, my na emigracji jesteśmy tego pozbawieni. Polak ma za płotem Polskę, sąsiada Polaka, jedzie polską drogą, wprawdzie ta droga nie jest jeszcze spłacona, ale jak na razie to nikomu się jeszcze nie udało zwinąć i zabrać komuś drogę, Rosjanom po wojnie udało się zwijać torowiska, z drogami jednak nie próbowali. Polak w Polsce obcuje z polską kasjerką w supermarkecie/ obcuje oczywiście w dobrym znaczeniu słowa/ na drodze spotyka samych Polaków, w głowie szumią mu polskie łany, więc to co powie p.Wałęsa guzik go obchodzi. Emigrant ma inaczej, jestem podpięty do trzech strumieni informacji z Polski: www.gazeta.pl/ szkoda gadać/ TVN/ jak wyżej, jednak z uwagi na to, że p.Walter sprowadził kiedyś Abbę do Polski jestem w stanie wiele im wybaczyć/ pozostaje jeszcze Polish radio stations streaming, to wszystko. Tak się jakoś dziwnie składa, że od pewnego czasu wali mi się na głowę wodospad złotych myśli p.Wałęsy, to proszę powiedzieć o czym ja mam pisać ? Dziś na przykład w rozmowie z red.Piaseckim w RMF FM zaproponował, żeby chipować polityków, oraz ustalił warunki jakie powinna spełniać osoba ubiegająca się o tekę premiera. Osoba taka powinna posiadać budzik. Kaczyński na niczym się nie zna. Nigdy nie pracował, a ja nie mam zaufania do ludzi, którzy nigdy nie pracowali, nie wstawali wcześnie rano Jak ten Witos radził sobie z premierowaniem przed wojną, kiedy za pańskiej Polski budziki nie były na chłopską kieszeń, może zabrał ze sobą koguta z Wierzchosławic? Ja czekam na moment, aż każdy polityk, każdy, kto, chce zostać politykiem, będzie miał wstawiony czip. I żebyśmy mogli wiedzieć, z kim każdy śpi, co robi, ile pieniędzy ma, żebyśmy mogli wszystko o nich wiedzieć. Chcesz być politykiem, musisz się na czipa zgodzić.

To jest pomysł bardzo dobry tylko trzeba go zmodyfikować, trzeba wziąć przykład z Anglików. Jeśli ja chcę pojechać z moim zachipowanym psem na wycieczkę do Paryża, to muszę dodatkowo nakleic na szybę wielką, odblaskową naklejkę tak aby francuski żandarm wiedział, że w aucie jedzie człowiek i pies. Podobnie należy uczynić z polskimi politykami, sam chip niewiele nam powie, przecież zwykły obywatel nie będzie miał możliwości skanowania chipa, naklejka da bardzo pomocną informację, będzie wiadomo, że jedzie człowiek i polityk. Zaczipowany członek SLD- naklejka czerwona, PO - bursztynowo-złota, PSL - to chyba oczywiste, że zielona, Ruch Palikota - kolor tęczowy, PiS - może niebieski ? I na koniec ostatnia myśl mistrza:

Ja już tylu premierów przeżyłem, a mi się Tusk jakoś najbardziej podoba. Jest dość daleko z narodem, ale przy rządzeniu się trzyma.I oto chodzi p.Lechu, oto chodzi aby sie przy rządzeniu trzymać, nawet jeśli się jest dość daleko z narodem, cokolwiek to znaczy. Siukum Balala

Wielomski: Rosja obrońcą wolnego świata? Modele geopolityczne dla Polski W czasie niedawnej dysputy na Facebooku jeden ze znajomych mojego znajomego – pochwaliwszy się członkostwem w Prawie i Sprawiedliwości – napisał, że uzna za „agenta wpływu” każdego, kto stwierdzi, że Rosja przynależy do „wolnego świata”. Niewiele się zastanawiając, natychmiast zgłosiłem akces do grona „agentów wpływów” i zacząłem argumentować nie tylko, dlaczego Rosja przynależy do „wolnego świata”, ale dlaczego jest w tej chwili ostoją wolności w świecie. Nie, to nie jest żart. Jest pewnym paradoksem historii, że kraj, w którym wybuchła rewolucja bolszewicka, który wydał z siebie masowych morderców – jak Lenin i Stalin – w tej chwili faktycznie stał się ostoją wolności na świecie, a przynajmniej w stosunkach międzynarodowych. Bardzo prosto to udowodnić. Dlaczego Muammar Kaddafi został obalony i zamordowany, a Libią rządzą dziś islamistyczni watażkowie, podczas gdy prezydent Syrii Baszar al-Asad trzyma się w najlepsze, a jego czołgi i lotnictwo dziesiątkują islamistów? Odpowiedź nie jest specjalnie skomplikowana. Kaddafi nie miał wielkich i wpływowych przyjaciół na arenie międzynarodowej, którzy postawiliby weto w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. W skutek tego – na wniosek Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów – Rada Bezpieczeństwa pozwoliła na ustanowienie „ochrony powietrznej” nad rebeliantami, która w kwadrans później przeistoczyła się w falowe naloty bombowe na pozycje legalnej armii libijskiej. Francuzi i Amerykanie dla Syrii szykowali ten sam los. Napotkali jednak weto Rosji i Chin, które – pomne, co oznaczała „ochrona powietrzna” w Libii – absolutnie nie zgodziły się na jakąkolwiek interwencję zbrojną, nawet „pokojową”, pamiętając, że bomby z wymalowanymi gołąbkami pokoju zabijają tak samo jak te, które zrzuca się na tradycyjnej wojnie. Innymi słowy: Syria zachowała niepodległość i została ochroniona przed amerykańsko-francuską agresją tylko i wyłącznie dzięki postawie Rosji, wspartej przez zagrożonych przez „demokratyczny imperializm” Chińczyków. Prezydent Miedwiediew wygłosił parę lat temu przemówienie, które ochrzczono mianem doktryny Miedwiediewa. W mowie tej wyraził program polityki Kremla: Rosja rości sobie prawo do interwencji (także zbrojnej) wszędzie tam, gdzie jest rosyjska mniejszość (czyli na terenie dawnego ZSRS), i popiera tzw. wielobiegunowy układ stosunków międzynarodowych, gdzie mniejsze państwa skupiają się wokół kilku większych potęg (USA, Rosja, Chiny, Indie). To koncepcja, która została niegdyś opisana przez wielkiego znawcę prawa międzynarodowego Carla Schmitta i określona wtedy mianem „wielkiej przestrzeni” (Grossraum). Jest to doktryna mało sympatyczna dla krajów zbyt blisko sąsiadujących z regionalnym mocarstwem, które uzurpuje sobie prawo do ingerowania w jego sprawy wewnętrzne. Oto Rosja przypisuje sobie prawo do interwencji w byłych republikach sowieckich, uznając podobne prawo Chin w świecie ludów żółtych czy Amerykanów w Ameryce Łacińskiej. Jest to jednak doktryna pozwalająca lawirować krajom nie mieszczącym się w Grossraumie żadnej z lokalnych potęg. Te kraje uzyskują dużą wolność w stosunkach międzynarodowych, gdyż poszczególne potęgi szachują się i blokują sobie wzajemnie interwencje w tych państwach. Przypadek Syrii jest klasycznym wypadkiem, gdy wielobiegunowy charakter Grossraumu uniemożliwia oligarchii mocarstw wypracowanie wspólnego stanowiska wobec Syrii, czyli – mówiąc wprost – zrównania jej z ziemią przez amerykańskie i francuskie lotnictwo. Polityka amerykańska, szczególnie w wydaniu neokonserwatystów, jest odmienna, gdyż – zgodnie z doktryną Busha – zakłada, że na kuli ziemskiej jest tylko jedna potęga, która ma prawo siłą „demokratyzować” wszystkie państwa na całej planecie, zmieniać im legalne władze, wtłaczać w amerykańskie standardy „praw człowieka” itd. Polityka amerykańska przypomina tu czysty jakobinizm, gdy to francuskie armie niosły „wolność, równość i braterstwo” całemu światu, gilotynując wszystkich, którzy by się tej „wolności” opierali. Nie mam zresztą o to do Amerykanów jakichś wielkich pretensji: powielają politykę wszystkich poprzednich imperiów, które zdobyły hegemonię nad światem. Tak robił Aleksander Wielki, rzymscy cesarze, Karol Wielki, Napoleon, Hitler, Stalin itd. Pytanie jest proste: który z modeli stosunków międzynarodowych jest korzystny dla Polski? Amerykański tzw. unilateralizm oznacza, że Polska nie ma prawa zmienić sobie konstytucji, wybrać na prezydenta, króla czy cesarza, kogo będzie chciała. Nawet nie będziemy mogli pożegnać się z demokratycznym ustrojem! Nawet wtedy, gdyby lud dał temu wyraz w demokratycznych wyborach! Wszystkie nasze prawa i osoby piastujące najwyższe urzędy będą musiały być akceptowane przez Waszyngton, a amerykańskie fast-foody będą musiały stać na każdym skrzyżowaniu jako wyraz „kulturowego postępu”. Niedługo dojdzie do tego, że przeciwnicy USA – jako „wrogowie demokracji” – będą przetrzymywani w Guantánamo. Doktryna Miedwiediewa, jak wspomniałem, jest niesympatyczna dla krajów byłego ZSRS, gdzie zamieszkuje mniejszość rosyjska. Gdybym był Ukraińcem czy Kazachem, zapewne bym się nią nie zachwycał. Tak się jednak składa, że Polska takiej mniejszości nie ma. A więc koncepcja ta zakłada, że taki kraj jak nasz, Syria czy Libia będzie mógł – lawirując między Grossraumami – zachować suwerenność. Być może rozumowanie to dowodzi, że jestem rosyjskim „agentem wpływu”. Mnie się jednak wydaje, że jest to rozumowanie logiczne. Wynika zeń bowiem, że dla krajów znajdujących się poza Grossraumami wokół takich centrów jak Moskwa, Waszyngton czy Pekin jest ona politycznie korzystna. W tej jednak sytuacji oznacza to, że balansująca potęgę amerykańską Rosja rzeczywiście jest ostoją wolności. Czyż mojego sposobu rozumowania nie podzielili ostatnio polscy biskupi, podpisując umowę z patriarchą Cyrylem I? Cel był prosty: oderwać się od „unilateralnego” zachodniego zsekularyzowanego liberalizmu i stworzyć chrześcijański Grossraum z prawosławiem. Czy biskupi też są „agentami wpływu”? Adam Wielomski

Przyzwolenie na totalitaryzm Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie Costa i Pavan Włochy orzekł, że zakaz eugenicznej selekcji dzieci poczętych metodą in vitro jest naruszeniem prawa do życia prywatnego.

