798

06 lipca 2012 "Marynarka Wojenna to fragment rozwijającej się, bezpiecznej i nowoczesnej Polski”- powiedział pan prezydent Bronisław Komorowski, podczas pobytu w Gdyni 24 czerwca2012 roku.. Czasami zastanawiam się, czy robienie nas w trąbę, to jest fragment jakiejś stałej gry, mającej na celu zrobienie z nas zupełnych trąbiastych baranów. Jeszcze w ubiegłym roku, pan minister Vincent Jacek Rostowski , z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego z Budapesztu, Uniwersytetu finansowanego przez pana Georgia Sorosa uczących studentów budowy „społeczeństw otwartych”-twierdził, że „Marynarka Wojenna jest Polsce niepotrzebna”(???). Co prawda – to nie był pan prezydent Bronisław Komorowski, ale członek rządu pana premiera Donalda Tuska, dla którego „polskość to nienormalność”. Ale jednak to ten sam sort polityczny- Platforma Obywatelska Unii Europejskiej.

Przypomina mi się dowcip z blondynką w tle.. Blondynka przychodzi do księgarni i pyta:

- Ile kosztuje ta książka?

- Która? – dopytuje się sprzedawca.

- Ta za dziesięć złotych! - odpowiada zdecydowanie Blondynka.

Zanim ustawodawca demokratyczny i prawny zakaże opowiadania dowcipów o blondynkach, w ramach forsowanego nurtu politycznego , który walczy o prawa blondynek – możemy sobie pofolgować. Bo o Murzynach i homoseksualistach dawno nie słyszałem dowcipu, ani nie przeczytałem w żadnej gazecie.. Musi być już jakiś zakaz niepisany, bo przecież cenzury na ulicy Mysiej już nie ma- jakże by to, żeby w wolnym demokratycznym kraju, landzie państwa o nazwie Unia Europejska, nie było wolności słowa.. Ale jest Skwer Wolnego Słowa- otwarty uroczyście niedawno przez pana prezydenta Bronisława Komorowskiego przy dawnej siedzibie cenzury na Mysiej. Tak po orwellowsku.. Co innego znaczą słowa dziś , które kiedyś miały inne znaczenie.. Bo zniewolenie każdego człowieka trzeba zacząć od zmiany słów, żeby człowiek nie mógł się połapać.. W końcu” niewola to wolność”.. W takim Ohio przynajmniej władze postępują uczciwie i otwarcie.. Tamtejsze prawo zakazuje łowienia ryb po pijanemu(???) Będziesz trzeźwy- możesz sobie połowić.. Ale musisz wytrzeźwieć.. U nas wystarczy mieć opłacone składki na Polski Związek Wędkarski.. Zawartość alkoholu we krwi przy łowieniu ryb, nie ma tu- na razie- nic do rzeczy. Ma do jazdy samochodem. Nie wolno jeździć samochodem po pijanemu.. I można umierać przy łowieniu ryb.. Bo w takim gmachu brytyjskiego Parlamentu nie wolno umierać.. Tak stanowi prawo! I ktoś by pomyślał, że anglosaskie prawo jest mądre.. U nas w Sejmie można umierać.. Nie ma zakazu w tej sprawie. Nawet ze śmiechu… Zakazu śmiechu też nie ma.. I można do woli opowiadać dyrdymały.. No i ustalać prawdę w drodze głosowania. W naszym parlamencie wolno opowiadać dowcipy- byleby nie o Murzynach i homoseksualistach.. W takiej na przykład Francji nie wolno nazywać prosiaka – Napoleonem.. A Orwell w swojej książeczce pt:” Folwark zwierzęcy”- jednego z bohaterów zwierzęcych nazwał Napoleonem.. I chyba we Francji wolno sprzedawać „Folwark Zwierzęcy”, zanim socjalistyczna Francja nie ogłosi upadłości jako państwo.. Bo, że ogłosi- to jasne.. Każdy socjalizm – wcześniej czy później zbankrutuje.. Bankructwo socjalizmu , propaganda nazywa „ kryzysem”.. Znowu zamiana słów.. A „ Marynarka Wojenna to fragment rozwijającej się, bezpiecznej i nowoczesnej Polski”.. Może panu prezydentowi chodziło o marynarkę, którą miewa na sobie.. Ona może być nowoczesna i bezpieczna, szczególnie jak pod nią nosi kamizelkę kuloodporną.. Żeby jakiś szaleniec go nie zabił. Bo na przykład w antycznym mieście York- jest takie prawo- że można zabić Szkota, ale pod jednym warunkiem.. Wybrany Szkot musi mieć przy sobie łuk i strzały..(????) No to szukaj człowieku Szkota z łukiem i strzałami, jak chcesz go zabić? U nas nie wolno nikogo zabijać, nawet morderców zabijających innych.. Ale mordercy mogą zabijać.. Ile ich mordercza dusza zapragnie.. I wcale nie muszą tego robić łukiem ze strzałami.. Mogą zwykłym nożem kuchennym.. Na razie nie ma szkoleń i koncesji na posługiwanie się nożem kuchennym.. Ale ilość morderstw jeszcze wzrośnie- to kto wie! Nie wiem czy w ogóle mamy chociaż jeden dobry okręt, żeby nas – patrolując- ostrzegł przed niebezpieczeństwem.. O żadnej obronie nie ma mowy, ale żeby chociaż ostrzegł. Bo budowę korwety Gawron zaprzestano, topiąc we niej miliard złotych.. Zresztą po co komu marynarka, jak ma dobrze skrojony żakiet w postaci bezpiecznej i nowoczesnej Polski? I jesteśmy wpisani mocno w europejski socjalizm biurokratyczny? I będziemy wpisani jeszcze bardziej, w ramach bezpieczeństwa i nowoczesności.. Tym bardziej , że urzędnicy Unii Europejskiej systematycznie wymyślają nowe problemy dla nas, a dla siebie możliwości kontroli i panowania nad prywatnym żywiołem własności.. O ile mnie pamięć nie myli, do końca 2014, albo 2015 roku wszystkie sklepy sprzedające żywność będą musiały mieć obowiązkowo zainstalowaną klimatyzację, tak jak benzynowe stacje prywatne monitoringi i inne gadżety poprawiające bezpieczeństwo i wygodę będąc nowoczesnymi.. Na razie klimatyzacji i monitoringów nie trzeba będzie obowiązkowo zakładać w domach, i piwnicach, a a przecież domy i sklepy też powinny być bezpieczne posiadając obowiązkowo monitoringi.. Chodzi o to, żeby zwiększyć liczbę ludzi pilnujących czegokolwiek w Polsce i sprzedać wiele urządzeń klimatyzacyjnych i monitorujących.. A w tym czasie ustawodawca demokratyczny chce podnieść wartość towarów pochodzących z kradzieży, a którą to wartość będzie można będzie ukraść ze sklepów prywatnych - do 1000 złotych, a nie tak jak dotychczas do złotych 250.. Ustawodawca daje przyzwolenie na kradzież do złotych 1000, ale przy okazji będzie trzeba zainstalować monitoring, a i tak jak przyjedzie Policja Obywatelska i stwierdzi, że kradzież nie dotyczy towarów o sumie wartości ponad 1000 złotych, to będzie to mała szkodliwość społeczna, którego to zapisu nawet pan Zbigniew Ziobro nie zlikwidował, a przecież tak bardzo walczył z przestępczością.. Chodziło mu tak naprawdę o konfiskatę samochodów i rowerów- biednym ludziom na wsi, którzy napisawszy się piwa, chcieli przemierzyć odległość do sąsiada- rowerem.. Około 10 000 chłopów pańszczyźnianych socjalizmu padło ofiarą tego pomysłu. Pan prezydent Bronisław Komorowski lubi opowiadać dowcipy publicznie. Podczas obchodów 30 rocznicy porozumień sierpniowych w Szczecinie powiedział tak:”. Nie tylko Amerykanie maja statuę wolności, ale my też mamy swoją wielką, wspaniałą statuę wolności, a tą statuą wolności są przecież portowe i stoczniowe dźwigi, które widać z daleka, które świadczą o tym, że potrafiliśmy wznieść Polskę wysoko”(????!!!!) Czy można opowiedzieć śmieszniejszy dowcip? Żaden się nie równa.. Bo ten dotyczy państwa w trakcie rozbioru.. Trwa likwidacja suwerenności państwowej, a pan prezydent opowiada o wspaniałej wolności w bezpiecznej i nowoczesnej Polsce.. Czy można być bardziej cynicznym? Wygląda na to, że to nie koniec cynizmu.. WJR

Jak włosko-żydowska mafia wykańczała nazistów. Czy mafia pomogła aliantom wygrać wojnę?

Za kilka dni mija kolejna rocznica lądowania aliantów na Sycylii. Pochód amerykańskiej armii w głąb lądu nie byłby możliwy, gdyby nie pomoc ludzi, których amerykańskie służby od zawsze zwalczały. Chodzi oczywiście o...włoską mafię. Alianci nie tylko korzystali z pomocy Cosa Nostry, ale po zajęciu Sycylii w 1943 r. oddali nawet gangsterom całą władzę nad wyspą – twierdzą niektórzy badacze. Jak to wśród naukowców bywa, inni oskarżają ich o rozpowszechnianie bzdurnych teorii spiskowych. Jaka jest prawda o udziale gangsterów w najkrwawszym konflikcie w dziejach świata? Brytyjski historyk Tim Newark w swojej pracy „Mafia na wojnie” podkreśla, że „część amerykańskich agencji  kontrwywiadowczych (Wywiad Marynarki USA) zawarł sojusz z Luckym Luciano i jego mafijnymi kompanami. Głównym celem było zapewnienie  bezpieczeństwa amerykańskiego Wschodniego Wybrzeża przed atakami sabotażu”. Dowodem na współpracę Cosa nostry z rządem USA jest m.in. fakt, że w 1946 r. Gubernator Nowego Jorku Thomas E. Dewey (jeszcze jako prokurator wsławił  się bezwzględną krucjatą przeciw zorganizowanej przestępczości) zamienił Luckiemu Luciano wyrok prawie 40 lat więzienia na deportację do Włoch. Powodem był „znaczący wkład w wysiłek wojenny kraju” – podkreślał gubernator.

Nie wolno też zapominać, że to właśnie włoska mafia, która kontrolowała większość związków zawodowych w USA, była najskuteczniejsza w tropieniu sabotażystów w amerykańskich portach, gdzie aż roiło się od agentów Hitlera. Poza tym Amerykanom zależało, by po wylądowaniu na Sycylii miejscowa ludność, z zasady nieufna wobec każdej władzy (omerta), przyjaźnie powitała alianckich żołnierzy. Dlatego też Luciano namówił do współpracy z US-Army najważniejszych mafiosów: Franca Costello, Josepha Bonanno, Alberta Anastasie czy Vita Genovese, któremu notabene zlecił zabicie… Adolfa Hitlera. Pomysł ten nie był wcale tak szalony, jak dziś się może wydawać. Genovese miał bowiem bardzo dobre kontakty wśród włoskich faszystów i przez Mussoliniego mógł uzyskać dostęp do Führera. Genovese był jednak wyjątkiem wśród sycylijczyków, którzy z reguły nienawidzili reżimu Duce. Przyczyną był tzw. Mussolini shuttle, czyli exodus włoskich mafiosów do USA. Wkrótce po objęciu władzy Duce zmusił ponad tysiąc gangsterów do opuszczenia kraju, a dokonał tego dzięki prefektowi Palermo Cesare Moriemu, który  w walce z zorganizowaną przestępczością wsławił się porywaniem rodzin mafiosów, torturami czy nawet egzekucjami bez wyroku sądowego. Tylko w latach 1927-29 Mori doprowadził do aresztowania i skazania setek gangsterów, w tym osławionego Don Vito Ferro. „New York Times” pisał wówczas, że Mori to „nadczłowiek”, który „złamał kręgosłup mafii”. Nie może zatem dziwić, że wielu Sycylijczyków marzyło o vendetcie. W 1938 r. omal nie doszło do zamordowania Mussoliniego. Zamachowcem miał być żydowski gangster, pomysłodawca wybudowania pierwszego kasyna na pustyni w stanie Nevada – Benjamin „Bugsy” Siegel. „Bugsy” był kochankiem hrabiny di Frasso i osobiście poznał zarówno Mussoliniego, jak Göringa i Goebbelsa. Jednak komplikacje w przyjaźni Duce z mężem hrabiny spowodowały, że Siegel nie miał okazji zrealizować swojego planu.

Warto dodać, że sam „Bugsy” szlify w walce z nazistami zdobywał u boku Żyda, który był pomysłodawcą wojennego sojuszu mafii i rządu USA. Człowiek ten na dodatek wsławił się brutalnym rozprawieniem się z amerykańskimi nazistami, co w świetle późniejszego wizerunku Żyda jako ofiary jest niezwykle ciekawe.

„Powodem, dla którego współpracowałem z rządem USA, były moje silne osobiste przekonania. Chciałem, by naziści przegrali. Uczyniłem z tego mój cel numer jeden, zanim Stany Zjednoczone włączyły się do wojny. Byłem Żydem i współczułem prześladowanym Żydom w Europie” – mówił Mayer Suchowliński, lepiej znany jako Meyer Lansky, ojciec chrzestny syndykatu, który kontrolował amerykańską mafię. Lansky był w latach 50. tak potężnym człowiekiem, że gdy rodzina Trafficante z Florydy próbowała ponad jego głową robić interesy w kasynach na Kubie, ten wpłynął na prezydenta Batistę, by unieszkodliwił Włochów. To właśnie Lansky wraz z Luciano odmienili oblicze mafii eliminując tzw. Wąsatych Piotrków, czyli prostych i brutalnych chłopów sycylijskich w stylu Salvatore Maranzano, a stawiając na sprytnych i eleganckich Włochów sportretowanych później w „Ojcu chrzestnym”. Lansky był zresztrą pierwowzorem postaci Hymana Rotha w drugiej części sagi Coppoli. Chociaż w latach 20. Lansky przyczynił się do powstania Murder Inc., czyli gangu skupiającego czołowych mafijnych cyngli, różnił się on od większości gangsterów tym, że ponad tępą przemoc przekładał interesy. Zapewne jednak nie spodziewał się, że będzie musiał wykorzystać swą ferajnę do walki politycznej. Lansky, który jako mały chłopiec mieszkający w Grodnie doświadczył antysemityzmu, nie mógł bowiem ścierpieć panoszących się po Nowym Jorku nazistów. Zaledwie 10 lat wcześniej pomagał swoim włoskim partnerom w walce z Faszystowską Ligą Ameryki Północnej, a teraz musiał stawić czoło niemiecko-amerykańskiemu Bundowi, który rozrastał się w szybkim tempie. Amerykański Departament Sprawiedliwości oceniał, że w Bundzie działało od 8 do 10 tys. Amerykanów niemieckiego pochodzenia. Nazizm zaczynał zyskiwać poparcie nawet w niektórych wpływowych środowiskach. W 1938 r. Wielkim Krzyżem Niemieckiego Orła został odznaczony sam Henry Ford. Jak pisze Tim Newark, Lanskiego martwiło, że takie ikony jak Ford publicznie obnoszą się z antysemityzmem. Gdy Fritz Kuhn, przewodniczący Bundu, zbliżał swój pronazistowski związek do politycznego mainstreamu, do Lanskiego zgłosiło się dwóch wpływowych członków społeczności żydowskiej Nowego Jorku. Poprosili o rozprawienie się z nazistami, wyłączając jednak ich mordowanie. Lansky odmówił przyjęcia pieniędzy za to zlecenie. Poprosił tylko, by nie krytykowała go żydowska prasa. W październiku 1937 r. Bund zorganizował zjazd w Madison Square Garden, podczas którego 1150 umundurowanych bojówkarzy maszerowało przy dźwiękach nazistowskich pieśni. Ludzie Mayera w odpowiedzi na tę prowokację pojechali do Yorkville, niemieckiej dzielnicy na Manhattanie, gdzie członkowie Bundu organizowali swoje zebrania. Reporter „Yiddish Daily” relacjonował, że część gangsterów zajęło miejsca pośród nazistów, natomiast reszta czekała przed budynkiem.

„Zaatakowaliśmy ich w środku i wyrzucaliśmy przez okno. Wielu nazistów spanikowało i uciekało. Dorwaliśmy ich na zewnątrz i pałowaliśmy bejsbolami” – opowiadał Lansky. Następnie gangsterzy rozbili kasyno w Yorkville, gdzie członkowie Bundu obchodzili 49. urodziny Hitlera. Społeczność włosko- żydowska była zachwycona. Swój podziw wyraził nawet burmistrz Nowego Jorku Fiorello La Guardia. Ale prasa żydowska nie szczędziła gorzkich słów pod adresem Lanskiego. Gangster, który starał się zawsze sterować organizacją z tylnego siedzenia, był niezadowolony z rozgłosu i zaszokowany reakcją żydowskich dziennikarzy. W końcu Bund rozpadł się samoistnie, a jego liderzy zostali skazani za defraudacje. Lansky aż do lat 70. był nietykalny dla wymiaru sprawiedliwości. Dopiero gdy rząd federalny oskarżył go o przestępstwa podatkowe, zbiegł go Izraela, który odmówił mu jednak azylu. Koniec końców Lanskiego czyszczono ze wszystkich zarzutów. A podczas jednego z przesłuchań przekonywał śledczych: „Chcieliśmy pokazać, że Żydzi nie zawsze siedzą spokojnie i dają się obrażać”.

Dziennik Łukasza Adamskiego

Fińska minister finansów: Finlandia nie zamierza spłacać cudzych długów. Woli wyjść ze strefy euro Finlandia woli przygotować się na wyjście ze strefy euro, niż spłacać długi innych krajów - oświadczyła w piątek fińska minister finansów Jutta Urpilainen na łamach dziennika kół gospodarczych "Kauppalehti". Finlandia weszła do strefy euro i oceniamy, że euro jest dla Finlandii korzystne. Jednakże Finlandia nie będzie trzymać się euro za wszelką cenę i jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz, w tym porzucenie wspólnej unijnej waluty - powiedziała minister. Odpowiedzialność zbiorowa za długi (...) i ryzyko innych państw nie jest tym, na co chcemy się przygotować - dodała Urpilainen. Później rzecznik szefowej resortu finansów Matti Hirvola podał, że wszelkie twierdzenia, zgodnie z którymi Finlandia zamierza opuścić strefę euro są nieprawdziwe. Finlandia jest jednym z ostatnich państw strefy euro cieszących się ratingiem AAA, najwyższą oceną światowych agencji ratingowych. W poniedziałek rząd w Helsinkach poinformował, że zablokuje wykorzystanie funduszu ratunkowego strefy euro EMS do wykupu obligacji zadłużonych krajów eurolandu. W ubiegłym roku Finlandia uzależniła swój udział w pakietach pomocowych dla pogrążonej w długach Grecji od udzielenia specjalnych gwarancji. Ansa/pap zespół wPolityce.pl

TYLKO U NAS. W niedzielę na Jasnej Górze ojciec Tadeusz Rydzyk zostanie włączony do Konfraterni - duchowego braterstwa - z Zakonem Paulinów Jak się dowiadujemy, podczas XX Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja (8 VII) na Jasną Górę, do duchowego braterstwa z Zakonem Paulinów (tzw. Konfraterni) zostanie włączony o. Tadeusz Rydzyk. Decyzja to została podjęta przez Zarząd Generalny Zakonu Paulinów w odpowiedzi na wniosek dużej grupy współbraci w zakonie. O. Dariusz Cichor OSPPE - Definitor Generalny Zakonu Paulinów informuje:

Uzasadnienie decyzji jest oczywiste: zasługi w integracji Polaków wokół Jasnej Góry, w kształtowaniu kultu maryjnego i promocji nauki Kościoła, w budowaniu ducha zdrowego patriotyzmu i i dokonania w sferze edukacji społecznej, a także wkład w rozwój niezależnych mediów. Jest to też z naszej strony czytelny wyraz solidarności i poparcia dla działań o. Tadeusza, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Jubileuszowa dwudziesta Pielgrzymka Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę odbędzie się w najbliższą sobotę i niedzielę 7-8 lipca.

- Idziemy ze szczególną intencją, o wolność słowa w Polsce. O wolność dla mediów, o wolność dla TV Trwam, o miejsce na multipleksie – zapowiada na stronie Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk. Pielgrzymka rozpocznie się w sobotę 7 lipca Mszą św. o godz. 18.00 pod przewodnictwem biskupa seniora łomżyńskiego Stanisława Stefanka. Główne uroczystości odbędą się w niedzielę. O godz. 8.00 odmawiane będą Godzinki. O godz. 11.00 rozpocznie się uroczysta Msza św. pod przewodnictwem sekretarza watykańskiej Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego abp. Josepha Tobina, byłego generała redemptorystów. Homilię wygłosi ordynariusz diecezji kieleckiej bp Kazimierz Ryczan. Na zakończenie o godz. 15.00 pielgrzymi odmówią Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Skaj zespół wPolityce.pl

NASZ WYWIAD. Antoni Macierewicz: w najbliższych miesiącach prace naszego zespołu będą bardzo intensywne - wPolityce.pl Stefczyk.info: Minęło kilka dni od umorzenia tzw. cywilnego wątku śledztwa smoleńskiego. Media ujawniły uzasadnienie tej decyzji, z której wyłania się obraz powszechnego łamania procedur przez urzędników Kancelarii Premiera. Czy to powinno skutkować masowymi dymisjami w rządzie? Antoni Macierewicz: Materiały dot. umorzenia to przede wszystkim dowód na to, że były materiały do postawienia zarzutów urzędnikom kancelarii premiera. Trudno więc zrozumieć, dlaczego śledczy uchylili się od konsekwencji własnych działań i badań. To śledztwo miało wiele niedoskonałości, pominięto wiele ważnych wątków. Nie badano sprawy remontu Tupolewa, ani przestrzegania instrukcji HEAD, decyzje podjęto zanim ustalono przyczynę katastrofy smoleńskiej. Tymczasem inaczej sprawa powinna wyglądać, jeśli prokuratura uzna, że mieliśmy do czynienia z tragicznym wypadkiem, inaczej gdy uzna, że to była wina pilotów, a inaczej gdy dopatrzy się udziału osób trzecich.

- A z czym mieliśmy do czynienia? W ocenie zespołu parlamentarnego, z dotychczasowego materiału dowodowego wynika wprost, że mieliśmy do czynienia z udziałem osób trzecich. W takim przypadku inaczej należy oceniać zaniedbania. Jednak w umorzonym śledztwie wnioski podjęto wcześniej, prowadzono działania ewidentnie, sugerując się wersją mówiącą o nieszczęśliwym wypadku w Smoleńsku. To narzuciło błędną perspektywę temu śledztwu.

- Wielu jednak materiał może zszokować Materiał ten, mimo wszystkich słabości wykazuje ogromną liczbę przypadków złamania prawa przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. Ten materiał potwierdza zebrane przez zespół parlamentarny ustalenia z Białej Księgi. Myśmy wskazywali, że początkiem tragedii było dążenie rządu, by wyjść na przeciw postulatom strony rosyjskiej dotyczącym obchodów zbrodni katyńskiej. Jak udowadniają prokuratorzy ciąg przygotowań obliczony był na akceptowanie rosyjskiej wersji obchodów oraz podporządkować się decyzjom Moskwy, by wspólnie z obchodów wyeliminować śp. Lecha Kaczyńskiego. Rząd zdawał sobie z tego sprawę i współdziałał z rosyjskim scenariuszem. Konsekwencją tego było uznanie, że wylot prezydenta jest jego prywatną sprawą, więc strona rosyjska nie będzie się tą sprawą zajmowała. Rząd miał tego świadomość. Ten materiał pokazuje jasno, że to rząd Tuska wraz z Rosjanami podzielił wizyty polskiej delegacji w Katyniu. Od tego momentu zaczął się bieg straszliwego dramatu, który skończył się nad Smoleńskiem. Materiał pokazuje ogromną ilość zaniedbań i łamanie prawa przez ludzi na najważniejszych stanowiskach, w tym premiera czy ministrów Arabskiego i Klicha. Ustalenia tego śledztwa powinny skutkować nie tylko dymisjami, ale wręcz zarzutami i to nie tylko z artykułu 231.

- Dlaczego więc podjęto inne decyzje? Prokuratorzy uchylili się od tego obowiązku. To jest decyzja niezrozumiała i w świetle polskiego prawa, i w świetle materiałów zgromadzonych przez prokuraturę. Nie mam wątpliwości, że ta decyzja była motywowana politycznie. Atmosfera politycznych nacisków dominuje nad całym śledztwem. Nie ma wątpliwości, że materiał zebrany przez śledczych powinien skutkować dymisjami. Jednak jeśli prokuratorzy po ustaleniu tak obciążających premiera faktów uznali, że zarzutów nikomu nie stawiają, trudno się spodziewać, by premier swoich pracowników dymisjonował. Oni przecież wykonywali jego polecenia. Oni wspólnie prowadzili działania, razem ze stroną rosyjską. Obecnie więc będą się bronić. Jednak nie mam wątpliwości, że ta sprawa znajdzie w końcu swój finał w sądzie, a osoby winne zostaną ukarane.

- Kierowany przez pana zespół jedzie na wakacje? Nie. W najbliższych miesiącach prace naszego zespołu będą bardzo intensywne. Rozmawiał saż zespół wPolityce.pl

Tusk obok Orlików będzie budował żłobki Panie premierze po 5 latach rządzenia powinien Pan wiedzieć, że żłobki i przedszkola od 22 lat budują gminy, a rząd nie daje im na ten cel ani złotówki.

1. Po 5 latach rządzenia w wywiadzie dla tygodnika „Polityka” premier Tusk zapowiada, że w najbliższym czasie celem jego rządu stanie się rodzina. „Obok Orlika czy stadionu muszą powstawać w większej liczbie żłobki, przedszkola, musimy stworzyć dobry system świadczeń. W tej sprawie mocuję się z ministrem finansów nie po to by wyrwać mu pieniądze ale aby w tych sferach nie przesadzić z oszczędnościami”, zadeklarował Donald Tusk. Nie bardzo wiadomo czy po takiej deklaracji śmiać się czy płakać, bo te dwa zdania pokazują, że premier mimo tak długiego rządzenia, kompletnie nie ma pojęcia co jest w kompetencjach rządu, a co w kompetencjach samorządu. Co więcej drugie zdanie zaprzecza pierwszemu, bo jeżeli Tusk stara się trzymać za rękę ministra Rostowskiego, żeby za dużo nie oszczędzał na żłobkach i przedszkolach to nie bardzo wiadomo w jaki sposób przy Orlikach mają powstawać nowe żłobki i przedszkola, ponieważ do tej pory na te cele rząd nie przeznaczał żadnych pieniędzy.

2. Zresztą nawet bez tego wywiadu można się zorientować, że celem tego rządu już od jakiegoś czasu, stała się rzeczywiście rodzina ale tylko po to, żeby jej pieniądze zabrać, a nie dać. Tak jak premier Tusk zapowiedział w swoim expose, tak w ostatni wtorek zdecydowała Rada Ministrów. Dokonała zmian w podatku dochodowym od osób fizycznych pozbawiając ulgi na dziecko rodziny z jednym dzieckiem w sytuacji kiedy ich roczne dochody przekraczają 112 tys. zł, a także odbierając wszystkim możliwość odliczania ulgi internetowej. To pierwsze rozwiązanie wbrew pozorom nie będzie dotyczyło rodzin, które są krezusami. Wystarczy, że oboje rodzice będą zarabiali niewiele powyżej średniej krajowej w gospodarce i już nie będą mogli skorzystać z ulgi na wychowanie dziecka. Jako rozwiązanie o charakterze prorodzinnym przyjęte zostało z kolei podwyższenie ulgi podatkowej o 50 % (do około 1700 zł) na trzecie dziecko, a na czwarte i każde kolejne o 100% (do około 2200 zł). Tyle tylko, że rzadko która rodzina wielodzietna ma takie dochody aby móc odliczyć od podatku ulgi w takiej wysokości. Już w tej chwili rodziny wielodzietne wykorzystają zaledwie część ulgi w dotychczasowej wysokości, ponieważ nie płacą aż tak wysokiego podatku dochodowego. Ponadto poza jakimkolwiek wsparciem znajdują się rodziny z dziećmi, które nie płacą podatku dochodowego tak jak rodziny rolnicze, które płacą podatek rolny ale w ramach tego podatku, odliczeń na dzieci minister finansów nie przewidział.

Nie mają takiego wsparcia również rodziny osób bezrobotnych bez prawa do zasiłku czy rodziny korzystające tylko z pomocy społecznej, tu także żadnego wsparcia rząd Tuska nie przewidział. Wcześniej już zdołano zabrać becikowe (czyli świadczenie z tytułu urodzenia dziecka), rodzinom w których miesięczny dochód na członka rodziny przekracza kwotę 1922 zł, a oszczędności z tego tytułu, wyniosą kilkadziesiąt milionów złotych.

3. Tego rodzaju decyzje rząd Tuska podejmuje, kiedy sytuacja demograficzna w naszym kraju została uznana na wiosennym Kongresie Demograficznym w Warszawie za wręcz katastrofalną, a wskaźnik dzietności kobiet w wysokości 1,3, lokuje nas na 207 miejscu na 212 krajów objętych statystyką przez ONZ. Dodatkowo rządząca koalicja zdecydowała się na podwyższenie podatku VAT z 8% na 23%, a więc aż o 15 punktów procentowych na ubranka i obuwie dziecięce (zakończyła się derogacja unijna na obniżoną stawkę podatku VAT), ale jednocześnie odrzuciła projekt ustawy przygotowanej przez posłów Prawa i Sprawiedliwości aby umożliwić rodzinom wychowującym dzieci zwrot tego nadpłaconego podatku po przedłożeniu rachunków we właściwym Urzędzie Skarbowym. Odebranie rodzinom ulgi na dzieci, a także ulgi internetowej to tylko jeden z wielu sposobów sięgania do kieszeni rodzin. W połowie poprzedniego roku przecież sięgnięto do kieszeni rodzin aż na 5-7 mld zł rocznie poprzez zwiększenie o 1 pkt procentowy stawki podatku VAT. Ta podwyżka stawek podatku VAT zdecydowanie mocniej dotknęła rodziny mniej zamożne i z kilkorgiem dzieci, bo one z reguły wydają całość swoich miesięcznych dochodów, a kupowanie dóbr i usług jest z reguły objęte podatkiem VAT. Rodziny zamożniejsze część swoich dochodów oszczędzają i od tej zaoszczędzonej części podatku VAT nie płacą.

4. W tej sytuacji zapowiedź premiera Tuska, że będzie budował obok Orlików, żłobki i przedszkola i będzie się to działo także dlatego, że minister Rostowski będzie mniej na rodzinach oszczędzał, brzmi wręcz szyderczo. Panie premierze po 5 latach rządzenia powinien Pan wiedzieć, że żłobki i przedszkola od 22 lat budują gminy, a rząd nie daje im na ten cel ani złotówki. Co więcej na ich funkcjonowanie nie ma żadnej subwencji tak jak na edukację szkolną, a rząd ogłaszając corocznie podwyżki płac dla nauczycieli, zmusił ustawowo samorządy do identycznych podwyżek płac dla nauczycieli pracujących w przedszkolach, czym część gmin przywiódł na krawędź bankructwa. Naprawdę jeżeli tak wygląda Pana wiedza o mechanizmach rządzenia krajem jak przedstawił ją Pan w przypadku wsparcia dla rodzin oraz budowy żłobków i przedszkoli to zaczynam się obawiać, że Pan nas może jeszcze „urządzić”. Kuźmiuk

Wojna za cztery miliardy Misja w Afganistanie to najdroższa operacja polskich wojsk po 1989 roku

Od początku 2007 r. do końca 2011 r. wydatki na kontyngent wojskowy w Afganistanie pochłonęły 4,3 mld złotych. Takie wyliczenia przedstawił Sztab Generalny Wojska Polskiego. Miesiąc temu szef MON Tomasz Siemoniak mówił, że koszt wojny afgańskiej jest znacznie niższy. – Jeśli chodzi o koszty tej misji w 2011 roku, to wyniosły one 747,6 mln zł – mówił minister, zapowiadając przedstawienie sprawozdania dotyczącego kosztów finansowych operacji w Afganistanie. Siemoniak zastrzegał wówczas, że ostateczne wyliczenia będą się różniły. I rzeczywiście – jak się okazuje, rok temu wydaliśmy na misję w Afganistanie 400 milionów więcej.

- Gros tych wydatków związanych jest z błędną decyzją byłego ministra Klicha, dotyczącą objęcia odpowiedzialności za prowincję Ghazni, czego nie było w pierwotnym planie finansowym, ale również ze względu na możliwości polskiej armii – podkreśla Antoni Macierewicz (PiS) z sejmowej Komisji Obrony Narodowej. I wskazuje, że to właśnie ta decyzja spotęgowała wydatki na utrzymanie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w porównaniu do kosztów ponoszonych w czasie, gdy Polska współdziałała z wojskami amerykańskimi w sposób umożliwiający ponoszenie większości kosztów przez armię Stanów Zjednoczonych.
Ambicje Tuska Przypomnijmy, że przez pierwsze lata wojny, a więc od 2002 roku nasza obecność w Afganistanie była symboliczna. Na stałe stacjonowało tam jedynie 80 saperów z wojsk inżynieryjnych. Odrębne operacje prowadziła również jednostka GROM. Jednak cztery lata temu pod polskie dowództwo Amerykanie przekazali prowincję Ghazni. Wtedy liczba żołnierzy, a co za tym idzie – kosztów operacji, lawinowo wzrosła. Obecnie Polacy stopniowo oddają kontrolę nad Ghazni żołnierzom amerykańskim i władzom afgańskim.

- Decyzja rządu Donalda Tuska była nieroztropna, nie miała żadnego uzasadnienia i była sprzeczna z opinią szefa BBN Aleksandra Szczygły i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Motywowana była chyba tylko trudnymi do zrozumienia powodami ambicjonalno-politycznymi ministra Klicha i narażała interes Polski jako państwa – podkreśla Antoni Macierewicz. Były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego liczy na to, że MON przedstawi te dane posłom z sejmowej komisji obrony ze stosownymi analizami i wyjaśnieniami. Jak podkreśla Jacek Bartosiak, ekspert Zespołu ds. Bezpieczeństwa Narodowego Fundacji Republikańskiej, podstawowym celem udziału polskiego wojska w tej misji było wzmocnienie sojuszu z USA, a tym samym wzmocnienie bezpieczeństwa narodowego poprzez wsparcie sojusznika i wyszkolenie wojska. Jednak sytuacja jest skomplikowana. – Bilans tej wojny i kosztów na nią poniesionych jest trudny do oceny. Początkowo przedsięwzięcie to było dobre dla sił zbrojnych, wojsko się ostrzelało, ćwiczyło i funkcjonowało w prawdziwych bojowych warunkach. Jednak już dawno nadszedł czas, by wyjść z Afganistanu. NATO de facto nie istnieje, a więc nasza obecność nie wzmacnia naszego bezpieczeństwa, koszty rosną, a Stany Zjednoczone zupełnie przeorientowały swoją politykę i wycofują się z Europy – zauważa Bartosiak.
Coraz więcej na misję A jak kształtowały się wydatki na misję afgańską? Pięć lat temu w 2007 r. państwo polskie wydało na utrzymanie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie 402 mln zł, rok później – ponad 346 mln zł, ale po decyzji ministra Klicha w 2009 r. wydatki te wzrosły do prawie 913 mln złotych. W 2010 r. osiągnęły najwyższy dotychczas poziom – ponad 1,5 mld zł, a w 2011 r. spadły do nieco ponad 1,1 mld złotych. Co ciekawe najmniejsze nakłady pochłonęły koszty szkolenia – 48 mln złotych. Największą część wydatków, a więc ponad 2 mld zł w ciągu pięciu lat – stanowiły nakłady na tzw. centralne plany rzeczowe, czyli zakupy, modernizacje oraz remonty uzbrojenia i sprzętu wojskowego. – Jednak była to wojna asymetryczna i to okazało się problemem, ponieważ wojsko szkolono, a wraz z tym zaopatrywano je w broń do wojny przeciwpartyzanckiej. Tymczasem różni się to od konfrontacji z przeciwnikiem posiadającym nowoczesną broń i armię taką, jaką np. posiada Rosja – tłumaczy Jacek Bartosiak. I rzeczywiście. Według Sztabu Generalnego zasadnicza część tej kwoty wynikała z potrzeby posiadania w Afganistanie sprzętu, którego polska armia nie miała albo było go za mało, by wysłać go na misję. Potem chodziło po prostu o zapewnienie zdolności, jakich polskie wojsko wcześniej nie miało, np. rozpoznawczych bezpilotowców. Od 2007 roku wojsko kupiło m.in. śmigłowce, kołowe transportery opancerzone Rosomak, sprzęt optyczny i noktowizyjny i bezzałogowe systemy rozpoznawcze. Na użytek misji poniosło koszty doposażenia i modernizacji np. kołowych transporterów opancerzonych Rosomak oraz śmigłowców Mi-17 i Mi-24. Apogeum wydatków na uzbrojenie i sprzęt odnotowano w 2010 r. (prawie 856 mln zł) i 2009 r. (ponad 408 mln zł), kiedy to MON realizowało wydatki w ramach tzw. pakietu afgańskiego. MON przyznaje, że dziś inwestycje w nowe uzbrojenie nie są potrzebne – ze względu na podjętą decyzję o wycofaniu do 2014 roku polskich wojsk z Afganistanu.

– Znamy już datę zakończenia misji w Afganistanie, ale nie zwalnia nas to z żadnych dotychczasowych obowiązków – mówi gen. dyw. Bogusław Pacek, radca ministra obrony.

