Christie Agatha Zabojstwo Rogera琸royda(1)

Agatha Christie




Zab贸jstwo Rogera Ackroyda


Tytu艂 orygina艂u: The Murder of Roger Ackroyd

Prze艂o偶y艂 Jan Zakrzewski



Rozdzia艂 pierwszy
Doktor Sheppard przy 艣niadaniu


Pani Ferrars zmar艂a w czwartek, w nocy z szesnastego na siedemnasty wrze艣nia. Po mnie pos艂ano w pi膮tek, siedemnastego, o godzinie 贸smej rano. Nic ju偶 nie mog艂em poradzie. Pani Ferrars nie 偶y艂a od ki艂ku godzin.

Do domu wr贸ci艂em par臋 minut po dziewi膮tej i w艂asnym kluczem otworzy艂em drzwi z zamka. 艢wiadomie zwleka艂em do艣膰 d艂ugo w przedpokoju, wieszaj膮c kapelusz i lekki p艂aszcz, kt贸ry roztropno艣膰 kaza艂a mi w艂o偶y膰 przed wyj艣ciem w ch艂odny, jesienny poranek. Prawd臋 powiedziawszy, by艂em wytr膮cony z r贸wnowagi i zaniepokojony. Nie mam zamiaru twierdzi膰, 偶e w owej chwili ju偶 przewidywa艂em rozw贸j wypadk贸w nast臋pnych tygodni. Ani mi to przez my艣l nie przesz艂o. Prawdopodobnie jednak instynkt ostrzega艂 mnie przed niezwyk艂ymi wydarzeniami, jakie mia艂y nast膮pi膰.

Ze sto艂owego, dok膮d wchodzi艂o si臋 z hallu w lewo, dobiega艂o mnie szcz臋kanie fili偶anek i suchy, urywany kaszel mojej siostry Karoliny.

鈥 Czy to ty, James?! 鈥 zawo艂a艂a.

Zb臋dne pytanie, gdy偶 nikt inny nie m贸g艂 przyj艣膰. Prawd臋 powiedziawszy, w艂a艣nie z powodu Karoliny tak si臋 oci膮ga艂em. Mottem ichneumon贸w, jak powiada Kipling, jest has艂o: 鈥濱d藕 i w臋sz鈥. Je艣li Karolina kiedykolwiek przyjmie herb, powinien nim by膰 w艂a艣nie ichneumon, stoj膮cy na tylnych 艂apach. Z motta mo偶na by opu艣ci膰 nawet pierwsz膮 cz臋艣膰, Karolina bowiem potrafi wyw臋szy膰 wszystko bez chodzenia, siedz膮c skromniutko w domu. Nie wiem, jak jej si臋 to udaje, ale tak jest. Podejrzewam, i偶 s艂u偶膮ce i ch艂opcy od sklepikarzy tworz膮 jej s艂u偶b臋 wywiadowcz膮. Kiedy Karolina wychodzi z domu, to nie po to, by zbiera膰 plotki, ale by je rozsiewa膰. I jest w tym zdumiewaj膮co wprawna.

Ostatnia z jej wy偶ej wymienionych cech by艂a w艂a艣nie przyczyn膮 mojego niepokoju. Wiedzia艂em, 偶e cokolwiek powiem Karolinie o 艣mierci pani Ferrars, stanie si臋 to publiczn膮 tajemnic膮 ca艂ego miasteczka w ci膮gu p贸艂torej godziny. Jako lekarz musz臋 pami臋ta膰 o zachowywaniu dyskrecji. Dlatego te偶 przyj膮艂em zasad臋 nieinformowania mojej siostry w艂a艣ciwie o niczym. Ona i tak dowiaduje si臋 o wszystkim, ale ja mam spokojne sumienie, 偶e nie ode mnie.

Min膮艂 ju偶 rok od 艣mierci m臋偶a pani Ferrars i Karolina twierdzi uparcie 鈥 bez najmniejszych ku temu podstaw 鈥 偶e 偶ona go otru艂a.