W swoim wyroku Trybunał uwzględnił jedynie prawa urodzonych do ich prywatności, pomijając całkowicie prawo do prywatności (i bardziej podstawowe prawo do życia) ich nienarodzonych dzieci. Oznacza to, że wprowadził rozróżnienie pomiędzy poszczególnymi ludźmi, dyskryminując jednych wobec innych. W istocie, pomiędzy wierszami, orzeczenie Trybunału niesie bardzo poważne przesłanie natury ideologicznej i moralnej. Po pierwsze, odmawia człowieczeństwa dziecku poczętemu (niezależnie czy na etapie embrionalnym, czy płodowym rozwoju), a konsekwentnie także godności i praw stąd płynących. Życie dziecka pozostaje całkowicie w gestii woli rodziców i legislatorów. Samo w sobie nie jest podmiotem jakichkolwiek praw i godności. Jego zabójstwo (określane mianem aborcji lub terminacji ciąży) jest procedurą w oczywisty dla Trybunału sposób pozostającą w sferze prywatności danego małżeństwa (danej pary czy kobiety). Trudno w tym kontekście nie przywołać słów bł. Jana Pawła II z encykliki "Evangelium vitae", który w 57. numerze stwierdza:

"Świadoma i dobrowolna decyzja pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze złem z moralnego punktu widzenia i nigdy nie może być dozwolona ani jako cel, ani jako środek do dobrego celu. Jest to bowiem akt poważnego nieposłuszeństwa wobec prawa moralnego, co więcej, wobec samego Boga, jego twórcy i gwaranta; jest to akt sprzeczny z fundamentalnymi cnotami sprawiedliwości i miłości. "Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt zabójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wyrazić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przyzwalać"". Papież z naciskiem podkreśla totalitarny charakter prawa dopuszczającego zbrodnię na niewinnym człowieku. Totalitaryzm, bowiem niekoniecznie przejawia się w torturach czy policyjnej kontroli. Istotą totalitaryzmu jest uzurpacja przez władzę prawa do decydowania, kto ma jakie prawa, kto jest człowiekiem i na ile jest człowiekiem, komu dane będzie żyć, a kto będzie musiał umrzeć. Właśnie, dlatego wyrok Trybunału odsłania totalitarne oblicze współczesnej Europy oraz całego "nowoczesnego" świata, w którym rację mają tylko zdrowi i silni. Tylko ci są bronieni, którzy sami się mogą obronić. Nienarodzeni, zwłaszcza, jeśli jeszcze są chorzy bądź dotknięci wadą lub kalectwem, nie mają żadnych praw. Podobnie chorzy, starzy, zniedołężniali. Dla nich nie ma miejsca między zdrowymi i silnymi. Są nadmiernym ciężarem... Podnoszony niekiedy argument "niskiej, jakości życia" takich ludzi i wynikające stąd decyzje o aborcji lub eutanazji są bezczelną kpiną z ludzkiej godności. Wyrok Trybunału Praw Człowieka jasno pokazuje, że w Europie w tej chwili panuje przyzwolenie na totalitaryzm. Ale nie Europa jest tu winna, tylko poszczególni ludzie. To oni, to my tworzymy struktury, wybieramy naszych przedstawicieli do parlamentu, samorządów. To my, w rozmowach z kolegami w pracy i przypadkowymi osobami w sklepie lub autobusie, wspieramy cywilizację życia bądź spisek przeciwko życiu. Za każdym grzechem stoją konkretne decyzje konkretnych ludzi.

Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz

Znikający premier Jeśli uważnie śledzimy informacje o rozwoju Polski, trudno będzie nam zachować optymizm. Współczynnik dzietności na poziomie 1.3, czyli mniej więcej na poziomie Chin, gdzie oficjalnie nie można mieć więcej niż jednego dziecka. Blisko 2 mln emigrantów, z czego ok. 1,5 mln będących za granicą dłużej niż rok. Proces informatyzacji administracji publicznej od dekady stojący praktycznie w miejscu, ale za to niezmiennie rodzący dużej skali afery korupcyjne. Sądownictwo mamy najdroższe w Europie (w przeliczeniu na PKB), ale jednocześnie niesprawne i "sprawiedliwe" jak zawsze. Budowa infrastruktury drogowej ślimaczy się w nieskończoność z powodu oczywistej niemożliwości wybudowania jej za połowę realnych kosztów. Wyszło na to, że to, co jednak powstało, częściowo sfinansowali polskiemu państwu (pod)wykonawcy. Nic dziwnego, że po czymś takim mamy falę upadłości. Na kolei upadłości jeszcze nie ma, bo niewiele się dzieje. Jest tylko powolny rozpad na coraz mniejsze spółki i stale malejąca prędkość przewozów. W energetyce cudem udaje się rozstrzygnąć przetarg na nowe moce po to tylko, by sąd unieważnił decyzję środowiskową. Po dwudziestu latach transformacji poziom innowacyjności polskiej gospodarki maleje, co stawia pod dużym znakiem zapytania zarówno, jakość polskiej przedsiębiorczości, jak i osławionego boomu edukacyjnego. Krajowe firmy nie inwestują w technologie i nie chcą się rozwijać poza granicami Polski. Zadowolone z osiągniętej już pozycji w kraju gromadzą rezerwy na czarną godzinę albo na emeryturę właściciela. System edukacyjny, na który wydajemy rocznie ok. 70 mld złotych, jest w opinii samych wykładowców fabryką młodych bezrobotnych, których jest dziś 25 procent. Natomiast jednej rzeczy nam w Polsce nie brakuje - urzędników (430 tys.) i zawodów regulowanych (360).

Winnych brak No dobrze, ale kto za to odpowiada? Tego zazwyczaj nie wiadomo. Odpowiedzialność w Polsce jest bowiem tak rozmyta, aby każdy mógł sobie pracować w spokoju i pokazywać, że on co prawda dopełnił obowiązków - na dowód czego jest pieczątka - ale najwyraźniej to system zawinił. Jeśli już jednak jakimś cudem wiemy, kto za to odpowiada, to zazwyczaj jest to ktoś inny. Za dziurę w wałach przeciwpowodziowych odpowiada wójt. Za katastrofę w Smoleńsku piloci. Za sprzedaż siedziby IPN... sam IPN. A ostatecznie nitki i tak prowadzą do gabinetu Jarosława Kaczyńskiego. Wiemy też, kto na pewno za to nie odpowiada. Na pewno nie odpowiada premier. I jego partia, która dzielnie zwalcza problemy, które sama przed obywatelami stawia. Bo gdyby premier za to wszystko odpowiadał, to natychmiast zrobiłoby się jakoś tak... duszno. Zapanowałaby atmosfera podejrzeń, potem zaczęto by rozliczać, czyli grzebać w teczkach. Niekoniecznie tych w IPN, ale tych już zupełnie współczesnych, z dokumentami. Innymi słowy, nieodpowiedzialność premiera jest dziś szansą na nieodpowiedzialność dla wszystkich innych decydentów w państwie.

W związku z tym mamy do czynienia w Polsce z pewnym fenomenem społecznym, który dobrze pokazują badania demoskopijne CBOS. Gdy pyta się Polaków, czy uważają, że polityka rządu stwarza szanse poprawy sytuacji gospodarczej praktycznie od momentu wybuchu globalnego kryzysu gospodarczego we wrześniu 2008 r., odpowiedź jest jednoznacznie negatywna. Nie wierzymy, by rząd prowadził nas w dobrą stronę. Nowy gabinet Donalda Tuska rokuje jeszcze gorzej niż poprzedni. Jeśli zapytamy Polaków, jak oceniają wyniki działalności rządu kierowanego przez Donalda Tuska, to okaże się, że przez całą poprzednią kadencję mieliśmy do czynienia z okresowym przeplataniem się ocen pozytywnych i negatywnych. Do marca 2009 r. przeważały oceny pozytywne, następnie dominowały negatywne, by w... kwietniu 2010 r. ponownie ustąpić pozytywnym (po znaczącym skoku w górę). Następnie od początku 2011 r. ponownie przeważały oceny negatywne, by miesiąc przed wyborami ustąpić pozytywnym. Co ciekawe, rząd tego samego premiera w nowej kadencji notuje wyraźną przewagę ocen negatywnych, a rozziew sięga od 30 do 50 proc., co dowodziłoby raczej zdolności obywateli do trzeźwej oceny wartości jego pracy. Wreszcie Polacy zapytani, czy są zwolennikami, czy przeciwnikami rządu kierowanego przez Donalda Tuska, praktycznie do stycznia 2012 r. identyfikowali siebie raczej jako zwolenników. W 2007 r. nadwyżka była olbrzymia, by potem systematycznie maleć. Jedyne dwa momenty, w których liczba zwolenników i przeciwników zrównywała się, to koniec 2009 r. i połowa 2011 roku. Co ciekawe, w 2012 r. liczba przeciwników gabinetu Tuska wyraźnie wzrosła, osiągając w szczytowym momencie 45 proc., wobec 27 proc. zwolenników. Z biegiem czasu jednak różnica ta malała, a do Euro 2012 poparcie powoli rosło. Te wyniki niemal dokładnie pokrywają się z akceptacją dla Donalda Tuska jako premiera, co może nasuwać wniosek, że obraz premiera determinuje obraz rządu.

Czerwona kartka dla rządu Co nam mówią te wyniki?

Po pierwsze, to, że Polacy raczej nie widzą w swoim rządzie nadziei na poprawę sytuacji gospodarczej kraju. Najprawdopodobniej różnią się od narodów Europy Zachodniej, które stawiają wymagania swoim państwom, tym, że starają się poprawić swój byt własnymi siłami, a gdy napotykają bariery ponad ich siły, emigrują. Ten sposób zachowania nie zmienił się praktycznie od 150 lat (tj. od kiedy zniesiono w Polsce pańszczyznę). Polacy na ulice wychodzili dotąd jedynie wtedy, kiedy nie mogli emigrować, czyli w PRL.

Po drugie, Polacy mimo ogólnego pesymizmu co do skuteczności działań rządu uważają, że rząd Tuska raczej się stara. Faktem, który trudno będzie zapewne zrozumieć osobie o prawicowych poglądach, jest osobliwy wzrost pozytywnej oceny działań rządu w okresie między katastrofą smoleńską a raportem MAK. Równie ciekawe wydaje się, że praktycznie od razu po wyborach w zeszłym roku negatywne oceny premiera, jego gabinetu oraz poparcie dla niego poszybowały w górę. Tak jakby Polacy od razu pożałowali, że dali się namówić Donaldowi Tuskowi na drugą kadencję. Po trzecie, widać z tych badań, że jest w Polsce jeszcze trzecia partia - partia obojętnych i niegłosujących. Równie duża jak partia przeciwników. Negatywne oceny pracy rządu w tej grupie dorównują właściwie ocenom w grupie zwolenników PiS. Odwieczny problem PiS jako opozycji polega na tym, że nie potrafi lub nie chce mówić jednocześnie do wszystkich przeciwników gabinetu Tuska. W sensie politycznym zatem Platforma jest tak długo bezpieczna, jak długo PiS nie potrafi wyciągnąć osób obojętnych do wyborów.

