Jackie Stevens
Tytu艂 orygina艂u CATCHING BIGGER WAVES
Linda, po raz czwarty w 偶yciu lec膮c samolotem, pomy艣la艂a o swoim dziadku, kt贸ry odrzuca艂 ten spos贸b przemieszczania si臋, i to tak zdecydowanie, 偶e kiedy przed dwoma laty jego ukochana wnuczka Meg - starsza siostra Lindy - wychodzi艂a za m膮偶, nie polecia艂 wraz z reszt膮 rodziny na jej 艣lub do Seattle.
- Gdyby pan B贸g chcia艂, 偶ebym lata艂, urodzi艂bym si臋 ze skrzyd艂ami - kwitowa艂 ka偶d膮 pr贸b臋 nam贸wienia go do podr贸偶y i wcale nie przekonywa艂 go argument, 偶e p贸艂 偶ycia sp臋dzi艂 na morzu, chocia偶 nie urodzi艂 si臋 z p艂etwami.
Ten lot by艂 dla Lindy gorszy ni偶 poprzednie. Nie wiedzia艂a tylko, czy z powodu tych turbulencji, o kt贸rych m贸wi艂 kapitan, czy tych, kt贸re targa艂y jej sercem.
Zn贸w przypomnia艂a sobie dziadka, m贸wi膮cego, 偶e w samolocie najgorsze jest to, 偶e nie mo偶na z niego wysi膮艣膰, dop贸ki nie doleci si臋 na miejsce.
Ile razy w ci膮gu ostatnich sze艣ciu godzin pragn臋艂a 鈥瀢ysi膮艣膰鈥...?
Dlaczego nie pos艂ucha艂a Meg, kt贸ra na lotnisku w Seattle, po tym, kiedy ju偶 Linda przesz艂a przez bramk臋, wo艂a艂a: 鈥瀂osta艅, je艣li nie jeste艣 pewna, czy powinna艣 lecie膰!鈥?
Linda nie zatrzyma艂a si臋 wtedy, nawet nie zerkn臋艂a przez rami臋. W obawie, 偶e si臋 rozmy艣li, przy艣pieszy艂a kroku.
Teraz poczu艂a silny ucisk w do艂ku, mo偶e dlatego, 偶e samolot zacz膮艂 ostro schodzi膰 do l膮dowania, a mo偶e z powodu 偶alu, 偶e nie pos艂ucha艂a siostry.
Kiedy samolot, zmieniaj膮c kierunek lotu, mocno pochyli艂 si臋 na skrzyd艂o, spojrza艂a w okno. Serce zacz臋艂o bi膰 jej szybciej, gdy zobaczy艂a czer艅 wulkanicznych ska艂 i g艂臋boki b艂臋kit oceanu, poprzecinany biel膮 za艂amuj膮cych si臋 fal.
W ci膮gu minionego roku, sp臋dzonego w wielkim zimnym mie艣cie, ten widok pojawia艂 si臋 tylko w jej snach; na jawie by艂a dostatecznie czujna, 偶eby go od siebie odp臋dza膰. Dopiero teraz zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo za nim t臋skni艂a.
- Pierwszy raz na Hawajach? - spyta艂 siedz膮cy przy oknie m臋偶czyzna w barwnej kwiecistej koszuli.
Linda spojrza艂a na niego, jakby nie zrozumia艂a pytania, ale po chwili skin臋艂a g艂ow膮.
- Spodobaj膮 ci si臋 - powiedzia艂, uprzejmie przesuwaj膮c si臋 tak, 偶eby nie zas艂ania膰 jej okna. - Ja przylatuj臋 tu co roku.
By艂 mity, ale nie darowa艂 sobie nieco protekcjonalnego tonu turysty, kt贸ry przyje偶d偶a w jakie艣 miejsce po raz kt贸ry艣, wobec turysty nowicjusza.
Tylko 偶e Linda nie by艂a turystk膮 nowicjuszk膮. W og贸le nie by艂a turystk膮. Wraca艂a do domu.
Cieszy艂a si臋 z tego powrotu, ale jeszcze bardziej si臋 ba艂a.
Linda, tak jak inni pasa偶erowie, kt贸rzy przybyli na Wielk膮 Wysp臋 na wakacje, zosta艂a przywitana lei, tyle 偶e w jej naszyjniku - w przeciwie艅stwie do tamtych - nie by艂o sztucznych kwiat贸w, lecz prawdziwe lokelani o r贸偶owych p艂atkach i srebrzystozielone li艣cie drzewa kukui.
- Jak dobrze by膰 w domu - powiedzia艂a. Obawia艂a si臋 jednak, 偶e nikt tego nie us艂ysza艂, poniewa偶 ojciec przytuli艂 j膮 tak mocno, 偶e jego pot臋偶na klatka piersiowa st艂umi艂a jej g艂os.
Kiedy troch臋 zwolni艂 u艣cisk, Linda wytar艂a oczy koszul膮 taty. Okaza艂o si臋, 偶e dziadek j膮 us艂ysza艂.
- W domu b臋dziesz dopiero za chwil臋 - sprostowa艂. Jego niech臋膰 do samolot贸w obejmowa艂a r贸wnie偶 lotniska, bo w hali przylot贸w, pe艂nej rozgor膮czkowanych, ha艂a艣liwych turyst贸w, najwyra藕niej czu艂 si臋 nieswojo. - Chod藕my ju偶 - ponagli艂.
Ale dopiero po kilku minutach, po kolejnej rundzie u艣cisk贸w i poca艂unk贸w, Linda i dziesi臋膰 os贸b, kt贸re zjawi艂y si臋, 偶eby j膮 przywita膰, wyszli na zewn膮trz.
Jeszcze d艂u偶ej ni偶 powitanie trwa艂o podj臋cie decyzji, kto ma zaj膮膰 miejsce w kt贸rym samochodzie. Ka偶demu zale偶a艂o na tym, 偶eby jecha膰 z Lind膮, a ona nawet na te p贸l godziny, kt贸re mia艂a zaj膮膰 droga do domu, nie chcia艂a si臋 rozstawa膰 z 偶adnym z nich - ani z mam膮, ani z tat膮, ani z bra膰mi i kuzynami, ani ze swoimi przyjaci贸艂kami, Coral i Marsh膮.
W ko艅cu g艂os zabra艂 dziadek i cho膰 nie wszystkim si臋 spodoba艂o to, co powiedzia艂, jak zwykle nikt nie zaprotestowa艂.
- Linda jedzie ze mn膮 - o艣wiadczy艂. Spojrza艂 na matk臋 Lindy, w kt贸rej oczach wci膮偶 l艣ni艂y 艂zy rado艣ci. Zawsze mia艂 s艂abo艣膰 do synowej, nic wi臋c dziwnego, 偶e i tym razem nie pozosta艂 艣lepy na jej b艂agalne spojrzenie. - I jej mama. I... - przebieg艂 wzrokiem po wszystkich twarzach - Coral i Marsha.
Dziewczyny przez chwil臋 piszcza艂y z rado艣ci, po czym, obawiaj膮c si臋, 偶e dziadek zmieni zdanie, szybko wraz z przyjaci贸艂k膮 wskoczy艂y na tylne siedzenie jego zielonego chevroleta.
Bracia Lindy, Terry i Mick, mieli wprawdzie zawiedzione miny, ale bez s艂owa zaj臋li miejsce w samochodzie ojca, razem z dziewczyn膮 Terry'ego, Celi膮, oraz kuzynami - Bobem i Larrym.
Dziadek ju偶 w艂膮czy艂 silnik i zamierza艂 rusza膰, lecz Linda zawo艂a艂a:
- Zaczekaj chwilk臋, prosz臋!
Ku zdziwieniu jego, mamy i przyjaci贸艂ek wyskoczy艂a z samochodu.
- Wracaj, bo zmokniesz - upomnia艂a j膮 matka, opuszczaj膮c szyb臋.
- Co jej si臋 sta艂o? - spyta艂a Coral.
- Nie mam poj臋cia - mrukn臋艂a Marsha.
- M贸wi艂em, 偶e nie powinna lecie膰 do tego przekl臋tego Seattle - powiedzia艂 dziadek bardzo zmartwionym g艂osem. - Ka偶dy, kto ma cho膰 troch臋 oleju w g艂owie, wie, 偶e ludzie, kt贸rzy opuszczaj膮 Wielk膮 Wysp臋, pr臋dzej czy p贸藕niej wariuj膮. Ale nikt mnie nie s艂ucha艂.
- Nie opowiadaj takich... - Mama Lindy zreflektowa艂a si臋 w ostatniej chwili. Nie mog艂a powiedzie膰 najstarszemu cz艂onkowi rodziny, 偶e opowiada bzdury, zw艂aszcza 偶e jej te艣膰 zas艂ugiwa艂 na szacunek nie tylko z powodu wieku.
A do tego Linda rzeczywi艣cie nie zachowywa艂a si臋 zupe艂nie normalnie.
Sta艂a w strugach deszczu z roz艂o偶onymi r臋kami i skierowan膮 w g贸r臋 twarz膮.
Wr贸ci艂a do samochodu, kompletnie mokra, dopiero kiedy deszcz - r贸wnie niespodziewanie, jak run膮艂 z nieba - przesta艂 pada膰.
- Bo偶e, jak mi brakowa艂o deszczu - szepn臋艂a, gramol膮c si臋 na tylne siedzenie, tak 偶eby zaj膮膰 miejsce mi臋dzy przyjaci贸艂kami.
- My艣la艂am, 偶e Seattle to deszczowe miasta - powiedzia艂a Coral.
- Deszcz...? - Linda zamy艣li艂a si臋. - Hmmm... No tak... W Seattle cz臋sto z nieba leci woda... Ludzie m贸wi膮 na to deszcz... Jaki ten angielski jest ubogi...
Marsha i Coral popatrzy艂y na siebie i obie jednocze艣nie wzruszy艂y ramionami. Nie mia艂y zielonego poj臋cia, co przyjaci贸艂ka ma na my艣li.
Mama Lindy zerkn臋艂a na c贸rk臋 z wyra藕nym niepokojem.
Tylko w spojrzeniu siedz膮cego za kierownic膮 staruszka, kt贸ry odwr贸ci艂 si臋 na sekund臋, kry艂 si臋 jednoznaczny sygna艂. Dziadek wiedzia艂, o czym m贸wi Linda.
I kiedy dwie minuty p贸藕niej zawo艂a艂a: 鈥濵usz臋 na chwil臋 wysi膮艣膰!鈥, nie waha艂 si臋 ani sekundy. Zahamowa艂, zjecha艂 na pobocze i wy艂膮czy艂 silnik.
- Co jej si臋 sta艂o? - Mama Lindy teraz by艂a ju偶 powa偶nie wystraszona. - Chyba mia艂e艣 racj臋. Nie powinnam by艂a jej pozwoli膰 opuszcza膰 domu - zwr贸ci艂a si臋 do te艣cia.
U艣miechn膮艂 si臋 tym swoim u艣miechem, w kt贸rym nie bra艂y udzia艂u usta, tylko oczy, i pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie? - Jego synowa ju偶 nic nie rozumia艂a.
Patrzy艂a na c贸rk臋, kt贸ra odesz艂a kawa艂ek, zatrzyma艂a si臋 i spojrza艂a w niebo.
- Na co ona si臋 tak gapi? - spyta艂a Coral.
- A sk膮d ja mam wiedzie膰? - szepn臋艂a Marsha.
Kiedy mama Lindy po艂o偶y艂a r臋k臋 na klamce i zrobi艂a taki ruch, jakby chcia艂a wysi膮艣膰 z samochodu, te艣膰 powstrzyma艂 j膮, k艂ad膮c d艂o艅 na jej ramieniu.
Zn贸w pokr臋ci艂 g艂ow膮 i powiedzia艂 cicho, ale zdecydowanie:
- Zostaw j膮.
Synowa bezradnie roz艂o偶y艂a r臋ce, nie pr贸bowa艂a jednak mu si臋 sprzeciwia膰. Coral i Marsha patrzy艂y na siebie, zaskoczone dziwnym zachowaniem przyjaci贸艂ki. Wszystkie trzy cieszy艂y si臋, 偶e Linda zn贸w jest w domu, ale rado艣ci towarzyszy艂a obawa, 偶e by膰 mo偶e rok sp臋dzony przez ni膮 w Seattle to za ma艂o, by zaleczy膰 g艂臋bok膮 ran臋 w jej sercu.
- Wiesz, w co ona si臋 tak wpatruje? - zwr贸ci艂a si臋 synowa do te艣cia.
- Pewnie.
- W co?
- W t臋cz臋 - odpar艂.
- W t臋cz臋? - zdziwi艂a si臋.
- W t臋cz臋? - zawt贸rowa艂y siedz膮ce z ty艂u dziewczyny.
Dla mieszka艅c贸w Hawaj贸w, zw艂aszcza tych z Wielkiej Wyspy, gdzie deszcze padaj膮 kilkana艣cie razy dziennie i zanim ustaj膮, ju偶 艣wieci s艂o艅ce, t臋cze s膮 widokiem tak zwyczajnym, 偶e nikt nie zwraca na nie uwagi.
Chyba 偶e kto艣 - tak jak Linda - opu艣ci艂 wysp臋 na d艂ugo i m贸g艂 zobaczy膰 t臋cz臋 tylko w snach. Podobnie jak wulkaniczne ska艂y, tak rozgrzane, 偶e po deszczu unosi艂y si臋 z nich k艂臋by pary.
Id膮c poboczem drogi, Linda dosz艂a do jednej z takich ska艂. Zatrzyma艂a si臋 i obserwowa艂a, jak w ci膮gu kilkunastu sekund jej powierzchnia zmienia si臋 z mokrej, szklisto - czarnej w such膮 - matow膮 i ciemnoszar膮.
- Chryste Panie! Co ona robi?! - przerazi艂a si臋 matka, kiedy c贸rka przy艂o偶y艂a d艂o艅 do ska艂y i natychmiast j膮 cofn臋艂a. - Czy ona nie wie, 偶e w ten spos贸b mo偶na si臋 oparzy膰?
Dziadek Lindy u艣miechn膮艂 si臋. Widz膮c, 偶e wnuczka idzie dalej poboczem, w艂膮czy艂 silnik i wolno ruszy! za ni膮. Dziewczyna dosz艂a do olbrzymiej paproci, tak wielkiej, 偶e mog艂aby si臋 ca艂a za ni膮 skry膰, ale zatrzyma艂a si臋 przy niej tylko na kilka sekund, bo kawa艂ek dalej, na zmursza艂ym pniu, ros艂y bladofioletowe orchidee.
- Co ona tam widzi ciekawego? - spyta艂a Coral, patrz膮c, jak przyjaci贸艂ka pochyla si臋 nad pniem i przygl膮da kwiatom, kt贸re na Wielkiej Wyspie mo偶na spotka膰 na ka偶dym kroku.
- Mo偶e co艣, czego d艂ugo nie widzia艂a - podpowiedzia艂 dziadek.
Pomyli艂 si臋 o tyle, 偶e jego wnuczka widywa艂a w Seattle orchidee - nawet tego samego gatunku co te tutaj - ale tylko w kwiaciarni.
Linda wyprostowa艂a si臋 i odwr贸ci艂a. Kiedy ujrza艂a wpatrzone w ni膮, zaniepokojone oczy matki i kole偶anek, zrobi艂o jej si臋 g艂upio i przybieg艂a do samochodu.
- Przepraszam, 偶e musieli艣cie na mnie czeka膰 - rzuci艂a, siadaj膮c obok Coral.
- To tw贸j dzie艅 - rzeki dziadek. - Poczekamy na ciebie, ile b臋dzie trzeba, nawet je艣li zechcesz si臋 przywita膰 ze wszystkimi paprociami i kwiatami.
- Chyba dopiero teraz w pe艂ni zda艂am sobie spraw臋, jak mi tego wszystkiego brakowa艂o. Ciep艂ego deszczu, t臋czy, paproci, orchidei... - Zamy艣li艂a si臋, a po chwili doda艂a: - Ale najbardziej brakowa艂o mi was.
- Nam ciebie te偶 - powiedzia艂a mama. Odwr贸ci艂a si臋 i wyci膮gn臋艂a r臋k臋, 偶eby pog艂aska膰 c贸rk臋. Zaledwie jednak jej palce musn臋艂y policzek dziewczyny, cofn臋艂a d艂o艅 i popatrzy艂a przed siebie.
Doje偶d偶ali do miejsca, w kt贸rym droga si臋 rozchodzi艂a. 呕eby dotrze膰 do domu, mogli pojecha膰 szos膮 biegn膮c膮 wzd艂u偶 oceanu albo odbi膰 w g艂膮b wyspy. Ta druga trasa by艂a wprawdzie kr贸tsza, ale pokonanie jej, przez to, 偶e by艂a kr臋ta i wyboista, zajmowa艂o znacznie wi臋cej czasu.
- Jed藕 Drog膮 Starego Douglasa - zwr贸ci艂a si臋 do te艣cia.
Po plantacji trzemy cukrowej, kt贸ra by艂a tu przed laty, nie pozosta艂o ju偶 偶adnych 艣lad贸w - poza nazwiskiem jej dawnego w艂a艣ciciela w nazwie drogi.
- Po tych wertepach? - spyta艂, zwalniaj膮c przed rozjazdem.
Linda przez u艂amek sekundy widzia艂a twarde spojrzenie, kt贸re mama rzuci艂a dziadkowi.
Kiedy bez dalszych komentarzy skr臋ci艂 w prawo, matka odwr贸ci艂a si臋 i z pozorn膮 beztroska wyja艣ni艂a c贸rce:
- Lubi臋 t臋 drog臋. Jest taka malownicza.
Dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋 i skin臋艂a g艂ow膮. Wola艂a, by mama si臋 nie domy艣li艂a, 偶e dobrze wie, dlaczego nie jad膮 szos膮 wzd艂u偶 oceanu.
Co艣 j膮 obudzi艂o. Wyrwana z g艂臋bokiego snu, przez chwil臋 nie mia艂a poj臋cia, co si臋 dzieje. Otworzy艂a oczy, ale w kompletnych ciemno艣ciach, opr贸cz 艣wiec膮cych cyferek na zegarku, kt贸ry wskazywa艂 dziesi臋膰 po drugiej, niczego nie mog艂a dostrzec. Dopiero po jakim艣 czasie u艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie jest w Seattle, tylko w swoim rodzinnym domu, i 偶e pewnie obudzi艂 j膮 ha艂as. To ulewny deszcz wali艂 o drewniane okiennice.
Zna艂a te odg艂osy od dziecka, ale nigdy nie przeszkadza艂y jej w spaniu. Czy偶by a偶 tak si臋 od nich odzwyczai艂a? A mo偶e obudzi艂 j膮 ch艂贸d? Wsta艂a z 艂贸偶ka i id膮c wzd艂u偶 艣ciany, namaca艂a kilka w艂膮cznik贸w. Chcia艂a o kilka stopni podwy偶szy膰 temperatur臋 w pokoju, lecz kiedy wreszcie uda艂o jej si臋 to zrobi膰, rozmy艣li艂a si臋 i w og贸le wy艂膮czy艂a klimatyzacj臋.
Wzrok na tyle zd膮偶y艂 jej si臋 przyzwyczai膰 do ciemno艣ci, 偶e niczego po drodze nie potr膮caj膮c, dosz艂a do okna, przesun臋艂a je w g贸r臋 i otworzy艂a okiennice na o艣cie偶. Dopiero kiedy jedno ze skrzyde艂 z hukiem uderzy艂o o 艣cian臋 domu, zda艂a sobie spraw臋, 偶e mo偶e obudzi膰 przyjaci贸艂k臋.
Po tym, jak Meg przenios艂a si臋 do Seattle i jej 艂贸偶ko w ich wsp贸lnym pokoju pozosta艂o puste, Coral cz臋sto zostawa艂a tu na noc. Poprzedniego wieczoru po powitalnym przyj臋ciu, kt贸re przeci膮gn臋艂o si臋 prawie do p贸艂nocy, licz膮c na to, 偶e wreszcie b臋dzie mia艂a okazj臋 porozmawia膰 z przyjaci贸艂k膮 sam na sam, Linda poprosi艂a j膮, by u niej spa艂a. Coral ch臋tnie si臋 zgodzi艂a, ale obie by艂y tak zm臋czone, 偶e zasn臋艂y, ledwie zgasi艂y 艣wiat艂o.
Linda przytrzyma艂a r臋k膮 okiennic臋, 偶eby zapobiec dalszym ha艂asom - za p贸藕no. Za jej plecami rozleg艂o si臋 skrzypienie 艂贸偶ka.
- Co robisz? - spyta艂a zdziwiona Coral, unosz膮c si臋 na poduszce.
- Przepraszam, 偶e ci臋 obudzi艂am. Chcia艂am troch臋 pooddycha膰 艣wie偶ym powietrzem. - Nagle przesta艂o pada膰. Twarz Lindy owiewa艂a wilgotna morska bryza.
- K艂ad藕 si臋. Jest kwadrans po drugiej.
Linda pos艂ucha艂a rady przyjaci贸艂ki, wr贸ci艂a do 艂贸偶ka i wtuli艂a g艂ow臋 w poduszk臋. Wiedzia艂a, 偶e szybko nie za艣nie, le偶a艂a jednak w milczeniu i bez ruchu, nie chc膮c przeszkadza膰 Coral.
Ale ona te偶 nie spa艂a.
- Musz臋 ci si臋 z czego艣 zwierzy膰 - odezwa艂a si臋 g艂osem, w kt贸rym nie by艂o ani 艣ladu niedawnego snu.
Przez okno wida膰 by艂o pe艂n膮 tarcz臋 ksi臋偶yca. W pokoju, w chwili gdy Linda otworzy艂a okiennice, zrobi艂o si臋 tak jasno, 偶e mo偶na by艂o zobaczy膰 niemal ka偶dy szczeg贸艂. Coral mia艂a rozpromienion膮 twarz.
- Wiesz, ja i... - zacz臋艂a.
Nie doko艅czy艂a, ale Linda i tak przeczuwa艂a, co przyjaci贸艂ka chcia艂a jej wyzna膰. Zna艂a j膮 od dziecka i wiedzia艂a, 偶e jej policzki mog膮 by膰 tak zarumienione, a oczy b艂yszcz膮ce tylko z jednego powodu - z powodu Bruce'a Monroe, w kt贸rym od dawna si臋 kocha艂a.
- Ty i Bruce chodzicie ze sob膮! - zawo艂a艂a. Wyskoczy艂a ze swojego 艂贸偶ka i usiad艂a w nogach 艂贸偶ka Coral, 偶eby j膮 lepiej widzie膰. - Od dawna?
- Od p贸艂 roku.
- Spotykacie si臋 od p贸l roku, a ty m贸wisz mi o tym dopiero dzisiaj?!
- Jako艣 nie trafi艂a si臋 okazja - odpar艂a Coral niepewnie.
- Nie trafi艂a si臋 okazja! Dzwoni艂y艣my do siebie co najmniej raz w tygodniu.
- No tak, ale... My艣la艂am, 偶e b臋dzie ci przykro, kiedy si臋 o tym dowiesz.
- Zaczynasz si臋 spotyka膰 z ch艂opakiem swoich marze艅, a mnie mia艂oby by膰 przykro?! - Jeszcze zanim te s艂owa przebrzmia艂y, Linda zrozumia艂a, dlaczego Coral tak d艂ugo zwleka艂a z podzieleniem si臋 z ni膮 t膮 nowina. - S艂uchaj, od tamtej pory min膮艂 rok. To, 偶e m贸j ch艂opak... - Wci膮偶 nie potrafi艂a o tym m贸wi膰. - To, 偶e sta艂o si臋 to, co si臋 sta艂o, nie oznacza, 偶e ty nie mo偶esz by膰 szcz臋艣liwa. Nawet nie wiesz, jak si臋 ciesz臋.
Z nieba zn贸w zacz臋艂o la膰, a 偶e wiatr zmieni艂 kierunek, strugi deszczu wpada艂y do pokoju. Linda wsta艂a szybko, zamkn臋艂a okno, w艂膮czy艂a klimatyzacj臋 i wr贸ci艂a do przyjaci贸艂ki. Teraz, wiedz膮c, 偶e zwierzenia szybko si臋 nie sko艅cz膮, usiad艂a wygodniej, opieraj膮c si臋 plecami o 艣cian臋.
Coral sko艅czy艂a opowiada膰 o tym, jak to si臋 sta艂o, 偶e Bruce wreszcie zwr贸ci艂 na ni膮 uwag臋 i um贸wili si臋 na randk臋, spojrza艂a na przyjaci贸艂k臋 i zobaczy艂a w jej oczach smutek.
- W艂a艣nie tego si臋 obawia艂am. 呕e zrobi ci si臋 przykro, kiedy b臋dziesz tego s艂ucha膰.
- Wcale nie jest mi przykro - zaprzeczy艂a Linda, energicznie kr臋c膮c g艂ow膮.
Coral us艂ysza艂a jednak w jej g艂osie przygn臋bienie.
- Jest, widz臋 to. Na pewno teraz my艣lisz o Zachu... - Przerwa艂a, poniewa偶 zobaczy艂a, jak twarz przyjaci贸艂ki wykrzywia grymas b贸lu.
Po raz pierwszy od bardzo dawna kto艣 przy Lindzie wym贸wi艂 to imi臋.
- Przepraszam, nie powinnam by艂a o nim wspomina膰 - rzuci艂a Coral.
