05 stycznia 2012 Na marnotrawstwie rząd nie robi żadnych oszczędności - ale robi je na biedakach, którzy ledwo funkcjonują w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. ”Nie kradnij! Rząd nie znosi konkurencji”- chciałoby się powiedzieć. Czy ktoś o zdrowych zmysłach, gdyby wylądował z innej planety i popatrzył w obraz telewizyjny i posłuchał sygnału radiowego- nie złapałby się z głowę, że ludzie na najwyższych stanowiskach, oprócz pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, który tę ustawę refundacyjną podpisał w maju ubiegłego roku i umył ręce jak Piłat- od rana do wieczora dyskutuje na pieczątką, którą przybijają na receptach lekarze pierwszego i innych kontaktów? Warto, więc czasami umyć ręce.. To jakieś kompletne wariactwo, które opanowało krążące „elity”, gdzie - zgodnie z Zasadą Vilfredo Pareto - 80% głupot tworzy 20% magików.. Chociaż przy jeszcze silniejszej koncentracji statystycznej w uchwalaniu i wprowadzaniu nowego prawa demokratycznego- 90% głupot – tworzy - 10 % magików demokratycznych.. A potem nad stertami tych wariactw dyskutują, rozjątrzając każdą kropkę i przecinek - „punto” i „coma”. Nawet Kisiel musiałby zmienić swoją zasadę, że „socjalizm to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się przeszkody nieznane w innych ustrojach”- na: socjalizm to ustrój, w którym demokraci tworzą same przeszkody”. 2% tworzących przeszkody - usidla 98% swoimi decyzjami.. To jest już bardzo silna koncentracja statystyczna.. Gdyby Pareto żył, pod wpływem dodatkowych obserwacji demokracji tworzącej socjalizm
(był wielkim wrogiem socjalizmu! Ale podobało mu się powszechne głosowanie?) - zrobiłby badania, z których by mu wyszło, że silna koncentracja statystyczna może być jeszcze silniejsza… 1% może powodować 99% głupot- tak jak na moim blogu, co jeszcze toleruję, ale jak tak dalej pójdzie i ludzie niespełna rozumu i żyjący w kompletnej niewiedzy wyładowujący swoje emocje na moim blogu- nie podpiszą się imieniem i nazwiskiem – nombre i apellido i nie podadzą adresu swojej poczty elektronicznej - direccion de correo electronico- to będę zmuszony do zlikwidowania komentarzy pod moimi felietonami.. Nie chcą merytorycznej dyskusji… A może na razie wprowadzić logowanie, żebym mógł się w końcu dowiedzieć, kto kryje się za tymi anonimowymi wpisami.. „Animo „ znaczy- samopoczucie.. I poprawiają sobie samopoczucie.. Anonimowo.. Nie chcą podzielić się swoim samopoczuciem po imieniu i nazwisku - tak jak ja.. Samopoczucie mam dobre, właśnie 20 stycznia wybieram się po kolejną nagrodę do Wrocławia za mój blog - na Wielką Galę. Zobaczę nowy stadion, jeszcze przed tym, jak będą go socjaliści rozbierać.. Niektórzy czytający, chcą się dowiedzieć prawdy o świecie i Polsce, obecnie pod okupacją rządzącej” elity” Platformy Obywatelskiej.. Tych zapraszam jak najbardziej.. I do merytorycznej dyskusji, w której obie strony dyskusji, wzbogacą się intelektualnie.. Tak jak przy obopólnie korzystnej wymianie handlowej.. Inwektywy mnie ani grzeją, ani ziębią, bo gdyby tak było, to nie zacząłbym pisania felietonów pięć lat temu.. Choć gdybym miał przeciwnika przed sobą.. Nie wiem, co był zrobił za lata poniżania mnie.. Prawda jest ciekawa, ale też jest ostrą bronią.. Tak jak wolność cennym darem – i jak uważał Lenin-, dlatego, że cennym trzeba ją reglamentować.. Podobnie będzie wkrótce z prawdą.. Jest ostrą broną trzeba będzie jej zakazać. Jak to w państwie orwellowskim... Musi obowiązywać prawda ustalona i zadekretowana.. Nadchodzi czas zlodowacenia, po czasie względnej odwilży.. W PRL-u też były odwilże.. I co jakiś czas zamordyzm kończący się przesileniami.. Piszę- rzecz jasna- o wolności słowa.. Bo ekonomicznie- tak jak wtedy- państwo socjalistyczne bankrutuje.. I przy okazji jeszcze raz wyjaśniam: ja jestem Polakiem i chrześcijaninem, i mam obowiązki polskie i chrześcijańskie.. To, o czym piszę, jest tym, co widzę i słyszę.. I co czuję.. Każdy może to czytać lub nie.. Nie ma przymusu.. Ale nienawidzę ustroju, który – jak sieć- zarzucili socjaliści na Polskę.. Polskę kocham - ustroju nienawidzę.. I nie lubię tych ludzi, którzy ten ustrój tworzą.. Nie lubię ich po chrześcijańsku, tak jak nie lubi się wroga.. Mogę im wybaczyć, bo być może nie wiedzą, co czynią.. Ale muszą przyznać się do winy, skruszyć się i odbyć pokutę. I obiecać poprawę... Inaczej nie ma mowy o przebaczeniu.. W końcu cierpi miliony niewinnych ludzi przez ustrój, który konstruują.. Na swoim własnym marnotrawstwie rząd nie robi żądnych oszczędności.. Za to robi je - na innych.. Wyobraźmy sobie, że od jutra obowiązuje lista refundowanych owoców.. Lista refundowanych jabłek, pomarańczy, mandarynek, bananów i cytryn… Rząd ustala, które rodzaje jabłek, cytryn, pomarańczy i bananów- chodzi o odpowiednią krzywiznę banana i skąd pochodzi- znajdzie się na tej czarodziejskiej liście, którą opłacają podatnicy, nawet ci, którzy tych owoców nie jedzą, bo na przykład jedzą gruszki i brzoskwinie.. Rząd zabiera 20 miliardów złotych podatnikom, organizuje listę owoców refundowanych, żeby biedniejsi mogli sobie je kupić- tanio.. To znaczy drożej, bo te 20 miliardów złotych trzeba doliczyć do ceny oficjalnej i rozłożyć je na poszczególne kilogramy owoców.. Oczywiście rynek – naturalny regulator cen- przestaje istnieć- ceny ustala rząd.. No i przedstawiciele tych wszystkich firm fruktoidanych, które - przy pomocy łapówek dawnych urzędnikom- zapewniają sobie krociowe zyski z tytułu kupienia przez rząd ich produktów po cenach najwyższych z możliwych, bo ustalanych ręcznie przy pomocy łapówek, które też podnoszą cenę bananów, pomarańczy i mandarynek.. Tak funkcjonowałaby lista owoców refundowanych, gdzie trwałyby wieczne wojny, kto ma się znaleźć na takiej liście fundowanej przez podatników, w tym tych, którzy owoców nie jedzą, albo jedzą ich niewiele.. Ceny owoców- tak naprawdę byłyby – kilkakrotnie wyższe, ale wyższość byłaby ukryta w niższości- prezentowanej oficjalnie.. Bo są rzeczy, które widać, i takie, których na pierwszy rzut oka – nie widać, co zauważył już Frederic Bastiat. Przy wypisywaniu recept na owoce refundowane będą oczywiście błędy. Za które ktoś musi odpowiadać.. A kto najlepiej nadaje się do ponoszenia winy za wypisywanie recept przez sadowników uprawiających owoce? Za recepty bananowe będą odpowiadali Murzyni z Afryki.. Oczywiście przedsiębiorcy, bo tak wczoraj w nocy ustalił rząd ze związkami zawodowymi lekarzy.. Gang rządowy dogadał się z gangiem związków zawodowych lekarzy, żeby winę za źle wypisane recepty refunndacyjne ponosili…. Przedsiębiorcy (???) Marsjan w żaden sposób nie można było obciążyć, bo jeszcze Marsjanie nie należą do systemu przymusowych państwowych ubezpieczeń - socjaliści obciążyli, więc przedsiębiorców.. Zresztą nie wiadomo, czy Marsjanie istnieją.. Teraz będzie protest przedsiębiorców, którzy zwalą na rolników błędy, przy wypisywaniu recept przez lekarzy. Rolnicy – przy pomocy silnego lobby Polskiego Stronnictwa Ludowego - zwalą winę na sportowców za wypisywanie złych recept przez lekarzy, a sportowcy zwalą winę na producentów alkoholu i czipsów, bo chipsy mają być obłożone podatkiem 23 VAT, jako” szkodliwe dla zdrowia”.. No właśnie… A dlaczego za błędy przy wypisywaniu złych recept, pardon przy wypisywaniu źle recept, pardon - przy wypisywaniu recept z pieczątką, i to niewyraźnych recept z pieczątką.. Cholera- nie mogę się już połapać, o co w tym wszystkim chodzi.. Jak to nie wiesz, o co chodzi” O pieniądze?!! Bo te recepty i lista leków refundowanych w gospodarce wolnorynkowej jest niepotrzebna. Potrzebna jest w socjalizmie biurokratycznym... I dlatego jest taki bałagan z burdelem w jednym.. I nadal socjalistyczny rząd nie będzie robił żadnych oszczędności na swoim marnotrawstwie.. No bo z czego by się utrzymywał - on i jego szarańcza. WJR
Kiedy Bundeswehra zacznie egzekwować podatki lenne Fundusz, jako osoba prawna zyska możliwość wytaczania spraw w sądzie, ale sam cieszyć się będzie pełną ochroną przed „jakąkolwiek formą procesu sądowego" Nieruchomości oraz aktywa EMS mają być objęte immunitetem przed „przeszukaniem, konfiskatą Hołd Berliński Sikorskiego, w którym uznał on i zaaprobował dominującą pozycję polityczna Niemiec w Europie i ich prawo do budowy nowego europejskiego ładu ma drugie dno. Dno, które zresztą wcześniej ujawnił sam Sikorski w swoim expose. Chodzi o kwestie, w jaki sposób Niemicy mają swoje przywództwo i architekturę tego ładu egzekwować. Sikorski w swoim expose powiedział „ Z Niemcami łączy nas wspólnota interesów i demokratycznych wartości. Kraj ten ugruntował swoją kluczową pozycję na Kontynencie. W naszym interesie jest, aby Niemcy oddziaływały na Europę w ramach mechanizmu konsultacji, na które państwa członkowskie - a więc także my - mają spory wpływ. Alternatywa, czyli przywództwo Niemiec „metodami tradycyjnymi”, jak to ujął pewien polityk CDU, byłaby gorsza. „....(więcej)
Sikorski jest ikoną polskiego serwilizmu. Minister Spraw Zagranicznych Rzeczpospolitej jak za dobrych lat Targowicy starszy Sejm, że jak nie zaakceptujemy dobrowolnie aspiracji hegemonistycznych sąsiada, to ten uzyska „przywództwo „ przy użyciu …..siły, wojska, wojny. Bo do tego sprowadza się eufemizm użyty przez Sikorskiego „przywództwo Niemiec metodami tradycyjnymi”. Słowa Sikorski poruszyły problem hegemonizmu niemieckiego. Koncepcji i wizji jego realizacji wśród elit niemieckich. Sikorski zacytował tutaj jakiegoś polityka CDU. Jednak problem jest o wiele głębszy i poważniejszy. Wiele wskazuje na to, że idee agresywnego imperializmu są nie tylko żywe, ale bardzo powszechne wśród niemieckiego establishmentu. Bo nie, kto inny jak prezydent Republiki Federalnej NiemiecHorst Koehler uznał użycie siły, użycie Bundeswehry za granicami Niemiec w celu zabezpieczenia ekonomicznych interesów za rzec normalną i właściwą. Co jest bardzo ciekawe, Anne Applebaum, prywatnie żona Sikorskiego wydaje się zaakceptowała prawo Niemiec do użycia siły poza granicami Niemiec w celu wytworzenia stosunków kolonialnych. Bo jak inaczej interpretować ochronę interesów ekonomicznych koncernów niemieckich na terytorium obcych państw przy użyciu siły. Ale oddajmy głos samej Applebaum, „ co faktycznie powiedział prezydent / Niemiec /: „kraj takiej wielkości jak nasz, tak skupiony na eksporcie a więc zależny od handlu zagranicznego musi być świadom, że użycie wojska jest konieczne w nadzwyczajnych sytuacjach, by chronić nasze interesy”.” ….”Ale wydaje się dziwne, że prezydent państwa, którego gospodarka zależy od eksportu (w tym do krajów rządzonych przez autorytarne reżimy), nie ma prawa głośno rozważać militarnych konsekwencji, jakie wynikają z decyzji podejmowanych w kategoriach ekonomicznych. „.... (więcej)
Zanim przejdę do właściwego tematu, czyli możliwości egzekucji kontrybucji nakładanych przez niemiecką unię na państwa europejskie jeszcze jeden wyjątkowy cytat z Applebaum z jej innej analizy Applebaum „Mam przed sobą wstępną wersję najnowszej „decyzji” Rady Unii Europejskiej w sprawie Grecji. Nie jest to tajny dokument, jego fragmenty pojawiły się w gazetach. Parlament w Atenach już przegłosował niektóre jego postanowienia. Podobną, choć nie tak szeroko zakrojoną decyzję ogłoszono już w lutym. Chociażnikt nie robi z niej tajemnicy, mało się dotąd mówi o jej politycznym znaczeniu.Nie jest to, bowiem zwykły produkt eurokracji. Przypomina raczej akt kapitulacji, który naczelny wódz podpisuje w stojącym w lesie wagonie na zakończenie krwawej wojny.”…” Ale decyzja ta stanowi przejaw czegoś zupełnie nowego. WprawdzieUnia Europejska od zawsze wymagała od krajów członkowskichrezygnacji z części suwerenności, ale Grecja właściwie nie zachowa już żadnej suwerenności. Umowy z MFW również są obwarowane warunkami, ale język, w jakim je sformułowano, jest nieco inny: zadłużony kraj prosi o pomoc, fundusz reaguje. W tym przypadku UE postanowiła, co Grecja ma zrobić.Nie sądzę, by ktokolwiek zdawał sobie sprawę, że UE ma aż taką władzę nad swoimi członkami. A na pewno nie wiedzieli o tym Grecy.”…”Jawne narzucenie Grecji woli UE posłuży także, jako ostrzeżenie dla innych, „…” Ale jeśli łamiesz zasady, ryzykujesz znalezienie się podobcą finansową okupacją. Jeszcze chyba nie ukuliśmy nazwy na to zjawisko – możeneo-euro-kolonializm? – ale niepostrzeżenie już nadeszło.” ….(więcej)
Po tym wstępie wracam do Bundeswehry. Polecam artykuł Marka Magierowskiego w Rzeczpospolitej pod tytułem Mechanizm Skubania Europejczyków, w którym autor przetłumaczył „kolonialne” przywileje tworzonego Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego. Informacje tam zawarte są zresztą świetną ilustracją mojej poprzedniej notki o oligarchicznym policentryzmie w Europie. Magierowski „Na zbudowaniu EMS, jako stałej instytucji najbardziej zależało Niemcom, poirytowanym faktem, iż co chwilę muszą odgrywać rolę finansowego strażaka Europy „.....”Angela Merkel w zamian zażądała m.in. ściślejszej koordynacji polityki fiskalnej eurolandu „....”Angela Merkel chciała też, by EMS został umocowany w unijnym prawodawstwie – dlatego w marcu ubiegłego roku kraje członkowskie zaaprobowały stosowną poprawkę do traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej „.....”Przepisy regulujące działalność Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego są tak kuriozalne, że aż trudno w nie uwierzyć. Przyjrzyjmy się kilku z nich. W artykule 9 punkcie 3 czytamy, iż dyrektor zarządzający funduszu (wyznaczony przez ministrów finansów eurolandu) będzie miał prawo do popędzania płatników, którzy spóźnią się z realizacją swoich zobowiązań. Państwa zostaną wówczas zmuszone do wysupłania stosownej sumy w ciągu... siedmiu dni od otrzymania wezwania, w sposób „nieodwołalny i bezwarunkowy" („irrevocably and unconditionally"). Warto przypomnieć, iż uczestnikami funduszu są wszystkie bez wyjątku kraje strefy euro i wszystkie będą musiały nań łożyć – łącznie z Grecją, Portugalią czy Irlandią. Jeżeli więc któregoś pięknego dnia okaże się, że np. Ateny nie są w stanie przelać swojej daniny do EMS, dyrektor zarządzający po prostu wyda greckiemu premierowi polecenie, aby to uczynił. A grecki premier, zgrzytając zębami, będzie musiał wypisać czek.”......”Z artykułu 10 dowiemy się, iż tzw. Rada Gubernatorów (ministrowie finansów) może właściwie w każdej chwili zdecydować o podwyższeniu kapitału EMS. Według punktu 2 tego samego artykułu „Rada ma samodzielnie określić szczegóły procedury podejmowania decyzji w tym zakresie". Każda zmiana kapitału będzie jeszcze wymagała akceptacji państw członkowskich EMS, ale niewykluczone, że wystarczy po prostu zgoda danego rządu. Wracamy, więc do punktu wyjścia, czyli... ministra finansów. EMS będzie mógł inwestować pieniądze, a także zapożyczać się na rynku.Artykuły 17 i 18 mówią, iż fundusz powinien używać „stosownych narzędzi ryzyka inwestycyjnego" i „zachowywać ostrożność", ale na tym wszelkie zastrzeżenia się kończą. Mało tego: EMS zyska prawo do tworzenia kolejnych funduszy (artykuł 20). W takiej sytuacji kontrolowanie jego działalności będzie jeszcze trudniejsze. Najciekawsze są jednak artykuły 27 – 31, które opisują „Status prawny, przywileje oraz immunitety". Fundusz jako osoba prawna zyska możliwość wytaczania spraw w sądzie, ale sam cieszyć się będzie pełną ochroną przed „jakąkolwiek formą procesu sądowego"(art. 27 pkt 3). Nieruchomości oraz aktywa EMS mają być objęte immunitetem przed „przeszukaniem, konfiskatą oraz wywłaszczeniem", a także wyjęte spod wszelkich „restrykcji, regulacji i kontroli". Archiwa oraz wszelkie dokumenty należące do funduszu pozostaną „nienaruszalne" („inviolable"). Oczywiście immunitet obejmie także dyrektora zarządzającego, wszystkich gubernatorów, pełnomocników gubernatorów (tzw. alternate governors), wszystkich członków Rady Dyrektorów (to kolejne ciało przewidziane w traktacie), pełnomocników dyrektorów, a także – jakżeby inaczej – cały personel Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego. Nader zachęcająco brzmi też nagłówek artykułu 31: „Exemption from taxation" („Zwolnienie od podatków"). Jeśli ktoś z państwa myślał, iż pracownicy EMS, chronieni sześcioma warstwami najróżniejszych immunitetów, będą, chociaż uczciwie płacić podatki, to niestety muszę wszystkich naiwnych wyprowadzić z błędu. Zatrudnieni przez EMS uiszczą jedynie podatek od pensji ustalany przez Radę Gubernatorów i zasilający konto samego funduszu. „Od momentu wprowadzenia w życie tego podatku – czytamy w punkcie 5 artykułu 31 – pensje i dodatki do pensji będą zwolnione od podatku dochodowego w kraju pochodzenia podatnika". Od podatku zwolnione zostaną również wszelkie operacje i transakcje finansowe wykonywane przez EMS (swoją drogą, jak to się ma do propozycji wprowadzenia ogólnounijnego podatku od takich właśnie transakcji?).”.....(źródło)
Europejski Mechanizm Stabilizacyjny jest de facto instytucją kolonialną, wyjętą praktycznie spod jakiejkolwiek kontroli, służącą realizacji gospodarczych celów hegemonistycznych Niemiec. Przypomnę tylko niemiecka koncepcję Mitteleuropy. Realizacja tej koncepcji przy użyciu kontrolowanej faktycznie przez Niemcy tak potężnej instytucji mogącej z łatwością kreować i kontrolować gospodarki całych krajów, jest w zasięgu ręki. Jak jednak będą egzekwowane, a dokładnie, kto będzie egzekwował gigantyczne haracze nakładane na poszczególne kraje przez Niemcy za pośrednictwem Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego? Niemcy przecież nie wyślą wojsk, które będą nazywały Bundeswehra, aby stłumić protesty eksploatowanych ekonomicznie społeczeństw, czy wymusić posłuszeństwo zbuntowanych rządów. Z pewnością wyślą korpusy jakichś Europejskich Oddziałów Stabilizacyjnych, Co do jednego nie ma wątpliwości. Struktura, zasady funkcjonowania i realna zależność od Niemiec przyszłej armii europejskiej będzie taka sama jak w przypadku niemieckiego Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego. Marek Mojsiewicz
Światowy Kongres Żydów już liczy POLSKĄ kasę. Robocza hipoteza brzmi: SKOK na polską kasę przez Światowy Kongres Żydów jest na finiszu! Światowy Kongres Żydów liczy na to, że Rząd Polski w 2012 roku zapłaci wreszcie haracz Po to wcześniej jeździli bracia Kaczyńscy jeden do Izraela, a drugi do Nowego Jorku, aby uzgodnić sposób zapłaty haraczu z tytułu restytucji mienia żydowskiego. Po to Pani Clinton przyleciała do Polski do Pana Komorowskiego (w dniu ciszy wyborczej na stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej) Na nic zdają się protesty Stanisława Michalkiewicza oraz Żydów polskich.
„My, Polacy żydowskiego pochodzenia (i nie tylko) od wielu lat protestujemy przeciwko wypłacaniu odszkodowań za zagładę Żydów Polskich, dokonanej przez hitlerowców na ziemi polskiej. … Zwrot pieniędzy za utracone majątki lub pozostawione obligacje jest bezczelną komercjalizacją tragedii Holocaustu. …. Oni nie mają moralnego prawa do reprezentacji Żydów. Wyciąganie ich splamionych łap po pieniądze jest absolutnie bezzasadne. Należy im przypomnieć, ich działalność podczas okupacji hitlerowskiej i ich bierność w niesieniu pomocy mordowanym Polskim i Europejskim Żydom, które pozwoliło na skazanie na Zagładę (Holocaust) około 6 milionów ….. Jakiekolwiek rozmowy i ustępstwa - to czysta kolaboracja ze złem. Dla tych degeneratów moralnych cel jest jeden: wzbogacenie się w ramach wymyślonego przez nich Przedsiębiorstwa Holocaust. Bolesław Sznicer”
http://www.aferyprawa.eu/index2.php?p=teksty/show&dzial=artykuly&id=1578
Całe działanie elit SALONU to tylko zasłona dymna umożliwiające osiągnięcie tego celu – zapłacenia HARACZU. Rząd i Prezydent Polski robią to, co im nakazano! Premier Tusk powiedział, że rząd polski i NBP pożyczy miliardy dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego na ratowanie strefy euro. Twierdzi, ze nie wynika to z „naiwnego internacjonalizmu”, to jest działanie bezpośrednio w interesie Polski. Jest to kłamstwo, bo wyraźnie widać, że nie jest to w interesie Polski, aby mieć bankrutującą walutę zamiast złotego, i aby pozbyć się 70 miliardów euro rezerw NPP! Zwróćmy uwagę, że premier Tusk odgraża się, że projekt wprowadzenia euro w Polsce ma być gotowy w III kwartale tego roku. Załóżmy roboczą hipotezę, że za tę pomoc dla zdychającej waluty euro, za publiczne wyjście przed szereg i nawoływanie Sikorskiego do pilnego stworzenia państwa federacyjnego – Unia przyjmie nas w 2012 roku w „nagrodę” do strefy euro, nie żądając przekazania wszystkich rezerw NBP. REZERWY już Polsce będą niepotrzebne, mozna, więc je oddać ŚKŻ Dane NBP (data publikacji 05-08-2011): Polska ma wysoki poziom rezerw. Szczególnie szybko przyrastały one w poprzednich dwóch latach. W lipcu 2011 r. były wyższe o 4,6% niż przed rokiem. Poziom aktywów rezerwowych Polski wynosił po przeliczeniu na euro 74 mld 724 mil. http://www.nbp.pl/home.aspx?f=/aktualnosci/wiadomosci_2011/rezerwy_sierpien_2011.html
Światowy Kongres Żydów liczy już naszą kasę. Thot
Zagraniczne firmy działające w Polsce dostaną… dofinansowanie z budżetu Firmy produkujące w Polsce dostaną dofinansowanie z budżetu. Rząd chce w ten sposób stymulować powstawanie nowych miejsc pracy. Pieniądze otrzymają m.in. Samsung Electronics Poland, Pittsburgh Glass Works i TJX European Distribution. Samsung Electronics Poland ma rozbudować fabrykę pralek i lodówek we Wronkach. W latach 2012-13 budżet państwa dołoży do inwestycji 7 mln 860 tys. zł. – poinformowało Centrum Informacyjne Rządu. Dzięki rozbudowie powstanie ok. 250 miejsc pracy. Jak poinformowano, inwestycja obejmie powiększenie istniejących linii produkcyjnych i budowę nowej linii. „Do tej pory sprzęt AGD Samsunga sprzedawany w Europie był produkowany w Chinach. Dzięki tej inwestycji Wronki mają realną szansę stać się główną bazą produkcyjną sprzętu AGD koncernu Samsung” – informuje CIR. Przewidywany koszt inwestycji to 282,4 mln zł. Zgodnie z programem dopuszczalne może być obniżenie nakładów inwestycyjnych o minimum 15 proc., a w konsekwencji proporcjonalne obniżenie przewidzianego wsparcia finansowego. Ponadto, gdy liczba nowych miejsc pracy będzie niższa niż 250, a całkowita wartość inwestycji niższa niż 240,04 mln zł, inwestor będzie zobowiązany do zwrotu całości otrzymanej pomocy wraz z odsetkami. „W okresie realizacji programu (2012-2013) do budżetu państwa i budżetów jednostek samorządu terytorialnego wpłynie ponad 111 mln zł” – poinformował CIR.
Producent szyb też dofinansowany Firma Pittsburgh Glass Works otrzyma wsparcie na budowę w Środzie Śląskiej zakładu produkującego wysokogatunkowe szyby do samochodów. W latach 2012-2013 z budżetu państwa w ramach programu przewiduje się wydanie ponad 3,5 mln zł. „Inwestor zobowiązał się do poniesienia nakładów inwestycyjnych w wysokości 204 494 640 zł i utrzymania zakładu przez 5 lat. Zostanie utworzonych 151 nowych miejsc pracy, w tym 13 dla pracowników z wyższym wykształceniem, które będą utrzymane przez 5 lat od dnia ich utworzenia. Wsparciem w ramach programu objęte będą koszty inwestycji” – napisano w komunikacie CIR. Jak podano, firma Pittsburgh Glass Works jest jedną z innowacyjnych firm o 120-letniej tradycji w produkcji wysokiej, jakości szyb samochodowych w USA. W Europie firma dostarczała do tej pory wszystkie szyby samochodowe do samochodów typu Mercedes klasy S. „Inwestor będzie korzystał z pomocy publicznej w postaci zwolnienia z podatku CIT od dochodów uzyskiwanych na terenie Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Planowana wysokość zwolnienia to 14,7 mln zł. Przy pełnej realizacji zobowiązań inwestycyjnych przez inwestora, całkowita dopuszczalna pomoc publiczna wyniesie 81,7 mln zł” – napisano w komunikacie. W latach 2012-2013 do budżetu państwa i budżetów jednostek samorządu terytorialnego powinno wpłynąć przeszło 1 mln 280 tys. zł. „Ze względu na to, że inwestor zobowiązany jest do utrzymania miejsc pracy przez co najmniej 5 lat od dnia utworzenia oraz utrzymania produkcji przez 5 lat od dnia jej zakończenia do budżetu państwa i budżetów jednostek samorządu terytorialnego w latach 2012-2019 powinno wpłynąć ponad 110 mln zł.” – podało CIR.
1000 miejsc pracy we Wrocławiu Spółka TJX European Distribution otrzyma rządowe wsparcie przy budowie centrum operacyjnego we Wrocławiu – podało CIR. Inwestor otrzyma wsparcie na tworzenie miejsc pracy. W ramach programu w mieście powstanie nowoczesne centrum operacyjne, które będzie pełnić funkcję centrum usług: logistycznych, administracyjnych oraz zarządzania procesami – poinformowało CIR. Zakończenie inwestycji zaplanowano na koniec 2016 r. Łączne nakłady inwestycyjne wyniosą 71,3 mln zł. Utworzonych zostanie tysiąc nowych miejsc pracy, w tym 50 dla osób z wyższym wykształceniem. „Inwestycja musi zostać utrzymana, przez co najmniej 5 lat od dnia jej zakończenia. Podobny wymóg dotyczy liczby zatrudnionych” – informuje CIR. Koszty zatrudnienia nowych pracowników przez pierwsze dwa lata wyniosą 87,2 mln zł. ”Wsparcie z budżetu państwa z tytułu utworzenia nowych miejsc pracy wyniesie 3,2 mln zł. Będzie ono wypłacane w latach 2012-2016. Wsparcie będzie uzupełniać pomoc udzielaną inwestorowi w postaci zwolnienia z podatku CIT od dochodów uzyskiwanych na terenie wałbrzyskiej strefy ekonomicznej. Ocenia się, że zwolnienie z CIT nie przekroczy 8,4 mln zł” – napisano w komunikacie CIR. Inwestor może zmniejszyć liczbę miejsc pracy nie więcej niż o 10 proc. z jednoczesnym proporcjonalnym obniżeniem wysokości wsparcia finansowego. Nakłady inwestycyjne nie mogą się zmniejszyć o więcej niż 15 proc. z możliwością jednoczesnego obniżenia wsparcia finansowego. „W przypadku, gdy na koniec 2016 r. całkowita liczba nowo utworzonych miejsc pracy będzie niższa niż 900 lub całkowita wartość nakładów inwestycyjnych będzie niższa niż 60,6 mln zł, przedsiębiorca musi zwrócić całość otrzymanej pomocy wraz z odsetkami identycznymi jak dla zaległości podatkowych” – poinformowało CIR. TJX Europe, europejska fila TJX Companies, specjalizuje się w sprzedaży markowych ubrań po obniżonych cenach. W Polsce uruchomiła sieć sklepów TK Maxx. TVPInfo
Czy euro zbankrutuje? Gdy inwestorzy z niepokojem czekali na wynik aukcji 8 mld francuskich obligacji, w art FT "The long game" Ryszard Petru zszokował świat finansów stwierdzeniami, że wprowadzenie euro w Polsce zwiększyłoby wzrost gospodarczy kraju o 0,2-0,5 pkt. proc!! Podczas grudniowego spotkania Rady Programowej Gazety Bankowej wywiązała się dyskusja na temat przyszłości strefy euro, w której oprócz autora bloga udział wzięli prof. Małgorzata Zalewska, prof. Andrzej Gosparowicz, prof. Alojzy Nowak i prof. Elżbieta Mączyńska. Poniżej prezentuję jej fragment z moimi wypowiedziami, a do lektury całości tak zachęca redaktor naczelny GB Maciej Goniszewski w felietonie „Szalejąca niepewność”: „Dr Cezary Mech podkreśla, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym i jej upadek był pewny już w momencie powstania. Prof. Elżbieta Mączyńska, chociaż uważa, że euroland nie rozpadnie się, to jednak dopuszcza taką możliwość, ale podkreśla, że byłby to proces podobny do tego, w wyniku, którego strefa powstała. Prof. Alojzy Nowak przekonuje natomiast, że nie mamy do czynienia z kryzysem walutowym a społecznym.” A oto fragment debaty:
„Maciej Goniszewki: Jak Państwo uważają, czy unia walutowa się rozpadnie? W tej chwili analizowane są różne scenariusze – od wariantu, gdy nic się nie zmienia, przez opuszczenie strefy przez Grecję lub podział na euro południowe i północne do wreszcie całkowitej likwidacji euro i powrotu do walut narodowych. Który z tych wariantów najbardziej przybliża nas do końca kryzysu? […]
Dr Cezary Mech: Powiedzmy sobie szczerze: Ci, którzy byli przeciwko wejściu Polski do strefy euro, a ja byłem jednym z tych nielicznych wysuwali argumenty, które nie były tylko naiwnym stwierdzeniem, że ktoś lubi złotówkę. One opierały się na tym, że strefa euro nie jest optymalnym obszarem walutowym. Jesteśmy w narożniku. Nie umiem wyobrazić sobie, że staniemy się Stanami Zjednoczonymi Europy, ponieważ z fiskalnego punktu wiedzenia oznaczałoby to przeniesienie dużej kwoty redystrybucyjnej do centrali, a z drugiej strony na państwach pozostałby obowiązek spłacenia długu. To, co nam grozi składa się z dwóch elementów. Jeśli nastąpi proces delewarowania peryferyjnych gospodarek, to będzie proces bardzo bolesny. Widzim to już w Grecji. Niby uzyskała pomoc międzynarodową, a ma sześcioprocentowy spadek PKB i 10 proc. deficytu. Jeśli spojrzymy na to, co czeka w następnym roku Włochy to może się okazać, że proces związany ze zbyt dużym zadłużeniem nadal się będzie rozwijał, narastały będą też konflikty wewnętrzne. Niemcy stały się zakładnikami własnego sukcesu. Z jednej strony euro przyczyniło się do skokowego, bo na skalę 80 mld euro przyrostu nadwyżki handlowej i przyrostu ich pozycji majątkowej w wysokości 40% PKB. Obecnie tych środków nie chcą stracić, z drugiej strony są też paradoksalnie również beneficjentami zamieszania, gdy chodzi o koszty obsługi długu. Jeśli ktoś chce inwestować w euro, to inwestuje w bundy, co powoduje, że mają rekordowo niskie rentowności, a więc ich koszt obsługi długu bardzo maleje. Dlatego to, co dominuje obecnie w polityce niemieckiej, to dążenie do tego, aby kraje dłużnicze spłaciły długi. Ale jeżeli one zaczną się delewerować, wystąpią problemy społeczne. Gdyż w sytuacji, gdy Włochy tylko z powodu niestabilności na rynku kapitałowym, które uspokoić może tylko wprowadzenie euroobligacji i masowe interwencje ECB – na co nie chcą się zgodzić Niemcy, muszą z tego tytułu płacić o 6% PKB więcej od Niemiec i ponadto ich koszty kapitału dla przedsiębiorstw są o 3 pkt. procentowe wyższe, oznaczałaby dla nich dziesięciolecia stagnacji. Moim zdaniem bez powrotu do zdefiniowania tego, co jest optymalnym obszarem walutowym i zgody na powrót do walut narodowych przy zgodzie na spłatę zobowiązań w walucie lokalnej, nie ma możliwości wyjścia z kryzysu. […]
C.M.: One [banki] mówią inaczej- my będziemy mieli niższe stopy zwrotu, ale wy nie dostaniecie połowy finansowania. Sytuacja, w której znikają aktywa bezpieczne, a niestabilne zadłużenie eurostrefy jest już na skalę 3,7 bln euro powoduje masową migrację kapitałów z tych zagrożonych do bezpiecznych. I jak w tych warunkach kraje peryferyjne mają w latach 2012-13 znaleźć inwestorów na 1225,3 mld euro w tym Włochy 591,9 mld euro, w sytuacji kiedy główni beneficjenci starają się od tej odpowiedzialności uniknąć? Włączanie do współuczestniczenia w pomocy biednych krajów takich jak Polska, która i tak pożycza dziesiątki miliardów rocznie za granicą na wysoki procent, zobowiązuje się sama do jeszcze wyższego zapożyczenia w celu pożyczenia bogatszym krajom aby ograniczyć ich koszty odsetkowe, a ich inwestorom straty jest nie tylko niemoralne, ale i nierozważne, gdyż za chwilę właśnie z tego powodu będziemy mieli poważne problemy. […]
Andrzej Gelberg: Unia jest swoistą hybrydą – nie jest to ani federacja, ani konfederacja. Rok temu pojawiła się informacja, że powstanie rząd gospodarczy. Po czym okazało się, że państwa mają przedstawiać swoje budżety zanim jeszcze ich własny parlament je rozpatrzy. Dochodziło do takich paradoksów, że budżet irlandzki nie trafił do Brukseli, tylko do Berlina. Czy w takim razie nie próbuje się jednak kuchennymi schodami wprowadzić zsynchronizowanego państwa, pod wodzą wiadomo już, kogo, i że ta metoda sama w sobie może być zarzewiem konfliktu? […]
C.M: Procesy demokratyczne nie są respektowane i to jest groźne zarówno dla Europy i dla Polski. Pani Kanclerz mówi, że lepiej dla rynku kapitałowego i dla spójności Europy, żeby nie było referendum w Grecji. Rządy są zmieniane, jeśli nie chcą głosować tak, jak im dyktują Niemcy i Francuzi, casus Słowacji, casus Berlusconiego i Grecji. Najpierw przychodzi informacja z debaty w Bundestagu, co pani Kanclerz postanawia przedyskutować z prezydentem Francji, a później występuje duet i mówi o tym, jakie decyzje podjęły kraje strefy euro i stawiane jest ultimatum krajom spoza strefy. Zmuszanie Polski do uczestniczenia w rozwiązania szkodliwych dla nas jest szalenie demoralizujące. To tak jak gdyby latyfundysta miał problem z zapłaceniem przedsiębiorcy za dostarczony na kredyt towar luksusowy i później we dwóch by ustalili, że najlepszym rozwiązaniem jest, aby chłopi podżyrowali panu, bo przecież oni mają zdolność kredytową i to będzie korzystne dla wszystkich.
