Nasiona kłamstwa !!!
Geny, kłamstwa
Motto: – „Rzeczpospolita”: Jak Pan ocenia procentowo, ile wiemy na temat wszechświata? Tak intuicyjnie. – Prof. Aleksander Wolszczan: Zero procent.
Choć od kilku lat ten problem dotyczy także nas, ciągle nie mogliśmy się doczekać publikacji w całości poświęconej organizmom modyfikowanym genetycznie (GMO), adresowanej do szerokiego odbiorcy. A szkoda – książki takie jak „Nasiona kłamstwa”, której polski przekład właśnie się ukazał, mogą w odpowiednich rękach być groźnym orężem w walce z patologiami współczesnej produkcji żywności. Uważna lektura tej dobrze udokumentowanej rozprawy nie pozostawia bowiem wątpliwości, że konsumpcja modyfikowanych produktów może stanowić poważne zagrożenie dla zdrowia.
Co więcej, to zagrożenie, którego nie można całkiem wyeliminować, gdyż nawet korporacje biotechnologiczne nie mają najczęściej pojęcia o naturze swoich produktów. Jedyne, co im pozostało, to udawanie, że mają wszystko pod kontrolą – i za wszelką cenę nie dopuścić do ujawnienia, że projekt, w który zainwestowały miliardy dolarów, okazał się totalną klapą. I to właśnie owe korporacje robią.
Spokojnie, to tylko awaria
Autor książki, Jeffrey M. Smith, od lat walczy z zagrożeniami związanymi z niekontrolowanym rozwojem inżynierii genetycznej. Jest dyrektorem wykonawczym Institute for Responsible Technology, jeździ po świecie z wykładami, pisze książki i koordynuje kampanię „Szkoły wolne od GMO”; niedługo ma odwiedzić także Polskę. Tematykę jego rozprawy pt. „Nasiona kłamstwa” najlepiej streszcza jej podtytuł: „o łgarstwach przemysłu i rządów na temat żywności modyfikowanej genetycznie”. Większość z nich da się sprowadzić do kilku stwierdzeń, które jak mantrę powtarzają zwolennicy biotechnologii na wszystkich szerokościach geograficznych. „Produkty inżynierii genetycznej nie różnią się w żaden istotny sposób od swoich konwencjonalnych odpowiedników”, „nie udowodniono jak dotąd żadnych negatywnych skutków spożywania GMO”, „organizmy modyfikowane stanowią szansę na rozwiązanie problemu głodu”… Amerykański autor spokojnie i rzeczowo udowadnia, że wszystkie z nich można spokojnie włożyć między „Królewnę Śnieżkę” a „Czerwonego Kapturka”. Dowodzi też, że większość głosicieli takich opinii już dawno zdała sobie z tego sprawę.
„Nasiona kłamstwa” poświęcone są dwóm zasadniczym kwestiom. Przede wszystkim, książka bezpardonowo rozprawia się z mitem, jakoby modyfikacje genetyczne były zaawansowaną technologią, dającą człowiekowi niemal boskie możliwości panowania nad materią. Nie da się zaprzeczyć, że biologia molekularna przeżywa okres nieprawdopodobnego rozwoju, jednak najwybitniejsi jej przedstawiciele przyznają, że kolejne lata przynoszą tyle samo pytań, co odpowiedzi. Oszałamiająca jest złożoność procesów, jakie zachodzą w najprostszej nawet komórce, oraz wszelkiego rodzaju subtelnych współzależności między poszczególnymi jej składnikami. Na tym tle modyfikacje genetyczne jawią się jako technologia żałośnie toporna, a jej bezkrytyczni apologeci – jako aroganccy dyletanci. To trochę tak, jakby dziecko nauczyło się instalować programy, ściągane na „chybił-trafił” z Internetu, w losowo wybranych katalogach na dysku rodziców – i twierdziło, że w ten sposób nie tyle ryzykuje poważną awarię, co tworzy zupełnie nową jakość w świecie komputerów… Kolejne odkrycia naukowe pokazują, jak przedwczesny był optymizm na temat bezpieczeństwa stosowania GMO w produkcji żywności. Smith poświęca cały rozdział na rozbudowaną, choć bez wątpienia niepełną listę „wszystkiego, co może pójść nie tak” podczas zabiegów modyfikacji. A kiedy już w kompetentny, ale i przystępny sposób wytłumaczy czytelnikom zagrożenia łączące się z GMO, przechodzi do analizy najsłynniejszych afer związanych ze zmutowaną żywnością. Powołując się na wyniki poważnych badań udowadnia, że wbrew zapewnieniom lobby biotechnologicznego, najprawdopodobniej to właśnie proces genetycznej modyfikacji spowodował kilka bardzo poważnych zagrożeń dla zdrowia ludzi.