- Daj spok贸j. Min膮艂 prawie rok. Jako艣 sobie ju偶 z tym wszystkim poradzi艂am. - Widz膮c, 偶e przyjaci贸艂ka spogl膮da na ni膮 z niedowierzaniem, Linda doda艂a stanowczo: - Naprawd臋. I szczerze si臋 ciesz臋, 偶e ty i Bruce wreszcie jeste艣cie par膮. I co艣 ci jeszcze powiem. Zawsze wiedzia艂am, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej tak si臋 stanie. Nigdy nie mia艂am co do tego w膮tpliwo艣ci.
- A ja nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e ty te偶 poznasz ch艂opaka, w kt贸rym zakochasz si臋 na zab贸j i b臋dziesz z nim szcz臋艣liwa.
Linda u艣miechn臋艂a si臋 smutno.
- A tam, w Seattle, nie spotka艂a艣 nikogo takiego? - spyta艂a Coral.
Linda nie potrzebowa艂a ani sekundy na zastanowienie si臋, zanim odpowiedzia艂a:
- Nie.
- Z nikim si臋 nie spotyka艂a艣? 呕aden ch艂opak nie pr贸bowa艂 wyci膮gn膮膰 ci臋 na randk臋? - dopytywa艂a si臋 Coral. - Na pewno wszyscy si臋 za tob膮 uganiali.
Linda wzruszy艂a ramionami.
- Przyznaj si臋 - docieka艂a Coral. - Ilu ci臋 podrywa艂o?
- No, dobrze. Raz czy dwa kto艣 chcia艂 si臋 ze mn膮 um贸wi膰.
- I co?
Linda zn贸w wzruszy艂a ramionami.
- I nic. Por贸wnywa艂am go z... - Przerwa艂a i zamy艣li艂a si臋. - Idziemy spa膰. Jest czwarta, a ja o 贸smej musz臋 ju偶 by膰 gotowa. Obieca艂am dziadkowi, 偶e pojad臋 z nim do miasta.
Wyskoczy艂a z 艂贸偶ka przyjaci贸艂ki i posz艂a do siebie.
- Por贸wnywa艂a艣 ich z Zachem - sko艅czy艂a za ni膮 Coral.
- Dobranoc, 艣pimy - rzuci艂a Linda, udaj膮c, 偶e jej nie us艂ysza艂a.
Por贸wnywa艂a ich z innym ch艂opakiem, ale o tym ani Coral, ani nikt inny nie m贸g艂 wiedzie膰.
- By艂am pewna, 偶e jeszcze 艣pisz! - zawo艂a艂a matka, widz膮c, 偶e Linda nie opu艣ci艂a swojego pokoju w nocnej koszuli, tylko wesz艂a do domu tylnymi drzwiami, zasapana, jakby w艂a艣nie przebieg艂a tras臋 maratonu.
- Odprowadzi艂am Coral.
Hamiltonowie byli ich najbli偶szymi s膮siadami. Dom Coral sta艂 na wysokim klifie w s膮siedniej zatoce. Po linii prostej by艂o do niego nie dalej ni偶 kilometr, ale g艂臋boki w膮w贸z, oddzielaj膮cy zatoki, utrudnia艂 komunikacj臋. 呕eby dotrze膰 do Hamilton贸w samochodem, trzeba by艂o pokona膰 dwana艣cie kilometr贸w - jad膮c w g贸r臋, w g艂膮b l膮du, a potem wracaj膮c do morza kr臋t膮 drog膮.
Ale Linda i Coral przed kilku laty stwierdzi艂y, 偶e nie potrafi膮 bez siebie 偶y膰 i 偶e nie mog膮 by膰 zdane na 艂ask臋 rodzic贸w, kt贸rzy albo maj膮 czas, 偶eby je podwozi膰 do przyjaci贸艂ki, albo go nie maj膮.
Musia艂y co艣 z tym zrobi膰.
I znalaz艂y swoj膮 w艂asn膮 drog臋. Niestety, nie mog艂y z niej korzysta膰 o ka偶dej porze, jedynie w czasie odp艂yw贸w, poniewa偶 wiod艂a przez ocean i w trakcie przyp艂yw贸w w pewnych miejscach by艂o tak g艂臋boko, a pr膮dy tak silne, 偶e tylko szale艅cy mogliby si臋 wa偶y膰 tam zapuszcza膰. Mimo to by艂y wtedy dumne ze swego odkrycia co najmniej tak, jak musia艂 by膰 dumny Vasco da Gama, gdy odnalaz艂 drog臋 morsk膮 do Indii.
Ile razy si臋 zdarzy艂o, 偶e Linda i Coral zagada艂y si臋 i potem nie by艂o ju偶 jak wr贸ci膰 do domu? No ale od czego s膮 rodzice? Nawet je艣li po rozpaczliwym telefonie - 鈥濼ato, mamo, odbierzcie mnie!鈥 - wygra偶ali si臋, 偶e to ju偶 ostatni raz, 偶e nigdy wi臋cej nie oderw膮 si臋 od swoich zaj臋膰 i nie przyjad膮, to przecie偶 zawsze si臋 zjawiali.
- Pewnie jeste艣 g艂odna - powiedzia艂a teraz matka, mierz膮c c贸rk臋 wzrokiem. - Zmizernia艂a艣 w tym Seattle - doda艂a smutno. - Usma偶y膰 ci jajka na bekonie?
W domu Meg, kt贸ra po opuszczeniu Hawaj贸w sta艂a si臋 fanatyczk膮 zdrowego od偶ywiania, na jedn膮 osob臋 przypada艂o tygodniowo p贸艂tora jajka, a co艣 takiego jak bekon nie istnia艂o w og贸le.
- Pewnie - odpar艂a Linda. Po rannej w臋dr贸wce po przybrze偶nych skalach i brodzeniu w wodzie, miejscami si臋gaj膮cej powy偶ej pasa, mia艂a wilczy apetyt.
- Mo偶e id藕 si臋 przebierz, a ja tymczasem przygotuj臋 ci 艣niadanie - zaproponowa艂a mama.
- Po co?
Rzucony na rozgrzan膮 patelni臋 bekon zaskwiercza艂 i w kuchni rozni贸s艂 si臋 wspania艂y zapach, za kt贸rym Linda przez ostatnie miesi膮ce t臋skni艂a niemal r贸wnie mocno, jak za widokiem t臋czy, zapachem dziko rosn膮cych orchidei, powiewem morskiej bryzy, odg艂osami tropikalnej ulewy, smakiem wody morskiej i tysi膮cem innych rzeczy, kt贸re rejestrowa艂a wszystkimi zmys艂ami.
- Masz przecie偶 mokre szorty - powiedzia艂a mama.
- S膮 prawie suche - rzuci艂a Linda, lekcewa偶膮co machaj膮c r臋k膮.
By艂o kr贸tko po dziewi膮tej, ale s艂o艅ce 艣wieci艂o ju偶 na tyle mocno, 偶e wystarczy艂o przej艣膰 kilkaset metr贸w piaszczyst膮 pla偶膮 w zatoce, w kt贸rej sta艂 ich dom, a jej p艂贸cienne spodenki by艂y mokre tylko przy szwach, kieszeniach i pasku.
- Nie przysma偶aj za bardzo! - zawo艂a艂a. Nie przepada艂a za mocno 艣ci臋tymi 偶贸艂tkami, ale teraz nie chodzi艂o jej o konsystencj臋 jajek, raczej o to, 偶eby dosta膰 je jak najszybciej.
Mama roze艣mia艂a si臋.
- My艣lisz, 偶e zapomnia艂am, jakie lubisz najbardziej?
Jeszcze przez chwil臋 krz膮ta艂a si臋 przy kuchence, po czym postawi艂a na stole przed c贸rk膮 talerz z jajkami i szklank臋 艣wie偶o wyci艣ni臋tego soku ananasowego. Usiad艂a naprzeciwko niej i z rado艣ci膮 patrzy艂a, jak dziewczyna z apetytem pa艂aszuje 艣niadanie.
- S膮dzi艂am, 偶e b臋dziesz chcia艂a p贸j艣膰 dzisiaj do szko艂y - odezwa艂a si臋 g艂osem, w kt贸rym kry艂 si臋 cie艅 niepokoju.
- Mamo, dopiero wczoraj przyjecha艂am. Pozw贸l mi nacieszy膰 si臋 domem.
- Przecie偶 ja ci臋 z niego nie wyrzucam, tylko...
- Tylko co?
- Na pewno st臋skni艂a艣 si臋 za przyjaci贸艂mi. Nie jeste艣 ciekawa, czy zmienili si臋 przez ten rok? - Radosny u艣miech nie rozja艣nia艂 ju偶 ciemnych oczu matki. Wygl膮da艂a tak, jakby 偶a艂owa艂a, 偶e poruszy艂a ten temat.
Wczoraj Linda dostrzeg艂a podobny wyraz - nie tylko na jej twarzy, ale i na twarzy ojca,' braci i przyjaci贸艂ek. Kiedy tylko rozmowa w jakikolwiek spos贸b - nawet najbardziej odleg艂y - nawi膮zywa艂a do zdarze艅 sprzed roku, rzucano sobie znacz膮ce spojrzenia, zawieszano g艂osy, a zaniepokojony wzrok wszystkich obecnych na powitalnym przyj臋ciu Lindy zatrzymywa艂 si臋 na niej na kilka sekund.
Za ka偶dym razem mia艂a ochot臋 zawo艂a膰: 鈥濪ajcie spok贸j! Przesta艅cie si臋 ze mn膮 cacka膰! Jestem ju偶 wystarczaj膮co silna, 偶eby zn贸w zacz膮膰 偶y膰 jak Co rai, Marsha i inne siedemnastoletnie dziewczyny!鈥.
Nie zrobi艂a tego jednak, poniewa偶 wcale nie by艂a pewna, 偶e to, co powie, b臋dzie prawd膮.
Kiedy - mimo perswazji siostry - zdecydowa艂a si臋 na powr贸t do domu, by艂a przekonana, 偶e zostawi艂a przesz艂o艣膰 za sob膮. Ale ju偶 w czasie lotu zrozumia艂a, 偶e przesz艂o艣ci nie mo偶na wymaza膰, 偶e ona, Linda, jest sum膮 tego, czego mo偶e dotkn膮膰, przyk艂adaj膮c palec do piersi, i tego, co j膮 spotka艂o w jej siedemnastoletnim 偶yciu.
Kilka lat temu, stoj膮c przed lustrem, stwierdzi艂a, 偶e ma zdecydowanie za w膮skie ramiona, troch臋 za szerokie biodra, ko艣ci policzkowe zbyt wydatne, usta ciut za szerokie, a oczy za g艂臋boko osadzone. Odkrycie tych wszystkich mankament贸w by艂o, co tu du偶o m贸wi膰, przykre, ale szybko sobie z tym poradzi艂a. I co z tego? - powiedzia艂a do siebie. To jestem ja, wi臋c musz臋 z tym 偶y膰.
I podobnie teraz powtarza艂a sobie, 偶e musi 偶y膰 z tym, co sta艂o si臋 przed rokiem.
Tylko 偶e to nie by艂o takie proste.
Mama, kt贸ra wci膮偶 siedzia艂a naprzeciwko niej, wyciera艂a d艂onie barwnym kuchennym fartuchem, tak jakby chcia艂a z nich zedrze膰 ca艂y nask贸rek. Zawsze to robi艂a, kiedy by艂a zdenerwowana.
Nagle jej twarz rozja艣ni艂a si臋.
- A w艂a艣nie! - zawo艂a艂a z nieco sztuczn膮 egzaltacj膮. Najwyra藕niej ucieszy艂a si臋, 偶e mo偶e porozmawia膰 z c贸rk膮 o czym艣, co wyda艂o jej si臋 zupe艂nie neutralne. - Spotka艂am pani膮 Cook. Urodzi艂a 艣liczn膮 dziewczynk臋! Wreszcie, po siedmiu synach, ma upragnion膮 c贸reczk臋. I jak膮 s艂odk膮! Uwierz mi, nie widzia艂am r贸wnie 艣licznego male艅stwa... - Przerwa艂a i natychmiast sprostowa艂a: - Oczywi艣cie, poza Meg.
No tak, nie mog艂o by膰 inaczej. Meg, starsza siostra Lindy, by艂a najpi臋kniejszym niemowlakiem, jaki kiedykolwiek urodzi艂 si臋 na Wielkiej Wyspie, i m贸wi艂o si臋 o tym przy ka偶dej okazji.
Matka Natura jest jednak rozwa偶na i uczciwa, zatem wszystkich kumaka maoli - rdzennych mieszka艅c贸w Hawaj贸w - obdziela 艂askami sprawiedliwie. Rodzice i dziadkowie Lindy nie mogli wi臋c liczy膰 na to, 偶e ich druga c贸rka i wnuczka b臋dzie r贸wnie urodziwym noworodkiem, wykazaliby si臋 bowiem pych膮 i brakiem pokory. Ale te偶 偶adne z nich nie spodziewa艂o si臋, 偶e Matka Natura wyr贸wna rachunki, obdarzaj膮c ich najbrzydszym niemowl臋ciem, jakie kiedykolwiek urodzi艂o si臋 na Wielkiej Wyspie. I o tym r贸wnie偶 m贸wi艂o si臋 przy ka偶dej okazji.
Linda, kiedy by艂a m艂odsza, nie znosi艂a s艂ucha膰 o tym, jak to jej sk贸ra zaraz po uradzeniu mia艂a kolor kwiat贸w bugenwilli, a na czubku g艂owy ros艂a jej k臋pka w艂os贸w do z艂udzenia przypominaj膮ca li艣cie ananasa, ale od jakiego艣 czasu bawi艂y j膮 te opowie艣ci. Mo偶e dlatego, 偶e akurat cera i w艂osy stanowi艂y najwi臋ksze atuty jej urody.
Teraz jednak nie roze艣mia艂a si臋. Twarz jej posmutnia艂a, a oczy zasz艂y mg艂膮.
Matka, kt贸ra od chwili powrotu c贸rki by艂a niezwykle czujna i rejestrowa艂a nawet najmniejsze zmiany jej nastroju, nie mog艂a tego nie zauwa偶y膰.
- Co ci jest, skarbie? Wci膮偶 jeste艣 zazdrosna o to, 偶e Meg by艂a naj艂adniejszym noworodkiem na Wielkiej Wyspie? My艣la艂am, 偶e ju偶 ci to dawno przesz艂o. - Popatrzy艂a na c贸rk臋 z podziwem. - Przecie偶 teraz jeste艣 r贸wnie pi臋kna, jak ona. Sp贸jrz tylko w lustro.
- Mamo, przecie偶 wiesz, 偶e nie jestem zazdrosna o Meg. Nigdy nie by艂am.
Linda chcia艂a si臋 u艣miechn膮膰, 偶eby j膮 uspokoi膰, ale niepos艂uszne usta tylko si臋 skrzywi艂y. Matka wyra藕nie si臋 zatroska艂a.
- Jacy rodzice bywaj膮 czasami niem膮drzy... - odezwa艂a si臋 po chwili. - Jak mogli艣my opowiada膰 przy tobie takie rzeczy? - doda艂a, kr臋c膮c g艂ow膮.
- Jakie znowu rzeczy?
- No, o tym, 偶e Meg by艂a taka 艣liczna, a ty taka...
- Mamo, przesta艅 - przerwa艂a jej Linda. - Mnie to naprawd臋 nie boli. Mo偶e kiedy艣...
- No w艂a艣nie! - Matka wci膮偶 kr臋ci艂a g艂ow膮. - Jak mogli艣my by膰 tak bezmy艣lni?
- Przesadzasz.
- Ju偶 nigdy nie b臋d臋 m贸wi膰 o 偶adnym 艂adnym noworodku - obieca艂a mama.
Mia艂a przy tym tak powa偶ny glos, 偶e Linda si臋 roze艣mia艂a.
- Mo偶esz sobie m贸wi膰, ile chcesz.
Noworodki - 艂adne czy brzydkie - nie porusza艂y jej na tyle, by nie m贸c o nich s艂ucha膰. Ale akurat ten, o kt贸rym mama wspomnia艂a przed chwil膮, poruszy艂 j膮, i to bardzo.
Chc膮c to ukry膰, skupi艂a si臋 na 艣niadaniu. Zjad艂a do ko艅ca jajka, wypita sok i nala艂a sobie jeszcze pe艂n膮 szklank臋.
- Jest rzeczywi艣cie taka 艣liczna? - spyta艂a po d艂u偶szej chwili.
- Kto? - Matka ju偶 si臋 zaj臋艂a sprz膮taniem po 艣niadaniu i zd膮偶y艂a zapomnie膰, o czym rozmawia艂y.
- Christina.
- Jaka Christina?
- Przecie偶 opowiada艂a艣 mi o c贸reczce pani Cook.
- Ach, tak! Tylko nie wiedzia艂am, 偶e ta ma艂a tak ma na imi臋. To znaczy wiedzia艂am, bo pani Cook mi m贸wi艂a, ale wylecia艂o mi z g艂owy.
Lindzie nie wylecia艂o. Nie wylecia艂o jej z g艂owy nic, co kiedykolwiek s艂ysza艂a od Ethana Cooka. Gdy przed dwoma laty urodzi艂 mu si臋 brat, t艂umaczy艂 jej, dlaczego ma na imi臋 Chris. Kiedy jego mama by艂a w ci膮偶y, ca艂a rodzina czeka艂a na dziewczynk臋, Christin臋, ale urodzi艂 si臋 si贸dmy ch艂opiec, wi臋c nazwano go Chrisem.
- Wi臋c wiedzia艂a艣, 偶e Cookowie maj膮 nast臋pne dziecko - zauwa偶y艂a mama.
Zamy艣lona Linda kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Sk膮d?
Albo by艂a przewra偶liwiona, albo w pytaniu mamy co艣 si臋 kry艂o.
- Coral wczoraj o tym wspomnia艂a - sk艂ama艂a.
- Aha... My艣la艂am, 偶e mo偶e kiedy by艂a艣 w Seattle, mia艂a艣 kontakt z Ethanem Cookiem.
- Ale偶 sk膮d!
Matka, kt贸ra w艂a艣nie wk艂ada艂a naczynia do zmywarki, odwr贸ci艂a si臋 i popatrzy艂a na Lind臋, zaskoczona jej gwa艂town膮 reakcj膮.
- Nie by艂oby w tym przecie偶 nic dziwnego - powiedzia艂a. - To w ko艅cu tw贸j kolega z klasy. Zawsze mi si臋 wydawa艂o, 偶e go lubisz - ci膮gn臋艂a, a 偶e zn贸w zaj臋艂a si臋 sprz膮taniem, nie zauwa偶y艂a, jak dziewczyna zblad艂a.
Od powrotu Lindy nikt nie odwa偶y艂 si臋 wym贸wi膰 przy niej imienia Zacha. Imi臋 Ethana pad艂o wczoraj kilka razy. Jej kuzyn Larry chwali艂 si臋, jak to z kolegami, w艣r贸d kt贸rych by艂 Ethan, pop艂yn膮艂 w zesz艂ym miesi膮cu na s膮siedni膮 wysp臋 Maui. Marsha opowiedzia艂a jak膮艣 艣mieszn膮 szkoln膮 histori臋, w kt贸rej Ethan bra艂 udzia艂. Dziadek wspomnia艂 o tym, 偶e pom贸g艂 mu kiedy艣 naprawia膰 sieci, i doda艂, 偶e to mi艂y, dobry ch艂opak. Mick, m艂odszy brat Lindy, s艂ysz膮c to, skrzywi艂 si臋 i zacz膮艂 Ethana krytykowa膰:
- E tam! - rzuci艂. - Kiedy艣 by艂 rzeczywi艣cie fajny, ale ostatnio mu odbi艂o. Chcia艂em od niego po偶yczy膰 desk臋 surfingow膮 i mi odm贸wi艂.
Mick nie zauwa偶y艂 spojrzenia mamy ani nie us艂ysza艂, jak ojciec g艂o艣no chrz膮kn膮艂, i ci膮gn膮艂:
- Pomy艣la艂em nawet, 偶e mo偶e j膮 od niego odkupi臋. Szkoda, 偶eby taka fantastyczna deska si臋 marnowa艂a, bo przecie偶 jej nie u偶ywa. Dawa艂em mu za ni膮 dwie st贸wy, potem trzy. Kupa forsy, a on si臋 nie zgodzi艂. Ma nier贸wno od sufitem.
W tym momencie mama niemal mordowa艂a go wzrokiem, a ojciec chrz膮ka艂 jeszcze g艂o艣niej. Linda domy艣li艂a si臋, o co im chodzi. Nie o to, 偶e jej brat m贸wi艂 o Ethanie, lecz o to, 偶e wspomnia艂 o surfingu.
Wczoraj, kiedy pada艂o jego imi臋, wstrzymywa艂a oddech. Z jednej strony obawia艂a si臋, 偶e wszyscy zauwa偶膮, jak reaguje na ka偶d膮 wzmiank臋 o nim, a z drugiej chcia艂a us艂ysze膰 o nim co艣 jeszcze. Cokolwiek.
Teraz te偶 czeka艂a z nadziej膮, 偶e mama co艣 o nim powie, ale ona nie wr贸ci艂a ju偶 do Ethana, a do kuchni wszed艂 dziadek i spyta艂, czy Linda jest ju偶 gotowa, 偶eby jecha膰 z nim do Hilo.
Zbli偶ali si臋 do miejsca, gdzie droga si臋 rozchodzi艂a.
- Dziadku, nie skr臋caj w Drog臋 Starego Douglasa - poprosi艂a Linda, widz膮c, 偶e dziadek w艂膮cza kierunkowskaz i zwalnia, 偶eby skr臋ci膰 w lewo.
By艂 zwykle stanowczy wobec wnuk贸w, ale wnuczkom - zar贸wno jej, jak i Meg - rzadko kiedy odmawia艂. Teraz jednak musia艂 to zrobi膰 i Linda rozumia艂a dlaczego. Min臋 mia艂 tak zak艂opotan膮, 偶e postanowi艂a mu pom贸c.
- Przepraszam, 偶e ci臋 o to poprosi艂am. Wiem, 偶e obieca艂e艣 mamie, 偶e nie pojedziemy drog膮 przy pla偶y.
Nie umia艂 k艂ama膰, nie m贸g艂 wi臋c zaprzeczy膰.
- Sk膮d to wiesz?
Kiedy wsiedli ju偶 do samochodu, matka wysz艂a na ganek i poprosi艂a, 偶eby na chwil臋 wr贸ci艂 do domu. Nie by艂o go dwie, mo偶e trzy minuty i Linda domy艣li艂a si臋, po co mama go zawo艂a艂a.
- Po prostu wiem. I przepraszam ci臋, 偶e mimo to ci臋 prosi艂am - powiedzia艂a. - Jed藕 Drog膮 Starego Douglasa - doda艂a.
Kilka sekund p贸藕niej otworzy艂a usta ze zdumienia, widz膮c, 偶e dziadek, zamiast skr臋ci膰 w lewo, jedzie prosto. Zdawa艂a sobie spraw臋, ile go kosztowa艂o podj臋cie tej decyzji.
- Nie mo偶esz ca艂e 偶ycie od tego ucieka膰 - rzek艂, kiedy spojrza艂a na niego pytaj膮co.
Kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Co powiesz mamie? - zapyta艂a po chwili.
- Mo偶e nie b臋dzie pyta膰.
- A je艣li to zrobi?
Dziadek tylko na ni膮 popatrzy艂.
- G艂upie pytanie - przyzna艂a Linda. - Wiadomo, 偶e powiesz prawd臋.
Dalej jechali w milczeniu. Zauwa偶y艂a, 偶e dziadek co jaki艣 czas zerka na ni膮 k膮tem oka. Im bardziej droga zbli偶a艂a si臋 do oceanu, tym robi艂 to cz臋艣ciej. Kiedy doje偶d偶ali do zakr臋tu, za kt贸rym mia艂a si臋 ukaza膰 pla偶a, zdj膮艂 nog臋 z gazu.
- Dziadku, wszystko jest w porz膮dku - powiedzia艂a, k艂ad膮c d艂o艅 na jego ramieniu. Sama si臋 dziwi艂a, 偶e jej g艂os brzmi tak spokojnie.
Staruszek teraz te偶 si臋 nie odezwa艂. Uwierzy艂 wnuczce; jego stopa zn贸w znalaz艂a si臋 na pedale gazu. Ocean, jak na to miejsce, by艂 niezwykle spokojny. Najwy偶sze fale nie przekracza艂y trzech metr贸w.
Gdyby by艂y takie tamtego dnia, nic by si臋 nie sta艂o, przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋, ale natychmiast pomy艣la艂a, 偶e to idiotyczne rozwa偶ania. Gdyby wtedy fale by艂y tak niskie, Zachowi pewnie nawet nie chcia艂oby si臋 stan膮膰 na desce.
- Dziadku, m贸g艂by艣 si臋 na chwil臋 zatrzyma膰? - spyta艂a niepewnie.
Spojrza艂 na ni膮 wyra藕nie wystraszony i pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale patrzy艂a na niego z takim spokojem, 偶e po chwili zwolni艂 i stan膮艂 na poboczu.
Zerkn膮艂 w stron臋 pla偶y. Z miejsca, w kt贸rym si臋 zatrzymali, 偶eby do niej doj艣膰, trzeba by艂o jakie艣 sto metr贸w przedziera膰 si臋 przez g臋ste zaro艣la, a potem zej艣膰 w d贸艂 po ska艂ach.
- Chcesz tam i艣膰? - zapyta艂.
- 艢pieszy ci si臋 do Hilo?
Nie odpowiedzia艂 na jej pytanie, tylko powt贸rzy艂 swoje.
- Chcesz tam i艣膰?
- Tak.
Nieznacznie skin膮艂 g艂ow膮.
- Dzi臋ki - szepn臋艂a, wolno wysiadaj膮c z samochodu.