– Co więcej, przekazanie lokalnym służbom odpowiedzialności za bezpieczeństwo zadań, które realizujemy, wiąże się z naszym wzmożonym wysiłkiem szkoleniowym lokalnej policji i sił wojskowych Afganistanu – dodaje. Zgodnie z szacunkami Sztabu Generalnego, ponad 1,5 mld zł w ciągu pięciu lat pochłonęły nakłady na bieżące funkcjonowanie kontyngentu. Około 1,1 mld zł to żołd za służbę zagraniczną i dodatek wojenny dla żołnierzy i pracowników. Pozostałą część pochłonęły koszty badań lekarskich, inne wynagrodzenia, zakupy dokonane w Afganistanie, koszty ubezpieczeń, obsługi prawnej i odszkodowań za szkody wyrządzone przez kontyngent. Polska wydała poza tym na tzw. projekty pomocowe finansowane z budżetu MSZ łącznie prawie 54 mln złotych. Nieco ponad 470 mln zł od 2007 r. wydano na wojskową logistykę, a prawie 170 mln zł to z kolei nakłady na transport lotniczy. Na ponad 73 mln wyceniono straty i szkody w mieniu poniesione przez kontyngent. W ramach 11. zmiany kontyngentu w NATO-wskiej misji ISAF służy obecnie ok. 2,5 tys. żołnierzy i pracowników cywilnych. Kolejnych 200 to odwód w kraju gotowy do przerzutu w rejon operacji. Misja NATO w Afganistanie ma zakończyć się do końca 2014 roku. Do tego czasu liczebność polskiego kontyngentu ma być stopniowo redukowana, zmieniać mają się też jego zadania – ze stabilizacyjnych i szkoleniowych na doradczo-szkoleniowe. Podczas wojny w Afganistanie poległo w boju 33 polskich żołnierzy, sześciu zmarło w wyniku odniesionych ran lub chorób. Maciej Walaszczyk

Mowę nienawiści wymyślili neomarksiści Pojęcie „mowy nienawiści” (hate speach) zostało wprowadzone przez neomarksistów inspirujących ruch Nowej Lewicy, która na gruncie nauk prawnych znalazła wyraz w tzw. ruchu krytycznych studiów nad prawem (Critical Legal Studies). Generalnie, pojęcie „mowy nienawiści” oznacza określoną strategię rewolucyjną, która realizowana jest w pierwszej kolejności na płaszczyźnie kulturowej i dopiero później przenoszona jest na grunt polityki. Tradycyjni marksiści chcieli dokonać zbrojnie rewolucji polityczno-gospodarczej, która dopiero miała pociągnąć za sobą przemiany kulturowe. Neomarksiści, za pierwsze miejsce rewolucji obrali kulturę. Chodzi zatem o stworzenie wrażenia, jakoby pewne zachowania obiektywnie patologiczne nie były w istocie patologiami, lecz zostały za takie uznane poprzez przemoc i agresję kulturową, która wyraża się w języku. W ten sposób, usiłuje się zabronić nazywania rzeczywistości przy użyciu kategorii kulturowych służących opisowi rzeczywistości, przedstawiając je jako narzędzie opresji względem słabszych i mniej licznych. Liczy się na wzbudzenie ludzkiego odruchu współczucia, w oparciu o który społeczeństwo zacznie samo odrzucać kategorie kulturowe decydujące o jego tożsamości i akceptować zachowania, które do tej pory uznawano zgodnie za społecznie niebezpieczne. W ten sposób, poprzez różnego rodzaju manipulacje, usiłuje się na poziomie języka wyeliminować kategorie językowe stanowiące przeszkodę dla przeprowadzenia rewolucyjnych przemian, zastępując je sformułowaniami, które sprzyjają neomarksistowskiej rewolucji. Stąd też n.p. osobom opisującym adekwatnie homoseksualizm jako zaburzenie w rozwoju emocjonalnym, przypisuje się inne rzekome zaburzenie określane mianem homofobii. Jest to strategia, którą można porównać do choroby AIDS powodującej utratę odporności przez organizm. Społeczeństwo traci w swym języku barierę immunologiczną pozwalającą na neutralizację szkodliwych zjawisk społecznych w drodze ich adekwatnego nazwania. Wyjątkowa przewrotność tej strategii polega na tym, że usiłuje się tę rewolucję przeprowadzić przy pomocy procedur demokratycznych. W ten sposób chce się skłonić społeczeństwo do zakwestionowania jego dotychczasowej tożsamości kulturowej. Oczywiście powodzenie takiej strategii wymaga istnienia pokaźnej grupy osób, określonych przez Lenina mianem „pożytecznych idiotów”, tych jednak nie brakuje w, charakterystycznym dla liberalnej demokracji, społeczeństwie masowym. Marcin Musiał

Agnieszka Radwańska, uczestniczka akcji „Nie wstydzę się Jezusa” w finale Wimbledonu Agnieszka Radwańska w półfinale wielkoszlemowego turnieju tenisowego na trawiastych kortach w Wimbledonie pokonała Niemkę Angelique Kerber. Polka awansowała do finału prestiżowego turnieju Wielkiego Szlema. Krakowianka czynnie wspiera akcję „Nie wstydzę się Jezusa” i namawia do noszenia breloków promujących tę kampanię. W Londynie po raz pierwszy Radwańska wystąpiła w wielkoszlemowym półfinale. Do meczu z Niemką A. Kerber, z którą do tej pory dwukrotnie wygrywała i dwukrotnie schodziła z kortu pokonaną, Radwańska przystąpiła bez kompleksów, odnosząc zwycięstwo w dwóch setach. Zwyciężczyni pojedynku otrzymała od publiczności owacje na stojąco. W sobotę w wielkim finale Wimbledonu rywalką 23-letniej krakowianki będzie triumfatorka pojedynku Amerykanki Sereny Williams z Białorusinką Wiktorią Azarenką. Wiadomo więc, że w poniedziałek Polka awansuje przynajmniej na najwyższe w karierze, 2. miejsce w rankingu WTA.

Więcej o akcji „Nie wstydzę się Jezusa” i udziale w niej Agnieszki Radwańskiej czytaj tutaj

Źródło: TVP Info

Osiem zasad klasycznej „edukacji seksualnej” Pedagog Fryderyk W. Foerster napisał kiedyś: „każde wyjaśnienie w kwestii seksualnej jest nie tylko informacją co do jej niebezpieczeństw, ale także i co do jej pokus, a co do tych ostatnich, to strzeże przed nimi nie lepsze uświadomienie, lecz pedagogika szczepienia siły woli”. Wychowanie do czystości sprowadza się zatem do kształcenia charakteru: „Najlepszym „uświadomieniem” jest uświadomienie nieograniczonej siły ducha, który powinien zawsze górować nad popędami i odruchami ciała” (F. W. Foerster). Stąd pozorny paradoks: Można uprawiać najlepszą pedagogikę seksualną – pisze cytowany Autor – nie mówiąc zupełnie o tym. Innymi słowy – celem pedagogiki płciowej powinno być formowanie charakteru i cnót wzmacniających ogólną siłę ducha tak, aby młody człowiek mógł przezwyciężyć pokusę, gdy ta się pojawi. Poniżej opisuję osiem najważniejszych zasad klasycznej „edukacji seksualnej” (płciowej).

1. Unikaj rozpieszczania Wraz rozpieszczeniem pojawia się miękkość charakteru, która jest skutkiem zbyt cieplarnianych warunków. Dziewiętnastowieczny pedagog, ks. Władysław Chotkowski dawał rodzicom takie zalecenia: (…) nie dawaj zbyt długo spać, ani zbyt miękko, ani zbyt ciepło nie pościelaj. Gdy się obudzi, każ zaraz wstawać, myj zimną wodą; nie ubieraj zbyt ciepło, a obcisłego odzienia nigdy nie dawaj.

Pewna niewygoda, niedostatek jest w roztropnych granicach wskazany. Dziecko musi zrozumieć, że nie może ciągle tylko odczuwać różnego rodzaju przyjemności. Musi oswajać się z niewygodą i przyzwyczajać organizm do wyrzeczeń. Wbrew temu rodzice mają tendencję do dogadzania mu na każdym kroku. W efekcie uznaje ono za normę stan, w którym panuje wygoda i spełniane są wszystkie zachcianki. Łatwo domyślić się, że w momencie pojawienia się popędu płciowego, tak wychowywany młody człowiek, nie będzie widział potrzeby jego opanowywania.

2. Hartuj Ale nie wystarczy tylko nie rozpieszczać – trzeba jeszcze hartować, czyli przyzwyczajać do niewygody i dyskomfortu. Najlepiej sprzyja temu szeroko rozumiana kultura fizyczna. Poprzez wysiłek organizm przełamuje się, pokonując własną słabość. Z tego powodu uprawianie sportu jest jak najbardziej wskazane. Podobną rolę pełni krajoznawstwo, turystyka oraz regularna, praca wysiłkowa. Pamiętać jednak trzeba, że wszelki wysiłek fizyczny powinien być roztropnie dawkowany do wieku i zdrowia. Znakomity wychowawca młodzieży bp Tihamer Tòth zalecał, żeby przynajmniej raz na dzień zmęczyć ciało. W ten sposób organizm się hartuje i nabywa pewnej łatwości w przełamywaniu stanu niewygody. W odniesieniu do dzieci nie jest to trudne. Dziecko ciągle jest w ruchu. Kłopoty mogą być z młodzieżą, która przyzwyczajona do biernego oglądania widowisk sportowych w telewizji, nie zawsze chętnie podejmuje wysiłek fizyczny.

3. Odżywiaj racjonalnie W okresie dorastania i budzenia się popędu płciowego, warto zwrócić baczniejszą uwagę na sposób odżywiania dziecka. Gdy organizm dojrzewa, wzrasta na ogół apetyt, szczególnie u chłopców. Pojawia się – niestety, taka jest rzeczywistość – pierwsze piwo. To są zjawiska mające negatywny wpływ na sferę wychowania płciowego. Rzymski pisarz Terencjusz zanotował istotne w tym kontekście zdanie: „bez Cerery i Bachusa Wenus pozostaje zimna”. Innymi słowy – bez bogów odpowiadających za odżywianie i wino Wenus nie jest aż tak aktywna.

Zdanie to nic nie straciło na aktualności. Św. Grzegorz ujął to jeszcze dosadniej: „Gdy żołądek podda się żarłoctwu, rozwiązłość uśmierca ducha”. Gdy do tego dochodzi alkohol, problem niewątpliwie się pogłębia.

4. Strzeż przed demoralizacją Równolegle do wspomnianych wyżej działań wychowawczych trzeba strzec młodych przed wszelkimi deprawującymi słowami i obrazami, które mogą przedwcześnie obudzić popęd seksualny. Jest to zadanie trudne do realizacji w praktyce. Ale chyba w żadnej innej sferze wychowania kwestia panowania nad ciekawością i zaszczepienia nawyku autocenzury nie jest tak ważna, jak w tym przypadku. Ekspansja przesiąkniętych pornografią mediów, a nawet reklam ulicznych, jest tak silna, że bardzo trudno jest dziś ochronić młodego człowieka przed ich wpływem. Niemniej, nie można z tego zadania rezygnować. Reglamentacja i kontrola oglądania telewizji czy korzystania z Internetu staje się kwestią niezwykle istotną. To właśnie z mediów płynie najwięcej treści deprawacyjnych i to nie tylko z filmów pornograficznych, ale również z tzw. filmów normalnych, teledysków, reklam. Podobny problem pojawia się w przypadku prasy i książek. Czasopisma młodzieżowe (w olbrzymiej większości) nie nadają się do czytania, gdyż ich oddziaływanie sprowadza się głównie do demoralizowania. Rzecz w tym, żeby uchronić dzieci przed tymi obrazami, zanim ukształtuje się silny charakter, który będzie w stanie przezwyciężać pokusy.

5. Zwalczaj lenistwo Inną znaną od stuleci formą kształtowania cnoty czystości i niewinności jest walka z wszelkimi formami lenistwa. „Wenera kocha próżniactwo” – przestrzegał Owidiusz, a na początku XX wieku ksiądz Bolesław Żychliński pisał, że lenistwo jest oznaką ukrytej sprośności. Przedłużający się stan znudzenia i leniuchowania w wielu przypadkach prowadzi do upadków moralnych. Walka ze zgnuśniałością powinna rozpoczynać się już od godzin porannych: „diabeł jest wielkim panem, wstaje późno” – przestrzegał biskup Tóth. „Kto nie śpiąc pozostaje w łóżku, spoczywa na poduszkach diabła” – dodawał.

6. Planuj dzień Nie wystarczy robić cokolwiek. Trzeba dobrze zaplanować czas dzieciom tak, aby cały dzień mieli wypełniony pożytecznymi zajęciami: pracą, sportem, zabawą czy innym hobby. Gdy nie ma czasu na nudę i bezsensowne oglądanie telewizji czy włóczenie się po osiedlu lub miasteczku, wtedy zmniejsza się prawdopodobieństwo wystąpienia pokus. Bogini miłości Wenera miała różne przydomki, jeden z nich brzmiał: Vulgivaga, co tłumaczy się „włócząca się tu i ówdzie”. (za Władysławem Kopalińskim). Gdy rodzice pozwalają dorastającym dzieciom chodzić na dyskoteki, włóczyć się bezsensu po mieście, wówczas muszą się spodziewać gorzkich owoców swojego postępowania.

Nie znaczy to oczywiście, że mamy zniszczyć naszym dzieciom dzieciństwo i młodość, zaprzęgając ich do niewolniczej pracy. Chodzi, jak to już wspomniano, o właściwe planowanie dnia, by praca była przeplatana rozrywką (pożyteczną) i by za wszelką cenę unikać ślęczenia przed telewizorem czy komputerem lub włóczenia się z kolegami. Młody człowiek żyjący intensywnie, zmęczony sportem czy turystyką nie ma chęci i czasu na zajmowanie się rzeczami demoralizującymi. Życie na takim „swoistym niedoczasie” nie musi być czymś uciążliwym, przyzwyczajenie wszak jest drugą naturą. Gdy taki styl życia wejdzie w krew, stanie się czymś normalnym. Brak wysiłku wychowawczego w tym zakresie prowadzi nieubłaganie do porażki życiowej naszych dzieci. – Kto nie potrafi się czymś zająć, tego opadną złe myśli – pisał bp Tóth.

Z myśli rodzą się pożądania, z pożądań uczynki, z nich w końcu rodzi się upadek i zwyrodnienie.

7. Ostrzegaj przed zagrożeniami Musimy zdawać sobie sprawę, że dziecko wychowywane w ten sposób napotka w szkole szyderstwa ze strony rówieśników. Dlatego od najmłodszych lat trzeba kształtować w nim cnotę odwagi cywilnej i ostrzegać przed wyśmiewającymi kolegami i koleżankami. Trzeba też ostrzec przed deprawacją grożącą ze strony dorosłych. Dziecko musi być pouczone, żeby nie rozmawiało z nieznajomymi oraz o konieczności informowania rodziców o dziwnych zachowaniach dorosłych wobec nich.

8. Nie zaniedbuj środków nadprzyrodzonych To, o czym pisałem powyżej odnosi się do środków czysto ludzkich. Nie można jednak zapominać o środkach nadprzyrodzonych, które, choć wymieniam na końcu, pełnią najważniejszą rolę we wspieraniu właściwego wychowania płciowego. Właściwa formacja religijna jest tu nieodzowna. Regularna modlitwa, częsta spowiedź, udział we Mszy Świętej oraz regularna Komunia św. dzieci, ale i rodziców, są najskuteczniejszym środkiem wychowawczym w omawianej sferze. Oto najważniejsze zasady wychowania płciowego, które stosowane w praktyce są niezwykle skuteczne. Problem z nimi w większości przypadków polega na tym, że rodzice zaniedbują ich stosowanie. Czas najwyższy to zmienić i wykorzystać tę starą wiedzę pedagogiczną w wychowaniu.

Dariusz Zalewski

Gdzie zakotwiczy lotniskowiec USS „Israel”? Z niemal dwumiesięcznym opóźnieniem media doniosły o odbytym w Berlinie kongresie Ruchu Odrodzenia Żydowskiego. Plany uczynienia  języka hebrajskiego drugim językiem urzędowym w Polsce oraz osiedlenie się nad Wisłą milionów Żydów, określane jest jako “fantazje”. Myślę, że jest to dobry moment by przypomniec mój tekst sprzed ponad trzech lat, równie, a może nawet bardziej “fantastyczny” Już 60 lat minęło odkąd społeczność międzynarodowa decyzją Zgromadzenia Ogólnego ONZ zakotwiczyła lotniskowiec USS „Israel” na niespokojnym oceanie arabskiego żywiołu. Uzbrojony po zęby ze świetnie wyszkoloną załogą stoi już trzy pokolenia ciągle dozbrajany i chroniony z USA politycznym i militarnym kordonem. Mało się jednak mówi, przynajmniej głośno, o tym, że tak naprawdę są od dawna poważne powody by zastanawiać się, co dalej? Problem nie zaistniał dopiero teraz podczas masowych protestów i przemian w świcie arabskim. Takie niebezpieczeństwo narasta od lat, a powoduje je zwyczajnie biologia. Wokoło Arabowie wrogo nastawieni i cieszący się bardzo wysokim przyrostem naturalnym, podczas gdy na lotniskowcu wynosi on zaledwie 1, 18%, co jest głównie zasługą 20% mniejszości arabskiej.

Ostatni dopływ świeżej krwi to było zaokrętowanie miliona przybyszów z Rosji i powtórki tej operacji już nie będzie. Załoga się starzeje, wykrusza i co najgorsze brak chętnych do zaokrętowania się i służby na takiej jednostce. Zwykła demografia zmusza do zastanawiania się nie czy, ale za ile,…10,20,…50 lat, trzeba będzie poszukać bezpiecznego portu dla tej super-jednostki lub miejsca na ewakuowaną załogę? Spełniają się prorocze słowa Jasera Arafata, który szanse na pokonanie Izraela widział nie tyle w uzbrojonych dłoniach arabskich bojowników, co w macicach arabskich kobiet. Dlatego poważni ludzie w poważnych państwach zapewne nie czekają do ostatniej chwili i poczynili już dużo wcześniej odpowiednie przygotowania do tej historycznej ewakuacji. Obecna sytuacja w świecie arabskim sprawia, że historia może gwałtownie przyspieszyć. Polska to nie jest poważny kraj i mówienie tu, że ktoś może coś zaplanować i wcielać w życie realizując to przez dziesięciolecia jest zwykle okrzyczane teorią spiskową. U nas horyzonty polityków sięgają najdalej do najbliższych wyborów. Najczęściej zaś są oni zaledwie marionetkami, których każdy ruch powodowany jest pociąganymi z Moskwy i Berlina sznurkami. Trochę usprawiedliwia to nasza historia i fakt, że w ciągu ostatniego prawie 250 -lecia pełną suwerennością cieszyliśmy się 40 lat wliczając w to okres od 1989 roku. Teraz zastanówmy się gdzie społeczność międzynarodowa mogła zaplanować nowy port dla lotniskowca USS „Israel”? Jest takie jedno miejsce, ale nie do końca grunt ten już nadaje się do tej wielkiej operacji XXI wieku. Mieszkańcy Europy Zachodniej w zasadzie już są gotowi. Rzecz w tym, że trochę jeszcze popracować trzeba na tubylczą ludnością tych ziem. Tak jak w 1948 roku zakotwiczenie było okrzyczane aktem sprawiedliwości dziejowej tak musi być i teraz. Dlatego już od lat trwa proces przerabianie miejscowej gawiedzi z przyszłej ziemi obiecanej Żydów, w katów i oprawców narodu wybranego. Trzeba mocno pracować nad świadomością autochtonów, aby wyrobić u nich silne poczucie winy za holokaust i wymusić zgodę na zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy. To poczucie winy musi być tak silne by sparaliżować instynkt samoobrony oraz tak obrzydzi własny kraj, by jedynym nasuwającym się i logicznym ratunkiem było oddanie go w pacht „ludzi mądrzejszych”. Mieszkańcy Europy Zachodniej tylko na podstawie zwykłej mapy będą umieli bez pudła wskazać kraj gdzie znajdowały się obozy zagłady i bezbłędnie wymienić jego złowrogą nazwę.

Do podjęcia takiej decyzji o ewakuowaniu mieszkańców Izraela na ziemie gdzie spotkała ich dziejowa tragedia potrzeba miejsca gdzie skłócone, rozrywane ruchami separatystycznymi społeczeństwo zostanie przez postępowy świat zdiagnozowane jako takie które nie potrafi się samo rządzić i doprowadzone zostało przez nieudolne władze do bankructwa. Przy obecnej świadomości historycznej mieszkańców Europy można z góry przewidzieć nawet wynik ogólnoeuropejskiego referendum w tej sprawie. Ciekawym zjawiskiem jest to, że podczas istnienia żelaznej kurtyny i wyraźnej wrogości państw po obu jej stronach, nikomu nie przychodził do głowy szaleńczy pomysł obarczania Polaków winą za zagładę Żydów i nieszczęścia przesiedlonych Niemców. Wszystko zaczęło się po zwycięstwie demokracji, obaleniu berlińskiego muru i dążeniom do przyjęcia w poczet państw UE oraz już po akcesji. Stopniowo z żelazną konsekwencją Polacy z największej ofiary II wojny światowej przerabiani są w katów, a środowiska żydowskie zupełnie zapomniały o swoich prawdziwych oprawcach, którzy to oprawcy z kolei stają się ofiarami Polaków. Czy są polscy znaczący politycy, którzy jako obowiązek poczytują sobie rozpatrywanie i takiego scenariusza wydarzeń? Jeżeli są to zapewniam, że nie stoją po naszej stronie barykady. Jeszcze dwadzieścia lat temu pukalibyśmy się w czoło gdyby ktoś nam powiedział, że Niemcy i Żydzi ręka w rękę będą czynić nas współwinnymi potwornych nieszczęść II wojny światowej. Ktoś, kto puka się w dziś czoło czytając mój wpis, niech sobie go przypomni za jakiś czas. Mirosław Kokoszkiewicz

Zawracanie głowy Pomysł, aby Ryszard Czarnecki został szefem PZPN-u na pewno zyska przychylność Platformy Obywatelskiej. Wyobraźmy sobie sytuację, że politycy przeforsowują zmiany w PZPN, a fotel jego szefa zgodnie przyznają Ryszardowi Czarneckiemu. Co się więc dzieje? Ryszard Czarnecki wchodzi do siedziby PZPN, siada przy eleganckim biurku i... nic. W PZPN jak był bałagan tak jest, w piłce jak była korupcja tak jest, reprezentacja jak przegrywała tak przegrywa. Czyli nie zmienia się nic. Jedynie tylko w pewnym momencie Ryszarda Czarneckiego - jak kuglarz królika z kapelusza - wyciąga Donald Tusk i aby odwrócić uwagę społeczeństwa od sytuacji finansów publicznych - rozpoczyna nagonkę na Czarneckiego i obciąża go winą za cały PZPN-owski bałagan. A zaraz po nim jego partię czyli PiS. I zaczyna się nagonka na opozycję: PiS chciał rządzić, dostał PZPN i rządzi jak zwykle czyli głupio, źle i nieudolnie. Więc trzeba Czarneckiego wyrzucić i zastąpić go "Mirem". "Miro" oczywiście też nic nie poprawi, ale chociaż nie będzie przyciągał takiej uwagi mediów. W PZPN bardziej od Czarneckiego przydałyby się dwie osoby: kurator i prokurator. Kurator po to, aby rozgonić to towarzystwo na cztery wiatry i przeprowadzić zmiany organizacyjne. Prokurator - aby przebadać wszystkie transakcje i umowy zawierane przez PZPN, sprawdzić ich zgodność z prawem i winnych nadużyć (a takich nie brakuje) oskarżyć. Prokurator zresztą byłby ważniejszy, bo miałby okazję doprowadzić do wsadzenia tego towarzystwa do kryminału. Czyli tam, gdzie duża część PZPNu już dawno powinna się znaleźć. PZPN-owi nie pomoże zastąpienie Grzegorza Laty postacią o najlepszych nawet chęciach. PZPN-owi pomóc może tylko prywatyzacja sportu i klubów sportowych. To kluby powinny delegować swoich przedstawicieli do wojewódzkich agend PZPN i płacić im za reprezentowanie ich interesów. A każda wojewódzka agenda winna wysyłać swojego przedstawiciela do PZPN, dobrze mu płacić i oczekiwać, że za tą pensję będzie dbał o przestrzeganie zasad sportowych. Taki system zmotywuje do dobrego działania i właścicieli klubów i przedstawicieli. Wszyscy bowiem będą mieli interes w tym, aby rozgrywki piłkarskie utrzymywały się na najwyższym poziomie. Aby dzisiejsi działacze PZPN - siedząc już w kryminałach - mogli dostawać do cel telewizory, by je oglądać.Każda inna metoda nie doprowadzi do pożądanych zmian. Szymowski

System monitorowania dzieci Cel jest szlachetny: zapobiec przypadkom maltretowania dzieci, które mogą się skończyć nawet ich śmiercią. Temu ma służyć system monitorowania losu dzieci, który zaczął konstruować minister pracy. Tyle że może się to skończyć tak, jak kończyło się wiele pomysłów, opartych na wierze, że nowe rozwiązania prawne lub powołanie kolejnych urzędników może w czymś pomóc - pisze Łukasz Warzecha. Czy w polskim prawie i systemie opieki socjalnej nie istnieją dziś instrumenty, pozwalające skutecznie zapobiegać dręczeniu dzieci? Oczywiście – istnieją. Jeżeli pojawia się sprawa taka jak Szymona z Będzina, to zawsze okazuje się, że zawiodły nie zbyt liberalne przepisy, ale ludzie, którzy czegoś nie dopilnowali. Co ma tu zmienić system monitorowania? Przecież to nie „system” będzie sprawdzał, jaka jest sytuacja u dziecka, ale urzędnik socjalny, jak dotąd. Jedyną zmianą może być gromadzenie w jednym miejscu informacji, zbyt mocno wkraczających w rodzinną intymność. Zwłaszcza że system miałby monitorować dzieci, wobec których zachodzi jedynie podejrzenie, że są dręczone. A podejrzenie może także rzucić złośliwy sąsiad anonimowym donosem. Urzędnicy cierpią na szkodliwe złudzenie, że państwo jest najlepszym lekiem na każdy problem. Zamiast naprawiać mechanizmy, które już są, konstruują nowe, które nie mają szans działać dobrze. Za to łatwo je wykorzystać w złych celach. Łukasz Warzecha

Jak euro Kamiński zrobił Migalskiego w …... ...”Jak ktoś angielskiego nie zna – okazuje się że Kamiński jest za związkami gejowskim .Dalej, co odpowiada Kamiński na pytanie o jego ewentualne wystąpienie na „Gejowskiej Dumie” Torysów? I would be more than happy.Tłumaczenie chyba zbędne ” Kult Machiawellego zdobył ogromna popularność wśród polityków II Komuny. Metody zalecane przez tego myśliciela przełomu XV i XVI wieku zastosował swego czasu Kwaśniewski , który na zarzuty kłamstwa cynicznie stwierdził ,że skuteczność polityka wszystko uświęca . Machiawellim pudruje się syfilis polskiego życia politycznego . Syfilis władzy , systemu politycznego zawdzięczamy między innymi jak to „poetycko” zdiagnozował Palikot zjawisku , które nazwał prostytucja polityczną. W czasach II Komuny wszystko uległo spodleniu , nawet cennik politycznych ladacznic . Machiawelli mówił o zdobywaniu władzy. W targach pod polska polityczna Latarnią zapłatą za zdradę jest tylko zwykły żłób. Miejsce na liści do Sejmu , czy do europarlamentu . Jakiś stołek , jakaś fucha. Jest takie przysłowie , które można zadedykować Migalskiemu „ Panie Boże , chroń mnie od przyjaciół , bo zw rogami sam sobie poradzę . Jeden z mózgów rozgrywki przeciwko Kaczyńskiemu zrobił Migalskiego wszystkich w przysłowiowego … . Oczami wyobraźni widzę jak Kamiński snuje przed Migalskim wizje przejęcia władzy w PiS , jakiegoś przyszłego stanowiska w rządzie i tego typu obietnice . Palikot i Kamiński , a w tle mentor Palikota Urban z góry musieli założyć że przejęcie władzy w PiS się nie uda i że chodzi o wyciągnięcie jak największej ilości działaczy z Partii ,a co najważniejsze odebranie głosów Kaczyńskiemu w wyborach . Projekt Palikota i Kamińskiego musiał z góry zakładać klęskę wyborczą PJN , ale odbierającą parę punktów Kaczyńskiemu , bo przecież nie jest w interesie Tuska , aby powstała silna wolnorynkowa partia na prawicy , która mogłaby w przyszłości odebrać głosy Platformie , a co gorsze dogadać się z Kaczyńskim jak to w tej chwili robi lewicowa , socjalistyczna Solidarna Polska . Migalskiemu i Kowalowi pozostaje im niebyt , albo prostytucja polityczna , złożenie homagium Tuskowi i nomenklaturze Platformy , co wiązałoby się we wzięciu udziału w jakimś wymierzonym w PiS Kaczyńskiego przedsięwzięciu Tuska . Kamiński zniszczył politycznie Migalskiego i Kowla , bo nie wyobrażam sobie, aby ci dwaj zgodzili się iść na pasku Tuska , tak jak to zrobił spin doktor . I teraz przyszedł czas wręczenia pierwszych srebrników . Jak donosi Rzeczpospolita w tekście Gursztyna „Kamiński, zwany często „Miśkiem", utożsamiany jest z PJN. Formalnie jednak nie należał do tej partii.Faktycznie zaś jego więzi z Pawłem Kowalem i Markiem Migalskim przestały istnieć jeszcze przed wyborami 2011 r. W Parlamencie Europejskim nie głosuje tak jak grupa konserwatywna, do której należy, lecz jak chadecka, w której jest PO. W czasie kampanii wyborczej zbliżył się do polityków Platformy, z którymi dzielił się wiedzą na temat PiS. Sam pochwalił się wówczas w wywiadzie dla „Newsweeka", że wskazywał słabe punkty w kampanii wyborczej swojej dawnej partii. Odbiorcami jego wiedzy byli eurodeputowani PO Jacek Protasiewicz i Krzysztof Lisek. Pierwszy też jest kampanijnym spin doktorem, drugi zaś ma dostęp do Donalda Tuska. „....” Platformerski coming out byłego spin doktora PiS jest zaskoczeniem dla opinii publicznej. Nie dziwi natomiast politycznych wyjadaczy. Fakt, że Michał Kamiński ma zasiąść w radzie rządowej Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, jest tylko konsekwencją jego znajomości z szefem MSZ Radosławem Sikorskim. Obaj politycy spotykają się i naradzają często. Trzeci w tym gronie jest Roman Giertych. Przyjaźń nie ogranicza się wyłącznie do relacji prywatnych. „ ...

(źródło)

Kamiński wykończył dwóch wartościowych polityków PiS . Migalskiego i Kowala. Po dokonaniu rozłamu wbił im nóż w plecy i zostawił z bezwartościowym projektem pod nazwą PJN. Zapewn ten sam Kamiński, aby definitywnie nie dopuścić do rozwoju PJN namówił szefową nieszczęsnych, naiwnych polityków , Migalskiego i Kowala Kluzik Rostkowska do przejścia do.....Platformy . O konieczności pozbycia się przez Kaczyńskiego zdemoralizowanego politycznie spin doktora pisałem już na rok przed wyrzuceniem go z PiS . O zdemoralizowaniu, cynizmie i karierowiczostwie w najczystszej postaci najlepiej świadczy wywiad w czasie którego jeszcze był w PIS , w którym korzył się przed lobby homoseksualnym . Kamiński zapewne cynicznie liczył ,że nikt nie dotrze do tego wywiadu i go nie przetłumaczy. Czystej wody kunktatorstwo i koniunkturalizm . Pozwolę sobie zacytować Pana Witolda Raptowicza opisującego słynny „gejostyczny wywiad europosła„Michał Kamiński ostatnio spotkał się z wpływowym politycznym komentatorem z partii Torysów – Iainem Dale’m i udzielił mu wywiadu. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że Dale to otwarty gej, czy tez według terminologii Kamińskiego sprzed paru lat – pedał“If you are talking about civil partnerships between people of whatever their sexual preferences, I personally have nothing against them.”Jak ktoś angielskiego nie zna – okazuje się że Kamiński jest za związkami gejowskimi byleby nie miały charakteru małżeństwa. I dalej, żeby była sprawa jasna, mówi, że „rozważyłby głosowanie na „tak” w polskim parlamencie w sprawie ustawy o związkach homoseksualnych”. Czy powie to też na antenie Radia Maryja?
Dalej, co odpowiada Kamiński na pytanie o jego ewentualne wystąpienie na „Gejowskiej Dumie” Torysów? I would be more than happy.Tłumaczenie chyba zbędne. To może na polskiej paradzie gejowskiej też wystąpi? Wątpię! Czy zatem polski homoseksualista to nadal pedał a brytyjski jest godny zaszczycenia go obecnością i przemówieniem? Hmmm….(więcej)

Co do Giertycha to idealnie do jego działań , ich motywów pasują słowa wspomnianego Machialwelego „Ludzie szkodzą z bojaźni lub przez nienawiść. W wypadku Giertycha mamy do czynienia ze ślepą , „zwierzęcą” nienawiścią do Kaczyńskiego . Szkoda Migalskiego i Kowala. Tym bardziej ,że Migalski jest osoba prześladowaną z powodów w politycznych przez II Komunę . Przypomnę tą sprawę „Iwanek (były tajny współpracownik SB) ostro występował przeciw lustracji na polskich uczelniach. A Migalski w rozmowie z Wildsteinem ostro skrytykował zachowanie profesora." Marek Migalski nie moze zrobic habilitacji. Na macierzystym uniwersytecie Slaskim nawet nie probowal, bo mu powiedziano , ze i tak habilitacje uwala. Ale dlaczego Uniwersytet Jagiellonski ,najstarsza polska uczelni.jedan z najstarszych w  Europie odrzucia podanie o rozpoczecie przewodu habilitacyjnego Tutaj zacytuje po raz drugi Rzeczpospolita.” Członkowie zespołu zgodnie uznali, że warunki zostały spełnione i przewód powinien ruszyć. Stało się jednak inaczej. Za wszczęciem procedury głosowało 16 osób, przeciw było 11, a pięć się wstrzymało. Zabrakło jednego głosu.”......( więcej) Marek Mojsiewicz

To nie kryzys, to skutek

* Dobre rady Ancymonów Łysych * Zwi Rav-Ner jako Jakub Berman?

*Który strzał ważniejszy? *Bez własnej woli, zgody i udziału osób trzecich!

