Doświadczenie to jest to czyli dlaczego wszystko jest inne niż się wydaje
Dlaczego buddyzm pasuje do naukowo-technicznej kultury, takiej jak nasza? Dzieje się tak dlatego, że – pomimo wszystkich teorii rozwijanych przez naukę – trzymamy się doświadczenia. Zarówno buddyzm, jak i nauka ostatecznie odwołują się wyłącznie do doświadczenia, i dlatego naukowcy zmagają się z tymi samymi trudnościami, co my. Z drugiej strony w głowie każdego z nas kłębią się własne teorie. Nazywamy je niewinnie koncepcjami. I dlatego mamy te same problemy, co nauka. Buddyzm i nauka są naturalnymi sprzymierzeńcami na drodze do prawdy. I obie strony mogą się uczyć od siebie nawzajem.
Autor: Ralph Bohn
Tlumaczenie, opracowanie: Ewa Zachara
Raz po raz stwierdzamy, że w miarę jak nauka staje się lepsza i precyzyjniejsza, coraz bardziej zbliża się do buddyzmu. Dotyczy to przede wszystkim tak zwanych nauk podstawowych, na przykład fizyki, w której tkwią „oszołomy” chcące wiedzieć, jakimi rzeczy są. I jest im wszystko jedno, czy wyniki ich badań dadzą się sprzedać, czy nie.
Właśnie teoria kwantowa, słyszymy często, jest już bardzo bliska buddyzmowi. I to się zgadza. Ale tak z ręką na sercu – czy ktokolwiek rozumie teorię kwantową? Jeden z jej twórców, amerykański fizyk Richard Feynman, który w znaczącym stopniu wpłynął na jej obecny kształt, powiedział kiedyś: „Jeżeli ktoś sądzi, że pojął teorię kwantową, to znaczy, że jej nie rozumie”.
O teorii kwantów wiemy tylko tyle: jej zastosowanie umożliwia prawidłowe przepowiadanie. Jeżeli wyobrazimy sobie jej aparat matematyczny jako wielką skrzynkę, z jednym wejściem i jednym wyjściem, dzieje się tak: w otwór wejściowy wtykamy kilka danych opisujących przebieg eksperymentu w laboratorium w połączeniu z pytaniem. Na wyjściu otrzymujemy odpowiedź zawierającą przepowiednię – jak przebiegnie eksperyment, to znaczy, jakie wartości będziemy mogli odczytać na aparaturze pomiarowej. To właśnie jest miarą jakości teorii naukowej: czy jej przypuszczenia potwierdzone zostaną doświadczeniem. Teoria naukowa jest tylko subtelniejszą formą starej sztuki przepowiadania.
Wyrocznia delficka
Wyrocznia z Delf funkcjonowała dokładnie tak samo. Ludzie przychodzili do niej, podawali jej swoje dane i zadawali pytania. „Nazywam się Temistokles, jestem strategiem Aten. Naszemu miastu zagrażają Persowie. Jak mogę uniknąć niebezpieczeństwa?“. Po czym wyrocznia wołała w odpowiedzi: „Opuść miasto i broń go za murem z drewna. Tym sposobem pokonasz Persów”. Temistokles poprawnie zinterpretował odpowiedź za pomocą równania: „mur z drewna = flota Aten“. Opuścił miasto, aby z powodzeniem obronić je przed Persami w bitwie morskiej pod Salaminą w roku 480 p.n.e. A więc o tym, czy rezultat jest prawdziwy należy się przekonać poprzez empiryczne sprawdzenie odpowiedniej interpretacji.
Ateny mogły równie dobrze przegrać bitwę morską. Wyrocznia nie zawsze miała rację. A może tylko jej odpowiedzi były niepoprawnie interpretowane? Z tym samym problemem interpretacji borykają się też fizycy kwantowi: muszą prawidłowo zinterpretować pewne zapisy pojawiające się w ich teorii: „formuła X = elektron“ lub „sekwencja liczb Y = kontrolka Z mruga na aparacie pomiarowym“. A więc muszą oni przetłumaczyć język wyroczni na nasz zwykły język. Następnie mogą przeprowadzić eksperyment (bitwę) i sprawdzić przepowiednię (zwycięstwo) porównując ją z otrzymanym wynikiem. Czasami ponoszą też klęskę.