Paweł Badzio: Czy powrót do systemu z Bretton Woods to byłoby jakieś rozwiązanie, żeby oddalić od siebie apokalipsę?
C.M.: Pamiętajmy, że jednym z głównych problemów bycia w strefie euro jest to, że nie ma powiązań walutowych, z których można zrezygnować. W efekcie mamy kryzys i to niezależnie, czy te kraje będą w strefie euro i będą przeżywały przez najbliższe dziesięciolecia dewaluację wewnętrzną, a przez to ich poziom zadłużenia relatywnie znacząco wzrośnie, czy też przejdą na waluty lokalne i z tego powodu nastąpi chaos na rynku kapitałowym, czy też ratując się nawzajem znacząco się zadłużą i będą posiadały na swoich barkach dodatkowy. Jednak gdyby można było odseparować euro od drahmy, to problemy, które się teraz nasilają byłyby zdecydowanie mniejsze. Niestety, jeśli chodzi o infrastrukturę rynku kapitałowego to ona się bardzo rozszerzyła i weszła we wszystkie sfery życia, tak, że bez koordynacji nie można już wrócić do tego, co było poprzednio. Na czym to polega? Jest swoboda przepływu kapitałów, nie ma regulacji dotyczących tego przepływu i istnieje obawa, czy w efekcie nie nastąpiłaby sytuacja taka jak na Łotwie. We wszystkich kontraktach handlowych okazywało się, że ktoś, kto pożyczał pieniądze na Łotwie, miał zwracać w euro. O ile zobowiązania dłużne, związane z długiem krajowym są na prawie lokalnym, to zobowiązania instytucji są już na prawie londyńskim. Dlatego kluczem jest zgoda na straty tych inwestorów, którzy błędnie ocenili ryzyko kredytowe i umożliwienie krajom peryferyjnym na zamianę ich zobowiązań na walutę lokalną. Moim zdaniem ten kryzys, mimo że głębszy, jest bardzo podobny do Wielkiego Kryzysu, podczas którego nastąpiła inflacja kapitałów. Niektóre wnioski już z niego wyciągnięto i nagle się okazało, że jednak brakuje czynnika etycznego w obecnych działaniach, a instytucje kapitałowe, które istnieją, są potwornie zlewarowane. Mają ułamkowe wielkości kapitału w porównaniu ze swoimi zobowiązaniami. Na dodatek te zobowiązana bardzo się zmieniają, w zależności od tego jak je zaksięgować. Teraz wszyscy prezesi krzyczą, że oni nie chcą zwiększać kapitałów, bo jeśli zostanie to na nich wymuszone, zmniejszą bilanse aktywów i nie będzie kredytowania dla gospodarki. Sytuacja się bardzo zapętla i jeśli nie będzie altruistycznego i odpowiedzialnego podejścia ze strony głównych beneficjentów, zwłaszcza Niemiec, to sytuacja będzie się pogarszała.” […] Na całym świecie inwestorzy z niepokojem wyczekiwali na wynik dzisiejszej aukcji 8 mld francuskich obligacji, która wprawdzie podniosła rentowność francuskich dziesięciolatek o 11 pb w porównaniu z tą z 1 grudnia 2011 r. i niepokoili się 1,4 pkt. procentowego spreadem nad bundami niemniej z ulgą przyjęli jej wynik. Napięcie było widoczne na rynku, ale i w publikacjach Wall Street Journal i Bloomberga, podczas gdy we wczorajszym artykule o Polsce „The long game” Ryszard Petru szokuje świat finansów stwierdzeniami, że wprowadzenie euro w Polsce zwiększyłoby wzrost gospodarczy kraju o 0,2-0,5 pkt. proc.!!! dzięki obniżeniu stóp procentowych i zwiększonemu napływowi inwestycji zagranicznych!!!: „Ryszard Petru, a partner at PwC, the consultancy, reckons that joining the euro could add 0.2-0.5 per cent to GDP, largely thanks to lower interest rates. By limiting currency risk it could also boost foreign investment.” Tak, więc debata debatą, a wnioski i tak „europejskie”. Cezary Mech
Chiny i Rosja gotowe do wspólnej akcji? Tegoroczne sierpniowe (9-17) manewry sił przymierza chińsko-rosyjskiego są tłem dla spotkania u szczytu Shanghai Cooperation Organization (SCO), gdzie językami oficjalnymi jest chiński i rosyjski. Manewry te, w miesiąc po wystąpieniu Rosji z Paktu o Konwencjonalnych Siłach w Europie, nazwane „Misja pokojowa 2007” mają udowodnoć, że nie ma próżni sił wojskowych w Azji centralnej i odbędą się w regionie Czeljabińska w Rosji i regionie Urumqi w Chinach, zaraz po spotkaniu u szczytu SCO, dnia 16 sierpnia 2007, z udziałem Chin, Rosji, Kazachstanu, Kyrgyzystanu, Uzbekistanu i Tadżikistanu w Biszkek, stolicy Kyrgyzów i w Urumqi w Chinach. Około 6,500 żołnierzy, w tym 2000 Rosjan i 1600 chińskich wojsk desantowych weźmie udział w manewrach ataków desantowych przy pomocy 80 samolotów, w oficjalnym celu wykazania postępów w modernizacji i współpracy chińsko-rosyjskiej przeciwko secesjonistom (takim jak Taiwan) i terrorystom, a w rzeczywistości w celu szachowania wrogich im poczynań Waszyngtonu. Rosyjski dowódca generał Wladimir Moltenskoj zaznaczył, że manewry te nie są skieowane przeciwko żadnym państwom, ale wykazują solidarność i kooperację uczestników z SCO i CSTO sojuszu wojskowego byłych republik sowieckich. Gleb Pawłowski powiedział w Moskwie po wystąpieniu Rosji z Paktu o Konwencjonalnych Siłach w Europie, że obecnie zaczyna się nowa faza w budowie stuktur bezpieczeństwa przez Rosję, przeciwko zbrojeniu terenów przygranicznych, gdzie budowane są wyrzutnie pocisków balistycznych „Tarczy” w Polsce, a wyścig zbrojeń ma miejsce na Kaukazie i w regionie Morza Kaspijskiego i Czarnego, na co Rosja proponuje nowe traktaty między NATO i CSTO – sojuszem wojskowym byłych republik sowieckich, żeby jasno wydzielić zasięgi odpowiedzialności na wypadek kryzysu lub np. kontroli eksportu narkotyków z Afganistanu, terroryzmu międzynarodowego, etc. Według rosyjskiego generała Bordjuży, USA chce wbić klin między byłe republiki sowieckie i Rosję oraz rozciągnąć kontrolę nad Azją Centralną, Afganistanem i Pakistanem oraz Indiami. Natomist analitycy chińscy twierdzą, że Rosja musi reagować na instalację pocisków „Tarczy” w Polsce, w celu utrzymania strategicznej równowagi USA vs Rosja i Chiny, wobec coraz większego posługiwania się przez USA siłami NATO, jak np. w Afganistanie. Waszyngtonowi udało się zatrzymać postęp Indii w przyłączaniu się do SCO, natomiast Iran bardzo pragnie stać się pełnym członkiem tej organizacji. Prezydent Mahmud Ahmadinedżad weźmie udział w spotkaniu u szczytu SCO, mimo zwłoki w uruchamianiu elektrowni nuklearnej w Bushehr przez Rosjan i umowy USA-Rosja o przetwarzaniu przez Rosję amerykańskiego zużytego paliwa nuklearnego, zawartej w czasie ostatniej wizytu Putina w USA. Natomiast Rosja i Iran mają wspólne dążenia w sprawach regionu Morza Kaspijskiego i w tej sprawie mają w tym roku spotkanie w Teheranie. Rosja, Chiny i Iran nie chcą obecności USA w Azji Centralnej. Rosja stara się skierować eksport gazu ziemnego z Iranu do Azji, zamiast do Europy, jak wolałoby wielu polityków w Teheranie, gdzie rząd, pod presją osi USA-Izrael, skłania się do ustąpienia Rosji i zaspokajania rynku enrgetycznego w Azji za pomocą „rurociągu przjaźni” Iran-Pakistan-Indie-Chiny, planowanego przez Gazprom. Rosja i Chiny obawiają się, że Afganistan stanie się drugim Irakiem i są skłnne popierać reżym Hamida Karzaja w Kabulu i ofiarowują pomoc w zwalczaniu handlu narkotykami z Afganistanu i jednocześnie starają się usunąć obecność NATO z Afganistanu, jako zagrożenie „okrążeniem” Rosji i Chin. Tymczasem coraz więcej Afganów widzi NATO, jako wojska okupacyjne. Afganistan, tak jak i Pakistan skłania się do współpracy z SCO i Chinami. Tadżikistan odmawia bazy USA i daje bazę wojskową Rosji, w której wkrótce będą lądować odrzutowce rosyjskie Su-25 i helikoptery Mi-24 i Mi-8. (Teraz na przykład, wybuch nosacizny w W. Brytanii, który jest ciosem dla miejscowego rolnictwa i eksportu mięsa, może być plagą zupełnie przypadkową, albo też doskonałą „bronią asymetryczną”, czyli anonimową, która mogła by być użyta, być może przez Moskwę, np. jako odwet za rozniecanie skandalu śmierci Litwinienki za pomocą otrucia go przy użyciu polonium. Wladimir Putin na niedawnym spotkaniu w Monachium w sprawach bezpieczeństwa międzynarodowego, odgrażał się użyciem „broni asymetrycznych” w odwecie za budowę Tarczy w Polsce i naruszanie równowagi strategicznej na korzyść USA kosztem Rosji.) Najgorszym obrotem sprawy dla USA byłoby przjęcie Iranu do SCO jako reakcja na koncentracją sił morskich USA w Zatoce Perskiej. Za pomocą zbliżającego się spotkania u szczytu i wielkich manewrów, Chiny i Rosja wykazują, że są gotowe do akcji w obronie wspólnych interesów przeciwko zagrożeniom stwarzanym przez Amerykanów manipulowanych przez Izrael.
Iwo Cyprian Pogonowski
Fundacja Republikańska o 2012 roku: Mniej wolności, więcej podatków! Od Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej – ośrodka badawczego typu think-tank działającego w ramach Fundacji Republikańskiej (więcej tutaj) – otrzymaliśmy ciekawe podsumowanie legislacyjnej działalności rządu, której skutki odczujemy w 2012 roku. Wszystko mówiący tytuł przeglądu zmian w prawie, które weszły w życie to “Mniej wolności, więcej podatków na 2012 rok!”. Jego autorem jest Krzysztof Bosak (Wicedyrektor Centrum Analiz) Rząd i Sejm intensywnie pracowały przez cały 2011 rok i dzięki temu z dniem 1 stycznia weszły w życie przepisy aż 57 różnych ustaw. Wśród nich:
- 8 ustaw to zupełnie nowe akty prawne,
- 10 to świeże nowelizacje,
- kolejnych 39 to ustawy, których część przepisów już obowiązuje, a część weszła w życie z nowym rokiem.
Ponadto od 1 stycznia obowiązuje kilkadziesiąt nowych rozporządzeń. Wśród tych aktów prawnych jest wiele takich, które ograniczają nasze wolności, nakładają nowe obciążenia i wprowadzają elementy centralnego planowania. Warto przyjrzeć się, chociaż wybranym regulacjom – inwencja rządu i posłów może, bowiem przyprawić o prawdziwy zawrót głowy!
Ograniczenia dla narciarzy Dnia 1 stycznia 2012 weszła w życie ustawa o bezpieczeństwie i ratownictwie w górach i na zorganizowanych terenach narciarskich, w której Sejm wprowadza następujące restrykcje dla narciarzy:
- narzuca narciarzom poniżej 16 roku życia obowiązek jeżdżenia w kasku
- daje możliwość karania rodziców (opiekunów) narciarzy bez kasku karą grzywny
- upoważnia Ministra Spraw Wewnętrznych by wydał rozporządzenie, które ograniczy maksymalną ilość narciarzy, jaką wolno wpuszczać na stok
Ograniczono dostęp do informacji publicznej Dnia 29 grudnia 2011 weszła w życie kontrowersyjna nowelizacja ustawy o dostępie do informacji publicznej. W założeniu miała być ona realizacją dyrektywy UE ułatwiającej powtórne wykorzystanie informacji publicznej. Rząd jednak swoim projektem pogłębił chaos prawny i rozmnożył przeszkody. Stworzono nowe przepisy umożliwiające odmowę udostępnienia informacji „ze względu na ochronę ważnego interesu gospodarczego państwa”. Decyzję, co jest „ważnym interesem” będą arbitralnie podejmować urzędnicy. Rozwiązanie powyższe jest kuriozalne, dlatego, że instrumenty niezbędne do chronienia strategicznych informacji przez państwo są już stworzone przez przepisy znacznie ważniejszej ustawie o ochronie informacji niejawnych. Poza udostępnianiem informacji ustawa miała ułatwiać jej powtórne wykorzystanie. Chodzi o możliwość przetwarzania i publikowania danych przez serwisy internetowe monitorujące np. działania administracji. W rzeczywistości ustawa daje urzędnikom całą masę pretekstów, aby utrudnić ten proces. Powtórne wykorzystanie informacji zostało uregulowane tak, że może być ograniczane poprzez:
- stawianie warunków wykorzystania informacji (dotyczących formy publikacji)
- wymaganie składania odrębnych wniosków o wykorzystanie informacji za każdym razem w przypadku informacji publikowanych cyklicznie
- żądanie opłat za przekazanie informacji, jeśli przygotowanie informacji będzie „wymagało poniesienia dodatkowych kosztów”
- przekazanie informacji na warunkach, które „przewidują wyłączność korzystania”
- odmawianie ponownego wykorzystania informacji z powodu przysługujących komuś praw autorskich
- odmawianie ponownego wykorzystania informacji, jeśli „spowoduje to podjęcie nieproporcjonalnych działań przekraczających proste czynności”! (art. 23g pkt 9. odsyłający do 23f pkt 2.)
Ustawa przeniosła również rozstrzyganie sporów dotyczących powyższych regulacji sprzed sądów powszechnych przed sądy administracyjne, co trudno uznać za poprawę sytuacji obywateli.
Wprowadzono „podatek śmieciowy” i wywozowych monopolistów Od 1 stycznia obowiązuje nowelizacja ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, którą Sejm rewolucjonizuje dotychczas funkcjonujący rynek wywozu śmieci. Nowa ustawa zastępuje rynek samorządową centralizacją:
- właściciele nieruchomości tracą prawo organizacji wywozu swoich śmieci na rzecz gmin
- w miejsce konkurencji wielu firm wywożących odpady pojawi się monopolista wyłoniony w przetargu przez gminę
- wywożenie śmieci staje się branżą regulowaną, w której będą mogły działać wyłącznie firmy spełniające wymogi z rozporządzenia, które wyda Minister Środowiska samorządom zostają narzucone różne nowe obowiązki związane z organizacją przetargów, ustalaniem i pobieraniem opłat, planowaniem, sprawozdawczością i kontrolą, gospodarowaniem odpadami i recyklingiem Ustawa powoduje następujące obciążenia dla obywateli:
- mieszkańcy zostaną obciążeni „podatkiem śmieciowym” odprowadzanym na rzecz gminy
- mieszkańcy mają obowiązek w ciągu 2 tygodni od zamieszkania złożyć do gminy deklarację o wysokości podatku, któremu będą poddani
- wraz z deklaracją mają obowiązek, (jeśli gmina tak postanowi) złożyć dokumenty potwierdzające prawidłowość wyliczenia podatku, dotyczące ilości mieszkańców lub powierzchni mieszkania lub ilość zużywanej wody (od tego może zależeć wysokość podatku)
- obywatel będzie obciążany wyższym podatkiem przez samorząd, jeśli władza nabierze „uzasadnionych wątpliwości” do przedłożonych deklaracji i dokumentów ustawa nakazuje mieszkańców niesegregujących śmieci obciążać wyższym podatkiem
- „podatek śmieciowy” ma pokryć nie tylko koszty „gospodarowania odpadami komunalnymi” (art. 6h), ale także koszty „obsługi administracyjnej tego systemu” (art. 6r)
Wprowadzono centralne planowanie cen leków Od 1 stycznia 2012 roku obowiązuje nowa ustawa o refundacji leków. Mimo, że rząd nad nią pracował od 2010 roku to Ministerstwo Zdrowia listę kilku tysięcy leków refundowanych tworzyło w ostatnie dni grudnia, a podało do wiadomości publicznej w nocy 30 grudnia 2011 r., na ok. 24 godziny przed rozpoczęciem jej obowiązywania. Mimo deklaracji o transparentności, ministerstwo nie przedstawiło żadnych uzasadnień zmian na liście leków refundowanych. Nowa ustawa wprowadza następujące rozwiązania:
- centralne planowanie sztywnych cen leków refundowanych (dotychczas były ustalane ceny maksymalne)
- zakaz stosowania jakichkolwiek rabatów i promocji
- ograniczenie sumarycznej marży sprzedawców i pośredników do sztywnej wysokości 7%
- zakaz reklamy aptek, co prawdopodobnie jest sprzeczne z Konstytucją (wcześniej obowiązywał wyłącznie zakaz reklamy leków refundowanych)
Rośnie podatek VAT na produkty dla dzieci Od 1 stycznia 2012 roku wchodzą następujące zmiany w stawkach podatku VAT:
- VAT na ubranka i buty dla dzieci rośnie niemal trzykrotnie – z 8% do 23%.
- wchodzi VAT na dotychczas zwolnione z podatku usługi konserwatorskie – 23%
- planowany jest wzrost VAT na wszystkie produkty i usługi z, 23% na 24%, jeśli rządowi zabraknie pieniędzy
Rosną składki dla młodych przedsiębiorców Obecnie w Polsce dla osób pierwszy raz zakładających działalność gospodarczą (tzw. „samozatrudnienie”) przez pierwsze dwa lata obowiązują obniżone składki ubezpieczeń społecznych. Dotychczas suma tych składek, które nowy przedsiębiorca odprowadzał, co miesiąc, wynosiła ok. 356 zł miesięcznie. W roku 2012:
- w związku z podniesieniem przez rząd płacy minimalnej składki na ZUS wzrosną o ok. 9 zł miesięcznie
- w związku z podniesieniem przez rząd składki rentowej z 6% do 8% od lutego składki wzrosną o kolejne 9 zł miesięcznie
Wynika z tego, że suma składek odprowadzanych w roku 2012 przez młodych przedsiębiorców nie będzie mniejsza niż 374 zł miesięcznie, a więc:
- kwota odprowadzanych składek rośnie o 5%
- przez dwa lata nowy przedsiębiorca odda do budżetu o 440 zł więcej
Rośnie akcyza na papierosy i tytoń Od 1 stycznia 2012 rząd podniósł akcyzę na wyroby tytoniowe. Podatek akcyzowy składa się z części procentowej (31,41% maksymalnej ceny detalicznej) i części kwotowej, która właśnie uległa podwyższeniu:
- akcyza na 1000 papierosów rośnie ze 158,36 zł do 170,97 zł, a więc o ok. 8%
- akcyza na kilogram tytoniu do palenia rośnie z 102,32 zł do 115,86 zł, a więc o ok. 13%
- akcyza na 1000 cygar i cygaretek rośnie z 244,4 zł do 254,2 zł, a więc o ok. 4%
Z powyższego wynika, że od roku 2012 kupując cztery paczki papierosów oddamy kolejną dodatkową złotówkę do budżetu. Należy jednocześnie pamiętać, że już w roku 2011 kupując paczkę papierosów za 10 zł oddawaliśmy państwu nieco ponad 8 zł w podatkach pośrednich (VAT i akcyza) wliczonych w cenę papierosów.
Rośnie akcyza na paliwa Z dniem 1 stycznia 2012 r. weszła w życie ustawa okołobudżetowa, w której rząd podnosi stawki akcyzy na paliwa. Następuje również inflacyjny wzrost opłaty paliwowej na benzynę i olej napędowy. Całkowite obciążenie podatkowe (uwzględniające akcyzę, VAT i opłatę paliwową) z początkiem 2011 r.:
- rośnie o ok. 20 gr na 1 litrze oleju napędowego
- rośnie o ok. pół grosza na 1 litrze benzyny
Wchodzi akcyza na węgiel i koks Od 1 stycznia 2012 r. akcyzie podlega także wcześniej zwolniony z niej węgiel i koks. Opodatkowanie węgla i koksu jest podobne do schematu opodatkowania olejów opałowych. W związku z tym:
- tona węgla może zdrożeć o ok. 30-40 zł, w zależności od jego kaloryczności
- stawka akcyzy na węgiel i koks zależy od jego kaloryczności i wynosi 1,28 zł/gigadżul
Na sprzedawców koksu i węgla zostają nałożone nowe obowiązki:
- zarejestrowanie się w urzędzie celnym
- rozliczanie się z urzędem celnym (obok dotychczasowych rozliczeń z urzędem skarbowym)
- zorientowanie się w szerokim i skomplikowanym systemie zwolnień z akcyzy
- zbieranie od klientów oświadczeń o celu zakupu węgla, jeśli korzystają ze zwolnień
- płacenie akcyzy za klientów, którzy błędnie wypełnili oświadczenia
Z dniem 1 stycznia również w życie weszła ustawa o wspieraniu rodziny, która w sytuacji braku środków dla rodzinnych domów dziecka i pozarządowych organizacji adopcyjnych, obok dotychczasowych pracowników socjalnych stworzy tysiące nowych urzędniczych etatów tzw. „asystentów rodziny” i „koordynatorów rodzinnej pieczy zastępczej”. Dumni z powyższego dorobku legislacyjnego możemy sobie życzyć: Pomyślności w 2012 roku!
Fundacja Republikanska
Krótki kurs kemalizmu Wygląda na to, że kemaliści są w odwrocie w Turcji. Wcale nie jest wykluczone, że islamiści stopniowo ich całkowicie usuną. Warto, więc wspomnieć, co to ideologia kemalistyczna. Kemalizm to zmilitaryzowana narodowosocjalistyczna ideologia stworzona na początku XX w. przez „ojca Turków” – Mustafę Kemala Paszę Atatürka (1888–1938). Był oficerem, popularyzatorem idei, że Turcja, aby przetrwać rozpad Imperium Osmańskiego, musi stać się państwem narodowym. Oparł się głównie na idei etniczności tureckiej nie na religii muzułmańskiej, którą zwalczał. Jako jeden z wiodących wojskowych w trakcie i po I wojnie światowej (walczył zwycięsko m.in. pod Gallipoli) pomógł Turcji wyjść obronną ręką z tego konfliktu, a szczególnie poprzez rozbicie popieranych przez aliantów sił greckich w 1921 r. Oskarża się go o odpowiedzialność za masakry greckiej ludności cywilnej, jak również o maczanie palców we wcześniejszym ludobójstwie Ormian. Carter V. Findley podkreśla, że Turcy pamiętają Atatürka jako twórcę laickiej republiki. Kemal zniszczył imperium, przegnał sułtana, zakazał istnienia kalifatu. Usunął religię prawie zupełnie z przestrzeni publicznej nowego państwa narodowego. Zniósł szariat i naukę państwową języka arabskiego, narzucił krajowi nowy alfabet oparty na łacińskim – w wersji niemieckiej. Promował europeizację i modernizację w najdalej posuniętych szczegółach. Na przykład zakazał używania fezu, jako reakcyjnego nakrycia głowy. Wprowadził etatystyczny system gospodarczy, graniczący z autarkią, oparty na modelu socjalistycznym. Dał Turcji nowoczesną konstytucję. System swój oparł na sześciu pryncypiach: republikanizmie, nacjonalizmie, populizmie, etatyzmie, sekularyzmie oraz reformizmie. Zostały one zinstytucjonalizowane, jako kemalizm. Naczelnym dobrem miało być laickie państwo narodu tureckiego. Podstawą nowego systemu miała być armia. W teorii wojskowi czynnej służby mieli prawny zakaz mieszania się do polityki. Jednak kemalistyczna konstytucja stanowiła, że wojsko było najważniejszą instytucją państwa. A Turcją rządziła Republikańska Partia Ludowa (RPL), kemalistyczna, naszpikowana emerytowanymi wojskowymi. Do całkiem niedawna, przez 80 lat, każdy Turek odbierał edukację obywatelską z podstaw kemalizmu. Do dziś każdy podchorąży jest indoktrynowany w sześciu jego pryncypiach. To one stanowią o sile państwa tureckiego, jak podaje Mehmet Ali Birand. A wojsko ma strzec laickiej tradycji oraz jej symbolu: kultu Kemala, którego liczne pomniki znaleźć można w całej Turcji. Kult wodza wyrastał jeszcze za jego życia, ale zinstytucjonalizowano go głównie po jego śmierci.
Apolityczność armii miała swoisty charakter. Po II wojnie światowej, którą Turcja mądrze przeczekała, jako kraj neutralny, wojskowi zgodzili się pod wpływem USA na demokratyczne reformy. W latach pięćdziesiątych po wygranych wyborach doszła do władzy Partia Demokratyczna (PD), która zwalczała RPL i zaczęła wysyłać czynnych wojskowych na emeryturę. Odpowiedzią armii był zamach stanu w 1960 r. i dyktatura wojskowa. Ukarano przykładnie liderów PD, a następnie oddano znów władzę cywilom, kemalistom naturalnie. Sytuacja powtórzyła się w 1971 r. i 1980. Wymówką była fala przemocy, która zalewała wtedy Turcję. Wojsko dało cywilom ultimatum, nakazało przywrócić spokój. Gdy rząd nie potrafił tego dokonać, armia interweniowała. Za pierwszym razem po prostu postraszono premiera memoriałem. Poskutkowało. Za drugim razem wojsko zaatakowało – wprowadzono stan wojenny, rozwiązano parlament, aresztowano przeciwników politycznych i rozpędzono demonstrantów. Władzę zwrócono cywilom w 1983 r., z poważnymi ograniczeniami obywatelskimi dla skompromitowanych – według armii – polityków. Jeszcze w 1997 r. wojsko potrafiło przeprowadzić zamach, wymuszając na kryptoislamistycznym premierze aprobatę dla dekretów stanu wojennego i natychmiastową rezygnację tego polityka. Faktyczna władza pozostawała w rękach sił zbrojnych, a szczególnie Rady Bezpieczeństwa Narodowego (RBN) utworzonej jeszcze podczas puczu w 1980 r. Żołnierze kontrolowali republikę aż w 2002 r., kiedy to Turcy wybrali islamistów, premier Recep Tayyip Erdo?an stopniowo i ostrożnie zaczął ograniczać rolę armii i kemalizm. Religia wróciła do przestrzeni publicznej, a armię poddano szeregom cywilnych restrykcji.
Kemaliści – wojskowi i cywilni – odpowiedzieli spiskiem dążącym do obalenia rządu. Powstała w tym celu tajna organizacja „Ergenoken”. Miało to być państwo w państwie, gwarantujące kemalizm. Obecnie trudno powiedzieć, jak potężna ona jest, czy była, bowiem większość informacji pochodzi od rządowej tajnej policji, która ją rozbiła. Setki oficerów aresztowano, wielu podało się do dymisji, w tym, w lecie 2011 r., wszyscy szefowie głównych rodzajów broni. Islamiści już mają pomysł na nowe wojsko, muzułmańską superpotęgę, jak to określił Ahmet Davutoglu, czołowy spec od spraw zagranicznych obecnego premiera. Więc albo niedługo będzie zamach stanu, albo to koniec kemalizmu.
Marek Jan Chodakiewicz
270 gramów człowieka Bodaj jedna tylko polska telewizja pokazała pewien czas temu zdjęcia dziewczynki urodzonej w Los Angeles w 24 tygodniu ciąży. Nawet w internecie niełatwo znaleźć informacje o niej. Dziecko nazywa się Melinda Ibarra, przyszła na świat 30 sierpnia 2011 r., ważąc zaledwie 270 g – mniej więcej tyle, ile puszka napoju gazowanego – i, wbrew temu, co ktoś pomyśli, nie był to wcale rekord świata. Według „Los Angeles Times” Melinda była drugim najmniejszym wcześniakiem urodzonym w USA, a trzecim na świecie. Obecnie waży już prawie 2 kg, wygląda jak normalny noworodek i ma wszelkie dane, żeby żyć normalnie. Gdyby stało się to na obszarze Unii Europejskiej, kto wie, czy mama Melindy nie wyprocesowałaby od szpitala i lekarzy odszkodowania nie mniejszego niż pani Alicja Tysiąc, za to, że jej córeczkę ogromnym kosztem i wysiłkiem utrzymali przy życiu, zamiast po prostu wyrzucić do śmieci jako pooperacyjny odpad po zabiegu ratującym jej zagrożone nieprawidłowym przebiegiem ciąży życie. Na szczęście, w Ameryce, nawet w tak postępowym stanie jak Kalifornia, większość ludzi patrzy na te sprawy inaczej, niż każe obłędna ideologia „postępu”. Tacy ludzie po prostu cieszą się, że amerykańska medycyna jest w stanie uratować życie nawet tak małemu dziecku. Wcale nie uważają, że 270-gramowy wcześniak to jeszcze nie dziecko, nie człowiek, tylko jakaś narośl na organizmie matki, którą dla swojej wygody i dobrego samopoczucia może ona kazać wyciąć jak szpecącą jej urodę brodawkę. Nie, przeciwnie, lekarz kierujący zespołem, który zajmował się malutką pacjentką, powiedział z dumą w wywiadzie dla lokalnej telewizji, że technologia medyczna na pewno jest w stanie rozwinąć się jeszcze bardziej. Że 24 tygodnie to nie jest granica nieprzekraczalna, przeciwnie, gdyby na stosowne badania przeznaczano więcej pieniędzy, być może już dziś możliwe byłoby podtrzymanie przy życiu płodu, który znalazł się poza organizmem matki nawet w 12 tygodniu ciąży… Oczywiście, ta liczba 12 tygodni podziałała na środowiska postępowe jak czerwona płachta na byka. Wiadomo, dlaczego. W ustawodawstwie tych krajów, które dopuszczają aborcję, zazwyczaj ta właśnie arbitralnie wymyślona granica wpisana została do ustaw. Dziecko, które ma jedenaście tygodni i sześć dni, w świetle ich prawa wciąż nie jest dzieckiem, tylko naroślą. Dlaczego? Bo tak sobie wymyślono. A skoro tak wymyślono, to oczywiście podniosły się głosy, że medycyna zaszła „za daleko”, że, po co właściwie wydawać tyle pieniędzy na ratowanie istoty, która wcale nie wiadomo, czy będzie zdolna do normalnego życia. Widać jednak, argument ten sami jego głosiciele uznali za mało przekonujący, skoro sprawa Melindy Ibarry otoczona została, także w Polsce, głuchym milczeniem. Gdyby, choć część tych pieniędzy, które przeznaczane są na propagowanie mordowania dzieci, można było przeznaczyć na rozwój medycyny prenatalnej… Ale cóż, ratowanie życia to przecież żaden biznes. A zabijanie – wręcz przeciwnie. Rafał A. Ziemkiewicz
Nowy szef policji przeciwko mundurowym? Nowy Komendant Główny Policji Marek Działoszyński, jako jedyny z opiniujących w 2009 roku popierał przedstawiony przez MSWiA projekt emerytur służb mundurowych, który policjanci uznali za niekorzystny - dowiedział się portal Niezalezna.pl.
