Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XXII
Nie rozpoznany przez nikogo wraca艂 do rodzinnego dworu.
Ponad dwadzie艣cia lat min臋艂o, odk膮d Solve, jego ojciec, opu艣ci艂 r贸d i wszelki 艣lad po nim zagin膮艂. On sam uko艅czy艂 ju偶 dwudziesty rok i przez ca艂e swoje 偶ycie t臋skni艂 do tego miejsca, kt贸re uwa偶a艂 za swoje, do tego dworu, kt贸ry teraz stawa艂 si臋 jego w艂asno艣ci膮, jego dziedzictwem.
Maj膮tek Grastensholm.
On sam wy艂ania艂 si臋 z nico艣ci.
Przyby艂 z Po艂udnia, szed艂 na P贸艂noc, poprzez Szwecj臋, ku przera偶eniu wszystkich swoich szwedzkich krewnych, kt贸rzy nawet poj臋cia nie mieli, 偶e on w og贸le istnieje. Sp艂odzony w nienawi艣ci, urodzony w rozpaczy, sta艂 si臋 przyczyn膮 艣mierci swojej matki w tej samej chwili, w kt贸rej ujrza艂 艣wiat艂o dnia. Wyszydzany, znienawidzony przez Solvego, uratowany tylko dlatego, 偶e wcze艣niej zg艂adzono jego ojca.
Heike, ochrzczony przez zoboj臋tnia艂ego, pozbawionego wszelkich uczu膰 Solvego imieniem, kt贸re w艂a艣ciwie powinna nosi膰 dziewczyna. W zestawieniu jednak z jego ponur膮 postaci膮 imi臋 to stawa艂o si臋 jakby synonimem m臋sko艣ci, pot臋gi i si艂y.
Heike, kt贸rego przeznaczeniem by艂a samotno艣膰. Po wsze czasy.
Jego cia艂o wci膮偶 jeszcze nosi艂o 艣lady bolesnych cios贸w, zadawanych przez ojca, bo to by艂o takie zabawne dra偶ni膰 prychaj膮cego ch艂opca, zamkni臋tego w klatce. Wci膮偶 jeszcze dusza by艂a obola艂a od cierpie艅 przekraczaj膮cych ludzkie poj臋cie.
Heike, wyrzutek ze 艣wiata ludzi.
Owego pierwszego dnia, kiedy przyby艂 do rodzinnych stron w Norwegii, zatrzyma艂 konia na drodze, w miejscu sk膮d rozci膮ga艂 si臋 rozleg艂y widok, i d艂ugo rozgl膮da艂 si臋 po okolicy.
Przed nim le偶a艂 dw贸r, dw贸r tak pi臋kny i wielki, 偶e Heike natychmiast uzna艂, i偶 si臋 pomyli艂. To nie jego dom, to nie mog艂a by膰 prawda. Budowla, na kt贸r膮 patrzy艂, by艂a przecie偶 ogromna niczym zamek.
Wzrok w臋drowca przesuwa艂 si臋 dalej ponad zagrodami parafii.
Wygl膮d mia艂 straszny. Pot臋偶na, okropna bestia. G艂ow臋 pokrywa艂y ciemnobr膮zowe w艂osy tak bujne i potargane, 偶e patrz膮cy mimo woli szuka艂 uszu trolla, stercz膮cych gdzie艣 w tej g臋stwie. Oczy, ogni艣cie 偶贸艂te, iskrzy艂y si臋 roz偶arzone pod opadaj膮c膮 na czo艂o grzyw膮, ca艂a twarz, ko艣cista i kanciasta, by艂a upiornie wykrzywiona. Z臋by, wielkie i ostre, bia艂e jak 艣nieg na tle brunatnej sk贸ry. A przy tym wyraz w艣ciek艂o艣ci wok贸艂 szerokiego, wci膮偶 jakby w臋sz膮cego nosa, zapadni臋te policzki i broda spiczasta jak u lisa.
I te pot臋偶ne barki, dziedzictwo Ludzi Lodu, mordercze dla kobiet, kt贸rym przysz艂o rodzi膰 takie bestie jak ta.
Nale偶a艂 do istot przekl臋tych, skazanych i obci膮偶onych dziedzictwem; s膮dz膮c z wygl膮du, by艂 jednym z najbardziej dotkni臋tych potomk贸w Ludzi Lodu. Ci jednak, kt贸rzy go spotkali, mogli za艣wiadczy膰 o smutku i rozpaczy w jego sercu, o bezgranicznej czu艂o艣ci dla wszystkich cierpi膮cych.
Kocie oczy rozgl膮da艂y si臋 wok贸艂.
Dostrzega艂y alej臋 wiod膮c膮 do mniejszego dworu, w s膮siedztwie du偶ego. Alej臋 wysadzan膮 ogromnymi drzewami, tak starymi, jakby ros艂y tam od niepami臋tnych czas贸w.
Chaty komornik贸w i ma艂e zagrody rozrzucone w dolinie...
Po艣rodku sta艂 ko艣ci贸艂. A dalej, nad ma艂ym jeziorkiem, roz艂o偶y艂 si臋 jeszcze jeden pi臋kny dw贸r. Nie tak wielki jak ten najbli偶szy patrz膮cemu, mimo to pi臋kny.
Elistrand?
Tak, to musi by膰 Elistrand.
脫w najmniejszy dw贸r to z pewno艣ci膮 Lipowa Aleja, nic innego.
A zatem. . .
My艣li t艂uk艂y si臋 w g艂owie Heikego. A zatem ten najwi臋kszy to Grastensholm! Jego Grastensholm!
D艂ugo jeszcze tak sta艂 i patrzy艂, nie schodz膮c z konia. Stara艂 si臋 poj膮膰 swoj膮 now膮 sytuacj臋. On, kt贸ry by艂 nikim, kt贸ry nie posiada艂 niczego, czy偶by on mia艂 by膰 panem tej wspania艂o艣ci? Pola i 艂膮ki, zajmuj膮ce p贸艂 parafii, stajnie i obory, no i sam dw贸r, ten pe艂en dostoje艅stwa dom na wzg贸rzu!
My艣li p艂yn臋艂y niespokojnie. Tam, w domu, znajdowa艂 si臋 skarb. 艢wi臋ty skarb Ludzi Lodu, z艂o偶ony z zi贸艂 i czarodziejskich przedmiot贸w. W艣r贸d nich za艣 najwa偶niejszy - fantastyczna flaszeczka Shiry, butelka z g贸rskiego kryszta艂u. Nape艂niona wod膮 z jasnego 藕r贸d艂a, ukrytego w g艂臋bi G贸ry Czterech Wiatr贸w. To naczynie czeka艂o, schowane w domu, kt贸ry widzia艂 przed sob膮 na wzg贸rzu. I woda, kt贸r膮 zamierza艂 zanie艣膰 do Doliny Ludzi Lodu, by przy jej pomocy unicestwi膰 si艂臋 Tengela Z艂ego. Odnale藕膰 zakopany przez niego garnek, czy co to jest. Naczynie z ciemn膮 wod膮 ze 藕r贸d艂a z艂a. Woda Shiry by艂a w stanie odebra膰 tamtej jej z艂膮 moc.
Heike wierzy艂, 偶e to jest g艂贸wne zadanie jego 偶ycia.
Pragn膮艂 tego, cho膰 nie mia艂 poj臋cia, czy post臋puje s艂usznie.
Mimo wszystko chcia艂 spr贸bowa膰.
Czo艂o je藕d藕ca nachmurzy艂o si臋. Po dworskim dziedzi艅cu kto艣 chodzi艂. Ma艂e niczym mr贸wki postaci porusza艂y si臋 tam i z powrotem pomi臋dzy domem a zabudowaniami gospodarskimi.
Co艣 takiego nie powinno by艂o mie膰 miejsca! Nie ma ju偶 przecie偶 nikogo z Ludzi Lodu, kto m贸g艂by tutaj mieszka膰. Chyba 偶e ta ma艂a c贸reczka Vemunda...
Nie, trzeba poczeka膰 i przyjrze膰 si臋.
Parafia Grastensholm... Nareszcie w domu! W臋dr贸wka by艂a d艂uga. Teraz jednak dobieg艂a ko艅ca.
Heike d艂ugo sta艂 na szczycie wzg贸rza, nie wiedz膮c co pocz膮膰. Wzdryga艂 si臋 na my艣l o tym, 偶e znowu b臋dzie musia艂 rozmawia膰 z obcymi, dostrzega膰 w ich oczach l臋k i obrzydzenie na jego widok. Ju偶 si臋 chyba nie nauczy przyjmowa膰 tego ze spokojem.
Nieszcz臋艣cie polega艂o na tym, 偶e nigdy nie m贸g艂 w 偶adnym miejscu pozosta膰 na d艂u偶ej. Bo kiedy ludzie poznawali go bli偶ej, k艂opoty mija艂y. Akceptowali go na og贸艂 szybko. Heike jednak by艂 skazany na to, by b艂膮dzi膰 z miejsca na miejsce, jecha艂 a偶 ze S艂owenii, daleko na po艂udniu. A przes膮dni ludzie nie witali go przyja藕nie. By艂 zm臋czony, 艣miertelnie zm臋czony nieustannymi pr贸bami wyja艣niania, 偶e ma wy艂膮cznie dobr膮 wol臋. T艂umaczeniem, kim jest i dlaczego wygl膮da tak, jak wygl膮da. W ko艅cu zacz膮艂 unika膰 ludzi, podr贸偶owa艂 przewa偶nie poza ludzkimi osiedlami, trzyma艂 si臋 las贸w i pustkowi.
Teraz jednak dotar艂 do celu.
Powoli zacz膮艂 zje偶d偶a膰 w d贸艂, niepewny, co powinien zrobi膰 najpierw.
Nie ujecha艂 daleko, gdy nagle zobaczy艂, 偶e drog膮 zbli偶a si臋 jaki艣 stary cz艂owiek na furce. Heike ponownie wstrzyma艂 konia, na moment ow艂adn臋艂o nim pragnienie, by uskoczy膰 w las, ale opanowa艂 je. Teraz musi si臋 nauczy膰. Dzielnie oczekiwa艂 wi臋c tego, co mia艂o nast膮pi膰. Tutejsi ludzie b臋d膮 si臋 przecie偶 musieli do niego przyzwyczai膰. I kiedy艣 trzeba zacz膮膰.
Stary na wozie zmru偶y艂 oczy i przygl膮da艂 si臋 obcemu. A gdy zbli偶y艂 si臋 ju偶 znacznie, przystan膮艂.
Teraz si臋 zacznie, pomy艣la艂 Heike.
- Niech b臋dzie pochwalony... - pozdrowi艂.
Nie wszystko jednak odby艂o si臋 tak jak zwykle.
Bezz臋bne usta starego zadr偶a艂y, g艂os tak偶e.
- Na wieki wiek贸w... Ale, Panie 艢wi臋ty, czy to nie...? Nie! Musia艂o mi si臋 przywidzie膰.
Heike mia艂 zamiar powiedzie膰: 鈥濶ie, nie jestem Jego Wysoko艣ci膮, Szatanem we w艂asnej osobie鈥, ale si臋 powstrzyma艂, gdy dotar艂o do niego, 偶e w g艂osie i oczach starego przebija nadzieja.
- O co chodzi? - zapyta艂.
- Nie, nic. Zdawa艂o mi si臋 tylko, 偶em ujrza艂 dusz臋 starego Paladina. Ale tak dobrze nie ma.
- Paladina?
- No tak, Ulvhedina, jak go nazywali. Ale jego dusza nie t艂ucze si臋 po 艣wiecie. To by艂 porz膮dny cz艂owiek.
Teraz Heike u艣miechn膮艂 si臋 i zeskoczy艂 z konia.
- Nie, ja nie jestem samym Ulvhedinem, ale jego krewnym. Mam na imi臋 Heike i jestem wnukiem Daniela, wiesz, dziadku, syna Ingrid i Dana Linda z Ludzi Lodu.
Staremu wyra藕nie teraz dr偶a艂a broda. W oczach mia艂 艂zy, gdy podszed艂 i chwyci艂 d艂o艅 Heikego w swoje r臋ce.
- Wnuk Daniela? M艂odego pana Daniela? Czy to na pewno prawda? O, 偶e te偶 pani Ingrid nie do偶y艂a tej chwili! Jakie to smutne!
- Tak, ja te偶 bardzo 偶a艂uj臋.
- I pomy艣le膰, jeden z Ludzi Lodu znowu przyby艂 do naszej parafii! O, a my my艣leli艣my, 偶e ju偶 wszyscy wymarli, 偶e to koniec! Ach, witaj, panie, witaj jak najserdeczniej! Ale widz臋, 偶e i ty nosisz ich pi臋tno?
- Tak. Jestem obci膮偶ony, ale nie nale偶臋 do tych z艂ych.
- Chyba nie. Sam Paladin te偶 z艂y nie by艂, no, mo偶e na pocz膮tku, ale p贸藕niej by艂 dobry. Teraz widz臋, 偶e ty jeste艣 kim innym, nie jeste艣 tak bardzo do niego podobny.
- Tylko te niesamowite rysy - u艣miechn膮艂 si臋 Heike. - No i barki.
- Tak. Chyba tak.
- A kim ty jeste艣?
- Nazywam si臋 Eirik i s艂u偶y艂em w Elistrand za czas贸w pana Jona. Za czas贸w pana Ulfa te偶, ale pani Tora to by艂o okropne babsko, nie mogli艣my doj艣膰 do porozumienia, wi臋c na staro艣膰 przeszed艂em na swoje. Jestem teraz na do偶ywociu w mojej komorniczej zagrodzie.
- Rozumiem. A kto mieszka w Elistrand?
Stary spochmurnia艂.
- Ach, m贸j panie, nic teraz w naszej parafii nie jest takie, jak powinno by膰! Wszystko si臋 zmieni艂o od czasu kiedy pani Ingrid, a po niej pan Tark i jego 艣liczna 偶ona, Elisabet, pomarli. W Elistrand siedzi teraz pa艅stwowy urz臋dnik. Niby powinno by膰 dobrze, ale gdzie tam! On uwa偶a, 偶e jest w艂a艣cicielem dworu i wszystko do niego nale偶y. A w Grgstensholm... - Eirik zni偶y艂 g艂os. - W Grastensholm to siedzi sam diabe艂! Dosta艂 si臋 tam bezprawnie, ca艂a okolica o tym szepcze. Ale przecie偶 nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by si臋 dworem zaj膮膰.
- Teraz ja tutaj jestem - powiedzia艂 Heike, spogl膮daj膮c ponuro w stron臋 Grastensholm. - Powiadasz zatem, 偶e w Norwegii nie ma ju偶 nikogo z potomk贸w Ludzi Lodu?
Stary pochyli艂 si臋 ku niemu i o艣wiadczy艂 szeptem:
- Tego nikt nie wie. Tarkowie mieli przecie偶 c贸rk臋. Ale ona znikn臋艂a.
- Co chcesz przez to powiedzie膰?
- Ludzie gadaj膮, 偶e kto艣 j膮 widzia艂. Tam wysoko, w lasach. Zesz艂ego roku.
Wskaza艂 dyskretnie na wzg贸rza, rozgl膮daj膮c si臋, czy kto艣 ich przypadkiem nie widzi. Heike spojrza艂 w tamt膮 stron臋.
- Chcia艂bym si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej - powiedzia艂. - Czy m贸g艂bym pojecha膰 z tob膮 do twojej zagrody? My艣l臋, 偶e teraz jeszcze nie powinienem pokazywa膰 si臋 intruzom w Grastensholm i Elistrand. Najpierw musz臋 dok艂adnie zapozna膰 si臋 z sytuacj膮.
- Czuj si臋 zaproszony do mojego skromnego domu - o艣wiadczy艂 Eirik uroczy艣cie. - Tylko 偶e to ubogie miejsce.
Heike u艣miechn膮艂 si臋 najserdeczniej jak umia艂.
- Mo偶esz mi wierzy膰, ja wiem, co to ub贸stwo. Zanim jednak zrobi臋 cokolwiek w sprawie odzyskania dwor贸w, musz臋 zacz膮膰 od rzeczy najwa偶niejszej: ustali膰, czy c贸rka Elisabet i Vemunda 偶yje.
- Teraz widz臋, 偶e jeste艣 prawdziwym synem Ludzi Lodu! - zawo艂a艂 rado艣nie Eirik. - Najpierw cz艂owiek, a dopiero potem maj膮tek! Tak, gdyby ci si臋 uda艂o odnale藕膰 nasz膮 kochan膮 panienk臋, sprawi艂by艣 wielk膮 rado艣膰 wszystkim ludziom w okolicy. Bo to okropne, 偶e kto艣 tak po prostu ginie.
- Tak - potwierdzi艂 Heike, kt贸ry akurat to uczucie zna艂 bardzo dobrze. - To jest najgorsze ze wszystkiego.
Na imi臋 mia艂a Vinga.
Zosta艂a tak nazwana na pami膮tk臋 najsilniejszej osobowo艣ci w艣r贸d Ludzi Lodu, Villemo. Jej domem by艂o Elistrand, ale teraz nie mog艂a tam mieszka膰.
Nikt te偶 nie wiedzia艂, gdzie si臋 podziewa. To by艂a jej tajemnica.
Odkry艂a w lasach opuszczon膮 zagrod臋 komornicz膮. T臋 zagrod臋, kt贸r膮 przed dwustu laty Rosa dosta艂a od Tengela i Silje. Od czasu kiedy wnuczka tamtych dwojga, Elisa, wysz艂a za m膮偶 za Ulvhedina i przenios艂a si臋 do Elistrand, nikt w le艣nej chacie nie mieszka艂. Przez sto lat sta艂a pusta.
Zabudowania by艂y w ruinie, lecz Vinga zdo艂a艂a jedn膮 izb臋 doprowadzi膰 do stanu u偶ywalno艣ci. Musia艂a wielk膮 miot艂膮 usun膮膰 zbutwia艂e kawa艂ki drewna, kt贸re odpad艂y od sufitu, wyrzuci膰 zniszczone sprz臋ty i wszelkie inne graty. Poza tym podpar艂a niebezpiecznie wygi臋ty sufit brzozowymi palikami, kt贸re sama wyci臋艂a jak膮艣 star膮, t臋p膮 siekier膮 znalezion膮 w obej艣ciu. Niestety, wci膮偶 musia艂a reperowa膰 swoj膮 siedzib臋, bo dach w r贸偶nych miejscach grozi艂 zawaleniem albo przecieka艂. Ale co najmniej po艂owa du偶ej izby nadawa艂a si臋 w ko艅cu do zamieszkania.
Zdobywanie jedzenia to odr臋bny rozdzia艂. Zabra艂a ze sob膮 z Elistrand dwie du偶e szynki. Wisia艂y teraz u sufitu mocno ju偶 okrojone, starannie owini臋te i chronione przed muchami i myszami. Tej nocy, kiedy uciek艂a, ukrad艂a te偶 we dworze koz臋. Kiedy艣, jako ma艂e ko藕l膮tko, by艂a w艂asno艣ci膮 Vingi. Teraz koza mieszka艂a razem z ni膮 w izbie, dawa艂a jej mleko, z kt贸rego mo偶na te偶 by艂o robi膰 ser, a Vinga w zamian zbiera艂a dla niej traw臋 i siano na zim臋.
Wystarczy艂o stan膮膰 na szczycie wzniesienia, by mog艂a zobaczy膰 wszystkie trzy dwory.
Rodzinne Elistrand...
Najwyra藕niej kto艣 tam teraz mieszka艂. W 偶adnym razie jednak nie by艂 to nikt z jej bliskich. Nic wi臋cej nie wiedzia艂a.
Mama i ojciec umarli.
To by艂o nie do poj臋cia.
Jej surowy, ale taki kochany ojciec, Vemund, i mama, Elisabet, kt贸ra zawsze by艂a dla wszystkich dobra.
Dlaczego musieli umrze膰?
Spogl膮da艂a w niebo i zapytywa艂a raz po raz, co takiego z艂ego uczynili, 偶e musieli umrze膰 od zarazy, kt贸rej nazwy nawet nikt nie zna艂. Jaka艣 偶yczliwa dama powiedzia艂a nad ich grobem: 鈥濶ie powinna艣 rozpacza膰, Vingo! Musisz zrozumie膰, oni byli takimi wspania艂ymi lud藕mi, Pan B贸g kocha艂 ich tak bardzo, 偶e chcia艂 mie膰 ich przy sobie鈥.
Ale czy oni sami chcieli umrze膰? Czy Vinga musia艂a zosta膰 z nimi rozdzielona? O takie rzeczy pewnie dobrego Boga pyta膰 nie nale偶y.
Ona sama nie by艂a widocznie dostatecznie dobra, skoro B贸g nie przejmowa艂 si臋 jej losem.
Ten gro藕ny cz艂owiek, kt贸ry przyszed艂 potem...
鈥Maj膮tek zostanie skonfiskowany, Vingo. Ci膮偶y na nim d艂ug, a ty go nie zap艂aci艂a艣鈥.
鈥Ja nie wiedzia艂am... Mog艂abym sprzeda膰 zbiory...鈥
鈥Czasy s膮 ci臋偶kie, dziewczyno, nie masz wcale zbo偶a na sprzeda偶. Kolejne lata nieurodzaju doprowadzi艂y do tego, 偶e tw贸j ojciec musia艂 zastawi膰 dom. Dalej nie mo偶na tego przeci膮ga膰!鈥
Zimne, 艣wi艅skie oczka obraca艂y si臋 jak u starej 偶aby. Nazywa艂 si臋 pan Snivel i by艂 jak膮艣 wa偶n膮 pa艅stwow膮 figur膮.
鈥Ja i parobek mo偶emy pracowa膰鈥.
鈥Parobek nie dostaje zap艂aty od 艣mierci twoich rodzic贸w, jak powiada. Poszuka艂 sobie innej s艂u偶by鈥.
U mnie - powinien by艂 doda膰 szanowny pan Snivel, ale tego nie zrobi艂.
鈥Teraz ca艂e Elistrand p贸jdzie pod m艂otek鈥.
Elistrand! Ukochane Elistrand Villemo i ca艂ej rodziny!
鈥W takim razie przenios臋 si臋 do Grastensholm鈥.
Tamten u艣miechn膮艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮, z艂o艣liwie.
鈥Odk膮d pani Ingrid umar艂a, nikt nie ro艣ci艂 pretensji do Grastensholm, Vingo. Korona ma inne plany wobec tego dworu鈥.
W tym miejscu Snivel powinien by艂 wyja艣ni膰: Grastensholm obiecano mnie, poniewa偶 nie ma prawowitych w艂a艣cicieli. A kiedy przyjdzie co do czego, to Elistrand kupi m贸j bratanek, bo licytacja b臋dzie jedynie fars膮.
Pan Snivel jednak rozs膮dnie to przemilcza艂.
Vinga by艂a zrozpaczona.
鈥Ale ja powinnam dogl膮da膰 Grastensholm, dop贸ki nie zg艂osi si臋 kt贸ry艣 z moich krewnych鈥.
鈥Z tego, co wiemy, nie ma 偶adnych spadkobierc贸w Grastensholm. A poza tym jak by艣 ty, m艂oda dziewczyna, da艂a sobie rad臋 z takim du偶ym dworem? Ty, kt贸ra nie poradzi艂a艣 sobie nawet z Elistrand?鈥
鈥Ja umiem pracowa膰. Ale nikt mi nie wyt艂umaczy艂, jak prowadzi膰 interesy鈥.
No i bardzo dobrze, je艣li o mnie chodzi, pomy艣la艂 Snivel i u艣miechn膮艂 si臋 szyderczo.
鈥Niech b臋dzie. Skoro tak, to zamieszkam w Lipowej Alei. To by艂 pierwszy maj膮tek mojej rodziny鈥.
鈥Lipowa Aleja zosta艂a wydzier偶awiona, wiesz o tym dobrze, a my nie widzimy powodu, aby zrywa膰 umow臋 dzier偶awn膮鈥. Pochyli艂 si臋 ku niej. 鈥濵usisz spojrze膰 prawdzie w oczy, dziewczyno! Jeste艣 sama! Zosta艂a艣 sama na 艣wiecie!鈥
Sama... Sama na 艣wiecie! Te s艂owa mia艂y d藕wi臋cze膰 jej w uszach przez wszystkie nast臋pne lata.
Snivel znowu pochyli艂 si臋 do przodu. 鈥濧le pomy艣leli艣my i o tobie, Vingo. Nie jeste艣my bez serca, znale藕li艣my ci dobre miejsce. U madame Fleden, niedaleko Christianii. To b臋dzie tw贸j przysz艂y dom鈥.
Vinga poczu艂a zimno na plecach. Madame Fleden s艂ynna by艂a ze swoich drako艅skich zasad. Ci, kt贸rzy tam trafili, byli traktowani gorzej ni偶 wi臋藕niowie. Niczym mnisi lub zakonnice umieszczani byli w ma艂ych, ciasnych izdebkach, musieli sp臋dza膰 dnie na modlitwie i pracy, o g艂odzie, a na dodatek bito ich za byle co.
Tej nocy Vinga uciek艂a. Zapakowa艂a na ma艂y w贸zek wszystko, co uzna艂a za przydatne dla siebie i kozy, i wyruszy艂a w stron臋 wzg贸rz. Ch臋tnie wzi臋艂aby jeszcze par臋 kur, ale trudno je by艂o transponowa膰, krowy natomiast nie odwa偶y艂a si臋 zabra膰, uwa偶a艂a, 偶e komornicza zagroda jest za ma艂a i nie do艣膰 bezpieczna dla tak du偶ego zwierz臋cia.
Wszystko to wydarzy艂o si臋 dawno temu.
Dawa艂a sobie jako艣 rad臋. Ona i koza prze偶y艂y ju偶 dwie mro藕ne zimy. Jesieni膮 Vinga oczyszcza艂a okoliczny las z jag贸d, w czasie 偶niw nocami skrada艂a si臋 na pola i zbiera艂a porzucone k艂osy, w ten spos贸b zdobywa艂a troch臋 m膮ki na chleb. Zdarza艂o si臋, 偶e chodzi艂a na pola jeszcze przed 偶niwiarzami, bo zimy bywa艂y d艂ugie, a koza potrzebowa艂a du偶o jedzenia. Co to zreszt膮 mia艂o za znaczenie, 偶e wzi臋艂a tych par臋 k艂os贸w? Naprawd臋 trudno to liczy膰 jako szkod臋!
Vinga niemal zapomnia艂a o swoich zwi膮zkach z lud藕mi. Jakby stopi艂a si臋 z lasem, sta艂a si臋 jego cz臋艣ci膮. Drwale nie raz opowiadali o huldrze, le艣nej nimfie, kt贸ra to tu, to tam mign臋艂a im czasem przed oczyma - niedu偶a posta膰 ubrana w 艂achmany, o sp艂oszonym wzroku i rozpuszczonych jasnych w艂osach. Jeden czy drugi rzuci艂 czasem my艣l, 偶e to mo偶e by膰 Vinga, Tarkowa c贸rka, kt贸ra przepad艂a gdzie艣 tak dawno temu, ale inni 艣miali si臋 wtedy z niego i m贸wili, 偶e z pewno艣ci膮 ma przywidzenia.
Oczywi艣cie, zdarza艂o si臋, 偶e jacy艣 ludzie, zbieracze jag贸d lub inni, przechodzili niekiedy obok porzuconej zagrody komornik贸w. Z zewn膮trz jednak wszystko wygl膮da艂o jak kompletna ruina, nikomu by do g艂owy nie przysz艂o, 偶e da si臋 tam mieszka膰. Ganek zbutwia艂 do tego stopnia, 偶e nie mo偶na si臋 by艂o dosta膰 do drzwi wej艣ciowych. A nikt nie pomy艣la艂, 偶e lekka Vinga przeskakuje przez spr贸chnia艂e deski, kt贸re zostawi艂a 艣wiadomie w艂a艣nie dlatego, by nikt nie zechcia艂 wej艣膰 do 艣rodka.
Sta艂a si臋 dzika niczym wilk, p艂ochliwa jak 艂ania. G艂贸d by艂 dla niej czym艣 naturalnym, podobnie jak ch艂贸d. Ruchy mia艂a zwierz臋ce, szybkie, nerwowe w ka偶dej chwili gotowa do ucieczki. Oczy zawsze czujne, wypatruj膮ce, natychmiast dostrzega艂y zbli偶aj膮ce si臋 niebezpiecze艅stwo. Nawet we 艣nie s艂ysza艂a ka偶dy d藕wi臋k, cho膰by najs艂abszy, za dnia umia艂a odr贸偶ni膰 ka偶dy obcy szmer.
M贸wienia nie zapomnia艂a, koza wys艂uchiwa艂a wszystkich jej zwierze艅.
Zapomnia艂a natomiast p艂aczu. P艂acz nale偶a艂 do pierwszego roku sp臋dzonego w samotno艣ci.
Najlepsze chwile prze偶ywa艂a w贸wczas, gdy siadywa艂a wysoko, na stoku wzg贸rza, i wpatrywa艂a si臋 w le偶膮c膮 poni偶ej parafi臋.
Grastensholm. Wymar艂e, opuszczone, wiatr gwizda艂 w pustych oknach i wie偶yczce na dachu. Farba opada艂a ze 艣cian. Jesieni膮 li艣cie zasypywa艂y dziedziniec, bo nie mia艂 kto ich zebra膰. Pola by艂y uprawiane przez dzier偶awc臋 z Lipowej Alei. Tylko dom sta艂 pusty.
Ostatnio jednak zacz臋艂a dostrzega膰 偶ycie i ruch we dworze. Do 艣cian przystawiono drabiny, drewno zosta艂o poci膮gni臋te czarn膮 smo艂膮. Do ob贸r i stajni wprowadzono zwierz臋ta.
To cieszy艂o Ving臋, a z drugiej strony napawa艂o l臋kiem.
A gdyby to jej krewni? Ze Szwecji? Czy powinna zebra膰 si臋 na odwag臋 i zej艣膰 na d贸艂?
Pewnego dnia do dworu przyjecha艂 du偶y w贸z, zlaz艂 z niego niezdarnie jaki艣 oty艂y, ci臋偶ki m臋偶czyzna i wszed艂 na schody. Zachowywa艂 si臋 jak w艂adca. I to on by艂 tym, kt贸ry przyprawi艂 j膮 o zimne dreszcze tamtego dnia, gdy o艣wiadczy艂, 偶e Vinga pojedzie do domu madame Fleden.
Pan Snivel.
Co on robi w Grastensholm? On naprawd臋 nie mia艂 tam 偶adnego interesu! Vinga poczu艂a, 偶e d艂awi j膮 w艣ciek艂o艣膰, ale teraz zbyt si臋 ba艂a ludzi, by odwa偶y艂a si臋 cokolwiek zrobi膰.
Elistrand le偶a艂o za daleko, nie mog艂a st膮d zobaczy膰, czy s膮 tam jacy艣 mieszka艅cy.
Czasy Ludzi Lodu w parafii Grastensholm przemin臋艂y.
Teraz zosta艂a ju偶 tylko ona. I nie wiedzia艂a nic o tamtych dw贸ch rodzinach, kt贸re pozosta艂y w Szwecji. Te偶 by艂y to rody nieliczne. Jedna kuzynka, Ingela, mia艂a syna imieniem Ola, a w Skanii mieszka艂 Arv Grip, ale on 偶y艂 samotnie.
I to wszystko. Vinga nie zna艂a adres贸w szwedzkich krewnych.
W gruncie rzeczy w艂a艣ciwie o nich zapomnia艂a.
Tej wiosny roku 1794 kr膮偶y艂a pewnego dnia wok贸艂 domu, zbieraj膮c ma艂e, m艂odziutkie zio艂a, z kt贸rych zamierza艂a ugotowa膰 zup臋.
Kocha艂a wiosn臋. Czas, kiedy nie musia艂a ju偶 sypia膰 przytulona do ciep艂ego boku kozy, podczas gdy 艣nieg wdziera艂 si臋 do izby przez dziurawy dach i 艣ciany, kiedy nie musia艂a zdziera膰 kory z pni brz贸z, 偶eby j膮 potem zetrze膰 na m膮k臋, kt贸rej dodawa艂a do chleba. Kiedy nie musia艂a ju偶 wydziela膰 kozie po偶ywienia ma艂ymi porcjami ani s艂ucha膰 偶a艂osnych pobekiwa艅 g艂odnego zwierz臋cia, gdy nie czu艂a ju偶 pod d艂oni膮, jak bardzo jej 偶ywicielka wychud艂a.
Wiosn膮 b艂膮dzi艂y obie po lasach, ona i koza, znajdowa艂y po偶ywne ro艣liny pod usch艂ymi brunatnymi li艣膰mi i zielon膮 traw臋 na le艣nych polanach. Koza obgryza艂a bezlito艣nie m艂ode p臋dy brz贸z, Vinga za艣 zrywa艂a p膮ki z ma艂ych sosenek i o偶ywa艂a.
Pojmowa艂a, oczywi艣cie, 偶e jej 偶ycie zosta艂o zredukowane do uporczywej walki o przetrwanie, 偶e nie ma w nim miejsca na nic wi臋cej. Nie mog艂a zaj膮膰 si臋 niczym tw贸rczym, nie by艂o na to czasu.
W g艂臋bi duszy jednak, pod u艣pion膮 艣wiadomo艣ci膮, nieustannie ko艂ata艂a jedna my艣l. Wci膮偶 majaczy艂 jej jeden cel, cho膰 w miar臋 up艂ywu czasu coraz s艂abiej.
Chcia艂a odzyska膰 to, co zosta艂o jej ukradzione!
W lesie da艂y si臋 s艂ysze膰 g艂osy, m艂ode i radosne. Vinga zamar艂a. Rozejrza艂a si臋 dooko艂a i stwierdzi艂a, 偶e koza pasie si臋 teraz w os艂oni臋tej kotlinie, gdzie trudno j膮 dostrzec. Sama natychmiast pobieg艂a lekko jak gazela do kryj贸wki, ale po chwili zastanowienia zacz臋艂a si臋 skrada膰 bli偶ej g艂os贸w, przestraszona, ale ciekawa niczym le艣ne zwierz臋, do kt贸rego tak bardzo si臋 upodobni艂a. Przykucn臋艂a za pniem zwalonej sosny i po chwili ich zobaczy艂a. M艂ody m臋偶czyzna i m艂oda dziewczyna. Szli, trzymaj膮c si臋 za r臋ce, rozmawiali i 艣miali si臋, ale patrzyli pod nogi, na zaro艣la, przez kt贸re si臋 przedzierali.
Vinga poczu艂a uk艂ucie w sercu i zala艂a j膮 fala trudnej do opanowania t臋sknoty. By艂o ich dwoje i szli razem! To, 偶e nale偶eli ka偶de do innej p艂ci, nie zrobi艂o na niej wra偶enia, to wi膮za艂o si臋 ze 艣wiatem, kt贸rego nie zd膮偶y艂a pozna膰, ale tego, 偶e byli we dwoje, zapomnie膰 nie mog艂a.
Para zatrzyma艂a si臋. Patrzyli sobie w oczy, palce ich r膮k splata艂y si臋. W oczach l艣ni艂o co艣, o czym Vinga niemal ca艂kiem zapomnia艂a. To, co czasami powraca艂o do niej w snach. Oczy mamy lub ojca, pe艂ne mi艂o艣ci, ciep艂a i czu艂o艣ci dla niej.
Nagle poczu艂a d艂awi膮cy b贸l w gardle. Oczy nape艂ni艂y si臋 艂zami. Mama... i ojciec! Zapragn臋艂a, aby m艂oda para posz艂a sobie st膮d, by ona mog艂a zosta膰 sama ze swoj膮 rozpacz膮.
Na szcz臋艣cie udr臋ka nie trwa艂a d艂ugo. Je艣li tamtym mign臋艂o co艣 spoza zwalonych sosen, co艣, co przypomina艂o blond w艂osy lub zal艣ni艂o jak para nape艂nionych 艂zami czujnych oczu, kt贸re ich 艣ledzi艂y, to musieli uzna膰, 偶e to zapewne blask s艂o艅ca w zesz艂orocznych trawach i by膰 mo偶e jaka艣 wiewi贸rka, zaciekawiona, kto te偶 to chodzi po jej lesie.
Kiedy odeszli, Vinga pomkn臋艂a, skacz膮c swoim zwyczajem przez pnie i kamienie, z powrotem do komorniczej chaty. Po drodze zabra艂a koz臋, a przemawia艂a do niej bardzo surowo.
- Chod藕! Wracamy do domu!
Koza to wprawdzie nie pies, ale ta by艂a tak przyzwyczajona do Vingi, 偶e widzia艂a w niej swoj膮 przewodniczk臋 stada. Dlatego posz艂a bez oporu. By艂y przecie偶 tylko one dwie na ca艂ym 艣wiecie, Vinga znaczy艂a dla niej jedzenie, ciep艂o i ochron臋 przed dzikimi zwierz臋tami. Co prawda drapie偶niki nie w艂贸czy艂y si臋 w tych czasach stadami po parafii Grastensholm, ale co to mo偶na wiedzie膰!
Wr贸ci艂y do domu. Vinga m贸wi艂a przez ca艂y czas, kiedy sz艂y przez wzniesienia i szuka艂y w lesie czego艣 jadalnego.
- Wrony wrzeszcz膮 dzisiaj tak okropnie, pewnie buduj膮 gniazda. A s艂ysza艂a艣 szpaka dzi艣 rano? Zdaje mi si臋, 偶e on zamierza u艣cie艂a膰 gniazdo w budce, kt贸r膮 mu w zesz艂ym roku powiesi艂am na drzewie. Wtedy przylecia艂 tylko i poogl膮da艂. Nie, no wiesz, to by艂y moje li艣cie, mo偶esz chyba poszuka膰 sobie w innym miejscu. Ty masz wi臋kszy wyb贸r ni偶 ja. Jedz oset albo wawrzynek, a jadalne dla ludzi zostaw mnie! Och, przepraszam, ja tylko 偶artowa艂am, masz, prosz臋 bardzo! Nie chc臋, 偶eby艣 jad艂a wawrzynki, mam przecie偶 tylko ciebie.
Upad艂a na kolana i przytuli艂a czo艂o do g艂owy swojej towarzyszki, tak 偶e zwierz臋 uton臋艂o w chmurze jasnych w艂os贸w.
Znowu powr贸ci艂a uporczywa, bolesna my艣l, 偶e by膰 mo偶e pewnego dnia b臋dzie musia艂a pogodzi膰 si臋 ze strat膮 kozy. Natura obdarzy艂a je przecie偶 r贸偶n膮 d艂ugo艣ci膮 偶ycia i Vinga cz臋sto si臋 ba艂a, tak okropnie si臋 tego ba艂a!
Nagle podnios艂a g艂ow臋 jak czujne dzikie zwierz臋.
- A to co znowu? Do 艣rodka! Natychmiast!
Pomkn臋艂y przez polank臋. Vinga przeskakiwa艂a zdradzieckie spr贸chnia艂e pnie, koza sadzi艂a za ni膮. Zna艂a drog臋 do domu, umia艂a unika膰 zbutwia艂ych desek.
Vinga wygl膮da艂a przez szpar臋 w 艣cianie i po chwili odetchn臋艂a z ulg膮.
- 艁o艣! Nic strasznego! To samica, znamy j膮. Jedynym zagro偶eniem dla nas s膮 ludzie, wiesz o tym. Oni mog膮 nas st膮d zabra膰. A potem wpakuj膮 mnie do jakiego艣 okropnego domu i odbior膮 mi ciebie. Nie mo偶emy im na to pozwoli膰!
Skuli艂y si臋, przytulone do siebie, Vinga z nosem w sier艣ci kozy. Zwierz臋 mniej si臋 tym wszystkim przejmowa艂o, odwr贸ci艂o g艂ow臋 i zacz臋艂o prze偶uwa膰.
Vinga musia艂a czeka膰 z gotowaniem zupy, dop贸ki si臋 nie upewni艂a, 偶e tamta m艂oda para odesz艂a na dobre. Dopiero wtedy rozpali艂a ogie艅, wyj臋艂a garnek, przywieziony tu z Elistrand, i rozpu艣ci艂a troch臋 t艂uszczu, kt贸rego zapach nawet najwi臋kszego biedaka musia艂by przyprawi膰 o md艂o艣ci. Ale dla niej by艂o to 艣wi膮teczne jedzenie. Pierwsza wiosenna zupa!
Nast臋pnego dnia Vinga dostrzeg艂a co艣 nowego w swoim ma艂ym 艣wiecie.
Nie by艂a ju偶 tutaj sama.
Kto艣 chodzi艂 cicho po lesie. Musia艂 to by膰 kto艣 obcy, nigdy przedtem nie widzia艂a nikogo podobnego do niego.
Vinga, kt贸ra zna艂a wszystkie 艣cie偶ki, kt贸ra potrafi艂a sta膰 si臋 ca艂kiem niewidzialna w le艣nym mroku, 艣ledzi艂a z niepokojem dziwnego w臋drowca. Bowiem 贸w obcy umia艂 kry膰 si臋 tak samo dobrze jak ona.
Wiedzia艂a, 偶e kto艣 tam jest, ale nie mog艂a podej艣膰 bli偶ej, by sama si臋 nie ujawni膰.
艢wiadomo艣膰 tego budzi艂a jaki艣 nowy, bardzo nieprzyjemny l臋k w jej sercu.
Pierwszy raz zauwa偶y艂a, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku, kiedy ziemia w lesie pokryta by艂a dywanem b艂臋kitnych przylaszczek. W艂a艣ciwie ten delikatny, jakby nie艣mia艂y b艂臋kit, rozpostarty na ziemi jak okiem si臋gn膮膰, sprawi艂, 偶e sta艂a si臋 mniej uwa偶na. Musia艂a si臋 zatrzyma膰 i nazbiera膰 bladych kwiatuszk贸w do bukietu. Jak one o偶ywi膮 jej nieprzytuln膮 izb臋? Przypomnia艂a sobie, jak to dawnymi laty ka偶dej wiosny przynosi艂a mamie bukieciki niebieskich przylaszczek i bia艂ych zawilc贸w.
Koza nie podzi臋kuje zapewne z takim zachwytem, jak to czyni艂a mama. Prawdopodobnie po prostu zje bukiet.
To w艂a艣nie podczas zbierania kwiat贸w wyczu艂a w pobli偶u obecno艣膰 drugiej istoty, wyprostowa艂a si臋 natychmiast i czujnie rozejrza艂a wok贸艂.
Nie, nikogo nie wida膰. Las trwa艂 nieruchomy, pogr膮偶ony w ciszy.
Mimo to nie mog艂a si臋 pozby膰 uczucia, 偶e kto艣 j膮 obserwuje.
Vinga nie mia艂a ani troch臋 tej intuicji, jak膮 obdarzeni byli dotkni臋ci dziedzictwem potomkowie Ludzi Lodu. T臋 wra偶liwo艣膰 zmys艂贸w i czujno艣膰, kt贸r膮 posiada艂a, wykszta艂ci艂o w niej samotne 偶ycie w lesie. By艂a to umiej臋tno艣膰 zrodzona z potrzeby.
Tym razem jednak doznawa艂a czego艣 szczeg贸lnego.
Jakby to nie ona przyjmowa艂a sygna艂y o obecno艣ci drugiej istoty. To ta istota je wysy艂a艂a! 艢wiadomie i w pe艂ni je kontroluj膮c.
Le艣ne zwierz臋ta tak nie post臋powa艂y. Wprost przeciwnie, ich natura nastawiona by艂a na zacieranie po sobie wszelkich 艣lad贸w.
Vinga pochyli艂a si臋 ostro偶nie, chwyci艂a koz臋 za rogi i powoli, cichutko usun臋艂a si臋 ze swojego miejsca, z na wp贸艂 gotowym bukietem i opieraj膮cym si臋 zwierz臋ciem.
Nikt jej nie zaatakowa艂, nikt si臋 nie pokaza艂.
P贸藕niej, w ci膮gu dnia, gdy wysz艂a, by nazbiera膰 chrustu na ogie艅, znowu poczu艂a co艣 niepokoj膮cego.
W miejscu gdzie zazwyczaj zbiera艂a drzewo na opa艂, na rozleg艂ej por臋bie, zobaczy艂a gotow膮 wi膮zk臋 chrustu, starannie zwi膮zan膮, u艂o偶on膮 na kamieniu, bez w膮tpienia przeznaczon膮 dla niej. Nie zna艂a nikogo innego, kto by si臋 zapuszcza艂 tak daleko w las w poszukiwaniu opa艂u.
- Nie podoba mi si臋 to - powiedzia艂a do kozy.
Wzi臋艂a jednak wi膮zk臋 ze starej por臋by, nale偶膮cej do komorniczej zagrody, i posz艂a do domu.
Tutaj dozna艂a prawdziwego szoku.
Na 艂awie, kt贸rej u偶ywa艂a jako sto艂u, le偶a艂y stosy r贸偶nego rodzaju jedzenia. Czego艣 takiego nie widzia艂a od czasu, gdy opu艣ci艂a Elistrand. Mi臋so, ryby, jaja, chleb, sery, domowej roboty piwo, ciasta i owoce, a obok tego worek wype艂niony smako艂ykami, kt贸re lubi膮 kozy.
- Och, nie! - sykn臋艂a Vinga przez zaci艣ni臋te z臋by. - Nie oszukacie mnie! Odkryli艣cie moj膮 siedzib臋, a teraz chcecie mnie zwabi膰 w pu艂apk臋. A potem ju偶 prosta droga do domu madame Fieden. Je艣li nie postaracie si臋, bym w inny spos贸b znikn臋艂a z parafii - na zawsze. I w og贸le ze 艣wiata!
Patrzy艂a ponuro na wszystkie pyszno艣ci, czu艂a, 偶e g艂贸d dotkliwiej ni偶 zwykle szarpie jej wn臋trzno艣ci. Sw臋dzia艂y j膮 palce, 偶eby po co艣 si臋gn膮膰.
Potem popatrzy艂a na koz臋 i k膮ciki ust jej opad艂y.
- Przedtem jednak mo偶emy chyba wzi膮膰 troch臋 z tego, czym nas cz臋stuj膮, prawda? Masz tu worek, jest tw贸j! Tak, m贸wi臋 powa偶nie! Zjedz wszystko do ko艅ca, je艣li masz ochot臋!
Vinga mia艂a pi臋kny g艂os, kt贸ry wznosi艂 si臋 i opada艂, kiedy tak czule przemawia艂a do kozy.
Usiad艂a przy 艂awie i obie rozpocz臋艂y prawdziw膮 uczt臋.
- Nie pojmuj臋 tylko, jak oni si臋 tu dostali - powiedzia艂a Vinga do swojej przyjaci贸艂ki. - Trzeba dobrze zna膰 miejsce, 偶eby nie natrafi膰 na zbutwia艂e deski.
I si臋gn臋艂a po ciastka. Najpierw deser, a potem to mniej smakowite.
Po jedzeniu posz艂y spa膰, syte bardziej ni偶 kiedykolwiek.
Tej nocy jednak Vinga wzi臋艂a do 艂贸偶ka siekier臋 i nie wypuszcza艂a trzonka z r臋ki.
W ci膮gu nast臋pnych dni wci膮偶 trwa艂a ta zabawa w kotka i myszk臋 pomi臋dzy Ving膮 i jej niewidzialnymi wrogami.
Nie pojmowa艂a z tego absolutnie nic. Ona, kt贸ra potrafi艂a rejestrowa膰 ka偶dy nowy szelest, ka偶de poruszenie w lesie, nie by艂a w stanie kontrolowa膰 tego, co si臋 teraz dzia艂o.
Jak na przyk艂ad tego dnia, gdy wybra艂a si臋 nad jeziorko, by upra膰 swoje letnie ubranie, star膮 sukienk臋, kt贸ra zrobi艂a si臋 ju偶 za kr贸tka i za ciasna w biu艣cie. Nad jeziorkiem znajdowa艂 si臋 stary kocio艂ek, zawieszony na tr贸jnogu, kt贸ry zrobi艂a z trzech zaostrzonych na ko艅cach palik贸w. Kocio艂ek znalaz艂a w cha艂upie komornik贸w, by艂 zardzewia艂y i poobt艂ukiwany, ale nie mia艂 dziur.
Kiedy zbli偶a艂a si臋 do jeziorka, z daleka poczu艂a zapach dymu.
W jej saganku gotowa艂a si臋 woda, w g贸r臋 unosi艂y si臋 k艂臋by pary.
- Oni wiedz膮! - j臋kn臋艂a. - Wiedz膮 dok艂adnie, co mam zamiar robi膰! Chocia偶 nie powiedzia艂am g艂o艣no ani s艂owa!
To przerazi艂o j膮 nie na 偶arty i powa偶nie zastanawia艂a si臋, czy nie powinna opu艣ci膰 tego miejsca, nie poszuka膰 innej kryj贸wki.
Cho膰 jednak przez ca艂y czas nazywa艂a niewidzialnych 鈥瀘ni鈥, w g艂臋bi duszy wiedzia艂a, 偶e chodzi tu o jedn膮 osob臋. Dwie lub wi臋cej istot nie mog艂oby si臋 dok艂adnie ukrywa膰 przed jej wprawnym, czujnym wzrokiem.
Raz, jeden jedyny raz, zamajaczy艂a jej w zaro艣lach na zboczu jaka艣 ogromna, zwalista sylwetka. Ale natychmiast znikn臋艂a i Vinga gotowa by艂a uwierzy膰, 偶e to wyobra藕nia p艂ata jej figle. Mimo to czu艂a, 偶e a偶 si臋 kurczy z przera偶enia, ca艂kowicie bezbronna. 呕e robi si臋 jeszcze mniejsza ni偶 w rzeczywisto艣ci.
Ci膮gle jeszcze owa istota nie uczyni艂a jej nic z艂ego. Wprost przeciwnie, cho膰 przecie偶 偶ycie w samotno艣ci uczyni艂o j膮 podejrzliw膮, nieustannie czujn膮. Nie, trzeba przyzna膰, 偶e trudno przeceni膰 pomoc, jakiej do艣wiadcza艂a. Pewnego ranka jej ma艂e p贸lko by艂o starannie skopane i zagrabione, na wypadek, gdyby zamierza艂a co艣 tam zasia膰. Beczka przed drzwiami zawsze sta艂a pe艂na 艣wie偶ej 藕r贸dlanej wody. Wszystko, za co chcia艂a si臋 zabra膰, zosta艂o zrobione, nim zd膮偶y艂a si臋 do tego zbli偶y膰.
By艂o to po prostu okropne.
Ale te偶 i podniecaj膮ce.
Pewnego dnia jednak wydarzy艂o si臋 co艣 strasznego, naprawd臋 przera偶aj膮cego.
W lesie pojawi艂o si臋 kilku ma艂ych ch艂opc贸w. Zobaczyli koz臋, poniewa偶 mali ch艂opcy w艂a偶膮 wsz臋dzie, we wszystkie mo偶liwe i niemo偶liwe miejsca. I, oczywi艣cie, postanowili koz臋 z艂apa膰. Zwierz臋 przestraszy艂o si臋 i zacz臋艂o w panice ucieka膰. Zanim ukryta Vinga zd膮偶y艂a cokolwiek zrobi膰, koza przewr贸ci艂a si臋 i stoczy艂a po zboczu urwiska. Ch艂opcy znudzili si臋 zabaw膮 i poszli sobie.
Zrozpaczona Vinga sta艂a na kraw臋dzi urwiska i ws艂uchiwa艂a si臋 w 偶a艂osne meczenie zwierz臋cia na dole. Potem pobieg艂a do domu, by przynie艣膰 lin臋, kt贸r膮 kiedy艣 uplot艂a z 艂oziny. Wci膮偶 przera偶ona i zrozpaczona z powodu swojej jedynej towarzyszki. I w艣ciek艂a na bezmy艣lnych ch艂opak贸w.
Kiedy bieg艂a z powrotem nad urwisko, w p贸艂 drogi spotka艂a koz臋. Zwierz臋 by艂o podrapane, sier艣膰 pe艂n膮 mia艂o mchu i suchych li艣ci, ale poza tym ca艂e i zdrowe.
Koza w 偶aden spos贸b nie mog艂a wydosta膰 si臋 z pu艂apki o w艂asnych si艂ach.
Vinga poczu艂a gor膮c膮 wdzi臋czno艣膰 dla swojego niewidzialnego wroga. Pomoc niewinnemu stworzeniu uwa偶a艂a za najlepszy uczynek.
- Ale oni pewnie tylko tak udaj膮 - mrukn臋艂a. - Chc膮 zdoby膰 moje zaufanie. A potem uderz膮.
Niezrozumia艂a zabawa w kotka i myszk臋 trwa艂a. Vinga nie mog艂a si臋 zdecydowa膰, 偶eby st膮d odej艣膰. Poza tym by艂a te偶 troch臋 ciekawa. Jej jednostajne 偶ycie zyska艂o jakby nowy wymiar.
Wi臋c dop贸ki wszystko jest dobrze...
Wreszcie pewnego dnia, p贸藕nym popo艂udniem, wydarzy艂o si臋 co艣, co zako艅czy艂o zabaw臋.
Zmierzch ju偶 zapada艂 ponad lasem, kiedy Vinga wraca艂a do komorniczej chaty po d艂ugiej wyprawie z koz膮 w poszukiwaniu dobrej trawy.
Na skraju lasu stan臋艂a jak wryta, a po chwili uskoczy艂a w bok i ukry艂a si臋 za krzewami ja艂owca.
Przed jej domem sta艂o kilka os贸b.
Jedna z nich, t臋ga kobieta, z r臋k膮 opart膮 na biodrze przygl膮da艂a si臋 badawczo chacie.
- Nie, ch艂opcy si臋 pomylili! Nie mog臋 poj膮膰, 偶e kto艣 m贸g艂by tu mieszka膰 - powiedzia艂a skrzekliwym g艂osem. - Nie, to niemo偶liwe!
Od strony ganku dolecia艂 krzyk i j臋ki. Vinga zobaczy艂a, 偶e inna kobieta i m臋偶czyzna pr贸buj膮 wyci膮gn膮膰 ch艂opca.
- Po co艣 tam w艂azi艂? - krzykn臋艂a kobieta, kt贸ra najwyra藕niej by艂a jego matk膮. - Te deski s膮 kompletnie przegni艂e.
Ch艂opak zawodzi艂, a ojciec burcza艂. Nieco dalej sta艂o jeszcze dw贸ch m臋偶czyzn i przygl膮da艂o si臋 zaj艣ciu. Jeden z nich by艂 niezwykle wysokiego wzrostu. Czy to nie on jest t膮 jej niewidzialn膮 istot膮? W takim razie mia艂a racj臋, w膮tpi膮c w jego szlachetne intencje.
Z jej izby wyszed艂 jeszcze jeden ch艂opiec. Widocznie uda艂o mu si臋 omin膮膰 zbutwia艂e deski.
Vinga rozpozna艂a ch艂opc贸w, kt贸rzy przed kilkoma dniami gonili koz臋.
- Oczywi艣cie, 偶e kto艣 tam mieszka - o艣wiadczy艂 podniecony. - Teraz nam uwierzycie?
Doros艂ym uda艂o si臋 w ko艅cu wyci膮gn膮膰 pechowego ch艂opca spod pod艂ogi ganku.
- Pan Snivel musi si臋 o tym dowiedzie膰 - powiedzia艂a kobieta o skrzekliwym g艂osie.
Vinga zamar艂a z przera偶enia. Teraz musi ucieka膰, i to jeszcze dzisiejszej nocy!
By艂a tym wszystkim tak og艂uszona, 偶e nie pomy艣la艂a o kozie. A ta wymin臋艂a spokojnie dziewczyn臋 i wysz艂a na polank臋.
- Och, nie! Wracaj natychmiast! - sykn臋艂a Vinga.
- O, jest, znowu jest koza! - wo艂ali ch艂opcy.
Nie by艂o wyj艣cia. Vinga nie mog艂a si臋 wyrzec swej jedynej przyjaci贸艂ki. Wypad艂a na polank臋, chwyci艂a mocno za sznurek, kt贸ry koza zawsze nosi艂a na szyi, i poci膮gn臋艂a j膮 za sob膮 do lasu. Bieg艂a co si艂 w nogach, ci膮gn膮c za sob膮 najpierw opieraj膮c膮 si臋, a potem coraz bardziej pos艂uszn膮 koz臋.
Ludzie, rzecz jasna, zobaczyli j膮. Krzyczeli i rzucili si臋 w pogo艅, wszyscy co do jednego.
- To ona! - wrzeszcza艂a kobieta. - To Tarkowa Vinga, mog艂abym przysi膮c. Wracaj, dziewczyno, nie chcemy zrobi膰 ci nic z艂ego!
Vinga nie by艂a w stanie odr贸偶ni膰 przyjaci贸艂 od wrog贸w. Dla niej ludzie oznaczali spotkanie z panem Snivelem i 偶ycie w domu madame Fleden. Wiele czasu min臋艂o, od kiedy mia艂a jakie艣 zwi膮zki z lud藕mi, by艂a przera偶ona jak ciel臋, kt贸re zab艂膮dzi艂o i sp臋dzi艂o zim臋 pod go艂ym niebem.
Ona przecie偶 prze偶y艂a na pustkowiu du偶o wi臋cej ni偶 jedn膮 zim臋.
Nie interesowa艂o jej, czy ci ludzie 偶ywili przyjazne uczucia, czy nie. Byli lud藕mi, i ju偶 przez samo to niebezpieczni.
W normalnej sytuacji uciek艂aby im z 艂atwo艣ci膮. Ale ci膮gn臋艂a za sob膮 koz臋, kt贸rej za nic by nie porzuci艂a. Nachodzi艂y j膮 najokropniejsze wizje, 偶e oni natychmiast zabij膮 jej ukochan膮 przyjaci贸艂k臋 i zrobi膮 z niej piecze艅. Nie mog艂a do tego dopu艣ci膰, za nic na 艣wiecie!
Z sercem w gardle - ze strachu, nie ze zm臋czenia - p臋dzi艂a przez las, gna艂a na o艣lep, bo wiedzia艂a, 偶e chodzi o jej 偶ycie i o 偶ycie kozy. Zwierz臋 stawa艂o co chwila d臋ba, mia艂o do艣膰 tego wyczerpuj膮cego biegu, d艂awi艂 je sznurek na szyi. Vinga ci膮gn臋艂a i szarpa艂a, j臋cz膮c z rozpaczy. Zna艂a wok贸艂 mn贸stwo dobrych kryj贸wek, ale mog艂a si臋 tam schroni膰 sama, bez kozy.
Wci膮偶 jeszcze mia艂a spor膮 przewag臋 nad 艣cigaj膮cymi, bo na pocz膮tku oni stali przecie偶 po drugiej stronie polanki, ale s艂ysza艂a, 偶e ch艂opcy i jeden z m臋偶czyzn s膮 coraz bli偶ej. Z daleka kobiety nawo艂ywa艂y, 偶eby si臋 zatrzymali, czego oni, oczywi艣cie, nie s艂uchali.
Zapada艂y ciemno艣ci i to sprzyja艂o Vindze. O tej porze roku p贸藕no robi艂o si臋 ciemno, ale w lesie trudno by艂o rozr贸偶nia膰 szczeg贸艂y i widzia艂o si臋 tylko kontury. Koza nie by艂a najcichsz膮 towarzyszk膮, jakiej mo偶na by sobie 偶yczy膰, szarpa艂a si臋, 艂ama艂a ga艂膮zki i pobekiwa艂a 偶a艂o艣nie, jakby si臋 skar偶y艂a na takie traktowanie.
Vinga przystan臋艂a i nas艂uchiwa艂a, zrozpaczona, 偶e nie zdo艂a si臋 pozby膰 prze艣ladowc贸w.
A oni byli blisko, przera偶aj膮co blisko!
Znowu rzuci艂a si臋 do ucieczki, kiedy nieoczekiwanie tu偶 przed ni膮 wy艂oni艂 si臋 kto艣 i podni贸s艂 koz臋 w g贸r臋. Zanim zd膮偶y艂a zaprotestowa膰, jaki艣 g艂os szepn膮艂: 鈥濩hod藕!鈥 I posta膰 znikn臋艂a daleko od prze艣ladowc贸w.
Vinga waha艂a si臋 nie d艂u偶ej ni偶 kilka sekund, po czym ruszy艂a za tamtym.
Teraz by艂o du偶o l偶ej. Nie widzia艂a, kto biegnie przed ni膮, s艂ysza艂a tylko szybkie kroki. Pi臋li si臋 po zboczu wzd艂u偶 kamiennej zagrody, Vinga bardzo dobrze wiedzia艂a, gdzie si臋 znajduj膮.
Nagle przystan臋艂a. Bo ci, kt贸rzy j膮 gonili, tak偶e si臋 zatrzymali. Nas艂uchiwa艂a.
Zdaje si臋, 偶e jeden z ch艂opc贸w upad艂 i pot艂uk艂 si臋 bole艣nie. Zdyszane g艂osy ludzi 艣wiadczy艂y, 偶e s膮 bardzo zm臋czeni, stracili poczucie kierunku i maj膮 do艣膰 biegania po ciemnym lesie.
- Ju偶 d艂u偶ej nie mog臋 - j臋cza艂a kobieta a skrzekliwym g艂osie.
A m臋ski g艂os odpowiedzia艂:
- Tak, trzeba z tym sko艅czy膰. Ch艂opiec krwawi. I tak jej po ciemku nie znajdziemy, to beznadziejne. Wracamy do domu!
Kto艣 inny doda艂:
- Ju偶 prawie j膮 mieli艣my i nagle znikn臋艂a. Nie, trzeba da膰 za wygran膮!
G艂osy zacz臋艂y si臋 oddala膰, ludzie schodzili w d贸艂.
Vinga odwr贸ci艂a si臋, by zobaczy膰, czy mo偶e zaufa膰 temu, kto jej pom贸g艂. Ale zobaczy艂a tylko koz臋.
Poczu艂a si臋 teraz potwornie zm臋czona, lecz to zm臋czenie wynika艂o g艂贸wnie z bezradno艣ci. Po raz pierwszy od bardzo dawna mia艂a ochot臋 p艂aka膰.
Dok膮d teraz p贸jdzie? Komornicza zagroda zosta艂a odkryta, z pewno艣ci膮 ludzie przyjd膮 tu ju偶 jutro rano. By艂 p贸藕ny wiecz贸r, Vinga przywyk艂a spa膰 o tej porze. Jak teraz pakowa膰 swoje rzeczy, zbiera膰 garnki i narz臋dzia, odnale藕膰 wszystko w ciemno艣ciach i wyruszy膰 z tym, ci膮gn膮c za sob膮 koz臋, nie wiadomo dok膮d... Ogarn臋艂o j膮 uczucie, jakby mia艂a si臋 wdrapa膰 na jak膮艣 ogromn膮 g贸r臋.
Nie by艂a w stanie my艣le膰.
Ale nie mog艂a po prostu machn膮膰 na wszystko r臋k膮. By艂a odpowiedzialna przynajmniej za koz臋.
Ca艂kowicie bezradna, pozbawiona wszelkiej nadziei i ch臋ci do 偶ycia, ruszy艂a w stron臋 domu, gdzie tej nocy ju偶 nie wolno jej by艂o zasn膮膰. Nie, ju偶 nigdy wi臋cej. 艁zy d艂awi艂y j膮 w gardle, piek艂y pod powiekami.
Elistrand. Nigdy go nie zobaczy. Teraz b臋dzie zmuszona opu艣ci膰 r贸wnie偶 parafi臋 Grastensholm, nie mo偶e w tych stronach d艂u偶ej pozostawa膰. Trzyma艂a si臋 tego miejsca z jak膮艣 bezpodstawn膮, rozpaczliw膮 nadziej膮, nie chcia艂a przerwa膰 wi臋zi 艂膮cz膮cych j膮 z domem dzieci艅stwa. W samotne wieczory le偶a艂a w swojej chacie i marzy艂a, 偶e mama i ojciec 偶yj膮, 偶e dw贸r pe艂en jest ruchu i 偶ycia jak za dawnych czas贸w. Wre praca na polach i w lesie, s艂u偶ba pozdrawia serdecznie 偶yczliw膮 wszystkim panienk臋, a ojciec unosi j膮 w g贸r臋 i pyta, czy nie zechcia艂aby przejecha膰 si臋 z nim konno. R臋ce mamy g艂aszcz膮 jej policzek na dobranoc, w pokoju rodzic贸w pali si臋 lampa i Vinga widzi 艣wiat艂o w szparze drzwi. Jak bezpiecznie jest widzie膰 to 艣wiat艂o.
Sko艅czy艂o si臋, wszystko przepad艂o.
Dziadek Ulf. Zd膮偶y艂a go jeszcze pozna膰. I cioci臋 Ingrid z Grastensholm tak偶e, zanim pomarli.
Pami臋ta艂a wspania艂y pogrzeb cioci Ingrid, na kt贸ry przysz艂a chyba ca艂a parafia. Ostatnia z Ludzi Lodu w Grastensholm. To jedyny raz, kiedy pani Ingrid znalaz艂a si臋 w ko艣ciele, m贸wi艂y z艂o艣liwe gospodynie z okolicy.
Wspomnienia p艂yn臋艂y dalej. Pierwszy samotny rok, sp臋dzony w komorniczej chacie. Panienka ze dworu, zupe艂nie nienawyk艂a do tego, by radzie sobie sama. Jaka by艂a wtedy przera偶ona. Zamieszka艂a tu w lecie, i to ca艂e szcz臋艣cie, bo tylu rzeczy musia艂a si臋 nauczy膰, wszystkiego jej brakowa艂o. I ten niezno艣ny 偶al. Uczucie zagubienia, bezradno艣ci, bezsi艂y.
Ale najgorsza by艂a samotno艣膰! Strach przed ciemno艣ci膮, zanim nauczy艂a si臋 rozr贸偶nia膰 wszystkie g艂osy i d藕wi臋ki lasu. Jak mog艂a wytrzyma膰 to siedzenie godzinami, skulona, wci艣ni臋ta w najdalszy k膮t 艂贸偶ka, z oczyma utkwionymi w drzwi? Przypomina艂y jej si臋 wtedy wszystkie stare opowie艣ci o duchach. W tamte noce koza te偶 nie zazna艂a wiele snu, bo Vinga bra艂a j膮 do siebie, do 艂贸偶ka i trzyma艂a si臋 jej mocno.
L臋k przed domem madame Fleden by艂 jedyn膮 si艂膮, kt贸ra zmusza艂a j膮, by tu pozosta膰. Ba艂a si臋 wszystkich ludzi, cho膰 wcale nie powinna by艂a. Ale sk膮d mia艂a o tym wiedzie膰? Nagle przecie偶 wszyscy zwr贸cili si臋 przeciwko niej. S艂u偶膮cy po 艣mierci rodzic贸w odeszli, jedno po drugim. W ko艅cu pozosta艂 ju偶 tylko jeden parobek, ale i on zdradzi艂, i to w chwili gdy potrzebowa艂a go najbardziej. Wtedy kiedy zjawi艂 si臋 pan Snivel i ca艂a ta jego ho艂ota.
My艣li kr膮偶y艂y bez celu i 艂adu. Jakby w chwili, gdy utraci艂a swoj膮 jedyn膮 jako tako bezpieczn膮 kryj贸wk臋, komornicz膮 zagrod臋, opu艣ci艂y j膮 wszelkie si艂y.
Musia艂a przyj膮膰 do wiadomo艣ci gorzk膮 prawd臋: nie odwa偶y si臋 ju偶 wr贸ci膰 do zagrody. Nawet teraz, w 艣rodku nocy.
Vinga usiad艂a po prostu na ziemi i ukry艂a twarz w d艂oniach.
Jutro natomiast przyjd膮 tamci i z pewno艣ci膮 odbior膮 jej wszystko, co posiada. Owo pyszne jedzenie, kt贸re tak oszcz臋dza艂a. Wszystko, co sama zrobi艂a z materia艂贸w ofiarowanych jej przez natur臋, a co pozwala艂o jej 偶y膰.
Cho膰 dusza Vingi pogr膮偶ona by艂a w rozpaczy, to po pewnym czasie zacz臋艂a jednak przywo艂ywa膰 wspomnienia z czas贸w, kiedy podj臋艂a swoj膮 walk臋 o przetrwanie. Kiedy sama sobie powiedzia艂a, 偶e teraz nale偶y sko艅czy膰 z bezradno艣ci膮, 艂zami i baniem si臋 ciemno艣ci. Wtedy postanowi艂a, 偶e b臋dzie silna i nieugi臋ta. I od tamtej chwili uczy艂a si臋, jak by膰 le艣n膮 istot膮, 偶y膰 jak zwierz臋ta. Sta艂a si臋 kim艣, o kim ludzie m贸wiliby pewnie, 偶e jest 鈥瀟roch臋 dziwna鈥. Ale, cho膰 brzmi to paradoksalnie, by艂a to jedyna mo偶liwo艣膰, 偶eby zachowa膰 duchow膮 r贸wnowag臋 i nie zwariowa膰. Gdyby nadal przera偶a艂o j膮 wszystko co nieznane w przyrodzie, wszystkie du偶e zwierz臋ta, gdyby nadal rozczula艂a si臋 nad swoim n臋dznym 偶yciem, na pr贸偶no t臋skni艂a za utraconym 艣wiatem... Gdyby tak by艂a, nigdy nie wyrobi艂aby w sobie takiej si艂y ducha, by prze偶y膰. Dlatego porzuci艂a my艣li o 艣wiecie ludzi i sta艂a si臋 鈥瀌ziwna鈥.
Teraz to wszystko leg艂o w gruzach, rozpad艂 si臋 ca艂y pancerz, kt贸rym os艂ania艂a swoj膮 wra偶liwo艣膰. Teraz u艣wiadomi艂a sobie prawd臋: Nadal jest jedynie przera偶on膮, bezbronn膮 dziewczyn膮 tu艂aj膮c膮 si臋 samotnie po wielkim i wrogim 艣wiecie.
Vinga d艂ugo siedzia艂a bez ruchu. Koza po艂o偶y艂a si臋 przy niej i prze偶uwa艂a z na wp贸艂 przymkni臋tymi oczyma, przestawa艂a od czasu do czasu na chwil臋, po czym znowu broda zaczyna艂a si臋 rytmicznie porusza膰.
W ko艅cu Vinga uzna艂a, 偶e co艣 jednak musi zrobi膰. Gdy nastanie ranek, powinna by膰 ju偶 daleko st膮d.
Rozejrza艂a si臋 wok贸艂 i otrz膮sn臋艂a ze swoich ponurych my艣li.
I wtedy poczu艂a zapach ja艂owcowego dymu.
Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi.
Czy to las si臋 pali?
Czy偶by ci n臋dznicy pod艂o偶yli ogie艅 pod jej las?
Ale zapach by艂 bardzo delikatny, a smu偶ka dymu, kt贸r膮 dostrzega艂a, wydobywa艂a si臋 z urwiska. Je艣li to po偶ar lasu, to zd膮偶y go ugasi膰.
- Chod藕! - szepn臋艂a.
Koza rozprostowa艂a nogi i wsta艂a.
Przedziera艂y si臋 przez zaro艣la i krzaki jak dwie kozy, a nie jedna. Vinga w dalszym ci膮gu mia艂a w膮tpliwo艣ci; to prawda, 偶e tamci intruzi poszli drog膮 w d贸艂, ale niczego nie mo偶na by膰 pewnym...
Teraz widzia艂a w oddali czerwono偶贸艂t膮 po艣wiat臋 ognia.
Po chwili musia艂a przystan膮膰. Stopy, wydelikacone zim膮 w obuwiu, jeszcze nie przywyk艂y do k艂uj膮cej 艣ci贸艂ki, wci膮偶 musia艂a z nich wyjmowa膰 jakie艣 kolce, ga艂膮zki ja艂owca wbija艂y si臋 pomi臋dzy palce. Latem takie rzeczy nie mia艂y znaczenia, wtedy sk贸ra stawa艂a si臋 twarda, prawie zrogowacia艂a, ale teraz nogi by艂y okropnie wra偶liwe.
Mimo wszystko przyjemnie by艂o chodzi膰 boso, odstawi膰 buty, z kt贸rych ju偶 dawno wyros艂a i kt贸re teraz prawie nie mia艂y podeszew.
Nast臋pnej zimy mo偶e by膰 jeszcze gorzej.
Nast臋pnej zimy... ?
Znowu ruszy艂a przed siebie, nie chcia艂a si臋 zastanawia膰 co b臋dzie nast臋pnej zimy.
Kiedy zbli偶a艂y si臋 do 藕r贸d艂a dymu, zwolni艂a kroku i ostro偶nie skrada艂a si臋 naprz贸d. G贸rska 艣ciana wznosi艂a si臋 majestatycznie. U jej podn贸偶a znajdowa艂a si臋 ma艂a polanka, Vinga wiedzia艂a o tym. Wolna przestrze艅 pomi臋dzy g贸r膮 a zwartym lasem. To stamt膮d wydobywa艂 si臋 niemal pionow膮 smug膮 dym. Tam w ja艂owcach p艂on膮艂 z trzaskiem ogie艅.