Jan Brzechwa, polski Żyd i świetny pisarz (nie tylko „dla dzieci”; jego biograficzna książka „Gdy owoc dojrzewa” to znakomita lektura dla dorosłych, kto ją wznowi!...) w swej bajce o lisie Witalisie pisze: „Były różne w świecie lisy. Był więc lis Ancymon Łysy, pospolity lisek Rudy (pełen sprytu i obłudy), lis Bazyli – wielki sknera, zezowaty lis Przechera”... Podobnie są na świecie różni „mędrcy”. Są więc „mędrcy merdialni” powycinani z „Gazety Wyborczej” albo kreowani przez nie zlustrowanych żurnalistów spodstolnych, dyrygowanych przez oficerów prowadzących, są mędrcy „jednego etapu” (Balcerowicz, Greenspan), są i „mędrcy etatowi”, uznawani za takich przez „światową opinię publiczną”, za którym to sformułowaniem kryje się najczęściej prasa żydowska i lewicowa. Tedy spiesząc na ratunek Europie przedstawili ostatnio swe recepty „euro-mędrcy” w osobach Flamanda Guy Verhofstadta, Niemca Helmuta Schmidta i Francuza Jacques Delorsa. Wszyscy ci mędrcy zgodnie zalecają Europie ratunek w postaci unii bankowej i fiskalnego federalizmu. Gdy jednak opukać życiorysy owych mędrców okazuje się, że jeden w drugiego to postępowi socjaliści (Belg zgrywał się na „liberała”, całkiem jak Tusk), klasyczni biurokraci, fanatycy europejskiej rawniłowki. Tacy to więc mędrcy zalecili ów „ratunek” dla UE w postaci jeszcze większej niż obecnie centralizacji i rawniłowki, co się przekłada w normalnym języku na jeszcze większy fiskalizm i wyzysk podatkowy obywateli przez swe własne resztówki państw i nomenklaturę Unii Europejskiej. Krótko mówiąc: mędrcy ci (jak ów „lisek Rudy, pełen sprytu i obłudy”) zalecają leczyć kryzys unijny dalszym postępem socjalizmu. Tymczasem kryzys unijny to nie tyle kryzys (kryzys to nagłe załamanie się koniunktury), co nieuchronny skutek postępów socjalizmu dotychczasowego, praktykowanego w UE, podobnie jak kryzys w Ameryce jest skutkiem wspólnej polityki państwa i Rezerwy Federalnej, samej w sobie instytucji o charakterze socjalistycznym. Jeśli recepty tych „mędrców” zostaną przyjęte, to UE wkroczy wprawdzie w etap agonalny, niestety, potrwa on pewien czas i euro-nomenklatura zdąży w tym czasie wyzuć z własności jeszcze miliony rodzin. „Mędrcy świata, monarchowie, gdzie spiesznie dążycie?”... – śpiewamy w pięknej kolędzie. Niestety, euro-mędrcy nie są monarchami i bynajmniej nie spieszą do kołyski naszej cywilizacji: to tępi, pazerni biurokraci, krypto-totalniacy, pełni sprytu i obłudy. Do czego doprowadzą Europę? Tymczasem w naszym kraju powracają jakieś upiory stalinowskie. Dyrektorka liceum z Tarnowa skarży się, że ambasador Izraela w Polsce, Zwi Rav-Ner molestował ją politycznie domagając się odwołania spotkania młodzieży szkolnej z Omarem Farisem, przewodniczącym Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Palestyńczyków Polskich z siedzibą w Krakowie. Dyrektorka powiada nawet, że ambasador Izraela zarzucił jej w rozmowie antysemityzm... Sam ambasador wyparł się tego aktu molestowania zasłaniając się „podwładnym”, jednak dyrektorka tarnowskiego liceum twierdzi, że tłumacz tej telefonicznej rozmowy zwracał się do jej uczestnika w ambasadzie izraelskiej per „panie ambasadorze”. Jak tam było tak tam było, zaskakują dwie rzeczy: że dyrektorka – w końcu urzędnik państwowy - uległa temu molestowaniu i odłożyła spotkanie młodzieży z p. Omarem Farisem, zamiast zakończyć rozmowę z ambasadorem Izraela krótkim acz stanowczym „paszoł won”; po wtóre – dziwi, że dotąd minister Sikorski nie poprosił ambasadora Izraela do siebie i nie ostrzegł go przed podobnymi praktykami na przyszłość. Czegoś jednak należy wymagać od ministra, nawet jeśli ożeniony jest, tak jak jest, a w jego ministerstwie dominuje ciągle „zaciąg geremkowski”. Płaci mu przecież polski podatnik. Owszem, po ministrze rządu odbywającego „posiedzenia wyjazdowe” aż w Izraelu nie można zbyt wiele wymagać, ale przynajmniej tego wymagać można, żeby powściągał ambasadora Izraela w Polsce, by nie zachowywał się ostentacyjnie jak Jakub Berman albo Luna Brystygierowa. Jak widać – wypłukiwanie polskiej suwerenności następuje nie tylko „na odcinku unijnym”. Nawiasem mówiąc – w polskim MSZ jest od kilku lat „reprezentant” niemieckiego MSZ; czy w niemieckim MSZ jest także „reprezentant” polskiego MSZ? Czy wkrótce przybędą w naszym MSZ inni „reprezentanci”?... Niebezpieczny ów incydent, podobnie jak okoliczności śmierci gen.Petelckiego nie wywołały, o dziwo, większego zainteresowania w „mainstreamowych” merdiach, zwłaszcza w stacjach telewizyjnych, gdzie niepomiernie więcej czasu antenowego poświęcono tak ważnym problemom, jak kto, którą nogą i komu strzelił gola. A przecież ważniejsze, niż kto komu strzelił gola jest dlaczego strzelił sobie w łeb tak dobrze poinformowany generał, świadek i znawca słynnych transformacji ustrojowych i innych...Ten brak zainteresowania nie dziwi w przypadku spodstolnych, nie zlustrowanych merdiów wyrastających z pniaka PRL-owskich tajnych służb – ale gdzie jest, u diabła, słynna (osławiona?) „misja” mediów publicznych? Tych, na które przymuszani jesteśmy płacić „abonament” pod pretekstem, że „edukują, oświecają, wyjaśniają” itp.,idt., etc.? Ginie kolejny generał, ulica mówi o „liście osób do odstrzału” a publiczne media, radio i telewizja, nawet nie wyjaśniają spragnionym wiedzy obywatelom, czy to rosyjskie służby przystąpiły do likwidacji tych, co wcześniej przewerbowali się do innych służb, czy to b.bezpieczniacy z WSI likwidują b.bezpieczniaków z SB w ramach konkurencyjnej walki o rozkradziony szmal, czy może obydwie te „okoliczności przyrody”, we wzajemnym powiązaniu, splocie i żelaznym uścisku skutkują wszystkimi tymi tajemniczymi „samobójstwami bez udziału osób trzecich”? Ta nowa formuła przypomina skądinąd inną znaną formułę, stosowaną wobec szpicli i konfidentów, co to zarejestrowani zostali „bez swej wiedzy i zgody”... (Z tej syntezy mogą się urodzić nowe formuły: „Zarejestrowany jako TW bez swej wiedzy, zgody i bez udziału osób trzecich”, albo: „Popełnił samobójstwo bez swej woli i zgody”. Czyż nie sam cymes sprytu i obłudy?) Ale chociaż wokół tylu wszelkiego rodzaju mędrców, z najprzeróżniejszych nadań i nominacji, kalibru lokalnego, europejskiego a nawet światowego – ani się dowiesz czegoś mądrego i prawdziwego o kryzysowej rzeczywistości. Tubylczy mędrzec mniejszy, Jacek Saryusz-Wolski powiada, że UE „zagrażają narodowe egoizmy”. Rozumiemy, że dalsza integracja proponowana przez mędrców większych umożliwi wreszcie postawienie tych narodowych egoizmowi „pod stienku”. W tym celu „proeuropejska” PO już przygotowała projekt ustawy sankcjonującej „mowę nienawiści”. Kto przemówi odtąd „mową nienawiści” - jako „narodowy egoista” będzie przykładnie karany? Ano: „Są na świecie różne lisy”...- ale to i bez mędrców wiemy od Brzechwy. Marian Miszalski

Zagrożone bezpieczeństwo państwa Od miesięcy trwają próby sprywatyzowania spółki Naftor, która ma kluczowe znaczenie w sektorze paliwowym. Według informacji „Gazety Polskiej Codziennie” chętnymi na jej zakup są m.in. dwie agencje ochrony utworzone przez funkcjonariuszy służb specjalnych PRL. W procesie prywatyzacji spółki upłynął już termin składania ofert przez firmy zainteresowane jej wykupieniem – mówi prezes Naftoru Artur Wołczacki. Kto zamierza kupić strategiczną spółkę? Oficjalnie nie wiadomo, ponieważ całość negocjacji została utajniona. Według naszych informacji o wykup Naftoru zabiegają m.in. dwie firmy ochroniarskie, zdominowane przez funkcjonariuszy służb specjalnych PRL. Tymczasem prywatyzowana spółka specjalizuje się w zapewnianiu bezpieczeństwa baz paliwowych. Magazynowane są w nich krajowe rezerwy zasobów benzyny, ropy naftowej i oleju napędowego. Naftor podlega innej spółce – Operatorowi Logistycznemu Paliw Płynnych. Wołczacki, mianowany prezesem spółki ponad rok temu, to skarbnik PO w dzielnicy Warszawa-Ochota. Wołczackiemu powierzono jednoosobowe kierowanie spółką, choć nie miał żadnego doświadczenia w zarządzaniu przedsiębiorstwami. Tymczasem ochraniany przez Naftor majątek sięga wartości miliardów złotych. W radzie Naftoru był też wówczas Robert Soszyński, kolega partyjny Wołczackiego. Ten prominentny działacz PO jest członkiem Rady Krajowej partii i jej wiceszefem w Warszawie. Soszyński równocześnie pełnił do niedawna funkcję prezesa spółki PERN „Przyjaźń” (zarządzającej spółką OLPP). To jego podpis widnieje pod nominacją Wołczackiego na szefa Naftoru. W rozmowie z prezesem pytaliśmy o prywatyzację jego spółki. – Moja spółka tym się nie zajmuje. Za to odpowiada OLPP i proszę tam pytać – mówił Wołczacki. Dodał, że chętni na wykup Naftoru składali oferty w marcu. Prezes nie potrafił jednak podać nazw tych firm. Informacji takiej nie udziela też OLPP. „Niczego nie ujawniamy. Udziały w spółce Naftor nie zostały dotychczas sprzedane. Procedura prywatyzacyjna jest w toku” – odpisał na nasze pytania rzecznik OLPP Paweł Mazur. Gdy w 2008 r. odwoływano zarząd spółki Naftor, nowym prezesem został Andrzej Madera, który urzędowanie zaczął od zwalniania z firmy osób mających związki z ustępującym prezesem Piotrem Woyciechowskim. Dodatkowo w imieniu spółki złożył doniesienie na poprzedników, sugerując nieprawidłowości w jej zarządzaniu. Śledczy Prokuratury Rejonowej Warszawa-Żoliborz nie podzielili tych podejrzeń. Postępowanie zostało prawomocnie umorzone. W tym czasie trwał jednak medialny szum wokół spółki Naftor. Szczególnie za sprawą cyklu publikacji w „Dzienniku” Wojciecha Cieśli i Tomasza Butkiewicza. W nagonkę prasową włączyli się politycy rządzącej Platformy Obywatelskiej, m.in. minister skarbu Aleksander Grad i szef klubu PO Zbigniew Chlebowski. Sprawa trafiła do sądu – zakończyła się wygraną Piotra Woyciechowskiego i Tomasza Macierewicza, który był członkiem zarządu Naftoru. Maciej Marosz

Po innej stronie niż Piłsudski Praca „Polacy w orężnej walce z Niemcami o wolność i niepodległość w latach 1914-1921” to kolejna już pozycja w dorobku Edwarda Węgierskiego, seniora ruchu narodowego z Krakowa (dwie poprzednie prace jego autorstwa omawialiśmy w artykule „Między Galicją a Mazowszem” w „MP” nr 41-42/2011). Jak autor sam pisze w zakończeniu „szkic jest właściwie uzupełnieniem mojej książki pt. «Fragmenty z dziejów Ruchu Narodowego…»”. Węgierski, opisując kolejne etapy walki Polaków, nie ogranicza się tylko do podania informacji na temat ich militarnego aspektu. Zarysowuje przy tym szeroko polityczne tło opisywanych wydarzeń. Kluczowe z tego punktu widzenia jest ukazanie konfliktu na linii obóz narodowy – środowiska polityczne współpracujące z państwami centralnymi. Za główną zasługę Narodowej Demokracji w opisywanym okresie autor poczytuje zapobieżenie planom wywołania na początku wojny powstania na terenie zaboru rosyjskiego. Główna część pracy poświęcona jest udziałowi Polaków w formacjach zbrojnych walczących u boku Rosji, kolejne rozdziały opisują formowanie i walki Legionu Puławskiego, Dywizji Strzelców Polskich oraz Korpusów Polskich na Wschodzie. Z dużym poparciem ze strony społeczeństwa polskiego, ku zaskoczeniu większości Rosjan, spotkała się już przeprowadzona u progu wojny mobilizacja. „Były wypadki, że w miejscowościach leżących bliżej granicy, rosyjscy urzędnicy uciekali, więc w mobilizacji pomagali polscy inteligenci: księża, nauczyciele, ziemianie, lekarze. Toteż ogłoszona mobilizacja na terenie Królestwa, przebiegała bardzo sprawnie, bez żadnych przeszkód i zgrzytów. Polacy szli walczyć nie o zwycięstwo Rosji, lecz o pokonanie zaborczych Niemiec. Przyjazna postawa wobec narodu rosyjskiego, walczącego z Prusakami, została zauważona w Rosji”. Polskie ośrodki polityczne zorientowane na Rosję dążyły także do utworzenia wydzielonych formacji polskich walczących u boku Rosji. Do czołowych propagatorów takiej koncepcji należeli w ramach obozu narodowego Zygmunt Balicki i Wiktor Jaroński. Do zwolenników sojuszu polsko-rosyjskiego po stronie Rosji autor zalicza zaś m.in. premiera Iwana Goremykina i gen. Aleksieja Brusiłowa. Plan miał jednak licznych przeciwników, tak po stronie rosyjskiej, jak i polskiej: „Przeciwko tworzeniu wielkiej armii polskiej w Rosji i wydzieleniu do tego wojska Polaków z armii rosyjskiej, była też część starej, zasiedziałej w Rosji emigracji polskiej, mającej wpływy w kołach rządowych. Na czele tej grupy stał Aleksander Lednicki, członek rządu po upadku caratu, a grono to popierał premier Aleksander Kiereński, którego doradcą był Aleksander Więckowski. Do tego zespołu należeli jeszcze Aleksander Babiański, Franciszek Skąpski, Ludwik Darowski, Józef Ziabicki, Władysław Szczerbo-Rawicz, Jan Dąbrowski, Józef Evert i inni”. Dwa ostatnie rozdziały pracy poświęcone zostały walkom na terenie b. zaboru pruskiego – Powstaniu Wielkopolskiemu i Powstaniom Śląskim. Węgierski podkreśla rolę i znaczenie Narodowej Demokracji na obszarze Śląska i Wielkopolski. Niekwestionowanym liderem obozu narodowego, „ówczesnym bożyszczem ulicy”, był Wojciech Korfanty, o którym tygodnik satyryczny z 1914 roku pisał:

W parlamencie szwabskiej Rzeszy,

Gdzie brzmią wrogie nam kuranty,

Zawsze Polski bronić spieszy,

Dzielny poseł – pan Korfanty”.

Wysiłki narodowców zmierzające do odzyskania ziem w Wielkopolsce i na Śląsku spotykały się z kontrakcją ze strony Piłsudskiego, który odmawiał pomocy, uznając tereny te za przynależne do Niemiec. Także podczas trwania walk Piłsudski starał się storpedować zamiary powstańców. Taki charakter miała m.in. decyzja dotycząca objęcia dowództwa nad Powstaniem Wielkopolskim przez wywodzącego się z armii rosyjskiej gen. Dowbora-Muśnickiego: „Piłsudski zaproponował NRL (Naczelna Rada Ludowa – przyp. M.M.) dwóch kandydatów: gen. Dowbora-Muśnickiego i gen. E. de Henning-Michaelisa. NRL wybrała Muśnickiego (…) Tym samym Piłsudski pozbył się jednego z dwóch, obok Hallera, ważnych konkurentów do stanowiska wodza naczelnego. A jaka była intencja wysłania Dowbora do Wielkopolski? Wyjaśnia nam to list Piłsudskiego z 17 stycznia 1919 roku, skierowany do swego zaufanego Kazimierza Dłuskiego (1855-1930), późniejszego prezesa zarządu głównego «Strzelca»: Wysłanie Dowbora do Poznania było celowe: liczę na to, że on sam i jego oficerowie, tak swoją nieznajomością służby, jak i swym zachowaniem, wywołają wśród polskich żołnierzy byłej armii niemieckiej, przyzwyczajonych do dobrych i odpowiedzialnych oficerów, niezadowolenie i rozczarowanie do jego osoby i poznańskich czynników politycznych”. Jak się później okazało nadzieje Piłsudskiego okazały się płonne, a gen. Dowbor zaskarbił sobie szczere oddanie i uznanie ze strony Wielkopolan. Praca oparta została na bogatej bazie źródłowej, w tym na opracowaniach tematycznych oraz pamiętnikach i wspomnieniach uczestników opisywanych wydarzeń. Całość sprawia, że pomimo niewielkiej objętości praca stanowi popularne i bardzo przystępne kompendium poświęcone wysiłkowi zbrojnemu Polaków w czasie I wojny św. oraz po jej zakończeniu.

Maciej Motas

E. Węgierski, „Polacy w orężnej walce z Niemcami o wolność i niepodległość w latach 1914-1921”, Dom Wydawniczy „Ostoja”, Krzeszowice 2012, ss. 163.

Lubawiczerowie Niemiecki historyk Wolfgang Eggert uważa w książce Tajny Watykan Izraela („Israels Geheim-Vatican“ Chronos, Munich 2008; www.scribd.com/doc/7713158/Wolfgang-Eggert-Israels-Geheimvatikan-I-2002), że dla spełnienia Apokalipsy, sekta lubawiczerów (ze światową siedzibą w nowojorskim Brooklynie) rządzi globalną konspiracją obejmującą rozmaite grupy, od żydowskich i chrześcijańskich syjonistów po iluminatów. Jeszcze jako senator, wiceprezydent USA, katolik Joseph Biden powiedział izraelskiej TV Szalom: „Jestem syjonistą. Nie trzeba być Żydem, żeby być syjonistą.“ (4.4.2007 www.youtube.com/watch?v=yAZmO80dLfE)

Jerusalem Post (19.10.2001) pisał o sekcie: „Jest to organizacja o ogromnych zasobach finansowych na całym świecie […] ruch o monumentalnym znaczeniu. Wierzący Żydzi są ogromnie zależni od jego emisariuszy na całym świecie […] jego rabini dominują lub niedługo zdominują żydowskie społeczności w zadziwiającej liczbie krajów.“ Czołowi politycy izraelscy radzą się lubawiczerów, których rabin przewodzi odrodzonemu Sanhedrynowi. Niemiecki magazyn Focus nazwał światowego przywódcę lubawiczerów w Nowym Jorku „ukrytym władcą Izraela […] Żaden żydowski mąż stanu odwiedzający USA, czy to z Partii Likud czy z Partii Pracy, nie uniknie prywatnej audiencji”. Sekta ta („choroba umysłowa“ wg b. rabina Berlina, Walthera Rothschilda) lansuje swe cele polityczne przez dyplomację Izraela, Mosad i lobing. Wg Jerusalem Post (22.10.2000), „Nie ma nikogo bardziej szanowanego i cieplej przyjmowanego w Kongresie USA, Białym Domu i wśród korpusu dyplomatycznego“, niż czołowy przedstawiciel lubawiczerów Levi Shemtov, „nieoficjalny rabin stolicy USA”. W jego waszyngtońskiej „ambasadzie“ wisiały w 2000 r. zdjęcia zaprzyjaźnionych polityków, m.in. syjonistycznego psa na Arabów, Newta Gingricha, prezydenta Clintona i wiceprezydenta Ala Gore oraz b. premiera Izraela, ultra-rasisty Benjamina Netanjahu. Rada bezpieczeństwa USA i departament stanu kierują się wskazówkami „ambasadora“ (Jerusalem Post 22.10.2000). Lobyści sekty regularnie kontaktują się z międzynarodowym korpusem dyplomatycznym w USA. Terroryzm na Ziemi Świętej i w niedawnych konfliktach bałkańskich, ataki 11 IX, wojny w Afganistanie i Iraku, zamachy bombowe m.in. w Indonezji, w Madrycie i Londynie są państwowym terroryzmem i stosowaniem broni masowego niszczenia, wg odwiecznej recepty judeocentryków. W Mumbaju lubawiczerowie użyczyli swą siedzibę na niedawny terror made in CIA-MI6-Mosad. Plan Rothschildów z 1773 r. celem zapanowania nad światem, konsekwentnie wciela m.in.:

- Stosuj przemoc i terroryzm, walkę klasową i psychologię tłumu celem kontroli nad masami. Fala terroru jest najekonomiczniejszym sposobem szybkiego podporządkowania. Siej wojny i kontroluj konferencje pokojowe.

- Wykorzystuj media dla propagandy i kontroluj wszystkie środki informacji publicznej, pozostając w cieniu, bez zarzutu. Systematycznie mystyfikuj, stosuj wzniosłe wyrażenia i popularne slogany.

- Zinfiltruj Wolnomularstwo, wykorzystaj Loże Wielkiego Wschodu i ich prawdziwe oblicze działalności charytatywnej. Rozpropaguj ich ateistyczno-materialityczną ideologię wśród gojów. W godzinie koronowania naszego wszechwładnego pana całego Świata [Rothschildowie uważają się za pochodzących od Króla Dawida, tj. jeden z nich jest Mosziachem (Mesjaszem)], wpływy masońskie usuną wszelkie przeszkody.

- Wszelkimi sposobami odbieraj własność, żeby zapewnić poddaństwo i władzę. Stwarzaj paniki finansowe, głodem kontroluj i zniewalaj masy. Maskaraduj jako polityczni, finansowi i gospodarczy doradcy, realizując nasze zadania Dyplomacją, bez obawy ujawnienia tajnej władzy stojącej za sprawami państwowymi i międzynarodowymi.

- Ostatecznym celem jest rząd światowy. Potrzeba ustanowić ogromne monopole, żeby nawet największe fortuny gojów były od nas zależne do tego stopnia, że dzień po wielkim ciosie politycznym pójdą na dno wraz z kredytem państwowym. Stosuj wojnę gospodarczą. Obrabuj gojów z nieruchomości i przemysłu przez kombinację wysokich podatków i nieczystą konkurencję.

- Spowoduj wzajemne niszczenie się gojów, tak żeby na świecie pozostał tylko proletariat, milionerzy oddani naszej sprawie i dość policji i wojska do ochrony naszych interesów. Nazwij to Nowym Ładem i mianuj Dyktatora.

Nicią przewodnią jest pogarda, nienawiść do gojów, ich przedmiotowość i zaplanowana ofiara w budowie utopii dla Wybrańców Boga. Cytuję słowa premierów Izraela, Ariela Szarona – „My, Żydzi, kontrolujemy Amerykę i Amerykanie wiedzą o tym“ oraz Menechema Begina – „Jesteśmy boskimi bogami na tej planecie […] tak różnimy się od gorszych ras, jak one od owadów […] inne rasy to bestie i zwierzęta, bydło w najlepszym przypadku […] uważane za ludzkie odchody. Naszym przeznaczeniem jest rządzić gorszymi rasami. Naszym ziemskim królestwem rządzić będzie przywódca z prętem metalowym. Masy będą lizać nasze stopy i służyć nam jako niewolnicy.“ Upust nienawiści dał w 2003 r. izraelski historyk, profesor Martin Van Creveld, sugerując zdolność Izraela do nuklearnego odwetu za Holocaust na Niemcach i in. Europejczykach oraz Watykanie: „Mamy kilkaset głowic nuklearnych i rakiet, możemy je wystrzelić na cele w dowolnym miejscu, może nawet na Rzym. Większość stolic europejskich jest celem naszego lotnictwa.“ Na Bliskim Wschodzie, „…Palestyńczyków trzeba deportować. [Rząd Izraela] tylko czeka na właściwego człowieka i właściwy moment.“ Creveld zacytował b. ministra „obrony“ Izraela, Mosze Dajana: „Izrael musi być jak wściekły pies – zbyt niebezpieczny, bo doń podejść“, dodając: „Nasze siły zbrojne nie są trzydzieste na świecie, tylko drugie czy trzecie. Mamy zdolność zniszczyć świat z naszym upadkiem; zapewniam, że tak będzie przed końcem Izraela.“ www.rense.com/general34/esde.htm

Jak dawniej, rabini dają ideologiczne przywództwo, uczą rasizmu i nienawiści. W judaizmie rabini mają boski statut, jak i każdy „Żyd”. Rabin Steinsaltz pisze w przedmowie do swych komentarzy do kabalistycznego „pisma świętego” (Tanja), że są one „ustną Torą”, czyli Słowem Boga. W drugim rozdziale Tanji czytamy: „Druga dusza Żyda jest częścią Boga na wysokości, dosłownie.” Tanja zawiera uwagę; „Dusze narodów świata [gojów] pochodzą jednak z drugiego nieczystego [złego odpadu; plew lub skorup], które nie zawiera żadnego dobra.” Więc każdy Żyd jest boski i „częścią Boga”, czyli judaistyczne bałwochwalstwo rozciąga się na całą społeczność żydowską, a reszta uważana jest za demoniczną i złą. Szczyt bałwochwalstwa znajdujemy w Talmudzie (Baba Mezia 59b): rabin „pokonuje” Boga w debacie i Bóg „przyznaje porażkę”, robiąc rabina lepszym od Boga. Grając na strachu i lęku, talmudyczny rabinat utrzymuje w ryzach masy żydowskie i gojowskie. Podkreślam „talmudyczny“, gdyż są w judaizmie sekty, które nie uznają Talmudu, fałszu Biblii Hebrajskiej (której urywkiem jest Tora). Np. Żydzi Wierni Torze odrzucają syjonizm, państwo Izrael i pacyfikację Palestyny; z chwilą rozpoznania Izraela jako „państwa syjonistycznego, nieopartego na naukach tradycyjnej wiary żydowskiej, Żydzi na całym świecie będą mogli żyć w pokoju“ www.jewsagainstzionism.com/about/mission.cfm

Dlatego nazywajmy wilka po imieniu: judeocentrycy, syjoniści, banksterzy, żydowscy rasiści i ektremiści – tak łatwiej wybronić się w sądzie. Inaczej dajemy powód eskalacji prawodawstwa „antysemickiego“. Żydzi talmudyczni, z ogromną pomocą „chrześcijan syjonistycznych“ w polityce „amerykańskiej“, dążą do apokaliptycznego „przyjścia“ Mosziacha (fałszywego mesjasza, antychrysta), przed czym zginą goje, a także miliony Żydów. Magazyn Beis Moshiach lubawiczerów cytuje ich rabina Naftali Estulina: „Świat czeka na spełnienie naszej roli przygotowania świata do powitania Mosziacha.“

www.beismoshiach.org/Moshiach/moshiach341.htm

Jednym z warunków jest podciągnięcie gojów pod Siedem Praw Noego – judaistyczne oszustwo, że jako dane przez Boga definiują one moralność ludzkości. Naprawdę chodzi o podporządkowanie nas rabinatowi. A jednak zjudaizowany Watykan popiera tę herezję. Jedno z praw Noego przewiduje karę śmierci przez ścięcie za bałwochwalstwo. Chrześcijanie są wg judaistów bałwochwalcami, bo czczą Jezusa i Trójcę Świętą. XVIII-wieczny protoplasta chasydzkich chabadów, z których wywodzą się lubawiczerowie, rabin Zalman z Liady napisał w czczonej książce „Tanja“, że żydowskie dusze są „boskie“, a gojowskie „zwierzęce“ (Forward 19.12.2003; Frankfurter Allgemeine Zeitung 11.3.1994). Raphael Mahler pisze w książce „Hasidism and the Jewish Enlightenmen “ (Chasydyzm a Żydowskie Oświecienie; Jewish Publication Society of America, Philadelphia 1985), że w XIX-wiecznej Polsce oświeceni Żydzi (Maskilim) uważali małomiasteczowych i wiejskich chasydów za wyzyskiwaczy chłopstwa. Pozornie świecka ideologia syjonizmu ma korzenie chasydzkie. Podobnie jak wbrew ortodoksyjnemu judaizmowi rabini lubawiczerów chcą „przyspieszyć“ przyjście Mesjasza, tak rabin Kook uzasadniał powrót żydowski do Palestyny. Syjonizm był dla niego drogą do rabinicznego zbawienia, które unicestwiłoby wszystkich, oprócz syjonistów. Pisał o gojach: „Całą tą kulturę wynoszącą się w narzędziach fałszu trzeba koniecznie wyeliminować z powierzchni globu, a w jej miejsce nastąpi królestwo świętych i egzaltowanych. Światło Izraela pojawi się, by zapoczątkować świat ludzi nowego ducha.“ Rabin Kook założył pierwszą w Palestynie jesziwę – wylęgarnię ultrarasistowskiego, terrorystycznego „ruchu osadników“, który lubawiczerowie popierają ideologicznie, moralnie i finansowo. Kook zachęcał swych uczniów do walk o Zachodni Brzeg i brał w nich udział.

Z powodu stygmatu „antysemityzmu“, lubawiczerowie są dla FBI zmorą w walce ze zorganizowaną przestępczością, a globalnie mogą być powiązani z Kosher Nostra – super-mafią rosyjskich Żydów, która kontroluje najważniejsze mafie świata. (Raphael Johnson w Culture Wars styczeń 2009) W tym świetle podejrzane jest powiązanie krypto-Żydów: Kouchnera (minister spraw zagranicznych Francji, b. administrator ONZ w Kosowie), gen. Clarka (odpowiedzialny za niekonstytucyjne użycie armii USA w Waco, Texas i głównodowodzący NATO podczas podobnie anty-cywilnych bombardowań Jugosławii w 1999 r.) i Javiera Solany (szycha w UE) z makabrycznym zabijaniem porwanych Serbów oraz niewolnic seksualnych z Europy Śr.-Wsch. do handlu organami ludzkimi przez mafię albańską. Podobnie zatuszowana jest sprawa przerzutu afgańskiego opium na Zachód przez bazę USA w Kosowie (Camp Bondsteel). Wiadomo, że służby specjalne współpracują z mafiami. Wśród 5 dyrektorów CIA jest 3 Żydów, w tym co najmniej jeden lubawiczer. Dyrektor nowej bezpieki USA, Michael Chertoff (Diabelski) jest lubawiczerem i osłania Kosher Nostra w Ameryce.

Piotr Bein

Agnieszka Radwańska Sport rzadko gości w gajówce. Pewnym wyjątkiem było Euro 2012, ale nie pod względem sportowym, lecz całej jego polityczno-gospodarczej otoczki. Zrobimy teraz wyjątek dla naszej utalentowanej tenisistki, Agnieszki Radwańskiej, która w tym roku wdarła się przebojem do najściślejszej czołówki światowej, a obecnie dotarła do finału słynnego turnieju w Wimbledonie, co jest największym sukcesem polskiego tenisa od czasów legendarnej Jadwigi Jędrzejowskiej. Agnieszka Radwańska pokonała wczoraj Niemkę Angelique Kerber 6:3, 6:4, która choć w rankingach notowana niżej od Polki, była faworytką tego spotkania. Problemem dla mediów “głównego nurtu” jest, że polska tenisistka to nie tylko katoliczka, ale do tego jeszcze – jak to mówi michnikówniarzeria – ze swym katolicyzmem się “obnosi”, dając publicznie świadectwo wiary.

http://lubczasopismo.salon24.pl

Zaatakował ją polityk Ruchu Palikota Roman Kotliński, nb. ksiądz katolicki (zrzucił wprawdzie sutannę, ale święcenia kapłańskie są – podobnie jak inne sakramenty – nieodwołalne), mówiąc w jednym z wywiadów w związku z jej zaangażowaniem w organizowaną przez Krucjatę Młodych akcję „Nie wstydzę się Jezusa” (mottem są słowa z Ewangelii wg Świętego Mateusza: „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed Moim Ojcem”)i namawianiem do noszenia promujących ją breloków:

„Agnieszka Radwańska jest śmieszna w swym powierzchownym katolicyzmie i ustawieniu piłek tenisowych w imię Jezus. Pani Radwańska jest świadoma w tenisie, ale nie w swojej wierze. Gdybym ją przepytał z dogmatów wiary, to na pewno nie zna żadnego. Podobnie jak nie zna zapewne żadnej encykliki Jana Paweł II. Myślę, że ona jak wielu Polaków, niewiele rozumie z katolicyzmu”. Te słowa sprowokowały znanego duszpasterza i publicystę ojca Józefa Augustyna do wystosowania listu otwartego do Kotlińskiego. Czytamy w nim m.in.:

„Eks-ksiądz, założyciel Antyklerykalnej Partii Postępu Racja, chce uczyć modlitwy Radwańską. I kto tu jest naprawdę śmieszny? Nie chcę opisywać całej jego kariery kościelnej i o tym jak ją wykorzystał w karierze zawodowej i politycznej, gdy po trzech latach bycia wikarym, porzucił sutannę. W internecie pełno o niej. Każdy oczywiście może się pomylić na swojej drodze życiowej. Seneka Starszy, rzymski filozof, mówi: Errare humanum est. Ale własne pomyłki oraz wszystkie urazy, jakie się z nimi wiążą, nie dają nikomu prawa wyrażać się z wyniosłością i pogardą o ludziach, którzy inaczej wierzą, myślą i postrzegają świat. To z pewnością Radwańska mogłaby dać eks-księdzu Kotlińskiemu kilka moralnych porad, ale ona akurat wie, co do niej należy. Panie Pośle Romanie Kotliński, jeżeli Pan chce, może Pan walczyć z księżmi i biskupami, swymi dawnymi kolegami, ale niech Pan zostawi w spokoju kobiety, niech je Pan nie poniża i nie upokarza w powodów religijnych, bo one nic Panu złego nie zrobiły. W tym konkretnym przypadku, to Pan akurat nic nie rozumie, czym naprawdę jest modlitwa i wiara.” I jeszcze fragmenty artykułu z http://wgadowski.salon24.pl/ (Witold Gadowski)

Państwo Radwańscy – chylę kapelusza (…) Chwalę więc całą familię Radwańskich i dumny jestem z tego, że wywodzą się z mojego Krakowa. Piszę: z “mojego”, bo jest on coraz lepiej wyodrębniony z “krakówka” – ciasnej pipidówy, gdzie nutę podają wciąż te same, geriatryczne chóry, hrabiowie za wagon cukru, czerstwe putzfrau z pięścią jak pancernik Schlezwig Holstein, chwilowo umoszczone na europoselskim parnasie i dziady mamiące wciąż tymi samymi strofami, które w praktyce odarli z jakiegokolwiek znaczenia. Tak więc w Krakowie żyje zacna rodzina Radwańskich. Dziadek patriota, Ojciec z dobrze posprzątaną głową i dobrze wychowane córki. Jabłoń Radwańskich wydaje dobre, zdrowe Jabłka. Oto pan Radwański oświadczył, że rodzina będzie płaciła swoje podatki w Polsce. Piękne to oświadczenie i jak ktoś powiedział – heroiczne. Jaka by bowiem ta Polska nie była, jakbyśmy się nie spierali o jej urządzenie, to jednak obowiązki mamy polskie. Agnieszka, czwarta rakieta świata [obecnie trzecia - admin], konsekwentnie podąża własną drogą, Gra jak z nut i na dodatek podkreśla, że domowe wychowanie nie jest dla niej hetką pętelką. Demonstracyjnie: nie wstydzi się Jezusa. Salon od wielu miesięcy przebiera nóżkami, aby Agnieszkę do siebie porwać, ukisić ją w smrodku nieustannych gal, nagród i laudacji, aby potem zakrzyknąć: – nasza Agnieszka! A ona konsekwentnie swoje, nie bacząc na cierpkie minki nadwiślańskich mentorów. Nie chce jeść z ręki bożka nadwislańskiego tenisa pana Krauze, nie pada na twarz przed panem Fibakiem, nie słucha tenisowych porad Walterów, Rywinów i Kwaśniewskich. Boli to salon niezmiernie, bo przecież tenis to taki elegancki sport, taki elitarny, a tu taka Radwańska nie daje się klepać po plecach, nie robi z siebie małpy dla ich uciechy. Czwarta rakieta świata pokazuje im dystans jaki dzieli ich od normalnego świata, pokazuje, że z perspektywy Florydy, Nowego Jorku i Paryża pokwikiwania czersko- wiertniczego saloniku nie robią najmniejszego wrażenia, nikt ich tam po prostu nie słyszy. Graj Agnieszko, graj dzielnie, jak dawna „Dżadża Jędrzejowska”, bądź mądra i pamiętaj o tym co się w domu mówiło! Już dziś wzbudzasz mój podziw i dumę, i nie chodzi tu wcale o to, ze naraz wszyscy chcą cię nosić w lektyce za sportowe powodzenie, kiedy przyjdą szare dni i flesze skierują się w inna stronę, a przecież w sportowej karierze jest to nieuchronne, ja będę pamiętał i wielu takich jak ja także. Powodzenia Agnieszko – niech ci sprzyja Najwyższy! Warto przypomnieć, iż swoją religijność okazują również m.in. znakomita pływaczka, mistrzyni olimpijska Otylia Jędrzejczak, mistrz świata w dwu kategoriach wagowych bokser Tomasz Adamek, słynny bramkarz Artur Boruc, mistrz świata w wadze cruiser bokser Krzysztof Włodarczyk i wielu innych. Gajowy Marucha

Feministki rujnują kobietyFeministki rujnują społeczeństwa na wiele sposobów, również poprzez niszczenie ich moralnej tkanki trującą ideologią. Warto jednak uświadomić sobie, że feministyczne fanaberie kosztują podatników coraz więcej. Ma się rozumieć dotyczy to również kobiet, w których imieniu rzekomo występują „obrończynie praw” płci pięknej. Gdzie tkwi problem? Mówiąc w największym skrócie: za bezpłatne feministyczne studia na uniwersytetach (gender i gender mainstreaming), realizowane w ramach funduszy unijnych, płacą oczywiście podatnicy. Można się domyślić, że nowoczesne „profesorki” nie pracują za darmo. Umieszczanie tego typu kursów na państwowych uczelniach z jednej strony urąga nauce, zaś z drugiej nadaje feministkom znamion prestiżu. Mogą wypowiadać się z profesorskiej stopy i mydlić ludziom oczy, że są autorytetami w dziedzinie naukowej. W ten sposób regularnie produkowana jest kadra feministyczna, która przenika do administracji rządowej, szkół, przedsiębiorstw. Choroba się rozprzestrzenia. Podatnicy muszą pokrywać za to rachunki, zamiast domagać się przeniesienia tej pseudonauki na jakieś „alternatywne uczelnie”, gdzie oprócz niej wykładałoby się kryptozoologię i astrologię. Podobne skutki ma finansowanie przez nieświadomych podatników dotacji, wypłacanych organizacjom feministycznym i zajmującym się tzw. zdrowiem reprodukcyjnym, czyli w praktyce na przykład propagowaniem zabijania dzieci nienarodzonych. Państwowe dotacje z Ministerstwa Zdrowia otrzymała np. Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Ta sama organizacja współpracuje z Ministerstwem Edukacji Narodowej na rzecz upowszechniania „edukacji seksualnej” dzieci (sic!) i młodzieży w polskich szkołach, o czym informuje nas sprawozdanie z wykonania ustawy aborcyjnej. Czy rodzice w Polsce nie drżą o własne potomstwo? Feministki chcą zmusić wszystkie polskie dzieci do brania udziału w opracowanej przez nie edukacji seksualizującej (zwanej formalnie seksualną)! Ze zdaniem rodziców w ogóle się nie liczą. Może kiedyś rodzice będą musieli pozywać feministki za werbalne molestowanie seksualne nieletnich.