Pogardliwie traktuje moj膮 niezmienn膮 odpowied藕, 偶e pan Ferrars zmar艂 na wrz贸d 偶o艂膮dka i w wyniku chronicznego nadu偶ywania napoj贸w wyskokowych. Objawy 艣mierci z powodu, p臋kni臋cia wrzodu i otrucia arszenikiem s膮, i z tym si臋 zgadzam, dosy膰 podobne, ale w tym wypadku Karolina opiera swoje oskar偶enie na czym艣 zupe艂nie innym.

鈥 Wystarczy tylko spojrze膰 na pani膮 Ferrars 鈥 s艂ysza艂em wielokrotnie.

Pani Ferrars, osoba nie pierwszej m艂odo艣ci, by艂a jednak przystojn膮 kobiet膮, a stroje, cho膰 skromne, le偶a艂y na niej 艣wietnie. Wiele kobiet ubiera si臋 w Pary偶u i to wcale nie musi by膰 powodem trucia m臋偶贸w.

Kiedy tak sta艂em niezdecydowany w hallu i wszystkie te my艣li przebiega艂y mi przez g艂ow臋, us艂ysza艂em ponownie g艂os Karoliny, tym razem zabarwiony ostrzejsz膮 nut膮:

鈥 C贸偶 ty tam robisz, James? Dlaczego nie usi膮dziesz do 艣niadania?

鈥 Ju偶 id臋, moja droga 鈥 powiedzia艂em po艣piesznie. 鈥 Wiesza艂em p艂aszcz.

鈥 Przez ten czas m贸g艂by艣 powiesi膰 z p贸艂 tuzina p艂aszczy! 鈥 Karolina mia艂a racj臋. M贸g艂bym.

Wszed艂em do jadalni, jak zwykle cmokn膮艂em Karolin臋 w policzek i zasiad艂em do jajek na bekonie. Bekon by艂 ju偶 nieco zimny.

鈥 Wezwano ci臋 dzi艣 wcze艣nie 鈥 zauwa偶y艂a Karolina.

鈥 Aha 鈥 odpar艂em. 鈥 Do King鈥檚 Paddock. Pani Ferrars鈥

鈥 Wiem 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Sk膮d wiesz? 鈥 zapyta艂em.

鈥 Powiedzia艂a mi Annie.

Annie jest pokoj贸wk膮. Mi艂a dziewczyna, ale straszna gadu艂a.

Nast膮pi艂a chwal膮 ciszy. W dalszym ci膮gu jad艂em jajka na bekonie. Koniuszek nosa mojej siostry, d艂ugi i cienki, drga艂 lekko, co zdarza si臋 zawsze, kiedy Karolina jest czego艣 ciekawa albo czym艣 podniecona.

鈥 No i co? 鈥 spyta艂a.

鈥 殴le. Nic ju偶 nie mog艂em poradzi膰. Zmar艂a we 艣nie.

鈥 Wiem 鈥 powiedzia艂a po raz drugi Karolina. Tym razem ju偶 mnie to rozz艂o艣ci艂o.

鈥 Nie mo偶esz wiedzie膰! 鈥 warkn膮艂em. 鈥 Ja sam nic nie wiedzia艂em, p贸ki tam nie poszed艂em. I do chwili obecnej nie wspomina艂em o tym 偶ywej duszy. Je艣li ci to powiedzia艂a Annie, jest chyba jasnowidz膮ca.

鈥 Nie Annie, tylko mleczarz. Us艂ysza艂 od kucharki Ferrars贸w.

Jak ju偶 m贸wi艂em, Karolina nie musi wychodzi膰 z domu, by o wszystkim wiedzie膰. Siedzi w kuchni i wiadomo艣ci same do niej przychodz膮.

鈥 Na co umar艂a? Atak serca? 鈥 pyta艂a dalej.