Po nominacji dotychczasowego komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi na szefa KGP na Internetowym Forum Policji pojawiło się wiele komentarzy na temat zmian w policji. Jeden z użytkowników przypomina, że to właśnie Działoszyński, jako jedyny popierał niekorzystne plany MSWiA dotyczące emerytur mundurowych. Portal Niezależna.pl dotarł do archiwalnego numeru magazynu „Policja 997” z marca 2009 r., w którym opublikowany został obszerny tekst dotyczący prac nad projektem nowych rozwiązań emerytalnych dla służb mundurowych. MSWiA przedstawiło wówczas założenia projektu, zgodnie, z którymi staż pracy uprawniający do nabycia praw emerytalnych miałby zostać podwyższony z 15 do 25 lat, a jednocześnie zarówno kobiety, jak i mężczyźni, musieliby skończyć 55 lat, aby przejść na emeryturę. Po zapoznaniu się z założeniami do projektu nowego systemu emerytalnego, komendanci wojewódzcy i stołeczni oraz komendanci szkół policyjnych i dyrektorzy biur KGP mieli wydać w tej sprawie opienie. Okazuje się, że pozytywne świadectwo założeniom MSWiA wystawił jedynie szef łódzkiej policji inspektor Marek Działoszyński. Na łamach magazynu „Policja 997” czytamy:
Pozytywne świadectwo założeniom wystawił jedynie szef łódzkiej Policji insp. Marek Działoszyński, pisząc m.in.: „(...) Przedstawionym do konsultacji założeniom nie sposób przypisać braku spójności i powiązania z niektórymi elementami systematyki zaopatrzenia innych grup zawodowych. W dzisiejszych realiach społeczno‑gospodarczych oraz finansowo‑budżetowych zmiana systemu zaopatrzenia służb mundurowych wydaje się być nieunikniona, stanowiąc o konieczności jej wprowadzenia. Wobec powyższego przedstawiony do zaopiniowania projekt założeń opiniuję pozytywnie”. Jego poglądów nie podzielili pozostali opiniujący. Do założeń zgłoszono wówczas wiele zastrzeżeń, a poparcie założeń projektu przez Działoszyńskiego było i jest krytykowane przez wielu funkcjonariuszy. Dziś podczas konferencji prasowej minister Jacek Cichocki poinformował, że nowy projekt ustawy o emeryturach mundurowych ma trafić do konsultacji społecznych do 10 stycznia. Według projektu, aby przejść na emeryturę, konieczny będzie staż 25 lat i wiek 55 lat. To założenia zbieżne z tym, co wbrew swoim kolegom popierał Działoszyński. Czy w nagrodę za to otrzymał najwyższe stanowisko w policji? Piotr Łuczuk
Tomasz Terlikowski o sypiącym się państwie Afera receptowa – to doskonały przykład tego, jak funkcjonuje Polska pod rządami Donalda Tuska. Nikt tu za nic nie odpowiada, winni zawsze są na zewnątrz, a władzę interesuje wyłącznie to, by uciszyć medialną wrzawę. Sztandarowa, by nie powiedzieć jedyna, reforma rządu Donalda Tuska właśnie się wywraca. I na nic się zdają propagandowe zapewnienia, że to wszystko wina złych lekarzy, nieodpowiedzialnych farmaceutów, chciwych koncernów farmaceutycznych i oczywiście nieodpowiedzialnych mediów, które zamiast zająć się pozytywami nowej ustawy, koncentrują się na „nieistotnych zawirowaniach”. A powód jest oczywisty – po raz pierwszy – całkowicie w realu – większość społeczeństwa mogła się przekonać, jak ma się polityczny matrix stworzony przez rząd do rzeczywistości. Zderzenie zaś z rzeczywistością ludzi, którzy wciąż wierzyli, że jej nie ma, że istnieje tylko propaganda, zawsze jest bolesne.
Słowa nie tworzą rzeczywistości Tak jest też tym razem. Minister Bartosz Arłukowicz sięgnął po sprawdzone metody tego rządu, który, gdy coś się wali, wydaje stosowane oświadczenia, grozi konsekwencjami i zapewnia, że po jego decyzjach i zapowiedziach natychmiast zrobi się lepiej. Niestety farmaceuci nie są dziennikarzami i dlatego wypowiedzi ministra i szefa NFZ, którzy zapewniają pacjentów, że recepty z pieczątką „Refundacja do decyzji NFZ” będą refundowane, nie robią na nich wrażenia. Wiedzą, że prawo w Polsce stanowi parlament, a nie minister zdrowia, i pamiętają, że NFZ może ich dopaść nawet po pięciu latach od wydania danego specyfiku... Wiedzą też, że komunikat NFZ nie ma mocy prawnej i że recepty z pieczątką po prostu nie są ważne. Dlatego oświadczenia i deklaracje nie mają żadnego znaczenia – nie da się budować czegoś z niczego. I byłoby nawet zabawne przyglądanie się, jak premier i minister walczą z kryzysem, który wywołała sztandarowa reforma Ewy Kopacz, gdyby nie jeden drobiazg. Otóż na zabawach panów cierpią pacjenci. Bieganie od apteki do apteki, szukanie lekarza, który wyda receptę bez pieczątki, albo aptekarza, który naiwnie wierzy w zapewnienia ministra, może nie zmęczą zdrowego, ale chorego mogą załatwić na dobre. Problemem jest także to, że sytuacja ta doskonale pokazuje, w jakim stanie jest Polska, kraj, w którym nikt za nic nie odpowiada. Premier tak bardzo uwierzył w propagandę własnych klakierów, że jest przekonany, iż rzeczywiście jego słowa mają moc stwarzania rzeczywistości i leczenia kryzysów.
Gdzie jest Kopacz? Nie sposób znaleźć innego winnego całego tego zamieszania niż premier Donald Tusk. Winą Arłukowicza jest żądza stanowiska, którego ceną jest zgoda na wprowadzenie w życie systemu, którego był przeciwnikiem. Nie on jednak napisał ustawę, nie on ją przegłosował i nie on wreszcie zawalił jej przygotowanie z powodu terminów wyborczych. Tu winna jest Ewa Kopacz, która najpierw długo nie mogła przygotować ustaw zdrowotnych (jednym z powodów była awaria drukarek w ministerstwie), a gdy już je przygotowała i rządowa maszynka karnie je przegłosowała, to zapomniała wprowadzić je w życie. Premier w nagrodę za oddaną służbę zapewnił jej godność marszałka Sejmu, dzięki której była minister zdrowia może udawać, że zapaść w opiece zdrowotnej to nie jej sprawa. Ten model działania, w którym rząd nie jest odpowiedzialny za swoje czyny z poprzedniej kadencji, nie jest zresztą niczym nietypowym. Premier (tak jak minister Kopacz) nie ponosi odpowiedzialności nie tylko za bałagan z receptami, ale również za wywalenie w błoto kilkudziesięciu milionów złotych na szybkie koleje i za kłamstwa ministra Cezarego Grabarczyka na ten temat. Kilka miesięcy po jego obietnicach minister Sławomir Nowak wycofał się z nich, nawet specjalnie nie przepraszając. I nikt nawet się nie zająknął, że choć minister się zmienił, to premier wciąż jest ten sam i wypadałoby zapytać go, dlaczego jego rząd okłamywał Polaków...
Matrix upada Kompletna nieodpowiedzialność premiera, którą dało się przykryć ładnymi uśmiechami Nowaka, jest już nie do ukrycia w wypadku afery receptowej. Tu widać jak na dłoni, że rząd – gorzej niż za komuny – nie ma nawet pomysłu na walkę z kryzysami, które sam wywołał. Ministrowie wydają rozporządzenia, których nikt nie słucha, bo nikt w nie nie wierzy. Media opowiadają (też już nie wszystkie, bo niewielu jest samobójców, którzy chcą zachwalać „nowe szaty króla”, gdy jest on nagi), że reforma jest świetna, ale ludzie jacyś niefajni, a rzeczywistość dzieje się gdzieś obok, bez najmniejszego związku z tym, co mówi i robi premier. Jak długo będzie to trwało, zależy w coraz mniejszym stopniu od nas samych. Afera receptowa jest, bowiem tylko przygrywką do tego, co nas czeka, gdy do Polski przyjdzie prawdziwy kryzys, którego nie da się przykryć infografikami z zieloną wyspą. On zmiecie ten rząd, ale przy okazji bardzo realnie zniszczy życie wielu Polaków. Tomasz P. Terlikowski
Ministerstwo pomaga Krauzemu Wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk skłamał, mówiąc publicznie, że insuliny analogowe mogą powodować choroby nowotworowe. Wsparł w ten sposób m.in. firmę Bioton, która produkuje konkurencyjną insulinę ludzką. Polskie Stowarzyszenie Diabetyków chce pozwać wiceministra do sądu za rozpowszechnianie fałszywych informacji.
– Długo działające analogi insuliny mogą być rakotwórcze i przyspieszać rozwój nowotworu trzustki – powiedział podczas konferencji prasowej wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk. Tłumaczył, że insulina analogowa nie znalazła się na liście leków refundowanych, bo nie jest całkowicie bezpieczna. Wiceminister Włodarczyk powołał się na doniesienia Europejskiej Agencji Leków (European Medicines Agency), która jego zdaniem ma niedługo opublikować nowe badania na ten temat. Jednak EMA zaprzeczyła, aby prowadziła jakiekolwiek badania dotyczące wpływu insuliny analogowej na przyspieszenie rozwoju komórek nowotworowych. Potwierdza to diabetolog prof. Leszek Czupryniak:
– Nikt nie kwestionuje pozytywnego działania tych leków. Są one powszechnie stosowane, a Polska jest jedynym krajem europejskim, który nie refunduje ich kosztów. Jednak słowa wiceministra Włodarczyka wywołały panikę wśród chorych. Analogi insuliny są stosowane głównie przy leczeniu cukrzycy typu 1, na którą bardzo często chorują dzieci. Diabetycy informują o lawinowym wzroście zapytań o bezpieczeństwo terapii insuliną analogową. Słowa wiceministra wywołały burzę i wiele dyskusji na forach internetowych dla osób chorujących na cukrzycę. „Jeśli ministerstwo uważa, że leki są niebezpieczne i rakotwórcze, to powinno je wycofać z aptek” – argumentują chorzy. „Jako lekarze nie wiemy, czy mamy przestać stosować tę insulinę. Co mamy powiedzieć pacjentom, których w ten sposób leczymy?”
– oburzają się lekarze, którzy ostro krytykują słowa A. Włodarczyka. Chorych uspokajają specjaliści z Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego. Podkreślają, że analogi insuliny zostały ocenione, jako bezpieczne i dopuszczone do obrotu przez europejskie, amerykańskie i polskie agencje oceny technologii medycznych i bezpieczeństwa leków. „Agencje opierają swoje opinie i decyzje na całokształcie wiedzy pochodzącej z wielu badań naukowych, a nie pojedynczych doniesień o bardzo zróżnicowanej wartości naukowej, które przynoszą czasem sprzeczne wyniki” – czytamy w oświadczeniu PTD. Jednocześnie towarzystwo analizuje, czy skierować do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa przez wiceministra Włodarczyka. Chodzi o zarzut publicznego rozpowszechniania nieprawdziwych wiadomości, które mogą wywołać niepokój społeczny. Z zamieszania wokół insuliny analogowej zadowolona jest jedynie firma Bioton kontrolowana przez Ryszarda Krauzego, która produkuje konkurencyjną wobec analogowej insulinę ludzką. Ministerstwo Zdrowia już pomogło tej firmie, wycofując analogi insulinowe z listy leków refundowanych. A teraz wiceminister Włodarczyk lobbuje na jej korzyść, okłamując chorych i wmawiając im, że szybciej oraz dłużej działające insuliny analogowe są szkodliwe. Tomasz Skłodowski
Izraelska gazeta donosi, jak Żydzi mordowali Polaków. Dziennik Izraela „Maariv” ogłosił światu imiona sowieckich oficerów NKWD uczestniczących w mordzie katyńskim. Polski Żyd Abraham Vidro (Wydra), który mieszka teraz w Tel Awiwie, 21 lipca 1971 r. poprosił pismo o wywiad, bo chciałby, zanim umrze, wyjawić sekret o Katyniu. On opisał spotkanie z trzema Żydami, oficerami NKWD, w wojskowym obozie wypoczynkowym Rosji. Oni powiedzieli mu, jak uczestniczyli w mordzie Polaków w Katyniu. Byli to: sowiecki mjr Joshua Sorokin, por. Aleksander Susłow, por. Samyun Tichonow. Susłow zażądał od Vidro zapewnienia, że nie wyjawi tego sekretu do 30 lat po jego śmierci, ale Vidro obawiając się, że tak długo nie pożyje, zdecydował się wyjawić go wcześniej. Mjr Sorokin, ufając Vidro, powiedział: „świat nie uwierzy, czego ja byłem świadkiem”. Vidro mówił dziennikowi „Maariv”:
Żydowski mjr w sowieckiej tajnej służbie (NKWD) i dwóch innych oficerów bezpieczeństwa przyznali mi się, jak okrutnie mordowali tysiące polskich oficerów w lesie katyńskim. Susłow mówi do Vidro: „Chcę ci opowiedzieć o moim życiu. Tylko tobie, ponieważ jesteś Żydem, czy możemy mówić o wszystkim? To nie robi żadnej różnicy dla nas… Mordowałem polaczków własnymi rękami! I do nich sam strzelałem.” Bardzo ważną informację podał pan Aleksander Barkaszow w roku 1994, lider partii o nazwie Rosyjska Jedność Narodowa. W wypowiedzi dla „Życia Warszawy” z 4 października 1994 r. stwierdził: „Wiem jaką tragedią jest dla was sprawa katyńska, ale oświadczam: polskich oficerów nie rozstrzelali Rosjanie. Sprawdzaliśmy przynależność przynależność etniczną enkawudzistów – wykonawców wyroku. Wszyscy byli Żydami i wypełniali rozkazy sobie podobnych, stojących wyżej w ówczesnej hierarchii. Rosjanie są z natury przyjaźnie nastawieni do Polski”. Rzeź 15.000 niewinnych ludzi jest makabrycznym zadaniem nawet dla najbardziej zatwardziałego oprawcy. Stalin (prawdziwe nazwisko w jęz. pol.: Józef Dawid Dżugaszwili) zwrócił się do głowy tajnej policji sowieckiej, Żyda Ławrentija Berii. Obaj przedyskutowali masowe morderstwo i zdecydowali, że powinno to być wyłącznie zadaniem Żydów, którzy zajmowali czołowe stanowiska w tajnym aparacie. Ich odwieczna nienawiść do katolickich Polaków była powszechnie znana. KATYŃ – izraelska gazeta donosi, jak Żydzi mordowali Polaków: http://www.polskapartianarodowa.org/stara_www/index2.php?option=com_cont…… KATYŃ – żydowska zbrodnia etniczna: http://raportnowaka.pl/news.php?typ=news&id=434
http://niepoprawni.pl/blog/4818/izraelska-gazeta-donosi-jak-zydzi-mordowali-polakow
Polonuska
Odwołać Arłukowicza. Nigdy. Odwołać pacjentów.
1. Rysunek Andrzeja Krauze z takim tekstem zamieściła wczorajsza Rzeczpospolita. Rzeczywiście oddaje on doskonale sytuację, z jaką mamy do czynienia z refundacją leków po opublikowaniu przez ministra zdrowia obwieszczenia zawierającego listę leków refundowanych. Przypomnę tylko, że publikowanie takich obwieszczeń wynika z nowej ustawy refundacyjnej przegłosowanej przez posłów PO-PSL jeszcze w kwietniu poprzedniego roku. Przez 8 miesięcy poprzedniego roku trwały w resorcie zdrowia przygotowania do jej wejścia w życie. Zarówno poprzednia Pani Minister Zdrowia Ewa Kopacz jak urzędujący na ulicy Miodowej od 18 listopada nowy szef tego resortu Bartosz Arłukowicz, informowali posłów jak i opinię publiczną, że proces wdrażania tej ustawy przebiega bez zakłóceń i wszystkie instytucje, które w nim uczestniczą będą przygotowane w 100%.
2. Jak to wygląda w praktyce, dowiedzieliśmy się w Wigilię, kiedy to ukazała się na stronach ministerstwa zdrowia nowa lista leków refundowanych. Okazało się, że skreślono z niej blisko 850 różnego rodzaju medykamentów, w tym osławione już paski do określania poziomu cukru we krwi chorych na cukrzycę, leki uśmierzające ból u pacjentów chorych na nowotwory, leki chroniące chorych po przeszczepach, czy leki dla pacjentów leczonych psychiatrycznie.
Apteki natychmiast wypełniły się chorymi, którzy jeszcze w starym roku chcieli nabyć leki, które zniknęły z listy leków refundowanych, zapełniły się również przychodnie, bowiem część przewlekle chorych, chciała dostać od lekarzy dodatkowe recepty na wycofywane z refundacji leki. Wszystko to spowodowało także reakcję posłów opozycji, którzy zażądali zwołania nadzwyczajnego posiedzenia komisji zdrowia, na którym minister Arłukowicz przedstawiłby wyjaśnienia dotyczące coraz większego zamieszania związanego z nową listą refundacyjną.
3. Takie posiedzenie zwołane na wniosek posłów Prawa i Sprawiedliwości, odbyło się w dniu 30 grudnia, na którym minister poinformował, że właśnie w tym dniu opublikuje nową listę leków refundowanych, na której przywróconych zostanie kilkadziesiąt leków wcześniej skreślonych w tym te wcześniej przeze mnie wymienione. Ale w dalszym ciągu minister szedł w zaparte, jeżeli chodzi o inne mankamenty związane z wprowadzaniem nowej ustawy refundacyjnej. Chodziło między innymi o zobowiązanie lekarzy do sprawdzania czy w momencie wystawiania recepty na leki refundowane pacjent jest ubezpieczony, (czyli ma opłaconą składkę zdrowotną) oraz zdecydowanie o poziomie tej refundacji. Lekarze już od paru miesięcy wskazywali, że nie mają podstaw do takiej weryfikacji pacjentów, ponieważ nie ma do tej pory karty ubezpieczenia zdrowotnego, którą powinien dysponować każdy pacjent i do momentu jej wydania, wiedzę o ubezpieczonych pacjentach i opłacanych przez nich składek ma ZUS i KRUS, którzy te informacje przekazują NFZ. A więc tylko NFZ może dokonywać weryfikacji pacjentów, co do opłaconej przez nich składki zdrowotnej i dlatego na receptach lekarze zdecydowali stawiać pieczątki o treści „refundacja do decyzji NFZ”.
4. Od 1 stycznia lekarze takie recepty wystawiają, a aptekarze oferują na nie leki ze 100% odpłatnością. Ofiarami tego gigantycznego bałaganu są oczywiście pacjenci, którzy biegają od apteki do apteki, aby znaleźć taką, która zaryzykuje i wyda leki z refundacją, narażając się na ewentualny zwrot kwoty refundacji wraz należnymi odsetkami po kontroli urzędników NFZ. Nic nie wskazuje na to, aby sytuacja się zmieniła, jeżeli minister nie zdecyduje na nowelizację ustawy refundacyjnej w zakresie zdjęcia z lekarzy obowiązku ustalania czy pacjent, któremu wystawiana jest recepta z refundacją, jest ubezpieczony. Bałagan będzie trwał, schorowani ludzie będą coraz bardziej zagrożeni brakiem dostępu do leków i dlatego Prawo i Sprawiedliwość zdecydowało się na przedstawienie wniosku o wotum nieufności dla Ministra Arłukowicza już na posiedzeniu Sejmu w dniach 11-13 stycznia tego roku. Jeżeli większość koalicyjna obroni w głosowaniu ministra, to będziemy sugerowali, aby koalicja PO-PSL w takim razie odwołała pacjentów.
Zbigniew Kuźmiuk
Refundacja leków – początek końca iluzji. "Ale to drobiazg drobiazgiem w porównaniu ze scenami przed aptekami za kilka lat" Ekonomiści i demografowie uprzedzali, że przyjdzie taki moment, kiedy system finansowy państwa zacznie się załamywać. Dlaczego? Bo finanse publiczne nie wytrzymają kosztów starzenia się społeczeństwa. Częścią tych kosztów są szybko rosnące wydatki na leki i opiekę zdrowotną. Te koszty będą lawino rosły w kolejnych latach i dobiją finanse publiczne na przełomie dekad. Obecne zamieszanie z refundacją jest drobiazgiem w porównaniu ze scenami, które będą się rozgrywać przed aptekami za kilka lat. Diagnoza społeczna 2011 pokazuje, że oszczędności Polaków powoli rosną, ale tylko niewielki procent rodzin stać na poniesienie kosztów leczenia prywatnego w przypadku drogich terapii. Dlatego radzę, żeby ograniczyć bieżące wydatki na nowe telewizory, samochody i ubrania i zacząć więcej oszczędzać na koszty leczenia. Po co komu samochód jak będzie leżał ciężko chory w łóżku w domu, bo go nie będzie stać ani na leki ani na pobyt w szpitalu? Przestrzegam, lata 2012-2013 to nie tylko lata recesji w UE, bankructw państw i banków, wojny o ropę. Ale to także lata, w których przeciętny Polak odczuje to wszystko i bardzo go zaboli tym miejscu gdzie Brazylijki wstrzykują sobie silikon żeby wyglądać jak pewna była znajoma pewnego byłego premiera. Podobno jak się posmaruje cebulą to tak nie boli, mawiali koledzy w podstawówce po kolejnej uwadze w dzienniczku. Najsmutniejsze jest jednak to, że demografia powinna rozwalić obecny system finansowy dopiero za kilka lat, bo na razie demografia jeszcze nie jest zła. Ale jeżeli już obecnie finanse publiczne trzeszczą, to za kilka lat będzie bardzo źle. Martwimy się że bracia od szabli i szklanki masakrują unijne standardy rządzenia, ale demografia i brak reform spowodują, że u nas za kilka lat też ci z mandatem będą zmieniali konstytucję (wyrzucą zapis o ograniczeniu długu do 60%), prawdopodobnie dojdzie do ograniczenia niezależności banku centralnego (co już zapowiada trzeci najlepszy minister finansów Europy według Financial Times) i do końca rozwalą prywatny system emerytalny. Polak potrafi. Budujemy przez 10 lat za pół miliarda najdroższą motorówkę świata, zatrudniamy w pięć lat ponad 100,000 nowych urzędników za 6 miliardów złotych rocznie. A potem dziwimy się, że brakuje na leki. Jak w gospodarstwie nie ma gospodarza, to myszy harcują. Myszy właśnie zeżarły cały zapas zboża i co zrobimy jak przyjdzie mroźna zima. Chociaż wszystkie masowe telewizje mówią, że zimy nie będzie, potwierdzają to autorytety i badania opinii publicznej. No to nie ma zmartwienia. A może to jednak Ziemkiewicz na okładce ostatniego „Uważam Rze" ma rację? Diagnoza społeczna pokazuje, że tylko 20 procent Polaków ma oszczędności przekraczające półroczne dochody i te oszczędności drastycznie stopnieją w latach 2012-2013 na skutek recesji. To oznacza, że wobec malejącej zdolności państwa do finansowania rosnących potrzeb zdrowotnych Polaków w najbliższej dekadzie wielu z nas stanie przed dramatycznymi wyborami. To takie wybory jak na przykład: sprzedać mieszkanie żeby opłacić operację ratującą zdrowie, czy czekać kilka lat na NFZ i nie doczekać. W najbliższym czasie Polacy zdecydują, czy obecny styl życia na kredyt, beztroski, budowany na wybujałych oczekiwaniach rodem z zielonej wyspy, pozostanie bez zmian, czy trzeba będzie zacisną pasa i zacząć oszczędzać. Bo bez własnych oszczędności na stare lata nie będzie ani dostępnej opieki zdrowotnej ani porządnej emerytury. Dziennik Krzysztofa Rybińskiego
Paniczny strach Rostowskiego Zgrzyta. Próg nieprzekroczony. Konsolidacja finansów publicznych. Zielona wyspa wzrostu gospodarczego. A tutaj dywagacje Rostowskiego o jakiejś panice na rynku polskiego długu rządowego i o ratunku drukowaną przez bank centralny kasą. Koniec 2011 r. był bardzo emocjonujący na rynku finansowym w Polsce. Przemożna chęć utrzymania długu publicznego poniżej progu ostrożnościowego wywołała liczne interwencje władz. Rostowski tradycyjnie impulsywnie sprzedawał zgromadzone na rachunku walutowym rządu w Banku Gospodarstwa Krajowego dewizy. Waluty wypuszczał również Belka w ramach interwencji banku centralnego wydając oficjalne rezerwy walutowe. Oprócz manipulacji kursem w celu zwiększania wartości złotego Rostowski zdecydował się na dwukrotny przedterminowy wykup bonów skarbowych za pościągane skąd się dało środki. Zapewne wkrótce wypłynie informacja, że na przełomie roku wykorzystano derywaty do chwilowego obniżenia wartości długu. Ale to nie koniec. Hitem stało się tajemnicze wielkie zlecenie tajemniczego inwestora, które wprost sparaliżowało dilerów walutowych przypadkowo na kilka minut przed ustaleniem kursu stosowanego do przeliczania wartości publicznego długu zagranicznego Polski na złotego. Instrumenty były różnorodne. Nawet o charakterze gangsterskim, co nota bene pogrzebało zaufanie do państwa, jako uczciwego partnera finansowego. Rostowski wystrzelał cały magazynek na wiwat. Dług publiczny Polski w 2011 roku sięgnął ok. 53,7 % PKB i nie przekroczył ostrożnościowego progu 55 %. Sielanka. Nagle, grom z jasnego nieba. W wywiadzie dla Newsweeka Rostowski ujawnia, że w przypadku wysprzedaży polskich obligacji na rynku wewnętrznym, Narodowy Bank Polski może dokonać interwencji polegającej na ich skupie za świeżo emitowanego złotego. Zgrzyta. Próg nieprzekroczony. Konsolidacja finansów publicznych. Zielona wyspa wzrostu gospodarczego. A tutaj dywagacje Rostowskiego o jakiejś panice na rynku polskiego długu rządowego i o ratunku drukowaną przez bank centralny kasą. NBP natychmiast oświadcza w wersji mniej dyplomatycznej, że Rostowski ma się odwalić od banku centralnego i pilnować zabawek na swoim podwórku. Propaganda wokół interwencji w II połowie 2011 r. jest dziwna. Urzędnicy są świadomi, że od progu 55 % dzieli dług przynajmniej 1 %. Opinia publiczna jest epatowana informacjami, że np. operacja wykupu bonów skarbowych obniżyła wskaźnik o 0,15 % PKB, ale i tak bez niej jesteśmy daleko od progu. Skoro daleko, to, po co całe to zamieszanie? W sprawie progu ostrożnościowego występuje uderzająca asymetria informacji. Z jednej strony dużo trąbi się o krajowym progu długu 55 % PKB. Z drugiej strony panuje jakaś taka nieśmiałość w sprawie unijnego progu 60 %. Problem z progiem unijnym jest poważny. Komisja Europejska jest nieczuła na księgowe i finansowe sztuczki Rostowskiego typu np. długi poupychane w Banku Gospodarstwa Krajowego (Krajowy Fundusz Drogowy). Nie można wykluczyć, że w grudniu Rostowski prowadził bój głównie nie o nieprzekroczeniu polskiego progu 55 %, a o przejście pod progiem lub zminimalizowanie przekroczenia unijnego progu 60 %. W kontekście progu 60 % staje się zrozumiała obawa przed paniką na rynku polskich obligacji. Przekroczenie progu unijnego to poważny propagandowy cios dla władz Polski. W Polsce pojawią się grupy specjalne z Niemiec, aby solidniej zacisnąć Polakom pasa. Spekulanci rzucą się do powiększenia strumienia upływającej krwi. Najbardziej wrażliwe na ceny obligacji są fundusze emerytalne, fundusze inwestycyjne i banki. Fundusze emerytalne z przyczyn formalnych (limity inwestycji) są skazane na obligacje, nie mają jak od nich uciec. Również istotna część funduszy inwestycyjnych ma określone limity inwestycji w obligacje, co stanowi nawet marketingową i statutową formę kształtowania portfela inwestycyjnego (np. tzw. bezpieczne fundusze). Wysprzedaż obligacji przez fundusze inwestycyjne miałaby masowy charakter, gdy ich klienci zechcieliby wycofywać oszczędności z tych funduszy. To możliwe, ale taka panika wymaga z punktu widzenia psychologii czasu. I zapalnika. Banki w Polsce to naturalny wyzwalacz paniki na rynku polskich obligacji. Banki nabyły ponad 100 miliardów zł polskich obligacji za miliardy pożyczone od swych właścicieli za granicą. Decyzje podejmują ich zachodni właściciele, którzy będą pod wrażeniem perypetii Rostowskiego z przekraczaniem progu 60 % liczonego według metodologii unijnej. Jego fiki miki nie zrobią na nich żadnego wrażenia. Spluną i nakażą: sprzedawać! Ucieczka od polskich obligacji zbije ich rynkowe ceny. Mniejsza ich wartość przy zagwarantowanym przez rząd strumieniu dochodów (odsetki) zwiększy ich rentowność. Stopy procentowe od polskiego długu zaczną rosnąć. Rostowski jest świadomy tego, że wzrost rentowności z obecnych 5-6 % do 8 % to bilet na pociąg. Nad Morze Jońskie i Egejskie. „Prawda o tym kryzysie jest taka: przy oprocentowaniu obligacji na poziomie 3 procent Włochy, Hiszpania, Francja i Niemcy są wypłacalne. Przy rentowności 8 procent każdy z tych krajów nie jest wypłacalny, także Niemcy.” Taka piękna katastrofa. Zorba. Tomasz Urbaś
Ponownie powiało grozą Kraje południa Europy muszą sprzedać w 2012 roku obligacje rządowe za kwoty idące w setki miliardów euro, tylko Włochy za kwotę 350 mld euro. Tymczasem na dzisiejszej aukcji obligacji rządu Francji za raptem 8 mld euro był bardzo niski popyt w stosunku do oferty (bid-to-cover ratio wyniosło 1,6 wobec ponad 3 na poprzedniej aukcji) i Francja sprzedała mniej obligacji niż planowała. Oprocentowanie też wzrosło, dla obligacji 10-letnich z 3,18% na aukcji w grudniu na 3,29% teraz. W reakcji na nieudaną aukcję spadło euro w stosunku do dolara i wzrosło oprocentowanie włoskich obligacji, które dla mnie jest wiarygodną miarą nasilenia kryzysu. To oprocentowanie wynosi 7,07% czyli jest powyżej krytycznej bariery psychologicznej 7%. Na polski rynek finansowy dodatkowo negatywnie wpływa sytuacja na Węgrzech, ponieważ dla wielu inwestorów jesteśmy w jednym koszyku krajów. W tej sytuacji jedyną skuteczną metodą budowy wiarygodności jest przyspieszenie reform, a interwencje walutowe będę nieskuteczne. Podsumowując, nieuchronnie zbliża się moment faktycznego bankructwa Grecji (przestaną płacić) i moment, w którym nastąpi panika na rynkach obligacji krajów strefy euro. To będzie oznaczało dalsze spadki na giełdach i efekt domina w wielu bankach w strefie euro. Od miesięcy sugeruję, żeby przygotować swoje osobiste finanse na taki scenariusz. Rybiński
"Zaskoczyła mnie hipokryzja Tuska" Oglądałam kuriozalną, środową konferencję prasową premiera o sytuacji w służbie zdrowia. Byłam zaskoczona jego większą, niż zwykle, hipokryzją. Stwierdzenia, iż to "lekarze utrudniający życie pacjentom", że recepty z pieczątką będą realizowane (nie dodawał, że ze 100% odpłatnością), czy - jego opinia, iż tak będzie "zanim pacjent nie znajdzie innego lekarza”, który zrealizuje biurokratyczne rygory reformy - pokazują, że premier nic nie wie o realnej sytuacji w przychodniach, szczególnie małych. Nie ma możliwości zmiany lekarza, a ci są zawaleni pracą merytoryczną. Do specjalisty czeka się tygodniami, a czasem - miesiącami. Do internisty też są długie kolejki. A poziom refundacji jest w Polsce jednym z najniższych (najmniej korzystnych dla pacjenta) w Europie. Czemu, przed wprowadzeniem owej "reformy" lekowej nie zrobiono odpowiednich programów komputerowych i nie rozesłano lekarzom? 180 stron nowej listy leków to nie taki znowu wielki bank danych. Po co nam ministerstwo "cyfryzacji" (i kolejny minister - amator w kwestii, którą zarządza), jeśli nie włączyło się w proces zmian owej listy? Czemu nie rozszerzono na cały kraj doświadczeń dr. Sośnierza ze Śląska z kartami czipowymi dla pacjentów? Pamiętam, że NFZ ukarał wręcz Sośnierza za ów "eksperyment”, (który dziś byłby wybawieniem i dla lekarzy i dla ich pacjentów). Jak zawsze premier zrzuca odpowiedzialność na tych, którzy bezpośrednio stykają się z chorym (aptekarz, lekarz). A niekompetentna była minister Kopacz, która żadnego elementu swoich, chaotycznych prób zmian w służbie zdrowia nie przygotowała porządnie, teraz umywa ręce. Czy chce się żeby chorzy, głównie - starsi, którzy nie mają siły wędrować między aptekami, zaczęli ograniczać się do łatwo dostępnych leków bez recept (głównie przeciwbólowych)?