Zatrzyma艂a si臋 nagle i sta艂a bez ruchu, jakby by艂a cz臋艣ci膮 lasu.
Serce t艂uk艂o si臋 w piersi niby u le艣nego ptaka.
R臋k臋 przyciska艂a do czo艂a kozy, by zwierz臋 nie wyrywa艂o si臋 do przodu. Po chwili przesun臋艂a d艂o艅 na r贸g i mocno chwyci艂a.
Dym pochodzi艂 z ogniska.
Przy nim za艣 siedzia艂a jaka艣 potwornie wielka posta膰, ulokowana pomi臋dzy ogniem a g贸r膮, tak 偶e jej chybotliwy cie艅 k艂ad艂 si臋 ogromn膮, groteskow膮 plam膮 na stromej 艣cianie. Barki mia艂a ta istota tak szerokie, 偶e Vinga musia艂a d艂ugo si臋 wpatrywa膰, by uwierzy膰 w to, co widzi.
Cz艂owiek siedzia艂 jednak nisko, na jakim艣 zwalonym pniu, i ogie艅 przes艂ania艂 jego twarz, kt贸ra tylko od czasu do czasu majaczy艂a w ognistej po艣wiacie. Zreszt膮 Vinga nie by艂a pewna, czy chcia艂aby si臋 jej tak dok艂adnie przygl膮da膰...
Wolno, niesko艅czenie wolno opada艂a na kolana, by siedz膮cy przy ogniu cz艂owiek nie m贸g艂 jej zauwa偶y膰.
By艂a zafascynowana, ca艂kowicie poch艂oni臋ta widokiem. Co to jest? W艂a艣nie tak, bo nazywa艂a ow膮 istot臋 鈥瀟o鈥; naprawd臋 nie mog艂a uwierzy膰, 偶e jest to kto艣 nale偶膮cy do rodzaju ludzkiego. Do zwierz臋cego zreszt膮 tak偶e nie.
Vinga patrzy艂a i patrzy艂a, zapomnia艂a, gdzie jest, nie pami臋ta艂a, 偶e czas p艂ynie. Zapomnia艂a nawet o w艂asnym przera偶eniu, bowiem w pobli偶u tej niewiarygodnej istoty zapomnia艂a o sobie samej. A kto艣, kto zapomina o sobie, traci wiele z tej r贸wnowagi, kt贸r膮 cz艂owiek powinien zachowywa膰, na kt贸r膮 sk艂ada si臋 i l臋k, i odwaga, i z艂o艣膰, i wiele jeszcze innych niezb臋dnych uczu膰. Vinga trwa艂a teraz w jakim艣 dziwnym stanie, ca艂膮 sob膮 ch艂on臋艂a to, co widzia艂a, i nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e w艂a艣nie tego pragnie istota przy ognisku. Jeszcze raz zda艂a sobie spraw臋, 偶e owa istota potrafi wysy艂a膰 do niej sygna艂y.
Siedzia艂a na swoim miejscu cichutko jak mysz, zapomnia艂a, gdzie jest, poch艂oni臋ta jedynie tym nowym prze偶yciem.
Drgn臋艂a gwa艂townie, gdy tamten wsta艂 tak, 偶e blask ognia pad艂 na jego twarz. Niepewna, czy ma nadal siedzie膰 bez ruchu, czy raczej ucieka膰 na 艂eb na szyj臋, us艂ysza艂a jego g艂os:
- Witaj, Vingo! Nie chcia艂aby艣 przyj艣膰 tutaj i usi膮艣膰 przy moim ognisku?
G艂os by艂 g艂臋boki i ostry, jakby pochodzi艂 od istoty nadprzyrodzonej.
Kr贸l G贸r, pomy艣la艂a, przygl膮daj膮c si臋 jego niewiarygodnej twarzy. A mo偶e sam wielki troll?
Ale to w艂a艣nie on jej pom贸g艂. Wiele, wiele razy jej pomaga艂. Wzi膮艂 koz臋 pod pach臋 z tak膮 艂atwo艣ci膮, jakby to by艂o pi贸rko, wyci膮gn膮艂 j膮, gdy spad艂a z urwiska, i nigdy, nigdy nie sprawi艂 Vindze przykro艣ci.
Nie mia艂a si臋 wi臋c czego ba膰, nawet je艣li by艂 wielkim trollem czy inn膮 istot膮 nie z tego 艣wiata. Ona zapewne teraz zostanie wci膮gni臋ta do wn臋trza g贸ry, jak to si臋 przytrafi艂o wielu innym dziewcz臋tom, ale co mog艂o j膮 jeszcze 艂膮czy膰 ze 艣wiatem ludzi?
Zacz臋艂a si臋 ostro偶nie podnosi膰. Oczywi艣cie zirytowana, 偶e odkry艂 jej obecno艣膰, nikomu przedtem si臋 to nie uda艂o, no ale przecie偶 on nie jest zwyczajnym cz艂owiekiem, wi臋c niech ju偶 b臋dzie!
U艣miechn膮艂 si臋 do niej. Jakim sposobem takie 偶贸艂te oczy trolla i taka straszna twarz mog膮 zmieni膰 si臋 tak bardzo od jednego u艣miechu?
Vinga wsta艂a. I nie uciek艂a. Po raz pierwszy od dawna sta艂a twarz膮 w twarz z inn膮 ludzk膮 istot膮 i nie mia艂a zamiaru ucieka膰. A mo偶e by艂o tak dlatego, 偶e w艂a艣nie owa istota nie by艂a ludzka?
Co za twarz! Co za fantastyczna, niewiarygodna twarz!
Dla Vingi by艂a ona jak 艣wiat艂o w mroku nocy, tak niebywale fascynuj膮ca, taka poci膮gaj膮ca w tej swojej straszno艣ci.
Znowu us艂ysza艂a stanowczy niski g艂os.
- Szuka艂em ci臋 - powiedzia艂 obcy 艂agodnie. - Chcia艂em ci jednak da膰 troch臋 czasu, by艣 mog艂a si臋 do mnie przyzwyczai膰 i uwierzy膰, 偶e nie chc臋 ci zrobi膰 nic z艂ego. By艂a艣 wyl臋kniona i nieufna jak le艣ne zwierz膮tko, kt贸re przeczuwa, 偶e ludzie niczego nie rozumiej膮.
Zamilk艂 na chwil臋, a potem doda艂:
- Jestem Heike Lind z Ludzi Lodu.
Wtedy Vinga wyda艂a z siebie d艂ugie, bardzo d艂ugie westchnienie. Spok贸j wype艂ni艂 jej dusz臋 i rozlewa艂 si臋 jak pot臋偶na, szeroka rzeka.
Wiedzia艂a ju偶, 偶e ci臋偶kie lata samotno艣ci przemin臋艂y.
By艂a to czarowna chwila, kt贸rej nigdy nie mieli zapomnie膰. Noc, ciemnoszafirowe wiosenne niebo, ogie艅 strzelaj膮cy w g贸r臋, zapach dymu, samotno艣膰 w lesie.
Heike po raz pierwszy widzia艂 z bliska c贸rk臋 Elisabet i Vemunda. Blask ognia pada艂 na d艂ugie z艂otoblond w艂osy i nape艂nia艂 je 偶yciem. Oczy - wielkie, ciemnoniebieskie, mog艂yby nale偶e膰 do jakiego艣 le艣nego zwierz臋cia, sprawia艂 to ich wyraz. Bardzo wra偶liwe usta i pi臋kna twarz o czystych rysach... Nie zaskoczy艂o go to, s艂ysza艂 bowiem, 偶e i Elisabet, i Vemund byli bardzo urodziwi. Sukienka Vingi, wyra藕nie na ni膮 za ciasna, by艂a w strz臋pach.
- Dziecko drogie - powiedzia艂 Heike. - Nigdy nie wiedzia艂em, w jakim ty jeste艣 wieku, i, szczerze m贸wi膮c, teraz te偶 trudno by mi by艂a powiedzie膰. Mo偶esz by膰 nad wiek rozwini臋tym dzieckiem albo do艣膰 dziecinnie wygl膮daj膮c膮 doros艂膮 osob膮. Ile ty w艂a艣ciwie masz lat?
- Sama ju偶 nie wiem - odpar艂a 偶a艂osnym g艂osem.
- Urodzi艂am si臋 jesieni膮 tysi膮c siedemset siedemdziesi膮tego si贸dmego roku.
- To znaczy, 偶e teraz masz szesna艣cie lat, wkr贸tce sko艅czysz siedemna艣cie.
- No tak - potwierdzi艂a troch臋 skr臋powana. - A kim ty jeste艣? Sk膮d przychodzisz?
- Jestem synem Solvego. M贸j dziadek by艂 synem Ingrid z Grastensholm.
- No tak - powt贸rzy艂a znowu niezbyt inteligentnie.
Ale m贸wi艂a, by艂a w stanie rozmawia膰. Normalnie, jak ludzie. Vinga sama by艂a zaskoczona, 偶e tak 艂atwo jej to przysz艂o. Niewiele zapomnia艂a. Ale te偶 nietrudno by艂o si臋 zwierza膰 akurat jemu.
- Usi膮d藕, prosz臋 - powiedzia艂. - R贸wnie dobrze mo偶emy rozmawia膰 tu, jak gdzie indziej.
Vinga pos艂ucha艂a. Ogarn膮艂 j膮 jaki艣 uroczysty nastr贸j. To by艂a wielka chwila! Jeden z Ludzi Lodu powr贸ci艂 do jej parafii!
- S艂ysza艂am o przekle艅stwie - powiedzia艂a. - I domy艣lam si臋, 偶e ty nale偶ysz do obci膮偶onych dziedzictwem. Ale s膮dzi艂am, 偶e oni s膮 藕li.
Heike chcia艂by jej opowiedzie膰 co nieco o tym strasznym, kt贸re czai si臋 w g艂臋bi jego duszy, a kt贸re nigdy, przenigdy nie mo偶e wydosta膰 si臋 na powierzchni臋, ale nie chcia艂 jej straszy膰, 偶eby nie zburzy膰 zaufania, jakim go obdarzy艂a.
- Tw贸j pradziadek, Ulvhedin, przecie偶 nie by艂 wy艂膮cznie z艂y, chyba wprost przeciwnie! Ingrid te偶 nie - m贸wi艂.
- Nie, ale Ingrid by艂a taka pi臋kna!
U艣miechn膮艂 si臋 cierpko.
- Nie wydaje mi si臋, 偶eby wygl膮d mia艂 co艣 wsp贸lnego z charakterem.
- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie - b膮kn臋艂a, rumieni膮c si臋 ze wstydu, 偶e powiedzia艂a co艣 tak g艂upiego.
Nie powinna si臋 tak zachowywa膰. Tak bardzo chcia艂a zrobi膰 na nim dobre wra偶enie. Chcia艂a mu pokaza膰, 偶e jest m膮dra i dobrze wychowana. By艂a to winna swoim ukochanym rodzicom.
Stwierdzi艂a, 偶e Heike nad czym艣 si臋 zastanawia. Po chwili rzek艂:
- Ty naprawd臋 masz siedemna艣cie lat? Nigdy bym w to nie uwierzy艂.
- Nie wygl膮dam na to? - zapyta艂a niepewnie.
- Nie, nie wygl膮dasz. My艣la艂em, 偶e masz co najwy偶ej trzyna艣cie. Ale teraz, z bliska, rzeczywi艣cie wida膰, 偶e jeste艣 starsza.
- Jak to?
Zrobi艂 ruch r臋k膮, jakby chcia艂 nakre艣li膰 jej sylwetk臋.
- Kszta艂ty. Figura. I wra偶enie, jakie sprawiasz.
- Jak to? - zapyta艂a znowu.
- Nie... - Heike znalaz艂 si臋 na grz膮skim gruncie. - Nie wiem... po prostu czuj臋, 偶e nie jeste艣 ju偶 dzieckiem. - A po chwili doda艂 z westchnieniem: - To znacznie komplikuje sprawy.
Po raz trzeci Vinga zapyta艂a:
- Jak to?
- No wiesz, planowa艂em sobie, 偶e wezm臋 ci臋 pod opiek臋. Ale w tej sytuacji to chyba niemo偶liwe.
U艣miechn膮艂 si臋, kiedy zauwa偶y艂, 偶e Vinga znowu zamierza powiedzie膰 鈥瀓ak to?鈥, ale zaraz tego po偶a艂owa艂. I zacz膮艂 pospiesznie wyja艣nia膰:
- Nie mo偶esz ju偶 tu d艂u偶ej zosta膰, a zreszt膮 ja te偶 nie chc臋, 偶eby艣 tu mieszka艂a. Przygotowa艂em dla nas ma艂y domek na kra艅cach parafii. Pewien stary kamornik imieniem Eirik pom贸g艂 mi go znale藕膰. Ale skoro sprawy tak si臋 maj膮, to nie mo偶emy razem mieszka膰, ludzie natychmiast zacz臋liby gada膰. Wiesz, co innego jest opiekowa膰 si臋 dzieckiem, mieszka膰 z nim pod jednym dachem, a co innego dzieli膰 dom z na wp贸艂 doros艂膮 kobiet膮.
- Nie bardzo rozumiem.
Spojrza艂 na ni膮, 偶eby si臋 przekona膰, czy 偶artuje, czy m贸wi powa偶nie, lecz twarz Vingi wyra偶a艂a szczere zdziwienie.
Heike westchn膮艂.
- Pos艂uchaj mnie. My oboje mogliby艣my, oczywi艣cie, mieszka膰 razem i nie sta艂oby si臋 nic nieprzyzwoitego, niech B贸g broni, zreszt膮 dlaczego mia艂oby si臋 co艣 sta膰? Ale ludzie na og贸艂 tak nie my艣l膮. Oni by zacz臋li gada膰, 偶e to okropne monstrum, ten demon, uwi贸d艂 takie niewinne dziewcz臋. Do wi臋zienia z nimi! Trzeba zamkn膮膰 oboje! No, by膰 mo偶e tobie by wybaczyli, ale mnie w 偶adnym razie.
Vinga zastanawia艂a si臋 przez chwil臋, ale nie mog艂a si臋 doszuka膰 sensu w jego s艂owach.
- Pewnie zabrzmi g艂upio to, co powiem - westchn臋艂a. - Ale nie wynajduj ju偶 wi臋cej przeszk贸d.
- Spr贸buj臋 urz膮dzi膰 wszystko w inny spos贸b - obieca艂. - Powinni艣my tylko jeszcze przez jaki艣 czas trzyma膰 si臋 na uboczu. Musz臋 dowiedzie膰 si臋 troch臋 wi臋cej o Grastensholm.
- Tam mieszkaj膮 teraz obcy ludzie. Wprowadzili si臋 na wiosn臋.
- Wiem. Pan Snivel. Zamierzam odebra膰 mu Grastensholm. Dw贸r nale偶y do mnie, wiesz przecie偶.
Vinga ucieszy艂a si臋.
- Wiem! Oczywi艣cie, 偶e wiem! A Elistrand? Czy tam te偶 kto艣 mieszka?
- Owszem. Bratanek pana Snivela i jego s艂u偶ba.
- Och, czego oni tam szukaj膮? To przecie偶 m贸j dom! Czy Elistrand tak偶e mogliby艣my odebra膰? Tak ci臋 prosz臋!
Heike zas臋pi艂 si臋.
- Eirik powiada, 偶e to b臋dzie trudniejsze. Bo Elistrand zosta艂o zlicytowane z powodu nie sp艂aconych d艂ug贸w. Ale Eirik uwa偶a, 偶e to by艂o kr臋tactwo, ta ca艂a licytacja. Wiesz, krewny urz臋dowego licytatora nie powinien kupowa膰 maj膮tku! Ludzie gadaj膮 w dodatku, 偶e dosta艂 go za bezcen, chocia偶 powa偶ni gospodarze proponowali du偶o wi臋cej.
- Ale czy uda ci si臋 to wszystko za艂atwi膰?
Odwa偶y艂a si臋 zwr贸ci膰 do niego przez ty. Po pierwsze dlatego, 偶e by艂 jej jedynym krewnym i dlatego mu ufa艂a, a po drugie... zawstydzi艂a si臋 troch臋, ale tak to by艂o: Heike by艂 tak odstraszaj膮co brzydki, 偶e chyba inni ludzie si臋 nim zanadto nie przejmowali.
Vinga pomy艣la艂a tak nie dlatego, 偶e by艂a z艂a. Chodzi o to, 偶e mia艂a bardzo marne wyobra偶enie o ludziach. Heike jednak by艂 wyj膮tkiem.
Odpowiedzia艂 na jej pytanie:
- Nie, nie uda mi si臋 tego za艂atwi膰 od r臋ki. Najpierw ludzie musz膮 mnie troch臋 lepiej pozna膰, nabra膰 do mnie zaufania. Ale tak si臋 stanie, zawsze ci, kt贸rzy mnie znaj膮, darz膮 mnie zaufaniem, i b艂ogos艂awi臋 ich za to. Ale pan Snivel jest przebieg艂y, powiada Eirik. Je艣li dowie si臋 o moich zamiarach, natychmiast ruszy do ataku i jeszcze bardziej umocni swoj膮 pozycj臋...
- Czy zechcia艂by艣... zechcia艂by艣 by膰 tak dobry i nie u偶ywa膰 takich trudnych s艂贸w?
- No oczywi艣cie. Wybacz.
Wyja艣ni艂 jej w prostych s艂owach ca艂膮 spraw臋, a Vinga kiwa艂a g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie.
- I dlatego musimy si臋 przed nim ukrywa膰?
- Z pocz膮tku musimy. Ale czy nie powinni艣my p贸j艣膰 teraz do twojego domu i spakowa膰 rzeczy? Noc ju偶 blednie, a ja my艣l臋, 偶e oni przyjd膮 wcze艣nie, 偶eby ci臋 schwyta膰.
- I ja tak my艣l臋.
Wstali, wygasili ogie艅 i zatarli po sobie 艣lady, po czym ruszyli do chaty, a koza za nimi.
- Vingo, ja si臋 藕le wyrazi艂em, 偶e oni chc膮 ci臋 schwyta膰. My艣l臋, 偶e oni nie maj膮 z艂ych zamiar贸w. Po prostu chc膮 ci pom贸c wr贸ci膰 do cywilizowanego 艣wiata. By膰 mo偶e przyj膮膰 ci臋 do swojego domu, nauczy膰 dzik膮 Ving臋 dobrych manier, dzi臋ki czemu sami mogliby si臋 poczu膰 wielkoduszni.
- Ale nie wolno do tego dopu艣ci膰!
- Nie, nie wolno. Bo pan Snivel i jego bratanek nigdy si臋 nie zgodz膮 na to, by kto艣 z Ludzi Lodu mieszka艂 w tej parafii. Na to s膮 jeszcze zbyt niepewni.
- Tak - potwierdzi艂a Vinga powa偶nie. Uj臋艂a go za r臋k臋 i pozwoli艂a prowadzi膰 si臋 przez las. Ona, taka samodzielna! Ona, kt贸ra zna艂a w tym lesie ka偶d膮 k臋pk臋 ziela!
Sama nie mog艂a tego zrozumie膰!
Jej r臋ka gin臋艂a w wielkiej, kanciastej d艂oni Heikego. Ale ciep艂o, u艣cisk, dawa艂y jej poczucie bezpiecze艅stwa, jakiego nie zazna艂a od wielu lat.
- Vingo, ch臋tnie bym si臋 dowiedzia艂 czego艣 wi臋cej o twoim 偶yciu w Elistrand i p贸藕niej, w lesie.
- Nie wiem, czy chcia艂abym o tym opowiada膰. Boj臋 si臋, 偶e zaczn臋 p艂aka膰.
- A czy to co艣 z艂ego? Cz艂owiek musi te偶 pop艂aka膰 od czasu do czasu.
Zastanawia艂a si臋 w duchu, czy on sam tak偶e kiedy艣 odczuwa艂 tak膮 potrzeb臋. W ka偶dym razie powody do tego by mia艂. Jego 偶ycie z pewno艣ci膮 nie by艂o 艂atwe.
- Jednej rzeczy nie rozumiem - powiedzia艂a, podbiegaj膮c co chwila, 偶eby za nim nad膮偶y膰. - Sk膮d wiedzia艂e艣 zawsze, ca zamierzam robi膰 albo dok膮d p贸jd臋?
- Ja nie wiedzia艂em - u艣miechn膮艂 si臋.
- Ale偶 tak! Zawsze.
- Tak. Ale to nie ja sam. Mia艂em pomoc.
Vinga zwolni艂a i Heike musia艂 przystan膮膰. Tylko koza brn臋艂a niezmordowanie naprz贸d.
- Pomoc? - zapyta艂a Vinga niepewnie.
- Tak. Nasi rodzice mi pomagali. To oni mi m贸wili, co powinienem robi膰.
- Rodzice? Chodzi ci a ojca i mam臋?
- Nie, oni nie byli dotkni臋ci. Ale wiesz, my, obci膮偶eni dziedzictwem, mamy pewne szczeg贸lne zdolno艣ci. Moja najwi臋ksza zdolno艣膰 polega na tym, 偶e mog臋 by膰 po艣rednikiem pomi臋dzy tymi, kt贸rzy umarli, a 偶ywymi. Sami rodzice nie byliby w stanie ci pom贸c, rozumiesz? Bo oni nie mog膮 tu przyj艣膰, nawi膮za膰 z tob膮 kontaktu. Dlatego czekali tak niecierpliwie, a偶 ja wr贸c臋 do domu, bo dopiero wtedy mogli co艣 dla ciebie zrobi膰. Za moim po艣rednictwem. I pragn膮, oczywi艣cie, by艣my my oboje odzyskali to, co nale偶y do Ludzi Lodu. Nasze dwory!
- O, tak! - westchn臋艂a Vinga. - Pomy艣l, jak ciocia Ingrid by si臋 cieszy艂a, gdyby wiedzia艂a, 偶e jeste艣 tu teraz! Ona przecie偶 nie mia艂a nawet poj臋cia o tym, 偶e istniejesz, nikt z nas nie wiedzia艂. O, jak ona si臋 zamartwia艂a, 偶e po jej 艣mierci nie b臋dzie mia艂 kto przej膮膰 Grastensholm!
Heike u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.
- Ingrid wie - powiedzia艂. - I bardzo si臋 cieszy, mo偶esz mi wierzy膰. Ingrid jest jedn膮 z tych, kt贸rzy s膮 tu z nami i pomagaj膮 nam.
- Oj! - zawo艂a艂a Vinga, otwieraj膮c oczy ze zdumienia. - Ciocia Ingrid jest tutaj? Hej, ciociu Ingrid! - wykrzykn臋艂a, a Heike roze艣mia艂 si臋. - I kto jeszcze opr贸cz niej?
Heike wyja艣nia艂, ruszaj膮c znowu w drog臋:
- Jest, oczywi艣cie, tw贸j przodek Ulvhedin!
- Naprawd臋? M贸j stary dziadek? Ja go nie pami臋tam i bardzo nad tym bolej臋. Umar艂 wiele lat temu. Czy jest jeszcze kto艣?
- Tak, jeszcze kilkoro. Ale ty ich nie znasz.
- A mo偶e znam? Powiedz.
- Jest kto艣 imieniem Trond.
- O, ja wiem, kto to. By艂 ca艂kiem normalnym m艂odym ch艂opcem, a potem nagle wszystko posz艂o 藕le, oczy zrobi艂y mu si臋 偶贸艂te i chcia艂 zabi膰 swego brata Tarjeia. To by艂o dawno temu, w czasie wojny trzydziestoletniej.
- Tak - potwierdzi艂 Heike cicho. - Z nim by艂o dok艂adnie tak jak z Solvem. On te偶 by艂 normalny i nagle przekle艅stwo si臋 w nim ockn臋艂o.
- W Solvem? Twoim ojcu, ale...
- Opowiem ci o tym kiedy indziej, Vingo. To sprawia mi b贸l, rozumiesz chyba.
- Tak, oczywi艣cie. Ale m贸wi艂e艣, 偶e jest ich tu kilkoro. Kto jeszcze nam pomaga?
- Pewna kobieta, kt贸ra 偶y艂a w bardzo dawnych czasach, na d艂ugo przed Tengelem Dobrym, jest to dosy膰 dziwna istota. Pojawia si臋 cz臋sto, kiedy kt贸ry艣 z potomk贸w rodu potrzebuje pomocy.
- A jak ma na imi臋?
- Dida. Ja my艣l臋, 偶e ona 偶y艂a ju偶 w czasach Tengela Z艂ego. W ka偶dym razie bardzo du偶o o nim wie. Bardzo bym chcia艂 pozna膰 kiedy艣 histori臋 jej 偶ycia.
- To ty z nimi rozmawiasz?
- O, tak! Bo dla mnie oni s膮 jak 偶ywi. Wielu z nich spotyka艂em ju偶 dawniej. Sol, na przyk艂ad, i to wielokrotnie, Tengela Dobrego i kogo艣, kto ma na imi臋 Mar...
- Tak, ja wiem. Mieszka艂 daleko st膮d, na Wschodzie.
- Ot贸偶 to. I spotyka艂em te偶, ale tylko ja, cz艂owieka z pradawnych czas贸w. Nazywano go W臋drowcem w Mroku, wielokrotnie ratowa艂 mi 偶ycie. Ale on przebywa gdzie indziej, nie pojawia si臋 w Skandynawii.
- Masz chyba wiele do opowiadania - rzek艂a Vinga wolno.
Heike nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 i spr贸bowa艂 zaimponowa膰 jej jeszcze bardziej - teraz, kiedy spotka艂 istot臋, kt贸ra go rozumie.
- O, mam par臋 tajemnic! A najwi臋ksz膮 z nich nosz臋 zawsze przy sobie.
Przystan臋li znowu. Teraz znajdowali si臋 ju偶 w lesie, otaczaj膮cym zagrod臋 komornika.
- Masz przy sobie? - spyta艂a Vinga zaciekawiona. - Czy mog艂abym zobaczy膰?
- Naturalnie! To jest alrauna, je艣li wiesz, o czym m贸wi臋 - powiedzia艂, rozwi膮zuj膮c koszul臋 na piersi. - Zapewne s艂ysza艂a艣 o niej.
- O, tak! - szepn臋艂a Vinga dr偶膮cym g艂osem. - Masz j膮 przy sobie? Wszyscy my艣leli, 偶e ona zagin臋艂a, przepad艂a na zawsze.
W roz艣wicie wiosennego poranka Vinga wpatrywa艂a si臋 z przej臋ciem w 贸w talizman, o kt贸rym tyle s艂ysza艂a od najwcze艣niejszego dzieci艅stwa i o kt贸rym my艣la艂a, 偶e jest tylko legend膮. A jaki wielki... i taki... 偶ywy! No, nie dos艂ownie 偶ywy, rzecz jasna, ale patrz膮c na niego mo偶na by艂o sobie niemal wyobrazi膰, 偶e w ka偶dej chwili m贸g艂by si臋 poruszy膰.
Vinga wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i z wahaniem dotkn臋艂a amuletu. Heike zauwa偶y艂, 偶e alrauna przyj臋艂a to dobrze wi臋c nie protestowa艂. Dziewczyna uj臋艂a j膮 w d艂onie i ostro偶nie g艂aska艂a wskazuj膮cym palcem. Nie odzywa艂a si臋.
Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e palcami dotkn臋艂a piersi Heikego, poczu艂a ciep艂o jego sk贸ry i delikatne 艂askotanie w艂os贸w. Gwa艂townie cofn臋艂a r臋k臋.
Heike spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co, ale ona nie umia艂aby mu odpowiedzie膰. Nie by艂aby w stanie powiedzie膰 mu o tym tajemniczym dreszczu, jaki przenikn膮艂 jej cia艂o, kiedy go dotkn臋艂a. Jeszcze nie wiedzia艂a, co to znaczy, a mimo to przeczuwa艂a, 偶e s膮 to sprawy, o kt贸rych si臋 nie m贸wi.
Ale 贸w dreszcz wyda艂 jej si臋 i rozkoszny, i straszny zarazem!
Musi o tym zapomnie膰, i to natychmiast!
Heike zawi膮za艂 koszul臋 pod szyj膮 i poszli w stron臋 domu. Po wschodniej stronie nieba zapala艂y si臋 ju偶 poranne zorze, wkr贸tce wzejdzie s艂o艅ce. A wtedy nie powinno ich tutaj by膰.
- Jeste艣my niczym trolle - roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.
- Co chcesz przez to powiedzie膰?
Wyt艂umaczy艂a mu, co ma na my艣li.
- Tak, rzeczywi艣cie, masz racj臋 - roze艣mia艂 si臋 i on.
Vinga spojrza艂a na niego spod oka. Przysz艂a jej do g艂owy szalona my艣l: A gdyby tak on naprawd臋 by艂 g贸rskim trollem? Istot膮, kt贸ra musi kry膰 si臋 przed s艂o艅cem, spieszy膰 przed 艣witaniem do wn臋trza g贸ry?
I zaraz potem pojawi艂y si臋 pomys艂y jeszcze bardziej szalone: W takim razie ona posz艂aby za nim do podziemi! Bez wahania!
Powr贸ci艂a my艣lami do ba艣ni z dzieci艅stwa. Zawsze zastanawia艂o j膮 to, 偶e uprowadzone do wn臋trza g贸r dziewczyny mia艂y potem bardzo du偶o dzieci. Sk膮d one je bra艂y?
Teraz by艂a ju偶 niemal doros艂a. I jako艣 nie mia艂a pewno艣ci, czy naprawd臋 tak bardzo jeszcze j膮 te misteria interesuj膮.
Heike pom贸g艂 jej wybra膰 rzeczy, kt贸re powinna ze sob膮 zabra膰, i szybko je zapakowali. W贸zek, z kt贸rym tu przysz艂a, nadawa艂 si臋 jeszcze do u偶ytku, a poza tym koza musia艂a si臋 zgodzi膰 na d藕wiganie juk贸w, ale, oczywi艣cie, nie by艂o to nic ci臋偶kiego.
Wkr贸tce byli gotowi.
Vinga po raz ostatni rozejrza艂a si臋 po izbie.
- Nie mog艂abym powiedzie膰, 偶e b臋d臋 t臋skni膰 do tego domu - mrukn臋艂a.
- Trudno poj膮膰, jak mog艂a艣 tu 偶y膰 ca艂kiem sama - powiedzia艂 Heike. - A jeszcze na dodatek uczyni膰 t臋 ruin臋 miejscem nadaj膮cym si臋 do zamieszkania. Lepiej nie dotyka膰 tych palik贸w, kt贸rymi podpar艂a艣 sufit. W ka偶dej chwili wszystko mo偶e nam run膮膰 na g艂owy. Chod藕, musimy i艣膰! Nie mamy czasu do stracenia, zaraz pojawi膮 si臋 tu ludzie!
W chwil臋 potem byli w drodze na drugi kraniec parafii Grastensholm. Nie schodzili w d贸艂, trzymali si臋 艂a艅cucha wzg贸rz, bo st膮d nikt nie m贸g艂 ich zobaczy膰.
- Co zamierzasz zrobi膰, 偶eby odzyska膰 Grastensholm?
- Tak, masz racj臋, 偶e m贸wisz tylko o Grastensholm - odpar艂 Heike. - Najpierw musimy skoncentrowa膰 si臋 na tym. Nie dlatego, 偶e to m贸j maj膮tek, takim egoist膮 nie jestem, lecz dlatego, 偶e oni maj膮 najmniej praw w艂a艣nie do Grastensholm. No wi臋c my艣la艂em, 偶eby poszuka膰 jakiego艣 godnego zaufania urz臋dnika, je艣li tacy w og贸le istniej膮.
- Asesora?
- Tak by by艂o najlepiej. Z pewno艣ci膮 wiesz, 偶e jeden z naszych przodk贸w by艂 asesorem? Dag Meiden. Ale to by艂o niewiarygodnie dawno temu, wi臋c nie mo偶emy powo艂ywa膰 si臋 na pokrewie艅stwo z nim, nikt by si臋 dzisiaj i tak tym nie przejmowa艂. Chocia偶 ci, kt贸rzy teraz rz膮dz膮, z pewno艣ci膮 nie raz o nim s艂yszeli. Ale najbardziej denerwuj膮ce jest to, 偶e 贸w pan Snivel sam jest wysokim urz臋dnikiem. Eirik powiada, 偶e on ma du偶e wp艂ywy, tak 偶e nie b臋dzie z nim 艂atwo.
- Nie brzmi to zbyt dobrze - przyzna艂a Vinga.
- No, ale nie tra膰my nadziei. Nie mo偶emy rezygnowa膰, zanim jeszcze zacz臋li艣my dzia艂a膰!
Vinga z rado艣ci膮 przyj臋艂a to jego 鈥瀖y鈥. To znaczy, 偶e ona te偶 si臋 liczy!
By艂o to niezwykle przyjemne uczucie dla kogo艣, kto od tak dawna 偶y艂 poza obr臋bem spo艂ecze艅stwa.
Droga wiod艂a skrajem lasu. W kt贸rym艣 momencie pojawi艂y si臋 na niej jakie艣 dwie kobiety.
Kiedy Vinga je spostrzeg艂a, uskoczy艂a w bok i instynktownie skuli艂a si臋 w艣r贸d zaro艣li.
Heike podni贸s艂 j膮.
- One przecie偶 nie mog膮 nas tu zobaczy膰 - roze艣mia艂 si臋. - Poza tym powinna艣 zapomnie膰, 偶e musia艂a艣 si臋 ukrywa膰 jak zwierz臋. Teraz znowu mo偶esz by膰 cz艂owiekiem.
- Tylko przy tobie czuj臋 si臋 bezpieczna - odpar艂a.
- Bo ja sam te偶 jestem jak zwierz臋?
- Mo偶e. I to wcale nie jest obra藕liwe. Wprost przeciwnie!
- Wcale si臋 te偶 nie obrazi艂em.
Szli dalej w milczeniu.
- Przede wszystkim jednak musimy zrobi膰 co艣 bardzo wa偶nego. Czy wiesz, od kiedy pan Snivel mieszka w Grastensholm?
Vinga zastanowi艂a si臋.
- Dok艂adnie nie pami臋tam. Ale po raz pierwszy spostrzeg艂am ruch we dworze niedawno, jakie艣 par臋 tygodni temu.
Heike skin膮艂 g艂ow膮.
- W takim razie mamy jeszcze szans臋.
- Co masz na my艣li?
- Skarb. Musimy zabra膰 stamt膮d skarb, zanim on go znajdzie i zniszczy albo zrobi co艣 szalonego.
- Wiesz, gdzie skarb zosta艂 ukryty?
- Tak. Moja ciotka, Ingela, wszystko mi wyt艂umaczy艂a. - Heike u艣miechn膮艂 si臋. - Ingrid tak偶e wie. Ingrid tylko na to czeka, 偶eby艣my go znale藕li.
- Powiedzia艂a ci? - zapyta艂a Vinga z szacunkiem, pomieszanym z l臋kiem.
- Nie, nie za pomoc膮 s艂贸w. Ale jestem w stanie si臋 domy艣li膰, co ona chce mi przekaza膰.
- To chyba do艣膰 zabawne by膰 dotkni臋tym? - zapyta艂a naiwnie.
Heike spowa偶nia艂.
- Owszem, ma to swoje dobre strony. Ale odda艂bym wszystko na 艣wiecie za to, 偶eby by膰 zwyczajnym 艣miertelnikiem.
- I 艂adnie wygl膮da膰, o to ci chodzi?
- Jeste艣 do艣膰 szczera - rzek艂 cierpko. - Ale masz racj臋, w艂a艣nie o to mi chodzi艂o.
W rozpaczliwie nieudanej pr贸bie z艂agodzenia b贸lu, jaki mu niechc膮cy sprawi艂a, doda艂a:
- Ale przecie偶 cz艂owiek mo偶e by膰 zadowolony mimo wszystko, nawet je偶eli nie jest pi臋kny?
- Z pewno艣ci膮 mo偶e.
Cisza stawa艂a si臋 zbyt dokuczliwa.
- Jak zamierzasz wydosta膰 skarb? - zapyta艂a Vinga zgn臋biona. Za nic na 艣wiecie nie chcia艂a sprawi膰 przykro艣ci swemu nowo pozyskanemu przyjacielowi, ale w艂a艣nie to zrobi艂a.
Heike jednak odpowiedzia艂 tak samo 偶yczliwie jak zawsze:
- Pomy艣la艂em, 偶e m贸g艂bym zakra艣膰 si臋 noc膮 do dworu. A potem...
- My powinni艣my si臋 zakra艣膰!
- Nie, 偶adnych g艂upstw! Ty nie mo偶esz tam i艣膰.
- A kto lepiej ni偶 ja potrafi si臋 kry膰 przed ludzkim wzrokiem?
- Vinga, ja... Nie, sko艅czmy t臋 dyskusj臋! Ja w ka偶dym razie zamierzam dosta膰 si臋 do domu przez piwnic臋.
- Tam w艂a艣nie ukryty jest skarb?
- Nie. Wiesz przecie偶, 偶e w naszej rodzinie by艂o wielu lekarzy. I wiesz, 偶e we dworze jest du偶a izba urz膮dzona jak... no, powiedzmy, jak laboratorium. Pod 艣cianami stoi tam wiele szaf, a gdy otworzy si臋 jedn膮 z nich, trzeba tylko wiedzie膰 kt贸r膮, ods艂aniaj膮 si臋 ukryte drzwi, a za nimi schowany jest 艣wi臋ty skarb. Z butelk膮 Shiry i wszystkim! Gdyby wi臋c Snivel wpad艂 na pomys艂 urz膮dzenia domu od nowa i rozmontowa艂 szafy, to m贸g艂by znale藕膰 kryj贸wk臋. Nie mo偶emy do tego dopu艣ci膰, Vingo!
- To dziwne, 偶e Ludzie Lodu nie zabrali tego wszystkiego po 艣mierci Ingrid!
- Ludzie Lodu, moje dziecko, to w贸wczas byli tylko twoi rodzice w Elistrand. S膮dzili zapewne, 偶e przyjedzie kto艣 ze Szwecji i osiedli si臋 w Grastensholm. I czy偶 mogli przewidzie膰, 偶e dosi臋gnie ich zaraza? A potem zosta艂a艣 ju偶 tylko ty.
- Tak - pisn臋艂a 偶a艂o艣nie. - By艂am prawie dzieckiem. Zw艂aszcza pod wzgl臋dem duchowym. Wci膮偶 jeszcze bawi艂am si臋 lalkami, zreszt膮 mia艂am zaledwie trzyna艣cie lat. Nie by艂am w stanie radzi膰 sobie ze wszystkim, co na mnie spad艂o.
- Nie nale偶a艂o te偶 tego od ciebie wymaga膰. Mia艂a艣 dosy膰 w艂asnych zmartwie艅. Straszna 偶a艂oba i k艂opoty z Elistrand.
Vinga w zamy艣leniu pokiwa艂a g艂ow膮. Przygl膮da艂a si臋 w艂asnym stopom krocz膮cym po le艣nej 艣cie偶ce.
- Jak zamierzasz wej艣膰 do piwnicy? - zapyta艂a po chwili.
- Nie wiem - odpar艂 szczerze.
Vinga zastanawia艂a si臋. Nie by艂a pewna, czy powinna mu to zaproponowa膰.
- Heike... Mo偶e ja jednak mog艂abym pom贸c?
- Co masz na my艣li?
- Kiedy by艂am ma艂a, cz臋sto chodzi艂am do cioci Ingrid do Grastensholm. I kiedy艣 okropnie mnie skrzycza艂a, bo zrobi艂am co艣 naprawd臋 strasznego.
- Co takiego?
Vinga przystan臋艂a. Poprzez drzewa widzieli st膮d na stoku wzg贸rza pociemnia艂e 艣ciany domu w Grastensholm.
- Widzisz wie偶yczk臋 na dachu, prawda? Chcia艂am wtedy zaskoczy膰 cioci臋 Ingrid, rozumiesz? Wysz艂am z domu przez g艂贸wne drzwi, a po jakim艣 czasie wr贸ci艂am do hallu wewn臋trznymi schodami.
Heike tak偶e przystan膮艂 i przygl膮da艂 jej si臋 pytaj膮co. Koza jakby od niechcenia zacz臋艂a zjada膰 jakie艣 ubranie le偶膮ce na w贸zku.
- Po prostu z zewn膮trz wdrapa艂am si臋 na wie偶臋 i tamt臋dy wesz艂am do domu.
Heike przenosi艂 wzrok z niej na wie偶臋 w Grastensholm i z powrotem.
- Jest tam jaka艣 drabina?
- Nie ma! Ale ja wdrapa艂am si臋 po kamiennym murze. Mo偶na pomi臋dzy kamieniami znale藕膰 takie miejsca, na kt贸rych oprze si臋 stop臋. A wy偶ej wchodzi艂am po wystaj膮cych przy naro偶niku belkach.
艢ciany dworu w Grastensholm zbudowane by艂y z belek 艂膮czonych na zr膮b. Mimo wszystko jednak Heike nie m贸g艂 poj膮膰, jak ma艂a dziewczynka zdo艂a艂a dosta膰 si臋 na wie偶臋. Dom jest przecie偶 wysoki!
- Nie kr臋ci艂o ci si臋 w g艂owie?
- Pewnie, 偶e si臋 kr臋ci艂o. Ale stara艂am si臋 nie patrze膰 w d贸艂. A kiedy ju偶 wesz艂am na dach, by艂o mi 艂atwiej.
On poczu艂 si臋 kiepsko na sam膮 my艣l o takiej wysoko艣ci.
- Poka偶 mi drog臋!
- Zamierza艂am sama i艣膰.
- Nie wyg艂upiaj si臋!
- Ale nie mog臋 ci obja艣nia膰 drogi na odleg艂o艣膰.
Heike zastanawia艂 si臋 d艂ugo, w ko艅cu skin膮艂 g艂ow膮.
- Wygra艂a艣. Idziemy oboje.
Chyba nigdy jeszcze nie widzia艂 tak rozpromienionej twarzy.
Kiedy jednak wspomnia艂 o ma艂ym domku, kt贸ry wynaj膮艂 od Eirika i jego syna, zacz臋艂a stawa膰 d臋ba.
- To przecie偶 gdzie艣 w pobli偶u ich zagrody!
- Ale mo偶na im ufa膰. Nienawidz膮 pana Snivela i kochaj膮 Ludzi Lodu. No, mo偶e z wyj膮tkiem twojej babki, Tory, ale ona przecie偶 nie pochodzi艂a z Ludzi Lodu. Cz臋sto z sympati膮 m贸wi膮 o tobie, martwi膮 si臋 o ciebie, bo nie wiedz膮 nawet, czy 偶yjesz. Z ich strony nie masz si臋 czego obawia膰.
- Nie - zaprotestowa艂a Vinga i stara艂a si臋 uwolni膰 swoj膮 d艂o艅 z jego r臋ki. - Mog臋 zaakceptowa膰 ciebie, bo jeste艣 taki sam jak ja. Ale nikogo innego! Mog臋 mieszka膰 w lesie.
- Nie mo偶esz! Ale, z drugiej strony, to ze mn膮 te偶 przecie偶 nie powinna艣 mieszka膰. Porozmawiam z Eirikiem, czy by艣 nie mog艂a zamieszka膰 z jego wnuczk膮.
- Nie!!! - krzykn臋艂a Vinga z uporem. - Nie mog臋, nie powinnam!
- Nie zachowuj si臋 jak dziecko - powiedzia艂 zniecierpliwiony.
Natychmiast jednak si臋 uspokoi艂. Zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 nad tym, co musia艂a przej艣膰, jak 偶ycie w samotno艣ci odbi艂o si臋 na jej uczuciach i jej my艣lach, jaki wypaczony obraz rzeczywisto艣ci musi mie膰 to przecie偶 jeszcze dziecko.
Westchn膮艂 ci臋偶ko.
- W takim razie dzisiaj zostaniesz u mnie. Ale tylko ten jeden jedyny raz. Nie mo偶emy nara偶a膰 na szwank twojej opinii.
Mia艂 nadziej臋, 偶e kiedy Vinga pozna rodzin臋 Eirika, wszystkich jej cz艂onk贸w, to nabierze do nich zaufania i sprawy u艂o偶膮 si臋 lepiej. Za 偶adne skarby nie mo偶e dopu艣ci膰, 偶eby mieszka艂a z nim pod jednym dachem. By艂a na to za du偶a, a ludzie ch臋tnie puszczaj膮 wodze fantazji i brudnym my艣lom.
Gdy tylko zgodzi艂 si臋 zabra膰 j膮 ze sob膮, jej twarz ponownie rozb艂ys艂a i dziewczyna ruszy艂a za nim potulna jak baranek. Du偶o potulniejsza ni偶 koza, kt贸ra rzuca艂a si臋 na nich z rogami, kiedy chcieli zwi臋kszy膰 tempo albo odebra膰 jej smakowite zimowe ubranie Vingi.
- Tu w艂a艣nie mieszkam - o艣wiadczy艂 Heike nieoczekiwanie.
Vinga stan臋艂a jak wryta.
- Ale偶 to dom starego Simena! Nie mo偶esz tu mieszka膰!
- Dlaczego nie? Czy on umar艂 na jak膮艣 straszn膮 zaraz臋?
- Nie. Ale przecie偶 on nadal ten dom zajmuje!
- G艂upstwa! Sp臋dzi艂em tu ju偶 wiele dni i niczego nie widzia艂em. A ja, moja dobra Vingo, umiem widzie膰 rzeczy ukryte. Ale popatrz, koza zjada twoje zimowe buty.
Vinga odp臋dzi艂a 艂akome zwierz臋.
- A przy okazji, jak ona si臋 nazywa?
- Jak si臋 nazywa? - zapyta艂a Vinga zdumiona.
- Tak. Nie powiesz mi chyba, 偶e mieszka艂a艣 z ni膮 ponad dwa lata pod jednym dachem i nawet nie znalaz艂a艣 dla niej imienia.
- Nnie, ja... Ja nie wiem. Zwykle m贸wi艂am do niej tylko: 鈥濩hod藕 tu, moja ma艂a albo co艣 w tym rodzaju.
- Dobrze, niech si臋 wobec tego nazywa Ma艂a. A teraz, Ma艂a, mo偶e zechcesz zostawi膰 w贸zek w spokoju? Wsz臋dzie dooko艂a znajdziesz mn贸stwo jedzenia.
- Ale nie b臋dzie takie wyszukane - roze艣mia艂a si臋 Vinga.
Heike dostrzeg艂 pewn膮 szans臋 w jej l臋ku przed ciemno艣ci膮.
- No, skoro nie chcesz tutaj spa膰, to...
- Oczywi艣cie, 偶e chc臋! - krzykn臋艂a pospiesznie. - Oczywi艣cie, mog臋 tu mieszka膰.
Och, wi臋c i tym razem mu si臋 nie uda艂o!
Stan臋艂o na tym, 偶e Vinga wprowadzi艂a si臋 do domu Simena razem z Heikem i koz膮, kt贸ra nie by艂a w stanie poj膮膰, 偶e mog艂aby spa膰 w chlewiku. Zostanie z Ving膮 i koniec! Nie musz膮 si臋 ju偶 sili膰 na 偶adne inne g艂upie propozycje. I koza, oczywi艣cie, wygra艂a.
Vinga troch臋 si臋 ba艂a. Mo偶e nawet nie tylko troch臋! Po pierwsze, dom Eirika le偶a艂 zbyt blisko, a po drugie, wcale nie by艂a taka pewna, czy Heike naprawd臋 potrafi radzi膰 sobie z duchami. Ca艂a parafia wiedzia艂a przecie偶, 偶e Simen, kt贸ry umar艂 dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu, pokazywa艂 si臋 niekiedy ko艂o swojej furtki. Pierwsze wi臋c co Vinga zrobi艂a, to wyci臋艂a inny otw贸r w p艂ocie. Nie mia艂a zamiaru ryzykowa膰, 偶e spotka kogo艣 niepo偶膮danego przy furtce.
Heike patrzy艂 na to i kr臋ci艂 g艂ow膮. Mia艂 powa偶ny k艂opot, gdzie umie艣ci膰 pos艂anie dla Vingi - a raczej dla siebie, bo naturalnie odda艂 jej swoje 艂贸偶ko - 偶eby przyzwoito艣ci sta艂o si臋 zado艣膰. Dom Simena by艂 w du偶o lepszym stanie ni偶 chata komornik贸w w lesie, a mimo to Vindze si臋 nie podoba艂. M贸wi艂a, 偶e panuje tu z艂a atmosfera. Nawet 艣ciany sprawiaj膮 wra偶enie 偶ywych, a szare belki by艂y kiedy艣 艣wiadkami okropnych wydarze艅.
- Pos艂uchaj no, Vingo - powiedzia艂 w ko艅cu Heike surowo. - To ja mia艂em to nieszcz臋艣cie, 偶e los obdarzy艂 mnie tego rodzaju intuicj膮, nie ty! W tym domu nie sta艂o si臋 nic ponad to, 偶e pewien stary biedaczyna chorowa艂 tu w samotno艣ci, a potem umar艂.
Vinga zadr偶a艂a, s艂ysz膮c jego s艂owa. Chyba to nie by艂a najszcz臋艣liwiej dobrana odpowied藕.
- Id藕 teraz i po艂贸偶 si臋 na chwil臋, Vingo - powiedzia艂 ju偶 艂agodniejszym tonem z trosk膮 w g艂osie. - Depczesz mi po pi臋tach od chwili, kiedy weszli艣my do tego domu, jak ma艂a dziewczynka, kt贸ra boi si臋 w艂asnego cienia. Ju偶 wprawdzie ca艂kiem si臋 rozwidni艂o, ale by艂a艣 na nogach przez ca艂膮 noc, a wra偶e艅 mia艂a艣 ostatniej doby co niemiara. Pami臋taj, 偶e wieczorem wyruszamy po skarb!
- Och, tak! - szepn臋艂a z entuzjazmem. - i musz臋 przyzna膰, 偶e jestem troch臋 zm臋czona. A ty? Nie potrzebujesz si臋 chwil臋 przespa膰?
Nie powiedzia艂 jej, 偶e odk膮d zacz膮艂 si臋 ni膮 opiekowa膰, prawie nie sypia艂.
- Owszem, mia艂em zamiar po艂o偶y膰 si臋 na dworze, w s艂o艅cu.
Przyskoczy艂a do niego gwa艂townie.
- W takim razie ja te偶 si臋 prze艣pi臋 na dworze.
Heike spojrza艂 w jej du偶e, patrz膮ce na niego zdecydowanie oczy i z trudem zachowa艂 powag臋.
- Nie - powiedzia艂 z wymuszonym spokojem. - Ale b臋d臋 tu偶 za drzwiami, gdyby艣 mnie potrzebowa艂a.
Vinga nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e b臋dzie go potrzebowa艂a. Wszystkie jej zmys艂y bardzo si臋 wyostrzy艂y przez lata sp臋dzone w samotno艣ci. I teraz by艂a przekonana, 偶e ten dom jest dla niej niebezpieczny.
Koza zrobi艂a g艂upi膮 min臋 i wysypa艂a na czysto zamiecion膮 pod艂og臋 Heikego kilkana艣cie czarnych groszk贸w. Gospodarz westchn膮艂 zrezygnowany i poszed艂 poszuka膰 miot艂y.
Vinga, wbrew zapewnieniom, zasn臋艂a w ci膮gu dw贸ch sekund, a wtedy Heike poszed艂 do ma艂ej chatki Eirika.
Oczy mia艂 zapadni臋te i twarz poszarza艂膮 ze zm臋czenia.
- No? - zapyta艂 Eirik. - Uda艂o ci si臋 sprowadzi膰 to biedactwo do domu?
- Uda艂o si臋. Ale chyba dopiero teraz zaczn膮 si臋 moje prawdziwe zmartwienia.
- A co si臋 sta艂o?
- Ona nie jest ju偶 dzieckiem, Eiriku. Nie mo偶emy oboje mieszka膰 w jednej izbie. Ludzie zaraz zaczn膮 gada膰, nie mog臋 nara偶a膰 na szwank jej opinii.
Eirik u艣miechn膮艂 si臋, pokazuj膮c bezz臋bne dzi膮s艂a.
- Tylko ludzkie gadanie ci臋 tak martwi?
- Ja sam dam sobie rad臋 - uci膮艂 Heike. - Chodzi tylko o to, 偶eby dla niej znale藕膰 jakie艣 miejsce...
- Mog艂aby mieszka膰 u mojej wnuczki.
- Tylko 偶e ona 艣miertelnie boi si臋 ludzi.
- No to ty przeprowad藕 si臋 do mnie, a ona niech mieszka sama w chacie Simena.
- Na to te偶 si臋 nie zgodzi. Ona twierdzi, 偶e tam straszy.
- No, ludzie tak gadaj膮. Ale ja nigdy niczego nie widzia艂em.
- Tam naprawd臋 nic nie straszy. Takie rzeczy ja wiem. Ale Vinga mi nie wierzy.
- Biedna ma艂a, nie mia艂a ona weso艂ego 偶ycia! Ale zastan贸w si臋, czy naprawd臋 ludzkie gadanie jest a偶 takim problemem? Przecie偶 nikt nie powinien wiedzie膰 o jej istnieniu, bo zaraz dosz艂oby to do uszu pana Snivela. My nie b臋dziemy plotkowa膰, mo偶esz by膰 pewien. O tobie te偶 nikomu nie powiedzieli艣my!
- Tak, wiem o tym. I jestem wam bardzo wdzi臋czny. Ale nie jestem pewien...
Eirik znowu si臋 u艣miechn膮艂.
- Co艣 mi si臋 widzi, 偶e gn臋bi膮 ci臋 jakie艣 w艂asne zmartwienia z tym zwi膮zane!
Heike zarumieni艂 si臋.
- To nieprawda. Chodzi tylko o to, 偶e ona jest tak zupe艂nie niedo艣wiadczona, a ja... w og贸le nie znam kobiet. Poj臋cia nie mam, jak si臋 wobec niej zachowywa膰. Pomy艣l, co b臋dzie, je艣li ona si臋 na przyk艂ad uprze dzieli膰 ze mn膮 艂贸偶ko?
- No, ja bym wtedy nie protestowa艂 - zarechota艂 Eirik. - Rozumiem jednak, 偶e ty masz rycerskie obyczaje, to wida膰 na pierwszy rzut oka. W takim razie powiniene艣 porozmawia膰 z ni膮 powa偶nie, powiedzie膰 jej, 偶e je偶eli zbli偶y si臋 do ciebie za bardzo, mo偶esz si臋 zachowa膰 jak bestia po偶eraj膮ca dziewice.
- Ale przecie偶 ja nie jestem taki - oburzy艂 si臋 Heike. - To ja bym cierpia艂. No, dobrze, poradz臋 sobie. Wiem, co robi膰 w takich sytuacjach. Ale jest jeszcze inny problem: Vinga potrzebuje nowych ubra艅. Ze swoich starych ca艂kiem wyros艂a. Sukienka sprawia wra偶enie, 偶e zaraz pop臋ka w szwach... zw艂aszcza g贸rna cz臋艣膰.
- Nie musisz si臋 tak rumieni膰, ch艂opcze. To naturalne sprawy - zagulgota艂 Eirik. - Dowiem si臋, czy moje kobiety mog艂yby jej co艣 da膰. Co prawda u偶ywaj膮 innych rozmiar贸w ni偶 ta ma艂a laleczka z Elistrand, ale jako艣 temu zaradzimy.
- Dzi臋kuj臋 ci, Eiriku. Naprawd臋 nie wiem, jak ci si臋 za to wszystko odwdzi臋cz臋.
- O, to ju偶 raczej my jeste艣my d艂u偶nikami twojej rodziny. A jakby艣 nas jeszcze uwolni艂 od Snivela, to nie potrzeba lepszej zap艂aty!
Wkr贸tce potem Heike wraca艂 do chaty Simena ze sporym tobo艂kiem pod pach膮. W艣lizgn膮艂 si臋 cichutko do 艣rodka i popatrzy艂 na 艣pi膮c膮 Ving臋. Ona jednak zapomnia艂a chyba wszystko, czego si臋 nauczy艂a o czujno艣ci, bo spa艂a spokojnie jak dziecko, kt贸re wie, 偶e rodzice s膮 w pobli偶u.
Tyle tylko 偶e i Heike dobrze zna艂 sztuk臋 bezszelestnego poruszania si臋.
鈥Laleczka z Elistrand鈥, przypomnia艂 sobie s艂owa Eirika, patrz膮c na twarz 艣pi膮cej. Tak, kiedy by艂a dzieckiem, takie okre艣lenie dobrze do niej pasowa艂o. Nawet teraz rz臋sy rzuca艂y delikatny cie艅 na 艣licznie zaokr膮glone policzki. W wyrazie dziecinnych jeszcze ust czai艂o si臋 zmartwienie czy 偶al, jakby j膮 przed chwil膮 kto艣 skrzycza艂, a ona nie wiedzia艂a za co. Nos mia艂a niezwykle kszta艂tny i male艅ki. Blond w艂osy, nie tak cz臋sto spotykane u na og贸艂 ciemnych Ludzi Lodu, otacza艂y twarzyczk臋 艣pi膮cej wianuszkiem kr贸tkich lok贸w.
Ale Vinga nie by艂a ju偶 podobn膮 do lalki dziewczynk膮. Przekszta艂ca艂a si臋 w doros艂膮 kobiet臋 i wszystko wskazywa艂o, 偶e nast膮pi to ju偶 wkr贸tce.
Heike spojrza艂 na sukni臋, kt贸r膮 trzyma艂 pod pach膮. By艂 to bardzo prosty przyodziewek, uszyty z domowej roboty p艂贸tna, sprawia艂 wra偶enie sztywnego i szorstkiego. Wygl膮da艂o na to, 偶e suknia by艂a noszona, wobec tego Heike wzi膮艂 znad paleniska saganek z ciep艂膮 jeszcze wod膮, wyni贸s艂 go na dw贸r, w艂o偶y艂 do wody sukienk臋 i pra艂 tak d艂ugo, a偶 uzna艂, 偶e jest ju偶 dostatecznie czysta. Potem rozwiesi艂 j膮 w s艂o艅cu na brzozowej ga艂臋zi.
- I niech ci臋 r臋ka boska broni ruszy膰 tu cokolwiek! - powiedzia艂 surowo do kozy, kt贸ra le偶a艂a we wiosennej trawie i, jak zawsze, prze偶uwa艂a. Na wszelki wypadek po chwili przewiesi艂 sukienk臋 na wy偶sz膮 ga艂膮藕. Mia艂 z艂e do艣wiadczenia, je偶eli chodzi o pokarmowe zwyczaje Ma艂ej.
Potem Heike Lind z Ludzi Lodu znalaz艂 dobrze ukryte i nas艂onecznione miejsce, roz艣cieli艂 derk臋 na trawie i u艂o偶y艂 si臋 wygodnie. Po kilku sekundach zasn膮艂.
Budzi艂 si臋 wolno. Zdawa艂o mu si臋, 偶e widzi przed sob膮 anio艂a w glorii. Kto艣 potrz膮sa艂 go za rami臋 i szepta艂:
- Heike, chcia艂by艣 co艣 zje艣膰? Wszystko przygotowa艂am.
Anio艂em by艂a Vinga, kt贸ra pochyla艂a si臋 nad nim w blasku s艂o艅ca, a z艂ociste w艂osy wygl膮da艂y jak aureola.
Poczu艂 si臋 skr臋powany, 偶e widzia艂a go, kiedy spa艂. Usiad艂 i stara艂 si臋 sprawia膰 wra偶enie rozbudzonego i przytomnego, ale nie bardzo mu si臋 to udawa艂o.
S艂o艅ce sta艂o nisko, musia艂o si臋 mie膰 na wiecz贸r.
- Jedzenie, powiadasz?
G艂os te偶 odmawia艂 mu pos艂usze艅stwa. By艂 dziwnie piskliwy, zd艂awiony i jakby z trudem wydobywa艂 si臋 z piersi. Heike odchrz膮kn膮艂.
- Tak, przygotowa艂am, co uda艂o mi si臋 znale藕膰. Sk膮d ty wzi膮艂e艣 tyle jedzenia?
Czy mu si臋 zdawa艂o, czy w jej g艂osie brzmia艂a podejrzliwo艣膰?
- Eirik zdoby艂 je dla mnie, ale nie wiem sk膮d - powiedzia艂 ze swobod膮, kt贸ra go samego zdumia艂a. - Zap艂aci艂em mu za to nie藕le. Wiesz, pieni臋dzy mam do艣膰. Moja ciotka, Ingela, zarz膮dza艂a kapita艂em Solvego i robi艂a to bardzo dobrze. Teraz, rzecz jasna, ja to wszystko odziedziczy艂em. Mam tyle, 偶e starczy nam na d艂ugo. Musz臋 przyzna膰, 偶e troch臋 dziwnie si臋 z tym czuj臋, bo w艂a艣ciwie to zawsze by艂em biedny.
Vinga skin臋艂a g艂ow膮. Wzrok jej jako艣 dziwnie pociemnia艂, patrzy艂a na co艣 za Heikem z t膮 sam膮 dziwn膮 podejrzliwo艣ci膮.
- Czy ty masz tu kobiety? - spyta艂a zawstydzona.
Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 w t臋 stron臋 co ona. Wysoko na brzozie wisia艂a sukienka, kt贸ra zd膮偶y艂a tymczasem wyschn膮膰 w s艂o艅cu.
- Ach, to! To dla ciebie. Dosta艂em j膮 od Eirika. Jego synowa z niej wyros艂a. Mia艂a zamiar przerobi膰 dla swojej c贸rki, ale tymczasem ty mo偶esz j膮 nosi膰.
Czy naprawd臋 dostrzeg艂 na jej twarzy wyraz ulgi, zanim podbieg艂a do brzozy, 偶eby obejrze膰 swoje nowe ubranie?
- To ja wypra艂em sukienk臋.
Kiwn臋艂a g艂ow膮 jakby od niechcenia, najwyra藕niej zadowolona z jego odpowiedzi.
- Musz臋 przymierzy膰! - o艣wiadczy艂a.
Zanim Heike zd膮偶y艂 zaprotestowa膰, 艣ci膮gn臋艂a swoj膮 star膮 sukni臋 i stan臋艂a przed nim w samej koszuli, kt贸ra zakrywa艂a akurat najbardziej intymne miejsca i ani cala wi臋cej. Heike odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, 偶eby Vingi nie kr臋powa膰, ale jej zdaje si臋 nic takiego nawet do g艂owy nie przysz艂o. Szczebiota艂a po prostu, 偶e wieki min臋艂y, odk膮d po raz ostatni przymierza艂a nowe ubranie, och, jakie to wspania艂e uczucie!
Heike by艂 wstrz膮艣ni臋ty, najbardziej tym, jak obraz jej zaokr膮glonych ramion i ud wry艂 mu si臋 w pami臋膰 przez tych kilka sekund, kiedy widzia艂 j膮 rozebran膮. Blask s艂o艅ca przenika艂 koszul臋, pod kt贸r膮 rysowa艂y si臋 kontury cia艂a...
Przypomnia艂 sobie ziele, kt贸re kiedy艣 dosta艂 od Sol, 艣rodek t艂umi膮cy wszystkie cierpienia. Mo偶e trzeba b臋dzie znowu je za偶ywa膰?
E, co tam, nie powinien sobie wyobra偶a膰 B贸g wie czego ju偶 pierwszego dnia. Przecie偶 nawet nie zna tej dziewczyny! A poza tym Vinga to przecie偶 jeszcze dziecko, mimo wszystko. Na pewno nie ma zamiaru oddzia艂ywa膰 na niego w jaki艣 nieprzyzwoity spos贸b.
Poczu艂 si臋, jakby by艂 jej ojcem. Nie, do diab艂a, to nie ma sensu. No, mo偶e starszy brat. Tak, powinien by膰 dla niej jak starszy brat!
- No! I jak wygl膮dam? Nie uwa偶asz, 偶e jest na mnie du偶o za du偶a?
Spojrza艂 ponownie i musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. Synowa Eirika z pewno艣ci膮 r贸偶ni艂a si臋 rozmiarami od jego ma艂ej kuzynki. W tej sukni zmie艣ci艂yby si臋 dwie takie jak Vinga.
Ona za艣 zbiera艂a sukni臋 w pasie i zmartwiona spogl膮da艂a na swoje stopy.
Heike wsta艂.
- Poczekaj, pomog臋 ci. Musimy znale藕膰 jaki艣 pasek, 偶eby j膮 przytrzymywa艂 w talii.
- Mo偶e jest jakie艣 wi膮zanie pod spodem - powiedzia艂a Vinga i bez zastanowienia podnios艂a sp贸dnic臋 wysoko do g贸ry. Tym razem koszula podnios艂a si臋 tak偶e, a Heike nie zd膮偶y艂 si臋 w por臋 odwr贸ci膰.
- Vinga! - j臋kn膮艂 i gwa艂townym szarpni臋ciem obci膮gn膮艂 jej sp贸dnic臋. Nie m贸g艂 jednak nie dostrzec, 偶e Vinga jest w pe艂ni doros艂膮 kobiet膮. - Nigdy nie s艂ysza艂a艣 o majtkach? - sykn膮艂, przewi膮zuj膮c j膮 w pasie. Niepotrzebnie tak mocno zaciska艂 pasek, ale by艂 po prostu w艣ciek艂y.
Vinga spu艣ci艂a oczy.
- Podar艂y mi si臋 - j臋kn臋艂a 偶a艂o艣nie. - A potem zapomnia艂am, 偶e w og贸le co艣 takiego istnieje.
Heike poczu艂 si臋 okropnie g艂upio. Przecie偶 ona by艂a jeszcze dzieckiem, kiedy musia艂a ucieka膰 z Elistrand z koz膮 na postronku i w贸zkiem, na kt贸rym wioz艂a ca艂y sw贸j maj膮tek. Prawdopodobnie Elisabet nie zd膮偶y艂a powiedzie膰 jej wiele o 偶yciu doros艂ej kobiety. A teraz przychodzi on i wrzeszczy, bo Vinga zachowuje si臋 spontanicznie.
To on post膮pi艂 niew艂a艣ciwie.
Tyle tylko 偶e on tak偶e zachowa艂 si臋 spontanicznie. Ze swojego punktu widzenia.
Zak艂opotany, pog艂aska艂 delikatnie palcem jej policzek.
- Przepraszam ci臋, Vingo! To by艂o g艂upie z mojej strony, zapomnij o tym!
Uszcz臋艣liwiona zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i po艂o偶y艂a g艂ow臋 na jego piersi. Wy偶ej nie si臋ga艂a.
- Nie mo偶esz na mnie krzycze膰, nie znios臋 tego!
Heike sta艂 bez ruchu, nie mia艂 serca odsun膮膰 jej od siebie. Musia艂 jednak co chwila prze艂yka膰 艣lin臋 i obejmowa艂 j膮 mocno, 偶eby nie zauwa偶y艂a, jak dr偶膮 mu r臋ce. Trudno by艂o zapomnie膰 o wszystkim, co przed chwil膮 zobaczy艂.
W ko艅cu powiedzia艂:
- M贸wi艂a艣 co艣 o jedzeniu?
- Tak. Chod藕, sam zobaczysz!
Ruszy艂a pospiesznie i natychmiast zapl膮ta艂a si臋 w zbyt d艂ugiej sp贸dnicy. Heike pom贸g艂 jej wsta膰.
- Jako艣 poprawimy t臋 sukienk臋 - obieca艂, cho膰 nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, jak to zrobi膰. Czego艣 tak ekstrawaganckiego jak przybory do szycia nie mia艂, oczywi艣cie.
Zjedli w milczeniu smaczny, cho膰 do艣膰 osobliwy posi艂ek Vingi. Heike by艂 na tyle delikatny, 偶eby nie dyskutowa膰 nad kompozycj膮 tych da艅. Jad艂 bez s艂owa rzep臋 w roztopionym ma艣le i chleb rozmoczony w wodzie, przyprawiony w贸dk膮. Zastanawia艂 si臋 w duchu, czym ona si臋 偶ywi艂a podczas tych samotnie sp臋dzonych zim, i serce 艣ciska艂o mu si臋 z 偶alu.
Nie chcia艂 jej jednak rani膰 pouczaniem, jak nale偶y przyrz膮dza膰 jedzenie. Uzna艂, 偶e powinien pos艂ugiwa膰 si臋 si艂膮 przyk艂adu, sam przygotowywa膰 posi艂ki z nadziej膮, 偶e Vinga zechce go na艣ladowa膰.
Kiedy sko艅czyli, podzi臋kowa艂 jej serdecznie. Vinga rozpromieni艂a si臋 w najrado艣niejszym u艣miechu.
- Ja si臋 wyspa艂em - o艣wiadczy艂. - A ty?
Tak, ona te偶 by艂a wyspana.
- Bardzo si臋 niecierpliwi臋, 偶eby zabra膰 skarb Ludzi Lodu, zanim stanie si臋 z nim co艣 z艂ego. Co by艣 powiedzia艂a na to, 偶eby p贸j艣膰 tam dzi艣 w nocy?
- Och, tak! - podskoczy艂a z zachwytu. Klasn臋艂a w d艂onie nad g艂ow膮 i zapyta艂a, jak maj膮 si臋 przygotowa膰.
- Najpierw trzeba u艂o偶y膰 plan. Nie wolno nam pope艂ni膰 najmniejszego b艂臋du.
Usiedli na 艂awie, Vinga przysun臋艂a si臋 blisko do Heikego, by艂a przej臋ta, m贸wi艂a szeptem jak do艣wiadczony konspirator. Na razie jednak musieli czeka膰; jeszcze by艂o zbyt jasno na dworze. Wobec tego postanowili, 偶e opowiedz膮 sobie nawzajem swoje dzieje.
Vinga by艂a pierwsza. Heike dowiedzia艂 si臋 teraz nieco wi臋cej o Elistrand, o szcz臋艣liwych latach dzieci艅stwa, jakie tam sp臋dzi艂a. Dopiero p贸藕niej zrozumia艂a, 偶e jej ojcu nie zawsze 偶y艂o si臋 lekko. Czasy by艂y ci臋偶kie, jeden nieurodzajny rok za drugim, a pa艅stwo domaga艂o si臋 coraz wi臋cej i wi臋cej od w艂a艣cicieli ziemskich. Wtedy jednak nic o tych sprawach nie wiedzia艂a. Dla niej wtedy wszystko by艂o pogodne i radosne.
- Ech, kiedy sobie teraz o tym pomy艣l臋 - powiedzia艂a z pretensj膮 do samej siebie. - Nie zawsze by艂am taka grzeczna i dobra...
- O, ch臋tnie w to wierz臋 - przekomarza艂 si臋 z ni膮 Heike, troch臋 zak艂opotany jej blisko艣ci膮, cho膰 za nic nie da艂by tego po sobie pozna膰.
Potem Vinga opowiada艂a o katastrofie, jak si臋 wszystko zawali艂o, kiedy rodzice pomarli. O tym, 偶e czu艂a si臋 wtedy jak w ciemno艣ciach. Opowiedzia艂a o s艂u偶bie, kt贸ra j膮 opu艣ci艂a, a ona nie wiedzia艂a przecie偶, 偶e nale偶y im si臋 zap艂ata, w naturze i w got贸wce, nikt nic jej nie powiedzia艂, s艂u偶膮cy te偶 nie prosili o nale偶no艣膰. Po prostu odchodzili, jedno po drugim. A w ko艅cu pojawi艂 si臋 pan Snivel...
Heike chcia艂 si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej o nim, wi臋c m贸wi艂a wszystko, co wiedzia艂a. Oboje ogarnia艂 Powoli straszny gniew na niego i na jego kuzyna.
Potem przysz艂a kolej na Heikego. On mia艂 do opowiedzenia bardzo d艂ug膮 histori臋! Cz臋sto przerywan膮 pe艂nymi podziwu okrzykami Vingi. Szczeg贸lnie interesowa艂y j膮 jego okultystyczne doznania i chocia偶 Heike cenzurowa艂 bardzo starannie opowiadanie o wydarzeniach w Stregesti, Vinga dopytywa艂a si臋 natarczywie o straszn膮 wied藕m臋 Anciol. A kiedy o艣wiadczy艂a, 偶e nie b臋dzie s艂ucha膰 dalszego ci膮gu, wykrzycza艂 tak偶e okropn膮 prawd臋 o 艣mierci Solvego. Vinga rozp艂aka艂a si臋 nad losem Heikego, pochlipywa艂a w jego koszul臋 i zapewnia艂a, 偶e jemu by艂o du偶o, du偶o gorzej ni偶 jej.
- No, no - uspokaja艂 j膮 Heike. - Nie b臋dziemy chyba si臋 spiera膰, czyja historia jest bardziej godna wsp贸艂czucia. Mia艂em i ja swoje szcz臋艣liwe lata, mo偶esz mi wierzy膰. U Eleny i Milana. Bieda cz臋sto zagl膮da艂a nam w oczy, ale atmosfera panowa艂a serdeczna.