Kobiety zapłacą więcej za ubezpieczenia To takie „stare sprawy”, do których wielu – niestety! – zdążyło się przyzwyczaić. Pojawiają się jednak i nowe problemy. Feministkom należy podziękować za podwyższenie składki na różnego typu ubezpieczenia dla kobiet. Pod koniec roku Europejski Trybunał Sprawiedliwości wprowadzi bowiem zakaz posługiwania się kryterium płci przy ustalaniu wysokości składek ubezpieczeniowych. W przypadku polisy na życie, która gwarantuje otrzymanie określonej kwoty po śmierci osoby ubezpieczonej, były one dotychczas dla kobiet niższe. Badania dowodzą bowiem, że te rzadziej chorują, później umierają, bo prowadzą mniej ryzykowny tryb życia. Dzięki temu okres opłacania przez nie składki jest dłuższy, przez to korzystny dla firmy ubezpieczeniowej. Teraz racjonalne i uczciwe traktowanie kobiet będzie niemożliwe. Będą musiały zapłacić dużo więcej! Jak podała „Rzeczpospolita”, kobiety 50-letnie – o 150 procent, zaś 25-letnie aż o 255 procent! W konsekwencji tego mniej pań, w tym również samotnych, ubezpieczy się. Może to doprowadzić do trudnej sytuacji rodziny, a zwłaszcza dzieci. Tylko co to obchodzi feministki, które często nie mają ani mężów, ani dzieci? Z wprowadzenia tzw. zasady równego traktowania ucieszą się mężczyźni, bo jak podała „Rz”, oni zapłacą mniej. Podobnie sprawa ma się z ubezpieczeniem samochodu, gdzie składka ma zdrożeć dla kobiet o 11 procent pomimo tego, że studia, z których korzystają ubezpieczyciele pokazują, że przedstawicielki płci pięknej korzystają z samochodów rzadziej niż mężczyźni i prowadzą auta mniej ryzykownie. Trudno nie zauważyć, że to kolejne antykobiece działania feministyczne, na których wygrywają mężczyźni, cieszący się z obniżenia wysokości składek ubezpieczeniowych (podobnie jak z aborcji gwarantującej im seks bez zobowiązań). Przyjęcie ustawy podnoszącej wiek przejścia na emeryturę do 67 lat nie spotkało się ze sprzeciwem organizacji feministycznych, choć Wanda Nowicka zagłosowała przeciwko niej. Można się domyślić, że robienie szumu wokół prawa, które realizuje feministyczny postulat równości, zmuszający kobiety do pracowania tak długo jak mężczyźni nie byłoby zbyt taktycznym posunięciem. Złamanie przez władzę społecznego kontraktu nie jest warte protestu. Ani nawet fakt, że niektóre kobiety zmuszone do pracy obłożonej składkami emerytalno-rentowymi o 7 lat dłużej w ogóle nie obejrzą swoich świadczeń. Podatkowe i parapodatkowe obciążenia kobiet nie należą zapewne do programu studiów feministycznych. A szkoda. Ich ekonomiczną ignorancję pokazuje również najnowszy pomysł legalizacji prostytucji. Feministki domagają się otoczenia nierządnic państwowym ramieniem, niby w trosce o ich zdrowie i interes, co oczywiście musi skutkować ich opodatkowaniem. Zepsutych polityków zapewne ucieszy krajowy rejestr prostytutek do ich wglądu, dzięki któremu który łatwo będą mogły wytworzyć ZUS i Urząd Skarbowy oraz ściągać z nich należne daniny… aż do osiągnięcia przez nie wieku 67 lat, chyba że dana prostytutka zaliczy wcześniej 35 lat pracy. I może to jest prawdziwy powód nie tylko na tolerowanie, ale akceptowanie pomysłów feministek przez niektórych urzędników państwowych? Natalia Dueholm

Koniec “antyrasistowskiej” krucjaty Sikorskiego? Warszawska prokuratura postanowiła umorzyć postępowanie w sprawie tzw. „antysemickich wpisów” na forach internetowych. Postępowanie zostało rozpoczete na wniosek tropiącego „antysemityzm on-line” ministra spraw zagranicznych, Radosława Sikorskiego. W kwietniu 2011 roku Sikorski wytropił w internecie komentarze, które uznał za „antysemickie” i „rasistowskie”. Wówczas nakazał prokuratorowi generalnemu, Andrzejowi Seremetowi, ściganie autorów tychże wpisów. W jego „antyrasistowskiej” krucjacie wspierał go Roman Giertych, który od dłuższego czasu także bryluje a piętnowaniu „rasizmu” w mediach. Sikorskiego szczególnie zabolały wpisy dotyczące działalności dziennikarskiej jego żony, publikującej m.in. w New York Times Anny Applebaum. Prokurator uznał jednak, że nie leży w interesie publicznym ściganie autorów wpisów na forach internetowych i we wtorek dochodzenie zostało zakończone.

„Pan Sikorski ma własnego prawnika i może ścigać sprawców z oskarżenia prywatnego” – powiedział Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury. Decyzja o nie wspieraniu prywatnej krucjaty przez prokuraturę i nieściganie autorów wpisów z urzędu nie spodobało się Sikorskiemu, którego prawnik już zapowiedział apelację.

http://autonom.pl

Klęska centroprawicy we Francji Z notatnika unijnego agitatora Remanenty wyborcze Pora na podsumowanie wyników wyborów do francuskiego parlamentu. Od początku było wiadomo, że jednomandatowe okręgi preferują w II turze ugrupowania, które mają większą „zdolność koalicyjną”. Stąd np. takie „kwiatki” jak wybór tylko 2 deputowanych Frontu Narodowego, który w I turze zebrał 13,6% głosów i aż 17 posłów Zielonych, którzy mieli wynik niemal o połowę gorszy. Jeszcze słabiej wypadł w skali ogólnej Front Lewicy, w skład którego wchodzą komuniści. Jednak dzięki układom z socjalistami FL wprowadził do parlamentu 10 deputowanych. Wygrali, zgodnie z oczekiwaniami socjaliści, którzy mają większość do samodzielnego sprawowania rządów. W liczącym 577 członków Zgromadzeniu Narodowym mają obecnie 314 posłów. Razem z Zielonymi Frontem Ludowym – 343. Z kolei centroprawica we Francji może mówić o klęsce. Rządząca do niedawna UMP straciła prawie połowę mandatów. Ma teraz w parlamencie tylko 229 deputowanych. Rozprzężenie w partii po przegranej Sarkozyego było wyraźne i wynik ten nie dziwi, choć rozmiary porażki już tak. Zawinił tu z pewnością kryzys gospodarczy, ale też chyba w dużym stopniu niepopularność poprzedniego prezydenta. Poza dwoma dużymi blokami centrum i lewicy w parlamencie znajdzie się jeszcze dwóch suwerenistów z Martyniki, dwóch posłów centrolewicowego Ruchu Demokratycznego (MoDemu), dwóch z Frontu Narodowego i zbliżony do tej formacji szef Ligi Południowej, niegdyś członek FN Jacques Bompard, który wygrał w Orange.

Lewica ma wszystko Po przegranych dwukrotnie wyborach w 2002 i 2007 roku, lewica ma obecnie większość w parlamencie, Senacie, ma swojego prezydenta, władzę w większości samorządów i w dużych miastach. Rządzi także w we wszystkich, poza jednym, regionach. Socjalistyczny prezydent, rząd i parlament wyznaczają drogę polityczną Francji na kilka lat. Można mówić o socjalistycznej hegemonii i rozsypaniu się wszystkich dotychczasowych reform prezydenta Sarkozyego w proch i pył. Nad Sekwaną można się za to spodziewać wielu eksperymentów ideologicznych (już poczyniono np. pierwsze kroki w kierunku zgody na szeroką eutanazję). W przypadku wygranej socjaldemokratów w sąsiednich Niemczech można się spodziewać narzucania lewicowych pomysłów i rekonstrukcji w całej UE. Czołowi politycy niemieckiej lewicy już teraz odwiedzają Pałac Elizejski, zaś media sprzyjające kanclerz Merkel piszą nawet o „różowym spisku”. Po wyborach rząd przeprowadził manewr retuszowania rządu. Z gabinetu Jana Marka Ayraulta nie odszedł żaden z ministrów, przybyło za to czterech nowych. Oczywiście zachowano parytet płci (przybyły więc 2 nowe „ministry”). Rząd powiększył się o resorty ds. decentralizacji, formacji i szkoleń, żywności i Francuzów za granicą. Francja ma obecnie 38 ministrów. Warto tu przypomnieć, że prezydent Franciszek Hollande celem „oszczędności budżetowych” zmniejszył niemal natychmiast ministerialne pensje. Jednak liczba ministrów sprawia, że wydatki będą większe niż za czasów duetu Sarkozy-Fillon. Tak wygląda bowiem zawsze „oszczędzanie” przez socjalistów.

Front Narodowy wraca po 25 latach Poza socjalistami, to właśnie francuscy narodowcy są chyba z wyników wyborów najbardziej usatysfakcjonowani. Poza Marion Marechal Le Pen w Carpentras, do parlamentu dostał się także znany adwokat i „ludowy trybun” Gilbert Collard (startował w okręgu Gard). FN wraca do parlamentu po 25 latach, nie licząc epizodu z wygraną w 1998 Jana Marii Le Chevalliera, który to wybór unieważniła szybko Rada Konstytucyjna. Poseł-elekt Collard skomentował wybory słowami – „jest nas tylko dwójka, ale jesteśmy!”. Naprawdę deputowanych narodowych będzie zaś „trójka”, bo należy tu doliczyć b. działacza tej partii Bomparda, który wygrał w Orange. O pechu może natomiast mówić szefowa FN Maryna Le Pen. W II turze w okręgu Henin-Beaumont decydowały dosłownie pojedyncze głosy. Ostatecznie Le Pen osiągnęła wynik 49,9% i przegrała. Na 45 tysięcy głosów oddanych w okręgu, o jej porażce zadecydowało… 114 wyborczych kartek. Komisja wyborcza nie zgodziła się na ponowne przeliczanie głosów, ale nie wykluczone, że przegrana kandydatka odwoła się jeszcze do trybunału.

Spektakularna porażka Royal Zgodnie z oczekiwaniami, tragedią dla Segolene Royal skończył się „melodramat elizejski”, o którym pisaliśmy w poprzednim numerze. W Charente-Maritime, popierana przez kierownictwo PS kandydatka przegrała z miejscowym socjalistą Falornim, którego wyrzucono wcześniej z partii za decyzję o stanięciu w wyborcze szranki przeciw partyjnej towarzyszce. Falorniego poparło 62,97% wyborców, którzy zagłosowali w ten sposób często z przekory. Przypomnijmy, że Royal to kandydatka PS w poprzednich wyborach prezydenckich i była konkubina obecnego prezydenta Hollande’a. Miała szansę wygranej do momentu, w którym obecna konkubina Hollande’a Trierweiler nie poparła… jej konkurenta. Panie zrobiły sobie na złość, a kierownictwo PS po wygranej dysydenta musiało przełknąć gorzką pigułkę.

Rozliczanie po kampanii Słabsze wyniki wyborcze powodują tradycyjnie „szukanie winnych” i etap rozliczeń. Centrowa UMP wyraźnie sobie wybory parlamentarne odpuściła i pogodziła się z porażką już po klęsce Sarkozyego. Partię czekają zmiany w kierownictwie. Na razie trwa „liczenie szabel” wśród deputowanych. Wśród kandydatów na nowego prezesa partii wymienia się trzy nazwiska. Są to Krystian Jacob (uważany za „człowieka” dotychczasowego przewodniczącego Copé), Ksawery Bertrand (ma stać za nim b. premier Franciszek Fillon) i Herve Gaymard. Pomimo 17 deputowanych niezadowolenie i kłótnie widać w szeregach Zielonych. Co prawda przewodnicząca tej partii Cecylia Duflot weszła do rządu, ale wywodzący się z jej szeregów eurodeputowany Daniel Cohn-Bendit skrytykował kierownictwo partii. Jego zdaniem skupiono się na grach partyjnych i zagubiono „dynamikę obywatelską” ruchu. „Autorytarna struktura” Zielonych tak zniechęciła Cohn-Bendita, że zagroził nawet wystąpieniem z partii. Rozliczają także komuniści. Wynik Frontu Ludowego był lepszy od wyników samej PCF, ale liczby deputowanych nie zwiększono. Na 10 deputowanych Frontu Lewicy – 9 to działacze komunistyczni. W poprzednim parlamencie było ich 15. Komuniści uważają, że Front Ludowy pod wodzą socjalistycznego dysydenta Melenchona zaniedbał kampanię ogólnokrajową i skupił się na spektakularnej walce, przede wszystkim z Frontem Narodowym. Spowodowało to odpływ wyborców do PS. Za błąd uznaje się także ataki Melenchona na Hollande’a przed I turą. Komuniści poparli rząd socjalisty Ayrault, ale w jego skład nie weszli, chociaż na „giełdzie politycznej” pojawiało się nazwisko b. szefa PCF Roberta Hue. Przyszłość Frontu Lewicy stoi w ten sposób pod znakiem zapytania i nie wykluczone, że komuniści powrócą do swoich sztandarów.

Parytety różnorodności etnicznej No i doczekaliśmy się. Po parytetach politycznych dla kobiet nadchodzi najwyraźniej czas „dowartościowywania” kolejnych grup. Organizacje Cran (Rada Reprezentatywna Organizacji Czarnych) i stowarzyszenie „Przedmieścia Obywatelskie” wezwały socjalistyczny rząd do podjęcia prac nad ordynacją, która zapewniłaby odpowiedni udział w parlamencie deputowanych reprezentujących etniczną różnorodność. Na 577 deputowanych owa „różnorodność” jest reprezentowana zaledwie przez 10 deputowanych, a właściwie przez ośmiu, bo dwójka kolorowych deputowanych to ministrowie, których reprezentują w Zgromadzeniu Narodowym ich, niestety, biali zastępcy. Poza tym przedstawicieli „różnorodności” nie ma w partii centroprawicowej, a wspomniana „dziesiątka wspaniałych” to tylko członkowie PS i Zielonych. Dominacja białych jest więc nie do zaakceptowania i obydwie organizacje chcą, by socjaliści wzięli te „nierówności” pod lupę. Jest jednak i problem. Prawo francuskie zakazuje tworzenia jakichkolwiek statystyk opartych o etniczne pochodzenie. Może być więc problem z ustaleniem wysokości parytetu. Nieoficjalne badania mówią, że we Francji mamy od 10 do 11% Arabów, Azjatów i obywateli o czarnym kolorze skóry. Szefowie Cran i „Obywatelskich Przedmieść” tymczasem mówią, że ów nowy parytet to nie tylko opcja idei „egalité”, ale „pilna konieczność”. Swoją drogą inicjatywa taka może przynieść owoce, których inicjatorzy akcji nie przewidzieli. Ujawnienie oficjalnych statystyk może wielu Francuzów zdziwić, a nawet przestraszyć. Po drugie wymaga to nieznanego dotąd we francuskim „ porządku republikańskim” wprowadzenia kryterium rasowego. Jeśli zaś „różnorodni” politycy popełnią gafy, odium spadnie na całe reprezentowane przez nich społeczności. Z tym może zaś być różnie… Francuski internet obiegły niedawno filmiki z uroczystości oddania przez prezydenta Hollande’a hołdu 4 żołnierzom poległym w Afganistanie. Sensację wzbudziło zachowanie mającej korzenie w Maroku, minister ds. frankofonii Yaminy Benguigui. Pani Yamina z nudów przeżuwa sobie mało elegancko gumę…

Roger Garaudy W wieku 98 lat zmarł francuski filozof Roger Garaudy. Jego pogrzeb odbył się w Champigny sur Marne. Była to postać wyjątkowo barwna. Odznaczony Krzyżem Wojennym i medalem deportowanych, w czasie II wojny był więźniem rządu Vichy w Algierii. Zaczynał jako marksista. Przez lata był stalinistą i oficjalnym ideologiem PCF, członkiem polit-biura, a także deputowanym (nawet wicemarszałkiem Zgromadzenia Narodowego). Z partii został wyrzucony w roku 1970 r. Oskarżono go o rewizjonizm. Garaudy zaczął krytykować Związek Sowiecki. W swojej filozofii zaczął zaś łączyć z marksizmem myśl egzystencjalistyczną, a także chrześcijański personalizm. Ewoluowała także jego postawa. Z religii marksizmu przeszedł najpierw na protestantyzm, a później na… katolicyzm. Na tym się jednak nie skończyło. W 1982 roku wyznał wiarę w Allacha i w to, że Mahomet był jego prorokiem. Przybrał imię Ragaa i stał się zwolennikiem islamu sunnickiego. Konwersja ta łączyła się z nowymi elementami w jego twórczości. W 1995 roku ukazała się książka „Mity założycieli polityki Izraela”. Garaudy, bohater lat okupacji, został wciągnięty natychmiast na listę zakazanych „negacjonistów”. W 1998 francuski sąd uznał, że filozof „zaprzecza zbrodni przeciw ludzkości” i został skazany na wysoką grzywnę . Uznany za rasistę i rewizjonistę holocaustu znalazł się poza intelektualną elitą. Część grzywny opłacił mu rząd Iranu. W 2002 roku Garaudy odebrał groteskową nagrodę pokojową przyznawaną przez Kadafiego (laureatami jej byli m.in. Chavez, Ben Bella, czy Castro). Ostatnie lata życia spędzał w Hiszpanii. Jest to ciekawy przykład ewolucji poglądów od marksizmu do islamizmu. Garaudy był zresztą członkiem Akademii Nauk Związku Sowieckiego i… Królestwa Maroka. Można sobie postawić pytanie, czy filozof ten rzeczywiście odszedł od marksizmu, czy też może po prostu odkrył możliwość „zmieniania świata” dzięki religii muzułmańskiej i jest w tym jakaś konsekwencja jego poglądów? Na pogrzebie pojawiło się kilku znanych działaczy komunistycznych, a ceremonia miała charakter muzułmański. Bogdan Dobosz

Atak na katolików W sporze o in vitro jego zwolennikom wyraźnie brakuje argumentów. I dlatego w walce z projektami Prawa i Sprawiedliwości posuwają się do paskudnej propagandy uprawianej w myśl starej Goebbelsowskiej zasady, że trzeba kłamać, kłamać, kłamać, a zawsze coś zostanie. I niestety, nie jest to przesada. Żeby zrozumieć skalę problemu, wystarczy odwołać się do okładki ostatniego numeru tygodnika „Newsweek" i zamieszczonego w środku artykułu. Na okładce Tomasz Lis ogłosił, że ustawy zaproponowane przez Prawo i Sprawiedliwość to „talibów wojna z dziećmi", i zapowiedział odpowiedź na pytanie, „dlaczego nasza prawica nienawidzi dzieci z próbówki".

I kto tu nienawidzi dzieci O talibów nie mam ochoty się spierać. Jeśli Lisowi sprawia przyjemność obrzucanie ich obelgami, świadczy to nie najlepiej tylko o nim. Ale sugerowanie, że prawica czy Kościół nienawidzi dzieci, jest już zwyczajnym lisosyństwem (użycie innego terminu byłoby obrazą dla pań lekkiego prowadzenia), którego jedynym celem jest zbudowanie zafałszowanego obrazu rzeczywistości i atmosfery niechęci do katolików. Takie zagranie ma więc uniemożliwić dyskusję, bo zwolennicy in vitro nie mają szans na zbicie argumentacji przeciwników zapłodnienia pozaustrojowego. Ci ostatni przypominają, że jeśli ktoś jest rzeczywiście wrogi dzieciom, to raczej propagatorzy prokreacji na szkle. To dla nich pragnienia rodziców są wystarczającym usprawiedliwieniem dla śmierci dziesiątków dzieci na bardzo wczesnym etapie rozwoju.

Obrzydzić naprotechnologię Nie mniej skandaliczny, i to z czysto dziennikarskiego punktu widzenia – bo zupełnie zakłamany – jest „newsweekowy" opis naprotechnologii. Jest to metoda, która wykorzystując procedury medyczne, ma pomóc rozpoznać moment korzystny do zapłodnienia. Oparta została wyłącznie na naturalnych metodach planowania rodziny, aprobowanych przez Kościół katolicki. Najmocniejszym fragmentem tekstu z „Newsweeka" jest opis jednej z zasad NaPro, która zostaje określona mianem „gwałtu z zegarkiem w ręku" (chodzi o to, że dokładna obserwacja śluzu kobiety pokazuje, w którym dokładnie momencie może się dokonać zapłodnienie, i w tym właśnie czasie trzeba współżyć). Już sam sposób opisu, dobór słów i porównań, pokazuje, że jedynym celem „Newsweeka" jest obrzydzenie naprotechnologii i jednoczesne zsakralizowanie in vitro, które opisywane jest w samych superlatywach, jako droga do szczęścia. Tymczasem w kwestii „obrzydliwości" niewiele technik prokreacyjnych może się równać z in vitro. Posługując się językiem „Newsweeka", można napisać, że metoda zapłodnienia pozaustrojowego zaczyna się od nafaszerowania kobiety hormonami jak kurczaka, potem jej mąż musi udać się do pokoiku z pisemkami pornograficznymi, by tam się onanizować. Barwnych opisów takich praktyk w „Newsweeku" jednak nie znajdziemy.

Matki do więzień To samo co „Newsweek" robiły też inne media (politycy z PO, SLD i Ruchu Palikota zresztą także), nieco tylko ostrożniej. Przez wszystkie media przetoczyła się np. informacja, że za stosowanie procedury zapłodnienia pozaustrojowego PiS chce karać matki i ojców. Ta dyskusja opierała się na kłamstwie, bo w projektach ustaw PiS-u nie ma ani słowa o więzieniach dla rodziców, lecz jedynie o ewentualnej karze dla lekarzy. Liberalne media zrobią wszystko, by zniszczyć każdego, kto ośmiela się myśleć choćby nieco inaczej niż one, i aby uniemożliwić jakąkolwiek dyskusję, pokrywają ją grubą warstwą kłamstwa. Histeria zwolenników in vitro pokazuje jednak nie tylko, jak słabe są ich argumenty, ale również to, że oni sami mają świadomość miałkości swoich argumentów. Jeśli bowiem się wie, że obecnie w ciekłym azocie przechowywanych jest od 60 do 70 tys. ludzi na wczesnym etapie rozwoju, i że 40 proc. z nich umrze w trakcie rozmrażania, a urodzi się zaledwie ok. 10 proc. (co oznacza, że szanse na życie ma kilka tysięcy z przechowywanych w azocie zarodków), to trudno nie postawić pytania o to, czy o nienawiść do dzieci nie należy oskarżać raczej „Newsweeka" i innych propagatorów in vitro? Tomasz P. Terlikowski

Odwołali prezydenta za podatek Odwołali prezydenta z PO, bo wprowadził podatek od deszczu! 17 czerwca mieszkańcy Bytomia (woj. śląskie) odwołali w referendum Piotra Koja, rządzącego od 2006 roku prezydenta miasta z Platformy Obywatelskiej oraz całą radę miejską, zdominowaną przez tę samą partię. Za odwołaniem prezydenta i radnych opowiedziało się aż ponad 97 procent głosujących. Bytom jest uważany za jedno z najbrzydszych miast na Górnym Śląsku. Hałdy powęglowe, zaniedbane tereny po kopalniane, dziurawe drogi, ponure poniemieckie kamienice, niszczejące mieszkania komunalne i górnicze familoki, wyglądające, jakby nigdy nie były remontowane – to wszystko sprawia przygnębiające wrażenie miasta zapomnianego. Z powodu rabunkowej gospodarki węglowej za czasów PRL-u budynki i ulice zapadają się (od 1949 roku śródmieście Bytomia obniżyło się nawet o 7 metrów!). To w bytomskiej dzielnicy Karb w zeszłym roku waliły się budynki z powodu szkód górniczych i trzeba było ewakuować kilkuset mieszkańców. W raporcie „Magnetyzm polskich miast” Bytom został uznany za najbardziej odpychające miasto w Polsce.

Śród: Wielka ucieczka Nie ma się więc co dziwić, że w ciągu ostatnich 25 lat liczba mieszkańców Bytomia zmniejszyła się z 240 tysięcy do 162 tysięcy obecnie, czyli o ponad 32 procent. Bezrobocie, głównie z powodu zamknięcia w mieście kilku kopalń węgla kamiennego przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, od kilkunastu lat osiąga rekordowe poziomy. W tym roku bezrobocie w Bytomiu wynosi 20 procent, podczas gdy średnia w województwie śląskim to 10,7 procenta, a w sąsiednich Katowicach – zaledwie 4,8 procenta. Z Bytomia uciekają też inwestorzy, preferując lokowanie swojego kapitału w miastach ościennych. Byłemu już prezydentowi Kojowi zarzucano między innymi to, że za jego kadencji nie było w mieście nowych inwestorów. Wbrew woli mieszkańców zamykane są szkoły różnego szczebla, przedszkola i biblioteki. Zadłużenie miasta, choć nadal w stosunku do dochodów rocznych wynosi tylko około 25 procent, to w ostatnich latach gwałtownie wzrasta – w ciągu ostatnich pięciu lat zwiększyło się niemal sześciokrotnie – z 28,7 mln zł w 2007 roku do 165,1 mln zł w tym roku. Za rządów prezydenta Koja w latach 2007-2012 cena wody i odprowadzania ścieków wzrosła o ponad 65 procent. Do tego w tym roku doszedł tzw. podatek od deszczu w wysokości 4,86 zł za metr sześc. rocznie, który przelał czarę goryczy. A na co idą pieniądze podatników? 100 tysięcy zł wydano na „papierową” strategię promocji Bytomia. Znaczne sumy poszły na propagandową gazetę miejską, a placówką kulturalną najchętniej wspieraną przez władze miasta jest galeria „Kronika” związana z lewacką Krytyką Polityczną. – Doprowadzili miasto do ruiny, a ludzi do wszechobecnej nędzy. Zrujnowane kamienice, drożyzna wody, ciepła i podatek deszczowy – pisze kier, rozgoryczony internauta z Bytomia.

Śród: Dlaczego referendum? Wśród przyczyn zwołania referendum inicjatorzy wymieniają między innymi najwyższy poziom bezrobocia w regionie, szybko rosnące zadłużenie miasta, najwyższe w regionie podatki i opłaty, fatalną kondycję finansową spółek miejskich, likwidację szkół oraz fakt, że inwestycje miejskie realizowane są na kredyt, tak że w rzeczywistości kosztują niemal dwa razy więcej. Ponadto mieszkańcom Bytomia nie podoba się zły stan dróg i budynków w mieście oraz zbyt wysokie wynagrodzenie samego prezydenta, który według biuletynu „Bytom PO Koju” zarabia zaledwie 200 zł mniej niż prezydent Warszawy. – Zarzewiem konfliktu była chęć zlikwidowania bytomskiego Elektronika, czyli technikum nr 4, nazwana przez urząd miasta reorganizacją – opowiada „Najwyższemu CZAS-owi!” Janusz Wójcicki, jeden z inicjatorów referendum w sprawie odwołania prezydenta Bytomia i bytomskiej rady miasta. – Poza tym wprowadzono w skandalicznej formie bez odpowiedniej motywacji i w oderwanej od realiów finansowych możliwości mieszkańców opłatę od wód opadowych – dodaje. Dla porównania kilka razy większy Poznań zaplanował dochód z odprowadzania deszczówki na poziomie 3 mln zł, podczas gdy w ponad trzy razy mniejszym Bytomiu miało to być 20 mln zł rocznie. Ponadto inicjatorom nie podoba się skandaliczna sytuacja mieszkań komunalnych, w szczególności w centrum Bytomia oraz ogólny zły stan techniczny mieszkań, a w czasie zimowych mrozów niespełniająca swoich funkcji infrastruktura wodno-kanalizacyjna, która doprowadziła do licznych awarii. W takiej sytuacji zawiązała się 5-osobowa grupa mieszkańców Bytomia, różnego wieku, różnych profesji w celu zorganizowania referendum o odwołanie prezydenta Koja i rady miejskiej zdominowanej przez PO. W pewnym momencie grupę zaczęli wspierać radni opozycyjni. Wniosek poparli też między innymi politycy Bytomskiej Inicjatywy Społecznej, PiS, SLD, Ruchu Palikota, a także NSZZ „Solidarność” i Związek Nauczycielstwa Polskiego, Związek Pracodawców Aglomeracji Górnośląskiej, Bytomski Klub Forum Młodych, Klub Emerytów. Ruszyła kampania pod hasłem „Ratujmy Bytom”. Przeciwko plebiscytowi opowiedziała się Platforma Obywatelska Piotra Koja i Stowarzyszenie Bytom Przyjazne Miasto wiceprezydenta Mariusza Wołosza, byłego wieloletniego działacza SLD.

Śród: W śniegu i deszczu Pomysłodawcom udało się zebrać 20,6 tys. podpisów za odwołaniem prezydenta i 18,6 tys. za odwołaniem rady miejskiej i na początku kwietnia br. Janusz Wójcicki złożył wymagane podpisy w katowickiej delegaturze Krajowego Biura Wyborczego. Jak przyznaje Wójcicki, okres zbierania podpisów był trudny z jednej strony z powodu złej pogody (niskie temperatury, padający deszcz ze śniegiem), a z drugiej strony – akcję utrudniał miejski Zarząd Dróg i Mostów – opóźniano wydanie zgody na ustawienie stolików do zbierania podpisów, a następnie wyznaczono miejsca inne niż wnioskowane, które były typowe dla poprzednich kampanii politycznych. Mimo tych utrudnień ludzie podpisywali się bardzo chętnie i grupowo. – Nie było bezpośrednich gróźb pod adresem inicjatorów referendum, ale stosowano utrudnienia. Byliśmy dyskredytowani w wywiadach udzielanych przez polityków lokalnych i ogólnopolskich reprezentujących opcję rządzącą Bytomiem, kpiono z nas – zaznacza Wójcicki. Prezydent Koj namawiał mieszkańców, aby pozostali w domu i nie poszli głosować, mając nadzieję, że referendum nie będzie miało wymaganej prawem frekwencji, aby było ważne. W mieście pojawiły się plakaty, a także ogłoszenia w prasie lokalnej zniechęcające do głosowania. Do każdego z mieszkań w Bytomiu władze miejskie wysłały list nawołujący do zbojkotowania plebiscytu. – Miały miejsce aroganckie, prowokacyjne i niepoparte sensownymi racjami wypowiedzi lidera bytomskiej PO, posła Jacka Brzezinki, który przekonywał w mediach, że referendum to „hucpa”, „zawierucha polityczna” i „polityczna awantura” – opowiada Wójcicki. Mimo to władze Platformy Obywatelskiej w Bytomiu udało się odwołać druzgocącą większością głosów.

„Dziękuję mieszkańcom za wsparcie mnie w procesie przemian naszego miasta. Jestem dumny z tego, co udało nam się wspólnie osiągnąć przez ponad pięć lat. Nie zamierzam rezygnować ze starań o dalszą zmianę Bytomia. Niestety mieliśmy do czynienia z kampanią, w której używano kłamstw i pomówień, nie z walką na argumenty. Najbliższy czas będzie kontynuacją tej politycznej walki. Takie awantury nie służą żadnemu miastu, zaburzają rozwój i obniżają wiarygodność w oczach partnerów i inwestorów” – napisał odwołany prezydent Piotr Koj na swoim blogu. Co dalej? Grupa bytomian, która zorganizowała referendum, ma dwóch kandydatów w wyborach na nowego prezydenta miasta. Jednym z nich jest Henryk Bonk, były radny. Drugiego kandydata na razie nie ujawniają, gdyż obawiają się brudnego pijaru ze strony środowiska odwołanego prezydenta. Plan ratowania miasta zawiera wiele punktów, z których kilka przed samym plebiscytem władza przejęła i zaczęła wprowadzać w życie, przypisując je sobie, na przykład zmniejszenie opłat parkingowych poprzez wprowadzenie możliwości opłacenia 20 minut parkowania, zamiast minimalnej godziny, jak było wcześniej, 70-procentowe bonifikaty w podatku od deszczu czy zredukowanie długów mieszkańców za czynsze w mieszkaniach komunalnych w zamian za prace społeczne. Poza tym inicjatorzy referendum chcą ciąć wydatki na inwestycje miejskie, aby doprowadzić do zrównoważenia budżetu, w którym teraz jest ponad 50-milionowy deficyt (ponad 7,5 procenta rocznych dochodów miasta). – Skromne miejskie środki muszą zostać skierowane na rozpoczęcie rewitalizacji zabytkowego centrum miasta – uważa Wójcicki. Jednak na referendum nie zakończył się proces odrywania PO od władzy w Bytomiu, która trzyma się jej kurczowo. Na wniosek Zygmunta Łukaszczyka, wojewody śląskiego z PO, premier Donald Tusk na zarządcę komisarycznego w Bytomiu, który będzie zarządzać miastem do momentu rozpisania przyśpieszonych wyborów, ma powołać Halinę Biedę z… PO, pełniącą dotychczas funkcję wiceprezydenta Bytomia, wieloletnią bliską znajomą odwołanego prezydenta Koja. – To prowokacja w stosunku do opinii publicznej i mieszkańców Bytomia – mówi Wójcicki. – Naturalnym zarządcą powinien zostać sekretarz miasta Waldemar Świerczek – dodaje. Nowe wybory rady i prezydenta Bytomia prawdopodobnie odbędą się na jesieni. Odwołany prezydent Koj nie potwierdził ani nie zaprzeczył, czy zamierza w nich wystartować. Nie tylko w Bytomiu frekwencja w referendum w sprawie odwołania prezydenta i rady miejskiej osiągnęła wymagane progi (60 procent osób, które wzięły udział w ostatnich wyborach samorządowych). Skuteczne plebiscyty o odwołanie prezydenta odbyły się w Łodzi (2010), Częstochowie (2009) i Olsztynie (2008). Nie udało się natomiast odwołać w referendum prezydenta Sopotu (2009) i Mysłowic (2005). 24 czerwca referendum w sprawie odwołania prezydent Grażyny Dziedzic odbędzie się w Rudzie Śląskiej (będąca w opozycji do prezydent Platforma Obywatelska w tym wypadku namawia do głosowania), a w sprawie odwołania burmistrza Jacka Śleczki – w Koziegłowach. Kolejne ma być w Gliwicach, no i być może w Warszawie. Tomasz Cukiernik

List do Redakcji: Korwin kontra Wolniewicz W sprawie niebywałego antypolskiego wyskoku Obamy

W artykule „Kto to byli naziści” z nr 25 „NCz!” prof. Bogusław Wolniewicz napisał: „Lewak z Waszyngtonu ( I`m lefty- mawia o sobie) dopuszcza się niebywałego antypolskiego wyskoku, nazywając niemiecki obóz zagłady w Bełżcu “polskim obozem śmierci”, prezydent RP mu sekunduje, a “Ncz” zajmuje postawę dwuznaczną.” I oto w „NCz!” nr 26 najpierw J. Korwin-Mikke w swojej polemicznej wypowiedzi „Rozumienie treści” wypowiedź Obamy bagatelizuje i na temat powstałego problemu szydzi i ironizuje, zaś sz.p. (a.f.) stwierdza (str.48), iż opinia prof. Wolniewicza to największe głupstwo tygodnia i w imieniu Redakcji przyznaje nestorowi „Najwyższego Czasu!” nagrodę Kwaśnego Ogórka za – jak się wyraża – „dziennikarską swadę”. Uzasadnienie tej decyzji jest następujące: „Skoro Żydzi od lat prowadzą tę kampanię (przeciwko Polsce, której elementem jest przemyślne wmawianie światu, iż obozy zagłady były „polskie”), skoro wygadują na nas gorsze rzeczy- to dlaczego użycie określenia „polski obóz śmierci”, co zdarzało się już wielokrotnie, jest wyskokiem „niebywałym”?!? „Przecież to już nieraz bywało, panie Profesorze”- czytamy w uzasadnieniu.
Otóż moim zdaniem, wypowiedź Obamy jest wyskokiem niebywałym z trzech powodów.