Po czwarte wreszcie, oczekiwania wobec rządu, ocena jego pracy i poparcie dlań to w Polsce trzy różne rzeczy. Mimo że Polacy niewiele oczekiwali, źle oceniali pracę rządu, to wciąż właściwie premiera popierali. Po wyborach sytuacja zmieniła się o tyle, że wzrósł poziom niezadowolenia, ale proporcje pozostały podobne - zła ocena pracy wciąż nie przekłada się wprost na mniejsze poparcie. Oczywiście pierwszą rzeczą, która przychodzi do głowy w tym momencie, jest znany problem braku przekonującej alternatywy dla obecnego gabinetu. Jan Filip Staniłko

Posłowie idą do Strasburga Prokuratorzy w stanie spoczynku Dariusz Barski i Bogdan Święczkowski złożyli do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu skargę na wygaszenie ich mandatów poselskich Święczkowski i Barski oczekują na termin rozpoznania skargi. Wybrani z list Prawa i Sprawiedliwości posłowie utracili mandaty po orzeczeniu Sądu Najwyższego z 9 listopada 2011 roku. Sąd orzekł wtedy, że nie mogą być posłami. Sędziowie nie uwzględnili tym samym odwołania obu polityków od decyzji ówczesnego marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny o wygaszeniu im mandatów poselskich. Schetyna powoływał się na zapisy Konstytucji RP, a konkretnie na art. 103 ust. 2 Ustawy Zasadniczej, zakazujący m.in. prokuratorom i sędziom sprawowania mandatu poselskiego. Marszałek argumentował, że dotyczy to także prokuratorów w stanie spoczynku. Z kolei obaj posłowie elekci powoływali się na ustawę o prokuraturze - art. 65a, gdzie zapisano, że nie muszą rezygnować z funkcji prokuratorskich, skoro przeszli wcześniej w stan spoczynku. Argumentowali też, że prokurator w stanie spoczynku nie pełni funkcji prokuratora w rozumieniu ustawy o prokuraturze oraz Konstytucji, gdyż nie korzysta z uprawnień prokuratorskich: nie może prowadzić śledztw, oskarżać przed sądem czy nadzorować prokuratorów niższego rzędu. Dariusz Barski i Bogdan Święczkowski przywoływali ponadto fakt, że sędzia w stanie spoczynku Anna Kurska była przez dwie kadencje senatorem.

- Przepisy nie są oczywiste, a nasza sytuacja okazała się gorsza niż prokuratorów w służbie czynnej. Nie ma więc mowy o równości wobec prawa, co gwarantuje Konstytucja - wskazuje Barski. Zgodnie z zapowiedzią, obaj prawnicy wystąpili ze skargą do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Termin jej rozpoznania nie jest jeszcze znany. Według prof. Ireneusza Kamińskiego z Instytutu Nauk Prawnych PAN, nawet jeśli Trybunał rozpatrzy skargę pozytywnie, co jest bardzo prawdopodobne, nie oznacza to automatycznie, że prokuratorzy będą mogli zasiąść w ławach poselskich.

- Ale jeśli Trybunał uzna, że Polska złamała Europejską Konwencję Praw Człowieka, mogą otrzymać zadośćuczynienie finansowe (kilka tysięcy euro), które będzie im musiała wypłacić Polska - zauważa prawnik. W ocenie prof. Kamińskiego, doszło do naruszenia tej konwencji. Artykuł 3 dodatkowego protokołu nr 1 do konwencji chroni prawo do wolnych wyborów. A obaj kandydaci zostali wybrani z listy PiS właśnie w wolnych wyborach. W przekonaniu prawnika, Barskiego i Święczkowskiego dotknęła dyskryminacja. W myśl obowiązującej ustawy o prokuraturze czynny prokurator, jeśli zostanie wybrany do Sejmu, musi zrzec się stanowiska. Jednak po zakończeniu pracy posła może wrócić do prokuratury, o ile przerwa w pełnieniu obowiązków nie przekracza dziewięciu lat. Tymczasem prokurator w stanie spoczynku, który z racji pracy w parlamencie zrzekłby się tego statusu, nie ma do niego powrotu. Kamiński wskazuje, że orzeczenie Sądu Najwyższego to pierwsza decyzja, która dokonuje szerokiej wykładni art. 103 ust. 2 Konstytucji, zakazującego m.in. prokuratorom i sędziom sprawowania mandatu poselskiego. Sąd kwestionuje przy tym obowiązujące zapisy ustawy o prokuraturze i art. 30 ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora. Zdaniem prof. Ireneusza Kamińskiego, art. 103 ust. 2 Ustawy Zasadniczej, na który powoływał się marszałek Grzegorz Schetyna, zarządzając wygaszenie mandatów, nie musi być rozumiany, jako zawierający zakaz odnoszący się do wszystkich prokuratorów. Dlatego - zauważa Kamiński - Strasburg może przekonać interpretacja zgodna z ustawą o prokuraturze, która mówi tylko o obowiązku zrzeczenia się stanowiska przez prokuratora, który czynnie wykonuje swoją funkcję.

- Tak postąpił ustawodawca, który w ustawie o wykonywaniu mandatu posła i senatora zapisał, że w czasie zasiadania w parlamencie nie można "wykonywać pracy w charakterze sędziego i prokuratora". A osoby w stanie spoczynku pracy nie wykonują - argumentuje prof. Kamiński. Oddalając zażalenia obu posłów elektów, Sąd Najwyższy podkreślił, że stosunek służbowy prokuratora trwa do śmierci prokuratora, a pod pojęciem "prokurator" trzeba rozumieć tych, którzy są w stanie czynnym, jak i tych w stanie spoczynku.

- Nie ma podstaw do przeciwstawiania pojęć "prokurator" i "prokurator w stanie spoczynku" - uznał SN. Sędzia Teresa Flemming-Kulesza argumentowała w uzasadnieniu orzeczenia, że pełnienie funkcji posła przez prokuratora w stanie spoczynku mogłoby prowadzić do "sytuacji trudnej, jeśli nie niemożliwej do rozwikłania". Według Sądu Najwyższego, gdyby prokurator w stanie spoczynku sprawował mandat posła, doszłoby do sytuacji, że o zamiarze dodatkowego zajęcia musiałby powiadamiać i marszałka Sejmu, i prokuratora generalnego. Sąd uznał również, że wygaszenie mandatów nie było przejawem dyskryminacji i że nie doszło też do naruszenia Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Jednocześnie Sąd zwrócił uwagę, że Barski i Święczkowski mogli dobrowolnie zrzec się swojego statusu prokuratorów w stanie spoczynku, co byłoby pewnym wyjściem z całej tej sytuacji. A nie zrobili tego.

- Ponieważ nie miałem takiej możliwości. Gdybym miał możliwość, złożyłbym takie oświadczenie, na cztery lata przestałbym być prokuratorem w stanie spoczynku, potem wróciłbym - komentuje krótko Dariusz Barski. Postępowanie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka trwa zwykle kilka lat. Tymczasem do Sejmu trafił już rządowy projekt nowelizacji ustawy o prokuraturze - jeden z jego zapisów mówi, że jeżeli prokurator w stanie spoczynku zamierza ubiegać się o mandat w parlamencie, może złożyć stosowne oświadczenie, że na czas sprawowania kadencji zawiesza swój status prokuratora. Nowela uwzględnia możliwość przywrócenia statusu po wygaśnięciu kadencji.

- Nawet jeśli owa nowelizacja wejdzie w życie, nie będzie dotyczyć prokuratorów Barskiego i Święczkowskiego. Prawo nie działa bowiem wstecz - konstatuje prof. Ireneusz Kamiński. Anna Ambroziak

Wealth Solutions: Hossa od 11 lat. Rynek złota jak bańka spekulacyjna. Złoto wciąż przyciąga inwestorów, jako bezpieczna lokata kapitału. Już, co druga sztabka na rynku jest kupowana w celach inwestycyjnych. Zdaniem ekspertów, trwająca od 11 lat hossa w końcu się skończy.

– Jak uformuje się choćby drobny trend spadkowy i wiara w wieczną hossę upadnie, to nastąpi wyprzedaż złotych rezerw, a jest tego tysiące ton – przestrzega Maciej Bitner, główny ekonomista Wealth Solutions. Choć, jak podkreśla ekonomista, sprawa Amber Gold nie powinna zrażać inwestorów do rynku złota, to można znaleźć inne powody, by ich od takich inwestycji odwieść.

– Ten kruszec jest już bardzo drogi. Od 11 lat trwa hossa. Niektórzy dopatrują się bańki spekulacyjnej w wymiarze międzynarodowym. Z bańką spekulacyjną mamy do czynienia wtedy, gdy bardzo dużo osób kupuje daną rzecz ze względu na spodziewane wzrosty cen – tłumaczy w rozmowie z Agencją Informacyjną Newseria Maciej Bitner. A rynek złota w tym kierunku zmierza. Co druga sztabka kupowana jest w celach inwestycyjnych. Jeszcze parę lat temu było to zaledwie 8 proc. rynku.

– Wtedy rynek był dużo zdrowszy, kiedy ludzie kupowali złoto, żeby zrobić z niego np. biżuterię. Teraz ludzie kupują przede wszystkim z myślą o przyszłej odsprzedaży. W ten sposób gromadzi się bardzo duży zapas złota, w szczególności w funduszach ETF, ale też w sztabkach, w prywatnych zbiorach. W końcu to złoto z powrotem trafi na rynek, a wtedy będzie wyprzedaż i spadki cen – prognozuje główny ekonomista Wealth Solutions. Jak wyjaśnia, takie zjawisko nie nastąpi nagle. Cały czas wśród inwestorów dominuje silne przekonanie, że złoto to dobra i bezpieczna lokata kapitału. Jednak, zdaniem Macieja Bitnera, każdy trend spadkowy, utrzymujący się nieco dłużej niż zwykle, może spowodować, że ta wiara upadnie i rozpocznie wyprzedaż zapasów surowca.

– Dopiero, kiedy ludzie zaczną sprzedawać swoje złoto zgromadzone prywatnie czy w funduszach ETF, to wtedy można mówić o początku bessy. Na razie ten sentyment inwestorów jest zbyt silny – dodaje Maciej Bitner. W złoto ufają również banki centralne na całym świecie, które posiadają ok. 32 tysięcy ton tego kruszcu.

– Od zeszłego roku banki centralne w Europie Zachodniej i w USA zamiast sprzedawać złoto ze swoich zbędnych rezerw z czasów standardu złota, całkowicie zaprzestały tej działalności, a inne banki w krajach rozwijających się zaczęły nagle złoto kupować. Czyli banki przestały być elementem podaży, stanowiły ok. 15 proc. rocznej podaży, a stały się w takim zakresie uczestnikiem popytu na złoto – mówi Bitner. Przed kryzysem banki sprzedawały rocznie ok. 400 ton tak, by złoto w małych ilościach wracało na rynek. W ostatnich latach na sprzedaż minimalnych zasobów złota zdecydował się tylko niemiecki bank centralny. Zdaniem eksperta, również w tym przypadku tendencja się odwróci, czyli banki centralne będą sprzedawać złoto, jeśli jego cena zacznie spadać.

