MRUGACZ Genau wie ich


GENAI WIE ICH

Mrugacz

korekta: piorunia

Mein Vater war genau wie ich

Czasami dziwił się, dlaczego w Hogwarcie jest tyle pustych pomieszczeń. Kiedy tylko potrzebował chwili samotności, zawsze znajdował odpowiednie miejsce. Przecież szkoła była pełna uczniów, nauczycieli i skrzatów; nauczano kilkunastu przedmiotów, zajęcia odbywały się prawie przez cały dzień - a mimo to, w każdym korytarzu, mógł znaleźć przynajmniej kilka nieużywanych klas. To dziwne, nawet jak na standardy szkoły magii. Ale właściwie, kogo to tak naprawdę obchodzi?

Jego samego przestało dokładnie w momencie, kiedy Draco pchnął go na ścianę. Blondyn zmiażdżył mu usta w brutalnym pocałunku, torując sobie drogę językiem. Ten język był szorstki i słodki, tak samo zaborczy, jak jego właściciel. Harry oplótł swojego kochanka ramionami, przyciągając go jeszcze bliżej. Nie miał najmniejszej ochoty puszczać Dracona - ani teraz, ani nigdy. Sztywny materiał koszuli Ślizgona muskał wrażliwą skórą chłopaka, doprowadzając go niemal do szaleństwa.

- Nie życzę sobie, żebyś z nim więcej rozmawiał - syknął Draco, odrywając się od jego ust. Harry jęknął w proteście. Chciał sięgnąć tych wspaniałych warg, smakować je, chciał ich więcej i więcej, bez żadnych hamulców i ograniczeń... Draco jednak nie pozwolił skraść sobie kolejnego pocałunku. Okulary zsunęły się z nosa Gryfona i upadły na podłogę. - Słyszysz co mówię? Nie chcę, żebyś z nim...

- C... Collin? Mówisz o Collinie? - westchnął w końcu Harry. W głosie Draco usłyszał jakieś groźniejsze nuty. Rozpoznał je od razu, przecież tak dobrze znał te nie wróżące niczego dobrego tony - miał czas i okazję by je poznać. Dopiero, kiedy dotarła do niego subtelna zmiana w głosie blondyna, zdecydował się zrozumieć, co właściwie chłopak do niego mówił. - Daj spokój, przecież to dzieciak.

- Nie podoba mi się, jak na ciebie patrzy. - Draco zmrużył oczy. Harry uwielbiał, kiedy on mrużył oczy. Właściwie uwielbiał wszystko, co robił, jednak mógłby w końcu dać się pocałować...

- Niby jak? - Chłopak spróbował zmienić pozycję, tak, żeby dosięgnąć tych ust. Smakowały jak ambrozja, boski dar. Niestety, niefortunnie tak się składało, że nadal był odrobinę za niski. A może to Draco za wysoki? Na jedno wychodzi. Cholera...

- Och, jak patrzy? Tak jak ja - Draco roześmiał się, jednak w jego śmiechu nie było radości. Gryfon był zbyt podekscytowany, żeby się tym zaniepokoić. - Tylko mniej.

W końcu ten drań pochylił się, objął chłopaka i pocałował go. Oddychali jednym oddechem, Harry znów zatracił się w tych ustach, w języku, cieple i dotyku... Myśli rozpierzchły się, rozsądek spłonął już dawno i doszczętnie w żarze namiętności. Jakąś częścią siebie rejestrował paznokcie Draco, wdzierające się pod materiał koszuli i drażniące skórę. To jeszcze nie bolało. Zamruczał z przyjemności, a potem jęknął przeciągle, wprost w usta kochanka.

Ślizgon uśmiechnął się tylko, znów odsuwając na zupełnie nieosiągalną odległość. Harry zaklął w myślach. Bardzo rozmowny się zrobił ten jego chłopak - dlaczego akurat dzisiaj? Dlaczego teraz?

- No? O co znów chodzi?

- Nie chcę, żebyś rozmawiał z tą szlamą. - Tym razem to Harry zmrużył wojowniczo oczy.

- Nie nazywaj go tak. Poza tym pomyśl trochę, jesteśmy z jednego domu. Jak niby miałbym z nim "nie rozmawiać"?

- Nie wiem, to twój problem. Niech on się od ciebie odczepi albo ja go do tego zmuszę.

W tym świetle oczy Ślizgona wydawały się ciemne, bardzo ciemne... Już nie były szare, nie pozostał w nich nawet cień błękitu. Takie groźne i niepokojące... Harry zadrżał, kiedy wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz rozkoszy. I pragnienia. Polizał szyję Draco - póki co mógł się nią zadowolić.

- Jesteś zazdrosny o dzieciaka. - Zachichotał, kąsając jednocześnie jedwabistą skórę. Draco oparł obie dłonie na ścianie i odchylił głowę. Zamknął oczy. Harry potraktował to jako osobisty sukces. Kiedy jego chłopak zamruczał, zaatakował ze zdwojoną energią. Rozpiął kilka guzików koszuli, uwalniając jednocześnie Ślizgona od idealnie zawiązanego - dotychczas - krawatu.

- Je... jestem zazdrosny. Ten szczeniak już powinien zacząć się bać - szepnął Draco. Oddychał ciężko, jakby mimo wszystko starał się nad sobą panować. Język Harry'ego po raz kolejny poznawał nagie ramiona Ślizgona. Jego dłonie już od dawna znajdowały się pod koszulą chłopaka, błądząc bez celu. Zresztą, czy cel był potrzebny, by cieszyć się dotykiem? Byli tak blisko... tak blisko, a jednak wciąż zbyt daleko. Harry westchnął z jawnym oczekiwaniem, niecierpliwie całując i pieszcząc jasną skórę Dracona.

- Przesadzasz. To tylko dzieciak. Co on może? - Odsunął się na moment, żeby spojrzeć w błyszczące nienaturalnie oczy blondyna. - Jestem przecież twój.