Po pierwsze dlatego, że określenia takiego użył nie jakiś Blunstein z „Gazety Wyborczej”, ale prezydent zaprzyjaźnionego z nami państwa. Prezydent państwa najpotężniejszego, państwa podzielającego -zdawałoby się- podstawy naszej racji stanu.
Po drugie dlatego,że wypowiedź ta pojawiła się przy honorowaniu pośmiertnie najwyższym odznaczeniem USA (Medalem Wolności) osoby niezwykłej- Jana Karskiego. Osoby, która jako pierwsza i w okolicznościach dramatycznych informowała przywódców Zachodu o tym, co czynią Niemcy z Żydami na terenach okupowanej przez nich Polski. Jan Karski przemawiał nie tylko w imieniu własnym, lecz przede wszystkim jako emisariusz podziemnego państwa polskiego. Informował osobiście i szczegółowo prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta oraz przedstawicieli amerykańskich Żydów. Informował dokładnie o charakterze tych obozów, gdzie one się znajdują, objaśniał sposób ich funkcjonowania oraz kto nimi zarządza, jakiej narodowości są ich mocodawcy i wykonawcy. Sam był Polakiem, który uciekł z takiego obozu aby dać świadectwo. Adresaci treści tej misji słuchali, ale jakby nic nie usłyszeli; chyba do końca nic nie zrozumieli. Mamy prawo przypuszczać, że trwa to do dziś, bo i Barack Obama nie do końca zrozumiał sens misji Karskiego i zdecydował się przyznać mu tak wysokie odznaczenie z jakichś innych powodów.
Po trzecie dlatego, że zwrot „polskie obozy śmierci” użyty został w Białym Domu publicznie, podczas odbywającej się ceremonii wręczania medalu, w czasie wygłaszanej laudacji na cześć Jana Karskiego i jego misji, transmitowanej przez media, której słuchał i którą oglądał cały świat. Czy nie są to znaczące i wystarczające powody aby wypowiedź prezydenta Obamy nazwać niebywałą? Jest ona niebywała również i z tego powodu, że pokazuje naocznie kim jest obecny prezydent USA, oraz kim jest jego otoczenie. Pokazuje jak skuteczna jest i jak daleki ma zasięg operacja, którą prof. Wolniewicz nazywa „podstawianiem Polski”, dla analizy i demaskowania której tak wiele zrobił i nadal konsekwentnie czyni. Czyni to również przekonująco w artykule, z którego pochodzi powyższy cytat. Podkreślmy, iż w artykule tym prof. Wolniewicz nie tylko demaskuje etapy i cele antypolskiej propagandy przez ośrodki zagraniczne, lecz również ośrodki krajowe oraz udział w tej kampanii naszych władz. Słusznie zatem zwraca się uwagę, że „wypowiedź prezydenta USA to rezultat świadomie propagowanego antypolonizmu, którym od dziesięcioleci posługują się wpływowe środowiska w Stanach Zjednoczonych, oraz ich sojusznicy w wielu innych krajach i że antypolonizm ten cieszy się akceptacją znacznej części elit III RP, czego świadectwem są liczne książki, filmy, publikacje prasowe, audycje radiowe i telewizyjne przedstawiające Polskę jako „kraj antysemityzmu”, a Polaków jako współwinnych zagłady Żydów”.
Prezydent RP – pisze Wolniewicz- sekunduje Obamie. Bo czymże jest niezwłoczne wysłanie listu prezydenta Komorowskiego do prezydenta Obamy natychmiast po tej wypowiedzi, jak nie przesuwaniem jej ze sfery publicznej i przestrzeni międzynarodowej do osobistej wymiany zdań między dwoma przywódcami, o treści której opinia publiczna jest tylko w Polsce informowana. Nie powinniśmy więc mieć najmniejszej wątpliwości, że „użycie przez prezydenta USA Baracka Obamę określenia <>- w dodatku podczas uroczystości upamiętniającej jednego z tych Polaków, którzy bezskutecznie uświadamiali rządy USA i Wlk Brytanii o niemieckim ludobójstwie dokonywanym na polskich Żydach- jest skandalem na bezprecendensową skalę.” Ostatnie zdania pochodzące z „Apelu” tygodnika „Naszej Polski” zamieszczonego w nr23 z dnia 5 czerwca 2012 w pełni koresponduja z treścią wypowiedzi prof. Wolniewicza. Wyrażam uznanie i solidarność dla postulatów zawartych w tym Apelu, a zwłaszcza: domaganie się oficjalnego i publicznego przeproszenia narodu polskiego przez prezydenta USA, ustawowego zobowiązania władz polskich do stanowczego reagowania na każdy przejaw antypolonizmu na świecie, wprowadzenia surowych sankcji karnych za tego rodzaju czyny i stosowne ich egzekwowanie przez organy ścigania. Mam nadzieję, że powyższe postulaty znajdą zrozumienie i poparcie również w Redakcji „Najwyższego Czasu!” i nie zostaną określone słowami, których użył Paweł Łopkowski w intrygującym artykule- „Obama-kandydat idealny…Kremla”- w stosunku do toczącej się dyskusji wokół określenia „polskie obozy zagłady”. Marian Pyrz

Komu zależy, aby piłkarscy sędziowie się mylili? Federacje piłkarskie: europejska (UEFA) i światowa (FIFA) robią wszystko, aby nie wprowadzać nowinek technologicznych pozwalających wyeliminować błędy sędziów. Jedyne logiczne wytłumaczenie jest takie, że robią to po to, aby zachować wpływ na wyniki meczów. Szef FIFA Sepp Blater stwierdził kilka miesięcy temu, że system monitorowania linii bramki zacznie obowiązywać na Mundialu w Brazylii w 2014 roku. Wcześniej Blater zarzekał się, że nic nie zmusi go do poświęcenia „czystości futbolu na rzecz technologii”. Obietnica Blatera została wymuszona przez skandal związany decyzją arbitra, który w meczu Niemcy-Anglia na Mistrzostwach Świata w RPA w 2010 roku nie uwzględnił wyrównującego gola dla Anglików (przy stanie 2:1), którzy przegrali całe spotkanie (4:1). Wcale jednak nie wiadomo, czy FIFA znów nie znajdzie powodu, aby ratować „czystość futbolu”. Właśnie zakończone na boiskach Polski i Ukrainy finały piłkarskich Mistrzostw Europy są więc kolejną imprezą, podczas której sędziowie nie wykorzystują technologicznych nowinek w swojej pracy. Sprzęt elektroniczny, który wyklucza pomyłki sędziowskie, jest dostępny praktycznie w każdym sklepie. Chodzi o kamery i czujniki zainstalowane w bramkach, oraz iPady (czy inne tablety / monitory), na których sędziowie mogą oglądać powtórki zarejestrowane przez kamery telewizyjne. Główny arbiter może „na słuchawkę” otrzymywać 100-procentowe informacje, sprawdzone przez komputer, czy piłka przeszła linię bramki, kto ostatni dotknął piłki, ewentualnie czy doszło do zagrania ręką. Ograniczyłoby to możliwość sędziowskich pomyłek do minimum.

Bramki i kartki Dziś najwięcej kontrowersji budzą decyzje sędziów co do dwóch spraw: kartek za faule i bramek. Zgodnie z przepisami FIFA, gol pada wtedy, gdy piłka całym obwodem przekroczy linię bramkową. Nie ma problemu, gdy piłka wpadnie do siatki. Jeśli jednak odbija się od słupków lub poprzeczki, prowadzący sprawę sędzia kieruje się własną obserwacją i sam musi zadecydować, czy piłka przeszła całym obwodem, czy nie. Gdy chodzi o ułamki centymetrów, trudno polegać na wzroku. Przykładów jest dużo. Np. w 1996 roku na Mistrzostwach Europy podczas meczu Rumunia-Bułgaria piłka odbiła się od poprzeczki i uderzyła o ziemię tuż za linią bramkową, jednak natychmiast została wykopana przez obrońców. Zamieszanie i tłok na polu karnym sprawiły, że sędzia tego nie zauważył i… nie uznał bramki. Podobnie jest z faulami. Za niektóre, regulamin piłkarski przewiduje żółtą kartę, za inne czerwoną, za inne tylko rzut wolny bez żadnej kartki. Problem w tym, że piłkarze często symulują, usiłując wymusić rzut karny lub spowolnienie gry. Sprawdzenie sytuacji na powtórkach ograniczałoby błędy. Dziś arbiter, który podejmie złą decyzję, tłumaczy się, że kierował się tym, co zobaczył. Gdyby wykorzystać obrazy z kamer, nie miałby tłumaczenia.

Pół wieku kontrowersji Dowodem na to, jak potrzebne jest sędziom techniczne wsparcie, są nieustające kontrowersje dotyczące ich decyzji. Najdłuższy spór trwa już prawie pół wieku i dotyczy finałowego meczu z mundialu w 1966 roku. Przypomnijmy: 30 lipca 1966 roku na Wembley wybiegły reprezentacje Anglii i RFN, rywalizujące o złoty medal. Sędziował Szwajcar Gottfried Dienst – jeden z najbardziej utytułowanych sędziów piłkarskich (jako jeden z trzech w historii sędziował finał Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy). Regulaminowy czas nie przyniósł rozstrzygnięcia. Było 2:2. Dienst zarządził więc dogrywkę. W 101. minucie brytyjski napastnik Goeff Hurst kopnął piłkę w taki sposób, że odbiła się od poprzeczki, uderzyła w linię bramkową, a potem wyszła w pole. Zdezorientowany Dienst przerwał grę, ale nie wiedział, jaką decyzję podjąć. Skonsultował się z sędzią bocznym – Tofikiem Bachramowem z ZSRS. Zdaniem Bachramowa, piłka wpadła do bramki. Dienst uznał więc bramkę i wskazał na środek pola. Dziewięć minut później podjął drugą kontrowersyjną decyzję. Goeff Hurst ponownie trafił do siatki, choć kilka sekund wcześniej kibice zaczęli wbiegać na boisko, a jeden z nich wrzucił na murawę drugą piłkę. Przepisy nakazują w takiej sytuacji przerwać grę. Jednak i tym razem Dienst gola uznał i mecz zakończył się wynikiem 4:2. Mistrzami zostali Anglicy – był to jedyny taki tytuł zdobyty przez nich w historii. Dwie ostatnie bramki wzbudziły najwięcej kontrowersji. W prasie niemieckiej pisano, że Anglikom wygrać pomógł sędzia. W latach 90. izraelscy naukowcy przeprowadzili badania, z których wynikło, że piłka wpadła do bramki i gol został uznany prawidłowo. Inne badania przeprowadzili naukowcy z Oksfordu, którzy ogłosili, iż piłka wyszła w pole i bramka została zaliczona niesłusznie. Dyskusje trwają do dziś, bo zachowany obraz z jednej kamery nie pozwala rozstrzygnąć, kto miał rację.

Jak „ściany” pomagają gospodarzom Takich kontrowersyjnych decyzji sędziów w ważnych meczach było setki. Najczęściej sędziowie „mylą się” na rzecz gospodarzy. W 1973 roku, w drugiej połowie legendarnego meczu na Wembley (remis zapewniał Polsce awans do Mistrzostw Świata, ale eliminował Anglików), sędzia podyktował kontrowersyjny rzut karny, po którym padł wyrównujący gol. Nie wyrzucił natomiast z boiska angielskiego obrońcy, który brutalnie szarpał za koszulkę Grzegorza Latę, gdy ten wychodził na czystą pozycję (gdyby nie to, najprawdopodobniej mecz zakończyłby się zwycięstwem Polaków). Podczas Mundialu w 1974 roku zaplanowany półfinał Polska- RFN nie powinien się odbyć, bo potężna, wielogodzinna ulewa zamieniła boisko w kałuże. Sędziowie techniczni z FIFA stwierdzili, że murawa jest zbyt mokra i mecz należy przełożyć. Stanowiska tego nie podzielił sędzia główny i gra rozpoczęła się zgodnie z planem. Eksperci z UEFA sugerowali jej przerwanie, jednak arbiter również postawił na swoim – i to mimo że murawa była tak mokra, iż piłka nie odbijała się od niej. W 79. minucie Gerd Müller zdobył bramkę i do finału weszli Niemcy. W 2008 roku, podczas Mistrzostw Europy rozgrywanych na boiskach Austrii i Szwajcarii, Polska rozgrywała mecz z Austrią. Spotkanie prowadził Anglik Howard Webb, uważany za najwyższego arbitra (ma prawie 1,90 m wzrostu). Webb znany był z tego, że rok wcześniej prowadził spotkanie Polska-Brazylia rozgrywane w ramach Mistrzostw Świata do lat 20. W trakcie tego meczu (zakończonego zwycięstwem Polaków 1:0) pokazał czerwoną kartkę bocznemu obrońcy Krzysztofowi Królowi. W Austrii nasi reprezentanci prowadzili 1:0 aż do 93. minuty, kiedy Webb podyktował jeden z najbardziej kontrowersyjnych rzutów karnych. W efekcie Ivica Vastić zdobył wyrównującego gola. Decyzję tę skrytykowali prezydent Lech Kaczyński i premier Donald Tusk. Jednak i UEFA, i FIFA stanęły na stanowisku, że decyzja arbitra była prawidłowa. A sam Howard Webb sędziował później finał Mistrzostw Świata w 2010 roku (zakończył się zwycięstwem Hiszpanii).

Sędziowie bez kary Międzynarodowe organizacje piłkarskie pobłażliwie traktują sędziów. Regulamin FIFA przewiduje co najwyżej skierowanie sprawy do komisji sędziowskiej, która może zażądać wyjaśnień od arbitra i – w najgorszym przypadku – odebrać mu licencję. Kilka razy w ciągu ostatnich 50 lat zdarzyło się, że reprezentacja narodowa nie zgadzająca się z konkretnym werdyktem sędziego zapowiadała wniosek do FIFA lub UEFA o anulowanie ważności meczu i rozegranie go jeszcze raz. Tak było choćby po finale Mundialu w 1966 roku. Jednak taki precedens (anulowanie meczu) nigdy nie miał miejsca. Kamery i komputery do sędziowania można było wprowadzić wiele lat temu. Jednak ani FIFA, ani UEFA nie chciały się na to zgodzić. Wszystko dlatego, że nowe technologie bardzo ograniczą wpływy federacji piłkarskich na wyniki meczów. W kontrowersyjnej sytuacji sędzia zawsze może podjąć taką decyzję, jakiej wymagają jego mocodawcy. Taki stan rzeczy sprzyja też korupcji. Sędzia, który przyjmie pieniądze w zamian za „ustawienie” meczu, może teraz w kontrowersyjnej sytuacji podjąć decyzję korzystną dla jednej strony (np. w końcówce meczu podyktować rzut karny po tym, jak zawodnik zasymuluje faul). Przedłużanie terminu wprowadzenia nowinek technologicznych służy więc nieuczciwym działaczom i sędziom. Szymowski

Wydawnictwo Ossolineum w likwidacji Najstarsza polska oficyna wydawnicza, działająca nieprzerwanie od 1817 roku, została postawiona w stan likwidacji – informację potwierdza dyrektor wydawnictwa Piotr Głuchowski. Bogdan Zdrojewski przeznaczy 600 tys. zł na wykupienie praw do znaku towarowego Ossolineum. Decyzją Nadzwyczajnego Zgromadzenia Wspólników dnia 2 lipca Spółka Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo została rozwiązana, likwidatorem został dotychczasowy prezes. Bogdana Zdrojewski przyjął tą decyzję bez zaskoczenia twierdząc, że wydawnictwo było źle zarządzane. Resort kultury przygotował już kwotę 600 tys. zł na wykupienie znaku towarowego Wydawnictwa Ossolineum. Ossolineum jest najstarszą polską oficyną wydawniczą, działało nieprzerwanie od 1817 roku. W 1945 siedziba wydawnictwa została przeniesiona z Lwowa do Wrocławia. Od 1919 roku wydawało „Bibliotekę Narodową”, znaną powszechnie najstarszą polską serię wydawniczą.

Źródło: tvp.info

Redaktor naczelny „Przekroju” odpowiedzialny za zaostrzenie prawa o zgromadzeniach Redaktor naczelny „Przekroju” Roman Kurkiewicz - skrajny lewak, który m.in. chciał sprofanować w roku 2011 pomnik Romana Dmowskiego – postanowił zabrać głos w sprawie prezydenckiej nowelizacji ustawy o zgromadzeniach:

Prezydent i jego kancelaria intensywnie pracowali nad ograniczeniem naszego konstytucyjnego prawa do publicznego, pokojowego wyrażania swoich poglądów pod pretekstem zamieszek wywołanych przez uczestników Marszu Niepodległości 11 listopada 2011 (ataki kamieniami na policję, spalenie wozów transmisyjnych). No więc po pierwsze, aby prezydent mógł zabrać się do prac nad ograniczeniem naszego konstytucyjnego prawa do publicznego wyrażania swoich poglądów musiał mieć jakiś pretekst. Ten zaś dostarczył mu skutecznie Roman Kurkiewicz i cała lewicowa ferajna, która postanowiła w sposób niezgodny z prawem blokować Marsz Niepodległości, czyli przekazując złotą myśl redaktora Kurkiewicza „ograniczyć prawo do pokojowego wyrażania swoich poglądów” przez uczestników Marszu Niepodległości. Warto przypomnieć, że już w roku 2010 w wyniku nagonki „Gazety Wyborczej” doszło do zamieszek na ulicach Warszawy. Lewackie bojówki w sposób „pokojowy” starły się wówczas z policją. Na ulicy Oboźnej w kierunku policji poleciały butelki, kamienie, kosze na śmieci. Sam redaktor Kurkiewicz był jednym z aktywniejszych uczestników tych „pokojowych” zadym. Kiedy w roku 2011 przed Marszem Niepodległości w specjalnej audycji Radia Roxy, w której zaproszeni goście Rafał Ziemkiewicz i Samuel Pereira zwracali uwagę na zajścia jakie miały miejsce w roku 2010 - podawano m.in. przykład napadniętych młotkami w pociągu ludzi jadących na Marsz Niepodległości - redaktor Kurkiewicz zaczął pajacować i wyrażać się mniej więcej słowami, że „nie płaczcie, tak panowie, że jakieś szyby w pociągu ktoś wam powybijał”. Nie przyjmował do wiadomości, że ludzkie życie było zagrożone w wyniku tego bestialskiego ataku. Dziś zaś płacze nad spalonym wozem transmisyjnym TVN.

Po drugie, w roku 2011 skrajne lewactwo ściągnęło do Warszawy niemieckie bojówki. Sprowadził ich Jacek Purski ze stowarzyszenia „Nigdy Więcej”, człowiek, który współpracuje z UEFA (również przy Euro 2012!) w ramach walki z rasizmem. Do walki z rasizmem 11 listopada 2011 potrzebne mu były posiłki złożone z zamaskowanych, uzbrojonych w pałki, kastety i gaz niemieckich, lewackich bojówkarzy (na marginesie: przy Purskim Figurski i Wojewódzki ze swoim żartem o Ukrainkach to niegroźne pajace; nic jednak nie słychać o tym, aby UEFA i PZPN przestały współpracować z Purskim tak jak zakończył swoją karierę przy Euro Figurski). A jak „pokojowo” demonstrowali młodzi Niemcy można było obejrzeć sobie na filmikach zmieszczonych w Internecie. Do ataków z ich strony dochodziło nie tylko na Nowym Świecie, ale również na tzw. Kolorowej Niepodległej, która niezgodnie z prawem zajęła całą szerokość ulicy Marszałkowskiej. Szklane butelki z farbą, w które uzbroili się lewacy latały na wszystkie strony. W swoim zacietrzewieniu polscy i niemieccy „kolorowi” bojówkarze łomot spuszczali nawet osobom, które szły na… Kolorową Niepodległą. Jako członek zarządu Stowarzyszenia Marsz Niepodległości mogę tylko podziękować kibicom, którzy bojowo nastawieni, gotowi do obrony Marszu przed atakiem lewaków, nie dali się wówczas sprowokować. Nie dali się wciągnąć w zadymy. I oprócz starć na Placu Konstytucji (kiedy Marsz Niepodległości maszerował już w innym kierunku), nie doszło do jakiejś totalnej bitwy ulicznej. Dzięki temu bowiem obyło się bez policyjnej pacyfikacji Marszu, na co właśnie liczyli przede wszystkim ci, którzy przed Marszem cały czas podgrzewali nastroje i witali w progach swojej knajpy niemieckich oswobodzicieli. Gdyby doszło bowiem do ataku policji na Marsz, mogło naprawdę dojść do nieszczęścia. W Marszu brało udział wiele starszych osób, były rodziny z małymi dziećmi. Zaatakowany bezbronny kilkudziesięciotysięczny tłum mógł się wzajemnie stratować. Pewnie wówczas znowu usłyszelibyśmy z ust redaktora Kurkiewicza: „Nie płaczcie, panowie…” Nie miejmy też złudzeń co do tego, że redaktor Kurkiewicz to tylko taki „romantyczny” lewak, który bawi się w swoją lewicowość poza mainstreamem i to po prostu jego styl, aby wyrazić siebie w ten sposób. Że to tylko taki pożyteczny idiota, który nie zdaje sobie do końca sprawy z konsekwencji, jakie wynikają z jego działań. O nie. Wystarczy choćby przypomnieć te słowa, które ukazały się na lamach „Przekroju” 13 kwietnia 2010 roku, aby zrozumieć kim jest Roman Kurkiewicz i jak ważne spełnia zadanie:

Nie waham się powiedzieć, że wypadek rządowego czy prezydenckiego tupolewa jest wydarzeniem politycznym, jest śmiercią polityczną. I symboliczną. A właściwie jej symboliczność ustanawia jej perspektywę polityczną. Nie uważam, że ofiary tego wypadku (za chwilę z całą pewnością pojawią się wątki spisku, zamachu, podejrzeń) są ofiarami wysłużonego, zjełczałego samolotu, tajemniczej mgły czy fatalnego lotniska. Wydaje mi się, że są ofiarami polityki historycznej, która kazała (komu? kto wydał ostateczny rozkaz poczwórnego lądowania? no kto?) podejmować kilkukrotne próby lądowania wbrew wiedzy, kompetencji, doświadczeniu pilotów. Żeby zdążyć na uroczystości. Żeby zdążyć na mszę. Żeby zdążyć być. Jakiej skomplikowanej konstrukcji etyczno-moralnej trzeba być człowiekiem, aby w dniu, kiedy cały kraj był w głębokim szoku pisać takie słowa? Bo Kurkiewicz swój tekst napisał 10 kwietnia 2010 roku! Tak, tak, w dniu katastrofy. Propagandzista nie uronił łzy tylko przystąpił od razu do bezpardonowego ataku i przedstawiania jedynie słusznej wersji – wina pilotów. I tak jak wówczas kłamał o czterech podejściach i naciskach na pilotów, zgodnie z wersją mainstreamu, tak dziś kłamie o tym, że prezydencka nowelizacja ustawy o zgromadzeniach została napisana „pod pretekstem zamieszek wywołanych przez uczestników Marszu Niepodległości 11 listopada 2011". I wylewa krokodyle łzy nad utratą wolności. Wolności, z którą skutecznie walczy. Dziennik Jerzego Wasiukiewicza

Likwidacja najstarszego polskiego wydawnictwa Ossolineum, najstarsza polska oficyna wydawnicza działająca od 1817 r. została postawiona w stan likwidacji. Minister Bogdan Zdrojewski chce teraz wykupić prawa do znaku towarowego za 600 tys. zł. Ossolineum to instytut łączący w sobie Bibliotekę, Wydawnictwo oraz Muzeum Książąt Lubomirskich, ufundowany dla Narodu Polskiego przez Józefa Maksymiliana Ossolińskiego w 1817 roku.

- Decyzją Nadzwyczajnego Zgromadzenia Wspólników dnia 2 lipca br. Spółka Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo została rozwiązana – oświadczył dyrektor wydawnictwa Ossolineum Piotr Głuchowski. Likwidatorem został dotychczasowy prezes Ossolineum Andrzej Głuchowski. Ministerstwo kultury i dziedzictwa narodowego zarzucało, że oficyna wydawnicza jest niewłaściwie zarządzana. Teraz Bogdan Zdrojewski chce za 600 tys. zł wykupić prawa do znaku towarowego Wydawnictwa Ossolineum. Przez lata, niezależnie od burzliwych losów Polski i Europy, Ossolineum przygotowywało cieszące się dużym zainteresowaniem publikacje naukowe i popularnonaukowe z obszarów historii, literaturoznawstwa, filozofii oraz kulturoznawstwa. Najbardziej znaną serią wydawnicza Ossolineum jest ukazująca się nieprzerwanie od 1919 roku Biblioteka Narodowa, najstarsza polska seria wydawnicza. Niezależna

Sellin: Decyzja KRRiT to kompromitacja W rozmowie z portalem Niezależna.pl były członek KRRiT Jarosław Sellin decyzję Rady o rozłożeniu opłat na raty nazywa kompromitacją. Firmy, które dostały miejsce na multipleksie cyfrowym, nie są teraz w stanie zapłacić za koncesję. Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zdecydowała o rozłożeniu na raty opłat koncesyjnych dla nadawców, którym przyznano miejsca na multipleksie cyfrowym, ponieważ nie byli oni w stanie ich zapłacić. To zdumiewające, że nadawcy, którzy teoretycznie mieli być w znacznie lepszej kondycji finansowej niż fundacja Lux Veritatis, teraz nie są w stanie ponieść nawet opłat koncesyjnych.

- Rzeczywiście prawdą jest, że od początku istnienia KRRiT zdarzały się sytuacje, w których rozkładano na raty opłatę koncesyjną, ale nie przypominam sobie, żeby to rozłożenie było na 114 lub 93 raty, bo jest to faktycznie rozłożenie opłaty na wiele lat, wskutek czego powstają drobne opłaty miesięczne. W sytuacji, kiedy jednym z głównych uzasadnień odmowy przyznania miejsca na multipleksie cyfrowym TV Trwam było odwołanie się do rzekomych problemów finansowych fundacji Lux Veritatis, rozłożenie na raty opłat koncesyjnych wszystkim firmom, które dostały miejsca na multipleksie, jest kompromitacją KRRiT. Ta sytuacja kompromituje uzasadnienie ws. TV Trwam i odsłania rzeczywiste intencje KRRiT w stosunku do fundacji Lux Veritatis i TV Trwam. W tym przypadku nie przyznano miejsca na multipleksie cyfrowym, ponieważ najwyraźniej zadziałała lewicowo-liberalna poprawność polityczna – tłumaczy Jarosław Sellin w rozmowie z portalem Niezależna.pl Niezależna

Historyk Oleksandr Zajcew o antysemityzmie w OUN‏ Stosunek OUN do Żydów jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych kwestii w historiografii ukraińskiego nacjonalizmu. Zakres ocen historyków jest szeroki - od twierdzenia, że nigdy OUN "nie pozwoliła sobie... upaść tak nisko, do antysemityzmu..." (Wołodymyr Wiatrowycz), do tezy, że program działań banderowców tuż przed wojną sowiecko-niemiecką przewidywał faktyczne ludobójstwo Żydów (T.Kuryło, ostatni artykuł na ZAXID.NET).
Woładymyr Wiatrowycz ma rację, że stosunek ukraińskich nacjonalistów do Żydów należy rozpatrywać w dynamice ideologicznej ewolucji nacjonalistycznego ruchu, a nie jak raz i na zawsze sformowany postulat. Programowy antysemityzm początkowo nie był  nieodłącznym elementem w OUN. Chociaż niektórzy z jej członków nie ukrywali negatywnego stosunku do Żydów, wciąż dominowało pojednawcze stanowisko. W 1930 r. członek Prowydu [Organizacji] Ukraińskich Nacjonalistów (PUN) Mykoła Ściborskyj  opublikował artykuł programowy, w którym wezwał Żydów i Ukraińców do porozumienia i stwierdził, że zadaniem przyszłego rządu ukraińskiego "będzie nadanie Żydom równego statusu i możliwości wykazywania się aktywnością we wszystkich dziedzinach życia społecznego, obywatelskiego, kulturalnego i innej działalności". Taka polityka, wyrażał nadzieję autor, będzie promował rozwój w masach żydowskich patriotyzmu państwowego w stosunku do Ukrainy. Jednak apel Ściborskiego pozostał bez odpowiedzi. Ani OUN, ani żydowskie organizacje polityczne nie zrobiły żadnych realnych kroków ku wzajemnemu porozumieniu. Co więcej, bardzo szybko (szczególnie w 1933 roku) Żydzi w strategii OUN zajęli miejsce wśród "narodów wrogich", obok Rosjan i Polaków. Czym zawinili Żydzi w oczach OUN? Nie zapominajmy, że lata 1930-te były czasem największego terroru komunistycznego na sowieckiej Ukrainy. Znaczny procent Żydów w partii bolszewickiej, a zwłaszcza w organach karnych ZSRR, powodował narastanie przekonania o wyjątkowej roli Żydów w zbrodniach bolszewickiego reżimu. Fakt, że większość sowieckich, a zwłaszcza galicyjskich Żydów nie brała udziału w tych zbrodniach, nie miało znaczenia, ponieważ z punktu widzenia integralnego nacjonalizmu, walka w świecie toczyła się pomiędzy narodami jako zbiorowymi tożsamościami, a tym samym cały naród powinien być odpowiedzialny za działania swoich przedstawicieli. Innym czynnikiem, który przyczynił się do ukształtowania programowego antysemityzmu w OUN - było zwycięstwo nazistów w Niemczech. Wiadomym jest, że ukraińscy nacjonaliści pokładali wielkie nadzieje (jak się później okazało - na próżno), w pomocy Niemiec w walce o niepodległość Ukrainy. Aby pozyskać zaufanie i poparcie nazistów, część OUN-owców przyjęła na ideologiczne uzbrojenie retorykę antysemicką, w tym głównie zapożyczoną z pisemnych opracowań niemieckich ideologów antysemityzmu. Koncepcję wrogich narodów rozszerzono nie tylko na polityczne i ekonomiczne aspekty stosunków międzynarodowych, ale także na relacje osobiste. OUN prowadziła walkę przeciwko małżeństwom mieszanym z udziałem przedstawicieli tych narodów, które zostały uznane za wrogie. Kiedy ten sam Ściborskyj na początku 1934 roku zignorował tę zasadę poprzez małżeństwo z Żydówką, on naraził się na ostre potępienie swoich towarzyszy. Nawet Jewhen Konowalec, który wyróżniał się wśród innych przywódców OUN większą tolerancją i otwartością poglądów, uważał za konieczne w prywatnym liście potępić kolegę partyjnego:
"Kiedy nacjonalizm walczy z małżeństwami mieszanymi, gdy chodzi o najeźdźców (zwłaszcza Polaków i Rosjan), to nie może przechodzić obojętnie do porządku dziennego nad problemem mieszanych małżeństw z Żydami, którzy, bez wątpienia są, jeśli nie większymi, to takimi samymi wrogami naszego odrodzenia. Ponieważ wymagamy stosowania się do głoszonych przez nas zasad od szeregowych członków, więc tym samym nie możemy robić dla siebie wyjątków. [...] Twój postępek obciążył bardzo organizację..." Konowalec nie wyjaśnił, w jaki sposób dokładnie obciążył organizację postępek Ściborskiego, ale łatwo było zgadnąć: właśnie wtedy w związku z polsko-niemieckim zbliżeniem naziści zaczęli ograniczać wsparcie dla OUN, a w tej sytuacji "mezalians" członka OUN z Żydówką był zupełnie nie na miejscu. Jednak Ściborskyj nie był jedynym, który złamał zasady: oprócz niego żony - Żydówki miało jeszcze dwóch członków Prowydu organizacji - Riko Jaryj i Mykoła Kapustianśkyj. Jak widać, deklarowane zasady nie zawsze były surowo przestrzegane w praktyce. W 1937 roku hitlerowcy wrócili do rozgrywania "ukraińskiej karty" i w pełni przywrócili współpracę z ukraińskimi nacjonalistami. To nie przypadek, że od tego momentu antysemickie motywy stają się szczególnie widoczne w publicystyce OUN i w dokumentach do użytku wewnętrznego. Ówczesna koncepcja narodowej polityki OUN przewidywała stworzenie w przyszłości ukraińskiego państwa mono-etnicznego w drodze asymilacji mniejszości narodowych. Wyjątek zrobiono tylko dla Żydów. Jarosław Stećko, któremu Konowalec zlecił przygotowanie ideologicznych treści drugiego Kongresu OUN, napisał: "Wszystkie mniejszości poza Żydami, dla których będą getta, zostaną wynarodowione i zasymilowane wszelkimi prowadzącymi do celu metodami... Ważna jest kwestia Żydów, i my nie mamy im nic pocieszającego do powiedzenia (za wyjątkiem tego, że w uporządkowanym państwie ukraińskim nie będzie fizycznych pogromów antyżydowskich...). " Jednak, aby dożyć do zaistnienia "uporządkowanego państwa ukraińskiego", Żydzi musieli jeszcze przetrwać dobę nacjonalistycznego powstania, które niektórzy z członków OUN postrzegali jako okazję do pozbycia się "wrogiego elementu". Mychajło Kołodzinśkyj w "Doktrynie wojskowej ukraińskich nacjonalistów" (1938 r.) napisał:
"Bezsprzecznie, gniew narodu ukraińskiego w stosunku do Żydów będzie szczególnie straszny. Nie musimy tego gniewu hamować, wprost przeciwnie [- trzeba go] zwiększać, bo im większa liczba Żydów zginie podczas powstania, tym lepiej dla państwa ukraińskiego, ponieważ Żydzi będą jedyną mniejszością, której nie odważymy się objąć naszą politykę wynarodowienia. Wszystkie inne mniejszości, które zdołają przeżyć powstanie, będziemy wynarodowiać." Dlaczego, według członków OUN, Żydzi nie podlegali wynarodowieniu (ukrainizacji)? Odpowiedź znajdujemy w artykule członka PUN Wołodymyra Martync'a, opublikowanym w tym samym 1938 roku. Rozpatrując społeczną rolę Żydów na Ukrainie, autor uznał ją za niezwykle negatywną:
"Żydzi u nas - to nie tylko element pod względem politycznym wrogi, pod względem społeczno-ekonomicznym - pasożytniczy, w obszarze działalności kulturalno-narodowej  - szkodliwy (wynarodowiający), w przestrzeni moralno-ideologicznej - rozkładowy (anty-państwowy i internacjonalistyczny), ale także pod względem rasowym jest to element nieprzydatny do mieszania i asymilacji." Nawet jeśli sami Żydzi chcieliby ukrainizować się i mieszać z ludnością ukraińską, nie wolno do tego dopuszczać - przekonywał Martynec' - aby oni "pod ukraińską postacią nie dali nam żydowskiego ducha, innymi słowy: żeby (powierzchowna) ukrainizacja Żydów nie oznaczała (wewnętrznego) zażydzenia Ukraińców, zażydzenia nie tylko krwi [genetycznego], ale także psychologicznego". Najgorszą konsekwencją "zażydzenia" byłaby utrata przez Ukraińców instynktu państwowego, którego rzekomo całkowicie jest pozbawiony "bezdomny-bezpaństwowy" naród żydowski. Aby uchronić Ukraińców przed takim niebezpieczeństwem, Martynec' uważał za niezbędne nie tylko zakazanie małżeństw mieszanych, ale także całkowite izolowanie Żydów od wszelkich - ekonomicznych, politycznych i kulturalnych - kontaktów z Ukraińcami. W rzeczywistości chodziło o to, aby w przyszłym państwie ukraińskim zamknąć wszystkich Żydów w getcie, takie postępowanie z nimi doprowadziłby do ich masowej emigracji (zauważmy, że to wciąż jeszcze był "bardziej humanitarny" sposób pozbycia się Żydów, niż ten zaproponowany przez Kołodzinśkiego). Można przypuszczać, że wzmocnienie antysemickiej retoryki w publicystyce OUN było wynikiem koniunkturalnej mimikry, spowodowanej pragnieniem przypodobania się za wszelką cenę nazistom. Trudno podejrzewać o szczery antysemityzm Ściborskiego, ale nawet on w swoim projekcie Konstytucji Ukrainy (1939 r.) przewidział pozbawienie Żydów praw obywatelskich. Jednak, jak widać wyraźnie w "Doktrynie wojskowej" Kołodzinśkiego, niektórzy nacjonaliści byli szczerze przekonani, że dla dobra Ukrainy trzeba pozbyć się Żydów w jakikolwiek sposób, bez powstrzymywania się przed ich fizyczną eksterminacją. Mimo to, przygotowując się do powstania na wypadek wojny polsko-niemieckiej, Krajowy Zarząd OUN w 1939 roku zabronił członkom organizacji dokonywać represji w stosunku do Żydów, uzasadniając to tym, że w krajach demokracji zachodnich (Wielka Brytania, Francja, USA) Żydzi rzekomo mieli decydujący wpływ na kształtowanie polityki zagranicznej. Może to oznaczać, że ekstremalnie antysemicka postawa zwolenników poglądów nie żyjącego już wówczas Kołodzinśkiego, nie dominowała w organizacjiw tym czasie, choć trudno powiedzieć, co tu odegrało większą rolę - wyznawane zasady programowe czy względy koniunkturalne.
Z takim kontrowersyjnym podejściem do "kwestii żydowskiej" OUN przystąpiła do II Wojny Światowej. Stosunek OUN do Holokaustu - to temat na odrębną dyskusję, która wymaga szczególnego rozpatrzenia. Tutaj przedstawię tylko jedno przypuszczenie. Większość przywódców obu frakcji OUN była zaciekłymi antysemitami, oni raczej obojętnie odnosili się do losu Żydów, których uważali za obcych na ukraińskiej ziemi. OUN-owcy mieli swój wielki cel - niepodległą Ukrainę, a kiedy naziści dali do zrozumienia, że ceną niezależności jest współudział w eksterminacji Żydów, wielu nacjonalistów była gotowa taką cenę zapłacić. Na szczęście, konflikt OUN z władzami okupacyjnymi w 1941 r. zwolnił organizację z konieczności brania udziału w "ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej". Doświadczenie wojny przyniosło, według słów pułkownika UPA i jednego z inicjatorów rewizji ideologii OUN, Josipa Pozyczaniuka, "krwawe otrzeźwienie". Odpowiadając na słowa Dmytro Doncowa, który krytykował nowy program OUN (b), i nadal domagał się walki z "międzynarodowym żydostwem", Pozyczaniuk napisał:
"Trzeba być dzisiaj politycznym niemowlęciem, aby nie rozumieć, że bez względu na naszą dotychczasową tradycję odnośnie kwestii żydowskiej, teraz, z szeregu powodów, trzeba za wszelką cenę wyrzec się antysemityzmu. Z tej samej przyczyny, dla której powinno się wystrzegać najmniejszego cienia [podejrzenia o związki z] hitleryzmu. Bo nasz własny lud ukrzyżuje lub wyrzuci precz tych, którzy będą zajmować takie stanowisko." Te słowa warto zadedykować niektórym z dzisiejszych "niemowląt politycznych".... Oleksandr Zajcew dla Zaxid.net

Co dawniej mieli strażacy a co mają teraz Co dawniej mieli strażacy? Dawniej strażacy mieli gasić pożary. A co mają strażacy w socjalizmie? W socjalizmie strażacy mają wszystko oprócz powyższego… ;

- Od darmowej dożywotniej opieki medycznej po wcześniejszą emeryturę i cały stos innych goodies wystrajkowanych od bezwolnych władz miasta. Nie tylko zresztą strażacy ale wszyscy mundurowi – zupełnie jak w Polsce. Ale nie o Polsce tu mowa tylko o mieście Stockton, 300-tysięcznej aglomeracji w środkowej Kalifornii, nie tak daleko od San Francisco. Od dożywotniej darmowej opieki medycznej wystrajkowanej przez związkokrację dla strażaków w 1996 kłopoty Stockton się zaczęły. Potem już nosiciel każdego munduru, choćby był to portier, domagał się tego samego. Na końcu związkokracja uraczyła „zdobyczami socjalnymi” wszystkich pracowników miejskich jak leci. Doszło do tego że policjanci mogli przejść na emeryturę w wieku 50 lat, otrzymując emeryturę równą 3% ostatniej pensji za każdy rok służby. O takich królewskich przywilejach pracownicy sektora prywatnego w realnym kapitalizmie mogą tylko marzyć. Jeszcze wcześniejszych emerytur mundurowych szukać można chyba tylko w dalekiej Polsce… Zamroczenie władz miejskich przystających na taki socjalizm potęgowała w międzyczasie hossa w nieruchomościach. W Kalifornii, gdzie podatki od nieruchomości są bardzo wysokie i proporcjonalne do wartości nieruchomości hossa generowała dla miasta góry gotówki. Mediana ceny domu w Stockton, która jeszcze w 2000 była $110 tys., w sześć lat później dobiła do blisko $400 tys. Czterokrotny wzrost w tak krótkim czasie, niezależnie czego dotyczy, każdemu normalnemu prywatnemu inwestorowi podpowiada gromko: uciekaj, Bambi, uciekaj. Ale nie władzom miasta które normalnym inwestorem przecież nie są a które wisząc na pasku związkokracji cieszyły się z pełnych kufrów money, w sam raz na sprostanie jej coraz większym apetytom. Co więcej, dodawały jeszcze benzyny do pożaru same wpadając w gorączkę inwestycyjną którą finansowały z emisji obligacji. A co potem było wszyscy wiedzą. Krach w nieruchomościach sprowadził w 2009 medianę ceny domu w Stockton z powrotem do $110 tys., tam gdzie była w 2000. Zdziesiątkowało to dochody miasta które też powróciły do punktu startowego sprzed dekady. W dodatku obsługa długu z nietrafionych inwestycji zaczęła skalpować miasto żywcem. A co się ostało? Ostał się jeno rozdęty socjał wystrajkowany kiedyś przez związkokrację i jego gigantyczne koszty grubo przekraczające możliwości miasta. Na szczęście ostała się też jedna reguła której socjalizmowi nie udało się jeszcze wyeliminować – fools którzy w niego wierzą otrzymują nie to czego się spodziewali ale to na co zasługują. Stockton nie jest wyjątkiem od tej reguły – miasto właśnie ogłosiło bankructwo. Jest to jak na razie największe miasto w USA w którym socjalizm padł pod własnym ciężarem. Wątplimy jednak czy ostatnie. Wcześni miejscy emeryci w Stockton są wg Reutersa który przynosi tę relację w stanie szoku. Co? Samemu płacić za własne ubezpieczenie? Toż to skandal! Miasto powinno honorować swoje zobowiązania… Hmm, może i powinno. Ale zobowiązania wymuszone szantażem rzadko kiedy się liczą a z pustego nawet i Stockton nie naleje. Wielbłąd też padnie i niczego honorować nie będzie gdy mu zbyt dużo socjalizmu władują na grzbiet, choćby nawet demokratycznie. Cała ta historia, oprócz wartości dydaktycznej, ilustruje bzdurę demokratycznego socjalizmu w którym paru miejskich dzięciołów, ulegając związkokracji, zaciąga w imieniu wyborców milionowe zobowiązania wychodzące na lata w przyszłość. Pozbawiony rynkowej weryfikacji folwark związkokracji staje się zupełną farsą. Wynajęty przez władze miasta urzędnik powinien mieć status służącego, a nie dyktującego warunki suwerena. Całą związkokrację pracowników miejskich czy państwowych należałoby rozgonić na 4 wiatry jasno stwierdzając że nie ma dla niej miejsca w instytucjach publicznych. Miejsce związkokracji jest tam gdzie jest autentyczny konflikt między prywatnym pracodawcą i prywatnym pracobiorcą. W sytuacji pracodawcy grupowego jaką jest w tym przypadku cała społeczność nie ma motywu zysku i nie ma konfliktu kapitalista – pracownik. Zależność jest prędzej typu pani – służąca. Strajkującą służącą wywala się na buzię, a nie przekupuje wcześniejszą emeryturą czy łagodzi darmowym leczeniem. Druga sprawa – nikt służącej nie zmusza do pracy. Miejski czy państwowy pracodawca określa co trzeba zrobić i ile jest gotowy za to zapłacić. Jeśli służącej się to nie podoba nie ma tu czego szukać. Oczywiście jeśli miasto chce mieć służącą na odpowiednim poziomie to musi jej zaoferować adekwatne wynagrodzenie - ale tylko w gotówce, bez żadnych dalszych zobowiązań stron. Jeśli którejś ze stron przestanie się to podobać to kontrakt się kończy i zobowiązania stron ustają – prosto, czysto i na zawsze. Gdyby jednak w socjalizmie było coś proste i czyste to nie byłby on socjalizmem. Oprócz prostej zasady gotówka za pracę przez lata narastał bankrutujący teraz socjał wszędzie pasożyt zobowiązań socjalnych. Zamiast gościa otrzymującego za swoją pracę pensję za którą nabywa prywatnie wszystko czego mu potrzeba, łącznie z emeryturą, mamy gościa z dożywotnimi roszczeniami pod adresem lokalnego samorządu czy państwa, które mu bezmózgowo poobiecywały gruszki na wierzbie. Czy rzeczywiście biznesem miasta powinno być troszczenie się o zabezpieczenie emerytalne swoich pracowników? Chyba tylko w takim stopniu w jakim sam byłbyś skłonny dobrowolnie finansować emeryturę pani Dziuni z okienka w urzędzie gminy. Czyli w żadnym. Pani Dziunia powinna się sama troszczyć o swoją emeryturę, nie ty, i nie powinna być też z kolei nagabywana na finansowanie twojej, bo to twój biznes a nie jej. Ciekawe że rozsądni normalnie ludzie którzy indywidualnie nigdy by się na to nie godzili w grupie osłów wyznających demokratyczny kult szakali u władzy na to przystają. Podobnie co cię obchodzi zdrowie pani Dziuni na jej emeryturze? Niech sobie żyje 100 lat ale nie obchodzi cię to w ogóle, czyli dokładnie tyle ile panią Dziunię obchodzi twoje zdrowie. I nie powinno obchodzić – jest to wyłącznie sprawa petenta, lekarza i prywatnego ubezpieczenia. Miasto pokrywające komuś te koszty, a nie pokrywające twoich, jest czysto socjalistycznym wynaturzeniem, łamiącym zresztą tak hołubioną przez socjalizm „sprawiedliwość społeczną”.