鈥 A co, mleczarz ci nie powiedzia艂? 鈥 rzuci艂em zjadliwie. Zjadliwo艣膰 jest bezcelowa w stosunku do Karoliny.

Przyjmuje j膮 ona powa偶nie i powa偶nie odpowiada.

鈥 Nie wiedzia艂 鈥 wyja艣ni艂a.

Wcze艣niej czy p贸藕niej Karolina i tak by si臋 dowiedzia艂a. Tym razem nie sprawia艂o mi r贸偶nicy, 偶e dowie si臋 ode mnie.

鈥 Wzi臋艂a nadmiern膮 dawk臋 weronalu. Ostatnio za偶ywa艂a go na bezsenno艣膰. Po prostu si臋 omyli艂a. Pewnie鈥

鈥 Bzdura! 鈥 odpar艂a natychmiast Karolina. 鈥 Ona naumy艣lnie za偶y艂a tyle. Nie przekonasz mnie.

Jakie to dziwne, 偶e kiedy cz艂owiek nosi w sercu jak膮艣 w艂asn膮 tajemn膮 teori臋, do kt贸rej w艂a艣ciwie nie chce si臋 przyzna膰, a us艂yszy j膮 z ust kogo艣 innego, z pasj膮 jej zaprzecza. Dlatego te偶 i ja wybuchn膮艂em oburzony:

鈥 Znowu zaczynasz! 鈥 krzykn膮艂em. 鈥 Wyci膮gasz bezsensowne wnioski bez najmniejszych ku temu podstaw! Po c贸偶 pani Ferrars mia艂aby pope艂ni膰 samob贸jstwo? Wdowa, jeszcze do艣膰 m艂oda, w 艣wietnej sytuacji materialnej, ciesz膮ca si臋 dobrym zdrowiem, bez 偶adnych k艂opot贸w. Absurd!

鈥 Wcale nie. Chyba i ty zauwa偶y艂e艣, jak ona si臋 przez te ostatnie p贸艂 roku zmieni艂a. Wygl膮da艂a okropnie, jakby j膮 zmora trapi艂a. I sam przed chwil膮 przyzna艂e艣, 偶e 藕le sypia艂a.

鈥 A wi臋c jaka偶 jest twoja diagnoza? 鈥 spyta艂em cierpko. 鈥 Pewno nieszcz臋艣liwca mi艂o艣膰?

Karolina potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Wyrzuty sumienia 鈥 powiedzia艂a z satysfakcj膮.

鈥 Wyrzuty sumienia?

鈥 Tak. Nie chcia艂e艣 mi nigdy wierzy膰, kiedy ci m贸wi艂am, 偶e otru艂a m臋偶a. Teraz jestem tego bardziej pewna ni偶 kiedykolwiek.

鈥 To troch臋 nielogiczne 鈥 zaoponowa艂em. 鈥 Je艣li kobieta potrafi pope艂ni膰 morderstwo, to starcza jej chyba zimnej krwi, by cieszy膰 si臋 owocami zbrodni, i nie ulega tak sentymentalnym s艂abo艣ciom jak 偶al za grzechy.

Karolina znowu potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Prawdopodobnie s膮 takie kobiety, ale pani Ferrars do nich nie nale偶a艂a. By艂a k艂臋bkiem nerw贸w. Jaki艣 przemo偶ny impuls kaza艂 jej uwolni膰 si臋 od m臋偶a, bo nie by艂a istot膮 zdoln膮 cierpie膰 zbyt d艂ugo. A nie ulega chyba w膮tpliwo艣ci, 偶e 偶ona takiego cz艂owieka jak Ashley Ferrars musia艂a wiele cierpie膰鈥

Skin膮艂em g艂ow膮.

鈥 Ale od tego czasu prze艣ladowa艂o j膮 wspomnienie pope艂nionej zbrodni. Bardzo jej wsp贸艂czuj臋.