– To nie jest do końca logiczne – uważa ekonomista Wealth Solutions. – Właściwie to jest najlepszy moment na sprzedaż złota, kiedy jest ono rekordowo drogie, a nie kiedy zacznie tanieć. Długoterminowo złoto bankom centralnym nie jest potrzebne, nie generuje przychodu, tylko leży w skarbcach. A przydałoby się gospodarce czy jubilerom, by można było je jakoś wykorzystać.Neewseria.pl

Ryszard Tadajewski, prezes Grupy Trinity: Polska gospodarka zwalnia, a to dopiero początek naszych kłopotów Chociaż wciąż nasza sytuacja na tle innych gospodarek europejskich wygląda na komfortową, to mamy wiele powodów do obaw. Zdaniem Ryszarda Tadajewskiego, prezesa Trinity, w tej sytuacji konieczna będzie zmiana założeń budżetowych na przyszły rok. To zaś może oznaczać konieczność zaciskania pasa. Dziś rząd zajmie się projektem ustawy budżetowej na 2013 rok. Nieoficjalnie mówi się, że projekt jest już po poprawkach Ministerstwa Finansów, obniżających prognozy przyszłorocznego wzrostu i deficytu.

– Minister powinien to zrobić i sądzę, że to robi. Czy nam o tym teraz powie? Jesteśmy w trudnych dniach, jeśli chodzi o sytuację polityczną w kraju i to nie jest dobry czas dla koalicji. Nie wiem, czy Polacy są gotowi na bolesne i trudne informacje, bo informacje o rewizji założeń budżetowych, o mniejszych przychodach, automatycznie oznaczać będą cięcia – zapowiada w rozmowie z Agencją Informacyjną Newseria Ryszard Tadajewski, prezes Grupy Trinity. Zdaniem prezesa Grupy Trinity, rząd będzie na razie korzystał z zasobów, które ma, żeby zwiększać przychody budżetowe.

– Już teraz słyszymy o tym, że Skarb Państwa będzie naciskał na spółki giełdowe i będzie starał się wycisnąć z nich maksymalnie wysoką dywidendę, która może być nawet rekordowa, mimo że wyniki nie były rekordowe – mówi Ryszard Tadajewski. – Czyszczenie kas dużych spółek, należących do Skarbu Państwa, to jeden z objawów tego, że rząd szuka kolejnych źródeł pieniędzy, ale jeszcze nie mówi o cięciach. Drugi to możliwe przyspieszenie procesu prywatyzacji. Choć sytuacja na rynkach nie jest najlepsza, to może być dobry moment na sprzedaż państwowych aktywów, bo kolejne miesiące mogą okazać się jeszcze gorsze.

– Druga rzecz, że te rezerwy za chwilę się skończą i nie będzie można liczyć na szybsze przychody. Trzeba się będzie zająć stroną kosztową. I tu będzie dużo trudniej. Nie mam pojęcia, gdzie minister będzie szukał oszczędności. Myślę, że nikt w Polsce nie chciałby być w jego sytuacji, w której będzie musiał trwać jeszcze przez dwa lata. To będzie bardzo niewdzięczna rola – podkreśla Ryszard Tadajewski. – Powiedzmy wprost: te cięcia są nieuniknione. I to w dodatku w najbliższym czasie.

– Do najbliższych wyborów mamy dwa lata, trzy lata. Ważny rok wyborczy to rok 2015. Więc jeżeli ktoś ma robić cięcia, jeżeli Polacy mają oszczędzać, a rząd ma nas do tego zmusić to zrobi to teraz. Nie będzie czekał dłużej, bo jeżeli minie kolejny rok, to już będzie zbyt blisko kolejnych wyborów – mówi prezes Tadajewski. Jego zdaniem, słabe dane płynące z polskiej gospodarki, np. o 2,4 proc. wzrostu PKB w II kwartale roku, wpłyną negatywnie na obniżkę wiarygodności naszego kraju wśród inwestorów.

– Idą trudne czasy i agencje ratingowe musza się zmierzyć z sytuacją dłużników i powiedzieć odważnie, w jakiej są kondycji. Spodziewałbym się kolejnych obniżek ratingów zarówno Polski, jak i innych krajów – prognozuje Ryszard Tadajewski. – Realiści oceniają sytuację bardzo źle, spodziewają się trudnych dwóch, trzech, nawet pięciu lat. Takiej sytuacji nie było w Europie od dziesiątek lat.To, że w Polsce dopiero od niedawna słyszymy o gorszych wskaźnikach, to dopiero początek tego, co nas czeka w najbliższym czasie.

– Przed nami dopiero początek kłopotów. Jedna z „poduszek”, która nas chroniła przed trudnymi czasami, czyli fundusze unijne powoli się kończy. Zobaczymy, co czeka nas za rogiem – mówi prezes Grupy Trinity. – To bardzo negatywnie wpłynie na gospodarkę. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Neewseria.pl

Amber Gold to mikrus w porównaniu z „Projektem Chopin” Banku Pekao Przez 15 godzin premier, ministrowie, prokurator generalny oraz wysocy urzędnicy państwowi tłumaczyli się ostatnio w Sejmie z tego, co Państwo zrobiło w związku z aferą Amber Gold. Aferą, w której około siedmiu tysięcy Polaków straciło oszczędności, ponieważ zawierzyli, że pieniądze, które wpłacają na lokatę inwestowane są w metale szlachetne m.in. w złoto. W porównaniu z aferą z Amber Gold, sprawa tzw. „Projektu Chopin” wydaje się bez porównania bardziej poważna. Tyle, że jej Państwo Polskie nie poświęca uwagi. Co więcej, wokół niej jest cicho. Czy to dlatego, że dotyczy obecnego szefa Rady Gospodarczej przy premierze? Osoby, która jest obecnie najbliżej ucha szefa polskiego rządu? Chodzi tu o Jana Krzysztofa Bieleckiego. Przed warszawskim sądem toczą się procesy o podważenie skwitowania działalności Jana Krzysztofa Bieleckiego jako prezesa Banku Pekao SA i o odrzucenie sprawozdań finansowych za część okresu, w którym kierował bankiem. Smaczku dodaje fakt, że sprawę byłemu premierowi i byłemu szefowi Pekao wytoczył drobny akcjonariusz banku, pan Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”. W czerwcu 2005 roku Jan Krzysztof Bielecki godzi się na podpisanie przez Pekao SA dokumentu o charakterze umowy regulującej zasady przyszłej współpracy z włoskim deweloperem Pirelli & C. Real Estate S.p.A. notowanym na giełdzie w Mediolanie. Warto dodać, że deweloper był wtedy związany kapitałowo i personalnie z włoskim Unicredit, większościowym właścicielem Pekao S.A. Dokument był tajny, i nigdy nie został ujawniony przed inwestorami czy nadzorem, choć trzecią stroną tej umowy okazuje się wspomniany Unicredit, spółka przecież powiązana i dominująca nad Bankiem Pekao SA. Nosi nazwę "Projekt Chopin". Co zawiera? Bank zrzeka się w nim m.in. prawa do sprzedaży swoich nieruchomości i tzw. trudnych kredytów, zabezpieczonych hipotekami. Luty 2006 roku. Pekao i Pirelli zawierają umowę warunkową sprzedaży 75 proc. spółki deweloperskiej Pekao Development, która należy do Banku. Pirelli kupił spółkę deweloperską Pekao SA za 60 mln złotych, co stanowiło nieco tylko więcej niż… zysk tej spółki za rok 2006.

- Według naszej wyceny, Pekao Development oddano poniżej ceny rynkowej - twierdzi Bielewicz. - Za taką tezą przemawia transakcja sprzedaży 5 projektów z Pirelli Pekao Real Estate (następca Pekao Development) za 240 mln zł oraz oficjalny komunikat Pirelli & C. Real Estate S.p.A., który sam wykupił te projekty z własnej spółki w Polsce i pochwalił się na giełdzie w Mediolanie , że po zrealizowaniu owe 5 projektów przyniosą 1 miliard 680 milionów złotych (420 milionów euro) przychodów. To 21 razy więcej niż Pirelli zapłacił za całą spółkę Pekao Development. O drastycznym zaniżeniu ceny transakcji równie mocno świadczą ówczesne wyceny spółek deweloperskich na warszawskiej giełdzie, albowiem Bank zamiast sprzedawać spółkę do Pirelli mógł ją upublicznić z dużym zyskiem i w zgodzie z własnym interesem. Podczas gdy Pekao Development oddano Pirelli za jednoroczny zysk netto, w tym czasie GTC, spółka giełdowa wyceniana była przez rynek na poziomie 45 - cena akcji do zysk netto. Co więcej, Bank sam poprzez kontrolowany przez siebie Dom Maklerski wprowadził na giełdę Dom Development w październiku 2006 roku uzyskując środki równoważne 25 krotności zysku netto! O umowie sprzedaży Pekao Development na rzecz Pirelli rynek został poinformowany, z wyjątkiem „małego” szczegółu. A mianowicie nie ujawniono głównego warunku, który Pekao SA musiał spełnić, by transakcja doszła do skutku. Chodzi tu o tzw. Umowę Wspólników, kolejny dokument zawarty między Pekao i Pirelli. Umowa Wspólników została podpisana 3 kwietnia 2006 roku na okres 25 lat, widnieje na niej podpis Jana Krzysztofa Bieleckiego. O niej jednak rynek nic nie wiedział i formalnie nie wie do dziś (brak wymaganego prawem komunikatu giełdowego). Choć powinien, bo zdaniem Bielewicza Umowa Wspólników zasadniczo zmieniła sytuację i sposób działania Banku Pekao SA, a także… naraża ten Bank na wielomiliardowe straty.

- Ta umowa sankcjonuje drenaż pieniędzy z Banku Pekao SA przez okres 25 lat. Bank musi sprzedawać swoje nieruchomości i hipoteki klientów po cenie i do podmiotów, które wskaże mu Pirelli. Bank został w ten sposób ubezwłasnowolniony - mówi Bielewicz. Pełnomocnik banku oraz prokurent twierdzą, że Umowa Wspólników owszem została podpisana, ale nie jest realizowana. Bielewicz wskazuje, że twierdzenia Banku są absurdalne, bowiem Pirelli, gdy wchodził na polski rynek w 2006 roku, cały plan biznesowy i działalność w Polsce oparł na współpracy z Pekao SA w ramach Umowy Wspólników i zakupie od Banku jego spółki zależnej Pekao Development.

- Każda, ale to każda inwestycja w Polsce, a Warszawa upstrzona była do niedawna billboardami informującymi o wspólnych projektach Banku z Pirelli, wykonywana jest według zapisów Umowy Wspólników – twierdzi Bielewicz.