Jadwiga Staniszkis
Spisek lekarzy, czyli c.d. Bitwy o Zdrowie! Na konferencji prasowej, po spotkaniu ze środowiskami reprezentującymi lekarzy, nasz Wódz Naczelny ujawnił, że „Istota ustawy refundacyjnej jest nie do ruszenia”. Zatem to nie wina kretyńskiej ustawy, że mamy kolejny burdel w tym kraju. Winni są lekarze, którym nie podoba się ta wspaniała ustawa, przygotowana jeszcze za min. Kopaczowej, a obecnej marszałkowej Sejmu - co już ze względu na II osobę w Państwie wskazuje, że musi być to ustawa doskonała. Bo jak doskonała jest to ustawa, przekonał się obecny minister zdrowia, który przedtem głosował przeciw ustawie, a teraz gotów jest oddać swe życie, za jej wdrożenie. Wielki Wuj nie uspokoił jednak do końca lekarzy, którym grozi co najmniej chemiczna kastracja, za złe wypisanie recepty stwierdzając, że „można pracować nad zawieszeniem kar dla lekarzy za refundacje leku osobom nieubezpieczonym”. Lekarze jednak wiedzą, że ruszonej przez Wielkiego Wuja machiny „konsekwencji” za „niegodne zachowania” lekarzy nie da się już zatrzymać. Potwierdził to zresztą Przywódca Narodu, stwierdzając na konferencji: „Obecna forma protestu jest dla mnie nie do zaakceptowania. Przede wszystkim ze względu na pacjentów. Rozumiem, że jest to próba obrony przed niektórymi zapisami ustawy, ale rozumiejąc motywy, szanując partnerów, nie mogę uznać tej formy za dialog. Ustawa jest działająca i musi być respektowana tak długo, jak nie jest zmieniona - dodał premier. Zaznaczył też, że "nie może być tak, że ustawa, która nie odpowiada jakieś grupie zawodowej czy społecznej, jest łamana lub omijana". Zatem każdą – nawet najbardziej bzdurną ustawę, którą przygotuje rząd i partia we współpracy z koalicjantem – należy bezwzględnie przestrzegać i wykonywać, zaś winni zamieszania – poniosą zasłużoną karę. Wielki Wódz wskazał na konferencji, kto jest temu winien: - Całe zamieszanie jest spowodowane protestami lekarzy. Taka forma to jest działanie nie w porządku dla pacjentów”… Aż korci, by zacytować tutaj tow. Władysława Gomułkę, który już w 1956 roku przestrzegał: „Od nas samych, od tego, jak cały naród podporządkuje się ściśle wskazaniom kierownictwa partii i rządu, zależeć będzie realizacja naszych celów wytkniętych na VIII plenum i kształtowanie się sytuacji wewnętrznej”. Te aktualne dzisiaj słowa towarzysza Gomułki zbagatelizowano, stąd 55 lat później – już w III RP - lekarze nie podporządkowali się wskazaniom kierownictwa partii i rządu, co zakłóciło realizację naszych celów wytkniętych w Ustawie o refundacji leków i co oczywiście wpłynęło na kształtowanie się sytuacji wewnętrznej….
Spisek kremlowski: Przestroga dla lekarzy Ujawnienie przez Przywódcę partii i rządu spisku lekarzy, w którym to spisku swój udział mają też bez wątpienia zagraniczne koncerny farmaceutyczne – odkrywa znacznie poważniejszy problem. Tusk mówiąc: „Naszym celem jest to, żeby pacjent nie był wykorzystywany finansowo, głównie przez koncerny farmaceutyczne” jednocześnie wskazał, że w Polsce grasują obce klasowo ośrodki, których bezpośrednim celem jest pozbawienie Polaków nie tylko pieniędzy, ale i światłego przywództwa, jakim jest Wielki Wuj... Że nie wspomnę o Kopaczowej i Strażniku Żyrandoli… Zapewne już wkrótce naród się dowie, że celem spisku lekarzy było pozbawienie władzy Wielkiego Wuja, który w wyniku niewłaściwego leczenia obolałej łękotki oraz złych leków refundowanych, przepisanych na obolałą łechtaczkę - miał zejść z tego świata - na co tylko czyha Kaczyński. Przypomnę, więc, że nie jest to abstrakcyjna sytuacja, gdyż już 13 stycznia 1953 roku gazeta "Prawda" podała informację o "spisku lekarzy", którego celem miało być pozbawienie głównych przywódców ZSRR życia w wyniku niewłaściwego leczenia. Sprawa została nagłośniona przez wszystkie publikatory w ZSRR, w których ujawniono „potworów i morderców, którzy depczą święty sztandar nauki i kryją się pod płaszczykiem szanowanego i szlachetnego zawodu lekarza i badacza". Lekarzom zarzucono jednocześnie szpiegostwo na rzecz wywiadu brytyjskiego i amerykańskiego, które miały działać w ZSRR…. Tak, tak kochani czytelnicy. To, co się działo w ZSRR, dzieje się także i dzisiaj w III RP. To „pod płaszczykiem szanowanego i szlachetnego zawodu lekarza i badacza” i przy wsparciu zagranicznych koncernów farmaceutycznych, dokonuje się szpiegostwa na szeroką skalę, oferując zamiast tradycyjnych baniek - aspirynę Bayera. A kto zapisuje na zatrucia drogie, zachodnie leki (w tym zwłaszcza amerykańskie i brytyjskie) – zamiast lewatywy, która nikomu w tym kraju jeszcze nie zaszkodziła? To robią lekarze - a w istocie szpiedzy brytyjscy na pasku premiera Camerona!!! W ten sposób – na przykład zioła pokrzywy - znacznie tańsze na leczenie raka– wypierane są przez zagraniczne leki, wypisywane przez finansowanych przez wiadome ośrodki przestępców, „którzy depczą święty sztandar nauki i kryją się pod płaszczykiem szanowanego i szlachetnego zawodu lekarza i badacza". Dlaczego żaden lekarz nie przypisuje dzisiaj liści babki na oparzenia, tylko drogie leki ze Szwajcarii? Dlaczego nie stosuje się okładów z krowich placków, które leczą nie tylko reumatyzm, ale i bezpłodność? To wszystko przez spisek lekarzy, finansowanych przez zagraniczne koncerny farmaceutyczne. Natomiast celem waszej partii i rządu jest powrót do tradycyjnych leków generycznych, pozyskiwanych z naszych łąk i lasów - więc dlatego w pierwszym etapie reformy skreślono 847 pozycji z listy leków refundowanych. W związku z brakiem protestów pacjentów - w następnych etapach Bitwy o Zdrowie Narodu zredukowane zostaną kolejne leki. Umożliwi to wyzerowanie listy leków refundowanych do 2014 roku, co przy równoczesnym wyzerowaniu liczby lekarzy – wysłanych do kolonii karnych w związku z ujawnionym spiskiem lekarzy – pozwoli zaoszczędzić Państwu kwotę ca. 15 mld złotych. Kwota ta będzie niezbędna do uzyskania poziomu 54.9% długu publicznego w stosunku do PKB w 2015 roku – czyli, tuż przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi. Kpt. NEMO
To Rudy Donek z Killerami naszej elicie kopał grób Słuchaj - to jęknął świat Jak chory pies u pana stóp Tak to elicie kopią grób... Było grubo przed jedenastą. Duży samolot majestatycznie zbliżał się do miejsca swojego przeznaczenia. "Ścieżka zdrowia" już czekała. Nieoczekiwany rozwój wypadków wymusił na zamachowcach radykalizację działań. Ryzyko wzrosło, mimo iż teren został dodatkowo zabezpieczony przed wzrokiem osób postronnych. Ale nie wszyscy od razu zginęli. I wielu z nich podjęło próbę kontaktu ze światem zewnętrznym (za pośrednictwem jedynego środka komunikacji, jaki posiadali). Zagłuszarka telefonów nie zdołała w całości zabezpieczyć terenu. Przykładowo jedna z ofiar zdążyła nagrać wiadomość swojej żonie. I to razem z odgłosami pacyfikacji. Neutralizacji tego dość niewygodnego faktu podjęli się konfidenci z dużej stacji radiowej. Potem nikt już nie dociekał, o której godzinie został nagrany na skrzynkę ten komunikat. Czas "kupiony" kłamstwem „8: 56” - pozwolił najbardziej zainteresowanym ochłonąć i zracjonalizować fakt, że przecież Prawda nikomu życia już nie przywróci, a jeszcze kolejne osoby pozbawić może. Aluzję, by zaprzestać rozsiewania niepotrzebnych "plotek" - w lot zrozumiała żona funkcjonariusza BOR, który zdołał się do niej dodzwonić ze smoleńskiego piekła. A już dla przykładu syn pewnej znanej posłanki kojarzonej ze Śląskiem - od razu uznał, iż nie należy afiszować się z wiedzą, iż 8: 56 to wierutne kłamstwo. Zaaresztowanie (już w nocy z 10/11 przez "naszych śledczych") dementi do "godziny 8: 56” było bardzo przydatne. Komuś, kto w głowie miałby 8: 41 zamiast 8: 56 - mogły przecież puścić nerwy. Skopiowałby jeszcze jakieś informacje i kłopot gotowy. W kontekście 8: 56 można było iść w zaparte i opowiadać bajki o błyskawicznie uruchamianych telefonach na pokładzie, o błyskawicznie wybieranych numerach i błyskawicznie zestawianych połączeniach na roamingu z samolotu pędzącego z prędkością 270 km/h. Właściwą ścieżkę mataczenia dobitnie wskazał "naszym" pewien rosyjski minister, który w ekspresowym tempie otrzymał raport z czasami ostatnich prób połączeń telefonicznych. I to właśnie było przyczyną opowieści o zniknięciu samolotu z radarów dopiero o g.8:50.
W rynku syren jęk, na jezdni żółty kurz Niebiesko szklanka miga Blacharnia Ziutka zwija już I odtąd spoza krat Ziutek i Mundek bez elity widzą świat
Padł na nich blady strach, że kolejne szokujące przecieki doprowadzą do linczu. Pacjentowi zaserwowano, więc metodyczną kurację z kolejnych znieczuleń. Przygotowaną wg starej, sprawdzonej szkoły Radia Erewań. Nietrudno przyporządkować, który potencjalny przeciek każde z nich miało za zadanie przykryć:
1. "Эдмунд Клих дал объяснения: “Некоторые пассажиры действительно скончались спустя какое-то время после катастрофы, однако это связано с тем, что при падении они получили травмы, не совместимые с жизнью”."
(Edmund Klich wyjaśnił: „niektórzy pasażerowie prawdopodobnie skonali jakiś czas po katastrofie, jednak w czasie upadku ulegli obrażeniom, niedającym szans na przeżycie”)
Część pasażerów bez większego uszczerbku na zdrowiu przeżyła upadek samolotu (a przygotowana była już narracja o "przedśmiertnym dzwonieniu z komórek")
2. "albo rozmawiano albo wysyłano SMS-y, w każdym razie część tych telefonów wykazuje, że rzeczywiście były one używane w momencie, może nie samego podejścia do lądowania, ale w końcowej fazie lotu."
Większość pasażerów przeżyła i usiłowała się dodzwonić do Polski zaraz po upadku samolotu
3. "mąż nagrał się na skrzynkę pocztową jej telefonu w chwili katastrofy" (tu akurat podano antidotum już po dostaniu się toksyn do organizmu, zresztą "szczepionka" uszyta została nićmi grubymi niczym kabel od żelazka)
Poseł PSL dzwonił do żony 10 kwietnia 2010r po godzinie 8:41
4. "operator ERA odnotował połączenia z telefonu osobistego należącego do funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu Pawła Krajewskiego, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Informację tę potwierdziła przed polskimi prokuratorami jego żona Urszula. Telefon oficera BOR został użyty po katastrofie"
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101103&typ=po&id=po01.txt
Funkcjonariusze BOR zadzwonili do kraju 10 kwietnia 2010r po godzinie 8:41, a twarde tego dowody znajdują się w bilingach Ostatnia wrzutka miała miejsce niemal bezpośrednio po deklaracji/eskalacji p.Joanny Krasowskiej-Deptuły:
http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/leszek-deptula-asia-asia-posel-krzyczal-do-zony-gd_158633.html
"To na 100 procent był głos męża. Jestem tego pewna - mówi wdowa po polityku PSL. Zwykły zbieg okoliczności czy może komuś puściły zwieracze? Kto chce, niech wierzy w takie "zbiegi okoliczności"... "Czyżbym tego dnia tylko ja miała taki telefon...? Nie sądzę - dodaje." Pani Joanna nie sądzi. Pani Joanna wie. Zresztą, nie tylko ona. Naprawdę sporo osób. A w służbach specjalnych też trafiają się bezdzietni patrioci. Wiecie więc, że ja was bawiłem śpiewem swym
Tylko dla zwykłej draki W ogóle prawdy nie ma w tym To zwykły kawał jest Darujcie, to już ballady kres...
celina.salon24.pl
ZAUFANIE, CZYLI KŁOPOT "BEZDZIETNYCH PATRIOTÓW". Kilka dni temu bloger Rossonero przypomniał tekst osoby o nicku Celina
http://celina.salon24.pl/343070,to-rudy-donek-z-killerami-naszej-elicie-kopal-grob
w którym została wyjaśniona zagadka godziny 8.56 oraz połączeń telefonicznych, wykonywanych przez członków delegacji prezydenckiej w dniu 10 kwietnia. Jak wynika z treści notki, podanie fałszywej godziny katastrofy wynikało z konieczności ukrycia faktu, że ostatnie połączenia z telefonów ofiar, były wykonywane nawet kilkanaście minut po 8.41.Tekst kończy się słowami:
„A w służbach specjalnych też trafiają się bezdzietni patrioci”. A zatem możemy mieć nadzieję, iż są jeszcze uczciwi ludzie w służbach specjalnych oraz instytucjach państwa polskiego, którzy mimo oficjalnego nurtu propagandy, wszechobecnej dezinformacji, nie chcą pozwolić, aby prawda o śmierci naszej delegacji została skutecznie zakrzyczana przez specjalistów od kłamstwa. Wierzę, że nie zabraknie im odwagi i siły, choć patrząc na wczorajsze doniesienia na temat losów prokuratora Pasionka, tacy „bezdzietni patrioci” w służbach łatwo nie mają. Prokurator Pasionek, nadzorujący śledztwo smoleńskie, został zawieszony w swoich obowiązkach, po wniosku generała Parulskiego, który zarzucił mu niewłaściwe zachowanie w kontaktach z przedstawicielami USA. Chodziło o spotkanie prokuratora Pasionka z przedstawicielami FBI, do którego doszło 7 czerwca 2010 roku w ambasadzie USA. Celem spotkania było uzyskanie pozytywnej opinii dotyczącej możliwości współpracy Polski i USA w sprawie katastrofy smoleńskiej. Rozmowy okazały się udane, Amerykanie przystali na propozycję współpracy i umówiono się na dalsze kroki, w postaci oficjalnego pisma ze strony Prokuratora Generalnego do ambasady USA. Uczestnikami tego spotkania, obok Pasionka byli też prokuratorzy B.Święczkowski i T. Szałek oraz były wiceszef ABW G.Ocieczka. W trakcie spotkania nie doszło do ujawnienia tajemnicy śledztwa, co zarzucał prokuratorowi Pasionkowi generał Parulski, a co potwierdzili prowadzący postępowanie prokuratorzy, umarzając śledztwo. Prokurator Pasionek zachował zgodnie z procedurami drogę służbową i poinformował jeszcze tego samego dnia szefa NPW o wynikach spotkania. Nic nie wskazywało na późniejszą, zaskakującą reakcję prokuratora Parulskiego, który mu zarzucił ujawnienie tajemnicy śledztwa przedstawicielom obcego mocarstwa. Okazuje się, że relacje obu prokuratorów różniły się zasadniczo. Szef NPW opisywał zdarzenia czerwcowego wieczoru zupełnie inaczej, niż prokurator Pasionek i towarzyszące mu osoby. Generał Parulski stwierdził, że prokurator Pasionek był nietrzeźwy i nie miał zamiaru poinformowania go o spotkaniu z Amerykanami, a cała sprawa wyszła przypadkiem. Rację przyznano jednak Pasionkowi.
Dlaczego zatem generał Parulski tak się zachował? Dlaczego mijał się z prawdą?
Dlaczego przedstawił prokuratora Pasionka w tak niekorzystnym świetle, doprowadzając do odsunięcia go od biegu śledztwa?
Niektórzy mówią wyłącznie o konflikcie personalnym, wzajemnych animozjach, ale czy tylko o to chodziło?
Czyżby prokurator Pasionek chciał pójść zbyt daleko? Czy współpraca z naszymi natowskimi sojusznikami mogła w jakiś sposób zaburzyć smoleńskie śledztwo, skierować je na niepożądane, przez Moskwę i Warszawę, tory?
Czyżby materiały, które chcieli przekazać Amerykanie mogły w sposób zasadniczy zmienić losy śledztwa? Komu zależało na niedopuszczeniu do współpracy z USA?
Sprawa Pasionka jest też swego rodzaju ostrzeżeniem. Otóż wszyscy, którzy chcą w sposób rzetelny dochodzić do prawdy, dostali jasny sygnał: uważajcie, bo nie wiecie, jakie intencje ma wasz przełożony i co zrobi z przekazaną przez was wiedzą. Dlatego „bezdzietnym patriotom” w służbach specjalnych pozostaje samotna walka i świadomość, że mogą ufać tylko sobie, jednak mam nadzieję, że nie porzucą tej drogi. To przecież sprawa honoru.
http://www.tvn24.pl/0,1730010,0,1,byl-po-alkoholu--mowil-o-agentach-obok-lezala-torba-z-aktami,wiadomosc.html
http://celina.salon24.pl/343070,to-rudy-donek-z-killerami-naszej-elicie-kopal-grob
Martynka
Im MNIEJ, tym LEPIEJ (popr. i z komentarzem) Czy ktoś widział, by urzędnik dał PRYWATNE pieniądze na uczenie homoseksualizmu w szkołach? Albo na Muzeum Sztuki Nowoczesnej – gdzie głównym eksponatem jest mocz Artysty, krew Artysty, kał Artysty, pot Artysty i plwocina Pana Artysty? Wczoraj pisałem, co by się stało po podwyżce podatku dochodowego do 99%:
„Każdy przedsiębiorca zdając sobie świetnie sprawę, że tego podatku nie zapłaci (...) wręczałby w Izbie Skarbowej łapówkę (w wysokości znacznie, znacznie mniejszej, niż obecny podatek!), wykazywałby zero zysku – i „Rząd” otrzymałby zero. (...) De iurepodatek by wzrósł; de facto – zmalał do zera. I gospodarka ruszyłaby z kopyta!” Oczywiście: w rzeczywistości podatek nie spadłby do zera. Zero otrzymałoby państwo (bardzo często się zresztą zdarza, że koszty poboru podatku są wyższe od zrabowanych ludziom sum!). Przedsiębiorcy by zapłacili. Podatkiem byłaby ta łapówka. Ale – uwaga: te pieniądze zamiast do Skarbu trafiłyby do kieszeni urzędników. Z dużą korzyścią dla gospodarki! Taki urzędnik, jako urzędnik, wydawałby pieniądze na kompletne głupoty, nawet szkodliwe. A prywatny – nie. Czy ktoś widział, by urzędnik dał prywatne pieniądze na uczenie homoseksualizmu w szkołach? Albo na Muzeum Sztuki Nowoczesnej – gdzie głównym eksponatem jest mocz Artysty, krew Artysty, kał Artysty, pot Artysty i plwocina Pana Artysty (autentyczne!)? A państwowi urzędnicy, jako urzędnicy, dają ciepłą rączką. Natomiast na chore dzieci, na WOŚP, żebrakowi – tak, na to prywatni ludzie dają. Mimo, że zapłacili już na to w podatkach! Dlatego im MNIEJ pieniędzy ma Skarb Państwa, tym LEPIEJ. JKM
Cele i środki Co jest ważniejsze - cele czy środki? Wprawdzie środki też są ważne i na przykład państwo oczekujące, że obywatele będą zachowywali się przyzwoicie, samo również nie powinno posługiwać się środkami niegodziwymi, na przykład prowokacją. W tym sensie środki są ważniejsze - ale tylko w tym sensie, bo przecież środki, wszystko jedno - godziwe czy nie - zasadniczo służyć mają osiągnięciu celu. A co jest celem państwa, dlaczego właściwie godzimy się na ten monopol na przemoc, jakim jest państwo? Bardzo ładnie objaśniali to starzy Polacy, jeszcze za I Rzeczypospolitej. Twierdzili, że państwo jest po to, "byśmy wolności naszych zażywali". I rzeczywiście; gdyby przemoc, jaką monopolizuje państwo, nie pozostawała w służbie wolności i sprawiedliwości, nie byłoby żadnego moralnego powodu, by taki monopol akceptować. Pozornie przemoc wyklucza wolność, ale niepodobna też nie zauważyć, że Wolność potrzebuje Mocy, która by ją ubezpieczała i gwarantowała. Wolność bez Mocy długo nie przetrwa - i dlatego państwo jest nie tylko konieczne, ale i pożyteczne. Nie możemy jednak zapominać, że państwo istnieje dla wolności - a nie, dajmy na to, dla demokracji. Bo demokracja jest tylko środkiem, tylko narzędziem, które czasami może służyć wolności, a czasami nie. Na przykład dwaj panowie na bezludnej wyspie w każdej sytuacji przegłosują towarzyszącą im panią, która wskutek tego, wprawdzie w całkowitej zgodności z procedurami demokratycznymi, niemniej jednak musiałaby znosić okropną niewolę. W tej sytuacji powinniśmy zdawać sobie sprawę, co jest celem, a co tylko środkiem i jeśli środek z jakichś powodów przestaje służyć celowi, bez żalu go porzucić. Wspominam o tych wszystkich oczywistych oczywistościach pod wpływem wiadomości nadchodzących z Węgier. Właśnie w Budapeszcie odbyły się demonstracje przeciwko rządowi Wiktora Orbána, zorganizowane przez Partię Socjalistyczną, słusznie uznaną niedawno za organizację przestępczą. To, że partia uznana za organizację przestępczą może w stolicy państwa urządzać demonstracje, świadczy o panującej na Węgrzech wolności, może nawet przesadnej. Tymczasem rząd węgierski staje się przedmiotem coraz ostrzejszej krytyki nie tylko ze strony Komisji Europejskiej, która ustami jej przewodniczącego Józefa Manuela Barroso domaga się wycofania ustaw przyjętych przez parlament wybrany w powszechnym głosowaniu, a więc - zgodnie z demokratycznymi procedurami, ale również Hilarzycy Clintonowej, według której demokracja na Węgrzech jest zagrożona, a także ze strony finansowych grandziarzy, którzy na demokracji robią kokosowe interesy. Jak wiadomo, demokratyczne rządy podtrzymują iluzję płynności finansowej swoich państw za cenę sprzedawania własnych obywateli w coraz głębszą i sroższą niewolę lichwiarskiej międzynarodówce. Do tego, bowiem sprowadza się powiększanie długu publicznego, którego zabezpieczeniem są przyszłe podatki, a więc przyszłe dochody obywateli. Pokaż mi swego wroga, a powiem ci, kim jesteś. Skoro w gronie nieprzyjaciół rządu Wiktora Orbána znaleźli się polityczni spadkobiercy komunistycznych zbrodniarzy, którzy uszli sprawiedliwości tylko ze względu na lęk przed rosyjską bombą atomową, skoro znalazły się tam władze eurokołchozu, forsujące marksizm kulturowy, jako obowiązującą ideologię, skoro jest tam również Hilarzyca Clintonowa, traktująca Polskę wyłącznie, jako skarbonkę organizacji przemysłu holokaustu, to w tej sytuacji niepodobna nie odczuwać odruchowej sympatii dla rządu Wiktora Orbána, nawet gdyby oskarżenia o odchodzenie od demokracji były prawdziwe. W końcu demokracja jest tylko środkiem i jeśli za cenę jej porzucenia można by wydobyć się z niewoli finansowych grandziarzy, to właściwie, czemu jej nie porzucić? SM
Walka o Najważniejszy Urząd na świecie Wczoraj pisałem, że działacze republikańscy będą mieli problem ze znalezieniem „gładkiego” kandydata na prezydenta USA. Natomiast Lewica nie ma wątpliwości. Dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” wielkimi wołami donosi o tryumfie p.Romneya. Przypominam, że człowiek ten zwyciężył w jednym malutkim stanie (3 mln mieszkańców) przewagą ośmiu głosów – zresztą w niezbyt reprezentatywnym środowisku (ci, co biorą udział w prawyborach, to nie są typowi wyborcy Republikanów!!). Jednak przerażenie Lewicy, że prezydentem Stanów Zjednoczonych mógłby zostać jakiś ideowy prawicowiec, jak p.Paul czy p.Santorum, jest tak wielkie, że widzą w p.Romneyu Ostatnią Nadzieję Czerwonych. Bo mało, kto sądzi, że JE Barak Hussein Obama ma jakiekolwiek powazniejsze szanse. Zgodnie z przewidywaniami: p.Michalina Bachmannowa wycofała się z wyścigu. Przypominam, że przewiduję, że wycofa się również p.Jonatan Huntsman – jeśli w Nowym Hampshire nie uzyska 10%. NB. „Jon” jest, podobnie jak „Mitt” - mormonem! To chyba dopiero drugi członek Kościoła Jezusa Chrystusa i Świętych Dnia Ostatniego, który kandyduje na urząd prezydenta (p.Romney już raz próbował). No-no... JKM
Pod skrzydłami Dzierżyńskiego „Mociumpanie, z nami zgoda!. Zgoda, zgoda - a Bóg wtedy rękę poda!” - twierdzi autor„Zemsty”, Aleksander Fredro. Zgoda - owszem, czemu nie - ale dlaczego tu zaraz Bóg ze swoją ręką? Bezpieczniakom przecież nie wolno wierzyć w żadnego Boga - po pierwsze, dlatego, że Lenin zabronił, a Stalin potwierdził - i nikt nigdy żadnego bezpieczniaka z tego obowiązku nie zwolnił. Po drugie, dlatego, że gdyby taki jeden z drugim bezpieczniak wierzył w Boga, to pewnie chciałby uprawiać praktyki religijne, na przykład - chodzić do spowiedzi. No a podczas spowiedzi - wiadomo; musiałby ujawniać wszystkie łajdactwa, z jakich składa się dzień powszedni bezpieczniaka. Kogo sprowokował, komu podłożył świnię, kogo nękał, kogo i pod jakim pretekstem przecwelował na tajnego współpracownika, kogo, dajmy na to, okradł i zamordował w celu zatarcia śladów - a na wyższym piętrze - jakich konfidentów przeforsował na najwyższe stanowiska w państwie, żeby za ich pośrednictwem doić Rzeczpospolitą, albo - komu przefrymarczył suwerenność i za jaki jurgielt - i tak dalej, i tak dalej. A takich informacji nikomu pod żadnym pozorem przekazywać nie wolno - chyba, że własnemu szefowi podczas szczerej rozmowy - jak czekista z czekistą. Szef bowiem za taki, a nawet jeszcze większy katalog łajdactw nikogo nie zgani złym słowem, przeciwnie - poklepie po plecach i pochwali w ojczystym języku bezpieczniaków, to znaczy powie: „wot maładiec!” Bo trzeba nam wiedzieć - co jeszcze w latach 40-tych ujawnił w przypływie szczerości Mikołaj Tichonowicz Diomko, znany w naszym nieszczęśliwym kraju pod pseudonimem operacyjnym Mieczysława Moczara mówiąc, że „dla nas, partyjniaków, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki” A ponieważ w bezpiece stopień upartyjnienia był i jest stuprocentowy, to dla bezpieczniaków Związek Radziecki jest nie tylko ojczyzną „prawdziwą”, ale w ogóle - jedyną. Może komuś się wydać, iż twierdzenie jakoby również i dzisiaj stopień upartyjnienia w bezpiece był stuprocentowy, jest już przesadą. Pozory rzeczywiście by na to wskazywały, ale popatrzmy; pewna partia w Polsce istnieje tylko, dlatego, że w okresie dobrego fartu zgromadziła majątek, którym również i dzisiaj ktoś musi zarządzać. A przecież PZPR zgromadziła majątek nieporównanie większy - żeby wspomnieć tylko o kontach w szwajcarskich bankach, na które, przez co najmniej 18 lat przekazywała ogromne ilości pieniędzy w walutach obcych, kradzione z specjalnie w tym celu założonego PEWEXU. Tym majątkiem też ktoś musi zarządzać, robić z niego jakiś użytek - i tak dalej - a ponieważ właścicielem tej forsy była partia, to przynajmniej w tym celu musi nadal istnieć? Przypominam, że w sierpniu 1990 roku, a więc co najmniej pół roku po słynnym „wyprowadzeniu sztandar” i likwidacji PZPR, należności za wynajem pomieszczeń w dawnym budynku KW PZPR w Gdańsku nadal, jak gdyby nigdy nic, wpływały na konto bankowe Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i ktoś je z tego konta podejmował. Wracając tedy do ojczyzny, to poza Związkiem Radzieckim bezpieczniacy żadnej ojczyzny nie mają. To znaczy - owszem; noszą mundury, czy mają legitymacje opatrzone godłami rozmaitych ojczyzn, ale to jest tylko element kamuflażu. Co to, komu szkodzi, że taki, dajmy na to bezpieczniak, przebierze się w mundur polskiego generała? To nie tylko nikomu nie szkodzi, ale jeszcze lepiej kamufluje go wśród ludności tubylczej, która myśli, że mundur decyduje o wszystkim. To znaczy - tak myślą „młodzi, wykształceni”, wytresowani przez michnikowszczynę - bo ludzie normalni nie dają się zwieść pozorom. Cóż może świadczyć o tym lepiej od historii o góralu, którego jakieś gestapowskie kanalie próbowały namówić do „Goralenvolku”. - Kożuszek mocie górolski, portki górolskie, toście górol, nie? - Przepytujem ik piknie - odparł nagabywany. - Kożuszek górolski, portki górolskie - ale co w portkach - to polskie! Oczywiście u bezpieczniaków - wszystko odwrotnie; mundurek polski, ale co w portkach - to już sowieckie, albo też naznaczone piętnem tej ojczyzny, do której bezpieczniak akurat się przewerbował. Dlatego też na użytek sytuacji w związku, z którą powstał ten felieton, trzeba by zacytowany fragment Aleksandra Fredry trochę strawestować: „Towarzyszu - z nami zgoda? - Zgoda, zgoda - a Dzierżyński rękę poda!” No dobrze - ale skąd właściwie ta „zgoda”? Ano stąd, że kiedy pogrążony w świąteczno-noworocznej nirwanie nasz nieszczęśliwy kraj zbierał siły do stawienia czoła Sylwestrowi, niezależna prokuratura okręgowa w Warszawie ogłosiła umorzenie śledztwa przeciwko „generałowi Gromosławowi Cz.”, podejrzanemu o to, że w latach 1990-1996 miał przyjąć 2 miliony dolarów łapówki za ułatwienia poczynione niedającej się ustalić firmie telekomunikacyjnej. Nie tylko nie udało się ustalić nazwy tej firmy, ale w ogóle niczego, wiec sprawa szczęśliwie się przedawniła, dzięki czemu za pośrednictwem prokuratury niezależnej można było u progu Nowego Roku wyciągnąć rękę do zgody. Bo ta decyzja niezależnej prokuratury jest tylko początkiem trudnego procesu pojednania, to znaczy - nie tyle może pojednania, bo, o jakim znowu pojednaniu można mówić między zawodowymi prowokatorami - tylko o kompromisie, którego przedmiotem jest udział poszczególnych bezpieczniackich watah w rabunkowej eksploatacji naszego nieszczęśliwego kraju. Zatrzymanie „generała Gromosława Cz.” pod zarzutem korupcji przy prywatyzacji STOEN było sygnałem, że przyczajona bezpieka wojskowa przeszła do kontrataku na rozzuchwaloną smoleńską katastrofą bezpiekę „cywilną” i zatrzymaniem „generała Gromosława Cz.” przez organy demokratycznego państwa prawnego dała do zrozumienia, że katastrofa - katastrofą i jak tam było, tak tam było, ale bezpieka wojskowa nie pozwoli sobie dmuchać w kaszę. Ale „generał Gromosław” też nie jest dziecko i przecież dobrze wie, kto ile i za co wziął, a nawet - gdzie schował szmalec - zatem otwarta wojna na wyniszczenie może przynieść obydwu stronom więcej szkody niż pożytku. A niezależnie od tego, kilka dni przed świętami pojawiły się śmierdzące dmuchy, że eksperci analizujący kopie zapisów nagrań z czarnych skrzynek - bo oryginałów ruscy szachiści naszym Zasrancen (Czytelnik z Niemiec zwraca mi uwagę, że w języku niemieckim słowa „Zasrancen” nie ma, natomiast używane jest inne, mianowicie: „Scheisskerl”) ani myślą przekazać - więc, że ci eksperci odczytali jakieś nowe słowa z kokpitu. Diabli wiedzą, co jeszcze, to znaczy - ile i jakich nowych słów uda im się wyczytać, jeśli niezależna prokuratura czy jakiś inny organ naszego demokratycznego państwa prawnego nadal będzie niesprawiedliwie nękał „generała Gromosława Cz.” Zatem tak czy owak - pora kończyć tę wojnę wesołym oberkiem. Żeby jednak można było pójść w tany - jak czekista z czekistą - w charakterze noworocznego prezentu i zarazem gestu dobrej woli prokuratura okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo przeciwko generałowi z powodu przedawnienia - bo zresztą i tak niczego nie udało się ustalić. Wygląda na to, że w najbliższych tygodniach negocjacje w sprawie nowego kompromisu na rabunkową eksploatację naszego nieszczęśliwego kraju wejdą w decydującą fazę - bo z kolei orzeczenie niezawisłego sądu w Opolu, który zarejestrował narodowość śląską wskazuje nieomylnie, że Nasza Złota Pani Aniela postanowiła przejść do kolejnego etapu scenariusza, w którym wszystkie układające się watahy będą miały do wykonania swoje zadania. Zatem - zgoda jest konieczna, a jeśli coś jest konieczne, to jest też i możliwe. SM
Sami sobie zgotowaliśmy ten los Wyobraźmy sobie, że ktoś zwraca się do nas z propozycją, żebyśmy z tych, dajmy na to, trzech tysięcy, które zarabiamy, oddali mu 2500 złotych, w zamian, za co on weźmie 500 złotych dla siebie - bo odtąd będzie zajmował się naszymi sprawami - a pozostałe 2 tysiące wyda na nas - ale nie tak, jak my byśmy chcieli, tylko tak, jak on chce, bo on lepiej wie, co jest dla nas dobre. Myślę, że zdecydowana większość z nas, a może nawet wszyscy, zapytalibyśmy takiego filuta, od kiedy ma te objawy, a gdyby nadal natrętnie nas nagabywał, to, kto wie, czy nie poczęstowalibyśmy go tęgim kijem? Tymczasem z dokładnie taką samą propozycją zwracają się do nas politycy, obiecując nam, jak to „za darmo” przychylą nam nieba. Te obietnice brzmią w naszych uszach na tyle atrakcyjnie, że w pogoni za obiecaną darmochą zupełnie przestajemy myśleć. W przeciwnym razie na pewno zastanowilibyśmy się, skąd taki jeden z drugim polityk, który wyłazi ze skóry i podlizuje się każdemu, żeby załapać się na poselską dietę, albo dostać jakąś synekurę - skąd taki jeden z drugim weźmie pieniądze, żeby nam te wszystkie darmochy zaoferować? Gdybyśmy nie przestawali myśleć, to na pewno doszlibyśmy do wniosku, ze te wszystkie obietnice będą zrealizowane - o ile w ogóle będą - za nasze pieniądze. Że ten, który obiecuje więcej od innych, będzie nam więcej pieniędzy odbierał. Że ta propozycja, to podstęp, mający na celu pozbawienie nas władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzamy. Politycy udający naszych dobroczyńców w rzeczywistości na nas pasożytują pod pretekstem roztaczania nad nami opieki. Nie można oczywiście mieć pretensji do pasożytów, że są pasożytami; takimi ich Pan Bóg stworzył i być może inaczej nie potrafią. Ale to przecież nie powód, byśmy nie tylko godzili się na pasożytnictwo, ale w dodatku sami się pasożytom nadstawiali! A przecież właśnie tak się dzieje i niepodobna wytłumaczyć tego inaczej, jak zaprzestaniem myślenia, jak wyłączeniem zdrowego rozsądku pod wpływem propagandy. Inaczej nigdy byśmy nie uwierzyli, że „państwo”, to znaczy - urzędnicy, lepiej zaopiekują się nami, niż my sami. Żaden normalny człowiek by w to przecież nie uwierzył z prostego powodu. Urzędnikami zostają u nas ludzie z klucza politycznego, to znaczy - w nagrodę za to, że przysłużyli się jakiemuś politycznemu gangowi. Dostają taką posadę, jaką gang akurat dysponuje; raz w gospodarce, innym razem - w ochronie zdrowia, albo w przemyśle rozrywkowym. Zdecydowana większość posiadaczy tych synekur nigdy wcześniej nie prowadziła żadnego przedsiębiorstwa na własny rachunek, a jedyną umiejętnością, jaką naprawdę posiedli, jest wyszukiwanie synekur, to znaczy - dobrze płatnych i niezwiązanych z żadną odpowiedzialnością stanowisk w sektorze publicznym - oraz podlizywanie się tym, którzy tymi synekurami dysponują. I to właśnie takim ludziom lekkomyślnie powierzamy nie tylko zarządzanie gospodarką narodową, ale powierzamy w ich ręce nasz własny los, nasze zdrowie i przyszłość naszych dzieci. Czyż może być lepszy przykład lekkomyślności i głupoty? Weźmy obecne zamieszanie wokół refundacji leków. Wzięło się ono stąd, że banda naszych okupantów wmówiła nam, żebyśmy oddali im dodatkową część naszych pieniędzy tytułem składki na ubezpieczenie zdrowotne, a oni potem - po przechwyceniu części tych pieniędzy na własne utrzymanie - będą nam „refundowali” koszty zabiegów i porad medycznych oraz leków. Już na pierwszy rzut oka widać, że gdybyśmy nie dali narzucić sobie tego pośrednictwa naszych okupantów, to byłoby na pewno taniej. Bo przecież za zabiegi i porady medyczne, podobnie jak za leki, tak czy owak trzeba zapłacić tyle, ile naprawdę kosztują, a poza tym trzeba przecież utrzymać armię naszych dobroczyńców, którzy byle, czego nie zjedzą. Więc gdyby tych dobroczyńców nie było, to byłoby przynajmniej taniej. Być może byłoby również sprawniej - bo zawsze łatwiej dogaduje się nabywca usługi z jej bezpośrednim wykonawcą, niż z pośrednikiem, zwłaszcza takim, który swoje pośrednictwo narzuca siłą. I niczego nie zmieni odwołanie jakiegoś ministra, w tym przypadku - Bartosza Arłukowicza, który najwyraźniej nie ma pojęcia o zarządzaniu czymkolwiek, a tylko był bardziej od innych wygadany w telewizji. Jeśli nie zmienimy systemu, to znaczy - jeśli nie przepędzimy na cztery wiatry naszych dobroczyńców, którzy składają nam bezczelne propozycje i dopóki nie odzyskamy władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzamy, dopóty będziemy przez naszych okupantów bezlitośnie wyzyskiwani, a w końcu - poddani eutanazji - bo tak naprawdę o to właśnie w tym całym zamieszaniu chodzi. Ale nie możemy zapominać, że ten los zgotowaliśmy sobie sami, jeśli nawet nie na własne życzenie, to na pewno - z przyzwoleniem. SM
W tym roku Polska musi wykupić prawie 120 mld zł długu! Ministerstwo Finansów podało informację o kwocie długu, jaką Polska musi wykpić do 31 grudnia 2012. Suma opiewa na 119,5 mld zł. Na dług do wykupu w tym roku składają się bony skarbowe o wartości 12 mld zł, obligacje wyemitowane na rynku krajowym o wartości 90,7 mld zł i obligacje oraz kredyty na rynkach zagranicznych warte 16,8 mld zł – wyjaśnia „Gazeta Prawna”. Według danych ministerstwa do grudnia 2011 r. spadło zadłużenie w bonach skarbowych – o 16 mld zł. Resort podkreśla, że udział bonów skarbowych w papierach wartościowych wyemitowanych na rynku krajowym wyniósł na koniec grudnia 2,4 proc, co jest najniższym poziomem w historii. Jednak jeszcze w styczniu 2012 r. nastąpi wzrost zadłużenia w bonach skarbowych w przedziale od 1 mld do 2 mld zł. Gazeta Prawna”
W szponach banksterów: Białoruś wyda w 2012 r. 1,63 mld dol. na obsługę długu zagranicznego Białoruś będzie musiała wydać w 2012 r. 1,63 mld dol. na obsługę długu zagranicznego – informuje w czwartek dziennik „Komsomolskaja Prawda w Biełorussii”. To ponad dwukrotnie więcej niż w minionym roku. Jak podkreśla opozycyjna gazeta „Swobodnyje Nowosti Plus”, w 2012 r. Białoruś będzie musiała zapłacić 925,7 mln dol. rat kredytów oraz 705,9 mln dol. z tytułu odsetek. W 2011 r. było to w sumie 628,9 mln dol. Większość tegorocznej obsługi długów zagranicznych pochłonie kredyt z Międzynarodowego Funduszu Walutowego – 563 mln dol. Na obligacje państwa białoruskiego przypada 440,8 mln dol. Kredyty z Chin będą kosztować 228,7 mln dol., pożyczki od Rosji i Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej – odpowiednio 136,7 oraz 106,6 mln dol. (na razie Białoruś spłaca same odsetki), a kredyt od Wenezueli – 122,2 mln dol. Jak podkreślają „Swobodnyje Nowosti Plus”, wysokość spłat wzrośnie skokowo w 2013 r. i 2014 r., kiedy to Białoruś będzie musiała wydać na nie odpowiednio 3 i 3,2 mld dol. Według prognoz zadłużenie zagraniczne Białorusi ma wynieść w 2012 r. 14,3 mld dol., czyli o 1,8 mld więcej niż w roku minionym. Analizując budżet państwowy na 2012 r. „Komsomolskaja Prawda w Biełorusii” informuje, że na spłatę długu przewidziano w nim niewiele mniej funduszy niż na ochronę zdrowia – w rublach białoruskich (po prognozowanym kursie średnim na bieżący rok) sumy te wyniosą odpowiednio 14,6 oraz 18,2 bln. Na oświatę rząd zamierza wydać 23,8 bln rubli, a na emerytury i zasiłki dla dzieci – 42,9 bln rubli. PAP
Czy 10.04.2010 Tuska zastępował Morozow? Chciałbym już po raz drugi w Warszawskiej Gazecie zająć się ujawnionymi przez Gazetę Polską Codziennie „taśmami Edmunda Klicha”. O nim samym pisałem już niejednokrotnie twierdząc nawet, że w poważnym państwie taki jegomość od dawna siedziałby już za kratkami. Nie uważam go bynajmniej za jakiegoś ruskiego super-szpiega, ale raczej za ważne rosyjskie narzędzie w tej grze i to narzędzie w sensie dosłownym, tępe. Edmunda Klicha charakteryzuje taka cecha, że mówi on o wiele szybciej niż myśli, demaskując tym samym misterną grę Kremla. Zwróćmy uwagę na ten fragment:
Edmund Klich: Doszło to chyba wczoraj wieczorem do płk. Grochowskiego, o ile pamiętam, bo mówił, że przyszło takie pismo dotyczące tego. On mnie prosił usilnie, już nie pamiętam, w którym dniu. Bo mówi: „Jest panika w moim Ministerstwie Spraw Zagranicznych”. I mówi: „Edmund…”.