Euro summit czyli udany gambit Niemiec

summit [ˈsʌmɪt] n (rząd, polityka & dyplomacja) – spotkanie szefów rządów lub innych wysokich rangą urzędników

Jeszcze nigdy tak niewielu nie wystrychnęło na dudka tak wielu  tak szybko. Ostatni euro summit miał być tym czym jest zawsze – okazją aby popić i zakąsić.  Zakończyć się miał też tym czym  zawsze – czyli klapą. Nie wiemy jak to tym razem z tym popijaniem było, podejrzewamy że jak zawsze. Świat obiegła jednak wieść że summit zakończył się niespodziewanym sukcesem. Jeden żurnalista za drugim pieje z zachwytu nad  tym „przełomem” a entuzjazm ze światełka na końcu tunelu zwanym strefą euro przelał się do rynków które wzrosły. Nawet złoto, które po kiepskim kwartale było już na wakacjach, wróciło aby wzrosnąć w ogólnym entuzjazmie. Wszystko za sprawą pani Merkel która sprytnie i wyraźnie jak nigdy jeszcze sprzeciwiła się wspólnym obligacjom strefy euro tuż przez summitem. Niemiecki podatnik nie będzie na haczyku za bezeceństwa południowych bankrutów – podkreśliła kanclerz Niemiec używając mało dyplomatycznego choć widocznie bardziej komunikatywnego  języka „po moim trupie”. Wydaje się że to nadzieje na jakikolwiek pozytywny rezultat spotkania położyło tak nisko że wszystko poza otwartym kanibalizmem w Brukseli okrzyczane zostać musiało jako „sukces”. No i rzeczywiście. Dowiedzieliśmy się jak to południowa „trojka” (spontaniczny sojusz Francji, Włoch i Hiszpanii) wzięła panią Merkel w obroty i grożąc czymś bardziej nie sprecyzowanym odniosła sukces w wymuszeniu na niej zgody na pompowanie funduszy z ESM (European Stability Mechanism) bezpośrednio do zbankrutowanych banków zamiast do zbankrutowanych państw. Miał to być rodzaj Stalingradu dla Niemiec, które osamotnione w Europie w walce z bankrutami miały się poddać i zgodzić na szerokie otwarcie kranu ze szmalem swoich podatników. Tymczasem napływające powoli szczegóły summitu wskazują że okres połowicznego rozpadu euro entuzjazmu z tego sukcesu liczony jest w dniach, jeśli nie w godzinach. Sukces okazuje się w rzeczy samej fiaskiem, a światełko na końcu tunelu okazuje się nie jego końcem ale światłami nadjeżdżającego pociągu. Nadzieja więc brnących w tunelu euro elit  jest mocno przesadzona. Pomijając już fakt że EMS jest grubo za mały do skali potrzeb to sama idea bezpośredniego finansowania z tego banków jest podważana w niemieckim sądzie konstytucyjnym. Prawne zastrzeżenia wysuwa też szereg innych, mniejszych krajów których nie poinformowano nawet o tym „sukcesie”. Nie chce się bowiem wierzyć aby  zajęte one były już zagryzaniem podczas gdy „trojka” dogrywała jeszcze swój „sukces”  z Niemcami. Holendrzy na przykład zażądali oficjalnej zmiany traktatu która by tego typu gimnastykę umożliwiała. Ratyfikowanie tego to oczywiście lekko licząc rok do tyłu, wystarczająco długo aby bankruci w końcu padli  i przestali tym samym wymagać dofinansowania. Finlandia z kolei, jak zwykle rezolutnie, domaga się dodatkowych zabezpieczeń. Jest to więcej niż rozsądne – Francja i Włochy mają przecież jedne z największych rezerw złota wśród krajów zachodnich. Byłoby co najmniej nie fair gdyby nic z tego nie stało pod ryzykiem fizycznej utraty gdy inni mają płacić.  Swojego czasu gdy minister Rostowski wyrzucał pieniądze polskiego podatnika na ratowanie banków francuskich też sugerowaliśmy aby zrobił to pod zastaw złota. Keynesiści wszelkiej maści nie powinni mieć przecież problemów z zastawianiem „barbarzyńskiego reliktu”  którego i tak nikt nie potrzebuje… Znajdujące się w podobnym jogurcie mniejsze kraje PIIGS: Portugalię i Irlandię, nie mówiąc już o Grecji, południowa „trojka” zupełnie wydymała, nie dając im partycypować w swoim „sukcesie” z Niemcami. Trudno uwierzyć aby teraz i one nie objęły obiema rękami konieczności  oficjalnej ratyfikacji zmian w traktacie… he, he. W końcu, jak by wyrok sądu konstytucyjnego nie był wystarczającym pretekstem, koalicyjny partner pani Merkel CSU powiedział jej aby dała się wypchać bo zamierzonej koncesji nie poprze, prowadząc prędzej koalicję do upadku. Oczywiście w dobie telefonów komórkowych nie zawsze warto wierzyć posturze na użytek publiczny ale sygnalizowana niezgoda otwiera zawsze okno do demokratycznego zapytania się mas o zdanie… Jeżeli więc tylko pani Merkel, po okazaniu dobrej woli i pozwoleniu się nacieszyć „sukcesem” południu Europy chce prosto anulować ten „sukces” to z dużym prawdopodobieństwem nie musi nic robić – jedynie czekać.

Niewielu obserwatorów widzi w jakim kolosalnym stopniu przedłużanie obecnej sytuacji jest korzystne dla Niemiec i uzasadnia niejeden mały gambit w rodzaju rzucenia „sukcesu” południowej „trojce”. W odróżnieniu od recesji gdzie indziej niemiecka machina gospodarcza kręci się na pełnych obrotach, z bezrobociem najniższym od 20 lat. Z drugiej strony szmal rzucany na bailouty i tak powraca do niemieckich banków jako spłata pożyczek PIIGS, dokapitalizowując je i wzmacniając. Gdy PIIGS ostatecznie padną będzie czas aby wyciągnąć wtyczkę z kontaktu i  wyrazić szczere ubolewanie. Jednocześnie z każdym dniem kryzysu Niemcy, pożyczający teraz na rynkach kapitałowych praktycznie za friko, budują swoją przewagę nad dawnym „drugim motorem” unii Francją, z którą po wyborze socjalisty Hollande’a mają coraz mniej wspólnego i której pozycja gospodarcza systematycznie słabnie. A gdyby nawet rzucony „trojce” „sukces” nie zmarł śmiercią naturalną w czasie wakacji to pani Merkel i jej CDU mają  zawsze opcję zwrócenia się do populacji z pytaniem w referendum: czy chcesz dalej finansować PIIGS czy też powracamy do DMarki. O wynik, uzasadniający wyjście Niemiec ze strefy euro, może być spokojna. DwaGrosze

Smoleńsk: Turowski odegrał "decydującą rolę" "Decydująca rola w organizacji i przygotowaniach do uroczystości katyńskich w kwietniu 2010 roku przypadła Wydziałowi Politycznemu Ambasady RP w Moskwie" - czytamy w uzasadnieniu umorzenia cywilnego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Na czele Wydziału Politycznego ambasady stał wówczas Tomasz Turowski - w PRL jeden z najgroźniejszych komunistycznych szpiegów, w III RP oficer Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Wywiadu. Do zadań Wydziału Politycznego Ambasady RP w Moskwie, na czele którego stał Turowski, należały m.in. realizacja zamówień Ministerstwa Spraw Zagranicznych "związanych z obsługą merytoryczną wizyt delegacji państwowych w stosunkach dwustronnych Rzeczypospolitej Polskiej z Federacją Rosyjską", a także "utrzymywanie kontaktów z przedstawicielami organów władzy państwowej Federacji Rosyjskiej, miejscowym korpusem dyplomatycznym, a także z rosyjskimi środowiskami zawodowymi i opiniotwórczymi". Jak czytamy w uzasadnieniu, Turowski współpracował też m.in. z oficerami łącznikowymi "współpracującymi z Wydziałem w zakresie swoistej dla niego tematyki". Tomasz Turowski był również bezpośrednim przełożonym kilku osób zaangażowanych w organizację wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Rosji. Jedną z nich była III sekretarz ambasady RP w Moskwie - Justyna Gładyś. "Do jej obowiązków należały: kontakty z Dumą i Radą Federacji Rosyjskiej, monitorowanie sytuacji w rosyjskiej opozycji, ruchów społecznych w Rosji, problematyka praw człowieka. Na polecenie ambasadora Turowskiego, w sytuacjach szczególnie wymagających zaangażowania wszystkich pracowników Ambasady, miała też pomagać w protokole dyplomatycznym" - stwierdzili polscy prokuratorzy. Były funkcjonariusz komunistycznych służb specjalnych, ściśle nadzorowanych przez sowiecki wywiad, odpowiadał także za medialne przygotowanie tragicznie zakończonej wizyty. Turowski był bowiem w dniu katastrofy smoleńskiej bezpośrednim przełożonym Pawła Kocia - radcy Wydziału Politycznego Ambasady RP w Moskwie ds. prasowo-informacyjnych. "Jak wynika z przekazanego prokuraturze pisemnego zakresu obowiązków Pawła Kocia, do jego obowiązków należało między innymi przygotowywanie oprawy informacyjnej wizyt przedstawicieli polskich władz w Rosji" - czytamy w uzasadnieniu umorzenia cywilnego śledztwa smoleńskiego. Grzegorz Wierzchołowski

Jadwiga Staniszkis: to mnie przeraża O czym rozmawiać? O czym myśleć po Euro? Takie uwagi komentatorów, ale też i zwykłych ludzi, przerażają mnie. Nie tylko bowiem ujawniają pustkę i jałowość codziennej krzątaniny, ale również tęsknotę do jakieś formy wspólnoty. Bo nie odnajduje się jej w "zwykłym" życiu - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis. Falujący tłum, połączony podobnym, a przez to spotęgowanym, wektorem emocji jest tylko iluzoryczną wspólnotą. Znacznie trwalsze - choć też nie wieczne - bywa doświadczenie wspólnoty przez ruch społeczny. Gdy, jak w Solidarności, doświadczenie indywidualnej przemiany i nowej wiedzy o sobie, na przykład o własnej zdolności ryzykowania w imię wartości, łączyło się z poczuciem, że inni przeżywają to podobnie. I że wyzwolona w ten sposób energia tworzy historię. Dziś takim doświadczeniem mogłoby być masowe przebudzenie - tak w Polsce rzadkich - postaw propaństwowych. Z domaganiem się od Donalda Tuska wyciągnięcia konsekwencji służbowych wobec urzędników wymienionych w decyzji prokuratury o umorzeniu cywilnego wątku śledztwa smoleńskiego. Żadne z tych zaniedbań nie było bezpośrednią przyczyną tragedii. Nie podlega więc kodeksowi karnemu. Ale ich suma, będąca równocześnie syntetycznym wskaźnikiem niskiej jakości państwa, przyczyniła się do uznania przez stronę rosyjską, iż ma do czynienia z quasi-oficjalną wizytą niskiej rangi. A to już było jedną z przyczyn. Za jakość państwa odpowiada premier. Gdyby był honorowy, złożyłby dymisję. Myślę, że walka o jakość i godność państwa mogłaby zintegrować we wspólnotę ludzi o bardzo różnych poglądach politycznych. I to mogłoby stać się zalążkiem współpracy przełamującej dzisiejszą, inercyjną, bo już rytualną, polaryzację. Środowiska, które w historii naszego kraju odcisnęły swoje piętno, zawsze zaczynały od wymagania czegoś ponadstandardowego od swoich uczestników. Pamiętam to z czasów dzieciństwa w okresie stalinizmu, gdy mój ojciec siedział w więzieniu. I wysiłek dorosłych, aby ocalić coś, zapamiętać, pomagać sobie nawzajem. I my, uczniowie z całym doświadczeniem prac społecznych (zbieranie ziemniaczanej stonki, sporyszu w kłosach, sadzenie drzewek). Obowiązek pozostawienia po sobie śladu. Komunistyczny totalitaryzm był zagrożeniem tak fundamentalnym że wymuszał podtrzymywanie wspólnot. Tych środowiskowych, korporacyjnych (mimo wszystko zachować standardy) do wyznaniowych i narodowych. Demokracja jest letnia i tworzy złudzenia, że wolności i godności jednostek nic nie zagraża. Że wszystko załatwią politycy. Wspólnocie dbającej o odbudowanie jakości państwa, jako katalizatora społecznej energii (oczywiście w ramach możliwych w zintegrowanej Europie), powinien towarzyszyć wysiłek stworzenia wspólnoty w kulturze. Bo ci, którzy czytali te same książeczki w dzieciństwie; ci, co stali w komunizmie po karnet na filmowe konfrontacje i tęsknili do świata bez cenzury; ci co - jak ja - w epoce socrealizmu, jako dzieci - chodzili na kursy historii sztuki uczące, że styl to kwestia wyboru, dziś także potrafią ze sobą rozmawiać - mimo różnic. Prof. Jadwiga Staniszkis

To dlatego Dworak jak diabeł święconej wody bał się NIK-u! NIK odkryła w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji gigantyczny skandal z rozkładaniem na raty opłat koncesyjnych.

1. Fragment informacji NIK o wynikach kontroli wykonania budzetu Krajowej Rady Rafdiofonii i Telewizji za 2011 rok:

...Zastrzeżenia NIK dotyczą niecelowego i niegospodarnego odraczania poboru dochodów budżetowych wskutek rozkładania na raty opłat koncesyjnych. W 2011 r. Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, na podstawie uchwał KRRiT, wydał 45 decyzji o rozłożeniu na raty opłat za koncesje w łącznej kwocie 63.848,8 tys. zł, w tym 26 decyzji, na kwotę 32.434,6 tys. zł, dotyczyło koncesji wydanych w 2011 r. (57,8% ogólnej wartości opłat koncesyjnych naliczonych w 2011 r.). Kontrola czterech postępowań o rozłożenie na raty opłat koncesyjnych, na łączną kwotę 29.153,3 tys. zł wykazała, że Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wydał decyzje o rozłożeniu na raty opłat koncesyjnych na podstawie art. 33 ust. 2 i 3 ustawy o radiofonii i telewizji, art. 104 ustawy z dnia 14 czerwca 1960 r. Kodeks postępowania administracyjnego13 oraz przepisów działu III ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. Ordynacja podatkowa14. W decyzjach stwierdzano zachodzenie przesłanek ważnego interesu koncesjonariusza i interesu publicznego, wynikających z art. 67a § 1 pkt 1 ustawy Ordynacja podatkowa. W uzasadnieniu decyzji wykazywano również przesłanki uznania ważnego interesu koncesjonariusza, tj. trudną sytuację finansową, uniemożliwiającą dokonanie jednorazowego wydatku w wysokości pełnej opłaty, natomiast nie wykazywano przesłanek uznania ważnego interesu publicznego....

 2. No to jesteśmy w domu, panie Dworak! To dlatego tak się baliście kompleksowej kontroli NIK w Radzie, to dlatego na komisjach sejmowych walczyliście jak lwy przed skontrolowaniem procesu koncesyjnego dla Telewizji Trwam. Tymczasem NIK ledwie liznęła budżet Krajowej Rady w kontroli budżetowej i już wyszły na jaw ukręcone lody. 45 decyzji o rozłożeniu na raty opłat koncesyjnych na ponad 63 miliony złotych... no pięknie! 26 decyzji na ponad 32 miliony, dotyczących opłat za koncesje przyznane w 2011 roku! A przecie pan Przewodniczący Dworak wielokrotnie zapewniał - koncesje dostają podmioty wiarygodne finansowo. Jednym słowem rekiny. Ojciec Rydzyk nie dostał, bo za biedny był. Tymczasem rekiny dostały koncesje i nagle zbiedniały, ze na opłatę ich nie było stać. A Dworak łaskawca rozkładał opłaty koncesyjne na raty. Komu rozkładał, komu nie rozkładał....

3. NIK ustaliła, ze podstawa łaskawości Dworaka była trudna sytuacja biednych koncesjonariuszy, natomiast nie brał pan Dworak pod uwagę interesu publicznego. To mi pachnie kryminałem, nadużyciem uprawnień służbowych i działaniem na szkodę interesu publicznego. NIK nie złożyła w tej sprawie zawiadomienia do prokuratury, to ja je złożę. Jeśli się lekka ręką rozkłada na raty tak wielkie należności budżetowe, to sa wszelkie podstawy podejrzewać w tym przestępczy interes

4. Prokuratura powinna wejść do akcji i niezwłocznie powinna być zlecona ta kompleksowa kontrola NIK-u, bo tam zdaje się jeszcze nie takie kościotrupy z szaf wypadną.

5. Prezes Dworak powinien publicznie odpowiedzieć na następujące pytania:

- Czym uzasadnione jest tak wiele rozłożeń opłat koncesyjnych na raty, w tym dotychczących dopiero co udzielonych koncesji w 2011 roku?

- Czym pan prezes wyjaśni, ze tak wiele podmiotów najpierw zapewniało o gwarancjach finansowych, a po uzyskaniu koncesji powoływało sie na trudności finansowe.

- Jak się ma takie masowe rozkładanie opłat koncesyjnych na raty do rzetelności procesu koncesyjnego?

- Czy tak duża liczba udzielonych rozłożeń na raty nie dowodzi, ze Rada źle oceniła wiarygodność finansowa koncesjonariuszy, którzy niezwłocznie po udzieleniu koncesji nie byli w stanie uiścić opłat koncesyjnych?

- Dlaczego rozkładając opłaty koncesyjne na raty, nie kierował się Pan Pprezes interesem publicznym, tylko wyłącznie prywatnym interesem koncesjonariuszy?

- Czy Pan Prezes nadal uważa, że kompleksowa kontrola NIK odnośnie postępowań koncesyjnych w Radzie nie jest potrzebna?

 6. A NIK pochwalę, że ciekawe rzeczy ustaliła, ale i opieprzę. Mimo tak porażających ustaleń, ogólna ocena wykonania budżety jest ... pozytywna! Z zastrzeżeniami, ale pozytywna! To co do cholery jeszcze musiałoby się stać, żeby Najwyższa Izba odważyła się ocenić Radę negatywnie? Cały budżet miał zostać rozkradziony? Jak Najwyższa Kontrola prawą ręką ustali aferę, to niech jej lewą ręką nie przykrywa, bardzo o to jako były prezes proszę!

Janusz Wojciechowski

Pierwszy kongres Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce Jak widać poniżej, istnieją plany, aby jeszcze bardziej odrodzić społeczność żydowską w Polsce. Jak już zostanie całkiem odrodzona, Polakom pozostanie zapewne emigracja na Madagaskar. – admin.

W Berlinie odbył się pierwszy kongres Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce, organizacji, która postuluje powrót do Polski trzech milionów Żydów i ustanowienie hebrajskiego drugim językiem urzędowym. Ruch powstał w ramach działalności izraelskiej artystki Yael Bartana, zaczyna jednak wykraczać w sferę realnej polityki – ustalił portal tvp.info.

Reżyserka Yael Bartana nakręciła cykl trzech krótkich filmów dotyczących Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce. W pierwszej części Sławomir Sierakowski, redaktor lewicowej „Krytyki Politycznej”, przemawia do pustych trybun zdewastowanego Stadionu Dziesięciolecia i zachęca Żydów do powrotu do Polski. W drugim Żydzi przyjeżdżają do Warszawy i stawiają kibuc na terenie dawnego getta. W trzecim Sierakowski ginie w zamachu. Filmową trylogię można było zobaczyć w galeriach artystycznych na całym świecie. Okazuje się, że artystyczna fikcja może jednak przeistoczyć się w realną działalność. Ruch Odrodzenia Żydowskiego w Polsce uruchomił swoją stronę internetową, na której można przeczytać jego postulaty. Jego członkowie chcą, by powrót Żydów do Polski był sfinansowany przez podniesienie podatków, Senat został przekształcony w Izbę Mniejszości, a Polska zerwała konkordat z Watykanem. Chcą też ustanowienia hebrajskiego drugim językiem urzędowym. Symbolem organizacji jest logo, które powstało z połączenia polskiego godła z gwiazdą Dawida. [Nie ma co, skromne postulaty mniejszości narodowej, której przecież wg Adama Michnika w Polsce "nie ma". - admin]

Za pośrednictwem strony internetowej można było też zgłaszać chęć udziału w pierwszym międzynarodowym kongresie organizacji. Odbył się w połowie maja w przy okazji jednej z imprez artystycznych w Berlinie.

– Kongres był pomysłem na eksperyment demokratyczny. Chodzi o to, by ludzie się spotkali i spróbowali wymyślić inny świat – mówi Sławomir Sierakowski, który sam w kongresie jednak nie uczestniczył. – Spotkanie trwało trzy dni. Uczestniczyło w nim wielu intelektualistów z całego świata. Dyskutowali o Polsce, Unii Europejskiej i Izraelu – dodaje Sierakowski. Podczas kongresu nie podjęto żadnych działań charakterystycznych dla tworzących się organizacji. Ruch Odrodzenia Żydowskiego w Polsce nie przyjął swojego statutu, ani nie wybrał władz. Mimo to jego twórcy nie ukrywają, że chcą, by artystyczna działalność przełożyła się na politykę. – Uważamy, że nie ma sensu tworzyć sztucznej granicy między światem sztuki i polityki. Polskie społeczeństwo jest obecnie homogeniczne, jak żadne inne w Europie. W naszym społeczeństwie jest rodzaj luki po przeszłości, którą należałoby zapełnić – mówi Sierakowski. Były ambasador Izraela w Polsce prof. Szewach Weiss przyszłość stojącą przed organizacją ocenia jednak sceptycznie. – Obiektywnie mówiąc, to jest fantazja. Co nie wyklucza faktu, że motywacja do tej fantazji może być pozytywna – mówi portalowi tvp.info. – Niektóre postulaty tej organizacji są dosyć zaskakujące. Przykładowo ten o nadaniu językowi hebrajskiemu rangi urzędowego. Przed wojną Żydzi w Polsce nie mówili przecież po hebrajsku, tylko w jidysz, a elity po polsku – zauważa. [No to będzie i hebrajski, i jidysz - admin]

http://wiadomosci.wp.pl/

07 lipca 2012 Plastrem pokoju zakleić wojnę Ci co najwięcej mówią o pokoju- szykują się do wojny. Bo jak się chce pokoju- człowiek powinien być przygotowany do wojny. I nie należy do całości mieszać prawdy. Bo pierwszą ofiarą każdej wojny i tak– jest prawda. Prawda na żadnej wojnie nie jest potrzebna. Potrzebna jest propaganda. Propaganda jako celowe i świadome działanie mające określony cel. Osiągnięcie zamierzonego skutku w postaci ukształtowania myślenia i zachowania ofiary. Żyjemy w czasie trwania wojny. Wojny cywilizacyjnej.. Ścierają się różne cywilizacje- ale wszystkie przeciw cywilizacji chrześcijańskiej, Ta jest wyjątkowo nielubiana.. Atakowana, ośmieszana, dezawuowana.. Taka pan Doda nie chodzi- na przykład do spowiedzi, bo” śmierdzi alkoholem w konfesjonale”. Co innego gdyby nie śmierdziało. Wtedy na pewno by chodziła- razem z Nergalem- Adamam Darskim. I na pewno by się wyspowiadała.. Gdyby nie opaliła się jakichś ziół- tak jak Św,. Paweł. ”Urodziła się, żeby umrzeć gwiazdą”. Nie wiem czy chodzi o gwiazdę betlejemską?. Niektórzy poumierali nie zostając gwiazdami , i nie wypowiadając się przeciw cywilizacji łacińskiej. Na przykład pan Adam Kapica, podpułkownik rezerwy, wykładowca WAT, zawarty w aneksie nr 16 dotyczącym Wojskowych Służb Informacyjnych., do raportu Macierewicza. Powiesił się w roku 2007. Był wiceprezesem ZUS odpowiedzialnym za komputeryzację. Wtedy chodziło o 750 milionów złotych komputeryzacji, bo w całości- przez 13 lat- zapłaciliśmy za komputeryzację ZUS prawie 3 miliardy złotych.(????) I nikt jakoś nie likwiduje tego molocha, którzy służy niektórym do bogacenia się.. Przecież można w nieskończoność komputeryzować tego molocha.. Pan Tadeusz Kowalczyk, poseł Porozumienia Centrum- zginął w wypadku samochodowym w roku 1997, na trasie Radom Lublin. Był posłem z Radomia, potem przemieszczał się po różnych partiach. Ale jest jedna ciekawe rzecz: pan poseł Tadeusz Kowalczyk, o którego raz w życiu się otarłem- był inicjatorem powstania Komisji Rokity, która miała się zająć tajemniczymi śmierciami w PRL-u, niewyjaśnionymi, a która sporządziła listę ponad stu osób, które zmarły w dziwnych okolicznościach.. Lista została sporządzona, ale sprawcy nieznani .. I w dalszym ciągu nieznani.. Choć pojawiają się kolejni” samobójcy” znani publicznie, ale publiczności nie znani, a publiczność wie do końca czy to były” samobójstwa”.. Pan Tadeusz Kowalczyk przyjaźnił się z panem Zygmuntem Solarzem, no nie wtedy, gdy ten mieszkał w Radomiu przy ulicy Limanowskiego 52, i kombinował sprzedaż zniczy pod tamtejszym cmentarzem. Dobrze! Od najwcześniejszych lat był człowiekiem przedsiębiorczym.. Znowu ciekawostka: w tym samym domu- na przeciwko Zakładów Tytoniowych, tyle że na parterze mieszkał przez jakiś czas pan minister Marian Orzechowski.. Pamiętacie państwo- w latach osiemdziesiątych był ministrem spraw zagranicznych Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Zobaczcie Państwo jakie zbiegi okoliczności bywają.. W jednej podupadłej kamienicy- dwa wielkie grzyby w barszcz. I to w Radomiu.. Nie ma jeszcze ulicy pana Mariana Orzechowskiego, a pana Zygmunta Solorza… Pożyjemy- zobaczymy! Ale wracając do walki z cywilizacją łacińsko- chrześcijańską opartą o prawo rzymskie, ale już coraz mniej. Coraz większe dziury w serze prawa rzymskiego powodują, że żyjemy w coraz większym chaosie.. „Chcącemu nie dzieje się krzywda” – zasada ta już prawie nie istnieje. Zastąpiona została zasadą W demokratycznym państwie prawa dzieje ci się krzywda.. Prawo rzymskie było również podstawą naszej cywilizacji.. Kościół Powszechny przechował je do czasów współczesnych.. Piękna była ta nasza cywilizacja oparta o wolność człowieka i wolny wybór.. Oparta o personalizm! Nie była gromadnościowa, tak jak inne cywilizacje- muzułmańska, turańska, bramińska czy żydowska. No właśnie, niedawno w Berlinie, odbył się Pierwszy Kongres Ruchu Odrodzenia Żydów w Polsce. Dziwne, że media głównego nurtu propagandowego dziwnie przemilczały tę inicjatywę” społeczną”., bo jest ciekawa, i mogłaby dać wiele nadziei i otuchy, chyba dobrze napisałem słowo” nadziei”, nie tak jak pan prezydent Bronisław Komorowski, który napisał je inaczej w księdze kondolencyjnej ambasady Japonii- napisał” nadzieji”, a obok słowo” bul”- co oznacza polskie słowo „ ból”.. Ale wszyscy wiemy o co chodzi- a chodzi o ból i nadzieję.. W każdym razie wiadomo.. Ale dlaczego w Berlinie? A nie w Warszawie- skoro chodzi o odrodzenie Żydów w Polsce.. W końcu ma to być w Polsce, a nie w Niemczech- w dawnej Niemieckiej Republice Demokratycznej.. Całością Ruchu Odrodzeniowego dowodzić będzie pan Sławomir Sierakowski, szef „Krytyki Politycznej”, o obliczu marksistowskim, umieszczonej przez władze Warszawy w najlepszym punkcie Warszawy- na skrzyżowaniu Nowego Świata i Świętokrzyskiej, tam gdzie kiedyś odbywały się występy kabaretu Dudek- o ile pamiętam. Ale to już przeszłość- patrzymy w przyszłość- jak sugeruje Lewica marksistowska.. Członkowie Ruchu Odrodzenia Żydów w Polsce domagają się między innym powrotu 3,3 milionów Żydów do Polski, wprowadzenia języka hebrajskiego jako języka urzędowego w Polsce, a także zerwania – przez Polskę- Konkordatu zawiązanego ze Stolicą Apostolską. Ciekawe????? Języka hebrajskiego jako urzędowego języka w państwie polskim- dlaczego nie? Wprowadźmy jeszcze angielski, francuski, włoski, hiszpański, portugalski, rosyjski, niemiecki.. Wszystkie jako języki urzędowe- urzędy nam się rozrosną do jeszcze bardziej niebywałych rozmiarów.. Będziemy mieli poliglotów urzędowych na każdym szczeblu naszego biurokratycznego życia.. Nie mam nic przeciwko sprowadzeniu 3,3 miliona Żydów do Polski, ale pod jednym warunkiem.. Mogą- tak jak każdy- przyjechać do Polski do pracy, zakładać firmy, handlować, zakładać sklepy, produkować cos pożytecznego.. Na tych samych warunkach podatkowych co Polacy. Ale nie do urzędów i różnych fundacji, i nie na utrzymanie państwa polskiego, bo zasiłkowców urzędowych mamy już prawie milion, a do tego rozległą budżetówkę i wiele środowisk drenujących pieniądze z budżetu.. Do pożytecznej pracy.. To jak najbardziej! Zyskamy wszyscy.. Hebrajski jako urzędowy? Uczę się hiszpańskiego będą uczył się hebrajskiego.. Możemy zerwać i Konkordat, ale też pod jednym warunkiem…. Zerwijmy setki umów międzynarodowych, które państwo polskie podpisało bezmyślnie, przeciwko ludziom mieszkającym w Polsce, zwanych” obywatelami, a które to umowy paraliżują nasze życie, mam na myśli głównie umowy dotyczące ekologii i pracy.. Niech w końcu odetchniemy świeżym powietrzem- powietrzem wolności.. A plastrem pozorowanego pokoju, zakleić wojny się nie da, nieprawdaż? Wojna cywilizacji trwa.. WJR

Bezkarność generałów, czyli zwycięstwo III RP Czyny generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka zostaną na stałe wpisane na listę zbrodni nieukaranych. Ich sprawcy nie poniosą już nigdy żadnej odpowiedzialności. Większości Polaków zaś w uszach na zawsze pozostanie chichot zadowolenia dwóch głównych strategów i wykonawców stanu wojennego, drwiących z naszego wymiaru sprawiedliwości. Sąd miał ponad 20 lat na to, aby dokonać obrachunku ich zbrodniczego życia i wymierzyć karę, na jaką zasłużyli. Czy miałaby to być kara kilkuletniego bezwzględnego więzienia, domowy areszt czy nakaz wykonywania prac społecznych w miejscach publicznych. Jeszcze dziesięć lat temu byli w pełni sił i sąd mógłby nałożyć na nich dowolną, zgodną z poczuciem sprawiedliwości karę. Dziś jest już na to za późno. Nic już nie jest w stanie nadrobić straconych blisko dwóch dziesiątków lat. Pisząc przez wiele lat o próbach dosięgnięcia generałów przez rękę sprawiedliwości, z każdym upływającym rokiem utwierdzałem się w przekonaniu, że w niemożności wydania wyroków przejawia się słabość naszego wymiaru sprawiedliwości. Uznawałem, że demokratyczne państwo przegrało z generałami. Tkwiłem w przeświadczeniu, że porażkę poniosła III RP. Dziś dopiero widzę, jak się myliłem. Jest dokładnie odwrotnie. To, że wymknęli się osądzeniu, jest jednym z największych zwycięstw III RP. To tylko w sądach III RP generałowie mogli kłamać na potęgę, a sędziowie przyjmowali za prawdziwe opowieści o ich patriotyzmie, o ich misji uratowania kraju od morza przelanej krwi. III RP stworzyła obydwu zbrodniarzom warunki, w których mogli wbrew oczywistym faktom, wbrew zdrowemu rozsądkowi dokonywać manipulacji. To tylko w tak karłowatej demokracji, w tak patologicznym systemie sprawiedliwości obydwaj zbrodniarze mogli występować na zmiany jako świadkowie obrony. Z nadzwyczaj życzliwego stosunku sądu korzystali w pełni. Latami forsowali przed sądem wersję, że gdyby nie wprowadzili stanu wojennego, Rosjanie przysłaliby swoje wojsko, aby rozprawić się z Solidarnością. Pod koniec lat 90. Rosjanie przedstawili dokumenty, że nie tylko nie mieli w planach wprowadzenia swoich wojsk do Polski, ale kilkakrotnie odmawiali wezwaniom Jaruzelskiego o pomoc ich armii. Sąd mimo to nadal był w rozterce, która wersja jest prawdziwa. Co niezwykle ważne dla zwycięstwa III RP, nie tylko w sądzie generałowie znajdowali swoich sojuszników. Broniła ich od początku i robi to do dziś na różny sposób duża część elit intelektualnych i politycznych w kraju. Obydwaj generałowie mają popleczników w najbardziej wpływowych mediach, które mogą teraz dzielić z nimi radość z odniesionego zwycięstwa. III RP postawiła sprawę jasno: nie pozwolimy ludziom żądnym odwetu i zemsty skrzywdzić generałów. Stąd rozmywanie zbrodniczych usług agenturalnych Jaruzelskiego w Informacji Wojskowej w latach 40. I zapominanie o roli Jaruzelskiego w stłumieniu praskiej wiosny w 1968 r. oraz w czystce antysemickiej przeprowadzonej w tym samym roku w polskiej armii. Co ciekawe, nawet wrażliwe na polski antysemityzm środowisko broni dziś Jaruzelskiego. Opieszałość sądu, jeden z istotnych czynników, które doprowadziły do bezkarności generałów, została nazwana przez sędziego Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku Wiesława Johanna „kpiną z wymiaru sprawiedliwości". Otóż to nie jest kpina, panie sędzio. To świadome sabotowanie procesów, które od początku miało osiągnąć zamierzony cel: niedopuszczenie do ukarania generałów. Stąd też niby bezwolne respektowanie przez sąd każdego wniosku obrony zmierzającego jedynie do rozwlekania procesu w nieskończoność. Pamiętajmy, że to III RP na początku swoich narodzin zadbała, aby środowisko sędziowskie pozostało nietknięte po czasach PRL-u. „Środowisko oczyści się samo" – głosili przeciwnicy weryfikacji. Dziś zbieramy tego owoce. Jerzy Jachowicz