Vinga unios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego przez 艂zy.
- M贸wisz, 偶e mia艂e艣 swoje szcz臋艣liwe lata. A teraz? Czy teraz nie czujesz si臋 szcz臋艣liwy?
- Podst臋pna jeste艣 - u艣miechn膮艂 si臋. - Nie, na razie musz臋 jeszcze pokona膰 ogromn膮 przeszkod臋. A 艣ci艣lej m贸wi膮c, dwie. Dopiero kiedy obejm臋 Grastensholm, a ty Elistrand, dopiero wtedy b臋dziemy szcz臋艣liwi, oboje, nie s膮dzisz?
Patrzy艂a na niego d艂ugo rozmarzonym wzrokiem.
- Z jednego dworu do drugiego jest okropnie daleko - powiedzia艂a jakby w zadumie.
- C贸偶 za g艂upstwa - 偶achn膮艂 si臋 Heike, wstaj膮c. - Mo偶emy przecie偶 je藕dzi膰 do siebie konno. A tymczasem zrobi艂o si臋 ciemno. Czas na odwiedziny w Grastensholm!
Byli chyba bardziej zdenerwowani, ni偶by chcieli, gdy przedzierali si臋 noc膮 przez pola. Im bardziej zbli偶ali si臋 do Grastensholm, tym dw贸r wznosi艂 si臋 wy偶ej, tak im si臋 przynajmniej zdawa艂o.
Heike przystan膮艂 tak gwa艂townie, 偶e Vinga wpad艂a mu na plecy.
- Pi臋kny dw贸r - szepn膮艂. - I nale偶y do mnie, chocia偶 jeszcze trudno mi w to uwierzy膰.
Tym razem kozy ze sob膮 nie zabrali. Ura偶ona do g艂臋bi, siedzia艂a zamkni臋ta w chlewiku. Vinga, oczywi艣cie, nalega艂a, 偶eby przyjaci贸艂ka mog艂a mieszka膰 z nimi w izbie, ale Heike stanowczo zaprotestowa艂. To on si臋 trudzi艂 nad utrzymaniem domu w czysto艣ci, w ka偶dym razie ci臋偶sze prace do niego nale偶a艂y. A kozie nawyki nie sprzyja艂y porz膮dkowi.
- Nie mo偶emy i艣膰 tak po prostu przez pole - powiedzia艂 Heike. - Ka偶dy mo偶e nas st膮d zobaczy膰. Musimy obej艣膰 dooko艂a, trzyma膰 si臋 skraju lasu.
- Masz racj臋.
Szli szybko dalej.
- Wiesz co - rzek艂a Vinga - kiedy si臋 obudzi艂am, a ciebie nie by艂o w izbie, ogarn臋艂o mnie przera偶enie...
- 呕e zjawi si臋 duch starego Simena? - zachichota艂.
- Nie, nie. Przestraszy艂am si臋, 偶e poszed艂e艣 sobie na zawsze, 偶e nigdy wi臋cej ci臋 nie zobacz臋.
- Hm - mrukn膮艂 Heike.
- Nie mo偶esz mnie zostawi膰, Heike, obiecaj mi!
- Oczywi艣cie, 偶e ci臋 nie zostawi臋 - niemal sykn膮艂.
Zdawa艂o mu si臋 jednak, 偶e dobrze j膮 rozumie. By艂 dla niej jedynym kontaktem ze 艣wiatem ludzi, jaki mia艂a od niepami臋tnych czas贸w. I pochodzi艂 z Ludzi Lodu, nale偶a艂 do jej bliskich, tylko jemu mog艂a zaufa膰, jemu mog艂a si臋 zwierzy膰.
- Och, jestem taka szcz臋艣liwa - westchn臋艂a z egzaltacj膮 za jego plecami. - 呕eby艣 wiedzia艂, jak bliska by艂am p艂aczu, kiedy opowiada艂am ci o moim samotnym 偶yciu! I nie z 偶alu, lecz z ulgi, 偶e ca艂y m贸j strach i wszystkie zmartwienia przemin臋艂y. Ale si臋 opanowa艂am. Prawda, 偶e jestem dzielna?
- Nie jestem tego taki pewien - odpar艂 Heike. - By艂oby ci na pewno lepiej, gdyby艣 si臋 wyp艂aka艂a. To bardzo cz艂owieka oczyszcza, tak mi si臋 zdaje.
- Uff, zawsze musisz zlekcewa偶y膰 moje bohaterskie cnoty - oburzy艂a si臋 ze 艣miechem. - Ale przyjdzie pewnie jeszcze wiele chwil na zwierzenia.
- Mo偶esz si臋 zwierza膰 zawsze, kiedy tylko uznasz, 偶e do tego dojrza艂a艣 - powiedzia艂 ciep艂o.
Szli dalej w milczeniu, dop贸ki Vinga nagle nie j臋kn臋艂a bole艣nie.
- Co si臋 sta艂o?
- Tu s膮 same osty! Ma艂e z艂o艣liwe osty o cieniutkich kolcach, takich, co to ich nigdy w 偶yciu nie wyci膮gniesz spod sk贸ry. Czy nie mogliby艣my i艣膰 inn膮 drog膮?
Heike rozejrza艂 si臋.
- Wsz臋dzie jest g臋sty las. Poczekaj, pomog臋 ci...
- Nie, ju偶 wyj臋艂am sama.
- Powiedzia艂a艣, 偶e, 鈥瀗igdy鈥.
- Ach, to by艂o takie niedu偶e 鈥瀗igdy鈥.
Zrobi艂a par臋 krok贸w i znowu przystan臋艂a.
- Powinna艣 by艂a w艂o偶y膰 buty - powiedzia艂 Heike, gdy Vinga wyjmowa艂a z n贸g kolejne kolce.
- Przecie偶 ja nie mam but贸w. Stare s膮 za ma艂e, a poza tym nie maj膮 wcale podeszew.
Heike zawaha艂 si臋.
- Chod藕 no tu. Wdrapuj mi si臋 na plecy!
- Oczywi艣cie! - krzykn臋艂a rozradowana, podci膮gn臋艂a sukienk臋 i z jego pomoc膮 wskoczy艂a. Heike trzyma艂 jej nogi pod kolanami i stara艂 si臋 nie my艣le膰, 偶e Vinga nie ma nic pod spodem.
Ona za艣 obejmowa艂a go r臋kami i przytula艂a policzek do jego karku.
- Masz takie mi艂e, potargane w艂osy. Ca艂kiem jak koza. Och, jak ja ci臋 lubi臋!
- Sied藕 spokojnie! - sykn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by.
Splot艂a r臋ce pod jego brod膮.
- A jakie masz szerokie piersi. Mog臋 dotkn膮膰?
- Mo偶e nie akurat w tej chwili, je艣li m贸g艂bym prosi膰!
Vinga macha艂a bosymi stopami. Przeci膮ga艂a si臋 niczym kot, wszystkie musku艂y napina艂y si臋 mi臋kko, tak 偶e Heike wyczuwa艂 dok艂adnie ka偶dy najmniejszy detal jej cia艂a.
- Czy nie zechcia艂aby艣 by膰 tak mi艂a i siedzie膰 spokojnie?
Vinga roze艣mia艂a si臋 cichutko. Bawi艂a si臋 jego w艂osami i delikatnie k膮sa艂a go w ucho.
- Hoop, m贸j 藕rebaku!
- Nie jestem twoim 藕rebakiem!
- Oczywi艣cie, 偶e jeste艣! Wygl膮dasz nawet jak prawdziwy ogier, przypominasz jednego takiego, kt贸ry by艂 w艂asno艣ci膮 mojego taty...
Nagle zamilk艂a, bo przypomnia艂a sobie, co kiedy艣 ten ogier robi艂.
- A zreszt膮... - mrukn臋艂a sp艂oszona. - Prawda, 偶e mam 艂adne stopy?
I znowu zacz臋艂a nimi wymachiwa膰.
Heike j臋kn膮艂 cicho. Zrozumia艂, 偶e musi strzec nie tylko ma艂ej Vingi.
Musi wystrzega膰 si臋 tak偶e siebie.
Ta jej niczym nie zm膮cona niewinno艣膰! Mog艂aby si臋 okaza膰 po prostu zab贸jcza, je艣li on nie b臋dzie si臋 mia艂 na baczno艣ci.
Tej nocy 艣wiat艂o ksi臋偶yca mog艂oby im si臋 przyda膰. Ale ta md艂a tarcza, kt贸ra po艂yskiwa艂a matowo na majowym niebie, ani im nie pomaga艂a, ani nie przeszkadza艂a. Zreszt膮 Heike uzna艂, 偶e to nawet lepiej, 偶e nie jest za jasno. Noc stanowi dla nich najlepsz膮 os艂on臋.
Stan臋li pod starymi murami Grastensholm. Heike wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i pieszczotliwie pog艂adzi艂 kamienie.
To jest moje, my艣la艂. Jestem w艂a艣cicielem i odbior臋 to wszystko na mocy prawa dziedziczenia. Problem tylko w tym, 偶e kto艣 taki jak pan Snivel nigdy dobrowolnie dworu nie odda. I on zna norweskie prawo, a ja nie znam.
Tu przyda艂by mi si臋 gospodarz Arva Gripa, pose艂 do parlamentu i ustawodawca, Arvid E. Posse, pomy艣la艂 z westchnieniem. Albo sam Arv Grip, dlaczeg贸偶by nie on, skoro wie tak du偶o o prawach i przepisach.
Tylko 偶e oni obaj s膮 Szwedami i w Norwegii niewiele mog膮.
Nie, on i Vinga powinni pozna膰 jakiego艣 norweskiego wysoko postawionego prawnika. Kogo艣 takiego jak... No, w艂a艣nie, jak pan Snivel. Ale mie膰 w艂a艣nie jego za przeciwnika, to najg艂upsze i najgorsze, co mog艂o im si臋 przydarzy膰.
No, dobrze. To wszystko s膮 problemy na przysz艂o艣膰. Tymczasem chodzi o czarodziejskie przedmioty, 艣rodki uzdrawiaj膮ce i wszystko, co do nich nale偶y.
Teraz najwa偶niejszy jest owiany legend膮 skarb Ludzi Lodu.
Vinga pokazywa艂a co艣 r臋k膮. To tam! Tamten naro偶nik od strony starego, zaro艣ni臋tego ogrodu. Tamt臋dy wdrapa艂a si臋 w贸wczas na wie偶臋.
Heike spojrza艂 w g贸r臋. Przedsi臋wzi臋cie wyda艂o mu si臋 karko艂omne. Najpierw trzeba pokona膰 wysok膮 podmur贸wk臋, od kt贸rej Grastensholm wzi臋艂o swoj膮 nazw臋 [W j臋zyku norweskim: grasten - szary kamie艅; holm - wzg贸rze (przyp. t艂um.)] a potem 艣cian臋 z uk艂adanych na zr膮b okr膮glak贸w. Drewno by艂o 艣wie偶o smo艂owane. B臋d膮 po tej wspinaczce okropnie brudni.
Vinga zachichota艂a.
- Wygl膮dasz teraz jak prawdziwy demon, Helke! Powiniene艣 sam zobaczy膰 te 偶贸艂te b艂yski w swoich oczach!
- To moja 偶膮dza posiadania - odpowiedzia艂 szeptem, rozbawiony. - M贸j dw贸r! Ale pozory myl膮. Nie jestem demonem w najmniejszym nawet stopniu.
- Szkoda - mrukn臋艂a.
- A tobie o co chodzi? Masz min臋 jak uosobienie niewinno艣ci, ale, jak widz臋, pozory naprawd臋 myl膮!
- Co masz na my艣li? - zapyta艂a, patrz膮c mu ufnie w oczy.
- Psi wiedz膮 - odpar艂, kr臋c膮c g艂ow膮.
Stwierdzi膰 jednak musia艂, 偶e kiedy j膮 spotka艂, jego 偶ycie si臋 odmieni艂o. Wszystko sta艂o si臋 jakie艣 ja艣niejsze i 艂atwiejsze, mogli 艣mia膰 si臋 i 偶artowa膰 niemal ze wszystkiego. 艁膮czy艂o ich wzajemne zaufanie, jakiego dotychczas nigdy nie zazna艂.
Ale to by艂o te偶 niebezpieczne, bardzo niebezpieczne! Vinga w g艂臋bi duszy wci膮偶 jeszcze by艂a tylko dzieckiem, o tym nie wolno mu nigdy zapomnie膰.
Nie wolno mu te偶 zapomnie膰, 偶e on nie jest dla niej. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, b臋dzie musia艂 znale藕膰 jej dobrego m臋偶a, urodziwego m臋偶czyzn臋, z kt贸rego mog艂aby by膰 dumna. No, niekoniecznie urodziwego, to chyba przesada, a poza tym Vinga nie jest taka, 偶eby przywi膮zywa膰 wag臋 do pozor贸w. On mia艂 na my艣li po prostu m臋偶czyzn臋 o normalnym, ludzkim wygl膮dzie.
- Kto wchodzi pierwszy? - szepn臋艂a.
- Ty powinna艣 zaczeka膰 tutaj. Ja wejd臋 sam.
Vinga rozz艂o艣ci艂a si臋.
- I my艣lisz, 偶e odnajdziesz drog臋 po ciemku? To nie takie proste, mo偶esz mi wierzy膰! Ja zaczynam.
W oka mgnieniu znalaz艂a si臋 na murze. Jak ma艂e le艣ne stworzenie b艂yskawicznie wspina艂a si臋 po kamiennej 艣cianie i Heike uzna艂, 偶e protest nie mia艂by sensu. Jedyne, co m贸g艂 zrobi膰, to p贸j艣膰 w jej 艣lady.
Szybko si臋 przekona艂, 偶e Vinga odnajduje jedyn膮 nadaj膮c膮 si臋 do przej艣cia drog臋. Kiedy艣, dawno temu, w murze musia艂a powsta膰 g艂臋boka rysa, nic gro藕nego, ale kamienie usun臋艂y si臋 tworz膮c wyra藕n膮 kraw臋d藕, na kt贸rej wspinaj膮cy si臋 m贸g艂 opiera膰 stopy. P臋kni臋cie nie by艂o pionowe ani nawet sko艣ne. Trzeba by艂o wyszukiwa膰 szczeliny prowadz膮ce zygzakiem w g贸r臋. Vinga mia艂a racj臋, trzeba by艂o o tym wiedzie膰, 偶eby odnale藕膰 drog臋, zw艂aszcza w nocy.
Heike by艂 znacznie ci臋偶szy ni偶 ona i du偶o wy偶szy. Zaczyna艂 mie膰 k艂opoty. Mi臋kkie sk贸rzane buty 艣lizga艂y si臋 po kamieniach, nie stanowi艂y pewnego oparcia na zbyt w膮skiej kraw臋dzi. Wobec tego przystan膮艂 na moment i zrzuci艂 buty. Upad艂y bezg艂o艣nie w traw臋 pod murem.
Vinga by艂a ju偶 przy drewnianej 艣cianie i tam na niego czeka艂a.
Bez s艂贸w pokazywa艂a mu, kt贸r臋dy powinien i艣膰 dalej. Bra艂a jego r臋k臋 i k艂ad艂a na kamiennych wyst臋pach, kt贸rych m贸g艂 si臋 trzyma膰. Heike czu艂, 偶e krew burzy mu si臋 w 偶y艂ach. Czy naprawd臋 sobie z tym poradz膮? Vinga uzna艂a najwyra藕niej, 偶e nauczy艂 si臋 wszystkiego, co trzeba, bo sama zacz臋艂a si臋 wspina膰 po drewnianej cz臋艣ci 艣ciany.
Zatem nie mia艂 wyboru.
Nie spogl膮daj w d贸艂, powtarza艂 sobie raz po raz podczas przypominaj膮cej z艂y sen wspinaczki. Posuwaj si臋 powoli z jednej belki na drug膮 i nie my艣l, 偶e nad tob膮 jest ich jeszcze tak du偶o. Zapomnij te偶, 偶e im wy偶ej wejdziesz, tym bole艣niejszy mo偶e by膰 upadek!
Strach mia艂 jedn膮 dobr膮 stron臋, Heike nie by艂 mianowicie w stanie my艣le膰 o tym, 偶e tu偶 nad jego g艂ow膮 wchodzi na g贸r臋 m艂oda, poci膮gaj膮ca dziewczyna, kt贸ra nie ma pod spodem absolutnie nic i kt贸ra bez skr臋powania przestawia nogi z jednej belki na drug膮. Sytuacja sk艂ania艂a go do dyskretnego odwracania wzroku, cho膰 przecie偶 musia艂 spogl膮da膰 w g贸r臋, by znale藕膰 kolejny punkt oparcia.
Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki, 偶e tak ciemno...
Vinga by艂a ju偶 przy kalenicy.
Heike nie m贸g艂 poj膮膰, jak zdo艂aj膮 przeprawi膰 si臋 przez szczyt dachu na drug膮 stron臋.
Ale nie by艂o tak strasznie, jak mu si臋 zdawa艂o. Ko艅ce belek by艂y wysuni臋te tak daleko, 偶e mo偶na bez trudu na nich usi膮艣膰, a potem przej艣膰 na dach.
Kiedy znalaz艂 si臋 ju偶 na g贸rze, po kryjomu odetchn膮艂 z ulg膮. Nie chcia艂 pokaza膰 tej ma艂ej, zwinnej ma艂pce, jak bardzo si臋 ba艂.
Potem by艂o ju偶 艂atwo. Dach mia艂 niewielkie nachylenie i wkr贸tce znale藕li si臋 na wie偶y. Skradali si臋 jednak tak cicho, jak to mo偶liwe, bo gdyby kto艣 spa艂 na g贸rze, m贸g艂by ich us艂ysze膰.
Z tego, co m贸wi艂a Vinga, wynika艂o co prawda, 偶e pod dachem znajduje si臋 tylko 贸w przestronny, mistyczny strych, a na nim z pewno艣ci膮 nikt nie mieszka艂, ale ostro偶no艣膰 nie zawadzi.
Siedz膮c na szczycie dachu pod nocnym niebem, spogl膮dali na siebie spod oka i u艣miechali si臋 zwyci臋sko. Pierwszy etap zosta艂 pokonany.
Heike wymaca艂 r臋k膮 pokryw臋 w艂azu. Nie by艂a zamkni臋ta na skobel. Nikt si臋 pewnie nie obawia艂 niepo偶膮danych go艣ci od tej strony.
Nie wiedz膮c nic o tym, 偶e kiedy艣, ponad dwie艣cie lat temu, dwoje dzieci, Dag i Liv, uwielbia艂o siadywa膰 na wie偶y i ogl膮da膰 przez okienka ca艂膮 parafi臋 Grastensholm, Vinga i Heike zeszli na strych. Tym razem tak偶e Vinga musia艂a wskazywa膰 drog臋. Heike by艂 troch臋 zak艂opotany tym, 偶e zakrada si臋 jak z艂odziej do w艂asnego domu, ale nie mia艂 czasu na rozmy艣lania, musia艂 pod膮偶a膰 za Ving膮.
Strych by艂 znacznie wi臋kszy, ni偶 my艣la艂. Nocne 艣wiat艂o przenika艂o do 艣rodka przez otwory w dachu i ma艂e okienka, tu偶 obok i daleko od niego. Strych by艂 po prostu rozleg艂y! I... A to co znowu?
Vinga dotkn臋艂a jego ramienia. Wspi臋艂a si臋 na palce i ledwo dos艂yszalnie szepn臋艂a mu do ucha:
- Co tak stoisz jak s艂up soli? Co si臋 sta艂o?
Waha艂 si臋 chwil臋 z odpowiedzi膮. Trzyma艂 j膮 za rami臋, jakby chcia艂 przed czym艣 przestrzec.
- Co艣 tu jest - szepn膮艂 po chwili. - Wyczuwam jakie艣... wibracje.
- Co艣 wrogiego?
- Nie, nic takiego. Vingo, co艣 tu jest na tym strychu, co艣 maj膮cego zwi膮zek z Lud藕mi Lodu.
- Jak my艣lisz, co by to mog艂o by膰?
- Poj臋cia nie mam.
Jej nast臋pne pytanie brzmia艂o bardzo logicznie:
- A gdzie si臋 to znajduje?
Heike sta艂 bez ruchu. Vinga jednak wyczuwa艂a dok艂adnie, jak zwraca艂 si臋 w stron臋, sk膮d dochodzi艂y wibracje, cho膰 po prostu tylko sta艂, otwarty na ich oddzia艂ywanie.
Wiele z tego nie rozumia艂a. Przypomnia艂a sobie jednak jego opowie艣膰 o tym, jak na jakiej艣 bocznej drodze w Skanii wyczu艂 wibracje, pochodz膮ce od kogo艣 zmar艂ego, i odnalaz艂 gr贸b osoby nale偶膮cej do rodziny.
Teraz jej wargi u艂o偶y艂y si臋 przy jego uchu w bezg艂o艣ne pytanie:
- Zmar艂y?
- Nie, to nie ma nic wsp贸lnego z ludzkim 偶yciem. To s膮 jakie艣 przenikliwe, jakby d藕wi臋cz膮ce wibracje, i z pewno艣ci膮 jest to bardzo wa偶ne. Tu... Tam dalej, teraz docieraj膮 do mnie wyra藕nie...
Ruszy艂 w kierunku przeciwleg艂ego naro偶nika strychu.
Nagle przystan膮艂.
- Ingrid - wymamrota艂.
- Co znowu? Co chcesz przez to powiedzie膰?
- Nie widzisz Ingrid? Nie, oczywi艣cie, 偶e nie widzisz. Ona stoi tu przed nami i zagradza nam drog臋.
Vinga uzna艂a, 偶e to wszystko jest nies艂ychanie podniecaj膮ce. Uk艂oni艂a si臋 g艂臋boko.
- Dzie艅 dobry, ciociu Ingrid! Czy patrz臋 teraz prosto na cioci臋?
Wtedy us艂ysza艂a daleki, st艂umiony 艣miech.
- Jej g艂os brzmi bardzo m艂odo! - szepn臋艂a zdumiona do Heikego i odszuka艂a jego d艂o艅. Wszystko to by艂o jednak troch臋 straszne!
Heike u艣cisn膮艂 uspokajaj膮co jej r臋k臋.
- Ingrid jest bardzo m艂oda i bardzo pi臋kna.
Znowu kokieteryjny 艣miech.
- Ale偶 ciocia Ingrid by艂a okropnie stara!
- Teraz ju偶 nie jest. Cz艂owiek przechodzi przecie偶 wszystkie stadia 偶ycia. Dlaczego Ingrid mia艂aby si臋 tam odrodzi膰 w ostatnim stadium? W wieku upadku?
- Oczywi艣cie, masz racj臋. To by by艂o niesprawiedliwe. I wcale nie takie zabawne. Ja te偶 chcia艂abym by膰 m艂oda, kiedy si臋 tam znajd臋.
Heike nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na przypomnienie jej, 偶e ona nie nale偶y do dotkni臋tych ani wybranych. Nie chcia艂 my艣le膰 o 艣mierci teraz, kiedy ma dwadzie艣cia lat.
- Czego chce ciocia Ingrid?
- 呕eby艣my sobie st膮d poszli. M贸wi, 偶e nic tu po nas.
- Uff, to brzmi, jakby chodzi艂o o jakie艣 zw艂oki czy co艣 takiego.
- Nie, nie, to co艣 zupe艂nie innego. Ingrid powiada, 偶e mamy do wykonania bardzo wa偶ne zadanie i na nim powinni艣my si臋 skupi膰.
- 呕eby odebra膰 dwory? Czy tylko chodzi jej o skarb?
- O jedno i o drugie. Postaraj si臋 milcze膰 cho膰 przez chwil臋, kiedy doro艣li rozmawiaj膮!
Powiedzia艂 to jednak z b艂yskiem w oczach, kt贸ry z艂agodzi艂 szorstkie s艂owa.
Na strychu by艂o ciemno. Ale gdyby sta艂 przed nimi cz艂owiek, Vinga widzia艂aby jego sylwetk臋. A nie widzia艂a nic.
S艂ysza艂a, jak Heike mamrocze pytania i komu艣 odpowiada, ale zbyt cicho, aby mog艂a rozr贸偶ni膰 s艂owa.
Cz臋sto si臋 u艣miecha艂, poznawa艂a to po g艂osie, czasami nawet do艣膰 g艂o艣no si臋 艣mia艂.
Vinga zaczyna艂a si臋 niecierpliwi膰. Czu艂a si臋 niepotrzebna. To nie nale偶a艂o do przyjemno艣ci.
Ale si臋 nie ba艂a. I to ona, kt贸ra tak naprawd臋 zawsze 艣miertelnie ba艂a si臋 duch贸w!
Tyle tylko 偶e pewnie swoich przodk贸w z Ludzi Lodu nie uwa偶a艂a za duchy. Zw艂aszcza po tym, co jej Heike o nich opowiedzia艂. Duchy opieku艅cze, mo偶na by rzec. A opieku艅cze duchy s膮 przecie偶 dobrymi istotami.
Nareszcie rozmowa dobieg艂a ko艅ca. Heike wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 za sob膮.
Vinga si臋 odwr贸ci艂a.
- Wszystkiego dobrego, ciociu Ingrid!
Jeszcze raz us艂ysza艂a ten cichy, weso艂y 艣miech.
- Ona bardzo ci臋 kocha艂a, kiedy by艂a艣 dzieckiem, wiesz - powiedzia艂 Heike. - By艂a艣 rozpieszczonym i upartym dzieckiem, ale...
- Wcale nie by艂am rozpieszczona!
- Nie, ale zachowywa艂a艣 si臋 tak, jak by艣 by艂a.
- Mo偶liwe. Kiedy si臋 nad tym zastanowi膰...
- W dalszym ci膮gu czasami si臋 tak zachowujesz. Ale to nic nie szkodzi. Czasami mo偶e to by膰 oznak膮 silnej woli. Trudno艣ci w podporz膮dkowaniu si臋.
- O, tak - westchn臋艂a.
Potem zmieni艂a temat.
- Dlaczego ja nie mog艂am zobaczy膰 cioci Ingrid? - marudzi艂a, kiedy skradali si臋 przez strych.
- Poniewa偶 ty nale偶ysz do zwyczajnych ludzi.
Wcale nie jestem zwyczajna, chcia艂a powiedzie膰, ale roztropnie przemilcza艂a to.
- Wi臋c oni zwyczajnym nie mog膮 si臋 ukazywa膰?
- Oczywi艣cie, 偶e mog膮. Przecie偶 Peter widzia艂 ich w Stregesti, poniewa偶 to by艂o konieczne. Ale nie czyni膮 tego zbyt ch臋tnie. Trzeba wiele, 偶eby do tego dosz艂o.
- Rozmawiali艣cie tak d艂ugo. Co ciocia Ingrid m贸wi艂a?
Heike roze艣mia艂 si臋, przystan膮艂 na moment i o艣wiadczy艂:
- Powiedzia艂a mi, 偶e b臋d臋 mia艂 z tob膮 k艂opoty.
- Nnie - skrzywi艂a si臋 Vinga rozczarowana.
- Ale Ingrid by艂a bardzo rozbawiona, kiedy to m贸wi艂a, wi臋c nie wiem, co mia艂a na my艣li. Powiedzia艂a te偶, 偶e powinienem bardzo o ciebie dba膰.
- No, to 艂adnie z jej strony.
- Czujesz si臋 ura偶ona? Nie masz najmniejszego powodu. Poza tym rozmawiali艣my przewa偶nie o skarbie i o Grastensholm.
- A o Elistrand nie?
- Niezbyt du偶o tym razem. Ale chod藕 ju偶, idziemy!
- Jeszcze moment. Dlaczego nie wolno nam p贸j艣膰 do tego naro偶nika i zobaczy膰, co tam jest?
- Nie posiadam na to dostatecznej si艂y, moje zdolno艣ci s膮 zbyt ma艂e.
- Tego nie rozumiem.
- Czy nie pami臋tasz, na kogo Ludzie Lodu czekaj膮? Nie s艂ysza艂a艣 o tym, kt贸ry b臋dzie mia艂 wi臋ksz膮 ponadnaturaln膮 si艂臋 ni偶 ktokolwiek przedtem?
- Oczywi艣cie, 偶e pami臋tam. Ale czy to nie jeste艣 ty?
- Nie! Co te偶 ci przychodzi do g艂owy! Ja jestem po prostu Heike! Nie, tylko ten cz艂owiek b臋dzie w stanie poradzi膰 sobie z tamtymi sprawami, wiesz...
- Dlaczego? Czy to takie niebezpieczne?
- Sama w sobie sprawa bardzo niebezpieczna nie jest, ale prowadzi ona do Tengela Z艂ego.
- Oj!
- Tak, tak w艂a艣nie jest. Teraz si臋 o tym dowiedzia艂em. Wiesz, pocz膮tkowo Ludzie Lodu nie pojmowali, jakie to, co znajduje si臋 na tym strychu, jest gro藕ne, nie przejmowali si臋 niczym, dop贸ki dwaj z naszych przodk贸w nie znale藕li tego i nie wykorzystali. Kosztowa艂o to ich obu 偶ycie.
- Kto to by艂?
- Kolgrim i Tarjei.
- Ach, tak! Oni rzeczywi艣cie znale藕li co艣 na strychu, mo偶na o tym przeczyta膰 w ksi膮偶kach Mikaela.
- O, tak! W tych ksi膮偶kach. Ale to te偶 jest tragedia. Te ksi膮偶ki zagin臋艂y.
- Zagin臋艂y? Co艣 ty! Przecie偶 s膮 u mnie!
Heike patrzy艂 na ni膮 oniemia艂y.
Wyja艣ni艂a mu zatem:
- Rozumiesz chyba, 偶e nie mog艂am ich zostawi膰 w Elistrand. Zabra艂am je wi臋c ze sob膮.
- Do chaty komornika? A teraz do domu Simena? Ale jakim sposobem? Musz膮 by膰 przecie偶 okropnie ci臋偶kie.
- Sam je nios艂e艣. W pojemnikach do sera.
Heike wci膮偶 jej si臋 przygl膮da艂, a po chwili zacz膮艂 si臋 艣mia膰.
- My艣la艂em sobie wtedy, 偶e to bardzo wielkie i ci臋偶kie sery jak na mleko od jednej kozy.
Pochyli艂 si臋 ku niej, uj膮艂 jej r臋ce w swoje i z podziwem poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.
Vinga roze艣mia艂a si臋 wzruszona.
- Mama mnie tam nie ca艂owa艂a - szepn臋艂a.
- Ale ja ca艂uj臋 - uci膮艂 Heike zdecydowanie.
- Heike, co to takiego, to ukryte w k膮cie strychu?
- Dla mnie lepiej, 偶ebym tego nie wiedzia艂.
- A jeste艣 ciekawy?
- Zdaje si臋, 偶e nie ja jeden - u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.
- Co ciocia Ingrid powiedzia艂a o 艣wi臋tym skarbie?
- 呕e czas najwy偶szy, 偶eby go st膮d zabra膰. I dosta艂em wiele cennych wskaz贸wek, a tak偶e informacji o Snivelu i pozosta艂ych domownikach. Oni trzymaj膮 tu psy.
- Oj, to w takim razie nie mo偶emy...
- Uspok贸j si臋. Owa kobieta, Dida, o kt贸rej ci opowiada艂em, potrafi znakomicie obchodzi膰 si臋 ze zwierz臋tami. Rzuci艂a na nie urok i psy b臋d膮 zahipnotyzowane, dop贸ki st膮d nie odejdziemy. Mar te偶 tak zrobi艂 w Stregesti. To znaczy pos艂ugiwa艂 si臋 zakl臋ciami.
- Tak, Mar i Shira, i wszyscy z Taran-gai, Heike... To mnie zdumiewa. Czy偶 Hanna, wied藕ma z Doliny Ludzi Lodu, wiesz, nie powiedzia艂a, 偶e Tengel, Silje i ich dzieci s膮 jedynymi z rodu Ludzi Lodu? A tymczasem gdzie艣, tak daleko na wschodzie, istnia艂o ca艂e plemi臋! Taran-gaiczycy!
Heike u艣miechn膮艂 si臋.
- S膮dz臋, 偶e to przekracza艂o mo偶liwo艣ci Hanny czy te偶 mo偶e jej horyzonty. Mimo wszystko to, co potrafi艂a, tak偶e by艂o ograniczone.
- Tak, chyba masz racj臋. Musimy si臋 spieszy膰 - doda艂a, wracaj膮c do rzeczywisto艣ci.
- Zgadzam si臋. Nie mo偶emy tak sta膰 tutaj i gada膰.
Dlaczego zawsze musia艂 by膰 wobec niej troch臋 uszczypliwy? Czy to jej wina, 偶e ci膮gle stercz膮 na tym strychu?
Tak, to jej wina. Bez w膮tpienia.
Heike odnalaz艂 drzwi na schody i zacz臋li si臋 bezszelestnie skrada膰 na d贸艂, oboje boso.
- Wiesz co... - zacz臋艂a Vinga, ale Heike natychmiast j膮 uciszy艂. Teraz naprawd臋 koniec z gadaniem.
Zeszli na pierwsze pi臋tro. Vinga zna艂a Grastensholm jak sw贸j dom, a Heike otrzyma艂 wskaz贸wki od Ingrid. Nie trac膮c czasu zeszli po jeszcze jednych schodach, bardzo cichutko, skradaj膮c si臋 na palcach, bo Snivel i jego s艂u偶ba sypiali na pierwszym pi臋trze.
Na parterze mogli porusza膰 si臋 znacznie swobodniej. Bez trudu odnale藕li drzwi do tej cz臋艣ci domu, w kt贸rej kiedy艣, dawno, dawno temu, Mattias urz膮dzi艂 izb臋 przyj臋膰 dla chorych. Teraz pomieszczenie to mia艂o inn膮 funkcj臋, nie bardzo wiadomo jak膮, ale szafy nadal sta艂y wzd艂u偶 艣cian.
Heike odliczy艂 trzeci膮 od lewej i otworzy艂 j膮.
Wewn膮trz pe艂no by艂o papier贸w, jakich艣 ksi膮g kasowych, archiwali贸w i wszelkiego rodzaju szparga艂贸w. Nie mieli czasu tego przegl膮da膰. Szybko i bezszelestnie opr贸偶nili p贸艂ki, Heike wyjmowa艂 papiery i podawa艂 Vindze, kt贸ra uk艂ada艂a je na pod艂odze.
Wkr贸tce szafa by艂a pusta.
Dom trwa艂 pogr膮偶ony w ciszy, nigdzie najmniejszego d藕wi臋ku.
Poniewa偶 Ingrid wyja艣ni艂a Heikemu, jak dzia艂a mechanizm, nie by艂o k艂opot贸w z otwarciem schowka. Tylna 艣ciana szafy usun臋艂a si臋 z lekkim trzaskiem i ods艂oni艂a tajemne pomieszczenie, pe艂ne p贸艂ek i przegr贸dek.
Znieruchomieli, s艂ysz膮c zgrzyt mechanizmu, i przez chwil臋 nas艂uchiwali w milczeniu, lecz dom w dalszym ci膮gu zalega艂a kompletna cisza.
Maj膮 mocny sen, pomy艣la艂a Vinga. Ale nie odwa偶y艂a si臋 tego wypowiedzie膰 nawet szeptem.
Heike roz艂o偶y艂 worek, kt贸ry przyni贸s艂 ze sob膮, oboje zacz臋li wyjmowa膰 po kolei wszystko, co by艂o w szafie, i wk艂ada膰 te rzeczy do worka - ostro偶nie, jakby by艂y ze z艂ota. Wi臋kszo艣膰 tego, co skarb zawiera艂, zachowa艂a si臋 w ma艂ych porcjach.
Vinga wyczuwa艂a jaki艣 niezwyk艂y nastr贸j intymno艣ci, kiedy tak w milczeniu pracowali nad skarbem Ludzi Lodu. Tyle czasu min臋艂o od chwili, kiedy mia艂a po raz ostatni do czynienia z lud藕mi, by艂a spragniona wi臋zi z nimi i porozumienia, mia艂a poza tym wra偶enie, 偶e ona i Heike s膮 sobie bardzo bliscy. Nikt inny nie da艂by jej takiego poczucia spokoju, takiego odpr臋偶enia, przy nikim nie czu艂aby si臋 taka bezpieczna. Gdyby po tych d艂ugich latach samotno艣ci spotka艂a kogo艣 innego, na pewno nie potrafi艂aby si臋 tak otworzy膰 jak przed nim, nie potrafi艂aby by膰 sob膮. Skr臋powana, zachowywa艂aby si臋 z najwi臋ksz膮 ostro偶no艣ci膮, sprawdza艂aby w niesko艅czono艣膰, czy tamten cz艂owiek j膮 lubi, czy nic jej nie grozi, i nie tak 艂atwo wyzby艂aby si臋 nie艣mia艂o艣ci. Z Heikem by艂o zupe艂ne inaczej!
To sprawia ten jego groteskowy wygl膮d, szepn膮艂 s艂abiutki g艂osik gdzie艣 w g艂臋bi jej duszy. On z trudem zdobywa przyjaci贸艂. Dziewcz臋ta nie chc膮 spojrze膰 na niego dwa razy. On jest m贸j, jest ode mnie zale偶ny!
To paskudne my艣li, ale Vinga nie nale偶a艂a chyba do wyj膮tk贸w, wielu przed ni膮 u偶ywa艂o takich argument贸w, kiedy chodzi艂o o zatrzymanie przyjaciela.
A ona by艂a przynajmniej szczera!
Cho膰 musia艂a przyzna膰 i to, 偶e Heike j膮 troch臋 przera偶a. Tak偶e dlatego, 偶e jego blisko艣膰 wywo艂ywa艂a taki rozkoszny dreszcz, takie cudowne mrowienie pod sk贸r膮. I dlatego, 偶e by艂 bardziej demonem ni偶 cz艂owiekiem... Dla niedo艣wiadczonej dziewczyny, takiej jak ona, wszystko to by艂o niewymownie podniecaj膮ce.
Wreszcie od strony Heikego dobieg艂o j膮 westchnienie pe艂ne niemal nabo偶nego skupienia. Uni贸s艂 w g贸r臋 jaki艣 spory przedmiot i trzyma艂 go bardzo troskliwie, jakby si臋 ba艂, 偶e upu艣ci.
W mroku wygl膮da艂o to jak wysoka szkatu艂ka, a kiedy Vinga jej dotkn臋艂a, przekona艂a si臋, 偶e to butelka o pi臋knym kszta艂cie.
Woda Shiry, zaczerpni臋ta z jasnego 藕r贸d艂a, przechowywana w naczyniu z g贸rskiego kryszta艂u.
- We藕 to - szepn膮艂 Heike. - Tylko nie upu艣膰!
Z czci膮 wsun臋艂a butelk臋 do g艂臋bokiej kieszeni swojej sukni.
Heike przeci膮gn膮艂 d艂o艅mi po pustych p贸艂kach, 偶eby si臋 upewni膰, czy nic nie zosta艂o. Potem zamkn臋li sekretne drzwi i powk艂adali na miejsce du偶e ksi臋gi. Wszystko w ca艂kowitej ciszy.
Vinga nie mog艂a si臋 jednak powstrzyma膰, 偶eby nie szepn膮膰:
- Czy nie powinni艣my zostawi膰 jednak jakiego艣 艣ladu, 偶e tu byli艣my? 呕eby ich zdenerwowa膰.
- Czy艣 ty oszala艂a? Im mniej o nas wiedz膮, tym lepiej!
Zawi膮za艂 worek i zarzuci艂 sobie na plecy.
- Chod藕!
Dopiero teraz Vinga u艣wiadomi艂a sobie, jaka by艂a przez ca艂y czas spi臋ta. Odetchn臋艂a z ulg膮.
Ale jeszcze nie byli bezpieczni. Musieli wr贸ci膰 t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przyszli. Wyj艣cie g艂贸wnymi drzwiami by艂oby zbyt ryzykowne. Nie wiedzieli przecie偶 nawet, czy drzwi nie skrzypi膮 ani gdzie 艣pi s艂u偶ba.
Bezg艂o艣nie weszli po schodach na strych. Wszystko posz艂o dobrze, cho膰 musieli na chwil臋 przystan膮膰, bo w jednym miejscu skrzypn臋艂a deska.
Wreszcie znale藕li si臋 na wie偶y i teraz czeka艂o ich najgorsze: schodzenie w d贸艂. Heike ni贸s艂 na plecach ci臋偶ki worek, Vinga mia艂a w kieszeni kruch膮 butelk臋.
Wszystko dotychczas uk艂ada艂o si臋 zbyt dobrze, pomy艣la艂a.
I akurat co do tego mia艂a racj臋...
Zawsze 艂atwiej jest si臋 wspina膰 w g贸r臋, ni偶 schodzi膰 w d贸艂, wszystko zale偶y od tego, co si臋 widzi. Spogl膮danie w d贸艂 odbiera cz艂owiekowi r贸wnowag臋 psychiczn膮.
Heike schodzi艂 Pierwszy, 偶eby w razie czego os艂ania膰 Ving臋 przed upadkiem. Ale on by艂 z nich dwojga bardziej ros艂y i ci臋偶szy i z trudem znajdowa艂 odpowiednie oparcie dla st贸p. Worek tak偶e mu przeszkadza艂. Cho膰 przywi膮za艂 go mocno sznurem do ramion, zaczepia艂 nim bez przerwy o nier贸wne ko艅ce bali.
Mimo to Heike zachowywa艂 opanowanie, czym Vinga nie mog艂a si臋 pochwali膰. Co chwila t艂umi艂a zniecierpliwione westchnienia, 偶e musi tak wisie膰 pomi臋dzy niebem a ziemi膮 i czeka膰, a偶 Heike zejdzie ni偶ej.
Co by to by艂o, gdyby nagle kto艣 wyszed艂 za nocn膮 potrzeb膮 z domu albo z pomieszcze艅 dla s艂u偶by, my艣la艂a. A oni by tak wisieli, wystawieni na widok publiczny, na tle nocnego nieba.
W ko艅cu Heikemu zosta艂o ju偶 tylko par臋 ostatnich 艂okci do kamiennej podmur贸wki i wtedy worek znowu si臋 zaczepi艂. Tym razem tak mocno, 偶e Heike musia艂 dobrze szarpn膮膰. Sam nie bardzo mia艂 si臋 czego przytrzyma膰, worek uwolni艂 si臋 z trzaskiem i tak gwa艂townie, 偶e r臋ka Heikego zsun臋艂a si臋 z grubej belki, a on sam straci艂 r贸wnowag臋.
Vinga spojrza艂a przez rami臋 i stwierdzi艂a z przera偶eniem, 偶e Heike leci w d贸艂.
Trzeba przyzna膰, 偶e nie wyda艂 z siebie najcichszego nawet j臋ku, cho膰 obijanie si臋 o nier贸wn膮 kamienn膮 艣cian臋 musia艂o mu sprawia膰 okropny b贸l.
Vinga te偶 zdo艂a艂a powstrzyma膰 okrzyk wsp贸艂czucia i najszybciej, jak umia艂a, zacz臋艂a schodzi膰 na d贸艂.
Heike le偶a艂 na ziemi, ale kiedy ko艂o niego przycupn臋艂a, usiad艂 z bolesnym st臋kni臋ciem. Ona za艣 nie mia艂a czasu zastanawia膰 si臋, czy kto艣 widzia艂 upadek Heikego. Ukl臋k艂a przy nim i stara艂a si臋 go podeprze膰.
- Nic ci si臋 nie sta艂o? - szepn臋艂a mu do ucha.
On odwr贸ci艂 g艂ow臋 i odpowiedzia艂 tak偶e szeptem:
- Uda艂o mi si臋 uratowa膰 worek, nie upad艂em na niego.
- Dobrze, dobrze, ale ty sam?
- Dam sobie rad臋. Pom贸偶 mi tylko wsta膰, musimy si臋 st膮d zbiera膰 jak najszybciej.
Pomaga艂a mu jak mog艂a, w ko艅cu stan膮艂 na nogi, opar艂 si臋 o 艣cian臋 i oddycha艂 przez chwil臋 g艂臋boko, po czym skin膮艂 g艂ow膮.
Vinga odszuka艂a jego buty i w艂o偶y艂a mu na nogi. Podnios艂a worek z ziemi i zarzuci艂a sobie na plecy, potem ruszyli w drog臋 powrotn膮, Heike kulej膮c, wsparty na ramieniu Vingi, a ona przepe艂niona dum膮 z siebie. Wprost czu艂a, 偶e ma nad g艂ow膮 艣wietlist膮 aureol臋. By艂a wa偶na dla Heikego, wr臋cz niezb臋dna!
- Jestem okropna oferma - roze艣mia艂 si臋 Heike skr臋powany, kiedy znale藕li si臋 ju偶 tak daleko, 偶e nikt z Grastensholm nie m贸g艂by ich zobaczy膰.
Czu艂 si臋 za偶enowany, to prawda, bo wydawa艂o mu si臋, 偶e w jej oczach jest teraz 偶a艂osn膮 figur膮, 偶e si臋 przed ni膮 o艣mieszy艂, spadaj膮c w ten spos贸b. Nie przypuszcza艂 nawet, jak bardzo uszcz臋艣liwi艂 Ving臋 tym, 偶e sta艂 si臋 od niej zale偶ny.
On jednak w dzieci艅stwie nauczy艂 si臋, 偶e powinno by膰, odwrotnie - to kobieta jest istot膮 zale偶n膮, a m臋偶czyzna jest tym silnym.
- Wcale nie jeste艣 oferma - zaprotestowa艂a gor膮co. - Ale jak si臋 czujesz? Tylko odpowiadaj konkretnie, nie chc臋 s艂ucha膰 偶adnych fa艂szywych zapewnie艅 w rodzaju: 鈥濪zi臋kuj臋, wszystko dobrze鈥. Skaleczy艂e艣 si臋?
- Szczerze m贸wi膮c to czuj臋, jakbym mia艂 ca艂y prawy bok poszarpany na strz臋py. A poza tym d艂onie i barki, nogi i uda po zewn臋trznej stronie. Pali mnie to przez ca艂y czas jak ogniem, a jeszcze tam, pod murem, przez moment ba艂em si臋, 偶e zemdlej臋. Czy wyra偶am si臋 do艣膰 konkretnie?
- Mo偶e by膰. A stopy sobie nie zwichn膮艂e艣?
- Troch臋 mnie boli jedna kostka, ale chyba nie ma si臋 czym przejmowa膰. Ale wiesz, co ja widzia艂em na parterze w Grastensholm?
- Nie, co takiego?
- No, oczywi艣cie, ty nie widzisz tak dobrze w ciemno艣ciach jak ja - rzek艂 jakby od niechcenia, pr贸buj膮c odzyska膰 cho膰 troch臋 utraconego presti偶u. - Wyobra藕 sobie, 偶e oni zacz臋li na nowo urz膮dza膰 pokoje! Pomy艣l, przyszli艣my po skarb naprawd臋 w ostatniej chwili!
Przystan膮艂 i odwr贸ci艂 si臋 do niej.
- Ale mamy skarb, Vingo! Wynie艣li艣my go w ca艂o艣ci! Czy to nie fantastyczne?
Z rado艣ci, spontanicznie, obj膮艂 j膮 wp贸艂. Vinga zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i szepta艂a z przej臋ciem:
- Tak, och, taka jestem szcz臋艣liwa!
Gwa艂towne zachowanie Vingi sprawi艂o, 偶e worek zsun膮艂 si臋 jej na rami臋 i opar艂 o pokaleczony bok Heikego, kt贸ry wyda艂 st艂umiony okrzyk b贸lu. Vinga natychmiast go pu艣ci艂a.
- O, Bo偶e! Jak ty okropnie krwawisz! - zawo艂a艂a przera偶ona. - Koszula jest ca艂a przesi膮kni臋ta krwi膮!
Daleko za nimi psy Snivela zacz臋艂y w艣ciekle ujada膰. Najwyra藕niej Dida zako艅czy艂a czuwanie. Teraz jednak psy mog艂y szczeka膰, ile chcia艂y, intruzi byli ju偶 daleko, poza ich zasi臋giem.
Heike stara艂 si臋 znale藕膰 inn膮 drog臋 dla bosych st贸p Vingi. Ale na skraju tego lasu osty ros艂y wsz臋dzie i bardzo g臋sto.
Znowu musia艂 j膮 nie艣膰.
- Ale teraz nie wezm臋 ci臋 na plecy - powiedzia艂 ponuro i nie swoje rany mia艂 na my艣li. - Tym razem ponios臋 ci臋 na r臋kach.
- A poradzisz? - zapyta艂a.
Heike prychn膮艂 tylko w odpowiedzi.
Podni贸s艂 j膮, a ona opar艂a mu g艂ow臋 na ramieniu. R臋kami oplot艂a mu szyj臋. Heike stara艂 si臋 nie zwraca膰 uwagi na b贸l r膮k i bark贸w ani na to, 偶e worek, kt贸ry trzyma Vinga, co chwila bole艣nie obija si臋 o jego krwawi膮cy bok.
- Och, jak mi teraz dobrze! - szepta艂a Vinga i przytula艂a policzek do jego skroni. - Wiesz, Heike, kiedy sobie pomy艣l臋, jakby to by艂o, gdyby艣 ty si臋 nie pojawi艂, gdybym musia艂a sama nadal mieszka膰 w lesie na wzg贸rzach, to oblewa mnie zimny pot ze strachu.
On rozumia艂 to bardzo dobrze.
Z drugiej jednak strony Vinga wprawia艂a go w zak艂opotanie. By艂, oczywi艣cie, przyzwyczajony, 偶e ludzie, po pierwszym odruchu niech臋ci, zaczynaj膮 go lubi膰, ale przecie偶 nikt nigdy nie przyjmowa艂 go z tak膮 otwarto艣ci膮 i tak bez 偶adnych warunk贸w jak Vinga. Tak, ona sprawia艂a po prostu wra偶enie zakochanej w nim.
To niemo偶liwe. Powinien, najszybciej jak tylko b臋dzie w stanie, tak wszystko urz膮dzi膰, by mog艂a si臋 spotyka膰 z normalnymi m艂odymi m臋偶czyznami, 偶eby mog艂a zobaczy膰 r贸偶nic臋.
Poza tym Heike zaczyna艂 oszukiwa膰 sam siebie i przywi膮zywa膰 si臋 do niej coraz bardziej, co samo w sobie nie by艂o mo偶e gro藕ne, ale cios, jaki b臋dzie musia艂 znie艣膰 wtedy, gdy ona u艣wiadomi sobie, 偶e istniej膮 bardziej urodziwi m臋偶czy藕ni, kt贸rych mo偶na kocha膰, b臋dzie du偶o bole艣niejszy.
Ona przecie偶 nie by艂a jeszcze ca艂kiem doros艂a. C贸偶 to dziecko mog艂o wiedzie膰 o zakochaniu, o mi艂o艣ci, ma艂ej czy wielkiej?
Nie艂atwo j膮 by艂o nie艣膰. Jej 艣liczne w艂osy opada艂y mu na twarz, 艂askota艂y go w nos tak, 偶e chcia艂o mu si臋 kicha膰, jej szczup艂e, ciep艂e ramiona obejmowa艂y jego szyj臋, koniuszki palc贸w b艂膮dzi艂y po brodzie tak rozkosznie delikatnie, ale w oczach mia艂a weso艂e b艂yski, jakby chodzi艂o o dziecinn膮 zabaw臋.
Heike nie zdoby艂 si臋 na tyle dumy, by powstrzyma膰 si臋 od pytania:
- Czy ty uwa偶asz, Vingo, 偶e jestem bardzo odpychaj膮cy?
Dziewczyna przekrzywi艂a g艂ow臋 i przygl膮da艂a mu si臋 taksuj膮co. Nasta艂 ju偶 brzask, zrobi艂o si臋 na tyle jasno, 偶e mogli wyra藕nie rozr贸偶nia膰 rysy swoich twarzy.
- Je艣li si臋 lubi demony... to jeste艣 pi臋kny!
Nie odwa偶y艂 si臋 zapyta膰, czy ona lubi demony. Tch贸rzy艂, to oczywiste, ale nie chcia艂 s艂ysze膰 odpowiedzi. Jakakolwiek by by艂a!
Mniej delikatnie ni偶by chcia艂, postawi艂 j膮 z powrotem na ziemi.
- Mo偶esz ju偶 i艣膰 sama. Tu nie ma ost贸w.
Vinga zapyta艂a potulnie:
- Jeste艣 na mnie z艂y? Chcia艂am ci powiedzie膰 komplement!
Heike zacisn膮艂 z臋by. Tego w艂a艣nie si臋 ba艂!
Swoim zwyczajem Vinga szybko zmieni艂a nastr贸j i temat.
- Czy偶 Grastensholm nie jest pi臋kne? I jakie du偶e!
- Tak - odpar艂, a w jego g艂osie zabrzmia艂a t臋sknota. - Jest pi臋kne i wielkie.
Heike nie by艂 materialist膮. Nigdy przedtem nie d膮偶y艂 do zdobywania rzeczy. Ale teraz pragn膮艂 tego dworu. Wiedzia艂 bowiem, 偶e Grastensholm jest jego i tylko jego, i 偶e musi je odzyska膰!
Kiedy wr贸cili do chaty Simena, kt贸ra teraz wyda艂a im si臋 straszliwie ciasna, Heike tak by艂 udr臋czony b贸lem i taki os艂abiony od up艂ywu krwi, 偶e bez protest贸w pozwoli艂 Vindze przej膮膰 dowodzenie.
- Czy ty my艣lisz, 偶e ju偶 przedtem nie opatrywa艂am ran? - zapyta艂a z przechwa艂k膮. - Powiniene艣 by艂 mnie widzie膰 tego dnia, kiedy rozr膮ba艂am sobie kolano, to...
Heike zerwa艂 si臋 i usiad艂 na 艂贸偶ku, na kt贸rym Vinga dopiero co kaza艂a mu si臋 po艂o偶y膰.
- Co zrobi艂a艣?! Rozr膮ba艂a艣 kolano?
- Tak, i musia艂am le偶e膰 przez trzy tygodnie. Ale na szcz臋艣cie to by艂o lato, wi臋c przyk艂ada艂am li艣cie babki do rany, a koza musia艂a wchodzi膰 do mnie na 艂贸偶ko, 偶ebym j膮 mog艂a wydoi膰, nawet nie wygl膮da艂a na dw贸r, a ja mia艂am chyba najwi臋ksz膮 gor膮czk臋 na 艣wiecie.
Heike patrzy艂 na ni膮 oniemia艂y.
- Ale ty wcale nie kulejesz - wykrztusi艂.
- Nie. Rana by艂a nie po艣rodku kolana; ale ni偶ej, sp贸jrz tu, to zobaczysz blizn臋, popatrz, jaka wielka!
- Nie! Przesta艅! Wierz臋 ci! - zawo艂a艂, odwracaj膮c g艂ow臋. Mowy nie ma, 偶eby znowu spojrza艂 na jej nagie uda! - Widywa艂em ju偶 blizny, je艣li o to ci chodzi - doda艂 przekornie.
My艣la艂 jednak o tym samotnym dziecku, kt贸re le偶a艂o w chacie komornika. Z ran膮, kt贸ra musia艂a jej si臋 wydawa膰 艣miertelna i kt贸ra w istocie mog艂a j膮 do 艣mierci doprowadzi膰. Poczu艂 d艂awienie w gardle, musia艂 kilkakrotnie prze艂yka膰 艣lin臋.
- No, to zaraz si臋 przekonamy - powiedzia艂a zaczepnie i podwin臋艂a r臋kawy sukni. - Uff, twoje ubranie ca艂kiem zesztywnia艂o od zakrzep艂ej krwi. Ale popatrz, t膮 smo艂膮 to艣my si臋 bardzo nie wybrudzili. Znakomicie! Zdejmij teraz koszul臋!
- Nie, to...
- R贸b, co ci m贸wi臋! Ja umiem si臋 obchodzi膰 z ranami.
- Nale偶ysz przecie偶 do Ludzi Lodu. Dobrze, wobec tego id藕 i ukryj gdzie艣 skarb, zamiast sta膰 tu i si臋 niecierpliwi膰. Schowaj go na g贸rze, pod belkami. Ja tymczasem zdejm臋 koszul臋.
- Nie b臋dziesz potrzebowa艂 pomocy?
- Nie, sk膮d? Dlaczego mia艂bym potrzebowa膰 pomocy? Czy nie nios艂em ci臋 przez p贸艂 drogi?
- P贸艂 drogi, no wiesz! - prychn臋艂a. Wzi臋艂a jednak pos艂usznie worek i odwr贸ci艂a si臋 do Heikego plecami. Wypu艣ci艂a te偶 koz臋 na pastwisko.
Heike postanowi艂, 偶e sam zdejmie koszul臋, 偶eby nie wiem co. Niech si臋 dzieje, co chce. Potem po艂o偶y koszul臋 na sobie tak, by Vinga widzia艂a tylko ran臋, nic wi臋cej. Za nic na 艣wiecie nie chcia艂 dopu艣ci膰, aby zobaczy艂a te jego zdeformowane barki albo w艂ochate jak u zwierz臋cia piersi. Nie ona. Nie Vinga!
Ale nie wzi膮艂 pod uwag臋 jej woli. Kiedy wr贸ci艂a, le偶a艂 przykryty pi臋knie udrapowan膮 koszul膮 tak, 偶e tylko prawy bok by艂 ods艂oni臋ty. Sk贸ra na boku by艂a zdarta do 偶ywego cia艂a i wci膮偶 jeszcze z ran s膮czy艂a si臋 krew.
- No, to teraz zobaczymy - powiedzia艂a jeszcze raz i powa偶nie zmarszczy艂a brwi. Z min膮 godn膮 profesora chirurgii studiowa艂a rany, a po chwili, jakby mimochodem, odsun臋艂a koszul臋 na bok. Heike poci膮gn膮艂 j膮 gwa艂townie ku sobie, ale co si臋 mia艂o sta膰, to ju偶 si臋 sta艂o.
Vinga zapomnia艂a o ranach. Delikatnie odsun臋艂a na bok alraun臋.
Ufnie spogl膮da艂a na niego jasnym wzrokiem.
- Bo偶e odpu艣膰, naprawd臋 r贸偶nisz si臋 od innych m臋偶czyzn, kt贸rych do tej pory widzia艂am!
- A wielu ich widzia艂a艣? - zapyta艂 bezbarwnym g艂osem.
- No, widzia艂am przecie偶 tat臋. I parobk贸w podczas sianokos贸w, kiedy by艂o tak gor膮co, 偶e zdejmowali koszule. I widzia艂am te偶 pewnego ma艂ego ch艂opca, kt贸ry latem biega艂 nago. Wi臋c oczywi艣cie wiem, jak m臋偶czy藕ni s膮 zbudowani! Ale ty jeste艣 du偶o bardziej ow艂osiony ni偶 tamci. No i masz te ramiona. Czy mog臋 ich dotkn膮膰?
Heike cierpia艂. Prawe rami臋 nie by艂o tak podrapane jak ca艂y bok, ale on nawet tego nie zauwa偶y艂. Vinga zabra艂a si臋 najpierw za te l偶ejsze rany.
- Jakie masz spiczaste ramiona - szepn臋艂a zafascynowana, g艂aszcz膮c go delikatnie. - To niezwyk艂e uczucie by膰 tak blisko jednego z dotkni臋tych Ludzi Lodu. Dla mnie by艂a to jedynie legenda. Mam na my艣li te mordercze ramiona i wszystkie te sprawy.
- Uwa偶am, 偶e mog艂aby艣 by膰 troch臋 bardziej delikatna.
- Dlaczego? - zapyta艂a dziecinnie. - Chyba si臋 nie wstydzisz, 偶e jeste艣 taki? Ja my艣l臋, 偶e jeste艣 fantastyczny, wiesz. I taki mnie przenika przyjemny dreszcz, kiedy ci臋 dotykam.
- Vinga! - powiedzia艂 surowo. - Moje rany trzeba opatrzy膰.
- O, tak, ju偶, ju偶!
Heike wzdycha艂 i dr偶a艂 na ca艂ym ciele.
Ale Vinga by艂a zr臋czna. Rzeczywi艣cie wiedzia艂a, co robi, i mia艂a znacznie wi臋ksze poj臋cie o sztuce leczenia, ni偶 m贸g艂 si臋 spodziewa膰. Za pomoc膮 szczeg贸lnej mieszaniny naturalnych 艣rodk贸w i bardziej zaawansowanej sztuki leczniczej opatrzy艂a go delikatnie i troskliwie.
- W porz膮dku? - powiedzia艂a wreszcie. - G贸ra gotowa, a teraz reszta.
- Z tym poradz臋 sobie sam! - Heike omal nie eksplodowa艂.
- G艂upstwa gadasz! Zdejmuj spodnie!
- Zostaw mnie! - sykn膮艂 przez z臋by.
- A zreszt膮 i tak ca艂e s膮 podarte - o艣wiadczy艂a ch艂odno i bez zastanowienia zerwa艂a z niego spodnie. - Popatrz na swoje biodro, tu masz dopiero ran臋, sp贸jrz!
Potem zamilk艂a. Heike bezskutecznie pr贸bowa艂 odszuka膰 cho膰by kawa艂ek podartych spodni, 偶eby si臋 okry膰, ale ona odrzuci艂a je daleko.
- Oj! - j臋kn臋艂a nagle.
Poczu艂a, 偶e si臋 czerwieni. Ale偶 by艂a bezmy艣lna! Usiad艂a obok Heikego, plecami do tego czego艣 niezrozumiale wielkiego, i patrzy艂a na niego ciep艂o.
- Ja nie chcia艂am, Heike, taka bywam czasami g艂upia.
Ale nie powiniene艣 si臋 kr臋powa膰, ba ja uwa偶am, 偶e jeste艣 bardzo 艂adny.
- Kochana Vingo, czy nie zechcia艂aby艣 poda膰 mi tej resztki spodni, kt贸re rzuci艂a艣 na pod艂og臋?
Nie m贸g艂 si臋 podnie艣膰, kiedy ona siedzia艂a na kraw臋dzi 艂贸偶ka.
Obj臋艂a go ramieniem i bawi艂a si臋 w艂osami na jego piersi.
- Vinga, natychmiast przesta艅!
- Ale ja naprawd臋 uwa偶am, 偶e jeste艣 艂adny, naj艂adniejszy m臋偶czyzna, jakiego widzia艂am. Parobcy to byle co, oni nie mieli ani jednego w艂osa na piersiach.
- B膮d藕 tak dobra i nie dotykaj mnie.
- Dlaczego nie?
- Bo to mo偶e mie膰... pewne skutki.
- Jakie skutki?
- O Bo偶e, Vinga! - wrzasn膮艂. - R贸b, co m贸wi臋!
- Tak, oczywi艣cie, masz racj臋. Ju偶 opatruj臋 twoj膮 ran臋.
Zanim zd膮偶y艂 j膮 powstrzyma膰, pochyli艂a si臋 i poca艂owa艂a go w policzek. Heike j臋kn膮艂.
- Ja ciebie tak lubi臋. Tak rozkosznie jest by膰 blisko ciebie... ale ju偶 si臋 bior臋 za ran臋.
Znowu usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka i pochyli艂a si臋 nad jego rozszarpanym biodrem. Potem popatrzy艂a na niego z otwartymi ustami i zapyta艂a:
- Co to za jakie艣 skutki, o kt贸rych m贸wi艂e艣? O, Heike, ja si臋 tak dziwnie czuj臋!
Po艂o偶y艂a si臋 na 艂贸偶ku i podkuli艂a nogi. On w ko艅cu m贸g艂 si臋 pochyli膰 i podnie艣膰 z pod艂ogi co艣 do okrycia.
- Mo偶e by艣 jednak wysz艂a na dw贸r? - sykn膮艂. - Zostaw mi reszt臋.
Vinga pos艂a艂a mu tylko przestraszone spojrzenie i wybieg艂a z chaty.
Usiad艂a na kamieniu przed wej艣ciem do szopy, skuli艂a si臋 i oddycha艂a ci臋偶ko, ze 艣wistem. Szuka艂a wzrokiem, ale nie znajdowa艂a niczego, co mog艂oby przyci膮gn膮膰 jej uwag臋. Niczego, czym mog艂aby zast膮pi膰 tamten widok, tamto, co poruszy艂o w niej jakie艣 straszne, nieznane si艂y. Ca艂e cia艂o zdawa艂o si臋 p艂on膮膰 gor膮c膮 t臋sknot膮, pragnieniem tak pot臋偶nym, 偶e musia艂a z ca艂ej si艂y napina膰 mi臋艣nie, by mu si臋 przeciwstawi膰. Czu艂a palenie w piersiach, rozkoszne gor膮co w dole brzucha, wargi nabrzmiewa艂y i pulsowa艂y.
M贸j Bo偶e, my艣la艂a. Co ja zrobi艂am? Czy to o tym szeptali doro艣li, kiedy jeszcze by艂am dzieckiem? Czy ta s膮 te jakie艣 tajemnice, od kt贸rych rumieni艂y im si臋 policzki, a dziewcz臋ta chichota艂y?
Ogier. Widzia艂a ogiera przy klaczy...
Heike zbudowany by艂 niemal tak samo jak tamto zwierz臋! To by艂o niewiarygodne, osza艂amiaj膮ce i tak niezno艣nie rozkoszne, kiedy si臋 o tym my艣la艂o.
Znowu j臋kn臋艂a i skuli艂a si臋 jeszcze bardziej w swoim s艂odkim pragnieniu. Owszem, widzia艂a kiedy艣 jednego z parobk贸w, jak spu艣ci艂 spodnie, kiedy my艣la艂, 偶e nikt go nie widzi. Ale tamten widok by艂 niczym, absolutnie niczym w por贸wnaniu z tym, co zobaczy艂a u Heikego. Vinga przyciska艂a r臋ce do ud. Wiedzia艂a, 偶e 偶aden m臋偶czyzna na ziemi nie b臋dzie w stanie da膰 jej tego, czego pragn臋艂a. 呕aden opr贸cz Heikego!
To by艂o, oczywi艣cie, zwyczajne po偶膮danie. Nie by艂a a偶 tak g艂upia, 偶eby sobie z tego nie zdawa膰 sprawy. Na pewno istnia艂a te偶 gor膮ca, p艂omienna mi艂o艣膰, ale Vinga nie by艂a pewna, czy w tym przypadku akurat o ni膮 chodzi. Zna艂a Heikego przecie偶 zaledwie kilka dni. Czy jednak 偶y艂 na 艣wiecie kto艣, kto m贸g艂by zaj膮膰 jego miejsce? Zast膮pi膰 go, tak偶e jako przyjaciela?
Powoli dociera艂a do jej 艣wiadomo艣ci prawda, 偶e dziewczyna z pustkowi jest na najlepszej drodze, aby sta膰 si臋 doros艂膮 kobiet膮 w 艣wiecie ludzi.
Wzburzone cia艂o uspokaja艂o si臋 wolno, bardzo wolno. Wci膮偶 jednak siedzia艂a na kamiennych schodkach, jeszcze nie mog艂a si臋 odwa偶y膰, 偶eby wej艣膰 do 艣rodka. Nigdy wi臋cej nie chcia艂a tego widzie膰!
W ko艅cu w drzwiach chaty stan膮艂 Heike. Vinga spu艣ci艂a wzrok.
Zauwa偶y艂a, 偶e Heike idzie do niej przez zaro艣ni臋te traw膮 podw贸rko, 偶e siada obok niej. Zdrowym ramieniem obejmuje jej plecy.
- Czy nie s膮dzisz, 偶e powinni艣my o tym zapomnie膰, Vingo?
Szczera jak zawsze, pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮, wci膮偶 patrz膮c w ziemi臋.
Heike milcza艂 przez chwil臋, po czym rzek艂 cicho:
- Na ciebie te偶 to podzia艂a艂o, prawda?
- Tak - szepn臋艂a.
- Bardzo mnie to cieszy - powiedzia艂 Heike. - By艂oby straszne, gdybym tylko ja sam... Ale chc臋, 偶eby艣 wiedzia艂a, 偶e nie masz si臋 czego obawia膰. Nigdy nawet ci臋 nie dotkn臋, mo偶esz mi wierzy膰. Spotkasz wielu m艂odych m臋偶czyzn, kiedy ju偶 odzyskamy to, co jest nasze. Znajd臋 ci ch艂opca, kt贸ry b臋dzie ciebie wart. Ale ty zadecydujesz sama. O, spotkasz na pewno wielu m艂odych ch艂opc贸w, godnych twojej mi艂o艣ci!
Ale ja chc臋 ciebie, 偶ali艂a si臋 Vinga w duchu. Przytuli艂a si臋 do niego i za艂ka艂a g艂o艣no.
Heike b艂臋dnie zrozumia艂 jej p艂acz.
- Rozumiem, 偶e si臋 boisz. Ale ja naprawd臋 nie chc臋 sprawia膰 ci b贸lu, dziecko drogie, chc臋 dla ciebie wy艂膮cznie dobra! Ja ci臋 tak bardzo lubi臋. Z ca艂膮 twoj膮 momentami katastrofaln膮 spontaniczno艣ci膮, z twoim niezno艣nym zarozumialstwem i twoj膮 sk艂onno艣ci膮 do k艂贸tni. Masz tyle wspania艂ych cech, Vingo! Naprawd臋, trudno mi wypowiedzie膰, jak ci臋 lubi臋, pragn臋 dla ciebie wy艂膮cznie dobra!
Wtedy ona zacz臋艂a p艂aka膰 jeszcze bardziej.
- Co艣 przepad艂o, Heike, prawda? Co艣 si臋 sko艅czy艂o?
- Tak. Ta szczero艣膰 mi臋dzy nami. Od tej chwili musimy by膰 wobec siebie bardziej ostro偶ni. A to b臋dzie nas kr臋powa艂o.
Poczochra艂 jej w艂osy, jakby chcia艂 jej doda膰 odwagi.
- Ale przecie偶 nie zawsze b臋dziemy mieszka膰 razem w takiej ma艂ej, n臋dznej chatynce. Wszystko si臋 u艂o偶y, zobaczysz.
Twarz Vingi wykrzywi艂a si臋 w nowym ataku przejmuj膮cego p艂aczu.
Dzie艅 przeznaczyli na prace domowe, 偶eby uczyni膰 zno艣niejszym 偶ycie w komorniczej chacie Simena. Heike przygotowa艂 sobie pos艂anie w szopie, a Vinga powiedzia艂a, 偶e skoro on zdecydowanie woli towarzystwo myszy ni偶 jej, to prosz臋 bardzo! Potem usadowili si臋 na trawie, roz艂o偶yli pomi臋dzy sob膮 skarb Ludzi Lodu i przejrzeli wszystko starannie.
To w艂a艣nie wtedy Heike po raz pierwszy odczu艂 trudne do ukojenia pragnienie posiadania skarbu, to pragnienie, kt贸re trawi艂o wszystkich obci膮偶onych przekle艅stwem. On widocznie r贸偶ni艂 si臋 od pozosta艂ych, poniewa偶 nigdy przedtem tego uczucia nie doznawa艂. Wiedzia艂, oczywi艣cie, 偶e skarb istnieje i 偶e nale偶y do niego. Chcia艂 go, rzecz jasna, mie膰, ale my艣la艂 o tym ze spokojem.
Teraz dopiero u艣wiadamia艂 sobie, jak bardzo skarb jest niebezpieczny dla tych, kt贸rzy go po偶膮daj膮, a tak偶e dla tych, kt贸rzy obci膮偶onym utrudniaj膮 jego zdobycie. Heike czu艂 niemal mrowienie w palcach, pragn膮艂 po prostu zgarn膮膰 to wszystko, przycisn膮膰 do piersi i krzycze膰, 偶e skarb jest jego, jego!
Tak oto znowu dawa艂o o sobie zna膰 dziedzictwo z艂a. A Heike nie chcia艂, za nic na 艣wiecie nie chcia艂 dopu艣ci膰, 偶eby zdoby艂o nad nim w艂adz臋. Od tak dawna przecie偶 walczy艂, aby by膰 ludzk膮 istot膮, kt贸r膮 sta膰 na troskliwo艣膰 i mi艂osierdzie.
Heike nie wiedzia艂 o tym, 偶e tysi膮ce normalnych ludzi ma znacznie gorsze charaktery ni偶 on. Uwa偶a艂, 偶e jest najmarniejszym stworzeniem na ziemi, 偶e nigdy nie uwolni si臋 od swego brzemienia, cho膰by nie wiem jak zmaga艂 si臋 z losem.
Entuzjastyczny zachwyt, jaki okazywa艂a mu Vinga, by艂 dla niego niczym nap贸j z wina, mleka i miodu, cho膰 sam w膮tpi艂, czy taka mieszanina mog艂aby jako艣 nadzwyczajnie smakowa膰.