Bogdan Klich: Wy się znacie? EK: Nie, ale on zaproponował taką… Znałem go, spotkałem go w Montrealu na takiej konferencji 10-dniowej, ale jest to człowiek… bardzo wysoki poziom, ja się od niego uczę bardzo dużo, to jest po prostu menażer. A my jesteśmy przygotowani do biurokracji. My robimy biurokrację. Kiedyś będzie więcej czasu, to panu ministrowi powiem, na czym to polega. My od razu piętrzymy trudności, pieczątka, podpisy. On mówi: „Żadnych pieczątek. Podpis, data, trzeba sobie wierzyć. I tak jest.”
BK: To dziwne, wie pan, bo z drugiej strony na przykład wystąpienia prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości sprzed kilku dni… EK: To znaczy rosyjskiego, rozumiem.
BK: Niech pan posłucha najpierw, ja skończę, dobrze? Wystąpienia naszych, prokuratora Seremeta oraz ministra Kwiatkowskiego, o udostępnienie w ramach pomocy prawnej zawartości materiałów źródłowych, zostały odesłane, nieprzyjęte tylko, dlatego, że zostały wysłane faksem. W związku z tym musiały być jeszcze raz przesyłane drogą… oryginały trzeba było wysłać. Więc to różnie bywa, to znaczy biurokracja carska ma swoje, że tak powiem, wpływy w biurokracji Rosji Federalnej i jak ktoś chce, to przełamuje te bariery biurokratyczne, jak ktoś nie chce, to nie. Mnie ciekawi też, skoro jesteśmy przy tym wątku, skąd tamta informacja o tym, że on się do pana zwróci, bo pan napisał w pierwszym meldunku taką informację, że Morozow się do pana zwrócił, że on wystąpi do premiera Tuska, żeby ułatwił panu z nim kontakt. EK: Nie, nie, nie.
BK: To muszę powiedzieć, że to wydarzenie nie z tej ziemi. Żeby przedstawiciel obcego państwa występował z taką inicjatywą do przedstawiciela rządu polskiego, że obce państwo będzie wpływało na polski rząd w pańskiej sprawie.
Jak widzimy, sam ówczesny szef MON, Bogdan Klich jest zdziwiony tym, że jedynemu polskiemu akredytowanemu oddelegowanemu do badania przyczyn narodowej tragedii, kontakt z premierem jego rządu może załatwić zastępca Anodiny, Morozow. Tusk jest tak „zainteresowany” cała sprawą, że nie uruchomił jakiegoś specjalnego kanału do porozumiewania się z polskim akredytowanym, a w razie takiej potrzeby, dotrzeć do Donalda można najlepiej, nie przez rzecznika Grasia, Arabskiego czy któregoś z ministrów. Do Tuska nie ma dojścia Edmund Klich, ale za to bez problemów takim dojściem dysponuje Morozow. Jest to oczywisty skandal nad skandale, bo odwracając całą tę sytuację wyobraźmy sobie, że to Edmund Klich zwraca się do Morozowa z propozycją, że on ułatwi mu bezpośredni kontakt z Putinem. Sytuacja nie tyle kuriozalna, co niezwykle podejrzana i ukazująca dramat, jaki dotknął Polskę pod rządami, albo zdrajców, albo nieudaczników. Innej alternatywy nie widzę. Jak to jest, że „wolne media” w niezwykle „demokratycznym państwie prawa” milczą na ten temat? Tu natychmiast powinny paść bardzo trudne pytania do premiera Tuska i to zadane nie przez dziennikarzy, którzy nabrali jak zwykle wody w usta, ale przez prokuratorów i polski kontrwywiad. Coś mi się wydaje, że pełniącym obowiązki premiera polskiego rządu w dniu 10 kwietnia 2010 roku był wysłannik Putina, zastępca gen. Tatiany Anodiny i przewodniczący Komisji Technicznej MAK Aleksiej Morozow, a cała procedura wyjaśniania przyczyn tragedii, czyli katastrofy samolotu wojskowego tak jakby był to lot cywilny została ustalona we wcześniejszym uzgodnieniu (przed katastrofą?), albo z pominięciem premiera polskiego rządu.
Zanim udowodnię tę sensacyjną tezę przytoczę fakty. Dziś już nikt nie jest na tyle szalony by negować wojskowy charakter lotu z 10.04.2010 r. Mówią o tym, oprócz zwykłej logiki także dokumenty i dlatego nie inaczej określiła ten lot komisja Millera. Tu nie było wątpliwości od samego początku gdyż każdy lot czy to prezydenta Kwaśniewskiego czy śp. Lecha Kaczyńskiego wykonywany samolotem obsługiwanym przez wojskowy pułk lotnictwa specjalnego był lotem statku powietrznego wykonywanym w lotnictwie wojskowym. Jednym słowem, ani MAK, ani Edmund Klich, gen. Anodina i Aleksiej Morozow nie powinni mieć z wyjaśnianiem przyczyn tej katastrofy nic wspólnego.
Dlaczego sprawa tak oczywista, oczywista być nagle przestała dnia 10 kwietnia 2010 roku? Jak to się stało, że w tej podmianie charakteru lotu uczestniczyły polskie „wiodące media”, wspierając polskich i ruskich kłamców ze szczytów władzy? Otóż decyzje o posłużeniu się tym kłamstwem wbrew temu, co powszechnie się sądzi nie zapadły na spotkaniu Tusk-Putin 10 kwietnia, lecz dużo wcześniej. Oto fragment stenogramu z przesłuchania Edmunda Klicha, które odbyło się przed sejmową komisją infrastruktury w dniu 6 maja 2010 roku:
„Rozpocznę od pierwszej informacji, o której – jak większość pewnie z państwa – dowiedziałem się o katastrofie z mediów. Nawet dzwonił jeszcze syn. Mówi: tato czy wiesz, co się dzieje? Włączyłem TVN 24, widzę, co się dzieje, w związku z tym natychmiast zacząłem się pakować i jadę do Warszawy, bo wiedziałem, że już może być problem prawny. Dlaczego? Dlatego, że samolot jest samolotem – był – samolotem lotnictwa państwowego. Załoga była wojskowa. W związku z tym dotyczy to lotnictwa państwowego, którego nie obejmuje załącznik 13 do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym”
Dlaczego Klich pakuje się w pośpiechu skoro wie, jak sam mówi, że to nie jego działka gdyż załącznik 13 do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym tego akurat lotu nie obejmuje?
Dlaczego nie poczuł podobnego impulsu, kiedy doszło do tragedii pod Mirosławcem? Przecież zginęło wtedy kilku bardzo bliskich jego kolegów? Dlaczego postanowił wetknąć nos w nieswoje sprawy właśnie teraz, a nie wtedy?
Zaraz do tego dojdziemy. Oto dalsza część wywodu Klicha z 6 maja 2010:
„Tak gdzieś w połowie drogi, chyba w rejonie Garwolina, bo ja mieszkam w Dęblinie i na weekendy jeżdżę do Dęblina, w tygodniu czy jak potrzeba to mieszkam w Warszawie, także nie ma jakiegoś problemu tutaj dojazdu, szybkości na miejsce wypadku czy coś. W połowie drogi dostałem telefon od pana Aleksieja Morozowa, to jest obecnie przewodniczący Komisji Federacji Rosyjskiej, zastępca pani Anodiny – szefowej Mieżnonarodnej Awiacionnej Komisji… Komitetu, to znaczy Międzynarodowego Komitetu Lotniczego. (…) On zadzwonił i powiadomił mnie, że jest katastrofa w Smoleńsku i traktuje to, jako telefoniczne powiadomienie, natomiast formalne będzie później. I było od razu pytanie o procedury, według jakich będzie ten wypadek badany. On zaproponował załącznik 13 do konwencji, bo myślę, że i według jego wiedzy, i ówczesnej mojej wiedzy, to jest jedyny dokument, który podpisała i strona polska, i Federacja Rosyjska, jako konwencję chicagowską tak zwaną z ’44 roku. Ja wtedy nie wypowiedziałem się jednoznacznie, ale też sądziłem, że to będzie jedyne rozwiązanie, to znaczy rozwiązanie, które ma jasne zasady prawne.”
Oto mamy drugiego nadgorliwca, który tuż po katastrofie postanawia wyjaśniać coś, co nie leży w kompetencji MAK, czyli ciała, którego jest wiceprzewodniczącym? Skąd ten pojawiający się nieustannie załącznik 13, który wiadomo, że „nie obejmuje”? Przecież do spotkania Putin-Tusk mamy jeszcze tyle godzin, a to tam podobno „na gębę” zapadną kluczowe decyzje?
Teraz przejdziemy do finału. Okazuje się, że Edmund Klich w maju okłamał wysłuchujących go posłów. W obawie, że kiedyś służby specjalne mogą sprawdzić jego bilingi i prawda wyjdzie na jaw, postanowił dokonać korekcji. Dlatego w wywiadzie dla Gazety Polskiej Klich prostuje:
Gazeta Polska – Wkrótce potem – jako pierwszy, zanim zrobił to ktokolwiek ze strony polskiej – zadzwonił do Pana Aleksiej Morozow, wiceszef MAK?
Edmund Klich – Przy okazji chcę tu uściślić pewną informację: Morozow do mnie dzwonił, gdy jeszcze byłem w domu, a nie na trasie do Warszawy, jak powiedziałem w pierwszym przesłuchaniu sejmowym
Nie bądźmy naiwni. Klich natychmiast startuje z Dęblina do Warszawy na rozkaz człowieka, którego, jak mówił Bogdanowi Klichowi, spotkał tylko raz w życiu, w Montrealu i ma pełną gębę komplementów na jego temat. Na czyje zaś polecenie działa Aleksiej Morozow łatwo możemy się domyślić. Ciekawe, że kilka minut od katastrofy ów ruski spec od cywilnych katastrof lotniczych dzwoni do domu Klicha i telepatycznie już zna ustalenia duetu Tusk-Putin, które jeszcze nie zapadły?
Czy już wtedy miał tak świetne dojścia do Tuska, o których dowiedzieliśmy się z „taśm Klicha”?
Drodzy czytelnicy pamiętajcie, prawdziwym oszołomem jest dzisiaj każdy, kto nazywa „Smoleńsk” straszną, ale jednak „zwykłą” katastrofą lotniczą. Oszołomem jest każdy, kto rząd Tuska zwie „rządem polskim”. Największym zaś oszołomem i kompletnym durniem jest każdy, kto III RP nazywa „demokratycznym państwem prawa” i jeszcze na dodatek „suwerennym”. Mirosław Kokoszkiewicz
Ile, za co bierze się w Polsce Chorujesz, potrzebujesz operacji? Masz do wyboru: czekasz pół roku na termin albo płacisz 1500 złotych za przesunięcie na liście oczekujących. Interesuje cię dobra posada z dostępem do najważniejszych osób w państwie? Możesz przez lata wspinać się po szczeblach kariery albo zapłacić 100 tysięcy dolarów i dostać funkcję od ręki. Według oficjalnych danych tylko w ubiegłym roku dokonano w Polsce 13 938 przestępstw o charakterze korupcyjnym… W Polsce za łapówkę można załatwić bardzo dużo, o ile nie wszystko. Czasami łapówki wręczamy dla własnej wygody – na przykład, gdy złapani na jeździe bez biletu dajemy konduktorowi “w łapę” 50 złotych, by uniknąć dwa razy wyższego mandatu. Często wręczenie łapówki wręcz wymuszają okoliczności: nie dasz, nie załapiesz się do lekarza, a jeśli masz firmę – musisz dać, by wygrać przetarg. Oczywiście, wybór jest zawsze. Można nie dawać i pozwolić, by choroba dalej trawiła nasz organizm, albo wyeliminować własną firmę z rynku. Od kilku lat służby wykrywają coraz więcej korupcji. W 2010 roku policja, prokuratura, CBA, Straż Graniczna oraz Żandarmeria Wojskowa wykryła 13 938 takich przestępstw. Rok wcześniej było ich 11 726. Według danych z Policyjnego Systemu Statystyki Przestępczości TEMIDA, w 2010 roku policja wszczęła 2211 postępowań przygotowawczych w sprawach korupcyjnych. Najwięcej z nich, bo aż 1182 wszczęto w wyniku załapania sprawców na gorącym uczynku. Tylko w 231 przypadkach służby powiadomił pokrzywdzony. Mnóstwo z tych spraw kończy się umorzeniem. W 2010 roku ponad połowa postępowań w sprawie korupcji w ABW została umorzona. Z raportów CBA wynika, że co piąte przestępstwo korupcyjne ma miejsce w obszarze terenowej administracji rządowej. Dwanaście na 100 przypadków dotyczy sektora gospodarczego, służby zdrowia i farmacji.
Takie łapówki daje się w Polsce:
Kupienie ustawy
10 mln zł
Według raportu Banku Światowego „Korupcja w Polsce”, za przeforsowanie korzystnej dla danej grupy lobbystów przepisów ustawy trzeba zapłacić w Polsce trzy miliony dolarów, czyli ok. 10 mln zł
Kontrakt dla spółdzielni
347 tys. zł
Tyle miał dostać prezes spółdzielni mleczarskiej w Mońkach od przedsiębiorcy, który wykonywał prace budowlane na rzecz spółdzielni. Sąd w Białymstoku skazał za to prezesa na dwa lata więzienia w zawieszeniu, 60 tys. zł grzywny i przepadek prawie 350 tys. zł
Zatrudnienie w gabinecie politycznym ministra
340 tys. zł
Henryk Dyrda, były poseł BBWR, przyjął od Barbary Kmiecik 100 tys. dolarów w zamian za zatrudnienie jej zięcia w gabinecie politycznym Jacka Dębskiego, ówczesnego szefa Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki. W sierpniu 2011 r. sąd skazał go na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata i 15 tys. zł grzywny
Pozytywna opinia inspektora nadzoru budowlanego
100 tys. zł
Nawet 100 tysięcy złotych musiał zapłacić inwestor na południu Polski, żeby uzyskać pozytywną opinię nadzoru budowlanego przy budowie nieruchomości
Przejęcie pałacu
80 tys. zł
Były dyrektor Departamentu Mienia i Inwestycji Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie Mirosław B. dostał 3 lata więzienia, bo próbował załatwić sobie przejęcie pałacu w Oleśnie w gminie Kurów. Zabytkowy budynek razem z parkiem o powierzchni 17 ha jest warty ok. 8 mln zł. Mirosław B. proponował dwóm urzędnikom łapówkę w postaci swojej działki o wartości 80 tys. zł
Ustawienie przetargu
80 tys. zł
Były burmistrz Bobolic Ireneusz K. został oskarżony o przyjęcie w latach 1999-2001, wspólnie z innymi mężczyznami, 80 tys. zł łapówki w zamian za ustawienie wartego 2,6 mln zł przetargu na dokończenie budowy szkoły w podbobolickiej Dargini. Sąd w Koszalinie skazał burmistrza na 2 lata więzienia w zawieszeniu i zabronił przez 4 lata zajmować kierownicze stanowiska w samorządzie
Niewpisanie budynku do rejestru zabytków
50 tys. zł
Maciej O., były wojewódzki konserwator zabytków, przyjął zdaniem sądu w 2000 r. 50 tysięcy złotych łapówki od Jarosława S., właściciela toruńskich zakładów „Tormięs”, za to, że nie wpisał budynków biznesmena do rejestru zabytków
Zwolnienie z aresztu
30 tys. zł
Sąd Okręgowy w Kielcach skazał byłego wiceszefa kieleckiego Centralnego Biura Śledczego na trzy lata i dwa miesiące więzienia m.in. za to, że mężczyzna, powołując się na wpływy w komisariacie, obiecał, że pomoże w zwolnieniu z aresztu
Zakup dla szpitala artykułów określonej firmy
22,9 tys. zł
Za przyjęcie łapówki od firmy kosmetycznej poseł i były wiceminister zdrowia Krzysztof Grzegorek został skazany w 2009 r. na rok i 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu
Pozytywna opinia inspekcji
20 tys. zł
Tyle musiał zapłacić właściciel małego baru, by móc prowadzić na południu Polski działalność gastronomiczną bez dokładnych kontroli inspektorów
Kupienie meczu
10 tys. zł
Piłkarz pierwszoligowego Dolcana Ząbki Marcin W. w maju 2008 roku obiecał 10 tys. zł łapówki zawodnikom klubu Warmia Grajewo – warunkiem wypłaty było zwycięstwo Dolcana, w tym meczu. Sąd Rejonowy w Białymstoku skazał go na pół roku więzienia w zawieszeniu oraz 4 tys. zł grzywny
Przeforsowanie uchwały rady miasta
6 tys. zł
Były radny z gminy Kosakowo przyjął łapówkę w zamian za poparcie uchwały w sprawie przekształcenia terenu w Rewie, na którym zależało lokalnemu przedsiębiorcy. Sąd w Wejherowie skazał go na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata, 1600 zł grzywny i obciążenie kosztami sądowymi
Operacja zaćmy
5 tys. zł
W szpitalu na Pomorzu tyle kosztowało ominięcie dwuletniej kolejki do operacji zaćmy
Załatwienie pracy
2 tys. zł
Za dobrą posadę w dużym zakładzie produkcyjnym na południu Polski trzeba zapłacić „załatwiaczowi” 2 tys. zł
Przyspieszenie operacji
500-1,5 tys. zł
Prokuratura Okręgowa w Lublinie przedstawiła w listopadzie 2011 r. 9 zarzutów korupcyjnych Jerzemu O., byłemu ordynatorowi chirurgii ogólnej oraz chirurgi noworodków i niemowląt DSK. Do przyjmowania łapówek miało dojść w latach 1998-2005
Cesarskie cięcie
1,5 tys. zł
Za cesarskie cięcie na życzenie pacjenta trzeba zapłacić w warszawskim szpitalu 1,5 tys. złotych
Miejsce w przedszkolu
1000 zł
Tyle kosztuje załatwienie poza kolejnością miejsca w obleganym krakowskim przedszkolu
Wszczepienie endoprotezy
1000 zł
Tyle trzeba zapłacić w śląskim szpitalu, żeby poza kolejnością – a kolejki sięgają kilku lat – mieć zrobiony zabieg wszczepienia endoprotezy
Nadanie toku sprawie w sądzie
500 zł
Sąd Rejonowy dla Krakowa Śródmieścia skazał na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz 500 zł grzywny 86-letniego Kazimierza A., który usiłował wręczyć łapówkę kierowniczce sekretariatu wydziału cywilnego krakowskiego sądu
Zwolnienie L4
500 zł
Tyle kosztowało załatwienie „lewego” zwolnienia lekarskiego we wrocławskiej przychodni
Przyjęcie do szpitala
200-300 zł
W marcu 2010 r. sąd skazał Edwarda M. na trzy lata za przyjęcie pacjenta do kliniki i rozpoczęcie leczenia w zamian za łapówkę
Zdanie egzaminu na studiach
50-300 zł
Były już wykładowca na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UMCS, został oskarżony o branie łapówek od studentów. Przyjmował m.in. zegarki i alkohol. Sąd Okręgowy w Lublinie w listopadzie 2011 r. sprawę umorzył, ale ze względu na niską szkodliwość społeczną
Wycięcie drzewa
200 zł
Tyle trzeba było dać w łapę, żeby gminny urzędnik szybciej rozpatrzył podanie o wycięcie drzewa
Badania techniczne auta
150 zł
Tyle ekstra trzeba było zapłacić, żeby niesprawne auto przeszło obowiązkowe badania techniczne we Wrocławiu
Przejazd bez biletu
10-100 zł
W zależności od wielkości miasta „kanarowi” trzeba zapłacić od 10 do 100 złotych, by uniknąć kary za jazdę bez biletu
FAKT.pl
Informacja - ale, o czym? Dziś Stany Zjednoczone, nawet pod JE Barakiem Husseinem Obamą (!!), rozwijają się szybciej, niż Europa. PP.Kennedy'emu, Johnsonowi, Carterowi, Clintonowi i Obamie nie udało zniszczyć do końca prywatnej inicjatywy – i skutki widzimy. Blok komunistyczny zwycięsko konkurował ongiś z kapitalizmem. Na zasadzie:
„Bo gdy u nas w Skolimowie Obrodziły pomidory To w Andorrze pewien człowiek Rzekł, że dość ma tej Andorry”.