- Jakiś ty naiwny. - Roześmiał się Ślizgon, znów bez śladu radości. Wplótł palce w rozczochrane, czarne włosy Harry'ego. - Teraz jesteś mój, jutro możesz być jego. Takie jest życie. Wybacz, ale wolałbym zapobiec tej drugiej możliwości.

- Jesteś przewrażliwiony.

- Jestem ostrożny.

- Jesteś zazdrosny.

- I owszem. - Draco otarł się o niego całym sobą, tak, że nawet przez materiał Gryfon poczuł każdy szczegół jego ciała. Jęknął z zachwytu i rozkoszy. Był pewien, że Draco czuje to samo, widział to w tych niesamowitych oczach. Nie rozumiał, jak Ślizgon może jeszcze nad sobą panować? No jak? Skąd bierze tyle siły? To jakaś nadnaturalna moc, jakaś przedziwna umiejętność? Jak to się dzieje, że on może mówić pełnymi zdaniami, kiedy Harry jest już tylko jękiem? - Dbam o moje zabawki. I nie lubię, kiedy inni się nimi bawią. Mogą chcieć, mogą patrzeć, bo lubię kiedy patrzą. Lubię, kiedy żałują, że nie są na moim miejscu. Ale w żadnym wypadku nie powinni ich dotykać.

- Dotykać? O czym ty... On mnie przecież nigdy... - Słowa gdzieś się pogubiły, ale Harry miał nadzieję, że Draco zrozumie. Zrozumie i w końcu zajmie się tym, co najbardziej pragnie, żeby poświecono mu chwilę uwagi. Jakby na potwierdzenie tych myśli, jedna z dłoni blondyna wsunęła się w tylną kieszeń spodni Gryfona. Kolejny słodki dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa chłopaka. Chciał więcej - chciał więcej, mocniej i jak najszybciej...

- Wiem, że "on ciebie nigdy" - zakpił Ślizgon. - Ale wiem też, że by chciał. Bardzo. A chcieć to przecież móc.

- Przesadzasz. Ja bym przecież nie chciał.

- Teraz nie chcesz, ale jutro możesz chcieć. - Blondyn uniósł znacząco brew. Harry sięgnął i odgarnął zasłonę złotych włosów kochanka, sycąc się ich aksamitną miękkością. Spojrzał mu w oczy.

- Draco, nie. Zostawmy ten temat. Nic nie mam do Collina, to ty coś sobie ubzdurałeś. Coś niedorzecznego. W ogóle bez sensu. Zostawmy to, proszę. - Harry ujął jedną z dłoni Draco w swoje ręce, patrząc na niego błagalnie. Nie chciał roztrząsać takiego tematu. Nie w tym momencie.

- Przestaniesz z nim rozmawiać? - mruknął Draco. On też miał teraz ochotę na coś zupełnie innego. Harry westchnął zrezygnowany.

- To mój przyjaciel. Jak mógłbym... - Nie dokończył. Już po pierwszych słowach wiedział, że to błąd. Duży błąd. Jednak było już za późno. Niczego nie dało się cofnąć.

Draco zmrużył oczy, przygryzając wargę. Zawsze to robił, kiedy był wściekły - kiedy tracił nad sobą panowanie. Zacisnął pięści na koszuli Harry'ego. Chłopak bał się przełknąć ślinę.

- Bronisz go? - wysyczał gniewnie blondyn. Kolanem rozsunął nogi Gryfona. Chłopak zdusił, rodzący się w nim, jęk przyjemności i przerażenia - drogo by za niego zapłacił. Nauczył się już, jak wiele mogą kosztować takie drobiazgi. - Jesteś po jego stronie? Tak?!

W błękitnych oczach szalała burza. Drobiny światła wydawały się teraz blaskiem odległych błyskawic. Harry patrzył, zafascynowany - i przerażony. Och tak, przerażony do granic możliwości. Draco potrafił być nieobliczalny, potrafił być straszny. Robił rzeczy, na które nikt inny się nie odważył, był tak niesamowity... albo okrutny. Agresywny. Czasami. Teraz.

Ale to trwało zazwyczaj chwile, sekundy. Moment później zazwyczaj znów wydawał się tak samo wspaniały, tak samo kochany. Ale on też nie potrafił cofnąć czasu. Nie umiał zmazać sińców i draśnięć. Ale był wspaniały. Tak samo wspaniały, jak burza na wrzosowisku albo sztorm na oceanie.

Harry się bał.

- Draco... t... to nie tak. To wcale nie tak. - Przełknął w końcu ślinę. Zaczynał mówić coraz szybciej, obawiając się, że Draco może nie zechce pozwolić mu skończyć. Malfoyowie nie należeli do osób słynących z cierpliwości. - On zupełnie nic nie znaczy. Zupełnie nic. T... to tylko dzieciak. Może nawet coś tam sobie myśli, ale dla mnie... i... istniejesz tylko ty.

Modlił się w duchu, żeby jego chłopak uwierzył w żarliwe zapewnienia. Bo co, jeśli nie uwierzy? Co może zrobić? Wszystko. Draco taki już był, mógł wszystko. Nie widział dla siebie granic, nie uznawał tych, które wyznaczali mu inni. Potrafił być idealnym kochankiem i... i kimś innym. Kimś, kto mieszkał w najgorszych koszmarach.

- Kłamiesz. - Draco patrzył na niego tak, jakby chciał zajrzeć mu do wnętrza czaszki, wygrzebać chociaż cień oszustwa z duszy. Gryfon śledził każdą zmianę na pięknej twarzy. Jak to się stało, że bogowie umieścili tak chaotyczną duszę w skończenie harmonijnej powłoce? Piękny...

- Nie, Draco. - Harry znów rozpaczliwie przełknął ślinę. Próbował odepchnąć chłopaka, jednak jego ramiona były tak żałośnie słabe...

Pięści blondyna na moment zacisnęły się mocniej na niewinnym materiale. Harry zdążył już zaczerpnąć oddech, jednak - jak się okazało - niepotrzebnie się obawiał. Po chwili oblicze Ślizgona złagodniało, uśmiechnął się nawet ledwie dostrzegalnie. Wydawał się taki niepewny, taki delikatny...