W ko艅cu Heike musia艂 si臋 roze艣mia膰 sam z siebie. Vinga dopytywa艂a si臋, co go tak 艣mieszy, wi臋c jej wyja艣ni艂. Za艣miewali si臋 teraz oboje i powoli napi臋cie mi臋dzy nimi zel偶a艂o i ulotni艂o si臋 pod wp艂ywem tego cudownego daru, jakim jest humor.
- No, a teraz pochowamy te graty - powiedzia艂 z udan膮 nonszalancj膮, by nie pokaza膰, jak wiele skarb dla niego znaczy.
Znale藕li odpowiedni膮 kryj贸wk臋 pod belkami dachu, schowali tam skarb i znowu wyszli na dw贸r powygrzewa膰 si臋 w s艂o艅cu.
- O, zobacz, idzie Eirik! - zwo艂a艂 Heike uradowany. - Na pewno przynosi mi wiadomo艣膰, czy znalaz艂 jakiego艣 dobrego prawnika, kt贸ry m贸g艂by nam pom贸c w rozprawie ze Snivelem. Prosi艂em go o to.
Wita艂 zbli偶aj膮cego si臋 uprzejmie.
- Dzie艅 dobry, Eirik, chod藕 i przywitaj si臋 z moj膮...
Heike odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Vingi, ale na podw贸rku nie by艂o nikogo!
- Co, u licha...?
- Z kim mam si臋 wita膰? Z dziewczyn膮? A gdzie j膮 podzia艂e艣?
- Vinga, wyjd藕 natychmiast! Eirik jest taki mi艂y!
- Nie zmuszaj jej, Heike. Daj jej tyle czasu, ile potrzebuje! No, wi臋c wypyta艂em si臋 ostro偶nie. Wiesz, Tark mia艂...
- Vemund Tark?
- Tak. On mia艂 prawnika, takiego cz艂owieka nazywaj膮 adwokatem, kt贸ry mu pomaga艂. Nazywa si臋 Sarensen i mieszka w Christianii.
Heike wzi膮艂 adres i podzi臋kowa艂 serdecznie za pomoc.
Usiedli obaj z Eirikiem na progu szopy.
- Nikt jeszcze si臋 o nas nie dowiedzia艂?
- Absolutnie nikt, to ci gwarantuj臋.
- W porz膮dku! A my z Ving膮 wybrali艣my si臋 dzisiejszej nocy na wypraw臋.
- Musia艂a to by膰 niebezpieczna wyprawa. Jeste艣 pobanda偶owany wzd艂u偶 i wszerz.
Heike opowiedzia艂 o ich 鈥瀢艂amaniu鈥 do dworu w Grastensholm.
Eirik zachichota艂.
- Snivel powinien si臋 o tym dowiedzie膰. Gdyby tylko by艂 w domu.
- Co? Snivela nie ma?
- Nie. Dom jest pusty. Tylko parobcy s膮 w obej艣ciu.
Heike otworzy艂 usta, a po chwili wybuchn膮艂 艣miechem. A oni si臋 tak skradali!
Kiedy jednak Eirik odszed艂, Heike spowa偶nia艂.
- Vinga - powiedzia艂 surowo. - Wy艂a藕 natychmiast, gdziekolwiek jeste艣!
Bardzo, bardzo skruszona Vinga wype艂z艂a spod jego st贸p. Przez ca艂y czas le偶a艂a ukryta pod pod艂og膮 szopy. Szopa by艂a postawiona na palach, a pod艂og臋 podtrzymywa艂y grube belki, u艂o偶one na krzy偶. Pomi臋dzy nimi znajdowa艂a si臋 pusta przestrze艅.
Heike chwyci艂 Ving臋 za rami臋.
- By艂o mi okropnie g艂upio i nieprzyjemnie - powiedzia艂 z ponur膮 min膮. - 呕eby si臋 tak zachowa膰 wobec Eirika, kt贸ry zawsze chcia艂 dla nas tylko dobrze!
- Nic na to nie poradz臋. Strach tkwi we mnie jak drzazga.
- Musisz si臋 przecie偶 do tego przyzwyczai膰!
- Wiem - b膮kn臋艂a pe艂na poczucia winy, ale po chwili k膮ciki ust zacz臋艂y jej drga膰.
- Pomy艣l, 偶e Grastensholm by艂o puste!
I oboje wybuchn臋li gromkim 艣miechem.
Kiedy zmrok zapad艂 nad parafi膮, Heike poprosi艂 Ving臋, by posz艂a z nim na cmentarz. Chcia艂 zobaczy膰 rodzinne groby.
Zgodzi艂a si臋 ch臋tnie, poprosi艂a tylko, by chwilk臋 zaczeka艂, a sama pobieg艂a nazbiera膰 kwiat贸w. Znale藕li te偶 naczynie, w kt贸rym mo偶na by je ustawi膰, i poszli. Po drodze Vinga powtarza艂a wiele razy, jak bardzo lubi chodzi膰 na cmentarz.
- Mama m贸wi艂a, 偶e wszyscy z Ludzi Lodu lubili chodzi膰 pomi臋dzy grobami. Wtedy czuje si臋, jak blisko nas s膮 nasi zmarli. Prawie mo偶na z nimi rozmawia膰.
- Rozumiem - powiedzia艂 Heike i u艣miechn膮艂 si臋 do ma艂ej, delikatnej istoty obok siebie. - Vinga, jutro musimy odwiedzi膰 tego adwokata. Pami臋tasz go mo偶e?
Zastanawia艂a si臋 przez chwil臋.
- Serensena? My艣l臋, 偶e tak. Ale to nie by艂 szczeg贸lnie zabawny cz艂owiek.
- Nie musi by膰 zabawny, wystarczy, 偶eby by艂 zr臋cznym adwokatem. Ale sama chyba rozumiesz, 偶e ja nie mog臋 do niego i艣膰. Ludzie potrzebuj膮 sporo czasu, 偶eby mnie zaakceptowa膰. Wi臋c to ty musisz i艣膰.
Vinga cofn臋艂a si臋 gwa艂townie.
- Ja? Nie, mowy nie ma! Ja nie mog臋!
- Ale on ci臋 zna, zna twoj膮 sytuacj臋, by艂 przecie偶 pe艂nomocnikiem twojego ojca.
- O, Heike, nie pro艣 mnie o to! Nie tak szybko! Oni mnie po prostu z艂api膮 i umieszcz膮 w tym domu.
- C贸偶 za g艂upstwa! Teraz ja jestem twoim opiekunem, nie rozumiesz tego? Jako tw贸j starszy krewny jestem za ciebie odpowiedzialny. I niech B贸g ma w opiece tego, kto spowoduje, 偶e w艂os ci spadnie z g艂owy!
Przytuli艂a si臋 do niego jak 艂asz膮cy si臋 kot.
- O, Heike, jaki ty jeste艣 silny!
- Nie, no nie r贸b g艂upstw! Porozmawiamy o tym jutro.
- W ka偶dym razie to mi艂o z twojej strony, 偶e zabra艂e艣 mnie na cmentarz. Tyle razy t臋skni艂am, 偶eby tam p贸j艣膰 - westchn臋艂a.
- Mi艂o? Po prostu nie umiem czyta膰.
- Co? Nie umiesz czyta膰? Ale przecie偶 jeste艣 na to za stary!
- Nigdy nie mia艂em mo偶liwo艣ci si臋 nauczy膰. Pami臋taj, 偶e dorasta艂em w ub贸stwie, co prawda w艣r贸d dobrych, serdecznych ludzi, ale oni te偶 nie byli uczeni.
Znowu przytuli艂a si臋 do niego.
- Wi臋c ja ci jestem potrzebna?
- Jeste艣. Dzi臋kuj臋 za pomoc!
- O, Heike, to fantastyczne! Poka偶臋 ci wszystkie kamienie nagrobne, wiem dok艂adnie, gdzie kto le偶y, i czytam bardzo dobrze.
- Nie przesadzaj z ch臋ci膮 pomocy - roze艣mia艂 si臋. Ale by艂 w tak znakomitym humorze, 偶e u艣cisn膮艂 jej rami臋. - Opowiesz mi wszystko kr贸tko, 偶adnych szale艅stw!
Kilka s艂onek przelecia艂o obok nich jak nocne ob艂oki ze swoim charakterystycznym 艣wiszcz膮cym poszumem. A daleko na polach odezwa艂y si臋 derkacze. Ptaki nocy.
- W艂a艣ciwie powinnam by膰 okropnie zm臋czona - powiedzia艂a Vinga. - Byli艣my przecie偶 na nogach ca艂膮 poprzedni膮 noc. Ale jestem tak o偶ywiona, jakbym w og贸le nie potrzebowa艂a snu. Heike, mnie si臋 zdaje, 偶e ty nawet poj臋cia nie masz, co to znaczy tak i艣膰 razem z przyjacielem, schodzi膰 do wsi!
- Przed chwil膮 ju偶 m贸wi艂a艣 co艣 bardzo podobnego - u艣miechn膮艂 si臋. - Ale powtarzaj to jeszcze wiele, wiele razy.
- Tak, bo ty te偶 by艂e艣 samotny?
- Strasznie!
Uj臋艂a go za r臋k臋.
- Wi臋c jeste艣my sobie nawzajem potrzebni, prawda?
- Jeste艣my - przyzna艂. Lecz czu艂, 偶e d艂awi go w gardle. Wiedzia艂 bowiem, jak to 艂atwo zaanga偶owa膰 si臋 za bardzo w znajomo艣膰 z kim艣 takim jak Vinga. A jemu nie wolno tego robi膰. Nie zni贸s艂by wi臋cej b贸lu i rozpaczy, tyle z艂a go ju偶 w 偶yciu spotka艂o. I bardzo dobrze wiedzia艂, 偶e gdy tylko Vinga pozna innych m艂odych ludzi, zapomni o nim natychmiast. By艂a jak trzepocz膮cy skrzyde艂kami motyl.
Po co jednak wybiega膰 my艣lami tak daleko w przysz艂o艣膰? W tej chwili pragn膮艂 jedynie prze偶ywa膰 t臋 czarown膮 noc. W domu, w rodzinnej parafii, o kt贸rej marzy艂 przez ca艂e 偶ycie!
Cmentarna furtka skrzypn臋艂a g艂o艣no i 偶a艂o艣nie w zawiasach.
Ciii! - szepn膮艂 w jej stron臋 roze艣miany Heike. - Pami臋taj, 偶e ludzie 艣pi膮! 鈥濳to si臋 w艂贸czy po cmentarzu w 艣rodku nocy? pomy艣l膮 sobie. Trzeba tam p贸j艣膰 i zobaczy膰鈥.
Vinga prychn臋艂a.
- Po pierwsze, to nie jest 艣rodek nocy. Po drugie, to ludzie tutaj pracuj膮 tak ci臋偶ko w dzie艅, 偶e nie mog膮 pozwoli膰 sobie na taki luksus jak my, 偶eby nie spa膰 wieczorami. A po trzecie, to oni s膮 zbyt przes膮dni, 偶eby odwa偶yli si臋 tu przyj艣膰.
- A tych, kt贸rzy si臋 prac膮 nie przem臋czaj膮, czyli Snivela i jego rodziny, tutaj nie ma.
- O, nie wiemy nic o bratanku, tym draniu z Elistrand - stwierdzi艂a Vinga.
Dla niej ten cz艂owiek by艂 draniem, chocia偶 go zupe艂nie nie zna艂a. Bo to on 鈥瀠krad艂鈥 jej ukochany dom.
- On to na pewno nie mia艂by ochoty tu przychodzi膰. A nikogo innego te偶 do tego nie zmusi.
Czuli si臋 bardzo dzielni.
- A my nie boimy si臋 zmar艂ych - o艣wiadczy艂 Heike.
- Nnie, oczywi艣cie, 偶e nnie - potwierdzi艂a Vinga przesadnie pewna siebie, ale g艂os dr偶a艂 jej wyra藕nie.
Heike my艣la艂 o innym cmentarzu. W Stregesti. Tam zosta艂 zamkni臋ty w trupiarni.
On, ze swoj膮 klaustrofobi膮!
Opowiedzia艂 Vindze o tym. Opowiedzia艂 jej histori臋 o tych obrzydliwych kruczych skrzyd艂ach czy raczej paskudnych w艂osach. A ona dobrze rozumia艂a strach cz艂owieka, kt贸rego zamkni臋to w takim miejscu. Uczucie, kt贸re wywo艂ywa艂o wszystkie l臋ki dzieci艅stwa.
Vinga by艂a wspania艂膮 dziewczyn膮!
Teraz prowadzi艂a go przez bram臋 i dalej, do najstarszej cz臋艣ci cmentarza.
- Tutaj - powiedzia艂a st艂umionym, pe艂nym czci g艂osem. - Tutaj jest najwa偶niejszy nagrobek!
Nagrobek by艂 spory, ale nieszczeg贸lnie okaza艂y.
- Przeczytaj mi napis - poprosi艂 Heike.
Vinga sylabizowa艂a powoli w mroku. Z latami napis stawa艂 si臋 coraz mniej widoczny.
- Musimy p贸藕niej oczy艣ci膰 nagrobki - mrukn臋艂a. - Trzeba usun膮膰 z nich ten mech.
Po chwili zacz臋艂a g艂o艣no czyta膰:
- 鈥漈ENGEL DOBRY Z RODU LUDZI LODU. Urodzony w roku 1548. Zmar艂 w 1621. Ma艂偶onka SILJE ARNGRIMSDATTER. Urodzona w roku 1564. Zmar艂a w 1621. Mi艂o艣膰 by艂a wasz膮 szlachetn膮 cnot膮鈥.
Heike sta艂 przez chwil臋 w milczeniu, ch艂on膮艂 uroczyst膮 atmosfer臋 tej chwili. Spotyka艂 przecie偶 Tengela Dobrego, a teraz sta艂 przy jego grobie.
- Ni偶ej jest co艣 jeszcze - powiedzia艂 p贸艂g艂osem.
- 鈥漇OL ANGELIKA Z RODU LUDZI LODU. Urodzona w roku 1579. Zmar艂a w 1602. Na wieczn膮 pami膮tk臋鈥.
- Na pami膮tk臋?
- Ona nie jest tutaj pochowana. W艂adze zabra艂y jej cia艂o po 艣mierci. Ty... j膮 spotka艂e艣, prawda?
Heike odpowiedzia艂 na jej sp艂oszone spojrzenie lekkim u艣miechem.
- Oczywi艣cie. Wiele razy. To by艂a najpi臋kniejsza kobieta, jak膮 widzia艂em.
Vinga skin臋艂a g艂ow膮 bez 偶adnych podejrze艅, bez zazdro艣ci. Wybra艂a z bukietu du偶y kwiat i po艂o偶y艂a go przy grobowym kamieniu.
- Gdybym mia艂 teraz co艣 na g艂owie, to bym to zdj膮艂 na znak szacunku dla tych trojga. Bo nie mo偶emy zapomina膰 o Silje!
- Nie, ja my艣l臋, 偶e Silje by艂a co najmniej tak samo wa偶na dla rodu jak tamci dwoje, chocia偶 nie pochodzi艂a z Ludzi Lodu.
- By艂a bardzo wa偶na. Dla Tengela, a przez to dla nas wszystkich.
- By艂a w艂a艣ciwie matk膮 rodu, w ka偶dym razie dla tej linii Ludzi Lodu, kt贸r膮 znamy.
Heike potwierdzi艂 skinieniem g艂owy. On pozna艂 wielu innych, z najdawniejszych czas贸w. Did臋 i W臋drowca w Mroku, a tak偶e innych, mniej wyrazistych.
Tu jednak znajdowa艂y si臋 nazwiska najwa偶niejszych. Jeszcze przez chwil臋 sta艂 nieruchomo przed grobem i nawet z Ving膮 nie chcia艂 si臋 podzieli膰 swoimi my艣lami.
Kiedy na koniec odetchn膮艂 g艂臋boko, Vinga powiedzia艂a pospiesznie:
- Jest jeszcze druga grupa grob贸w, kt贸rych st膮d nie wida膰. To groby wielkiego rodu Meiden贸w. Le偶y tam Charlotta Meiden. Dag i Liv. Tarald, Sunniva i Irja, a tak偶e Mattias i Hilda. Jak widzisz, znam ich wszystkich.
Jako dziecko przychodzi艂am tutaj cz臋sto. Meidenowie maj膮 w艂asny grobowiec przy ko艣ciele. To by艂 znakomity r贸d, trzeba ci wiedzie膰. Do nich nale偶a艂o Grastensholm i to oni wyci膮gn臋li Ludzi Lodu z n臋dzy i wp艂yn臋li na zmian臋 opinii o nich. Irmelin by艂a ostatni膮 potomkini膮 tego szlacheckiego rodu.
- No tak. A poza tym Paladinowie. To by艂 chyba jeszcze znakomitszy r贸d?
- Oczywi艣cie! Paladinowie po艂膮czyli si臋 z Meidenami przez ma艂偶e艅stwo i w nast臋pnych pokoleniach potomkowie tego rodu maj膮 te偶 w 偶y艂ach krew Ludzi Lodu. Albo odwrotnie: potomkowie Ludzi Lodu maj膮 w 偶y艂ach krew ksi膮偶臋c膮. Pierwszymi, jak wiesz, byli Alexander Paladin i Cecylia Meiden. Wi臋kszo艣膰 Paladin贸w spoczywa jednak na cmentarzach w Danii. Tutaj zostali pochowani tylko... Ale poczekaj, zaraz tam p贸jdziemy!
Pospieszy艂a do kolejnego, bardziej okaza艂ego nagrobka.
- Tutaj, ten wielki kamie艅... Pod nim spoczywa Tristan i jego Marina. A tutaj masz Ulvhedina i Elis臋.
- Zaczekaj! Ulvhedina to ja spotka艂em! Czy mog艂aby艣 po艂o偶y膰 tutaj jeden kwiat?
- Bardzo ch臋tnie!
Vinga z szacunkiem wybra艂a pi臋kny kwiat z majowego bukietu i u艂o偶y艂a go przy nagrobku.
Potem poszli dalej.
- Tutaj le偶y Jon Paladin i Branja. A tutaj moi dziadkowie ze strony mamy. Ulf i Tora Paladinowie.
Vinga zatrzyma艂a si臋 przy kolejnym grobie. Tym razem g艂os odm贸wi艂 jej pos艂usze艅stwa, wi臋c tylko postawi艂a u st贸p nagrobka naczynie na kwiaty. Heike wzi膮艂 je i poszed艂 do studni przy cmentarnym murze, 偶eby nabra膰 wody. Vinga d艂ugo i starannie uk艂ada艂a bukiet, a偶 w ko艅cu uspokoi艂a si臋 na tyle, 偶e mog艂a wsta膰.
Heike nie musia艂 pyta膰, co jest napisane na nagrobku. Tutaj spoczywa艂 Vemund Tark i jego ma艂偶onka, Elisabet Paladin z Ludzi Lodu.
Zapomnia艂, 偶e Vinga Tark z Ludzi Lodu pochodzi艂a, ze strony matki, z ksi膮偶臋cego rodu. Zastanawia艂 si臋, czy ona sama kiedykolwiek o tym my艣li. W ka偶dym razie przy nim nigdy o tym nawet nie wspomnia艂a.
Vinga odchrz膮kn臋艂a, a kiedy si臋 odezwa艂a, jej g艂os brzmia艂 偶a艂o艣nie.
- A teraz, Heike, teraz p贸jdziemy tam, gdzie le偶膮 Lindowie z Ludzi Lodu!
M贸j r贸d, my艣la艂, pod膮偶aj膮c za ni膮 w stron臋 licznej grupy nagrobk贸w ustawionych za grobami Tengela i Silje.
Vinga czyta艂a: 鈥濧RE Z LUDZI LODU, urodzony w roku 1586, zmar艂 w 1660. Ma艂偶onka META, urodzona w roku 1587, zmar艂a w 1635鈥.
Jak to strasznie dawno, pomy艣la艂 Heike, niemal przera偶ony.
Vinga m贸wi艂a dalej:
- Na ich grobie wyryte jest jeszcze jedno nazwisko:
TROND Z LUDZI LODU, 1608 - 1625鈥. On umar艂 m艂odo.
- Tak, wiem. To ten, kt贸ry zgin膮艂 w czasie wojny trzydziestoletniej. Spotka艂em go kiedy艣.
Vinga powstrzyma艂a u艣miech. Brzmia艂o to niczym szale艅stwo, 偶e m贸g艂 spotyka膰 si臋 z lud藕mi, kt贸rzy nie 偶yli ju偶 od stuleci. Dla Heikego jednak by艂a to rzecz najzupe艂niej naturalna.
- Ty wiesz, oczywi艣cie, 偶e on te偶 by艂 dotkni臋ty dziedzictwem z艂a, w艂a艣ciwie wi臋c nie powinien nale偶e膰 do tych, kt贸rzy pomagaj膮 swojemu 偶yj膮cemu potomstwu. By艂 to jednak wspania艂y ch艂opak, a z艂o nie zd膮偶y艂o si臋 rozwin膮膰 w jego duszy. Ujawni艂o si臋 tylko w jednej strasznej chwili, kiedy rzuci艂 si臋 na swego brata. I wtedy dope艂ni艂 si臋 jego los.
- Tak - potwierdzi艂a Vinga. - I tu w艂a艣nie masz gr贸b tego brata.
Pokaza艂a nagrobek z jednym jedynym nazwiskiem: 鈥濼ARJEI LIND Z LUDZI LODU. Niezast膮piony鈥.
Po raz pierwszy pojawia艂o si臋 nazwisko Lind.
Heike poczu艂 uk艂ucie w sercu, M贸j przodek, pomy艣la艂. Tarjei by艂 jego... Zaraz, jak to b臋dzie? Praprapraprapradziadkiem? Heike by艂 teraz g艂ow膮 rodu Ludzi Lodu! Dotychczas o tym nie pomy艣la艂!
Vinga nie zwr贸ci艂a uwagi na jego roztargnienie przy grobie Tarjeja. Posz艂a do kolejnego nagrobka.
- Tu le偶膮 Brand i Matylda.
Heike zbli偶y艂 si臋 do niej z wolna, przygl膮daj膮c si臋 nast臋pnym grabom.
- 鈥滱NDREAS LIND Z LUDZI LODU. Ma艂偶onka ELI鈥. Dalej 鈥濶IKLAS LIND Z LUDZI LODU urodzi艂 si臋 w 1655, zmar艂 w 1713. Ma艂偶onka...鈥 Tak, a tutaj mamy Irmelin. Irmelin Meiden. Oni zmarli w tym samym roku. Uwa偶am, 偶e to bardzo praktyczne. Ja te偶 bym tak chcia艂a, je偶eli wyjd臋 za m膮偶. W takiej sytuacji nikt nie zostaje sam na 艣wiecie.
Nie艂atwo by艂o nad膮偶a膰 za jej refleksjami.
Odczytywa艂a napis na kolejnym nagrobku:
- 鈥滱LV LIND Z LUDZI LODU. Ma艂偶onka BERIT鈥. A tutaj... Sp贸jrz tutaj, Heike: 鈥 INGRID LIND Z LUD2I LODU!鈥
- O! - zawo艂a艂 Heike. - A ja nie mam ani jednego kwiatka!
- Przyniesiemy kiedy indziej. Sp贸jrz na ostatnie nagrobki. Tutaj jest napis: 鈥濳ALEB ELISTRAND 1618 - 1695鈥. Wiesz, on nie mia艂 w艂asnego nazwiska, wobec tego przyj膮艂 nazwisko Elistrand. 鈥濵a艂偶onka GABRIELLA PALADIN. 1628 - 1712鈥.
- Rodzice Villemo - szepn膮艂 Heike. - No tak, a dwie linie rodu wyemigrowa艂y z Norwegii i, oczywi艣cie, ich grob贸w tutaj nie ma. Lena Paladin, kt贸ra osiedli艂a si臋 w Skanii. I Mikael Lind z Ludzi Lodu, kt贸ry zamieszka艂 w okolicach Sztokholmu. Wiesz, kiedy tak my艣l臋, jak bardzo rozga艂臋ziony by艂 nasz r贸d, to a偶 trudno uwierzy膰, 偶e teraz zosta艂o nas tak niewiele! Arv Grip z Ludzi Lodu i jego c贸rka w Smalandii. Ingela i jej syn Ola w Sodermanlandii: A tutaj ty i ja. Wszystkiego sze艣膰 os贸b!
- Tak, ale jest jeszcze ten zaginiony syn Arva, Christer.
- Niestety, o nim to chyba powinni艣my zapomnie膰. Nigdy艣my go nie spotkali. Ebba nic nie wiedzia艂a o tym bogatym cz艂owieku, kt贸ry go zabra艂. Mo偶emy jedynie mie膰 nadziej臋, 偶e jest mu dobrze.
- Tak, skoro tamten cz艂owiek by艂 bogaty, to Christer przynajmniej nie cierpi niedostatku. Ale zamo偶no艣膰 to nie wszystko.
- O, nie. Masz racj臋. To banalna prawda, ale prawda.
- No tak, to chyba obejrzeli艣my wszystko. Czy jest jeszcze co艣, co chcia艂by艣 zobaczy膰?
- Nie. Dzisiaj ju偶 nic. Dzi臋kuj臋 ci za pomoc! Teraz wiem, gdzie si臋 kt贸re groby znajduj膮, wi臋c p贸藕niej tutaj wr贸c臋. Sam. Tyle bym chcia艂... Och, Vinga, nie powinno ci by膰 przykro z tego powodu!
Vinga odwr贸ci艂a si臋 od niego.
- Id藕 sobie, ty! Z tymi swoimi talentami! A ja jestem zupe艂nie zwyczajna!
- Wcale nie jeste艣 taka zwyczajna - powiedzia艂 艂agodnie i pog艂aska艂 j膮 po policzku. - Jeste艣 najwspanialszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek spotka艂em!
- Zdawa艂o mi si臋, 偶e o tej Gunilli ze Smalandii wyra偶asz si臋 podejrzanie ciep艂o.
- Gunilla tak偶e jest przemi艂膮 dziewczyn膮, chocia偶 nie ma twego rozbrajaj膮cego poczucia humoru. Poza tym nie 偶ywi臋 dla niej 偶adnych uczu膰 opr贸cz po prostu rodzinnych.
M贸g艂 tak powiedzie膰 z ca艂ym spokojem, bowiem po wypiciu gorzkiego wywaru z zi贸艂, kt贸re wskaza艂a mu Sol, blisko艣膰 Gunilli nie robi艂a na nim 偶adnego wra偶enia. Zreszt膮 i tak jej blisko艣膰 nigdy nie wywo艂ywa艂o w nim takiego wzburzenia, jak obecno艣膰 niewiarygodnie zmys艂owej Vingi.
Wyrazi艂 si臋 jednak niezr臋cznie.
- Uwa偶asz zatem, 偶e ja jestem nie tylko krewn膮?
- Vinga... Wcale tego nie powiedzia艂em! O Bo偶e, wyjd藕my przynajmniej z tego cmentarza!
W drodze do domu Heike szed艂 szybko, ze z艂o艣ci膮, nie zwa偶aj膮c, czy Vinga nad膮偶a za nim, czy nie. By艂 w艣ciek艂y na siebie dlatego, 偶e nigdy nie potrafi艂 starannie dobiera膰 s艂贸w, a tak偶e z powodu tych wszystkich my艣li, kt贸re k艂臋bi艂y si臋 w jego nieszcz臋snej, udr臋czonej g艂owie.
Gdyby m贸g艂 widzie膰 min臋 kuzynki, by艂by jeszcze bardziej rozgoryczony. Vinga bieg艂a za nim lekkim krokiem, a wygl膮da艂a jak dziecko, kt贸remu obiecano pi臋kny prezent. Sz艂a pod艣piewuj膮c cichutko pod nosem.
Vinga mia艂a okropn膮 noc!
Po pierwsze, 艣miertelnie si臋 ba艂a zosta膰 sama w domu Simena. Bo je偶eli w nim naprawd臋 straszy?
Vinga nale偶a艂a do tych irracjonalnie my艣l膮cych ludzi, kt贸rzy nie boj膮 si臋 z艂odziei ani morderc贸w - o ile oczywi艣cie nie gro偶膮 oni domem madame Fleden - ale kt贸rzy gotowi s膮 umrze膰 ze strachu, kiedy zobacz膮 jaki艣 poruszaj膮cy si臋 cie艅 lub us艂ysz膮 w ciemno艣ciach czyje艣 tajemnicze westchnienie. I nigdy si臋 tego nie wyzby艂a. Tej nocy Vinga znowu czu艂a si臋 tak, jak w pierwszych latach sp臋dzonych w chacie komorniczej, w czasach gdy ca艂e noce le偶a艂a przytulaj膮c do siebie koz臋, wpatrzona w drzwi, w kt贸rych, jak jej si臋 zdawa艂o, w ka偶dej chwili mogli si臋 pojawi膰 najbardziej upiorni go艣cie.
Teraz by艂o jeszcze gorzej. Teraz towarzystwo kozy nie wystarcza艂o, teraz Vinga pragn臋艂a obrony ze strony silnego m臋偶czyzny. Nie zliczy艂aby, ile razy gotowa by艂a biec do szopy, w kt贸rej spa艂 Heike. Za ka偶dym razem jednak rezygnowa艂a na my艣l, jak bardzo go to zdenerwuje.
Kiedy nareszcie zasn臋艂a, te偶 nie zazna艂a spokoju. Dla odmiany dr臋czy艂y j膮 sny. 艢ni艂o jej si臋, 偶e biegnie po cmentarzu, a goni j膮 jaki艣 okropny duch, jaki艣 odpychaj膮cy stary dziad, prawdopodobnie 贸w Simen, kt贸ry ze z艂o艣liwym chichotem zaczaja艂 si臋 na ni膮 pomi臋dzy nagrobnymi kamieniami.
Koszmarny sen by艂 niewiarygodnie d艂ugi, zdawa艂o jej si臋, 偶e ju偶 nigdy si臋 stamt膮d nie wydostanie, ale nagle wszystko si臋 odmieni艂o. Znalaz艂a si臋 teraz na ogromnej r贸wninie, widzia艂a jedynie niebo i ziemi臋, nic, ani jedno wzniesienie nie przecina艂o horyzontu. Ona jednak bieg艂a i bieg艂a, uciekaj膮c od czego艣, a jednocze艣nie nie rusza艂a si臋 z miejsca. Nieoczekiwanie pojawi艂 si臋 za ni膮 olbrzymi ogier, by艂 daleko, lecz nieustannie si臋 przybli偶a艂. By艂 czarny jak w臋giel i Vinga bardzo dobrze wiedzia艂a, czego on chce. By艂a 艣miertelnie przera偶ona, a jednocze艣nie pragn臋艂a, 偶eby j膮 jednak dogoni艂 i 偶eby ona musia艂a si臋 podda膰 swemu losowi.
Nie potrzebowa艂a si臋 odwraca膰, by widzie膰, 偶e goni膮cy ma okropne oczy. Tak samo wyczekuj膮ce i 艣wiadome celu, jak oczy tamtego starca z poprzedniego snu. Od czasu do czasu byli zreszt膮 jednym i tym samym, jakby jedna istota w dw贸ch postaciach, i wtedy ogarnia艂o j膮 przera偶enie, ale potem znowu ogier by艂 tylko zwierz臋ciem, po czym nast臋powa艂a kolejna zmiana, to ju偶 nie ko艅 j膮 goni艂, lecz silny i przyjazny m臋偶czyzna, Vinga wychodzi艂a mu naprzeciw, on obejmowa艂 j膮 czule i uspokaja艂, 偶eby si臋 ju偶 nie ba艂a, ona za艣 czu艂a, 偶e m贸g艂by teraz zrobi膰 w艂a艣ciwie wszystko, bo to przecie偶 tylko sen...
A poniewa偶 takie w艂a艣nie uczucie pojawia si臋 na zako艅czenie snu, to i Vinga budzi艂a si臋 w tym miejscu. Okropnie rozczarowana!
Ale w takim stanie ducha nie odwa偶y艂a si臋 p贸j艣膰 do szopy!
Tymczasem na dworze ca艂kiem si臋 rozwidni艂o, wi臋c Vinga, z w艂a艣ciw膮 sobie przekor膮, mia艂a ochot臋 zatrzyma膰 noc i jeszcze troch臋 pospa膰. Zasn臋艂a wi臋c i spa艂a, tym razem mocno i bez sn贸w.
Obudzi艂a j膮 cisza. Doznawa艂a przygn臋biaj膮cego uczucia, 偶e jest sama.
I tak by艂o w istocie. Nawet koza znikn臋艂a.
No tak, pomy艣la艂a Vinga. Heike wsta艂 wcze艣niej i wypu艣ci艂 zwierz臋 na dw贸r. Wszed艂 tutaj i widzia艂 mnie 艣pi膮c膮. Okropne!
Cz艂owiek rzadko bywa pi臋kny w czasie snu. Kto to powiedzia艂, 偶e kandydata do ma艂偶e艅stwa trzeba najpierw zobaczy膰, kiedy je i kiedy 艣pi? 呕eby stwierdzi膰, czy zdo艂amy z nim w przysz艂o艣ci wytrzyma膰. Jak inaczej mo偶na by si臋 o tym przekona膰, nie przekraczaj膮c granicy tego, co przystoi?
Ale ostatecznie m贸wi si臋 te偶, 偶e mi艂o艣膰 wszystko czyni pi臋knym?
- Zastanawiam si臋, czy to prawda - powiedzia艂a Vinga g艂o艣no, ubieraj膮c si臋 najpi臋kniej jak umia艂a i czesz膮c w艂osy niezwykle prymitywnym narz臋dziem, kt贸re sama zrobi艂a z kawa艂ka drewna. 鈥瀂臋by鈥 w tych jej grzebieniach nieustannie si臋 wy艂amywa艂y i cz臋sto, denerwuj膮co cz臋sto, musia艂a sobie robi膰 nowe.
Kiedy uzna艂a, 偶e prezentuje si臋 nie藕le, wysz艂a, a raczej wkroczy艂a na podw贸rze, chc膮c zrobi膰 mo偶liwie najefektowniejsze entree.
Koaza jednak nie okaza艂a zachwytu.
Ohoho! pomy艣la艂a Vinga, Heike wr贸ci艂 do 艂贸偶ka. No to teraz zobaczy! Zaskocz臋 go we 艣nie a us艂yszy to i owo na temat 艣pioch贸w!
Z triumfuj膮c膮 min膮 otworzy艂a energicznie drzwi do szopy, ale Heikego tam nie by艂o. Po艣ciel zosta艂a starannie z艂o偶ona, co przypomnia艂o Vindze, 偶e ona swoj膮 zostawi艂a w nie艂adzie na 艂贸偶ku.
Wszystko znajdowa艂o si臋 w najlepszym porz膮dku, ale Heikego ani 艣ladu. Nigdzie te偶 nie by艂o jego rzeczy.
Vinga zacz臋艂a szuka膰 w obej艣ciu. Najpierw pe艂na optymizmu, Heike nie m贸g艂 przecie偶 odej艣膰 zbyt daleko, potem jednak zacz臋艂a j膮 ogarnia膰 panika.
W ko艅cu stan臋艂a po艣rodku podw贸rza i rozszlocha艂a si臋 偶a艂o艣nie. Czu艂a, 偶e za chwil臋 zacznie wy膰 jak samotny wilk.
Pozosta艂a ju偶 tylko jedna mo偶liwo艣膰, 偶e mianowicie Heike poszed艂 do zagrody Eirika.
Vinga jak przez mg艂臋 przypomina艂a sobie tego Eirika i jego rodzin臋. By艂 po prostu jednym z wielu komornik贸w w parafii, a jego ma艂a zagroda jedn膮 z wielu, jakie wraz z rodzicami mija艂a podczas niedzielnych spacer贸w. Elisabet, matka Vingi, nauczy艂a c贸rk臋 dobrych manier, dba艂a o to, by wita膰 si臋 zawsze 偶yczliwie z komornikami, a nawet rozmawia膰 z nimi, gdy to konieczne. Ludzie Lodu bowiem nigdy do nikogo nie odnosili si臋 wynio艣le, cho膰 by艂o rzecz膮 zrozumia艂膮, 偶e na przesadn膮 familiarno艣膰 sobie nie pozwalali.
Mieszka艅cy parafii wyra偶ali si臋 o Ludziach Lodu z szacunkiem.
Mimo wszystko Vinga nie umia艂a si臋 zdoby膰 na to, by p贸j艣膰 do zagrody Eirika. L臋k przed lud藕mi wci膮偶 jej nie opuszcza艂.
Mo偶e mog艂aby si臋 ukry膰 gdzie艣 w rowie niedaleko zagrody i stamt膮d wygl膮da膰, czy Heike nie nadchodzi?
Pe艂na waha艅 posz艂a poro艣ni臋t膮 traw膮 drog膮. Koza z przyzwyczajenia powlok艂a si臋 za ni膮. My艣la艂a pewnie, 偶e id膮 na pastwisko. Vinga przeczesywa艂a palcami jej sier艣膰 i szepta艂a co艣 o 鈥瀞wojej jedynej wiernej przyjaci贸艂ce鈥.
Czu艂a si臋 opuszczona i zwyczajnie si臋 ba艂a.
Heike odebra艂 od Eirika swojego konia.
- To Vinga b臋dzie musia艂a odwiedzi膰 adwokata Serensena - powiedzia艂 do komornika. - Ja mog臋 p贸j艣膰 nast臋pnym razem, kiedy ona przygotuje go na spotkanie ze mn膮. Ale jak zdo艂am wzbudzi膰 w tej dziewczynie odwag臋, to naprawd臋 nie wiem.
- Tak, ona znika niczym mg艂a, gdy tylko poczuje cz艂owieka w pobli偶u - zachichota艂 Eirik.
- Kiedy si臋 obudzi, spr贸buj臋 przyprowadzi膰 j膮 tutaj. Je艣li przyzwyczai si臋 do was, to reszta p贸jdzie 艂atwiej. Wkr贸tce wi臋c tutaj wr贸cimy. Przynajmniej tak膮 mam nadziej臋.
I Heike odjecha艂 w stron臋 domu.
Gdzie艣 w po艂owie drogi mign臋艂o mu co艣 w pobliskich zaro艣lach. Jak lis szukaj膮cy schronienia pod os艂on膮 lasu. Na drodze pojawi艂a si臋 jednak koza, nie pozostawiaj膮c w膮tpliwo艣ci co do tego, kim jest lis.
Heike zatrzyma艂 konia.
- Vinga! Wyjd藕 stamt膮d! To tylko ja.
Vinga wype艂z艂a z zaro艣li, a potem wsta艂a i podbieg艂a do niego. Zaraz jednak przystan臋艂a zdumiona.
- Nie b贸j si臋, to m贸j ko艅 - uspokoi艂 j膮 Heike. - Sta艂 w stajni Eirika.
Zbli偶a艂a si臋 do niego powoli. Wtedy zobaczy艂, 偶e p艂aka艂a.
Rzuci艂a si臋 na niego i zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮 zacz臋艂a bi膰 go po nogach, po udach, gdzie popad艂o, zanosz膮c si臋 gwa艂townym p艂aczem.
- My艣la艂am, 偶e sobie poszed艂e艣 - szlocha艂a. - My艣la艂am, 偶e mnie zostawi艂e艣, bo by艂am taka g艂upia! 呕e ju偶 nigdy wi臋cej ci臋 nie zobacz臋!
Pospiesznie zeskoczy艂 z konia.
- Ale偶 kochane, drogie dziecko, nie mia艂em zamiaru ci臋 straszy膰. My艣la艂em, 偶e 艣pisz.
Vinga wci膮偶 zanosi艂a si臋 p艂aczem i nie przestawa艂a go bi膰, nie chcia艂a na niego patrze膰, nie dawa艂a si臋 pocieszy膰. Od czasu do czasu tak s艂odko jest troch臋 pocierpie膰...
W ko艅cu wykrztusi艂a:
- Nie wolno ci wi臋cej tak post臋powa膰! Nie chc臋 ju偶 wi臋cej by膰 sama.
Heike pr贸bowa艂 j膮 uspokoi膰.
- Co mia艂a艣 na my艣li m贸wi膮c, 偶e by艂a艣 g艂upia? Przecie偶 to nieprawda.
- Prawda. Wczoraj wieczorem, kiedy wracali艣my do domu, by艂e艣 na mnie z艂y, a ja nie wiedzia艂am dlaczego i 艣ni艂y mi si臋 takie g艂upie rzeczy o tobie, ale nic z tego nie wynik艂o i wtedy ja by艂am z艂a, bo ty nie mia艂e艣 nic przeciwko temu i...
- Zaraz, zaraz, poczekaj! Nie mo偶esz mnie obwinia膰 o to, co si臋 dzieje w twoich snach! Przyznaj臋, 偶e wczoraj wieczorem by艂em z艂y, ale nie na ciebie, tylko na siebie, to chyba rozumiesz, ty moje g艂upie, niemo偶liwe ciel臋!
Zamilk艂. Vinga te偶 zdo艂a艂a si臋 troch臋 uspokoi膰.
鈥艢ni艂y mi si臋 takie g艂upie rzeczy o tobie, ale nic z tego nie wynik艂o?鈥 Co ona chcia艂a powiedzie膰 鈥濱 wtedy ja by艂am z艂a?鈥
Heike odwr贸ci艂 twarz, bo u艣wiadomi艂 sobie, 偶e si臋 zaczerwieni艂. Nie tak znowu trudno by艂o si臋 domy艣li膰, jakiego rodzaju sny dr臋czy艂y Ving臋.
On sam, zm臋czony ostatnimi dniami, zasn膮艂 szybko, ale obudzi艂 si臋 z jakim艣 dziwnym uczuciem szcz臋艣cia. 呕e oczekuje go co艣 bardzo radosnego.
Vinga! Vinga by艂a t膮 rado艣ci膮, kt贸ra na niego czeka艂a. Przeczuwa艂 to, zanim jeszcze zdo艂a艂 sobie cokolwiek u艣wiadomi膰. Przeczucie odnosi艂o si臋 wy艂膮cznie do przyjemnych aspekt贸w sprawy. Dopiero p贸藕niej odezwa艂 si臋 rozs膮dek. Poczu艂 si臋 tak, jakby kto艣 grozi艂 mu palcem.
Zostaw t臋 dziewczyn臋 w spokoju! Ona nie jest dla ciebie!
Musia艂 wej艣膰 do izby, w kt贸rej spa艂a, bo koza mecza艂a 偶a艂o艣nie. Najpierw oczywi艣cie puka艂 do drzwi, skoro jednak nikt nie odpowiada艂, wszed艂. Koza wymkn臋艂a si臋 na dw贸r, a on sta艂 na progu, zdumiony, 偶e to przera偶one dziecko natury mo偶e spa膰 tak mocno i spokojnie. Albo musia艂a by膰 kompletnie wyczerpana, albo ufa艂a mu ca艂kowicie, przekonana, 偶e on czuwa. W rzeczywisto艣ci w gr臋 wchodzi艂o i jedno, i drugie.
By艂a to reakcja na d艂ugie miesi膮ce nerwowego napi臋cia i nieustannej czujno艣ci.
To niezwykle przyjemne uczucie, u艣wiadomi膰 sobie, 偶e kto艣 tak na cz艂owieku polega!
Ale stwarza to tak偶e powa偶ne problemy, my艣la艂, stoj膮c w progu i przygl膮daj膮c si臋 u艣pionej dziewczynie.
Zreszt膮 widzia艂 niewiele. Vinga le偶a艂a na boku, okrycie naci膮gn臋艂a na uszy tak, 偶e wida膰 by艂o tylko czo艂o i zamkni臋te powieki pod pi臋knie ukszta艂towanymi brwiami...
Gunilla i Vinga.
Prawie r贸wne wiekiem, ale, o Bo偶e, jakie偶 r贸偶ne! Nie mia艂 na my艣li wygl膮du, cho膰 i pod tym wzgl臋dem r贸偶nice by艂y ogromne. Gunilla, czy te偶 zgodnie z jej prawdziwym imieniem - Anna Maria, przypomina艂a Joann臋 d'Arc z t膮 swoj膮 ciemnoz艂ocist膮 karnacj膮. Vinga za艣 by艂a niczym elf, delikatna i zwiewna jak letnia noc.
Gunilla ze swoimi okropnymi k艂opotami, pe艂na l臋ku i obrzydzenia, przera偶ona blisko艣ci膮 m臋偶czyzny. Tymczasem Vinga b臋dzie przysparza膰 innych zmartwie艅, niezwykle trudno b臋dzie j膮 powstrzyma膰 w jej d膮偶eniu do poznania pe艂ni 偶ycia. Bezpo艣rednia, wszystkiego ciekawa, gotowa niemal na wszystko. I co najgorsze: Bezgranicznie spragniona blisko艣ci cz艂owieka. Ma艂a, pe艂na czu艂o艣ci dziewczynka, kt贸ra ponad dwa lata t臋skni艂a za kim艣, kto m贸g艂by j膮 przytuli膰.
Gro藕na sytuacja, naprawd臋 gro藕na!
Zastan贸w si臋, Heike, czy sam sobie nie zadajesz ran, kt贸re nigdy nie zechc膮 si臋 zagoi膰!
Czy on naprawd臋 musi zakochiwa膰 si臋 w ka偶dej dziewczynie, kt贸r膮 spotka na swojej drodze?
Oczywi艣cie, 偶e nie! Heike spotka艂 ju偶 wiele dziewcz膮t. W S艂owenii, Mir臋 w Stregesti, 偶eby ju偶 nie wspomina膰 o fatalnej Anciol; w drodze na P贸艂noc, w karczmach i ch艂opskich zagrodach, tak偶e by艂o ich wiele. Ledwo je zauwa偶a艂, nie interesowa艂y go, podobnie jak on nie interesowa艂 ich.
Gunilla by艂a pierwsz膮, kt贸ra poruszy艂a w nim te osobliwe emocjonalne struny, kt贸re s膮 w stanie gruntownie odmieni膰 ludzkie 偶ycie.
On jednak wyrwa艂 owo kie艂kuj膮ce dopiero uczucie z korzeniami. Gunill臋 bowiem otacza艂o tylu innych m艂odych ludzi, kt贸rzy pragn臋li zosta膰 jej specjalnymi przyjaci贸艂mi. Zreszt膮 jej w艂asne uczucia kierowa艂y si臋 w zupe艂nie inn膮 stron臋, nie do Heikego.
Dlatego Vinga by艂a dla niego znacznie bardziej niebezpieczna. Ona bowiem mia艂a tylko jego. Nie mia艂a go z kim por贸wnywa膰. Kiedy jednak powr贸ci do 偶ycia, dla Heikego mo偶e si臋 to sko艅czy膰 katastrof膮.
Vinga musi wi臋c pozosta膰 dla niego tabu. Jego obowi膮zkiem jest u艣wiadomi膰 jej, 偶e na 艣wiecie jest wielu m艂odych m臋偶czyzn, a nie tylko jeden demoniczny potworek.
Tak! Bo Heike tak w艂a艣nie siebie widzia艂.
I dlatego teraz powiedzia艂 ch艂odno:
- Je偶eli ju偶 si臋 uspokoi艂a艣, to mo偶e mogliby艣my porozmawia膰? Chcemy odzyska膰 nasze domy, prawda?
Vinga skin臋艂a g艂ow膮.
- W takim razie musisz oswoi膰 si臋 z lud藕mi. W przeciwnym razie nigdy nie odzyskasz Elistrand!
Dziewczyna nie odpowiada艂a. Wpatrywa艂a si臋 tylko w niego ze 艣ci膮gni臋tymi brwiami, skrzywiona, ze 艣ladami 艂ez na twarzy.
- Dzisiaj spali艣my za d艂ugo, i ty, i ja - m贸wi艂 dalej Heike. - Nie zd膮偶ymy ju偶 do Christianii. Ale to mo偶e nawet lepiej, b臋dziesz mia艂a troch臋 czasu, 偶eby si臋 przygotowa膰 do drogi. A teraz idziemy do Eirika, czekaj膮 tam na nas...
- Nie!
Ale chwyt d艂oni Heikego na jej ramieniu nie zel偶a艂.
- Pr臋dzej czy p贸藕niej b臋dziesz musia艂a tam i艣膰. Ze mn膮 przecie偶 oswoi艂a艣 si臋 bez trudu!
- Tak, ale ty jeste艣 z Ludzi Lodu!
- Vinga - powiedzia艂 surowo. - Nie mo偶esz my艣le膰 w ten spos贸b! Nie wyobra偶aj sobie, 偶e wszyscy z Ludzi Lodu s膮 anio艂ami, a reszta to tylko ho艂ota. Albo podst臋pne indywidua, kt贸re tylko czekaj膮, 偶eby zedrze膰 z ciebie ostatni膮 koszul臋.
- Bluzk臋.
- Niech b臋dzie bluzk臋, o Bo偶e, czy ty nie mo偶esz potraktowa膰 tego powa偶nie? W naszym rodzie te偶 zdarza艂y si臋 mroczne i nieprzyjemne figury, i wcale nie mam na my艣li dotkni臋tych, bo oni przynosz膮 ze sob膮 na 艣wiat obci膮偶enie dziedzictwem z艂a. By艂y inne s艂abe egzemplarze tak偶e w naszej rodzinie i ty dobrze o tym wiesz. A kiedy poznasz Eirika i jego krewnych...
- Oni mnie zaprowadz膮... do madame Fleden.
Heike potrz膮sn膮艂 ni膮.
- Czy ty jeste艣 taka g艂upia, czy...?
Tego by艂o Vindze za wiele.
- Nie jestem wcale g艂upia, ja...
Nie doko艅czy艂a, a po chwili, zrezygnowana, spu艣ci艂a g艂ow臋.
- Jak chcesz - powiedzia艂a zm臋czona. - Mog臋 z tob膮 i艣膰. Ale musisz wzi膮膰 mnie na postronek. Jak koz臋, bo w przeciwnym razie mog臋 ci mimo wszystko uciec do lasu.
Heike u艣miechn膮艂 si臋. Mo偶e postronek nie b臋dzie potrzebny. Odkry艂 w niej natomiast pewn膮 wra偶liwo艣膰, s艂abe miejsce: jej zmienno艣膰 uczuciow膮 i intelektualn膮. Powinien to w razie potrzeby wykorzystywa膰.
Szed艂 piechot膮, w jednej r臋ce trzymaj膮c ko艅sk膮 uzd臋, a w drugiej d艂o艅 Vingi. Ona za艣 wlok艂a si臋 za nim, a od czasu do czasu, gdy na nowo ogarnia艂 j膮 strach, przystawa艂a nagle i nie chcia艂a si臋 ruszy膰 z miejsca. W ko艅cu jednak znowu ruszali naprz贸d.
呕eby jako艣 odwr贸ci膰 jej my艣li od tego, 偶e, jak powiedzia艂a, idzie na szafot, Heike zapyta艂:
- Wiesz, nie chcia艂em o tym m贸wi膰 wczoraj przy grobach, bo byli艣my wtedy w takim podnios艂ym nastroju, ale jedna sprawa od dawna nie daje mi spokoju. Twoi rodzice zmarli przecie偶 w wyniku zarazy. Co to by艂a za choroba? Jak ona si臋 objawia艂a?
- O, Heike, to by艂o straszne! Zaraza atakowa艂a gard艂a, nie mog臋 o tym m贸wi膰.
- Ja to znam - odpar艂 Heike w zadumie. - Fale tej zarazy przechodzi艂y przez po艂udniow膮 Europ臋 wielokrotnie...
Epidemia, o kt贸rej Heike i Vinga w艂a艣nie rozmawiali, to by艂 dyfteryt, kt贸ry w Skandynawii pojawi艂 si臋 po raz pierwszy w osiemnastym wieku. Nie bez powodu ta zaraza, kt贸ra objawia艂a si臋 w r贸偶nych postaciach, a nie mia艂a jeszcze wsp贸lnej nazwy, sia艂a postrach. Przebieg choroby by艂 wyj膮tkowo dramatyczny; przewa偶nie ko艅czy艂a si臋 ona 艣mierci膮.
- Nie musisz o tym m贸wi膰 - rzek艂 Heike. - Ale jest w tym co艣 dziwnego. To, 偶e tw贸j ojciec umar艂, wydaje mi si臋 zrozumia艂e. Ale matka? Elisabet? Ona pochodzi艂a przecie偶 z Ludzi Lodu! A my zazwyczaj jeste艣my odporni na takie choroby. Zdarza艂y si臋, oczywi艣cie, r贸wnie偶 przypadki tragiczne, ale nale偶膮 one do rzadko艣ci. A mo偶e twoja matka by艂a chorowita ju偶 przedtem?
- Nie. Mama by艂a zawsze okazem zdrowia. Ale wtedy ludzie marli jak muchy.
- Ty jednak ocala艂a艣 - rzek艂 Heike.
- C贸偶, mnie i siekier膮 nie dobij膮, czy jak si臋 to m贸wi. No, zdaje si臋, 偶e jeste艣my na miejscu, trzyma艂 mnie mocno, Heike! Teraz kieruje mn膮 wy艂膮cznie instynkt, a on nakazuje mi ucieka膰 gdzie oczy ponios膮!
Heike uwi膮za艂 konia przy stajni i otoczy艂 ramieniem plecy Vingi.
- Nikt nie odbierze mi mojej Vingi.
Spojrza艂a na niego tak wzruszona, 偶e natychmiast po偶a艂owa艂 swoich s艂贸w.
呕e te偶 on nigdy nic nauczy si臋 uwa偶a膰 na to, co m贸wi!
Op贸r Vingi zel偶a艂, gdy tylko zobaczy艂a, 偶e Eirik i cz艂onkowie jego rodziny sami s膮 niezwykle onie艣mieleni i zak艂opotani. Kobiety dyga艂y, witaj膮c si臋 z ni膮 tak, jak to robi艂y wobec wszystkich mieszka艅c贸w dworu, Eirik za艣 i jego syn k艂aniali si臋 g艂臋boko, przyciskaj膮c czapki dobrzuch贸w. Synowa zapyta艂a uprzejmie, czy mo偶na panienk臋 zaprosi膰 na miseczk臋 g臋stej 艣mietany i 艣wie偶o pieczone placki.
Vinga spojrza艂a pytaj膮co na Heikego, a on kiwa艂 g艂ow膮 na znak, 偶e powinna przyj膮膰 zaprosiny.
- Dzi臋kuj臋, ch臋tnie skosztuj臋 - powiedzia艂a zatem Vinga, lecz g艂os jej dr偶a艂 ze strachu i przej臋cia tak, 偶e a偶 by艂o to komiczne. Nikt si臋 jednak nie 艣mia艂, kobiety pobieg艂y do domu, by przygotowa膰 si臋 na przyj臋cie go艣ci. Heike bywa艂 tu ju偶 wcze艣niej i wszyscy go znali, Vinga jednak po raz pierwszy od kilku lat mia艂a przekroczy膰 pr贸g ludzkiego domu. Oczy jej b艂yszcza艂y, kry艂 si臋 w nich l臋k i dziewczyna g艂o艣no prze艂yka艂a 艣lin臋.
W izbie znajdowa艂o si臋 czworo czy pi臋cioro dzieci, wszystkie przygl膮da艂y si臋 Vindze z szacunkiem. Jedna z dziewcz膮t mog艂a by膰 jej r贸wie艣nic膮. To chyba w艂a艣nie z ni膮 mia艂aby mieszka膰, gdyby tak gwa艂townie nie protestowa艂a.
Vinga zwr贸ci艂a si臋 do synowej Eirika, odchrz膮kuj膮c, by g艂os jej zabrzmia艂 czysto i spokojnie.
- Chcia艂am podzi臋kowa膰 za po偶yczenie mi tej sukni.
Kobieta odpowiedzia艂a potokiem trudnych do zrozumienia wyja艣nie艅 i przeprosin za materia艂, za fason, za wszystko.
Potem wszyscy usiedli w ubogiej izbie. Eirik i jego syn uczestniczyli w pocz臋stunku, dla kobiet i dzieci miejsca tam nie by艂o. Taki panowa艂 obyczaj. Heike nie chcia艂 go na razie 艂ama膰. Na wszystko przyjdzie czas.
Synowa biega艂a jak w ukropie mi臋dzy piecem a sto艂em, jakby w ka偶dej chwili oczekiwa艂a, 偶e go艣cie zaczn膮 na ni膮 krzycze膰, bo co艣 jest nie w porz膮dku.
Heike z niepokojem popatrywa艂 spod oka na Ving臋. R臋ce jej dr偶a艂y tak, 偶e nie by艂a w stanie utrzyma膰 okr膮g艂ego placka. Oczyma wci膮偶 szuka艂a jego wzroku, bliska paniki, w ka偶dej chwili gotowa do ucieczki.
Stanowczo nie powinien teraz zaczyna膰 rozmowy o podr贸偶y do miasta, do艣膰 ju偶 prze偶y膰 jak na jeden raz.
Nagle jednak stwierdzi艂, 偶e Vinga spogl膮da na stoj膮ce pod 艣cian膮 dzieci. Jej r贸wie艣nica rumieni艂a si臋 i u艣miecha艂a nie艣mia艂o, a po chwili zas艂oni艂a twarz r臋kami. I teraz Vinga odpowiedzia艂a jej u艣miechem! Ale czyni艂a to tak ostro偶nie, jakby wiosn膮 bada艂a kruchy l贸d.
W tej w艂a艣nie chwili us艂yszeli jakie艣 dziwne poruszenie na dworze, beczenie wielu zwierz膮t.
- Koza! - wrzasn臋艂a Vinga i wybieg艂a na podw贸rze. Dzieci ruszy艂y za ni膮, a na ko艅cu doro艣li.
Koza Vingi wda艂a si臋 w b贸jk臋 na rogi i kopyta z kozami gospodarzy. Nic gro藕nego, ale Vinga wo艂a艂a ze z艂o艣ci膮:
- Przesta艅, natychmiast! Wracaj!
Koza pos艂ucha艂a, cho膰 z oci膮ganiem. Ukry艂a si臋 za plecami Vingi, wysuwa艂a stamt膮d raz po raz g艂ow臋 i prowokacyjnie becza艂a: 鈥瀊ooe鈥. Jakby gra艂a swoim przeciwnikom na nosie.
Widzowie spogl膮dali na Ving臋 w milczeniu.
- Czy mo偶na oswoi膰 koz臋? - zapyta艂a w ko艅cu synowa Eirika.
Heike odpowiedzia艂:
- Je偶eli si臋 mieszka ze zwierz臋ciem pod jednym dachem co najmniej przez dwa lata, to chyba mo偶na.
Dzieci podesz艂y do Vingi.
Najm艂odszy ch艂opiec, kt贸ry by艂 jeszcze tak ma艂y, 偶e nie mia艂 poj臋cia o kwestiach etykiety, zapyta艂:
- Chcia艂aby艣 zobaczy膰 mojego kotka?
- A ja mam ciel膮tko! - zawo艂a艂 drugi z ch艂opc贸w. - To znaczy ono nie jest ca艂kiem moje, ale wolno mi je tak nazywa膰.
Vinga nie waha艂a si臋 d艂ugo. Jakby zapomnia艂a o swoim opiekunie.
- Oczywi艣cie, 偶e chc臋. Bardzo ch臋tnie.
Wszystkie dzieci pobieg艂y do ma艂ej ob贸rki. Dopiero w drzwiach Vindze przysz艂o na my艣l, 偶e by膰 mo偶e powinna si臋 ba膰, odwr贸ci艂a si臋 wi臋c i spojrza艂a pytaj膮co na Heikego. On jednak skin膮艂 przyzwalaj膮co g艂ow膮.
Nim znikn臋艂a w g艂臋bi ob贸rki, na chwil臋 radosny u艣miech rozja艣ni艂 jej twarz. Widzia艂a w oczach Heikego dum臋. By艂 dumny z niej! Patrzy艂 na ni膮 dok艂adnie tak jak ojciec, kiedy prezentowa艂 go艣ciom swoj膮 c贸rk臋. Ogarn臋艂a j膮 fala ciep艂a, a jednocze艣nie w sercu poczu艂a bolesny skurcz.
- Chyba wszystko u艂o偶y si臋 dobrze - powiedzia艂 Eirik, wskazuj膮c r臋k膮 dzieci.
- Tak. Je偶eli tak dalej p贸jdzie, to jutro mo偶emy rusza膰 do Christianii - odpar艂 Heike.
- Najlepiej we藕cie m贸j w贸zek.
- Dzi臋kuj臋 ci. My艣l臋, 偶e b臋dzie nam potrzebny. Ona nie mo偶e przez ca艂膮 drog臋 siedzie膰 przede mn膮 na koniu.
Nikt nie skomentowa艂 tej wypowiedzi. I nawet sam Heike zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, co w艂a艣ciwie mia艂 na my艣li.
Eirik i jego syn udzielali mu rad w sprawie drogi do Christianii, a tak偶e dok膮d powinien si臋 kierowa膰 w mie艣cie. Stali na progu i rozmawiali, gdy us艂yszeli radosne okrzyki dzieci, po czym ca艂a gromada wybieg艂a z obory, wymin臋艂a doros艂ych i znikn臋艂a na strychu z sianem. Mign臋艂a im rozpalona twarz Vingi i znikn臋艂a.
- O Bo偶e! - roze艣mia艂 si臋 Heike zak艂opotany, ale w jego g艂osie brzmia艂o zadowolenie.
Synowa Eirika powiedzia艂a zdumiona:
- Na pocz膮tku wydawa艂o mi si臋, 偶e to ju偶 doros艂a kobieta. Ale teraz sama nie wiem...
- Ja te偶 nie wiem - u艣miechn膮艂 si臋 Heike. - Vinga nied艂ugo sko艅czy siedemna艣cie lat, ale niekiedy zachowuje si臋, jakby mia艂a dziesi臋膰, a kiedy indziej znowu jakby ju偶 sko艅czy艂a dwadzie艣cia. To troch臋 m臋cz膮ce, kiedy si臋 nie wie, z kim si臋 ma do czynienia.
- To mog臋 zrozumie膰 - wtr膮ci艂 si臋 Eirik z szelmowskim b艂yskiem w oku.
Wkr贸tce dzieci znowu wybieg艂y na podw贸rze. Vinga i najstarsza wnuczka Eirika sz艂y na ko艅cu, bardzo blisko siebie, i rozmawia艂y o czym艣 bardzo powa偶nym, w ka偶dym razie na to wygl膮da艂o.
- Vinga, chyba powinni艣my zbiera膰 si臋 do domu - powiedzia艂 Heike.
Dziewczyna przystan臋艂a.
- Tak b臋dzie najlepiej. Zapomnia艂am dzisiaj wydoi膰 koz臋!
- Ale ja to zrobi艂em - uspokoi艂 j膮. - Spa艂a艣 tak smacznie, 偶e nie mia艂em sumienia ci臋 budzi膰. Ale i tak mamy w domu wiele do zrobienia.
Vinga po偶egna艂a si臋 serdecznie z dzie膰mi i posz艂a za Heikem z rumie艅cami na policzkach. Tego dnia Vinga zacz臋艂a wraca膰 do normalno艣ci.
Kiedy szli do domu przez las, Heike milcza艂 i sprawia艂 wra偶enie przygn臋bionego. Jej natomiast usta si臋 nie zamyka艂y. Opowiada艂a o Kari, wnuczce Eirika, i o tym, jak szybko si臋 porozumia艂y. Mog膮 rozmawia膰 dos艂ownie o wszystkim!
- Ja nigdy przedtem nie mia艂am przyjaci贸艂ki, wiesz - powiedzia艂a w ko艅cu zdyszana. - I chcia艂abym tam znowu p贸j艣膰 jak najszybciej...
- Vinga - odpar艂 Heike. - To oczywi艣cie wspaniale, 偶e masz nareszcie z kim porozmawia膰. I na pewno b臋dziecie si臋 sobie zwierza膰, jak to zwykle m艂ode dziewcz臋ta robi膮...
Vinga zatrzyma艂a si臋. Patrzy艂a na niego przez kr贸tk膮 chwil臋, ale nie zacz臋艂a si臋 wyk艂贸ca膰 o to, 偶e jest ju偶 dojrza艂a i tylko on nie chce tego uzna膰.
- Ty i ja mamy swoje tajemnice, kt贸re innych nie mog膮 obchodzi膰 - powiedzia艂a cicho i wyci膮gn臋艂a r臋k臋, 偶eby go delikatnie pog艂aska膰 po policzku. - My pochodzimy z Ludzi Lodu. I nie jeste艣my dok艂adnie tacy jak inni, ale o tym wiemy tylko my, ty i ja.
Dotyk delikatnej dziewcz臋cej d艂oni sprawi艂, 偶e Heikego przenikn臋艂y strumienie rozkosznego ciep艂a. Obj膮艂 j膮 ramionami i ostro偶nie przytuli艂. Vinga z rado艣ci膮 przylgn臋艂a do jego piersi.
- Dzi臋kuj臋 ci, Vingo - szepn膮艂.
Stali przez chwil臋 bez ruchu. Rozkoszowali si臋 tym wspania艂ym uczuciem spokoju. Po czym Heilte wypu艣ci艂 Ving臋 z obj臋膰 i ruszyli dalej, r臋ka w r臋k臋, ka偶de pogr膮偶one we w艂asnych my艣lach, nie bardzo jednak odmiennych.
Vinga podnios艂a wzrok i spojrza艂a na d艂ugi 艂a艅cuch wzg贸rz, majacz膮cych w oddali pomi臋dzy drzewami. Zadr偶a艂a.
- Pomy艣l, 偶e ja tak d艂ugo 偶y艂am tam, w g贸rze! W ciemne noce, zupe艂nie sama. Nie mog臋 tego zrozumie膰! Jak ja to znios艂am!
- Mia艂a艣 przy sobie koz臋 - odpowiedzia艂.
- Tak, to prawda.
Odwr贸ci艂a si臋, by pos艂a膰 zwierz臋ciu pe艂ne wdzi臋czno艣ci spojrzenie. Koza jednak znalaz艂a sobie co艣 smakowitego do jedzenia w rowie przy drodze, wida膰 wi臋c by艂o tylko kozi zad z ma艂ym, nieustannie poruszaj膮cym si臋 ogonkiem.
Heike nie m贸g艂 w to uwierzy膰, ale naprawd臋 nast臋pnego dnia wyruszyli w drog臋 do Christianii.
Musia艂 co prawda zwabi膰 Ving臋 perspektyw膮 kupienia nowych ubra艅, wszystkiego, od st贸p do g艂贸w.
呕eby to zrobi膰, przekonywa艂, musz膮 do Christianii pojecha膰.
Nie by艂o to tak ca艂kiem zgodne z prawd膮, w okolicy te偶 by艂y krawcowe, ale czego si臋 nie robi, by osi膮gn膮膰 cel!
- Tylko czy ciebie sta膰 na takie zakupy? - spyta艂a Vinga.
- Pieni臋dzy mam do艣膰 - odpowiedzia艂.
- Nie mo偶esz ich jednak wydawa膰 na mnie!
- Nie znajduj臋 dla nich lepszego przeznaczenia.
Na to Vinga u艣miechn臋艂a si臋 tym swoim kocim, wyra偶aj膮cym zadowolenie u艣miechem, przeznaczonym na specjalne okazje.
Bardzo chcia艂a zabra膰 do miasta Kari, ale Heike zdecydowanie si臋 sprzeciwi艂. W 偶adnym razie nie mogli miesza膰 w swoje sprawy Eirika i jego rodziny, zar贸wno ze wzgl臋du na bezpiecze艅stwo tamtych, jak i w艂asne. Heike nie chcia艂, by ludzie Snivela odkryli ich istnienie, zanim on sam nie b臋dzie gotowy do natarcia.
Przed wyjazdem pojawi艂 si臋 jednak inny problem...
Ko艅 Heikego za nic nie da艂 si臋 zaprz膮c do wozu, s艂yszane to rzeczy, 偶eby rasowego wierzchowca i w og贸le, ile jeszcze przyjdzie mi znie艣膰, zdawa艂y si臋 m贸wi膰 ko艅skie oczy. Musieli wi臋c po偶yczy膰 star膮 klacz Eirika i dopiero wtedy mogli si臋 wdrapa膰 na w贸z.
Kto艣, kto nie widzia艂 twarzy podr贸偶nych, m贸g艂 ich wzi膮膰 za par臋 prostych zagrodnik贸w. Pi臋kne rysy Vingi 艣wiadczy艂y jednak o szlachetnym pochodzeniu, a rysy Heikego... Cokolwiek by s膮dzi膰 o rysach Heikego, to w 偶adnym razie nie przypomina艂y one rys贸w twarzy zwyczajnego wie艣niaka.
- Vingo - zacz膮艂 Heike niepewnie, kiedy zbli偶ali si臋 do miasta i musia艂 przerwa膰 jej pe艂ne zachwytu komentarze, odnosz膮ce si臋 do wszystkiego, co mijali po drodze. - Vingo, teraz na pewno nie omin膮 nas przykro艣ci.
- Jakie? Masz na my艣li pana Snivela?
- Nie, nie, nawet nie wiemy, gdzie on jest. Ale ludzie s膮... s膮 nieprzyzwyczajeni do mego wygl膮du. Dlatego zawsze unika艂em osiedli. To... mo偶e si臋 okaza膰 dla ciebie bardzo m臋cz膮ce, wi臋c gdyby艣 chcia艂a, to ja mog臋 i艣膰 w pewnej odleg艂o艣ci za wozem. Tak, jakby艣my si臋 nawzajem nie znali, wiesz.
Vinga odwr贸ci艂a si臋 do niego gwa艂townie.
- Czy ty masz 藕le w g艂owie? Ja mia艂abym si臋 ciebie... wyprze膰?
- Nie, nie - u艣miecha艂 si臋, widz膮c tak膮 spontaniczn膮 reakcj臋. - Chcia艂bym ci tylko oszcz臋dzi膰 nieprzyjemno艣ci.
Vinga znowu patrzy艂a przed siebie i sykn臋艂a przez zaci艣ni臋te z臋by:
- Nie s艂ysza艂am twojej propozycji.
- Ale...
- Ani s艂owa wi臋cej! Nie rozumiem ci臋, Heike!
W jakie艣 p贸艂 godziny p贸藕niej zacz臋艂a jednak rozumie膰 lepiej. Wtedy siedzia艂a wystraszana i przygotowywa艂a si臋 do ponownego spotkania z lud藕mi. Wkr贸tce jednak nieustanne szczebiotanie, kt贸re mia艂o dodawa膰 jej pewno艣ci siebie, umilk艂o, i zupe艂nie zapomnia艂a o w艂asnym strachu.
Nigdy nie by艂aby w stanie wyobrazi膰 sobie takiego traktowania, na jakie nara偶ony by艂 Heike. Po paru minutach by艂a tak tym zrozpaczona, 偶e zacz臋艂a p艂aka膰 nad g艂upot膮 ludzi, ich brakiem zrozumienia i okrucie艅stwem. Krzycza艂a do jakich艣 ch艂opc贸w, kt贸rzy rzucali za nimi kamieniami:
- On jest du偶o lepszym chrze艣cijanami ni偶 kt贸rykolwiek z was!
- Och, Vingo, nie przejmuj si臋 nimi. A tak przy okazji, to nie jestem chrze艣cijaninem - powiedzia艂 Heike.
- To nie ma znaczenia! - zawo艂a艂a wzburzona. - Oni nie rozumiej膮, 偶e chrze艣cija艅stwo nie ma wy艂膮cznego prawa do dobroci. Dla nich chrze艣cijanin znaczy tyle, co dobry. Nie chrze艣cijanin to monstrum, uosobienie z艂a.
Heike st艂umi艂 u艣miech wywo艂any t膮 jej domoros艂膮 filozofi膮. Cho膰 Bogiem a prawd膮, to prymitywne by艂o pojmowanie religii przez tamtych.
Christiania zmieni艂a si臋 ca艂kowicie od czas贸w, kiedy Tengel mia艂 zwyczaj przyje偶d偶a膰 tutaj konno i odwiedza膰 zamek w Akershus. W miejsce ma艂ych, zbudowanych z drewna i smarowanych smo艂膮 cha艂up wybudowano wysokie kamienice z ceg艂y. Wsz臋dzie otwarto prawdziwe sklepy tam, gdzie dawniej sta艂y tylko kramiki. Cho膰 jednak ulice mia艂y tward膮 nawierzchni臋, to brudno by艂o na nich niemal tak samo. Nie pomaga wywieszanie przepis贸w porz膮dkowych, dop贸ki ludzie nie umiej膮 czyta膰.
Vinga nie mia艂a czasu podziwia膰 architektury, wci膮偶 oburza艂o j膮 traktowanie Heikego.
- Przecie偶 oni na ciebie pluj膮! Doros艂e kobiety, kt贸re powinny wiedzie膰 wi臋cej, 偶egnaj膮 si臋 i uciekaj膮 z krzykiem. M臋偶czy藕ni kryj膮 twarze w ko艂nierzach kubrak贸w. A dzieciaki rzucaj膮 kamieniami i p艂osz膮 konia! Jak d艂ugo b臋dziemy to znosi膰?
