Small緍trice Mi艂osna韚kacja

Bertrice Small

MI艁OSNA EDUKACJA


Walia 1257

PROLOG

Ksi膮偶臋 le偶a艂 na dziewce, poj臋kuj膮c i poc膮c si臋 z rozkoszy. Stoj膮ce u wezg艂owia bar艂ogu dziecko przygl膮da艂o si臋 mu oboj臋tnie. Spojrzenia ksi臋cia i dziecka skrzy偶owa艂y si臋.

- Rhonwyn, wyjd藕.

- Kiedy pada.

- Wi臋c w艂贸偶 ko偶uch i po艂贸偶 si臋 przy ogniu, ma艂a.

Le偶膮ca pod ksi臋ciem kobieta j臋kn臋艂a. Poruszy艂a biodrami, niecierpliwie czekaj膮c na rozkosz spe艂nienia.

- Chc臋 spa膰 obok mamy - powiedzia艂a Rhonwyn z dzieci臋cym uporem.

- Nie, ma艂a. - Ksi膮偶臋 za艣mia艂 si臋 cicho. - Tej nocy ja 艣pi臋 obok mamy. Po艂贸偶 si臋 przy ogniu. Je艣li b臋d臋 musia艂 wsta膰 teraz, zbij臋 ci臋. Uciekaj! Przestraszona dziewczynka wype艂ni艂a polecenie i po艂o偶y艂a si臋 przy ogniu, naci膮gaj膮c na siebie ciep艂y barani ko偶uch. Nienawidzi艂a pobyt贸w ksi臋cia w chacie. Matka nie mia艂a wtedy czasu ani dla niej, ani dla jej ma艂ego braciszka. Ksi膮偶臋 by艂 ich ojcem, tak m贸wi艂a mama. Powtarza艂a te偶, 偶e winni s膮 mu mi艂o艣膰, jak przysta艂o na poddanych. Bez niego umarliby z g艂odu. Powtarza艂a, 偶e ani jej, ani Glynnowi nie wolno o tym zapomnie膰.

Brat spa艂 w cieple ognia, z kciukiem w male艅kich ustach. Cie艅 rz臋s pada艂 na jego r贸偶owe policzki. Rhonwyn kocha艂a braciszka najbardziej ze wszystkich na 艣wiecie. Mama wola艂a ksi臋cia, ale ona - nie, chocia偶 kiedy Llywelyn ap Gruffydd pojawia艂 si臋, zawsze przywozi艂 prezenty i tuli艂 dzieci do siebie. Mimo to nie musz臋 go kocha膰 - powtarza艂a sobie Rhonwyn z dzieci臋c膮 logik膮.

Mama krzykn臋艂a. - Na rany Chrystusa, Vala, nikt nie zaspokaja mnie tak jak ty - powiedzia艂 ksi膮偶臋 niskim g艂osem. Mama roze艣mia艂a si臋 dziwnie, chrapliwie.

Rhonwyn zamkn臋艂a oczy i wreszcie zasn臋艂a. Wiedzia艂a, 偶e nie ma sensu czuwa膰. Ksi膮偶臋 z pewno艣ci膮 zostanie na noc.


CZ臉艢膯 I RHONWYN
1258-1270

1

Pada艂 wiosenny deszcz, ci臋偶ki i zimny; przedostawa艂 si臋 do chaty przez dziuraw膮 strzech臋. Ogie艅 zgas艂 poprzedniego dnia, a dzieci nie wiedzia艂y, jak go roznieci膰. Tuli艂y si臋 do siebie w poszukiwaniu ciep艂a. Mama le偶a艂a w ka艂u偶y krwi, pociemnia艂ej i skrzep艂ej. Nie czu艂y ju偶 przykrego zapachu, nie czu艂y nawet zimna w czubkach palc贸w r膮k i n贸g.

Wiatr wy艂 偶a艂o艣nie; ma艂y ch艂opiec pisn膮艂 i przylgn膮艂 do siostry.

Rhonwyn uerch Llywelyn zamkn臋艂a oczy. Pr贸bowa艂a co艣 wymy艣li膰. Mo偶e uda jej si臋 to lepiej ni偶 wczoraj i przedwczoraj? Czy potrafi jednak ocali膰 siebie i Glynna od 艣mierci? Mama umar艂a przy porodzie najm艂odszego dziecka ksi臋cia. Chata sta艂a daleko od wsi, bo przecie偶 偶adna uczciwa kobieta nie zniesie blisko艣ci dziewki ksi臋cia i jego b臋kart贸w. Stara wied藕ma, kt贸ra odebra艂a dw贸jk臋 dzieci Vali, nie pojawi艂a si臋 tym razem, bo trzeci por贸d by艂 przedwczesny. Bardzo przedwczesny.

Potrzebujemy ciep艂a - pomy艣la艂a sennie Rhonwyn. Jak rozpali膰 ogie艅? Poczekamy chyba, a偶 przestanie pada膰, a potem p贸jdziemy przed siebie, znajdziemy jak膮艣 chat臋, jak膮艣 wiosk臋... Tylko 偶e nie mia艂a poj臋cia, co to takiego wioska. Pi臋膰 lat prze偶y艂a w odosobnionej chacie na wzg贸rzach.

Trzyletni Glynn j臋kn膮艂. Siostra przytuli艂a go do siebie.

- Jestem g艂odny.

- Nie ma jedzenia - powt贸rzy艂a po raz kolejny. - Poszukamy czego艣, kiedy przestanie pada膰. Je艣li teraz wyjdziemy z chaty, umrzemy z ca艂膮 pewno艣ci膮. Ale mogli te偶 umrze膰, nie wychodz膮c z chaty, i Rhonwyn zdawa艂a sobie z tego spraw臋. Gdyby tylko umia艂a roznieci膰 ogie艅, gdyby zrobi艂o si臋 im cieplej, ssanie w 偶o艂膮dku z pewno艣ci膮 mniej by dokucza艂o. Nie dopilnowa艂a ognia; kiedy mama zacz臋艂a krzycze膰 z b贸lu, dziewczynka zabra艂a brata na dw贸r; nie chcia艂a, 呕eby si臋 ba艂. Poszli na wzg贸rza nazbiera膰 kwiatk贸w na powitanie nowego dziecka, ale kiedy wr贸cili, mama nie 偶y艂a, a ogie艅 nie p艂on膮艂. Nie pozosta艂 nawet jeden 偶arz膮cy si臋 w臋gielek, z kt贸rego Rhonwyn mog艂aby wydoby膰 p艂omie艅, bo wiele razy widzia艂a, jak mama to robi. Potem spad艂 deszcz. Pada艂 przez noc i ca艂y ko艅cz膮cy si臋 w艂a艣nie dzie艅.

Rhonwyn znieruchomia艂a nagle, us艂yszawszy szczekanie ps贸w. Pocz膮tkowo ciche, dalekie, zbli偶a艂o si臋 jednak, a偶 w ko艅cu rozleg艂o si臋 tu偶 przed chat膮. Drzwi otworzy艂y si臋 z trzaskiem i stan膮艂 w nich Llywelyn ap Gruffydd; ciemna sylwetka w zapadaj膮cym zmroku. Wszed艂, potoczy艂 wzrokiem po wn臋trzu chaty i dostrzeg艂 skulone dzieci.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 szorstkim g艂osem.

- Mama umar艂a - oznajmi艂a Rhonwyn. - Dziecko urodzi艂o si臋 za wcze艣nie.

- Dlaczego nie by艂o akuszerki?!

- Kto mia艂 j膮 wezwa膰? Gdzie ona mieszka? Mama strasznie krzycza艂a, wi臋c zabra艂am Glynna na spacer. Kiedy wr贸cili艣my, ju偶 nie 偶y艂a. Nie umiemy rozpali膰 ognia. Jeste艣my g艂odni! Nie wiedzia艂am, co robi膰. Nie wiedzia艂am, sk膮d wzi膮膰 jedzenie, dok膮d p贸j艣膰 po pomoc. Mama nie 偶yje, ty j膮 zabi艂e艣! Nie umar艂aby, gdyby艣 nie w艂o偶y艂 jej w brzuch nowego dziecka! M臋偶czyzna drgn膮艂, zdumiony jadowitym tonem c贸rki. Spojrza艂 na ni膮, jakby widzia艂 j膮 po raz pierwszy. Nagle u艣wiadomi艂 sobie, jak bardzo Rhonwyn jest do niego podobna, tylko blad膮 cer臋 i jasne w艂osy odziedziczy艂a po matce. Wiedzia艂, 偶e dziewczynka go nie lubi. Gniewnymi zielonymi oczami patrzy艂a mu prosto w twarz. Ch臋tnie roze艣mia艂by si臋, ale sytuacja by艂a na to zbyt powa偶na. Rhonwyn bez w膮tpienia by艂a jego dzieckiem, i jak on wiedzia艂a, co to gniew.

- Rozpal臋 ogie艅 - powiedzia艂. - Ty id藕 do konia, w torbach przy siodle znajdziesz jedzenie. Nie b贸j si臋 ps贸w. Odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 rozpala膰 ogie艅. Poczu艂 na sobie troch臋 przera偶one, troch臋 zaciekawione spojrzenie syna.

- Chod藕, ma艂y. - U艣miechn膮艂 si臋. - Naucz臋 ci臋, jak to si臋 robi, 偶eby ju偶 nigdy nie by艂o ci zimno.

Ch艂opiec poszed艂 do ojca. Wielkimi oczami patrzy艂, jak Llywelyn ap Gruffydd uk艂ada w stosik cienkie szczapki, wyjmuje z mieszka krzemie艅, uderzeniem no偶a krzesze iskr臋. Ojciec u艣miechn膮艂 si臋 do niego i zwichrzy艂 mu d艂oni膮 czarn膮 czupryn臋. Do艂o偶y艂 drewienek. P艂omie艅 ta艅czy艂 weso艂o, w chacie zrobi艂o si臋 nieco cieplej.

M臋偶czyzna wsta艂 i poda艂 krzemie艅 synowi.

- Jest tw贸j, Glynnie ap Llywelyn - oznajmi艂. - Teraz wiesz, jak rozpala膰 ogie艅, ale pami臋taj, robi si臋 to tylko w palenisku.

- Tak, tatku. Ksi膮偶臋 zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. Po raz pierwszy kt贸re艣 z jego dzieci tak go nazwa艂o.

- Wi臋c wiesz, kim jestem?

- Mama m贸wi艂a - odpar艂 kr贸tko ch艂opiec.

- Nie k艂ama艂a, niech B贸g ma w opiece jej s艂odk膮 dusz臋. Teraz ksi膮偶臋 m贸g艂 pomy艣le膰 o zmar艂ej kochance. Pochowa j膮, cho膰 偶aden ksi膮dz nie wypowie s艂贸w modlitwy nad jej grobem. Nie mia艂o to zreszt膮 偶adnego znaczenia. B贸g przyjmie dusz臋 Vali uerch Huw, by艂a bowiem dobr膮 kobiet膮. Nie ska偶e jej na piekielne ognie dlatego, 偶e s艂u偶y艂a jako kochanka ksi臋ciu. 呕a艂owa艂, 偶e nie o偶eni艂 si臋 z ni膮, mimo i偶 nie mia艂a maj膮tku ani zwi膮zk贸w z 偶adnym pot臋偶nym rodem. Mia艂by przynajmniej dzieci z prawego 艂o偶a. No c贸偶, i tak przecie偶 uzna t臋 dw贸jk臋. Z pewno艣ci膮 sprawi艂oby to Vali przyjemno艣膰. Musi te偶 poszuka膰 sobie 偶ony. Dawno przekroczy艂 trzydziestk臋, a jego nazwisko nios膮 w przysz艂o艣膰 na razie tylko Rhonwyn i Glynn.

Ma艂a wr贸ci艂a z chlebem i serem. Rwa艂a je na ma艂e kawa艂ki, by nakarmi膰 brata. Zobaczy艂a krzemie艅, wzi臋艂a go do r臋ki, obejrza艂a ze zdziwieniem.

- Co to? - spyta艂a.

- Oddaj! - krzykn膮艂 Glynn. - To prezent od taty! Robi ogie艅. Dziewczynka wzruszy艂a ramionami i odda艂a mu now膮 zabawk臋.

- Czy dziecko urodzi艂o si臋? - spyta艂 ap Gruffydd. Wzruszy艂a ramionami.

- Nie wiem. Nie patrzy艂am. Ksi膮偶臋 skin膮艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem. Sam b臋dzie musia艂 sprawdzi膰.

- Czy deszcz przesta艂 pada膰, Rhonwyn?

- Tak.

- A wi臋c p贸jd臋 wykopa膰 gr贸b dla mamy.

- Wybierz miejsce, z kt贸rego wida膰 zach贸d s艂o艅ca. Mama lubi艂a patrze膰, jak s艂o艅ce zachodzi. Skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂. Burza przesz艂a, wiatr rozp臋dzi艂 chmury. Wzi膮艂 艂opat臋, opart膮 o 艣cian臋 od tej strony, gdzie Vala uprawia艂a ogr贸d. Znalaz艂 odpowiednie miejsce na zachodnim zboczu pag贸rka i zacz膮艂 kopa膰. Zastanawia艂 si臋 przy tym, co zrobi膰 z dzie膰mi. Mi臋dzy nim i Anglikami panowa艂 rozejm, to prawda, ale ksi膮偶臋 wci膮偶 nie mia艂 miejsca, kt贸re m贸g艂by nazwa膰 domem. No a poza tym lepiej nie ujawnia膰 istnienia dzieci. Nawet b臋karty maj膮 swoj膮 warto艣膰, tak 偶e nieprzyjaciele mogliby wykorzysta膰 je do swych cel贸w, a sojusznicy do scementowania traktat贸w. By艂y to jego jedyne dzieci, gdy偶 po­zostawa艂 wierny Vali, nie mia艂 czasu na zabawy. Nigdy zreszt膮 偶adna kobieta nie da艂a mu takiej rozkoszy jak ta c贸rka rodu elf贸w.

Ziemia by艂a mi臋kka po deszczu, wi臋c gr贸b wykopa艂 szybko. Odstawi艂 艂opat臋 i wr贸ci艂 do chaty. Przyjrza艂 si臋 twarzy Vali, dostrzeg艂, 偶e cia艂o jej jest napi臋te, skr臋cone z b贸lu. Pomi臋dzy rozrzuconymi nogami, w艣r贸d skrzep艂ej krwi, dostrzeg艂 dziecko. By艂o mniejsze od jego d艂oni, ale ju偶 w pe艂ni uformowane.

- Mieli艣cie siostrzyczk臋 - zwr贸ci艂 si臋 do Rhonwyn i Glynna. - Przynie艣 mi misk臋, ch艂opcze, a ty, dziewczynko, zagrzej wod臋. Wasza mama i siostra spoczn膮 w grobie czyste. Siostra - pomy艣la艂a ze smutkiem Rhonwyn. Bardzo chcia艂a mie膰 siostr臋.

Mama wybra艂a nawet imiona dla maj膮cego si臋 urodzi膰 dziecka: Huw, po jej ojcu, gdyby by艂 to ch艂opiec, a Gwynllian dla dziewczynki. Zaczerpn臋艂a wody z beczki, po czym przela艂a j膮 do 偶elaznego, wisz膮cego nad ogniem kocio艂ka.

Porusza艂a nim lekko, 偶eby woda szybciej si臋 zagrza艂a. Z kredensu wyj臋艂a zw贸j niepokalanie czystego p艂贸tna i wr臋czy艂a ojcu bez s艂owa.

Ap Gruffydd u艣miechn膮艂 si臋 niezauwa偶alnie. Widzia艂, 偶e c贸rka patrzy na niego z艂ym wzrokiem. Pami臋ta艂, jak Vala b艂aga艂a go o to p艂贸tno... Ile偶 to lat temu? T艂umaczy艂a, 偶e gdyby kt贸re艣 z nich zmar艂o, mieliby ca艂un do owini臋cia zw艂ok. Wy艣mia艂 pocz膮tkowo te makabryczne my艣li, ale w ko艅cu spe艂ni艂 pro艣b臋.

Vala mieszka艂a z dzie膰mi w oddaleniu od innych 艂udzi, bo zgodzi艂a si臋 nale偶e膰 do niego, trac膮c przez to nie tylko s膮siedztwo, lecz i szacunek ludzi. Nikt nie udzieli艂by jej pomocy w trudnych chwilach. Rozumia艂a to i pogodzi艂a si臋 z sytuacj膮, poniewa偶 kocha艂a go szczerze. Powinienem by艂 si臋 z ni膮 o偶eni膰 -pomy艣la艂 znowu. Ojciec Vali mia艂 kawa艂ek ziemi i by艂 wolny. O tak, przyjdzie czas, kiedy b臋d臋 musia艂 zawrze膰 ma艂偶e艅stwo dynastyczne, ale do 艣mierci kocha膰 b臋d臋 tylko Val臋.

Przez nast臋pn膮 godzin臋 my艂 cia艂o ukochanej. Umy艂 tak偶e niemowl臋, owoc tego cia艂a. Spali艂 zakrwawione pokrycie 艂贸偶ka, po czym w艂o偶y艂 niemowl臋 w ramiona kobiety i owin膮艂 j膮 ca艂unem, cho膰 cia艂o by艂o tak sztywne, 偶e nie艂atwo mu to przysz艂o. Wiedzia艂 jednak, 偶e Vala tak w艂a艣nie pragn臋艂a by膰 pochowana. Przywo艂a艂 dzieci.

- Po偶egnajcie si臋 z mam膮 - powiedzia艂. Nie umkn臋艂o jego uwagi, 偶e Rhonwyn zawaha艂a si臋 na mgnienie oka, nim wzi臋艂a Glynna za r膮czk臋 i podesz艂a do ojca. Wszyscy troje po raz ostatni uca艂owali zimne usta zmar艂ej. Rhonwyn delikatnie dotkn臋艂a male艅kiej g艂贸wki niemowl臋cia. Ksi膮偶臋 przysi膮g艂by, 偶e w jej zielonych oczach zab艂ys艂y 艂zy; kiedy jednak spojrza艂a na niego, widnia艂 w nich tylko gniew.

- To twoja wina, Llywelynie ap Gruffyddzie - powiedzia艂a. - Teraz, kiedy mama odesz艂a, co b臋dzie ze mn膮 i z Glynnem? Kto si臋 nami zaopiekuje?

- Jeste艣cie moimi dzie膰mi i ja si臋 wami zaopiekuj臋. Wasza matka mi ufa艂a, a wy nie? Nie mo偶ecie zaufa膰 ojcu?

- Pocz膮艂e艣 nas, Llywelynie ap Gruffyddzie - stwierdzi艂a Rhonwyn ch艂odno. -Ale czy naprawd臋 by艂e艣 dla nas ojcem? Kiedy przyje偶d偶a艂e艣, to tylko do mamy. To przez ciebie nigdy jeszcze nie widzia艂am nikogo opr贸cz was obojga, Glynna i tej starej wied藕my, kt贸ra pomog艂a urodzi膰 si臋 Glynnowi.

- Dba艂em, by艣cie mieli co na siebie w艂o偶y膰 i nie g艂odowali - odpar艂 ksi膮偶臋. -Od tego w艂a艣nie jest ojciec, moja ma艂a. M臋偶czyzna musi walczy膰, by osi膮gn膮膰 pozycj臋 w 艣wiecie i utrzyma膰 j膮. Musi umie膰 pokona膰 wrog贸w, zdoby膰 nowe ziemie. Kobiety natomiast rodz膮 dzieci. Mi臋dzy mn膮 a wasz膮 matk膮 wszystko by艂o tak, jak powinno by膰. Teraz pochowamy j膮 i wasz膮 male艅k膮 siostrzyczk臋, a potem zabior臋 was ze sob膮 tam, gdzie b臋dziecie bezpieczni. Vala i jej dziecko spocz臋艂y w wilgotnym grobie; bia艂y ca艂un przykry艂 ich twarze. Glynn szlocha艂 rozpaczliwie, tul膮c si臋 do siostry. Nagle na zachodzie rozsun臋艂y si臋 chmury i niebo roz艣wietli艂y promienie s艂o艅ca. Ap Gruffydd usypa艂 ma艂y kopczyk, kt贸ry przykry艂 zdj臋t膮 wcze艣niej darni膮. Chcia艂 w ten spos贸b uchroni膰 gr贸b przed ciekawo艣ci膮 zwierz膮t i ludzi.

- Noc musimy sp臋dzi膰 tutaj - rzek艂. - Rhonwyn, zbierz to, co chcesz wzi膮膰 dla siebie i brata. Wyjedziemy jutro o 艣wicie. Id藕cie teraz do chaty, ja spr贸buj臋 upolowa膰 co艣 na kolacj臋. Nie dopu艣膰cie do wyga艣ni臋cia ognia. Powr贸ci艂 wkr贸tce, przy siodle mia艂 dwa oprawione ju偶 zaj膮ce. Dzieci tymczasem, jak umia艂y, uporz膮dkowa艂y chat臋. Z 艂贸偶ka, kt贸re tak cz臋sto dzieli艂 z Val膮, pozosta艂 tylko siennik. Ksi膮偶臋 nie powiedzia艂 nic. Upiek艂 zaj膮ce nad otwartym ogniem i podzieli艂 mi臋so sprawiedliwie mi臋dzy dzieci, psy i siebie. Rhonwyn zastawi艂a st贸艂, dodaj膮c do kolacji troch臋 chleba i sera; reszt臋 - co do tego ap Gruffydd nie mia艂 w膮tpliwo艣ci - zostawi艂a na nast臋pny dzie艅. Obserwowa艂, jak oddziela mi臋so od ko艣ci, drobi ser oraz chleb i karmi brata. Sama zjad艂a dopiero w贸wczas, gdy ma艂y ju偶 si臋 nasyci艂. Matka dobrze j膮 chowa艂a - pomy艣la艂 ze smutkiem. - Sama b臋dzie kiedy艣 dobr膮 matk膮. Musz臋 znale藕膰 jej dobrego m臋偶a. Wyro艣nie na 艣liczn膮 dziewczyn臋.

Dzieci spa艂y na sienniku, otulone ko偶uchem. Ksi膮偶臋 podsyci艂 ogie艅, by mie膰 pewno艣膰, 偶e nie zga艣nie w nocy.

Przed wschodem s艂o艅ca stan膮艂 na progu chaty. Zegna艂 si臋 z ni膮 w my艣lach, bo wiedzia艂, 偶e jego noga wi臋cej tu nie postanie. Nie spodziewa艂 si臋 艣mierci Vali. By艂a- silna, zdrowa... Kiedy po raz pierwszy zobaczy艂 j膮 w domu wuja, mia艂a zaledwie czterna艣cie lat! Zabra艂 j膮 w贸wczas ze sob膮, a kiedy posiad艂 j膮 po raz pierwszy, zasz艂a w ci膮偶臋. Nie zna艂a wcze艣niej m臋偶czyzny. W dziewi臋膰 miesi臋cy p贸藕niej urodzi艂a mu Rhonwyn, 艂atwo jak kotka. W dwa lata p贸藕niej przyszed艂 na 艣wiat Glynn. Zdumia艂o go, 偶e ostatnie dziecko Vala zacz臋艂a rodzi膰 dwa miesi膮ce wcze艣niej i 偶e spowodowa艂o to jej 艣mier膰.

Ksi膮偶臋 zwr贸ci si臋 do ko艣cio艂a o uznanie dzieci za swoje.

S艂o艅ce wyjrza艂o zza horyzontu. Ap Gruffydd wr贸ci艂 do chaty i obudzi艂 rodze艅stwo. Zjedli reszt臋 zaj臋czego mi臋sa, chleba i sera. Oboje dostali po 艂yku wina z buk艂aka. Glynn rozkaszla艂 si臋, ale Rhonwyn g艂adko prze艂kn臋艂a nap贸j.

- Lubisz wino? - spyta艂 ze 艣miechem.

- Jest smaczne - odpar艂a cicho.

- Zebra艂a艣 wszystko, co mo偶e ci si臋 przyda膰?

- Niewiele tego. Rzeczy spakowa艂am w szal mamy. - Wr臋czy艂a mu tobo艂ek, zawi膮zany nie tyle porz膮dnie, ile mocno.

- Zabierz ch艂opca i wyjd藕 - poleci艂. - Zaraz do was przyjd臋.

- Co chcesz zrobi膰? - spyta艂a. Spojrzenie jej zielonych oczu skrzy偶owa艂o si臋 ze spojrzeniem ciemnych oczu ojca.

- Mam zamiar spali膰 chat臋 - oznajmi艂. Ku jego zdumieniu, dziewczynka nie zaprotestowa艂a. Wr臋cz przeciwnie, skin臋艂a g艂ow膮, wzi臋艂a braciszka za r臋k臋 i wysz艂a bez s艂owa. Ap Gruffydd parskn膮艂 艣miechem. Vala by艂a pi臋kna, 艂agodna i mi臋kka, sp艂odzi艂a jednak c贸rk臋 tward膮 jak kamie艅/Podobn膮 do mnie - pomy艣la艂 z rado艣ci膮.

Chwyci艂 przygotowan膮 pochodni臋 z trzciny, w艂o偶y艂 do ogniska, a kiedy zaj臋艂a si臋 jasnym p艂omieniem, podpali艂 chat臋 w kilku miejscach, cofaj膮c si臋 do drzwi. W ko艅cu stan膮艂 w progu i cisn膮艂 pochodni臋 do 艣rodka. Podszed艂 do dzieci, i wraz z nimi, w milczeniu, obserwowa艂 wysoki p艂omie艅, a kiedy chata sp艂on臋艂a do gruntu, powiedzia艂:

- Odje偶d偶amy. Ziemia jest mokra, nie zapali si臋. - Podszed艂 do konia, kt贸rego wcze艣niej przywi膮za艂 do pobliskiego drzewa. - Rhonwyn, si膮dziesz za mn膮. Glynna zabieram na siod艂o. - Podni贸s艂 ch艂opca, poczu艂, 偶e jego drobne cia艂ko sztywnieje mu w ramionach. Syn jeszcze nigdy nie siedzia艂 na koniu, nie zna艂 zreszt膮 偶adnych zwierz膮t. - Nie b贸j si臋, ch艂opcze - uspokoi艂 go. - Addien jest dobrze uje偶d偶ony. Wkr贸tce dostaniesz w艂asnego wierzchowca, r贸wnie dobrego jak Addien. Mo偶e nawet jego potomka? Podoba ci si臋 ten pomys艂? Siedzia艂 w siodle, przytulaj膮c synka mocnym, pewnym ramieniem.

- Tak, tatku - odpar艂 Glynn nieco niepewnie, ale spokojnie. Nie ba艂 si臋 ju偶. Ap Gruffydd poda艂 lew膮 r臋k臋 Rhonwyn i podci膮gn膮艂 j膮 na ko艅ski grzbiet.

- Obejmij mnie, dziecko - poleci艂, a kiedy poczu艂 obejmuj膮ce go r臋ce, 艣cisn膮艂 艂ydkami boki konia. Ruszyli przed siebie.

- Dok膮d jedziemy? - spyta艂a Rhonwyn. Ksi膮偶臋 nie odpowiedzia艂. Wci膮偶 jeszcze sam sobie nie udzieli艂 odpowiedzi na to pytanie. Nagle co艣 przysz艂o mu do g艂owy.

- Cythraul - rzek艂. - To zamek, kt贸ry nale偶y do mnie. Dzieli nas od niego zaledwie p贸艂 dnia drogi. Ranek sp臋dzili na ko艅skim grzbiecie. Psy biega艂y dooko艂a. Je藕dziec spyta艂 wprawdzie w pewnej chwili, czy dzieci chc膮 odpocz膮膰, ale nie mia艂y na to ochoty. Sprawi艂o mu przyjemno艣膰, 偶e s膮 mocne. Tak, zostawi je w Cythraul, ale co potem...? Potrzebuje czasu na zdecydowanie o ich losie; przecie偶 nie spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie musia艂 si臋 nimi zaj膮膰. To by艂a sprawa Vali, ale Vala nie 偶y艂a. Pogr膮偶ony w my艣lach, westchn膮艂 g艂臋boko.

Kocha艂 j膮 - pomy艣la艂a Rhonwyn, s艂ysz膮c westchnienie ojca. - Przynajmniej tyle wiem na pewno. Glynn i ja narodzili艣my si臋 z tej mi艂o艣ci, ale nas to on chyba nie kocha. Co z nami b臋dzie? Zamek...? Dlaczego chce zostawi膰 nas w ja­kim艣 zamku?! I co to w艂a艣ciwie takiego? Nie b臋d臋 si臋 ba艂a -postanowi艂a. - Je艣li oka偶臋 strach, Glynn r贸wnie偶 si臋 przestraszy, a przecie偶 musi jako艣 pogodzi膰 si臋 ze 艣mierci膮 mamy. B臋d臋 silna dla niego. Mama chcia艂aby, 偶ebym si臋 nim opiekowa艂a, 偶ebym go chroni艂a. Wi臋c nie b臋d臋 si臋 ba膰.

Nagle przed jej oczami pojawi艂a si臋 kamienna budowla, wyrastaj膮ca wprost ze skalistego wzg贸rza.

- Cythraul - poinformowa艂 ap Gruffydd, kieruj膮c konia w t臋 stron臋. Us艂yszeli imi臋 ksi臋cia w okrzyku wydanym przez posta膰 stoj膮c膮 na murach.

Po chwili, min膮wszy podniesion膮 bram臋, znale藕li si臋 na dziedzi艅cu zamkowym. Rhonwyn dowiedzia艂a si臋 p贸藕niej, 偶e tak膮 bram臋 nazywa si臋 bron膮. Wok贸艂 przyby艂ych nagle pojawili si臋 jacy艣 m臋偶czy藕ni. Jeden chwyci艂 wodze Addiena, inny zdj膮艂 z jego grzbietu dziewczynk臋 i jej brata. Ksi膮偶臋 zeskoczy艂 z siod艂a, kaza艂 ludziom odprowadzi膰 konia, wyczy艣ci膰 go i nakarmi膰.

- Gdzie Morgan ap Owen? - spyta艂.

- Tu jestem, panie! - rozleg艂 si臋 dono艣ny g艂os. Z t艂umu wyst膮pi艂 pot臋偶nie zbudowany m臋偶czyzna, wysoki, z bujn膮 czarn膮 brod膮. W艂osy zwi膮zane mia艂 na karku, cho膰 czubek jego g艂owy by艂 艂ysy.

- Musimy porozmawia膰 - powiedzia艂 ksi膮偶臋, kieruj膮c si臋 w stron臋 wie偶y, wzniesionej w jednym z naro偶nik贸w. Kiedy znale藕li si臋 w 艣rodku, powiedzia艂 do dzieci:

- Id藕cie, ogrzejcie si臋 przy ogniu. - Przyj膮艂 z czyich艣 r膮k drewniany kielich gorzkiego piwa, wypi艂 je w kilku 艂ykach i rozsiad艂 si臋 w swym ksi膮偶臋cym fotelu.

- Vala nie 偶yje - oznajmi艂, zwracaj膮c si臋 do Morgana ap Owena, kapitana Cythraul. - To jej dzieci. Dziewczynka ma pi臋膰 lat, a na imi臋 jej Rhonwyn.

Ch艂opiec ma trzy lata, a jego imi臋 Glynn. Chc臋 zostawi膰 je z tob膮, p贸ki nie zdecyduj臋, co Z nimi zrobi膰.

- Twoje s艂owo, panie, jest dla mnie rozkazem... ale dlaczego tu? Dlaczego ja? To wielka odpowiedzialno艣膰 opiekowa膰 si臋 twymi dzie膰mi, zapewni膰 im bezpiecze艅stwo.

- 艁膮czy艂a ci臋 z Val膮 wi臋藕 krwi, Morganie, a poza tym nie chc臋 utrudzi膰 dzieci, zabieraj膮c je gdzie艣 dalej. Dzi艣 po raz pierwszy w 偶yciu opu艣ci艂y wzg贸rza, w艣r贸d kt贸rych sta艂a chata ich matki.

- A domostwa twych braci?

- Ma艂o kto wiedzia艂 o Vali, a nikomu nie m贸wi艂em o dzieciach. Teraz ty wiesz o ich istnieniu, Morganie ap Owen, a opr贸cz ciebie powiem o nich wy艂膮cznie mnichowi, kt贸rego sam wybior臋. Wiesz, jakie grozi im niebezpiecze艅stwo. Moi wrogowie bez wahania zabij膮 Glynna, a Rhonwyn wydadz膮 za m膮偶 po swej my艣li. Nie jestem ju偶 m艂ody. Je艣li si臋 nie o偶eni臋, pewnego dnia Glynn wszystko po mnie odziedziczy. Je艣li za艣 chodzi o Rhonwyn, m臋偶a wybierze jej ojciec, a nie kto艣 obcy. - U艣miechn膮艂 si臋, patrz膮c w oczy starego przyjaciela. -To tylko ma艂e dzieci, Morgan. Z pewno艣ci膮 znajdziesz dla nich miejsce.

- Mamy 艂贸偶ka dla wa偶nych go艣ci, tu偶 przy ogniu. Mog膮 tam spa膰. Ale... co mam w艂a艣ciwie z nimi zrobi膰?

- To tylko dzieci - powt贸rzy艂 ksi膮偶臋. - Znajd膮 sobie jakie艣 zaj臋cie. Niech tylko b臋d膮 bezpieczne, ubrane i nakarmione. To wystarczy.

- Co powiedzie膰 ludziom? - spyta艂 kapitan.

- 呕e dzieci s膮 pod moj膮 opiek膮. Nie musisz m贸wi膰 nic wi臋cej. B臋d膮 plotki, to oczywiste, wystarczy jednak, 偶e nie potwierdzisz niczyich domys艂贸w.

- A dzieci si臋 nie wygadaj膮?

- Rhonwyn, Glynn, do mnie! - rozkaza艂 ksi膮偶臋, a kiedy dzieci przybieg艂y, powiedzia艂: - Jeste艣cie moim potomstwem, pochodzicie z mojej krwi. Jestem z was dumny, nie wolno wam jednak przyzna膰 si臋 przed nikim do pokrewie艅stwa ze mn膮. Rhonwyn, wiem, 偶e ty mnie rozumiesz, ale musisz te偶 wyja艣ni膰 wszystko bratu. Potrafisz?

Dziewczynka spojrza艂a na niego zimnymi zielonymi oczami.

- Potrafi臋 - odpar艂a kr贸tko.

- Jeste艣 dobr膮 c贸rk膮. - Pochyli艂 si臋 nagle i poca艂owa艂 ma艂膮 w czubek g艂owy. Widz膮c jej zdumienie, za艣mia艂 si臋 cicho. -No, musz臋 jecha膰 - oznajmi艂. -Jeszcze dzi艣 oczekiwany jestem daleko st膮d. Mog臋 si臋 troch臋 sp贸藕ni膰, ale musz臋 tam dotrze膰.

- Wr贸cisz? - spyta艂a Rhonwyn. Ap Gruffydd skin膮艂 g艂ow膮.

- Kiedy? - Dziewczynka nie dawa艂a si臋 zby膰 samym potwierdzeniem.

- We w艂a艣ciwym czasie, c贸rko. Tu, w Cythraul, b臋dziecie bezpieczni. Morgan ap Owen jest krewnym waszej matki. W potrzebie odda za was 偶ycie. Oboje musicie mi obieca膰, 偶e b臋dziecie mu pos艂uszni.

- Obiecuj臋 - powiedzia艂a Rhonwyn g艂osem bez wyrazu.

- Obiecuj臋, tatku - powt贸rzy艂 po niej Glynn, pragn膮c sprawi膰 ojcu rado艣膰. Ksi膮偶臋 podni贸s艂 ch艂opca i uca艂owa艂 go w oba policzki. Spojrza艂 na c贸rk臋 i dostrzeg艂, jak ch艂odne s膮 jej zielone oczy.

- Jeszcze nie wiesz, co o mnie my艣le膰, prawda? - za偶artowa艂, ale bez z艂o艣ci. Rhonwyn wzruszy艂a chudymi ramionami.

- Nie znam ci臋 prawie - powiedzia艂a. - Ale jestem ci wdzi臋czna, 偶e wczoraj po nas przyjecha艂e艣 i za to, 偶e przywioz艂e艣 nas w bezpieczne miejsce. Nic o tobie nie wiem i nic nie potrafi臋 powiedzie膰, Llywelynie ap Gruffyddzie. M臋偶czyzna skin膮艂 g艂ow膮.

- Jeste艣 moj膮 nieodrodn膮 c贸rk膮. Zawsze m贸wisz prawd臋, cho膰by bolesn膮. Opiekuj si臋 bratem, Rhonwyn. Wr贸c臋. - Odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 w towarzystwie kapitana.

- Tatku! - zawo艂a艂 za nim Glynn.

- - Nie martw si臋, on szybko wr贸ci - pocieszy艂a go siostra. -Chod藕, obejrzymy sobie nasz nowy dom - zaproponowa艂a, wiedz膮c, 偶e pozwoli to bratu zapomnie膰 o ap Gruffyddzie. - Strasznie du偶a ta wie偶a. Zapad艂 zmrok i do wielkiej sali zacz臋li 艣ci膮ga膰 偶o艂nierze. Dzieci poczu艂y si臋 w艣r贸d nich bardzo obco, ale na szcz臋艣cie pojawi艂 si臋 Morgan ap Owen. Postawi艂 je na stole i powiedzia艂:

- Te dzieci s膮 pod opiek膮 naszego pana, Llywelyna. Musimy zapewni膰 im bezpiecze艅stwo. O艣miu z was b臋dzie ich strzeg艂o dzie艅 i noc: Lug, Adda, Mabon, Nudd, Barris, Dewi, Cadam i Oth. Macie te偶 pilnowa膰, 偶eby nie pospada艂y z mur贸w. Przez chwil臋 o艣miu wybranych 偶o艂nierzy skar偶y艂o si臋 偶artobliwie na sw贸j los, ale byli to dobrzy ludzie i cho膰 nie pokazali tego po sobie, uznali, 偶e nowe zadanie to dla nich zaszczyt. Nie trzeba by艂o szczeg贸lnej m膮dro艣ci ani przebieg艂o艣ci, by domy艣li膰 si臋, 偶e to dzieci w艂adcy, cho膰 kapitan nawet si臋 o tym nie zaj膮kn膮艂. I ch艂opak, i dziewczyna, mimo swych jasnych w艂os贸w, byli bardzo do niego podobni.

- To jego dzieci, prawda? - spyta艂 porucznik.

- Nie powiedzia艂em tego - us艂ysza艂 w odpowiedzi. - I ty te偶 nie. - Ostatnie s艂owa zabrzmia艂y jak gro藕ba. Rhonwyn, kt贸ra w艂a艣nie karmi艂a brata, us艂ysza艂a t臋 rozmow臋. Zrozumia艂a, 偶e ojciec musi by膰 kim艣 bardzo wa偶nym.

Po kolacji wybrana 贸semka opiekun贸w otoczy艂a dzieci; 偶o艂nierze ci bardzo przypominali 艂agodne, posiwia艂e nied藕wiedzie. Dziewczynka milcza艂a. Usun臋艂a si臋 w cie艅, pozwalaj膮c, by to Glynn zaw艂adn膮艂 ich sercami; 艂atwo by艂o go poko­cha膰. Wkr贸tce zreszt膮 zasn膮艂 i Oth po艂o偶y艂 go do 艂贸偶ka.

- Ty te偶 powinna艣 i艣膰 spa膰 - zauwa偶y艂.

- Jestem starsza - odpowiedzia艂a i spojrza艂a na kilku m臋偶czyzn, kl臋cz膮cych na pod艂odze po przeciwnej strome sali. - Co oni robi膮? - spyta艂a.

- Graj膮 w ko艣ci - wyja艣ni艂 Oth.

- Ja te偶 chc臋!

- Naprawd臋? - 呕o艂nierz zachichota艂 cicho. - Nie wiem, czy spodoba艂oby si臋 to kapitanowi.

- Dlaczego nie mia艂oby si臋 spodoba膰?

- Bo to gra na pieni膮dze.

- Nie rozumiem. - Rhonwyn spojrza艂a na Otha niewinnie. - Wiesz, ja nic nie wiem o 艣wiecie. Do tej pory mieszka艂am z matk膮 w艣r贸d wzg贸rz, nikt do nas nie przychodzi艂.

- Aha. - Oth skin膮艂 g艂ow膮 z namys艂em. - No, skoro tak, to mo偶e sam naucz臋 ci臋 gra膰 w ko艣ci, ale je艣li pozwolisz, nie dzi艣. Prze偶yli艣cie kilka ci臋偶kich dni, potrzebujecie odpoczynku. Za艂o偶臋 si臋, 偶e dzi艣 po raz pierwszy jechali艣cie na koniu. Mamy w stajniach ma艂膮 klacz, w sam raz dla ciebie. Naucz臋 ci臋 je藕­dzi膰 konno. Chcesz? Rhonwyn energicznie pokiwa艂a g艂ow膮.

- Nawet bardzo - przyzna艂a.

- Wi臋c k艂ad藕 si臋 teraz przy braciszku, kt贸ry ju偶 艣pi. Jutro b臋dziecie bardzo zaj臋ci. - Oth poprowadzi艂 j膮 do pos艂ania, znajduj膮cego si臋 przy 艣cianie wie偶y i po艂o偶y艂 pod futrami, obok Glynna. - Dobranoc, ma艂a - po偶egna艂 j膮 i odszed艂.

- 艢wietnie sobie radzisz - powiedzia艂 cicho Morgan ap Owen, obserwuj膮cy swego cz艂owieka.

- Co, na Chrystusa, my艣la艂 sobie ap Gruffydd, kiedy zostawia艂 tu te dzieciaki?! Cythraul to nie miejsce dla nich. - Oth podni贸s艂 do ust drewniany kubek pe艂en piwa.

- Poczekaj膮 na jego powr贸t - wtr膮ci艂 Gamon ap Llwyd. -To jego jedyne dzieci, no, chyba 偶e gdzie艣 na wzg贸rzach ma jeszcze inne b臋karty.

- By艂 wierny mej kuzynce, Vali - stwierdzi艂 spokojnie Morgan ap Owen. -Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie ma innych dzieci, a poza tym zabroni艂em wam przecie偶 snu膰 domys艂y na ten temat.

- I tak wszyscy wiemy, 偶e to jego dzieci - zaprotestowa艂 Gamo艅 ap Llwyd.

- Biedne dzieciaki - u偶ali艂 si臋 Oth. - Matka zmar艂a, a teraz trafi膮 nie wiadomo gdzie. No, ale skoro nie maj膮 zosta膰 tu na sta艂e, musimy dopilnowa膰, 偶eby przynajmniej dobrze si臋 bawi艂y. Szcz臋艣cie, 偶e mamy pok贸j.

Owszem, mamy pok贸j - pomy艣la艂 Morgan - ale na jak d艂ugo? Je艣li zostanie zerwany, Cythraul znajdzie si臋 w samym 艣rodku walk, le偶y przecie偶 prawie na granicy, strzeg膮c g贸rskiej prze艂臋czy, b臋d膮cej granic膮 mi臋dzy Angli膮 i Wali膮.

B贸g okaza艂 sw膮 艂askawo艣膰, prowadz膮c ksi臋cia do chaty Vali w odpowiedniej chwili. Gdyby nie to, dzieci z pewno艣ci膮 tak偶e by umar艂y. Och, Rhonwyn walczy艂aby o 偶ycie swoje i brata, ale jest przecie偶 tylko ma艂膮 dziewczynk膮. Bez pomocy z zewn膮trz czeka艂 t臋 dw贸jk臋 tragiczny koniec. Ap Gruffydd pojawi艂 si臋 jednak w por臋, by uratowa膰 dzieci.

Morgan ap Owen wiedzia艂, 偶e ksi膮偶臋 nie powr贸ci szybko. Mia艂 wa偶ne sprawy do za艂atwienia. Jeden B贸g wie, przez ile lat dzieci pozostan膮 w Cythraul, on za艣 musi zadba膰 o nie.

Najwa偶niejszy by艂 problem przyodziewku. Dewi, jeden z 偶o艂nierzy wyznaczonych do opieki nad dzie膰mi, by艂 krawcem za艂ogi twierdzy. Sporz膮dzi ch艂opi臋ce ubiory i dla ch艂opca, i dla dziewczynki. Dzi臋ki temu kto艣 obcy, szpieguj膮cy ich albo szukaj膮cy po prostu dachu nad g艂ow膮, uzna, 偶e ma do czynienia z synami kt贸rego艣 偶o艂nierza, i nie zwr贸ci uwagi na tych dwoje. Gdyby zobaczy艂 dziewczynk臋, mog艂oby to zagrozi膰 bezpiecze艅stwu twierdzy.

Morgan nie wiedzia艂, jak wype艂ni膰 dzieciom dni. 呕aden z 偶o艂nierzy nie umia艂 czyta膰 ani pisa膰, nawet on. Je艣li Rhonwyn mia艂a kiedy艣 dobrze wyj艣膰 za m膮偶, powinna czego艣 si臋 uczy膰... Ale od kogo? No, to ju偶 k艂opot ap Gruffydda; nie spodziewa si臋 chyba, 偶e oddzia艂 偶o艂nierzy z przygranicznej twierdzy wychowa jego dzieciaki jak troskliwa matka. Dlaczego nie zawi贸z艂 ich do siostry, przeoryszy Gwynllian? W Opactwie Laski Bo偶ej mia艂yby o wiele lepsze perspektywy. Ksi膮偶臋 postanowi艂 zapewne pozby膰 si臋 k艂opotu w najprostszy mo偶liwy spos贸b. Dba艂 przede wszystkim o sw贸j kraj; dlatego do tej pory si臋 nie o偶eni艂 i cho膰 dobiega艂 czterdziestki, nie szuka艂 偶ony i nie my艣la艂 o dzieciach z prawego 艂o偶a.

Morgan ap Owen potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Zosta艂 mianowany opiekunem dw贸jki ma艂ych dzieci! Jak jego pan wyobra偶a sobie t臋 opiek臋? Rozejrza艂 si臋 po sali. Wi臋kszo艣膰 偶o艂nierzy spa艂a ju偶, owini臋ta w futra, mo偶liwie jak najbli偶ej ognia. Wsta艂 i wyszed艂 sprawdzi膰, czy twierdza przygotowana jest na noc. Wrota zamkni臋to, na murach sta艂y stra偶e. Noc by艂a cicha, spokojna. Na czystym po burzy niebie p艂on臋艂y jasne gwiazdy, wida膰 te偶 by艂o sierp ksi臋偶yca. Na d艂oni poczu艂 dotkni臋cie wilgotnego nosa; machinalnie pog艂aska艂 艂eb swego ulubionego psa, wielkiego irlandzkiego wilczarza.

- Widzisz, Brenin - powiedzia艂 do niego - dziwne dostali艣my zadanie. Spodziewam si臋, 偶e przypilnujesz naszych m艂odych go艣ci. Ch艂opak jest ma艂y, ale chyba spokojny i nie ma w nim za grosz z艂o艣liwo艣ci. Niepokoi mnie jego siostra, jest uparta i moim zdaniem bardzo, bardzo sprytna. Pies pisn膮艂, jakby si臋 z nim zgadza艂, i tak mocno przytuli艂 mu do uda pot臋偶ny 艂eb, a偶 go przesun膮艂. Morgan roze艣mia艂 si臋.

- Postarza艂e艣 si臋, Brenin, i lubisz spa膰 pod dachem. Ja te偶 jestem got贸w si臋 po艂o偶y膰. Razem wr贸cili do wie偶y. Morgan po艂o偶y艂 si臋 na swoim miejscu, ale - ku jego zdziwieniu - pies nie towarzyszy艂 mu. Poszed艂 do dzieci. By艂o oczywiste, 偶e rozumia艂 ka偶de s艂owo swego pana, a je艣li ludzie nie chc膮 w to wierzy膰, to ju偶 ich sprawa.

2

Dzieci ap Gruffydda niczym nie r贸偶ni膮 si臋 od ch艂opstwa - powtarza艂 w my艣lach ap Owen, przygl膮daj膮c si臋 swym podopiecznym przez kilka nast臋pnych dni. Nie widzia艂y do tej pory niczego opr贸cz rodzinnej chaty i najbli偶szego wzg贸rza. Nie mia艂y 偶adnego towarzystwa, nawet zwierz臋cia. Pocz膮tkowo ba艂y si臋 Brenina, ale psisko szybko zdoby艂o ich zaufanie i ju偶 wkr贸tce Glynn siada艂 bez obaw na jego grzbiet, na艣laduj膮c starsz膮, 艣mielsz膮 siostr臋, kt贸r膮 Oth uczy艂 je藕dzi膰 konno.

- Trzeba by znale藕膰 kuca dla ch艂opaka - powiedzia艂 Oth pewnego wieczoru, kiedy 偶o艂nierze jedli kolacj臋. - M臋czy biednego, starego Brenina, a przecie偶 wiemy, jak kapitan go kocha i co b臋dzie, je艣li zwierzak nie wytrzyma tych zabaw.

Wszyscy si臋 z nim zgodzili.

- Nie kr臋膰 si臋, ma艂a 艂asico - zirytowa艂 si臋 Dewi, bior膮cy w艂a艣nie miar臋 z Rhonwyn, kt贸rej mia艂 uszy膰 p艂aszcz. - Jeste艣 gorsza od wody spadaj膮cej po kamieniach.

Dziewczynka zachichota艂a.

- Lug m贸wi, 偶e mam bardzo ma艂e nogi. Wczoraj mierzy艂 mi stopy. Jak my艣lisz, Dewi, spodobaj膮 mi si臋 buty? Do tej pory biega艂am boso.

- Musisz si臋 nauczy膰 je nosi膰. Uszyj臋 ci do nich portki.

- A co to takiego?

- P艂贸cienne noga wice na nogi i stopy. - Na lito艣膰! Czy te dzieci nic nie wiedz膮? - Zim膮 chroni膮 od ch艂odu, a w lecie od uk膮sze艅 owad贸w.

- Uszyjesz jej portki? - zdenerwowa艂 si臋 Lug. - No to b臋d臋 musia艂 poczeka膰 z butami i zrobi膰 drug膮 miar臋. Mog艂e艣 mnie uprzedzi膰.

- Nie przyci膮艂e艣 jeszcze sk贸ry, prawda?

- Nie przyci膮艂em. Dobrze, niech b臋dzie, 偶e ostrzeg艂e艣 mnie na czas.

Morgan ap Owen z trudem powstrzymywa艂 艣miech. Jego ludzie, wszyscy bez wyj膮tku, po prostu zakochali si臋 w dzieciach. Okaza艂o si臋, 偶e niepotrzebnie mianowa艂 oficjalnych opiekun贸w; opiekunami stali si臋 bowiem na ochotnika wszyscy 偶o艂nierze. Kiedy Glynn si臋 zm臋czy艂 - a m臋czy艂 si臋 艂atwo -nosili go na barana. Sami pilnowali, by na talerze jego i dziewczynki trafia艂y najlepsze kawa艂ki mi臋sa.

Pocz膮tkowo niepewne siebie, dzieci szybko polubi艂y sw贸j nowy dom. W kt贸rym艣 momencie w stajni pojawi艂 si臋 srokaty kuc i dziecinne siod艂o - na wszelki wypadek Morgan nie pyta艂, sk膮d si臋 wzi臋艂y - i Glynn rozpocz膮艂 nauk臋 jazdy konnej. Wra偶liwy, nie艣mia艂y ch艂opak okaza艂 si臋 fenomenalnym je藕d藕cem i ju偶 wkr贸tce przewy偶szy艂 w sztuce jazdy siostr臋, kt贸ra przecie偶 nie ba艂a si臋 absolutnie niczego.

Oboje szaleli po twierdzy, wsz臋dzie maj膮c wolny wst臋p, a kiedy 偶o艂nierze zauwa偶yli, 偶e z patykami w r臋kach na艣laduj膮 walk臋 na miecze, kowal wyku艂 im miniaturowy or臋偶 i zacz臋to ich uczy膰 szermierki.

Glynn szybko jednak m臋czy艂 si臋 przy 偶o艂nierskich zaj臋ciach, szczeg贸lnie lubianych przez Rhonwyn, 艣wietnie za to czu艂 si臋 w towarzystwie kucharza, Gwilyma, opowiadaj膮cego mu wspania艂e historie o elfach, wojownikach i pi臋knych dziewicach, niekt贸re proste, niekt贸re wr臋cz szata艅sko skomplikowane. Gwilym cz臋sto bawi艂 nimi towarzyszy broni w d艂ugie zimowe wieczory, mi艂ym, niskim g艂osem wyczarowuj膮c w ich wyobra藕ni 艣wiat cud贸w. Czasami 艣piewa艂 im te偶 o pradawnej Cymri1, akompaniuj膮c sobie na ma艂ej lutni. Glynn przylgn膮艂 do niego jak mech do kamienia, co ucieszy艂o mieszka艅c贸w zamku. 呕o艂nierze bowiem lubili go, ale nie bardzo wiedzieli, jak si臋 nim zajmowa膰. Przyja藕艅 z kucharzem rozwi膮zywa艂a wszystkie problemy.

Znacznie 艂atwiej przychodzi艂o im zrozumie膰 Rhonwyn, mimo i偶 by艂a przecie偶 ma艂膮 dziewczynk膮. Sam Morgan nauczy艂 j膮 sztuki w艂adania mieczem, kt贸r膮 opanowa艂a w zdumiewaj膮cym stopniu. Wiedzia艂a tak偶e, jak walczy膰 jednocze艣nie mieczem i trzymanym w drugiej d艂oni sztyletem. Kowal imieniem Barris wyku艂 jej ma艂膮 tarcz臋 w kszta艂cie trapezu, Oth za艣 zbroj臋 podbit膮 suknem, zwan膮 dubletem, bardzo przydatn膮 podczas 膰wicze艅. Rhonwyn umia艂a tak偶e walczy膰 w艂贸czni膮 i pos艂ugiwa膰 si臋 pa艂k膮, cho膰 - opr贸cz miecza - jej ulubion膮 broni膮 by艂o alborium, czyli 艂uk z leszczyny. Nauczy艂a si臋 strzela膰 szybko i celnie, przede wszystkim z ko艅skiego grzbietu. Powoduj膮c koniem, z wodzami owini臋tymi na 艂臋ku siod艂a, nawet w galopie trafia艂a w cel z podziwu godn膮 skuteczno艣ci膮 Cho膰 mia艂a teraz zaledwie dziesi臋膰 lat, ka偶dy 偶o艂nierz w forcie niew膮tpliwie czu艂by si臋 bezpieczny, walcz膮c z ni膮 u boku.

Przez kolejne kilka lat panowa艂 odnawiany co jaki艣 czas pok贸j z Angli膮. Kr贸l Anglik贸w, Henryk III, ca艂膮 sw膮 uwag臋 po艣wi臋ci艂 wojnie podjazdowej, toczonej z jednym z najpot臋偶niejszych pan贸w kr贸lestwa, swym szwagrem, Szymonem de Montfort ksi臋ciem Leicester. Zbuntowani baronowie, kt贸rym przywodzi艂, zyskali pewn膮 popularno艣膰, poniewa偶 Henryk III by艂 s艂abym kr贸lem. Spotka艂 si臋 z buntownikami w Oksfordzie i cho膰 niech臋tnie, podpisa艂 rozejm, ograniczaj膮cy jego w艂adz臋. W dwa lata p贸藕niej wypowiedzia艂 traktat oksfordzki, twierdz膮c, 偶e zmuszono go do jego zawarcia. Pr贸bowa艂 jeszcze lawirowa膰 ale wojna zn贸w wybuch艂a i de Montfort pokona艂 w艂adc臋. Zwo艂ano pierwszy parlament, kt贸rego cz艂onkami byli lordowie, biskupi, rycerze i przedstawiciele miast.

De Montfort uzna艂, 偶e musi zabezpieczy膰 zachodni膮 granic臋 i formalnie w imieniu korony, uzna艂 Llywelyna ap Gruffydda za ksi臋cia Walii i pana Magnates Wallie, czyli wszystkich szlachetnie urodzonych Walijczyk贸w. Llywelyn zosta艂 wasalem Anglii osi膮gaj膮c jednocze艣nie szczyt w艂asnej pot臋gi. Jednak wkr贸tce potem ksi膮偶臋 Edward, najstarszy syn kr贸la, pokona艂 de Montforta pod Evesham. De Montfort zgin膮艂. Poniewa偶 Walia nie bra艂a udzia艂u w tej wojnie, walcz膮cy pozostawili j膮 w spokoju. Jej autonomia odpowiada艂a Anglikom, przynajmniej na razie. Wa偶niejsi wydawali si臋 Szkoci na p贸艂nocy i, po drugiej stronie kana艂u, Francuzi, kt贸rym uda艂o si臋 opanowa膰 niemal wszystkie angielskie terytoria kontynentalne. Kroi Henryk i ksi膮偶臋 Llywelyn postanowili podpisa膰 traktat.

Wie艣ci o tych zdarzeniach dociera艂y do odleg艂ego Cythraul dzi臋ki w臋drowcom, szukaj膮cym schronienia w twierdzy. Interesowa艂y one bardzo Rhonwyn, ale dziewczynka udawa艂a oboj臋tno艣膰 Nie kocha艂a ojca, wiedzia艂a bowiem, ze przed laty uratowa艂 j膮 i Glynna tylko przypadkiem, a do twierdzy przywi贸z艂 ich z poczucia obowi膮zku. Od 偶o艂nierzy nauczy艂a si臋, ze najwa偶niejsze s膮 obowi膮zki wzgl臋dem rodu i wzgl臋dem kraju. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e je艣li ojciec za偶膮da od mej kiedy艣 spe艂nienia obowi膮zku, nie odm贸wi, mimo niech臋ci, jak膮 do niego czu艂a. By艂 przecie偶 jej ojcem, by艂 te偶 jej panem. Winna mu wi臋c pos艂usze艅stwo. Uwa偶a艂a jednak za nieprawdopodobne, by ap Gruffydd uzna艂 j膮 kiedykolwiek za tak dla siebie wa偶n膮, by czego艣 od niej chcie膰.

Mimo 偶e mia艂 niemal pi臋膰dziesi膮t lat, jeszcze si臋 nie o偶eni艂. M贸wi艂o si臋, 偶e mo偶e zawrze膰 zwi膮zek z c贸rk膮 de Montforta, lecz pani z tak szacownej rodziny - jej wujami byli: kr贸l Anglii, kr贸l Francji i cesarz 艢wi臋tego Cesarstwa Rzymskiego - nie przyj臋艂aby pewnie za m臋偶a zwyk艂ego ksi臋cia z dalekiego kra­ju. A mo偶e...? Na razie jednak przebywa艂a we Francji, nie mo偶na wi臋c by艂o spyta膰 jej o zdanie.

Rhonwyn mia艂a ju偶 pi臋tna艣cie lat i Morgan ap Owen zacz膮艂 si臋 niepokoi膰 nie na 偶arty. Ubiera艂a si臋 jak ch艂opiec, piersi mia艂a wprawdzie ma艂e, ale wida膰 je by艂o pod kubrakiem. By艂y zreszt膮 jedynym widocznym dowodem jej p艂ci. Porusza艂a si臋 jak inni m艂odzi 偶o艂nierze z za艂ogi Cythraul, jasne w艂osy przycina艂a kr贸tko, w je藕dzie konnej wygrywa艂a ze wszystkimi, czasami nawet z bratem.

Kiedy by艂a ma艂膮 dziewczynk膮, wszystko wydawa艂o si臋 prostsze - my艣la艂 od czasu do czasu Morgan ap Owen. Zauwa偶y艂, 偶e co m艂odsi 偶o艂nierze przygl膮daj膮 si臋 jej po偶膮dliwie. Dwukrotnie ju偶 pr贸bowano j膮 zniewoli膰. Wprawdzie broni艂a si臋 skutecznie i jeden z jej lekkomy艣lnych wielbicieli wyszed艂 ze spotkania z ni膮 z po艂amanymi 偶ebrami, drugi za艣 z nosem z艂amanym w dw贸ch miejscach, dla kapitana nie by艂o jednak sekretem, i偶 pewnego dnia Rhonwyn b臋dzie musia艂a pogodzi膰 si臋 z rzeczywisto艣ci膮: nie jest jednym z ch艂opc贸w, lecz pon臋tn膮 dziewczyn膮.

Nim Morgan zd膮偶y艂 przemy艣le膰 dog艂臋bnie sytuacj臋, pewnego dnia, jak gdyby nigdy nic, do Cythraul zjecha艂 Llywelyn ap Gruffydd. Odwiedzi艂 twierdz臋 po raz pierwszy od dziesi臋ciu lat, od dnia, kiedy powierzy艂 piecz臋 nad dzie膰mi kapitanowi. Towarzyszy艂o mu dwudziestu przybocznych 偶o艂nierzy. Stra偶 donios艂a najpierw o pojawieniu si臋 zbrojnego oddzia艂u i dopiero po d艂ugiej chwili odwo艂a艂a alarm, uspokojona obecno艣ci膮 w艣r贸d jezdnych swego suwerena. Podniesiono bron臋, otwarto bramy; 偶o艂nierze zebrali si臋 na powitanie dow贸dcy.

- Ksi膮偶臋... - Morgan sk艂oni艂 si臋, wychodz膮c przed szereg. -...Jeste艣my szcz臋艣liwi, widz膮c ci臋 w dobrym zdrowiu. Jakie przywozisz nowiny?

- Podpisa艂em traktat z kr贸lem Henrykiem. Pok贸j potrwa jeszcze jaki艣 czas, Morganie ap Owen. - Ksi膮偶臋 rozejrza艂 si臋 dooko艂a. - Gdzie moje dzieci? Nim kapitan zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, pojawi艂 si臋 Glynn w towarzystwie kucharza.

- Oto tw贸j syn, panie - przedstawi艂 go kapitan. Ap Gruffydd spojrza艂 na Glynna i poczu艂 rado艣膰. Ch艂opiec wydawa艂 si臋 zdrowy. By艂 niemal r贸wnie wysoki jak ojciec, mia艂 ciemnoniebieskie oczy i ciemne w艂osy, wydawa艂 si臋 jednak bardzo szczup艂y. Ap Gruffydd podzieli艂 si臋 tym spostrze偶eniem z kapitanem.

- M艂odzie艅cy w tym wieku bywaj膮 chudzi - wyja艣ni艂 ap Owen. - Ch艂opak ro艣nie, jedzenia wci膮偶 mu ma艂o. -U艣miechn膮艂 si臋 do Glynna, kt贸ry odpowiedzia艂 mu 艂obuzerskim u艣miechem.

- Ile masz lat, synu? - spyta艂 ap Gruffydd.

- Trzyna艣cie, tato.

- Jeste艣 szcz臋艣liwy w Cythraul?

- Oczywi艣cie, tato!

- 艢wietnie, 艣wietnie. A co z moj膮 c贸rk膮?

- Jest na polowaniu, ojcze.

- A wi臋c nauczono j膮 je藕dzi膰 konno! Wy艣mienicie!

- Rhonwyn jest najlepszym je藕d藕cem i najlepszym 偶o艂nierzem w twierdzy -powiedzia艂 Glynn. - Wszyscy tak m贸wi膮.

- 呕o艂nierzem, co?! - Ksi膮偶臋 zachichota艂. Rozbawi艂a go naiwno艣膰 syna, ale przecie偶 ten ch艂opiec prze偶y艂 ca艂e swe trzynastoletnie 偶ycie z dala od 艣wiata. Trzeba to zmieni膰, na razie jednak nale偶y zaj膮膰 si臋 c贸rk膮, kt贸rej przysz艂o艣膰 zosta艂a ustalona.

- Oczywi艣cie, tato! - powt贸rzy艂 Glynn. Morganowi pozosta艂o tylko milcze膰 i czeka膰 na dalszy rozw贸j wypadk贸w.

Nie m贸g艂 przecie偶 wtr膮ca膰 si臋 do rozmowy. By艂o jasne, 偶e ch艂opak jest dumny z siostry.

- Doskonale w艂ada mieczem, sztyletem, umie pos艂ugiwa膰 si臋 w艂贸czni膮 i pa艂k膮. Z 艂uku nie chybia nigdy. I jest najlepszym my艣liwym w Cythraul! -kontynuowa艂 Glynn. Ksi膮偶臋 wys艂ucha艂 go uwa偶nie i spojrza艂 na Morgana ap Owena.

- Nauczy艂e艣 moj膮 c贸rk臋 pos艂ugiwa膰 si臋 or臋偶em, kapitanie?

- Nie mia艂em wyboru. Gdybym jej nie uczy艂, kto艣 z pewno艣ci膮 zosta艂by ranny, i to raczej pr臋dzej ni偶 p贸藕niej. Nosi艂a str贸j ochronny, ma nawet zbroj臋. Uznali艣my, 偶e to jedyne wyj艣cie.

- Us艂ysza艂em w艂a艣nie, 偶e moja c贸rka jest najlepszym 偶o艂nierzem w Cythraul. Nie uczyli艣cie jej niczego opr贸cz pos艂ugiwania si臋 broni膮?

- Tylko tego mogli艣my j膮 nauczy膰, panie.

- A syn? Czy jego nie nauczyli艣cie wojennego rzemios艂a? Dlaczego nie uwa偶a si臋 go za r贸wnie zr臋cznego w walce co Rhonwyn?

- Nie lubi臋 walczy膰, tato. - Glynn postanowi艂 wyr臋czy膰 Morgana w odpowiedzi. - Och, oczywi艣cie, potrafi臋 pos艂ugiwa膰 si臋 mieczem i dobrze je偶d偶臋 konno, ale 贸 walce my艣l臋 bez przyjemno艣ci. Nienawidz臋 odbiera膰 偶ycia, nawet zwierz臋tom.

- Chryste Panie! - wykrzykn膮艂 ap Gruffydd i jego syn, przestraszony, skuli艂 si臋 pod gro藕nym ojcowskim spojrzeniem. Ksi膮偶臋 natychmiast to zauwa偶y艂. -Wi臋c co lubisz, Glynnie ap Llywelyn?

- Ja... ja... lubi臋 opowie艣ci o magii i o wielkich czynach -szepn膮艂 Glynn. Nie rozumia艂 reakcji ojca. Czy偶by on nie lubi艂 opowie艣ci?

- Ch艂opiec ma zadatki na 艣wietnego barda, panie - wtr膮ci艂 Morgan. - Gwilym, nasz kucharz, nauczy艂 go gry na harfie i wszystkich pie艣ni oraz opowie艣ci, jakie zna. Dzi艣 przy kolacji przekonasz si臋 o tym, panie.

- Mam c贸rk臋 偶o艂nierza i syna poet臋. Jezu! - westchn膮艂 ap Gruffydd i roze艣mia艂 si臋. Rozbawi艂a go absurdalno艣膰 sytuacji. W tym momencie us艂yszeli t臋tent kopyt i do twierdzy wjechali my艣liwi.

- Hej! Kuzynie Morganie! - zawo艂a艂 jeden z nich. - Mamy wspania艂ego jelonka na kolacj臋. - Podjecha艂 do kapitana i rzuci艂 mu do st贸p upolowane zwierz臋.

- Rhonwyn! - Ksi膮偶臋 nie wiedzia艂, czy 艣mia膰 si臋, czy p艂aka膰 na widok m艂odego 艂obuziaka, kt贸ry, s艂ysz膮c swe imi臋, znieruchomia艂 ze zdumienia. Nagle w zielonych oczach pojawi艂o si臋 zrozumienie.

- Hej, ch艂opcy, oto m贸j ojciec, ksi膮偶臋 we w艂asnej osobie, przyjecha艂 z wizyt膮. -Dziewczyna zr臋cznie zsun臋艂a si臋 z siod艂a i sk艂oni艂a kpi膮co. - Panie, jestem na twe us艂ugi. Ap Gruffydd przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie. O tak, by艂a kobiet膮, ale jej p艂e膰 zdradza艂y wy艂膮cznie rysuj膮ce si臋 pod kubrakiem kszta艂ty; pod 偶adnym innym wzgl臋dem nie r贸偶ni艂a si臋 od m艂odych 偶o艂nierzy. W艂osy przyci臋te mia艂a kr贸tko, po m臋sku, i brudne. Ca艂a zreszt膮 by艂a brudna. Ale dlaczego w艂a艣ciwie spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie przypomina膰 Val臋, kobiet臋 艂agodn膮 i delikatn膮?

- Jezu! - Czu艂, 偶e ogarnia go w艣ciek艂o艣膰. Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Morgana ap Owena. - To tak wychowa艂e艣 m膮 c贸rk臋? Na najtwardszego 偶o艂nierza w Cythraul? Na ognie piekielne, czy ty w og贸le my艣lisz, Morganie?! Kapitan nie ugi膮艂 si臋.

- A czego si臋 po nas spodziewa艂e艣, Llywelynie? Dziesi臋膰 lat temu przywioz艂e艣 mi pi臋cioletni膮 dziewczynk臋 i trzyletniego ch艂opczyka. Pozostawi艂e艣 dzieci i przez wszystkie te lata nie pokaza艂e艣 si臋, by sprawdzi膰, co si臋 z nimi dzieje. Zrobi艂em, co w mej mocy. Dostali ubrania, by okry膰 nago艣膰, i jedzenie, by nie chodzili g艂odni. Nie zabrak艂o im te偶 mi艂o艣ci nas wszystkich. Nauczyli艣my ich tego, co sami wiemy; wpoili艣my im, czym jest honor i jak s艂u偶y si臋 tobie i twemu rodowi. Czego jeszcze od nas wymagasz?

- Dlaczego Rhonwyn nie wie, 偶e jest kobiet膮?! - krzykn膮艂 ksi膮偶臋.

- A kto mia艂by j膮 nauczy膰 bycia kobiet膮? W twierdzy nie ma przecie偶 kobiet, Llywelynie. Jeste艣my 偶o艂nierzami, strzeg膮cymi dla ciebie granic Walii. Oczywi艣cie, 偶o艂nierze odwiedzaj膮 dziewki w wioskach, ale nie s膮 to kobiety, kt贸re mo偶na by tu sprowadzi膰, 偶eby twoja c贸rka mog艂a wzorowa膰 si臋 na nich. Nie chcia艂by艣 tego, prawda, m贸j ksi膮偶臋? Wi臋c nie miej mi niczego za z艂e. Rhonwyn to wspania艂a dziewczyna, cho膰 nie umie przeci膮ga膰 s艂贸w i wdzi臋czy膰 si臋 jak wysoko urodzone damy, kt贸re niew膮tpliwie otacza艂y ci臋 przez te dziesi臋膰 lat, m贸j ksi膮偶臋. Nie obwiniaj mnie o to, 偶e twa c贸rka nie ma tych cech, kt贸re chcia艂by艣 w niej widzie膰. 呕eby zosta艂a inaczej wychowana, powiniene艣 by艂 zawie藕膰 j膮 do twej siostry, przeoryszy, a nie do przygranicznej twierdzy. Przejd藕my do sali, panie. Je艣li mamy kontynuowa膰 t臋 rozmow臋, musz臋 si臋 napi膰. Llywelyn ap Gruffydd roze艣mia艂 si臋 nagle i ruszy艂 w 艣lad za kapitanem.

Podano im kubki jab艂kowego piwa, dojrzewaj膮cego w beczkach od poprzedniej jesieni, mocnego i ma艂o s艂odkiego. Kiedy ju偶 ugasili pragnienie, usiedli przy ogniu. Ksi膮偶臋 wyja艣ni艂 cel swego przyjazdu.

- Obieca艂em r臋k臋 Rhonwyn - powiedzia艂. - Ale narzeczony spodziewa si臋 z pewno艣ci膮 delikatnej damy w powiewnej sukni, a nie ociekaj膮cego krwi膮 upolowanej zwierzyny my艣liwego, w kt贸rego zmieni艂e艣 mi c贸rk臋. 艁udzi艂em si臋, 偶e b臋dzie podobna do matki, ale srodze si臋 zawiod艂em.

- Jakim cudem mia艂aby by膰 podobna do matki?! - zdumia艂 si臋 Morgan. -Przyk艂ad mog艂a przecie偶 bra膰 wy艂膮cznie z nas, a my jeste艣my tylko prostymi 偶o艂nierzami.

- Jezu! Mario!

- Nie znajdziesz jakiej艣 krewnej do tego planowanego ma艂偶e艅stwa? - spyta艂 rozs膮dnie kapitan. - Czy ty w og贸le dopilnowa艂e艣, by Rhonwyn i Glynn zostali uznani przez ko艣ci贸艂 za twoje dzieci?

- Owszem. Za艂atwi艂em to przed wielu laty. Przeor klasztoru cysters贸w w Cwm Hir zosta艂 o wszystkim powiadomiony. Ma dokumenty z moim podpisem. -Ksi膮偶臋 westchn膮艂 g艂臋boko, potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Ma艂偶e艅stwo - wyja艣nia艂 - jest nieoficjaln膮 cz臋艣ci膮 traktatu, kt贸ry podpisa艂em z kr贸lem Henrykiem w Montgomery. By wykaza膰 sw膮 dobr膮 wol臋, ofiarowa艂em r臋k臋 Rhonwyn panu, kt贸rego kr贸l mia艂 wybra膰 spo艣r贸d pogranicznych lord贸w. Wybra艂 Edwarda de Beaulieu, lorda Thorley na zamku Haven. Zaproponowa艂em r臋k臋 c贸rki, nie mog臋 nagle podsun膮膰 innej kobiety. Kr贸l uzna艂by, 偶e dopuszczam si臋 oszustwa, a to zniszczy艂oby wszystko, co uda艂o mi si臋 osi膮gn膮膰. Z pewno艣ci膮 mnie rozumiesz.

- O tak, Llywelynie, rozumiem ci臋 doskonale - odpar艂 Morgan. - Ci臋偶ko pracowa艂e艣 dla dobra naszego ludu, ale co teraz? Przecie偶 nikt nie we藕mie Rhonwyn za nie艣mia艂膮 pann臋 m艂od膮. - Za艣mia艂 si臋 kr贸tko, odwr贸ci艂 wzrok w stron臋 ksi膮偶臋cej c贸rki, kt贸ra pi艂a i gra艂a w ko艣ci z 偶o艂nierzami. Nie jej to wina, 偶e tak bardzo nie nadawa艂a si臋 na 偶on臋. - W ka偶dym razie zachowa艂a dziewictwo - powiedzia艂, jakby mog艂o to pocieszy膰 ksi臋cia. - Tego jestem pewien. Nie ogl膮da si臋 za m臋偶czyznami, cho膰 w ostatnich miesi膮cach kilku zainteresowa艂o si臋 ni膮. Porani艂a ich w walce.

- Przynajmniej jedna dobra wiadomo艣膰! - prychn膮艂 ap Gruffydd. - B臋d臋 musia艂 zabra膰 j膮 do swej siostry, przeoryszy Opactwa 艁aski Bo偶ej. Gwynllian uczyni z niej pann臋 godn膮 lorda. Teraz rozumiem, 偶e powinna do niej trafi膰 od razu. Glynnowi te偶 chyba by艂oby tam lepiej; potem odda艂oby si臋 go na wychowanie kt贸rej艣 z rodzin mego rodu. Nie chcia艂em jednak, 偶eby kto艣 dowiedzia艂 si臋 o istnieniu tych dzieci, kiedy by艂y zupe艂nie bezradne, no i by艂bym bez serca, rozdzielaj膮c je zaraz po 艣mierci matki. W ka偶dym razie powinienem by艂 wr贸ci膰 znacznie wcze艣niej. - Ksi膮偶臋 westchn膮艂. - Lata bieg艂y tak szybko, nie mia艂em czasu. No, ale przynajmniej moje dzieci prze偶y艂y. -Roze艣mia艂 si臋 kr贸tko. - Anglicy byli zdumieni, kiedy o艣wiadczy艂em im, 偶e mam c贸rk臋 w wieku odpowiednim do ma艂偶e艅stwa. Wyobra偶am sobie, jak 偶a艂owali, 偶e przez wszystkie te lata nie mieli w osobie Rhonwyn zak艂adniczki.

- By膰 mo偶e dla niej by艂oby lepiej, gdyby zosta艂a zak艂adniczk膮. Anglicy traktowaliby j膮 z szacunkiem i wychowali tak, jak powinna zosta膰 wychowana. Czy ch艂opca te偶 zabierzesz ze sob膮? Ksi膮偶臋 potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie. Jest ju偶 na tyle dojrza艂y, 偶e mo偶na go roz艂膮czy膰 z siostr膮. Na razie zostanie z wami. Morgan ap Owen doskonale wiedzia艂, co kry艂o si臋 za tymi s艂owy. Glynn ap Llywelyn nie by艂 ojcu potrzebny, przynajmniej na razie, zosta艂 wi臋c odsuni臋ty na bok. Mo偶e i lepiej -pomy艣la艂 - 偶e ksi膮偶臋 nie ma prawdziwej rodziny? Nie nadaje si臋 na ojca. Rozdziela rodze艅stwo, wiedz膮c doskonale, jak ci臋偶kie to b臋dzie dla ch艂opca prze偶ycie... No, ale przynajmniej nie pr贸buje si艂膮 zrobi膰 z niego 偶o艂nierza. Mo偶e rzeczywi艣cie najlepiej b臋dzie Glynnowi z lud藕mi, kt贸rzy dobrze go znaj膮 i rozumiej膮, a takich znale藕膰 m贸g艂 wy艂膮cznie w Cythraul.

- Kiedy powiesz o swych planach c贸rce i kiedy j膮 zabierzesz? - spyta艂.

- Od razu. 艢lub ma odby膰 si臋 za miesi膮c. Powinna wi臋c trafi膰 do klasztoru tak szybko, jak to tylko mo偶liwe. - Rozejrza艂 si臋 po sali. - Rhonwyn uerch Llywelyn, do mnie! - krzykn膮艂.

Dziewczyna wsta艂a powoli, z wahaniem. Rzuci艂a ko艣ci jednemu z 偶o艂nierzy, splun臋艂a w trzciny i powoli podesz艂a do ojca. Sk艂oni艂a si臋, ale jej gesty by艂y niemal pogardliwe.

- Czego sobie 偶yczysz, panie? - spyta艂a. G艂os mia艂a pi臋kny, czysty. Morgan wsta艂.

- Usi膮d藕, Rhonwyn - poleci艂 cicho. Spojrza艂a na niego zdziwiona, lecz pos艂usznie usiad艂a. Kapitan odszed艂, pozostawiaj膮c j膮 z ojcem, kt贸ry wyra藕nie czego艣 od niej chcia艂. Ale czego?

- Co o mnie wiesz? - spyta艂 ksi膮偶臋.

- Wiem, 偶e jeste艣 wielkim panem.

- Kilka dni temu, w Montgomery, podpisa艂em traktat z kr贸lem Anglik贸w. Gwarancj膮 tego traktatu ma by膰 zwi膮zek kobiety mojej krwi z jednym z angielskich lord贸w. W ten spos贸b obaj wykazujemy dobr膮 wol臋. Za miesi膮c zawrzesz wi臋c ma艂偶e艅stwo z Edwardem de Beaulieu z zamku Haven. Nie jest cz艂owiekiem szczeg贸lnie wa偶nym, ale jego rodzina pochodzi od jednego z najstarszych syn贸w kr贸la Henryka, narodzonego ze spadkobierczyni Thorley. Zamek Haven nie jest wielki, ale nale偶膮 do niego urodzajne, dobrze uprawiane ziemie. Masz szcz臋艣cie, zyskuj膮c takiego m臋偶a. M贸wi膮c te s艂owa, Llywelyn ap Gruffydd uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 c贸rce.

Rhonwyn nie zareagowa艂a, siedzia艂a nieruchomo, w milczeniu. Nie wiedzia艂, o czym my艣li.

- I c贸偶 ty na to? - spyta艂 w ko艅cu.

- Co to jest ma艂偶e艅stwo? Ap Gruffydd nigdy jeszcze a偶 tak si臋 nie zdumia艂. Otworzy艂 usta, pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰, ale nie m贸g艂 wykrztusi膰 s艂owa. Przez g艂ow臋 przemkn臋艂a mu my艣l, 偶e jego c贸rka jest niespe艂na rozumu, cho膰 wiedzia艂, 偶e nie mo偶e to by膰 prawd膮. Czeg贸偶 mog艂a dowiedzie膰 si臋 o ma艂偶e艅stwie w tym miejscu? T艂umaczy艂 wi臋c rozwa偶nie, powoli:

- Ma艂偶e艅stwo to formalny zwi膮zek mi臋dzy dwojgiem ludzi. Nie ujmuje nikomu honoru, Rhonwyn, wr臋cz przeciwnie. Traktat z kr贸lem Henrykiem musi zosta膰 zwie艅czony widomym dowodem zaufania. Podpisy i piecz臋cie na pergaminie to nie wszystko. Jest zwyczajem aran偶owanie przy takiej oka­zji ma艂偶e艅stwa przedstawicieli obu stron zawieraj膮cych traktat. Czy zrozumia艂a艣, c贸rko?

- Ale o co w tym chodzi? Czego si臋 ode mnie wymaga? Nauczono mnie, 偶e musz臋 wype艂nia膰 twe rozkazy, panie, wi臋c wype艂ni臋 je i nie przynios臋 ci wstydu, lecz chcia艂abym wiedzie膰, czego ode mnie oczekujesz.

- Zostaniesz 偶on膮... kobiet膮 Edwarda de Beaulieu. B臋dziesz pani膮 jego domu i dasz mu dzieci. Zielone oczy Rhonwyn rozszerzy艂y si臋 lekko, ale dziewczyna pozosta艂a zdumiewaj膮co spokojna.

- Panie, nie wiem, jak robi si臋 to, co ka偶esz mi robi膰. Czy nie ma innej kobiety twej krwi lepiej nadaj膮cej si臋 do ma艂偶e艅stwa?

- Nie ma, Rhonwyn, ale znacznie wa偶niejsze jest to, 偶e da艂em s艂owo. Obieca艂em odda膰 Anglikowi c贸rk臋. Musz臋 s艂owa dotrzyma膰.

- Tak, panie - przyzna艂a dziewczyna. Wiedzia艂a, 偶e dotrzymanie s艂owa to sprawa honoru. - Nauczono mnie, 偶e musz臋 ci by膰 pos艂uszna - powt贸rzy艂a. -Ma艂偶e艅stwo jest mym obowi膮zkiem wzgl臋dem ciebie, prawda?

- Tak jest. Ap Gruffydd z trudem ukrywa艂 zdumienie. Jego c贸rka nie wiedzia艂a nic o 艣wiecie, ale wydawa艂o si臋, 偶e sporo wie o obowi膮zku i honorze. Musi za to podzi臋kowa膰 Morganowi ap Owenowi. Spodziewa艂 si臋 艂ez i sprzeciwu, a nie spokojnego poddania si臋 jego woli.

- Moja ignorancja i nieznajomo艣膰 偶ycia innego ni偶 w twierdzy mo偶e 艣ci膮gn膮膰 na ciebie wstyd i ha艅b臋, panie - zauwa偶y艂a Rhonwyn. - Nie chc臋, by tak si臋 sta艂o. Nie chc臋, by ludzie m贸wili, 偶e Llywelyn ap Gruffydd oszuka艂 Anglik贸w, oferuj膮c jednemu z nich dziewczyn臋 nie nadaj膮c膮 si臋 na 偶on臋. Co zrobisz, by pom贸c mi si臋 zmieni膰?

By艂o to bardzo rozs膮dne pytanie, 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e Rhonwyn zdaje sobie spraw臋 ze swych brak贸w.

- Jutro wyje偶d偶amy do Opactwa 艁aski Bo偶ej, kt贸rego przeorysz膮 jest moja siostra, a twoja ciotka. Ona pomo偶e ci sta膰 si臋 kim艣, kim musisz si臋 sta膰.

- A m贸j brat? Co z Glynnem?

- Pozostanie tutaj. W tej chwili nie jest mi potrzebny, poza tym to jeszcze niedorostek. - Ksi膮偶臋 dostrzeg艂 b艂ysk gniewu w zielonych oczach, ale c贸rka milcza艂a. Godne podziwu! - Nie lubisz mnie, prawda?

- Nie lubi臋, panie. Da艂e艣 偶ycie mnie i mojemu bratu, ocali艂e艣 nas te偶 od 艣mierci, ale nie lubi臋 ci臋. Dlaczego zreszt膮 mia艂abym ci臋 lubi膰? Wype艂ni艂e艣 wobec nas tylko podstawowe obowi膮zki, za kt贸re odp艂acimy ci, wype艂niaj膮c obowi膮zki wobec ciebie.

- Masz jakie艣 porz膮dne ubranie? - Ksi膮偶臋 by艂 ju偶 zm臋czony t膮 rozmow膮.

- Tylko to, kt贸re nosz臋, panie. Nie przysy艂a艂e艣 pieni臋dzy ni materia艂贸w. Cythraul nie jest bogate. M贸j kuzyn i jego ludzie robili dla nas wszystko, co by艂o w ich mocy. Je艣li sprawi ci to przyjemno艣膰, panie, upior臋 ten str贸j. Wieje ciep艂y wiatr, kt贸ry wysuszy go przez noc, a je艣li nawet rankiem ubranie b臋dzie wilgotne, to nie szkodzi.

- I umyj si臋. Co zrobi艂a艣 ze swoimi pi臋knymi w艂osami, c贸rko?

- D艂ugie w艂osy s膮 niewygodne, gdy nosi si臋 he艂m, panie -pad艂a ostra odpowied藕.

- Nie zabieraj wi臋c he艂mu ze sob膮. Nie b臋dziesz go potrzebowa艂a, podobnie jak wprawy we w艂adaniu broni膮, kt贸r膮, jak mi powiedziano, pos艂ugujesz si臋 doskonale. Mam przywie藕膰 Anglikom narzeczon膮 godn膮 lorda, a nie wojowniczk臋, kt贸rej zami艂owania przera偶膮 ich i posiej膮 podejrzenia, jakobym 偶yczy艂 艣mierci panu m艂odemu. Rhonwyn roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no, co zaskoczy艂o ksi臋cia.

- Nie przypominam ci innych kobiet w moim wieku, prawda, panie? - spyta艂a.

- Nie, nie przypominasz. Mo偶esz odej艣膰.

Oddalona przez ksi臋cia, Rhonwyn posz艂a do kuchni, gdzie znalaz艂a brata w towarzystwie Gwilyma. Opowiedzia艂a im o rozmowie z ojcem.

- Potrzebuj臋 twojej pomocy - zwr贸ci艂a si臋 do Gwilyma.

- Zrobi臋, co tylko zdo艂am.

- Najlepiej pra膰 w ciep艂ej wodzie, wi臋c zagrzej mi jej, dobrze? Jutro rano mam by膰 czysta i wyst膮pi膰 w czystym ubraniu. Glynn, zr贸b to dla mnie i popro艣 Morgana o jak膮艣 koszul臋, musz臋 w艂o偶y膰 co艣 wieczorem, podczas gdy moje ubrania b臋d膮 si臋 suszy艂y. Ch艂opak pobieg艂 spe艂ni膰 偶yczenie ukochanej siostry.

- Kiedy ju偶 podam jedzenie, ustawimy przy ogniu dr膮偶ki, na kt贸rych wysuszysz ubi贸r - zaproponowa艂 Gwilym. - Wiatr jest wilgotny, a nie powinna艣 rusza膰 w podr贸偶 w nie dosuszonym stroju. Po kolacji b臋d臋 艣piewa艂, a ty przyjd藕 tu i zr贸b, czego od ciebie wymagaj膮. Uprzedz臋 kapitana i ksi臋cia; dopilnuj膮, 偶eby nikt ci nie przeszkadza艂. I nikt jej nie przeszkadza艂, kiedy pra艂a koszul臋, bluz臋 i portki. Kurtk臋 wyczy艣ci艂a dok艂adnie z ziemi i piasku, podobnie jak zdeptane buty. Powiesi艂a ubranie do suszenia. Kuchnia fortecy znajdowa艂a si臋 pod sal膮 g艂贸wn膮; Rhonwyn zabarykadowa艂a drzwi od strony ogrodu warzywnego i wesz艂a do d臋bowej balii. Woda ci膮gle by艂a ciep艂a i bardzo przyjemna. Rzadkie k膮piele, kt贸rych za偶ywa艂a dotychczas, nie r贸偶ni艂y si臋 niczym od 偶o艂nierskich i polega艂y na obmyciu cia艂a w pobliskim strumyku. Zimna woda nie pozwala艂a za艣 na leniwe rozkoszowanie si臋 t膮 przyjemno艣ci膮.

Cienki kawa艂ek myd艂a, kt贸re wcze艣niej pos艂u偶y艂o jej do prania, teraz 艂atwo zmywa艂 brud z cia艂a i w艂os贸w.

Rhonwyn wysz艂a z balii i wytar艂a si臋 kawa艂kiem szorstkiego p艂贸tna. Nie potrafi艂a przypomnie膰 sobie, kiedy po raz ostatni by艂a ca艂kiem naga. Morgan nalega艂, by podczas k膮pieli w strumieniu zawsze mia艂a na sobie giez艂o. Przyjrza艂a si臋 teraz swemu cia艂u z wielkim zainteresowaniem. Piersi powi臋ksza艂y si臋 jej jakby z dnia na dzie艅. W dole brzucha ros艂y w艂osy o ton ciemniejsze od tych na g艂owie; raz uda艂o si臋 jej zobaczy膰, 偶e Glynn te偶 je ma, wi臋c nie przejmowa艂a si臋 nimi tak bardzo jak piersiami. Usiad艂a przy kuchennym ogniu, by przyczesa膰 wilgotne, jasne loki.

S艂ysza艂a dobiegaj膮ce z sali g艂osy Gwilyma i Glynna. Wspi臋艂a si臋 po schodach i przemkn臋艂a do 艂贸偶ka. Od lat me spa艂a w towarzystwie brata; Morgan zdecydowa艂, 偶e s膮 na to za duzi. Teraz Glynn 艣piewa艂 o utraconej mi艂o艣ci, odzyskanej nast臋pnie wbrew 艣wiatu. Jego s艂odki g艂os hipnotyzowa艂 s艂uchaczy.

Glynn obudzi艂 siostr臋 tu偶 przed 艣witem. Przytuli艂 si臋 do niej i spyta艂:

- Co ze mn膮 b臋dzie, Rhonwyn? Dlaczego tata zostawia mnie tutaj?

- M贸wi, 偶e nie jeste艣 jeszcze doros艂y, wi臋c na razie me ma z ciebie 偶adnego po偶ytku - odpowiedzia艂a, obejmuj膮c brata.

- Boj臋 si臋 - wyzna艂 ch艂opiec­- Nie ma czego. - Rhonwyn pr贸bowa艂a go uspokoi膰. -Przecie偶 zostajesz z Morganem, krewnym matki, i z Gwilymem, tu, gdzie znasz wszystkich. Obaj b臋d膮 si臋 o ciebie troszczy膰 jak o w艂asnego syna, braciszku.

- S膮 tacy, kt贸rzy mnie nie lubi膮. M贸wi膮, 偶e ty jeste艣 bardziej udanym synem naszego ojca.

- Nie s艂uchaj ich. - Dziewczyna pomy艣la艂a gniewnie, 偶e chcia艂aby dosta膰 w 艂apy tych durni贸w, kt贸rzy sprawili przykro艣膰 bratu.

- Nigdy dot膮d nie rozstawali艣my si臋. - Glynn patrzy艂 na ni膮 z rozpacz膮. -Dok膮d tata ci臋 zabiera? Dlaczego nie mog臋 pojecha膰 z tob膮?

- Musz臋 nauczy膰 si臋, jak by膰 偶on膮. Nie mo偶esz pojecha膰 ze mn膮 do Opactwa 艁aski Bo偶ej, to miejsce tylko dla kobiet. Ale kiedy ju偶 zostan臋 偶on膮 tego lorda, poprosz臋 go, by艣 m贸g艂 zamieszka膰 z nami. Dopiero teraz zaczynam u艣wiadamia膰 sobie, jak wielki jest 艣wiat poza Cythraul. Nie jest ci przeznaczony los 偶o艂nierza, jak ksi臋ciu. Mo偶esz by膰 kim艣, ale tu niczego si臋 ju偶 nie nauczysz. Nie powtarzaj tego, co ci powiedzia艂am, nikomu; no, mo偶e tylko Morganowi i Gwilymowi. Nigdy ci nie sk艂ama艂am, Glynn. Obiecuj臋, 偶e przy艣l臋 po ciebie, gdy tylko b臋d臋 mog艂a. - Poca艂owa艂a brata w policzek i wypchn臋艂a go z 艂贸偶ka. - Przynie艣 moje rzeczy z kuchni, dobrze?

Glynn poszed艂 spe艂ni膰 jej pro艣b臋. Rhonwyn le偶a艂a rozbudzona i troch臋 zdenerwowana. Dzi艣 mia艂a opu艣ci膰 sw贸j pierwszy prawdziwy dom. Na zawsze. Ju偶 wkr贸tce opu艣ci pa艅stwo ojca i znajdzie si臋 w Anglii. Jaka jest ta Anglia? Czy s膮 tam zielone wzg贸rza i g艂臋bokie doliny, jak w Walii? Czy polubi lorda, kt贸ry b臋dzie jej m臋偶em? Czy on j膮 polubi? Czy ma to w og贸le znaczenie? Musi wype艂ni膰 obowi膮zek i wype艂ni go najlepiej, jak potrafi. Nie przyniesie ojcu wstydu.

Glynn wr贸ci艂 z kuchni. Rhonwyn ubra艂a si臋 pod futrami. Palcami przeczesa艂a kr贸tkie, czyste w艂osy. Wci膮gn臋艂a buty, kt贸re brat postawi艂 przy pos艂aniu, przest膮pi艂a z nogi na nog臋; ostatnio zrobi艂y si臋 nieco za ciasne. Stopy jej ros艂y. W艂o偶y艂a koszul臋, zapi臋艂a pas na szczup艂ej talii. Do pochwy wsun臋艂a sztylet z rogow膮 r臋koje艣ci膮.

W sali m臋偶czy藕ni ju偶 si臋 zbudzili; wi臋kszo艣膰 wysz艂a na dziedziniec, 偶eby si臋 wysika膰. Gwilym przyni贸s艂 z kuchni owsiank臋 i zacz膮艂 nak艂ada膰 j膮 d艂ug膮 艂y偶k膮 w drewniane miski z chlebem. Rhonwyn usiad艂a na zwyk艂ym miejscu, obok Glynna. Jedli w milczeniu. U szczytu sto艂u Morgan i Gruffydd ap Llywelyn spo偶ywali 艣niadanie, nie przerywaj膮c rozmowy. Od czasu do czasu zerkali na dziewczyn臋; wiedzia艂a, 偶e to o mej rozmawiaj膮. Otaczaj膮cy j膮 偶o艂nierze jedli w milczeniu albo rozmawiali po cichu, jeszcze senni.

Wreszcie ksi膮偶臋 wsta艂.

- Musimy rusza膰 w drog臋 - oznajmi艂. - Rhonwyn, jeste艣 gotowa? Gdzie twoje rzeczy?

- Nie mam nic opr贸cz ubrania, kt贸re nosz臋, parne. Pouczy艂e艣 mnie, 偶ebym nie zabiera艂a ze sob膮 broni. Llywelyn ap Gruffydd spojrza艂 na c贸rk臋. Wyda艂a mu si臋 nagle bardzo m艂oda i bezradna. Widzia艂, 偶e wyk膮pa艂a si臋 i upra艂a ubranie, stare i wytarte, nie r贸偶ni膮ce si臋 niczym od stroju otaczaj膮cych j膮 偶o艂nierzy. W br膮zowym kubraku wydawa艂a si臋 blada, cho膰 niew膮tpliwie cieszy艂a si臋 doskona艂ym zdrowiem. Przez chwil臋 czu艂 si臋 winny; pomy艣la艂 o niej dopiero wtedy, kiedy jej potrzebowa艂.

- Po偶egnaj si臋 - poleci艂 szorstko i wyszed艂. M臋偶czy藕ni, kt贸rzy poznali j膮 jako ma艂膮 dziewczynk臋 i wychowali niczym w艂asne dziecko, zgromadzili si臋 teraz wok贸艂 Rhonwyn. Twardzi 偶o艂nierze mieli 艂zy w oczach. Zegnali si臋 z ni膮 艂ami膮cym si臋 g艂osem. Powtarzali, 偶e ma by膰 dobr膮 dziewczyn膮, nie zapomnie膰, czego j膮 nauczyli, pami臋ta膰 o nich. Wszyscy te偶 偶yczyli jej szcz臋艣cia.

Kapitan, kt贸ry kocha艂 j膮 najmocniej, doda艂:

- Cythraul to tw贸j dom, a ja jestem twoim krewnym. Je艣li b臋dziesz mnie potrzebowa艂a, przyb臋d臋. - Poca艂owa艂 j膮 i poprowadzi艂 na dziedziniec, gdzie czekali ju偶 na ni膮 ojciec i brat. Glynn p艂aka艂, to wida膰 by艂o na pierwszy rzut oka. Obj臋艂a go i przytuli艂a mocno.

- Nie p艂acz - poprosi艂a. - Bo ja te偶 si臋 rozp艂acz臋. Czekaj cierpliwie, a偶 po ciebie przy艣l臋, braciszku. Nie rozdzielaj膮 nas na d艂ugo.

- Ty nigdy nie p艂aczesz - odpar艂 cicho ch艂opak. - Jeste艣 silna.

- A ty jeste艣 m膮dry. - Rhonwyn poca艂owa艂a wilgotny policzek brata. - Kocham ci臋, Glynn, a tu nic ci przecie偶 nie grozi. Glynn u艣miechn膮艂 si臋 wreszcie.

- Tata wie, jaki jestem, i jest za m膮dry, 偶eby pr贸bowa膰 mnie zmienia膰. Napisz臋 o tobie pie艣艅 i za艣piewam j膮 dzi艣 wieczorem. Wszyscy b臋d膮 ci臋 tu op艂akiwa膰, siostrzyczko. Przylgn臋li do siebie. Rozdzieli艂 ich dopiero rozkazuj膮cy g艂os ojca.

- Kiedy ci臋 wezw臋, zabierz ze sob膮 moj膮 bro艅, dobrze? -poprosi艂a Rhonwyn. -Ale prosz臋, nie m贸w o tym nikomu. -Spojrza艂a bratu w oczy i u艣miechn臋艂a si臋. Wskoczy艂a na siod艂o srokatego wa艂acha z czarn膮 grzyw膮 i ogonem, kt贸rego dosta艂a od Morgana przed dwoma laty, kiedy przesta艂a jej wystarcza膰 stateczna, stara klacz. Wa艂ach by艂 pot臋偶ny, o wielkich kopytach; ap Gruffydd przygl膮da艂 mu si臋 zaskoczony, po czym spojrza艂 pytaj膮co na kapitana.

- To spokojne zwierz臋 - zapewni艂 go Morgan ap Owen. -Zdoby艂em dla twej c贸rki bezpiecznego wierzchowca. Ksi膮偶臋 zawr贸ci艂 koniem, c贸rka za nim i oboje opu艣cili Cythraul. Zjechali po zboczu wzg贸rza, na kt贸rym zbudowano twierdz臋. Rhonwyn jecha艂a u boku ojca. Nie rozmawiali. Dru偶yna, kt贸r膮 ksi膮偶臋 przyprowadzi艂 ze sob膮, tak偶e zachowywa艂a milczenie. Rhonwyn nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e nawet konie poruszaj膮 si臋 cicho. Gdyby w okolicy byli nieprzyjaciele, zorientowaliby si臋, 偶e kto艣 nadje偶d偶a, dopiero w贸wczas, gdy nad ich g艂owami b艂ysn臋艂yby miecze. Zatrzymali si臋, kiedy s艂o艅ce osi膮gn臋艂o na niebie sw贸j najwy偶szy punkt.

- Je艣li chcesz si臋 wysika膰, odejd藕 w krzaki - powiedzia艂 ap Gruffydd. C贸rka skorzysta艂a z jego rady, kryj膮c si臋 g艂臋boko w zagajniku. Kiedy wr贸ci艂a, dosta艂a ser i kawa艂ek chleba. Zjad艂a, szybko wpychaj膮c jedzenie do ust. Ksi膮偶臋 poda艂 jej buk艂ak; wzi臋艂a wielki 艂yk, nie zastanawiaj膮c si臋 nawet, co pije. Poczuwszy smak jab艂ek, zorientowa艂a si臋, 偶e to cydr. Po kr贸tkim postoju wskoczyli na konie i pojechali dalej. Gdy przecinali 艂膮k臋, Rhonwyn spyta艂a cicho:

- Kiedy dotrzemy na miejsce, panie?

- Jutro wieczorem. Ju偶 mia艂a zaproponowa膰, 偶e upoluje co艣 na kolacj臋, ale u艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie ma swego 艂uku. Zakl臋艂a cicho. Ksi膮偶臋 roze艣mia艂 si臋.

- Nie wolno ci ju偶 wypowiada膰 takich s艂贸w - pouczy艂 j膮. -Damy nie kln膮; obawiam si臋, 偶e ciotka zbi艂aby ci臋 za u偶ywanie podobnego j臋zyka.

- Lepiej niech nie pr贸buje podnie艣膰 na mnie r臋ki. Nigdy nikomu nie pozwoli艂am si臋 dotkn膮膰.

- Morgan nie kara艂 was za z艂e zachowanie? - zdumia艂 si臋 ap Gruffydd.

- Nie pozwoli艂by sobie na podniesienie r臋ki na twoje dzieci, panie. Stosowa艂 inne kary: zakazywa艂 mi jazdy konnej albo zabiera艂 艂uk i nie mog艂am polowa膰. Glynn rzadko zachowywa艂 si臋 藕le. Wystarczy艂o spojrze膰 na niego gniewnie, a ju偶 p艂aka艂. - Rhonwyn zerkn臋艂a na ojca. - M贸j brat jest 艂agodnym ch艂opcem. Nie nadaje si臋 na wojownika, ale ma inne zdolno艣ci, z pewno艣ci膮 znajdzie swoje miejsce na 艣wiecie.

Ap Gruffydd milcza艂. Nie by艂 g艂upcem, zrozumia艂, do czego d膮偶y c贸rka, a poza tym sam 艂atwo si臋 zorientowa艂, 偶e jego syn nigdy nie zostanie 偶o艂nierzem. Sp艂odzi艂 barda lub kap艂ana; z ostateczn膮 decyzj膮 trzeba b臋dzie poczeka膰 do czasu, kiedy stanie si臋 jasne, czy Glynn lubi kobiety. Nie by艂 pewien, czy pragnie mie膰 w rodzinie duchownego. Do艣膰 k艂opot贸w sprawia艂a mu siostra, b臋d膮ca przeorysz膮.

U艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Gwynllian z pewno艣ci膮 zdumie si臋 na wie艣膰 o dzieciach. Przy ka偶dym spotkaniu krytykowa艂a go za to, 偶e si臋 nie o偶eni艂, a on powtarza艂, 偶e nie ma czasu na za艂o偶enie rodziny, 偶e najwa偶niejsza jest dla niego Walia, kt贸ra musi pozosta膰 niepodleg艂a. No c贸偶, nie k艂ama艂. Vali wystarcza艂a chata i oczekiwanie na jego przybycie. Nigdy nie skar偶y艂a si臋, 偶e po艣wi臋ca jej za ma艂o czasu. Rozumia艂a, kto j膮 wybra艂. A kt贸ra 偶ona godzi艂aby si臋 na to?

Ju偶 wkr贸tce b臋dzie jednak potrzebowa艂 wysoko urodzonej ma艂偶onki, pochodz膮cej z rodziny, kt贸ra zdo艂a dopom贸c mu w utrzymaniu tego, co osi膮gn膮艂. Wkr贸tce, ale jeszcze nie teraz.

Zn贸w zerkn膮艂 na c贸rk臋. Cer臋 i kolor w艂os贸w odziedziczy艂a po matce, ale poza tym by艂a niemal jego lustrzanym odbiciem, cho膰 rysy mia艂a delikatniejsze, kobiece. U艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Zjawia艂 si臋 przy dzieciach w贸wczas, gdy by艂 im najbardziej potrzebny. W ostatniej chwili uratowa艂 je od niechybnej 艣mierci; w ostatniej chwili ocali艂 Rhonwyn, kt贸ra ju偶 wkr贸tce sta艂aby si臋 prostym 偶o艂nierzem. Gwynllian czeka przy niej mn贸stwo pracy. Dziewczyna by艂a zbyt prosta, wr臋cz prostacka. Opactwo 艁aski Bo偶ej za偶膮da sowitego wynagrodzenia za przekszta艂cenie jej w wyrafinowan膮, lecz skromn膮 osob臋, przeznaczon膮 na 偶on臋 Edwarda de Beaulieu. Przeorysza by艂a jedyn膮 by膰 mo偶e osob膮 na 艣wiecie zdoln膮 dokona膰 tego, co na razie zdawa艂o si臋 nieprawdopodobne.

Kolejny post贸j zrobili, kiedy s艂o艅ce nachyli艂o si臋 nad g贸rami na zachodzie. Rozbili ob贸z i rozpalili ogniska, na kt贸rych piek艂y si臋 zaj膮ce upolowane po drodze przez 偶o艂nierzy. Konie najpierw napojono w pobliskim strumieniu, potem przywi膮zano do drzew, mi臋dzy kt贸rymi ros艂a trawa.

Dru偶yna po艂o偶y艂a si臋 do snu. Rhonwyn nigdy jeszcze nie spa艂a pod go艂ym niebem; bardzo si臋 jej to spodoba艂o, cho膰 by艂o tak偶e troch臋 przera偶aj膮ce. W nocy rozlegaj膮ce si臋 dooko艂a d藕wi臋ki brzmia艂y gro藕niej i bardziej tajemniczo ni偶 w dzie艅. W ko艅cu uda艂o si臋 jej zasn膮膰, cho膰 nie na d艂ugo.

Ojciec obudzi艂 j膮 o pierwszym brzasku. Ruszyli natychmiast, jeszcze przed wschodem s艂o艅ca. Na 艣niadanie dosta艂a podp艂omyk z owsa, twardy i zupe艂nie pozbawiony smaku. By艂a g艂odna, wi臋c uda艂o si臋 jej zje艣膰 kawa艂ek. Zat臋skni艂a za gor膮c膮 owsiank膮 Gwilyma.

Zn贸w zatrzymali si臋 w po艂udnie na kr贸tki odpoczynek, po czym pojechali dalej. Okolica by艂a pi臋kna, ale niezamieszkana, nie min臋li 偶adnego zamku, wioski ani nawet samotnej chaty.

Tu偶 przed wieczorem przejechali przez skalist膮 gra艅 i zobaczyli w rozleg艂ej dolinie szereg kamiennych budowli. W 艣wietle jesiennego, zachodz膮cego s艂o艅ca wydawa艂y si臋 one ponure, nawet gro藕ne.

Nagle rozleg艂 si臋 dono艣ny d藕wi臋k. Rhonwyn spojrza艂a na ojca.

- Co to takiego, panie?

- Dzwon. Nigdy nie s艂ysza艂a艣 bicia ko艣cielnego dzwonu?

- Nie wiem nawet, co to takiego ten ko艣ci贸艂, panie. Ta odpowied藕 wyra藕nie rozbawi艂a ksi臋cia. Och, Gwynllian b臋dzie mia艂a pe艂ne r臋ce roboty przy jego c贸rce! Jako starsza siostra, komenderowa艂a nim i reszt膮 braci, p贸ki nie doro艣li. Teraz wreszcie zem艣ci si臋 na niej za siebie i za nich. By艂 got贸w przyj膮膰 zak艂ad o ka偶d膮 sum臋, 偶e przeorysza nigdy nie mia艂a pod opiek膮 dziewczyny przypominaj膮cej cho膰by jego c贸rk臋. Po偶a艂owa艂, 偶e nie mo偶e pozosta膰 na miejscu, by obserwowa膰, jak dochodzi do nieuniknionego starcia tych dw贸ch. Po raz pierwszy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jego siostra i c贸rka s膮 do siebie bardzo podobne. Roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- Co ci臋 tak rozbawi艂o, m贸j panie? - zdziwi艂a si臋 Rhonwyn.

- Nic, dziecko. Doprawdy, nic. Oto miejsce, do kt贸rego zmierzamy. Opactwo 艁aski Bo偶ej.

- Czy b臋dzie mi si臋 tam podoba膰?

- Prawdopodobnie nie - odpar艂 ksi膮偶臋 Walii szczerze. -Musisz si臋 wiele nauczy膰, Rhonwyn, i to w bardzo kr贸tkim czasie. Je艣li tego nie zrobisz, wyjd臋 na k艂amc臋, a nie mog臋 sobie na to pozwoli膰. Mam wrog贸w.

- Wcale mnie to nie dziwi. Llywelyn ap Gruffydd zn贸w roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Podoba艂a mu si臋 szczero艣膰 c贸rki.

- Jeste艣 mi winna pos艂usze艅stwo, Rhonwyn uerch Llywelyn. Nie b臋dzie ci 艂atwo dokona膰 tego, czego musisz dokona膰, ale wiem, 偶e spe艂nisz sw贸j obowi膮zek, bo m贸wiono mi, 偶e nie uchylasz si臋 od obowi膮zk贸w i jeste艣 lojalna.

- M贸j krewniak, Morgan ap Owen, ceni mnie niezwykle wysoko. - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 lekko. - Ale nigdy nie k艂amie. Zrobi臋, co w mojej mocy, by wype艂ni膰 me obowi膮zki wobec ciebie, panie... I ja te偶 nie k艂ami臋.

3

Gwynllian, przeorysza Opactwa 艁aski Bo偶ej, unios艂a d艂ugi nos i z wy偶szo艣ci膮 spojrza艂a na brata. Mogliby by膰 bli藕niakami, tak wielkie 艂膮czy艂o ich podobie艅stwo rys贸w twarzy i sylwetek.

- Ksi膮偶臋 panie, co sprowadza ci臋 w progi mojego domu? - spyta艂a Gwynllian. By艂a wysok膮, chud膮 kobiet膮, a czarny d艂ugi habit i ol艣niewaj膮co bia艂y kornet sprawia艂y, 偶e wydawa艂a si臋 jeszcze szczuplejsza i wy偶sza. Na jej niemal p艂askiej piersi widnia艂 mahoniowy krucyfiks/ozdobiony srebrem, ze srebrn膮 lili膮 po艣rodku.

- Uwa偶asz, 偶e nie odwiedzi艂bym siostry bez powodu? -odpowiedzia艂 pytaniem ap Gruffydd. Jezu, jak on nienawidzi艂 prosi膰!

- Ostami raz odwiedzi艂e艣 j膮 sze艣膰, mo偶e siedem lat temu, Llywelynie. Potrzebne ci by艂y pieni膮dze na te twoje wieczne zwady z Anglikami i z Walijczykami. Nie pami臋tam ju偶, o kt贸rych w贸wczas chodzi艂o. Wspomog艂am ci臋 wed艂ug naszych mo偶liwo艣ci i natychmiast wyjecha艂e艣. Wi臋c powiedz, czego chcesz, bracie. Nie marnujmy czasu na p贸艂prawdy i k艂amstwa. Gruffydd ap Llywelyn wyci膮gn膮艂 Rhonwyn zza plec贸w.

- Oto moja c贸rka - przedstawi艂 j膮. Przeorysza zaniem贸wi艂a. Odzyska艂a g艂os dopiero po d艂u偶szej chwili.

- Bracie, uda艂o ci si臋 zaskoczy膰 mnie po raz pierwszy od wielu lat. Oczywi艣cie, nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci. - Wystarczy艂o jej jedno spojrzenie, by rozpozna膰 krewniaczk臋.

- Jej matka by艂a moj膮 kochank膮. Urodzi艂a mi najpierw c贸rk臋, potem syna. Zmar艂a przy narodzinach trzeciego dziecka. Szcz臋艣liwie przyjecha艂em do jej chaty, gdy ta dw贸jka jeszcze 偶y艂a. Zawioz艂em oboje do Cythraul. Zostawi艂em tam ch艂opaka imieniem Glynn. Gwynllian obrzuci艂a dziewczyn臋 przenikliwym spojrzeniem piwnych oczu.

Nie sprawia艂a wra偶enia przera偶onej tragicznymi prze偶yciami. By艂a twarda i z pewno艣ci膮 umia艂a o siebie zadba膰.

- Kiedy to by艂o? - spyta艂a, z g贸ry boj膮c si臋 odpowiedzi. Ksi膮偶臋 opu艣ci艂 wzrok.

- Dziesi臋膰 lat temu - wyzna艂.

- Dziesi臋膰 lat i siedem ksi臋偶yc贸w - wtr膮ci艂a dziewczyna. Ojciec spojrza艂 na ni膮 z gniewem.

- A dlaczego przywioz艂e艣 j膮 teraz do mnie? - docieka艂a siostra.

- Ca艂e lato sp臋dzi艂em w Shrewsbury, ustalaj膮c warunki porozumienia z kr贸lem Henrykiem. M贸j sojusznik, de Montfort, nie 偶yje, a syn Henryka, Edward, to gro藕ne szczeni臋. Uzna艂em, 偶e warto zawrze膰 uk艂ad z Henrykiem, by jego nast臋pca zostawi艂 nas w spokoju. Pakt podpisali艣my w pa藕dzierniku, w Montgomery. Znasz zwyczaje, Gwyn. Obieca艂em Anglikom 艣lub c贸rki z jednym z ich pan贸w.

- A kiedy po ni膮 pojecha艂e艣, okaza艂o si臋, 偶e nie jest ca艂kiem taka, jak si臋 spodziewa艂e艣, prawda? - Zakonnica spojrza艂a na bratanic臋 i roze艣mia艂a si臋. -Jak masz na imi臋, dziecko, i co zrobi艂a艣 z w艂osami? Czy znasz sw贸j wiek?

- Jestem Rhonwyn uerch Llywelyn. Wol臋 kr贸tkie w艂osy.

- Pierwszego kwietnia sko艅czy艂a pi臋tna艣cie lat - doda艂 ap Gruffydd.

- Kto j膮 wychowywa艂?

- Morgan ap Owen, kapitan Cythraul.

- Nie by艂o tam kobiet?! - Gwynllian by艂a wyra藕nie wstrz膮艣ni臋ta.

- To przygraniczna forteca w Walii. Nie ma w niej miejsca dla kobiet.

- Ale c贸rk臋 tam zostawi艂e艣! Llywelynie, jeste艣 najbardziej lekkomy艣lnym... najg艂upszym ze znanych mi m臋偶czyzn, mimo 偶e uda艂o ci si臋 zosta膰 ksi臋ciem Walii. Dlaczego nie przywioz艂e艣 dziewczyny do mnie? C贸偶 mog臋 z ni膮 teraz zrobi膰?!

- Cythraul by艂o bli偶ej chaty jej matki, niespe艂na dzie艅 jazdy. Przywiezienie dzieci do ciebie trwa艂oby trzy dni. Nie mia艂em czasu.

- Nie mog艂e艣 poleci膰 Morganowi ap Owenowi, 偶eby zorganizowa艂 ich przyjazd do mnie, durniu?

- Wi臋c dziewczyna nie nadaje si臋 do ma艂偶e艅stwa - stwierdzi艂 ksi膮偶臋 z rozpacz膮 w g艂osie.

- Czy sta艂a si臋 dziewk膮?

- Nie jestem dziewk膮! - odpar艂a gniewnie Rhonwyn.

- Oczywi艣cie, oczywi艣cie. Nie w tym rzecz, siostro. Dziewczyna nic nie wie o m臋偶czyznach. Nic a nic. Morgan i jego ludzie kochali dzieci i troszczyli si臋 o nie, ale uczyli ich tylko tego, co sami umieli. Moja c贸rka dobrze pos艂uguje si臋 broni膮, i mam wra偶enie, 偶e by艂aby doskona艂膮 moj膮 nast臋pczyni膮. Syn za艣 woli pie艣ni i wiersze. Nie ma talentu 偶o艂nierza. Nadaje si臋 wy艂膮cznie na barda lub kap艂ana. Musisz nauczy膰 Rhonwyn, jak by膰 kim艣, kim by膰 musi: narzeczon膮, nie wojowniczk膮. Nie mog臋 odda膰 jej za 偶on臋, skoro ona nie ma poj臋cia, czym jest ma艂偶e艅stwo. Musi te偶 opanowa膰 j臋zyk norma艅ski, na razie umie m贸wi膰 tylko po naszemu. Musi nauczy膰 si臋 nosi膰 suknie, a nie p贸艂pancerz. Musi by膰 chrze艣cijank膮, siostro, a przecie偶 nic nie wie o religii i wierze. M贸wi o ksi臋偶ycach, nie o miesi膮cach. Nie wiem nawet, czy upu艣ci艂a kobiec膮 krew. Uczy艅 z niej kobiet臋, Gwynllian. Masz na to miesi膮c, a potem oddam j膮 m臋偶owi, Edwardowi de Beauliou w zamku Haven, i sko艅cz膮 si臋 nasze k艂opoty. Zakonnica roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Miesi膮c? Oszala艂e艣, Llywelynie. Nie starczy miesi膮ca na oswojenie tego wyn臋dznia艂ego, lecz dzikiego rysia, kt贸rego mi przywioz艂e艣. Nie wiem zreszt膮, czy to w og贸le mo偶liwe. Je偶eli dziewczyna nie zgodzi si臋 pom贸c, to c贸偶... masz pecha. Jak mog艂e艣 zaproponowa膰 Anglikowi ma艂偶e艅stwo z c贸rk膮, kt贸rej nie widzia艂e艣 od dziesi臋ciu lat! Na mi艂o艣膰 bosk膮! O czym w贸wczas my艣la艂e艣? Czy ty w og贸le my艣lisz?

- Do diab艂a, kobieto, co mam wed艂ug ciebie zrobi膰?! -Ksi膮偶臋 przesun膮艂 d艂oni膮 po ciemnych w艂osach. Przeorysza spojrza艂a na Rhonwyn.

- Czy zrozumia艂a艣 co艣 z naszej rozmowy, dziecko? - spyta艂a.

- Tak, zrozumia艂am - odpar艂a Rhonwyn. - Ksi膮偶臋 pan wyja艣ni艂 mi, 偶e ma艂偶e艅stwo jest tradycyjn膮 i szacown膮 form膮 zwi膮zku mi臋dzy m臋偶czyzn膮 i kobiet膮. Nie przynosi ujmy. Moim obowi膮zkiem wobec mego w艂adcy jest zawrze膰 ten zwi膮zek. Wiem, co znaczy wype艂ni膰 obowi膮zek.

- No c贸偶... - Zakonnica zwr贸ci艂a si臋 do brata: - Twoja c贸rka by膰 mo偶e niewiele wie, ale z pewno艣ci膮 jest inteligentna. -Spojrza艂a na bratanic臋. - Czy chcesz mie膰 za m臋偶a owego Edwarda de Beaulieu?

- A czy mam jaki艣 wyb贸r?

- Nie, nie masz wyboru.

- A wi臋c chc臋, i wype艂ni臋 obowi膮zek.

- Musisz si臋 wiele nauczy膰, dziecko.

- Naucz mnie - odpowiedzia艂a Rhonwyn. Gwynllian spojrza艂a na brata.

- Powiedz Edwardowi de Beaulieu, 偶e twoja c贸rka ko艅czy nauk臋 w Opactwie 艁aski Bo偶ej i w kwietniu wyruszy do zamku Haven. Pos艂aniec zawiadomi narzeczonego o jej wyje藕dzie odpowiednio wcze艣niej, przyjedzie jednak do niego nie p贸藕niej ni偶 w po艂owie miesi膮ca. Niech przygotuje ceremoni臋 ma艂偶e艅sk膮, ty za艣 osobi艣cie przywieziesz mu c贸rk臋. Nie s膮dz臋, by tw贸j przysz艂y zi臋膰 protestowa艂 przeciw takiemu uk艂adowi. By膰 mo偶e sam b臋dzie musia艂 za艂atwi膰 jakie艣 sprawy, nim przyjmie narzeczon膮. - U艣miechn臋艂a si臋 nieoczekiwanie. - Ta nasza przys艂uga drogo ci臋 b臋dzie kosztowa艂a, Llywelynie.

- Wiem...

- Przygotuj臋 list臋 偶膮da艅. I bez targ贸w, prosz臋.

- Cokolwiek powiesz, siostro. Przeorysza spojrza艂a na bratanic臋.

- Moje dziecko, przede wszystkim musisz nauczy膰 si臋, jak si臋 do mnie zwraca膰. Kiedy ja przem贸wi臋 do ciebie, odpowiesz mi, ko艅cz膮c s艂owem: 鈥瀙ani鈥 lub 鈥瀙rzeoryszo鈥. Rozumiesz, Rhonwyn?

- Rozumiem, pani.

- Doskonale. - Zakonnica u艣miechn臋艂a si臋 promiennie. Lubi臋 j膮, pomy艣la艂a Rhonwyn. Ona rozumie mnie tak, jak nikt mnie jeszcze nie rozumia艂. Tymczasem Gwynllian podnios艂a ze sto艂u ma艂y dzwoneczek. Zadzwoni艂a i w pokoju natychmiast pojawi艂a si臋 kobieta ubrana w identyczny str贸j.

- Wzywa艂a艣 mnie, pani?

- Oto moja bratanica, siostro Katarzyno. Pozostanie z nami przez kilka miesi臋cy, przygotowuj膮c si臋 do ma艂偶e艅stwa z panem zamku Haven. Jest dziewczyn膮 niewinn膮, wychowan膮 daleko st膮d przez grup臋 pogan. Odprowad藕 j膮 do pokoju w domu go艣cinnym. Rhonwyn, zostaniesz tam, p贸ki ci臋 nie wezw臋. Mo偶esz po偶egna膰 si臋 teraz z ojcem, moje dziecko.

- Panie... - Rhonwyn uk艂oni艂a si臋 ksi臋ciu.

- Wr贸c臋 po ciebie wiosn膮. Dziewczyna roze艣mia艂a si臋 kpi膮co.

- Czy偶by, panie? B臋d臋 ci臋 oczekiwa膰 z rado艣ci膮.

- Sytuacja si臋 zmieni艂a, dziewczyno - powiedzia艂 ksi膮偶臋 przez zaci艣ni臋te z臋by.

- Teraz to sprawa honoru. Rhonwyn sk艂oni艂a g艂ow臋 w ge艣cie pe艂nym zrozumienia i szacunku, po czym za siostr膮 Katarzyn膮 wysz艂a z pokoju przeoryszy.

- Temperament odziedziczy艂a po tobie - stwierdzi艂a rozbawiona Gwynllian.

- Mam nadziej臋, 偶e nie stracisz humoru, maj膮c z nim do czynienia na co dzie艅 - odci膮艂 si臋 ap Gruffydd. - A teraz przygotuj t臋 przekl臋t膮 list臋 偶膮da艅, siostro.

- Namy艣li艂am si臋 i nie s膮dz臋, by艣my musieli sporz膮dza膰 list臋. Zapami臋tasz, czego potrzebuj臋. Przede wszystkim zap艂acisz za nauk臋 c贸rki; nie jeste艣my bogatym opactwem. Pojedziesz do Hereford, gdzie kupisz zapas materia艂贸w wystarczaj膮cy na ubranie jej teraz i na suknie, kt贸re ze sob膮 zabierze. We藕miesz tak偶e odcisk jej st贸p na pantofle. Twoja c贸rka b臋dzie r贸wnie偶 potrzebowa膰 szali, r臋kawiczek, szerokiego, wysadzanego drogimi kamieniami pasa, a tak偶e niekoniecznie bogatej, lecz dobrej bi偶uterii. M贸wimy o twojej c贸rce, Llywelynie, wi臋c skoro jeste艣 ksi臋ciem Walii, zalicza si臋 ona do najwy偶ej urodzonych pa艅 tej ziemi. W Hereford odwiedzisz tak偶e klasztor Marii 艢wi臋tej, kt贸ry znajduje si臋 po wschodniej stronie miasta. Jest niewielki i ma, o ile wiem, du偶e k艂opoty finansowe. W o艂tarzu ich ko艣ci贸艂ka znajduje si臋 relikwia, kt贸r膮 bardzo chcia艂abym posiada膰: paznokie膰 艣wi臋tego Cuthberta w z艂otym, wysadzanym drogimi kamieniami relikwiarzu. Zap艂a膰, ile za偶膮daj膮, bo ja musz臋 mie膰 t臋 relikwi臋, Llywelynie.

- Chcesz, 偶ebym pojecha艂 do Anglii i targowa艂 si臋 z zakonnicami o relikwi臋? A przedtem mam kupi膰 c贸rce ubrania, bi偶uteri臋 i liczne drobiazgi? Nie, Gwynllian. Wymie艅 cen臋, zap艂ac臋, ale sam nie mam zamiaru nigdzie je藕dzi膰. Za wiele wysi艂ku kosztuje mnie utrzymanie pokoju!

- Nie utrzymasz pokoju, bracie, je艣li twoj膮 c贸rka nie po艣lubi Anglika, a przecie偶 nie mo偶e go po艣lubi膰 bez d艂ugiej i kosztownej nauki. Odrzuc膮 j膮, powiedz膮, 偶e ich obrazi艂e艣, 偶e zawar艂e艣 traktat z nieszczerym sercem. Nie jeste艣my tu a偶 tak oddalone od 艣wiata, by nie wiedzie膰, 偶e Edward ma zadatki na bardzo niebezpiecznego przeciwnika, nawet dla ciebie, a kiedy艣 przecie偶 zostanie kr贸lem. Poza tym uprzedza艂am: bez targ贸w. Nie w tej sprawie. Rhonwyn mo偶e pozosta膰 u nas, podczas gdy ty b臋dziesz si臋 targowa艂 o relikwi臋, m贸j ksi膮偶臋 panie. Kiedy z ni膮 powr贸cisz, rozpoczniemy nauk臋... Dopiero wtedy. - Zakonnica wsta艂a i wyprostowa艂a si臋 dumnie. - Im d艂u偶ej b臋dziesz zwleka艂, Llywelynie, tym mniej czasu zostanie mi na zrobienie z tego twojego dzikiego muflona 艂agodnego baranka.

- . - Nie spotka艂em kobiety tak twardej jak ty - poskar偶y艂 si臋 ksi膮偶臋, przeczesuj膮c d艂oni膮 w艂osy. - Gwynllian, od urodzenia by艂a艣 osob膮, kt贸r膮 ci臋偶ko znie艣膰, i podejrzewam, 偶e moja c贸rka, przynajmniej pod tym wzgl臋dem, jest do ciebie szalenie podobna. - Roze艣mia艂 si臋 nagle. - Niech ci b臋dzie, pojad臋, gdzie trzeba i b臋d臋 si臋 targowa艂 o paznokie膰 艣wi臋tego. Je艣li oka偶e si臋 to konieczne... - Zawiesi艂 na moment g艂os. - ...nawet go ukradn臋. By艂e艣 dosta艂a, co chcesz, siostro... i by艂e艣 dotrzyma艂a warunk贸w umowy.

- Nie kradnij, Llywelynie! - upomnia艂a go ostro przeorysza. - Kradzionej relikwii nie b臋d臋 mog艂a wystawi膰 w ko艣ciele. Nie 偶膮dam jej dla kaprysu. Przyci膮gnie do nas pielgrzym贸w, modl膮cych si臋 o wstawiennictwo 艣wi臋tego Cuthberta. A z tego s膮 dochody.

- Klasztor Marii 艢wi臋tej nie mia艂 z niej 偶adnych korzy艣ci.

- Poniewa偶 nie potrafili udowodni膰 cudu. - Przeorysza u艣miechn臋艂a si臋 lekko. -Ja jednak nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e 艣wi臋ty b臋dzie z nas zadowolony i 偶e wspomo偶e Opactwo 艁aski Bo偶ej dla wi臋kszej chwa艂y Pana, bracie. Powiem ci, 偶e czuj臋 to sercem.

- Jeste艣 przewrotn膮 kobiet膮, Gwynllian, i dzi臋kuj臋 Bogu, 偶e nie urodzi艂a艣 si臋 m臋偶czyzn膮. - Llywelyn ap Gruffydd roze艣mia艂 si臋 kr贸tko, ochryple. - Trzej nasi bracia: Owain, Daffydd i Rhodri okazali si臋 s艂abymi przeciwnikami, ale ty, siostrzyczko, jeste艣 twardsza od nich wszystkich razem wzi臋tych. Nie dziwi mnie, 偶e zosta艂a艣 przeorysz膮. Siostra u艣miechn臋艂a si臋 z dum膮.

- Nigdy nie zapomnij, ksi膮偶臋, 偶e dor贸wnuj臋 ci si艂膮 woli, w odr贸偶nieniu od naszych braci.

- Czy ta relikwia to wszystko, czego chcesz?

- Potrzebuj臋 jeszcze p艂odnego barana, dwudziestu owiec i dziesi臋ciu z艂otych monet. Mog膮 by膰 bizanty, dukaty lub floreny uczciwej wagi. Upewnij si臋, czy 偶adna z monet nie zosta艂a ober偶ni臋ta. To wszystkie moje wymagania. -W jej ciemnych oczach, wpatrzonych w wykrzywion膮 z艂o艣ci膮 twarz brata, ta艅czy艂y weso艂e iskierki.

- Siostro, uczynisz mnie 偶ebrakiem! Owce mog臋 kupi膰, ale sk膮d wezm臋 z艂oto?! Tyle z艂ota!

- 呕adnych targ贸w, Llywelynie - przypomnia艂a. Ap Gruffydd zakl膮艂 szpetnie. Gwynllian roze艣mia艂a si臋 serdecznie.

- Nie s艂ysza艂am tych s艂贸w od bardzo, bardzo dawna, bracie - zakpi艂a. -Zapomnia艂am niemal, 偶e w og贸le istniej膮.

- Siostro, dopilnuj, by po zako艅czeniu nauki moja c贸rka dor贸wnywa艂a ksi臋偶niczkom. Tak b臋dzie dla ciebie lepiej - powiedzia艂 ksi膮偶臋 gro藕nie.

- Dopilnuj臋 - przyrzek艂a zakonnica i nieco 艂agodniej doda艂a: - Zmrok ju偶 zapad艂, bracie. Czy wraz ze swymi towarzyszami skorzystasz z naszej go艣ciny i zostaniecie na noc?

- Nie - odpar艂 kr贸tko ksi膮偶臋. - Jeszcze chwila i nie opr臋 si臋 pokusie zamordowania ci臋, Gwynllian. Noc jest ksi臋偶ycowa. Mo偶emy jecha膰. Po偶egna艂em si臋 z Rhonwyn, a teraz 偶egnam ciebie, siostro. Adieu. Przeorysza obserwowa艂a wychodz膮cego brata z u艣miechem na ustach.