Informacja była prawdziwa, pochodziła z jakiejś gazety wydawanej w Andorrze. A w każdym kraju była też wydawany jakiś komunistyczny szmatławiec, który potrzebną „informację” drukował – i potem się ją cytowało, że to z „prasy zachodniej”. Dziś Stany Zjednoczone, nawet pod JE Barakiem Husseinem Obamą (!!), rozwijają się szybciej, niż budująca socjalizm Europa. PP.Kennedy'emu, Johnsonowi, Carterowi, Clintonowii Obamie nie udało zniszczyć do końca prywatnej inicjatywy – i skutki widzimy. Ale lewacki „Przegląd” biadoli, że „w USA 46 mln ludzi żyje poniżej progu ubóstwa”. To prawda. Tyle, że ten próg to $22.314 rocznie – jakieś 4200 zł miesięcznie. A ceny w USA – nie tylko benzyny i żywności – są znacznie niższe, niż w Polsce... Proszę dobrze zrozumieć: ta liczba w bardzo małym stopniu zależy od stanu amerykańskiej gospodarki – a w ogromnym od wysokości „progu”. Jeśli „próg ubóstwa” ustalić na $220.000, to 99% Amerykanów "stanie się nędzarzami". Informacja zatem, że „w USA 46 mln ludzi żyje poniżej progu ubóstwa” to nie informacja o Stanach Zjednoczonych, tylko o stanie umysłu tych, co ustalają progi... Podobnie zresztą np. słowa Kowalskiego „Obrazy Rafała Olbińskiego są szkaradne” nie jest informacją o obrazach, tylko informacją o gustach Kowalskiego. Jak mawiał śp.prof.Henryk Elzenberg:
„Pomnij, że sąd laika Gdy mówi o dziele O dziele mówi mało - O laiku: wiele!" JKM
Dlaczego Unia Europejska chyli się ku upadkowi? Głos z USA „Jak tak wielu mądrych ludzi mogło doprowadzić Europę do tak złego stanu?” To pytanie, zadane niedawno przez brytyjskiego polityka Daniela Hannana w artykule wieszczącym upadek euro, w najbliższych miesiącach będzie zadawane coraz częściej. Guy Milliere z Stonegate Institute pisze o zbliżającym się upadku UE – sztucznego tworu, wymyślonego przez wąską elitę polityczną, która sprzeniewierzyła się idei wolności. Milliere, podobnie jak wielu innych analityków podkreśla, że Europa została zbudowana w najlepszym razie na wielkim błędzie, jeśli nie na „przestępstwie przeciwko duchowi wolności”, który pierwotnie miał być źródłem inspiracji dla projektu europejskiego. Pomysł, by zbudować społeczeństwo oparte na abstrakcyjnych zasadach – nie biorąc pod uwagę historycznych, społecznych i gospodarczych uwarunkowań poszczególnych państw członkowskich – często prowadzi do katastrofy. I tym razem nie jest inaczej – zauważa Milliere. Błąd popełniono już na samym początku. Po zakończeniu II wojny światowej, patrząc na ruiny pozostawione przez nazizm i faszyzm, politycy z różnych krajów europejskich zdesperowani usunąć wszystkie dotychczasowe błędy popełnione na kontynencie, tak naprawdę tylko je utrwalili. Wierząc, że przyczyną kłopotów była silna tożsamość narodowa poszczególnych państw, zdecydowali się na „Wielkie Czyszczenie” i budowanie zupełnie nowego społeczeństwa, tworzonego przez nowych ludzi – Europejczyków. Zdając sobie sprawę, że demokracja może być niebezpieczna – dzięki niej przecież do władzy doszedł sam Hitler – rozwinęli instytucje, które miały ją skutecznie kontrolować. Zgodnie z wizją Ojców Założycieli projektu europejskiego, gospodarka europejska miała być odgórnie kierowana. Wprowadzono, więc instrumenty planowania, najpierw w dziedzinie produkcji węgla i stali, a następnie w rolnictwie. Doprowadziło to do utworzenia ponadnarodowych struktur, które połączyły się ze sobą dzięki układom zbiorowym, aż w 1957 roku powołano komitet złożony z biurokratów niepochodzących z wyborów powszechnych, którzy ze swojej siedziby w Brukseli wydawali szereg regulacji dla firm i obywateli, mając niezwykle istotny wpływ na ich codzienne życie np. podejmowano decyzje o efektywnym wykorzystywaniu wody, kształcie pojemników na odpady, „odpowiedniej krzywiźnie bananów i ogórków” czy „zharmonizowanej definicji jogurtu”. Spotkania szefów państw i rządów – grupy, która później stała się Radą Europejską – odbywały się poza zasięgiem wzroku obywateli. Politycy podejmowali kluczowe decyzje, takie jak subsydia dla przemysłu, decyzje o rozszerzeniu wspólnoty, o reformie instytucji europejskich, o rozszerzeniu swoich kompetencji itp. Powołano też Parlament Europejski, który jednak od samego początku nie miał większego znaczenia. Wspólnota Europejska, którą początkowo tworzyło sześć krajów rozrosła się, skupiając 27 państw członkowskich. Zmieniono jej nazwę: dawna Europejska Wspólnota Gospodarcza stała się Unią Europejską. O ile na początku wydawało się, że powstaje struktura ekonomiczna, szybko okazało się, że powstała struktura polityczna. Można było odnieść wrażenie, że powstało państwo federacyjne, ale to nie było i nie jest państwo. Teoretycznie w skład tej struktury miały wchodzić kraje niezależne. Faktycznie jednak ich władza od samego początku została ograniczona. Teraz ma ona dwóch prezydentów: jeden stoi na czele Komisji, drugi jest szefem Unii. Parlament ma w zasadzie rolę „doradczą”, zaś rzeczywista władza sprawowana jest przez członków Komisji, biurokratów i Radę Europejską, w skład, której wchodzi wąska elita polityczna. Ludzie wciąż głosują w wyborach krajowych, łudząc się, że ich rządy mają coś do powiedzenia. Tymczasem aż 70 proc. praw i wytycznych w dzisiejszej Europie jest wydawanych na poziomach, które są poza zasięgiem rządów krajowych. Co więcej, obywatelom pozwala się swobodnie wyrażać opinie tylko pod warunkiem, że popierają projekt europejski. Inna opcja jest niedopuszczalna. Wprowadzenie wspólnej waluty miało teoretycznie doprowadzić do pełniejszej politycznej jedności systemów podatkowych i socjalnych. W rzeczywistości chodziło o zniesienie resztek demokracji. Jedność w ogóle nie pojawiła się w Europie. Euro miała być wspólną walutą całej UE, a obowiązuje tylko w 17 krajach. Zamiast jedności, kraje te stopniowo zaczynają się odsuwać od siebie, a podziały i różnice obecnie stały się bardziej wyraźne, co prowadzi do zaburzeń rozwoju. Ani w Grecji, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, ani nawet we Francji nie widać, by gospodarki tych państw upodabniały się do gospodarki Niemiec lub krajów skandynawskich. Różnice w wydajności tylko się powiększają. Stopy procentowe, utrzymywane w niektórych państwach na określonym poziomie, okazały się niewystarczające dla innych gospodarek. Kurs euro stał się zbyt wysoki dla niektórych krajów. Skoro zaś dewaluacja jest niemożliwa, gospodarki poszczególnych państw zmuszone zostały do manewrowania poziomem bezrobocia, deficytu budżetowego i zadłużenia.W celu budowania nowego społeczeństwa, transfer pieniędzy odbywał się z krajów bogatszych do biedniejszych. Mieszkańcy tych ostatnich cieszyli się przez jakiś czas złudzeniem, że mogą być coraz bogatsi bez konieczności uciekania się do cięższej pracy, stawania się bardziej wydajnymi i oszczędnymi. Kraje Europy stworzyły państwo opiekuńcze, które chwaliło się obsługą ludzi od kołyski do grobu. Opracowało ono systemy ekonomicznej redystrybucji, które sprawiły, że ludzie stali się bardziej bierni i uzależnieni od pomocy państwa. Coraz większa rzesza ludzi jest przekonana, że obowiązkiem rządu jest zapewnienie im środków utrzymania. W związku z tym coraz większe obciążenia spadły na tych, którzy pracują. Na domiar złego społeczeństwo europejskie starzeje się. Przybywa imigrantów z biednych krajów, w przeważającej mierze muzułmanów, zamykających się w swoistych gettach, gdzie panuje bezprawie i szerzy się przemoc. Warunki te, w połączeniu z upadkiem gospodarczym sprawiają, że getta w pewnym momencie mogą eksplodować i w wielu krajach może dojść do poważnych zamieszek. Upadek jest bliski – uważa Milliere. Niektóre kraje UE są już w stanie upadłości, nawet, jeśli jest to utrzymywane w tajemnicy. O swój los w perspektywie długoterminowej niepewne są nawet te państwa, których gospodarki wydają się być w dużo lepszej kondycji. Współzależności, które powstały w wyniku integracji, mogą w dłuższym okresie spowodować poważne szkody. Umowa zawarta 9 grudnia ub. roku., opisywana jako „Umowa Ostatniej Szansy,” ma być realizowana za kilka miesięcy. Jej celem jest zapewnienie władzom europejskim kompetencji w zakresie ratyfikowania budżetów wszystkich krajów w strefie euro. Innymi słowy decyzje dot. redystrybucji przychodów i inwestycji w poszczególnych krajach będą podejmowane przez niewybieralnych biurokratów i elity polityczne. Skutki tego będą wciąż takie same: kraje już będące w stanie upadłości nadal będą się pogrążać, ponieważ ich gospodarki są nieopłacalne. Standard życia będzie nadal spadać w całej strefie euro i deficyty będą narastać. Recesja w krajach już będących w upadłości będzie trwała. Niemcy nie będą w stanie ratować tych państw, które prędzej czy później będą musiały ogłosić upadłość. Oficjalnym celem niedawnego porozumienia jest polityczna, podatkowa i społeczna jedność. Jednak prawdziwym celem polityków jest zapewnienie biurokratom i wąskim elitom politycznym władzy do realizacji tej jedności za wszelką cenę. Argument zawsze jest taki sam: zjednoczenie Europy jest gwarancją pokoju i dobrobytu, w przeciwnym wypadku Europa pogrąży się w chaosie. W rzeczywistości może być bardzo różnie. W książce wydanej kilka lat temu, były dysydent Władimir Bukowski porównał były Związek Sowiecki do Unii Europejskiej, którą nazwał EUSSR. Bezpośrednio przed rozpadam ZSRR, jej przywódcy próbowali łatać dziury i przekonywali, że Związek będzie trwał. Mimo, że europejscy przywódcy także próbują łatać dziury i przekonują, że Unia Europejska będzie trwała, środki te jednak nie są wystarczające, by zapobiec jej rozpadowi. Nikt naturalnie nie może dokładnie powiedzieć, jak będzie wyglądała Europa za dziesięć lat. Jednak zgodnie z pewnymi przewidywaniami będzie ona bardziej podzielona, bardziej konfrontacyjna i bardziej zbrutalizowana. Stonegate Institute, AS.
Żydowskie programy w telewizji publicznej Telewizja Polska i Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich zawarły w środę porozumienie w sprawie emisji programów dotyczących życia społeczności żydowskiej w Polsce w telewizji publicznej. Przyjęta wersja minimum – programy, co najmniej półgodzinne, będą emitowane w ogólnopolskiej TVP2 przynajmniej raz w miesiącu. Zgodnie z porozumieniem, telewizja będzie też transmitować obchody święta Purim. Pierwszych programów możemy spodziewać się już niedługo – umowa wchodzi w życie z dniem podpisania. Porozumienie zostało podpisane, m.in dzięki inicjatywie, pomocy i przy znacznym udziale Małgorzaty Burzyńskiej-Keller oraz ks. Henryka Paprockiego. Małgorzata Burzyńska-Keller prowadzi obecnie Fundację Ochrony Dziedzictwa Kultury Żydów „Wspólne Korzenie” w Łodzi. Jest pomysłodawcą i artystycznym dyrektorem Festiwalu Sztuki Filmowej Jidysz, którego pierwsza edycja odbyła się z powodzeniem w październiku 2006 roku. Pozyskuje z archiwów świata nieznane filmy jidysz – dokumentalne i fabularne. Realizuje także cykliczny program telewizyjny „Szma Israel” emitowany przez TVP.
Ks Henryk Paprocki (ur. 1946 w Kole) jest doktorem teologii Instytutu Św. Sergiusza w Paryżu, duchownym prawosławnym, wykładowcą Uniwersytetu w Białymstoku, Prawosławnego Seminarium Duchownego i Akademii Teatralnej w Warszawie, tłumaczem m. in. dzieł Mikołaja Bierdiajewa, Sergiusza Bułgakowa, Oliviera Clement, Mikołaja Łosskiego i Aleksandra Schmemanna. Ze strony TVP SA „porozumienie określające zasady przygotowywania i nadawania w Telewizli Polskiej audycji religijno-moralnych, religijno-społecznych, kulturalnych i nabożeństw Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich” podpisali prezes Andrzej Urbański i Sławomir Siwek. Związek reprezentowali przewodniczący ZGWŻ Piotr Kadlcik i wiceprzewodniczący Symcha Keller.
- To wydarzenie historyczne i bezprecedensowe – mówi Piotr Kadlcik, jeden z sygnatariuszy porozumienia. – Ważne również, dlatego, iż jednym z zadań telewizji publicznej jest edukacja. A wiele wydarzeń i sytuacji, z którymi mamy do czynienia, nie wyłączając aktów antysemityzmu, wynika głównie z braku edukacji i wiedzy na temat Żydów. I mam nadzieję, że porozumienie zmieni tę sytuację. Porozumienie zawarto na czas nieokreślony. Programy będą realizowane przez wewnętrzne lub zewnętrzne zespoły producenckie i finansowane przez Telewizję Polską.
http://www.jewish.org.pl/
Doprawdy nie rozumiemy, po co społeczności żydowskiej jakieś „co najmniej półgodzinne” programy telewizyjne „przynajmniej raz w miesiącu”. Społeczność owa nie tylko posiada na własność imperium medialne ITI, którego częścią jest prężna i popularna telewizja TVN – ale i w telewizji publicznej dysponuje, tak na oko, jakimiś 90 procentami czasu antenowego. – admin.
Rosyjskie badania i amerykańskie ekspertyzy Tajemnicze skrzynki z Siewernego – TAWS i FSM Od przeszło 20 miesięcy z wiadomych, tragicznych powodów narodziły nam się tłumy specjalistów od latania, a przynajmniej co drugi z nich zna się także na konstrukcji samolotu. I to nierzadko lepiej, niż na konstrukcji cepa. Szczególnie dobrze znamy się na tupolewach, bo wiadomo, ruskie badziewie i zrobione chyba z kryształu - rozpada się toto na tysiące drobnych odłamków od zahaczenia o byle brzozę podczas lądowania. Ale dość sarkazmu. Faktem jest, że od przeszło 20 miesięcy zarzucani jesteśmy fachową terminologią dotyczącą naszej narodowej tragedii z 10 Kwietnia. Nikt się nie wysila, żeby nam cokolwiek z tego wytłumaczyć. Ten fachowy żargon ma na celu jedynie stworzyć zasłoną dymną z pozornych działań i pozorowanych dywagacji. I chociaż temat jest prawie wyczerpany, bo niedługo stanie pomnik, uroczyście zostaną złożone wieńce i będzie pozamiatane, to jednak, zgodnie z dewizą „lepiej późno, niż wcale”, warto raz dobrze przyjrzeć się temu, o co na przykład z tymi całymi sławnymi amerykańskimi ekspertyzami komputerów pokładowych TAWS/FMS chodzi. Dla przypomnienia: na oślej łączce na rubieżach lotniska wojskowego Sewerny, położonego niedaleko od centrum Smoleńska zarzuconej zardzewiałym złomem samolotowym, znaleziono 10 kwietnia 2010 r. wieczorem czerwony żakiet śp. Grażyny Gęsickiej, który, obok listy ofiar i ciał śp. Prezydenta i marszałka Putry, stał się dowodem na to, że tam właśnie wydarzyła się 14 godzin wcześniej tragedia. Podobno kilka osób ów żakiet w nocy widziało, w tym poseł Max Kraczkowski. Co ciekawe, nie zauważył go 14 godzin wcześniej, rano, ani pan montażysta-operator Wiśniewski, ani pan kierowca Kwaśniewski, ani jego pasażer, pan ambasador Bahr, ani pan Stachelski, ani pan minister Sasin, ani pan Kwiatkowski, ani pan Wierzchowski, ani w ogóle nikt. Ba! Nikt nie zauważył kokpitu tutki, a ten „drobiazg” naprawdę trudno przeoczyć. Tym bardziej nie dziwota, że nikt nie zauważył walających się w błocie komputerów pokładowych, czyli systemu wczesnego ostrzegania TAWS oraz komputera FMS (Flight Management System), które w obecnej dobie są zaraz po silniku najważniejszymi urządzeniami każdego samolotu od Cesny poczynając i dzięki nim podobno nawet ja po jednej próbie i to z zamkniętymi oczami potrafiłabym wystartować z Okęcia i wylądować w Smoleńsku. Pan montażysta-operator Wiśniewski, który był pierwszy z kamerą na miejscu tragedii, znalazł, co prawda od razu czarne skrzynki w pomarańczowej kapsule, co wyglądało bardzo filmowo, ale komputery znalazł nie wiedzieć, kiedy zdaje się Spec-Naz. Albo straż pożarna. No, chyba, że sprawne sanitariuszki w wolnej chwili. W każdym razie bezcenne komputery produkcji amerykańskiej znalazły się od razu we właściwych rękach i po zaledwie dwóch tygodniach leżenia - jak chcemy wierzyć - w zamkniętym na cztery spusty sejfie w Moskwie, zostały przesłane pocztą dyplomatyczną do USA, do producenta, czyli Universal Avionics. Faktem jest, że JAKO JEDYNY DOWÓD, jeśli nie liczyć ciał naszych Ofiar w zalutowanych trumnach, opuściły one Rosję i znalazły się w USA, w rękach ekspertów. Reszta dowodów nadal jest aresztowana w Rosji i nawet zapis czarnych skrzynek otrzymaliśmy z 10-minutowym bonusem w postaci kopii. Jak zatem mógł minister Szojgu do tego dopuścić, by komputery pokładowe badał, kto inny? Moje głębokie i postępujące przeświadczenie o spiskowej praktyce dziejów kazało mi spytać paru fachowców z naszej strony, czy aby owe "zapisy" z TAWS od początku nie miały być uwiarygodnione przez amerykańskich przyjaciół? Wygląda, bowiem na to, że tak to zaplanował MAK, a wiarygodni i poczciwego serca Polacy łatwo uwierzyli w „badania i ekspertyzę" w Redmond. Tymczasem, ujmując to najkrócej w punktach, fakty są następujące:
1. Amerykańska NTSB (National Transportation Safety Board) nie wykonywała żadnych badań, bo nie ma takiego prawa. Badania wykonywał MAK, wszystkie od A do Z.
2. MAK zwrócił się o pomoc prawną do strony konwencji ICAO (International Civil Aviation Organization) - NTSB w badaniu skrzynki FMS i TAWS wyprodukowanej przez firmę amerykańską, czyli z jurysdykcji NTSB wykazując tym samym nadprogramową dobrą wolę.
3. NTSB w ramach pomocy przekazał materiały do Redmond, a otrzymane wyniki przekazał do MAK. Fachowcy w Redmond odczytali zamówione wybrane dane i zwizualizowali je na papierze. Nic ponadto. Nie wypowiadali się na tematy wiarygodności lub integralności tych danych, bo nie byli o to pytani.
4. MAK na mocy konwencji ICAO przekazał swój raport ze śledztwa z odczytami z Redmond do publikacji w NTSB.
5. NTSB opublikowała raport MAK z zaznaczeniem autorstwa MAK. Widnieje tam do dziś godzina zdarzenia 8.56!
6. NTSB i w ogóle Amerykanie nie mogli i nie wykonali niczego w tej sprawie, poza rolą skrzynki pocztowej, zatem nie mogli nic z własnej inicjatywy badać, ogłaszać, publikować, ponad to, co zostało zlecone przez Rosjan. Nie są oni, bowiem prawnie zainteresowaną stroną w tej sprawie. Wszystko, co mogli, to spełnić czyjeś prośby na mocy umów międzynarodowych. Redmond wykonało zleconą przez NTSB ekspertyzę skrzynek otrzymanych z Moskwy, w zakresie wskazanym przez Moskwę. Nie musieli wykonać tego na zlecenie MAK wprost, a na polecenie NTSB musieli wykonać to, o co poproszono i w ścisłym zakresie tylko to, o co poproszono. Taki mówi konwencja o współpracy. Czyli powtórzmy jeszcze raz: NTSB poleca odczytać skrzynki i dokonać ich zapisu na osi czasu z wizualizacją w postaci wykresu i zrzutem danych w np. .xls (Excel) I to Redmond wykonuje. Nic ponadto. Nie może wyrażać opinii o prawidłowości danych, albo o stanie skrzynki, jeśli nie jest o to proszona. MAK mógł wysłać rozbebeszone pudełko z podmienionymi częściami i poprosić o odczyt. Redmond wykonuje. I koniec! Choć byłoby nawet oczywiste, że to fałszerstwo, nie mogą nic o tym mówić, bo o to nie pyta urząd NTSB. To jest jasne jak słońce dla każdego, kto jest obeznany z procedurami administracyjnymi dobrze funkcjonujących organizacji.
7. Według prawa międzynarodowego stronami do tego zdarzenia są rządy PL i RU, które na mocy umowy Tuska z Putinem przekazały do badania MAK okoliczności katastrofy. To umocowanie jest jasno przez MAK wykazane i opublikowane na stronie NTSB - proszę sprawdzić (tu link) Stronami są rządy PL i RU. Zresztą to oczywiste, bo mówi o tym prawo międzynarodowe, prawo lotnicze, konwencja chicagowska i konwencja ICAO. Wszystkie zgodnie stwierdzają, że samoloty państwowe (state aviation) należą do wyłącznej kompetencji właściwych rządów - właściciela samolotu i terenu zdarzenia. Jeśli na przykład włoski samolot rozbije się w Boliwii - są to rządy Włoch i Boliwii, jeśli francuski boeing na międzynarodowym Atlantyku - wyłącznie rząd Francji.
Podsumowując: NTSB i Redmond tak naprawdę nic nie badały, tylko w Redmond odczytano to, co im Moskwa przysłała. I tylko tyle, bo tyle im kazano, ani linijki więcej, (choć mieli na to ochotę powiadamiając o dużej ilości danych- cyt.: “ Duża ilość surowych danych. Możemy przedstawić inne parametry w postaci czytelnej dla człowieka, jeśli będzie potrzebne w śledztwie”), a z własnej inicjatywy nic robić nie mogą. Oczywiście, bez wątpienia wiedzą o wszystkim, co się wydarzyło, ale wiedza jest rzeczą zbyt cenną, by się nią niepotrzebnie chwalić.
Powtórzmy jeszcze raz: wszystkie informacje o Smoleńsku w amerykańskiej NTSB pochodzą od MAK (i jest to w raporcie czytelnie zaznaczone). Dotyczy to w szczególności godziny zdarzenia 6.56 UTC. W związku z powyższym dywagacje o rzekomych badaniach NTSB, wzywanie ich do takowych poprzez naszych parlamentarzystów jest dziecinnym nieporozumieniem. Nie jest natomiast zabawna akcja propagandowa wokół "badań NTSB". NTSB nie zrobił nic w tej sprawie i - co więcej - nic zrobić nie może, a gen. Anodina to sprawnie wykorzystała. Pomimo „świetnej współpracy“ z Rosjanami nadal nawet nie wiemy, o której godzinie wydarzyła się katastrofa. Ani, dlaczego. Ani - gdzie. Ani tym bardziej- czy w ogóle. Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
Te kłopoty to ani przez kraje strefy euro ani przez Węgry
1. Od kilku miesięcy złoty mocno dewaluuje się zarówno w stosunku do euro jak i amerykańskiego dolara, mamy do czynienia z silnymi spadkami na giełdzie w Warszawie, odpływa z polski kapitał portfelowy, ale nawet i ten związany z inwestycjami bezpośrednimi, a w mediach od zaprzyjaźnionych z rządem ekspertów, słyszymy nieustannie, że to wszystko przez kłopoty krajów strefy euro, a ostatnio winna temu jest ponoć pogarszająca się sytuacja na Węgrzech. Polska gospodarka ma ciągle mocne fundamenty, dług publiczny udało się w ostatnich dniach grudnia przy pomocy różnego rodzaju zabiegów (skupu przed terminem bonów skarbowych, silnych interwencji na rynku walutowym, transakcji spotowych), sztucznie utrzymać poniżej poziomu 55% PKB, licząc go jednak metoda krajową (wg tej unijnej przekroczył, bowiem 57% PKB), ba ponoć agencje ratingowe zastanawiają się czy nie podwyższyć nam ratingu, bo Premier Tusk zapowiedział radykalne reformy. Im częściej występują ci eksperci, im bardziej przekonują, że światły rząd Donalda Tuska prowadzi nasz kraj do kolejnych sukcesów w stylu zielonej wyspy czy przejścia przez kryzys suchą nogą, tym bardziej słabnie nasz pieniądz, a indeksy na GPW w Warszawie osiągają kolejne minima.
2. Rzeczywiście to, co się dzieje w południowych krajach strefy euro czy na Węgrzech ma wpływ na wszystkie te negatywne procesy w Polsce, ale w sposób decydujący oddziałują na nie 3 czynniki: wielkość, a szczególnie tempo przyrostu długu publicznego w ostatnich 4 latach, poziom deficytu na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego, a także wielkość zadłużenia w walutach zagranicznych nie tylko sektora publicznego, ale także sektora prywatnego (przedsiębiorstw w tym banków i instytucji ubezpieczeniowych, a także gospodarstw domowych). Nasz dług liczony metodą krajową jest o blisko 3% PKB (a więc o blisko 45 mld zł) niższy niż liczony metodą unijną, więc co z tego, że minister przy pomocy wcześniej wymienionych sztuczek sprowadził go do poziomu 54% PKB skoro rynki finansowe wiedzą, że wynosi on ponad 57% PKB a gdyby doliczyć zobowiązania Skarbu Państwa zamiecione pod dywan okazałoby się, że przekroczył on próg 60% PKB. Równie szokujące jest tempo jego wzrostu, wzrost ten w ciągu ostatnich 4 lat wyniósł ponad 60%.
3. Z kolei deficyt na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego pokazuje zapotrzebowanie kraju na kapitał zagraniczny i przyjmuje się, że jeżeli jego poziom przekracza 5% PKB, a finansowany głównie przez tzw. inwestycje portfelowe, to kurs waluty krajowej jest niezwykle podatny na spekulację. Na koniec 2011 roku w Polsce sam deficyt na rachunku obrotów bieżących sięga 5% PKB, a po powiększeniu go saldo rachunku błędów i opuszczeń (ok.1,5% PKB), wyniesie blisko 6,5% PKB. Taka wysokość ujemnego salda na rachunku obrotów bieżących, przy ogromnych potrzebach pożyczkowych brutto naszego kraju, które w roku 2012 wyniosą około 170 mld zł, wywiera ogromną presję dewaluacyjną na złotego.
4. Trzecim powodem jest wielkość zadłużenia naszego sektora publicznego i prywatnego razem w walutach innych niż krajowa. Na koniec 2010 roku wyniosło ono 315 mld USD, czyli ponad 66% PKB, a po I kwartale 2011 roku już blisko 350 mld USD, czyli ponad 70 % PKB i rosło, choć w II połowie roku już zdecydowanie wolniej. Przy postępującej dewaluacji złotego wierzyciele zaczynają się obawiać czy polskie firmy, gospodarstwa domowe, wreszcie polskie państwo, które pożyczyły tak olbrzymie sumy w walutach, będą w stanie obsługiwać swoje długi, a w konsekwencji je całkowicie spłacić, zwłaszcza, że wzrost gospodarczy w naszym kraju jest coraz słabszy.
5. Ani sytuacja w Grecji, Portugalii czy Irlandii, a ostatnio we Włoszech czy Hiszpanii, ani kłopoty Węgrów w decydujący sposób nie wpływają na gwałtowna utratę wartości przez naszą walutę, spadki na giełdzie, czy odpływ kapitału zagranicznego z Polski. Gdyby tak, bowiem było, podobne problemy jak Polska miałyby Czechy, Bułgaria czy Rumunia, a także Szwecja i Dania, a tam nie ma ani gwałtownych spadków kursu ich walut, ani tak ogromnego odpływu kapitału zagranicznego. Tak, więc to nie tylko zawirowania w krajach strefy euro, czy sytuacja u naszych bliższych czy dalszych sąsiadów są powodem coraz większych naszych kłopotów, ale beztroska rządzących i przekonanie, że wszechobecnym PR-em można wszystko. Zbigniew Kuźmiuk
06 stycznia 2012 Dia de los Reyes Magos - obchodzimy pierwszy raz od roku 1960, gdy Święto to zostało zlikwidowane przez komunistów. W ubiegłym roku Sejm - i chwała mu za to - przywrócił to chrześcijańskie Święto, które w Europie obchodzą: Niemcy, Hiszpanie, Włosi, Szwedzi, Finowie, Austriacy i Grecy. Teraz 6 stycznia będziemy obchodzić i my.. I słusznie! Ale żeby wybić argument straty dnia pracy w wyniku wprowadzenia Święta Objawienia Pańskiego- proponuję zlikwidować „Święto” 1 Maja i 3 Maja, „święto” Ustawy Rządowej, kiedy masoneria próbowała zamienić sojusze- ze Wschodnich na Zachodnie.. I mając w planach - po śmierci króla Stanisława Augusta posadzić na tronie elektora saskiego - Fryderyka Augusta.. Zresztą nielegalnie, bo pod nieobecność wielu posłów niedoinformowanych o mającym nastąpić zamachu stanu.. Cała rzecz się nie powiodła, a król - zresztą związany z masonerią - przeszedł na stronę tzw. Targowicy. Był to rok 1791, i do ostatecznego zniknięcia Rzeczpospolitej z mapy Europy pozostało tylko 4 lata.. I tak zakończyła swoje istnienie – w roku 1795- I Rzeczpospolita demokratyczna szlachecka, wybierająca króla poprzez wybory króla(!!!) Pośród swarów i kłótni demokraci szlacheccy zatracili kraj, tak jak zatracają go obecnie.. Zmiana sojuszy ostatecznie się w roku 1 grudnia 2009 dokonała i Polska - jako część innego państwa - Unii Europejskiej - powoli traci swoją samodzielność.. Bo jako część innego państwa- nie może być suwerenna.. Może być autonomiczna.. Propaganda oczywiście twierdzi inaczej.. Żyjemy w landzie o nazwie Polska.. A propos króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, „ostatniego króla Polski”, co nie jest prawdą, bo ostatnim królem Polski był car Mikołaj II, zastrzelony przez bolszewików wraz z rodziną… Następuje powolna recydywa postaci króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, najgorszego króla w historii Polski, bawidamka, rozpustnika i rozrzutnika, człowieka chwiejnego, kompletnie nieodpowiedzialnego i nieudacznika. Sam mówił o sobie: „Zawsze pragnąłem dobra mojego kraju, a wyrządzałem jemu samo zło”(!!!). Do masonerii wstąpił w roku 1777 (za powstanie przyjmuje się rok 1717), do masonerii rytu Ścisłej Obserwy w loży Karola pod trzeba Hełmami. Przyjął imię zakonne Salisinatus. Przyjął tym samym zobowiązania do posłannictwa zwierzchnika Ścisłej Obserwy podpisując zobowiązanie księciu Ferdynandowi Brunszwickiemu. Brał udział w pracach warszawskiego Kółka Różokrzyżowców. Został koronowany na króla 7 września 1764 roku, przy nielicznym udziale szlachty, przy poparciu wojsk rosyjskich, których było 7000.. Był to swoisty zamach stanu przy poparciu Katarzyny II. Pod jego elekcją podpisało się 5320 osób, koronowany został w Kolegiacie Św. Jana w Warszawie przez prymasa Polski Władysława Łubieńskiego.. Wtedy jeszcze nie był członkiem masonerii, największego wroga chrześcijaństwa.... I tu ciekawostka hiszpańska: podczas obchodów koronacji wystąpił w XVI wiecznym stroju hiszpańskim(????). To było już po jego wojażach po Europie, oświeceniowej Europie... W Paryżu siedział w więzieniu za długi.. Wykupił go znajomy ojca. Zaraz po wstąpieniu na tron nosił się z zamiarem utworzenia synodu katolickiego- uwaga! - Niezależnego od Stolicy Apostolskiej(!!!) 8 maja 1788 roku Loża Katarzyny pod Gwiazdą Północną, na jego cześć zmieniła nazwę na Stanisława Augusta pod Gwiazdą Północną..(!!!) I taki człowiek został królem Polski! Wielkie historyczne nieporozumienie.. Masoneria nie ustanie, póki nie pochowa go na… Wawelu(!!!) Co w tamtych czasach było nie do pomyślenia, człowiek, który doprowadził do trzech rozbiorów Polski i zniknięcia Polski z mapy Europy?. Na uroczystości koronacji Pawła I w Petersburgu, po wypiciu zawartości filiżanki, a był to rok 1798 – 12 lutego - zmarł, o ile pamiętam na epilepsję.. Może został otruty? Zadłużenie rozrzutnego króla wynosiło 40 milionów złotych, za którą to sumę można było wystawić 120 000 armię (!!!!). Pochowany w Kościele Św. Katarzyny w Petersburgu, do 1938 roku, do czasu likwidacji Kościoła, potem przeniesiony do Wołczyna, miejsca urodzenia i ochrzczenia.. Pytanie jest następujące: czy Kościół Katolicki czy Prawosławny powinien chować swoich wrogów, należących do masonerii- w swoich podwojach? No właśnie.. Pozorowany spór o króla Stanisława Augusta trwa, nawet 14 lutego 1995 roku, w archikatedrze Św. Jana w Warszawie odbył się symboliczny pogrzeb króla- masona.. Byłem, widziałem- jest tablica.. Teraz kolej na Świątynię Opatrzności Bożej obok Krzysztofa Skubiszewskiego, z listy Macierewicza, odznaczonego Orderem Orła Białego - jako król -Targowiczanin, a potem prosto na Wawel.. Młodsi moi czytelnicy z pewnością takiej daty dożyją.. Masoneria nie zostawia swoich ludzi na pastwę przypadkowości.. Musi być wielki w historii! Bo to ich! Ale dlaczego Kościół w tym bierze udział? Może masoneria ma tam już swoich ludzi? Do Targowicy przystąpił król za cenę spłaty 40 milionów złotych długu, który narobił lekkomyślnie, wydając pieniądze na zabawy i pałace.. Do końca życia nosił pierścień z wizerunkiem Katarzyny II - wielce zakochany. W Warszawie szerzył demoralizację obyczajową.. Choroba warszawska, to nic innego jak choroba weneryczna. Goście króla, zamiast wina podczas biesiadowania popijali wywary z ziół..(???) Nie był żonaty, ale miał dzieci.. Król - mać! Herbu Ciołek! Tak zmarnował swoje królowanie Stanisław August Poniatowski, herbu Ciołek.. syn Stanisława Poniatowskiego, kasztelana krakowskiego i Konstancji z Czartoryskich, bratem podkomorzego nadwornego koronnego Kazimierza, feldmarszałka austriackiego Andrzeja, prymasa Michała Jerzego, Aleksandra, Franciszka, Ludwiki Marii i Izabeli. Był prawnukiem poety podskarbiego Jana Andrzeja Morsztyna. Jego prababka Katarzyna Gordon spokrewniona była ze Stuartami(!!!). Co on zrobił ze swoim życiem i z Polską? Będzie leżał na Wawelu, zamiast smażyć się w piekle... Można byłoby zlikwidować również Dzień Flagi( La bandera) Rzeczpospolitej Polskiej, dnia obchodzonego od roku 2004, tak jak zlikwidowano ją na tablicach rejestracyjnych czy paszportach, bo i tak Polska nie stanowi już samodzielnego bytu, a dwanaście gwiazdek- symbolizujących- -no mniejsza o to, co symbolizujących - a członków jest przecież dwudziestu siedmiu, to powinno być dwadzieścia siedem gwiazdek- będzie wkrótce zalegać wszystkie urzędy państwowe.. Przed Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, na co zwrócił uwagę pan Wojciech Cejrowski- bandera polska wisi obok tej w środku- europejskiej z dwunastoma gwiazdkami.. Przecież powinna wisieć - jeśli jeszcze jesteśmy krajem suwerennym- w środku.. U Klausa na Hradczanach w ogóle nie wisi flaga europejska.. Bo, po co mu te dwanaście gwiazdek, które przypominają, no mniejsza, co mu przypominają.. Woli swoją - czeską la banderę... Co prawda właśnie 2 maja 1945 roku polscy żołnierze podczas wielkiego zwycięstwa nad Niemcami wywiesili na Kolumnie Siegessaule w Berlinie polską la banderę.. Ale kto teraz obchodzi święto zwycięstwa nad Niemcami? Przecież to nasi przyjaciele.. Naprawdę wielcy przyjaciele, tak jak Rosjanie.. I rozbiorą nas według schematu Ribbentrop-Mołotow.. Dzień 2 maja to jeszcze „ święto” Orła Białego.. I powinno być świętem tych wszystkich, którzy ostatnio ten order dostali.. Między innymi pana Adama Michnika.. Święto Objawienia Pańskiego kończy kalendarz liturgiczny w Kościele Powszechnym.. Podążający za Gwiazdą Betelejmską trzej Królowie, idący do Betlejem według proroctwa Micheasza niosą ze sobą złoto, mirrę i kadzidło. Jest to misja: królewska, prorocka i kapłańska.. Idą do miejsca narodzin Jezusa Chrystusa.. Składają mu hołd! Jako królowi królów.. I nie ma nic do tego demokracja, w której chaosie żyjemy. Dlaczego wykorzystałem słowa hiszpańskie do mojego felietonu- Dia de los Reyes Magos. Bo jeszcze w Hiszpanii przetrwało huczne obchodzenie Święta Trzech Króli. Królowie nigdy tak nie zadłużyli Hiszpanii, jak socjalni demokraci w czasach współczesnych.. No cóż… Demokracja, czyli rządy ludu, przez lud i dla ludu, nieprawdaż? Tylko, że lud ma po tych rządach demokratycznych masę długów na głowie.. Felices Reyes! Za dwa dni będzie miała swoje „święto” lewica wszelka.. Będzie bębnił od rana do wieczora opowiadając różne wymyślone głupstwa, żeby wyciągnąć od naiwnych ze czterdzieści milionów złotych.. Znowu na pompy insulinowe dla kobiet w ciąży.. A cały system się wali w tym czasie. Dobre parę groszy zanim się zawali, nieprawdaż? a może przydałoby się parę groszy na większych rozmiarów pieczątki dla lekarzy uspołecznionych socjalnie? ”REFUNDACJA LEKU DO DECYZJI NFZ”- byłoby lepiej widać na receptach.. Zanim ktoś zlikwiduję ten komunistyczny skansen o nazwie Służba Zdrowia, wraz z receptami, refundacjami, biurokracją Narodowym Funduszem Zdrowia, wydziałami zdrowia, Ministerstwem Zdrowia - i całą ta pasożytniczą kastą cwaniaków, którzy żyją z ludzkiego nieszczęścia.. I na tym nieszczęściu pożeruje sobie jeszcze w niedzielę - dwudziesty raz - Wielka Socjalistyczna Orkiestra Świątecznej Pomocy.. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, panie Jurku! WJR