ABW korzysta z porad komunistycznego szpiega Kiedyś pracował w komunistycznym kontrwywiadzie wojskowym (WSW), potem w WSI odpowiadał za operacje skierowane przeciwko politykom legalnie działających partii politycznych i dziennikarzom. Dzisiaj płk Ryszard Lonca – bo o nim mowa – przygotowuje ekspertyzy dla ABW. Jak pisze "Nasz Dziennik", dwa lata temu w trzech kolejnych numerach pisma “Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego”, periodyku wydawanym przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, opublikowano tekst autorstwa Wojciecha Filipkowskiego i Ryszarda Loncy pt. “Analiza zamachów samobójczych w aspekcie kryminologicznym i prawnym”. Kim jest "ekspert do spraw terroryzmu", z którego usług korzysta Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Lonca rozpoczął karierę w Wojskowej Służbie Wewnętrznej (komunistyczny kontrwywiad wojskowy, poprzednik WSI) - w 1978 r. Potem został skierowany do oddziału ochraniającego Sztab Generalny. Od 1986 r. pełnił służbę w komórce kontrwywiadowczej przy Sztabie Generalnym. Następnie znalazł się w ochronie ministra obrony narodowej gen. Floriana Siwickiego, uczestniczył w sprawie attaché USA w Warszawie, płk Meyera. W latach 1989-1990 zajmował się ochroną kontrwywiadowczą Wojciecha Jaruzelskiego - przypomina "Nasz Dziennik". W czasach tzw. III RP Lonca odnalazł się w nowo powstałych Wojskowych Służbach Informacyjnych. W 1992 r. trafił do oddziału 4. Ochrony Wewnętrznej, gdzie zajmował się m.in. sprawą “Szpak”, której figurantem był Radosław Sikorski, ale nie tylko. Raport z działalności WSI nie pozostawia złudzeń, że większość spraw operacyjnych związanych z politykami opozycji prowadziła stale ta sama wyspecjalizowana grupa oficerów tych służb. Ich zadaniem było “zbieranie informacji na temat kontaktów żołnierzy WSI ze środowiskiem dziennikarzy, podmiotów prowadzących działalność wydawniczą i polityków”. Sprawy te były osobiście nadzorowane przez ówczesnego szefa Zarządu III WSI, płk Lucjana Jaworskiego. Jak czytamy w raporcie: wśród osób prowadzących bądź zatwierdzających podejmowane w ramach tych spraw działania byli m.in. ppłk Ryszard Lonca, płk Janusz Bogusz, płk R. Bocianowski, płk Krzysztof Kucharski i mjr Niedziałkowski. Decyzje o wszczęciu rozpoczętych wówczas spraw miał podejmować szef WSI, gen. dyw. Bolesław Izydorczyk. Jednak w największym stopniu zaangażowany w prowadzenie spraw dotyczących polityków bądź bezpośrednio kierujący tymi sprawami był ppłk Ryszard Lonca – wskazuje dokument. Nasz Dziennik

Szewczak: Niemcy mówią bankom basta Niemcy mają dość bezczelności i pazerności banków i całkowitej bezkarności bankierów. Niemiecka wpływowa i poważna gazeta Suedeutsche Zeitung – szkoda, że w Polsce takiej nie mamy- nie owija w bawełnę, że „rządy i obywatele są szantażowani przez bankierów”, którzy jak widać niczego nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli. Według gazety skalę łajdactwa świata bankowego pokazuje nam afera z ustawianiem stopy LIBOR. Z powodu tego gigantycznego oszustwa w Londynie nie tylko polecą głowy i poleje się „niebieska bankowa krew”. Rozwój tej afery może wywołać prawdziwe tsunami na światowych rynkach bankowych. Skala roszczeń i odszkodowań i zbiorowych pozwów wobec 20-tu banków ustawiających wysokość stopy LIBOR, może na dobre wywrócić bankierski świat. Hiszpańskie banki, które wyssały z EBC blisko 200 mld euro w ramach programu finansowania i dostarczania płynności LTRO właśnie dostały kolejne 100 mld euro – „kieszonkowego”. Tyle, że ewentualnych strat na rynku nieruchomości mają one co najmniej na 300 mld euro. To prawdziwe bankowe studnie bez dna, smoki pożerające własny ogon i pijawki, które wysysają kolejne życiodajne soki z realnej gospodarki, jednocześnie odcinające kredytowanie dla przemysłu i usług. Nic dziwnego, że analitycy niemieccy i komentatorzy „SZ” twardo stwierdzają – „nadszedł czas by rządy i obywatele sprzeciwili się szantażowi ze strony banków, zabierając bankierom ich bezpłatne ubezpieczenie błędów w zarządzaniu”. Niemcy trafnie oceniają, że postanowienia ostatniego szczytu niestety idą dokładnie w odwrotnym kierunku. Bankowi „narkomani” znowu będą mogli liczyć na kroplówkę ratującą banki, ale i premie bankierów. I choć stopa depozytowa EBC spadła do zera, to wcale to nie zmusi banków do udzielania kredytów. Prezydent Francji już nie czeka tylko opodatkowuje banki i milionerów, niemieccy podatnicy żądają poskromienia banków. Oni już wiedzą, że za błędy, przekręty i wpadki banków płacą zawsze w tej czy innej formie podatnicy. Tylko w Polsce rządząca kasta tego nie rozumie lub nie chce zrozumieć. J.K.Bielecki najważniejszy doradca Premiera i Komisarz UE J.Lewadandowski chcą ratować banki, te zagraniczne w Polsce poprzez ich repolonizację. V-premier W.Pawlak chce nacjonalizować – czyli ratować niektóre spółki budowlane, a tak naprawdę pieniądze banków, które „umoczyły” w kredytach dla tego sektora od 5-15 mld zł., każdy z osobna. Chodzi o to, by banki nie straciły blisko 30-40 mld zł., ryzykownie i często bezmyślnie pożyczonych spółkom budowlanym i deweloperskim. Jakoś stoczni polskich nie można było uratować, doktryna liberalna nie zezwalała, wówczas dbano o pieniądze podatników. Faryzejska troska o publiczne pieniądze tym razem nie ma zastosowania, choć tych rozbabranych dróg i tak nie da się szybko dokończyć. Banki i bankierzy w Polsce z uznaniem i zrozumieniem przyjęli pomysł Ministra Gospodarki, który jeszcze niedawno wieszczył nam 4 proc. wzrost PKB w tym roku i świetną kondycję polskiej gospodarki. Gdzie się podział zawsze zatroskany stanem naszego budżetu sztukmistrz z Londynu, czyżbyśmy mieli jakąś nadwyżkę budżetową? A może znowu nas zadłuży, by pomóc wybrańcom i ratować dobroczyńców i sponsorów. Narody świata mają dość kiwania, dość pokera oszustów, odstawianego, a to przez J.P.Morgan - Chase Bank, to przez angielski Barcley Bank czy hiszpańską Bankię. Ten bankowy nowotwór zaraża ostatnie zdrowe jeszcze tkanki. Jeśli afera z ustalaniem stawki LIBOR rozwinie się i okaże się, że podobnie postępowano i oszukiwano w innych krajach, z tego typu podstawowymi wskaźnikami i indeksami rynku pieniężnego, wtedy nawet spolegliwi wobec lobby bankowego politycy mogą nie wytrzymać społecznego ciśnienia i runu na banki. Bez zasadniczych zmian personalnych i etyczno - moralnych w środowisku bankowym, zmian regulacyjnych i realnej odpowiedzialności w tym również prawno-karnej jak i finansowej, bankowy Armagedon mamy jak w banku. Janusz Szewczak

Czy banki manipulują oprocentowaniem? 450 mln USD kary ma zapłacić brytyjski bank Barclays za fałszowanie danych służących do obliczania LIBOR – wskaźnika na podstawie którego oblicza się m.in. wysokość oprocentowania kredytów. Senator Grzegorz Bierecki pyta premiera czy klienci polskich banków nie są narażeni na podobny proceder.

Osoby spłacające kredyty często mogą przeczytać w umowach kredytowych z bankami, że wysokość oprocentowania jest liczona poprzez zsumowanie np. 6-miesięcznego WIBOR-u i marży banku. Zamiast WIBOR-u czasami przywoływany jest LIBOR lub EURIBOR. Wszystkie te wskaźniki obliczane są w bardzo podobny sposób. Banki informują odpowiedzialna za obliczanie wskaźnika organizacje ile wynosi oprocentowanie pożyczek, które zaciągnęły od innych banków i na tej podstawie obliczany jest wskaźnik w odniesieniu do którego następują kolejne transakcje. LIBOR jest obliczany w oparciu o transakcje zawierane na rynku międzybankowym w Londynie, WIBOR w Warszawie, a EURIBOR w oparciu o dane z 57 największych banków strefy euro. System jest dosyć prosty i czytelny. Banki mają dokładną informację o średnim poziomie oprocentowania na rynku międzybankowym i wpisując taki wskaźnik do umowy kredytowej gwarantują sobie, że pożyczą pieniądze klientowi po stawce wyższej niż ta, którą same muszą zapłacić, żeby pozyskać finansowanie kredytu. Problem zaczyna się gdy banki zaczynają podawać nieprawdziwe dane – a pokusa do tego jest duża? Zaniżaniem danych może być zainteresowany bank, który dużo pożycza od innych banków. Dzięki zaniżeniu danych zapłaci on mniejsze oprocentowanie, a jednocześnie przedstawi się jako bank, którego sytuacja jest dobrze postrzegana na rynku, bo inwestorzy uważają, że pożyczanie mu wiąże się z niskim ryzykiem i niewiele żądają za powierzony kapitał. Z takim przypadkiem mieliśmy doczynienia w przypadku Barclays. Bank, który ma dużo kapitału, który chce pożyczyć innym bankom, będzie z kolei zainteresowany zawyżeniem danych. Dzięki temu kredyty, które udzieli innym bankom, firmom czy klientom będą korzystniej oprocentowane w stosunku do tego co on sam musiał zapłacić. Senator Grzegorz Bierecki w swoim oświadczeniu informuje Premiera, że „banki nie zawierają transakcji po deklarowanych przez siebie cenach, a statystyki NBP nie pokazują żadnych transakcji, jeśli chodzi o dłuższe terminy, mimo, że stawki WIBOR na terminy są kwotowane”. Pyta też czy Komisja Nadzoru Finansowego, Narodowy Bank Polski , Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz rząd podejmowały działania, żeby zdiagnozować ten problem i przeciwdziałać podobnym praktykom. Maciej Goniszewski

Senator Bierecki pyta o WIBOR Oświadczenie skierowane do Prezesa Rady Ministrów Pana Donalda Tuska

Szanowny Panie Premierze! W Anglii trwają przesłuchania byłego prezesa Barclays Bank Boba Diamonda przez komisję parlamentarną związane ze skandalem jaki wybuchł w związku z manipulacjami na stawce LIBOR i Euribor. W efekcie prowadzonego dochodzenia, które obejmuje w sumie 20 banków, Barclays Bank został ukarany przez nadzorców angielskich i amerykańskich karą w wysokości £290 mln za manipulacje stawką LIBOR używaną na rynku światowym do wyznaczania cen za usługi finansowe na łączne aktywa w wysokości $360 bilionów, zaczynając od kredytów dla przedsiębiorstw, a kończąc na opłatach za używanie kart kredytowych. Kary nie zakończyły postępowania które po rezygnacji prezesa Diamond’a (jak i szefa bankowości inwestycyjnej Barclays’ Jerry Del Missier i oczekiwania co do tegorocznego odejścia aktualnego szefa Marcusa Agius’a) nabrały przyspieszenia i są szeroko komentowane i śledzone przez światowe media. Z wypowiedzi przedstawicieli rynku i ekspertów wynika, że w Polsce analogiczne problemy mają miejsce od wielu lat, jednak bez adekwatnej reakcji odpowiedzialnych za nadzór KNF i nadzorującego tą instytucję Premiera. Mimo podnoszenia przez przedstawicieli rynku, że z dostępnych informacji można wnioskować, że banki nie zawierają transakcji po deklarowanych przez siebie cenach, a statystyki NBP nie pokazują żadnych transakcji, jeśli chodzi o dłuższe terminy, mimo, że stawki WIBOR na terminy są kwotowane. Podnosili oni także, że były takie przypadki, że gdy jeden bank chciał wymusić transakcję po kwotowanej stawce, drugi odpowiadał: „nie mam na ciebie limitu". Według nich kryzys rynkowego zaufania lat 2008-2009 obnażył fundamentalne ograniczenia WIBOR w tym brak adekwatności WIBOR względem realnego kosztu pozyskiwania pieniądza przez banki. Niemniej oderwane od transakcji ustalanie Wiboru ma i w Polsce olbrzymi wpływ na rynek kredytowy i depozytowy w sytuacji kiedy na 1,2 bln zł aktywów systemu bankowego ok. 700 mld zł kredytów i innych aktywów i 200 mld zł depozytów bezpośrednio lub pośrednio związanych z wyceną WIBOR-u jest wynagradzana w relacji do jego poziomu. Dodatkowo podnoszą oni, że autonomizacja stawki WIBOR powoduje brak mechanizmu przenoszenia zmian w polityce monetarnej na rynek międzybankowy. W związku z powyższym zwracam się do Pana Premiera z następującym pytaniami:

Czy w świetle tych informacji KNF prowadzi lub prowadziła jakieś postępowanie dotyczące prawidłowości ustalania stawek WIBOR?

Czy postępowanie takie doprowadziło do wykrycia jakichkolwiek nieprawidłowości, a jeśli tak to jakie działania naprawcze podjęto i jakie sankcje zastosowano, wobec kogo?

Czy NBP oceniał prawidłowość ustalania stawki WIBOR i jej wpływ na rynek międzybankowy?

Czy NBP podejmował jakieś działania związane z mechanizmami ustalania stawek WIBOR?

Czy UOKiK podejmował jakieś działania dotyczące prawidłowości ustalania stawek WIBOR pod kątem zabezpieczenia interesów konsumentów-klientów banków, dla których stawka WIBOR często jest elementem ceny produktu oferowanego przez bank?

Czy prezes Rady Ministrów, jako nadzorujący KNF podejmował jakieś działania związane ze sposobem ustalania stawek WIBOR?

Czy organy administracji publicznej podejmowały dialog dotyczący stawek WIBOR ze Związkiem Banków Polskich i innymi podmiotami związanymi z ustalaniem stawki WIBOR i ewentualnymi nieprawidłowościami w jej ustalaniu?

Jakie działania zabezpieczające podjęły organy władzy publicznej, by zapobiec ewentualnym nieprawidłowościom w ustalaniu stawek WIBOR? Łączę wyrazy szacunku Grzegorz Bierecki

Podający się za Narodowców przyjaciele ubeckiego kata składają kwiaty bolszewikom w Ossowie Ten film będzie wstrząsem dla wielu osób związnych z Nowym Ekranem. Jego "bohater" płk. Tadeusz Kowalczyk brał udział w różnych inicjatywach patriotycznych, działał w Sztabie Wolnych Wyborów i bywał w naszej redakcji. A raczej nas penetrował. Płk. Tadeusz Kowalczyk podaje się za patriotę i osobę działającą na rzecz polskich ruchów narodowych. Do Nowego Ekranu przyprowadzili go Wierni Polsce Suwerennej z Łodzi by wziął udział w obradach Sztabu Wolnych Wyborów, zorganizowanego po sfałszowaniu przez PKW wyborów parlamentarnych w 2011 r. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy kto to jest, jednak zaczęliśmy się bliżej przygladać tej osobiegdy okazało się, że głownie zajmuje sie rozbijaniem dyskusji i prowadzeniem jej na manowce. Następnie płk Kowalczyk wkręcił się do Klubu Inteligencji Polskiej organizowanym w siedzibie Nowego Ekranu. Tam jego rola była podobna. Wtedy też podejrzewając działania rozwietki zaczęliśmy gromadzic materiały filmowe na temat tego człowieka. Już pierwsze do których dotarliśmy były szokujące: Narodowiec, który składa kwiaty i pali znicze pod pomnikiem bolszewickim w Ossowie? Niemożliwe. Czyżby Wierni Polsce Suwerennej nie wiedzieli kogo rekomendowali do działań animowanych przez Nowy Ekran? Ależ wiedzieli, niektórzy z nich byli w Ossowie razem z nim. Kolejna dokumentacja zwaliła nas z nóg. Kowalczyk nie tylko wielbi bolszewików ukatrupionych przez Polskiego Żołnierza w Bitwie warszawskiej w 1920 r. w tym samym miejscu co zginął Ks. Ignacy Skorupka, ale zaraz potem jak gdyby nigdy nic wkręca się na Mszę Świętą Narodową celebrowaną w Kaplicy w Ossowie. Koszmar. Brał udział także w innych patriotycznych imprezach. Następne zdobyte przez nas materiały ten koszmar pogłebiają ale i wiele wyjaśniają. Okazuje sie bowiem, że "Narodowiec" Kowalczyk pojawia się jako znajomy kata ubeckiego z czasów stalinizmuJerzego Kędziory na jego procesie sądowym. Kilka miesięcy później UBek Kędziora tak chętnie witany przez Kowalczyka, zostanie skazany na 4 lata więzienia za katowanie i zabijanie polskich patriotów. Był m.in. oprawcą mjr Hieronima Dekutowskiego "Zapory" (sic!). W poniższym reportażu jest jeszcze więcej kompromitujacych materiałów na temat tego fałszywego patrioty szukającego dojść do różnych propolskich środowiska. Chociaż to tylko część tego czym dysponuje nasza redakcja. Ten człowiek penetrował także Nowy Ekran, ale niniejszym został publicznie zdemaskowany. Bo, gdy już obejrzycie Państwo ten film to odpowiedzcie sobie sami na pytanie: jeśli nie jest to klasyczna rozwietka, to co? Niniejszy post jest także po to by uzmysłowić organizującym sie patriotom, że są oni w sferze zainteresowania różnych kanalii, podlegają działaniom rozbijaczy, prowokatorów i osób nie tylko zbierających informację ale byc może mających zadanie kompromitowania co prężniejszych środowisk. Ciekawe jakie jeszcze inne media i organizacje prócz środowiska Nowego Ekranu stać na przeprowadzenie wewnetrznego śledztwa i dokonanie publicznego samoczyszczenia z kretów. Jest to także ostrzeżenie kierowane do takich osób jak Kowalczyk: być może nie wszystkich z was ludzie rozpoznają i zdemaskują, ale oglądajcie się wokół siebie, bo zawsze może się zdarzyć, że w pewien piątkowy lub poniedziałkowy ranek znajdziecie film lub artykuł o sobie na Nowym Ekranie Łażący Łazarz - Tomasz Parol

Adam Kwiatkowski: równi i równiejsi według PO Czy polskie państwo powinno okazywać należyty szacunek i troskę wszystkim swoim obywatelom? Odpowiedź na to - z pozoru retoryczne – pytanie przestaje już być taka oczywista, kiedy przyjrzeć się dokładniej temu, w jaki sposób władza Platformy Obywatelskiej traktuje amerykańską Polonię. Mogłoby się wydawać, a przynajmniej ja żyłem w takim przekonaniu, że zasługi mieszkających w USA Polaków dla Ojczyzny są powszechnie znane i doceniane. Wszak zawsze, kiedy Polska tylko potrzebowała ich pomocy i wsparcia mogła na nich liczyć. Tak było w przypadku wejścia Polski do NATO. To oni przecież są najlepszymi i najbardziej skutecznymi ambasadorami Polski za oceanem, a ich determinacja w kultywowaniu, pielęgnowaniu i przekazywaniu kolejnym pokoleniom polskiej tożsamości, historii i kultury zasługują na najwyższy szacunek.Odmiennie zdanie mają niestety w tej sprawie politycy Platformy Obywatelskiej, a szczególnie Marszałek Sejmu Ewa Kopacz. Pani Marszałek odmówiła mi niedawno zgody na oficjalny wyjazd i reprezentowanie Sejmu podczas premiery Opery Góralskiej „Ojciec Święty Jan Paweł II na Podhalu”. Mógłbym jeszcze zrozumieć, gdyby odmówiono mi wyjazdu na spotkania polityczne czy partyjne. Nie mieści mi się jednak w głowie, jak można w ten sposób deprecjonować wspaniałe przedsięwzięcie, które sama – własną pracą i na własny koszt – zorganizowała amerykańska Polonia. Czy polski parlament nie powinien popierać tak wspaniałego świadectwa patriotyzmu i kultywowania wartości chrześcijańskich? Czy obecność przedstawiciela Sejmu RP na tak ważnym dla tego środowiska wydarzeniu nie powinna być naszym obowiązkiem? Jak widać, pani Marszałek tak nie uważa. Co więcej, w ogóle nie uważa, że posłowie powinni utrzymywać kontakty z Polakami mieszkającymi poza granicami kraju. Posłowie warszawscy, których wyborcami są także obywatele RP mieszkający poza Polską, nie mają żadnej możliwości, aby prowadzić wśród nich swoją działalność parlamentarną. Nie możemy – bez zgody Marszałka Sejmu – odbywać oficjalnych podróży na spotkania z Polakami, ani nie możemy przeznaczać część ryczałtu, jaki otrzymujemy na utrzymanie biur poselskich, na działania poza granicami kraju. Ewa Kopacz zachowuje się tak, jakby Polaków za granicą w ogóle nie było. Jakby nie istnieli. Oczywiście polityka marszałek Kopacz nie zablokuje naszych spotkań z wyborcami w Ameryce. Na premierę Opery Góralskiej poświęconej naszemu papieżowi Janowi Pawłowi II pojechałem prywatnie. Uważam to bowiem za swoją powinność, a zaproszenie na tak szczególne w życiu Polonii wydarzenie poczytuję sobie za zaszczyt. Tak naprawdę zatem brak oficjalnej i odpowiednio umocowanej delegacji polskiego parlamentu uderza nie we mnie czy innych posłów, tylko w środowiska polonijne. Właśnie w tych, dla których każdy gest docenienia ich wysiłku ze strony polskiego państwa jest niesłychanie ważny. Szykany ze strony Marszałek Sejmu nie dotyczą zresztą wszystkich posłów. Dziwnym zbiegiem okoliczności koleżanka klubowa pani Kopacz z PO – posłanka Joanna Fabisiak dostała kilka tygodni temu zgodę na wyjazd do Stanów Zjednoczonych oraz wszelką pomoc od Kancelarii Sejmu związaną z organizacją i finansowaniem tego wyjazdu. Między wyjazdami posłów PiS i PO jest przy tym także i taka różnica, że o ile my – posłowie Prawa i Sprawiedliwości – organizujemy otwarte spotkania dla wszystkich, o tyle politycy PO skrzętnie ich unikają, spotykając się jedynie z dobranymi grupami Polaków. Wszystko to prowadzi niestety do jednej konkluzji. Platforma Obywatelska nie po raz pierwszy dzieli Polaków na tych lepszych i tych gorszych. Tych swoich i tych obcych. Tych, którym należy się troska i szacunek, i tych, którzy na to nie zasługują. Polska oczywiście niezmiennie może i będzie mogła liczyć na tych, którzy mieszkają poza jej granicami. Wielu z nich nie może jednak zrozumieć, dlaczego dla Drugiej Osoby w polskim państwie są obywatelami drugiej kategorii. Autor jest posłem, członkiem Komisji ds. Łączności z Polakami za Granicą, wcześniej przez wiele lat był radnym w Warszawie. Pracownik Kancelarii śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Jeden z bohaterów filmu „MGŁA”, absolwent Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, w ostatnich wyborach uzyskał około 3 tys. głosów w Ameryce Północnej Adam Kwiatkowski

Wichury i burze – państwo nieprzygotowane Coraz większe obszary kraju liczą straty po przejściu burz, gradowych nawałnic i trąb powietrznych. Anomaliom pogodowym nie można przeciwdziałać, można jednak minimalizować wywołane przez nie straty. W Polsce jednak praktycznie nie działa system ostrzegania o klęskach żywiołowych, a zarządzanie kryzysowe jest mało profesjonalne. Od początku lipca potężne burze, gradobicia i lokalne trąby powietrzne przetaczają się przez Polskę. Nawałnica, która zniszczyła ponad 300 domów w Bisztynku, spustoszyła powiaty: lidzbarski, kętrzyński i braniewski. Grad wielkości kurzych jaj zniszczył uprawy, domy i samochody, a intensywny deszcz doprowadził do lokalnych podtopień. Straty szacuje się na ponad milion złotych. We środę tzw. powódź błyskawiczna (intensywne opady deszczu w bardzo krótkim czasie) zalała ponad połowę Jeleniej Góry i wiele mniejszych miejscowości Dolnego Śląska. Rzeka Kaczawa w Świerzawie przekroczyła stan alarmowy o 2 m, a rzeka Olszówka zalała Olsztyn k. Lubania. Pozrywane są mosty, zniszczone drogi, woda w niektórych miejscach sięga dachów domów. Wylewa też rzeka Kwisa, a jej wody przekroczyły stan alarmowy o pół metra. Z zalanych terenów ewakuowano już 60 osób.

Nawałnice przeszły również przez Lubelszczyznę, Podkarpacie, Podlasie, Mazowsze oraz Małopolskę i Kielecczyznę. Jak informuje Państwowa Straż Pożarna, w związku z burzami i wichurami strażacy wyjeżdżali do ok. 5,5 tys. interwencji. Najgorzej jest na Dolnym Śląsku. Według IMiGW będzie tam przez kilka następnych dni intensywnie padało i grzmiało. W związku z zagrożeniem powodziowym wojewoda po-stawił w stan gotowości służby zarządzania kryzysowego. Pracują one także w innych województwach – informuje MSW. Zdaniem prof. Krzysztofa Błażejczyka większość zjawisk pogodowych mimo gwałtownego przebiegu, mieści się w normie typowej dla klimatu przejściowego, a występowanie anomalii pogodowych wynika ze zmian klimatycznych. – Huśtawki pogodowe będą miały coraz większe natężenie, a ekstremalne zjawiska pogodowe będą się nasilały – przewiduje klimatolog. Gwałtownym zjawiskom pogodowym nie można zapobiegać. Żeby zminimalizować straty, konieczny jest system ostrzegania, który pozwoli władzom samorządowym oraz mieszkańcom przygotować się na kataklizm. W Polsce taki system nie działa prawidłowo, twierdzi Paweł Soloch, były podsekretarz stanu w MSWiA.

– Za czasów Donalda Tuska Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, którego zadaniem było analizowanie zagrożeń, także pogodowych, oraz ostrzeganie o potencjalnych zagrożeniach dla ludności, nie spełnia swojej funkcji – mówi Soloch. Mało sprawne są również struktury zarządzania kryzysowego, które po podziale MSWiA nie mają jednego koordynatora ale podlegają jednocześnie wojewodom i szefom służb nadzorowanym przez MSW. Tomasz Skłodowski

Komorowski będzie bronił cenzury? Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Izba Wydawców Prasy, Stowarzyszenie Gazet Lokalnych oraz Stowarzyszenie Wolnego Słowa zaapelowały do prezydenta Bronisława Komorowskiego o zniesienie odpowiedzialności karnej za zniesławienie, tj. usunięcie art. 212 z Kodeksu karnego. Artykuł ten przewiduje za niesławienie karę do roku więzienia. "Gazeta Polska" apeluje o to od wielu lat. Swój apel organizacje argumentują tym, że art. 212 k.k. coraz powszechniej używany jest do tłumienia krytyki. "Dotyka on nie tylko dziennikarzy, lecz w znacznej mierze zwykłych obywateli, którzy komentują otaczającą ich rzeczywistość, piszą na blogu, składają petycje i wnioski do władz administracyjnych i sądowych" - czytamy w apelu. Potwierdzać to mają przytoczone w piśmie statystyki, które pokazują, że z roku na rok wzrasta liczba osób skazanych za zniesławienie. W 2000 r. skazanych za zniesławienie było 44, w 2006 r. liczba ta wzrosła do 176, a w 2008 r. doszło do wydania 194 wyroków skazujących. W 2010 r. liczba osób skazanych oraz tych, wobec których warunkowo umorzono postępowanie na podstawie art. 212 k.k. wyniosła 246. Zdaniem autorów apelu "ten kilkusetprocentowy wzrost liczby skazanych jest wynikiem coraz częstszych procesów o zniesławienie wytaczanych przez polityków lokalnych, jak również przedsiębiorców i urzędników".

Organizacje, które wystosowały apel przypominają, że kampanię społeczną "Wykreśl 212 k.k.", zmierzającą do usunięcia przestępstwa zniesławienia z Kodeksu karnego prowadziły w okresie wyborów parlamentarnych. "Podczas kampanii 144 kandydatów ze wszystkich opcji politycznych jasno opowiedziało się za zniesieniem art. 212 k.k., ponad 3400 osób wsparło akcję na Facebooku, a sama akcja "Wykreśl 212 k.k." stała się jednym z tematów kampanii wyborczej, podejmowanym przez największe media" - czytamy w piśmie. Także w poprzednich latach liczne apele w tej sprawie kierowano do kolejnych prezydentów, premierów i ministrów sprawiedliwości. Niezalezna

Rodzina, ach, rodzina... Lustracja rodzinna na prawicy jest szalenie modna. Co ma lustracja do katastrofy smoleńskiej Dawno, dawno temu prezydent Lech Kaczyński nie był zadowolony z sędzi Małgorzaty Majkowskiej, która miała zaszczyt brać udział w procesie lustracyjnym Zyty Gilowskiej. Pan prezydent stwierdził, że wiadomo, z jakich środowisk się wywodzi. Mowa oczywiście o ojcu pani sędzi, który pracował w ''Trybunie Ludu''. Brat pana prezydenta widział związki przyczynowo-skutkowe w ''Gazecie Wyborczej'' między środowiskiem KPP a dziennikarzami, którzy się z tego środowiska oczywiście wywodzą. Chodzi o mamusie i tatusiów. Jak wiadomo, geny mają niezwykle ważną wartość w polityce. ''Gazeta Polska'' postanowiła zlustrować posłankę Annę Grodzką. Okazuje się, że nie dość, że była żołnierzem w poprzednim wcieleniu, to na dodatek tatuś, o zgrozo, służył w Ludowym Wojsku Polskim. A ''Gazeta Polska Codziennie'' wytropiła, że prokurator Jarosław Sej, lat 34, zajmujący się katastrofą smoleńską i mający liczne kontakty z Federacją Rosyjską, też ma nieprawidłowe pochodzenie. Tatuś pana prokuratora nie dość, że był w GRU, to jeszcze na dodatek po '90 r. służył w WSI. Nie wiadomo, co jest gorsze. Bardzo często lustracją rodzinną zajmuje się Dorota, nomen omen, Kania. A może to jakaś bardzo daleka rodzina b. I sekretarza PZPR Stanisława Kani? Może jakieś małe śledztwo by się przydało? Prezes Jarosław Kaczyński uważa, że bardzo dużo Polska zawdzięcza ''Gazecie Polskiej''. Dlatego idąc tym tropem, postanowiłam zajrzeć do życiorysu pana prezesa. Okazuje się, że dziad Rajmunda, czyli ojca Jarosława Kaczyńskiego, był oficerem carskim armii zasłużonym w wojnie turecko-rosyjskiej. Matka dziada pochodziła z okolic Odessy, a ojciec pana prezesa w latach 60, po studiach na Politechnice, odbywał szkolenia w Anglii i w Holandii, a nawet projektował instalację sanitarną w budynku ambasady amerykańskiej. Tata Jarosława Kaczyńskiego był na kontrakcie w Libii. W tamtych czasach! I należał do PZPR. Ale - jak kiedyś słodko napisał Piotr Zaremba, znawca życiorysów i autor wielu książek o braciach Kaczyńskich - to były trudne czasy i jakoś trzeba było dzieci wyżywić. Strach pomyśleć, kim byli dziadkowie, pradziadowie prof. Bieniendy. Stał się bohaterem prawicy, a tu może być jakaś niespodzianka - chyba, że Dorota Kania zawczasu prześwietliła życiorys pana profesora i jest czystym, nieskazitelnym bohaterem prawicy. Być może prawica powinna się jednak zgodzić na metodę in vitro. W ten sposób można byłoby wyselekcjonować osobniki bez złych genów.