- Jestem do tego przyzwyczajony - odpar艂 Heike cierpko. - Lato jest najgorsze, bo wtedy nie mog臋 ukrywa膰 twarzy za ciep艂ym szalikiem.
- To dobrze, 偶e akceptujesz siebie - powiedzia艂a gor膮czkowo. - Bo 偶y膰 z pragnieniem, 偶eby inaczej wygl膮da膰, ta chyba najstraszniejsza z piekielnych m膮k. Jak to musi cz艂owieka wyniszcza膰! Ale ty chyba tak nie post臋pujesz? Chcia艂am powiedzie膰, nie pragniesz wygl膮da膰 inaczej.
- Owszem - odpar艂 Heike. - Pragn臋. A zw艂aszcza teraz...
Tego ju偶 Vinga nie s艂ysza艂a, bo znowu musia艂a krzycze膰: 鈥濿yno艣cie si臋 st膮d!鈥 do trzech m臋偶czyzn, kt贸rzy niebezpiecznie zbli偶ali si臋 do wozu. Wymachiwa艂a batem, wi臋c musieli uskoczy膰 w bok.
- Czy nigdy nie zosta艂e艣 pojmany?
- Owszem, zdarza艂o si臋. Wiesz, stara艂em si臋 unika膰 miast i osiedli, ale przecie偶 od czasu do czasu musia艂em jednak zbli偶y膰 si臋 do ludzi. Kilkakrotnie siedzia艂em w wi臋zieniach w Czechach i w Prusach, raz przys艂ali nawet do aresztu ksi臋dza, 偶eby mnie odes艂a艂 z powrotem do piek艂a. Ale kiedy z nim porozmawia艂em, to w艂a艣nie on pom贸g艂 mi wyj艣膰 na wolno艣膰. Wiesz, ja umiem m贸wi膰 po niemiecku.
- Ty umiesz bardzo du偶o!
U艣miechn膮艂 si臋, s艂ysz膮c podziw w jej g艂osie, naprawd臋 nie mia艂 nic przeciwko temu.
- No, chyba nie tak bardzo du偶o. Ale raz by艂o ze mn膮 rzeczywi艣cie 藕le. Dzia艂o si臋 to w pewnej ma艂ej wiosce, zapomnianej przez Boga i ludzi. Napadli na mnie, kiedy spa艂em, i chcieli mnie spali膰 na stosie. Wtedy uratowa艂a mnie alrauna. To ona da艂a mi tak膮 si艂臋, 偶e zdo艂a艂em zaczarowa膰 wszystkich prze艣ladowc贸w i zmusi膰 ich, by rozwi膮zali moje p臋ta.
Vinga patrzy艂a na niego oniemia艂a.
- Nigdy si臋 nie ba艂e艣? - zapyta艂a po chwili.
- Wtedy najbardziej si臋 ba艂em o swojego konia. Nie by艂em w stanie dopu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e m贸g艂bym go straci膰.
- Tak, rozumiem to. Uff, czy daleko jeszcze do tego Sorensena?
- Wed艂ug opisu Eirika powinno to by膰 gdzie艣 na tamtej ulicy, o, tam - wskaza艂 r臋k膮. - Ale jeste艣 pewna, 偶e odwa偶ysz si臋 p贸j艣膰 do niego sama ju偶 za pierwszym razem?
- Tak. Skoro ludzie s膮 tak g艂upi, 偶e zwracaj膮 uwag臋 na wygl膮d zewn臋trzny, a nie na ciep艂o, kt贸re wida膰 w twoich oczach, to musz臋 i艣膰 sama!
- I wiesz, co masz powiedzie膰?
- Oczywi艣cie! Wyuczy艂am si臋 na pami臋膰.
- I nie boisz si臋 ju偶 obcych? Nie ogarnia ci臋 panika i ch臋膰 ucieczki do lasu?
- Nie. Po tym, jak pozna艂am twoje k艂opoty, to ju偶 nie - odpar艂a z gorycz膮.
Gdyby wiedzieli, jak niebezpieczna dla Vingi b臋dzie ta samotna wizyta u adwokata, na pewno oboje wymy艣liliby co艣 innego.
Wjechali w szerok膮 ulic臋 i bez trudu znale藕li dom Sorensena. Bogaty dom ze wspaniale zdobion膮 bram膮.
- Ale co ty poczniesz ze sob膮 pod moj膮 nieobecno艣膰? - zaniepokoi艂a si臋 Vinga.
- Czy mi si臋 zdaje, czy tam dalej widz臋 stajnie do wynaj臋cia?
- Tak, na to wygl膮da.
- Wobec tego tam b臋d臋 na ciebie czeka艂 z wozem.
Mo偶e w stajni b臋d臋 bezpieczny?
Vinga skin臋艂a g艂ow膮. Jej r臋ce nerwowo wyg艂adza艂y sukni臋. Poblad艂a i bezradnie zagryza艂a wargi.
- Przyjd臋 tam po ciebie.
Teraz ju偶 Heike nic wi臋cej nie m贸g艂 zrobi膰, 偶eby jej pom贸c. Popatrzy艂 w oczy dziewczyny, by doda膰 jej odwagi, ale to by艂o bardzo ma艂o.
- Tylko czy ja mog臋 p贸j艣膰 do adwokata w tym stroju? - zapyta艂a niepewnie.
Przygl膮da艂a si臋 z trosk膮 swojej ma艂o eleganckiej sukni, kt贸r膮 musia艂a mocno zwi膮za膰 w talii i podci膮gn膮膰, 偶eby nie zmiata膰 sp贸dnic膮 艣mieci z ulicy. R臋kawy mia艂a podwini臋te, a zbyt obszerny stanik zwisa艂 sm臋tnie na jej drobnym ciele.
Heike ze wzruszeniem przygl膮da艂 si臋 jej ub贸stwu.
- No, nie, ale偶 ja jestem g艂upi! Przecie偶 powinna艣 najpierw p贸j艣膰 do krawcowej! Mamy czas, przyjechali艣my do miasta wcze艣nie. Synowa Eirika m贸wi艂a mi, 偶e na tej samej ulicy mieszka dobra krawcowa. S艂ysza艂a o tym od twojej mamy i wcale bym si臋 nie zdziwi艂, gdyby to w艂a艣nie ona ubiera艂a Elisabet. Mieszka podobno dwa lub trzy domy dalej. Popro艣 j膮, 偶eby ci troch臋 poprawi艂a t臋 sukni臋, i zam贸w sobie u niej now膮 garderob臋. Wszystko, co tylko potrzebne! Powiedz, 偶e straci艂a艣 ubranie w po偶arze, albo sama co艣 wymy艣l.
Wyj膮艂 sakiewk臋, kt贸r膮 musia艂 zawczasu przygotowa膰 dla niej.
- To ci powinno wystarczy膰, przynajmniej na kilka sukien i wszystko, co m艂oda dama powinna mie膰.
- Dama! - zachichota艂a Vinga.
- Ty jeste艣 dam膮, Vingo! I nigdy nie wolno ci o tym zapomina膰! Powinna艣 si臋 do ludzi odnosi膰 naturalnie i 偶yczliwie, ale zawsze pami臋taj, 偶e twoi rodzice byli szlachetnymi lud藕mi i wysokiego rodu.
- Ech, Ludzie Lodu maj膮 tylko szlachetne serca.
- Akurat tym razem nie mia艂em na my艣li Ludzi Lodu. My艣la艂em o Paladinach. A i nazwisko Tark贸w jest nie do pogardzenia, nie m贸wi膮c ju偶 a Meidenach.
- Ale najwy偶ej z nich stoj膮 Ludzie Lodu.
- Jako ludzie, tak. Zgadzam si臋 z tob膮. Ale co do pochodzenia, to przy tamtych nie mieliby nic do powiedzenia! No, jeste艣 gotowa? Je艣li si臋 nie myl臋, to krawcowa mieszka w艂a艣nie tutaj.
Vinga kilka razy wci膮gn臋艂a g艂臋boko powietrze jak nurek przygotowuj膮cy si臋 do zej艣cia pod wod臋, po czym zeskoczy艂a z wozu i posz艂a w stron臋 bramy. Heike czeka艂, dop贸ki jej nie otworzono, a kiedy stwierdzi艂, 偶e na pytanie od藕wierny skin膮艂 twierdz膮co g艂ow膮 i Vinga wesz艂a do 艣rodka, odjecha艂.
Czu艂 jednak ssanie w do艂ku. Bowiem bram臋 otworzy艂 Vindze m艂ody ch艂opiec, kt贸ry na jej widok rozja艣ni艂 si臋 w podziwie.
艢wiat pe艂en jest m艂odych, normalnie wygl膮daj膮cych m臋偶czyzn.
Vinga sz艂a przez ciasne, brzydkie podw贸rko. Nigdy bym nie chcia艂a mieszka膰 w mie艣cie, my艣la艂a. Za 偶adne skarby! Ale ten ch艂opak, kt贸ry dziarsko kroczy艂 u jej boku i wskazywa艂 drog臋, ten ch艂opak wyda艂 jej si臋 interesuj膮cy! Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e kiedy ona wiod艂a swoje pustelnicze 偶ycie w lesie, 艣wiat si臋 zmieni艂. A mo偶e to nie 艣wiat uleg艂 zmianie? To raczej ona tak si臋 niepostrze偶enie rozwin臋艂a. Ch艂opcy nie robili ju偶 na niej wra偶enia ha艂a艣liwych 艂obuziak贸w, od kt贸rych lepiej trzyma膰 si臋 z daleka.
Przeciwnie, wydawali jej si臋 niezwykle interesuj膮cy! O, tyle rzeczy mia艂a do odrobienia!
Pewnie dlatego u艣miechn臋艂a si臋 do m艂odego cz艂owieka troch臋 nie艣mia艂o i tajemniczo, ale te偶 i obiecuj膮co. Dziewcz臋ta to potrafi膮! Przychodzi to samo z siebie, bo przecie偶 Vinga nie mia艂a poj臋cia o flircie. By艂o czym艣 ca艂kowicie naturalnym, 偶e chcia艂a odpowiedzie膰 takim w艂a艣nie u艣miechem na nie skrywany podziw m艂odzie艅ca. Niczego szczeg贸lnego sobie przy tym nie my艣la艂a.
Jedna rzecz by艂a jednak nieopisanie mi艂a. To mianowicie, 偶e podczas swego powrotu do 艣wiata spotyka艂a przede wszystkim sympatycznych ludzi, dzi臋ki czemu jej pewno艣膰 siebie wzrasta艂a niemal z minuty na minut臋. Heike, rodzina Eirika, Kari, ten m艂ody ch艂opak tutaj...
Tak, ale by艂a jeszcze ho艂ota na ulicy, kt贸ra ciska艂a w nich kamieniami. Nawet ona jednak nie chcieli zrobi膰 nic z艂ego Vindze. I to nawet ona musia艂a stawa膰 w obronie swego ub贸stwianego kuzyna. Tak偶e i to w jaki艣 paradoksalny spos贸b dodawa艂o jej si艂y, zamiast przera偶a膰 j膮 jeszcze bardziej.
Krawcowa r贸wnie偶 okaza艂a si臋 sympatyczna. I, oczywi艣cie, pami臋ta艂a bardzo dobrze pani膮 Tark, t臋 偶yczliw膮, eleganck膮 dam臋, jak powiedzia艂a, jakie to smutne, 偶e musia艂a umrze膰, jedna z jej najlepszych klientek i w og贸le! Tak, tak, krawcowa wielokrotnie je藕dzi艂a do Elistrand, teraz jednak mieszkaj膮 tam sami niemili ludzie, maj膮 inne krawcowe, no nie, a ten co tu robi, nie wolno ci tak sta膰, kiedy mam klientki, ofukn臋艂a syna. Vindze wyja艣ni艂a, 偶e to dobry ch艂opiec, tylko czasami troch臋 gapowaty, i zaraz zacz臋艂a wypytywa膰, co te偶 panienka chcia艂aby sobie uszy膰.
Vinga wyt艂umaczy艂a, 偶e wszystkie jej rzeczy zgin臋艂y w katastrofie, jak膮 prze偶y艂a, i 偶e jedyne, co posiada, to ta po偶yczona suknia, a sprawy maj膮 si臋 tak, 偶e powinna wygl膮da膰 elegancko. Czy mo偶na by t臋 sukni臋 jako艣 poprawi膰? I czy pani Sebastiansdatter mo偶e jej uszy膰 ca艂膮 wypraw臋? Bielizn臋 z delikatnej materii, i buty trzeba zam贸wi膰 u szewca, no i suknie, na co dzie艅 i na 艣wi臋to. Pieni膮dze nie stanowi膮 problemu. Vinga potrz膮sn臋艂a sakiewk膮 i poczu艂a si臋 rozkosznie bogata, ona, kt贸ra chyba nigdy jeszcze nie trzyma艂a pieni臋dzy w r臋kach. Dopiero po 艣mierci rodzic贸w musia艂a sobie u艣wiadomi膰 贸w bolesny fakt, 偶e d艂ug ci膮偶膮cy na Elistrand jest trzykrotnie wi臋kszy ni偶 ca艂y jej maj膮tek.
- O, jakie mi si臋 trafi艂o wspania艂e zam贸wienie! - cieszy艂a si臋 krawcowa. - Oczywi艣cie zatroszczymy si臋 o wszystko. Ale prosz臋 chwileczk臋 zaczeka膰... Panno Vingo, pani jest taka drobniutka, wi臋c mo偶e... Nie panienka, pewna elegancka dama zam贸wi艂a u mnie sukni臋. Na co dzie艅, powiedzia艂a, ale mnie nie by艂oby sta膰 na tak膮 sukni臋 nawet na najwi臋ksze 艣wi臋to! I wie panienka, 偶e ta dama umar艂a! Nie, to nie by艂a 偶adna choroba, to nieszcz臋艣cie, dramat zazdro艣ci. A suknia zosta艂a u mnie i nikt nie chcia艂 jej kupi膰. Ale my艣l臋, 偶e na panienk臋 Ving臋 b臋dzie w sam raz. Tylko 偶e ona jest... droga...
Vinga czu艂a si臋 lekkomy艣lna i nieodpowiedzialna.
- Mog艂abym zobaczy膰?
Suknia by艂a tak pi臋kna, 偶e Vindze po prostu dech zapar艂o. Codzienne ubranie? C贸偶 to by艂a za kobieta, ta dama? Mo偶e lepiej nie dochodzi膰.
Vinga, dziecko natury, 艣ci膮gn臋艂a swoj膮 star膮 sukni臋 przez g艂ow臋. Ostatni膮 koszul臋 wyrzuci艂a ju偶 dawno, bo by艂a zbyt podarta.
- Oooch! - j臋kn臋艂a krawcowa, k艂ad膮c palec na ustach. Podesz艂a do drzwi i zamkn臋艂a je na klucz. A potem westchn臋艂a: - No tak, panienka musia艂a rzeczywi艣cie straci膰 wszystkie swoje rzeczy! Szybciutko, niech panienka ubiera si臋 w now膮 sukni臋, na wypadek gdyby m贸j syn zagl膮da艂 przez okno!
Vinga 艣ci膮gn臋艂a brwi i w skupieniu wk艂ada艂a na siebie nowy str贸j. To ju偶 po raz drugi kto艣 reagowa艂 tak gwa艂townie, kiedy si臋 rozbiera艂a. Nie mog艂a zrozumie膰 dlaczego.
Krawcowa klasn臋艂a w d艂onie:
- Och, jak pi臋knie! Pasuje, jak na panienk臋 szyta! I stroi panienk臋 Ving臋 du偶o bardziej ni偶 t臋 podstarza艂膮 koko... och, ni偶 tamt膮 klientk臋, chcia艂am powiedzie膰.
Cofn臋艂a si臋 o krok, wodzi艂a wzrokiem po postaci dziewczyny.
- Niezwykle pi臋knie!
Vinga promienia艂a.
- Czy mog臋 j膮 zatrzyma膰? Ile kosztuje?
- Tak, ale panienka musi te偶 mie膰 co艣 pod sp贸d!
- Dlaczego? - zdziwi艂a si臋 Vinga, g艂adz膮c wspania艂y jedwab w kolorze rozja艣nionej ultramaryny w r贸偶any rzucik, tak 偶e w efekcie str贸j mieni艂 si臋 r贸偶nymi kolorami: r贸偶owym, b艂臋kitem i lila. Dekolt i r臋kawy wyko艅czono wyszukanymi koronkami. A jaki g艂臋boki by艂 ten dekolt!
Krawcowa nalega艂a, 偶eby rozpuszczone w艂osy Vingi upi膮膰 wysoko. Peruki nie by艂y ju偶 bezwzgl臋dnie obowi膮zuj膮cym elementem stroju, nosi艂o si臋 w艂osy upi臋te lub ufryzowane w d艂ugie loki. Krawcowa po偶yczy艂a te偶 Vindze par臋 but贸w, uzgodni艂y, z jakich materia艂贸w maj膮 by膰 inne suknie i bielizna, um贸wi艂y si臋 co do ceny i krawcowa otrzyma艂a okr膮g艂膮 sumk臋, kt贸ra bardzo wielu ludziom wyda艂aby si臋 szokuj膮ca, a kt贸rej Heike m贸g艂 si臋 wyzby膰 z lekcewa偶膮cym u艣miechem. Rachunki nie by艂y najmocniejsz膮 stron膮 Vingi.
W艂a艣ciwie to powinna by艂a wprost od krawcowej p贸j艣膰 do adwokata Sarensena, ale uzna艂a, 偶e najpierw poka偶e si臋 Heikemu. Zw艂aszcza i偶 m艂ody syn krawcowej gapi艂 si臋 na ni膮 tak, 偶e ma艂o mu oczy z orbit nie wysz艂y, i jak strza艂a pomkn膮艂 do bramy, by j膮 przed Ving膮 otworzy膰. Uszcz臋艣liwi艂a go 艂askawie mu ofiarowanym promiennym u艣miechem.
Przebieg艂a kr贸tk膮 drog臋 do stajni. Unosi艂a lekko sukienk臋 w ulicznym pyle, przej臋ta i pe艂na oczekiwa艅.
Bez trudu odnalaz艂a Eirikowego konia z wozem, szkapin臋 艂atwo by艂o pozna膰 po plamie na siwej grzywie. Kiedy wesz艂a, Heike wsta艂 z wi膮zki siana, na kt贸rej siedzia艂. Innych ludzi w stajni nie by艂o.
- Heike, zobacz! 艁adnie wygl膮dam? Krawcowa mia艂a gotow膮 sukni臋, wiesz, i to w sam raz na mnie! I po偶yczy艂a mi buty.
Okr臋ci艂a si臋, rozszczebiotana ze szcz臋艣cia.
Heike nie powiedzia艂 ani s艂owa. Nie m贸g艂.
Nagle Vinga przycich艂a.
- Ona jest bardzo droga - szepn臋艂a po chwili. - Tu jest reszta pieni臋dzy. Zam贸wi艂am wszystko, co b臋dzie mi potrzebne. Pieni臋dzy to ju偶 du偶o... nie zosta艂o.
G艂os wi膮z艂 jej w gardle.
Bezmy艣lnie wzi膮艂 od niej sakiewk臋, ale zaraz j膮 zwr贸ci艂, wci膮偶 nie mog膮c oderwa膰 oczu od zjawiska przed sob膮.
- Wszystkie pieni膮dze s膮 twoje.
Musia艂 odchrz膮kiwa膰 wiele razy, 偶eby normalnie m贸wi膰.
Vinga znowu si臋 o偶ywi艂a.
- I krawcowa powiedzia艂a, 偶e jestem bardzo 艂adna, Heike! - o艣wiadczy艂a zachwycona. - A jej syn, 偶eby艣 widzia艂, jak on si臋 na mnie gapi艂!
Chichota艂a zak艂opotana.
- Naprawd臋? jestem 艂adna? Ca艂e lata nie przegl膮da艂am si臋 w lustrze, wi臋c w艂a艣ciwie nie wiem, jak wygl膮dam.
Heike wci膮偶 sta艂 w milczeniu. Teraz w jego g艂owie kr膮偶y艂a tylko jedna jedyna my艣l, w k贸艂ko, i w k贸艂ko, tak 偶e nie by艂 w stanie m贸wi膰, nie by艂 nawet w stanie widzie膰 wyra藕nie.
Najgorsi nie powinni marzy膰 o najlepszych! Najgorsi nie mog膮 marzy膰 o nikim w og贸le! A ju偶 w ka偶dym razie nie o niej!
Teraz Heike nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e nadesz艂a pora, by ponownie za偶y膰 tych potwornie gorzkich zi贸艂, kt贸re poleci艂a mu Sol. Zi贸艂, kt贸re t艂umi膮 wszelkie niepo偶膮dane uczucia i cierpienia.
Tylko 偶e to, co czu艂 do tej drobnej, nie ca艂kiem jeszcze doros艂ej dziewczyny, nie by艂o niepo偶膮danym zauroczeniem. Tak prosto sprawy si臋 nie uk艂ada艂y. To, co wykie艂kowa艂o w jego duszy i rozrasta艂o si臋, stawa艂o si臋 z ka偶dym dniem silniejsze, by艂o du偶o bardziej skomplikowane. G艂臋bsze i nie takie egoistyczne jak banalne po偶膮danie.
- No, Heike, odpowiedz mi - nalega艂a coraz bardziej niepewna. - Czy jestem 艂adna?
Heike ockn膮艂 si臋.
- Co m贸wisz?
- To, co powiedzia艂a krawcowa. Nie lubi臋 tego powtarza膰, wydaj臋 si臋 sobie pr贸偶na.
Co takiego powiedzia艂a krawcowa? Co艣 mu niejasno szumia艂o w g艂owie. 呕e Vinga jest 艣liczna? Oczywi艣cie, 偶e jest!
- Nie, nie jeste艣 艂adna - powiedzia艂 i wtedy radosny u艣miech Vingi zgas艂. - Jeste艣 po prostu pi臋kna, Vingo. Jeste艣...
Chcia艂 doda膰: 鈥瀗ajcudowniejsza na 艣wiecie鈥, ale nagle przes艂oni艂 twarz r臋kami.
- Nie, nie rozmawiajmy ju偶 o tym. Postaram si臋, 偶eby艣 mog艂a przejrze膰 si臋 w lustrze. Wtedy sama ocenisz - o艣wiadczy艂 i bezradnie opu艣ci艂 r臋ce.
- Cz艂owiek nie mo偶e sam czego艣 takiego oceni膰 - zawo艂a艂a Vinga zgn臋biona. - Ja chcia艂am zna膰 twoje zdanie!
- Tego si臋 nie dowiesz - uci膮艂 i odwr贸ci艂 si臋 od niej.
Vinga sta艂a markotna.
- Ale mo偶esz przynajmniej powiedzie膰, czy wygl膮dam dostatecznie dobrze, 偶eby i艣膰 do Sarensena?
Heike westchn膮艂 g艂臋boko i odwr贸ci艂 si臋 do niej.
- Dobrze - powiedzia艂. - Bardzo dobrze. Mo偶e nawet za dobrze! Ta suknia jest naprawd臋 elegancka. Mo偶esz w niej nawet udawa膰 dam臋 z kr臋g贸w dworskich.
Vinga znowu zachichota艂a. Heike odprowadzi艂 j膮 do bramy, a ona nie przestawa艂a m贸wi膰.
- Wiesz, Heike, to by艂o naprawd臋 przyjemne uczucie, patrze膰, jak ten ch艂opak mnie podziwia. On wygl膮da艂 bardzo 艂adnie. Wiesz, kiedy by艂am ma艂a, to w og贸le nie zauwa偶a艂am ch艂opc贸w, nic dla mnie nie znaczyli. Ale teraz nagle widz臋 ich w jaki艣 zupe艂nie inny spos贸b. To takie rozkoszne, wiesz? Widzia艂am przecie偶 tych okropnych 艂obuz贸w, kt贸rzy rzucali w nas kamieniami, by艂o w艣r贸d nich kilku du偶ych ch艂opak贸w, kiedy na nich patrzy艂am, by艂o mi jako艣 tak dziwnie, chocia偶 ich nie lubi艂am, my艣le膰, 偶e s膮 zbudowani tak samo jak ja. To znaczy, 偶e s膮 zbudowani tak samo jak ty...
- No, nie ca艂kiem tak samo - mrukn膮艂 Heike.
- O, nie s膮dz臋, 偶eby mieli a偶 tyle do pokazania co ty - zachichota艂a gard艂owo. - Ale to by艂o podniecaj膮ce. I ten syn krawcowej... on wcale nie by艂 okropny. I patrzy艂 na mnie w taki spos贸b, 偶e... No, czu艂am takie dziwne 艂askotanie w piersiach. Nie by艂o to takie gwa艂towne jak wtedy, kiedy siedzia艂am przy tobie i opatrywa艂am skaleczenia, i ty wiesz, co si臋 wtedy sta艂o z tob膮, i ze mn膮 te偶 si臋 wtedy co艣 sta艂o, ale te偶 by艂o przyjemne.
Heike roze艣mia艂 si臋.
- Vinga, dziecko drogie, kiedy wr贸cimy do domu, to chyba porozmawiamy o sprawach, o kt贸rych twoja matka nie zd膮偶y艂a ci powiedzie膰. Bo jeste艣 zbyt otwarta i naiwna. I taka bezpo艣rednia, 偶e mo偶esz sobie narobi膰 k艂opot贸w tylko dlatego, 偶e jaki艣 ch艂opak zwr贸ci na ciebie uwag臋.
Stan臋li przy drzwiach stajni i Heike otworzy艂 je przed ni膮.
- Co ty mia艂e艣 na my艣li, m贸wi膮c to wszystko? - zapyta艂a i nie chcia艂a wyj艣膰.
- P贸藕niej o tym porozmawiamy. Teraz najwy偶sza pora, 偶eby艣 odwiedzi艂a adwokata. Zarzu膰 sobie ten r贸偶owy szal na ramiona i zakryj dekolt. Tak, dobrze!
Wygl膮da艂o na to, jakby w ostatnim momencie odwaga opu艣ci艂a Ving臋.
- 呕ycz mi powodzenia, Heike!
Nie odwa偶y艂 si臋 okaza膰 temu dziecku swego oddania.
- Poradzisz sobie znakomicie - powiedzia艂 sucho.
Vinga wygl膮da艂a na ura偶on膮, lecz Heike nie by艂 w stanie powiedzie膰 nic wi臋cej. A ju偶 w 偶adnym razie dotkn膮膰 jej.
W ko艅cu posz艂a. Taka by艂a drobna i samotna na tej d艂ugiej i niemal pustej ulicy.
Heike patrzy艂 za ni膮, dop贸ki nie znikn臋艂a w bramie domu Sorensena.
Jak zdo艂am ci臋 obroni膰 przed wszystkimi ch艂opcami i m臋偶czyznami 艣wiata? my艣la艂 zgn臋biony. Wpadniesz kiedy艣 prosto w paszcz臋 jakiego艣 wilka, ufnie ofiarujesz mu swoj膮 m艂odo艣膰, urod臋 i niewinno艣膰. To si臋 nie mo偶e sta膰, o Bo偶e, to si臋 nie mo偶e sta膰!
I jak zdo艂am ci臋 obroni膰 przede mn膮 samym?
Mia艂 bardzo nik艂膮 nadziej臋, 偶e uda mu si臋 zdoby膰 to t艂umi膮ce mi艂o艣膰 ziele. A zreszt膮 nie chcia艂. W ka偶dym razie nie teraz. Jeszcze nie. Jeszcze chocia偶 przez chwil臋 chcia艂 zachowa膰 prawo odczuwania tego oszo艂omienia, kt贸re, jak przypuszcza艂, niesie z sob膮 pierwsze, nie艣mia艂e jeszcze zakochanie.
P贸藕niej - kiedy ona znajdzie sobie kogo艣 innego i wszystko stanie si臋 zbyt ci臋偶kie i bolesne do ud藕wigni臋cia, wtedy on zd艂awi swoje uczucia. Zdecydowanie i definitywnie, zanim ona zd膮偶y si臋 o czymkolwiek dowiedzie膰.
Adwokat Sorensen patrzy艂 bez s艂owa na dziewczyn臋 stoj膮c膮 w progu. Zdumiony podni贸s艂 si臋 z miejsca.
Sk膮d si臋 tu wzi膮艂 ten ma艂y, smakowity k膮sek? On, kt贸ry zna艂 wszystkie damy w Christianii - i mniej wytworne kobiety tak偶e - nie potrafi艂 powiedzie膰, z jakich kr臋g贸w towarzyskich mog艂a pochodzi膰.
A jednak co艣 w niej wydawa艂o mu si臋 znajome. Te oczy... Takie jasne i czyste, po dziecinnemu zdziwione. A zarazem takie ciekawe 偶ycia i takie... przenikliwe. Nie, nie to. Sprawia艂a raczej wra偶enie cudownie niedo艣wiadczonej, i to w wi臋kszo艣ci 偶yciowych spraw.
M艂odziute艅ka dziewica! Na wszystkich bog贸w, czy w naszych zdeprawowanych czasach istniej膮 jeszcze takie istoty? Stary libertyn Sorensen czu艂, 偶e 艣linka cieknie mu do ust.
Ale gdzie j膮 ju偶 kiedy艣 widzia艂? Albo kogo mu ona przypomina? Jakby rozpoznawa艂 te rysy, a mimo to nie wiedzia艂 sk膮d.
Vinga ze swej strony wkroczy艂a do wytwornego, urz膮dzonego zgodnie z panuj膮c膮 mod膮 domu adwokata z mieszanymi uczuciami. Widzia艂a, 偶e wszystko tu by艂o perfekcyjne, do najmniejszego szczeg贸艂u przemy艣lane. Wn臋trze by艂o r贸wnie pi臋kne jak w jej ukochanym Elistrand, tylko du偶o ch艂odniejsze w wyrazie. R贸偶ne rzeczy by艂y po prostu identyczne. Naprawd臋, czy偶 w pi臋knej szafie adwokata nie sta艂a taka sama jak w Elistrand porcelana? Podobnie srebrny dzbanuszek do 艣mietany, podobnie cukiernica! Dok艂adnie takie same!
Aha, zatem tak wygl膮da adwokat Sorensen, teraz go sobie przypomina艂a! Nie mia艂a te偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e go nie lubi. Niebywale pi臋kny m臋偶czyzna, z naciskiem na pi臋kny. Zwracaj膮cy uwag臋 z tymi ciemnymi, b艂yszcz膮cymi oczyma pod pi臋knymi powiekami, po kobiecemu sklepione brwi, usta zbyt mi臋kkie i jakie艣 obwis艂e... (Pod tym wzgl臋dem Vinga r贸偶ni艂a si臋 w swoich ocenach od innych kobiet. Sp贸jrz, jakie zmys艂owe usta ma adwokat Sorensen, szepta艂y mi臋dzy sob膮 damy w Christianii. Musi by膰 wspania艂ym kochankiem! Milk艂y z chichotem, a od czasu do czasu kt贸ra艣 sprawdza艂a, czy tak jest w istocie.) Sorensen by艂 koneserem, 偶eby nie powiedzie膰 smakoszem, je偶eli chodzi o kobiety. Przekroczy艂 czterdziestk臋, lecz w dalszym ci膮gu by艂 poci膮gaj膮cy, znakomicie ubrany, w modnym aksamitnym 偶akiecie i spodniach tak obcis艂ych, 偶e ukazywa艂y jego kszta艂ty nie pozostawiaj膮c zupe艂nie pola dla wyobra藕ni. Wiedzia艂, 偶e wzrok dam cz臋sto b艂膮dzi w wiadomych rejonach, a to, co widzia艂y, przyspiesza艂o im oddech. Podwi膮zki nosi艂 ozdobione diamentami i jedwabnymi kokardkami, a srebrna tabakiera, kt贸r膮 zawsze mia艂 pod r臋k膮, imponowa艂a wszystkim, cho膰 to ju偶 naprawd臋 nie by艂o potrzebne.
Ale ta ma艂a owieczka nie sprawia艂a wra偶enia zachwyconej. W艂a艣ciwie to przygl膮da艂a mu si臋 raczej z pewnym niesmakiem. Do czego艣 takiego Sorensen nie przywyk艂.
- S艂ucham - wyrzek艂 艂askawie, spogl膮daj膮c na ni膮 z g贸ry. - I z kim mam zaszczyt...?
- Widz臋, 偶e pan mnie nie poznaje, adwokacie Sorensen. Nazywam si臋 Vinga Tark, pan by艂 adwokatem mojego ojca, w艂a艣ciciela Elistrand.
Ca艂a krew wyp艂yn臋艂a z serca Sorensena i buchn臋艂a w g贸r臋, na twarz, zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. O, do diab艂a! Do wszystkich przekl臋tych diab艂贸w! To ta nieszcz臋sna istota 偶yje? To przecie偶 niemo偶liwe! Ale to chyba ona, zreszt膮 pozna艂a go. Czy偶 m贸g艂 przypuszcza膰, 偶e tamto przestraszone dziecko wyro艣nie na tak膮 pi臋kno艣膰?
I gdzie ona si臋, na Boga, podziewa艂a przez te wszystkie lata?
Do diab艂a!
- O, dziecko drogie - wykrztusi艂, gdy zdo艂a艂 si臋 jako艣 opanowa膰. - Vinga Tark! To niemo偶liwe! My艣my my艣leli, 偶e ty nie 偶yjesz! Gdzie ty by艂a艣?
Vinga usun臋艂a si臋 w bok przed jego po ojcowsku wyci膮gaj膮cymi si臋 ramionami.
- Dziecko, znikn臋艂a艣 pewnej nocy, jakby艣 si臋 zapad艂a pod ziemi臋, 艣ci膮gaj膮c 偶a艂ob臋 na ca艂膮 parafi臋. I na mnie tak偶e. Och, jak ja si臋 o ciebie zamartwia艂em! Ale opowiadaj, siadaj tu na sofie i m贸w!
Obj膮艂 jej plecy i zmusi艂, by usiad艂a. Sofa mia艂a dwa oparcia, przypomina艂a dwa zestawione razem fotele i tylko po艣rodku oparcie si臋 troch臋 obni偶a艂o.
Sorensen za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋 i usadowi艂 si臋 tak, 偶e jedn膮 stop膮 wci膮偶 dotyka艂 jej kolana. Podczas ca艂ej rozmowy Vinga stara艂a si臋 odsun膮膰 od niego jak najdalej.
- Och, niewiele jest do opowiadania o moim 偶yciu przez te lata - powiedzia艂a oschle. - Jako艣 sobie radzi艂am, a to najwa偶niejsze.
- No, widz臋, 偶e radzi艂a艣 sobie nie藕le - stwierdzi艂, spogl膮daj膮c wymownie na jej kosztown膮 toalet臋.
- Chodzi o sukni臋? Dosta艂am j膮 dzisiaj od mojego krewnego.
Adwokat wyprostowa艂 si臋.
- Od... krewnego?
- Tak. To Heike Lind z Ludzi Lodu. To w艂a艣nie dlatego tutaj jestem. Chcemy pana prosi膰, on i ja, 偶eby nam pan pom贸g艂 odzyska膰 nasze maj膮tki. Pracowa艂 pan przecie偶 dla mojego ojca. Podejmie si臋 pan tego?
Sarensen wierci艂 si臋 na kanapie. W ustach zasch艂o mu tak, 偶e ledwo porusza艂 j臋zykiem.
- Poczekaj no chwilk臋. Kim jest 贸w Lind z Ludzi Lodu i dlaczego z tob膮 nie przyszed艂?
- On jest dziedzicem Grastensholm, ale przecie偶 ten dw贸r zosta艂 naszej rodzinie podst臋pnie odebrany. Heike jest wnukiem Daniela Linda z Ludzi Lodu, prawnukiem cioci Ingrid. Tak 偶e jest pe艂noprawnym dziedzicem, jedynym, jaki chodzi po tej ziemi. Przez wiele lat mieszka艂 zagranic膮, ale teraz wr贸ci艂, chce si臋 osiedli膰 w swoim maj膮tku i powa偶nie si臋 nim zaj膮膰. I prosi艂, 偶ebym przysz艂a do pana sama i przygotowa艂a pana na spotkanie z nim, bo on nie wygl膮da tak jak wi臋kszo艣膰 ludzi. On nale偶y do dotkni臋tych, obci膮偶onych dziedzictwem.
Sorensen usiad艂 wygodniej, z艂o偶y艂 d艂onie i j膮艂 si臋 zastanawia膰. Pami臋ta艂 bardzo dobrze Ulvhedina Paladina z Ludzi Lodu i jego wygl膮d. Ca艂a sprawa wymaga艂a wywa偶onej odpowiedzi.
- Ci dotkni臋ci... - zacz膮艂. - Uwa偶a si臋 ich za niebezpiecznych, prawda? Trudno si臋 spodziewa膰, 偶eby powierzono mu odpowiedzialno艣膰 za taki du偶y maj膮tek.
- Ciocia Ingrid te偶 by艂a dotkni臋ta - odpar艂a Vinga ostro. - I stary Ulvhedin, a nikt nie podawa艂 w w膮tpliwo艣膰 ich praw maj膮tkowych.
- Ale to byli ludzie zr贸wnowa偶eni. Nie by艂o w nich z艂o艣ci.
Oczy Vingi rozb艂ys艂y.
- Nie ma nikogo lepszego ni偶 Heike. W por贸wnaniu z nim inni ludzie to diab艂y.
Przekl臋ta dziewczyna! Jak co艣 tak delikatnego mo偶e by膰 takie uparte?
Ale dojrza艂 w jej oczach tak偶e co艣 innego. L臋k, kt贸rego nie by艂o, kiedy tu przysz艂a. Co艣, co niemal przypomina艂o panik臋, jakby w ka偶dej chwili gotowa by艂a si臋 zerwa膰 i uciec, daleko, jak najdalej st膮d.
Doprawdy, fascynuj膮ca dziewczyna! Co to si臋 kryje za tym jej pop艂ochem? Czy to niepok贸j erotyczny? Adwokatowi tylko jedno mog艂o przyj艣膰 do g艂owy, gdy chodzi o kobiety, o nic wi臋cej nie by艂 w stanie ich pos膮dza膰. Podniecaj膮ce, niebywale podniecaj膮ce, my艣la艂. Niezwyk艂a odmiana po dotychczasowych, trzeba powiedzie膰 do艣膰 trywialnych mi艂osnych podbojach.
- Czego zatem oczekujesz z mojej strony? - zapyta艂 przymilnie.
- 呕eby si臋 pan podj膮艂 odzyskania dla nas Grastensholm i Elistrand. Zap艂acimy dobrze.
W tym miejscu adwokat uni贸s艂 brwi.
- Tak. Heike ma pieni膮dze - zapewni艂a Vinga stanowczo. Zaczyna艂a by膰 zirytowana. Ten oble艣ny obrzydliwiec siedzia艂 i bez 偶enady przyciska艂 swoj膮 艂ydk臋 do jej kolana, ju偶 nie mia艂a gdzie si臋 odsun膮膰. 艢wie偶o odzyskana pewno艣膰 siebie Vingi topnia艂a w oczach, powoli zaczyna艂 w niej narasta膰 dawny, dobrze znany l臋k przed lud藕mi. Ale dlaczego? Przecie偶 zna艂a tego cz艂owieka z dawnych lat!
Zacz臋艂a mu znowu t艂umaczy膰 swoj膮 spraw臋.
- Jak pan zapewne wie, pan Snivel zaj膮艂 Grastensholm, wprowadzi艂 si臋 do dworu, co jest nadu偶yciem, bo nie ma do tego 偶adnych praw.
Sorensen zmieni艂 pozycj臋, rozpostar艂 teraz r臋ce na oparciu kanapy.
- W takim razie dlaczego 贸w Heike nie p贸jdzie po prostu i go stamt膮d nie wyp臋dzi? - zapyta艂.
- Dlatego, 偶e pan Snivel jest przebieg艂y niczym lis. Jak膮 on w艂a艣ciwie ma godno艣膰?
- Pan Snivel jest s臋dzi膮. Specjalist膮 od spraw spadkowych i maj膮tk贸w ziemskich.
- No w艂a艣nie. Wi臋c rozumie pan chyba, 偶e Heike z nim nie wygra, skoro on nawet po norwesku dobrze nie m贸wi. Taki stary wyjadacz jak Snivel zawsze znajdzie w prawie jak膮艣 luk臋, kt贸r膮 b臋dzie m贸g艂 wyt艂umaczy膰 na swoj膮 korzy艣膰. Pan jednak mia艂by wa偶ny atut w r臋ku, gdyby si臋 pan zdecydowa艂 nam pom贸c. Bo pan Snivel, kt贸ry by艂 egzekutorem podczas licytacji Elistrand, tak pokierowa艂 sprawami, 偶eby m贸j dom m贸g艂 kupi膰 za bezcen jego bratanek. Wed艂ug tego, co m贸wi膮 ludzie w okolicy, zarezerwowa艂 maj膮tek dla niego.
- Wi臋c wy macie kontakty z mieszka艅cami parafii?
Pytanie Sarensena pad艂o jak b艂yskawica, tak szybko, 偶e Vinga zdwoi艂a czujno艣膰.
- Nie, ja tylko s艂ysza艂am takie pog艂oski.
Adwokat pochyli艂 si臋 ku niej, mru偶膮c swoje podst臋pne oczka.
- A gdzie ty mieszkasz, moje dziecko? I gdzie mieszka tw贸j krewny, Heike Lind?
Co do tego Vinga otrzyma艂a wyra藕ne polecenia: Nikomu pod 偶adnym pozorem nie zdradzi膰, gdzie si臋 ukrywaj膮!
- Nigdzie na sta艂e. Zatrzymujemy si臋 to tu, to tam, po r贸偶nych gospodach. Nigdy nie wiem, gdzie si臋 znajd臋 nast臋pnego wieczora.
- Ale czy to nie jest troch臋 niemoralne?
- Niemoralne? Co takiego?
- No, skoro dzielicie ze sob膮 pok贸j, czy co艣 takiego?
- Nie dzielimy! Kto tak powiedzia艂?
Przygl膮da艂 jej si臋 uwa偶nie. Vindze nie podoba艂o si臋 to spojrzenie:
- Wygl膮da mi na to, 偶e tw贸j przyjaciel, Heike, jest cz艂owiekiem bardzo zamo偶nym, skoro sta膰 was na taki styl 偶ycia.
- Tak, otrzyma艂 w Szwecji spadek po ojcu. Nie wiem, ile tego jest, ale chyba sporo. No to co? Pomo偶e nam pan?
Adwokat zastanawia艂 si臋 d艂ugo. Sprawia艂 wra偶enie, 偶e 藕le si臋 czuje.
- No wi臋c powiem ci, Vingo, 偶e pan Snivel to nie jest cz艂owiek, z kt贸rym mo偶na 偶artowa膰, co do tego masz racj臋. I chocia偶 trzymasz takie wa偶ne karty w r臋ku, to ja m贸g艂bym 藕le na tym wyj艣膰. On mo偶e pozbawi膰 mnie godno艣ci, zrujnowa膰 mnie. Ale daj mi par臋 dni, bym m贸g艂 wysondowa膰 spraw臋, przyjd藕cie wi臋c oboje, ty i tw贸j krewny, Heike Lind z Ludzi Lodu, powiedzmy w czwartek, wtedy zobaczymy, co si臋 da zrobi膰.
Brzmia艂o to wszystko zbyt g艂adko, Vinga nie by艂a zadowolona. Jeszcze wi臋ksz膮 podejrzliwo艣膰 wzbudzi艂o w niej nast臋pne pytanie, kt贸re zada艂 Sorensen, prowadz膮c j膮 przyja藕nie, lecz stanowczo ku drzwiom.
- To naprawd臋 wielka rado艣膰 zobaczy膰 znowu c贸rk臋 Vemunda Tarka! Co by艣 powiedzia艂a na zjedzenie ze mn膮 kolacji dzi艣 wieczorem? Znam pewne wspania艂e towarzystwo, w kt贸rym zrobi艂aby艣 furor臋.
- Dlaczego mia艂abym to zrobi膰? To znaczy furor臋?
Jego r臋ce wykonywa艂y wok贸艂 niej wymowne gesty.
- Dzi臋ki swojej 艣wie偶o艣ci! Jeste艣 jak nikomu nie znany ma艂y kwiatek! Zostaniesz kr贸low膮 wieczoru!
Obrzydzenie, a zarazem t艂umiony l臋k ogarn臋艂y Ving臋, P贸j艣膰 z nim wieczorem? Nigdy!
Zmusi艂a si臋 do uprzejmej odpowiedzi:
- Dzi臋kuj臋, ale dzi艣 nie mog臋. Mo偶e wr贸cimy do tej sprawy w czwartek?
Sorensen przyj膮艂 niezwykle wystudiowan膮 poz臋, jakby od niechcenia opar艂 si臋 o framug臋 drzwi tak, 偶e wszystkie jego m臋skie atrybuty uwydatni艂y si臋 w tych obcis艂ych, szarosrebrzystych jedwabnych spodniach. Ponownie uderzy艂 go wyraz obrzydzenia w jej wzroku. Jakby por贸wnywa艂a go z kim艣 innym i r贸偶nica j膮 艣mieszy艂a.
Zabawne, sk膮d mu si臋 bior膮 takie my艣li?
- W takim razie umawiamy si臋 na czwartek - powiedzia艂 z udan膮 swobod膮, czu艂 bowiem, 偶e przegrywa w jaki艣 idiotyczny spos贸b, nie m贸g艂 tylko zrozumie膰 dlaczego. Ta dziewczynka mia艂aby zyska膰 nad nim przewag臋? Oczywi艣cie, 偶e nie!
- Przyjd藕 z tym swoim nieszcz臋艣liwym ciotecznym bratem, czy kim on tam dla ciebie jest.
- Nie, Heike nie jest moim ciotecznym bratem. To zaledwie daleki kuzyn. S膮dz臋, 偶e jeste艣my spokrewnieni w si贸dmym pokoleniu.
- Tak? To ju偶 nawet nie mo偶e by膰 uwa偶ane za pokrewie艅stwo!
- Wszyscy Ludzie Lodu s膮 ze sob膮 spokrewnieni, zawsze, bez wzgl臋du na to, jak dalekie s膮 ta powi膮zania.
Jednak my艣l, 偶e zwi膮zki krwi pomi臋dzy ni膮 i Heikem s膮 tak dalekie, nieoczekiwanie przepe艂ni艂a j膮 ogromn膮 rado艣ci膮.
- Och, rozumiem, 偶e w poczuciu mi艂osierdzia chcesz cz艂owieka dotkni臋tego uwa偶a膰 za bliskiego krewnego.
Vinga domy艣la艂a si臋, 偶e adwokat dostrzeg艂 wyraz ulgi na jej twarzy. Ale nie, m贸j drogi panie, pan si臋 myli! Ca艂kiem niew艂a艣ciwie t艂umaczy pan sobie moj膮 reakcj臋. Niech jednak tak b臋dzie, nie powinno ci臋 obchodzi膰, co ja i Heike ze sob膮 mamy, ty stary baranie!
Sorensen mia艂 szcz臋艣cie, 偶e nie potrafi czyta膰 w my艣lach.
- W porz膮dku, wi臋c przyprowad藕 swego nieszcz臋snego dalekiego kuzyna, czy jak tam, a ja tymczasem rozejrz臋 si臋, co m贸g艂bym dla was zrobi膰. Nie mog臋 jednak obieca膰, 偶e si臋 sprawy podejm臋. To mog艂oby mie膰 dla mnie fatalne skutki.
Raz jeszcze w jej wzroku pojawi艂 si臋 wyraz niech臋ci.
- Je艣li pan nie chce... To mo偶e jest jaki艣 inny adwokat, kt贸rego m贸g艂by pan poleci膰?
Mog艂aby do tego doda膰 jeszcze: 鈥... kt贸ry b臋dzie mia艂 wi臋cej odwagi鈥.
Inny adwokat? Bo偶e uchowaj, my艣la艂 Sorensen. G艂o艣no jednak powiedzia艂:
- Zastanowi臋 si臋 nad tym. Eeech... Gdzie zamierzacie si臋 zatrzyma膰 dzisiaj? W jakiej gospodzie?
Vinga machn臋艂a r臋k膮:
- Nie mam poj臋cia.
- Mo偶e m贸g艂bym poleci膰 zajazd 鈥濸od B艂臋kitnym Pucharem鈥. 艢wietne pokoje i dobre jedzenie.
- Dzi臋kuj臋, pomy艣l臋 o tym - powiedzia艂a Vinga, cho膰 przecie偶 偶adna gospoda nic j膮 nie obchodzi艂a.
Adwokata Sorensena ogarn臋艂o trudne do zniesienia pragnienie, by uca艂owa膰 te rozkoszne, czerwone jak owoce g艂ogu usteczka. W艂a艣ciwie m贸g艂by to zrobi膰, powo艂a膰 si臋 na dawn膮 przyja藕艅 z jej rodzicami. Taki 偶yczliwy, ojcowski poca艂unek.
Powstrzyma艂 si臋 jednak z dw贸ch powod贸w. Po pierwsze, ba艂 si臋 tej oboj臋tno艣ci w jej oczach, a po drugie, nie by艂 pewien, czy on sam zdo艂a przerwa膰 w odpowiednim momencie.
Tak 艂atwo ulega艂 nami臋tno艣ciom, a ona by艂a taka s艂odka!
Ale b臋dzie j膮 mia艂. T臋 r贸偶yczk臋 musi zerwa膰! Niecz臋sto w dzisiejszych czasach mo偶na spotka膰 tak zupe艂nie niezepsut膮 dziewic臋. A do tego tak 艣liczn膮 jak ona!
Kiedy jednak wysz艂a, musia艂 usi膮艣膰 i powa偶nie si臋 zastanowi膰. Co robi膰 z tym nieoczekiwanym dziedzicem Grastensholm? No i z dziedziczk膮 Elistrand.
Co robi膰?
Elistrand zosta艂o przecie偶 zlicytowane, wi臋c mo偶e nie b臋dzie tak 藕le. Ale je艣li dziewczyna zacznie robi膰 trudno艣ci?
No a ten potw贸r, kt贸ry wr贸ci艂 do Norwegii razem z ni膮? Tak, Sorensen zna艂 przecie偶 starego Ulvhedina z Ludzi Lodu i m贸g艂 sobie wyobrazi膰, jak ten nowy wygl膮da. Je艣li za偶膮da zwrotu Grastensholm, to co b臋dzie?
Pot臋偶ny s臋dzia Snivel mo偶e mie膰 k艂opoty...
Sorensena przenikn膮艂 dreszcz od koniuszk贸w palc贸w po korzonki w艂os贸w.
Co艣 trzeba zrobi膰. I to szybko!
- No i jak? - zapyta艂 Heike, kiedy Vinga wr贸ci艂a do stajni. - Jak ci posz艂o?
- Jedziemy do domu - odburkn臋艂a.
Dostrzeg艂, 偶e jest wzburzona.
- Jed藕my, ale chyba nie b臋dziesz siedzia艂a na wozie w tym ubraniu?
Naturalnie, 偶e nie. Pi臋kna suknia mog艂aby si臋 ubrudzi膰, a poza tym dama na ch艂opskiej furze budzi艂aby zapewne og贸lne zainteresowanie!
- Czy mo偶esz mi da膰 moj膮 star膮 sukni臋?
Vinga przebra艂a si臋 szybko, zupe艂nie nieskr臋powana jego obecno艣ci膮.
- O, Bo偶e! - j臋kn膮艂 Heike.
- O co ci chodzi, przecie偶 tu nikogo nie ma - warkn臋艂a ze z艂o艣ci膮, wci膮gaj膮c sukni臋 przez g艂ow臋.
Ja jestem, mia艂 ochot臋 powiedzie膰, ale da艂 za wygran膮. Odwr贸ci艂 si臋 i powiedzia艂:
- Pospiesz si臋!
Nie pyta艂 o nic, dop贸ki nie wyjechali z miasta.
- W twoich oczach znowu pojawi艂 si臋 tamten wyraz przera偶enia, Vingo.
- Masz racj臋. Ja nie dowierzam temu adwokatowi! To odpychaj膮cy typ.
Wykona艂a r臋k膮 gest, jakby chcia艂a strz膮sn膮膰 z siebie co艣 obrzydliwego.
Heike zmartwi艂 si臋.
- Mam nadziej臋, 偶e nie by艂 wobec ciebie natarczywy?
- Natarczywy? Nie, nie w ten spos贸b. W ka偶dym razie nie wprost, ale patrzy艂 si臋 na mnie jako艣 tak...
To mnie nie dziwi, pomy艣la艂 Heike, kt贸ry sam nie bardzo m贸g艂 oderwa膰 oczy od tej ma艂ej postaci skulonej obok niego na twardym siedzeniu dla wo藕nicy.
- Opowiedz, co m贸wi艂. Zgodzi si臋 nam pom贸c?
Vinga westchn臋艂a g艂臋boko i powt贸rzy艂a rozmow臋 tak dok艂adnie, jak tylko by艂a w stanie, dodaj膮c wiele osobistych s膮d贸w na temat adwokata Sorensena. Na Heikem tak偶e nie wywar艂o to najlepszego wra偶enia, ale by膰 mo偶e sta艂o si臋 tak pod wp艂ywem Vingi?
- Dobrze, 偶e mu nie powiedzia艂a艣, gdzie mieszkamy - pochwali艂 j膮.
- Nie mam ochoty i艣膰 do niego w czwartek.
- Ale mo偶e on do tej pory znajdzie nam innego adwokata? Musimy tam p贸j艣膰, ja te偶 chc臋 go zobaczy膰.
Vinga uj臋艂a mocno jego r臋k臋.
- Je偶eli b臋dziesz ze mn膮, to mog臋 i艣膰. Heike, jestem taka g艂odna, 偶e burczy mi w brzuchu! Zjad艂e艣 ca艂y nasz prowiant?
- Nie, sk膮d? - roze艣mia艂 si臋. - Mog艂aby艣 wyj膮膰 zawini膮tko? Le偶y za tob膮. Sam te偶 co艣 bym ch臋tnie przek膮si艂.
Ze wzgl臋du na Heikego nie mogli p贸j艣膰 do 偶adnej gospody, dlatego synowa Eirika zaopatrzy艂a ich w jedzenie na drog臋. Teraz zatrzymali konia, siedzieli na wozie i jedli grube kromki czarnego chleba, popijaj膮c mlekiem.
Po chwili Heike wytar艂 usta r臋k膮 i rzek艂:
- Vinga, czy pami臋tasz, co powiedzia艂em w stajni? 呕e musimy ze sob膮 powa偶nie porozmawia膰?
- Tak. Zabrzmia艂o to bardzo zabawnie.
- Zabawnie? - skrzywi艂 si臋. - No, dobrze. My艣l臋, 偶e mo偶emy to zrobi膰 ju偶 teraz, nie czekaj膮c na powr贸t do domu. Zreszt膮 mo偶e nawet b臋dzie nam 艂atwiej teraz, kiedy trz臋siemy si臋 na tym w贸zku.
Och, czy偶 m贸g艂 si臋 biedak domy艣la膰, czym si臋 ta rozmowa sko艅czy?
Vinga przygl膮da艂a mu si臋 pytaj膮co i czeka艂a.
Ju偶 jaki艣 czas temu opu艣cili miasto z jego zawistnymi lud藕mi ma艂ej wiary, kt贸rzy tak niewiele rozumiej膮. Tolerancja ani szerokie horyzonty nie by艂y spraw膮 normaln膮 tam, gdzie pojawia艂 si臋 Heike. Odmie艅cy, ludzie inni, cz臋sto byli bezlito艣nie t臋pieni. 艢wiat wymaga, by wszyscy byli tacy sami! Ludzie tacy s膮, zawsze tacy byli i pewnie na zawsze takimi pozostan膮. Nowe generacje co prawda budzi艂y nadzieje na zmian臋, lecz na og贸艂 nadzieje te szybko gas艂y. Tote偶 nasi podr贸偶nicy z rado艣ci膮 spogl膮dali znowu na wiejskie, czyste i na og贸艂 bezludne okolice. Pola, 艂膮ki, lasy i zagajniki, skowronki, kr膮偶膮ce nad ziemi膮 jask贸艂ki, koniki polne i ko艂ysane wiatrem trawy. Ludzi widzieli jedynie z daleka, na polach lub w pobli偶u zagr贸d.
Tutaj Vinga i Heike czuli si臋 jak w domu.
Zreszt膮 wyjazd z miasta te偶 by艂 spokojniejszy ni偶 upokarzaj膮cy wjazd rano. Po po艂udniu jako艣 mniej by艂o ludzi na ulicach, czas targowy si臋 sko艅czy艂.
- Wiesz, Vingo - zacz膮艂 Heike t臋 okropnie dla niego trudn膮 rozmow臋. - Wiesz, je艣li nadal b臋dziesz post臋powa膰 tak jak dotychczas, to 艣ci膮gniesz na siebie jakie艣 nieszcz臋艣cie, a w ka偶dym razie nieprzyjemno艣ci.
- Dlaczego?
- Postaram ci si臋 to wyt艂umaczy膰. Pami臋tasz, 偶e zaraz po wje藕dzie do miasta spotkali艣my pewnego ch艂opca, kt贸ry jecha艂 ma艂膮 bryczk膮. Bardzo ci si臋 podoba艂. Odwraca艂a艣 si臋 za nim, wychyla艂a艣 z wozu i wzdycha艂a艣: 鈥濷, jaki przystojny m艂odzieniec! Chcia艂abym go pozna膰!鈥
- Tak, ale on by艂 przystojny, to musisz przyzna膰!
- By艂, oczywi艣cie, tylko teraz nie rozmawiamy o jego wygl膮dzie, lecz o twoim zachowaniu! Rozumiesz, ty... Ech, nie mia艂em zamiaru ci tego m贸wi膰, bo zdawa艂o mi si臋, 偶e mog艂aby艣 zachowywa膰 si臋 jeszcze bardziej lekkomy艣lnie, ale teraz jestem zmuszony. Musisz wiedzie膰, 偶e jeste艣 osob膮 niebywale poci膮gaj膮c膮. M臋偶czy藕ni, starsi i m艂odsi, b臋d膮 ci臋 pragn膮膰, po偶膮da膰, a ty, taka niefrasobliwa, taka spragniona ludzkiej blisko艣ci, 艂atwo mo偶esz pope艂ni膰 b艂膮d.
- Dlaczego?
Heike znowu westchn膮艂. Czu艂, 偶e d艂onie ma wilgotne, a na skroniach perli mu si臋 pot.
- Posiadasz co艣, Vingo, co dla m艂odej kobiety ma wielk膮, naprawd臋 wielk膮 warto艣膰. Posiadasz dziewictwo i musisz je chroni膰 do dnia, w kt贸rym wyjdziesz za m膮偶.
- Nie mam zamiaru wychodzi膰 za m膮偶.
- Wszystkie dziewcz臋ta tak m贸wi膮, twierdzi艂a moja piastunka, Elena, i ja si臋 z ni膮 zgadzam. W ka偶dym razie wszystkie tak m贸wi膮 w twoim wieku. Ale wiesz, teraz ja jestem twoim opiekunem i...
- Naprawd臋? To cudownie!
- Oczywi艣cie. Jako tw贸j jedyny krewny w Norwegii jestem twoim opiekunem prawnym. A poza tym jestem od ciebie du偶o starszy.
- Ha! Cztery lata! Uwa偶asz, 偶e to tak du偶o?
- Wystarczaj膮co du偶o, zw艂aszcza 偶e do艣wiadczenie wyry艂o 艣lady na mojej twarzy...
Oczy Vingi pociemnia艂y.
- Do艣wiadczenie z dziewcz臋tami?
- Nie! - uci膮艂 ostro. - Je艣li o to chodzi, to nie mam 偶adnego do艣wiadczenia i w艂a艣nie to czyni t臋 rozmow臋 tak trudn膮! W ka偶dym razie jako tw贸j opiekun mam obowi膮zek zatroszczy膰 si臋 o to, by艣 wysz艂a dobrze za m膮偶, a tak偶e o to, by tw贸j przysz艂y m膮偶 dosta艂 za 偶on臋 dziewic臋.
- Uwa偶am, 偶e wygadujesz g艂upstwa - powiedzia艂a 偶a艂o艣nie.
- Ale to wcale nie s膮 g艂upstwa! Mog艂aby艣 mie膰 wielkie nieprzyjemno艣ci, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e wcze艣niej straci艂a艣 niewinno艣膰.
Vinga prychn臋艂a.
- To s膮 g艂upstwa! Dlatego, 偶e ja nie 偶ycz臋 sobie by膰 komukolwiek oddana i dlatego, 偶e nie rozumiem ani s艂awa z tego, co ty m贸wisz. Co to takiego ta jaka艣 niewinno艣膰, o kt贸rej mi tu prawisz?
- O Bo偶e, Vinga, ty jeste艣 straszn膮 kokietk膮! I to 艣wiadom膮 swojej przewagi! Przecie偶 musisz wiedzie膰, co mam na my艣li!
Vinga spowa偶nia艂a i zamilk艂a.
- Troch臋 wiem o tych sprawach i troch臋 si臋 domy艣lam - powiedzia艂a powoli, gdy w贸z znowu toczy艂 si臋 przed siebie po mokrej od deszczu drodze. - Nikt mi jednak niczego dok艂adnie nie wyt艂umaczy艂.
Heike zas臋pi艂 si臋.
- I dlaczego to akurat ja mam by膰 tym, kt贸ry musi ci to wyja艣nia膰? Ja, kt贸ry te偶 nigdy nic takiego nie prze偶y艂em!
Oczy Vingi ponownie rozb艂ys艂y i spyta艂a zaciekawiona:
- Czego nie prze偶y艂e艣?
- W艂a艣nie to powinienem ci wyja艣ni膰. Ale jak? Jak?
Ving臋 ta rozmowa zaczyna艂a bawi膰. Ognie bi艂y na twarz Heikego, nie m贸g艂 tego ukry膰.
- Ech - machn膮艂 r臋k膮. - Czy nie wystarczy, je艣li ci m贸wi臋, 偶e powinna艣 si臋 trzyma膰 z daleka od m艂odych m臋偶czyzn?
- Nie, nie wystarczy - odpar艂a bezlito艣nie. - Ale pozw贸l, 偶e najpierw opowiem ci, co wiem, czy co mi si臋 wydaje, 偶e wiem.
Odetchn膮艂 z ulg膮.
- Oczywi艣cie, opowiedz!
- No wi臋c tak, jest co艣, o czym nie wolno m贸wi膰. Jest to zakazane i w og贸le skandaliczne...
- Niemniej jednak jest to co艣 najpi臋kniejszego i najbardziej czu艂ego, co mo偶e 艂膮czy膰 dwoje ludzi.
- Tak, ale gdy kiedy艣 widzia艂am ogiera, kt贸ry robi艂 co艣 bardzo dziwnego z klacz膮, to wszyscy dostawali histerii i przep臋dzali mnie jak najdalej z tego miejsca.
By艂am wtedy ma艂a i nie mia艂am o niczym poj臋cia. Ale mi臋dzy lud藕mi bywa podobnie, prawda?
- Prawda - wykrztusi艂 Heike i tym razem mia艂 trudno艣ci z utrzymaniem powagi. - Ale ludzie zachowuj膮 si臋 inaczej ni偶 konie. Le偶膮 przy sobie, przytulaj膮 si臋, obejmuj膮.
- Aha - rzek艂a Vinga przeci膮gle.
- Co艣 ci si臋 przypomnia艂o?
- Nie, tylko kiedy艣 widzia艂am jednego parobka z pokoj贸wk膮 w ogrodzie. Nie mog艂am poj膮膰, co oni robi膮. Ale dziewczyna poj臋kiwa艂a cicho, a potem zacz臋li...
- No dobrze, wystarczy - rzek艂 Heike pospiesznie. - No wi臋c wiesz, o co chodzi. I wiesz, 偶e powinna艣 mie膰 si臋 na baczno艣ci.
- Tak, ale im by艂o bardzo dobrze razem. Nawet nie widzieli, 偶e tam jestem.
- Oczywi艣cie, 偶e by艂o im dobrze! Przecie偶 to jest w艂a艣nie ta sprawa, za kt贸r膮 t臋skni膮 wszyscy ludzie.
- No to dlaczego to jest takie okropne?
- Wcale nie jest okropne. Sami ludzie tak zrobili, 偶e ma to by膰 okropne i zabronione. I 偶e musz膮 by膰 przestrzegane pewne zasady. 呕e ludzie musz膮 by膰 ma艂偶e艅stwem i w og贸le.
- Ale ten parobek i s艂u偶膮ca wcale nie byli ma艂偶e艅stwem!
- Hm, mog艂o si臋 i tak zdarzy膰 - mrukn膮艂 Heike. - Ale p贸藕niej ona na pewno mia艂a k艂opoty. Kiedy jej m膮偶 odkry艂, 偶e nie jest nietkni臋ta.
- Ona nie mia艂a 偶adnego m臋偶a.
- Vinga, nie m臋cz mnie. Mnie i tak nie jest 艂atwo!
Przez chwil臋 siedzia艂a w milczeniu. Od czasu do czasu spogl膮da艂a na niego spod oka, a potem powiedzia艂a:
- Uwa偶am, 偶e to brzmi tak jako艣... rozkosznie. I rozkosznie jest o tym my艣le膰.
Heike nie odpowiedzia艂.
- Nie mogliby艣my spr贸bowa膰? - zapyta艂a.
Heike ze zdumienia straci艂 dech.
- Ale偶, Vinga! - wyj膮ka艂 po chwili.
- Ja bym mia艂a ochot臋!
Heike zakrztusi艂 si臋 i d艂ugo kaszla艂.
- Ale nie ze mn膮, na Boga! Czy艣 ty oszala艂a? Obiecuj臋, 偶e znajd臋 ci bardzo dobrego m臋偶a - doda艂 pospiesznie.
- Nie chc臋 偶adnego dobrego m臋偶a. Ja chc臋 ciebie!
Przysun臋艂a si臋 do niego i g艂adzi艂a delikatnie jego udo. Heike odepchn膮艂 jej r臋k臋.
- Pr贸bujesz mnie uwie艣膰? - zapyta艂 zgn臋biony. - A co potem? Co, je艣li si臋 oka偶e, 偶e wcale nie jeste艣 tym zachwycona? Co si臋 wtedy z nami stanie?
Patrzy艂a na niego nieszcz臋艣liwa, poczu艂a, 偶e jest jej zimno.
- To ja ci mog臋 powiedzie膰, co si臋 stanie - rzek艂 gwa艂townie: - Odejdziesz ode mnie. Odlecisz niczym motyl i znajdziesz innych m艂odych m臋偶czyzn, pi臋knych, godnych twojej mi艂o艣ci, a ja zostan臋, pogr膮偶ony w rozpaczy. Tego chcesz?
- Nie, ja my艣la艂am tylko, 偶eby tak, na pr贸b臋, jak w zabawie. 呕eby zobaczy膰, jak to jest - szepn臋艂a na p贸艂 z p艂aczem. - Od tego nikt by si臋 chyba nie pogr膮偶y艂 w rozpaczy!
Opanowa艂 si臋 i po chwili m贸wi艂 ju偶 spokojniej:
- Czy ty naprawd臋 niczego nie rozumiesz? Wszyscy m艂odzi ludzie, ja tak偶e, t臋skni膮, 偶eby si臋 dowiedzie膰, jak to jest. 呕eby cho膰 raz spr贸bowa膰. I m臋偶czyznom pozwala si臋 pr贸bowa膰, bo po nich niczego potem nie wida膰. Kobieta jednak zostaje naznaczona na zawsze.
- Dlaczego?
- O bogowie, pom贸偶cie mi! - j臋kn膮艂. - Po pierwsze dlatego, 偶e pierwszy raz jest dla dziewczyny zawsze bardzo trudny. A je艣li tak nie jest, to m膮偶 domy艣la si臋, 偶e to ju偶 nie jest pierwszy raz. Rozumiesz mnie?
- To znaczy, 偶e m臋偶czyzna chce mie膰 zawsze czyst膮 narzeczon膮, ale on sam to mo偶e fruwa膰, gdzie chce i pozbawia膰 je... o to w艂a艣nie ci chodzi艂o z tym dziewictwem.
- O to. Chyba zaczynasz co艣 rozumie膰. I dlatego musisz si臋 mie膰 na baczno艣ci, bo na 艣wiecie jest mn贸stwo m臋偶czyzn pozbawionych skrupu艂贸w.
- Zdaje mi si臋, 偶e adwokat Sorensen jest pozbawionym skrupu艂贸w m臋偶czyzn膮 - o艣wiadczy艂a powa偶nie.
- Mo偶liwe, ale ja go nie znam.
- Powiedzia艂e艣 鈥瀙o pierwsze鈥. To znaczy, 偶e chcesz mi powiedzie膰 co艣 jeszcze?
- Tak. Po drugie, mo偶esz by膰 w ci膮偶y.
- Co? - j臋kn臋艂a Vinga g艂ucho.
- St膮d si臋 w艂a艣nie bior膮 dzieci - odpar艂 z cierpkim u艣miechem.
- O Bo偶e, poj臋cia o tym nie mia艂am. Ja my艣la艂am, 偶e....
- Ciekawe, co te偶 my艣la艂a艣?
- O rany, nie wiem! 呕e to B贸g decyduje, 偶eby si臋 tak sta艂o.
- B贸g ma z tym niewiele wsp贸lnego.
- No, to teraz zaczyna mi si臋 rozja艣nia膰 w g艂owie. Jedna dziewczyna w naszej parafii zosta艂a wyp臋dzona z domu. Zaraz potem urodzi艂o jej si臋 dziecko i ona si臋 razem z nim utopi艂a. Ona to zrobi艂a z jakim艣 m臋偶czyzn膮, tak?
- Tak.
- No a on? Czy m臋偶czy藕ni nigdy nie s膮 za to karani?
- Rzadko. Rozumiesz teraz, dlaczego tak si臋 o ciebie boj臋? Wsz臋dzie jest tylu m臋偶czyzn egoist贸w.
Znowu przygl膮da艂a mu si臋 spod oka.
- Ale ty nie jeste艣 egoist膮 - szepn臋艂a czule.
- Staram si臋 nie by膰.
W jej oczach ponownie rozb艂ys艂y szelmowskie ogniki.
- Ale mia艂by艣 ochot臋?
- Zamilcz wreszcie! - sykn膮艂 przez z臋by.
- Przecie偶 m贸g艂by艣 mu powiedzie膰. Heike, b膮d藕 mi艂y!
- Dlaczego musisz mnie dr臋czy膰?
- Dlatego, 偶e sama mam straszn膮 ochot臋.
- Na mnie? Nic z tego nie b臋dzie.
- Mam ochot臋 tylko na ciebie.
O ma艂o nie zawo艂a艂: Ale czy ty nie widzisz, jak okropnie ja wygl膮dam? Uzna艂 jednak, 偶e lepiej milcze膰.
Ona nie zna nikogo innego, spotka艂a tylko mnie, my艣la艂 gor膮czkowo. Ale serce bi艂o mu jak szalone.
- Teraz wiem, 偶e nie wolno nam tego robi膰 - powiedzia艂a Vinga pospiesznie. - Wi臋c ci臋 o to nie prosz臋. Ale bardzo bym chcia艂a wiedzie膰, czy ty podzielasz moje uczucia. Na tyle szczero艣ci mo偶emy sobie chyba pozwoli膰?
Heike odwr贸ci艂 si臋 od niej udr臋czony. Nie by艂 w stanie odpowiedzie膰.
Vinga odsun臋艂a si臋 od niego, czu艂a si臋 zawiedziona, zdradzona, okaza艂a zbyt du偶o zaufania.
- Przepraszam - powiedzia艂a. - Nie mia艂am na my艣li nic z艂ego. A zreszt膮 to nieprawda z t膮 ochot膮.
Jej 偶a艂osnego tonu nie by艂 w stanie znie艣膰. Wzi膮艂 jej r臋k臋 i zamkn膮艂 w swojej d艂oni. Vinga zwr贸ci艂a si臋 ku niemu z niepewn膮 nadziej膮 w oczach.
Wtedy on si臋 u艣miechn膮艂.
- A ja mam - powiedzia艂. - Wi臋ksz膮 ni偶 mo偶esz przypuszcza膰!
Wargi jej zadr偶a艂y i po chwili pojawi艂 si臋 u艣miech. Przysun臋艂a si臋 do niego i patrzy艂a mu prosto w oczy, jakby prosi艂a o pozwolenie. Heike poprowadzi艂 jej r臋k臋 tam, gdzie chcia艂a, by sama mog艂a si臋 przekona膰.
- Oooooch - j臋kn臋艂a. - Och, Heike!
Nie艂atwo by艂o mu siedzie膰 spokojnie, gdy jej ma艂a r膮czka delikatnie pie艣ci艂a to, czego przez ca艂e doros艂e 偶ycie nienawidzi艂 w sobie najbardziej, bo tak bardzo r贸偶ni艂o go od innych m臋偶czyzn. Wci膮ga艂 powietrze przez zaci艣ni臋te z臋by i j臋cza艂 z cicha.
