Mein Vater war genau wie ich
1.
Czasami
dziwił się, dlaczego w Hogwarcie jest tyle pustych pomieszczeń.
Kiedy tylko potrzebował chwili samotności, zawsze znajdował
odpowiednie miejsce. Przecież szkoła była pełna uczniów,
nauczycieli i skrzatów; nauczano kilkunastu przedmiotów, zajęcia
odbywały się prawie przez cały dzień - a mimo to, w każdym
korytarzu, mógł znaleźć przynajmniej kilka nieużywanych klas. To
dziwne, nawet jak na standardy szkoły magii. Ale właściwie, kogo
to tak naprawdę obchodzi?
Jego
samego przestało dokładnie w momencie, kiedy Draco pchnął go na
ścianę. Blondyn zmiażdżył mu usta w brutalnym pocałunku,
torując sobie drogę językiem. Ten język był szorstki i słodki,
tak samo zaborczy, jak jego właściciel. Harry oplótł swojego
kochanka ramionami, przyciągając go jeszcze bliżej. Nie miał
najmniejszej ochoty puszczać Dracona - ani teraz, ani nigdy. Sztywny
materiał koszuli Ślizgona muskał wrażliwą skórą chłopaka,
doprowadzając go niemal do szaleństwa.
-
Nie życzę sobie, żebyś z nim więcej rozmawiał - syknął Draco,
odrywając się od jego ust. Harry jęknął w proteście. Chciał
sięgnąć tych wspaniałych warg, smakować je, chciał ich więcej
i więcej, bez żadnych hamulców i ograniczeń... Draco jednak nie
pozwolił skraść sobie kolejnego pocałunku. Okulary zsunęły się
z nosa Gryfona i upadły na podłogę. - Słyszysz co mówię? Nie
chcę, żebyś z nim...
-
C... Collin? Mówisz o Collinie? - westchnął w końcu Harry. W
głosie Draco usłyszał jakieś groźniejsze nuty. Rozpoznał je od
razu, przecież tak dobrze znał te nie wróżące niczego dobrego
tony - miał czas i okazję by je poznać. Dopiero, kiedy dotarła do
niego subtelna zmiana w głosie blondyna, zdecydował się zrozumieć,
co właściwie chłopak do niego mówił. - Daj spokój, przecież to
dzieciak.
-
Nie podoba mi się, jak na ciebie patrzy. - Draco zmrużył oczy.
Harry uwielbiał, kiedy on mrużył oczy. Właściwie uwielbiał
wszystko, co robił, jednak mógłby w końcu dać się pocałować...
-
Niby jak? - Chłopak spróbował zmienić pozycję, tak, żeby
dosięgnąć tych ust. Smakowały jak ambrozja, boski dar. Niestety,
niefortunnie tak się składało, że nadal był odrobinę za niski.
A może to Draco za wysoki? Na jedno wychodzi. Cholera...
-
Och, jak patrzy? Tak jak ja - Draco roześmiał się, jednak w jego
śmiechu nie było radości. Gryfon był zbyt podekscytowany, żeby
się tym zaniepokoić. - Tylko mniej.
W
końcu ten drań pochylił się, objął chłopaka i pocałował go.
Oddychali jednym oddechem, Harry znów zatracił się w tych ustach,
w języku, cieple i dotyku... Myśli rozpierzchły się, rozsądek
spłonął już dawno i doszczętnie w żarze namiętności. Jakąś
częścią siebie rejestrował paznokcie Draco, wdzierające się pod
materiał koszuli i drażniące skórę. To jeszcze nie bolało.
Zamruczał z przyjemności, a potem jęknął przeciągle, wprost w
usta kochanka.
Ślizgon
uśmiechnął się tylko, znów odsuwając na zupełnie nieosiągalną
odległość. Harry zaklął w myślach. Bardzo rozmowny się zrobił
ten jego chłopak - dlaczego akurat dzisiaj? Dlaczego teraz?
-
No? O co znów chodzi?
-
Nie chcę, żebyś rozmawiał z tą szlamą. - Tym razem to Harry
zmrużył wojowniczo oczy.
-
Nie nazywaj go tak. Poza tym pomyśl trochę, jesteśmy z jednego
domu. Jak niby miałbym z nim "nie rozmawiać"?
-
Nie wiem, to twój problem. Niech on się od ciebie odczepi albo ja
go do tego zmuszę.
W
tym świetle oczy Ślizgona wydawały się ciemne, bardzo ciemne...
Już nie były szare, nie pozostał w nich nawet cień błękitu.
Takie groźne i niepokojące... Harry zadrżał, kiedy wzdłuż
kręgosłupa przebiegł dreszcz rozkoszy. I pragnienia. Polizał
szyję Draco - póki co mógł się nią zadowolić.
-
Jesteś zazdrosny o dzieciaka. - Zachichotał, kąsając jednocześnie
jedwabistą skórę. Draco oparł obie dłonie na ścianie i odchylił
głowę. Zamknął oczy. Harry potraktował to jako osobisty sukces.
Kiedy jego chłopak zamruczał, zaatakował ze zdwojoną energią.
Rozpiął kilka guzików koszuli, uwalniając jednocześnie Ślizgona
od idealnie zawiązanego - dotychczas - krawatu.
-
Je... jestem zazdrosny. Ten szczeniak już powinien zacząć się bać
- szepnął Draco. Oddychał ciężko, jakby mimo wszystko starał
się nad sobą panować. Język Harry'ego po raz kolejny poznawał
nagie ramiona Ślizgona. Jego dłonie już od dawna znajdowały się
pod koszulą chłopaka, błądząc bez celu. Zresztą, czy cel był
potrzebny, by cieszyć się dotykiem? Byli tak blisko... tak blisko,
a jednak wciąż zbyt daleko. Harry westchnął z jawnym
oczekiwaniem, niecierpliwie całując i pieszcząc jasną skórę
Dracona.
-
Przesadzasz. To tylko dzieciak. Co on może? - Odsunął się na
moment, żeby spojrzeć w błyszczące nienaturalnie oczy blondyna. -
Jestem przecież twój.