Nie przypomina艂em sobie, aby za 偶ycia pani Ferrars Karolina kiedykolwiek jej wsp贸艂czu艂a. Teraz, kiedy pani Ferrars znalaz艂a si臋 tam, gdzie prawdopodobnie nie nosi si臋 paryskich modeli, moja siostra by艂a gotowa p艂awi膰 si臋 w tak subtelnych uczuciach jak lito艣膰 i zrozumienie.

Odpar艂em stanowczo, 偶e podobne domys艂y s膮 bzdurne. Sprzeciwia艂em si臋 im tym bardziej, 偶e w g艂臋bi duszy zgadza艂em si臋 co najmniej z ich cz臋艣ci膮. Ale czy偶 mog艂em si臋 zgodzi膰, by Karolina dochodzi艂a prawdy jedynie metod膮 natchnionego zgadywania? Nie mia艂em zamiaru tego pochwala膰. Rozgada wszystko po ca艂ym miasteczku, a ludzie b臋d膮 my艣leli, 偶e czyni to na podstawie lekarskiej diagnozy brata. 呕ycie jest ci臋偶kie!

鈥 Bzdura! 鈥 powt贸rzy艂a Karolina w odpowiedzi na moje protesty. 鈥 Zobaczysz! Stawiam dziesi臋膰 do jednego, 偶e pani Ferrars pozostawi艂a list, w kt贸rym wszystko wyznaje.

鈥 Nie zostawi艂a 偶adnego listu 鈥 odpar艂em ostro, nie dostrzegaj膮c pu艂apki, w jak膮 wpadam.

鈥 Oo! 鈥 wykrzykn臋艂a Karolina. 鈥 A wi臋c dowiadywa艂e艣 si臋? Wiesz, James, wydaje mi si臋, 偶e w g艂臋bi duszy my艣lisz to samo co ja. Jeste艣 stary kr臋tacz.

鈥 Zawsze trzeba bra膰 pod uwag臋 mo偶liwo艣膰 samob贸jstwa 鈥 odpar艂em ostro偶nie.

鈥 Czy b臋dzie dochodzenie s膮dowe?

鈥 Mo偶e b臋dzie. To zale偶y. Je艣li stwierdz臋, 偶e jestem ca艂kowicie przekonany, i偶 za偶ycie nadmiernej dawki weronalu nast膮pi艂o przypadkowo, by膰 mo偶e obejdzie si臋 bez dochodzenia.

鈥 A czy jeste艣 ca艂kowicie przekonany? 鈥 spyta艂a przebiegle.

Wsta艂em od sto艂u bez s艂owa.



Rozdzia艂 drugi
艢mietanka Kingfs Abbot


Nim opowiem dalej, co Karolina us艂ysza艂a ode mnie i co ja us艂ysza艂em od Karoliny, musz臋 w og贸lnych zarysach opisa膰 lokalne stosunki. Nasze miasteczko, King鈥檚 Abbot, nie r贸偶ni si臋 chyba niczym od innych ma艂ych miasteczek. Najbli偶szym wi臋kszym o艣rodkiem jest oddalone o dziewi臋膰 mil Cranchester. Mamy du偶y dworzec kolejowy, ma艂y urz膮d pocztowy i dwa konkuruj膮ce ze sob膮 sklepy towar贸w mieszanych. Energiczni m艂odzi ludzie s膮 raczej sk艂onni wcze艣nie opuszcza膰 rodzinne strony, pozostaje nam natomiast mn贸stwo starych panien i oficer贸w w stanie spoczynku. Nasze rozrywki i pasje daj膮 si臋 stre艣ci膰 w jednym s艂owie 鈥 plotki.

