309

Niefortunna odpowiedź p.o. Prezesa IPN na list-skargę masońskiej organizacji “Otwarta  Rzeczpospolita” Instytucja zarejestrowana w Polsce pod nazwą “Otwarta Rzeczpospolita – Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii“  – choć najczęściej nazywana “Zamkniętym Kibucem”  z racji reprezentowania opinii skupiających się wokół niej osób o wyraźnie antypolskim, filosemickim i masońskim nastawieniu – wystosowała do dr. Franciszka Gryciuka, p.o. Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, list-skargę na członka Kolegium IPN, prof. Mieczysława Rybę i zatrudnionego w IPN, prof. Jana Żaryna, gdyż ośmielili się oni poprzeć Marsz Niepodległości w dniu 11 listopada 2010 roku. [Powiedzmy jawnym tekstem: jest to organizacja żydowska, której celem jest opluwanie Polski, Polaków i polskości. Jedna z najbardziej parszywych organizacji działających na naszej ziemi. - admin] W liście do p.o. Prezesa IPN, Zarząd “Otwartej Rzeczpospolitej” twierdzi, że “niedopuszczalne” jest uczestnictwo w Marszu Niepodległości, gdyż “kierowany przez Pana Prezesa urząd winien stać na straży pamięci narodowej, a nie udzielać w osobach swoich przedstawicieli poparcia inicjatywom odwołującym się do przedwojennych i niechlubnych tradycji polskiego faszyzmu i antysemityzmu”. W odpowiedzi na takie dictum, pan dr Gryciuk najpierw wyjaśnia, że “Instytut Pamięci Narodowej nie jest instytucją polityczną, ani tym bardziej ideologiczną”. Niestety, stanowi to tylko część prawdy, bowiem za prezesury pana Leona Kieresa (obecnie senatora PO), IPN dał się wielokrotnie poznać jako instytucja z ideologicznym (pro-żydowskim, a nawet wprost antypolskim) skrzywieniem. Chcielibyśmy aby dzisiaj było inaczej, ale spokój ten burzy dalsza wypowiedź dr. Gryciuka, który pisze, że “Zaangażowanie się pracowników IPN w inicjatywy zewnętrzne nie jest wspierane przez kierownictwo IPN. Osobiście nie poparłbym organizatorów Marszu Niepodległości  [...] Ze swej strony ponowię apel do podległych mi pracowników o nieuczestniczenie w przedsięwzięciach, które mogę zaszkodzić Instytutowi Pamięci Narodowej i narazić go na krytykę.” [link1], [link2]

Jak wiadomo, prof. Mieczysław Ryba jest m.in. wykładowcą w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu oraz gości na antenie Radia Maryja. Obie te instytucje – obie stanowiące inicjatywę ojca dr. Tadeusza Rydzyka – stanowią główny cel ataku żydowskiej masońskiej organizacji B’nai B’rith, która zawiązując się ponownie w Polsce we wrześniu 1997 roku po 70 latach nieoficjalnej aktywności, już na pierwszym spotkaniu z ambasadorem USA w Polsce “omawiała m.in. sprawę ustawodawstwa dotyczącego zwrotu mienia oraz kwestie związane z Radiem Maryja i Telewizją Trwam.” – jak stwierdzał krótki komunikat ze spotkania. Zatem, tak sformułowana odpowiedź p.o. Prezesa IPN-u jest niczym innym tylko wodą na młyn organizacjom typu “Otwarta Rzeczpospolita” oraz innym populistycznym ramieniom żydowskiej masonerii działającej w Polsce, którym nie podoba się Radio Maryja, WSKSiM, TVTrwam, dziesiątki czasopism i pism, w tym internetowych, próbujących przeciwstawić się laicyzacji i judaizacji społeczeństwa. [Dla wyjaśnienia od razu należy dodać żeby nie było niedomówień: laicyzacja w dzisiejszych czasach jest elementem judaizacji.]

Masońska organizacja “Otwarta Rzeczpospolita”, której ulubionym narzędziem “dyskusji” jest nakładanie kagańca cenzury na osoby krytykujące antypolską działalność, zyskała więc – być może nieświadomego – sojusznika, na którego niefortunny list będzie się z talmudyczną uporczywością powoływać w przyszłości.

Organizacja B’nai B’rith jest żydowską, nacjonalistyczną, syjonistyczną i masońską, a ze swej natury i celów całkowicie antychrześcijańską organizacją, której źródło stanowi mieszanina masońskiego rytu York i Odd Fellows. Założona została w 1848 roku w Nowym Jorku i przyjęła wzór wolnomularski, symbole masońskie, rytuały, stopnie oraz sposób prowadzenia działalności. Jak wskazuje na to wielu autorów, w tym ks. prof. Michał Poradowski, celem organizacji jest jednoczenie środowiska żydowskiego i tworzenie warunków do politycznej, gospodarczej i religijnej dominacja nad światem w ramach budowania tzw. Nowego Światowego Porządku. Tak jak wiele oficjalnie działających organizacji masońskich, tak i B’nai B’rith uczestniczy w spektakularnych akcjach charytatywnych mających stanowić rodzaj medialnej zasłony dymnej. Loża B’nai B’rith w niepodległej Polsce uregulowała swoją oficjalną działalność w 1923 roku, lecz wszystkie 11 lóż masońskich zostały zdelegalizowane w 1938 roku, jako organizacje antypolskie. Kościół katolicki od wieków przestrzegał wiernych przed jakimikolwiek kontaktami z lożami masońskimi, a każdy kto je wspomagał lub zostawał ich członkiem, był automatycznie ekskomunikowany. Już w 1738 roku papież Klemens XII wydał Konstytucję Apostolską, w której uznaje masonerię za herezję i zobowiązuje biskupów do traktowania jej członków jako podejrzanych o herezję. Z uwagi na niezwykłą ważność zagadnienia, rozbudowę masonerii oraz napływających i ujawnianych faktów destrukcyjnej jej działalności, wielu kolejnych papieży zajmowało się zagadnieniami masonerii przestrzegając i nakładając karę ekskomuniki dla wiernych wchodzących w jej struktury. Pomimo wielu prób zniesienia bądź łagodzenia obowiązujących kar, podejmowanych przez zarażonych modernizmem posoborowych hierarchów, do dnia dzisiejszego obowiązuje w Kościele kara ekskomuniki. Wyrażone zostało to i potwierdzone przez Prefekta Kongregacji Nauki Wiary kard. Józefa Ratzingera, który dnia 26 listopada 1983 roku ogłosił deklarację o stowarzyszeniach masońskich Quaesitum est: de associationibus massonicis

Oto dla przypomnienia jej pełny tekst: Zwrócono się z zapytaniem, czy uległa zmianie opinia Kościoła w sprawie stowarzyszeń masońskich, ponieważ w nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego (w przeciwieństwie do poprzedniego) zagadnienie nie zostało wprost poruszone.Święta Kongregacja Nauki Wiary może odpowiedzieć, że taka okoliczność jest podyktowana kryterium redakcyjnym, co dotyczy także innych stowarzyszeń podobnie nie wspomnianych, ujmowanych w szerszych kategoriach. Pozostaje jednak niezmieniona negatywna opinia Kościoła w sprawie stowarzyszeń masońskich, ponieważ ich zasady zawsze były uważane za niezgodne z nauką Kościoła i dlatego przynależność do nich pozostaje zakazana. Wierni, którzy należą do stowarzyszeń masońskich, są w stanie grzechu ciężkiego i nie mogą przystępować do Komunii Świętej. Nie należy do lokalnego autorytetu eklezjalnego wypowiadanie się o naturze stowarzyszeń masońskich sądem, który implikowałby uchylenie tego, co wyżej ustalono, i to, co jest zawarte w Deklaracji Świętej Kongregacji Nauki Wiary z dnia 17 lutego 1981 r. (AAS 73 [1981] 240-241). W czasie audiencji, udzielonej niżej podpisanemu Kardynałowi Prefektowi, Jego Świątobliwość Jan Paweł II zatwierdził niniejszą Deklarację, uchwaloną na zebraniu plenarnym Kongregacji i nakazał jej opublikowanie.

Rzym, w siedzibie Świętej Kongregacji Nauki Wiary, 26 listopada 1983 r.+JOSEPH Kard. RATZINGER
Prefekt +JÉRÔME HAMER OP Abp tyt. Loreny

W Polsce, od trzech lat oficjalnie działa antykościelna i burząca chrześcijański porządek społeczny organizacja B’nai B’rith, wraz z licznymi, mniej lub bardziej ukrytymi przybudowkami. Walcząc z Polską na pierwszy plan umieściła sobie – jak widać z notki Ambasady USA – tzw. restytucję mienia, czyli grabież Polski na około 64 miliardy dolarów. Do przeprowadzenia tego planu niezbędne jest zamknięcie ośrodków skupionych wokół Radia Maryja oraz nałożenie cenzury na inne niezależne media. Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) – www.bibula.com – na podstawie „Otwarta Rzeczpospolita”
Za http://www.bibula.com/?p=29167

Antysemicka ADL

Keith Johnson – The Anti-Semitic ADLhttp://theuglytruth.wordpress.com/
Źródło polskie: http://palestyna.wordpress.com/2010/12/10/antysemicka-adl/

Tłumaczenie: Ola Gordon, korekta Wolna Palestyna

George Orwell w swoim klasyku SF „1984″ ukuł wyrażenie ‘mowa podwójna’, czyli doublespeak. Według Wikipedii mowa podwójna to zwrot, który umyślnie kamufluje, zniekształca lub odwraca znaczenie słów. Niektóre przykłady z książki: Wojna to pokój Wolność to niewolnictwo Ignorancja to siła

Z pewnością zmieniliśmy się w tego rodzaju społeczeństwo, z organizacjami jak ADL, działającymi w taki sposób, jak Ministerstwo Prawdy działa w książce. Oba stosują podwójną mowę jako część swojego modus operandi, by rozpowszechniać kłamstwa i zniekształcać rzeczywistość. Najnowszy przykład tej techniki znajdujemy dzięki uprzejmości szefa ADL, Abrahama Foxmana, który potępił ostatnio byłą dziennikarkę Białego Domu, Helen Thomas, za wypowiedzi w przemówieniu, jakie wygłosiła do grupy arabsko-amerykańskich studentów na Uniwersytecie Dearborn w ubiegły czwartek. W przemówieniu Thomas dokonała prawdziwej oceny politycznej rzeczywistości dominującej w naszym społeczeństwie. „Jesteśmy własnością propagandystów przeciwko Arabom. Nie mam żadnych wątpliwości w tej sprawie. Kongres, Biały Dom i Hollywood, Wall Street, są własnością syjonistów. Według mnie to prawda. Oni robią to, co im każą… Jesteśmy popychani w złym kierunku w każdą stronę.”

Foxman skomentował to w następujący sposób: „Helen Thomas wyraźnie, jednoznacznie ujawniła się jako wulgarny antysemita. Jej sugestia, że syjoniści kontrolują rząd, finanse i Hollywood jest niczym innym jak klasyczną, ogrodową odmianą antysemityzmu. Jest to smutny ostatni rozdział znakomitej kariery. W przeciwieństwie do jej poprzednich, spontanicznych uwag do kamery, te słowa były przemyślane i świadome. Pokazują głębokie i obsesyjne uprzedzenie.” Jak się to podoba? Mamy tu białego człowieka – pochodzącego z rodziny wschodnich Europejczyków – który nazywa Semitkę antysemitką. Jeśli to nie jest mową podwójną, to nie wiem, co nią jest. Zgadza się. Helen Thomas jest prawdziwą, najprawdziwszą Semitką. Jest z pochodzenia Libanką, co czyni ją arabską Semitką. Nawet dzisiaj, większość słowników wyraz ‘Semita’ definiuje jako: członek grupy ludów posługujących się językiem semickim Bliskiego Wschodu i północnej Afryki, należą do nich Arabowie, Aramejczycy, Babilończycy, Kartagińczycy, Etiopczycy, Hebrajczycy i Fenicjanie. Czy Foxman jest Semitą? Nie jestem pewien. Wiemy, że pochodzi z polskiej rodziny i urodził się w mieście należącym kiedyś do Polski, obecnie leży w Republice Białoruskiej we Wschodniej Europie. Oto co mówi jego oficjalna biografia na witrynie ADL: „Urodzony w Polsce w 1940 roku, Foxman został ocalony z holokaustu przez polską nianię, katoliczkę, która go ochrzciła i wychowywała jako katolika w czasie wojny. Jego rodzice przeżyli wojnę, ale stracił 14 członków rodziny.” [Znaczy się - typowy Chazar. - admin]

To raczej nie czyni go Semitą – według naszej definicji naukowej – chyba że, oczywiście, jest coś w jego pochodzeniu, o czym nie wiemy. Czy jego pochodzenie można wywieść z Bliskiego Wschodu, albo czy jego przodkowie pochodzą z równin południowej Rosji i Gór Kaukazu, gdzie wielu żydowskich Polaków jest często powiązanych z Chazarami z Azji Centralnej, którzy przeszli na judaizm w późnych latach VII i wczesnych VIII wieku? Choć wychowany jako katolik, teraz identyfikuje się z judaizmem. Ale judaizm nie robi z człowieka Semity. Judaizm robi cię Żydem, scjentologia robi cię scjentologiem, chrześcijaństwo robi cię chrześcijaninem. Mówimy tu o systemie wierzeń, a nie genetyce. Oczywiście wielu judaistów się z tym nie zgodzi. Twierdzą oni, że o żydowskości decyduje pochodzenie genetyczne, które można prześledzić do legendarnego Abrahama ze Starego Testamentu. Nawet twierdzą, że pewne badania genetyczne udowodniły, że jest to fakt naukowy. Ale te badania sponsorowane są przez judaistów, pisane przez judaistów i są prowadzone w żydowskich instytucjach. Ich prace publikowane są pod dezinformującymi tytułami, którymi sugerują się ignoranccy dziennikarze i propagują wnioski, do których nie doszliby na podstawie prawdziwych badań. Ani jedne badania nie mogły znaleźć genu unikalnego dla Żydów. Powodem tego jest to, że żadne dwie osoby nie mają wspólnego genomu ludzkiego, oprócz par identycznych bliźniąt. Badania te są pełne błędów i zniekształceń w wykorzystywaniu danych nie pasujących do teorii, którą chcą udowodnić. Mimo to wielu judaistów twierdzi, że są bezpośrednimi potomkami narodu żydowskiego, który otrzymał Torę na Synaju. Twierdzą, że ich wygnanie z „Ziemi Obiecanej” wystawiło ich na trwającą 2000 lat wędrówkę przez większość świata, i że udało im się zachować to kluczowe pochodzenie rodowe, które łączy ich z dziećmi Abrahama. Izraelski historyk Szlomo Sand, autor książki The Invention of the Jewish People [Wymysł żydowskiego narodu], przeprowadził dokładne badania i obalił niektóre z szeroko  propagowanych mitów wspierających żydowską diasporę. Jego badanie poparte jest wynikami odkryć archeologicznych – po trzęsieniu ziemi w latach 1980 – dyskredytującymi m.in. wielki exodus w XIII wieku pne. „Mojżesz nie mógł wyprowadzić Hebrajczyków z Egiptu do Ziemi Obiecanej z tego powodu, że Ziemia Obiecana w tym czasie była egipskim terytorium. I nie ma żadnego śladu ani buntu niewolników przeciwko imperium faraonów, ani nagłego podboju Kanaanu przez osoby z zewnątrz. Nie ma też ani śladu ani pamięci o wspaniałym królestwie Dawida i Salomona. Ostatnie odkrycia wskazują na istnienie w owym czasie dwóch małych królestw: silniejszego Izraela i Judah, przyszłej Judei. Cała ludność Judy nie poszła na wygnanie w VI wieku pne., lecz tylko jej elity polityczne i intelektualne były zmuszone do osiedlenia się w Babilonii. To decydujące spotkanie z perską religią zrodziło żydowski monoteizm. Następnie pojawia się sprawa wygnania w 70 AD. Nie było prawdziwych badań o tym punkcie zwrotnym w żydowskiej historii, przyczynie diaspory. A to z prostego powodu: Rzymianie nigdy nie wygnali żadnego narodu z jakiegokolwiek miejsca na wschodnim wybrzeżu M. Śródziemnego. Oprócz zniewolonych jeńców, ludność Judei przetrwała na swojej ziemi, nawet po zniszczeniu drugiej świątyni. Niektórzy nawrócili się na chrześcijaństwo w IV wieku, podczas gdy większość z nich przyjęła islam w VII wieku podczas arabskiego podboju.” Jak widać, można obszernie sugerować, iż wielu ludzi mówiących o sobie jako Semitach, robi to błędnie. Ale, oczywiście, wciąż używamy określenia Semita według standardu akademickiego. Jeżeli zdefiniujemy Semitę w kontekście antysemityzmu, otrzymamy zupełnie inną historię. Co to jest antysemityzm? Według witryny ADL jest to: „Przekonanie bądź zachowanie wrogie Żydom tylko dlatego, że są Żydami. Może przybrać na przykład formę nauk religijnych, które głoszą niższość Żydów, lub politycznych prób izolacji, opresji, albo szkodzenia im w inny sposób. Może również obejmować uprzedzenia lub stereotypowe poglądy odnośnie Żydów”. Dwaj europejscy pisarze z końca XIX wieku, Wilhelm Marr i Heinrich Von Treitschke, są tymi, którym przypisuje się stosowanie wyrazu antysemita ekskluzywnie do Żydów. Ale ja odrzucam ten pogląd. Czy mi wolno to robić, czy też muszę zaakceptować założenia dwóch samozwańczych antysemitów? Nie wiem co o tym myślisz, ale ja wolę używać wyrazu Semita w odniesieniu do szerszej grupy ludów posługujących się językiem semickim z Bliskiego Wschodu i Afryki północnej, łącznie z Arabami, Aramejczykami, Babilończykami, Kartagińczykami, Etiopczykami, Hebrajczykami i Fenicjanami. Jeśli chcesz poznać moją definicję antysemityzmu, skieruję cię tam, gdzie robi się to wobec ludu Gazy. To jest antysemityzm na sterydach. Użyłbym również terminu antysemityzm wobec rosnącej islamofobii tutaj w USA i w częściach Europy. Wojna iracka była antysemicka, tak jak wojna w Afganistanie, jak również ta planowana przeciwko narodowi Iranu.

ADL jest antysemicka. Kiedy ogłoszono plany budowy muzułmańskiego ośrodka społecznego w pobliżu strefy zero, Abe Foxman był mu przeciwny. Niektórzy krytykowali starego Abe za hipokryzję. I choć niedawno próbował naprawić wizerunek ADL potępiając pewne działania podjęte wobec muzułmanów, nadal podsyca ogień rasizmu i bigoterii (za kulisami), pozwalając swojej grupie na to, by była sprzymierzona z takimi organizacjami jak „Kwestie Bezpieczeństwa Rodziny” (FSM), zaciekle anty-islamską grupą, która propaguje kłamstwa i napędza strach i nienawiść wobec muzułmanów. […] Gdybyśmy przyjęli definicję antysemityzmu ADL i zamienili wyraz ‘Żydzi’ na ‘muzułmanie’, okazałoby się, że FSM odpowiada bardzo dobrze tym kryteriom. Spróbujmy. Co to jest antysemityzm? „Przekonanie bądź zachowanie wrogie muzułmanom tylko dlatego, że są muzułmanami. Może przybrać na przykład formę nauk religijnych, które głoszą niższość muzułmanów, lub politycznych prób izolacji, opresji, albo szkodzenia im w inny sposób. Może również obejmować uprzedzenia lub stereotypowe poglądy odnośnie muzułmanów”.

Dowód na ich antysemityzm? Spójrzmy na poniższe fragmenty z artykułów z witryny FSM: Z artykułu „Co to jest islam?” „Islam jest kompleksową totalitarną formą niewolnictwa. Jest przeciwieństwem wolności. Sama jego nazwa, islam, oznacza posłuszeństwo lub poddanie się. Wierny swej nazwie, islam dąży do zniewolenia ciała ludzkości, jak również zniewolenia jej umysłu. To bezdyskusyjne poddanie się islamowi wymaga indywidualnego jak i społecznego wyrzeczenia się wielu podstawowych i głęboko cenionych praw człowieka.” „Islam nie jest religią, ale szkodliwym cierniem; dlatego musimy tworzyć prawo do walki z tym niepożądanym cierniem rosnącym jak grzyby po deszczu na naszych podwórkach. Jeśli islam nie będzie kontrolowany, grzyby te wkrótce rozkwitną i staną się grzybowymi chmurami.”

Z artykułu „Islamofobia czy proste nieporozumienie?„Problem, z jakim mamy do czynienia w meczecie i gdzie indziej, nie jest rodzaju umiarkowany islam kontra wersja ekstremalna lub wypaczona. Problem leży w fundamentalnym charakterze samego islamu. Przeczytaj Koran, posłuchaj imamów. Nie trzeba być selektywnym we fragmentach, jakie się wybierze, staraj się po prostu zrozumieć, co Koran nakazuje wiernym. Każdy, kto wciąż ma po tym wątpliwości, niech obejrzy taśmy z milionami dziko radujących się muzułmanów od Kairu po Londyn po atakach z 11 września.”

Z artykułu „Dlaczego kobieta przechodzi na islam?” „… jak mówią liczne autobiografie muzułmańskich kobiet, religia zakazuje wszystkiego, co jest przyjemne   („haram” lub zakazane). Nie ma żucia gumy, nie ma jazdy na rowerze, nie ma makijażu, nie ma jedzenia w miejscu publicznym, nie ma malowanych paznokci, nie ma zwierząt, nie ma pytań, i oczywiście, nie ma odpowiedzi. Dla wielu kobiet muzułmańskich, jest chęć dochodzenia do niezależności, jak tylko osiągnie się dorosłość.” „Ogólnie rzecz ujmując, islam przechodzi w ekstremizm, represje wobec kobiet, nierówność, i brutalność taką jak kamienowanie cudzołożników. Jednak konwertyci odnoszą się do staromodnych wartości rodzinnych i gościnności, wartości, które zostały zniszczone na Zachodzie. Dla wielu islam jest drogą ucieczki od kulturalnej degradacji społeczeństwa Zachodu.

Ale co konwertyci często mylą, to kultura i religia. Ciepło rodzinne nie jest tym samym co wymóg religijnego posłuszeństwa”. To tylko przykłady. Jest ich o wiele więcej. Chcę wam rzucić wyzwanie zapoznania się z ich stroną i znalezienia co najmniej jednego artykułu sympatyzującego z muzułmanami. Jaki jest więc związek ADL z tą grupą? Cóż, wiceprezesem FSM jest Linda G. Cohen, która jest również w zarządzie ADL w Nowym Meksyku. Nic dziwnego, że nie znajdziesz tej organizacji wymienionej wśród wielu radykalnych prawicowych grup monitorowanych przez Southern Poverty Law Center. Więc kim są prawdziwi antysemici? Myślę, że wszystko zależy od tego, kogo spytamy. Niestety, mnie nikt nie pyta.

http://newworldorder.com.pl/artykul,2792,Antysemicka-ADL

„S” alarmuje w sprawie emisji dwutlenku węgla Poczytajmy sobie po raz kolejny o zbrodniczej, na niewyobrażalną skalę ciągnącej się hucpie p.t. „Ocieplenie klimatu”, sterowanej przez chazarskiego cwaniaka Al Gore’a. Pan Gore nie waha się wpędzać ogromnych obszarów naszego globu w nędzę, aby tylko zapełnić swoją kieszeń bez dna. Najbardziej obrzydliwe jest jednak niemal totalne ześwinienie środowisk naukowych, które podtrzymują wiarę w algorowski bełkot. – admin

Nawet ćwierć miliona miejsc pracy może utracić Polska, jeśli wejdą w życie przygotowane przez Komisję Europejską zasady przydziału darmowych uprawnień do emisji dwutlenku węgla w latach 2013-2020 – alarmuje Solidarność, powołując się na dane energochłonnych branż. Według szefa górniczej „S”, Dominika Kolorza, zagrożenie dotyczy m.in. pracowników hutnictwa, przemysłu stalowego, chemicznego, cementowego i papierniczego. Na początku tygodnia prezydium komisji krajowej Solidarności przyjęło stanowisko, w którym zwraca się z wnioskiem do premiera Donalda Tuska o podjęcie wszelkich działań w celu zablokowania wprowadzenia proponowanych przez KE rozwiązań.

„Kończąca się właśnie konferencja klimatyczna ONZ w Cancun pokazuje, że Unia Europejska narzucając sobie niezwykle ostre normy emisyjne pozostaje osamotniona, a to stanowi poważne zagrożenie dla konkurencyjności gospodarki całej wspólnoty na globalnym rynku” – ocenił w piątek Kolorz. Przedstawiciele związku podkreślają, że Polsce w branżach, które są bezpośrednio zagrożone skutkami proponowanych przez KE rozwiązań, pracuje ok. 500 tys. ludzi. Wskazują jednak, że problem dotyczy wszystkich Polaków, bo proponowane przez KE zasady przydziału pozwoleń na emisję CO2 mogą prowadzić do znaczących podwyżki cen ciepła dla odbiorców indywidualnych. Według Kolorza, proponowane przez KE zasady przydziału darmowych pozwoleń na emisję CO2 w perspektywie narażą górnictwo na utratę odbiorców węgla. „Skutki tego nietrudno przewidzieć – to ograniczanie wydobycia i utrata miejsc pracy” – uważa szef górniczej „S”. Związkowcy przekonują, że proponowane regulacje są szkodliwe dla polskiej i europejskiej gospodarki, ponieważ – argumentują – obniżą jej konkurencyjność i spowodują przeniesienie inwestycji poza UE. Podkreślają, że największe gospodarki świata – USA, Chiny czy Indie – nie zamierzają skokowo zmniejszać poziomu emisji CO2.

Unijna decyzja dotycząca zasad przydziału darmowych pozwoleń na emisję dwutlenku węgla ma zapaść 15 grudnia. Wielkość darmowych uprawnień do emisji ma opierać się na określanych wskaźnikach emisji CO2, przypadających na jednostkę produkcji. Wskaźniki te są obliczane są z uwzględnieniem zużycia energii elektrycznej, w odniesieniu do najbardziej wydajnych dostępnych technologii i emisji CO2. Współczynnik tzw. nawęglenia w Polce jest ponad dwukrotnie wyższy niż średnio w całej UE. Z przytaczanych przez „S” analiz, przeprowadzonych przez zagrożone likwidacją zakłady przemysłowe, wynika, że bez rozwiązań rekompensujących wzrost kosztów energii elektrycznej wywołanych obowiązkowym zakupem uprawnień do emisji CO2 przez polskie elektrownie, zakłady te nie mają szans na ekonomicznie uzasadnione działanie po 2013 r. Źródło: PAP
http://biznes.onet.pl/s-alarmuje-w-sprawie-emisji-dwutlenku-wegla,18564,4045294,1,news-detal

W sprawie tzw. „wypędzonych” Orzeczenie Sądu Najwyższego może skutecznie zablokować niemieckie roszczenia majątkowe. Utrata obywatelstwa była skuteczna. Jest już pisemne uzasadnienie niezwykle ważnego wyroku Sądu Najwyższego, mającego pierwszorzędne znaczenie dla roszczeń, z którymi występują tzw. późni przesiedleńcy. Wynika z niego, że skutecznie utracili oni obywatelstwo polskie, a ich majątki przechodziły na własność państwa. Jak podkreślają prawnicy, orzeczenie to będzie mogło być wykorzystywane podczas spraw sądowych. Od kilku lat tzw. późni przesiedleńcy, wykorzystując zaniedbania i bałagan w księgach wieczystych, występowali o zwrot majątków, których zrzekli się, wyjeżdżając do Niemiec. Skuteczną tamę, przynajmniej części roszczeń, powinien położyć wyrok Sądu Najwyższego z sierpnia tego roku, którego pisemne uzasadnienie jest już dostępne. Wynika z niego, że przesiedleńcy, wyjeżdżając do Niemiec, przyjmowali obywatelstwo tego kraju i tracili polskie wraz z posiadanym majątkiem. A tym samym nie mogli go przekazać swoim spadkobiercom. - Wyrok ma duże znaczenie dla innych tego typu spraw – podkreśla mecenas Lech Obara, zaangażowany w szereg spraw roszczeniowych. Na wagę tego orzeczenia wskazuje także prof. Aurelia Nowicka (UAM), która specjalizuje się w problemach prawnych związanych z roszczeniami tzw. późnych przesiedleńców. Rozpatrywana przez Sąd Najwyższy kasacja dotyczyła rodziny Reinschów, która wyjechała z Polski w 1981 roku. Jej spadkobiercy, wykorzystując brak zapisów w księgach wieczystych, odzyskali w 2006 roku dom w Olsztynie. Sądy uznały także, że nie utracili oni obywatelstwa polskiego. Ustalenia te zakwestionował w swoim wyroku Sąd Najwyższy, stwierdzając, że ustawa z 1981 r. „wyraźnie stanowiła, że nabycie obywatelstwa obcego pociągało za sobą utratę obywatelstwa polskiego”. Sąd podkreślił, że twierdzenie sądów, iż nie nabyli oni obywatelstwa niemieckiego po wyjeździe z Polski, jest „nieuprawnione”. „Nie potrzebowali oni nawet uzyskiwać obywatelstwa niemieckiego, o które wystąpili, ponieważ na terenie RFN odnowione zostało na podstawie prawa miejscowego ich obywatelstwo niemieckie sprzed 1945 roku, które zgodnie z prawem RFN nigdy nie wygasło” – podkreślają sędziowie w uzasadnieniu wyroku. - Ci, którzy występują z roszczeniami, nie są polskimi obywatelami, są to obywatele niemieccy, to bardzo ważne – wskazuje Obara. – To będzie rzutowało na pogląd sądów administracyjnych – dodaje.
Co ważniejsze, SN uznał, że nie jest „zasadne” kwestionowanie prawnego znaczenia uchwały Rady Państwa z 1956 r. o zmianie obywatelstwa repatriantów niemieckich. „Tym samym skład orzekający w niniejszej sprawie nie podzielił częściowo odmiennego stanowiska w powyższej kwestii zawartego w wyroku Sądu Najwyższego z 17 września 2001 r.” – czytamy w uzasadnieniu. W wyroku tym kwestionowano właśnie ważność uchwały Rady Państwa, wskazując na jej „ogólność”. Wyrok ten ukazuje zmianę linii orzeczniczej z korzyścią dla osób, które mieszkają w domach objętych roszczeniami niemieckimi i które wskutek zaniedbań urzędniczych poprzez brak wpisów w księgach wieczystych często na stare lata muszą szukać innego lokum. - To nie jest dramat Skarbu Państwa, ale tych staruszków, którzy mieszkają w tych domach – mówi Obara. Wyrok na pewno może być wykorzystywany w sprawach, w których spadkobiercy przesiedleńców, którzy skutecznie utracili obywatelstwo polskie, próbują odzyskać majątek należący dawniej do ich rodziców czy dziadków. Wówczas, jak wynika z orzeczenia Sądu Najwyższego, te nieruchomości im się nie należą, ponieważ w wyniku utraty obywatelstwa nie mogły one być spadkiem. - Ta nieruchomość nie mogła zatem wejść w skład spadku, a spadkobiercy nie mogli nią rozporządzać, wobec czego nabycie tej nieruchomości nastąpiło od osób nieuprawnionych – oświadczył sędzia Wojciech Katner, ogłaszając wyrok w sprawie małżeństwa Reinsch. - Myślę, że to orzeczenie będzie miało duży wpływ na przyszłe procesy – zaznacza w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Jerzy Erlik, radca prawny z Olsztyna, który prowadzi sprawy osób dotkniętych roszczeniami przesiedleńców. – Ogólna tendencja orzecznictwa Sądu Najwyższego w tych sprawach jest korzystna dla obywateli polskich. Wystarczy zwrócić uwagę na wyrok, który stwierdzał, iż w sprawach, które leżą w gestii sądów administracyjnych, to właśnie one powinny się do nich odnosić, a nie sądy powszechne – dodaje. – Jest to istotne, bo np. w sprawach administracyjnych są krótkie terminy – 10 lat – na wzruszenie decyzji uwłaszczeniowej, chociażby była wadliwa. Gdyby wcześniej było takie orzeczenie, to sprawa Agnes Trawny zakończyłaby się korzystnie dla Skarbu Państwa i rodzin zamieszkujących w tej nieruchomości – tłumaczy Erlik. Liczbę tzw. późnych przesiedleńców szacuje się na ok. 400-600 tysięcy. Po 1945 r. przyjmowali oni polskie obywatelstwo, dzięki czemu mogli zachować swój majątek. Wyjeżdżając do Niemiec, zrzekali się go, ale otrzymywali w zamian od rządu niemieckiego tzw. świadczenia wyrównawcze. Zenon Baranowski

Gdy cezar siada na ołtarzu… Nie może być tak, że władza świecka nie dopuszcza do obejmowania urzędów i godności kościelnych przez duchownych, których uznaje za niewygodnych dla siebie Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim, biblistą z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, rozmawia Bogusław Rąpała.