-
Jakiś ty naiwny. - Roześmiał się Ślizgon, znów bez śladu
radości. Wplótł palce w rozczochrane, czarne włosy Harry'ego. -
Teraz jesteś mój, jutro możesz być jego. Takie jest życie.
Wybacz, ale wolałbym zapobiec tej drugiej możliwości.
-
Jesteś przewrażliwiony.
-
Jestem ostrożny.
-
Jesteś zazdrosny.
-
I owszem. - Draco otarł się o niego całym sobą, tak, że nawet
przez materiał Gryfon poczuł każdy szczegół jego ciała. Jęknął
z zachwytu i rozkoszy. Był pewien, że Draco czuje to samo, widział
to w tych niesamowitych oczach. Nie rozumiał, jak Ślizgon może
jeszcze nad sobą panować? No jak? Skąd bierze tyle siły? To jakaś
nadnaturalna moc, jakaś przedziwna umiejętność? Jak to się
dzieje, że on może mówić pełnymi zdaniami, kiedy Harry jest już
tylko jękiem? - Dbam o moje zabawki. I nie lubię, kiedy inni się
nimi bawią. Mogą chcieć, mogą patrzeć, bo lubię kiedy patrzą.
Lubię, kiedy żałują, że nie są na moim miejscu. Ale w żadnym
wypadku nie powinni ich dotykać.
-
Dotykać? O czym ty... On mnie przecież nigdy... - Słowa gdzieś
się pogubiły, ale Harry miał nadzieję, że Draco zrozumie.
Zrozumie i w końcu zajmie się tym, co najbardziej pragnie, żeby
poświecono mu chwilę uwagi. Jakby na potwierdzenie tych myśli,
jedna z dłoni blondyna wsunęła się w tylną kieszeń spodni
Gryfona. Kolejny słodki dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa
chłopaka. Chciał więcej - chciał więcej, mocniej i jak
najszybciej...
-
Wiem, że "on ciebie nigdy" - zakpił Ślizgon. - Ale wiem
też, że by chciał. Bardzo. A chcieć to przecież móc.
-
Przesadzasz. Ja bym przecież nie chciał.
-
Teraz nie chcesz, ale jutro możesz chcieć. - Blondyn uniósł
znacząco brew. Harry sięgnął i odgarnął zasłonę złotych
włosów kochanka, sycąc się ich aksamitną miękkością. Spojrzał
mu w oczy.
-
Draco, nie. Zostawmy ten temat. Nic nie mam do Collina, to ty coś
sobie ubzdurałeś. Coś niedorzecznego. W ogóle bez sensu. Zostawmy
to, proszę. - Harry ujął jedną z dłoni Draco w swoje ręce,
patrząc na niego błagalnie. Nie chciał roztrząsać takiego
tematu. Nie w tym momencie.
-
Przestaniesz z nim rozmawiać? - mruknął Draco. On też miał teraz
ochotę na coś zupełnie innego. Harry westchnął zrezygnowany.
-
To mój przyjaciel. Jak mógłbym... - Nie dokończył. Już po
pierwszych słowach wiedział, że to błąd. Duży błąd. Jednak
było już za późno. Niczego nie dało się cofnąć.
Draco
zmrużył oczy, przygryzając wargę. Zawsze to robił, kiedy był
wściekły - kiedy tracił nad sobą panowanie. Zacisnął pięści
na koszuli Harry'ego. Chłopak bał się przełknąć ślinę.
-
Bronisz go? - wysyczał gniewnie blondyn. Kolanem rozsunął nogi
Gryfona. Chłopak zdusił, rodzący się w nim, jęk przyjemności i
przerażenia - drogo by za niego zapłacił. Nauczył się już, jak
wiele mogą kosztować takie drobiazgi. - Jesteś po jego stronie?
Tak?!
W
błękitnych oczach szalała burza. Drobiny światła wydawały się
teraz blaskiem odległych błyskawic. Harry patrzył, zafascynowany -
i przerażony. Och tak, przerażony do granic możliwości. Draco
potrafił być nieobliczalny, potrafił być straszny. Robił rzeczy,
na które nikt inny się nie odważył, był tak niesamowity... albo
okrutny. Agresywny. Czasami. Teraz.
Ale
to trwało zazwyczaj chwile, sekundy. Moment później zazwyczaj znów
wydawał się tak samo wspaniały, tak samo kochany. Ale on też nie
potrafił cofnąć czasu. Nie umiał zmazać sińców i draśnięć.
Ale był wspaniały. Tak samo wspaniały, jak burza na wrzosowisku
albo sztorm na oceanie.
Harry
się bał.
-
Draco... t... to nie tak. To wcale nie tak. - Przełknął w końcu
ślinę. Zaczynał mówić coraz szybciej, obawiając się, że Draco
może nie zechce pozwolić mu skończyć. Malfoyowie nie należeli do
osób słynących z cierpliwości. - On zupełnie nic nie znaczy.
Zupełnie nic. T... to tylko dzieciak. Może nawet coś tam sobie
myśli, ale dla mnie... i... istniejesz tylko ty.
Modlił
się w duchu, żeby jego chłopak uwierzył w żarliwe zapewnienia.
Bo co, jeśli nie uwierzy? Co może zrobić? Wszystko. Draco taki już
był, mógł wszystko. Nie widział dla siebie granic, nie uznawał
tych, które wyznaczali mu inni. Potrafił być idealnym kochankiem
i... i kimś innym. Kimś, kto mieszkał w najgorszych koszmarach.
-
Kłamiesz. - Draco patrzył na niego tak, jakby chciał zajrzeć mu
do wnętrza czaszki, wygrzebać chociaż cień oszustwa z duszy.
Gryfon śledził każdą zmianę na pięknej twarzy. Jak to się
stało, że bogowie umieścili tak chaotyczną duszę w skończenie
harmonijnej powłoce? Piękny...
-
Nie, Draco. - Harry znów rozpaczliwie przełknął ślinę. Próbował
odepchnąć chłopaka, jednak jego ramiona były tak żałośnie
słabe...
Pięści
blondyna na moment zacisnęły się mocniej na niewinnym materiale.