W ca艂ym miasteczku s膮 tylko dwa domy, na kt贸rych koncentruje si臋 ca艂a uwaga. Jeden to King鈥檚 Paddock, pozostawiony pani Ferrars przez m臋偶a, drugi, Fernly Park, nale偶y do Rogera Ackroyda. Ackroyd zawsze budzi艂 moje g艂臋bokie zainteresowanie, b臋d膮c cz艂owiekiem znacznie lepiej imituj膮cym ziemianina, ni偶 potrafi艂 to czyni膰 jakikolwiek ziemianin. Przypomina艂 mi wysportowanych d偶entelmen贸w o czerwonych twarzach, kt贸rzy zawsze zjawiali si臋 na pocz膮tku pierwszego aktu staromodnej komedii muzycznej, na tle dekoracji przedstawiaj膮cej miejscowe pastwisko, i 艣piewali piosenk臋 o wyje藕dzie do Londynu. Obecnie mamy tylko rewie i ziemianie nie s膮 ju偶 modni w 艣wiecie muzycznych rozrywek.

Oczywi艣cie Ackroyd nie jest prawdziwym ziemianinem. Jest natomiast 艣wietnie prosperuj膮cym fabrykantem 鈥 je艣li si臋 nie myl臋 鈥 k贸艂 do wagon贸w. Ma lat prawie pi臋膰dziesi膮t, purpurow膮 twarz i mi艂e obej艣cie. Zawar艂 sojusz z miejscowym proboszczem, wspomaga hojnie bud偶et parafii (chocia偶 kr膮偶膮 pog艂oski, 偶e w wydatkach na dom jest sk膮py), popiera mecze krykieta, kluby m艂odzie偶y oraz organizacje inwalid贸w wojennych. Jednym s艂owem, jest g艂贸wn膮 osob膮 naszego sennego miasteczka.

Kiedy Roger Ackroyd mia艂 lat dwadzie艣cia jeden, zakocha艂 si臋, a nast臋pnie o偶eni艂 z pi臋kn膮 kobiet膮, pi臋膰 czy sze艣膰 lat od niego starsz膮. Nazywa艂a si臋 Paton, by艂a wdow膮 i mia艂a dziecko. Losy tego ma艂偶e艅stwa byty kr贸tkie i smutne. M贸wi膮c bez ogr贸dek, pani Ackroyd okaza艂a si臋 alkoholiczk膮. W cztery lata po 艣lubie uda艂o si臋 jej wreszcie zapi膰 na 艣mier膰.

Ackroyd nie okazywa艂 p贸藕niej ch臋ci rzucenia si臋 w now膮 ma艂偶e艅sk膮 przygod臋. Syn z pierwszego ma艂偶e艅stwa pani Ackroyd mia艂 lat siedem, kiedy matka jego zmar艂a. Teraz ma lat dwadzie艣cia pi臋膰. Ackroyd zawsze uwa偶a艂 go za w艂asnego syna i w tym duchu wychowa艂. Ch艂opak jest rozpuszczony 鈥 wieczne 藕r贸d艂o zmartwie艅 i k艂opot贸w ojczyma. Niemniej wszyscy w King鈥檚 Abbot lubimy Ralfa Patona. Przede wszystkim jest wyj膮tkowo przystojny.

Jak ju偶 powiedzia艂em, bardzo ch臋tnie plotkujemy w naszym miasteczku. Wszyscy te偶 zd膮偶yli艣my zauwa偶y膰, 偶e Ackroyd i pani Ferrars 偶yj膮 w wielkiej przyja藕ni. Po 艣mierci pana Ferrarsa przyja藕艅 ta sta艂a si臋 jeszcze bardziej widoczna. Cz臋sto widywano ich razem i przypuszczano, 偶e po okresie 偶a艂oby pani Ferrars zostanie pani膮 Ackroyd. Uwa偶ano to za rzecz najzupe艂niej s艂uszn膮: 偶ona Rogera Ackroyda zmar艂a 鈥 co nie by艂o tajemnic膮 鈥 od nadu偶ywania alkoholu. Ashley Ferrars ju偶 wiele lat przed 艣mierci膮 by艂 pijakiem. Dlaczego te dwie ofiary alkoholu nie mia艂yby wynagrodzi膰 sobie wzajemnie tego wszystkiego, co niegdy艣 wycierpia艂y od poprzednich ma艂偶onk贸w?