Wielu katolików jest głęboko poruszonych i oburzonych sposobem potraktowania ks. płk. Sławomira Żarskiego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, który 11 listopada, po Mszy św. w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie, udzielił duchownemu ostrej reprymendy. - Patrzę na to z ogromnym zaskoczeniem i zdziwieniem. Dziwne, że dowiedzieliśmy się o tej sprawie stosunkowo późno. Dziennikarze, którzy na co dzień śledzą każdy krok i każde słowo ważnych osobistości, nie poinformowali o incydencie od razu ani w następnych dniach. To, co się wydarzyło w zakrystii kościoła czy w drodze do niej, bo relacje są niejasne, trzeba uznać za wielki skandal. Prezydent, zwracając się do duchownego, „bo jest pułkownikiem, wojskowym”, a więc podlega prezydentowi, publicznie zganił wygłoszoną przez niego homilię. A przecież w kościele, uczestnicząc we Mszy św., prezydent jest jednym z wiernych, ważnym, ale nie aż tak, by ksiądz spełniał wszystkie jego życzenia i oczekiwania. W tym zakresie podległości duchownego wobec prezydenta nie ma, bo być nie może. Duchowni nie są narzędziami budowania i wzmacniania prezydenckiego i partyjnego PR, czyli wizerunku wyrabianego na pokaz przez sowicie opłacanych specjalistów, gdyż jedną z najważniejszych powinności duchownych stanowi głoszenie Słowa Bożego. Nie chodzi wyłącznie o jego osadzenie i sens w dawnej historii, ale o odważną i rzetelną aktualizację orędzia Biblii w nawiązaniu do okoliczności i potrzeb naszych czasów, to znaczy tu i teraz. W żadnym przypadku nie pokrywa się to z prawieniem komplementów ani umizgami pod adresem władzy. Ksiądz prałat Żarski jest pułkownikiem, ale to nie duchowni potrzebują wojska i jego dywizji, lecz wojsko potrzebuje duchownych jako ludzi głoszących prawdę o Chrystusie, która pomaga i uczy, jak należy żyć.

Prezydent nie tylko publicznie zbeształ księdza pułkownika, ale swoimi naciskami spowodował, że administrator Ordynariatu Polowego nie objął stanowiska biskupa polowego Wojska Polskiego. Jak należy traktować taką ingerencję władzy świeckiej w sprawy Kościoła? - Jeżeli rzeczywiście istnieje związek między wygłoszoną homilią, napomnieniami prezydenta w zakrystii oraz tym, że nie doszło do wcześniej przygotowywanej nominacji ks. prałata Żarskiego na stanowisko biskupa polowego, to byłby to jeszcze większy skandal. Natychmiast pojawiły się wyliczenia, ilu jest kapelanów i ile parafii wojskowych oraz ile kosztuje ich utrzymanie, co w podtekście sugeruje wzmocnienie ich zależności od ministra obrony i prezydenta, a być może nawet groźbę odgórnej reorganizacji, która ma pokazać, „kto tu rządzi”. Jednak wojsko potrzebuje duchownych, bo bez nich nie sposób prawdziwie formować ludzi, którzy w najniebezpieczniejszych miejscach i w trudnych czasach służą Ojczyźnie i jej bronią. Bez księży zupełnie inaczej wyglądałaby nasza wojskowa obecność w Iraku czy w Afganistanie, a są oni tam nie dlatego, że chcą „budowania demokracji”, lecz dlatego, że towarzyszą żołnierzom i przynoszą im duchowe oraz moralne wsparcie, bez którego wielu z nich by sobie nie poradziło.

Czy takie potraktowanie administratora Ordynariatu Polowego WP można odczytać jako ostrzeżenie pod adresem innych duchownych, którzy będą mieli w przyszłości odwagę krytykować niemoralne postępowanie niektórych elit politycznych i jakość życia publicznego w Polsce? - W tej homilii znalazły się wątki zupełnie podobne do biblijnych, obecnych w Starym i Nowym Testamencie. Gdy chce się postawić wiarygodną diagnozę życia społecznego, trzeba nazywać sprawy po imieniu. Wystarczy przyjrzeć się stanowczemu nauczaniu proroków Starego Testamentu oraz dosadności słów Jezusa. Dość przypomnieć słynny epizod z VIII w. przed Chrystusem, opisany w 7 rozdziale Księgi Amosa, gdy kapłan Amazjasz, który pozostawał na usługach ówczesnego króla, strofuje proroka Amosa, że nie naucza on tego, na co król liczy i czego król się spodziewa. Odpowiedź Amosa była bardzo dosadna. Słowa księdza Żarskiego nie są tak dosadne jak te, które znajdujemy na kartach Pisma Świętego. To samo dotyczy nauczania Jezusa, który szanował ludzi, lecz surowo piętnował różne wady, zwłaszcza przywódców religijnych i politycznych. Te przykłady pokazują więc, że być może Kościół naucza dziś zbyt łagodnie i konformistycznie, że wycofał się na pozycje obronne i w związku z tym duchowny, który użyje wyrazistych sformułowań, jest atakowany i dyskryminowany. Ale zawsze tak było! Przywódcy mają wielkie zasługi dla wiary również dlatego, że często bez skrupułów mnożyli jej męczenników. Zakorzeniona w Ewangelii homilia może sprawić, że ci, którzy jej słuchają, odczuwają dyskomfort. Jednak zawarte w niej napomnienia odnoszą się do wszystkich uczestników Liturgii, łącznie z duchownymi, a także do tych, których w kościele brakuje, żyjących jak gdyby Bóg nie istniał albo pozostawał bezsilny wobec ich poczynań. Jeżeli prezydent odniósł napomnienia z homilii w Święto Niepodległości do siebie i swego politycznego zaplecza, to nie ma w tym nic złego, ale nie wolno strofować czy potępiać kapłana, który te słowa wypowiedział. Taka homilia, jeżeli wzbudziła wątpliwości czy rozterki, to dobra sposobność, by obaj – prezydent i duchowny – znaleźli trochę czasu na wspólną rozmowę i zastanowienie się, co jest prawdziwe oraz wymaga naprawy.

W homilii ks. płk Sławomir Żarski dokonał duchowej i religijnej diagnozy sytuacji w naszej Ojczyźnie.
- To nie tylko jego prawo, lecz obowiązek jako administratora Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego, którym był wtedy ks. Żarski. Obecność prezydenta i jego otoczenia jedynie wzmacnia taką potrzebę, bo nie można poprzestawać na uspokajających pochlebstwach różnej maści podlizywaczy i karierowiczów, lecz powinno się wsłuchiwać też w inne głosy, również krytyczne, pochodzące od osób rzetelnych i odpowiedzialnych, które nie liczą na zyski i karierę, ale na refleksję i uczciwe wyciąganie wniosków. Prałat Żarski powiedział, że „Polska jest budowana na antywartościach”, i przypomniał słowa jednego z pierwszych premierów, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Nadmienił, że u podstaw III Rzeczypospolitej „patriotyzm zastąpiono promowanym kosmopolityzmem, miejsce uczciwości zajęła nieuczciwość, prawdę zastąpiono kłamstwem i pomówieniami, ofiarność i poświęcenie – chciwością i pazernością, miłość – nienawiścią”. Prezydent oświadczył publicznie, że jest zawiedziony i zaskoczony wypowiedzianymi słowami. Ale dlaczego? Czy dlatego, że nie są prawdziwe, czy raczej dlatego, że duchowny odważył się na diagnozę, która nie idzie po linii politycznej poprawności? Prawie zawsze jest tak, że prezydent dobiera sobie rozmówców, natomiast podczas nabożeństw w kościele ta reguła, dzięki Bogu, nie obowiązuje. Czasami także prezydent musi posłuchać czegoś, czego w swoim otoczeniu nie usłyszy, a co powinno go skłonić do zastanowienia.

Ocena naszej rzeczywistości zawarta w homilii ks. płk. Żarskiego pokrywa się z obserwacjami wielu Polaków zatroskanych stanem państwa, niszczeniem rodziny, służby zdrowia… - Ksiądz pułkownik Żarski mówił o sprawach ogólnych, o sytuacji, jaka – wedle jego rozeznania karmionego wiarą w Boga i troską o dobro wspólne – istnieje w Polsce. Także w moim przekonaniu jego diagnoza jest słuszna. Wskazał na rozmaite płaszczyzny, na których panoszą się zło, podstęp, chciwość, podłość, buta i inne wady. Prawie codziennie dowiadujemy się o rozmaitych skandalach, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo najbardziej zakamuflowane skandale nie szybko ujrzą światło dzienne. Zaskakuje mnie, że prezydent odniósł tę diagnozę duchownego wyłącznie do siebie i swego środowiska politycznego, bo chyba na to wskazuje jego późniejsze zachowanie. Być może stanowiłoby to potwierdzenie zasady: „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Gdyby tak, to homilia ks. Żarskiego była tym bardziej potrzebna.

Obserwując poczynania Bronisława Komorowskiego, można odnieść wrażenie, że nie tylko nie potrafi on sentire cum Ecclesia – czuć z Kościołem, ale nie zdaje też egzaminu z zasad obowiązujących katolika w życiu publicznym… - Prezydent w ciągu trzech poprzednich miesięcy urzędowania kilkakrotnie wypowiadał się w sprawach Kościoła i kościelnych, nie zawsze fortunnie, o czym świadczy jego wywiad dla „Gazety Wyborczej”, w którym zapowiedział przeniesienie krzyża spod Pałacu Prezydenckiego. Wiemy, czym się to skończyło. Jeżeli rzeczywiście nominacja ks. Żarskiego była wcześniej przygotowywana, to skutki odwołania zasłużonego prałata i przekreślenia powziętych wobec niego planów powinny zostać naprawione przez Kościół, czyli przez osoby, które o tych sprawach informują Ojca Świętego. Nie może być tak, że władza świecka nie dopuszcza do obejmowania urzędów i godności kościelnych przez duchownych, których uznaje za niewygodnych. Ponad pół wieku temu ks. kard. Stefan Wyszyński wobec podobnych praktyk stanowczo powiedział: „Non possumus!”. Tę wypowiedź przypieczętował trzema latami więzienia. Nic na tym nie stracił, przeciwnie, stał się bohaterem narodowym i przewodnikiem duchowym, dzięki któremu mieliśmy również Papieża Polaka. Gdyby nie sprzeciw Prymasa Tysiąclecia, jego odwaga i gotowość na cierpienie, na pewno nie byłoby Jana Pawła II. Nie ulega jakiejkolwiek wątpliwości, że nie tylko ogólna sytuacja w Polsce, lecz także polityka prowadzona przez prezydenta i rząd, zarówno w wymiarze zewnętrznym, jak i wewnętrznym, wymagają solidnej i pilnej diagnozy podjętej w duchu wiary i moralności chrześcijańskiej. Innej Polski niż ta, która przyjęła w 966 r. chrzest, nie było, a wierność ojcom to nasz święty obowiązek. Trzeba powiedzieć jasno, że to samo dotyczy wszystkich rządzących, z władzami politycznymi i hierarchią kościelną włącznie. Ci, którzy mają odwagę zabierać głos w sprawach wiary i moralności, muszą się liczyć z niedogodnościami i przyjąć je jako część posłannictwa, któremu powinni sprostać.

W tak krótkim czasie swego urzędowania prezydent doprowadził do usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, pokazał ponadto, że jawnie lekceważy Magisterium Kościoła w fundamentalnej dla katolika sprawie świętości życia – opowiedział się za niemoralną procedurą in vitro. - Bronisław Komorowski nie jest enklawą, lecz powiela błędy i słabości całego polskiego świata politycznego. Wybiórcze traktowanie nauczania Kościoła to nie tylko sprawa prezydenta i jego obozu, ale także innych ugrupowań politycznych, łącznie z Prawem i Sprawiedliwością, o czym mogliśmy się przekonać na przykładzie kilkorga z tych osób, które tę partię niedawno opuściły. Sprawy religijne, moralne i etyczne są przez zdecydowaną większość polityków traktowane na zasadzie szwedzkiego stołu: każdy wybiera sobie to, co lubi i co jest dla niego wygodne, byleby nie powodowało większych konsekwencji i było akceptowane przez sprzyjającą mu część wyborców. Natomiast to, co mniej wygodne lub wymaga stanowczego chrześcijańskiego świadectwa, bywa przemilczane albo jest wręcz kontestowane. Z takim podejściem jest dokładnie tak, jak ze szwedzkim stołem w restauracji: trzeba bardzo uważać, by wybieranych produktów nie mieszać, żeby nie zaszkodziły spożywającemu. Co się tyczy religii i moralności, to w rezultacie wybierania i łączenia tylko niektórych prawd albo ich wycinków powstaje zamieszanie i galimatias, jakaś odmiana szkodliwego światopoglądu, w którym wszystko, co zostało połączone i wymieszane, prowadzi do groźnego synkretyzmu. Ten zły przykład zatacza potem coraz szersze kręgi. Wielu ludziom wydaje się, że z wiary, moralności i etyki można uznawać i zachowywać wyłącznie to, co się im podoba, co jest wygodne, co im sprzyja oraz ułatwia życie. Reakcja prezydenta RP na homilię ks. Żarskiego może być odbierana jako egzemplifikacja tego rodzaju podejścia, które wymownie ilustruje ryzyko, jakie ono ze sobą niesie. Stoi bowiem na przedłużeniu zjawiska, które można określić jako prywatyzacja religii.

Sprowadzić wiarę i pobożność do sfery prywatności, do zakrystii, do kościoła, do terenu przykościelnego, do czterech ścian mieszkania, chciały skompromitowane w przeszłości ideologie totalitarne. Teraz te tendencje powracają? - Jedna z pań, która w ostatnich tygodniach opuściła szeregi PiS, tak odpowiada na pytanie, czy jest osobą wierzącą: „Nie chcę o tym mówić, to moja bardzo osobista sprawa”. Tak, osobista, ale to nie znaczy prywatna! Wiara bądź niewiara, ponieważ w gruncie rzeczy nie wiemy, o jaki wybór chodzi, jest jej osobistą sprawą, ponieważ każdy z nas samodzielnie dokonuje wyboru wiary w Chrystusa bądź innego. Ale dokonawszy wyboru wiary w Chrystusa, mam obowiązek dawania publicznego świadectwa o tym, kim jestem. Zdarza się, że nie stać mnie na w pełni wiarygodne i przejrzyste świadectwo wobec prawdy Ewangelii, a wtedy pamiętam, że obok drogi niewinności istnieje droga nawrócenia. Jedną z najważniejszych powinności Kościoła stanowi prowadzenie ludzi do Boga oraz budowanie harmonii między sobą i właśnie temu ma służyć całe nauczanie, w szczególny sposób adresowane do wierzących. Nieszczęście polega na tym, że osobisty wymiar wiary jest, świadomie bądź nie, mylony z prywatnym, co dochodzi do głosu w wypowiedziach wielu prominentnych osób w naszym państwie. W jednej sytuacji, gdy uznają to za sprzyjające, bo przymnaża im uznania i zaszczytów, chętnie deklarują wiarę i wystawiają twarze do kamer i fotografii, natomiast w innej, gdy trzeba ponieść konsekwencje i znieść ewentualne dolegliwości wynikające z wierności zasadom wiary, przechodzą na pozycje milczenia, kluczenia, niejasności oraz usuwania się na drugi plan albo ukrywania tego, kim są.

Skąd u obecnie rządzących polityków taka pewność siebie i buta w traktowaniu ludzi Kościoła? - Politycy nie mogą przeceniać swoich sił, możliwości i znaczenia. Prezydenta Polski wybrała nieco ponad połowa z tej połowy Polaków, którzy poszli do urn. Bardziej obrazowo rzecz ujmując, obecnego prezydenta wybrało 27, może 28 Polaków, na 100. Wniosek jest taki, że ponad 70 osób na 100 go nie wybierało. To bardzo duży odsetek! To samo dotyczy wyborów samorządowych. Tymczasem nie widać starań ze strony prezydenta ani rządu, które miałyby na celu zaktywizowanie i pozyskanie tej drugiej połowy Polaków, która nie bierze aktywnego udziału w życiu politycznym. Co więcej, przywódcom odpowiada to, że im mniej ludzi głosuje, tym lepiej dla rządzących, bo wtedy można przeforsować swoje kandydatury. Wybiegi i fortele bywają daleko posunięte, np. gdy się ogłasza, że „bezpartyjny” kandydat cieszy się silnym poparciem tej czy innej partii. Uważam, że przy sposobności incydentu w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie z Bronisławem Komorowskim w roli głównej, byłoby dobrze, gdyby prezydent i jego doradcy spokojnie przemyśleli to, co zostało tam powiedziane, oraz podjęli wszelkie możliwe i uczciwe starania, by wybrany prezydent stawał się rzeczywiście dobrym przywódcą wszystkich Polaków. Tego rodzaju incydenty na pewno temu nie sprzyjają. Powiedziałem niedawno, że można wygrać wybory, ale przegrać prezydenturę, i to się już zdarzało, także w Polsce.

Dziękuję za rozmowę.

Ks. prof. Waldemar Chrostowski był swego czasu mocno zaangażowany w „dialog” katolicko-żydowski. Do roku 1998 współprzewodniczył nawet Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów. W odróżnieniu o wielu innych, ks. Chrostowski dość szybko zrozumiał, że dialog ten nie ma najmniejszego sensu, m.in. dlatego że jest żydowskim monologiem, którego strona katolicka ma z uszanowaniem słuchać i bez szemrania dostosowywać się do żydowskich nakazów. – admin

Coś dla entuzjastów WikiLeaks BUSTED!! WIKILEAKS STRUCK A DEAL WITH ISRAEL OVER CABLE LEAKS

http://www.revoltoftheplebs.com/categories/in-depth-analysis/busted-wikileaks-struck-a-deal-with-israel-over-cable-leaks/ Wydało się!! Wikileaks zrobiła interes z Izraelem.
Tłumaczenie Ola Gordon.

Według najnowszych rewelacji, Assange rzekomo zrobił interes z Izraelem przed ostatnią ‘aferą depeszową’, co wyjaśnia dlaczego przecieki były „dobre dla Izraela,” jak powiedział izraelski premier. Liczni komentatorzy, szczególnie w Turcji i Rosji, zastanawiają się, dlaczego setki tysięcy amerykańskich dokumentów niejawnych, jakie w zeszłym miesiącu wyciekły na stronę internetową, nie zawierają niczego, co mogłoby wprawić w zakłopotanie izraelskiego rządu, jak było z niemal każdym innym państwem, o którym mowa w dokumentach. Odpowiedzią wydaje się być tajne porozumienie zawarte między „sercem i duszą” Wikileaks, jak określił się skromnie sam Assange, i izraelskimi urzędnikami, co spowodowało, że wszystkie takie dokumenty zostały „usunięte” zanim upubliczniono pozostałe. Według witryny arabskich dziennikarzy śledczych http://www.syriatruth.info/content/view/977/36/,

Assange otrzymał pieniądze z pół-oficjalnych izraelskich źródeł i obiecał im, w „tajnej video-umowie,” nie publikować żadnych dokumentów, które mogą zaszkodzić izraelskiemu bezpieczeństwu lub interesom dyplomatycznym. O źródłach raportu Al-Haqiqa mówi się, że są to byli wolontariusze Wikileaks, którzy opuścili organizację w ciągu ostatnich kilku miesięcy z powodu „autokratycznego przywództwa” Assange i „braku przejrzystości”. W niedawnym wywiadzie dla niemieckiego dziennika Die Tageszeitung, były rzecznik prasowy Wikileaks Daniel Domscheit -Berg powiedział, że on i inni dysydenci Wikileaks planują uruchomienie platformy własnych informatorów by zrealizować pierwotny cel Wikileaks z „nieograniczoną ilością plików.” Domscheit-Berg, który zamierza wydać książkę o swojej pracy pt. Inside Wikileaks [Wewnątrz Wikileaks], oskarża Assange że działa jak „król,” wbrew woli innych osób w organizacji, poprzez „robienie interesów” z organizacjami medialnymi, które mają kreować wybuchowy efekt, o czym inni w Wikileaks albo wiedzą albo niewiele, albo nic. Ponadto, insajderzy mówili, że parcie Assange na pierwszo-stronicowe historie oznaczało, że Wikileaks nie była w stanie „zrestrukturyzować się” sama, by uporać się z tym wzrostem zainteresowania. Oznacza to, że mniejsze przecieki, które mogą być interesujące dla ludzi na poziomie lokalnym, są obecnie pomijane, gdyż ważniejsze są duże historie. Według źródeł Al-Haqiqa, Assange spotkał się z izraelskimi urzędnikami w Genewie na początku tego roku i zawarł tajne porozumienie. Rząd Izraela, jak się wydaje, w jakiś sposób dowiedział się lub oczekiwał, że dokumenty, które miały wycieknąć zawierały dużą ich liczbę nt. izraelskich ataków na Liban w 2006 r i Strefę Gazy w latach 2008-9. Te dokumenty, które miały pochodzić głównie z ambasady Izraela w Tel Awiwie i Bejrucie, usunął i być może zniszczył sam Assange, który jest jedyną osobą, która zna hasło otwierające te dokumenty. Rzeczywiście w opublikowanych dokumentach wydają się być „luki” z okresu lipiec – wrzesień 2006 r., podczas którego miała miejsce 33-dniowa wojna w Libanie. Czy to możliwe, by amerykańscy dyplomaci i urzędnicy nie mieli żadnych komentarzy lub wymiany informacji nt. tego przełomowego wydarzenia, a spędzali czas na „plotkowaniu” o każdej innej „trywialnej” sprawie na Bliskim Wschodzie? Po przecieku (a nawet wcześniej), premier Izraela Benjamin Netanjahu powiedział na konferencji prasowej, że Izrael „pracował z wyprzedzeniem,” aby ograniczyć szkody przeciekowe, dodając, że „w Wikileaks nie ukaże się żaden tajny izraelski materiał.” W wywiadzie dla magazynu Time w tym samym czasie, Assange chwalił Netanjahu jako bohatera przejrzystości i otwartości! Według innego raportu, lewicowy dziennik libański spotkał się dwukrotnie z Assange i próbował negocjować z nim interes, oferując „dużą ilość pieniędzy”, by zdobyć dokumenty dotyczące wojny w 2006 roku, w szczególności protokół z posiedzenia, jakie odbyło się w ambasadzie amerykańskiej w Bejrucie w dniu 24.07.2006 r., co powszechnie uważa się za spotkanie „rady wojennej” między stronami amerykańską, izraelską i libańską, które odegrały rolę w wojnie przeciwko Hezbollah i jego sojusznikom. Jak potwierdzają źródła, dokumenty otrzymane przez redaktorów Al-Akhbar, wszystkie datowane są począwszy od 2008 r. i nie zawierają „nic wartościowego.” To tylko świadczy o słuszności zarzutów, że Izrael zrobił jakiś interes.

Wreszcie, może warto zauważyć, że Assange mógł zrobić to, co zarzuca się że zrobił, by chronić siebie i zapewnić, że ujawniane dokumenty są publikowane w taki sposób, aby odsłonić amerykańską hipokryzję, na punkcie której mówi się, że ma on obsesję „kosztem bardziej fundamentalnych celów”.

Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Allegro wytoczyło sprawę „antyfaszystom” Żydowskie i zażydzone szumowiny, bezkarnie grasujące po Polsce i mianujące się „antyfaszystami”, zasługują na najwyższą pogardę ze strony każdego prawdziwego Polaka. Z satysfakcją zamieszczamy poniższy artykuł. Zobaczymy, jak sprawa potoczy się dalej. – admin.

Fundacja Zielone Światło a także Jerzy Masłowski, tak zwany „antyfaszysta”, a według Gazety W. również „poeta, dziennikarz i performer”, mogą się spodziewać niemałych problemów prawnych. Sprawi im je nie kto inny jak największy w Polsce portal aukcyjny Allegro, wytaczając proces za przerobienie swego logo z wykorzystaniem nazistowskiego symbolu SS. Poeci jak wiadomo mają dużo za dużo wolnego czasu i rzadko w ich rozczochranych głowach roją się konstruktywne pomysły co z tym wolnym czasem począć. Poeta, dziennikarz i performer Masłowski postanowił zaangażować się w tępienie niewątpliwie zbrodniczego procederu, jakim jest umożliwianie przez portal aukcyjny Allegro różnym kolekcjonerom kupna akcesoriów i materiałów do rekonstrukcji historycznych, związanych z jednym z najbardziej groteskowych systemów ubiegłego wieku – nazizmem, zwanym przez „antyfaszystów” (nie wiedzieć czemu) faszyzmem. Od nazizmu do faszyzmu było co prawda gdzieś tak z tysiąc kilometrów, jednak jak rzekł kiedyś G. Orwell, „lewicowość jest czymś w rodzaju fantazji masturbacyjnej, w której świat faktów nie ma najmniejszego znaczenia”.

Różnego rodzaju Masłowscy, poeci, dziennikarze, performerzy i inni „antyfaszyści” walczący z faszyzmem czyli nazizmem, rozpętali wcale nie małą kampanię skierowaną w Allegro, oskarżając portal o najróżniejsze „propagowania”, „szerzenia” itd. Do akcji nie mogło się nie przyłączyć niezawodne stowarzyszenie Nigdy Więcej. W Światowy Dzień Walki z Rasizmem 21 marca rozdawano m.in. pocztówki ze wspomnianą eSeSmańską przeróbką logo Allegro, pojawiło się ono również na stronach internetowych grupy „Zawleczka”, Masłowskiego i innych. Portal zażądał zadośćuczynienia, co zresztą nie dziwne, bo kto by chciał być zrównywany z hitlerowskim nieudacznictwem. Do tego logika stawiająca w jednym szeregu propagowanie wspomnianych -izmów i zwykłe umożliwienie kolekcjonerom rekonstrukcji historycznych zakupu gadżetów, ma znamiona wspomnianej fantazji masturbacyjnej. Co prawda „antyfaszyści” powołują się również na niedawne zmiany w polskim prawodawstwie, zakazujące „rozpowszechniania produkowania, utrwalania, sprowadzania, nabywania, przechowywania, posiadania, prezentowania, przewożenia lub przesyłania druku, nagrania lub innego przedmiotu, (…) będącego nośnikiem symboliki faszystowskiej”, jednak jest to jeden z setek absurdalnych, uderzających w podstawy logicznego rozumowania przepisów i takie odwołania tylko legitymizują prawnego molocha. „Antyfaszystom”, w większej części wolnościowcom czy wręcz anarchistom, takie podpieranie się systemem raczej nie przystoi. A nawet jeśli były na Allegro jakieś szczątkowe ilości gadżetów nie mających kontekstu historycznego, z targetem na przysłowiowego „łysego neonazistę”? Czy ktokolwiek widział takich osobników, w esesmańskich mundurach i z pepeszami na ulicach? Gdzie to zagrożenie, o którym trąbią „antyfaszyści”? Toż to marginalna w skali społeczeństwa grupa hobbystów. Mamy w kraju tysiąc poważniejszych problemów, z rządem Donalda T. na czele, jednak poeci, performerzy i dziennikarze, a już na pewno „antyfaszyści” takich problemów nie widzą. Doszukują się więc nazizmu czyli faszyzmu, wczoraj w lodówce, a dzisiaj, o, na przykład na Allegro. SC http://autonom.pl

Plusy i minusy tygodnia Trzy kolejne spotkania prezydenta Komorowskiego z prezydentami Rosji, Niemiec i USA były okazją do wylania kilogramów dyplomatycznego lukru. Spotkanie z Dmitrijem Miedwiediewem było jedną wielką akcją „Drużba”, ale żadnych konkretów, co ma zmienić się w relacjach między Warszawą a Moskwą, nie usłyszeliśmy. Ponoć, gdy dziennikarze zachwycali się tym, jak Maryla Rodowicz śpiewała pieśni Wysockiego dla prezydenta Rosji, w zacisznych gabinetach negocjowano jakieś nowe naftowe deale. Szczegółów nie ujawniono w myśl starej zasady PO: „wiemy, co robimy – wy się nie interesujcie”. Zupełnie jak z rozmowami na temat kontraktu gazowego. W trakcie wizyty prezydenta Christiana Wulffa w Warszawie z kolei wspominano jedynie historyczną wizytę Willy’ego Brandta z 1970 roku. Z racji podniosłej, rocznicowej atmosfery nikt nie zająknął się nawet na temat poniedziałkowego fiaska starań Donalda Tuska w Berlinie, aby bałtycką rurę zakopać na tyle głęboko, by nie tamowała dostępu do portu w Świnoujściu. Notabene rzekome rozwiązanie tego konfliktu Radosław Sikorkski ogłosił już dobre parę miesięcy temu. Teraz wypada Niemcom przebujać się już tylko do czerwca 2011 r. Wtedy fetować będziemy 20-lecie traktatu polsko-niemieckiego, a Anda Rottenberg otworzy w Berlinie swoją wielką wystawę o wiekach dialogu kulturowego Niemców i Polaków. Znów popłyną kilogramy dyplomatycznego lukru. A premierowi Tuskowi znów będzie głupio upominać się o zbyt wysoko umocowaną rurę. Obama jak to Obama – przyjął ciepło naszego prezydenta, nie wykluczył zniesienia wiz i coś podobno obiecał w sprawie pobytu w Polsce samolotów amerykańskiego lotnictwa. Szczegółów tradycyjnie nie znamy, bo i w tym wypadku platformerscy fachowcy ani myślą zdradzać szczegółów dziczy kudłatej w kraju. Cała nadzieja w kolejnym wysypie tajemnic z WikiLeaks. Może wtedy się czegoś dowiemy. Tak samo jak dopiero za jakiś czas dowiemy się, czy Donald Tusk wybierze wariant przyśpieszonych wyborów wiosną 2011 roku. „Tusk rozważa czy tylko blefuje” – głowi się „Polska The Times”. Jak podejrzewam – pan premier sam nie wie. Cokolwiek ustali, to i tak usłużni podwładni uznają za szczyt politycznej strategii. Wszyscy czekają biernie na decyzję premiera, ale nie Katarzyna Kolenda-Zaleska, która na lamach „Gazety Wyborczej” snuje przerażające wizje. Co stanie się, gdy Platforma nie wygra tak zdecydowanie jak w 2007 roku i trzeba będzie pleść jakieś koalicje z PSL i SLD? „Możemy sobie i Europie zafundować całkowity chaos!” – bije na alarm. A może wprowadźmy monarchię dla Tuska i zakaz wyborów. Europa pewnie odetchnie. A dla niezadowolonej dziczy kudłatej wykroi się rezerwat w okolicach Radomia. Na przyśpieszone wybory mają ponoć chętkę także i „kluzikowcy” z PJN, którzy ogłosili właśnie swój manifest. Pełen słusznych haseł, ale hitów tam nie ma. Ciekawe, czym błysną PJN-owcy na swoim kongresie w niedzielę? Póki co dumnie odepchnęli od siebie Ludwika Dorna, a Kazimierz Marcinkiewicz chwali ich w TVN. Tego ostatniego pocałunku śmierci mogą nie przeżyć. Co będzie, jak w ramach parytetu Isabel zażąda miejsca na listach? Podobno porażki uszlachetniają. Ale chyba nie w wypadku Janusza Palikota. Ten biedny człowiek przeżywa gorzko umiarkowany – delikatnie rzecz biorąc – sukces swojej formacji. Ostatnio zaczął nawet narzekać na dziennikarzy, sugerując, że w ramach jakiejś politycznej zmowy przestali go zapraszać tak często jak kiedyś do swoich programów. Januszowi twardnieje serce i nie ma zamiaru wypełnić obietnicy, że 6 grudnia odda mandat poselski. Ma już zresztą alibi. Oto na Facebooku powstała strona z wezwaniem: Janusz! Nie oddawaj mandatu – jesteś Polsce w Sejmie potrzebny! Ciekawe, czy Janusz ulegnie i zostanie do końca kadencji. Jak tak dalej pójdzie, ten sfrustrowany człowiek zacznie porywać samoloty. Pewnie zacznie od rejsów z pielgrzymkami. Semka