Harry zdążył już zaczerpnąć oddech, jednak - jak się okazało
- niepotrzebnie się obawiał. Po chwili oblicze Ślizgona
złagodniało, uśmiechnął się nawet ledwie dostrzegalnie. Wydawał
się taki niepewny, taki delikatny...
Harry
go kochał.
-
Może mówisz prawdę... Jak mogłem tak się zamartwiać jakąś
szlamą? - Draco przekrzywił lekko głowę, całując policzek
Gryfona. Harry był pijany z ulgi. Znów będzie jak zawsze.
Przymknął oczy, kiedy Draco zaczął powoli rozpinać jego spodnie.
Rozsunął nogi, żeby ułatwić mu to zadanie. Czuł kolano
Ślizgona, pieszczące jego uda. Ręce blondyna szybko uporały się
z paskiem i teraz zajęły się suwakiem dżinsów. - Przecież nie
rzuciłbyś mnie dla jakiejś szlamy.
-
Oczywiście że nie, Draco. - mruknął Harry półprzytomnie.
Rozkoszował się ciepłem Ślizgona, jego dotykiem... Taki
łagodny... Jakby incydentu sprzed chwili wcale nie było. Nigdy się
nie wydarzył. Oczywiście, że nie. To tylko.. jakaś... wyobraźnia.
Albo koszmar na jawie. Nic nie znaczy. Teraz znów jest normalnie,
znów jest dobrze.
-
Harry... - szepnął Draco wprost do ucha chłopaka. Gryfon czuł,
jak podnoszą mu się włoski na karku. - Nie pozwoliłbym ci rzucić
mnie dla jakiejś szlamy. Nie pozwoliłbym ci rzucić mnie dla
kogokolwiek.
Harry
westchnął, okłamując samego siebie, że nie dostrzega
dwuznaczności tych słów. Przecież właściwie nie były ważne.
Nie planował rzucania kogokolwiek w najbliższej przyszłości, więc
do diabła z tym wszystkim.
Myśli
znów opuściły jego skołataną głowę, kiedy Draco w końcu
dotknął tego, co najbardziej dotyku łaknęło. Na początku
poruszał dłońmi zupełnie powoli, tak morderczo wolno... Potem
odrobinę szybciej, ale tylko odrobinę. Sięgnął niżej,
zaszczycając swoimi palcami wszystkie najbardziej wrażliwe elementy
Harry'ego. Gryfon jęczał, odrzucając głowę do tyłu. Draco
polizał swój palec i sam ten gest omal nie doprowadził chłopaka
do końca.
Ślizgon
tymczasem patrzył. Tylko patrzył, jakby obserwował jakiegoś
owada, albo zwierzę w klatce. Harry wił się, utrzymując na nogach
jedynie dzięki solidnej ścianie. Zaciskał palce na sfatygowanej
koszuli kochanka, zupełnie pozbawiony możliwości samodzielnego
myślenia. Znów był tylko jękiem, znów był utkany z pragnień -
rodzących się i zaspokajanych bez końca. A Draco patrzył. Z tym
swoim uśmieszkiem, błąkającym się na idealnych wargach, i
bezkresnym błękitem oczu.
-
Mógłbym cię teraz wziąć, wiesz? Na tej ścianie. Jesteś
zupełnie mój, totalnie i nieskończenie. Mógłbym cię wziąć
jakkolwiek bym chciał, a ty nie powiedziałbyś nawet słowa
protestu. Mógłbym zabronić ci oddychać i też nie miałbyś nic
przeciwko. Nawet nie przyszłoby ci do głowy, że tego nie chcesz. W
takich chwilach bierzesz wszystko, cokolwiek ci daję. - Roześmiał
się głośno, ale Harry nie zwrócił na to uwagi. Docierało do
niego co drugie słowo, a i tak żadnego nie rozumiał. Draco robił
TO i pod czaszką Gryfona nie było już miejsca, na zajmowanie się
czymkolwiek innym. Ślizgon na kilka sekund odsunął swoje cudowne
ręce, dotykając chłopaka rozporkiem. Gryfon w jednej chwili objął
go - niemal rozpaczliwie i desperacko - nie pozwalając blondynowi
się oddalić. Nie zrozumiał powodu, dla którego Draco znów się
roześmiał. Oparł czoło na jego ramieniu, oddychając
spazmatycznie. - A nie mówiłem? Na tej ścianie, mógłbym cię
wziąć tak jak tu stoisz. A ty byś chciał. Chciałbyś
wszystkiego, jeśli tylko ja bym ci to dawał.
-
Jasne Draco... jasne... - wychrypiał Harry, rozpaczliwie starając
się zapanować nad własnym ciałem. Nawet nie próbował
zastanawiać się nad słowami Ślizgona. W takich chwilach Draco
mówił najróżniejsze rzeczy, większość bez sensu. Harry
ignorował ten zwyczaj kochanka. Składał to na karb ekscentryzmu
bogatych, czystokrwistych paniczyków. Podobno każdy z nich miał
jakiś dziwny zwyczaj, taką zachciankę. Harry o tym nie myślał.
Po co zadręczać się sprawami bez znaczenia? Draco zawsze tak mówił
i w końcu Harry mu uwierzył.
-
Ale wiesz... myślę, że ściana nie jest jednak najwygodniejszym
miejscem - zachichotał beztrosko Ślizgon. Sięgnął i zerwał
najbliższą zasłonę. Purpurowy materiał opadł na podłogę.
Harry nie widział wyraźnie, przez chwilę wydawało mu się, że to
kałuża krwi. Draco odsunął się od ściany i pociągnął go za
sobą. Ułożył Gryfona na czerwonej tafcie - tak delikatnie i
opiekuńczo. Oparł się na rękach, przez chwilę delektując się
widokiem półnagiego chłopaka. Harry wiedział, jak wielką
przyjemność sprawia Draconowi patrzenie na niego w takiej chwili.
Westchnął i sięgnął jego ust. Zatopili się w subtelnym,
spokojnym pocałunku. Zapomnienie.