Od lat sprawy przeciwko Pekao S.A. toczą się przed warszawskim Sądem Okręgowym. Wątpliwości budzi m.in. wycena spółki Pekao Development w czasie sprzedaży, która nie uwzględnia przychodów ze wszystkich projektów deweloperskich w posiadaniu spółki na dzień sprzedaży, pomija sformułowane wprost plany rozwoju spółki nakreślone w umowie sprzedaży oraz co najbardziej znaczące przechodzi do porządku dziennego nad niebagatelną wartością praw majątkowych oddanych na 25 lat w ręce Pirelli zgodnie z zapisami Umowy Wspólników, na które Bank przecież przystał. Opinię biegłej, dotyczącą wyceny spółki podważył w swojej ekspertyzie były wiceminister finansów prof. Witold Modzelewski. Wskazał, że jej sposób wyceny jest całkowicie błędny. Jerzy Bielewicz złożył wniosek o przesłuchanie prof. Witolda Modzelewskiego w roli świadka i eksperta. Sąd na ostatniej rozprawie 29 sierpnia tego roku nie zdążył jednak rozpatrzyć tego wniosku. Izabela Kordos

Przeszkadzamy bankom – rozmowa z prezesem SKOK-ów Gdy jeden z czołowych działaczy PZPR-u, który pełnił potem najwyższe funkcje państwowe w III RP, usłyszał, że Solidarność chce tworzyć Kasy, powiedział: „Umowa była przecież taka, że to my bierzemy sektor bankowy” – z Grzegorzem Biereckim, prezesem Krajowej Spółdzielczej Kasy Kredytowej, senatorem PiS-u, rozmawia Artur Dmochowski.

Ustawa o SKOK-ach, która ma wejść w życie w październiku, pobiła rekord w liczbie zaskarżonych przepisów. Zakwestionowano aż 72 jej zapisy – liczba naruszeń była niemal równa liczbie artykułów w ustawie. Jak wiadomo, prezydent Komorowski po przejęciu władzy wycofał 70 spośród nich. Tymczasem teraz, jeszcze zanim weszła w życie, w Sejmie już pojawiła się jej nowelizacja. O co w niej chodzi?
Gdy dowiedziałem się, że posłowie PO mają zamiar nowelizować ustawę, sądziłem, że zamierzają usunąć te naruszenia konstytucji, którymi Trybunał nie mógł się zająć, gdyż uniemożliwił to prezydent Komorowski. Myślałem więc, że chodzi o uchronienie prezydenta przed kompromitującą sytuacją, w której on, jako strażnik zgodności prawa z konstytucją, dopuszcza do wejścia w życie ustawy, która w oczywisty sposób konstytucję narusza. Niestety tak się nie stało. Projekt, który został obecnie wniesiony, jest wręcz niesłychanym popisem bezprawia legislacyjnego.

Nazwał go Pan „chorym projektem”. Skąd aż tak mocne określenie? Nawet konstytucjonaliści, znani i szanowani profesorowie, którzy rzadko wyrażają w swoich opiniach emocje, w tym wypadku nie powstrzymali się od oburzenia, mówienia wprost o „niechlujstwie legislacyjnym” i o naruszaniu prawa. Przecież ta ustawa działa wstecz, nakazuje jednostronne rozwiązanie przez Kasy wcześniej zawartych umów i wreszcie wprowadza pomysł, który jest niemożliwy do zrealizowania na gruncie naszego prawa, ale pokazuje intencje posłów PO: daje Komisji Nadzoru Finansowego prawo przyłączania Kas do banków! To oznaczałoby po prostu wywłaszczenie naszych członków, którzy są przecież właścicielami Spółdzielczych Kas i przekazanie ich majątku właścicielom banku.

Chyba że zostaliby w zamian akcjonariuszami banków – choć to oczywiście żart, bo rozumiem, że nie takie są intencje projektodawców… Oczywiście, projekt nie wskazuje nawet przyczyn, dla których takie połączenie miałoby nastąpić. Mówi jedynie, że urząd państwowy miałby otrzymać pełną dowolność w podjęciu takiej decyzji. To niesłychane.

Mówi się wiele o budowie społeczeństwa obywatelskiego. SKOK-i są jego wzorcowym wręcz przykładem – budowane oddolnie, bez pomocy państwa przez miliony członków. Dlaczego w takim razie rządzący posuwają się wobec nich do – jak Pan to określił – bezprawia legislacyjnego? Pamiętam spotkanie grupy zajmującej się problemami wdrożenia porozumień Okrągłego Stołu. Gdy reprezentujący władze PRL-u jeden z czołowych działaczy PZPR-u, który pełnił potem najwyższe funkcje państwowe w III RP, usłyszał, że Solidarność chce tworzyć Kasy, powiedział: „Umowa była przecież taka, że to my bierzemy sektor bankowy”. Tak to zostało zaprojektowane.

Kasy powstały, zatem poza oligarchicznym systemem finansowo-politycznym III RP i zakłócają jego interesy… To, że sektor bankowy wciąż jest pod kontrolą jednego środowiska, które jest na tyle silne, że potrafi sobie zapewnić wpływ nawet, gdy pojawia się zagraniczny właściciel, to skutek umowy okrągłostołowej. Nowi właściciele, wchodząc na rynek, zachowują się zresztą racjonalnie, wiedzą, z kim trzeba robić interesy, żeby móc zarobić. Wystarczy spojrzeć na biografie prezesów znaczących banków w Polsce. I stąd pewnie m.in. kłopoty IPN-u: chodzi o to, byśmy nie mogli się dowiedzieć, kim są ludzie, którzy mają władzę i wpływy.

Co jest w tym projekcie nowelizacji najważniejsze? Myślę, że właśnie prawo do przejęcia majątku Kas przez banki. Pod pretekstem wzmacniania bezpieczeństwa klientów Kas, próbuje się przejąć nad nimi kontrolę. Bulwersujące, że decyzje o tym zapadły na najwyższych szczeblach władzy. Mówimy przecież o działaniach, w które zaangażowany jest prezydent, premier, minister finansów, a teraz ma to być także szef Komisji Nadzoru Finansowego. Mamy zatem sytuację, w której musimy bronić wolności gospodarczej i prawa własności przed zamachem ze strony polityków.

A co oznaczałoby podporządkowanie SKOK-ów Komisji Nadzoru Finansowego? Trzeba pamiętać, że KNF jest organem rządowym, czyli upolitycznionym, a nie całkowicie niezależnym i niezawisłym, jak to próbują przedstawiać usłużni publicyści. KNF składa się przecież z osób mianowanych przez premiera, ministrów i prezydenta. Zatem nadzór Komisji nad SKOK-ami oznacza sił? rzeczy kontrolą rzeczy kontrolę polityczną. Warto też zwrócić uwagę na podejmowane wcześniej przez tych samych urzędników decyzje, że przypomnę tylko dwie z najbardziej kontrowersyjnych: zgodę na przejęcie BIG Banku Gdańskiego i prywatyzację Banku Śląskiego, która doczekała się nawet komisji śledczej.

KNF najwyraźniej nie radzi sobie z nadzorem, co wyszło na jaw ostatnio przy okazji afery Amber Gold. W czym rozciągnięcie kompetencji KNF-u na SKOK-i pomoże klientom Kas? Chcielibyśmy wierzyć, że w czymś pomoże, ale wydaje się, że będzie raczej tylko obciążeniem finansowym. Przecież za nadzór KNF-u będziemy musieli zapłacić, a te, niemałe zresztą, koszty poniosą niestety nasi członkowie.

Komu w takim razie ta ustawa jest tak naprawdę potrzebna? Czy jej faktycznym autorem jest lobby bankowe? Wspiera ją nasza konkurencja. Nie ukrywa zresztą tego specjalnie, wręcz jawnie ciesząc się z tego, że po jej wejściu w życie Kasy nie będą już mogły oferować tak konkurencyjnych usług finansowych jak obecnie.

Pan jednak nie wierzy, że ta ustawa wejdzie w życie? Mam nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny wypowie się szybko w tej sprawie i nie dopuści do tego, by ustawa tak wyraźnie naruszająca konstytucję zaczęła działać.

Jaki jest w takim razie prawdziwy cel ustawy? Chodzi o wywołanie poczucia niepewności – to stała taktyka przyjęta wobec nas. Już przecież w 2004 r. konkurencja wynajęła agencję, która zaczęła produkować „czarny PR” wobec SKOK-ów, licząc na wywarcie psychologicznego wpływu na klientów. Teraz to się nasiliło w związku z naszym rozwojem i sukcesami. Nasza konkurencja stała się bardziej agresywna i wytoczyła przeciw nam znacznie większe działa. Sektor bankowy, zdominowany przez kapitał zagraniczny, ma niestety swoich lobbystów w strukturach rządowych, które inicjują regulacje dotyczące rynku finansowego.

Pojawiały się ostatnio w mediach i ze strony polityków PO sugestie łączące SKOK-i z aferą Amber Gold. Czy są jakieś podstawy do takich skojarzeń? Są one całkowicie nieuprawnione. Ogarnął mnie gorzki śmiech, gdy usłyszałem, jak w tym duchu wypowiadał się Dariusz Rosati, który był członkiem Rady Nadzorczej WGI TFI, spółki zależnej od znanej piramidy finansowej z 2006 r.

Czy oszczędności są bardziej bezpieczne w bankach, czy w Kasach? SKOK-i dysponują wyższymi środkami w systemie gwarancyjnym w stosunku do środków zgromadzonych na kontach, niż banki, które mają zabezpieczenie w wysokości jedynie 2 proc. oszczędności. Ponadto trzeba pamiętać, że jak pokazał kryzys, bankowe fundusze gwarancyjne nie są w stanie zagwarantować bezpieczeństwa w wypadku problemów dużych banków. Gdyby np. w Polsce wskutek zarażenia przez włoskiego właściciela bank Pekao SA wpadł w kłopoty, to Bankowy Fundusz Gwarancyjny nie wystarczyłby na pokrycie depozytów. Dlatego wielu ekonomistów uważa, że fundusze te są szkodliwą fikcją, gdyż stwarzają fałszywe złudzenie bezpieczeństwa, które jedynie zachęca banki do podejmowania ryzykownych operacji.

Artur Dmochowski

Ukryte miliardy Grecji i Włoch W krajach południa kwitnie szara strefa lokująca nielegalne miliardy w zagranicznych bankach Co czwarte euro wypracowane w ubiegłym roku we Włoszech pochodzi z nielegalnego obiegu włoskiej gospodarki – wynika z danych opublikowanych przez EURISPES, prestiżowy instytut studiów politycznych, gospodarczych i społecznych. W zeszłym roku włoski „oficjalny" PKB osiągnął 1540 miliardów euro. Ale drugi nielegalny obieg gospodarki wyprodukował dalsze 530 mld euro, czyli dodatkowe 35 proc. 530 mld euro to o 150 mld więcej niż cały polski PKB albo łączny Finlandii, Portugalii, Rumunii i Węgier. Na imponujące 530 mld euro dodatkowego PKB składa się w 53 proc. praca na czarno, w 30 proc. nielegalna działalność firm, a w 17 proc. – nielegalna uboczna działalność gospodarcza, na przykład wynajem mieszkań czy pokoi na czarno.

Mafia ma się dobrze EURISPES szacuje PKB wypracowany przez organizacje mafijne na 200 mld euro, przy czym zaznacza, że mafijne profity zasilają i legalny, i nielegalny obieg gospodarki. Raport podkreśla, że kryzys finansowy pomógł mafijnemu biznesowi, ponieważ mafia posiadająca stały dopływ gotówki, głównie z handlu narkotykami, nie ma problemów z płynnością finansową. Te natomiast są teraz chlebem powszednim uczciwych włoskich przedsiębiorców, którzy na dodatek mają ogromne trudności w otrzymaniu i tak drogiego kredytu bankowego. Ale tylko o połowę mniej PKB od włoskich organizacji mafijnych wytworzyli Włosi w drugiej, nielegalnej pracy, wykonywanej po lub w trakcie pierwszej legalnej (90,9 mld euro). Zdaniem instytutu dotyczy to aż 35 proc. z 17 mln włoskich pracowników najemnych. Niewiele mniej, bo 87 mld euro wytworzyli, nie zgłaszając fiskusowi pracujący na własny rachunek ludzie wolnych zawodów. Zupełnie nieźle na nielegalnej pracy zarobili emeryci – 43 mld euro. Do emerytury w ten sposób dorabia sobie 2,3 mln osób.