- Lindo! - zawo艂a艂, kiedy ju偶 wesz艂a w zaro艣la.
- Tak?
- Zosta艅 tam tak d艂ugo, jak b臋dziesz chcia艂a. B臋d臋 na ciebie czeka艂.
- Dzi臋ki.
Nie 艣pieszy艂a si臋, ani kiedy przedziera艂a si臋 przez zaro艣la, ani kiedy schodzi艂a w d贸艂 po czarnych wulkanicznych skalach, ani wtedy, gdy zdj臋艂a buty i sz艂a boso pla偶膮, tak 偶e stopy zostawia艂y 艣lady na mokrym piasku, a najd艂u偶sze fale obmywa艂y jej 艂ydki a偶 do kolan.
Zatrzyma艂a si臋 przy grupie pocz膮tkuj膮cych surfer贸w, mniej wi臋cej trzynastoletnich ch艂opc贸w. Byli najwyra藕niej turystami, poniewa偶 nie rozpozna艂a w艣r贸d nich 偶adnej znajomej twarzy. Poza tym ch艂opcy z Wielkiej Wyspy ucz膮 si臋 od starszych braci i koleg贸w, a nie od zawodowych instruktor贸w, i to znacznie wcze艣niej. W tym wieku 艣migaj膮 ju偶 na falach, jakby si臋 urodzili na desce.
U艣miechn臋艂a si臋 smutno, widz膮c, jak ci ch艂opcy wpatruj膮 si臋 w instruktora niczym w guru, jak spijaj膮 ka偶de s艂owo wychodz膮ce z jego ust i jak nie mog膮 si臋 doczeka膰, kiedy wreszcie sprawdz膮 si臋 na fali.
Czy kt贸ry艣 z nich b臋dzie chcia艂 by膰 nast臋pnym Bobem Simonsem? Oby nie...
Odesz艂a kawa艂ek, zn贸w si臋 zatrzyma艂a i zacz臋艂a obserwowa膰 par臋 surfer贸w. Ch艂opak w艂a艣nie z艂apa艂 fal臋. Przenosz膮c ci臋偶ar na palce wysuni臋tej do przodu nogi, wykona艂 skr臋t i pojecha艂 twarz膮 do fali. Dziewczynie chwil臋 p贸藕niej r贸wnie偶 uda艂o si臋 z艂apa膰 fal臋 i tak偶e zrobi艂a skr臋t, tyle 偶e przenios艂a ci臋偶ar przedniej nogi na pi臋ty i pojecha艂a plecami do fali.
Linda potrafi艂a to robi膰 - 艂apa膰 fal臋 i wykonywa膰 skr臋ty. Kiedy przed trzema laty si臋 tego nauczy艂a, dosz艂a do wniosku, 偶e to jej wystarczy, 偶e nie musi si臋 uczy膰 kolejnych akrobacji, 偶eby jazda na desce sprawia艂a jej przyjemno艣膰. Dla niej legendarny Bob Simona, kt贸ry surfing traktowa艂 nie jak sport, lecz spos贸b na 偶ycie i zgin膮艂 w falach, nie by艂 idolem. Nigdy nie bra艂a z niego przyk艂adu, a ju偶 na pewno nie chcia艂aby sko艅czy膰 tak jak on. Ale nie mog艂a zaprzeczy膰, 偶e surfing sprawia艂 jej du偶o rado艣ci. Sprawia艂... Kiedy艣... Zanim TO si臋 sta艂o...
Im bli偶ej by艂a tego miejsca, w kt贸rym TO si臋 sta艂o, tym bardziej zwalnia艂a kroku. Tu fale by艂y wi臋ksze. Te najwy偶sze si臋ga艂y pi臋ciu metr贸w. Ale Zach nawet na pi臋ciometrowe lekcewa偶膮co machn膮艂by r臋k膮.
Zach chcia艂 by膰 taki jak Bob Simons...
Zatrzyma艂a si臋 dwadzie艣cia par臋 metr贸w od ska艂y, na kt贸r膮 fale wyrzuci艂y zw艂oki Zacha, i nie by艂a w stanie zrobi膰 ani kroku dalej. Wpatrywa艂a si臋 w ni膮 i - o dziwo - widzia艂a tylko zastyg艂膮 czarn膮 law臋.
Nie mia艂a przed oczami obrazu, kt贸ry tyle razy pojawia艂 jej si臋 we 艣nie i na jawie.
Patrzy艂a na ska艂臋. O niczym nie my艣la艂a, nie przypomina艂a sobie tamtych chwil, nie p艂aka艂a, nie rozpacza艂a, po prostu tam by艂a. A potem nagle odwr贸ci艂a si臋 i wolnym krokiem ruszy艂a z powrotem. Na chwil臋 si臋 zatrzyma艂a i z podziwem spojrza艂a na par臋 surfer贸w, kt贸rzy 艣wietnie radzili sobie z jazd膮 na kraw臋dzi fali. Potem przystan臋艂a na d艂u偶ej przy nowicjuszach. Sko艅czy艂a si臋 teoria; z deskami pod pach膮 weszli kawa艂ek w morze, a potem si臋 na nich po艂o偶yli i czekali na swoja pierwsz膮 w 偶yciu fal臋. Przez kilka minut 偶aden nie potrafi艂 z艂apa膰 fali i stan膮膰 na desce. W ko艅cu jednemu z nich si臋 uda艂o. Nie tylko stan膮艂, ale i utrzyma艂 si臋 niej kilka sekund. W ci膮gu tej kr贸tkiej chwili, zanim zanurzy艂 si臋 w wodzie, zauwa偶y艂a w jego oczach co艣, co tak dobrze zna艂a.
Podobny wyraz malowa艂 si臋 w oczach wielu surfer贸w - wyraz szcz臋艣cia, wynikaj膮cego ze 艣wiadomo艣ci sukcesu i z poczucia, 偶e jest si臋 zespolonym z tym cudownym 偶ywio艂em, jakim jest ocean.
Linda zbyt dobrze jednak pami臋ta艂a inne oczy. Oczy, w kt贸rych nie widzia艂a rado艣ci ani szcz臋艣cia, lecz b艂ysk szale艅stwa. Tamten surfer nie potrafi艂 si臋 ju偶 cieszy膰 ostrym powiewem morskiej bryzy ani faktem, 偶e doskonale panuje nad swoim cia艂em. Potrzebowa艂 czego艣 wi臋cej - skrajnego ryzyka.
Nowicjusz by艂 niez艂y. Radzi艂 sobie znacznie lepiej ni偶 jego koledzy. Po raz drugi stan膮艂 na desce i tym razem uda艂o mu si臋 na niej utrzyma膰 znacznie d艂u偶ej. Zn贸w zobaczy艂a na jego twarzy rado艣膰 i zapragn臋艂a, 偶eby tej jego rado艣ci nigdy nie skazi艂a potrzeba obcowania z ryzykiem.
Kiedy ch艂opiec po raz trzeci z艂apa艂 fal臋 i stan膮艂 na desce, Linda pomacha艂a mu i unios艂a kciuk. Dumny z siebie, r贸wnie偶 chcia艂 jej pomacha膰, ale w tym momencie straci艂 r贸wnowag臋 i wpad艂 do wody. U艣miechn臋艂a si臋 i odesz艂a.
Szybko wspi臋艂a si臋 po ska艂ach i przesz艂a przez zaro艣la.
- Przepraszam, 偶e tak d艂ugo mnie nie by艂o - powiedzia艂a, wsiadaj膮c do samochodu.
Dziadek przyjrza艂 jej si臋 uwa偶nie, ale najwyra藕niej nic w twarzy wnuczki go nie zaniepokoi艂o. U艣miechn膮艂 si臋 i skin膮艂 g艂ow膮.
- Gdyby by艂o trzeba, czeka艂bym na ciebie nawet do wieczora - rzek艂, ruszaj膮c.
- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a.
- Za co?
- Za to, 偶e we mnie wierzysz. Chyba tylko ty jeden wierzysz w to, 偶e jestem silna. Mama i tata traktuj膮 mnie jak porcelanow膮 lalk臋, kt贸ra si臋 mo偶e pot艂uc.
- Nie dziw im si臋, kochaj膮 ci臋. Rok temu byli przera偶eni, kiedy po tym wszystkim nie mog艂a艣 odzyska膰 r贸wnowagi.
- No tak - zgodzi艂a si臋 z dziadkiem Linda.
Dzi艣 mgli艣cie ju偶 pami臋ta艂a ten okres tu偶 po wypadku. Prze偶y艂a potworny szok i 偶eby si臋 z niego otrz膮sn膮膰, nie wystarcza艂a jej pomoc bliskich. Rodzice zwr贸cili si臋 najpierw do lekarza, potem do psychologa. W ko艅cu Meg wpad艂a na pomys艂, 偶eby Linda przez jaki艣 czas pomieszka艂a u niej w Seattle. Matka i ojciec - zw艂aszcza ona - na pocz膮tku byli temu przeciwni, ale Linda bardzo chcia艂a opu艣ci膰 Wielk膮 Wysp臋 i po konsultacji z psychologiem rodzice si臋 zgodzili.
Wylatuj膮c przed rokiem z Hawaj贸w, my艣la艂a, 偶e nigdy tu nie wr贸ci, ale czas zrobi艂 swoje. Z ka偶dym mijaj膮cym miesi膮cem coraz bardziej t臋skni艂a za domem, rodzin膮 i przyjaci贸艂mi, a偶 wreszcie uzna艂a, 偶e jest gotowa do powrotu. Meg radzi艂a jej, 偶eby nie podejmowa艂a decyzji zbyt szybko. Namawia艂a j膮, 偶eby najpierw polecia艂a na Hawaje tylko na bo偶onarodzeniowe ferie i przekona艂a si臋, czy mo偶e tu zosta膰. Linda jednak wiedzia艂a, 偶e wraca na stale.
Wchodz膮c do sklepu 偶elaznego, w kt贸rym dziadek od lat kupowa艂 narz臋dzia i materia艂y potrzebne do naprawy 艂odzi, Linda od razu zorientowa艂a si臋, 偶e pr臋dko stamt膮d nie wyjd膮. Za lad膮 sta艂 bowiem nie w艂a艣ciciel sklepu, lecz jego ojciec, pan Kahilahu senior, stary przyjaciel dziadka. Linda nie pami臋ta艂a, by ci dwaj kiedykolwiek si臋 rozstali, nie zapytawszy si臋 nawzajem o to, co s艂ycha膰 nie tylko u nich, ale i u wszystkich cz艂onk贸w rodziny, nawet u najdalszych krewnych. A 偶e 偶ycie na Wielkiej Wyspie nie obfituje w a偶 tak zajmuj膮ce wydarzenia, zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e przys艂uchuj膮c si臋 rozmowie staruszk贸w, porz膮dnie si臋 wynudzi. Przywita艂a si臋 wi臋c z panem Kahilahu i spyta艂a, czy mo偶e zostawi膰 ich samych i pochodzi膰 troch臋 po mie艣cie. Dziadek, kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 si臋 pochwali膰 przyjacielowi, 偶e wnuczka wr贸ci艂a na Hawaje, i to na zawsze, nie mia艂 nic przeciwko temu. Um贸wili si臋 ko艂o Ogrod贸w Lili'uokalani.
Mia艂a troch臋 czasu i wyszed艂szy ze sklepu, zastanawia艂a si臋, czy i艣膰 tam od razu, czy najpierw wybra膰 si臋 gdzie indziej. Zdecydowa艂a si臋 na ogrody. Po pierwsze, by艂o samo po艂udnie i s艂o艅ce grza艂o niemi艂osiernie - fatalna pora na w臋dr贸wki po ulicach miasta. Po drugie, uwielbia艂a Ogrody Lili'uokalani, a tak dawno ich nie widzia艂a.
Przesz艂a kawa艂ek i ju偶 by艂a zlana potem. Przyjemniej zrobi艂o si臋 dopiero, gdy dotar艂a do Banyan Drive i skry艂a si臋 w cieniu olbrzymich figowc贸w o du偶ych, ciemnozielonych, po艂yskliwych li艣ciach. Stamt膮d mia艂a ju偶 tylko kawa艂ek do ogrod贸w. Kiedy si臋 w nich znalaz艂a i ruszy艂a w膮sk膮 dr贸偶k膮, po obu stronach kt贸rej ustawiono japo艅skie lampiony, poczu艂a cudowny spok贸j.
Spok贸j prys艂, gdy przypomnia艂a sobie, kiedy by艂a tu po raz ostatni. A w艂a艣ciwie nie kiedy, tylko z kim. Dochodz膮c do pierwszego z wielu znajduj膮cych si臋 tu mostk贸w, pr贸bowa艂a odsun膮膰 od siebie przykre wspomnienia, ale okaza艂y si臋 tak natr臋tne, 偶e tamto zdarzenie wyda艂o jej si臋 zupe艂nie 艣wie偶e, a s艂owa, kt贸re zosta艂y wtedy powiedziane, brzmia艂y w jej uszach, jak gdyby pad艂y przed chwil膮.
By艂a sobota, dwa tygodnie przed feriami bo偶onarodzeniowymi. Przyjechali z Zachem do Hilo po now膮 desk臋 surfingow膮 dla niego. Oszcz臋dza艂 na ni膮 p贸艂 roku. Nigdy nie widzia艂a go tak szcz臋艣liwego jak wtedy. Pami臋ta艂a, jak wychodz膮c z sklepu, z dum膮 powiedzia艂, 偶e takiej 鈥瀢ypasionej" deski nie ma nikt na Wielkiej Wyspie.
Pami臋ta艂a r贸wnie偶, co wtedy poczu艂a - swego rodzaju zazdro艣膰 o to, 偶e ona nigdy nie b臋dzie dla niego r贸wnie wa偶na jak surfing, 偶e fakt, 偶e jest jego dziewczyn膮, nawet w ma艂ej cz臋艣ci nie cieszy go tak jak nowa deska. Mia艂a nawet ochot臋 za偶artowa膰 i zapyta膰, na co by si臋 zdecydowa艂, gdyby musia艂 wybiera膰 mi臋dzy ni膮 a t膮 鈥瀢ypasion膮" desk膮. G艂upi 偶art, zw艂aszcza 偶e dobrze wiedzia艂a, co by wybra艂.
- Pojed藕my do Ogrod贸w Lili'uokalani - poprosi艂a go wtedy. Do dzisiaj nie potrafi艂a sobie odpowiedzie膰 na pytanie, czy chcia艂a sprawdzi膰, ile jest w stanie dla niej zrobi膰, czy po prostu zapragn臋艂a si臋 tam wybra膰.
- Do Lili'uokalani? - Patrzy艂 na ni膮 jak na kogo艣 niedorozwini臋tego umys艂owo. - Po co?
- Bo mam ochot臋 tam pojecha膰.
- Akurat dzisiaj? Kiedy kupi艂em t臋 fantastyczn膮 desk臋 i chc臋 j膮 jak najszybciej wypr贸bowa膰?
- Mo偶esz j膮 wypr贸bowa膰 jutro.
- Zwariowa艂a艣?'. Dzisiaj ma by膰 du偶a fala.
W Lindzie obudzi艂 si臋 nagle up贸r, o kt贸ry nawet si臋 nie podejrzewa艂a.
- Jutro mo偶e by膰 wi臋ksza - powiedzia艂a spokojnie. - Za ka偶dym razem, kiedy jeste艣my w Hilo, prosz臋 ci臋 o to, 偶eby艣 poszed艂 ze mn膮 do Lili'uokalani, i zawsze mi obiecujesz, 偶e nast臋pnym razem...
- No wi臋c skoro tak d艂ugo wytrzyma艂a艣, to wytrzymasz jeszcze troch臋 - skwitowa艂.
Nie do艣膰, 偶e wpad艂 jej w s艂owo, to jeszcze zrobi艂 to w spos贸b, kt贸ry wyda艂 jej si臋 wyj膮tkowo opryskliwy.
- Nie wiem - odpar艂a rozz艂oszczonym tonem.
- Nie wiesz? Czego nie wiesz?
- Nie wiem, czy wytrzymam.
Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e zabrzmia艂o to jak szanta偶, ale by艂o jej wszystko jedno. Ostatnio cz臋sto si臋 k艂贸cili i musia艂a uczciwie przyzna膰, 偶e to nie on, lecz ona wywo艂ywa艂a sprzeczki, ale te偶 mia艂a powody Coraz bardziej nie mog艂a si臋 pogodzi膰 z tym, 偶e surfing przes艂ania艂 mu wszystko - nie tylko j膮, ale r贸wnie偶 przyjaci贸艂 i szko艂臋.
Nie wiadomo, czy si臋 wystraszy艂, czy zgodzi艂 si臋 dla 艣wi臋tego spokoju, ale pojechali do Lili'uokalani.
Teraz 偶a艂owa艂a, 偶e do tego dosz艂o. Zrozumia艂a bowiem, 偶e tamtego dnia te cudowne japo艅skie ogrody przesta艂y by膰 dla niej oaz膮 spokoju.
Zaledwie doszli do pierwszego mostku - tego, na kt贸rym teraz sta艂a - Zach ju偶 zacz膮艂 si臋 niecierpliwi膰.
- D艂ugo jeszcze b臋dziemy si臋 tu szwenda膰?
- Przecie偶 dopiero weszli艣my.
- Nie rozumiem tylko po co.
- A nawet je艣li wy艂膮cznie po to, 偶eby mi sprawi膰 przyjemno艣膰? - spyta艂a nieco prowokacyjnie.
- My艣lisz tylko o sobie.
Tego ju偶 nie wytrzyma艂a.
- Ja my艣l臋 o sobie? Czy ty zdajesz sobie spraw臋 z tego, co m贸wisz? - G艂os coraz bardziej jej si臋 podnosi艂. - My艣l臋 o sobie, godzinami siedz膮c na pla偶y, kiedy ty czekasz na swoj膮 fal臋?
- Nikt ci臋 przecie偶 do tego nie zmusza.
- Masz racj臋, nikt mnie nie zmusza, ale gdybym tego nie robi艂a, widywaliby艣my si臋 tylko w szkole, a tak przynajmniej mog臋 poby膰 z tob膮 w drodze na pla偶臋 i z powrotem.
Nie wiedzia艂, co na to odpowiedzie膰, wi臋c tylko wzruszy艂 ramionami, ale by艂a tak podenerwowana, 偶e nie mog艂a przesta膰 m贸wi膰.
- I my艣l臋 tylko o sobie r贸wnie偶 wtedy, kiedy zamiast si臋 przygotowywa膰 do testu z matematyki, pomagam ci pisa膰 referat na histori臋?
Tak by艂o tydzie艅 wcze艣niej. W艂a艣nie zabiera艂a si臋 do nauki, kiedy zjawi艂 si臋 Zach i poprosi艂, 偶eby mu pomog艂a przygotowa膰 referat, o kt贸rym wiedzia艂 ju偶 od miesi膮ca. Po艣wi臋ci艂a na to ca艂y wiecz贸r, a nast臋pnego dnia zawali艂a test z matematyki.
- Wi臋cej ci臋 o to nie poprosz臋, mo偶esz by膰 pewna.
- Nawet gdyby艣 prosi艂, i tak bym tego nie zrobi艂a - o艣wiadczy艂a z przekonaniem.
Wzruszy艂 lekcewa偶膮co ramionami, co jeszcze bardziej j膮 rozz艂o艣ci艂o. Postanowi艂a jednak tego nie okazywa膰. Uzna艂a, 偶e wreszcie trafi艂a si臋 okazja, 偶eby powiedzie膰 mu to, co od jakiego艣 czasu nie dawa艂o jej spokoju. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e je艣li ponios膮 j膮 nerwy, Zach nie potraktuje jej s艂贸w powa偶nie.
- Pos艂uchaj - zacz臋艂a najspokojniej, jak potrafi艂a. - Nie s膮dzisz, 偶e powiniene艣 si臋 nad sob膮 zastanowi膰?
- Niby nad czym?
- Nad tym, 偶e poza surfingiem nic ju偶 si臋 dla ciebie nie liczy. I nie my艣l臋 w tym momencie o sobie. Zach, czy ty nie widzisz, 偶e tracisz przyjaci贸艂?
Zn贸w wzruszy艂 ramionami.
- Chodzi ci o tego palanta Bruce'a?
- Bruce nie jest palantem! Jeszcze niedawno by艂 twoim przyjacielem. Tylko 偶e przyjaci贸艂 nie zostawia si臋 na lodzie z powodu fali, nawet dziesi臋ciometrowej.
Zachowi ju偶 wcze艣niej zdarza艂o si臋 zawodzi膰 przyjaci贸艂; umawia艂 si臋 z nimi i si臋 nie zjawia艂, co艣 im obiecywa艂 i si臋 z tego nie wywi膮zywa艂, je艣li prosili o pomoc, nie mia艂 czasu. Zawsze z powodu fali. Kiedy mia艂a si臋 zjawi膰 ta wielka, ta, o jakiej marzy艂, zapomina艂 o wszystkim. Kt贸rej艣 soboty popsu艂 mu si臋 samoch贸d, poprosi艂 wi臋c przyjaciela o po偶yczenie swojego. Bruce si臋 zgodzi艂, ale 偶e w soboty pracowa艂 w supermarkecie w Hilo, um贸wili si臋, 偶e Zach go tam zawiezie, a po pracy odbierze. Sko艅czy艂o si臋 tak, 偶e Bruce czeka艂 na niego do rana, bo akurat tej nocy by艂y wielkie fale.
- Gdyby naprawd臋 by艂 moim przyjacielem, zrozumia艂by mnie i nie robi艂by takiej afery - prychn膮艂 Zach.
Bruce, kt贸ry sam ch臋tnie surfowa艂, rozumia艂 pasj臋 Zacha i dotychczas prze艂yka艂 rozczarowania, na jakie nara偶a艂 go przyjaciel, ale po tamtej nocy uzna艂, 偶e miarka si臋 przebra艂a, i Linda wcale mu si臋 nie dziwi艂a.
Stoj膮c na japo艅skim mostku, patrzy艂a na Zacha, nie mog膮c uwierzy膰 w to, 偶e utrata przyjaciela jest mu a偶 tak oboj臋tna.
- A szko艂a? - spyta艂a po chwili.
- Co szko艂a?
- Zach, jeszcze w zesz艂ym roku by艂e艣 jednym z najlepszych uczni贸w. Teraz jeste艣 najgorszy. Nie ma przedmiotu, z kt贸rym nie mia艂by艣 problem贸w.
- Przesta艅! - rzuci艂 poirytowany. - Gadasz ca艂kiem jak moja matka. A w og贸le to je艣li po to mnie tu przyprowadzi艂a艣, 偶eby mi prawi膰 mora艂y, to daj sobie z tym spok贸j.
Czasami bywa艂 opryskliwy, ale nie do tego stopnia. Lind臋 tak to zaskoczy艂o, 偶e przez d艂u偶szy czas nie wiedzia艂a, co powiedzie膰.
Ale Zach wiedzia艂. 艢pieszy艂o mu si臋 na pla偶臋 i by艂 got贸w na wszystko, byleby znale藕膰 si臋 tam jak najszybciej.
- Je艣li masz ochot臋 艂azi膰 po tym idiotycznym parku - skrzywi艂 si臋 i zatoczy艂 r臋k膮 艂uk - to sobie tu zosta艅. Ja mam co innego do roboty.
Potem zastanawia艂a si臋, czy rzeczywi艣cie zostawi艂by j膮 tam sam膮, ale wtedy wola艂a nie ryzykowa膰 i tego nie sprawdza膰. Gdyby to zrobi艂, nie mia艂aby jak dosta膰 si臋 do domu.
W milczeniu wr贸cili do samochodu i po drodze 偶adne nie odezwa艂o si臋 ani s艂owem.
Potem rozmawia艂a z nim tylko raz - tego dnia, kiedy TO si臋 sta艂o.
Odk膮d si臋ga艂a pami臋ci膮, mog艂a przebywa膰 w Ogrodach Lili'uokalani ca艂ymi godzinami i zawsze jej by艂o ma艂o. Kiedy jako dziecko przychodzi艂a tu z matk膮, za ka偶dym razem, gdy mama zbiera艂a si臋 do wyj艣cia, Linda prosi艂a, 偶eby zosta膰 jeszcze troch臋.
Teraz, kiedy zesz艂a z mostku, na kt贸rym przed rokiem pok艂贸ci艂a si臋 z Zachem, i zerkn膮wszy na zegarek, zorientowa艂a si臋, 偶e dziadek przyjedzie po ni膮 dopiero za p贸艂torej godziny, perspektywa sp臋dzenia tego czasu w Lili'uokalani wcale nie wyda艂a jej si臋 taka n臋c膮ca. Przesz艂a wszystkimi znanymi jej dr贸偶kami, przystaj膮c na malowniczych mostkach, i wci膮偶 mia艂a jeszcze ca艂膮 godzin臋. Przemkn臋艂o jej przez my艣l, 偶eby wr贸ci膰 na Banyan Drive, ale kiedy przypomnia艂a sobie t艂umy wylewaj膮ce si臋 ze znajduj膮cych si臋 tam hoteli, odrzuci艂a ten pomys艂. Wielka Wyspa nie jest wprawdzie tak oblegana przez turyst贸w jak Oahu, a Hilo to nie Honolulu i Waikiki, ale troch臋 ich tu jednak by艂o, zw艂aszcza teraz, w czasie zimowych ferii.
Kiedy poczu艂a pragnienie, przypomnia艂a sobie o zatopionym w zieleni ogrod贸w pawiloniku, w kt贸rym mo偶na zam贸wi膰 herbat臋, podawan膮 z zachowaniem ca艂ej japo艅skiej ceremonii picia tego napoju.