Draco
ostatecznie pozbył się koszuli. Harry także nie czekał na
zaproszenie - odrzucił własną szatę, definitywnie wyzbywając się
spodni, bielizny i T-shirtu. Krawat poszybował gdzieś w kąt klasy,
lądując pod zakurzonym biurkiem. Draco wciąż pozostawał w
spodniach - już nie tak idealnie wyprasowanych, jak zawsze. Harry
cieszył się jak wariat, znów poczytując to sobie za osobistą
zasługę. Tylko on jeden potrafił doprowadzić ubranie Dracona do
stanu permanentnego nieładu!
Ślizgon
splótł palce swojej dłoni z dłonią Harry'ego, wysoko nad głową
chłopaka. Jakby Gryfon chciał mu uciec, ha ha! Niedorzeczność.
Harry smakował każdy pocałunek, każde muśnięciem ust chłopaka.
Dotykał go, sycąc się ciepłem nieskazitelnej skóry. Kosmyki
złotych włosów łaskotały szyję Gryfona. Wygiął się w łuk,
chłonąc bliskość ich ciał.
Wolną
ręką Draco, w kilku chwilach, poradził sobie z zamkiem swoich
spodni. Harry uniósł nogi, żeby ułatwić mu wejście. Ślizgon
uśmiechnął się z aprobatą i pocałował chłopaka - szybko i
krótko, tylko po to, by wyrazić swoje uznanie dla kreatywności
Gryfona. Harry głupio się roześmiał. Czuł się tak wspaniale,
tak lekko... Draco był z nim i za chwilę to zrobią. Za chwilę...
Samo myślenie o tym tak niemożliwie podniecało. Objął Ślizgona,
dając mu do zrozumienia, że jest gotowy. I nie chce czekać.
Zresztą, czy Draco przejmował się takimi drobiazgami? Mocno
wątpliwe.
Przez
moment żaden z nich się nie poruszał. Ta chwila była zbyt wiele
warta, zbyt cenna - kiedy wszystko było już przypieczętowane i
nieodwracalne, ale jednak nie doprowadzone do końca. Kiedy od
spełnienia dzieliły ich sekundy, ale obaj wiedzieli, że owoc
ekstazy będzie słodszy, jeśli pozwolą mu dojrzeć.
I
w końcu Draco to zrobił. Jednym pchnięciem, brutalnie i ostro.
Harry krzyknął z bólu. Wystarczyło jednak kilka ruchów kochanka,
żeby krzyk zmienił się w przeciągły jęk. Draco poruszał się
powoli, jakby chciał zaprzeczyć swojej wcześniejszej gwałtowności.
Wsuwał się w niego coraz głębiej, coraz mocniej - powoli, a
jednak niepowstrzymanie, jak fala przypływu. Do końca. I jeszcze
raz. Do dna.
Harry
orał paznokciami jego łopatki, nawet nie zdając sobie z tego
sprawy. Świat wirował mu przed oczami, wszystko niesamowicie
mieniło się kolorami... Zakazany owoc był jak słodki narkotyk.
Jak wino, jak wszystkie używki tego świata, zebrane, skumulowane w
jednym. W tym mężczyźnie, który nad nim tak ciężko oddychał. W
jego zaciśniętych zębach i zmrużonych, błyszczących oczach. W
palcach, które tak mocno ściskały drobną dłoń Harry'ego. To
niemal bolało. A raczej bolało na pewno, jednak ogrom przyjemności
gasił wszelkie negatywne odczucia.
Materiał
szeleścił miarowo, kiedy obaj znaleźli ten jeden, pierwotny rytm.
Draco spiął się w sobie, Harry wyczuwał grę mięśni pod
mlecznobiałą skórą. Jasne włosy opadły, kryjąc twarz kochanka
w cieniu. Te oczy znów były takie piękne, tak wspaniale groźne i
tajemnicze jak zapadający zmrok. Harry zacisnął powieki - za żadną
cenę i karę nie mógłby wytrzymać nawet sekundy dłużej.
Wyjęczał imię Ślizgona, jakby było modlitwą, rozwiązaniem
wszystkich problemów i tajemnic świata. Draco pchnął z całych
sił. Do końca. Do dna.
I
wtedy właśnie jednocześnie zdarzyło się kilka rzeczy, z których
przynajmniej część nigdy i nigdzie nie powinna mieć miejsca.
Pierwsze,
na co Harry zwrócił uwagę - a raczej zwróciła uwagę ta część
mózgu, która w takich chwilach, dla bezpieczeństwa i asekuracji,
pozostaje trzeźwa - drgnienie klamki drzwi. Zanim ten fakt dotarł
do wszystkich innych kluczowych obszarów świadomości, Draco jęknął
imię chłopaka, skutecznie spowalniając przepływ informacji. To
był taki cudowny dźwięk! Nie dorównałby mu śpiew setki aniołów!
Draco...
Zawiasy
skrzypnęły krótko, jakby chciały parsknąć z politowaniem.
Dziwne skojarzenie.
-
Harry, szukaliśmy cię, bo wiesz, spóźniasz się właśnie na
eliksiry, a nie było cię przecież na transmutacji i profesor...
Snape... ka... zał...
W
miarę otwierania się coraz szerzej drzwi, głos, który był tutaj
zupełnie nie na miejscu, cichł. Kiedy w końcu zupełnie umilkł,
Harry nawet się ucieszył. Może to mu się wydawało? Ale nie,
przecież z całą pewnością zamykali drzwi... Dlaczego są
otwarte?
Draco
zaklął, unosząc głowę. Wciąż oddychał ciężko i nierówno,
wciąż nie zrezygnował z robienia tego, co akurat robił. Harry
mrugał rozpaczliwie, starając się rozpoznać postać stojącą w
drzwiach - ale nie mógł zignorować swojego chłopaka. Nie był w
stanie. A wszystko było takie rozmazane... To dziewczyna? Chłopak?
-
Zjeżdżaj stąd - warknął Draco przez zaciśnięte zęby. Drzwi
zatrzasnęły się z hukiem. Gryfon słyszał szybkie, oddalające
się kroki. Może dziewczyna...? Faceci nie biegają chyba tak lekko.