Kolejny(e) krok(i) w kierunku załamania rynków Dzisiaj w Polsce święto, ale rynki finansowe na świecie pracują w pocie czoła, przybliżając nas do nieuchronnego kryzysu. Rentowność (dla niefinansistów oprocentowanie) włoskich obligacji wzrosło do 7,15%, a run na banki występuje już nie tylko w Grecji, ale również na Węgrzech. Media informują, że bratanki od szklanki wypłacają forinty, zamieniają na waluty i wpłacają do austriackich banków, nie wiedzą, że Austria też zostanie wkrótce uderzona przez kryzys zadłużeniowo-bankowy, ale to dopiero za parę miesięcy. Tutaj jest link pokazujący run na banki w Grecji i początki paniki we Włoszech (podziekowania dla hic netwron za linka). Obecne prognozy mówią o miarkowanej recesji w Europie i kryzysie, który nie będzie tak ciężki jak po upadku braci Lehman. Ja przewiduję ciężką wieloletnią recesję, przebicie dołków giełdowych z 2009 roku, bankructwa wielu krajów i większości banków w Europie (ratowanych nacjonalizacją przez upadające rządy). To wszystko wydarzy się w latach 2012-2013. O ile telewizyjni ekonomiczni uspokajacze ciągle klepią swoje duby smalone, rynki finansowe już zgadzają się z moją prognozą. Poniżej notowania CDS-ów za okres ostatnich 5 lat dla Węgier, Włoch i Francji (koszt ubezpieczenia od ryzyka bankructwa danego kraju). Te wykresy pokazują, że ryzyko jest obecnie o wiele większe niż w 2008-2009 roku. A obok wykres ceny akcji największego włoskiego banku Unicredit, które przebiły dołek z 2009 roku, a w ciągu 5 lat spadły z ponad 50 euro do 4 euro dzisiaj. Jeżeli istnieje piekło finansowe, to Europa niedługo w tym piekle wyląduje. Jakby tego było mało, Iran planuje nowe, potężne manewry w cieśninie Ormuz. Pytanie, kto pierwszy mrugnie, Iran, czy koalicja USA-Izrael? Jedno mrugnięcie i ropa, po 200, co zapowiada masakrę na rynkach akcji, które natychmiast wycenią głęboką recesję. Na razie rynki będą się karmić faktem, że w USA przybyło 200,000 miejsc pracy w grudniu. Tylko, że w 2 lata (2010-2011) przybyło 2 mln miejsc pracy, a w recesji 2008-2009 ubyło prawie 9 mln. Oficjalny federalny dług publiczny USA przekroczył 100% PKB i rośnie. Rybiński
Niemoralna Propozycja i kara za jej przyjęcie Coś takiego jak Kara Boża naprawdę istnieje. Tyle, że często jest niezauważana, bo nie polega ona, jak to sobie wyobrażali kiedyś prości ludzie, na tym, że winnego trafia grom z jasnego nieba. Pan Bóg pracuje na wielkich liczbach, w sposób mało spektakularny - ślady Jego ręki najłatwiej zauważyć w statystykach. Otóż bardak, jego doświadczamy przy okazji tak wydawałoby się prostej czynności, jak zmiana listy leków refundowanych, jest właśnie Karą Bożą na polactwo. Tak to działa. Kiedy jednostki pozostają bezkarne i utwierdzają się w przekonaniu, że "anything goes", można zrobić wszystko, wszystko ujdzie na sucho, żadnej sprawiedliwości, ani ludzkiej, ani nadprzyrodzonej, obawiać się nie trzeba - skutki tolerowania draństwa spadają na całą społeczność, która na nie przyzwoliła. Nie umiecie ukarać swoich złodziei, cwaniaków i grandziarzy, to wszyscy poniesiecie za to karę, tracąc szansę na godziwe, porządne życie. Pamiętam taki wykład profesora Balcerowicza na UW, w którym udowadniał on danymi liczbowymi z licznych krajów i momentów historycznych, że nie ma żadnej korelacji pomiędzy wzrostem gospodarczym i postępem cywilizacyjnym a demokracją, natomiast istnieje oczywista korelacja pomiędzy wzrostem i postępem a, jak on to w tym wykładzie nazywał, praworządnością. Zamiast słowa "praworządność" można użyć określenia "uczciwość w życiu publicznym", chodzi o to samo. Tam, gdzie prawo chroni jednakowo wszystkich, gdzie wszyscy na tych samych prawach konkurują, jakością swych produktów i usług, gdzie o szansach nie przesądzają układy i znajomości, a państwo dba o wspólne dobro i kieruje się w doborze swych funkcjonariuszy kryteriami merytorycznymi - tam jest rozwój i innowacyjność, tam się wszyscy bogacą i żyją coraz lepiej. Gdzie natomiast jest tak jak u nas, gdzie państwo służy utrzymaniu dominacji kasty cwaniaczków nad resztą, po to, by uprzywilejowani mogli bez przeszkód - jak to ujmował towarzysz Szmaciak - "doić, strzyc to bydło" (nas), tam żadne miliardy dotacji ani kredytów, i żadne programy pomocowe czy "narodowe" nie pomogą. Polakom u zarania III RP złożono szatańską ofertę: odpuście sobie sprawiedliwość, to w zamian dostaniecie konsumpcję. I, niestety, pogrążeni w pańszczyźnianym stanie ducha, który pozwoliłem sobie nazwać "polactwem", zgodziliśmy się na to. Ciesząc się, że rosną supermarkety i sex shopy, że dostajemy trzy w cenie dwóch, banki rozdają chętnie kredyty, a Unia sypie dotacjami, nie protestowaliśmy (to znaczy - niektórzy tylko protestowali), że łajdakom, ubekom i zbrodniarzom żyje się w tym kraju lepiej niż ich ofiarom, że nomenklatura nie utraciła przywilejów, a bezkarne komunistyczne tajne służby przeradzają się we wszechwładną mafię. Nieliczni tylko alarmowali, że cywilna i wojskowa bezpieka, wykorzystując swoich niezlustrowanych agentów, których kreuje na wpływowych polityków, i rozmaitych biznesmenów-słupów, których w III RP uczyniła milionerami, oplata niepodległą Polskę jak pajęczyna i stopniowo odbiera ją Polakom. Ale większość nie chciała tego słuchać, tak jak dziś prycha i bluzga, gdy słyszy, że tupolew bliźniaczy do naszego kilka miesięcy później przy przymusowym lądowaniu wyciął skrzydłami cały zagajnik i jakoś mu się te skrzydła nie złamały. Nie chce słuchać, podnosi głos i pluje, bo się przed laty rękami i nogami chwyciła tego, co jej suflowała michnikowszczyzna: kapitalizm jest niemoralny z zasady, pierwszy milion trzeba ukraść - gódźmy się na to, to w marketach będą pełne półki, a na kartach płatniczych otwarty kredyt. I wszystkich, którzy mówili cokolwiek o uczciwości, o elementarnej choćby sprawiedliwości, potraktowało polactwo tak, jak niemogąca się doczekać pierwszych łóżkowych lotów panienka traktuje ostrzeżenia starej pobożnej ciotki przed możliwymi konsekwencjami. Był taki moment, po aferze Rywina - analizie tej historii poświęciłem swój "Czas wrzeszczących staruszków" - gdy polactwo na chwilę się w tej postawie zawahało, zamarzyło o uczciwym państwie. Ale szybko zarzuciło te marzenia, najpierw wskutek wojny w PO-PiSie, który je obiecywał, a ostatecznie w chwili, gdy zauważyło, że Kaczyński chce rozliczać i "czyścić" nie tylko oligarchów i mniej lub bardziej daleki przeciętnemu Polakowi "układ" gdzieś tam głęboko i wysoko - ale też po inkwizytorsku uzdrawiać całe życie społeczne. Że gotów jest dobrać się do skóry i lekarzom biorącym koperty, i drogówce puszczającej za mandaty, i tym, co te "drobne grzeczności" wręczają, całej naszej powszedniej korupcji, do której przez półwiecze komuny wszyscy przywykli jak ryba do wody. Efektem tych prób "oczyszczenia" kraju była fala strachu przed Kaczyńskim i nienawiści z niego płynącej. Jak to wielokrotnie pisałem: mając do wyboru inkwizytora, którego pozę przybrał szef PiS, i patrona wszelkiej maści cwaniaków i mafiozów, w którego przedzierzgnął się niedawny współbudowniczy IV RP, czyli lider PO - gremialnie postawili na Mafię. Co tam zrzędzenie o uczciwości, moralności, układach - ważne, aby tylko mieć kawał ścierwa na grillu i zimne piwko w szklanicy. Przeciętny Polak, gdy mu się to usiłuje wytłumaczyć, wierzga i wścieka się, zgodnie z doskonale znanym psychologom i wielokrotnie opisanym mechanizmem tzw. wyparcia. Ale tak właśnie jest: irytowało was mówienie o oczyszczeniu życia publicznego, postawiliście na cwaniaczków, bo obiecali wysępić dużo ciaćków z Europy i nie wtrącać się w żadne układziki, to teraz macie. Co macie? Ano, macie znowu PRL. To znaczy, coś takiego jak PRL - bez ideologii "realnego socjalizmu”, (bo "europejska normalność" jest tylko hasełkiem, szczątkowym uzasadnieniem rządów cwaniackiej mafii) i, na razie przynajmniej, bez cenzury i represji, to znaczy z cenzurą i represjami nieporównywalnymi z tamtymi czasami, robionymi w białych rękawiczkach. Ale PRL w sposobie zorganizowania, w istocie działania państwa. Bo dla przeciętnego Polaka PRL to były nie tyle ideologia, represje i cenzura, ale przede wszystkim totalna niewydolność. Wielki, nierozwiązywalny problem sznurka do snopowiązałek i klozet-taśmy, nieustanne reformowanie w bólach, a potem dalsze reformowanie, absurd, rozrzutność, bałagan - to właśnie sprawiło, że wbrew sondażom i oczekiwaniem polactwo w czerwcu 1989 PRL odrzuciło. Ale ponieważ odrzuciło tak, jak to powyżej opisałem, niekonsekwentnie, wierząc, że można w nim pozostać w sferze wartości, czyli właśnie ich braku, a mieć kapitalizm i Zachód w sferze materialnej - to PRL wrócił. Bo, proszę państwa, ten burdel z lekami to nie jakiś ewenement. To normalność w państwie, gdzie wszędzie siedzą kumple i znajomi, gdzie obsadza się resorty podług klucza frakcyjnego, a w resortach zatrudnia cymbałów, bo spokrewnieni albo podwieszeni, gdzie pisze się ustawy pod interes jakiejś grupki, która chce coś tam skręcić albo udoić, gdzie... Co będę gadał, każdy wie, jak jest w III RP, a już za rządów Tuska zwłaszcza. I dlatego prosta sprawa - zmiana rozkładu jazdy, zmiana listy refundacyjnej leków - zmienia się w kataklizm. Państwo oddane cwaniaczkom nie radzi sobie nie tylko z wyzwaniami polityki międzynarodowej, z Tragedią Smoleńską czy uratowaniem polskich stoczni (Francuzi, poddani tej samej decyzji komisarz Kress, swoje potrafili obronić, i to bez żadnych "katarskich inwestorów"). Państwo nomenklatury nie tylko nie umie już wybudować autostrad i szybkich kolei, naprawić zdekapitalizowanych torowisk (średnia prędkość pociągu towarowego poniżej 20 km/h) czy przygotować systemu edukacyjnego na sześciolatków, zreformować wymiaru sprawiedliwości ani naprawić finansów publicznych. Po pierwszej kadencji Tuska, który oddał wszystko sitwom i układom, samemu uciekając w pajacowanie zwane "pijarem", III RP, jak późny "pryl", nie umie już sobie poradzić z najprostszymi rzeczami. Nawet próba zmiany zasad przyznawania prawa jazdy skończyła się chaosem, masakrą i rejteradą.
To przecież nie, dlatego, że Tusk nie chce. Chce, Jaruzelski też chciał. Ale skoro stawia na osoby typu Grabarczyka, Kopacz czy Arłukowicza, to efekty muszą być takie - a w tym systemie władzy "pierwszy" musi na takich ludzi stawiać. Kiedy będzie lepiej? Już było. Za strasznego Kaczora. Ale się go polactwo przestraszyło, że jeszcze trochę takich rządów, a przy każdym "załatwianiu" sprawy może spod biurka wyskoczyć agent CBA i położyć łapę na kopercie. Więc przyjęło "niemoralną propozycję" - dajcie władzy kraść, to i wam władza pozwoli kraść, i będzie znowu jak za Gierka. Teraz zaczyna się ponoszenie konsekwencji. Noworoczny bardak medyczno-aptekarski to dopiero początek.
Rafał Ziemkiewicz
Wykres cudu czyli jak minister Rostowski robi Enron po polsku? Szacher-macher prestidigitatora Vincenta, który doprowadził do właściwego kursu waluty w godzinach porannych widać na następującym wykresie (aktualizowany na żywo; pokazuje jak zmienia się cena złotówki względem euro):
http://stooq.pl/q/?s=eurpln&d=20120105&c=1m&t=l&a=lg&b=0
Powstaje pytanie czy po takiej chamskiej i widocznej jak na dłoni machloi finansowej Pan Minister nie powinien od razu zostać przewieziony ze Świętokrzyskiej na Rakowiecką? Przypomnijmy, że jeszcze przed Nowym Rokiem “niezależny” Narodowy Bank Polski usilnie skupował złotówki, by poprawić ich cenę. Akcja ściągania z rynku złotówek miała zapobiec przekroczeniu przez Polskę progu ostrożnościowego (ustalonej przez Konstytucję III RP na poziomie 55 proc. granicznej wartości relacji kwoty państwowego długu publicznego do produktu krajowego brutto). Jak wiadomo część polskiego zadłużenia jest wyrażona w walutach obcych. Dlatego im niższy kurs złotówki tym wyższe zadłużenie przeliczone z walut obcych. Analogicznie wyższy kurs złotego oznacza niższy kurs euro, czyli niższe zadłużenie Polski (na papierze!) Utrzymanie przed Nowym Rokiem wysokiego kursu euro oznaczałoby dobicie polskiego długu do 55% PKB a ekipa Donalda Tuska musiałaby przygotować zrównoważony budżet. Rząd w krótkim czasie musiałby znaleźć jakieś 40-50 miliardów złotych. Dzięki masowemu skupowaniu z rynku złotówki Jacek Vincent Rostowski dokonał “cudu”. Noworoczna cena 4,41 zł za 1 euro sprawiła, że relacja długu do PKB wyniosła 54,9999(9). Efekt działalności “niezależnego” Narodowego Banku Polskiego i ministra Rostowskiego obrazuje rzeczony wykres (http://stooq.pl/q/?s=eurpln&d=20120105&c=1m&t=l&a=lg&b=1)
Oczywiście – jak informował na naszych łamach Marek Łangalis – Jan Vincent-Rostowski doskonale wie, że ustawowa granica zadłużenia dawno przekroczyła 55% w stosunku do PKB. Główny Urząd Statystyczny – 12 dni po wyborach parlamentarnych! – w cudowny sposób znalazł w kasie państwa 1,4 miliarda złotych (!), co obniżyło nasz dług publiczny z 55,0% w stosunku do PKB do 54,9%. Szczęśliwie – jak przyznał jeden z działaczy PO (oczywiście anonimowo) – nie po to zmieniano w lutym prezesa GUS, żeby nowy podawał statystyki, jakie sobie chce… Skąd Enron w tytule? Przypomnijmy, że to amerykańskie przedsiębiorstwo energetyczne zbankrutowało w 2001 roku po skandalu związanym z fałszowaniem dokumentacji finansowej firmy. Przed ogłoszeniem bankructwa Enron zatrudniał ponad 20.000 pracowników i był jednym z czołowych światowych przedsiębiorstw branży energetycznej. Uchodził za “blue chip” – spółkę giełdową cieszącą się zaufaniem inwestorów, w powszechnym mniemaniu mającą dobrą sytuację finansową (analogia do polskiej “zielonej wyspy” aż ciśnie się na usta). Od momentu upadku firmy do mowy potocznej na dobre weszło pojęcie “kreatywnej księgowości”. Cała nadzieja w tym, obecna polska klasa polityczna skończy tak jak szefowie korporacji… NCZ
Dyscyplinarka za wywiad w „Codziennej” Odsunięty od śledztwa smoleńskiego prokurator Marek Pasionek będzie miał kolejną dyscyplinarkę. Tym razem za wywiad w „Gazecie Polskiej Codziennie”, w którym ujawnił, że prokuratura nie skorzystała z pomocy służb specjalnych USA, choć mogła uzyskać ważne dowody. Rzecznik dyscyplinarny w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej (NPW) wszczął kolejne postępowanie dyscyplinarne wobec Pasionka 22 grudnia 2011 r. Informacje tę potwierdził nam rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej kpt. Marcin Maksjan. – Celem postępowania jest wstępne wyjaśnienie okoliczności koniecznych do ustalenia znamion ewentualnego przewinienia służbowego prokuratora Marka Pasionka – wyjaśnił Maksjan. Sprawę wszczęto na wniosek szefa NPW gen. Krzysztofa Parulskiego, dzień po opublikowaniu przez „Codzienną” wywiadu, w którym Pasionek skrytykował działania NPW w śledztwie smoleńskim. Ujawnił m.in., że Amerykanie zaproponowali stronie polskiej ścieżkę pomocy, która miała zaowocować przekazaniem zdjęć satelitarnych, ewentualnego nasłuchu elektronicznego dotyczącego rozmów prowadzonych w samolocie i na wieży kontroli lotów oraz innych materiałów znajdujących się w dyspozycji amerykańskich służb specjalnych. – Uzgodnienie polegało na tym, że wymiana informacji nastąpi między służbami specjalnymi obu państw. Naczelny prokurator wojskowy zdecydował się jednak na oficjalny wniosek o pomoc prawną do Departamentu Sprawiedliwości USA. Ta oficjalna ścieżka nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Amerykanie odmówili przekazania posiadanych materiałów na drodze oficjalnej – mówił Pasionek w rozmowie z „Codzienną”. Marek Pasionek dodał, że nie chciał być tylko skrzynką przekazującą dokumenty pomiędzy Naczelną Prokuraturą Wojskową a prowadzącą śledztwo wojskową Prokuraturą Okręgową. – Miałem wrażenie, że do takiej roli usiłowano sprowadzić mój nadzór nad śledztwem smoleńskim – powiedział. Zasugerował równocześnie, że na miejscu katastrofy nie było wystarczającej liczby prokuratorów. – Czy udało się im zorganizować warsztat pracy adekwatny do potrzeb i oczekiwań? Czy w późniejszym okresie zabiegaliśmy wystarczająco energicznie o materiały procesowe ze strony Rosjan? – pytał w wywiadzie Pasionek. Jak informowała „Codzienna”, choć prokuratura cywilna umorzyła postępowanie w sprawie prokuratora Pasionka, stanie on wkrótce przed wojskowym sądem dyscyplinarnym (Marek Pasionek jest prokuratorem cywilnym pracującym w prokuraturze wojskowej – przyp. red). Chodzi o tak absurdalne zarzuty, jak ten, że w notatce do przełożonych skarżył się na złe warunki pracy w ambasadzie w Moskwie, gdzie nie podano mu nawet herbaty. Zdaniem Naczelnej Prokuratury Wojskowej Pasionek miał w ten sposób uchybić godności prokuratora. Anita Gargas
Te kłopoty to ani przez kraje strefy euro ani przez Węgry
1. Od kilku miesięcy złoty mocno dewaluuje się zarówno w stosunku do euro jak i amerykańskiego dolara, mamy do czynienia z silnymi spadkami na giełdzie w Warszawie, odpływa z polski kapitał portfelowy, ale nawet i ten związany z inwestycjami bezpośrednimi, a w mediach od zaprzyjaźnionych z rządem ekspertów, słyszymy nieustannie, że to wszystko przez kłopoty krajów strefy euro, a ostatnio winna temu jest ponoć pogarszająca się sytuacja na Węgrzech. Polska gospodarka ma ciągle mocne fundamenty, dług publiczny udało się w ostatnich dniach grudnia przy pomocy różnego rodzaju zabiegów (skupu przed terminem bonów skarbowych, silnych interwencji na rynku walutowym, transakcji spotowych), sztucznie utrzymać poniżej poziomu 55% PKB, licząc go jednak metoda krajową (wg tej unijnej przekroczył, bowiem 57% PKB), ba ponoć agencje ratingowe zastanawiają się czy nie podwyższyć nam ratingu, bo Premier Tusk zapowiedział radykalne reformy. Im częściej występują ci eksperci, im bardziej przekonują, że światły rząd Donalda Tuska prowadzi nasz kraj do kolejnych sukcesów w stylu zielonej wyspy czy przejścia przez kryzys suchą nogą, tym bardziej słabnie nasz pieniądz, a indeksy na GPW w Warszawie osiągają kolejne minima.
2. Rzeczywiście to, co się dzieje w południowych krajach strefy euro czy na Węgrzech ma wpływ na wszystkie te negatywne procesy w Polsce, ale w sposób decydujący oddziałują na nie 3 czynniki: wielkość, a szczególnie tempo przyrostu długu publicznego w ostatnich 4 latach, poziom deficytu na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego, a także wielkość zadłużenia w walutach zagranicznych nie tylko sektora publicznego, ale także sektora prywatnego (przedsiębiorstw w tym banków i instytucji ubezpieczeniowych, a także gospodarstw domowych). Nasz dług liczony metodą krajową jest o blisko 3% PKB (a więc o blisko 45 mld zł) niższy niż liczony metodą unijną, więc co z tego, że minister przy pomocy wcześniej wymienionych sztuczek sprowadził go do poziomu 54% PKB skoro rynki finansowe wiedzą, że wynosi on ponad 57% PKB a gdyby doliczyć zobowiązania Skarbu Państwa zamiecione pod dywan okazałoby się, że przekroczył on próg 60% PKB. Równie szokujące jest tempo jego wzrostu, wzrost ten w ciągu ostatnich 4 lat wyniósł ponad 60%.
3. Z kolei deficyt na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego pokazuje zapotrzebowanie kraju na kapitał zagraniczny i przyjmuje się, że jeżeli jego poziom przekracza 5% PKB, a finansowany głównie przez tzw. inwestycje portfelowe, to kurs waluty krajowej jest niezwykle podatny na spekulację. Na koniec 2011 roku w Polsce sam deficyt na rachunku obrotów bieżących sięga 5% PKB, a po powiększeniu go saldo rachunku błędów i opuszczeń (ok.1,5% PKB), wyniesie blisko 6,5% PKB. Taka wysokość ujemnego salda na rachunku obrotów bieżących, przy ogromnych potrzebach pożyczkowych brutto naszego kraju, które w roku 2012 wyniosą około 170 mld zł, wywiera ogromną presję dewaluacyjną na złotego.
4. Trzecim powodem jest wielkość zadłużenia naszego sektora publicznego i prywatnego razem w walutach innych niż krajowa. Na koniec 2010 roku wyniosło ono 315 mld USD, czyli ponad 66% PKB, a po I kwartale 2011 roku już blisko 350 mld USD, czyli ponad 70 % PKB i rosło, choć w II połowie roku już zdecydowanie wolniej. Przy postępującej dewaluacji złotego wierzyciele zaczynają się obawiać czy polskie firmy, gospodarstwa domowe, wreszcie polskie państwo, które pożyczyły tak olbrzymie sumy w walutach, będą w stanie obsługiwać swoje długi, a w konsekwencji je całkowicie spłacić, zwłaszcza, że wzrost gospodarczy w naszym kraju jest coraz słabszy.
5. Ani sytuacja w Grecji, Portugalii czy Irlandii, a ostatnio we Włoszech czy Hiszpanii, ani kłopoty Węgrów w decydujący sposób nie wpływają na gwałtowna utratę wartości przez naszą walutę, spadki na giełdzie, czy odpływ kapitału zagranicznego z Polski. Gdyby tak, bowiem było, podobne problemy jak Polska miałyby Czechy, Bułgaria czy Rumunia, a także Szwecja i Dania, a tam nie ma ani gwałtownych spadków kursu ich walut, ani tak ogromnego odpływu kapitału zagranicznego. Tak, więc to nie tylko zawirowania w krajach strefy euro, czy sytuacja u naszych bliższych czy dalszych sąsiadów są powodem coraz większych naszych kłopotów, ale beztroska rządzących i przekonanie, że wszechobecnym PR-em można wszystko. Zbigniew Kuźmiuk
WOŚP - dlaczego nie wielbię OwsiakaMiałem w tym roku o WOŚP nic nie pisać. Nie mam na jej temat nic nowego do powiedzenia – schemat działania i argumenty są te same od lat. Jerzy Owsiak jest częścią medialnopolitycznego układu i będzie promowany tak jak dotąd tak długo, jak długo ten układ będzie trwał. To oczywiste. Co nie oznacza, że należy zacząć udawać, że nic kontrowersyjnego się nie dzieje. Że nie ma miejsca – jak to napisałem jakiś czas temu na swoim blogu – wielkie oszustwo Owsiaka. Kilka dni temu udzieliłem wywiadu portalowi Frondy. Między innymi do niego odniósł się – w charakterystyczny dla siebie sposób – Zbigniew Hołdys w TVN24 (nawiasem mówiąc, zgodnie z wyznawanymi przez siebie zasadami, TVN nie było uprzejme zaprosić do studia nikogo, kto ma do WOŚP stosunek krytyczny). Zarazem na Twitterze byłem bombardowany pytaniami i komentarzami, których infantylizm sprawia, że opadają ręce. Na przykład @kuba_kacprzak pisze (pisownia oryginalna): „Widzę, że próbuje pan zabłysnąć obrażając takich ludzi jak Jerzy Owsiak. Żałosne... […] Skoro Jerzy Owsiak jest taki zły to niech pan wymieni kogoś, kto robi więcej dla tego kraju? Może jakiś polityk? Dziennikarz?”. Zwracam uwagę na nagromadzenie klisz i fałszów. Krytyka nazywana jest „obrażaniem”, motywacja tej krytyki sprowadzona do potrzeby „zabłyśnięcia”, jednorazowa akcja Owsiaka jest uznawana za wielki czyn „dla kraju”. Autorowi tych tweetów napisałem, że nie jestem w stanie rozmawiać na tak infantylnym poziomie. Z kolei @marcin4055 apeluje do mnie i Samuela Pereiry:
„Panowie zacznijcie od siebie!”. Oczekuje, że przedstawię publicznie listę swoich wpłat na rozmaite cele z całego roku?
@Francis_Rossa natomiast używa dla opisania Owsiaka pojęcia „tolerancji” w takim sensie, w jakim uczyniła z niego absurdalne słowo wytrych „Gazeta Wyborcza”: „Czyli gdyby –jak napisałem wczoraj – JO przestał być tolerancyjny i przeszedł na prawą stronę mocy, dzisiaj Pan pewnie stałby z puszką”. Żeby przekonać się, jak to jest z Owsiakową „tolerancyjnością”, wystarczy poszukać jego opinii o Radiu Maryja czy o osobach nie dość zachwyconych jego działalnością. Jako się rzekło, nie chcę pisać kolejny raz tego, co już pisałem, a co trzeba by właściwie powtórzyć. Dlatego umieszczam poniżej dotychczasowe teksty z mojego bloga, poświęcone WOŚP, z niewielkimi skrótami, w nadziei, że tym, którzy ich kiedyś nie czytali, pozwolą zrozumieć moje stanowisko.
14 stycznia 2007: „Wielka Orkiestra Świątecznej Przemocy” Dzisiaj kolejny raz gra Wielka Orkiestra Świątecznej Przemocy. Nazywam ją tak od dawna, mając na myśli przemoc moralną. Owsiakowi udało się stworzyć być może najbardziej chronione tabu w III RP i choć inne upadły, to wciąż trwa, a krytykowanie Owsiaka wydaje się bardziej ryzykowne niż krytykowanie Michnika, Jana Pawła II i Lecha Kaczyńskiego razem wziętych. Czy Owsiak jest cynikiem i czy celowo, z pełną świadomością ustawił się tak, żeby jego krytyków od razu oskarżano o to, że są nieczułymi na nieszczęście małych dzieci potworami? Nie wiem. Wybitnie nie podoba mi się styl Owsiaka, więc jestem skłonny – być może niesłusznie – o taki cynizm go podejrzewać. Kojarzy mi się to z sytuacją z pewnej popularnej miejscowości turystycznej. Znany miejscowy przedsiębiorca, którego wyroby są znakiem firmowym owej miejscowości, kilka lat temu postanowił rozbudować znacząco dom, gdzie mieści się jego zakład. Problem w tym, że cała miejscowość jest pod nadzorem konserwatora i, o ile wiem, ów przedsiębiorca nie otrzymał wszelkich niezbędnych zezwoleń. Mimo to dom rozbudował, ale aby uchronić się przed ewentualną rozbiórką, na ścianie umieścił tablicę ku czci Jana Karskiego. Nie bardzo wiem, co Karski mógł mieć z ową miejscowością, a zwłaszcza z tamtym domem lub samym przedsiębiorcą, wspólnego, ale skutek jest oczywisty:
kto ruszy dom, gdzie wisi tablica ku czci legendarnej postaci, człowieka tak zasłużonego w ratowaniu Żydów podczas okupacji? Dom oczywiście stoi, być może zalegalizowany post factum. Z Owsiakiem jest podobnie: czy można krytykować faceta, który ratuje chore dzieci? Odpowiedź zależy od tego, jak odpowiadamy z kolei na dwa podstawowe pytania: pierwsze - czy cel uświęca środki i drugie - czy środki, jakie stosuje Owsiak, nam się podobają. Ja na oba pytania odpowiadam przecząco, więc na pytanie, czy można krytykować faceta, który ratuje chore dzieci, odpowiadam: tak. Szczytny cel nie usprawiedliwia wszystkiego. Styl Owsiaka stanowczo mi nie odpowiada. Jest knajacki, natrętnie luzacki, wrzaskliwy, a przy tym apodyktyczny i autorytarny. Można by powiedzieć: w takim razie proszę nie brać w tej imprezie udziału i tyle. Ale rzecz w tym, że Owsiak został wypromowany na publiczną instytucję, a za tym poszły i idą cały czas pewne konsekwencje. Został stworzony fałszywy ciąg myślowy: skoro człowiek ratuje chore dzieci, więc wszystko, co robi, jest świetne, w tym jego styl, jego poglądy, jego stanowisko w każdej sprawie. I proszę mi nie pisać, że tego nikt wprost nie twierdził. Jasne, że nie, ale taki jest oczywisty mechanizm socjologiczny i wie to każdy, kto ma do czynienia z mediami i socjologią społeczną. To klasyczny przypadek ikon popkultury. Z drugiej strony sam Owsiak zbudował swoją akcję na prostym przesłaniu: obojętne, co robisz poza tym, jaki jesteś, jak się zachowujesz, czy przestrzegasz norm czy nie - jeśli weźmiesz udział w mojej imprezie, jesteś ze wszystkiego rozgrzeszony. Jesteś dobry. To oczywiście przesłanie fałszywe, ale przynoszące duże szkody, jeśli się weźmie pod uwagę, że Owsiak największy wpływ ma na ludzi w wieku, gdy kształtują się poglądy. Daleki jestem od demonizowania Owsiaka w stylu Radia Maryja. Nawiasem mówiąc, reakcja samego Owsiaka na wszelką krytykę pod jego adresem wskazuje na trudną do przecenienia pychę. Owsiak nie jest facetem z mojej bajki, z całą pewnością. Z drugiej strony kupowany przez niego sprzęt faktycznie ratuje życie - choć wydaje mi się dość dziwne, że prywatna fundacja wyręcza państwo w jego obowiązkach, na które wszyscy płacimy podatki. Mimo to mógłbym właściwie powiedzieć: mnie się to nie podoba, ale niech sobie Owsiak działa, a jak jeszcze zrobi przy okazji coś dobrego, to bilans może nie będzie taki zły. Mógłbym, gdyby nie dwa zastrzeżenia. Po pierwsze - nie znoszę, gdy ktoś stosuje wobec mnie moralny szantaż i zmusza mnie w ten sposób do czegoś. A tak jest w przypadku WOŚP. Trzeba nie lada odwagi, żeby - będąc np. szefem dużej firmy, postacią publiczną albo miejskim rajcą - odmówić udziału w imprezie. W tym roku odmówił Sanok. Zobaczymy, jaka będzie reakcja. W każdym razie nie jest akceptowany naturalny argument, że skoro nie podobają się komuś metody prowadzenia zbiórki, nie będzie w niej brał udziału. Kto nie bierze udziału w WOŚP, staje się z punktu podejrzany? Udział w WOŚP stał się probierzem moralności i to mi się zdecydowanie nie podoba. Po drugie - Owsiak nie stał się ikoną sam z siebie. Nie bez powodu napisałem wcześniej, że „został wypromowany". Od lat publiczna telewizja poświęca jego imprezie ilość czasu i nadaje jej rangę nieporównywalną z żadną inną działalnością charytatywną. Bez tego Owsiak prawdopodobnie nie byłby szerzej znany. Tym razem, gdy TVP postanowiła minimalnie ograniczyć czas obecności WOŚP na antenie, Owsiak zaczął przebąkiwać o ewentualnym przeniesieniu imprezy do którejś z telewizji prywatnych. Chciałbym zobaczyć, jak TVN albo Polsat daje mu tyle czasu antenowego, co Telewizja Polska. Taki gest mają tylko państwowe firmy. Często przywoływany - ale przez to nie mniej prawdziwy - jest argument, że gdyby w czasie, przeznaczonym na pokazywanie pokrzykującego w studiu Owsiaka puszczać reklamy i dochód z nich przeznaczyć na cel, wspierany przez WOŚP, byłoby to o wiele więcej pieniędzy. Problem polega na tym, że człowiekowi, posługującemu się mocno dyskusyjną retoryką i językiem dzięki wsparciu publicznej instytucji nadano nieproporcjonalnie wielką do jego dokonań rangę. Dlaczego zatem akurat Owsiak? Dlaczego spośród tylu ludzi, zajmujących się działalnością charytatywną - w tym tych działających nie w formie wielkiego cyrku raz w roku, ale, na co dzień przez cały czas - wybrano właśnie witrażystę z Krakowa? Ha, dobre pytanie.