Ratunkiem szara strefa EURISPES ostrzega, że drugi, nielegalny obieg gospodarki w czasach kryzysu stale rośnie, co jest również niejako fizjologiczną odpowiedzią na rosnącą presję fiskalną. Kryzys postawił wielu włoskich przedsiębiorców pod ścianą. W zeszłym roku zbankrutowało 150 tysięcy firm. Wiele staje przed wyborem – oszukać fiskusa albo zbankrutować. Zdaniem wielu komentatorów Włochom udaje się w miarę spokojnie przetrwać kryzys właśnie dzięki szarej strefie. O skutecznej walce ze zjawiskiem, biorąc pod uwagę jego rozmiary, sporą akceptację społeczną, a też zupełnie w tej sytuacji nieadekwatne siły i środki policji skarbowej, nie może być mowy.

Miliardy w Szwajcarii Szara strefa jest w pełnym rozkwicie w Grecji. Wygenerowane w niej zyski trafiają często za granicę. Rząd Grecji zamierza dobrać się do tych pieniędzy przygotowując porozumienie ze Szwajcarią. Zdaniem Global Financial Integrity, pozarządowej organizacji monitorującej przepływ kapitałów, z Grecji wypłynęło w latach 2003–2011 ponad 261 mld dolarów pochodzących z nielegalnych źródeł, jak: korupcja , działalność przestępcza i oszustwa podatkowe. Z ostatnich ocen greckiego banku centralnego wynika, że od 2009 roku wartość depozytów w greckich bankach zmniejszyła się o jedną trzecią, co oznacza spadek o ok. 70 mld euro. Nie wiadomo, ile z tych pieniędzy spoczywa w szwajcarskich bankach i czy są to pieniądze legalne.

Niemiecki przykład Jak słychać w Atenach, jeszcze w tym miesiącu ma zostać podpisane odpowiednie porozumienie szwajcarsko-greckie. Wzorcem ma być porozumienie szwajcarsko-niemieckie. Zgodnie z nim szwajcarskie banki zostały zobowiązane do przekazania niemieckiemu fiskusowi 19–34 proc. podatku od depozytów obywateli niemieckich w zależności od czasu trwania depozytu. Na ten temat rozmawiał kilka dni temu w Berlinie z kanclerz Angelą Merkel premier Antonis Samaras. Chodzi mu nie tylko o zasilenie greckiego fiskusa miliardami ze Szwajcarii, ale i udowodnienie, że rząd realizuje energicznie reformy, co jest warunkiem dalszej pomocy międzynarodowych wierzycieli dla zbankrutowanego kraju. – Porozumienie ze Szwajcarią nie przyniesie spodziewanych korzyści, gdyż przychodzi zbyt późno – tłumaczy „Rz" George Tzogopoulos z ateńskiego think tanku Eliamep. Negocjacje toczą się już dwa lata i nieuczciwi obywatele mieli już sporo czasu, aby przetransferować swe pieniądze do Singapuru czy też do niektórych krajów Bliskiego Wschodu. Zdaniem Tzogopoulosa rząd Samarasa czyni przy tym niewiele w walce z oszustami podatkowymi w samej Grecji , co podważa jego wiarygodność w oczach wierzycieli.

Co powie trojka Wszystkie te sprawy znajdą zapewne odzwierciedlenie w raporcie trojki reprezentującej wierzycieli w postaci przedstawicieli: UE, Europejskiego Banku Centralnego oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ujrzy światło dzienne pod koniec tego miesiąca i stanie się podstawą dyskusji na temat dalszych losów Grecji w czasie zapowiadanego na połowę października szczytu UE. Jeszcze przed publikacją raportu rząd Samarasa zamierza przedstawić program drastycznych cięć budżetowych na lata 2013–2014 sięgających 11,5 mld euro. Spowoduje to kolejną falę strajków, demonstracji i innych przejawów niezadowolenia społecznego. Nie wpłynie ono pozytywnie na wizerunek Grecji. Stąd ostatnia ofensywa premiera Samarasa w niemieckich mediach, poczynając od „Bild Zeitung", a na renomowanych dziennikach skończywszy. Z ostatnich badań wynika jednak, że zaledwie jeden z czterech obywateli RFN pragnie dalszej obecności Grecji w strefie euro. Wielu Niemców nie jest w stanie zrozumieć, że ich rząd angażuje miliardy w ratunek kraju, którego wielu obywateli unika płacenia podatków jak zarazy i nic im z tego powodu nie grozi.

Piotr Jendroszczyk, Piotr Kowalczuk

04 września 2012 "My socjaliści nie mamy nic wspólnego z wolnością… Nasze posłanie, jak posłanie Mussoliniego, jest posłaniem dyscypliny, służby….”- powiedział socjalista Bernard Show. Zdanie to znalazłem w książce Pierra de Villemaresta i jego książeczce ”Żródła finansowania komunizmu i nazizmu, czyli w cieniu Wall Street”. Socjaliści tym się przede wszystkim charakteryzują, że nienawidzą u zwykłych ludzi ich niezbywalnego prawa- naturalnego prawa do wolności. Wolność jest kategorią, którą należy zniszczyć.. Żeby zrobić z człowieka niewolnika. Bo niewolnikiem łatwiej się rządzi, choć z niewolnika nie ma pracownika.. I tu przy okazji obowiązuje” prawo trywialności Parkinsona”, które brzmi: „czas spędzony na rozpatrywaniu danego punktu zagadnienia, jest odwrotnie proporcjonalny do sumy, o którą chodzi”. No właśnie! O jaką sumę chodzi.. Bo dług „publiczny” przekroczył właśnie bilion złotych, czyli tysiąc miliardów złotych, nie licząc Funduszu Drogowego i długu Zakładu Upokorzeń Społecznych Tego nikt jakoś nie liczy, a przecież to są także długi.. Wygląda na to, że są długi policzalne- i długi niepoliczalne. A jednak przecież wszystkie są obliczalne.. I żeby jakoś te długi załatać urzędnicy z Kalisza, ściślej z tamtejszej skarbówki- postanowili wybrać się na łowy do miejscowości Szwacin- niedaleko Kalisza. A była ku temu okazja, bo właśnie w Szwacinie odbywały się doroczne dożyniki, przyjechali parlamentarzyści, przyjechali goście, i przyjechał dożynkowy tłum ,który nie zamierzał niczego dożynać. Pośród całości imprezy pojawili się urzędnicy, którzy w tym właśnie momencie - no bo w zasadzie kiedy- postanowili przeprowadzić kontrolę. W demokratycznym państwie prawnym chodzi o to, żeby wszyscy równo przestrzegali prawa- demokratycznego- takiego wyjątkowego- bo uchwalonego w demokratycznym Sejmie, zwanym przeze mnie roboczo Świątynią Rozumu, zwaną oczywiście przewrotnie, bo czego jak czego- ale rozumu tam na pewno nie ma.. Skąd wiem? Ano stąd, że wszystko co się tam ustala- ustala się większością głosów, co jest na pewno zaprzeczeniem zdrowego rozsądku.. Prawo Parkinsona odnoście demokracji , „prawo trywialności demokracji ”powinno brzmieć:” czas spędzony na rozpatrywaniu kolejnej ustawy i jej wielokrotnym odczytywaniu przed obliczem naczelnego kapłana jest odwrotnie proporcjonalny do konsekwencji głupoty tej ustawy”. W każdym razie kontrola podczas dożynek w Szwacinie była jak najbardziej legalna, bo zalegalizowana demokratycznie na podstawie demokratycznego prawa, a demokratyczne prawo wynika z demokratycznej większości, która to większość może z nami zrobić co jej się żywnie podoba i jeszcze więcej, tak jak ci wszyscy, którzy zmuszają więźniów do popełniania samobójstwa w celach więziennych demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego i tak dalej.. Bo właśnie pan Marcin P, poprosił o ochronę w areszcie demokratycznego państwa prawnego, żeby ktoś nie pokusił się o popełnienie przez niego samobójstwa.. Monitorowana cela, strażnicy- i jeszcze ochrona? Czy chodzi o ochronę przed strażnikami demokratycznego państwa prawnego? Bynajmniej.. Chodzi o ochronę przed samym sobą.. Żeby człowiek sam nie targnął się na swoje życie.. Tym bardziej, że wiele wie i wiele widział w swoim krótkim życiu, która właśnie- być może- dobiega końca.. Kto to może wiedzieć? Nie należało się w swoim młodym życiu zadawać z podejrzanym typami organizującym złoty proceder, wielkie finanse i tanie licznie lotnicze.. Wszystkim interesującym się polityką wiadomo, ze żadnych wielkich pieniędzy w Polsce nie może zrobić nikt, za kim nie stoją służby demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady społecznej, ubeckiej, czy wojskowo- informacyjnej sprawiedliwości. To był wielki błąd pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego, że nie ujawnił aneksu do raportu WSI.. Porównywalny z „ błędem” samego pilota.. I aneks spokojnie spoczywa sobie w IPN-ie, i tylko niektórzy mają do niego dostęp.. A my nie znamy listy tych wszystkich agentów, którzy obecnie robią nam wodę z mózgu, okłamują, rabują i zabijają- jak potrzeba i jak ma innej możliwości.. W każdym razie na dożynkach w Szwacinie urząd skarbowy nie karał na razie tych wszystkich sprzedawców kiełbas, kanapek ze smalcem, wędlin- chociaż zgodnie z demokratycznym prawem wszyscy oni powinni mieć pozakładane firmy, zarejestrowane i świadczące swoje usługi zgodnie z demokratycznym prawem. No i opłacony ZUS, KRUS niekoniecznie bo i tak wkrótce zostanie zlikwidowany.. Żeby wszyscy płacili wysoką składkę ZUS.. I żeby wykończyć do reszty rolników...Skoro tak, to na jakiej podstawie urzędnicy urzędu skarbowego odstąpili od karania wszystkich tych, co to wyprodukowali swoją kiełbasę na własne potrzeby, a potem sprzedawali ją na dożynkach bez odpowiednich zezwoleń urzędowych Czy jest taka podstawa prawna w demokratycznym państwie prawnym? I czy produkowali tę kiełbasę w warunkach nie urągających zasadom , których strzeże Sanepid- jak Cerber wejścia do świata podziemnego, z których żyje i żyją urzędnicy Sanepidu? Te wszystkie sprawy należałoby wyjaśnić jak najszybciej, żeby państwo prawne odzyskało swój autorytet i poklask u swojej publiczności. A jakże- demokratycznej! Dlaczego odstąpiło od swoich ustawowych czynności? Czy tylko dlatego, że na dożynkach obecni byli parlamentarzyści i inni przedstawiciele demokratycznego państwa prawnego, którzy te przepisy uchwalali- jak nie oni bezpośrednio to ich poprzednicy. A teraz ONI kontynuują ten niecny proceder wobec” obywateli”- też demokratycznego państwa prawnego.. Dla jednych – sprzedających wędliny i kiełbasy- ulgi są, a dla innych- jak nie ma dożynek- ulg nie ma.. Czy to jest sprawiedliwość? Czy to jest państwo prawa? Oczywiście, że nie! To jest demokratyczne państwo prawa, czyli bezprawia.. Skoro odstępuje się- nie wiadomo dlaczego- od obowiązujących urzędników czynności..