Draco
wysunął się z niego i przez moment spoczywał na Harrym zupełnie
bezwładnie. Jakby chciał nabrać sił. Trwało to tylko chwilę -
opanował się zaskakująco szybko. Zimny drań. Skąd on bierze tę
moc? Ślizgon wyprostował się i zasunął spodnie. Harry
niezgrabnie oparł się na łokciach.
-
Kto to był?
-
Zgadnij - rzucił blondyn. Był bardzo wkurzony. Bardzo, bardzo.
Harry zastanowił się, gdzie mogą być okulary.
-
Collin?
-
Nie, aż taki zbieg okoliczności jest chyba niemożliwy. - Roześmiał
się Draco. Po chwili wsunął na nos Harry'ego okrągłe szkła.
-
No to kto?
-
Weasley.
-
O Boże, to był Ron?!
-
Nie, tylko ta mała. Ginny czy jak jej tam... - Draco wstał,
zbierając z podłogi swoje ubrania. Szybko pozapinał koszulę i
zawiązał krawat. Spojrzał krytycznie na pogniecioną szatę. Harry
także nie marnował czasu - ekstremalnie szybko wciągnął spodnie
i założył buty, nawet ich nie sznurując. T-shirt i szata... Gdzie
do diabła jest krawat?! - Ale to raczej niczego nie zmienia.
-
Mamy kłopoty. Mamy duże kłopoty. - Harry zdziwił się, że jego
głos jest aż tak drżący. Draco roześmiał się krótko.
-
A gdzie w regulaminie szkoły jest napisane, że uczniowie nie mogą
się pieprzyć w pustych klasach?
-
Do diabła z regulaminem, teraz wszyscy będą wiedzieć! Mamy
wielkie kłopoty! - Harry w końcu znalazł swój krawat i spróbował
go zawiązać. Nie udało się. Wykonał więc jakąś rozpaczliwą
ewolucję, dzięki czemu osiągnął coś w rodzaju węzła
cumowniczego. Wspaniale. Wydawało mu się, że krawat przygląda mu
się sarkastycznie. - Wielkie kłopoty.
-
Kłopoty ma ta mała. - Draco złapał za kaleki krawat Harry'ego i
bezpardonowo pociągnął go do drzwi. - Szybko, może zdążymy.
Oczywiście
nie zdążyli. Tak to się po prostu układa.
***
2.
Weasley
pobiegła do Snape'a. Właściwie dziwne, ale po co się nad tym
głowić, skoro cofnąć nie można? To kobieta, a nie narodził się
jeszcze mężczyzna, który zrozumiałby, jak działają te istoty.
Rządziły się jakimś przedziwnym prawem, ich stan w chwili obecnej
nie był funkcją stanu chwili poprzedniej. Cudowny, totalny
indeterminizm operacyjny. Draco nawet nie próbował zrozumieć
złożoności obliczeń, jakie musiał przeprowadzić mózg małej
Ginny, aby doprowadzić dziewczynę do gabinetu raczej niezbyt
popularnego mistrza eliksirów.
Blondyn
nawet teraz śmiał się, przypominając sobie spotkanie ze Snape'em.
Wcale go nie żałował, chociaż litość zdecydowanie należała
się facetowi. Chyba nikt by mu nie zazdrościł. Postawmy się w
jego sytuacji - pomyślał Draco, krzyżując nogi i wyciągając się
w fotelu. - Przybiega do niego zapłakana dziewczyna i przynosi
zaskakujące rewelacje, jakoby jego najbardziej znienawidzony Gryfon
i najlepszy, nieomal sztandarowy członek Slytherinu razem... robili
bardzo jednoznaczne rzeczy - Draco omal nie parsknął śmiechem,
wyobrażając sobie w jaki też czarujący sposób musiała
przedstawić tę sytuację Weasley. W każdym razie ich rozmowa -
jego, Pottera i Snape'a - nie przebiegła najwyraźniej tak, jak
zdaniem mistrza eliksirów powinna. Z jednej strony znerwicowany
Gryfon, z drugiej on sam, Draco - wzór nonszalancji i spokoju. Nie
odpuścił facetowi, wcale - kazał sobie tłumaczyć wszystko,
zdanie po zdaniu i słowo po słowie; nie rozumiał oczywistych
niedomówień, metafor i niejasności. Pewnie Snape życzy mu teraz
szybkiej, choć bolesnej śmierci. Ale kto by się tym przejmował,
to tylko Snape.
W
każdym razie profesor, wobec faktu, że nijak nie może odjąć
punktów - w końcu w sprawę zamieszany był Ślizgon; nijak nie
może przydzielić szlabanu - w końcu w sprawę zamieszany był
Malfoy; nijak nie może pozostawić problemu jakiemuś innemu
nauczycielowi - w końcu w sprawę zamieszany był tyłek wyżej
wymienionego - postanowił... powiadomić szanownego Lucjusza
Malfoya. Pewnie spodziewał się, że Draco zacznie drżeć ze
strachu. Niedoczekanie! Draco śmiał się tak głośno, że aż do
gabinetu wpadł Filch z tą swoją kocicą o aparycji łysiejącego
mopa.
Pozytywny
aspekt sprawy - w swojej niesamowitej wprost przezorności profesor
kazał Weasley milczeć. I dobrze. Draco nie przejmował się, jak
sobie z nią poradzi Harry. Może po prostu dołączy do listy osób,
z którymi jego zabaweczka nie powinna rozmawiać?
Drzwi
otworzyły się bez skrzypnięcia. Chociaż chłopak siedział do
nich tyłem, nawet nie fatygował się, aby sprawdzić, kto wszedł.
To bezcelowe. Bo kto inny mógł wejść go gabinetu jego ojca, jeśli
nie sam Lucjusz Malfoy we własnej osobie?
Draco
nie pomylił się. Mężczyzna stał przez chwilę przy drzwiach -
dopiero po kilku sekundach przeszedł przez pokój, zatrzymując się
naprzeciw swojego syna. Wysoki, dumny i despotyczny. Pan i władca.
Draco specjalnie się nie przemęczał - nie podniósł się nawet z
wygodnego fotela. Splótł palce. Groteskowa sytuacja.