To by艂 dobry pomys艂. Matka cz臋sto powtarza艂a, 偶e nic nie gasi pragnienia tak, jak gor膮ca herbata. P贸艂 godziny p贸藕niej, wychodz膮c z herbaciarni, Linda przypomnia艂a sobie te s艂owa i przyzna艂a mamie racj臋.
Odesz艂a ju偶 kawa艂ek od pawiloniku, kiedy kto艣 j膮 zawo艂a艂. Odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a pani膮 Cook, kt贸ra sz艂a w jej stron臋, pchaj膮c przed sob膮 dzieci臋cy w贸zek. Obok niej bieg艂 dwuletni ch艂opczyk. Kiedy Linda widzia艂a go po raz ostatni, jeszcze nie chodzi艂, ale na pyzatej buzi niewiele si臋 zmieni艂. To by艂 Chris, najm艂odszy brat Ethana.
Lindzie mocniej zabi艂o serce. Gdy wita艂a si臋 z jego mam膮, czu艂a, jak dr偶y jej g艂os.
- Nie by艂am pewna, czy to ty - powiedzia艂a pani Cook. Cofn臋艂a si臋 o krok i zmierzy艂a j膮 wzrokiem. - Tak wydoro艣la艂a艣 - Zrobi艂a si臋 z ciebie prawdziwa kobieta. Kto by pomy艣la艂, 偶e...
- 呕e z takiego szkaradnego noworodka - chcia艂a za ni膮 sko艅czy膰 Linda, ale pani Cook jej nie pozwoli艂a.
- Nie, wcale nie to mia艂am na my艣li! Chodzi艂o mi o to, 偶e bardzo si臋 zmieni艂a艣 w ci膮gu tego roku. - U艣miechn臋艂a si臋 przyja藕nie i doda艂a: - I to na korzy艣膰.
- Dzi臋kuj臋. Bardzo pani mi艂a. - Linda zobaczy艂a, 偶e Chris, wpakowawszy sobie do ust prawie ca艂膮 pi膮stk臋, przygl膮da jej si臋 z zainteresowaniem. - Cze艣膰, Chris - powiedzia艂a.
Kucn臋艂a przy nim i pog艂adzi艂a go po ciemnej jak bezksi臋偶ycowa noc czuprynie. Podobne w艂osy mia艂 Ethan - identycznej granatowoczarnej barwy i r贸wnie jedwabiste. Dotkn臋艂a ich tylko raz w 偶yciu, ale zapami臋ta艂a ich mi臋kko艣膰.
Cofn臋艂a d艂o艅 i wyprostowa艂a si臋 tak gwa艂townie, 偶e Chris si臋 wystraszy艂 i zacz膮艂 p艂aka膰. Uspokoi艂 si臋 dopiero, gdy matka wzi臋艂a go na r臋ce i przytuli艂a.
Linda zajrza艂a tymczasem do w贸zka. Matka Natura jest sprawiedliwa, pomy艣la艂a, widz膮c 艣pi膮c膮 Christin臋. Wynagrodzi艂a Cook贸w za lata czekania na dziewczynk臋 naprawd臋 pi臋knym male艅stwem.
- Jaka ona jest 艣liczna - odezwa艂a si臋 szeptem, 偶eby nie budzi膰 Christiny.
Pani Cook nic nie odpowiedzia艂a, ale wida膰 by艂o, 偶e rozpiera j膮 duma.
- W kt贸r膮 stron臋 idziesz? - spyta艂a po chwili.
Linda wyci膮gn臋艂a r臋k臋 w kierunku bramy, przy kt贸rej um贸wi艂a si臋 z dziadkiem. - To si臋 艣wietnie sk艂ada - ucieszy艂a si臋 pani Cook. - Mo偶emy p贸j艣膰 razem, bo w艂a艣nie tam zostawi艂am samoch贸d.
Dziewczyna zawaha艂a si臋. To spotkanie by艂o dla niej takim wstrz膮sem, 偶e nogi wci膮偶 mia艂a jak z waty. Jak zareaguje na widok Ethana, skoro ju偶 obecno艣膰 jego matki wywo艂ywa艂a w niej tak膮 burz臋 uczu膰? Przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋, 偶e powinna si臋 po偶egna膰 jak najszybciej i p贸j艣膰 w innym kierunku, ale jednocze艣nie chcia艂a z ni膮 zosta膰 jak najd艂u偶ej.
Pani Cook postawi艂a syna na ziemi i chwyci艂a r膮czki w贸zka, ch艂opcu jednak na tyle si臋 to nie spodoba艂o, 偶e znowu zacz膮艂 p艂aka膰. W pierwszym odruchu Linda chcia艂a go wzi膮膰 na r臋ce, ale spojrza艂a na jego w艂osy i na my艣l, 偶e mog艂yby musn膮膰 jej policzek, rozmy艣li艂a si臋.
- Mo偶e ja popcham w贸zek - zaproponowa艂a.
Pani Cook zgodzi艂a si臋 i ruszy艂y w stron臋 po艂udniowego wyj艣cia z ogrod贸w. Kiedy si臋 rozstawa艂y, Linda by艂a rozczarowana, poniewa偶 mama Ethana przez ca艂膮 drog臋 zasypywa艂a j膮 gradem pyta艅, a o nim nie wspomnia艂a ani s艂owem.
Dopiero kiedy si臋 ju偶 po偶egna艂y i pani Cook wsiad艂a do samochodu, opu艣ci艂a okno i zawo艂a艂a:
- Odwied藕 nas! Ethan na pewno si臋 ucieszy, kiedy ci臋 zobaczy!
To ostatnie zdanie brzmia艂o w uszach Lindy jeszcze d艂ugo po tym, jak samoch贸d pani Cook znikn膮艂 jej z oczu.
Ethan na pewno si臋 ucieszy...?
Nikt nie wiedzia艂, dlaczego Linda postanowi艂a p贸j艣膰 do szko艂y dopiero po nowym roku, mimo 偶e wr贸ci艂a na Wielk膮 Wysp臋 tydzie艅 przed feriami. Nigdy nie nale偶a艂a do os贸b, dla kt贸rych ka偶dy pow贸d jest dobry, byle tylko nie p贸j艣膰 do szko艂y. Kiedy zdarza艂o jej si臋 chorowa膰, mama niemal si艂膮 musia艂a zatrzymywa膰 j膮 w domu. Nic wi臋c dziwnego, 偶e wszystkich zaskoczy艂a jej decyzja. Wyt艂umaczy艂a, 偶e chce si臋 nacieszy膰 wolno艣ci膮, i nikomu nie przysz艂o do g艂owy, 偶e jest jaki艣 inny pow贸d, dla kt贸rego zwleka z p贸j艣ciem do szko艂y.
Zawsze by艂a dobr膮 uczennic膮, jej rodzice zatem nie musieli si臋 martwi膰, 偶e trac膮c ten tydzie艅, b臋dzie mia艂a zaleg艂o艣ci, z kt贸rymi potem sobie nie poradzi. A to, 偶e zosta艂a w domu, by艂o im nawet na r臋k臋. Przed kilkoma laty na najdalej na zach贸d wysuni臋tym kawa艂ku ziemi, kt贸ra do nich nale偶a艂a, za艂o偶yli plantacj臋 orzech贸w makadamia. W tym roku pojawi艂y si臋 pierwsze owoce i, jak na tak m艂ode drzewka, plony okaza艂y si臋 niezwykle obfite. Powr贸t Lindy zbieg艂 si臋 w艂a艣nie z ko艅c贸wk膮 zbior贸w i ka偶da para r膮k by艂a na wag臋 z艂ota.
Praca nie by艂a 艂atwa, ale Lindzie sprawi艂o przyjemno艣膰, 偶e mo偶e pomaga膰 i bra膰 udzia艂 w czym艣, co by艂o tak wa偶ne dla egzystencji rodziny. Wszyscy wracali z plantacji, kiedy robi艂o si臋 ju偶 ciemno, tak wyko艅czeni, 偶e niemal zasypiali przy kolacji, ale w 艣rod臋, mimo zm臋czenia, byli wyj膮tkowo o偶ywieni. Tego dnia bowiem uda艂o im si臋 zebra膰 orzechy z ostatnich drzew i mogli 艣wi臋towa膰 zako艅czenie zbior贸w.
Kiedy zaczynali kolacj臋, kto艣 zajecha艂 pod dom. Linda wyjrza艂a przez okno, ale nie rozpozna艂a, czyj to w贸z. Dopiero gdy zobaczy艂a Coral, wysiadaj膮c膮 od strony pasa偶era, przypomnia艂a sobie, 偶e to samoch贸d jej ch艂opaka. Po chwili ujrza艂a r贸wnie偶 Bruce'a. Ucieszy艂a si臋, poniewa偶 nie widzia艂a przyjaci贸艂ki od tamtego poranka, kiedy odprowadzi艂a j膮 do domu. Kilka razy rozmawia艂y przez telefon, ale nie mia艂y okazji si臋 spotka膰 - Linda by艂a zaj臋ta pomoc膮 przy zbiorach, a Coral przygotowaniami do szkolnego przedstawienia bo偶onarodzeniowego.
- Cze艣膰, wracamy z pr贸by generalnej - powiedzia艂a Coral, kiedy Linda wybieg艂a na werand臋, 偶eby ich przywita膰. - I pomy艣la艂am, 偶e ci臋 odwiedzimy.
- Cze艣膰, ciesz臋 si臋, 偶e wpadli艣cie. Wchod藕cie.
Zanim weszli do 艣rodka, Linda wy艣ciska艂a si臋 z Bruce'em, kt贸rego widzia艂a po raz pierwszy po powrocie.
Zar贸wno Coral, jak i Bruce, kt贸ry przyja藕ni艂 si臋 z Mickiem i Terrym, bra膰mi Lindy, byli mile widzianymi go艣膰mi i nie dali si臋 d艂ugo prosi膰, kiedy mama zaproponowa艂a im kolacj臋.
Przy jedzeniu rozmawiali g艂贸wnie o zbiorach, poniewa偶 rodzice Bruce'a jako pierwsi w tej cz臋艣ci wyspy za艂o偶yli plantacj臋 orzech贸w makadamia i ch艂opak mia艂 ju偶 w tym niez艂e do艣wiadczenie. Potem rozmowa zesz艂a na temat, kt贸rego na Hawajach nie mo偶e zabrakn膮膰, je艣li w jakim艣 towarzystwie znajdzie si臋 kilku ch艂opc贸w w wieku od szesnastu do osiemnastu lat. To Mick pierwszy napomkn膮艂 o surfowaniu.
Matka zblad艂a, ojciec nerwowo odchrz膮kn膮艂. Tylko dziadek popatrzy艂 na syna i synow膮 i powiedzia艂:
- Dajcie ju偶 z tym spok贸j.
Linda u艣miechn臋艂a si臋 do niego i podzi臋kowa艂a mu wzrokiem.
Ch艂opcy rozmawiali wi臋c dalej o jakim艣 nowym modelu desek surfingowych, a Linda i Coral zabra艂y si臋 za sprz膮tanie po kolacji.
- I jak si臋 uda艂a pr贸ba generalna? - spyta艂a Linda.
Jej przyjaci贸艂ka pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nawet nie pytaj - rzuci艂a zrezygnowanym tonem. - Fatalnie.
- Nie wierz臋. Musia艂a艣 by膰 艣wietna - odpar艂a Linda z przekonaniem. Coral, jako najbardziej uzdolniona aktorsko dziewczyna w szkole, od kilku lat gra艂a g艂贸wne role w przedstawieniach bo偶onarodzeniowych i zawsze by艂a doskona艂a.
- Wiesz, ile razy si臋 pomyli艂am?
- Na pewno z powodu tremy.
- No w艂a艣nie! - zawo艂a艂a Coral. - Skoro dzisiaj na pr贸bie mia艂am tak膮 trem臋, to wyobra偶asz sobie, co si臋 b臋dzie dzia艂o jutro?
- Jutro b臋dziesz mia艂a inn膮 trem臋, tak膮, kt贸ra ci pomo偶e. Zawsze tak by艂o - przekonywa艂a j膮 Linda. - Pami臋tasz, jak w zesz艂ym roku... - Przerwa艂a.
Przyjaci贸艂ka popatrzy艂a na ni膮 z niepokojem. W zesz艂ym roku przed Bo偶ym Narodzeniem nie by艂o przedstawienia. Tego dnia, kiedy mia艂o si臋 odby膰, nawet o tej samej godzinie, uczniowie i nauczyciele z ich szko艂y, zamiast siedzie膰 na widowni i podziwia膰 popisy swoich koleg贸w i podopiecznych, uczestniczyli w innym wydarzeniu. Zebrali si臋 na cmentarzu, 偶eby po偶egna膰 Zacha Willisa.
- Nie pami臋tasz, 偶e dwa lata temu by艂o dok艂adnie tak samo? - poprawi艂a si臋 Linda. Ona r贸wnie偶 wyst臋powa艂a wtedy w sztuce. Nie mia艂a za grosz talentu aktorskiego i dosta艂a tak ma艂膮 r贸lk臋, 偶e nawet nie musia艂a otwiera膰 ust. - Na pr贸bie generalnej si臋 myli艂a艣, a potem by艂a艣 rewelacyjna.
- Hm...
- Zobaczysz, p贸jdzie ci jak po ma艣le.
- Ale b臋dziesz za mnie trzyma膰 kciuki? - spyta艂a Coral.
- No jasne! - zapewni艂a j膮 Linda.
- A na koniec b臋dziesz g艂o艣no bi膰 brawo? Nawet je艣li nikt inny nie b臋dzie tego robi艂?
Linda, kt贸ra w艂a艣nie si臋 nachyla艂a, 偶eby w艂o偶y膰 p贸艂misek na doln膮 p贸艂k臋 zmywarki, nagle si臋 wyprostowa艂a. Nie wybiera艂a si臋 na jutrzejsze przedstawienie.
I przyjaci贸艂ka, widz膮c zaskoczenie maluj膮ce si臋 na jej twarzy, od razu si臋 tego domy艣li艂a.
- Nie m贸w, 偶e nie przyjdziesz! - zawo艂a艂a z niedowierzaniem Coral.
- B臋d臋 musia艂a pom贸c mamie w domu - powiedzia艂a cicho Linda. - Za kilka dni s膮 艣wi臋ta, wiesz, jak to jest.
- Nie zrobisz mi tego. Musisz przyj艣膰.
- Co jest, dziewczyny? - Matka Lindy wsta艂a od sto艂u, stan臋艂a obok c贸rki i obj臋艂a j膮 ramieniem. - O czym tak gor膮czkowo rozprawiacie?
- Linda nie chce przyj艣膰 jutro na szkolne przedstawienie - poskar偶y艂a si臋 Coral. - A ja czu艂abym si臋 o wiele pewniej, gdybym wiedzia艂a, 偶e jest na widowni.
- Dlaczego nie chcesz i艣膰? - zdziwi艂a si臋 matka.
Linda nie zd膮偶y艂a odpowiedzie膰; zrobi艂a to za ni膮 przyjaci贸艂ka:
- M贸wi, 偶e b臋dzie musia艂a pomaga膰 w domu w przygotowaniach do 艣wi膮t.
- No wiesz! - rzuci艂a matka. Spojrza艂a na Lind臋 i pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Do 艣wi膮t zosta艂o jeszcze kilka dni. Mamy mn贸stwo czasu. Oczywi艣cie, 偶e p贸jdziesz. Nie chcesz popatrze膰 na Coral i innych przyjaci贸艂?
Linda nie mia艂a poj臋cia, jak jeszcze mog艂aby wyt艂umaczy膰 swoj膮 nieobecno艣膰 na szkolnym przedstawieniu. Chyba 偶e powiedzia艂aby prawd臋.
A prawda by艂a taka, 偶e potwornie si臋 ba艂a spotkania z Ethanem Cookiem.
I jednocze艣nie bardzo chcia艂a go zobaczy膰.
Sp贸藕nili si臋 przez Celi臋, dziewczyn臋 Terry'ego. Ponad p贸艂 godziny nie mog艂a si臋 zdecydowa膰, w co si臋 ubra膰, a偶 w ko艅cu pos艂ucha艂a Lindy i w艂o偶y艂a skromn膮 czarn膮 sukienk臋. Ale kiedy mieli ju偶 rusza膰 spod jej domu, poprosi艂a Terry'ego, 偶eby chwil臋 poczeka艂. Wyskoczy艂a z samochodu, pobieg艂a do domu i znikn臋艂a. Nie wraca艂a tak d艂ugo, 偶e Terry ju偶 chcia艂 po ni膮 i艣膰, ale w chwili, gdy otwiera艂 drzwi, wysz艂a na werand臋 w zupe艂nie innym stroju.
Linda pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie chodzi艂o o to, 偶e Celia nie pos艂ucha艂a jej rady, ale o to, 偶e, jak na szkolne przedstawienie, czerwona, bardzo kr贸tka sukienka na rami膮czkach, kt贸r膮 Celia mia艂a na sobie, by艂a stanowczo zbyt wyzywaj膮ca. Linda powstrzyma艂a si臋 jednak z komentarzem, zw艂aszcza kiedy zauwa偶y艂a, 偶e Terry jest zachwycony wygl膮dem swojej dziewczyny i wcale mu nie przeszkadza to, 偶e przyjad膮 do szko艂y za p贸藕no.
Linda nie lubi艂a si臋 wprawdzie sp贸藕nia膰, ale tym razem nie mia艂a do Celii pretensji. Dzi臋ki temu, 偶e weszli na widowni臋 jako ostatni, kiedy by艂y ju偶 zgaszone 艣wiat艂a, odsun膮艂 si臋 w czasie moment, kt贸rego najbardziej si臋 obawia艂a.
Przez chwil臋 stali w wej艣ciu, rozgl膮daj膮c si臋 za Marsh膮 i Bruce'em, kt贸rzy mieli dla nich trzyma膰 wolne miejsca. Dostrzegli ich w trzecim rz臋dzie i ruszyli w ich stron臋 w chwili, gdy unios艂a si臋 kurtyna.
- Cze艣膰, Linda!
- O, Linda!
- Popatrz, Linda Summer wr贸ci艂a.
- Linda, fajnie, 偶e jeste艣!
Zrobi艂o jej si臋 niezwykle przyjemnie, kiedy, id膮c przej艣ciem w stron臋 sceny, s艂ysza艂a powitania, widzia艂a u艣miechy. W szkole w Seattle nawet po roku wci膮偶 zdarza艂o jej si臋 spotyka膰 ludzi, przy kt贸rych mia艂a wra偶enie, 偶e widzi ich po raz pierwszy w 偶yciu. Tu wszystkich zna艂a, a ta 艣wiadomo艣膰 dawa艂a jej poczucie, 偶e jest u siebie.
- Cze艣膰, Linda! - zawo艂a艂 Billy Lyman.
W pierwszej klasie obci膮艂 jej p贸艂 warkocza i od tego czasu go nie lubi艂a. Chyba jednak tylko wydawa艂o jej si臋, 偶e go nie lubi, bo teraz z przyjemno艣ci膮 popatrzy艂a na jego troch臋 bezczeln膮 piegowat膮 buzi臋, u艣miechn臋艂a si臋 i pomacha艂a mu.
- Pssst. - Pani Thompson, nauczycielka angielskiego, odwr贸ci艂a si臋, 偶eby go uciszy膰, ale na widok Lindy sama nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 i mimo 偶e na scenie pojawili si臋 ju偶 pierwsi aktorzy, powiedzia艂a g艂o艣no: - Witaj, Lindo.
Coral, do kt贸rej nale偶a艂a pierwsza kwestia w sztuce, najwyra藕niej zwleka艂a z wypowiedzeniem jej, a偶 na widowni zapanuje spok贸j.
Linda zaj臋艂a miejsce i unios艂a d艂onie, pokazuj膮c jej, 偶e trzyma kciuki.
Przyjaci贸艂ka nieznacznie kiwn臋艂a g艂ow膮 na znak, 偶e to widzi, i przedstawienie si臋 rozpocz臋艂o.
Linda przez ca艂y pierwszy akt 艣ciska艂a kciuki tak kurczowo, 偶e potem przez kilka dni mia艂a na d艂oniach 艣lady po paznokciach. A przecie偶 ju偶 po pi臋ciu minutach wiedzia艂a, 偶e Coral jest fantastyczna i doskonale poradzi艂aby sobie i bez tego.
Pierwsza przerwa up艂yn臋艂a na powitaniach i u艣ciskach z kole偶ankami i kolegami oraz z nauczycielami. Nawet pan Yamaguchi, matematyk, zwykle bardzo zasadniczy i osch艂y, po przyjacielsku poklepa艂 j膮 po ramieniu, co, jak na niego, by艂o niezwykle wylewnym przywitaniem.
Mi艂o j膮 zaskoczy艂y te wszystkie przejawy serdeczno艣ci, ale by艂o co艣, co nie pozwala艂o jej cieszy膰 si臋 nimi w pe艂ni. Co chwila 艂apa艂a si臋 na tym, 偶e jej wzrok b艂膮dzi po foyer. Ich szko艂a by艂a wprawdzie niewielka, ale teatr, dobudowany przed kilkoma laty do g艂贸wnego budynku, by艂 taki, 偶e mog艂aby nim si臋 poszczyci膰 niejedna du偶a szko艂a w wielkim mie艣cie i mia艂 prawdziwe foyer, z kolumnami, za艂omami i wn臋kami.
To w艂a艣nie przez te za艂omy, kolumny i wn臋ki Linda mia艂a utrudnione zadanie, kiedy b艂膮dz膮c wzrokiem po t艂umie uczni贸w, nauczycieli, rodzic贸w i innych zaproszonych go艣ci, pr贸bowa艂a wypatrzy膰 t臋 jedyn膮 twarz, kt贸r膮 chcia艂a ujrze膰 najbardziej na 艣wiecie.
Mimo 偶e ba艂a si臋 tego jak niczego innego na 艣wiecie.
Zobaczy艂a j膮 dopiero pod sam koniec drugiej przerwy.
Ethan sta艂 daleko, w jednej z wn臋k, odwr贸cony do niej plecami. By艂 z bra膰mi, Timem i Rossem. Obaj byli od niego m艂odsi, wi臋c g贸rowa艂 nad nimi wzrostem.
W艂a艣nie rozleg艂 si臋 drugi dzwonek, ale nie ruszy艂a si臋 z miejsca. Marsha, kt贸ra jej towarzyszy艂a, powiedzia艂a co艣, lecz Linda nie zwr贸ci艂a na to uwagi.
Kto艣 j膮 potr膮ci艂. Wszyscy szli ju偶 na swoje miejsca. Foyer powoli pustosza艂o. W ko艅cu Marsha poci膮gn臋艂a j膮 za rami臋.
- Chod藕 ju偶! - rzuci艂a nieco zniecierpliwiona. - Coral ci臋 zamorduje, je艣li po raz drugi si臋 sp贸藕nisz i znowu b臋dzie musia艂a czeka膰 z wypowiedzeniem swojej kwestii.
Linda ruszy艂a za ni膮, ale po paru krokach odwr贸ci艂a si臋. I wtedy zobaczy艂a twarz Ethana. Zmieni艂 si臋. Spowa偶nia艂, a rysy mu si臋 wyostrzy艂y. Nie by艂 ju偶 tym ch艂opakiem sprzed roku. By艂 m艂odym m臋偶czyzn膮.
Przypomnia艂a sobie, jak jego matka powiedzia艂a co艣 podobnego o niej - 偶e sta艂a si臋 kobiet膮.
Przypomnia艂a sobie r贸wnie偶, co pani Cook m贸wi艂a, gdy si臋 rozstawa艂y - 偶e Ethan ucieszy si臋, kiedy j膮 zobaczy.
Nie ucieszy艂 si臋.
Ludziom, kt贸rzy si臋 ciesz膮, twarz nie blednie tak jak jemu, a usta nie 艣ci膮gaj膮 si臋 w w膮sk膮 kresk臋.
Nie wiedzia艂a, czy nieznaczny ruch, kt贸ry zauwa偶y艂a, by艂 skinieniem g艂owy, tak samo jak nie by艂a pewna, czy otworzy艂 usta, czy nie, a je艣li je otworzy艂, to po to, 偶eby powiedzie膰 jej 鈥濩ze艣膰鈥, czy m贸wi艂 co艣 do swoich braci.
Po przedstawieniu, kiedy wszyscy zasypywali Coral gratulacjami, Linda zarzuca艂a sobie, 偶e w艂a艣ciwie nie wie, co si臋 dzia艂o w trzecim akcie. Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e Coral nigdy si臋 nie dowie, 偶e jej najlepsza przyjaci贸艂ka, zamiast 艣ledzi膰 to, co dzieje si臋 na scenie, my艣lami by艂a zupe艂nie gdzie indziej.
Tego wieczoru Linda nie wr贸ci艂a do domu z bra膰mi. Terry i Mick, wraz Celi膮 i jej kole偶ank膮 Tresh, wpadli na pomys艂, 偶eby wybra膰 si臋 do Hilo na pizz臋. Oczywi艣cie, chcieli zabra膰 Lind臋, ale ona nie mia艂a ochoty ani na wypad do miasta, ani na pizz臋, ani te偶 na towarzystwo gadatliwej Tresh, kt贸ra troch臋 j膮 irytowa艂a. Ucieszy艂a si臋 wi臋c, gdy Coral i Bruce zaproponowali, 偶e podrzuc膮 j膮 do domu.
Kiedy w drodze Coral powiedzia艂a, 偶e ch臋tnie zosta艂aby u niej na noc, Linda w pierwszej chwili nie by艂a tym zachwycona. Nie mia艂a nastroju do babskich pogaduszek, ale pomy艣la艂a, 偶e Coral na pewno chce si臋 z ni膮 podzieli膰 wra偶eniami ze spektaklu. Jaka偶 by艂aby z niej przyjaci贸艂ka, gdyby odm贸wi艂a?