PS. Wiadomości na temat rodziny Kaczyńskich powzięłam z Wikipedii. Monika Olejnik

Zapraszam Monikę Olejnik do lustracji Zmartwię Monikę Olejnik. Ani moim ojcem, ani moim teściem nie jest Stanisław Kania, pierwszy sekretarz KC PZPR. Mało tego – nie było w mojej rodzinie żadnych sekretarzy partyjnych, pułkowników Służby Bezpieczeństwa, żołnierzy II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego (poprzednika Wojskowych Służb Informacyjnych), tajnych współpracowników służb specjalnych PRL-u czy dziennikarzy reżimowych. Członkowie mojej bliższej i dalszej rodziny walczyli w legionach Piłsudskiego, ginęli w Katyniu i byli mordowani po 1945 r. przez „władzę ludową”. Piszę ten felieton, dlatego, ponieważ Monika Olejnik na łamach „Gazety Wyborczej” wezwała do mojej lustracji pytając, czy moim ojcem jest Stanisław Kania, I sekretarz KC PZPR. W stanie wojennym w 1982 r. Monika Olejnik, córka funkcjonariusza SB, razem z Grzegorzem Miecugowem&company, przy akceptacji partii i służb specjalnych PRL-u rozpoczynała pracę w III Programie Polskiego Radia, z którego wcześniej WRON-a wyrzuciła „nieprawomyślnych” dziennikarzy. Warto zauważyć, że gdy dzisiejsza gwiazda TVN-u i „Wyborczej” zaczynała karierę w radiu ściśle podporządkowanym wojskowej juncie Jaruzelskiego, przyzwoici dziennikarze nie mieli tam wstępu. Były to bowiem media stanowiące część systemu totalitarnego. Dziennikarze, którzy nie chcieli lub nie umieli służyć władzy komunistycznej stanu wojennego, albo znajdowali się w obozach internowania, albo byli bez pracy albo imali się różnych przypadkowych zajęć. Przypomnę jeden tylko przykład: niezwykle popularny prezenter Studia 2, Tomasz Hopfer, który po wprowadzeniu stanu wojennego został wyrzucony z telewizji, pracował, jako taksówkarz. Internowany, zmarł po ciężkiej chorobie w grudniu 1982 r. Dziennikarze w stanie wojennym byli wyrzucani z Trójki przez Andrzeja Turskiego (zarejestrowanego, jako kontakt operacyjny, syna funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego) dziś gwiazdę telewizyjnej „Panoramy” TVP2. Programu, w którym nie brakowało ( i nie brakuje) dzieci funkcjonariuszy lub tajnych współpracowników służb specjalnych PRL-u ( jak np. Hanna Lis, córka Waldemara Kedaja – kontaktu operacyjnego wywiadu PRL-u). Ja w 1982 r. byłam w liceum i przygotowywałam się do egzaminów na wydział filozofii Akademii Teologii Katolickiej (dziś Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego). W latach 80. uczestniczyłam w demonstracjach antysystemowych, byłam zatrzymywana, przeszukiwana, milicja odwiedzała moje mieszkanie. Nie byłam w NZS-ie ani w żadnej podziemnej organizacji – moja niezgoda na panujący w PRL-u system wynikała po prostu z rodzinnych tradycji. Być może miałam szczęście, że urodziłam się w Galicji, a najważniejsze dla ukształtowania dorosłego człowieka lata spędziłam na Podhalu. To właśnie z Galicji rekrutował się trzon wojska Marszałka, a dzieci były wychowywane w tradycjach niepodległościowych. Moim pokoleniem zajmowali się wspaniali nauczyciele, siostry zakonne i księża (lekcje religii odbywały się w kościelnych i zakonnych salkach katechetycznych). Nie byłam w Harcerskiej Służbie Polsce Socjalistycznej. Byłam w Czarnej Jedynce. Na Podhalu miałam zaszczyt spotykać się ze wspaniałymi ludźmi, m.in. żołnierzami legendarnego Józefa Kurasia „Ognia”, z ludźmi, którzy przez zieloną granicę przerzucali nielegalne wydawnictwa. Nigdy nie przyszło mi do głowy iść pod rękę z władzą ludową, nawet wtedy, gdy nie mogłam znaleźć wymarzonej pracy po ukończonych studiach filozoficznych. Wiem, że nie figuruję w żadnych rejestrach tajnych współpracowników, kontaktach operacyjnych, kontaktach poufnych itp. Każdy może sobie do woli sprawdzać archiwa II Zarządu Sztabu Generalnego czy Wojskowej Służby Wewnętrznej. Dlatego zachęcam do przegrzebania archiwów IPN-u w poszukiwaniu informacji na mój temat, mojej dalszej i bliższej rodziny. Życzę powodzenia! Dorota Kania

Monika Olejnik lustruje i wzywa do lustracji, Dorota Kania odpowiada: "ani moim ojcem ani moim teściem nie jest Stanisław Kania" Zmartwię Monikę Olejnik: ani moim ojcem ani moim teściem nie jest Stanisław Kania, pierwszy sekretarz KC PZPR. Mało tego – nie było w mojej rodzinie żadnych sekretarzy partyjnych, pułkowników Służby Bezpieczeństwa, żołnierzy II Zarządu Sztabu Generalnego LWP, Tajnych Współpracowników służb specjalnych PRL czy reżimowych dziennikarzy. Członkowie mojej bliższej i dalszej rodziny walczyli w legionach Piłsudskiego, ginęli w Katyniu i byli mordowani po 1945 roku przez „władzę ludową” - pisze Dorota Kania na portalu Niezalezna.pl. To odpowiedź Doroty Kani na zdumiewający felieton Moniki Olejnik na łamach "Gazety Wyborczej". Zacytujmy:

Brat pana prezydenta widział związki przyczynowo-skutkowe w ''Gazecie Wyborczej'' między środowiskiem KPP a dziennikarzami, którzy się z tego środowiska oczywiście wywodzą. Chodzi o mamusie i tatusiów. Jak wiadomo, geny mają niezwykle ważną wartość w polityce. ''Gazeta Polska'' postanowiła zlustrować posłankę Annę Grodzką. Okazuje się, że nie dość, że była żołnierzem w poprzednim wcieleniu, to na dodatek tatuś, o zgrozo, służył w Ludowym Wojsku Polskim. A ''Gazeta Polska Codziennie'' wytropiła, że prokurator Jarosław Sej, lat 34, zajmujący się katastrofą smoleńską i mający liczne kontakty z Federacją Rosyjską, też ma nieprawidłowe pochodzenie. Tatuś pana prokuratora nie dość, że był w GRU, to jeszcze na dodatek po '90 r. służył w WSI. Nie wiadomo, co jest gorsze. Dalej Monika Olejnik pisze, że "bardzo często lustracją rodzinną zajmuje się Dorota, nomen omen, Kania":

A może to jakaś bardzo daleka rodzina b. I sekretarza PZPR Stanisława Kani? Może jakieś małe śledztwo by się przydało? Właśnie na ten felieton odpowiada Dorota Kania. I stwierdza:

W stanie wojennym w 1982 roku, Monika Olejnik, córka funkcjonariusza SB, razem z Grzegorzem Miecugowem & company, przy akceptacji partii i służb specjalnych PRL rozpoczynała prace w III Programie Polskiego Radia, z którego wcześniej WRONa wyrzuciła „nieprawomyślnych” dziennikarzy. Warto zauważyć, że gdy dzisiejsza gwiazda TVN i Wyborczej zaczynała karierę w radiu ściśle podporządkowanym wojskowej juncie Jaruzelskiego, przyzwoici dziennikarze nie mieli tam wstępu. Były to bowiem media będące częścią totalitarnego systemu. Dziennikarze, którzy nie chcieli lub nie umieli służyć komunistycznej władzy stanu wojennego albo byli bez pracy, albo w obozach internowania, ale imali się różnych zajęć. Przypomnę jeden tylko przykład: niezwykle popularny prezenter Studia 2, Tomasz Hopfer, po wprowadzeniu stanu wojennego wyrzucony z telewizji, pracował jako taksówkarz. Internowany, zmarł po ciężkiej chorobie w grudniu 82 roku. Kania dodaje, że w tym czasie była w liceum i przygotowywała się do egzaminów na wydział filozofii Akademii Teologii Katolickiej (dziś UKSW):

W latach 80. uczestniczyłam w demonstracjach, byłam zatrzymywana, przeszukiwana, milicja odwiedzała moje mieszkanie. Nie byłam w NZS-ie ani żadnej podziemnej organizacji – moja niezgoda na panujący w PRL system wynikała po prostu z rodzinnych tradycji. Dlatego zapraszam do przeszukania archiwów IPN na mój temat, mojej dalszej i bliższej rodziny. Życzę powodzenia. Dodajmy, że Monika Olejnik próbuje też lustrować rodzinę Jarosława Kaczyńskiego. Powinna pamiętać, że tym samym daje zielone światło do lustrowania - zarówno jej, jak i jej politycznych bohaterów. Późniejsze protesty będą zwykłą hipokryzją. Sil zespół wPolityce.pl

Szczerski: co jeszcze upadnie w Polsce Tuska Fajna Polska Donalda Tuska i ministra Zdrojewskiego właśnie patrzy, jak na ich oczach upada Wydawnictwo Ossolineum, jedna z symbolicznych instytucji naszej kultury. Jest to najstarsza działająca nieprzerwanie polska oficyna wydawnicza, która funkcjonuje prawie 200 lat pomimo okresu zaborów, dwóch światowych wojen, utraty Lwowa (gdzie Zakład się mieścił) i komuny. Ossolineum to wszystko przetrwało, by paść w czasach Polski Tuska. Ten niebywały wręcz skandal może być porównywalny tylko z sytuacją, gdyby z powodu zagrzybienia rozpadła się "Bitwa pod Grunwaldem" Matejki albo mole zżarły rękopis "Pana Tadeusza" (który się właśnie w Zakładzie Ossolińskich znajduje). Państwo i narodowa tożsamość mają także wymiar instytucjonalny i materialny. Odpowiedzialna władza publiczna, działająca z zamiarem zachowania suwerenności kulturalnej narodu i państwa, dba szczególnie o te nieliczne, zwykle, przejawy własnego dziedzictwa, które mogą świadczyć o jego trwaniu pomimo złych wichrów historii i krwiożerczości sąsiadów. Ossolineum jest także w pewnym sensie symbolicznym wyrazem trwania w Polsce kultury wysokiej, jego seria wydawnicza "Biblioteka Narodowa" to podstawowa cześć każdej domowej biblioteki polskiej inteligencji. Najwyraźniej jej krąg zawęża się ostatnio coraz bardziej... Tymczasem Polska Tuska patrzy "z troską", jak sprowadzone do poziomu spółki handlowej Wydawnictwo Ossolineum "nie radzi sobie w warunkach rynkowych" i właśnie ogłosiło upadłość. Następny będzie zapewne Biskupin (pójdzie na ekologiczny opał), a potem Wawel (świetnie nadaje się na spa, ma nawet grotę pod spodem idealną do zabiegów). Pozbywszy się tych nudziarstw, udamy się wszyscy na stadiony i krzykniemy z radością "Koko Koko Euro Spoko"! W imię odpowiedzialności za polską kulturę Prawo i Sprawiedliwość nie zostawi sprawy Ossolineum bez dalszego ciągu.

Krzysztof Szczerski

Ekspert od inwigilacji Kiedyś odpowiadał za operacje skierowane przeciwko politykom legalnie działających partii politycznych i dziennikarzom. Dzisiaj płk Ryszard Lonca – bo o nim mowa – przygotowuje ekspertyzy dla ABW Dwa lata temu w trzech kolejnych numerach pisma “Przegląd Bezpieczeństwa Wewnętrznego”, periodyku wydawanym przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, opublikowano tekst autorstwa Wojciecha Filipkowskiego i Ryszarda Loncy pt. “Analiza zamachów samobójczych w aspekcie kryminologicznym i prawnym”. Pułkownik Lonca jest obecnie ekspertem do spraw terroryzmu. W ostatnich latach sporo publikował, występował na specjalistycznych konferencjach, przygotowywał analizy. W raporcie, który powstał po likwidacji WSI, Lonca jest scharakteryzowany jako osoba odpowiedzialna za operacje skierowane przeciwko dziennikarzom oraz politykom legalnie działających partii politycznych. Chodzi o początek lat 90. Pracę w Wojskowej Służbie Wewnętrznej rozpoczął w 1978 roku. Potem został skierowany do oddziału ochraniającego Sztab Generalny. Od 1986 r. pełnił służbę w komórce kontrwywiadowczej przy Sztabie Generalnym (wśród tych osób był m.in. płk Jerzy Sumiński, który uciekł do Wielkiej Brytanii). Następnie znalazł się w ochronie ministra obrony narodowej gen. Floriana Siwickiego, uczestniczył w sprawie attaché USA w Warszawie, płk Meyera. W latach 1989-1990 zajmował się ochroną kontrwywiadowczą Wojciecha Jaruzelskiego. W czasach tzw. III RP Lonca odnalazł się w nowo powstałych Wojskowych Służbach Informacyjnych. W 1992 r. trafił do oddziału 4. Ochrony Wewnętrznej, gdzie zajmował się m.in. sprawą “Szpak”, której figurantem był Radosław Sikorski, ale nie tylko. Raport z działalności WSI nie pozostawia złudzeń, że większość spraw operacyjnych związanych z politykami opozycji prowadziła stale ta sama wyspecjalizowana grupa oficerów tych służb. Ich zadaniem było: “zbieranie informacji na temat kontaktów żołnierzy WSI ze środowiskiem dziennikarzy, podmiotów prowadzących działalność wydawniczą i polityków”. Sprawy te były osobiście nadzorowane przez ówczesnego szefa Zarządu III WSI, płk Lucjana Jaworskiego. Jak czytamy w raporcie: wśród osób prowadzących bądź zatwierdzających podejmowane w ramach tych spraw działania byli m.in. ppłk Ryszard Lonca, płk Janusz Bogusz, płk R. Bocianowski, płk Krzysztof Kucharski i mjr Niedziałkowski. Decyzje o wszczęciu rozpoczętych wówczas spraw miał podejmować szef WSI, gen. dyw. Bolesław Izydorczyk. Jednak w największym stopniu zaangażowany w prowadzenie spraw dotyczących polityków bądź bezpośrednio kierujący tymi sprawami był ppłk Ryszard Lonca – wskazuje dokument. “Nasz Dziennik” zapytał ABW, dlaczego korzysta z usług byłego funkcjonariusza komunistycznego kontrwywiadu i WSI, który nadzorował nielegalne operacje? Rzecznik prasowy ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska tłumaczy, że każdy głos w debacie dotyczącej bezpieczeństwa wewnętrznego jest cenny i wart prezentacji. Zastrzegła przy tym, że opinie zawarte w artykułach są opiniami ich autorów i nie należy ich łączyć ze stanowiskiem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie chodzi jednak o jego opinię, ale o samą obecność płk Loncy na łamach “Przeglądu”, który już w latach 90. nie zajmował się terrorystami, ale inwigilacją polityków i dziennikarzy. Agencja tłumaczy się tym, że jest to wydawnictwo otwarte również dla “osób dysponujących wiedzą teoretyczną, których działalność naukowa lub zawodowa zbieżna jest z ustawowymi zadaniami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego”, dlatego zachęcono do współpracy również “zewnętrznych ekspertów, ludzi nauki, osoby zainteresowane i znające problematykę służb do dzielenia się wiedzą”. Nie odniesiono się więc w ogóle do faktu, że oficer ten został negatywnie zweryfikowany i niedopuszczony do służby w nowo powstałych formacjach kontrwywiadu i wywiadu wojskowego.
Państwo w państwie Czym więc zajmowali się wojskowi, formalnie zobligowani do zabezpieczenia kontrwywiadowczego armii? Bronili interesów własnej służby i układu politycznego ją ochraniającego. Początek lat 90. był szczególnie gorącym okresem, gdy miała miejsce pierwsza poważna próba dekomunizacji takich instytucji jak wojsko i służby specjalne. Działania rządu Jana Olszewskiego i jego ministrów m.in. Jana Parysa czy Antoniego Macierewicza spotkały się jednak z oporem, nie tylko politycznym, ale i pewną grą zakulisową, w której aktywną rolę grały wojskowe służby specjalne, praktycznie przed nikim nieodpowiadające. Ich działalność była niejawna, nawet dla nadzorującego formalnie ministra. Pod pozorem osłony określonych instytucji lub osób zbierano informacje, które miały im zaszkodzić i ich skompromitować. Już 11 sierpnia 1992 r. została wszczęta sprawa pod kryptonimem “Wydawca”, której oficerem prowadzącym był ppłk Ryszard Lonca. Jej głównym celem było rozpoznanie rzeczywistych autorów artykułów prasowych z 1992 r., w których pojawiły się krytyczne informacje o WSI. Chodziło też o ustalenie źródeł informacji tych autorów. Jak czytamy w raporcie z działalności WSI: szczególnie wskazano na teksty “Telepatia w wojskowej dyplomacji” (“Nowy Świat” z 24 kwietnia 1992 roku), “Oficerowie Dwójki odchodzą z pracy” (“Ekspres Wieczorny” z 20 czerwca 1992 roku) i “Wojskowy wywiad PRL” (pismo “Honor i Ojczyzna”). Zdaniem wojskowych, teksty prasowe miały na celu ukazanie WSI jako organizacji skompromitowanej, nomenklaturowej, zdradzieckiej i niesłużącej interesom Polski, lansowały opinię, że WSI jest strukturą niekompetentną, zdegenerowaną i niezdolną do działań wywiadowczych i kontrwywiadowczych, a przede wszystkim, że WSI są agendą służb specjalnych byłego ZSRR. Tym, co bolało funkcjonariuszy wojskowych służb, było także zarzucanie im faktu, że WSI “są na usługach ówczesnego Urzędu Prezydenta” Lecha Wałęsy i że “występują przeciwko rządowi”. Bezpośrednio wskazywano, że osobą odpowiedzialną za rozpowszechnianie tych opinii jest Józef Szaniawski, a także płk rezerwy Stanisław Dronicz.

- Wiem, że byłem wtedy inwigilowany, włamano się wówczas do mojego mieszkania, sprawców policja nigdy nie wykryła. Zniknęły wówczas fragmenty mojej książki o płk. Ryszardzie Kuklińskim, którą wtedy pisałem. Pojawiły się na mój temat fałszywki, drukowane w prasie. Tropy tych działań prowadziły prosto do WSI – komentuje prof. Józef Szaniawski. Podkreśla, że przyjaźnił się wówczas z Janem Parysem, ówczesnym szefem MON, a także z premierem Janem Olszewskim. Zastępcą Parysa był wówczas Radosław Sikorski. Przeciw ówczesnemu wiceszefowi MON służby również założyły sprawę operacyjnego rozpracowania “Szpak”.
Rejestracja “Bacy” - To robili ludzie, którzy działali w ten sposób w niby demokratycznym państwie. A chwilę wcześniej należeli do służby będącej integralną częścią osławionego GRU. Ci ludzie działali wcześniej przeciwko ludziom zaangażowanym w walkę o niepodległość Polski, a potem uratowała ich gruba kreska Tadeusza Mazowieckiego. Jak się okazało, nie rozpłynęli się i działali w ramach WSI, organizacji będącej strażnikiem sowieckich interesów w Polsce – mówi Szaniawski. Z Ryszardem Loncą wiąże się jeszcze inna historia, którą opisał ponad rok temu “Nasz Dziennik”. Pokazuje ona, jak wielki wpływ na życie polityczne III RP mieli i w jakim stopniu mają ludzie wojskowych służb specjalnych o PRL-owskim rodowodzie. Okazało się bowiem, a wskazały to dokumenty IPN, że Waldemar Trochimiuk, członek Platformy Obywatelskiej, jako burmistrz Przasnysza nie wpisał w oświadczeniu lustracyjnym, że został zarejestrowany przez Wydział VI Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW) jako tajny współpracownik ps. “Baca”. Porucznikiem, który dokonał rejestracji tajnego współpracownika ps. “Baca”, był nie kto inny jak Ryszard Lonca. Zanotował wówczas, że “Baca” został pozyskany “do ustalania negatywnych kontaktów młodych oficerów, ochrony tajemnicy i kontroli operacyjnej życia pozasłużbowego młodej kadry oficerskiej” – czytamy w raporcie o zezwoleniu na współpracę datowanym na 25 maja 1981 r., który por. Lonca sporządził dla zwierzchnika wydziału płk. Aleksandra Śliwińskiego. Józef Szaniawski do dziś pamięta, że po jego aresztowaniu w stanie wojennym został aresztowany nie przez SB, a wojskowy kontrwywiad. – Najpierw siedziałem w areszcie WSW na Oczki, w siedzibie dawnej Informacji Wojskowej. Dopiero później przewieziono mnie na Rakowiecką. Potem ci sami ludzie służyli w WSI – dodaje. Dzisiaj można spuentować, że pod rządami Platformy Obywatelskiej ich kariery zawodowe mają się bardzo dobrze. Bez względu na przeszłość. Maciej Walaszczyk

Nadchodzi cenzura totalna? Lewicowe partie polityczne pracują nad zmianami w kodeksie karnym dotyczącymi tzw. mowy nienawiści. Nowe zapisy będą ogromnym ułatwieniem dla promocji patologii i seksualnych zboczeń w Polsce. Jednocześnie złagodzone mają zostać kary za bluźnierstwa, obrazę uczuć religijnych i zakłócanie obrzędów kościelnych. Tydzień temu partia rządząca zapowiedziała, iż na początku lipca wniesie projekt ustawy dotyczącej nawoływania do nienawiści. Kodeks karny mówi obecnie, iż kto nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Platforma Obywatelska chce rozszerzyć zapisy Kodeksu karnego o „przekonania” i „naturalne cechy osobiste”. Co to w praktyce oznacza? - Naturalne cechy osobiste to m.in. płeć, stan zdrowia, orientacja seksualna, niepełnosprawność. Nawet gdyby ktoś chciał kogoś dyskryminować ze względu na kolor włosów, to jest to też naturalna cecha osobista – mówił Mariusz Witczak z PO. Partia uważa, że wpisywanie konkretnych przypadków dyskryminacji do Kodeksu mija się z celem, gdyż zawsze mogą pojawić się nowe, które trzeba będzie dopisywać. Pozostawia to ogromne pole do interpretacji przepisów. Karanie nawoływania do nienawiści ze względu na przekonania również budzi gigantyczne obawy interpretacyjne. Platforma Obywatelska nie jest samotna w swojej walce z wolnością słowa. W kwietniu i marcu 2012r. wpłynęły do Sejmu dwa inne projekty dotyczące mowy nienawiści, przygotowane przez Ruch Palikota i SLD. Zakładają one m.in. większą ochronę zboczeń i dewiacji seksualnych. Według RP artykuł 257 kodeksu karnego powinien brzmieć: Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu bezwyznaniowości, jak również ze względu na płeć, tożsamość płciową, wiek, niepełnosprawność bądź orientację seksualną lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Uzasadnienie do projektu ustawy konkretyzuje przypadki „dyskryminacji”. Możemy w nim przeczytać m.in., iż mową nienawiści są następujące twierdzenia:

- osoby transpłciowe to szczególne połączenie emocjonalnego zaburzenia (najpewniej homoseksualności) z innymi odchyleniami, skutkujące w szczególności przebieraniem się „za kobietę” bądź „za mężczyznę”,

- osoby biseksualne – niezależnie od płci – są emocjonalne zaburzone i wymagają terapii, która pomoże im się stać heteroseksualnymi kobietami i mężczyznami,

- mężczyźni homoseksualni są zniewieściali oraz zainteresowani wyłącznie współżyciem płciowym, nie są zdolni do zbudowania trwałych więzi opartych na miłości i partnerstwie, są emocjonalne zaburzeni oraz wymagają terapii, która pomoże im się stać heteroseksualnymi mężczyznami,

- świadkowie Jehowy to sekta,

- osoby niewierzące próbują wszystkim dookoła narzucić swój punkt widzenia i zniszczyć instytucje oparte na wierze,

- muzułmanie są niebezpiecznymi fanatykami, zdolnymi poświęcić swoje życie, żeby zabić jak największą liczbę niewinnych ludzi.

Mowa nienawiści to również, zdaniem Ruchu Palikota, formułowanie „nieprawdziwych” przypuszczeń i domysłów, takich jak:

- utożsamianie homoseksualnych mężczyzn z pedofilami,

- oskarżanie osób homoseksualnych o „promowanie” lub „propagowanie homoseksualizmu”, co ma zagrażać przede wszystkim młodzieży,

- posądzanie organizacji działających na rzecz emancypacji osób homoseksualnych i osób biseksualnych o związki z organizacjami przestępczymi i tzw. międzynarodową siatką pedofilską.

Prace nad projektem ustawy zostały poprzedzone „konsultacjami społecznymi”. Wśród „niezależnych organizacji” społecznych popierających nowe zapisy znalazły się w większości stowarzyszenia skrajnej lewicy, promujące różnego rodzaju patologie i dewiacje seksualne. Propozycje nowego, skandalicznego prawa, zostały źle ocenione przez Ministra Sprawiedliwości. Ministerstwo nie skrytykowało jednak planowanej ochrony zboczeń lecz… możliwość niezrozumienia zapisów ustawy przez obywateli i problem interpretacji pojęć. – Trzy pojęcia, tj. ˝płeć˝, ˝tożsamość płciowa˝ i ˝orientacja seksualna˝, to są pojęcia, które zostały zaczerpnięte z tzw. soft law, czyli miękkich dokumentów prawa międzynarodowego, i które tam mają pewnego rodzaju definicję, dość specjalistyczną, nie do końca powszechnie obowiązującą. Trzeba wziąć jednak pod uwagę to, że Kodeks karny ma być dostępny, jego treść, a w szczególności treść zakazu, ma być dostępna obywatelom, którzy go stosują, obywatelom niewykształconym, tymczasem te trzy pojęcia nie mają swojej naturalnej i pełnej treści, która jest łatwa do zrekonstruowania, o ile pojęcie płci tak, o tyle pojęcia tożsamości płciowej i orientacji seksualnej już niekoniecznie, zwłaszcza tożsamości płciowej – mówił w Sejmie Podsekretarz Stanu Michał Królikowski. W podobny sposób mowę nienawiści traktuje projekt zgłoszony przez SLD. Postkomuniści idą jednak dalej w swoich zmianach i domagają się również złagodzenia kar za bluźnierstwa, zakłócanie obrzędów kościelnych i obrazę uczuć religijnych. W uzasadnieniu projektu ustawy czytamy, iż: celem postulowanych zmian jest przede wszystkim pogodzenie ochrony czuć religijnych z takimi fundamentalnymi wartościami pluralistycznego i demokratycznego społeczeństwa, jak wolność myśli, sumienia i słowa oraz m.in. twórczości artystycznej i korzystania z dóbr kultury. W dotychczasowym brzmieniu art. 196 Kodeksu karnego jest wykorzystywany przez jednostki lub grupy bigoteryjne do eliminacji utworów artystycznych kolidujących z ich przekonaniami, a tym samym jest instrumentem cenzurowania treści utworów artystycznych. Dalsze postulaty polityków SLD są jeszcze bardziej radykalne i antyreligijne. Ochronie przepisami Kodeksu karnego powinny podlegać kościoły, kaplice i świątynie wyznań innych niż chrześcijańskie – inne miejsca w sferze publicznej powinny być wolne od tego typu ograniczeń. Projekty Ruchu Palikota i SLD zostały w maju skierowane przez Sejm do Komisji Nadzwyczajnej do spraw zmian w kodyfikacjach. Przeciwko ich odrzuceniu w pierwszym czytaniu głosowali posłowie PO, podtrzymując tym samym ich dalszą procedurę legislacyjną. Wśród polityków Platformy, RP i SLD panuje więc powszechna zgoda na to, aby homoseksualizm i inne zboczenia otoczyć dodatkową ochroną. Spór toczy się jedynie o to, w jaki sposób tego dokonać. Przeraża również bezczelna hipokryzja autorów tych skandalicznych projektów. W dwa tygodnie po tym, jak propozycja ustawy o tzw. mowie nienawiści trafiła do Sejmu, Janusz Palikot publicznie znieważył abp. Michalika i o. Tadeusza Rydzyka. Komentarze Palikota dotyczące Kościoła, księży i katolików idealnie wpisują się w definicję hate speech, piętnowaną w projekcie ustawy jego partii. Zarówno RP jak i SLD są również zgodni co do zaostrzenia kar za dyskryminowanie i poniżanie osób niepełnosprawnych. Jednocześnie te same partie domagają się pełnej legalizacji zabijania nienarodzonych, w tym niepełnosprawnych dzieci z Zespołem Downa. Marcin Musiał

UJAWNIAMY. Kłopoty prokuratury w sprawie Komisji Majątkowej. Główny oskarżony Marek P. może opuszczać kraj Sąd Okręgowy w Krakowie uznał, że nie ma powodów, aby główny oskarżony w tzw. sprawie Komisji Majątkowej w dalszym ciągu miał zakaz wyjazdów zagranicę, i zwrócił Markowi Piotrowskiemu paszport. Dotarłem do uzasadnienia decyzji sądu. Stanowisko sądu w tej sprawie przekazane przez sędzię Beatę Górszczyk, rzecznika prasowego Sądu Okręgowego w Krakowie jest bardzo ciekawe:

„Wydział III Karny postanowił uchylić wobec oskarżonego Marka P. środek zapobiegawczy w postaci zakazu opuszczania kraju połączony z zatrzymaniem paszportu zastosowany postanowieniem Prokuratora Prokuratury Okręgowej w Gliwicach oraz zmienić miejsce wykonywania środka zapobiegawczego w postaci dozoru policji zastosowanego postanowieniem Prokuratora Prokuratury Okręgowej w Gliwicach na Komendę Powiatową w Bielsku Białej, dwa razy w miesiącu. W uzasadnieniu swojego postanowienia Sąd podał, iż nadal stosowany jest środek zapobiegawczy w postaci poręczenia majątkowego w kwocie 1.000.0000 złotych, którego rozmiar jest dostosowany do wagi zarzutów, a jego wymiar, nie może w żadnej mierze zostać uznany za iluzoryczny i winien stymulować każdego rozsądnie wnioskującego podsądnego do przestrzegania obowiązków procesowych i nieutrudniania toku postępowania. Natomiast wykonywany dotychczas środek zapobiegawczy w postaci zakazu opuszczania Kraju połączony z zatrzymaniem paszportu, z wyłączeniem Republiki Czeskiej, daje podstawę do przyjęcia, iż skoro oskarżony Marek P. korzystając z możliwości przekraczania granicy, realizuje swoje obowiązki procesowe, stawiając się każdorazowo na orzeczony dozór Policji oraz na posiedzenie Sądu, jego zamiarem nie jest utrudnianie postępowania poprzez ucieczkę, a wniosek obrońcy realnie zmierza do umożliwienia oskarżonemu wykonywania pracy zawodowej. W ocenie Sądu, kumulatywne zastosowanie środka zapobiegawczego w postaci poręczenia majątkowego oraz dozoru Policji, w pełni zapewnia właściwy tok postępowania, bez nadmiernej uciążliwości dla oskarżonego." Prokuratura będzie odwoływać się od tej decyzji. Sąd Okręgowy w Krakowie, jak widać nie zamierza uwiarygadniać walącego się aktu oskarżenia autorstwa dwóch gliwickich prokuratorów. Jakby tego było mało, to byli członkowie Komisji Majątkowej, którzy są oskarżeni w tym procesie, złożyli wniosek o umorzenie zarzutów, które ciążą nad nimi od długiego czasu. To kolejna porażka śledczych z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach (pierwszą było uchylenie aresztu Marka Piotrowskiego), którzy od kilku lat tropili rzekomą korupcję w Komisji Majątkowej. Rzekomą, bo przyznało to nawet CBA w swoim raporcie, który „wyciekł” do Gazety Wyborczej kilka miesięcy temu:

„Nawet jeżeli uda się udowodnić szkodę w wyniku decyzji Komisji, jej członkom zarzutów postawić się nie da. Powód? Nie podlegają odpowiedzialności takiej jak urzędnicy państwowi. „Komisje regulacyjne [oprócz zwracającej majątki Kościoła katolickiego jest ich jeszcze cztery] mają specyficzny status. Nie są organem administracji państwowej, samorządowej ani innym organem do załatwiania spraw z dziedziny administracji. Niepaństwowy charakter komisji powoduje, że jej członkowie nie są funkcjonariuszami publicznymi w rozumieniu przepisów kodeksu karnego. Wyłącza to możliwość ścigania ich za przestępstwa urzędnicze, takie jak przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków lub działanie na szkodę określonych podmiotów”. Zapewne okaże się, że członkowie Komisji Majątkowej rzeczywiście nie są funkcjonariuszami publicznymi, czyli nie ma mowy o korupcji… Może się zatem okazać, że na ławie oskarżonych w krakowskim sądzie, będzie siedział samotnie M. Piotrowski, ale też z bezprzedmiotowym zarzutem, bo kogo niby skorumpował?

Kto jest kim? Marek Piotrowski, to główny oskarżony w „aferze Komisji Majątkowej”, która przyznawała katolickim parafiom odszkodowania za zagrabiony przez komunistów majątek. W 1989 roku powołano Komisję Majątkową, która nie rekompensowała tego, co zabrano. Komisja, choć początkowo miała pracować około roku, działała od 1989 do 2011 roku. W ostatnich latach stała się obiektem oskarżeń o nadużycia, korupcję, obwiniano także Kościół za niedostatki prawne związane z funkcjonowaniem Komisji. W sprawie, którą służby specjalne – najpierw ABW, a potem CBA – zajmują się od 2008 roku, pojawia się coraz więcej znaków zapytania. Świadkiem, który swymi zeznaniami obciążył Piotrowskiego, jest jego były wspólnik w biznesach - Dariusz M. Świadek idealny, bo skonfliktowany z Piotrowskim. M. zeznał w CBA, że prawnik swoje sukcesy w odzyskiwaniu kościelnego mienia zawdzięczał łapówkom, jakie płacił członkom komisji majątkowej. Skruszony M. zeznał, jak Piotrowski oszukiwał kościelne instytucje i unikał płacenia podatków. Na podstawie jego zeznań CBA we wrześniu 2010 r. zatrzymało Marka Piotrowskiego. Trafił do aresztu na 9 miesięcy. Wyszedł po wpłaceniu 1 mln zł kaucji. W grudniu ubiegłego roku był gotowy akt oskarżenia. Na ławie oskarżonych oprócz Piotrowskiego zasiądzie jeszcze 8 innych osób. Piotrowski jest oskarżony m.in. o korumpowanie członka komisji (kwotą 20 tysięcy złotych!) i działanie na szkodę podmiotów kościelnych, które starały się o zwrot majątku zagarniętego w PRL.

Przecieki sterowane Sprawę trochę znam, i zapewniam że nie wygląda tak, jak próbowali przedstawić to „śledczy” z Gazety Wyborczej, Rzeczpospolitej czy TVN. Nie do końca wiarygodne są fakty przedstawione przez „skruszonych” świadków, którzy liczą na nadzwyczajne złagodzenie kary. Także działalność służb specjalnych zaangażowanych w śledztwo przypomina balansowanie na krawędzi – chociażby inwigilacja biskupa Libery i innych duchownych (tzw. bilingowanie), próby zdobycia dostępu do poczty elektronicznej Konferencji Episkopatu Polski (!) czy kurii w Katowicach. Piotrowski, prawnik który w latach 70. ubiegłego wieku wyjechał z Polski do Austrii i Niemiec, reprezentował przed komisją stronę kościelną. Wbrew temu, co do tej pory napisano o Marku Piotrowskim nie był „zwykłym” funkcjonariuszem SB w stopniu sierżanta. Wiadomo, że po kilku latach służby odszedł z SB, ale nie z resortu MSW. Udało mi się ustalić, że trafił do tajnego Wydziału XIV w Departamencie I (wywiad), i jako „nielegał” wyjechał właśnie do Austrii i Niemiec. W kilku wątkach „afery” prokuratura nie stawiała nawet zarzutów i sprawę umarza. Na 2800 rozstrzygnięć, jakie zapadły w Komisji Majątkowej, CBA zgłosiło 28 zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa, z czego prokuratura od razu odrzuciła 17. Zarzuty dotyczą dwóch spraw, do sądu trafiła jedna. Termin rozpoczęcia procesu w Krakowie jest bliżej nie znany. Dziennik Tomasza Szymborskiego

Terlikowski: Niedouczony Pacewicz o in vitro Ignorancja Piotra Pacewicza nieustannie zaskakuje. Wicenaczelny „Gazety Wyborczej” niewiele wie, ale za to z pasją wypowiada się na wszystkie możliwe tematy. Teraz zabrał się za problem in vitro, i od razu pokazał, że o tej metodzie nie wie niemal nic, za to ideologicznie przyjął, że jest ona dobra, a wszyscy, którzy się jej sprzeciwiają są źli.Pacewicz oczywiście musiał wypowiedzieć się w sprawie okładki „Newsweeka” i stwierdzić, że choć tygodnik nieco przesadził, to on generalnie go popiera, bo w zasadzie to on napisał prawdę. Prawica bowiem wprawdzie dzieci nie nienawidzi, ale realnie nienawidzi. „Dosłownie rzecz ujmując, prawica i biskupi nie nienawidzą dzieci z in vitro. Kościół nie odmówi im komunii, choć nie da chyba rozgrzeszenia rodzicom. Nawet Tomasz Terlikowski się nad takim bobasem rozczuli. Ale wszystkie te biskupie i prawicowe szepty i krzyki, te piętrzące się metafory o in vitro - ''wyrafinowana aborcja'', ''cień Heroda'', ''płacz zarodków'', ''zamrażanie niewinnych dzieci'', ''najstraszliwszy Holocaust'', ''Frankenstein'' (nawet jeśli to określenie nie dotyczy samego in vitro, lecz programowania wyglądu dziecka) - wszystko to sączy się do uszu. Coś się zawsze osadzi w mózgach, jak stara herbata na brzegu szklanki” - oznajmia Pacewicz. I już w tym jednym zdaniu pokazuje, że o rzeczach, którymi się zajmuje ma zerowe pojęcie. „Komunii nie odmówi, ale rozgrzeszenia nie da” - oznajmia z właściwą sobie ignorancja, zapominając, że rodzice dzieci z in vitro mogą przystąpić do komunii dopiero po uzyskaniu rozgrzeszenia. A to ostatnie jest dla wszystkich, nawet dla samego Pacewicza, jeśli tylko Pan Bóg rozjaśni jego zaciemniony umysł najpierw łaską rozumu, a później wiary. Ale na tym „mądrości” Pacewicza się nie kończą. „Fakt, że in vitro może (nie musi) łączyć się z zamrażaniem niewykorzystanych embrionów, prowadzi do makabrycznej konkluzji, że narodziny dziecka z in vitro odbywają się kosztem ''śmierci jego nienarodzonego rodzeństwa''. Ponadto, zapłodnienie w szkle odbywa się ''niegodziwie'', bo poza ''prawdziwie ludzkim kontekstem aktu małżeńskiego'' (Jan Paweł II). Rzecz sprowadza się zatem do tego, czy doszło do stosunku! Siła drugiego argumentu jest większa niż pierwszego, co prowadzi do potępienia in vitro z użyciem j u ż z a m r o ż o n y c h zarodków, choć byłoby to przecież ratowanie ''życia''. Bo metoda jest zbyt ''niegodziwa''” - przekonuje. I znowu, jak poprzednio, zdania te pokazują, że redaktor nie wie, o czym pisze, bo zarodki, które się zamraża to nie jedyni ludzie, którzy giną w czasie tej procedury. Jeszcze więcej obumiera, bowiem nie jest im dane implantowanie się w organizmie matki, a ich śmierć jest także wliczona w „koszty” procedury. Oczywiście w normalnym poczęciu też część dzieci się nie implantuje, tyle że natura, w odróżnieniu od lekarzy, nie ponosi odpowiedzialności moralnej. Gdy człowiek spada ze schodów i ginie, to nie rozważamy winy „przyciągania ziemskiego”, ale gdy ktoś go zepchnie, to już o tym myślimy. I dlatego argument, że część zarodków umiera także poza procedurą, nie jest usprawiedliwieniem dla lekarzy, którzy godzą się na śmierć zarodków i przykładają do niego rękę. Najwyraźniej jednak o tych zarodkach Pacewicz nie wiedział... Nie jest też prawdą, że zakaz in vitro bez zamrażania wynika tylko z wierności ludzkiemu kontekstowi małżeństwa. To jest ważne, ale równie ważne jest to, że w trakcie takiej procedury też giną dzieci, i też trzeba ich bronić. Dalej Pacewicz zajmuje się naprotechnologią. „Wartością dodaną przez ''Newsweek'' jest upiorna wizja rozmnażających się (zapewne przez pączkowanie), poradni NaProTechnologicznych, których główną metodą diagnostyczno-terapeutyczną jest obserwacja śluzu z pochwy” - oznajmia. Nie wiem, co tak „upiornego” jest w tej wizji, ale jedno wiem, naprotechnologia, choć rzeczywiście jednym z jej elementów jest obserwacja markerów płodności kobiety, nie sprowadza się do obserwacji śluzu. A do tego znam rodziców, którzy po tym, jak – tak zachwalane przez Pacewicza – in vitro nie dało im dziecka, udali się do owych „upiornych poradni” i teraz dziecko mają. Gdybym chciał naśladować Lisa czy Pacewicza mógłbym napisać, że dzieci te są znienawidzione przez „GW” czy „Newsweeka”, ale tego nie zrobię, bo w odróżnieniu od światłych liberałów, ja jestem katotalibem, mam zatem pewne wartości moralne. Tomasz P. Terlikowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
798
798
Dz U Nr 87, poz 798
arkusz Geografia poziom r rok 2010 798
798
798
798
798
798 799
798 0001
798 0008
798 0023
798 0003
D 798 4 (1939) Erdsprechgerat
798 0004

więcej podobnych podstron