- O, Heike - szepta艂a Vinga, 艣ciskaj膮c kolana i kr臋c膮c si臋 niespokojnie na siedzeniu. - Ca艂a jestem mokra. Chcesz zobaczy膰?
- Vinga, tak nie mo偶na! Przesta艅!
Ale jego r臋ka ju偶 pie艣ci艂a jej udo. Kurczowo mi膮艂 w palcach materia艂 sukni.
Vinga gwa艂townym ruchem podci膮gn臋艂a sp贸dnic臋. Dla niej nie by艂o w tym nic nieprzyzwoitego.
- Tutaj! Dotknij!
Heike oddycha艂 g艂臋boko, z dr偶eniem.
- Nie mog臋!
- Dlaczego nie mo偶esz? Ja ci pozwalam. Musisz!
Jak mia艂 jej wyt艂umaczy膰, 偶e je艣li posunie si臋 tak daleko, 偶e je艣li jej dotknie, to ca艂a jego latami t艂umiona t臋sknota wybuchnie z wielk膮 si艂膮. Lecz ona tak gwa艂townie 艣ciska艂a jego r臋k臋, 偶e nie m贸g艂 jej odepchn膮膰.
Musia艂 natomiast powiedzie膰, co mog艂oby si臋 sta膰.
- Och, to cudowne! - zawo艂a艂a z rozmarzonym wzrokiem. - Czy mog臋 zobaczy膰?
- Prosz臋 ci臋, Vinga! Przesta艅!
- Czy mog艂abym ci pom贸c w jaki艣 inny spos贸b?
- W艂a艣nie to robisz.
Bez cienia wstydu wsun臋艂a r臋k臋 pod jego ubranie.
- Tak? Teraz dobrze? Och, Heike, dotknij mnie, b艂agam ci臋!
Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. Gdy dotkn膮艂 palcami ciep艂ej sk贸ry, by艂 stracony. 艢wiat zawirowa艂 mu w oczach.
- Oooch! - dysza艂a Vinga z dr偶eniem. - S艂uchaj, usi膮d臋 ci na kolanach, obejm臋 nogami, chc臋, musz臋!
- Nie, na Boga, nie teraz! Nie teraz, Vingo, ja ci pomog臋, zdaje mi si臋, 偶e wiem, co powinno si臋 zrobi膰. Musisz mi tylko powiedzie膰, gdzie.
Nie trzeba jej by艂o o to prosi膰 dwa razy, wi艂a si臋 niczym w臋gorz i kierowa艂a jego r臋k膮, tym sposobem dozna艂a pierwszego zmys艂owego spe艂nienia; ko艅 wl贸k艂 si臋 przez dziki las, gdy tych dwoje na wozie powraca艂o do rzeczywisto艣ci, obejmuj膮c si臋 czule.
Gdy si臋 ju偶 uspokoili i znowu siedzieli obok siebie jak przedtem, Heike powiedzia艂:
- To si臋 nie mo偶e nigdy powt贸rzy膰, to zbyt niebezpieczne. Teraz zdo艂ali艣my zaradzi膰 najgorszemu, ale nie jestem pewien, czy nast臋pnym razem utrzymamy si臋 w ryzach!
Vinga skin臋艂a g艂ow膮. Niezupe艂nie podziela艂a jego zdanie w sprawie ewentualnych powt贸rek, ale g艂o艣no tego nie powiedzia艂a.
- Jednak bardzo nam to by艂o potrzebne, prawda? - zapyta艂a zdyszana.
- Jeszcze si臋 pytasz! Dzi臋kuj臋 ci, Vingo.
- To raczej ja powinnam dzi臋kowa膰.
- Tak, my艣l臋, 偶e ty te偶 tego potrzebowa艂a艣.
- To cudowne, boskie, nie do opisania! Ale mo偶e by膰 jeszcze lepiej, prawda?
- Nie powinni艣my o tym my艣le膰.
Vinga nie powiedzia艂a ju偶 nic wi臋cej, u艣miechn臋艂a si臋 tylko tajemniczo. Po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na ramieniu, a gdy Heike obj膮艂 j膮 mocniej, przytuli艂a si臋 do niego ufnie.
Heike czu艂 bolesny ucisk w piersiach. Ona mnie chcia艂a, my艣la艂 wzruszony. Chcia艂a mnie! I jak prosto i naturalnie mi o tym powiedzia艂a? A ja zawsze si臋 tak ba艂em, 偶e dla mnie musi to by膰 zbyt bolesna i wstydliwa sprawa, tak偶e dlatego unika艂em dziewcz膮t. Nie tylko dlatego, 偶e by艂em przekonany, i偶 偶adna nie b臋dzie mnie nigdy chcia艂a.
Vinga jednak chcia艂a! I taka by艂a radosna!
Je艣li nawet mia艂bym j膮 zaraz straci膰, to i tak da艂a mi t臋 chwil臋 pe艂nej wsp贸lnoty. To wi臋cej ni偶 m贸g艂bym pragn膮膰 w naj艣mielszych snach. To naprawd臋 nieocenione, dodaje mi wiary w siebie!
Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.
- Mmm - westchn臋艂a. - Zr贸b to jeszcze raz! Ale porz膮dnie, tak jak trzeba!
- Nie - szepn膮艂. - Zostawimy to na inn膮 okazj臋.
- Dobrze, znakomicie - ucieszy艂a si臋 Vinga, natychmiast pe艂na marze艅 o jeszcze cudowniejszej chwili rozkoszy.
My艣li Heikego by艂y smutniejsze: Nigdy nie b臋dzie drugiego razu. Szybko, bardzo szybko znajdziesz sobie kogo艣, kogo naprawd臋 zechcesz pokocha膰!
- Teraz mamy jeszcze jedn膮 wsp贸ln膮 tajemnic臋 - mrucza艂a Vinga.
Heike skin膮艂 g艂ow膮, ale by艂 zbyt wzruszony, 偶eby co艣 powiedzie膰.
Zwr贸ci艂 twarz ku niebu. O Bo偶e, je艣li naprawd臋 istniejesz tam w g贸rze, modli艂 si臋 w duchu, je艣li naprawd臋 istniejesz, odpowiedz, co ja takiego zrobi艂em, 偶eby zas艂u偶y膰 na taki los jak m贸j. Czy obrazi艂em Ci臋 tak g艂臋boko tym, i偶 zosta艂em pocz臋ty w grzechu i gniewie, 偶e musz臋 cierpie膰 za z艂e post臋pki mojego 偶ycia? Co jeszcze musz臋 zrobi膰, by艣 mnie uwolni艂 od krzy偶a, kt贸ry d藕wigam? Czy nie cierpia艂em ju偶 dostatecznie du偶o? Ja, w mojej n臋dzy, naprawd臋 si臋 stara艂em. Ale teraz prosz臋 Ci臋, chyba pierwszy raz w 偶yciu i mo偶e jedyny: spraw, aby ta ma艂a cudowna dziewczyna o gor膮cym sercu nigdy si臋 nie dowiedzia艂a, jak bardzo j膮 kocham. I spraw, bym ja nigdy nie zrani艂 jej wyznaniem, jak bardzo jestem w niej zakochany!
A potem doda艂 w my艣lach: Wybacz mi jednak, je艣li nie wierz臋 w Ciebie tak mocno, jak powinienem!
Znowu pochyli艂 g艂ow臋 i musn膮艂 wargami jej pi臋kne z艂oto blond w艂osy. W ka偶dym razie mam zio艂a, pomy艣la艂, 偶eby si臋 pocieszy膰. Zawsze mog臋 za偶y膰 zi贸艂, uwolni膰 si臋 od b贸lu i od mi艂o艣ci do niej.
Na razie jednak nie mam ochoty na zio艂a. Jeszcze nie! Czasami dobrze jest troch臋 pocierpie膰, nawet z powodu niepo偶膮danej mi艂o艣ci.
Kiedy adwokat Sorensen przemy艣la艂 gruntownie spraw臋, wyruszy艂 do modnej gospody, w kt贸rej zbierali si臋 urz臋dnicy pa艅stwowi, prawnicy, wyspecjalizowani w wyszukiwaniu kruczk贸w prawnych i tym podobne towarzystwo, by w 艣rodku dnia zje艣膰 posi艂ek. Przychodzi艂y tu tak偶e rozmaite gryzipi贸rki i podrz臋dni biurali艣ci, kt贸rzy za pieni膮dze gotowi byli za艂atwi膰 wszystko. Siadywali tam ch臋tnie, wyobra偶aj膮c sobie, 偶e nale偶膮 do lepszych sfer.
Prawdziwi reprezentanci palestry spogl膮dali na nich z pogard膮 i przy ka偶dej okazji wysy艂ali do diab艂a.
Sorensen zalicza艂 si臋 do solidnych cz艂onk贸w adwokatury, ale to by艂a iluzja. By艂 po prostu zr臋czniejszy ni偶 inni w ukrywaniu swoich podejrzanych sprawek. Mia艂 kilku przyjaci贸艂, tak偶e adwokat贸w, z kt贸rymi zawsze zajmowa艂 w gospodzie ten sam st贸艂. Koledzy byli ju偶 na miejscu, kiedy wszed艂. Sorensen niczym 偶aglowiec sun膮艂 przez sal臋 z uniesion膮 g艂ow膮 i 艂askawym u艣miechem niezwykle pewnego siebie cz艂owieka na wargach. K艂ania艂 si臋 na prawo i na lewo urz臋dnikom r贸偶nego rodzaju, ale wy艂膮cznie wy偶szej rangi. Drobnych kancelist贸w nie dostrzega艂.
Tego dnia jednak jego urodziwa niczym z obrazka twarz nosi艂a 艣lady wzburzenia.
- Wygl膮dasz na zdenerwowanego - stwierdzi艂 jeden z przyjaci贸艂.
Adwokat Sorensen usiad艂, lustruj膮c pospiesznie niedu偶e, mroczne wn臋trze lokalu, zatrzymuj膮c wzrok na ma艂ych szybkach okien i miedziorytach zawieszonych na 艣cianach. Przedstawia艂y one mniej lub bardziej podchmielonych ludzi w czasie jakiego艣 do艣膰, zdaje si臋, orgiastycznego przyj臋cia. Skin膮艂 na kelnerk臋 i zam贸wi艂 jak zwykle karafk臋 wina, po czym zwr贸ci艂 si臋 do koleg贸w.
- No tak, wygl膮da na to, 偶e znalaz艂em si臋 w niez艂ych tarapatach! - roze艣mia艂 si臋 jako艣 sztucznie.
- Co ty m贸wisz? - w g艂osie pytaj膮cego trudno by艂o nie zauwa偶y膰 ironii. - Opowiedz, co si臋 sta艂o! Czy偶by kt贸ra艣 z twoich przyjaci贸艂eczek popad艂a w k艂opoty?
- Ech, niestety, takie proste to nie jest! Nie, sprawa jest du偶o gorsza. Czy kto艣 z was widzia艂 ostatnio Snivela?
Za jego plecami siedzia艂 przy stoliku pewien starszy m臋偶czyzna, kt贸ry s艂ysz膮c te s艂owa nastawi艂 uszu, bo w sali panowa艂 szum.
Jeden z przyjaci贸艂 Sorensena odpar艂:
- Snivel pojecha艂 do Moss w jakiej艣 sprawie dotycz膮cej tamtejszej odlewni 偶elaza. Dlaczego pytasz?
- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e piek艂o spu艣ci艂o wszystkie swoje psy z 艂a艅cuch贸w. Musz臋 do niego natychmiast napisa膰. Albo nie, najlepiej b臋dzie, je艣li jeszcze dzisiaj wy艣l臋 do niego specjalnego kuriera. W takim przypadku ju偶 jutro b臋d臋 mia艂 odpowied藕. Bo teraz naprawd臋 sytuacja jest gro藕na!
- No, ale co si臋 takiego sta艂o?
Sorensem zrobi艂 wymown膮 pauz臋, a potem o艣wiadczy艂:
- Pojawi艂 si臋 prawdziwy dziedzic Grastensholm!
- Poj臋cia nie mia艂em, 偶e istnieje jaki艣 dziedzic.
- My te偶 nie. On po prostu spad艂 z nieba!
Koledzy Sorensena rozsiedli si臋 wygodniej. Jeden z nich powiedzia艂 p贸艂g艂osem:
- A jak b臋dzie z Elistrand? Tym twoim 鈥瀖a艂ym gniazdkiem na wsi鈥?
- Ciii! - sykn膮艂 Sorensen, jakby Vinga siedzia艂a gdzie艣 w pobli偶u. - R贸wnie偶 i zaginiona c贸rka by艂ych w艂a艣cicieli Elistrand si臋 odnalaz艂a i chce dochodzi膰 swoich praw. To w艂a艣nie ona przysz艂a dzisiaj, 偶eby mnie prosi膰 o prawnicz膮 pomoc dla nich obojga. Mnie! Bo偶e 艣wi臋ty! Ona si臋 nigdy nie mo偶e dowiedzie膰, 偶e to ja kupi艂em na licytacji ten dw贸r! Wiesz, 偶adne z nich nawet nie przypuszcza, 偶e Snivel jest moim stryjem. Mamy przecie偶 r贸偶ne nazwiska. [Snive - w j臋zyku norweskim: nosacizna, zaka藕na choroba zwierz膮t, przede wszystkim koni, gro藕na tak偶e dla cz艂owieka (przyp. t艂um.)]
- Rzeczywi艣cie. A w艂a艣ciwie to sk膮d on wzi膮艂 to swoje nazwisko... do艣膰, trzeba powiedzie膰, trafne?
- W m艂odo艣ci by艂 przez jaki艣 czas w艂a艣cicielem dworu o takiej w艂a艣nie nazwie, ale dw贸r nie mia艂 wielkiej warto艣ci, wi臋c szybko go sprzeda艂. Za podw贸jn膮 cen臋, ma si臋 rozumie膰 - wyja艣ni艂 Sorensen z u艣miechem zadowolenia.
- Tak, Grastensholm jest niew膮tpliwie du偶o bardziej reprezentacyjne - doda艂 kto艣 inny oboj臋tnie. - Zastanawiam si臋, co Snivel teraz powie.
- Och, on na pewno znajdzie jak膮艣 metod臋.
- Zgodn膮 z prawem?
Sorensen wzruszy艂 ramionami.
- Powiedzia艂em, 偶e on znajdzie metod臋. Na pewno nie dopu艣ci, 偶eby dosz艂o do procesu. Cho膰 i proces na pewno by wygra艂. Ale on po prostu nie b臋dzie chcia艂 mie膰 nieprzyjemno艣ci.
M臋偶czyzna przy s膮siednim stoliku, kt贸ry przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie, zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e Sorensen pos艂uguje si臋 okre艣leniem: metoda, zamiast - wyj艣cie. To sprawi艂o, 偶e zacz膮艂 poci膮ga膰 nosem, jakby poczu艂 jaki艣 smr贸d.
- No, a co z Elistrand? - zapyta艂 inny z przyjaci贸艂 Sorensena.
- Zamierzam je utrzyma膰. Zakocha艂em si臋 w tym dworze od pierwszego wejrzenia, jeszcze kiedy tam je藕dzi艂em ze wzgl臋du na interesy Tarka. Ten maj膮tek b臋dzie m贸j, powiedzia艂em sobie wtedy. A jaki wytworny dom! Urz膮dzony przez potomka ksi膮偶臋cego rodu, mog臋 was zapewni膰! Zbudowa艂 go przecie偶 Alexander Paladin.
- Wiemy, wiemy, przecie偶 byli艣my tam na przyj臋ciu, kiedy艣 go obejmowa艂! - wo艂ali koledzy. - Rzeczywi艣cie, czaruj膮ce miejsce. Rezydencja godna tak znakomitego adwokata. Ty chyba jednak mocniej siedzisz w siodle ni偶 Snivel z jego pozycj膮 w Grastensholm?
- Tak, naturalnie!
Jeden z zebranych, patrz膮c w sufit, powiedzia艂 znacz膮co:
- Nawet je艣li zaczn膮 chodzi膰 s艂uchy o nepotyzmie?
- 呕e Snivel jako egzekutor faworyzowa艂 swoich krewnych, chcesz powiedzie膰? Z tego, co m贸wi dziewczyna, ludzie w parafii ju偶 dawno o tym gadaj膮.
- Niedobrze. Niedobrze!
Wino rozgrzewa艂o Sorensena i czyni艂o go mniej ostro偶nym.
- Sami zagrodnicy, kto by si臋 tam nimi przejmowa艂! Ale ja rozwa偶am inne wyj艣cie. Dziewczyna jest odkryciem, to per艂a, podobnej za moich czas贸w w Christianii nie by艂o. Jagni臋ce mi臋sko, moi panowie, taka kruchutka i delikatna, 偶e... mmm! - Cmokn膮艂 wymownie swoimi zmys艂owymi wargami ko艅ce palc贸w. - Je偶eli b臋d膮 k艂opoty, to si臋 z t膮 panienk膮 o偶eni臋 i tym sposobem utrzymam Elistrand. Nie b臋dzie to wymaga艂o z mojej strony specjalnej ofiary, mog臋 was zapewni膰. W og贸le jestem zdecydowany uwolni膰 j膮 od dziewictwa, bez wzgl臋du na okoliczno艣ci. A im szybciej, tym lepiej!
- Jak偶e to si臋 nazywa 贸w smakowity k膮sek?
- Vinga Tark z Ludzi Lodu. A jej krewny, kt贸ry wyobra偶a sobie, 偶e jest dziedzicem Grastensholm, nazywa si臋 Heike Lind z Ludzi Lodu. Podobno jest jednym z tych potwor贸w, jakie zdarzaj膮 si臋 w tej rodzinie.
- E tam, potwory! Babskie gadanie, nic wi臋cej!
- O nie, widzia艂em jednego z nich, nazywa艂 si臋 Ulvhedin Paladin z Ludzi Lodu. Zna艂em te偶 Ingrid Lind z Ludzi Lodu, ostatni膮 w艂a艣cicielk臋 Grastensholm. Ale to by艂a pi臋kna wied藕ma, a偶 do samego ko艅ca. Zreszt膮 oboje z Ulvhedinem byli starzy niczym trolle, kiedy ich pozna艂em. 脫w Heike jest, niestety, m艂ody - mrukn膮艂 na koniec pod nosem.
- Nie boisz si臋, 偶e i tobie urodzi si臋 potworek?
- Oszala艂e艣? Przecie偶 ja nie zamierzam p艂odzi膰 z t膮 dziewczyn膮 dzieci! Tego si臋 zawsze wystrzega艂em, dzieci to okropny k艂opot.
- Jak ona wygl膮da?
- Cudownie! Po prostu rozkosznie! Z艂ociste w艂osy, sp艂ywaj膮ce w lokach na ramiona, twarzyczka okr膮g艂a z najbardziej niewinnymi, ufnymi oczyma na 艣wiecie. Jestem ca艂kowicie pewien, 偶e mo偶na j膮 uwie艣膰; a ona nawet nie zauwa偶y, co si臋 dzieje! A przy tym ubranie wskazuje na maj膮tek te偶 nie do pogardzenia. Suknia pastelowob艂臋kitna w delikatny r贸偶any wz贸r. Bo偶e, nigdy jeszcze nie widzia艂em tak wdzi臋cznej dziewczyny. - Sorensen zachichota艂 oble艣nie. - Ona powiedzia艂a, 偶e sukni臋 podarowa艂 jej kuzyn, i to dzisiaj. To tak jakby troll chcia艂 sobie bogactwem kupi膰 przychylno艣膰 ksi臋偶niczki!
- A gdzie oni mieszkaj膮?
- Wed艂ug tego, co powiedzia艂a, przenosz膮 si臋 z gospody do gospody. Ja natychmiast poleci艂em jej zajazd 鈥濸od B艂臋kitnym Pucharem鈥, 偶eby wiedzie膰, gdzie jej szuka膰 w razie czego, gdyby to mia艂o by膰 potrzebne... Ale i tak przyjd膮 do mnie w czwartek, wi臋c nie musz臋 si臋 martwi膰. Najpierw powinienem si臋 porozumie膰 ze stryjem.
Przyjaciele adwokata odnie艣li si臋 do tego sceptycznie.
- Czy naprawd臋 chcesz si臋 podj膮膰 prowadzenia ich sprawy?
- No, nie, czy艣 ty oszala艂? Nie mog臋 przecie偶 broni膰 tej dziewczyny przede mn膮 samym! I wiecie co? Ona mnie prosi艂a, 偶ebym im znalaz艂 jakiego艣 adwokata, gdybym sam nie m贸g艂 im pomaga膰. Dobrze zap艂ac膮, zapewnia艂a. A ja obieca艂em, 偶e si臋 rozejrz臋. Rozumiecie wi臋c, 偶e czas nagli.
- Owszem, owszem - zachichota艂 jeden z zebranych. - Ju偶 zacieram r臋ce. Nikt dobrowolnie nie wyst膮pi przeciwko Snivelowi, bo by艂by przegrany od samego pocz膮tku, ale ja ch臋tnie popatrz臋, jak si臋 sprawy potocz膮. To b臋dzie podniecaj膮ce!
- Nie, w sprawie przeciwko Snivelowi nie maj膮 偶adnych szans - przekonywa艂 inny.
- Przeciwko mnie te偶 nie - zapewni艂 Serensen. - Jak tylko usidl臋 t臋 panienk臋, b臋dzie mi we wszystkim uleg艂a. A z nim obejd臋 si臋 bez lito艣ci.
- Zdawa艂o mi si臋, 偶e masz zamiar si臋 z ni膮 o偶eni膰?
- W najgorszym razie, tak. Ale tak daleko rzeczy nie zajd膮. Jestem pewien, 偶e nie b臋dzie nawet procesu.
Przyjaciele milczeli troch臋 skr臋powani. Sami te偶 nie mieli nigdy skrupu艂贸w, gdy chodzi艂o o wygranie sprawy, ale my艣l o cz艂owieku, kt贸ry mia艂 za przeciwnika Snivela, budzi艂a w nich dreszcz zgrozy.
M臋偶czyzna przy s膮siednim stoliku odczuwa艂 to samo.
Zacz臋li rozmawia膰 o innych sprawach, za艣 贸w obcy starszy m臋偶czyzna za nimi wsta艂 w milczeniu od stolika i wyszed艂 z gospody.
Na ulicy przystan膮艂.
Pastelowob艂臋kitna suknia w r贸偶any wzorek? To mu co艣 przypomina艂o.
Pewna m艂oda Dunka trafi艂a kiedy艣 do domu jego kuzynki... by艂a to do艣膰 lekkomy艣lna dama, nale偶膮ca do budz膮cych najwi臋cej zastrze偶e艅 kr臋g贸w towarzyskich, gdzie艣 na peryferiach kr贸lewskiego dworu. By艂a zamieszana w jaki艣 uczuciowy dramat, ponios艂a 艣mier膰 pod ko艂ami powozu i nikt nie umia艂 powiedzie膰, czy to zazdrosna 偶ona wypchn臋艂a rywalk臋 na ulic臋, czy te偶 by艂 to po prostu nieszcz臋艣liwy wypadek.
Teraz nie mia艂o to ju偶 znaczenia. Wa偶niejsze, 偶e materia艂, kt贸ry opisywa艂 Sorensen, on widzia艂 u swojej kuzynki. Owa lekkomy艣lna Dunka go pokazywa艂a, a wszyscy chwalili jej dobry gust. Wybiera艂a si臋 do krawcowej, zamierza艂a uszy膰 z tego sukni臋. Wymieni艂a nawet nazwisko krawcowej.
Vinga Tark dosta艂a now膮 sukni臋 od swego kuzyna w艂a艣nie dzisiaj? To znaczy, 偶e znalaz艂a u krawcowej co艣 gotowego. Do艣膰 niezwyk艂y zbieg okoliczno艣ci.
Tamta dama nigdy nie odebra艂a sukni, bo zmar艂a.
Czy mog艂oby tu chodzi膰 o jedn膮 i t臋 sam膮 kreacj臋?
Wiele na to wskazuje.
Jak nazywa艂a si臋 krawcowa?
Sypriansdatter? Sorensen? Nie, to ten skorumpowany adwokat! Salvesen? Sebastiansen? Sebastiansdatter! Tak! Przypomnia艂 sobie!
Musi si臋 natychmiast dowiedzie膰, gdzie ona mieszka.
Dom kuzynki znajdowa艂 si臋 niedaleko, nie min臋艂o zatem wi臋cej ni偶 p贸艂 godziny, a starzej膮cy si臋 m臋偶czyzna znalaz艂 si臋 w izbie pani Sebastiansdatter, do艣膰 zdziwiony, 偶e mieszka ona tak blisko domu Sorensena. Trzeba dzia艂a膰 nadzwyczaj ostro偶nie, 偶eby unikn膮膰 kolizji.
- Tak, to prawda, by艂a tu przed po艂udniem m艂oda panna i kupi艂a t臋 sukni臋. Nie, 偶aden m臋偶czyzna jej nie towarzyszy艂, kupowa艂a sama. Pi臋kna niczym elf, a jak 艣licznie wygl膮da艂a w tej sukni! Panienka jest bogata, z艂o偶y艂a kosztowne zam贸wienie. Czy zrobi艂am co艣 niew艂a艣ciwego? Z t膮 sukni膮? Mo偶e pan chcia艂by j膮 zabra膰? - m贸wi艂a pani Sebastiansdatter niemal jednym tchem.
- Nie, nie, w 偶adnym razie! Musz臋 tylko jak najpr臋dzej odnale藕膰 panienk臋. Zapomnia艂em jej powiedzie膰 co艣 bardzo wa偶nego.
- A, wi臋c o to chodzi. Prosz臋 zaczeka膰, ja tu zapisa艂am...
Przybysz czeka艂 cierpliwie. Na jego wargach igra艂 przebieg艂y u艣mieszek.
- O, prosz臋 spojrze膰. Panienka nazywa si臋 Vinga Tark, ja szy艂am tak偶e dla jej nieboszczki matki, pani Elisabet z Elistrand. To by艂a elegancka dama i wysokiego rodu. Ach, jakie to smutne, co si臋 z ni膮 sta艂o! O, tu wszystko zapisa艂am: dwie suknie, dwa p艂aszcze...
- Dobrze, dobrze, ale ma pani jej adres?
Pani Sebastiansdatter opu艣ci艂a notes.
- Nie. Ona mi nie poda艂a 偶adnego adresu.
- Czy ona mo偶e mieszka w jakiej艣 gospodzie?
- Och, nie, jej kuzyn nie chce si臋 pokazywa膰 ludziom. Panienka m贸wi艂a, 偶e ze wzgl臋du na jego wygl膮d... ludzie s膮 dla niego okrutni.
Ach, tak? A zatem ona oszuka艂a Sorensena?
Krawcowa nie przestawa艂a m贸wi膰:
- Nie, oni mieszkaj膮 gdzie艣 w lesie, w rodzinnej parafii. O ile dobrze zrozumia艂am, musz膮 si臋 ukrywa膰. Wspomnia艂a o czym艣... co to ona m贸wi艂a? 呕e po偶yczyli... O, Bo偶e, co to oni po偶yczyli? Ona by艂a taka mi艂a i taka rozmowna, wie pan, wcale nie jest zarozumia艂a.
呕e po偶yczyli... Ach, ju偶 wiem: po偶yczyli konia od Eirika!
Popatrzy艂a na niego, dumna ze swojej pami臋ci.
- Od Eirika?
- Tak. Nic wi臋cej nie m贸wi艂a. Ale ma do mnie przyj艣膰 za dwa tygodnie, wi臋c je艣li pan...
- Dzi臋kuj臋. Ale ja chyba znam tego Eirika.
Nie zna艂 go, oczywi艣cie, ale mia艂 trop, za kt贸rym zamierza艂 p贸j艣膰.
Jeszcze tego samego popo艂udnia wyruszy艂 swoim powozem do parafii Grastensholm.
Wiedzia艂 bowiem, 偶e czas nagli. Nie ma ani chwili do stracenia!
Zatem oni si臋 ukrywaj膮. Nawet przed w艂asnym adwokatem. No, no, rozs膮dni m艂odzi ludzie!
To jednak oznacza, 偶e nie powinien w Grastensholm o nich rozpytywa膰. Powinien odszuka膰 Eirika.
Zostawi艂 t臋 spraw臋 stangretowi, ale byli obaj na tyle ostro偶ni, by nie pyta膰 w Elistrand czy Grastensholm, lecz w najbli偶szej zagrodzie komorniczej.
No tak, Eirik, on ma do偶ywocie w ma艂ej zagrodzie na skraju lasu. Trzeba jecha膰 tamt膮 drog膮 i...
Komornicy patrzyli za powozem, dop贸ki nie znikn膮艂 w lesie. Czego tacy eleganccy ludzie mogli chcie膰 od Eirika? Ciekawe.
U Eirika jednak przybysza czeka艂y trudno艣ci. Usta komornika by艂y zamkni臋te na siedem piecz臋ci. Pozostali cz艂onkowie rodziny znikn臋li, nagle wszyscy mieli jakie艣 bardzo pilne zaj臋cia.
Nie, tutaj nie ma 偶adnej Vingi ani Heikego Linda. Sk膮d to szanownemu panu przysz艂o do g艂owy?
Go艣膰 by艂 wi臋c zmuszony wy艂o偶y膰 staremu ca艂膮 histori臋.
Eirik przygl膮da艂 mu si臋, mrugaj膮c oczyma. I nagle znalaz艂a si臋 i Vinga, i jej kuzyn, mieszkaj膮 w ma艂ej zagrodzie w g艂臋bi lasu. Ustalono, 偶e Eirik musi tak偶e jecha膰 (w pi臋knym powozie), w przeciwnym razie oboje na widok obcych znikn膮 bez 艣ladu.
Go艣膰 da艂 staremu napiwek i prosi艂, 偶eby wsiad艂 do powozu. Eirik rozpromieni艂 si臋. Op艂acalne przedsi臋wzi臋cie, doprawdy! Rodzinie komornik贸w zacz臋艂o si臋 du偶o lepiej powodzi膰, od kiedy Heike pojawi艂 si臋 w parafii.
呕eby tylko jeszcze uda艂o mu si臋 wyrzuci膰 tych poganiaczy niewolnik贸w z Grastensholm i Elistrand i 偶eby dwory znowu nale偶a艂y do Ludzi Lodu, to ca艂a parafia zakrzyknie: hura!
Vinga posprz膮ta艂a w zagrodzie przeznaczonej dla kozy i zadba艂a, 偶eby zwierz臋 mia艂o wszystko, czego mu potrzeba. Koza zacz臋艂a dawa膰 du偶o wi臋cej mleka, odk膮d sprowadzili si臋 do domu Simena, wok贸艂 kt贸rego ros艂a bujna trawa.
Kiedy znowu wesz艂a do izby, zasta艂a Heikego obok kryj贸wki, w kt贸rej znajdowa艂 si臋 skarb, trzymaj膮cego w r臋kach niezwyk艂膮 butelk臋 Shiry.
By艂 tak pogr膮偶ony w my艣lach, 偶e nie zauwa偶y艂 wej艣cia Vingi. Uni贸s艂 amfor臋 z g贸rskiego kryszta艂u pod 艣wiat艂o i porusza艂 ni膮, a naczynie skrzy艂o si臋 i mieni艂o. Izdebka by艂a ciemna, jedyne 艣wiat艂o wp艂ywa艂o przez niedu偶e okienko, a Heike trzyma艂 butelk臋 tak, 偶e 贸w 艣wietlny strumie艅 musia艂 si臋 w niej za艂amywa膰.
Nietrudno by艂o zauwa偶y膰 wod臋 wewn膮trz butelki. Nie uby艂o ani odrobiny, wype艂nia艂a butelk臋 a偶 po brzeg szyjki, chocia偶 min臋艂o ponad p贸艂 wieku, od kiedy Shira przynios艂a j膮 z G贸ry Czterech Wiatr贸w.
- Nad czym tak rozmy艣lasz? - zapyta艂a Vinga.
Heike drgn膮艂 gwa艂townie.
- Vinga, nie wolno ci mnie straszy膰! Przecie偶 mog艂em upu艣ci膰 butelk臋!
- Przepraszam! O czym my艣la艂e艣?
- Nasz艂o mnie takie niezno艣ne pragnienie, 偶eby... 偶e, no... gdybym spr贸bowa艂 wody, jedn膮 czy dwie kropelki... to wtedy sta艂bym si臋 mo偶e zwyczajnym cz艂owiekiem.
- Chcesz tego?
- Je艣li chodzi o wygl膮d, to tak. Ale czy s艂ysza艂a艣 kiedykolwiek o cz艂owieku, kt贸ry by pragn膮艂 mie膰 inn膮 dusz臋?
- Nie - odpar艂a z u艣miechem. Podesz艂a do niego i wyj臋艂a mu butelk臋 z r膮k. - My艣l臋, 偶e powiniene艣 zapomnie膰 o tym pragnieniu. Uwa偶am, 偶e to wyj膮tkowo g艂upie.
- Dlaczego?
Vinga umie艣ci艂a butelk臋 na powr贸t w skrytce.
- Dlatego, 偶e wiesz, co by艣 straci艂, ale nie wiesz, co mo偶esz zyska膰.
- To zbyt og贸lnikowa odpowied藕.
- Shira utraci艂a swoj膮 si艂臋 i sta艂a si臋 zwyczajn膮 dziewczyn膮 - odpar艂a, patrz膮c mu surowo w oczy. - Ty nie mo偶esz sobie na to pozwoli膰, skoro masz walczy膰 o dom Ludzi Lodu.
- Mam jeszcze alraun臋.
- A mo偶e ona ci臋 zawiedzie, kiedy b臋dziesz jak wszyscy inni? A mo偶e tak偶e nasi przodkowie rzuc膮 ci臋 na pastw臋 losu, skoro nie b臋dziesz m贸g艂 ich wi臋cej widzie膰. A poza tym ja nie chc臋, 偶eby艣 wygl膮da艂 inaczej. No, ale to nie ma znaczenia.
- Nie - zaprotestowa艂 cicho. - Ma znaczenie! Ale mimo to bardzo bym chcia艂 wygl膮da膰 cho膰 troch臋 mniej strasznie.
- Mnie si臋 podobasz! - o艣wiadczy艂a Vinga kr贸tko. - Ale by膰 mo偶e ja mam niezwyk艂y gust.
- Chyba rzeczywi艣cie masz - powiedzia艂 Heike g艂osem tak ostrym, 偶e mo偶na by si臋 o niego skaleczy膰. O butelce jednak wi臋cej nie wspomina艂.
W chwil臋 potem Vinga dokona艂a do艣膰 przera偶aj膮cego odkrycia: Heike wyj膮艂 ca艂y skarb Ludzi Lodu z kryj贸wki. Uderzy艂 j膮 wyraz jego oczu, kiedy wpatrywa艂 si臋 w skarb, a d艂onie b艂膮dzi艂y od jednego przedmiotu do drugiego. W jego oczach widzia艂a przemo偶n膮, nieugaszon膮 偶膮dz臋 posiadania!
Od dawna zreszt膮 m贸wiono w rodzinie, 偶e dotkni臋ci odczuwaj膮 nieodparte pragnienie posiadania skarbu. 呕e gotowi s膮 i艣膰 po trupach, byleby tylko go dosta膰.
- On nale偶y wy艂膮cznie do ciebie, wiesz o tym - powiedzia艂a tak oboj臋tnie, jak tylko mog艂a.
Heike spojrza艂 na ni膮, jakby go wyrwa艂a z koszmarnego snu.
- Naprawd臋? Tak... No oczywi艣cie, masz racj臋. Solve cz臋sto m贸wi艂 o skarbie. 呕e powinien go mie膰, bo przecie偶 on te偶 by艂 dotkni臋ty. Ale nie mia艂 odwagi zjawi膰 si臋 tutaj.
Vinga bez s艂owa skin臋艂a g艂ow膮.
Heike m贸wi艂 dalej:
- Ale jak to si臋 sta艂o, 偶e skarb znajdowa艂 si臋 w Grastensholm? Z tego co s艂ysza艂em, to po 艣mierci Ingrid mia艂a go odziedziczy膰 twoja matka, Elisabet. Solve w艣cieka艂 si臋 z tego powodu, uwa偶a艂, 偶e Elisabet nie jest tego godna. Ale przecie偶 twoja matka mia艂a zdolno艣膰 leczenia ludzi, a nikt nie wiedzia艂, co si臋 dzieje z Solvem, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e nikt nie wiedzia艂 o moim istnieniu.
- Tak, a poza tym ciocia Ingrid zmar艂a nie tak dawno temu. A moi rodzice uwa偶ali, 偶e skarb najbezpieczniejszy jest w艂a艣nie w Grastensholm. Zreszt膮 mama nigdy nie mia艂a na niego specjalnej ochoty.
- Pos艂uchaj no, Vinga! Te podejrzliwe spojrzenia wcale mi si臋 nie podobaj膮. Co ty sobie my艣lisz? 呕e stan臋 si臋 niebezpieczny, je艣li nie dostan臋 skarbu?
Na to Vinga nie odpowiedzia艂a.
- Moi rodzice zawsze wierzyli, 偶e Solve przyjedzie do Norwegii i obejmie swoje dziedzictwo. Rozmawiali te偶, oczywi艣cie, o tym, by zabra膰 skarb do Elistrand, ale jako艣 do tego nie dosz艂o. A potem umarli...
Heike pog艂adzi艂 palcem jej policzek.
- A ty by艂a艣 za ma艂a, 偶eby wiedzie膰, jakie to wa偶ne, by dobrze ukry膰 skarb. Ale ksi膮偶ki Mikaela uratowa艂a艣!
- Uratowa艂am! - potwierdzi艂a dumna jak paw.
- Zechcesz mi je kiedy艣 przeczyta膰?
Vinga by艂a wzruszona.
- Oczywi艣cie, bardzo ch臋tnie. Ale kiedy? Mo偶e jutro rano?
- Je艣li starczy nam czasu - roze艣mia艂 si臋. - Mamy du偶o pracy. Musimy wszystko dok艂adnie zaplanowa膰.
- Tak. Heike, wci膮偶 zastanawiam si臋 nad pewn膮 spraw膮. Z tego co wiemy, to w Grastensholm nie ma nikogo opr贸cz s艂u偶by. Co by si臋 sta艂o, gdyby艣 pod nieobecno艣膰 Snivela zaj膮艂 dw贸r? Wtedy on by nie m贸g艂 tu wr贸ci膰.
- My艣lisz, 偶e i ja si臋 nad tym nie zastanawia艂em? Ale wyobra藕 sobie, co by si臋 wtedy sta艂o! Snivel jest przecie偶 prawnikiem! Mo偶e mnie oskar偶y膰 o napad, naruszenie spokoju domu, wtr膮ci膰 do wi臋zienia, zanim zd膮偶臋 znale藕膰 jak膮艣 prawnicz膮 pomoc. Nie mog臋 przecie偶 stawa膰 w s膮dzie sam bez ochrony jakiego艣 wa偶nego urz臋dnika! W przeciwnym razie Snivel os膮dzi mnie, zanim zd膮偶臋 cokolwiek powiedzie膰, a do tego, Vingo, nie mog臋 dopu艣ci膰! Wszystko tylko nie to!
We wzburzeniu bardzo u niego rzadkim zas艂oni艂 twarz r臋kami.
- Tylko nie wi臋zienie, chcesz powiedzie膰 - szepn臋艂a Vinga. - Tak, ja to rozumiem.
- Nie mog臋 dopu艣ci膰 do tego, by mnie zamkni臋to w celi. Odebra艂bym sobie 偶ycie, i to wcale nie jest czcza pogr贸偶ka.
Vinga pomy艣la艂a o ma艂ym ch艂opcu imieniem Heike, kt贸ry wiele lat swego dzieci艅stwa sp臋dzi艂 siedz膮c skulony w ciasnej klatce. By艂 k艂uty i d藕gany szpikulcami, i to przez w艂asnego ojca, obci膮偶onego dziedzictwem z艂a Solvego. Podesz艂a do rozdygotanego kuzyna i pr贸bowa艂a go jako艣 uspokoi膰.
- Ja wiem, ja wiem - powtarza艂a. - To si臋 nie mo偶e sta膰. Nikt ci臋 nie wtr膮ci do wi臋zienia.
Opl贸t艂 j膮 ramionami i przytuli艂 twarz do jej w艂os贸w. Teraz mog艂a si臋 przekona膰, 偶e jej nios膮ce otuch臋 s艂owa by艂y mu naprawd臋 potrzebne. Przypomnia艂a sobie tak偶e tamten moment, kiedy Heike opowiedzia艂 jej o swoim dzieci艅stwie. I o tym, jak ca艂kiem niedawno temu zamkni臋to go w trupiarni na tym upiornym cmentarzu. O panice, kt贸ra go wtedy ogarn臋艂a, i o tym, 偶e pozdziera艂 sobie paznokcie a偶 do krwi, by si臋 stamt膮d wydosta膰.
- To si臋 nie mo偶e powt贸rzy膰 - szepta艂a wci膮偶 Vinga uspokajaj膮co, g艂aszcz膮c go po twarzy. - Nigdy, nigdy wi臋cej!
Heike z ca艂ych si艂 stara艂 si臋 zwalczy膰 strach. Vinga chcia艂a mu pom贸c, rozmawiaj膮c o powszednich sprawach.
- Tutaj te偶 mieszkasz w ciasnej kom贸rce. Mo偶esz tam spa膰?
Nareszcie odetchn膮艂 g艂臋boko i wyprostowa艂 si臋.
- Oczywi艣cie, 偶e tak, bo wiem, 偶e w ka偶dej chwili, gdy zechc臋, mog臋 otworzy膰 drzwi.
- Tak, naturalnie, nie pomy艣la艂am o tym. Heike, jak dobrze jest nam teraz razem, prawda? Tacy jeste艣my sobie bliscy, a mimo to nie mam ochoty... No wiesz, co mam na my艣li.
U艣miechn膮艂 si臋 do niej. W wieczornym mroku jego groteskowa twarz wydawa艂a si臋 niemal pi臋kna. A Vinga wiedzia艂a, 偶e to jego dobro膰 艂agodzi rysy.
- Wiem - powiedzia艂. - Ja te偶 nie odczuwam po偶膮dania. Poniewa偶 to, co jest mi臋dzy nami, opiera si臋 nie tylko na erotyzmie. Mamy co艣 wi臋cej, stoimy wsp贸lnie na du偶o pewniejszym gruncie. I to jest bardzo pi臋kne.
- Tak, ale... Heike, skoro mamy tyle wsp贸lnego... dlaczego ty mnie nie chcesz? Dlaczego nie mo偶esz spa膰 tutaj, w izbie? Dlaczego wci膮偶 mnie od siebie odpychasz?
- Dlatego, 偶e masz szesna艣cie lat, Vingo!
- Nied艂ugo sko艅cz臋 siedemna艣cie!
- To ma艂a r贸偶nica. Wr贸cimy do tej kwestii, kiedy b臋dziesz mia艂a dwadzie艣cia.
- Nie, no wiesz co!
- Dobrze, wobec tego dziewi臋tna艣cie.
- Osiemna艣cie. I nie s膮dz臋, bym si臋 do tego czasu mia艂a zmieni膰.
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i roze艣mia艂 si臋.
- Ty, kt贸ra ogl膮dasz si臋 za ka偶dym m艂odym ch艂opcem? Vinga, to, co robili艣my dzisiaj na wozie, nie ma znaczenia, to nie czyni 偶adnemu z nas szkody, a raczej przeciwnie. Ale zdarzy艂o si臋 to po raz ostatni! Zapami臋taj to sobie!
- Dop贸ki nie sko艅cz臋 osiemnastu lat?
- Dobrze, powiedzmy osiemnastu. Zobaczysz, 偶e b臋dziesz wtedy my艣la艂a zupe艂nie inaczej ni偶 dzisiaj. 鈥濼en ca艂y Heike, jak mog艂am posun膮膰 si臋 do tego, 偶eby znosi膰 jego blisko艣膰? Skoro jest tylu innych?鈥 Tak b臋dziesz wtedy my艣la艂a, mog臋 si臋 za艂o偶y膰.
- Nie przystoi ci ta samokrytyka, Heike. Powiniene艣 da膰 sobie z tym spok贸j.
- Musz臋 stale patrze膰 na siebie krytycznie, nie rozumiesz tego? 呕ebym sobie nie zacz膮艂 wyobra偶a膰 niestworzonych rzeczy, bo p贸藕niej ciosy b臋d膮 jeszcze bole艣niejsze.
- Ech, jeste艣 jak stary ko艅 w mane偶u, kt贸ry chodzi w k贸艂ko po tym samym torze, 偶eby si臋 nie wiem co dzia艂o... Ciii!
Zacz臋li nas艂uchiwa膰.
- Zbli偶a si臋 tu jaki艣 w贸z, zaprz臋偶ony w jednego konia - szepn臋艂a Vinga, patrz膮c na Heikego rozszerzonymi ze strachu oczyma.
W jego oczach pojawi艂y si臋 ogniki.
- Mo偶e to ten tw贸j stary ko艅 z mane偶u? Nie, to chyba jaka艣 powa偶na sprawa! Czy koza jest w chlewiku?
- Oczywi艣cie!
- 呕adne pranie nie suszy si臋 na dworze?
- Nie. Heike, ja musz臋 ucieka膰! Ogarnia mnie panika, pom贸偶 mi!
- Schowaj si臋. Wyjrz臋 ostro偶nie przez okno, zobacz臋, co si臋 dzieje.
Vinga na czworakach przemkn臋艂a pod 艣cian膮.
- To jaki艣 艂adny ekwipa偶 - mrukn膮艂 Heike, staraj膮c si臋, 偶eby go nie by艂o wida膰 przy oknie. - Ze stangretem... A obok stangreta siedzi Eirik! Och, nie, Eirik, jak mog艂e艣 nam co艣 takiego zrobi膰? O co ci chodzi?
Heike przykucn膮艂 pod 艣cian膮 obok Vingi.
- Pow贸z si臋 zatrzyma艂. O, przekl臋ci! A my艣my my艣leli, 偶e na Eiriku mo偶na polega膰!
- Co teraz zrobimy?
- Musimy siedzie膰 cicho i udawa膰, 偶e nas nie ma.
Otoczy艂 j膮 opieku艅czo ramieniem i siedzieli tak, boj膮c si臋 niemal oddycha膰, oparci o 艣cian臋. Vinga dygota艂a tak osikowy li艣膰. Dawny l臋k opanowa艂 j膮 znowu.
- Heike! - us艂yszeli o偶ywiony g艂os Eirika.
D艂o艅 Heikego zacisn臋艂a si臋 ostrzegawczo na ramieniu Vingi.
Rozleg艂o si臋 stukanie do drzwi.
- Heike, ten pan jest przyjacielem. On chce by膰 waszym adwokatem!
Heike i Vinga popatrzyli na siebie bez s艂owa.
- To jest pan adwokat Menger i ma w艂asne porachunki ze Snivelem!
Heike waha艂 si臋. Nim zd膮偶y艂 cokolwiek postanowi膰, Eirik odezwa艂 si臋 znowu:
- On m贸wi, 偶e panna Vinga nie powinna by艂a chodzi膰 do Sorensena, bo to on zagarn膮艂 Elistrand. To znaczy Sorensen. On jest bratankiem Snivela!
- To rozstrzyga spraw臋 - powiedzia艂 Heike i wsta艂. - Chod藕, Vinga!
Otworzyli drzwi i wpu艣cili Eirika do 艣rodka, a razem z nim tego starszego pana, kt贸ry by艂 tak wychudzony, 偶e zdawa艂o si臋, i偶 w ka偶dej chwili mo偶e umrze膰. Obcy odwr贸ci艂 si臋 do Heikego plecami. Oddycha艂 z trudem, towarzyszy艂o temu 艣wiszcz膮ce rz臋偶enie, przybysz nikomu nie poda艂 r臋ki na powitanie.
- Dzie艅 dobry - powiedzia艂 z wysi艂kiem. - Jestem adwokat Menger. Czy mo偶emy porozmawia膰 przez chwil臋? Heike uk艂oni艂 si臋, przedstawi艂 Ving臋 i siebie i zaproponowa艂 go艣ciowi jedyne siedz膮ce miejsce w izbie. Eirik sta艂 przez chwil臋 w progu, nie mog膮c opanowa膰 ciekawo艣ci, potem jednak o艣wiadczy艂, 偶e p贸jdzie na dw贸r i porozmawia ze stangretem. Wszyscy skin臋li mu 偶yczliwie g艂owami, adwokat wpatrywa艂 si臋 w Heikego.
- Pos艂uchajcie teraz - rzek艂 Menger, kiedy zostali sami. - Powodem, kt贸ry sprawi艂, 偶e tutaj przyby艂em, jest pewna rozmowa, pods艂uchana dzisiaj przeze mnie w gospodzie w Christianii. Uzna艂em, 偶e sprawa jest niezwykle pilna, i dlatego bez zw艂oki wyruszy艂em w drog臋.
- To do艣膰 d艂uga podr贸偶 - powiedzia艂 Heike przeci膮gle, nie kryj膮c sceptycyzmu. - I jakim sposobem pan nas odnalaz艂? Czy to znaczy, 偶e Sorensen tak偶e wie, gdzie mieszkamy?
- Nie, nie, on my艣li, 偶e zatrzymali艣cie si臋 w gospodzie 鈥濸od B艂臋kitnym Pucharem鈥 - u艣miechn膮艂 si臋 Menger. - Dotar艂em tu dzi臋ki wielu przypadkowym zbiegom okoliczno艣ci, kt贸re naprowadzi艂y mnie na wasz 艣lad.
Opowiedzia艂 o sukni, o kt贸rej wspomnia艂 Sorensen, o tym, jak on sam odszuka艂 krawcow膮, i o tym, co mu ona powiedzia艂a o koniu Eirika...
- Chwileczk臋 - wtr膮ci艂a Vinga. - Powiedzia艂 pan, 偶e to adwokat Sorensen jest obecnie w艂a艣cicielem Elistrand. Co艣 mi si臋 tu nie zgadza. Eirik, co tam Eirik, wszyscy w ca艂ej parafii musieliby o tym wiedzie膰! A Eirik nic o tym nie wspomnia艂.
- Nie ma w tym nic dziwnego. Bo tak naprawd臋 to ten oszust nazywa si臋 Sigurd Sorensen Hvitbekk i tutejsi ludzie znaj膮 go tylko pod nazwiskiem Hvitbekk. Dobrze jest czasami mie膰 kilka nazwisk i m贸c wybiera膰 zale偶nie od potrzeby. On by艂 przecie偶 adwokatem ojca panienki, wi臋c to jasne, 偶e pod tamtym nazwiskiem nie chce tu wyst臋powa膰.
- Rozumiem. A dlaczego pan si臋 nami interesuje?
- O, nie mam czego ukrywa膰. Przed wieloma laty to ja by艂em kandydatem do urz臋du s臋dziego ziemskiego i spraw maj膮tkowych. By艂em najstarszym i najbardziej do艣wiadczonym w艣r贸d oczekuj膮cych na to stanowisko. Przez ca艂e zawodowe 偶ycie przy艣wieca艂 mi w艂a艣nie ten cel. Snivel jednak, cho膰 by艂 ode mnie du偶o gorszy, zdo艂a艂 mnie wyprzedzi膰. Dzi臋ki zmowie, protekcji, korupcji... Ale pozbawienie mnie stanowiska wcale go nie zaspokoi艂o. On mnie po prostu zniszczy艂. Jako adwokat sta艂em si臋 martwy, rozg艂osi艂 wsz臋dzie, 偶e zajmuj臋 si臋 podejrzanymi interesami, 偶e pracuj臋 nieuczciwie, co nie jest prawd膮, ale teraz mog臋 liczy膰 jedynie na takie sprawy, kt贸rych nikt inny nie chce. A zatem wy, moi przyjaciele, i wasza sprawa, to dla mnie jedyna szansa. Je艣li uda mi si臋 j膮 doprowadzi膰 do ko艅ca, to b臋d臋 m贸g艂 wr贸ci膰 do zawodu, zostan臋 zrehabilitowany. A poza tym od dawna jedynym marzeniem mojego 偶ycia jest zniszczy膰 Snivela. I bardzo ch臋tnie poci膮gn膮艂bym razem z nim w d贸艂 jego nieuczciwego bratanka. Dlatego, panno Vingo, kiedy us艂ysza艂em w gospodzie, 偶e pani prosi艂a Sorensena o znalezienie innego adwokata, kt贸ry zechcia艂by wam pom贸c, czego on naturalnie nie zamierza艂 zrobi膰, uzna艂em, 偶e mo偶e pa艅stwo zainteresowaliby si臋 moj膮 osob膮. Interesuje pa艅stwa moja propozycja?
- Bardzo - odpar艂 Heike.
Szykowny niczym z 偶urnala adwokat Sorensen wys艂a艂 kuriera do miasta Moss i pewien zwyci臋stwa poszed艂 do gospody 鈥濸od B艂臋kitnym Pucharem鈥, by si臋 przekona膰, czy jego go艣膰 ju偶 przyby艂.
Vingi jednak nie by艂o.
Czy gospodarz dok艂adnie sprawdzi艂? A mo偶e zatrzyma艂a si臋 tu pod innym nazwiskiem? Nie. Mo偶e by艂o ich dwoje? Nie.
Sorensen zaczyna艂 mie膰 do艣膰 niem膮dr膮 min臋, co raczej nie dodawa艂o mu urody.
Naprawd臋 jednak nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰, 偶e m艂odziutka panienka mog艂aby go zlekcewa偶y膰. A on przygotowa艂 si臋 tak starannie na to spotkanie, ubra艂 si臋 elegancko i w napi臋ciu oczekiwa艂 wspania艂ego wieczoru i upojnej nocy. Dziewica, taka niedojrza艂a, taka niedo艣wiadczona, 偶e nie mog艂a si臋 nawet niczego domy艣la膰. A gdyby przysz艂a w towarzystwie swojego groteskowego kuzyna, to adwokat b臋dzie przynajmniej mia艂 oboje pod kontrol膮, dop贸ki nie nadejdzie odpowied藕 od stryja Snivela.
I oto zosta艂 z pustymi r臋kami!
No niech tam, przecie偶 przyjd膮 w czwartek...
Ale to dopiero za trzy dni.
Pieni膮c si臋 ze z艂o艣ci Sorensen wr贸ci艂 do domu i wys艂a艂 natychmiast s艂u偶膮cego, by szuka艂 Vingi i jej towarzysza we wszystkich miejscach noclegowych w Christianii i najbli偶szej okolicy.
S艂u偶膮cy wr贸ci艂 p贸藕no w nocy, lecz Sorensen siedzia艂 i czeka艂. Przywyk艂 do nocnego 偶ycia.
Nie, nigdzie nie by艂o 偶adnej Vingi. Kamie艅 w wod臋!
W bardzo ponurym nastroju k艂ad艂 si臋 adwokat spa膰, kiedy 艣wit zaczyna艂 ju偶 rozja艣nia膰 niebo. Zastanawia艂 si臋, czy zrobi膰 awantur臋 s艂u偶膮cemu, 偶eby wy艂adowa膰 na nim w艂asne rozczarowanie, ale uzna艂 to za zbyt ryzykowne. S艂u偶膮cy by艂 ros艂ym i silnym m臋偶czyzn膮, a pr贸cz nich w domu nie by艂o nikogo. Adwokat wola艂 nie kusi膰 losu. Ciekawe, co te偶 stryj powie na to wszystko?
Tego mia艂 si臋 dowiedzie膰 ju偶 wkr贸tce. Stryj Snivel bowiem przyby艂 osobi艣cie, i to najszybciej jak m贸g艂. Zostawi艂 swoje wa偶ne sprawy w kupieckim mie艣cie Mose i ju偶 nast臋pnego dnia wpad艂 do biura Sorensena niczym rozjuszony byk. Biuro by艂o, rzecz jasna, jedynie pi臋knie urz膮dzonym salonikiem w jego mieszkaniu, tym samym, w kt贸rym odwiedzi艂a go Vinga.
Pi臋kne koronki u mankiet贸w Sorensena dr偶a艂y, gdy wita艂 przyby艂ego. Snivel jednak wobec niego wrogo usposobiony nie by艂. Nale偶y bezzw艂ocznie odnale藕膰 tych natr臋t贸w, kt贸rzy odwa偶yli si臋 wyst膮pi膰 przeciwko niemu, chc膮 mu odebra膰 jego w艂asny maj膮tek! Snivelowi! A przy okazji tak偶e Sorensenowi!
- Musisz ich odnale藕膰, zanim zd膮偶膮 wyrz膮dzi膰 nam jak膮艣 szkod臋 - parska艂a wielka, stara ropucha, podrywaj膮c si臋 co chwila z rokokowego fotela. Obwis艂e policzki Snivela i podbr贸dek podnosi艂y si臋 tak偶e ponad ko艂nierzem i jedwabn膮 kamizelk膮. W obrz臋k艂ej twarzy p艂on臋艂y gniewem ma艂e, jak u 艣wini albo u amfibii, oczka.
- Maj膮 przyj艣膰 tu w czwartek.
- Wtedy mo偶e ju偶 by膰 za p贸藕no - uci膮艂 ostro Snivel. - Jak mog艂e艣 j膮 wypu艣ci膰, kiedy ju偶 mia艂e艣 j膮 we w艂asnym domu?
- Sprawia艂a wra偶enie bardzo pos艂usznej, dygn臋艂a i powiedzia艂a: 鈥濼ak, dzi臋kuj臋鈥, kiedy zaproponowa艂em, 偶eby si臋 zatrzymali 鈥濸od B艂臋kitnym Pucharem鈥. A zreszt膮 zaprosi艂em j膮 na obiad, ale ona wtedy nie mog艂a, obieca艂a, 偶e wr贸cimy do tej sprawy w czwartek. Wi臋c nie by艂a ca艂kiem niech臋tna.
U艣miech Sorensena 艣wiadczy艂, i偶 to niemo偶liwe, by kto艣 okazywa艂 niech臋膰, kiedy on zaprasza.
- Czwartek. To pojutrze - mrukn膮艂 Snivel, przymkn膮wszy oczy. - Tak d艂ugo nie mo偶emy czeka膰. A co b臋dzie, je艣li oni tymczasem znajd膮 sobie innego adwokata?
- Ja obieca艂em, 偶e podejm臋 si臋 sprawy, je艣li to b臋dzie konieczne. Ona tu nikogo nie zna.
- Hm... - Snivel zastanawia艂 si臋.
- Czy... Stryj ma jak膮艣 propozycj臋?
- Propozycj臋? - sykn膮艂 Snivel. - Nie mamy przecie偶 wyboru! Proces by艂by niebezpieczny dla nas obu. Tylko patrze膰, jak si臋 dowiedz膮, 偶e to ty dosta艂e艣 Elistrand. Adwokat rodziny! Bratanek egzekutora! Jak to brzmi, twoim zdaniem? Musisz ich odszuka膰, Sigurd. i unieszkodliwi膰 raz na zawsze!
Adwokat Menger d艂ugo rozmawia艂 z Heikem i Ving膮. Musieli mu opowiedzie膰 wszystko o swoim 偶yciu, z najdrobniejszymi szczeg贸艂ami, i wszystko, co wiedzieli o historii rodu, a tak偶e o historii trzech dwor贸w Ludzi Lodu. Dzia艂o si臋 to tego samego wieczora, kiedy Snivel p臋dzi艂 na 艂eb na szyj臋 do Christianii i kiedy Sorensen u艣wiadomi艂 sobie, 偶e 偶adne z dwojga m艂odych nie mieszka 鈥濸od B艂臋kitnym Pucharem鈥 ani w innej gospodzie w mie艣cie i okolicach.
Zmrok zapada艂 w domku Simena, wi臋c Heike zas艂oni艂 derk膮 ma艂e okienko i zapali艂 艣wiec臋.
Adwokat Menger kaszla艂 okropnie. Heike od dawna si臋 temu przys艂uchiwa艂. Z wahaniem, 偶eby nie urazi膰 go艣cia, powiedzia艂 w ko艅cu:
- S艂ysz臋, 偶e cierpi pan na powa偶n膮 chorob臋 p艂uc. Chcia艂bym panu powiedzie膰, 偶e dotkni臋ci z艂ym dziedzictwem cz艂onkowie naszego rodu zawsze znali si臋 na leczeniu chor贸b, przynosimy to ze sob膮 na 艣wiat. Tylko 偶e metody, jakie stosujemy, mog膮 si臋 niekiedy wyda膰 niezbyt ortodoksyjne. Ja sam nie mia艂em mo偶liwo艣ci kszta艂cenia si臋 w tym kierunku, nie mia艂em te偶 czasu, 偶eby zapozna膰 si臋 z leczniczymi 艣rodkami, jakie Ludzie Lodu przekazuj膮 sobie z pokolenia na pokolenie, poniewa偶 dopiero niedawno przyby艂em do parafii Grastensholm. Vinga jednak nauczy艂a si臋 sporo od swojej matki, Elisabet, a poza tym ona umie odczytywa膰 etykiety i recepty na s艂oiczkach i szkatu艂kach. Ja tego nie potrafi臋. Gdyby pan chcia艂, to przed nast臋pnym spotkaniem znajdziemy co艣, co z艂agodzi pa艅skie cierpienia.
Menger u艣miechn膮艂 si臋 smutno. W blasku 艣wiecy jego twarz by艂a trupio blada.
- Och, gdyby艣cie mogli uwolni膰 mnie od tego krzy偶a! Ale ja by艂em ju偶 u wszystkich lekarzy, jacy istniej膮, i 偶aden nie robi mi najmniejszych nadziei. Spr贸buj臋 wytrwa膰 jako艣 do ko艅ca procesu przeciwko Snivelowi, bo ca艂e 偶ycie marzy艂em, 偶eby go zdemaskowa膰. Ale na nic wi臋cej raczej nie powinienem ju偶 liczy膰.
- Gdybym m贸g艂 zaraz obejrze膰 dok艂adniej 艣rodki lecznicze Ludzi Lodu, to chyba znalaz艂bym lekarstwo jeszcze dzi艣 - rzek艂 Heike. - Ja wiem, 偶e mam odpowiednie zdolno艣ci.
- Ja te偶 jeszcze nie zd膮偶y艂am tego przejrze膰 - powiedzia艂a Vinga. - Co prawda nie mam 偶adnych tego rodzaju zdolno艣ci, ale ch臋tnie pomog臋.
- Dzi臋kuj臋, wiem, 偶e pani to zrobi - u艣miechn膮艂 si臋 Menger. - Czy wolno mi powiedzie膰, 偶e jeste艣cie par膮 niezwykle sympatycznych m艂odych ludzi?
- Dzi臋kujemy, oczywi艣cie, 偶e wolno panu - rozpromieni艂a si臋 Vinga i Menger zapragn膮艂 nieoczekiwanie mie膰 o czterdzie艣ci lat mniej i by膰 zdrowym.
Nagle Heike wstrzyma艂 oddech, jakby si臋 czemu艣 przys艂uchiwa艂.
- Co si臋 sta艂o? - szepn臋艂a Vinga.
- Ciii! My艣l臋, 偶e nie b臋dziemy musieli czeka膰 z kuracj膮 do nast臋pnego razu.
Energicznie podszed艂 do schowka, wyj膮艂 skarb i pochyli艂 si臋 nad nim.
Menger spojrza艂 pytaj膮co na Ving臋.
- Heike otrzyma艂 pomoc - szepn臋艂a.
- Pomoc?
- Tak. Poznaj臋 to po jego minie. Przyby艂o ich tu wielu. Nasi przodkowie bardzo chc膮, 偶eby艣my odzyskali Grastensholm. Teraz kilkoro z nich zjawi艂o si臋 na strychu. Tak, 偶e ma pan pot臋偶nych opiekun贸w, panie adwokacie. Widocznie 艂膮cz膮 z panem spore nadzieje i chc膮, 偶eby pan by艂 silny i podo艂a艂 trudom walki.
Menger zacisn膮艂 wargi, poczu艂 si臋 troch臋 niepewnie, cho膰 na og贸艂 nie wierzy艂 w przes膮dy ani tym bardziej w duchy.
- Widzisz ich? - zapyta艂 Ving臋.
- Nie, ale wiem, 偶e przyszli.
- Mo偶esz by膰 przez chwil臋 cicho? - sykn膮艂 Heike przez z臋by.
- Oczywi艣cie, przepraszam. Kto to przyszed艂?
- Ingrid i Ulvhedin.
- Witajcie! - szepn臋艂a Vinga ze 艂zami w oczach. Zna艂a przecie偶 Ingrid i tyle s艂ysza艂a o Ulvhedinie. - To oczywiste, 偶e w艂a艣nie oni chc膮 pom贸c, to oni s膮 najbardziej zainteresowani, by艣my odzyskali to, co do nas nale偶y. Ciocia Ingrid by艂a ostatni膮 na Grastensholm i musia艂a patrze膰 na upadek swojego ukochanego dworu.
Heike westchn膮艂 g艂臋boko.
- Adwokacie Menger, czy by艂by pan tak dobry, zamkn膮艂 buzi臋 tej pleciudze i trzyma艂, jak d艂ugo pan zdo艂a?
Adwokat nie przestawa艂 u艣miecha膰 si臋 sceptycznie.
- Powinien pan w to uwierzy膰 - przekonywa艂a go Vinga, kt贸rej nikt nie by艂 w stanie zmusi膰 do milczenia. - Dziadku Ulvhedinie, prosz臋 zrobi膰 co艣, by adwokat uwierzy艂!
Natychmiast ma艂y 艣wiecznik przesun膮艂 si臋 z jednego skraju sto艂u na drugi.
Menger prze艂kn膮艂 g艂o艣no 艣lin臋 i skin膮艂 g艂ow膮. Potem siedzia艂 bez s艂owa, poblad艂y, i wpatrywa艂 si臋 w Heikego.
Ten za艣 sta艂 pochylony nad 艣rodkami leczniczymi. Przygl膮da艂 im si臋 tak, jakby kto艣 mu co艣 pokazywa艂 i wyja艣nia艂. Od czasu do czasu bra艂 jak膮艣 ma艂膮 szkatu艂k臋 z kory brzozowej i odstawia艂 na bok. W ko艅cu sta艂y tam cztery r贸偶ne naczynka. Reszt臋 Heike znowu zebra艂 razem i schowa艂 pod belkami.
- Dzi臋kuj臋 bardzo - powiedzia艂 gdzie艣 w przestrze艅 i wr贸ci艂 do sto艂u. - Teraz jeste艣my sami.
Menger tak d艂ugo wypuszcza艂 powietrze, 偶e nie by艂o w膮tpliwo艣ci, i偶 musia艂 bardzo d艂ugo wstrzymywa膰 oddech. Twarz mia艂 teraz bladozielon膮, ale mo偶e to wina 艣wiat艂a?
Heike zarz膮dzi艂 zdecydowanie:
- Vinga, podaj mi ten ma艂y garnek! Nape艂nij go do po艂owy wod膮!
Pospiesznie zrobi艂a, co kaza艂, widocznie pod wp艂ywem nastroju, jaki teraz panowa艂 w izbie, bo na og贸艂 niech臋tnie przyjmowa艂a polecenia.
Woda zagrza艂a si臋 szybko, bo przez ca艂y wiecz贸r dok艂adali do ognia. Potem Heike wsypa艂 do garnka po odrobinie zawarto艣ci trzech szkatu艂ek. W izbie rozszed艂 si臋 silny aromat przypraw.
Szczypt臋 zawarto艣ci czwartej szkatu艂ki zmiesza艂 z olejem i w艂o偶y艂 do garnuszka.
- Poprosz臋 teraz, 偶eby si臋 pan po艂o偶y艂 na 艂贸偶ku - zwr贸ci艂 si臋 do Mengera. - Po艣ciel jest czysta, nie ma 偶adnych insekt贸w, Vinga wyt臋pi艂a je w ca艂ym domu ju偶 pierwszego dnia, kiedy si臋 tu wprowadzili艣my. Powinien by艂 pan widzie膰, jak traktowa艂a mnie i koz臋! Ani jedna wesz, ani jedna pch艂a nie usz艂a z 偶yciem. Ja sam ich nie mia艂em, ale w domu, to owszem, owszem!
Oboje z Ving膮 przedrze藕niali si臋 nawzajem.
Menger kiwa艂 g艂ow膮, w dalszym ci膮gu poruszony wszystkimi wra偶eniami, jakie tu na niego spad艂y, i ostro偶nie po艂o偶y艂 si臋 na 艂贸偶ku. Mo偶e po prostu nie mia艂 odwagi oponowa膰?
Heike rozpi膮艂 mu koszul臋 pod szyj膮 i ods艂oni艂 jego bia艂e, wychudzone piersi, a nast臋pnie rozsmarowa艂 na sk贸rze przygotowan膮 mikstur臋. Adwokat spogl膮da艂 na niego z przera偶eniem w oczach. By艂 wstrz膮艣ni臋ty wygl膮dem tego m艂odego cz艂owieka w pierwszej chwili, kiedy go zobaczy艂, to naturalne. Teraz jednak wszelkie granice zosta艂y przekroczone. 脫w m艂odzieniec, jakby nigdy nic, radzi艂 si臋 duch贸w, kt贸re przesuwaj膮 艣wieczniki, a potem poczyna艂 sobie swobodnie z wyniszczonym cia艂em Mengera. Czy mo偶na si臋 dziwi膰, 偶e serce adwokata bi艂o zbyt mocno i zbyt szybko?
Tymczasem Winga przela艂a gotowy wywar do kubka i poda艂a Heikemu.
- Prosz臋 to wypi膰 takie gor膮ce, jak tylko mo偶e pan prze艂kn膮膰 - powiedzia艂 Heike do adwokata. - Reszt臋 zabierze pan do domu.
- Ale zaczyna si臋 robi膰 p贸藕no - powiedzia艂a Vinga.
- Adwokat Menger nie powinien chyba podr贸偶owa膰 noc膮?
Heike wyprostowa艂 si臋.
- Nie. Nocne powietrze jest zbyt zimne. Ale stangret czeka... Jak my to urz膮dzimy?
Po d艂u偶szej naradzie ustalili, 偶e adwokat powinien zosta膰 na noc w domku Simena, Heike b臋dzie jak zwykle spa艂 w szopie, a Vinga p贸jdzie do Kari, wnuczki Eirika. Stangret mia艂 przenocowa膰 u Eirika. Wszyscy o艣wiadczyli, 偶e im to odpowiada, adwokat za艣 westchn膮艂 z rezygnacj膮.
- Porozmawiamy jeszcze jutro rano - zdecydowa艂 Heike. - Teraz wszyscy powinni p贸j艣膰 spa膰.
Menger usiad艂 na 艂贸偶ku. Powoli, jakby si臋 dystansowa艂 od w艂asnych s艂贸w, powiedzia艂 do Heikego:
- Skoro macie takich... hm... takie pot臋偶ne powi膮zania z tamtym 艣wiatem... Dlaczego nie skorzystacie z ich pomocy przeciw Snivelowi?
- Tak! - wrzasn臋艂a Vinga z entuzjazmem. - Wezwijmy szary ludek!
- A to znowu co takiego?
- Moja matka, kt贸ra nie by艂a dotkni臋ta, ani nic w tym rodzaju, opowiada艂a mi, 偶e czasami widywa艂a szary ludek w Grastensholm. No, mo偶e niedok艂adnie widzia艂a, ale jakby domy艣la艂a si臋 obecno艣ci tych istot. Ciocia Ingrid nazywa艂a je ma艂ym ludkiem, mama jednak m贸wi艂a, 偶e niekt贸re z nich wcale nie by艂y ma艂e, jak cienie ucieka艂y i t艂oczy艂y si臋 w k膮tach, kiedy mama przychodzi艂a. Mama u偶ywa艂a nazwy 鈥瀞zary ludek鈥 i opowiada艂a mn贸stwo r贸偶nych historii z czas贸w, kiedy Ulvhedin i ciocia Ingrid mieszkali w Grastensholm. Dla tych dwojga sympatycznych szale艅c贸w szary ludek by艂 czym艣 w rodzaju s艂u偶by. Czy ciocia Ingrid nie mog艂aby go do nas sprowadzi膰?
- Zaraz, zaraz, nie galopuj tak - powstrzyma艂 j膮 Heike. - Po pierwsze, nikt z naszych przodk贸w nie mo偶e tak sobie pojawi膰 si臋 w 艣wiecie 偶ywych. Mo偶e si臋 to zdarzy膰 jedynie za po艣rednictwem dotkni臋tych lub wybranych. Na przyk艂ad za moim. Nie mogli ci przecie偶 pom贸c, Vingo, dop贸ki ja si臋 nie pojawi艂em. Po drugie, ja nic nie wiem o tym szarym ludku, wi臋c nie mog臋 sprowadza膰 go na ziemi臋. Po trzecie, to by wymaga艂o mojej obecno艣ci w Grastensholm. A co mog艂oby si臋 sta膰, gdybym tam poszed艂?