Harry go kochał.

- Może mówisz prawdę... Jak mogłem tak się zamartwiać jakąś szlamą? - Draco przekrzywił lekko głowę, całując policzek Gryfona. Harry był pijany z ulgi. Znów będzie jak zawsze. Przymknął oczy, kiedy Draco zaczął powoli rozpinać jego spodnie. Rozsunął nogi, żeby ułatwić mu to zadanie. Czuł kolano Ślizgona, pieszczące jego uda. Ręce blondyna szybko uporały się z paskiem i teraz zajęły się suwakiem dżinsów. - Przecież nie rzuciłbyś mnie dla jakiejś szlamy.

- Oczywiście że nie, Draco. - mruknął Harry półprzytomnie. Rozkoszował się ciepłem Ślizgona, jego dotykiem... Taki łagodny... Jakby incydentu sprzed chwili wcale nie było. Nigdy się nie wydarzył. Oczywiście, że nie. To tylko.. jakaś... wyobraźnia. Albo koszmar na jawie. Nic nie znaczy. Teraz znów jest normalnie, znów jest dobrze.

- Harry... - szepnął Draco wprost do ucha chłopaka. Gryfon czuł, jak podnoszą mu się włoski na karku. - Nie pozwoliłbym ci rzucić mnie dla jakiejś szlamy. Nie pozwoliłbym ci rzucić mnie dla kogokolwiek.

Harry westchnął, okłamując samego siebie, że nie dostrzega dwuznaczności tych słów. Przecież właściwie nie były ważne. Nie planował rzucania kogokolwiek w najbliższej przyszłości, więc do diabła z tym wszystkim.

Myśli znów opuściły jego skołataną głowę, kiedy Draco w końcu dotknął tego, co najbardziej dotyku łaknęło. Na początku poruszał dłońmi zupełnie powoli, tak morderczo wolno... Potem odrobinę szybciej, ale tylko odrobinę. Sięgnął niżej, zaszczycając swoimi palcami wszystkie najbardziej wrażliwe elementy Harry'ego. Gryfon jęczał, odrzucając głowę do tyłu. Draco polizał swój palec i sam ten gest omal nie doprowadził chłopaka do końca.

Ślizgon tymczasem patrzył. Tylko patrzył, jakby obserwował jakiegoś owada, albo zwierzę w klatce. Harry wił się, utrzymując na nogach jedynie dzięki solidnej ścianie. Zaciskał palce na sfatygowanej koszuli kochanka, zupełnie pozbawiony możliwości samodzielnego myślenia. Znów był tylko jękiem, znów był utkany z pragnień - rodzących się i zaspokajanych bez końca. A Draco patrzył. Z tym swoim uśmieszkiem, błąkającym się na idealnych wargach, i bezkresnym błękitem oczu.

- Mógłbym cię teraz wziąć, wiesz? Na tej ścianie. Jesteś zupełnie mój, totalnie i nieskończenie. Mógłbym cię wziąć jakkolwiek bym chciał, a ty nie powiedziałbyś nawet słowa protestu. Mógłbym zabronić ci oddychać i też nie miałbyś nic przeciwko. Nawet nie przyszłoby ci do głowy, że tego nie chcesz. W takich chwilach bierzesz wszystko, cokolwiek ci daję. - Roześmiał się głośno, ale Harry nie zwrócił na to uwagi. Docierało do niego co drugie słowo, a i tak żadnego nie rozumiał. Draco robił TO i pod czaszką Gryfona nie było już miejsca, na zajmowanie się czymkolwiek innym. Ślizgon na kilka sekund odsunął swoje cudowne ręce, dotykając chłopaka rozporkiem. Gryfon w jednej chwili objął go - niemal rozpaczliwie i desperacko - nie pozwalając blondynowi się oddalić. Nie zrozumiał powodu, dla którego Draco znów się roześmiał. Oparł czoło na jego ramieniu, oddychając spazmatycznie. - A nie mówiłem? Na tej ścianie, mógłbym cię wziąć tak jak tu stoisz. A ty byś chciał. Chciałbyś wszystkiego, jeśli tylko ja bym ci to dawał.

- Jasne Draco... jasne... - wychrypiał Harry, rozpaczliwie starając się zapanować nad własnym ciałem. Nawet nie próbował zastanawiać się nad słowami Ślizgona. W takich chwilach Draco mówił najróżniejsze rzeczy, większość bez sensu. Harry ignorował ten zwyczaj kochanka. Składał to na karb ekscentryzmu bogatych, czystokrwistych paniczyków. Podobno każdy z nich miał jakiś dziwny zwyczaj, taką zachciankę. Harry o tym nie myślał. Po co zadręczać się sprawami bez znaczenia? Draco zawsze tak mówił i w końcu Harry mu uwierzył.

- Ale wiesz... myślę, że ściana nie jest jednak najwygodniejszym miejscem - zachichotał beztrosko Ślizgon. Sięgnął i zerwał najbliższą zasłonę. Purpurowy materiał opadł na podłogę. Harry nie widział wyraźnie, przez chwilę wydawało mu się, że to kałuża krwi. Draco odsunął się od ściany i pociągnął go za sobą. Ułożył Gryfona na czerwonej tafcie - tak delikatnie i opiekuńczo. Oparł się na rękach, przez chwilę delektując się widokiem półnagiego chłopaka. Harry wiedział, jak wielką przyjemność sprawia Draconowi patrzenie na niego w takiej chwili. Westchnął i sięgnął jego ust. Zatopili się w subtelnym, spokojnym pocałunku. Zapomnienie.

Draco ostatecznie pozbył się koszuli. Harry także nie czekał na zaproszenie - odrzucił własną szatę, definitywnie wyzbywając się spodni, bielizny i T-shirtu. Krawat poszybował gdzieś w kąt klasy, lądując pod zakurzonym biurkiem. Draco wciąż pozostawał w spodniach - już nie tak idealnie wyprasowanych, jak zawsze. Harry cieszył się jak wariat, znów poczytując to sobie za osobistą zasługę. Tylko on jeden potrafił doprowadzić ubranie Dracona do stanu permanentnego nieładu!