-
Możesz mi to wytłumaczyć? - rzucił Lucjusz, pstrykając palcami.
Pod sufitem zmaterializował się arkusz pergaminu - wolno spłynął
wprost na kolana Dracona. Chłopak podniósł go, zerkając tylko na
oszczędny podpis mistrza eliksirów. Niedbale odrzucił list na
podłogę.
-
A co tu jest do tłumaczenia?
-
Wyjaśnij mi, co robiłeś z Potterem. - Lucjusz zmrużył oczy.
Draco tylko parsknął.
-
Niby jak mam ci to wyjaśnić? Mam ci ze szczegółami opowiadać,
jak się pieprzymy? Minuta po minucie? Lubisz to? - Był bezczelny,
to prawda. Kiedyś nawet by nie pomyślał, żeby w taki sposób
rozmawiać ze swoim - bądź co bądź - ojcem. Ale czasy się
zmieniły. On się zmienił.
Przez
chwilę Lucjusz patrzył na niego spojrzeniem, którego Draco nie
potrafił odgadnąć. Mężczyzna skrzyżował ręce i oparł się o
blat ciężkiego, barokowego biurka. I wciąż patrzył.
-
Zależy ci na nim?
-
To moja sprawa.
-
Zależy ci. - Draco przekrzywił lekko głowę. Przez chwilę
mierzyli się wzrokiem.
-
Nie bądź naiwny - rzucił w końcu. Uśmiechnął się niewinnie. -
Chyba, że to już nie naiwność, ale demencja.
-
Nie pozwalaj sobie - syknął ojciec. Draco tylko głośno się
roześmiał. Jego śmiech był dźwięczny i piękny, podobał mu
się. Lucjusz tylko uniósł brew. Poczekał, aż Draco skończy. -
Jesteś niezrównoważony.
-
Aha! Tak podejrzewałem! - zakpił Ślizgon.
-
Powinni cię zamknąć.
-
I kto to mówi? - Draco nawet się nie rozgniewał. Dobrze się
bawił. Ciekawe, jak to potoczy się dalej? Co powie jego czcigodny
ojciec? Że nie pozwala? Że błogosławi ich związek? A zresztą,
czy to ma jakieś znaczenie? - Poza tym mam to po tobie. Jak wiele
rzeczy. Miałem, jakby to powiedzieć, dużo okazji, żeby przejąć
kilka twoich cech. Właśnie dowiedziałeś się o kolejnej - skinął
wielkopańskim gestem na leżący na podłodze pergamin.
Lucjusz
znów pstryknął palcami - w jego dłoni pojawił się kieliszek
białego wina. Draco ledwie dostrzegalnie zacisnął szczęki. Białe
wino... złe wspomnienia.
-
Ciebie powinienem kazać zamknąć, a tego kretyna wykastrować. -
Mężczyzna upił łyk alkoholu. Draco uśmiechnął się ciepło.
-
Tylko spróbuj go tknąć.
-
Grozisz mi?
-
Tak trudno się domyślić?
Lucjusz
odstawił szkło na blat biurka. Mdłe światło igrało w ostatnim
łyku płynu. Mężczyzna podszedł powoli do fotela, w którym
siedział Draco. Chłopak nawet nie drgnął, wbijając spojrzenie
daleko przed siebie. Lucjusz pochylił się, a jego długie włosy
opadły na ramię Dracona. Mężczyzna wyciągnął rękę.
-
Zabiję cię, jeśli to zrobisz. - powiedział Draco, nie patrząc
nawet na swojego ojca. Wypielęgnowana dłoń mężczyzny zatrzymała
się o cal od twarzy chłopaka. Draco czuł jego oddech na policzku.
Zbyt gorący oddech - o zapachu białego wina.
-
No, no, znowu mi grozisz. Dwa razy jednego wieczoru. Nabierasz
wprawy, idzie ci coraz lepiej. - Drwina miała ukłuć i zranić, ale
Draco nie zwrócił na nią większej uwagi. Ostatnio coraz mniej
było rzeczy, którymi by się przejmował.
-
Naprawdę cię zabiję. - Chłopak spojrzał w szare oczy swojego
ojca. Głęboko. Dojrzał wszystkie te mniej lub bardziej brudne
sekrety, które jego czcigodny ojciec ukrywał przed światem, a o
których Draco wiedział wszystko. Był przecież ich częścią, ich
sednem. Uśmiechnął się czarująco.
-
Naprawdę jesteś niezrównoważony. - syknął mężczyzna,
energicznie się prostując - jednak się nie oddalił.
-
Jeśli ci to poprawi humor, mogę się z tobą zgodzić. - Draco
wstał. Nie czuł się komfortowo, kiedy Lucjusz naruszał mu aurę.
Podszedł do biurka.
-
Powinienem wykończyć tego chłopaka. Chcę go wykończyć.
-
Wydawało mi się, że już rozważyliśmy tą kwestię - rzucił
Draco, nie patrząc na ojca. Podniósł kieliszek. Przez chwilę
drażnił się zapachem białego wina. Nienawidził go.
-
Kiedyś byłeś tylko mój.
-
Starzy ludzie lubią żyć przeszłością, co, Lu? - zakpił Draco,
odwracając się. Lucjusz zmrużył gniewnie oczy. Do diabła z nim.
Draco oparł się o biurko, unosząc szkło do ust. Dokładnie przed
chwilą tak samo stał ojciec.
-
Mógłbym cię wziąć tu i teraz, a ty nie powiedziałbyś nawet
słowa protestu. - Lucjusz lekko się uśmiechnął. Draco
nienawidził, kiedy on mówił te i podobne rzeczy. Nienawidził
prawie tak mocno, jak zapachu białego wina. Świadomie pozwolił, by
kieliszek wymknął się z jego palców. Ani on, ani jego ojciec nie
zwrócili uwagi na chrzęst pękającego szkła, kiedy naczynie
spotkało się z podłogą.
-
Czasy się zmieniły. Teraz to ja mógłbym cię zabić, a ty nie
powiedziałbyś nawet słowa protestu. Śmieszne, prawda?