Opactwo wiele zyska na jego kr贸tkiej wizycie. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e ksi膮偶臋 wywi膮偶e si臋 z umowy - bardzo potrzebuje Rhonwyn, bez niej nie zawrze traktatu. Powoli jednak u艣miech znika艂 z twarzy Gwynllian. Czeka j膮 ci臋偶kie za­danie, kt贸remu musi podo艂a膰. Nagle przypomnia艂a sobie, 偶e Llywelyn nie wzi膮艂 miary st贸p c贸rki, a zatem nie b臋dzie w stanie kupi膰 jej przyzwoitych but贸w. Natychmiast pos艂a艂a jedn膮 z si贸str, by zatrzyma艂a m臋偶czyzn.

Wysz艂a z pokoju i przebywszy kru偶ganek, wesz艂a do domku go艣cinnego. Oddali艂a siostr臋 Katarzyn臋, kt贸ra do tej pory dotrzymywa艂a towarzystwa Rhonwyn, i zosta艂a sam na sam z dziewczyn膮.

- Ksi膮偶臋 odjecha艂 - oznajmi艂a. - Za moj膮 pomoc zap艂aci bardzo drogo, a ty b臋dziesz musia艂a ci臋偶ko pracowa膰, moje dziecko. - Za艣mia艂a si臋. - Moi bracia nigdy nie potrafili mi si臋 przeciwstawi膰. Nie znasz ich, prawda?

- Nie, pani. Podczas pobytu w Cythraul Morgan powiedzia艂 mi tylko, 偶e ksi膮偶臋 pokona艂 starszego brata, Owaina, i uwi臋zi艂 go, podobnie jak drugiego, Daffydda. Najm艂odszy, Rhodri, nie uchodzi za ambitnego, a wi臋c nie zagra偶a ksi臋ciu. Zapewne przypomina mojego brata, Glynna.

- Walia mo偶e si臋 zjednoczy膰 wy艂膮cznie pod rz膮dami jednego w艂adcy. Tw贸j ojciec niech臋tnie ugina kolano, nawet przed Bogiem Wszechmog膮cym. Ukl膮k艂 wprawdzie przed Anglikami, ale tylko dlatego, 偶e dawali mu to, czego pragn膮艂.

- Nie ma w tym 偶adnej ha艅by - orzek艂a dziewczyna.

- Jak widz臋, jeste艣 praktyczna. - Zakonnica znowu si臋 roze艣mia艂a. - Bardzo dobrze. Powiedzia艂am twojemu ojcu, 偶e nauk臋 rozpoczniemy dopiero w贸wczas, kiedy mi za ni膮 zap艂aci. To nieprawda, ale on nie musi o tym wiedzie膰. Czeka nas wiele pracy. Zaczniemy jutro, inaczej nie zd膮偶ymy na czas, a w ci膮gu sze艣ciu miesi臋cy musimy zmieni膰 ci臋 w dam臋. Llywelyn zrobi to, co mu kaza艂am. Teraz powiedz mi, dziecko, czy nigdy nie przebywa艂a艣 w towarzystwie kobiet?

- Od 艣mierci mamy - nie. - Rhonwyn rozejrza艂a si臋. - Czy b臋d臋 mieszka膰 tutaj, pani? Sama? Gwynllian potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Mamy dwie nowicjuszki w twoim wieku. B臋dziesz spa艂a z nimi, Rhonwyn, nie sama. W ci膮gu dnia wykonuj膮 one swoje obowi膮zki, ale w贸wczas ty b臋dziesz zaj臋ta nauk膮- Zamieszkacie we wsp贸lnym pokoju. Je艣膰 b臋dziecie w refektarzu wraz ze wszystkimi; mo偶ecie te偶 za偶ywa膰 spacer贸w w ogrodzie. W odr贸偶nieniu od innych opactw, nie mamy szko艂y- b臋dziesz jedyn膮 nasz膮 uczennic膮.

- Co z moim koniem? - spyta艂a Rhonwyn.

- Damy mu schronienie w stajniach. Je艣li b臋dziesz czyni艂a zadowalaj膮ce post臋py, pozwol臋 ci na nim je藕dzi膰.

- Pani, przecie偶 kto艣 musi codziennie obje偶d偶a膰 Harrdda.

- Mo偶esz przeprowadza膰 go codziennie przed 艣niadaniem, ale pozwolenie na jazd臋 dostaniesz tylko w nagrod臋 za post臋py w nauce. - Przeorysza podnios艂a r臋k臋, nie dopuszczaj膮c do 偶adnych protest贸w. - Pierwsz膮 lekcj膮, kt贸r膮 musisz zapami臋ta膰, jest lekcja pos艂usze艅stwa, czyli wykonywania polece艅 wydawanych przez ludzi wy偶szych stanem lub starszych. By艂a艣 pos艂uszna Morganowi ap Owenowi jako kapitanowi i prze艂o偶onemu. Z tego samego powodu b臋dziesz pos艂uszna mnie, moje dziecko. Pos艂usze艅stwo i dobre maniery s膮 bardzo wa偶ne dla panny. Rhonwyn, wychowywali ci臋 prostaccy m臋偶czy藕ni. Wiem, 偶e maj膮 dobre serca, widz臋, ze za nimi t臋sknisz, a nie t臋skni艂aby艣 przecie偶, gdyby ci臋 藕le traktowali, ale przyk艂ad 偶o艂nierzy nie jest najlepszy dla dziewczyny. Chod藕 ze mn膮 do refektarza, zjemy co艣. Dzi艣 ty i twoje towarzyszki zwolnione zostaniecie z komplety, ale do jutra codziennie b臋dziecie uczestniczy膰 we mszy 艣wi臋tej. Poklepa艂a bratanic臋 po d艂oni. - Nie wiesz nic o Bogu i o Jezusie Chrystusie, prawda, dziecko? Nie wiesz, o czym m贸wi臋. Nie szkodzi, Rhonwyn. B臋dziesz uczy膰 si臋 szybko, obiecuj臋 ci to.

Jeste艣 inteligentn膮 dziewczyn膮, wiem ju偶, ch艂onny umys艂.

Po raz pierwszy w 偶yciu Rhonwyn poczu艂a si臋 niepewnie, poza tym by艂a bardzo zm臋czona. Posz艂a za ciotk膮 do refektarza, klasztornej jadalni.

W opactwie mieszka艂y zakonnice, nazywane siostrami z wyj膮tkiem Gwynllian, do kt贸rej zwracano si臋 鈥瀖atko prze艂o偶ona鈥 albo 鈥瀙ani鈥.

Zakonnice zajmowa艂y r贸偶ne pozycje. Towarzyszki Rhonwyn, Elen i Arlais, nowicjuszki, czyli kandydatki czekaj膮ce na z艂o偶enie 艣lub贸w, znajdowa艂y si臋 na samym dole hierarchii. Opr贸cz nich by艂y jeszcze trzy inne dziewczyny; wszystkie przebywa艂y w zakonie od roku, a nowicjat mia艂 potrwa膰 jeszcze dwa lata, po up艂ywie kt贸rych stan膮 si臋 zakonnicami, z艂o偶ywszy 艣luby: ub贸stwa, czysto艣ci i pos艂usze艅stwa. Rhonwyn wiedzia艂a, co to ub贸stwo i pos艂usze艅stwo. O czysto艣ci dowiedzia艂a si臋, 偶e oznacza, i偶 nie wolno k艂a艣膰 si臋 z m臋偶czyzn膮 i ro­bi膰 tego, co ojciec robi艂 jej matce.

Zakonnice po艣wi臋ci艂y 偶ycie Bogu, istocie najwy偶szej. W Cythraul nie dowiedzia艂a si臋, kim jest ta istota i co to znaczy 鈥瀗ajwy偶sza鈥. Elen i Arlais opowiada艂y jej o Bogu tak, jak m贸wi艂yby o nim dzieciom. Rhonwyn fascynowa艂a je, nigdy przedtem nie spotka艂y nikogo podobnego do niej. Traktowa艂y j膮 z szacunkiem jako bratanic臋 przeoryszy i c贸rk臋 ksi臋cia Walii. Ojcowie obu byli lud藕mi wolnymi, uprawiaj膮cymi w艂asn膮 ziemi臋.

Rhonwyn uczestniczy艂a w primie, nabo偶e艅stwie o sz贸stej rano, i w tercji, nabo偶e艅stwie o dziewi膮tej. Wieczorem bra艂a te偶 udzia艂 w nabo偶e艅stwie na Anio艂 Pa艅ski, z pi臋ciu godzin kanonicznych by艂a jednak zwolniona. Po primie jad艂a 艣niadanie w refektarzu: owsiank臋 na chlebie i cydr. Nast臋pnie, do chwili rozpocz臋cia tercji, pod okiem siostry Mair uczy艂a si臋 pisa膰 litery i cyfry. Siostra Mair przygotowywa艂a iluminowane r臋kopisy, sprzedawane nast臋pnie do bogatych dom贸w.

Po tercji Rhonwyn uczy艂a si臋 z ciotk膮 艂aciny i j臋zyka Norman贸w. Ku rado艣ci nauczycielki, wykaza艂a si臋 wielkim talentem do j臋zyk贸w i opanowywa艂a je z zaskakuj膮c膮 szybko艣ci膮. Po miesi膮cu recytowa艂a 艂aci艅skie modlitwy tak, jakby czyni艂a to przez ca艂e 偶ycie, zaczyna艂a tak偶e czyta膰. R贸wnie szybko uczy艂a si臋 norma艅skiego i ju偶 wkr贸tce rozmawia艂y w nim codziennie, zar贸wno podczas nauki, jak i odpoczynku.

Gwynllian uerch Gruffydd codziennie dzi臋kowa艂a Bogu przed o艂tarzem za post臋py bratanicy. By艂y prawdziwym cudem. Po po艂udniowym posi艂ku Rhonwyn sp臋dza艂a z siostr膮 Un膮 czas w kuchni, gdzie zapoznawa艂a si臋 z planowaniem posi艂k贸w i ich przygotowywaniem. W tej dziedzinie nie zdradza艂a szczeg贸lnych talent贸w, siostra Una skar偶y艂a si臋, 偶e dziewczyna potrafi przypali膰 nawet wod臋. Zaj臋cia zajmuj膮cej si臋 infirmeri膮 siostry Dicry by艂y dla niej znacznie 艂atwiejsze.

Rhonwyn szybko uczy艂a si臋 przyrz膮dza膰 driakwie, ma艣ci, syropy i nalewki zio艂owe, lecz膮ce z kaszlu lub przyspieszaj膮ce gojenie si臋 ran.

- Dziewczyna ma szczeg贸lne wyczucie - powtarza艂a siostra Dicra z entuzjazmem.

- B臋dzie jej przydatne do leczenia b贸l贸w brzucha po potrawach, kt贸re przygotuje - wtr膮ci艂a sucho siostra Una.

- Przecie偶 nikt nie b臋dzie od niej wymaga艂 umiej臋tno艣ci gotowania -powtarza艂a przeorysza. - Wystarczy, 偶eby wiedzia艂a, jak przygotowuje si臋 posi艂ki. W zamku b臋dzie mia艂a kucharza. Nauczy艂a艣 j膮 wyrobu myd艂a do mycia i do prania? -spyta艂a pewnego dnia.

- Zaczynamy od jutra - odpar艂a siostra Una. - Mam nadziej臋, 偶e b臋dzie z tym lepiej ni偶 z gotowaniem. Przeorysza przenios艂a wzrok na siostr臋 Braith.

- Jak Rhonwyn radzi sobie z tkaniem, haftem i szyciem?

- Niezbyt dobrze. Jest niecierpliwa, o czym doskonale wiesz. Szycie i haftowanie uwa偶a za g艂upie. Tkanie jednak najwyra藕niej j膮 uspokaja.

Twierdzi, 偶e w tym zaj臋ciu jest pewna logika. - Siostra Braith roze艣mia艂a si臋. - Nauczy艂am j膮 tak偶e prz膮艣膰, chyba to polubi艂a.

Rhonwyn robi widoczne post臋py. W pewnych dziedzinach szybsze, w innych wolniejsze, ale przecie偶 post臋py - pomy艣la艂a przeorysza.

- W艂a艣nie dostarczono nam z Hereford obiecane materia艂y. B臋dziemy musia艂y same uszy膰 Rhonwyn suknie, je艣li mamy zd膮偶y膰 na czas - oznajmi艂a.

- A relikwia? - spyta艂a siostra Winifreda.

- Brat poinformowa艂 mnie, 偶e kupi艂 j膮 za wysok膮 cen臋 i sam j膮 przywiezie. Ksi膮偶臋 przyjecha艂 kilka dni p贸藕niej, z zaledwie dwoma lud藕mi. Wr臋czy艂 siostrze z艂oty relikwiarz, ozdobiony drogimi kamieniami.

- Dwadzie艣cia z艂otych floren贸w... tyle mnie to kosztowa艂o! - warkn膮艂. - Matka prze艂o偶ona od Marii 艢wi臋tej powinna sprzedawa膰 cnot臋 dziewic, tak twardo si臋 ze mn膮 targowa艂a. Teraz musisz zarobi膰 na ten relikwiarz, Gwynllian.

Gwynllian g艂adzi艂a drogocenn膮 opraw臋 dr偶膮c膮 r臋k膮.

- Czy chcesz zobaczy膰 c贸rk臋? - spyta艂a.

- A wi臋c zacz臋艂y艣cie! - Ksi膮偶臋 nie by艂 w stanie ukry膰 ulgi.

- Oczywi艣cie. Nie by艂o wyj艣cia, bracie, je艣li dziewczyna ma by膰 gotowa na wiosn臋. - Si臋gn臋艂a po dzwoneczek, a kiedy pojawi艂a si臋 zakonnica, poleci艂a jej przyprowadzi膰 podopieczn膮.

Llywelyn ftp Gruffydd zamar艂 w zdumieniu, widz膮c c贸rk臋 wchodz膮c膮 do pokoju. Rhonwyn ubrana by艂a w doskonale skrojon膮, ciemnoniebiesk膮 sukni臋 o d艂ugich, obcis艂ych r臋kawach, przepasan膮 w talii z艂otym sznurem. Jasne, niemal srebrne w艂osy odros艂y jej i si臋ga艂y ju偶 prawie do ramion. Na g艂owie mia艂a wianek ze 艣wie偶ych polnych kwiat贸w. Uk艂oni艂a si臋 najpierw ciotce, potem ojcu.

- Pos艂a艂a艣 po mnie, pani - powiedzia艂a..

- Ojciec pragn膮艂 ci臋 zobaczy膰, nim wyjedzie - odpar艂a przeorysza.

- Opanowa艂a j臋zyk Norman贸w? - Ap Gruffydd nie potrafi艂 ukry膰 podniecenia.

- Ucz臋 si臋 go, panie - wyja艣ni艂a dziewczyna cicho, z szacunkiem. -Powiedziano mi, 偶e tego j臋zyka u偶ywaj膮 Anglicy, cho膰 maj膮 tak偶e inny.

- To prawda, uczysz si臋 jednak tego, kt贸ry b臋dzie ci potrzebny. - Ksi膮偶臋 spojrza艂 na siostr臋. - Co za zdumiewaj膮ca zmiana - stwierdzi艂 z niedowierzaniem. - Twierdzisz, siostro, 偶e dziewczyna nie jest jeszcze gotowa?

- Nie, bracie, dziewczyna z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie jest jeszcze gotowa. Po艣piech jest z艂ym doradc膮. Rhonwyn uczyni艂a pewne post臋py, lecz to za ma艂o. Mamy jeszcze wiele do zrobienia, 偶e nie wspomn臋 o sukniach, kt贸re nale偶y wyko艅czy膰. Nie wolno ci zabra膰 jej przed wiosn膮. B臋dzie gotowa na urodzi­ny... Chyba 偶e zdecyduje si臋 zosta膰 jedn膮 z nas. - Przeorysza nie opar艂a si臋 pokusie podra偶nienia brata.

- Niech j膮 Pan B贸g strze偶e! - wykrzykn膮艂 ksi膮偶臋. Rhonwyn roze艣mia艂a si臋 weso艂o.

- Nie obawiaj si臋, panie. 呕ycie, kt贸re prowadzi twa siostra, a ma ciotka, jest nie dla mnie. Kiedy przyjedziesz w kwietniu, b臋d臋 gotowa do spe艂nienia mych obowi膮zk贸w wobec ciebie.

- Po偶egnaj si臋 z ojcem, Rhonwyn. Potem mo偶esz odej艣膰 -powiedzia艂a cicho przeorysza.

- Adieu, panie. - Dziewczyna sk艂oni艂a si臋 i wysz艂a.

- Nigdy nie m贸wi ci 鈥瀘jcze鈥 - zauwa偶y艂a Gwynllian.

- Jej brat m贸wi nawet 鈥瀟atku鈥 - wspomnia艂 ap Gruffydd. -Rhonwyn jednak uwa偶a, 偶e jestem winien 艣mierci jej matki. Nie polubi艂a mnie, siostro. Jak ka偶de dziecko, pragn臋艂a, by matka 偶y艂a wy艂膮cznie dla niej, nie znosi艂a mych wizyt u pi臋knej Vali. Obawiam si臋, 偶e nigdy nie przezwyci臋偶y tej niech臋ci, nie ma to jednak wi臋kszego znaczenia, je艣li mnie szanuje i je艣li b臋dzie spe艂nia膰 moje polecenia.

- Nie wiem, czy naprawd臋 ci臋 szanuje, Llywelynie, ale z pewno艣ci膮 spe艂ni sw贸j obowi膮zek. Mo偶esz by膰 dumny z c贸rki, a je艣li jest p艂odna, obdarzy tego Anglika licznym potomstwem. B臋dzie potrzebowa艂a lojalno艣ci m臋偶a, kiedy wreszcie stanie si臋 jasne, 偶e drogi twoje i Anglik贸w rozesz艂y si臋... Bo 偶e tak b臋dzie, nie mam 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

- Taki jej los. Siostro, musz臋 rusza膰 w drog臋. Masz ju偶 relikwi臋 i wszystko, czego 偶膮da艂a艣. - Wr臋czy艂 jej dwa niewielkie mieszki. - To za nauk臋 c贸rki -wyja艣ni艂 - a to twoje z艂ote bizanty. Bardzo ciesz臋 si臋 z post臋p贸w Rhonwyn. Spodziewam si臋, 偶e kiedy wr贸c臋 na wiosn臋, b臋dzie gotowa do podj臋cia cze­kaj膮cych j膮 zada艅.

- Oczywi艣cie, bracie - odpar艂a Gwynllian.

- Nie w膮tpi臋. Zawsze dotrzymywa艂a艣 s艂owa, siostro. Dzi臋kuj臋 ci za tw贸j trud... cho膰 zap艂aci艂em za艅, i to niema艂o. Zakonnica roze艣mia艂a si臋.

- Nie masz powodu do niezadowolenia, Llywelynie - powiedzia艂a. - To, co nic nie kosztuje, nie jest te偶 nic warte. Niech ci臋 B贸g prowadzi. Przysz艂a zima, wzg贸rza pokry艂 艣nieg. Owce sprowadzono z hal i trzymano w obr臋bie zabudowa艅, chroni膮c je przed wilkami. Rhonwyn u艣wiadomi艂a sobie z rado艣ci膮, 偶e nadesz艂a pora 艣wi膮t.

Pod koniec listopada przypada艂 dzie艅 艣wi臋tej Katarzyny, potem inne uroczysto艣ci, a偶 wreszcie nadszed艂 czas odprawienia mszy z okazji narodzin Jezusa, o kt贸rym wiedzia艂a ju偶, 偶e jest synem Boga zes艂anym na ziemi臋, by odkupi膰 ludzkie grzechy. Mimo twardego, a nawet tragicznego dzieci艅stwa Rhonwyn znalaz艂a ukojenie w wierze. Syn Bo偶y, umieraj膮cy za zwyk艂ych 艣miertelnik贸w, by艂 dla niej postaci膮 zrozumia艂膮, dzia艂aj膮c膮 zgodnie z wymogami honoru. Kiedy podzieli艂a si臋 t膮 my艣l膮 z przeorysz膮, ta tylko u艣miechn臋艂a si臋. Cieszy艂o j膮, 偶e bratanica przyswaja sobie zasady religii. Przemkn臋艂o jej przez my艣l, 偶e zabawne by by艂o obdarzenie Anglik贸w pogank膮, ale wiedzia艂a, 偶e nie by艂oby to zabawne dla brata. Roze艣mia艂a si臋, wyobraziwszy sobie reakcj臋 ksi臋cia, a nast臋pnie dopilnowa艂a obrz臋du chrztu siostrzenicy w dzie艅 Narodzenia Pa艅skiego.

Sko艅czy艂 si臋 okres Bo偶ego Narodzenia. Rhonwyn pracowa艂a teraz jeszcze ci臋偶ej ni偶 dot膮d. Nauczy艂a si臋, 偶e umys艂 jest broni膮 trudniejsz膮 do opanowania, lecz bardziej niebezpieczn膮 od 艂uku.

Opiekowa艂a si臋 ni膮 teraz siostra Rhan, pulchna, pogodna kobieta w 艣rednim wieku, kt贸ra pod pozorem prostoty ukrywa艂a ogromny intelekt. Opowiadano sobie po cichu, 偶e by艂a niegdy艣 kochank膮 lorda, a tak偶e, 偶e przebrana w m臋ski str贸j uczy艂a si臋 u najwybitniejszych umys艂贸w Anglii.

- Jeste艣 inteligentn膮 dziewczyn膮, Rhonwyn - powiedzia艂a po pierwszej lekcji. -Rozum i rozs膮dek pos艂u偶膮 ci znacznie d艂u偶ej i lepiej ni偶 cia艂o. To dzi臋ki swemu rozumowi cieszy艂am si臋 mi艂o艣ci膮 mego pana a偶 do jego 艣mierci.

- A wi臋c te plotki s膮 prawdziwe, siostro? - Rhonwyn zdziwi艂a si臋, s艂ysz膮c, 偶e zakonnica spokojnie przyznaje si臋 do tego, co ona w my艣l wpajanych jej zasad uwa偶a艂a za grzech. Siostra Rhan roze艣mia艂a si臋.

- Oczywi艣cie. Nigdy niczego nie ukrywa艂am, dziecko. Kocha艂am i by艂am kochana. I pozostawali艣my sobie wierni.

- Ale przecie偶 on mia艂 偶on臋!

- Owszem. Lady Arlette to dobra kobieta, a on wzi膮艂 w posagu ziemie, kt贸re przylega艂y do jego posiad艂o艣ci, da艂a mu zdrowe dzieci i wychowa艂a je w mi艂o艣ci do ojca. Darzy艂 j膮 szacunkiem, tak jak i mnie. Obie by艂y艣my wa偶ne w jego 偶yciu. Kiedy zmar艂, wsp贸lnie umy艂y艣my cia艂o i zaszy艂y艣my w ca艂un. Lady Arlette jest dzi艣 donatork膮 Opactwa 艁aski Bo偶ej.

- A wi臋c m臋偶czyzna mo偶e kocha膰 nie tylko jedn膮 kobiet臋... - stwierdzi艂a z namys艂em Rhonwyn. - O tym nie wiedzia艂am. My艣la艂am, 偶e kiedy ju偶 dokona wyboru, kiedy wypowiedziane zostan膮 s艂owa przysi臋gi, m臋偶czyzna i kobieta nale偶膮 tylko do siebie.

- Tak powinno by膰, ale nie zawsze tak bywa. Nie spotka艂y艣my si臋 jednak, dziecko, by dyskutowa膰 o moich grzechach. Znasz ju偶 j臋zyk Norman贸w i 艂acin臋. Umiesz czyta膰 i pisa膰, cho膰 jeste艣 niecierpliwa i czasami pope艂niasz b艂臋dy. Nauczy艂a艣 si臋 te偶 obowi膮zk贸w pani zamku, cho膰 pod tym wzgl臋dem daleko ci do doskona艂o艣ci. Przeorysza twierdzi, 偶e jeste艣 w stanie opanowa膰 trudniejsz膮 wiedz臋, i dlatego skierowa艂a ci臋 do mnie. Naucz臋 ci臋 gramatyki, retoryki, logiki, muzyki, arytmetyki i astronomii. Staniesz si臋 dla m臋偶a wsparciem, tak 偶e nawet kiedy znudzi si臋 twoim cia艂em, nie przestanie ci臋 ceni膰 za umys艂. Zobaczysz, Rhonwyn, jak wiele satysfakcji sprawi ci to, 偶e nie b臋dziesz bezradna, gdy tw贸j m膮偶 b臋dzie si臋 troszczy艂 o lepsze 偶ycie dla was i waszych dzieci.

- Czy mi艂o艣膰 ma艂偶e艅ska nie trwa p贸ki 偶ycia?

- Je艣li istnieje, trwa. Nie myl jednak po偶膮dania z mi艂o艣ci膮.

- Na czym polega r贸偶nica? Sk膮d mam wiedzie膰, co to mi艂o艣膰, a co po偶膮danie?

- Doskona艂e pytanie! - ucieszy艂a si臋 siostra Rhan. - A wi臋c my艣lisz. Przeorysza s艂usznie post膮pi艂a, przysy艂aj膮c ci臋 do mnie. Po偶膮danie poznajesz po tym, 偶e twe cia艂o pragnie innego cia艂a bez 偶adnego logicznego powodu. Jest to pragnienie nag艂e i pot臋偶ne. Mi艂o艣膰 to co艣 zupe艂nie innego. To bolesna t臋sknota nie tylko za cia艂em ukochanego. Kiedy go nie widzisz, jeste艣 nieszcz臋艣liwa. Brzmienie jego g艂osu sprawia, 偶e twe serce bije szybciej. Jego sprawy s膮 ci bli偶sze ni偶 twoje w艂asne, poniewa偶 chcesz, by by艂 szcz臋艣liwy. A on, je艣li ci臋 kocha, odczuwa podobnie. Wystarczy, by ci臋 przytuli艂, a ju偶 czu­jesz ciep艂o i rozkosz. Ach, moje dziecko, mi艂o艣膰 jest bardzo trudna do opisania. Trzeba j膮 po prostu prze偶y膰. Gdy ci臋 to spotka, dowiesz si臋 tak偶e, 偶e kiedy kochasz, akt mi艂osny jest zupe艂nie inny ni偶 w贸wczas, gdy tylko zaspokajasz po偶膮danie.

- Nie wiem nic o mi艂o艣ci ma艂偶e艅skiej. Nie wiem nic o po偶膮daniu - stwierdzi艂a Rhonwyn. - W Cythraul, gdy podros艂am, bywa艂o tak, 偶e nowi 偶o艂nierze pr贸bowali dotkn膮膰 mych piersi i ca艂owa膰 mnie; bi艂am ich za to pi臋艣ciami, a potem inni 偶o艂nierze pa艂kami. Czy kierowa艂o nimi po偶膮danie?

- Tak. A ty nic do nich nie czu艂a艣?

- Nie! - zaprotestowa艂a gwa艂townie Rhonwyn. - Oni nie umieli walczy膰 nawet w po艂owie tak dobrze jak ja. Gardzi艂am nimi, a wydaje mi si臋, 偶e powinnam szanowa膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry u偶ywa mojego cia艂a i kocha mnie.

- M膮dra uwaga, dziecko. A teraz zajmiemy si臋 arytmetyk膮. Powinna艣 mie膰 poj臋cie o tym, jak si臋 liczy. Dzi臋ki temu, kiedy tw贸j m膮偶 pojedzie na wojn臋, dopilnujesz, by zarz膮dca maj膮tku ci臋 nie oszukiwa艂. Powiedziano mi, 偶e znasz cyfry, mo偶emy wi臋c zacz膮膰 nauk臋. - Siostra Rhan podnios艂a dwa palce prawej r臋ki. - Ile to? - spyta艂a.

- Dwa.

- A teraz? - Pokaza艂a dwa palce lewej r臋ki.

- Tak偶e dwa.

- Ale razem. Rhonwyn zastanawia艂a si臋 kr贸tko.

- Cztery.

- Masz racj臋 dziecko. To nazywa si臋 dodawanie. - Z kosza stoj膮cego przy siole wyj臋艂a przyrz膮d sk艂adaj膮cy si臋 z szeregu korali nawleczonych na sznurki. -Oto liczyd艂o, Rhonwyn. Przyjrzyj si臋. - Przesun臋艂a dwa korale z jednej strony sznurka na drug膮. - Dwa plus dwa to...?

- Cztery.

- A je艣li ujmiemy jeden?

- Trzy.

- Doskonale. To drugie dzia艂anie to odejmowanie. Bardzo szybko okaza艂o si臋, 偶e Rhonwyn ma zdolno艣ci do arytmetyki. Z 艂atwo艣ci膮 wch艂ania艂a now膮 wiedz臋 i ju偶 wkr贸tce siostra Rhan mog艂a z czystym sercem zapewni膰 przeorysz臋, 偶e tej dziewczyny nikt nie zdo艂a oszuka膰, przynajmniej w dziedzinie rachunk贸w. Podobnie by艂o z gramatyk膮 i logik膮. Rhonwyn czyni艂a te偶 szybkie post臋py w czytaniu, niemal 偶adnych natomiast w retoryce.

- To z pewno艣ci膮 spodoba艂oby si臋 mojemu bratu - powiedzia艂a. - Wymy艣la r贸偶ne historie, pisze wiersze, a potem uk艂ada do nich muzyk臋 i 艣piewa je w wielkiej sali w Cythraul. Kiedy艣 na pewno b臋dzie znanym bardem. Czas pobytu Rhonwyn w opactwie ko艅czy艂 si臋, lecz jej dni nadal wype艂nione by艂y od 艣witu do zmierzchu. Elen i Arlais z艂o偶y艂y pierwsze 艣luby zakonne. Dziewcz臋ta nie zaprzyja藕ni艂y si臋, gdy偶 dzieli艂o je zbyt wiele, ale Rhonwyn cieszy艂a si臋, 偶e s膮 ju偶 w p贸艂 drogi do spe艂nienia swych marze艅. Ona sama coraz cz臋艣ciej zastanawia艂a si臋 nad swym ma艂偶e艅stwem. M臋偶a mia艂a pozna膰 dopiero przed ceremoni膮. Ciotka wyja艣ni艂a jej, 偶e nie ma w tym nic niezwyk艂ego.

Zakonnice nie tylko uczy艂y j膮, lecz tak偶e przygotowywa艂y garderob臋. Ojciec kupi艂 dla c贸rki cenne tkaniny, tak 偶e Gwynllian nie mog艂a narzeka膰 ani na ich ilo艣膰, ani jako艣膰. By艂 jedwab, aksamit, brokat, a tak偶e len i cienka bawe艂na, pi臋kne i kolorowe. Rhonwyn prze偶y艂a jednak szok, dowiedziawszy si臋, 偶e kobiety nie nosz膮 pod sukniami portek.

- Ja je nosi艂am, od kiedy przyby艂am do Cythraul! - zaprotestowa艂a. - Czym mam okry膰 cia艂o?

- Kobiety nie okrywaj膮 cia艂a pod koszul膮 - wyja艣ni艂a Gwynllian.

- Nie? - Dziewczyna patrzy艂a na ni膮 ze zdziwieniem.

- Sp贸dnice doskonale okrywaj膮 nago艣膰, zapewniam ci臋. Nie ma w tym nic nieskromnego.

- Moim zdaniem to jest nieskromne - pad艂a odpowied藕. Gwynllian z trudem powstrzyma艂a u艣miech. Bratanica by艂a wr臋cz pruderyjna; dziwna to cecha u dziecka, kt贸re wychowa艂o si臋 w twierdzy, w otoczeniu 偶o艂nierzy. Gdyby nie temperament wojowniczki, przeorysza uzna艂aby, 偶e dziewczynie przeznaczone jest 偶ycie klasztorne. Lecz Rhonwyn co dzie艅 czyni艂a konne wycieczki, je偶d偶膮c w pe艂nym galopie, a zakonnice, b臋d膮ce 艣wiadkami jej niebezpiecznych manewr贸w, omal nie mdla艂y z przera偶enia.

Dwudziestego marca obchodzono uroczy艣cie dzie艅 艣wi臋tego Cuthberta, biskupa Lindisfarne, kt贸rego paznokie膰, umieszczony w z艂otym relikwiarzu, ozdobionym drogimi kamieniami, spoczywa艂 teraz na o艂tarzu ko艣cio艂a. Wierzono, 偶e relikwia ta ma moc leczenia niegro藕nych, lecz dokuczliwych chor贸b. Nie cieszy艂a si臋 wprawdzie szerok膮 s艂aw膮, ale pielgrzymi przybywali, by dotkn膮膰 relikwiarza i pomodli膰 si臋 do 艣wi臋tego, a nast臋pnie sk艂adali ofiary, zasilaj膮ce dochody opactwa.

Nadszed艂 wreszcie pierwszy kwietnia, dzie艅 szesnastych urodzin Rhonwyn. Llywelyn ap Gruffydd przyby艂 po c贸rk臋 i ujrza艂 eleganck膮, ch艂odn膮 pann臋, kt贸rej manierom nie mo偶na by艂o nic zarzuci膰. Zdumia艂o go zar贸wno to, co osi膮gn臋艂a przez niespe艂na sze艣膰 miesi臋cy, jak i wyposa偶enie, kt贸re przygotowa艂y siostry. Przyj膮艂 bez protest贸w decyzj臋 Gwynllian, 偶e Rhonwyn wyjedzie dopiero nast臋pnego dnia.

Rhonwyn zmieni艂a si臋 z nieokrzesanego pachol臋cia w pi臋kn膮 m艂od膮 dam臋. Kr贸tko przyci臋te niegdy艣 w艂osy, rozczesane teraz na boki, opada艂y jej na ramiona, przytrzymywane z艂ot膮 wst膮偶k膮. Piersi powi臋kszy艂y si臋 jej znacznie, co Llywelyn uzna艂 za atut, bo m臋偶czy藕ni lubi膮 kobiety o du偶ych piersiach. Przesta艂a porusza膰 si臋 偶o艂nierskim krokiem. St膮pa艂a teraz, jak przysta艂o na dam臋, drobnymi kroczkami. D艂onie, przywyk艂e do miecza, by艂y wypiel臋gnowane, mi臋kkie, a d艂ugie palce, tak wprawnie naci膮gaj膮ce ci臋ciw臋, tr膮ca艂y teraz struny ma艂ej wioli, na kt贸rej c贸rka akompaniowa艂a sobie przy 艣piewie. Anglik nie mo偶e si臋 uskar偶a膰 na tak膮 偶on臋!

- Dokona艂a艣 cudu - powiedzia艂 Llywelyn do siostry.

- Owszem - przyzna艂a przeorysza, u艣miechaj膮c si臋 lekko. -Ale ta dziewczyn膮 jest warta wi臋cej, ni偶 zap艂aci艂e艣 za jej przemian臋. Nie b臋d臋 ukrywa膰, bracie, 偶e gdyby twoja c贸rka by艂a mniej inteligentna, nie uda艂oby si臋 dokona膰 tego cudu. Winiene艣 tak偶e wdzi臋czno艣膰 偶o艂nierzom z Cythraul, kt贸rzy nauczyli j膮, co to honor i obowi膮zek.

- Wychowuj膮c j膮 na wojownika! - burkn膮艂 drwi膮co ap Gruffydd. - Przemiana tej dziewczyny w kobiet臋 kosztowa艂a mnie fortun臋. Mam ochot臋 spali膰 im Cythraul nad g艂owami!

- Dobrze wiesz, kto zawini艂, Llywelynie. - Zakonnica przeszy艂a brata spojrzeniem. - Ty. Zapomnij wi臋c o swych gro藕bach. Jutro zabierasz c贸rk臋 do jej przysz艂ego m臋偶a. Nie zapomnij tylko, 偶e w podr贸偶y do Anglii b臋dzie ci towarzyszy膰 dama, prawdziwa dama. Nast臋pnego ranka baga偶e Rhonwyn z艂o偶ono na mocnym w贸zku. Ksi膮偶臋 po偶egna艂 si臋 z siostr膮 i podzi臋kowa艂 zakonnicom, kt贸re przekazywa艂y jego c贸rce bezcenn膮 wiedz臋, a zw艂aszcza siostrze Rhan.

- Pami臋taj, dziecko, 偶e zawsze znajdziesz schronienie w Opactwie 艁aski Bo偶ej - powiedzia艂a Gwynllian. - Niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi i niech da ci wiele dzieci.

- Byle nie za wiele - za偶artowa艂a Rhonwyn. - Obiecuj臋 jednak, 偶e jedno z nich zachowam dla ciebie, pani. Przeorysza przytuli艂a j膮 i poca艂owa艂a w policzek.

- Jed藕 z Bogiem, Rhonwyn uerch Llywelyn - rzek艂a. Dziewczyna wyjecha艂a z klasztoru u boku ojca, na grzbiecie wiernego Hardda. Us艂ysza艂a szcz臋kni臋cie zamykanej bramy, nie odczu艂a jednak 偶alu, bo uwolni艂a si臋 od zakaz贸w i nakaz贸w kieruj膮cych zakonnicami; czeka艂o j膮 nowe 偶ycie. Fakt, 偶e sta艂a si臋 dam膮, nie wp艂yn膮艂 na st艂umienie jej temperamentu ani nie zmniejszy艂 rado艣ci 偶ycia. Przez kilka miesi臋cy pracowa艂a ci臋偶ko, by sprosta膰 oczekiwaniom ojca i by膰 godn膮 pozycji, kt贸r膮 mia艂a wkr贸tce zaj膮膰. Powinna teraz pomy艣le膰 o Edwardzie de Beaulieu, kt贸rego mia艂a po艣lubi膰. Nie potrafi艂a wyobrazi膰 sobie 偶ycia w ma艂偶e艅stwie, ale przez kilka dni podr贸偶y po艣wi臋ci艂a wiele czasu rozmy艣laniom na ten temat.

4

- Przyby艂 pos艂aniec od ksi臋cia Llywelyna, panie - oznajmi艂 s艂uga, k艂aniaj膮c si臋 nisko.

- Niech wejdzie.

- Tak, panie. - S艂uga sk艂oni艂 si臋 raz jeszcze i cofn膮艂 kilka krok贸w, nim o艣mieli艂 si臋 odwr贸ci膰. Po chwili pojawi艂 si臋 znowu.

- Pos艂aniec od ksi臋cia Llywelyna, panie - zaanonsowa艂 przybysza. Edward de Beaulieu spojrza艂 na Walijczyka, kt贸ry rzek艂:

- M贸j pan i lady Rhonwyn przyb臋d膮 przed zmierzchem, panie.

- Oczekuj臋 ich - pad艂a kr贸tka odpowied藕.

K艂aniaj膮c si臋, Walijczyk pomy艣la艂, 偶e pan na zamku Haven jest cz艂owiekiem wynios艂ym, i po艣pieszy艂 podzieli膰 si臋 t膮 opini膮 z ksi臋ciem. Edward de Beaulieu wzi膮艂 od s艂ugi puchar wina. Patrzy艂 w p艂omie艅, ta艅cz膮cy w kominku. Nie mia艂 ochoty si臋 偶eni膰, a jednak wkr贸tce b臋dzie mia艂 偶on臋, jak膮艣 dzik膮 Walijk臋 dwa razy m艂odsz膮 od siebie. Poniewa偶 w chwili podpisywania traktatu z ap Gruffyddem nie by艂 nawet zar臋czony, a jego posiad艂o艣ci le偶a艂y blisko granicy, kr贸l wybra艂 go na ofiar臋. Przez kr贸tk膮 chwil臋 de Beaulieu rozwa偶a艂 mo偶liwo艣膰 odmowy, ale ksi膮偶臋 Edward patrzy艂 twardo... Tak, temu ksi臋ciu si臋 nie odmawia. Nierozs膮dnie by艂oby mie膰 w nim wroga.

Kiedy Walijczyk poprosi艂 o od艂o偶enie 艣lubu do czasu, a偶 c贸rka uko艅czy edukacj臋 w Opactwie 艁aski Bo偶ej, de Beaulieu zgodzi艂 si臋 z rado艣ci膮. Mia艂 pi臋kn膮 kochank臋, nie spieszy艂o mu si臋 do ma艂偶e艅stwa, ale po pewnym zastanowieniu doszed艂 do wniosku, 偶e 偶ona, kt贸ra odebra艂a zakonne wykszta艂cenie, mo偶e mie膰 swoje zalety. Z pewno艣ci膮 b臋dzie pokorna i po­s艂uszna, potrafi poprowadzi膰 dom i urodzi mu dzieci. Od 艣mierci matki Edwarda, przed siedmiu laty, zamek Haven nie mia艂 pani. De Beaulieu ceni艂 wprawdzie sw膮 kochank臋, Renee de Faubourg, oddali艂 j膮 jednak przed kilkoma tygodniami, zapewniaj膮c jej dom w Shrewsbury i godziwy doch贸d roczny. C贸偶, oczekiwa艂 na przybycie 偶ony, a poza tym... Renee zacz臋艂a go ju偶 nudzi膰.

Ciekawe, jaka jest ta Walijka - pomy艣la艂. - Prawdopodobnie drobna, jak wi臋kszo艣膰 jej rodak贸w. Ma zapewne ciemne w艂osy, ciemne oczy i jasn膮 cer臋. Ciekawe, czy zna j臋zyk Norman贸w, czy te偶 mo偶e m贸wi tylko w rodzinnym dialekcie. Nie ma to jednak wi臋kszego znaczenia, m臋偶czyzna nie musi przecie偶 rozmawia膰 z kobiet膮, kt贸r膮 bierze do 艂贸偶ka. 呕ona b臋dzie musia艂a jednak nauczy膰 si臋 tutejszego j臋zyka, cho膰by po to, by wydawa膰 polecenia s艂u偶bie.

Nadal z艂o艣ci艂o go, 偶e zosta艂 zmuszony do ma艂偶e艅stwa. No c贸偶, dziewczyna te偶 nie mia艂a wyboru; to, co si臋 sta艂o, z pewno艣ci膮 nie by艂o jej win膮 - my艣la艂 Edward. By膰 mo偶e polubi膮 si臋 nawet i dojd膮 do porozumienia, kt贸re u艂atwi wsp贸lne 偶ycie...

Edwardowi de Beaulieu nie podoba艂 si臋 te偶 przysz艂y te艣膰, Llywelyn ap Gruffydd. By艂 to cz艂owiek niebezpieczny i niezwykle wr臋cz ambitny. Zamek Haven wznosi艂 si臋 mi臋dzy jego posiad艂o艣ciami i ziemiami kr贸la, co by艂o bardzo niefortunnym po艂o偶eniem. Ksi膮偶臋 Edward nienawidzi艂 wr臋cz Walijczyka, kt贸ry by艂 przecie偶 sojusznikiem jego wuja, Szymona de Montforta, i jawnie wspomaga艂 go w wojnie domowej. Ksi膮偶臋 Edward nie ceni艂 by膰 mo偶e stylu, w jakim w艂ada艂 kr贸l Henryk, ale z pewno艣ci膮 kocha艂 go jako ojca.

De Beaulieu wyszed艂 z wielkiej sali i skierowa艂 swe kroki do po艂udniowej wie偶y, gdzie znajdowa艂y si臋 apartamenty jego przysz艂ej 偶ony. M艂oda s艂u偶膮ca, kt贸r膮 do pos艂ug nowej pani zamku wybra艂 zarz膮dca, ze zdziwieniem przyj臋艂a jego obecno艣膰, dygn臋艂a jednak, opuszczaj膮c wzrok. D臋bowe meble by艂y wypolerowane, pod艂oga zamieciona do czysta, lampy pali艂y si臋, nie dymi膮c. Do misy z wod膮 w艂o偶ono nawet kilka narcyz贸w. Edward u艣miechn膮艂 si臋.

- Jestem z ciebie zadowolony, Enit - rzek艂. - Powiedziano mi, 偶e twa nowa pani przyb臋dzie o zmierzchu. Zapewne zechce wyk膮pa膰 si臋 po podr贸偶y. Wanna ma by膰 gotowa.

- Tak, panie. - Enit dygn臋艂a raz jeszcze.

Jej wuj zarz膮dza艂 Haven, i to dzi臋ki niemu otrzyma艂a szans臋, kt贸r膮 ceni艂a tym bardziej, 偶e jej matka nie by艂a Angielk膮, lecz Walijk膮. Dziewczyna mia艂a szesna艣cie lat, s艂u偶y艂a od lat pi臋ciu. Nie odznacza艂a si臋 szczeg贸ln膮 urod膮, ale mia艂a 艂adne piwne oczy i kasztanowate w艂osy.

Edward opu艣ci艂 pokoje przysz艂ej 偶ony i rozpocz膮艂 poszukiwania ksi臋dza, ojca Jana. Kwestie prawne dotycz膮ce ma艂偶e艅stwa rozstrzygni臋to jeszcze w Montgomery i tam te偶 podpisano odpowiednie dokumenty. Pozosta艂a tylko formalno艣膰: po艂膮czenie narzeczonych w臋z艂em ma艂偶e艅skim. Ceremoni臋 za­planowano na nast臋pny dzie艅, by panna m艂oda mog艂a wypocz膮膰 po podr贸偶y. Kr贸l Henryk osobi艣cie poleci艂 lordowi, by skonsumowa艂 ma艂偶e艅stwo w noc po艣lubn膮.

- Nie ufam ap Gruffyddowi - powiedzia艂. - Posi膮d藕 dziewczyn臋 i dopilnuj, by nast臋pnego ranka zakrwawione prze艣cierad艂o powiewa艂o na szczycie zamkowej wie偶y.

- Korzystaj z uciech ma艂偶e艅skich do woli, lordzie Edwardzie - doda艂 ksi膮偶臋 Edward. - Niech twa 偶ona jak najszybciej urodzi dziecko. Nie mo偶emy dopu艣ci膰 do sytuacji, w kt贸rej ojciec m贸g艂by uniewa偶ni膰 ma艂偶e艅stwo, by wykorzysta膰 c贸rk臋 do swych cel贸w. Walijczycy nie s膮 lud藕mi honoru, ap Gruffydda mo偶emy kontrolowa膰 wy艂膮cznie poprzez w艂adz臋 nad jego c贸rk膮. Musi kocha膰 to dziecko, kt贸rego istnienie tak d艂ugo utrzymywa艂 w tajemnicy. Edward de Beaulieu wszed艂 do pokoi zajmowanych przez ksi臋dza.

- Ojcze - powiedzia艂. - Moja przysz艂a 偶ona przyjedzie przed wieczorem. 艢lub odb臋dzie si臋 jutro.

- Panie - usi艂owa艂 perswadowa膰 ksi膮dz Jan. - Dziewczyna jest m艂oda, wychowywa艂a si臋 w klasztorze. Nie zechcesz zaczeka膰, a偶 pozna ci臋 bli偶ej?

- 艢lub musi si臋 odby膰 jak najszybciej. Ap Gruffydd pozostanie na zamku, p贸ki nie upewni si臋, 偶e 偶yj臋 z jego c贸rk膮 jak m膮偶 z 偶on膮, a ja wcale nie mam ochoty go艣ci膰 go d艂ugo. O naszym zwi膮zku postanowi艂 wprawdzie kr贸l i on, ale nie chc臋 ryzykowa膰. 呕yjemy w niebezpiecznych czasach.

Ksi膮dz skin膮艂 g艂ow膮.

- Niestety, musz臋 si臋 z tob膮 zgodzi膰, panie - stwierdzi艂 ze smutkiem. - Udziel臋 wam 艣lubu jutro po po艂udniu. Lady Rhonwyn zd膮偶y zapewne do tej pory wypocz膮膰 po d艂ugiej podr贸偶y.

- Zgoda. Edward wyszed艂 na dziedziniec.

- Widzicie nadje偶d偶aj膮cych?! - krzykn膮艂 do stra偶y na murach.

- Nie, panie. Pod wp艂ywem impulsu poszed艂 do stajni.

- Osiod艂a膰 konia - poleci艂 stajennemu, kt贸ry wybieg艂 mu na powitanie.

- Ilu ludzi zabierzesz ze sob膮, panie?

- Nie potrzebuj臋 eskorty. Jad臋 powita膰 przysz艂膮 偶on臋, a na w艂asnej ziemi jestem przecie偶 bezpieczny. Pan zamku Haven wyjecha艂 za bram臋 na karym ogierze. Znalaz艂 si臋 w艣r贸d p贸l, oranych ju偶 pod zasiew. Wkr贸tce mia艂y zaz艂oci膰 si臋 od 偶yta i owsa. Na 艂膮kach pas艂y si臋 bia艂e owce o czarnych pyskach; za matkami biega艂y rozbrykane, cho膰 jeszcze chwiej膮ce si臋 na nogach jagni臋ta, kt贸rych w tym roku by艂o wyj膮tkowo du偶o. Edward de Beaulieu mia艂 tak偶e wielkie stado mlecznych kr贸w; mas艂o i sery sprzedawano na targu w Shrewsbury. Do zamku nale偶a艂 r贸wnie偶 las, w kt贸rym odbywa艂y si臋 polowania. Poni偶ej wzg贸rza, na kt贸rym si臋 wznosi艂, p艂yn臋艂a rzeka Severn.

Lord de Beaulieu zatrzyma艂 konia i obejrza艂 si臋. Jego zamek nie by艂 du偶y, nie tak imponuj膮cy jak wiele innych pa艅skich rezydencji, lecz bardzo elegancki. Szarobr膮zowe kamienne 艣ciany, rozja艣nione od s艂o艅ca i deszczu, porasta艂 pow贸j. We wszystkich czterech naro偶nikach mur贸w wznosi艂y si臋 wie偶e. Cho膰 umocniony, bardziej przypomina艂 rezydencj臋 ni偶 twierdz臋. Edward kocha艂 to miejsce. Jedno jest dobre w ma艂偶e艅stwie - pomy艣la艂. - B臋d臋 mia艂 dzieci, kt贸rym przeka偶臋 ten dom i mi艂o艣膰 do niego. .

Mia艂 nadziej臋, 偶e i Rhonwyn polubi sw贸j nowy dom, a w贸wczas b臋dzie si臋 jej 艂atwiej 偶y艂o.

Po chwili zamy艣lenia ruszy艂 naprzeciw walijskiemu ksi臋ciu i jego c贸rce. Spotka艂 ich dopiero po przejechaniu kilkunastu mil. Zatrzyma艂 si臋 i czeka艂, a偶 orszak si臋 zbli偶y.

Ap Gruffydd pierwszy przywita艂 przysz艂ego zi臋cia.

- Widz臋, 偶e nie mo偶esz doczeka膰 si臋 spotkania z narzeczon膮, Edwardzie de Beaulieu - rzek艂. Anglik u艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co, nie zd膮偶y艂 jednak nic powiedzie膰, bo nadjecha艂a dziewczyna.

- Moim zdaniem on jest po prostu ciekawy - rzek艂a pi臋knym, melodyjnym g艂osem. - Mam racj臋, panie? - zwr贸ci艂a si臋 do przysz艂ego m臋偶a, patrz膮c na niego 艣mia艂o.

- A ty, pani? - odrzek艂 pytaniem Edward. - Czy偶by艣 nie by艂a ciekawa? Rhonwyn roze艣mia艂a si臋 serdecznie, lecz nagle ucich艂a i spu艣ci艂a wzrok. W jednej chwili zmieni艂a si臋 w skromn膮 dziewczyn臋, kt贸ra dopiero co opu艣ci艂a klasztorne mury. Zdumia艂a go ta przemiana.

- Ksi膮偶臋, witam ci臋 w zamku Haven - powiedzia艂, zwracaj膮c si臋 do Walijczyka. - I ty, pani, przyjmij moje powitanie. Wiem, 偶e macie za sob膮 d艂ug膮 podr贸偶, ale przed wami ju偶 tylko kilka mil, a u celu czeka ogie艅 i wino. Wiem, 偶e t臋skno ci do odpoczynku, pani. Ceremonia 艣lubna odb臋dzie si臋 jutro. C贸偶 - pomy艣la艂a Rhonwyn. - Nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e panu na Haven bardzo si臋 spieszy. Do tej pory nie pr贸bowa艂a nawet wyobrazi膰 sobie przysz艂ego m臋偶a i teraz by艂a przyjemnie zaskoczona. Edward de Beaulieu by艂 wysoki i szczup艂y, twarz mia艂 owaln膮, oczy szare, usta do艣膰 szerokie, o w膮skich wargach. Nos najwyra藕niej zosta艂 kiedy艣 z艂amany. Na czo艂o lorda opada艂 kosmyk kr贸tko przyci臋tych w艂os贸w w kolorze ciep艂ego br膮zu, przypominaj膮cego li艣cie d臋bu na jesieni. Paznokcie przyci臋te by艂y kr贸tko. Z pewno艣ci膮 zwr贸ci艂aby uwag臋 na tego m臋偶czyzn臋, cho膰by znajdowa艂 si臋 w towarzystwie wielu innych.

Przygl膮da艂a si臋 Edwardowi de Beaulieu 艣wiadoma tego, 偶e i on si臋 jej przygl膮da. Nie wiedzia艂a jednak, jak bardzo zaskoczony by艂 jej urod膮. Zamiast drobnej, czarnow艂osej Walijki mia艂 oto przed sob膮 smuk艂膮 dziewczyn臋 艣redniego wzrostu, o delikatnych rysach. Kwef z jedwabnej siatki nie kry艂 jej jasnych w艂os贸w, a te oczy... Oczy Rhonwyn by艂y zielone niczym szmaragdy, zdobi膮ce g艂owic臋 jego miecza! Ich ciemna oprawa kontrastowa艂a z barw膮 w艂os贸w. Obrazu dope艂nia艂 prosty nos, idealnie pasuj膮cy do poci膮g艂ej twarzy, oraz drobne usta o pe艂nych wargach.

Llywelyn ap Gruffydd obserwowa艂 przysz艂ego zi臋cia z u艣miechem. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z jego zaskoczenia.

- Matka Rhonwyn pochodzi艂a z rodu elf贸w, pi臋knych istot, zamieszkuj膮cych dawn膮 Wali臋 - wyja艣ni艂. - Moja c贸rka jest urodziwa, cho膰 wszyscy uwa偶aj膮, 偶e rysy odziedziczy艂a raczej po mnie, prawda?

- Jako艣 nie zauwa偶y艂em - rzek艂 de Beaulieu, oszo艂omiony urod膮 narzeczonej.

- Urodzi ci pi臋kne dzieci. Jak jej matka mnie. Posiad艂a gruntowne wykszta艂cenie. Z pewno艣ci膮 zauwa偶y艂e艣, lordzie, i偶 zna tw贸j j臋zyk, a musz臋 doda膰, 偶e nieobca jej jest i 艂acina. Edward niczego jednak nie zauwa偶y艂. Z wysi艂kiem odzyska艂 panowanie nad sob膮.

- Cieszy mnie, 偶e b臋dziemy mogli rozmawia膰 bez przeszk贸d - rzek艂 spokojnie. - Opowiedz mi o jej innych umiej臋tno艣ciach, panie.

- Dobrze znam arytmetyk臋 i logik臋 - pochwali艂a si臋 Rhonwyn, podje偶d偶aj膮c do narzeczonego.

- Nie jest to wa偶na umiej臋tno艣膰, w ka偶dym razie nie dla kobiety - wtr膮ci艂 szybko ap Gruffydd, jakby jego c贸rka pope艂ni艂a niezr臋czno艣膰.

- Pozw贸l, 偶e si臋 z tob膮 nie zgodz臋, panie. Co b臋dzie, je艣li m贸j m膮偶 pojedzie na wojn臋, powierzaj膮c mi opiek臋 nad swym maj膮tkiem? Czy mam pozwoli膰, by s艂udzy oszukiwali go podczas jego nieobecno艣ci? Przyda mi si臋 wiedza.

Panie - doda艂a, zwracaj膮c si臋 do Edwarda - powiniene艣 pozna膰 wszystkie moje z艂e strony. Wiedz zatem, 偶e potrafi臋 tak偶e pisa膰 i czyta膰.

De Beaulieu skin膮艂 g艂ow膮. Nie tego oczekiwa艂. Nie, z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie tego! Podsuwane przez wyobra藕ni臋 obrazy rozwia艂y si臋 jak dym wobec rzeczywisto艣ci: pi臋knej dziewczyny, kt贸r膮 mia艂 po艣lubi膰 nazajutrz.

- Zna si臋 na muzyce - doda艂 ap Gruffydd, staraj膮c si臋 odwr贸ci膰 uwag臋 Anglika od tego, co uwa偶a艂 za wady c贸rki.

- Mo偶na chyba powiedzie膰, 偶e wszyscy Walijczycy znaj膮 si臋 na muzyce. Do pewnego stopnia - zauwa偶y艂a Rhonwyn. Edward roze艣mia艂 si臋. Na horyzoncie pojawi艂 si臋 zamek Haven. Jego pan uj膮艂 d艂o艅 przysz艂ej 偶ony.

- Witaj w domu, lady Rhonwyn. Dziewczyna milcza艂a przez d艂ug膮 chwil臋, a potem szepn臋艂a:

- Jaki pi臋kny... Wjechali na wzg贸rze, przejechali przez zwodzony most i znale藕li si臋 na dziedzi艅cu. Ap Gruffydd okiem znawcy przygl膮da艂 si臋 murom, wie偶om i za艂odze; jego przysz艂y zi臋膰 odwr贸ci艂 si臋, kryj膮c u艣miech. Wiedzia艂, 偶e chytry Walijczyk nigdy nie wjedzie tu jako zdobywca, a po 艣lubie c贸rki jego noga najprawdopodobniej nawet tu nie postanie. 呕ona ma by膰 lojalna wobec m臋偶a, nie ojca.

Zeskoczy艂 z konia i uni贸s艂 Rhonwyn z siod艂a. Dziewczyna skromnie spu艣ci艂a wzrok. Zaskakiwa艂a go nieustannie, w jednej chwili by艂a cicha i skromna, w nast臋pnej pozwala艂a sobie na z艂o艣liwe komentarze. Ale i jemu uda艂o si臋 j膮 zaskoczy膰; gdy wchodzili do zamku, nagle wzi膮艂 j膮 na r臋ce.

- Zgodnie ze zwyczajem, pann臋 m艂od膮 przenosi si臋 przez pr贸g nowego domu -wyja艣ni艂.

- Nie jestem jeszcze pann膮 m艂od膮, panie.

- Dope艂nili艣my wszystkich formalno艣ci, dokumenty zosta艂y podpisane. Ksi膮dz wkr贸tce odprawi ceremoni臋. Oficjalnie jeste艣 moj膮 偶on膮 od jesieni, od dnia podpisania traktatu w Montgomery.

- O tym nie wiedzia艂am - powiedzia艂a Rhonwyn. - Nie znam prawa.

- Nie oczekiwa艂em tego od ciebie, pani. Jeste艣 spragniona? A mo偶e wola艂aby艣 odpocz膮膰 w swych pokojach? S艂u偶ebna czeka. Ma na imi臋 Enit. Spe艂ni ka偶de twoje 偶yczenie.

- Jeste艣 dla mnie bardzo 艂askawy, panie, ale nigdy nie mia艂am s艂u偶ebnej. Potrafi臋 dba膰 o siebie sama.

- Nie rozpieszczano mojej c贸rki - wtr膮ci艂 si臋 ap Gruffydd w obawie, 偶e dziewczyna powie co艣 niew艂a艣ciwego. Zerkn膮艂 na ni膮 gniewnie, lecz Rhonwyn najwyra藕niej nie przestraszy艂a si臋 tego spojrzenia. Wzruszy艂a ramionami i odpowiedzia艂a spojrzeniem, w kt贸rym by艂a kpina.

- Opactwo 艁aski Bo偶ej nie obfituje w dobra materialne -powiedzia艂a. De Beaulieu nie mia艂 poj臋cia, co kryje si臋 za t膮 wymian膮 zda艅 i nie wiedzia艂, czy odkryje t臋 tajemnic臋.

- Ch臋tnie napi艂abym si臋 wina - Rhonwyn zmieni艂a temat. Na gest gospodarza s艂u偶膮cy natychmiast przynie艣li wino.

- Usi膮d藕my przy kominku - zaproponowa艂 Edward. -Kwietniowe wieczory bywaj膮 ch艂odne. Rhonwyn usiad艂a na 艂awie, zdj臋艂a r臋kawice do konnej jazdy i wyci膮gn臋艂a d艂onie w kierunku ognia.

Profil te偶 ma pi臋kny - pomy艣la艂 Edward de Beaulieu. Osobi艣cie poda艂 jej kielich. Podzi臋kowa艂a u艣miechem i przyjrza艂a si臋 pi臋knemu srebrnemu naczyniu o stopce wysadzanej drogimi kamieniami. Wypi艂a 艂yk wina i poczu艂a mi艂e ciep艂o rozchodz膮ce si臋 po ciele.

- Twoi go艣cie zd膮偶膮 na 艣lub, panie? - spyta艂 z u艣miechem ksi膮偶臋 Walii.

- Nie oczekuj臋 go艣ci. Nie mam rodziny; mym najbli偶szym krewnym jest Rafe de Beaulieu i jego siostra, Katarzyna. Nie poinformowa艂em ich o 艣lubie, Rafe bowiem spodziewa艂 si臋, 偶e po艣lubi臋 Katarzyn臋. Nie zawarli艣my jednak 偶adnej formalnej ani te偶 nieformalnej umowy. Nie wiedzia艂em te偶, kiedy przyb臋dziecie, panie. 艢wiadkami ceremonii b臋dziesz ty, panie, twoi ludzie i moi s艂udzy. Formalno艣ci za艂atwili艣my przecie偶 przed wieloma miesi膮cami. By艂bym w prawie wzi膮膰 l woja c贸rk臋 tej nocy, wol臋 jednak zaczeka膰 na ceremoni臋 ko艣cieln膮.

Rhonwyn zblad艂a, s艂ysz膮c te s艂owa. Co to znaczy 鈥瀢zi膮膰鈥, nie wyja艣ni艂 jej nikt w klasztorze, a nie mia艂a zamiaru pyta膰 ojca. Pami臋ta艂a go z matk膮 i domy艣la艂a si臋, 偶e mi臋dzy m臋偶czyzn膮 a kobiet膮 jest lak w艂a艣nie, nigdy jednak nie dowiedzia艂a si臋, o co w艂a艣ciwie chodzi. Widzia艂a tylko, 偶e ich cia艂a styka艂y si臋. Gdzie艣 w g艂臋bi jej duszy zap艂on膮艂 p艂omyk buntu. Nie by艂a pewna, czy chce by膰 鈥瀢zi臋ta鈥. Skoro przyby艂a tu i jest 偶on膮 de Beaulieu, wymogi traktatu zosta艂y chyba spe艂nione. Podnios艂a si臋.

- Jestem zm臋czona - oznajmi艂a. - Pragn臋 odpocz膮膰 do jutra.

- Odprowadz臋 ci臋 do twych komnat, pani. - De Beaulieu wsta艂 z 艂awy i zwr贸ci艂 si臋 do ap Gruffydda: - Kiedy wr贸c臋, panie, zasi膮dziemy do kolacji. Uj膮艂 Rhonwyn pod rami臋.

- Pani, okna twych pokoi wychodz膮 na po艂udniowy zach贸d. To najcieplejsza z wie偶.

- A moje rzeczy...

- Powinny by膰 ju偶 na miejscu. Enit je rozpakuje. Rhonwyn nie potrafi艂a d艂u偶ej udawa膰 oboj臋tnej.

- Nigdy jeszcze nie widzia艂am tak pi臋knej budowli jak Haven - wyzna艂a. - Czy naprawd臋 b臋d臋 pani膮 zamku?

- Ju偶 ni膮 jeste艣. - Edward u艣miechn膮艂 si臋. - To przecie偶 tw贸j dom, Rhonwyn uerch Llywelyn. Czaruj膮ca by艂a ta jego przysz艂a ma艂偶onka wprost z klasztoru. W ko艅cu kiedy艣 przecie偶 i tak musia艂by si臋 o偶eni膰, a teraz, na widok dziewczyny tak pi臋knej, tak 艂agodnej, przysz艂o mu do g艂owy, 偶e by膰 mo偶e kr贸l nie uczyni艂 go ofiar膮 traktatu, lecz dobrze mu si臋 przys艂u偶y艂, cho膰 nie le偶a艂o to w jego zamiarach. Ma艂偶e艅stwo lorda z walijsk膮 ksi臋偶niczk膮 by艂o po prostu potrzebne ze wzgl臋d贸w politycznych. Mia艂o stanowi膰 gwarancj臋, 偶e ojciec panny m艂odej dotrzyma postanowie艅 traktatu. Lord Thorley mia艂 tylko strzec c贸rki ap Gruffydda i opiekowa膰 si臋 ni膮. Ma艂偶e艅stwo s艂u偶y w艂adcom, a je艣li ma艂偶onkowie odpowiadaj膮 sobie nawzajem, znaczy to tylko tyle, 偶e maj膮 szcz臋艣cie.

Poprowadzi艂 narzeczon膮 w g贸r臋 po kamiennych schodach i przez kr贸tki korytarz, po czym otworzy艂 przed ni膮 drzwi. Enit us艂ysza艂a ich wcze艣niej; dygn臋艂a g艂臋boko przed sw膮 pani膮, gotowa spe艂ni膰 ka偶de jej 偶yczenie.

- Pani, oto twoje komnaty - powiedzia艂 Edward. - Pok贸j dzienny, w kt贸rym b臋dziesz sp臋dza膰 czas wedle swej woli, sypialnia i garderoba, kt贸ra s艂u偶y tak偶e za pomieszczenie dla Enit. - Poprowadzi艂 j膮 do sypialni. - Te drzwi 艂膮cz膮 tw膮 sypialni臋 z moj膮. Rhonwyn zamar艂a z wra偶enia. Nie wiedzia艂a, na co patrzy膰 i co podziwia膰.

W Cythraul mia艂a tyle miejsca w og贸lnej sali, ile potrzeba by艂o do spania. W klasztorze dano jej do dyspozycji male艅k膮 cel臋, dzielon膮 z dwiema nowicjuszkami. A teraz... to wszystko dla niej? Na 艣cianach wisia艂y gobeliny, kamienn膮 pod艂og臋 pokrywa艂y owcze sk贸ry. D臋bowych mebli jeszcze nigdy nie widzia艂a, a te by艂y szczeg贸lnie pi臋kne. Z ogromnego w jej oczach 艂o偶a zwiesza艂a si臋 zielonoz艂ota aksamitna tkanina. Narzuta by艂a ze sk贸ry rudych lis贸w.

- Tu s膮 dwa kominki - powiedzia艂a zaskoczona.

- A wi臋c podobaj膮 ci si臋 twoje pokoje? Spojrza艂a na Edwarda de Beaulieu l艣ni膮cymi oczami.

- O tak! Bardzo!

- Czy Enit ma przynie艣膰 ci co艣 do jedzenia, nim udasz si臋 na spoczynek? -spyta艂 Edward, wpatrzony w jej zielone oczy. Jakim cudem twardy i bezlitosny Llywelyn ap Gruffydd m贸g艂 sp艂odzi膰 tak kruch膮, 艂agodn膮 c贸rk臋!

- Dzi臋kuj臋 ci, panie - odpar艂a dziewczyna. - Ch臋tnie bym CO艢 zjad艂a, ale nie chc臋 przebywa膰 w towarzystwie ojca ani minuty d艂u偶ej ni偶 to konieczne.

Jestem zm臋czona - pospieszy艂a z wyja艣nieniem. - Przez kilka dni od 艣witu do nocy nie zsiadali艣my niemal z koni.

- Ciesz臋 si臋, 偶e przyjecha艂a艣 - wyzna艂 szczerze gospodarz. - Ojciec jednak nie powinien m臋czy膰 ci臋 tak. Porozmawiam z nim.

- Nie k艂opocz si臋, panie. Przecie偶 wkr贸tce nas opu艣ci, prawda? - Spojrza艂a przez okno na zachodz膮ce s艂o艅ce. - Jakie to pi臋kne! Zawsze b臋d臋 zachwyca膰 si臋 tym widokiem! - Odwr贸ci艂a si臋, spojrza艂a wprost w oczy przysz艂ego m臋偶a. - By艂e艣 dla mnie 艂askawy, panie. Jestem ci za to wdzi臋czna. Edward de Beaulieu poczu艂, 偶e krew 偶ywiej kr膮偶y mu w 偶y艂ach.

- To by艂 bardzo mi艂y obowi膮zek, Rhonwyn. 呕ycz臋 ci spokojnej nocy. Enit dopilnuje, by wszystkie twe potrzeby zosta艂y zaspokojone. Spotkamy si臋 jutro. - Sk艂oni艂 si臋 nisko i wyszed艂.

- Pozwolisz, pani, 偶e przynios臋 ci co艣 do jedzenia - powiedzia艂a Enit, gotowa spe艂ni膰 ka偶de 偶yczenie m艂odej 偶ony lorda.

- Oczywi艣cie, bardzo ci dzi臋kuj臋 - odpar艂a Rhonwyn, i kiedy za s艂u偶k膮 zamkn臋艂y si臋 drzwi, rozejrza艂a si臋 uwa偶nie dooko艂a. W pokoju... - Jak nazwa艂 go Edward? Aha, garderoba! - ...znalaz艂a porz膮dnie pouk艂adane ubrania, a w jego rogu ujrza艂a niskie drzwi. Otworzy艂a je i ku swemu zdumieniu zobaczy艂a kamienn膮 艂aw臋 z otworem po艣rodku, a obok wiadro wody. Nigdy nie widzia艂a czego艣 podobnego, nie mia艂a wi臋c poj臋cia o przeznaczeniu pokoiku. Enit jednak z pewno艣ci膮 wie, do czego to s艂u偶y. Zamkn臋艂a drzwi i wr贸ci艂a do pokoju dziennego, gdzie uwag臋 jej zwr贸ci艂 kominek ozdobiony dwoma skrzydlatymi stworami. Po艣rodku sta艂 d臋bowy st贸艂, a przy jego kr贸tszych bokach dwa krzes艂a z wysokimi oparciami, obok kominka za艣 d臋bowa 艂awa wy艂o偶ona poduszkami obszytymi wzorzyst膮 materi膮. Przez dwa wysokie, w膮skie okna wpada艂y promienie zachodz膮cego s艂o艅ca, barwi膮ce na r贸偶owo kamienn膮 pod艂og臋 i bia艂e sk贸ry owcze. Rhonwyn opar艂a si臋 o parapet, podziwiaj膮c widok na ciemne ju偶 wzg贸rza. Zaledwie kilka dni temu by艂a jeszcze po ich drugiej stronie, w Walii.

Westchn臋艂a i opad艂a na 艂aw臋 przy kominku. Czy naprawd臋 b臋dzie pani膮 tego pi臋knego zamku? Przeorysza zapewnia艂a, 偶e tak, ale nowe otoczenie wydawa艂o si臋 jej na razie tajemnicze i nieco przera偶aj膮ce. Nie by艂a wcale pewna, czy chce tu zosta膰, a jednak wiedzia艂a, 偶e winna jest pos艂usze艅stwo Llywelynowi ap Gruffyddowi, kt贸ry bez wahania odda艂 j膮 w ma艂偶e艅stwo, oczekuj膮c, 偶e stanie si臋 prawdziw膮 dam膮. Nie jestem przecie偶 偶adn膮 dam膮! - pomy艣la艂a, przez chwil臋 buntuj膮c si臋 przeciw losowi. - Sze艣膰 miesi臋cy temu by艂am 偶o艂nierzem, jednym z wielu broni膮cych twierdzy Cythraul. Pr臋dzej zabi艂abym w贸wczas Anglika, ni偶 go po艣lubi艂a.

Niespokojnie kr膮偶y艂a po pokoju. Przecie偶 wcale nie podoba mi si臋 rozkazywanie s艂u偶bie i jedzenie tego, czego nie zasia艂am i nie zebra艂am -pomy艣la艂a. - Chc臋 je藕dzi膰 konno, chc臋 polowa膰, strzela膰 z 艂uku, a nie siedzie膰 przy kominku, prz膮艣膰 i tka膰. Niech b臋dzie przekl臋ty ap Gruffydd, kt贸ry wybra艂 mi takie 偶ycie! Nie zostan臋 w tej niewoli! Nie rozumiem, jakim cudem uda艂o mi si臋 wytrzyma膰 tak d艂ugo w klasztorze, ale d艂u偶ej nie znios臋 偶adnego zamkni臋cia! M贸j ty Panie Bo偶e! I jeszcze po偶ycie z m臋偶czyzn膮, kt贸rego ka偶膮 mi po艣lubi膰. Nie wiem, czego m膮偶 si臋 po mnie spodziewa, i wcale nie chc臋 si臋 dowiedzie膰!

Pojawi艂a si臋 Enit, kt贸ra postawi艂a na d臋bowym stole tac臋 z jedzeniem. - Przypuszcza艂am, 偶e mo偶esz by膰 g艂odna, pani, ale poniewa偶 jeste艣 tak偶e zm臋czona, wybra艂am same delikatne k膮ski - powiedzia艂a. - Zjedz, prosz臋, p贸ki posi艂ek jest ciep艂y.

Rhonwyn zaj臋艂a miejsce, kt贸re wybra艂a dla niej s艂u偶ka. Na tacy le偶a艂a pieczona pier艣 kurcz臋cia, drobny groszek oraz du偶y kawa艂ek chleba - gor膮cy, przykryty plastrem sera mi臋kkiego, przyczernionego od 偶aru pieca. Obok tacy sta艂 kielich z艂otawego wina.

Na widok tych wspania艂o艣ci Rhonwyn poczu艂a wilczy apetyt. Zjad艂a po艂ow臋 z przyniesionego jej posi艂ku i u艣miechn臋艂a si臋 do s艂u偶ki.

- Nigdy nie s艂yn臋艂am z pow艣ci膮gliwego apetytu - pr贸bowa艂a si臋 usprawiedliwi膰. - M贸j kuzyn, Morgan ap Owen, powtarza艂 mi, 偶e jem jak dzikus. Enit spojrza艂a na ni膮, przestraszona.

- Czy przynios艂am za ma艂o, pani? - spyta艂a cicho.

- Nie, ale klasztorna kuchnia nie by艂a ani w po艂owie Lik smaczna. - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋. - A ty, Enit, jad艂a艣 ju偶?

- Zjem w kuchni. Znajduje si臋 ona pod sal膮 jadaln膮, co jest bardzo nowoczesnym rozwi膮zaniem. W wi臋kszo艣ci zamk贸w kuchnia to osobny budynek, a jedzenie przynoszone z niej cz臋sto bywa zimne. Pan nie lubi zimnego jedzenia, st膮d kuchnia w samym zamku. Zaprojektowa艂 tak偶e urz膮dzenie, dzi臋ki kt贸remu potrawy od razu trafiaj膮 na st贸艂. To tunel w 艣cianie a偶 do do艂u. W kuchni k艂ad膮 dania na platform臋 i na sznurach wci膮gaj膮 je do sali jadalnej.

- Doprawdy? To pomys艂owe. Ach, o czym艣 mi przypomnia艂a艣. - Rhonwyn wsta艂a i gestem poleci艂a Enit, by posz艂a za ni膮 do garderoby. - Co to takiego? - spyta艂a, wskazuj膮c znajduj膮ce si臋 za ni膮 ma艂e pomieszczenie z kamienn膮 艂aw膮.

- Siada si臋, o tu, i za艂atwia naturalne potrzeby, pani -obja艣ni艂a dziewczyna. -Kiedy sko艅czysz, sp艂ucz臋 kana艂 wod膮 z wiadra. Czy to nie wspania艂e?

- Do licha! - zakl臋艂a zaskoczona Rhonwyn i natychmiast zarumieni艂a si臋 z zak艂opotania. Enit zachichota艂a.

- Wiem - powiedzia艂a ze zrozumieniem. - M贸j wuj, kt贸ry zarz膮dza Haven, twierdzi, 偶e tak jest we wszystkich znacznych zamkach. Mi艂o nie wychodzi膰 na dw贸r w mro藕ny poranek, pani. Rhonwyn odpowiedzia艂a u艣miechem.

- Tyle musz臋 si臋 jeszcze nauczy膰! Ca艂e 偶ycie prze偶y艂am z dala od 艣wiata. W Walii nie mamy takich wspania艂ych urz膮dze艅. Jutro porozmawiam z twoim wujem. Chc臋, 偶eby opowiedzia艂 mi o wszystkich tutejszych cudach.

- Jutro tw贸j 艣lub, pani.

- Wi臋c pojutrze. Czy macie tu ksi臋dza odprawiaj膮cego msze?

- Oczywi艣cie. Ksi臋dza Jana. Codziennie odprawia prim臋.

- Dopilnuj, aby obudzono mnie tak wcze艣nie, bym na ni膮 zd膮偶y艂a. - Zakonnice wpoi艂y jej przekonanie, 偶e codzienne uczestnictwo we mszy 艣wi臋tej to najlepszy przyk艂ad, jaki mo偶na da膰 s艂u偶bie. - Teraz zjem wszystko, co mi przynios艂a艣. Nadal jestem g艂odna. - Wr贸ci艂a do sto艂u i sko艅czy艂a posi艂ek. Enit zaproponowa艂a teraz k膮piel, Rhonwyn jednak odrzuci艂a t臋 propozycj臋.

By艂a zm臋czona, chcia艂o si臋 jej spa膰. W ciep艂ej wodzie przyniesionej przez s艂u偶ebn膮 umy艂a twarz i d艂onie, by nie pobrudzi膰 po艣cieli.

- W艣r贸d moich rzeczy znajdziesz ma艂膮, szorstk膮 szczotk臋 -powiedzia艂a. -Przynie艣 mi j膮. - A kiedy dziewczyna spe艂ni艂a polecenie, pokaza艂a jej, jak szorowa膰 z臋by, by by艂y bia艂e i zdrowe. Wyp艂uka艂a usta winem. - Na przysz艂o艣膰 chc臋 mie膰 li艣cie mi臋ty, od艣wie偶aj膮cej oddech - oznajmi艂a. -Nauczy艂a mnie tego siostra Dicra. Enit pomog艂a jej rozebra膰 si臋. Sukni臋 wyg艂adzi艂a i u艂o偶y艂a troskliwie. Zdj臋艂a tak偶e buty ze st贸p pani i obieca艂a, 偶e wyczy艣ci je na jutro.

- Czy w艂o偶ysz do snu koszul臋, pani? - spyta艂a.

- Nie t臋. R臋kawy s膮 za w膮skie. W艣r贸d moich rzeczy znajdziesz bia艂膮 koszul臋 z szerokimi r臋kawami. Lubi臋 w niej spa膰. Enit znalaz艂a koszul臋 po kr贸tkich poszukiwaniach. Pomog艂a swej pani przebra膰 si臋.

- Usi膮d藕, lady - powiedzia艂a. - Uczesz臋 ci臋. - Westchn臋艂a z podziwem. - Och, jak偶ebym chcia艂a mie膰 podobne w艂osy... Nigdy nie widzia艂am takiej barwy. Z pewno艣ci膮 sp艂yn臋艂y z nieba, a kolor zawdzi臋czaj膮 promieniom s艂o艅ca.

- Mnie powiedziano, 偶e to dziedzictwo rodu elf贸w, zamieszkuj膮cego dawn膮 Wali臋. - Rhonwyn czeka艂a cierpliwie na u艂o偶enie w艂os贸w na noc. - Mia艂y bia艂e w艂osy, jak moja mama, a nie ciemne, jak ap Gruffydd i ludzie jego rodu. Enit pozosta艂a w sypialni, p贸ki Rhonwyn nie po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka.

- Ogie艅 powinien p艂on膮膰 przez noc, pani, by ogrzewa膰 ci臋. Je艣li b臋dziesz mnie potrzebowa艂a, zawo艂aj. 艢pi臋 lekko. -Zdmuchn臋艂a kaganek i znik艂a w garderobie, gdzie znajdowa艂o si臋 jej pos艂anie. Rhonwyn le偶a艂a nieruchomo. Oto znalaz艂a si臋 w zamku, w kt贸rym sp臋dzi膰 mia艂a reszt臋 偶ycia. Jutro zostanie 偶on膮 lorda I po偶egna si臋 z ap Gruffyddem. Im szybciej, tym lepiej - pomy艣la艂a. Zostanie sama z Edwardem de Beaulieu, kt贸ry wydal臋 si臋 mi艂ym cz艂owiekiem. Czy pozwoli jej sprowadzi膰 do Haven brata? Nie widzia艂a ch艂opca od p贸艂 roku, a przecie偶 obieca艂a, 偶e zn贸w si臋 spotkaj膮, i pragn臋艂a dotrzyma膰 obietnicy. W opactwie nie mogli przebywa膰 razem, ale teraz...? Z pewno艣ci膮 ch艂opiec nie b臋dzie przeszkadza艂 jej m臋偶owi, a je艣li chodzi o ojca, to przecie偶 Glynn nie jest w stanie pom贸c mu w realizacji 偶adnego celu. Brat sp臋dzi wi臋c reszt臋 偶ycia w Cythraul, je偶eli ona go stamt膮d nie zabierze. Co si臋 z nim stanie, je艣li twierdz臋 zaatakuj膮 Anglicy lub nawet Walijczycy, prze­ciwni planom ksi臋cia? Zabij膮 go, gdy dowiedz膮 si臋, czyim jest synem. Rhonwyn musi wzi膮膰 go pod swe opieku艅cze skrzyd艂a, i to jak najszybciej.

Enit obudzi艂a sw膮 pani膮, gdy na ciemnym niebie pojawi艂y si臋 pierwsze oznaki poranka. Rhonwyn ubra艂a si臋 szybko w prost膮 ciemnobr膮zow膮 sukni臋, ozdobion膮 w stanie miedziany mi 艂a艅cuszkami. S艂u偶ka narzuci艂a jej na ramiona p艂aszcz lego samego koloru, lamowany futrem, po czym obie po艣pieszy艂y do ma艂ego ko艣ci贸艂ka, po艂o偶onego w obr臋bie zamku. Wzi臋艂y udzia艂 w mszy 艣wi臋tej, po kt贸rej ksi膮dz powita艂 przysz艂膮 pani膮 zamku.

- Wypocz臋艂a艣, moje dziecko? - spyta艂. - 呕a艂owa艂em, 偶e wczoraj wieczorem nie spotka艂em ci臋 przy stole.

- Podr贸偶 bardzo mnie zm臋czy艂a - wyja艣ni艂a Rhonwyn. -ksi膮偶臋 pragn膮艂 jak najszybciej przywie藕膰 mnie tutaj, by Anglicy nie pomy艣leli, 偶e nie chce dotrzyma膰 umowy, w my艣l kt贸rej mam wyj艣膰 za lorda, wyznaczonego przez kr贸la Henryka. Ksi膮dz us艂ysza艂 w jej g艂osie kpin臋.

- Czy jeste艣 zadowolona z tego porozumienia, dziecko? -spyta艂 艂agodnie.

- Ojcze, powiedziano mi, 偶e musz臋 wyj艣膰 za m膮偶, je艣li nie odczuj臋 powo艂ania do s艂u偶by Bogu, co z pewno艣ci膮 nie nast膮pi艂o. - Rhonwyn roze艣mia艂a si臋. -Jest moim obowi膮zkiem wype艂ni膰 wol臋 ksi臋cia, kt贸ry podj膮艂 decyzj臋 o moim zam膮偶p贸j艣ciu. Lord Edward sprawia wra偶enie m臋偶czyzny 艂agodnego i niew膮tpliwie postara艂 si臋, bym czu艂a si臋 tu szcz臋艣liwa. Nikt nie ubiega艂 si臋 o moje wzgl臋dy, nikt nie wzbudzi艂 mojego zainteresowania. Potrafi臋 wi臋c pogodzi膰 si臋 z tym ma艂偶e艅stwem.

- Doskonale - orzek艂 ksi膮dz. - To prawdziwa przyjemno艣膰 spotka膰 tak pos艂uszn膮 c贸rk臋, Rhonwyn uerch Llywelyn. Z pewno艣ci膮 b臋dziesz r贸wnie pos艂uszn膮 偶on膮. Pan zamku wyrazi艂 偶yczenie, by ceremonia za艣lubin odby艂a si臋 po nonie. Czy odpowiada ci to? Oczy Rhonwyn b艂ysn臋艂y przekor膮.

- Wystarczy, bym by艂a obecna, prawda, ojcze? - spyta艂a i wraz z Enit wysz艂a z ko艣ci贸艂ka nie czekaj膮c na odpowied藕. Ksi膮dz Jan odprowadzi艂 j膮 wzrokiem; niemal niewidoczny u艣miech uni贸s艂 mu k膮ciki ust. Od razu zorientowa艂 si臋, 偶e nowa pani Haven jest niezale偶na j nie brak jej silnej woli. No c贸偶, b臋dzie jej to potrzebne. Bardzo przypomina sw膮 ciotk臋, przeorysz臋 Opactwa 艁aski Bo偶ej; pozna艂 j膮, gdy przed dziesi臋ciu laty opiekowa艂 si臋 ko艣cio艂em si贸str. U Rhonwyn wyczu艂 niech臋膰 do ojca, lecz nie zna艂 jej 藕r贸d艂a. Poza tym jednak sprawia艂a wra偶enie pogodzonej z losem, mia艂 wi臋c nadziej臋, 偶e wszystko u艂o偶y si臋 dobrze.

Poniewa偶 uwa偶ano powszechnie, 偶e pan m艂ody nie powinien ogl膮da膰 panny m艂odej w dzie艅 za艣lubin, Rhonwyn pozosta艂a w swych pokojach, p贸ki nie nadszed艂 czas udania si臋 do ko艣cio艂a. Enit pomog艂a jej w艂o偶y膰 sukni臋, przygotowan膮 na t臋 uroczysto艣膰 przez Gwynllian. Uszyta by艂a z kremowego je­dwabiu, mia艂a okr膮g艂y dekolt i obcis艂e r臋kawy. Na ni膮 panna m艂oda w艂o偶y艂a lekki p艂贸cienny kaftanik haftowany pere艂kami, a na wierzch narzuci艂a szat臋 ze z艂oto-srebrnego brokatu, bez r臋kaw贸w. Wci膮gn臋艂a bia艂e po艅czochy i wsun臋艂a stopy w pantofle o malowanych noskach. Enit rozpu艣ci艂a jej w艂osy na znak dziewictwa, ujmowa艂a je opaska ze srebrno-z艂otej nici.

Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. S艂u偶ka otworzy艂a i na widok Llywelyna ap Gruffydda dygn臋艂a nisko.

- Uciekaj, dziewczyno - powiedzia艂 ksi膮偶臋 Walii. - Chc臋 porozmawia膰 z c贸rk膮, nim zaprowadz臋 j膮 do o艂tarza.

- Czego chcesz? - spyta艂a zirytowana Rhonwyn, kiedy za Enit zamkn臋艂y si臋 drzwi.

- Przypomnie膰 ci, 偶e niezale偶nie od tego, co czujesz do mnie jeste艣 c贸rk膮 ksi臋cia Walii i Walijk膮. Nigdy o tym nie za pomnij, Rhonwyn uerch Llywelyn. Spodziewam si臋, 偶e b臋dziesz pisywa膰 do mnie regularnie, c贸rko.

- A umiesz czyta膰? - zakpi艂a dziewczyna. I nagle spojrzenie jej zielonych oczu sta艂o si臋 bardzo zimne. - Panie, bardzo iv stara艂am przezwyci臋偶y膰 niech臋膰, jak膮 czuj臋 do ciebie za to, ze nas zaniedbywa艂e艣. Zgodzi艂am si臋 na ma艂偶e艅stwo z cz艂owiekiem, kt贸rego mi wybra艂e艣. Spe艂ni艂am swe obowi膮zki wobec ojca, lecz gdy ksi膮dz udzieli nam sakramentu ma艂偶e艅stwa, zostan臋 偶on膮 Edwarda de Beaulieu, i od tej pory b臋d臋 zobowi膮zana do lojalno艣ci wobec niego. Czy mnie zrozumia艂e艣, panie? Nie b臋d臋 szpiegowa膰 m臋偶a ani innych Anglik贸w.

- Obowi膮zek... - zacz膮艂 ap Gruffydd, wyra藕nie rozgniewany.

- Wype艂niam go - przerwa艂a mu c贸rka. - Lecz ju偶 wkr贸tce nie b臋d臋 mia艂a wobec ciebie 偶adnych obowi膮zk贸w. Nie wyst膮pi臋 przeciwko m臋偶owi, chocia偶 jest Anglikiem. Masz wszystko, czego chcia艂e艣, Llywelynie ap Gruffydd. Masz Wali臋, a twym suwerenem jest silna Anglia. Je艣li nie chcesz oszuka膰 Anglik贸w, je艣li dotrzymasz danego im s艂owa, czeg贸偶 si臋 mo偶esz obawia膰? Jak 艣miesz prosi膰, bym z艂ama艂a przysi臋g臋 z艂o偶on膮 m臋偶owi?! Matka dochowywa艂a ci wiary. Chcesz, bym by艂a gorsza od Vali uerch Huw? Jak偶e ja tob膮 pogardzam, ksi膮偶臋! Odprowad藕 mnie do ko艣cio艂a, chc臋 si臋 jak najszybciej od ciebie uwolni膰!

- Twoja matka kocha艂a mnie i zrobi艂aby dla mnie wszystko!

- Ale ja ci臋 nie kocham, panie! - warkn臋艂a dziewczyna.

- Da艂em ci 偶ycie, dziewko!

- I tylko 偶ycie, nic wi臋cej. A jednak dzi臋kuj臋 ci za to, co ma zdarzy膰 si臋 za chwil臋, ksi膮偶臋, poniewa偶 wreszcie uwolni臋 si臋 od ciebie.

- Nie spos贸b ci臋 przegada膰, co, dziewczyno? - Zupe艂nie nieoczekiwanie ap Gruffydd u艣miechn膮艂 si臋, rozbawiony. Ma c贸rk臋 b臋d膮c膮 lustrzanym odbiciem siostry. Jak to mo偶liwe?

- Tak. - Rhonwyn zachowywa艂a kamienny spok贸j. - Nie spos贸b mnie przegada膰, panie. A teraz, prosz臋, zaprowad藕 mnie do ko艣cio艂a.

5

Edward de Beaulieu, ubrany w oliwkowozielony kubrak, czeka艂 ju偶 w ko艣ciele. U艣miechem dodawa艂 odwagi narzeczonej, prowadzonej przez ojca. U艣miecha艂 si臋, gdy ap Gruffydd w艂o偶y艂 dziewcz臋c膮 d艂o艅 w jego d艂o艅. Ze zdziwieniem s艂ucha艂 doskona艂ej 艂aciny, w kt贸rej udziela艂a odpowiedzi na pytania ksi臋dza i powtarza艂a s艂owa modlitwy. Kiedy wreszcie ksi膮dz og艂osi艂, 偶e ma艂偶e艅stwo zosta艂o zawarte, odwr贸ci艂 si臋 i poca艂owa艂 Rhonwyn w usta. Zaskoczy艂o go zdumienie w jej zielonych oczach.

- To poca艂unek pokoju - powiedzia艂 cicho.

- To m贸j pierwszy poca艂unek w 偶yciu - odpar艂a dziewczyna.

A on zrozumia艂, ile jeszcze nowych prze偶y膰 czeka t臋 jego wychowan膮 w klasztorze ma艂偶onk臋. Kr贸l nalega艂, by ma艂偶e艅stwo skonsumowane zosta艂o w noc po艣lubn膮, obawiaj膮c si臋, 偶e Llywelyn ap Gruffydd wykorzysta wszelki pretekst, by odzyska膰 c贸rk臋, gdy tylko dostrze偶e cenniejszego sojusznika. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e dziewczyna jest jeszcze niewinna. On jednak jako lojalny poddany musi spe艂ni膰 偶yczenie w艂adcy. Spr贸buje jednak zachowa膰 si臋 najdelikatniej, jak potrafi. Dzie艅 by艂 ciep艂y, zza g臋stych ob艂ok贸w prze艣wieca艂o s艂o艅ce, jednak pod wiecz贸r nadci膮gn臋艂y chmury, gro偶膮ce deszczem. Niewielka grupa uczestnik贸w ceremonii przesz艂a z ko艣cio艂a do sali zamkowej, gdzie zastawiono sto艂y baranin膮 i dziczyzn膮. Nie zabrak艂o na uczcie tak偶e pieczonej kaczki w s艂odkim sosie z rodzynk贸w i fig. Podano r贸wnie偶 cz臋艣ci kurczaka z ry­偶em gotowanym w mleku migda艂owym z sol膮, przyprawionego miodem i pieczonymi migda艂ami oraz any偶kiem. Rhonwyn nigdy przedtem nie jad艂a dania o tak subtelnym smaku; od pierwszego k臋sa wiedzia艂a, 偶e kurczak stanie si臋 jej ulubionym przysmakiem.

Na stole znalaz艂 si臋 艣wie偶o upieczony chleb, s艂odkie mas艂o, doskona艂e ostre sery oraz groszek. Kucharz u偶y艂 kolorowej pasty z migda艂贸w i miodu do wykonania ozdobnego deseru w kszta艂cie 艂odzi ci膮gni臋tych przez 艂ab臋dzie; ciasteczka podano w srebrnych misach ozdobionych zielonymi li艣膰mi. Spodo­ba艂o si臋 to nies艂ychanie nowo偶e艅com, spe艂niaj膮cym toasty mocnym czerwonym winem.

Nadszed艂 zmierzch, a z nim deszcz bij膮cy w okiennice, Rhonwyn kaza艂a sobie poda膰 wiol臋 i, trzymaj膮c j膮 na kolanach, 艣piewa艂a dla m臋偶a i ksi臋cia Walii, zar贸wno w j臋zyku ojczystym - s艂owa pie艣ni ap Gruffydd t艂umaczy艂 w贸wczas zi臋ciowi - jak i w j臋zyku Norman贸w, co de Beaulieu powita艂 pe艂nym uznania u艣miechem. Bliski by艂 przekonania, 偶e jego nowo po艣lubiona 偶ona jest najdoskonalsz膮 istot膮 na 艣wiecie; nie m贸g艂 doczeka膰 si臋 chwili, kiedy zostanie z ni膮 sam na sam.

Gdy przesta艂a 艣piewa膰, zapyta艂:

- Pani, czy nie pragniesz odpoczynku? Rhonwyn zarumieni艂a si臋, a jej ojciec zachichota艂.

- M贸j synu, w twym 艂o偶u spocznie dzi艣 dziewica tak czysta, 偶e czystszej nie znalaz艂by dla ciebie ani kr贸l Henryk, ani sam B贸g Wszechmog膮cy. Pami臋taj o tym, gdy b臋dziesz zaspokaja艂 swe po偶膮danie.

- Panie! - przerwa艂a mu Rhonwyn ostrym g艂osem. - Twe s艂owa nie pasuj膮 do tak wa偶nej uroczysto艣ci. Ostrze偶enie za艣 niepotrzebne, poniewa偶 widz臋, kim jest moja 偶ona - doda艂 Edward. Uj膮艂 jej d艂o艅, podni贸s艂 do ust i uca艂owa艂. - Przyjd臋 do ciebie, pani -uprzedzi艂. - Wkr贸tce.

Rhonwyn opu艣ci艂a sal臋 z godno艣ci膮 niezwyk艂膮 w tych okoliczno艣ciach. W my艣li por贸wnywa艂a prostackiego ojca z m臋偶em, kt贸ry zachowa艂 si臋 tak dworsko.

Enit czeka艂a na ni膮 w jej komnatach. Przygotowa艂a ju偶 k膮piel. Wielka d臋bowa balia, przyniesiona z garderoby, nape艂niona zosta艂a wod膮. S艂u偶ka pomog艂a swej pani rozebra膰 si臋. Rhonwyn upi臋艂a wysoko w艂osy szylkretowymi szpilkami. Ciep艂a woda by艂a wr臋cz wspania艂a.

- Zajmij si臋 m膮 sukni膮 - poleci艂a dziewczynie. - Potrafi臋 si臋 sama wyk膮pa膰. Co to za wspania艂y zapach? Taki delikatny.

- Wrzos - wyja艣ni艂a Enit. - Mama robi olejek z ro艣lin, kt贸re co roku zbiera na wzg贸rzach. Dola艂am go do wody, pani. Mia艂am nadziej臋, 偶e ci si臋 spodoba. -M贸wi膮c to, kr臋ci艂a si臋, czy艣ci艂a ubrania, uk艂ada艂a je w garderobie.

- Wspaniale - powiedzia艂a szczerze Rhonwyn. - Jeszcze nigdy nie k膮pa艂am si臋 w pachnid艂ach. Bardzo mi si臋 to podoba. Dzi臋kuj臋 ci. - Mi臋kk膮 sk贸rk臋 namydli艂a pachn膮cym myd艂em i my艂a ca艂e cia艂o. Bali臋 ustawiono przed kominkiem W pokoju dziennym. Chlapi膮c si臋 rado艣nie w wodzie, Rhonwyn us艂ysza艂a nagle, jak otwieraj膮 si臋 drzwi i jej m膮偶 m贸wi:

- Enit, dzisiejsz膮 noc sp臋dzisz w chacie matki.

- Tak, panie. Drzwi trzasn臋艂y.

- Przyjemna k膮piel, pani? - spyta艂 Edward de Beaulieu. Rhonwyn odwr贸ci艂a si臋 powoli, ostro偶nie, by nie wychlapa膰 wody na posadzk臋. Edward mia艂 na sobie koszul臋 si臋gaj膮c膮 kolan.

- Panie, czy nie wolno mi za偶y膰 k膮pieli w samotno艣ci? -spyta艂a Rhonwyn.

- Zawsze z wielk膮 przyjemno艣ci膮 obserwowa艂em, jak k膮pi膮 si臋 moje kobiety.

- Twoje kobiety? -Spojrza艂a na m臋偶a rozszerzonymi ze zdumienia oczami.

- Pani, nie s膮dzisz chyba, 偶e przed tob膮 nie mia艂em nikogo. Jestem zdrowym, niestarym m臋偶czyzn膮. Miewa艂em kochanki, jednak po 艣lubie nie b臋dzie dla nich miejsca w mym 偶yciu. Rhonwyn skin臋艂a g艂ow膮. Wyda艂o si臋 jej to logiczne, a obietnica wierno艣ci przynios艂a poczucie bezpiecze艅stwa.

- Por贸偶owia艂a艣 od gor膮cej wody, 偶ono. Pi臋knie wygl膮dasz. Nie odpowiedzia艂a, bo nie wiedzia艂a, jak zareagowa膰. Nie znosi艂a czu膰 si臋 g艂upio, a takiej sytuacji nigdy nawet sobie nie wyobra偶a艂a.

- Kiedy zamierzasz sko艅czy膰 k膮piel?

- Nie mog臋 jej sko艅czy膰 w twojej obecno艣ci, panie.

- Mam prawo widzie膰 ci臋 tak膮, jak膮 stworzy艂 ci臋 B贸g. -Oczy Edwarda zab艂ys艂y.

- Ale ja nigdy jeszcze nie sta艂am nago przed 偶adnym m臋偶czyzn膮. Nie jestem pewna, czy zdob臋d臋 si臋 na to. Edward de Beaulieu wyci膮gn膮艂 r臋ce, chwyci艂 j膮 i bez wysi艂ku wyj膮艂 z balii, a kiedy zobaczy艂 jej cia艂o, westchn膮艂. Takie pi臋kne, kr膮g艂e piersi... prosi艂y wprost o pieszczot臋.

Tymczasem zaskoczona i zdumiona Rhonwyn chwyci艂a p艂at p艂贸tna, kt贸rym zamierza艂a si臋 wytrze膰, i okry艂a nim sw膮 nago艣膰.

- Wykorzysta艂e艣 sw膮 przewag臋, panie - poskar偶y艂a si臋.

- Czy nikt nie powiedzia艂 ci, 偶e w mi艂o艣ci i na wojnie wolno wykorzystywa膰 przewag臋, 偶ono? - Oczy Edwarda p艂on臋艂y ogniem.

- Mi臋dzy nami nie ma mi艂o艣ci, panie, wi臋c z pewno艣ci膮 twe s艂owa odnosz膮 si臋 do wojny. Musz臋 ci臋 zatem uprzedzi膰, 偶e nie jestem 艂atwym przeciwnikiem. Edward de Beaulieu nie odpowiedzia艂 na t臋 prowokacj臋. B艂yskawicznym ruchem wyj膮艂 szpilki z w艂os贸w 偶ony, nawin膮艂 pasmo na d艂o艅 i przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Spojrza艂 w jej pi臋kn膮, lecz zaci臋t膮 twarz.

- Nale偶ysz do mnie, Rhonwyn, tak jak m贸j ko艅, m贸j or臋偶 i ten zamek. Jestem twoim m臋偶em i jako m臋偶owi przys艂uguj膮 mi pewne prawa, z kt贸rych nie mam zamiaru rezygnowa膰. Musn膮艂 wargami jej czo艂o. - Jeste艣 m艂oda, niewinna, pe艂na obaw. Rozumiem tw贸j strach, ale nasze ma艂偶e艅stwo musi zosta膰 skonsumowane.

- Nie rozumiem, o co mnie prosisz, panie, ale czy to skonsumowanie musi nast膮pi膰 tej nocy? Czy nie lepiej troch臋 zaczeka膰, pozna膰 si臋? Przecie偶 spotkali艣my si臋 zaledwie wczoraj!

- Powiedz mi, pani, co to za r贸偶nica: tej nocy czy nast臋pnej. Gdyby艣 nie by艂a c贸rk膮 ap Gruffydda, przychyli艂bym si臋 do twej pro艣by, poniewa偶 jednak jeste艣 jego c贸rk膮, nie mog臋. Kr贸l obawia si臋, 偶e tw贸j ojciec odbierze ci臋, wykorzystuj膮c pretekst, 偶e ma艂偶e艅stwo nie zosta艂o skonsumowane. 呕e spr贸buje je uniewa偶ni膰 i poszuka膰 ci innego ma艂偶onka spo艣r贸d kr贸lewskich wrog贸w.

- Pewnie masz racj臋, panie - przyzna艂a dziewczyna. - Ten cz艂owiek jest chytry.

- B臋d臋 tak delikatny, jak to tylko mo偶liwe. - De Beaulieu g艂adzi艂 policzek 偶ony. Rhonwyn odsun臋艂a si臋.

- Matka odumar艂a mnie, kiedy mia艂am pi臋膰 lat - pr贸bowa艂a t艂umaczy膰. - Nie mog艂a mnie wi臋c przygotowa膰 do ma艂偶e艅stwa. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Zakonnice za艣 nic mi o tym nie m贸wi艂y. Widywa艂am wprawdzie ksi臋cia le偶膮cego na mojej matce, ale co mi臋dzy nimi by艂o, nie dostrzeg艂am.

呕a艂uj臋 swej niewiedzy, ale jestem w tej dziedzinie po prostu ignorantk膮. Nie mam zamiaru ci臋 oszukiwa膰, cho膰by艣 nawet mia艂 nazwa膰 mnie g艂upi膮.

- Jeste艣 dziewic膮, 偶ono, wychowan膮 w klasztorze. Nie oczekuj臋 wcale, 偶e wiesz, co dzieje si臋 mi臋dzy kobiet膮 i m臋偶czyzn膮. Ale ja ci臋 tego naucz臋. -Edward przemawia艂 艂agodnie, spokojnie.

- Panie, nie wychowa艂am si臋 w klasztorze. Sp臋dzi艂am tam tylko kilka miesi臋cy pod opiek膮 ciotki, przeoryszy Gwynllian. Od dziecka mieszka艂am w Cythraul.

- Chod藕my do 艂贸偶ka, 偶ono. Tam opowiesz mi o swoim 偶yciu. - De Beaulieu pu艣ci艂 pi臋kne w艂osy ma艂偶onki, odebra艂 jej r臋cznik, wytar艂 jej wilgotne cia艂o i zaprowadzi艂 j膮 do sypialni.

Dziewczyna szybko wesz艂a do 艂贸偶ka i przykry艂a si臋 po szyj臋, on za艣 zdj膮艂 koszul臋 i wsun膮艂 si臋 nagi pod nakrycie. Zrobi艂 to tak szybko, 偶e doprawdy nie mia艂a nawet szansy przyjrze膰 mu si臋 tak, jak on si臋 jej przyjrza艂.

- Powiedz mi, co to jest Cythraul - poprosi艂.

- To zamek po walijskiej stronie granicy. Przypadek zrz膮dzi艂, 偶e ap Gruffydd znalaz艂 mnie i mojego brata w dzie艅 po tym, kiedy mama zmar艂a, rodz膮c przedwcze艣nie nasz膮 ma艂膮 siostrzyczk臋. Pogrzeba艂 zw艂oki, po czym zawi贸z艂 mnie i Glynna do twierdzy, gdzie pozostawi艂 nas pod opiek膮 naszego krewniaka, Morgana ap Owena. Mieszka艂am tam a偶 do czasu, gdy przed kilku miesi膮cami zawi贸z艂 mnie do klasztoru.

- Wychowywa艂a ci臋 偶ona twego krewniaka?

- Nie. - Rhonwyn potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Za艂oga Cythraul, panie, sk艂ada si臋 wy艂膮cznie z m臋偶czyzn. By艂am tam jedyn膮 dziewczyn膮. Gdyby Anglicy przekroczyli granic臋, zamek zosta艂by obl臋偶ony; s艂u偶b臋 w nim uwa偶ano za niebezpieczn膮.

- W Cythraul nie by艂o kobiet? - spyta艂 z niedowierzaniem, patrz膮c na 偶on臋 tak, jakby podejrzewa艂, 偶e kpi sobie z niego.

- Nie, panie.

- A gdyby zosta艂o zaatakowane, czy ty i brat nie znale藕liby艣cie si臋 w 艣miertelnym niebezpiecze艅stwie?

- Kiedy byli艣my mali, pewnie tak. Potem jednak sta艂am si臋 dobrym 偶o艂nierzem.

- 呕o艂nierzem...? - powt贸rzy艂 de Beaulieu, nie wierz膮c w艂asnym uszom. Z pewno艣ci膮 to tylko 偶art. Czy偶by jednak Rhonwyn o艣mieli艂a si臋 kpi膰 z m臋偶a? Odrzuci艂 my艣l o kpinach. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e 偶ona m贸wi powa偶nie.

- M贸wi膮, 偶e je偶d偶臋 tak, jakbym stanowi艂a jedno艣膰 z koniem. Doskonale walcz臋 mieczem i obur臋cznie - mieczem i sztyletem, do艣膰 dobrze w艂贸czni膮 i pa艂k膮, ale celuj臋 w strzelaniu z 艂uku. Mia艂am dziesi臋膰 lat, kiedy sta艂am si臋 najlepszym my艣liwym w twierdzy. Nigdy nie brakowa艂o nam jedzenia. Nie, to niemo偶liwe! - pomy艣la艂 Edward. - To ju偶 z pewno艣ci膮 kpiny. Kobiety nie bywaj膮 偶o艂nierzami, 偶adnymi! Ani dobrymi, ani marnymi.

- Glynn nie interesuje si臋 broni膮 i sprawami wojska. Jest poet膮, 艣piewakiem, na pewno wyro艣nie na znakomitego barda. Ap Gruffyddowi na nic si臋 wi臋c nie przyda.

- Rhonwyn, przyznaj, prosz臋, 偶e ta twoja opowie艣膰 to tylko 偶art.

- Dlaczego mia艂abym 偶artowa膰, panie? M贸wi臋 prawd臋 I tylko prawd臋.

- Przecie偶 jeste艣 taka... taka pi臋kna. I wykszta艂cona...

- Kiedy sze艣膰 miesi臋cy temu ap Gruffydd pojawi艂 si臋 w twierdzy po raz pierwszy od dziesi臋ciu lat, zobaczy艂, 偶e ma dw贸ch syn贸w. - Rhonwyn roze艣mia艂a si臋 na to wspomnienie. - I natychmiast zabra艂 mnie do ciotki. Wszystkiego, co Umiem, nauczy艂am si臋 w p贸艂 roku. Przysi臋gam, sze艣膰 miesi臋cy temu umia艂am m贸wi膰 wy艂膮cznie po walijsku, nie wiedzia艂am nic o Jezusie Chrystusie i w og贸le o 艣wiecie, potrafi艂am tylko dobrze w艂ada膰 broni膮. A tymczasem ksi膮偶臋 Walii potrzebowa艂 c贸rki, kt贸rej ma艂偶e艅stwo mia艂o przypiecz臋towa膰 traktat .- Anglikami. Ciotka zrobi艂a ze mnie pann臋 doskonale nadaj膮c膮 si臋 do tej roli, ale mo偶esz mi wierzy膰, panie, bardzo drogo kosztowa艂o to ksi臋cia.

- A wi臋c dlatego od艂o偶y艂 dat臋 艣lubu!

- Tak, panie. Powiedzia艂e艣, 偶e jestem pi臋kna, ale kilka miesi臋cy temu z pewno艣ci膮 by艂by艣 innego zdania. Ojciec powinien by艂 odwie藕膰 nas do ciotki zaraz po 艣mierci matki, ale Cythraul le偶a艂o bli偶ej i pozostawienie nas tam wyda艂o mu si臋 prostszym rozwi膮zaniem. Mieli艣my szcz臋艣cie, gdy偶 krewniak naszej matki, Morgan ap Owen, okaza艂 si臋 cz艂owiekiem i z wielkim sercu. Kobiet臋, z kt贸rej mog艂am bra膰 przyk艂ad, pozna艂am dopiero wtedy, gdy zawieziono mnie do przeoryszy Gwynllian. Jestem pewna, 偶e dziewcz臋ta wychowywane normalnie wiedz膮 wystarczaj膮co wiele na temat 鈥瀞konsumowania ma艂偶e艅stwa鈥, ale ciotka jest 艣wi臋t膮 dziewic膮. Je艣li nawet wiedzia艂a, co to takiego, to ze mn膮 o tym nie rozmawia艂a. Edward de Beaulieu roze艣mia艂 si臋 nagle. Znalaz艂 si臋 oto w sytuacji wr臋cz absurdalnej, cho膰 jedno by艂o pewne: ma pi臋kn膮 偶on臋.

- Nie pojmuj臋, panie, co ci臋 tak roz艣mieszy艂o. - Rhonwyn by艂a wyra藕nie zdziwiona.

- Wyobrazi艂em sobie, jak rozczarowany by艂 ap Gruffydd, kiedy przyjecha艂 do twierdzy i zobaczy艂 ci臋 tak膮, jak膮 w贸wczas by艂a艣. Z pewno艣ci膮 przestraszy艂 si臋, mo偶e po raz pierwszy w偶yciu?

- Nie lubisz go, panie.

- Ani go lubi臋, ani nie lubi臋 - sprostowa艂 natychmiast Edward.

- Wiem, 偶e go nie lubisz - powt贸rzy艂a dziewczyna. - Podobnie jak ja. Widzia艂am go zaledwie par臋 razy w 偶yciu i cho膰 nigdy nie wyrz膮dzi艂 mi krzywdy, to przecie偶 prawdziwe uczucie 偶ywi艂 jedynie dla naszej matki, a nie dla nas, jej dzieci.

- Opowiedzia艂a艣 mi fascynuj膮c膮 histori臋, Rhonwyn, w niczym nie zmienia ona jednak sytuacji, w jakiej znale藕li艣my si臋. Nasze ma艂偶e艅stwo musi dope艂ni膰 si臋 tej nocy - oznajmi艂 de Beaulieu, pieszcz膮c piersi m艂odej 偶ony. Dziewczyna zadr偶a艂a.

- Prosz臋, nie...

- Dlaczego?! - W tym pytaniu brzmia艂 gniew.

- Nie jestem przyzwyczajona do takiego dotykania, panie. Nie jest mi to mi艂e.

- Polubisz to - obieca艂, kontynuuj膮c pieszczot臋.

- Nigdy! Pragniesz, bym nagle przesta艂a by膰 sob膮, panie. Zachowujesz si臋 tak, jakby艣 posiad艂 na w艂asno艣膰 me cia艂o i dusz臋. - Rhonwyn odsun臋艂a si臋, w oczach mia艂a 艂zy.

- Przecie偶 ju偶 ci t艂umaczy艂em, 偶ono, 偶e jeste艣 moj膮 w艂asno艣ci膮 i 偶e mog臋 z tob膮 robi膰, co zechc臋. Nasze ma艂偶e艅stwo dope艂ni si臋 tej nocy. Je艣li tylko mi pozwolisz, sprawi臋, by sta艂o si臋 to dla ciebie przyjemno艣ci膮. Nie jestem m臋偶czyzn膮, kt贸ry dba wy艂膮cznie o w艂asn膮 rozkosz, oboj臋tnym na doznania kobiety. Ale to, co ma si臋 sta膰, stanie si臋, niezale偶nie od tego, czy powiesz 鈥瀟ak鈥, czy 鈥瀗ie鈥. - Nieoczekiwanie znalaz艂 si臋 na niej, przyciskaj膮c jej cia艂o ci臋偶arem swojego cia艂a... i j臋kn膮艂 ze zdumienia, czuj膮c na gardle ostrze sztyletu.

- Ach tak?! - powiedzia艂 ostrym g艂osem. - Chcesz mnie zabi膰 w obronie swej cnoty? A mo偶e ze strachu, 偶e ci si臋 to spodoba?

- Panie, b臋dziesz jedynym moim m臋偶czyzn膮 - obieca艂a Rhonwyn. - Ale w zamian co艣 b臋dziesz musia艂 mi da膰. Edward postanowi艂 nie odbiera膰 jej sztyletu. Na razie.

- Co takiego?

- Ap Gruffydd opu艣ci Haven, gdy tylko upewni si臋, 偶e nasze ma艂偶e艅stwo zosta艂o spe艂nione, czy tak?

- Tak. Czeka tylko na pretekst, by mi ci臋 zabra膰, ale nie b臋dzie mia艂 pretekstu, je艣li jutro poka偶臋 mu prze艣cierad艂o splamione tw膮 dziewicz膮 krwi膮. Dlaczego pytasz?

- Przed jego wyjazdem musisz za偶膮da膰, by przys艂a艂 do Haven Glynna. M贸j brat jest jeszcze dzieckiem. Zawsze byli艣my razem, rozdzielono nas po raz pierwszy przed kilkoma miesi膮cami. Ja opu艣ci艂am Cythraul, zobaczy艂am szeroki 艣wiat. Uczy艂am si臋 i posiad艂am wiedz臋, z kt贸rej istnienia jeszcze niedawno nie zdawa艂am sobie nawet sprawy. Pragn臋, by m贸g艂 z niej skorzysta膰 tak偶e m贸j m艂odszy brat. Ma on 艂agodne usposobienie, przygraniczna forteca z jej za艂og膮 to nie miejsce dla niego. Panie, prosz臋, zr贸b to dla mnie, a ulegn臋 bez oporu twoim pragnieniom. Prosz臋 - doda艂a cicho. B艂yskawicznym ruchem m膮偶 wyrwa艂 z jej r臋ki sztylet i rzuci艂 nim przez pok贸j. Nast臋pnie wymierzy艂 jej lekki policzek.

- W przysz艂o艣ci, kiedy b臋dziesz mnie o co艣 prosi膰, nie wa偶 si臋 grozi膰 mi broni膮, 偶ono. - Obezw艂adni艂 j膮 i roze艣mia艂 si臋, widz膮c gniew w jej oczach. -S艂odka dzieweczka z ostrym sztyletem! - powiedzia艂 pieszczotliwie. - Spe艂ni臋 twoje 偶yczenie, Rhonwyn. A teraz sprawdzimy, co dostan臋 za to. - Poca艂owa艂 偶on臋 bezlito艣nie mocno. J臋zykiem rozsun膮艂 jej wargi, wepchn膮艂 go g艂臋boko w usta. Rhonwyn le偶a艂a nieruchomo, nie wiedz膮c, co innego mog艂aby zrobi膰. D艂awi艂 j膮 j臋zykiem, z wysi艂kiem powstrzymywa艂a md艂o艣ci. Dr偶a艂a, gdy ca艂owa艂 jej twarz, szyj臋, piersi i brzuch. Omal nie krzykn臋艂a, czuj膮c mi臋dzy nogami jego palce, ruchliwe, wnikaj膮ce w miejsce, z kt贸rego istnienia do tej pory nie zdawa艂a sobie niemal sprawy.

- To tu po艂膮cz膮 si臋 nasze cia艂a - powiedzia艂 niskim, schrypni臋tym g艂osem. -Oto twa mi艂osna pochwa, kt贸r膮 wype艂ni臋 mieczem m臋sko艣ci. I zrobi臋 to zaraz! - Wszed艂 w ni膮 i Rhonwyn krzykn臋艂a, czuj膮c, jak co艣 bezlito艣nie twardego wdziera si臋 w jej wn臋trze. O m贸j Bo偶e, jak偶e偶 ona tego nienawidzi! Nie zdo艂a艂a zachowa膰 cho膰by pozor贸w spokoju, walczy艂a z nim z ca艂ej si艂y, drapa艂a i gryz艂a. 鈥濶ie... nie!鈥 -szlocha艂a w rozpaczy, lecz Edward tylko j臋cza艂, jakby odczuwa艂 wielk膮 przyjemno艣膰 i wchodzi艂 w ni膮 g艂臋biej i g艂臋biej, a potem nagle znieruchomia艂. Po chwili jego rozlu藕nione cia艂o opad艂o na ni膮.

Do diab艂a! Jak偶e podnieci艂a go ta dziewczyna. Nie spodziewa艂 si臋 tego, a przecie偶 kiedy zacz臋艂a si臋 broni膰, ca艂kiem straci艂 g艂ow臋, tak 偶e przez chwil臋 nie wiedzia艂, co robi i gdzie si臋 znajduje. Wiedzia艂 ju偶, 偶e dla 偶ony by艂o to nieprzyjemne do艣wiadczenie, i bardzo tego 偶a艂owa艂. Delikatnie ca艂owa艂 jej mo­kre od 艂ez policzki.

- To ju偶 koniec, Rhonwyn - powiedzia艂 cicho. - Sta艂o si臋. Spe艂nili艣my nasz obowi膮zek. Opuszcz臋 ci臋 teraz, by艣 mog艂a w spokoju odpocz膮膰. - Odczeka艂, a偶 oddech uspokoi mu si臋 nieco i podni贸s艂 si臋.

- Glynn...? - spyta艂a Rhonwyn g艂osem przerywanym przez szloch.

- Tw贸j ojciec opu艣ci Haven dopiero w贸wczas, gdy obieca przys艂a膰 tu ch艂opca. Wiem, co o mnie my艣lisz, lecz ja naprawd臋 pragn臋, by艣 by艂a szcz臋艣liwa.

- Czy musimy...? - Nie doko艅czy艂a pytania, ale przecie偶 jasne by艂o, o co jej chodzi.

- Dopiero za jaki艣 czas. Zrobili艣my ju偶 to, czego oczekiwa艂 od nas kr贸l i ksi膮偶臋. Teraz mo偶emy poczeka膰, a偶 b臋dziesz mia艂a lepszy nastr贸j. 呕ycz臋 ci spokojnej nocy, 偶ono. Przeszed艂 przez drzwi 艂膮cz膮ce jej pokoje z jego komnatami i zamkn膮艂 je za sob膮.

Rhonwyn rozp艂aka艂a si臋... po raz pierwszy w 偶yciu.

Edward de Beaulieu s艂ysza艂 p艂acz i litowa艂 si臋 nad jej smutkiem. Mia艂 jednak nadziej臋, 偶e 偶ona wkr贸tce si臋 rozpogodzi, zw艂aszcza kiedy przyjedzie jej brat. Nigdy jeszcze nie zniewoli艂 kobiety, nie by艂o nawet takiej potrzeby, a teraz czu艂 si臋 winny, 偶e nie bacz膮c na uczucia 偶ony, zadba艂 tylko o w艂asn膮 przyjemno艣膰.

Z drugiej jednak strony Rhonwyn jest dziewczyn膮 inteligentn膮, a on wyja艣ni艂 jej sytuacj臋. Rozumia艂, 偶e si臋 boi, ale jej up贸r, gro偶enie broni膮 i nieoczekiwane stawianie 偶膮da艅, od spe艂nienia kt贸rych uzale偶nia艂a danie mu tego, co i tak do niego nale偶a艂o, wzbudzi艂y w nim nag艂膮 z艂o艣膰. 呕ona jest przecie偶 w艂asno艣ci膮 m臋偶a! Ma mu by膰 pos艂uszna we wszystkim - oto podstawa ma艂偶e艅stwa. Mimo to obieca艂, 偶e nie skorzysta szybko ze swych praw, i mia艂 zamiar dotrzyma膰 obietnicy. Zdrowy rozs膮dek podpowiada艂 mu, 偶e nikomu nie stanie si臋 krzywda, je艣li obydwoje zostawi膮 sobie troch臋 czasu na wzajemne poznanie si臋. Przez chwil臋 le偶a艂 nieruchomo, nads艂uchuj膮c. Nie s艂ysza艂 ju偶 p艂aczu, co poprawi艂o mu humor.

Nast臋pnego dnia Enit obudzi艂a sw膮 pani膮, 艂agodnie potrz膮saj膮c j膮 za rami臋.

- Czas na msz臋 - oznajmi艂a p贸艂g艂osem, niepewna, jak powinna si臋 zachowywa膰, bo przecie偶 pani straci艂a tej nocy dziewictwo. Ba艂a si臋, 偶e w jej 艂o偶u b臋dzie spa艂 i m膮偶, ale na szcz臋艣cie nie by艂o go. Krz膮ta艂a si臋 teraz po komnatach, przygotowuj膮c bielizn臋 i sukni臋; musia艂a przy tym omija膰 d臋bow膮 bali臋, kt贸ra ci膮gle sta艂a przed kominkiem. Kiedy Rhonwyn wsta艂a, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e boli j膮 ca艂e cia艂o. Podnios艂a le偶膮cy na pod艂odze sztylet, kt贸ry na noc zawsze chowa艂a pod poduszk臋, nauczona, 偶e nieprzyjaciel mo偶e pojawi膰 si臋 w ka偶dej chwili. Nieprzyjaciel rzeczywi艣cie si臋 pojawi艂, ale, cho膰 mia艂a okazj臋, nie zabi艂a go. Czy musia艂 obej艣膰 si臋 z ni膮 tak bezwzgl臋dnie? I, 艂otr, 艣wietnie si臋 bawi艂! Jedno jest dobre: nie musi ju偶 obawia膰 si臋 jego pieszczot. Obieca艂 przecie偶, 偶e nie b臋dzie jej napastowa艂, a mimo tego, co zasz艂o ostatniej nocy, czu艂a, 偶e Edward de Beaulieu jest m臋偶czyzn膮 dotrzymuj膮cym s艂owa.

Enit pomog艂a jej si臋 ubra膰. Obie w milczeniu uda艂y si臋 do ko艣cio艂a. Rhonwyn machinalnie wypowiada艂a s艂owa modlitwy, gdy nagle, zdumiona, zorientowa艂a si臋, 偶e m膮偶 stoi obok niej. Ap Gruffydd nie zaszczyci艂 ich sw膮 obecno艣ci膮, chodzi艂 do ko艣cio艂a niezmiernie rzadko. Po nabo偶e艅stwie de Beaulieu wzi膮艂 偶on臋 za r臋k臋 i razem przeszli do wielkiej sali, gdzie ju偶 podano 艣niadanie. Ksi膮偶臋 Walii sta艂 przy kominku z pucharem wina w d艂oni.

- Pami臋tasz, panie? - spyta艂a m臋偶a Rhonwyn.

- Pami臋tam. Ale w zamian za t臋 przys艂ug臋 pragn臋 ci臋 prosi膰, by艣 od dzi艣 zwraca艂a si臋 do mnie po imieniu. Zgadzasz si臋, 偶ono?

- Tak, Edwardzie. Zgadzam si臋. Llywelyn ap Gruffydd spostrzeg艂, 偶e de Beaulieu u艣miecha si臋 do jego c贸rki i pomy艣la艂, 偶e by膰 mo偶e b臋d膮 dobrym ma艂偶e艅stwem. Mia艂 nadziej臋, 偶e Rhonwyn znajdzie tu szcz臋艣cie. W ko艅cu co艣 dla niej zrobi艂em, Valo - powiedzia艂 do siebie.

- Dzie艅 dobry - przywita艂 nowo偶e艅c贸w tubalnym g艂osem.

- Panie, opuszczasz nas dzisiaj, prawda? - spyta艂 de Beaulieu, a jego ton nie pozostawia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e w istocie nie jest to bynajmniej pytanie.

- By膰 mo偶e, je艣li upewni臋 si臋, 偶e naprawd臋 jeste艣 m臋偶em mojej c贸rki, Edwardzie de Beaulieu. Oka偶 mi dow贸d, 偶e ma艂偶e艅stwo zosta艂o skonsumowane. Chc臋 zobaczy膰 prze艣cierad艂o z waszego ma艂偶e艅skiego 艂o偶a. Policzki Rhonwyn zap艂on臋艂y rumie艅cem. Jej m膮偶 jednak spokojnie zwr贸ci艂 si臋 do Enit z poleceniem, by przynios艂a prze艣cierad艂o.

- Nie! - zaprotestowa艂 ksi膮偶臋 Walii. - P贸jd臋 z dziewczyn膮, chc臋 to zobaczy膰 na miejscu. Z pewno艣ci膮 nie sprzeciwisz si臋 temu, panie.

- Id藕, ksi膮偶臋. - De Beaulieu nie traci艂 spokoju, cho膰 gniewa艂o go, 偶e te艣膰 tak upokarza c贸rk臋. Ap Gruffydd wr贸ci艂 po chwili.

- 艢wiadcz臋 艣wiadectwem swych zmys艂贸w, 偶e wywi膮za艂e艣 si臋 ze swego zobowi膮zania, Edwardzie de Beaulieu. Doskonale, odt膮d moja c贸rka jest tw膮 prawowit膮 ma艂偶onk膮. Darz臋 j膮 mi艂o艣ci膮 ojcowsk膮, lecz Rhonwyn uerch Llywelyn nale偶y teraz do ciebie.

- Mi艂o艣膰 ojcowska! - prychn臋艂a Rhonwyn. - Nigdy nic do mnie nie czu艂e艣, ap Gruffyddzie! Jak 艣miesz wyg艂asza膰 tak podnios艂e s艂owa! Powiniene艣 si臋 wstydzi膰.

- Rhonwyn... - W g艂osie Edwarda zabrzmia艂a nuta ostrze偶enia. Ju偶 mia艂a odpowiedzie膰 ostro m臋偶owi, kiedy nagle przypomnia艂a sobie o czym艣 i pos艂usznie zamilk艂a.

- Panie, zapraszam na posi艂ek. B臋d臋 mia艂 do ciebie pro艣b臋 - zwr贸ci艂 si臋 do ksi臋cia w艂adca Haven. Zasiedli do sto艂u; Rhonwyn zaj臋艂a miejsce mi臋dzy m臋偶em a ojcem. S艂udzy kr臋cili si臋 wok贸艂, czujni na ka偶de zawo艂anie. 艢niadanie sk艂ada艂o si臋 z chleba upieczonego wczesnym rankiem i z owsianki z suszonymi jab艂kami. Przed ka偶dym z jedz膮cych postawiono te偶 drewnian膮 stolniczk臋 z serem i porcj膮 pieczonego kr贸lika na zimno. Do picia by艂o rozcie艅czone wod膮 wino. De Beaulieu zdumia艂 si臋, widz膮c apetyt 偶ony. Ciekawe, czy zawsze apetyt tak jej dopisuje - pomy艣la艂. - Chyba nie, bo przecie偶 jest szczup艂a...

Sko艅czyli 艣niadanie, a gdy s艂udzy sprz膮tali ze sto艂u, nadszed艂 czas rozmowy.

- Powiedzia艂e艣, 偶e czego艣 ode mnie chcesz, zi臋ciu... - przypomnia艂 ap Gruffydd.

- Rhonwyn pragnie mie膰 tu swego brata. Je艣li ma to uczyni膰 j膮 szcz臋艣liw膮, zgadzam si臋 go przyj膮膰.

- Czy偶by Anglikom nie wystarcza艂a moja c贸rka? Musz膮 jeszcze mie膰 syna?

- To pro艣ba nie Anglik贸w, lecz twej c贸rki. Przecie偶 chodzi o jej brata. Z pewno艣ci膮 rozumiesz, 偶e skoro twoje dzieci by艂y razem przez ca艂e swe 偶ycie, a rozdzielone zosta艂y niedawno, bardzo za sob膮 t臋skni膮.

- To moje jedyne dzieci. C贸rka okaza艂a si臋 przydatna, a pewnego dnia przydatny oka偶e si臋 mo偶e i syn. W tym jednak celu musi on by膰 blisko mnie, a nie w r臋kach Anglik贸w. Z pewno艣ci膮 rozumiesz to, panie.

- Ksi膮偶臋, kiedy艣 przecie偶 si臋 o偶enisz, bo musisz mie膰 prawowitych spadkobierc贸w. Dzieci z legalnego zwi膮zku b臋d膮 dla ciebie znacznie bardziej przydatne ni偶 dw贸jka b臋kart贸w. Pozw贸l wi臋c, by Rhonwyn cieszy艂a si臋 towarzystwem swego brata. Przysi臋gam, 偶e b臋d臋 broni艂 ch艂opca przed zagro偶eniami zwi膮zanymi z sytuacj膮 polityczn膮, a je艣li oka偶e si臋, 偶e przerasta to moje si艂y, ode艣l臋 go do Cythraul.

- Musz臋 to przemy艣le膰 - rzek艂 ksi膮偶臋. Tego by艂o dla Rhonwyn za du偶o.

- Glynn nic dla ciebie nie znaczy! - krzykn臋艂a. - Ja mieszkam tu, ty znowu wyjedziesz za艂atwia膰 swoje sprawy, a Glynn zostanie pozostawiony na 艂ask臋 losu! Znam ci臋 dobrze, o ksi膮偶臋 Walii! Glynn jest wprawdzie twoim synem, lecz nie przypomina ani ciebie, ani twych braci. Jego jedynym umi艂owaniem jest pi臋kno. Nie przyda ci si臋 wi臋c do niczego. Pozw贸l nam by膰 razem, panie.

- Je艣li pozwol臋 ci sprowadzi膰 go do Anglii, pewnego dnia mo偶e si臋 to obr贸ci膰 przeciwko mnie, c贸rko.