Ślizgon splótł palce swojej dłoni z dłonią Harry'ego, wysoko nad głową chłopaka. Jakby Gryfon chciał mu uciec, ha ha! Niedorzeczność. Harry smakował każdy pocałunek, każde muśnięciem ust chłopaka. Dotykał go, sycąc się ciepłem nieskazitelnej skóry. Kosmyki złotych włosów łaskotały szyję Gryfona. Wygiął się w łuk, chłonąc bliskość ich ciał.

Wolną ręką Draco, w kilku chwilach, poradził sobie z zamkiem swoich spodni. Harry uniósł nogi, żeby ułatwić mu wejście. Ślizgon uśmiechnął się z aprobatą i pocałował chłopaka - szybko i krótko, tylko po to, by wyrazić swoje uznanie dla kreatywności Gryfona. Harry głupio się roześmiał. Czuł się tak wspaniale, tak lekko... Draco był z nim i za chwilę to zrobią. Za chwilę... Samo myślenie o tym tak niemożliwie podniecało. Objął Ślizgona, dając mu do zrozumienia, że jest gotowy. I nie chce czekać. Zresztą, czy Draco przejmował się takimi drobiazgami? Mocno wątpliwe.

Przez moment żaden z nich się nie poruszał. Ta chwila była zbyt wiele warta, zbyt cenna - kiedy wszystko było już przypieczętowane i nieodwracalne, ale jednak nie doprowadzone do końca. Kiedy od spełnienia dzieliły ich sekundy, ale obaj wiedzieli, że owoc ekstazy będzie słodszy, jeśli pozwolą mu dojrzeć.

I w końcu Draco to zrobił. Jednym pchnięciem, brutalnie i ostro. Harry krzyknął z bólu. Wystarczyło jednak kilka ruchów kochanka, żeby krzyk zmienił się w przeciągły jęk. Draco poruszał się powoli, jakby chciał zaprzeczyć swojej wcześniejszej gwałtowności. Wsuwał się w niego coraz głębiej, coraz mocniej - powoli, a jednak niepowstrzymanie, jak fala przypływu. Do końca. I jeszcze raz. Do dna.

Harry orał paznokciami jego łopatki, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Świat wirował mu przed oczami, wszystko niesamowicie mieniło się kolorami... Zakazany owoc był jak słodki narkotyk. Jak wino, jak wszystkie używki tego świata, zebrane, skumulowane w jednym. W tym mężczyźnie, który nad nim tak ciężko oddychał. W jego zaciśniętych zębach i zmrużonych, błyszczących oczach. W palcach, które tak mocno ściskały drobną dłoń Harry'ego. To niemal bolało. A raczej bolało na pewno, jednak ogrom przyjemności gasił wszelkie negatywne odczucia.

Materiał szeleścił miarowo, kiedy obaj znaleźli ten jeden, pierwotny rytm. Draco spiął się w sobie, Harry wyczuwał grę mięśni pod mlecznobiałą skórą. Jasne włosy opadły, kryjąc twarz kochanka w cieniu. Te oczy znów były takie piękne, tak wspaniale groźne i tajemnicze jak zapadający zmrok. Harry zacisnął powieki - za żadną cenę i karę nie mógłby wytrzymać nawet sekundy dłużej. Wyjęczał imię Ślizgona, jakby było modlitwą, rozwiązaniem wszystkich problemów i tajemnic świata. Draco pchnął z całych sił. Do końca. Do dna.

I wtedy właśnie jednocześnie zdarzyło się kilka rzeczy, z których przynajmniej część nigdy i nigdzie nie powinna mieć miejsca.

Pierwsze, na co Harry zwrócił uwagę - a raczej zwróciła uwagę ta część mózgu, która w takich chwilach, dla bezpieczeństwa i asekuracji, pozostaje trzeźwa - drgnienie klamki drzwi. Zanim ten fakt dotarł do wszystkich innych kluczowych obszarów świadomości, Draco jęknął imię chłopaka, skutecznie spowalniając przepływ informacji. To był taki cudowny dźwięk! Nie dorównałby mu śpiew setki aniołów! Draco...

Zawiasy skrzypnęły krótko, jakby chciały parsknąć z politowaniem. Dziwne skojarzenie.

- Harry, szukaliśmy cię, bo wiesz, spóźniasz się właśnie na eliksiry, a nie było cię przecież na transmutacji i profesor... Snape... ka... zał...

W miarę otwierania się coraz szerzej drzwi, głos, który był tutaj zupełnie nie na miejscu, cichł. Kiedy w końcu zupełnie umilkł, Harry nawet się ucieszył. Może to mu się wydawało? Ale nie, przecież z całą pewnością zamykali drzwi... Dlaczego są otwarte?

Draco zaklął, unosząc głowę. Wciąż oddychał ciężko i nierówno, wciąż nie zrezygnował z robienia tego, co akurat robił. Harry mrugał rozpaczliwie, starając się rozpoznać postać stojącą w drzwiach - ale nie mógł zignorować swojego chłopaka. Nie był w stanie. A wszystko było takie rozmazane... To dziewczyna? Chłopak?

- Zjeżdżaj stąd - warknął Draco przez zaciśnięte zęby. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Gryfon słyszał szybkie, oddalające się kroki. Może dziewczyna...? Faceci nie biegają chyba tak lekko.

Draco wysunął się z niego i przez moment spoczywał na Harrym zupełnie bezwładnie. Jakby chciał nabrać sił. Trwało to tylko chwilę - opanował się zaskakująco szybko. Zimny drań. Skąd on bierze tę moc? Ślizgon wyprostował się i zasunął spodnie. Harry niezgrabnie oparł się na łokciach.

- Kto to był?

- Zgadnij - rzucił blondyn. Był bardzo wkurzony. Bardzo, bardzo. Harry zastanowił się, gdzie mogą być okulary.

- Collin?