-
Wątpię, żebyś był w stanie mnie wykończyć. - Lucjusz
uśmiechnął się dokładnie tak, jak Draco.
-
Ależ tak. Powiedziałbym, że zszedłeś na zawał, dowiedziawszy
się, że twój syn nie jest tak do końca normalny. Pod dowolnym
względem. Ludzie by uwierzyli. Tacy już są. Cieszyliby się. Nawet
ten twój Snape tańczyłby z radości. Wszystkim już się
sprzykrzyłeś, Lu.
Chwila
natarczywego, ciężkiego jak zapach palonych piór milczenia.
-
A gdybym nie dał się wyeliminować tak łatwo? Co wtedy? - Lucjusz
usiadł w fotelu. Draco przeczesał włosy palcami, upewniając się,
że są idealnie ułożone.
-
Żaden problem. Powiedziałbym, że doszło między nami do ostrej i
gwałtownej wymiany zdań, której finałem była moja obrona
konieczna. Matka zeznałaby, że tak właśnie było. Dalej bajka
wyglądałaby tak samo - twój pogrzeb i oszalały ze szczęścia
tłum na ulicach.
-
Tak pewny jesteś Narcyzy?
-
Trzeba było dać jej rozwód, kiedy chciała.
Znów
zapadła cisza. Draco uznał, że nie ma sensu zostawać tu dłużej.
Co miał jeszcze powiedzieć? Wszystko już zostało powiedziane. Nie
ma potrzeby powtarzać. Lucjusz był wystarczająco inteligentny,
żeby...
Jednak
nie był. Draco szarpnął się, próbując uwolnić nadgarstek z
żelaznego uścisku. Nie udało się. Lucjusz starał się wykręcić
mu rękę na plecach. Także nie odniósł sukcesu. Draco był już
po prostu zbyt silny. I zbyt szalony, by pozwolić Lucjuszowi robić
sobie to, na co ojciec ma ochotę. Wszystko się zmieniło.
Mężczyzna
stracił oddech, puszczając chłopaka. Nie spodziewał się
sprzeciwu - głupiec. Draco eufemistycznie nazywał to "agresywnymi
negocjacjami". Chłopak poprawił szatę, patrząc z góry na
swojego ojca.
-
Wszystko się skończyło. Ty też. Jesteś niczym. Jeśli spróbujesz
dotknąć mnie albo Pottera... jeśli chociaż pomyślisz o którymś
z nas... Zrobię ci z życia piekło. Może nie od razu. Może
dopiero za parę lat, kiedy oddasz mi Malfoy Manor - obaj wiemy, że
w końcu do tego dojdzie, jestem przecież jedynym dziedzicem. Nie
zmuszaj mnie, żebym przez ciebie stoczył się tak nisko, jak ty.
Uśmiechnął
się jeszcze raz, zupełnie niewinnie i radośnie jak dziecko. A
potem wyszedł.
***
3.
-
Co powiedział twój ojciec?
-
To nieważne.
-
Pewnie chciał mnie zabić.
-
Nieistotne. Zupełnie nieistotne.
Draco
przymknął oczy, przeciągając pędzlem po gładkiej skórze
kochanka. Kończył już - na ciele Gryfona pozostawił chaotyczny
wzór, przywodzący na myśl coś dzikiego, pierwotnego. Coś tak
atawistycznego, jak strach przed ciemnością. W gnących się,
łamiących i splatających liniach można było dostrzec każdy
dowolny symbol, każde przesłanie. Draco namalował kolejną, wijącą
się jak wąż zieloną spiralę - zaczął od ostatniego żebra i
skończył na łopatce. Byłby doprawdy wspaniałym artystą.
-
No i? - Harry poruszył się, zdenerwowany. Draco syknął
ostrzegawczo - nie chciał, żeby chłopak zniszczył jego dzieło.
Jeszcze nie teraz. Gryfon westchnął cicho. - No mów! Draco,
przecież nie wierzę, że twój ojciec był zachwycony, kiedy...
-
Nie wiedziałem, że tak bardzo interesujesz się Lucjuszem Malfoyem
- zachichotał Ślizgon. Harry tylko parsknął z nieskrywaną
niechęcią.
Znów
znaleźli jakąś pustą klasę w pobliżu wieży astronomicznej.
Harry leżał półnagi na podłodze, podpierając się na łokciach.
Machał w powietrzu bosymi stopami. Draco siedział tuż obok niego,
z paletą kolorowych farb. Przez szeroko otwarte okno wpadało
rzęsiste światło poranka. Wszystko wydawało się tak niesamowicie
świeże i rześkie. Blondyn zanurzył pędzel w granatowej farbie. W
jego obrazie brakowało jeszcze kilku szczegółów.
-
Draco... czy on... znowu chciał... tobie...? - Harry wstydził się
dokończyć. Blondyn uśmiechnął się z czułością i rozbawieniem
- Gryfon potrafił być taki rozbrajający! Chłopak odłożył
pędzle i farby.
-
To nieważne Harry. Bez znaczenia. - Zanurzył palce w czarnych
włosach. Harry westchnął i podniósł się, patrząc mu głęboko
w oczy. Draco mrugnął figlarnie, jednak Gryfon nie wydawał się
teraz szczególnie zainteresowany zabawą.
-
On chciał...?
-
Tak. - Draco spodziewał się jakiejś gwałtownej reakcji ze strony
chłopaka, jednak zawiódł się. Harry zamknął oczy i spuścił
głowę. Dopiero po chwili blondyn dostrzegł jego zaciśnięte
pięści. Zdenerwował się - coś takiego mogło naruszyć piękny
wzór, jaki stworzył na nadgarstkach Gryfona.
Draco
pochylił się, ujmując jednocześnie w dłonie twarz chłopaka.
Zmusił go, żeby spojrzał mu znów w oczy. Pocałował delikatnie.
Harry
wciąż pozostawał dla niego abstrakcją. Zupełną niewiadomą.