11 grudnia 2010 Zuchwałość umysłów wszechrzeczy. Pan Michał Boni, minister  w kancelarii premiera Donalda Tuska, zawodowy socjalista w każdym calu, potwierdził, że składka przekazywana do Otwartych Funduszy Emerytalnych ma być obniżona z 7,3% do 5%. Otwarte Fundusze Emerytalne zamiast pieniędzy dostawałyby… obligacje emerytalne(????). No proszę. Nie ma już pieniędzy, które państwo prawem Kaduka zabiera swoim poddanym „ obywatelom” za obietnicę przyszłej emerytury państwowej jako” świadczenie”. Czy może być coś bardziej upokarzającego dla ciężko pracującego całe życie człowieka, niż jakieś „ świadczenie” na starość? Całe życie państwo zabierało mu 48,2% z wynagrodzenia , które pobierał, a na starość dostanie „ świadczenie”, którego wysokość ustalana  jest przez urzędników państwowych? Teraz zamiast pieniędzy przekazywanych do II filaru rabunku „ obywatela”, czyli otwartych funduszy emerytalnych, państwo będzie przekazywało obligacje, czyli papiery wartościowe wypuszczane przez państwo zamiast pieniędzy. Do tej pory  70 %  pieniędzy przekazywanych do OFE było inwestowane w obligacje państwowe, z czego firmy  obsługujące II filar zarabiały dodatkowo. Teraz dostaną bezpośrednio obligacje.. Zgodnie z prawem Nikodema Dyzmy..:” Gdy nie ma pieniędzy wypuścimy obligacje. A gdy po kilku latach poprawi się koniunktura, wtedy sprzedamy zboże i jeszcze na tym zarobimy”. No i zarobią. Zgodnie z pomysłem pana Lecha Wałęsy, który swojego czasu  pragnął puścić w skarpetkach przestępców.. Teraz państwo puszcza nas w skarpetkach -traktując nas jak przestępców. Sytuacja musi być bardzo poważna, skoro wszędzie pojawiają się obligacje jako panaceum na trudną sytuację budżetową, wywołaną przez państwo poprzez nadmierne wydatki. .Ale państwo z nadmiernych wydatków  nie zamierza  zrezygnować- wprost przeciwnie. Planowane są dalsze wydatki: a to kolejne  muzea, a to Republika Książki, a to wzrost wydatków na biurokrację.. Co to jest Republika Książki? Akcję wymyślił pan  minister Bogdan Zdrojewski z postępowej Platformy Obywatelskiej, wzorującej się na epoce Gierka, Edwarda I Rozrzutnego, minister kultury i dziedzictwa narodowego. Chce przeznaczyć na Republikę Kolesi, pardon- Republikę Książki -100 milionów złotych(???). Widzicie państwo- ONI sobie nie żałują! Wydają jakby nic się nie działo złego... ICH oszczędności nie dotyczą. Chcą zmusić „obywateli” do czytania książek., bo czytelnictwo jest pod psem.. Pod zdechłym psem… A czy nie można wprowadzić obowiązku czytania książek? Przymusić wszystkich do czytania, tak jak- dajmy na to- do płacenia na państwowy system ubezpieczeń? Niech wszyscy czytają, bo cała Polska powinna czytać- będzie mądrzejsza. Bo nie ważne co ma czytać- żeby czytała. .Dopiero co ,cała Polska czytała dzieciom, w heglowskim państwie racjonalnym. .Bo do rządzących dziedzictwem narodowym nie dociera, że nie wszyscy chcą czytać książki, tak jak nie wszyscy chcą pisać wiersze.. Ale do pisanie wierszy też można wszystkich przymusić ustawowo. Wystarczy przegłosować.. Demokracja jest pod ręką! Pan minister chce  tworzyć Republikę Książki, a nie Monarchię Książki, choć całą rzecz ogłaszał na Trakcie Królewskim. Bo „ czytanie włącza”. Według pana ministra Zdrojewskiego, „obywatele” nie mają wstydu- i  przyznają się, że nie czytają.(???) A dlaczego mają się wstydzić, że nie czytają książek, bo czytają teksty w Internecie? Czy zrobili komuś coś złego? Tak jakby, na przykład pani Julia Pitera miała się wstydzić, że  jej ciotecznym dziadkiem był profesor Stanisław Kot ze Stronnictwa Ludowego- ambasador w ZSRR. Był- i już! Nie czytam- i już! Według pani Jolanty Fedak z Polskiego Stronnictwa Ludowego, ograniczenie składek to sugestia, z którą wyszły towarzystwa emerytalne(???) Taaaak…??? Sami sobie chcą  zmniejszyć wpływy? Z kolei Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych twierdzi co innego. Że to nie ona wyszła z taką propozycją..(??? ). Nawet tak prostej sprawy nie można ustalić a co dopiero rozwiązać problem ubezpieczeń tzw. społecznych? Każdy mówi co innego, nie zgadza się  tym co mówi interlokutor, ten z kolei nie zgadza się z tym co mówił wcześniej, a inny nie zgadza się z tymi, którzy wcześniej mówili to, co im  ślina na język przyniosła.. Bo miało być dla Otwartych Funduszy Emerytalnych- 3% od wpływających pieniędzy pod ustawowy przymusem- a w  ostateczności okazało się, że będzie 5%, co prawda w obligacjach emerytalnych- ale zawsze te  5,  to nie 3.. Jak pisał patron mojego bloga, G, Orwell:” Przeszłość nie tylko się zmieniała, ale zmieniała się nieustannie”. Co prawda  w tym przypadku chodzi o teraźniejszość, ale kto panuje nad  przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a kto panuje  nad teraźniejszością- panuje nad przyszłością.. Choćby teraźniejszość się zmieniała jak prawda w kalejdoskopie.. Bo prawda w socjalizmie- nie tylko, że jest ciekawa, ale jest względna..  I jest  wrogiem głównym   rzeczywistości podstawionej demokratycznie, tak jak „ ekumenizm jest wrogiem Niepokalanej”- jak twierdził Św. Maksymilian  Maria Kolbe. Sędzia do świadka: - A więc świadek widział, jak się oskarżeni bili krzesłami. Dlaczego świadek nie próbował ich powstrzymać? - Bo nie było już wolnych krzeseł.. No i nie ma krzeseł pustych.. Chociaż  w Kancelarii Prezydenta rozpoczęły się zwolnienia osób, które współpracowały ze śp. Lechem Kaczyńskim: zlikwidowano na razie Biuro Doradców i Opinii, Biuro Kultury, Nauki i Dziedzictwa Narodowego oraz Biuro Inicjatyw Społecznych, ale- uwaga!- zastąpiono je Biurem Programowym(???). Były wesołe miejsca pracy- i będą nadal, ale pod patronatem nowego prezydenta. I powoli bez  demokratycznego pośpiechu, choć zwolennicy ideowi pana Bronisława Komorowskiego na pewno przebierają nogami, żeby szybciej , jak najszybciej te ciepłe posadki skonstruować, w ramach demokratycznego państwa prawa- i ma się rozumieć Kancelarii Prezydenta... Można roboczo powołać Biuro Przestrzegania Przeszłości, Biuro Konstruowania Teraźniejszości i Biuro Patrzenia w Przyszłość.. I poobsadzać  je, najwybitniejszymi postaciami naszego życia politycznego, jeszcze wybitniejszymi niż na  przykład pan Minister  Michał Boni, były współpracownik Służby Bezpieczeństwa, ale nie ten z rodzaju, co to” bez wiedzy i zgody”. Ale taki prawdziwy.. Ale miał odwagę publicznie się przyznać i przeprosić wszystkich, na których pisał donosy. Największe niezadowolenie budzi planowane zwolnienie powołanej w styczniu 2009 roku pełnomocniczki prezydenta ds. ochrony zwierząt, pani Kariny Schwerzler, która ma ponoć na swoim koncie pracy wiele sukcesów, a ostatnio podjęła ważną interwencję związaną z nieprawidłowościami  w kieleckim schronisku dla zwierząt(!!!!). Przyznam się, że nie wiedziałem, że interwencje w schroniskach odbywają się na szczeblu prezydenckim.. To świadczy jak wielką wagę pan prezydent Lech Kaczyński przywiązywał do zwierząt.. Przywiązał do nich nawet  prezydenckiego pełnomocnika z  wynagrodzeniem.. No właśnie z jakim wynagrodzeniem? To zresztą nieważne, ważna  jest misja prezydenckiego ministra w obszarze zwierząt i wielkie zaangażowanie w sprawy zwierząt, w końcu to nasi bracia, a jak tak dalej pójdzie personifikowanie zwierząt,   to okaże się, że też są naszymi starszymi braćmi w wierze.. List w sprawie obrony pani Kariny, podpisali nawet posłowie Platformy Obywatelskiej i nie ma mowy o likwidacji tej  humanitarnej dla zwierząt- posady.. Zresztą posada ta wpisuje się  w zainteresowania pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, który będąc członkiem Polskiego Związku Łowieckiego, owszem chodzi na polowania, ale „tak strzela do kaczek , żeby nie trafić”(???) Prawda, że wielce humanitarna postawa? Bo czy inny człowiek mógłby piastować tak wysokie stanowisko nie będąc miłośnikiem zwierząt? Bo jak głosi rozsiewana przez lewaków plotka:” Taki człowiek, który nie lubi zwierząt, musi być złym człowiekiem”(!!!) Wszyscy polujący na zwierzęta i biorcy udział w tym barbarzyńskim procederze są wrogami zwierząt i człowieka. To po co istnieje w takim razie Polski Związek Łowiecki? Ano widocznie po to, żeby chodzić w czasie polowania na spacery- tak stwierdził mój interlokutor podczas kampanii prezydenckiej w Radomiu- pan Piotr Szprendałowicz, kandydat na prezydenta z ramienia Platformy Obywatelskiej, który na spacery chodzi podczas polowania.. Jeśli ktoś lubi spacery, powinien się zapisać do Polskiego Związku Spacerowiczów  i przestać chodzić na spacery podczas polowania.. Zuchwałość umysłów  demokratów nie  ma granic... Ale czy prawdziwy i szczery demokrata powinien parać się tak obrzydłym zajęciem jak polowanie? Oprócz polowania na podatników?.- ma się rozumieć. Wszechrzeczowa zuchwałość umysłów dotyczy polowania na człowieka. Bo to osobnik drugiej kategorii. I sądzicie państwo, że nasza planeta nie zostanie w końcu opanowana przez małpy? Nie byłbym tego prawie pewien.. Tym bardziej, że pan Lech Wałęsa wspominał kiedyś o małpie z brzytwą. WJR

Déjà vu Bez względu na swój stosunek do III RP nie lubiłem porównywania jej do PRL. To jednak za daleko idąca przesada — myślałem. Istnieją w Polsce po 89 roku mechanizmy demokratyczne, choć z ich działaniem są poważne kłopoty i wolność słowa, chociaż nie za bardzo jest gdzie ją egzekwować, i niepodległość, choć słabo z niej korzystamy, i… itd. Ostatnio jednak mój opór w kwestii tego typu porównań słabnąć zaczyna, a podobieństwa zaczynają się narzucać. Kiedy oglądam zgodny chór mediów ekscytujących się wizytą prezydenta Rosji i robiących wszystko, aby nie zadać niewygodnych pytań… Kiedy słucham “Wiadomości” TVP, w których jako fakty prezentowane są ich zapowiedzi (demonstrowała to prowadząca, a choć w materiałach po jej zapowiedziach sprawy nabierały już właściwych proporcji, to kto wsłuchuje się w informacje następujące po entuzjastycznych streszczeniach?)… Kiedy czytam jak propagandzista PO, Tomasz Wołek grozi dziennikarzowi, Wiktorowi Świetlikowi, że doprowadzi do jego eliminacji z mediów… Kiedy widzę gromady profesorów uniwersyteckich w roli politruków rządzącej partii… Podobieństwo dotyczy zwłaszcza postaw ludzkich. I tu nagle odkrywam, że w jakimś sensie potrafi być gorzej niż w PRL-u. Nie chodzi mi o instytucje państwa, a nawet sposób ich funkcjonowania, pod tym względem jesteśmy daleko od peerelowskiej dyktatury, ale tchórzostwo, konformizm i serwilizm potrafi kwitnąć bujniej nawet niż w późnych latach komuny. Wówczas wynikające z tych postaw działania często bywały maskowane wstydliwie, tłumaczone i ukrywane. Dziś panoszą się ostentacyjnie i obnoszone są jako tytuły zasługi. Oczywiście, na pierwszy plan wysuwają się “dziennikarze”, którzy równie gorliwie kadzą rządzącym, co organizują nagonki na opozycję, szczują i insynuują walcząc o utrwalenie status quo i swojej w nim pozycji. Dwa lata trwały rządy PiS, a oskarżenia o łamanie prawa ciągną się już trzy lata, a im bardziej widać jak są dęte, tym bardziej są krzykliwe i gwałtowne, a ich rzecznicy tym mocniej angażować się będą w obronę władzy i establishmentu, przerażeni możliwością zmiany. Różnimy się od PRL-u, bo chociaż ośrodki opiniotwórcze i media wydały już wyroki, oskarżyły PiS o krew na rękach, łamanie prawa i budowę policyjnego państwa, to, pomimo że wymiar sprawiedliwości generalnie sprzyja obecnym władzom nic na potwierdzenie tych insynuacji nie znalazł i nic w tej mierze nie sfabrykował. Przemysłowi insynuacji towarzyszy przemysł pogardy. Polacy mają zawstydzić się swojej tożsamości i dać urabiać salonom na obraz i podobieństwo mitycznej “Europy”. Mają się stać potulną, łatwą do rządzenia trzodą. Rzadko kiedy mieliśmy do czynienia z tak ostentacyjną odrazą do zwyczajnego obywatela: mohera z ciemnogrodu, tubylca z polskiego NRD, którego winno się zamknąć do skansenu — czego postulat sformułował salonowy “naukowiec” — aby już nie przynosił nam obciachu. Znowu przypominają się słowa poety: “Który skrzywdziłeś człowieka prostego Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając, Gromadę błaznów wokół siebie mając Na pomieszanie dobrego i złego /…/ Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.” Poeta pamięta? Dwóch wybitnych, niepokornych (ongiś) poetów Nowej Fali wycofało się z uroczystości 30-lecia Niezależnego Zrzeszenia Studentów w Krakowie dlatego, że jednym z patronów przedsięwzięcia okazał się IPN. Ktoś ważny mógłby mieć za złe. Wildstein

Rachunku!!! Od trzech lat czekamy na obiecane cuda w gospodarce, a gdy się one wreszcie dzieją, media, zamiast trąbić o tym na pierwszych stronach, jakby ich nie dostrzegały. Tak sobie myślę, siedząc w pociągu, i - jak to w  pociągu - czytając gazety uważniej niż zwykle, bo co lepszego do roboty. Tu czy tam zakreślę jakąś informację, z której - gdyby to ode mnie zależało - powinno się zrobić tytuł, a co najmniej ją wytłuścić czy wziąć w ramkę. A tymczasem to, co najważniejsze, co, rzekłbym, cudowne właśnie, przemyka gdzieś po kątach szpalt. A przecież cud jest oczywisty: mamy najwyższy wzrost gospodarczy w Europie! W ostatnim mierzonym kwartale: 4,2 proc. To już nie zielona wyspa, ale zgoła zielony pagórek. Nawet najwięksi optymiści tyle nie przewidywali. Czy to jest ten cud? Nie, nie całkiem. Cudem jest to, że mamy według statystyk taki wielki wzrost, a wpływy do budżetu nie rosną. Normalnie przekłada się jedno na drugie według prostego wzoru. A nam się nie przekłada. Narzędzia bankowe wykazują gospodarcze wzmożenie, a urzędy skarbowe nijak nie mogą wpaść na jego ślad. Niedawno pewien przedsiębiorca wyliczył mi na skrawku papieru, dlaczego po podwyżce VAT o jeden procent będzie z tego tytułu płacił przez rok mniej niż dotąd. Mówiąc najkrócej, podwyżka generuje koszty, które płatnik odpisuje od podstawy opodatkowania. Ale urzędnicy, znający gospodarcze realia z wydruków, nie porachowali tego i nie wzięli w swych strategiach pod uwagę. Nie twierdzę, że tu akurat jest wyjaśnienie wspomnianego cudu. Rozwiązania szukałbym też w degeneracji aparatu skarbowego. Od dwudziestu lat urząd skarbowy, jak każdy urząd w Polsce, jest przede wszystkim łupem dla polityków. Służy do tego, żeby zatrudniać tam szwagrów, kolesiów, nałożnice, pociotków i tak dalej. Ostatnie kryterium, jakie jest przy zatrudnieniu brane pod uwagę, to takie, czy dana osoba ma o tej robocie pojęcie. Łupić uczciwych obywateli każdy głupi potrafi, a ścigać tych, którzy naprawdę mają możliwości na podatkach zakombinować, urząd i tak nawet nie próbuje.

Inny przedsiębiorca opowiadał mi w dyskrecji, jak się robi, żeby - mówiąc językiem Palikota - "zoptymalizować podatki" (tak nawiasem: czy ja dobrze pamiętam, że polityk od świńskiego ryja i wymachiwania plastikowym sobowtórem obiecywał najpóźniej do 6 grudnia 2010 zrzec się mandatu poselskiego?). W dyskrecji, więc zachowuję szczegóły dla siebie, ale w najgrubszym zarysie: firma formalnie zarejestrowana w Londynie, bank w Estonii, ubezpieczenie na Litwie i tak dalej. Wszystko legalnie, a co nielegalne, tego i tak nikt nie wyśledzi (o masowej ucieczce z ZUS na Litwę pisze, nawiasem mówiąc, dzisiejsza "Rzepa"). Nic nowego, poza jednym, że nie był to żaden wielki przedsiębiorca, tylko jeden z takich, co niemalże dźwigają towar na własnych plecach, zatrudniają, jeśli kogoś w ogóle, to tylko członków rodziny, i omijają ze swym drobnym handelkiem miasta powyżej 100 tysięcy. A co myśleć o większych firmach? Nie mówię o wielkich koncernach, ci to już w ogóle ho-ho, gdzie tam; mówię o takich średnich, które stać na zatrudnienie ambitnych, obkutych w prawie i jego lukach ludzi, takich, którzy na państwową służbę nie pójdą, bo raz, że nikt ich tam nie proteguje, a dwa, że za ich kwalifikacje to żadne pieniądze. Cudem kolejnym jest też to, że mamy tak wielki wzrost, a inwestycje - spadają. Normalnie, według ekonomicznego modelu, jak przedsiębiorca zarabia, to inwestuje, żeby więcej zarobić w przyszłości, i w ten sposób gospodarka się rozwija. My niby mamy wzrost, ale przedsiębiorstwa nie inwestują - pisze dzisiejszy "Dziennik", że inwestycje firm spadły w ciągu roku o 10 proc. Pisze też o badaniach zrobionych przez Deloitte dla Lewiatana, z których wynika, że także w przyszłości większość przedsiębiorstw nie planuje się rozwijać. Dotyczy to także tych, którzy mieliby z czego. Wolą pieniądze kisić, chronić niż puszczać w obrót. Choć przecież jest tak dobrze i radośnie. Cud, prawda? A przecież w gospodarce, jak w "Alicji", żeby stać w miejscu, trzeba biec ile sił w nogach; kto się nie rozwija, ten się zwija. Co przeszkadza polskim przedsiębiorcom? "Zgadnij, kotku" - napisałby Kisiel. Według danych NBP (nadal to "Dziennik") łączna suma udzielonych w Polsce kredytów bankowych to 750 miliardów złotych. A więc prawie drugie tyle, co dług budżetu państwa, po zabiegach rządowej kreatywnej księgowości. Całość długu publicznego oszacować trudno, jedni liczą 2 biliony, inni 4 biliony...

Skupmy się na tym długu "prywatnym". Ze wspomnianych 750 miliardów tylko 220 miliardów to kredyty zaciągnięte przez przedsiębiorców. Cała reszta to kredyty wzięte przez osoby prywatne, a więc nie na inwestycje, tylko na konsumpcję. Niedawno "Rzeczpospolita" podawała za Eurostatem, że Polska bije całą Europę we wzroście sprzedaży detalicznej. Wyniósł on u nas w ubiegłym roku prawie 13 procent! Inne narody oszczędzają, a my się zachłystujemy konsumpcją. Na kredyt, który bierzemy nie żeby zainwestować, tylko żeby przejeść. Tych kredytów na przejedzenie mamy w tej chwili, jak można policzyć, 530 miliardów (nie, jak napisałem niedawno w jednym z felietonów, zwiedziony przez eksperta BIK, 410). Z tego 25 miliardów stanowią "kredyty zagrożone", czyli niespłacane. Niby niedużo. Ale z raportu InfoDług wynika, że w ciągu roku suma tych niespłacanych kredytów wzrosła o 75 procent, a w ciągu dwóch ostatnich lat - aż trzykrotnie. Jeśli nadal liczba osób niezdolnych spłacać swe długi rosnąć będzie w tym tempie, może być niedobrze. A jeśli gospodarka zwolni i ludzie zaczną tracić dochody, to ta liczba nie będzie wzrastać w  dotychczasowym tempie, tylko znacznie szybciej. Wtedy banki, które dziś, cierpiąc na "nadpłynność", reklamują kredyty "na pstryk", na dowód i podpis, przestaną się zadowalać konfiskowaniem dłużnikom należności wraz z lichwiarskim procentem, karą i gażą dla komornika, a zaczną domagać się pieniędzy od rządu. I rząd im te pieniądze da, bo przecież, jak głosi święty dogmat, "banki nie mogą upaść". Gdyby upadł choć jeden, zaczęłoby się domino, ludzie rzuciliby się wypłacać swoje oszczędności, a to, jak wiadomo, zabić może każdy bank, bo gdyby bank mógł angażować tylko tyle, ile rzeczywiście ma w depozytach, nie miałby żadnych zysków. A gdzie rząd te pieniądze na "ustabilizowanie systemu" znajdzie? Normalnie by pożyczył, ale po uratowaniu przez instytucje międzynarodowe Grecji, Irlandii, niemal już pewnej interwencji w Hiszpanii i Portugalii, spodziewanej we Włoszech, i być może gdzieś jeszcze, pożyczyć nie będzie od kogo. Trzeba będzie wycisnąć kasę na ratowanie lekkomyślnych Polaków z nich samych. I przedsiębiorcy najwyraźniej dobrze przeczuwają, co się święci, skoro na wszelki wypadek wolą nie inwestować i nie rozwijać interesów - nawet ci, którzy mieliby za co. Jest jeszcze w dzisiejszej prasie wiadomość, że według rankingu Transparency International: "Polska znalazła się w gronie dziewięciu państw świata, w której od 2006 r najbardziej wzrósł poziom tak zwanej codziennej korupcji... w 2010 roku 15 proc. Polaków dało łapówkę". Co to jest "codzienna korupcja", wie każdy, kto próbował cokolwiek załatwić. Obiecywała Partia, że będzie rządzić tak, "by żyło się lepiej", i słowa dotrzymała, przynajmniej w odniesieniu do tych, którzy żyją z "wymuszeń urzędniczych", czyli z wyciskania łapówek. Już ich nie straszy agent Tomek ani CBA, już się nie muszą niczego bać. Pod taką kryszą, jaką daje im obecna, jedynie słuszna władza, mogą łupić obywateli zupełnie bezkarnie i bez dbania nawet o pozory. Jeśli nie dość komuś sukcesów, to jeszcze polecam informację, że prawdopodobnie uda się odnieść wielkie zwycięstwo w Brukseli. Bruksela łaskawie zaaprobuje "kreatywną księgowość" ministra Rostowskiego, pozwalając nie wliczać zadłużenia OFE do oficjalnego długu publicznego (co bynajmniej nie znaczy, że dług nie wliczany przestanie istnieć, ale zawsze bilans będzie ładniej na papierze wyglądał). A nawet, co więcej, Bruksela podniesie nam maastrichtowski próg deficytu budżetowego z 3 do 4,5 proc. PKB. Patrzcie, malkontenci, jaka jest moc tuskowej polityki ukłonów! Komisja Europejska dała się ująć i pozwala Polakom wsadzić łeb w pętlę długów jeszcze głębiej. I nie będzie protestować nawet wtedy, kiedy w końcu sami sobie wykopiemy stołek spod nóg. Co za sukces! Trzeba by mszę jaką odprawić, z tedeum i biciem w dzwon Zygmunta, dla uczczenia ekipy, która nam to załatwiła. Na tym kończę, bo pociąg dojeżdża do stacji końcowej. To znaczy, pociąg relacji Bydgoszcz - Warszawa. Bo kiedy dojedzie do swojej stacji końcowej ten wielki pociąg, z którego wysiąść nie sposób, prowadzony przez maszynistę wprawdzie bez głowy do rachunków, ale za to świetnego w  bajerowaniu, nikt przewidzieć nie potrafi. Ale kiedyś w końcu musi. I chyba już bliżej niż dalej. Rafał Ziemkiewicz

NAWET DRUKOWAĆ NIE POTRAFIĄ Po pierwszej, drugiej i po nie wykluczonej trzeciej turze „Quantitative Easing” – czyli na początku wirtualnego drukowania dolarów, FED wziął się za drukowanie w „realu” – czyli już nie w zapisach komputerowych, tylko w drukarni. W kwietniu umieścił nawet na YouTubie filmik promujący nowe banknoty, przypominający zwiastun filmu sensacyjnego. Zabezpieczenie nowych banknotów przed fałszerzami miało polegało na umieszczeniu na nich trójwymiarowego paska bezpieczeństwa i wizerunku dzwonu, który zmienia kolor w zależności od kąta padania światła. Okazało się jednak to zbyt trudne zadanie dla „Helikopter Bena” –czyli Prezesa Bernanke i jego ferajny. W trakcie produkcji banknotów na papierze powstawały drobne zmarszczki widoczne w postaci białej plamy na twarzy Benjamina Franklina. Nawet drukować już nie potrafią! Źle wydrukowano banknoty o wartości 110 mld USD. Jako że „Frankliny” to studolarówki więc wydrukowano źle wydrukowanych banknotów jest 1.100.000.000. Ręczne sprawdzenie banknotów zabrałoby ze 30 lat. Eksperci agencji wierzą jednak, że uda się zmechanizować tę czynność! Produkcja zatrzymanej partii studolarówek była najdroższa w historii – każdy banknot kosztował ok. 12 centów, dwa razy tyle dotychczas. Druk feralnych banknotów kosztował więc 120 mln USD. Teraz trzeba będzie dodrukować więcej, żeby było czym zapłacić drukarzom. A tak „by the way”: w Polsce asy naszej prokuratury pewnie już wszczęłyby śledztwo, jak doszło do takiej niegospodarności

NOWE DEFINICJE WSZYSTKIEGO Stali czytelnicy może pamiętają komentarz „inżyniera” pod jednym z moich postów na temat energii odnawialnej. Tym, którzy nie pamiętają przypomnę: „produkcja energii elektrycznej ze spalania biomasy (zielona energia) jest 2,5 krotnie droższa od energii produkowanej z węgla. Przy spalaniu biomasy mamy do czynienia z emisją CO2 większą niż przy spalaniu węgla. Z niewiadomych przyczyn CO2 emitowany podczas spalania biomasy nie jest wliczany do bilansu emisji CO2 objętej opłatami za emisję. Wygląda na to, że według urzędników unijnych CO2 emitowany przy spalaniu słomy czy drewna w odróżnieniu od emitowanego przy spalaniu węgla, nie wpływa na ocieplenie klimatu. Argumenty podawane przez zwolenników OZE (odnawialne źródła energii) są następujące: Twierdzi się, że wyemitowany CO2 przy spalaniu biomasy jest absorbowany przez rośliny, które jak urosną, są spalane. Wyemitowane CO2 podczas spalania jest powtórnie absorbowane przez rośliny które są znowu spalane. Tak więc cykl jest zamknięty. Z punktu widzenia cyklu cyrkulacji CO2, jest wszystko jedno, czy spalimy rośliny a węgiel zostanie w ziemi, czy spalimy węgiel a rośliny pójdą na kompost. Bilans CO2 jest podobny a nawet korzystniejszy dla węgla.” Przypomniał mi się ów komentarz, gdy się dziś okazało, że w Ministerstwie Gospodarki przygotowywana jest nowa definicja „biomasy”. Teraz ową „biomasą” będzie nawet drewno:

(Zamiast mebli będzie prąd Ostatnia nadzieja w tym, że resort gospodarki zmieni projekt rozporządzenia, które prowadzi do wojny drzewiarzy z energetykami Szykuje się wojna o drewno między wytwórcami energii a producentami mebli i materiałów drewnopochodnych. Nadchodząca zmiana prawa sprawi, że ci pierwsi sięgną po podstawowy surowiec, by... wrzucić go do pieca. To skutek nowelizacji rozporządzania dotyczącego wykorzystywania odnawialnych źródeł energii w elektroenergetyce. Zmienia ono definicję biomasy leśnej na korzyść energetyki. — Wkrótce, zgodnie z nowym prawem, elektroenergetyka będzie mogła sięgnąć nie tylko po trociny czy zrębki, ale też drewno okrągłe. To zmniejszy ilość surowca potrzebnego branży meblarskiej, papierniczej, a nawet budowlanej. Ceny wyrobów drewnopochodnych pójdą w górę. Tym bardziej że rośnie eksport drewna do Niemiec, gdzie jego zużycie na potrzeby energetyki osiągnęło punkt krytyczny — mówi Wojciech Gątkiewicz, prezes Pfleiderer  . — Nowa definicja biomasy leśnej wydziela określony zbiór, w tym pełnowartościowe drewno. Jest ona zbieżna z przepisami unijnymi — potwierdza Departament Energetyki Ministerstwa Gospodarki. Dlaczego energetycy mają sięgać po pełnowartościowe drewno? Bo muszą spełniać unijne normy, które w ramach polityki 3x20 nakazują im wykorzystywać biomasę do produkcji energii w celu ograniczania emisji CO2. W walce o surowiec meblarze są bez szans, bo Unia hojnie łoży na wykorzystywanie odnawialnych źródeł energii i dofinansowuje branżę energetyczną. Ceny drzewnego surowca w UE dynamicznie rosną, a dla przetwórców to wyrok. Anna Bytniewska). Ale skoro obrońcy OFE potrafią zmienić definicję „długu”, to i obrońcy OZE mogą zmienić definicję „biomasy”. Przecież od zawsze wiadomo, że najważniejsza jest „definicja”. Na przykład zgodnie z obowiązującą onegdaj „definicją” dochodu narodowego byliśmy za Gierka dziesiątą potęgą gospodarczą świata. No bo skoro emisja CO2 ze spalania węgla liczy się do emisji CO2, a emisja CO2 ze spalania drewna nie liczy się do emisji CO2 to trzeba spalać drewno. Zważywszy jednak, że wydajność energetyczna węgla jest dużo wyższa niż drewna mam pewien pomysł. Zainspirowany twórczością twórców reformy emerytalnej, którzy zaproponowali nową definicję długu, zaproponowałbym energetykom nową definicję biomasy. Zgodnie z art. 2 ust. 1 pkt. 2 ustawy z dnia 25 sierpnia 2006 roku o biokomponentach i biopaliwach ciekłych „biomasa to stałe lub ciekłe substancje pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego, które ulegają biodegradacji, pochodzące z produktów, odpadów i pozostałości z produkcji rolnej oraz leśnej, przemysłu przetwarzającego ich produkty, a także części pozostałych odpadów, które ulegają biodegradacji, a w szczególności surowce rolnicze”. Zważywszy, iż węgiel kamienny to skała osadowa pochodzenia organicznego, powstała głównie w karbonie (era paleozoiczna), a węgiel brunatny to także skała osadowa pochodzenia organicznego powstała w neogenie (era kenozoiczna) z obumarłych szczątków roślin, które bez dostępu tlenu uległy zwęgleniu, proponowałbym przyjąć następującą definicję „biomasy”: „stałe lub ciekłe substancje pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego bez względu na ich wiek i udział tlenu procesie ich składowania”.