- Nie, aż taki zbieg okoliczności jest chyba niemożliwy. - Roześmiał się Draco. Po chwili wsunął na nos Harry'ego okrągłe szkła.

- No to kto?

- Weasley.

- O Boże, to był Ron?!

- Nie, tylko ta mała. Ginny czy jak jej tam... - Draco wstał, zbierając z podłogi swoje ubrania. Szybko pozapinał koszulę i zawiązał krawat. Spojrzał krytycznie na pogniecioną szatę. Harry także nie marnował czasu - ekstremalnie szybko wciągnął spodnie i założył buty, nawet ich nie sznurując. T shirt i szata... Gdzie do diabła jest krawat?! - Ale to raczej niczego nie zmienia.

- Mamy kłopoty. Mamy duże kłopoty. - Harry zdziwił się, że jego głos jest aż tak drżący. Draco roześmiał się krótko.

- A gdzie w regulaminie szkoły jest napisane, że uczniowie nie mogą się pieprzyć w pustych klasach?

- Do diabła z regulaminem, teraz wszyscy będą wiedzieć! Mamy wielkie kłopoty! - Harry w końcu znalazł swój krawat i spróbował go zawiązać. Nie udało się. Wykonał więc jakąś rozpaczliwą ewolucję, dzięki czemu osiągnął coś w rodzaju węzła cumowniczego. Wspaniale. Wydawało mu się, że krawat przygląda mu się sarkastycznie. - Wielkie kłopoty.

- Kłopoty ma ta mała. - Draco złapał za kaleki krawat Harry'ego i bezpardonowo pociągnął go do drzwi. - Szybko, może zdążymy.

Oczywiście nie zdążyli. Tak to się po prostu układa.

***

Weasley pobiegła do Snape'a. Właściwie dziwne, ale po co się nad tym głowić, skoro cofnąć nie można? To kobieta, a nie narodził się jeszcze mężczyzna, który zrozumiałby, jak działają te istoty. Rządziły się jakimś przedziwnym prawem, ich stan w chwili obecnej nie był funkcją stanu chwili poprzedniej. Cudowny, totalny indeterminizm operacyjny. Draco nawet nie próbował zrozumieć złożoności obliczeń, jakie musiał przeprowadzić mózg małej Ginny, aby doprowadzić dziewczynę do gabinetu raczej niezbyt popularnego mistrza eliksirów.

Blondyn nawet teraz śmiał się, przypominając sobie spotkanie ze Snape'em. Wcale go nie żałował, chociaż litość zdecydowanie należała się facetowi. Chyba nikt by mu nie zazdrościł. Postawmy się w jego sytuacji - pomyślał Draco, krzyżując nogi i wyciągając się w fotelu. - Przybiega do niego zapłakana dziewczyna i przynosi zaskakujące rewelacje, jakoby jego najbardziej znienawidzony Gryfon i najlepszy, nieomal sztandarowy członek Slytherinu razem... robili bardzo jednoznaczne rzeczy - Draco omal nie parsknął śmiechem, wyobrażając sobie w jaki też czarujący sposób musiała przedstawić tę sytuację Weasley. W każdym razie ich rozmowa - jego, Pottera i Snape'a - nie przebiegła najwyraźniej tak, jak zdaniem mistrza eliksirów powinna. Z jednej strony znerwicowany Gryfon, z drugiej on sam, Draco - wzór nonszalancji i spokoju. Nie odpuścił facetowi, wcale - kazał sobie tłumaczyć wszystko, zdanie po zdaniu i słowo po słowie; nie rozumiał oczywistych niedomówień, metafor i niejasności. Pewnie Snape życzy mu teraz szybkiej, choć bolesnej śmierci. Ale kto by się tym przejmował, to tylko Snape.

W każdym razie profesor, wobec faktu, że nijak nie może odjąć punktów - w końcu w sprawę zamieszany był Ślizgon; nijak nie może przydzielić szlabanu - w końcu w sprawę zamieszany był Malfoy; nijak nie może pozostawić problemu jakiemuś innemu nauczycielowi - w końcu w sprawę zamieszany był tyłek wyżej wymienionego - postanowił... powiadomić szanownego Lucjusza Malfoya. Pewnie spodziewał się, że Draco zacznie drżeć ze strachu. Niedoczekanie! Draco śmiał się tak głośno, że aż do gabinetu wpadł Filch z tą swoją kocicą o aparycji łysiejącego mopa.

Pozytywny aspekt sprawy - w swojej niesamowitej wprost przezorności profesor kazał Weasley milczeć. I dobrze. Draco nie przejmował się, jak sobie z nią poradzi Harry. Może po prostu dołączy do listy osób, z którymi jego zabaweczka nie powinna rozmawiać?

Drzwi otworzyły się bez skrzypnięcia. Chociaż chłopak siedział do nich tyłem, nawet nie fatygował się, aby sprawdzić, kto wszedł. To bezcelowe. Bo kto inny mógł wejść go gabinetu jego ojca, jeśli nie sam Lucjusz Malfoy we własnej osobie?

Draco nie pomylił się. Mężczyzna stał przez chwilę przy drzwiach - dopiero po kilku sekundach przeszedł przez pokój, zatrzymując się naprzeciw swojego syna. Wysoki, dumny i despotyczny. Pan i władca. Draco specjalnie się nie przemęczał - nie podniósł się nawet z wygodnego fotela. Splótł palce. Groteskowa sytuacja.

- Możesz mi to wytłumaczyć? - rzucił Lucjusz, pstrykając palcami. Pod sufitem zmaterializował się arkusz pergaminu - wolno spłynął wprost na kolana Dracona. Chłopak podniósł go, zerkając tylko na oszczędny podpis mistrza eliksirów. Niedbale odrzucił list na podłogę.

- A co tu jest do tłumaczenia?

- Wyjaśnij mi, co robiłeś z Potterem. - Lucjusz zmrużył oczy. Draco tylko parsknął.