- Lecz je艣li nie pozwolisz mu przyby膰 do Haven, co si臋 z nim stanie? Chcesz zniszczy膰 go z powodu jakich艣 swych obaw? - W zielonych oczach dziewczyny pojawi艂y si臋 艂zy. Na ich widok jej m膮偶 poprzysi膮g艂 sobie, 偶e je偶eli ap Gruffydd nie przy艣le syna, on sam pojedzie po niego do Walii, tak bardzo pragn膮艂 sprawi膰 偶onie rado艣膰. - B艂agam, ksi膮偶臋! Pozw贸l mi cieszy膰 si臋 towarzystwem brata - prosi艂a Rhonwyn. - Sam powiedzia艂e艣, 偶e nadaje si臋 on tylko na ksi臋dza lub barda.

- Obawiam si臋 Anglik贸w, c贸rko.

- Obieca艂em, 偶e b臋d臋 go broni艂 - przypomnia艂 lord.

- Jeste艣 poddanym kr贸la Anglik贸w, zi臋ciu, i dlatego wybra艂 ci臋 on na m臋偶a mej c贸rki - m贸wi艂 ksi膮偶臋. - Jeste艣 jego zaufanym cz艂owiekiem. Wiesz, czemu si臋 nie o偶eni艂em? Nie chcia艂em, by przeznaczenie kaza艂o mi wybiera膰 mi臋dzy obowi膮zkiem a kobiet膮, kt贸r膮 kocham. Je艣li oddam ci Glynna, mo偶esz stan膮膰 wobec konieczno艣ci takiego wyboru. C贸偶... nie kochasz Rhonwyn, panie, nawet jej nie znasz. By膰 mo偶e kiedy艣 j膮 polubisz, by膰 mo偶e jednak nie. S膮dz臋 wi臋c, 偶e je艣li b臋dziesz musia艂 dokona膰 wyboru, po艣wi臋cisz 偶on臋 i jej brata dla kr贸la.

- Ojcze, prosz臋! - powiedzia艂a Rhonwyn po walijsku.

- Nigdy dot膮d nie nazwa艂a艣 mnie ojcem - odpowiedzia艂 ap Gruffydd w tym samym j臋zyku.

- I nie s膮dz臋, by mia艂o si臋 to powt贸rzy膰. - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋. - Daj mi Glynna. Przysi臋gam na pami臋膰 matki, 偶e je艣li uznam, i偶 Anglicy pr贸buj膮 wykorzysta膰 go przeciw tobie lub Walii, pomog臋 mu uciec lub - w ostateczno艣ci! - nawet go zabij臋. Wiesz, 偶e mo偶esz mi zaufa膰, Llywelynie ap Gruffyddzie, i wiesz, 偶e cho膰 kocham brata, spe艂ni臋 sw贸j obowi膮zek, ka偶dy obowi膮zek. Prosz臋!

- Powt贸rz.

- Prosz臋, ojcze!- powt贸rzy艂a Rhonwyn po kr贸tkim wahaniu.

- Jeste艣 dumna jak ja, c贸rko, ale - tak jak matka - wiesz, kiedy ust膮pi膰. Gdyby艣 by艂a mym synem, Anglicy mieliby wielki pow贸d do obaw. - Ksi膮偶臋 spojrza艂 na zi臋cia i przem贸wi艂 w jego j臋zyku: - C贸rka przekona艂a mnie, 偶e dla dobra mojego syna powinienem zgodzi膰 si臋 na jego przybycie do Haven. Poniewa偶 za艣 da艂e艣 s艂owo, 偶e otoczysz go opiek膮, panie, przy艣l臋 go tu.

- Uszcz臋艣liwi艂e艣 m膮 ma艂偶onk臋, ksi膮偶臋, i za to ci dzi臋kuj臋 -powiedzia艂 Edward de Beaulieu. - Je艣li twego syna trzeba b臋dzie broni膰 przed moimi rodakami, zrobi臋 to. Przekonasz si臋, 偶e dotrzymuj臋 s艂owa. Nie zamierzam informowa膰 kr贸la o pobycie ch艂opca u nas, s膮dz臋 wi臋c, 偶e nie ma powodu do obaw.

- Kr贸l Henryk jest w艂adc膮 s艂abym, ale jego syn to wilcze szczeni臋 z ostrymi k艂ami, gro藕niejsze ni偶 wszystkie znane mi szczeni臋ta - przestrzeg艂 zi臋cia ksi膮偶臋 Walii. - Zostanie kr贸lem do艣膰 pr臋dko, a ty, panie, postaraj si臋 mie膰 w nim przyjaciela. Po przodkach odziedziczy艂 wszystko co najlepsze... i najgor­sze. Nie wiem, jak d艂ugo utrzyma si臋 pok贸j, gdy on dojdzie do w艂adzy. Je艣li za艣 staniemy kiedy艣 po przeciwnych stronach, Edwardzie de Beaulieu, odwracaj ode mnie wzrok. Nie chcia艂bym zabi膰 w bitwie m臋偶a c贸rki i ojca wnuk贸w. - Ksi膮偶臋 wsta艂. - Za d艂ugo ju偶 korzystam z twej go艣ciny, panie. Musz臋 jecha膰, bo nie chc臋, by z mojego powodu pewnego dnia oskar偶ono ci臋 o spisek z Walijczykami. De Beaulieu r贸wnie偶 podni贸s艂 si臋, podobnie jak jego 偶ona. Oboje odprowadzili ksi臋cia Walii na dziedziniec, na kt贸rym oczekiwali go ju偶 jego ludzie. Ksi膮偶臋 wzi膮艂 c贸rk臋 w ramiona i uca艂owa艂 j膮 w czo艂o, a potem w policzki. - 呕egnaj, c贸rko. B贸g z tob膮 - powiedzia艂.

- 呕egnaj, ksi膮偶臋. Dzi臋kuj臋.

- Za co mi dzi臋kujesz?

- Za m臋偶a... i brata. - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 lekko. Ap Gruffydd roze艣mia艂 si臋.

- Syn! - westchn膮艂. - Powinna艣 by膰 moim synem - doda艂 po walijsku, a zwracaj膮c si臋 do zi臋cia, przeszed艂 na j臋zyk Norman贸w: - 呕egnaj, panie. Niech B贸g tobie i mojej c贸rce da wielu zdrowych syn贸w i c贸rki.

- Wiem, 偶e dobrze mi 偶yczysz, ksi膮偶臋. Jed藕 z Bogiem. Ap Gruffydd dosiad艂 pi臋knego bojowego rumaka i opu艣ci艂 Haven na czele swych ludzi. C贸rka i zi臋膰 odprowadzili go wzrokiem, a potem, rami臋 przy ramieniu, wr贸cili do zamku.

- Jak zdo艂a艂a艣 przekona膰 go, by przys艂a艂 nam Glynna? -zwr贸ci艂 si臋 do 偶ony Edward de Beaulieu.

- Powiedzia艂am do niego 鈥瀘jcze鈥. Przedtem nigdy go tak nie nazwa艂am. Ksi膮偶臋 jest m臋偶czyzn膮 silnym, lecz sentymentalnym. Tym s艂owem trafi艂am do jego serca. Uzna艂, 偶e zmusi艂 mnie do zrobienia czego艣, czego pragn膮艂 od dawna, a czego nie zrobi艂abym z w艂asnej woli. Wie r贸wnie偶, 偶e z tej potyczki oboje wyszli艣my zwyci臋sko, poniewa偶 oboje dostali艣my to, czego pragn臋li艣my.

- Ciekawe, co mu obieca艂a艣 - powiedzia艂 de Beaulieu, jakby do siebie.

- Nic - odpar艂a Rhonwyn. - Dlaczego mia艂abym co艣 mu obiecywa膰, panie?

- Mo偶e zgodzi艂a艣 si臋 dzieli膰 z nim pewnymi... informacjami?

- Je艣li w膮tpisz w m膮 lojalno艣膰, zawsze mo偶esz dopilnowa膰, bym nie pozna艂a waszych wa偶nych angielskich sekret贸w -odpar艂a ch艂odno. - Nie obieca艂am niczego. Po prostu nazwa艂am ksi臋cia ojcem. Zrobi艂am to po raz pierwszy w 偶yciu. Niczego przed tob膮 nie ukrywam, Edwardzie.

- B臋dziesz musia艂a zapracowa膰 na moje zaufanie, Rhonwyn.

- Ufasz mi, czy nie ufasz, to dla mnie bez znaczenia, Edwardzie. Musz臋 偶y膰 zgodnie z w艂asnym sumieniem.

- Do diab艂a, jeste艣 najbardziej irytuj膮ca ze znanych mi kobiet!

- A wiele ich zna艂e艣, panie? - spyta艂a z niewinn膮 min膮.

- 呕ona powinna by膰 pokorna i bez szemrania stosowa膰 si臋 do 偶ycze艅 m臋偶a!

- Moja matka by艂a skromna, a nawet pokorna. Co jej to da艂o? Nie w艂o偶y艂a na palec ma艂偶e艅skiego pier艣cienia, nie zyska艂a 偶adnej pozycji, a straci艂a 偶ycie.

W艂a艣nie przez skromno艣膰 i pokor臋. Nie jest wi臋c przyk艂adem, kt贸ry pragn臋艂abym na艣ladowa膰.

- Ty nosisz ma艂偶e艅ski pier艣cie艅.

- Przecie偶 spe艂nili艣my ju偶 wymogi traktatu, prawda? Edward umilk艂; na jego policzkach pojawi艂 si臋 lekki rumieniec.

- Mo偶e chcia艂aby艣 pojecha膰 ze mn膮 i obejrze膰 ziemie, kt贸rymi w艂adam, moja pani 偶ono? - spyta艂 po kr贸tkiej chwili.

- Oczywi艣cie. Sprawi mi to wielk膮 przyjemno艣膰, panie m臋偶u. W ten spos贸b zawarli rozejm. Spali w osobnych komnatach, spotykaj膮c si臋 dopiero na 艣niadaniu, i codziennie wyje偶d偶ali na przeja偶d偶ki po okolicy. On sp臋dza艂 pozosta艂y czas na dogl膮daniu maj膮tku, na spotkaniach z zarz膮dc膮 i wolnymi kmieciami, pracuj膮cymi na jego ziemi i p艂ac膮cymi za ni膮 w produk­tach. Mia艂 wielkie stada owiec i byd艂a oraz rozleg艂e pola, kt贸re uprawiano na zasadzie p艂odozmianu. Dogl膮danie maj膮tku zajmowa艂o mu sporo czasu.

Rhonwyn przy pomocy wuja Enit, Alfreda, zarz膮dzaj膮cego zamkiem, uczy艂a si臋 prowadzenia domu, stosuj膮c w praktyce wiedz臋, kt贸r膮 opanowa艂a w klasztorze. Zaskoczy艂a j膮 mnogo艣膰 obowi膮zk贸w; czu艂a wielk膮 wdzi臋czno艣膰 dla zakonnic za przekazanie jej jak偶e potrzebnych informacji. Narady z Alfredem uprzytomni艂y jej, 偶e rok to ci膮g dni wype艂nionych obowi膮zkami. By艂 czas zabijania zwierz膮t rze藕nych i solenia mi臋sa na zim臋. W warzywnikach sadzono liczne warzywa, kt贸re trzeba by艂o rozsadza膰, piel臋gnowa膰, zbiera膰 plony i przechowywa膰 je w ch艂odnym miejscu na zim臋. Zimy w Haven nale偶a艂y do naj­ci臋偶szych w Anglii. Owoce zbiera艂o si臋 jesieni膮 i przerabia艂o na marmolady. Jab艂ka, gruszki i pigwy r贸wnie偶 suszono. W innych porach roku wyrabiano myd艂o, 艣wiece oraz warzono piwo. Troskliwie utrzymywane ule dostarcza艂y miodu.

Tygodnie mija艂y szybko. Sko艅czy艂 si臋 kwiecie艅, sko艅czy艂 maj. Pewnego pogodnego czerwcowego poranka stra偶 na murach dostrzeg艂a trzech je藕d藕c贸w i jucznego konia, zbli偶aj膮cych si臋 od zachodu. Rhonwyn z trudem hamowa艂a podniecenie. Pospieszy艂a do m臋偶a.

Stra偶 dostrzeg艂a trzech je藕d藕c贸w zbli偶aj膮cych si臋 od strony Walii. To m贸j brat! To na pewno Glynn! Panie, pozw贸l mi wyjecha膰 mu na spotkanie. Prosz臋!

- Pojedziemy razem - odpar艂 Edward i poleci艂, by natychmiast osiod艂ano konie. Wyjechali z zamku w towarzystwie niewielkiej grupy zbrojnych. Rhonwyn czu艂a si臋 szcz臋艣liwa. W ko艅cu, niezdolna si臋 opanowa膰, ku zaskoczeniu m臋偶a zmusi艂a swego wa艂acha do galopu. Od grupy jad膮cej z przeciwka oderwa艂 si臋 je藕dziec i ruszy艂 na jej spotkanie. Edward uni贸s艂 r臋k臋, nakazuj膮c swym ludziom zatrzyma膰 konie; zatrzymali si臋 r贸wnie偶 dwaj nadje偶d偶aj膮cy. Z u艣miechem na ustach lord przygl膮da艂 si臋 Rhonwyn, kt贸ra osadzi艂a Hardda, zeskoczy艂a z siod艂a i rzuci艂a si臋 w ramiona przyby艂ego. Obydwoje p艂akali z rado艣ci.

- Siostrzyczko, siostrzyczko... jaka ty jeste艣 pi臋kna! - powiedzia艂 pe艂en podziwu Glynn ap Llywelyn.

- A ty, bracie! Jak wyros艂e艣! Jeste艣 przecie偶 wy偶szy ode mnie! Tyle mam ci do powiedzenia! Nazwa艂am go ojcem, naprawd臋! Dopiero wtedy zmi臋k艂 i zgodzi艂 si臋 na tw贸j przyjazd. Obieca艂am, Glynn. Obieca艂am i dotrzyma艂am obietnicy!

- Mam twoj膮 bro艅 - powiedzia艂 cicho ch艂opiec. - Ale ty teraz jeste艣 prawdziw膮 dam膮, wi臋c nie b臋dzie ci chyba potrzebna?

- B臋dzie, oczywi艣cie, 偶e b臋dzie. Chod藕, poznasz mojego m臋偶a.

- A nas nie pozdrowisz, pani? - rozleg艂 si臋 znajomy g艂os. Rhonwyn odwr贸ci艂a si臋 b艂yskawicznie.

- Oth, Dewi? Oczywi艣cie, 偶e was pozdrawiam. - Dygn臋艂a przed 偶o艂nierzami, 艣miej膮c si臋 weso艂o.

- Trudno ci臋 pozna膰, Rhonwyn uerch Llywelyn. Sta艂a艣 si臋 wielk膮 dam膮 -powiedzia艂 bardziej wymowny Oth.

- Nie jestem wielk膮 dam膮, lecz 偶on膮 zwyk艂ego angielskiego lorda. Nie widywali艣cie mnie w takich szatach, i to wszystko.

- Twoje szcz臋艣cie, 偶e nie nosi艂a艣 ich w Cythraul. Nie dotrwa艂aby艣 w czysto艣ci do ma艂偶e艅stwa. - Walijczyk roze艣mia艂 si臋. - Przedstaw ch艂opaka m臋偶owi, a my pojedziemy za wami. Prowadz膮c konie, rodze艅stwo podesz艂o do miejsca, gdzie zatrzyma艂 si臋 Edward de Beaulieu. Powita艂 Glynna dworsko i otrzyma艂 r贸wnie dworsk膮 odpowied藕. Rhonwyn t艂umaczy艂a s艂owa powitania.

- Twoje pierwsze zadanie - zapowiedzia艂a nast臋pnie bratu - to nauczy膰 si臋 norma艅skiego. Nie jest trudny. Opanowa艂am go bardzo szybko.

- Znacznie 艂atwiejszy od walijskiego - wtr膮ci艂 Edward de Beaulieu... po walijsku. Rhonwyn spojrza艂a na niego ze zdumieniem w oczach.

- Znasz m贸j j臋zyk?! - krzykn臋艂a.

- Mia艂em piastunk臋 Walijk臋.

- Dlaczego ukry艂e艣 to przede mn膮? - spyta艂a, czuj膮c gniew i strach. M膮偶 zna艂 walijski, wiedzia艂 wi臋c, co obieca艂a ap Gruffyddowi: 偶e dopomo偶e Glynnowi w ucieczce, a w ostateczno艣ci zabije go, je艣li Anglicy spr贸buj膮 wykorzysta膰 go do swych cel贸w. Edward u艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co.

- Chcia艂em sprawi膰 ci niespodziank臋... - Spojrza艂 na Glynna. - Niecz臋sto b臋d臋 m贸wi艂 do ciebie po walijsku, ch艂opcze, musisz bowiem nauczy膰 si臋 naszego j臋zyka, je艣li chcesz znale藕膰 swe miejsce w Anglii. Czy rozumiesz mnie, Glynnie ap Llywelyn?

- Rozumiem, panie - przytakn膮艂 Glynn, nie pojmuj膮c, sk膮d ten szata艅ski b艂ysk w oczach szwagra.

- Jak mog艂e艣 mi to zrobi膰! - oburzy艂a si臋 Rhonwyn, gdy jechali ju偶 w stron臋 zamku. - M贸wisz w moim ojczystym j臋zyku, a nie zdradzi艂e艣 si臋 nawet s艂owem!

- Jak my艣lisz, dlaczego wybrano mnie na twego m臋偶a? -Edward spojrza艂 na ni膮 spod oka. - Kr贸l Henryk spyta艂, kto spo艣r贸d jego nie偶onatych lord贸w m贸wi po walijsku na tyle dobrze, by wzi膮膰 Walijk臋 za 偶on臋. Tylko ja przyzna艂em si臋 do tego, co wydawa艂o si臋 niezb臋dne, bo s膮dzili艣my, 偶e nie b臋­dziesz zna艂a naszego j臋zyka. Kiedy okaza艂o si臋, 偶e opanowa艂a艣 go, postanowi艂em nie chwali膰 si臋 sw膮 umiej臋tno艣ci膮. Cieszy艂o mnie, 偶e ma艂偶e艅stwo potraktowa艂a艣 powa偶nie, 偶e zechcia艂a艣 nauczy膰 si臋 j臋zyka przysz艂ego m臋偶a.

- Zrozumia艂e艣 zatem, co obieca艂am ksi臋ciu!

- Powinna艣 wiedzie膰, 偶e nigdy bym nie dopu艣ci艂 do sytuacji, w kt贸rej musia艂aby艣 post膮pi膰 zgodnie ze sw膮 obietnic膮. Czy s膮dzisz, i偶 nie rozumiem, 偶e gdyby艣 musia艂a zabi膰 Glynna, zabi艂aby艣 zarazem siebie, Rhonwyn? Czy masz mnie za g艂upca? Potrafi臋 ochroni膰 ch艂opca, nie 艂ami膮c pos艂usze艅stwa wobec kr贸la. Uwierz mi. - Szarymi oczami spojrza艂 wprost w jej oczy. Odpowiedzia艂a mu spojrzeniem i dostrzeg艂a w jego Oczach szczero艣膰 i powag臋.

- Wierz臋 ci, Edwardzie - odpar艂a.

- To dobrze. Wi臋cej nie b臋dziemy rozmawiali na ten temat.

6

Glynn ap Llywelyn nie przypuszcza艂 nawet, 偶e istnieje 偶ycie takie jak w zamku Haven, gdzie otrzyma艂 w艂asny pok贸j i gdzie traktowano go z szacunkiem nale偶nym synowi ksi臋cia, podczas gdy w Cythraul by艂 tylko 鈥瀖a艂ym Glynnem鈥, a cz臋艣ciej jeszcze 鈥瀖艂odszym bratem Rhonwyn鈥, cho膰 to okre艣lenie wcale nie mia艂o negatywnej wymowy.

Doznawa艂 w Haven nowych prze偶y膰, z kt贸rych pierwszy by艂 chrzest, z panem zamku jako ojcem chrzestnym. Kiedy dwaj 偶o艂nierze z Cythraul, Oth i Dewi, wyznali, 偶e nie wiedz膮, czy przyj臋li ten sakrament, ich tak偶e ochrzczono.

- W moim domu nie ma miejsca dla pogan - oznajmi艂 pan Haven z u艣miechem. - Z pewno艣ci膮 nie byli艣cie dot膮d chrze艣cijanami, skoro nie wychowali艣cie dzieci Llywelyna ap Gruffydda w wierze.

- Ty r贸wnie偶 zosta艂a艣 ochrzczona, siostro? - spyta艂 Glynn.

- Tak, w klasztorze. Moj膮 matk膮 chrzestn膮 zosta艂a Gwynllian. 呕yczeniem ap Gruffydda by艂o, 偶eby Oth i Dewi pozostali z jego synem w Haven. Edward de Beaulieu nie protestowa艂. 鈥濻yn ksi臋cia powinien mie膰 w艂asny orszak, cho膰by dwuosobowy鈥 - orzek艂. Doskonale rozumia艂 jednak, dlaczego te艣膰 wyst膮pi艂 z takim 偶膮daniem. Ot贸偶 gdyby Anglicy zagrozili Glynnowi, Oth i Dewi bezpiecznie przeprawiliby go przez granic臋, nie 艣ci膮gaj膮c kr贸lewskiego gniewu na Rhonwyn i jej m臋偶a.

- Musicie nauczy膰 si臋 naszego j臋zyka - poleci艂 偶o艂nierzom Edward. - B臋dziecie w贸wczas dla mnie znacznie u偶yteczniejsi. Nie musicie jednak chwali膰 si臋 swymi umiej臋tno艣ciami przed obcymi.

- Lojalno艣膰 winni艣my przede wszystkim naszemu ksi臋ciu, panie. - Oth postawi艂 spraw臋 jasno i uczciwie. - Jeste艣my Walijczykami, nie Anglikami.

- Je艣li przyjdzie dzie艅, kiedy mi臋dzy naszymi narodami zn贸w rozpocznie si臋 wojna, spodziewam si臋, 偶e znikniecie, nie pytaj膮c mnie o pozwolenie. Wiem, komu jeste艣cie winni pos艂usze艅stwo, a wy wiecie, komu winien je jestem ja. Ale na razie jeste艣cie do mojej dyspozycji, przynajmniej po cz臋艣ci. Czy to jasne?

- Pani...

- Pani to moja 偶ona i zobowi膮zana jest do lojalno艣ci wobec mnie, mo偶ecie sami spyta膰, co ona o tym s膮dzi. Je艣li za艣 chodzi o ch艂opca, to sam dokona wyboru. Dopilnujcie tylko, by nie zapomnia艂 swego ojczystego j臋zyka. Pewnego dnia mo偶e mu si臋 przyda膰.

- Panie, jeste艣 wi臋cej ni偶 艂askawy. - Oth sk艂oni艂 si臋 nisko przed lordem. 呕ycie Glynna zosta艂o podporz膮dkowane wymogom, kt贸re narzuci艂a siostra.

Wczesnym rankiem wraz z ni膮 uczestniczy艂 w mszy 艣wi臋tej, nast臋pnie jad艂 艣niadanie, a potem sp臋dza艂 kilka godzin na nauce u ksi臋dza Jana. Dopiero po po艂udniu dysponowa艂 czasem tak, jak sam chcia艂. Bardzo ch臋tnie uczy艂 si臋 czyta膰 i pisa膰, poniewa偶 dzi臋ki temu m贸g艂 utrwala膰 s艂owa swych pie艣ni. Szwagier po艣pieszy艂 z pomoc膮 przy wpajaniu ch艂opcu dworskich manier. Regularne i obfite posi艂ki sprawi艂y, 偶e Glynn nabra艂 cia艂a i r贸s艂 jak na dro偶d偶ach.

Pewnego popo艂udnia, kiedy podczas konnej przeja偶d偶ki z Rhonwyn zatrzymali si臋 na wzg贸rzu z widokiem na zamek, ona powiedzia艂a:

- Zdaje mi si臋, 偶e jeste艣 tu szcz臋艣liwy... I to chyba po raz pierwszy w 偶yciu. Glynn zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, nim udzieli艂 odpowiedzi.

- Tak, siostro, jestem szcz臋艣liwy. I min臋艂o uczucie gn臋bi膮cego mnie l臋ku. W Cythraul bowiem ba艂em si臋 nieustannie, a najbardziej po twoim wyje藕dzie. A ty... czy jeste艣 szcz臋艣liwa, Rhonwyn? Edward wydaje si臋 dobrym cz艂owiekiem, ale 艂膮czy was chyba niewiele.

- Dopiero si臋 poznajemy. Wyja艣niono mi, 偶e ma艂偶e艅stwa s膮 zawsze aran偶owane tak, by ka偶dy z ma艂偶onk贸w co艣 na tym zyskiwa艂. Nas po艂膮czono, by ukaza膰 dobr膮 wol臋 dw贸ch zwa艣nionych stron, pragn膮cych zawrze膰 pok贸j. Anglia po艣lubi艂a Wali臋, cho膰 m贸j m膮偶 i ja ci膮gle jeste艣my sobie obcy. A teraz do艣膰 rozmowy, bo zabraknie czasu na lekcj臋 w艂adania mieczem, kt贸rej Oth ma mi udzieli膰 przed kolacj膮. No, braciszku, kto pierwszy do domu?! -krzykn臋艂a Rhonwyn i spi臋艂a Hardda do galopu. Z okna jednej z zamkowych wie偶 Edward obserwowa艂, jak rodze艅stwo zje偶d偶a ze wzg贸rza i p臋dzi po 艂膮ce. Roze艣mia艂 si臋. Przyjazd brata jakby odmieni艂 偶on臋. Okazywana sobie przez rodze艅stwo mi艂o艣膰 wywo艂ywa艂a w nim pocz膮tkowo zazdro艣膰, wkr贸tce zrozumia艂 jednak, 偶e Rhonwyn jest dla Glynna jak matka. Opiekowa艂a si臋 ch艂opcem przez niemal ca艂e swe 偶ycie, a wi臋c czu艂a si臋 za niego odpowiedzialna. Glynn za艣 nie sprawia艂 nikomu k艂opot贸w. Ch艂on膮艂 wiedz臋, zdradzaj膮c wybitne zdolno艣ci do nauki. Rhonwyn nie myli艂a si臋, ch艂opak mia艂 艂agodne serce i nie nadawa艂 si臋 do 偶o艂nierki. Bardzo szybko zacz膮艂 pisa膰 poematy w j臋zyku Norman贸w i uk艂ada艂 do nich muzyk臋.

Edward de Beaulieu widzia艂, jak brat i siostra wje偶d偶aj膮 do zamku i zeskakuj膮 z siode艂. Wnet pojawi艂 si臋 Oth, kt贸ry pom贸g艂 Rhonwyn za艂o偶y膰 str贸j do szermierki. Z zainteresowaniem patrzy艂, jak jego 偶ona ujmuje miecz, z pewno艣ci膮 wykuty na jej r臋k臋, i rozpoczyna 膰wiczenia pod okiem do艣wiadczonego Walijczyka. S艂ysza艂 nawet jego szorstki g艂os wydaj膮cy ko­mendy.

- Dawno nie 膰wiczy艂a艣, pani. Zaufaj instynktowi albo zginiesz. - Oth parowa艂 atak za atakiem. - Doskonale, pani! -Uskoczy艂, unikaj膮c ci臋cia, i zaatakowa艂. - Nie spodziewa艂a艣 si臋 tego? Aj!

- A ty nie spodziewa艂e艣 si臋 tego! - Rhonwyn opu艣ci艂a bro艅. U艣miecha艂a si臋. -Nie zrani艂am ci臋 chyba? To by艂o tylko lekkie dotkni臋cie.

- Pami臋tasz nasze lekcje, pani. - Stary 偶o艂nierz u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. - To dobrze. A teraz wracamy do 膰wicze艅! Pan na Haven z niedowierzaniem obserwowa艂, jak jego pi臋kna 偶ona zmienia si臋 w wytrawn膮 wojowniczk臋. Nie przypuszcza艂 wcze艣niej, 偶e co艣 podobnego jest w og贸le mo偶liwe. Doszed艂 do wniosku, 偶e 偶ona wojowniczka jest nadzwyczaj interesuj膮ca, nie by艂 jednak pewien, czy jej zami艂owania godne s膮 pochwa艂y. M臋skie zaj臋cia mog膮 utrudni膰 przecie偶 rodzenie dzieci! Na razie jednak nie protestowa艂.

Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Rhonwyn to istota skomplikowana, i pragn膮艂 pozna膰 j膮 lepiej, zrozumia艂 ju偶 jednak, 偶e nie b臋dzie to bynajmniej 艂atwe. Na razie po prostu mieszkali pod jednym dachem. Z pomoc膮 Alfreda 偶ona szybko uczy艂a si臋 sztuki prowadzenia gospodarstwa. Z pomoc膮 ksi臋dza Jana nios艂a skuteczn膮 pomoc potrzebuj膮cym. Za艂oga zamku oraz s艂u偶ba bardzo j膮 polubili. Tylko on, m膮偶, wykluczony zosta艂 z jej 偶ycia, cho膰 Rhonwyn by艂a dla niego niezwykle uprzejma i szczerze si臋 o niego troszczy艂a. Nie spa艂 jednak w jej 艂o偶u od nocy po艣lubnej przed pi臋cioma miesi膮cami.

Edward pragn膮艂 mie膰 dzieci, a obowi膮zkiem jego 偶ony by艂o mu je da膰. Gdy tylko jednak pr贸bowa艂 jej cho膰by dotkn膮膰, natychmiast odsuwa艂a si臋, a na jej pi臋knej twarzy pojawia艂 si臋 wyraz przera偶enia. Wiedzia艂, 偶e nie wolno mu zgadza膰 si臋 na przed艂u偶anie si臋 tej sytuacji, a jednocze艣nie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e musi wybra膰 w艂a艣ciw膮 chwil臋, aby nie przerazi膰 偶ony jeszcze bardziej. Mo偶e powinien zosta膰 z ni膮 sam na sam, mo偶liwie jak najdalej od brata i obu walijskich 偶o艂nierzy?

Pom贸g艂 mu los, kt贸ry przybra艂 posta膰 ksi臋dza Jana.

- Chcia艂bym zabra膰 Glynna do Shrewsbury - powiedzia艂 pewnego wieczoru przy kolacji. - Ch艂opak nigdy nie widzia艂 miasta, a jak wiesz, panie, jest to bardzo przyzwoite miasto. -Spojrza艂 na Rhonwyn, wiedzia艂, 偶e tak naprawd臋 wa偶na jest tylko jej zgoda. - Jest tam klasztor i kilka ko艣cio艂贸w, a tak偶e wiele kram贸w. Statki handlowe przyp艂ywaj膮 rzek膮 Severn a偶 z Bristolu, jako 偶e niemal na ca艂ej d艂ugo艣ci jest ona zdatna do 偶eglugi. Oth i Dewi mog膮 pojecha膰 z nami. Miasto go艣ci wielu przybywaj膮cych tam Walijczyk贸w, nie b臋d膮 wi臋c wyr贸偶nia膰 si臋 w艣r贸d ludzi.

- Co o tym s膮dzisz, Rhonwyn? - zwr贸ci艂 si臋 do 偶ony Edward. - A ty, Glynn? Podoba艂aby ci si臋 taka wyprawa? M贸g艂by艣 si臋 wiele nauczy膰.

- Oczywi艣cie, Edwardzie! Pozw贸l mi pojecha膰, Rhonwyn! Prosz臋, zg贸d藕 si臋.

- Mo偶e pojad臋 z tob膮? - spyta艂a Rhonwyn z namys艂em. -Wiesz, braciszku, 偶e ja te偶 nigdy nie widzia艂am miasta?

- Naprawd臋 chcesz pojecha膰 z nami? - Glynn zmartwi艂 si臋 i nie potrafi艂 ukry膰 rozczarowania. By艂o jasne, 偶e plan wyprawy opracowali z ksi臋dzem znacznie wcze艣niej. Edward de Beaulieu pochyli艂 si臋 do ucha 偶ony.

- Tw贸j brat dorasta, Rhonwyn. Po raz pierwszy w 偶yciu traktowany jest w spos贸b nale偶ny jego urodzeniu - z szacunkiem nale偶nym synowi ksi臋cia.

Nauczyciel uzna艂, 偶e powinien zobaczy膰 troch臋 艣wiata. Nie s膮dz臋, 偶eby obecno艣膰 starszej siostry na tej wyprawie by艂a dla niego atrakcyjna. Pozw贸l mu j膮 odby膰 w m臋skim towarzystwie.

Rhonwyn nie zastanawia艂a si臋 do tej pory nad tym, 偶e Glynn dorasta. Odk膮d pami臋ta, zawsze by艂 jej ma艂ym braciszkiem, kt贸rym si臋 opiekowa艂a. 艢ci膮gn臋艂a go do Haven, zadba艂a o rozszerzenie jego horyzont贸w, a dzi艣 Glynn, niczym ptak, zapragn膮艂 spr贸bowa膰 swych skrzyde艂, wzlecie膰 w niebo o w艂asnych si艂ach. By艂 to dla niej niemal wstrz膮s. Chcia艂a zaprotestowa膰, ale zda艂a sobie spraw臋, 偶e ci臋偶ka d艂o艅 Edwarda spoczywa na jej d艂oni, 偶e m膮偶 u艣miechem zach臋ca j膮 do wyra偶enia zgody na wyjazd brata.

- Ciebie sam zabior臋 do Shrewsbury pewnego dnia -szepn膮艂. Rhonwyn westchn臋艂a i spojrza艂a na brata.

- Na jak d艂ugo chcecie pojecha膰?

- Nie d艂u偶ej ni偶 tydzie艅.

- Pami臋taj, nikt nie mo偶e si臋 dowiedzie膰, czyim jeste艣 synem - ostrzeg艂a.

- B臋dzie podr贸偶owa艂 jako Glynn z Thorley, m贸j m艂ody krewny - wtr膮ci艂 Edward. - Ludzie pomy艣l膮, 偶e to syn m贸j i kt贸rej艣 z moich dawnych kochanek, a poniewa偶 pojawi si臋 w towarzystwie ksi臋dza, uznaj膮, 偶e jego matka nie 偶yje, co przecie偶 jest prawd膮.

- Wspania艂y pomys艂! - ucieszy艂 si臋 Glynn. - Kiedy mo偶emy wyruszy膰, prosz臋 ksi臋dza?

- Jutro, je艣li to dla ciebie nie za wcze艣nie - u艣miechn膮艂 si臋 ksi膮dz. Glynn krzykn膮艂 rado艣nie, na co Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 wbrew swej woli.

- Oth i Dewi maj膮 by膰 przez ca艂y czas u twego boku - rozkaza艂a. - Spe艂nisz bez dyskusji ka偶de polecenie ksi臋dza Jana. Je艣li b臋dziesz zachowywa艂 si臋 jak 艂obuz, nigdy wi臋cej nie pozwol臋 na tak膮 wycieczk臋. Pami臋taj! Uszcz臋艣liwiony brat u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i nast臋pnego dnia wyjecha艂 wraz ze swymi towarzyszami, 偶egnaj膮c siostr臋 gestem d艂oni. Rhonwyn rozp艂aka艂a si臋, ku swemu zaskoczeniu. Stoj膮cy obok Edward po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu. Tym razem nie obruszy艂a si臋 na jego dotkni臋cie.

- Spokojnie, 偶ono, wkr贸tce wr贸c膮.

- Glynn dorasta - powiedzia艂a Rhonwyn przez 艂zy. - Och, Edwardzie; co poczn臋, kiedy pewnego dnia odjedzie na dobre? Przyzwyczai艂am si臋 sprawowa膰 nad nim opiek臋. Co poczn臋, gdy nie b臋dzie jej potrzebowa艂?

- Wychowamy nasze dzieci na dobrych i m膮drych ludzi, podobnych do twojego brata.

- Nasze dzieci? Panie, przecie偶 nie mamy dzieci.

- Ani nawet nadziei na nie, chyba 偶e przezwyci臋偶ymy jako艣 tw贸j strach -powiedzia艂 cicho Edward de Beaulieu. - Noc po艣lubna by艂a dla ciebie prze偶yciem okrutnym, ale przecie偶 koniecznym; doskonale wiesz, dlaczego. Do diab艂a, 偶ono, czy chcia艂aby艣, by tw贸j ojciec nadal mieszka艂 z nami?

- Nie!

- No w艂a艣nie. C贸偶, moja dzika walijska 偶ono, czy pozna艂a艣 mnie ju偶 na tyle dobrze, by dzieli膰 ze mn膮 艂o偶e? Czy mo偶emy zn贸w by膰 m臋偶em i 偶on膮?

- Daj mi czas, panie.

- Da艂em ci niemal p贸艂 roku, 偶ono. - W g艂osie Edwarda zabrzmia艂a nuta zniecierpliwienia. O co jej jeszcze, do diab艂a, chodzi? - pomy艣la艂.

- Czy偶by艣 zamierza艂 znowu mnie zniewoli膰, panie? Wiem, 偶e brak mi si艂y, by ci si臋 oprze膰, ale mog臋 ci臋 znienawidzi膰. Nie wiem, jak znios臋 powt贸rne zniewolenie.

- Je艣li ma艂偶onk贸w 艂膮czy uczucie, oboje s膮 zniewoleni i oboje prze偶ywaj膮 rozkosz. Daj臋 ci s艂owo. - Edward przemawia艂 spokojnie, odczuwa艂 jednak wielk膮 niecierpliwo艣膰. Gdy tylko w rozmowie pojawia艂 si臋 temat ich wzajemnych stosunk贸w, Rhonwyn natychmiast zaczyna艂a traktowa膰 go jak potwora.

- Panie, podczas nocy po艣lubnej czu艂am b贸l, strach i nienawi艣膰 - powiedzia艂a teraz szczerze. - Wobec twego po偶膮dania czu艂am si臋 bezradna, nie potrafi艂am si臋 przed nim obroni膰. Nie wiem, czy kiedy艣 zdo艂am przezwyci臋偶y膰 niech臋膰.

- Nie musimy przecie偶 zacz膮膰 od z艂膮czenia cia艂. Na pocz膮tku wystarczy dotyk. Mo偶esz przecie偶 dotyka膰 mnie, tak jak ja dotykam ciebie, 偶ono. I niekoniecznie w 艂贸偶ku, nago. Nie s膮dz臋, by艣 w贸wczas tak si臋 ba艂a.

- Czy 鈥瀢zi臋cie鈥 zawsze boli?

- Nie. Tylko za pierwszym razem, gdy dziewica traci cnot臋. Potem 偶ona przyzwyczaja si臋 do m臋偶a, kryj膮cego sw贸j miecz w jej ciele. Nie odczuwa w贸wczas b贸lu. Rhonwyn milcza艂a przez d艂ug膮 chwil臋, rozmy艣laj膮c nad tymi s艂owami.

W膮tpi艂a, czy kiedykolwiek przezwyci臋偶y niech臋膰 do m臋偶owskiej nami臋tno艣ci, ale musi spr贸bowa膰... dla niego. Edward okaza艂 si臋 cz艂owiekiem dobrym i bardzo, bardzo cierpliwym.

- Czy zniesiesz, je艣li b臋dziemy robili to powoli? - spyta艂a w ko艅cu.

- Spr贸buj臋... dla ciebie - odpar艂 szczerze.

- Dobrze wi臋c.

- Czego tak si臋 boisz, 偶ono?

- Nie wiem. - Rhonwyn wzruszy艂a ramionami. - Rozumiem, 偶e to, czego pragniesz, jest naturalne mi臋dzy m臋偶em i 偶on膮, ale w nasz膮 noc po艣lubn膮 czu艂am si臋 tak okropnie! A偶 do tamtej chwili nie dozna艂am w 偶yciu sytuacji, w kt贸rej nic nie mog艂am zrobi膰, i nie chc臋, by si臋 powt贸rzy艂a, Edwardzie. Nie zapomn臋 widoku matki, bezradnej wobec nami臋tno艣ci ap Gruffydda, cho膰 jej chyba si臋 to podoba艂o. 呕y艂a tylko dla niego, a ja musia艂am zajmowa膰 si臋 nie tylko sob膮, ale i m艂odszym bratem. To prawda, m贸j krewniak i za艂oga Cythraul opiekowali si臋 nami, ale zawsze by艂am pani膮 samej siebie. Chcia艂am je藕dzi膰 konno, wi臋c uczyli mnie jazdy konnej. Chcia艂am nauczy膰 si臋 walczy膰 mieczem, wi臋c uczyli mnie walczy膰 mieczem. Nauczyli mnie nawet gra膰 w ko艣ci, cho膰 niech臋tnie, a niech臋膰 do gry ze mn膮 pog艂臋bi艂a si臋 jeszcze, kiedy kilka razy wygra艂am. Sama rz膮dzi艂am sob膮, jednak gdy spe艂niali艣my akt ma艂偶e艅stwa, nie mog艂am tego uczyni膰. To ty by艂e艣 g贸r膮, a do tego nie jestem przyzwyczajona. - Przygryz艂a doln膮 warg臋, wyra藕nie zdenerwowana. - Przepraszam ci臋, Edwardzie. Bardzo ci臋 przepraszam.

- Ale przecie偶 panowanie to rola m臋偶czyzny - powiedzia艂 Edward powoli, staraj膮c si臋 zrozumie膰 punkt widzenia 偶ony, cho膰 tak naprawd臋 nie by艂 w stanie go poj膮膰. Dlaczego nie chce by膰 pos艂uszna? By艂 bliski zakochania si臋 w tej Walijce, jednak nadal nie mia艂 pewno艣ci, czy zdo艂a zazna膰 szcz臋艣cia u boku kobiety nieustannie podwa偶aj膮cej jego autorytet, odmawiaj膮cej spe艂niania ma艂偶e艅skich obowi膮zk贸w.

- Dlaczego m臋偶czyzna ma panowa膰?

- Zawsze tak by艂o, Rhonwyn. Czy nie tego uczy nas Ko艣ci贸艂? Czy B贸g nie stworzy艂 Adama jako pierwszego cz艂owieka?

- A potem zda艂 sobie spraw臋, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d i naprawi艂 go, stwarzaj膮c kobiet臋, Ew臋. Tak uczy艂a mnie ciotka, przeorysza.

- Jeste艣 zbyt niezale偶na jak na 偶on臋! - Edward de Beaulieu pokr臋ci艂 g艂ow膮 w udawanej rozpaczy. Nie potrafi艂 si臋 gniewa膰 na Rhonwyn.

- Tak zosta艂am wychowana, panie.

- Wi臋c b膮d藕 niezale偶na, 偶ono, we wszystkich sprawach... z wyj膮tkiem ma艂偶e艅skiego 艂o偶a. Tam musisz odda膰 mi pierwsze艅stwo. Zaczynam rozumie膰, 偶e zale偶y mi na tobie... i nie ma to nic wsp贸lnego ze zwyk艂ym po偶膮daniem, cho膰 oczywi艣cie po偶膮dam ci臋. Mam wra偶enie, 偶e to, co czuj臋, nazywa si臋 mi艂o艣ci膮. - Edward de Beaulieu uj膮艂 d艂o艅 Rhonwyn i z艂o偶y艂 na niej poca艂unek. Czuj膮c na sk贸rze ciep艂o jego ust, Rhonwyn zadr偶a艂a, uzna艂a jednak, 偶e poca艂unek nie jest wcale nieprzyjemny. Nie wyrwa艂a wi臋c r臋ki. Edward przyci膮gn膮艂 j膮 bli偶ej.

- Po艂贸偶 g艂ow臋 na mojej piersi - powiedzia艂 cicho. - Pozw贸l si臋 przytuli膰. -Obj膮艂 j膮 lekko, tak lekko, 偶e wymkn臋艂aby mu si臋 bez trudu, gdyby tylko chcia艂a. - Jeste艣 pi臋kna, Rhonwyn uerch Llywelyn. W艂osy masz jak promienie ksi臋偶yca splecione z promieniami s艂o艅ca i mi臋kkie jak len. Rhonwyn z艂o偶y艂a g艂ow臋 na jego piersi. Przez materia艂 kubraka czu艂a zapach cia艂a m臋偶a. Wyda艂 si臋 jej przyjemny. Edward obj膮艂 d艂o艅mi jej twarz i uni贸s艂 j膮.

- Twe oczy s膮 zielone jak szmaragdy...

- Co to takiego 鈥瀞zmaragdy鈥, m臋偶u?

- Zielone klejnoty, takie jak na g艂owni mojego miecza.

- Moje oczy przypominaj膮 ci zielone kamyki? - Rhonwyn nie by艂a pewna, czy to, co m膮偶 uznawa艂 najwyra藕niej za komplement, rzeczywi艣cie jest komplementem. Edward roze艣mia艂 si臋.

- Nie b膮d藕 taka dos艂owna! - zgani艂 j膮, a potem delikatnie musn膮艂 jej wargi ustami. - Nieoszlifowane szmaragdy to pi臋kne klejnoty, a twe oczy s膮 r贸wnie pi臋kne, 偶ono. Czu艂a na wargach jego poca艂unek, tak jak ten pierwszy, w ko艣ciele. I by艂o to mi艂e uczucie.

- Masz oczy jak deszczowe niebo - odwzajemni艂a komplement. - A w艂osy niczym li艣cie d臋bu w listopadzie.

- To jeden z najpi臋kniejszych komplement贸w, jakie s艂ysza艂em. Rhonwyn zachichota艂a.

- Chyba oszala艂e艣, m臋偶u! A teraz musz臋 uda膰 si臋 do mych obowi膮zk贸w. Odjazd Glynna ani twe mi艂e s艂owa nie zwalniaj膮 mnie przecie偶 z dogl膮dania gospodarstwa. - Dygn臋艂a i oddali艂a si臋. Edward odprowadzi艂 j膮 wzrokiem. Chyba uczynili艣my dobry pocz膮tek - pomy艣la艂. Przez kilka miesi臋cy, kt贸re up艂yn臋艂y od 艣lubu, zd膮偶y艂 szczerze polubi膰 偶on臋. Nie k艂ama艂, m贸wi膮c, 偶e w jego duszy rodzi si臋 g艂臋bsze uczucie. A naro­dzi艂o si臋, ku jego zdumieniu, bez poca艂unk贸w, bez wsp贸lnego 艂o偶a. W noc po艣lubn膮 spe艂ni艂 tylko sw贸j obowi膮zek, teraz jednak, poznawszy Rhonwyn bli偶ej, po偶膮da艂 jej. S艂ysza艂 o kobietach, dla kt贸rych nami臋tno艣膰 nie znaczy nic, i modli艂 si臋 szczerze, by jego 偶ona do nich nie nale偶a艂a. Mia艂 nadziej臋, 偶e po prostu jej zmys艂owo艣膰 nie zosta艂a jeszcze rozbudzona. Nie oczekiwa艂 od niej zreszt膮 tylko przyjemno艣ci, do tego s艂u偶y膰 mog艂a byle kobieta. 呕on臋 pragn膮艂 kocha膰 i by膰 przez ni膮 kochany.

Do tej pory czekanie na jej wzajemno艣膰 przychodzi艂o mu 艂atwo, lecz dzi艣 to si臋 zmieni艂o.

Wieczorem zaproponowa艂 Rhonwyn partyjk臋 ko艣ci i 艣mia艂 si臋 g艂o艣no, kiedy wygra艂a srebrnego pensa.

- Mia艂a艣 dobrych nauczycieli, pani - powiedzia艂. - Nast臋pnym razem zaproponuj臋 ci parti臋 szach贸w. - U艣miechn膮艂 si臋, wsta艂 od sto艂u i przysun膮艂 fotel do kominka.

- W szachy gram r贸wnie dobrze, panie - uprzedzi艂a. Sala zamkowa by艂a pusta, s艂u偶膮cy ju偶 si臋 oddalili. Na wielkim kominku, ozdobionym dwoma kamiennymi lwami, p艂on膮艂 ogie艅. Edward de Beaulieu spoczywa艂 w fotelu wybitym sk贸r膮.

- Usi膮dziesz mi na kolanach, 偶ono? - spyta艂. O co mu chodzi? - zdziwi艂a si臋 Rhonwyn, lecz wsta艂a pos艂usznie. Przez chwil臋 w milczeniu spoczywa艂a w obj臋ciach m臋偶a, po czym powiedzia艂a:

- 呕niwa uda艂y si臋 doskonale. Stodo艂y s膮 pe艂ne. Je艣li nie spadnie deszcz, jutro zaczniemy zbi贸r owoc贸w.

- Dlaczego twe w艂osy pachn膮 wrzosem?

- Matka Enit robi z niego olejek, kt贸ry dodajemy do mojego myd艂a. Jab艂ka uda艂y si臋 nadzwyczajnie. Za tydzie艅 czy dwa rozpoczniemy wyr贸b cydru.

- To pi臋kny zapach i pasuje do ciebie. - Edward poci膮gn膮艂 nosem i poca艂owa艂 jej z艂ot膮 g艂贸wk臋.

- Nie chcesz wiedzie膰, jak powodzi si臋 panu na Haven?

- Opowiesz mi po mszy, przy 艣niadaniu. Wieczorne godziny przeznaczone s膮 na inne sprawy. - Edward odchyli艂 g艂ow臋 偶ony i z艂o偶y艂 na jej wargach d艂ugi poca艂unek, od kt贸rego serce Rhonwyn zacz臋艂o uderza膰 szybciej. Nagle uni贸s艂 j膮 ze swych kolan.

- Id藕 do 艂贸偶ka, 偶ono - powiedzia艂. - 呕ycz臋 ci s艂odkich sn贸w. Wiem, 偶e ja b臋d臋 艣ni艂 s艂odko o tobie. Nieco oszo艂omiona, Rhonwyn wspi臋艂a si臋 po kr臋tych schodach prowadz膮cych do jej komnat, gdzie czeka艂a ju偶 Enit, kt贸ra pomog艂a jej przygotowa膰 si臋 do snu.

Kiedy wreszcie zosta艂a sama, le偶a艂a w 艂贸偶ku z szeroko otwartymi oczami, rozmy艣laj膮c o minionym dniu. Czy偶by zdolna by艂a przezwyci臋偶y膰 sw膮 niech臋膰 do nami臋tno艣ci m臋偶a? Czu艂a nie艣mia艂膮 nadziej臋, 偶e jest to mo偶liwe.

Nast臋pnego dnia pojawili si臋 nieoczekiwani go艣cie. Edward by艂 w sadzie, gdzie nadzorowa艂 zbi贸r jab艂ek, gdy do sali zamkowej, w kt贸rej Rhonwyn tka艂a gobelin maj膮cy zawisn膮膰 nad kominkiem, wpad艂 zaczerwieniony z emocji Alfred.

- Pani! Pani! Lord Edward i jego 偶ona s膮 zaledwie o mil臋 st膮d. Przed chwil膮 przyby艂 pos艂aniec. Co robi膰?

- Lord Edward z 偶on膮? - zdumia艂a si臋 Rhonwyn. Przecie偶 to ona by艂a 偶on膮 lorda Edwarda!

- Ksi膮偶臋, pani. Syn kr贸la Henryka z ma艂偶onk膮. Co mam robi膰? Rhonwyn wsta艂a od krosien.

- Nie wiemy, czy zostan膮 na noc, ale na wszelki wypadek przygotujcie komnaty go艣cinne. Czy pos艂aniec powiedzia艂, ile os贸b przyje偶d偶a? Kucharz musi nakarmi膰 ich wszystkich. Wy艣lijcie Jana do sad贸w, niech m贸j m膮偶 natychmiast wraca. Musz臋 si臋 przebra膰, nie mog臋 przecie偶 wita膰 kr贸lewskiego syna w domowym stroju. Pospiesz si臋, Alfredzie! Pospiesz si臋! - Wybieg艂a z sali, nawo艂uj膮c: - Enit! Gdzie jeste艣, dziewczyno?! Enit, dzi臋ki zmys艂owi w艂a艣ciwemu dobrym s艂u偶膮cym, zd膮偶y艂a ju偶 nie tylko znale藕膰 si臋 w garderobie pani, ale i przygotowa膰 sukni臋 z zielonego jedwabiu, ze stanikiem ozdobionym ciemnozielonym i srebrnym brokatem. Na 艂贸偶ku le偶a艂 tak偶e srebrzysty p艂aszcz z brokatu. Rhonwyn ubra艂a si臋 z pomoc膮 s艂u偶膮cej, kt贸ra nast臋pnie uczesa艂a j膮, rozdzielaj膮c w艂osy na boki i zaplataj膮c w warkocze, kt贸re upi臋艂a na g艂owie. Ca艂o艣ci dope艂ni艂 kwef z przejrzystej tkaniny, umocowany na w膮skiej srebrnej opasce.

- Dzi臋kuj臋. - Rhonwyn poderwa艂a si臋 i pospieszy艂a na spotkanie dostojnych go艣ci. Nie mog艂a dopu艣ci膰 do tego, by syn w艂adcy czeka艂 na gospodarzy. Zbieg艂a po schodach, nawo艂uj膮c, by Enit pospieszy艂a za ni膮. W wielkiej sali s艂u偶膮cy krz膮tali si臋, ustawiaj膮c na stole owoce, sery i wino.

W kominku trzaska艂 ogie艅. Edward wpad艂 w niedba艂ym stroju, z twarz膮 ubrudzon膮 ziemi膮. Pomacha艂 偶onie d艂oni膮 i znik艂; on te偶 musia艂 si臋 przebra膰.

- S膮 ju偶 u st贸p wzg贸rza - poinformowa艂 Alfred, kt贸remu przed chwil膮 pacholik szepn膮艂 co艣 do ucha. Rhonwyn prze艂kn臋艂a nerwowo 艣lin臋, po chwili jednak opanowa艂a zdenerwowanie. Nie ma si臋 czego ba膰! Wysz艂a z sali, przeby艂a kr贸tki korytarz i stan臋艂a u szczytu schod贸w w chwili, gdy ksi膮偶臋cy orszak wje偶d偶a艂 na dziedziniec. Zbieg艂a na d贸艂. Ksi膮偶臋 w艂a艣nie zeskoczy艂 z konia i pomaga艂 zsi膮艣膰 偶onie.

Rhonwyn dygn臋艂a nisko.

- Lordzie Edwardzie, lady Eleanor, witam w zamku Haven. Ksi膮偶臋 uj膮艂 j膮 pod brod臋 i bezceremonialnie uni贸s艂 jej g艂ow臋.

- Jeste艣 c贸rk膮 ap Gruffydda - stwierdzi艂 raczej, ni偶 spyta艂.

- Tak, panie.

- Spodziewa艂em si臋 kogo艣 zupe艂nie innego. Walijczycy s膮 ciemnow艂osi, czy偶 nie tak, pani?

- Z regu艂y tak, ale moja matka pochodzi艂a z rodu, kt贸ry nazywano elfami. Mam rysy ojca, ale cer臋 i kolor w艂os贸w odziedziczy艂am po matce.

- Jeste艣 znacznie pi臋kniejsza od ap Gruffydda. - Ksi膮偶臋 Edward roze艣mia艂 si臋 weso艂o. Zwr贸ci艂 si臋 do 偶ony: - Mon coeur, to c贸rka ksi臋cia Walii i 偶ona Edwarda de Beaulieu, lady Rhonwyn. - Spojrza艂 na Rhonwyn. - To moja ma艂偶onka, lady Eleanor.

Rhonwyn zn贸w dygn臋艂a, po czym, prostuj膮c si臋, powiedzia艂a:

- Zapraszam do zamku, gdzie czeka pocz臋stunek, a tak偶e woda, je艣li chcecie zmy膰 z siebie trudy podr贸偶y. Z tymi s艂owami poprowadzi艂a przyby艂ych do 艣rodka. W wielkiej sali na go艣ci czeka艂 ju偶 Edward de Beaulieu.

- Wybacz mi, panie - powiedzia艂 - 偶e nie powita艂em was przy wje藕dzie, ale kiedy poinformowano nas, 偶e si臋 zbli偶asz, by艂em w艂a艣nie w sadach. Nie mog艂em wyj艣膰 ci naprzeciw w stroju, w kt贸rym pracowa艂em przez ca艂y dzie艅, a 偶e ledwie mia艂em czas si臋 przebra膰, pozostawi艂em 偶onie przyjemno艣膰 powitania was. - Sk艂oni艂 si臋 ksi臋ciu raz jeszcze i uca艂owa艂 ur臋kawicznion膮 d艂o艅 lady Eleanor.

- Mo偶esz by膰 dumny ze swej 偶ony, de Beaulieu. To mi艂o, gdy wita ci臋 tak pi臋kna kobieta. - Ksi膮偶臋 Edward sk艂oni艂 si臋 przed pani膮 zamku. Rhonwyn w odpowiedzi dygn臋艂a nisko. Pojawi艂 si臋 Alfred z tac膮, na kt贸rej sta艂y cztery srebrne, wysadzane szmaragdami kielichy z winem. Pierwszy poda艂 ksi臋ciu, drugi jego 偶onie, trzeci panu zamku, ostatni - Rhonwyn. De Beaulieu wzni贸s艂 toast.

- Za kr贸la.

- Za kr贸la - powt贸rzyli obecni. Tymczasem do wielkiej sali nap艂ywali ludzie z orszaku ksi臋cia.

- Zatrzymacie si臋 na noc? - spyta艂 Edward de Beaulieu.

- Tak jest - potwierdzi艂 ksi膮偶臋 Edward. - Zdo艂asz, panie, nakarmi膰 m贸j orszak? Mam dwudziestu ludzi. Je艣li sprawiaj膮 k艂opot, to wy偶ywi膮 si臋 sami, w sakwach maj膮 owsiany chleb.

- W Haven nie odczuwamy niedostatku po偶ywienia, starczy go wi臋c i dla twych ludzi, ksi膮偶臋 - wtr膮ci艂a Rhonwyn. -Przyznam szczerze, 偶e ka偶臋 kucharzowi przygotowywa膰 znacznie wi臋cej po偶ywienia, ni偶 zdo艂aliby艣my zje艣膰, dzi臋ki czemu biedni, kt贸rzy przybywaj膮 pod nasze drzwi, nie odchodz膮 g艂odni. A o twym przyje藕dzie dowiedzieli艣my si臋 przecie偶 p贸艂 godziny wcze艣niej - powiedzia艂a z weso艂ym b艂yskiem w oczach. Ksi膮偶臋 roze艣mia艂 si臋 serdecznie.

- W niczym nie przypominasz swego ojca, pani - orzek艂.

- To najwi臋kszy komplement, jaki mog艂e艣 mi sprawi膰, ksi膮偶臋. Ap Gruffydd nie jest cz艂owiekiem, do kt贸rego chcia艂abym by膰 podobna.

- Surowo go oceniasz - zauwa偶y艂 ksi膮偶臋.

- Szanuj臋 go - zaprotestowa艂a Rhonwyn. - M贸j ojciec to dziwny, trudny cz艂owiek, ale przys艂u偶y艂 mi si臋, aran偶uj膮c me ma艂偶e艅stwo z Edwardem. Ksi膮偶臋 skin膮艂 g艂ow膮. Nagle do rozmowy w艂膮czy艂a si臋 jego 偶ona.

- Czy masz dzieci, lady Rhonwyn? My mieli艣my czw贸rk臋, ale niestety, Joanna zmar艂a wkr贸tce po urodzeniu. Eleanor, Jan i Henryk to dobre dzieci, za kt贸re wdzi臋czna jestem Bogu.

- 艢lub wzi臋li艣my zaledwie w kwietniu - odpar艂a Rhonwyn.

- I jeszcze nie jeste艣 w ci膮偶y? M贸dl si臋 do 艣wi臋tej Anny, pani, ona ci臋 nie zawiedzie. - Ksi臋偶na u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o do gospodyni. - Widz臋, 偶e tw贸j m膮偶 nie jest ci oboj臋tny. B臋dziecie wi臋c mieli dzieci. Dzieci pojawiaj膮 si臋 zawsze tam, gdzie jest mi艂o艣膰. Zamkowy kucharz przeszed艂 sam siebie, podaj膮c na kolacj臋 wymy艣lne dania.

Najpierw wniesiono chleb, owoce i kr膮偶ki sera. Potem podano obfito艣膰 dziczyzny, nast臋pnie kap艂ony w kwa艣nym sosie, pstr膮ga gotowanego w winie z ziarnami gorczycy, w臋gorza z Galytyne, mielone mi臋so upieczone z jajkami na twardo i okruchami chleba i wreszcie kurczaki przyrz膮dzone na ulubiony przez Rhonwyn spos贸b. Nie zabrak艂o sa艂aty przyprawionej winem i gotowanego groszku. Go艣ciom przy ni偶szych sto艂ach podano cydr, przy najwy偶szym jednak, przy kt贸rym siedzieli gospodarze i ich dostojni go艣cie, pito wino.

- Nie macie w zamku ksi臋dza? - spyta艂 ksi膮偶臋.

- Mamy, ale pojecha艂 do Shrewsbury odwiedzi膰 przyjaci贸艂 w tamtejszym klasztorze - odpowiedzia艂 g艂adko Edward de Beaulieu.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie b臋dzie go podczas tej rozmowy, poniewa偶 chcia艂em was powiadomi膰, i偶 kr贸l Francji Ludwik przygotowuje na przysz艂y rok kolejn膮 wypraw臋 krzy偶ow膮. Moja 偶ona i ja zamierzamy wzi膮膰 w niej udzia艂. W ci膮gu lata podr贸偶owa艂em po kraju, pytaj膮c lord贸w, czy b臋d膮 mi towarzyszy膰. Do ciebie, Edwardzie de Beaulieu, pragn臋 r贸wnie偶 skierowa膰 to pytanie.

- A czy mo偶esz bezpiecznie opu艣ci膰 Angli臋, ksi膮偶臋?

- Wuj de Montfort nie 偶yje. Nikt zatem nie o艣mieli si臋 zagrozi膰 mojemu ojcu... czy mnie. Kiedy zostan臋 kr贸lem, oby ten dzie艅 nie nadszed艂 szybko, obowi膮zki nie pozwol膮 mi ju偶 na rycerskie wyprawy. Nie zdecyduj臋 si臋 na opuszczenie kraju tak jak m贸j wujeczny dziad Ryszard Lwie Serce. By rz膮dzi膰 Angli膮, musz臋 by膰 tam obecny. Teraz spr贸buj臋 wi臋c odzyska膰 Ziemi臋 艢wi臋t膮, wypieraj膮c z niej niewiernych. Staniesz przy mym boku, Edwardzie de Beaulieu?

- Stan臋 przy tobie, panie - pad艂a odpowied藕.

- Ja te偶! - zdecydowa艂a si臋 rozgor膮czkowana Rhonwyn. Edward roze艣mia艂 si臋.

- Moja 偶ona ma serce wojownika - wyja艣ni艂.

- Ja te偶 pragn臋 stan膮膰 przy boku ksi臋cia - zaakcentowa艂a pani na Haven. Nim jej m膮偶 zd膮偶y艂 zareagowa膰, odezwa艂a si臋 ksi臋偶na:

- Panie, b臋d臋 towarzyszy膰 mojemu m臋偶owi. Je艣li twa 偶ona chce wzi膮膰 udzia艂 w wyprawie, nie widz臋 powodu, by jej tego zabrania膰. Chyba, panie, 偶e nie 偶yczysz sobie tego...

- Och, Edwardzie, prosz臋, pozw贸l mi jecha膰 - powiedzia艂a Rhonwyn b艂agalnym g艂osem. - Nie chc臋 roz艂膮ki z tob膮. Szmaragdowe oczy dziewczyny l艣ni艂y podnieceniem. Edward u艣wiadomi艂 sobie, 偶e on te偶 wola艂by nie rozdziela膰 si臋 z 偶on膮.

- B臋dzie nam ci臋偶ko - ostrzeg艂.

- Ci臋偶kie 偶ycie nie jest mi obce, panie. Edward de Beaulieu westchn膮艂.

- Musisz przyrzec, 偶e b臋dziesz mi pos艂uszna we wszystkim, i to bez 偶adnych dyskusji - za偶膮da艂.

- Przyrzekam!

- Je艣li lady Rhonwyn wraz ze s艂u偶b膮 do艂膮czy do mego dworu, sprawi mi zaszczyt - powiedzia艂a ksi臋偶na i doda艂a szybko: - Oczywi艣cie, za twoj膮 zgod膮, panie.

- Ma t臋 zgod臋 i dzi臋ki ci, pani, za wspania艂omy艣ln膮 propozycj臋.

- Dzi臋kuj臋 wam obojgu! - ucieszy艂a si臋 Rhonwyn. Jakim cudem ap Gruffydd sp艂odzi艂 tak膮 c贸rk臋?! - Ksi膮偶臋 nie m贸g艂 wyj艣膰 z podziwu. C贸rk臋 pi臋kn膮 i m臋偶nego serca. Nie ma w niej ponadto z艂a ani przewrotno艣ci. Wygl膮da na to, 偶e pokocha艂a de Beaulieu. Ciesz臋 si臋, 偶e mog艂em j膮 pozna膰.

Cieszy艂o go tak偶e, 偶e pan na Haven bez wahania zgodzi艂 si臋 uczestniczy膰 w wyprawie krzy偶owej, co 艣wiadczy艂o o jego lojalno艣ci wobec kr贸lewskiego rodu. On za艣, chocia偶 przemawia艂 tak, jakby wierzy艂, 偶e jego ojciec b臋dzie 偶y艂 wiecznie, wiedzia艂, 偶e dni kr贸la s膮 policzone. Henryk mia艂 ponad sze艣膰dziesi膮t lat. Gdyby mia艂o si臋 zdarzy膰 najgorsze, gdyby ojciec umar艂 podczas nieobecno艣ci syna, kr贸lowa Eleanor by艂aby w stanie sprawowa膰 rz膮dy a偶 do powrotu syna. A gdyby zgin膮艂 on w dalekich krajach... C贸偶, sp艂odzi艂 dw贸ch zdrowych syn贸w, kt贸rych zostawia艂 w Anglii i kt贸rym matka nie pozwoli艂aby wyrz膮dzi膰 krzywdy. Dynastia mia艂a trwa膰, i to dla Edwarda Plantageneta by艂o najwa偶niejsze.

Ksi膮偶臋 i jego ma艂偶onka odjechali nast臋pnego dnia, zadowoleni z efektu wizyty. Obaj Edwardowie uzgodnili, gdzie i kiedy si臋 spotkaj膮, przy czym de Beaulieu obieca艂 przyprowadzi膰 setk臋 偶o艂nierzy, kt贸rych wyposa偶y, utrzyma i zakwateruje na w艂asny koszt. Zobowi膮za艂 si臋 te偶 do zebrania i pomocy w wy­ekwipowaniu dru偶yny dziesi臋ciu konnych rycerzy, cho膰 zaznaczy艂, 偶e mo偶e mu si臋 to nie uda膰.

- Zr贸b, co w twojej mocy, de Beaulieu - powiedzia艂 ksi膮偶臋. - Ka偶dy krzy偶owiec po powrocie do Anglii ma zmazane wszystkie grzechy, wiem to od samego arcybiskupa Canterbury. Ci za艣, kt贸rzy oddadz膮 偶ycie w walce z niewiernymi, wst膮pi膮 prosto do raju. Tak zapewnia papie偶. Gdy tylko ksi膮偶臋 i ksi臋偶na znikli z oczu na trakcie prowadz膮cym do zamku.

Rhonwyn poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi.

- Musz臋 zacz膮膰 powa偶niej traktowa膰 膰wiczenia z broni膮, je艣li mam uczestniczy膰 w krucjacie! - wykrzykn臋艂a. Zaledwie jednak opad艂 kurz po orszaku ksi膮偶臋cej pary, pojawi艂 si臋 nowy go艣膰. Rafe de Beaulieu nie by艂 bynajmniej szcz臋艣liwy, dowiedziawszy si臋 o ma艂偶e艅stwie kuzyna. Wszed艂 do sali, gdzie zobaczy艂 Edwarda ca艂uj膮cego d艂o艅 pi臋knej dziewczyny. Z pewno艣ci膮 nie by艂a to ma艂偶onka!

- Kuzynie - powiedzia艂 g艂o艣no i u艣miechn膮艂 si臋, widz膮c, jak ci dwoje odskakuj膮 od siebie. - Kim jest ta pi臋kna dziewczyna? Znudzi艂e艣 si臋 ju偶 t膮 swoj膮 walijsk膮 偶on膮? A gdzie znalaz艂e艣 to cudo?

- Witam ci臋, kuzynie. Widz臋, 偶e jak zwykle wyci膮gasz pochopne wnioski -odpar艂 Edward. - Oto moja 偶ona, Rhonwyn uerch Llywelyn. Kochanie, to m贸j najbli偶szy krewny, Rafe de Beaulieu. Zaskoczony Rafe szybko odzyska艂 przytomno艣膰 umys艂u. Sk艂oni艂 si臋, uj膮艂 drobn膮 d艂o艅 Rhonwyn i uca艂owa艂.

- Pani, szcz臋艣cie mojego kuzyna oszo艂omi艂o mnie. A ponadto wszyscy znani mi Walijczycy mieli ciemne w艂osy i smag艂膮 cer臋. - Jezu! Co za wspania艂a dziewczyna! - pomy艣la艂. Biedna Kasia sprawia przy niej wra偶enie bladej gwiazdki nikn膮cej w blasku s艂o艅ca. Gniewa艂o go, 偶e jego siostra zosta艂a zawiedziona, ale przecie偶 nie m贸g艂 wini膰 za to lady Rhonwyn! Musia艂a ona post膮pi膰 zgodnie z 偶yczeniem ojca.

- Witamy w zamku Haven, panie - powiedzia艂a Rhonwyn, oceniaj膮c w duchu, 偶e ma do czynienia z arogantem. Jak Rafe 艣mia艂 w jej w艂asnym domu dawa膰 do zrozumienia, 偶e c贸rka ap Gruffydda musi by膰 jak膮艣 maszkar膮, przez co jej m膮偶 szuka zapomnienia w ramionach kobiety w膮tpliwej moralno艣ci. Rafe dostrzeg艂 gniew w jej oczach. Wiedzia艂, 偶e je艣li Rhonwyn go znienawidzi, b臋dzie to wy艂膮cznie jego wina.

- Przyby艂em z艂o偶y膰 ci wyrazy szacunku, kuzynie. Przywo偶臋 ci tak偶e najlepsze 偶yczenia od mojej siostry - powiedzia艂 szybko. Edward by艂 艣wiadom, 偶e godno艣膰 Katarzyny de Beaulieu ucierpia艂a, uwa偶ano bowiem powszechnie, i偶 on j膮 odrzuci艂. A by艂a to dobra, 艂agodna istota.

- Czy twa siostra miewa si臋 dobrze? - spyta艂.

- Doskonale. Przyby艂aby ze mn膮, ale przecie偶 to pora przygotowywania cydru, a jej cydr jest uwa偶any za najlepszy w okolicy. Nie pozwoli nikomu nadzorowa膰 jego wyrobu. -Rafe roze艣mia艂 si臋. - Dobra z niej pani domu. Trudno by艂oby mi znale藕膰 偶on臋 zarz膮dzaj膮c膮 Ardley tak jak siostra. Rafe de Beaulieu by艂 wysoki i szczup艂y. Mia艂, jak jego kuzyn, br膮zowe w艂osy, ale oczy jego by艂y niebieskie. On i Katarzyna, dzieci m艂odszego brata ojca Edwarda, byli jedynymi 偶yj膮cymi krewnymi lorda. Mieszkali w niewielkiej posiad艂o艣ci ko艂o Shrewsbury, dwa dni drogi od Haven.

- Zostaniesz u nas? - spyta艂 Edward, doskonale znaj膮c odpowied藕 na to pytanie.

- Tylko na dzisiejsz膮 noc. Jutro musz臋 wyjecha膰.

- Przyjecha艂e艣 z ciekawo艣ci? - spyta艂a nagle Rhonwyn.

- Tak, pani, z ciekawo艣ci - przyzna艂 Rafe ze 艣miechem, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego, do diab艂a, jego kuzyn ma tyle szcz臋艣cia.

- Dopilnuj臋, by przygotowano ci komnat臋 - powiedzia艂a Rhonwyn. U艣miechn臋艂a si臋 do m臋偶a, skin臋艂a lekko g艂ow膮 w kierunku go艣cia i wysz艂a. Rafe'a uzna艂a za cz艂owieka w najwy偶szym stopniu irytuj膮cego i cieszy艂a si臋, 偶e mieszka a偶 o dwa dni drogi od nich. Z rado艣ci膮 przyj臋艂a wiadomo艣膰 o jego wyje藕dzie nast臋pnego dnia.

Edward nie wspomnia艂 Rafe'owi o wyprawie krzy偶owej. Po pierwsze, na wypadek wyjazdu mia艂 zamiar poprosi膰 go, by zarz膮dza艂 Haven podczas nieobecno艣ci dziedzica. Po drugie, wcale nie by艂 jeszcze pewien, czy krucjata dojdzie do skutku. W膮tpi艂, by kr贸l Henryk z zadowoleniem przyj膮艂 wie艣膰 o tym, 偶e jego nast臋pca wyje偶d偶a z Anglii w tak dalek膮 i niebezpieczn膮 podr贸偶, a przecie偶 to on trzyma艂 sakiewk臋, do kt贸rej jego syn musia艂 si臋gn膮膰, by sfinansowa膰 kosztown膮 wypraw臋. Rhonwyn natomiast nie mia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci, a po odje藕dzie Rafe'a pomy艣la艂a przede wszystkim o bracie.

- Och, Edwardzie, co poczniemy z Glynnem? - spyta艂a. -Ap Gruffydd z pewno艣ci膮 nie pozwoli, by艣my zabrali go ze sob膮, a nie mo偶emy przecie偶 zostawi膰 go samego w Haven. Z powod贸w, kt贸rych istoty nie potrafi臋 dociec, Glynn kocha ksi臋cia Walii. Z pewno艣ci膮 nie chcia艂by nas zdradzi膰, ale ten chytry cz艂owiek by艂by zdolny podej艣膰 go bez trudu. Nie mo偶emy tak偶e odes艂a膰 go do Cythraul - by艂oby to okrucie艅stwo z naszej strony, cho膰 Morgan ap Owen z pewno艣ci膮 dobrze by si臋 nim opiekowa艂. 鈥濵y鈥, 鈥瀗as鈥... Edward poczu艂 nagle wielk膮 rado艣膰. Rhonwyn my艣la艂a o nich jako o ma艂偶e艅stwie, cho膰 nadal pow艣ci膮ga艂a sw膮 nami臋tno艣膰.

- Mo偶emy wys艂a膰 go do szko艂y klasztornej w Shrewsbury - powiedzia艂 po namy艣le. - Naucz膮 go tam znacznie wi臋cej, ni偶 by艂by w stanie uczyni膰 to ksi膮dz Jan. Zap艂ac臋 za jego nauk臋, a z klasztoru ojciec go nie odbierze.

- To 艣wietny pomys艂... Ale jako kto ch艂opiec mia艂by tam wyst臋powa膰?

- Jako Glynn z Thorley, oczywi艣cie. B臋d膮 go mieli po prostu za mego bastarda. Przeorowi powiem, 偶e to m贸j krewny, kt贸rego matka zmar艂a, i 偶e jego pochodzenie nie mo偶e by膰 tematem dyskusji. To wystarczy, by utwierdzi膰 plotkarzy w mniemaniu, 偶e Glynn to m贸j syn. On jednak musi milcze膰. Nie wolno mu zdradzi膰, kto jest naprawd臋 jego ojcem. Czy tw贸j brat potrafi dochowa膰 tajemnicy? Rhonwyn skin臋艂a g艂ow膮.

- Potrafi. B臋dzie rozczarowany, 偶e nie we藕mie udzia艂u w wyprawie krzy偶owej, ale perspektywa nauki w klasztornej szkole z pewno艣ci膮 go uraduje. Teraz, kiedy wreszcie m贸g艂 rozpocz膮膰 nauk臋, okaza艂o si臋, 偶e ma wielkie zdolno艣ci. By膰 mo偶e zostanie ksi臋dzem albo uczonym m臋偶em? Tego wieczoru Rhonwyn zn贸w usiad艂a na kolanach m臋偶a, a on g艂adzi艂 jej jedwabiste w艂osy.

- Podczas krucjaty ma艂o b臋dziemy mieli okazji, by 偶y膰 ze sob膮 jak m膮偶 i 偶ona - powiedzia艂 znacz膮co Edward.

- Z pewno艣ci膮 potrwa ona nie d艂u偶ej ni偶 kilka miesi臋cy -odpar艂a cicho, powtarzaj膮c sobie w my艣li, 偶e musi zapyta膰 matk臋 Enit o 艣rodki zapobiegaj膮ce pocz臋ciu. By膰 mo偶e b臋dzie musia艂a podda膰 si臋 nami臋tno艣ci m臋偶a, ale nie zamierza艂a dopu艣ci膰 do tego, by z powodu ci膮偶y musia艂a zosta膰 w domu. Edward pie艣ci艂 jej pier艣.

- Jest jak kr膮g艂e jab艂uszko z naszych sad贸w - szepn膮艂. Rhonwyn oddycha艂a szybko. Mi艂a jej by艂a mocna d艂o艅, kt贸r膮 czu艂a na swym ciele. Nie cofn臋艂a si臋 ani nie broni艂a przed pieszczot膮.

- Wiem, 偶e jeszcze na to za wcze艣nie - powiedzia艂 Edward. - Nie mog臋 jednak doczeka膰 si臋 chwili, kiedy spoczniemy w 艂o偶u, nadzy, i b臋d臋 m贸g艂 ca艂owa膰 twe jab艂uszka, 偶ono.

- Nie boj臋 si臋 ju偶 ciebie tak jak niegdy艣 - wyzna艂a.

- Poznali艣my si臋, dobrze poznali艣my. - Edward uj膮艂 jej twarz i uni贸s艂. Dotkn膮艂 ustami warg, najpierw lekko, potem, gdy uczucie porwa艂o ich oboje, coraz gwa艂towniej. Nie opiera艂a si臋, a nawet odpowiedzia艂a na poca艂unek, co go wprost oczarowa艂o. Nami臋tno艣膰 ow艂adn臋艂a nim, ale przerwa艂 poca艂unek. Patrz膮c w oczy 偶ony, powiedzia艂: - Jeste艣 pi臋kna. Kocham ci臋 i chcia艂bym, 偶eby艣 ty te偶 mnie kocha艂a.

- Daj mi czas, m臋偶u. Dopiero zaczynam rozumie膰 to, co nazywasz nami臋tno艣ci膮. Dzi臋kuj臋 ci za cierpliwo艣膰.

- Kobieta taka jak ty godna jest cierpliwo艣ci, Rhonwyn uerch Llywelyn. O ile偶 s艂odsza b臋dzie nasza noc dzi臋ki temu, 偶e tak d艂ugo na ni膮 czekamy. -U艣miechn膮艂 si臋 tkliwie. Rhonwyn dotkn臋艂a delikatnie policzka m臋偶a.

- Postaram si臋, by艣 nie musia艂 czeka膰 d艂ugo, m臋偶u - obieca艂a. Edward uca艂owa艂 ka偶dy z jej palc贸w osobno.

- Wszystko w swoim czasie, 偶ono. Ty wyznaczysz t臋 chwil臋, bo moim pragnieniem jest, by艣 by艂a szcz臋艣liwa.

- Jestem szcz臋艣liwa w twych mocnych ramionach.

- Tej nocy, kt贸rej powiesz mi, 偶e jeste艣 gotowa, uczyni臋 ci臋 szcz臋艣liwsz膮, ni偶 by艂a艣 kiedykolwiek - zapewni艂 g艂osem dr偶膮cym z nami臋tno艣ci.


CZ臉艢膯 II
RHONWYN 1270-1273

7

Glynn powr贸ci艂 z Shrewsbury przepe艂niony ch臋ci膮 podzielenia si臋 ze wszystkimi opowie艣ci膮 o swych przygodach. Rhonwyn zdumia艂a si臋, widz膮c go tak o偶ywionym i rozmownym.

- Widzia艂em statki p艂yn膮ce z Cardiff w g贸r臋 rzeki - m贸wi艂. - I klasztor, i ko艣cio艂y! I targi, i sklepy... Ile tam r贸偶nych rzeczy, siostrzyczko! Nie wyobra偶a艂em sobie nawet, 偶e co艣 takiego istnieje. Jad艂em granat, to taki owoc z po艂udnia. 艢wiat jest o wiele wi臋kszy, ni偶 wyobra偶a艂em sobie w naj艣mielszych snach. Bardzo chcia艂bym podr贸偶owa膰, kiedy dorosn臋. B臋d臋 艣piewa艂 w gospodach, na jarmarkach i na dworach mo偶nych pan贸w. Zdob臋d臋 na to odpowiednie 艣rodki.

- Najpierw musisz sko艅czy膰 nauki. - Rhonwyn ostudzi艂a jego zapa艂. - Poza tym, cho膰 niech臋tnie o tym wspominam, ojciec mo偶e mie膰 co艣 do powiedzenia w sprawie twej przysz艂o艣ci, Glynnie ap Llywelyn. By膰 mo偶e zaaran偶uje nawet twoje ma艂偶e艅stwo, tak jak moje.

- Nie, dop贸ki nie objad臋 艣wiata - powiedzia艂 stanowczo ch艂opak i siostra po raz pierwszy dostrzeg艂a w nim stanowczo艣膰 ojca. Zasiedli do kolacji. W pewnej chwili Edward zwr贸ci艂 si臋 do swego m艂odego szwagra:

- Czy chcia艂by艣 wst膮pi膰 do klasztornej szko艂y?

- A m贸g艂bym? - Oczy Glynna zap艂on臋艂y nadziej膮.

- By膰 mo偶e uda si臋 to za艂atwi膰 na wiosn臋. Podczas twej nieobecno艣ci odwiedzi艂 nas niespodziewanie ksi膮偶臋 Edward z ma艂偶onk膮. Kr贸l Ludwik Francuski planuje na przysz艂y rok krucjat臋 do Ziemi 艢wi臋tej. Wezm臋 w niej udzia艂 wraz z twoj膮 siostr膮. Ty jednak musisz kontynuowa膰 nauk臋. Czy jest jakie艣 miejsce lepiej nadaj膮ce si臋 do tego ni偶 Shrewsbury?

- Panie, dlaczego ksi膮偶臋 przyby艂 tutaj? - spyta艂 ksi膮dz Jan. - Masz przecie偶 tylko niewielk膮 przygraniczn膮 posiad艂o艣膰, kt贸ra nie jest dla niego szczeg贸lnie wa偶na.

- Edward Plantagenet zostanie wkr贸tce kr贸lem Anglii, ksi臋偶e. Przyby艂 do mnie w艂a艣nie dlatego, 偶e Haven lord贸w Thorley le偶y na pograniczu. A tak偶e dlatego, i偶 za 偶on臋 mam c贸rk臋 ap Gruffydda. Musi przekona膰 si臋 o mej lojalno艣ci. Rhonwyn tak entuzjastycznie odnios艂a si臋 do propozycji uczestniczenia w krucjacie, 偶e z pewno艣ci膮 podnios艂o to opini臋 ksi臋cia o mnie. - Edward roze艣mia艂 si臋, przypominaj膮c sobie t臋 scen臋.

- Dlaczego nie mog臋 pojecha膰 z wami? - spyta艂 Glynn.

- Poniewa偶, ch艂opcze, jeste艣 na to za m艂ody i ojciec z pewno艣ci膮 by ci nie pozwoli艂. Czas walki przyjdzie i na ciebie, kiedy b臋dziesz starszy. Na razie uwa偶am - i w tym ap Gruffydd z pewno艣ci膮 si臋 ze mn膮 zgodzi - 偶e najlepiej b臋dzie, je艣li zajmiesz si臋 nauk膮.

- Je艣li odzyskacie Ziemi臋 艢wi臋t膮, nie b臋dzie wi臋cej krucjat -zauwa偶y艂 niepocieszony Glynn.

- Chrze艣cijanie od kilku stuleci walcz膮 o ni膮 z Saracenami -zauwa偶y艂 rozs膮dnie Edward i doda艂: - Obawiam si臋, 偶e jeszcze d艂ugo walki te si臋 nie zako艅cz膮. Tw贸j czas nadejdzie.

Jedenastego listopada 艣wi臋cono dzie艅 艣wi臋tego Marcina. Na kolacj臋 podano t艂ust膮 pieczon膮 g臋艣. Dwudziestego pi膮tego listopada r贸wnie uroczy艣cie obchodzono dzie艅 艣wi臋tej Katarzyny. Z tej okazji upieczono specjalne ciasto i pito nap贸j zwany jagni臋c膮 we艂n膮, w kt贸rym p艂ywa艂o pieczone jab艂ko, podawany w kielichach u偶ywanych corocznie w艂a艣nie tego dnia. Przyszed艂 i min膮艂 okres Bo偶ego Narodzenia. Zacz膮艂 si臋 stycze艅.

Edward de Beaulieu gromadzi艂 ludzi, kt贸rzy wraz z nim mieli wyruszy膰 na wypraw臋 do Ziemi 艢wi臋tej. Pos艂aniec kr贸lewski przyby艂 z oznajmieniem, 偶e na czas wyprawy posiad艂o艣ci lorda zostaj膮 zwolnione z podatku, Edward kaza艂 wi臋c z kolei poinformowa膰 poddanych, 偶e rodzina ka偶dego, kto zgodzi si臋 mu towarzyszy膰, zwolniona b臋dzie z danin. Ochotnik贸w zg艂osi艂o si臋 a偶 za wielu, mia艂 wi臋c z czego wybiera膰. W po艂owie stycznia setka przysz艂ych 偶o艂nierzy 膰wiczy艂a pracowicie pos艂ugiwanie si臋 艂ukiem, pik膮 i kijem, a tak偶e broni膮 u偶ywan膮 przy obleganiu twierdz: taranem i balist膮. Przyszli wojownicy poznawali tak偶e tajniki kopania podkop贸w obalaj膮cych mury.

Na zamek przybyli r贸wnie偶 trzej m艂odzi m臋偶czy藕ni z rod贸w ni偶szych ni偶 de Beaulieu, lecz pasowani i szukaj膮cy przyg贸d. Takiej okazji jak krucjata nie mogli pomin膮膰, gdyby bowiem wykazali si臋 w bitwie i 艣ci膮gn臋li na siebie uwag臋 mo偶nych, przysz艂o艣膰 i maj膮tek mieliby zapewnione. Sir Fulk, sir Robert i sir Hugo dysponowali w艂asn膮 broni膮, a ponadto przyprowadzili giermk贸w i konie. W Haven powitano ich z otwartymi ramionami, zapewniono nocleg, opiek臋 nad orszakami i miejsce przy najwy偶szym stole. Wszystkich trzech rozbawi艂 zamiar pani domu szykuj膮cej si臋 do walki w szeregach krzy偶owc贸w, kiedy jednak przekonali si臋, jak sprawnie Rhonwyn pos艂uguje si臋 or臋偶em, ich pob艂a偶liwe u艣miechy zast膮pi艂 prawdziwy szacunek.

Edward milcza艂, cho膰 denerwowa艂o go zachowanie 偶ony. W miar臋 jak ros艂a jej fascynacja krucjat膮, Rhonwyn wydawa艂a si臋 zapomina膰 o 艣wie偶o rozbudzonej nami臋tno艣ci ma艂偶e艅skiej. A przecie偶 jego nami臋tno艣膰 stawa艂a si臋 z dnia na dzie艅 gor臋tsza. Musia艂 chwilami zwalcza膰 napady zazdro艣ci, wywo艂ane podziwem, jakim darzyli 偶on臋 trzej m艂odzi rycerze, cho膰 nie by艂o dla nikogo tajemnic膮, 偶e ze strony sir Fulka, sir Roberta i sir Huga to tylko podziw pe艂en dystansu. Rhonwyn traktowa艂a rycerzy tak samo jak Otha i Dewiego. Znalaz艂szy si臋 w艣r贸d rycerzy, poczu艂a si臋 po prostu w swym 偶ywiole. Edward zaczyna艂 chwilami 偶a艂owa膰, 偶e nast臋pca tronu zjawi艂 si臋 z informacj膮 o krucjacie, i to z 偶on膮 ch臋tn膮 mu towarzyszy膰 w tej wyprawie. No, ale ksi膮偶臋 mia艂 przynajmniej potomk贸w z prawego 艂o偶a.

Rhonwyn wyczu艂a nastr贸j m臋偶a i zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e zmieni膰 to mo偶e tylko w jeden spos贸b - pozwalaj膮c mu zn贸w posi膮艣膰 swe cia艂o. Nie wiedzia艂a jednak, czy potrafi dokona膰 tego, nie okazuj膮c niech臋ci. O ci膮偶臋 przesta艂a si臋 martwi膰, matka Enit doskonale wiedzia艂a, jak temu zapobiec. Rhonwyn co rano dostawa艂a zatem do picia napar, cho膰 o jego warto艣ci mog艂aby przekona膰 si臋 dopiero w贸wczas, gdyby zaistnia艂y okoliczno艣ci umo偶liwiaj膮ce powo艂anie dziecka na 艣wiat.

Musia艂a przyzna膰, 偶e poca艂unki i pieszczoty nie sprawia艂y jej ju偶 takiej przykro艣ci jak niegdy艣. Edward bywa艂 nami臋tny, ale nie brutalny jak pierwszej nocy. Rhonwyn uwa偶a艂a si臋 za kobiet臋 dzieln膮. Nie ba艂a si臋 perspektyw bitwy ani nawet 艣mierci, a jednak akt ma艂偶e艅ski budzi艂 w niej 艂臋k. Zbytnio przypomina艂 zniewolenie. Wiedzia艂a, 偶e musi nauczy膰 si臋 go znosi膰, tak jak znosi si臋 b贸l ran zadanych w bitwie. Edward okaza艂 si臋 dobrym cz艂owiekiem, winna mu by艂a nie tylko lojalno艣膰, lecz i pos艂usze艅stwo. Gdyby j膮 oddali艂, zha艅bi艂by ap Gruffydda, a do tego nie mog艂a dopu艣ci膰.

Zdecydowa艂a si臋 zatem. Wieczorem, nim wyszli z sali po posi艂ku, szepn臋艂a:

- Dzisiejszej nocy b臋d臋 mia艂a odwag臋, by przyj膮膰 ci臋, m臋偶u - po czym po艣pieszy艂a do swych komnat w po艂udniowej wie偶y. Jak mia艂a w zwyczaju od czasu, gdy opu艣ci艂a Cythraul, wyk膮pa艂a si臋 i w艂o偶y艂a czyst膮 koszul臋. Nast臋pnie oddali艂a Enit, usiad艂a na 艂o偶u i czeka艂a, czesz膮c d艂ugie w艂osy. Edward wszed艂 przez drzwi 艂膮cz膮ce ich komnaty, bez s艂owa wyj膮艂 jej z r臋ki szczotk臋 z drzewa gruszy i uj膮艂 w d艂o艅 jedwabiste pasma w艂os贸w 偶ony. Instynkt podpowiada艂 mu, 偶e musi by膰 艂agodny. Obj膮艂 j膮 w talii i przytuli艂. Delikatnie pie艣ci艂 j臋zykiem jej ucho. Naraz, ku wielkiemu zdziwieniu Rhonwyn, przesta艂, umiej臋tnie spl贸t艂 jej w艂osy w warkocz i zwi膮za艂 go wst膮偶k膮.

Teraz zsun膮艂 koszul臋 z jej ramion. Ukl膮k艂 i pocz膮艂 delikatnie, umiej臋tnie pie艣ci膰 piersi 偶ony, podniecaj膮c j膮 zr臋cznie. Wsta艂, podni贸s艂 j膮 i poca艂owa艂 nami臋tnie, cho膰 delikatnie. Wiedzia艂, 偶e tego ona si臋 nie boi, 偶e podobaj膮 si臋 jej poca艂unki.

Rhonwyn obj臋艂a m臋偶a za szyj臋, lecz dopiero gdy wtuli艂a si臋 w niego, zorientowa艂a si臋, 偶e jest on nagi. Do tej pory tak zaj臋ta by艂a swymi odczuciami, 偶e nawet na niego nie spojrza艂a. Teraz poczu艂a na sk贸rze dotyk jego ow艂osionych ud i piersi. Nie by艂o to nieprzyjemne. Poca艂unki Edwarda by艂y doprawdy wspania艂e... Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e jego wzniesiona m臋sko艣膰 napiera na jej uda, i ju偶 wiedzia艂a, co zaraz nast膮pi. Nakryje j膮 swym ros艂ym cia艂em i posi膮dzie w ten przera偶aj膮cy spos贸b. A przecie偶 nie wolno si臋 jej broni膰.

- Zaufaj mi - szepn膮艂 b艂agalnie Edward, czuj膮c, 偶e cia艂o 偶ony sztywnieje w jego ramionach. Ca艂owa艂 jej zamkni臋te powieki, czubek nosa, k膮ciki ust. U艂o偶y艂 j膮 na pos艂aniu, szepcz膮c: - M臋偶czyzna i kobieta potrafi膮 da膰 sobie rozkosz, owieczko. Chc臋 dzieli膰 j膮 z tob膮. Prosz臋. Rhonwyn rozp艂aka艂a si臋.

- Edwardzie, m贸j panie, r贸b ze mn膮 wszystko, na co masz ochot臋, ale nic nie poradz臋 na to, co czuj臋. Odsun膮艂 si臋 od niej i le偶膮c na boku, powiedzia艂 gniewnie:

- Niech ci臋 piek艂o poch艂onie! Zachowujesz si臋 jak dziewka! Rozk艂adasz nogi, ale nie czujesz nic. Dlaczego?

- Nie wiem - odpar艂a przez 艂zy.

- Ap Gruffydd z pewno艣ci膮 kocha艂 tw膮 matk臋 i nie wyrz膮dza艂 jej krzywdy! -Edward z trudem opanowywa艂 po偶膮danie.

- Wiem. O takiej mi艂o艣ci 艣piewa si臋 pie艣ni. Dopiero teraz zrozumia艂am, 偶e oni 偶yli dla siebie, zapominaj膮c o ca艂ym 艣wiecie, nawet o Glynnie i o mnie. My艣leli tylko o sobie.

- A ty boisz si臋 mnie kocha膰, Rhonwyn?

- Boj臋 si臋! - krzykn臋艂a. - Nie chc臋 poddawa膰 si臋 twojej woli. Nie potrafisz tego zrozumie膰?

- Ja ci臋 kocham. Czy nigdy nie zapomnisz, jaki by艂em naszej pierwszej nocy? Czy nie zmieni艂em si臋 od tej pory?

- Wydajesz si臋 艂agodniejszy - przyzna艂a, czuj膮c, jak stanowcza d艂o艅 pie艣ci jej brzuch.

- To ty sprawi艂a艣, ale to, 偶e ci臋 kocham, nie oznacza przecie偶, 偶e nie jestem panem swej woli. I ty nie stracisz swej woli, je艣li mnie pokochasz. Nami臋tno艣膰, jak膮 ap Gruffydd czu艂 do Vali, to wspania艂e uczucie. Ona je odwzajemnia艂a, co sprawia艂o, 偶e zapominali o bo偶ym 艣wiecie. A w wi臋kszo艣ci ma艂偶e艅stw rzadko tak si臋 zdarza.

- To znaczy...? - spyta艂a cicho Rhonwyn. Palce m臋偶a dotkn臋艂y jasnych w艂os贸w jej 艂ona. By艂o to troch臋 przera偶aj膮ce, ale i mi艂e. Nie protestowa艂a wi臋c.

- Moi rodzice si臋 nienawidzili. Wzi臋li 艣lub, poniewa偶 ich posiad艂o艣ci s膮siadowa艂y ze sob膮, a matka by艂a jedynaczk膮. Brat ojca natomiast pokocha艂 偶on臋, 偶yli szcz臋艣liwie, byli sobie wierni a偶 do 艣mierci. M贸j ojciec jednak utrzymywa艂 dziewki, jedn膮 po drugiej. Matka gorzknia艂a z dnia na dzie艅, ale kiedy da艂a mu ju偶 dziedzica, zamkn臋艂a przed nim drzwi sypialni. Ojciec zmar艂 w 艂o偶u jednej z tych dziewek, a ona nie chcia艂a umy膰 jego cia艂a przed pogrzebem. Musia艂a to zrobi膰 ciotka, 艂agodna kobieta o dobrym sercu. Matka zmar艂a w kilka lat p贸藕niej; jestem pewien, 偶e zabi艂a j膮 w艂asna z艂o艣膰. Tylko biedni maj膮 przywilej pobierania si臋 z mi艂o艣ci, Rhonwyn, ale i w艣r贸d ludzi zamo偶nych bywa, 偶e ma艂偶onkowie pokochaj膮 si臋 i s膮 szcz臋艣liwi. Ja ci臋 pokocha艂em i czuj臋 w sercu gniew, gdy widz臋, jak podziwiaj膮 ci臋 inni m臋偶czy藕ni. Oni nie mog膮 ci臋 mie膰. Dlaczego traktujesz mnie tak samo?

- Och!

- Tak d艂u偶ej by膰 nie mo偶e.

- Wiem.

- Cz艂owiek nie boi si臋 tego, co mu znajome, 偶ono. Od dzi艣 b臋dziemy dzieli膰 艂o偶e. Wiesz, 偶e nie chc臋 ci臋 skrzywdzi膰, ale pragn臋 ci臋 i, do diab艂a, b臋d臋 ci臋 mia艂! Przesun膮艂 palce ni偶ej, pomi臋dzy nogi 偶ony. Pie艣ci艂 miejsce kryj膮ce jej kobiecy skarb, a po chwili wsun膮艂 w nie palec.

Rhonwyn opanowa艂a krzyk i tylko westchn臋艂a cicho. Nie by艂o jej wcale tak 藕le. Czu艂a powolne ruchy palca. Edward zn贸w zacz膮艂 j膮 ca艂owa膰, a potem wysun膮艂 palec i po艂o偶y艂 si臋 na niej. I teraz powstrzyma艂a krzyk; wci艣ni臋ta w puchow膮 po艣ciel, poczu艂a, jak twarda m臋sko艣膰 Edwarda wchodzi w ni膮, lecz 艂atwo i bez oporu.

- Widzisz, owieczko, 偶e tym razem jest lepiej? - szepn膮艂. Jego oddech by艂 gor膮cy, wilgotny. Rhonwyn nie by艂a w stanie odpowiedzie膰. Oddycha艂a z trudem, zmusi艂a si臋 jednak do tego, by go obj膮膰; nie chcia艂a ujawni膰 strachu, niech on prze偶yje rozkosz i zostawi j膮 wreszcie w spokoju. Tymczasem Edward porusza艂 si臋 coraz szybciej, wchodzi艂 coraz g艂臋biej, a偶 wreszcie opad艂 bezw艂adnie, zsun膮艂 si臋 z niej i zn贸w mog艂a oddycha膰 swobodnie.

Po d艂ugiej chwili milczenia powiedzia艂 smutno:

- Nie mia艂a艣 z tego 偶adnej przyjemno艣ci, prawda? - Uj膮艂 jej d艂onie, ca艂owa艂 palce. - Chc臋, 偶eby艣 mnie kocha艂a i, na Boga, przyjdzie czas, kiedy tak si臋 stanie!

- By膰 mo偶e - rzek艂a Rhonwyn z nadziej膮. - I ju偶 nigdy nie odm贸wi臋 ci twych praw, Edwardzie. Zapewne z czasem znajd臋 szcz臋艣cie w z艂膮czeniu naszych cia艂. Nie boj臋 si臋 ju偶 przecie偶 ani twoich pieszczot, ani poca艂unk贸w. Na reszt臋 jednak musimy poczeka膰. - Modl臋 si臋 o to, by sta艂o si臋 tak jak najszybciej -doda艂a w my艣li, przytulona do 艣pi膮cego ju偶 m臋偶a. Dlaczego boj臋 si臋 rzeczy najnaturalniejszej w 艣wiecie? Gdyby Edward by艂 bezwzgl臋dnym egoist膮, lepiej rozumia艂aby pow贸d l臋ku. Co艣 si臋 jednak zdarzy艂o, cho膰 nie wiedzia艂a co, przez co ba艂a si臋 ulec nami臋tno艣ci. M膮偶 przychodzi艂 co noc. Rhonwyn szybko przyzwyczai艂a si臋, 偶e ma go przy sobie. Wi臋cej - dobrze czu艂a si臋 przytulona do jego cia艂a. Opr贸cz nocy, kiedy pojawia艂a si臋 jej kobieca krew, korzysta艂 regularnie ze swych praw. Nie ba艂a si臋 ju偶, ale nie czerpa艂a z tych prze偶y膰 przyjemno艣ci, jak on. Martwi艂o to ich, odkry艂a jednak, 偶e oboje czerpi膮 rado艣膰 z pieszczot i poca艂unk贸w. Tylko na tyle by艂o j膮 sta膰. Modli艂a si臋, by pewnego dnia dozna膰 prawdziwej rozkoszy w akcie cielesnym.

Zima sko艅czy艂a si臋, ust臋puj膮c miejsca wio艣nie. Rhonwyn i Edward de Beaulieu byli ma艂偶e艅stwem od roku. Przez ca艂y ten czas nie s艂yszeli nic o ap Gruffyddzie. Przyjecha艂 natomiast pos艂aniec od ksi臋cia Edwarda. Przygotowania do krucjaty trwa艂y. Edward pos艂a艂 po swego kuzyna Rafe'a i jego siostr臋 Katarzyn臋. Pewnego dnia oboje przybyli do Haven.

Katarzyna de Beaulieu rysami twarzy przypomina艂a brata, by艂a jednak dziewczyn膮 spokojn膮 i 艂agodn膮. Mia艂a lat osiemna艣cie. Nie by艂a zam臋偶na ani zar臋czona. Rafe twierdzi艂, 偶e nikt si臋 ni膮 nie interesuje z powodu ma艂ego posagu.

- Nasi rodzice mieli skromny maj膮tek, ale byli艣my pewni, 偶e Katarzyna wyjdzie za Edwarda - powiedzia艂 szczerze.

- Obieca艂em da膰 Kate du偶y posag - powiedzia艂 Edward przez zaci艣ni臋te z臋by. -Jest tego warta, a poza tym nale偶y przecie偶 do rodziny.

- Ciesz臋 si臋, 偶e mieszkam w Ardley i mog臋 prowadzi膰 ci dom, bracie -powiedzia艂a dziewczyna, wyra藕nie zawstydzona szczero艣ci膮 Rafe'a. Na jej bladej twarzy wyst膮pi艂y ciemne rumie艅ce.

- Czy przeniesiesz si臋 teraz do Haven wraz z bratem, pani, czy te偶 zostaniesz w domu? - spyta艂a Rhonwyn, ignoruj膮c Rafe'a.

- Brat uwa偶a, 偶e nie powinnam mieszka膰 w Ardley sama, kuzynko Rhonwyn. Ma zaufanego zarz膮dc臋, kt贸remu powierzy opiek臋 nad naszym maj膮tkiem. Chcia艂am ci臋 wi臋c prosi膰, kuzynko, o przywilej opieki nad Haven.

- Masz moje pozwolenie, kuzynko. Prosz臋 tylko, by艣 dobrze przyj臋艂a Glynna z Thorley, gdyby chcia艂 odwiedzi膰 dom podczas szkolnych wakacji.

- No, no, 偶ona troszczy si臋 o twojego bastarda! - krzykn膮艂 Rafe, klepi膮c kuzyna po ramieniu. - Kt贸rej to z twoich dziewek? Przyznaj si臋!

- Jak mo偶esz znosi膰 takie zachowanie? - szepn臋艂a Rhonwyn do m臋偶a, kiedy na chwil臋 zostali sami. Edward u艣miechn膮艂 si臋.

- Rafe to dobry cz艂owiek, 偶ono. Bardzo kocha siostr臋 i jest zazdrosny o ciebie, uwa偶a bowiem, 偶e zaj臋艂a艣 jej miejsce. Wiem, 偶e ma niewyparzony j臋zyk, ale s艂u偶ba i jego nieliczni poddani kochaj膮 go za dobre serce. Nie pozwala dzieciom do dziesi膮tego roku 偶ycia pracowa膰 na polach d艂u偶ej ni偶 trzy go­dziny dziennie!

- Nie lubi臋 go, chocia偶 jego siostra to s艂odka istota. Moim zdaniem Rafe zazdro艣ci ci maj膮tku i chcia艂by zaj膮膰 twoje miejsce w Haven. Edward roze艣mia艂 si臋.

- Nie, z pewno艣ci膮 nie, ale przyznaj臋, 偶e jego zachowanie bywa irytuj膮ce. Je艣li jednak twe obawy s膮 s艂uszne, powinna艣 da膰 mi syna. To odbierze Rafe'owi szanse na przej臋cie maj膮tku, moja dzika walijska 偶ono.

Rhonwyn zaczerwieni艂a si臋, ale i u艣miechn臋艂a.

Postanowili z m臋偶em, 偶e Rafe i Katarzyna nie poznaj膮 prawdziwej to偶samo艣ci Glynna. Syn ap Gruffydda by艂 dzi臋ki temu bezpieczniejszy, co by艂o wa偶ne, tym bardziej 偶e Edward nie wiedzia艂 tak naprawd臋, na ile mo偶e zaufa膰 kuzynowi. Rafe by艂 wprawdzie pierwszym spadkobierc膮 Haven, ale teraz, kiedy Edward o偶eni艂 si臋 i kiedy okaza艂o si臋, 偶e ma syna z nieprawego 艂o偶a, nie mia艂 co marzy膰 o panowaniu na zamku. By艂 zagniewany i bardzo, bardzo rozczarowany, gdy Edward poinformowa艂 go o zaaran偶owanym przez kr贸la ma艂偶e艅stwie z walijsk膮 ksi臋偶niczk膮.

Rafe de Beaulieu nie uczyni艂 nic, by znale藕膰 m臋偶a siostrze, bo Edward oraz jego pi臋kna 偶ona mogli przecie偶 nie wr贸ci膰 z krucjaty, do kt贸rej przygotowywali si臋 z takim zapa艂em. Nie by艂a to wyprawa bezpieczna, wielu jej uczestnik贸w nie zobaczy艂o ju偶 Anglii. Gdyby Rafe zosta艂 lordem Thorley z Haven, z pewno艣ci膮 znalaz艂by Katarzynie znacznie godniejszego m臋偶a, ni偶 by艂 w stanie uczyni膰 to zwyk艂y Rafe de Beaulieu z Ardley Manor2. Oczekiwanie mog艂o wi臋c przynie艣膰 nie byle korzy艣膰 zar贸wno jemu, jak i siostrze. Je艣liby natomiast do Anglii nie powr贸ci艂a ta walijska dziewka, Edward zapewne o偶e­ni艂by si臋 z Katarzyn膮. Gdyby za艣 zgin膮艂 Edward, Rafe wzi膮艂by Rhonwyn natychmiast za 偶on臋. W ten spos贸b zyska艂by Haven, a poza tym jego ma艂偶e艅stwo z c贸rk膮 ap Gruffydda utrzyma艂oby walijskich bandyt贸w z dala od mur贸w zamku. Rafe czu艂, 偶e los wreszcie si臋 do niego u艣miechn膮艂.

P贸藕n膮 wiosn膮 przygotowania do wyprawy dobieg艂y ko艅ca. Przygotowywano jeszcze 偶ywno艣膰 dla ludzi, kt贸rych Edward de Beaulieu obieca艂 ksi臋ciu Edwardowi, podkuwano konie, reperowano i pakowano wozy. Kobiety z Thorley szy艂y przez zim臋 nieprzemakalne namioty dla uczestnik贸w wyprawy -wi臋kszy dla lorda i jego 偶ony oraz mniejsze dla rycerzy i piechoty. Sprawdzano, czy zapakowane zosta艂y ko艂a piaskowca do ostrzenia broni, czy zabrano 艂o偶a i inne sprz臋ty przeznaczone do namiotu lorda. Na osobny w贸z za艂adowano podstawowe sprz臋ty kuchenne.

Siostra i szwagier zawie藕li Glynna do Shrewsbury, do szko艂y klasztornej, do kt贸rej by艂 ju偶 zapisany. Opat, przyj膮wszy ich w swej prywatnej komnacie, przeszy艂 Edwarda de Beaulieu przenikliwym spojrzeniem.

- Panie, chc臋 zna膰 prawd臋 o pochodzeniu ch艂opca. Inaczej nie przyjm臋 go do szko艂y. Plotki g艂osz膮, 偶e to tw贸j syn, ale nie widz臋 偶adnego podobie艅stwa. Zachowam dla siebie wiadomo艣膰 o to偶samo艣ci ch艂opca pod tajemnic膮 spowiedzi, ale dla bezpiecze艅stwa klasztoru musz臋 zna膰 prawd臋.

- To Glynn ap Llywelyn, brat mojej 偶ony - rzek艂 bez wahania Edward. -Ksi膮偶臋 przed kilkoma miesi膮cami zostawi艂 go pod moj膮 opiek膮, gdy偶 偶ona nie przywyk艂a do rozsta艅 z bratem, a charakter ch艂opca 艣wiadczy o tym, 偶e nie nadaje si臋 on na 偶o艂nierza. Lubi si臋 uczy膰, pisze wiersze i komponuje do nich muzyk臋. Strzegli艣my troskliwie tajemnicy jego pochodzenia, bo nie chc臋, by sta艂a mu si臋 krzywda. Nawet m贸j kuzyn Rafe nie wie, kim ch艂opiec jest. Uwa偶ali艣my, 偶e Glynn b臋dzie bezpieczniejszy, je艣li uchodzi膰 b臋dzie za mojego syna. Opat ze zrozumieniem skin膮艂 g艂ow膮.

- Czy jego ojciec wie, co dzieje si臋 z ch艂opcem?

- Oczywi艣cie. Przys艂a艂 go wraz z dwoma swymi lud藕mi. Wys艂a艂em ich niedawno do Walii, by poinformowali ksi臋cia o naszych planach wobec jego syna. Ap Gruffydd na pewno nie sprzeciwi si臋 im. Przysi膮g艂e艣, 偶e ta rozmowa pozostanie mi臋dzy nami, ojcze opacie, ale jeszcze raz b艂agam, by艣 nie zdradzi艂 nikomu, kim naprawd臋 jest m贸j szwagier. Je艣li pod moj膮 nieobecno艣膰 wybuchnie wojna mi臋dzy Wali膮 i Angli膮, Glynn zniknie z opactwa, nie nara偶aj膮c nikogo. Cho膰 ksi膮偶臋 nie ceni jego zami艂owania do nauki i poezji, przecie偶 go kocha. Niewielu wie o jego istnieniu, chocia偶 plotki g艂osz膮, 偶e ksi膮偶臋 Walii mia艂 syna.

Opat milcza艂 przez chwil臋, po czym zwr贸ci艂 si臋 do Glynna:

- Powiedz mi, ch艂opcze, czy zgodzisz si臋 uchodzi膰 w murach opactwa za bastarda? Jako syn szlachetnie urodzonego, b臋dziesz traktowany dobrze, ale znajd膮 si臋 i tacy, kt贸rzy zechc膮 ci dokucza膰 z powodu twojego nieprawego pochodzenia.

- Przecie偶 naprawd臋 jestem bastardem - odpar艂 Glynn. -Ojciec i matka po艂膮czeni byli tylko mi艂o艣ci膮, ojcze opacie. A jednak zawsze odnoszono si臋 do mnie 偶yczliwie. Je艣li znajd膮 si臋 tacy, kt贸rzy moim kosztem zechc膮 nada膰 sens swemu n臋dznemu 偶yciu, b臋d臋 si臋 za nich modli艂. Obawiam si臋, 偶e nie mam duszy wojownika.

- Z rado艣ci膮 witamy ci臋 w naszej szkole, Glynnie z Thorley - powiedzia艂 opat Bonifacy, u艣miechaj膮c si臋 nieznacznie. Ch艂opak by艂 niew膮tpliwie inteligentny, a jego spokojna odpowied藕 艣wiadczy艂a, 偶e mo偶e by膰 dobrym kandydatem do 偶ycia duchownego. T臋 jednak kwesti臋 rozstrzygn膮膰 m贸g艂 tylko czas. - Po偶egnaj si臋 z siostr膮 i jej m臋偶em - poleci艂. . Glynn mocno u艣cisn膮艂 r臋k臋 Edwarda.

- Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂 po prostu. - B臋d臋 modli艂 si臋 o twe zwyci臋stwo i szcz臋艣liwy powr贸t.

- Mo偶esz odwiedza膰 Haven, kiedy tylko zechcesz i gdy pozwol膮 ci na to obowi膮zki szkolne. Rafe i Katarzyna b臋d膮 tw膮 rodzin膮 a偶 do naszego powrotu. - Edward przytuli艂 go i przejecha艂 d艂oni膮 po jego czuprynie. Glynn spojrza艂 na siostr臋; dostrzeg艂 艂zy w jej oczach i dr偶enie jej warg.

- Nie wolno ci p艂aka膰 - ostrzeg艂 j膮 艂agodnie, po raz pierwszy w 偶yciu zwracaj膮c jej uwag臋. - Sta艂o si臋 to, czego pragn臋, a ty przecie偶 wraz z m臋偶em pragniesz s艂u偶y膰 Bogu. Dlaczego wi臋c jeste艣 taka smutna? - Obj臋li si臋 i przytulili.

Po chwili Rhonwyn odsun臋艂a si臋 i uj臋艂a jego twarz w d艂onie. Kiedy oh tak wyr贸s艂? - pyta艂a sama siebie. A tu, na policzkach... czy to pierwszy 艣lad zarostu? Uca艂owa艂a go.

- Kiedy wr贸c臋, b臋dziesz ju偶 m臋偶czyzn膮 - zauwa偶y艂a.

- To sta艂oby si臋 r贸wnie偶 wtedy, gdyby艣 nie wyje偶d偶a艂a. -Glynn u艣miechn膮艂 si臋 lekko, dotykaj膮c jej twarzy palcami. Rhonwyn przypomnia艂a sobie o swych obowi膮zkach starszej siostry.

- Masz uczy膰 si臋 pilnie i s艂ucha膰 braci. - Zni偶y艂a g艂os. -Gdyby pojawi艂y si臋 jakie艣 k艂opoty, Oth i Dewi przyb臋d膮 po ciebie. Uciekaj wraz z nimi bez wahania. Musisz mi to obieca膰, braciszku.

- Obiecuj臋 - powiedzia艂, ca艂uj膮c j膮 szybko w usta i czo艂o. -Jed藕 z Bogiem, Rhonwyn uerch Llywelyn, i wr贸膰 do nas tak szybko, jak to tylko b臋dzie mo偶liwe. Glynn odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 za mnichem, kt贸ry pojawi艂 si臋 na wezwanie opata, by zaprowadzi膰 nowego ucznia do pozosta艂ych ch艂opc贸w. Rhonwyn rozp艂aka艂a si臋 i rzuci艂a w ramiona m臋偶a.

- Tylko raz w 偶yciu rozstali si臋, i to zaledwie na par臋 miesi臋cy - wyja艣ni艂 Edward jej zachowanie.

- Przyjemnie widzie膰 tak膮 siostrzan膮 mi艂o艣膰 - rzek艂 opat. Zwr贸ci艂 si臋 do Rhonwyn, szlochaj膮cej cicho: - B臋dziemy dba膰 o twego brata, pani. Przysi臋gam.

- Dzi臋kuj臋, ojcze - wyj膮ka艂a. Powr贸cili do Haven, gdy przygotowania do wyjazdu zosta艂y ju偶 zako艅czone.

Nadszed艂 czas po偶egnania z Rafe'em i jego siostr膮.

- B臋d臋 codziennie modli膰 si臋 o powodzenie wyprawy i o wasze bezpiecze艅stwo - powiedzia艂a cicho dziewczyna. -Jed藕cie z Bogiem. - W jej niebieskich oczach b艂ysn臋艂y 艂zy. Rhonwyn poczu艂a nag艂e uk艂ucie zazdro艣ci, gdy偶 wyda艂o si臋 jej, 偶e spojrzenie tych oczu troch臋 za d艂ugo zatrzyma艂o si臋 na Edwardzie.

- M贸j m膮偶 i ja dzi臋kujemy ci, kuzynko. B臋dziemy wdzi臋czni za twe modlitwy - powiedzia艂a. Po po偶egnaniach liczny orszak ruszy艂 w膮sk膮 drog膮, kt贸ra prowadzi艂a do go艣ci艅ca.

- Co za kobieta! - wykrzykn膮艂 Rafe z podziwem. - Los sp艂ata艂 nam obojgu brzydkiego figla, siostrzyczko. Ty, taka 艂agodna i dobra, by艂aby艣 naprawd臋 idealn膮 偶on膮 dla Edwarda, a Rhonwyn, uparta i pe艂na temperamentu, nadawa艂aby si臋 dla mnie.

- Rafe! - zgorszy艂a si臋 dziewczyna i skarci艂a brata: - To ma艂偶e艅stwo zawi膮za艂a wola kr贸la! Brat roze艣mia艂 si臋 cicho, z rezygnacj膮.

- Nie kar膰 mnie, Kasiu, za to, 偶e pragn臋 czego艣, czego nigdy nie b臋d臋 mia艂. Ca艂ym sercem wierz臋, 偶e pewnego dnia oboje powr贸c膮. Armia angielska mia艂a zebra膰 si臋 w Dover i stamt膮d pop艂yn膮膰 do Bordeaux.

Pierwsz膮 cz臋艣膰 drogi Edward i jego ludzie przebyli zar贸wno wod膮, jak i l膮dem. Barki p艂yn臋艂y rzek膮 Severn z Haven do Gloucester. Stamt膮d l膮dem, omijaj膮c Londyn, dotarli do Dover. Znale藕li si臋 tam w po艂owie maja, a po przybyciu dowiedzieli, 偶e ksi膮偶臋 Edward nie jest jeszcze gotowy. Uczestnikom wyprawy polecono odp艂yn膮膰 do Francji, a nast臋pnie l膮dem dotrze膰 do Aigues-Mortes nad Morzem 艢r贸dziemnym, gdzie wyznaczono spotkanie z Francuzami. Ksi膮偶臋 obieca艂 do艂膮czy膰 do zebranych najszybciej, jak to b臋dzie mo偶liwe.

- Moja 偶ona mia艂a podr贸偶owa膰 w orszaku ksi臋偶nej - oznajmi艂 urz臋dnikowi portowemu Edward de Beaulieu.

- Do艂膮czy do niego w Aigues-Mortes. Na razie musi podr贸偶owa膰 z tob膮 -powiedzia艂 urz臋dnik, a potem, ju偶 uprzejmiej, wyja艣ni艂: - Statkiem, kt贸ry wam przydzieli艂em, podr贸偶uje jeszcze jedna dama. Ona i twoja 偶ona, panie, dostan膮 ma艂膮 kabin臋. B臋d膮 mog艂y wsp贸lnie sp臋dza膰 czas podczas podr贸偶y. M膮偶 owej damy tak偶e jest kr贸lewskim rycerzem.

- Nie mog臋 zamieszka膰 z m臋偶em? - spyta艂a rozczarowana Rhonwyn.

- M臋偶czy藕ni b臋d膮 spali na pok艂adzie, pani. Udajesz si臋 na wojn臋 z niewiernymi, a nie w podr贸偶 po艣lubn膮!

- B臋dziesz traktowa艂 mnie grzecznie, panie! - odpar艂a Rhonwyn ostrym g艂osem. - Jestem c贸rk膮 ksi臋cia Walii, a nie 偶on膮 byle szlachcica.

- Bardzo przepraszam, pani. Z powodu op贸藕nienia przyjazdu ksi臋cia odchodz臋 od zmys艂贸w, pr贸buj膮c przeprawi膰 wszystkich ku ich zadowoleniu. Rhonwyn 艂askawie skin臋艂a g艂ow膮, przyjmuj膮c to wyja艣nienie. Edward z trudem powstrzymywa艂 u艣miech.

Statek, kt贸rym wyp艂yn臋li z Dover, okaza艂 si臋 do艣膰 du偶y. Zmie艣cili si臋 na nim wszyscy 偶o艂nierze, trzej rycerze z pe艂nym ekwipunkiem i ko艅mi, a tak偶e oddzia艂 krzy偶owc贸w z Oxfordu. O tej porze roku panowa艂a pogoda sprzyjaj膮ca 偶egludze, niemniej jednak dotarli do Bordeaux dopiero po dziesi臋ciu dniach. Nuda morskiej podr贸偶y sko艅czy艂a si臋. Ruszyli l膮dem do jedynego francuskiego portu nad Morzem 艢r贸dziemnym, Aigues-Mortes. Z ka偶d膮 chwil膮 na go艣ci艅cu robi艂o si臋 coraz t艂oczniej; to rycerze, szlachta i 偶o艂nierze ci膮gn臋li w tym samym celu: odebrania niewiernym Ziemi 艢wi臋tej.

Do Aigues-Mortes dotarli pod koniec czerwca. Dowiedzieli si臋 tam, 偶e ksi膮偶臋 Edward nie wyruszy艂 jeszcze z Anglii. Anglicy nie wiedzieli, co robi膰. Kr贸l Francji, ma艂y i kruchy, z oczami p艂on膮cymi fanatyzmem, przyby艂, by do nich przem贸wi膰.

- Jeste艣my pewni - powiedzia艂 - 偶e wasz ksi膮偶臋 uda si臋 wprost do Ziemi 艢wi臋tej. Oznajmi艂 nam sw膮 wol臋: ci z was, kt贸rzy tu przybyli, maj膮 i艣膰 ze mn膮, a on do艂膮czy do nas, gdy tylko pozwol膮 mu na to okoliczno艣ci. Miejsca na statkach wystarczy. Jeste艣my szcz臋艣liwi, 偶e mo偶emy dowodzi膰 t膮 wspania艂膮 krucjat膮 w imieniu naszego pana, Jezusa Chrystusa. Po odje藕dzie kr贸la Ludwika Anglicy komentowali jego przemow臋. Niekt贸rzy przyj臋li j膮 z gniewem, wi臋kszo艣膰 niech臋tna by艂a poddaniu si臋 dow贸dztwu obcego w艂adcy.

- To typowe dla Edwarda D艂ugo艂ydego, zostawi膰 nas tu, na 艂asce Francuz贸w! -warkn膮艂 kt贸ry艣 z rycerzy. - A tak podkre艣la艂, 偶e musimy zd膮偶y膰 na czas, a sam wci膮偶 siedzi w Anglii.

- Przyb臋dzie, przyb臋dzie - powiedzia艂 inny. - S艂ysza艂em, 偶e mia艂 k艂opoty ze zdobyciem pieni臋dzy na t臋 wypraw臋. Kr贸l Henryk przeciwny by艂 krucjacie, ale kr贸lowa zdo艂a艂a go przekona膰. M贸wi艂a, 偶e przecie偶 syn nam贸wi艂 do wzi臋cia udzia艂u w wyprawie wielu dzielnych ludzi i zachowa艂by si臋 niehonorowo, gdyby nie obj膮艂 nad nimi dow贸dztwa, co przecie偶 obieca艂.

- A sk膮d to wiesz? - spyta艂 z niedowierzaniem pierwszy rycerz.

- Od pos艂a艅ca, kt贸rego nasz kr贸l przys艂a艂 do kr贸la Ludwika - pad艂a odpowied藕. - Par臋 kufli piwa rozwi膮偶e j臋zyk ka偶demu przyzwoitemu cz艂owiekowi, a ten cz艂owiek przyby艂 z daleka i mia艂 ci臋偶k膮 podr贸偶.

- Co z naszymi kobietami? G艂os zabra艂 Edward de Beaulieu:

- Musz膮 jecha膰 z nami, tak jak planowa艂y. Nie zostawimy Ich przecie偶 we Francji, na 艂asce obcych. Poza tym, je艣li ksi膮偶臋 przyb臋dzie do Ziemi 艢wi臋tej wprost z Anglii, a jak s膮dz臋, uczyni w艂a艣nie tak, nasze 偶ony pozostan膮 w Aigues-Mortes bez szans na wydostanie si臋 z portu. Naszym obowi膮zkiem jest dopilnowa膰, by Francuzi zadbali teraz o ich potrzeby. W tej sprawie wszyscy byli jednego zdania. W艣r贸d Anglik贸w by艂o sze艣膰 kobiet wysoko urodzonych oraz pewna liczba s艂u偶膮cych. Francuska kr贸lowa natychmiast zgodzi艂a si臋 przyj膮膰 je na sw贸j statek p艂yn膮cy do Kartaginy.

- Przecie偶 damy te mia艂y podr贸偶owa膰 w orszaku 偶ony mojego bratanka -powiedzia艂a do m臋偶a. - Nie mo偶emy ich tak po prostu zostawi膰. Wykaza艂y wielk膮 odwag臋, Ludwiku, udaj膮c si臋 z m臋偶ami na wojn臋 podj臋t膮 w imi臋 Chrystusa. Musimy zaopiekowa膰 si臋 nimi, p贸ki nie przyb臋dzie ksi膮偶臋 Edward z ma艂偶onk膮. Angielska krucjata opu艣ci艂a Aigues-Mortes pierwszego lipca roku tysi膮c dwie艣cie siedemdziesi膮tego. Podr贸偶 do Kartaginy odby艂a si臋 bez szczeg贸lnych trudno艣ci, lecz jej pierwszy etap dostarczy艂 rycerzom troch臋 emocji. Aigues - Mortes, jedyny port francuski na Morzu 艢r贸dziemnym, by艂 portem n臋dznym, nie maj膮cym dost臋pu do pe艂nego morza, kt贸re odgradza艂 od niego 艂a艅cuch wysokich wydm i p艂ytkie, kr臋te laguny. Statki lawirowa艂y nielicznymi, w膮skimi kana艂ami, i dopiero po ca艂ym dniu 偶eglugi znalaz艂y si臋 na pe艂nym morzu.

W miar臋 zbli偶ania si臋 ku wybrze偶om Afryki robi艂o si臋 coraz gor臋cej. Ani Anglicy, ani Francuzi nie byli przyzwyczajeni do takiej temperatury. Wok贸艂 Kartaginy wyros艂o miasteczko namiot贸w, z najwi臋kszym umieszczonym po艣rodku, nale偶膮cym do kr贸la Francji. Otacza艂y go namioty rycerzy oraz 偶o艂nierzy i szpitale polowe. Wojsko dysponowa艂o niewielk膮 ilo艣ci膮 wody, gdy偶 niekt贸re studnie wok贸艂 miasta zatru艂 nieprzyjaciel. Ludzie chorowali coraz cz臋艣ciej, mimo stara艅 medyk贸w pr贸buj膮cych zapobiec epidemii. Wci膮偶 kopano nowe latryny do u偶ytku chorych na 偶o艂膮dek i zasypywano stare.

Zachorowa艂 tak偶e kr贸l Ludwik. Nie by艂 ju偶 m艂ody, 藕le znosi艂 upa艂y. Ofiar膮 epidemii pad艂o r贸wnie偶 kilku Anglik贸w, w艣r贸d nich Edward de Beaulieu. Rhonwyn przerazi艂a si臋 pocz膮tkowo, ale szybko opanowa艂a strach. Podejrzewa艂a, 偶e choroba rodzi si臋 z panuj膮cego w obozie brudu. Doprowadzi艂a wi臋c do tego, 偶e namiot, w kt贸rym le偶a艂 chory m膮偶, przeniesiono na obrze偶e obozowiska.

Czerwonka niezwykle os艂abi艂a Edwarda. Na polecenie Rhonwyn wod臋 do picia gotowano z trzema owocami pigwy, a potem przecedzano przez czyste p艂贸tno; pigwa czyni艂a cuda w walce z chorob膮. Rhonwyn podawa艂a wi臋c m臋偶owi rozgotowane na papk臋 owoce tej ro艣liny zmieszane z bardzo s艂odkimi daktylami. Pilnowa艂a nienagannej czysto艣ci w namiocie, osobi艣cie opr贸偶nia艂a naczynie nocne i po ka偶dym u偶yciu my艂a je gor膮c膮 wod膮 z octem. Zaleci艂a podobne metody francuskiej kr贸lowej, ale kr贸lewski medyk wy艣mia艂 je jako staro艣wieckie. Stwierdzi艂, 偶e kiedy z艂e humory3 opuszcz膮 kr贸la, wyzdrowieje i wyprawa potoczy si臋 tak, jak zaplanowa艂 j膮 B贸g.

Edward de Beaulieu by艂 pewien, 偶e przyjdzie mu umrze膰, ale troska 偶ony ju偶 wkr贸tce przynios艂a zbawienny skutek. Powoli odzyskiwa艂 panowanie nad 偶o艂膮dkiem, nie odczuwa艂 te偶 b贸l贸w.

- Jeste艣 czarownic膮? - spyta艂 z u艣miechem.

- Zasady czysto艣ci wpajano mi w Opactwie 艁aski Bo偶ej. -Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 i przysiad艂a na kraw臋dzi m臋偶owskiego 艂o偶a. G膮bk膮 umoczon膮 w ciep艂ej wodzie delikatnie my艂a jego os艂abione cia艂o. Siostry opiekuj膮ce si臋 klasztornym szpitalem powtarza艂y jej, 偶e brud powoduje choroby i przyci膮ga z艂e humory. Nale偶y si臋 go wystrzega膰, mimo 偶e ksi膮dz twierdzi艂, i偶 utrzymanie cia艂a w czysto艣ci jest objawem pr贸偶no艣ci.

- Woda pachnie tob膮 - zauwa偶y艂 Edward.

- Doda艂am do niej odrobin臋 mojego olejku - wyja艣ni艂a, przesuwaj膮c g膮bk臋 po szerokiej piersi m臋偶a. My艂a go szybko, nie chcia艂a, by si臋 przezi臋bi艂... cho膰 przezi臋bienie nie grozi艂o mu chyba w tym piekielnym 偶arze. Umy艂a go ca艂ego, opr贸偶ni艂a misk臋, i zn贸w przysiad艂a obok.

- Po艂贸偶 si臋 - powiedzia艂, bior膮c j膮 w ramiona. Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po jej jasnych w艂osach. Czu艂 si臋 o wiele lepiej i by艂 wdzi臋czny 偶onie za troskliw膮 opiek臋. Podczas choroby cz臋sto my艣la艂 o kuzynce Katarzynie i 偶a艂owa艂, 偶e Rhonwyn nie jest do niej podobna. Nie mia艂 wyrzut贸w sumienia z powodu tych my艣li. Wszystkie kobiety powinny przypomina膰 Katarzyn臋, pokorn膮 i 艂agodn膮. To prawda, pisane im by艂o inne 偶ycie, ale w klasztorze Rhonwyn powinna si臋 by艂a nauczy膰, 偶e 偶ony maj膮 by膰 uleg艂e wobec m臋偶贸w. Obecne zachowanie jego 偶ony, oddanie, z jakim go piel臋gnowa艂a, stwarza艂o nadziej臋, 偶e by膰 mo偶e staje si臋 ona kobiet膮, o jakiej marzy艂 i jakiej potrzebowa艂. Dlatego u艣miecha艂 si臋 艂agodnie.