Gwiazdowski

Dlaczego warto pójść pod willę generała Za kilka godzin jadę pod willę generała Jaruzelskiego. Zrobię to pierwszy raz w życiu – od demonstracji staram się stronić, nawet jeśli zgadzam się z demonstrującymi. W tym jednak wypadku podpisałem apel o jak najliczniejsze pojawienie się pod domem generała, a w tym, że uczyniłem słusznie, utwierdził mnie tylko list, jaki Jaruzelski wysłał do prezydenta Komorowskiego. Już wcześniej, nim list się pojawił, uznałem, że tym razem powinienem pod willą generała być. Wbrew temu, co twierdzi w „Rzeczpospolitej” np. Maciej Gawlikowski, nie dlatego, aby wziąć udział w wojnie pomiędzy PiS a PO. Ta opinia byłego opozycjonisty jest zresztą w pewnym sensie paradoksalna – kto śledzi pojawiające się tu i tam opinie Gawlikowskiego, wie, że to raczej on bierze w tej wojnie udział po jednej ze stron. I jest to częsty symptom wśród przeciwników dzisiejszej demonstracji: twierdzą, że jest ona częścią politycznego planu PiS, ale motywacją tego twierdzenia jest jedynie ich niechęć do tej partii lub sprzyjanie jej przeciwnikom. Mnie chyba nikt przy zdrowych zmysłach o szczególne sprzyjanie PiS nie posądza i, prawdę mówiąc, jest mi całkowicie obojętne, czy na Ikara będą przedstawiciele tej albo innej partii. Mnie interesują jedynie moje własne motywy. A te są proste: nobilitacja generała, polegająca na zaproszeniu go w roli doradcy do Pałacu Prezydenckiego w gronie innych polityków, jest świadectwem ostatecznego zacierania granic dyktatury i demokracji przez rządzący obóz. A te granice są jasne: czymś całkiem innym były rządy nawet Leszka Millera czy okres prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego – obaj politycy mieli demokratyczną legitymację, jakkolwiek by nam się to nie podobało – a czym innym jest osoba Wojciecha Jaruzelskiego. Uzasadnianie zaproszenia go do tego grona faktem, że był prezydentem III RP – wybranym zresztą w wyborach pośrednich dzięki jednemu głosowi – jest śmieszne. Nie sposób oddzielić całej reszty życiorysu generała od Jaruzelskiego – prezydenta Polski. A ten życiorys nie sprowadza się jedynie do narzucenia Polsce stanu wojennego, ale do całej reszty faktów, przedstawionych m.in. w filmie „Towarzysz generał”, które zupełnie jednoznacznie wskazują, że przez całe swoje życie w Peerelu Jaruzelski był po prostu eksponentem sowieckich interesów w Polsce. Generał doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że te elementy jego życiorysu są znacznie trudniejsze do obrony niż decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego, więc o nich nie mówi w ogóle. Nie odnosi się ani do faktu swojego udziału w antysemickich czystkach, ani do kwestii Informacji Wojskowej, ani do kariery politruka w LWP, ani też do swojej roli w wydarzeniach roku 1970. Mówi za to chętnie o „tragicznej decyzji”, jaką musiał podjąć w grudniu 1981 roku. Mit o ocaleniu Polski przed sowieckim najazdem wrył się w umysły wielu osób tak głęboko, że komunistyczny dyktator może próbować nim jeszcze grać. Ale z każdą kolejną partią dokumentów widać – właściwie nie jest to już żadna hipoteza, ale po prostu twarda wiedza – że to tylko mit. Że nie było mowy o sowieckiej interwencji, a Moskwa zostawiła Jaruzelskiemu wolną rękę. (Pisze o tym chociażby w ostatnim „Plusie-Minusie” Antoni Dudek.) Skoro tak, to z decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego możemy odjąć cały tandetny patos greckiej tragedii, którym próbował ją Jaruzelski nasycić. Pozostaje wówczas jedynie cyniczna obrona własnego interesu – interesu grupy najtwardszego betonu, którzy nawet bez sowieckiej zachęty postanowili zgasić zapał, jaki pojawił się w ludziach w roku 1980. Owszem, Jaruzelski już poprzednio był legitymizowany i to na potęgę. Jednak w chwili, gdy Bronisław Komorowski zaprosił go do pałacu, było już wiadomo, że stan wojenny nie był żadnym ratunkiem przed Sowietami, a sam gest urósł do rangi symbolu. Jeszcze nigdy w III RP Wojciech Jaruzelski nie pojawił się w takiej roli. Wypromował go do niej prezydent Komorowski i warto pokazać, że na tę rolę dla byłego komunistycznego dyktatora zgody nie ma. Jest to bowiem kompletne rozmycie linii między porządkiem demokratycznym a porządkiem zbrodniczym – tak właśnie, zbrodniczym, bo mordującym ludzi stawiających opór z powodów politycznych – z demokracją nie mającym nic wspólnego. Zdrowe państwo musi być ufundowane na wypełnianiu elementarnej sprawiedliwości. Kariera Jaruzelskiego w III RP jest tego drastycznym zaprzeczeniem. Wystarczającym upodleniem dla ofiar stanu wojennego jest już samo to, że Jaruzelski, ponoć straszliwie schorowany, wciąż unika wyroku za swoje czyny. Ten sam schorowany starszy pan karnie stawia się jednak na wezwanie prezydenta Komorowskiego i nie sprawia wrażenia, jakby stał nad grobem. Jak napisałem, ostatecznie do pójścia pod willę generała przekonał mnie jego list. W tym liście nie ma śladu jakiejkolwiek refleksji nad własnymi dokonaniami. Przeciwnie – jest buta i lekceważenie dla tych, którzy mają coś przeciwko legitymizowaniu komunistycznego dyktatora. Szczególnie polecam ostatni akapit listu, który oczywiście całkowicie abstrahuje od dokumentów, jednoznacznie podważających wersję o stanie „wyższej konieczności”. Jadę zatem na ulicę Ikara, bo choć jestem przeciwnikiem protestów pod domami polityków – ten polityk nie ma swojego urzędu, a ludzie, do których śmierci, kalectwa lub krzywdy się przyczynił – a jest ich masa – nie mieli także w swoich domach spokoju. Drobna niedogodność, jaką jest odbywająca się raz w roku demonstracja, to nic w porównaniu z ogromem win, jakie Jaruzelskiego obciążają. Warzecha

Michalkiewicz donosy na rodziców żony Komorowskiego . Michalkiewicz „Chodzi oczywiście o informacje, jakie na temat rodziny Pierwszej Damy III Rzeczypospolitej wyszperała w znienawidzonym IPN pani red. Dorota Kania i ogłosiła na łamach „Gazety Polskiej” . Wynika z nich, że pani Anna Komorowska legitymuje się pierwszorzędnymi korzeniami, jako córka Hany Rojer, która po stracie rodziców w czasie okupacji została przygarnięta przez dobrych ludzi, którzy wyrobili jej dokumenty na nazwisko Józefy Deptuły. Już pod tym nazwiskiem wywieziona następnie do Niemiec, wraca po wojnie do Białegostoku, gdzie wstępuje do pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa. W UB poznaje przyszłego męża; 22 sierpnia 1952 roku por. Jan Dziadzia dostał pozwolenie na zawarcie małżeństwa z sierżant Józefą Deptułą, tzn. Haną Rojer córką Wolfa. Małżeństwo zostało służbowo przeniesione ze Szczecina do Warszawy, gdzie 11 maja 1953 roku rodzi się córka Anna, po zmianie przez całą rodzinę nazwiska – już Dembowska, obecna Pierwsza Dama. Kiedy w 1968 roku do MSW zaczęły napływać – jak pisze pani red. Kania – „ohydne, antysemickie donosy”, państwo Dembowscy zostali z MSW zwolnieni”… ( źródło ) Mój komentarz Kontekstualizm to zespól poglądów  w filozofii , w która sens , prawdziwy obraz rzeczy poznajemy tylko w odniesieniu do kontekstu w jakim występują, inaczej zbioru informacji jaki posiadamy. Sensacyjny tekst opisujący perypetie rodziny zony Komorowskiego chciałbym wykorzystać do zastanowienia się , czy politycy maja prawo do prywatności . Czy wiedza o wyznaniu , orientacji seksualnej , życiu rodzinnym i miłosnym , ale również rodzinie w jakiej się wychowali jest potrzebna wyborcy, obywatelowi .Czy społeczeństwo ma prawo wiedzieć  takich sprawach jak historia rodzinna żony pierwszego obywatela. Czy też należy wprowadzić sankcje prawne za przekraczanie granicy ,opisywanie  prywatnego, często bardzo intymnego życia, wikłania rodziców. Uważam ,że tak, Komorowski musiał wiedzieć z jakiej rodziny pochodzi jago żona, a to musiało mieć wpływ na jego poglądy na temat chociażby lustracji, stosunku do deubekizacji Polski, czy generalnie stosunku do członków aparatu bezpieczeństwa. Na przykład bycie zięciem esbeków mogło pomóc mu czuć się bezpieczniej opozycji. Teść, teściowa zawsze mogli użyć wpływów aby  zięcia wyciągnąć. Nazwa kawiorowa lewica wzięła się stąd, że na Zachodzie w czasie buntów dzieci bogaczy były najbardziej radykalne. Tylko ze ich tatuś zawsze wyciągnął z opałów. Nie inaczej było w Polsce, gdzie najradykalniejsi , „najodważniejsi”  opozycjoniści to ludzie z rodzin twardych komunistów , esbeckich i donosiciele. Od „zwykłych„ opozycjonistów różniło ich to, że ich nie mordowano, zapewniano komfortowe warunki w więzieniach, pomagano im w robieniu kariery w opozycji. Ich rodziny były w pewnym sensie gwarancją, że będą „konstruktywną „ opozycją. Kontekst jest bardzo istotny aby zrozumieć wartości, metody, czy poglądy polityków .Podjęto próbę zrekonstruowani osobowości Hitlera i jego poglądy na świat na podstawie książek, które przeczytał.

Jeśli treść książek ma duży wpływ na ukształtowanie się osobowości i poglądów, to jaki wpływ ma żona, jej poglądy i poglądy teściów. Przecież gdyby Komorowski powiedział że wszyscy esbecy to skończeni dranie i łajdaki to  obrażałby nie tylko rodziców żony ale i ją samą. Marek Mojsiewicz

ZNIEWOLENI MOCĄ MEMORANDUM Choć tryby propagandy mielą od kilku dni temat wizyty rosyjskiego prezydenta-marionetki, w jej cieniu pozostaje zdarzenie znacznie większej wagi. Dwa dni przed przyjazdem Miedwiediewa przybyła do Polski delegacja rosyjskich prokuratorów na czele z Prokuratorem Generalnym Federacji Rosyjskiej Jurijem Czajką. Oficjalny komunikat głosił, że głównym punktem wizyty będzie podpisanie w dniu 6 grudnia memorandum o współpracy pomiędzy prokuraturami obu krajów. Jednocześnie, wraz z Miedwiediewem przyjechał do Polski minister sprawiedliwości Rosji Aleksander Konowałow. Mimowolnie trafną ocenę tej farsy uwydatniły rosyjskie "Wremia Nowostiej", ciesząc się, że „wysokich rangą gości było tak wielu, że mogło się wydawać, iż rosyjski rząd, parlament i prokuratura generalna odbywają na polskiej ziemi wyjazdowe posiedzenie” . W podpisanym przez prokuratorów memorandum można przeczytać, iż „Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej i Prokuratura Generalna Rzeczypospolitej Polskiej, zwane dalej Stronami, uznając wagę umocnienia i dalszego rozwoju wzajemnej współpracy pomiędzy Prokuraturami obu państw w dziedzinie walki z przestępczością oraz ochrony praw i wolności człowieka przy wykorzystaniu najbardziej skutecznych metod i środków porozumiały się w następujących sprawach”. W dalszej części dokumentu wymienia się m.in. „organizowanie konferencji, seminariów i konsultacji w celu wymiany doświadczeń, wymianę informacji, podnoszenie skuteczności wykonywania wniosków o pomoc prawną, wymianę doświadczeń krajowych w zakresie zwalczania przestępczości zorganizowanej, terroryzmu, korupcji i innych przestępstw, konsultacje w kwestiach prawnych, między innymi na etapie sporządzania i wykonywania poszczególnych wniosków o ekstradycję i wzajemną pomoc prawną”. Postanowiono także, że wszelkie sprawy sporne dotyczące stosowania memorandum rozstrzygane będą „w drodze konsultacji i pertraktacji”. Podpisanie tego rodzaju dokumentu zakrawa na najbardziej ponury, a w kontekście tragedii smoleńskiej wprost makabryczny akt, całkowicie kompromitujący polską prokuraturę. Ponieważ do zawarcia memorandum doszło w trakcie wizyty Miedwiediewa, należy postrzegać ten dokument jako mocne narzędzie politycznych wpływów Rosji, sankcjonujące stan, jaki powstał w stosunkach polsko-rosyjskich po 10 kwietnia. Stroną, która ma umacniać „ochronę praw i wolności człowieka” jest odtąd dla III RP rosyjski „aparat sprawiedliwości” funkcjonujący nieodmiennie według reguł Sowieckiej Rosji, a rzekomo demokratyczne państwo UE uznaje za partnera „człowieka pułkownika Putina”, odpowiedzialnego za mataczenia w sprawie zabójstw Politkowskiej i Litwinienki. W wydanej w 2007 roku w Niemczech książce Margarety Mommsen i Angeliki Nussberger - „System Putina. Sterowana demokracja i polityczny wymiar sprawiedliwości w Rosji” autorki nie pozostawiają żadnych złudzeń co do stanu wymiaru sprawiedliwości w dzisiejszej Rosji i podkreślają, że rządzi w nim korupcja, jest on upolityczniony i stanowi narzędzie w zwalczaniu opozycji oraz niezależnych mediów. Zdaniem autorek rosyjscy prokuratorzy i nadzorujący ich Jurij Czajka są uważani za wykonawców dyrektyw Putina i spełniają rolę aparatu represji całkowicie podporządkowanego interesom kremlowskich „siłowików”.  Sam Jurij Czajka to sowiecki prokurator, który z rekomendacji Putina w sierpniu 1999 r. objął funkcję ministra sprawiedliwości, a w czerwcu 2006 r., został prokuratorem generalnym Rosji. To za jego kadencji doszło do najbardziej znanych aktów łamania praw człowieka; ludobójstwa w Czeczeni,  setek mordów politycznych, zabójstw dziennikarzy, represji wobec dysydentów i wolnych mediów. Z polecenia Putina, Czajka nadzorował śledztwa w sprawie Chodorkowskiego, skazanego za rzekome oszustwa podatkowe i korupcję oraz śledztwa w sprawie zabójstwa Politkowskiej i zamachu na Litwinienkę. On również zarządzał śledztwami w sprawach „zamachów terrorystycznych”, w których wielu analityków rozpoznało rękę putinowskiego FSB. Wszędzie tam, gdzie osobisty nadzór nad dochodzeniem obejmuje Czajka, można być pewnym, że efekty śledztwa będą korzystne dla płk Putina, a prawdziwi sprawcy pozostaną nieznani. Potwierdzeniem tej tezy jest sposób, w jaki Czajka nadzoruje rosyjskie dochodzenie w sprawie katastrofy smoleńskiej, ilość związanych z tym fałszerstw, przekłamań i ewidentnych matactw. Ostatnim, karykaturalnym  akcentem owego śledztwa jest kwestia unieważnienia protokołów zeznań kontrolerów z lotniska Sewiernyj, które w pierwotnej wersji mówiły o dyspozycjach wydawanych kontrolerom z Moskwy i podawaniu załodze Tu-154 nieprawdziwych  informacji o warunkach pogodowych oraz wspominały o obecności w budynku kontroli lotów trzeciej osoby – prawdopodobnie oficera FSB. Polska prokuratura przyjęła bez sprzeciwu rosyjskie „standardy” i zaakceptowała to kolejne matactwo. Z relacji niezależnych mediów i wypowiedzi rodzin ofiar katastrofy wiemy, że polska prokuratura wojskowa spełnia rolę petenta wobec Rosjan i nie jest w stanie wyegzekwować żadnych decyzji służących wyjaśnieniu okoliczności zdarzenia. Wiemy też, że podpisanie memorandum niczego nie zmieni w tych relacjach. Polskim prokuratorom nie udało się wynegocjować terminów przekazania wraku samolotu, ani rejestratorów lotu, które były na jego pokładzie. Rosyjscy prokuratorzy stwierdzili wręcz, że mogą one trafić do Polski dopiero za kilka lat – czyli wówczas, gdy ich wartość dowodowa będzie znikoma.Jaki zatem jest sens podpisywania tego rodzaju dokumentu z organem państwa, które nie respektuje i nie będzie respektowało cywilizowanych standardów? Odpowiedzi na to pytanie udzielił sam prezydent Federacji Rosyjskiej w słowach, które powinny spowodować reakcję każdego suwerennego rządu.  Fakt, że grupa rządząca Polską przyjęła je w milczącej uległości – już nie dziwi, choć przecież winien przerażać każdego Polaka.    "Nie dopuszczam możliwości, by w sprawie katastrofy smoleńskiej śledczy polscy i rosyjscy doszli do różnych ustaleń. Odpowiedzialni politycy, przywódcy struktur śledczych powinni wyjść z obiektywnych danych" - powiedział Miedwiediew podczas przemówienia w Pałacu Prezydenckim.

Słowa prezydenta Rosji, prócz skandalicznej sugestii związanej z końcowym efektem śledztwa prokuratorskiego zawierają wyraźną namowę, by politycy grupy rządzącej zadbali o ostateczny kształt ustaleń prokuratury. To słowa satrapy, nawykłego do sytuacji w której „organy sprawiedliwości” są tylko narzędziem w rękach polityków i służą wykonywaniu ich dyrektyw. W tych dwóch zdaniach zawiera się pełna prawda o obecnym systemie rosyjskim, w niczym nie ustępującym zwyczajom Sowieckiej Rosji. Jeśli Miedwiediew pozwolił sobie na tak bezczelne i bezpośrednie pouczenie, musiał mieć pewność, że trafi ono na podatny i odpowiednio przygotowany grunt. Można zatem przypuszczać, że podstawową „ideą” memorandum zawartego między prokuraturami Rosji i Polski jest  narzucenie nam „modelu Putina”, w którym niezależność władzy sądowniczej i prokuratorskiej stanowi demagogiczną fikcję. Najwyraźniej, prokuratura III RP jest upolityczniona w stopniu jeszcze niedostatecznym i nie reaguje należycie na sugestie władzy lub nie gwarantuje dbałości o jej interesy. „Wymiana doświadczeń” w zakresie „ochrony praw i wolności człowieka” z prokuratorem Czajką byłaby z pewnością pouczająca dla polskich prokuratorów i pozwoliła im docenić rosyjskie normy prawne.

Waga wydarzenia polega głównie na skutkach, jakie niesie ono dla śledztwa smoleńskiego. Rosjanie pokazali, że niszczenie i fałszowanie dowodów nie stanowi dla nich żadnego problemu, zaś brak reakcji strony polskiej słusznie odebrali jako wyraz uległości i słabości naszego państwa. Memorandum legalizuje więc patologie rosyjskich działań i jest rodzajem certyfikatu udzielonego przez stronę polską. Wobec wyraźnych dyrektyw Miedwiediewa możemy zapomnieć o przejęciu śledztwa przez polską prokuraturę i sformułowaniu rzetelnych, autonomicznych wniosków końcowych.

W intencji Rosjan - śledztwo w sprawie katastrofy z 10 kwietnia stanowi rodzaj testu, głównie dla polityków grupy rządzącej, zaś polską prokuraturę sprowadza do jeszcze niższej kategorii – wykonawcy poleceń kremlowskich decydentów. Ścios

12 grudnia 2010 Jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści. Rozmawiają dwaj koledzy przy piwie w sali dla niepalących: - A gdzie jest Jurek? - W szpitalu. - Więc jednak kupił sobie ten motocykl.. Wkrótce i podczas jazdy motocyklem nie będzie można palić.. Jak szaleństwo walki z palaczami  przybierze jeszcze bardzie drastyczne rozmiary.. Bo na razie Polska będzie przewodzić walce z AIDS.. Popatrzcie państwo, nie dość, że jesteśmy potęgą gospodarczą na skalę światową, że nas obok Rumunów,, Bułgarów i Cypryjczyków  z Europy– nie wpuszczają do USA bez wiz- to jeszcze będziemy przewodzić  europejskiej walce z AIDS.. Czy nie można być dumnym z takiego kraju? Naprawdę można.. Szkoda, że nie będziemy mogli przewodzić  walce z wykluczeniem społecznym, bo liczba wykluczonych i głodnych dochodzi w Polsce do 10 milionów: dwa miliony są notorycznie głodne, a pozostałe osiem- chodzi i żyje niedożywione.. Tak przynajmniej twierdzą uczestnicy telewizyjnych dyskusji o biedzie i wykluczeniu. Rozmawiający w studio telewizyjnym ludzie, jak najbardziej odżywieni i syci, rozmawiają o głodzie i biedzie zupełnie spokojnie, choć trzeba przyznać, że nie ma przed nimi kawioru i szampana, tak jak na międzynarodowych konferencjach poświęconych walce z głodem i ubóstwem, w takim na przykład Kairze.. I nie widzą słonia w menażerii, który to słoń jest widoczny aż nadto, ale na pierwszy rzut oka-. go nie widać. Przyczyną biedy i wykluczenia społecznego  jest oczywiście fiskalne państwo, które wysysa soki ze swoich poddanych aż do kości, ograbia, poniewiera, podnosi podatki i rozbudowuje biurokrację socjalistyczną, która tłamsi inicjatywę i żyje z tych, co jeszcze pracują.. Rozmawiają pół godziny i żadna z rozmówczyń nie zająknie się o przyczynach biedy i ubóstwa, choć wspominają, że od nowego roku, to będą ceny, że ho, ho.. Jak koś ma 600 złotych dochodu i  państwo podniesie podatki i spowoduje zwiększone koszty, i ceny w związku z tym poszybują o 20%- to czy poprawi się sytuacja tego co ma 600 złotych? Oczywiście, że się pogorszy, bo musi się pogorszyć, ponieważ ubędzie mu z dochodu 20%.. Czy to jest takie trudne do zrozumienia? Ale nie! Udają, że nie wiedzą o co chodzi i wekslują dyskusję na temat, jak tym wszystkim pokrzywdzonym przez państwo pomóc, żeby ich jeszcze bardziej skrzywdzić.. I utrwalić biedę i wykluczenie jeszcze bardziej. I nadal pomagać, ale jakoś bardziej efektywnie niż do tej pory.. Jak można pomagać efektywnie, jak samo  permanentnie pomaganie wpędza ludzi w spiralę uzależnienia od państwa, a rosnące ceny powodują, że spada popyt na kupowane dobra i powoduje, że kolejni ludzie idą na bruk.. Tak jak w Łodzi.. Następny zakład zostaje zamykany, a na bruk idzie około 1000 osób(!!!) To woła już o pomstę do nieba, o pomstę za wielką krzywdę, którą rząd wyrządza narodowi, rujnując i niszcząc ludzką pracę i ludzkie życie.. Ilu ludzi  jeszcze trzeba zrujnować podatkami? Ile jeszcze można skrzywdzić  i sponiewierać? Ilu tysiącom zwichnąć  życie? Czy nie pora na opamiętanie..? Opamiętania nie będzie, bo biurokratyczna machina rozpędzona i nienasycona potrzebuje pieniędzy.. Więcej pieniędzy. Więcej i więcej. Puchną budżety gmin, miast , państwa..” Liberałowie’ powiększają zasoby państwa kosztem jednostek. Im więcej  pieniędzy  w budżecie państwa- tym więcej ”liberalizmu” państwowego. Bo liberalizm klasyczny- to mniej pieniędzy  w budżecie, a więcej  w kieszeniach tych, którzy je zarobili. Na razie prezydent i premier robią oszczędności.. Pan prezydent poleciał do Stanów Zjednoczonych rejsowym samolotem, na którym zaoszczędził 30 000 złotych. Dobra psu i mucha. Jak oszczędności to oszczędności.  Władza lubi oszczędzać- co widać codziennie w państwie polskim. W tym czasie pan premier zapowiedział, że na „ walkę z bezrobociem”, w przyszłym roku przekaże nie 7 miliardów zloty- a 3 miliardy..  O 4 miliardy mniej się oczywiście zmarnuje.. Ale przerzuci te cztery miliardy do budżetu, gdzie też się zmarnują.. Gdzie by nie przerzucił w ramach budżetu- to zmarnuje. A w tym czasie jak są przerzucane budżetowe pieniądze, dług publiczny narasta w tempie 4000 złotych na sekundę, czyli 24 000 złotych na minutę, czyli 1 440 000 złotych na godzinę(!!!!) Pan prezydent propagandowo zaoszczędził 30 000 złotych, a w tym czasie Licznik Balcerowicza wskazał miliony strat. .Ale o stratach propaganda nie mówi- mówi o zyskach.. Żeby nie można było dokonać bilansu. .Może się poprawi  w budżecie jak Ministerstwu Zdrowia uda się opodatkować obowiązkowo i ubezpieczeniowo rowerzystów. Są takie plany.. ”Mogą się dopuścić najgorszych czynów, nie będąc najgorszymi z ludzi”- twierdził Edmund Burke. Ubezpieczeni obowiązkowo rowerzyści nie poprawią  oczywiście na stałe potrzeb budżetu, trzeba będzie pomyśleć o innych grupach społecznych, na przykład łyżwiarzach. Wszyscy ubezpieczeni obowiązkowo od wszystkiego-  to będzie dopiero ubezpieczeniowy totalitaryzm.. Potem się wypuści „obligacje emerytalne” dla rowerzystów.. Jak znowu zabraknie pieniędzy w ubezpieczeniach rowerowych ,w II filarze ubezpieczeń rowerowych.. Myślę , że dotknie to również narciarzy na stokach.. Bo już pomalutku propaganda zaczyna kierować nasze zainteresowanie ku „pijaństwu” na stokach. Właśnie w Białce Tatrzańskiej złapano pijanego narciarza, który miał we krwi i w wydychanych powietrzu- ulubione zwroty propagandy- 2 promile alkoholu(!!!). To oczywiście wielki pijański skandal, ale. na tym skandalu można swobodnie budować obowiązkowość ubezpieczania się od zjazdów narciarskich.. No i otwiera się szeroka możliwość instalowania alkomatów górskich , w odróżnieniu od alkomatów nizinnych. Tak jak odróżniając od siebie Górali- górskich od nizinnych. Straż górska  wyposażona w alkomaty będzie miała pełne ręce roboty, żeby wyłapać tego jednego, który akurat się upił, mając we krwi i w  wydychanym powietrzu  oraz  w powietrzu obok , wcześniej wydychanym-promile alkoholu. Będzie wielka heca na stokach już  wkrótce, jak socjalistycznej władzy uda się w pełnej krasie zaprezentować swoje możliwości władcze. Strażnicy stokowi z alkomatami górskimi w pełnym umundurowaniu zatrzymujący potencjalnych pijanych narciarzy szusujących na stokach.. Chcesz szusować- dmuchnij w alkomat! I nie przed wejściem na stok, ale w czasie  szusowania.. Bo narciarz  wchodząc mógł być trzeźwy- ale już na stoku się upaprał we krwi i wydychanym powietrzu.. To znaczy upaprał alkoholowo krew i zanieczyścił powietrze.. Będzie więcej kontroli i większy nadzór.. Żeby było bezpieczniej.. Bo bezpieczeństwo ponad wszystko! Kosztem oczywiście wolności.. Bo albo bezpieczeństwo- albo wolność..” Bo żeby po takiej sytuacji pić szampana, to trzeba być po dużej wódce” – ktoś powiedział. W państwie totalitarnym budowanym w Polsce wolność  wyboru już dawno przestała się liczyć.. Liczy się większa władza władzy nad „ obywatelami”, których tak nazywa się chyba złośliwie.. „ Obywatele” mają coraz mniej wolności- i coraz bardziej przywiązywani  są do państwa demokratycznego  i oczywiście prawnego.. Pod hasłami wolności obywatelskich  i obowiązkowych kasakach górskich,  w odróżnieniu od kasków nizinnych,  w których- jak tak dalej pójdzie – zakuje się kierowców  samochodowych, zarówno górskich jak i nizinnych.. To wszystko już jest, albo czeka nas w superpaństwie, w którym mamy nieprzyjemność się znaleźć dzięki” elytom” rządzącym nami od dwudziestu lat.. „Elytom” z SLD, PSL, UW, PO, PiS, AWS… „Narody europejskie trzeba prowadzić ku superpaństwu bez tłumaczenia ludziom co się dzieje. Można to osiągnąć stopniowo, podejmując pod przykrywką celów ekonomicznych kroki nieodwracalne wiodące ku federacji”- mówił Jan Monet., ojciec Unii Europejskiej. I nie ma końca w wymyślaniu kolejnych  stopni zniewolenia jednostki.. I nie będzie – tak jak z nutami w muzyce.. „Czy skończona liczba nut muzycznych nie wyznacza aby ostatecznego limitu ilości możliwej muzyki”?- zastanawiał się John Stuart Mill Nie wyznacza.. Ale może czas na ograniczenia? WJR

Wdowi głos

1. Co takiego złego zrobiła wdowa Ewa Kochanowska, że się zapytała Pana Premiera o bezpieczeństwo swoje i córki?
Co w tym pytaniu smoleńskiej wdowy było bezczelnego, co niestosownego, że się premier tak oburzył, a rzecznik Graś włożył w usta wdowy pytanie - czy Pan premier kazał mnie zamordować?

2. Nie wiem, dlaczego premier wziął to pytanie do siebie. Byłem świadkiem, że to litewski poseł Landsbergis w Brukseli ostrzegał rodziny ofiar przed wypadkiem. Mówił to po polsku i bynajmniej nie żartował.