- Niby jak mam ci to wyjaśnić? Mam ci ze szczegółami opowiadać, jak się pieprzymy? Minuta po minucie? Lubisz to? - Był bezczelny, to prawda. Kiedyś nawet by nie pomyślał, żeby w taki sposób rozmawiać ze swoim - bądź co bądź - ojcem. Ale czasy się zmieniły. On się zmienił.

Przez chwilę Lucjusz patrzył na niego spojrzeniem, którego Draco nie potrafił odgadnąć. Mężczyzna skrzyżował ręce i oparł się o blat ciężkiego, barokowego biurka. I wciąż patrzył.

- Zależy ci na nim?

- To moja sprawa.

- Zależy ci. - Draco przekrzywił lekko głowę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

- Nie bądź naiwny - rzucił w końcu. Uśmiechnął się niewinnie. - Chyba, że to już nie naiwność, ale demencja.

- Nie pozwalaj sobie - syknął ojciec. Draco tylko głośno się roześmiał. Jego śmiech był dźwięczny i piękny, podobał mu się. Lucjusz tylko uniósł brew. Poczekał, aż Draco skończy. - Jesteś niezrównoważony.

- Aha! Tak podejrzewałem! - zakpił Ślizgon.

- Powinni cię zamknąć.

- I kto to mówi? - Draco nawet się nie rozgniewał. Dobrze się bawił. Ciekawe, jak to potoczy się dalej? Co powie jego czcigodny ojciec? Że nie pozwala? Że błogosławi ich związek? A zresztą, czy to ma jakieś znaczenie? - Poza tym mam to po tobie. Jak wiele rzeczy. Miałem, jakby to powiedzieć, dużo okazji, żeby przejąć kilka twoich cech. Właśnie dowiedziałeś się o kolejnej - skinął wielkopańskim gestem na leżący na podłodze pergamin.

Lucjusz znów pstryknął palcami - w jego dłoni pojawił się kieliszek białego wina. Draco ledwie dostrzegalnie zacisnął szczęki. Białe wino... złe wspomnienia.

- Ciebie powinienem kazać zamknąć, a tego kretyna wykastrować. - Mężczyzna upił łyk alkoholu. Draco uśmiechnął się ciepło.

- Tylko spróbuj go tknąć.

- Grozisz mi?

- Tak trudno się domyślić?

Lucjusz odstawił szkło na blat biurka. Mdłe światło igrało w ostatnim łyku płynu. Mężczyzna podszedł powoli do fotela, w którym siedział Draco. Chłopak nawet nie drgnął, wbijając spojrzenie daleko przed siebie. Lucjusz pochylił się, a jego długie włosy opadły na ramię Dracona. Mężczyzna wyciągnął rękę.

- Zabiję cię, jeśli to zrobisz. - powiedział Draco, nie patrząc nawet na swojego ojca. Wypielęgnowana dłoń mężczyzny zatrzymała się o cal od twarzy chłopaka. Draco czuł jego oddech na policzku. Zbyt gorący oddech - o zapachu białego wina.

- No, no, znowu mi grozisz. Dwa razy jednego wieczoru. Nabierasz wprawy, idzie ci coraz lepiej. - Drwina miała ukłuć i zranić, ale Draco nie zwrócił na nią większej uwagi. Ostatnio coraz mniej było rzeczy, którymi by się przejmował.

- Naprawdę cię zabiję. - Chłopak spojrzał w szare oczy swojego ojca. Głęboko. Dojrzał wszystkie te mniej lub bardziej brudne sekrety, które jego czcigodny ojciec ukrywał przed światem, a o których Draco wiedział wszystko. Był przecież ich częścią, ich sednem. Uśmiechnął się czarująco.

- Naprawdę jesteś niezrównoważony. - syknął mężczyzna, energicznie się prostując - jednak się nie oddalił.

- Jeśli ci to poprawi humor, mogę się z tobą zgodzić. - Draco wstał. Nie czuł się komfortowo, kiedy Lucjusz naruszał mu aurę. Podszedł do biurka.

- Powinienem wykończyć tego chłopaka. Chcę go wykończyć.

- Wydawało mi się, że już rozważyliśmy tą kwestię - rzucił Draco, nie patrząc na ojca. Podniósł kieliszek. Przez chwilę drażnił się zapachem białego wina. Nienawidził go.

- Kiedyś byłeś tylko mój.

- Starzy ludzie lubią żyć przeszłością, co, Lu? - zakpił Draco, odwracając się. Lucjusz zmrużył gniewnie oczy. Do diabła z nim. Draco oparł się o biurko, unosząc szkło do ust. Dokładnie przed chwilą tak samo stał ojciec.

- Mógłbym cię wziąć tu i teraz, a ty nie powiedziałbyś nawet słowa protestu. - Lucjusz lekko się uśmiechnął. Draco nienawidził, kiedy on mówił te i podobne rzeczy. Nienawidził prawie tak mocno, jak zapachu białego wina. Świadomie pozwolił, by kieliszek wymknął się z jego palców. Ani on, ani jego ojciec nie zwrócili uwagi na chrzęst pękającego szkła, kiedy naczynie spotkało się z podłogą.

- Czasy się zmieniły. Teraz to ja mógłbym cię zabić, a ty nie powiedziałbyś nawet słowa protestu. Śmieszne, prawda?

- Wątpię, żebyś był w stanie mnie wykończyć. - Lucjusz uśmiechnął się dokładnie tak, jak Draco.

- Ależ tak. Powiedziałbym, że zszedłeś na zawał, dowiedziawszy się, że twój syn nie jest tak do końca normalny. Pod dowolnym względem. Ludzie by uwierzyli. Tacy już są. Cieszyliby się. Nawet ten twój Snape tańczyłby z radości. Wszystkim już się sprzykrzyłeś, Lu.

Chwila natarczywego, ciężkiego jak zapach palonych piór milczenia.

- A gdybym nie dał się wyeliminować tak łatwo? Co wtedy? - Lucjusz usiadł w fotelu. Draco przeczesał włosy palcami, upewniając się, że są idealnie ułożone.