Rhonwyn z艂o偶y艂a g艂ow臋 na piersi m臋偶a. Czu艂a bicie jego serca. Kocham go -pomy艣la艂a nagle. - Na my艣l, 偶e mog艂abym go utraci膰, p臋ka mi serce.

Musia艂a mu to powiedzie膰.

- Edwardzie, kocham ci臋. Wiem, 偶e nie nale偶臋 do kobiet 艂atwo ujawniaj膮cych uczucia, ale jestem pewna, 偶e ci臋 kocham. Gdybym ci臋 straci艂a, umar艂abym. -Po jej bladych policzkach sp艂yn臋艂y 艂zy. M膮偶 przytuli艂 j膮.

- Och, moja ty pi臋kna i s艂odka walijska 偶ono, czy wiesz, jak d艂ugo czeka艂em na te s艂owa i jak bardzo za nimi t臋skni艂em? Nie, owieczko, nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazi膰. Kiedy wyzdrowiej臋, zastanowimy si臋 nad wieloma sprawami, ale sama 艣wiadomo艣膰 twej mi艂o艣ci odnawia me nadzieje i sprawia, 偶e w 偶y艂ach 偶ywiej p艂ynie krew. Ozdrowiej臋 szybko, bo wiem, 偶e ci na mnie zale偶y. - Sca艂owywa艂 艂zy z jej policzk贸w. - Jaka偶 wspania艂a z ciebie kobieta -powiedzia艂 i czule si臋 u艣miechn膮艂. Rhonwyn rzeczywi艣cie si臋 zmieni艂a. Ju偶 on si臋 postara, gdy tylko powr贸c膮 mu si艂y, uczyni膰 j膮 brzemienn膮, a nast臋pnie odes艂a膰 do domu. Odjedzie bez protestu, bo rozumie膰 ju偶 b臋dzie, jakie s膮 obowi膮zki 偶ony. Zadowolony z siebie, uca艂owa艂 jej usta.

Kr贸l Ludwik chorowa艂 coraz powa偶niej. Czerwonka i inne choroby zaka藕ne spustoszy艂y szeregi krzy偶owc贸w. Niewierni n臋kali ich w dodatku ci膮g艂ymi atakami niewielkich oddzia艂贸w. Kr贸lewski brat, Karol z Anjou, kr贸l Neapolu i Sycylii, przekona艂 Ludwika, 偶e przybycie pod Kartagin臋 i nawr贸cenie miejscowego emira zyska mu papieskie wzgl臋dy. W miar臋 jednak jak kr贸l s艂ab艂, Karol coraz cz臋艣ciej zacz膮艂 wspomina膰 o rozejmie. Dwudziestego pi膮tego sierpnia kr贸l Francji, Ludwik IX, zmar艂. W kilka dni p贸藕niej przyby艂 do obozu ksi膮偶臋 Edward. Cia艂o jego wuja przygotowane ju偶 by艂o do d艂ugiej podr贸偶y do Francji. Karol z Anjou negocjowa艂 rozejm z niewiernymi, co doprowadzi艂o Edwarda do gniewu.

- To zdrada chrze艣cija艅stwa! - krzycza艂 na Francuz贸w. -Nie mam zamiaru i艣膰 w wasze 艣lady! Mieli艣my odebra膰 Jerozolim臋 niewiernym, a ty, tch贸rzliwy psie, pr贸bujesz zawrze膰 z nimi pok贸j? Tfu! Na tw贸j widok odczuwam md艂o艣ci, m贸j panie!

- Przecie偶 mo偶esz, panie, poprowadzi膰 sw膮 w艂asn膮 wypraw臋 - odpar艂 Karol ze zwodnicz膮 grzeczno艣ci膮. - Wobec 艣mierci brata musz臋 my艣le膰 przede wszystkim o mym kr贸lestwie, Sycylii. Nie jest ono tak odleg艂e od krainy niewiernych jak twoja Anglia. Ksi膮偶臋 Edward opu艣ci艂 kr贸lewski namiot i zwo艂a艂 narad臋 swego rycerstwa.

- Mam zamiar uda膰 si臋 do Akry i stamt膮d poprowadzi膰 wypraw臋 celem odebrania Jerozolimy niewiernym. Czy jeste艣cie ze mn膮? - Podni贸s艂 obna偶ony miecz. - Na chwa艂臋 Boga i Anglii! - krzykn膮艂.

- Na chwa艂臋 Boga i Anglii! - odpowiedzieli angielscy krzy偶owcy jednym g艂osem. Nast臋pnie ksi膮偶臋 Edward odwiedzi艂 namiot Edwarda de Beaulieu. Przy wej艣ciu u艣miechn膮艂 si臋 do Rhonwyn.

- Powiedziano mi, pani, 偶e tw贸j m膮偶 wraca szybko do zdrowia dzi臋ki opiece, jak膮 go otoczy艂a艣. Gdyby moja ciotka pos艂ucha艂a kilku twych prostych rad, wuj, kr贸l Ludwik, nie zmar艂by przedwcze艣nie. - Machn膮艂 r臋k膮, widz膮c, 偶e gospodarz usi艂uje powsta膰 z 艂o偶a. - Le偶cie, panie. Widz臋, 偶e jeste艣cie jeszcze os艂abieni. - Usiad艂 na jedynym w namiocie krze艣le, kt贸re poda艂a mu Rhonwyn, przedstawi艂 sytuacj臋, po czym rzek艂: - Je艣li czujecie, panie, 偶e nie jeste艣cie w stanie kontynuowa膰 wyprawy, pozwalam wam wr贸ci膰 do domu z mym b艂ogos艂awie艅stwem i podzi臋kowaniem.

- B臋d臋 ci towarzyszy艂, ksi膮偶臋 - odpar艂 de Beaulieu. - Przebyli艣my przecie偶 kawa艂 艣wiata, by uwolni膰 Jerozolim臋. Kiedy wyruszasz?

- Przygotowania zajm膮 dziesi臋膰 dni. S膮dzicie, panie, 偶e b臋dziecie w贸wczas gotowi do podr贸偶y?

- Oczywi艣cie, 偶e b臋d臋 gotowy! Rhonwyn, zaniepokojona, przygryz艂a wargi, ale zachowa艂a milczenie. Ksi膮偶臋 wsta艂.

- Dzi臋ki ci, panie, za lojalno艣膰 - powiedzia艂. - Jak dobrze wiesz, nigdy nie zapominam o przyjacio艂ach. Podobnie jak o wrogach. - Spojrza艂 na Rhonwyn. - Moja ma艂偶onka b臋dzie szcz臋艣liwa, gdy znajdziesz si臋 w jej orszaku, pani - oznajmi艂 i wyszed艂.

- Nie jeste艣 jeszcze na tyle silny, by bra膰 udzia艂 w krucjacie, m臋偶u -powiedzia艂a Rhonwyn.

- Wyzdrowiej臋.

- Przez dziesi臋膰 dni? - spyta艂a z niedowierzaniem.

- Nie mam wyboru. Poza tym s膮dz臋, 偶e potrwa to d艂u偶ej. Ksi膮偶臋 jest nastawiony zbyt optymistycznie. Przygotowania zabior膮 co najmniej dwa tygodnie, nie b臋dzie te偶 m贸g艂 podj膮膰 forsownego marszu, maj膮c przy sobie 偶on臋 i jej dw贸r. Musisz niebawem uda膰 si臋 do lady Eleanor, 偶ono. Pod tw膮 nieobecno艣膰 wystarczy mi opieka Enit.

- Je艣li uznam, 偶e nie nadajesz si臋 do podr贸偶y, powiem 鈥瀗ie鈥 i nikt mnie nie powstrzyma!

- Doprawdy, jeste艣 upart膮 ma艂膮 Walijk膮, pani. Obiecuj臋, 偶e b臋d臋 wykonywa艂 wszystkie twe zalecenia, by艂e艣 przywr贸ci艂a mi zdrowie przed wyruszeniem w dalsz膮 drog臋. Nie mo偶emy przecie偶 opu艣ci膰 ksi臋cia. A teraz id藕 i z艂贸偶 nale偶ny ho艂d jego 偶onie.

- Pozostan臋 przy twoim m臋偶u - obieca艂a Enit. Rhonwyn szybko przemy艂a d艂onie i twarz, przyczesa艂a w艂osy pod przejrzystym kwefem, wyg艂adzi艂a widoczne tylko dla niej zagniecenie na sukni i pospieszy艂a do namiotu ksi臋cia, znajduj膮cego si臋 po przeciwnej stronie obozu.. Stra偶nikom poda艂a swe imi臋 i cel odwiedzin i wkr贸tce zosta艂a przyj臋ta. Z艂o偶y艂a niski uk艂on przed ksi臋偶n膮 Eleanor.

- Jak偶e si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋, Rhonwyn de Beaulieu - powita艂a j膮 ksi臋偶na. -Prosz臋, usi膮d藕 i opowiedz mi o swym m臋偶u, kt贸ry, jak s艂ysza艂am, jest chory, ale ju偶 wraca do zdrowia. Czy to prawda?

- Tak, pani - odpar艂a Rhonwyn, po czym opowiedzia艂a ksi臋偶nej o dotychczasowej podr贸偶y. - Obawiam si臋 - zako艅czy艂a - 偶e m贸j m膮偶 nie odzyska pe艂ni si艂 na czas, ale i tak upiera si臋, 偶e p贸jdzie za swym ksi臋ciem.

- Ach, ci m臋偶czy藕ni! - westchn臋艂a ze zrozumieniem ksi臋偶na Eleanor. - S膮 pewni, 偶e nic ich nie zmo偶e. - Roze艣mia艂a si臋 nagle. - Wracaj do m臋偶a, pani, i dogl膮daj go tak, by mog艂o si臋 spe艂ni膰 jego 偶yczenie. Potem do艂膮cz do mego dworu. B臋dziesz mi s艂u偶y膰 podczas podr贸偶y do Akry i Kr贸lestwa Jerozolim­skiego. Jakie偶 to wspania艂e historie b臋dziemy mie膰 do opowiadania naszym wnukom! - doda艂a z ciep艂ym u艣miechem.

- Najpierw musz臋 mie膰 wnuki - zauwa偶y艂a Rhonwyn.

- Nie jeste艣 jeszcze matk膮? - G艂os ksi臋偶ny przepe艂niony by艂 wsp贸艂czuciem. -Musimy odprawi膰 specjalne nabo偶e艅stwo do Maryi, matki naszej Pani, czyli do 艣wi臋tej Anny. Jestem pewna, 偶e ci臋 nie opu艣ci, pani. Kiedy do mnie przyb臋dziesz, pomodlimy si臋 do niej wsp贸lnie. Rhonwyn wr贸ci艂a do namiotu przepe艂niona energi膮.

- Znajd藕 sir Fulka - poleci艂a Enit. - Pragn臋 po膰wiczy膰 robienie mieczem. -Spojrza艂a na m臋偶a. - Opieka nad tob膮 to ci臋偶ka praca, panie, ale poczu艂am nag艂膮 ochot臋 do 膰wicze艅. Pozwolisz mi oddali膰 si臋 na chwil臋? Edward skin膮艂 g艂ow膮; m贸g艂 pozwoli膰 sobie na wielkoduszno艣膰, cho膰 pro艣ba ta wzbudzi艂a w nim sprzeciw. Wiedzia艂 jednak, 偶e nie zmieni 偶ony od razu. Kolejny dzie艅 galopad z sir Fulkiem nie powinien jej zaszkodzi膰, tym bardziej 偶e przecie偶 zmieni艂a si臋 ostatnio na korzy艣膰.

- Co powiedzia艂a ksi臋偶na? - spyta艂.

- 呕e m臋偶czy藕ni s膮 pewni, i偶 nic ich nie zmo偶e. - Rhonwyn roze艣mia艂a si臋. -Chcia艂a te偶, by uczyni膰 ci臋 zdolnym do podr贸偶y, nie mam wi臋c innego wyboru, ale najpierw chc臋 uwolni膰 si臋 od energii, kt贸ra nagle mnie ogarn臋艂a. - Odwr贸ci艂a si臋, pozwalaj膮c mu zawi膮za膰 na plecach sznur贸wki szermierczej kamizelki.

- W艂贸偶 kolczug臋.

- Jest za gor膮co!

- Mimo to w艂贸偶 j膮, pani. 膯wicz膮c, poruszasz si臋 szybko i krew 偶ywiej p艂ynie w 偶y艂ach twych przeciwnik贸w. Nie chc臋, by co艣 ci si臋 sta艂o, owieczko.

Rhonwyn w艂o偶y艂a wi臋c nagolennice, kolczug臋 z naramiennikami i he艂m z metalow膮 siatk膮, spadaj膮c膮 na kark.

- Upiek臋 si臋 偶ywcem - mrukn臋艂a.

- Oto cena, jak膮 my, rycerze, musimy p艂aci膰 za chwa艂臋 -zakpi艂 Edward. -膯wicz chocia偶 w cieniu i niezbyt d艂ugo. Je艣li zachorujesz, kto si臋 b臋dzie mn膮 opiekowa艂?

- Jeste艣 po prostu zazdrosny, 偶e ja mog臋 robi膰 mieczem, a ty nie - odpar艂a 偶artobliwie.

- Wola艂bym, 偶eby艣 robi艂a moim mieczem... - U艣miechn膮艂 si臋 do niej znacz膮co. Rhonwyn zarumieni艂a si臋 a偶 po jasne w艂osy.

- Edwardzie!

- Podejd藕 i poca艂uj mnie.

- Nie zas艂u偶y艂e艣 na poca艂unki. M贸wisz takie rzeczy... Poca艂uj臋 ci臋, je艣li zas艂u偶ysz na moje wzgl臋dy. Na razie zostawiam ci臋 sam na sam ze wspomnieniem twych grzech贸w, panie. Chwyci艂a miecz i wysz艂a z namiotu. Edward odprowadzi艂 j膮 wzrokiem, z u艣miechem na przystojnej twarzy. Nie s膮dzi艂, by wsp贸lna z 偶on膮 wyprawa zbli偶y艂a ich do siebie, a jednak tak si臋 sta艂o. By膰 mo偶e B贸g pob艂ogos艂awi艂 oboje za ich g艂臋bok膮 wiar臋. Po raz pierwszy od wielu miesi臋cy zbudzi艂a si臋 w nim nadzieja na odwzajemnione przez 偶on臋 uczucie.

8

Rhonwyn 膰wiczy艂a z sir Fulkiem w namiocie z podniesionymi 艣ciankami, stoj膮cym w cienistej cz臋艣ci obozu. Tym, kt贸rzy ich widzieli, nie przysz艂o do g艂owy, 偶e jeden z rycerzy jest kobiet膮. D艂ugie w艂osy Rhonwyn ukryte by艂y pod he艂mem. Straszliwy upa艂 powodowa艂, 偶e trzeba by艂o robi膰 cz臋ste przerwy na odpoczynek i pi膰 du偶o wody.

Podczas jednej z takich przerw rozleg艂 si臋 sygna艂 do boju.

- Szybko, pani! Musz臋 odprowadzi膰 ci臋 do namiotu! -krzykn膮艂 zaniepokojony sir Fulk.

- Nie - odpar艂a natychmiast Rhonwyn. - To nasza szansa, by spotka膰 si臋 z niewiernymi w bitwie! Francuzi omawiaj膮 warunki rozejmu, mo偶emy wi臋c nie mie膰 drugiej takiej okazji.

- Kiedy dotrzemy do Akry, b臋dziemy walczy膰 o Jerozolim臋. Doczekamy si臋 bitwy.

- Tego nie mo偶emy by膰 pewni. Nasze miecze nie utoczy艂y jeszcze krwi wroga, a wiesz, 偶e gdyby nie choroba mojego m臋偶a, sta艂oby si臋 to ju偶 dawno. Naprz贸d, Fulk. Na ko艅! Na ko艅! - I Rhonwyn pobieg艂a do zagrody, w kt贸rej trzymano konie. Fulk waha艂 si臋 przez chwil臋. Wiedzia艂, 偶e powinien zawiadomi膰 Edwarda de Beaulieu o zamiarach jego 偶ony, ale gdyby teraz pobieg艂 do jego namiotu, potyczka sko艅czy艂aby si臋, nim wr贸ci艂by i odnalaz艂 swego konia. Niewierni atakowali ob贸z krzy偶owc贸w kilka razy dziennie, ale by艂y to kr贸tkie starcia; wycofywali si臋, nim dochodzi艂o do bitwy. Sir Fulk pobieg艂 wi臋c za Rhonwyn. Bardzo chcia艂 wzi膮膰 udzia艂 w walce.

Giermek zd膮偶y艂 ju偶 osiod艂a膰 konie. Przemkn臋li galopem mi臋dzy namiotami, spiesz膮c na miejsce, z kt贸rego dobiega艂 szcz臋k broni. Fulk musia艂 przyzna膰, 偶e lady Rhonwyn nie zna strachu. Zaatakowa艂a bez namys艂u z dzikim wojennym okrzykiem, uderzaj膮c mieczem na lewo i prawo.

Walczy艂a z nieprzyjacielem w stanie najwy偶szego upojenia. Nigdy jeszcze nie prze偶ywa艂a czego艣 podobnego. Przed oczami mia艂a czerwon膮 mg艂臋, zapomnia艂a o strachu, nie ba艂a si臋 艣mierci ani zranienia. By艂a pewna, 偶e prze偶yje dzi臋ki swym nieprzeci臋tnym umiej臋tno艣ciom pos艂ugiwania si臋 broni膮. Wy­dawa艂o si臋 jej, 偶e s艂yszy g艂os Otha, szepcz膮cy jej do ucha, co powinna zrobi膰, jakby ten walijski weteran walczy艂 u jej boku. Przeciwnicy cofali si臋 przed ni膮, a ona omal nie roze艣mia艂a si臋 z wielkiej rado艣ci. Jej przyk艂ad porwa艂 Anglik贸w i Francuz贸w; przeciwnik nagle zorientowa艂 si臋, 偶e chrze艣cijanie walcz膮 z nowym zapa艂em, ju偶 nie tylko broni膮 obozu, ale i atakuj膮! Zamiast do zwyk艂ej potyczki dosz艂o oto do prawdziwej bitwy!

Rhonwyn wiedzia艂a, 偶e sir Fulk jest przy niej, gdy偶 walcz膮c, mia艂 on zwyczaj nuci膰 pod nosem. Poczu艂a, 偶e jej miecz zag艂臋bia si臋 w co艣 mi臋kkiego, ockn臋艂a si臋 z bitewnego oszo艂omienia i dostrzeg艂a zdumion膮 twarz wroga, spadaj膮cego z konia i nikn膮cego pod kopytami Hardda. W szeregach niewiernych rozleg艂o si臋 wycie - musia艂 to by膰 kto艣 bardzo dla nich wa偶ny.

Poczu艂a parali偶uj膮ce ruchy zdumienie. Zabi艂a cz艂owieka! To nie by艂 turniej, lecz krwawa rzeczywisto艣膰. Us艂ysza艂a krzyk rannych, zabijanych, tratowanych. Opu艣ci艂a miecz, rozejrza艂a si臋 przytomniej. Otacza艂y j膮 brodate twarze. Instynkt samozachowawczy wzi膮艂 w tym momencie g贸r臋 nad wszelkimi innymi instynktami. Musi si臋 ratowa膰! Musi si臋 przedrze膰 do swoich!

Sir Fulk rykn膮艂 dziko i zaszar偶owa艂, pr贸buj膮c uczyni膰 wy艂om w kr臋gu otaczaj膮cych Rhonwyn nieprzyjaci贸艂.

Nie wiedzia艂a, jak to si臋 sta艂o, 偶e oboje zostali odci臋ci od wojsk krzy偶owych. Niewierni 艣wiadomie odpychali ich jak najdalej od linii walki. Jeden z nich wyrwa艂 z d艂oni Rhonwyn wodze Hardda. Ca艂y oddzia艂, z ni膮 po艣rodku, ruszy艂 galopem, 艣cigany jedynie przez dzielnego sir Fulka. Nawet miecz nie dawa艂 Rhonwyn szansy na uwolnienie. Rozwa偶a艂a mo偶liwo艣膰 przeci臋cia wodz贸w konia, ale, cho膰by si臋 jej to uda艂o, wrogowie otaczali j膮 tak ciasno, 偶e nie mia艂aby mo偶liwo艣ci wyrwa膰 si臋 spo艣r贸d nich. Pojmano j膮, odebrano szans臋 ucieczki!

Bitwa zacz臋艂a si臋 p贸藕nym popo艂udniem, a teraz nadszed艂 ju偶 zmierzch. Grupa je藕d藕c贸w p臋dzi艂a po kamienistej ziemi w kierunku widocznego w oddali 艂a艅cucha g贸r. Wreszcie zatrzyma艂a si臋. Niewierni 艣ci膮gn臋li Rhonwyn z konia i rozbroili, podobnie post膮pili z Fulkiem. Jeden z nich wskaza艂 na ziemi臋 w pobli偶u usypiska g艂az贸w. Gestem i s艂owem, wypowiedzianym szorstkim, gard艂owym g艂osem, kaza艂 je艅com usi膮艣膰. - Nie m贸w nic - szepn膮艂 sir Fulk.

Rhonwyn skin臋艂a g艂ow膮. R贸wnie dobrze jak on wiedzia艂a, 偶e niewierni nie maj膮 poj臋cia, i偶 uj臋li kobiet臋. Je艅cy dostali okr膮g艂y suchy placek i kubek gorzkawej wody; zjedli i napili si臋, zostawiaj膮c nieco po偶ywienia na p贸藕niej. Fulk przem贸wi艂 znowu:

- 艢pij. Ja b臋d臋 czuwa艂, pani. Zamkn臋艂a oczy, ale sen nie przychodzi艂. Musz膮 uciec, i to jak najszybciej, bo im wi臋ksza odleg艂o艣膰 od obozu, tym trudniej b臋dzie do niego trafi膰. A Edward...? B臋dzie bardzo zagniewany. Kto wie, czy nie zechce natychmiast odes艂a膰 jej do Anglii. Oczywi艣cie, 偶e sir Fulk mia艂 racj臋. Gdy tylko pojawili si臋 niewierni, powinna wr贸ci膰 wraz z nim do namiotu m臋偶a.

Co b臋dzie, gdy wrogowie odkryj膮, 偶e maj膮 do czynienia z kobiet膮? Zadr偶a艂a, nie chcia艂a nawet o tym my艣le膰. Poczu艂a, 偶e pod zamkni臋tymi powiekami wzbieraj膮 jej 艂zy i tylko z najwi臋kszym trudem powstrzyma艂a si臋 od p艂aczu. Je艣li teraz zacznie si臋 ba膰, nie b臋dzie mog艂a my艣le膰, a nie wolno do tego dopu艣ci膰, musi wykorzysta膰 pierwsz膮 okazj臋 ucieczki. Musi sama tego dopilnowa膰, bo sir Fulk jest dobrym rycerzem, ale nie ma talentu taktyka.

Nagle, ku swemu wielkiemu zdumieniu, Rhonwyn zda艂a sobie spraw臋, 偶e na chwil臋 zapad艂a w sen. Nie wiedzia艂a, jak d艂ugo trwa艂a drzemka, z kt贸rej przebudzi艂 j膮 towarzysz niedoli.

- Ruszamy, pani - szepn膮艂.

- W nocy?

- Ksi臋偶yc 艣wieci jasno, a ch艂odna noc jest lepsza do podr贸偶y ni偶 upalny dzie艅. Jeden z niewiernych zna norma艅ski. Wsiadaj na konia, nim kt贸ry艣 z nich podejdzie.

- Musimy uciec!

- Jak? - spyta艂 Fulk ponuro.

Rhonwyn wspi臋艂a si臋 na siod艂o i z rozpacz膮 patrzy艂a, jak jej d艂onie, nadal w rycerskich r臋kawicach, przywi膮zane zostaj膮 do 艂臋ku siod艂a. K膮tem oka dostrzeg艂a, 偶e Fulka skr臋powano w ten sam spos贸b.

Jechali przez ca艂膮 noc. Zatrzymali si臋 dopiero, gdy s艂o艅ce by艂o ju偶 wysoko na niebie. Zn贸w podano im suchy placek, kubek wody i kazano usi膮艣膰 pod skaln膮 p贸艂k膮, chroni膮c膮 przed pal膮cymi promieniami s艂o艅ca. Z miejsca postoju rozci膮ga艂 si臋 widok na r贸wnin臋 si臋gaj膮c膮 do morza, Rhonwyn nigdzie jednak nie dostrzeg艂a Kartaginy ani obozu krzy偶owc贸w.

- Co z nami b臋dzie? - spyta艂a szeptem Fulka.

- Ten, kt贸ry zna nasz j臋zyk, powiedzia艂, 偶e za rycerzy cz臋sto przyjmuje si臋 okup, pani. Zaimponowa艂a艣 im odwag膮 oraz umiej臋tno艣ci膮 w艂adania or臋偶em. Powiedzia艂, 偶e zabior膮 ci臋 do swego w艂adcy, spr贸buj膮 nawr贸ci膰 na islam i przeci膮gn膮膰 na swoj膮 stron臋. Twierdz膮, 偶e okup za tak znakomitego rycerza przer贸s艂by mo偶liwo艣ci Anglik贸w.

- Jezu! - westchn臋艂a Rhonwyn. Nie odwa偶y艂a si臋 zapyta膰, co b臋dzie, je艣li... gdy... zorientuj膮 si臋, 偶e maj膮 do czynienia z kobiet膮. Fulk wiedzia艂, o czym ona my艣li, ale nie m贸g艂 jej przecie偶 pocieszy膰. Gdyby偶 tylko w por臋 zorientowa艂 si臋, 偶e niewierni bior膮 ich w niewol臋! Raczej zabi艂by j膮, ni偶 pozwoli艂, by trafi艂a do haremu, a taki w艂a艣nie czeka艂 j膮 los. Wiedzia艂, bo w obozie cz臋sto rozmawiano o tym, 偶e dla niewiernych jasnow艂ose branki to prawdziwy skarb.

- Odpocznijmy troch臋, pani - powiedzia艂 cicho. - Gdy zapadnie noc i wzejdzie ksi臋偶yc, z pewno艣ci膮 zn贸w ruszymy w drog臋. Rhonwyn skin臋艂a g艂ow膮. Je艣li uda si臋 jej jeszcze przez jaki艣 czas nie zdradzi膰 swej p艂ci, zachowa szans臋 powrotu do krzy偶owc贸w wraz z sir Fulkiem. Spojrza艂a na niego. By艂 dwudziestolatkiem, niewysokim, lecz mocno zbudowanym, mia艂 jasne w艂osy i ciep艂e, piwne oczy. Mieszka艂 blisko Haven, na drugim brzegu Severn; Edward zna艂 go dobrze. To, 偶e rycerz uda艂 si臋 za ni膮 w pogo艅, dowodzi艂o wielkiej odwagi, ale zapewne by艂oby lepiej, gdyby wr贸ci艂 do obozu i podni贸s艂 alarm. Zawierzy艂 instynktowi, nie rozumowi. No c贸偶, ona przecie偶 ma na sumieniu identyczny grzech.

Podr贸偶owali nocami, odpoczywaj膮c za dnia. Wod臋 dostawali raz podczas jazdy i raz na postoju, tyle tylko, by utrzyma膰 si臋 przy 偶yciu, na ugaszenie pragnienia by艂o jej za ma艂o. Rhonwyn ca艂y czas my艣la艂a o Edwardzie. Czy dobrze si臋 czuje? Czy wybaczy jej karygodn膮 lekkomy艣lno艣膰?

Pod koniec czwartej nocy przez w膮sk膮 skaln膮 bram臋 o stromych zboczach wjechali w zielon膮, 偶yzn膮 dolin臋. Je艅cy zobaczyli rozlegle b艂臋kitne jezioro, na kt贸rego przeciwleg艂ym brzegu wznosi艂o si臋 niewielkie, o艣lepiaj膮co bia艂e w s艂o艅cu miasto. Jad膮cy obok niewierny znaj膮cy j臋zyk Norman贸w wskaza艂 je i powiedzia艂: - Cinnebar.

Jechali jedn膮 z wielu dr贸g zbiegaj膮cych si臋 w szeroki, ubity go艣ciniec. Min臋li du偶膮 karawan臋 objuczonych towarami wielb艂膮d贸w. Przed sob膮 mieli teraz wie艣niaka, gnaj膮cego wraz z wyrostkiem stado k贸z, za sob膮 mniejsz膮 karawan臋, wioz膮c膮 przyprawy, kt贸rych s艂odki zapach unosi艂 si臋 w powietrzu. Otoczenie by艂o tak fascynuj膮ce, 偶e Rhonwyn zapomnia艂a na chwil臋 o strachu i z zainteresowaniem rozgl膮da艂a si臋 dooko艂a. B臋dzie mia艂a co opowiada膰 Edwardowi i dzieciom, kiedy si臋 ich wreszcie doczekaj膮.

Podr贸偶ni zmierzaj膮cy do Cinnebaru zatrzymali si臋 przed bram膮 i cierpliwie czekali na jej otwarcie o wschodzie s艂o艅ca. Gdy tylko s艂oneczna tarcza ukaza艂a si臋 nad horyzontem, rozleg艂 si臋 dono艣ny zgrzyt i przenikliwe skrzypienie - to okute 偶elazem podw贸jne wrota rozchyli艂y si臋, otwieraj膮c drog臋 do miasta. Stra偶 dok艂adnie kontrolowa艂a wje偶d偶aj膮cych, jednak oddzia艂 偶o艂nierzy przepuszczono bez 偶adnych formalno艣ci.

Ulice miasta by艂y w膮skie, kr臋te i prowadz膮ce stromo w g贸r臋. Jedn膮 z nich wjechali na szeroki plac przed imponuj膮cym marmurowym pa艂acem. Tu skontrolowano przyby艂ych przed wpuszczeniem za bram臋, na mniejszy dziedziniec, wy艂o偶ony 艣ci艣le przylegaj膮cymi do siebie kwadratami czarnego i bia艂ego marmuru. Je艅com zdj臋to wi臋zy, a s艂udzy pomogli im zsi膮艣膰 z koni.

Pojawi艂 si臋 Saracen znaj膮cy norma艅ski. - Oto pa艂ac Raszyda al Ahmeta, wielkiego kalifa4 Cinnebaru, niech Allach b艂ogos艂awi jego przodk贸w i potomk贸w. Wasz los spoczywa w jego r臋ku. Kalif pragnie bez zw艂oki pozna膰 znakomitego chrze艣cija艅skiego rycerza, kt贸ry 艣ci膮艂 jego brata, najlepszego i niezwyci臋偶onego dot膮d wojownika Cinnebaru. Id藕cie za mn膮. Rhonwyn zadr偶a艂a, s艂ysz膮c te s艂owa, a Fulk otworzy艂 usta ze zdumienia. Wymienili zrozpaczone spojrzenia i poszli za przewodnikiem.

Wprowadzono ich do niewielkiej, pi臋knej sali. Przyniesiono wod臋, kt贸r膮 zmyli podr贸偶ny kurz z d艂oni i twarzy, oraz podano po偶ywienie: 艣wie偶o wypieczony, niewysoki chleb, pokrojone owoce i gor膮cy nap贸j pachn膮cy mi臋t膮. Po raz pierwszy, odk膮d dostali si臋 do niewoli, pozostawiono ich samych.

- Nie jedz, wszystko jest pewnie zatrute - ostrzeg艂 Fulk. Rhonwyn z zapa艂em 偶u艂a kawa艂ek melona.

- Je艣li masz racj臋, umr臋 艣mierci膮 szybsz膮 od tej, na kt贸r膮 ska偶膮 mnie za zabicie brata kalifa. Jedzmy, Fulk, co nam pozosta艂o? Poza tym nie wierz臋, 偶eby zatruli jedzenie. Za d艂ugo utrzymywali nas przy 偶yciu, 偶eby teraz zabija膰.

Chleb by艂 jeszcze ciep艂y i smakowa艂 wybornie, podobnie jak nieznany im nap贸j, aromatyczny i s艂odki.

Fulk zastanawia艂 si臋 chwil臋 nad jej s艂owami, po czym zabra艂 si臋 do jedzenia. Kiedy zaspokoili g艂贸d, ponownie umyli r臋ce i twarze w srebrnym naczyniu z wod膮. Teraz nie pozostawa艂o im nic opr贸cz czekania. W sali panowa艂a koj膮ca cisza. Fulk zastanawia艂 si臋, jak m贸g艂by obroni膰 Rhonwyn. Saraceni wkr贸tce odkryj膮, 偶e to kobieta, to nie do unikni臋cia... a w贸wczas czeka j膮 straszny los. Bez broni jednak nic nie wsk贸ra. Gdyby mia艂 bro艅, zabi艂by Rhonwyn, by oszcz臋dzi膰 jej m臋ki zbezczeszczenia przez przybocznych kalifa.

Cho膰 z drugiej strony fakt, 偶e zabi艂a brata w艂adcy, tak bardzo m贸g艂 ich rozgniewa膰, 偶e po prostu utn膮 jej g艂ow臋. Modli艂 si臋 o 艂ask臋 szybkiej 艣mierci dla swej towarzyszki niedoli. Drzwi otworzy艂y si臋.

- Chod藕cie - powiedzia艂 przewodnik. - Rozpocz臋艂a si臋 poranna audiencja. D艂ugo szli ch艂odnymi korytarzami marmurowego pa艂acu, a偶 dotarli wreszcie przed wysokie odrzwia z br膮zu, przed kt贸rymi sta艂o dw贸ch stra偶nik贸w o ciemnych jak heban twarzach, ubranych w szerokie szarawary z materia艂u przetykanego z艂ot膮 nici膮. Na szyjach nosili figurki panter, a w r臋kach dzier偶yli w艂贸cznie z onyksu, o srebrnych grotach. Bez s艂owa otworzyli drzwi i wi臋藕niowie weszli do sali audiencyjnej.

By艂a prostok膮tna, otoczona kolumnami z zielonego i bia艂ego marmuru, ozdobionymi od g贸ry do do艂u z艂otymi pasami. Pod艂og臋 z bia艂ego marmuru pokrywa艂y grube b艂臋kitne dywany. W wysokich kadzielnicach w kszta艂cie lilii p艂on膮艂 aloes, p艂omie艅 drewnianych pochodni wydziela艂 aromatyczny zapach. Pod przeciwleg艂膮 艣cian膮, na pokrytym dywanami podwy偶szeniu, siedzia艂 ze skrzy偶owanymi nogami m臋偶czyzna. Nawet od drzwi by艂o wida膰, 偶e jest wysoki i szczup艂y, o poci膮g艂ej twarzy i d艂ugim nosie. Nosi艂 g臋st膮, kr贸tko przyci臋t膮 brod臋. M贸wi艂 co艣, gestykuluj膮c w膮skimi, rasowymi d艂o艅mi ozdobionymi pier艣cieniami. Mia艂 na sobie bia艂膮 szat臋, na g艂owie za艣 turban.

Sala wype艂niona by艂a lud藕mi, kalif najwyra藕niej wys艂uchiwa艂 ich skarg i 艂agodzi艂 spory. Wi臋藕niowie przez d艂u偶szy czas czekali przy drzwiach, a偶 wreszcie nakazano im podej艣膰. Towarzyszy艂 im niewierny znaj膮cy norma艅ski.

- Kl臋knijcie, psy! - sykn膮艂, popychaj膮c Fulka.

- Kl臋kamy tylko przed Bogiem i przed naszym kr贸lem -odpar艂a dumnie Rhonwyn. Niewierny zerkn膮艂 w bok, przywo艂uj膮c spojrzeniem stra偶nik贸w, kt贸rzy zmusili ich do kl臋kni臋cia przed kalifem. Rozpocz膮艂 wyja艣nienia, ale w艂adca niemal natychmiast przerwa艂 mu, unosz膮c w g贸r臋 d艂o艅.

- M贸w w j臋zyku Frank贸w, by mogli zrozumie膰 i broni膰 si臋... Je艣li maj膮 co艣 na sw膮 obron臋, Faruku.

- Tak, panie.

- Kt贸ry z nich zabi艂 ksi臋cia Abdullaha?

- Ten. - Faruk wskaza艂 na Rhonwyn, kl臋cz膮c膮 z opuszczon膮 g艂ow膮, by ukry膰 swe kobiece rysy. Kalif wsta艂 i zszed艂 z podwy偶szenia. Zatrzyma艂 si臋 przy je艅cach. Nagle jego nozdrza drgn臋艂y. Przyjrza艂 si臋 obojgu uwa偶nie, po czym szybkim jak b艂yskawica ruchem zerwa艂 z g艂owy Rhonwyn he艂m. Szarpni臋ciem poderwa艂 j膮 na nogi, spojrza艂 ze zdumieniem i... roze艣mia艂 si臋, widz膮c opadaj膮ce na plecy d艂ugie, z艂ote w艂osy.

- Kobieta! - Roze艣mia艂 si臋 jeszcze g艂o艣niej. - Kobieta zabi艂a tego aroganckiego b艂azna, mojego przyrodniego brata? Oto najodwa偶niejszy, bezlitosny w walce rycerz chrze艣cijan, Faruku? Przyznaj si臋, chcia艂e艣 ze mnie zakpi膰! -M贸wi膮c to, okiem znawcy ocenia艂 urod臋 branki.

- Panie! To chyba jest czarownica! Twego brata zabi艂 konny, waleczny rycerz i jego wzi臋li艣my w niewol臋. Przysi臋gam, kalifie! Przysi臋gam! - Na twarzy Faruka malowa艂o si臋 przera偶enie.

- R臋ce precz, niewierny. - Rhonwyn strz膮sn臋艂a z siebie d艂onie kalifa. - Ten pies nie 艂偶e. Zabi艂am twego brata. Walczy艂 藕le, bezmy艣lnie i zas艂u偶y艂 na 艣mier膰 w bitwie.

- Ach! - westchn膮艂 kalif. - Masz racj臋, kobieto. Abdullah by艂 lekkomy艣lny do tego stopnia, 偶e da艂 si臋 zabi膰 kobiecie. Czy jeste艣 r贸wnie porywcza w ramionach swego pana, kobieto? Zobaczymy, zobaczymy. - Obszed艂 brank臋 wko艂o, wzi膮艂 w d艂o艅 pasmo jej d艂ugich w艂os贸w, pow膮cha艂 je. - Tak, to w艂a艣nie poczu艂em. Twe w艂osy pachn膮, kobieto, i to do ciebie pasuje. Nie zna艂em dot膮d takiego zapachu. - Uj膮艂 jej twarz palcami jak z 偶elaza. - Masz p艂e膰 jak biel ksi臋偶yca, a twe w艂osy s膮 z艂ote jak s艂o艅ce. Jeste艣 pi臋kna i na pewno wiesz o tym. Szmaragdy twych oczu miotaj膮 b艂yskawice gniewu.

B臋d臋 ci臋 zwa膰 Noor, co oznacza 艣wiat艂o. Jestem Raszyd al Ahmet, kalif Cinnebaru, a ty b臋dziesz per艂膮 mego haremu. - Spojrza艂 na ros艂ego czarnego s艂ug臋. - Zabierz j膮 do pomieszcze艅 dla kobiet, Babo Harunie. Dopilnuj, by zosta艂a wyk膮pana i odpocz臋艂a. Chc臋 widzie膰 j膮 u siebie o wschodzie ksi臋偶yca. Znajd藕 w haremie kogo艣 znaj膮cego j臋zyk Noor, by s艂u偶y艂 za t艂umacza, p贸ki ta kobieta nie nauczy si臋 naszej mowy.

- Zaczekaj, panie - wtr膮ci艂a Rhonwyn. - Co si臋 stanie z moim towarzyszem?

- Jest twoim kochankiem? - spyta艂 kalif.

- Nic podobnego! - oburzy艂a si臋. - To jeden z rycerzy mego m臋偶a. Nazywa si臋 sir Anthony Fulk.

- Skoro nie jest twym kochankiem, oka偶臋 艂ask臋 i daruj臋 偶ycie. Przyjm臋 za niego okup, a je艣li nie zdo艂a si臋 okupi膰, sprzedam go. Al Ahmet z rozczarowaniem przyj膮艂 wiadomo艣膰, 偶e jego branka nie jest dziewic膮, cho膰 zwa偶ywszy na jej urod臋, nie by艂o to 偶adnym zaskoczeniem. Z drugiej strony, kobiety Frank贸w nie wiedzia艂y na og贸艂 wiele o sztuce mi艂o艣ci. Przyjemnie wi臋c b臋dzie j膮 tego uczy膰 bez walki z dziewiczym wstydem. Trzeba tylko prze艂ama膰 chrze艣cija艅sk膮 cnot臋, co jest znacznie 艂atwiejsze. Kiedy Baba Harun podchodzi艂 do niej, Rhonwyn krzykn臋艂a:

- Fulk, niech B贸g b臋dzie z tob膮! Dwaj stra偶nicy stan臋li po obu jej stronach. Strz膮sn臋艂a z ramienia r臋k臋 Haruna, patrz膮c na niego z gniewem.

- P贸jd臋 za tob膮 - oznajmi艂a. - Nie musisz mnie popycha膰 jak byle niewolnic臋. Baba odpowiedzia艂 r贸wnie gniewnym spojrzeniem, ale w tym momencie przem贸wi艂 kalif. S艂uga odpowiedzia艂 mu kr贸tko, po czym przytakn膮艂 swemu w艂adcy skinieniem g艂owy.

- On nie rozumie frankijskiego, Noor - wyja艣ni艂 al Ahmet. - Nakaza艂em mu, by post臋powa艂 z tob膮 艂agodnie i traktowa艂 z szacunkiem. Kobiety zwykle bez sprzeciwu spe艂niaj膮 jego polecenia. - U艣miechn膮艂 si臋 ujmuj膮co i wr贸ci艂 do rozpatrywania kolejnych spraw.

Rhonwyn nie mia艂a mo偶liwo艣ci wyboru; wysz艂a z sali za czarnym s艂ug膮, kt贸ry poprowadzi艂 j膮 przez dziedziniec do wydzielonej cz臋艣ci pa艂acu. Stra偶nicy przy wej艣ciu stan臋li na baczno艣膰. Przeszli mrocznym korytarzem i pod wysokim 艂ukiem wkroczyli do obszernego pomieszczenia, po艣rodku kt贸rego bi艂a fontanna.

Pe艂no tu by艂o rozgadanych kobiet o r贸偶nych odcieniach sk贸ry. Na widok Baby Haruna b艂yskawicznie si臋 uciszy艂y. Baba u艣miechn膮艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮, jakby chcia艂 powiedzie膰 Rhonwyn: 鈥濿idzisz, jaki jestem wa偶ny?鈥.

- Gdzie Nilak? - spyta艂 po arabsku. Z taboretu stoj膮cego w rogu wsta艂a drobna, godnie wygl膮daj膮ca kobieta.

- Jestem, m贸j panie - odpowiedzia艂a. - Czym mog臋 ci s艂u偶y膰?

- Wci膮偶 pami臋tasz frankijskie narzecze?

- Tak, panie.

- A wi臋c, z rozkazu naszego pana i w艂adcy, kalifa Raszyda al Ahmeta, niech imi臋 jego b臋dzie b艂ogos艂awione, oddaj臋 ci pod opiek臋 t臋 kobiet臋. Dopilnuj, by zosta艂a wyk膮pana i odpocz臋艂a. Kalif 偶yczy sobie, by przyprowadzono j膮 do niego o wschodzie ksi臋偶yca. Powiedz jej to i naucz j膮, 偶e z艂e zachowanie i niepos艂usze艅stwo karane jest biciem w pi臋ty. Po tym zabiegu b臋dzie mog艂a si臋 tylko czo艂ga膰. - Z tymi s艂owy pchn膮艂 Rhonwyn w kierunku Nilak. Kobieta chwyci艂a j膮 za rami臋 i powiedzia艂a szybko po norma艅sku:

- Nie opieraj si臋, dziecko. G艂贸wny eunuch kalifa d艂ugo chowa uraz臋. Je艣li skompromitujesz go przed kobietami, nigdy ci nie wybaczy i nikt, nawet sam kalif, nie ochroni ci臋 przed jego zemst膮. Rhonwyn opanowa艂a gniew. Skin臋艂a g艂ow膮.

- 艢wietnie - szepn臋艂a Nilak. - A teraz chod藕 ze mn膮. Porozmawiamy. Powiesz mi, kim jeste艣, a ja odpowiem na pytania, kt贸rych masz, jak widz臋, mn贸stwo. - Wzi臋艂a j膮 za r臋k臋 i poprowadzi艂a do cichego k膮cika. Po drodze wyda艂a jakie艣 polecenie przechodz膮cej niewolnicy. - Kaza艂am jej przynie艣膰 dla ciebie mi臋tow膮 herbat臋 i s艂odkie ciasteczka - wyja艣ni艂a. -Siadaj, dziecko.

- Kim jeste艣? - spyta艂a Rhonwyn. - Sk膮d znasz nasz j臋zyk?

- Mam na imi臋 Nilak. Po arabsku znaczy to 鈥瀔wiat lilii鈥. W mej historii nie ma nic niezwyk艂ego. Ojciec by艂 handlarzem w Prowansji. Maurowie napadli na miasteczko, w kt贸rym mieszkali艣my, wzi臋li mnie do niewoli i sprzedali. Mia艂am w贸wczas dwana艣cie lat, teraz mam czterdzie艣ci dwa. Przyby艂am do Cinnebaru z ksi臋偶niczk膮, kt贸r膮 ofiarowano ojcu naszego kalifa. Zmar艂a przy porodzie, jej c贸rka jest przyrodni膮 siostr膮 Raszyda. Opiekowa艂am si臋 dziewczynk膮, dop贸ki nie zosta艂a wydana za m膮偶. Jestem ju偶 za stara, by kto艣 chcia艂 mnie kupi膰, pozwolono mi wi臋c pozosta膰 w haremie, tym bardziej 偶e mog臋 by膰 u偶yteczna. Baba Harun cieszy si臋, 偶e ma t艂umaczk臋, kiedy pojawiaj膮 si臋 dziewcz臋ta m贸wi膮ce po frankijsku. A teraz powiedz mi, dziecko, kim jeste艣 i sk膮d przybywasz. Rhonwyn opowiedzia艂a swe przygody. Nilak s艂ucha艂a z otwartymi ustami.

- Zabi艂a艣 ksi臋cia Abdullaha? - spyta艂a z niedowierzaniem.

- Nie wiedzia艂am przecie偶, kim jest - broni艂a si臋 dziewczyna. - Dla mnie by艂 po prostu wrogiem w bitwie. - Wzruszy艂a ramionami. - Opowiedz mi o Babie Harunie. Kim on w艂a艣ciwie jest?

- G艂贸wnym stra偶nikiem haremu kalifa, eunuchem.

- Nie wiem, co to eunuch. Ani harem...

- Harem to miejsce, gdzie mieszkaj膮 kobiety kalifa: 偶ony, na艂o偶nice, siostry, krewne. Nie ma tu wst臋pu 偶aden m臋偶czyzna opr贸cz niego. A eunuch to kastrat, a wi臋c nie jest prawdziwym m臋偶czyzn膮. Wszyscy m臋偶czy藕ni w tej cz臋艣ci pa艂acu -s艂u偶ba, niewolnicy, stra偶nicy - to eunuchowie.

- A ten Baba Harun rz膮dzi haremem kalifa?

- Tak, dziecko. Rz膮dzi. B膮d藕 mu pos艂uszna i okazuj szacunek, a b臋dzie twym sprzymierze艅cem. Je艣li masz odnie艣膰 tu sukces, musisz polega膰 na jego dobrej woli. Bez tego bowiem skazana b臋dziesz na zapomnienie, a nikt przecie偶 nie chce, by o nim zapomniano.

- Nie mam zamiaru tu zosta膰 - oznajmi艂a Rhonwyn. -Uciekn臋 i wr贸c臋 na wybrze偶e. Krzy偶owcy zamierzaj膮 przenie艣膰 si臋 do Akry, a m贸j m膮偶 z pewno艣ci膮 bardzo si臋 o mnie martwi i... jest na mnie bardzo z艂y. Nilak spojrza艂a na ni膮 z sympati膮. Branki cz臋sto zachowywa艂y si臋 w艂a艣nie tak - przede wszystkim chcia艂y uciec, a ucieczka by艂a niemo偶liwa...

- Nie uciekniesz, dziecko - t艂umaczy艂a cierpliwie. - Zapewne nigdy ju偶 nie zobaczysz szerokiego 艣wiata. Opu艣cisz te mury, dopiero gdy przyjdzie czas na tw贸j pogrzeb. Pomy艣l zreszt膮, czy odzyskasz serce m臋偶a i dom po pobycie u niewiernych? Masz i tak wiele szcz臋艣cia, dziecko. Mogli ci臋 zniewoli膰 i zabi膰, ale tak si臋 nie sta艂o, trafi艂a艣 do prawdziwego raju na ziemi, bo tym jest przecie偶 Cinnebar. Kalif jest silnym w艂adc膮 i dobrym cz艂owiekiem. Je艣li zdob臋dziesz jego wzgl臋dy, urodzisz mu syna, czeka ci臋 szcz臋艣liwe 偶ycie. A czeg贸偶 innego oczekiwa膰 mo偶e kobieta na tym 艣wiecie?

- Przecie偶 mam m臋偶a! - oburzy艂a si臋 Rhonwyn. Po raz pierwszy w 偶yciu ogarn臋艂o j膮 prawdziwe przera偶enie. Dlaczego Fulk nie pozwoli艂 jej uciec, gdy by艂y jeszcze na to szanse? Przecie偶 wystarczy艂o dotrze膰 do wybrze偶a, a potem do Kartaginy! Przypomnia艂a sobie, 偶e mury otaczaj膮ce pa艂ac s膮 wyso­kie i grube, a ona tkwi wewn膮trz nich. Je艣li Nilak ma racj臋, je艣li przyjdzie jej tu zosta膰 na zawsze, to istotnie jest si臋 czego ba膰... Rhonwyn zadr偶a艂a. Nilak dostrzeg艂a to i otoczy艂a j膮 opieku艅czym ramieniem.

- Nie martw si臋, dziecko, wszystko b臋dzie dobrze - powiedzia艂a uspokajaj膮co. - Nikt ci臋 nie skrzywdzi. Obiecuj臋. Napij si臋. - Poda艂a jej fili偶ank臋 gor膮cego, aromatycznego napoju. -Mi臋towa herbata doskonale koi nerwy. -Przytrzyma艂a fili偶ank臋 przy ustach Rhonwyn, przemawiaj膮c do niej pieszczotliwie, po czym spojrza艂a na czekaj膮c膮 obok niewolnic臋. - Znajd藕 Bab臋 Haruna i powiedz mu, 偶e ta nowa jest w szoku. Potrzebuj臋 dla niej nasennych zi贸艂, bo bez nich lada chwila wpadnie w histeri臋. I spytaj go, czy ma ju偶 imi臋. - Spojrza艂a na blad膮 twarz Rhonwyn. - Spr贸buj tych ciasteczek, dziecko. Jest w nich mi贸d, rodzynki i rozdrobnione migda艂y. Bardzo je lubi臋.

- Wzi臋艂a jedno i odgryz艂a kawa艂ek. - S膮 pyszne.

Rhonwyn, z trudem panuj膮c nad sob膮, si臋gn臋艂a po ciasteczko i zacz臋艂a je je艣膰. Nie poczu艂a jednak smaku, nie by艂a w stanie go prze艂kn膮膰, wi臋c w ko艅cu od艂o偶y艂a je na talerz. Nilak uj臋艂a jej ch艂odn膮 d艂o艅 w swe r臋ce.

- B臋dziesz tu mia艂a dobre 偶ycie. Obiecuj臋 ci - powt贸rzy艂a.

- Jestem Rhonwyn uerch Llywelyn, 偶ona Edwarda de Beaulieu, pana na zamku Haven. Tu nie jest m贸j 艣wiat. Musz膮 mnie wypu艣ci膰! Nilak przytuli艂a sw膮 podopieczn膮. W tym momencie nadbieg艂 Baba Harun.

- Co si臋 z ni膮 dzieje?! - krzykn膮艂. - Tej nocy musi by膰 gotowa dla kalifa!

- Jest w szoku, panie. Czeg贸偶 innego mo偶na oczekiwa膰? My艣leli艣cie, 偶e schwytali艣cie walecznego rycerza, a to tylko m艂oda kobieta. - Nilak przemawia艂a cichym, uni偶onym g艂osem. - Je艣li kalifa ju偶 uwiod艂a jej uroda, musimy traktowa膰 j膮 艂agodnie. Ani tobie, ani mnie nie wolno przecie偶 zawie艣膰 naszego pana.

- Lata przynios艂y ci m膮dro艣膰, Nilak - przyzna艂 Baba Harun, si臋gaj膮c w fa艂dy swej obfitej szaty w pasy czerwone, czarne i 偶贸艂te. - Oto napar, kt贸ry j膮 uspokoi. - Odkorkowa艂 srebrn膮 buteleczk臋 i wla艂 p艂yn do fili偶anki Rhonwyn. Nilak poda艂a jej fili偶ank臋.

- Wypij, dziecko. To napar z zi贸艂, kt贸ry ci臋 uspokoi. Dzi臋ki niemu za艣niesz bez trudu, a jutro stawisz czo艂o 偶yciu tak dzielnie jak do tej pory - rzek艂a Nilak. Rhonwyn nie protestowa艂a. Wypi艂a zio艂owy p艂yn tak szybko, jakby nie mog艂a doczeka膰 si臋 jego dobroczynnego dzia艂ania, cho膰 w rzeczywisto艣ci obawia艂a si臋 utraci膰 kontrol臋 nad sob膮. Ju偶 po chwili ci臋偶kie powieki opad艂y jej na oczy. Bez sprzeciwu pozwoli艂a zaprowadzi膰 si臋 na sof臋, gdzie natychmiast zapad艂a w g艂臋boki sen.

- Czy ona ma ju偶 imi臋? - spyta艂a Nilak.

- Tak, Noor - odpar艂 eunuch.

- Jak偶e odpowiednie. Pomo偶esz mi rozebra膰 j膮 z tego dziwnego stroju, Babo Harunie? Lepiej nie powierza膰 opieki nad ni膮 innym kobietom, jeszcze nie. Czy pani膮 Ali臋 poinformowano o przybyciu tej branki i zainteresowaniu ni膮 kalifa? Harun skin膮艂 g艂ow膮, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego do tej pory nie docenia艂 inteligencji Nilak i nie traktowa艂 jej jak sojuszniczki. Alia by艂a ukochan膮 偶on膮 kalifa. Za艣lubiono ich, gdy mia艂a trzyna艣cie lat i mimo 偶e w艂adca mia艂 ju偶 dwie inne 偶ony oraz kilka na艂o偶nic, pozosta艂a jego najwierniejsz膮 przyjaci贸艂k膮 i powierniczk膮, cho膰 nami臋tno艣膰 min臋艂a. Jej syn mia艂 by膰 nast臋pnym kalifem. W haremie lubiano j膮, szanowano i obawiano si臋 jej.

- Ostrzeg艂em m膮 pani膮 o zagro偶eniu. Przyjdzie obejrze膰 t臋 dziewczyn臋, gdy tylko zdejmiemy z niej ten dziwny str贸j. Wsp贸lnymi si艂ami uwolnili Rhonwyn z wysokich but贸w, nagolennik贸w, kolczugi i he艂mu. Znik艂 gdzie艣 rycerz, a kiedy zdj臋li tak偶e kaftan, portki i szat臋 spodnia, zobaczyli nag膮, kruch膮 dziewczyn臋, do艣膰 brudn膮 i spocon膮, lecz urodziw膮.

- Allachu! Jaka ona pi臋kna! - zawo艂a艂a Nilak. - Nigdy nie by艂o tu kobiety o tak jasnej sk贸rze, Babo Harunie. Stra偶nik sta艂 w milczeniu, przygl膮daj膮c si臋 dziewczynie. Jej cia艂o by艂o wspania艂e... z wyj膮tkiem paskudnej k臋pki w艂os贸w w miejscu, gdzie 艂膮czy艂y si臋 nogi. Nale偶a艂o je natychmiast usun膮膰! Cz艂onki branka mia艂a jednak d艂ugie i kszta艂tne, a piersi, cho膰 niewielkie, doskonale kr膮g艂e, ze stercz膮cymi brodaw­kami. Wyk膮pana i odpowiednio ubrana, z pewno艣ci膮 nada si臋 do 艂o偶a w艂adcy.

- 艢liczna - rozleg艂 si臋 melodyjny g艂os Alii. - Czy potraficie oceni膰, jaka jest ta dziewczyna?

- Pe艂na temperamentu i niebezpieczna - odpowiedzia艂 Baba Harun bez chwili wahania. Alia roze艣mia艂a si臋 i poklepa艂a go po d艂oni.

- Jeste艣 wobec mnie przesadnie opieku艅czy, Babo, a ponadto uprzedzony do innych kobiet. A co ty s膮dzisz, Nilak?

- Jeszcze nie wiem, pani. Wydaje si臋 inteligentna, nie wyczu艂am w niej przewrotno艣ci, ale znam j膮 zaledwie od godziny. My艣l臋 jednak, 偶e kobieta, kt贸rej uda艂o si臋 sk艂oni膰 m臋偶a, by pozwoli艂 jej wzi膮膰 udzia艂 w bitwie, musi by膰 stanowcza i m膮dra zarazem. Ostatnie dni dowiod艂y jej wielkiej odwagi, o czym przekonasz si臋, gdy opowiem ci jej dzieje. Dopiero przed chwil膮 zda艂a sobie spraw臋 z tego, jaki czeka j膮 los, i to ni膮 wstrz膮sn臋艂o. Dowiemy si臋 od niej wi臋cej za kilka godzin, kiedy obudzi si臋.

- Babo Harunie, dopilnuj, by Noor by艂a dobrze strze偶ona do powrotu Nilak -poleci艂a Alia. - A ty chod藕 ze mn膮. Opowiesz mi jej histori臋 - zwr贸ci艂a si臋 do opiekunki Rhonwyn. Nilak posz艂a z 偶on膮 kalifa do jej komnat i powt贸rzy艂a, czego dowiedzia艂a si臋 od Rhonwyn. Kiedy sko艅czy艂a opowie艣膰, Alia milcza艂a przez kilka chwil, pogr膮偶ona w my艣lach.

- Noor wielce mi si臋 przys艂u偶y艂a, zabijaj膮c ksi臋cia Abdullaha, cho膰 o tym nie wie. Je艣li tylko nie zwr贸ci si臋 przeciw mnie, obdarz臋 j膮 przyja藕ni膮. Przecie偶 gdyby cokolwiek zdarzy艂o si臋 memu panu, Raszydowi, Abdullah bez skrupu艂贸w zamordowa艂by mojego syna i zagarn膮艂 kalifat dla siebie. 艁asce Allacha zawdzi臋czamy, 偶e jest teraz w raju, a nie w Cinnebarze. - Na chwil臋 jej spokojna zwykle twarz spochmurnia艂a. - W pa艂acu rozesz艂y si臋 pog艂oski, 偶e m贸j pan bardzo chce t臋 kobiet臋 posi膮艣膰. Czy b臋dzie mog艂a odwiedzi膰 go tej nocy, Nilak? Jak wiesz, kalif 藕le znosi rozczarowania. Kobieta westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Nie wiem, pani - wyzna艂a szczerze. - Nie wiem, jak Noor zachowa si臋 po przebudzeniu. Wypocz臋ta, mo偶e stawia膰 op贸r.

- Przyprowad藕cie j膮 do mnie po k膮pieli. Nilak wsta艂a i pok艂oni艂a si臋 Alii. Po艣pieszy艂a do sali, gdzie jej podopieczna le偶a艂a pogr膮偶ona we 艣nie, strze偶ona przez dw贸ch uzbrojonych eunuch贸w.

Kaza艂a niewolnicom przynie艣膰 materia艂, kt贸ry od d艂u偶szego czasu pracowicie haftowa艂a, i usiad艂a przy sofie, pochylona nad ig艂膮.

Rhonwyn obudzi艂a si臋 w ko艅cu. W pierwszej chwili nie wiedzia艂a, gdzie jest. Usta mia艂a suche. Kiedy dostrzeg艂a Nilak, bezw艂adnie opad艂a na poduszk臋.

- Pi膰... - szepn臋艂a. Kobieta poda艂a jej kielich.

- To sok owocowy. Jak si臋 czujesz, dziecko?

- Jestem zm臋czona. - Rhonwyn nagle zda艂a sobie spraw臋 ze swej nago艣ci i krzykn臋艂a. - Co si臋 sta艂o z moim ubraniem? -spyta艂a, czerwieni膮c si臋, bo w zasi臋gu r臋ki nie znalaz艂a niczego, czym mog艂aby si臋 okry膰.

- Nie mog艂a艣 spa膰 w swym ci臋偶kim stroju, dziecko. Odcisn膮艂 艣lady na cienkiej sk贸rze twych delikatnych cz艂onk贸w. Tylko gruby kaftan ochroni艂 twe piersi przed brzydkimi otarciami. Musisz wzi膮膰 k膮piel. Czy mo偶esz wsta膰? Przespa艂a艣 prawie ca艂y dzie艅.

- Nie mog艂a艣 czego艣 na mnie w艂o偶y膰?

- Na brudne cia艂o? - zgorszy艂a si臋 Nilak.

- Nigdzie nie p贸jd臋 bez okrycia!

- Rozumiem, 偶e nie jeste艣 przyzwyczajona do nago艣ci, dziecko, ale tu s膮 same kobiety - wyja艣ni艂a spokojnie niewolnica, wyci膮gaj膮c do niej r臋k臋. - Chod藕 ze mn膮, nie b膮d藕 g艂upia. K膮piel pomo偶e ci odzyska膰 si艂y.

- Nie! No c贸偶, branka pr臋dzej czy p贸藕niej musi nauczy膰 si臋 pos艂usze艅stwa. Nilak skin臋艂a na dw贸ch eunuch贸w.

- Noor ma wzi膮膰 k膮piel, lecz nie chce przej艣膰 do 艂a藕ni. Dopilnujcie, by znalaz艂a si臋 tam jak najszybciej. B臋d臋 na ni膮 czeka艂a. Nie dosz艂a jeszcze do drzwi g艂贸wnej sali haremu, kiedy us艂ysza艂a g艂o艣ny krzyk oburzenia. U艣miechn臋艂a si臋 ze zrozumieniem. Eunuchowie zawsze wykonywali rozkazy.

W 艂a藕ni przywita艂a pracuj膮c膮 tam niewolnic臋:

- Dzie艅 dobry, Sarai.

- Dzie艅 dobry, Nilak. Przyprowadzasz mi rycerza kobiet臋? Gdzie ona jest? Pan chce j膮 mie膰 dzi艣, a s艂ysza艂am, 偶e b臋dzie z ni膮 wiele pracy.

- Przyjdzie wkr贸tce. Wstydzi si臋 nago艣ci, opiera艂a si臋, wi臋c przyprowadz膮 j膮 stra偶nicy.

- G艂upia. Frankijskie kobiety maj膮 dziwne poj臋cie o nago艣ci. Ach, oto jest. Rhonwyn by艂a czerwona ze z艂o艣ci. Dwaj eunuchowie prowadzili j膮 za ramiona, a kiedy si臋 opiera艂a, po prostu podnosili j膮 tak, 偶e nie dotyka艂a stopami pod艂ogi. Kiedy wreszcie znalaz艂a si臋 w 艂a藕ni, rzuci艂a si臋 na nich z pi臋艣ciami.

- Barbarzy艅cy! - krzycza艂a. Eunuch贸w zdumia艂a jej reakcja, ciosy drobnych pi臋艣ci nie wywar艂y jednak na nich wra偶enia. Odeszli, 艣miej膮c si臋.

- Jak mog艂a艣 mi to zrobi膰?! - krzykn臋艂a Rhonwyn.

- Nie spieram si臋 z rozkapryszonymi dziewcz臋tami - odpar艂a powa偶nie niewolnica. - Zasad膮 rz膮dz膮c膮 tym 艣wiatem jest pos艂usze艅stwo, Noor. Je艣li nie okazujesz pos艂usze艅stwa, zostajesz do niego zmuszona. Nie jeste艣 przecie偶 g艂upia, ta jedna lekcja powinna ci wystarczy膰.

- Uciekn臋 st膮d! Powr贸c臋 do mego 艣wiata!

- Nie. Nie uciekniesz. Je艣li nawet jakim艣 cudem uda ci si臋 opu艣ci膰 pa艂ac, nie b臋dziesz wiedzia艂a, dok膮d i艣膰, i po艣cig sprowadzi ci臋 z powrotem. Zostaniesz ukarana biciem w pi臋ty, tak 偶e nie b臋dziesz mog艂a chodzi膰 przez trzy dni; w ten spos贸b karze si臋 niepos艂uszne niewolnice. Przewinienia nigdy nie uchodz膮 tu p艂azem. Zaniechaj oporu, Noor. Wiele jeszcze mamy do zrobienia przed wschodem ksi臋偶yca. To jest Sarai, kt贸ra zarz膮dza 艂a藕ni膮. B臋dziesz jej pos艂uszna, a ja pozostan臋 przy tobie, by przekona膰 si臋, 偶e nabra艂a艣 rozumu.

- Przypominasz mi moj膮 ciotk臋 - stwierdzi艂a Rhonwyn. -Przeorysz臋 klasztoru.

- Ona te偶 musia艂a przemawia膰 do ciebie tak stanowczo? -roze艣mia艂a si臋 niewolnica.

- Musia艂a - przyzna艂a branka i ju偶 pos艂usznie uda艂a si臋 do 艂a藕ni.

Nie uwa偶a艂a si臋 za osob臋 niechlujn膮, ale okaza艂o si臋, 偶e nie wie tak偶e, co to znaczy czysto艣膰. Najpierw polano jej cia艂o wod膮, obficie namydlono, wyszorowano i sp艂ukano. R臋ce, nogi, pachy i 艂ono nasmarowano g臋st膮, fioletow膮 past膮 o dziwnym, ci臋偶kim zapachu. Dosta艂a fili偶ank臋 gor膮cej i s艂od­kiej herbaty mi臋towej,, kt贸r膮 wypi艂a pos艂usznie. Ze zdumieniem obserwowa艂a, jak pod strumieniem wody wraz z past膮 znikaj膮 w艂osy z jej cia艂a.

Spojrza艂a na 艂ono i zaczerwieni艂a si臋; nie zdawa艂a sobie dot膮d sprawy, jak jest wypuk艂e, nie widzia艂a te偶 nigdy dziel膮cej je na dwie cz臋艣ci r贸偶owej szczeliny. Jej cia艂o wyda艂o si臋 jej naraz szalenie zmys艂owe i to uczucie 偶enowa艂o j膮. Nago艣膰 nie kr臋powa艂a jednak dw贸ch asystuj膮cych przy k膮pieli kobiet. Co za dziwny 艣wiat! - my艣la艂a Rhonwyn, kiedy paznokcie u r膮k i st贸p opi艂owano jej kr贸tko, wyg艂adzono i zaokr膮glono.

Jasne, z艂otosrebrzyste w艂osy Rhonwyn umyto bardzo dok艂adnie, a偶 zdawa艂o si臋 jej, 偶e wraz z brudem schodzi jej sk贸ra z g艂owy. Nast臋pnie wysuszono je r臋cznikami, tak 偶e sta艂y si臋 puszyste i lekkie jak dmuchawce. Potem u艂o偶ono j膮 na wysokiej, mi臋kkiej 艂awie, a z cienia wy艂oni艂a si臋 stara kobieta z koszem w d艂oni.

- To b臋dzie dla ciebie najtrudniejsze - oznajmi艂a Nilak. -Ale Rafi musi oczy艣ci膰 tw膮 mi艂osn膮 pochw臋. Le偶 spokojnie, nie skrzywdzi ci臋. Rhonwyn spojrza艂a na niewolnic臋 szeroko otwartymi, zdumionymi oczami, ale przecie偶 zrozumia艂a ju偶, 偶e op贸r na nic si臋 nie zda. Le偶a艂a bezwolna, podczas gdy Rafi rozchyli艂a jej nogi i delikatnie my艂a to, czego Rhonwyn nie my艂a jeszcze nigdy. Zr臋czne palce wsun臋艂y mi臋kkie p艂贸tno g艂臋boko, czyszcz膮c pochw臋, w kt贸r膮 kalif tej nocy mia艂 wsun膮膰 sw贸j miecz. Jakie to dziwne -pomy艣la艂a Rhonwyn, poddaj膮c si臋 tym zabiegom - nie wiedzia艂am, 偶e nogi mo偶na roz艂o偶y膰 tak szeroko.

- Kalif dozna z ni膮 wielkiej przyjemno艣ci - powiedzia艂a Rafi do Nilak i Sarai. -Nie jest dziewic膮, ale pozosta艂a jakby nietkni臋ta. Kwiat rozkoszy jeszcze si臋 nie rozwin膮艂. - Zachichota艂a, patrz膮c na brank臋. - Sko艅czy艂am, kochanie. Oby艣 zazna艂a rozkoszy w 艂o偶u naszego pana.

- Co ona powiedzia艂a?

- 呕e jeste艣 pi臋kna i 偶e dobrze ci 偶yczy - wyja艣ni艂a Nilak. -Teraz pora na masa偶. Le偶 spokojnie. Masa偶 z pewno艣ci膮 ci si臋 spodoba. M艂ody eunuch, tylko w przepasce na biodrach, podszed艂 z tac膮 olejk贸w i mazide艂. Przyjrza艂 si臋 jej krytycznie, wybra艂 jeden z olejk贸w, wyla艂 go na sw膮 r贸偶ow膮 d艂o艅 i zacz膮艂 wciera膰 w jej sk贸r臋. Rhonwyn by艂a wstrz膮艣ni臋ta, ale ten ch艂opak o br膮zowej sk贸rze po prostu wykonywa艂 sw膮 prac臋, a nagie kobiece cia艂o nie robi艂o na nim 偶adnego wra偶enia. Zacz膮艂 masowanie od karku i szyi, potem przysz艂a kolej na piersi, ramiona, d艂onie i palce u d艂oni, nogi, stopy i palce u st贸p. Potem obr贸ci艂 j膮 z tak膮 艂atwo艣ci膮 jak grzank臋 nad ogniem i zacz膮艂 ugniata膰 barki, plecy, po艣ladki, uda i 艂ydki.

Sztywne, napi臋te z pocz膮tku cia艂o Rhonwyn niemal natychmiast podda艂o si臋 zabiegom. Poczu艂a nag艂y przyp艂yw energii. W 艂a藕ni dozna艂a najrozkoszniejszego, a zarazem najbardziej niewiarygodnego prze偶ycia. Przysz艂a jej do g艂owy my艣l, 偶e podoba艂oby si臋 to Edwardowi, i na wspomnienie m臋偶a oprzytomnia艂a. Ma p贸j艣膰 po prostu do kalifa jak owca na rze藕? Znale藕膰 si臋 w 艂o偶u innego m臋偶czyzny, gdy nie potrafi obudzi膰 w sobie nami臋tno艣ci i zadowoli膰 m臋偶a? Je艣li zawiedzie oczekiwania w艂adcy Cinnebaru, czy zostanie skazana na 艣mier膰? A mo偶e, rozczarowany, ode艣le j膮 do obozu krzy偶owc贸w ra­zem z biednym Fulkiem? By艂 to jedyny promyk nadziei w otaczaj膮cej j膮 ciemno艣ci, od niego zale偶a艂o jej 偶ycie. Powie kalifowi prawd臋 - 偶e nie jest zdolna ani dawa膰 rozkoszy, ani odczuwa膰 jej. Poprosi, by odes艂ano j膮 do Edwarda. Tak, tak, nie ma si臋 czego ba膰, a 艂a藕nia to przecie偶 bardzo przyjemne miejsce. Opowie o tym m臋偶owi, kiedy ju偶 odzyska wolno艣膰. W Haven r贸wnie偶 powinni mie膰 co艣 tak... tak cywilizowanego.

9

呕ona kalifa by艂a pi臋kn膮 kobiet膮, a jej inteligencja, 艂agodno艣膰 i zdrowy rozs膮dek sprawi艂y, 偶e po pi臋tnastu latach ma艂偶e艅stwa nadal zajmowa艂a wa偶ne miejsce w sercu m臋偶a. Urodzi艂a si臋 w Egipcie, by艂a drobna, mia艂a jasnoz艂ot膮 cer臋, 艣liczne oczy w kszta艂cie migda艂贸w i d艂ugie, g臋ste, czarne w艂osy, kt贸re nosi艂a rozpuszczone, z wplecionymi w nie sznurami pere艂. Mia艂a na sobie 艣liwkowy jedwabny kaftan, lamowany z艂otem przy d艂ugim, ostro wyci臋tym dekolcie i szerokich r臋kawach.

- Kl臋knij przed 偶on膮 kalifa, Noor - poleci艂a Nilak. Dziewczyna przykl臋k艂a, ale nie spu艣ci艂a g艂owy.

Alia u艣miechn臋艂a si臋 ledwie dostrzegalnie. Noor by艂a dumna, a duma, kontrolowana i okazywana w por臋, mo偶e by膰 bardzo po偶yteczna. Ca艂kiem prawdopodobne, 偶e to pi臋kne stworzenie zostanie w przysz艂o艣ci czwart膮 偶on膮 kalifa i sojuszniczk膮 pierwszej w zwadach ze 艣licznymi, lecz g艂upimi pozosta艂ymi dwiema 偶onami, zajmuj膮cymi si臋 to podwa偶aniem pozycji Alii, to szkodzeniem jej synowi, Mohammedowi. Gdyby nie Mohammed, kt贸ry mia艂 w przysz艂o艣ci obj膮膰 w艂adz臋, walczy艂yby z pewno艣ci膮 mi臋dzy sob膮, obie bowiem mia艂y syn贸w, i Cinnebar pogr膮偶y艂by si臋 w krwawej wojnie domowej.

- Jest gotowa? - zwr贸ci艂a si臋 Alia do Nilak.

- Mam wra偶enie, 偶e pogodzi艂a si臋 z losem, pani. Zosta艂a wyk膮pana i poddana zabiegom piel臋gnacyjnym. Mamy nadziej臋, 偶e jej uroda sprosta oczekiwaniom naszego w艂adcy. -Nilak u艣miechn臋艂a si臋. - Jest pi臋kna, prawda?

- Powiedz jej, 偶e zadowala mnie zar贸wno jej wygl膮d, jak i maniery. Niewolnica przet艂umaczy艂a. Rhonwyn spyta艂a j膮:

- Czy wolno mi zwraca膰 si臋 bezpo艣rednio do owej damy, czy te偶 musz臋 to czyni膰 za twoim po艣rednictwem?

- Mo偶esz zwraca膰 si臋 wprost do niej, a ja przet艂umacz臋 twe s艂owa.

- Pani, dzi臋kuj臋 ci za 艂ask臋. Mam jednak nadziej臋, 偶e kalif zechce odes艂a膰 mnie do m臋偶a, by moja obecno艣膰 nie by艂a ci zawad膮 - powiedzia艂a grzecznie Rhonwyn. Przecie偶 偶ony kalifa nie mo偶e cieszy膰 sta艂a obecno艣膰 w haremie wszystkich tych kobiet, odwracaj膮cych uwag臋 jej m臋偶a od Alii. Z pewno艣ci膮 zechce pozby膰 si臋 cho膰by tej ostatniej, kt贸ra opu艣ci Cinnebar z rado艣ci膮. Nilak powt贸rzy艂a s艂owa Rhonwyn, dodaj膮c od siebie:

- Noor nie rozumie jeszcze naszych obyczaj贸w, pani, i jak ka偶da branka, marzy o wolno艣ci.

- On z pewno艣ci膮 wyleczy j膮 z tych marze艅. Ju偶 rankiem stanie si臋 jego oddan膮 niewolnic膮, jak wiele kobiet przed ni膮. Nie wiem, co takiego jest w moim Raszydzie, ale jego wdzi臋k dor贸wnuje nami臋tno艣ci. Powiedz Noor, 偶e dzi臋kuj臋 jej za dobre s艂owa i ciesz臋 si臋 z jej obecno艣ci. Je艣li nadal zachowywa膰 si臋 b臋dzie tak nienagannie, obdarz臋 j膮 przychylno艣ci膮.

- Ale masz szcz臋艣cie! - zawo艂a艂a Nilak, zwracaj膮c si臋 do Rhonwyn. -Spodoba艂y si臋 jej twe dobre maniery. Je艣li nadal b臋dziesz zachowywa膰 si臋 tak jak dotychczas, zyskasz jej przychylno艣膰! Doce艅 to, bo drugiej i trzeciej 偶onie nie uda艂a si臋 ta sztuka.

- Kalif ma trzy 偶ony?! - Rewelacja ta wstrz膮sn臋艂a Rhonwyn.

- Prawo islamu zezwala na cztery 偶ony i dowoln膮 liczb臋 na艂o偶nic. Nak艂ada tylko jedno ograniczenie: wszystkie 偶ony musz膮 by膰 traktowane tak samo. Je艣li zadowolisz kalifa, mo偶esz r贸wnie偶 zosta膰 jego 偶on膮, a gdy b臋dziesz cieszy膰 si臋 艂askami pierwszej 偶ony, droga do awans贸w stanie przed tob膮 otworem, a przysz艂o艣膰 b臋dzie zapowiada艂a si臋 wspaniale. Nie zapomnij o mnie, gdy osi膮gniesz wysok膮 pozycj臋.

- Nie mam zamiaru osi膮ga膰 tu 偶adnej pozycji. - Rhonwyn podesz艂a do sprawy praktycznie. - Doskonale wiesz, 偶e nie id臋 do kalifa po to, by go zadowoli膰, lecz po to, by b艂aga膰 o wolno艣膰.

- Zm膮drzyj wreszcie, dziecko. T艂umaczy艂am ci przecie偶, 偶e z Cinnebaru nie ma powrotu do twojego 艣wiata. Uczy艅 wszystko, by przyzwyczai膰 si臋 do 偶ycia tutaj.

- Co m贸wi Noor? - spyta艂a Alia.

- Obawia si臋, 偶e nie zdo艂a zadowoli膰 kalifa - sk艂ama艂a zr臋cznie Nilak. C贸偶 mog艂a powiedzie膰? - Pr贸buj臋 wyt艂umaczy膰 jej, 偶e jest rado艣ci膮 dla oczu i z pewno艣ci膮 da rozkosz panu. Alia u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o.

- Jak偶e mog艂oby by膰 inaczej - stwierdzi艂a wielkodusznie. -Odprowad藕 j膮 teraz na spoczynek.

- Mo偶emy odej艣膰 - przet艂umaczy艂a Nilak jej s艂owa. -Wsta艅, Noor, i pok艂o艅 si臋 pani, kt贸ra obdarzy艂a ci臋 艂ask膮. Rhonwyn wsta艂a i uk艂oni艂a si臋 Alii, zachwycaj膮c si臋 urod膮 pierwszej 偶ony kalifa. Taka 艣liczna - my艣la艂a. - Dlaczego godzi si臋 dzieli膰 m臋偶em z wszystkimi tymi kobietami?! Ja nie odda艂abym Edwarda nikomu.

Ach, Edward! Chcia艂 j膮 poca艂owa膰, nim posz艂a 膰wiczy膰 z sir Fulkiem, a ona odm贸wi艂a mu poca艂unku. Jak偶e tego teraz 偶a艂owa艂a.

Przyniesiono jej tac臋 z p艂askim, gor膮cym chlebem, kawa艂kami piersi kurcz臋cia, morel膮 i bia艂膮, g臋st膮 substancj膮. Nilak wyja艣ni艂a, 偶e to jogurt przyrz膮dzony z mleka. By艂a g艂odna, zjad艂a wi臋c wszystko. Pojawi艂a si臋 w贸wczas stara kobieta, a Rhonwyn, zgodnie z poleceniem, otworzy艂a usta. Kobieta wyczy艣ci艂a jej z臋by w spos贸b ca艂kowicie dla niej nowy: sprosz­kowanym pumeksem z mi臋towymi li艣膰mi, szorstk膮 艣ciereczk膮 oraz szczoteczk膮. Po tym zabiegu kobieta kaza艂a wyp艂uka膰 jej usta wod膮 z mi臋t膮.

- Musisz mie膰 艣wie偶y oddech - wyja艣ni艂a Nilak. Potem Rhonwyn zapad艂a w sen, a kiedy obudzi艂a si臋, kazano jej odda膰 mocz i umyto j膮 w wodzie r贸偶anej. Nast臋pnie jeszcze raz wyczyszczono usta i przyodziano w kremow膮 jedwabn膮 szat臋, pod kt贸r膮 na biodrach zawieszono w膮ski z艂oty 艂a艅cuszek przyozdobiony per艂膮. Stopy pozosta艂y bose, z艂ote w艂osy rozpuszczone.

- Baba Harun zaprowadzi ci臋 do kalifa - rzek艂a Nilak.

- Czy jeszcze ci臋 zobacz臋?

- Je艣li przez g艂upot臋 nie zmarnujesz swej szansy, zobaczysz mnie jutro. Wiem, o czym my艣lisz, Noor. Ostrzegam ci臋 zatem po raz ostatni: zapomnij o ucieczce. Twoje miejsce jest teraz w Cinnebarze. Lepiej wi臋c zaj膮膰 najwy偶sze miejsce w haremie. Ja to wiem. Los nigdy nie da艂 mi takiej szansy, jak膮 da艂 tobie, ale gdyby... gdyby... - Nilak przytuli艂a sw膮 now膮 podopieczn膮. - S膮dz臋, 偶e twa ciotka, przeorysza, udzieli艂aby ci tych rad, kt贸rych i ja ci udzielam. Ach, oto i Baba Harun. Id藕 z nim i nie zapomnij uk艂oni膰 si臋 kalifowi tak, jak ci臋 uczy艂am. 呕ycz臋 ci wiele rado艣ci, dziecko. Powiadaj膮, 偶e kalif jest wspania艂ym kochankiem. A co to za r贸偶nica! - pomy艣la艂a Rhonwyn, id膮c za eunuchem przez komnaty kobiet i w膮ski, o艣wietlony przy膰mionym 艣wiat艂em i wype艂niony woni膮 kadzide艂 korytarz, prowadz膮cy do m臋skiej cz臋艣ci pa艂acu. Je艣li nie czu艂am nic, b臋d膮c z mym ukochanym Edwardem, co mog臋 czu膰 dzi臋ki m臋偶czy藕nie obcemu, kt贸ry twierdzi, 偶e jestem niewolnic膮 i m贸j los zale偶y od jego kaprysu? Je艣li nie zdo艂am przekona膰 go, by odes艂a艂 mnie do obozu krzy偶owc贸w pod Kartagin膮, m贸j los b臋dzie przes膮dzony.

Eunuch zatrzyma艂 si臋 przed dwuskrzyd艂owymi drzwiami, ozdobionymi wzorem ze z艂otych li艣ci. Skin膮艂 g艂ow膮 na stra偶nik贸w, kt贸rzy otworzyli je. Rhonwyn i Baba Harun przekroczyli pr贸g, po czym drzwi zamkn臋艂y si臋 za nimi cicho.

Kalif ju偶 czeka艂. Zgodnie z otrzymanymi od Nilak instrukcjami, Rhonwyn pad艂a na kolana i g艂臋boko si臋 pochyliwszy, dotkn臋艂a czo艂em jego bosych st贸p. Uk艂on taki wyda艂 si臋 jej upokarzaj膮cy, ale wci膮偶 偶ywi艂a nadziej臋 na pomoc Raszyda al Ahmeta, nie mog艂a wi臋c narazi膰 si臋 na ura偶enie go.

- Pi臋knie, pi臋knie, Noor - zakpi艂 kalif. - Mam nadziej臋, 偶e twa duma nie ucierpia艂a. Wsta艅. Baba Harun pom贸g艂 jej wsta膰, po czym, ku wielkiemu zdumieniu Rhonwyn, b艂yskawicznym ruchem zerwa艂 z niej szat臋 i opu艣ci艂 pok贸j.

Nie mam czym si臋 okry膰! - pomy艣la艂a Rhonwyn. Sta艂a nieruchomo, patrz膮c w przestrze艅 i pr贸buj膮c nie okaza膰 wstydu.

- Za艂贸偶 r臋ce za g艂ow臋 - rozkaza艂 Raszyd i zdziwi艂 si臋 bardzo, gdy branka bez protestu spe艂ni艂a polecenie. Czy偶by podano jej jakie艣 艣rodki uspokajaj膮ce? Nie. Jej mleczna sk贸ra by艂a lekko zar贸偶owiona, a dziewczyna 艣wiadomie unika艂a jego wzroku. U艣miechn膮艂 si臋 lekko. Powoli, bez po艣piechu obejrza艂 sw膮 now膮 niewolnic臋. Tak doskona艂ego cia艂a jeszcze nie widzia艂. Piersi mia艂a jak dojrza艂e brzoskwinie, kszta艂ty pi臋knie zaokr膮glone, cho膰 smuk艂e. Szczeg贸lnie spodoba艂y mu si臋 stopy - szczup艂e i w膮skie, o wysokim podbiciu. Smuk艂a talia przechodzi艂a w idealnie ukszta艂towane biodra. Obszed艂 j膮 powoli, podziwiaj膮c w膮skie plecy i j臋drne po艣ladki, nieco okr膮glejsze, ni偶 si臋 spodziewa艂.

Sta艂 za ni膮; nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰 przed obj臋ciem jej i po艂o偶eniem d艂oni na tych jak偶e doskona艂ych piersiach. Wyda艂y mu si臋 zdumiewaj膮co ci臋偶kie, bior膮c pod uwag臋 wielko艣膰. Zanurzy艂 twarz w jej w艂osach i powiedzia艂:

- Co to za cudowny zapach, ma ukochana Noor?

- Tak pachnie olejek z ro艣liny, kt贸ra nie ro艣nie w Cinnebarze, panie - odpar艂a Rhonwyn. Czu艂a na ciele ciep艂e d艂onie kalifa i by艂o to uczucie bardzo niepokoj膮ce, ale je艣li tylko to j膮 tu czeka, c贸偶, zniesie je bez skargi, pami臋taj膮c o celu, kt贸ry jej przy艣wieca艂. Kciuki ciep艂ych d艂oni przesun臋艂y si臋 lekko po sutkach Rhonwyn.

- Co to za ro艣lina?

- To wrzos, panie. Nie ro艣nie w waszym klimacie. Pragn臋艂a cofn膮膰 si臋, odwr贸ci膰, ale gdyby to zrobi艂a, jak zareagowa艂by kalif?

- By膰 mo偶e, ale olejek mog臋 przecie偶 dla ciebie sprowadzi膰. Jutro wydam odpowiednie polecenia. - Zdj膮艂 d艂onie z piersi Rhonwyn, obszed艂 j膮 i stan膮艂 przed ni膮. Opu艣ci艂 wzrok na z艂oty 艂a艅cuszek opasuj膮cy kr膮g艂e biodra. Zwiesza艂a si臋 z niego owalna per艂a, dotykaj膮ca niemal r贸偶owej szczeliny na wypuk艂ym 艂onie dziewczyny, niczym znak wskazuj膮cy drog臋 do raju. Ciekawe, kto wpad艂 na ten wspania艂y pomys艂?

- Mo偶esz opu艣ci膰 r臋ce, Noor.

- Dzi臋kuj臋, panie.

- Jeste艣 niezwykle uprzejma, ma pi臋kna. Po naszym pierwszym spotkaniu dzi艣 rano my艣la艂em, 偶e b臋dziesz si臋 opiera膰, a jednak jeste艣 tu, uleg艂a jak wszystkie owieczki z mojego stada. Ciekawe, co ci臋 tak odmieni艂o? Z pewno艣ci膮 nie podda艂a艣 si臋 tak szybko losowi, Noor? - Kalif uni贸s艂 pytaj膮co brew. Rhonwyn musia艂a skupi膰 na nim wzrok, nie mog艂a przecie偶 przedstawi膰 swej pro艣by, patrz膮c gdzie艣 w przestrze艅. Dopiero teraz dostrzeg艂a, 偶e w艂adca Cinnebaru ma na sobie wy艂膮cznie bia艂膮 w膮sk膮 opask臋 biodrow膮. Cia艂o mia艂 niemal tak jasne jak ona, z wyj膮tkiem d艂oni i twarzy, zbr膮zowia艂ych od s艂o艅ca, bezw艂ose, muskularne, lecz szczup艂e, co zauwa偶y艂a ju偶 wcze艣niej. Nigdy dot膮d nie widzia艂a tak przystojnego m臋偶czyzny; w niczym nie przypomina艂 Edwarda, kt贸ry, cho膰 poci膮gaj膮cy, nie by艂 tak przystojny jak ten idea艂 m臋skiej urody stoj膮cy przed ni膮.

- C贸偶 mi odpowiesz? - naciska艂 kalif.

- Nie mog臋 da膰 ci przyjemno艣ci, panie - wykrztusi艂a wreszcie Rhonwyn.

- Czy to oznacza, 偶e b臋dziesz opiera膰 si臋 mej nami臋tno艣ci? Nerwowo pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie! To znaczy tak, b臋d臋, ale nie o to chodzi. Nie jestem w stanie sprawi膰 ci przyjemno艣ci. Kocham m臋偶a, a on mnie, potrafi艂am jednak odda膰 mu wy艂膮cznie cia艂o. Dla nas obojga by艂 to wielki ci臋偶ar. B艂agam o wybaczenie, panie, ale teraz, kiedy ju偶 ci to wyzna艂am, czy zechcesz odes艂a膰 mnie do krzy偶owc贸w wraz z biednym sir Fulkiem?

- Nie. Nie zechc臋. Nie ma na tym 艣wiecie kobiety niezdolnej do dawania i przyjmowania przyjemno艣ci. Niekt贸re wymagaj膮 po prostu d艂u偶szego czasu, inne specjalnych zabieg贸w. Przykro mi, 偶e ty i tw贸j by艂y pan nie znale藕li艣cie szcz臋艣cia w cielesnym obcowaniu, ale obiecuj臋 ci, 偶e zaznasz go ze mn膮. Tej nocy, mo偶e nast臋pnej, ale zaznasz. Przekonasz si臋 0 tym, ma pi臋kna Noor.

- Nie! - Co te偶 m贸wi ten m臋偶czyzna?! Oszala艂, z pewno艣ci膮 oszala艂! Przecie偶 nie mo偶e jej nadal pragn膮膰! Nie po tym, gdy powiedzia艂a mu, 偶e jest niezdolna do nami臋tno艣ci. Widz膮c w oczach branki narastaj膮c膮 panik臋, Raszyd al Ahmet przytuli艂 j膮 mocno.

- Nie obawiaj si臋, ma pi臋kna - szepn膮艂, g艂adz膮c j膮 po g艂owie.

- Nie rozumiesz! - zaszlocha艂a.

- Ale偶 rozumiem, rozumiem. Nigdy nie zanurzy艂a艣 si臋 w oceanie rozkoszy, nie pozna艂a艣 tej przyjemno艣ci, lecz ja wprowadz臋 ci臋 w 艣wiat zmys艂贸w, Noor. Nie pozwol臋, by dziewczyna tak pi臋kna prze偶y艂a 偶ycie, nie doznaj膮c prawdziwej nami臋tno艣ci i rado艣ci p艂yn膮cej z jej zaspokajania. Jeste艣 moja, Noor, i nigdy nie pozwol臋 ci odej艣膰. S艂owa te przerazi艂y j膮. Dlaczego jej nie wierzy?! Nagle poczu艂a, 偶e przyciska jej usta swymi, i zacz臋艂a p艂aka膰.

Raszyd al Ahmet wzi膮艂 j膮 na r臋ce, zani贸s艂 do 艂o偶a i z艂o偶y艂 tam delikatnie. Trzyma艂 j膮 w ramionach, a ona wyp艂akiwa艂a z siebie dusz臋. Nie m贸wi艂 nic, wiedzia艂 bowiem, 偶e 偶adne s艂owa, kt贸re m贸g艂 do niej skierowa膰, nie przynios艂yby jej pociechy. Powoli, z wahaniem i obaw膮 przed nieznanym Noor pr贸bowa艂a przecie偶 pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e jej przeznaczeniem jest kalif, a nie chrze艣cija艅ski rycerz. Je艣li rzeczywi艣cie kocha艂a swego rycerza, cho膰 nie potrafi艂a da膰 mu rozkoszy ani te偶 dozna膰 jej, przeznaczenie to musia艂o wyda膰 si臋 jej okrutne. Kalif uwa偶a艂 jednak, 偶e dziewczyna tak silna jak ona potrafi pogodzi膰 si臋 z losem.

Tymczasem Rhonwyn powtarza艂a w my艣li jedno s艂owo: 鈥濫dward! Edward!鈥 Nie mog艂a pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e Edward znik艂 z jej 偶ycia na zawsze. 呕e mo偶e tylko albo przyj膮膰 to, co oferuje jej kalif, albo umrze膰. Ale je艣li umrze, nie powr贸ci do Edwarda, spotkaj膮 si臋 tylko kiedy艣 ich dusze. A co z nim? Czy 艂atwo pogodzi si臋 ze strat膮? Mo偶liwe... Zawarli ma艂偶e艅stwo z pobudek politycznych. Nie w膮tpi艂a, 偶e w ko艅cu przywi膮za艂 si臋 do niej, tak jak ona przywi膮za艂a si臋 do niego... Przekonany, 偶e nigdy wi臋cej nie ujrzy Rhonwyn, Edward po powrocie do Haven z pewno艣ci膮 o偶eni si臋 powt贸rnie, by sp艂odzi膰 potomstwo. Zapewne zwi膮偶e si臋 ze sw膮 kuzynk膮. Dziewczyna taka jak Katarzyna de Beaulieu idealnie nadaje si臋 na jego 偶on臋. Umie zarz膮dza膰 domem i zna powinno艣ci kobiety w ma艂偶e艅skim 艂o偶u; z ni膮 Edward szybko doczeka si臋 wymarzonego potomstwa. Mo偶e to dla niego nawet lepiej...?

Westchn臋艂a g艂臋boko i przesta艂a p艂aka膰.

- Dawno ju偶 偶adna kobieta nie czu艂a si臋 przy mnie tak bezpieczna i nie p艂aka艂a z g艂ow膮 na mojej piersi - powiedzia艂 cicho Raszyd al Ahmet.

- Jestem tu obca, dlatego te偶 zapewne nie odczuwam wobec ciebie ani strachu, ani szacunku takiego, jaki czuj膮 inne kobiety - odpar艂a Rhonwyn, odwracaj膮c twarz. - Wiem, 偶e gdy p艂acz臋, wygl膮dam okropnie. Niecz臋sto jednak p艂acz臋, mo偶e zdarzy艂o mi si臋 to ze trzy razy w 偶yciu.

- Jeste艣 pi臋kna, nawet gdy p艂aczesz. - Kalif poca艂owa艂 jej mokre policzki. Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 mimo woli.

- Ach! Wi臋c 偶al ju偶 min膮艂?

- Serce mnie boli, panie - wyzna艂a, zdziwiona, 偶e rozmawia z obcym m臋偶czyzn膮 tak, jak nie zdarzy艂o si臋 jej jeszcze rozmawia膰 z nikim.

- Rozumiem. Wiele straci艂a艣, ma pi臋kna Noor. To troch臋 jak 艣mier膰, prawda?

- Tak, troch臋 jak 艣mier膰.

- Dlaczego boisz si臋 nami臋tno艣ci? - spyta艂 kalif.

- Nie boj臋 si臋 niczego!

- Boisz si臋 nami臋tno艣ci. Dlaczego? Opowiedz mi o sobie i o kraju, gdzie rodz膮 si臋 tak pi臋kne kobiety. - Usiad艂 i przytuli艂 j膮.

- Nazywam si臋 Rhonwyn uerch Llywelyn... Rhonwyn c贸rka Llywelyna. M贸j ojciec jest ksi臋ciem, panem wszystkich Walijczyk贸w. Matka by艂a jego na艂o偶nic膮. Mam m艂odszego brata. Kiedy matka umar艂a przy porodzie trzeciego dziecka, ojciec zabra艂 nas do jednego ze swych zamk贸w. Niestety, nie przysz艂o mu do g艂owy, by wybra膰 zamek, w kt贸rym s膮 kobiety. Dorasta艂am zatem w艣r贸d m臋偶czyzn, na艣laduj膮c ich zachowanie.

- To oni nauczyli ci臋 walczy膰?

- Tak, lecz tylko dlatego, 偶e o to b艂aga艂am. Kocha艂am ich i chcia艂am by膰 taka jak oni. Pewnego dnia, po wielu latach, zjawi艂 si臋 ojciec i oznajmi艂, 偶e mam po艣lubi膰 angielskiego lorda, bo taki by艂 warunek zawarcia traktatu mi臋dzy nim a kr贸lem Anglik贸w. Przerazi艂 si臋, kiedy zobaczy艂 c贸rk臋 wygl膮daj膮c膮 jak ch艂opak i zachowuj膮c膮 si臋 jak ch艂opak. Wys艂a艂 mnie do ciotki, przeoryszy niewielkiego klasztoru. Przez sze艣膰 miesi臋cy uczy艂am si臋 by膰 kobiet膮, a potem pojecha艂am do Anglii i po艣lubi艂am Edwarda de Beaulieu, pana zamku Haven. Gdy m膮偶 postanowi艂 wzi膮膰 udzia艂 w wyprawie krzy偶owej, stan臋艂am u jego boku.

- Nie potrafi艂a艣 oprze膰 si臋 wezwaniu do boju, przez co sta艂a艣 si臋 m膮 brank膮. Ale... gdzie by艂 w贸wczas tw贸j m膮偶, Noor? Dlaczego narazi艂 ci臋 na tak wielkie niebezpiecze艅stwo?

- Zachorowa艂 na 偶o艂膮dek. Opiekowa艂am si臋 nim, a kiedy przychodzi艂 ju偶 do zdrowia, pozwoli艂 mi na 膰wiczenia z sir Fulkiem, wiedz膮c, 偶e bardzo tego pragn臋. Podczas walki zosta艂am odci臋ta od towarzyszy i pojmana. Biedny Fulk ruszy艂 mi na odsiecz i te偶 znalaz艂 si臋 w niewoli. Gdyby nie ja, by艂by teraz w艣r贸d swoich.

- Nie sprzedam tego rycerza. Okaza艂 si臋 dzielny i wierny swemu panu, zas艂u偶y艂 wi臋c na lepszy los. B臋dzie uczy艂 mego syna, Mohammeda, waszych sposob贸w walki. Kiedy艣 wiedza ta mo偶e si臋 ch艂opcu przyda膰. Czy moja decyzja raduje ci臋, Noor?

- Tak, panie. Dzi臋kuj臋. - Rhonwyn o艣mieli艂a si臋 zerkn膮膰 na przystojn膮 twarz kalifa.

- Jestem 艂askawy dla tych, kt贸rzy s膮 mi pos艂uszni - szepn膮艂. Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 w ucho, a nast臋pnie przesun膮艂 po nim delikatnie czubkiem j臋zyka. Co on robi?! - pomy艣la艂a Rhonwyn, czuj膮c ciep艂o i wilgo膰 na sk贸rze.

Zadr偶a艂a. Edward nigdy...

- Och...! Kalif lekko 艣cisn膮艂 z臋bami p艂atek jej ucha, odsun膮艂 pasmo w艂os贸w i zacz膮艂 ca艂owa膰 kark. Fascynowa艂y go kr贸tkie, jasne w艂oski na sk贸rze branki. Jej cia艂o pachnia艂o r贸偶膮 i lili膮; mieszanka ta uderza艂a do g艂owy, sprawi艂a, 偶e serce zacz臋艂o bi膰 mu szybciej. Lekko przygryz艂 jej pi臋knie pachn膮c膮 sk贸r臋.

- Och...! - j臋kn臋艂a Rhonwyn.

- Czy偶by tw贸j m膮偶 nigdy tego nie robi艂, Noor? - spyta艂 kalif. Uj膮艂 jej d艂o艅 i przesun膮艂 po niej j臋zykiem. Ssa艂 kolejno palce, a potem wzi膮艂 jeden do ust, mrucz膮c z zadowolenia. Rhonwyn zdumia艂o takie zachowanie. Ten m臋偶czyzna by艂 zepsuty, zepsuty do szpiku ko艣ci. Dlaczego po prostu nie posiad艂 jej i nie odes艂a艂? Raszyd zaskoczy艂 j膮 jeszcze bardziej, gdy u艂o偶y艂 j膮 na wznak i zacz膮艂 j臋zykiem przesuwa膰 po jej ciele, powoli, bez po艣piechu.

- Prosz臋... - szepn臋艂a. Na chwil臋 podni贸s艂 g艂ow臋.

- O co prosisz?

- Nie r贸b tego, panie. Nie, prosz臋, nie! Tymczasem on liza艂 jej piersi. Rhonwyn czu艂a, jak jej cia艂o reaguje na t臋 pieszczot臋. Sutki napr臋偶y艂y si臋. Ogarn臋艂a j膮 panika. Kalif odczu艂 to.

- Czego si臋 boisz, Noor? - spyta艂. - Nie krzywdz臋 ci臋, prawda? Smakuj臋 tylko twe cia艂o, jak偶e doskona艂e! Mam zamiar pozna膰 je ca艂e. W tym, co robi臋, nie ma przecie偶 niczego z艂ego.

- To takie dziwne... - j臋kn臋艂a.

- Nie znajdujesz w tym przyjemno艣ci?

- Nie!

- Znajdziesz j膮, pi臋kna, znajdziesz, kiedy przestaniesz si臋 ba膰 i zaczniesz cieszy膰 si臋 rozkosz膮, kt贸r膮 ci dam. Rhonwyn zamkn臋艂a oczy. Pr贸bowa艂a wyzwoli膰 si臋 od strachu. On mia艂 racj臋.

Zachowywa艂a si臋 g艂upio. Nie robi艂 jej przecie偶 偶adnej krzywdy. J臋zyk mia艂 ciep艂y, cia艂o dr偶a艂o pod jego dotykiem. Gdy kalif zsun膮艂 si臋 i zacz膮艂 pie艣ci膰 ustami jej brzuch i 艂ono, krzykn臋艂a, zaskoczona i zaniepokojona. Podni贸s艂 g艂ow臋, 艣miej膮c si臋 cicho.

- Nie jeste艣 jeszcze gotowa, ma pi臋kna Noor.

- Gotowa... na co?

- Mamy czas, skarbie. Zabrzmia艂o to tajemniczo, a on liza艂 jej udo, nog臋 a偶 po stop臋, kt贸r膮 uca艂owa艂 nami臋tnie. Ssa艂 palce jej st贸p.

- Jeste艣 szalony - szepn臋艂a Rhonwyn.

- Twe cia艂o jest jak narkotyk, kt贸rego nigdy nie b臋d臋 mie膰 do艣膰 - odpar艂. Obr贸ci艂 j膮 na brzuch i dotkn膮艂 j臋zykiem st贸p, co wywo艂a艂o jej chichot. Gdy si臋gn膮艂 pomi臋dzy po艣ladki, zn贸w krzykn臋艂a, zaskoczona. W ko艅cu ugryz艂 j膮 lekko w szyj臋, po czym zn贸w obr贸ci艂 j膮 na wznak.

- Dr偶ysz - powiedzia艂, muskaj膮c ustami jej wargi. - Czy偶by zacz膮艂 topnie膰 l贸d otaczaj膮cy twe zimne serce dziewczyny p贸艂nocy? - Przesun膮艂 j臋zykiem po jej wargach. - A teraz, pi臋kna, pora, by艣 zacz臋艂a si臋 uczy膰, jak sprawia膰 przyjemno艣膰 swemu panu i w艂adcy. - Wyskoczy艂 z 艂贸偶ka, poci膮gaj膮c j膮 za sob膮. - Rozwi膮偶 mi opask臋!

- B臋dziesz... nagi - zauwa偶y艂a naiwnie. Odpowiedzia艂 艣miechem.

- Owszem. B臋d臋 - przyzna艂 i rozpi膮艂 艂a艅cuszek na jej biodrach. - Zr贸b to, pi臋kna - ponagli艂. - Dlaczego si臋 wahasz? Przecie偶 wiesz, jak wygl膮da cia艂o m臋偶czyzny. Ten widok nie powinien by膰 dla ciebie zaskoczeniem.

- Nieustannie mnie zaskakujesz, panie - wyzna艂a zarumieniona.

- Opaska! - przypomnia艂 jej rozkazuj膮cym tonem. Rhonwyn rozwi膮za艂a opask臋 dr偶膮cymi palcami, zdj臋艂a j膮 i od艂o偶y艂a na bok.

Odwr贸ci艂a wzrok.

- Cieszy mnie twoja skromno艣膰, Noor, mo偶esz jednak bez obaw przyjrze膰 si臋 broni, kt贸ra ci臋 pokona. Dotknij jej tak偶e, ma pi臋kna. Chc臋 poczu膰 na sobie twe d艂onie. Dziewczyna skuli艂a si臋 i instynktownie za艂o偶y艂a r臋ce do ty艂u.

- Co? Nigdy nie dotyka艂a艣 m臋sko艣ci? Na Allacha! Jeste艣 dziewic膮? Teraz! -Si臋gn膮艂 po jej d艂o艅 i po艂o偶y艂 .j膮 na swym g艂adkim podbrzuszu. Czu艂, 偶e dziewczyna pragnie wyrwa膰 j膮, wi臋c wzm贸g艂 u艣cisk. - A teraz, pi臋kna, niech twe palce pieszcz膮 mnie. Wiedzia艂a, 偶e nie powinna zgodzi膰 si臋 na to, ale pokusa by艂a zbyt wielka.

M臋sko艣膰 Edwarda ciekawi艂a j膮, ale nie 艣mia艂a jej dotkn膮膰, a tymczasem ten m臋偶czyzna kaza艂 jej to zrobi膰. Nie opiera艂a si臋 d艂u偶ej, zw艂aszcza 偶e do niczego jej nie zmusza艂 i cofn膮艂 r臋k臋. Przesun臋艂a d艂oni膮 po g艂adkim ciele, jej palce zamkn臋艂y si臋 na jego m臋sko艣ci. Czu艂a jej pulsowanie, czu艂a, jak ro艣nie i twardnieje. Nie walcz膮c ju偶 ze sob膮, zacz臋艂a j膮 pie艣ci膰, tak d艂ug膮, tward膮, ciep艂膮. Oddycha艂a szybciej.

- W艂a艣nie tak, pi臋kna! A teraz zamknij w d艂oni me bli藕niacze klejnoty. Czy nie wydaj膮 ci si臋 ch艂odne? Powoli skin臋艂a g艂ow膮.

- Wype艂nia je nasienie 偶ycia, Noor. Kiedy b臋dziesz gotowa, zasiej臋 偶ycie w tobie. Przesta艅 teraz, bo za chwil臋 nie b臋d臋 w stanie zapanowa膰 nad po偶膮daniem, a ty nie jeste艣 jeszcze gotowa. Rhonwyn opu艣ci艂a r臋k臋 i wtuli艂a g艂ow臋 w rami臋 Raszyda.

Pieszczoty by艂y bardzo podniecaj膮ce, czu艂a, 偶e jej serce bije znacznie szybciej ni偶 przedtem.

- Wasi chrze艣cija艅scy m臋偶czy藕ni znaj膮 cztery kategorie kobiet: 偶ony, matki, dziewki i 艣wi臋te. Nie dziel膮 si臋 sekretami rozkoszy ze swymi 偶onami. My, wyznawcy islamu, robimy to i nie ograniczamy si臋 do jednej kobiety. Dla m臋偶czyzny to nienaturalne. Jedna kobieta nie jest w stanie go zaspokoi膰.

- Powiedziano mi, 偶e masz trzy 偶ony, panie.

- Tak, cho膰 dwie m艂odsze oddal臋 zapewne, poniewa偶 k艂贸c膮 si臋 bezustannie, pr贸buj膮 szkodzi膰 Alii i innym mieszkankom haremu. By膰 mo偶e s膮 tak偶e odpowiedzialne za 艣mier膰 pewnej pi臋knej niewolnicy, kt贸r膮 darzy艂em wzgl臋dami. Baba Harun bada t臋 spraw臋 i, zapewniam ci臋, potrafi j膮 wyja艣ni膰. Jest bardzo oddany mej pani, Alii.

- Jest pi臋kna i by艂a dla mnie bardzo mi艂a.

- Przem贸wi艂a ju偶 do mnie za tob膮, Noor, i dlatego okazuj臋 ci wielk膮 cierpliwo艣膰. - Uj膮艂 jej twarz i ca艂owa艂 j膮, gwa艂towniej i mocniej ni偶 poprzednio. Instynkt kaza艂 jej z nim walczy膰, ale nagle pojawi艂o si臋 co艣, co zwyci臋偶y艂o instynkt, i Rhonwyn przywar艂a mocno do m臋偶czyzny, a jej usta odpowiedzia艂y na poca艂unek. Dlaczego to robi臋? - zada艂a sobie pytanie. Nie znalaz艂a jednak odpowiedzi. Wiedzia艂a tylko, 偶e ten m臋偶czyzna jest 艂agodny, cho膰 silny, i 偶e jej op贸r s艂abnie. Co b臋dzie, je艣li naprawd臋 nie ma ucieczki z Cinnebaru? Co b臋dzie, je艣li nawet ucieknie, a Edward nie przyjmie jej z powrotem? Przecie偶 zlekcewa偶y艂a rozkaz m臋偶a, kt贸ry zabroni艂 jej udzia艂u w bitwie. M贸j Bo偶e - my­艣la艂a. Nie wiem, co mam teraz robi膰! Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje!

- Nie potrafi臋 da膰 ci rozkoszy - szepn臋艂a, odrywaj膮c wargi od jego ust.

- Naucz臋 ci臋 - obieca艂. Odnalaz艂 jej usta, wsun膮艂 w nie j臋zyk, opanowuj膮c naraz wszystkie jej zmys艂y. Rhonwyn na p贸艂 zaszlocha艂a, na p贸艂 krzykn臋艂a; przesta艂a si臋 opiera膰, by艂a ju偶 tylko ciekawa. By膰 mo偶e temu, 偶e nie odczuwa艂a przyjemno艣ci, zawini艂 jednak Edward? Pierwsze po艂膮czenie ich cia艂 nie by艂o przecie偶 przyjemne. W艂adca Cinnebaru okaza艂 si臋 zupe艂nie inny. Mo偶e rzeczywi艣cie nauczy j膮 cieszy膰 si臋 nami臋tno艣ci膮? Nie wiedzia艂a teraz, czy naprawd臋 nie b臋dzie w stanie mu si臋 podda膰. Skoro nie ma ju偶 powrotu do Edwarda de Beaulieu, pozosta艂o jej tylko tutejsze 偶ycie? Nilak mia艂a racj臋, lepiej mie膰 w haremie wysok膮 pozycj臋, ni偶 by膰 zwyk艂膮 niewolnic膮.

Oderwa艂a si臋 od m臋skiego cia艂a.

- Naucz mnie, panie - poprosi艂a. - Naucz mnie. Kalif uj膮艂 jej twarz w d艂onie i spojrza艂 wprost w pi臋kne zielone oczy. Dopiero teraz zauwa偶y艂a, 偶e on ma oczy ciemnoniebieskie, niemal granatowe.

- Ma nami臋tno艣膰 jest wielka, Noor - ostrzeg艂. - Ty za艣 l臋kasz si臋 i jeste艣 wstydliwa. Pragn臋 ci臋 ka偶d膮 cz膮stk膮 cia艂a, chc臋 jednak, by艣 wiedzia艂a, 偶e potrafi臋 tak偶e dawa膰 rozkosz. Wiem, 偶e nie pojmujesz rado艣ci p艂yn膮cej z po艂膮czenia m臋偶czyzny i kobiety. Naucz臋 ci臋 jej, ale musisz, musisz wiedzie膰, 偶e nigdy ci臋 nie skrzywdz臋, 偶e nie sprawi臋 ci b贸lu ani przykro艣ci. Je艣li si臋 boisz, nie wahaj si臋, opowiedz mi o swych l臋kach. Rozkosz osi膮ga si臋 na wiele sposob贸w, a wszystkie s膮 r贸wnie przyjemne. Zaufasz mi, pi臋kna? Skin臋艂a g艂ow膮. Serce mocno bi艂o jej w piersi, ale z ciekawo艣ci膮 czeka艂a na to, co ma nast膮pi膰. Dlaczego m膮偶 nie powiedzia艂 jej takich s艂贸w? Przez moment odczuwa艂a gniew, ale zaraz zrozumia艂a, 偶e Edward zapewne wiedzia艂 o nami臋tno艣ci jeszcze mniej od niej, cho膰 jako m臋偶czyzna uwa偶a艂, 偶e wie wszystko.

Trzymaj膮c jej twarz w d艂oniach, kalif ca艂owa艂 j膮 w usta, policzki, czubek nosa, w powieki i czo艂o. Potem ciep艂e d艂onie zacz臋艂y pie艣ci膰 jej kark, ramiona i smuk艂e plecy, pe艂ne, kr膮g艂e po艣ladki. Jaki艣 instynkt kaza艂 jej wygi膮膰 si臋, a w贸wczas, z cichym okrzykiem, pokry艂 poca艂unkami tak偶e jej szyj臋 i ma艂e, j臋drne piersi. Mrucz膮c, poliza艂 szyj臋.

- Doprowadzasz mnie do szale艅stwa, moja pi臋kna wojowniczko - powiedzia艂 g艂臋bokim, gard艂owym g艂osem.

Rhonwyn czu艂a przyspieszone bicie serca. Nie kocha艂a tego m臋偶czyzny, przera偶a艂a j膮 jego pasja, ale jej cia艂o i dusza pragn臋艂y, by nie przerywa艂 pieszczot. Sko艅czy si臋 to, oczywi艣cie, tym przera偶aj膮cym aktem, znanym jej z ma艂偶e艅stwa, co do tego nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, ale przecie偶 pragn臋艂a dowiedzie膰 si臋 tego, co on wiedzia艂, pragn臋艂a czu膰 na ciele jego usta i d艂onie, budz膮ce tak niezwyk艂e doznania.

Raszyd tymczasem patrzy艂 na ni膮 przez chwil臋, a potem zn贸w po艂o偶y艂 si臋 obok. Nie wie i nie mo偶e wiedzie膰 - pomy艣la艂 - jaka jest pi臋kna, nie mo偶e wiedzie膰, jak doskona艂e ma cia艂o, stworzone wprost do mi艂o艣ci. Po艂o偶y艂 sw膮 ciemn膮 g艂ow臋 na jej piersiach.

- Twe serce bije tak szybko... - szepn膮艂.

- Boj臋 si臋, a zarazem nie boj臋 si臋 - odpar艂a.

- Pami臋taj, nie skrzywdz臋 ci臋, moja pi臋kna Noor. B臋d臋 ci臋 tylko kocha艂 i dam ci rado艣膰.

- Ufam ci, panie - powiedzia艂a cicho. Kalif podni贸s艂 g艂ow臋, uca艂owa艂 jej pier艣, a potem zacz膮艂 j膮 ssa膰. Rhonwyn drgn臋艂a, ale zaraz uspokoi艂a si臋 i odda艂a podniecaj膮cemu uczuciu, jakie wzbudza艂y wargi i j臋zyk m臋偶czyzny na wra偶liwym ciele. G艂aska艂a go po ciemnych w艂osach, zdumiewaj膮co mi臋kkich i faluj膮cych. Zgina艂a i rozgina艂a palce, on za艣 ca艂膮 sw膮 uwag臋 po艣wi臋ci艂 drugiej piersi. Edward te偶 j膮 tak ca艂owa艂, ale jako艣 po艣piesznie, jakby chcia艂 jak najszybciej mie膰 to za sob膮. Mo偶e dlatego, 偶e to zakazane?

Kalif nadal pie艣ci艂 ca艂e jej cia艂o, cho膰 czu艂, 偶e przegrywa z podnieceniem. Instynkt nakazywa艂 mu jednak porusza膰 si臋 powoli. Czu艂 pod wargami napi臋te mi臋艣nie jej brzucha, wn臋trze ud mia艂a mi臋kkie jak najlepsze chi艅skie jedwabie. Nozdrza wype艂nia艂 mu podniecaj膮cy zapach. Uca艂owa艂 jej 艂ono, po czym powoli przesun膮艂 j臋zykiem ni偶ej, w miejsce kryj膮ce wrota raju.

Rhonwyn zadr偶a艂a, czuj膮c dotyk w intymnym miejscu. Poczu艂a palce, a nast臋pnie wilgotny j臋zyk w 艣rodku swego wra偶liwego cia艂a. Co prawda, Edward czasami r贸wnie偶 dotyka艂 tego miejsca, ale tylko palcami; dotyk Raszyda by艂 znacznie bardziej podniecaj膮cy... J臋kn臋艂a, czuj膮c pierwsz膮 fal臋 rozkoszy. Zadr偶a艂a i krzykn臋艂a, ale j臋zyk nie cofn膮艂 si臋, wi臋c krzykn臋艂a jeszcze raz, pogr膮偶ona we wszechogarniaj膮cej rozkoszy.

- Widzisz... - us艂ysza艂a g艂os dobiegaj膮cy z bardzo daleka - potrafisz odczuwa膰 rozkosz, moja pi臋kna Noor. Teraz wsun膮艂 dwa palce w jej mi艂osn膮 pochw臋 i zacz膮艂 porusza膰 nimi powoli, przygotowuj膮c j膮 na przyj臋cie swej m臋sko艣ci. Delikatnie nasun膮艂 si臋 na ni膮 i wtedy to si臋 sta艂o.

Rhonwyn szeroko otworzy艂a oczy.

- Nie! - krzykn臋艂a g艂osem pe艂nym przera偶enia. - Nie! Chwyci艂 j膮 w ramiona, z ogromnym trudem opanowuj膮c po偶膮danie.

- Co si臋 sta艂o? Co ci臋 tak przerazi艂o, Noor? Opowiedz mi o tym, moja pi臋kna. Opowiedz!

- On robi jej krzywd臋! Przesta艅, prosz臋. Nie krzywd藕 mamy!

Raszyda al Ahmeta zdumia艂y te s艂owa, ale wiedzia艂, 偶e umys艂 jest pot臋偶n膮 broni膮, kt贸rej mo偶na u偶y膰 zar贸wno w dobrej, jak i w z艂ej sprawie, 偶e rz膮dzi zachowaniami ludzi.

- Kto krzywdzi tw膮 matk臋, Noor? - spyta艂.

- Nie wiem, nie wiem, ale ten m臋偶czyzna nosi bogaty str贸j. Przyjecha艂 do naszej chaty. Mama boi si臋 go, ale on nie daje jej spokoju. Nazywa j膮 dziewk膮 i zmusza, by mu si臋 odda艂a. Niewoli j膮! Krzywdzi! Odejd藕! Mama m贸wi, 偶e ojciec nie mo偶e si臋 o niczym dowiedzie膰. Krwawi. Nie p艂acz, mamo. Nie p艂acz! -Na twarzy Rhonwyn pojawi艂y si臋 艂zy. - Mama m贸wi, 偶e nie mog臋 pozwoli膰 na to 偶adnemu m臋偶czy藕nie. 呕e musz臋 si臋 broni膰. Nie p艂acz, mamusiu. B臋d臋 dobr膮 dziewczynk膮, b臋d臋 silna za nas obie. Ksi膮偶臋 nigdy si臋 nie dowie. To b臋dzie nasz sekret. Nasz sekret. Kalif ko艂ysa艂 j膮 w ramionach. Nic dziwnego, 偶e ta dziewczyna nie by艂a w stanie odczuwa膰 przyjemno艣ci. Biedna, 艣liczna Noor, teraz jej 偶ycie si臋 zmieni.

- Kto zniewoli艂 tw膮 matk臋? - spyta艂 艂agodnym g艂osem. -By艂a艣 w贸wczas malutka, prawda? Rhonwyn otworzy艂a oczy. Dr偶a艂a na ca艂ym ciele.

- Nigdy si臋 nie dowiedzia艂am, kto to by艂. Prawdopodobnie kto艣, kto zna艂 ojca; od niego dowiedzia艂 si臋, gdzie stoi nasza chata. Mama nie by艂a pewna, czy to trzecie dziecko jest tego m臋偶czyzny, czy ksi臋cia. Ojciec kocha艂 moj膮 matk臋, zabi艂by ka偶dego, kto j膮 tkn膮艂. My艣l臋, 偶e to w艂a艣nie przera偶a艂o j膮 najbardziej. Powtarza艂a nam, 偶e ap Gruffydd to dumny cz艂owiek i 偶e nie wolno mu tej dumy odebra膰. Nie chcia艂a by膰 przyczyn膮 jego upadku. Kiedy to si臋 sta艂o, mia艂am cztery lata.

- Czy rozumiesz teraz, co mia艂a na my艣li, kiedy m贸wi艂a, 偶e nie mo偶esz pozwoli膰 偶adnemu m臋偶czy藕nie zrobi膰 sobie tego, co ten nieznajomy zrobi艂 jej? Nie chodzi艂o jej przecie偶 o to, by艣 nie dozna艂a rozkoszy, lecz o to, by艣 nie prze偶y艂a takiego nieszcz臋艣cia jak ona. - Kalif delikatnie pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach. - Biedna kobieta. Jak bardzo musia艂a cierpie膰, jaki przera偶aj膮cy sekret ukrywa艂y艣cie obie. 艢pij teraz, moja pi臋kna. Kiedy si臋 obudzisz, b臋d臋 ci臋 kocha艂 tak, jak powinna艣 by膰 kochana. Zdumia艂 j膮 tymi s艂owami, bo widzia艂a przecie偶, 偶e cz艂onek ma sztywny z po偶膮dania. Wyci膮gn臋艂a r臋k臋.

- Nie b臋d臋 si臋 ba艂a, panie - obieca艂a.

- 艁atwiej ci b臋dzie pozby膰 si臋 l臋ku po dobrze przespanej nocy. Przed chwil膮 stan臋艂a艣 twarz膮 w twarz z demonami przesz艂o艣ci. Oddal膮 si臋, gdy pogr膮偶ona b臋dziesz we 艣nie, a potem, w nagrod臋 za twe m臋stwo, zabior臋 ci臋 do raju, najpi臋kniejsza Noor.

- Nie jestem ju偶 dzieckiem, panie, lecz wojowniczk膮, kt贸ra zwyci臋偶y艂a wroga atakuj膮cego mnie tch贸rzliwie, z ukrycia, przez wszystkie te lata. Nie potrzebuj臋 snu, ale twej nami臋tno艣ci, kt贸ra pomo偶e mi przekona膰 si臋, 偶e naprawd臋 pokona艂am zadawnione l臋ki.

Raszyd al Ahmet przykry艂 j膮 swym cia艂em, a jego napr臋偶ona m臋sko艣膰 wsun臋艂a si臋 g艂adko w jej mi艂osn膮 pochw臋. Uwa偶nie obserwowa艂 twarz Rhonwyn, ale nie by艂o na niej 艣ladu strachu, tylko zdumienie, rado艣膰 i ch臋tne oczekiwanie na to, co mia艂o nadej艣膰. By艂a tak cudownie ciasna, taka gor膮ca.

- Istotnie jeste艣 nieustraszona, moja pi臋kna wojowniczko -powiedzia艂 z podziwem i zacz膮艂 si臋 w niej porusza膰. Rhonwyn zamkn臋艂a oczy, oszo艂omiona nieprawdopodobn膮 przyjemno艣ci膮, jak膮 jej sprawia艂. Czu艂a jego sztywn膮 m臋sko艣膰 g艂臋boko, coraz g艂臋biej, czu艂a te偶 ca艂膮 sob膮 ka偶de jej cudowne drgni臋cie. W miar臋 jak ruchy Raszyda stawa艂y si臋 coraz szybsze, coraz wyra藕niej u艣wiadamia艂a sobie, 偶e matka, kt贸ra przecie偶 tak bardzo kocha艂a ap Gruffydda, nigdy nie ostrzeg艂aby c贸rki przed czym艣 tak nies艂ychanie zachwycaj膮cym.. Unosi艂a cia艂o, nadaj膮c mu w艂a艣ciwy rytm, zgodny z rytmem cia艂a Raszyda, krzycza艂a, gdy rozkosz zacz臋艂a przeszywa膰 jej cia艂o, a偶 wreszcie rozla艂a si臋 niczym ocean, a potem cofn臋艂a si臋, pozostawiaj膮c j膮 bezw艂adn膮, spe艂nion膮, czuj膮c膮, jak nasienie 偶ycia rozlewa si臋 w jej ciele. Gdy mog艂a ju偶 normalnie oddycha膰, powiedzia艂a cicho, wstydliwie:

- To by艂o wspania艂e, m贸j panie.

- Raszydzie. Mam na imi臋 Raszyd. Nigdy ci臋 nie opuszcz臋, ma cudowna Noor. Jeste艣 moja na wieki. Rhonwyn po艂o偶y艂a sw膮 z艂ot膮 g艂贸wk臋 na jego g艂adkiej piersi, dziwnie szcz臋艣liwa, cho膰 w my艣li powtarza艂a inne imi臋: 鈥濫dward鈥 i na wspomnienie m臋偶a zabola艂o j膮 serce. Przecie偶 kocha艂a Edwarda de Beaulieu, a nie tego obcego m臋偶czyzn臋. A jednak to Raszyd al Ahmet pozna艂 najciemniejszy sekret zatruwaj膮cy jej dusz臋. Wydobywaj膮c go na 艣wiat艂o dzienne, pom贸g艂 jej upora膰 si臋 z upiorami przesz艂o艣ci. M膮偶, z kt贸rym 偶y艂a przez rok, nie zdo艂a艂 tego dokona膰. Jak uda艂o si臋 to kalifowi Cinnebaru, przed kt贸rego obliczem stan臋艂a rankiem jako branka i do kt贸rego zaprowadzono j膮 tej nocy?

Musia艂a przyzna膰, 偶e w jego nami臋tno艣ci by艂o co艣 z magii. Najwyra藕niej te偶 dostarczy艂a mu niezwyk艂ej rozkoszy. Je艣li nadal b臋dzie cieszy膰 si臋 jego 艂ask膮, kto wie, do jakich zaszczyt贸w dojdzie w tym mie艣cie... Nie tego jednak tak naprawd臋 pragn臋艂a. Chcia艂a wr贸ci膰 do Edwarda i zn贸w nale偶e膰 do niego, ale w taki spos贸b, kt贸ry a偶 do tej chwili by艂 jej obcy. Zawdzi臋cza kalifowi wyzwolenie od upior贸w przesz艂o艣ci, a jednak jej serce nie mog艂o si臋 zmieni膰. A mo偶e...? Rozstrzygni臋cie m贸g艂 przynie艣膰 tylko czas. Na razie musi pozosta膰 z Raszydem. Wyczu艂a, 偶e to dopiero pocz膮tek edukacji i 偶e wiele jeszcze mo偶e si臋 od niego nauczy膰. Wiedzia艂a te偶, 偶e b臋dzie ch臋tn膮 i poj臋tn膮 uczennic膮.

- O czym my艣lisz? - spyta艂, unosz膮c j膮 tak, by m贸c patrze膰 w jej pi臋kn膮 twarz.

- O tym, 偶e mo偶esz mnie jeszcze wiele nauczy膰, Raszydzie - odpowiedzia艂a. Kalif roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- To prawda - przyzna艂. - Dopiero zacz臋li艣my, ma pi臋kna. Dopiero zacz臋li艣my.

10

- Obud藕 si臋, dziecko! - G艂os Nilak dobiega艂 do uszu Rhonwyn jakby z wielkiej odleg艂o艣ci.

Powoli otworzy艂a oczy i przez chwil臋 nie wiedzia艂a, gdzie jest.

- Och, Noor! - m贸wi艂a niewolnica. - Wspaniale us艂u偶y艂a艣 kalifowi. Wyda艂 rozkaz, by nie budzono ci臋 przed po艂udniem. Ca艂y harem m贸wi tylko o tobie, nikt nie pami臋ta, kiedy ostatnio kalif pozwoli艂 spa膰 kobiecie w swym 艂o偶u, gdy ju偶 si臋 ni膮 nasyci艂. Wstawaj, dziecko, najwy偶szy czas. Musisz si臋 wyk膮pa膰, a potem zobaczysz swe komnaty, po艂o偶one tu偶 przy komnatach pani Alii. Jeste艣 faworytk膮 kalifa; m贸wi si臋, 偶e bardzo rozgniewa艂o to drug膮 i trzeci膮 偶on臋, tym bardziej 偶e mo偶esz zosta膰 czwart膮, bo tak go zafascynowa艂a艣. Masz szcz臋艣cie, dziecko.

Rhonwyn pr贸bowa艂a zrozumie膰, o czym m贸wi Nilak. Przeci膮gn臋艂a si臋. Mi臋dzy nogami czu艂a lekki b贸l. W nocy kochali si臋 po raz drugi i by艂o jej nawet lepiej ni偶 za pierwszym razem. Nie do ko艅ca pojmowa艂a, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o, cho膰 Raszyd t艂umaczy艂 jej, 偶e to przez wspomnienie gwa艂tu na matce nie potrafi艂a w pe艂ni odda膰 si臋 nami臋tno艣ci. Teraz, wyzwolona z dzieci臋cego strachu, mo偶e rozpocz膮膰 nowe 偶ycie. Te s艂owa zastanowi艂y j膮. Nie rozumia艂a, dlaczego Edward nie potrafi艂 domy艣li膰 si臋 powodu jej strachu przed zbli偶eniem. Nilak poci膮gn臋艂a j膮 za r臋k臋.

- Noor, musisz teraz p贸j艣膰 ze mn膮 - powiedzia艂a.

- Tak, oczywi艣cie. - Rhonwyn wsta艂a powoli, nie po艣wi臋caj膮c wiele uwagi kobiecie, kt贸ra narzuca艂a na ni膮 jakie艣 jedwabne okrycie.

- M贸wi膮, 偶e po porannym posi艂ku kalif wr贸ci艂 tu, by obserwowa膰 ci臋 艣pi膮c膮. Co zrobi艂a艣, dziecko, by tak go oczarowa膰? Wysz艂y z komnat Raszyda al Ahmeta i przesz艂y do kobiecej cz臋艣ci pa艂acu.