Ferrarsowie sprowadzili si臋 do King鈥檚 Abbot dopiero przed rokiem, natomiast Ackroyda otacza艂a aura plotek ju偶 od wielu lat. W czasie gdy Ralf Paton wyrasta艂 na m臋偶czyzn臋, gospodarstwem Ackroyda zarz膮dza艂a kolejno ca艂a sfora gospody艅, a ka偶da by艂a przyjmowana przez Karolin臋 i jej wsp贸艂plotkarzy z wielk膮 podejrzliwo艣ci膮. Nie przesadz臋, je艣li powiem, 偶e przynajmniej od pi臋tnastu lat ca艂e miasteczko 偶y艂o w oczekiwaniu, kiedy Ackroyd po艣lubi jedn膮 ze swoich gospody艅. Ostatnia z nich, wzbudzaj膮ca postrach panna Russell, rz膮dzi艂a niezachwianie ju偶 od pi臋ciu lat, dwa razy d艂u偶ej ni偶 kt贸rakolwiek z jej poprzedniczek. Powszechnie uwa偶ano, 偶e gdyby nie pojawienie si臋 pani Ferrars, Ackroyd tym razem by nie umkn膮艂. To w艂a艣nie 鈥 i jeszcze jeden czynnik, a mianowicie nieprzewidziany przyjazd z Kanady i zamieszkanie w Fernly Park szwagjerki Rogera Ackroyda, pani Cecilowej Ackroyd, wdowy po niezbyt zamo偶nym jego m艂odszym bracie, i jej c贸rki Floty 鈥 przyczyni艂o si臋, zgodnie z opini膮 Karoliny, do os艂abienia wp艂yw贸w panny Russell.

Nie wiem dok艂adnie, na czym polega 鈥瀘s艂abienie wp艂yw贸w鈥 鈥 brzmi to przygn臋biaj膮co i nieprzyjemnie 鈥 ale wiem, 偶e panna Russell chodzi po miasteczku z zaci艣ni臋tymi ustami i z czym艣, co mog臋 okre艣li膰 jedynie jako kwa艣ny u艣miech, i wyra偶a najwy偶sz膮 sympati臋 dla 鈥瀊iednej pani Ackroyd, 偶yj膮cej z ja艂mu偶ny szwagra鈥. 鈥濪arowany chleb jest gorzki, nieprawda偶? Ja by艂abym bardzo nieszcz臋艣liwa, gdybym nie mog艂a zapracowa膰 na 偶ycie!鈥.

Nie mam poj臋cia, co pani Ackroyd my艣la艂a o ca艂ej tej sprawie, kiedy znalaz艂a si臋 ona na tapecie, ale bez w膮tpienia by艂o dla niej korzystniejsze, by Ackroyd nie 偶eni艂 si臋 powt贸rnie. Niemniej by艂a zawsze mi艂a 鈥 a nawet czaruj膮ca 鈥 dla pani Ferrars. Karolina twierdzi, 偶e to niczego nie dowodzi.

Oto czym zajmowali艣my si臋 w King鈥檚 Abbot przez ostatnie kilka lat. Obgadywali艣my Ackroyda i jego sprawy na wszelkie mo偶liwe sposoby. A potem pani Ferrars wskoczy艂a na swoje miejsce w gotowy ju偶 obraz lokalnych stosunk贸w.

Obecnie w kalejdoskopie nast膮pi艂a zmiana obrazu. Zostali艣my oderwani od lekkich rozm贸w na temat ewentualnych prezent贸w 艣lubnych i rzuceni w sam 艣rodek tragedii.