3. Nie należy brać do siebie tego, co zostało powiedziane w ogólności. Premier niepotrzebnie się uniósł. Myślę, że zarówno Pani Kochanowska, jak i wcześniej Landsbergis, nie mieli na myśli niebezpieczeństwa grożącego z polskiej strony. Myśleli raczej o tym zagrożeniu, które dopadło Litwinienkę i Politkowską. Bo nie wiem czy państwo wiecie - w Rosji nie zanikł jeszcze ten nieprzyjemny zwyczaj, ze osoby niewygodne czasem giną z ręki nieznanych sprawców.
Pani Kochanowska ma prawo do niepokoju.

4. Wielka szkoda, że Pan Premier nie uspokoił wdowy i nie zapewnił - tak może się Pani czuć bezpieczna. Państwo polskie czuwa i nie pozwoli Pani skrzywdzić. Nie ma bezczelnych pytań, zwłaszcza jeśli je stawia wdowi głos. Są tylko bezczelne odpowiedzi.... Janusz Wojciechowski

Odżydzić Polskę Poniżej zamieszczamy dwa artykuły z witryny „Krasnoludki z Pejsami”, które stanowią logiczną całość – admin.

I. Odżydzić Wawel i oddać go Polsce! Pochowanie Kaczyńskiego/Kalksteina z żoną na Wawelu na fali wzmacnianej medialnie po katastrofie w Smoleńsku żałobie narodowej było policzkiem wymierzonym Polakom (nie mylić Polaków z polactfem). Smoleńsk był  tragedią w wymiarze czysto ludzkim. Zwłaszcza dla rodzin, bliskich i znajomych ofiar tej katastrofy. Ale w wymiarze narodowym Smoleńsk tragedią dla Polski już nie był. Polska i jej racja stanu nie straciły w Smoleńsku niczego. A to dlatego, że elita tzw. III RP, która znalazła śmierć na pokładzie Tupulewa, była elitą żydolandii nr 3, a nie elitą Polski. Polską elitę ostatecznie i jak dotąd bezpowrotnie wymordowano rękami Niemców, żydowskiej NKWD i żydowskiej UB w latach II wojny światowej i bezpośrednio po niej w okresie terroru żydokomuny. Od tamtego czasu elita Polski nigdy nie została odbudowana. Jej miejsce zajęła osadzona po wojnie na polskim tułowiu żydowska głowa (Artur Sandauer). Na temat pochodzenia i „polskości” Kaczyńskich/Kalksteinów toczy się niekończąca się dyskusja. Są nawet tacy, którzy wywodzą Kaczyńskich od książąt piastowskich! Sprawa jest o tyle trudna, że Żydzi chcący ukryć ich pochodzenie, od wieków potrafili zacierać swoje ślady. Np. zanim jeszcze wymyślono dokumenty osobiste zmieniali nazwiska przy każdej przeprowadzce. Albo wydawali córki za nieżydów. Otrzymywały one w ten sposób nieżydowskie nazwiska. Dodatkowo zatarcie śladów ułatwiły Żydom wojny. Ileż to urzędów, ileż dokumentów zostało zniszczonych i spalonych. Po II wojnie wystarczyło mieć dwóch świadków, którzy zaświadczali, że ten oto obywatel nazywa się  tak a tak i pochodzi od takich a takich rodziców. Po wyjściu z urzędu świadkowie kasowali od zainteresowanego napiwek za złożone zaświadczenia. Ciekawą sprawą jest fakt, że wikipedia podaje przy rodzicach Kaczyńskich/Kalksteinów genealogię ich ojca i matki dwa pokolenia wstecz.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Rajmund_Kaczy%C5%84ski
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jadwiga_Kaczy%C5%84ska#Wyw.C3.B3d_genealogiczny

Jest to ciekawe z tego powodu, że wywodów genealogicznych w biogramach polityków i osób publicznych w wikipedii za dużo nie ma. A już nie ma ich tam, gdzie polskość danej osoby nie podlega wątpliwości. A tam, gdzie korzenie są niepodważalnie żydowskie, to się  je po prostu przemilcza. Jak u Kwaśniewskiego/Stolzmana.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Kwa%C5%9Bniewski

Czytając wikipediowski biogram Kwaśniewskiego można by pomyśleć, że był on podrzutkiem, który nie zna swoich rodziców i dlatego nie ma o nich w wikipedii ani słowa. Nawet przy Bartoszewskim nie ma w wikipedii wzmianki o tym, że jest on Żydem. Choć widać to gołym okiem na każdej jego fotografii.
http://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82adys%C5%82aw_Bartoszewski

Jedynie w niewielu przypadkach, jak przy szumowinie Michniku, wikipedia podaje adnotację o jego żydowskim pochodzeniu: Pochodzi z rodziny przedwojennych działaczy komunistycznych żydowskiego pochodzenia
http://pl.wikipedia.org/wiki/Adam_Michnik

A więc nie „Żyd” a jedynie żydowskiego pochodzenia. Tylko, dlaczego amerykańscy Żydzi nadali tej szumowinie tytuł Żyda roku? Wracamy jednak do Kaczyńskich/Kalksteinów… Dlaczego, z jakich powodów,  przy Kaczyńskich wikipedia podaje ich polską genealogię? Jak to dlaczego? Ano właśnie po to, aby wykazać, że Jacek i Placek to Kaczyńscy a nie Kalksteini. Czy nie jest też zastanawiająca bliska przyjaźń rodziców Kaczyńskich/Kalksteinów, a zwłaszcza ich matki z żydówkami Ludwiką i Zofią Wicher, przechrzczonymi na nazwisko Woźniackich. Były one matkami chrzestnymi Lecha i Jarosława. Obie były w PRL pisarkami książek dla dzieci (Żydówka Szechter pisała podręczniki do historii, a Żydówki Wicher pisały książki dla dzieci – oto intelektualny rodowód dzisiejszego polactfa) i obie popełniły samobójstwo. Ciekawa jest też sprawa z aktorskim epizodem bliźniaków. Dla każdej rozgarniętej osoby jest oczywiste, że w czasach PRL media (a zwłaszcza najważniejsza z nich telewizornia) były całkowicie w rękach Żydów.

A tymczasem z tysięcy bliźniaków wybrano do głównych ról w filmie „O dwóch takich…” Kaczyńskich/Kalksteinów. Nie przeszkodziła im w tym nawet AK-owska przeszłość ich ojca. A przecież nawet w czasach gomułkowszczyzny AK-owska przeszłość była raczej przeszkodą, niż pomocą w awansach i karierze. Ludzie skrzętnie ukrywali własną, lub ich rodziców, przynależność i sympatię do AK.  Przez cały PRL. Dopiero w żydolandii nr 3 AK jest czczona i pomaga w awansie politycznym. A to dlatego, że jest doskonałym narzędziem do wzmacniania nastrojów antyrosyjskich. Zbrodnie żydobolszewii na AK przypisuje się Rosji, świadomie przez żydowską propagandą utożsamianą z Sowietami i żydobolszewią. W życiorysie Lecha znajdujemy ogrom faktów pokazujących jego powiązania z żydostwem.

- Bliskie jego związki z żydowskim KOR-em. A ten był sterowaną przez zachodnich dziennikarzy-pośredników agenturą CIA i Mossadu. Był koniem trojańskim światowego żydostwa. KOR-owcy byli w ogromnej większości Żydami. Ich zadaniem było wyrwać PRL spod dominacji sowieckiej i oddać ją w łapska światowego żydostwa.  Osiągnięto to w Magdalence i przy okrągłym stole.

- Jego udział w Magdalence i w okrągłym stole (wtedy był jeszcze tylko drugorzędnym doradcąBolka). W Magdalence Żydzi z PZPR i Żydzi z drużyny Bolka dogadali się co do wyrwania Polski spod dominacji ZSRR i oddania jej w łapska żydowsko-bilderbergowskiej Unii
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/unia-europejska/
jak i w łapska zażydzonej USA.
http://dariuszratajczak.blogspot.com/2009/01/amerykaska-pita-kolumna.html
http://www.nacjonalista.pl/2010/09/14/prof-james-petras-kompleks-jot-w-ameryce.html

W tej samej  Magdalence dogadujące się w niej żydostwo postanowiło oddać Polskę w łapska zbrodniczego NATO, będącego żydowskim kastetem do bicia Gojów i żydowskim światowym żandarmem.
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/nato-%E2%80%93-swiatowy-zandarm-i-militarna-piesc-ideologow-nwo/

- Jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny wstrzymał Kaczyński/Kalkstein ekshumację w Jedwabnym. A to pozwala nadal żydowskiej propagandzie o zbrodnię tę oskarżać Polaków.

- Jako prezydent brał on udział we wszystkich nakazanych z Telawiwu i Waszyngtonu akcjach antyrosyjskich i antybiałoruskich. I tak:
– W prowokacji gruzińskiej poparł Kalkstein żydowskiego agenta rządzącego Gruzją (a Gruzję Telawiw przerabiał akurat wtedy na niezatapialny lotniskowiec Izraela).
– W inspirowanej z Waszyngtonu i Telawiwu pomarańczowej rewolucji kontynuował jej wspieranie rozpoczęte już przez Kwaśniewskiego/Stolzmana.
– Brał aktywny udział w nagonce na prezydenta Białorusi – Łukaszenkę. Jedyną winąŁukaszenki było i jest nadal to, że nie chce on, wstępując do Unii i NATO, oddać Białorusi w łapska Żydów. Kaczyński honorował żydowką agentkę Borys, cmokał ją w rączkę w Belwederze. A fakty notorycznego odmawiania wiz wjazdowych do Polski setkom zasłużonych dla Związku Polaków na Białorusi działaczy ignorował. Nie tylko zresztą ignorował. Sam brał aktywny udział w wyciszaniu działalności nie agenturalnej wobec Żydów większości Polaków na Białorusi.
– Zatajał przed społeczeństwem do spółki z bliźniakiem premierem  fakt istnienia w Polsce w czasach Stolzmana tajnych i nielegalnych więzień CIA. Dopiero po umiędzynarodowieniu się tego skandalu PO oficjalnie wszczęła w tej sprawie śledztwo, całkowicie zresztą utajniane przed opinią publiczną.
– Jako jedyny polityk europejski Kaczyński/Kalkstein bardzo mocno przeciwstawił się Raportowi Goldstone’a, przygotowanemu dla ONZ, w którym oskarża się Izrael o dokonanie przestępstw wojennych w Gazie.
– Był pierwszym prezydentem, który zapalił świecę z okazji święta Chanukah w pałacu prezydenckim. Nawet Kwaśniewski/Stozman nie okazał takiej gorliwości w promowaniu żydowskich tradycji i świąt w siedzibie Prezydenta RP.
– W grudniu 2008 r. jako pierwszy polski prezydent odwiedził synagogę Nożyka, centrum życia społeczności żydowskiej w stolicy, aby zapalić pierwszą świecę Chanukah.
– Poparł ideę utworzenia w Warszawie Muzeum Żydowskiego, obecnie już w budowie.
– Brał niezwykle aktywny udział w wielu akcjach promowania żydostwa i jego kultury w Polsce.
– Zabiegał o strategiczne partnerstwo z Izraelem.
– Gorąco popierał udział polskich wojsk w brudnych wojnach USA, które prowadziła i prowadzi rządzona przez żydostwo Ameryka na podstawie fabrykowanych przez CIA i Mossad „fałszywek”. Kaczyński jest jednym z głównych współodpowiedzialnych za zhańbienie polskiego munduru udziałem w zbrodniczych okupacjach w napadanych przez żydowską USA suwerennych krajach.
– Nadgorliwie zabiegał Kaczyński o uczynienie z Polski wasala USA.
– Posłusznie, ślepo i gorliwie wzmacniał Kaczyński/Kalkstein nastroje antyrosyjskie w Polsce. Jego ulubioną metodą było utożsamianie dzisiejszej Rosji z rządzoną przez Żyda Stalina zbrodniczą ZSRR. Zwalał na Rosję winę za żydowskie zbrodnie stalinizmu i żydowskiej NKWD.
– Celem jego ostatniej podróży było ponownie w Katyniu zbrodnią żydowskiej NKWD obciążyć Rosję. Przy czym „pojednawczo” zachęcał Rosjan do przeproszenia Polski ze Katyń. Tak, jakby to Rosjanie ponosili za żydowskie zbrodnie odpowiedzialność i powinni nas za nie przepraszać. Powyższa wyliczanka to tylko przegląd najważniejszych, prożydowskich działań Kaczyńskiego/Kalksteina. Zasług dla Polski i polskiej racji stanu nie miał on absolutnie żadnych. Wręcz przeciwnie – był wyjątkowym szkodnikiem polskich interesów. Był też wyjątkowo nieudolnym politykiem. Wszystkie jego antyrosyjskie ekscesy nie przyniosły Rosji wymiernych szkód. Był kompletnie lekceważony przez USA. Za wierne i gorliwe wykonywanie poleceń z Waszyngtonu i Telawiwu Amerykanie nawet nie raczyli znieść Polakom wiz wjazdowych do USA. Po co zresztą mieli to robić. Kaczyński jedynie symulował troskę o polskie interesy. W rzeczywistości troszczył się wyłącznie o interesy żydowskie. Miał w nosie wizy dla Polaków. On wiz do USA nie potrzebował. Jedyne jego osiągnięcia to przyspieszone zażydzanie i judeizacja żydolandii nr 3. W promowaniu żydowskiej kultury Żydom trudno byłoby znaleźć w Polsce lepszego „ambasadora” i promotora żydowskości. Do historii Kaczyński powinien przejść (a raczej powinien wylądować na jej śmietnisku) jako oficjalny grabarz suwerenności. Podpisując Traktat Lizboński, czyli konstytucję żydowsko-bilderbergowskiej Unii uczynił Polskę OFICJALNIE niesuwerenną unijną prowincją. Mówiąc bardziej brutalnie – przerobił oficjalnie Polskę na unijny barak. Nawet w czasach PRL takiej oficjalnej zależności Polski od ZSRR nie było. Jedynie dzięki ogłupieniu i zaczadzeniu umysłów milionów Polaków przez żydowskie media udało się żydowskiej agenturze rządzącej Polską (banda czworga POPiS/SLD/PSL z sorosowskim trio POPiS/SLD na czele) przy czynnej pomocy judeokatolika, kardynała kapciowego Dziwisza, Kaczyńskiego/Kalksteina – grabarza suwerenności – zażydzacza Polski – agenta żydowskich interesów (USA to też tylko żydowski folwark) – pochować na Wawelu. Przeraża mnie fakt, że tak niewiele słychać głosów domagających się usunięcia sarkofagu Kaczyńskich z Wawelu (pomijam tutaj polactfo z PO i SLD). Wygląda na to, że narodowe sanktuarium wawelskie przeistoczyło się na naszych oczach w miejsce pochówku żydowskich/żydofilskich szkodników i agentów obcych interesów.

A swoją drogą – czy jest to tylko przypadek, zbieg okoliczności, czy też wyborem miejsca pochówku dla Kaczyńskiego w Wawelskiej krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów, w towarzystwie Piłsudskiego kierowała swoista sprawiedliwość dziejowa. Na Wawelu spoczęli obok siebie:
- Litewski przybłęda i żydowski przybłęda…
- Agent Austrowęgier i Niemiec oraz agent żydowskich interesów Izraela i USA…
- Miłośnik masonów (dodał masońskie gwiazdy białemu orłu w godle państwa) i miłośnik masońskiej, rasistowskiej, tylko dla Żydów loży B’nai B’rith.
- Pierwszy pogwałcił obowiązującą w jego czasach konstytucję organizując zamach stanu. Drugi uczynił konstytucję podrzędnym dokumentem  wobec Traktatu Lizbońskiego.
- Jedn rusofob i drugi rusofob (dlatego ten drugi wprowadził kult tego pierwszego w żydolandii nr 3). A może by tak, oczyszczając nasze polskie, narodowe, wawelskie sanktuarium ze śmieci, obu ich  za jednym zamachem wywalić z Wawelu?

II. Odżydzić Belweder i oddać go Polsce! Zdarzyło się parę razy, że z powodu demaskowania przeze mnie agenturalnej zależności Kaczyńskich i PiS od Telawiwu i Waszyngtonu uważany byłem za człowieka sympatyzującego z PO.

Żydowskim mediom w Polsce udało wpoić się czytaczom i oglądaczom prymitywny i uproszczony sposób alternatywnego myślenia – jeśli ktoś krytykuje PiS to koniecznie musi być to PO-wiec, w najgorszym wypadku lewak sympatyzujący z SLD. I odwrotnie – ktoś, kto krytykuje PO – koniecznie musi być podejrzanym PiS-owcem i kaczystą. [Gajowy złośliwie zauważy, że wpojenie czegokolwiek większości polskiego społeczeństwa jest czynnością prostą i nie wymagającą specjalnych socjotechnik. - admin]

Jest niebywałym sukcesem żydowskiej propagandy wytworzenie takiej odruchowej/bezrefleksyjnej/bezmózgowej polaryzacji. Na krytykę PiS kaczysta nie widzi potrzeby  odpowiadania – wystarczy mu rzucić inwektywą pod adresem PO z sugestią, że krytyka PiS to wredny i bezpodstawny atak na patriotów ze strony  tuskowców i michnikowskiej GW. Wyznawcy PO jakąkolwiek krytykę tego żydowskiego i agenturalnego kibucu ze stajni Sorosa kwitują epitetami – rydzykowcy, mohery, ciemnogród.

A prawda jest taka, że PiS i PO to bliźniacze żydowskie agentury. Istniejące pomiędzy nimi domniemane różnice są inscenizowane i dotyczą wyłącznie spraw drugo- i trzeciorzędnych. Specjalnie też zostały one tak właśnie w fundacji filantropa Sorosa pomiędzy liderami PO i PiS ustalone i uzgodnione, aby „wojnami” o bzdety odwracać uwagę zaczadzonych wyznawców POPiS-u od spraw najważniejszych. Ważne jest w tej taktyce przede wszystkim to, aby Polacy nie dogadali się pomiędzy sobą, aby wspólnie nie wystąpili przeciwko żydowskiej agenturze bandy czworga – POPiS/SLD/PSL. Jest to o tyle istotne, że jedynie wspólnie, uwolnieni od zaślepienia kaczyzmemtuskizmem jesteśmy w stanie uwolnić Polskę spod żydowskiej okupacji. Jednym z chwytów żydowskiej propagandy jest głoszony i propagowany mit agenturalnej zależności PO od Rosji, GRU i zimnego czekisty Putina. Jest to oczywista bzdura i świadomie propagowane przez żydowską agenturę wpływu kłamstwo. Wykorzystuje się w tym wypadku antyrosyjskie resentymenty, wzmacniane stawianiem znaku równości pomiędzy żydobolszewizmem a dzisiejszą Rosją. Putinowi zarzuca się jego KGB-owską przeszłość. Ignoruje się przy tym fakt, że KGB w porównaniu do zbrodniczej CIA stopniowo zmniejszało represywność i zbrodnicze metody, CIA natomiast stawała się coraz bardziej zbrodnicza. Udziałem w zamachach na WTC CIA zdecydowanie przelicytowała zbrodniczość KGB. A zbrodnicze jej wcześniejsze operacje, jak MKULTRA pokazują prawdziwą, zbrodniczą  twarz USA i jej służb. Tutaj ciekawostka. Polska wikipedia o MKULTRZE nie pisze praktycznie nic:
http://pl.wikipedia.org/wiki/MKULTRA
Natomiast już niemiecka wikipedia poświęca temu zbrodniczemu projektowi znacznie więcej miejsca i uwagi:
http://de.wikipedia.org/wiki/MKULTRA

Jedynie do zaślepionego polactfa nie dociera, że USA to państwo zbrodnicze, a nie chorąży wolności i demokracji. Putinowi zarzucają jego KGB-owską przeszłość. A to, że Bush senior był szefem CIA, bardziej zbrodniczej, niż KGB instytucji, już tym „patryjotom” nie przeszkadza. Także to, że synalek byłego szefa zbrodniczej CIA, tępak i zbrodniarz Bush junior odpowiada za WTC i Pentagon, oraz za zbrodnicze okupacje Afganistanu i Iraku (w Iraku zginęło od początku amerykańskiej agresji 1,5 miliona osób) patryjotycznego polactfa do USA nie zraża. Nawet film pokazujący, jak żołnierze USA z helikoptera strzelają do nieuzbrojonych Irakijczyków i reporterów Reutera, u bezmózgowych wyznawców USA nie wywołał żadnej refleksji. Temu tępemu polactfu wyprano mózgi w sposób nieodwracalny.

I takim to skurwysyńskim zbrodniarzom pomagało w okupacji Iraku polskie wojsko. Tym samym zbrodniarzom pomaga ono nadal okupować Afganistan. Przyjrzyjmy się teraz dokładniej domniemanej agenturalnej zależności PO od Ruskich. PO na równi z PiS był i jest prounijny, proNATOwski, proamerykański i proizraelski. Założyciel PO, Czempiński to przewerbowany przez CIA były SB-ek. Za zasługi dla CIA odznaczony został orderami przez zbrodniarza Busha. Drugi założyciel PO, były agent SB, Olechowski został przewerbowany na agenta żydowskiego klubu Bilderberga. A jedna z gwiazd PO, obecnie tworzący nowy żydowski kibuc, Palikot to agent rockefellerowskiej Komisji Trójstronnej. Dalej…

- Tuż po katastrofie w Smoleńsku PO za bezcen oddało żydowskiej USA prawo eksploatacji gazu łupkowego. Będziemy więc kiedyś za grube pieniądze u Żydów kupowali nasz własny gaz. Ciekawe, dlaczego ruska agentura PO nie oddała łupków Gazpromowi?

- Latem, gdy Izrael szykował się do agresji na Iran, zarówno Tusk, jak i Komorowski wyrazili gotowość militarnego wsparcia Izraela (A Kaczyński marzył o strategicznym sojuszu z Żydami). Dziwna ta ruska agentura. Do agresji na Iran nie doszło przede wszystkim z powodu rosyjskiego oporu przeciwko tej agresji. A tutaj ruska agentura chce pomagać Żydom w bombardowaniu Iranu.

- Gdy żydowscy komandosi napadli na humanitarny transport morski płynący do Gazy ruska agentura PO, walcząca rzekomo z PiS-em w identyczny sposób jak żydowski PiS ten akt zbrodniczego piractwa i morskiego bandytyzmu Żydów po prostu przemilczała.

- A minister finansów w rzondzie gauleitera Tuska, Rostowski ponad 670 firm będących własnością skarbu państwa na licytację wystawił w UK (folwarku i własności Rothschildów) a nie w Rosji u Putina. To żydostwu ułatwia przejmowanie polskich firm PO,  a nie Ruskim.

- Zniszczenia i likwidacji polskich stoczni dokonała PO na polecenioe żydowsko-bilderbergowskiej Unii, a nie na polecenie zimnego czekisty.

- Za Traktatem Lizbońskim głosowało 100% posłów PO. A przecież traktat ten oddaje Polskę całkowicie w łapska Brukseli, a nie w łapska Kremla.

- PO gorliwie i bez szemrania wypełnia polecenia płynące z Brukseli. Jako ruska agentura powinna przynajmnie od czasu do czasu szerzyć w Unii defetyzm i obstrukcję. A tymczasem PO pieje z zachwytu o dobrodziejstwach Unii.

- Szef dyplomacji rzondu gauleitera Tuska, Radek agent Sikorski, co chwilę lata do Waszyngtonu i merda ogonem prosząc o nowe rakiety, samoloty i więcej Marines w polski baraku.

- Pod rządami PO utworzono w Polsce pierwszy wojskowy obiekt USA. Dlaczego ruska agentura PO wpuściła do nas Amerykańców a nie Ruskich?

- Trwa śledztwo prokuratury w sprawie tajnych więzień CIA utrzymywanych w Polsce w czasach podwójnych rządów ekskomuchów (prezydentura i premierostwo). Dlaczego ruska agentura PO, zamiast to właśnie śledztwo nagłaśniać,  wycisza je? Dlaczego tak dba ruska agentura PO o nieskazitelny wizerunek zbrodniczej USA?

- Dlaczego ruska agentura PO upomina się o przestrzeganie praw obywatelskich w Rosji, a nie atakuje USA o istniejący od lat amerykański obóz koncentracyjny Guantanamo?

- Dlaczego ruska agentura PO pozwoliła ściganym listami gończymi Czeczeńcom zorganizować w Warszawie antyrosyjski sabat? Dlaczego ściganych przez Rosję terrorystów ruska agentura PO nie wydała zimnemu czekiści Putinowi w ręce?

- Dlaczego ruska agentura PO pomaga Amerykanom w okupacji Afganistanu (a wcześniej Iraku) zamiast wysyłać polskie wojsko do Czeczenii?

- Dlaczego ruska agentura PO bierze udział w nakazanej przez Waszyngton nagonce na Białoruś? Dlaczego ruska agentura PO na siłę chce zmusić Białoruś do wstąpienia do Unii i NATO? Wszak wciągnięcie Białorusi do tych żydowskich tworów będzie kolejnym etapem osaczania przez żydostwo Rosji?

- Dlaczego w czasach, gdy funkcje marszałków sejmu pełnili i pełnią PO-wcy, w sejmie obchodzi się żydowskie święta i pali menory, a nie świętuje się świąt rosyjskich czy prawosławnych?

- Dlaczego ruski agent Komorowski kontynuuje haniebną tradycję wprowadzoną przez żydowskiego agenta Kaczyńskiego i zaprasza do siedziby prezydenta RP żydostwo, urządzając z nimi żydowskie harce? Dlaczego nie zatańczy on na oczach kamer w dniu święta Rosji  kazaczoka z ruskimi popami? Pytania takie można by mnożyć. Tylko – po co? Ci, co ten medialny matrix przejżeli i tak już nie dadzą się oszukiwać. A ci, co nie przejrzeli do tej pory, mają minimalne szanse na obudzenie się z amoku. Będą nadal ogłupiani przez Kaczyńskiego/Kalksteina, Macierewicza/Singera, Michalkiewicza, Niezależną.pl, Wirtualną Polonię, Niepoprawnych, Nasz Dziennik, RM i TV Trwam. Nadal będą wierzyć, że PO to ruska agentura. Dla nich najważniejszym dowodem na ruską agenturalność jest postawa PO w sprawie smoleńskiego śledztwa. Tylko, że tumany nie zastanowią się nad jedną rzeczą. Jeśli PO zaczęłoby po Smoleńsku, tak jak i PiS oskarżać Putina i naciskać na Rosję, to kto uwierzyłby jeszcze w to, że jest PO ruską agenturą? A o czym pisałby wtedy Nasz koszerny DziennikMichalkiewicz? O co oskarżałby PO Macierewicz/Singer? No i gdyby PO w sprawie Smoleńska zajęła PiS-owskie stanowisko, to nawet ślepiec by zauważył,  że PO to taki sam sorosowski i żydowski kibuc jak PiS, że to taka sama agentura Telawiwu i Waszyngtonu, tak samo szczująca na Rosję. Ale wtedy być może milionom zaczadzonych wyznawców POPiS otworzyłyby się oczy na to, że są robieni w konia. Że pomiędzy PO a PiS nie ma absolutnie żadnej różnicy. Że są to bliźniacze kibuce których zadaniem jest inscenizowana walka mająca odwrócić uwagę Polaków od szabrowania naszego kraju. Zarówno PO jak i PIS wiedzą doskonale, jak to ze Smoleńskiem było. Każdy z tych kibuców odgrywa jednynie wyznaczoną mu (zgodnie ze scenariuszem napisanym za kulisami) rolę. Apolactfo obserwując ten spektakl bierze go na serio. Bez odżydzenia polityki, mediów, gospodarki, finansów, kultury, szkolnictwa, administracji państwowej nie mamy szans na naprawę Rzeczypospolitej. Żydzi nadal będą świętować ichnie święta w Belwederze, sejmie, na ulicach miast. A kiedyś w przyszłości, być może już za niedługo, orła z koroną zastąpi menora lub gwiazda Dawida. Poliszynel
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

Izrael w roku 2040 Interesująca wizja nt. przyszłości Izraela
http://roytov.com/articles/2040.htm
Tłumaczenie Ola Gordon

Dostałem kilka odpowiedzi na rozrastającą się serię artykułów pt. Pokonanie Izraela. Opisuję w nich możliwy scenariusz, w którym międzynarodowa armia interweniuje w Izraelu, w celu powstrzymania tego, co Komisja Praw Człowieka ONZ określiła jako izraelskie akty terroru. Jedna z tych odpowiedzi stwierdziła, że scenariusz opisany tam nie stanie się, ponieważ Izrael rozpadnie się wcześniej. Właściwie odpowiedź ta jest raczej dobra, choć nie uwzględnia osi czasu i kosztu obu procesów. Wojska międzynarodowe mogą interweniować tam w ciągu kilku lat, podczas gdy wewnętrzny rozpad społeczeństwa izraelskiego jest powolny – ale stały – proces, który może trwać dziesiątki lat. W drugim tygodniu kwietnia 2010 roku Netanjahu udzielił wywiadu hebrajskim mediom, w którym stwierdził, że sytuacja Izraela nigdy nie była lepsza. Twierdził, że Izrael przyjmie pozycję lokalnego mocarstwa gospodarczego i światowego w zakresie technologii. Patrząc z góry na ten bardzo cienki lód na bardzo głębokim jeziorze, to oświadczenie ma sens. Izrael nie doznał strat podczas ostatniego międzynarodowego kryzysu. Na skutek rewaluacji swojej waluty wygląda na to, że Izraelczycy więcej produkują i dlatego rosnący dług publiczny nie jest taki ważny. Czy mój wierny czytelnik miał rację? Albo czy Pan Bibi (pseudonim Netanjahu – przyp. tłum.) rzuca śniegiem w oczy wyborców by ocalić Zwaśnioną Rodzinę i resztę? Jedną z osób bardziej wykwalifikowaną do udzielenia odpowiedzi jest prof. Dani Ben Dawid z Uniwersytetu Tel Awiw. Ostrzega on o stałej deterioracji izraelskiego społeczeństwa w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci. Choć ignorują go politycy, to cieszy się wysokim szacunkiem, a jego prognozy podczas kryzysu ekonomicznego w latach 2001-2002 okazały się dobre. Zacytuję fragment jego niedawnego artykułu, w którym analizuje prawdopodobną przyszłość izraelskiego społeczeństwa. Artykuł napisany był po hebrajsku, więc przepraszam jeśli moje tłumaczenie pewnych terminów ekonomicznych nie odpowiada terminom angielskim; jestem pewien że tekst jest zrozumiały. Ben Dawid twierdzi, że trzy główne parametry określające społeczność to: ogólny poziom życia, poziom biedy i poziom nierówności. Kiedy jeden z tych parametrów jest w kłopocie, społeczeństwo przechodzi przez kryzys. Kiedy wszystkie trzy są na niebezpiecznym poziomie przez długi okres, wtedy społeczeństwo jest na drodze do samo-zniszczenia. Więc gdzie jest Izrael? Ogólny poziom życia w Izraelu nie jest taki jak w krajach zachodnich, od lat 1970 stosunkowa różnica między nimi rzeczywiście wzrasta. Powoduje to emigrację najbardziej wykształconych Izraelczyków. Ponadto poziom biedy w Izraelu należy do najwyższych na zachodzie i musi stawiać czoła ciągłemu procesowi wzrostu. W mojej książce „Krzyż Betlejem” szczegółowo opisuję umyślną politykę dyskryminacji izraelskiego rządu. Skutek jest taki, że ciągle zmniejszające się liczebnie społeczeństwo płaci wysokie podatki nałożone przez rząd cierpi na zwiększające się trudności w zakresie funduszy przeznaczonych na opiekę społeczną dla rosnącego sektora ludzi biednych. Wykształceni Izraelczycy szukają pracy poza jego granicami. Ben Dawid dokonał ekstrapolacji systemu edukacji, opierając ją na zmianach wprowadzonych w ostatnim dziesięcioleciu. Ja pominę szczegóły, ale jego praca pokazuje, że w 2040 roku, około 80% studentów będzie w edukacyjnym strumieniu języka arabskiego lub Haredi. Strumienie te dotyczą tych, którzy mają najmniejszy wkład w przemyśle lokalnym. Ponadto w ciągu ostatnich trzydziestu lat wkład w gospodarkę Haredim w kategoriach względnych ciągle się zmniejsza. Ogólnie oraz z powodu tych przyczyn, gospodarka Izraela nie wzrasta w kategoriach względnych od lat 1970. System edukacji również ulega gwałtownej deterioracji, żydowscy studenci uzyskują coraz niższe oceny w skali międzynarodowej, podczas gdy arabscy uzyskują takie oceny, jak w krajach Trzeciego Świata. Haredim nawet nie mieszczą się w tej skali. Ogólnie mówiąc, wzrost gospodarczy jest powolny i prawie wyłącznie jest skutkiem zwiększonej populacji: od lat 1970 izraelscy pracownicy nie stają się w kategoriach względnych bardziej produktywni. Zmiany demograficzne – ciągły wzrost liczby Haredim i obywateli palestyńskich – czynią zmiany tych parametrów prawie niemożliwe. Odwrotnie niż w latach 1990 jest niemożliwe by przyjąć milion Rosjan, wobec czego obecne zmiany są prawie nieodwracalne. Takie są główne punkty jego analizy. Państwo Izrael nie będzie mogło funkcjonować w roku 2040. Ale 40 lat dla Bliskiego Wschodu to jak wieczność. Wiele rzeczy może się wydarzyć, jak pojawienie się przywódcy na tyle silnego, by załatwić niektóre problemy gospodarcze. Tak więc na co wskazał mój czytelnik i o czym wie większość Izraelczyków, Izrael jest na drodze do samo-zniszczenia. Czy mogłoby to się stać zanim wojsko międzynarodowe zaprowadzi pokój na tym terenie? Jeden Bóg wie, możemy tylko modlić się o pokojowe rozwiązanie, na skutek którego wszyscy mieszkający tam będą cieszyć się Wolnością i Równością.