Nie szukajcie, a nie znajdziecie
Dlaczego więc oficjalne instytucje nadal pozwalają na wprowadzanie GMO na rynek, a prawda o nich z trudem przebija się do opinii publicznej, zwłaszcza amerykańskiej? Drugim z najważniejszych wątków książki jest właśnie próba odpowiedzi na te pytania.
Autor na czynniki pierwsze rozkłada proces rejestracji GMO, pokazując, że nie jest po prostu możliwe, aby na tym etapie wyłapać zagrożenia dla zdrowia konsumentów. Przede wszystkim dlatego, że amerykańscy (i nie tylko) urzędnicy są zdani właściwie wyłącznie na wyniki badań wykonywanych przez samych zainteresowanych, czyli wielkie koncerny. Nie dziwi, że eksperymenty są tak konstruowane, by udowodnić z góry przyjętą tezę. Analiza zagrożeń niesionych przez GMO jest fikcją. Państwowi urzędnicy i naukowcy – często słabo wykwalifikowani (najzdolniejsi pracują dla korporacji), nadto poddawani politycznym naciskom, by zbytnio nie „czepiać się” wielkiego biznesu – po prostu podpisują tony papierów, które są im dostarczane. Jakże inaczej wyglądają twierdzenia o braku „twardych” dowodów na szkodliwość GMO, gdy wie się, że prawie nikt na serio ich nie szuka…
„Nie ufaj nikomu”
Są też dodatkowe powody, by nie ufać urzędom nadzorującym bezpieczeństwo GMO. Obszerne fragmenty książki – powinny one sprawić sporo frajdy miłośnikom „Z archiwum X” czy „Erin Brockovich” – Smith przeznacza na fascynującą, ale i mrożącą krew w żyłach wyliczankę konfliktów interesów i powiązań finansowo-towarzyskich, które zagrażają interesom amerykańskich konsumentów. Jak z rękawa sypie dziesiątkami przykładów prominentnych urzędników, którzy po zakończeniu kariery otrzymywali intratne posady w korporacjach, jakie jeszcze niedawno nadzorowali. Pisze też o środkach, do których ucieka się lobby biotechnologiczne, gdy nie pozostają mu inne metody obrony swoich interesów. O codziennym trudzie i znoju agencji public relations, które starają się wpływać na poglądy tak decydentów, jak i zwykłych obywateli. O „tajemniczych” zniknięciach dokumentów wtedy – trzeba trafu! – gdy jest to najbardziej korzystne dla bio-biznesu. O „spontanicznych” atakach środowiska naukowego (w coraz większym stopniu zależnego od prywatnych sponsorów) na kolegów, którzy dochodzą do „nieprawomyślnych” wyników. O uciszaniu, np. groźbą zwolnienia z pracy, zbyt dociekliwych dziennikarzy…
Słowo groźniejsze od miecza?
„Nasiona kłamstwa” to dobra książka. Wyważona, pozbawiona histerycznych przypuszczeń i przesadnych uogólnień (co nie jest normą w obozie przeciwników GMO), a jednocześnie bezkompromisowa i nie unikająca nazywania rzeczy po imieniu. Należy podkreślić, że autor nie jest paranoikiem, który wszystko tłumaczy spiskiem chciwego i cynicznego biznesu. Przedstawiany przez niego obraz rzeczywistości jest złożony – Smith opisuje także bardziej subtelne przyczyny tego, że zagrożenia związane z GMO trudno wykryć, a jeszcze trudniej im zapobiegać.