- Fajnie! - zawo艂a艂a, maj膮c nadziej臋, 偶e Coral nie b臋dzie mia艂a jej za z艂e, 偶e zbyt d艂ugo si臋 waha艂a.
Bruce wszed艂 z nimi na chwil臋 do domu, wypi艂 szklank臋 mocno sch艂odzonego soku ananasowego, kt贸rym pocz臋stowa艂a go mama Lindy, i po偶egna艂 si臋, t艂umacz膮c, 偶e skoro 艣wit musi jecha膰 do Hilo i powinien jak najszybciej po艂o偶y膰 si臋 spa膰.
Coral odprowadzi艂a go do drzwi, po czym wr贸ci艂a do kuchni.
Mama odgrza艂a i postawi艂a przed dziewcz臋tami talerze z paruj膮c膮 'ulu vichyssoise, zup膮 z por贸w, ziemniak贸w i owoc贸w drzewa chlebowego, po czym powiedzia艂a 鈥濪obranoc鈥 i zostawi艂a je w kuchni same.
Coral zjad艂a swoj膮 porcj臋, podnios艂a si臋 i podesz艂a do kuchenki, 偶eby sprawdzi膰, czy w garnku jeszcze co艣 zosta艂o. By艂o prawie p贸艂 garnka, ale g艂upio jej by艂o pyta膰, czy mo偶e sobie wzi膮膰 dok艂adk臋.
Linda, widz膮c to, roze艣mia艂a si臋. Wsta艂a, wzi臋艂a talerz przyjaci贸艂ki i nala艂a tyle zupy, 偶e z trudem donios艂a j膮 do sto艂u.
- A Mick i Terry? - spyta艂a troch臋 zawstydzona Coral. - Wystarczy dla nich?
- Przecie偶 pojechali na pizz臋 - odpar艂a Linda, machaj膮c r臋k膮. - Zreszt膮 widzia艂a艣, ile jeszcze zosta艂o.
- Nikt nie gotuje takiej pysznej 'ulu vichyssoise jak twoja mama.
- To prawda. Wiesz, jak mi brakowa艂o tej zupy w Seattle? By艂am do tego stopnia zdesperowana, 偶e chcia艂am ugotowa膰 j膮 sobie sama i zadzwoni艂am do mamy, 偶eby mi da艂a przepis.
- I co? Jak ci wysz艂a?
- W og贸le mi nie wysz艂a, bo nigdzie nie mog艂am dosta膰 owoc贸w chlebowca.
Coral zerkn臋艂a na talerz Lindy.
- Jako艣 nie widz臋, 偶eby艣 si臋 tak za ni膮 bardzo st臋skni艂a - powiedzia艂a, zauwa偶ywszy, 偶e przyjaci贸艂ka prawie nie ruszy艂a swojej porcji.
- Hm... Co艣 nie idzie mi dzisiaj jedzenie. Mo偶e z powodu gor膮ca.
Dzie艅 by艂 rzeczywi艣cie wyj膮tkowo duszny, ale Hawajczycy tak s膮 przyzwyczajeni do upa艂贸w, 偶e nikt nie zwraca na nie szczeg贸lnej uwagi. Poza tym, kiedy jechali ze szko艂y, spad艂 ulewny deszcz, po kt贸rym powietrze zrobi艂o si臋 przyjemne i rze艣kie.
Coral przez chwil臋 przygl膮da艂a si臋 przyjaci贸艂ce, jakby si臋 nad czym艣 zastanawia艂a.
- W艂a艣nie dlatego chcia艂am dzisiaj u ciebie spa膰 - powiedzia艂a do艣膰 niepewnym g艂osem.
Linda wystraszy艂a si臋, 偶e Coral mo偶e chcie膰 rozmawia膰 o czym艣, o czym ona wola艂aby nie m贸wi膰. 呕eby ukry膰 niepok贸j, roze艣mia艂a si臋 i rzuci艂a z pozorn膮 beztrosk膮:
- Nie wyg艂upiaj si臋! Chcia艂a艣 u mnie spa膰, dlatego 偶e jest duszno? Przecie偶 macie w domu du偶o lepsz膮 klimatyzacj臋 od naszej. Niedawno j膮 wymieniali艣cie, a nasza... - Mia艂a nadziej臋, 偶e je艣li wysili si臋 na dowcip, uda jej si臋 zwie艣膰 przyjaci贸艂k臋. - Nasza na pewno pami臋ta atak na Pearl Harbour.
Coral jednak nie doceni艂a jej poczucia humoru. Spojrza艂a na ni膮 powa偶nie.
- Przecie偶 dobrze wiesz, dlaczego chcia艂am z tob膮 zosta膰.
- My艣la艂am, 偶e chcesz porozmawia膰 ze mn膮 o przedstawieniu.
Coral machn臋艂a r臋k膮.
- A o czym tu gada膰? Ciesz臋 si臋, 偶e jako艣 posz艂o, 偶e nie potkn臋艂am si臋 na scenie i nie polecia艂am na twarz, 偶e si臋 nie zaci臋艂am, nie zapomnia艂am tekstu, nie dosta艂am czkawki ani nie bekn臋艂am, i tyle.
Linda przez chwil臋 si臋 zastanawia艂a, czy w og贸le by zauwa偶y艂a, gdyby kt贸ra艣 z tych rzeczy przytrafi艂a si臋 przyjaci贸艂ce w trzecim akcie. Prawdopodobnie nie. Mimo to zapewni艂a j膮:
- Wypad艂a艣 wspaniale. Nawet nie wiesz, jaka by艂am z ciebie dumna.
- Dzi臋ki, ale naprawd臋 nie zosta艂am u ciebie, 偶eby m贸wi膰 o przedstawieniu. My艣lisz, 偶e nie zauwa偶y艂am, co si臋 dzisiaj sta艂o?
Linda od razu pomy艣la艂a o swoim kr贸tkim spotkaniu z Ethanem. Ale przecie偶 niemo偶liwe, 偶eby Coral co艣 o nim wiedzia艂a. W czasie drugiej przerwy by艂a w garderobie i przygotowywa艂a si臋 do trzeciego aktu. Chyba 偶e wspomnia艂a jej o tym Marsha...
Natychmiast jednak odrzuci艂a t臋 mo偶liwo艣膰. Ona, Marsha i Bruce po zako艅czeniu spektaklu razem opu艣cili widowni臋 i poszli za kulisy, 偶eby pogratulowa膰 Coral. Potem, kiedy czekali, a偶 gwiazda wieczoru zmyje sceniczny makija偶 i si臋 przebierze, pojawi艂a si臋 mama Marshy, pani Lincoln, kt贸ra uczy艂a w szkole 艣piewu, i Marsha wysz艂a z ni膮 z teatru. Nie mia艂a wi臋c okazji pom贸wi膰 z Coral sam na sam. A nawet gdyby rozmawia艂y, to c贸偶 takiego mog艂a jej powiedzie膰? Nie by艂a nawet pewna, czy Marsha w og贸le zauwa偶y艂a spojrzenia, jakie wymieni艂a z Ethanem.
- A co si臋 takiego sta艂o? - spyta艂a.
- Nie udawaj, 偶e nie wiesz.
Linda pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nie wiem.
- S膮dzisz, 偶e nie widz臋, jaka jeste艣 przygn臋biona?
Linda spu艣ci艂a wzrok. Wzi臋艂a do r臋ki 艂y偶k臋, nabra艂a zupy, ale kompletnie odechcia艂o jej si臋 je艣膰, zreszt膮 zupa i tak ju偶 wystyg艂a.
- I domy艣lam si臋, co ci臋 tak przygn臋bi艂o - oznajmi艂a Coral.
Linda zaniepokoi艂a si臋, 偶e przyjaci贸艂ka co艣 wie o niej i Ethanie.
- Widzia艂am wszystko - ci膮gn臋艂a Coral. - My艣la艂a艣, 偶e tego nie dostrzeg艂am, prawda?
Linda kiwn臋艂a g艂ow膮.
Jak to mo偶liwe, 偶e tak d艂ugo by艂a przekonana, 偶e nikt, nawet najbli偶sza przyjaci贸艂ka, nie zna jej tajemnicy? I dlaczego Coral nie wspomnia艂a o tym a偶 do dzisiaj?
A wydawa艂o jej si臋, 偶e nikt nigdy si臋 nie dowie...
- Pos艂uchaj - zacz臋艂a Coral ostro偶nie. - Nie powinna艣 si臋 rym a偶 tak przejmowa膰.
Linda u艣miechn臋艂a si臋 gorzko.
- Nie powinnam si臋 a偶 tak przejmowa膰 - powt贸rzy艂a cichym, przygn臋bionym g艂osem. - Mo偶e mi jeszcze powiesz, jak to zrobi膰?
- Wszyscy si臋 do tego przyzwyczaili艣my. Ona zawsze si臋 tak zachowuje, nie tylko wobec ciebie.
Linda patrzy艂a na przyjaci贸艂k臋, coraz szerzej otwieraj膮c oczy. O co jej, na mi艂o艣膰 bosk膮, chodzi? Co za ona? By艂a pewna, 偶e Coral chce z ni膮 m贸wi膰 o Ethanie.
- Zawsze, kiedy spotyka kole偶anki albo koleg贸w Zacha - ci膮gn臋艂a Coral - zachowuje si臋 tak, jakby mia艂a im co艣 za z艂e.
Do Lindy wreszcie dotar艂o, o co chodzi.
Kiedy we tr贸jk臋 szli do samochodu Bruce'a, spotkali na parkingu matk臋 Zacha. Czeka艂a na swoj膮 c贸rk臋 Pat, kt贸ra gra艂a jedn膮 z drugoplanowych r贸l. Linda powiedzia艂a 鈥濪obry wiecz贸r鈥, ale pani Willis nie odpowiedzia艂a. Zanim si臋 odwr贸ci艂a, Linda przez kilka sekund widzia艂a jej 艣ci膮gni臋t膮 b贸lem twarz.
Na parkingu by艂o do艣膰 ciemno, mimo to dostrzeg艂a, 偶e matka Zacha nie patrzy艂a w tym momencie ani na Coral, ani na Bruce'a, tylko na ni膮. Dla Lindy by艂a ta bardzo nieprzyjemna chwila, kt贸ra k艂ad艂a cie艅 na ten wiecz贸r, ale szybko o niej zapomnia艂a i wr贸ci艂a my艣lami do Ethana.
Teraz, kiedy zrozumia艂a, o czym m贸wi Coral, odczu艂a ulg臋, ale jednocze艣nie pomy艣la艂a, 偶e jest okropnie bezduszna. Jak mog艂a si臋 tak skupia膰 na Ethanie, skoro bliscy Zacha wci膮偶 cierpieli tak, jakby do tragedii dosz艂o wczoraj?
- Nie miej do niej pretensji - powiedzia艂a Coral.
- Pretensji? Do pani Willis?
Linda pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Jak mog艂abym mie膰 do niej pretensje? Straci艂a syna. Pewnie mnie te偶 obci膮偶a win膮. I wcale jej si臋 nie dziwi臋. Rozumiem j膮.
- Ciebie?! Przesta艅! Dlaczego mia艂aby obci膮偶a膰 ciebie?
- Bo by艂am dziewczyn膮 Zacha. Mog艂am go powstrzyma膰.
- Daj spok贸j, dobrze wiesz, 偶e to nieprawda. Poza tym to wcale nie jest tak, jak my艣lisz. Ona nie obci膮偶a win膮 nikogo. Po prostu po 艣mierci Zacha jeszcze nie zabli藕ni艂y si臋 w niej rany i kiedy spotyka jego przyjaci贸艂, zn贸w sobie wszystko przypomina. Uwierz mi, ona nie tylko wobec ciebie tak si臋 zachowuje.
- By艂am jego dziewczyn膮 - powiedzia艂a cicho Linda. - I czuj臋, 偶e nie zrobi艂am wszystkiego, co mog艂am, 偶eby go powstrzyma膰.
- Nie by艂aby艣 w stanie nic zrobi膰 - rzuci艂a Coral z przekonaniem.
Linda poczu艂a pod powiekami 艂zy.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nie wiesz wszystkiego... - G艂os jej si臋 za艂ama艂.
- Chcesz mi o tym opowiedzie膰?
- Opowiem ci, tylko najpierw sprz膮tnijmy te talerze i chod藕my do mojego pokoju - zaproponowa艂a Linda, wycieraj膮c kciukiem 艂zy.
To by艂a niedziela. Po obiedzie Linda zosta艂a w domu sama. Rodzice z dziadkiem wybrali si臋 w odwiedziny do brata taty i mieli wr贸ci膰 dopiero p贸藕nym wieczorem. Mick i Terry surfowali. Linda, kiedy j膮 zapytali, czy z nimi pojedzie, najpierw powiedzia艂a, 偶e tak, ale szybko si臋 rozmy艣li艂a. Mog艂a by膰 pewna, 偶e na pla偶y b臋dzie Zach, a nie chcia艂a go widzie膰. Po tamtej sprzeczce w Ogrodach Lili'uokalani przestali ze sob膮 rozmawia膰.
Nie czu艂a si臋 winna i mia艂a nadziej臋, 偶e Zach, kiedy och艂onie i u艣wiadomi sobie, jak okropnie si臋 zachowa艂, przeprosi j膮. Niczego takiego nie zrobi艂, co wi臋cej, kiedy spotykali si臋 w szkole, wydawa艂 si臋 ci臋偶ko obra偶ony i zachowywa艂 tak, jakby oczekiwa艂 przeprosin od niej.
Od ich wyjazdu do Hilo up艂yn臋艂y dwa tygodnie i cho膰 nie dosz艂o do 偶adnej ostatecznej rozmowy, powoli u艣wiadamia艂a sobie, 偶e ona i Zach nie s膮 ju偶 par膮. W tym wszystkim najdziwniejsze dla niej by艂o to, 偶e wcale z tego powodu nie cierpia艂a. A przecie偶 by艂 jej pierwszym ch艂opakiem i kiedy przed siedmioma miesi膮cami zacz臋li si臋 spotyka膰, by艂a w nim nieprzytomnie zakochana.
Zastanawia艂a si臋, czy rzeczywi艣cie a偶 tak si臋 w nim kocha艂a, czy tylko to sobie wm贸wi艂a, poniewa偶 by艂 pierwszym ch艂opcem, kt贸ry powa偶nie si臋 ni膮 zainteresowa艂. A jednak wyt臋偶aj膮c pami臋膰, przypomina艂a sobie pierwsze randki, niecierpliwo艣膰, z jak膮 na nie czeka艂a, ulg臋, gdy Zach wreszcie si臋 zjawia艂, 艣ciskanie w do艂ku, kiedy j膮 obejmowa艂, i to uczucie towarzysz膮ce pierwszym poca艂unkom, kt贸rego nawet nie potrafi艂a nazwa膰. Tego wszystkiego sobie nie wm贸wi艂a, czu艂a to naprawd臋. By艂a w nim wtedy zakochana, bez dw贸ch zda艅.
Wi臋c dlaczego teraz nie czu艂a b贸lu? Dlaczego nie p艂aka艂a, nie rozpacza艂a?
Odpowied藕 wyda艂a jej si臋 prosta. Zach zniszczy艂 jej uczucie, w taki sam spos贸b, w jaki zniszczy艂 swoje przyja藕nie.
W ci膮gu tych dw贸ch tygodni u艣wiadomi艂a to sobie jasno i wyra藕nie. Nie cierpia艂a, ale by艂a przygn臋biona, poniewa偶 sko艅czy艂o si臋 co艣, co jeszcze niedawno wydawa艂o jej si臋 takie wa偶ne.
Snuj膮c si臋 bez celu po domu, troch臋 偶a艂owa艂a, 偶e jednak nie pojecha艂a z bra膰mi. Pla偶a by艂a na tyle du偶a, 偶e wcale nie musia艂aby si臋 spotka膰 z Zachem. Zawsze surfowa艂 na jej po艂udniowym ko艅cu, tam gdzie by艂y najwy偶sze fale.
Szkoda, pomy艣la艂a i w tym momencie przypomnia艂a sobie, 偶e Terry poprzedniego dnia przywi贸z艂 z wypo偶yczalni kilka film贸w. Ucieszy艂a si臋, kiedy zobaczy艂a, 偶e pomy艣la艂 r贸wnie偶 o niej i wypo偶yczy艂 romantyczn膮 komedi臋 z Meg Ryan.
W艂a艣nie wk艂ada艂a p艂yt臋 do odtwarzacza, kiedy pod dom z dzikim rykiem zajecha艂 samoch贸d. Nie musia艂a wygl膮da膰 przez okno, by wiedzie膰, kto przyjecha艂. Zachowi przed miesi膮cem popsu艂 si臋 t艂umik w samochodzie, a 偶e wszystkie oszcz臋dno艣ci wyda艂 na now膮 desk臋, nie mia艂 go za co naprawi膰.
Pomy艣la艂a, 偶e pewnie si臋 zjawi艂, 偶eby j膮 przeprosi膰, i wcale jej si臋 to nie spodoba艂o. Podj臋艂a ju偶 decyzj臋 i wydawa艂o jej si臋, 偶e nawet nie b臋dzie musia艂a jej Zachowi komunikowa膰, 偶e ob臋dzie si臋 bez dramatycznych scen i bez wielkich s艂贸w. Nie mia艂a 偶adnego do艣wiadczenia w takich rozmowach, ale przeczuwa艂a, 偶e nie nale偶膮 do najprzyjemniejszych.
Nie chcia艂a, 偶eby Zach wchodzi艂 do domu, wi臋c szybko wysz艂a na werand臋 i tam go przywita艂a.
- Cze艣膰! - rzuci艂, wyra藕nie zasapany.
- Cze艣膰. Wygl膮dasz, jakby艣 tu przybieg艂, a nie przyjecha艂 - powiedzia艂a dosy膰 ch艂odno, przypatruj膮c mu si臋 uwa偶nie.
Kilka razy odetchn膮艂 g艂臋boko, zanim zn贸w si臋 odezwa艂. Nie sprawia艂 wra偶enia ch艂opaka, kt贸ry chce si臋 pokaja膰 i szuka odpowiednich s艂贸w. To j膮 nieco uspokoi艂o.
- Mam do ciebie wielk膮 pro艣b臋 - powiedzia艂 w ko艅cu.
- Pro艣b臋?
- Wiesz, 偶e musz臋 mie膰 na jutro to cholerne wypracowanie?
Z niedowierzaniem pokr臋ci艂a g艂ow膮 i nie mog艂a sobie odm贸wi膰 z艂o艣liwego u艣miechu.
- Wszystkim uda艂o si臋 je napisa膰 ju偶 dwa tygodnie temu, tylko tobie jako艣 nie - zauwa偶y艂a.
- Pani Thompson zgodzi艂a si臋, 偶ebym je przyni贸s艂 jutro.
- Szczerze m贸wi膮c, nie rozumiem, dlaczego to zrobi艂a.
- Wa偶ne, 偶e si臋 zgodzi艂a - powiedzia艂 Zach, wzruszaj膮c ramionami. - No i w艂a艣nie w zwi膮zku z tym mam do ciebie pro艣b臋.
Linda zn贸w z niedowierzaniem pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Po tym, jak si臋 zachowa艂e艣 w Lili'uokalani, przez dwa tygodnie nie zdoby艂e艣 si臋 na to, 偶eby mi powiedzie膰 鈥瀙rzepraszam鈥, nawet si臋 nie wysila艂e艣, 偶eby powiedzie膰 mi 鈥瀋ze艣膰鈥, kiedy spotykali艣my si臋 w szkole, a dzisiaj masz odwag臋 przyjecha膰 tu i prosi膰, 偶ebym ci w czym艣 pomog艂a?
- Przepraszam - rzuci艂.
- Zach, daj spok贸j, w og贸le nie przysz艂oby ci do g艂owy, 偶eby mnie przeprosi膰, gdyby nie to, 偶e chcesz, 偶ebym ci pomog艂a pisa膰 wypracowanie.
Przez chwil臋 milcza艂, a potem pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie chc臋, 偶eby艣 mi pomog艂a.
- Nie? Wiec o co ci w艂a艣ciwie chodzi?
- Chcia艂em, 偶eby艣 je za mnie napisa艂a.
Nie mog艂a uwierzy膰 w艂asnym uszom.
- Ale偶 ty masz tupet!
- Lindo, prosz臋 ci臋. Obiecuj臋, 偶e to ju偶 ostatni raz. Nigdy wi臋cej ci臋 o nic takiego nie poprosz臋.
Nie dalej jak kilka godzin temu my艣la艂a o tym, 偶e Zach jest nies艂owny, 偶e wykorzystuje ludzi. I w艂a艣nie to potwierdza艂.
- Nie pami臋tasz, jak w Lili'uokalani m贸wi艂e艣, 偶e ju偶 nie poprosisz mnie o pomoc?
- Nie b膮d藕 taka... Lindo...
- Dlaczego w艂a艣ciwie mia艂abym to zrobi膰? - spyta艂a. Nie dlatego, 偶e zaczyna艂a si臋 waha膰, chcia艂a po prostu pozna膰 spos贸b jego my艣lenia, kt贸ry wyda艂 jej si臋 zupe艂nie niezrozumia艂y.
- W ko艅cu jeste艣 moj膮 dziewczyn膮.
U艣miechn臋艂a si臋 ironicznie.
- Jestem twoja dziewczyn膮 tylko wtedy, kiedy ci to pasuje - powiedzia艂a i natychmiast si臋 poprawi艂a: - By艂am. - Popatrzy艂a mu w oczy i powt贸rzy艂a, cicho, ale bardzo wyra藕nie: - By艂am.
- No co艣 ty! To by艂a tylko zwyk艂a sprzeczka. Robisz z ig艂y wid艂y.
- Nie, nie robi臋. I powiem ci co艣 jeszcze. Ty wcale nie potrzebujesz dziewczyny. Ani dziewczyny, ani przyjaci贸艂, ani nikogo. - Wskaza艂a r臋k膮 ty艂 jego pikapa. - Ta deska to jedyne, czego ci trzeba.
Nerwowo spojrza艂 na zegarek.
- Pos艂uchaj, porozmawiamy o tym kiedy indziej, dobrze? - Wyra藕nie si臋 niecierpliwi艂. Stara艂 si臋 wprawdzie, 偶eby nie by艂o tego s艂ycha膰 w jego g艂osie, ale zupe艂nie mu to nie wychodzi艂o.
- Nie b臋dziemy ju偶 o tym wi臋cej rozmawia膰 - o艣wiadczy艂a Linda. - Nie ma o czym.
- Jak to nie ma?
- Zach, ja ju偶 podj臋艂am decyzj臋 i jej nie zmieni臋. Nie b臋dziemy si臋 wi臋cej spotyka膰.
Wygl膮da艂 na tak przej臋tego, 偶e przemkn臋艂o jej przez my艣l, czy nie by艂a zbyt obcesowa i czy nie powinna mu tego powiedzie膰 troch臋 艂agodniej. Jednak kilka sekund p贸藕niej zrozumia艂a, jaka jest naiwna. Zach bowiem wcale nie przej膮艂 si臋 tym, 偶e z nim zerwa艂a.
- No dobrze - rzuci艂. - Nie chcesz ju偶 by膰 moj膮 dziewczyn膮, to trudno. Nic na to nie poradz臋. Ale to nie znaczy, 偶e nie mo偶esz by膰 kole偶ank膮. - Zn贸w popatrzy艂 na zegarek.
- Gdzie ci si臋 tak 艣pieszy? - spyta艂a, chocia偶 doskonale zna艂a odpowied藕.
W艂a艣ciwie, skoro chcia艂a si臋 z nim rozsta膰, powinna si臋 cieszy膰, 偶e bardziej ni偶 zerwaniem przejmuje si臋 tym, 偶e mo偶e straci膰 fale, ale z drugiej strony, gdy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e zupe艂nie mu na niej nie zale偶y, poczu艂a si臋 troch臋 zraniona w swojej dziewcz臋cej dumie.
Patrzy艂a na ch艂opaka, kt贸rego kiedy艣 kocha艂a, i zastanawia艂a si臋, jak mog艂a by膰 a偶 tak 艣lepa.
- Lindo, prosz臋 ci臋, za godzin臋 maj膮 by膰 takie fale, jakich jeszcze na Wielkiej Wyspie nie by艂o.
Jak dobrze zna艂a t臋 艣piewk臋.
- Zach, takie fale maj膮 by膰 mniej wi臋cej raz w miesi膮cu. I jakiekolwiek by by艂y, dla ciebie wci膮偶 b臋d膮 za ma艂e. Ty i tak dalej b臋dziesz czeka艂 na t臋 swoj膮 najwi臋ksz膮, wymarzon膮. B臋dziesz na ni膮 czeka艂 i czeka艂, i nie zauwa偶a艂, co po drodze tracisz. Czas, przyjaci贸艂, 偶ycie...
- Lindo, b艂agam ci臋, nie mog臋 jutro nie zanie艣膰 tego wypracowania. Pani Thompson da艂a mi ostateczny termin. Prosz臋...
Patrzy艂 na ni膮 oczami chorego cz艂owieka. Du偶o p贸藕niej zrozumia艂a, 偶e by艂 chory, w taki sam spos贸b, jak chorzy s膮 narkomani czy alkoholicy. Wtedy jeszcze nie zdawa艂a sobie z tego sprawy, ale zacz臋艂a mu wsp贸艂czu膰. I nie mia艂a poj臋cia, 偶e wsp贸艂czucie w takich sytuacjach nie jest dobrym doradc膮.
- Prosz臋, Lindo... B艂agam...