Zaskoczona Rhonwyn ujrza艂a, 偶e mieszkanki haremu oraz niewolnicy k艂aniaj膮 si臋 jej nisko. Do licha! - pomy艣la艂a. A wi臋c Nilak m贸wi艂a prawd臋! Rozbudzi艂a si臋 ca艂kiem i zacz臋艂a uwa偶niej obserwowa膰 otoczenie. Z uwag Nilak zrozumia艂a, 偶e by przetrwa膰 w tym miejscu, musi dysponowa膰 si艂膮 i 偶e si艂a ta pochodzi z kilku 藕r贸de艂: od kalifa, od Alii, od Baby Haruna. 艁ask膮 kalifa ju偶 si臋 cieszy艂a i prawdopodobnie zachowa j膮, je艣li tylko b臋dzie sprytna. Musi jeszcze zyska膰 oparcie w pierwszej 偶onie i eunuchu.

Nie zamierza艂a zreszt膮 wojowa膰 z Ali膮, tym bardziej 偶e pierwsza 偶ona okaza艂a jej przychylno艣膰. Ciekawe, co czuje teraz, kiedy us艂ysza艂a, 偶e jej m膮偶 jest zachwycony now膮 na艂o偶nic膮 i zafascynowany jej wdzi臋kami. No, to ju偶 nie moja sprawa - pomy艣la艂a. B臋d臋 j膮 traktowa膰 uprzejmie i z szacunkiem. Baba Harun...? Wszyscy zgodnie twierdz膮, 偶e jest bardzo oddany Alii. Nie zaufa wi臋c kobiecie, kt贸ra mog艂aby zagrozi膰 pozycji jego pani. Wobec niego b臋d臋 wprost uni偶ona, przyjm臋 ka偶d膮 jego rad臋 - postanowi艂a Rhonwyn. Mo偶e nie zostanie moim przyjacielem, ale nie chc臋 mie膰 w nim wroga.

Wesz艂y do 艂a藕ni. Sarai wybieg艂a powita膰 faworyt臋 w艂adcy, a za偶ywaj膮ce k膮pieli kobiety umilk艂y. Sarai zaj臋艂a si臋 Rhonwyn osobi艣cie, a kobiety wr贸ci艂y do rozmowy, cho膰 ju偶 zni偶onym g艂osem. Dwie jednak, kt贸rym s艂u偶膮ce opi艂owywa艂y paznokcie, spogl膮da艂y na Rhonwyn nieprzyja藕nie.

- Ta z ciemnoblond w艂osami to Fatima, druga 偶ona - wyja艣ni艂a szeptem Nilak. - A ta z kasztanowatymi to Hasna. Jak one na ciebie patrz膮! - Zachichota艂a. -S膮 zazdrosne, to oczywiste.

- Czy mog膮 mi zaszkodzi膰?

- Mog膮 - ostrzeg艂a uczciwie niewolnica.

- Czy Baba Harun b臋dzie mnie chroni艂?

- Tak, ale mimo to powinna艣 by膰 ostro偶na. Musimy bardzo uwa偶nie dobra膰 ci s艂u偶膮ce.

- Chc臋, by艣 tylko ty mi us艂ugiwa艂a - zdecydowa艂a Rhonwyn. - Tw贸j los zwi膮zany jest z moim, s膮dz臋 wi臋c, 偶e mog臋 ci zaufa膰. Je艣li mnie zdradzisz, przysi臋gam, 偶e zabij臋 ci臋 w艂asnymi r臋kami. Nilak spojrza艂a na ni膮 zdziwiona i roze艣mia艂a si臋.

- Nie b臋dziesz mia艂a powodu, pani. Chc臋 by膰 tw膮 zaufan膮 s艂ug膮. W moim wieku to doskona艂a pozycja, lepsza ni偶 opieka nad dzie膰mi kobiet z haremu. Przysi臋gam, 偶e nigdy ci臋 nie zawiod臋. Po k膮pieli przesz艂y do komnaty, w kt贸rej kobiety zbiera艂y si臋 rankiem i pi艂y mi臋tow膮 herbat臋, oddaj膮c si臋 plotkowaniu. Rhonwyn dostrzeg艂a Ali臋 siedz膮c膮 w otoczeniu kilku towarzyszek i podesz艂a do niej. Ukl臋k艂a, w艂o偶y艂a r臋ce w d艂onie pierwszej 偶ony i pochyli艂a g艂ow臋.

- Pozdrawiam ci臋, pani - powiedzia艂a z szacunkiem. Alia u艣miechn臋艂a si臋 z rozbawieniem.

- Powiedz Noor - zwr贸ci艂a si臋 do Nilak - 偶e ten gest szacunku 艣wiadczy o jej wysokim pochodzeniu. Mam nadziej臋, 偶e szybko nauczy si臋 naszego j臋zyka, by艣my mog艂y rozmawia膰 bez przeszk贸d. Obdarzam j膮 sw膮 艂ask膮, poniewa偶 zdoby艂a serce naszego pana i wiedz膮c o tym, nie wywy偶sza si臋 jak inne kobiety. - M贸wi膮c te s艂owa, zerkn臋艂a na drug膮 i trzeci膮 偶on臋. - Noor mo偶e usi膮艣膰 przy mnie i wypi膰 ze mn膮 herbat臋.

Nilak wiernie przet艂umaczy艂a s艂owa pierwszej 偶ony. M贸wi艂a dr偶膮cym g艂osem, 艣wiadcz膮cym o wielkim podnieceniu. Usiad艂a u st贸p Rhonwyn, kt贸rej podano herbat臋 w niebieskiej porcelanowej fili偶ance, s艂u偶膮c jej pomoc膮 podczas rozmowy.

- Sprawi艂a艣 memu m臋偶owi wielk膮 przyjemno艣膰 - powiedzia艂a Alia. - Raszyd to dobry cz艂owiek, ale wymagaj膮cy kochanek.

- Nie wiedzia艂am o istnieniu tego kr贸lestwa - g艂adko zmieni艂a temat Rhonwyn.

- Cinnebar odgradzaj膮 od 艣wiata wysokie g贸ry. Dzi臋ki swemu po艂o偶eniu nigdy nie zosta艂 podbity. Z艂o偶a z艂ota, cho膰 niema艂e, nie s膮 tak wielkie, by przyci膮ga膰 naje藕d藕c贸w. Wydobywamy tak偶e alabaster i chryzopraz.

- Ale mimo dogodnego po艂o偶enia nie unikn臋li艣cie miecza islamu. Alia roze艣mia艂a si臋.

- Pierwotnie lud Cinnebaru oddawa艂 cze艣膰 r贸偶nym bogom, jak wsz臋dzie. Potem przyby艂 do nas lekarz imieniem 艁ukasz, kt贸ry rozpowszechni艂 na tej ziemi chrze艣cija艅stwo. Wstrz膮sn臋艂o to tob膮, Noor? Widz臋, 偶e tak, lecz pami臋taj, 偶e wielu tutejszych chrze艣cijan nawr贸ci艂o si臋 na islam. Pojawi艂 si臋 on przed kilku wiekami, gdy 贸wczesny w艂adca poj膮艂 za 偶on臋 ksi臋偶niczk臋 z Bagdadu. To ona nawr贸ci艂a nasz lud na islam, ale nadal s膮 w艣r贸d nas zar贸wno chrze艣cijanie, jak i 偶ydzi. Nikomu w艂os z g艂owy nie spadnie, je艣li stosuje si臋 do naszych praw. Nie znamy wojen religijnych, z poszanowaniem odnosimy si臋 do innych wyzna艅. Pomy艣l, Noor, przecie偶 wszyscy wierzymy w jednego Boga. Czcimy staro偶ytnych prorok贸w -Abrahama, Izaaka, Moj偶esza. Wy, chrze艣cijanie, uznajecie Jezusa z Nazaretu za Mesjasza, my wierzymy, 偶e by艂 wielkim prorokiem, ale dla nas wa偶niejszy jest Mahomet. Czy te drobne r贸偶nice mog膮 by膰 powodem wojen?

- A jednak m臋偶czy藕ni walcz膮 - zauwa偶y艂a Rhonwyn.

- Bo s膮 g艂upcami. - Alia 艣ciszy艂a g艂os. W jej oczach pojawi艂y si臋 iskierki rozbawienia. - M臋偶czy藕ni nie maj膮 takiej si艂y wewn臋trznej jak kobiety i dlatego B贸g sprawi艂, 偶e to my jeste艣my nosicielkami 偶ycia.

Rhonwyn zachichota艂a.

- Jeste艣 m膮dr膮 kobiet膮, pani - powiedzia艂a. - S膮dz臋, 偶e wiele mog臋 si臋 od ciebie nauczy膰.

- Zostaniemy przyjaci贸艂kami. By艂am tego pewna, gdy tylko ci臋 zobaczy艂am. A oto i Baba Harun.

- Pani... - Eunuch sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko. - Przyby艂em odprowadzi膰 Noor do jej komnat.

- P贸jd臋 z wami - powiedzia艂a Alia i wsta艂a. - Noor b臋dzie te偶 potrzebowa艂a s艂u偶膮cych - przypomnia艂a.

- Chc臋 tylko Nilak - wtr膮ci艂a szybko Rhonwyn, r贸wnie偶 podnosz膮c si臋.

- Pani! - Baba zaprotestowa艂. - Jeste艣 faworyt膮 kalifa. Nie mo偶e ci s艂u偶y膰 tylko jedna kobieta.

- Dlaczego?

- Bo to by艂oby niew艂a艣ciwe - wyja艣ni艂 eunuch gderliwie.

- Przecie偶 jestem tu zaledwie od wczoraj. Jutro kalif mo偶e zdecydowa膰, 偶e mnie ju偶 nie chce. Nilak z trudem nad膮偶a艂a z t艂umaczeniem.

- Noor nie wie, komu mo偶e ufa膰 - wtr膮ci艂a si臋 Alia. - I ta nieufno艣膰 to przejaw jej m膮dro艣ci. Fatima i Hasna patrz膮 na ni膮 gniewnie, od kiedy tylko dowiedzia艂y si臋, 偶e podbi艂a serce kalifa. Babo, chc臋, by zapewniono jej bezpiecze艅stwo. Czy mnie rozumiesz? Lubi臋 t臋 dziewczyn臋. Nie b臋dzie dla mnie 偶adnym zagro偶eniem, nawet je艣li pokocha kalifa. To sojuszniczka, kt贸rej d艂ugo szuka艂am. Dam jej dwie m艂ode niewolnice spo艣r贸d moich s艂u偶膮cych. S膮 dobrze wy膰wiczone i godne zaufania. Powiedz to Noor, Nilak. Niewolnica przet艂umaczy艂a s艂owa pani, dodaj膮c od siebie:

- Nie mo偶esz odrzuci膰 tego daru, Noor. Da艂aby艣 Alii do zrozumienia, 偶e jej nie ufasz.

- Wdzi臋cznym sercem przyjmuj臋 propozycj臋 mej pani i dzi臋kuj臋, 偶e od razu mnie zrozumia艂a - powiedzia艂a Rhonwyn tak s艂odko, jak tylko potrafi艂a.

Pierwsza 偶ona u艣miechn臋艂a si臋 kpi膮co, a potem roze艣mia艂a si臋 serdecznie.

- Naucz j膮 naszego j臋zyka tak szybko, jak to tylko b臋dzie mo偶liwe, Nilak. Bardzo pragn臋 rozmawia膰 z ni膮 bezpo艣rednio. Jak mo偶emy snu膰 niecne plany, je艣li si臋 nie rozumiemy? Nilak przet艂umaczy艂a te s艂owa, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. Rhonwyn odpowiedzia艂a takim samym u艣miechem.

- Powiedz mej pani, 偶e zmobilizuj臋 wszystkie si艂y, by jak najszybciej opanowa膰 jej j臋zyk. Baba Harun ucieszy艂 si臋 w duchu. Mia艂 pewne w膮tpliwo艣ci co do tej wojowniczki z dalekich kraj贸w, okaza艂o si臋 jednak, 偶e to kobieta o wielkiej duszy i dobrym sercu. Polubi艂a j膮 nawet jego ukochana pani, kt贸rej nigdy nie zawodzi intuicja co do intencji ludzi.

- Idziemy - oznajmi艂 kr贸tko i poprowadzi艂 kobiety do nowych komnat Noor. Otworzy艂 drzwi i odsun膮艂 si臋 na bok. Nowe mieszkanie Rhonwyn by艂o wspania艂e. Mia艂o blador贸偶owe 艣ciany i zdobione skomplikowanymi ornamentami sklepienia. Sk艂ada艂o si臋 z dw贸ch do艣膰 du偶ych pokoi i trzeciego ma艂ego, w kt贸rym mog艂a sypia膰 s艂u偶膮ca. Wej艣cia z du偶ych pokoi prowadzi艂y do ma艂ego ogrodu, z kt贸rego rozpo艣ciera艂 si臋 pi臋kny widok na g贸ry, daj膮cy mieszkankom haremu iluzj臋 wolno艣ci... I temu w艂a艣nie mia艂 s艂u偶y膰. W ogrodzie znajdowa艂 si臋 staw, w pokoju dziennym za艣 ma艂a fontanna. Bogate meble zrobiono z mahoniu i marmuru, kotary z jedwabiu i delikatnej, przezroczystej materii tkanej ze z艂otych i srebrnych nici. Na pod艂odze le偶a艂y grube dywany, w kolorowych szklanych lampach p艂on臋艂y aromatyczne olejki. Na dywanach roz艂o偶ono poduszki do siedzenia, aksamitne i brokatowe. W sypialni na poz艂acanym podwy偶szeniu sta艂o 艂o偶e, z baldachimu zwiesza艂y si臋 zielone jedwabne zas艂ony.

Rhonwyn patrzy艂a na ten przepych bez s艂owa. Nigdy nie widzia艂a nic r贸wnie pi臋knego, gdy偶 w kamiennych 艣cianach Haven nie zgromadzono nawet cz膮stki takiego wystroju. Wodzi艂a oczami dooko艂a, podziwiaj膮c coraz to nowe szczeg贸艂y.

- Jak tu pi臋knie - szepn臋艂a wreszcie. - Dzi臋kuj臋 ci, pani -doda艂a, zwracaj膮c si臋 do Alii.

- Ciesz臋 si臋, 偶e ci si臋 podoba. - Alia zauwa偶y艂a tac臋 z przekrojonymi na p贸艂 morelami. - Babo, jakie to mi艂e. Musz膮 by膰 pyszne w miodowej polewie. -Si臋gn臋艂a po owoc, ale eunuch chwyci艂 j膮 za r臋k臋.

- Pani! Nie! - krzykn膮艂. - Nie poleci艂em przynie艣膰 tych owoc贸w. - Jego ciemne oczy pociemnia艂y jeszcze bardziej. -Prosz臋, zabierz pani膮 Noor do siebie. Alia skin臋艂a g艂ow膮. Jej z艂ota sk贸ra na policzkach wyra藕nie poszarza艂a.

- Co si臋 dzieje? - spyta艂a zdezorientowana Rhonwyn.

- Mamy wyj艣膰 z Ali膮 - wyja艣ni艂a Nilak.

- Dlaczego?!

- Baba Harun nie kaza艂 przynie艣膰 tych moreli. Podejrzewa chyba, 偶e zosta艂y zatrute.

- -Zatrute? - Rhonwyn zblad艂a bardziej ni偶 pierwsza 偶ona kalifa. - Kto艣 chcia艂by mnie otru膰? Dlaczego? Nie przebywam w Cinnebarze na tyle d艂ugo, by a偶 tak si臋 komu艣 narazi膰...

- Cieszysz si臋 艂askami kalifa, a to wystarczy, 偶eby mie膰 艣miertelnych wrog贸w. Idziemy! - ponagli艂. Posz艂y za Ali膮 do jej komnat, znajduj膮cych si臋 tu偶 obok. Nilak szybko wyja艣ni艂a pierwszej 偶onie, 偶e wyt艂umaczy艂a sytuacj臋 Noor, kt贸ra przerazi艂a si臋 us艂yszanymi s艂owami.

- Nie b贸j si臋, Noor. - Alia obj臋艂a j膮 serdecznie. - Nikt ci臋 nit' skrzywdzi. Dopilnuj臋 tego. Rhonwyn skin臋艂a g艂ow膮.

- Poszukam teraz w艣r贸d swej s艂u偶by dw贸ch m艂odych niewolnic dla ciebie -oznajmi艂a pierwsza 偶ona. - Nilak, oczywi艣cie, zostanie przy tobie.

- Dlaczego jest dla mnie tak mi艂a? - spyta艂a po jej wyj艣ciu Rhonwyn.

- Poniewa偶 widzi w tobie sojuszniczk臋 przeciw Fatimie i Hasnie. Kiedy kalif wzi膮艂 Fatim臋 za drug膮 偶on臋, pr贸bowa艂a zaj膮膰 pozycj臋 Alii. By艂o to bardzo niem膮dre, poniewa偶 pierwsza 偶ona zawsze cieszy si臋 wielkim szacunkiem i rz膮dzi pozosta艂ymi, a tak偶e na艂o偶nicami i innymi mieszkankami haremu. Wyj膮tkiem jest tylko matka w艂adcy, lecz ona zmar艂a, gdy kalif by艂 dzieckiem. Fatima urodzi艂a m臋偶owi syna, ale w贸wczas by艂 on ju偶 znu偶ony jej k艂贸tliwym usposobieniem. Cho膰 Alia nigdy si臋 nie skar偶y, Baba Harun informowa艂 kalifa o niesnaskach. Nasz pan dzi臋kowa艂 Allachowi za drugiego syna, Omara, ale jego matka nie znaczy艂a ju偶 nic dla niego.

- Zakocha艂 si臋 w贸wczas w Hasnie?

- Hasna to p贸藕ne dziecko najwierniejszego doradcy poprzedniego kalifa. Na 艂o偶u 艣mierci b艂aga艂 on naszego w艂adc臋, by wzi膮艂 za 偶on臋 jego c贸rk臋, kt贸rej matka umar艂膮 przy porodzie. Raszyd al Ahmet zgodzi艂 si臋. Pocz膮tkowo Hasna by艂a nie艣mia艂a i pe艂na szacunku dla pani Alii, ale Fatima szybko zatru艂a j膮 jadem swej zazdro艣ci. Zanim Hasna utraci艂a mi艂o艣膰 pana, urodzi艂a mu dwie c贸rki. Obie kobiety sp臋dzaj膮 teraz czas wsp贸lnie, spiskuj膮c przeciw Alii, s膮 bowiem zbyt g艂upie, by zrozumie膰, 偶e nic nie poprawi ich sytuacji. Nawet gdyby dobra pani Alia zmar艂a, mi艂o艣膰 kalifa do nich nie od偶yje. Kilka miesi臋cy temu oko jego spocz臋艂o na pewnej pi臋knej dziewczynie z Sycylii. Wzbudzi艂a w nim nami臋tno艣膰, lecz nie trwa艂o to d艂ugo, bo branka wkr贸tce zmar艂a po zjedzeniu kilku orzeszk贸w pistacjowych z tacy pozostawionej w jej komnatach. Nikt nie doszed艂, sk膮d si臋 te orzeszki tam wzi臋艂y, cho膰 pod drzwiami komnaty zmar艂ej kr臋ci艂a si臋 jedna ze s艂u偶膮cych Fatimy. Wypytywana kobieta twierdzi艂a, 偶e nie pami臋ta, kt贸ra to by艂a s艂u偶膮ca, i nie mia艂a pewno艣ci, czy nale偶a艂a ona do Fatimy. Rhonwyn roze艣mia艂a si臋 gorzko.

- Jestem tu wbrew mej woli. Wcale nie pragn臋艂am rozmi艂owa膰 w sobie kalifa, ale sta艂o si臋, i teraz jego dwie 偶ony pragn膮 mnie za to pozbawi膰 偶ycia. Jak偶e 偶a艂uj臋, 偶e opu艣ci艂am Angli臋!

- Wszystko b臋dzie dobrze, dziecko - uspokaja艂a j膮 Nilak.

- Co si臋 teraz stanie?

- Fatima i Hasna posun臋艂y si臋 za daleko... Jakby na potwierdzenie tych s艂贸w, z g艂贸wnej sali haremu dobieg艂y piskliwe, przera偶one okrzyki. Do komnaty wesz艂a Alia; twarz mia艂a zaci臋t膮. Rozleg艂 si臋 odg艂os ci臋偶kich krok贸w, drzwi wej艣ciowe zn贸w si臋 otworzy艂y i stan臋艂a w nich m艂odziutka przera偶ona niewolnica. Za ni膮 sta艂 Baba Harun. Dziewczyna rzuci艂a si臋 do st贸p Alii ze szlochaniem, wykrzykuj膮c jakie艣 s艂owa.

- B艂aga j膮 o mi艂osierdzie - t艂umaczy艂a cicho Nilak. - M贸wi, 偶e musia艂a zrobi膰 to, co kaza艂a jej pani. 呕e z w艂asnej woli nie skrzywdzi艂aby nikogo. B艂aga pani膮 o darowanie 偶ycia. Niewolnica czepia艂a si臋 sukni Alii.

- Pani, 艂askawa pani, ratuj mnie! Jestem najni偶sz膮 z niskich s艂ug, nie mog臋 odm贸wi膰 wykonywania rozkaz贸w.

- Wiedzia艂a艣, 偶e owoce s膮 zatrute? - spyta艂a Alia. Niewolnica potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

- K艂amie! - warkn膮艂 Baba Harun. Z艂apa艂 dziewczyn臋 za rami臋, potrz膮sn膮艂 brutalnie. - M贸w prawd臋, ty pomiocie wielb艂膮dzi!

- Nie wiedzia艂am! Nie wiedzia艂am! - krzycza艂a przera偶ona dziewczyna. Eunuch uderzy艂 j膮 mocno w plecy.

- Wydob臋d臋 z ciebie prawd臋! - zagrozi艂.

- Nie wiedzia艂am!

- Ale podejrzewa艂a艣, 偶e twa pani i jej przyjaci贸艂ka chc膮 skrzywdzi膰 Noor? -spyta艂a Alia 艂agodnie. Dziewczyna skin臋艂a g艂ow膮.

- Przecie偶 jestem tylko niewolnic膮 - doda艂a. - Sk膮d mia艂am wiedzie膰, co planuj膮? A skoro nic nie wiedzia艂am, nie mog艂am ich o nic oskar偶y膰.

- Mog艂a艣 przyj艣膰 do mnie - powiedzia艂a Alia. Niewolnica opu艣ci艂a g艂ow臋.

- Zabi艂yby mnie, gdybym to zrobi艂a - szepn臋艂a.

- A teraz ja ci臋 zabij臋! - warkn膮艂 Baba Harun. Dziewczyna krzykn臋艂a i wczepi艂a si臋 w sukni臋 Alii.

- Nie, Babo - rzek艂a stanowczo Alia. - Ona m贸wi prawd臋. To Fatima i Hasna musz膮 ponie艣膰 kar臋 za zamach na 偶ycie Noor oraz za 艣mier膰 biednej Guzel. Powiedz mi, dziewczyno, Co wiesz o 艣mierci Guzel? Czy ty przynios艂a艣 jej zatrute pistacje? - Spyta艂a, g艂aszcz膮c w艂osy przera偶onej niewolnicy.

- Nie, pani, nie ja. S艂u偶膮ca Hasny.

- By艂y zatrute?

- M贸wi艂o si臋 o tym.

- Babo Harunie, zanie艣 te morele Fatimie i Hasnie. Dopilnuj, 偶eby zjad艂y wszystkie. - G艂os Alii by艂 cichy, spokojny. -Zm臋czy艂o mnie ju偶 ich post臋powanie.

- Co z dzie膰mi? - spyta艂 eunuch.

- Omar ma zaledwie cztery lata, dziewczynki trzy i dwa. Wychowamy je odpowiednio. Pod naszym przewodnictwem Omar wyro艣nie na praw膮 r臋k臋 swego brata, a nie na jego wroga, prawda?

- Jeste艣 艂askawa, pani.

- Odpraw dzieci, zanim przeka偶esz ich matkom moje polecenie.

- B臋dzie, jak zechcesz, pani.

- Ma zamiar je otru膰?! - spyta艂a z niedowierzaniem Rhonwyn.

- Fatima i Hasna przekroczy艂y ju偶 wszelkie granice -t艂umaczy艂a Nilak. - Od niedawna jeste艣 u nas, pani, wi臋c nie wiesz, 偶e prowadzi艂y nieko艅cz膮c膮 si臋 wojn臋 przeciw Alii i jej synowi Mohammedowi, szkodz膮c im na ka偶dym kroku. Nikt tu nie b臋dzie po nich p艂aka艂.

- Co na to powie kalif?

- Haremem rz膮dzi Alia i Baba Harun. To on wyja艣ni kalifowi, co si臋 sta艂o. Nie s膮dz臋, by w艂adca protestowa艂.

Rhonwyn zobaczy艂a nagle pierwsz膮 偶on臋 kalifa w zupe艂nie nowym 艣wietle. Pi臋kna, inteligentna, 艂agodna z natury Alia potrafi艂a post臋powa膰 bezlito艣nie, gdy by艂o to konieczne. Zadr偶a艂a.

- Zimno ci, moje dziecko? - spyta艂a Nilak.

- Nie.

- Jeste艣 zaskoczona decyzj膮 Alii? Dziwisz si臋, 偶e potrafi by膰 tak stanowcza? Nie powinna艣. Pochodzi z kr贸lewskiego rodu, jej ojciec jest ksi臋ciem Egiptu. Wie, jak rz膮dzi膰, wie te偶, 偶e stanowczo艣膰 jest niekiedy konieczna. Nigdy nie waha艂a si臋, gdy chodzi艂o o bezpiecze艅stwo kalifa i jego syna.

- Co mam zrobi膰 z t膮 dziewczyn膮? - spyta艂 Baba Harun.

- Wezm臋 j膮 do siebie - odpar艂a Alia. - Nie jest z艂a, mia艂a tylko z艂膮 pani膮. A teraz id藕 i zr贸b, co kaza艂am, Babo.

- Jestem do twoich us艂ug, pani - odpar艂 eunuch i, schylony w uk艂onie, wycofa艂 si臋 z komnaty.

- Wsta艅, dziewczyno. Nic ci nie grozi. - Alia pomog艂a wsta膰 kl臋cz膮cej u jej st贸p niewolnicy, kt贸ra ca艂owa艂a teraz jej d艂o艅. - Co za dzie艅! Napijmy si臋 herbaty mi臋towej i pos艂uchajmy muzyki uspokajaj膮cej nerwy. Usi膮d藕 przy mnie, Noor. Po chwili pojawi艂y si臋 niewolnice, nios膮c s艂odk膮 mi臋tow膮 herbat臋 oraz srebrne grawerowane tace z nadziewanymi daktylami i ma艂ymi ciasteczkami w kszta艂cie p贸艂ksi臋偶yca, upieczonymi z t艂uczonych orzech贸w, rodzynek i miodu. Fontanna w go艣cinnej komnacie Alii mile ch艂odzi艂a gor膮ce powietrze. Niewolnik gra艂 na lutni i 艣piewa艂 cicho. Wok贸艂 unosi艂 si臋 subtelny zapach aloesu. Rhonwyn jad艂a ch臋tnie, od przebudzenia bowiem nie mia艂a nic w ustach.

- Kiedy b臋dzie to ju偶 bezpieczne, wr贸cisz na swe pokoje, Noor - powiedzia艂a Alia. - My艣l臋, 偶e zechcesz odpocz膮膰, nim Raszyd przywo艂a ci臋 do siebie. To nami臋tny kochanek, prawda? Rhonwyn zaczerwieni艂a si臋. 呕ona kalifa roze艣mia艂a si臋 na ten widok i pog艂aska艂a j膮 po policzku.

- Ile masz lat? - spyta艂a.

- Chyba siedemna艣cie.

- Zam臋偶na kobieta, a nadal niewinna... a偶 do nocy sp臋dzonej z Raszydem. Kiedy by艂am w twoim wieku, mia艂am trzyletniego syna. Chcesz mie膰 dzieci?

- Nie wiem - odpar艂a uczciwie Rhonwyn.

- Nasz pan da ci dzieci, jego nasienie jest bowiem p艂odne. Mam nadziej臋, 偶e nauczysz si臋 go kocha膰, bo Raszyd, jak ka偶dy m臋偶czyzna, potrzebuje mi艂o艣ci. To ona pozwala mu 偶y膰 i daje moc... Oczywi艣cie, 偶aden m臋偶czyzna nie przyzna si臋 do tego. Nagle us艂ysza艂y st艂umione krzyki, dobiegaj膮ce z dalszej cz臋艣ci haremu.

Rhonwyn poblad艂a i spojrza艂a na Nilak. Ta jednak siedzia艂a spokojnie, tylko jej usta zbieg艂y si臋 w cienk膮 kresk臋. Alia nie zmieni艂a nawet wyrazu twarzy, pogodnego i uprzejmego, zupe艂nie jakby nic nie us艂ysza艂a. Rhonwyn prze艂kn臋艂a z wysi艂kiem 艣lin臋. Wiedzia艂a, co ma si臋 zdarzy膰, nie s膮dzi艂a jednak, 偶e egzekucja b臋dzie tak g艂o艣na. Ani Fatima, ani Hasna nie grzeszy艂y chyba rozumem, skoro nie chcia艂y uzna膰 roli pierwszej 偶ony; ona nie zamierza艂a pope艂ni膰 tego b艂臋du. Przyja藕艅 Alii by艂a jej potrzebna do przetrwania, mia艂a zamiar Utrzyma膰 j膮 wi臋c za wszelk膮 cen臋.

Alia powiedzia艂a co艣, co Nilak przet艂umaczy艂a:

- Wszystko sko艅czone, dziecko. Nie b膮d藕 smutna. One zas艂u偶y艂y na sw贸j los. Nasza pani jest niezwykle cierpliwa, znosi艂a to haniebne zachowanie przez kilka lat. Zamach na ciebie by艂 kropl膮, kt贸ra przepe艂ni艂a czar臋. W haremie zapanuje teraz znacznie lepsza atmosfera.

- Musz臋 ci uwierzy膰. - Rhonwyn dopi艂a herbat臋, ju偶 ch艂odn膮.

- Podajecie Noor eliksir? - spyta艂a Alia. - P贸ki nie b臋d臋 pewna charakteru tej dziewczyny, nie chc臋, by jej brzuch zaokr膮gli艂 si臋 od dziecka Raszyda. Niezwyk艂a jej pi臋kno艣膰 o艣lepi艂a mego m臋偶a, ale ja musz臋 si臋 przekona膰, czy ta branka u偶yje swej mocy, by czyni膰 dobro, czy te偶 b臋dzie jak tamte dwie. Wola艂abym unikn膮膰 w przysz艂o艣ci sytuacji podobnych do dzisiejszej.

- Wlewam jej eliksir do herbaty - odpar艂a Nilak. - Poniewa偶 nie m贸wi w naszym j臋zyku, na pewno nie wie, 偶e takie 艣rodki w og贸le istniej膮. Zrobi臋 wszystko, co polecisz mi zrobi膰 w zwi膮zku z t膮 dziewczyn膮, pani.

- Lubi臋 j膮 - wyzna艂a Alia. - I s膮dz臋, 偶e oceniam prawid艂owo - nie jest przewrotna. W tej chwili jednak t臋skni do domu i do m臋偶a. Nami臋tno艣膰 Raszyda wkr贸tce to zmieni; jestem pewna, 偶e po 艣mierci Fatimy i Hasny pojmie j膮 za 偶on臋, a kalifowi Cinnebaru wystarcz膮 dwie 偶ony, nie s膮dzisz? Jedna to by艂oby do艣膰 偶a艂osne, cztery - zbyt ostentacyjne. Dwie wydaj膮 si臋 w sam raz. Noor jest m艂oda i zdrowa. We w艂a艣ciwym czasie urodzi m臋偶owi tyle dzieci, ile b臋dzie sobie 偶yczy艂. Od jutra zacznij uczy膰 j膮 naszego j臋zyka, bo chcia艂abym porozmawia膰 z ni膮 w cztery oczy, Nilak. Wr贸ci艂 Baba Harun. G艂臋boko pok艂oni艂 si臋 swej pani.

- Rozkazy zosta艂y spe艂nione - oznajmi艂. - Czy cia艂a mam rzuci膰 psom?

- Nie. Obie te kobiety by艂y 偶onami mojego pana i matkami jego dzieci. Ka偶 pochowa膰 je natychmiast, ale tak, by nikt nie wiedzia艂, gdzie le偶膮. Najpierw jednak odprowad藕 Noor do jej komnat. Jest wra偶liwa i nie przywyk艂a jeszcze do naszych obyczaj贸w. Rozumie, 偶e to, co si臋 sta艂o, musia艂o si臋 sta膰, ma jednak 艂agodne serce. Musi wypocz膮膰, je艣li i tej nocy ma da膰 naszemu panu rozkosz. Dop贸ki nie oka偶e si臋 niegodna mej przyja藕ni, ma j膮. Rozumiesz, o czym m贸wi臋? Ta dziewczyna nie jest moim wrogiem i nie spodziewam si臋, by nim kiedykolwiek zosta艂a. Hasna i Fatima by艂y nisko urodzone, ale ona, tak jak ja, jest c贸rk膮 ksi臋cia.

- Rozumiem, pani. - Eunuch sk艂oni艂 si臋 Alii, a nast臋pnie Rhonwyn. - Powiedz Noor - zwr贸ci艂 si臋 do Nilak - 偶e odprowadz臋 j膮 teraz do jej komnat. Niewolnica patrzy艂a na niego z ustami otwartymi ze zdumienia. Jeszcze nigdy nie uk艂oni艂 si臋 偶adnej z mieszkanek haremu, z wyj膮tkiem swej pani. Natychmiast przekaza艂a wiadomo艣膰 podopiecznej. Rhonwyn wsta艂a, uca艂owa艂a d艂onie Alii, po czym ca艂a tr贸jka wysz艂a i opu艣ci艂a pokoje pierwszej 偶ony kalifa Cinnebaru.

Kiedy znale藕li si臋 na miejscu, Baba Harun powiedzia艂 do Nilak:

- Przeka偶 swej pani, 偶e b臋d臋 jej przyjacielem i nauczycielem tak d艂ugo, jak d艂ugo pozostanie wierna mej ukochanej pani Alii. Je艣li jednak j膮 zdradzi, udusz臋 j膮 go艂ymi r臋kami.

- Powiedz Babie - poleci艂a Rhonwyn - 偶e jestem c贸rk膮 ksi臋cia i zdrada nie le偶y w mej naturze. Jestem wdzi臋czna pierwszej 偶onie za przyja藕艅 i za m膮dre rady, kt贸rych mi nie szcz臋dzi艂a. B臋d臋 r贸wnie偶 jemu wdzi臋czna za rady i przewodnictwo. Na te s艂owa eunuch u艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Czy naprawd臋 pogodzi艂a艣 si臋 z losem? Czy gotowa jeste艣 sp臋dzi膰 reszt臋 偶ycia w艣r贸d nas? - spyta艂.

- Nie, jeszcze nie - odpar艂a bez wahania Rhonwyn.

- Taka szczero艣膰 godna jest pochwa艂y - orzek艂 Baba, sk艂oni艂 si臋 nieco g艂臋biej ni偶 poprzednio i wyszed艂.

- O szcz臋艣liwa dziewczyno! - krzykn臋艂a Nilak, gdy drzwi si臋 za nim zamkn臋艂y. - Teraz, kiedy cieszysz si臋 艂askami Alii i g艂贸wnego eunucha, nie mo偶esz nie odnie艣膰 sukcesu. Ale musisz odpocz膮膰, kalif bowiem z pewno艣ci膮 wezwie ci臋 na noc do siebie.

- Chce mi si臋 je艣膰 - poskar偶y艂a si臋 Rhonwyn. - Od rana nie mia艂am w ustach nic opr贸cz s艂odyczy. Co b臋dzie, je艣li w ramionach kalifa zemdlej臋 z g艂odu?

- Je艣li zemdlejesz w ramionach kalifa, Noor, nasz pan pomy艣li, 偶e spowodowa艂a to jego nami臋tno艣膰 i twoje oddanie, . to by艂oby dla ciebie korzystne - za偶artowa艂a niewolnica.

- Chc臋 kurczaka!

- P贸jd臋 wyda膰 polecenia. Kilka chwil po jej wyj艣ciu pojawi艂y si臋 dwie m艂ode niewolnice. Sk艂oni艂y si臋 nisko, podaj膮c swe imiona: Halah i Sadirah, po czym zacz臋艂y zastawia膰 st贸艂 do posi艂ku, rozmawiaj膮c ze sob膮 weso艂o. Rhonwyn uzna艂a, 偶e to s艂u偶膮ce przys艂ane jej przez Ali臋. Sprawia艂y mi艂e wra偶enie, cho膰 wiedzia艂a, 偶e ka偶de jej s艂owo, a nawet gest przekazane zostan膮 pierwszej 偶onie, tak jak ka偶de jej s艂owo przekazuje Nilak. U艣miechn臋艂a si臋, przesz艂a do du偶ej sali go艣cinnej i usiad艂a przy fontannie. Ku swemu zdumieniu zobaczy艂a, 偶e w basenie rosn膮 wodne lilie, w艣r贸d kt贸rych p艂ywaj膮 艣mig艂e z艂ote rybki. Westchn臋艂a z podziwem. Otoczenie by艂o pi臋kne i tchn臋艂o spokojem. W por贸wnaniu z tym, co zna艂a dotychczas, pa艂ac by艂 miejscem idyllicznym.

Wysz艂a do ogrodu. Ze wszystkich stron otacza艂y go dalekie, ton膮ce w b艂臋kitnej mgie艂ce szczyty. Rhonwyn mia艂a wra偶enie, 偶e przy czystym powietrzu mo偶na by dostrzec nawet rozci膮gaj膮ce si臋 za nimi morze. Musi dosta膰 si臋 do morza! Tam jest Kartagina i armia krzy偶owc贸w. Ile dni min臋艂o od bitwy, w kt贸rej dosta艂a si臋 do niewoli? Ile dni nie widzia艂a Edwarda? Sze艣膰? A mo偶e siedem? Musi go odnale藕膰, musi do niego wr贸ci膰! Czy Edward wie, co si臋 z ni膮 sta艂o? Czy domy艣li艂 si臋, 偶e uj臋tym przez niewiernych rycerzem by艂a jego 偶ona? Czy jej szuka? Czy pewnego dnia pojawi si臋 w Cinnebarze, domagaj膮c si臋 jej zwolnienia? Och, Edwardzie! - pomy艣la艂a ze smutkiem. Co ja zrobi艂am! Przecie偶 ci臋 kocham, kocham! Czy jeszcze ci臋 zobacz臋...?

Poczu艂a 艂zy na policzkach. Z najwi臋kszym trudem odzyska艂a panowanie nad sob膮. Drgn臋艂a, gdy poczu艂a na ramieniu dotkni臋cie d艂oni. Obok sta艂a Halah. Wskaza艂a gestem drzwi do komnat, gestem te偶 da艂a zna膰, 偶e posi艂ek gotowy. Rhonwyn skin臋艂a g艂ow膮 i u艣miechn臋艂a si臋 do niej. Otar艂a 艂zy i wesz艂a do wn臋trza.

Posi艂ek prezentowa艂 si臋 niezmiernie apetycznie. Zgodnie z 偶yczeniem, podano jej kurczaka nadziewanego ry偶em i rodzynkami, a tak偶e danie z gotowanego ziarna, z drobno pokrojon膮 cebul膮, 艣wie偶y chleb, plaster miodu i mis臋 owoc贸w. Rhonwyn zasiad艂a za sto艂em i zacz臋艂a je艣膰 艂apczywie. Rozerwa艂a kurczaka na p贸艂.

- Doskona艂y! - powiedzia艂a z pe艂nymi ustami. Nadzienie zgarnia艂a do ust palcami.

- Jesz jak wie艣niaczka, Noor - skarci艂a j膮 Nilak. - Gdzie twoje maniery!

- Jestem g艂odna! Nie pami臋tam, kiedy ostatni raz najad艂am si臋 do syta. Macie zamiar zag艂odzi膰 mnie?

- Od takiego jedzenia mo偶na dosta膰 bole艣ci - ostrzeg艂a Nilak.

- Chce mi si臋 pi膰! Niewolnica z dezaprobat膮 potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, ale nape艂ni艂a srebrny puchar sokiem owocowym ze srebrnego dzbana.

- Pij powoli - poleci艂a. - Czy jeste艣 zadowolona ze s艂u偶ek, kt贸re podarowa艂a ci Alia?

- Wydaj膮 si臋 mi艂e i dobrze wyszkolone.

- Takie w istocie s膮. Jutro zaczniemy lekcje arabskiego. Pierwszej 偶onie bardzo zale偶y, by艣 nauczy艂a si臋 go jak najszybciej.

- Mam nadziej臋, 偶e wystarczy mi do tego zdolno艣ci. Norma艅ski opanowa艂am szybko. - Rhonwyn nie pozwoli艂a oderwa膰 si臋 od posi艂ku, a偶 zjad艂a niemal wszystko, co przed ni膮 postawiono, w tym brzoskwini臋 i winne grono. Po jedzeniu r臋ce i twarz obmyto jej pachn膮c膮 wod膮, a Halah oczy艣ci艂a jej tak偶e z臋by.

- Teraz musisz odpocz膮膰 - orzek艂a Nilak. Rhonwyn nie mia艂a zamiaru si臋 z ni膮 spiera膰. Czu艂a si臋 najedzona, a na dworze by艂o bardzo gor膮co - nawet najl偶ejszy podmuch wiatru nie porusza艂 dusznego powietrza. Sadirah zdj臋艂a z niej ubranie, a Nilak uczesa艂a d艂ugie z艂ote w艂osy. Rhonwyn z rado艣ci膮 po艂o偶y艂a si臋 nago na wspania艂ym 艂o偶u za zas艂on膮 zielonego jedwabiu i niemal natychmiast zasn臋艂a; ciemne jej rz臋sy rzuca艂y cienie na mleczne policzki.

- Jest pi臋kna... - powiedzia艂a cicho Halah.

- S艂ysza艂am, 偶e kalif zakocha艂 si臋 w niej od pierwszego wejrzenia - szepn臋艂a Sadirah.

- Bzdura! - 偶achn臋艂a si臋 Nilak. - Kiedy kalif zobaczy艂 j膮 po raz pierwszy, mia艂a na sobie m臋ski str贸j, kt贸ry sama z niej zdejmowa艂am, by艂a brudna i 艣mierdzia艂a stajni膮.

- W艣r贸d s艂u偶by Alii panuje przekonanie, 偶e Noor zostanie 偶on膮 naszego pana, teraz kiedy Fatima i Hasna odesz艂y -rzek艂a Sadirah. - A to znaczy, 偶e b臋dziemy s艂u偶y膰 drugiej 偶onie.

- Je艣li to nast膮pi, b臋dziecie winne wdzi臋czno艣膰 pani Alii, bo to ona wynios艂a was tak wysoko - upomnia艂a obie stara niewolnica. - By艂y艣cie tylko dwiema niewolnicami, a teraz jeste艣cie pierwszymi s艂ugami faworyty kalifa.

- Zostanie jego 偶on膮, jestem pewna - powiedzia艂a Halah. -Los si臋 do nas u艣miechn膮艂. Noor wydaje si臋 艂agodna jak Alia.

- Taka jest - zapewni艂a Nilak. - Nie ma w niej z艂o艣ci i nie jest przewrotna. Trzy kobiety sprawnie usun臋艂y 艣lady posi艂ku i zacz臋艂y sprz膮ta膰 komnaty.

Popo艂udnie przesz艂o powoli w wiecz贸r. Nilak wys艂a艂a dwie m艂ode s艂u偶膮ce do 艂贸偶ek, sama pozosta艂a jednak przy boku 艣pi膮cej. Nie zaskoczy艂o jej przybycie kalifa, odzianego w lu藕n膮 bia艂膮 szat臋. Wsta艂a, sk艂oni艂a si臋 w milczeniu i wysz艂a, cicho zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Raszyd al Ahmet spojrza艂 na 艣pi膮c膮 dziewczyn臋, kt贸r膮 nazywa艂 Noor. Nale偶a艂a do niego zaledwie od dw贸ch dni i cho膰 niew膮tpliwie po偶膮da艂 jej, w jego sercu rodzi艂o si臋 co艣, co by艂o wi臋cej ni偶 po偶膮daniem. Podoba艂o mu si臋, 偶e jest pe艂na sprzeczno艣ci, gwa艂towna, a zarazem uleg艂a. Czu艂, 偶e nigdy nie uda mu si臋 posi膮艣膰 Noor ca艂ej, zawsze pozostanie jaka艣 cz膮stka nale偶膮ca tylko do niej... i by艂o to wielkie wyzwanie. Rozebra艂 si臋 i po艂o偶y艂 obok 艣pi膮cej. Spa艂a bardzo g艂臋boko; nie zdziwi艂o go to, wiele bowiem prze偶y艂a w ci膮gu Ostatniego tygodnia.

Le偶a艂a na boku, wi臋c delikatnie odwr贸ci艂 j膮 na wznak; pragn膮艂 przyjrze膰 si臋 jej lepiej. Palcami dotkn膮艂 piersi, na co odpowiedzia艂a rozkosznym mruczeniem. U艣miechn膮艂 si臋. Poprzedniej nocy zaledwie naruszy艂 g艂臋bi臋 nami臋tno艣ci. Grzbietem d艂oni przesun膮艂 po jej ciele, ca艂uj膮c j膮 nami臋tnie i mocno.

Rhonwyn westchn臋艂a i przeci膮gn臋艂a si臋 leniwie. Wargi na jej ustach by艂y ciep艂e i stawa艂y si臋 coraz bardziej natarczywe. Zamierza艂a zaprotestowa膰 przeciw temu wtargni臋ciu w sen, lecz nagle poczu艂a d艂o艅 si臋gaj膮c膮 pomi臋dzy uda. Dwa palce lekko wesz艂y w mi艂osn膮 pochw臋, a kciuk przesuwa艂 si臋 powoli, delikatnie po j膮drze rozkoszy. Poca艂unki nadal dra偶ni艂y wargi i Rhonwyn nie mia艂a ju偶 ochoty protestowa膰. Nie do ko艅ca rozbudzona, mocno przytuli艂a kochanka, g艂adz膮cego jej wra偶liwe cia艂o, a偶 napi臋cie sta艂o si臋 niemal nie do zniesienia. Zadr偶a艂a, gdy wyzwoli艂o si臋 gwa艂townie, on jednak nie przestawa艂 podnieca膰 jej i tym razem poprowadzi艂 艣cie偶k膮 nami臋tno艣ci a偶 na sam jej szczyt. Rhonwyn ca艂kiem si臋 rozbudzi艂a.

- Sp贸jrz na mnie, ty moja 艣liczna - szepn膮艂 Raszyd al Ahmet. Spojrza艂a mu w twarz szeroko otwartymi, szmaragdowymi oczami.

- Jak m贸j pan sobie 偶yczy. Palce g艂臋biej zanurzy艂y si臋 w jej ciele. Krzykn臋艂a z rozkoszy. Kalif u艣miechn膮艂 si臋, w ciemnej twarzy b艂ysn臋艂y bia艂e z臋by.

- A wi臋c zaczynasz poznawa膰 nami臋tno艣膰? - spyta艂 prowokacyjnie. Kciukiem nadal pie艣ci艂 najwra偶liwsz膮 cz膮stk臋 jej cia艂a.

- Tak. - Rhonwyn oddycha艂a ci臋偶ko. - Och, prosz臋!

- O co prosisz? - spyta艂, li偶膮c jej sutki.

- Prosz臋...

- Powiedz mi, czego chcesz, ma pi臋kna.

- Ciebie... Kalif roze艣mia艂 si臋 niskim, chrapliwym 艣miechem, uni贸s艂 j膮 i opu艣ci艂 powoli na sw膮 wzniesion膮 m臋sko艣膰, po czym zacz膮艂 g艂adzi膰 jej piersi.

- Uje藕d藕 mnie, ma pi臋kna. Jestem twoim ogierem. Teraz z pewno艣ci膮 si臋 nie boisz? I zn贸w uda艂o mu si臋 wprawi膰 Rhonwyn w zdumienie. Czu艂a go w sobie, twardego, gor膮cego, pulsuj膮cego, ale to ona by艂a na g贸rze, ona dominowa艂a.

Poruszy艂a si臋 ostro偶nie, z wahaniem, lecz widz膮c na jego twarzy u艣miech zadowolenia, nabra艂a pewno艣ci siebie. On tymczasem przyci膮gn膮艂 j膮 bli偶ej, po艂o偶y艂 d艂onie na jej po艣ladkach.

- 艢wietnie, ma pi臋kna - doda艂 jej odwagi. - Oprzyj si臋 na r臋kach. Tak, w艂a艣nie tak. Och, jak wielk膮 dajesz mi rozkosz!

Rhonwyn znalaz艂a w艂a艣ciwy rytm. Uje偶d偶a艂a go z zapa艂em, pokonali wsp贸lnie d艂ugi dystans, a偶 wreszcie kochanek obr贸ci艂 j膮 na plecy, wszed艂 w ni膮 g艂臋boko i przygl膮da艂 si臋 jej pi臋knej twarzy, a rozkosz obojga ros艂a, a偶 wybuch艂a wreszcie krzykiem spe艂nienia.

Po kilku chwilach Raszyd al Ahmet roze艣mia艂 si臋.

- Jak膮偶 wspania艂膮 kobiet膮 si臋 stajesz, ukochana Noor - powiedzia艂. Rhonwyn le偶a艂a bezw艂adnie, z p艂on膮cymi policzkami. Zachowa艂a si臋 艣mia艂o, niezwykle 艣mia艂o, i... niezwykle spodoba艂o si臋 jej to, co zrobi艂a.

- Nie wiedzia艂am, 偶e potrafisz...

- B臋dziesz zdumiona tym, co razem potrafimy i czego dokonamy, ma pi臋kna. -Kalif za艣mia艂 si臋 gard艂owo. - Z przyjemno艣ci膮 stwierdzam, 偶e jeste艣 wyj膮tkowo poj臋tn膮 uczennic膮. - Przesun膮艂 palcem po jej obrzmia艂ych ustach, uca艂owa艂 je. - Podobaj膮 ci si臋 komnaty?

- Niezwykle! Zw艂aszcza ogr贸d z pi臋knym widokiem na g贸ry.

- Ciesz臋 si臋. Nie jeste艣 g艂odna? Ja tak, od rana nic nie jad艂em.

- Polec臋 s艂ugom, by przynios艂y ci posi艂ek, panie. - Rhonwyn wsta艂a z 艂o偶a. - A podczas posi艂ku opowiesz mi, jak ci min膮艂 dzie艅.

W ciemnoniebieskich oczach kalifa Cinnebaru b艂ysn膮艂 ognik aprobaty. Pa艂ac a偶 hucza艂 od plotek, 偶e zamierza uczyni膰 Noor sw膮 偶on膮, ale do tej chwili nie podj膮艂 w tej kwestii decyzji. Tylko g艂upi m臋偶czyzna kieruje si臋 w swych dzia­艂aniach porywami nami臋tno艣ci... 艢wie偶o rozbudzone zmys艂y Noor urzeka艂y, ale dopiero jej zainteresowanie jego sprawami przewa偶y艂o szal臋. Noor b臋dzie drug膮 偶on膮! Podobnie jak Alia, potrafi budowa膰, w odr贸偶nieniu od tych dw贸ch kobiet, kt贸re dzi艣 straci艂y 偶ycie. Takie kobiety jak Alia i Noor - pomy艣la艂 - wystarcz膮 ka偶demu m臋偶czy藕nie, nawet kalifowi Cinnebaru. Jutro porozmawia z imamem.

- Oczywi艣cie, Noor - powiedzia艂. - Podczas jedzenia opowiem ci o moich dzisiejszych zaj臋ciach.

11

- Edwardzie de Beaulieu, czy jeste艣 wystarczaj膮co silny, by kontynuowa膰 krucjat臋, czy te偶 wolisz powr贸ci膰 do Anglii? -spyta艂 ksi膮偶臋 Edward. - Ci臋偶ko chorowa艂e艣. Je艣li udasz si臋 w drog臋 powrotn膮 do kraju, nie b臋d臋 mie膰 ci tego za z艂e, zw艂aszcza w tych smutnych okoliczno艣ciach.

- Pozostan臋 przy twym boku, m贸j ksi膮偶臋, ale najpierw musz臋 dowiedzie膰 si臋 czego艣 o 偶onie i sir Fulku. Z pewno艣ci膮 przetrzymywani s膮 gdzie艣 w pobli偶u i mo偶na ich b臋dzie wykupi膰.

- By膰 mo偶e - powiedzia艂 z pow膮tpiewaniem ksi膮偶臋. - Okoliczno艣ci jednak ka偶膮 zastanowi膰 si臋 g艂臋boko nad t膮 spraw膮. Nie przyby艂 przecie偶 pos艂aniec z ofert膮 okupu, a od czasu bitwy, w kt贸rej twa 偶ona tak m臋偶nie wiod艂a naszych ludzi, nie zostali艣my te偶 ani raz zaatakowani. Co za kobieta! Bardzo chcia艂bym zobaczy膰 znowu j膮 i sir Fulka.

- Je艣li nie znajd臋 Rhonwyn w ci膮gu siedmiu dni, udam si臋 za wami, ksi膮偶臋. Ale z pewno艣ci膮 j膮 znajd臋. - Edward de Beaulieu wypowiedzia艂 te s艂owa szorstkim g艂osem. Irytowa艂y go wzmianki o bohaterstwie 偶ony.

- B臋d臋 si臋 o to modli艂, przyjacielu, lecz je艣li w ci膮gu owych siedmiu dni nie natrafisz na jej 艣lad, musisz przerwa膰 poszukiwania, gdy偶 b臋dzie to oznacza膰, 偶e albo zosta艂a sprzedana w niewol臋 i nigdy jej nie odnajdziemy, albo za­mordowana. Martwi mnie, 偶e przez ca艂y tydzie艅 nie otrzymali艣my 偶adnej informacji, rozumiem wszak偶e, 偶e musisz jej szuka膰, to kwestia honoru. Na twoim miejscu, panie, post膮pi艂bym tak samo. Znasz drog臋 do Akry. - Ksi膮偶臋 poklepa艂 lorda po ramieniu.

- M贸j panie, pragn臋 prosi膰 ci臋 o 艂ask臋. Czy twa ma艂偶onka mog艂aby przyj膮膰 do siebie s艂u偶k臋 Rhonwyn, p贸ki nie odnajd臋 swej 偶ony? Nie jestem w stanie zapewni膰 Enit bezpiecze艅stwa w艣r贸d tylu m臋偶czyzn, a to dobra dziewczyna, zar臋czona z jednym z moich ludzi.

- Ale偶 oczywi艣cie. Niech zbierze swe rzeczy. Osobi艣cie zaprowadz臋 j膮 do Eleanor. Kiedy Enit dowiedzia艂a si臋 o konieczno艣ci przenosin, zacz臋艂a p艂aka膰.

- Panie, pozw贸l mi tu zaczeka膰 na moj膮 pani膮 - b艂aga艂a.

- Nie, Enit, to zbyt niebezpieczne - powiedzia艂 de Beaulieu. - Spotkasz si臋 ze swoj膮 pani膮 w Akrze, tymczasem za艣 b臋dziesz bezpieczniejsza na dworze ksi臋偶ny. Poszukiwania, na kt贸re si臋 wybieram, b臋d膮 zapewne niebezpieczne, nie mog臋 martwi膰 si臋 jeszcze i o ciebie. Zabierz swoje rzeczy i id藕 z ksi臋ciem Edwardem.

- Tak, panie. - Enit chlipn臋艂a, lecz wype艂ni艂a polecenie. Z ma艂ym w臋ze艂kiem, smutna, oddali艂a si臋 za ksi臋ciem Edwardem.

- Jeden k艂opot mniej - mrukn膮艂 Edward de Beaulieu. Czu艂 si臋 jeszcze s艂aby, ale przynajmniej m贸g艂 ju偶 utrzyma膰 si臋 na nogach. Rankiem wraz z dwoma swoimi rycerzami ruszy wreszcie na poszukiwanie Rhonwyn, swej dzikiej walijskiej 偶ony. Nie mia艂 poj臋cia, czy zabije j膮, czy uca艂uje, kiedy j膮 wreszcie znajdzie. I Fulk! Gdzie si臋 podzia艂 jego zdrowy rozs膮dek? Dlaczego pozwoli艂, by 偶ona pana na Haven wzi臋艂a udzia艂 w bitwie, a potem zosta艂a wzi臋ta w niewol臋? Jedno trzeba mu przyzna膰 - by艂 przy niej do ko艅ca. De Beaulieu wiedzia艂, 偶e jego 偶ona r贸偶ni si臋 od innych kobiet cho膰by z powodu wychowania, ale tak naprawd臋 nigdy mu si臋 to nie podoba艂o. Rozumia艂, 偶e chcia艂a wzi膮膰 udzia艂 w prawdziwej bitwie, cho膰 wi臋kszo艣膰 znanych mu kobiet zemdla艂aby na sam膮 my艣l o walce. Pope艂ni艂a wszak偶e powa偶ny b艂膮d: sta艂a si臋 zbyt pewna siebie. Zapa艂 bitewny nie powinien przyt艂umia膰 ostro偶no艣ci, a tak w艂a艣nie si臋 sta艂o. Rhonwyn zosta艂a okr膮偶ona i pojmana. Tylko dlaczego niewierni wzi臋li je艅ca, zamiast po prostu zabi膰 wroga...? Musi dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej! Wezwa艂 do siebie sir Hugona i poleci艂 mu znale藕膰 kogo艣, kto bra艂 udzia艂 w bitwie. Sir Hugo powr贸ci艂 wkr贸tce ze starszym ju偶, ponurym rycerzem, sir Arthurem Sackville.

- S艂ysza艂em, 偶e to by艂a kobieta - powiedzia艂 sir Arthur, potrz膮saj膮c siw膮 g艂ow膮. - Nie potrafi臋 jednak sobie tego wyobrazi膰. Wasza 偶ona, m贸wicie?

- Tak - odpar艂 Edward. - To c贸rka ap Gruffydda, ksi臋cia Walii.

- Wspania艂a! Zaatakowa艂a z tak膮 furi膮, 偶e poci膮gn臋艂a za sob膮 nas wszystkich. Dopiero w贸wczas poczu艂em, 偶e nasza krucjata to wojna 艣wi臋ta i b艂ogos艂awiona przez Boga, panie. Twoja 偶ona, panie, walczy艂a, jakby wspomagali j膮 anio艂owie.

- Widzieli艣cie, jak zosta艂a uj臋ta? Dlaczego niewierni nie zabili jej, jak innych przeciwnik贸w?

- Moim zdaniem nie zamierzali wzi膮膰 nikogo do niewoli. Zabi艂a ich dow贸dc臋, ale gdy walczy艂, jego 偶o艂nierze pospieszyli mu na pomoc, przez co odci臋li j膮 od naszych rycerzy. Z pewno艣ci膮 nie zdawali sobie sprawy, 偶e maj膮 do czynienia z kobiet膮, uj臋li j膮 jednak i uciekli. Pogalopowa艂 za nimi jeden z rycerzy, ale nie znam jego imienia.

- Sir Fulk... - Edward westchn膮艂. - Nie powinien dopu艣ci膰, by Rhonwyn wzi臋艂a udzia艂 w walce... cho膰 doskonale wiem, 偶e trudno wyperswadowa膰 jej co艣, przy czym si臋 uprze. Kim by艂 niewierny, kt贸rego zabi艂a?

- Nie wiem. S膮dz膮c po stroju, nale偶a艂 do szlachetnie urodzonych. Przykro mi, ale nie potrafi臋 nic wi臋cej powiedzie膰.

- Widzieli艣cie, w kt贸r膮 stron臋 niewierni uciekali?

- W stron臋 g贸r. Tego jestem pewien. Udali si臋 w kierunku g贸r, cho膰 nie potrafi臋 powiedzie膰 dlaczego. Przecie偶 tam niczego nie ma.

- Co艣 musi by膰, skoro tam zmierzali.

- W臋drowne plemiona i ich stada, ale nic wi臋cej. - Rycerz zamilk艂 na chwil臋, jakby rozwa偶a艂 nast臋pne s艂owa. Wreszcie podj膮艂 decyzj臋. - Lordzie de Beaulieu, niewierni mogli nie wiedzie膰, 偶e rycerzem walcz膮cym przeciw nim z tak膮 furi膮 jest kobieta, ale przecie偶 musieli si臋 wkr贸tce o tym przekona膰. Z pewno艣ci膮 wykorzystali j膮 i zabili. Ponie艣li艣cie tragiczn膮 strat臋, obawiam si臋 jednak, 偶e musicie si臋 z tym pogodzi膰, bo je艣li nawet wasza 偶ona prze偶y艂a, czy przyj臋liby艣cie j膮 z powrotem, wiedz膮c, 偶e 偶y艂a z innym m臋偶czyzn膮? Wybaczcie mi, panie, 偶e to m贸wi臋, ale Rhonwyn jest dla was stracona. -Sk艂oni艂 si臋 nisko. - 呕a艂uj臋, 偶e nie mog臋 pom贸c - zako艅czy艂 i wyszed艂.

- B膮d藕cie gotowi do wyruszenia o wschodzie ksi臋偶yca -poleci艂 Edward swym dw贸m rycerzom. - Przygotujcie konie i zadbajcie o wod臋.

- Oszala艂! - oceni艂 sir Hugo, kiedy wraz z sir Robertem przygotowywa艂 si臋 do wyprawy. - Sir Arthur ma racj臋. Pani Rhonwyn nie 偶yje... lub te偶 spotka艂 j膮 los gorszy od 艣mierci.

- Zna艂e艣 j膮 przecie偶 - odpar艂 sir Robert. - Gdyby by艂a twoj膮 偶on膮, czy nie pr贸bowa艂by艣 jej odnale藕膰? Ja z ca艂膮 pewno艣ci膮 tak. Ksi臋偶yc wzeszed艂 po p贸艂nocy, a w贸wczas we trzech opu艣cili ob贸z. Jechali w kierunku g贸r, ciemnych, pi臋trz膮cych si臋 na horyzoncie. Na czystym niebie b艂yszcza艂y jasne gwiazdy. Zatrzymali si臋 dopiero w dzie艅, gdy zrobi艂o si臋 za gor膮co na dalsz膮 jazd臋. Napoili konie z zapas贸w, kt贸re mieli przy siod艂ach, i schronili si臋 w cieniu ska艂.

Ich wyprawa trwa艂a cztery dni, podczas kt贸rych nie spotkali nikogo, nie widzieli te偶 ani jednego namiotu, ani jednej kozy. Otacza艂a ich dzika przyroda, nawet u podn贸偶y g贸rskiego pasma nie znale藕li najdrobniejszego 艣ladu cywilizacji, 偶adnego dowodu, 偶e gdzie艣 w pobli偶u mieszkaj膮 ludzie. Mieli wra偶enie, 偶e ziemia otworzy艂a si臋 i poch艂on臋艂a pi臋kn膮 Rhonwyn. Z ka偶dym mijaj膮cym dniem Edward de Beaulieu stawa艂 si臋 coraz bardziej ponury i wreszcie uwierzy艂 w to, co powtarzali mu wszyscy. Rhonwyn, pi臋kna, dzika Walijka, by艂a dla niego stracona na zawsze. Nigdy jej ju偶 nie zobaczy. Trzej rycerze skierowali wi臋c swe konie ku morzu, by w Akrze do艂膮czy膰 do ksi臋cia Edwarda i jego krzy偶owc贸w.

Pierwszej nocy po wydaniu rozkazu odwrotu, gdy towarzysze spali, Edward de Beaulieu usiad艂 pod ska艂膮 i zap艂aka艂 po kobiecie, kt贸r膮 kocha艂, p贸藕niej jednak 偶al po niej zmieni艂 si臋 w 偶al do niej. Obwinia艂 j膮 o to, co si臋 sta艂o. Unika艂a obo­wi膮zk贸w ma艂偶e艅skich i nie da艂a mu potomka. Nalega艂a, by towarzyszy膰 mu na 艣wi臋tej wojnie, cho膰 odpowiedzialna kobieta pozosta艂aby w zamku, modl膮c si臋 o bezpieczny powr贸t m臋偶a i pilnuj膮c gospodarstwa. Kr贸lowe i ksi臋偶niczki mog膮 uczestniczy膰 w krucjatach, ale 偶ona zwyk艂ego lorda nie ma czego szuka膰 po艣r贸d rycerstwa.

Coraz cz臋艣ciej my艣la艂 te偶 o kuzynce Katarzynie. Kiedy wr贸ci do Anglii, b臋dzie musia艂 si臋 o偶eni膰. Rodzina oczekiwa艂a, 偶e po艣lubi w艂a艣nie t臋 kobiet臋, a teraz m贸g艂 ju偶 to uczyni膰. Dziewczyna by艂a ca艂kiem 艂adna, z pewno艣ci膮 dobra i pos艂uszna. Sko艅czy si臋 walka we wsp贸lnym 艂o偶u, a niebawem na 艣wiat przyjd膮 dzieci. Tak, Katarzyna b臋dzie doskona艂膮 偶on膮. Po przyje藕dzie do Akry znalaz艂 skryb臋 i podyktowa艂 mu list do brata Katarzyny.

Rafe de Beaulieu zdumia艂 si臋, kiedy wiosn膮 nast臋pnego roku dosta艂 list Edwarda.

- Wychodzisz za m膮偶 - oznajmi艂 siostrze. - Walijka umar艂a; nie s膮dzi艂em, 偶e taka zdrowa dziewczyna jak ona umrze m艂odo, ale sta艂o si臋, i Edward chce ci臋 poj膮膰 za 偶on臋. 艢lub ma odby膰 si臋 zaraz po jego powrocie z krucjaty. Tego w艂a艣nie chcia艂a rodzina, Kasiu! A jednak, ciesz膮c si臋 odmian膮 losu siostry, w sercu 偶a艂owa艂 pi臋knej kuzyneczki. Gdyby to on by艂 jej m臋偶em, umia艂by zadba膰 o bezpiecze艅stwo Rhonwyn.

- M贸dlmy si臋 za dusz臋 Rhonwyn - powiedzia艂a cicho Katarzyna de Beaulieu. -Lubi艂am j膮, by艂a dobra i pi臋kna. Wiem to od s艂ug.

- A wi臋c m贸dl si臋 za ni膮! - prychn膮艂 Rafe, ale kiedy zobaczy艂 smutek na twarzy siostry, doda艂: - Zwyk艂em m贸wi膰 ostrzej, ni偶 my艣l臋, wiesz o tym. Wybacz mi. Ucieszy艂o mnie twoje szcz臋艣cie i zapomnia艂em o nieszcz臋艣ciu, kt贸re spotka艂o lady Rhonwyn. By艂a pi臋kna i 偶yczliwa ludziom. Ja r贸wnie偶 b臋d臋 si臋 modli艂 za jej dusz臋. Glynna o 艣mierci siostry poinformowa艂 ksi膮dz Jan. Ch艂opak przyj膮艂 t臋 wiadomo艣膰 ze zrozumia艂膮 rozpacz膮.

- Chcesz wr贸ci膰 do Walii, do ojca? - spyta艂 ksi膮dz. Glynn prze艂kn膮艂 艂zy.

- Nie - zdecydowa艂. - Rhonwyn pragn臋艂a, bym zdoby艂 wykszta艂cenie. Nie rozczaruj臋 jej, ojcze, pozostan臋 w szkole. Dzi臋kuj臋, 偶e mi o tym powiedzia艂e艣, bo gdybym dowiedzia艂 si臋 o jej 艣mierci podczas wizyty w Haven, z pewno艣ci膮 pogr膮偶y艂bym si臋 w 偶alu. Jak zmar艂a?

- Edward nie napisa艂. To dla niego zbyt bolesny temat. Dowiemy si臋 wszystkiego, kiedy wr贸ci do domu.

- Ojcze, przyj膮艂em wiadomo艣膰 o zgonie Rhonwyn, ale moja dusza m贸wi mi co艣 innego - powiedzia艂 ch艂opak z zastanowieniem. - Jestem pewien, 偶e gdyby naprawd臋 Rhonwyn odesz艂a, wiedzia艂bym o tym, bo byli艣my sobie bardzo bliscy.

- Nie pozw贸l, by celtycki mistycyzm zwyci臋偶y艂 w twej duszy chrze艣cija艅ski rozs膮dek - ostrzeg艂 ksi膮dz, odchodz膮c. Glynn mrukn膮艂 co艣, co mo偶na by uzna膰 za zgod臋 na s艂owa ksi臋dza Jana, w duszy jednak wcale nie by艂 przekonany o ich s艂uszno艣ci. Dop贸ki nie dowie si臋 od Edwarda, jak zgin臋艂a Rhonwyn, dop贸ki nie us艂yszy, 偶e szwagier widzia艂 jej 艣mier膰 na w艂asne oczy, nie uwierzy, 偶e naprawd臋 odesz艂a z tego 艣wiata. To tak niepodobne do Rhonwyn, by艂a taka 偶ywotna!

Pozostawszy samotnie w celi, wzi膮艂 do r臋ki lutni臋 i gra艂, komponuj膮c ballad臋 o kobiecie rycerzu i poczu艂, jak sp艂ywa na niego spok贸j i pewno艣膰, 偶e siostra nie umar艂a. Lecz w takim razie, co si臋 z ni膮 sta艂o? Nagle wiedzia艂 ju偶, co ma czyni膰: pojedzie do Akry i znajdzie Edwarda, a kiedy dowie si臋 od niego szczeg贸艂贸w, rozpocznie poszukiwanie Rhonwyn.

W kilka dni p贸藕niej pojecha艂 do miasta, by znale藕膰 Otha i Dewiego, kt贸rym ojciec poleci艂 czuwanie nad synem, gdy ten wst膮pi艂 do szko艂y klasztornej. 呕o艂nierze utrzymywali si臋 ze strze偶enia kupieckich karawan, zawsze jednak wracali do Shrewsbury. Mieszkali u starszej wdowy, kt贸ra czu艂a si臋 pewniej w ich towarzystwie. Glynn ap Llywelyn znalaz艂 jej dom w labiryncie kr臋tych uliczek miasta.

- Dzie艅 dobry, Ellen - powita艂 j膮 weso艂o. - Wiesz mo偶e, co porabiaj膮 Oth i Dewi?

- Wr贸cili wczoraj, m艂ody panie. Pracuj膮 w ogrodzie. Wejd藕cie, prosz臋.

- Ch艂opcze, co dzie艅 jeste艣 wy偶szy - powiedzia艂 Oth na widok Glynna. - Czym oni ci臋 karmi膮 w tym klasztorze! U艣ciskali si臋 serdecznie.

- Odwiedzi艂 mnie ksi膮dz Jan - oznajmi艂 Glynn prosto z mostu. - Dosta艂 list od Edwarda, w kt贸rym pisze, 偶e Rhonwyn nie 偶yje.

- Nie wierz臋! - prychn膮艂 Oth.

- Ani ja - doda艂 Dewi. Ch艂opak odetchn膮艂 z ulg膮.

- To 艣wietnie, bo ja te偶 nie wierz臋. Edward jest tego pewny, bo inaczej nie przes艂a艂by takiej wiadomo艣ci, ale dop贸ki nie dowiem si臋 dok艂adnie, co tam zasz艂o, nie uwierz臋, 偶e Rhonwyn naprawd臋 odesz艂a. Zamierzam uda膰 si臋 do Akry, gdzie w tej chwili znajduj膮 si臋 wojska krzy偶owe. Pojedziecie ze mn膮?

- Oczywi艣cie - przytakn臋li obaj Walijczycy.

- Doskonale. S艂uchajcie wi臋c, bo wszystko ju偶 zaplanowa艂em. Rafe de Beaulieu i jego siostra nie wiedz膮, kim jestem naprawd臋. Zdziwi膮 si臋, je艣li nie przyjad臋 do Haven, i zaczn膮 si臋 niepokoi膰, poniewa偶 uwa偶aj膮 mnie za bastarda. Edwarda. Wkr贸tce zatem udam si臋 do nich i powiem, 偶e zamierzam zosta膰 ksi臋dzem, no i jad臋 na rok do szko艂y zakonnej we Francji. Wy dwaj przyjedziecie za kilka dni, udacie si臋 do opata, kt贸ry zna moj膮 to偶samo艣膰, i powiecie mu, 偶e ap Gruffydd zaprasza mnie na kilka miesi臋cy do siebie i wys艂a艂 was, by艣cie mnie strzegli w drodze. Potem pojedziemy do Ziemi 艢wi臋tej.

- A co z ksi臋dzem Janem? - spyta艂 Oth. - Uwierzy w t臋 bajeczk臋 o szkole we Francji? Uwa偶aj, ch艂opcze, on nie jest g艂upcem.

- Jemu powiem prawd臋. Nie zdradzi mnie, bo musia艂by zdradzi膰 r贸wnie偶, 偶e Edward oszuka艂 krewniak贸w. Nie wierz臋, by si臋 na to zdecydowa艂.

Oth przyjrza艂 si臋 ch艂opcu. Brat Rhonwyn mia艂 szesna艣cie lat i nie by艂 ju偶 dzieckiem. Nie spodziewa艂 si臋 tak awanturniczego planu po spokojnym Glynnie, teraz jednak sta艂o si臋 dla niego jasne, 偶e ch艂opak b臋dzie szuka艂 siostry bez wzgl臋du na przeszkody.

- Za co b臋dziemy podr贸偶owa膰? - spyta艂 z w艂a艣ciwym sobie zdrowym rozs膮dkiem. - Dewi i ja mamy wprawdzie troch臋 zaoszcz臋dzonych pieni臋dzy, ale b臋dzie ich potrzeba znacznie wi臋cej.

- Mam pieni膮dze, niemal wszystko, co w zesz艂ym roku dosta艂em od Edwarda. Kupowa艂em tylko struny do moich instrument贸w. No a poniewa偶 jad臋 do szko艂y we Francji, Rafe sporo mi do艂o偶y. - Zachichota艂. - Je艣li nawet sko艅cz膮 si臋 nam fundusze, na kolacj臋 dla nas trzech zawsze zarobi臋 艣piewaniem.

- Doskonale. W takim razie nic nas ju偶 tu nie trzyma, Glynnie ap Llywelyn. Przyjedziemy po ciebie za trzy dni. Opat okaza艂 si臋 nadzwyczaj wyrozumia艂y.

- Wobec tragicznej straty c贸rki jest oczywiste, 偶e ksi膮偶臋 Llywelyn chce mie膰 przy boku syna - powiedzia艂. O 艣mierci Rhonwyn dowiedzia艂 si臋 od ksi臋dza Jana. Spojrza艂 na Glynna. - Wszyscy modlimy si臋 za dusz臋 naszej dobrej pani. B臋dziemy z niecierpliwo艣ci膮 czekali na tw贸j powr贸t, Glynnie ap Llywelyn. Jed藕 pocieszy膰 ojca.

- Jeste艣 prawdziwym Walijczykiem - orzek艂 z aprobat膮 Oth, gdy min臋li bramy miasta. - Dobrze zagra艂e艣 swoj膮 rol臋 i ani przez chwil臋 nie sprawia艂e艣 wra偶enia k艂amcy, oszukuj膮c dobrego ojca opata. Glynn skwitowa艂 t臋 pochwa艂臋 szerokim u艣miechem. W Haven pojawi艂 si臋 sam i przedstawi艂 sw膮 opowie艣膰 Rafe'owi i Katarzynie.

Ksi膮dz Jan podni贸s艂 brew z niedowierzaniem, ale zachowa艂 milczenie.

- Wi臋c zamierzasz zosta膰 ksi臋dzem? - ucieszy艂 si臋 Rafe de Beaulieu.

- Dlaczego tak ci臋 to raduje?

- Poniewa偶 jeste艣 potomkiem kuzyna Edwarda, kt贸ry po powrocie z krucjaty zamierza poj膮膰 za 偶on臋 Katarzyn臋. Jeste艣 wprawdzie bastardem, ale zarazem najstarszym synem Edwarda i po 艣mierci ojca m贸g艂by艣 pr贸bowa膰 odebra膰 dzieciom jego i Katarzyny prawowite dziedzictwo. Gdy zostaniesz ksi臋dzem, zagro偶enie zniknie i b臋d臋 m贸g艂 wierzy膰 w czysto艣膰 twych intencji, Glynnie z Thorley.

Glynn poczu艂, 偶e ogarnia go gniew. Rhonwyn umar艂a - podobno - tak niedawno, a jej ma艂偶onek ju偶 planuje nowy 艣lub! Zabij臋 go! - pomy艣la艂, ale nagle dostrzeg艂 badawcze spojrzenie ksi臋dza Jana. Nie okaza艂 po sobie 偶adnych emocji, ale w jego sercu nie by艂o ju偶 miejsca dla szwagra.

- Oddanie swej siostrze przynosi ci chwa艂臋, Rafe - sk艂ama艂 g艂adka - O co naprawd臋 chodzi? - spyta艂 ksi膮dz, gdy wreszcie zostali sami.

- Nie wierz臋 w 艣mier膰 mojej siostry - powiedzia艂 po prostu ch艂opak. - Kpisz, ojcze, z mojego celtyckiego mistycyzmu, lecz mi臋dzy nami zawsze istnia艂 bardzo silny zwi膮zek. Gdyby Rhonwyn istotnie umar艂a, z pewno艣ci膮 bym to odczu艂. Nie czuj臋 jednak nic, a zatem wiem, 偶e 偶yje. Jad臋 do Ziemi 艢wi臋tej odnale藕膰 j膮 i dowiedzie膰 si臋 od jej pod艂ego m臋偶a, co si臋 tak naprawd臋 sta艂o. Ksi膮dz westchn膮艂.

- Nie b臋d臋 nawet pr贸bowa艂 odwie艣膰 ci臋 od tych zamiar贸w, ch艂opcze. Widz臋, 偶e podj膮艂e艣 ju偶 decyzj臋. Domy艣lam si臋, 偶e Oth i Dewi s膮 gdzie艣 blisko, prawda?

- S膮 i b臋d膮 mi towarzyszy膰 w podr贸偶y. - Oczy Glynna zab艂ys艂y nagle. -Dopilnuj, ojcze, by Rafe obdarzy艂 mnie p臋katym mieszkiem na podr贸偶 i roczny pobyt we Francji.

- Co powiedzia艂e艣 opatowi?

- 呕e ojciec wzywa mnie do Walii. Uzna艂em to za bardzo prawdopodobne wyja艣nienie.

- Doskonale. Je艣li ju偶 musisz k艂ama膰, niech b臋d膮 to k艂amstwa proste. - Ksi膮dz Jan westchn膮艂 raz jeszcze. - Jed藕cie do Dover - poradzi艂. - Stamt膮d do Ziemi 艢wi臋tej odp艂ywaj膮 statki z krzy偶owcami pragn膮cymi do艂膮czy膰 do armii ksi臋cia. M艂ody minstrel w towarzystwie dw贸ch 偶o艂nierzy bez trudu znajdzie miejsce na jednym z nich. Por臋 roku te偶 mamy dobr膮, morze b臋dzie spokojniejsze ni偶 w zimie.

- B臋dziesz si臋 za nas modli艂, ojcze, prawda?

- Oczywi艣cie, 偶e b臋d臋 si臋 za ciebie modli艂, Glynnie ap Llywelyn. Obawiam si臋, 偶e ta podr贸偶 nie przyniesie nic dobrego, lecz je艣li ma to uspokoi膰 twe serce, s艂usznie robisz, podejmuj膮c j膮. Ale pami臋taj, 偶e Edward de Beaulieu napisa艂, 偶e jego ma艂偶onka, niech B贸g ma w opiece jej dusz臋, nie 偶yje. Jest to chyba prawda, nie mia艂 bowiem powodu do k艂amstwa, tym bardziej 偶e twoja siostra nie by艂a mu przecie偶 oboj臋tna. Glynn potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Jak i ty, ojcze, nie wiem, co o tym my艣le膰, ale czuj臋 sercem, 偶e Rhonwyn 偶yje. Dlaczego Edward ma j膮 za umar艂膮, nie potrafi臋 powiedzie膰, jad臋 wi臋c, by dowiedzie膰 si臋 prawdy. Pieni膮dze przesz艂y z r臋ki do r臋ki i nast臋pnego dnia Glynn opu艣ci艂 zamek Haven z dobrze ukrytym p臋katym mieszkiem i z b艂ogos艂awie艅stwem ksi臋dza Jana, kt贸re wci膮偶 brzmia艂o mu w uszach. Oth i Dewi czekali na drodze. Odwr贸ci艂 si臋, by po raz ostatni rzuci膰 okiem na zamek, i zada艂 sobie pytanie: 鈥濩zy kiedykolwiek tu powr贸c臋?鈥 Zaskoczy艂a go ta my艣l, ale nie przygn臋bi艂a. Jecha艂 odnale藕膰 siostr臋 i nic nie mog艂o mu w tym przeszkodzi膰. W zakonnej szkole rozwin膮艂 si臋 nie tylko fizycznie; nadal kocha艂 muzyk臋 i poezj臋, ale wiedzia艂 te偶, 偶e potrafi by膰 twardy i nieustraszony, je艣li wymagaj膮 tego oko­liczno艣ci.

W ci膮gu kilku dni dotarli do Dover. W porcie, zgodnie z informacj膮 ksi臋dza, cumowa艂y statki gotowe do rejsu do Ziemi 艢wi臋tej, a ludzi pragn膮cych przy艂膮czy膰 si臋 do ksi臋cia Edwarda by艂o wielu. Znale藕li miejsce na mocnym walijskim statku, kt贸rego kapitanowi wystarczy艂o raz spojrze膰 na Otha, by pozna膰, 偶e ma do czynienia z kuzynem po k膮dzieli, co zapewni艂o wszystkim trzem przejazd. Po kilku dniach docieka艅 Oth i kapitan doszli wreszcie do istoty swego pokrewie艅stwa: siostra dziadka Otha by艂a babk膮 kapitana. Oth powiedzia艂 krewnemu, 偶e Glynn tak偶e jest ich kuzynem, a ponadto minstrelem jad膮cym do Ziemi 艢wi臋tej, by podnosi膰 na duchu 偶o艂nierzy. Podczas trwaj膮cej siedem tygodni podr贸偶y ch艂opak cz臋sto 艣piewa艂 dla kapitana i za艂ogi, a jego s艂odki g艂os przyt艂umia艂 ryk morskich fa艂.

Gdy znale藕li si臋 na Morzu 艢r贸dziemnym, dni i noce sta艂y si臋 ciep艂e, a potem nawet upalne. Statek zatrzymywa艂 si臋 w wielu portach, by roz艂adowa膰 艂adunek i wzi膮膰 nowy, a tak偶e 偶ywno艣膰 oraz wod臋. Wreszcie znale藕li si臋 w Akrze, sta­ro偶ytnym mie艣cie, znanym jako najlepszy port Morza 艢r贸dziemnego. Nale偶a艂o ono niegdy艣 do Syryjczyk贸w, potem zdobyli je Arabowie. Od czasu pierwszych krucjat kilkakrotnie przechodzi艂o z r膮k do r膮k, od niemal stu lat znajdowa艂o si臋 jednak w posiadaniu rycerzy Zakonu Joannit贸w i by艂o cz臋艣ci膮 Kr贸lestwa Jerozolimskiego.

Glynn, Oth i Dewi zeszli z pok艂adu wprost na zat艂oczone, ha艂a艣liwe ulice miasta ton膮cego w tumanach kurzu. Kapitan poleci艂 im ma艂膮 gospod臋, w kt贸rej, przy odrobinie szcz臋艣cia i ostro偶no艣ci, nie zostan膮 ani oszukani, ani okradzeni. Na miejscu okaza艂o si臋, 偶e gospodyni, kobieta o imponuj膮cym biu艣cie i w nieokre艣lonym wieku, m贸wi po norma艅sku.

- Jestem Glynn z Thorley, minstrel przys艂any do was przez kapitana Rhysa, pani - przedstawi艂 si臋 ch艂opak, sk艂adaj膮c niski uk艂on. - Ci dwaj 偶o艂nierze chroni膮 mnie przed wielbicielami i z pewno艣ci膮 utrzymaj膮 porz膮dek w twej gospodzie.

- Szukacie pracy? - spyta艂a kobieta, opieraj膮c d艂onie na szerokich biodrach.

- Szukamy noclegu. Zabawimy nied艂ugo, pani. Jeste艣my gotowi pracowa膰 za miejsce do spania i posi艂ek.

- Co was tutaj sprowadza? - spyta艂a gospodyni, wpatrzona w Otha jak w obraz. Ten pu艣ci艂 do niej oko.

- Przyby艂em do Akry w poszukiwaniu mojego dobrego pana, Edwarda de Beaulieu, towarzysza ksi臋cia Edwarda -wyja艣ni艂 Glynn. - Je艣li nadal przebywa w mie艣cie, znajd臋 go, a je艣li wyjecha艂, dowiem si臋 dok膮d.

- Dam wam nocleg - zdecydowa艂a gospodyni. - Za dzie艅 nie policz臋, ale w nocy musisz dostarczy膰 rozrywki mnie... to znaczy moim klientom. Twoi ludzie b臋d膮 na me wezwanie przez ca艂膮 noc. Za艂atwione? - Spojrza艂a na Glynna badawczo i zdumia艂a si臋 jego m艂odo艣ci膮.

- Za艂atwione, pani. - Glynn u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Uzna艂, 偶e kobieta jest pi臋kna ze sw膮 mleczn膮 sk贸r膮 i smolistymi w艂osami.

- Nazywam si臋 Nada. Po arabsku znaczy to 鈥瀌awa膰鈥. S艂yn臋 w mie艣cie jako kobieta wyj膮tkowo hojna. - M贸wi膮c to, zerkn臋艂a na Otha. - Czy twoi towarzysze maj膮 imiona, m艂ody minstrelu?

- Oto Oth i Dewi - przedstawi艂 偶o艂nierzy Glynn.

- Mam wolny dobry pok贸j za kuchni膮. Chod藕cie, poka偶臋 wam. Potem zechcecie pewnie zje艣膰 przyzwoity posi艂ek. Z tego, co widz臋, jedli艣cie byle co od miesi膮ca, a ja lubi臋, kiedy moi m臋偶czy藕ni maj膮 troch臋 mi臋sa na ko艣ciach.

- Lepiej si臋 wtedy nadaj膮 do po偶arcia - mrukn膮艂 do przyjaciela Dewi po walijsku. - Psie twoje szcz臋艣cie, Oth. Wygl膮da na to, 偶e b臋dziesz mia艂 gdzie si臋 po艂o偶y膰.

- Spytam, czy ma siostr臋 - obieca艂 szeptem Oth. Gospoda zbudowana by艂a z suszonej na s艂o艅cu ceg艂y, a pod艂og臋 stanowi艂a wydeptana glina. By艂o w niej ch艂odno i mrocznie. Drewniane sto艂y okaza艂y si臋 czyste, 艂awy ustawiono wok贸艂 nich. M臋偶czy藕ni przeszli za gospodyni膮 przez g艂贸wn膮 sal臋 do jasno o艣wietlonej kuchni, gdzie z belek stropu zwiesza艂y si臋 wi膮zki suszonych zi贸艂. Na ogniu sta艂y garnki wype艂nione bulgoc膮c膮, smakowicie pachn膮c膮 zup膮, z piec贸w dochodzi艂a r贸wnie smakowita wo艅 pieczystego. Trzy s艂u偶膮ce spojrza艂y na przybysz贸w i wr贸ci艂y do pracy. Przez w膮skie okna wida膰 by艂o tylne podw贸rko.

- Wasz pok贸j jest tam - rzek艂a gospodyni. - Drzwi wychodz膮 na podw贸rko. Jest suchy i czysty, daj臋 s艂owo.

Glynn i Dewi wr贸cili do g艂贸wnej sali, a Oth pozosta艂 w kuchni. Z艂apa艂 gospodyni臋 i zaci膮gn膮艂 j膮 do niewielkiej wn臋ki, gdzie zacz膮艂 dobiera膰 si臋 do jej bujnych piersi. Nada u艣miechn臋艂a si臋 szeroko, pokazuj膮c zdrowe, bia艂e z臋by. Otar艂a si臋 zmys艂owo o zalotnika.

- Mamy ma艂o czasu - powiedzia艂a. - A w og贸le to najpierw musisz zje艣膰, 偶eby nabra膰 si艂y. Czy twoje imi臋 co艣 znaczy? - doda艂a, wsuwaj膮c mu d艂o艅 w spodnie. Oczy rozszerzy艂y si臋 jej, gdy pod palcami poczu艂a m臋sko艣膰 wielk膮 i tward膮. - Wyno艣cie si臋 - rozkaza艂a s艂u偶膮cym. Spe艂ni艂y polecenie natychmiast.

- Oth znaczy 鈥瀏igant鈥 - pochwali艂 si臋 Walijczyk. Z tymi s艂owami pchn膮艂 gospodyni臋 na st贸艂 i zadar艂 jej sp贸dnic臋. W艣lizgn膮艂 si臋 w ni膮 艂atwo, wszed艂 g艂臋boko, j臋kn膮艂. Pracowa艂 ci臋偶ko, tam i z powrotem, tam i z powrotem...

- Jak mi dobrze... dobrze... ty szatanie! Zadowala艂 j膮 przez d艂ug膮 chwil臋, po czym powiedzia艂:

- Przykro mi, kochanie, ale to wszystko, co mog臋 ci dzi艣 da膰. Mia艂a艣 racj臋. Musz臋 si臋 po偶ywi膰. - I sko艅czy艂 z g艂臋bokim westchnieniem. Nada zwiotcza艂a zaspokojona. Wyprostowa艂a si臋 i spojrza艂a kochankowi w oczy.

- M贸j pok贸j jest po drugiej stronie podw贸rka - poinformowa艂a. Obci膮gn臋艂a sp贸dnic臋 i poca艂owa艂a go. - Potrzebny mi dobry kochanek... na kr贸tko -doda艂a, wychodz膮c z kuchni.

- My艣la艂em dot膮d, 偶e m臋偶czyzna le偶y na kobiecie - zdumia艂 si臋 Glynn, kt贸ry wraz z Dewim sta艂 tu偶 za drzwiami.

- Nie zawsze - u艣miechn膮艂 si臋 Oth. - Mia艂e艣 ju偶 kobiet臋, ch艂opcze?

- Mia艂em. W Shrewsbury jest dziewczyna, kt贸ra rozk艂ada nogi za pensa. Zabrali mnie do niej przyjaciele ze szko艂y. By艂em tam dwukrotnie.

- Podoba艂o ci si臋?

- Gdyby mi si臋 nie podoba艂o, nie odwiedzi艂bym jej po raz drugi.

Obaj 偶o艂nierze roze艣mieli si臋 weso艂o.

- Wida膰, 偶e jeste艣 synem swego ojca - za偶artowa艂 kt贸ry艣.

- No, skoro zrobi艂e艣 ju偶 dobry pocz膮tek, nauczymy ci臋 tego, co powiniene艣 wiedzie膰, m艂ody Glynnie ap Llywelyn -powiedzia艂 powa偶nie Oth. - Ch艂opak taki jak ty b臋dzie mia艂 w Akrze powodzenie u dziewczyn. Glynn nie zapomnia艂 o tym, co najwa偶niejsze.

- Najpierw musz臋 znale藕膰 Edwarda - powiedzia艂.

- Znajdziemy go. I rzeczywi艣cie znale藕li, chocia偶 zabra艂o im to ca艂y tydzie艅. Szukali go w ci膮gu dnia, wieczorami za艣 s艂odki g艂os Glynna rozlega艂 si臋 w gospodzie Nady i w s膮siednich uliczkach. S艂awa m艂odego minstrela rozprzestrzenia艂a si臋 niczym po偶ar lasu. W g艂贸wnej izbie brakowa艂o miejsca dla s艂uchaczy, w臋drowcy z r贸偶nych kraj贸w w milczeniu s艂uchali pie艣ni znanych im i nieznanych, tak偶e tych, kt贸re Glynn sam skomponowa艂. Ich ulubion膮 pie艣ni膮 pr臋dko sta艂a si臋 鈥濿ojowniczka鈥, opowie艣膰 o Rhonwyn. Podczas wyst臋p贸w Glynna s艂u偶膮ce na paluszkach obs艂ugiwa艂y go艣ci, a po wyst臋pach ch臋tnie odwiedza艂y m艂odego 艣piewaka i Dewiego. Oth by艂 zaj臋ty w艂a艣cicielk膮.

- Jest nienasycona - poskar偶y艂 si臋 w dniu, gdy uda艂o im si臋 spotka膰 Edwarda de Beaulieu. Edward natychmiast rozpozna艂 obu walijskich 偶o艂nierzy, ale nie ich towarzysza. Glynn wyr贸s艂 bowiem na prawdziwego m臋偶czyzn臋.

- Co ty tu robisz?! - spyta艂 zdumiony, gdy powiedziano mu, z kim ma do czynienia.

- Gdzie moja siostra?

- Zgin臋艂a na skutek w艂asnej lekkomy艣lno艣ci -odpar艂 z gorycz膮 Edward. -Chod藕, usi膮d藕 z nami w cieniu. Co s艂ycha膰 w Haven?

- Haven stoi, jak sta艂o przed twoim wyjazdem. Rafe i jego siostra, przysz艂a panna m艂oda, z niecierpliwo艣ci膮 oczekuj膮 twego powrotu. Opowiedz mi o mojej siostrze. Jak umar艂a? Dlaczego ci臋 przy niej nie by艂o?

- Stali艣my pod Kartagin膮 - rozpocz膮艂 opowie艣膰 Edward. Skin膮艂 na s艂u偶膮cych, by przynie艣li go艣ciom sch艂odzonego wina. - Dosta艂em gor膮czki i wielkich bole艣ci 偶o艂膮dka. Rhonwyn z oddaniem opiekowa艂a si臋 mn膮, pozwala艂a si臋 zast膮pi膰 Enit tylko na kilka godzin, kiedy sz艂a spa膰. W obozie m臋偶czy藕ni marli jak muchy, ale ona kaza艂a ustawi膰 nasz namiot z dala od innych, dba艂a te偶 o nienagann膮 czysto艣膰. Jej zawdzi臋czam 偶ycie. Gdy kr贸l Ludwik zmar艂, Karol z Anjou zawar艂 rozejm z niewiernymi. Ksi膮偶臋 Edward, kt贸ry nie chcia艂 o tym s艂ysze膰, postanowi艂 przenie艣膰 si臋 do Akry. Rhonwyn siedzia艂a przy mnie i piel臋gnowa艂a. Trwa艂o to kilka tygodni. Kiedy by艂em ju偶 zdrowszy, pozwoli艂em, by odby艂a z sir Fulkiem 膰wiczenia w robieniu mieczem. Dopilnowa艂em, by przywdzia艂a odpowiedni str贸j, cho膰 wzbrania艂a si臋 przed tym ze wzgl臋du na upa艂. Pos艂ucha艂a mnie jednak i oboje poszli 膰wiczy膰. Wkr贸tce potem niewierni zaatakowali ob贸z. By艂o ich mn贸stwo, ale ta walka to by艂a niemal zabawa. Nawet rannych mieli艣my ma艂o.

Rhonwyn najwyra藕niej uzna艂a, 偶e musi zanurzy膰 miecz w krwi Saracen贸w. Spod przy艂bicy nie by艂o wida膰 jej kobiecych rys贸w. M贸wi膮, 偶e walczy艂a wspaniale. Potyczka przerodzi艂a si臋 w prawdziw膮 bitw臋, w kt贸rej nasi 偶o艂nierze pokonali niewiernych, ale Rhonwyn zosta艂a odci臋ta od swych towarzyszy. Wzi臋to j膮 w niewol臋, podobnie jak Fulka, kt贸ry ruszy艂 jej na pomoc. Przez cztery dni szuka艂em jej wraz z sir Hugonem i sir Robertem. Nie znale藕li艣my jednak nigdzie 偶adnego 艣ladu. Wed艂ug rycerzy, kt贸rzy dobrze znaj膮 ten 艣wiat, niewierni, gdy zorientowali si臋, 偶e pojmany rycerz jest kobiet膮, odebrali jej cze艣膰, a nast臋pnie zabili. By膰 mo偶e zosta艂a sprzedana gdzie艣 w niewol臋, ale to raczej niemo偶liwe, poniewa偶 nie by艂a ju偶 dziewic膮.

- Moja siostra 偶yje - rzek艂 stanowczo Glynn. - Gdyby zgin臋艂a, wiedzia艂bym o tym.

- Mylisz si臋. - Edward wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do m艂odego szwagra, kt贸rego bardzo lubi艂.

- 呕yje! I ja j膮 znajd臋!

- Je艣li znajdziesz, to najpewniej tylko ko艣ci. Modli艂em si臋 za ni膮 codziennie od czasu bitwy.

- Modli艂e艣 si臋, szukaj膮c nowej 偶ony. Rafe de Beaulieu zarz膮dza twoim zamkiem, a Katarzyna przygotowuje si臋 do 艣lubu.

- Rhonwyn powinna by艂a pos艂usznie czeka膰 w Anglii na powr贸t m臋偶a! -warkn膮艂 Edward.

- Gdyby艣 naprawd臋 tego chcia艂, zabroni艂by艣 jej udzia艂u w krucjacie, Edwardzie. My艣l臋, 偶e jej wyjazd u twego boku pochlebia艂 twej pr贸偶no艣ci, czu艂e艣 si臋 r贸wny kr贸lowi Edwardowi, kt贸remu towarzyszy ksi臋偶na Eleanor. Wiem, 偶e moja siostra z entuzjazmem odnios艂a si臋 do my艣li o krucjacie. To w艂a艣nie ona, c贸rka ap Gruffydda, sprawi艂a, 偶e kr贸lewski syn spojrza艂 na ciebie przychylnym okiem, a Edward Plantagenet, jak wszyscy wiemy, wkr贸tce zasi膮dzie na tronie - zako艅czy艂 Glynn z w艂a艣ciw膮 sobie szczero艣ci膮.

- Pot臋piasz mnie? Ty, zwyk艂y bajarz, bastard walijskiego bandyty? Masz mi za z艂e, 偶e zale偶y mi na przysz艂o艣ci rodziny?! - warkn膮艂 Edward de Beaulieu. Nie uda mu si臋 wywo艂a膰 we mnie poczucia winy! - postanowi艂. Glynn u艣miechn膮艂 si臋 pogardliwie.

- Kiedy odnajd臋 siostr臋, opowiem jej, jakim marnym cz艂owiekiem okaza艂 si臋 jej m膮偶, cho膰 s膮dz臋, 偶e ona zdaje sobie z tego spraw臋. Nawet ja dostrzeg艂em przecie偶, 偶e nie jeste艣cie dobran膮 par膮. Gdyby艣 by艂 dobrym m臋偶em, p艂aka艂by艣 po jej stracie, a nie t臋skni艂 za kuzynk膮 Katarzyn膮.

- Twoja siostra nie by艂a bez winy. Niech臋tnie spe艂nia艂a sw贸j ma艂偶e艅ski obowi膮zek. Min膮艂 rok od naszego 艣lubu, a ona nie zasz艂a w ci膮偶臋. Mnie nic nie mo偶na pod tym wzgl臋dem zarzuci膰, mam dzieci z nieprawego 艂o偶a, Glynn. Katarzyna chce mie膰 dzieci, z ni膮 doczekam si臋 prawowitych po­tomk贸w.

- A wi臋c los ci sprzyja. Moja siostra znik艂a w nader odpowiednim momencie. Mo偶e nawet sam si臋 do tego przyczyni艂e艣?

- Uwa偶asz mnie za cz艂owieka bez honoru?

- Uwa偶am - powiedzia艂 z pogard膮 Glynn ap Llywelyn i u艣miechn膮艂 si臋 wyzywaj膮co. Edward de Beaulieu si臋gn膮艂 do pasa, przy kt贸rym w czasie bitwy wisia艂 miecz. Oczy mu pa艂a艂y gniewem.

- Panie - wtr膮ci艂 si臋 Oth. - Glynn nie jest rycerzem, nie umie walczy膰. Kieruje nim 偶al, kt贸ry powiniene艣 zrozumie膰.

- Wyno艣 si臋! - powiedzia艂 Edward. - Nie chc臋 ci臋 nigdy wi臋cej widzie膰.

- Nie boj臋 si臋 walki! - krzykn膮艂 Glynn.

- Idziemy, ch艂opcze. - Oth nie traci艂 spokoju. - On ci臋 zabije:., i kto w贸wczas b臋dzie szuka艂 Rhonwyn?

- Rzucam na ciebie walijskie przekle艅stwo, Edwardzie de Beaulieu: niech rodz膮 ci si臋 tylko c贸rki! - Z tymi s艂owami ch艂opak odszed艂. Edward roze艣mia艂 si臋 kpi膮co.

- Gdyby偶 jego siostra mia艂a taki temperament! Zabierzcie go do domu, nim 艣ci膮gnie 艣mier膰 na was i na siebie. Mo偶e ap Gruffydd zechce przyj膮膰 go do siebie, bo ja od tej chwili nie ponosz臋 za niego 偶adnej odpowiedzialno艣ci -o艣wiadczy艂. Oth skin膮艂 g艂ow膮 i poszed艂 za Glynnem. Obroni艂 go przed nieuchronn膮 艣mierci膮, nie oznacza艂o to jednak, 偶e si臋 z nim nie zgadza. Zawsze mia艂 de Beaulieu za zimnego drania, a teraz zyska艂 dow贸d. Tylko... co dalej? Je艣li Anglik m贸wi prawd臋, .i nie by艂o przecie偶 powodu, by w膮tpi膰 w jego s艂owa, to gdzie szuka膰 Rhonwyn? Co si臋 z ni膮 dzieje? Nadmiar my艣li przyprawi艂 go o b贸l g艂owy. Kiedy dotarli do gospody, poszed艂 do pokoju Nady.

Masowa艂a mu g艂ow臋, a偶 b贸l min膮艂, a kiedy za偶yli ju偶 przedwieczornej rozkoszy, Oth rzeki:

- Nie jestem zamo偶nym cz艂owiekiem, ale pragn臋 kupi膰 ci prezent. Co chcia艂aby艣 dosta膰, Nado? Za艣mia艂a si臋 zmys艂owo.

- Z艂ota bransoletka nie nadszarpnie zapewne twych zasob贸w. Pami臋taj jednak, 偶e nosz臋 wy艂膮cznie bi偶uteri臋 pochodz膮c膮 z kalifatu Cinnebar. Tamtejsi z艂otnicy nie maj膮 sobie r贸wnych. Jeszcze dzi艣, kiedy zrobi si臋 ch艂odniej, odwiedzimy jedynego w Akrze handlarza, kt贸ry ma wyroby z Cinnebaru. Nie zap艂acisz wiele, gdy us艂yszy, 偶e chodzi o prezent dla mnie.

- Cinnebar? Nigdy nie s艂ysza艂em tej nazwy. Gdzie to jest? -Oth pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 brodawk臋 du偶ej piersi Nady.

- To ma艂e kr贸lestwo le偶膮ce z dala od g艂贸wnych szlak贸w, w g贸rach, na po艂udniowy zach贸d od Kartaginy. S艂ynie z kopal艅 z艂ota. Jest bogate, ale trudno dost臋pne. Dlatego te偶 nikomu nigdy nie przysz艂o do g艂owy, by je podbija膰. - Nada uj臋艂a m臋sko艣膰 Walijczyka, by pobudzi膰 j膮. - Kiedy艣 by艂o to pa艅stewko chrze艣cija艅skie, ale potem przyj臋艂o islam. W艂adcy przybieraj膮 tytu艂 kalifa, co znaczy 鈥瀘bro艅ca wiary鈥. Och, tego w艂a艣nie chcia艂am -j臋kn臋艂a, kiedy Oth wszed艂 w ni膮 znowu. -B臋dzie mi ciebie brakowa艂o... Wzi膮艂 j膮 brutalnie, tak jak lubi艂a, a kiedy wreszcie zasn臋艂a, zm臋czona mi艂o艣ci膮, u艂o偶y艂 si臋 obok niej i zacz膮艂 zastanawia膰 si臋 nad jej s艂owami. Czy to mo偶liwe - my艣la艂 - 偶e Rhonwyn w jaki艣 spos贸b dosta艂a si臋 do Cinnebaru? Edward de Beaulieu twierdzi, 偶e szuka艂 jej przez kilka dni, ale przecie偶 dotar艂 zaledwie do podn贸偶a g贸r. Oth wiedzia艂 z wielu rozm贸w, kt贸re przeprowadzi艂 w Akrze, 偶e jasnow艂ose kobiety s膮 bardzo cenione na targu niewolnik贸w i ch臋tnie kupowane przez Arab贸w, kt贸rych kobiety maj膮 ciemne w艂osy i oczy oraz smag艂膮 sk贸r臋. Nie ma znaczenia, czy jasnow艂osa branka jest dziewic膮, czy te偶 nie. A je艣li ci, kt贸rzy uj臋li Rhonwyn, sprzedali j膮 w Cinnebarze...? Kiedy Nada obudzi艂a si臋, spyta艂 j膮, czy by艂oby to mo偶liwe.

- Oczywi艣cie - odpar艂a. - Nawet gdyby nie by艂a najpi臋kniejsz膮 dziewczyn膮 艣wiata, jasne w艂osy i karnacja uczyni艂yby z niej 艂akomy k膮sek. Twierdzisz, 偶e jest pi臋kna? W takim razie ci, co j膮 pojmali, z pewno艣ci膮 traktowali j膮 艂agodnie, by uzyska膰 za ni膮 wysok膮 cen臋. Najprawdopodobniej pojechali w艂a艣nie do Cinnebaru.

- Jak mo偶emy si臋 tam dosta膰? Nada u艣miechn臋艂a si臋 weso艂o.

- Masz szcz臋艣cie, 偶e zosta艂e艣 moim kochankiem. Z艂ota bi偶uteria z Cinnebaru wytwarzana jest dla bogaczy, a nie dla w艂a艣cicielek gosp贸d. Kupiec, do kt贸rego ci臋 zabior臋, jest jednak moim krewnym, jego siostra za艣 po艣lubi艂a handlarza z Cinnebaru. Melek to m膮dra i 偶yczliwa kobieta, pomo偶e wam. Najpierw musimy znale藕膰 karawan臋 udaj膮c膮 si臋 w艂a艣nie tam, je艣li nie st膮d, to z Kartaginy, Aleksandrii lub Damaszku. Mo偶e to nie by膰 艂atwe, bo do Cinnebaru kieruje si臋 niewiele karawan.

- Do Kartaginy mo偶emy pop艂yn膮膰 morzem, prawda?

- Owszem. - Nada zamy艣li艂a si臋. - Porozmawiam o tym z moim kuzynem. On co艣 wymy艣li, mo偶e nawet zatrudni ci臋 jako swego agenta. W贸wczas op艂aci艂by tw贸j przejazd i tw贸j 艣liczny m艂ody pan musia艂by zatroszczy膰 si臋 tylko o dwie osoby. - Spojrza艂a na Walijczyka ze smutkiem. - Jak偶e b臋d臋 za tob膮 t臋skni艂a - wyzna艂a. - D艂ugo przyjdzie mi czeka膰 na takiego kochanka jak ty... - Poklepa艂a go po po艣ladkach. - No to idziemy. Chc臋 dosta膰 t臋 bransoletk臋 na pami膮tk臋 po tobie. Oth potulnie ruszy艂 za ni膮. Postanowi艂 powt贸rzy膰 wieczorem Glynnowi t臋 jak偶e interesuj膮c膮 rozmow臋. Mog膮 rozpocz膮膰 poszukiwania od Cinnebaru, czemu nie? Ten trop wydawa艂 si臋 ca艂kiem niez艂y. B臋d臋 t臋skni艂 za Nada -pomy艣la艂. Nami臋tna z niej kobieta, ale najbardziej podoba艂o mu si臋 jej dobre serce i pogoda ducha. No c贸偶, przed wyjazdem z pewno艣ci膮 sp臋dz膮 ze sob膮 jeszcze kilka gor膮cych dni i nocy. Je艣li B贸g istotnie jest 艂askawy - pomy艣la艂 z u艣miechem.

12

- Przyby艂a艣 do Cinnebaru jako wyl臋kniona dziewczyna, a teraz sta艂a艣 si臋 najbardziej zmys艂ow膮 kobiet膮 ze wszystkich, jakie znam - powiedzia艂 do swej drugiej 偶ony kalif Raszyd al Ahmet. - Och, czarownico!

Rhonwyn kl臋cza艂a przed nim, podniecaj膮c go d艂o艅mi i ustami. Jedn膮 r臋k膮 podtrzymywa艂a jego tward膮 m臋sko艣膰, dra偶ni膮c jej czubek wprawnymi ruchami j臋zyka, drug膮 bawi艂a si臋 klejnotami m臋偶a. Kalif g艂adzi艂 j膮 po z艂otej g艂owie; w pewnym momencie powiedzia艂 zduszonym g艂osem:

- Do艣膰, czarownico!

Rhonwyn spojrza艂a na niego z drapie偶nym u艣miechem. Odwr贸ci艂a si臋 ty艂em i ukl臋k艂a, unosz膮c po艣ladki.

- Panie, zechcesz by膰 ogierem dla swej wiernej klaczy? -spyta艂a.

- Oczywi艣cie. - Raszyd al Ahmet kl臋kn膮艂 za ni膮 i z 艂atwo艣ci膮 umie艣ci艂 miecz swej m臋sko艣ci w jej gor膮cej, wilgotnej pochwie mi艂osnej. Pchn膮艂 mocno.

- Nigdy si臋 tob膮 nie nasyc臋, ma pi臋kna Noor. Ciesz臋 si臋, 偶e podzielasz moje uczucia.

Rhonwyn j臋kn臋艂a, zachwycona, gdy poczu艂a w sobie ruchliw膮 m臋sko艣膰. Zanim zosta艂a kochank膮 kalifa, nie wyobra偶a艂a sobie takiej rozkoszy. Nagle pomy艣la艂a o czym艣, o czym my艣la艂a zawsze, gdy Raszyd okazywa艂 jej ogniste wzgl臋dy: Jaka szkoda, 偶e nie prze偶ywam tego z Edwardem de Beaulieu...

- Na Allacha, panie, to cudowne! Nie przerywaj! Nie przerywaj!

W szczytowym momencie zadr偶a艂a, os艂ab艂a i opad艂a na dywan. Raszyd odwr贸ci艂 j膮 na wznak i wszed艂 w ni膮 delikatnie.

- Jeszcze nie! - powiedzia艂. - Nie jestem jeszcze got贸w, moja pi臋kna Noor, a ty zbyt szybko pragniesz nasyci膰 si臋 przyjemno艣ci膮, jak 艂akome dziecko zajadaj膮ce s艂odycze. -Przygl膮da艂 si臋 jej kpi膮cymi oczami, z wpraw膮 prowadz膮c j膮 zn贸w na szczyt rozkoszy. Tym razem i on jej dozna艂. Oboje le偶eli teraz oszo艂omieni, odpoczywaj膮c i oddychaj膮c ci臋偶ko. Raszyd przewr贸ci艂 si臋 na wznak, przytuli艂 偶on臋.

- Noor, moja mi艂o艣ci, jeste艣 wspania艂a - szepn膮艂.

Us艂ysza艂a jego s艂owa jak zza mg艂y. Spa艂a ju偶, gdy jej pan wzi膮艂 j膮 w ramiona, zani贸s艂 do 艂贸偶ka i przykry艂 cienk膮 tkanin膮. U艣miechn膮艂 si臋, patrz膮c na ni膮. Gdy ponad rok temu kobieta ta pojawi艂a si臋 w pa艂acu, jego 偶ycie osi膮gn臋艂o doskona艂o艣膰. Najpierw widzia艂 w Noor tylko pi臋kn膮 niewolnic臋, wkr贸tce jednak pokocha艂 j膮 ca艂ym sercem.

Jestem szcz臋艣liwym cz艂owiekiem - pomy艣la艂. Mam dwie pi臋kne 偶ony, obie kochaj膮ce i zaprzyja藕nione z sob膮. Czy w raju mo偶e by膰 lepiej? Nadal od czasu do czasu korzysta艂 z wdzi臋k贸w kt贸rej艣 z na艂o偶nic, ale tylko dla rozrywki. Noor kocha艂 mi艂o艣ci膮 prawdziw膮 i pragn膮艂 mie膰 z ni膮 dziecko.

Doskonale wiedzia艂, jakich metod u偶ywa si臋 w jego haremie, by zapobiec pocz臋ciu. I pochwala艂 je. Dwie skazane na 艣mier膰 偶ony da艂y mu tr贸jk臋 dzieci: m艂odszego syna, Omara, i dwie c贸rki. Mohammed, nast臋pca tronu, mia艂 ju偶 lat czterna艣cie i w艂asny harem, gdzie kobietom r贸wnie偶 podawano nap贸j powoduj膮cy niep艂odno艣膰. Raszyd al Ahmet by艂 a偶 nazbyt 艣wiadom niebezpiecze艅stw zwi膮zanych z posiadaniem kilku syn贸w, z kt贸rych ka偶dy pragnie odziedziczy膰 kr贸lestwo. Jego m艂odsi bracia sprawiali mu bezustanne k艂opoty, i to jeszcze za 偶ycia ojca. Na szcz臋艣cie Kasim zmar艂 na z艂o艣liw膮 gor膮czk臋 w wieku lat pi臋tnastu, a Abdullaha zabi艂a w bitwie 艣liczna Noor. Jednak偶e pragn膮艂 dziecka z 偶on膮, kt贸r膮 nazywa艂 sw膮 wojowniczk膮. Postanowi艂 porozmawia膰 o tym z Ali膮 i Bab膮 Harunem; by膰 mo偶e znali pewny spos贸b na to, by Noor urodzi艂a c贸rk臋, a nie syna, kt贸ry pewnego dnia m贸g艂by rzuci膰 wyzwanie Mohammedowi, a mo偶e i Omarowi? Spojrza艂 mi艂o艣nie na 艣pi膮c膮 Noor i uda艂 si臋 na narad臋 do Alii.

Pierwsza 偶ona odnios艂a si臋 do jego pragnienia ze zrozumieniem, Harun jednak wyrazi艂 zdecydowany sprzeciw:

- Panie, p臋dzisz teraz 偶ycie bezpieczne. Masz syna, kt贸ry wszed艂 ju偶 w wiek m臋ski. Masz te偶 drugiego syna, kt贸ry, niech Allach strze偶e twego pierworodnego przed nieszcz臋艣ciem, mo偶e zaj膮膰 jego miejsce. Nie znamy sposobu gwarantuj膮cego, 偶e Noor urodzi c贸rk臋. Pomy艣l, panie! Pomy艣l! Noor jest kobiet膮 gwa艂town膮, niech nie przes艂ania ci tego faktu wasze wzajemne uczucie. Zabi艂a w bitwie bez wahania. Zabije te偶 bez wahania ka偶dego w obronie swego syna. Zabije te偶, gdy b臋dzie to dla niego korzystne. Nie stwarzaj wi臋c zagro偶enia dla samego siebie i Alii - powiedzia艂 powa偶nie.

- Musz臋 si臋 nad tym zastanowi膰 - zdecydowa艂 Raszyd al Ahmet. - Pragn臋, by da艂a mi c贸rk臋, pi臋kn膮 jak ona sama.

- Czy Noor chce mie膰 dziecko, panie? - spyta艂 Baba.

- Nie wyra偶a艂a takiego 偶yczenia.

- Wi臋c zostawmy t臋 spraw臋 w艂asnemu biegowi. Kalif spojrza艂 na pierwsz膮 偶on臋.

- A co ty o tym my艣lisz, umi艂owana? Do tej pory zachowywa艂a艣 zdumiewaj膮c膮 rezerw臋.

- Ja, Raszydzie, zawsze pragn臋 przede wszystkim twojego szcz臋艣cia. Mohammed ma ju偶 czterna艣cie lat, a ma艂y Omar prawie sze艣膰. Je艣li nawet Noor da ci syna, nie b臋dzie on 偶adnym zagro偶eniem dla mojego syna, nim bowiem doro艣nie, Mohammed sam b臋dzie mia艂 ju偶 dzieci, Omar r贸wnie偶. Poza tym nie s膮dz臋, by Noor by艂a zbyt ambitna i okrutna. A mo偶e rzeczywi艣cie da ci c贸rk臋? Skoro jednak nie wyrazi艂a ch臋ci urodzenia dziecka, post膮pisz m膮drze, nie rozmawiaj膮c z ni膮 na len temat.

- Musz臋 si臋 nad tym zastanowi膰 - powt贸rzy艂 kalif, ale jego 偶ona, a tak偶e Baba wiedzieli, 偶e ju偶 podj膮艂 decyzj臋. Chcia艂 dziecka z Noor i tylko to mog艂o go usatysfakcjonowa膰.

- Panie, by膰 mo偶e ci臋 to zainteresuje... - Baba Harun zmieni艂 temat. - W mie艣cie jest m艂ody poeta, chrze艣cijanie nazywaj膮 takich minstrelami. Jego pie艣ni przyci膮gaj膮 wiele os贸b do Inwerny Akrama Jasira. By艂em tam, s艂ysza艂em go. 艢piewa w naszym j臋zyku i wielu innych j臋zykach 艣wiata. Mo偶e, nim ruszy w dalsz膮 drog臋, powinni艣my zaprosi膰 go do pa艂acu? Jest przystojny, elegancki w obej艣ciu. M贸g艂by da膰 wiele rado艣ci twoim kobietom, dzieciom, a mo偶e i tobie, panie.

- Dobrze - zgodzi艂 si臋 kalif. - Zapro艣 go.

Eunuch sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko i wyszed艂, a kiedy kalif tak偶e i >pu艣ci艂 jej komnaty, Alia wys艂a艂a jedn膮 ze swych niewolnic do Noor z pro艣b膮, by do niej przyby艂a. Rhonwyn przysz艂a natychmiast; lubi艂a pierwsz膮 偶on臋 i dobrze czu艂a si臋 w jej towarzystwie. Kiedy Alia oddali艂a niewolnice, Rhonwyn zorientowa艂a si臋, 偶e chodzi o co艣 wa偶nego.

- Sta艂o si臋 co艣? - spyta艂a.

- Kochasz Raszyda? - odpowiedzia艂a pytaniem Alia.

- Szanuj臋 go i kocham go za nami臋tno艣膰, jak膮 mi okazuje -odpar艂a ostro偶nie Rhonwyn.

- Ale czy kochasz je go?

- Nie - wyzna艂a cicho, potrz膮saj膮c g艂ow膮. - Moje serce jest nadal przy Edwardzie de Beaulieu. By膰 mo偶e kiedy艣 o nim zapomn臋, a w贸wczas pokocham Raszyda, kt贸ry, na Allacha, jest cz艂owiekiem 艂agodnym i cierpliwym. Zadaj膮c to pytanie, wywo艂ujesz we mnie, Alio, poczucie winy. Dlaczego jednak pytasz? Z pewno艣ci膮 nie wierzysz, 偶e chc臋 wyrz膮dzi膰 mu krzywd臋.

- Nie, nie! Pytam dlatego, 偶e on chce mie膰 z tob膮 鈥瀌ziecko, Noor. Czy ty chcesz dziecka?

Rhonwyn spojrza艂a na ni膮 ze zdumieniem.

- Dziecko? Nawet o tym nie my艣la艂am! Dziecko zwi膮偶e mnie z jego ojcem, a Edward... - Przerwa艂a na chwil臋, by zebra膰 my艣li. - Wiesz, jak by艂o z Edwardem - m贸wi艂a dalej. -Dopiero zacz臋li艣my si臋 wzajemnie poznawa膰 i odczuwa膰 mi艂o艣膰, kiedy mnie pojmano. Gdy o tym my艣l臋, wiem, 偶e z ochot膮 urodzi艂abym dzieci w艂a艣nie Edwardowi. Dlaczego Raszyd chce mie膰 dziecko ze mn膮? Przecie偶 ma ju偶 syna, kt贸ry zajmie w przysz艂o艣ci jego miejsce. Ja jestem dla niego zabawk膮, nikim wi臋cej, prawda, Alio?

- Mylisz si臋. Jeste艣 jego mi艂o艣ci膮, Noor. Czy偶by艣 o tym nie wiedzia艂a? Raszyd ci臋 kocha i dlatego chce mie膰 z tob膮 dziecko. - Pierwsza 偶ona spojrza艂a wprost w oczy drugiej, tak niezwykle pi臋knej. - Och, moja biedna! -zawo艂a艂a, wznosz膮c r臋ce do g贸ry. - On obudzi艂 w tobie nami臋tno艣膰, ale nadal nie wiesz nic o mi艂o艣ci?

- Kocham Edwarda!

- Czasami zastanawiam si臋, czy kochasz go naprawd臋. A czy on ci臋 naprawd臋 kocha艂? Nie znali艣cie si臋 przecie偶 dobrze, a kiedy ju偶 byli艣cie razem, z tego, co mi powiedzia艂a艣, wnosz臋, 偶e najcz臋艣ciej k艂贸cili艣cie si臋. Byli艣cie jak dzieci. Bawili艣cie si臋 w wojn臋, walcz膮c drewnianymi szabelkami. Ty zachowa艂a艣 si臋 beztrosko jak dziecko, jakby艣 nie zdawa艂a sobie sprawy, co oznacza udzia艂 w bitwie. Skoczy艂a艣 bezmy艣lnie w jej wir, co sko艅czy艂o si臋 niewol膮. Gdyby艣 by艂a naprawd臋 kochaj膮c膮 偶on膮, na sygna艂 alarmu pobieg艂aby艣 do 艂o偶a swego chorego m臋偶a. Post膮pi艂a艣 jednak inaczej, co 艣wiadczy o tym, 偶e my艣la艂a艣 wy艂膮cznie o sobie, a nie o Edwardzie de Beaulieu, prawda? Nie m贸wi臋 tego, by ci zrobi膰 przykro艣膰, lecz by sk艂oni膰 ci臋 do spojrzenia prawdzie w oczy. Noor, kocha ci臋 cz艂owiek pot臋偶ny i dobry. Przyjmij jego mi艂o艣膰. Nami臋tno艣膰 艂膮cz膮ca kochaj膮cych si臋 ludzi jest niepor贸wnanie silniejsza od zwyk艂ej nami臋tno艣ci. Wiem to z w艂asnego do艣wiadczenia. Dziecko za艣 narodzone z takiej mi艂o艣ci jest najszcz臋艣liwsz膮 istot膮 na 艣wiecie. Rhonwyn, zdumiona, podnios艂a d艂o艅 do ust. S艂owa Alii u艣wiadomi艂y jej, 偶e a偶 do tej chwili zachowywa艂a si臋 jak samolubne dziecko, pewne, 偶e wszystko mu si臋 nale偶y. Skrzywdzi艂a Edwarda, skrzywdzi艂a tak偶e ap Gruffydda. Mimo perswazji Alii wiedzia艂a, 偶e nigdy nie pokocha Raszyda al Ahmeta tak, jak kocha go pierwsza 偶ona. Bardziej ni偶 kiedykolwiek dot膮d zapragn臋艂a powr贸ci膰 do Edwarda de Beaulieu i opowiedzie膰 mu swe prze偶ycia. Gdyby tylko mogli zacz膮膰 wszystko od nowa... Niestety, nie jest to mo偶liwe. Przyjdzie jej prze偶y膰 偶ycie ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e porzuci艂a m臋偶a dla w艂asnego kaprysu. Zyska艂a te偶 艣wiadomo艣膰, 偶e kocha j膮 m臋偶czyzna, kt贸rego mi艂o艣ci nie potrafi odwzajemni膰.

- Jeste艣 przygn臋biona - zauwa偶y艂a Alia. - Nie chcia艂am uczyni膰 ci臋 nieszcz臋艣liw膮.

- Nie jestem nieszcz臋艣liwa. Zmusi艂a艣 mnie, bym po raz pierwszy w 偶yciu przyjrza艂a si臋 sobie... Nie jestem pewna, czy podoba mi si臋 to, co zobaczy艂am. By膰 mo偶e nigdy nie dowiem si臋, czym jest mi艂o艣膰.

- Pozw贸l, by Raszyd ci臋 jej nauczy艂.

- Dlaczego tak m贸wisz, skoro dla wszystkich jest jasne, 偶e kochasz go z ca艂ego serca? Jak mo偶esz dzieli膰 si臋 tak ochoczo jego uczuciem?

- W艂a艣nie dlatego, 偶e go kocham i dlatego, 偶e takie s膮 nasze obyczaje. Jedna kobieta nie zadowoli m臋偶czyzny. On jest jak pszczo艂a - spija nektar z wielu kwiat贸w, dopiero wtedy czuje si臋 nasycony i szcz臋艣liwy.

Rhonwyn potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Cztery lata temu wraz z bratem mieszka艂am w przygranicznej fortecy. Stacjonowa艂 tam oddzia艂 prostych 偶o艂nierzy, kt贸rzy wychowywali mnie, jak umieli najlepiej - powiedzia艂a. - Nie zastanawia艂am si臋, co to znaczy by膰 kobiet膮. Nie wiedzia艂am nawet o Bogu, Alio. G艂owa mnie boli od tego wszystkiego, czego nauczy艂am si臋 od tej pory. - Westchn臋艂a. - Postaram si臋 pokocha膰 Raszyda, obiecuj臋, ale dlaczego namawiasz mnie na urodzenie mu dziecka? Co b臋dzie, je艣li urodz臋 syna? Mo偶e stanie si臋 rywalem twojego? Czy naprawd臋 tego chcesz?

- Mohammed przejmie w艂adz臋 po ojcu, bo b臋dzie o wiole starszy od twojego syna.

- Czy w Cinnebarze w艂adz臋 przejmuje najstarszy syn? -spyta艂a Rhonwyn.

- Nie - odpar艂a Alia. - Ale wszyscy wiedz膮, 偶e to Mohammed zasi膮dzie na tronie.

- A co si臋 stanie, je艣li i ja urodz臋 syna, a kalif odejdzie do raju, gdy on b臋dzie mia艂, powiedzmy, dwadzie艣cia lat? Mo偶e si臋 r贸wnie偶 zdarzy膰, 偶e mojego syna pokocha bardziej ni偶 twojego, cho膰by z tego powodu, 偶e mnie darzy艂 mi艂o艣ci膮 p贸藕niej ni偶 ciebie? Nie pomy艣la艂a艣, 偶e to w艂a艣nie jego mo偶e wy­znaczy膰 na swego dziedzica? Zastanawia艂a艣 si臋 nad tym, Alio? Alia milcza艂a przez chwil臋; z jej twarzy wida膰 by艂o, 偶e prze偶ywa wielkie emocje.

- Nie podoba艂oby mi si臋 to - wyzna艂a uczciwie.

- I w tym w艂a艣nie widz臋 niebezpiecze艅stwo. Wol臋 tw膮 przyja藕艅, Alio, ni偶 potomka, kt贸ry m贸g艂by zosta膰 rywalem twojego syna.

- Mo偶esz przecie偶 urodzi膰 c贸rk臋. Raszyd bardzo pragn膮艂by tego, cho膰 jest ju偶 ojcem dw贸ch ch艂opc贸w i dw贸ch dziewczynek.

- Raszyd pa艂a do mnie wielk膮 nami臋tno艣ci膮, Alio. Czuj臋, jak wype艂niaj膮 mnie jego mi艂osne soki. Mog臋 urodzi膰 syna! Wiem, co robi si臋 w haremie, by przeciwdzia艂a膰 pocz臋ciu, Nilak mi to wyja艣ni艂a. Prosz臋, dajcie mi jeszcze troch臋 czasu, niech s艂u偶膮ce nadal podaj膮 mi ten specjalny nap贸j. Powinnam sobie to wszystko przemy艣le膰. Ty te偶, a Raszyd nie musi o tym wiedzie膰. Nie mam nic przeciwko temu, by uzna艂 mnie za kobiet臋 bezp艂odn膮. Nie przestanie mnie kocha膰, nie przestanie czerpa膰 rozkoszy z mego cia艂a. Ja za艣 mo偶e naucz臋 si臋 go kocha膰? - zako艅czy艂a Rhonwyn.

- M贸wi m膮drzej, ni偶 si臋 spodziewa艂em - rozleg艂 si臋 g艂os Baby Haruna, kt贸ry wyszed艂 zza zas艂ony. - Nie kar膰 mnie, pani, za pods艂uchiwanie. Wiesz przecie偶, 偶e twe bezpiecze艅stwo jest dla mnie najwa偶niejsze. Czy nie sta艂em przy twym boku, gdy by艂a艣 jeszcze dziewczynk膮 w domu swego ojca? Noor post臋puje m膮drze, rozwa偶aj膮c wszystkie konsekwencje pragnienia kalifa. Co bowiem b臋dzie, je艣li stanie si臋, jak powiedzia艂a, i kalif pokocha jej syna bardziej ni偶 ksi臋cia Mohammeda? Wierz臋, 偶e ona nie ma zamiaru czyni膰 niczego w tym celu, nie ma w niej zawi艣ci, nie potrafimy jednak przewidzie膰, jak potocz膮 si臋 sprawy, doskonale zdajesz sobie z tego spraw臋, pani. Syn Noor mo偶e sprowadzi膰 nieszcz臋艣cie na Cinnebar i na nas wszystkich, pani. Przysta艅 na jej pro艣b臋!

- Los, drogi Babo, decyduje za nas, niezale偶nie od tego, co zrobimy. 呕ydzi maj膮 takie powiedzenie: 鈥濩z艂owiek planuje, a B贸g si臋 艣mieje鈥. Skoro Raszyd pragnie mie膰 dziecko z Noor, jej obowi膮zkiem jest mu je da膰. Skorzystam z mych praw pierwszej 偶ony i pozwol臋 jej od艂o偶y膰 ten obowi膮zek na p贸藕niej.

- B臋dzie, jak sobie 偶yczysz - powiedzia艂 eunuch. Rhonwyn pochyli艂a g艂ow臋 w uk艂onie. Poinformowa艂a jednak o wszystkim Nilak.

- Dziecko! - ucieszy艂a si臋 stara niewolnica. - Ale偶 to wspaniale, pani. Kiedy zobaczy艂am ci臋 po raz pierwszy, wiedzia艂am, 偶e odniesiesz sukces. Alia ma racj臋, twierdz膮c, 偶e kalif ci臋 kocha. Kobiety w haremie s膮 o ciebie zazdrosne, cho膰 nie zauwa偶asz tego, bo nie nawi膮zujesz z nimi kontaktu.

- Nudz膮 mnie - powiedzia艂a Rhonwyn. - Nie robi膮 nic poza piel臋gnowaniem swej urody i oczekiwaniem na wezwanie kalifa. Wol臋 towarzystwo Alii.