Teorie naukowe są trochę bardziej skomplikowane niż wyrocznia. Składają się z wielu stwierdzeń i pojęć na temat pewnego wycinka świata, którego model opisują za pomocą języka. Te zdania są ze sobą logicznie powiązane i przez to tworzą systematyczną całość. Przy tym należy pojmować logikę także jako język, który ma swoje reguły, tak jak język używany na co dzień. Jeżeli powiem: „Słońce iść oraz”, naruszę reguły naszego języka – i wyjdzie bzdura. Tak więc teoria musi się trzymać określonych logicznych reguł, żeby miała sens.
Postrzeganie drzewa
Teoria jest sekwencją logicznie powiązanych zdań na temat wycinka rzeczywistości. Z tych zdań można wyciągać wnioski: „Jeżeli zrobisz A, to nastąpi B“. A jest wkładem (konkretnymi warunkami, np. eksperymentem), a B jest przepowiednią. I jeżeli zrobi się A, a B potwierdzi się doświadczalnie, można wnioskować, że teoria jest poprawna.
Dlatego można powiedzieć, że Ateńczycy zastosowali w wojnie przeciw Persom właściwą teorię. Na ogół nie zdajemy sobie sprawy z tego, że sami też ciągle sprawdzamy doświadczalnie różne teorie. Na przykład widzimy drzewo i możemy oznajmić cokolwiek pompatycznie: „Mam teraz doświadczenie drzewa“. Ale do tego nie potrzebujemy przecież żadnej teorii. Widzimy po prostu drzewo przed sobą! A jednak wcale nie. Widzimy jedynie zielone i brązowe plamy. Musimy powiedzieć: „Jeżeli spełnione jest to i to, to widzimy drzewo“. Doświadczenie drzewa jest uwarunkowane przez wiele czynników. Są to nasze koncepcje i teorie, np. jak powinno wyglądać drzewo. Kiedy rozpoznajemy drzewo, potwierdza się nasza koncepcja. Pytanie brzmi więc: jakie warunki niezbędne są do postrzegania drzewa?
To pytanie zadaje się epistemologii, dyscyplinie filozofii zajmującej się postrzeganiem. Chodzi o warunki naszej wiedzy; warunki, które muszą być spełnione, żeby doświadczenie (np. drzewa) w ogóle mogło zaistnieć.
Kiedy w buddyzmie badamy jakiś przedmiot albo umysł poprzez analizę, czynimy to samo. A ponieważ buddyzm objaśnia wszystko poprzez „współzależne powstawanie wszystkich zjawisk”, jest on epistemologią, a zatem nauką. Zdanie: „Wszystkie zjawiska powstają we współzależnym powstawaniu” można przekształcić: „Wszystkie zjawiska są puste [wolne] od niezależnego powstawania“. Wtedy mówimy o pustce.
Nie istnieje żadna rzeczywistość niezależna od świadomości, do której zjawiska odnoszą się lub której są przejawem, gdyż zjawiska są w umyśle. Pustość i istnienie zjawisk są zatem logicznie równowartościowe. Jeżeli buddyzm ma rację, wszyscy naukowcy muszą się kiedyś natknąć na problemy, które buddyzm rozwiązał poprzez swoją odpowiedź. I tak się też dzieje. Niektóre z ich wniosków skłaniają się w istocie ku odpowiedzi buddyjskiej; inne sugerowane rozwiązania mijają się z nią całkowicie. Skrzynka z narzędziami
Teoria naukowa jest nie tylko bardziej złożona, lecz również o wiele dokładniejsza od starodawnej wyroczni, ponieważ wszystkie teorie dostarczające fałszywych przepowiedni zostają odrzucone. Można by pomyśleć, że musi istnieć coś w rodzaju niezbędnej ewolucji i postępu, wiodących od fałszu do prawdy. To przekonanie jest jednak złudne. Nauka robi postępy tylko wtedy, gdy odwołuje się do doświadczenia. Ale nie wszystko to, co naukowcy mają w swojej skrzynce z narzędziami, nosi stempel kontroli jakości „potwierdzono doświadczalnie”. Jednym z tych narzędzi jest interpretacja. I w ten sposób z powrotem przenosimy się do Aten.