Autor prowadzi wywód w sposób jasny i precyzyjny, a wszystkie tezy podpiera odniesieniami do konkretnych publikacji naukowych czy powszechnie dostępnych dokumentów. Całość jest napisana przystępnym językiem – nie jest to nudny wykład, lecz wciągająca opowieść, pełna historii konkretnych osób, wzbogacona o „lżejsze” fragmenty, jak opowiastki o mądrości zwierząt, które instynktownie unikają zmodyfikowanych pokarmów. Autor potrafi także odwołać się do emocji czytelnika, do czego nieraz wystarcza mu jeden, za to wymowny fakt – jak ten, że swego czasu pracownicy koncernu Monsanto zażądali, by w ich firmowej stołówce zaprzestano serwowania modyfikowanych produktów…
Warto też dodać, że amerykańskie wydanie „Nasion kłamstwa” dobrze uzupełnia poświęcona książce strona internetowa (www.seedsofdeception.com). Można na niej znaleźć m.in. ciągle aktualizowaną „czarną listę” producentów żywności, którzy stosują modyfikowane składniki, a także wzory apeli, jakie czytelnicy mogą wykorzystać np. do przekonania swojej lokalnej restauracji, by ogłosiła się „strefą wolną od GMO”. Na wspomnianej stronie autor, niezwykle dynamiczny działacz na rzecz społecznej odpowiedzialności technologii, oferuje także dodatkowe materiały (płyty, kasety, książki), które powinny stanowić niezbędnik każdego amerykańskiego aktywisty anty-GMO, choć wiele materiałów z powodzeniem można wykorzystać także na innych kontynentach. Co ciekawe, Fundacja PRO SCIENTIAE, stojąca za polskim wydaniem książki (i planująca inne publikacje na temat wyników badań naukowych „pozostających na obrzeżach”), również zapowiada uruchomienie strony internetowej jej poświęconej.
Nie wszystko, co chcielibyście wiedzieć
Mimo jej niewątpliwych zalet, trochę waham się, komu książkę Smitha zarekomendować. Przede wszystkim nie wiem, czy poleciłbym ją tym, którzy o GMO wiedzą niewiele. Gdyby miała to być jedyna książka na ten temat, jaką w życiu przeczytają (mam jednak nadzieję, że po polsku ukazywać się będą kolejne pozycje poświęcone tej tematyce) – chyba bym ją odradził. Nie dowiedzą się z niej bowiem nic na temat zagrożeń, jakie GMO niosą dla środowiska czy też społecznych i ekonomicznych skutków promowania biotechnologicznego modelu rolnictwa. Nie jest to zarzut – książka została napisana tak, aby przekonać (amerykańskiego) konsumenta za pomocą argumentów „najbliższych ciału”. I doskonale spełnia to zadanie. Nie zmienia to faktu, że ta ciekawa publikacja daje mocno niekompletny opis szkodliwego fenomenu, jakim są organizmy modyfikowane genetycznie.
Mój drugi, ważniejszy nawet kłopot, polega na jej „amerykańskości”. Choć polskie wydanie zawiera kilka dodatków odnoszących się do sytuacji w Europie i Polsce, to lwią część książki stanowią opisy działania tamtejszych instytucji, analizy skandali, o których wspomnienia są w Stanach Zjednoczonych wciąż żywe itp.; nie zapominajmy także, iż skala zastosowania GMO i dostęp społeczeństwa do wiedzy na ich temat są zupełnie inne w USA i Europie. Podobieństw jest chyba mimo wszystko więcej niż różnic (m.in. dlatego, że firmy takie jak Monsanto mają zasięg globalny), obawiam się jednak, że czytelników mniej zainteresowanych tą tematyką niektóre fragmenty książki mogą po prostu znudzić. Dokładnie tak, jak amerykańskiego odbiorcę prawdopodobnie znudziłoby kilkadziesiąt stron opisu np. hipotetycznej korupcji w polskiej inspekcji weterynaryjnej, choćby nie wiem jak ciekawie zaprezentować ten problem.
Zdecydowanie polecam natomiast „Nasiona kłamstwa” wszystkim tym, którzy instynktownie czują, iż z GMO jest „coś nie tak”, ale boją się nawet poruszyć ten temat w jakiejkolwiek dyskusji, gdyż uważają, że zwolennicy biotechnologii mają na pewno bardziej przekonujące argumenty. Już nie mają.
Michał Sobczyk
Michał Sobczyk, zastępca redaktora naczelnego Magazynu OBYWATEL, przedstawiciel organizacji społecznych w Komisji ds. GMO przy Ministrze Środowiska
Książka do kupienia w sklepiku “Obywatela” http://sklepik.obywatel.iq.pl/