- Żaden problem. Powiedziałbym, że doszło między nami do ostrej i gwałtownej wymiany zdań, której finałem była moja obrona konieczna. Matka zeznałaby, że tak właśnie było. Dalej bajka wyglądałaby tak samo - twój pogrzeb i oszalały ze szczęścia tłum na ulicach.

- Tak pewny jesteś Narcyzy?

- Trzeba było dać jej rozwód, kiedy chciała.

Znów zapadła cisza. Draco uznał, że nie ma sensu zostawać tu dłużej. Co miał jeszcze powiedzieć? Wszystko już zostało powiedziane. Nie ma potrzeby powtarzać. Lucjusz był wystarczająco inteligentny, żeby...

Jednak nie był. Draco szarpnął się, próbując uwolnić nadgarstek z żelaznego uścisku. Nie udało się. Lucjusz starał się wykręcić mu rękę na plecach. Także nie odniósł sukcesu. Draco był już po prostu zbyt silny. I zbyt szalony, by pozwolić Lucjuszowi robić sobie to, na co ojciec ma ochotę. Wszystko się zmieniło.

Mężczyzna stracił oddech, puszczając chłopaka. Nie spodziewał się sprzeciwu - głupiec. Draco eufemistycznie nazywał to "agresywnymi negocjacjami". Chłopak poprawił szatę, patrząc z góry na swojego ojca.

- Wszystko się skończyło. Ty też. Jesteś niczym. Jeśli spróbujesz dotknąć mnie albo Pottera... jeśli chociaż pomyślisz o którymś z nas... Zrobię ci z życia piekło. Może nie od razu. Może dopiero za parę lat, kiedy oddasz mi Malfoy Manor - obaj wiemy, że w końcu do tego dojdzie, jestem przecież jedynym dziedzicem. Nie zmuszaj mnie, żebym przez ciebie stoczył się tak nisko, jak ty.

Uśmiechnął się jeszcze raz, zupełnie niewinnie i radośnie jak dziecko. A potem wyszedł.

***

- Co powiedział twój ojciec?

- To nieważne.

- Pewnie chciał mnie zabić.

- Nieistotne. Zupełnie nieistotne.

Draco przymknął oczy, przeciągając pędzlem po gładkiej skórze kochanka. Kończył już - na ciele Gryfona pozostawił chaotyczny wzór, przywodzący na myśl coś dzikiego, pierwotnego. Coś tak atawistycznego, jak strach przed ciemnością. W gnących się, łamiących i splatających liniach można było dostrzec każdy dowolny symbol, każde przesłanie. Draco namalował kolejną, wijącą się jak wąż zieloną spiralę - zaczął od ostatniego żebra i skończył na łopatce. Byłby doprawdy wspaniałym artystą.

- No i? - Harry poruszył się, zdenerwowany. Draco syknął ostrzegawczo - nie chciał, żeby chłopak zniszczył jego dzieło. Jeszcze nie teraz. Gryfon westchnął cicho. - No mów! Draco, przecież nie wierzę, że twój ojciec był zachwycony, kiedy...

- Nie wiedziałem, że tak bardzo interesujesz się Lucjuszem Malfoyem - zachichotał Ślizgon. Harry tylko parsknął z nieskrywaną niechęcią.

Znów znaleźli jakąś pustą klasę w pobliżu wieży astronomicznej. Harry leżał półnagi na podłodze, podpierając się na łokciach. Machał w powietrzu bosymi stopami. Draco siedział tuż obok niego, z paletą kolorowych farb. Przez szeroko otwarte okno wpadało rzęsiste światło poranka. Wszystko wydawało się tak niesamowicie świeże i rześkie. Blondyn zanurzył pędzel w granatowej farbie. W jego obrazie brakowało jeszcze kilku szczegółów.

- Draco... czy on... znowu chciał... tobie...? - Harry wstydził się dokończyć. Blondyn uśmiechnął się z czułością i rozbawieniem - Gryfon potrafił być taki rozbrajający! Chłopak odłożył pędzle i farby.

- To nieważne Harry. Bez znaczenia. - Zanurzył palce w czarnych włosach. Harry westchnął i podniósł się, patrząc mu głęboko w oczy. Draco mrugnął figlarnie, jednak Gryfon nie wydawał się teraz szczególnie zainteresowany zabawą.

- On chciał...?

- Tak. - Draco spodziewał się jakiejś gwałtownej reakcji ze strony chłopaka, jednak zawiódł się. Harry zamknął oczy i spuścił głowę. Dopiero po chwili blondyn dostrzegł jego zaciśnięte pięści. Zdenerwował się - coś takiego mogło naruszyć piękny wzór, jaki stworzył na nadgarstkach Gryfona.

Draco pochylił się, ujmując jednocześnie w dłonie twarz chłopaka. Zmusił go, żeby spojrzał mu znów w oczy. Pocałował delikatnie.

Harry wciąż pozostawał dla niego abstrakcją. Zupełną niewiadomą. Gryfon znał go tak dobrze, a mimo to nadal potrafił się martwić, potrafił się o niego bać. Wiedział wszystko, a jednak na przekór sobie nie wierzył w oczywiste fakty, przysparzając sobie nowych problemów. To było na swój sposób ujmujące, pochlebiało Draconowi. Jednak było też irytujące, jak nieszczelny kran

- On cię...? - Pytanie zawisło w powietrzu jak echo wystrzału. Draco delektował się chwilą niepewności, napięciem. Harry bał się odpowiedzi, chociaż jakkolwiek by nie brzmiała, i tak nie mógłby cofnąć zdarzeń. Jedyne, na co było go stać to wydrapanie oczu Lucjuszowi Malfoyowi. Mimo to bał się tak wspaniale...

- Nie, Harry.

Gryfon odetchnął z ulgą. Draco sprawdził, czy linie plączące się na jego łopatkach wyglądają tak, jak powinny.