- Wkr贸tce b臋dziemy mieli rozrywk臋 - poinformowa艂a Nilak. - Do miasta przyjecha艂 m艂ody pie艣niarz, wyst臋puje w tawernie. M贸wi膮, 偶e ma 艣piewa膰 w pa艂acu.

- Jak to mo偶liwe, skoro nikomu nie wolno nas widzie膰?

- Kobiety, z wyj膮tkiem Alii i ciebie, usi膮d膮 za zas艂on膮. Wam b臋dzie wolno spocz膮膰 u st贸p kalifa, oczywi艣cie z zas艂oni臋tymi twarzami. Zaproszonych jest zaledwie kilku go艣ci: wezyr, imam i skarbnik.

- Lubi臋 muzyk臋, cho膰 nasza jest zupe艂nie inna od waszej.

- Ten pie艣niarz przyby艂 z obcych stron. Podobno 艣piewa w wielu j臋zykach. Mo偶e zna tw贸j j臋zyk?

- W膮tpi臋. - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋. - Walijski jest bardzo trudny, prawie tak trudny jak arabski.

- Ale ty opanowa艂a艣 go 艣wietnie, bez 艣ladu akcentu.

- Kiedy ten 艣piewak ma wyst膮pi膰?

- Baba Harun nie powiedzia艂 tego jeszcze, ale my艣l臋, 偶e nied艂ugo. Wiadomo艣膰 o rozrywce, tak rzadkiej w haremie, wzbudzi艂a ogromne zainteresowanie kobiet. Niewolnica zajmuj膮ca si臋 garderob膮 mia艂a wiele pracy przy szykowaniu najpi臋kniejszych stroj贸w i klejnot贸w. Wszystkie mieszkanki haremu zastanawia艂y si臋, co w艂o偶膮 偶ony kalifa, i zazdro艣ci艂y im, 偶e zajm膮 miejsce u boku w艂adcy, a nie za zas艂on膮.

- 呕ony maj膮 specjalne przywileje. Dlaczego?! - j臋kn臋艂a jaka艣 dziewczyna, wplataj膮c per艂y we w艂osy.

- Bo s膮 偶onami i da艂y kalifowi dzieci - odpar艂a kt贸ra艣 z m膮drzejszych kobiet.

- Noor nie ma dzieci.

- Ale jest z pewno艣ci膮 najpi臋kniejsz膮 kobiet膮 na 艣wiecie, a poza tym kalif j膮 kocha. Pozosta艂e kobiety przytakn臋艂y zgodnie. Dla 偶adnej z nich nie by艂o tajemnic膮, 偶e Raszyd al Ahmet jest 艣miertelnie zakochany w pi臋knej Walijce. Musia艂y jednak przyzna膰, 偶e Noor nie wywy偶sza艂a si臋 z tego powodu, a z pierwsz膮 偶on膮 艂膮czy艂a j膮 prawdziwa przyja藕艅.

Og艂oszono termin wyst臋pu pie艣niarza i podniecenie w haremie si臋gn臋艂o szczytu. W dzie艅 wyst臋pu Baba Harun, przy pomocy niewolnik贸w, zgromadzi艂 kobiety w wielkiej sali pa艂acu kalifa. Damy, z os艂oni臋tymi twarzami, umieszczono za cienk膮 zas艂on膮, kt贸ra tylko nieznacznie zaciemnia艂a im widok. Raszyd al Ahmet zasiad艂 na niskim, z艂otym, zdobnym drogimi kamieniami tronie, umieszczonym na podwy偶szeniu z czarnego marmuru. Po prawej, na niskim sto艂ku siedzia艂 najstarszy syn kalifa, Mohammed, g艂ow膮 si臋gaj膮c zaledwie ramienia ojca, po lewej jego brat, Omar. W艂adca Cinnebaru mia艂 na sobie jedwabn膮 szat臋 ozdobion膮 z艂otym brokatem, na g艂owie ma艂y turban spi臋ty brosz膮 z du偶ym rubinem. Obaj synowie ubrani byli w proste bia艂e szaty.

Alia siedzia艂a na jedwabnej poduszce nieco ni偶ej ni偶 m臋偶czy藕ni, po prawej r臋ce m臋偶a. Mia艂a na sobie szkar艂atny kaftan, doskonale pasuj膮cy do jej cery i koloru w艂os贸w. Noor zasiad艂a na srebrnej poduszce jeszcze ni偶ej, po lewej r臋ce kalifa, ubrana w b艂臋kitnozielony kaftan lamowany srebrem. Obie mia艂y na twarzach zas艂ony z przezroczystej tkaniny, pasuj膮cej kolorem do stroju, cho膰 ka偶dy, kto przyjrza艂by si臋 im bli偶ej, dostrzeg艂by ich rysy. Przygl膮danie si臋 jednak mieszkankom haremu stanowi艂oby ci臋偶kie naruszenie obyczaj贸w.

Kiedy do sali wkroczy艂 pie艣niarz z dwoma towarzyszami, zapanowa艂a cisza. Przybysze nosili bia艂e burnusy - ubi贸r typowy dla kraju, w kt贸rym si臋 znale藕li. Pok艂onili si臋 kalifowi. Dw贸ch usiad艂o na pod艂odze ze swymi instrumentami, a trzeci, najwy偶szy, zrobi艂 krok do przodu.

- Panie, zaczn臋 od pie艣ni znanej w moim kraju, a za艣piewam j膮 w moim rodzimym j臋zyku - powiedzia艂. Rhonwyn drgn臋艂a. Ten g艂os...! Zna艂a te偶 melodi臋, kt贸r膮 pie艣niarz zagra艂, i rozumia艂a s艂owa pie艣ni.

- Siostro, je艣li jeste艣 w艣r贸d tych kobiet, daj mi znak, bym wiedzia艂, 偶e ci臋 odnalaz艂em - za艣piewa艂 Glynn ap Llywelyn. -Szuka艂em ci臋 d艂ugo. Odpowiedz mi, s艂odka siostrzyczko.

- Nie zdrad藕, 偶e pozna艂e艣 mnie. To ja, bracie, tu jestem -rozleg艂 si臋 g艂os Rhonwyn. Spojrza艂a na kalifa i wyja艣ni艂a:

- Odpowiedzia艂am, poniewa偶 jest to pie艣艅 znana w moim kraju. Pie艣niarz po walijsku prosi艂, by za艣piewali j膮 wszyscy znaj膮cy s艂owa. Pozw贸l mi na to, panie, a je艣li nie pozwalasz, niech przynajmniej wyja艣ni臋, dlaczego nie wolno mi 艣piewa膰.

- Pozwalam, m贸j z艂oty ptaku - zgodzi艂 si臋 kalif. - Nie wiedzia艂em, 偶e masz tak s艂odki g艂os. W przysz艂o艣ci b臋dziesz 艣piewa艂a tylko dla mnie.

- Dzi臋ki ci, panie. Zwr贸ci艂a si臋 ku Glynnowi i za艣piewa艂a:

- M贸wi, 偶e wolno mi 艣piewa膰, nie wie bowiem, kim jeste艣, bracie. Ale pie艣艅 musi by膰 kr贸tka, nie wolno nam wzbudzi膰 podejrze艅.

- Przyby艂em, by zabra膰 ci臋 do domu. Muzycy to Oth i Dewi. Powiedz, jak dokona膰 niemo偶liwego?

- Pozosta艅 tu, bracie. Wymy艣l pow贸d, dla kt贸rego pozostaniesz. Ja si臋 z tob膮 skontaktuj臋. Nie b臋dzie nam 艂atwo, ale w ko艅cu si臋 uda. B膮d藕 cierpliwy i nie odje偶d偶aj, skoro ju偶 mnie znalaz艂e艣. A teraz zako艅czmy t臋 rozmow臋, drogi bracie -艣piewa艂a Rhonwyn.

- Zrobi臋, jak sobie 偶yczysz, najdro偶sza siostro, i nie zostawi臋 ci臋... nie zostawi臋 ci臋... nie zostawi臋 ci臋... - zako艅czy艂 Glynn i sk艂oni艂 si臋 kalifowi.

- Opowiedz mi, o czym jest ta pie艣艅, m艂ody przyjacielu -poleci艂 Raszyd al Ahmet.

- To historia wdowy, kt贸rej jedyny syn poszed艂 na wojn臋. Nie otrzymywa艂a od niego 偶adnych wie艣ci i 偶y艂a w l臋ku. Wreszcie, kiedy ju偶 niemal wyzby艂a si臋 nadziei, syn wr贸ci艂 i obiecuje, 偶e nie opu艣ci jej ju偶 nigdy. To bardzo wzruszaj膮ca piosenka, cho膰 prosta. Teraz za艣piewam ci, panie, pie艣艅 bardzo popularn膮 w Damaszku. Najpierw pozwol臋 sobie jednak spyta膰, kim jest dama, kt贸ra ze mn膮 艣piewa艂a. - Glynn sk艂oni艂 si臋 nisko.

- To moja druga 偶ona - odpar艂 kalif. - Zna wiele j臋zyk贸w. Rhonwyn z trudem ukrywa艂a podniecenie. Glynn! Jej ma艂y braciszek trafi艂 do tego dalekiego kr贸lestwa ukrytego w g贸rach! Zdarzy艂 si臋 cud, a potrzebny b臋dzie nast臋pny...

Przez kilka dni zastanawia艂a si臋, co mo偶e zrobi膰, po czym uzna艂a, 偶e pom贸c jej mo偶e tylko Baba Harun. Ale czy pomo偶e? G艂贸wny eunuch mia艂 nad haremem niemal nieograniczon膮 w艂adz臋. Rhonwyn wys艂a艂a do niego s艂u偶膮c膮 z pro艣b膮 o audiencj臋. Sadirah wr贸ci艂a z informacj膮, 偶e Baba przyjmie j膮 w ci膮gu godziny.

- Co chcesz mu powiedzie膰? - spyta艂a Nilak.

- Jak wiesz, kalif 偶yczy sobie mie膰 ze mn膮 dziecko. Ja si臋 waha艂am, bo nie chc臋, by m贸j syn sta艂 si臋 kiedy艣 rywalem ksi臋cia Mohammeda, bo bardzo kocham jego matk臋. Ale nawet ona pragnie, bym urodzi艂a dziecko Raszydowi. Przed kilkoma dniami rozmawiali艣my o tym we tr贸jk臋, a ja obieca艂am Babie Harunowi, 偶e przedyskutuj臋 z nim t臋 spraw臋. Przecie偶 i jemu le偶y na sercu dobro kalifa.

- Je艣li b臋dziesz mia艂a syna, nie wiadomo, kto b臋dzie nast臋pnym w艂adc膮 Cinnebaru. - Nilak u艣miechn臋艂a si臋 chytrze.

- W艂a艣nie tego si臋 boj臋! - wyja艣ni艂a Rhonwyn. - Ksi膮偶臋 Mohammed jest nast臋pc膮, i niech tak pozostanie dla bezpiecze艅stwa pa艅stwa. A teraz id臋 spotka膰 si臋 z Bab膮. Harun czeka艂 na ni膮, siedz膮c na jedwabnych poduszkach i pal膮c nargile.

- Usi膮d藕, Noor - powiedzia艂, wskazuj膮c stos kolorowych poduszek po przeciwnej stronie intarsjowanego sto艂u. Patrzy艂 na ni膮 z wyra藕nym zaciekawieniem. - Czym mog臋 ci s艂u偶y膰? Domy艣lam si臋, 偶e sprawa jest bardzo powa偶na, bo jeszcze nigdy nie prosi艂a艣 mnie o rozmow臋.

- Nie powiem tego nikomu, ale s膮dz臋, 偶e najwa偶niejsze jest dla ciebie dobro pani Alii... - Przerwa艂a na chwil臋. - My艣l臋, 偶e przedk艂adasz je nawet nad dobro kalifa. Eunuch skin膮艂 g艂ow膮. Na ustach mia艂 lekki u艣miech.

- M贸w dalej - powiedzia艂 tak cicho, 偶e ledwie go us艂ysza艂a.

- Nie chc臋 urodzi膰 kalifowi dziecka i nie s膮dz臋, by艣 ty tego chcia艂, ale jak d艂ugo mo偶emy oszukiwa膰 Raszyda i Ali臋? Je艣li b臋d臋 zmuszona urodzi膰 dziecko, a b臋dzie to syn... Nawet jedna z moich s艂u偶膮cych zauwa偶y艂a, 偶e m贸g艂by on zast膮pi膰 m艂odego Mohammeda i w sercu ojca, i na tronie. Obawiam si臋, 偶e wbrew w艂asnej woli stan臋 si臋 ju偶 wkr贸tce powodem k艂opot贸w. Mam jednak spos贸b na zapobie偶enie temu.

- Co to za spos贸b? - Baba Harun musia艂 przyzna膰, 偶e Noor poczyni艂a celne uwagi.

- Nie powsta艂by 偶aden problem, gdybym st膮d znikn臋艂a -powiedzia艂a cicho Rhonwyn.

- S膮dzisz, 偶e pozwol臋 ci uciec z Cinnebaru - rzek艂 eunuch, i nie by艂o to bynajmniej pytanie.

- Tak.

- Jak mia艂bym to zrobi膰 bez wiedzy kalifa? Twoja ucieczka oznacza m贸j koniec, Noor.

- Najpierw przysi臋gnij mi, 偶e go nie zabijesz - poprosi艂a Rhonwyn. - Nie mog艂abym 偶y膰 ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e jestem odpowiedzialna za jego 艣mier膰.

- Czyj膮 艣mier膰? - Eunuch wyprostowa艂 si臋 na poduszkach, nagle bardzo zainteresowany.

- Brata. Mojego m艂odszego brata.

- Ale...

- Najpierw przysi臋gnij. Wiem, 偶e zawsze dotrzymujesz s艂owa, Babo Harunie. Z艂贸偶 przysi臋g臋, a wszystko ci wyt艂umacz臋. Baba zastanawia艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, a potem skin膮艂 g艂ow膮.

- Przysi臋gam, Noor. Nie zabij臋 twojego brata. A teraz wyja艣nij mi, prosz臋, o czym w艂a艣ciwie m贸wisz.

- Kilka dni temu w pa艂acu wyst膮pi艂 m贸j m艂odszy brat, Glynn ap Llywelyn, bo to on by艂 owym zaproszonym pie艣niarzem. Dotar艂 a偶 tu w poszukiwaniu mnie. Rozpocz膮艂 wyst臋p od pie艣ni w naszym ojczystym j臋zyku. Spyta艂, czy jest tu jego siostra. Odpowiedzia艂am. On nie 艣piewa艂 w贸wczas pie艣ni, Babo. Rozmawiali艣my po prostu ze sob膮 w takt muzyki. Glynn nadal jest w Cinnebarze i czeka, a偶 si臋 z nim skontaktuj臋.

- Zdumiewaj膮ce! - rzek艂 Baba Harun. Jeszcze nigdy nie zetkn膮艂 si臋 z czym艣 tak nieprawdopodobnym.

- Je艣li pozwolimy, by Raszyd d艂ugo czeka艂 na wymarzone dziecko, z艂amiemy mu serce - przypomnia艂a Rhonwyn. - Nie wolno do tego dopu艣ci膰. Kalif jest dobrym cz艂owiekiem. Nie chc臋 go skrzywdzi膰, cho膰 nie kocham go tak jak Alia. Bardzo jednak pragn臋 wr贸ci膰 do domu. Glynn odnalaz艂 mnie niemal cudem, z pewno艣ci膮 to wa偶ny znak. Nie bra艂 udzia艂u w krucjacie, uczy艂 si臋 w szkole klasztornej w Shrewsbury w Anglii. Gdy wyje偶d偶a艂am, by艂 jeszcze dzieckiem, a teraz zobaczy艂am przed sob膮 m臋偶czyzn臋. Szuka艂 mnie i znalaz艂... Czy偶 to nie znak losu?

Eunuch powoli skin膮艂 g艂ow膮. G艂臋boko wierzy艂 w znaki i cuda.

- Gdybym zgodzi艂 si臋 ci pom贸c... jak mia艂aby wygl膮da膰 twoja ucieczka?

- Kalif nie wypu艣ci mnie nigdy w 偶yciu. - Baba skin膮艂 g艂ow膮. - Musimy wi臋c zainscenizowa膰 moj膮 艣mier膰. Wiem, 偶e b臋dzie mnie op艂akiwa艂, ale w ko艅cu przecie偶 zapomni.

- Nie tak 艂atwo. Znam go. Mam jednak spos贸b, by os艂odzi膰 mu twoje odej艣cie. Dwie kobiety z haremu ksi臋cia Mohammeda s膮 bezp艂odne, ale to 艂atwo zmieni膰. Gdyby kt贸ra艣 z nich pocz臋艂a, gdyby kalif zosta艂 dziadkiem, mia艂by pow贸d do rado艣ci. 呕a艂oba, nawet po tobie, nie trwa艂aby d艂ugo. Kto艣 m贸g艂by nawet napomkn膮膰, 偶e Allach zast膮pi艂 mu w postaci wnuka utracon膮 mi艂o艣膰. A teraz, skoro najwyra藕niej ju偶 si臋 nad tym zastanawia艂a艣, powiedz mi, jak mia艂aby艣 鈥瀦gin膮膰鈥?

- Noc膮 wypadn臋 niechc膮cy przez balustrad臋 tarasu przy moich komnatach. Gdy na dole kto艣 znajdzie moje szcz膮tki, wszyscy uznaj膮, 偶e cia艂o po偶ar艂y dzikie psy. Musz膮 tam jednak znale藕膰 si臋 moje w艂osy, by kalif uwierzy艂, 偶e nie 偶yj臋. Pozna je bez trudu, bo wiesz, 偶e si臋 nimi zachwyca i cz臋sto m贸wi o ich niezwyk艂ym odcieniu.

- A ja tymczasem wyprowadz臋 ci臋 z pa艂acu - doko艅czy艂 Baba Harun. - To mog臋 zrobi膰, Noor, bez trudu. Wszystko musi rozegra膰 si臋 jednej nocy. Ciebie, m膮dra i pi臋kna dziewczyno, przebierzemy za ch艂opca. Do艂膮czysz wraz z bratem do karawany zmierzaj膮cej na wybrze偶e, a po kilku dniach wsi膮dziecie na statek p艂yn膮cy do waszej ojczyzny.

- A wi臋c pomo偶esz mi?! - ucieszy艂a si臋 Rhonwyn.

- Tak, pomog臋... by zapewni膰 szcz臋艣cie mej ukochanej pani. Post膮pi艂a bardzo szlachetnie, uznaj膮c, 偶e kalif musi przeprowadzi膰 sw膮 wol臋, by by膰 szcz臋艣liwym. Wychowano j膮 tak, 偶e my艣li przede wszystkim o zadowoleniu swego pana, ciebie za艣 tak, 偶e my艣lisz przede wszystkim o sobie. Powiem ci szczerze, 偶e rozwa偶a艂em nawet mo偶liwo艣膰 zara偶enia ci臋 艣mierteln膮 chorob膮, tak by艣 zmar艂a, nim zajdziesz w ci膮偶臋. Skoro moja pani nie chce lub nie mo偶e zadba膰 o interesy swoje i syna, tedy ja musz臋 to uczyni膰. To m贸j obowi膮zek. Nie 偶ywi臋 jednak urazy do ciebie. Darzy艂a艣 mnie szacunkiem i kochasz Ali臋. Dlatego pomog臋 ci, Noor.

- Dzi臋kuj臋, Babo Harunie. - Rhonwyn czu艂a, jak serce wali jej w piersiach. Przerazi艂a j膮 wiadomo艣膰, 偶e eunuch got贸w by艂 usun膮膰 j膮 spo艣r贸d 偶ywych.

- Mo偶esz wr贸ci膰 do siebie - odprawi艂 j膮 Baba Harun. -Skontaktuj臋 si臋 z twoim bratem i wsp贸lnie poczynimy niezb臋dne przygotowania. Poinformuj臋 ci臋, gdy nadejdzie czas dzia艂ania. Jeste艣 blada. Prosz臋, uwierz, 偶e ju偶 nie musisz si臋 mnie ba膰. Sama znalaz艂a艣 doskona艂e wyj艣cie z trudnej sytuacji. Nie zdradz臋 ci臋, bo kochasz Ali臋. - Gro藕ny stra偶nik u艣miechn膮艂 si臋 偶yczliwie. -Odejd藕 ju偶 - doda艂. Rhonwyn z艂o偶y艂a niski uk艂on temu r贸wnie m膮dremu, jak bezwzgl臋dnemu cz艂owiekowi. Wr贸ci艂a do siebie, nie wiedz膮c, czy powinna si臋 cieszy膰, czy martwi膰. Do ostatniej chwili nie b臋dzie wiedzia艂a, czy odzyska wolno艣膰, czy te偶 zostanie zdradzona. W haremie przekona艂a si臋, 偶e nie wolno ufa膰 nikomu. Pociesza艂o j膮 tylko to, 偶e Baba Harun nie by艂 jej wrogiem. Mo偶e wi臋c dotrzyma s艂owa?

- Co powiedzia艂? - spyta艂a Nilak, gdy tylko zobaczy艂a w drzwiach sw膮 pani膮. -Za艂o偶臋 si臋, 偶e wcale nie chce, by艣 urodzi艂a kalifowi dziecko. Jest lojalny przede wszystkim wobec Alii. - Skrzywi艂a si臋 z dezaprobat膮.

- Oczywi艣cie! I tak powinno by膰. Strze偶e jej od czasu, gdy mieszka艂a jeszcze w domu ojca, a ja wcale nie jestem pewna, czy chc臋 zosta膰 matk膮.

- Je艣li szybko nie nabierzesz pewno艣ci, pr臋dzej ni偶 w艂asne dziecko zobaczysz siwizn臋 w swych z艂otych w艂osach! -prychn臋艂a Nilak. M艂ode s艂u偶膮ce zachichota艂y. - Sko艅czy艂a艣 osiemna艣cie lat, Noor, czas ucieka. Skoro nasz pan, Raszyd, chce, by艣 urodzi艂a mu dziecko, twoim obowi膮zkiem jest to uczyni膰.

- Milcz! - warkn臋艂a Rhonwyn. - Nie zapominaj si臋, Nilak. Przez ca艂e 偶ycie wype艂nia艂am swe obowi膮zki i teraz te偶 si臋 ich nie ul臋kn臋. Je艣li Allach zechce, bym da艂a kalifowi kolejnego potomka, zrobi臋 to. A teraz zostawcie mnie sam膮. Musz臋 o wszystkim pomy艣le膰. S艂u偶膮ce odesz艂y, a Rhonwyn wysz艂a do swego ma艂ego ogrodu. Szmer fontanny koi艂 jej dusz臋, a po spotkaniu z Bab膮 Harunem potrzebowa艂a przede wszystkim ukojenia. Upojny zapach damasce艅skich r贸偶 sprawi艂, 偶e zacz臋艂a snu膰 przyjemniejsze my艣li. Wysypan膮 t艂uczonym marmurem 艣cie偶k膮 przesz艂a do miejsca, sk膮d roztacza艂 si臋 widok na g贸ry. Siedz膮c na tej 艂awce codziennie obserwowa艂a s艂o艅ce nikn膮ce za gro藕nymi, ciemnymi szczytami. Kiedy艣 zerkn臋艂a poza kraw臋d藕 tarasu, przytrzymywana za ramiona przez Nilak i Hallah. W dole zobaczy艂a szare ska艂y i szarozielone zaro艣la. Zakr臋ci艂o si臋 jej wtedy w g艂owie i s艂u偶膮ce musia艂y odci膮gn膮膰 j膮 znad przepa艣ci. Upadek z takiej wysoko艣ci oznacza艂 艣mier膰.

Raszyd al Ahmet podszed艂 cicho i usiad艂 obok drugiej 偶ony.

- Nilak m贸wi艂a mi, 偶e rozmawia艂a艣 z Bab膮 Harunem w sprawie naszego dziecka?

- Nilak za du偶o m贸wi! - prychn臋艂a Rhonwyn.

- Pragnie twojego szcz臋艣cia. - Kalif uj膮艂 jej d艂o艅 i uca艂owa艂.

- Jestem szcz臋艣liwa. Ona po prostu nie rozumie, 偶e wystarcza mi twoja obecno艣膰. Dlaczego chcesz mie膰 ze mn膮 dziecko? Masz ju偶 dzieci, wi臋c to nie ch臋膰 przed艂u偶enia rodu kieruje tob膮. To zreszt膮 m贸g艂by艣 uczyni膰 z ka偶d膮 kobiet膮 z haremu.

- Chc臋 mie膰 dziecko z tob膮, poniewa偶 ci臋 kocham. - Raszyd wzi膮艂 j膮 w ramiona i zacz膮艂 ca艂owa膰 nami臋tnie. - Kocham ci臋, Noor. Nasza mi艂o艣膰 powinna by膰 pe艂na, a to znaczy, 偶e musimy mie膰 dziecko. Rozumiesz mnie, prawda? O tak, oczywi艣cie, widz臋, 偶e rozumiesz. - Sca艂owywa艂 艂zy, p艂yn膮ce spod zamkni臋tych powiek 偶ony.

- Sprawiasz, 偶e wstydz臋 si臋 swego egoizmu - powiedzia艂a uczciwie Rhonwyn. Poczu艂a dojmuj膮cy smutek. Kocha mnie, a ja nie odwzajemniam tego uczucia - pomy艣la艂a.

Ci膮gle pami臋ta艂a Edwarda de Beaulieu. Kalif delikatnie g艂adzi艂 jej w艂osy, potem wsun膮艂 r臋k臋 w wyci臋cie kaftana i obj膮艂 pier艣. Kciukiem g艂adzi艂 brodawk臋, a偶 sta艂a si臋 twarda. Rhonwyn j臋kn臋艂a i zdj臋艂a kaftan, by Raszyd m贸g艂 nacieszy膰 si臋 jej nago艣ci膮. Wzi膮艂 j膮 na kolana, odchyli艂 i zacz膮艂 ssa膰 pier艣. J臋kn臋艂a zn贸w, czuj膮c przyp艂yw po偶膮dania.

Ssa艂 jej piersi a偶 do rozkosznego b贸lu, mokrymi ustami ze艣lizgn膮艂 si臋 w d贸艂. Rhonwyn odczu艂a t臋 pieszczot臋, jakby po sk贸rze przebieg艂 p艂omie艅, a gdy Raszyd dotar艂 do 艂ona, wyda艂o si臋 jej, 偶e przeszywa j膮 b艂yskawica. Przesuwa艂 j臋zykiem po sekretnym miejscu w g贸r臋 i w d贸艂, w g贸r臋 i w d贸艂. Po艂o偶y艂 j膮 na kamiennej 艂awie, przykl臋kn膮艂, otworzy艂 j膮 palcami.

- Jeste艣 jak r贸偶owa muszla morska - powiedzia艂. - Z doskona艂膮 per艂膮 mi艂o艣ci w 艣rodku. Per艂a ta czeka na m贸j dotyk, pi臋kna, niezwyk艂a 偶ono. I dotkn膮艂 jej j臋zykiem. Rhonwyn poczu艂a to dotkni臋cie mocniej, bardziej zmys艂owo ni偶 kiedykolwiek.

- Raszydzie... - szepn臋艂a, lecz nie potrafi艂a powiedzie膰 nic wi臋cej. Si艂a jego nami臋tno艣ci pora偶a艂a j膮, a nami臋tno艣膰 ta z ka偶dym dniem pot臋偶nia艂a. Za艣mia艂 si臋, widz膮c, 偶e jej mi艂osna pochwa wilgotnieje.

- Czy偶 nie uczy艂em ci臋 cierpliwo艣ci? - skarci艂 j膮 艂agodnie. Rozwi膮za艂 szat臋, obna偶aj膮c sztywn膮 m臋sko艣膰, i powoli osun膮艂 si臋 na 偶on臋. Wszed艂 g艂臋boko, uradowa艂 si臋 jej zdumionym westchnieniem, obj膮艂 mocno i posadzi艂 na sobie.

- Obejmij mnie ramionami i nogami, Noor - poleci艂. Wsta艂, nadal w niej b臋d膮c, przeni贸s艂 j膮 do sypialni, opar艂 plecami o 艣cian臋. Zacz膮艂 si臋 w niej porusza膰. Rhonwyn spojrza艂a na niego ze zdumieniem. Nie m贸g艂 si臋 nie roze艣mia膰.

- Zawsze mam dla ciebie co艣 nowego!

- Bardzo... interesuj膮ce - powiedzia艂a z wielkim trudem. -Ale chc臋 poczu膰 tw贸j ci臋偶ar na sobie. Prosz臋...

Kalif nie przestawa艂 si臋 艣mia膰.

- Jak偶e si臋 zmieni艂a艣, klejnocie. Spe艂ni艂 jej pro艣b臋.

- Tak! - krzykn臋艂a. - O, tak! Jak dobrze, panie! Nie przestawaj, b艂agam, nie! -Zacisn臋艂a mi臋艣nie mi艂osnej pochwy wok贸艂 jego d艂ugiego miecza, a kiedy j臋kn膮艂, u艣miechn臋艂a si臋 przewrotnie. - Czy sprawiam ci rozkosz, panie? -spyta艂a, wbijaj膮c mu paznokcie w plecy. - Alia twierdzi艂a, 偶e bardzo to lubisz!

- Lubi臋... kocham... kocham! Jednocze艣nie osi膮gn臋li szczyt nami臋tno艣ci. Rhonwyn westchn臋艂a, zaspokojona. Edward powiedzia艂 jej kiedy艣, 偶e dopiero wsp贸lnie osi膮gni臋ta rado艣膰 spe艂nienia sprawia prawdziw膮 przyjemno艣膰, i mia艂 racj臋. Przez chwil臋 zastanawia艂a si臋, czy dozna艂aby odczucia silniejszego i g艂臋bszego, gdyby kocha艂a m臋偶czyzn臋 le偶膮cego teraz na niej i oddychaj膮cego ci臋偶ko. Machinalnie g艂adzi艂a go po ciemnej g艂owie. Jak d艂ugo jeszcze? - pyta艂a sama siebie. Kiedy wreszcie uciekn臋 z Cinnebaru i powr贸c臋 do prawdziwego m臋偶a? B臋d臋 w stanie udowodni膰 mu, 偶e m贸j strach min膮艂 i 偶e mog臋 kocha膰 go bez 偶adnych opor贸w. Wdzi臋czna by艂a za t臋 mo偶liwo艣膰 kalifowi, zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e nie powinna za cz臋sto rozmy艣la膰 o tym zobowi膮zaniu.

Nie mog艂a si臋 doczeka膰, by us艂ysze膰 wreszcie plan ucieczki, ale Baba Harun nie m贸wi艂 nic. Min臋艂o kilka tygodni, nim wezwa艂 j膮 do siebie. Posz艂a, czuj膮c przyspieszone bicie serca, nie wiedz膮c, czy czeka j膮 艣mier膰, czy te偶 wiadomo艣膰 o przygotowanej ucieczce. Nie okaza艂a jednak strachu.

- Wzywa艂e艣 mnie? - spyta艂a ju偶 na progu, sk艂adaj膮c przepisowy uk艂on.

- Plan jest gotowy - oznajmi艂 eunuch, nie bawi膮c si臋 w okazywanie drugiej 偶onie grzeczno艣ci. Spojrza艂a pytaj膮co.

- Nast膮pi to dzi艣 - oznajmi艂 cicho. - Twoim s艂ugom dodamy do herbaty 艣rodek nasenny, b臋d膮 spa艂y g艂臋boko. Sam przyjd臋 po ciebie, Noor. Strzaskane ko艣ci mam przygotowane, podobnie jak ubi贸r, w kt贸rym widziano ci臋 po raz ostatni. Znajdzie si臋 podarty i poplamiony razem z twymi niezwyk艂ymi w艂osami. To wystarczy, by wszystkich przekona膰, 偶e spad艂a艣 z tarasu.

- Jak umie艣cisz je tam, na dole? Eunuch u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo.

- Nie wida膰 tego z tarasu, ale s膮 tam ma艂e drzwi - wyja艣ni艂. - W pa艂acu istnieje zreszt膮 wiele takich wyj艣膰, ale tylko nieliczni o nich wiedz膮. Mog膮 by膰 przydatne w razie zagro偶enia. Kalif nie ma o nich poj臋cia. Sam rozrzuc臋 twe 鈥瀞zcz膮tki鈥, nim przyjd臋 po ciebie, Noor. Prosz臋, 偶adnych wi臋cej pyta艅. Gdyby Nilak pyta艂a, po co ci臋 wezwa艂em, powiedz, 偶e uznali艣my, i偶 nadszed艂 czas, by艣 mia艂a dziecko, zgodnie z wol膮 kalifa i Alii.

- A je艣li kalif zechce odwiedzi膰 mnie tej nocy?

- Nie zechce - zapewni艂 Baba Harun.

- Sk膮d mo偶esz wiedzie膰? Eunuch zachichota艂.

- Wiem, 偶e b臋dzie poznawa艂 uroki czerwonow艂osej dziewicy z kraju Bask贸w, kt贸r膮 kupi艂em na targu na t臋 w艂a艣nie okazj臋. Nasz w艂adca ma s艂abo艣膰 do dziewic. Wprowadzenie jej w sztuk臋 mi艂o艣ci zajmie mu z pewno艣ci膮 ca艂膮 noc. Wiesz przecie偶, Noor, jak nami臋tnym jest kochankiem.

- Wiem. - Rhonwyn oburzy艂a si臋. Raszyd twierdzi, 偶e j膮 kocha, ale daje si臋 skusi膰 dziewicom!

- Odejd藕 teraz - poleci艂 Baba. - Przyjd臋 do ciebie we w艂a艣ciwym czasie.

- M贸j brat...?

- B臋dzie czeka艂 na ciebie wraz z 艂otrzykami, z kt贸rymi podr贸偶uje. Nazywaj膮 si臋, o ile dobrze zrozumia艂em, Oth i Dewi.

- Nie nazywaj ich 艂otrzykami - poprosi艂a dziewczyna. - To najlepsi, najszlachetniejsi ludzie, jakich znam. Oni mnie wychowali.

- O czym nie omieszkali mnie poinformowa膰 w najgorszym arabskim, jaki zdarzy艂o mi si臋 s艂ysze膰. - Baba Harun u艣miechn膮艂 si臋 nieoczekiwanie ciep艂ym u艣miechem. - Kochaj膮 ci臋 tak, jak ja kocham pani膮 Ali臋. I to w艂a艣nie bardziej ni偶 wszelkie inne argumenty przekona艂o mnie, 偶e pomagaj膮c ci, post臋puj臋 s艂usznie.

Rhonwyn uj臋艂a ciemne d艂onie Baby Haruna i uca艂owa艂a je z wdzi臋czno艣ci膮.

- Dzi臋kuj臋. Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂a z uczuciem. Zaskoczy艂a j膮 jego wspania艂omy艣lno艣膰. Baba cofn膮艂 d艂onie.

- Wiesz, dlaczego ci pomagam, Noor... Nie mog臋 jednak zapomnie膰, 偶e w ten spos贸b zdradzam swego pana. Czyni臋 to dla Alii, lecz do ko艅ca 偶ycia b臋dzie mnie prze艣ladowa膰 poczucie winy. Raszyd al Ahmel naprawd臋 ci臋 kocha. Twoja 鈥炁沵ier膰鈥 bardzo go zaboli. Nie wiem, naprawd臋 nie wiem, czy uda mi si臋 wynagrodzi膰 mu t臋 strat臋, cho膰 zrobi臋 w tym celu wszystko, co w mej mocy.

- Czy pot臋piasz mnie, Babo, za to, 偶e pragn臋 opu艣ci膰 Cinnebar?

- Jeste艣, kim jeste艣. W sercu wci膮偶 偶ywisz mi艂o艣膰 do Edwarda de Beaulieu. Uczucia, kt贸rym darzy ci臋 m贸j pan, nigdy wi臋c nie odwzajemnisz. Dlatego te偶 pomog臋 ci. Nie pozosta艂o ju偶 nic do dodania, a zatem Rhonwyn pok艂oni艂a si臋 stra偶nikowi. Jego s艂owa sprawi艂y, 偶e poczu艂a 偶al, nie by艂a jednak w stanie wzbudzi膰 w sobie mi艂o艣ci do kalifa. Wysz艂a od Baby Haruna, dr偶膮c z podniecenia. Nikt jej nie powstrzyma. Od wolno艣ci dziel膮 j膮 zaledwie godziny.


CZ臉艢膯 TRZECIA
RHONWYN 1273-1274

13

Spojrza艂a na Nilak, pochrapuj膮c膮 cicho; 艣rodek nasenny sprawi艂, 偶e kobieta niepr臋dko mia艂a si臋 obudzi膰. Delikatnie pog艂aska艂a j膮 po g艂owie; by艂a to forma po偶egnania. Niewolnica by艂a dla niej taka dobra...

- Nie ka偶 jej opiekowa膰 si臋 dzie膰mi - poprosi艂a cicho Bab臋 Haruna. - Ona tego nie lubi.

- Przydziel臋 j膮 do s艂u偶by faworyty ksi臋cia Mohammeda. To s艂odka dziewczyna, brak jej jednak odpowiedniej doradczyni i przewodniczki. Nilak doskonale nada si臋 do tej roli. Idziemy, Noor! Nie mamy wiele czasu. Dowody twej 鈥炁沵ierci鈥 s膮 ju偶 na miejscu. Szkoda, 偶e musia艂a艣 obci膮膰 w艂osy, ale przecie偶 ci odrosn膮. - Poprowadzi艂 j膮 mrocznymi korytarzami pa艂acu. Ku zaskoczeniu Rhonwyn, nie spotkali tam nikogo, nawet stra偶nik贸w.

- Chc臋 zobaczy膰 si臋 z sir Fulkiem - powiedzia艂a nagle.

- Z pewno艣ci膮 zdradzi w twoim kraju, jak tu 偶y艂a艣, pani -ostrzeg艂 Baba.

- Niech i tak b臋dzie. Sumienie nakazuje mi zaproponowa膰 mu ucieczk臋. M臋偶owi i tak opowiem wszystko.

- Albo ci nie uwierzy, albo ci臋 oddali, Noor. Masz jednak dobre serce, a ja o tym wiem, wi臋c przewidzia艂em twe 偶yczenie. 脫w rycerz czeka na ciebie wraz z twym bratem i jego dwoma towarzyszami.

- Jak opu艣cimy Cinnebar?

- Do艂膮czycie do karawany zmierzaj膮cej na wybrze偶e. W ci膮gu tygodnia dotrzecie do Kartaginy, a potem wasz los znajdzie si臋 w waszych r臋kach, mam jednak nadziej臋, 偶e nie藕le sobie poradzicie. - Przerwa艂 i zacz膮艂 liczy膰 kamienie, z kt贸rych zbudowano 艣cian臋. Przycisn膮艂 jeden z nich i otworzy艂y si臋 drzwi. - Nie zab艂膮dzicie - zapewni艂. - Zaledwie kilka metr贸w korytarzem. O艣wietl臋 drog臋. Znik艂 w ciemnym przej艣ciu; Rhonwyn posz艂a za nim, za plecami us艂ysza艂a trzask zamykanych drzwi. Po kr贸tkiej chwili otworzy艂y si臋 inne, przy kt贸rych sta艂o kilka postaci w ciemnych p艂aszczach. Us艂ysza艂a g艂os Glynna:

- Rhonwyn! Szybko! Spojrza艂a na Bab臋 Haruna.

- Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂a po prostu.

- Niech ci臋 Allach prowadzi - us艂ysza艂a i drzwi zamkn臋艂y si臋 za ni膮.

- Pospiesz si臋! - ponagli艂 Glynn, bior膮c j膮 za r臋k臋.

- Gdzie jeste艣my?

- Na alejce za pa艂acem. B膮d藕 cicho, siostro, 偶eby nie us艂yszeli nas stra偶nicy na murach.

- Dok膮d idziemy?

- Tam, gdzie mieszkamy. Musisz si臋 przebra膰. Dotarli do ma艂ego domu, weszli ostro偶nie, by nikt nie zobaczy艂 ich z ulicy.

Rhonwyn zrzuci艂a z ramion d艂ugi p艂aszcz, przytuli艂a si臋 do brata, a potem do Otha i Dewiego. Nagle zobaczy艂a sir Fulka, wygl膮daj膮cego zdumiewaj膮co dobrze.

- Jak ci臋 traktowali? - spyta艂a.

- Doskonale, pani. Ucz臋 m艂odego ksi臋cia sztuki wojennej, a zatem jestem pe艂noprawnym obywatelem. Nauczy艂em si臋 nawet na tyle tego strasznego j臋zyka, by porozumiewa膰 si臋 bez trudu. Dzi臋kuj臋 ci za pomoc, ale nie pragn臋 opu艣ci膰 Cinnebaru.

- Dlaczego?! Fulk...!

- Tu, pani, jestem kim艣 - nauczycielem nast臋pcy tronu. W Anglii, gdzie urodzi艂em si臋 jako m艂odszy syn, nigdy nie osi膮gn膮艂bym podobnej pozycji. Mohammed lubi mnie, a ja jego. Jeste艣my w podobnym wieku, dzieli nas zaledwie sze艣膰 lat. Wierz臋, 偶e czeka mnie tu przysz艂o艣膰, na jak膮 w Anglii nie mia艂em nadziei. Moi rodzice nie 偶yj膮, dwaj starsi bracia maj膮 w艂asne sprawy. Nikt nie czeka na m贸j powr贸t, nawet dziewczyna. Przyby艂em tu, Baba Harun powiedzia艂 bowiem, i偶 nie uwierzysz, je艣li ode mnie bezpo艣rednio nie us艂yszysz, 偶e nie chc臋 wraca膰. Odradza艂 ci rozmow臋 ze mn膮, prawda? Mnie powiedzia艂, 偶e b臋dziesz na to nalega艂a. Podoba mu si臋 twoja postawa, to, jak pojmujesz obowi膮zek i lojalno艣膰.

- Jak wr贸cisz do pa艂acu, Fulk? Jeste艣 przecie偶 niewolnikiem... - zaniepokoi艂a si臋 Rhonwyn.

- Ksi膮偶臋 wyzwoli艂 mnie przed kilkoma miesi膮cami - wyja艣ni艂 Fulk. - Uzna艂, 偶e nie mo偶e uczy膰 go niewolnik, tak wi臋c poruszam si臋 ca艂kiem swobodnie.

- Co mam powiedzie膰 twym braciom? - spyta艂a Rhonwyn.

- 呕e zgin膮艂em bohatersk膮 艣mierci膮 w twej obronie, pani. -Sir Fulk u艣miechn膮艂 si臋. - Prawd臋 uznaliby za ha艅bi膮c膮. Nie zrozumieliby post臋powania brata, kt贸ry pod znakiem krzy偶a uda艂 si臋 walczy膰 z niewiernymi o odzyskanie Ziemi 艢wi臋tej i... przysta艂 do nich. Ja jednak musz臋 czyni膰 to, co dla mnie najlepsze. W Cinnebarze mog臋 bez przeszk贸d praktykowa膰 sw膮 wiar臋; czy dla 偶yda lub wyznawcy islamu by艂oby to mo偶liwe w Anglii? Jed藕 z Bogiem, pani! - M艂ody rycerz sk艂oni艂 si臋 i uca艂owa艂 jej d艂o艅, po czym odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂.

- Przynajmniej mam czyste sumienie - stwierdzi艂a Rhonwyn. - Gdzie jest Edward? - spyta艂a.

- Widzia艂em go w Akrze - odpar艂 Glynn. - Rhonwyn, musz臋 ci co艣 powiedzie膰. On jest przekonany, 偶e zgin臋艂a艣, i przygotowuje si臋 do 艣lubu ze sw膮 kuzynk膮, Katarzyn膮 de Beaulieu. Maj膮 si臋 pobra膰 zaraz po jego powrocie do Anglii.

- A wi臋c powinni艣my jak najszybciej dotrze膰 do Akry.

- Nie! Powinni艣my jak najszybciej dotrze膰 do Anglii, by艣 mog艂a powita膰 m臋偶a w Haven. Katarzyna to mi艂a, spokojna kobieta, ale jej brat jest twardy i ma艂o 偶yczliwy. Podzi臋kuj im za opiek臋 nad zamkiem i niech wracaj膮 do swej posiad艂o艣ci, a ty obejmij rz膮dy w Haven i czekaj na powr贸t prawowitego w艂a艣ciciela.

- A jak niby mam zmusi膰 Rafe'a do przekazania mi w艂adzy nad zamkiem?

- Ojciec ch臋tnie ci pomo偶e, je艣li si臋 do niego zwr贸cisz. Nie czas teraz na dum臋.

- Lepiej, 偶eby艣my pojechali do Akry. Kiedy Edward przekona si臋, 偶e 偶yj臋, wszystko si臋 zmieni.

- Nie! Siostro, zr贸b dla odmiany to, o co ci臋 prosimy, i nie dyktuj nam, co mamy zrobi膰. Zawsze wp臋dza艂a艣 si臋 w k艂opoty, bo forsowa艂a艣 swoj膮 wol臋, zamiast zachowywa膰 si臋 tak, jak lego od ciebie oczekiwano i tak jak powinna艣. Edward jest na ciebie bardzo zagniewany, poniewa偶 po艣pieszy艂a艣 na pole bitwy, da艂a艣 si臋 wzi膮膰 do niewoli i narazi艂a艣 na szwank 偶ycie jego rycerza. Nie uwierzy w twoje opowie艣ci, je艣li nie b臋dzie to szczera prawda. Obawiam si臋 jednak jego gniewu, gdy dowie si臋, 偶e tak d艂ugo przebywa艂a艣 z innym m臋偶czyzn膮. Nie wiem, czy zdo艂asz go przekona膰 do tego, 偶eby ci臋 nie oddali艂.

- Kocham mojego m臋偶a - oznajmi艂a Rhonwyn, jakby ta mi艂o艣膰 mog艂a uniewa偶ni膰 przesz艂o艣膰. - I wiem, 偶e on mnie kocha. W duchu nie by艂a jednak pewna sta艂o艣ci uczu膰 Edwarda. Gdyby j膮 naprawd臋 kocha艂, czy tak 艂atwo pogodzi艂by si臋 z jej 艣mierci膮?! Czy planowa艂by ma艂偶e艅stwo z Katarzyn膮 de Beaulieu?! Nie wiedzia艂a ju偶, co robi膰.

- Powinna艣 przywita膰 go w domu, jak przysta艂o 偶onie krzy偶owca, a nie zaskakiwa膰 go nag艂ym pojawieniem si臋 w Akrze.

- Jeste艣 pewien, Glynn? Glynn pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Musimy wr贸ci膰 do Anglii najszybciej, jak si臋 da, siostro -powiedzia艂 stanowczo. - Przygotuj si臋 do podr贸偶y. Karawana wyruszy ze wschodem s艂o艅ca. Tu, na p贸艂ce, znajdziesz mis臋, szmat臋 i dwa dzbany. W wi臋kszym jest specjalna farba do sk贸ry, pokryj ni膮 ca艂e cia艂o. C贸rka gospodarzy zajmie si臋 twoimi plecami. W ma艂ym dzbanie jest farba do w艂os贸w. Ubranie le偶y na krze艣le: spodnie, koszula, kamizelka i buty. P艂aszcz masz. Uwa偶aj, nie zgub go. Baba Harun wszy艂 w kiesze艅 z艂ote monety.

- Mam si臋 ufarbowa膰...? - zaprotestowa艂a Rhonwyn. - Ta farba strasznie 艣mierdzi.

- Na sk贸rze nie ma tak intensywnego zapachu. Masz zbyt jasn膮 karnacj臋, siostro, nie wygl膮dasz na m艂odego m臋偶czyzn臋 sp臋dzaj膮cego wiele czasu w podr贸偶y. Tak膮 za艣 rol臋 przyjdzie ci odegra膰. Je艣li na przyk艂ad podwinie ci si臋 nogawka i uka偶e bia艂膮 sk贸r臋 albo je艣li ukucniesz za potrzeb膮, ukazuj膮c jasne po艣ladki, nasza misja b臋dzie sko艅czona. Wiem, 偶e trudno ci s艂ucha膰 polece艅 m艂odszego brata, ale prosz臋, zr贸b to, dla dobra nas wszystkich. Najpierw ufarbuj w艂osy, niech dziewczyna, kt贸ra ma ci pomaga膰, nie zna ich prawdziwego koloru. Tak b臋dzie lepiej i dla niej. Wyszed艂. Rhonwyn westchn臋艂a. Przed ucieczk膮 obci臋艂a w艂osy kr贸tko. Mam nadziej臋 - pomy艣la艂a - 偶e szybko odrosn膮 i kiedy Edward wr贸ci do Anglii, b臋d膮 zn贸w d艂ugie, jak przysta艂o kobiecie. Rozebra艂a si臋 do naga, wla艂a zawarto艣膰 mniejszego dzbana do misy, dola艂a wody, zanurzy艂a g艂ow臋 w miksturze i zacz臋艂a energicznie wciera膰 j膮 w sk贸r臋. Nast臋pnie p艂uka艂a g艂ow臋 czyst膮 wod膮 z nadziej膮, 偶e s膮 teraz odpowiedniego koloru; nie mog艂a tego sprawdzi膰, nie dysponowa艂a bowiem ani szklanym, ani metalowym lustrem. Br膮zowaw膮 ma艣膰 z wi臋kszego dzbana Wtar艂a w cia艂o. Bia艂e pozosta艂y tylko ramiona i plecy. Zawo艂a艂a o pomoc, a w贸wczas pojawi艂a si臋 dziewczyna.

- Pani, pozw贸l, 偶e pomog臋 ci - powiedzia艂a. Dopiero po d艂u偶szej chwili Rhonwyn u艣wiadomi艂a sobie, 偶e dziewczyna zwr贸ci艂a si臋 do niej po norma艅sku. Nie by艂a pewna, czy potrafi si臋 ni膮 porozumiewa膰. Z sir Fulkiem rozmawia艂a ostatnio po arabsku, Oth i brat zwracali si臋 do niej po walijsku.

A jednak w艂a艣ciwe s艂owa nasun臋艂y si臋 jej bez trudu:

- M贸wisz j臋zykiem Frank贸w!

- M贸j ojciec, z kt贸rego go艣ciny w艂a艣nie korzystasz, jest kupcem, a ja pomagam mu w interesach. Czasami podr贸偶uj臋 nawet do Kartaginy. W艂adam kilkoma j臋zykami.

- Norma艅skim doskonale - skwitowa艂a Rhonwyn. Kiedy farba wysch艂a, Rhonwyn ubra艂a si臋 w przygotowan膮 odzie偶. C贸rka kupca, wychodz膮c, zabra艂a ze sob膮 jej damski str贸j. Wk艂ada艂a buty, kiedy pojawi艂 si臋 Glynn i przyjrza艂 si臋 jej krytycznie.

- Obwi膮za艂a艣 piersi? - spyta艂. Skin臋艂a g艂ow膮 i wsta艂a, by m贸g艂 obejrze膰 j膮 sobie.

- Znalaz艂a艣 w p艂aszczu schowek na monety?

- Znalaz艂am obydwa, zr臋cznie zamaskowane i pe艂ne. B臋d臋 stale nosi艂a ten p艂aszcz.

- Doskonale. Teraz pos艂uchaj. Ja jestem pie艣niarzem, a ty moim bratem. Akompaniujesz mi, tak jak Oth i Dewi.

- Na jakim gram instrumencie? - spyta艂a kpi膮co.

- Na b臋benku. - Glynn nie by艂 sk艂onny do 偶art贸w. - Je艣li ju偶 b臋dziemy musieli wyst膮pi膰 podczas podr贸偶y, poradzisz sobie. W b臋benek potrafi wali膰 ka偶dy.

- Dzi臋kuj臋 za komplement! - obruszy艂a si臋.

- Jeste艣my gotowi do drogi.

- Sta艂e艣 si臋 taki powa偶ny, bracie...

- Nie opu艣cili艣my jeszcze Cinnebaru, siostro. Trzeba zachowa膰 szczeg贸ln膮 ostro偶no艣膰, dop贸ki nie znajdziemy si臋 na chrze艣cija艅skiej ziemi. Martwi臋 si臋 te偶 tym, 偶e Edward de Beaulieu tak szybko pogodzi艂 si臋 z twoj膮 艣mierci膮. Na szukanie ci臋 po艣wi臋ci艂 zaledwie kilka dni, po czym uda艂 si臋 za ksi臋ciem Edwardem do Akry. A przecie偶 przekonywa艂em go, 偶e na pewno 偶yjesz! Czu艂em to! Nikt jednak nie chcia艂 mnie s艂ucha膰, Rhonwyn. Uzna艂em wi臋c, 偶e moim obowi膮zkiem jest odnale藕膰 ci臋 i wr贸ci膰 wraz z tob膮 do zamku Haven i odda膰 ci臋 m臋偶owi. Dokonam tego, czego nie by艂 w stanie dokona膰 ten tw贸j wielki rycerz. Zawioz臋 ci臋 do domu. Rhonwyn poczu艂a 艂zy na policzkach.

- Jeste艣 prawdziwym m臋偶czyzn膮 - powiedzia艂a po prostu.

- Tak, siostrzyczko, a teraz ruszamy. Czy wiesz, jaki mamy dzie艅? Wigili臋 Bo偶ego Narodzenia. Je艣li szcz臋艣cie nam dopisze, dotrzemy do domu na letnie przesilenie, by膰 mo偶e nawet wcze艣niej. W drog臋!

Z karawan膮 dotarli do wybrze偶a i z Tunisu dop艂yn臋li do Cagliari na Sardynii. Po kilku tygodniach uda艂o im si臋 znale藕膰 statek p艂yn膮cy do Aigues-Mortes w kr贸lestwie Langwedocji. Poniewa偶 zapanowa艂a zima i morza nie by艂y bezpieczne, postanowili przejecha膰 l膮dem do Calais i dopiero stamt膮d uda膰 si臋 do Anglii. W Aigues-Mortes kupili konie nadaj膮ce si臋 do jazdy, ale nie na tyle dobre, by skusi膰 do kradzie偶y kogokolwiek poza desperatami. Glynn kupi艂 siostrze miecz i sztylet.

Arabskie stroje zamierali na miejscowe. Rhonwyn zamieni艂a spodnie i kamizelk臋 na portki i kaftan do p贸艂 艂ydki. Nie rozstawa艂a si臋 ze swym cennym p艂aszczem. Drogi nie by艂y bezpieczne, tote偶 uciekinierzy do艂膮czali do karawan i umilali podr贸偶nym czas, 艣piewaj膮c pie艣ni. Na wybrze偶e dotarli po wielu tygodniach w臋dr贸wki.

Do Calais przybyli w maju i znale藕li miejsce na statku p艂yn膮cym przez kana艂. Zap艂acili za przejazd pieni臋dzmi uzyskanymi ze sprzeda偶y koni. Ju偶 nast臋pnego dnia przybili do wybrze偶y Anglii, gdzie kupili nowe konie na podr贸偶 do zamku Haven. Nadal udawali muzykant贸w. W Worcester Rhonwyn wys艂a艂a brata na targ z poleceniem, by kupi艂 jej 艂acin膮 sukni臋; nawet on rozumia艂, 偶e siostra nie mo偶e zajecha膰 na zamek w kolczudze. Ufarbowane w艂osy wr贸ci艂y do swego prawdziwego koloru i odros艂y; zn贸w si臋ga艂y jej ramion. Farba spo­rz膮dzona z orzech贸w, kt贸r膮 zmieni艂a kolor sk贸ry, nieco wyblak艂a, ale sk贸ra wygl膮da艂a teraz niezdrowo. Dzie艅 przed przybyciem na zamek zatrzymali si臋 nad strumieniem i Rhonwyn od艣wie偶y艂a si臋 po raz pierwszy od wielu tygodni, zmywaj膮c brud za pomoc膮 szmaty i myd艂a, kupionego przez Glynna na targu. Rezultat uzna艂a za zadowalaj膮cy, ale, przyzwyczajona do gor膮cych k膮pieli, postanowi艂a zaraz po przybyciu do Haven, 偶e ka偶e nagrza膰 sobie wody.

Rankiem w艂o偶y艂a sukni臋 z ciemnoniebieskiego aksamitu oraz jedwabny kubraczek, nieco ja艣niejszy i obszyty koronk膮. W talii przewi膮za艂a si臋 jedwabnym pasem, a na g艂ow臋 nasun臋艂a bia艂y kwef, przytrzymywany b艂臋kitn膮 opask膮.

Nim dotarli do zamku, Glynn wstrzyma艂 konia.

- Tu ci臋 po偶egnam, siostro - oznajmi艂. - Oth i Dewi b臋d膮 ci towarzyszy膰 w dalszej drodze.

- Dlaczego? - zdziwi艂a si臋 Rhonwyn.

- Poniewa偶 Rafe de Beaulieu nie wie, kim naprawd臋 jestem. Oznajmi艂em mu, 偶e opuszczam szko艂臋 w Shrewsbury i wyje偶d偶am po dalsz膮 nauk臋 do Francji, gdy偶 odczuwam powo艂anie duchowne. Nie mog臋 wi臋c teraz pojawi膰 si臋 nagle z tob膮. Jak bym to wyt艂umaczy艂? Oth i Dewi powiedz膮, 偶e nasz ojciec wys艂a艂 ich, by ci臋 znale藕li, co si臋 uda艂o. Gdzie, to ju偶 niczyja sprawa, najwy偶ej Edwarda. Nie odpowiadaj na to pytanie nikomu opr贸cz niego.

- Dok膮d si臋 udasz?

- Pozostan臋 w pobli偶u. Oth i Dewi b臋d膮 mnie informowa膰 o tym, co dzieje si臋 w zamku. W lesie na wzg贸rzach jest grota, w kt贸rej znajd臋 schronienie. Oni wiedz膮, gdzie mnie znale藕膰. Jed藕, siostro, przejmij rz膮dy na zamku w imieniu swoim i m臋偶a. Je艣li b臋dziesz potrzebowa艂a pomocy taty w usuni臋ciu Rafe'a de Beaulieu, poprosz臋 go o to. Stra偶 przy bronie w os艂upieniu przygl膮da艂a si臋 Rhonwyn, wje偶d偶aj膮cej na dziedziniec w towarzystwie dw贸ch walijskich weteran贸w. Kiedy zsiada艂a z konia, na dziedzi艅cu pojawi艂 si臋 ksi膮dz Jan. Na jej widok poblad艂 i prze偶egna艂 si臋 zamaszy艣cie.

- Jeste艣cie duchem, pani? - spyta艂 dr偶膮cym g艂osem.

- Nie, ojcze. To ja we w艂asnym ciele. Wr贸ci艂am do domu.

- Niech B贸g si臋 nad nami zmi艂uje! Pani, prosz臋, p贸jd藕 ze inn膮. Mam ci wiele do powiedzenia.

- We w艂a艣ciwym czasie, we w艂a艣ciwym czasie, ojcze. Pozw贸l, 偶e wejd臋 do 艣rodka. - Wbieg艂a do zamku, a za ni膮 zaniepokojony ksi膮dz. Dostrzeg艂a Enit i zawo艂a艂a j膮. S艂u偶膮ca podnios艂a g艂ow臋 i na widok pani, kt贸r膮 uwa偶a艂a za zmar艂膮, krzykn臋艂a i zemdla艂a. Reszta s艂u偶by gapi艂a si臋 na Rhonwyn ze zdumieniem.

- Co si臋 z nimi dzieje? - spyta艂a Rhonwyn ksi臋dza.

- Z pewno艣ci膮 wiesz, pani, 偶e wszyscy uwa偶ali艣my ci臋 za zmar艂膮. Kiedy znik艂a艣, pan wys艂a艂 tak膮 wiadomo艣膰 do mnie i do kuzyn贸w, a gdy wr贸ci艂 sam do domu, wszyscy uwierzyli艣my, 偶e nie 偶yjesz.

- Edward wr贸ci艂?! Kiedy? Jest w naszych pokojach? -Rhonwyn pobieg艂a korytarzem i zacz臋艂a si臋 wspina膰 po kr臋conych schodach. Ksi膮dz p臋dzi艂 za ni膮.

- Pani! Czekaj! Jest co艣, o czym musisz wiedzie膰! - krzykn膮艂 tak rozpaczliwie, 偶e Rhonwyn zatrzyma艂a si臋.

- Co musz臋 wiedzie膰?

- Edward de Beaulieu jest 偶onaty.

- Przecie偶 wiem.

- Pani, jego 偶on膮 jest lady Katarzyna.

- Jak ona mo偶e by膰 jego 偶on膮, skoro o偶eni艂 si臋 ze mn膮? -spyta艂a gniewnie Rhonwyn. Serce mocno bi艂o jej w piersi.

- Byli艣my przekonani, 偶e nie 偶yjesz. - Ksi膮dz poprowadzi艂 j膮 z powrotem do g艂贸wnej sali zamku.

- Nied艂ugo wytrwa艂 w 偶a艂obie! - zauwa偶y艂a z gorycz膮.

- Nie spos贸b ci臋 by艂o odnale藕膰, pani. Nie pozosta艂 po tobie 偶aden 艣lad. Co mia艂 my艣le膰? Wszyscy twierdzili, 偶e nie 偶yjesz. Pan Edward do艂膮czy艂 w ko艅cu do ksi臋cia w Akrze, ale 偶e nie doszed艂 ca艂kiem do zdrowia, ksi膮偶臋 latem odes艂a艂 go do domu. Ko艣ci贸艂 i dw贸r uznali ci臋 za zmar艂膮, a zatem tw贸j m膮偶 m贸g艂 o偶eni膰 si臋 powt贸rnie, co te偶 nast膮pi艂o we wrze艣niu. Chcia艂 doczeka膰 si臋 potomstwa.

- Ojcze, powiedziano mi, 偶e mamy go艣cia... - Do sali wesz艂a Katarzyna de Beaulieu.

- Ja nim jestem, pani. - Rhonwyn odwr贸ci艂a si臋 i stan臋艂a twarz膮 w twarz z rywalk膮. Westchn臋艂a ze zdumienia i unios艂a d艂o艅 do ust, by st艂umi膰 okrzyk, gdy偶 Katarzyna oczekiwa艂a dziecka. S膮dz膮c po zaawansowanej ci膮偶y, por贸d mia艂 nast膮pi膰 wkr贸tce.

- M贸j Bo偶e! - westchn臋艂a Katarzyna, k艂ad膮c obronnym gestem r臋k臋 na brzuchu. - M贸wili, 偶e nie 偶yjesz.

- I wszystkim by艂o z tym lepiej! W tej chwili do sali wbieg艂 Edward, a za nim Rafe de Beaulieu. Edward podbieg艂 do Katarzyny i obj膮艂 j膮. Oczy p艂on臋艂y mu gniewem.

- Ty 艂otrze! - krzykn臋艂a Rhonwyn.

- A wi臋c wr贸ci艂a艣, chytra lisico? Wiedz, 偶e nie jeste艣 tu mile widziana. Odejd藕!

- Za moich czas贸w inaczej rozumiano w tym domu, czym jest go艣cinno艣膰. To doprawdy wzruszaj膮ce, Edwardzie, jak szczerze i d艂ugo op艂akiwa艂e艣 m膮 艣mier膰. Powiedz, czy kiedykolwiek mnie kocha艂e艣, czy te偶 nasze ma艂偶e艅stwo by艂o jedynie spe艂nieniem warunk贸w traktatu mi臋dzy kr贸lem a mym ojcem? Wiedz, 偶e udam si臋 do kr贸la, poniewa偶 skrzywdzi艂e艣 mnie. Zagin臋艂am, ale nie mia艂e艣 偶adnego dowodu mej 艣mierci.

- Wi臋c mia艂em wiecznie czeka膰 na ciebie, pani? Znik艂a艣 wraz z sir Fulkiem. Nie za偶膮dano za ciebie okupu. Co mog艂em my艣le膰? Mia艂em op艂akiwa膰 ci臋 a偶 do ko艅ca mych dni?

- Nied艂ugo nosi艂e艣 偶a艂ob臋! - krzykn臋艂a Rhonwyn. - Przed up艂ywem miesi膮ca od mojego znikni臋cia napisa艂e艣 do kuzyna, prosz膮c o r臋k臋 siostry, a potem po艣pieszy艂e艣 do domu, postara艂e艣 si臋, by uznano mnie za zmar艂膮 i wzi膮艂e艣 艣lub. Och, Edwardzie! Kocha艂am ci臋, a ty mnie zdradzi艂e艣!

- Nie wiesz, co to znaczy mi艂o艣膰! A skoro ju偶 przyby艂a艣, chc臋 wiedzie膰, gdzie si臋 podziewa艂a艣!

- W haremie kalifa Cinnebaru - wyzna艂a Rhonwyn. Jej s艂owa wywar艂y na zebranych wstrz膮saj膮ce wra偶enie. - Raszyd al Ahmet uczyni艂 mnie sw膮 drug膮 偶on膮. Kocha艂 mnie, ale ja nie potrafi艂am odwzajemni膰 jego uczucia, bo w sercu piastowa艂am pami臋膰 o naszej mi艂o艣ci. To tragiczne, 偶e twoja mi艂o艣膰 by艂a oszustwem. Przez d艂ugie miesi膮ce niewoli marzy艂am o powrocie do ciebie i modli艂am si臋 o to. Tylko my艣l o tobie trzyma艂a mnie przy 偶yciu. Gdy pojawi艂 si臋 m贸j brat i odzyska艂am wolno艣膰, cieszy艂am si臋, 偶e wracam do ciebie, Edwardzie de Beaulieu, i do Haven. Przygotowa艂e艣 mi powitanie za­iste godne kochaj膮cego m臋偶a...

- Dziewko! - sykn膮艂 w艣ciekle Edward. - Dzieli艂a艣 艂o偶e z innym m臋偶czyzn膮, a teraz o艣mielasz si臋 m贸wi膰 o mi艂o艣ci do mnie? Rhonwyn potrz膮sn臋艂a ze smutkiem g艂ow膮, ale 偶a艂owa艂a jego, nie siebie.

- Biedny Edwardzie... - powiedzia艂a g艂osem pe艂nym wsp贸艂czucia.

- Czy temu... kalifowi odpowiada艂o twe zimne serce i niech臋tne cia艂o, czy te偶 mo偶e uda艂o mu si臋 wydoby膰 z ciebie j臋k rozkoszy?

- On nauczy艂 mnie, czym jest nami臋tno艣膰 - odpar艂a cicho Rhonwyn. - Tak, m臋偶u, w jego ramionach wielokrotnie krzycza艂am z rozkoszy. Pom贸g艂 mi znale藕膰 pow贸d, dla kt贸rego ba艂am si臋 spocz膮膰 w ramionach m臋偶czyzny, i uwolni艂 mnie od tego strachu. Wr贸ci艂am do domu, by podzieli膰 si臋 z tob膮 tym wszystkim, czego si臋 nauczy艂am. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie mam ju偶 ani domu, ani m臋偶a. Nie wiem, co mam zrobi膰. Jak jednak 艣miesz mnie krytykowa膰, Edwardzie, ty, kt贸ry mia艂e艣 w 偶yciu wiele kobiet? Tw贸j czyn ha艅bi nas oboje, 艣ci膮gn膮艂e艣 te偶 ha艅b臋 na mego ojca. Tw贸j biedny kr贸l b臋dzie musia艂 u艂agodzi膰 jego gniew. Po przybyciu do Anglii dowiedzia艂am si臋, 偶e kr贸l nie jest zdrowy, 偶e by膰 mo偶e nie doczeka dnia narodzin Pana naszego, Jezusa. Ale jestem pewna, 偶e zd膮偶y rozpatrzy膰 moj膮 skarg臋. Obiecuj臋, 偶e j膮 z艂o偶臋. - Rhonwyn spojrza艂a na Katarzyn臋. - Zatrzymaj go sobie, pani, z moim b艂ogos艂awie艅stwem. Zapewne jeste艣 dla niego odpowiedniejsz膮 偶on膮. Nie skrzywdz臋 ani ciebie, ani twojego dziecka. M贸j brat i ja a偶 za dobrze wiemy, co to znaczy by膰 bastardem, nawet ksi膮偶臋cym.

- Dok膮d si臋 udasz? - spyta艂a Katarzyna.

- Nie wiem - rzek艂a szczerze Rhonwyn po kr贸tkiej chwili namys艂u.

- W takim razie zosta艅 w Haven, p贸ki nie podejmiesz decyzji. - Katarzyna de Beaulieu spojrza艂a na swego zagniewanego m臋偶a. - Wiesz przecie偶, 偶e domem kieruj臋 ja. Mo偶esz czu膰 gniew, ale nie mo偶esz wyrzuci膰 lady Rhonwyn, kt贸ra przyjecha艂a z tak daleka. Jest dla niej miejsce w Haven. Takie jest moje 偶yczenie.

- Oczywi艣cie, kochanie. - Edward och艂on膮艂 z gniewu. -Gdzie Glynn? - spyta艂.

- Tam, gdzie nie mo偶esz uczyni膰 mu krzywdy.

- Nigdy nie nosi艂em si臋 z takim zamiarem. - Oczy Edwarda de Beaulieu zn贸w zap艂on臋艂y gniewem.

- Wierzy艂am ci i ufa艂am, gdy by艂e艣 mym m臋偶em. Nie jeste艣 nim ju偶, wi臋c ci nie ufam - wyja艣ni艂a ch艂odno Rhonwyn i zwr贸ci艂a si臋 do Katarzyny: - Pani, dzi臋ki ci za wspania艂omy艣lno艣膰, s膮dz臋 jednak, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li odjad臋 od razu. -Sk艂oni艂a si臋 i wysz艂a z sali. Oth i Dewi post臋powali krok w krok za ni膮. Rafe de Beaulieu odprowadzi艂 j膮 uwa偶nym spojrzeniem p艂on膮cych niebieskich oczu. By艂a pi臋kn膮 dziewczyn膮 - pomy艣la艂 - a teraz sta艂a si臋 jeszcze pi臋kniejsz膮 kobiet膮. I m膮dr膮, bo zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e Katarzyna jest dla Edwarda odpowiedniejsz膮 偶on膮. Podziwia艂 jej instynkt. Zaintrygowa艂a go wzmianka o lekcji nami臋tno艣ci, jak膮 da艂 jej kalif. Zastanawia艂 si臋, co teraz zrobi i co w艂a艣ciwie mia艂a na my艣li, m贸wi膮c, 偶e z艂o偶y skarg臋 przeciw Edwardowi. Wierzy艂 tak偶e, 偶e nie wyrz膮dzi krzywdy Katarzynie ani jej dziecku.

Co teraz b臋dzie z Rhonwyn uerch Llywelyn?

Rhonwyn wyjecha艂a z Haven z podniesion膮 g艂ow膮, lecz ze 艂zami w oczach. Edward nigdy jej naprawd臋 nie kocha艂; ta straszna prawda pali艂a jej serce i dusz臋. Jak mog艂a by膰 tak naiwna! Lepiej by艂o zosta膰 z Raszydem... ale to ju偶 przesz艂o艣膰. Nie by艂o ju偶 dla niej miejsca w Cinnebarze, tak jak nie by艂o w Haven.

- Dok膮d jedziemy? - spyta艂a towarzyszy.

- To twego brata, pani. Wsp贸lnie zastanowimy si臋, jak zabi膰 Edwarda de Beaulieu - wyja艣ni艂 Oth z艂ym g艂osem.

- Nie mo偶ecie go zabi膰!

- Dlaczego? Przecie偶 nie kochasz go!

- Nie, nie kocham go, ale nie mo偶ecie go zabi膰. Za jego 艣mier膰 obci膮偶ono by win膮 mnie. Dozna艂am dzi艣 wstrz膮su, kt贸ry wystarczy mi na ca艂e 偶ycie. Zamierzam pojecha膰 do kr贸la Henryka ze skarg膮 na post臋powanie de Beaulieu. Kr贸l z pewno艣ci膮 jako艣 mi to wynagrodzi. No i musz臋 zosta膰 oficjalnie uznana za 偶yw膮. Glynn, co by艂o do przewidzenia, zareagowa艂 furi膮 na przyniesione przez siostr臋 wie艣ci. Got贸w by艂 sam zaatakowa膰 Haven i w艂asnor臋cznie zabi膰 szwagra. Rhonwyn odwiod艂a go od tego zamys艂u, tak jak przedtem Otha.

- On musi zap艂aci膰 za zniewag臋, jak膮 ci wyrz膮dzi艂 - protestowa艂 Glynn.

- Jak?

- Zabieram ci臋 do Opactwa 艁aski Bo偶ej.

- Nie mam powo艂ania. Czy偶by艣 podejrzewa艂, braciszku, 偶e moje 偶ycie sko艅czy艂o si臋, poniewa偶 wyrzek艂 si臋 mnie m膮偶? Zapewniam ci臋, 偶e tak nie jest.

- Zabior臋 ci臋 do klasztoru, nasza ciotka b臋dzie wiedzia艂a, co powinni艣my zrobi膰. Wychowanie w Cythraul nie przygotowa艂o nas do takich sytuacji.

Jestem pewien, 偶e mo偶esz domaga膰 si臋 od Edwarda de Beaulieu zado艣膰uczynienia za krzywdy, ale nie mam poj臋cia, jak nale偶y do tego doprowadzi膰. Ciotka b臋dzie wiedzia艂a.

- Sk膮d ta pewno艣膰? Przecie偶 nigdy jej nie widzia艂e艣!

- Gwynllian znana jest dobrze w zakonach i ko艣cio艂ach, siostro. S艂ynie z inteligencji i przenikliwo艣ci, a jej s艂awa si臋ga Shrewsbury. Od klasztoru dzieli nas kilka dni drogi, wi臋c powinni艣my wyruszy膰 od razu. Gdzie lepiej zdo艂asz zaleczy膰 rany, gdzie b臋dziesz tak jak tam bezpieczna? Z pewno艣ci膮 nie u taty.

- A wi臋c jed藕my! Ruszyli w drog臋, odpoczywaj膮c od zachodu do wschodu s艂o艅ca, 偶ywi膮c si臋 owsianymi plackami i zbieranymi po drodze jagodami, pij膮c wod臋 ze strumieni, kt贸rych w tej krainie jest wiele. Do klasztoru przybyli p贸藕nym popo艂udniem; jego masywne kamienne mury nie wydawa艂y si臋 teraz Rhonwyn tak surowe jak podczas pierwszej wizyty. Jak wtedy, ko艣cielny dzwon bi艂 na Anio艂 Pa艅ski. Wjechali do 艣rodka, zatrzymali konie i czekali na pojawienie si臋 przeoryszy. Gwynllian nigdy nie widzia艂a Glynna, rozpozna艂a go jednak natychmiast. Kiedy u jego boku dostrzeg艂a Rhonwyn, prze偶egna艂a si臋.

- Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki, 偶yjesz! Co si臋 z tob膮 dzia艂o? Dlaczego przybywasz niezapowiedziana? - Wida膰 by艂o, 偶e ciotka jest bardzo zaniepokojona. -Przejd藕my do refektarza. Porozmawiamy. - Zerkn臋艂a na Otha i Dewiego. -Wiecie, gdzie s膮 stajnie, odprowad藕cie konie. Potem id藕cie do kuchni, gdzie dostaniecie posi艂ek. We tr贸jk臋 udali si臋 do refektarza. Usiedli, a Rhonwyn i Glynn dostali po kubku wina.

- Teraz mi powiedzcie, dlaczego przybyli艣cie - za偶膮da艂a Gwynllian. - Czy ojciec wie, 偶e jeste艣 tu, czy wie, 偶e 偶yjesz, dziewczyno? Czy nie zanosi si臋 na jaki艣 sp贸r z Anglikami?

- To d艂uga historia. - Rhonwyn opowiedzia艂a ciotce, co si臋 z ni膮 dzia艂o przez ten czas, kt贸ry min膮艂 od chwili, gdy opu艣ci艂a mury opactwa. Gwynllian s艂ucha艂a, nie przerywaj膮c jej. -Nie wiedzia艂am, dok膮d si臋 uda膰 - zako艅czy艂a sw膮 opowie艣膰 Rhonwyn. - Nie mog臋 wr贸ci膰 do Cythraul!

- To prawda.

- Wi臋c co mam robi膰? Edward de Beaulieu ci臋偶ko obrazi艂 nasz r贸d. Z pewno艣ci膮 mo偶na zmusi膰 go do zado艣膰uczynienia, nie mam jednak poj臋cia, w jaki spos贸b.

- Czy usatysfakcjonuje ci臋 jego 艣mier膰? Rhonwyn potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- To by艂oby zbyt proste. Lady Katarzyny nie wini臋 w tej sprawie. Uleg艂a po prostu woli brata.

- Czy chcesz widzie膰 kuzyna twego m臋偶a martwym? Pytanie to nie by艂o bynajmniej 偶artem. Mimo to Rhonwyn roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Nie. Nie przepadam za Rafe'em de Beaulieu, kt贸ry jest arogancki i najwyra藕niej ma bardzo wysokie mniemanie o sobie. Kocha jednak siostr臋 i uczyni艂 to, co uzna艂 za najlepsze dla niej. Post膮pi艂 podobnie jak Glynn, kt贸ry odnalaz艂 mnie w Cinnebarze.

- Uznanie ci臋 za 偶yw膮 nie przedstawia 偶adnych trudno艣ci - powiedzia艂a przeorysza z namys艂em, b臋bni膮c palcami o blat sto艂u. - Nie spos贸b zaprzeczy膰 temu, 偶e 偶yjesz. Je艣li za艣 chodzi o inne sprawy, porozmawiam z biskupem Hereford. To prawda, Edward de Beaulieu wyst膮pi艂 o uznanie ci臋 za zmar艂膮, nie maj膮c 偶adnego dowodu twej 艣mierci, nie przestrzega艂 okresu 偶a艂oby i nazbyt po艣piesznie zawar艂 powt贸rne ma艂偶e艅stwo. Przeciwko tobie przemawia jednak fakt, 偶e znalaz艂a艣 si臋 w haremie niewiernego i zosta艂a艣 jego drug膮 偶on膮. A przecie偶 uda艂a艣 si臋 na wypraw臋 krzy偶ow膮 jako 偶ona chrze艣cija艅skiego rycerza. Ludzie b臋d膮 zdania, 偶e powinna艣 raczej odebra膰 sobie 偶ycie, ni偶 podda膰 si臋 losowi.

- Ci ludzie nic nie wiedz膮 o haremie - zaprotestowa艂a gor膮co Rhonwyn. -Ci膮gle by艂am tam obserwowana, nie mia艂am nawet no偶a do krojenia jedzenia. Nie mog艂abym odebra膰 sobie 偶ycia, nawet gdyby taki pomys艂 przyszed艂 mi do g艂owy Nie pragn臋艂am 艣mierci. Chcia艂am uciec stamt膮d i wr贸ci膰 do m臋偶a. Nie wiedzia艂am, 偶e dopu艣ci艂 si臋 zdrady!

- Tym argumentem z pewno艣ci膮 zyskasz nieco sympatii, ale nie b臋dzie to usprawiedliwienie twych uczynk贸w - stwierdzi艂a przeorysza.

- Sercem pozosta艂am wierna Edwardowi de Beaulieu! To on nie by艂 wierny mnie. Gwynllian u艣miechn臋艂a si臋.

- Podsycaj ten p艂omie艅 gniewu, dziecko. Doprowadzimy do tego, by oddano ci sprawiedliwo艣膰. Jeste艣 pewna, 偶e chcesz p贸j艣膰 t膮 drog膮?

- Musz臋, inaczej zar贸wno ja, jak i ca艂a moja rodzina stracimy honor. Ap Gruffydd jest cz艂owiekiem dumnym, a przecie偶 i na niego spadnie ha艅ba... chyba 偶e za obraz臋 otrzymam zado艣膰uczynienie.

- Musz臋 si臋 z tob膮 zgodzi膰, dziecko. - Zakonnica spojrza艂a na Glynna. - Nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie, synu ap Gruffydda? - spyta艂a. - Jak偶e ty przypominasz swego ojca, kiedy by艂 w twoim wieku!

- Najpierw pragn膮艂em zabi膰 de Beaulieu - wyzna艂 m艂odzieniec. - Siostra odwiod艂a mnie jednak od tego zamiaru. Nie chce, by zbrodniczy uczynek ci膮偶y艂 mi na sumieniu, zw艂aszcza 偶e zamierzam powr贸ci膰 do Shrewsbury i po艣wi臋ci膰 si臋 偶yciu klasztornemu.

- Pragniesz wi臋c zosta膰 mnichem, Glynnie ap Llywelyn? -Zakonnica zamy艣li艂a si臋 na chwil臋. Czy to nie dziwne, 偶e syn brata my艣li o klasztorze, a nie o w艂asnym kr贸lestwie!

- Widzia艂em 艣wiat, ciotko, i cho膰 wyda艂 mi si臋 interesuj膮cy, wol臋 偶y膰 w klasztornym zaciszu. Zamierzam pisa膰 wiersze i tworzy膰 muzyk臋, a moja poezja i muzyka s艂u偶y膰 b臋dzie wy艂膮cznie chwale bo偶ej. Pragn臋 spokoju, chaos 艣wiata mnie przera偶a.

- Czy ojciec wie o twym postanowieniu, bratanku?

- Jeszcze nie, ale b臋dzie musia艂 rozwa偶y膰 tak膮 mo偶liwo艣膰. Jutro wy艣l臋 do niego Otha i Dewiego. Niech dowie si臋, jak potraktowano jego c贸rk臋. Rhonwyn uderzy艂a go w rami臋 z tak膮 si艂膮, 偶e omal nie spad艂 z krzes艂a.

- Auuu...!

- Nie pozwol臋 nikomu litowa膰 si臋 nade mn膮, bracie! Zosta艂am upokorzona i ucierpia艂 m贸j honor, ale wiedz, 偶e poradz臋 sobie i bez m臋偶czyzny u boku. Nie potrzebowa艂am i nie potrzebuj臋 lito艣ci.

- Przyzwoita kobieta ma niewielki wyb贸r: wychodzi za m膮偶 albo wst臋puje do klasztoru.

- C贸偶, wygl膮da na to, 偶e nie jestem ju偶 鈥瀙rzyzwoit膮 kobiet膮鈥 - zakpi艂a Rhonwyn. - Zamierzam wykorzysta膰 szczeg贸ln膮 sytuacj臋, w jakiej si臋 znalaz艂am, i samodzielnie decydowa膰 o sobie. By膰 mo偶e zajm臋 si臋 handlem w Shrewsbury. Mam przecie偶 monety, w kt贸re Baba Harun szczodrze mnie wyposa偶y艂. Ci膮gle s膮 zaszyte w p艂aszczu. B臋d臋 sprowadza艂a jedwabie i przyprawy ze Wschodu i bogaci艂a si臋 z roku na rok. Znajd臋 sobie m艂odych kochank贸w, a kiedy znudz臋 si臋 nimi, ode艣l臋 ich smutnych, lecz m膮drzejszych o to, czego naucz膮 si臋 ode mnie. Zakonnica roze艣mia艂a si臋, widz膮c zamar艂膮 ze zgrozy twarz Glynna.

- Dzi臋kuj臋 Bogu i jego Matce, 偶e nie da艂a艣 z艂ama膰 si臋 nieszcz臋艣ciu, Rhonwyn uerch Llywelyn - powiedzia艂a.

- Serce mam z艂amane, ciotko, ale przecie偶 z czasem wyleczy si臋, a przynajmniej tak膮 mam nadziej臋. Wr贸ci艂am, wierz膮c, 偶e m膮偶 mnie kocha i wybaczy mi grzechy wiaro艂omstwa. Pragn臋艂am podzieli膰 si臋 z nim tym wszystkim, czego nauczy艂 mnie kalif, wynagrodzi膰 mu pierwsze miesi膮ce ma艂偶e艅stwa. Wtedy nic nie wiedzia艂am o nami臋tno艣ci i ba艂am si臋 tak, 偶e z trudem znosi艂am jego dotkni臋cie. To on jest wielkim przegranym, nigdy bowiem nie dowie si臋, jak膮 jestem naprawd臋 kobiet膮. - Rhonwyn przerwa艂a na chwil臋 i doda艂a cicho: - Jest mi z tego powodu bardzo przykro. Gwynllian skin臋艂a g艂ow膮.

- Widz臋, 偶e o honorze wiesz wi臋cej ni偶 Edward de Beaulieu. Jestem z ciebie dumna. W pi臋膰 dni p贸藕niej pojawi艂 si臋 w klasztorze ap Gruffydd, got贸w rozerwa膰 c贸rk臋 na strz臋py za porzucenie m臋偶a. Gdy dowiedzia艂 si臋 ca艂ej prawdy, dosta艂 ataku sza艂u. Rhonwyn, ku jej zaskoczeniu, uda艂o si臋 go w ko艅cu uspokoi膰.

- Nie jestem ju偶 nieszcz臋艣liwa z powodu tego, co si臋 sta艂o -t艂umaczy艂a. -Ucierpia艂 jednak honor naszego rodu i za to oczekuj臋 zado艣膰uczynienia, panie - wyja艣ni艂a.

- A wi臋c nadal masz zamiar zwraca膰 si臋 do mnie 鈥瀙anie鈥?

- Nie, ojcze - uspokoi艂a go.

- Kr贸l Henryk musi wyznaczy膰 ci innego m臋偶a albo zrywam traktat!

- Czy偶by艣 pilnie przestrzega艂 jego postanowie艅, ojcze? Ap Gruffydd roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- Nie mia艂em udzia艂u w twym wychowaniu, Rhonwyn, .I przecie偶 rozumiesz mnie lepiej ni偶 moi najbli偶si doradcy -rzek艂 z podziwem. - Jak to mo偶liwe?

- Jeste艣my do siebie bardzo podobni. Tak jak ty mam dum臋, id臋 w艂asn膮 drog膮, a je艣li to si臋 komu艣 nie podoba, do diab艂a z nim! Takie nastawienie 艣ci膮gn臋艂o na moj膮 g艂ow臋 niemal tyle k艂opot贸w, ile na twoj膮. - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko. - S膮dz臋 jednak, 偶e sporo si臋 ostatnio nauczy艂am. Ap Gruffydd i jego siostra wybuchn臋li 艣miechem. Rhonwyn uerch Llywelyn jak zwykle trafnie oceni艂a sytuacj臋.

- Jest w tobie tak偶e wiele z twej ciotki - zauwa偶y艂 ksi膮偶臋.

- Dzi臋ki ci, Jezu, i tobie, b艂ogos艂awiona Maryjo. - Gwynllian prze偶egna艂a si臋. Ksi膮偶臋 Walii spowa偶nia艂.

- Kr贸l Henryk choruje od kilku lat. Z pewno艣ci膮 przebywa w pa艂acu westminsterskim w Londynie. Wy艣l臋 do niego list, w kt贸rym wyja艣ni臋, 偶e moja c贸rka 偶yje, a gdy powr贸ci艂a do domu, dowiedzia艂a si臋, i偶 uznano j膮 za zmar艂膮, m膮偶 za艣 po艣lubi艂 inn膮. Napisz臋 te偶, 偶e nie pragniesz wr贸ci膰 do Edwarda de Beaulieu, jako 偶e jego nowa 偶ona spodziewa si臋 dziecka, a poza tym zdrada i obraza naszej rodziny czyni膮 wasz zwi膮zek niemo偶liwym. Za偶膮dam sprawiedliwo艣ci. Oznajmi臋, 偶e przyb臋dziesz do Westminsteru w do偶ynki i b臋dziesz oczekiwa艂a wyroku. Henryk Plantagenet to dobry cz艂owiek, strze偶 si臋 jednak kr贸lowej Eleanor Prowansalskiej, kt贸r膮 za jej plecami nazywaj膮 鈥瀉rystokratyczn膮 przekupk膮鈥. Jest niezwykle przywi膮zana do rodziny, bez wahania zniszczy ka偶dego, kogo uzna za zagro偶enie dla niej. Posag musi by膰 ci, oczywi艣cie, zwr贸cony. Nikt nie mo偶e oczekiwa膰, 偶e wyposa偶臋 ci臋 od nowa dla drugiego m臋偶a.

- Nie chc臋 m臋偶a! - zaprotestowa艂a Rhonwyn.

- M膮偶 jest konieczny. Nie k艂贸膰 si臋 ze mn膮, dziewczyno. -Przyjrza艂 si臋 c贸rce krytycznie. - Jak to mo偶liwe, 偶e jeszcze wypi臋knia艂a艣 mimo tak ci臋偶kich prze偶y膰?

- Nie uda ci si臋 zmieni膰 tematu, ojcze - powiedzia艂a Rhonwyn ze 艣miechem. -Nie chc臋 m臋偶a.

- A wi臋c zostaje ci tylko klasztor, c贸rko. Ile masz lat?

- W kwietniu sko艅czy艂am osiemna艣cie.

- B臋dziemy mieli szcz臋艣cie, je艣li uda ci si臋 znale藕膰 m臋偶a. W tym wieku! Wdowy z dzie膰mi ceni si臋 znacznie wy偶ej. Wiadomo bowiem, 偶e s膮 p艂odne. A wi臋c, czy chcesz zosta膰 zakonnic膮 w klasztorze ciotki?

- Nie.

- W takim razie musisz wyj艣膰 za m膮偶. Rhonwyn nie mia艂a zamiaru spiera膰 si臋 z ojcem, tym bardziej 偶e wiedzia艂a, i偶 Ko艣ci贸艂 nie przyjmie jej z powodu reputacji niepos艂usznej 偶ony, kt贸ra miesza艂a si臋 do m臋skich spraw i zosta艂a za to ukarana przez los. Czy takiej 偶ony mo偶e pragn膮膰 m臋偶czyzna z dobrej rodziny? Czy w og贸le kto艣 zechce po艣lubi膰 kobiet臋, kt贸ra odda艂a cia艂o niewiernemu? Pragn臋艂a tylko zwrotu posagu i ewentualnie cz臋艣ci ziem nale偶膮cych do Haven jako zado艣膰uczynienia za post臋powanie by艂ego m臋偶a. Dlaczego ma si臋 k艂贸ci膰 o co艣, co nie ma szans na realizacj臋? Rhonwyn uerch Llywelyn pozostanie niezam臋偶na. I dobrze.

14

Eleanor Prowansalska, kr贸lowa Anglii, mia艂a ju偶 pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat, lecz nadal by艂a pi臋kn膮 kobiet膮 o kasztanowatych, przypr贸szonych siwizn膮 w艂osach i bursztynowych oczach, kt贸rych spojrzeniu umyka艂o niewiele. W m艂odo艣ci uznawano j膮 oraz jej r贸wnie pi臋kne siostry za najpi臋kniejsze kobiety Europy. Najstarsza z nich, Ma艂gorzata, po艣lubi艂a francuskiego kr贸la Ludwika IX. M艂odsza, Sanchia, zosta艂a 偶on膮 szwagra Eleanor, Ryszarda z Kornwalii, kr贸la Rzymian. Najm艂odsza, Beatrice, wysz艂a za m膮偶 za Karola z Anjou, kr贸la Neapolu i Sycylii. Matka Eleanor, Beatrice Savoy, i jej ojciec, Rajmund V Berenger, hrabia Prowansji, utrzymywali wspania艂y dw贸r, s艂ynny z patronatu nad trubadurami. Sam hrabia by艂 jednym z ostatnich wielkich poet贸w prowansalskich.

W wieku lat dziewi臋tnastu Eleanor odwiedzi艂a dw贸r siostry we Francji, po czym przep艂yn臋艂a kana艂, by po艣lubi膰 angielskiego kr贸la Henryka III. M艂odzi zakochali si臋 w sobie od pierwszego wejrzenia. Kr贸lowa urodzi艂a sze艣ciu syn贸w i trzy c贸rki - prze偶y艂o tylko dw贸ch ch艂opc贸w i dwie dziewczynki. Nie cieszy艂a si臋 sympati膮 otoczenia z powodu protekcji, jakiej udziela艂a cz艂onkom swej rodziny, kt贸rzy, w towarzystwie przyrodnich braci kr贸la Francji, przybyli na wysp臋 szuka膰 szcz臋艣cia i fortuny.

Kr贸l Anglii umiera艂 powoli. 呕ona opiekowa艂a si臋 nim z oddaniem. Kr贸lestwo by艂o bogate i bezpieczne, nie prowadzi艂o te偶 偶adnych wojen. Spok贸j na dworze zburzy艂 pewnego dnia list buntowniczego ksi臋cia Walii. Eleanor nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e zwiastowa艂, on k艂opoty.

Ma艂偶onkowie przebywali w swym prywatnym pokoju dziennym. Otaczaj膮ce ich damy dworu zajmowa艂y si臋 zwyk艂ymi drobnymi pracami: szy艂y, cerowa艂y, naprawia艂y tkaniny dekoracyjne. Kr贸lowa przeczyta艂a list i zakl臋艂a pod nosem. Zwr贸ci艂a tym uwag臋 m臋偶a spoczywaj膮cego na 艂o偶u, zm臋czonego porann膮 toalet膮 i ci臋偶k膮 chorob膮 偶o艂膮dka.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 kr贸l Henryk.

- Pami臋tasz, jak w zesz艂ym roku powr贸ci艂 spod Akry Edward de Beaulieu? Wyst膮pi艂 o uznanie za zmar艂膮 偶ony, kt贸ra zagin臋艂a bez wie艣ci podczas krucjaty. Kr贸l skin膮艂 g艂ow膮.

- Okazuje si臋, 偶e ta 偶ona, c贸rka ksi臋cia Walii, nie zgin臋艂a. Powr贸ci艂a wiosn膮 do domu, kt贸ry nie by艂 ju偶 jej domem, i do m臋偶a, kt贸ry ma inn膮 偶on臋, spodziewaj膮c膮 si臋 w dodatku dziecka. Ap Gruffydd jest mocno rozgniewany. 呕膮da sprawiedliwo艣ci dla c贸rki, twierdzi jednak, 偶e nie przyjmie ona ju偶 de Beaulieu, nie chce bowiem, by dziecko jego drugiej 偶ony urodzi艂o si臋 jako bastard. Ale zamieszanie, czy偶 nie, Henryku? Rhonwyn uerch Llywelyn przyb臋dzie do Westminsteru na do偶ynki prosi膰 ci臋 o rozstrzygni臋cie tej sprawy. Co zrobimy?

- Czego chce ap Gruffydd? - spyta艂 w艂adca.

- Zwrotu posagu c贸rki, nowego m臋偶a dla niej i odszkodowania za krzywd臋 doznan膮 od pierwszego m臋偶a. Wed艂ug niego odszkodowaniem mog艂aby by膰 cz臋艣膰 ziemi nale偶膮cej do Haven.

- To wydaje si臋 rozs膮dne.

- W tej sprawie kryje si臋 wi臋cej, ni偶 wydawa艂oby si臋 z pozoru - zauwa偶y艂a bystro kr贸lowa. - Nie wiemy na przyk艂ad, co si臋 sta艂o, 偶e lady Rhonwyn zosta艂a oddzielona od m臋偶a i wojsk naszego syna. Powinni艣my wys艂a膰 pos艂a艅ca do Haven. Edward de Beaulieu musi mie膰 mo偶liwo艣膰 obrony swych racji. Z drugiej strony, je艣li nawet by艂 przekonany o 艣mierci 偶ony, drugie ma艂偶e艅stwo zawar艂 zbyt po艣piesznie.

- Zgoda - powiedzia艂 kr贸l.

- Wed艂ug tego, co pisze ksi膮偶臋 Walii, jego c贸rk臋 uznano za zmar艂膮. To mo偶na naprawi膰 od r臋ki, z reszt膮 warto jednak poczeka膰, a偶 us艂yszymy, co maj膮 do powiedzenia obie strony. Kr贸l Henryk zn贸w skin膮艂 g艂ow膮. Eleanor przetar艂a ch艂odn膮 艣ciereczk膮 jego zroszone potem czo艂o. M膮偶 s艂ab艂 z dnia na dzie艅 i ka偶da, nawet najprostsza czynno艣膰 zwi膮zana z pe艂nionymi obowi膮zkami wyczerpywa艂a go do cna. Nadesz艂y ostatnio informacje od syna, kt贸ry niemal cudem unikn膮艂 w Akrze zamachu na swe 偶ycie. Krucjata nie przebiega艂a zgodnie z planem, zorganizowanie armii mog膮cej pokusi膰 si臋 o wyzwolenie Jerozolimy okaza艂o si臋 niemo偶liwe. Edward zamierza艂 powr贸ci膰 do domu, gdy tylko b臋dzie gotowa do podr贸偶y jego 偶ona, kt贸ra niedawno powi艂a c贸rk臋. Nadano jej na chrzcie imi臋 Joanna. By艂a dzieckiem zdrowym, w odr贸偶nieniu od niemowl臋cia, kt贸re przed rokiem zmar艂o zaraz po urodzeniu. Edward zamierza艂 wraca膰 przez Sycyli臋 i Prowansj臋, odwiedzaj膮c po drodze krewnych. Wie艣ci te przynios艂y kr贸lowej ulg臋, bo cho膰 by艂a pewna, 偶e jest w stanie utrzyma膰 Angli臋 dla syna, wiedzia艂a tak偶e, 偶e po 艣mierci m臋偶a jej 偶ycie b臋dzie musia艂o ulec zmianie. Planowa艂a dokona膰 偶ywota w klasztorze si贸str benedyktynek w Amesbury.

- Wy艣l臋 pos艂a艅c贸w do Edwarda de Beaulieu w zamku Haven i do lady Rhonwyn, kt贸ra przebywa w Walii, w Opactwie 艁aski Bo偶ej. Przeorysz膮 jest tam jej ciotka - oznajmi艂a. Kr贸l przytakn膮艂 偶onie lekkim skinieniem g艂owy. Kiedy Edward dosta艂 list z wezwaniem do Westminsteru, wybuchn膮艂 gniewem.

- Ta chytra i podst臋pna lisica o艣mieli艂a si臋 z艂o偶y膰 skarg臋 do kr贸la! - warkn膮艂.

- A czego si臋 spodziewa艂e艣? - odpar艂 spokojnie Rafe. -Wprawdzie ciesz臋 si臋 bardzo, 偶e Katarzyna zosta艂a twoj膮 偶on膮 i matk膮 twego dziecka, ale musz臋 zauwa偶y膰, 偶e o偶eni艂e艣 si臋 z ni膮 z nadmiernym po艣piechem.

- Jako艣 nie przypominam sobie, 偶eby艣 w贸wczas skar偶y艂 si臋 na po艣piech -zauwa偶y艂 Edward kwa艣no. - Nie mog艂e艣 si臋 doczeka膰, kiedy twoja siostra zostanie pani膮 Haven.

- Nasza rodzina dawno zaplanowa艂a wasz zwi膮zek. Ucieszy艂em si臋, gdy wreszcie doszed艂 do skutku. Nie powiedzia艂e艣 nam, jak umar艂a twoja 偶ona. Nie pyta艂em o to, my艣la艂em bowiem, 偶e cierpisz z powodu jej straty; nie zdziwi艂bym si臋, gdybym si臋 dowiedzia艂, 偶e zabi艂e艣 j膮 w艂asnor臋cznie za samo­wol臋. Lady Rhonwyn okaza艂a si臋 osob膮 wielkoduszn膮 i tylko dzi臋ki niej moja siostra nie zosta艂a zha艅biona. Co by by艂o, gdyby twoja pierwsza 偶ona zwr贸ci艂a si臋 do Ko艣cio艂a o uznanie twego obecnego ma艂偶e艅stwa za niewa偶ne ze wzgl臋du na okoliczno艣ci, w jakich zosta艂o zawarte? Wasz syn sta艂by si臋 bastardem. M艣ciwej kobiecie sprawi艂oby to z pewno艣ci膮 wielk膮 przyjemno艣膰.

- Nie mo偶e zwr贸ci膰 si臋 do Ko艣cio艂a ze wzgl臋du na sw膮 przesz艂o艣膰 - sprostowa艂 Edward. - My艣lisz, 偶e Ko艣ci贸艂 zobowi膮za艂by mnie do jej przyj臋cia, skoro ta dziewka bez oporu odda艂a swe cia艂o innemu m臋偶czy藕nie? Poganinowi?! Zdemaskuj臋 j膮, i b臋dzie mia艂a szcz臋艣cie, je艣li nie spal膮 jej na stosie! Rafe de Beaulieu spojrza艂 uwa偶nie na kuzyna.

- Kochasz Rhonwyn tak bardzo, 偶e got贸w jeste艣 j膮 zniszczy膰?

- Nie kocham jej!

- A moj膮 siostr臋?

- Tak. Katarzyna jest doskona艂膮 偶on膮. Nie chc臋 innej. Ma dobre serce, jest spokojna i pos艂uszna mej woli, rodzi zdrowe dzieci. Sp贸jrz tylko na ma艂ego Edwarda. Wspania艂y ch艂opak!

- Je艣li jeste艣 z ni膮 szcz臋艣liwy, czemu p艂oniesz gniewem na ka偶d膮 wzmiank臋 o Rhonwyn?

- Bo mnie zdradzi艂a, a teraz pragnie zniszczy膰 szcz臋艣cie, kt贸rym si臋 dzi艣 ciesz臋.

- Ona uwa偶a, 偶e to ty dopu艣ci艂e艣 si臋 zdrady - zauwa偶y艂 spokojnie Rafe. -Interesuj膮ca sprawa. Pojad臋 z tob膮 do Westminsteru, nie mog臋 dopu艣ci膰, by moja siostra p艂aci艂a za tw贸j brak rozs膮dku.

- Powiem kr贸lowi prawd臋 - obieca艂 spokojnie Edward de Beaulieu.

- Kr贸lowi musisz wyzna膰 ca艂膮 prawd臋 - poradzi艂a bratanicy Gwynllian. -Wiem, 偶e nie b臋dzie to dla ciebie 艂atwe, ale uchroni膰 ci臋 mo偶e przed gniewem Edwarda. W ko艅cu to przecie偶 proste: kiedy ty zmaga艂a艣 si臋 z okrutnym losem, z nara偶eniem 偶ycia powr贸ci艂a艣 do m臋偶a, on tymczasem za­war艂 nowe ma艂偶e艅stwo.

- Nie my艣lisz chyba, pani, 偶e s臋dziowie przejd膮 do porz膮dku nad spraw膮 mojego ponadrocznego pobytu w haremie kalifa Cinnebaru?

- S臋dziowie wyra偶膮 zdumienie i zaniepokojenie, 偶e chrze艣cijanka i ksi膮偶臋ca c贸rka, znalaz艂szy si臋 w haremie, nie odebra艂a sobie 偶ycia w imi臋 Pana naszego, Jezusa Chrystusa - stwierdzi艂a zakonnica z ironi膮. - Ale nie musia艂a艣 przecie偶 wraca膰 do domu, a wr贸ci艂a艣. To zbije ich z tropu, dziecko, i dzi臋ki temu uzyskasz zado艣膰uczynienie od de Beaulieu. B臋d臋 przy tobie i przem贸wi臋 w twoim imieniu, je艣li oka偶e si臋 to konieczne. Mog艂yby艣my przegra膰, gdyby w imieniu Edwarda wypowiedzia艂 si臋 arcybiskup Canterbury, ale poniewa偶 Bonifacy nie mo偶e na sprawie zarobi膰, b臋dzie milcza艂.

- Jak na przeorysz臋, ciotko, jeste艣 艣wietnie zorientowana. -Rhonwyn roze艣mia艂a si臋. - Wol臋 mie膰 przy boku ciebie ni偶 wszystkie anio艂y!

- Anio艂y s膮 w niebie, ja st膮pam po ziemi. Wyruszy艂y do Westminsteru w ciep艂y, mglisty letni dzie艅. Ksi膮偶臋 Walii przys艂a艂 doskonale uzbrojony, wyborowy oddzia艂 konny, kt贸ry mia艂 eskortowa膰 siostr臋 i c贸rk臋 w podr贸偶y. Oth i Dewi nie oddalali si臋 od Rhonwyn, towarzyszy艂 jej tak偶e Glynn, kt贸ry mia艂 przedstawi膰 swoj膮 rol臋 w uwolnieniu siostry. Tras臋 podr贸偶y wybrano tak, by ka偶d膮 noc mogli sp臋dzi膰 na plebanii lub w klasztorze. Jechali powoli, lecz wytrwale i trzydziestego pierwszego lipca dotarli do Londynu. Kobiety zatrzyma艂y si臋 w klasztorze Matki Boskiej Polnej, po艂o偶onym niedaleko Westminsteru, a m臋偶czy藕ni dostali pozwolenie na rozbicie obozu na pobliskiej 艂膮ce.

W czasie wielotygodniowego pobytu w Opactwie 艁aski Bo偶ej Rhonwyn i jej ciotka uszy艂y z jasnozielonego jedwabiu sukni臋 godn膮 ksi臋偶niczki. Mia艂a d艂ugie, w膮skie r臋kawy, a wk艂adana na ni膮 ciemnozielona kamizela haftowana by艂a z艂ot膮 nici膮. Z艂oty pas na biodra wykonano z k贸艂ek ozdobionych skomplikowanym ornamentem celtyckim.

Rhonwyn w艂osy mia艂a rozczesane na boki i splecione w warkocze, w kt贸re wplot艂a sznury pere艂. Na ko艅cach zawi膮za艂a z艂ociste wst膮偶ki. Cienka z艂ota opaska, zdobna filigranami, podtrzymywa艂a male艅ki kwef z przezroczystej z艂otej tkaniny. Do sukni przypi臋艂a brosz臋 ze szmaragd贸w osadzonych w czerwonym irlandzkim z艂ocie. Stroju dope艂nia艂y pantofle ze z艂oconej sk贸ry.

- Wygl膮dasz wspaniale! - orzek艂a zakonnica, obejrzawszy bratanic臋. - Jeste艣 w ka偶dym calu c贸rk膮 ksi臋cia Walii, moje dziecko.

- Nigdy nie mia艂am na sobie niczego pi臋kniejszego - odpar艂a Rhonwyn.

- Oto str贸j godny ksi膮偶臋cej c贸rki. Nie ma w nim nic wyzywaj膮cego i taki efekt chcia艂y艣my osi膮gn膮膰, prawda? -rzek艂a Gwynllian. - Niekt贸re kobiety na dworze maluj膮 sobie rumie艅ce i farbuj膮 w艂osy, ale ty nie musisz tego czyni膰 -wygl膮dasz 艣wie偶o i naturalnie. Mimo pope艂nionych grzech贸w, sprawiasz wra偶enie niewinnej. Ko艣ci贸艂 pot臋pi ci臋, lecz nikt przy zdrowych zmys艂ach nie uwierzy, 偶e z premedytacj膮 zdradzi艂a艣 m臋偶a. - Zakonnica u艣miechn臋艂a si臋. - Pami臋taj tylko, by艣 nie straci艂a cierpliwo艣ci, gdy de Beaulieu b臋dzie ci臋 oskar偶a艂. Niech on si臋 miota, niech wrzeszczy. Powinna艣 si臋 w贸wczas rozp艂aka膰, by zyska膰 najtwardsze nawet serca.

- Czy nie jest to przypadkiem nieuczciwe, ciotko? - zakpi艂a Rhonwyn.

- Idziemy na wojn臋, a wojny prowadzi si臋 po to, by je wygrywa膰. - W piwnych oczach przeoryszy b艂ysn臋艂a iskierka rozbawienia. - Tw贸j ojciec rozumie to doskonale i na twoim miejscu zachowywa艂by si臋 tak w艂a艣nie, jak ci doradzam. Czy pozwolisz, by pokona艂 ci臋 ten Anglik? Nie dopu艣膰 do tego, by kto艣 m贸g艂 powiedzie膰, 偶e c贸rka ap Gruffydda nie odziedziczy艂a odwagi po ojcu.

- Wola艂abym wyzwa膰 Edwarda na pojedynek. Z mieczem w r臋ku pokona艂abym go bez problemu.

- Nie w膮tpi臋, lecz czyni膮c tak, wstrz膮sn臋艂aby艣 dworem i potwierdzi艂a oskar偶enia swego m臋偶a. A teraz musimy ju偶 i艣膰. Matka prze艂o偶ona Maria J贸zefina wraz z kilkoma siostrami odprowadzi nas do pa艂acu. To kr贸tka droga.

- Pojawi臋 si臋 tam w otoczeniu 艣wi膮tobliwych zakonnic? -Rhonwyn roze艣mia艂a si臋. - Ciociu, nie masz za grosz wstydu! Gwynllian odpowiedzia艂a 艣miechem. Sala g艂贸wna kr贸lewskiego pa艂acu Westminster zrobi艂a na przyby艂ych wielkie wra偶enie. Pod艂oga by艂a wy艂o偶ona bia艂ymi p艂ytkami, 艣ciany pomalowane na czerwono, niebiesko i 偶贸艂to. Przez wysokie okna do 艣rodka wpada艂o 艣wiat艂o dnia, rozja艣niaj膮c najmroczniejsze k膮ty. Henryk III zjawi艂 si臋 osobi艣cie, cho膰 by艂 ju偶 cieniem samego siebie. Bia艂e w艂osy i brod臋 mia艂 umyte i starannie u艂o偶one. Siedzia艂 na tronie skulony, ale niebieskimi oczami patrzy艂 r贸wnie bystro jak w m艂odo艣ci. Po jego prawej stronie zasiedli w 艂awach przedstawiciele duchowie艅­stwa. Rhonwyn oraz Edward wraz z towarzysz膮cymi im osobami siedzieli w 艂awach po lewej r臋ce kr贸la; obie grupy rozdzielali uzbrojeni stra偶nicy. Przes艂uchanie, wyznaczone na godzin臋 po tercji, rozpocz臋艂o si臋 punktualnie.

- Edwardzie de Beaulieu, panie zamku Haven, wyst膮p i przedstaw nam sw膮 spraw臋 - powiedzia艂 kr贸l zdumiewaj膮co silnym g艂osem.

- Kobieta, kt贸r膮 po艣lubi艂em, Rhonwyn uerch Llywelyn, nigdy nie by艂a mi prawdziw膮 偶on膮 - rozpocz膮艂 Edward. Gwynllian 艣cisn臋艂a d艂o艅 bratanicy. -Odmawia艂a wype艂niania obowi膮zk贸w ma艂偶e艅skich, z wyj膮tkiem rzadkich okazji. Wola艂a towarzystwo 偶o艂nierzy i zabawy z broni膮 od zaj臋膰 pani zamku. Zgodzi艂em si臋 na jej b艂agania i pozwoli艂em, by towarzyszy艂a mi w wyprawie krzy偶owej. W Kartaginie, gdzie rozbili艣my ob贸z, zapanowa艂a gor膮czka i tyfus. To w艂a艣nie podczas mojej choroby 偶ona opu艣ci艂a miejsce przy mym 艂o偶u, by wzi膮膰 udzia艂 w bitwie, podczas kt贸rej zosta艂a pojmana. Szuka艂em jej przez wiele dni, ale nie znalaz艂em ani 艣ladu po niej i po jednym z mych rycerzy, kt贸ry z lwi膮 odwag膮 rzuci艂 si臋 jej na pomoc. Potem dotar艂em do Akry, ale tam zn贸w dopad艂a mnie niedoleczona choroba, w zwi膮zku z czym ksi膮偶臋 Edward pozwoli艂 mi wr贸ci膰 do domu.

Nie jestem m艂odym cz艂owiekiem, panie. Nie mia艂em potomk贸w z prawego 艂o偶a. Gdy wybra艂e艣 mnie na m臋偶a tej Walijki, by艂em m臋偶czyzn膮 wolnym, cho膰 rodzina oczekiwa艂a, 偶e po艣lubi臋 kuzynk臋 Katarzyn臋, tak jak to by艂o ustalone. Poniewa偶 po powrocie z wyprawy uzna艂em si臋 za wdowca, po艣lubi艂em t臋 dziewczyn臋. W dziesi臋膰 miesi臋cy po 艣lubie urodzi艂a mi syna. Rhonwyn uerch Llywelyn pojawi艂a si臋 w Haven tu偶 przed jego narodzeniem. Opowiedzia艂a, 偶e uwi臋ziono j膮 w haremie, i chwali艂a si臋, 偶e inny m臋偶czyzna obudzi艂 w niej na­mi臋tno艣膰, co mnie si臋 nie uda艂o. Gdy zorientowa艂a si臋 w sytuacji, zagrozi艂a mi procesem i odesz艂a. Jestem oburzony jej 偶膮daniem zado艣膰uczynienia. To ona winna mi zado艣膰uczynienie za opuszczenie prawowitego ma艂偶onka i za zdrad臋. -Edward de Beaulieu pok艂oni艂 si臋 kr贸lowi oraz duchowie艅stwu, po czym usiad艂.

- Rhonwyn uerch Llywelyn, wyst膮p i przedstaw nam sw膮 spraw臋. Rhonwyn podnios艂a si臋 powoli i stan臋艂a przed kr贸lem. Uk艂oni艂a si臋 jemu i przedstawicielom Ko艣cio艂a i przem贸wi艂a g艂osem tak cichym, 偶e s臋dziowie musieli nadstawia膰 ucha, by jej wys艂ucha膰.

- Panie, lordowie kr贸lestwa, przyby艂am tu dzi艣, by prosi膰 was o sprawiedliwo艣膰. Edward de Beaulieu twierdzi, 偶e by艂am z艂膮 偶on膮, co cz臋艣ciowo jest prawd膮. Kiedy zmar艂a mi matka, ojciec odes艂a艂 mnie i mego m艂odszego brata, Glynna, do walijskiej fortecy, gdzie si臋 wychowywali艣my. Nie by艂o tam kobiet, kt贸re mog艂yby s艂u偶y膰 mi za przewodniczki i nauczy­cielki. Gdy wr贸ci艂 dziesi臋膰 lat p贸藕niej z wie艣ci膮, 偶e mam wyj艣膰 za m膮偶, zdumia艂 si臋, cho膰 przecie偶 niczego innego nie m贸g艂 si臋 spodziewa膰. Jego doros艂a c贸rka swym zachowaniem bardziej przypomina艂a ch艂opca ni偶 dziewczyn臋.

W sali rozleg艂 si臋 szmer. Zgromadzonych zdumia艂y s艂owa Rhonwyn.

- Wys艂a艂 mnie do klasztoru, gdzie przez sze艣膰 miesi臋cy uczy艂am si臋 by膰 kobiet膮. Ciotka zadba艂a o to, bym zosta艂a ochrzczona i pozna艂a zasady wiary. Kiedy przyby艂am do zamku Haven, wygl膮da艂am jak kobieta i by艂am ni膮, lecz wiele jeszcze musia艂am si臋 nauczy膰. Usilnie pr贸bowa艂am sprosta膰 nowemu zadaniu. Widz臋 w艣r贸d zgromadzonych kapelana zamku Haven, ksi臋dza Jana. Ksi臋偶e, czy by艂am dobr膮 pani膮 zamku?

- Tak, pani - potwierdzi艂 ksi膮dz.

- Panie, lordowie kr贸lestwa, zawiod艂am w 艂o偶u Edwarda de Beaulieu, kt贸ry w noc po艣lubn膮 zmusi艂 mnie do spe艂nienia ma艂偶e艅skiej powinno艣ci, co usprawiedliwia艂 twoim, panie, poleceniem. Nie uwierzy艂am mu w贸wczas i nie wierz臋 teraz. To po偶膮danie sk艂oni艂o go do zniewolenia mnie. Potem ba艂am si臋 jego blisko艣ci... W zamku nie by艂o 偶adnej kobiety r贸wnej mi urodzeniem, z kt贸r膮 mog艂abym porozmawia膰 i poradzi膰 si臋, jak zwalczy膰 l臋k. Pewnego razu do Haven przyby艂 ksi膮偶臋 Edward i opowiedzia艂 nam o krucjacie. Przyj臋艂am jego zaproszenie z wielk膮 rado艣ci膮. Skoro ksi臋偶niczka mog艂a towarzyszy膰 m臋偶owi, uzna艂am, 偶e i ja mog臋. My艣la艂am, 偶e walcz膮c w imi臋 naszego Pana, zostan臋 nagrodzona uleczeniem ze strachu przed ma艂偶e艅skim 艂o偶em. W Kartaginie z oddaniem opiekowa艂am si臋 chorym m臋偶em. To nieprawda, 偶e go opu艣ci艂am. Nieprawda! Zezwoli艂, bym tego strasznego dnia 膰wiczy艂a robienie mieczem z sir Fulkiem, pom贸g艂 mi nawet w艂o偶y膰 odpowiedni str贸j. Zaraz potem rozpocz臋艂a si臋 potyczka z niewiernymi, na poz贸r drobna, podobna do tych, kt贸re nasze wojska toczy艂y niemal ka偶dego dnia. Lekkomy艣lnie, bardzo teraz tego 偶a艂uj臋, postanowi艂am w艂膮czy膰 si臋 do walki. Sir Fulk nie opu艣ci艂 mnie. Panie, lordowie, to by艂a wspania艂a bitwa! Niestety, da艂am si臋 odci膮膰 od naszych wojsk, nie jestem przecie偶 prawdziwym 偶o艂nierzem. Mam mo偶e talent do miecza, ale nie do taktyki.

Rafe de Beaulieu, siedz膮cy obok kuzyna, z trudem st艂umi艂 wybuch 艣miechu. Rhonwyn uerch Llywelyn okaza艂a si臋 b艂yskotliwym taktykiem, czego nikt na tej sali chyba nie docenia艂. Obecni siedzieli nieruchomo, poruszeni jej opowie艣ci膮. Walijka z celtyck膮 intuicj膮 zapanowa艂a nad ich duszami... a kuzynowi s艂ono przyjdzie za to zap艂aci膰.

- Sir Fulk - m贸wi艂a dalej Rhonwyn - niech B贸g b艂ogos艂awi dusz臋 tego dzielnego i pe艂nego po艣wi臋cenia rycerza - tu prze偶egna艂a si臋 - pojecha艂 za mn膮. Da艂 si臋 pojma膰 i nie dopu艣ci艂 do tego, by ci, kt贸rzy mnie pochwycili, odkryli, 偶e jestem kobiet膮. Dotarli艣my do Cinnebaru. Okaza艂o si臋 tam, 偶e w walce zabi艂am brata kalifa. Przyprowadzono mnie przed oblicze w艂adcy, kt贸ry mia艂 wymierzy膰 mi kar臋. Kiedy zorientowa艂 si臋, kim jestem, umie艣ci艂 mnie w swym haremie, bo jasnow艂ose kobiety s膮 bardzo cenione przez Arab贸w. Zamiast mnie zgin膮艂 sir Fulk. - Prze偶egna艂a si臋 powt贸rnie. Kalif Cinnebaru... nazywa si臋 Raszyd al Ahmet... uczyni艂 mnie sw膮 drug膮 偶on膮. To on sprawi艂, 偶e przesta艂am ba膰 si臋 nami臋tno艣ci. Zaw艂adn臋艂am jego sercem, ale to nie zmienia艂o faktu, 偶e wci膮偶 przebywa艂am w niewoli. Marzy艂am tylko o jednym: by wr贸ci膰 do m臋偶a, Edwarda cle Beaulieu. Modli艂am si臋 o to i B贸g mnie wys艂ucha艂. Do Cinnebaru przyby艂 m贸j m艂odszy brat, Glynn, kt贸ry poszukiwa艂 mnie od dawna. Jego s艂awa poety i minstrela zwr贸ci艂a uwag臋 g艂贸wnego stra偶nika haremu, Baby Haruna. Zaproszono go, by wyst膮pi艂 w pa艂acu. Pierwsz膮 pie艣艅 za艣piewa艂 po walijsku, w jej s艂owach zawarte by艂o we­zwanie, bym si臋 ujawni艂a. 艢piewa艂 j膮 wielokrotnie w ci膮gu miesi臋cy poszukiwa艅 i wreszcie doczeka艂 si臋 odzewu. Odpowiedzia艂am w naszym j臋zyku, 偶e wbrew swej woli znajduj臋 si臋 w haremie i chc臋 stamt膮d uciec.

Rhonwyn westchn臋艂a g艂臋boko, w jej oczach pojawi艂y si臋 艂zy. Opanowa艂a je dzielnie i m贸wi艂a dalej:

- W owym czasie, panie, lordowie kr贸lestwa, kalif wyrazi艂 偶yczenie, bym urodzi艂a mu dziecko. Dzi臋ki specjalnym miksturom z zi贸艂 kobiety z haremu pozostaj膮 niep艂odne a偶 do chwili, gdy ci膮偶a staje si臋 po偶膮dana. Baba Harun uzna艂, 偶e moje dziecko mog艂oby w przysz艂o艣ci stanowi膰 zagro偶enie dla syna pierwszej 偶ony kalifa, ksi臋cia Mohammeda. Wyrazi艂 t臋 obaw臋 dobitnie, dlatego te偶 zdoby艂am si臋 na odwag臋 i poprosi艂am go o pomoc w zorganizowaniu ucieczki. I tak te偶 si臋 sta艂o. Baba Harun upozorowa艂 moj膮 艣mier膰, a ja w przebraniu z ufarbowanymi w艂osami i przyciemnion膮 zio艂owymi barwnikami sk贸r膮 opu艣ci艂am Cinnebar. Przez kilka miesi臋cy Glynn i ja w towarzystwie dw贸ch wiernych 偶o艂nierzy, Otha i Dewiego, jechali艣my do Anglii. Nie by艂a to podr贸偶 艂atwa, mo偶na to sobie 艂atwo wyobrazi膰. Kiedy dotarli艣my wreszcie do Haven, dowiedzia艂am si臋 od ksi臋dza Jana, 偶e m膮偶 uzna艂 mnie za zmar艂膮 i o偶eni艂 si臋 powt贸rnie. Zobaczy艂am lady Katarzyn臋 w ci膮偶y i u艣wiadomi艂am sobie, 偶e straci艂am Edwarda de Beaulieu.

Po bladym policzku Rhonwyn sp艂yn臋艂a 艂za.

- Panie, lordowie kr贸lestwa, rozpoczynaj膮c poszukiwania w Akrze m贸j brat podzieli艂 si臋 z Edwardem de Beaulieu przeczuciem, 偶e ja 偶yj臋. Mojemu m臋偶owi zabrak艂o jednak tej wiary. Porzuci艂 mnie, a ja b艂agam o to, by oddano mi sprawiedliwo艣膰. Prosz臋 o zwrot posagu i zado艣膰uczynienie od m臋偶czyzny, kt贸ry zniewa偶y艂 mego ojca, mnie i ca艂膮 moj膮 rodzin臋. Zamilk艂a i spu艣ci艂a g艂ow臋.

- Pani... - odezwa艂 si臋 arcybiskup Canterbury. - Dlaczego nie uciek艂a艣 z ha艅bi膮cej niewoli w 艣mier膰?

- W klasztorze nauczono mnie, 偶e nie wolno odbiera膰 sobie 偶ycia, ale gdybym nawet tego nie wiedzia艂a, nie uda艂by mi si臋 zamach na siebie. Kobiety w haremie s膮 stale obserwowane przez pilnuj膮cych je eunuch贸w. Nigdy nie pozostawia si臋 ich samych. Po偶ywienie dostaj膮 bez sztu膰c贸w i jedz膮 palcami. Nosz膮 lekkie stroje bez pas贸w, sznur贸w czy wst膮偶ek.

G艂os zabra艂 biskup Winchester.

- Pani, czy powiedzia艂a艣 m臋偶owi, 偶e ten... kalif nauczy艂 ci臋 nami臋tno艣ci?

- Tak, panie. Edward by艂 nieszcz臋艣liwy z powodu mojej ozi臋b艂o艣ci, wi臋c chcia艂am, by dowiedzia艂 si臋, i偶 uwolni艂am si臋 wreszcie od strachu. Kocha艂am go i pragn臋艂am da膰 mu dzieci. Niestety, sp贸藕ni艂am si臋. Moje miejsce zaj臋艂a inna kobieta. Ponios艂am kar臋 za to, 偶e nie by艂am dobr膮 偶on膮. Zawsze jednak lubi艂am lady Katarzyn臋 i 偶ycz臋 jej dobrze. Nie z ni膮 walcz臋. Ciesz臋 si臋, 偶e Edward ma spadkobierc臋. Tylko, panie, lordowie kr贸lestwa, nie wiem, co ze mn膮 b臋dzie... Zwalczy艂am liczne przeciwno艣ci losu, by wr贸ci膰 do domu. Mog艂am pozosta膰 tam, gdzie mnie los rzuci艂, w Cinnebarze, jako ukochana kobieta pot臋偶nego w艂adcy. W sercu piastowa艂am jednak wspomnienie mi艂o艣ci, kt贸r膮 czu艂am do Edwarda de Beaulieu. Wr贸ci艂am do Anglii! Spodziewa艂am si臋 jego gniewu, panie, lordowie kr贸lestwa, i jego pogardy.

Nie spodziewa艂am si臋 wszak偶e, i偶 tak dalece mnie nie ceni, 偶e nie odczekawszy okresu 偶a艂oby, znajdzie sobie nast臋pczyni臋. My艣la艂am, 偶e b臋d臋 w stanie zdoby膰 jego mi艂o艣膰 i zaufanie. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e on mnie nie kocha艂 i nigdy mi nie ufa艂. Pope艂ni艂am b艂膮d, lecz jeszcze raz prosz臋 o zado艣膰uczynienie. By艂am wiern膮 偶on膮, a kiedy nie mog艂am dochowa膰 wierno艣ci cielesnej, pozosta艂am wierna m臋偶owi dusz膮 i sercem. Edward de Beaulieu nie by艂 jednak mi wierny...

Zako艅czywszy zeznania, Rhonwyn sk艂oni艂a si臋 s臋dziom i wr贸ci艂a na swoje miejsce. Teraz wyst膮pi艂 Glynn. M贸wi艂, jak dowiedzia艂 si臋 o znikni臋ciu siostry i jak wstrz膮sn臋艂a nim wiadomo艣膰, 偶e niespe艂na dwa miesi膮ce p贸藕niej Edward de Beaulieu napisa艂 do swego kuzyna Rafe'a z pro艣b膮 o r臋k臋 jego siostry. M贸wi艂 o tym, 偶e rzuci艂 nauk臋 w szkole klasztornej i w najwi臋kszym po艣piechu uda艂 si臋 do Akry, gdzie prosi艂 szwagra, by wstrzyma艂 si臋 z ponownym 艣lubem, przez co narazi艂 si臋 na jego gniew.

- Id膮c za przyk艂adem przyjaciela kr贸la Ryszarda, minstrela Blondella, w臋drowa艂em po okolicach Kartaginy, 艣piewaj膮c m膮 pie艣艅. Z opowie艣ci siostry wiesz, panie, i wy, lordowie kr贸lestwa, 偶e w ko艅cu j膮 znalaz艂em.

Zako艅czywszy opowie艣膰, wr贸ci艂 na miejsce u boku siostry.

- Lady Rhonwyn wraz z otoczeniem i Edward de Beaulieu wraz z otoczeniem niech opuszcz膮 sal臋. Wasz sp贸r zostanie rozstrzygni臋ty - oznajmi艂 kr贸l. Rhonwyn wysz艂a z sali w towarzystwie brata i zakonnic. Za plecami s艂ysza艂a ci臋偶kie kroki Edwarda de Beaulieu. Kr贸lewski herold odprowadzi艂 ich do mniejszego pomieszczenia, gdzie czeka艂 pocz臋stunek: wino i ciasteczka. M臋偶czy藕ni nie 偶a艂owali sobie trunku. Rhonwyn siedzia艂a z boku, przesuwa­j膮c w palcach paciorki r贸偶a艅ca.

- Wydajesz si臋, pani, krucha i niedost臋pna - powiedzia艂 cicho Rafe de Beaulieu, pojawiaj膮c si臋 bezszelestnie. Zignorowa艂a go. Rafe roze艣mia艂 si臋 cicho.

- M贸wi艂a艣, pani, 偶e nie znasz si臋 na taktyce, ale moim zdaniem w bitwie by艂aby艣 gro藕nym przeciwnikiem. Mimo i偶 tw贸j post臋pek zas艂uguje na pot臋pienie, sprawi艂a艣, 偶e sprawy przybra艂y korzystny dla ciebie obr贸t. Wspania艂e przedstawienie. Po艣piech drogo b臋dzie kosztowa艂 biednego Edwarda. Rhonwyn okaza艂a gniew.

- Zas艂ugujesz na m膮 pogard臋, panie! - powiedzia艂a.

- Ale偶 to by艂 komplement, nie s艂owa krytyki! Uwielbiam sprytne kobiety, a ty, pani, jeste艣 bardzo sprytna, cho膰 by膰 mo偶e niezbyt m膮dra. Powinna艣 by艂a pozosta膰 w Cinnebarze. Nie zdawa艂a艣 sobie sprawy, 偶e Edward nie przyj膮艂by ci臋, nawet gdyby nie wzi膮艂 sobie nowej 偶ony?

- Dla tego, kto kocha, nie ma nic niemo偶liwego! - stwierdzi艂a gniewnie Rhonwyn. Nadal nie mog艂a pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e Edward tak szybko o偶eni艂 si臋 powt贸rnie.

- Mi艂o艣膰, pani, jest dobra dla dzieci. Ma艂偶e艅stwo zawiera si臋 ze znacznie powa偶niejszych powod贸w. Twe ma艂偶e艅stwo z Edwardem uznano za warunek traktatu mi臋dzy Angli膮 i Wali膮, czy偶 nie? Dlaczego s膮dzi艂a艣, 偶e ma to co艣 wsp贸lnego z mi艂o艣ci膮?

- By膰 mo偶e dlatego, 偶e jestem niezbyt m膮dra. Ale mylisz si臋, panie. Ma艂偶onk贸w mo偶e 艂膮czy膰 mi艂o艣膰. S膮dzi艂am, 偶e rozkwita ona w duszy twego kuzyna, kt贸ry m贸wi艂 przecie偶, 偶e mnie kocha. Nie mia艂am powod贸w podejrzewa膰, 偶e k艂amie.

- M臋偶czyzna wiele powie kobiecie, gdy le偶y mi臋dzy jej nogami. Rhonwyn drgn臋艂a i obrzuci艂a go gniewnym spojrzeniem.

- Mia艂am racj臋, zas艂ugujesz wy艂膮cznie na pogard臋, Rafe! Odejd藕. Dlaczego mnie dr臋czysz? Rafe u艣miechn膮艂 si臋, a ona zda艂a sobie nagle spraw臋, 偶e to bardzo przystojny m臋偶czyzna. Zdumia艂a si臋, gdy w spojrzeniu jego b艂yszcz膮cych niebieskich oczu dostrzeg艂a kpin臋.