- Chwileczk臋 - wtr膮ci艂 Menger. - Szary ludek... Czy to s膮 wasi przodkowie?
- Nie, nie - zaprotestowa艂a Vinga pospiesznie. - To co艣 ca艂kiem innego.
- Kim wi臋c s膮 ci szarzy ludkowie?
- Poj臋cia nie mam.
- No, nie ma co - wymamrota艂 Menger. Sprawia艂 wra偶enie, jakby zaczyna艂 偶a艂owa膰, 偶e podj膮艂 si臋 poprowadzi膰 spraw臋 tych szale艅c贸w.
Ale nie! To przecie偶 jego jedyna szansa, 偶eby naprawd臋 dobra膰 si臋 Snivelowi do sk贸ry. Ci dwoje s膮 tak niewinni, 偶e musz膮 wygra膰 proces. Pod warunkiem, 偶e uda im si臋 doprowadzi膰 Snivela do s膮du!
W to jednak Menger chwilami powa偶nie pow膮tpiewa艂. S臋dzia Snivel nie zawaha si臋 u偶y膰 wszelkich zb贸jeckich chwyt贸w, by do tego nie dopu艣ci膰. Zrobi wszystko! Posunie si臋 do ostateczno艣ci.
Menger zaczyna艂 si臋 l臋ka膰 o 偶ycie obojga m艂odych. O swoje zreszt膮 tak偶e, ale to mia艂o teraz mniejsze znaczenie, poza tym naprawd臋 jemu niewiele ju偶 si臋 nale偶y.
Ale zdumiewaj膮ce, jak lekko mu si臋 oddycha艂o po zabiegu Heikego. B贸l w piersiach zel偶a艂. Na pewno sprawi艂y to owe olejki eteryczne, zawarte w ma艣ci.
Na podw贸rzu Vinga sta艂a przez chwil臋 niepewna, czy powinna i艣膰 z Eirikiem i stangretem. Heike poszed艂 do swojej szopy, wi臋c mo偶e i ona...?
Nie, nie powinna. Akurat w tym momencie Heike rzuci艂 jej przez rami臋 spojrzenie, rozbawione, ale i ostrzegawcze. Ech, on zawsze wie, co Vinga chcia艂aby powiedzie膰, teraz te偶 bez s艂贸w powstrzyma艂 jej pytanie, czy mo偶e sp臋dzi膰 t臋 noc w szopie.
Jakie偶 to irytuj膮ce! Da艂a znak Eirikowi, 偶e powinna rusza膰, i wsiad艂a do powozu.
Heike sta艂 w progu, dop贸ki ekwipa偶 nie znikn膮艂 za drzewami.
Nikt nie m贸g艂 si臋 dowiedzie膰, ile go kosztuje rozstanie z Ving膮, jak bardzo pragnie mie膰 j膮 przy sobie.
Nie wiedz膮c o tym, 偶e Snivel i Sorensen rozes艂ali szpieg贸w na wszystkie strony, troje ludzi w ma艂ej chatce rozmawia艂o przez ca艂y nast臋pny dzie艅, jak najlepiej poprowadzi膰 spraw臋 s膮dow膮. Adwokat Menger nadziwi膰 si臋 nie m贸g艂, na jak wiele sta膰 jego wyniszczony organizm. Wypi艂 eliksir, kt贸ry przygotowa艂 dla niego Heike, a oboje m艂odzi obiecali znale藕膰 wi臋cej zi贸艂, bo kuracja musia艂a potrwa膰 d艂u偶ej. Heike zrobi艂 te偶 go艣ciowi inhalacje - wla艂 do gor膮cej wody silnie pachn膮ce lekarstwa i adwokat, pochylony nad bali膮, z g艂ow膮 nakryt膮 prze艣cierad艂em, musia艂 wdycha膰 par臋 z balsamicznymi olejkami. Potem zosta艂 wysmarowany rozgrzewaj膮c膮 ma艣ci膮 i opatulony we艂nianymi derkami. Zni贸s艂 to wszystko dobrze, a rano czu艂 si臋 znacznie lepiej i kaszel nie m臋czy艂 go ju偶 tak okropnie.
Nikt nie mia艂 jednak z艂udze艅, choroba Mengera posun臋艂a si臋 zbyt daleko. Teraz chodzi艂o ju偶 tytko o si艂y niezb臋dne do przeprowadzenia ostatniej sprawy w 偶yciu.
Vinga pe艂na by艂a nadziei i dobrych ch臋ci. Zasypywa艂a Heikego radosnymi opowie艣ciami o swoich wieczornych rozmowach z Kari. Ona sama wie teraz znacznie wi臋cej o 偶yciu, twierdzi艂a, a Heike zastanawia艂 si臋, czego te偶 obie panny sobie naopowiada艂y. Wygl膮da艂o na to, 偶e nie on by艂 bohaterem tych opowie艣ci, na szcz臋艣cie. Cho膰 tego akurat m贸g艂 si臋 spodziewa膰. Vinga, mimo swych niekiedy jeszcze bardzo dziecinnych reakcji, by艂a lojalna.
Mia艂a szczere ch臋ci przygotowa膰 co艣 do jedzenia, Heike jednak 偶yczliwie, cho膰 stanowczo jej to wyperswadowa艂 i sam zrobi艂 艣niadanie. Adwokat Menger do艣膰 ju偶 ma niezwyk艂ych i wstrz膮saj膮cych prze偶y膰, o艣wiadczy艂. Vinga powinna pami臋ta膰, 偶e ma do czynienia z cz艂owiekiem wra偶liwym. Potraktowa艂a to wszystko z humorem, 艣mia艂a si臋 d艂ugo i szczerze ze swojej niezwyk艂ej sztuki kulinarnej.
To w艂a艣nie lubi艂 w niej najbardziej. Poczucie humoru i szczer膮 autoironi臋.
Kiedy po po艂udniu znowu usiedli, 偶eby jeszcze raz wszystko om贸wi膰, Heike rzek艂:
- Jednego ci膮gle nie rozumiem. Jak to si臋 sta艂o, 偶e Snivel tak po prostu dosta艂 Grastensholm? Na jakiej podstawie?
- Nie wiecie, na jakiej podstawie? No, przecie偶 on przedstawi艂 list Ingrid z Ludzi Lodu.
- Co takiego? - wykrzykn臋艂a Vinga. - Nie s艂ysza艂am o 偶adnym li艣cie?
- Ale tak by艂o - odpar艂 Menger. - W tym li艣cie do s臋dziego zajmuj膮cego si臋 sprawami maj膮tkowymi pani Ingrid napisa艂a, 偶e je艣li przez trzy lata nie zg艂osi si臋 偶aden dziedzic Grastensholm, to pan Snivel mo偶e rozporz膮dzi膰 maj膮tkiem wed艂ug w艂asnej woli. Sprzeda膰 lub zatrzyma膰 dla siebie, byleby tylko nowi w艂a艣ciciele utrzymywali go w nale偶ytym porz膮dku.
Heike patrzy艂 na Ving臋. Obaj m臋偶czy藕ni oczekiwali, co ona na to powie.
- Och, nie! - krzykn臋艂a stanowczo. - Nie, nigdy w to nie uwierz臋! Ciocia Ingrid nie mog艂a napisa膰 takiego listu. Nigdy! Nigdy! Nikt nie by艂 tak wyczulony na sprawy rodu jak ona. Nie odda艂aby maj膮tku w obce r臋ce, dop贸ki by艂 cho膰 cie艅 nadziei, 偶e 偶yje przynajmniej jeden potomek rodziny. Tyle razy rozmawia艂a przecie偶 z moimi rodzicami, 偶eby po jej 艣mierci zaj臋li si臋 wszystkim, zanim kto艣 ze Szwecji zechce si臋 tu osiedli膰. I m贸wi艂a te偶, 偶e gdyby mia艂o nie by膰 dziedzica, to maj膮tek powinien nale偶e膰 do mnie. S艂ysza艂am to wielokrotnie. Nie, ten list Snivel musia艂...
- No, no, 偶adnych brzydkich s艂贸w! - przerwa艂 jej Heike.
Vinga m贸wi艂a dalej:
- On nie mo偶e twierdzi膰, 偶e ciocia Ingrid by艂a pod koniec 偶ycia niespe艂na w艂adz umys艂owych czy co艣 takiego, bo to nieprawda. Ciocia zachowa艂a do ko艅ca tyle przytomno艣ci umys艂u, ile cz艂owiek w og贸le mo偶e mie膰.
- Uwa偶asz zatem, 偶e on sfa艂szowa艂 list?
- Nie mam co do tego najmniejszych w膮tpliwo艣ci!
- No, to dzi臋kuj臋 ci. Mam teraz powa偶ny atut w r臋ce. Zna艂a艣 charakter pisma cioci Ingrid?
- Ja mam nawet list od niej. 呕yczenia z okazji urodzin.
- Tylko 偶e zostawi艂a艣 go pewnie w Elistrand i wpad艂 w r臋ce Sorensena.
- Nie! Mam go tutaj. Jestem, niestety, do艣膰 sentymentalna - o艣wiadczy艂a Vinga i wsta艂a, 偶eby przynie艣膰 list.
Menger z nabo偶e艅stwem uj膮艂 papier.
- Bogu dzi臋ki, 偶e jeste艣 sentymentalna - mrukn膮艂. - Teraz jednak, moje dzieci, musz臋 wam powiedzie膰, 偶e d艂u偶ej nie mo偶ecie tu mieszka膰. Poniewa偶 jecha艂em do was powozem i ca艂a parafia mnie widzia艂a, a poza tym pytali艣my o Eirika, to nie trzeba wiele czasu, 偶eby Snivel i Sorensen odkryli wasz膮 kryj贸wk臋.
- Snivel i Sorensen - prychn臋艂a Vinga. - To brzmi, jakby byli par膮 w臋drownych drwali! My艣l臋 jednak, 偶e pan ma racj臋. Musimy st膮d ucieka膰, je艣li ju偶 nie dla naszego w艂asnego bezpiecze艅stwa, to ze wzgl臋du na spok贸j rodziny Eirika. Gospodarstwo nale偶y do Elistrand, mog艂oby si臋 to dla nich 藕le sko艅czy膰.
- Tak - zgodzi艂 si臋 Heike. - Musimy ucieka膰. Ale dok膮d?
Odpowiedzia艂 mu Menger:
- Zastanawia艂em si臋 nad tym dzi艣 w nocy. Pewna moja daleka krewna ma niedaleko Christianii dom, po艂o偶ony tak, 偶e raczej trudno go znale藕膰. Na razie nikt tam nie mieszka. Porozmawiam z krewn膮 i postaram si臋 wynaj膮膰 dla was ten dom na jaki艣 czas. - Menger u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. - My艣l臋, 偶e jest on nieco bardziej komfortowy ni偶 ten tutaj.
Vinga i Heike mieli wyrzuty sumienia z powodu niewyg贸d, jakie musia艂 u nich znosi膰, ale adwokat u艣miecha艂 si臋 tylko serdecznie.
Po po艂udniu Menger musia艂 wr贸ci膰 do miasta; Vinga i Heike postanowili zaczeka膰 do jutra i porozmawia膰 z Eirikiem. Menger b艂aga艂 ich, by dzia艂ali ostro偶nie, nie nara偶ali si臋 na niepotrzebne ryzyko.
- Je艣li m贸wi臋, 偶e Snivel nie cofnie si臋 przed niczym, nawet przed morderstwem, to nie s膮 to czcze pogr贸偶ki - przestrzega艂. - Je艣li si臋 dowie, gdzie jeste艣cie, uderzy na pewno. Bo wtedy uniknie procesu, kt贸ry mo偶e si臋 dla niego okaza膰 k艂opotliwy.
Oboje przyrzekali solennie, 偶e pos艂uchaj膮 jego przestr贸g.
Menger patrzy艂 na nich rozmarzonym wzrokiem.
- Bardzo bym chcia艂 jak najszybciej wytoczy膰 spraw臋 Snivelowi, ale nie mog臋. Musz臋 si臋 najpierw bardzo dobrze zabezpieczy膰, pod ka偶dym wzgl臋dem, bo on zna wszystkie s艂abo艣ci i luki prawa. Musz臋 wi臋c zacz膮膰 od Sorensena i Elistrand...
- A czy to nie zwi臋ksza ryzyka? - zapyta艂 Heike. - Czy to nie daje takich samych szans zabezpieczenia si臋 Snivelowi jak panu?
Adwokat popatrzy艂 na budz膮c膮 groz臋 twarz m艂odego m臋偶czyzny i zdziwi艂 si臋 w duchu, 偶e m贸g艂 si臋 go wczoraj l臋ka膰. Przecie偶 w tych 偶贸艂tych, sko艣nych oczach nie by艂o nawet cienia z艂o艣ci!
- Oczywi艣cie, jego szanse tak偶e wzrastaj膮! Mam jednak nadziej臋 uderzy膰 w Snivela, atakuj膮c jego bratanka. Wsp贸lnie dokonali oszustwa w zwi膮zku z Elistrand i nie mo偶e im to uj艣膰 na sucho!
Skin膮艂 im na po偶egnanie i pow贸z ruszy艂 w drog臋.
Vinga i Heike znowu zostali sami.
I w艂a艣nie to by艂o teraz najtrudniejsze. Unikali patrzenia sobie w oczy. Teraz, po wielu godzinach, kiedy pracowali razem, dyskutowali, zastanawiali si臋, jak post膮pi膰, stali si臋 sobie jeszcze bli偶si, i to w jaki艣 bardziej neutralny spos贸b. Stali si臋 przyjaci贸艂mi, towarzyszami pracy. 艁膮czy艂o ich teraz tak wiele jak nigdy przedtem.
Tego wieczora nie mieli sobie nic do powiedzenia. Ka偶de s艂owo bowiem oznacza艂o ryzyko, kt贸rego woleli nie podejmowa膰. Nawet Vinga by艂a milcz膮ca i skupiona. W ciszy zjedli kolacj臋, unikaj膮c zb臋dnej blisko艣ci, wykonali swoje wieczorne obowi膮zki, nakarmili koz臋, wydoili j膮 i poszli spa膰, ka偶de do siebie, 偶egnaj膮c si臋 kr贸tkim, cichym 鈥瀌obranoc鈥.
Nagle 偶ycie sta艂o si臋 trudne, wype艂nione a偶 po brzegi uczuciami, kt贸re dla nich by艂y zakazane.
Tylko dlatego, 偶e Vinga wci膮偶 jeszcze by艂a dzieckiem, kt贸re zbyt ma艂o wiedzia艂o o 艣wiecie i zbyt ma艂o jeszcze spotka艂o m艂odych m臋偶czyzn. I dlatego, 偶e Heike doszed艂 ju偶 do takich granic cierpienia, 偶e nie zni贸s艂by wi臋cej b贸lu. Nie teraz i nie przez ni膮, t臋 dziewczyn臋, kt贸ra znaczy艂a dla niego wi臋cej ni偶 ktokolwiek na 艣wiecie. By艂 za ni膮 odpowiedzialny. Jedno s艂owo, jaki艣 nieostro偶ny ruch, mog艂y rzuci膰 ich sobie nawzajem w ramiona. A w ten spos贸b on zniszczy艂by jej 偶ycie.
To wszystko Vinga tak偶e wiedzia艂a. Przygn臋bia艂o j膮 to tak bardzo, 偶e chcia艂o jej si臋 p艂aka膰. Dlaczego Heike nie chce uwierzy膰, 偶e ona potrafi odr贸偶ni膰 niewa偶ny flirt od prawdziwego przywi膮zania, kt贸re jest na najlepszej drodze, 偶eby przekszta艂ci膰 si臋 w g艂臋bok膮 mi艂o艣膰? Czy on s膮dzi, 偶e Vinga odczuwa tylko czysto fizyczne po偶膮danie, 偶e tylko jego m臋sko艣膰 na ni膮 dzia艂a? Czy on nie rozumie, 偶e ona, skoro go ju偶 spotka艂a, nie b臋dzie szcz臋艣liwa z 偶adnym innym m臋偶czyzn膮? Czy nie dostrzega, jacy stali si臋 sobie bliscy, jak szczerze ona pragnie by膰 z nim, odczuwa膰 jego blisko艣膰, s艂ysze膰 jego g艂os, widzie膰 jego u艣miech, wiedzie膰, 偶e on jest z ni膮?
Co takiego przywiod艂o Silje do Tengela Dobrego? Albo Elis臋 do Ulvhedina? Vinga wiedzia艂a, co to. Obie dziewczyny urzeka艂 demoniczny wygl膮d ukochanych m臋偶czyzn, ale przecie偶 najwa偶niejsze by艂y ich szczere, otwarte, dobre serca.
Heike, Heike, 偶ali艂a si臋 w duchu. Pochodzimy przecie偶 oboje z Ludzi Lodu. Czy nie widzisz, 偶e mnie ci膮gnie do demon贸w? Je艣li Silje i Elisa mog艂y to zrobi膰, cho膰 by艂y zwyk艂ymi kobietami, to dlaczego nie mog臋 ja, dziewczyna z Ludzi Lodu? One obie kocha艂y swoich m臋偶贸w przez ca艂e d艂ugie 偶ycie. Czy my艣lisz, 偶e ja jestem od nich gorsza, czy te偶 mo偶e ty nie jeste艣 wart, 偶eby ci臋 tak d艂ugo kocha膰? Przyznaj臋, 偶e pragn臋 twego cia艂a; w chwili, kiedy ci臋 zobaczy艂am, wszyscy inni m臋偶czy藕ni przestali si臋 dla mnie liczy膰, ale przecie偶 nas 艂膮czy du偶o, du偶o wi臋cej!
Ech, co to pomo偶e, je艣li b臋d臋 wci膮偶 od nowa powtarza膰 te same zapewnienia! Nigdy nie zrozumiem tego upartego koz艂a, kt贸ry postanowi艂 by膰 szlachetny i po艣wi臋ci膰 si臋. Ale dlaczego chce po艣wi臋ci膰 tak偶e mnie, moj膮 t臋sknot臋?
W艣ciek艂a zrzuci艂a na ziemi臋 okrycie, jakby chcia艂a 艂贸偶ko rozbi膰 na kawa艂ki, i przykry艂a koz臋, kt贸rej t臋 ostatni膮 noc pozwolono sp臋dzi膰 w izbie. Potem b臋dzie si臋 musia艂a przenie艣膰 do zagrody Eirika, bo nie mogli jej przecie偶 ci膮gn膮膰 za sob膮 do nowego domu ani tym bardziej do s膮du, je艣li sprawy w og贸le zajd膮 tak daleko.
Koza protestowa艂a pe艂nym g艂osem przeciwko takiemu traktowaniu, szamota艂a si臋 przez chwil臋 z derkami, w ko艅cu jako艣 si臋 od nich uwolni艂a. Vinga pad艂a przy niej na kolana i prosi艂a o przebaczenie. Szepta艂a czule do ow艂osionego ucha:
- B臋d臋 musia艂a ci臋 opu艣ci膰, moja przyjaci贸艂ko, ale tylko na jaki艣 czas. P贸藕niej b臋dziesz mog艂a wr贸ci膰 do naszego kochanego Elistrand. Wiesz, jak tam b臋dzie pi臋knie?
Czy naprawd臋 sama wierzy艂a, 偶e tak si臋 kiedy艣 stanie?
Zm臋czona na ciele i duszy wsta艂a i zabra艂a si臋 za 艣cielenie 艂贸偶ka. Jej szcz臋艣cie, 偶e Ludzie Lodu nale偶膮 do odpornych. Innym nie usz艂oby na sucho spanie w po艣cieli po cz艂owieku chorym na p艂uca.
Nad tym si臋 jednak Vinga nie zastanawia艂a.
Rzadko pozwala艂a swoim my艣lom zajmowa膰 si臋 tym, co nieprzyjemne.
Wola艂a my艣le膰 o Heikem.
Nadszed艂 czwartek.
Min臋艂y ju偶 dwie godziny od ustalonego terminu, w kt贸rym Vinga i Heike mieli odwiedzi膰 adwokata Sorensena.
S臋dzia Snivel, kt贸ry czeka艂 w s膮siednim pokoju, ukryty przed wzrokiem go艣ci, ju偶 dawno wyszed艂 do gabinetu swego oblewaj膮cego si臋 zimnym potem bratanka.
- Ja tego nie rozumiem - powt贸rzy艂 ju偶 chyba po raz dwudziesty Sorensen. - Nie pojmuj臋! Co艣 jej si臋 musia艂o sta膰!
Snivel uni贸s艂 w g贸r臋 obrzmia艂e powieki i pos艂a艂 mu pe艂ne z艂o艣ci spojrzenie.
Nie, Sorensen naprawd臋 nie by艂 w stanie zrozumie膰, co si臋 sta艂o. Gdzie si臋 podzia艂a ta dziewczyna? Czy naprawd臋 nie mo偶na by艂o na niej polega膰? On po艣wi臋ca sw贸j cenny czas dla takiego zera, a ona nie przychodzi! I stryj si臋 po艣wi臋ci艂! To dr臋czy艂o go tak okropnie, 偶e ma艂o nie umar艂. Zw艂aszcza 偶e tak si臋 przechwala艂, jakie to wra偶enie zrobi艂 na dziewczynie, jaka by艂a zauroczona.
Teraz nazywa艂 Ving臋 zerem, tak. Ale g艂贸wnie ze z艂o艣ci, jak 贸w lis z bajki, kt贸ry nie m贸g艂 si臋gn膮膰 do winogron, wobec czego rozg艂asza艂 wszem i wobec, 偶e s膮 kwa艣ne i niesmaczne. Nigdy chyba nie ubiera艂 si臋 r贸wnie starannie i nie pudrowa艂 w艂os贸w tak dok艂adnie jak dzisiejszego ranka. Nareszcie ta 艣licznotka b臋dzie moja, my艣la艂. Ju偶 raz mu si臋 wymkn臋艂a, nie zamieszka艂a 鈥濸od B艂臋kitnym Pucharem鈥, zapewne nie mia艂a odwagi. Ale teraz b臋dzie j膮 mia艂! Kto艣, kto czeka na co艣 wyj膮tkowego, nigdy nie czeka za d艂ugo.
Okaza艂o si臋 jednak, 偶e to nieprawda. Teraz czeka艂 ju偶 zbyt d艂ugo. Przekonywa艂o go o tym gniewne sapanie Snivela, kt贸re nie wr贸偶y艂o nic dobrego.
- Chyba maj膮 jakie艣 k艂opoty - pr贸bowa艂 jeszcze u艂agodzi膰 stryja. - A mo偶e nie wiedz膮, kt贸ra godzina?
- Albo mo偶e si臋 potopili, albo ulecieli w powietrze - warkn膮艂 Snivel ze z艂o艣ci膮. - Ciii, kto艣 idzie!
Z trudem podni贸s艂 swoje nalane cielsko z fotela i wytoczy艂 si臋 do s膮siedniego pokoju.
Sorensen wsta艂 zarumieniony i poprawi艂 koronkowy ko艂nierzyk. Znakomicie, widocznie jego uwodzicielska si艂a jeszcze nie wygas艂a! Dziewczyna przysz艂a mimo wszystko.
Ale w drzwiach pojawi艂 si臋 tylko s艂u偶膮cy, kt贸ry przyni贸s艂 poczt臋. Sorensen st艂umi艂 uczucie zawodu. Przejrza艂 listy, na og贸艂 wiedzia艂, czego dotycz膮. Z wyj膮tkiem jednego.
Z zaciekawieniem z艂ama艂 piecz臋cie.
Powoli, bardzo powoli krew odp艂ywa艂a mu z twarzy. Sorensen opad艂 bezsilnie na fotel.
- Nie! - szepta艂 przera偶ony. - Nie! Nie! To nieprawda!
Do pokoju wpad艂 Snivel.
- Co z tob膮? Co si臋 sta艂o?
Sorensen zebra艂 si臋 na odwag臋 i powiedzia艂, co zawiera list
- Co? - rykn膮艂 Snivel. Twarz zrobi艂a mu si臋 purpurowa, a 偶y艂y na szyi nabrzmia艂y. Pochyla艂 si臋 nad eleganckim biurkiem swego bratanka, jakby za chwil臋 mia艂a go trafi膰 apopleksja.
Serensen skuli艂 si臋 w fotelu.
- Tak, to prawda - wyj膮ka艂. - Prosz臋 tu spojrze膰! Czarno na bia艂ym. Panna Vinga Tark z Ludzi Lodu wyst膮pi艂a do s膮du przeciwko mnie za bezprawne zagarni臋cie jej maj膮tku Elistrand.
Snivel wyrwa艂 mu papier z r膮k, ale wzrok mia艂 nie najlepszy.
- Czytaj! - rozkaza艂. - Albo nie! Powiedz tylko, kto jej w tym pom贸g艂, a rozszarpi臋 go na strz臋py!
- Adwokat Fridtjof Menger.
S艂ysz膮c to, Snivel ma艂o si臋 nie ud艂awi艂.
- Co takiego? - za艣mia艂 si臋 ordynarnie. - Ten stary wrak? Dmuchnij na niego, to si臋 przewr贸ci! On mia艂by si臋 odwa偶y膰... Nie, nigdy nie s艂ysza艂em czego艣 podobnego! Sigurd, ten proces wygrali艣my, zanim jeszcze si臋 zacz膮艂!
- Czy w takim razie w og贸le powinien si臋 zaczyna膰? - zapyta艂 bratanek przytomnie.
Twarz Snivela znowu nabrzmia艂a.
- Nie! - wrzasn膮艂.
- Tamten nie traci czasu - zauwa偶y艂 Sorensen, przegl膮daj膮c dokumenty. - Sprawa ma si臋 zacz膮膰 ju偶 w poniedzia艂ek. Nie bardzo mamy kiedy si臋 przygotowa膰.
- Ja porozmawiam z s臋dziami - powiedzia艂 Snivel ostro. - Nikt jeszcze nie odm贸wi艂 przyj臋cia gratyfikacji za przys艂ug臋. Ale dla pewno艣ci: teraz jest spraw膮 niezwyk艂ej wagi, by twoi ludzie odszukali tych dwoje smarkaczy. I to natychmiast!
- Oczywi艣cie. Ale oni jakby si臋 zapadli pod ziemi臋. Czy ludzie stryja nie natrafili na jaki艣 艣lad? - spyta艂 bratanek, kt贸ry zawsze najch臋tniej przerzuca艂 odpowiedzialno艣膰 na innych.
- Nie. Ale do Mengera dobior臋 si臋 osobi艣cie. To znaczy moi ludzie.
Sorensen nie by艂 pewien, czy wolno mu to powiedzie膰, ale zdoby艂 si臋 na odwag臋:
- S艂ysza艂em w gospodzie, jak kto艣 m贸wi艂, 偶e nie widziano go od wielu dni. To niezwyk艂e, bo zawsze tam przesiadywa艂. On tak偶e znikn膮艂 bez 艣ladu.
Snivel wyda艂 z siebie ryk tak g艂o艣ny, 偶e bratanek musia艂 zatka膰 uszy.
- Odszukaj go! - wrzeszcza艂 stryj. - Odszukaj go! Odszukaj wszystkich troje! I zetrzyj ich z powierzchni ziemi, zanim narobi膮 nam k艂opot贸w!
Sorensen powstrzyma艂 si臋 od przypomnienia, 偶e w艂a艣nie to od kilku dni staraj膮 si臋 uczyni膰, ale bez rezultatu. Nie odwa偶y艂 si臋 nawet pisn膮膰.
Nowa kryj贸wka zapewnia艂a komfort, jakiego Vinga od dw贸ch lat z g贸r膮 nie zazna艂a i z jakim Heike zetkn膮艂 si臋 jedynie w Szwecji.
Vinga przeci膮ga艂a si臋 rozkosznie w jedwabnej po艣cieli, a w ci膮gu dnia wielokrotnie biega艂a do pokoju k膮pielowego tylko po to, by zobaczy膰, jak tam pi臋knie.
I nareszcie mog艂a si臋 przegl膮da膰 w lustrze!
- Heike, przecie偶 ja jestem doros艂a!
- No, no! - prze艣miewa艂 si臋 Heike za jej plecami, ale ona zdawa艂a si臋 tego nie s艂ysze膰.
- I wcale nie wygl膮dam tak 藕le, jak my艣la艂am! Tylko ter nos mam okropny!
- Tw贸j nos jest bez zarzutu.
Jak wszystko inne, je艣li o ciebie chodzi, pomy艣la艂, lecz g艂o艣no tego nie powiedzia艂.
Vinga wci膮偶 krygowa艂a si臋 przed lustrem, ocenia艂a figur臋, komentowa艂a wszelkie szczeg贸艂y swojej urody. Heike jej nie przeszkadza艂. Przez tyle czasu 偶y艂a w ukryciu, w samotno艣ci i w n臋dzy, nale偶a艂o jej wybaczy膰 t臋 odrobin臋 pr贸偶no艣ci.
Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzali jednak oboje na rozmowach z Mengerem, kt贸ry nocowa艂 razem z nimi w domu kuzynki. U艂o偶yli bardzo szczeg贸艂owy plan dzia艂ania, w kt贸rym Vindze przypada艂a rola do艣膰 nieznaczna. Obaj m臋偶czy藕ni bowiem 艣miertelnie si臋 bali jej wyst膮pie艅 na sali s膮dowej. Przez swoj膮 impulsywno艣膰 i uzasadniony gniew na Sorensena mog艂a wszystko popsu膰.
Heike i Vinga starali si臋 odnosi膰 do siebie mo偶liwie oboj臋tnie, ko艅ca nie by艂o konwencjonalnym uprzejmo艣ciom, jakie sobie prawili. 鈥瀂echcia艂by艣 poda膰 mi salaterk臋?鈥 鈥濨ardzo prosz臋!鈥 鈥濩zy chcesz jutro d艂u偶ej pospa膰?鈥 鈥濶ie, dzi臋kuj臋, by艂abym wdzi臋czna, gdyby艣 zechcia艂 mnie obudzi膰...鈥
Nawet Menger musia艂 zauwa偶y膰 ogromne napi臋cie mi臋dzy nimi i kr臋ci艂 g艂ow膮 nad dziwactwami m艂odo艣ci. On sam promienia艂, od dawna nie czu艂 si臋 tak zdrowo. Pracowa艂 du偶o, codziennie zajmowa艂 si臋 spraw膮, je藕dzi艂 do miasta, rozmawia艂 ze 艣wiadkami i przeprowadza艂 prywatne 艣ledztwo.
Mimo pewnych komplikacji osobistych mi臋dzy m艂odymi wszystko sz艂o dobrze - a偶 do poniedzia艂ku, kiedy mia艂 si臋 rozpocz膮膰 proces.
Menger bardzo wcze艣nie pojecha艂 do s膮du, 偶eby wszystko przygotowa膰. Dotar艂 na miejsce bez k艂opot贸w, bo zawsze podr贸偶owa艂 w przebraniu 偶ebraka.
Vinga i Heike jednak popadli w tarapaty.
Ludzie Sorensena i Snivela pilnowali wej艣cia do sali s膮dowej. Specjalni wys艂annicy strzegli te偶 wszystkich bram do miasta. Szczeg贸lnie pilnowana by艂a, rzecz jasna, droga z zachodu, z parafii Grastensholm, tote偶 po wschodniej stronie znalaz艂o si臋 tylko trzech wynaj臋tych opryszk贸w. Przyczaili si臋 w pewnej odleg艂o艣ci od bramy i czekali.
Mengera przepu艣cili, bo w臋drowa艂 noc膮, gdy drzemali w krzakach po paru g艂臋bszych, kt贸rych sobie wieczorem nie mogli odm贸wi膰. Oboje m艂odzi jednak wpadli w zasadzk臋.
Opryszkowie mieli rozkaz zabi膰. Bez skrupu艂贸w. Heike i Vinga szli piechot膮, by nie ryzykowa膰, 偶e pi臋kny ko艅 padnie 艂upem miejskich z艂odziei, kiedy oni b臋d膮 w sali s膮dowej, a poza tym nie mieli daleko.
Zostali ca艂kowicie zaskoczeni, tak daleko od miasta napa艣ci si臋 nie spodziewali.
Droga by艂a zbyt ucz臋szczana, by ludzie Sorensena odwa偶yli si臋 pos艂u偶y膰 broni膮 paln膮. Postanowili, 偶e zaskocz膮 id膮cych od ty艂u, zatkaj膮 im usta i przy艂o偶膮 no偶e do garde艂. Cicho i dyskretnie.
Nie wzi臋li jednak pod uwag臋 si艂y wy偶szej. Nie wiedzieli nic o alraunie. Gdy si臋 szykowali do ataku, Heike poczu艂, 偶e amulet drgn膮艂 szybko i gwa艂townie. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad. przyczynami, odepchn膮艂 Ving臋 w bok i sam rzuci艂 si臋 za ni膮.
Plan opryszk贸w nie do ko艅ca si臋 powi贸d艂, ale Vinga dosta艂a jednak cios no偶em w bok i krzykn臋艂a z b贸lu. Kiedy Heike odwr贸ci艂 si臋, 偶eby jej pom贸c, zosta艂 uderzony czym艣 ci臋偶kim w ty艂 g艂owy tak mocno, 偶e 艣wiat zawirowa艂 mu w oczach. Napastnik贸w by艂o trzech, nie m贸g艂 os艂oni膰 si臋 przed wszystkimi.
Dwaj bandyci podnie艣li no偶e, by zada膰 Heikemu i Vindze 艣miertelne pchni臋cia, gdy trzeci zawo艂a艂:
- Ludzie na drodze! Ca艂a gromada! jazda na w贸z, wszyscy!
W najwi臋kszym po艣piechu poci膮gn臋li za sob膮 nieprzytomnego Heikego i sparali偶owan膮 b贸lem Ving臋 na w贸z stoj膮cy na skraju drogi. Napastnicy wskoczyli za swoimi ofiarami i w贸z ruszy艂 spokojnie na spotkanie zbli偶aj膮cych si臋 偶o艂nierzy.
Vinga pr贸bowa艂a wo艂a膰 o pomoc, lecz natychmiast zatkali jej usta. Heike zaczyna艂 odzyskiwa膰 艣wiadomo艣膰, ale wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 rusza膰.
呕o艂nierze znikn臋li wkr贸tce za zakr臋tem.
- Co z nimi zrobimy? - zapyta艂 jeden z bandyt贸w.
- Pojedziemy na polan臋 po tamtej stronie drogi, zrobimy z nimi koniec i wrzucimy do wody.
Reszta uzna艂a, 偶e to dobre wyj艣cie.
Do nadbrze偶nej polany nie by艂o daleko. Heike le偶a艂 niespokojnie, wygl膮da艂 przez szczeliny w wozie i pr贸bowa艂 si臋 skoncentrowa膰. B贸l rozsadza艂 mu czaszk臋, ale trzeba by艂o dzia艂a膰 szybko. Za par臋 chwil mo偶e by膰 za p贸藕no!
Alrauna! Alrauna pomaga艂a mu ju偶 dawniej, w latach dzieci艅stwa. Pomog艂a te偶 Danielowi, alrauna podporz膮dkowywa艂a si臋 pewnej metodzie...
Teraz musi pom贸c tak偶e Vindze. Heike mia艂 nadziej臋, 偶e amulet zechce to zrobi膰. A je偶eli si艂a alrauny s艂u偶y膰 mo偶e wy艂膮cznie temu, kto j膮 posiada, i nikomu innemu?
Chyba nie, bo przecie偶, kiedy tego pragn膮艂, pomog艂a te偶 Mirze w Stregesti. Inaczej, to prawda, ale jednak!
Teraz przeciwnik贸w by艂o trzech. Czy alrauna sobie z nimi poradzi?
Heike ca艂膮 swoj膮 si艂臋 woli skupi艂 w niemej pro艣bie do alrauny.
Najbardziej niebezpieczny by艂 napastnik, kt贸ry zaciska艂 usta Vingi.
Panie Bo偶e, jaka偶 ona jest drobna i bezradna w tej swojej pi臋knej sukni! Serce Heikego 艣ciska艂o si臋 z 偶alu.
Ile Vinga zdo艂a znie艣膰? Jak powa偶nie zosta艂a zraniona?
Pom贸偶 mi, b艂agam ci臋! Ty, kt贸ra tylekro膰 mi pomaga艂a艣 !
Zbli偶ali si臋 do brzegu.
Nagle napastnik wrzasn膮艂 przera藕liwie. Pu艣ci艂 Ving臋 i z艂apa艂 si臋 za gard艂o purpurowy na twarzy.
- Zabierzcie to ode mnie! Zabierzcie! - charcza艂 zd艂awionym g艂osem.
- Co? Co si臋 z tob膮 dzieje?
Jeszcze jeden wyda艂 z siebie ryk przera偶enia i chwyci艂 si臋 za gard艂o, szarpi膮c co艣, czego jednak nie by艂o wida膰. Heike dostrzeg艂, 偶e pierwszy jakby zacz膮艂 odzyskiwa膰 r贸wnowag臋, ale w tej samej chwili d艂awi膮ce skurcze chwyci艂y trzeciego. Za moment znowu pierwszy wi艂 si臋 z b贸lu i tak ataki chwyta艂y to jednego, to drugiego w osza艂amiaj膮cym tempie. Alrauna nie mog艂a porazi膰 wi臋cej ni偶 jednego bandyty naraz. Zmiany jednak nast臋powa艂y tak szybko, 偶e 偶aden nie by艂 w stanie odetchn膮膰 g艂臋biej.
- Teraz! Szybko! - zawo艂a艂 Heike, zeskoczy艂 z wozu i poci膮gn膮艂 Ving臋 za sob膮. Upadli na tward膮 ziemi臋, ale natychmiast zerwali si臋 na r贸wne nogi i pobiegli do lasu po drugiej stronie drogi.
S艂yszeli krzyki jednego z napastnik贸w:
- To jaki艣 potwornie wielki paj膮k albo inne cholerne 艣wi艅stwo! Pomocy! Ja...
Po czym g艂os uwi膮z艂 mu w gardle.
Zbocze by艂o strome, a rana Vingi bolesna. Heike podtrzymywa艂 kuzynk臋, kt贸ra s艂ania艂a si臋 na nogach, ale i jemu b贸l rozsadza艂 g艂ow臋.
Musieli jednak ucieka膰 st膮d jak najszybciej i najdalej jak to mo偶liwe.
Byli ju偶 do艣膰 wysoko ponad drog膮, gdy zorientowali si臋, 偶e napastnicy doszli jako艣 do siebie i uwolnili si臋 od dzia艂ania alrauny.
- To s膮 jakie艣 czary! wy艂 jeden piskliwie.
- Masz racj臋! Widzieli艣cie g臋b臋 tego potwora? Niech mnie piek艂o, je艣li to nie by艂 Z艂y we w艂asnej osobie! I z takim mieli艣my si臋 zmierzy膰?
- Chod藕cie, znikamy st膮d! Niech sobie te diabelskie adwokaty same z tym radz膮!
Zaci臋li konia i w贸z w szalonym p臋dzie ruszy艂 ku miastu. Heike jednak bieg艂 dalej, ci膮gn膮c za sob膮 udr臋czon膮 Ving臋. On tak偶e zmierza艂 do miasta, w 偶adnym razie nie mogli przecie偶 zawie艣膰 Mengera, droga jednak wiod艂a przez trudny do przebycia las.
- Zaczekaj... ja ju偶 nie mog臋... musz臋 odpocz膮膰 - wydysza艂a Vinga.
Heike przystan膮艂. Znajdowali si臋 wysoko w ciemnym lesie, w艣r贸d obro艣ni臋tych g艂az贸w, tworz膮cych jaki艣 dziwaczny krajobraz z grotami i mi臋kkimi dywanami z mchu na ziemi. Byli tu jakby zamkni臋ci, odgrodzeni od zewn臋trznego 艣wiata.
Heike widzia艂, 偶e Vinga jest kompletnie wyczerpana. Osun臋艂a si臋 na ziemi臋, ledwie mog艂a oddycha膰. Usiad艂 obok niej.
- Jak z twoj膮 ran膮? - spyta艂.
- Nie wiem. Okropnie mnie piecze. My艣l臋 jednak, 偶e nie jest g艂臋boka. Czy podarli mi sukni臋?
O, kobieca pr贸偶no艣ci!
Heike pochyli艂 si臋, 偶eby obejrze膰 ran臋.
- Dra艣ni臋cie jest rzeczywi艣cie nieznaczne - potwierdzi艂. - Ale wci膮偶 krwawi.
- O, Bo偶e, jak ja wywabi臋 krew? O, moja 艣liczna, 艣liczna suknia!
- Wyp艂uczemy po drodze w jakim艣 stawie. Krew naj艂atwiej zepra膰 w zimnej wodzie, wiesz?
Skin臋艂a g艂ow膮 wci膮偶 zmartwiona.
- Ale mimo wszystko powinienem ci za艂o偶y膰 opatrunek.
Vinga wsta艂a. Zrobi艂a szybki ruch, jakby chcia艂a po prostu rozpi膮膰 g贸r臋 sukni i zsun膮膰 j膮 z ramion, tak jak to zazwyczaj czyni艂a, lecz zaraz powstrzyma艂a si臋 z wyrazem bezradno艣ci na twarzy. Niepewna przytrzymywa艂a r臋k膮 rozpi臋t膮 ju偶 sukni臋 i spogl膮da艂a spod oka na Heikego.
On sta艂 w milczeniu. Vinga utraci艂a swoj膮 spontaniczno艣膰, my艣la艂. I to ja jestem temu winien.
Nigdy by nie przypuszcza艂, 偶e odczuje to tak bole艣nie.
- Nie, Vingo - powiedzia艂 naj艂agodniej, jak potrafi艂, a jego 偶贸艂te oczy spogl膮da艂y na ni膮 smutno. - Wybacz mi! Powinna艣 pozosta膰 taka, jaka by艂a艣. To by艂 m贸j b艂膮d. Chod藕, pomog臋 ci zdj膮膰 sukni臋!
Patrzy艂a na niego onie艣mielona, ale pozwoli艂a mu rozpi膮膰 sukni臋. Szczerze m贸wi膮c przypuszcza艂, 偶e tylko g贸ra stroju zsunie si臋 z ramion, Vinga jednak potraktowa艂a dos艂ownie to, co powiedzia艂, i pozwoli艂a, by ca艂a suknia opad艂a na ziemi臋.
Tym razem Heike nie wzdycha艂 ju偶 wzburzony. Ju偶 si臋 nauczy艂, 偶e nie nale偶y depta膰 niewinnych r贸偶. Udawa艂, 偶e nic si臋 nie sta艂o, cho膰 policzki mu p艂on臋艂y. Vinga by艂a niewiarygodnie poci膮gaj膮ca, gdy tak sta艂a, zupe艂nie naga, i pozwala艂a mu obejrze膰 ran臋.
- Musz臋 to najpierw przemy膰 - mrukn膮艂. - Nie mog臋 nawet stwierdzi膰, czy skaleczenie jest bardzo g艂臋bokie...
- Zdaje mi si臋, 偶e jest bardzo d艂ugie - roze艣mia艂a si臋 Vinga niepewnie.
- Tak, znacznie d艂u偶sze ni偶 dziura w sukni. Widocznie mocny szew powstrzyma艂 ci臋cie, ale koniec no偶a jednak wszed艂 g艂臋biej i skaleczy艂 sk贸r臋.
- Ale niezbyt mocno?
- My艣l臋, 偶e nie. Ale jestem pewien, 偶e musi ci臋 bole膰 - doda艂 pospiesznie.
- O, tak - potwierdzi艂a dr偶膮cym g艂osem. Bardzo chcia艂a, 偶eby jej wsp贸艂czu艂. - Czuj臋 si臋 taka oszo艂omiona, kr臋ci mi si臋 w g艂owie.
W ko艅cu przypomnia艂a sobie, 偶e on te偶 by艂 poszkodowany.
- A co z twoj膮 g艂ow膮, Heike?
- Dudnienie powoli ustaje, ale kiedy bieg艂em, bola艂o mnie nie na 偶arty.
Wzrok Vingi zapowiada艂 ch臋膰 czu艂ego zaj臋cia si臋 jego obola艂膮 g艂ow膮, wi臋c Heike pospiesznie wyruszy艂 na poszukiwanie wody. Znalaz艂 ka艂u偶臋 przy jednym z wielkich kamiennych blok贸w w do艣膰 podejrzanym zag艂臋bieniu, woda by艂a m臋tna, ale na to nie mo偶na ju偶 by艂o nic poradzi膰.
Vinga wci膮偶 sta艂a spokojnie w tym samym miejscu, uwodzicielsko pi臋kna kr贸lowa elf贸w, kwiat, kt贸ry zaraz si臋 rozwinie... Sam ju偶 nie wiedzia艂, do czego jeszcze por贸wna膰 to kryszta艂owo czyste, niczym kropla rosy, stworzenie.
Cia艂o zaczyna艂o ju偶 nabiera膰 kobiecych kszta艂t贸w, piersi by艂y jeszcze niedu偶e, ale pi臋knie uformowane, brzuch p艂aski, mi臋艣nie spr臋偶yste od pracy fizycznej, biodra pi臋knie sklepione, nogi d艂ugie i smuk艂e. Barki Vinga mia艂a stosunkowo szerokie, tali臋 za艣 bardzo szczup艂膮 - sylwetka mo偶e jeszcze odrobin臋 ch艂opi臋ca, zarazem jednak wyrafinowanie kobieca. Heike z trudem koncentrowa艂 si臋 na opatrywaniu rany.
Znalaz艂 kilka li艣ci babki, zmoczy艂 je i za ich pomoc膮 ostro偶nie przemywa艂 brzegi rany. Vinga znosi艂a to dzielnie, raz tylko wyda艂a zd艂awiony j臋k, bo jednak mo偶na chyba okaza膰 cho膰 troch臋, 偶e si臋 cierpi! Heike nie powinien by艂 s膮dzi膰, 偶e jej to nie sprawia najmniejszego b贸lu.
On za艣 pilnie uwa偶a艂, by sta膰 za jej plecami. Trudno mu by艂o robi膰 cokolwiek, gdy mia艂 jej twarz tu偶 przy swojej, gdy jej wzrok szuka艂 jego oczu, blisko, coraz bli偶ej...
W ko艅cu jednak musia艂 stan膮膰 przed ni膮.
- Jakie ty masz pi臋kne oczy - szepn臋艂a Vinga.
Nie by艂o wyj艣cia, musia艂 na ni膮 spojrze膰. Jej oczy by艂y przymkni臋te, jakby chcia艂a ukry膰 my艣li.
- Wcale nie s膮 艂adne!
- Oczywi艣cie, 偶e s膮. Jest w nich co艣 niezwyk艂ego. Tyle wyrazu, nie umiem okre艣li膰 - mistyka, czary, co艣 z niezwykle odleg艂ej przesz艂o艣ci, wszystko, co mnie tak poci膮ga i kusi. Jakby si臋 w nich odbija艂y rozleg艂e pustkowia sprzed niepami臋tnych wiek贸w. Tak odleg艂ych, 偶e wszystko przes艂ania mg艂a.
- Z czas贸w Tengela Z艂ego - mrukn膮艂 Heike cierpko.
- Nie, nie, ze znacznie dawniejszych! Mam wra偶enie, 偶e z twoich oczu mog艂abym wyczyta膰 najwcze艣niejsz膮 histori臋 Ludzi Lodu. T臋, kt贸r膮 Mikael opisa艂 w swoich ksi膮偶kach.
- No w艂a艣nie, musisz mi je przeczyta膰, Vingo. Nie zapomnij o tym!
- Jakbym mog艂a zapomnie膰? - u艣miechn臋艂a si臋, a twarz jej poja艣nia艂a. - To przecie偶 jedyne, w czym mam nad tob膮 przewag臋, to 偶e umiem czyta膰!
- Masz nade mn膮 przewag臋 w wielu innych sprawach, moja kochana - powiedzia艂, osuszaj膮c delikatnie li艣ciem oczyszczon膮 ju偶 ran臋. - Gdyby艣 wiedzia艂a, w jak wielu, traktowa艂aby艣 mnie jak niewolnika.
- Cudownie! - zawo艂a艂a Vinga. - Powiedz, w czym konkretnie?
- O nie, nic z tego! No, rana jest czysta!
Skaleczenie by艂o niegro藕ne. D艂uga, cienka rysa na sk贸rze, z kt贸rej jednak wci膮偶 kapa艂a krew.
- Ale to mnie naprawd臋 bola艂o! - pisn臋艂a Vinga.
Heike pog艂aska艂 jej policzek.
- Oczywi艣cie, 偶e bola艂o. Ani przez chwil臋 w to nie w膮tpi艂em.
Zauwa偶y艂a, 偶e Heike staje si臋 coraz bardziej roztargniony, i przebieg艂y kobiecy u艣miech zadowolenia pojawi艂 si臋 na jej twarzy.
- Mo偶esz mnie pie艣ci膰, pozwalam ci - powiedzia艂a cichutko, gdy r臋ka Heikego musn臋艂a jej biodro.
- Vinga, wiesz, 偶e nie powinienem ci臋 nawet tkn膮膰. Ale jeste艣 mi dro偶sza ni偶 wszystko na 艣wiecie. Czy naprawd臋 mam prawo czu膰 pod r臋kami twoj膮 sk贸r臋? Ca艂e twoje cia艂o?
- Oczywi艣cie, Heike. Bo tak偶e i ty jeste艣 mi dro偶szy ni偶 cokolwiek innego, wiesz o tym.
- Akurat teraz wiem i dlatego prosz臋 ci臋, 偶ebym m贸g艂 wykorzysta膰 ten czas, kiedy jeszcze jeste艣 ze mn膮.
- Chcia艂abym, aby艣 a偶 tak nie w膮tpi艂 w sta艂o艣膰 moich uczu膰. Ale, oczywi艣cie, prosz臋, wykorzystuj, jak powiadasz, czas. Daj i mnie przy okazji kilka okruch贸w z twojego sto艂u.
- Vinga! - sykn膮艂, ale nic wi臋cej ju偶 nie powiedzia艂. Jego d艂onie przesuwa艂y si臋 delikatnie po jej sk贸rze, po biodrach, piersiach, wznosi艂y si臋 do szyi, potem na kark, pod w艂osy, unios艂y je do g贸ry, a potem przesun臋艂y si臋 na plecy i z powrotem w d贸艂, do bioder. Na kr贸ciutk膮 chwil臋 przygarn膮艂 j膮 do siebie, delikatnie, ostro偶nie, i Vinga u艣wiadomi艂a sobie, jak bardzo Heike jej po偶膮da. Ale nie zamierza艂 posuwa膰 si臋 za daleko, mia艂 na wzgl臋dzie wy艂膮cznie jej dobro.
Heike osun膮艂 si臋 na kolana, rozpalon膮 twarz przytuli艂 do jej cia艂a, ko艅cem j臋zyka dotyka艂 sk贸ry na jej brzuchu, Ving臋 przenikn膮艂 dreszcz i j臋kn臋艂a cicho. Wtedy Heike zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi, odnalaz艂 jej sukni臋, bez s艂owa pom贸g艂 jej si臋 ubra膰, po czym, trzymaj膮c si臋 za r臋ce, ruszyli w dalsz膮 drog臋.
Vinga nie potrzebowa艂a pyta膰, dlaczego Heike zburzy艂 tamten nastr贸j. Rozpali艂 w niej po偶膮danie i za chwil臋 nie m贸g艂by si臋 wycofa膰, 偶eby jej nie rani膰. Dlatego nie m贸g艂 przed艂u偶a膰 tamtej pi臋knej chwili, kiedy byli sobie tacy bliscy.
Och, tak, my艣la艂a Vinga. Kobiety z Ludzi Lodu nigdy nie umia艂y wynio艣le odrzuca膰 m臋skich uczu膰. Je艣li nie czu艂y nic do m臋偶czyzny, nie waha艂y si臋 odtr膮ci膰 jego umizg贸w stanowczo i raz na zawsze, ale gdy kogo艣 kocha艂y, gotowe by艂y da膰 mu wszystko, kiedy tylko zapragn膮艂!
Damy jednak tak si臋 nie zachowuj膮, tyle Vinga pojmowa艂a, ale ani nie umia艂a, ani nie chcia艂a si臋 zmieni膰. Prapraprababka Heikego, Villemo, nigdy nie ukrywa艂a swojej mi艂o艣ci do Dominika, nara偶a艂a swoje 偶ycie i cze艣膰, byleby tylko by膰 z nim, nie waha艂a si臋 przed niczym, stosowa艂a wszelkie dost臋pne 艣rodki. Podobnie zreszt膮 post臋powa艂a, kiedy chcia艂a zdoby膰 swoj膮 pierwsz膮 sympati臋, Eldara Svartskogen. Villemo nie wiedzia艂a, co to nie艣mia艂o艣膰. I taka sama by艂a Vinga, przynajmniej je艣li chodzi o Heikego. Ale czeka膰 umia艂a. Zreszt膮 to by艂o nawet podniecaj膮ce: obserwowa膰, ile czasu musi up艂yn膮膰, nim on, z w艂asnej woli, znajdzie si臋 w jej ramionach. I bez specjalnych zabieg贸w z jej strony.
Vinga odkry艂a jedn膮 z najpi臋kniejszych kobiecych gier mi艂osnych. Cho膰 t臋 spraw臋 traktowa艂a niezwykle powa偶nie, to przecie偶 cz艂owiek ma tak偶e prawo do radosnej zabawy.
Zreszt膮 ona nale偶a艂a do ludzi, kt贸rzy dostrzegaj膮 w 偶yciu przede wszystkim jego radosne strony. Nie 偶eby odnosi艂a si臋 oboj臋tnie do tych, kt贸rzy cierpi膮, nie, wprost przeciwnie! Kiedy jednak w gr臋 wchodzi艂y jej najbardziej prywatne sprawy, zamierza艂a czerpa膰 z tego przede wszystkim rado艣膰. By艂a urodzon膮 optymistk膮 i zawsze znajdowa艂a powody do rado艣ci, nawet w swoim samotnym 偶yciu w lesie dostrzega艂a nie tylko rozpacz, cho膰 wtedy jedyn膮 jej towarzyszk膮 by艂a koza. Wszelkie pora偶ki jak najszybciej odsuwa艂a od siebie i rozgl膮da艂a si臋 wok贸艂, co j膮 dalej czeka, czy w najbli偶szym k膮cie nie dostrze偶e jakich艣 ciekawych mo偶liwo艣ci. Dzi臋ki temu Vinga zalicza艂a si臋 do nielicznych naprawd臋 szcz臋艣liwych ludzi na 艣wiecie.
A teraz za艣wieci艂o jej przecie偶 s艂o艅ce wielkiego szcz臋艣cia. Znalaz艂a Heikego i stara艂a si臋 ze wszystkich si艂, by go zdoby膰, przekona膰, 偶e nie chce nikogo innego i 偶e mo偶e do niego nale偶e膰, kiedy tylko on zechce. Nie zamierza艂a jednak dokonywa膰 na nim gwa艂tu, Heike sam musi chcie膰, nic innego nie wydawa艂o jej si臋 godne zachodu.
Uff, c贸偶 to za my艣li chodz膮 mi po g艂owie, pomy艣la艂a zawstydzona. Natychmiast jednak podskoczy艂a weso艂o, pe艂na rado艣ci 偶ycia.
Co tam Sorensen i Snivel! Ci dwaj s膮 bez znaczenia wobec tego, co ona prze偶ywa!
Heike znajdowa艂 si臋 w zupe艂nie odmiennym nastroju. Szed艂 przez las, trzymaj膮c Ving臋 za r臋k臋, dr臋czony potwornymi wyrzutami sumienia.
To biedne, ma艂e, niewinne stworzenie, jak mog艂em si臋 tak okropnie wobec niej zachowa膰? Da膰 si臋 ponie艣膰 egoistycznym pragnieniom, pie艣ci膰 j膮 w ten spos贸b? Przecie偶 obiecali艣my sobie, po tamtej chwili s艂abo艣ci na wozie, nigdy wi臋cej nie doprowadza膰 do takich intymnych sytuacji. Nie mam prawa nara偶a膰 jej na cierpienia, to nie w porz膮dku z mojej strony.
M贸j Bo偶e, jak to dobrze, 偶e ona si臋 nie zorientowa艂a, jak strasznie jej po偶膮dam! Moje cia艂o by艂o niczym wulkan... Jak mog艂em wystawia膰 j膮 na takie niebezpiecze艅stwo?
Owszem, Heike obiecywa艂 ju偶 nigdy nie doprowadza膰 do takich sytuacji. Ale 偶eby sobie obiecywali nawzajem...? Bardzo w膮tpliwe. Vinga nie mog艂aby chyba powa偶nie niczego takiego obieca膰.
Przy najbli偶szym le艣nym jeziorku zatrzymali si臋 na chwil臋 i Heike zepra艂 z sukni plamy z krwi, ale Vinga tym razem jej nie zdj臋艂a. Po wszystkim by艂a z jednej strony przemoczona do suchej nitki, dzie艅 by艂 jednak ciep艂y, wi臋c powinno szybko wyschn膮膰.
- Jak my wejdziemy do miasta? - zapyta艂a.
- S膮dz臋, 偶e nasi 鈥瀙rzyjaciele鈥 maj膮 nas ju偶 do艣膰 - odpar艂 Heike. - Powinni艣my mie膰 nadziej臋, 偶e wszystko u艂o偶y si臋 jak najlepiej. Wci膮gnij g艂臋boko dech, Vingo, bo zbli偶amy si臋 ju偶 do pierwszych zabudowa艅!
Adwokat Menger musia艂 rozstrzygn膮膰 wa偶n膮 kwesti臋: albo bardzo starannie przygotowa膰 spraw臋 przeciwko swemu koledze Sorensenowi, albo dzia艂a膰 szybko.
Ze wzgl臋du na Ving臋 i Heikego wybra艂 to drugie. Nie byli oni bezpieczni, w ka偶dej chwili mogli wpa艣膰 w r臋ce Snivela, a wtedy marny ich los. Dlatego nie mia艂 czasu na tak drobiazgowe przygotowanie si臋 do procesu, jak by chcia艂. Po艣piech dawa艂 jednak t臋 korzy艣膰, 偶e Sorensen tak偶e mia艂 niewiele czasu, on i jego stryj zostali kompletnie zaskoczeni.
Menger, rzecz jasna, zdo艂a艂 mimo wszystko przygotowa膰 wa偶ne dowody, mimo wszystko mia艂 w r臋kach niebagatelne atuty. By艂y one naprawd臋 niezb臋dne w potyczce z dwoma tak bezwzgl臋dnymi lud藕mi.
Zak艂adano, 偶e sprawa zako艅czy si臋 w ci膮gu jednego dnia. Nikt przecie偶 nie dawa艂 Mengerowi najmniejszych szans; mn贸stwo koleg贸w prawnik贸w zebra艂o si臋 w sali s膮dowej, byli przyjaciele i wrogowie Sorensena. Wielu chcia艂o jedynie zobaczy膰, jak Menger zostanie zmia偶d偶ony, bo tylko tak膮 mo偶liwo艣膰 dopuszczali. Wrogowie Sorensena natomiast, a nawet niekt贸rzy z jego przyjaci贸艂, mieli nadziej臋, 偶e on jednak troch臋 sobie skrzyde艂ka osmali. Wi臋kszo艣膰 przyj臋艂aby co艣 takiego ze z艂o艣liw膮 rado艣ci膮, czy si臋 do tego przyznawali, czy nie.
Snivel, oczywi艣cie, przyszed艂 tak偶e. Jako s臋dzia zna艂 pomieszczenia s膮du na wylot, zatem, 偶eby nie wystawia膰 si臋 na widok publiczny, znalaz艂 sobie wygodne, dobrze ukryte miejsce na galerii. Nikt z sali nie m贸g艂 go dostrzec, on natomiast widzia艂 najwa偶niejsze persony procesu, cho膰 one same nawet si臋 nie domy艣la艂y, kim jest owa ukryta w cieniu posta膰. Poza tym usiad艂 przy drzwiach, na wszelki wypadek, gdyby musia艂 wyj艣膰 niepostrze偶enie...
Tylko bratanek wiedzia艂, gdzie si臋 stryj znajduje.
Snivel nie straci艂 tych kilku dni, jakie mieli, pracowa艂 ci臋偶ko nad dobrze przemy艣lan膮 intryg膮. Sk艂ad s臋dziowski, w osobach lagmana, czyli wyznaczanego przez kr贸la prawnika, s臋dziego okr臋gowego i s臋dziego miejskiego, zosta艂 przez niego gruntownie urobiony. Mia艂 po swojej stronie lagmana, kt贸ry zreszt膮 by艂 jego przyjacielem, i s臋dziego miejskiego. Tylko s臋dzia okr臋gowy jednak nie chcia艂 zrozumie膰 jego delikatnych napomknie艅 o odwdzi臋czeniu si臋, gdyby s膮d zechcia艂 popatrze膰 przez palce na to, co Sorensen zrobi艂. Przekl臋ty up贸r! Snivel wys艂a艂 jednego ze swoich ludzi do domu s臋dziego, by dosypa艂 mu potajemnie do jedzenia silnie dzia艂aj膮cego 艣rodka, w wyniku czego s臋dzia nie b臋dzie m贸g艂 w dniu procesu wyj艣膰 z domu i trzeba b臋dzie poszuka膰 kogo艣 na zast臋pstwo, kogo艣 bardziej ch臋tnego do wsp贸艂pracy, ma si臋 rozumie膰. Akurat jednak tamtego dnia s臋dzia okr臋gowy pojecha艂 gdzie艣 z wizyt膮 i w og贸le nie jad艂 w domu. I oto teraz siedzia艂 za sto艂em, niegodziwiec, i m贸g艂 wszystko wywr贸ci膰 do g贸ry nogami!
Powszechnie zatem s膮dzono, i偶 jest to spektakl na jedn膮 ods艂on臋, 偶e Sorensen bez wi臋kszych k艂opot贸w zostanie uwolniony od oskar偶enia jakiej艣 nikomu nie znanej dziewczyny. Ona, rzecz jasna, nie chce przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e maj膮tek zosta艂 jej zabrany, ale przecie偶 nie p艂aci艂a podatk贸w, nie oddawa艂a d艂ug贸w, nie wynagradza艂a s艂u偶bie ani nie pokrywa艂a innych wydatk贸w. Idiotyczne pretensje!
Tymczasem jednak sprawa nie by艂a taka prosta! Rozci膮ga艂a si臋 w czasie, bowiem ka偶dy dzie艅 przynosi艂 nowe, nieoczekiwane zwroty i zmiany.
Pierwsze zaskoczenie przysz艂o na samym wst臋pie. Pow贸dka, czyli owa panna, nie pojawi艂a si臋 na sali. A mia艂 jej te偶, jak m贸wiono, towarzyszy膰 kuzyn, ale i jego jako艣 nie by艂o wida膰.
Sorensen czeka艂, z ka偶d膮 minut膮 coraz bardziej arogancki. Snivel ukryty na galerii m贸g艂 sobie pozwoli膰 na triumfuj膮cy u艣miech, nikt go bowiem nie widzia艂. Spogl膮da艂 w d贸艂, na dwunastu 艂awnik贸w, kt贸rzy zaczynali si臋 niespokojnie wierci膰. O艣miu z nich przekupi艂. Czterech pozosta艂ych zasiada艂o w s膮dzie po raz pierwszy, ale Snivel si臋 ich nie obawia艂. Nowi 艂awnicy czuj膮 si臋 zazwyczaj niepewnie i najch臋tniej g艂osuj膮 za przyk艂adem bardziej do艣wiadczonych koleg贸w. Tyle zd膮偶y艂 si臋 nauczy膰 w ci膮gu wielu lat pracy s臋dziowskiej.
A wi臋c ta os艂awiona m艂oda para nie przysz艂a? Widocznie wynaj臋ci przez Snivela ludzie zrobili, co do nich nale偶a艂o.
Menger, starannie ubrany, denerwowa艂 si臋 okropnie. Nie powinien by艂 w 偶adnym razie opuszcza膰 dzieci, jak ich w my艣lach nazywa艂 (cho膰 gro藕nego olbrzyma, Heikego, raczej trudno by艂o uwa偶a膰 za dziecko) - wyrzuca艂 sobie. Ich nieobecno艣膰 nie zwiastuje niczego dobrego. Czy偶by Sorensen i Snivel zdo艂ali ich pojma膰?
W takim razie wszystko traci sens, wszystko przepada. Rozprawa nie mo偶e si臋 rozpocz膮膰 bez Vingi najwa偶niejszego 艣wiadka Mengera. Ostatecznie bowiem ustalili, 偶e Vinga b臋dzie zeznawa膰, niezale偶nie od ryzyka, 偶e powie co艣 nieodpowiedniego, Menger by艂 teraz obro艅c膮, kt贸ry nie ma kogo broni膰. Cios wymierzony w Sorensena w tej sytuacji trafi w pr贸偶ni臋, a na zadanie kolejnego mog艂o Mengerowi zabrakn膮膰 si艂.
Przewodnicz膮cy s膮du zaczyna艂 si臋 niecierpliwi膰. Widzowie z coraz wi臋kszym rozbawieniem spogl膮dali na Mengera, kt贸ry przecie偶 od dawna mia艂 nie najlepsz膮 opini臋. Snivel opowiada艂 o nim jak najgorsze rzeczy, zarzuca艂 mu przekupno艣膰, nazywa艂 gryzipi贸rkiem.
A dlaczego nie ma tu dzi艣 Snivela? pyta艂 ten i 贸w. Czy偶 to nie jego bratanek zosta艂 w ten niewiarygodny spos贸b pozwany przed s膮d? Niecodziennie si臋 zdarza, by adwokat musia艂 broni膰 samego siebie.
Mimo wszystko nazywanie Mengera gryzipi贸rkiem by艂o grub膮 przesad膮 i pod艂o艣ci膮. Tak przewa偶nie okre艣lano ludzi, kt贸rzy wykonywali zaw贸d adwokata bez odpowiednich egzamin贸w. Menger natomiast by艂 cz艂owiekiem gruntownie wykszta艂conym i nieprawda te偶, jakoby podejmowa艂 si臋 spraw podejrzanych czy nieuczciwych. Mia艂 po prostu nieszcz臋艣cie stan膮膰 Snivelowi na drodze do stanowiska, kt贸re tamten sobie upatrzy艂, i ponosi艂 tego konsekwencje.
Trzej s臋dziowie pochylili g艂owy nad sto艂em, by si臋 naradzi膰, czy nie nale偶y oddali膰 sprawy, gdy wo藕ny otworzy艂 drzwi i do sali wesz艂a Vinga.
Sorensen drgn膮艂 i rzuci艂 przestraszone spojrzenie w stron臋 stryja, ten jednak nie m贸g艂 widzie膰, co si臋 sta艂o.
Vinga sta艂a niepewnie w progu, wszyscy ci ludzie przera偶ali j膮. Dawny l臋k budzi艂 si臋 w niej na nowo. I adwokat Sorensen siedzi w pierwszym rz臋dzie. Czy to pu艂apka? A mo偶e oni moc膮 s膮dowego wyroku wy艣l膮 j膮 do tego okropnego domu? Chocia偶 Heike powiedzia艂, 偶e Vinga jest ju偶 za doros艂a, 偶eby tam mieszka膰.
Heike...? O, Bo偶e!
Zapomnia艂a o swoim przera偶eniu i sta艂a si臋 na powr贸t spontaniczn膮 Ving膮, cho膰 mo偶e nie pod ka偶dym wzgl臋dem by艂a to zmiana pomy艣lna. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad powag膮 s膮du, pospieszy艂a w stron臋 adwokata Mengera. Zebrani nie spuszczali z niej oczu, a przez sal臋 przeszed艂 szmer. Wielu si臋 zdawa艂o, 偶e jaki艣 elf sp艂yn膮艂 tu z wysoko艣ci, opromieniony jasnym blaskiem.
Vinga wspi臋艂a si臋 na palce i szepn臋艂a co艣 adwokatowi do ucha.
- No? - zapyta艂 s臋dzia zniecierpliwiony. Zdenerwowa艂 si臋 troch臋, bo nie przypuszcza艂, 偶e b臋dzie musia艂 rozstrzyga膰 spraw臋 pomi臋dzy bratankiem swego przyjaciela a tak膮 bezbronn膮, kruch膮 pi臋kno艣ci膮. Dlaczego nikt go o tym nie uprzedzi艂?
- Wysoki S膮dzie - powiedzia艂 Menger. - Moja klientka, Vinga Tark z Ludzi Lodu, prosi o wybaczenie, 偶e si臋 sp贸藕ni艂a, lecz ona i jej krewny zostali z艂o艣liwie zatrzymani po drodze. Komu艣 chodzi艂o o to, 偶eby nie mogli si臋 tu zjawi膰 na czas.
W tym momencie Vinga pokaza艂a rozdart膮 sukni臋 i ca艂y sk艂ad s臋dziowski m贸g艂 zobaczy膰 d艂ugie skaleczenie na jej boku. Gdyby Heike by艂 na sali, odetchn膮艂by pewno z ulg膮, 偶e swoim zwyczajem nie zdj臋艂a sukni, 偶eby pokaza膰 ran臋.
- Moja klientka prosi te偶, by wpuszczono na sal臋 jej kuzyna.
- Oczywi艣cie, on ju偶 tu powinien by膰!
- Musz臋 tylko wyja艣ni膰 Wysokiemu S膮dowi - powiedzia艂 Menger - 偶e Heike Lind z Ludzi Lodu ma do艣膰 niezwyk艂膮 powierzchowno艣膰. Ale ja go znam jako cz艂owieka honoru i pod ka偶dym wzgl臋dem porz膮dnego, bardzo 艂agodnego, 偶yczliwego innym. Przes膮dnych ludzi jednak jego wygl膮d mo偶e przera偶a膰. Jest to sprawa dziedziczna w jego rodzie, taki wygl膮d.
S臋dzia pomy艣la艂, 偶e je艣li chodzi o Ving臋, to dziedzictwo by艂o wyj膮tkowo korzystne. Pi臋kniejszej istoty w 偶yciu nie spotka艂. Da艂 wo藕nemu znak, by wprowadzi艂 Heikego.
Vinga znalaz艂a si臋 ju偶 w zasi臋gu wzroku Snivela. Zmarszczy艂 brwi i pochyli艂 si臋 ku przodowi niczym tur szykuj膮cy si臋 do ataku. Czy to ta ma艂a, drobna dziewczynka, kt贸r膮 przed dwoma laty spotka艂 w Elistrand? Teraz jest po prostu czaruj膮ca! Snivel zaniepokoi艂 si臋. Jej uroda mo偶e oddzia艂ywa膰 na s膮d. Nie wolno do tego dopu艣ci膰! Co robi膰? Skoro wynaj臋te opryszki nie zdo艂a艂y unieszkodliwi膰 tych dwojga szczeniak贸w, to co teraz robi膰?
Obieca膰 wi臋cej pieni臋dzy cz艂onkom s膮du! To zawsze skuteczne posuni臋cie.
Kiedy do sali wszed艂 Heike, z r贸偶nych stron rozleg艂y si臋 okrzyki przera偶enia, cho膰 przecie偶 Menger uprzedza艂. Wo藕ny wskaza艂 Heikemu miejsce obok Vingi. Snivel wyci膮ga艂 szyj臋 niczym stary 偶贸艂w, 偶eby co艣 zobaczy膰, ale mu si臋 to nie uda艂o. Wreszcie rozprawa mog艂a si臋 rozpocz膮膰.
W tamtych czasach rozprawy s膮dowe r贸偶ni艂y si臋 znacznie od dzisiejszych. Zasady nie by艂y takie surowe, wiele spraw rozstrzygano bez przygotowania i na sali s膮dowej dochodzi膰 mog艂o do osobliwych wydarze艅. Respekt wobec s膮du by艂 jednak taki sam, a przynajmniej powinien taki by膰.
Proces przeciwko Sorensenowi by艂 spraw膮 pod ka偶dym wzgl臋dem niezwyk艂膮. Niecodziennie oskar偶a si臋 adwokata. A wci膮偶 jeszcze tylko Menger i jego przyjaciele wiedzieli, 偶e tak偶e s臋dzia czeka na swoj膮 kolejk臋. Je艣li Mengerowi si臋 powiedzie, rzecz jasna.
On za艣 by艂 powa偶nie zmartwiony. Czy jego schorowane p艂uca wytrzymaj膮? Atak kaszlu na sali s膮dowej nie zrobi艂by dobrego wra偶enia, jeszcze bardziej podkopa艂by jego renom臋. Nikt nie zechce zaufa膰 tak choremu cz艂owiekowi. Jednak 艣rodki lecznicze, kt贸rymi Heike go wysmarowa艂 lub kt贸re w niego wla艂, dokona艂y cudu. A mo偶e tylko tak mu si臋 zdawa艂o? Nie umia艂 powiedzie膰, ale czu艂 si臋 znacznie lepiej ni偶 kiedykolwiek od wielu miesi臋cy.