By艂 偶a艂osny. Poczu艂a si臋 okropnie, kiedy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e w艂a艣nie traci resztki i tak ostatnio mocno nadw膮tlonego szacunku do Zacha. Chcia艂a, 偶eby sobie poszed艂.
- Dobrze, napisz臋 ci to wypracowanie - burkn臋艂a, nie wiedz膮c, co mog艂aby jeszcze zrobi膰, 偶eby jak najszybciej znik艂 jej z oczu.
Pewnie nawet gdyby wiedzia艂, dlaczego si臋 zgodzi艂a, wcale by si臋 tym nie przej膮艂.
Tam, na pla偶y, czeka艂y na niego fale.
- Jeste艣 kochana! - zawo艂a艂 i nie traci艂 ju偶 wi臋cej czasu.
Ze smutkiem patrzy艂a, jak biegnie do swojego pikapa i pr贸buje w艂膮czy膰 silnik. Sta艂a daleko, ale s艂ysza艂a jego przekle艅stwa, poniewa偶 silnik nie chcia艂 zaskoczy膰. Kilka razy nerwowo przekr臋ca艂 kluczyk w stacyjce, w ko艅cu cisn膮艂 nim o ziemi臋, wyskoczy艂 z samochodu i zacz膮艂 z ca艂ej si艂y kopa膰 w b艂otnik.
Linda skrzywi艂a si臋. Nie chcia艂a d艂u偶ej przygl膮da膰 si臋 tej scenie. Kiedy si臋 odwr贸ci艂a, 偶eby wej艣膰 do domu, us艂ysza艂a nadje偶d偶aj膮cy samoch贸d.
To by艂 Ethan Cook. Dziadek m贸wi艂, 偶e Ethan ma mu dzisiaj przywie藕膰 po偶yczone narz臋dzia do naprawy 艂odzi, ale zupe艂nie o tym zapomnia艂a.
Zna艂a go od pierwszej klasy. Kiedy艣 si臋 przyja藕nili, ale od czasu, jak zacz臋艂a si臋 spotyka膰 z Zachem, co艣 si臋 popsu艂o. Ch艂opcy dawno temu pok艂贸cili si臋 przy surfingu i nie przepadali za sob膮 nawzajem.
Nic wi臋c dziwnego, 偶e Lind臋 zaskoczy艂o to, 偶e Zach przywita艂 si臋 z nim jak z najlepszym przyjacielem. Po chwili wiedzia艂a ju偶 dlaczego.
- Cz艂owieku, z nieba mi spad艂e艣! - zawo艂a艂.
Zdumiony Ethan spojrza艂 na niego pytaj膮co.
- Musisz mnie podwie藕膰 na pla偶臋 - rzuci艂 Zach. - Ten gruchot znowu si臋 rozkraczy艂 - doda艂 i ponownie kilka razy kopn膮艂 w b艂otnik.
- Nie bardzo mog臋. Musz臋 jecha膰 do Hilo.
- No to si臋 艣wietnie sk艂ada. Wysadzisz mnie przy pla偶y. Potem poprosz臋 Terry'ego, 偶eby mnie tu przywi贸z艂 i mo偶e razem uda nam si臋 uruchomi膰 tego grata. - Zn贸w z ca艂ej si艂y przykopa艂 w b艂otnik.
Perspektywa podwiezienia go wyra藕nie si臋 Ethanowi nie podoba艂a.
- Chcia艂em jecha膰 Drog膮 Starego Douglasa - powiedzia艂.
- A jaka to r贸偶nica, czy pojedziesz tamt臋dy, czy wzd艂u偶 oceanu? - Zach, nie czekaj膮c na jego zgod臋, zdj膮艂 desk臋 z baga偶nika pikapa.
- No, taka, 偶e wzd艂u偶 oceanu jest du偶o dalej.
- Daj spok贸j, kilka kilometr贸w r贸偶nicy. - Zach lekcewa偶膮co machn膮艂 r臋k膮 i ju偶 k艂ad艂 desk臋 pod plandek膮 samochodu Ethana. - A w og贸le to nie rozumiem, jak mo偶esz jecha膰 do Hilo, skoro dzisiaj maj膮 by膰 takie fale.
- Wiesz, nie dla wszystkich 艣wiat kr臋ci si臋 wy艂膮cznie wok贸艂 deski surfingowej - odpar艂 Ethan spokojnie. Widzia艂, 偶e dalsza rozmowa i tak nie ma sensu, poniewa偶 Zach siedzia艂 ju偶 w jego samochodzie.
Ethan spojrza艂 na Lind臋, a kiedy roz艂o偶y艂a r臋ce, wzruszy艂 tylko r臋kami, powiedzia艂 鈥瀋ze艣膰鈥 i odjecha艂.
Wtedy po raz ostatni widzia艂a Zacha.
Nie, nie po raz ostatni...
Zobaczy艂a go kilka godzin p贸藕niej, na wulkanicznej skale w p贸艂nocnej cz臋艣ci pla偶y, ale takiego nie chcia艂a go pami臋ta膰.
- Nikomu jeszcze nie m贸wi艂a艣 o tym ostatnim spotkaniu z Zachem? - spyta艂a Coral.
Le偶a艂y w ciemno艣ci - Linda w swoim 艂贸偶ku, jej przyjaci贸艂ka w 艂贸偶ku Meg.
- Nikomu.
Coral, s艂uchaj膮c jej, ani razu si臋 nie odezwa艂a. Nawet wtedy, gdy Linda na d艂ugo przerywa艂a swoj膮 opowie艣膰.
Teraz te偶 milcza艂a. W pewnym momencie Linda pomy艣la艂a, 偶e przyjaci贸艂ka ju偶 zasn臋艂a, ale Coral nie spa艂a.
- Mo偶e teraz, kiedy to z siebie wyrzuci艂a艣, b臋dzie ci troch臋 l偶ej - powiedzia艂a.
- Mo偶e. W ka偶dym razie dzi臋ki, 偶e mnie wys艂ucha艂a艣.
- Ju偶 dawno chcia艂am ci臋 o to zapyta膰, ale wola艂am nie naciska膰.
- I za to te偶 ci dzi臋kuj臋.
- My艣lisz, 偶e uda ci si臋 zasn膮膰? - spyta艂a Coral.
- Hm...
Zaniepokojona Coral podnios艂a si臋 na 艂贸偶ku.
- Chcesz jeszcze pogada膰?
- K艂ad藕 si臋 i 艣pij - powiedzia艂a Linda. Spojrza艂a na budzik stoj膮cy na nocnej szafce. - Jest wp贸艂 do drugiej, a ty musisz przecie偶 i艣膰 do szko艂y.
- Phiii! Wiesz, jak to jest w ostatni dzie艅 przed feriami. 呕adna szko艂a.
- Mimo wszystko postaraj si臋 zasn膮膰 - poradzi艂a jej Linda.
- A ty?
- Ja te偶 spr贸buj臋. Dobranoc. I dzi臋kuj臋, 偶e zosta艂a艣 dzisiaj u mnie.
- Wiesz, 偶e zawsze zostan臋, je艣li tylko b臋dziesz tego potrzebowa艂a.
- Wiem, ale teraz ju偶 艣pij. Dobranoc.
- Dobranoc.
Linda le偶a艂a na wznak. Oczy mia艂a otwarte. Wpatrywa艂a si臋 w 艣cian臋 przed sob膮 tak uporczywie, 偶e w ko艅cu dostrzeg艂a na niej pasma. Noc by艂a tak jasna, 偶e 艣wiat艂o ksi臋偶yca przedostawa艂o si臋 przez szpary w okiennicach. Linda liczy艂a te pasma od g贸ry do do艂u, potem od do艂u do g贸ry, i zn贸w od g贸ry, i za ka偶dym razem wychodzi艂a jej inna liczba. Wi臋c pr贸bowa艂a liczy膰 od nowa.
Kiedy us艂ysza艂a leciutko 艣wiszcz膮cy miarowy oddech dochodz膮cy z drugiego 艂贸偶ka, odczeka艂a chwil臋, by mie膰 pewno艣膰, 偶e przyjaci贸艂ka 艣pi, i dopiero wtedy przewr贸ci艂a si臋 na prawy bok i zamkn臋艂a oczy.
Czy czu艂a ulg臋 po tym, jak Coral dowiedzia艂a si臋, jak przebiega艂o jej ostatnie spotkanie z Zachem?
Nie, nie czu艂a.
Ale mo偶e gdyby znalaz艂a w sobie do艣膰 odwagi, by opowiedzie膰 jej o tym, co zdarzy艂o si臋 potem - w tym czasie, gdy Zach czeka艂 na swoj膮 fal臋 i kiedy ta upragniona fala wreszcie nadesz艂a...
Mo偶e wtedy poczu艂aby ulg臋?
Linda wr贸ci艂a do domu, wzi臋艂a do r臋ki kaset臋 z filmem, kt贸ry zamierza艂a obejrze膰, zanim zjawi艂 si臋 Zach, i schowa艂a j膮 z powrotem do pude艂ka.
Nie by艂a w nastroju do ogl膮dania film贸w, zw艂aszcza komedii romantycznych, a poza tym nie mia艂a na to czasu. Musia艂a si臋 wzi膮膰 za pisanie wypracowania.
Posz艂a do swojego pokoju, w艂膮czy艂a laptop i min臋艂o sporo czasu, zanim uda艂o jej si臋 skleci膰 pierwsze zdanie. Wypracowania nigdy nie stanowi艂y dla niej problemu; z angielskiego by艂a najlepsza w klasie, dot膮d jednak nie mia艂a poj臋cia, jak ci臋偶ko jest pisa膰 o czym艣, o czym si臋 ju偶 raz pisa艂o. A w dodatku musia艂a zrobi膰 to tak, 偶eby pani Thompson niczego si臋 nie domy艣li艂a.
W艂a艣nie, pani Thompson...
Dopiero teraz u艣wiadomi艂a sobie, 偶e ta sprawa ma jeszcze inny wymiar.
Oszustwo. Bra艂a udzia艂 w obrzydliwym oszustwie.
Jak mog艂a nie pomy艣le膰 o tym wcze艣niej?
Im d艂u偶ej si臋 nad tym zastanawia艂a, tym bardziej to, co mia艂a zamiar zrobi膰, by艂o dla niej odra偶aj膮ce. Ca艂a ta sytuacja wydawa艂a jej si臋 okropna i groteskowa.
W przyp艂ywie w艣ciek艂o艣ci wykasowa艂a pierwszy akapit, kt贸ry z trudem uda艂o jej si臋 napisa膰, i z trzaskiem zamkn臋艂a komputer, nawet si臋 nie wylogowuj膮c.
Po chwili jednak dosz艂a do wniosku, 偶e musi zrobi膰 to, do czego si臋 zobowi膮za艂a. Nie by艂a Zachem i nie zostawia艂a ludzi na lodzie, mimo 偶e on zas艂u偶y艂 sobie na to bardziej ni偶 ktokolwiek inny.
Chcia艂a odzyska膰 skasowany kawa艂ek, ale je艣li chodzi o komputery, mia艂a dwie lewe r臋ce, wi臋c si臋 nie uda艂o. Pr贸bowa艂a sobie przypomnie膰, jak brzmia艂 ten pierwszy akapit, lecz zdania, kt贸re kleci艂a, by艂y ko艣lawe i nie mia艂y sensu.
- Nie napisz臋 tego! - zawo艂a艂a i poczu艂a si臋 tak w艣ciek艂a i jednocze艣nie bezradna, 偶e a偶 si臋 rozp艂aka艂a.
Nie zwr贸ci艂a uwagi, 偶e pod dom zaje偶d偶a samoch贸d. Dopiero gdy us艂ysza艂a wo艂anie, zorientowa艂a si臋, 偶e kto艣 si臋 zjawi艂.
- Lindo!
Szybko przetar艂a oczy, 偶eby nie by艂o wida膰 艣lad贸w 艂ez, i wybieg艂a z pokoju. Drzwi wej艣ciowe by艂y otwarte i sta艂 w nich Ethan.
- Puka艂em, ale pewnie nie s艂ysza艂a艣, wi臋c wszed艂em.
- Mia艂e艣 przecie偶 jecha膰 do Hilo - przypomnia艂a mu.
Ch艂opak spu艣ci艂 wzrok i przez chwil臋 milcza艂; wreszcie pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie, nie mia艂em.
- Rozumiem. Nie chcia艂e艣 zawozi膰 Zacha na pla偶臋 i wymy艣li艂e艣 ten wyjazd do Hilo.
Ethan, wyra藕nie zawstydzony, skin膮艂 g艂ow膮.
- Przepraszam ci臋 - powiedzia艂.
- Mnie? Za co?
- To w ko艅cu tw贸j ch艂opak, a nie chcia艂em mu zrobi膰 takiej ma艂ej przys艂ugi.
- Daj spok贸j, przecie偶 wiem, 偶e go nie lubisz.
- Hm... - By艂 zak艂opotany.
Linda ceni艂a go za to, 偶e przez siedem miesi臋cy, kiedy spotyka艂a si臋 z Zachem, nigdy nie pozwoli艂 sobie wobec niej na najmniejsz膮 krytyk臋 jej ch艂opaka i wstrzymywa艂 si臋 z wszelkimi komentarzami. Teraz r贸wnie偶 potrafi艂a doceni膰 jego pow艣ci膮gliwo艣膰.
Ethan przez jaki艣 czas przest臋powa艂 z nogi na nog臋.
Lindzie przemkn臋艂o przez g艂ow臋, 偶e mo偶e powinna go poprosi膰 o rad臋 w zwi膮zku z wypracowaniem dla Zacha. Nie zrobi艂a tego jednak z tej prostej przyczyny, 偶e by艂o jej wstyd. Nie potrafi艂by zrozumie膰, 偶e zamierza wzi膮膰 udzia艂 w oszustwie; by艂 na to zbyt uczciwy.
- No to ja ju偶 p贸jd臋 - powiedzia艂 cicho. - Nie b臋d臋 ci przeszkadza艂. Cze艣膰...
- Cze艣膰. A Zach nie jest ju偶 moim ch艂opakiem.
Wydawa艂o jej si臋, 偶e nie m贸g艂 tego us艂ysze膰 - tak szybko wyszed艂. Nie zd膮偶y艂a go nawet zapyta膰, po co w艂a艣ciwie wr贸ci艂. Kiedy za nim wybieg艂a, ju偶 zd膮偶y艂 zapali膰 silnik i ruszy艂. Odje偶d偶aj膮c, nie odwraca艂 si臋. By艂a pewna, 偶e nie widzi jej, stoj膮cej na werandzie.
Nagle us艂ysza艂a pisk opon. Ethan zahamowa艂, w艂膮czy艂 wsteczny bieg i zacz膮艂 si臋 cofa膰. Zatrzyma艂 si臋 tu偶 przed domem, tak 偶e wystraszona Linda odskoczy艂a do ty艂u.
Wtedy sobie przypomnia艂a, po co tu dzisiaj przyjecha艂.
- Zapomnia艂e艣 zostawi膰 narz臋dzia dziadka, tak? - spyta艂a, kiedy wysiad艂 z samochodu.
- Nie, zostawi艂em je przed gara偶em, zanim wszed艂em do domu.
Popatrzy艂a za jego wyci膮gni臋t膮 r臋k膮 i zobaczy艂a przy drzwiach gara偶u star膮 skrzynk臋, w kt贸rej dziadek trzyma艂 narz臋dzia.
- Podzi臋kuj dziadkowi - powiedzia艂 Ethan.
- Skoro ju偶 wcze艣niej zostawi艂e艣 te narz臋dzia, to znaczy, 偶e wraca艂e艣 tu na wstecznym biegu tylko po to, by mnie poprosi膰, 偶ebym podzi臋kowa艂a dziadkowi?
- Nie, wraca艂em, bo dotar艂o do mnie, co powiedzia艂a艣, kiedy wychodzi艂em.
Linda milcza艂a. Sta艂a na najni偶szym schodku werandy, Ethan na ziemi, tak 偶e ich oczy by艂y na tym samym poziomie. Patrzy艂 na ni膮 tak wnikliwie, 偶e nie mog艂a wytrzyma膰 jego wzroku i 偶eby przed nim uciec, usiad艂a na 艣rodkowym schodku.
- Dlatego p艂aka艂a艣? - spyta艂. - Przez niego?
A jednak nie uda艂o jej si臋 zetrze膰 艣lad贸w 艂ez.
- To nie takie proste - szepn臋艂a.
- Jest proste. P艂aka艂a艣 przez niego? Dlatego, 偶e zerwali艣cie ze sob膮?
Najpierw pokr臋ci艂a, a potem kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Nie rozumiem - powiedzia艂 Ethan. - Tak czy nie?
- Nie, bo nie p艂aka艂am dlatego, 偶e ze sob膮 zerwali艣my. I tak, bo p艂aka艂am przez niego.
Widz膮c, 偶e dziewczyna musi unosi膰 g艂ow臋, 偶eby na niego patrze膰, przysiad艂 obok niej na najni偶szym schodku.
U艣miechn臋艂a si臋.
Nie mia艂 poj臋cia, dlaczego si臋 u艣miecha, spojrza艂 wi臋c na ni膮 pytaj膮co.
- Pami臋tasz, kiedy艣 cz臋sto tak siadali艣my? - przypomnia艂a mu.
Jego twarz r贸wnie偶 rozja艣ni艂 u艣miech.
- I potrafili艣my gada膰 ca艂ymi godzinami - doda艂. Jego u艣miech znik艂 r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂. - Co on ci zrobi艂?
- Zach?
Ethan skin膮艂 g艂ow膮.
By艂 spokojnym ch艂opcem. Nigdy nie s艂ysza艂a, 偶eby si臋 awanturowa艂, nie uczestniczy艂 w b贸jkach, jakie czasami zdarza艂y si臋 mi臋dzy ch艂opakami. Nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, 偶e m贸g艂by by膰 wobec kogokolwiek agresywny. Ale teraz ujrza艂a w jego oczach b艂ysk z艂o艣ci.
- Zach nic mi nie zrobi艂. To ja sama sobie zrobi艂am.
- Co si臋 sta艂o?
D艂ugo si臋 zastanawia艂a, czy wyzna膰 mu prawd臋, ale wiedzia艂a, 偶e b臋dzie docieka艂, a poza tym czu艂a, 偶e sama sobie z tym nie poradzi.
Opowiedzia艂a mu wszystko, zaczynaj膮c od sprzeczki w Ogrodach Lili'uokalani, a ko艅cz膮c na tym, jak dzi艣 w przyp艂ywie g艂upoty, po tym jak ju偶 zerwa艂a z Zachem, zgodzi艂a si臋 napisa膰 za niego wypracowanie.
Kiedy m贸wi艂a, twarz Ethana coraz bardziej si臋 zmienia艂a. Widzia艂a, 偶e jest w艣ciek艂y i 偶e chwilami musi si臋 powstrzymywa膰, 偶eby jej nie przerywa膰.
- Nie mo偶esz tego zrobi膰! - zawo艂a艂, kiedy sko艅czy艂a.
- Nie mog臋 tego nie zrobi膰 - odpar艂a spokojnie.
- Oczywi艣cie, 偶e mo偶esz!
- Powiedzia艂am mu, 偶e napisz臋 to wypracowanie, wi臋c musz臋 je napisa膰. Wiem, 偶e zgadzaj膮c si臋, pope艂ni艂am b艂膮d, ale teraz nie mam ju偶 wyj艣cia.
Zorientowa艂 si臋, 偶e nic nie osi膮gnie, je艣li b臋dzie j膮 przekonywa艂 zbyt gwa艂townie, zni偶y艂 wi臋c g艂os i zacz膮艂 m贸wi膰 spokojniej:
- Zastan贸w si臋. Je艣li cz艂owiek pope艂nia b艂膮d i zdaje sobie spraw臋, 偶e go pope艂nia, najgorsze, co mo偶e zrobi膰, to brn膮膰 w to dalej.
Milcza艂a, bo przecie偶 trudno by艂o si臋 nie zgodzi膰 z tym, co m贸wi艂.
- Je艣li to zrobisz, b臋dziesz 偶a艂owa艂a, zobaczysz.
Temu r贸wnie偶 nie mog艂a zaprzeczy膰.
- B臋dziesz mog艂a spojrze膰 w oczy pani Thompson? - spyta艂 Ethan.
Pani Thompson by艂a osob膮 wyj膮tkow膮 i mia艂a w ich szkole szczeg贸ln膮 pozycj臋. By艂a sprawiedliwa, wyrozumia艂a i nigdy, ale to przenigdy nie wykorzystywa艂a przewagi, jak膮 dawa艂a jej relacja nauczyciel - ucze艅. Nic wi臋c dziwnego, 偶e nawet najwi臋kszym cwaniakom w szkole nigdy nie przychodzi艂o do g艂owy, 偶eby w jaki艣 spos贸b j膮 przechytrzy膰 lub oszuka膰. To by艂oby po prostu nie fair.
Skrzywi艂a si臋.
- Ethan, prosz臋... - powiedzia艂a i ukry艂a twarz w d艂oniach. - Nie wspominaj pani Thompson.
- Mog臋 nie wspomina膰, ale jutro na pierwszej lekcji j膮 zobaczysz.
Oderwa艂a d艂onie od twarzy i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, jakby chcia艂a z niej wyrzuci膰 wszystkie troski.
- I jeszcze co艣. - Popatrzy艂 jej prosto w oczy. - Czy ty naprawd臋 uwa偶asz, 偶e w ten spos贸b mu pomagasz?
- Nie wiem...
- Wi臋c si臋 zastan贸w - powiedzia艂 i d艂ugo si臋 nie odzywa艂, daj膮c jej czas do namys艂u.
Po kilku minutach wsta艂.
- M贸g艂bym zadzwoni膰 do domu? - zapyta艂. - Pewnie zaczynaj膮 si臋 ju偶 o mnie martwi膰. Mia艂em tylko odwie藕膰 narz臋dzia i zaraz wr贸ci膰.
- No jasne. Wiesz, gdzie jest telefon. - Dawniej cz臋sto j膮 odwiedza艂, by艂a wi臋c pewna, 偶e nie zapomnia艂.
Ethan wszed艂 do domu. Nie by艂o go dwie, mo偶e trzy minuty, ale to wystarczy艂o Lindzie na podj臋cie decyzji.
- Za艂atwione - rzuci艂 Ethan, siadaj膮c obok niej na schodku.
- A mo偶e powiniene艣 ju偶 jecha膰 - powiedzia艂a, chocia偶 wcale nie chcia艂a zosta膰 sama.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nigdzie nie pojad臋, dop贸ki ci臋 nie przekonam.
- Ju偶 mnie przekona艂e艣.
Spojrza艂 na ni膮 z niedowierzaniem.
- Nie napiszesz za niego tego wypracowania?
- Nie. Boj臋 si臋, co b臋dzie, kiedy mu to powiem, ale nie napisz臋.
- Je艣li chcesz, poczekam z tob膮 na Zacha - zaproponowa艂.
- My艣lisz, 偶e sama sobie nie poradz臋?
- Bo ja wiem? - Ethan zamy艣li艂 si臋.
- Daj spok贸j. W艣cieknie si臋, to pewne, mo偶e troch臋 pokrzyczy, ale jako艣 to prze偶yj臋.
- S艂uchaj, niezr臋cznie mi to m贸wi膰, bo w ko艅cu by艂 twoim ch艂opakiem i mo偶e ci by膰 przykro...
- Co masz na my艣li? - spyta艂a.
- Zach czasami bywa nieobliczalny.
Przypomnia艂a sobie, jak kopal w baga偶nik swojego pikapa, ale to nie oznacza艂o, 偶e mo偶e by膰 agresywny wobec niej. Nieprzyjemny, owszem. Nawet opryskliwy, ale przecie偶 nic jej z jego strony nie grozi艂o.
- Nie. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Cokolwiek o nim my艣l臋, nie s膮dz臋, 偶eby m贸g艂 by膰 niebezpieczny. Poza tym wr贸ci pewnie z Terrym i Mickiem.
Zda艂a sobie spraw臋, 偶e to, co powiedzia艂a, mog艂o zabrzmie膰 tak, jakby chcia艂a si臋 Ethana pozby膰, wi臋c doda艂a szybko:
- Ale je艣li masz czas i ochot臋, zosta艅.
- Szczerze m贸wi膮c, wola艂bym zosta膰.
- Zaczekaj chwil臋, przynios臋 co艣 do picia. - Wsta艂a i otwieraj膮c drzwi, spyta艂a: - Soku, wody czy coli?
- Mo偶e by膰 sok.
Posz艂a do kuchni i zajrza艂a do lod贸wki. W dzbanku by艂a resztka soku., kt贸ra pozosta艂a po 艣niadaniu, ale w pojemniku na owoce znalaz艂a kilka ananas贸w z plantacji Hamilton贸w, kt贸re poprzedniego dnia przywioz艂a mama Coral. Wybra艂a najwi臋kszy, umy艂a, pokroi艂a na kawa艂ki i w艂o偶y艂a do sokowir贸wki. Przela艂a sok do dzbanka, wzi臋艂a dwie szklanki, a kiedy wychodzi艂a z kuchni, przypomnia艂a sobie o ciasteczkach, kt贸re rano upiek艂a z mam膮. Na艂o偶y艂a kilkana艣cie na talerz, postawi艂a wszystko na tacy i wysz艂a przed dom.
- Ju偶 chcia艂em i艣膰 po ciebie - powiedzia艂 Ethan, kiedy Linda postawi艂a tac臋 na schodku i usiad艂a.
- Sko艅czy艂 si臋 sok i musia艂am wyciska膰 - wyja艣ni艂a, podsuwaj膮c mu talerz. - Spr贸buj tych ciasteczek.