W teorii wyroczni nie było jakiejkolwiek wskazówki, jak należy interpretować „mur z drewna”. Temistokles rozważył co następuje: „JEŻELI nasz mur miejski jest z kamienia i JEŻELI nasz mur żołnierzy jest z żelaznych mieczy i żelaznych tarcz, i JEŻELI nasz mur statków jest z drewna, i JEŻELI wyrocznia mówiła o drewnianym murze, TO wyrocznia miała na myśli flotę wojenną”.
To nieco skomplikowane sformułowanie pozwala nam od razu rozpoznać, że narzędzie interpretacji funkcjonuje tak, jak teoria: „Jeżeli A, to B”. Dlatego ten zestaw narzędzi nazywa się „podkładem z wiedzy teoretycznej”. W skrzynce z narzędziami naukowców znajduje się też na przykład logika. Naukowcy wkomponowują podkład z tej dziedziny w swoje teorie. W przypadku logiki mamy do czynienia ze szczególną sytuacją, bo jeżeli nieprawidłowo zastosujemy jej reguły, wyjdzie nam nonsens lub coś jeszcze gorszego: fałsz.
Ale uwaga! Jeszcze nikt nie doświadczył bezpośrednio tego, czy logika zawsze ma rację lub też, czy należy do świata jak mąka do chleba. W każdym przypadku logika dobrze się sprawdziła. Większość naukowców bardzo często trzyma się podobnych, niesprawdzonych w praktyce narzędzi. W najmniejszym stopniu czepiają się ich fizycy kwantowi, gdyż przy badaniu natury natknęli się na bardzo osobliwe zjawiska, których nie potrafili wyjaśnić podobnymi narzędziami. Dlatego fizykom jest mniej więcej wszystko jedno, jakie narzędzie zastosują lub też odrzucą w przypadku tych osobliwości. Grunt, żeby funkcjonowało. Są gotowi wyrzucić przez okno tradycyjną logikę, żeby rozwiązać zagadki.
W skrzynce z narzędziami każdego naukowca leży też jakaś metafizyczna teoria. Tak określamy teorie, które chcą nam powiedzieć, jak „w istocie” – a więc „tak naprawdę” – wygląda rzeczywistość. Naukowcy na ogół wykorzystują teorie metafizyczne, nawet tego nie zauważając. Zadaniem filozofa jest badanie tej skrzynki z narzędziami, a w szczególności owych metafizycznych teorii. Chcą oni odkryć, które z narzędzi są najbardziej przydatne. Przy tym nie zawsze są tego samego zdania. Właściwie nigdy.
Jedni filozofowie polecają następującą teorię: rzeczywistość jest niezależna od świadomości, a fizyka ją opisuje. Nazywa się to fizykalizmem (eleganckie określenie materializmu). Obecnie fizykalizm jest królującą metafizyką w nauce.
Niektórzy posuwają się jeszcze dalej: wszystko, co istnieje, daje się ostatecznie wytłumaczyć za pomocą fizyki. Chemię można zredukować do fizyki, biologię do chemii, a umysł do biologii (neurobiologii). Krótko mówiąc: umysł daje się ostatecznie opisać jako zjawisko fizyczne. Nazywa się to redukcjonizmem. Ci filozofowie chcą rozumieć umysł poprzez materię i co ciekawe, nigdy nie przychodzi im do głowy, żeby pojmować umysł naukowo, to znaczy: poprzez doświadczenie! Zawsze i wszędzie domagają się doświadczeń, a akurat w tym przypadku – nie. Zły nawyk.
Między filozofami znaleźć też można dzielnych Galów z małej wioski. Powiadają oni: wprawdzie wszystko jest fizyczne i daje się poprzez fizykę wyjaśnić, ale istnieje coś, co nie daje się zredukować do materii: umysł. Są to dualiści. Następnie są ci, którzy mówią, że umysłu nie ma (rzeczywiście tacy istnieją!) i ci, którzy twierdzą, że umysł i materia są tym samym. I to by było na tyle. Na razie nie istnieje nauka, która w swej skrzynce z narzędziami miałaby buddyzm.