10 stycznia 2009: „Terror moralny znów na ulicach” Gdy dwa lata temu napisałem krytycznie o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, nazywając ją Wielką Orkiestrą Świątecznej Przemocy (moralnej), posypały się na mnie gromy. Osobiście gromił mnie nawet Igor Janke, narzekając na mój brak wrażliwości. […] W świetle informacji, jakie się w ciągu ostatnich dni pojawiły, cyrk zwany Wielką Orkiestrą istotnie wydaje się coraz trudniejszy do obrony. Wygląda, bowiem na to, że aby zebrać jakąś sumę pieniędzy, trzeba wydać sumę niewiele mniejszą, a może nawet większą, gdyby do kosztów emisji finału, obsługi imprezy itp. dodać jeszcze honoraria artystów. No i pozostaje kwestia finansowania Przystanku Woodstock – imprezy wbrew pozorom ideologicznie nacechowanej. Wiem, że to oklepane zestawienie, ale w tym momencie narzuca się jednoznacznie: fundacja Owsiaka, która wykłóca się o czas antenowy, a samorządy muszą się dokładać po kilkadziesiąt tysięcy na organizację koncertów, bo bez tych rzeczy zbiórka okazałaby się prawdopodobnie kompletną klapą; a z drugiej strony inne fundacje, kierowane przez ludzi mniej kontrowersyjnych, nieustawiających się wyraźnie po żadnej stronie ideowych podziałów, działające skutecznie, spokojnie, po kilkaset razy mniejszych kosztach, niepromowane przez publiczną TV, niedotowane przez samorządy, czasem walczące o przetrwanie, a zbierające pieniądze na nie mniej szlachetne cele. Stawiam tezę, że Owsiak postawiony w ich sytuacji, zniknąłby w ciągu roku. I uważam za skrajnie niesprawiedliwe, że jeden człowiek, prezentujący wyjątkowo nieciekawy styl, jest nieustannie promowany za publiczne miliony – tak naprawdę kosztem innych. Dość oczywiste, że taka impreza dobroczynna traci swój praktyczny sens. Pozostaje jedynie sposobem na swego rodzaju moralną masturbację biorących w niej udział, wypromowanie jej twórcy, p. Owsiaka, oraz reklamę firm, za którą płacą jak zwykle ich klienci, niepytani przecież o zdanie, czy chcą dołożyć swoich kilka groszy do promowania szołmena w czerwonych okularach. Wygląda też na to, że szołmenowi zaczęło z lekka odbijać. Jego zachowanie podczas konferencji z przedstawicielami TVP, jego list do Zbigniewa Ziobry, niepozostawiający złudzeń, że Owsiak jest jakimś apolitycznym dobroczyńcą – wszystko to wskazuje, że szef WOŚP poczuł się zbyt pewnie. Jedną rzecz za swoim tekstem sprzed dwóch lat muszę tu powtórzyć: argumentem całkowicie bałamutnym i demagogicznym jest stwierdzenie, że wskazywanie na te wszystkie problemy, wątpliwości oraz krytyka samego Owsiaka oznacza, że nie jest się wrażliwym na tragedię dzieci, którym przecież WOŚP pomaga. Tak argumentować może jedynie ktoś, kto sądzi, że cel uświęca środki w każdych okolicznościach oraz że w sferze publicznej mają prawo funkcjonować ludzie wyłączeni spod wszelkiej krytyki tylko, dlatego, że robią coś pożytecznego – pozornie lub faktycznie. Prosiłbym także – piszę to na podstawie doświadczeń z dyskusji pod moim dawnym tekstem – nie używać argumentów, sięgających po osobiste doświadczenie: „Moje dziecko uratował sprzęt kupiony przez WOŚP”. Z tego typu doświadczeniem nie da się dyskutować, bo to jest stwierdzenie z całkiem innego porządku niż racjonalna dyskusja na argumenty.
11 kwietnia 2009: „Witrażysta Owsiak chce dać z baśki” Na temat obecnych, kolejnych, problemów Lecha Wałęsy ze swoją przeszłością, (bo tak należy właściwie opisywać sytuację wokół IPN) wypowiadały się już różne osoby. Jeśli były to osoby należące, mówiąc ogólnie, do kamaryli antylustracyjnej, względnie wspierające z różnych powodów politykę rządu, to wiadomo, w jakim tonie były to wypowiedzi. Treść pozostawał ta sama, zresztą niemająca nic wspólnego z faktami, tylko forma bywała różna. W przeciwnym obozie istnieje znacznie większa rozbieżność poglądów, by wskazać tylko na wypowiedzi Piotra Gontarczyka, Sławomira Cenckiewicza, Janusza Kurytki, Jana Żaryna czy Antoniego Dudka. Dziś jednak znalazłem wypowiedź, którą można uznać za swego rodzaju ukoronowanie kampanii pod hasłem „Przyznać Lechowi Wałęsie dożywotni immunitet od wszystkiego”. Jest to wypowiedź guru polskich dobroczyńców, osoby takim swoistym immunitetem obdarzonej już jakiś czas temu, Jerzego Owsiaka, zgodnie z modą na kumplowanie się ze wszystkimi nazywającego siebie samego „Jurkiem”. O Owsiaku i jego akcjach mam zdanie wybitnie krytyczne. Pisałem o tym w Salonie24 dwukrotnie przy okazji finałów WOŚP. Wówczas jednak chodziło głównie o dokonania tego pana na polu zbiórek publicznych. Jest taka dobra cecha ludzi, działających w niektórych dziedzinach. Zaliczyć do nich można także dobroczynność: nie należy się mieszać do spraw spoza tej dziedziny, a już zwłaszcza nie należy zabierać głosu w kwestiach polityki. To w pewien sposób nie wypada, a może też zaszkodzić sprawie, której się służy. Mój wielki szacunek zyskują osoby takie, jak choćby Anna Dymna, którą kilkakrotnie próbowano wciągać w różne polityczne inicjatywy, ale zawsze odmawiała. Podobnie na szacunek zasługują aktorzy, którzy wbrew modzie uważają się za kompetentnych tylko w kwestiach sztuki i aktorstwa. Warto zwrócić uwagę, że ta skromność dotyczy zazwyczaj aktorów starszego pokolenia, choć bynajmniej nie wszystkich, by wspomnieć Marka Kondrata. Z drugiej strony mamy osoby, które najpierw zyskują przyznawany im przez elity warszawski i krakówka status postaci ponadpartyjnych, niezaangażowanych i niekwestionowalnych autorytetów, by potem nagle w odpowiednim momencie zabrać głos w jakiejś mocno kontrowersyjnej, ściśle politycznej sprawie. To np. casus Wisławy Szymborskiej, niegdyś autorki poematów, wysławiających najlepszy ustrój świata i Józia Słoneczko, potem autorki miłych, choć w mojej osobistej opinii dość przeciętnych wierszy, a następnie sygnatariuszki listów w sprawie aborcji, lustracji czy wyroku na prof. Andrzeja Zybertowicza. Przy tym, mimo swojego więcej niż jednoznacznego zaangażowania politycznego po stronie bardzo konkretnej wizji Polski, wręcz konkretnego środowiska, niektórzy wciąż usiłują wmawiać, że Szymborska jest osobą „niezależną” i pozapolityczną. To sprytny zabieg: niemyślące samodzielnie osoby, przyswajające sobie bez śladu refleksji klisze, przedstawiane przez Salon, akceptują następujące rozumowanie: skoro S. jest poza polityką, to, jeśli zabiera głos w jakiejś sprawie, musi to być głos z wyższego poziomu, całkowicie obiektywny. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku Owsiaka. Oczywiście jedynie najwięksi naiwniacy, cynicy lub idealiści mogliby sądzić, że Jerzy Owsiak jest ponadpolitycznym „dyrygentem” WOŚP. Dawno jednak nie dał wyrazu swoim poglądom w tak dosadny sposób jak teraz. Zrobił to zresztą w charakterystycznym dla siebie knajackim i chamski stylu, mówiąc: „Dość tego szmaciarstwa, [czyli IPN]. Jak trzeba, mogę przyłożyć z baśki”. W obronie Wałęsy, ma się rozumieć. Jerzy Owsiak, co szczególnie zabawne, odwołuje się, jak można wywnioskować z jego chamowatej wypowiedzi, nie tylko do książki Pawła Zyzaka, ale też wcześniejszej Gontarczyka i Cenckiewicza, nazywając tę pierwszą „powieścią kucharską”. Jak rozumiem, pan Owsiak przeczytał dokładnie obie książki, zwłaszcza tę Zyzaka, a że jako witrażysta z zawodu posiada wszelkie kwalifikacje, aby oceniać publikacje z punktu widzenia warsztatu historycznego, więc jego wypowiedź jest oparta na solidnych studiach i przemyśleniach. Czy można tę deklarację Owsiaka o „przyłożeniu z baśki” oddzielić od jego działalności charytatywnej? W moim przekonaniu – nie. Gdyby sam Owsiak traktował swoją działalność, jako apolityczną, unikałby podobnych wystąpień, zwłaszcza, że chyba nikt ich od niego specjalnie nie oczekiwał. Skoro ich nie unika, należy uznać, iż z własnej woli wszystkie swoje działania wprzęga w swoją quasipolityczną aktywność. Jeżeli Jerzy Owsiak miał jeszcze w moich oczach jakąś śladową choćby wiarygodność, jako szef jednej z większych akcji dobroczynnych w Polsce, to właśnie ją stracił. Pomijając już fakt, że jego deklaracje o „dawaniu z baśki” sprowadzają dyskusję o sprawie niezwykle poważnej na poziom budy z piwskiem, gdzie Owsiak widocznie czuje się najlepiej.
10 stycznia 2010: „Na czym polega oszustwo Owsiaka” […] W przypadku Owsiaka mamy do czynienia z często stosowaną metodą tworzenia iluzji pozapolityczności osoby i przedsięwzięcia, które pozapolityczne wcale nie są. Owsiak nie jest osobą „pozaideologiczną”, stojącą w jakiś sposób poza sporem politycznym. Przeciwnie – jest osobą o bardzo wyrazistych poglądach, które uzewnętrzniają się od czasu do czasu w postaci zapowiedzi „dawania z baśki” tym, którzy ośmielają się badać życiorys Wałęsy, w wypowiedziach na temat Radia Maryja albo w usuwaniu sprzed wejścia na Przystanek Woodstock (podkreślam: z terenu publicznego) wystawy antyaborcyjnej. Jednak dla środowiska, mówiąc ogólnie, „Gazety Wyborczej” jest Owsiak authority of last resort – kimś, po kogo się sięga w nadzwyczajnych sytuacjach. Owsiak jest niezwykle wygodny, ponieważ jego charytatywna działalność pozwala tworzyć wrażenie, iż jest osobą niezaangażowaną politycznie, a więc to, co mówi, mówi niejako z pozycji „pozapolitycznych”. (O stosowaniu tej metody w pierwszym dziesięcioleciu III RP bardzo ciekawie pisał Zdzisław Krasnodębski w eseju „Filozofia III RP, czyli od »antypolityki« do »postpolityczności«” w zbiorze „Rzeczpospolita 1989-2009”, wydanym przez krakowski Ośrodek Myśli Politycznej.) Słuchacze odbierają poglądy Owsiaka nie, jako poglądy uczestnika politycznej wojny, ale kogoś spoza nielubianego środowiska polityków, a tym samym nadają im większą wagę. Na tym polega wielkie oszustwo Owsiaka, którego on sam, jak sądzę w pełni świadomie, nie chce wyjaśnić, np. poprzez oficjalne poparcie konkretnej partii politycznej. Wziąwszy to pod uwagę, absolutnie zasadne było umieszczenie w noworocznej szopce przez Marcina Wolskiego m.in. Owsiaka właśnie w loży celebrytów, przyklaskujących oczywiście opcji jedynie słusznej. WOŚP jest instrumentem utwierdzania tej iluzji. Przy czym trzeba zauważyć, że nastąpiła tu całkowita personalizacja idei: WOŚP to Owsiak, Owsiak to WOŚP. Są i inne organizacje, które posługują się popularnym wizerunkiem swoich twórców (Fundacja Anny Dymnej czy Akogo Ewy Błaszczyk), ale żadna z nich nie jest tak medialnie rozdmuchana, tak kontrowersyjna i żadna nie zmieniła się w sprawnie działający koncern. Tym samym każdy wyskok Owsiaka i każde jego kontrowersyjne stwierdzenie natychmiast może być zbite kontrargumentem: ale on tyle robi dla dzieci. Czy na pewno? Owsiak zrobił przez te wszystkie lata z WOŚP istny cyrk, którego koszty stają się absurdalne. Godziny telewizyjnych transmisji, przeloty samolotami (tym razem w eskorcie F-16), tysiące ludzi do obsługi koncertów, którzy przecież nie pracują darmo, sprzęt itd. Jaki jest sens ciągnąć imprezę, gdzie co roku trzeba wymyślać nowe fajerwerki, coraz absurdalniejsze i coraz kosztowniejsze, byle zachęcić ludzi do jednorazowego zrywu? Porównanie kosztów i zysków to zwykłe wyliczenie efektywności. Nikt tego dotąd nie zrobił, a w takim wyliczeniu wspominany przez Leskiego Caritas wypadłby pewnie o kilkaset procent lepiej niż WOŚP. Dlaczego nikt tego nie zrobił? O tym też już swego czasu pisałem: w sprawie WOŚP działa moralny szantaż. Kto krytykuje Owsiakową imprezę, ten widocznie musi nienawidzić małych dzieci, którym Owsiak pomaga. Ten argument jest oczywiście absurdalny, oparty na naciąganym sylogizmie i założeniu, że cel uświęca środki, a przy okazji dowodzący niezdrowego utożsamienia idei z osobą. W licytacjach WOŚP biorą udział wszystkie liczące się firmy, wydając w ten sposób pieniądze swoich klientów bez pytania ich o pozwolenie, ewentualnie pieniądze państwowe. Nie ma wysokiego urzędnika, który mógłby się wyłamać z obowiązkowego entuzjazmu – w tym cyrku biorą udział i prezydent, i premier. Szantaż moralny odnosi skutek. Kto w entuzjazmie nie bierze udziału, zostaje napiętnowany. Po raz kolejny warto postawić pytania, które już zadawałem: z jakich to powodów akurat jedna charytatywna impreza, firmowana przez osobę mocno kontrowersyjną, cieszy się bezprecedensowym wsparciem mediów, publicznych i prywatnych? Dlaczego akurat w tym przypadku istnieje niepisany obowiązek entuzjazmowania się i wspierania tej imprezy? Dlaczego F-16, które, jak rozumiem, i tak muszą latać, latają akurat, eskortując Owsiaka, a nie Annę Dymną albo wolontariuszy Caritasu, którzy co roku przed świętami po cichu sprzedają swoje świece? Medialny i organizacyjny cyrk, jaki towarzyszy WOŚP, dawno już przekroczył granice absurdu i przyzwoitości. Owczy pęd wyłącza myślenie większości ludzi, którzy „dają na Owsiaka”, bo „przecież wszyscy dają”. Wraz z każdą edycją WOŚP uzupełniany jest wizerunkowy kapitał człowieka, który pod pozorami ograniczenia wyłącznie do pracy charytatywnej, przemyca bardzo wyraziste poglądy społeczne i polityczne. Ja tego kapitału podwyższał mu nie będę.
11 stycznia 2010: „Ojej, pan Owsiak się zirytował” Reakcja Jerzego Owsiaka na mój skromny komentarz w dzisiejszym „Fakcie” pokazuje, że w swoich ocenach mam rację. Szef WOŚP ma status celebryty i z niektórymi z nich dzieli skrajny brak odporności na krytykę, do czego przyczynił się czapkujący mu od lat salon. Proszę sobie przypomnieć, w jakim tonie kilka dni temu media informowały o szpitalu w Warszawie na Niekłańskiej, który nie bardzo chciał przyjąć dar WOŚP, ponieważ nie był na to przygotowany, a Orkiestra nie była uprzejma wcześniej swoich planów ze szpitalem skonsultować. Dostało się głównie szpitalowi, do którego przylgnęła łatka niewdzięcznika. Z tego tonu wyłamały się jedynie częściowo „Wiadomości” TVP. Teraz pan Owsiak okazał na konferencji prasowej nieskrywaną irytację, że istnieją w Polsce media i komentatorzy, którzy śmią nie uczestniczyć w powszechnym zachwycie jego inicjatywą. Dostało się oczywiście „Naszemu Dziennikowi”, a także „Faktowi”, w tym za mój komentarz, oraz Polsatowi. Bo przecież Owsiakiem i WOŚP nie wolno się nie zachwycać. Oberwała nawet „GW” za to, że umieściła relację zbyt daleko, zdaje się, że na 8 kolumnie. Mało, co sprawia mi taką radość, jak widok osoby przyzwyczajonej do hołdów, która nagle odkrywa ze zdenerwowaniem, że są tacy, którzy nie tylko nie składają należycie głębokich ukłonów, ale przeciwnie – są skłonni zgłaszać jakieś obiekcje. Pan Owsiak był uprzejmy, w charakterystycznym dla siebie knajackim tonie, stwierdzić, iż „jakiś idiota” napisał, że WOŚP się nie rozlicza. Nie wiem, czy miał na myśli mój tekst – jeśli tak, to mocno przeinaczył jego sens. Napisałem w nim, bowiem to samo, co na Salonie24:
że nikt nie policzył pełnych kosztów finału WOŚP. Co absolutnie nie oznacza, iż WOŚP, jako fundacja się nie rozlicza – stawianie takie zarzutu byłoby kompletna bzdurą. Tak czy owak – irytacja celebryty Owsiaka jest dla mnie największą nagrodą. Dziękuję, panie Jerzy. Warzecha
Pomysł Platformy na Polskę to „Wielkie Żarcie „Prawie 2 miliony pracujących Polaków nie mogą wyżyć z pensji - wynika z raportu Komisji Europejskiej, „.....” Biedni pracujący nie mają oszczędności. Prawie całe wynagrodzenie wydają na rachunki i jedzenie W słabym, a nawet bardzo słabym wywiadzie Schetyny zatytułowanym „ Trzeba dorzucać węgiel do kotła „rzuciła mi się w oczy prymitywna koncepcja Schetyny, Tuska, całego gangu politycznego kontrolującego Platformę, która pozwoliłem sobie nazwać koncepcją Wielkiego Żarcia. Cała filozofia gospodarcza Schetyny, Tuska i Rostowskiego opiera się na zmuszaniu kłamstwem propagandowym do wydawania, do konsumpcji, do zadłużania się. Polacy muszą wydawać. W tej koncepcji grupa Tuska została sprowadzona do roli akwizytorów banków, koncernów produkujących dobra niskiej konsumpcji, dodajmy, akwizytorów traktujących oszustwo, jako narzędzie swoje pracy. Tutaj muszę sprecyzować pojęcie dobra niskiej konsumpcji. Niska konsumpcja to według mnie wszystko to, co bazuje na niskich instynktach, na kompleksach, czy na zwykłym prymitywnym hedonizmie. Czy Schetyna, Tusk wzywa Polaków, do, aby oszczędzali, aby uzbierać dla dzieci na dodatkowe lekcje, na prywatne szkoły, an opłacenie studiów za granicą? Nie. Czy Schetyna, Tusk, Sikorski, Gronkiewicz-Waltz, Rostowski wzywali Polaków, aby oszczędzali na założenie własnej firmy, pomoc dzieciom w założeniu ich firmy, czy na kupno udziałów w przedsiębiorstwach nowych technologi? Nie Czy Platforma wzywa Polaków, aby ci oszczędzali na inwestycje w ziemię, akcje, kapitał. Nie. Platforma nigdy nie poprze tego rodzaju konsumpcji, którą pozwalam sobie nazwać „Konsumpcją Wysoką”, bo to, czym pisałem jest taką samą konsumpcją jak ta prymitywna Platformy. Polak może skonsumować swoją prace płacą odsetki bankom od kredytu na 300 metrowy dom, czy kupując samochód, którego główną funkcją jest napychanie kabzy koncernom produkującym samochody, i koncernom energetycznym, czyli Rosji i Niemcom, ale może też skonsumować swoją pracę budując 80 metrowy dom, na który nie musi się zadłużać, lub zadłużając się niewiele, kupując funkcjonalny mało spalający samochód, a resztę wydając na konsumpcję w postaci lepszego wykształcenia dzieci, kupna akcji firm nowych technologii, czy kupna akcji jakiejś firmy założonej prze jakiegoś Polaka chcącego produkować na przykład małe samochody elektryczne. Własność, wykształcenie, wiedza czyni ludzi wolnymi, niezależnymi. A wolni, bogaci i gruntownie wykształceni ( nie mylić z wypraniem mózgu) Polacy to wstrętna myśl dla współczesnych marksistów kulturowych, dla niezbyt rozgarniętych intelektualnie kacyków politycznych i członków ich gangów. Wracając do wywiadu Schetyny zacznę od fragmentu, który ilustruje abo jawne zakłamanie Schetyny, albo jego ułomności intelektualne. Co prawda Palikot opisują te właśnie przymioty Schetyny zbudował obraz człowieka wegetującego intelektualnie, przy głąba umysłowego? Fragment z wywiadu ze Schetyną „Dlaczego w 2008 roku, kiedy kryzys się zaczynał, nie powiedzieliście Polakom: uwaga, nadchodzą złe czasy, trzeba zaciskać pasa, ciąć, oszczędzać. Schetyna „Początek jesieni 2008 r.? Upada Bank Lehman Brothers w USA. Co wówczas dzieje się w Polsce? Dostajemy kolejne, potężne pieniądze z Unii na wielkie inwestycje infrastrukturalne: drogi, obwodnice. Mieliśmy odłożyć te inwestycje na bok, bo w Ameryce upadł bank? Kto wiązał wówczas ten bank z nadciągającym światowym kryzysem? „...(źródło)
Schetyna kłamie, czy tylko eksponuje publicznie swoja ułomność umysłowa? Trzy lata temu w styczniu 2009 roku wspomniałem o tym problemie w tekście pod tytułem odszkodowanie:„Jeżeli ktoś celowo wprowadza kogoś w błąd, czego skutkiem są straty materialne lub niewłaściwe posunięcia majątkowe to podlega karze , ponieważ jego czyn ma znamiona przestępcze. Przedsiębiorcy ufając Tuskowi / ze kryzys Polsce niegroźny / inwestowali w firmy, deweloperzy rozpoczynali budowy, ludzie kupowali domy na kredyt wierząc ze ich miejsca pracy są niezagrożone, zawierano długoterminowe kontrakty na import technologi, maszyn i patentów „....”Premier Tusk nie mógł nikogo celowo wprowadzić w błąd, ponieważ np nie miał czasu dokładnie czytać raportów ekspertów ekonomicznych. W końcu otwierani e kolejnego cudu polskiej techniki, jakim jest „boisko Orlik” oraz mordercze spotkania sobotnie wyczerpywały i tak już wyczerpane siły I Piłkarza Amatorskiego. „....(więcej )
Skłaniam się osobiście do tezy, że Schetyna, Tusk, Rostowski to najzwyklejsi w świecie oszuści polityczni, ekonomicznie. Przekonuje mnie do tego następny fragment z wywiadu z Schetyną. Schetyna Proszę, zauważyć, że w Polsce nie ma dotąd recesji, tylko wzrost gospodarczy, głównie dzięki popytowi wewnętrznemu. Polacy kupują, konsumują i nasza gospodarka się rozwija. To nas uratowało. Co by było, gdybyśmy od rana do wieczora trąbili o kryzysie? To PiS wówczas straszył kryzysem i usiłował odwołać ministra finansów. Pamiętam słowa premiera Tuska o statku podczas sztormu i o dwóch grupach ludzi na tym statku – tych zjednoczonych do walki ze sztormem oraz tych plądrujących walizki pasażerów. Nie chcieliście straszyć? SchetynaTak, z gospodarką jest jak z rozpędzoną lokomotywą. Jeśli ma dalej pędzić, trzeba dorzucać węgiel do kotła. Inaczej się zatrzyma i będzie kłopot, żeby znowu ruszyła. „...(źródło)
Dwa miliony Polaków nie płaci rachunków. Opodatkowanie doszło do takiego poziomu, że jesteśmy na 204 miejscu w świecie w ranking u ujemnego przyrostu demograficznego, Polacy pracują jak niewolnicy. W rankingu najciężej pracujących narodów jesteśmy na drugiem miejscu zaraz za Koreańczykami, pracujemy prawie dwa razy więcej niż Niemcy, czy Francuzi. Pomimo tego Wstrząsające dane Komisji Europejskiej „Prawie 2 miliony pracujących Polaków nie mogą wyżyć z pensji - wynika z raportu Komisji Europejskiej,„.....”Biedni pracujący nie mają oszczędności. Prawie całe wynagrodzenie wydają na rachunki i jedzenie. Wyniki raportu wskazują, że w takiej sytuacji jestjuż prawie 12 procent pracujących Polaków. To prawie 2 miliony ludzi pracujących na etatach, umowach-zlecenie i o dzieło lub tzw. samozatrudnionych. „.....”Takich ludzi zaczęło gwałtownie przybywać w zeszłym roku .”.....( więcej)
Jeżeli Tusk, Schetyna, Rostowski dorzucają węgiel, to jednie do krematorium, w którym chcą spopielić przyszłość Polaków. Marek Mojsiewicz
Jak Edmund Klich obciążył pilotów 3 maja 2010 r., a więc zaledwie trzy tygodnie po tragedii smoleńskiej, Edmund Klich i wiceprzewodniczący MAK Aleksiej Morozow podpisali dokument sugerujący, że winę za katastrofę smoleńską ponoszą polscy piloci. Znajdujące się na stronie internetowej MAK pismo potwierdza, że polski akredytowany przy rosyjskiej komisji niemal od początku lansował kremlowską wersję katastrofy. O istnieniu dokumentu polska opinia publiczna została poinformowana dopiero w sierpniu 2011 r. przez Aleksieja Morozowa, który zwołał konferencję prasową tuż po prezentacji raportu komisji Jerzego Millera. Rosjanin stwierdził: „Już w maju 2010 r. po wstępnej analizie akredytowany przy MAK ze strony RP Edmund Klich i ja podpisaliśmy wstępne rekomendacje dla 36 specpułku, mające na celu podniesienie poziomu organizacji pracy lotniczej w pododdziałach i przygotowania załóg lotniczych samolotu Tu-154 M, w tym na symulatorach”. Treść tych rekomendacji jest zdumiewająca.
Klich poucza pilotów Choć podpisane przez Morozowa i Klicha pismo pochodzi z 3 maja 2010 r. (przypomnijmy, że wstępny raport MAK został opublikowany dopiero 20 maja 2010 r.), to zawiera wiele zdecydowanych sformułowań. Uderzają one wyłącznie w pilotów Tu-154. W rekomendacjach można przeczytać m.in., że załoga tupolewa nie tylko nie podjęła na czas decyzji o odejściu na drugi krąg, lecz także celowo kontynuowała zniżanie. Polscy piloci – według dokumentu – nie zareagowali również właściwie na alarm systemu ostrzegawczego TAWS. Padają też zarzuty powtórzone potem w raportach komisji MAK i Jerzego Millera: Tu-154 wyleciał bez aktualnej informacji pogodowej, załoga w ostatniej fazie lotu posługiwała się błędnie wysokościomierzami, piloci nie byli przygotowani do operacji przewożenia VIP-ów. Autorzy dokumentu, choć zastrzegają, że nie szereguje on pod względem ważności przyczyn katastrofy ani nie obciąża nikogo winą, to przedstawiają rekomendacje adresowane właśnie do polskich pilotów, czyli do 36. Pułku Lotnictwa Transportowego. Polscy lotnicy powinni trenować na symulatorach i wdrożyć procedury ulepszające współdziałanie załóg Tu-154 – czytamy w protekcjonalnie brzmiącej konkluzji.
Ani słowa o wieży Jeszcze ciekawsze jest to, czego w dokumencie nie ma. Choć są to rekomendacje dla 36 pułku lotnictwa, to przy okazji rzekomych błędów polskich pilotów autorzy powinni, choć skrótowo wspomnieć o sytuacji, w jakiej znalazła się załoga Tu-154. Tymczasem w piśmie nie ma ani słowa o tym, że piloci tupolewa byli błędnie naprowadzani przez kontrolerów lub że dostali od Rosjan karty podejścia z nieprawdziwymi danymi.
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Utrata prestiżu polskiej dyplomacji W MSZ trwają poszukiwania kilkudziesięciu kandydatów na ambasadorów. Zmiany obejmą najważniejsze placówki, o ile nie sprzeciwi się temu prezydent Komorowski. Z informacji „Wprost” wynika, że zmiany najprawdopodobniej obejmą placówki m.in. w Waszyngtonie, Londynie, Berlinie, Paryżu i Brukseli. Bronisław Komorowski chce jednak mieć wpływ na rotację. Jeszcze do niedawna wśród kandydatów do objęcia zagranicznych placówek wymieniani byli ludzie z bliskiego otoczenia prezydenta. W rozmowie z portalem Niezależna.pl poseł Witold Waszczykowski, były wiceminister spraw zagranicznych tłumaczy, że rotacja na stanowiskach ambasadorskich to sprawa rutynowa.
- To, że latem dojdzie do zmian na stanowiskach ambasadorskich jest kwestią rutynową i zwyczajową. Teraz rotacja będzie większa, ponieważ część ambasadorów została na stanowiskach przetrzymana dłużej, ze względu na prezydencję i nie ma w tym nic nadzwyczajnego – uważa Witold Waszczkowski. Były wiceszef MSZ podkreślił jednak, że mamy poważne kłopoty z polską dyplomacją, a funkcja ambasadora znacznie traci na znaczeniu i staje się jedynie prestiżowym stanowiskiem.
- Dyplomacja Radosława Sikorskiego i Donalda Tuska jest dyplomacją minimalistyczną. Ten rząd uznał, że w polityce międzynarodowej Polska nie powinna prowadzić aktywnych działań, ponieważ wystarczy tylko być w UE i akceptować decyzje zachodnich mocarstw, a zwłaszcza tandemu niemiecko-francuskiego. To powoduje, że mamy kłopoty z polską dyplomacją, ponieważ funkcja ambasadora jest prestiżowa, jednak dla wielu ambitnych ludzi, którzy widzieliby się na tym stanowisku, staje się całkowicie nieatrakcyjna. Muszę przyznać, że poza prestiżem i kwestiami finansowymi, wielu ludzi, którzy chcieliby robić coś pożytecznego i potrzebnego dla państwa, dziś są traktowani tylko, jako urzędnicy potrzebni do obsługiwania wizyt zagranicznych delegacji – tłumaczy Witold Waszczykowski w rozmowie z portalem Niezależna.pl. Poseł Prawa i Sprawiedliwości nie szczędzi także słów krytyki pod adresem szefa rządu i metody obsadzania stanowisk ministerialnych.
- Mamy ostatnio w rządzie sytuację, że Donald Tusk mianował na stanowiska ministerialne ludzi, którzy nie są wybitnymi politykami lub nie są po prostu specjalistami w danej dziedzinie. Obsadzone w ten sposób stanowiska są całkowicie podporządkowane woli premiera. Taka sama zasada przechodzi też na inne resorty. Radosław Sikorski na stanowiska ministerialne i ambasadorskie szuka ludzi do odgrywania roli adiutanta lub kamerdynera, ludzi, którzy będą wykonawcami jego rozkazów. Sikorski jeszcze w MON nabył cechę wydawania poleceń. Charakter współpracy z Sikorskim jest trudny. Trzeba się pozbyć swoich ambicji związanych z uprawianiem polityki zagranicznej, albo głęboko je ukryć. Jest to, więc utrata prestiżu polskiej dyplomacji – uważa Witold Waszczykowski. W rozmowie z portalem Niezależna.pl Witold Waszczykowski zauważył, że polska dyplomacja zatraciła swoje cele i strategie.
- Przed laty zabiegaliśmy o NATO, UE, prezydencją, teraz jednak nie ma dla dyplomacji żadnych strategicznych celów. Jedyne, co jeszcze wiąże fachowców pracujących w MSZ, to lata pracy i przywiązanie do resortu. Jest to jednak poza kryteriami fachowymi – uważa Witold Waszczykowski. Były wiceszef MSZ pytany o ewentualny konflikt na linii Sikorski-Komorowski związany z obsadzeniem zagranicznych placówek nowymi ambasadorami stwierdził, że dostrzega wyraźne różnice między Sikorskim i Komorowskim w podejściu do polityki zagranicznej.
- Konflikt na linii Sikorski-Komorowski jest możliwy, choć uważam, że będzie się to odbywało pod przykryciem. Tak właśnie przykryto Schetynę, a ostatnio odwołano Rapackiego organizując upokarzające spotkanie z mediami, na którym wystąpił on u boku ministra Cichockiego. Rywalizacje o personalia i wpływy trwają i będą trwały. Różnice między obozem Komorowskiego i jego doradcami a Sikorskim i rządem są wyraźne. Widać to było w grudniu, podczas wystąpienia Sikorskiego w Berlinie, o którym nie został poinformowany prezydent. Ostatnio nawet szef BBN Stanisław Koziej pozwolił sobie na krytykę polskiej prezydencji – tłumaczy w rozmowie z portalem Niezależna.pl Witold Waszczykowski. Odnosząc się do wpływu prezydenta na rotację na placówkach zagranicznych, Witold Waszczykowski wskazał na różnice między Komorowskim i Sikorskim w podejściu do polityki wschodniej i podkreślił, że jeśli prezydent będzie chciał utrzymać aktywność dotyczącą polityki wschodniej oraz Grupy Wyszehradzkiej, powinien mieć na stanowiskach dyplomatycznych ludzi lojalnych, a nie bezkrytycznie podporządkowanych MSZ. Piotr Łuczuk