„My socjaliści , nie mamy nic wspólnego z wolnością”- chciałoby się zakrzyknąć. Ale czasami niewolnikom można pozwolić pocieszyć się wolnością.. Niech zasmakuje, a potem znów- do niewoli. Do następnych dożynek.. Minister Finansów wywodzi się z Platformy Obywatelskiej, a dożynki organizują zwykle – ludowcy.. Czyżby w koalicji iskrzyło? A może to tylko tak – dla przypomnienia, kto tu naprawdę rządzi.. I wolność trzeba racjonować- bo jest zbyt cenna- jak twierdził nieśmiertelny Lenin.. Na razie więc cieszmy się jej resztką.. I przygotujmy się na 25% podatek VAT od Roku Pańskiego 2013.. W Hiszpanii socjaliści podnieśli VAT z 18 do 21 %... Do 25 % jeszcze daleko? A potem już tylko 30 i 40%podatku VAT.. Czy to nie wspaniałe perspektywy? No pewnie! Niech socjalizm w końcu ostatecznie zatriumfuje.

WJR

Służby PRL-u w aferze Amber Gold Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego sprawdza powiązania biznesowe i towarzyskie Marcina P., prezesa Amber Gold. Wśród nich pojawia się nazwisko Mariusza Olecha, który w czasach PRL-u przemycał złoto z Polski do RFN-u. Z dokumentów, do których dotarła „Gazeta Polska”, wynika, że Mariusz Olech był chroniony przez gdańską prokuraturę, a jego interesy w RFN-ie były nadzorowane przez Departament I MSW (wywiad cywilny PRL-u) i II zarząd Sztabu Generalnego (wywiad wojskowy PRL-u). Mariusz Olech współfinansował niektóre przedsięwzięcia Kongresu Liberalno -Demokratycznego; do dziś jest zaprzyjaźniony z wywodzącymi się z Gdańska czołowymi politykami Platformy Obywatelskiej. W przedsięwzięciach Mariusza Olecha oraz Amber Gold pojawiają się ci sami ludzie, którzy wywodzą się ze służb specjalnych PRL-u. Czy byli funkcjonariusze wojskowych i cywilnych służb specjalnych chronili Marcina P. i partycypowali w jego interesie? To właśnie m.in. sprawdza gdańska prokuratura i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wiadomo, że Marcin P. trzykrotnie przebywał w areszcie: w 2006 r. spędził w nim 4 miesiące, w 2007 r. – miesiąc. W roku 2009, od 7 kwietnia do 4 czerwca, przebywał w zakładzie karnym. Potwierdził to nam oficer prasowy Aresztu Śledczego w Słupsku Sławomir Meler. Marcin P. przez cały czas karę odbywał w zakładzie typu półotwartego w Ustce. Trafił tam w ramach kary zastępczej – otrzymał 75 dni za niezapłacenie grzywny. O możliwości odbywania kary więzienia w zakładzie półotwartym decyduje komisja penitencjarna. Pozwoliła ona Marcinowi P. skorzystać z tego przywileju. Marcin P. trafił w 2009 r. do Aresztu Śledczego w Słupsku, ale skierowano go nad samo morze do Oddziału Zewnętrznego w Ustce. Niektórzy osadzeni za dobre sprawowanie mogą pracować na zewnątrz aresztu w ramach resocjalizacji. Marcin P. pracował w Ośrodku Doskonalenia Kadr Służby Więziennej, który pełnił też funkcję domu wczasowego. Mieszkańcy Ustki nazywali ten ośrodek zwyczajowo „Posejdonem”. W trzykondygnacyjnym budynku było ponad 200 miejsc noclegowych i sala konferencyjna. W skład kompleksu wchodziły też domki kempingowe. Poza działalnością szkoleniową ośrodek prowadził również działania komercyjne, przyjmując latem wczasowiczów i kolonistów. Jak dowiedzieliśmy się w tym Ośrodku, Marcin P. pracował tam jako asystent animatora kulturalno-oświatowego, zajmując się pracami fizycznymi i porządkowymi: sprzątał pomieszczenia, zmywał ubikacje, pomagał przygotowywać imprezy, przenosił stoły, przygotowywał ogniska etc. – Normalnie sprzątał, zasuwał jak każdy inny osadzony. Niczym szczególnym się nie wyróżniał – powiedział nam pracownik ośrodka pragnący zachować anonimowość. Marcin P. podczas pracy w ośrodku w Ustce nie sprawiał ponoć żadnych kłopotów i miał dobrą opinię. Za swoją pracę otrzymywał nawet wynagrodzenie w wysokości 572 zł i 89 gr. I były to jedyne pieniądze, jakie wykazał w deklaracji podatkowej za 2009 r. Marcin P. nie odsiedział całego zasądzonego wyroku. Wyszedł z zakładu karnego na mocy decyzji sądu okręgowego, który zgodził się na przerwę w odbywaniu kary. Potem dzięki Amber Gold stał się milionerem. Dorota Kania, Tadeusz Święchowicz

System albo Układ... główny cel wprost się Systemowi narzucał – to wszystko, co jest wspólne trzeba ludziom ukraść System albo Układ. Te hasła mają znaczące miejsce w naszych blogach i dyskusjach. I wydawałoby się, że wszyscy dobrze rozumiemy, o czym mowa, aż do momentu, gdy któryś komentator, każe sobie wyjaśnić, co to takiego, albo nawet śmie wątpić w jego istnienie, nazywając go „mitycznym” lub „wydumanym”. Widać stąd, że tak jak w przypadku prostych potocznych pojęć, jak na przykład „świadomość” istnieje pewne niezrozumienie, żeby nie powiedzieć nieporozumienie. A tymczasem Układ albo System istnieje, jak najbardziej realnie i pora sobie o tym porozmawiać. Praktycznie jakiś Układ albo System istniał od zawsze. Istniał, jako metoda nieformalnego sprawowania władzy, jak również wpływania na faktyczną władzę w taki sposób, by realizować własne cele i założenia systemu. Już w pierwotnych wspólnotach plemiennych, obok wodza i jego rady, stał szaman, kapłan lub wróżbita, który dysponował wielką nieformalną władzą. Później w królestwach i cesarstwach był dwór, który nierzadko decydował i o losie króla, jak też całego królestwa. Silna konkurencja powstała czasami na boku, jak na przykład zakon Templariuszy, nie miał szans z Systemem i jak nadszedł moment, to został zlikwidowany. Układ albo System, w różnych momentach historii, był mniej lub bardziej sformalizowany. Starsi dobrze pamiętają, czym za komuny była nomenklatura. Owo obiegowe, aczkolwiek nieco tajemnicze słowo miało swój kształt. To była spisana lista ludzi godnych zaufania i uwzględnianych przy rozdziałach stanowisk. Ludzie ci dysponowali swoją własną prasą i obiegiem wiadomości. Przydzielano im tzw. „R-kę” zapewniającą nietykalność milicji. Mieli osobne linie telefoniczne – słynne „czerwone telefony”. I mnóstwo innych intratnych przywilejów. Naród nie musiał o tym wiedzieć. Bo i po co? Mimo tego, szeptano o tym przy stołach, tak właśnie jak teraz o Układzie lub Systemie. Szeptano, bo System bardzo nie lubi, aby o nim mówiono głośno. Zrodzony zawsze w cieniu, lubi tam zawsze pozostawać. Naiwny Jacek Kurski spieszył się. Więc swoim czarnym SUV-em podłączył się do oficjalnego policyjnego konwoju. Dostał mandat i wyśmiano go we wszystkich mediach. Bo pan, panie Jacku, choć może się panu wydawało, nie należy do Systemu, a co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. Kierowca, z podówczas marszałkiem Komorowskim wewnątrz samochodu, mknął 150 na godzinę ulicami Warszawy. I nic się nie stało. Kierowca dobrze wiedział, ze wiezie gościa pod protekcją Układu, a może nawet z samego układu. Nieważne. Durny poseł, ex-komunista Pęczak, tak się dobrze czuł w układzie i tak się rozochocił, że żądał coraz wymyślniejszych zabawek, jak na przykład luksusowych samochodów, a inny członek układu, pan Dochnal, słynny gracz polo, przypominam, królewskiego sportu, mu te zabawki dostarczał. To niby ta wielka „Łódzka ośmiornica”. Ale, co za dużo, to niezdrowo. Trzeba było obu panów skreślić. Kto nie umie grać w zespole musi odejść. Za kraty, na tamten świat, albo w niebyt.