Nauka potwierdza swoje teorie poprzez doświadczenie. W tym celu potrzebuje jednak narzędzi (np. interpretacji, logiki), które z kolei same są teoriami. W każdej teorii kryją się zatem niezliczone inne teorie. A kiedy chcemy je sprawdzić doświadczalnie, potrzebujemy do tego jeszcze jednej teorii (np. do interpretacji). Ta z kolei musiałaby znowu znaleźć potwierdzenie w doświadczeniu, ale w tym celu potrzebna by była znowu… i znowu… i znowu… Czy ta zabawa ma gdzieś jakiś koniec? Albo początek?
Wszelkie chwyty dozwolone?
Teoria naukowa nie może sobie pozwolić na to, żeby ciągle wygłaszać fałszywe przepowiednie. Jeśli aż tak się myli, zostanie zastąpiona inną. Dlatego niegdyś wyrocznia delficka straciła na atrakcyjności, gdyż jej odpowiedzi zbyt często nie potwierdzały się w praktyce. Nauka ufa zatem jedynie doświadczeniu.
Na Zachodzie regułę tę po raz pierwszy sformułował angielski logik i filozof Roger Bacon (1214–1292). Powiedział on, że logiczny dowód nie oferuje kompletnego rozwiązania problemu dopóty, dopóki hipoteza nie została potwierdzona doświadczalnie. Nazywa się to metodą naukową. Wówczas była to myśl rewolucyjna, gdyż ówcześni filozofowie sądzili, że da się za pomocą czysto logicznych sztuczek wyjaśnić, jak się rzeczy mają ze światem.
Jakie pytania powinniśmy jednak zadać eksperymentom i doświadczeniu? Co jest obiektem tej naukowej metody? Tutaj mamy do czynienia z fatalnym zaniedbaniem. Istnieje przekonanie, że ta metoda stosowalna jest jedynie w świecie obiektów fizycznych – ale nie w przypadku umysłu. To, co jest w umyśle istnieje przed doświadczeniem. Zauważono jednak wyraźnie, że natura przejawia się nam zawsze z subiektywnej perspektywy. Dlatego chciano wiedzieć, jaka ona jest niezależnie od tej perspektywy, czyli „sama w sobie“. Stawiano hipotezy na temat tej istniejącej jakoby rzeczywistości. Zawierały one w swoich założeniach zdania, które nazwano prawami natury. Prowadziły one do przepowiedni, które prawie zawsze się sprawdzały. Wierzono wobec tego, że hipotezy te są prawidłowymi teoriami, które opowiadają nam coś o rzeczywistości „samej w sobie”. Czasami jednak doświadczenie to wykazywało osobliwe anomalie – wtedy po prostu stawiano nowe hipotezy albo uzupełniano i poprawiano stare. Potem znowu przez pewien czas wszystko się zgadzało, dopóki znów nie wystąpiło jakieś odchylenie od teorii.
Długo trwano w przekonaniu, że wystarczy udoskonalać teorie, by w końcu natknąć się na teorię ostateczną – całkowicie wyjaśniającą i opisującą niezależną od świadomości rzeczywistość. Na przykład na drodze eksperymentalnej wdzierano się coraz dalej w głąb materii. Lecz nagle to „coś”, na pozór zwarte, zaczęło się nam wymykać. Stwierdzono, że grudka złota nie jest po prostu grudką złota, lecz składa się z ogromnej ilości elementów, które mają właściwości złota. Nazwano te elementy atomami. Następnie stwierdzono, że atom złota wcale nie jest grudkowatym atomem złota… wszyscy wiedzą, jak dalej potoczyła się ta historia. W końcu trzeba było dokonać „odmaterializowania” i zacząć mówić o polach oraz wibracjach. Wierzono jednak, że te niematerialne pola istnieją niezależnie od naszego umysłu. Gdzieś tam na zewnątrz. Na temat wszystkich tych niematerialnych rzeczy także snuto teorie, które dostarczały – i do tej pory dostarczają – trafnych przepowiedni. Teoria kwantowa jest najlepiej potwierdzoną teorią, jaka kiedykolwiek istniała.