Za http://polacy.eu.org/187/izrael-w-roku-2040/

Litewskie ministerstwo jak pruska Hakata Polskie dzieci na Litwie będą wynaradawiane w polskich szkołach i przez polskich nauczycieli – alarmują przedstawiciele Federacji Organizacji Kresowych i Stowarzyszenia Memoriae Fidelis. Litewski Sejm planuje zaakceptowanie reformy tamtejszej oświaty. Wprowadza ona obowiązek nauki co najmniej trzech przedmiotów w języku litewskim na wszystkich szczeblach edukacji. Obowiązek nauki po litewsku wejdzie nie tylko do szkół podstawowych, ale nawet do przedszkoli – alarmują Kresowianie. W sobotę przed ambasadą Litwy w Warszawie pikietowali członkowie Federacji Organizacji Kresowych i Stowarzyszenia Memoriae Fidelis. Jak alarmują, w ubiegłym tygodniu komisje sejmowe litewskiego parlamentu przyjęły ostateczną wersję reformy systemu litewskiej oświaty.

- Reforma zostanie prawdopodobnie uchwalona w ciągu najbliższych tygodni, a nawet dni. Polega ona na tym, by Polaków na Litwie wynaradawiała polska szkoła i polski nauczyciel – mówi Aleksander Szycht ze Stowarzyszenia Memoriae Fidelis. Jak podkreśla, o tym, który przedmiot będzie nauczany po polsku, a który po litewsku, będzie decydowało tamtejsze ministerstwo.

- Wprowadza się co najmniej trzy przedmioty w języku litewskim, co w przypadku szkół podstawowych nie daje im większej możliwości nauczania w języku polskim. Częściowo nauczanie po litewsku wprowadza się też w przedszkolach i nikt o to nie pyta ani uczących po polsku nauczycieli, ani rodziców dzieci – mówi Szycht. Podkreśla, że to jest właśnie przykład łamania traktatu polsko-litewskiego gwarantującego tamtejszym Polakom kształcenie się po polsku przynajmniej do poziomu szkoły średniej. Ale to nie wszystko. Kontrowersje wzbudza również poprawka Ministerstwa Oświaty i Nauki Litwy do ustawy o szkolnictwie mająca na celu zreformowanie szkół średnich. Zgodnie z nią uczniowie po ukończeniu progimnazjum będą kontynuowali naukę w gimnazjach i szkołach zawodowych. Proponowane zmiany oznaczają, że duża część szkół polskich na Wileńszczyźnie zostanie zlikwidowana, dlatego że nie będzie mogła wypełnić warunku dotyczącego odpowiedniej liczby uczniów. Jak podkreśla Szycht, odczują to przede wszystkim małe szkoły rejonowe, które zostaną zamknięte. Co ważne, brak pozwolenia na polską pisownię nazwisk w paszportach, zakaz dwujęzycznych napisów na urzędach, zakaz polskich odpowiedników nazw miejscowości na autobusach rejsowych oraz przede wszystkim reforma szkolnictwa, w wyniku której zredukowana zostanie liczba szkół polskich na Wileńszczyźnie, stoją w sprzeczności ze standardami i prawami Unii Europejskiej, która na ogół bierze w obronę wszelkiego rodzaju mniejszości narodowe i pilnuje ich praw, jak również są złamaniem ramowej konwencji Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych oraz – co podkreślali sami pikietujący – konstytucji Republiki Litewskiej. Związek Polaków na Litwie będzie pikietować m.in. w tej sprawie dzisiaj w Wilnie.

- Polskie władze wywierają na Litwę pewien nacisk, ale nie jest on skuteczny. Dlatego pikieta ta jest demonstracją nie tylko wobec władz litewskich, ale również polskich, by zintensyfikowały działania w obronie polskości na Wileńszczyźnie – tłumaczy prof. Ewa Siemaszko. Zdaniem posła Artura Górskiego, widać dziś, że państwo polskie nie jest skuteczne w egzekwowaniu praw Polaków na Litwie.
- Do tej pory odgrywaliśmy rolę starszego dobrego brata, który robił dla Litwy, Litwinów i państwa litewskiego bardzo wiele. Wprowadzaliśmy ich na salony europejskie, ale w zamian za to otrzymujemy politykę antypolską wymierzoną w polską mniejszość w sferze administracyjnej, finansowej, edukacyjnej i językowej – podkreśla poseł PiS.

Władze litewskie od wielu lat dyskryminują Polaków, którzy stanowią większość mieszkańców Wileńszczyzny. Główny atak na środowiska polskie na Litwie przeprowadzany jest w sferze edukacji. Zwalczane jest polskojęzyczne szkolnictwo, ale nie tylko. Wcześniej wprowadzono zakaz pisowni dwujęzycznych napisów na urzędach czy na autobusach. Litewskie władze nie wyraziły również zgody na polską pisownię nazwisk w paszportach mimo umowy bilateralnej między III RP a Litwą. Pomimo ciągłych zapewnień o współpracy i obopólnym wsparciu stosunki polsko-litewskie są określane jako najgorsze od kilkudziesięciu lat. Maciej Walaszczyk

III RP, potrafiąca efektywnie bronić interesów żydowskiej „mniejszości narodowej”, nie ma już sił ani środków aby zająć się Polakami na Litwie. Zaś interweniować w Unii Europejskiej pewnie nie ma śmiałości.
Fakt, że taka Litwa postępuje w stosunku do Polski tak, jak postępuje, najlepiej świadczy o sile i powadze naszego państwa, wciąż formalnie widniejącego na mapach. – admin

Sanepid w walce z mafią Piątkowy “Dziennik. Gazeta Prawna” przyniósł wieść, że w antydopalaczowej nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, napisanej na kolanie i uchwalonej w pośpiechu, dla doraźnego efektu propagandowego, znalazł się passus, który praktycznie uniemożliwia policji ściganie mafii narkotykowej. Oto żgnięte przez wodza legislacyjne hufce zapisały w prawie, iż produkowanie i wprowadzanie do obrotu substancji psychoaktywnych podlega ściganiu na mocy prawa administracyjnego. Tym samym policja i służby specjalne straciły podstawę do walki ze zorganizowaną przestępczością narkotykową; wolno im bowiem wkraczać jedynie w przypadku przestępstw i wykroczeń, a produkcja i rozprowadzanie narkotyków stały się z chwilą wejścia w życie nowelizacji “deliktem administracyjnym”. Tym samym okazujemy się pierwszym chyba krajem, który walkę z narkotykową mafią powierzył inspekcji sanitarnej. Pisałem już, że tak się przypadkiem złożyło, iż antydopalaczowa pokazucha “na granicy prawa” realną korzyść przyniosła głównie owej mafii, gdyż tani towar ze “smartszopów” zabijał popyt na nielegalną amfetaminę i inne jej asortymenty. Okazuje się, że korzyść jest jeszcze większa, niż się wydawało. I że minister Boni z wiceministrem spraw wewnętrznych i komendantem policji głowią się, co teraz – czyli, zgodnie z klasycznym opisem Kisiela, socjalistyczny rząd bohatersko walczy z bałaganem, który sam stworzył. Czy w istocie tylko bałaganem – pozostaje kwestią wiary. Nie mogło się wszak zdarzyć, aby pod taką dobrą władzą promafijną lukę w prawie wyborował ktoś celowo. W każdym razie nikogo takiego nie uda się znaleźć. Kto zresztą ma szukać, gdy wszystkie komisje sejmowe, tajne i dwupłciowe wciąż bez reszty (i bez rezultatu) zajęte są szukaniem haków na poprzednią ekipę? RAZ

Polska nie jest najważniejsza Ruch Autonomii Śląska wkracza do wielkiej polityki. Razem z Platformą Obywatelską rządzi regionem. Na czym się zatrzyma? – Zwycięstwo Ruchu Autonomii Śląska i koalicja z PO i PSL w sejmiku to największa sensacja wyborów samorządowych na Śląsku – ocenia dr Tomasz Słupik, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. – I największy błąd – dodaje jeden z polityków Platformy, który Ruch uważa za niebezpieczny. Szok był tym większy, że Ruch Autonomii Śląska, stowarzyszenie Ślązaków dążących do decentralizacji państwa i zbudowania regionalnej autonomii z własnym premierem, sejmem do 2020 r., zdobył tam więcej głosów od PSL.
Decyzja o koalicji z RAŚ wywołała burzę. Negatywnie wypowiedział się o niej Jerzy Buzek, szef Parlamentu Europejskiego, i prezydent Bronisław Komorowski. – To się skończy źle dla Platformy i dla państwa. I ja zgadzam się z Buzkiem i Komorowskim – uważa jeden z radnych PO. – Ten sojusz już nam zaszkodził, bo Platforma poinformowała o koalicji, a potem przegrała drugie tury z SLD.

Wstydliwa koalicja? Adam Matusiewicz, wicewojewoda śląski, szef katowickiej Platformy i nowy marszałek województwa odpowiedzialny za zbudowanie dobrej koalicji, w dniu wyborów samorządowych sugerował, że w sejmiku pozostanie dawny układ Platformy, ludowców i lewicy: – PSL i SLD to nasi naturalni koalicjanci. Rządziliśmy trzy lata, dotarliśmy się. Niespodzianek nie będzie i zmian też nie – mówił. Ale niespodzianka jest. I to spora. Kilka dni po wyborach zarząd PO na Śląsku oficjalnie poinformował, że tworzy koalicję z PSL i Ruchem Autonomii Śląska.

Kto o tym zdecydował?Dziś nikt się do tego nie przyznaje, ale przekroczono granicę – mówi jeden ze znanych polityków PO. – Słychać głosy, że to efekt kampanii samorządowej, w której PO z SLD strasznie z sobą konkurowały. Tak było np. w Częstochowie, gdzie Sojusz zgarnął nam stanowisko prezydenta. Matusiewicz odpowiada dyplomatycznie: – Zdecydował zarząd regionu PO, była dyskusja, ścierały się różne argumenty.Ponoć tak zdecydował Tomasz Tomczykiewicz (szef Klubu PO w Sejmie i przewodniczący śląskiej PO – red.), kiedy wrócił z Warszawy – mówi o wyborze RAŚ na koalicjanta jeden ze znanych śląskich polityków.Tomek był za, ja zresztą też. Zarząd podjął uchwalę, ale ją głosowaliśmy na radzie regionalnej. I tam ją przegłosowali – zaznacza Matusiewicz. Rada liczy 125 członków, ale o koalicji decydowały 83 osoby. 77 było za, cztery wstrzymały się od głosu, dwie osoby były przeciw. Kto? Nieoficjalnie wiadomo, że radny wojewódzki Piotr Spyra, oficjalny przeciwnik RAŚ, i senator Antoni Motyczka. Jerzy Gorzelik, szef RAŚ, w rozmowie z “Rz” ujawnia, że wstępne sondażowe rozmowy z Platformą zaczęły się jeszcze przed wyborami. – Ale bez konkretów – przyznaje Gorzelik, który nie dziwi się niechęci części działaczy z partii Donalda Tuska. – Jestem przyzwyczajony do krytyki – dodaje. Jak bardzo ta koalicja rodzi podziały nawet w samej Platformie było widać podczas piątkowego głosowania nad wyborem Gorzelika do zarządu województwa. Zgodnie z umową koalicyjną ma on odpowiadać w nim za kulturę, edukację i współpracę międzynarodową (te zadania dotychczas miało SLD). Mimo dyscypliny kandydatura szefa RAŚ przepadła. Wyłamało się czterech radnych PO. Z naszych informacji wynika, że przeciw byli m.in. Spyra i Ludgarda Buzek. Choć dowodów na to nie ma, bo głosowanie było tajne. – Matusiewicz się wściekł – opowiada jeden z radnych Platformy. Głosowanie nad wyborem Gorzelika do zarządu będzie dziś powtórzone. – I Gorzelik przejdzie – zdradza nam jeden z ważnych polityków Platformy.

Strach przed separatyzmem Hipotez, po co Platforma wzięła do rządzenia Śląskiem kontrowersyjnych autonomistów, jest kilka. Marek Migalski, europoseł ze Śląska i znajomy Gorzelika: – Są tańszym koalicjantem. Mniej pazernym niż duże partie, jak na przykład SLD. Zbyszek Zaborowski, szef śląskiego Sojuszu, twierdzi, że to kalkulacja polityczna Platformy. – W przyszłorocznych wyborach parlamentarnych my jesteśmy z PO rywalami, a RAŚ nie –tłumaczy i straszy, że koalicja z autonomistami to “wypuszczenie dżina z butelki”. – PO musi wziąć pełną odpowiedzialność za to, co się może stać. Ja bym siły RAŚ nie lekceważył – podkreśla. – Niebezpieczne jest nie tylko to, że RAŚ-owcy mówią wprost, iż nie czują się Polakami, ale fakt, że dla Ruchu polska racja stanu nie jest punktem odniesienia – dodaje jeden z nieprzychylnych autonomistom polityków Platformy. – Gorzelik opanował dyplomatyczny język do perfekcji, ale prawdziwy RAŚ wypowiada się na forach internetowych.

Odbezpieczamy granat… Ruch od kilku lat prowadzi też swoją politykę na salonach europejskich. Podpisał porozumienie z Wolnym Sojuszem Europejskim. To europejska partia skupiająca ugrupowania reprezentujące regiony i narody bezpaństwowe. – To separatyści. Jak Śląsk zacznie być odbierany w UE? – pyta zdegustowany działacz PO.
Tymczasem w śląskim porozumieniu koalicyjnym RAŚ zadbał o to, by pojawiło się zdanie o takich obowiązkach stron: “opowiadają się za większą decentralizacją państwa i wzmacnianiem pozycji wspólnot regionalnych i lokalnych”. Strony “zobowiązują się wypracowywać i prezentować opinii publicznej wspólne stanowisko w kwestiach związanych z owym procesem”. – Umowa nie mówi o autonomii, ale decentralizacji, która jest bardzo szerokim pojęciem. Takie nazywanie tych kwestii jest bliskie PO. Osobiście jestem sceptyczny, jeśli chodzi o pomysł autonomii Śląska – zastrzega Matusiewicz. Zarzuty o separatyzm drażnią RAŚ. Wczoraj Gorzelik poinformował, że Ruch planuje pozwać Grzegorza Napieralskiego, lidera SLD za twierdzenia, że organizacja “dąży do oderwania Śląska od Polski”.

Nowa droga RAŚ Według szacunków Gorzelika osób czujących się Ślązakami jest dziś co najmniej 300 tysięcy (w 2002 r. dzięki kampanii RAŚ narodowość śląską zadeklarowało 173 tys. osób). Szef Ruchu nie ukrywa, że myśli o tej grupie także jako politycznym elektoracie. Jak takie poparcie może zostać wykorzystane? Jeszcze w 1998 r. Gorzelik próbował zarejestrować Związek Ludności Narodowości Śląskiej (a w ostatnich latach RAŚ próbował rejestrować Związek Ludności Narodowości Śląskiej – Stowarzyszenie Osób Deklarujących Przynależność do Narodowości Śląskiej). Pomysł do dziś został niezrealizowany. Zajmowały się nim sądy wszystkich instancji i dwukrotnie Sąd Najwyższy (ostatnio trzy lata temu), a także Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Wszyscy uznali, że nazwa jest sprzeczna z prawem. – RAŚ-owcy chcieli mieć papier, że skoro jest grupa osób czujących się Ślązakami, to wystarczy to, by uznać naród – mówi jedna z osób działająca wtedy w RAŚ. Sąd Najwyższy przyjął jednak, że “wolność wyboru narodowości może być realizowana tylko w odniesieniu do narodów obiektywnie istniejących, ukształtowanych w procesie historycznym, a narodu śląskiego nie ma”. Jak twierdzą niektórzy, Gorzelik odpuścił walkę o narodowość śląską i skupił się na hasłach o autonomii i pragmatycznej polityce – wprowadzaniu swoich ludzi do samorządów. W ubiegłym tygodniu podczas zaprzysiężenia radnych sejmiku działacze RAŚ zasiedli na widowni z mapą i napisem “Oberschlesien”. To historyczna mapa terytorium Górnego Śląska po I wojnie światowej. Z Opolszczyzną, ale bez Częstochowy i Zagłębia. – Aż mnie zmroziło – mówi Zaborowski. – PO może się na tej koalicji poślizgnąć. Jurek Gorzelik nie jest spolegliwy, on tylko na takiego wygląda. Potrafi świetnie planować i iść do celu – mówi jeden z jego znajomych. – RAŚ ma szansę zyskać na promocji swych idei, a więc śląskiej odrębności – ocenia koalicję w śląskim sejmiku dr Sebastian Kubas, politolog z Uniwersytetu Śląskiego. – Jeszcze kilka tygodni temu niewielu wiedziało, co to jest Ruch Autonomii Śląska, a dziś mówią o tym lokalnym ugrupowaniu politycznym politycy największej rangi. Nie sądzę jednak, by Platforma uległa ich wizji autonomii. Ale – jak to bywa w polityce – czas pokaże, czy mieliśmy rację. Silne nastroje śląskich autonomistów przetoczyły się w latach 90. przez Czechosłowację. – Ruch, podobny jak dziś nasz RAŚ spowodował faktycznie rozpad na Czechy i Słowację, ale zaraz po tym wytracił impet i dziś już się nie liczy – przypomina dr Słupik. Prof. Jacek Wódz, socjolog ze Śląska – RAŚ to grupa wyraźnie odrębna, ale ktoś, kto pojmuje demokrację, nie może tego negować! Oni z niej skorzystali. Ma jednak wątpliwości, czy Ruch dobrze odczytuje potrzeby Ślązaków. – Podkreślanie odrębności, tak. Ale autonomia w sensie proponowanym przez Gorzelika? Nie sądzę, by Ślązacy chcieli samoistnego bytu politycznego.

Ocieplenie w relacjach z Rosją, kosztuje

1. Po ostatniej wizycie Prezydenta Miedwiediewa w Polsce większość komentatorów oceniła, że w naszych stosunkach z Rosją nastąpiło wyraźnie ocieplenie. Wygląda na to,że to ocieplenie będzie nas jednak sporo kosztować. Trudno wręcz wycenić koszty polityczne jakie ponosimy. Załamał się unijny program Partnerstwa Wschodniego, który tworzyliśmy z mozołem razem ze Szwecją i na realizację którego udało się nawet wytargować w budżecie UE ponad 0,5 mld zł. Kraje nadbałtyckie już wprost formułują zastrzeżenia, że dobre relacje z nimi zostały złożone na ołtarzu poprawy naszych relacji z Rosją. O popieraniu prozachodnich aspiracji Ukrainy i Gruzji nawet nie wypada wspominać bo Rosja mogłaby się naprawdę zdenerwować.

2. Coraz bardziej jednak widać, że ponosimy również koszty ekonomiczne tego ocieplenia, a Rosjanie zaczynają się zachowywać zgodnie z powiedzeniem „daj palec , a wezmę i rękę”. Pierwszym sygnałem ponoszenia nie tylko kosztów politycznych ale także i ekonomicznych była nowa umowa gazowa z Rosją. Zgodziliśmy się na wszystkie żądania Rosjan, a wynegocjowane ceny jakie płacimy za gaz należą do najwyższych w Europie. Co więcej tak zbliżyliśmy się w relacjach z Rosją, że interweniującą w sprawie tej umowy Komisję Europejską potraktowaliśmy jak intruza nie chcąc przez wiele tygodni udostępnić jej szczegółów zawartego kontraktu.

3. 4 lata temu płocki Orlen nabył od Litwinów rafinerię Możejki walcząc z ze znacznie silniejszymi rosyjskimi koncernami naftowymi. Było to możliwe w związku z politycznym porozumieniem rządu litewskiego i polskiego. Obydwa rządy bały się bowiem inwestorów rosyjskich i negatywnych skutków ich działań dla rynku paliw w obydwu krajach.

Na zakup Możejek Orlen wydał 2,8 mld USD i dołożył kolejne 0,7 mld USD na modernizację tego zakładu i prawie natychmiast okazało się,że Rosjanie przestają dostarczać do zakładów ropę naftową swoim ropociągiem, który uległ awarii. Awarii nie udało się usunąć przez kolejne 4 lata, a ropę do Możejek Orlen dostarcza statkami ,a później koleją co znacząco podraża koszty wytwarzania. W licznych kontaktach naszego Prezydenta i Premiera z ich odpowiednikami w Rosji nigdy sprawa przywrócenia dostaw ropy do Możejek nie została stanowczo postawiona. Nie przenieśliśmy tej sprawy na forum UE, która właśnie niedawno wyrażała zgodę na przystąpienie Rosji do Światowej Organizacji Handlu. A WTO to przejrzyste procedury handlowe i nie stosowanie dyskryminacji w tych transakcjach. Kraj należący do tej organizacji nie może traktować parterów handlowych po uważaniu. Wygląda na to, że brakiem zdecydowanych działań w sprawie Możejek doprowadzimy do konieczności ich sprzedania właśnie któremuś z koncernów rosyjskich i to za znacznie niższą cenę niż sami zapłaciliśmy, o kosztach modernizacji nie wspominając.

4. Ba Rosjanie idą za ciosem. Prezydent Miedwiediew wyraził zainteresowanie nabyciem przez rosyjskie koncerny naftowe pakietu kontrolnego rafinerii Lotos, który rząd Tuska chce sprzedawać. Chodzi o 53% akcji jakie w tej spółce ma jeszcze Skarb Państwa ,choć firma ta kończy właśnie wart kilka miliardów złotych, ogromny program modernizacyjny, który podwoi jej zdolności przetwórcze. Jeżeli Rosjanie nabędą Lotos z takimi możliwościami przetwórczymi to poważne kłopoty może mieć płocki Orlen, który przecież nie własnych zasobów ropy naftowej. Rosjanie stosując odpowiednią politykę cenową mogą spowodować bardzo trudne warunki konkurencji dla polskiej firmy. Poprawa stosunków z Rosjanami to dobra rzecz, tyle tylko czy nie za dużo będzie to wszystko nas kosztowało?

Zbigniew Kuźmiuk

Porażka: PJN apeluje do pokolenia JPII, a nie ma wizji Sposób krytyki rządu Tuska przez PJN pokazuje, że ta ostatnia wciąż operuje stereotypami. Jej program jest minimalistyczny i pozbawiony wizji, w dodatku nie odnosi się do polskiej biedy - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis. Jak dodaje, weekendowy kongres PJN to wydarzenie, którego czar pryska w momencie, gdy się kończy.
Oglądając transmisję z pierwszego kongresu stowarzyszenia PJN zastanawiałam się, co mi to przypomina. I paradoksalnie to połączenie konkretu (m.in. bon edukacyjny, finansowe elementy polityki prorodzinnej czy deregulacja i jednoznaczność prawa w gospodarce) z optymistycznym hasłem "dać nadzieję" jest najbliższe początkom PO. A dziś - treściom kolejnych spotkań Forum Obywatelskiego koordynowanego przez bliskiego PO Jana Szomburga z gdańskiego Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Ale tam, mimo podobnego apelu do ludzi potencjalnego sukcesu, nowej klasy średnich, kształcących się ludzi młodych, pojawiała się też wielka polityka, warunkująca nasze szanse. Ja sama (a było to rok temu) mówiłam w ramach Forum o pokryzysowej Unii, o nowej formule "autoratywnego superpaństwa rozwojowego" w strefie euro - według koncepcji Delorsa i co z tego można wyciągnąć (w sensie projektu instytucjonalnego) dla nas.

Sposób krytyki rządu Tuska przez PJN pokazuje, że ta ostatnia wciąż operuje stereotypami i wcale - wbrew pozorom - nie zna konkretu. Rząd wcale nie jest "gnuśny": i to właśnie pokolenie PJN zapłaci za, być może pyrrusowe, zwycięstwo Rostowskiego w Brukseli (liczenie deficytu) sprzyjające dalszemu unieruchamianiu środków OFE w obligacjach i tylko odwlekanie problemu - zamiast proefektywnościowej reformy całego systemu emerytalnego.
Dobry pomysł Poncyljusza o wkładzie OFE w fundusz gwarancyjny Banku Gospodarstwa Krajowego ma w tej sytuacji małe szanse. Apelowano głównie do pokolenia 18-latków z 1989 roku - według badań najbardziej dynamiczne i gotowe na ryzyko pokolenie - najczęściej zmieniające zawód i miejsce pracy, optymistyczne, ale nie czujące już bliskości z pokoleniem Solidarności. Może dlatego, że rodzice, spreparowani przez stan wojenny i trudy początków transformacji, nie przekazali im tamtej zdolności do marzeń. Tamtego braku realizmu, który okazał się bardziej realistyczny, bo zdolny do uruchomienia lawiny zmian, niż minimalistyczny, naprawczy i pozbawiony wizji program PJN. Zabrakło mi też odniesienia się do polskiej biedy: tej z nierynkowych gospodarstw i tej samotnych pracujących matek z kilkorgiem dzieci. Podział podatku poprzez liczbę dzieci niewiele pomoże przy małych zarobkach, a położy ostatecznie budżet, gdy skorzystają zamożniejsi. To brak szerszej wizji, powtarzanie haseł, które już były i wyraźne apelowanie do grup mało politycznie aktywnych (studenci). Choć też w sposób zbyt doraźny (niepłacenie ZUS, kredyt) bez tego, co robi PiS - wymagać czegoś więcej, niż dbałość o rodzinę - zainicjować lokalną synergię, walczyć z korupcją, pokazać swoją wierność standardom w codziennych i tych politycznych starciach w imię godności. PJN mówi tak, jakby polskie państwo nie było w trakcie, wciąż niedokończonej, rewolucji, która miała zerwać pępowinę z komunizmem, rządami służb i korupcją! PiS przegrywa, bo to mówi. Ale czasem lepiej być po stronie przegranej i mieć rację, niż udawać normalność. PJN ewidentnie przygotowuje się do roli "partnera juniora" w przyszłej koalicji, czy to z PO czy z PiS. Za mało gniewu na polską rzeczywistość, za mało marzeń, za mało teoretyzowania o systemowych i międzynarodowych uwarunkowaniach. W sumie - wydarzenie, którego czar pryska w momencie, gdy się kończy. Czy na pewno takie jest pokolenie 18-latków z 1989 roku? Pokolenie JPII? prof. Jadwiga Staniszkis

„Historycy są zgodni: zagrożenia nie było” W 1981 roku władze PRL trzymały właściwą linię, dysponowały armią, policją i całym aparatem partyjno-państwowym. Sowiecka interwencja nie była potrzebna – mówi w rozmowie z Frondą.pl Piotr Gontarczyk. Fronda.pl: W Polsce ciągle toczy się debata dotycząca wprowadzenia stanu wojennego. Część osób wciąż powtarza tezy o zagrożeniu sowiecką interwencją. Czy w środowisku historyków jest zgoda co do okoliczności wprowadzenia stanu wojennego? Piotr Gontarczyk: Moim zdaniem historycy, którzy zajmują się tym profesjonalnie i w sposób kompetentny, nie mają wątpliwości, że nie było w Polsce zagrożenia sowieckiego. Sytuację z 1981 roku porównuje się z rokiem 1968 oraz 1956. Jednak zarówno na Węgrzech jak i w Czechosłowacji Związek Sowiecki musiał interweniować, ponieważ tam nastąpiła dekompozycja organów kierowniczych. Władza przeprowadzała reformy i chciała coś zmieniać. Tam zmiany szły od góry. W związku z tym interwencja dla ZSRS była niezbędna.

W Polsce było inaczej. Tak, PRL-owskie kierownictwo trzymało właściwą linię, dysponowało armią, policją i całym aparatem partyjno-państwowym. Władze PRL mogły więc same zaprowadzić porządek w kraju. Interwencja nie była potrzebna. Taka jest opinia osób, które się tym zajmują. Jednak zawsze znajdą się partyjni historycy, którzy napiszą, że było inaczej. W dzisiejszej „Rzeczpospolitej” pisze Pan, że w 1989 roku komuniści powołali Zespół Programujący, który miał umożliwić władzom PRL uniknięcie rozliczenia z czasów komunistycznych, m.in. stanu wojennego. Na czym polegała jego działalność? Zespół, składający się z przedstawicieli PZPR, MON, MSW i kancelarii ówczesnego prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, zbierał informacje dotyczące takich wydarzeń, jak strajki okupacyjne czy ataki na mieszkania działaczy partyjnych. Cały aparat bezpieczeństwa był nastawiony na zbieranie informacji, które mogły się przydać w kampanii propagandowej dotyczącej stanu wojennego. Wysyłano w tej spawie telefonogramy po całej Polsce. Trafiłem na takie dokumenty. Niestety, wiele więcej na temat działań tego zespołu nie wiadomo.

To były działania w gronie partyjnych? Tak. Aparat partii, państwa komunistycznego przygotowywał sobie argumentację. To się działo w czasie, gdy władzę w Polsce mieli jeszcze komuniści. To miało ich przygotować do obrony przed rozliczaniem ich za czyny sprzed 1989 roku. Dużo więcej jednak na ten temat nie wiadomo. Po zespole programującym pozostały dokumenty. Jednak był to zespół roboczy, on działał w ramach KC PZPR i miał charakter nieformalny. W związku z tym wątpię, byśmy dowiedzieli się więcej na temat działania tego gremium.

Czy ten zespół mógł mieć na tyle silne oddziaływanie, żeby zasiać w Polakach wątpliwości dotyczące zagrożenia sowiecką interwencją? Ten zespół nie był nowym krokiem. On był elementem prowadzonej od lat propagandy. Ona trwa od 1981 roku, od chwili wprowadzenia stanu wojennego. On był kolejnym ogniwem, wymyślającym argumenty na rzecz stanu wojennego. One jednak nie były ani pierwsze, ani ostatnie. Te argumenty w przestrzeni publicznej cały czas przecież funkcjonują. Badania opinii publicznej pokazują, że lata propagandy zrobiły swoje – znaczna część społeczeństwa wciąż mówi, że stan wojenny był jeśli nie potrzebny to chociaż konieczny.