Rozmy艣laj膮c o tych i innych sprawach, wyruszy艂em na obch贸d pacjent贸w. Tego dnia nie czeka艂y mnie 偶adne interesuj膮ce przypadki 鈥 mo偶e to i lepiej, gdy偶 my艣lami ci膮gle wraca艂em do tajemnicy 艣mierci pani Ferrars. Czy sama odebra艂a sobie 偶ycie? Przecie偶 gdyby to uczyni艂a, znaleziono by jaki艣 list wyja艣niaj膮cy tragedi臋. Z do艣wiadczenia wiem, 偶e kobiety, je艣li ju偶 zdecyduj膮 si臋 pope艂ni膰 samob贸jstwo, przewa偶nie pragn膮 wyzna膰, co je doprowadzi艂o do tak dramatycznego rozwi膮zania. Kobiety zawsze d膮偶膮 do s艂awy, nawet po艣miertnej.

Kiedy widzia艂em si臋 z ni膮 po raz ostatni? Chyba nie dalej jak tydzie艅 temu. Jej zachowanie by艂o do艣膰 normalne, przyjmuj膮c, no鈥 uwzgl臋dniaj膮c sytuacj臋.

Nagle jednak przypomnia艂em sobie, 偶e widzia艂em j膮/ chocia偶 z ni膮 nie rozmawia艂em, jeszcze wczoraj. Sz艂a w towarzystwie Ralfa Patona. Zdziwi艂em si臋 nawet, bo nie mia艂em poj臋cia, 偶e ten m艂ody cz艂owiek przebywa w King鈥檚 Abbot. S艂ysza艂em o jakim艣 nieporozumieniu mi臋dzy nim a ojczymem. Nikt go tu nie widzia艂 od prawie sze艣ciu miesi臋cy. Pani Ferrars i Ralf Paton szli, pochyliwszy ku sobie g艂owy, a pani Ferrars 偶ywo co艣 opowiada艂a.

Prawd臋 m贸wi膮c, ju偶 wtedy mia艂em jakie艣 przeczucie tego, co potem nast膮pi艂o. Nie by艂o to na razie nic okre艣lonego, jedynie m臋tna 艣wiadomo艣膰 nieoczekiwanych wypadk贸w. Odnios艂em niemi艂e wra偶enie z owego najwidoczniej wa偶nego t锚te鈥撁犫搕锚te Ralfa Patona i pani Ferrars.

Jeszcze o tym rozmy艣la艂em, kiedy stan膮艂em oko w oko z Rogerem Ackroydem.

鈥 Sheppard! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 W艂a艣nie pana szuka艂em. Co za straszny wypadek!

鈥 Ju偶 pan s艂ysza艂?

Skin膮艂 g艂ow膮. Widzia艂em, 偶e odczu艂 ten cios bardzo bole艣nie. Jego du偶e, czerwone policzki jakby si臋 zapad艂y; sprawia艂 wra偶enie cienia w艂asnej tryskaj膮cej zwykle zdrowiem osoby.

鈥 Sprawa przedstawia si臋 gorzej, ni偶 pan to sobie wyobra偶a 鈥 powiedzia艂 spokojnie. 鈥 Doktorze Sheppard, musz臋 z panem porozmawia膰! Mo偶e pan wpa艣膰 do mnie teraz?

鈥 To niemo偶liwe. Zosta艂o mi jeszcze trzech chorych, a od dwunastej przyjmuj臋 pacjent贸w u siebie.

鈥 W takim razie po po艂udniu鈥 albo nie, niech pan przyjdzie do mnie na kolacj臋. O wp贸艂 do 贸smej. Odpowiada panu?

鈥 Tak. Chyba b臋d臋 m贸g艂. Ale co si臋 sta艂o? K艂opoty z Ralfem?

Sam nie wiem, dlaczego spyta艂em o Ralfa 鈥 mo偶e dlatego, 偶e Ralf by艂 tak cz臋sto przyczyn膮 k艂opot贸w Ackroyda.

鈥 Z Ralfem? 鈥 spyta艂, jakby nie rozumiej膮c. 鈥 Ale偶 nie, nie! Ralf jest w Londynie鈥 O psiakrew! Idzie stara panna Ganett! Nie chc臋, 偶eby mnie przy艂apa艂a i zacz臋艂a rozmow臋 na ten straszny temat. Wi臋c do wieczora. Wp贸艂 do 贸smej!