„Śląska Alexis” skutecznie i zyskownie obracała polskim bogactwem narodowym, jakim jest węgiel. PIS w swoim krótkim okresie władzy chciał się bliżej przyjrzeć manipulacjom przy węglu. A to jedno z bardziej dochodowych źródeł finansowania Systemu (paliwa i węgiel). Niefortunnie, z własnej głupoty, zginęła przy tym ex-komunistyczna posłanka. Larum, jakie System podniósł było mniej więcej takie, jak przy tragedii w Nagasaki. Poseł Oleksy płakał, i były to najprawdziwsze krokodyle łzy. Co rusz jesteśmy karmieni jakąś aferką – a to wyciągi narciarskie, a to „lub czasopisma”. czy bursztynowe złoto. System bardzo dba, by nakarmić prasę i czytelników duperelami. Umykają wtedy grube sprawy i nieprzyjemne dla systemu fakty. Jakoś nigdzie nie widziałem pytania, co takiego powoduje, że Lew Rywin, choć schorowany, milczał jak zaklęty siedząc w ciupie. Nie puścił pary z ust, Wiedział dobrze, czym może się to skończyć. Własna ciasna cela nie daje nawet pozorów bezpieczeństwa, gdy System czuwa, Znienacka może nas dopaść chandra i zdecydujemy się powiesić na zakratowanym oknie. Więc dokładnie jest tak – są ci, którzy wiedzą, że System czy Układ istnieje, bo się z nim zetknęli. I będą milczeć. We włoskiej mafii to się nazywa omerta. Oraz jest duża grupa narodu, która wie, że System istnieje, bo przemawia za tym logika faktów i wydarzeń. Z przyczyn oczywistych i na swoje szczęście, dowodów żadnych nie mają. To jest jednoznaczne albo z przynależnością, albo wyrokiem. Redaktor Sumliński, który za dużo węszył wokół systemu, omalże nie „popełnił samobójstwa”. Popełnianie samobójstw jest bardzo modne. Zaczęło się już dosyć dawno, gdy były wicepremier Sekuła, jak najbardziej uwikłany w System, parokrotnie się postrzelił w brzuch, biedy niecelny desperata. Potem poszło już normalnie. Lepper, zatwardziały chłop, niemalże Szela naszych czasów, wiesza się w biurze. Twarda przestępcza recydywa popełnia samobójstwa we więzieniach niemalże masowo. A jak nie samobójstwo, bo człowiek był wyjątkowo oporny, to zwariowany syn, ćwiartuje delikwenta na kawałki. Można też w centrum ruchliwej stolicy zastrzelić na ulicy komendanta głównego policji. I co? I nic. Jak będzie trzeba, to się zwali na złodziei samochodów. Wykazuję, powyżej, że w pewnych konkretnych sytuacjach, System nie dopuszcza by ktoś się zbyt blisko zbliżył i reaguje bezwzględnie i gwałtownie na takie próby. No dobrze, gadam sobie - System to , System tamto, ale co to jest? Nic prostszego – to ludzie i ich wzajemne powiązania. W zasadzie nieformalne, ale mocno schierarchizowane. Jacy ludzie? Czy Tusk i jego ferajna to System? Albo nasz nieszczęsny prezydęt? Nie sądzę, to są namaszczeni beneficjenci systemu, którzy dobrze mu służą. Dlatego są pod szczególną ochroną. Chociaż jeżeli chodzi o pana Komorowskiego, to miałbym pewne wątpliwości. Swoimi działaniami, jako minister obrony narodowej i jako bodajże jedyny, który głosował przeciwko rozwiązaniu WSI, pokazał, że jest dosyć głęboko osadzony w strukturach Systemu. Jednakże predyspozycje intelektualne raczej nie lokują go wysoko. To zapewne tylko wykonawca poleceń. Oczywiście, jak każdy patrzący na rzeczywistość dosyć trzeźwo, mam swoje teorie. I oczywiście niezweryfikowane, ale niech ktoś wyraźnie powie, że się mylę. Zręby aktualnego Systemu zaczęły się tworzyć w Polsce po wprowadzeniu stanu wojennego. Komuniści mieli struktury, doświadczenie i służby. Oponenci byli dosyć dziwni. Bardzo jestem ciekaw, jakie rozmowy prowadzono z Wałęsą w Arłamowie. Nie wątpię, że przedstawiono mu jakiś plan i konkretne propozycje. A później Gorbaczow zaczął rozmontowywać Sojuz i kwestia Systemu zrobiła się międzynarodowa. System, nasz własny, polski został włączony w ten wyższy w hierarchii, początkowo głównie rosyjski, a potem niewątpliwie również niemiecki. Starsi z nas pamiętają natrętne hasła i podstawę ideologii – „Całe państwo należy do narodu”, „Wszystko jest nasze wspólne”. Wobec tego główny cel wprost się Systemowi narzucał – to wszystko, co jest wspólne trzeba ludziom ukraść. Trzeba użyć pozorów, chociażby transformacji i tak manewrować rzeczywistością, by otumaniony naród się nie upomniał o swoje i pozwolił spokojnie wszystko sobie zabrać. I właśnie do tego trzeba było stworzyć System albo Układ. Komuniści mieli już spore doświadczenie, szczególnie, jak legalnie kraść pieniądze ludziom. Szczytowym efektem takiego działania, było zorganizowanie wojskowo – ubeckich struktur, które pracowały nad słynnym FOZZem. To była jedna z najbezczelniejszych kradzieży na narodzie polskim i niejako poligon doświadczalny do późniejszych podobnych postępowań. Ale więcej nawet; ubecja zorganizowała akcję „Żelazo”. Bandyci na zlecenie służb, jak również przy aktywnym współudziale agentów, kradli, napadali, wymuszali i zabijali. Na nasze szczęście poza granicami kraju. Łupy dzielono za zamkniętymi drzwiami w komitetach. Również w centralnym. Przy akcji Żelazo ukształtowała się hamburska, przestępcza sieć, której ślady nawet dzisiaj są obecne, przy następnej grabieży obywateli, jaką jest afera Amber Gold. I tak dochodzimy do istoty obecnego Systemu – jest to organizacja przestępcza, powołana w celu rozkradania majątku narodowego i osobiście obywateli, mocno nasycona agenturą, byłą i obecną, nie tylko naszą krajową, ale również zagraniczną, w przeważającej części rosyjską. Integralną częścią Systemu są niemoralni politycy i oligarchiczna góra polskiego i międzynarodowego biznesu. Na usługach jest także dominująca część mediów i sporo, już niepolskich banków. O mediach i bankach warto wspomnieć osobno. Przejmowanie tych dwóch, jakże newralgicznych sektorów przez System, przebiegało długofalowo, lecz w rezultacie niezwykle skutecznie. Kiedyś komuniści zezwolili na utworzenie niezależnego organu - Tygodnika Solidarność. Wiedzieli, co robią. Po upadku komuny żywot takich sztandarowych i znienawidzonych przez większość narodu tytułów, jak Trybuna Ludu, czy Żołnierz Wolności będzie krótki. Potrzeba było nowego przyczółka i takim był TS. I już wkrótce tytuł został przejęty, znalazły się potrzebne pieniądze i przy wydatnej pomocy „bohatera” Adama Michnika i pani Heleny Łuczywo powstał największy polski koncern medialny Agora, wydający m.in. nasze ulubione czasopismo Gazetę Wyborczą. Niedługo potem rozpoczęło się przejmowanie przez System pozostałych tytułów prasowych, sprzedawanie ich zaprzyjaźnionym zagranicznym korporacjom (Axel Springer) i sadowienie na newralgicznych stanowiskach ludzi z Układu. Osobnym tematem jest powstanie niepaństwowych telewizji. Utworzyć telewizję, to nie w kij dmuchał. Nie wystarczy ukraść pierwszy milion dolarów (cyt. Jan Krzysztof Bielecki). To poważna inwestycja. Jednak znalazły się pieniądze, by pan Solorz został najbogatszym Polakiem. A jak powstało TVN cierpliwie i dokładnie wyjaśnia kolega Stanislas Balcerac opisując losy dziwnego tworu, jakim jest niewątpliwie ITI. Czy te telewizje powstały poza Systemem? Proszę sobie samemu odpowiedzieć. Tak, więc System ma w garści czasopisma i media elektroniczne, teraz potrzebna jest duża gotówka, a tą jak wiadomo mają banki. Tam również system powkładał swoich ludzi, jak choćby pan Jan Krzysztof Bielecki w banku Pekao SA. Z bankami zawarto prostą ugodę – macie pozwolenie, poprzez linie kredytowe bez pokrycia, na emisję własnego pieniądza. To lichwiarstwo, czyli również okradanie ludzi. Nic dziwnego, że z takim Systemem banki będą szły ręka w rękę. Co tworzy współczesny trzon Układu? Według mnie trzy ośrodki: - warszawski, z dobrze znaną grupą tzw. doradców Solidarności, byłych KOR-owców i członków Udecji skupionej wokół Michnika, Kuronia i Geremka. Ośrodek śląski to władcy węgla i stali. I ostatni – gdański ośrodek wywodzi się ze spółdzielni „Świetlik” a później z Kongresu Liberalno Demokratycznego. Oczywiście, wszystkie te trzy grupy są dokładnie oplecione siecią podejrzanych osobników o nieciekawej przeszłości służbowej. Kapitan „kapciowy” przy Wałęsie, nawet się specjalnie nie krył ze swoimi powiązaniami. Niewątpliwie przekazywał polecenia i nadzorował czynności. Wcale mnie nie zaskoczy, jak historia pokaże, że przez niego wysterowano obalenie rządu Olszewskiego, poparcie „lewej nogi”, czy obiad w Drawsku. Antoni Macierewicz nieco popsuł tą idyllę. Agenci już tak jawnie nie mogli stać u boku. Leśniak nie mógł już tak łatwo zbierać materiałów do swojej szafy. A towarzysz Miller już raczej by nie przywiózł dużej gotówki prosto z Moskwy w podręcznym bagażu. Ale nie znaczy to, że agentów nagle wymiotło. Oni tylko poczuli się nieco gorzej. To nie trwało długo, System się przeformował, wyznaczył nowe rubieże i wkrótce po tym mieliśmy Tragedię Smoleńską. Już prezydent nie będzie rozwiązywał niczego, Kamiński nie będzie węszył wokół rządu, Kurtyka wyciągał kompromitujące dokumenty, a generałom, tym, co przeżyli, przypomniano gdzie mają stać w szeregu. Wydawać by się mogło, że nastała dla Systemu złota era. Mają wszystko. Oprócz tego wrednego, przekornego narodu. Bo jak dokładnie policzymy to i na Platformę Obywatelską, czy też na Komorowskiego, głosowało 25% społeczeństwa – w większości szubrawców, durni, rodzin ludzi uwikłanych w System i takoż aspirantów do tego systemu (Młodzi, Wykształceni z Dużych Miast). Ciągle 75% Polaków nie chce złodziei i kombinatorów. Nieszczęściem jest to, że ponad 50% dorosłego społeczeństwa reaguje niechętną obojętnością do jakiejkolwiek polityki, nie dopuszczając w ten sposób do radykalnych ustrojowych przemian. Czy ta wspomniana złota era Systemu lub Układu będzie trwać jeszcze długo? Według mnie nie. To już raczej końcówka. System jako organizacja przestępcza, rozkłada się od środka. Występują animozje i wewnętrzne konflikty. Jak chociażby taki jak między Czempińskim i Petelickim. Albo Tuskiem i Schetyną. Ich pazerność na władzę jest niesłychana. I trzeba podkreślić, że są to osobnicy o zwichrowanych osobowościach. Często na granicy psychopatii, czy socjopatii, Jeden z nich nawet się specjalnie nauczył póz i min, jak duce Mussolini. Chyba nawet nie bezwiednie. Zatrważające. Drugim faktem, przemawiającym za upadkiem obecnego systemu jest to, że polskie społeczeństwo ma ściśle określoną wytrzymałość na kurewstwo. Za komuny to był mniej więcej okres 10-cio letni. Teraz z obecnym układem trwamy już 5 lat. Tak, ale od farsy okrągłego stołu minęło ponad 20 lat... Ja czuję, jak sytuacja nabrzmiewa. I pewnie ponownie zręby nowego Systemu będą chciały przejąć kontrolę nad ewentualnym wybuchem. Przykłady Węgier i Rumuni pokazują, jak trzeba działać. Inaczej po nas.

Ps. To oczywiście tylko szkic i luźne impresje. Nawet nie napisałem połowy tego, co mi po głowie chodzi odnośnie Systemu. Jednakże wydaje mi się to takie oczywiste, że wart to wreszcie porządnie usystematyzować [znowu system]

Jazgdyni


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
skrypt - wersja II, 833-845, ROZDZIAŁ XI
845
58 829 845 A New Model for Fatique Failure due to Carbide Clusters
845
845
844 845
845
845
845
845
845
845 ac
Mainboard Intel Model 845
844 845
marche 845
845 1
Tombak Michal Jak zyc dlugo i zdrowo (SCAN dal 845)
845 4

więcej podobnych podstron