Filozofowie, którzy zastanawiali się, w jaki sposób teorie tak naprawdę funkcjonują, odkryli teraz pewne zupełnie zwariowane zjawisko. Zauważyli, że każda teoria na temat tego zagadnienia daje się sformułować zupełnie inaczej. To był szok. Aby to unaocznić, cofnę się o kilka stuleci. Była wtedy teoria nazywana ptolemejskim obrazem świata. Większości jest ona znana: Ziemia znajduje się pośrodku, a wokół niej krążą inne planety, Słońce i gwiazdy. Istniało jednak kilka ciał niebieskich, które zachowywały się dziwacznie. Dlatego nazwano je planetami. Co było dziwacznego w ich zachowaniu? Weźmy Słońce jako przykład „normalnego” zachowania. Wstaje rano na wschodzie, wędruje po niebie i zachodzi na zachodzie. Następnego dnia spektakl się powtarza. To samo dotyczy gwiazd. Zawsze bardzo poprawnie przesuwają się po niebie w tę samą stronę. Ale lśniące planety zachowują się zupełnie inaczej. Znienacka wykonują zwrot i maszerują w przeciwną stronę, potem znowu zwrot i znów podążają w starym kierunku. Te dziwadła ochrzczono mianem planet. Jak można było wytłumaczyć ich osobliwe zachowanie? Próbowano odkryć matematyczne algorytmy wyjaśniające je i pozwalające obliczyć położenie planet, czyli przepowiedzenie ich położenia. Znaleziono matematyczne formuły, które to umożliwiały. Oczywiście przy założeniu, że Ziemia stoi w centrum, a pozostałe obiekty, w tym planety, poruszają się wokół niej. Potem przyszedł Kopernik, postawił wszystko na głowie i twierdził, że to Słońce znajduje się w centrum, a planety krążą wokół niego. Przedstawił teorię, za pomocą której można było dużo prościej określić przyszłe położenie planet. Także cofanie się planet dało się teraz wyjaśnić jako pozorny jedynie ruch. Powoli konstatacje Kopernika „przebiły się”. Dziś prawie wszyscy są przekonani, że Ziemia i inne planety obracają się wokół Słońca. Ale jest to tylko wiara. Wierzymy w to tylko dlatego, że w taki sposób łatwiej jest liczyć! Wiemy jedynie, że doświadczenie potwierdza rezultaty jednej teorii (Kopernika). Ale rezultaty tej wcześniejszej teorii (geocentrycznej) też się potwierdzają! Nie da się stwierdzić: ta jest prawdziwa, a ta fałszywa. Ktoś mógłby teraz powiedzieć: „Poleć w kosmos i sam się przekonaj”. Z pewnością można tam zobaczyć wiele pięknych rzeczy, ale akurat tego – nie! Można krążyć wokół Ziemi lub polecieć na Księżyc lub do Słońca, czy jeszcze gdzie indziej i dalej zakładać, że Słońce i planety krążą wokół Ziemi. Wierzymy w to, że jest odwrotnie, tylko dlatego, że łatwiej jest w ten sposób liczyć, bo jest to prostsza matematyka. Nie istnieje żadne bezpośrednie doświadczenie, które mówi nam: Ziemia porusza się wokół Słońca. Tak samo nie istnieje żadne bezpośrednie doświadczenie, mówiące nam: Słońce porusza się wokół Ziemi. Widzimy jedynie pewne zjawiska. Reszta jest wymienialną teorią. Filozofowie podejrzewają, że stoi za tym pewne zjawisko natury ogólnej: w przypadku każdej teorii mamy do czynienia z nieskończenie wieloma innymi teoriami, przepowiadającymi te same fakty, które znajdują potwierdzenie w doświadczeniu. Nie istnieje jedno kryterium pozwalające nam rozstrzygać, która teoria ma rację. Wszelkie chwyty dozwolone! Teza ta (w oryg.: „Anything goes” – red.) pochodzi od amerykańskiego fizyka Pierra Duhema i amerykańskiego filozofa Willarda von Ormanda Quine i nosi nazwę tezy Quine’a–Duhema. Nauki przyrodnicze nie mogą nam nigdy odpowiedzieć na pytanie, jaka tak naprawdę jest rzeczywistość. Nawet tak dobrze potwierdzona teoria kwantowa, która może zostać zastąpiona nieskończenie wieloma innymi teoriami. Są one być może bardziej skomplikowane matematycznie. Być może istnieje też jakaś matematycznie łatwiejsza teoria, której jeszcze nie odkryliśmy.