Menger g艂臋boko odetchn膮艂 i wsta艂.
Nienagannie, wed艂ug ostatniej mody ubrany adwokat Sigurd Sorensen Hvitbekk wy艣lizgn膮艂 si臋 g艂adko z pierwszych pu艂apek oskar偶yciela.
To prawda, by艂 prawnym doradc膮 Vemunda Tarka z Elistrand. Z arogancj膮 wyja艣nia艂, 偶e to wcale nie by艂o 艂atwe zadanie, Tark bowiem by艂 cz艂owiekiem lekkomy艣lnym, mia艂 liczne wydatki, o kt贸rych nie informowa艂 swego adwokata i trudno je by艂o kontrolowa膰.
- Ta nieprawda! - zawo艂a艂a Vinga wzburzona. - Ojciec by艂 cz艂owiekiem odpowiedzialnym, a rachunki prowadzi艂a mama.
Przewodnicz膮cy s膮du zastuka艂 w st贸艂.
- Panno Tark, p贸藕niej przyjdzie kolej na pani膮. Prosz臋 nie przerywa膰!
- Przepraszam - powiedzia艂a Vinga i usiad艂a. Poczu艂a na plecach ciep艂膮, uspokajaj膮c膮 d艂o艅 Heikego i chwyci艂a j膮 mocno.
Sorensen opowiada艂 dalej udr臋czonym g艂osem o swojej niebywale trudnej pracy nad tym, by utrzyma膰 Elistrand na jakim takim poziomie. By艂o to jednak beznadziejne zadanie, powtarza艂 raz po raz.
Menger poprosi艂 go o przedstawienie rachunk贸w Elistrand z tamtego okresu.
Nie istniej膮 偶adne rachunki, wyja艣ni艂 Sorensen.
Menger uzna艂, 偶e to do艣膰 dziwne. Zwr贸ci艂 si臋 wi臋c do Vingi z zapytaniem, czy nie zachowa艂a jakich艣 dokument贸w.
Nie, po 艣mierci rodzic贸w nie widzia艂a 偶adnych papier贸w.
Teraz Menger zada艂 tendencyjne pytanie: Czy s膮d nie uwa偶a, 偶e to do艣膰 dziwne, i偶 adwokat i zaufany przyjaciel rodziny kupi艂 tak zrujnowany i wystawiony na licytacj臋 maj膮tek?
Sorensen odpar艂 pospiesznie, 偶e jego zdaniem to wcale dziwne nie jest. W tym czasie bowiem on ju偶 od dawna adwokatem rodziny nie by艂, zrezygnowa艂 ze zbyt k艂opotliwych obowi膮zk贸w na d艂ugo przed 艣mierci膮 Tarka.
- Ale teraz Elistrand jest znowu w dobrym stanie?
- O, tak, to wzorowy maj膮tek!
- To doprawdy zdumiewaj膮ce! Zaj臋cie adwokata musi by膰 bardzo intratne - rzek艂 Menger cierpko. - Bo mimo wszystko min臋艂y zaledwie dwa lata, od kiedy pan Sorensen obj膮艂 maj膮tek, a wtedy podobno Elistrand znajdowa艂o si臋 w stanie kompletnego upadku!
Menger wezwa艂 swego pierwszego 艣wiadka, pani膮 Anne Persdatter.
Vinga zerwa艂a si臋 z miejsca.
- Anne! - zawo艂a艂a uradowana.
Starsza kobieta szepn臋艂a wzruszona:
- Niech panienk臋 B贸g b艂ogos艂awi, panno Vingo! Wyros艂a panienka na prawdziwego anio艂a!
S艂ysz膮c to Heike dosta艂 ataku kaszlu.
Menger k艂ad艂 od czasu do czasu d艂o艅 na piersiach, jakby chcia艂 sprawdzi膰, jak d艂ugo p艂uca jeszcze wytrzymaj膮, i przes艂uchiwa艂 艣wiadka. Tak, Anne Persdatter by艂a zatrudniona w Elistrand, tak, przez wiele lat. W czasach pa艅stwa Tark mia艂a tam bardzo dobrze. To byli wspaniali ludzie!
Owszem, s艂ysza艂a ostry g艂os pana Vemunda, kiedy adwokat Sorensen po raz ostatni przyjecha艂 do Elistrand. To by艂o na kr贸tko przed 艣mierci膮 obojga pa艅stwa.
- Jak kr贸tko?
- My艣l臋, 偶e to by艂o w tym samym tygodniu. Tak, chyba tak, bo akurat mia艂am wtedy robi膰...
Tu nast膮pi艂y d艂ugie wyja艣nienia, kt贸re Menger musia艂 w ko艅cu przerwa膰, nie mia艂y bowiem nic wsp贸lnego ze spraw膮. Powiedzia艂 natomiast:
- Wydawa艂o mi si臋, 偶e adwokat Sorensen przesta艂 pracowa膰 dla Elistrand na d艂ugo przed 艣mierci膮 pa艅stwa Tark.
- Nie, prosz臋 pana. Adwokat Sorensen by艂 zatrudniony u pana Tarka do ostatniej chwili.
Sorensen poruszy艂 si臋 niespokojnie. Jakby jego fotel sta艂 si臋 nagle bardzo niewygodny...
- Anne Persdatter, prosz臋 nam opowiedzie膰, jak to by艂o, kiedy pan Vemund podni贸s艂 g艂os!
- No, ja nie mog艂am tego nie s艂ysze膰, szanowni panowie, ja nigdy nie pods艂uchuj臋 z w艂asnej woli, ale wtedy tam by艂am. I pan Vemund krzycza艂, 偶e adwokat oszukuje we wszystkim, co robi. 呕e wygl膮da na to, jakby sam chcia艂 przej膮膰 Elistrand. 鈥濶awet si臋 tak kiedy艣 wyrazi艂e艣, Sigurd鈥, krzycza艂 pan Tark... Pan Vemund znaczy. 鈥濧le si臋 przeliczy艂e艣. Tylko ze wzgl臋du na dawn膮 przyja藕艅 nie zamelduj臋 o twoich sprawkach. Ale 偶膮dam rzetelnych rachunk贸w, tego tutaj nie mam zamiaru przyj膮膰!鈥
Urodziwa twarz Sorensena zrobi艂a si臋 zielonkawa.
Sk膮d si臋 wzi臋艂a ta baba? Dlaczego nikt mu nie powiedzia艂, 偶e byli 艣wiadkowie tamtej rozmowy?
Menger pyta艂 dalej:
- Czy adwokat Sorensen prowadzi艂 rachunki Vemunda Tarka?
- Nie, wydaje mi si臋, 偶e nie. Nigdy nie widzia艂am. Takie sprawy pa艅stwo za艂atwiali sami. Zw艂aszcza pani Elisabet, kt贸ra by艂a bardzo zdolna. Adwokat Sorensen za艂atwia艂 tylko niekt贸re interesy. Udzia艂y i akcje...
- Pani by艂a ochmistrzyni膮 w Elistrand przez wiele lat.
Kiedy pani odesz艂a?
- Wym贸wiono mi po pogrzebie pa艅stwa.
- Kto wym贸wi艂? Panna Vinga?
- Nie, nie, to biedactwo by艂o ca艂kiem za艂amane, my艣l臋, 偶e nawet nie wiedzia艂a, co si臋 wok贸艂 niej dzieje. To adwokat Sorensen mi wym贸wi艂.
- Ale on przecie偶 ju偶 tam nie pracowa艂?
- Twierdzi艂, 偶e jego obowi膮zkiem jest pomaga膰 rodzinie swoich przyjaci贸艂. A ja musia艂am mu wierzy膰.
- To przeczy twierdzeniu pana Sorensena, 偶e opu艣ci艂 swoje stanowisko na d艂ugo przedtem. No, dobrze. Czy tylko pani zosta艂a zwolniona?
- Nie, wi臋kszo艣膰 s艂u偶by musia艂a odej艣膰. Niekt贸rzy otrzymali nowe miejsca, innych po prostu wyrzucono. Biedna panienka Vinga, by艂o nam jej bardzo 偶al, 偶y艂a tam coraz bardziej samotna, a my, jedno po drugim, musieli艣my opuszcza膰 nasze kochane Elistrand.
Menger podzi臋kowa艂 艣wiadkowi i ponownie wezwa艂 Sorensena. Pozwany nie mia艂 bowiem obro艅cy, uwa偶a艂, 偶e sam sobie znakomicie poradzi. W takiej sprawie...!
Teraz jednak w艂osy mu si臋 lepi艂y od potu, a cienkie stru偶ki wyp艂ywa艂y spod peruki na skronie. Chyba nie tylko dlatego, 偶e w sali by艂o bardzo gor膮co. Poty musia艂y mie膰 g艂臋bsz膮 przyczyn臋.
Cho膰 powietrze w sali rzeczywi艣cie stawa艂o si臋 g臋ste. Cierpka wo艅 tabaki miesza艂a si臋 ze smrodem nie przewietrzonych wyj艣ciowych ubra艅 publiczno艣ci i s臋dzi贸w. Vinga wygl膮da艂a jak polna r贸偶a na tle uszytych z lnianego samodzia艂u ubra艅 ch艂opskich i obsypanych pudrem stroj贸w mieszka艅c贸w miasta. Adwokat Sorensen by艂, oczywi艣cie, ubrany bardzo elegantko i wed艂ug ostatniej mody, kt贸ra zaczyna艂a powoli odchodzi膰 od bogactwa i przepychu na korzy艣膰 nieco bardziej prostego stylu. Ale je艣li kto艣 chcia艂 by膰 naprawd臋 wytworny, nadal obowi膮zywa艂y jedwabie, aksamity i z艂ote hafty.
Sorensen broni艂 si臋 ze z艂o艣ci膮 przed oskar偶eniami pani Persdatter. To wszystko nonsens, twierdzi艂. On mia艂by oszukiwa膰 Vemunda Tarka, swego wieloletniego przyjaciela, i narazi膰 si臋 na jego gniew? C贸偶 to za k艂amstwa! Ciekawe, komu zale偶y na tym, 偶eby go oczernia膰? Nie wierzy si臋 w pom贸wienia, rzucane przez nieodpowiedzialne dziewczyny, o艣wiadczy艂 i pos艂a艂 Vindze mordercze spojrzenie. On sam wym贸wi艂 prac臋 u Tarka. P贸藕niej, po 艣mierci obojga Tark贸w, bez 偶adnego wynagrodzenia, wy艂膮cznie z lito艣ci nad tym dzieckiem, pr贸bowa艂 postawi膰 maj膮tek na nogi. Ale to by艂o beznadziejne przedsi臋wzi臋cie.
Zm臋czony potar艂 r臋k膮 czo艂o, by podkre艣li膰, jak zaciekle walczy艂, ale mimo wszystko musia艂 zrezygnowa膰.
Adwokat Menger nie da艂 si臋 nabra膰 na takie sztuczki.
Czy Sorensen kontaktowa艂 si臋 z Ving膮, kiedy zosta艂a sama?
Nie, dzia艂a艂 dyskretnie, trzyma艂 si臋 w cieniu. To ma艂e biedactwo by艂o przecie偶 takie zrozpaczone.
Zaraz potem pad艂o bardzo podst臋pne pytanie:
- Dlaczego pan, adwokacie Sorensen, naby艂 Elistrand pod swoim drugim, mniej znanym nazwiskiem, Hvitbekk?
Teraz dobry pan Sorensen zirytowa艂 si臋 nie na 偶arty.
- Dlatego, oczywi艣cie, 偶e jest to tak偶e moje nazwisko!
- Ale w parafii Grastensholm wyst臋puje pan tylko jako Hvitbekk. Z jakiej przyczyny?
- Hvitbekk brzmi lepiej ni偶 Sorensen, mniej pospolicie, czy偶 nie? - brzmia艂a sarkastyczna odpowied藕.
- To dlaczego nie u偶ywa pan tak偶e tego nazwiska tutaj, w Christianii?
Pozwany mia艂 odpowied藕 na wszystko.
- Dlatego, 偶e nazwisko Sorensen jest dobrze znane w kr臋gach prawniczych miasta, pomaga mi w dzia艂alno艣ci adwokackiej.
Menger zawaha艂 si臋 na moment przed nast臋pnym pytaniem.
- Czy w parafii Grastensholm woli si臋 pan nazywa膰 Hvitbekk po to, by nikt si臋 nie dowiedzia艂, 偶e to pan by艂 doradc膮 w艂a艣ciciela Elistrand?
- Oczywi艣cie, 偶e nie! A zreszt膮 nie jest zabronione, 偶eby adwokat kupi艂 sobie dw贸r.
- Nie jest. Ale to, co si臋 sta艂o z Elistrand, te偶 nie jest zbyt pi臋kne z etycznego punktu widzenia. Ale... mo偶e to z innych powod贸w nie chcia艂 pan u偶ywa膰 swego prawdziwego, to znaczy pe艂nego, nazwiska?
- Teraz pana nie rozumiem.
- Dobrze. My艣l臋, 偶e do tej kwestii wr贸cimy jeszcze p贸藕niej. Dzi臋kuj臋, jest pan wolny.
Menger pozwoli艂, by ta sprawa pozosta艂a nie wyja艣niona. Stwierdzi艂, 偶e Sorensen jest tym nieprzyjemnie poruszony, i to by艂o dla niego wa偶ne. Gdyby Sorensen mia艂 czyste sumienie, z艂o偶y艂by na r臋ce przewodnicz膮cego s膮du gwa艂towny protest wobec post臋powania Mengera, on jednak wola艂 przemilcze膰 niewygodne pytanie i zastanowi膰 si臋.
Adwokat Menger wezwa艂 na 艣wiadka Ving臋 Tark.
Na galerii Snivel zaczyna艂 si臋 niespokojnie kr臋ci膰. M贸g艂 si臋 domy艣la膰, jaki cel maj膮 insynuacje Mengera, zadba艂 wi臋c, by drzwi na schody by艂y otwarte i by, w razie potrzeby, mo偶na si臋 by艂o przez nie wymkn膮膰.
Najpierw jednak chcia艂 zobaczy膰, jak jego bratanek rozgniata na miazg臋 t臋 impertynenck膮 pann臋 Ving臋. Jako obro艅ca w艂asnej sprawy Sorensen mia艂 prawo wzi膮膰 j膮 w krzy偶owy ogie艅 pyta艅.
Widok przera偶onej dziewczyny m贸g艂by kamie艅 wzruszy膰. W jej g艂owie ko艂ata艂a tylko jedna my艣l: st膮d wiedzie prosta droga do domu madame Fleden! Chocia偶 wiedzia艂a, 偶e to niedorzeczne, nie mog艂a si臋 pozby膰 strachu.
Wszyscy obecni zdawali si臋 by膰 zaj臋ci tylko ni膮, jej delikatna sylwetka wyr贸偶nia艂a si臋 zdecydowanie na tle tej mrocznej sali i ubranych na szaro ludzi. Tak偶e lagman nie spuszcza艂 z niej oczu. I to w艂a艣nie jest najgorsze, my艣la艂 Snivel ukryty na galerii.
Vinga natomiast szuka艂a wzroku Heikego, by doda艂 jej otuchy i si艂y, a on kiwa艂 g艂ow膮 i u艣miecha艂 si臋, cho膰 w duchu umiera艂 z l臋ku, 偶eby nie powiedzia艂a czego艣, co zaszkodzi sprawie.
Menger zacz膮艂 przes艂uchanie:
- Panno Tark... Vingo, ile ty masz lat?
- Nied艂ugo sko艅cz臋 siedemna艣cie.
- To znaczy, 偶e obecnie masz szesna艣cie?
- Szesna艣cie i trzy kwarta艂y - sprostowa艂a Vinga z godno艣ci膮. Powiedzia艂a to g艂贸wnie ze wzgl臋du na Heikego, 偶eby si臋 nie obawia艂 jakiego艣 dziecinnego zachowania z jej strony, gdyby by艂 tak uprzejmy i chcia艂 j膮 uwie艣膰.
- A ile mia艂a艣 lat, kiedy twoi rodzice umarli?
- Dwana艣cie, nie, trzyna艣cie lat. Tak, sko艅czy艂am ju偶 trzyna艣cie.
Menger spojrza艂 wymownie na s臋dzi贸w, potem na sal臋 i rzek艂:
- Trzyna艣cie lat, moi panowie! I sama, z trudnym do poj臋cia 偶alem i z odpowiedzialno艣ci膮 za du偶y dw贸r, z kt贸rego adwokat rodziny postara艂 si臋 usun膮膰 ca艂膮 s艂u偶b臋.
Menger ponownie zwr贸ci艂 si臋 do Vingi:
- Prosty rachunek wskazuje, 偶e mieszka艂a艣 w Elistrand jeszcze przez rok. Jak sobie dawa艂a艣 rad臋?
Vinga mia艂a niepewn膮 min臋.
- Nie wiem. S膮dzi艂am, 偶e robi臋 wszystko najlepiej, jak umiem. Ale nie mia艂am poj臋cia o tak wielu sprawach. Czasami wydawa艂o mi si臋, 偶e jaka艣 z艂a si艂a kryje si臋 gdzie艣 w pobli偶u i przeciwstawia mi si臋 we wszystkim, wszystko psuje.
- Ja protestuj臋! - przerwa艂 Sorensen. - To s膮 niczym nie uzasadnione pom贸wienia. I w og贸le ordynarna insynuacja!
Protest zosta艂 przyj臋ty.
- Wr贸膰my zatem do bli偶szych nam w czasie wydarze艅... - powiedzia艂 Menger. - Chcia艂bym mianowicie dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o tym, o czym wspomnia艂a艣 wchodz膮c dzisiaj do tej sali. 呕e ty i tw贸j kuzyn, Heike Lind z Ludzi Lodu, zostali艣cie w drodze do s膮du podst臋pnie napadni臋ci.
- Panie s臋dzio! - zawo艂a艂 Sorensen i zerwa艂 si臋 z miejsca. - Nie 偶ycz臋 sobie takich s艂贸w! Co to znaczy podst臋pnie? To sugeruje, 偶e chodzi艂o o to, 偶eby im uniemo偶liwi膰 przybycie do s膮du!
Przewodnicz膮cy s膮du zwr贸ci艂 si臋 do Vingi.
- Prosz臋 u艣ci艣li膰, co mia艂a艣 na my艣li?
- Bardzo ch臋tnie. A wi臋c zostali艣my napadni臋ci przez trzech czaj膮cych si臋 przy drodze m臋偶czyzn. I nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e chcieli nas zabi膰. Ja zosta艂am zraniona no偶em, a Heikego uderzyli czym艣 ci臋偶kim w g艂ow臋 tak, 偶e straci艂 przytomno艣膰. Po chwili na drodze zjawi艂a si臋 kolumna 偶o艂nierzy i napastnicy ukryli nas na wozie. Ustalili mi臋dzy sob膮, 偶e na tym wozie nas pomorduj膮 i cia艂a wrzuc膮 do wody.
Przewodnicz膮cy s膮du zrobi艂 surow膮 min臋 i powiedzia艂:
- Nic z tego, o czym m贸wisz, nie wskazuje, 偶e chcieli wam uniemo偶liwi膰 przyj艣cie do s膮du. To by艂 zwyczajny zb贸jecki napad.
Vinga wpad艂a w z艂o艣膰.
- O, nie, nie! Bo kiedy zdo艂ali艣my si臋 im wyrwa膰, jeden z nich powiedzia艂: 鈥濩hod藕cie, wiejemy st膮d! Niech sobie te adwokackie diab艂y same z tym radz膮!鈥
W sali zawrza艂o. Menger dzia艂a艂 szybko.
- Heike Lind!
Vinga wr贸ci艂a na miejsce, a do barierki dla 艣wiadk贸w podszed艂 Heike. Widzowie zwr贸cili uwag臋, 偶e Menger nie nakaza艂 mu po艂o偶y膰 r臋ki na Biblii, natomiast odebra艂 od niego przysi臋g臋 na cze艣膰 i honor, 偶e b臋dzie m贸wi艂 prawd臋 i tylko prawd臋. S臋dziowie nie protestowali, bowiem Menger zawczasu im wyja艣ni艂, 偶e 鈥濰eike Lind jest innego wyznania鈥, jak to wyrazi艂.
- Heike Lind z Ludzi Lodu... Czy to prawda, co Vinga m贸wi?
- Niezupe艂nie. Ten napastnik powiedzia艂: 鈥濶iech sobie diabelskie adwokaty same z tym radz膮!鈥
Zebrani t艂umili 艣miech. Heike jednak zosta艂 uznany za cz艂owieka wiarygodnego, kt贸ry wyra偶a si臋 precyzyjnie.
Przewodnicz膮cy rozprawie lagman otworzy艂 usta, by zada膰 nast臋pne pytanie, gdy w g贸rze, na galerii, mign膮艂 mu jaki艣 mroczny cie艅. To Snivel odwa偶y艂 si臋 wysun膮膰 nieco do przodu, a teraz dawa艂 s臋dziemu znaki, 偶e nale偶y przerwa膰 przes艂uchania.
Przekupiony lagman poczu艂 si臋 niepewnie.
- Sprawa przeci膮ga si臋 bardziej, ni偶 s膮dzili艣my. W hallu czekaj膮 ju偶 ludzie na rozpocz臋cie drugiej rozprawy. Zatem s膮d zarz膮dza przerw臋 do jutra, do godziny dziewi膮tej.
Menger zacisn膮艂 z臋by ze z艂o艣ci. Ju偶 ich prawie mia艂, i Sorensena, i Snivela. A teraz oni dostaj膮 tyle czasu, 偶eby przygotowa膰 si臋 do odparcia ataku!
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i zanim publiczno艣膰 zd膮偶y艂a podnie艣膰 si臋 z miejsc, zawo艂a艂:
- Jeszcze chwileczk臋! Chcia艂bym tylko o艣wiadczy膰, 偶e je艣li Vindze Tark albo jej kuzynowi stanie si臋 co艣 do jutra rana, b臋d臋 to uwa偶a艂 za pr贸b臋 przerwania tego procesu!
By艂o to bardzo roztropne o艣wiadczenie.
Sorensen krzykn膮艂 z oburzeniem:
- To niech si臋 pilnuj膮, 偶eby znowu po drodze nie wpadli w r臋ce opryszk贸w! Ja takich insynuacji nie bior臋 do siebie. A pan, adwokacie Menger, zostanie przeze mnie pozwany do s膮du, kiedy ju偶 ta sprawa si臋 sko艅czy. Za obra偶aj膮ce mnie pom贸wienia!
Menger wzruszy艂 ramionami.
Vinga podbieg艂a do Heikego i chwyci艂a go kurczowo za r臋k臋.
- Spisa艂a艣 si臋 艣wietnie, Vingo - powiedzia艂 cicho, a ona stwierdzi艂a, 偶e to niezwyk艂a przyjemno艣膰 spogl膮da膰 mu w oczy w obecno艣ci tak wielu ludzi. Czy on wci膮偶 nie rozumie, jacy stali si臋 sobie bliscy? Czy nie zdaje sobie sprawy, 偶e mog膮 dotyka膰 si臋 nawzajem w najbardziej intymny spos贸b i nie odczuwa膰 po tym nie艣mia艂o艣ci ani zawstydzenia, a wy艂膮cznie czu艂o艣膰? 呕e mog膮 przytula膰 si臋 do siebie bez erotycznych pragnie艅...
Dlaczego wi臋c Heike wci膮偶 si臋 przed ni膮 broni? Dlaczego wci膮偶 m贸wi o odpowiedzialno艣ci za ni膮 i o tym, 偶e b臋dzie musia艂a wyj艣膰 za m膮偶 za jakiego艣 odpowiedniego ch艂opca? Ach, id藕 sobie gdzie pieprz ro艣nie z tymi swoimi planami!
Sorensen czu艂 si臋 niemal chory. Tego ju偶 naprawd臋 za du偶o! Widzia艂 spojrzenie przewodnicz膮cego s膮du i zrozumia艂, 偶e to Snivel przerwa艂 rozpraw臋. Ale co stryj teraz powie? Sorensen zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e si臋 nie popisa艂. Proces by艂 du偶o bardziej niebezpieczny, ni偶 si臋 na pocz膮tku spodziewa艂; to, co powiedzia艂a ta Anne Persdatter, by艂o jak uk膮szenie kobry. Sorensen u艣wiadomi艂 sobie, 偶e by艂 niezwykle lekkomy艣lny, zar贸wno dzisiaj, jak i trzy lata temu. Chcia艂by od tego wszystkiego uciec. A najbardziej ze wszystkiego od stryja!
Nawet przyjaciele Sorensena spogl膮dali na niego z艂o艣liwie, kiedy wychodzili z sali.
Nie posz艂o mu tak dobrze, jak si臋 spodziewa艂. Zdecydowanie nie posz艂o dobrze!
Dzi臋ki o艣wiadczeniu, kt贸re Menger z艂o偶y艂 w s膮dzie, Vinga i Heike mogli spokojnie oczekiwa膰 nast臋pnego dnia. Sam Menger zosta艂 w mie艣cie, by przygotowa膰 si臋 do czekaj膮cej go batalii, m艂odzi natomiast wr贸cili do swojej kryj贸wki na wschodnich obrze偶ach Christianii.
Vinga by艂a zm臋czona. Tak zm臋czona, 偶e przez ostatni odcinek drogi Heike musia艂 j膮 nie艣膰 na r臋kach. Zapada艂 ju偶 wiecz贸r i nad ziemi膮 unosi艂a si臋 lekka mg艂a, rozja艣niona ostatnimi promieniami s艂o艅ca.
Heike domy艣la艂 si臋, 偶e zm臋czenie Vingi mia艂o bardziej psychiczne ni偶 fizyczne przyczyny. Powr贸t do tego ponurego okresu, kiedy rodzice umarli, strach przed prawnikami, z kt贸rymi mia艂a takie niedobre do艣wiadczenia, l臋k przed tym, co b臋dzie, co przyniesie kolejny dzie艅 rozprawy w s膮dzie, to wszystko podcina艂o jej si艂y.
Ods艂oni臋te w艂osy Vingi 艂askota艂y go po twarzy. Zdawa艂o mu si臋, 偶e Vinga zasn臋艂a w jego ramionach. I nagle poczu艂 ogromn膮 dum臋 z tego, 偶e ma prawo by膰 jej opiekunem, 偶e mo偶e jej towarzyszy膰, 偶e go wybra艂a.
Ale gdyby si臋 znalaz艂 jaki艣 inny m艂ody ch艂opiec i zainteresowa艂 si臋 ni膮? Czy i tamtego wybra艂aby z tak膮 sam膮 naturalno艣ci膮?
Pe艂ne goryczy rozwa偶ania!
Vinga jednak nie spa艂a. Spoczywa艂a tylko os艂ab艂a w obj臋ciach Heikego, rozkoszowa艂a si臋 jego blisko艣ci膮 i si艂膮.
Jak cudownie, jak dobrze by膰 przy tobie, Heike, my艣la艂a. Chc臋, 偶eby zawsze tak by艂o. Chc臋 znowu ogl膮da膰 twoje cia艂o, twoj膮 sk贸r臋, twoje ow艂osione niczym u zwierz臋cia piersi, podniecaj膮c膮 spr臋偶ysto艣膰 twoich mi臋艣ni, twoje silne r臋ce, chc臋, 偶eby mnie wci膮偶 obejmowa艂y, chc臋 s艂ucha膰 twego g艂臋bokiego g艂osu, twego obcego akcentu, nawet spos贸b, w kt贸ry 艂amiesz j臋zyk norweski, jest mi bliski...
Nagle zrozumia艂a, gdzie ma 藕r贸d艂o to jej straszne zm臋czenie. To nie proces ani nie d艂ugi, pe艂en napi臋cia dzie艅. By艂a zm臋czona i przygn臋biona, bo bez skr臋powania b艂aga艂a Heikego o mi艂o艣膰 i nie znalaz艂a wzajemno艣ci. Zrozumia艂a, 偶e si臋 po prostu wyg艂upi艂a, a nie uzyska艂a w zamian absolutnie nic. On pr贸bowa艂 nauczy膰 j膮 kobiecej nie艣mia艂o艣ci i pow艣ci膮gliwo艣ci, natomiast ona my艣la艂a tylko o tym, jak z艂ama膰 jego op贸r.
A co b臋dzie, je艣li dla niego jest to zachowanie odpychaj膮ce? Je艣li jej natr臋ctwo budzi w nim niech臋膰? Zaczyna艂a powoli rozumie膰, 偶e powinna pozwoli膰, by on sam stara艂 si臋 j膮 zdoby膰, a nie tylko ulega艂 jej pro艣bom i naciskom. Wci膮偶 jednak zbyt by艂a szczera, by nie okazywa膰 mu nieustannie, jak bardzo jej na nim zale偶y. Powinna, to nieodzowne, przesta膰 o nim my艣le膰. B臋d膮 przecie偶 musieli czeka膰 jeszcze ca艂y rok, a偶 do jej osiemnastych urodzin. Nie mo偶e wi臋c przez ca艂y ten czas my艣le膰 o tym, co nieosi膮galne, nie mo偶e skazywa膰 si臋 na udr臋k臋.
My艣l raczej o swojej przysz艂o艣ci, Vingo, m贸wi艂a sobie. My艣l o Elistrand, koncentruj si臋 na walce o odzyskanie ojcowizny, kt贸r膮 podj臋艂a艣!
Jakie to rozkoszne uczucie - podj膮膰 trudn膮 decyzj臋. Jakby si臋 cz艂owiek uwolni艂 od niepotrzebnych a dokuczliwych obci膮偶e艅.
Doszli do domu. Heike otworzy艂 zamkni臋te na klucz drzwi, zani贸s艂 Ving臋 do jej pokoju i pom贸g艂 jej si臋 po艂o偶y膰 do 艂贸偶ka. Kiedy otworzy艂a oczy, zebra艂 wszystkie si艂y, 偶eby przeciwstawi膰 si臋 jej uwodzicielskim sztuczkom.
Ale nic si臋 nie dzia艂o.
- Dzi臋kuj臋, Heike. I dobranoc!
Powinien by艂 odczu膰 ulg臋, a tymczasem ogarn膮艂 go jaki艣 dziwny 偶al. 呕al za czym艣 wyj膮tkowo dobrym.
- No i co? - zapyta艂. - Nie b臋dziesz pr贸bowa艂a zastawia膰 na mnie swoich sieci? Nie chcesz rzuci膰 mnie na kolana?
Po艂o偶y艂a si臋 na boku i popatrzy艂a na niego szczerym, pe艂nym powagi wzrokiem.
- Nie - powiedzia艂a po prostu. - Naprawd臋 nie mam ochoty. I to nie jest kokieteria. Mo偶e i ja czasami potrafi臋 cho膰 troch臋 rozumie膰, co my艣l膮 i czuj膮 inni.
Po czym odwr贸ci艂a si臋 do 艣ciany i wygl膮da艂o na to, 偶e zaraz za艣nie.
Takiej pustki w duszy Heike nie odczuwa艂 jeszcze nigdy. Nigdy, w ca艂ym 偶yciu!
Nast臋pnego dnia jako pierwszy przes艂uchiwa艂 Ving臋 Sorensen. Broni艂 si臋 przecie偶 sam.
- A wi臋c mia艂a艣 wtedy zaledwie dwana艣cie lat - zacz膮艂 nieprzyjemnym tonem. 艢wiadomie m贸wi艂 鈥瀌wana艣cie鈥, a nie 鈥瀟rzyna艣cie, bo dwana艣cie lat to jednak jeszcze dziecko.
- Tak, mniej wi臋cej - potwierdzi艂a Vinga.
- Jak mo偶esz tak wiele pami臋ta膰 z czas贸w, kiedy by艂a艣 taka ma艂a?
- O, wszystko zale偶y od tego, co pan ma na my艣li. Bo przecie偶 nie chodzi chyba o to, 偶ebym opowiada艂a, jak si臋 nazywa艂y koty albo 偶e trzyletni synek s膮siad贸w siusia艂 w majtki.
S艂uchacze chichotali. Sorensen zaczerwieni艂 si臋 z gniewu, a przewodnicz膮cy s膮du zastuka艂 w st贸艂.
- Ale Anne Persdatter pami臋tasz?
- Naturalnie!
- Jak d艂ugo by艂a ona u was w Elistrand?
- Odk膮d pami臋tam.
- Czyli 偶e bardzo d艂ugo.
- Tak.
- I czu艂a si臋 u was dobrze?
- My艣l臋, 偶e tak.
Vinga uwa偶a艂a, 偶e adwokat zadaje g艂upie pytania.
- Mo偶na wi臋c przypuszcza膰, 偶e b臋dzie wobec twojej rodziny lojalna?
- Tak. Bez w膮tpienia.
- By艂aby gotowa zrobi膰 dla was wszystko?
- My艣l臋, 偶e tak.
- Dzi臋kuj臋, to wszystko.
To dra艅, pomy艣leli jednocze艣nie Heike i Menger. Mo偶e nie dos艂ownie tak samo, ale sens by艂 jeden.
Vinga nie zauwa偶y艂a, jak da艂a si臋 podej艣膰. Ona tak偶e by艂a lojalna, wyra偶a艂a si臋 jak najlepiej o wieloletniej, zaufanej ochmistrzyni domu. Tylko tyle, ale w艂a艣nie to okaza艂o si臋 fatalne.
Nie rozumia艂a niczego, dop贸ki Sorensen znowu nie zacz膮艂 m贸wi膰. Wyrazi艂 on mianowicie wobec s膮du opini臋, 偶e skoro Anne Persdatter gotowa jest dla rodziny chlebodawc贸w zrobi膰 wszystko, to s膮d powinien rozwa偶y膰, czy jej zeznanie na temat k艂贸tni pomi臋dzy nim, adwokatem rodziny, a Vemundem Tarkiem zas艂uguje na zaufanie i czy nie nale偶a艂oby go wykre艣li膰 z protoko艂u. Miny wi臋kszo艣ci 艂awnik贸w 艣wiadczy艂y, 偶e podzielaj膮 oni jego pogl膮d.
Sorensen nie mia艂 ju偶 do Vingi wi臋cej pyta艅. Osi膮gn膮艂 swoje, doprowadzi艂 do wyeliminowania najpowa偶niejszego 艣wiadectwa przeciwko sobie.
Ale Menger jeszcze nie sko艅czy艂. Teraz wezwa艂 swego nast臋pnego 艣wiadka, doktora Juliussena.
Na galerii co艣 si臋 niespokojnie poruszy艂o. Snivel dzisiaj tak偶e by艂 na posterunku, cho膰 jeszcze bardziej - je艣li to mo偶liwe - anonimowy. Przed s膮dem czeka艂 na niego pow贸z, by, w razie czego, m贸g艂 szybko znikn膮膰. Najch臋tniej w og贸le by tu nie przychodzi艂. Wczorajszy dzie艅 sko艅czy艂 si臋 nadzwyczaj nieprzyjemnie. Musia艂 jednak mie膰 oko na to, co si臋 dzieje, i interweniowa膰 jak wczoraj, gdyby si臋 to znowu okaza艂o konieczne.
Pora偶ka Vingi wywo艂a艂a z艂o艣liwy u艣miech na jego nalanej, podobnej do ksi臋偶yca w pe艂ni twarzy. Zreszt膮 czy to ksi臋偶yc... Twarz Snivela przypomina艂a raczej wielk膮 gruszk臋. Teraz jednak znowu zmarszczy艂 brwi. Kim, na Boga, jest ten jaki艣 doktor Juliussen?
Wyja艣ni艂o si臋 zaraz, 偶e to lekarz, kt贸ry opiekowa艂 si臋 rodzicami Vingi podczas choroby i kt贸ry stwierdzi艂 ich zgon.
Lekarz opowiedzia艂, 偶e najpierw umar艂 Vemund Tark. Zarazi艂 si臋 t膮 straszn膮 chorob膮 gard艂a i wydarzenia potoczy艂y si臋 bardzo szybko, na szcz臋艣cie dla niego, bo ta choroba (dyfteryt), gdy trwa艂a d艂u偶ej, by艂a dla cierpi膮cych okropn膮 udr臋k膮.
Menger zapyta艂:
- Nie wie pan, czy adwokat Sorensen przyje偶d偶a艂 do Elistrand w tym ostatnim tygodniu?
Lekarz odszuka艂 adwokata wzrokiem. Ten za艣 sprawia艂 wra偶enie, jakby z ca艂ych si艂 pragn膮艂 znale藕膰 si臋 gdzie indziej, daleko st膮d, wyj膮艂 du偶膮 chustk臋 i d艂ugo, bardzo d艂ugo wyciera艂 nos.
Doktor czeka艂 cierpliwie. Nie przerywa艂 Sorensenowi, cho膰 trwa艂o to w niesko艅czono艣膰 i przez ca艂y czas chustka z jakiego艣 powodu przes艂ania艂a prawie ca艂膮 twarz adwokata; w ko艅cu jednak musia艂 j膮 schowa膰.
- Owszem - powiedzia艂 doktor Juliussen. - Widzia艂em tego pana. On ma do艣膰 rzucaj膮c膮 si臋 w oczy powierzchowno艣膰. Przyjecha艂 do Elistrand, 偶eby z艂o偶y膰 kondolencje.
- Co takiego? Po 艣mierci Vemunda Tarka?
- Tak.
- Czy zechce pan nam to wyja艣ni膰, adwokacie Sorensen?
Adwokat 偶achn膮艂 si臋 zirytowany.
- Mia艂em przecie偶 obowi膮zek okaza膰 wsp贸艂czucie nieszcz臋艣liwej wdowie!
- Ale przedtem nie wspomnia艂 nam pan o tej wizycie.
- Po prostu zapomnia艂em o tym. Ale to prawda, by艂em tam po 艣mierci Tarka. Ostatecznie byli艣my przez wiele lat przyjaci贸艂mi.
- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 Menger i zwolni艂 Sorensena. Tymczasem.
- Doktorze Juliussen, czy wielu ludzi zmar艂o wtedy w wyniku zarazy?
- W parafii Grastensholm wielu. W Elistrand zmar艂o troje ze s艂u偶by i kilkoro ich krewnych.
- I pani Elisabet Tark?
- Nie.
- Jak to?
- Zaraz wyja艣ni臋! Pani Elisabet Tark pochodzi艂a z Ludzi Lodu, a oni bardzo rzadko padaj膮 ofiarami epidemii. Zdarza艂y si臋 takie przypadki, ale tylko wyj膮tkowo.
- Na co wi臋c zmar艂a pani Tark?
- Wtedy s膮dzi艂em, 偶e to jaka艣 nietypowa posta膰 tamtej choroby gard艂a. Ale w ci膮gu nast臋pnych lat du偶o o tym my艣la艂em i wci膮偶 mi si臋 co艣 nie zgadza艂o. Wreszcie niedawno, kilka miesi臋cy temu, trafi艂 mi si臋 pacjent z dok艂adnie takimi samymi objawami, jak u pani Tark. On tak偶e zmar艂. Ale on zosta艂 otruty. Podano mu wysuszone i sproszkowane k艂膮cze tojadu, zmieszane z kapu艣niakiem.
- Przypuszcza pan wi臋c, 偶e pani Tark zosta艂a otruta?
- Jestem tego absolutnie pewien. Wtedy nie mia艂em takiej pewno艣ci, bowiem tojad tak偶e wywo艂uje trudno艣ci z oddychaniem, podobnie jak 贸wczesna zaraza.
- A kiedy dok艂adnie pani Tark zmar艂a?
- W dwa dni po m臋偶u. Zmar艂a bardzo szybko, ale w m臋czarniach.
Vinga wybuchn臋艂a rozpaczliwym, st艂umionym szlochem. Heike pochyli艂 si臋 i obj膮艂 ramieniem jej plecy. Przytuli艂a si臋 do niego, opar艂a policzek o jego d艂o艅, by poczu膰 obecno艣膰 kogo艣 bliskiego, kto troszczy si臋 o ni膮 w tym otaczaj膮cym j膮 zewsz膮d uczuciowym ch艂odzie. !
Przes艂uchanie trwa艂o.
- A kiedy adwokat Sorensen by艂 w Elistrand?
Sorensen Zerwa艂 si臋 z miejsca.
- Protestuj臋! Do czego w艂a艣ciwie oskar偶yciel zmierza?
Przewodnicz膮cy s膮du waha艂 si臋 przez chwil臋, spojrza艂 na galeri臋, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. S臋dzia okr臋gowy uwa偶a艂, 偶e protest nale偶y oddali膰. Lagman nie mia艂 odwagi ponownie spojrze膰 na galeri臋.
- No wi臋c kiedy adwokat Sorensen tam by艂? - powt贸rzy艂 Menger.
- W dzie艅 po 艣mierci Vemunda Tarka, przed 艣mierci膮 jego ma艂偶onki.
- Czy Vemund Tark nie m贸g艂 by膰 te偶 otruty?
- Nie. Symptomy, jakie u niego wyst膮pi艂y, by艂y typowe, takie same jak innych chorych. J臋zyk i krta艅 pokrywa艂 ten paskudny bia艂y nalot.
- A u pani Tark tego nie by艂o?
- Nie, 偶adnego nalotu.
Sorensen poprosi艂 o g艂os.
- Po tych zawoalowanych, ale nies艂ychanych wprost oskar偶eniach mam, jak s膮dz臋, prawo si臋 broni膰, ale mam te偶 obowi膮zek powiedzie膰, 偶e ta m艂oda dama, Vinga Tark, mia艂a bardzo z艂y stosunek do swojej matki. Wielokrotnie by艂em 艣wiadkiem jej wybuch贸w z艂o艣ci, niekiedy tak gwa艂townych, 偶e 偶yczy艂a matce 艣mierci.
- To nieprawda! - krzykn臋艂a Vinga ze 艂zami w oczach. - Oczywi艣cie, 偶e czasem mog艂am si臋 nie zgadza膰 z czym艣 i protestowa膰, ale przecie偶 wszystkie dzieci w moim wieku protestuj膮, kiedy si臋 je zbyt wcze艣nie wysy艂a spa膰.
Przewodnicz膮cy sk艂adu s臋dziowskiego znowu zastuka艂 w st贸艂. Vinga musia艂a usi膮艣膰 i zachowywa膰 si臋 odpowiednio.
Menger powiedzia艂:
- To prawda, trzynastolatki nie zawsze wa偶膮 swoje s艂owa, a nawet mog膮 niekiedy wyra偶a膰 si臋 do艣膰 drastycznie.
- Ale ona pochodzi z Ludzi Lodu. A, jak wiadomo, oni s膮 zdolni do wszystkiego.
W tym miejscu Snivel uzna艂, 偶e najlepiej b臋dzie na dzi艣 spraw臋 zako艅czy膰. Znowu zaczyna艂o si臋 robi膰 gor膮co, a odnie艣li przynajmniej taki sukces, 偶e wiarygodno艣膰 Vingi zosta艂a podwa偶ona.
Lagman nie mia艂 innego wyj艣cia, jak pos艂ucha膰 go. Menger jednak o艣wiadczy艂 stanowczo, 偶e je艣li nast臋pnego dnia nie dostanie tyle czasu, ile potrzebuje na przes艂uchania i b臋dzie musia艂 znowu je przerywa膰, to z艂o偶y protest w wy偶szej instancji.
Przewodnicz膮cy skin膮艂 g艂ow膮 z dosy膰 kwa艣n膮 min膮.
Dopiero trzeciego dnia procesu po raz pierwszy pad艂o nazwisko Snivela.
Sorensen wezwa艂 wielu 艣wiadk贸w, kt贸rzy mieli ostatecznie zniweczy膰 wiarygodno艣膰 zezna艅 Vingi. 艢wiadkowie byli kupieni, Vinga na og贸艂 tych ludzi nie poznawa艂a. Pojawi艂a si臋 jaka艣 dziewczyna, kt贸ra jakoby s艂u偶y艂a w Elistrand w tamtym czasie. Mo偶liwe, Vinga przypomina艂a sobie jak przez mg艂臋 t臋 s艂u偶膮c膮, kt贸ra pracowa艂a tylko przez tydzie艅 i zosta艂a zwolniona za kradzie偶. By艂 te偶 ch艂opak stajenny, kt贸rego w og贸le nie zna艂a. Twierdzi艂, 偶e Vinga by艂a rozpuszczonym dzieckiem, u偶ywa艂a brzydkich s艂贸w i dr臋czy艂a konie.
Vinga wobec tego poprosi艂a Mengera, by pozwoli艂 jej odpowiedzie膰 na te oskar偶enia. Zdecydowanie zaprzeczy艂a, by kiedykolwiek 藕le odnosi艂a si臋 do zwierz膮t, to ostatnie, o co mo偶na pos膮dza膰 Ludzi Lodu, i gdyby by艂a taka potrzeba, ona mo偶e przedstawi膰 setki 艣wiadk贸w, 偶e to nieprawda. Potem opowiedzia艂a o kr贸tkim pobycie tamtej dziewczyny w Elistrand i jak si臋 to sko艅czy艂o. Wr贸ci艂a tak偶e do wczorajszych insynuacji, jakoby 偶yczy艂a matce 艣mierci. Adwokat Menger powo艂a艂 innych 艣wiadk贸w, kt贸rzy potwierdz膮, 偶e by艂o inaczej, o艣wiadczy艂a. I tak te偶 si臋 sta艂o.
Tego dnia zeznawa艂 tak偶e Heike. Musia艂 opowiedzie膰, od pocz膮tku do ko艅ca, o wszystkim co prze偶y艂 i czego do艣wiadczy艂 od dnia, gdy przyby艂 do Grastensholm, by odzyska膰 sw贸j dw贸r. Opowiada艂 spokojnym, 艂agodnym g艂osem, bez zb臋dnego rozczulania si臋, o tym, jak odszuka艂 zrozpaczon膮 Ving臋, i o tym, jak musieli si臋 ukrywa膰. Sorensen zerwa艂 si臋 w tym miejscu i za偶膮da艂, by Heike powiedzia艂, gdzie si臋 ukrywaj膮; chyba zaczyna艂 traci膰 panowanie nad sob膮. Tego jednak Heike nie chcia艂 ujawni膰. Opowiada艂 dalej o tym, jak Vinga odwiedzi艂a Sorensena, adwokata rodziny b膮d藕 co b膮d藕, z pro艣b膮, by pom贸g艂 jej odzyska膰 Elistrand. Wtedy jednak Sorensen nie wspomnia艂 ani s艂owem, 偶e to w艂a艣nie on jest nowym w艂a艣cicielem dworu. I wreszcie Heike opowiedzia艂, jak odszuka艂 ich adwokat Menger i zaproponowa艂 im pomoc.
Sorensen znowu zerwa艂 si臋 z miejsca i nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, co m贸wi, zawo艂a艂:
- Ot贸偶 to, panowie s臋dziowie! Czy wy nie s艂yszycie, co on opowiada? Przecie偶 to, naj艂agodniej m贸wi膮c, mistyczne sprawy! Jak w艂a艣ciwie dosz艂o do spotkania tych ludzi?
Pomruk niezadowolenia da艂 si臋 s艂ysze膰 z galerii. Ale by艂o za p贸藕no. Szkody nie mo偶na ju偶 by艂o naprawi膰.
Heike zako艅czy艂 informacj膮 o napadzie, kt贸rego ofiar膮 stali si臋 w drodze do s膮du. Zrobi艂 bardzo dobre wra偶enie na zebranych w sali. Zamiast 偶egna膰 si臋 na jego widok, wsp贸艂czuli mu, a niekt贸rych jego twarz po prostu fascynowa艂a.
Menger natomiast poprosi艂, by s膮d pozwoli艂 mu wyja艣ni膰, w jaki spos贸b on sam zetkn膮艂 si臋 z t膮 spraw膮.
To by艂 dla Sorensena cios 艣miertelny.
Menger opowiedzia艂 o tamtej fatalnej rozmowie Sarensena z kolegami, kt贸r膮 pods艂ucha艂 w gospodzie.
I to w艂a艣nie on po raz pierwszy w czasie tego procesu wymieni艂 nazwisko Snivela.
艁awa przysi臋g艂ych przyj臋艂a to z najwy偶szym niesmakiem, przewodnicz膮cy s膮du natomiast skuli艂 si臋 w swoim krze艣le.
Menger jednak nie kontynuowa艂 tego w膮tku. Zako艅czy艂 t臋 cz臋艣膰 przes艂ucha艅 wnioskami. Konkluzja by艂a taka, 偶e oto zosta艂o odkryte ma艂o poci膮gaj膮ce oblicze adwokata Sorensena.
- Mamy przed sob膮 lichego cz艂owieka, pozbawionego honoru - stwierdzi艂 Menger. - Cz艂owieka, kt贸ry nie przebiera w 艣rodkach. Stara si臋 nie dopu艣ci膰, by tych dwoje m艂odych dochodzi艂o swoich praw przed s膮dem, nara偶a ich 偶ycie na niebezpiecze艅stwo, wysy艂aj膮c napastnik贸w...
- To jest k艂amstwo! - krzykn膮艂 Sorensen, kt贸ry wci膮偶 wyciera艂 pot z twarzy.
- Na szcz臋艣cie uda艂o im si臋 wydosta膰 z pu艂apki...
- Tak, za pomoc膮 czar贸w! - wrzasn膮艂 znowu Sorensen z triumfem. - Ten cz艂owiek tutaj, ten Heike Lind z Ludzi Lodu, ma w sobie diabelsk膮 krew!
Menger odwr贸ci艂 si臋 powoli w stron臋 Sorensena. Robi膮c d艂ugie pauzy po ka偶dym s艂owie, zapyta艂:
- A sk膮d pan o tym wie? 呕e uratowali si臋 dzi臋ki czarom?
- On... on to powiedzia艂!
- Czy jest na sali kto艣 jeszcze, kto s艂ysza艂, 偶e Heike Lind lub Vinga Tark powiedzieli co艣 takiego?
Pomrukiwanie i odwracanie g艂贸w na sali by艂y wystarczaj膮c膮 odpowiedzi膮.
- No, ale to mimo wszystko bardzo mo偶liwe - pr贸bowa艂 si臋 broni膰 Sorensen.
Menger spogl膮da艂 na niego uparcie.
- Jest faktem, 偶e w gr臋 wchodzi艂a tam magia, ale to nie Heike si臋 ni膮 pos艂u偶y艂. Trzej napastnicy rzeczywi艣cie zostali unieszkodliwieni przez magiczn膮 si艂臋. I to oni opowiedzieli o tym p贸藕niej swemu mocodawcy, prawda?
- Nonsens, to tylko przypuszczenie z mojej strony... wygl膮d Heikego Linda...
- Do艣膰 osobliwe twierdzenie, trzeba powiedzie膰. Ale sko艅czmy z tym! Chcia艂bym teraz przedstawi膰 ca艂膮 spraw臋 tak, jak j膮 widz臋 - powiedzia艂 Menger niewzruszony, cho膰 akurat w tym momencie czu艂 si臋 艣miertelnie zm臋czony. - Pierwszy fakt, jaki zdo艂ali艣my tu ustali膰, to to, 偶e Vemund Tark oskar偶a swego adwokata Sorensena o nara偶anie maj膮tku Elistrand na powa偶ne straty. M贸wi przy tym, 偶e adwokat wyrazi艂 pragnienie posiadania takiego samego dworu. Sorensen zostaje zwolniony. W tym samym tygodniu Vemund Tark umiera. Umiera w wyniku zarazy i jest to 艣mier膰 naturalna. Ale nast臋pnego dnia do Elistrand przyje偶d偶a Sorensen, by z艂o偶y膰 wdowie kondolencje. W dzie艅 p贸藕niej ona r贸wnie偶 umiera na co艣, co mo偶e przypomina膰 ow膮 zaka藕n膮 chorob臋 gard艂a, ale ni膮 nie jest. Trzeba pami臋ta膰, 偶e Sorensen nie ma poj臋cia, i偶 jest jaki艣 艣wiadek jego zwolnienia przez Vemunda Tarka. W domu zostaje tylko trzynastoletnia dziewczynka. Jak dziecko mog艂oby sobie poradzi膰 z takim du偶ym dworem, doprowadzonym do upadku przez wyzutego ze skrupu艂贸w adwokata?
- Ja protestuj臋!
- Protest zostaje uznany. Prosz臋 wa偶y膰 swoje s艂owa, adwokacie Menger!
Ten kiwn膮艂 g艂ow膮 i spokojnie m贸wi艂 dalej:
- Ot贸偶 ten adwokat dzia艂a za jej plecami i na w艂asn膮 r臋k臋 zaczyna zwalnia膰 s艂u偶b臋 z Elistrand. Niekt贸rym z nich znajduje dobre miejsca, innymi si臋 nie interesuje. Tak pozbywa si臋 jednego po drugim. Po up艂ywie roku dw贸r musi by膰 wystawiony na licytacj臋. Czy mo偶na by艂o oczekiwa膰 czego艣 innego?
Sorensen wsta艂.
- Wszystko odbywa艂o si臋 zgodnie z prawem. A panna Tark w 偶adnym razie nie mo偶e domaga膰 si臋 zwrotu dworu, kt贸ry zosta艂 zlicytowany!
Menger uda艂, 偶e tego nie s艂yszy. Heike patrzy艂 z trosk膮 na jego szaroblad膮 twarz. Ten cz艂owiek d艂ugo si臋 ju偶 nie utrzyma na nogach. Czy nie powinien przerwa膰 rozprawy? Z drugiej jednak strony Menger zaszed艂 tak daleko, 偶e by艂aby wielka szkoda przerywa膰. Milcza艂 wi臋c i s艂ucha艂.
- I kto kupi艂 maj膮tek? No w艂a艣nie, adwokat Sigurd Hvitbekk. Opu艣ci艂 przy tej okazji pierwszy cz艂on swego nazwiska, pod kt贸rym jest najbardziej znany. Ju偶 samo to warte jest zapami臋tania. Inna sprawa, to sk膮d zwyczajny adwokat mia艂 pieni膮dze na kupno takiego du偶ego maj膮tku? Wprost samo si臋 nasuwa podejrzenie, 偶e to owe sprzeniewierzone pieni膮dze z Elistrand trafia艂y do kieszeni adwokata w艂a艣nie na ten cel.
- Protest!
- Protest przyj臋ty. Udzielam panu upomnienia, adwokacie Menger!
Menger uk艂oni艂 si臋. Ale wiedzia艂 bardzo dobrze co robi. Zasia艂 mianowicie ziarno podejrze艅 w umys艂ach cz艂onk贸w s膮du. By艂 do tego zmuszony, wiedzia艂 bowiem, 偶e walczy ze skorumpowanym przewodnicz膮cym sk艂adu s臋dziowskiego.
- Czas przej艣膰 do konkluzji. Adwokat Sorensen nie jest siln膮 osobowo艣ci膮...
- Co? - sykn膮艂 Sorensen, ugodzony w najbardziej czu艂y punkt. Ka偶dy by si臋 tak oburzy艂, gdyby w ten spos贸b go oceniano.
Przewodnicz膮cy s膮du zastuka艂 w st贸艂.
- Nie rozumiem, co wsp贸lnego ze spraw膮 ma osobowo艣膰 adwokata Sorensena?
- To dosy膰 z艂o偶one, panie s臋dzio, czy m贸g艂bym wyja艣ni膰?
S臋dzia okr臋gowy skin膮艂 do przewodnicz膮cego, kt贸ry nie m贸g艂 zrobi膰 nic innego, jak tylko powiedzie膰:
- Mam w膮tpliwo艣ci, ale prosz臋 kontynuowa膰!
- Sorensen jest nieciekawym cz艂owiekiem pod ka偶dym wzgl臋dem. Jako adwokat na przyk艂ad. W 偶yciu osobistym wykazuje poci膮g do w艂贸czenia si臋 po knajpach, alkoholu i kart. Kobiety traktuje jak zabawki. Zdobywa je i odrzuca. Na to m贸g艂bym przedstawi膰 licznych 艣wiadk贸w...
- Czy偶bym s艂ysza艂 w pa艅skim g艂osie zazdro艣膰? - wtr膮ci艂 arogancko Sorensen, pr贸buj膮c si臋 broni膰.
- A zmierzam mianowicie do tego, 偶e w sprawie Elistrand adwokat Sorensen nie dzia艂a艂 sam. Sta艂 za nim kto艣 znacznie silniejszy.
Menger zrobi艂 wymown膮 pauz臋. S臋dziowie i zebrani na sali wstrzymali dech. Sorensen nie by艂 ju偶 w stanie walczy膰 z potem, kt贸ry strumieniami wyp艂ywa艂 spod peruki. Ten proces powoli, lecz zdecydowanie przybiera艂 fatalny obr贸t.
A Menger m贸wi艂 dalej, bez lito艣ci. Czy nikt nie mo偶e mu przerwa膰?
- Ta silna osobowo艣膰 to stryj Sorensena, s臋dzia, specjalista od spraw maj膮tkowych, Snivel. To on przeprowadzi艂 licytacj臋 Elistrand. To dlatego Sorensen nie musia艂 u偶ywa膰 swego w艂a艣ciwego nazwiska. Nie chcieli, 偶eby si臋 wyda艂o, 偶e mamy tu do czynienia z najordynarniejszym nepotyzmem! Dzia艂ali wsp贸lnie i w porozumieniu. Potrafili te偶 usun膮膰 wszelkie przeszkody z drogi Snivela do jeszcze wi臋kszego dworu ni偶 Elistrand. Mianowicie do Grastensholm! A ostatni膮 przeszkod膮 na tej drodze by艂a ma艂a Vinga. Postanowili wi臋c zamkn膮膰 j膮 w pewnym otoczonym z艂膮 s艂aw膮 domu, ale ona uciek艂a, zanim zd膮偶yli to zrobi膰.
W tym momencie Sorensen da艂by wiele za to, 偶eby m贸c zawo艂a膰 w g贸r臋 ku galerii: 鈥濻tryju, chod藕 i pom贸偶 mi! Chod藕 i przekonaj ich, 偶e to czyste k艂amstwo!鈥
Nie odwa偶y艂 si臋 jednak.
Natomiast odwa偶y艂 si臋 Menger:
- Wzywam niniejszym s臋dziego Snivela na miejsce dla 艣wiadk贸w. Wiem, 偶e znajduje si臋 on na sali. Na galerii, jak powiada Heike z Ludzi Lodu, kt贸ry wie takie rzeczy, nawet je艣li ich nie widzi. S臋dzia przez ca艂y czas ukrywa艂 si臋 na galerii.
Jeden z wo藕nych wyszed艂 na korytarz, ale niemal natychmiast wr贸ci艂.
- M贸j kolega m贸wi, 偶e s臋dzia Snivel wyszed艂 w艂a艣nie bocznymi schodami.
- 艁apa膰 go! Szybko!
Wo藕ny wybieg艂 znowu. Oczy wszystkich skierowa艂y si臋 ku drzwiom.
Przewodnicz膮cy sk艂adu s臋dziowskiego, s臋dzia miejski i o艣miu 艂awnik贸w siedzieli, jakby ich tkn膮艂 parali偶, nie wiedzieli, co teraz robi膰. Sorensen czu艂 si臋 coraz bardziej opuszczony, samotny, zdradzony.
Czekanie przed艂u偶a艂o si臋. Vinga, Heike i ich adwokat gotowi byli uzna膰, 偶e ju偶 za p贸藕no, 偶e Snivel si臋 wymkn膮艂.
Naraz jednak na dworze rozleg艂y si臋 krzyki i niebywale oty艂y cz艂owiek zosta艂 przez trzech wo藕nych wprowadzony do sali.
- Drogo was to b臋dzie kosztowa艂o! - wrzasn膮艂 Snivel do trzech przekupionych s臋dzi贸w. Potem zwr贸ci艂 si臋 do 艂awnik贸w i powt贸rzy艂 gro藕b臋.
Wci膮偶 krzywi膮c si臋 i z艂orzecz膮c, wkroczy艂 na miejsce dla 艣wiadk贸w. Vinga zastanawia艂a si臋, czy jego nalane cielsko nie zaklinuje si臋 w ciasnym boksie, i z trudem powstrzyma艂a 艣miech. Delikatny u艣cisk r臋ki Heikego na jej ramieniu da艂 jej pozna膰, 偶e kuzyn my艣li to samo.
- To nies艂ychane! - wysapa艂 Snivel. - To po prostu nies艂ychane! Ale prosz臋 bardzo! Ja nie mam nic do ukrycia!
- S臋dzio Snivel - zacz膮艂 Menger 艂agodnie. - Tutaj siedzi prawowity dziedzic Grastensholm, Heike Lind z Ludzi Lodu. Prosz臋 nam powiedzie膰, jak pan wszed艂 w posiadanie tego maj膮tku?
- Ja mam list! - krzykn膮艂 ostro Snivel. - Od ostatniej dziedziczki, Ingrid Lind z Ludzi Lodu, w kt贸rym o艣wiadcza ona, 偶e je艣li w ci膮gu trzech lat nie pojawi si臋 偶aden dziedzic, ja mam prawo swobodnie rozporz膮dza膰 maj膮tkiem pod warunkiem, 偶e dw贸r b臋dzie prowadzony bez zarzutu. I jest tak prowadzony. Ka偶dy mo偶e si臋 o tym przekona膰.
- Wa偶niejsze wydaje si臋 jednak przed艂o偶enie tego listu s膮dowi.
- M贸g艂bym to zrobi膰 w ka偶dej chwili. Mam go w domu. Ale nie zamierzam go przedk艂ada膰, bo to by by艂a obraza samej istoty prawa. 殴le si臋 dzieje w Norwegii, je艣li ju偶 nie ufa si臋 s艂owom s臋dziego!
- Nalegam mimo to, by pan jutro przedstawi艂 s膮dowi ten list.
Twarz Snivela pociemnia艂a niczym gradowa chmura.
- Poddaje pan w w膮tpliwo艣膰 moje s艂owa?
- Posiadam inny list pani Ingrid. Chcia艂bym najpierw por贸wna膰 charakter pisma.
Snivel zwr贸ci艂 si臋 do przekupionego przez siebie s臋dziego:
- 呕膮dam, by s膮d respektowa艂 s艂owa s臋dziego!
- Naturalnie, naturalnie - wyj膮ka艂 przewodnicz膮cy.
- Oddalam 偶膮danie adwokata Mengera.
Teraz nawet publiczno艣膰 zaczyna艂a zdawa膰 sobie spraw臋 z tego, 偶e s臋dziowie zostali przekupieni. Uczciwy s臋dzia okr臋gowy zastanawia艂 si臋, czy nie powinien opu艣ci膰 zespo艂u, do kt贸rego nie ma zaufania, podobnie my艣leli czterej 艂awnicy, pozostali jednak na miejscach, bo przecie偶 jacy艣 porz膮dni ludzie musieli dopilnowa膰 zako艅czenia procesu.
Menger pozwoli艂 Snivelowi odej艣膰, gdy偶 nie by艂 to proces przeciwko niemu, a sam adwokat by艂 ju偶 tak zm臋czony, 偶e ledwo patrzy艂 na oczy.
Snivel jednak, kt贸ry zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jego bratanek przegra艂 z kretesem, stan膮艂 przed s膮dem w ca艂ej swojej okaza艂o艣ci i odda艂 ostatni膮 salw臋:
- Oto jak膮 otrzymuje si臋 zap艂at臋, kiedy cz艂owiek chce wspiera膰 m艂odszego krewnego! Zamiast podzi臋kowania dostaje si臋 cios w plecy. To, co on zrobi艂, zrobi艂 sam, ja umywam r臋ce. Kupi艂 Elistrand przez podstawionego cz艂owieka, a ja dopiero w ubieg艂ym roku si臋 dowiedzia艂em, 偶e to on jest w艂a艣cicielem dworu.
A Grastensholm jest moje, bowiem ten spadkobierca nie zg艂osi艂 si臋 we w艂a艣ciwym czasie, i zamierzam zachowa膰 to, co do mnie nale偶y! Wszystko pozosta艂e, jak napad na m艂odych Ludzi Lodu i tak dalej, prosz臋 zapisa膰 na konto adwokata Sorensena. 呕egnam, moi panowie!
Wyszed艂 bez niczyjej pomocy z ciasnego boksu, cho膰 przez chwil臋 wygl膮da艂o to dosy膰 niepewnie.
Menger zako艅czy艂 oskar偶eniem adwokata Sorensena o to, 偶e oszukiwa艂 swojego pracodawc臋 Tarka i podst臋pnie przyw艂aszczy艂 sobie Elistrand, wykorzysta艂 niewiedz臋 czy te偶 nadu偶y艂 zaufania licytatora, kt贸ry jest jego bliskim krewnym, cho膰 w g艂臋bi duszy Menger nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, jak to by艂o naprawd臋. Dalej oskar偶y艂 go o pr贸b臋 zamordowania Vingi Tark i Heikego Linda, oboje z Ludzi Lodu. 呕e wszystko to by艂o przygotowane w zmowie ze Snivelem, musia艂 Menget przemilcze膰. Teraz nie m贸g艂 tego oskar偶enia sformu艂owa膰. Musia艂 te偶 przemilcze膰 to, czego by艂 absolutnie pewien. 呕e ci dwaj po nag艂ej 艣mierci Vemunda Tarka uznali, i偶 nadarza si臋 okazja przyw艂aszczenia sobie obu znakomitych maj膮tk贸w.
Zako艅czy艂 swoje wyst膮pienie 偶膮daniem, by adwokat Sorensen zosta艂 pozbawiony stanowiska i by s膮d zastosowa艂 wobec niego najsurowszy wymiar kary, jaki za takie przest臋pstwa przewiduje prawo.
Po tym wszystkim poinformowa艂, 偶e wniesie do s膮du spraw臋 w imieniu Heikego Linda z Ludzi Lodu, prawowitego w艂a艣ciciela maj膮tku Grastensholm. Ale ta sprawa b臋dzie musia艂a jeszcze poczeka膰. Na szcz臋艣cie Snivela nie by艂o ju偶 na sali i nie s艂ysza艂 tej zapowiedzi.
Menger by艂 kompletnie wyczerpany. Heike i Vinga odwie藕li go do domu powozem i piel臋gnowali najlepiej, jak umieli. Przez ca艂膮 noc na zmiany czuwali przy jego pos艂aniu, dop贸ki gor膮czka nie ust膮pi艂a i stan adwokata si臋 nie poprawi艂.
Wiedzieli, 偶e surowy wyrok na Sorensena jest nieunikniony. Nikt go ju偶 nie uratuje, nikt zreszt膮 nie b臋dzie si臋 nim przejmowa艂. Musia艂 zosta膰 z艂o偶ony w ofierze na o艂tarzu swego stryja.
W膮tpili jednak, czy Menger b臋dzie mia艂 do艣膰 si艂, by przeprowadzi膰 jeszcze jeden proces, tym razem przeciwko du偶o bardziej niebezpiecznemu s臋dziemu Snivelowi. Nie wiadomo te偶, czy Vinga odzyska Elistrand. Wierzyli, 偶e tak. Je艣li zostanie udowodnione, 偶e Sorensen 艣wiadomie doprowadzi艂 do wystawienia maj膮tku na licytacj臋, to mog艂a mie膰 nadziej臋. Je艣li jednak s膮d uzna, 偶e to ona zawini艂a, to nie bardzo b臋dzie mia艂a na co liczy膰.
W nocy Heike przekaza艂 opiek臋 nad Mengerem Vindze, a sam wyszed艂 do pogr膮偶onego w mroku salonu. 艢wieci艂 ksi臋偶yc i jego blask k艂ad艂 si臋 na meblach i na pod艂odze delikatn膮, seledynow膮 po艣wiat膮.
Heike po艂o偶y艂 r臋k臋 na alraunie i wyszepta艂 w mrok:
- Nigdy nie zdo艂amy wykurzy膰 Snivela z Grastensholm, je艣li p贸jdziemy wy艂膮cznie drog膮 prawa. Skoro tak 艂atwo jest kupi膰 s臋dziego... Ingrid! Przyjd藕 i pom贸偶 mi! Zdecydowa艂em si臋, chcia艂bym skorzysta膰 z pomocy szarego ludku.
Z zielonkawego mroku wy艂oni艂y si臋 cztery cienie i powolutku stawa艂y si臋 ludzkimi postaciami. Ingrid, Ulvhedin, Dida i m艂ody Trond.
- Czy naprawd臋 musisz to robi膰, Heike? - zapyta艂a Ingrid. - Jeste艣 pewien, 偶e sobie z nimi poradzisz?
- Ty i Ulvhedin umieli艣cie nad nimi panowa膰!
Ulvhedin u艣miechn膮艂 si臋 tym swoim cierpkim u艣miechem, jakby si臋 krzywi艂.
- Tak, ale my byli艣my starzy i od dawna wprowadzeni w sztuk臋 czar贸w. Ty wiesz bardzo ma艂o.
- Szary ludek, jak ty ich nazywasz, to nie s膮 偶arty - przestrzeg艂a Ingrid. - Trzeba post臋powa膰 z nimi wed艂ug specjalnych, bardzo surowych zasad, by trzyma膰 ich w pos艂uchu. Oni nie uznaj膮 偶adnych praw ludzi.
- Czy zatem wy czworo nie mogliby艣cie mi pom贸c? Tylko w tym, 偶eby wystraszy膰 Snivela z Grastensholm.
- My sami nie mamy 偶adnej w艂adzy. Musimy mie膰 po艣rednika. A ty nigdy nie wejdziesz do Grastensholm, dop贸ki on tam jest.
- A proces przeciwko niemu...
- Nigdy do niego nie dojdzie. Ten cz艂owiek, tutaj, nie jest w stanie go przeprowadzi膰, a nikt inny si臋 nie odwa偶y.
Heike spu艣ci艂 g艂ow臋.
- A zatem wszystko na pr贸偶no? Czy ma艂a Vinga te偶 nie odzyska swojego Elistrand?
- Vinga dostanie Elistrand - powiedzia艂 Ulvhedin. - Teraz ju偶 wszystko p贸jdzie g艂adko, sprawili艣cie si臋 bardzo dobrze.
- Ale tw贸j pomys艂 z szarym ludkiem wcale nie jest taki bezsensowny - powiedzia艂a Dida. - Mogliby艣my ci pom贸c w opanowaniu tych istot.
- A mnie to martwi - westchn臋艂a Ingrid. - Naprawd臋 musimy to robi膰? Je偶eli Heike sobie nie poradzi, to i on, i Vinga znajd膮 si臋 we w艂adzy strasznych si艂. Nie tylko zreszt膮 oni...
- Ja rozumiem Heikego - rzek艂 Trond. - Ja sam te偶 nigdy nie zd膮偶y艂em si臋 nauczy膰 niczego o czarach. Na szcz臋艣cie, mo偶na by powiedzie膰, bo w przeciwnym razie by mnie tu teraz nie by艂o. Jak wiesz, zbudzi艂a si臋 we mnie z艂a krew naszego rodu. Tylko kuli Jespera, kt贸ra przerwa艂a moje m艂ode 偶ycie, zawdzi臋czam, 偶e nie sta艂em si臋 jednym z tych naprawd臋 z艂ych w rodzinie.
- Jak Solve - mrukn膮艂 Heike.
- Tak. On zd膮偶y艂 rozwin膮膰 w sobie z艂o. Ale proponuj臋, 偶eby艣my poparli plan Heikego.
- Ja tak偶e - o艣wiadczy艂a Dida, pi臋kna, tajemnicza kobieta z niesko艅czenie odleg艂ej przesz艂o艣ci.
- I ja te偶 - przy艂膮czy艂 si臋 Ulvhedin. - Plan jest dobry. Szczerze m贸wi膮c, jedyna dobra rzecz, jak膮 mamy.
Ingrid westchn臋艂a.
- On nie jest waszym prawnukiem. Ale mo偶e ja w艂a艣nie dlatego zachowuj臋 si臋 jak ta kura, co wysiedzia艂a kacz臋ta. No, dobrze, Heike. Niczego ci nie obiecujemy. Pozw贸l, 偶e naradzimy si臋 wszyscy czworo, i zobaczymy, co si臋 da zrobi膰. Tymczasem opiekuj si臋 dobrze Ving膮, spotkamy si臋 niebawem!
Znikn臋li, rozp艂yn臋li si臋 w migotliwym ksi臋偶ycowym 艣wietle.
Heike sta艂 przez chwil臋 bez ruchu. Nie m贸g艂by zaprzeczy膰, 偶e l臋ka si臋 troch臋 przysz艂o艣ci.
Co on pr贸buje wprawi膰 w ruch? Jakie si艂y? Szary ludek? Kim w艂a艣ciwie s膮 ci szarzy ludkowie?
Z niepokoj膮cym uczuciem, 偶e wkracza na tereny, kt贸rych ludzka zdolno艣膰 pojmowania nie ogarnia, poszed艂 powoli do Vingi. Do tej istoty, o kt贸r膮 tak si臋 troszczy艂, kt贸ra wype艂ni艂a jego 偶ycie ciep艂em i rado艣ci膮, a kt贸r膮 - by艂 tego pewien - pewnego dnia b臋dzie musia艂 odda膰 jednemu z tych normalnie zbudowanych m艂odych ludzi, jakich tylu jest na 艣wiecie...