Jak młodzież podchodzi do kwestii stanu wojennego? Czytałem wyniki badań statystycznych, które mówią, że młodzież jest do stanu wojennego nastawiona zdecydowanie bardziej radykalnie niż starsze pokolenia. Wśród postaw młodzieży jest zdecydowanie większy odsetek potępienia stanu wojennego niż u starszych. To są ludzie wychowani i uczeni na podstawie książek historycznych, nietknięci przez propagandę PRL-owską. To sprawia, że odsetek akceptacji dla wprowadzenia stanu wojennego zdecydowanie spada. Rozmawiał Stanisław Żaryn

13 grudnia 2010 Trwa- mać! Rozmawia dwóch kolegów: - Cienko z kasą. Dziś wydałem ostatnie pieniądze - mówi jeden do drugiego. - A na co? - Kupiłem elegancki portfel... Seweryn Blumsztajn, ważna postać w Gazecie Wyborczej zwrócił swojego czasu Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, który otrzymał z rąk pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego.. Okropny to zwyczaj, bo gdyby taki Krzyż Komandorski otrzymał na przykład od pana Adama Michnika - to by na pewno nie zwrócił. A byłby o ten sam order.. Problem polega na tym, za co ktoś otrzymuje wysokie odznaczenie państwowe, a nie od kogo.(!!!!). No właśnie- za co pan Seweryn Blumsztajn otrzymał Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski od pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Ja  nie wiem-  a może państwo? Rozwalał poprzednią komunę, by budować nową- w bardziej złagodzonej na razie wersji? I za to dać komuś wysokie odznaczenie państwowe? Dobrze, że miał trochę honoru- i oddał to odznaczenie. .Bo popieranie  uczestnictwa przeciw Marszowi Niepodległości było później.. Panu Sewerynowi nie podobają się „faszyści” idący w marszu.. Bo sam jest” antyfaszystą”.. Ten co jest za wolnością człowieka- to „faszysta”, ten co popiera odbieranie człowiekowi wolności- to jest” antyfaszysta”. To samo jakby złodziejem nazwać człowieka uczciwego, a nieuczciwego- nie kradnącego- złodziejem. Kwestia nazewnictwa i relatywnej odwrotności.. Tak jak uniewinnić pana generała  Czesława Kiszczaka. .Bo nie wiem czy państwo pamiętacie, że sąd uznał pana generała winnym, ale z winą nieumyślną, w końcu całość sprawy się przedawniła.. No właśnie.. Kto wymyślił coś takiego jak przedawnienie? Sprawy nie powinny się nigdy przedawniać, bo niby dlaczego? Sprawiedliwości musi stać się zadość inaczej kategoria pojęcia „sprawiedliwość” przestaje istnieć.. Bo sprawiedliwość to stała i niezmienna wola oddawania każdemu tego co mu się należy..- według definicji sprawiedliwości jeszcze z czasów cesarza Trajana, a więc świetności Imperium Romanum.. Niezapłacone faktury, jeśli nie zostaną zgłoszone jako niezapłacone- przedawniają się po dwóch latach... Jest to zalegalizowany demokratycznie rodzaj ucieczki od odpowiedzialności delikwenta, który naruszył zasady sprawiedliwości.. A dlaczego sprawa nie miałby być wyjaśniona nawet po śmierci człowieka? Niech potomni wiedzą jakim był człowiekiem.. Resztę załatwi sam Pan Bóg na Sądzie Ostatecznym.. Tak daleko odeszliśmy od  zasad naszej cywilizacji, że nawet wolno- w myśl demokratycznych zasad - kraść.. Byle nie przekroczyć przy kradzieży 250 złotych ustawowego.. Wtedy jest mała” szkodliwość społeczna czynu”(????). Czy sam Diabeł nie  wymyśliłby czegoś bardziej kuriozalnego? „ Mała szkodliwość społeczna czynu”.. A dlaczego” społeczna”, w przypadku kradzieży batonika w supermarkecie? Dlaczego nie szkodliwość zwyczajna, gdzie jest indywidualny poszkodowany, jest sprawca.. Tylko” społeczna”. Tak jak sprawiedliwość” społeczna”, a nie zwyczajna.. O co w tym chodzi? O rozmycie odpowiedzialności i przeniesienie jej na społeczeństwo, w myśl zasady Jana Jakuba Oświeconego, że to nie człowiek jest winny, tylko społeczeństwo, które go  nie umiało wychować. Ale jak ukarać społeczeństwo w swej masie? No właśnie.. Nie karać, bo nie ma jak.. Należałoby ukarać wszystkich, więc demokratyczny ustawodawca wywodzący się z myśli Oświecenia nie karze. I pogłębia się tym samym niesprawiedliwość, bo brak kary, jest niesprawiedliwością.. Jeśli była zbrodnia- musi być i kara.. Jak mała zbrodnia- mała kara, ale jednak musi być… Ostatecznym rozwiązaniem kwestii sprawiedliwości i pchnięcie jej n nowe tory , tory Oświecenia była Rewolucja Francuska roku 1789, bardzo ważne wydarzenie zorganizowane przez masonerię . Każdy człowiek, jeśli chce zrozumieć co się obecnie dzieje w Europie- musi zapoznać się z wydarzeniami Rewolucji Antyfrancuskiej.. Zrozumieć ducha tejże, żeby mógł  się przedrzeć przez zwały propagandy.... To jest klucz.. Bez tego współczesny człowiek nie jest w stanie pojąć bałaganu jaki panuje po Rewolucji Francuskiej.. W której popłuczynach żyjemy.. I to nie jest tylko mordowanie, gilotyna , mordowanie, gilotyna.. To jest wywrócenie wszystkiego co do tamtej pory -do góry nogami.. To nie tylko walka z chrześcijaństwem, królami, prawem rzymskim.. To nie tylko powrót do pogaństwa i niszczenie miejsc kultu chrześcijańskiego.. To wprowadzenie nowych zasad- a przede wszystkim demokracji jako decydowania  Liczbą, a nie rozsądkiem.. Kult Liczby zagubił Rację. Bo większość prawie nigdy nie ma racji jeśli kiedykolwiek ma to przypadkowo- a popatrzcie państwo jest podstawą systemu prawnego w którym żyjemy.. I tylko przegłosowują, przegłosowują i przegłosowują.. Przeciwko nam! Głównie przeciwko nam! Ofiarom demokracji większościowej.. Propaganda utożsamia demokrację z wolnością słowa i wbija do głów, że gdyby nie było demokracji, nie byłoby wolności słowa.. Wolność słowa to co innego, a wolność decydowania o swoich sprawach- to co innego.. Demokratycznie zakazuje się decydowania o swoich sprawach, czego nie nazywa się tyranią, tylko demokracją, a przecież demokracja jest formą zbiorowej tyranii.. I na uroczystości 14 lipca, uroczystości  obchodzone we Francji z okazji obalenia normalnego porządku pojechał swojego czasu pan prezydent Lech Kaczyński- prezydent Polski.. Czy nikt mu nie zwrócił uwagi na nie stosowność tego rodzaju decyzji? Usankcjonował tym samym rzeź setek księży, mordowanie chłopów w Wandei, królobójstwo i wprowadzenie krwawej demokracji.. Usankcjonował swoją obecnością nowy porządek europejski zorganizowany przez wolnomularstwo oświeceniowe. .Zburzenie Bastylii było tylko symboliczne, tak jak uwolnienie tych siedmiu więźniów- w tym sadysty psychicznego De Sade.. To, że Francuzi obchodzą coś tak strasznego jak Rewolucja Francuska- to nie nasz problem! Nawet Sowieci próbują zapomnieć o czymś tak krwawym jak Rewolucja Bolszewicka., która zresztą wzorowana była przez Lenina i Trockiego na Rewolucji Francuskiej.. Jedynie Ziuganow kultywuje tego rodzaju” tradycję”. .Bolszewicy też walczyli głównie z tradycją i chrześcijaństwem. Palili, mordowali, okradali i sprzedawali ukradzione rzeczy kultu- za granicę.. Chrześcijaństwo zniweczyło pojęcie narodu wybranego.. A ludzkość  Europy oparta była  na miłości bliźniego i miłości do Pana Boga- Stwórcy.. Degrengolada całej cywilizacji łacińskiej- szeroko pojętej.- trwa. W każdej dziedzinie swojego istnienia.. Odchodzimy od wartości naszych ojców  i naszych babć.. Trwa- mać!!!! WJR

Głos uczciwego Żyda Tekst jest nienowy, ale godny przypomnienia – admin. Przyjaciele moi, Ostatnio dostałem zaproszenie do Princenton w NJ na wykład pana Jana Grossa. Poniżej odpisuję na te zaproszenie Nablus Shechem

Przez wiele ostatnich miesięcy Polska była terenem prawdziwie żałosnego spektaklu. Wielka antypolska część mediów, ludzie nowej Targowicy, wytaczali Polsce i Polakom proces na oczach świata, żądając pokutnego samobiczowania za mord Żydów w Jedwabnem przed 60 laty. Całą Polskę, cały naród, próbowano obciążyć winą za mord dokonany z niemieckiej inspiracji i pod niemieckim kierownictwem w czasie, gdy na terenach zbrodni rządzili niemieccy okupanci i gdy nie istniały żadne polskie struktury państwowe i samorządowe. Cel potępień był od początku znany – wpisywał się w wypowiedzianą już kilka lat wcześniej – w 1997 r. groźbę jednego z przywódców Światowego Kongresu Żydów – Israela Singera. Za groził on już wówczas otwarcie, że Polska „będzie upokarzana”, jeśli nie ustąpi pokornie wobec żydowskich roszczeń w sprawie odszkodowań za mienie w Polsce. Te roszczenia sięgają zaś ogromnej sumy 65 miliardów dolarów – jak ostrzega nas żydowski naukowiec z USA – prof. Norman G. Finkelstein, apelując do Polaków, by nie ulegali naciskom grupy żydowskich szantażystów. Nie wolno pogodzić się z próbami przefarbowywania polskiej historii na czarno, bo ulegając im niegodnie zgrzeszymy wobec tak wielu naszych przodków, którzy ginęli z imieniem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej na ustach, którzy ginęli po to, „żeby Polska była Polską”. Nie wolno pogodzić się z lansowanymi przez różnych Grossów rasistowskimi wizjami historii świata, które każą Pola kom kornie padać na kolana i przepraszać Żydów jako rzekomo bezgrzeszny naród ofiar i aniołów. Każdy naród miał w swej historii wielu ludzi szlachetnych i aniołów, ale każdy miał też swoją czeredę podleców. Podleców, za których może i powinien bić się w piersi.

Faktem jest, że wbrew kłamstwom wpływowych mediów, Żydzi mają aż nadto wiele powodów do bicia się w piersi i przepraszania licznych narodów za zachowanie swych niegodnych przedstawicieli. Prezentowana tu książeczka [chodzi o "Żydzi przeproście" Stanisława Wysockiego - admin] jest próbą bardzo skrótowego przedstawienia tych działań, za które Żydzi powinni przeprosić inne nacje. Co najistotniejsze, żydowskie „grzechy” wobec innych nacji, staram się przedstawiać głównie w oparciu o uczciwe wyznania samych Żydów, takich jak: Hannah Arendt, Albert Einstein, prof. Israel Shahak, prof. Ludwik Hirszfeld, etc., etc.

I. Powinni przeprosić Polaków: Za zdradzanie nas na rzecz zaborców Powszechnie wiadomo, że przez całe stulecia Polska była jedynym schronieniem dla Żydów z całej Europy. Zyskała wtedy miano „paradisus Judeorum” (Raj dla Żydów), użyte wobec Polski m.in. W Wielkiej Encyklopedii Francuskiej w XVIII w. Współczesny historyk żydowski Burnett Litvinoff ocenił w monumentalnym dziele „Antysemitism and Modern History” (London 1988), że „przypuszczalnie Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia” w wiekach średnich i w dobie Odrodzenia. Niestety za to schronienie, udzielane przez stulecia Żydom, prześladowanym w całej reszcie Europy, jakże często spotykaliśmy się w dobie zaborów z przejawami skrajnej wręcz „ucieczki od wdzięczności” ze strony wielkiej części Żydów. Słynny żydowski przywódca syjonistyczny dr Leon Reich pisał w 1910 r., że: Potrzeba trzymania z silniejszym bierze u Żydów górę nad poczuciem wdzięczności (cyt. za: M. Wańkowicz „O Żydach”, „Kultura” 7-8,1950, s. 45). Doświadczyliśmy tego niestety aż nazbyt często w czasie zaborów. Przeważająca część Żydów okazała się całkowicie obojętna na los Polaków w czasie ich najgorszej niedoli w zaborze rosyjskim i pruskim (bardziej złożona była sytuacja w zaborze austriackim), a częstokroć zdecydowanie stawała po stronie bezwzględnych rusyfikatorów i germanizatorów. Ci spośród Żydów, którzy poparli Polaków w czasie ich niewoli stanowili mniejszość, począwszy od Berka Joselewicza poprzez rabinów Abrahama Kohna (otrutego w 1848 r. przez ortodoksyjnego Żyda za swą manifestacyjną propolskość) i Meiselsa do Askenazego czy Feldmana. Do niesamowitych rozmiarów dochodziło niekiedy identyfikowanie się Żydów z zaborcami Polski. Historyk żydowski Jakub Schall wspominał, że w 1848 r. Żydzi poznańscy stanowczo odrzucili wezwania do powstania polskiego, twierdząc, że czują się Niemcami i że ze sprawą polską nie mają dosłownie nic wspólnego. To całkowite identyfikowanie się z Prusami i niechęć do Polski cechowało konsekwentnie poznańskich Żydów i w ciągu następnego półwiecza. Jeszcze w 1910 r. na 26 422 Żydów pruskich 26 400 podało się przy spisie ludności za Niemców, a tylko 22 za Polaków (por. M. Stecka „Żydzi w Polsce”, Warszawa 1921, s. 45). W zaborze rosyjskim tylko raz na kilka lat doszło do prawdziwego przełomu i „bratania się” polsko-żydowskiego w okresie bezpośrednio przed Powstaniem Styczniowym (by przypomnieć choćby piękną postać Żyda Michała Landego, który z krzyżem w ręku zginął od kuł carskich żołdaków w czasie patriotycznej manifestacji). Wkrótce po klęsce powstania, gdy rozsrożył się terror rosyjski w Polsce, większość Żydów uznała, że nie warto dłużej dzielić losu pokonanych Polaków i błyskawicznie się od nich zdystansowała. Szczególne oburzenie w polskich środowiskach wywoływało wykupywanie przez niektórych Żydów za bezcen majątków, skonfiskowanych przez władze carskie rodzinom polskim, zamieszanym w powstanie 1863 r. Poparcie przez wielką część Żydów zaborców Polski: Rosjan i Prusaków doprowadziło do maksymalnego rozczarowania u polskich twórców w swoim czasie najbardziej nawet przychylnie usto­sunkowanych do Żydów, od Bolesława Prusa po Aleksandra Świętochowskiego. Jakże wymowne pod tym względem są „Kroniki” Prusa z lat 1909-1910. Prus pisał wówczas: (…) Stosunek niektórych grup żydowskich do Polaków jest nie tylko niegodziwy, ale wprost – nie przyzwoity (…) „litwacy” (tj. Żydzi przybyli z Rosji – J.R.N.) odgrywają rolę rusyfikatorów u nas, nawet obrażają nas, a Żydzi poznańscy wręcz głoszą, że zawsze walczyli przeciw Polakom w interesie Niemiec (…). Ileż to razy wobec Polaków i Rosjan socjaliści żydowscy czy nacjonaliści wykrzykiwali, że „Polska jest trupem gnijącym”, a „Polacy rasą znikczemniałą”. (…) Kiedy cała imigracja niemiecka, choćby sprzed stu lat, stała się naszą krwią, kością, sercem i duszą, masy żydowskie po wielu wiekach są nam obcymi; więcej nawet – niektóre grupy żydowskie przypominają armię, która toczy z nami walkę w celu wytępienia czy wygnania większej części [6] nas, a zamienienia reszty na swoich lenników, jeżeli nie niewolników! (…) (cyt. za: B. Prus „Kroniki”, t. XX, Warszawa 1970, s. 147,271,272).

Za jakże licznych Żydów, szpicli i donosicieli w służbie carów Historia odnotowała całe „legiony” antypolskich Żydów, szpicli i donosicieli. Mamy rozliczne dokumenty na temat donoszącym Moskalom Żydów w czasie powstania kościuszkowskiego i wojny 1812 r. (ogromna część Żydów trzymała wtedy za Moskwą). Do szczególnego „rozkwitu” doszło promoskiewskie szpiclowanie z kręgów żydowskich w dobie Królestwa Kongresowego. Maurycy Mochnacki w swym wielkim dziele „Powstanie narodu polskiego w roku 1830 i 1831” (Warszawa 1984, t. I, s. 95) pisał, że cała policja tajna, tak w Polszcze kongresowej i w guberniach naszych, jak we właściwej Moskwie przez Żydów była sprawowana. Znamienne też, że gdy lud warszawski zabrał się do wieszania zdrajców i szpiegów w sierpniu 1831 r., to głównie Żydzi, jako najgorsi donosiciele padli ofiarą tego wybuchu gniewu ludu. By przypomnieć choćby niektóre nazwiska powieszonych szpicli, począwszy od osławionego Joela Mojżesza Birnbauma po Czyżyka Herszke Jednorączkę, Ejzyka Lewkowicza Dzwarca, Abrahama Moszkowicza, Icka Mittelmana, Berka Blinnen-kranza czy Fajwela Jekowicza.

Losy polskie naznaczone zostały aż zbyt wielką ilością spisków zniweczonych przez denuncjacje promoskiewskich Żydów-donosicieli. Począwszy od historii aresztowania w 1797 r. Sebastiana Ciecierskiego na skutek denuncjacji wileńskiego Żyda Tobiasza Abrahamowicza. Aresztowanie doprowadziło w efekcie do wykrycia wszystkich uczestników polskiego spisku na Litwie i w Warszawie. Niewiele osób niestety wie o nikczemnej roli takich Żydów-donosicieli, jak właściciel winiarni Nisel Rosenthal, który wydał na śmierć najsłynniejszego polskiego emisariusza Szymona Konarskiego, jak Artur Goldman, który wydał carskiej policji przywódcę Powstania Styczniowego Romualda Traugutta czy Lejzor Butler, który wydał Waryńskiego. Przykłady tego typu można niestety długo, długo mnożyć.

Za koncepcje Judeo-Polonii Za szczególnie oburzający przykład niewdzięczności wobec Polski trzeba uznać wysuwane wielokrotnie przez niektórych Żydów rosyjskich, niemieckich i polskich pomysły stworzenia tzw. Judeo-Polonii lub Judeo-Polski. Projekty te zmierzały do tego, żeby Polska jako prowincja rosyjska lub niemiecka musiała znosić szczególne uprzywilejowanie żydowskiej mniejszości narodowej, protegowanej na każdym kroku przez antypolski rząd zaborczy. Plany Judeo-Polonii groziły umocnieniem ostatecznego rozczłonkowania Polski z pomocą wysługujących się zaborcom Żydów. Ta haniebna sprawa jest wciąż jeszcze za mało znana, a przez dziesięciolecia PRL należała do najpilniej strzeżonych tematów tabu. Tym, którzy podważają w ogóle istnienie projektów Judeo-Polonii, traktując pisanie o nich jako wymysł antyżydowski, radzę jak najszybciej zajrzeć do wydanego w 1919 r. w Warszawie „Pamiętnika i zjazdu zjednoczenia Polaków wyznania mojżeszowego”. W książce tej, opisującej przebieg wielkiego, a dziś tak świadomie przemilczanego forum kilkuset Żydów – polskich patriotów, już na wstępie znalazło się stanowcze potępienie antypolskich pomysłów Judeo-Polonii. Inżynier Kazimierz Sterling, w referacie wygłoszonym na zjeździe, napiętnował projekt Judeo-Polonii jako śmiertelne zagrożenie dla Polaków, wskazując na jego autora – syjonistę rosyjskożydowskiego z Odessy – Wladimira Żabotinskiego. Groził on Polakom w artykułach, że jeśli nie pójdą na maksymalne ustępstwa wobec Żydów, to muszą się liczyć z tym, że ci pójdą na maksymalne antypolskie współdziałanie z rosyjskimi zaborcami.W ślad za Żabotinskim z kolejnym projektem Judeo-Polonii tyl ko, że opartej o Niemcy, wystąpił we wrześniu 1914 r. tzw. Deutschen Komittee zur Befreiung der Russischen Juden (Niemiecki Komitet Wyzwolenia Żydów Rosyjskich), znany później z wielu polakożerczych działań i pomysłów. Sugerował on Niemcom powołanie na terenie ziem polskich dawniej zagarniętych przez Rosję państwa buforowego, które na trwałe rozczłonkowałoby ludność polską i zapobiegło jej możliwościom irredenty. Miało ono być zdominowane przez 6 milionów Żydów z Polski i Rosji. Żydzi związani z niemiecką kulturą i językiem dzięki swemu jidisz byliby swego rodzaju Kulturtregerami niemieckiej cywilizacji w nowym protektoracie. W skład utworzonego na terenach między Bałtykiem a Mo rzem Czarnym państwa buforowego wchodziłoby razem 6 milionów Żydów, 1,8 milionów Niemców, 8 milionów Polaków, 5-6 milionów Ukraińców, 4 miliony Białorusinów, 3,5 miliona Litwinów i Łotyszów. Plan państwa buforowego był szczególnie niebezpieczny z polskiego punktu widzenia. Jego zrealizowanie doprowadziłoby bowiem do trwałego podziału narodu polskiego, z którego 11 milionów pozostałoby poza granicami nowego państwa buforowego. Tych zaś osiem milionów Polaków, którzy weszliby do nowego państwa buforowego, poddano by intensywnej germanizacji, prowadzonej przez Niemców i Żydów. Przy okazji zręcznie rozgrywano by przeciw Polakom wielomilionowe rzesze innych narodowości. Była by to prawdziwie śmiertelna pętla dla Polski. Na szczęście dla Polaków Niemcy ostatecznie nie zdecydowali się na realizację tak niebezpiecznego dla nas planu Żydów niemieckich.

Za rozliczne kampanie antypolonizmu Niewiele osób w Polsce, patrząc na dzisiejszą ofensywę żydowskiego antypolonizmu zdaje sobie sprawę, że jest to już kolejna fala polakożerczych kampanii, rozpoczętych po raz pierwszy na mię­dzynarodową skalę w czasie I wojny światowej. To wtedy właśnie duża część Żydów polskich, niemieckich i amerykańskich wstąpiła z najróżnorodniejszymi oszczerstwami na temat Polaków, nagłaśnianymi w różnych organach prasy europejskiej i amerykańskiej. Głównym celem ówczesnej kampanii antypolonizmu było zapobieżenie powstaniu niepodległej Polski. Dla bardzo wielu Żydów (poza patriotycznie polskimi Żydami – asymilatorami, stanowiącymi niestety tylko jedną dziesiątą część Żydów polskich), pojawiająca się od początku I wojny światowej wizja niepodległości Polski, i to Polski katolickiej, rysowała się jako prawdziwy koszmar. Niepodległość Polski widziana była przez Żydów (także tych rewolucyjnych z SDKPiL na czele z Różą Luksemburg) jako groźba rozdzielenia trzech milionów Żydów polskich od trzech milionów Żydów rosyjskich. Robili więc co mogli, by temu zapobiec. Wbrew jakimkolwiek faktom upowszechniano na całym świecie twierdzenia o okrutnych pogromach na Żydach, przeprowadzanych jakoby przez rozbestwionych Polaków. Miał to być dowód, że Polacy w żadnym razie nie dojrzeli do jakiejkolwiek niepodległości, zbyt są bowiem dzicy i niebezpieczni dla wszelkich nacji wokół. Ta trwająca kilka lat pełna niesamowitych kłamstw kampania przyniosła ogromne szkody dobremu imieniu Polski, pomimo prób jej przeciw działania ze strony grupy oburzonych antypolskimi oszczerstwami uczciwych Żydów. Kilku z nich opublikowało nawet odrębne pozycje książkowe w obronie prawdy o Polakach (Benjamin Segel, Ber nard Lauer, Herman Feldstein i Emil Deiches). Żydowskim polakożercom nie udało się wprawdzie zapobiec przeszkodzeniu „wybiciu się Polski na niepodległość”, ale udało się im doprowadzić do na rzucenia Polsce skrajnie niekorzystnego traktatu o mniejszościach narodowych w 1919 r.

Także w latach międzywojennych niejednokrotnie dochodziło do pojawiania się kolejnych fal antypolonizmu, zwłaszcza w niebywale oszczerczej części prasy Żydów amerykańskich. Nierzadko za atakami na Polskę i Polaków kryły się prosowieckie sympatie dużej części Żydów na Zachodzie. Od 1943 r. po wykryciu zbrodni w Katyniu rozpoczęła się – z inicjatywy sowieckiej – nowa fala żydowskiego antypolonizmu na Zachodzie. Ataki na Polaków jako rzekomych faszystów, antysemitów i nacjonalistów miały odwracać uwagę zachodniej opinii publicznej od sowieckich zbrodni, a zarazem przekonywać, że w tak ciemnym jak Polska kraju, jedynie twarda sowiecka pięść może być najlepszym zabezpieczeniem przed wybuchami polskiego „dzikiego antysemityzmu”. Nową, coraz bardziej zmasowaną ofensywę antypolonizmu, obserwujemy w ostatnich dziesięcioleciach, od filmów „Holocaust” i „Shoah” po „Shtetl” i książki J.T. Grossa. Cele są bardzo zróżnicowane, a żydowski antypolonizm korzysta bardzo często ze wsparcia niemieckiego i rosyjskiego antypolonizmu. Stąd takie motywy, jak chęć wybielenia Niemców kosztem Polaków, wspieranie się wzajemnie Niemców i Żydów w roszczeniach wobec Polaków, staranie się o upokorzenie Polski na arenie międzynarodowej, nader chętnie wspierane przez ciche intrygi Rosji.

Za rolę w partii zdrady narodowej – KPP Już w czasie sowieckiego najazdu na Polskę zaznaczył się bardzo znaczący udział lewicowych środowisk żydowskich w poparciu dla bolszewickiej napaści (m.in. udział Feliksa Kohna i Józefa Unszlichta w samozwańczym „rządzie” komunistycznym na usługach Armii Czerwonej w Białymstoku. Ze środowiska żydowskiego wywodził się również trzon kierownictwa partii zdrady narodowej – Komunistycznej Partii Polski (KPP), w tym jej główny przywódca Adolf Warszawski (Warski). Żydowscy komuniści wspierali bez reszty agenturalny program KPP (poparcie dla roszczeń terytorialnych wobec Polski na wschodzie i na zachodzie. Jak pisał żydowski badacz Jeff Schatz, żydowscy komuniści stanowili 54 procent aktywnego kierownictwa KPP w 1935 r. W Warszawie w 1937 r. Żydzi stanowili aż 65 procent ogółu członków organizacji komunistycznej.

Za zdradę Polski na Kresach w latach 1939-1941 W wydanej w 1999 r. książce „Przemilczane zbrodnie” szeroko opisałem już różnorakie przejawy zdradzenia Polski przez przeważającą część Żydów na Kresach wschodnich w latach 1939-1941. Pisałem między innymi o szerokim udziale Żydów w antypolskiej dywersji prosowieckiej we wrześniu 1939 r., o jakże licznych przejawach denuncjowania Polaków i układania list Polaków do wywiezienia na Sybir, o walce z polskimi tradycjami narodowymi i religią katolicką, o żydowskiej inteligenckiej Targowicy we Lwowie, o licznych przypadkach mordowania Polaków (m.in. wymordowaniu dominikanów w Czortkowie przez żydowskich NKWD-zistów).

Za zbrodnie w Koniuchach i Nalibokach Ciągle niewiele się robi dla jak najszybszego zakończenia śledztwa (wszczętego przez IPN na skutek udokumentowanych nalegań Kongresu Polonii Kanadyjskiej) w sprawie mordów popełnionych na kilku setkach polskich mieszkańców wsi Koniuchy i Naliboki, w tym wielu kobiet i dzieci. Ustalenie sprawców okrutnego mordu popełnionego 29 stycznia 1944 r. przez żydowskich partyzantów sowieckich na 300 polskich mieszkańcach wsi Koniuchy nie jest szczególnie trudne. Paru z nich bowiem wręcz chlubiło się swymi zbrodniczymi „dokonaniami”. Na przykład Chaim Lazar opisywał w książce „Destruction and Resistance” (New York, Shengold Publisher, 1985, s. 174-175): Pewnego wieczoru stu dwudziestu partyzantów z wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w kierunku wsi. Było wśród nich około 50 Żydów, przewodzonych przez Jaakowa Prennera. O północy przybyli oni na koniec wsi i zajęli odpowiednie pozycje. Rozkaz nakazywał nie pozostawić ani jednej żywej duszy. Nawet zwierzęta domowe miały być wybite, a cała własność zniszczona… Sygnał dano tuż przed świtem. Wciągu niewielu minut otoczono wieś z trzech stron, z czwartej strony była rzeka i jedyny most, który znajdował się w rękach partyzantów. Partyzanci, z zawczasu przygotowanymi pochodniami, podpalali domy, stajnie i spichlerze, otwierając intensywny ostrzał domów… Półnadzy chłopi wyskakiwali z okien szukając drogi ratunku. Wszędzie czekały na nich jednak nieszczęsne kule. Wielu wskakiwało do rzeki i płynęło nią ku drugiemu brzegowi, ale i ich również spotka ten sam los. Misja została wypełniona w ciągu krótkiego czasu. Sześćdziesiąt rodzin liczących około 300 ludzi zostało zabitych; nikt z nich nie przeżył. Potwierdzenie opisów rzezi dokonanej na polskich chłopach przez żydowskich partyzantów znajdujemy również w paru innych książkach żydowskich autorów, m.in. Isaaca Kowalskiego. Znane są nawet nazwiska niektórych żydowskich partyzantów uczestniczących w rzezi na Polakach: Israel Weiss, Schlomo Brand, Chaim Lazar, Jacob Prenner, Isaac Kowalski, Zalman Wolozni. Pomimo że minęło już ponad pięć miesięcy od ogłoszenia przez IPN o wszczęciu śledztwa w sprawie mordu w Koniuchach, ciągle nie słyszymy żadnych oficjalnych enuncjacji p. Kieresa na temat postępów tego śledztwa. Czy dlatego, że w Koniuchach zginęli „tyl ko” Polacy? A przecież w tym czasie, gdy tak niegodnie milczy szef IPN – p. Kieres, wyszły na jaw nowe informacje odsłaniające okrucieństwo zbrodni popełnionej przez komunistów żydowskich na mieszkańcach Koniuchów. Były to przede wszystkim wstrząsające relacje na temat masakry Polaków publikowane w polskiej gazecie wileńskiej „Naszej Gazecie” w marcu 2001 i w polonijnym periody ku „Gazeta” z Toronto z maja 2001 r. Oto fragmenty tych, jakże wstrząsających świadectw.