- Nie chc臋 ci臋 dr臋czy膰 - powiedzia艂 tak cicho, by tylko ona mog艂a go us艂ysze膰. - Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰. Rhonwyn zblad艂a. Mog艂aby przysi膮c, 偶e serce przesta艂o jej bi膰. Przez d艂ug膮 chwil臋 nie potrafi艂a znale藕膰 s艂贸w. W ko艅cu zapowiedzia艂a:

- Je艣li jeszcze raz si臋 do mnie zbli偶ysz, obiecuj臋, 偶e znajd臋 spos贸b, by ci臋 zabi膰. - Spu艣ci艂a g艂ow臋 i wr贸ci艂a do odmawiania r贸偶a艅ca.

- Jeste艣 nadzwyczaj bezpo艣redni - rzek艂a do Rafe'a Gwynllian i roze艣mia艂a si臋, widz膮c jego rumieniec. - C贸偶, s艂ysza艂am twe s艂owa, panie. Mam bardzo dobry s艂uch. Bez niego nie zdo艂a艂abym dopilnowa膰 porz膮dku w klasztorze.

- Kiedy艣 ona b臋dzie taka jak ty, pani. - Rafe zdo艂a艂 si臋 u艣miechn膮膰.

- By膰 mo偶e - zgodzi艂a si臋 z nim zakonnica. - A teraz wr贸膰 do swego kuzyna, Rafe de Beaulieu. Zostaw moj膮 bratanic臋 w spokoju. Oczekiwanie na werdykt niezno艣nie si臋 przed艂u偶a艂o. Wreszcie w drzwiach pojawi艂 si臋 kr贸lewski szambelan i gestem nakaza艂 im p贸j艣膰 za sob膮. W wielkiej sali nie by艂o ju偶 kr贸la, lecz kr贸lowa i duchowni pozostali.

- Kr贸l poczu艂 si臋 zm臋czony wydarzeniami dzisiejszego dnia - wyja艣ni艂a kr贸lowa Eleanor. - Wydam wyrok w jego imieniu. Edwardzie de Beaulieu, dzia艂a艂e艣 pochopnie, bior膮c drug膮 偶on臋, cho膰 nie mog艂e艣 mie膰 pewno艣ci, 偶e pierwsza nie 偶yje. Poniewa偶 jednak oficjalnie uznano j膮 za zmar艂膮, Ko艣ci贸艂 uznaje twe ma艂偶e艅stwo z lady Katarzyn膮, a syna za zrodzonego z prawego 艂o偶a. Nie s膮dzimy, by艣 dzia艂a艂 w z艂ym zamiarze. Przyjmujemy wyja艣nienia, 偶e by艂e艣 przekonany o 艣mierci Rhonwyn uerch Llywelyn. Gdy jednak okaza艂o si臋, 偶e ona 偶yje, swym post臋powaniem uczyni艂e艣 ujm臋 honorowi jej i jej rodu. Musisz wi臋c zado艣膰uczyni膰 tej kobiecie, a tak偶e zwr贸ci膰 jej posag. Czy zrozumieli艣cie, panie? Edward de Beaulieu sk艂oni艂 si臋 i niech臋tnie przyzna艂:

- Zrozumia艂em.

- Ty za艣, Rhonwyn uerch Llywelyn, przyzna艂a艣 si臋 do swych grzech贸w. Jeste艣my pewni, 偶e 偶a艂ujesz ich. Ko艣ci贸艂 wzi膮艂 te偶 pod uwag臋, 偶e przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 偶ycia nie zna艂a艣 Boga i jego praw. Twa przysz艂o艣膰 jest jednak dla nas powa偶nym problemem. Zmys艂owe zachowanie w Cinnebarze, cho膰 gotowa jeste艣 za nie odpokutowa膰, 艣wiadczy o tym, 偶e nie nadajesz si臋 do 偶ycia klasztornego. Utrudnia tak偶e znalezienie ci m臋偶a, a przecie偶 musisz mie膰 m臋偶a, pani. Pochodzisz ze 艣wietnej rodziny i najwyra藕niej potrzebujesz wsparcia kogo艣, kto by ci臋 prowadzi艂 przez 偶ycic. Czy jest jednak kto艣, kto, znaj膮c twe prze偶ycia, zdecyduje si臋 wzi膮膰 ci臋 za 偶on臋?

- Ja wezm臋 j膮 za 偶on臋. Zaskoczona Rhonwyn obejrza艂a si臋, a kiedy zda艂a sobie spraw臋, 偶e s艂owa te wypowiedzia艂 Rafe de Beaulieu, straci艂a zimn膮 krew.

- Nigdy! - krzykn臋艂a. - Nigdy! - B艂agalnie wyci膮gn臋艂a r臋ce do kr贸lowej. - Pani, tego cz艂owieka nie spos贸b traktowa膰 powa偶nie! A poza tym musz膮 istnie膰 przeszkody kanoniczne przemawiaj膮ce przeciw temu zwi膮zkowi. By艂am przecie偶 偶on膮 Edwarda de Beaulieu. Kr贸lowa spojrza艂a na przedstawicieli duchowie艅stwa.

- Lordowie. Arcybiskupi i biskupi naradzali si臋 cicho mi臋dzy sob膮; s艂ycha膰 by艂o tylko st艂umiony szmer rozmowy. Wreszcie g艂os zabra艂 arcybiskup Canterbury.

- Nie ma zwi膮zk贸w krwi mi臋dzy Rhonwyn uerch Llywelyn a Rafe'em de Beaulieu - oznajmi艂. - Gdyby lady Rhonwyn urodzi艂a dziecko Edwardowi de Beaulieu, istnia艂by zwi膮zek uniemo偶liwiaj膮cy ma艂偶e艅stwo. Rafe de Beaulieu mo偶e wzi膮膰 lady Rhonwyn za 偶on臋. Pani, w naszej opinii jest to najlepsze rozwi膮zanie.

- Nie zgadzam si臋! - powt贸rzy艂a stanowczo Rhonwyn.

- Wyb贸r nie zale偶y od ciebie, pani - powiedzia艂a kr贸lowa. - Musisz mie膰 m臋偶a, a de Beaulieu zgadza si臋 wzi膮膰 ci臋 mimo wszelkich twoich wad.

- Nie! - Trac膮c panowanie nad sob膮, Rhonwyn tupn臋艂a nog膮 na Eleanor Prowansalsk膮. Kr贸lowa zignorowa艂a j膮. Spojrza艂a na przeorysz臋.

- Pani, czy ksi膮偶臋 Walii upowa偶ni艂 ci臋 do dzia艂ania w imieniu twej bratanicy?

- Tak.

- I co powiesz?

- Przede wszystkim musz臋 wiedzie膰, jaki dom i maj膮tek cz艂owiek ten ma do zaoferowania mojej podopiecznej. Nie w膮tpi臋, i偶 nie jest to zamek, a w jej 偶y艂ach p艂ynie szlachetna krew. Nawet jej matka, niech jej B贸g wybaczy, by艂a prawowitym dzieckiem wysokiego rodu. Pragniemy, by Rhonwyn powt贸rnie wysz艂a za m膮偶, nie chcemy jednak dzia艂a膰 w po艣piechu i skaza膰 jej na sytuacj臋 trudn膮 lub nieodpowiadaj膮c膮 jej Brodzeniu.

- Oczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 kr贸lowa, wyg艂adzaj膮c fa艂d臋 sukni. Spojrza艂a na Rafe'a de Beaulieu. - Panie, jak odpowiecie na pytanie przeoryszy?

- Przez dziadka ze strony matki, nie maj膮cego innych spadkobierc贸w, odziedziczy艂em tytu艂 barona Bradburn z Ardley. Moja posiad艂o艣膰 nie jest rozleg艂a, mam jednak 艂adny dom, s艂u偶b臋 i dziesi臋ciu wie艣niak贸w obrabiaj膮cych pola. Kuzyn Edward posiada kawa艂ek ziemi, kt贸ry nie przylega do jego w艂o艣ci, lecz graniczy z moj膮; je艣li odda go lady Rhonwyn jako zado艣膰uczynienie, moje grunty znacznie si臋 powi臋ksz膮. Hoduj臋 byd艂o i owce. Nie jestem cz艂owiekiem bogatym, ale 偶yj臋 wygodnie. Mej 偶onie nie zabraknie niczego. Nie mam 偶adnej w艂adzy, nie jestem pot臋偶ny, pochodz臋 jednak z rodu tak samo szlachetnego jak jej r贸d. Nie wysuwam przeciw lady Rhonwyn 偶adnych zarzut贸w, got贸w jestem j膮 po艣lubi膰 mimo jej przesz艂o艣ci i wybuja艂ego temperamentu. Rhonwyn rzuci艂a w niego r贸偶a艅cem.

- Chcesz mnie ze wzgl臋du na ziemi臋 Edwarda, co?! -krzykn臋艂a. Nigdy! Wol臋 sp臋dzi膰 reszt臋 偶ycia w lochu!

- Nie ty dokonujesz wyboru - przerwa艂a jej ciotka.

- Ciociu...

- Pos艂uchaj mnie, Rhonwyn - przem贸wi艂a zakonnica po walijsku. - Oni wydadz膮 ci臋 za m膮偶, czy ci si臋 to podoba, czy te偶 nie. Tego m臋偶czyzn臋 ju偶 znasz. Mo偶esz go nie lubi膰, ale znasz go. Wola艂aby艣 innego? Jakiego艣 lubie偶nego starego lorda, kt贸ry b臋dzie ci臋 bi艂 i przepije tw贸j posag? Rafe de Beaulieu jest m艂ody, da ci dzieci. Jestem przekonana, 偶e dojdziecie w ko艅cu do porozumienia. Mam w艂adz臋, by doprowadzi膰 do tego ma艂偶e艅stwa, i taki te偶 mam zamiar, Wola艂abym jednak, by艣 wyrazi艂a zgod臋. Prosz臋, zg贸d藕 si臋.

- Czuj臋 si臋 jak zwierz臋 w pu艂apce - odpar艂a Rhonwyn w tym samym j臋zyku. -Nienawidz臋 tego uczucia!

- Rozumiem ci臋, dziecko.

- Dlaczego musz臋 zn贸w wychodzi膰 za m膮偶? - spyta艂a gniewnie Rhonwyn, ale zadaj膮c to pytanie, wiedzia艂a ju偶, 偶e nie ma nic do powiedzenia, bo przecie偶 w starciu z Ko艣cio艂em i kr贸low膮 nie mia艂a 偶adnej szansy, a pomocy nie mog艂a spodziewa膰 si臋 od nikogo, jej brat siedzia艂, milcz膮c, i nawet na ni膮 nie patrzy艂. Na ko艅cu sali widzia艂a Otha i Dewiego, kt贸rzy, cho膰 przecie偶 j膮 kochali, nie wyst膮piliby przeciw 偶yczeniu jej ojca i ciotki.

- Rhonwyn...? - przynagli艂a ciotka.

- Wyjd臋 za niego, lecz wbrew swej woli - oznajmi艂a Rhonwyn.

- Doskonale! - ucieszy艂a si臋 kr贸lowa Eleanor.

- Po艂膮cz臋 ich osobi艣cie w臋z艂em ma艂偶e艅skim, i to zaraz -o艣wiadczy艂 arcybiskup Canterbury z szerokim, dobrotliwym u艣miechem na twarzy.

- By艂by to honor dla mej rodziny - powiedzia艂a g艂adko Gwynllian. - Czu艂abym si臋 jednak znacznie lepiej, gdyby艣my przedtem za艂atwili wszelkie formalno艣ci.

- Oczywi艣cie - przytakn臋艂a kr贸lowa. - 艢lub odb臋dzie si臋 zatem dzi艣 po po艂udniu, a je艣li kr贸l poczuje si臋 lepiej, z pewno艣ci膮 zapragnie uczestniczy膰 w tej ceremonii. Lady Rhonwyn, nie wspomnia艂am o tym wcze艣niej, ale bardzo ci do twarzy w zieleni.

- Pani, wraz z bratanic膮 zaczekamy w klasztorze na przygotowanie dokument贸w - oznajmi艂a Gwynllian.

- Wy艣l臋 po was mojego pazia, gdy wszystko b臋dzie za艂atwione. Przeorysza i zakonnice opu艣ci艂y sal臋. Rhonwyn kipia艂a gniewem. Edward de Beaulieu nawet na ni膮 nie spojrza艂, za to Rafe podszed艂 i przygl膮daj膮c si臋 jej kpi膮co, z艂o偶y艂 poca艂unek na jej d艂oni.

- Po偶a艂ujesz swej bezczelno艣ci, panie - ostrzeg艂a go zimnym g艂osem.

- Nie s膮dz臋, ukochana Rhonwyn.

- Nigdy naprawd臋 nie b臋d臋 twoja...! Przeorysza wzi臋艂a j膮 za rami臋 i poci膮gn臋艂a za sob膮, nim para narzeczonych zd膮偶y艂a wda膰 si臋 w b贸jk臋.

- Nie r贸b scen! - skarci艂a Rhonwyn cichym g艂osem.

- Nienawidz臋 go! - Blada zwykle Rhonwyn zarumieni艂a si臋 ze z艂o艣ci. Wygl膮da艂a z tym jeszcze pi臋kniej ni偶 w zwyk艂ych okoliczno艣ciach.

- Mia艂a艣 szcz臋艣cie - orzek艂 Glynn, podchodz膮c do niej.

- Co?! I ty przeciwko mnie?

- Przecie偶 musisz mie膰 m臋偶a.

- Dlaczego wszyscy mi to powtarzaj膮?!

- To ma艂偶e艅stwo ma swoje dobre strony. Ardley jest bli偶ej Shrewsbury ni偶 Haven. B臋dziemy si臋 mogli cz臋sto widywa膰.

- Nie wiem, po co on chce si臋 ze inn膮 o偶eni膰. - Rhonwyn zignorowa艂a s艂owa brata.

- - Po偶膮da ci臋 zachichota艂 Glynn.

- M臋偶czyzna zamierzaj膮cy po艣wi臋ci膰 偶ycie Bogu nie powinien m贸wi膰 w ten spos贸b.

- 呕y艂em pe艂ni膮 偶ycia i dobrze pozna艂em, co to kobieta. W艂a艣nie dlatego tak 艂atwo przychodzi mi po艣wi臋ci膰 偶ycie Bogu. Poszukiwania siostry i czas sp臋dzony w Akrze wiele mnie nauczy艂y.

- Jeste艣 nieodrodnym synem swego ojca - stwierdzi艂a z u艣miechem przeorysza. - Zdumiewa mnie wi臋c, 偶e zamierzasz zrezygnowa膰 z uciech tego 艣wiata, a w dodatku m贸wisz o tym tak pogodnie. 呕ycie klasztorne jest trudne, bratanku.

- Wiem. Przekona艂em si臋 o tym w szkole. Przekona艂em si臋 tak偶e, 偶e mo偶e by膰 radosne i pe艂niejsze ni偶 偶ycie poza murami klasztoru.

- Wi臋c niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi, Glynnie ap Llywelyn. -Zakonnica zwr贸ci艂a si臋 nast臋pnie do Rhonwyn: - Musisz odpocz膮膰. Prze偶ycia ostatnich kilku tygodni z pewno艣ci膮 wyczerpa艂y ci臋 na ciele i duchu. Dziewczyna nie zamierza艂a spiera膰 si臋 z ciotk膮. Przyj臋艂a jej pomoc przy zdejmowaniu sukni i po艂o偶y艂a si臋 na 艂贸偶ku w samym gie藕le.

- Pos艂uchaj mnie teraz, dziecko - zwr贸ci艂a si臋 do niej ciotka. - Po ceremonii 艣lubnej oznajmi臋, 偶e natychmiast wyje偶d偶amy i 偶e 偶o艂nierze twego ojca odprowadz膮 ci臋 do nowego domu. Nikt, nawet tw贸j nowy m膮偶, nie sprzeciwi mi si臋, to mog臋 ci obieca膰. Przed zmrokiem przemierzymy dobrych kilka kilometr贸w. Dotrzemy do niewielkiego klasztoru, gdzie przenocujemy. Jak wiesz, nie maj膮 tam pokoi odpowiednich dla 艣wie偶o po艣lubionych ma艂偶onk贸w, ty i tw贸j m膮偶 b臋dziecie musieli zatem spa膰 osobno. Polem podr贸偶owa膰 b臋dziemy t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 zmierzali艣my do Westminsteru, nocuj膮c w klasztorach i na plebaniach. Os艂oni臋 ci臋 przed Rafe'em de Beaulieu, p贸ki nie znajdziesz si臋 w jego posiad艂o艣ci. Skorzystaj z czasu, kt贸ry ci daj臋, Rhonwyn, i spr贸buj pozna膰 go lepiej. Nie jeste艣 ju偶 t膮 przera偶on膮 dziewczyn膮, kt贸r膮 po艣lubi艂 jego kuzyn, lecz kobiet膮, kt贸ra wie, czego spodziewaj膮 si臋 po niej m臋偶czy藕ni. Nigdy nie pozna艂am bli偶ej m臋偶czyzny, ale m贸wiono mi, 偶e prze偶ycia cielesne s膮 przyjemniejsze, je艣li m臋偶czyzna i kobieta s膮 sobie bliscy. Musi by膰 w tym cz艂owieku co艣, co ze­chcesz polubi膰. Rhonwyn potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, ale u艣miecha艂a si臋 lekko.

- Ciotko, 偶a艂uj臋, 偶e nie mam powo艂ania do 偶ycia zakonnego, reszt臋 偶ycia chcia艂abym bowiem sp臋dzi膰 przy tobie. Nie s膮dz臋, by towarzystwo sir Rafe'a dostarczy艂o mi podobnej rado艣ci. To z pewno艣ci膮 kara bo偶a za grzechy, kt贸re pope艂ni艂am w 偶yciu.

- Powiedz mi co艣. - Zakonnica postanowi艂a zmieni膰 temat. - Jak zgin膮艂 sir Fulk? Nie chcia艂a艣 si臋 nad tym rozwodzi膰, ale czy czujesz si臋 winna jego 艣mierci?

- On nie zgin膮艂, ciociu. Proponowa艂am, by wr贸ci艂 ze mn膮, i mia艂 tak膮 mo偶liwo艣膰, wola艂 jednak pozosta膰 w Cinnebarze. Kalif uczyni艂 go nauczycielem swego pierworodnego syna, ksi臋cia Mohammeda, zaledwie o dwa lata m艂odszego od Glynna i kilka lat od Fulka. Zaprzyja藕nili si臋. Fulk uzna艂, 偶e w Cinnebarze ma lepsze widoki na przysz艂o艣膰. Wie jednak, 偶e rodzinie trudno by by艂o to wyt艂umaczy膰, poprosi艂 wi臋c, bym powiedzia艂a, 偶e zgin膮艂.

- Tak 艂atwo wyrzek艂 si臋 wiary? - zaniepokoi艂a si臋 zakonnica.

- Nie uczyni艂 tego. W Cinnebarze ka偶demu wolno wyznawa膰 sw膮 religi臋.

- To musi by膰 bardzo dziwne miejsce. Kiedy ciotka wysz艂a z male艅kiej celi, Rhonwyn zasn臋艂a. Obudzono j膮 wczesnym wieczorem i przyniesiono misk臋 wody pachn膮cej lawend膮 i czyst膮 艣ciereczk臋. Umy艂a si臋 i ubra艂a w zielon膮 sukni臋. W艂osy, starannie wyszczotkowane, opad艂y l艣ni膮c膮 fal膮 na plecy. Wypi艂a kielich wina, zjad艂a te偶 ch臋tnie kilka ciasteczek, by艂 to jej pierwszy posi艂ek od 艣niadania.

- Czy dokumenty zosta艂y przygotowane? - spyta艂a ciotk臋, gdy tylko pojawi艂a si臋 w celi.

- Tak. Teraz udamy si臋 do pa艂acu. Glynn i 偶o艂nierze czekaj膮 na nas pod murami klasztoru. Po偶egna艂am si臋 w imieniu nas wszystkich z matk膮 prze艂o偶on膮 i da艂am jej jedn膮 z twych z艂otych monet w podzi臋ce.

- Zmarnowany pieni膮dz, cho膰 nie sk膮pi臋 go temu klasztorowi. Zauwa偶y艂am, 偶e dach nad kaplic膮 przecieka. W towarzystwie kr贸lewskiego pazia przesz艂y do pa艂acu westminsterskiego.

Szambelan zaprowadzi艂 je do ma艂ej sali, w kt贸rej byli ju偶 Edward i Rafe de Beaulieu. Dokumenty le偶a艂y na d臋bowym stole.

- Panowie de Beaulieu ju偶 je podpisali - oznajmi艂 szambelan. - Teraz twoja kolej, pani. Tu, tu i tu. Zakonnica przejrza艂a roz艂o偶one przed ni膮 dokumenty, po czym skin臋艂a na bratanic臋.

- Podpisz, Rhonwyn.

- Zdrajczyni! - szepn臋艂a Rhonwyn.

- Pewnego dnia podzi臋kujesz mi za to, moje dziecko.

- Z pewno艣ci膮 nie, ciociu. - Rhonwyn uj臋艂a pi贸ro i z艂o偶y艂a podpis w wyznaczonych miejscach.

- Umiesz pisa膰... - zauwa偶y艂 Rafe. Spojrza艂a na niego z tak膮 z艂o艣ci膮, 偶e a偶 si臋 roze艣mia艂. W gniewie wygl膮da艂a rozkosznie. Jej pi臋kno艣膰 przy膰mi艂a wszystkie inne korzy艣ci, kt贸re m贸g艂 zyska膰 z ma艂偶e艅stwa i dlatego w艂a艣nie tak dumnie oznajmi艂, 偶e pragnie j膮 poj膮膰 za 偶on臋. Rozgniewa艂 tym nie tylko Rhonwyn, lecz tak偶e swego kuzyna. Edwarda uspokoi艂, twierdz膮c, 偶e lepiej mie膰 Walijk臋 w rodzinie i czuwa膰 nad jej poczynaniami, ni偶 pozwoli膰 jej po艣lubi膰 kogo艣, kto, uwiedziony jej urod膮, m贸g艂by pod jej wp艂ywem poprzysi膮c zemst臋 rodowi de Beaulieu. Ten argument okaza艂 si臋 skuteczny.

Szambelan przystawi艂 na dokumentach kr贸lewsk膮 piecz臋膰, po czym zwin膮艂 je i wr臋czy艂 Rafe'owi.

- Arcybiskup czeka - oznajmi艂. Rhonwyn przez chwil臋 wygl膮da艂a tak, jakby zamierza艂a uciec, gdzie j膮 oczy ponios膮, ale Rafe de Beaulieu uj膮艂 j膮 pod rami臋 i powiedzia艂:

- C贸rka ap Gruffydda nie mo偶e okaza膰 si臋 tch贸rzem, pani. Zielone oczy narzeczonej rozb艂ys艂y w furii.

- Wkr贸tce dowiecie si臋, panie, do czego zdolna jest c贸rka ap Gruffydda.

- Zlituj si臋 nade mn膮! Mam na ciebie ochot臋, kt贸r膮 z trudem pow艣ci膮gam.

- A ja mam ochot臋 r膮bn膮膰 ci臋 mieczem!

- Miejsce mojego miecza jest w twej mi艂osnej pochwie. Rhonwyn zaczerwieni艂a si臋 po korzonki w艂os贸w.

- Co si臋 sta艂o? Nie s艂ysz臋 z艂o艣liwej Odpowiedzi - rzek艂 Rafe. Podnios艂a d艂o艅, by go uderzy膰. Chwyci艂 j膮, odwr贸ci艂 i poca艂owa艂 od wewn臋trznej strony. Spojrzenia ich spotka艂y si臋 i Rhonwyn odnios艂a wra偶enie, 偶e oto przeskoczy艂a mi臋dzy ni膮 i Rafe'em iskra. Cofn臋艂a r臋k臋. W g艂owie czu艂a pulsowanie krwi.

- Tak d艂ugo czeka艂em... - szepn膮艂 cicho Rafe, przesuwaj膮c palcami po jej wargach.

- Id藕 do diab艂a! - sykn臋艂a. Weszli do kr贸lewskiej kaplicy, w kt贸rej oczekiwali na nich kr贸l Henryk i jego 偶ona. Kr贸l sprawia艂 wra偶enie os艂abionego, lewa powieka opada艂a mu na oko, ale spogl膮da艂 na nowo偶e艅c贸w 偶yczliwie. U艣miechn膮艂 si臋 do Rhonwyn i powoli podszed艂 do niej, by zaprowadzi膰 j膮 do o艂tarza, przy kt贸rym czeka艂 ju偶 arcybiskup Bonifacy. Rhonwyn zauwa偶y艂a l臋k na twarzy kr贸lowej przygl膮daj膮cej si臋 m臋偶owi. Obawia艂a si臋 zapewne, czy zdo艂a usta膰 na dr偶膮cych nogach przy naburmuszonej pannie m艂odej. Jaki on biedny - pomy艣la艂a i u艣miechn臋艂a si臋 promiennie do Henryka III.

- To wielki zaszczyt, panie, za kt贸ry serdecznie ci dzi臋kuj臋 _ powiedzia艂a, ujmuj膮c rami臋 w艂adcy i podpieraj膮c go.

- B臋dziesz szcz臋艣liwa, pani. Obiecuj臋 ci to. - Monarcha poklepa艂 j膮 po d艂oni. -Kobieta jest najszcz臋艣liwsza w udanym ma艂偶e艅stwie.

- Zapami臋tam twe s艂owa, panie.

Arcybiskup Bonifacy rozpocz膮艂 udzielanie sakramentu ma艂偶e艅stwa, wypowiadaj膮c 艂aci艅skie formu艂ki.

15

Rafe de Beaulieu by艂 raczej rozbawiony ni偶 zagniewany, kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e nie b臋dzie mia艂 szansy na skonsumowanie zwi膮zku przed przybyciem do rodowej posiad艂o艣ci. Lubi艂 kobiety, ale nie nale偶a艂 do m臋偶czyzn, kt贸rzy po zwi膮zku z kobiet膮 oczekuj膮 przede wszystkim przyjemno艣ci cielesnej. Przeorysza Gwynllian postara艂a si臋 o to, by ma艂偶onkowie codziennie jechali rami臋 w rami臋; wiedzia艂, 偶e pr贸buje u艂atwi膰 im wzajemne poznanie si臋, lecz Rhonwyn bynajmniej nie zamierza艂a jej tego u艂atwi膰. Gdy pr贸bowa艂 nawi膮za膰 z ni膮 rozmow臋, odpowiada艂a monosylabami. Wi臋kszy sukces osi膮ga艂, prowokuj膮c j膮 偶artami do reakcji. Wybucha艂a gniewem, dop贸ki nie zda艂a sobie sprawy, 偶e o to w艂a艣nie mu chodzi. Milk艂a w贸wczas i zaciska艂a usta w cienk膮 lini臋.

Wreszcie pewnego dnia zapyta艂 wprost:

- Powiedz mi, dlaczego si臋 na mnie gniewasz, Rhonwyn? Nie ja ci臋 zdradzi艂em.

- Jeste艣 de Beaulieu.

- Ty te偶!

Na moment jej twarz przybra艂a dziwny wyraz, a potem dziewczyna roze艣mia艂a si臋 gorzko.

- To prawda, dlaczego jednak mnie po艣lubi艂e艣, Rafe?

- Dla ziemi, oczywi艣cie.

- Tylko?

- I dlatego, 偶e przez ka偶dego innego m臋偶a by艂aby艣 藕le traktowana - pad艂a zdumiewaj膮ca odpowied藕.

- Ulitowa艂e艣 si臋 wi臋c nade mn膮? - Ton g艂osu Rhonwyn wskazywa艂 wyra藕nie, 偶e jest oburzona.

- Owszem, ale po偶膮da艂em ci臋 r贸wnie偶. Przecie偶 wiesz, 偶e jeste艣 pi臋kna. S膮dz臋, 偶e kiedy zg艂osi艂em gotowo艣膰 po艣lubienia ci臋, Edward poczu艂 si臋 ura偶ony, gdy偶 chyba dopiero w贸wczas dostrzeg艂, jak膮 wspania艂膮 i godn膮 po偶膮dania jeste艣 kobiet膮. Przesta艂a艣 by膰 naiwn膮 dziewczyn膮, marz膮c膮 o pokonaniu nie­wiernych i sta艂a艣 si臋 prawdziw膮 kobiet膮, marzeniem ka偶dego m臋偶czyzny.

- Edward uwa偶a mnie za godn膮 po偶膮dania? - Na ustach Rhonwyn pojawi艂 si臋 ledwie widoczny u艣miech, a w szmaragdowych oczach wyraz zamy艣lenia.

- Nie zauwa偶y艂a艣, z jakim po偶膮daniem patrzy艂 na ciebie? - Kocha moj膮 siostr臋, tego jestem pewien, po偶膮da jednak ciebie, a w ka偶dym razie takie wra偶enie sprawia艂 w Westminsterze. To dlatego zachowywa艂 si臋 tak arogancko. Kierowa艂o nim poczucie winy, cho膰 zamiast mie膰 pretensje do siebie, gniew skierowa艂 w twoj膮 stron臋.

- Nie zwr贸ci艂am na to uwagi. Zbyt by艂am zaj臋ta bronieniem si臋 przed potokiem k艂amstw i pom贸wie艅, panie.

- A ty... co czujesz do niego? - Rafe pr贸bowa艂 ukry膰 zazdro艣膰, kt贸ra podyktowa艂a mu to pytanie, ale nie uda艂o mu si臋 to.

- Co powinnam czu膰 twoim zdaniem? Przymkn膮艂 na moment oczy.

- Pani, pewnego dnia wywo艂asz we mnie mordercze instynkty.

- Podejrzewam jednak, 偶e nie wcze艣niej, ni偶 poznasz me cia艂o i rozkosz, kt贸r膮 mo偶e ci da膰.

- Co z rozkosz膮, kt贸r膮 ja mog臋 da膰 tobie?

- A mo偶esz, panie? - spyta艂a ch艂odno. - Zobaczymy. Mam nadziej臋, 偶e lepiej znasz sztuk臋 mi艂o艣ci ni偶 tw贸j szanowny kuzyn. Nie budzi艂 we mnie nami臋tno艣ci, a jedynie nadziej臋, 偶e jak najszybciej da mi spok贸j. -Wypowiadaj膮c te s艂owa, Rhonwyn zda艂a sobie spraw臋, 偶e nie s膮 prawdziwe, ale nadal przemawia艂 przez ni膮 偶al, bo serce zranione mia艂a zdrad膮 Edwarda.

- B臋dziesz mia艂a szans臋 przekona膰 si臋, 偶e bardzo r贸偶ni臋 si臋 od mojego kuzyna.

- Mam nadziej臋, panie, 偶e to prawda...

- Twoja ciotka tak zorganizowa艂a noclegi, 偶e na przekonanie si臋, czy moje s艂owa to tylko przechwa艂ki, b臋dziesz musia艂a troch臋 poczeka膰. Rhonwyn musia艂a si臋 u艣miechn膮膰.

- Oczekiwanie wzmaga nami臋tno艣膰 - pouczy艂a m臋偶a. W jej zielonych oczach b艂ysn臋艂y iskierki rozbawienia. By膰 mo偶e to ma艂偶e艅stwo nie b臋dzie takie z艂e, jak si臋 obawia艂a? Zaskoczy艂o j膮 poczucie humoru Rafe'a de Beaulieu, podziwia艂a te偶 jego oddanie siostrze.

- Czy chcesz, bym powiedzia艂 ci, jak b臋d臋 ci臋 kocha艂, gdy uda nam si臋 zosta膰 we dwoje? - spyta艂, patrz膮c jej wprost w oczy. Rhonwyn poczu艂a, 偶e na policzki wype艂za jej rumieniec.

- Brak ci delikatno艣ci, panie - odpowiedzia艂a, niepewna, czy jej g艂os nie zadr偶y. Z pewno艣ci膮 za艣 dr偶a艂y obejmuj膮ce ko艅skie boki 艂ydki. Mocniej uj臋艂a wodze, maj膮c nadziej臋, 偶e on nie widzi jej reakcji. Rafe roze艣mia艂 si臋 cichym, niskim 艣miechem.

- B臋dziesz w贸wczas naga - powiedzia艂. - Chc臋 widzie膰, jak 艣wiat艂o 艣wiec i kominka ta艅czy po twoim ciele. I b臋d臋 ci臋 ca艂owa艂, nie tylko w usta, ca艂e to pi臋kne cia艂o pozna dotyk mych warg. Cia艂o ciep艂e i uleg艂e.

- Jeste艣 pewien tej uleg艂o艣ci? - spyta艂a ze 艣miechem.

- Tak, jestem pewien.

- A co zrobisz, gdy przestaniesz mnie ca艂owa膰? Zn贸w si臋 roze艣mia艂. Podoba艂a mu si臋 艣mia艂o艣膰 偶ony... o ile zarezerwowana by艂a dla m臋偶a.

- Zaczn臋 g艂aska膰 twe urocze piersi i ssa膰 je, a偶 brodawki stwardniej膮 z po偶膮dania. B臋d臋 ci臋 pie艣ci艂, p贸ki nie zaczniesz omdlewa膰... Rhonwyn poczu艂a przyjemny b贸l mi臋dzy udami. Poruszy艂a si臋 nerwowo w siodle. Rafe dostrzeg艂 ten ruch i u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.

- Odnajd臋 klejnot twej nami臋tno艣ci. Zaczn臋 go dotyka膰, by艣 sta艂a si臋 gor膮ca i wilgotna. Potem przykryj臋 ci臋 mym cia艂em i wejd臋 w ciebie bardzo, bardzo powoli. Poczujesz m贸j twardy miecz w swej pochwie mi艂osnej. Zatopisz si臋 w rozkoszy, ma pi臋kna 偶ono, poniewa偶 nale偶ysz do kobiet, kt贸rych przeznaczeniem jest mi艂o艣膰, a nie ma chyba m臋偶czyzny zdolnego kocha膰 ci臋 tak jak ja. Nie spoczn臋 w swych staraniach, dop贸ki mnie nie pokochasz prawdziw膮 mi艂o艣ci膮. Czy mnie rozumiesz? Rhonwyn zamkn臋艂a oczy, oddychaj膮c szybko. Us艂yszane s艂owa podnieci艂y j膮 tak, jak nie uda艂o si臋 to 偶adnemu z jej m臋偶czyzn. Dr偶enie ud narasta艂o, a偶 ogarn臋艂o j膮 ca艂膮. Westchn臋艂a g艂臋boko. Otworzy艂a oczy. Na jej pi臋knej twarzy rozla艂 si臋 krwisty rumieniec.

- Do diab艂a! - zakl膮艂 cicho Rafe, zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, co si臋 z ni膮 dzieje. - Pani, robi臋 wszystko, by opanowa膰 ch臋膰 zatrzymania si臋 i zaci膮gni臋cia ci臋 w g艂膮b lasu. M贸j Bo偶e, jak ty na mnie dzia艂asz! Ludzie mog膮 nazywa膰 ci臋 bezwstydn膮, inni ludzie, ale nie ja... pod warunkiem, 偶e sw膮 nami臋tno艣膰 zachowasz wy艂膮cznie dla mnie. Do Ardley powinni艣my dojecha膰 ju偶 jutro, Bogu niech b臋d膮 dzi臋ki...

- Tak szybko? - szepn臋艂a Rhonwyn. Zdumiewa艂o j膮, 偶e s艂owa Rafe'a mia艂y na ni膮 tak niezwyk艂y wp艂yw.

- Nie tak szybko, jak bym pragn膮艂... Uderzy艂a konia pi臋tami, a偶 przeszed艂 w chwiejny k艂us, i wyjecha艂a na czo艂o kawalkady. Na policzkach czu艂a smagni臋cia wiatru, mile ch艂odz膮ce rozpalon膮 twarz. To, co zdarzy艂o si臋 przed chwil膮, by艂o niew膮tpliwie niepokoj膮ce, tym bardziej 偶e nic podobnego dot膮d si臋 jej nie przytrafi艂o. Nie rozumiem - my艣la艂a, wytr膮cona z r贸wnowagi - dlaczego ten m臋偶czyzna tak na mnie dzia艂a? Dlaczego po偶膮da go moje cia艂o, wbrew mym ch臋ciom? - Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, zirytowana. Jestem zm臋czona - pomy艣la艂a. - Jestem zm臋czona w艂adz膮 m臋偶czyzn. Najpierw ojciec, potem Edward, ostatnio Raszyd. A teraz jeszcze Rafe de Beaulieu! Dlaczego kobieta nie mo偶e 偶y膰 w艂asnym 偶yciem, kt贸rym nie kierowaliby m臋偶czy藕ni?

Zadawa艂a sobie to pytanie nie pierwszy raz, ale nigdy nie znalaz艂a zadowalaj膮cej odpowiedzi, Glynn utrzymywa艂, 偶e szanuj膮ce si臋 kobiety nie 偶yj膮 w艂asnym 偶yciem, nie wyja艣ni艂 jednak, dlaczego tak si臋 dzieje, Tylko kobiety w rodzaju ciotki Gwynllian cieszy艂y si臋 pewn膮 samodzielno艣ci膮, cho膰 i ona podporz膮dkowana by艂a w艂adzy biskupa. Kr贸lowa sprawowa艂a wprawdzie rz膮dy pod nieobecno艣膰 m臋偶a, jej doradcami jednak byli m臋偶czy藕ni. Dlaczego? Dlaczego nie by艂o w艣r贸d nich kobiet?! Nagle roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no. Zadawa艂a pytania, na kt贸re nie by艂o odpowiedzi. M臋偶czy藕ni rz膮dz膮 艣wiatem, ot i ca艂a prawda. Wysz艂a za Rafe'a de Beaulieu, a zatem nie pozostaje jej nic innego, jak pogodzi膰 si臋 z tym faktem i u艂o偶y膰 sobie z nim stosunki najle­piej, jak si臋 da. Nie mia艂a wszak偶e zamiaru na艣ladowa膰 Katarzyny w pos艂usze艅stwie i 艂agodno艣ci. Rafe wybra艂 j膮 sobie na dobre i z艂e, niech wi臋c pogodzi si臋 z tym, 偶e Rhonwyn uerch Llywelyn jest taka, jaka jest, i nie nale偶y od niej oczekiwa膰 偶adnych zmian.

Wczesnym popo艂udniem nast臋pnego dnia dotarli do Ardley i Rhonwyn musia艂a przyzna膰, 偶e dom sprawia bardzo korzystne wra偶enie. Rafe w rozmowach nazywa艂 sw膮 ga艂膮藕 rodziny ubogimi krewnymi, ale siedziba rodu z pewno艣ci膮 nie by艂a uboga. Zbudowano j膮 z kamienia, zadaszono dach贸wk膮 i, o dziwo, tak偶e ufortyfikowano - g艂贸wny budynek otacza艂a fosa.

- Dostali kiedy艣 na ni膮 kr贸lewskie przyzwolenie - powiedzia艂a Gwynllian. - Z pewno艣ci膮 ze wzgl臋du na blisko艣膰 granicy walijskiej. Ziemia jest tu dobrze zagospodarowana, bratanico. Powinna艣 by膰 zadowolona, bo prowadzenie domu wymaga mniej trudu ni偶 w Haven.

- Zostaniecie na nocleg, pani? - spyta艂 grzecznie Rafe de Beaulieu.

Zakonnica roze艣mia艂a si臋.

- Niestety, nie mo偶emy przyj膮膰 twej go艣cinno艣ci, panie. Zechce, oczywi艣cie, zaspokoi膰 sw膮 kobiec膮 ciekawo艣膰 i obejrze膰 dom, potem jednak ruszymy w dalsz膮 drog臋. Spodziewaj膮 si臋 lias na plebanii przy ko艣ciele 艢wi臋tej Hildy. W膮ski drewniany mostek nad fos膮 prowadzi艂 na 偶wirow膮 dr贸偶k臋, a do domu wchodzi艂o si臋 przez kamienny ganek. Wej艣cie do sali go艣cinnej znajdowa艂o si臋 po lewej strome.

- Kuchnie i spi偶arnie r贸wnie偶 znajduj膮 si臋 po tej stronie -obja艣nia艂 gospodarz. -Za t膮 sal膮 mie艣ci si臋 biblioteka, w kt贸rej zajmuj臋 si臋 sprawami maj膮tku. W 艣cianie naprzeciwko wej艣cia do sali znajdowa艂y si臋 dwa wysokie okna wpuszczaj膮ce sporo 艣wiat艂a. Po prawej stronie wymurowano du偶y kominek. St贸艂 ustawiono na niewysokim podwy偶szeniu. Po posadzce rozrzucono wonne zio艂a. Dom sprawia艂 wra偶enie dobrze utrzymanego.

- Schody do sypialni znajduj膮 si臋 przy bocznej 艣cianie - powiedzia艂 Rafe i zwr贸ci艂 si臋 do Gwynllian: - Pani, czy zechcesz obejrze膰 pi臋tro?

- Ch臋tnie. Przyznaj臋, 偶e jestem ciekawa, jak zosta艂o urz膮dzone. - Zakonnica u艣miechn臋艂a si臋 do pana domu. W tej chwili do sali go艣cinnej wesz艂a Katarzyna de Beaulieu.

- Rafe! - zawo艂a艂a z rado艣ci膮. - Edward wr贸ci艂 kilka dni temu i powiedzia艂 mi, 偶e po艣lubi艂e艣 lady Rhonwyn. Mam nadziej臋, 偶e b臋dziecie bardzo szcz臋艣liwi. -Spojrza艂a na bratow膮. - Witaj w Ardley - powiedzia艂a serdecznie. - 呕ycz臋 ci pomy艣lno艣ci w tych murach. Wiem, 偶e zar贸wno moja matka, jak i poprzednie mieszkanki by艂y tu szcz臋艣liwe. - Obj臋艂a zdziwion膮 nieco t膮 serdeczno艣ci膮 Rhonwyn. Zachowywa艂a si臋 tak, jakby ma艂偶e艅stwo Rhonwyn i Rafe'a by艂o najnaturalniejsz膮 rzecz膮 pod s艂o艅cem. - Przywioz艂am ci prezent, Rhonwyn, kto艣 czeka na ciebie na g贸rze. Rhonwyn spojrza艂a na ni膮 zdezorientowana, lecz nagle oczy jej zap艂on臋艂y rado艣ci膮.

- Enit?!

Katarzyna skin臋艂a g艂ow膮 i Rhonwyn, nim zorientowa艂a si臋, i o robi, rzuci艂a si臋 jej w ramiona.

- Dzi臋kuj臋 ci, Katarzyno!

- Enit jest ci bardzo oddana. Kiedy dowiedzia艂a si臋, 偶e 偶yjesz, nie potrafi艂am utrzyma膰 jej w Haven - wyja艣ni艂a Katarzyna. - Czy chcesz, bym oprowadzi艂a ci臋 po domu? Znam go znacznie lepiej ni偶 m贸j brat, kt贸ry wie tylko, gdzie si臋 jada, sypia i dok膮d si臋 chodzi za potrzeb膮. Katarzyna de Beaulieu roze艣mia艂a si臋 weso艂o.

- Bardzo ch臋tnie. Wraz z Gwynllian posz艂y na g贸r臋. Rafe odprowadzi艂 je wzrokiem, a kiedy znik艂y mu z oczu, u艣miechn膮艂 si臋. Gdy ujrza艂 w swym domu siostr臋, w pierwszej chwili odczu艂 obaw臋, 偶e Rhonwyn b臋dzie dla niej nieuprzejma, .I jednak, nim jego 偶ona zorientowa艂a si臋, co si臋 dzieje, Katarzyna podbi艂a j膮 sw膮 serdeczno艣ci膮. Widoczne te偶, by艂o, 偶e przeorysza r贸wnie偶 ucieszy艂a si臋 z porozumienia mi臋dzy m艂odymi kobietami.

Wzi膮艂 kielich wina podany przez s艂u偶膮cego i zasiad艂 przy kominku.

Na pi臋trze Katarzyna pokaza艂a bratowej du偶y pok贸j z wysokim oknem i garderob臋. Obok by艂y dwa mniejsze pokoje, ka偶dy z nich, co podkre艣li艂a z dum膮, mia艂 kominek.

- Dom jest bardzo solidnie zbudowany - m贸wi艂a. - Okna wychodz膮 na po艂udnie i na zach贸d. Nawet podczas naszych ci臋偶kich tutejszych zim jest w nich ciep艂o i przytulnie. W mro藕ny czas matka wola艂a ten pok贸j od sali na dole. S艂ysz膮c g艂osy kobiet, z sypialni wybieg艂a Enit.

- Pani! Moja pani! - krzykn臋艂a i wybuchn臋艂a p艂aczem. Rhonwyn obj臋艂a j膮, wzruszona.

- Dobrze ju偶, dobrze - powtarza艂a. - Zn贸w jeste艣my razem i mamy bardzo 艂adny dom.

- To prawda... - chlipn臋艂a s艂u偶膮ca.

- Pani... - Katarzyna zwr贸ci艂a si臋 do Gwynllian. - Czy pozwolisz, bym wyruszy艂a w drog臋 z tob膮? Je艣li nawet wybior臋 si臋 w podr贸偶 zaraz, nie dotr臋 do domu przed zachodem s艂o艅ca i by艂oby mi ra藕niej jecha膰 w wi臋kszym towarzystwie.

- Czy m膮偶 nie b臋dzie si臋 o ciebie niepokoi艂?

- Nie. Powiedzia艂am mu, 偶e udam si臋 w drog臋 z tob膮 i 偶e mo偶e si臋 mnie spodziewa膰 dopiero jutro. Da艂 mi zreszt膮 eskort臋 kilku 偶o艂nierzy.

- Oczywi艣cie, dziecko, mo偶esz jecha膰 z nami - powiedzia艂a przeorysza. Nagle rozleg艂 si臋 p艂acz dziecka dobiegaj膮cy od strony kominka w du偶ym pokoju, gdzie ustawiono ko艂ysk臋. Rhonwyn podesz艂a tam i ujrza艂a le偶膮ce w niej owini臋te w pieluchy niemowl臋. Otworzy艂o oczy, a Rhonwyn patrzy艂a ze zdumieniem, bo mia艂o Oczy Edwarda de Beaulieu i spogl膮da艂o tak jak jej by艂y m膮偶.

- Och! Edzio ci臋 przestraszy艂. Przepraszam. Ma dopiero dwa miesi膮ce, nie mog艂am zostawi膰 go w Haven.

- Dlaczego? - spyta艂a Rhonwyn. Czy Katarzyna przywioz艂a dziecko, 偶eby mnie dr臋czy膰? - pyta艂a sama siebie.

- Umar艂by pewnie z g艂odu. Nie ufam mamkom, a do domu brata mog艂am przecie偶 przywie藕膰 go bez zapowiedzi. Poznaj swego kuzyna, kt贸ry b臋dzie dorasta艂 z dzie膰mi twoimi i Rafe'a. - Podnios艂a synka i poda艂a go Rhonwyn, nim ta zd膮偶y艂a si臋 cofn膮膰. Widz膮c wyraz twarzy bratanicy, przeorysza Gwynllian z trudem powstrzyma艂a 艣miech.

- Przytul go, moje dziecko - powiedzia艂a po walijsku. -Nie ugryzie ci臋, nic pachniesz mlekiem jak jego matka. Rhonwyn wzi臋艂a ma艂ego na r臋ce i natychmiast zachwyci艂a si臋 nim.

- Bardzo podobny do Edwarda - uzna艂a.

- Prawda? - rzek艂a z dum膮 Katarzyna. - Mam nadziej臋, 偶e tw贸j pierwszy syn te偶 b臋dzie podobny do ojca. M臋偶czy藕ni s膮 pod tym wzgl臋dem bardzo pr贸偶ni, a Rafe w szczeg贸lno艣ci.

- A je艣li moje pierwsze dziecko b臋dzie c贸rk膮?

- W贸wczas, mam nadziej臋, b臋dzie podobne do ciebie, siostro, a ty jeste艣 najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 widzia艂am. M贸j brat to prawdziwy szcz臋艣liwiec! Przypuszczam, 偶e pokochasz go tak, jak ja kocham Edwarda. Nie my艣l, 偶e jestem wobec ciebie okrutna, Rhonwyn, bo to nieprawda. Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e bardzo zale偶a艂o ci na Edwardzie. To trudny m臋偶czyzna, ale ja znam go od dziecka i wiem, 偶e jestem dla niego lepsz膮 偶on膮. Ty jeste艣 impulsywna i nieco lekkomy艣lna, zupe艂nie jak Rafe. Jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale dobrali艣cie si臋 jak w korcu maku, cho膰 podejrzewam, 偶e jeste艣 silniejsza od niego. B膮d藕 dla niego dobra. - Wzi臋艂a od bratowej syna. - Pani -zwr贸ci艂a si臋 do Gwynllian - zechcesz zapewne od艣wie偶y膰 si臋 przed podr贸偶膮. Zostawiam wi臋c was same na kilka chwil. Zej­d臋 do brata. Jestem gotowa do drogi. Kiedy wysz艂a, nios膮c synka, Rhonwyn usiad艂a ci臋偶ko. Ciotka zaj臋艂a miejsce obok i przyjrza艂a si臋 jej z namys艂em.

- Nie pami臋tam, by艣 kiedykolwiek by艂a tak cicha. Co ci臋 gn臋bi?

- Mam m臋偶a, ciociu - odpowiedzia艂a Rhonwyn po d艂ugiej chwili. - Nowego m臋偶a, nowy dom, bratow膮, kt贸r膮 powinnam znienawidzi膰, ale jako艣 nie mog臋. A w dodatku oczekuje si臋 ode mnie, 偶e b臋d臋 mia艂a dzieci!

- Bo ty ju偶 nie jeste艣 dzieckiem, tylko doros艂膮, do艣wiadczon膮 kobiet膮 szlachetnej krwi. Dzieci zreszt膮 powinna艣 mie膰 ju偶 dawno. Od dzi艣 b臋dziesz prowadzi膰 偶ycie jako prawdziwa kobieta. Pog贸d藕 si臋 z tym. Mia艂a艣 szcz臋sne, 偶e to w艂a艣nie Rafe de Beaulieu zechcia艂 si臋 z tob膮 o偶eni膰. S膮dz臋, 偶e jest znacznie lepszym cz艂owiekiem ni偶 jego kuzyn.

- Wiem - Rhonwyn skin臋艂a g艂ow膮. - Ale okropnie mnie denerwuje. Ja naprawd臋 pragn臋 odnale藕膰 si臋 jako艣 w tym nowym 偶yciu, lecz jednocze艣nie co艣 ka偶e mi walczy膰 z Rafe'em za to, 偶e o艣mieli艂 si臋 ze mn膮 o偶eni膰. Co mam robi膰?

- Moja droga, w sprawie ustawicznej walki kobiet z m臋偶czyznami nie mam 偶adnego do艣wiadczenia, jestem jednak pewna, 偶e osi膮gniesz porozumienie ze swym przystojnym m臋偶em, nim si臋 pozabijacie. A teraz zawo艂aj Enit, niech poka偶e mi, gdzie mog臋 si臋 od艣wie偶y膰. Pora rusza膰. Spotkamy si臋 na dole, moja droga. Do Rafe'a i jego siostry do艂膮czy艂 ju偶 Glynn. Ca艂a tr贸jka pi艂a wino, jad艂a ciasteczka i 艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Co was tak rozbawi艂o? - spyta艂a Rhonwyn, podchodz膮c do brata.

- Por贸wnujemy z Rafe'em do艣wiadczenia wynikaj膮ce z dorastania w towarzystwie si贸str.

- I do jakich wniosk贸w doszli艣cie?

- 呕e wszystkie kobiety s膮 takie same.

- Jeszcze b臋dzie ci mnie brakowa艂o w wilgotnej, mrocznej celi, na diecie sk艂adaj膮cej si臋 z chleba, ryb i cienkiego wina. Wspomnisz moje s艂owa.

- Masz racj臋. B臋dzie mi ciebie brakowa艂o. Rhonwyn poczu艂a, 偶e do oczu nap艂ywaj膮 jej 艂zy.

- Do diab艂a, bracie! - powiedzia艂a. - Jeste艣 jedyn膮 osob膮, kt贸ra potrafi doprowadzi膰 mnie do p艂aczu. Glynn obj膮艂 j膮 czule.

- Ciesz si臋, siostro, nowym 偶yciem i b膮d藕 szcz臋艣liwa, 偶e dosta艂a艣 od losu kolejn膮 szans臋. A ja ciesz臋 si臋, 偶e wracam do opactwa w Shrewsbury, gdzie r贸wnie偶 na mnie czeka nowe 偶ycie.

- Co poczn膮 bez ciebie biedni Oth i Dewi?

- Pragn膮 pozosta膰 z tob膮, siostro. Rafe ju偶 si臋 na to zgodzi艂. Cieszy si臋 nawet, bo wie, 偶e uczyni ci臋 to szcz臋艣liwsz膮. - Glynn zni偶y艂 g艂os. - To dobry cz艂owiek. Nie lekcewa偶 go - poradzi艂.

- Nigdy - obieca艂a.

Po sali wesz艂a przeorysza i Enit.

- Poprosz臋 o wino, kuzynie Rafe, a potem ruszymy w drog臋 - oznajmi艂a Gwynllian. Po pocz臋stunku ona, Katarzyna de Beaulieu z dzieckiem oraz Glynn odjechali. Rhonwyn, stoj膮c w progu, d艂ugo odprowadza艂a ich wzrokiem. Mimo i偶 brat obieca艂 odwiedza膰 j膮, gdy tylko zgodzi si臋 na to opat, poczu艂a si臋 samotna. Nie wiedzia艂a, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy ciotk臋. Kiedy Rafe obj膮艂 j膮 za ramiona, nie odtr膮ci艂a jego r臋ki.

- Wejd藕my do 艣rodka - zaproponowa艂. - Nie widzia艂a艣 jeszcze s艂u偶by, jak ci si臋 podoba dom?

- Bardzo.

- Mimo 偶e to nie zamek?

- Nie wychowa艂am si臋 w zamku.

- Ani luksusowy pa艂ac kalifa.

- Nie wychowa艂am si臋 te偶 w luksusowym pa艂acu kalifa. Dlaczego szukasz zwady, panie?

- Co takiego? Nie chcesz si臋 ze mn膮 pok艂贸ci膰? Niech ci臋 B贸g broni przed zmian膮 w s艂odk膮, potuln膮 kobietk臋, jak moja siostra. U siostry s膮 to cechy nawet po偶膮dane, ale 偶on臋, obawiam si臋, zmieniaj膮 w istot臋 po prostu nudn膮.

- Sk膮d to mo偶esz wiedzie膰, panie? Mia艂e艣 ju偶 偶on臋? Rafe roze艣mia艂 si臋 weso艂o. Jego niebieskie oczy zab艂ys艂y.

- Tak jest o wiele lepiej, 偶ono, a 偶eby odpowiedzie膰 na twoje pytanie, informuj臋, 偶e nie by艂em dot膮d 偶onaty i s膮dz臋, 偶e wreszcie spotka艂a mnie mi艂a odmiana losu.

- Jeste艣 niemo偶liwy!

- To by膰 mo偶e, pani, ale... czy nie martwi ci臋, 偶e po偶egna艂a艣 ju偶 ciotk臋 i brata? Rhonwyn nagle przesta艂a si臋 艣mia膰.

- Jeste艣 m膮dry, panie - rzek艂a. - By膰 mo偶e nawet zbyt m膮dry dla prostej dziewczyny, wychowanej w walijskiej twierdzy. - Teraz w jej oczach zatli艂 si臋 ognik przekory.

- Prostej dziewczyny! - prychn膮艂 Rafe. - Dzi臋ki twej prostocie zyska艂em trzysta akr贸w5 ziemi. Ojciec przez ca艂e 偶ycie pr贸bowa艂 dosta膰 t臋 ziemi臋 od ojca Edwarda, ale nic nie m贸g艂 zdzia艂a膰. Dzi臋ki tobie wreszcie si臋 mia艂o. -Przytuli艂 偶on臋 mocno.

- Czy ta ziemia nale偶a艂a kiedy艣 do waszej rodziny?

- Dziadek m贸j i Edwarda kupi艂 Ardley dla mojego ojca, by mia艂 on w艂asn膮 ziemi臋, ale len kawa艂ek zatrzyma艂, uwa偶aj膮c, 偶e dzi臋ki niemu zwi臋kszy presti偶 Haven. Kiedy ojciec Edwarda odziedziczy艂 zamek, m贸j 0j<rtec zaproponowa艂 mu odkupienie tego gruntu, ale wuj nie chcia艂 si臋 na to zgodzi膰. Ojca bola艂o, 偶e rodzony brat nie chce odda膰 lego, co s艂usznie nale偶y si臋 jemu. Kiedy doradca kr贸lowej spyta艂, jakiego w twoim imieniu 偶膮dam zado艣膰uczynienia, natychmiast o tym pomy艣la艂em. Nie jest tego wiele, nikt nie uzna nas za zach艂annych, a ta ziemia przylega do mojej. Wszystkim wi臋c wyda艂o si臋 rozs膮dne, 偶e w艂a艣nie o ni膮 prosz臋. Edward nie o艣mieli艂 si臋 odm贸wi膰, ale wiem, 偶e by艂 niezadowolony. Wyrok w tej sprawie naprawd臋 go zabola艂. Na szcz臋艣cie, nie mia艂 wyj艣cia.

- A wi臋c naprawd臋 o偶eni艂e艣 si臋 ze mn膮 dla tej ziemi!

- Oczywi艣cie. By艂a艣 pierwsz膮 kandydatk膮 na 偶on臋, kt贸ra mia艂a jaki艣 przyzwoity posag.

- Ty potworze! Jej gniew rozbawi艂 go.

- Czy偶by艣 by艂a sentymentalna, Rhonwyn? Nie, to przecie偶 niemo偶liwe. Wiesz r贸wnie dobrze jak ja, 偶e ma艂偶e艅stwo jest uk艂adem mi臋dzy rodzinami, zaakceptowanym przez obie strony. Wydano ci臋 za Edwarda, by przypiecz臋towa膰 traktat mi臋dzy Angli膮 i Wali膮. Ja wzi膮艂em ci臋, poniewa偶 stworzy艂o mi to mo偶liwo艣膰 odzyskania mojej w艂asno艣ci. Ty r贸wnie偶 odnosisz z naszego zwi膮zku bardzo konkretne korzy艣ci. Mimo i偶 jeste艣 bezwstydnic膮, zawar艂a艣 ma艂偶e艅stwo z szanowanym m臋偶czyzn膮, przez co ocali艂a艣 honor i dobre imi臋 ojca.

Spojrza艂 na 偶on臋, ciekaw, jak zareaguje na te s艂owa, Rhonwyn jednak bardzo si臋 stara艂a, by nic po sobie nie okaza膰. Nie zapomnia艂a s艂贸w, kt贸re Rafe wypowiedzia艂 wczoraj: 鈥濶ie spoczn臋, dop贸ki mnie nie pokochasz鈥. Nagle u艣miechn臋艂a si臋 kpi膮co.

- Ty zyska艂e艣 wi臋cej, Rafe: ziemi臋 i ma艂偶e艅stwo ponad tw贸j stan, bo z c贸rk膮 ksi臋cia Walii. Rafe zachichota艂.

- Nie b臋dzie z tob膮 艂atwo, ju偶 to widz臋. Chod藕, 偶ono, s艂u偶ba czeka. Katarzyna tak by艂a zaj臋ta odgrywaniem roli dobrej siostry, 偶e zapomnia艂a dope艂ni膰 pewnych formalno艣ci. Wzi膮艂 偶on臋 za r臋k臋 i razem weszli do domu. Rhonwyn pozna艂a Browne'a, sprawuj膮cego nadz贸r nad s艂u偶b膮, Alberta i jego 偶on臋, Albertyn臋, zajmuj膮cych si臋 kuchni膮 i piekarni膮, trzy pokoj贸wki: Dilys, Mavis i Ann臋. Ch艂opiec kuchenny, Tom, mia艂 za zadanie mycie naczy艅, obracanie ro偶na i ostrzenie no偶y. Lizzie i jej siostra, R贸偶a, zajmowa艂y si臋 pralni膮. Peterman pe艂ni艂 funkcj臋 administratora, stajni膮 zajmowa艂o si臋 kilku stajennych, ogrodnik strzyg艂 偶ywop艂oty i dba艂 o ogr贸d. Rafe sam prowadzi艂 rachunki i zamawia艂 to, czego akurat potrzeba by艂o w gospodarstwie.

S艂u偶ba by艂a przyjazna, lecz niespoufalona; wszyscy wydawali si臋 zadowoleni, 偶e maj膮 now膮 pani膮. Rhonwyn podzi臋kowa艂a im za powitanie i doda艂a:

- Poznali艣cie Enit. Mam nadziej臋, 偶e przyjmiecie j膮 do swego grona.

- Oczywi艣cie, pani - powiedzia艂 Browne. - Potrafi dobrze pracowa膰, bo przygotowa艂a pokoje dla ciebie i rozpakowa艂a rzeczy, kt贸re przywioz艂a z Haven.

Rhonwyn ju偶 mia艂a odpowiedzie膰, 偶e nie chce niczego pochodz膮cego z Haven, ale w ostatniej chwili ugryz艂a si臋 w j臋zyk. Nie by艂a bogata, jej m膮偶 r贸wnie偶. Potrzebowa艂a wi臋c wszystkiego, co nale偶a艂o do niej wcze艣niej; musia艂a zapomnie膰 o dumie i si臋 z tym pogodzi膰.

- Chod藕 - powiedzia艂 cicho Rafe, ujmuj膮c j膮 za rami臋. - Poka偶臋 ci nasze pokoje, 偶ono.

- Nasze?

- To nie jest wielki dom. Panuje w nim zwyczaj, 偶e m膮偶 i 偶ona dziel膮 艂o偶e. Nie przypomina zamku Edwarda, w kt贸rym 偶ona ma swoje komnaty i m膮偶 swoje. - Niemal si艂膮 wci膮gn膮艂 j膮 po schodach na pi臋tro, do pokoju dziennego. -Zejd藕 na d贸艂 - poleci艂 Enit, kt贸ra pojawi艂a si臋 za sw膮 pani膮. -A teraz, 偶ono, porozmawiamy. Rhonwyn usiad艂a przy kominku, na d臋bowym krze艣le z wysokim oparciem.

- O czym?

- Wiesz, oczywi艣cie, 偶e ci臋 po偶膮dam, prawda? Chyba ci o tym wspomnia艂em?

- Tak - odpowiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem, patrz膮c mu prosto w oczy. Dlaczego on jest taki niesamowicie przystojny! -rozz艂o艣ci艂a si臋 nagle. Na darmo si臋 oszukiwa艂a - w niej tak偶e wzbiera艂o po偶膮danie. Min膮艂 niemal rok od czasu, gdy po raz ostatni spoczywa艂a w ramionach m臋偶czyzny, czu艂a na sobie ci臋偶ar jego cia艂a, wzdycha艂a z rozkosz膮, gdy twarda m臋sko艣膰 zag艂臋bia艂a si臋 w jej cia艂o. Rafe u艣miechn膮艂 si臋, a ona zaczerwieni艂a si臋, widz膮c, 偶e w jaki艣 spos贸b odczyta艂 jej lubie偶ne my艣li.

- Czy chcesz mnie tak bardzo, jak ja chc臋 ciebie? - spyta艂.

- Wcale ci臋 nie chc臋! - odpar艂a gniewnie. Zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e k艂amie... i z tego, 偶e on o tym doskonale wie.

- Nigdy nie u偶y艂em si艂y wobec kobiety - powiedzia艂 Rafe de Beaulieu, tym razem bardzo powa偶nie. - I nie mam zamiaru stosowa膰 przemocy wobec ciebie. Jeste艣 moj膮 偶on膮. B臋dziemy si臋 szanowa膰 wzajemnie i troszczy膰 si臋 o siebie, p贸ki sama nie zechcesz mi si臋 odda膰. Musimy jednak spa膰 we wsp贸lnym 艂o偶u; jestem przekonany, 偶e nie chcesz, by s艂u偶ba dowiedzia艂a si臋 o naszym uk艂adzie. Przygn臋bi艂oby ich, gdyby wiedzieli, 偶e pan na Ardley nie ma na razie szansy na potomka.

- Nie pragniesz mnie? - spyta艂a zdumiona Rhonwyn.

- Wr臋cz przeciwnie, 偶ono. Powiedzia艂em przecie偶 kilkakrotnie, 偶e pragn臋 ci臋 bardzo. Nie b臋d臋 jednak 偶y艂 z kobiet膮, w kt贸rej budz臋 niech臋膰.

- To 艣mieszne!

- Czy偶by艣 lubi艂a by膰 zniewalana? - Spojrza艂 z kpi膮cym u艣miechem. Uni贸s艂 brod臋 Rhonwyn i spojrza艂 jej prosto w oczy. Wyrwa艂a mu si臋.

- Nie! Jeste艣 jednak moim m臋偶em! Masz pewne prawa, czy mi si臋 to podoba, czy nie. Edward nie zawaha艂 si臋 korzysta膰 ze swych praw.

- Edward jest durniem. M贸g艂by spr贸bowa膰 dociec, dlaczego boisz si臋 m臋偶czyzn, gdyby nie by艂 tak zaj臋ty swoimi 鈥瀙rawami鈥. Kalif wszak偶e nie 偶a艂owa艂 trudu, by pozna膰 藕r贸d艂o twych l臋k贸w. Powiesz mi, o co chodzi艂o?

- Raszyd al Ahmet powiedzia艂 mi, 偶e umys艂 to niebezpieczna bro艅 - rozpocz臋艂a Rhonwyn wyja艣nienia. - By艂 m膮dry i cierpliwy. Wsp贸lnie odkryli艣my sekret, kt贸ry g艂臋boko ukryty, zatruwa艂 moj膮 dusz臋. Kiedy by艂am ma艂膮 dziewczynk膮, a brat jeszcze niemowl臋ciem, bogato ubrany obcy cz艂owiek wtargn膮艂 do naszej chaty i zniewoli艂 matk臋. Nie powiedzia艂a o tym ap Gruffyddowi i zabroni艂a m贸wi膰 mnie. Malutki Glynn niczego nie pami臋ta艂. Mama m贸wi艂a, 偶e nie mog臋 dopu艣ci膰, by jaki艣 m臋偶czyzna zrobi艂 mi to, co 贸w obcy zrobi艂 jej. By艂am dzieckiem i dlatego chyba zrozumia艂am przestrog臋 w ten spos贸b, 偶e nie wolno mi 偶y膰 z m臋偶czyzn膮. Kiedy to wszystko sobie przypomnia艂am, strach znik艂.

- Ach! - Rafe u艣miechn膮艂 si臋. - A poniewa偶 jeste艣 nieustraszona, pani, dosz艂a艣 do wniosku, 偶e pora na poznanie wszystkich uciech cia艂a, czy偶 nie? Mam nadziej臋, 偶e kalif by艂 dobrym nauczycielem, poniewa偶 bardzo licz臋 na prze偶ywanie z tob膮 rozkoszy.

- Lecz nie b臋dziesz mnie zmusza艂, prawda...? - zakpi艂a Rhonwyn. - To twoje s艂owa, panie. Poczekasz, a偶 ci臋 zapragn臋? - Wyci膮gn臋艂a d艂o艅, pog艂adzi艂a go po policzku, przesun臋艂a palcami po jego wargach. Rafe chwyci艂 jej r臋k臋, w艂o偶y艂 sobie palce do ust i ssa艂 je, patrz膮c na ni膮 wyzywaj膮co.

- Mia艂e艣 czeka膰! Zn贸w poliza艂 palce, poca艂owa艂 je i uwolni艂 ze swego u艣cisku.

- To prawda, pani. Obieca艂em ci臋 nie zmusza膰 do niczego. Nie obiecywa艂em jednak, 偶e nie b臋d臋 ci臋 pie艣ci艂 czy ca艂owa艂. To nie jest u偶ycie si艂y! Rhonwyn poczu艂a ciep艂e mrowienie w ca艂owanych czubkach palc贸w.

- Jeste艣 kobiet膮 dumn膮, 偶ono i... nie umiesz k艂ama膰. Po偶膮dasz mnie r贸wnie mocno, jak ja po偶膮dam ciebie. - Podni贸s艂 j膮 i zamkn膮艂 w ramionach. Jego usta znalaz艂y si臋 niebezpiecznie blisko jej warg. - Powiedz mi teraz, 偶e mnie nie chcesz.

- Nie chc臋 ci臋! - krzykn臋艂a.

- Nieprawda - rzek艂 i poca艂owa艂 j膮. Czu艂, 偶e dr偶膮 jej wargi, wbrew s艂owom, mi臋kkie i uleg艂e. - Powt贸rz, 偶e mnie nie chcesz.

- Ty 艂otrze! - sykn臋艂a.

- Powiedz!

- Przecie偶 i tak nie uwierzysz - j臋kn臋艂a. Serce dziko wali艂o jej w piersiach, dr偶膮ce nogi ugina艂y si臋 pod ni膮.

- Istotnie, nie wierz臋. Edwarda narzuci艂 ci los, podobnie jak kalifa. Jestem jedynym m臋偶czyzn膮, kt贸rego naprawd臋 po偶膮dasz ka偶d膮 cz膮stk膮 swego cia艂a. Dlaczego tak rozpaczliwie zaprzeczasz temu, co jest oczywiste? - Dotkn膮艂 wargami jej ust. - Jeste艣 dumna, jeste艣 gwa艂towna, i taka s艂odka. Nie walcz ze sob膮, kochanie, prosz臋. Rhonwyn pr贸bowa艂a jednak wyrwa膰 si臋 z u艣cisku.

- Twierdzisz, 偶e jestem dumna! - krzykn臋艂a. - A gdzie jest twoja duma, Rafe de Beaulieu? Pu艣膰 mnie! Obieca艂e艣 nie u偶ywa膰 si艂y, a ja ci臋 nie chc臋. Nie potrafisz tego zrozumie膰? Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- Przyjdziesz do mnie pr臋dzej czy p贸藕niej, i s膮dz臋, 偶e pr臋dzej, 偶ono. -Wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰 tak nagle, 偶e Rhonwyn omal nie upad艂a.

- Dlaczego przypuszczasz, 偶e ci臋 pragn臋?

- Widz臋 po偶膮danie w twych szmaragdowych oczach, czuj臋 twe dr偶enie w moich ramionach i twardniej膮ce brodawki twych piersi. Wargi masz s艂odkie i nie cofasz ich przed moimi ustami.

- Nie mog臋 tu zosta膰. - W g艂osie Rhonwyn brzmia艂a rozpacz. - Jeste艣 szatanem, Rafe de Beaulieu. Nie potrafi臋 walczy膰 z szatanem.

- Och, moje ty kochanie. - Rafe roze艣mia艂 si臋. - Przecie偶 nawet nie wiesz, co potrafi臋. Odwr贸ci艂a si臋. Mia艂 racj臋, niech go piek艂o poch艂onie! Po raz pierwszy w 偶yciu po偶膮da艂a m臋偶czyzny. Kiedy艣 niemal... niemal... poczu艂a co艣 podobnego w stosunku do Edwarda, dzi臋ki nami臋tno艣ci kalifa zorientowa艂a si臋, co znaczy rozkosz, ale dopiero teraz zapragn臋艂a m臋偶czyzny. By艂o to uczucie ca艂kiem dla niej nowe. Podda膰 si臋 mu, nim poznaj膮 si臋 lepiej...? Nie, ta my艣l budzi艂a w niej wewn臋trzny sprzeciw. Z tym m臋偶czyzn膮 b臋dzie 偶y艂a a偶 do ko艅ca swoich dni. Pragn臋艂a jego szacunku, a to znaczy艂o, 偶e nie mo偶e podda膰 mu si臋 jak pierwsza lepsza dziewka.

Odetchn臋艂a g艂臋boko i spojrza艂a m臋偶owi w oczy.

- To prawda, po偶膮dam ci臋 - przyzna艂a. - Lecz nie przez kokieteri臋 poprosi艂am o czas potrzebny do lepszego poznania si臋. 呕y艂am w haremie, ale nie czyni mnie to kobiet膮 lekkich obyczaj贸w. Rozumiesz, co czuj臋? Rafe westchn膮艂.

- Rozumiem, ale czekanie nie os艂abi si艂y mego po偶膮dania. Roze艣mia艂a si臋.

- Nie pragn臋 tego, m臋偶u - powiedzia艂a. - Po prostu chc臋 ci臋 pozna膰 lepiej, ni偶 dane mi by艂o pozna膰 Edwarda. By膰 mo偶e nauczymy si臋 wzajemnej mi艂o艣ci, ale ja potrzebuj臋 tak偶e twojego szacunku. Nie jeste艣my dzie膰mi, Rafe, oboje wiemy, co to nami臋tno艣膰. Niewiele te偶 mo偶e nas zaskoczy膰, panie, sta膰 nas wi臋c na cierpliwo艣膰.

- Zaskakujesz mnie, 偶ono.

- Czasami zaskakuj臋 nawet sama siebie.

- Gdyby艣 ty by艂a Ew膮, a ja Adamem, do tej pory zapewne 偶yliby艣my w raju. Rhonwyn z trudem powstrzyma艂a wybuch 艣miechu.

- By膰 mo偶e. Przez chwil臋 panowa艂a niezr臋czna cisza, kt贸r膮 przerwa艂 Rafe:

- Nadszed艂 czas na posi艂ek, 偶ono. Zejd藕my na d贸艂. Jutro zaczniesz uczy膰 si臋 gospodarstwa, Browne ci pomo偶e. Jest dobrym cz艂owiekiem, to on po 艣mierci rodzic贸w wychowywa艂 Kate, z niez艂ym chyba skutkiem. Jedzenie by艂o zwyczajne, lecz smaczne: pieczony pstr膮g, gotowana dziczyzna, chleb i ser. Oboje jedli z apetytem, a potem usiedli przy kominku na krzes艂ach z wysokimi oparciami, na kt贸rych le偶a艂y haftowane poduszki. Wielki, siwy wilczarz o kr贸tkiej sier艣ci podszed艂 i po艂o偶y艂 艂eb na kolanach Rhonwyn. Uradowana, g艂aska艂a go, a pies przymkn膮艂 艣lepia z rozkoszy.

- To Flint - powiedzia艂 Rafe. - Nie przywi膮zuje si臋 艂atwo do ludzi. Nie ufa im.

- Po prostu czeka艂 na mnie - powiedzia艂a Rhonwyn. Pies otworzy艂 oczy i szczekn膮艂, jakby przytakiwa艂. Roze艣mieli si臋 oboje.

- Lubisz psy, prawda? - spyta艂 Rafe.

- W Cythraul by艂o ich kilka, w Haven tak偶e, ale 偶aden nie potraktowa艂 mnie tak 艂askawie jak ten. - Flint le偶a艂 ju偶 u jej st贸p.

- On b臋dzie ci臋 broni艂, cho膰by z nara偶eniem 偶ycia - powiedzia艂 powa偶nie Rafe. - Takie s膮 wilczarze, kiedy si臋 do kogo艣 przywi膮偶膮. Flint wszed艂 za nimi po schodach na g贸r臋. Rafe pozwoli艂 mu spa膰 przy kominku w pokoju dziennym.

- Nie w sypialni? - zakpi艂a Rhonwyn.

- Po艂o偶y艂by si臋 wieczorem na pod艂odze, ale w nocy zaraz zepchn膮艂by mnie z 艂贸偶ka. Ju偶 ja go znam. Enit pomog艂a swej pani rozebra膰 si臋 i umy膰, po czym Rhonwyn po艂o偶y艂a si臋 w wielkim 艂贸偶ku i nerwowo oczekiwa艂a m臋偶a, zastanawiaj膮c si臋, czy potrafi on dotrzyma膰 s艂owa. Okaza艂o si臋, 偶e potrafi, wi臋c poczu艂a si臋 nieco rozczarowana. Gdy obudzi艂a si臋 rano, ju偶 go nie by艂o.

Browne zapozna艂 j膮 z obowi膮zkami pani domu. Gospodarstwo okaza艂o si臋 niewielkie, lecz porz膮dnie prowadzone; nie wymaga艂o specjalnych zabieg贸w, opr贸cz pewnych prac sezonowych, za kt贸re Rhonwyn mia艂a by膰 odpowiedzialna.

- Wi臋kszo艣膰 z nich zosta艂a ju偶 wykonana dzi臋ki lady Katarzynie, kt贸ra, cho膰 zosta艂a pani膮 na Haven, nie dopu艣ci艂a, by gospodarstwo brata podupad艂o. Wkr贸tce nadejdzie czas przygotowania piwa. Zbieramy jab艂ka i gruszki, kt贸re trzeba b臋dzie przetworzy膰 lub ususzy膰 na zim臋. No i czeka nas 艣winio­bicie - rzek艂 Browne.

- Nigdy nie zajmowa艂am si臋 takimi sprawami - wyzna艂a Rhonwyn. - W Haven mia艂am do tego specjalnych ludzi.

- Podobnie jest tutaj - wyja艣ni艂 uprzejmie Browne. - Ardley jest jednak niewielkie, i to jego pani musi nadzorowa膰 wi臋kszo艣膰 prac. Czy wiesz, pani, jak przygotowywa膰 ma艣ci i driakwie?

- Tak. Uczy艂am si臋 tego w klasztorze.

- To dobra pora na zbieranie niezb臋dnych do nich jag贸d, korzeni i li艣ci. Czy mam zawo艂a膰 Enit, by przynios艂a ci koszyk, pani?

- Tak. Zapomnia艂a ju偶, jak to przyjemnie mie膰 dom i by膰 jego pani膮. W Haven mieszka艂a kr贸tko, w haremie nie mia艂a nic do roboty opr贸cz plotkowania w 艂a藕ni z lady Ali膮 i innymi kobietami oraz upi臋kszania si臋 w oczekiwaniu na wezwanie kalifa. Prawie zapomnia艂a, 偶e prawdziwa angielska pani domu 偶yje w rytm p贸r roku. Wiele musi dokona膰, by mieszka艅com Ardley nie zagrozi艂 zim膮 g艂贸d. Jeszcze z Haven pami臋ta艂a, 偶e w Shropshire zimy s膮 najci臋偶sze w ca艂ej Anglii. Min膮艂 wrzesie艅 i pa藕dziernik. M艂ode piwo przelano do bary艂ek, owoce ususzono i zakonserwowano w miodzie lub winie. Rhonwyn uradowa艂a si臋 wielce, gdy m膮偶 zaprosi艂 j膮 na polowanie. W ci膮gu zaledwie kilku tygodni wzbogacili kuch­ni臋 o mi臋so jeleni i kaczek, wisz膮cych teraz w spi偶arni. Rhonwyn kupi艂a beczk臋 dorszy i nauczy艂a s艂u偶b臋, jak soli膰 je, by nadawa艂y si臋 do spo偶ycia w zimie.

W dzie艅 艣wi臋tego Marcina podano g臋艣; na rodzinnej uczcie w Ardley zjawi艂 si臋 tak偶e Edward z Katarzyn膮. Edward poinformowa艂 kuzyna i sw膮 by艂膮 偶on臋, 偶e Katarzyna oczekuje drugiego dziecka, kt贸re ma urodzi膰 si臋 latem.

- Nie pozw贸l mu wp臋dza膰 si臋 w dziecko rok po roku -skarci艂a Rhonwyn szwagierk臋. - Drugie dziecko trzyna艣cie miesi臋cy po pierwszym... Porozmawiaj z matk膮 Enit, pomo偶e ci op贸藕ni膰 pocz臋cie nast臋pnego.

- Przecie偶 to zakazane. - Katarzyna pobo偶nie spu艣ci艂a oczy. - Edward gniewa艂by si臋 bardzo, gdyby si臋 o tym dowiedzia艂.

- Gorzej b臋dzie, je艣li umrzesz m艂odo. Chcesz, 偶eby twoje dzieci wychowywa艂a macocha? My艣l, Katarzyno. Wiesz, 偶e Rafe z pewno艣ci膮 by si臋 ze mn膮 zgodzi艂.

- Nie chc臋, 偶eby Rafe dyktowa艂 mi, co mam zrobi膰, tak jak by艂o zawsze, p贸ki nie wysz艂am za Edwarda! - zaprotestowa艂a gwa艂townie Katarzyna.

- Edward nie m贸wi ci, co masz robi膰? - zdziwi艂a si臋 Rhonwyn.

- Jest moim m臋偶em - odpar艂a Katarzyna de Beaulieu, uwa偶aj膮c t臋 odpowied藕 za najzupe艂niej logiczn膮.

- O co tak spiera艂a艣 si臋 z moj膮 siostr膮? - spyta艂 Rafe, kiedy go艣cie odjechali.

- Katarzyna jest s艂odka, ale niem膮dra - powiedzia艂a szczerze Rhonwyn i przekaza艂a m臋偶owi tre艣膰 rozmowy. Rafe zmarszczy艂 brwi.

- Porozmawiam z ni膮 - zapowiedzia艂 stanowczo.

- Nawet nie pr贸buj - ostrzeg艂a Rhonwyn. - Nie pos艂ucha ci臋. Poprosz臋, 偶eby matka Enit porozmawia艂a ze sw膮 drug膮 c贸rk膮, kt贸ra jest s艂u偶膮c膮 Katarzyny. Wsp贸lnymi si艂ami obroni膮 j膮 jako艣 przed jej lekkomy艣lno艣ci膮.

- Jeste艣 dobr膮 偶on膮 - powiedzia艂 Rafe.

- Jeszcze nie, ale wkr贸tce b臋d臋, panie - obieca艂a Rhonwyn. - Wkr贸tce b臋d臋 偶on膮, o jakiej nawet nie 艣ni艂e艣.

16

W du偶ej sali by艂o cicho, tylko ogie艅 trzaska艂 na kominku, a Flint pochrapywa艂, pogr膮偶ony w g艂臋bokim 艣nie, z g艂ow膮 z艂o偶on膮 na masywnych 艂apach. Resztki posi艂ku sprz膮tni臋to ze sto艂u i s艂u偶膮cy znikli. Za oknami szala艂a zimowa zawieja, okiennice trzaska艂y na wietrze, w okna bi艂 艣nieg i okruchy lodu. Rhonwyn i Rafe siedzieli przy kominku, pochyleni nad szachownic膮. Oboje grali r贸wnie dobrze, a ich codzienne partie stanowi艂y odbicie innej, rozgrywanej w milczeniu gry.

Rhonwyn trzyma艂a w r臋ku jesionowego piona, rozwa偶aj膮c nast臋pny ruch.

- S膮dzisz, 偶e burza potrwa do rana? - spyta艂a, wykonuj膮c wreszcie ruch kr贸low膮.

Rafe nawet na chwil臋 nie oderwa艂 wzroku od szachownicy.

- Nie, 偶ono. To bardzo gwa艂towna burza, nawet jak na Shropshire. Mo偶e sko艅czy si臋 ze zmrokiem, nie wcze艣niej. Szach kr贸lowej.

- Do diab艂a! - zakl臋艂a zaskoczona Rhonwyn. Nie przewidzia艂a jego chytrego manewru i teraz zirytowana patrzy艂a, jak znika jej kolejna figura.

Rafe roze艣mia艂 si臋.

- Czy jeste艣 gotowa podda膰 si臋, 偶ono?

Jeszcze raz uwa偶nie przyjrza艂a si臋 szachownicy, nie znalaz艂a jednak wyj艣cia z sytuacji.

- Wydaje si臋, 偶e nie pozostaje mi nic innego. Jakiej nagrody za zwyci臋stwo oczekujesz, panie?

- Poca艂unku. W usta, 偶ono. Teraz roze艣mia艂a si臋 Rhonwyn.

- Nie spodziewa艂am si臋, 偶e mo偶esz oczekiwa膰 poca艂unku w d艂o艅, panie -oznajmi艂a, wstaj膮c. - Prosz臋, odbierz swoj膮 nagrod臋. Rafe podszed艂 do niej i wzi膮艂 j膮 w ramiona. B艂yszcz膮cymi niebieskimi oczami spojrza艂 wprost w jej oczy, za偶enowana Rhonwyn zda艂a sobie spraw臋, 偶e si臋 rumieni. We wzroku m臋偶a odczyta艂a pytanie, na kt贸re nie by艂a jeszcze gotowa odpowiedzie膰. Poca艂owa艂a jednak m臋偶a, przyci膮gn臋艂a jego g艂ow臋 do swojej. Ca艂uj膮c go kr贸tko, lecz mocno, udzieli艂a mu odpowiedzi, na kt贸r膮 czeka艂 od pi臋ciu miesi臋cy.

- Jeste艣 pewna, 偶ono? - spyta艂, mierz膮c j膮 wyzywaj膮cym spojrzeniem. Rhonwyn skin臋艂a g艂ow膮.

- Istnieje tylko jeden spos贸b, 偶eby ci臋 pozna膰 jeszcze lepiej ni偶 dot膮d, Rafe -powiedzia艂a cicho. - Czekali艣my na to d艂ugo.

- To prawda. - Rafe de Beaulieu wzi膮艂 偶on臋 w ramiona i zani贸s艂 na g贸r臋, do sypialni, nie zauwa偶ywszy nawet zaskoczonej tym widokiem Enit. Rafe zamkn膮艂 drzwi, postawi艂 偶on臋 na pod艂odze i uj膮艂 obie jej r臋ce w d艂onie. Uca艂owa艂 najpierw jedn膮, potem drug膮. Nie m贸wili ni s艂owa. Rhonwyn uwolni艂a d艂onie i rozpi臋艂a pas. Patrz膮c mu w oczy, zdj臋艂a sukni臋, po czym usiad艂a na jedynym krze艣le, wyprostowawszy nog臋. Rafe ukl膮k艂, zdj膮艂 z jej st贸p najpierw jeden pantofelek, potem drugi. Rozpi膮艂 podwi膮zki. Bardzo powoli zsun膮艂 z jej smuk艂ej 艂ydki po艅czochy i odrzuci艂 je na bok. Poca艂owa艂 stop臋 Rhonwyn, przesun膮艂 ustami wy偶ej, a偶 na udo.

- Och! - szepn臋艂a Rhonwyn, czuj膮c przeszywaj膮cy j膮, znajomy dreszcz. - Jakie to mi艂e, m臋偶u. - Wysun臋艂a ku niemu drug膮 nog臋.

Delikatnie przesun膮艂 czubkami palc贸w po udzie, po czym powt贸rzy艂 pieszczot臋. Gdy sko艅czy艂, podci膮gn膮艂 giez艂o Rhonwyn i d艂oni膮 rozsun膮艂 jej nogi. Przez d艂ug膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 r贸偶owemu 艂onu. Po艂o偶y艂 na nim d艂o艅 i, niezdolny powstrzyma膰 si臋 d艂u偶ej, przesun膮艂 j膮 ni偶ej. Mi臋kkie cia艂o podda艂o si臋 pieszczocie. U艣miechn膮艂 si臋, gdy poczu艂, 偶e Rhonwyn dr偶y. Widzia艂 nabrzmia艂y klejnot jej kobieco艣ci.

- Och! - szepn膮艂. - Jeste艣 tu taka pi臋kna... - Schyli艂 si臋 i poca艂owa艂 wilgotne miejsce. Rhonwyn j臋kn臋艂a ochryple, bo jego j臋zyk ju偶 pie艣ci艂 to najwra偶liwsze ze wszystkich miejsc.

Rafe wyprostowa艂 si臋 i zsun膮艂 jej nogi. Poca艂owa艂 Rhonwyn w usta, mocno trzymaj膮c w ramionach. Wysun膮艂 j臋zyk, dotykaj膮c nim jej j臋zyka. Czu艂 jej smak. Rhonwyn os艂ab艂a w jego ramionach, zdumiona, gdy偶 pieszczoty te by艂y najbardziej zmys艂owym doznaniem, jakiego kiedykolwiek do艣wiadczy艂a. Odpowiedzia艂a nami臋tnym poca艂unkiem, nagle zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e pragnie by膰 przez m臋偶a kochana. Nie, nie wzi臋ta, lecz w艂a艣nie kochana.

Zaskoczony Rafe wypu艣ci艂 j膮 z ramion, a kiedy spojrza艂 w jej szmaragdowe oczy, domy艣li艂 si臋 jej pragnienia.

- 呕ono, och, 偶ono!

- Je艣li powiesz, 偶e przewidzia艂e艣, co czuj臋, przysi臋gam, 偶e obetn臋 ci uszy!

- Nie uwa偶asz, 偶e dziwnie bym w贸wczas wygl膮da艂? -Poca艂owa艂 j膮 w r臋k臋. -Jeste艣 bardzo dumna, Rhonwyn uerch Llywelyn, wi臋c ja powiem to pierwszy: kocham ci臋.

- Od kiedy? - spyta艂a, czuj膮c, jak serce bije jej z nies艂ychanej rado艣ci, przeszywaj膮cej ca艂e cia艂o. Kocha j膮!

- Od kiedy pierwszy raz ci臋 zobaczy艂em - 偶on臋 kuzyna, nie umiej膮cego doceni膰 skarbu, kt贸ry mu si臋 dosta艂. On na ciebie nie zas艂ugiwa艂. Od pierwszego wejrzenia zrozumia艂em, 偶e nie jeste艣 kobiet膮 dla niego, lecz dla mnie.

- Och, Rafe - szepn臋艂a Rhonwyn, przepe艂niona szcz臋艣ciem.

- Kiedy przysz艂a wiadomo艣膰, 偶e nie 偶yjesz, zrobi艂em co mog艂em dla dobra siostry, ale w ciemno艣ciach nocy przeklina艂em los, kt贸ry mi ci臋 odebra艂. A los cudem mi ci臋 odda艂, kochanie. Na zawsze zapami臋tam tych 偶a艂o艣nie pompatycznych duchownych, sztywnych, siedz膮cych z zaci艣ni臋tymi wargami, deliberuj膮cych trwo偶liwym szeptem, kto te偶 odwa偶y si臋 wzi膮膰 za 偶on臋 upad艂膮 kobiet臋, Magdalen臋, kt贸ra spoczywa艂a w ramionach niewiernego i nie zabrak艂o jej odwagi, by wr贸ci膰 do Anglii i opowiedzie膰 o tym. B臋d臋 pami臋ta艂 pe艂ne z艂o艣ci parskni臋cie kuzyna, gdy us艂ysza艂, 偶e to ja ci臋 po艣lubi臋. By艂o to po trosze przekle艅stwo, po trosze 艂kanie, bo Edward wprawdzie wie, 偶e Katarzyna jest dla niego lepsz膮 偶on膮, ale po偶膮da ciebie.

- A ty si臋 tym rozkoszujesz!

- Ale偶 oczywi艣cie - przyzna艂 bez 偶enady Rafe de Beaulieu. - Edward jest g艂upcem, ale dzi臋ki jego g艂upocie spe艂ni艂o si臋 moje marzenie. - Zr臋cznymi palcami rozwi膮za艂 jej koszul臋 i osun膮艂 j膮 a偶 na biodra. Oczarowany, patrzy艂 na jej piersi.

- Jakie pi臋kne - szepn膮艂. Rhonwyn uj臋艂a jego twarz w d艂onie.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂a wyra藕nie. - Kocham ci臋. -Mocno poca艂owa艂a go w usta. - Wypowiedzia艂am te s艂owa tylko raz, do Edwarda, kiedy by艂 chory. Raszyd al Ahmet nie us艂ysza艂 ich nigdy. M贸wi臋 je tobie, poniewa偶 s膮 prawdziwe. Kocham ci臋.

- Nie b臋d臋 g艂upcem takim jak Edward.

- Wiem. A teraz rozbierz si臋, m臋偶u, bo bardzo chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰. Wsta艂a; jej koszula opad艂a na posadzk臋. Zr臋cznymi palcami po kolei rozwi膮zywa艂a haftki jego kubraka. A gdy by艂 nagi, pokry艂a jego pier艣 poca艂unkami.

Rafe j臋kn膮艂. Jedn膮 r臋k膮 przytula艂 j膮 do piersi, drug膮 walczy艂 ze spodniami, przeklinaj膮c sw膮 nieporadno艣膰. Rhonwyn za艣mia艂a si臋 gard艂owo i pomog艂a mu pozby膰 si臋 odzie偶y. Oboje byli wreszcie nadzy. Odsun臋艂a si臋, przyjrza艂a mu si臋 i a偶 cmokn臋艂a z uznania.

Rafe nie m贸g艂 ukry膰 rozbawienia.

- Jeste艣 bezwstydna - powiedzia艂, cho膰 przecie偶 sam przygl膮da艂 si臋 jej z zachwytem. Poprowadzi艂a go za r臋k臋 do 艂o偶a.

- Kochaj mnie, m臋偶u - powiedzia艂a ledwie dos艂yszalnie. -Czy偶 nie czekali艣my na t臋 chwil臋 za d艂ugo? - Poca艂owa艂a go mocno. Poca艂unek wzm贸g艂 jego po偶膮danie. Ju偶 by艂 got贸w j膮 wzi膮膰, ale chcia艂, by za pierwszym razem prze偶yli co艣 wi臋cej ni偶 tylko po艂膮czenie cia艂. Dopiero teraz w pe艂ni zda艂 sobie spraw臋 z tego, z jak niecierpliwie pow艣ci膮gan膮 ochot膮 oboje czekali na ten pierwszy raz. Maj膮 czas, maj膮 ca艂e lata na przystosowanie si臋 do siebie, bez kt贸rego ma艂偶e艅skie po偶ycie jest niewiele warte. Wszed艂 w ni膮 powoli, 艂agodnie; wiedzia艂, 偶e dawno nie mia艂a m臋偶czyzny. By艂a jednak wilgotna i ciep艂a, i powita艂a go pe艂nym szcz臋艣cia westchnieniem. A on j臋kn膮艂 z rozkoszy, zrodzonej ze 艣wiadomo艣ci, 偶e oto wreszcie j膮 posiad艂. Odchyli艂 si臋 lekko i zacz膮艂 pie艣ci膰 jej piersi. Rhonwyn obj臋艂a go za szyj臋.

- Wstyd mi, 偶e chc臋 tak szybko - szepn臋艂a. - Ale... prosz臋... prosz臋... U艣miecha艂 si臋, ca艂uj膮c jej twarz. Zacz膮艂 si臋 rytmicznie porusza膰. Rhonwyn otoczy艂a go smuk艂ymi nogami, oczy mia艂a zamkni臋te, znalaz艂a rytm, pomaga艂a jemu i sobie. Oddycha艂a szybko, coraz szybciej.

J臋kn臋艂a, czuj膮c w sobie miecz twardy i d艂ugi. Jej poprzedni m臋偶czy藕ni nie byli tak dobrze wyposa偶eni przez natur臋. Jeden ruch, drugi, trzeci, miecz m臋偶a w jej mi艂osnej pochwie doprowadza艂 j膮 do szale艅stwa! Tuli艂a si臋 do niego, paznokciami ora艂a jego ramiona i barki, a偶 wreszcie rozkosz wybuch艂a w nich, os艂abli i mogli ju偶 tylko le偶e膰, zm臋czeni, lecz zaspokojeni.

- M臋偶u... - szepn臋艂a.

- 呕ono, zadowoli艂aby艣 nawet satyra.

- Kto to jest? Rafe roze艣mia艂 si臋.

- P贸艂 cz艂owiek, p贸艂 kozio艂, nies艂ychanie chutliwy. U艣miechn臋艂a si臋, przytulona do jego g艂adkiej, wilgotnej piersi.

- Dzi臋ki mnie za chwil臋 poczujesz si臋 jak najnami臋tniejszy z satyr贸w.

- Dzi臋ki tobie?

- Oczywi艣cie. - I Rhonwyn pocz臋艂a liza膰 sutki jego piersi. Rafe zamkn膮艂 oczy, zachwycony pieszczot膮, po chwili jednak rzek艂:

- Pragn膮艂bym, by艣 wierzy艂a, 偶e b臋d臋 got贸w ju偶 zaraz, ale oboje wiemy, 偶e to niemo偶liwe.

- Szanuj臋 m膮dro艣膰 mego m臋偶a - powiedzia艂a s艂odko, z pokor膮. Wsta艂a i podesz艂a do kominka. Zdj臋艂a z w臋gli dzban z wod膮 i przela艂a jej troch臋 do glinianego dzbanka, stoj膮cego przed kominkiem. Wzi臋艂a mi臋kk膮 szmatk臋 i zacz臋艂a obmywa膰 jego m臋sko艣膰. Rafe by艂 zaskoczony, wi臋c wyja艣ni艂a: - Tak robi膮 w Cinnebarze, by rozkosz za drugim, trzecim i czwartym razem by艂a r贸wnie silna.

- Trzecim i czwartym...?

- Oczywi艣cie. - Teraz umy艂a siebie. - Nim sko艅czy si臋 ta noc, m贸j m臋偶u i panie, dowiesz si臋, jak wiele masz powod贸w, by wsp贸艂czu膰 swemu kuzynowi. M贸wi膮c to, podesz艂a do okna, otworzy艂a je i wyla艂a wod臋 z dzbana, 艣miej膮c si臋 z mro藕nego wiatru i 艣niegu, kt贸ry wpad艂 do 艣rodka. Podmuch podsyci艂 ogie艅 na kominku. Zamkn臋艂a okno i wr贸ci艂a do 艂o偶a, wtulaj膮c si臋 w ciep艂e ramiona swego m臋偶czyzny.

- Wiem co艣, czego Edward nie potrafi艂 si臋 dowiedzie膰 -powiedzia艂 Rafe. -Jeste艣 czarownic膮, moja s艂odka walijska 偶ono. Rzuci艂a艣 na mnie urok. -Delikatnie przesun膮艂 wargami po jej powiekach, policzku i ustach. Potem jego wargi przylgn臋艂y do jej warg, a j臋zyki rozpocz臋艂y mi艂osn膮 igraszk臋. Nagle zdumia艂 si臋, bo Rhonwyn odwr贸ci艂a go na wznak, dosiad艂a i mocno obj臋艂a udami.

Rozplot艂a w艂osy, spl膮tane po pierwszych mi艂osnych zmaganiach. Odrzuci艂a spinki, nie bacz膮c, gdzie upadn膮. Z艂ota fala rozsypa艂a si臋 na jej ramiona. Czu艂ymi d艂o艅mi zacz臋艂a masowa膰 mu pier艣.

- Powinni艣my mie膰 przy 艂o偶u pachn膮ce olejki - powiedzia艂a. - Nama艣ci艂abym ci臋 nimi, to wielka przyjemno艣膰. -Palcami pie艣ci艂a wra偶liwe brodawki jego piersi. Pochyli艂a si臋 nagle, poca艂owa艂a je i jednocze艣nie 艣cisn臋艂a; nie zd膮偶y艂 krzykn膮膰, bo przykry艂a jego usta swymi ustami. Potem odchyli艂a si臋, przez chwil臋 ssa艂a palec. Naraz u艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie. Obj臋艂a palcami m臋sko艣膰 m臋偶a, wyra藕nie budz膮c膮 si臋 do 偶ycia.

- Nauczy艂am si臋 tego w haremie - oznajmi艂a, pieszcz膮c j膮 w najwra偶liwszych miejscach, z kt贸rych istnienia Rafe nie zdawa艂 sobie nawet sprawy.

- Jezu! Mario... - j臋kn膮艂, czuj膮c ogie艅 w 偶y艂ach. Rhonwyn pozornie niedbale pie艣ci艂a jego j膮dra, po czym pochyli艂a si臋, przesun臋艂a palcami po zn贸w sztywnej m臋sko艣ci. Kilkakrotnie obieg艂a j臋zykiem czubek jego m臋skiego miecza, wzi臋艂a go w usta tak g艂臋boko, jak tylko zdo艂a艂a, i pie艣ci艂a j臋zykiem, a偶 Rafe j臋kn膮艂. Kiedy uzna艂a, 偶e ma do艣膰, 偶e nie zniesie wi臋cej bez rozlania nasienia 偶ycia, zaprzesta艂a pieszczot i odwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a twarz膮.

Rafe obj膮艂 d艂o艅mi jej szczup艂膮 tali臋, uni贸s艂 nieco, a nast臋pnie opu艣ci艂 na siebie, wchodz膮c g艂臋boko w mi臋kkie, uleg艂e cia艂o. Delikatnie pie艣ci艂 jej piersi. Spojrzeli sobie w oczy, Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 i zacz臋艂a go uje偶d偶a膰 -najpierw powoli, potem coraz energiczniej. Zamkn膮艂 oczy; rozkosz, jak膮 mu da­wa艂a, wyciska艂a z nich 艂zy.

Widz膮c, co prze偶ywa, Rhonwyn r贸wnie偶 odda艂a si臋 mi艂osnym doznaniom. By艂 taki wielki, taki twardy, wype艂nia艂 j膮 tak szczelnie, jakby sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 jej cia艂a. Zacisn臋艂a na jego mieczu mi臋艣nie swej mi艂osnej pochwy, wydobywaj膮c z jego gard艂a krzyk rozkoszy. Nagle Rafe pu艣ci艂 jej piersi i obr贸ci艂 j膮 na wznak. Unieruchomiwszy j膮 mocnymi udami, wchodzi艂 w ni膮 coraz g艂臋biej i g艂臋biej.

Oplot艂a go nogami, j臋cza艂a, jak on, w narastaj膮cej wci膮偶 rozkoszy. Wzlatywa艂a coraz wy偶ej i wy偶ej, wiedzia艂a, 偶e m膮偶 jest z ni膮 i trzyma艂a si臋 go mocno.

- Nie mog臋 przesta膰 - szepn膮艂 Rafe.

- Nie chc臋, 偶eby艣 przesta艂. Och, kochany. Jeszcze nigdy nie mia艂am takiego kochanka!

- Jeszcze nigdy nie mia艂em takiej kochanki - odwzajemni艂 komplement. Pragn膮艂, by to, co teraz mi臋dzy nimi by艂o, trwa艂o wiecznie, ale cia艂o zdradzi艂o go, uwalniaj膮c soki nami臋tno艣ci. Krzykn膮艂 jakby zraniony, ale jednocze艣nie dos艂ysza艂 jej krzyk, bo Rhonwyn tak偶e si臋gn臋艂a szczyt贸w rozkoszy. Zasn臋li w swych ramionach. Kiedy obudzili si臋 po godzinie, nadal by艂 w niej, a jego m臋sko艣膰 zn贸w stwardnia艂a.

- Jeste艣 niesamowity! - szepn臋艂a Rhonwyn, przeci膮gaj膮c si臋 leniwie.

- Tylko dla ciebie - wyzna艂. - Tylko dla ciebie, 偶ono. -Przycisn膮艂 j膮 swym ros艂ym cia艂em; jeszcze raz dosz艂o do spe艂nienia.

- Czy tw贸j kalif by艂 r贸wnie wytrwa艂y? - spyta艂.

- By艂, mo偶e nawet bardziej, ale on mnie tak naprawd臋 nie kocha艂, tylko po偶膮da艂. M贸wiono mi, 偶e spe艂nienie jest pe艂niejsze dla m臋偶czyzny i kobiety, kt贸rzy si臋 kochaj膮, ale do dzi艣 nie wiedzia艂am, 偶e mo偶e by膰 a偶 tak wspaniale. Dowiedzia艂am si臋 tego od ciebie, m贸j m臋偶u. Od ciebie. Od tego dnia byli jak jedno cia艂o. Mro藕na zima min臋艂a im na mi艂o艣ci, bo i c贸偶 wi臋cej mogli robi膰 o tej porze roku? Rhonwyn jeszcze nigdy nie by艂a tak szcz臋艣liwa. Rafe za艣 odnalaz艂 spok贸j, jakiego nie zazna艂 od czasu, gdy musia艂 wzi膮膰 na swe barki odpowiedzialno艣膰 za Ardley i m艂odsz膮 siostr臋. Rhonwyn wydawa艂a mu si臋 idea艂em kobiety - niezale偶na, silna, obdarzona egzotyczn膮 wiedz膮 mi艂osn膮.

Rhonwyn powr贸ci艂a do 膰wicze艅 z broni膮, w kt贸rych jej partnerami byli walijscy weterani, Oth i Dewi. Odpowiednie miejsce znale藕li w stajniach. Pami臋ta艂a, 偶e Edward niech臋tnie spogl膮da艂 na jej m臋skie umiej臋tno艣ci, ale Rafe uzna艂 zami艂owanie 偶ony do broni za fascynuj膮ce. Nie pyta艂 nawet, sk膮d wzi膮艂 si臋 艂uk, kt贸rego potrafi艂a u偶ywa膰 nader skutecznie, wiedzia艂 bowiem, 偶e na to pytanie otrzyma odpowied藕 w najlepszym razie wymijaj膮c膮. Nie ba艂 si臋 o 偶on臋, wymachuj膮c膮 w m臋skim stroju mieczem. Dostrzeg艂 w niej fenomenalnego wojownika, technicznie znacznie sprawniejszego od niego, wiedza ta w niczym mu jednak nie przeszkadza艂a. Dla Edwarda, znacznie mniej pewnego siebie, by艂a ona ci膮g艂ym 藕r贸d艂em irytacji, mimo niew膮tpliwego przywi膮zania do 偶ony. Jestem dla niej lepszym m臋偶em - powtarza艂 sobie cz臋sto Rafe de Beaulieu.

Zima min臋艂a, w Ardley obudzi艂o si臋 nowe, p艂odne 偶ycie. Owce koci艂y si臋 znakomicie, krowy mia艂y wi臋cej ni偶 zwykle ciel膮t. Ozimina zazieleni艂a si臋 na polach, inne grunty zaorano we w艂a艣ciwym czasie i zasiano zbo偶a. Rhonwyn zaj臋ta by艂a bez reszty obowi膮zkami gospodyni, dogl膮da艂a wietrzenia po艣cieli i zbioru fio艂k贸w na konfitury. Wraz z m臋偶em polowa艂a na zaj膮ce. Pewnego dnia z艂o偶y艂 im wizyt臋 Glynn w br膮zowym habicie benedyktyna. Spe艂ni艂 swe marzenie, zosta艂 zakonnikiem i cho膰 rok jeszcze dzieli艂 go od z艂o偶enia ostatnich 艣lub贸w, by艂o jasne, 偶e jest szcz臋艣liwy.

- A twoja muzyka, braciszku? Co z ni膮? - spyta艂a Rhonwyn. - Czy zakonnicy pozwalaj膮 ci gra膰 i 艣piewa膰?

- Pozwalaj膮. - Glynn u艣miechn膮艂 si臋 weso艂o. - Muzyk臋 tworz臋 teraz ku chwale bo偶ej. I jest lepsza ni偶 wszystko, co skomponowa艂em przedtem. - Uj膮艂 siostr臋 za r臋k臋. - Jeste艣 szcz臋艣liwa, Rhonwyn, naprawd臋 szcz臋艣liwa. Bardzo si臋 ciesz臋.

- Kocham go - powiedzia艂a po prostu.

- A on kocha ciebie. I to kolejna przyczyna mej rado艣ci. Oczekuj臋 teraz mn贸stwa siostrze艅c贸w i siostrzenic. Rhonwyn roze艣mia艂a si臋.

- Je艣li si臋 ich nie doczekasz, to nie z powodu naszej opiesza艂o艣ci. -Spowa偶nia艂a nagle. - Przyjecha艂e艣 nie tylko z wizyt膮, bracie. O co chodzi?

- Nasi krewni i kuzyni w Walii znowu sprawiaj膮 k艂opoty. W opactwie s艂yszy si臋 wiele. M贸wi膮, 偶e ojciec chce si臋 wykr臋ci膰 od spe艂nienia obietnic z艂o偶onych kr贸lowi Edwardowi. A wrogowie ca艂y czas pr贸buj膮 podwa偶y膰 jego pozycj臋, tylko 偶e tym razem mog膮 zyska膰 poparcie Anglik贸w. Wielu z nich szuka 艂aski u kr贸la i zrobi wszystko, by j膮 uzyska膰. Poniewa偶 jeste艣 c贸rk膮 Llywelyna ap Gruffydda, mo偶esz znale藕膰 si臋 w niebezpiecze艅stwie. Kiedy nowy kr贸l umocni sw膮 w艂adz臋, zwr贸ci baczniejsz膮 uwag臋 na Wali臋 i na problemy, kt贸re stwarza mu ojciec. Je艣li nawet kto艣 przypomni sobie o mnie, nic mi nie b臋dzie, bo jako mnich nie stanowi臋 偶adnego niebezpie­cze艅stwa. Ty jednak, siostro, 艂atwo mo偶esz zosta膰 w艂膮czona w t臋 rozgrywk臋.

- Dlaczego? - spyta艂 uwa偶nie przys艂uchuj膮cy si臋 rozmowie Rafe.

- To nie Anglik贸w bowiem powinni艣cie si臋 obawia膰. Rhonwyn jest twoj膮 偶on膮 i Anglicy b臋d膮 zdania, 偶e potrafisz utrzyma膰 j膮 w ryzach. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, oczy mu zab艂ys艂y. - A to dlatego, 偶e jej nie znaj膮. Niebezpieczni jednak mog膮 okaza膰 si臋 nasi walijscy bracia. Dzi臋ki Bogu, nie macie jeszcze dzieci, bo wrogowie taty nie cofn膮 si臋 przed niczym. Rafe ze zrozumieniem skin膮艂 g艂ow膮.

- A Oth i Dewi? - zapyta艂.

- S膮 oddani mej siostrze, a wi臋c tak偶e tobie.

- Nawet gdyby przysz艂o im zwr贸ci膰 si臋 przeciw rodakom?

- To kwestia lojalno艣ci wobec rodu - wyja艣ni艂 Glynn. - Nie wydadz膮 nas nieprzyjacio艂om taty.

- B臋dziemy uwa偶a膰 - zapewni艂 Rafe. - Dzi臋kuj臋 ci za ostrze偶enie.

- Kiedy znowu ci臋 zobaczymy? - spyta艂a Rhonwyn.

- Gdy przyjedziecie do Shrewsbury. Opat pozwoli艂 mi odwiedzi膰 Ardley tylko dlatego, 偶e wie, kim naprawd臋 jestem, i rozumie powag臋 sytuacji.

- No i widzisz, co zyska艂e艣, 偶eni膮c si臋 z c贸rk膮 ap Gruffydda - powiedzia艂a Rhonwyn do m臋偶a tej samej nocy, kiedy le偶eli w 艂贸偶ku zm臋czeni mi艂o艣ci膮. Rafe poca艂owa艂 lok jej z艂otych w艂os贸w.

- Wiem - rzek艂. - Jeste艣 niebezpieczn膮 kobiet膮, 偶ono.

- Nasz zwi膮zek stanowi dla ciebie zagro偶enie - powiedzia艂a powa偶nie Rhonwyn. - Walijczycy s膮 dobrymi wojownikami. Wiesz, co si臋 o nich m贸wi: modl膮 si臋 na kolanach... kl臋cz膮c na cia艂ach s膮siad贸w. Nie chcia艂abym, by zniszczyli Ardley z powodu mnie lub mojego ojca.

- Niepotrzebnie si臋 martwisz. - Rafe pie艣ci艂 jej kark. - Nie b贸j si臋, kochanie. Potrafi臋 ci臋 obroni膰.

- Ha! Mo偶e by膰 tak, 偶e ja b臋d臋 musia艂a broni膰 ciebie!

- Je艣li zdarzy si臋 najgorsze, talent wojowniczki z pewno艣ci膮 oka偶e si臋 przydatny, ale w tej chwili wol臋 wykorzysta膰 inny. -Zacisn膮艂 palce na jej karku, odchyli艂 g艂ow臋 i mocno j膮 poca艂owa艂. Jego p艂on膮ce wargi napotka艂y jej usta, ciep艂e, mi臋kkie i uleg艂e.

- Jeste艣 szatanem - powiedzia艂a Rhonwyn, gdy wreszcie pozwoli艂 jej m贸wi膰. Poruszy艂a si臋, ocieraj膮c si臋 o niego.

- Czarownica! - odpar艂, pr贸buj膮c j膮 unieruchomi膰. Rhonwyn by艂a jednak szybsza, uwolni艂a si臋 z jego u艣cisku i dosiad艂a go, odwr贸cona do艅 plecami; przed oczami mia艂 teraz jej po艣ladki. J臋kn膮艂, gdy nagle pochyli艂a si臋 i wzi臋艂a jego m臋sko艣膰 w usta, a on pie艣ci艂 per艂臋 jej nami臋tno艣ci czubkiem twardego i ruchliwego j臋zyka. Krzykn臋艂a i wypu艣ci艂a z ust jego nabrzmia艂y miecz.

- Och, Rafe... - szepn臋艂a, k艂ad膮c si臋 na wznak i wyci膮gaj膮c do niego ramiona. Po艂o偶y艂 si臋 na niej i wszed艂 w ni膮. Czu艂 na ciele dotyk j臋drnych piersi.

Rhonwyn wczepi艂a palce w ciemne w艂osy m臋偶a, a on uni贸s艂 si臋 lekko na jednej r臋ce, palce drugiej wsun膮艂 w jej usta. Ssa艂a je tak gwa艂townie, jakby chcia艂a je po艂kn膮膰. Cofn膮艂 si臋 nieco i nagle wszed艂 w ni膮 gwa艂townie. J臋kn臋艂a. Jak cz臋sto w ci膮gu miesi臋cy ich po偶ycia kontrolowa艂a nami臋tno艣膰 obojga dzi臋ki swej wiedzy seksualnej i do艣wiadczeniu. Tym razem jednak to on chcia艂 dominowa膰. Wyprostowa艂 si臋, usiad艂 na jej udach. Jego m臋sko艣膰 nadal pogr膮偶ona by艂a g艂臋boko w niej.

- Prosz臋... - szepn臋艂a Rhonwyn.

- Nie jestem got贸w - odpar艂 cichym g艂osem, g艂adz膮c jej piersi.

- Jeste艣 twardy jak kamie艅...

- Oczywi艣cie, i na razie mnie to zadowala. Czy tw贸j mistrz, kalif, zawsze si臋 艣pieszy艂, 偶ono? - Poruszy艂 si臋 delikatnie. -Starsi m臋偶czy藕ni musz膮 si臋 艣pieszy膰, by nie straci膰 mocy. -Nadal g艂adzi艂 piersi 偶ony.

- M贸wi艂... m贸wi艂 to co ty. O Bo偶e, jak ja tego chc臋! Rafe dotkn膮艂 klejnotu jej kobieco艣ci i pie艣ci艂 go, a偶 traci艂a zmys艂y z rozkoszy.

- I widzisz, 偶ono, co mo偶na osi膮gn膮膰 bez niepotrzebnego po艣piechu? -powiedzia艂, po czym po艂o偶y艂 si臋 na niej i zacz膮艂 porusza膰 w szybkim rytmie, a偶 oboje zatracili si臋 w rozkoszy. Po spe艂nieniu pozosta艂 w jej ciele. Ca艂owa艂 j膮 teraz delikatnie, lecz nami臋tnie, i zn贸w by艂 got贸w zacz膮膰 od nowa. Rhonwyn zawsze stara艂a si臋 nie traci膰 kontroli nad sob膮, lecz tej nocy nie potrafi艂a opanowa膰 rozkoszy. Rafe pokona艂 j膮 sw膮 wytrwa艂o艣ci膮, a jednak jeszcze nigdy w 偶yciu nie czu艂a si臋 tak wolna. I nie ba艂a si臋 niczego, ale to niczego. Oplot艂a go nogami, podtrzymywa艂a w rozkoszy, a偶 oboje os艂abli, wyczerpani. Pop艂aka艂a si臋 w jego ramionach, a on przekona艂 si臋, jak szczodrze zosta艂 obdarowany po d艂ugim oczekiwaniu.

Przytuli艂 j膮 mocno, g艂adzi艂 po g艂owie, uspokaja艂 cichymi s艂owami.

- 呕ono, czy偶by艣 nie wiedzia艂a, jak bardzo ci臋 kocham? Przecie偶 cz臋sto ci臋 o tym zapewnia艂em.

- Nie by艂o jeszcze na 艣wiecie mi艂o艣ci tak gor膮cej jak nasza -odpowiedzia艂a przez 艂zy. - Jak偶e 偶a艂uj臋, 偶e nie by艂am dla ciebie dziewic膮. Jak bardzo tego 偶a艂uj臋! Rafe roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- A ja dzi臋kuj臋 za to Bogu. Ceni臋 tw膮 zr臋czno艣膰 w sztuce mi艂osnej znacznie bardziej, ni偶 ceni艂bym niezdarn膮 niewinno艣膰.

- Naprawd臋...? - Spojrza艂a na niego z niedowierzaniem spod d艂ugich, operlonych 艂zami rz臋s.

- Naprawd臋. Edward, jak s膮dz臋, niewiele dla ciebie zrobi艂, ale kalif by艂 bez w膮tpienia m臋偶czyzn膮 wielkiej wiedzy i delikatno艣ci. Przezwyci臋偶y艂 tw贸j strach i nauczy艂 ci臋, jak sprawi膰 przyjemno艣膰 m臋偶owi. Jestem mu za to wdzi臋czny, moja mi艂a, lecz i nieco zazdrosny. Je艣li kiedykolwiek zwr贸cisz wzrok na innego m臋偶czyzn臋, udusz臋 ci臋 go艂ymi r臋kami.

- Czy偶by...? - za偶artowa艂a, patrz膮c na niego niewinnie. Rafe obr贸ci艂 j膮 na brzuch i wymierzy艂 pieszczotliwego klapsa.

- Owszem, wied藕mo - powiedzia艂, a Rhonwyn krzykn臋艂a, za co dosta艂a drugiego klapsa. Odwr贸ci艂a si臋 na wznak i spojrza艂a na m臋偶a.

- Wiesz, 偶e bardzo mi si臋 to spodoba艂o, panie? Mo偶e zechcesz uderzy膰 mnie jeszcze raz? Potrafi臋 przecie偶 by膰 niegrzeczn膮 dziewczynk膮. Roze艣mia艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮.

- 呕ono, wiem o tym doskonale. A teraz odpocznijmy. Je艣li mam zachowa膰 czujno艣膰 przed dzikimi Walijczykami, musz臋 si臋 przespa膰. Rhonwyn wtuli艂a si臋 w m臋偶a, oddychaj膮c m臋skim zapachem jego potu.

U艣miecha艂a si臋. Czy to normalne, a偶 tyle szcz臋艣cia? - pyta艂a sam膮 siebie.

Przysz艂o lato. W Ardley pojawi艂 si臋 pos艂aniec z Haven z informacj膮, 偶e lady Katarzyna zdrowo powi艂a drugiego syna. Rafe i Rhonwyn zaproszeni zostali na chrzciny ma艂ego Henryka de Beaulieu jako rodzice chrzestni.

- Niech B贸g b艂ogos艂awi tw膮 siostr臋 - powiedzia艂a Rhonwyn, 艣miej膮c si臋. -Doprowadzi do pokoju w rodzinie de Beaulieu. Mo偶e jest uleg艂a i nie艣mia艂a, ale Edwarda trzyma tward膮 r臋k膮. Nie spodziewa艂am si臋, 偶e zostaniemy rodzicami chrzestnymi Henryka. Z pewno艣ci膮 nie by艂 to wyb贸r jej m臋偶a.

- Mimo wszystko pojedziemy, 偶eby zrobi膰 przyjemno艣膰 Katarzynie -zdecydowa艂 Rafe. - A ty postarasz si臋 nie prowokowa膰 Edwarda.

- Nie b膮d藕 zazdrosny, m臋偶u - odpowiedzia艂a Rhonwyn, g艂adz膮c go po policzku. - Jak mog臋 czu膰 co艣 do niego, skoro na 艣mier膰 i 偶ycie zakochana jestem w tobie? - Wspi臋艂a si臋 na palce i poca艂owa艂a go w policzek.

- Nie 艂ud藕 si臋, 偶e u艂agodzisz mnie mi艂ymi s艂贸wkami, 偶ono. Znam wszystkie twoje szata艅skie metody.

- Ale kochasz mnie, prawda? Prawda, Rafe? - I zn贸w go poca艂owa艂a.

- Jeste艣 niemo偶liwa, 偶ono! - Rafe de Beaulieu roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- A chcia艂by艣, 偶ebym by艂a inna?

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Zamek Haven le偶a艂 o dwa dni drogi od Ardley. Jakie to dziwne - wraca膰 tam - pomy艣la艂a Rhonwyn, kiedy zbli偶ali si臋 do celu. Pami臋ta艂a dzie艅, gdy zobaczy艂a Haven po raz pierwszy; jecha艂a wtedy w towarzystwie ojca na 艣lub z Edwardem de Beaulieu. Wydawa艂 si臋 w贸wczas pi臋kny niewinnej, naiwnej i przera偶onej perspektyw膮 nowego 偶ycia dziewczynie. R贸偶ni艂a si臋 bowiem od innych kobiet, co wynika艂o ze specyficznego wychowania. Kiedy Edward za偶膮da艂, by spe艂nia艂a ma艂偶e艅sk膮 powinno艣膰, w zamian za zgod臋 wytargowa艂a opiek臋 nad Glynnem. Podejrzewa艂a, 偶e nigdy jej tego nie wybaczy艂.

A jaki by艂 wstrz膮艣ni臋ty, gdy zobaczy艂, 偶e dobrze w艂ada broni膮! Dlaczego nie m贸g艂, jak Rafe, pogodzi膰 si臋 ze sprawno艣ci膮 偶ony w robieniu mieczem i strzelaniu z 艂uku? Mo偶e z tego mi臋dzy innymi powodu wyst膮pi艂 o uznanie jej za zmar艂膮, gdy niewierni wzi臋li j膮 w niewol臋? Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 gorzko. Biedny Edward. Katarzyna rzeczywi艣cie by艂a dla niego idealn膮 偶on膮, ona sama za艣 okaza艂a si臋 wymarzon膮 偶on膮 dla Rafe'a. Po raz drugi od czasu zawarcia tego ma艂偶e艅stwa wszyscy de Beaulieu zobacz膮 si臋 jako prawdziwa rodzina. Pierwsze spotkanie, w dzie艅 艣wi臋tego Marcina, nie by艂o zbyt przyjemne.

Katarzyna wybieg艂a im na spotkanie, roze艣miana i szcz臋艣liwa.

- Przyjechali艣cie! Mab, przynie艣 dziecko! Rodzice chrzestni musz膮 je zaraz zobaczy膰! Wchod藕cie, siadajcie. Gdzie wino dla go艣ci?

- Jeste艣 blada, siostro... - Rafe uca艂owa艂 drobn膮 d艂o艅 siostry. W jego g艂osie 艂atwo dawa艂o si臋 odczyta膰 trosk臋. Przyniesiono ch艂opca. Wygl膮da艂 dok艂adnie tak jak jego brat przed rokiem.

- Sk贸ra zdj臋ta z ojca! - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋, patrz膮c na pana zamku.

- W艂a艣nie! - Edward nap臋cznia艂 z dumy. - Dw贸ch zdrowych syn贸w w dwa lata, a zapewniam was, 偶e b臋dzie ich wi臋cej.

- Mo偶e powiniene艣 zaczeka膰 z nast臋pnym - powiedzia艂a spokojnie. -Katarzyna sprawia wra偶enie wyczerpanej. Powinna odpocz膮膰.

- Czy偶by艣 by艂a zazdrosna, pani? Bo przecie偶 od ciebie nie otrzyma艂em potomstwa, a od obecnej 偶ony dw贸ch syn贸w... Rhonwyn opanowa艂a si臋 z trudem.

- Zale偶y mi na zdrowiu Kate i tobie te偶 powinno zale偶e膰. M贸wiono mi, 偶e narodziny nowego 偶ycia nie s膮 oboj臋tne dla kobiety. Je艣li kochasz 偶on臋, daj jej czas, by przysz艂a do siebie po porodzie. Dw贸ch syn贸w w dwa lata... to bardzo trudne dla kobiety. Ale skoro moc twej m臋sko艣ci i p艂odno艣膰 twej 偶ony s膮 dla ciebie wa偶niejsze ni偶 mi艂o艣膰 i troska o ni膮, zabijesz j膮, i to pr臋dko. Mo偶e ci jednak na tym nie zale偶y, by zachowa艂a zdrowie, bo znajdziesz sobie trzeci膮 偶on臋 tak szybko, jak znalaz艂e艣 drug膮, prawda? Czy zmiana 偶on przypadkiem nie wesz艂a ci w krew? - I u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko. Rafe powstrzyma艂 wybuch 艣miechu. W duszy zgadza艂 si臋 z 偶on膮, powiedzia艂 jednak ostrzegawczo:

- Rhonwyn!

- Gadatliwa i pewna siebie jak zwykle! - warkn膮艂 Edward. - Rafe powinien od czasu do czasu sprawia膰 ci porz膮dne lanie.

- Znalaz艂 na mnie znacznie lepszy spos贸b... - odpar艂a.

- Co?! Dopuszczasz go do siebie, pani?

- Tak cz臋sto, jak tylko zechce, czyli bardzo cz臋sto.

- Do艣膰! - wtr膮ci艂 Rafe ostrym g艂osem.

- Tak, do艣膰 - popar艂a go Kate. - Pog贸d藕cie si臋, bardzo prosz臋. Jeste艣my rodzin膮, musimy 偶y膰 w zgodzie.

- Przepraszam ci臋, Kate - powiedzia艂a cicho Rhonwyn. -Od tej chwili zachowam spok贸j, je艣li tylko b臋dzie to mo偶liwe. Kiedy chrzest?

- Jutro.

- Zaraz potem wr贸cimy do Ardley.

- Och, nie zostaniecie d艂u偶ej? - zmartwi艂a si臋 Katarzyna.

- Nie mo偶emy - wtr膮ci艂 natychmiast Rafe. - Rhonwyn zaj臋ta jest wyrobem myd艂a i przetwarzaniem owoc贸w na zim臋, ja za艣 powinienem nadzorowa膰 budow臋 nowego spichlerza. Musi by膰 gotowy za miesi膮c, przed 偶niwami.

- Nie masz nadzorcy?

- Po co najmowa膰 nadzorc臋 do pracy, kt贸r膮 sam mog臋 wykona膰? - zdziwi艂 si臋 Rafe. - Nie jestem panem na zamku, Edwardzie, mam tylko niewielk膮 posiad艂o艣膰.

- Znacznie powi臋kszon膮 dzi臋ki ziemi uzyskanej przez ma艂偶e艅stwo.

- Dobrze, 偶e przypomnia艂e艣 mi o tym. - Rafe u艣miechn膮艂 si臋. - Mo偶e wyp艂acisz nam posag Rhonwyn? Skoro jeste艣my ma艂偶e艅stwem od niemal roku...

- Musisz zaczeka膰, a偶 sprzedam byd艂o.

- Wezm臋 byd艂o zamiast pieni臋dzy, bo chyba nie chcesz, by ten d艂ug nadal nas dzieli艂, prawda?

- Doskona艂e rozwi膮zanie! - wtr膮ci艂a szybko Katarzyna. -Prawda, m贸j panie? -zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a. - Dzi臋ki temu unikniesz p臋dzenia byd艂a na targ i wszystkich zwi膮zanych z tym k艂opot贸w...

- Masz racj臋, kochanie. - Edward u艣miechn膮艂 si臋 do swej 艣licznej 偶ony. Katarzyna odpowiedzia艂a u艣miechem, zadowolona, 偶e uda艂o si臋 unikn膮膰 zwady. Czu艂a si臋 wyczerpana, brakowa艂o jej energii, by 艂agodzi膰 k艂贸tnie m臋偶a z bratem i bratow膮, cho膰 bratowa, mimo i偶 najwyra藕niej bardzo si臋 stara艂a tego nie robi膰, prowokowa艂a niesnaski. Starszego syna Kate musia艂a odda膰 mamce, brakowa艂o jej bowiem si艂y na dw贸jk臋 dzieci, tym bardziej 偶e m艂odszy mia艂 apetyt przewy偶szaj膮cy jej mo偶liwo艣ci i domaga艂 si臋 piersi co dwie godziny.

Henryk Jan de Beaulieu zosta艂 ochrzczony nast臋pnego dnia p贸藕nym rankiem. Po ceremonii rodzina spe艂ni艂a toast za jego zdrowie w wielkiej sali zamku Haven. Dziecko p艂aka艂o g艂o艣no, gdy ksi膮dz Jan polewa艂 wod膮 艣wi臋con膮 jego k臋dzierzaw膮 g艂贸wk臋. Rhonwyn trzyma艂a dziecko, a kiedy zacz臋艂o szuka膰 jej piersi, dozna艂a przedziwnego uczucia. Tuli艂a niemowl臋, p贸ki nie odda艂a go nia艅ce, ale przedtem skrycie poca艂owa艂a ma艂e cz贸艂ko. I dopiero w贸wczas u艣wiadomi艂a sobie ze zdumieniem, 偶e pragnie mie膰 dziecko.

- No i co? - Rafe pojawi艂 si臋 przy jej boku. - Pozna艂em po twoich oczach, 偶e zamierzasz odstawi膰 ten wywar, kt贸ry pijesz co rano.

- Wiedzia艂e艣?!- spyta艂a ze zdumieniem i 艂zy nap艂yn臋艂y jej do oczu. Wiedzia艂, 偶e pije zio艂a zapobiegaj膮ce pocz臋ciu i nie oburza艂 si臋, cho膰 by艂o to niezgodne z pogl膮dami jego i Ko艣cio艂a. Nie pr贸bowa艂 jej tego zabroni膰.

- Przez ca艂e 偶ycie do czego艣 ci臋 zmuszano. Dlaczego ja z kolei mia艂bym zmusza膰 ci臋 do urodzenia dziecka, dop贸ki sama nie dojrzejesz do ch臋ci posiadania potomstwa? Wiem, 偶e jestem p艂odny, mam w Ardley dw贸ch bastard贸w. Je艣li chcesz mie膰 dziecko, zrobimy wszystko co w naszej mocy, by tak si臋 sta艂o. - Uca艂owa艂 j膮 w czo艂o, palcem star艂 艂zy, 艣ciekaj膮ce jej po policzkach.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂a cicho Rhonwyn.

- Wiem.

- Jeste艣 diab艂em! - u艣miechn臋艂a si臋.

- A ty czarownic膮. Edward obserwowa艂 ich. Przez jego przystojn膮 twarz przemkn膮艂 cie艅.

Dlaczego Rhonwyn nie kocha艂a go tak, jak pokocha艂a kuzyna Rafe'a? Wiedzia艂, 偶e nigdy tego nie zrozumie, ale mia艂 przynajmniej tyle szcz臋艣cia, 偶e los obdarowa艂 go Katarzyn膮. Kocha艂 sw膮 s艂odk膮 偶on臋 i zawsze mia艂 j膮 kocha膰, a jednak zazdro艣ci艂 kuzynowi gor膮cej mi艂o艣ci, jaka najwyra藕niej 艂膮czy艂a go z 偶on膮. Dlaczego p艂omie艅 nie zap艂on膮艂, gdy Rhonwyn by艂a jego 偶on膮?