- Pyszne. - Zjad艂 jedno i natychmiast si臋gn膮艂 po nast臋pne.
Zbli偶a艂 si臋 wiecz贸r, od morza wia艂a przyjemna bryza. W milczeniu pili sok i jedli ciasteczka, patrz膮c na s艂o艅ce zachodz膮ce za czarnymi wulkanicznymi ska艂ami.
Nagle Ethan si臋 u艣miechn膮艂.
- Wiesz, 偶e jest szansa na to, 偶ebym wreszcie mia艂 siostr臋? - powiedzia艂 radosnym g艂osem.
- Naprawd臋? Twoja mama jest w ci膮偶y?
- Dopiero w drugim miesi膮cu. Nic jeszcze nie wiadomo, ale czuj臋, 偶e tym razem b臋dzie dziewczynka.
Kiedy jego matka chodzi艂a w ci膮偶y z Chrisem, te偶 czu艂, 偶e to b臋dzie dziewczynka. Bardzo kocha艂 braci, ale od lat marzy艂 o siostrze i teraz by艂 tak rozpromieniony, 偶e Linda nie chcia艂a mu psu膰 nastroju, przypominaj膮c o tym, 偶e kiedy艣 przeczucia go omyli艂y.
- I b臋dzie mia艂a na imi臋 Christina, tak?
- No pewnie!
Spojrza艂a na niego i poczu艂a dziwny ucisk w piersi. Szybko odwr贸ci艂a wzrok i spojrza艂a na ska艂y, kt贸re w ostatnich promieniach s艂o艅ca sta艂y si臋 ciemnogranatowe.
- O czym tak my艣lisz? - spyta艂 Ethan po jakim艣 czasie.
- Hm...
- Zastanawiasz si臋, co mu powiesz, tak?
- Nie, naprawd臋 nie.
- Wi臋c o czym?
- W艂a艣ciwie to sama nie wiem o czym - odpar艂a wymijaj膮co, chocia偶 dobrze wiedzia艂a.
My艣la艂a o nim, o tym, 偶e ma te wszystkie cechy, kt贸re stara艂a si臋 znale藕膰 w Zachu, i o tym, dlaczego to Zach, a nie on, zainteresowa艂 si臋 ni膮 na tyle, 偶e siedem miesi臋cy temu um贸wili si臋 na randk臋.
Poczu艂a, 偶e to pewnie nie jest w porz膮dku - my艣le膰 o ch艂opaku zaledwie kilka godzin po tym, jak si臋 zerwa艂o z innym. Z drugiej strony, wcale nie chcia艂a z tymi my艣lami walczy膰.
Spojrza艂a na Ethana i zorientowa艂a si臋, 偶e na ni膮 patrzy, a p贸藕niej wszystko potoczy艂o si臋 jakby samo. Zapar艂o jej dech, kiedy dotkn膮艂 jej w艂os贸w i odgarn膮艂 je za uszy. Zadr偶a艂a, gdy poczu艂a na policzkach jego d艂onie. A potem - 偶adne z nich nie mia艂o poj臋cia, jak do tego dosz艂o - zacz臋li si臋 ca艂owa膰.
Przestawali na kr贸tk膮 chwil臋, 偶eby zaczerpn膮膰 tchu, i zn贸w si臋 ca艂owali.
Odskoczyli od siebie, dopiero kiedy us艂yszeli ryk silnika.
Linda po艣piesznie zacz臋艂a poprawia膰 w艂osy. Widzia艂a tylko 艣wiat艂a nadje偶d偶aj膮cego samochodu, ale po warkocie silnika rozpozna艂a, 偶e to jeep Terry'ego, a to oznacza艂o, 偶e za chwil臋 zobaczy Zacha.
Zacz臋艂a wpada膰 w panik臋. Ethan wyczu艂 to, uj膮艂 jej d艂o艅 i delikatnie u艣cisn膮艂. U艣miechn臋艂a si臋. Nagle poczu艂a w sobie si艂臋 i ju偶 nie ba艂a si臋 spotkania z Zachem i jego reakcji na to, co zamierza艂a mu powiedzie膰.
Zach nie przyjecha艂 z jej bra膰mi. Terry wyskoczy艂 z samochodu, Mick zosta艂 w 艣rodku.
Zanim Terry si臋 odezwa艂, wiedzia艂a ju偶, 偶e sta艂o si臋 co艣 strasznego.
Nie pami臋ta艂a drogi na pla偶臋, niewiele pami臋ta艂a z tego, co dzia艂o si臋 potem. Dopiero kilka dni p贸藕niej dowiedzia艂a si臋, 偶e morze wyrzuci艂o zw艂oki Zacha na ska艂臋 kilka minut przed tym, jak zjawi艂a si臋 tam razem z Terrym, Mickiem i Ethanem.
W g艂owie pozosta艂 jej niewyra藕ny obraz tego, jak pan Lincoln, miejscowy szeryf, pr贸bowa艂 j膮 powstrzyma膰, gdy bieg艂a w kierunku ska艂. By艂 pot臋偶nym m臋偶czyzn膮 i nie mia艂a poj臋cia, sk膮d znalaz艂a w sobie tyle si艂y, 偶eby mu si臋 wyrwa膰. Bracia i Ethan przybiegli za ni膮.
Terry na si艂臋 pr贸bowa艂 j膮 odwr贸ci膰, kiedy patrzy艂a na zmasakrowane zw艂oki, ale mu si臋 nie uda艂o.
Wtedy Ethan wzi膮艂 j膮 za ramiona i zdo艂a艂 kawa艂ek odci膮gn膮膰. Wyrwa艂a mu si臋 i zacz臋艂a wali膰 go pi臋艣ciami w pier艣 i krzycze膰 rozdzieraj膮cym g艂osem:
- To przez ciebie! To twoja wina! Po co go tu przywioz艂e艣?
Wi臋cej ju偶 nic nie pami臋ta艂a.
Przez szpary w okiennicach do pokoju wpada艂o ostre 艣wiat艂o. Linda przetar艂a oczy i spojrza艂a na 艂贸偶ko Meg. By艂o puste.
Przeci膮gn臋艂a si臋, wsta艂a i otworzy艂a okiennice. Ocean by艂 spokojny. Do przystani w艂a艣nie podp艂ywa艂a 艂贸d藕. Przez chwil臋 przygl膮da艂a si臋 z podziwem, jak dziadek, mimo wieku, sprawnie sobie radzi z cumowaniem. Wraca艂 ju偶 z po艂owu, a ona dopiero co wsta艂a z 艂贸偶ka.
Szybko wzi臋艂a prysznic, ubra艂a si臋 i posz艂a do kuchni. Matka siedzia艂a przy stole i sieka艂a orzechy makadamia. Najwyra藕niej ju偶 si臋 zabra艂a za przygotowania do 艣wi膮t. Linda podesz艂a do niej i poca艂owa艂a j膮 w policzek.
- Cze艣膰, mamu艣.
- Cze艣膰, skarbie.
- Coral ju偶 nie ma? - spyta艂a Linda. - Nawet nie s艂ysza艂am, jak wsta艂a.
- Dwie godziny temu pojecha艂a z Terrym i Mickiem. Podwie藕li j膮 najpierw do niej do domu, 偶eby si臋 przebra艂a, a potem mieli razem jecha膰 do szko艂y.
- Biedna, musia艂a by膰 bardzo niewyspana. - Linda wzi臋艂a z miseczki gar艣膰 orzech贸w i zacz臋艂a je chrupa膰.
- Przy 艣niadaniu ziewa艂a tak, 偶e gdyby nie zas艂ania艂a sobie buzi, mog艂aby po艂kn膮膰 wieloryba.
Linda roze艣mia艂a si臋.
- Musia艂y艣cie trajkota膰 do p贸藕nej nocy, co? - spyta艂a mama.
- No, troch臋 nam zesz艂o.
Dziewczyna wsypa艂a do miseczki p艂atki kukurydziane i wla艂a mleko.
- Dodaj troch臋 orzech贸w - poradzi艂a jej matka, podsuwaj膮c te ju偶 posiekane.
- Tylko zjem i zaraz ci pomog臋.
Zanim Linda zjad艂a 艣niadanie, do kuchni wszed艂 dziadek. Po rozpromienionych oczach wida膰 by艂o, 偶e po艂贸w by艂 obfity.
- Cze艣膰, dziadku. Co ci si臋 dzisiaj uda艂o z艂owi膰? - spyta艂a.
- Cztery mahinahi, sze艣膰 opakapaka i pi臋膰 onaga, nie licz膮c ulua i ono - oznajmi艂 z dum膮.
Te pierwsze trzy gatunki ryb by艂y tak cenne, 偶e rzeczywi艣cie m贸g艂 ju偶 nie liczy膰 pozosta艂ych.
- Jeste艣 mistrzem, dziadku - powiedzia艂a Linda. - Zrobi膰 ci kawy?
Wiedzia艂a, 偶e kiedy wraca z morza, lubi usi膮艣膰 na werandzie w swoim bujaku i wypi膰 kubek kawy. Nie czekaj膮c na odpowied藕, zacz臋艂a mu j膮 przygotowywa膰.
- To znaczy, 偶e jedziesz dzisiaj do Hilo, prawda? - spyta艂a, podaj膮c mu kubek.
Je艣li uda艂o mu si臋 z艂owi膰 mahinahi, opakapaka czy onaga, jeden z hoteli przy Banyan Drive kupowa艂 je od niego w ka偶dej ilo艣ci.
- No pewnie, 偶e jad臋 - odpar艂. - Wypij臋 tylko kaw臋 i zaraz ruszam. A co, chcesz si臋 wybra膰 ze mn膮?
Zastanawia艂a si臋 chwil臋.
- Do Hilo nie. Ale gdyby艣 m贸g艂 mnie gdzie艣 podrzuci膰...?
- Dok膮d?
Linda ucieszy艂a si臋, 偶e mama wysz艂a z kuchni. Na pewno by si臋 zmartwi艂a, gdyby us艂ysza艂a, dok膮d si臋 c贸rka wybiera.
- Na cmentarz.
Teraz on si臋 zastanawia艂.
- W porz膮dku, wezm臋 ci臋 - odrzek艂 po d艂u偶szej chwili. - Ale kto ci臋 stamt膮d odbierze? Ja b臋d臋 wraca艂 nie wcze艣niej ni偶 za trzy godziny.
- To dobrze. Chcia艂abym tam troch臋 poby膰.
Mia艂a wra偶enie, 偶e dziadek przewierca j膮 tymi swoimi przenikliwymi oczami na wylot. Wreszcie skin膮艂 g艂ow膮.
- Dopij kaw臋, a ja p贸jd臋 si臋 przebra膰, dobrze? - powiedzia艂a.
Na Hawajach w szortach i T - shircie mo偶na p贸j艣膰 w艂a艣ciwie wsz臋dzie, Linda jednak nie uwa偶a艂a, 偶e jest to odpowiedni str贸j na cmentarz.
D艂ugo nie mog艂a si臋 zdecydowa膰, co w艂o偶y膰, a偶 w ko艅cu wybra艂a niebiesk膮 sp贸dnic臋 do kolan i cienk膮 jasnobe偶ow膮 bluzeczk臋.
Kiedy wysz艂a na werand臋, dziadek ju偶 siedzia艂 w samochodzie.
- Zaczekasz jeszcze chwilk臋?! - zawo艂a艂a i pobieg艂a za dom, gdzie matka mia艂a sw贸j ukochany ogr贸dek kwiatowy. W艂a艣nie w nim pracowa艂a.
- Mamo, mog艂aby艣 dla mnie 艣ci膮膰 troch臋 kwiat贸w?
- Po co ci?
Linda wo艂a艂a teraz nie m贸wi膰. Uzna艂a, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li po powrocie powie jej, 偶e by艂a na cmentarzu. Po co mama niepotrzebnie mia艂aby si臋 martwi膰?
- Chcia艂abym je komu艣 zanie艣膰.
- W porz膮dku. Ale czemu jeste艣 taka tajemnicza?
- Powiem ci potem, dobrze?
Kochana mama. Z natury by艂a taka w艣cibska, ale czasem potrafi艂a to pow艣ci膮gn膮膰.
- Kt贸re chcesz? - spyta艂a.
Linda rozejrza艂a si臋 po jej kr贸lestwie.
- Plumerie s膮 chyba naj艂adniejsze, prawda?
Matka skin臋艂a g艂ow膮, 艣ci臋艂a pi臋膰 dorodnych kwiat贸w, o p艂atkach bia艂ych na zewn膮trz i 偶贸艂to - pomara艅czowych w 艣rodku, i wr臋czy艂a je c贸rce.
- Cudne - powiedzia艂a Linda. - I jak pi臋knie pachn膮.
Dziadek chcia艂 j膮 podwie藕膰 pod sam cmentarz, ale mu podzi臋kowa艂a. Od szosy do cmentarza by艂y wprawdzie ponad dwa kilometry, ale mia艂a ochot臋 si臋 przej艣膰.
Dochodzi艂o ju偶 po艂udnie, lecz stare figowce., rosn膮ce po obu stronach kr臋tej, w膮skiej drogi, rzuca艂y tak g艂臋boki cie艅, 偶e w og贸le nie czu艂a upa艂u.
Im bardziej zbli偶a艂a si臋 do cmentarza, tym bardziej zwalnia艂a kroku. Po raz pierwszy mia艂a zobaczy膰 gr贸b Zacha. Nie by艂a nawet na pogrzebie. Tamtego dnia le偶a艂a z wysok膮 gor膮czk膮 i o niczym nie mia艂a poj臋cia.
Nie wiedzia艂a, gdzie jest gr贸b Zacha, ale mia艂a mn贸stwo czasu. Znajdzie go, nawet gdyby mia艂a obej艣膰 ca艂y cmentarz, zw艂aszcza 偶e by艂 niewielki.
Kiedy wysz艂a zza ostatniego zakr臋tu, przystan臋艂a. Przed bram膮 cmentarza sta艂 samoch贸d, czarny van, ten sam, przy kt贸rym wczoraj na szkolnym parkingu matka Zacha czeka艂a na c贸rk臋.
W pierwszym odruchu Linda chcia艂a zawr贸ci膰, ale ju偶 by艂o za p贸藕no, bo w艂a艣nie w bramie pojawi艂a si臋 ubrana na czarno pani Willis.
Dziewczyna nie ruszy艂a si臋. Nie mog艂a jednak przecie偶 tak sta膰 na 艣rodku alei, czekaj膮c nie wiadomo na co. Zrobi艂a par臋 krok贸w, licz膮c na to, 偶e je艣li b臋dzie sz艂a wystarczaj膮co wolno, matka Zacha zd膮偶y odjecha膰, zanim ona dojdzie do bramy cmentarza. Wprawdzie b臋d膮 si臋 musia艂y min膮膰, ale czym innym jest skin膮膰 jej g艂ow膮 i zobaczy膰 j膮 w oknie jad膮cego samochodu, ni偶 spojrze膰 jej w oczy.
Tylko 偶e pani Willis nie wsiad艂a do vana, a Linda nie mog艂a ju偶 i艣膰 wolniej. Widzia艂a, 偶e matka Zacha patrzy w jej stron臋, zupe艂nie jakby na ni膮 czeka艂a. Poczu艂a przera偶enie. Spodziewa艂a si臋, 偶e zrozpaczona kobieta wyleje na ni膮 wszystkie swoje 偶ale i prawdopodobnie obarczy j膮 win膮 za 艣mier膰 syna.
Zrozumiawszy, 偶e i tak tego nie uniknie, Linda przy艣pieszy艂a kroku. Pewnie zas艂u偶y艂a na te przykre s艂owa, jakie za chwil臋 padn膮, i chcia艂a mie膰 to ju偶 za sob膮. Sz艂a przed siebie wyprostowana, jak przest臋pca, kt贸ry dobrowolnie zamierza si臋 podda膰 karze.
Kiedy by艂a ju偶 na tyle blisko, 偶e wyra藕nie widzia艂a twarz matki Zacha, zaskoczy艂o j膮, 偶e nie dostrzega w niej tej zaci臋to艣ci, kt贸r膮 ujrza艂a wczoraj.
Wieczorem by艂o zbyt ciemno i nie mog艂a zauwa偶y膰, jak bardzo pani Willis zmieni艂a si臋 w ci膮gu tego roku. Kiedy艣 by艂a atrakcyjn膮 m艂od膮 kobiet膮. Teraz w jej delikatnych rysach wci膮偶 dawa艂o si臋 dostrzec 艣lady urody, ale twarz mia艂a wychudzon膮 i pooran膮 zmarszczkami, a oczy straci艂y blask.
- Witaj, Lindo - powiedzia艂a, zanim dziewczyna pierwsza zd膮偶y艂a j膮 przywita膰. Jej g艂os brzmia艂 spokojnie.
- Dzie艅 dobry, pani Willis. - Linda zatrzyma艂a si臋 kilka metr贸w od niej, niepewna, czy i艣膰 dalej.
Matka Zacha dostrzeg艂a to wahanie i sama podesz艂a, wyci膮gaj膮c do niej r臋k臋.
Linda nie mia艂a poj臋cia, czy d艂onie mog膮 cokolwiek m贸wi膰 o zamiarach cz艂owieka, ale je艣li tak, to w u艣cisku jej d艂oni nie poczu艂a ani cienia wrogo艣ci.
- Czeka艂am na ciebie - powiedzia艂a pani Willis, pr贸buj膮c si臋 u艣miechn膮膰. - Chcia艂am ci臋 przeprosi膰 za wczoraj.
- Za co? - Linda poczu艂a nieopisan膮 ulg臋. - Przecie偶 nic si臋 nie sta艂o.
- Zachowa艂am si臋 okropnie. Widzisz, czasami skupiam si臋 tylko na swoim b贸lu i ca艂kiem zapominam o tym, 偶e inni te偶 czuj膮. Zw艂aszcza wobec ciebie nie powinnam si臋 tak zachowywa膰, bo przecie偶 wiem, przez co przesz艂a艣.
Zn贸w spr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰, i tym razem prawie jej wysz艂o.
- Dobrze, 偶e wr贸ci艂a艣. Wczoraj, kiedy ci臋 zobaczy艂am, nie mog艂am si臋 opanowa膰, ale teraz...
Wci膮偶 trzyma艂a j膮 za r臋k臋. D艂o艅 mia艂a mi臋kk膮 i ciep艂膮. Linda u艣cisn臋艂a j膮 lekko.
- Teraz, kiedy na ciebie patrz臋, ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣. Taka m艂oda, taka 艂adna...
Linda poczu艂a si臋 okropnie. Nie zas艂ugiwa艂a przecie偶 na serdeczno艣膰 i dobro膰 tej kobiety.
- Ale... ale... - Kilka razy pr贸bowa艂a co艣 powiedzie膰, lecz g艂os jej si臋 za艂amywa艂. - Ale pani nie wie wszystkiego. - Zacz臋艂a m贸wi膰 szybko, w obawie, 偶e si臋 rozmy艣li. - Jestem winna tego, co si臋 sta艂o. Mog艂am powstrzyma膰 Zacha, ale tego nie zrobi艂am. Zanim pojecha艂 na pla偶臋, przyjecha艂 do mnie i prosi艂, 偶ebym za niego napisa艂a wypracowanie z angielskiego. Gdybym... - g艂os zn贸w zacz膮艂 jej si臋 za艂amywa膰 - gdybym si臋 nie zgodzi艂a, mo偶e nie pojecha艂by na t臋 przekl臋t膮 pla偶臋.
Ko艂o bramy, w cieniu olbrzymiej paproci, sta艂a 艂aweczka. Pani Willis poci膮gn臋艂a tam Lind臋, a kiedy obie usiad艂y, popatrzy艂a jej w oczy.
- Dziecko, czy ty naprawd臋 my艣lisz, 偶e cokolwiek albo ktokolwiek m贸g艂 go powstrzyma膰?
Linda s艂ysza艂a od braci, jak to by艂o tam, na pla偶y. Kiedy fale sta艂y si臋 naprawd臋 gro藕ne, wszyscy surferzy wyszli na brzeg i pr贸bowali nam贸wi膰 Zacha, 偶eby zrobi艂 to samo. W og贸le nie chcia艂 o tym s艂ysze膰. Nie tylko nie wyszed艂, ale poszed艂 surfowa膰 na po艂udniowy koniec pla偶y, tam, gdzie nawet przy niskiej fali - z powodu zdradliwych podwodnych ska艂 - zawsze by艂o niebezpiecznie.
- Nie wiem - szepn臋艂a Linda.
- Opowiem ci co艣 - powiedzia艂a matka Zacha i westchn臋艂a ci臋偶ko.
Dziewczyna domy艣li艂a si臋, 偶e to, o czym chce m贸wi膰, nie jest dla niej 艂atwe.
- Pami臋tasz, jakie on mia艂 wtedy k艂opoty w szkole? - spyta艂a pani Willis. - Ze wszystkich przedmiot贸w.
Linda kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Pr贸bowa艂am z nim o tym rozmawia膰.
- Hm... Nie tylko ty. Pr贸bowa艂am ja, pr贸bowa艂 jego ojciec. Nic do niego nie dociera艂o, kompletnie nic. Byli艣my zupe艂nie bezradni. W ko艅cu ojciec zabroni艂 mu surfowa膰. Wiesz, 偶e kiedy to si臋 sta艂o, Zach mia艂 dwumiesi臋czny zakaz surfowania?
- Nie mia艂am o tym poj臋cia. To znaczy, 偶e pojecha艂 wtedy na pla偶臋 bez pa艅stwa zgody? - Jako艣 to jej wcale nie zdziwi艂o. To akurat by艂o do niego bardzo podobne.
Pani Willis u艣miechn臋艂a si臋 gorzko.
- Ani ja, ani m贸j m膮偶 nie byli艣my a偶 tak naiwni, 偶eby mu wierzy膰 na s艂owo, wi臋c m膮偶 schowa艂 t臋 jego now膮 desk臋 w swoim warsztacie i zamkn膮艂 go na klucz.
- Ale przecie偶 wtedy, kiedy do mnie przyjecha艂, mia艂 w艂a艣nie t臋 now膮 desk臋. - Najbardziej 鈥瀢ypasion膮鈥 na Wielkiej Wyspie, przypomnia艂a sobie.
- Ano mia艂. - Pani Willis otar艂a 艂zy z k膮cik贸w oczu.
- W艂ama艂 si臋 do warsztatu? - spyta艂a Linda. To tak偶e jej nie zdziwi艂o, bo r贸wnie偶 by艂o podobne do Zacha.
Pani Willis pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nie da艂by rady, za silny zamek.
- Wi臋c jak si臋 do niej dosta艂?
Kobieta schowa艂a twarz w d艂oniach. Kiedy j膮 po d艂u偶szej chwili ods艂oni艂a, Linda wiedzia艂a ju偶, co si臋 sta艂o.
- Uprosi艂 pani膮, 偶eby pozwoli艂a mu j膮 wzi膮膰 - powiedzia艂a cicho.
Teraz matka Zacha ju偶 nie wyciera艂a 艂ez, 艣cieka艂y jej po policzkach, szyi i dekolcie.
Linda tak bardzo j膮 rozumia艂a, tak bardzo chcia艂a jej jako艣 ul偶y膰, ale nie mia艂a poj臋cia jak.
Nie mog艂a zrobi膰 nic poza tym, 偶eby wzi膮膰 jej r臋k臋 w obie d艂onie i trzyma膰, dop贸ki matka Zacha nie przestanie 艂ka膰.
Potem d艂ugo siedzia艂y w milczeniu. Pani Willis spojrza艂a na le偶膮ce na 艂awce kwiaty.
- Jakie pi臋kne te plumerie - powiedzia艂a.
- To dla...
- Tak pomy艣la艂am.
Pani Willis wyj臋艂a z torebki chusteczk臋, otar艂a oczy i policzki i kilka razy odetchn臋艂a g艂臋boko.
- Wiesz, dlaczego opowiedzia艂am ci to wszystko? - spyta艂a.
- Dlaczego?
- 呕eby ju偶 nigdy wi臋cej nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e by艂a w tym jaka艣 twoja wina.
- Rozumiem - szepn臋艂a Linda. - I dzi臋kuj臋. Naprawd臋 bardzo pani dzi臋kuj臋.
- B膮d藕 szcz臋艣liwa, ciesz si臋 偶yciem, bo naprawd臋 jest si臋 czym cieszy膰. Popatrz tylko.
Obok 艂awki r贸s艂 krzak hibiskusa o du偶ych szkar艂atnych kwiatach. Kilka kolibr贸w, trzepocz膮c skrzyde艂kami, w艂a艣nie spija艂o z nich nektar.
Id膮c za wskaz贸wkami pani Willis, Linda z 艂atwo艣ci膮 odszuka艂a gr贸b. Dzi艣 by艂a pierwsza rocznica 艣mierci Zacha, wi臋c gr贸b ton膮艂 w kwiatach. Musia艂a je nieco rozsun膮膰, 偶eby znale藕膰 miejsce dla swoich plumerii.
Zdj臋cie na nagrobku by艂o sprzed kilku lat. U艣miechni臋ty, jedenasto - , mo偶e dwunastoletni ch艂opak z nieco zadziorn膮 min膮 i oczami, w kt贸rych jeszcze nie by艂o tego b艂ysku szale艅stwa, jakie skazi艂o je potem.
Ponad kwadrans sta艂a przy grobie i pr贸bowa艂a go sobie przypomina膰 w艂a艣nie takiego. Czu艂a ulg臋. Po偶egna艂a si臋 z Zachem i dopiero id膮c do bramy, zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo to po偶egnanie by艂o jej potrzebne.