W „Naszej Gazecie” z 29 marca 2001 r. czytamy m.in.: wyliczenie niektórych nazwisk osób zamordowanych nocą 29 stycznia 1944 r. przez żydowskich partyzantów sowieckich. Były wśród nich m.in. N. Molisówna, wiek ok. 1,5 roku, Marysia Tubinówna ok. 4 lat i całe rodziny, tak jak Zygmunt Bandalewicz (8 lat), Mieczysław Bandalewicz (9 lat), Stanisław Bandalewicz (45 lat), Józef Bandalewicz (54 lata), Stefania Bandalewiczowa (48 lat). Półtoraroczna córeczka Molisowej zginęła wraz z matką, gdy ta uciekała pośród kul trzymając ją na ręku. Andrzej Kumor cytuje w artykule „Gazety” w Toronto z 4-6 maja 2001 r. rozmowę z naocznym świadkiem tamtych wydarzeń Edwardem Tubinem (miał wówczas 13 lat). Tubin opisywał: Nie było różnicy, kogo złapali to wszystkich bili. Nawet kobietę jedną, uciekała tam w las ku cmentarzu, to nie strzelali, ale kamieniem zabili, kamieniem w głowę. Jak mamę zabili, to może z osiem kul po piersiach puścili (…). Wojtkiewicza żona była w ciąży i chłopak był, nie miał nawet dwa latka. Zabili ją, a chłopak został żywy. Przynieśli słomę, na nią rzucili, zapalili. Temu chłopaczkowi nogi poopalało – paluszki jemu odpadły. Przeżył pod tą matką. Jak zapalili to tylko nogi mu się spaliły. Było strasznie, było strasznie, nie przepuścili nikomu.

Dlaczego dokonano tego mordu na Polakach z Komuchów? Bo chciano „odpowiednio” odstraszająco ukarać mieszkańców wioski, która chciała się bronić przed ciągłymi rabunkami. Polscy chłopi zorganizowali jednostkę samoobrony, aby chronić wieś przed ciągłym rekwirowaniem żywności. Bo wieś już nie miała dosłownie środków do życia. Wileńska „Nasza Gazeta” z 29 marca 2001 r. przytacza relację naocznego świadka Liliany Narkowicz opisującą, że partyzanci dokonywali wciąż grabieżczych napadów, niczym bandyci. Nasi mężczyźni zbuntowali się. Nie mieliśmy, czym karmić własnych dzieci. U niektórych bieda aż piszczała. Innym przykładem rzezi dokonanej na Polakach przez żydowskich partyzantów sowieckich był los miasteczka Naliboki w powiecie Stołpce, województwo nowogrodzkie. 8 maja 1943 r. o świcie 128 polskich mieszkańców tego miasteczka zostało wymordowanych przez partyzantów dowodzonych przez dwóch żydowskich dowódców Tuwię Bielskiego i Szolema Zorina. Wacław Nowicki, uratowany świadek tych wydarzeń tak opisywał w książce „Żywe echa” (Warszawa 1993) rzeź na Polakach, gdy o świcie przy byli partyzanci-mordercy: Godzina 5 rano, 8 maja 1943 r. Długa seria z kaemu rozpruła poniżej okien frontową ścianę naszego domu, stojącą pod nią kanapą – przeleciała przez pokój i ugrzęzła w przeciwległej ścianie zaledwie kilka centymetrów nad naszymi głowami (…). Mama dopadła okna. -”Wieś płonie!” – krzyczy (…). o godzinie 7.00 ściany i jęki ucichły. Zewsząd wiało grozą śmierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyć tragedię swego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespełna 2 godziny zginęło 128 niewinnych ludzi. Większość z nich, jak stwierdzili potem naoczni świadkowie, z rąk siepaczy Bielskiego i „Pobiedy”. Mordercy obojga płci wpadali do mieszkań i seriami z automatów unicestwiali we śnie całe rodziny, a obrabowane w pośpiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i pijani od krwi z okrzykiem „hura” szli dalej mordować. Wielu zbudzonych nagłą strzelaniną i jękiem sąsiadów wylatywało na podwórko. Tych rozstrzeliwano z dziećmi pod ścianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali się w popiół. Daleko słychać było ryk bydła i rżenie zagrabionych koni. Podczas dantejskiego pogrzebu trudno było zidentyfikować pozostałe czasem tylko kończyny dzieci, rodziców, dziadków z rodów Karniewiczów, Łojków, Chmarów i wielu innych. Warto tu dodać, że żydowski dowódca partyzancki Tuwia Bielski był wymieniony jednoznacznie jako sprawca rzezi w Nalibokach między innymi w publikowanym w „Magazynie Gazety Wyborczej” z 15 listopada 1996 r. tekście Jacka Hugo Badera „A rewolucja to miała być przyjemność”. Bader pisał tam m.in. cytując relacje partyzanckie z tamtych lat: Zaczęły się masowe rabunki wsi. l to nie było raz czy dwa, ale jedni wychodzili, drudzy wchodzili. Miejscowi zaczęli więc walczyć o chleb, organizowali polsko-białoruską samoobronę. My ją wspieraliśmy. Sowieci likwidowali. Wykańczali wioski. Derewno, Rubieszewicze, Starynki, Michałowo. W Nalibokach wyrżnęli 127 ludzi z samoobrony. Wszyscy mówili, że Naliboki zrobił Bielski. Wcześniej J. Hugo Bader pisał, że Tuwia Bielski był partyzantem żydowskim. Inny rozmówca Badera – Boradyn tak mówił o żydowskich partyzantach z oddziałów Tuwii Bielskiego i Szolema Zorina: Grupy rabusiów i tyle, którzy brali, od kogo popadnie. Jedzenie, dziecięce ubrania, pościel, łyżki, widelce, kosztowności… Obraz uzupełnia w tekście Badera relacja b. żydowskiego partyzanta, dziś emeryta – Jakowa Rumowicza. Wspominał on: U nas prawie połowa to Żydzi byli, ale co to za partyzanci? Grabili tylko i gwałcili.

Za rolę Żydów w stalinizacji Polski Od dłuższego czasu trwa proces wybielania roli Żydów w stalinizowaniu Polski, a w szczególności w rozwijaniu najokrutniejszego instrumentu stalinowskiego terroru – Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Urzędów Bezpieczeństwa. Dokonuje się prawdziwych ekwilibrystyk w wyliczaniu Żydów w bezpiece i ich procentowego udziału w UB (choćby w tekstach K. Kerstenowej, znanej niegdyś chwalczyni komunizmu, począwszy od jej osławionej książki o PKWN). Obliczeniami procentowymi, które mają stawiać na równi każdego podrzędnego prymitywnego ubeka z Pacanowa czy Grójca z wyrafinowanymi nadzorcami bezpieki na szczytach typu Bermana, próbuje się maksymalnie zaciemniać faktyczną sytuację. Wszelkie rekordy pod względem wybielania roli Żydów w bezpiece pobił jednak osławiony antypolski hochsztapler Jan Tomasz Gross, pisząc w wydanej w 2000 roku w USA pracy zbiorowej „Politics of Retribution”, że w polskiej bezpiece było wszystkiego „kilka tuzinów” Żydów. Dlatego tak istotne wydaje się przypomnienie, że nie chodziło o rzekomą małą garstkę Żydów w bezpiece, lecz o ich bardzo wielkie ilości w aparacie stalinowskiego terroru, i to na kluczowych pozycjach. Począwszy od faktycznego nadzorcy całego aparatu terroru, niszczącego tysiące polskich patriotów – Jakuba Bermana, przez lata członka Biura Politycznego KC PPR, a później KC PZPR odpowiedzialnego za nadzór nad bezpieką. Był to najbardziej niebezpieczny dla Polski morderca zza biurka, faktycznie zbrodniarz Numer Jeden, którego nigdy za swe zbrodnie nie ukarano. Oto przykładowo niektóre funkcje sprawowane przez żydowskich bezpieczniaków. Wiceministrowie Bezpieczeństwa Publicznego: Mieczysław Mietkowski i Roman Romkowski, dowódca Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Juliusz Hibner, dyrektor Gabinetu Ministra BP, później m.in. p.o. dyrektora Departamentu III MBP (Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego) Leon Ajzen-Andrzejewski, p.o. dyrektora Gabinetu Ministra BP Zygmunt Braude, dyrektor Centralnej Szkoły MBP w Łodzi, później dyrektor Departamentu Społeczno-Administracyjnego MSW Mieczysław Broniatowski, dyrektor Departamentu V, a później III MBP Julia Brystiger, dyrektor Gabinetu Ministra BP Juliusz Burgin, dyrektor Departamentu VII, a później dyrektor Departamentu III MBP Józef Czaplicki, dyrektor Gabinetu Ministra BP Michał Drzewiecki, dyrektor Departamentu X MBP Anatol Fejgin, dyrektor Departamentu Śledczego MBP Józef Różański, dyrektor Departamentu Organizacji i Planowania MBP Michał Hakman, dyrektor Departamentu Szkolenia MBP Maria Kamińska, wicedyrektor Departamentu i MBP Julian Konar, dyrektor Departamentu IV MBP Józef Kratko, dyrektor Departamentu Więziennictwa MBP Dagobert Jerzy Łańcut, dyrektor Centralnego Archiwum MBP Zygmunt Okręt, dyrektor Departamentu II MBP Leon Rubinsztejn, dyrektor Departamentu IV MBP Aleksander Wolski-Dyszko, wicedyrektor Departamentu X MBP Józef Światło, p.o. dyrektor Departamentu II MBP Michał Taboryski, dyrektor Departamentu Służby Zdrowia MBP Leon Gangel, dyrektor Centralnych Konsumów MBP Feliks Goldsztajn, wicedyrektor Departamentu Finansowego MBP Edward Kalecki, dyrektor Departamentu Służby Zdrowia MBP Ludwik Przysuski, wicedyrektor Departamentu Służby Zdrowia MBP Leon Stach, wicedyrektor Departamentu VII MBP Marek Fink, wicedyrektor Departamentu Szkolenia MBP Helena Gruda, wicedyrektor Departamentu IV MBP Bernard Konieczny, wicedyrektor Departamentu III MBP Czesław Ringer, wicedyrektor Departamentu V MBP Józef Tymiński. Prawdziwa Liga Dyrektorów. Przykłady tego typu osób narodowości żydowskiej na kluczowych stanowiskach w bezpiece można by jeszcze bardzo długo mnożyć (por. szerzej źródłowe opracowanie M. Piotrowskiego „Ludzie bezpieki z walce z Narodem i Kościołem. Służba Bezpieczeństwa w Polskiej Rzeczypospolitej ludowej w latach 1944-1978 – Centrala”, Lublin 2000, s. 313-345). Dodajmy do tego fakt, że decydującą rolę w Ministerstwie Sprawiedliwości odgrywał wiceminister Leon Chajn, przy figurancie ministrze polskiego pochodzenia. Dodajmy odpowiedzialnych za represję tak licznych sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia typu Heleny Wolińskiej, bezpośrednio odpowiedzialnej za mord na generale „Nilu” E. Fieldorfie, Marii Gurowskiej, zastępcy prokuratora generalnego PRL Henryka Podlaskiego, zastępcy prezesa Najwyższego Sądu Wojskowego Oskara Szyi Karlinera, szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk Stefana Kuhla, zwanego „krwawym Kuhlem”, prokuratora Benjamina Wajsblecha, prokurator Pauliny Kern, sędziego Emila Merza, płk Józefa Feldmana, płk Maksymiliana Lityńskiego, płk Mariana Frenkiela, płk Nauma, Lewandowskiego, prokuratorów w Prokuraturze Generalnej: Benedykta Jodelisa, Paulinę Kern, płk Feliksa Aspisa, płk Eugebiusza Landsberga, sędziego Stefana Michnika etc.etc. Wybielaczom roli Żydów w UB i generalnie w stalinowskiej władzy warto przypomnieć jednobrzmiące świadectwa na ten temat osób z jakże różnych środowisk intelektualnych od Marii Dąbrowskiej, Bohdana Cywińskiego i ojca Józefa M. Bocheńskiego po Stefana Kisielewskiego i Czesława Miłosza. Najwybitniejsza chyba pisarka tego okresu Maria Dąbrowska w zapiskach w swym dzienniku pisała pod datą 17 czerwca 1947 r.: UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków. Niemal dziewięć lat później – 27 maja 1956 r. ta sama Dąbrowska zapisywała: Ostatnimi tygodniami byłam w Nieborowie w towarzystwie samych Żydów oprócz Anny i Bogusia. Częste ich rozmowy o wzrastaniu antysemityzmu. Czemu dziś sami są częściowo winni – bo jak można było dać sobą obsadzić wszystkie „kluczowe pozycje” życia Polski: prokuratury, wydawnictwa, ministerstwa, władze partii, redakcje, film, radio itp. Bliźniaczo wręcz podobne w swej wymowie wydają się zapiski w dziennikach Stefana Kisielewskiego. Pod datą 18 października 1968 r. Kisielewski pisze: Dwadzieścia lat temu powiedziałem Ważykowi, że to, co robią Żydzi zemści się na nich srodze. Wprowadzili do Polski komunizm w okresie stalinowskim, kiedy mało kto chciał się tego podjąć z „gojów” (…). Niewiele później, 4 listopada 1968 r. Kisielewski zapisuje: Po wojnie grupa przybyłych z Rosji Żydów-komunistów (Żydzi zawsze kochali komunizm) otrzymała pełnię władzy w UB, sądownictwie, wojsku, dlatego, że komunistów nie-Żydów prawie tu nie było, a jeśli byli, to Rosja się ich bała. Ci Żydzi robili terror, jak im Stalin kazał (…). Znany intelektualista katolicki Bohdan Cywiński tak oceniał rolę Żydów w stalinizacji Polski na łamach podziemnego periodyku „Głos” w kwietniu 1985 roku: Fakty manifestacyjnego popierania władzy komunistycznej przez Żydów zaraz po wojnie, wyjątkowe nagromadzenie osób pochodzenia żydowskiego w aspekcie władzy, a zwłaszcza w najbardziej znienawidzonych społecznie resortach bezpieczeństwa i propagandy oraz mnogość przykładów szczególnej ich wrogości wobec przejawów polskiego szacunku dla narodowej tradycji – wszystko to w jakiejś mierze pozostało w świadomości starszych pokoleń, powodując zrozumiałe urazy. Z kolei słynny katolicki intelektualista na emigracji ojciec Józef M. Bocheński akcentował na łamach paryskiej „Kultury” (nr 7-8 z 1986 r.): Jak wiadomo, władza leżała w dużej mierze w ich (Żydów – J.R.N.) rękach po zajęciu Polski przez wojska sowieckie – w szczególności pewni Żydzi kierowali policją bezpieczeństwa. Otóż ta władza i ta policja jest odpowiedzialna za mord bardzo wielu spośród najlepszych Polaków. Polacy mają, moim zdaniem, znacznie większe prawo mówić o pogromie Polaków przez Żydów niż Żydzi o pogromach polskich (podkr.-J.R.N.) I wreszcie świadectwo Czesława Miłosza, tym wymowniejsze, że chodzi o intelektualistę znanego ze skrajnie prożydowskiej postawy, człowieka, który „wzbogacił” antypolskie uprzedzenia przedstawionym w wierszu „Campo di Fiore” wymysłem o Polakach radośnie bawiących się na karuzeli wtedy, gdy płonęło warszawskie getto. Przypomnę tu, że wymysł ten był w swoim czasie prostowany przez Władysława Bartoszewskiego w tekście „Wierny krajowi” (w „Zeszytach historycznych” paryskiej „Kultury”, z. 71 z 1985 r., s. 229). Bartoszewski potwierdzał tam prawdziwość stwierdzenia kuriera Jerzego Lerskiego o „wózkach zastygłej w bezruchu karuzeli”, pisząc: tak było! Karuzela była nieczynna od chwili wybuchu walk w getcie. Dziś ten sam Bartoszewski, chciwie wyłapujący wszelkie zaszczyty ze strony żydowskiej, milczy jak grób w momencie, gdy kolejne razy powiela się przeciw Polakom miłoszowy wymysł o radosnych zabawach na karuzeli w czasie walk w getcie. Właśnie Miłosz stwierdził w prawie nieznanym w Polsce (poza moimi tekstami) wywiadzie dla wydawanego w USA żydowskiego czasopisma „Tikkun” (nr 2 z 1987 roku), mówiąc o żydowskich komunistach: Oni zajęli wszystkie czołowe pozycje w Polsce i również w bardzo okrutnej policji bezpieczeństwa, ponieważ oni byli po prostu bardziej godni zaufania niż miejscowa ludność. W tym stwierdzeniu Miłosz nieco przesadził, bo jednak Żydzi nie zajęli wszystkich co do jednego stanowisk na szczytach władzy i w bezpiece. Były tam jednak również i nie-żydowskie wyjątki, jak choćby Bierut i Radkiewicz, choć grające bardziej rolę figurantów. Generalnie jednak Miłosz celnie określił wyjątkową, dominującą rolę komunistów żydowskiego pochodzenia w stalinizacji Polski.

Wybielaczom roli Żydów w UB i w stalinizacji Polski warto przypomnieć również prawdziwie uczciwe i obiektywne świadectwa Polaków żydowskiego pochodzenia lub polskich Żydów na ten temat. Andrzej Wróblewski, wybitny krytyk teatralny żydowskiego pochodzenia w książce „Być Żydem” (Warszawa 1993, s. 181) pisał: Proporcjonalnie więcej było Żydów wśród katów, niż ofiar, i chociaż nie wszyscy byli równie gorliwi, to jednak w powszechnym odbiorze postrzega na była ich aktywność. W innym miejscu swej książki Wróblewski ubolewał, że w 1968 roku pod płaszczykiem dotkniętej godności wyjeżdżali z kraju Żydzi, którzy służyli w UB, byli sędziami czy prokuratorami z rękami umazanymi po łokcie we krwi. Najwybitniejszy chyba polski twórca pochodzenia żydowskiego, który zadebiutował po wojnie, Leopold Tyrmand tak pisał w 1972 roku we wciąż świadomie przemilczanej dziś w Polsce „Cywilizacji komunizmu”: Amerykańskie uniwersytety przygarniają dziś Żydów, którzy przez prawie 25 lat swych służb w policjach politycznych Europy wschodniej ciężko prześladowali ludzi – w tym także innych Żydów – walczących o prawo do niezawisłości sumienia. Dziś Żydzi ci chronią się, za swe niegdyś tak łatwo zapomniane żydostwo. Fakt, że w Polsce w 1968 roku przypomniano im nagle i brutalnie, że są Żydami, jest faktem groźnym i odrażającym, wymagającym napiętnowania i potępienia. Ale nie czyni z nich ludzi godnych szacunku, a nawet współczucia, a już zupełnie nie upoważnia do solidaryzowania z nimi. (…) Ludzie ci nie mają moralnego prawa do obrony, przede wszystkim jako niestrudzeni architekci tej rzeczywistości, w której po 25 latach dojść mogło do tak karykaturalnych zwyrodnień myśli i pojęć, jako inżynierowie tej struktury, w której monstrualne kłamstwo tak łatwo jest uczynić prawem życia. Trudno jest zapomnieć ich fanatyczną wiarę w zło, jaką głosili w komunistycznych gazetach, książkach, artykułach, filmach (…) (L. Tyrmand: „Cywilizacja komunizmu”, Londyn 1972, s. 220-221). Przypomnijmy również zapiski w dzienniku wybitnego twórcy pochodzenia żydowskiego pisarza Marian Brandysa: Żydzi, którzy pozostali, weszli niemal w całości do nowej klasy rządzącej (..) Żydzi garnęli się do władzy jak ćmy do ognia (M. Brandys: „Dziennik 1976-1977”, Warszawa 1996, s. 235, 244). Profesor żydowskiej literatury Ruth R. Wisse przypomniała na łamach elitarnego żydowskiego czasopisma „Commentary” w styczniu 1987 roku, że: Sowieci mają długie doświadczenie w Polsce w wykorzystywaniu Żydów na swą korzyść. Bardzo zręcznie pomogli oni w zatruciu stosunków polsko-żydowskich po wojnie przez wyznaczenie wielu Żydów na widoczne pozycje władzy w niepopularnym rządzie komunistycznym (…). Dodam do tego opinię słynnego żydowskiego partyzanta doby wojny, później zakonnika Daniela Rufeisena: i jeszcze do tego po wojnie Żydzi źle przysłużyli się sprawom Polski (cyt. [19] za A. Tuszyńska: „Kilka portretów z Polską w tle”, Gdańsk 1993, s. 138). Żydowska lekarka Adina Blady Szwajgier zwierzała się w rozmowie z Anką Grupińską: Proszę nie zapominać, jaka była rola Żydów w Polsce w okresie powojennym. Kiedy dziś rozlicza się zbrodnie stalinizmu… A nie mogę powiedzieć, żeby tam Żydów nie było (…) Niech pani pamięta, że większość tych Żydów, którzy wrócili po wojnie do Rosji, zajęła natychmiast najlepsze stanowiska, których nie mogliby zająć przed wojną. Łatwiej było Żydowi o to stanowisko niż Polakowi. Bardzo to mądra polityka Stalina (…) Żydom bardziej wierzono niż Polakom (…) Ja myślę, że Polacy po wojnie, wielu z nich przeżyło potworny koszmar. I niestety, utożsamiane to jest z Żydami (…) Ta ojczyzna była niedobra nie tylko dla Żydów, prawda? Zresztą po wojnie była najmniej niedobra dla Żydów (A. Grupiński: „Ciągle po kole. Rozmowy z żołnierzami getta warszawskiego”, Warszawa 2000, s. 184,186). Godne uwagi na ten temat jest również świadectwo żydowskie go historyka i publicysty Feliksa Mantela, który przez pewien czas po 1944 roku uczestniczył w życiu publicznym Polski zwanej Ludową, był nawet krótko wiceministrem, aby ostatecznie wylądować na emigracji. Po latach bardzo ostro wspominał obserwowany w Polsce po 1944 roku run na posady ze strony różnych osób żydowskiego pochodzenia, pisząc: Faktycznie Żydzi byli tylko instrumentem w rękach polityków sowieckich (…) Winą niezaprzeczoną tych Żydów, polskich komunistów jest to, że dali się użyć jako instrument polityki sowieckiej, drogi dążącej do ujarzmienia narodu polskiego (F. Mantel: „Stosunki polsko-żydowskie. Próba analizy”, Paryż 1986, s. 11). Podobnie oceniał rolę jakże wielu Żydów-komunistów znany naukowiec żydowskiego pochodzenia, były dziekan Wydziału Filozoficznego UW, odsunięty po marcu 1968 r., profesor Stefan Morawski. W tekście publikowanym w książce „Krajobraz po szoku” (Warszawa 1989, s. 20) Morawski wyznawał: (…) popełniono mnóstwo błędów wysuwając tuż po wojnie ludzi pochodzenia żydowskiego na wysokie stanowiska w Służbie Bezpieczeństwa i wojsku. A większość z nich na nie chyba nie zasługiwała (…) Jestem przekonany, że ta społeczność dała się w niecny sposób wykorzystać jako instrument w długoletniej krucjacie ujarzmiania Polski przez Stalina. W świetle tego: nie to zaważyło, że w polskiej partii komunistycznej – tak jak w ogóle w historii ruchu komunistycznego – był ogromny procent ludzi pochodzenia żydowskiego. Zaważyło to, że tymi właśnie ludźmi, ponieważ innych chętnych nie było, obsadzano najwyższe i najlepsze stanowiska. A ludzie ci częstokroć nie mieli odpowiednich kwalifikacji. To był za duży kapelusz na owe głowy (…)

Wybitny matematyk pochodzenia żydowskiego Hugo Steinhaus zapisał w swym dzienniku już 18 marca 1945 roku: w prezydium Rady Ministrów Żydzi mają 80 proc. posad. To samo na innych wyższych stanowiskach (H. Steinhaus: „Wspomnienia i zapiski”, Londyn 1992, s. 298). Warto może przypomnieć również dziś całkowicie niemal zapomniany tekst czołowego polskiego Żyda Stanisława Krajewskiego z 1983 roku, a więc z czasów, gdy o wiele obiektywniej niż dziś starał się podejmować sprawy stosunków polsko-żydowskich. Pisząc na łamach KOR-owskiej „Krytyki” pod pseudonimem Abel Kainer, Krajewski stwierdzał: Istotnie poważną część kierowniczych stanowisk w MBP (Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego – J.R.N.) za czasów Bieruta zajmowali Żydzi, czy ludzie pochodzenia żydowskiego. Jest to fakt, którego nie wolno pomijać, fakt mało znany na Zachodzie, niezbyt chętnie wspominany przez Żydów w Polsce.

I o to właśnie chodzi, że dziś Żydzi polscy, w tym i sam pan Krajewski, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek starają się pomijać ponurą przeszłość jakże wielu Żydów stalinowskich, tym chętniej za to odprawiając różne sądy nad Polakami. Może te kilka przykładów z jakże bogatego zestawu po dobnych świadectw (przygotowuję na ten temat odrębną grubą książkę) wystarczy do zasygnalizowania: historyk pamięta! Może te przykłady zniechęcą również amatorów szerzenia równie hucpiarskich kłamstw jak te, które głosi ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss. Maksymalnie negując rolę Żydów w stalinizacji Polski Weiss posunął się do stwierdzenia, że wszystkiego było zaledwie kilku (Żydów) funkcjonariuszy w aparacie komunistycznej władzy!

Za gospodarcze niszczenie Polski w dobie stalinowskiej Żydowscy prominenci na czele z Hilarym Mincem, dyktatorem całej gospodarki polskiej w dobie stalinizmu, zadali niezwykłe ciosy polskiej gospodarce, dopiero dźwigającej się ze zniszczeń wojennych. Minc „wsławił się” już przeprowadzeniem tzw. bitwy o handel. Bitwy, która w katastrofalny sposób zdruzgotała polski handel i prywatną inicjatywę. To on wywarł decydujący wpływ na wprowadzenie we wrześniu 1948 roku nowej skrajnie sekciarskiej polityki rolnej, niszczącej szansę realnego rozwoju wsi. Maria Dąbrowska zapisała w swym dzienniku pod datą 8 września 1948 r. następujący komentarz do głoszącego całkowitą zmianę polityki wobec wsi referatu Minca: (…) Dziś znów Hilary Minc wypowiedział wielka wojnę „bogatym chłopom”. W mowie tej pełno niewiarygodnych głupstw, nienawiści do Polski, bałwochwalczej czci dla Rosji, pełno takich kłamstw o tym kraju, że koń by się uśmiał (…) (M. Dąbrowska: „Dzienniki powojenne 1945-1949”, Warszawa 1996, s. 278).

Jedno konsekwentnie realizował Minc w praktyce – zasadę otaczania się na każdym kroku „swoimi” narodowościowo towarzyszami. Dominowało dość szczególnie kryterium awansów, o którym tak wspomina znany krytyk teatralny żydowskiego pochodzenia Andrzej Wróblewski w książce „Być Żydem”: (…) Sztab Minca, jego otoczenie składało się w większości z ludzi pochodzenia żydowskiego. Szczególne szkody dla Polski przyniósł realizowany pod kierownictwem Minca tzw. plan 6-letni ze skrajnie zawyżonymi, irrealnymi zadaniami, które wciąż podnoszono pod hasłami umocnienia „obronności” w kraju przed „imperialistami”. W rezultacie wyciskania z ludności wszystkiego, co tylko się dało, w przyspieszonym tempie spadała stopa życiowa, a zwłaszcza konsumpcja przetworów zbożowych i mięsa. Coraz powszechniejsze wówczas nastroje totalnego przygnębienia i frustracji w społeczeństwie dobrze wyrażał popularny wśród śląskich górników dwuwiersz:

Panie Truman, spuść ta bania Bo tu nie do wytrzymania! Za zaprzepaszczenie tak wielu polskich szans po 1989 roku. Żydowskie środowiska byłej tzw. opozycji laickiej na czele z B. Geremkiem i Michnikiem ponoszą ogromną część winy za zaprzepaszczenie szans na prawdziwie głębokie przemiany w Polsce po czerwcu 1989 roku. To oni gremialnie poparli politykę „grubej kreski” aż doszli do jej uwieńczenia osławionym bruderszaftem Michnika i gen. Jaruzelskiego. To oni odpowiadają za zablokowanie w Polsce lustracji i dekomunizacji na wzór przemian czeskich, za utrzymanie w rękach postkomunistów jakże wielu dźwigni władzy, od czołowych pozycji w gospodarce po media. To oni odpowiadają również za narzucenie Polakom niszczącego planu Sorosa-Sachsa-Balcerowicza i za skrajną prywatyzację – czytaj: wyprzedaż za bez cen najcenniejszych „kąsków” z polskiego przemysłu, banków etc. To oni są wreszcie szczególnie odpowiedzialni za skrajna politykę ciągłych jednostronnych ustępstw – wbrew polskim interesom narodowym – w negocjacjach z Unią Europejską.

Za http://www.wicipolskie.org/index.php?option=com_content&task=view&id=4080&Itemid=56

Oczywiście, wszędzie, gdzie autor pisze „rosyjski” czy „sowiecki”, należy podstawić słowo „żydobolszewicki” – admin.

Żydofaszyści coraz bardziej rozzuchwaleni Aleksander Majewski: „”Antifa” znaczy tchórzostwo” Czyli co wydarzyło się się w pociągu linii Bydgoszcz – Warszawa… Wraz z grupą znajomych z Torunia, reprezentujących różne organizacje (a nie, jak podały media, tylko ONR), postanowiliśmy pojechać na Marsz Niepodległości do Warszawy, aby wspólnie zamanifestować nasze przywiązanie do Ojczyzny. W pociągu (stacja Sochaczew) zostaliśmy podstępnie zaatakowani przez grupę zamaskowanych lewaków w kaskach, zaopatrzonych w młotki, pałki teleskopowe i inne niebezpieczne narzędzia. Użyli gazu, co było atakiem również na pozostałe osoby w zajmowanych przez nas przedziałach. Wydarzenie miało miejsce w biały dzień, w pociągu wypełnionym pasażerami! To pokazuje na jaką swobodę mogą pozwolić sobie lewaccy bandyci. Nasze starcie zakończyło się ucieczką tzw. „antyfaszystów” i obrażeniami trzech naszych (jeden z kolegów stracił na jakiś czas przytomność). Oczywiście mainstreamowe media nie raczyły poinformować ludzi, że ataku dokonały osoby związane ze środowiskami lewicowymi (w środkach masowego przekazu figurują jako „nieznani sprawcy”). Nie zostało powiedziane również wprost, że „Antifa” użyła gazu, również wobec bezbronnych pasażerów (w to miejsce ukuto określenie „ktoś użył gazu”). Me(r)dia nie raczyły również wspomnieć, że lewactwo zaatakowało nas młotkami i pałkami (za to padło hasło „zaatakowali kijami”). Jak widzimy, pokolenie wyrosłe na propagandzie „Gazety Wyborczej”, przystępuje do działań. Dziś atakują ludzi związanych z Prawicą, jutro wezmą się za zwykłego, szarego Kowalskiego, który idzie na niedzielną Mszę św. Nam jednak nie pozostaje nic innego, jak dalej walczyć w obronie Ojczyzny i Wiary, stawiać opór i piętnować tym podobne wybryki miłośników „tolerancji” i „dialogu”. Aleksander Majewski
Autor jest członkiem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.
http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/7051/

Dodajmy od siebie, że stopień zażydzenia owych „antyfaszystowskich środowisk lewicowych” jest podobny do zażydzenia przedwojennej Komunistycznej Partii Polski, albo powojennego Urzędu Bezpieczeństwa.
Mówiąc inaczej: są to organizacje i ugrupowania pozakładane, inspirowane i kierowane przez najbardziej plugawy odłam polskojęzycnzego żydostwa. – admin


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
309, fizyka lab
plik (309)
309
309
309-05
MPLP 308;309 19.03.2011;31.03.2011(1), lp
308 309 id 34828 Nieznany
309
308 i 309, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
309
Wyznaczanie sprawności świetlnej żarówki za pomocą fotometru Lummera-Brodhuna, 309, Ćwiczenie III -
309 09, 2. Wyniki pomiar˙w: Tabela 1
Pervin Psychologia osobowości str 252 275, 281 309
postanowienie 309 39 2006
309 Westlife Before I Let You Go
309 (10)
309[1] 1 308 29 308 4 309 5 wkladka 03 2007
309 l, Politechnika Poznańska ZiIP, II semestr, Fizyka, laborki fiza, Laborki, laborki fiza, Fizyka
309-07, Obliczenia:

więcej podobnych podstron