Katarzyna protestowa艂a, ale Rhonwyn z m臋偶em odjechali do domu niebawem. Przed odjazdem Rafe wzi膮艂 kuzyna na stron臋.

- Rhonwyn ma racj臋 - powiedzia艂. - Katarzyna jest delikatna, wyczerpa艂o j膮 urodzenie dw贸ch syn贸w w tak kr贸tkim czasie. Je艣li nie potrafisz opanowa膰 po偶膮dania, znajd藕 sobie jak膮艣 ch臋tn膮 s艂u偶膮c膮. Nie zabijaj mi siostry, Edwardzie, sw膮 nami臋tno艣ci膮.

- M贸wisz m膮drze, cho膰 boli mnie, 偶e musz臋 ci przyzna膰 racj臋 - odrzek艂 Edward. - Kocham Katarzyn臋 i za nic nie chcia艂bym wyrz膮dzi膰 jej krzywdy. Zrobi臋 wi臋c, jak radzisz... je艣li nie zdo艂am opanowa膰 po偶膮dania.

- 艢wietnie! - Rafe u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Cieszy mnie, 偶e nie b臋d臋 musia艂 ci臋 zabi膰. Edward roze艣mia艂 si臋 i napi臋cie, istniej膮ce mi臋dzy nimi a偶 do tej chwili, znik艂o.

- Powiedz mi... czy ty naprawd臋 kochasz Rhonwyn? - spyta艂 z wahaniem.

- Naprawd臋.

- A ona ciebie?

- Kocha. Edwardzie, nie zajmuj si臋 tym, co 艂膮czy mnie z Rhonwyn. Katarzyna jest doskona艂膮 偶on膮 dla ciebie, Rhonwyn za艣 doskona艂膮 偶on膮 dla mnie. I tyle. To, co dzia艂o si臋 kiedy艣, nie ma ju偶 znaczenia. Cieszmy si臋 tym, co mamy, i dzi臋kujmy za to Bogu.

17

Byli ma艂偶e艅stwem od roku. Rocznic臋 艣lubu 艣wi臋towali na do偶ynki, w ko艅cu pierwszych zbior贸w. By艂 to dobry rok; Ardley prosperowa艂o jak nigdy przedtem.

- Przynios艂a艣 nam szcz臋艣cie - orzek艂 Rafe.

- Pogod臋 tego lata mieli艣my niezwykle dobr膮 - u艣miechn臋艂a si臋 znacznie praktyczniejsza Rhonwyn. Zbo偶e zmagazynowano w spichrzach. Zebrano jab艂ka i gruszki. Z cz臋艣ci owoc贸w przyrz膮d/ono cydr, reszt臋 z艂o偶ono w ziemiankach o kamiennych 艣cianach. Jako dobra gospodyni, kt贸r膮 niew膮tpliwie by艂a, Rhonwyn siadywa艂a wieczorami wraz ze s艂u偶b膮, wybieraj膮c s艂om臋 oraz brud z we艂ny ostrzy偶onych wcze艣niej owiec, gr臋plowan膮 potem i prz臋dzon膮. By艂 to proces czasoch艂onny, lecz dzi臋ki niemu poznawa艂a s艂u偶b臋, a s艂u偶ba poznawa艂a j膮. Wpr臋dce orzek艂a, 偶e nowa pani Ardley jest nie tylko bardzo 艂adna, ale umie ci臋偶ko pracowa膰 i nie pu­szy si臋. S艂u偶ba uzna艂a Rhonwyn za swoj膮 i dobr膮, mimo 偶e bawi艂a si臋 broni膮 i by艂a Walijk膮.

艢wiat wok贸艂 Ardley wydawa艂 si臋 spokojnie pod膮偶a膰 w艂asn膮 drog膮. Od czasu wizyty Glynna, kt贸ry wczesn膮 wiosn膮 przyby艂 ostrzec ich o knowaniach ap Gruffydda i o tym, 偶e niekt贸rzy Walijczycy spiskuj膮 przeciw niemu z Anglikami, nie mieli go艣ci. Kr贸l Henryk zmar艂 w listopadzie poprzedniego roku; ksi膮偶臋 Edward, wierz膮c, 偶e jego matka potrafi zapewni膰 Anglii pok贸j, nie spieszy艂 si臋 z powrotem. Spodziewano si臋 go dopiero w nast臋pnym roku, nie by艂o jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e -kiedy wr贸ci - narzuci sw膮 w艂adz臋 ksi臋ciu Walii i jej mieszka艅com. Rhonwyn nie mia艂a co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Po­dejrzewa艂a jednak, 偶e jej ojciec naciska tylko Anglik贸w, korzystaj膮c z nieobecno艣ci w艂adcy; nie by艂 przecie偶 g艂upcem, wiedzia艂, 偶e musi podda膰 si臋 suwerenowi, kt贸remu 艣lubowa艂 pos艂usze艅stwo. By艂 to jego obowi膮zek nie naruszaj膮cy honoru, a co to jest obowi膮zek i honor, ap Gruffydd rozumia艂, co do tego jego c贸rka nie mia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

Min膮艂 wrzesie艅 i pa藕dziernik. Rhonwyn kocha艂a jesie艅, zawsze by艂a to jej ulubiona pora roku. Wraz z Rafe'em dzie艅 w dzie艅 prowadzi艂a polowanie, w przygotowaniu na nadchodz膮c膮 zim臋. Jelenie by艂y tego roku wyj膮tkowo t艂uste i ju偶 wkr贸tce zgromadzono wi臋cej ni偶 wystarczaj膮cy zapas mi臋sa. Rafe dostarcza艂 wprawdzie swym ludziom 偶ywno艣ci na 鈥瀏艂odne miesi膮ce鈥, ale pozwala艂 im zbiera膰 resztki z p贸l, dwukrotnie w miesi膮cu polowa膰 w swych lasach i raz w tygodniu 艂owi膰 ryby w nale偶膮cych do Ardley strumieniach. By艂 bardzo hojnym panem i jego ludzie odwdzi臋czali mu si臋 za to lojalno艣ci膮.

To Enit odkry艂a, 偶e cykl miesi臋czny Rhonwyn zosta艂 zaburzony. Zauwa偶y艂a tak偶e, 偶e nagle sta艂a si臋 ona wybredna.

- Pani - powiedzia艂a pewnego ranka, gdy we dwie, w garderobie, przegl膮da艂y suknie, szukaj膮c wymagaj膮cych naprawy. - S膮dz臋, 偶e spodziewasz si臋 dziecka. Krew nie odp艂yn臋艂a ci od wielu tygodni, miewasz md艂o艣ci. To wszystko s膮 oznaki ci膮偶y, wiem o tym od matki.

- Czy to mo偶liwe? - zdziwi艂a si臋 Rhonwyn.

- Mamy swoj膮 akuszerk臋, pani. Maybel, 偶on臋 m艂ynarza. Powinna艣 j膮 odwiedzi膰.

- P贸jdziemy do niej dzi艣. Obie - postanowi艂a Rhonwyn. -Gdybym by艂a sama, zacz臋艂yby si臋 plotki.

- Kobiety i tak b臋d膮 plotkowa膰 - zauwa偶y艂a trze藕wo Enit. -Ale to bez znaczenia. Je艣li spodziewasz si臋 dziecka, pani, wszystkie cieszy膰 si臋 b臋d膮 z twojego szcz臋艣cia. Odwiedzi艂y 偶on臋 m艂ynarza. Wystarczy艂o jej jedno spojrzenie.

- Tak, pani, jeste艣 w ci膮偶y, dzi臋ki niech b臋d膮 Bogu! - powiedzia艂a.

- Sk膮d mo偶esz wiedzie膰? Przecie偶 zaledwie na mnie spojrza艂a艣!

- Wida膰 to po twoich oczach, pani - wyja艣ni艂a akuszerka. -I po twarzy. 艢wieci tym wewn臋trznym 艣wiat艂em, kt贸rego nie spos贸b uda膰. Ale wys艂ucham objaw贸w.

- Nie krwawi艂a od siedmiu i p贸艂 tygodnia, a jedzenie jej nie smakuje, nawet ulubiony s艂odki pudding - powiedzia艂a Enit, nim Rhonwyn zd膮偶y艂a otworzy膰 usta.

- B贸le piersi?

- Tak.

- Brzuch jakby spuchni臋ty, cho膰 wcale tego nie wida膰?

- Och, tak!

- Poprzednie krwawienie?

- W ostatnim tygodniu sierpnia.

- Dziecko urodzi si臋 na pocz膮tku czerwca - orzek艂a Maybel - a ja b臋d臋 na miejscu, by odebra膰 je, pani. Nie musisz si臋 ba膰, jeste艣 zdrowa, ale od dzi艣 nie wolno ci galopowa膰 po polach; jeste艣 skazana na 艂agodny trucht lub bryczk臋. I a偶 do porodu 偶adnego wymachiwania mieczem z tymi twoimi Wa­lijczykami. A gdyby zdarzy艂 ci si臋 wypadek, pani?

- Jestem za dobra na wypadki - zaprotestowa艂a Rhonwyn z dum膮.

- Powiem o tym panu - stwierdzi艂a Maybel z kamiennym spokojem.

- No, dobrze! Akuszerka i Enit wymieni艂y u艣miechy.

- Macie milcze膰, p贸ki nie porozmawiam z Rafe'em - poleci艂a im Rhonwyn. -Nie chc臋, 偶eby zacz臋艂o si臋 gadanie, nim go zawiadomi臋. Potrzebuje czasu, 偶eby si臋 nacieszy膰 i nachwali膰. - Roze艣mia艂a si臋, a obie kobiety zawt贸rowa艂y jej, doskonale bowiem rozumia艂y, 偶e ich pan b臋dzie si臋 zachowywa艂 tak, jakby by艂 pierwszym m臋偶czyzn膮, kt贸remu kobieta urodzi dziecko. Rhonwyn owin臋艂a si臋 p艂aszczem i wysz艂a na 艂膮k臋. Dzie艅 by艂 s艂oneczny, lecz zimny, z drzew spad艂y resztki li艣ci. Dziecko -pomy艣la艂a. W tej chwili ro艣nie w niej nowe 偶ycie. Czy urodzi si臋 syn? A mo偶e c贸rka? Dziecko! Zaplanowali dziecko i zasz艂a w ci膮偶臋 niemal natychmiast. Przesta艂a pi膰 nalewk臋 przed zale­dwie kilkoma miesi膮cami! Dziecko! Nowe 偶ycie, nowa odpowiedzialno艣膰. Nie wiem nic o dzieciach. A je艣li zdarzy mi si臋 to, co matce? Mog臋 przecie偶 umrze膰 przy porodzie. Nie! Odp臋dzi艂a od siebie t臋 przera偶aj膮c膮 my艣l. Vala 艂atwo przecie偶 urodzi艂a zar贸wno syna, jak i c贸rk臋, to przy ostatnim dziecku by艂a przera偶ona, ba艂a si臋 jednak tego, 偶e jest ono owocem gwa艂tu. Patrz膮c w przesz艂o艣膰, Rhonwyn u艣wiadomi艂a sobie, 偶e ju偶 jako dziewczynka rozwa偶a艂a my艣l, i偶 matka, w przyp艂ywie szale艅stwa, pr贸bowa艂a wydoby膰 dziecko na 艣wiat przed jego czasem, powoduj膮c 艣mier膰 obojga.

B臋d臋 si臋 modli膰 - pomy艣la艂a. I poprosz臋, by ciotka modli艂a si臋 za mnie wraz ze wszystkimi swymi zakonnicami. Dzi臋ki ich modlitwom z pewno艣ci膮 b臋d臋 bezpieczna. Dziecko! Musi znale藕膰 m臋偶a i przekaza膰 mu t臋 wspania艂膮 nowin臋, nim dowie si臋 o niej z plotek; nie w膮tpi艂a, 偶e ju偶 nied艂ugo o jej ci膮偶y rozprawia膰 b臋dzie ca艂e Ardley. Pobieg艂a; owce rozbiega艂y si臋 przed ni膮, p艂aszcz powiewa艂 na wietrze.

- Rafe! Rafe! Rafe us艂ysza艂 jej wo艂anie, g艂o艣ne, jakby by艂a w niebezpiecze艅stwie.

Rhonwyn go wo艂a! Bo偶e! Czy偶by Walijczycy zaatakowali? Wybieg艂 ze stajni, przerywaj膮c d艂ug膮, fachow膮 rozmow臋 z rymarzem. Z艂apa艂 偶on臋 w ramiona, z niepokojem spojrza艂 w jej twarz.

- Co si臋 sta艂o?! - krzykn膮艂.

- B臋d臋 mia艂a dziecko - wydysza艂a Rhonwyn i rozp艂aka艂a si臋. Przytuli艂 j膮 jeszcze mocniej. Na jego jak偶e przystojnej twarzy pojawi艂 si臋 szeroki u艣miech.

- Jeste艣 w ci膮偶y? B臋dziesz mia艂a dziecko, 偶ono? Skin臋艂a g艂ow膮, p艂acz膮c ze szcz臋艣cia.

- B臋d臋 mia艂a dziecko, m臋偶u - przytakn臋艂a.

- Kiedy ci臋 posiad艂em, my艣la艂em, 偶e wi臋ksze szcz臋艣cie nie mo偶e mnie spotka膰. Udowodni艂a艣, 偶e si臋 myli艂em, Rhonwyn. Serce rozsadza mi taka rado艣膰, i偶 boj臋 si臋, by nie wybuch艂o. Jak偶e ja ci臋 kocham, 偶ono! Jak偶e ja ci臋 kocham! - Poca艂owa艂 j膮 mocno w usta i w mokre od 艂ez policzki.

- A co b臋dzie, je艣li urodzi si臋 nam dziewczynka?

- Damy jej na imi臋 Anghard. I z pewno艣ci膮 b臋dzie podobna do pi臋knej matki -odpar艂 dworsko Rafe de Beaulieu. - Nie przeszkadza mi dziewczynka. Mam dwie, nie艣lubne. Kiedy dorosn膮, b臋d膮 s艂u偶y艂y siostrze.

- Nada艂by艣 swej c贸rce walijskie imi臋?

- Jej matka jest walijsk膮 ksi臋偶niczk膮.

- Jej matka wychowa艂a si臋 w艣r贸d m臋偶czyzn, traktowana jak ch艂opak -za偶artowa艂a Rhonwyn. - Te偶 mi ksi臋偶niczka! Jestem prost膮 dziewczyn膮. Rafe u艣miechn膮艂 si臋. Jego niebieskie oczy p艂on臋艂y gor膮c膮 mi艂o艣ci膮.

- Nie, kochanie, nie jeste艣 prost膮 dziewczyn膮, o czym zreszt膮 doskonale wiesz. I kocham ci臋 tak膮, jaka jeste艣. A teraz powiedz mi, kiedy ma si臋 urodzi膰 nasze dziecko.

- Maybel twierdzi, 偶e w czerwcu.

- Koniec z 膰wiczeniami z Othem i Dewim.

- Tak, panie.

- A偶 do porodu koniec z polowaniami.

- Tak jest, panie.

- Ciesz臋 si臋, 偶e ci膮偶a zmieni艂a ci臋 w rozs膮dn膮 kobiet臋 - zakpi艂 Rafe i szybko uchyli艂 si臋 przed wymierzonym przez 偶on臋 ciosem.

- Zawsze by艂am rozs膮dna! Roze艣mia艂 si臋 szczerze, szcz臋艣liwy. Uca艂owa艂 drobn膮 d艂o艅, kt贸ra przed chwil膮 omal go nie uderzy艂a. Z trudem opanowywa艂 rado艣膰; b臋dzie mia艂 wreszcie prawego potomka!

- Jeste艣 cudowna, 偶ono - powiedzia艂, wzi膮艂 Rhonwyn na r臋ce i za艣miewaj膮c膮 si臋 zani贸s艂 do domu. Nigdy nie mieszka艂 pod jednym dachem z kobiet膮 w ci膮偶y, a by艂o to do艣wiadczenie zaiste niezwyk艂e. Nastroje Rhonwyn waha艂y si臋 od euforii, kiedy wszystko by艂o dla niej jasne i proste, do depresji, w czasie kt贸rej wybucha艂a nagle histerycznym p艂aczem z byle powodu, a cz臋sto i bez powodu. Wypro­wadza艂y j膮 z r贸wnowagi g艂贸wnie drobiazgi i codzienne zdarzenia, a p艂aka艂a zw艂aszcza gdy si臋 kochali, oczywi艣cie, bezpiecznie dla dziecka, na sposoby wskazane przez Maybel. Zapewnia艂a m臋偶a, 偶e to 艂zy szcz臋艣cia, lecz i tak bardzo go tym denerwowa艂a.

Wreszcie w styczniu sta艂a si臋 nagle pogodna i spokojna. Brzuch i piersi uros艂y jej; 艣wiadectwo, 偶e cia艂o gotowe jest utrzyma膰, a potem karmi膰 nowe, maj膮ce pojawi膰 si臋 latem 偶ycie. Uwielbia艂a, kiedy m膮偶 k艂ad艂 d艂onie na jej wypuk艂ym brzuchu, nies艂ychanie bowiem j膮 to koi艂o. Ku rozkoszy 偶ony, masowa艂 tak偶e jej plecy. Rhonwyn nie pozwala艂a mu jednak dotyka膰 nadwra偶liwych piersi, co przyj膮艂 z niech臋ci膮, bo uwielbia艂 je pie艣ci膰; a jednak dostosowa艂 si臋 do jej 偶ycze艅 bez s艂owa protestu. Siostra t艂umaczy艂a mu, 偶e do ci臋偶arnych kobiet trzeba umie膰 si臋 dostosowa膰 i - ku zdumieniu Rafe'a -podobne zdanie wyrazi艂 jej m膮偶.

Na Matki Boskiej Gromnicznej nie by艂o g艂臋bokiego 艣niegu, z wizyt膮 do Ardley przybyli wi臋c Katarzyna i Edward. Kobiety natychmiast usiad艂y przy kominku, rozmawiaj膮c, 艣miej膮c si臋 i doskonale czuj膮c w swym towarzystwie. Edward u艣miechn膮艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮.

- Takie si臋 robi膮 w ci膮偶y - powiedzia艂. - Gratulacje, Rafe. Nie s膮dzi艂em, 偶e uda ci si臋 zrobi膰 jej dziecko.

- To ju偶 nie ta kobieta, z kt贸r膮 si臋 o偶eni艂e艣, kuzynie. Kalif nauczy艂 j膮 nami臋tno艣ci i tego, jak si臋 ni膮 cieszy膰.

- I ty znosisz 偶on臋, kt贸rej u偶ywa艂 inny m臋偶czyzna?! - G艂os Edwarda zrobi艂 si臋 nagle piskliwy.

- Traktuj臋 j膮 jak wdow臋. Dlaczego tak si臋 na ni膮 gniewasz, Edwardzie? By艂a wierna tobie i jest wierna mnie. Czeg贸偶 jeszcze mo偶e chcie膰 m臋偶czyzna?

- Nie by艂a mi wierna - powiedzia艂 gniewnie Edward de Beaulieu. - 呕y艂a z niewiernym i bezwstydnie og艂osi艂a to ca艂emu 艣wiatu.

- By艂a brank膮. Wola艂by艣, Edwardzie, 偶eby zgin臋艂a raczej, ni偶 podda艂a si臋 tamtemu m臋偶czy藕nie? Uzna艂e艣 j膮 za stracon膮, nie wiedz膮c, czy rzeczywi艣cie nie 偶yje. Nie min臋艂y dwa miesi膮ce od porwania Rhonwyn, a ju偶 napisa艂e艣 do mnie z pro艣b膮 o r臋k臋 Katarzyny. Twoja 偶ona by艂a ci przynajmniej wierna w sercu, ty za艣 sercem nie by艂e艣 wierny jej. Pospieszy艂e艣 do domu, o偶eni艂e艣 si臋 z m膮 siostr膮 i uczyni艂e艣 j膮 ci臋偶arn膮, jak najszybciej si臋 da艂o. Rhonwyn nie chcia艂a urodzi膰 kalifowi dziecka i nigdy nie zaprzesta艂a planowa膰 ucieczki. Pragn臋艂a wr贸ci膰 do ciebie. Nie powiniene艣 wpada膰 w gniew tylko dlatego, 偶e straci艂e艣 okazj臋 i nigdy nie dowiesz si臋, jaka naprawd臋 jest. A powiem ci, kuzynie, 偶e jest ciep艂a, nami臋tna, i kocha mnie... tak jak moja siostra kocha ciebie.

Nadesz艂a wiosna, a z ni膮 temperament Rhonwyn zmieni艂 si臋 znowu; by艂a teraz ostra, nieprzyjemna i cierpia艂a na dolegliwo艣ci fizyczne, sta艂a si臋 bowiem tak gruba, 偶e nie mog艂a ani chodzi膰 swobodnie, ani nawet siedzie膰.

- Jestem t艂usta jak maciora! - z艂o艣ci艂a si臋.

- Jeste艣 pi臋kna - powtarza艂 Rafe.

- Pi臋kna gruba maciora, kt贸ra zaraz si臋 oprosi.

- Wszystko b臋dzie dobrze - uspokaja艂 j膮 m膮偶. Spojrza艂a na niego z mieszanin膮 gniewu i pogardy.

- A co m臋偶czyzna mo偶e wiedzie膰 o dziecku w brzuchu, wierzgaj膮cym bez przerwy?! Nie mog臋 usta膰 na nogach. Bez przerwy chce mi si臋 siusiu. P臋pek wywr贸ci艂 mi si臋 na drug膮 stron臋, a ty m贸wisz, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku? To najg艂upsze s艂owa, jakie kiedykolwiek s艂ysza艂am z ust m臋偶­czyzny! Rafe nie wiedzia艂 ju偶, czy ma si臋 艣mia膰, czy z艂o艣ci膰. Poniewa偶 wiedzia艂, 偶e na obie okazje 偶ona ju偶 przygotowa艂a sobie odpowiednie z艂o艣liwo艣ci, rozs膮dnie postanowi艂 milcze膰.

Por贸d rozpocz膮艂 si臋 pierwszego czerwca. Maybel i Enit nie odst臋powa艂y swej pani.

- Je艣li jeszcze kiedy艣 mi to zrobisz... - krzykn臋艂a Rhonwyn do m臋偶a -...b臋dziesz trupem! Aaaach! Oooo...! Nienawidz臋 ci臋! Rafe de Beaulieu po prostu uciek艂 z domu i skry艂 si臋 w艣r贸d zabudowa艅 gospodarczych, uznaj膮c, 偶e m臋偶czyzna nie powinien miesza膰 si臋 do kobiecych spraw. Przez otwarte okno pokoju dziennego na pi臋trze s艂ysza艂 偶o艂nierskie kl膮twy 偶ony. Wreszcie, kiedy dzie艅 chyli艂 si臋 ju偶 ku zachodowi i zapada艂 d艂ugi, pogodny letni zmierzch, us艂ysza艂 p艂acz dziecka, gniewny i bardzo dono艣ny. Pop臋dzi艂 do domu, wbieg艂 na g贸r臋 i zobaczy艂 szcz臋艣liw膮 偶on臋, tul膮c膮 do piersi niemowl臋.

- Masz syna, panie - oznajmi艂a z u艣miechem, wyci膮gaj膮c ku niemu dziecko, nadal okrwawione po porodzie.

Chwyci艂 je w ramiona.

- Witaj na 艣wiecie, Justynie de Beaulieu - powiedzia艂 cicho i doda艂: - Dzi臋kuj臋 ci, 偶ono.

- Oddaj go Enit - zakomenderowa艂a Rhonwyn rozkazuj膮cym tonem troskliwej matki. - Dlaczego Justyn?

- Bo dzi艣 mamy dzie艅 艣wi臋tego Justyna.

- Podoba mi si臋 - o艣wiadczy艂a nieoczekiwanie Rhonwyn. -To dobre imi臋, nasz Justyn nie b臋dzie jak byle Edward, Henryk czy Jan. Przypuszczam, 偶e tymi imionami ochrzcimy kolejne dzieci.

- M贸wi艂a艣 przecie偶, 偶e nie chcesz wi臋cej dzieci.

- Co? Czy ja m贸wi艂am co艣 takiego? Przecie偶 to oczywiste, 偶e musimy mie膰 wi臋cej dzieci, Rafe. Co najmniej dw贸ch syn贸w i c贸reczk臋 dla mnie, a nawet dwie. Obieca艂am c贸rk臋 ciotce. Drugiej trzeba b臋dzie znale藕膰 dobrego m臋偶a. Co za g艂upota, czy kto艣 s艂ysza艂 o jednym dziecku?! - Roze艣mia艂a si臋 po­gardliwie.

- Uwierz, panie, 偶e m贸wi szczerze, i zapami臋taj jej s艂owa -szepn臋艂a Maybel. -Przed porodem kobiety zachowuj膮 si臋 dziwnie, ale potem szybko wracaj膮 do siebie. Z Haven przyjechali Edward z Katarzyn膮, rodzice chrzestni ma艂ego Justyna.

Towarzyszy艂 im ksi膮dz Jan. Katarzyna zachwyca艂a si臋 dzieckiem, twierdz膮c, 偶e to najprzystojniejszy m艂ody m臋偶czyzna, jakiego widzia艂a, oczywi艣cie, z wyj膮tkiem obu jej syn贸w.

- Zawiadomi艂a艣 swojego ojca? - spyta艂a.

- Tak - odpar艂a kr贸tko Rhonwyn.

- A brata? Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

- Wiem, 偶e cieszy si臋 bardzo, Katarzyno. 呕a艂uj臋, 偶e go przy mnie nie ma, ale dopiero w przysz艂ym roku mo偶e dosta膰 pozwolenie na opuszczenie klasztoru i niewa偶ne, 偶e mamy tak wielkie 艣wi臋to. Zostanie ojcem chrzestnym nast臋pnego dziecka. By膰 mo偶e uda si臋 nam odwiedzi膰 go w Shrewsbury przed zim膮. Wiem, 偶e pozwol膮 nam si臋 z nim zobaczy膰.

- Ludzie m贸wi膮, 偶e kr贸l Edward wr贸ci艂 do kraju. Wkr贸tce odb臋dzie si臋 koronacja, chocia偶 my z Edwardem nie dostaniemy zaproszenia. Wezm膮 w niej udzia艂 tylko najwy偶si dostojnicy i ci, kt贸rzy chc膮 wkra艣膰 si臋 w 艂aski w艂adcy.

- Niech pr贸buj膮. - Rhonwyn wzruszy艂a ramionami. - Ja wol臋 proste 偶ycie w Ardley, tak jak ty w Haven. Obie do艣膰 mamy wielkich ludzi. No, na jaki艣 czas. W ko艅cu b臋dziemy musia艂y znale藕膰 ma艂偶onk贸w dla dzieci!

- Mia艂am nadziej臋, 偶e urodzisz c贸rk臋 dla naszego ma艂ego Neda - wyzna艂a Katarzyna. - No, ale ma zaledwie dwa lata, wystarczy ci czasu na c贸reczk臋.

- Chcia艂abym mie膰 dziewczynk臋.

- Tak si臋 ciesz臋, 偶e w ko艅cu urodzi艂a艣 dziecko. Przyznam, 偶e ba艂am si臋, i偶 jeste艣 bezp艂odna. Edward uzna艂 to za ca艂kiem prawdopodobne, ze wzgl臋du na twoje m臋skie zainteresowania. A na do偶ynki b臋dzie przecie偶 dwa lata od waszego 艣lubu!

- Modli艂am si臋 do 艣wi臋tej Anny - wyzna艂a pobo偶nie Rhonwyn, gotuj膮c si臋 z w艣ciek艂o艣ci na pierwszego m臋偶a, tego zdrajc臋, kt贸ry o艣mieli艂 si臋 rozsiewa膰 o niej takie pog艂oski. Gdyby nie to, 偶e o偶eni艂 si臋 z Katarzyn膮 - pomy艣la艂a -obci臋艂abym mu uszy za t臋 obraz臋. Bezp艂odna, te偶 mi co艣! Na pocz膮tku wrze艣nia zabrali Justyna do Shrewsbury. Wujek Glynn, kt贸rego opat zwolni艂 z zaj臋膰 zakonnych, by m贸g艂 spotka膰 si臋 z siostr膮, zachwyci艂 si臋 ma艂ym, t艂ustym, pogodnym ch艂opczykiem o szaroniebieskich oczach ojca i kilku z艂otych w艂oskach na g艂贸wce. Justyn 艣mia艂 si臋 i gaworzy艂 do zachwyconego nim wuja, kt贸rego rozradowa艂o nies艂ychanie, kiedy malec pr贸bowa艂 wsun膮膰 sobie jego palec do ust, cho膰 z trafianiem do celu mia艂 nies艂ychane k艂opoty.

Rafe i Rhonwyn wr贸cili do Ardley, dopilnowali p贸藕nych zbior贸w i zacz臋li przygotowywa膰 posiad艂o艣膰 do zimy.

W Shrewsbury dowiedzieli si臋 o koronacji kr贸la Edwarda, dokonanej dziewi臋tnastego sierpnia. Mieli zamiar podzieli膰 si臋 najnowszymi wiadomo艣ciami z Edwardem i Katarzyn膮, zdumieli si臋 wi臋c nies艂ychanie, kiedy stwierdzili, 偶e Edward ju偶 na nich czeka.

- Gdzie艣cie si臋, u diab艂a, podziewali?! - spyta艂 Rafe'a, ignoruj膮c Rhonwyn. -Siedz臋 tu od wielu godzin. S艂u偶ba twierdzi艂a, 偶e macie wr贸ci膰 dzi艣, ale nie wiedzia艂a dok艂adnie kiedy.

- Pojechali艣my do Shrewsbury pokaza膰 Glynnowi siostrze艅ca. O co ci w艂a艣ciwie chodzi?

- - Porwali Katarzyn臋!

- Co?! - spytali jednocze艣nie Rafe i Rhonwyn.

- Porwali mi 偶on臋. - Spojrza艂 w艣ciekle na Rhonwyn. - I to przez ciebie!

- Przeze mnie? Dlaczego przeze mnie, Edwardzie?! Nie 偶ywi臋 wrogich uczu膰 ani wobec ciebie, ani wobec Katarzyny.

- Zabrali j膮 Walijczycy. Byli pewni, 偶e uprowadzili ciebie!

- A niby dlaczego Walijczycy mieliby mnie uprowadza膰?

- Chcieli c贸rki ap Gruffydda!

- Jezu... - j臋kn膮艂 Rafe.

- No oczywi艣cie - powiedzia艂a Rhonwyn.

- Ale dlaczego? - spytali obaj m臋偶czy藕ni.

- Potrafi臋 znale藕膰 kilkana艣cie powod贸w - wyja艣ni艂a Rhonwyn. - Mo偶e by膰 tak, 偶e kto艣 chce si臋 wkra艣膰 w 艂aski kr贸la Edwarda i uzna艂, 偶e zatrzymanie mnie zapewni poprawne zachowanie mego ojca wobec w艂adcy. By膰 mo偶e kto艣 pragnie obali膰 ksi臋cia Llywelyna i zamierza dokona膰 tego, szanta偶uj膮c go zagro偶eniem mojego 偶ycia. Chocia偶 nie spodziewa艂abym si臋 po ojcu targ贸w o moje 偶ycie, a on wie, 偶e znam go na tyle dobrze, by nie oczekiwa膰 tego po nim. Gdybym to ja zosta艂a porwana, przede wszystkim spr贸bowa艂abym ucieczki, a gdyby si臋 nie uda艂a, raczej rzuci艂abym si臋 z blank贸w, ni偶 pozwo­li艂a, by czynami mego ojca kierowa艂 kto艣 bez honoru. W ka偶dym razie porywacze uj臋li nie t臋 kobiet臋; musimy dowiedzie膰 si臋, gdzie przetrzymuj膮 Katarzyn臋, i ruszy膰 jej z pomoc膮.

- Jaka szkoda, 偶e nie my艣la艂a艣 tak bystrze, kiedy uj臋li ci臋 niewierni -powiedzia艂 z gorycz膮 Edward i a偶 zachwia艂 si臋 na nogach od policzka, kt贸ry wymierzy艂a mu Rhonwyn.

- Jak 艣miesz prawi膰 mi kazania, ty 偶a艂osny sukinsynu! -krzykn臋艂a. - Katarzyna znalaz艂a si臋 w zupe艂nie innej sytuacji ni偶 ja w Cinnebarze. Prze偶y艂am, by wr贸ci膰 do domu i do ciebie, Edwardzie, ale okaza艂o si臋, 偶e nie zale偶y ci na mnie na tyle, by艣 czeka艂. A teraz nie chodzi o mnie. Musimy my艣le膰 o twojej 偶onie.

- To oczywiste. - Rafe obj膮艂 mocno Rhonwyn. - Daj spok贸j pozie ura偶onej dumy, kuzynie, i przyznaj, 偶e dzia艂aj膮c pochopnie, utraci艂e艣 偶on臋, lecz los da艂 ci drug膮 szans臋. Jeste艣 m臋偶em mojej siostry. My艣l o niej. Musimy zdecydowa膰, co robi膰.

- Wina! - zawo艂a艂a Rhonwyn na s艂u偶b臋, po czym wraz z m臋偶czyznami podesz艂a do kominka i usiad艂a na wy艣cie艂anym krze艣le. - Musimy dowiedzie膰 si臋, kto porwa艂 Kate i gdzie j膮 ukry艂. By to osi膮gn膮膰, wy艣l臋 do ojca pos艂a艅ca z informacj膮 o rym, co si臋 sta艂o. Niech si臋 strze偶e. Sk膮d zabrano Katarzyn臋 i co ty robi艂e艣 w tym czasie, Edwardzie?

- Z wioski Ainslea, kt贸ra nale偶y do mnie, dosta艂em wiadomo艣膰, 偶e w艣r贸d dzieci szerzy si臋 epidemia z艂o艣liwej gor膮czki. Katarzyna, dobra pani, wzi臋艂a ze sob膮 lekarstwa oraz zio艂a i odjecha艂a ze s艂u偶膮c膮, by pom贸c potrzebuj膮cym. Poniewa偶 nie wr贸ci艂a do wieczora nast臋pnego dnia i nie przys艂a艂a 偶adnej wiadomo艣ci, uda艂em si臋 wraz z kilkoma 偶o艂nierzami sprawdzi膰, co si臋 sta艂o. Wioska zosta艂a obrabowana i spalona. Kobiety i dzieci wzi臋to w niewol臋, m臋偶czyzn wymordowano z wyj膮tkiem jednego starca, pozostawionego przy 偶yciu, bym dowiedzia艂 si臋, co si臋 sta艂o. Napastnicy polecili mu przekaza膰 panu na zamku Haven, 偶e Walijczycy zabrali jego 偶on臋 i 偶e nie pragn膮 okupu, chc膮 po prostu przetrzyma膰 przez pewien czas c贸rk臋 ap Gruffydda i zwr贸c膮 j膮 偶yw膮 i zdrow膮, bylebym zaniecha艂 po艣cigu. Edward jednym haustem wypi艂 kielich wina, odrzuci艂 go i ukry艂 twarz w d艂oniach.

- Jezu! Jezu! - j臋kn膮艂. - Co mam robi膰? Moja s艂odka Kasia nie jest przyzwyczajona do twardego 偶ycia tak jak ty, Rhonwyn. Umrze, umrze z pewno艣ci膮. Powinienem lepiej jej strzec!

- Katarzyna jest silna - powiedzia艂 Rafe. - Wierz膮, 偶e to c贸rka ap Gruffydda, b臋dzie wi臋c bezpieczna. Potrzebuj膮 jej 偶ywej, by wywrze膰 presj臋 na ksi臋cia.

- Co b臋dzie, je艣li zorientuj膮 si臋, 偶e nie jest c贸rk膮 ap Gruffydda?

- Nie s膮dz臋, by mieli si臋 zorientowa膰 - zauwa偶y艂a Rhonwyn. - Nikt opr贸cz 偶o艂nierzy z Cythraul, zakonnic z klasztoru ciotki i niewielkiej liczby Anglik贸w nie wie, jak wygl膮dam. C贸rki wielkich ludzi, zw艂aszcza te z nieprawego 艂o偶a, nie maj膮 znaczenia innego ni偶 to, 偶e mo偶na korzystnie wyda膰 je za m膮偶. M臋偶czy藕ni, kt贸rzy porwali nasz膮 Katarzyn臋, nie wiedzieli o rozwi膮zaniu naszego ma艂偶e艅stwa, Edwardzie, ani o tym, 偶e poj膮艂e艣 drug膮 偶on臋. Wzi臋li j膮 za mnie, a ona jest wystarczaj膮co sprytna, by mnie przekonywaj膮co udawa膰. W tej cz臋艣ci kraju Anglicy, nawet je艣li nie m贸wi膮 po walijsku, rozumiej膮 cho膰by kilka s艂贸w. A ona?

- Nawet wi臋cej ni偶 kilka, 偶ono. - Rafe u艣miechn膮艂 si臋. -Zna ten tw贸j straszny j臋zyk na tyle, by si臋 porozumie膰. Mieli艣my walijsk膮 piastunk臋.

- A wi臋c od razu zrozumia艂a, co musi zrobi膰 i utrzymuje ich w przekonaniu, 偶e jest c贸rk膮 ap Gruffydda. Musimy dowiedzie膰 si臋, kim s膮 ci porywacze; w tym celu mam zamiar pojecha膰 do Walii i spotka膰 si臋 z ojcem. Pos艂aniec, kt贸ry go znajdzie, poprosi, by przyjecha艂 do Cythraul. Oczywiste jest, 偶e to najlepsze miejsce na spotkanie.

- Dlaczego ty? - spyta艂 Edward. - Przecie偶 ja powinienem si臋 z nim spotka膰. Rhonwyn spojrza艂a na niego kpi膮co.

- Co? S膮dzisz, 偶e ojciec przyjecha艂by zobaczy膰 si臋 z tob膮, Edwardzie, i zapewni艂 ci pomoc? Po tym, co mi zrobi艂e艣? Llywelyn ap Gruffydd zabi艂by ci臋, nim otworzy艂by do ciebie usta! Nie znaczysz dla niego nic. Nie 艂膮cz膮 was zwi膮zki krwi. Wracaj do domu i znajd藕 mamk臋 dla mojego syna chrzestnego, bo bez niej umrze. Do Walii pojad臋 ja z Rafe'em i odnajdziemy twoj膮 偶on臋. Nie doznasz ha艅by, je艣li pozostaniesz z dzie膰mi, panie.

- A co z twoim synem?

- Moje mleko nie by艂o wystarczaj膮co bogate dla Justyna -wyja艣ni艂a ze smutkiem Rhonwyn. - On ma mamk臋. - Wracaj, Edwardzie, i czekaj na wiadomo艣膰 od nas. - Po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu w ge艣cie przyja藕ni, u艣wiadomi艂a sobie bowiem nagle, 偶e nie czuje do niego 偶alu. - Edwardzie -doda艂a - prosz臋, a nawet b艂agam ci臋, nie pr贸buj nas 艣ledzi膰 ani do艂膮czy膰 do nas w Cythraul. Jest ca艂kiem prawdopodobne, 偶e porywacze Katarzyny znaj膮 ci臋 z widzenia. Mnie i Rafe'a nie. Zaufaj nam.

- Zawsze ci ufa艂em - powiedzia艂 cicho Edward de Beaulieu. Rhonwyn potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie, nieprawda, ale zapomnijmy o przesz艂o艣ci. Nie czuj臋 gniewu ani goryczy, chc臋 tylko bezpiecznie sprowadzi膰 Katarzyn臋 do domu. Odjed藕 teraz i zaopiekuj si臋 synami. Ona tego by w艂a艣nie pragn臋艂a.

Edward skin膮艂 g艂ow膮. Uca艂owa艂 jej d艂o艅.

- Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂.

- Za wcze艣nie na podzi臋kowania, przyjacielu. Edward de Beaulieu odjecha艂. Podczas wieczerzy, gdy podano gulasz z dziczyzny, Rafe powiedzia艂:

- T臋 noc musimy dobrze przespa膰. Jutro, wypocz臋ci, wyruszymy na poszukiwania. - Oderwa艂 kawa艂ek chleba od wielkiego bochna i wytar艂 nim sos winny z talerza.

- Nie, ruszymy pojutrze - odpar艂a Rhonwyn. - Jutro Oth pojedzie szuka膰 ojca. Chc臋, by mia艂 dzie艅 przewagi nad tob膮, mn膮 i Dewim.

- B臋dzie nas tylko troje?

- Za艂oga zamku Cythraul jest lojalna wobec ap Gruffydda. Gdyby艣my wyruszyli licznym oddzia艂em, tylko niepotrzebnie 艣ci膮gn臋liby艣my na siebie uwag臋. Takich bitew jak ta nie wygrywa si臋 si艂膮, lecz raczej ostro偶no艣ci膮.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e tw贸j ojciec jest cz艂owiekiem ostro偶nym.

- Potrafi zachowa膰 ostro偶no艣膰, je艣li to konieczne. Nigdy go nie spotka艂e艣 i radz臋 ci, nie oceniaj go po kr膮偶膮cych powszechnie plotkach. Wiele nas r贸偶ni, ale powiem ci jedno: to wielki cz艂owiek. Zjednoczy艂 kraj, rz膮dzony do tej pory przez rody oraz pomniejszych pank贸w, dbaj膮cych wy艂膮cznie o w艂asny interes, i mocno trzyma go w gar艣ci. Ma wrog贸w, owszem, lecz czy nie wszyscy wielcy ludzie ich maj膮, m贸j m臋偶u? Czy b臋dziesz twierdzi艂, 偶e nasz kr贸l Edward nie ma ich w艣r贸d poddanych? 呕e nikt nie pr贸buje wykorzysta膰 jego s艂abo艣ci, by mu zaszkodzi膰?

- Sk膮d prosta dziewczyna wychowana w dziczy tyle wie o wielkich ludziach?

- M臋偶czy藕ni twierdz膮, 偶e kobiety plotkuj膮, ale sami m贸wi膮 wi臋cej od nich. -Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋. - Po prostu ich s艂ucha艂am. Nikt nie zwraca uwagi na dziecko, siedz膮ce spokojnie przy kominku, Rafe. S艂ucha艂am, jak m臋偶czy藕ni rozmawiaj膮, chwal膮 si臋, dyskutuj膮, i zawsze szuka艂am w ich s艂owach ziarna prawdy. W Cythraul nie nauczy艂am si臋 prz膮艣膰, szy膰 czy gotowa膰. Nie nauczy艂am si臋 dobrych manier, nie s艂ysza艂am o Bogu ani o tym, jak gra膰 na instrumentach muzycznych, pozna艂am jednak sztuk臋 w艂adania 艂ukiem i mieczem. Zgoda, przewa偶nie nie przydaje si臋 ona kobiecie, nadszed艂 jednak czas, bym przypomnia艂a sobie te umiej臋tno艣ci, dzi臋ki kt贸rym siostra twa mo偶e odzyska膰 wolno艣膰.

- S膮dz臋 - powiedzia艂 z namys艂em Rafe - 偶e powinienem si臋 ciebie ba膰, Rhonwyn uerch Llywelyn. - O twojej matce niewiele si臋 m贸wi, za to o ojcu wiele, a 偶e jeste艣 do niego podobna, to oczywiste.

- Wiem - odpar艂a Rhonwyn. - Ca艂e 偶ycie bowiem walczy艂am z tym podobie艅stwem, a jednak, prawd臋 m贸wi膮c, cieszy mnie, 偶e taka jestem.

Wi臋z贸w krwi nie rozetniesz, jak to si臋 u nas powiada. - Potrz膮sn臋艂a d艂oni膮 i zacz臋艂a zlizywa膰 sos z palc贸w Rafe'a. - Wiesz, przez kilka dni b臋dziemy w drodze, a w Cythraul, b膮d藕 pewien, nie zaznamy ani odrobiny prywatno艣ci. -Zacz臋艂a ssa膰 jego palec wskazuj膮cy. Rafe spojrza艂 jej wprost w oczy, cofn膮艂 d艂o艅, nape艂ni艂 usta mocnym winem z kielicha, wzi膮艂 j膮 w obj臋cia, uca艂owa艂 i przela艂 wino w jej usta. Dotkn臋li si臋 j臋zykami.

Kiedy sko艅czy艂 si臋 ten d艂ugi, s艂odki, pachn膮cy winem poca艂unek, Rafe powiedzia艂:

- Jeste艣 strasznie konwencjonalna, moja ty s艂odka 偶oneczko. Nie wiesz, 偶e kocha膰 si臋 mo偶na nie tylko w 艂贸偶ku? - Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i poprowadzi艂 przed kominek. Rhonwyn spojrza艂a na niego rozszerzonymi oczami.

- S艂u偶ba... - szepn臋艂a, gdy k艂ad艂 j膮 na owczej sk贸rze, le偶膮cej przed kominkiem.

- Nie widz臋 nikogo - mrukn膮艂 m膮偶, g艂adz膮c jej uda pod sp贸dnic膮.

- Flint! - wskaza艂a psa, 艣pi膮cego smacznie niedaleko nich.

- Jestem pewien, 偶e doskonale nas zrozumie - za偶artowa艂 Rafe, ca艂uj膮c j膮.

- Dzi臋ki Bogu, 偶e nie mamy w艂asnego ksi臋dza - szepn臋艂a Rhonwyn i j臋kn臋艂a, czuj膮c d艂o艅 pieszcz膮c膮 jej najwra偶liwsze miejsca. - Rafe! Nie mo偶emy! Nie tutaj! Och! - 艢wi臋ta Mario, takie to by艂o niebezpieczne i takie podniecaj膮ce. Co b臋dzie, je艣li kto艣 ich zobaczy?

- To nasz dom, ja jestem jego panem, a ty pani膮. - Rafe bezb艂臋dnie odczyta艂 jej my艣li. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e mimo obaw i protest贸w Rhonwyn rozkoszuje si臋 jego pieszczotami, czu艂 j膮, wilgotn膮 i gotow膮. Podci膮gn膮艂 jej sp贸dnic臋 i wszed艂 w ni膮.

- To niegodziwe... - zaprotestowa艂a s艂abo, tak dobrze bowiem by艂o czu膰 w sobie jego m臋sko艣膰. Westchn臋艂a g艂臋boko i da艂a si臋 ponie艣膰, przymkn臋艂a tylko szmaragdowe oczy w rozkosznym oczekiwaniu tego, co mia艂o nadej艣膰. -Och, Rafe! - szepn臋艂a raz jeszcze i mocno obj臋艂a go za szyj臋.

M膮偶 u艣miechn膮艂 si臋 do niej. By艂a jego szalon膮 walijsk膮 dziewczyn膮 i kocha艂 j膮 ca艂ym cia艂em i dusz膮.

- Lisico - szepn膮艂. Napina艂 i rozlu藕nia艂 mi臋艣nie po艣ladk贸w, daj膮c rozkosz sobie i jej.

- Szatanie - odpowiedzia艂a, obejmuj膮c go udami, tak by m贸g艂 wej艣膰 w ni膮 jak najg艂臋biej. Czu艂, jak cia艂o Rhonwyn dr偶y, osi膮gaj膮c szczyt rozkoszy, i jak wstrz膮sa ni膮 spazm spe艂nienia. W贸wczas on te偶 wyzwoli艂 swe mi艂osne soki z niskim westchnieniem. Le偶eli bez ruchu d艂u偶sz膮 chwil臋, po czym stoczy艂 si臋 z niej, obci膮gn膮艂 jej sp贸dnic臋, poprawi艂 kubrak i oboje wygl膮dali ju偶 mniej wi臋cej nor­malnie.

- By艂o to rozkosznie nikczemne - stwierdzi艂a Rhonwyn rado艣nie. Nie otwiera艂a oczu, cieszy艂a si臋 rozkosz膮 ich zwi膮zku. - W Cythraul nie da si臋 tego powt贸rzy膰 - powiedzia艂a z 偶alem.

- Przed podr贸偶膮 poka偶臋 ci, co mo偶emy robi膰 w Cythraul i gdziekolwiek indziej. - Rafe poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi i pom贸g艂 jej wsta膰. - Kochanie, idziemy do 艂贸偶ka. Zachowa艂em jeszcze dla ciebie mn贸stwo energii, no i nie b臋dziesz musia艂a martwi膰 si臋 o s艂u偶b臋. Czu艂em, 偶e przez to nie by艂a艣 w stanie w pe艂ni si臋 mn膮 cieszy膰. Roze艣mia艂a si臋.

- Jeste艣 szatanem, Rafe de Beaulieu. Nast臋pnego ranka wyprawili Otha na poszukiwanie ksi臋cia Llywelyna.

- Powiedz mu, co si臋 sta艂o i 偶e b臋d臋 czeka艂a na niego w Cythraul -poinstruowa艂a go Rhonwyn. - To nowe zagro偶enie musimy zlikwidowa膰 w zarodku i jak najszybciej uwolni膰 lady Katarzyn臋. B臋dzie, oczywi艣cie, protestowa艂, powtarza艂, 偶e nie darzy sympati膮 Edwarda de Beaulieu i nic mu do tego, co stanie si臋 z jego 偶on膮. W贸wczas poinformujesz go, 偶e pragn臋 tej przys艂ugi, bo Katarzyna jest siostr膮 mojego m臋偶a i 艂膮czy nas rodzinne przywi膮zanie. Naciskaj na niego, p贸ki si臋 nie podda. Nie musz臋 ci tego t艂umaczy膰, znasz go r贸wnie dobrze jak ja.

- Przyb臋dzie - oznajmi艂 pewnie Oth. - Ale najpierw wy艣lijcie Dewiego do Cythraul, 偶eby sprawdzi艂, czy nadal nale偶y do twojego ojca, czy twierdzy nie przej臋li obcy lub wrogowie.

- Dobra rada - przyzna艂a Rhonwyn. - Dostosujemy si臋 do niej. Nie wierz臋, by tata wypu艣ci艂 Cythraul z gar艣ci, ale je艣li zdarzy艂o si臋 najgorsze, b臋d臋 was oczekiwa艂a nad rzek膮 w pobli偶u twierdzy, przy ruinach, o kt贸rych m贸wi膮, 偶e to szcz膮tki zamku nale偶膮cego niegdy艣 do elf贸w, Mog臋 tam przebywa膰 bezpiecznie ze wzgl臋du na matk臋. Jed藕, Oth i niech B贸g b臋dzie z tob膮. Oth uca艂owa艂 jej d艂o艅 i odjecha艂. Rhonwyn i Rafe sp臋dzili dzie艅 najzupe艂niej normalnie; oboje zajmowali si臋 po prostu swymi obowi膮zkami. Browne, nadzoruj膮cy s艂u偶b臋, i Peterman, zarz膮dca maj膮tku, wezwani zostali do domu, by Rafe m贸g艂 wyja艣ni膰 im sytuacj臋.

- Zawiadomi臋 was, kiedy b臋dziemy wraca膰 - zapowiedzia艂 Rafe. Rhonwyn powiedzia艂a o wyprawie Enit.

- Nie mo偶esz pojecha膰 z nami - oznajmi艂a. - Musisz opiekowa膰 si臋 Justynem. Bess jest dobr膮 mamk膮, ale niezbyt rozgarni臋t膮 kobiet膮. Dopilnuj, by m贸j syn mia艂 w艂a艣ciw膮 opiek臋. Wolno z nim wychodzi膰 wy艂膮cznie do ogrodu i tylko pod opiek膮 piastunki oraz uzbrojonej stra偶y. - Skierowa艂a te s艂owa zar贸wno do Browne'a, jak i do s艂u偶ki. - Je艣li ludzie przetrzymuj膮cy lady Katarzyn臋 zorientuj膮 si臋 w swej pomy艂ce, nim wr贸c臋, Justyn mo偶e znale藕膰 si臋 w niebezpiecze艅stwie. Nie wolno wam wpu艣ci膰 do domu nikogo obcego, nawet mnicha.

- Tak, pani.

- Je艣li b臋dziemy mieli szcz臋艣cie, to przy pomocy ksi臋cia Llywelyna wr贸cimy wkr贸tce zwyci臋scy - powiedzia艂 Rafe.

- Amen, panie - doda艂 Browne.

Rafe i Rhonwyn nie zabrali w drog臋 wiele; niewiele wi臋cej ni偶 to, co mieli na sobie oraz bro艅. Kolacj臋 zjedli wcze艣nie, zamierzali bowiem wyruszy膰 przed wschodem s艂o艅ca, z sali jadalnej wyszli za艣 niemal natychmiast. Na schodach Rafe nagle przycisn膮艂 偶on臋 do 艣ciany.

- Pie艣膰 mnie - szepn膮艂 i poliza艂 jej ucho oraz szyj臋. - Obieca艂em, 偶e poka偶臋 ci, jak mo偶na bra膰 i dawa膰 rozkosz w ka偶dych warunkach. - J臋kn膮艂, czuj膮c d艂o艅 偶ony, g艂adz膮c膮 jego m臋sko艣膰 poprzez ubranie. - Och, czarownico! - Jej zr臋czno艣膰 w mi艂osnej grze przynios艂a, oczywi艣cie, oczekiwane rezultaty. Si臋gn膮艂 po jej sukni臋, uj膮艂 za uda, uni贸s艂 i przebi艂 swym ch臋tnym mieczem. By艂a ciep艂a, wilgotna. - Ach - j臋kn膮艂. - Jeste艣 dla mnie zawsze gotowa, 偶ono. I dlatego ci臋 kocham. Rhonwyn odda艂a si臋 rozkoszy chwili, a kiedy oboje si臋 zadowolili, udali si臋 do sypialni, gdzie czeka艂a na nich Enit z gor膮c膮 k膮piel膮.

- Cudownie - zachwyci艂a si臋 Rhonwyn. - Przez wiele dni nie spotkamy si臋 z takimi luksusami, panie. Korzystajmy z nich, p贸ki mo偶emy. - I zacz臋艂a si臋 rozbiera膰. Enit, nieporuszona, zebra艂a porozrzucane cz臋艣ci garderoby, chichocz膮c i 偶artobliwie karc膮c oboje za po艣piech.

- Umyjemy si臋 sami - oznajmi艂a Rhonwyn i nie czekaj膮c, a偶 s艂u偶ka wyjdzie, zacz臋艂a czy艣ci膰 plecy m臋偶a szczotk膮 z w艂osia dzika.

- Zanios臋 do pralni te wasze znoszone do cna ubrania -powiedzia艂a Enit.

- Tylko nie spiesz si臋 z powrotem - odpar艂 Rafe. Ze schod贸w us艂yszeli 艣miech dziewczyny.

- Jak s膮dzisz, ile mamy czasu? - zapyta艂 偶on臋 Rafe de Beaulieu.

- Co najmniej p贸艂 godziny.

- Doskonale! - ucieszy艂 si臋 i chwyci艂 jej pe艂ne piersi w swe mocne d艂onie. -Ach, jak偶e je kocham! - szepn膮艂, tul膮c si臋 do niej. - Mam na ciebie ochot臋, kt贸ra zawstydzi艂aby koz艂a. Rhonwyn przytuli艂a po艣ladki do jego m臋sko艣ci i poruszy艂a nimi rozkosznie.

- I ja mam ochot臋 na ciebie, Rafe, m贸j m臋偶u - zamrucza艂a. - Nasza ma艂a przygoda w sali by艂a tylko wst臋pem do tego, czego naprawd臋 od ciebie chc臋. O, tak!

- A wi臋c lubisz to - szepn膮艂, a jego sztywniej膮ca m臋sko艣膰 w艣lizgn臋艂a si臋 mi臋dzy jej po艣ladki.

- Och... Jak 艂atwo ci臋 podnieci膰, m臋偶u.

- Jaka jeste艣 kusz膮ca, 偶ono. Obr贸ci艂a si臋 i uca艂owa艂a go.

- Jaki偶 to pi臋kny komplement, m臋偶u - szepn臋艂a. Liza艂a jego twarz i pier艣 ciep艂ym ch臋tnym j臋zyczkiem. - Jeste艣 s艂ony!

- Jeste艣 s艂odka. - Rafe odpowiedzia艂 jej w ten sam spos贸b, po czym zaj膮艂 si臋 pe艂nymi piersiami 偶ony. Kochali si臋 po raz kolejny, pryskaj膮c dooko艂a wod膮, a kiedy si臋 nasycili, umyli si臋. Rhonwyn potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, widz膮c ka艂u偶e, kt贸re po sobie zostawili.

- Dzi臋ki Bogu, pod艂oga jest kamienna - powiedzia艂a, wycieraj膮c szorstk膮 tkanin膮 najpierw m臋偶a, a potem siebie. - Co sobie pomy艣li Enit?

- 呕e pani i pan tego domu byli dzi艣 nami臋tni jak kozy - za艣mia艂 si臋 Rafe, bior膮c j膮 za r臋k臋. - 呕ono, chod藕my do 艂贸偶ka, bo oboje nabawimy si臋 kataru. Jutro ruszamy i nie b臋dzie to bynajmniej wycieczka. Mam nadziej臋, 偶e moja siostra jest bezpieczna.

- Nic si臋 jej nie stanie - upewni艂a go Rhonwyn. - Je艣li nawet dowiedz膮 si臋, 偶e nie jest c贸rk膮 ap Gruffydda, zechc膮 za ni膮 dosta膰 okup. Wy, Anglicy, wiele r贸偶nych rzeczy m贸wicie o nas, Walijczykach, ale nigdy, 偶e jeste艣my g艂upi. Je艣li mo偶emy zarobi膰, zarabiamy. Katarzyna jest bezpieczna. Po艂o偶yli si臋 do 艂贸偶ka, nadzy. Rafe obj膮艂 偶on臋 i przytuli艂 j膮 mocno.

- Ufam ci - powiedzia艂.

- Wiem. - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 lekko. - I w艣r贸d wielu powod贸w, dla kt贸rych ci臋 kocham, jest tak偶e ten. 呕e mi ufasz. Naprawd臋 ufasz.

- I kocham. 艢pij, 偶ono. Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 do siebie i zamkn臋艂a oczy. Zasn臋艂a.

18

Lady Katarzyna de Beaulieu po raz ostatni s艂ysza艂a j臋zyk walijski przed wieloma laty, dzi艣 jednak dzi臋kowa艂a Bogu za walijsk膮 piastunk臋 i dobr膮 pami臋膰. Pocz膮tkowo nie pojmowa艂a nic, lecz szybko skupi艂a si臋 i zacz臋艂a rozumie膰. Walijczycy wzi臋li j膮 za Rhonwyn! W pierwszym odruchu chcia艂a za­przeczy膰, ale natychmiast pomy艣la艂a, 偶e mo偶e zgin膮膰, jak tylu wie艣niak贸w w Ainslea. Poci膮gn臋艂a za sp贸dnic臋 s艂u偶膮cej, Mab, zwracaj膮c na siebie jej uwag臋.

- Maj膮 mnie za Rhonwyn - szepn臋艂a. - Zwracaj si臋 do mnie tym imieniem albo obie 偶yciem przyp艂acimy ich b艂膮d.

- Co m贸wisz w tym barbarzy艅skim j臋zyku, Rhonwyn uerch Llywelyn? - spyta艂 szorstko jeden z napastnik贸w.

- Uspokajam s艂u偶膮c膮 - odpar艂a Katarzyna. - Przerazili艣cie j膮 waszymi czynami. Anglicy nie s膮 silni.

- Potrafi膮 by膰 silni, kiedy chc膮 - roze艣mia艂 si臋 m臋偶czyzna.

- Kim jeste艣cie i czego chcecie?

- Dowiesz si臋 we w艂a艣ciwym czasie, Rhonwyn uerch Llywelyn.

Zgin臋li wszyscy m臋偶czy藕ni w Ainslea opr贸cz tych, kt贸rym uda艂o si臋 uciec. Kobiety i dzieci uj臋to, by sprzeda膰 je w Walii jako niewolnik贸w. Darowano 偶ycie starcowi, kt贸ry ka偶demu przybyszowi mia艂 opowiedzie膰, co sta艂o si臋 z pani膮 zamku Haven. Chaty w wiosce podpalono, po czym napastnicy wycofali si臋 z 艂upem, zabrali bowiem wszystko, co mia艂o jak膮kolwiek warto艣膰, w tym kilka mlecznych kr贸w, dr贸b, wo艂y i stado owiec.

P贸藕nym popo艂udniem oddzia艂 rozdzieli艂 si臋; Katarzyna pozosta艂a ze s艂u偶膮c膮 i czterema je藕d藕cami. Mab wpad艂a w rozpacz, j臋cza艂a, 偶e oprawcy z pewno艣ci膮 wykorzystaj膮 je i zabij膮.

- Milcz! - powiedzia艂a ostro Katarzyna. - Gdyby rzeczywi艣cie chcieli nas skrzywdzi膰 w ten spos贸b, po co zabieraliby nas ze sob膮? Chodzi o co艣 zupe艂nie innego. Ciekawa jestem o co.

- Zamorduj膮 nas, kiedy dowiedz膮 si臋 prawdy - szlocha艂a Mab. - Jeszcze w wiosce powinna艣 im powiedzie膰, kim jeste艣my, pani, i w贸wczas z pewno艣ci膮 zostawiliby nas w spokoju.

- Nie! Zabiliby nas! Nie mog膮 dopu艣ci膰, by 偶ona mego brata dowiedzia艂a si臋, dla jakich cel贸w pope艂nili t臋 zbrodni臋. B臋d臋 udawa艂a Rhonwyn, p贸ki nie dowiem si臋, o co chodzi. Potem mo偶e powiem prawd臋, a mo偶e nie. Mab, opanuj si臋, dziewczyno. Nie wolno nam okaza膰 tym ludziom, 偶e si臋 ich boimy.

- Czy ty si臋 boisz, pani? - spyta艂a Mab dr偶膮cym g艂osem.

- Owszem, boj臋 si臋. Tylko g艂upiec nie ba艂by si臋 w tej sytuacji. - Poklepa艂a s艂u偶k臋 po d艂oni, u艣miechem doda艂a jej odwagi.

- Nazywam si臋 Ifan ap Daffydd - powiedzia艂 przyw贸dca napastnik贸w. - Noc sp臋dzimy w niewielkim klasztorze, pani. Je艣li spr贸bujesz ucieczki lub zechcesz powiedzie膰 zakonnicom, i偶 jeste艣 naszym wi臋藕niem, moi ludzie zabij膮 艣wi臋te kobiety. Czy mnie rozumiesz?

- Rozumiem - potwierdzi艂a Katarzyna.

- Wyt艂umacz s艂udze, co powiedzia艂em. Je艣li nadal b臋dzie j臋cze膰 i p艂aka膰, osobi艣cie poder偶n臋 jej gard艂o. W zamku brata nie brak dobrych Walijek, kt贸re b臋d膮 ci s艂u偶y膰. Nie potrzebujesz tej angielskiej krowy.

- Mimo wszystko zachowam j膮 przy mym boku, Ifanie ap Daffyddzie - odpar艂a Katarzyna. - By艂a bowiem wobec mnie lojalna, od kiedy przyjecha艂am do zamku Haven. By膰 mo偶e nie cenisz lojalno艣ci u s艂ug, ale ja j膮 ceni臋. Mab po prostu nie jest przyzwyczajona do rzezi, jak膮 widzia艂a dzisiaj.

- Dziwnie m贸wisz po walijsku.

- Mieszka艂am w艣r贸d Anglik贸w wiele lat i nie m贸wi艂am swoim j臋zykiem. Dziwi臋 si臋, 偶e potrafi艂am sobie go przypomnie膰 - stwierdzi艂a bezczelnie Katarzyna. - A poza tym i tak ka偶dy Walijczyk m贸wi swoim dialektem, Ifanie ap Daffyddzie, a jednak wszyscy jako艣 si臋 rozumiemy, prawda?

- Oczywi艣cie, rozumiemy, zw艂aszcza ja i tw贸j ojciec, Rhonwyn uerch Llywelyn - odpowiedzia艂 dow贸dca i roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Gdy ruszyli w dalsz膮 drog臋, Katarzyna wyja艣ni艂a Mab, o czym rozmawiali, 艂agodz膮c nieco s艂owa Walijczyka.

- Musisz jako艣 si臋 opanowa膰 - rozkaza艂a. - Denerwujesz tych m臋偶czyzn. Mog膮 ukara膰 nas obie za twoje zachowanie.

- Spr贸buj臋 - powiedzia艂a wystraszona s艂uga.

- Musi ci si臋 uda膰.

- Gdzie nas zabieraj膮?

- Do zamku brata Ifana ap Daffydda, kimkolwiek jest. Z tego, co m贸wi艂 Ifan, wnosz臋, i偶 ma to co艣 wsp贸lnego z ksi臋ciem Walii, ale co, nie wiem. Kiedy dojechali do ma艂ego klasztoru, w kt贸rym mieli sp臋dzi膰 noc, Ifan wyja艣ni艂 kluczniczce, 偶e odwozi siostr臋 do zamku ich brata, Rhysa ap Daffydda, pana Aberforth. Powitano ich i ugoszczono, po czym zaproszono do wsp贸lnej go艣cinnej sypialni. Zakonnica przeprosi艂a, informuj膮c, 偶e maj膮 tylko ten jeden pok贸j, przez co nie mog膮 oddzieli膰 na noc m臋偶czyzn od kobiet.

- Wraz z moimi lud藕mi sp臋dz臋 noc na progu, by moja siostra mog艂a spa膰 spokojnie - powiedzia艂 z uk艂onem Ifan ap Daffydd. - Nauczyli艣my si臋 spa膰 pod niebem, siostro. Obejrza艂 sal臋 i poczu艂 si臋 bezpieczny, poniewa偶 mia艂a tylko jedne drzwi, a oba okna znajdowa艂y si臋 za wysoko, by mo偶na by艂o przez nie uciec.

O 艣wicie przybysze uczestniczyli w primie, po czym dostali na 艣niadanie ciemny chleb, kawa艂ek sera i do picia cydr. Katarzyna wyj臋艂a z mieszka srebrn膮 monet臋. W艂o偶y艂a j膮 w d艂o艅 zakonnicy.

- Dzi臋kuj臋 ci, siostro - powiedzia艂a. - Prosz臋 te偶 o modlitw臋 za 偶on臋 kuzyna m臋偶a, Katarzyn臋.

- Z pewno艣ci膮 pomodlimy si臋 za ni膮, dziecko - obieca艂a zakonnica.

- O czym rozmawia艂y艣cie? - spyta艂 Ifan, gdy znale藕li si臋 ju偶 w sporej odleg艂o艣ci od klasztoru.

- Zap艂aci艂am siostrom z w艂asnego mieszka, tobie bowiem nie przysz艂o chyba to do g艂owy, Ifanie. I poprosi艂am, by pomodli艂a si臋 za 偶on臋 kuzyna m臋偶a. Nie zrobi艂am nic z艂ego. M贸wi艂am w naszym j臋zyku, 偶eby艣 m贸g艂 zrozumie膰. Jest w zwyczaju zap艂aci膰 za dach nad g艂ow膮, je艣li mo偶esz zap艂aci膰, a skoro chwali艂e艣 si臋, 偶e odwozisz siostr臋 do zamku waszego brata, wspomo偶enie klasztoru by艂o wr臋cz oczywisto艣ci膮, cho膰by w postaci op艂aty za 偶ywno艣膰 i miejsce do spania. Wy, m臋偶czy藕ni, nie macie za grosz wyczucia.

- S艂ysza艂em, 偶e m膮cisz i sprawiasz k艂opoty - zarechota艂 Ifan.

- Doprawdy? Jechali ca艂y dzie艅. Drug膮 noc sp臋dzili w jaskini, poniewa偶 w pobli偶u nie by艂o ko艣cio艂贸w, klasztor贸w ani nawet wioski. Na kolacj臋 i 艣niadanie nast臋pnego dnia mieli pieczonego zaj膮ca, wieczorem ciep艂ego, rano- zimnego. Spali wprost na ziemi, otuleni p艂aszczami; przed dzikimi zwierz臋tami chroni艂o ich rozpalone przy wej艣ciu ognisko. Po kolejnym dniu jazdy, o wczesnym jesiennym zmierzchu dotarli wreszcie do zamku Aberforth. Zobaczyli przed sob膮 budowl臋 ciemn膮, gro藕n膮. Katarzyna zadr偶a艂a nerwowo, ale kiedy wje偶d偶ali przez bram臋 na dziedziniec, by艂a ju偶 spokojna.

Poprowadzono ich do wielkiej sali zamku. Nie by艂o w niej kominka, lecz centralne palenisko, kt贸rego ogie艅 ogrzewa艂 ca艂e pomieszczenie. Ku swemu wielkiemu zdumieniu, Katarzyna dostrzeg艂a na 艣cianach przepi臋kne gobeliny, kamienn膮 posadzk臋 za艣 zarzucono zio艂ami, wydaj膮cymi, gdy si臋 na nie st膮pn臋艂o, mi艂y zapach. Na podwy偶szeniu sta艂 st贸艂, przy kt贸rym siedzia艂 bogato odziany czarnobrody i czarnow艂osy m臋偶czyzna o przenikliwych br膮zowych oczach. Ifan zaprowadzi艂 do niego porwane kobiety. Pochyli艂 si臋 w uk艂onie.

- Przywioz艂em ci Rhonwyn uerch Llywelyn, panie i bracie - oznajmi艂. Pan Aberforth przyjrza艂 si臋 Katarzynie.

- Nie jeste艣 podobna do matki - powiedzia艂 szorstkim g艂osem. - Do ojca te偶 nie. Widz臋 w tobie jednak matk臋 ap Gruffydda. Mia艂a w艂osy takie jak ty. W艂osy twojej matki by艂y niczym z艂ota prz臋dza. Katarzyna milcza艂a przez chwil臋, nim zorientowa艂a si臋, 偶e powinna odpowiedzie膰.

- Zna艂e艣 moj膮 matk臋?

- Niezbyt dobrze, cho膰 pozna艂em j膮 bardzo dok艂adnie. -M臋偶czyzna roze艣mia艂 si臋 nieprzyjemnie.

- Dlaczego porwa艂e艣 mnie, panie, i kaza艂e艣 tu przywie藕膰? M贸j m膮偶 b臋dzie si臋 bardzo niepokoi艂. Nie jest cz艂owiekiem bogatym, nie mo偶e zap艂aci膰 wielkiego okupu. Rhys ap Daffydd u艣miechn膮艂 si臋.

- Masz wybuja艂膮 dum臋 ojca i dusz臋 matki - powiedzia艂. -Nie chc臋 okupu od twojego m臋偶a, pani. Wiele natomiast mam zastrze偶e艅 do twego ojca. Nie jest cz艂owiekiem rozs膮dnym. Uzna艂em wi臋c, 偶e je艣li przejm臋 opiek臋 nad jego c贸rk膮, stanie si臋, by膰 mo偶e, sk艂onniejszy do... ust臋pstw.

- Prowadzisz sp贸r z ksi臋ciem Llywelynem, wi臋c porwa艂e艣 mnie?! - Katarzyna by艂a r贸wnie zdumiona co oburzona. - Je艣li nie umiesz porozumie膰 si臋 z ap Gruffyddem bez podnoszenia r臋ki na kobiety z jego rodu, jeste艣 tch贸rzem, panie! Nie pomog臋 ci.

- Nic nie rozumiesz, Rhonwyn uerch Llywelyn. Tw贸j ojciec otrzyma艂 tytu艂 od Anglik贸w, a jednak honorowali艣my go, poniewa偶 Walia 偶y艂a w pokoju z Angli膮. Teraz, niestety, odmawia z艂o偶enia ho艂du Edwardowi, zrywa wi臋c swe zwi膮zki z ni膮. Edward D艂ugo艂ydy nie jest cz艂owiekiem wyrozumia艂ym, nie przebaczy tej obelgi. Gdy przyb臋dzie pokara膰 ap Gruffydda, ucierpimy wszyscy. Mam w Anglii przyjaci贸艂, kt贸rzy poprosili mnie, bym przem贸wi艂 mu do rozs膮dku. Dla dobra Walijczyk贸w. Nie chcia艂 mnie przyj膮膰, zmuszony wi臋c jestem uciec si臋 do metod gwarantuj膮cych, 偶e odwiedzi mnie w Aberforth. Bo przecie偶 nie dopu艣ci, by sta艂a ci si臋 krzywda.

Katarzyna przypomnia艂a sobie, co m贸wi艂a Rhonwyn przy tych nielicznych okazjach, kiedy w og贸le wspomina艂a o ojcu. Uzna艂a, 偶e najpewniej nie przyby艂by na pomoc c贸rce, gdyby nie s艂u偶y艂o to jakim艣 jego celom. Rozumia艂a te偶, 偶e Rhys ap Daffydd nie jest prawdziwym walijskim patriot膮. To, co robi艂, robi艂 dla zysku. Podejrzewa艂a nawet, 偶e zamierza zg艂adzi膰 Llywelyna ap Gruffydda, kt贸ry przyb臋dzie na pomoc c贸rce.

W tym spisku wida膰 by艂o r臋k臋 jej rodak贸w. By艂o to post臋powanie niehonorowe i nie do przyj臋cia.

- Panie, owszem, mo偶esz pr贸bowa膰 porozumie膰 si臋 z mym ojcem -powiedzia艂a g艂o艣no. - Ale wiedz, 偶e nigdy mu na mnie nie zale偶a艂o. Nie jestem synem.

- A co sta艂o si臋 z ch艂opcem?

- Jakim ch艂opcem?

- Twoim m艂odszym bratem.

- Ach, Glynnem! Zmar艂 na osp臋 w wieku dwunastu lat. -To k艂amstwo wypowiedzia艂a bez opor贸w. Wiedzia艂a, 偶e je艣li kto艣 dowie si臋, i偶 Glynn jest nowicjuszem w opactwie w Shrewsbury, ch艂opak 艂atwo mo偶e znale藕膰 si臋 w niebezpiecze艅stwie.

- A wi臋c jeste艣 jedynym dzieckiem ap Gruffydda. Przyb臋dzie po ciebie, cho膰 jeste艣 kobiet膮 - ucieszy艂 si臋 Rhys.

- Ty tak twierdzisz, panie. Tymczasem jestem g艂odna i przemarzni臋ta, podobnie jak moja s艂u偶ka. Wska偶 nam nasz膮 komnat臋 i ka偶 przynie艣膰 do niej gor膮ce jedzenie. Wola艂abym nie m贸wi膰 ojcu, 偶e okaza艂e艣 si臋 niego艣cinnym gospodarzem, Rhysie ap Daffyddzie. Pan Aberforth roze艣mia艂 si臋 serdecznie.

- M贸wi膮, 偶e w Walii wychowywa艂a艣 si臋 w prymitywnych warunkach, przemawiasz jednak jak urodzona ksi臋偶niczka.

- Przecie偶 ni膮 jestem - przem贸wi艂a wynio艣le Katarzyna, po czym posz艂a za s艂ug膮 do przydzielonej sobie komnaty. Kiedy za ni膮 i za Mab zamkn臋艂y si臋 drzwi, odetchn臋艂a g艂臋boko i powiedzia艂a w swym rodzimym angielskim j臋zyku:

- Jest oczywiste, 偶e nikt z tych ludzi nigdy nie widzia艂 Rhonwyn, Mab. I uda艂o mi si臋 ich oszuka膰! Przekona艂am ich, 偶e ni膮 jestem!

- Nie rozumia艂am s艂owa z tego, co m贸wi艂a艣, pani, ale zachowa艂a艣 si臋 dumnie i nie okaza艂a艣 strachu. Prosz臋, powiedz, co z nami b臋dzie?

- Uwi臋zi艂 nas Rhys ap Daffydd, pozostaj膮cy w sojuszu z jakimi艣 naszymi rodakami. S膮dz臋, 偶e powzi膮艂 zamiar porwania c贸rki ksi臋cia z nadziej膮 na zwabienie go do swego zamku. My艣l臋, 偶e spr贸buje go zamordowa膰. Tylko po to, by zdoby膰 艂ask臋 kr贸la Edwarda.

- A potem? - spyta艂a Mab.

- Nie mam poj臋cia - odpowiedzia艂a uczciwie Katarzyna. -Ale nie s膮dz臋, by mieli nas zg艂adzi膰. Jeste艣my po prostu przyn臋t膮 na haczyku. C贸rka ksi臋cia wydana zosta艂a przecie偶 za angielskiego lorda po to, by scementowa膰 sojusz mi臋dzy dwoma krajami. Przypuszczam, 偶e kiedy przeprowadz膮 sw贸j hanieb­ny plan, po prostu ode艣l膮 nas do Anglii.

- Sk膮d wiesz, 偶e zamierzaj膮 zabi膰 ksi臋cia, pani?

- Nie wiem tego na pewno, ale instynkt podpowiada mi, 偶e pan tego zamku k艂amie.

- Lecz kiedy ksi膮偶臋 przyb臋dzie, natychmiast zobaczy, 偶e nie jeste艣 jego dzieckiem. I co wtedy?

- W贸wczas b臋dzie za p贸藕no, by mogli zrobi膰 nam co艣 z艂ego - pocieszy艂a s艂ug臋 Katarzyna.

- Pani, tak bardzo si臋 boj臋... - zaszlocha艂a Mab. Katarzyna obj臋艂a j膮 za ramiona.

- Wiem - powiedzia艂a. - Ja te偶. Nie wolno nam jednak dopu艣ci膰, by ci m臋偶czy藕ni zobaczyli, 偶e si臋 ich l臋kamy. Wiem, 偶e Edward i Rafe s膮 ju偶 na naszym tropie. Nied艂ugo znajd膮 nas i uwolni膮.

- Jak? Jak uda im si臋 wtargn膮膰 do zamku? Jak nas z niego wyprowadz膮? - Mab traci艂a panowanie nad sob膮. - Pani, nie mamy 偶adnej, ale to 偶adnej nadziei. - I rozp艂aka艂a si臋.

- Ale偶 mamy nadziej臋 - uspokaja艂a j膮 Katarzyna, cho膰 wcale nie by艂a pewna, czy jej s艂u偶膮ca nie ma przypadkiem racji. -Pomy艣l, Mab. Co mo偶e si臋 nam zdarzy膰 najgorszego? 呕e nas zabij膮, prawda? Ale przecie偶 tylko cia艂o umrze, dusza bowiem jest nie艣miertelna. W niebie spotkamy nasz膮 b艂ogos艂awion膮 matk臋, Maryj臋. To przecie偶 nic strasznego, Mab, prawda?

- Pani, ja niczego nie prze偶y艂am! - Mab szlocha艂a rozpaczliwie. - Jestem dziewic膮, a ty pozna艂a艣 przynajmniej rado艣膰 ma艂偶e艅stwa, masz dzieci...

- I ty j膮 poznasz, Mab - stwierdzi艂a stanowczo Katarzyna. W tym momencie otworzy艂y si臋 drzwi do ich komnaty.

- Popatrz, dosta艂y艣my gor膮c膮 kolacj臋. Zjedzmy, 艣wiat zaraz wyda si臋 nam lepszy.

- Je艣li to jedzenie nie jest zatrute...

- Nie s膮dz臋, by wie藕li nas tu z Haven po to, by poda膰 nam zatrute jedzenie -zauwa偶y艂a rozs膮dnie Katarzyna de Beaulieu i zwr贸ci艂a si臋 do s艂ugi, kt贸ra przynios艂a kolacj臋: - Powiedz swemu panu, 偶e 偶ycz臋 sobie gor膮cej k膮pieli. Kiedy mnie porwa艂, karmi艂am dziecko i koszul臋 przemoczon膮 mam mlekiem. B臋d臋 potrzebowa艂a czystej koszuli oraz sukni. Czy jest tu jaka艣 kobieta odpowiedniego pochodzenia?

- Kochanka lorda Rhysa - odpowiedzia艂a s艂u偶膮ca.

- A wi臋c z pewno艣ci膮 mo偶ecie zaspokoi膰 moje 偶yczenie.

- Tak, pani. -I s艂u偶膮ca pospiesznie wysz艂a z komnaty.

- W艂o偶ysz stroje dziewki tego bandyty, pani? - zgorszy艂a si臋 Mab.

- Ale偶 oczywi艣cie. S膮 z pewno艣ci膮 czystsze od tego, co mam w tej chwili na sobie. Koszula i suknia klej膮 mi si臋 do piersi. I pachn膮 raczej nieprzyjemnie. Och, mam nadziej臋, 偶e Edward wykaza艂 tyle rozs膮dku, by znale藕膰 mamk臋 dla ma艂ego Henryka.

- Je艣li nie on, dopilnuj膮 tego kobiety - upewni艂a j膮 Mab, kt贸rej wr贸ci艂a odwaga oraz na widok zastawionej jedzeniem tacy tak偶e apetyt. - Zjedzmy, pani. Usi膮d藕, a ja ci us艂u偶臋. -Na艂o偶y艂a na chleb potrawk臋 z zaj膮ca. - Jak s膮dzisz, pani, ile czasu zajmie lordowi Edwardowi znalezienie nas? Katarzyna zabra艂a si臋 do jedzenia.

- Ju偶 jest pewnie w drodze - powiedzia艂a z pe艂nymi ustami. - Och, ca艂kiem smaczne. Maj膮 tu przynajmniej dobrego kucharza. Nie umrzemy z g艂odu. No tak, moim zdaniem Edward jest ju偶 bardzo blisko, a z nim m贸j brat. S艂uchaj! Deszcz pada! Co za szcz臋艣cie, 偶e nie musia艂y艣my jecha膰 w ulewie. Rzeczywi艣cie, pada艂 rz臋sisty deszcz, tak偶e nad klasztorem, w kt贸rym Katarzyna sp臋dzi艂a pierwsz膮 noc.

Rhonwyn pogr膮偶ona by艂a w rozmowie z matk膮 prze艂o偶on膮, wi臋cej ni偶 ch臋tn膮 do pomocy, poniewa偶 przedstawi艂a si臋 jej jako bratanica przeoryszy Gwynllian z Opactwa 艁aski Bo偶ej. By艂a z nimi siostra klucznica, czekaj膮ca na pozwolenie w艂膮czenia si臋 do rozmowy.

- Klasztor nasz le偶y daleko od ucz臋szczanych szlak贸w i nie mamy wielu go艣ci - m贸wi艂a matka prze艂o偶ona. - Ale... przed kilkoma dniami trafi艂 do nas oddzia艂 czterech m臋偶czyzn z dwiema kobietami. Siostra Ma艂gorzata wie o nich wi臋cej ode mnie.

- Czy powiedzieli, kim s膮? - spyta艂a Rhonwyn, widz膮c, 偶e klucznica dosta艂a pozwolenie na udzielenie odpowiedzi.

- - M臋偶czyzna zachowuj膮cy si臋 jak dow贸dca wyja艣ni艂, 偶e jedna z kobiet jest jego siostr膮, a druga s艂ug膮 siostry. Powiedzia艂, 偶e s膮 w drodze do zamku jego brata, ale nie wymieni艂 ani imienia brata, ani nazwy zamku. Kobiety nie m贸wi艂y wiele, ale, kiedy wyje偶d偶a艂y nast臋pnego ranka, ta, kt贸r膮 nazwa艂 siostr膮, poprosi艂a, bym modli艂a si臋 za 偶on臋 jej kuzyna. I z艂o偶y艂a ofiar臋 na klasztor, tylko ona, m臋偶czy藕ni o tym nie pomy艣leli.

- Czy pami臋tasz, jak wygl膮da艂a? - spyta艂a Rhonwyn cicho, nie chc膮c niepokoi膰 starej zakonnicy.

- By艂a m艂oda i 艂adna - odpowiedzia艂a siostra Ma艂gorzata. -Mia艂a przepi臋kne jasnoniebieskie oczy. Mimo kaptura, zauwa偶y艂am te偶 jej w艂osy, r贸wnie偶 艂adne, kasztanowate. M贸wi艂a bardzo grzecznie, cho膰 walijski w jej ustach brzmia艂 mi dziwnie, jakby nie by艂 jej ojczystym j臋zykiem. S艂u偶ka niczym si臋 nie wyr贸偶nia艂a, tyle 偶e wydawa艂a si臋 przestraszona.

- Czy dama, kt贸ra z艂o偶y艂a ofiar臋, przypomina艂a tego oto m臋偶czyzn臋? - Na jej gest Rafe wyst膮pi艂 naprz贸d.

- No oczywi艣cie! - krzykn臋艂a siostra Ma艂gorzata. - Panie, mogliby艣cie by膰 rodze艅stwem!

- Jeste艣my rodze艅stwem - wyja艣ni艂 Rafe. - Ci ludzie porwali moj膮 Katarzyn臋. Czy jeste艣 pewna, siostro, 偶e nie wymienili 偶adnych nazwisk lub nazw? Przecie偶 musimy jako艣 j膮 znale藕膰!

- Wybacz, panie, ale nie wymienili. - Twarz zakonnicy rozja艣ni艂a si臋 nagle. -Mog臋 ci jednak powiedzie膰, 偶e odjechali na p贸艂noc. Wprost na p贸艂noc!

- A co jest na p贸艂nocy? Stara zakonnica wzruszy艂a ramionami. Odpowiedzi udzieli艂a matk膮 prze艂o偶ona.

- O dwa dni drogi na p贸艂noc znajduje si臋 zamek Aberforth. Poza tym nic. Tak偶e w innych kierunkach nie ma w pobli偶u 偶adnych miejscowo艣ci ani wiosek, panie.

- Kto jest panem Aberforth? - spyta艂a Rhonwyn.

- Rhys ap Daffydd, pani. Noc sp臋dzili w klasztorze, w go艣cinnej komnacie. Odjechali wczesnym rankiem. Na zach贸d.

- Musimy jak najszybciej dotrze膰 do Cythraul - oznajmi艂a Rhonwyn. - Musz臋 porozmawia膰 z ojcem, nim stawimy czo艂o temu Rhysowi ap Daffyddowi.

- Kiedy tam dojedziemy? - spyta艂 Rafe.

- Przed zapadni臋ciem zmroku - odpar艂 Dewi.

- Znasz tego Rhysa? - zwr贸ci艂a si臋 do niego Rhonwyn.

- Tylko ze s艂yszenia, pani. M贸wi膮, 偶e to cz艂owiek ambitny... i nigdy nie by艂 przyjacielem twego ojca. Przez ca艂y pogodny dzie艅 jechali w艣r贸d zielonych wzg贸rz Walii, nie spotykaj膮c 偶ywego ducha. S艂o艅ce zachodzi艂o ju偶, gdy dojrzeli mury Cythraul.

- Sprawdz臋, czy mo偶emy bezpiecznie wjecha膰 do 艣rodka -powiedzia艂 Dewi i ruszy艂 k艂usem. Rhonwyn i Rafe przystan臋li w krzakach, czekaj膮c na jego sygna艂, a kiedy nadszed艂, szybko wjechali do fortecy. Rhonwyn rozejrza艂a si臋 dooko艂a, zdumiona, jak uda艂o si臋 jej prze偶y膰 tyle lat w tak prymitywnym miejscu.

- Witaj w domu! - Morgan ap Owen bez wysi艂ku zdj膮艂 j膮 z konia. - Co ci臋 do nas sprowadza?

- Czy ojciec przyjecha艂? - odpowiedzia艂a pytaniem na pytanie. - Oth szuka go od kilku dni.

- Nie przyjecha艂, podobnie jak Oth. Wejd藕 do 艣rodka, dziewczyno. Kim jest m臋偶czyzna, kt贸ry ci towarzyszy?

- M贸j m膮偶, Rafe de Beaulieu.

- S膮dzi艂em, 偶e wysz艂a艣 za m膮偶 za Edwarda de Beaulieu...

- Bo tak by艂o, ale nasze ma艂偶e艅stwo uniewa偶niono. Wzi臋艂am za m臋偶a jego kuzyna, kt贸rego siostra wysz艂a za mojego Edwarda. I to z powodu owej siostry jestem tu, Morganie. Kilka dni temu odzia艂 Walijczyk贸w przekroczy艂 granic臋 i uprowadzi艂 lady Katarzyn臋, bior膮c j膮 za mnie. Jest oczywiste, 偶e ma to co艣 wsp贸lnego z moim ojcem. Musimy j膮 znale藕膰, nim stanie si臋 jej krzywda, a je艣li dowiedz膮 si臋, 偶e nie mnie porwali, mog膮 j膮 skrzywdzi膰. Pragn臋艂am spotka膰 si臋 z ap Gruffyddem gdzie艣, gdzie nie b臋dziemy obserwowani, i dowiedzie膰 si臋 od niego, o co w艂a艣ciwie chodzi.

- Rozumiem - powiedzia艂 jej dawny mistrz i nauczyciel. -C贸偶, nie pozostaje ci nic innego jak tylko oczekiwanie na ojca... w naszym towarzystwie. Nadszed艂 czas wieczornego posi艂ku; zjad艂a go przy najwy偶szym stole, z Morganem. Podano chleb, dziczyzn臋 i pstr膮ga. Z pocz膮tku m臋偶czy藕ni, kt贸rzy j膮 wychowywali, trzymali si臋 z dala od Rhonwyn, ale po chwili zdali sobie spraw臋 z tego, 偶e cho膰 z艂agodnia艂a i sta艂a si臋 kobiet膮, nie przesta艂a by膰 ich wychowank膮. Wkr贸tce rozpocz臋艂y si臋 g艂o艣ne rozmowy; 偶o艂nierze opowiadali Rafe'owi o dzieci艅stwie 偶ony, on za艣 reagowa艂 wybuchami 艣miechu na co pikantniejsze z tych opowie艣ci, dotycz膮cych zar贸wno sukces贸w, jak i pora偶ek.

- Podejrzewam, 偶e nie jeste艣 ju偶 tak dobra w wojennym rzemio艣le, pani, teraz, kiedy zosta艂a艣 matk膮 - powiedzia艂 w pewnej chwili Lug ap Barris.

- To co, spr贸bujemy? - zaproponowa艂a natychmiast Rhonwyn zwodniczo niewinnym g艂osem. Stary 偶o艂nierz zauwa偶y艂 b艂ysk w jej oczach i roze艣mia艂 si臋.

- Nie, Rhonwyn. Chyba si臋 pomyli艂em - powiedzia艂.

- A jak my艣lisz, Lug, kto b臋dzie uczy艂 mego syna pos艂ugiwania si臋 艂ukiem? Czy znasz kogo艣, kto strzela z 艂uku r贸wnie dobrze jak ja?

- Nie.

- Bo jestem twoj膮 uczennic膮. Lug zaczerwieni艂 si臋 z rado艣ci, szcz臋艣liwy, 偶e Rhonwyn pami臋ta go teraz, kiedy zosta艂a dam膮.

Brenin, stary wilczarz, po艂o偶y艂 si臋 przy jej boku. Pog艂adzi艂a go po 艂bie, m贸wi膮c do m臋偶a:

- To m贸j pierwszy pies.

- Opowiedz mi o bracie - poprosi艂 Gwilym, kucharz.

- Jest w zakonie benedyktyn贸w w Shrewsbury. Mo偶esz by膰 z niego dumny. Kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e zagin臋艂am podczas wyprawy krzy偶owej, przyby艂 do Palestyny i odszuka艂 mnie jak Blondell kr贸la Ryszarda Lwie Serce. 艢piewa艂 swe s艂ynne pie艣ni, pierwsz膮 zawsze w naszym walijskim j臋zyku, z nadziej膮 na odpowied藕, a kiedy wreszcie mnie znalaz艂, dopom贸g艂 mi w ucieczce. - Po czym opowiedzia艂a szczeg贸艂owo o ucieczce i rozwi膮zaniu ma艂偶e艅stwa z Edwardem. Kiedy sko艅czy艂a, Morgan ap Owen przem贸wi艂 w imieniu wszystkich:

- Anglik 藕le zrobi艂, zawieraj膮c drugie ma艂偶e艅stwo tak szybko. Rhonwyn wzruszy艂a ramionami.

- Bardzo si臋 ba艂, 偶e umrze bezpotomnie. Nie m贸g艂 te偶 spodziewa膰 si臋, 偶e do niego wr贸c臋. Wydosta艂am si臋 z niewoli cudem, a drugim cudem by艂o, 偶e spotka艂am mi艂o艣膰 mego 偶ycia, Rafe'a. Nie 偶ywi臋 ju偶 niech臋ci wobec Edwarda i lubi臋 jego 偶on臋, Katarzyn臋. Musz臋 j膮 odnale藕膰, Morganie. To dobra kobieta, w Haven zostawi艂a dw贸ch syn贸w, w tym niemowl臋.

- Pomo偶emy ci, Rhonwyn - obieca艂 Morgan w imieniu za艂ogi twierdzy. -Wiesz przecie偶, 偶e mo偶esz liczy膰 na m臋偶czyzn z Cythraul. Ma艂偶onkowie sp臋dzili noc w wielkiej sali, tul膮c si臋 do siebie. Rafe pie艣ci艂 piersi 偶ony, ale ona, po cichym westchnieniu rozkoszy, ostrzeg艂a go kr贸tko:

- Nie.

- Dlaczego? - spyta艂 Rafe, li偶膮c jej ucho.

- Chcia艂by艣 wywo艂a膰 za偶enowanie 偶o艂nierzy, kt贸rzy mnie wychowywali, pozwalaj膮c, by s艂yszeli odg艂osy naszej mi艂o艣ci? W odpowiedzi po艂o偶y艂 jej d艂o艅 na swej m臋sko艣ci, twardej jak ska艂a.

- Wiele b臋dziesz mi winna za t臋 chwil臋 wstrzemi臋藕liwo艣ci - powiedzia艂, ca艂uj膮c j膮 mocno.

- Zawsze sp艂acam swe d艂ugi - odpowiedzia艂a z u艣miechem. P贸藕nym popo艂udniem nast臋pnego dnia pojawi艂 si臋 Llywelyn ap Gruffydd w towarzystwie Otha.

- Co z moim wnukiem? - spyta艂 przede wszystkim.

- Czuje si臋 doskonale. I brod臋 ma tak膮 jak ty, stanowcz膮. Ksi膮偶臋 spojrza艂 nieprzyja藕nie na Rafe'a.

- To ten, kt贸rego po艣lubi艂a艣, kiedy zdradzi艂 ci臋 Edward de Beaulieu?

- Tak... i kocham go, wi臋c nikomu nie sta艂a si臋 krzywda -pospieszy艂a z wyja艣nieniami Rhonwyn. - Rafe, prosz臋, podaj d艂o艅 memu ojcu. Rafe de Beaulieu uczyni艂 to bez wahania.

- Oto moja prawica, panie.

Ap Gruffydd uj膮艂 wyci膮gni臋t膮 r臋k臋.

- Skoro moja c贸rka jest szcz臋艣liwa, przyjmuj臋 tw膮 d艂o艅, panie. Wygl膮dasz mi na m臋偶a lepszego ni偶 Edward.

- I tak jest. - Rafe de Beaulieu nie waha艂 si臋 ani sekundy. Ksi膮偶臋 Walii przygl膮da艂 mu si臋 przez d艂ug膮 chwil臋 w milczeniu, po czym wybuchn膮艂 艣miechem.

- Na Boga, Rhonwyn, a wi臋c rzeczywi艣cie spotka艂a艣 m臋偶czyzn臋 podobnego do ciebie. Ciesz臋 si臋 z tego, bo niewiele dla ciebie uczyni艂em, dziecko.

- Jeste艣 wielkim cz艂owiekiem, tato, przeznaczonym do wielkich czyn贸w. -Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- Twoja matka zawsze powtarza艂a mi te s艂owa - powiedzia艂 i przez jego twarz przesun膮艂 si臋 cie艅 smutku.

- Tak, wiem...

- Wina, panie? - Obok nich pojawi艂 si臋 Gwilym z wielkim kielichem.

- Oczywi艣cie. - Ksi膮偶臋 wypi艂 艂yk wina. - C贸rko, usi膮d藕my przy kominku. Chc臋 dowiedzie膰 si臋, czego pragniesz. Rhonwyn wyja艣ni艂a ojcu, co zasz艂o. Wys艂ucha艂 jej w skupieniu, od czas do czasu popijaj膮c wino, a potem rzek艂:

- Lady Katarzyn臋 wzi膮艂 za zak艂adniczk臋 Rhys ap Daffydd, nie mam co do tego 偶adnej w膮tpliwo艣ci. Jest przebieg艂y jak jaszczurka i tch贸rzliwy. Dawno temu ujawni艂em zdrad臋, kt贸r膮 planowa艂 z Anglikami. Po tym niewielu chcia艂o mie膰 z nim do czynienia. By艂a艣 w贸wczas ma艂膮 dziewczynk膮, Rhonwyn. Po­wtarza艂, 偶e si臋 na mnie zem艣ci. Teraz szuka okazji, wykorzystuj膮c sp贸r, kt贸ry tocz臋 z Ewardem.

- Moim zdaniem chce ci臋 zabi膰 - powiedzia艂a cicho Rhonwyn.

- Owszem, to do niego podobne. Zyska艂by w ten spos贸b wdzi臋czno艣膰 Anglik贸w, a Walia sta艂aby si臋 ich 艂upem. Nie dopuszcz臋 do tego! Oczywi艣cie, nie mo偶emy pojawi膰 si臋 z wojskiem pod murami Aberforth i przyst膮pi膰 do obl臋偶enia, bo w贸wczas z pewno艣ci膮 zgin臋艂aby branka. Mo偶emy jednak przekona膰 go, 偶e przybywam wesprze膰 c贸rk臋, a w贸wczas nie narazimy lady Katarzyny.

- Najpierw musimy upewni膰 si臋, 偶e ona tam jest. Niech Oth pojedzie do niego jako tw贸j wys艂annik, ustali膰 termin spotkania. Musi nalega膰 na zobaczenie zak艂adniczek; powie, 偶e kaza艂e艣 mu upewni膰 si臋, 偶e twoja c贸rka pozostaje w zdrowiu i pod dobr膮 opiek膮. Nieco p贸藕niej ja, Rafe i Dewi wejdziemy do 艣rodka, przebrani za w臋drownych muzykant贸w. Ich wsz臋dzie ch臋tnie przyjmuj膮, a ja nauczy艂am si臋 gra膰 i 艣piewa膰, wracaj膮c z Glynnem z Palestyny. W ten spos贸b uratujemy Katarzyn臋.

- Jak? - spyta艂 ap Gruffydd.

- Zabij臋 Rhysa - stwierdzi艂a spokojnie Rhonwyn.

- Jak? - powt贸rzy艂 ksi膮偶臋.

- Strza艂 z 艂uku. Potrafi臋 tego dokona膰, ojcze. Ten cz艂owiek odebra艂 rodzinie 偶on臋 i matk臋 i zagra偶a tobie. Potrafi臋 zabi膰 go bez wahania.

- Chcesz zrobi膰 to dla mnie, c贸rko?

- Wychowa艂am si臋 tu, w艣r贸d tych ludzi i od nich nauczy艂am si臋, co winna jestem rodowi i Walii. Kocham mojego m臋偶a Anglika, nie przeszkadza mi, 偶e kr贸l Anglii jest suwerenem Walii, ale ta sprawa niewiele ma przecie偶 wsp贸lnego z Angli膮. Dotyczy wy艂膮cznie Walijczyk贸w i to Walijczycy musz膮 j膮 za艂atwi膰. Rhys ap Daffydd jest m臋偶czyzn膮 z艂ym, pozbawionym honoru. Ha艅bi nasz nar贸d.

- A ty, Angliku, pozwolisz 偶onie dokona膰 tego czynu?

- Pozwol臋 - powiedzia艂 spokojnie Rafe. - Moja 偶ona nie jest delikatnym kwiatem, wymagaj膮cym sta艂ej opieki, lecz siln膮 kobiet膮, kt贸rej, przyznam szczerze, dzi臋kowa艂em czasami za opiek臋. Je艣li twierdzi, 偶e zdo艂a tego dokona膰, ja wierz臋 jej. Je艣li jednak jej si臋 nie uda, niech wszyscy wiedz膮, 偶e sam zabij臋 cz艂owieka, kt贸ry w swej pysze o艣mieli艂 si臋 podnie艣膰 d艂o艅 na moj膮 siostr臋. Ksi膮偶臋 Walii u艣miechn膮艂 si臋 okrutnym u艣miechem.

- Tym razem, c贸rko, po艣lubi艂a艣 prawdziwego m臋偶czyzn臋 -orzek艂. - Podobasz mi si臋, Rafe de Beaulieu. -I mocno klepn膮艂 zi臋cia po ramieniu. Postanowiono, 偶e ap Gruffydd, wraz z cz臋艣ci膮 garnizonu z Cythraul, wyruszy jako ostatni, w kilka godzin po Rhonwyn, Rafe'em i Dewim. Do Aberforth mia艂 wkroczy膰 na dany mu sygna艂. Zgonie z planem Rhonwyn, to ona z m臋偶em i Dewim powinna wej艣膰 w mury zamku jako w臋drowna pie艣niarka. Postanowi艂a przybra膰 m臋ski str贸j, nie ukrywaj膮c jednak, 偶e jest kobiet膮; mia艂o to u艂atwi膰 im zadanie. Oth mia艂 wyjecha膰 z Cythraul rankiem, oni w dwie godziny p贸藕niej, a ksi膮偶臋 z oddzia艂em po dalszych czterech godzinach.

Przy kolacji Gwilym za艣piewa艂 kilka ballad o dawnej Walii. Jak to czyni艂 przedtem wielokrotnie, powtarza艂:

- M贸j ch艂opak 艣piewa艂 je lepiej.

- A teraz komponuje i gra na chwa艂臋 bo偶膮 - pocieszy艂a go Rhonwyn.

- M贸j syn zakonnikiem... - Ap Gruffydd pokr臋ci艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem.

- Tw贸j syn jest szcz臋艣liwy - powiedzia艂a cicho jego siostra. - A kiedy po艣lubisz wreszcie c贸rk臋 de Montforta, a ona urodzi ci syna, b臋dziesz mia艂 potomka i nast臋pc臋 z prawego 艂o偶a.

- Jestem z ni膮 zar臋czony a偶 nazbyt d艂ugo, ale ukryli j膮 w klasztorze we Francji, a Anglicy nie pozwalaj膮 jej przejecha膰 przez sw贸j kraj, przez co nie mo偶emy wzi膮膰 艣lubu. Edward D艂ugo艂ydy boi si臋 c贸rki Szymona de Montforta, g艂upiec.

- Kr贸l Edward z pewno艣ci膮 nie jest g艂upcem, panie - powiedzia艂a Rhonwyn cicho, z szacunkiem. - To ty, jak mi si臋 zdaje, robisz g艂upstwo. Dlaczego nie przysi臋gniesz mu wierno艣ci? Gdyby艣 to zrobi艂, twa narzeczona przyby艂aby zapewne do Walii i mia艂by艣 ju偶 wielu syn贸w. Ale nie, wahasz si臋 i zwodzisz, by uzyska膰 korzy艣ci, kt贸rych ten kr贸l nie da ci nigdy. Jest twardym m臋偶czyzn膮 jak jego dziad Jan, cho膰 potrafi tak偶e by膰 uroczy. Lecz niezale偶nie od tego przeprowadzi sw膮 wol臋, a ty, ojcze, i twoi sojusznicy doprowadzicie do utraty niepodleg艂o艣ci przez Wali臋. Jestem tego pewna. S艂owa c贸rki wyra藕nie poruszy艂y ksi臋cia.

- Widz臋, Rhonwyn, 偶e nadal nie wahasz si臋 m贸wi膰, co my艣lisz. Anglicy nie dostan膮 Walii, p贸ki 偶yj臋. Przysi臋gam na krzy偶!

- 艁atwo jest wypowiada膰 wielkie s艂owa, panie, ale przecie偶 licz膮 si臋 czyny! Rafe, zafascynowany, przys艂uchiwa艂 si臋 sporowi c贸rki z ojcem. Wiedzia艂, ze ap Gruffydd nie mia艂 praktycznie nic wsp贸lnego z jej wychowaniem, ale do tej pory nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, jak wielka jest gorycz jego 偶ony. Uj膮艂 jej d艂o艅 i nie my艣l膮c, co czyni, uca艂owa艂 j膮.

- Powinni艣my odpocz膮膰, 偶ono - powiedzia艂. - Jutro czeka nas d艂ugi dzie艅. Ap Gruffydd popija艂 wino, a kiedy jego c贸rka wraz z m臋偶em zasn臋li we wskazanym im miejscu, powiedzia艂 do Morgana ap Owena:

- On ni膮 rz膮dzi, a ona nie zdaje sobie nawet z tego sprawy. Musi go naprawd臋 kocha膰, Morganie. Stary 偶o艂nierz u艣miechn膮艂 si臋 w odpowiedzi. Oth odjecha艂 przed 艣witem, Rhonwyn z Rafe'em i Dewim w dwie godziny po nim. Po偶yczyli od Gwilyma kilka jego starych instrument贸w muzycznych, wydawa艂o si臋 bowiem wi臋cej ni偶 prawdopodobne, 偶e b臋d膮 musieli wyst膮pi膰. Dewi i Rhonwyn umieli gra膰 i 艣piewa膰, Rafe jednak nie. Na postoju nauczy艂 si臋 tylko, jak utrzymywa膰 rytm na b臋benku i cymba艂kach, b臋d膮cych rodzajem dzwonk贸w. Dewi doskonale radzi艂 sobie z pibau, czyli kobz膮, i pibgorn, prostym instrumentem d臋tym. Rhonwyn mia艂a gra膰 na telyn, celtyckim instrumencie przypominaj膮cym harf臋, oraz na lutni i 艣piewa膰.

Przez dwa dni podr贸偶owali od 艣witu do nocy. Rankiem trzeciego stan臋li pod murami Aberforth. Zatrzymali si臋 przy drodze w lasku w godzin臋 po tym, gdy na horyzoncie zobaczyli zamek, i tam czekali na Otha. Uzyskali od niego potrzebne informacje.

- Jest tam - oznajmi艂 im stary 偶o艂nierz. - Nosi brudn膮, poplamion膮 sukni臋, w kt贸rej j膮 uj臋to, dziewka pana Aberforth odm贸wi艂a bowiem po偶yczenia jej czystej odzie偶y. To bezwzgl臋dni ludzie, pani. B膮d藕 ostro偶na. Jad臋 teraz spotka膰 si臋 z twoim ojcem. Przeka偶臋 mu te wie艣ci.

- A wi臋c do jaskini lwa! - zakomenderowa艂a z siod艂a Rhonwyn. Przejechali przez ci臋偶ki zwodzony most i wjechali na zamkowy dziedziniec.

Tam zatrzymali si臋 i poprosili o rozmow臋 z zarz膮dc膮.

- Id藕cie do wielkiej sali - powiedzia艂 stajenny, do kt贸rego si臋 zwr贸cili. -Zarz膮dca nie wyjdzie do was, zwyk艂ych, obdartych w艂贸cz臋g贸w.

- Popilnuj nam koni, przystojny ch艂opcze. - Rhonwyn u艣miechn臋艂a si臋 do ch艂opaka i poklepa艂a go po policzku. Pochyli艂a si臋, podstawiaj膮c mu biust pod oczy. - Z pewno艣ci膮 ci si臋 to op艂aci.

Ch艂opak prze艂kn膮艂 z wysi艂kiem 艣lin臋, niezdolny odwr贸ci膰 wzroku od jej wdzi臋k贸w. Uj膮艂 wodze koni i odprowadzi艂 je, czerwony jak burak, Rhonwyn bowiem pos艂a艂a mu jeszcze ca艂usa.

- Jeste艣 strasznie 艣mia艂a - szepn膮艂 Rafe, gdy wchodzili do zamku.

- - M臋偶czy藕ni lubi膮 艣mia艂e kobiety. S膮 pewni, 偶e to kobiety 艂atwe. By膰 mo偶e, b臋d臋 zmuszona zrobi膰 co艣, czego w innych okoliczno艣ciach z pewno艣ci膮 bym nie zrobi艂a, wi臋c prosz臋, zaufaj mi.

- Radz臋 ci, panie, pos艂uchaj jej - wtr膮ci艂 si臋 Dewi. - To m膮dra dziewczyna. Nieraz wydostawa艂a nas z k艂opot贸w, kiedy podr贸偶owali艣my przez Francj臋. W zamku spotkali si臋 z zarz膮dc膮. Przemawia艂a Rhonwyn.

- Pozdrawiamy ci臋, panie - powiedzia艂a. - Jestem Anghard, a to moi dwaj towarzysze, Dewi i Rafe. Czy nie chcecie, by艣my wieczorem zagrali wam uciesznie?

- Niecz臋sto spotykamy tu takich ja wy. - W g艂osie zarz膮dcy zabrzmia艂a nutka podejrzliwo艣ci. - Sk膮d pochodzisz, i dok膮d zmierzacie, Anghard?

- Nie mamy domu, panie, ale... jedziemy ze Shrewsbury do twierdzy ksi臋cia Llywelyna, s艂yszeli艣my bowiem, 偶e kocha on muzyk臋 i jest cz艂owiekiem niezwykle hojnym. Dwie noce przespali艣my pod go艂ym niebem, b臋dziemy wdzi臋czni za dach nad g艂ow膮 i gor膮c膮 straw臋.

- Oszcz臋dz臋 wam d艂ugiej podr贸偶y, ksi膮偶臋 ma bowiem przyjecha膰 za kilka dni w odwiedziny do Rhysa ap Daffydda, pana tego zamku. Mo偶ecie zosta膰 z nami na tydzie艅 lub nawet d艂u偶ej, Anghard. Zap艂acicie 艣piewem, tak?

- Z rado艣ci膮, panie, dzi臋ki za tw膮 hojno艣膰.

- Id藕cie wi臋c do sali. Mo偶ecie tam spa膰, jedzenie dostaniecie przy kt贸rym艣 ze sto艂贸w. Je艣li 艣piewacie dobrze, nie wyjedziecie od nas bez nagrody.

- Dzi臋ki ci, panie - powt贸rzy艂a Rhonwyn i wysz艂a z komnaty, pochylona w g艂臋bokim uk艂onie.

- Jeste艣 przewrotn膮 kobiet膮 - powiedzia艂 do 偶ony Rafe de Beaulieu. - Gdybym ci臋 nie zna艂, z pewno艣ci膮 bym ci uwierzy艂.

- Musimy teraz znale藕膰 w艂a艣ciwe miejsce - zwr贸ci艂a si臋 do Dewiego Rhonwyn. - Dopilnuj, by m贸j 艂uk by艂 got贸w do u偶ytku. Os艂onimy ci臋, kiedy b臋dziesz go przygotowywa艂, gdyby bowiem na zamku dowiedziano si臋, 偶e weszli艣my tu z broni膮, nasza 艣mia艂o艣膰 kosztowa艂aby nas 偶ycie. Znale藕li spokojne miejsce w ciemnym k膮cie, przyci膮gn臋li 艂aw臋 i os艂onili starego 偶o艂nierza, majstruj膮cego przy 艂uku. Potem odpocz臋li w oczekiwaniu na g艂贸wny posi艂ek dnia, podczas kt贸rego z pewno艣ci膮 mieli wyst膮pi膰. Wczesnym popo艂udnie w sali pojawili si臋 s艂u偶膮cy, wnosz膮cy talerze i miski. Nast臋pnie, przy pierwszym stole, na podwy偶szeniu, zasiedli ap Daffydd z kochank膮 oraz bratem Ifanem, kapitan jego wojsk oraz Katarzyna. Przy pozosta艂ych sto艂ach tak偶e zasiedli biesiadnicy; Rhonwyn wraz z towarzyszami usadzono przy najni偶szym z nich.

Do pierwszego sto艂u podawano przer贸偶ne dania, oni dostali jednak tylko chleb, polewk臋 z jarzyn i twardy ser, do picia za艣 piwo. Rhonwyn zauwa偶y艂a, 偶e Katarzyna, cho膰 blada, nie ba艂a si臋 bynajmniej prze艣ladowc贸w. Jest silniejsza i odwa偶niejsza, ni偶 s膮dzi艂am - pomy艣la艂a, oburzaj膮c si臋 jednocze艣nie, 偶e Rhysowi zabrak艂o og艂ady, by da膰 jej czyste ubranie. Tak, jak powiedzia艂 im Oth, szwagierka ubrana by艂a w sukni臋 poplamion膮 mlekiem, t臋, w kt贸rej zosta艂a uj臋ta. Pan na zamku mia艂 za to drogo zap艂aci膰.

Gdy posi艂ek dobiega艂 ko艅ca, zarz膮dca pok艂oni艂 si臋 ap Daffyddowi.

- Panie - powiedzia艂 - w臋drowni muzykanci prosz膮 o pozwolenie rozweselenia ci臋 w zamian za nocleg i posi艂ek. Anghard, poka偶 si臋! - krzykn膮艂, wzmacniaj膮c rozkaz gestem r臋ki. Rhonwyn z towarzyszami podesz艂a do najwy偶szego sto艂u; id膮c, grali i 艣piewali ucieszn膮 pie艣艅. M臋偶czy藕ni ubrani byli w jaskrawozielone kaftany si臋gaj膮ce kolan i pasiaste, na przemian b艂臋kitne i zielone obcis艂e portki. Kaftan Rhonwyn ko艅czy艂 si臋 wyj膮tkowo wysoko, portki za艣 mia艂a z艂oto-zielone. Rozplot艂a w艂osy, a偶 spada艂y na plecy, kryj膮c 艂uk, kt贸rego ciemna ci臋ciwa gin臋艂a w tle materia艂u kubraka. We w艂osy wplecione mia艂a wielobarwne jedwabne kwiaty. G艂臋boko wyci臋ty dekolt ujawnia艂, 偶e nic pod kaftanem nie nosi, a gdy pochyli艂a si臋 w uk艂onie, jej piersi sta艂y si臋 doskonale widoczne. Kr贸tki, obcis艂y kaftan ujawnia艂 te偶 zgrabne uda i kr膮g艂e po艣ladki. By艂a w ka偶dym calu w臋drown膮 pie艣niark膮 o w膮tpliwej cnocie.

Rhys ap Daffydd pochyli艂 si臋 ku niej, ku wielkiemu niezadowoleniu swej dziewki. Wyra藕nie zainteresowa艂 si臋 pi臋kn膮 pie艣niark膮, u艣miechaj膮c膮 si臋 do艅 kusz膮co.

- Panie, b艂agam, pozw贸l nam zabawi膰 ci臋 - powiedzia艂a Rhonwyn cichym, mi臋kkim g艂osem. - Nie w膮tpi臋, 偶e je艣li dasz nam szans臋, zadowolimy ci臋. - Z u艣miechem spojrza艂a w oczy pana zamku i a偶 drgn臋艂a, tyle by艂o w jego spojrzeniu nie maskowanego okrucie艅stwa i brutalnego po偶膮dania. Stan臋艂a przed obliczem cz艂owieka prawdziwie z艂ego.

- Macie moje pozwolenie - powiedzia艂 uroczy艣cie Rhys ap Daffydd. Postanowi艂 ju偶, 偶e b臋dzie mia艂 t臋 muzykantk臋, czy chce ona tego, czy nie.

- Nim zaczn臋, pragn臋 wiedzie膰, dla kogo gramy. Bawi mnie improwizowanie pie艣ni dla tych, kt贸rzy powiedz膮 mi swe imi臋.

- Oto m贸j brat, Ifan, kapitan Llwyd ap Nudd, pani mego serca, Lola oraz go艣膰 w mym zamku, Rhonwyn uerch Llywelyn, kt贸rej ojciec jest ksi臋ciem Walii... tak przynajmniej twierdz膮 Anglicy.

- I bardzo wielu Walijczyk贸w, czego dowiedzia艂am si臋 w mych w臋dr贸wkach. Rhys ap Daffydd milcza艂 przez d艂ug膮 chwil臋, niepewny, czy go nie obra偶ono.

Wreszcie roze艣mia艂 si臋.

- 艢mia艂a jeste艣, moja 艣licznotko.

- A ty, panie, jeste艣 g艂upcem. W sali zamku zrobi艂o si臋 cicho jak makiem zasia艂.

- 艢mia艂o艣膰 bawi... przez kr贸tki czas - odezwa艂 si臋 Rhys. -Je艣li zn贸w mnie obrazisz, ka偶臋 ci wyrwa膰 j臋zyk i jak w贸wczas b臋dziesz zarabia膰 na straw臋? Na wznak? Rhonwyn roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Twierdzisz, 偶e twym go艣ciem jest c贸rka ksi臋cia Llywelyna, a ja ci m贸wi臋, panie, 偶e nie. Je艣li chcesz u偶y膰 c贸rki ap Gruffydda przeciw niemu , ta kobieta na nic ci si臋 nie przyda. To lady Katarzyna de Beaulieu z zamku Haven, 偶ona Edwarda de Beaulieu, kt贸rego pierwsze ma艂偶e艅stwo z c贸rk膮 ap Gruffydda zosta艂o rozwi膮zane przed laty. Nic o tym nie wiedzia艂e艣?

- A sk膮d ty to wiesz, pyszna i jak偶e wymowna dziewko?

- Poniewa偶, panie, to ja jestem Rhonwyn uerch Llywelyn. Rhys ap Daffydd przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie i nagle na jego wargach pojawi艂 si臋 okrutny u艣miech.

- No tak - powiedzia艂 powoli. - Oczywi艣cie. Dlaczego nie zauwa偶y艂em tego, gdy tylko przede mn膮 stan臋艂a艣? Odziedziczy艂a艣 po matce jasn膮 cer臋 i w艂osy, po ojcu za艣 rysy twarzy. Jeste艣 c贸rk膮 ap Gruffydda i pi臋knej Vali. Pami臋tasz mnie, moja 艣liczna? Pami臋tasz noc, gdy odwiedzi艂em wasz膮 chat臋 dla urody twej matki? Och, b艂aga艂a mnie, p艂aka艂a, a ty sta艂a艣 obok, patrz膮c na mnie wielkimi oczami, tul膮c ma艂ego braciszka. By艂a to wspania艂a noc, przynios艂a mi tak wiele rozkoszy... Czy potrafisz dor贸wna膰 matce, Rhonwyn uerch Llywelyn? Nikt nie zorientowa艂 si臋, co oznacza j臋k i 艣wist, wyra藕nie s艂yszalne w ciszy, p贸ki strza艂a nie pogr膮偶y艂a si臋 a偶 po be艂t w piersi ap Daffydda. Pan Aberforth upad艂 twarz膮 w misk臋 z jedzeniem, Rhonwyn za艣 zd膮偶y艂a u偶y膰 jeszcze dw贸ch strza艂, kt贸re b艂yskawicznie podawa艂 jej m膮偶. Jedna ugodzi艂 Ifana ap Daffydda, druga kapitana Llwyda ap Nudda. Dziewka Rhysa krzykn臋艂a piskliwie na widok tr贸jki 鈥瀖uzykant贸w鈥, ruszaj膮cych r贸wnym krokiem w jej kierunku. Najwa偶niejsze by艂o uzyskanie kontroli nad zamkiem, nim wszyscy zdadz膮 sobie spraw臋 z tego, co w艂a艣ciwie zasz艂o.

- Nie b贸jcie si臋! - krzykn膮艂 Dewi. - Ksi膮偶臋 Llywelyn wkracza w艂a艣nie do Aberforth. Wojujemy z panem zamku i jego rodem, was to nie dotyczy. Powitajcie ksi臋cia jak prawdziwi Walijczycy, a zostawimy was w spokoju. Otw贸rzcie bramy memu panu! Na jego s艂owa sala opustosza艂a.

- Id臋 sprawdzi膰, czy mnie pos艂uchali - powiedzia艂 spokojnie stary 偶o艂nierz.

- Ostro偶nie - ostrzeg艂a go Rhonwyn i spojrza艂a na dziewk臋 Rhysa. - Uspok贸j si臋, g艂upia kobieto! Nic ci si臋 nie sta艂o i nie stanie... pod warunkiem, 偶e zaniechasz wrzask贸w.

- Rhonwyn, Rhonwyn, jeste艣 taka dzielna! - Katarzyna rzuci艂a si臋 w jej ramiona. - Kiedy zobaczy艂am, jak podchodzicie do sto艂u tego cz艂owieka, nie wierzy艂am w艂asnym oczom! Musz臋 ci powiedzie膰, bracie, 偶e masz zgrabne nogi! -U艣miechn臋艂a si臋 do Rafe'a.

- Dzi臋ki Bogu, jeste艣 ju偶 bezpieczna! - Rafe przytuli艂 siostr臋 z ca艂ej si艂y.

- Nie wiedzia艂am, co ze mn膮 b臋dzie, ale w艂a艣nie Bogu dzi臋kowa艂am za nasza piastunk臋, Wynnifred臋. Okaza艂o si臋, 偶e dobrze pami臋tam walijski i niemal natychmiast zorientowa艂am si臋, 偶e maj膮 mnie za ciebie, Rhonwyn. Nie zaprzecza艂am im w strachu, 偶e mnie zabij膮. Wiedzia艂am, 偶e dorasta艂a艣 w samotno艣ci, uzna艂am wi臋c, 偶e nie zorientuj膮 si臋, kogo pojmali.

- Zachowa艂a艣 si臋 bardzo m膮drze, Katarzyno - powiedzia艂a Rhonwyn. - Edward b臋dzie dumny z twej odwagi, kiedy si臋 o niej dowie. - Spojrza艂a na dziewk臋 ap Daffydda. - Ty samolubna idiotko, po偶a艂ujesz jeszcze swej z艂o艣liwo艣ci. S艂u偶ka lady Katarzyny znajdzie w艣r贸d twoich ubior贸w sukni臋 dla swej pani, a ty odejdziesz rano z Aberforth z tym, co zdo艂asz unie艣膰. Nie w膮tpi臋, 偶e wkr贸tce znajdziesz jakiego艣 panka ch臋tnego na twe wdzi臋ki. Odejd藕. Lola uciek艂a, przera偶ona. Teraz Rhonwyn zwr贸ci艂a si臋 do swych przyjaci贸艂:

- Wszyscy s艂yszeli艣cie s艂owa Rhysa ap Daffydda. Nie pozna艂am go, p贸ki nie przem贸wi艂. Wiele lat temu, gdy by艂am jeszcze dzieckiem, przyby艂 noc膮 do naszej chaty i zgwa艂ci艂 moj膮 matk臋. Mama nie powiedzia艂a o tym ojcu, a ja nie chc臋, by ci膮偶y艂o to na jej pami臋ci. Dewi nie powie nic.

- Rozumiem ci臋 - powiedzia艂a Katarzyna. - Masz moje s艂owo, 偶e nikomu nie powiem nic z tego, czego si臋 dzisiaj dowiedzia艂am.

Rafe obj膮艂 偶on臋. Nie musia艂 m贸wi膰, obietnic臋 z艂o偶y艂 jej samym spojrzeniem. Nagle wielka sala zamku Aberforth zacz臋艂a si臋 zape艂nia膰. Rozleg艂y si臋 wiwaty, lecz zag艂uszy艂 je tupot n贸g 偶o艂nierzy. Llywelyn ap Gruffydd prowadzi艂 ich, jad膮c na ognistym ogierze. Wjecha艂 do 艣rodka, oboj臋tnym wzrokiem przyjrza艂 si臋 trzem cia艂om.

- Dobra robota, c贸rko - powiedzia艂. - Dobra robota!

- Panie i ojcze, podzi臋kujesz teraz Morganowi ap Owenowi za to, 偶e wychowa艂 mnie tak, jak wychowa艂.

- Podzi臋kuj臋. - Ksi膮偶臋 skrzywi艂 wargi w u艣miechu. - Bystre oko odziedziczy艂a艣 jednak po mnie. - Ap Gruffydd zwr贸ci艂 si臋 do lady Katarzyny: - Pani, prosz臋, wybacz mi spos贸b, w jaki potraktowa艂 ci臋 jeden z mych poddanych. Mo偶esz wr贸ci膰 do swego zamku i m臋偶a wraz z bratem i Rhonwyn.

- Ksi膮偶臋, dzi臋kuj臋 ci za szybk膮 pomoc. - Katarzyna dygn臋艂a godnie.

- Usu艅cie cia艂a za mury, na po偶arcie psom. - Ksi膮偶臋 Walii zeskoczy艂 z siod艂a i stan膮艂 przy pierwszym stole, oboj臋tny na wiwaty.

- Jak偶e kapry艣na jest lojalno艣膰 m臋偶czyzn - zauwa偶y艂a Rhonwyn.

- Moja dla ciebie nie - odpar艂 cicho Rafe.

- Jeste艣 pewien?

- Najzupe艂niej pewien.

Rhonwyn uerch Llywelyn westchn臋艂a, szcz臋艣liwa, i z艂o偶y艂a g艂ow臋 na ramieniu m臋偶a. Jej wspomnienia, te dobre i te z艂e, ust膮pi艂y miejsca rzeczywistej mi艂o艣ci ukochanego m臋偶czyzny. Nie ma w 偶yciu nic, co mog艂oby jej dor贸wna膰 -pomy艣la艂a.

- Wracajmy do domu - powiedzia艂a, patrz膮c z u艣miechem w twarz m臋偶a. On za艣 skin膮艂 tylko g艂ow膮, uj膮艂 j膮 za r臋k臋 i poprowadzi艂 za sob膮.

Ap Gruffydd odprowadzi艂 ich wzrokiem. 呕egnaj, Rhonwyn uerch Llywelyn -pomy艣la艂. - 呕egnaj. Nagle, ku jego zaskoczeniu, Rhonwyn odwr贸ci艂a si臋, jakby odczyta艂a jego my艣li.

- 呕egnaj, ojcze! - krzykn臋艂a i unios艂a d艂o艅 w ge艣cie pozdrowienia.

Ksi膮偶臋 Walii poczu艂, jak do oczu nap艂ywaj膮 mu 艂zy. Odp臋dzi艂 je, nie m贸g艂 pozwoli膰, by poddani widzieli chwil臋 s艂abo艣ci. I co mam, Bo偶e, zrobi膰 z kolejnym zamkiem? - spyta艂 sam siebie.

POS艁OWIE

Lata 1276 i 1277 nie by艂y szcz臋艣liwe dla ksi臋cia Walii. Llywelyn ap Gruffydd pope艂ni艂 tragiczny b艂膮d w ocenie charakteru kr贸la Edwarda. Nowy w艂adca nie zamierza艂 tolerowa膰 nielojalnych wasali. Wypowiedzia艂 Walii wojn臋 i w 1277 roku pokona艂 jej wojska pod Aberconwy. Ap Gruffydda pokara艂, zabieraj膮c wi臋kszo艣膰 jego ziem, pozostawi艂 mu tylko Gwynedd Mniejsze i w艂adc臋 nad pi臋cioma wasalami. Niegro藕nemu ju偶, uspokojonemu wrogowi pozwolono o偶eni膰 si臋 z c贸rk膮 Szymona de Montforta, z kt贸r膮 by艂 zar臋czony od 1265 roku. 艢lub odby艂 si臋 w roku 1278.

Mimo spor贸w dotycz膮cych stosowania prawa (angielskiego b膮d藕 tradycyjnego walijskiego) na ziemiach ksi臋cia, pok贸j utrzyma艂 si臋 a偶 do roku 1282, kiedy to m艂odszy brat Llywelyna, Daffydd, obieg艂 Harwarden. Ksi膮偶臋, ze wzgl臋du na wi臋zy krwi, po艣pieszy艂 mu na pomoc i zgin膮艂 pod Builth. Pochowa­no go w Cwm Hir, jego ulubionym klasztorze cysterskim. 呕ona ksi臋cia zmar艂a wcze艣niej w po艂ogu, a jego jedyne dziecko z prawego 艂o偶a, chorowita c贸rka, ochrzczona imieniem Gwynllian przez pami臋膰 siostry, wst膮pi艂a do zakonu i tam do偶y艂a naturalnej 艣mierci.

Daffydd ap Gruffydd zosta艂 uj臋ty i skazany na 艣mier膰 w roku 1283.

Gdy Walijczycy oznajmili kr贸lowi Edwardowi, 偶e za swego przyjm膮 wy艂膮cznie ksi臋cia nie znaj膮cego j臋zyka angielskiego, w艂adca przedstawi艂 im swego syna, niemowl臋 narodzone w twierdzy b臋d膮cej niegdy艣 ostoj膮 pot臋gi ap Gruffydda, Caernavon. I tak Walijczycy po偶egnali si臋 z niepodleg艂o艣ci膮.

W roku 1999 jest tak nadal.

1 Cymri (w艂a艣ciwie Cymry) - okre艣lenie Walii z czas贸w przedhistorycznych, magicznej krainy zamieszkanej przez elfy (przyp. t艂um.).

2 Manor - posiad艂o艣膰 wiejska mniejsza od lenna; w opisywanych czasach maj膮tek szlachty angielskiej, a tak偶e nazwa dworu b臋d膮ca siedzib膮 w艂a艣ciciela maj膮tku (w odr贸偶nieniu od obronnego zamku, siedziby w艂a艣ciciela lenna). Wed艂ug terminologii polskiej Edward de Beaulieu jest magnatem, Rafe de Beaulieu za艣 tylko zamo偶nym szlachcicem (przyp. t艂um.).

3 Z艂e humory - powszechne w 艣redniowiecznej Europie okre艣lenie przyczyn chor贸b (przyp. t艂um.).

4 Kalif - tytu艂 przys艂uguj膮cy nast臋pcom Mahometa, oznaczaj膮cy tak偶e w艂adc臋 samodzielnego pa艅stwa lub miasta (przyp. t艂um.).

5 300 akr贸w to ponad 120 hektar贸w (przyp. t艂um.).


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Small?rtrice Milosna?ukacja
Mi艂o艣nik sztuk plastycznych 1
Dekalog Mi艂o艣nika Przyrody z Net-u, Ekologia
MI艁OSNY BLUES Child Maureen
Laboratorium uciech milosnych 2
KLASA III - PROGRAM KOLA PRZYRODNICZEGO semestr 1, Klub Mi艂o艣nik贸w Przyrody - k贸艂ko przyrodnicze kla
WIERSZYKI MI艁OSNE, aforyzmy i cytaty
PROGRAM KOLA PRZYRODNICZEGO semestr 1, Klub Mi艂o艣nik贸w Przyrody - k贸艂ko przyrodnicze klasa 1
Mi艂osna terapia
Mi艂o艣niczki wina tyj膮 mniej do?stynentek
wIERSZYKI MI艁OSNE
Mi艂osny list Boga dla ciebie
Wi艣niewski Janusz - Laboratorium uciech mi艂osnych, Laboratorium uciech mi艂osnych
W膮tek mi艂osny w
Mi艂o艣nicy reklam, Sonda偶e w艣r贸d dzieci na r贸偶ne tematy
MI艁OSNY CZAR