Gryfon znał go tak dobrze, a mimo to nadal potrafił się martwić,
potrafił się o niego bać. Wiedział wszystko, a jednak na przekór
sobie nie wierzył w oczywiste fakty, przysparzając sobie nowych
problemów. To było na swój sposób ujmujące, pochlebiało
Draconowi. Jednak było też irytujące, jak nieszczelny kran
-
On cię...? - Pytanie zawisło w powietrzu jak echo wystrzału. Draco
delektował się chwilą niepewności, napięciem. Harry bał się
odpowiedzi, chociaż jakkolwiek by nie brzmiała, i tak nie mógłby
cofnąć zdarzeń. Jedyne, na co było go stać to wydrapanie oczu
Lucjuszowi Malfoyowi. Mimo to bał się tak wspaniale...
-
Nie, Harry.
Gryfon
odetchnął z ulgą. Draco sprawdził, czy linie plączące się na
jego łopatkach wyglądają tak, jak powinny.
Już
dawno minął czas, kiedy po spotkaniach ze swoim czcigodnym ojcem
wypłakiwał smutki w ramionach kochanka. Dni, kiedy Harry musiał
scałowywać z jego twarzy ból, łzy i upokorzenie, odeszły. Draco
wyrzekł się pogardy do samego siebie, jaką zawsze czuł. Zmienił
się, bo świat wokół niego także się zmieniał. Pozwolił, by
porwał go prąd zdarzeń. Lucjusz Malfoy pozostał gdzieś daleko,
za daleko, by mógł mu jeszcze zrobić cokolwiek.
Harry
nienawidził jego ojca. Miał powody, miał cały wachlarz powodów,
ha ha! Draco pochwalał to uczucie, sam przecież je podsycał -
strasznymi opowieściami, krzykiem i drżeniem rąk. Był równie
dobrym aktorem co artystą. Jego zabaweczka zdążyła się już
wiele nauczyć, pozwoliła wkładać sobie do głowy marzenia i
pragnienia, trwając w przekonaniu, że to jej własne myśli. Draco
był z siebie dumny, kiedy patrzył na swoje dzieło. Chaotyczne i
niezrozumiałe, jak jego obraz - każdy mógł w nim zobaczyć, co
zechciał. I dobrze. Nikt nawet nie odgadnie, jakie jest jego
prawdziwe przeznaczenie. Nikt nie będzie miał prawa się tego
domyślić.
Draco
pochylił się i polizał obojczyk chłopaka. Potem jeszcze raz.
Objął Gryfona, a kolorowe linie otoczyły jego dłonie, ślizgając
się po delikatnej skórze. Blondyn położył się, pociągając
kochanka za sobą. Przyjemnie było czuć na sobie jego ciepły
ciężar.
Harry
nienawidził Lucjusza, bo Draco tak chciał. Draco chciał także,
aby jego szanowny ojciec raczył w końcu opuścić ten padół łez
- jednak ten trzymał się życia niemoralnie wręcz uporczywie.
Jakby nie potrafił zrozumieć prostych aluzji! Draco postanowił,
jak to się kolokwialnie mówi, upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Wbrew temu, co powiedział ojcu, nie musiał brudzić sobie rąk.
Jego zabaweczka pewnego dnia go wyręczy. I wszyscy będą
szczęśliwi, wszyscy będą myśleli, że tak właśnie miało być
i tego chcieli. Wspaniale, czyż nie? Własny spryt czasami zadziwiał
nawet jego samego.
Kolorowe
linie pełzły tropem jego palców, kiedy dotykał ciała chłopaka.
Wszędzie. Wzór prześlizgnął się wzdłuż kręgosłupa i na
płaski brzuch, poznał szczupłe ramiona i szyją. Ześlizgnął się
niżej, na nogi chłopaka, bawiąc się przez chwilę kolanami. Tylko
przez chwilę, zanim dłonie Dracona nie znalazły sobie o wiele
bardziej interesującego obiektu eksploracji.
Draco
nienawidził swojego ojca z różnych powodów. Przede wszystkim
dlatego, że śmiał go dotknąć w sposób, w jaki ojciec nie
powinien dotykać syna. Inny, niemniej ważny, powód był taki, że
Draco miał z tym potworem zbyt wiele wspólnego. Patrzył w lustro i
widział odbicie nie swoje, a Lucjusza Malfoya. Zamiast własnego
słyszał jego głos. Rozpoznawał gesty, które z całą pewnością
należały do ojca. I słowa. Zdania, które wypowiadał ojciec...
Chłopak nie wiedział, jak to się dzieje. Może to jakaś sugestia,
może sam sobie wmawia... może to stek bzdur. A może nie. A nawet
jeśli, pierwszy powód w zupełności wystarczy, by się mścić.
Jego
zabaweczka jęknęła dźwięcznie, a łzy spłynęły z jej
zielonych oczu. Potem krzyknęła cicho, wyginając się w łuk.
Draco oddychał ciężko, rozkoszując się widokiem pogrążonego w
dreszczach przyjemności kochanka.
To
Lucjusz doprowadził Dracona do stanu, w jakim się znajdował.
Niezrównoważony? Och tak, oczywiście, że tak! Rozchwiany,
niestabilny na płaszczyźnie psychiczno-mentalnej? Jasne, czemu nie?
Czy to dziwi kogokolwiek? Lucjusz zrobił z niego potwora bez duszy,
kalekę na umyśle. Jego ręce, jego dotyk i spojrzenie. To
spojrzenie było właściwie najgorsze, bo tak samo na Dracona
każdego dnia patrzyło odbicie w lustrze. Ale teraz, gdy jego
czcigodny ojciec lizał rany w Malfoy Manor... Kiedy już wszystko
minęło, wszystko się zmieniło... Czy jest wystarczająco szalony,
czy też jeszcze brakuje mu do ostatecznej granicy i czyja to wina -
kogo to tak naprawdę obchodzi?
Harry
westchnął, opierając się na rękach. Draco uniósł się nieco,
samym czubkiem języka dotykając błękitnych i białych linii. Od
razu ułożyły się w nowy, piękny kształt, prześlizgując się
przez mostek aż do splotu słonecznego. Oplotły chude ramiona,
drgając w rytm tłukącego się w piersi Gryfona serca.
Draco
usłyszał kroki na korytarzu i roześmiał się głośno.
KONIEC