Kiedy wysz艂a z cmentarza, do przyjazdu dziadka zosta艂a jeszcze ponad godzina. Um贸wili si臋, 偶e b臋dzie czeka膰 na niego pod bram膮. Mog艂aby przej艣膰 alej膮 i zaczeka膰 przy szosie, ale tam trudno by艂oby znale藕膰 kawa艂ek cienia, a tu by艂 przyjemny ch艂贸d i sta艂a 艂aweczka.
Usiad艂a i zn贸w zacz臋艂a si臋 przygl膮da膰 kolibrom. Nie wiedzia艂a, czy to te same, czy mo偶e tamte odlecia艂y, a przylecia艂y inne, 偶eby si臋 po偶ywi膰 nektarem z 偶贸艂tych j臋zyk贸w wystrzelaj膮cych ze 艣rodk贸w kwiat贸w.
Patrz膮c na nie, my艣la艂a o tym, co m贸wi艂a pani Willis o cieszeniu si臋 偶yciem.
Kiedy us艂ysza艂a warkot silnika, zerwa艂a si臋 i spojrza艂a w g艂膮b alejki, wypatruj膮c samochodu dziadka. Ale zza zakr臋tu wyjecha艂 nie zielony chevrolet, tylko inny, nieznany jej samoch贸d. Spojrzawszy na zegarek, zrozumia艂a, 偶e to nie m贸g艂 by膰 dziadek. 呕adn膮 miar膮 nie zd膮偶y艂by w takim czasie dojecha膰 do Hilo, za艂atwi膰 swoich spraw przy Banyan Drive i wr贸ci膰 tu po ni膮.
Przesta艂a si臋 interesowa膰 nadje偶d偶aj膮cym samochodem i zn贸w przyjrza艂a si臋 kolibrom. Oderwa艂a od nich oczy dopiero, kiedy ko艂o bramy zatrzyma艂a si臋 srebrna terenowa toyota.
Zapar艂o jej dech w piersiach, gdy zobaczy艂a, 偶e wyskakuje z niej Ethan. Nie zauwa偶y艂 jej, nawet nie spojrza艂 w stron臋 艂aweczki. Nie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi samochodu i wszed艂 na cmentarz.
Chcia艂a go zawo艂a膰, pobiec za nim, ale zar贸wno g艂os, jak i nogi odm贸wi艂y jej pos艂usze艅stwa. Dopiero po jakim艣 czasie wsta艂a i podesz艂a do bramy. Widzia艂a, 偶e Ethan w艂a艣nie doszed艂 do grobu Zacha. Posta艂 tam chwil臋 - nie d艂u偶ej ni偶 trzy minuty - a potem zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰, jakby czego艣 albo kogo艣 szuka艂.
Kiedy napotka艂a jego wzrok, pomy艣la艂a, 偶e sprawia takie wra偶enie, jakby szuka艂 w艂a艣nie jej. Natychmiast jednak odrzuci艂a t臋 g艂upi膮 my艣l, bo niby sk膮d mia艂by wiedzie膰, 偶e tu jest, nawet gdyby z jakiego艣 powodu jej szuka艂.
Szed艂 w jej stron臋.
Przez chwil臋 si臋 zastanawia艂a, czy ruszy膰 mu naprzeciw, czy poczeka膰. Zdecydowa艂a si臋 zosta膰, nie dlatego, 偶e pr贸bowa艂a odwlec to spotkanie. Chodzi艂o jej o co艣 zupe艂nie innego - nie chcia艂a, 偶eby do niego dosz艂o mi臋dzy grobami.
Cofn臋艂a si臋 wi臋c o kilka krok贸w i czeka艂a przy samochodzie, kt贸rym przyjecha艂. Dopiero teraz przypomnia艂a sobie, 偶e tym wozem je藕dzi艂 kiedy艣 jego ojciec.
Wydawa艂o jej si臋, 偶e min臋艂a ca艂a wieczno艣膰, zanim znalaz艂 si臋 na tyle blisko, by mog艂a zobaczy膰 jego twarz.
- Cze艣膰, Ethan - powiedzia艂a dr偶膮cym z przej臋cia g艂osem.
- Linda... - G艂o艣no prze艂kn膮艂 艣lin臋. - Szuka艂em ci臋...
- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e tu jestem?
- Twoja mama powiedzia艂a mi, 偶e pojecha艂a艣 zawie藕膰 komu艣 kwiaty. Pami臋ta艂em, 偶e dzisiaj mija rok od 艣mierci Zacha, wi臋c posk艂ada艂em wszystko do kupy.
- Dobrze ci臋 widzie膰 - powiedzia艂a Linda, u艣miechaj膮c si臋.
On te偶 si臋 u艣miechn膮艂, ostro偶nie, tak jakby si臋 obawia艂, 偶e nie powinien, 偶e mu nie wolno.
- Wiesz, wczoraj w szkole, kiedy ci臋 zobaczy艂em/tak kompletnie zg艂upia艂em, 偶e... - zn贸w musia艂 prze艂kn膮膰 艣lin臋, poniewa偶 g艂os zachryp艂 mu z emocji - 偶e nie wiedzia艂em, ani co powiedzie膰, ani jak si臋 zachowa膰.
- Ethan, je艣li ktokolwiek powinien tu przeprasza膰, to ja.
- Za co?
- Za to, co powiedzia艂am wtedy na pla偶y.
- Daj spok贸j, by艂a艣 w szoku. Nie wiedzia艂a艣, co m贸wisz. Nigdy, ani przez chwil臋, nie mia艂em ci tego za z艂e.
- Masz racj臋, by艂am w szoku i nie wiedzia艂am, co m贸wi臋. Tylko 偶e od tego czasu min膮艂 rok, a ja by艂am tak skupiona na sobie, na swoim poczuciu winy, 偶e nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶e inni te偶 czuj膮. - U艣miechn臋艂a si臋, gdy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e bezwiednie powt贸rzy艂a s艂owa matki Zacha.
- Dlaczego si臋 tak dziwnie u艣miechasz?
Opowiedzia艂a mu sw膮 rozmow臋 z pani膮 Willis.
- Wiesz, na co patrzy艂a, kiedy m贸wi艂a, 偶ebym cieszy艂a si臋 偶yciem, bo jest si臋 czym cieszy膰? - doda艂a na koniec.
- Nie mam poj臋cia.
- Na to. - Linda wskaza艂a r臋k膮 na kolibry przy krzaku hibiskusa. - I wiesz co? Chyba pos艂ucham jej rady.
Ethan patrzy艂 na ni膮. Jego twarz przez chwil臋 rozja艣nia艂 u艣miech, odwa偶ny, niczym niezm膮cony. Ale potem zn贸w spowa偶nia艂.
- Wiesz, co mnie najbardziej m臋czy艂o przez ten rok? - spyta艂.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- To, 偶e wtedy, u ciebie na werandzie, wykorzysta艂em to, 偶e by艂a艣 przygn臋biona i bezradna.
- My艣lisz o...
Czu艂a, 偶e si臋 czerwieni. S艂owo 鈥瀙oca艂unek鈥 jako艣 nie chcia艂o jej przej艣膰 przez usta. W ci膮gu minionego roku tyle razy go sobie przypomina艂a, ale nie chcia艂a o nim wspomina膰 tu, blisko grob贸w.
- My艣l臋 w艂a艣nie o tym - odpar艂 Ethan.
- To nieprawda, wcale nie wykorzysta艂e艣 mojej s艂abo艣ci. - Pomy艣la艂a, 偶e je艣li odejdzie od cmentarza, 艂atwiej jej b臋dzie o tym m贸wi膰. - Masz czas, 偶eby si臋 przej艣膰?
- Jasne.
Ruszyli przed siebie i szli wolno 艣rodkiem alei.
- Nie wykorzysta艂e艣 mnie. - Linda wr贸ci艂a do przerwanej rozmowy. - Nie wiem, jak to si臋 sta艂o, ale ja te偶 tego chcia艂am.
Przez chwil臋 milczeli. Ethan. Tym razem odezwa艂 si臋 pierwszy.
- A wiesz, co w tym wszystkim by艂o najgorsze? To, 偶e chocia偶 robi艂em sobie wyrzuty, to i tak uwa偶a艂em tamte chwile na werandzie za najpi臋kniejsze, jakie w 偶yciu prze偶y艂em. Potrafisz sobie to wyobrazi膰?
- Potrafi臋, bo ze mn膮 by艂o podobnie - powiedzia艂a Linda.
- Bo偶e, jak ja za tob膮 t臋skni艂em przez ten rok...
Zatrzymali si臋 i tak jak tamtego wieczoru, odgarn膮艂 jej w艂osy za ucho, a po chwili poczu艂a na policzku jego d艂o艅.
Tylko 偶e teraz si臋 nie poca艂owali, mimo 偶e oboje bardzo tego chcieli.
Stali, patrz膮c na siebie, a potem ruszyli alej膮.
- Pami臋tasz, jak tego wieczoru obserwowali艣my zach贸d s艂o艅ca i w pewnym momencie zapyta艂e艣 mnie, o czym my艣l臋? - spyta艂a Linda.
- Aha... Powiedzia艂a艣, 偶e w艂a艣ciwie o niczym.
- To by艂a nieprawda. Zastanawia艂am si臋 nad tym, dlaczego to Zach, a nie ty, zainteresowa艂 si臋 mn膮 na tyle, 偶eby zacz膮膰 si臋 ze mn膮 umawia膰.
Ethan u艣miechn膮艂 si臋 smutno.
- Zainteresowa艂...? - powt贸rzy艂 za ni膮 z gorycz膮 w g艂osie. - To nie jest dobre s艂owo. Nie by艂em tob膮 zainteresowany, by艂em w tobie zakochany.
Stan臋艂a w miejscu i przygl膮da艂a mu si臋 z niedowierzaniem.
- W 偶aden spos贸b mi tego nie pokaza艂e艣 - powiedzia艂a, kr臋c膮c g艂ow膮.
- Ba艂em si臋.
- Czego?
- Chyba si臋 obawia艂em, 偶e je艣li wystraszy ci臋 moja mi艂o艣膰, to strac臋 te偶 twoj膮 przyja藕艅.
Linda wci膮偶 z niedowierzaniem kr臋ci艂a g艂ow膮.
- A potem - ci膮gn膮艂 Ethan - i tak j膮 straci艂em, bo zacz臋艂a艣 si臋 spotyka膰 z Zachem. Nie masz poj臋cia, jak wtedy cierpia艂em.
- Nigdy tego nie zauwa偶y艂am.
- Wiesz, jak pracowa艂am nad tym, 偶eby艣 tego nie widzia艂a?
- Wyobra偶am sobie - odpar艂a i tym razem to ona pog艂adzi艂a go delikatnie po twarzy.
Ethan przytrzyma艂 jej d艂o艅 na swoim policzku, a potem obj膮艂 Lind臋 i przytuli艂. Usta mia艂a na wysoko艣ci jego szyi. Wystarczy艂o tylko, 偶eby albo ona unios艂a nieco g艂ow臋, albo on troch臋 si臋 schyli艂, ale 偶adne z nich nie wykona艂o tego ruchu.
Szli dalej, trzymaj膮c si臋 za r臋k臋.
- O czym my艣lisz? - spyta艂 Ethan, kiedy zbli偶yli si臋 do szosy na tyle, 偶e by艂o j膮 wida膰.
- O tym, 偶e powinni艣my wraca膰, bo je艣li nadjedzie dziadek, b臋dziesz musia艂 sam i艣膰 do samochodu.
- Nieprawda, wcale nie o tym my艣la艂a艣.
- Masz racj臋, my艣la艂am o czym艣 zupe艂nie innym.
- O czym? - docieka艂.
- O tym, czy uda nam si臋 kiedy艣 poca艂owa膰 i czy zawsze b臋dziemy si臋 ba膰, 偶e je艣li to zrobimy, to stanie si臋 co艣 z艂ego.
Ethan pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Nie, nic z艂ego si臋 nie stanie, obiecuj臋.
I nic z艂ego si臋 nie sta艂o.
- Nie wier膰 si臋 tak, bo ci wbij臋 ig艂臋 w pup臋 - po raz kolejny upomnia艂a j膮 matka.
Linda jednak koniecznie chcia艂a si臋 odwr贸ci膰, 偶eby zerkn膮膰 do lustra.
- Mamo, to ja id臋 w tej sukience na bal maturalny, a nie ty, wi臋c powinnam wiedzie膰, jak w niej wygl膮dam.
- Zaraz zobaczysz, obiecuj臋. Musz臋 tylko zaznaczy膰, gdzie zw臋zi膰.
Linda uzbroi艂a si臋 w cierpliwo艣膰 i przez kilka minut sta艂a bez ruchu niczym manekin w oknie wystawowym.
- Teraz mo偶esz si臋 obejrze膰 - oznajmi艂a mama. - I co? Czemu nic nie m贸wisz? - Zaniepokoi艂a si臋, poniewa偶 c贸rka od d艂u偶szej chwili sta艂a przed lustrem, jakby j膮 zamurowa艂o.
- To naprawd臋 jestem ja? - spyta艂a Linda z niedowierzaniem.
Czasami sobie co艣 wymarzymy, a potem, kiedy to dostajemy, okazuje si臋, 偶e to co艣 wcale nie jest takie fantastyczne, jak nam si臋 wydawa艂o.
Linda wymy艣li艂a sobie na bal maturalny sukienk臋 z blado偶贸艂tego, lej膮cego si臋 jedwabiu, na w膮ziutkich rami膮czkach, dopasowan膮 u g贸ry, rozszerzaj膮c膮 si臋 dopiero od bioder i naturalnie sp艂ywaj膮c膮 a偶 do ziemi, bez 偶adnych marszcze艅, falbanek czy innych ozd贸b.
Sukienka by艂a dok艂adnie taka, jak j膮 sobie wyobrazi艂a, tyle 偶e jeszcze pi臋kniejsza ni偶 w marzeniach.
- Jest cudna. - Linda obr贸ci艂a si臋 kilka razy, 偶eby zobaczy膰, jak d贸艂 sukni b臋dzie si臋 uk艂ada艂 w ta艅cu.
- Fiu, fiu! - zawo艂a艂 Terry, wchodz膮c do pokoju. - Czy to moja siostra?
Linda wykona艂a przed nim jeszcze kilka obrot贸w.
- Wcale nie jeste艣 taka brzydka, jak mi si臋 wydawa艂o - zacz膮艂 si臋 z ni膮 droczy膰 Terry.
- Nienawidz臋 ci臋!
- I tak wiem, 偶e mnie kochasz. A swoj膮 drog膮, to Ethan b臋dzie musia艂 na ciebie uwa偶a膰 na tym balu. - Terry podszed艂 do okna, bo us艂ysza艂, 偶e kto艣 podje偶d偶a pod dom. - No w艂a艣nie, o wilku mowa...
- Ethan? - zdziwi艂a si臋 Linda. - Co on tu robi o tej porze? Powinien by膰 w pracy w Hilo.
Od jakiego艣 czasu w soboty pracowa艂 razem z Bruce'em w supermarkecie w Hilo.
- Przecie偶 on nie mo偶e mnie zobaczy膰 w tej sukience! - zawo艂a艂a przera偶ona. - To mia艂a by膰 niespodzianka!
- No to id藕 si臋 przebierz, a ja go zatrzymam na werandzie.
- Dzi臋ki. - Zanim wysz艂a z salonu, odwr贸ci艂a si臋 i przes艂a艂a bratu w powietrzu ca艂usa. - Masz racj臋, jednak ci臋 kocham.
- Uwa偶aj, 偶eby艣 si臋 nie przewr贸ci艂a! - zawo艂a艂a za ni膮 mama. - I zdejmuj j膮 ostro偶nie, 偶eby nie pop臋ka艂y fastrygi, bo nie b臋d臋 wiedzia艂a, ile zw臋zi膰!
Pi臋膰 minut p贸藕niej Linda, przebrana w szorty i w top na rami膮czkach, wysz艂a na werand臋.
- Co ty tu robisz? Czemu nie jeste艣 w pracy? ~ spyta艂a, zanim zd膮偶y艂a si臋 przywita膰 z Ethanem.
Podszed艂 do niej, obj膮艂 j膮 i poca艂owa艂.
Jak cudownie si臋 czu艂a, kiedy j膮 przytula艂...
- Nie cieszysz si臋, 偶e mnie widzisz? - zapyta艂.
- Pewnie, 偶e si臋 ciesz臋, ale zastanawiam si臋, ca z twoj膮 prac膮.
- Potem ci to wyja艣ni臋 - powiedzia艂 i si臋 u艣miechn膮艂. - Masz czas, 偶eby gdzie艣 ze mn膮 pojecha膰?
- Teraz? - zapyta艂a, przygl膮daj膮c mu si臋 uwa偶nie. Bardzo jej si臋 wyda艂 tajemniczy. - O czwartej ma wpa艣膰 Coral.
- Do tego czasu dawno b臋dziemy z powrotem.
- I nie powiesz mi, dok膮d chcesz mnie porwa膰.
Ethan pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- No dobrze, powiem tylko mamie, 偶e gdzie艣 mnie zabierasz.
Mama na szcz臋艣cie mia艂a zaufanie do ch艂opaka c贸rki i nie wypytywa艂a o szczeg贸艂y.
Linda wr贸ci艂a do Ethana i zanim wsiad艂a do samochodu, zobaczy艂a co艣, co j膮 zdziwi艂o i troch臋 zaniepokoi艂o. Z baga偶nika toyoty wystawa艂a deska surfingowa, ta sama, kt贸r膮 kiedy艣 chcia艂 od niego po偶yczy膰 albo kupi膰 Mick. A przecie偶 od p贸艂tora roku, od 艣mierci Zacha, ani razu na niej nie stan膮艂.
- Po co wozisz ze sob膮 t臋 desk臋? - zapyta艂a, sadowi膮c si臋 w fotelu pasa偶era.
- Dowiesz si臋 wszystkiego w swoim czasie.
- Ale co z twoj膮 prac膮? - To j膮 wyra藕nie niepokoi艂o, wiedzia艂a bowiem, jak zale偶a艂o mu na tym, 偶eby j膮 zdoby膰.
- Nie martw si臋, znalaz艂em inn膮.
- Jak膮?!
Roze艣mia艂 si臋.
- Mo偶esz mnie pyta膰, ile chcesz, a i tak nic wi臋cej ci nie powiem.
Jechali w stron臋 Hilo. Ethan nie skr臋ci艂 jednak w Drog臋 Starego Douglasa, lecz pojecha艂 wzd艂u偶 oceanu. Lindzie przemkn臋艂o przez g艂ow臋, 偶e mo偶e to mie膰 jaki艣 zwi膮zek z desk膮, a kiedy zatrzymali si臋 na poboczu, w miejscu, gdzie by艂 naj艂atwiejszy dost臋p do pla偶y, by艂a ju偶 niemal pewna, 偶e tak jest.
Niespokojnie przygl膮da艂a si臋 Ethanowi, kiedy wyjmowa艂 desk臋 z baga偶nika.
- Znowu zacz膮艂e艣 surfowa膰? - spyta艂a, id膮c obok niego przez zaro艣la.
- Lindo, prosz臋 ci臋, wytrzyma艂a艣 ju偶 tyle, wytrzymaj jeszcze kilka minut.
- W porz膮dku - zgodzi艂a si臋 i o nic ju偶 wi臋cej nie zapyta艂a.
Na pla偶y, jak zwykle w soboty, by艂o wielu surfer贸w. Kiedy zeszli po ska艂ach, Ethan wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i poprowadzi艂 w stron臋 grupy jedenasto - , dwunastoletnich dzieciak贸w. By艂 z nimi m臋偶czyzna, kt贸ry wyda艂 jej si臋 znajomy.
Po chwili przypomnia艂a sobie, 偶e widzia艂a go, kiedy przysz艂a tu zaraz po powrocie z Seattle. By艂 instruktorem surfingu i udziela艂 pierwszych wskaz贸wek dzieciakom w podobnym wieku jak ci tutaj.
- Cze艣膰, Ethan! - zawo艂a艂.
- Cze艣膰, Doug! - odpar艂 Ethan. - Przyprowadzi艂em swoj膮 dziewczyn臋 - oznajmi艂. - Lindo, poznaj Douga.
Przywita艂a si臋 z m臋偶czyzn膮, kt贸ry z daleka wygl膮da艂 znacznie m艂odziej. Mia艂 wprawdzie ch艂opi臋c膮 sylwetk臋, ale zmarszczki na twarzy 艣wiadczy艂y o tym, 偶e przekroczy艂 ju偶 czterdziestk臋.
Zauwa偶y艂a, 偶e dzieciaki z ciekawo艣ci膮 przygl膮daj膮 si臋 Ethanowi. Wkr贸tce dowiedzia艂a si臋 dlaczego.
- No dobra, ch艂opaki - powiedzia艂 Doug. - Poznajcie Ethana. B臋dzie waszym instruktorem surfingu.
A wi臋c to jest ta praca, zrozumia艂a Linda i by艂a tym tak zaskoczona, 偶e zupe艂nie nie wiedzia艂a, co my艣le膰.
Usiad艂a na piasku i przygl膮da艂a si臋 Ethanowi, jak wita si臋 po kolei z ka偶dym dzieciakiem. Musia艂a przyzna膰, 偶e wie, jak z nimi rozmawia膰. No ale je艣li si臋 ma tylu m艂odszych braci...
Potem usiad艂 na swojej desce, a ch艂opcy, patrz膮c w niego jak na guru, natychmiast zrobili to samo. Wszyscy poza jednym. Ten wcale nie mia艂 ochoty i艣膰 za przyk艂adem pozosta艂ych.
- Kiedy wejdziemy do wody? - spyta艂 niecierpliwie. - S膮 fale - doda艂, wskazuj膮c na morze.
- Thomas, fale s膮 zawsze. Fale ci nie uciekn膮 - odpar艂 Ethan.
- A w艂a艣nie, 偶e uciekn膮!
- To przyjd膮 nast臋pne. Zawsze przychodz膮.
Linda podziwia艂a go i za to, 偶e zapami臋ta艂 imi臋 dzieciaka, i za to, 偶e potrafi艂 m贸wi膰 do niego z takim spokojem.
- Zanim wejdziemy do wody - zacz膮艂 Ethan, kiedy Thomas wreszcie da艂 za wygran膮 i usiad艂 - spr贸buj臋 wam wyja艣ni膰, na czym polega je偶d偶enie na desce. Ale jeszcze zanim to zrobi臋, musz臋 wam powiedzie膰 co艣 znacznie, znacznie wa偶niejszego.
Dzieciaki s艂ucha艂y go z rozdziawionymi buziami.
- Surfing to fantastyczny sport. Nie wiem, czy jest wspanialszy. Mam nadziej臋, 偶e wkr贸tce wszyscy nauczycie si臋 艂apa膰 fale, stawa膰 na desce, sun膮膰 w skos fali, przodem do fali, ty艂em, na kraw臋dzi, i wierz臋, 偶e b臋dziecie w tym dobrzy. Kto wie, mo偶e kt贸ry艣 z was zostanie mistrzem 艣wiata w surfingu, jak Kelly Slater albo Andy Irons.
Dzieciakom a偶 si臋 za艣wieci艂y oczy, zw艂aszcza Thomasowi.
- Ale wcale nie musicie zostawa膰 mistrzami - ci膮gn膮艂 Ethan. - Wa偶ne, 偶eby surfing sprawia艂 wam przyjemno艣膰. - Przerwa艂 i spojrza艂 na swoich podopiecznych, na kr贸tk膮 chwil臋 zatrzymuj膮c na ka偶dym wzrok. - Najwa偶niejsze jest to, 偶eby艣cie pami臋tali, 偶e surfing nie zast膮pi wam wszystkiego, 偶e poza nim s膮 jeszcze inne wa偶ne rzeczy. Przyjaciele, szko艂a, rodzina...
Zn贸w zrobi艂 kr贸tk膮 przerw臋.
- Jest jeszcze co艣. I tak naprawd臋 nie ma nic wa偶niejszego od tego, co powiem wam teraz, Surfing mo偶e by膰 niebezpieczny. - Zn贸w zrobi艂 pauz臋, d艂u偶sz膮 ni偶 poprzednie, jakby czeka艂, a偶 jego s艂owa dotr膮 do ka偶dego dzieciaka. Potem na sekund臋 popatrzy艂 na Lind臋 i ci膮gn膮艂, dopiero kiedy si臋 do niego u艣miechn臋艂a i skin臋艂a mu g艂ow膮. - Je艣li kiedy艣 si臋 zdarzy, 偶e kt贸ry艣 z was poczuje, 偶e grozi mu niebezpiecze艅stwo i w tym momencie natychmiast nie wyjdzie na brzeg, to znaczy, 偶e powinien zapomnie膰 o surfingu i ju偶 nigdy, nigdy w 偶yciu nie stan膮膰 na desce.
- Umie z nimi rozmawia膰, prawda? - szepn膮艂 Doug, kt贸ry usiad艂 obok Lindy.
- Ma sze艣ciu m艂odszych braci - powiedzia艂a cicho. - A poza tym my艣l臋, 偶e wic, o czym m贸wi. To nie jest taka sobie gadka i mam nadziej臋, 偶e te dzieciaki to czuj膮. Nie wiem, mo偶e kt贸ry艣 z nich koniecznie b臋dzie chcia艂 zosta膰 nast臋pnym Bobem Simonsem... Mam nadziej臋, 偶e nie. Ale je艣li to, co w tej chwili m贸wi Ethan, dotrze cho膰by do jednego z nich, to i tak jestem dumna, 偶e mam takiego dobrego i m膮drego ch艂opaka.
Doug d艂ugo jej si臋 przygl膮da艂.
- To, co powiedzia艂a艣, te偶 nie by艂o tak膮 sobie gadk膮. Ty te偶 wiesz, o czym m贸wisz, prawda?
- Wiem.