Już dawno minął czas, kiedy po spotkaniach ze swoim czcigodnym ojcem wypłakiwał smutki w ramionach kochanka. Dni, kiedy Harry musiał scałowywać z jego twarzy ból, łzy i upokorzenie, odeszły. Draco wyrzekł się pogardy do samego siebie, jaką zawsze czuł. Zmienił się, bo świat wokół niego także się zmieniał. Pozwolił, by porwał go prąd zdarzeń. Lucjusz Malfoy pozostał gdzieś daleko, za daleko, by mógł mu jeszcze zrobić cokolwiek.

Harry nienawidził jego ojca. Miał powody, miał cały wachlarz powodów, ha ha! Draco pochwalał to uczucie, sam przecież je podsycał - strasznymi opowieściami, krzykiem i drżeniem rąk. Był równie dobrym aktorem co artystą. Jego zabaweczka zdążyła się już wiele nauczyć, pozwoliła wkładać sobie do głowy marzenia i pragnienia, trwając w przekonaniu, że to jej własne myśli. Draco był z siebie dumny, kiedy patrzył na swoje dzieło. Chaotyczne i niezrozumiałe, jak jego obraz - każdy mógł w nim zobaczyć, co zechciał. I dobrze. Nikt nawet nie odgadnie, jakie jest jego prawdziwe przeznaczenie. Nikt nie będzie miał prawa się tego domyślić.

Draco pochylił się i polizał obojczyk chłopaka. Potem jeszcze raz. Objął Gryfona, a kolorowe linie otoczyły jego dłonie, ślizgając się po delikatnej skórze. Blondyn położył się, pociągając kochanka za sobą. Przyjemnie było czuć na sobie jego ciepły ciężar.

Harry nienawidził Lucjusza, bo Draco tak chciał. Draco chciał także, aby jego szanowny ojciec raczył w końcu opuścić ten padół łez - jednak ten trzymał się życia niemoralnie wręcz uporczywie. Jakby nie potrafił zrozumieć prostych aluzji! Draco postanowił, jak to się kolokwialnie mówi, upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wbrew temu, co powiedział ojcu, nie musiał brudzić sobie rąk. Jego zabaweczka pewnego dnia go wyręczy. I wszyscy będą szczęśliwi, wszyscy będą myśleli, że tak właśnie miało być i tego chcieli. Wspaniale, czyż nie? Własny spryt czasami zadziwiał nawet jego samego.

Kolorowe linie pełzły tropem jego palców, kiedy dotykał ciała chłopaka. Wszędzie. Wzór prześlizgnął się wzdłuż kręgosłupa i na płaski brzuch, poznał szczupłe ramiona i szyją. Ześlizgnął się niżej, na nogi chłopaka, bawiąc się przez chwilę kolanami. Tylko przez chwilę, zanim dłonie Dracona nie znalazły sobie o wiele bardziej interesującego obiektu eksploracji.

Draco nienawidził swojego ojca z różnych powodów. Przede wszystkim dlatego, że śmiał go dotknąć w sposób, w jaki ojciec nie powinien dotykać syna. Inny, niemniej ważny, powód był taki, że Draco miał z tym potworem zbyt wiele wspólnego. Patrzył w lustro i widział odbicie nie swoje, a Lucjusza Malfoya. Zamiast własnego słyszał jego głos. Rozpoznawał gesty, które z całą pewnością należały do ojca. I słowa. Zdania, które wypowiadał ojciec... Chłopak nie wiedział, jak to się dzieje. Może to jakaś sugestia, może sam sobie wmawia... może to stek bzdur. A może nie. A nawet jeśli, pierwszy powód w zupełności wystarczy, by się mścić.

Jego zabaweczka jęknęła dźwięcznie, a łzy spłynęły z jej zielonych oczu. Potem krzyknęła cicho, wyginając się w łuk. Draco oddychał ciężko, rozkoszując się widokiem pogrążonego w dreszczach przyjemności kochanka.

To Lucjusz doprowadził Dracona do stanu, w jakim się znajdował. Niezrównoważony? Och tak, oczywiście, że tak! Rozchwiany, niestabilny na płaszczyźnie psychiczno-mentalnej? Jasne, czemu nie? Czy to dziwi kogokolwiek? Lucjusz zrobił z niego potwora bez duszy, kalekę na umyśle. Jego ręce, jego dotyk i spojrzenie. To spojrzenie było właściwie najgorsze, bo tak samo na Dracona każdego dnia patrzyło odbicie w lustrze. Ale teraz, gdy jego czcigodny ojciec lizał rany w Malfoy Manor... Kiedy już wszystko minęło, wszystko się zmieniło... Czy jest wystarczająco szalony, czy też jeszcze brakuje mu do ostatecznej granicy i czyja to wina - kogo to tak naprawdę obchodzi?

Harry westchnął, opierając się na rękach. Draco uniósł się nieco, samym czubkiem języka dotykając błękitnych i białych linii. Od razu ułożyły się w nowy, piękny kształt, prześlizgując się przez mostek aż do splotu słonecznego. Oplotły chude ramiona, drgając w rytm tłukącego się w piersi Gryfona serca.

Draco usłyszał kroki na korytarzu i roześmiał się głośno.

Koniec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mein Vater war genau wie ich
genau wie ich HPlDMlLM
Krempl, S[1] , Schröder, H Zimmer, D (1997) Wie schreibe ich eine Seminararbeit
UFO – Co na ich temat wie Rząd USA, Codex Alimentarius, NWO, Teoria Spiskowa
niemiecki-pytania o droge, Pytania o drogę : Entschuldigen Się bitte/ Wie komme ich zum/zur / Ich su
Wie stelle ich mich meine Zukunft vor
Ebook German Psychologie Cabot, Tracy Wie Bringe Ich Eine Frau Dazu, Sich In Mich Zu Verlieben
Bassior Noel UFO Co na ich temat wie Rząd USA
Style komunikowania się i sposoby ich określania
rodzaje ooznaczen i ich ochrona
Kwasy żółciowe i ich rola w diagnostyce chorób
Dzieci niewidome i ich edukacja w systemie integracyjnym
Ceny detaliczne i spożycie warzyw i ich przetworów
Postawy i ich zmiana
Narzędzia chirurgiczne i ich rodzaje

więcej podobnych podstron