Skin膮艂em g艂ow膮 i Ackroyd szybko odszed艂. Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰: Ralf w Londynie? Ale przecie偶 z pewno艣ci膮 widzia艂em go w King鈥檚 Abbot poprzedniego dnia! Musia艂 wr贸ci膰 do Londynu wieczorem albo dzi艣 wcze艣nie rano. Jednak偶e zachowanie Ackroyda dawa艂o mi podstawy do zupe艂nie innych wniosk贸w. M贸wi艂 tak, jakby Ralfa nie by艂o tu od wielu miesi臋cy.

Nie mia艂em jednak czasu na dalsze rozwa偶ania. Panna Ganett ju偶 mnie dopad艂a, 偶膮dna informacji. Panna Ganett ma wszystkie cechy mojej siostry, brak jej jedynie owej bezb艂臋dnej intuicji i umiej臋tno艣ci wyci膮gania ostatecznych wniosk贸w, co nadaje cech臋 wielko艣ci taktyce Karoliny. Gnana ciekawo艣ci膮 panna Ganett zamieni艂a si臋 w znak zapytania.

Czy偶 to nie straszny wypadek z t膮 biedn膮, drog膮 pani膮 Ferrars? Wielu znajomych m贸wi, 偶e od lat by艂a zapami臋ta艂膮 narkomank膮. Jak偶e to nie艂adnie ze strony niedobrych ludzi m贸wi膰 podobne rzeczy! A mimo wszystko, i to jest najgorsze, w takich fantastycznych przypuszczeniach bywa zwykle ziarenko prawdy. Nie ma dymu bez ognia. Ludzie m贸wi膮 te偶, 偶e pan Ackroyd dowiedzia艂 si臋 o tym i zerwa艂 zar臋czyny 鈥 bo podobno oni byli zar臋czeni! Ona, panna Ganett, ma na to wiarygodne dowody. Naturalnie ja, jako doktor, na pewno wiem o tym. Lekarze zawsze wiedz膮, tylko nigdy nic nie m贸wi膮.

Wszystko to wypowiada艂a, przeszywaj膮c mnie ostrym spojrzeniem paciorkowatych oczu. Chcia艂a zobaczy膰, jak zareaguj臋 na jej s艂owa. Na szcz臋艣cie do艣wiadczenie nabyte w obcowaniu z Karolin膮 nauczy艂o mnie zachowywa膰 oboj臋tno艣膰 przy tego rodzaju rozmowach i mie膰 na podor臋dziu nic nieznacz膮ce odpowiedzi.

Pogratulowa艂em pannie Ganett, 偶e nie do艂膮czy艂a si臋 do grona plotkarzy rozpuszczaj膮cych r贸偶ne z艂o艣liwe pog艂oski. Pomy艣la艂em sobie, 偶e raczej zr臋cznie odpar艂em atak. Pozostawi艂em pann臋 Ganett w rozterce; nim zdo艂a艂a zebra膰 nowe si艂y, poszed艂em w swoj膮 drog臋.

Wr贸ci艂em do domu zamy艣lony. W poczekalni zasta艂em ju偶 spor膮 grupk臋 pacjent贸w.

Zdawa艂o mi si臋, 偶e odprawi艂em ostatniego, i mia艂em w艂a艣nie zamiar sp臋dzi膰 przed obiadem kilka chwil w ogrodzie, kiedy zauwa偶y艂em jeszcze jedn膮 osob臋. By艂a to kobieta. Wsta艂a i zbli偶y艂a si臋 do mnie. Spogl膮da艂em na ni膮 nieco zdziwiony.

Sam nie wiem, dlaczego by艂em zdziwiony, chyba tylko dlatego, 偶e o ile wiem, panna Russell ma prawdziwie ko艅skie zdrowie i nic sobie nie robi ze wszystkich chor贸b na 艣wiecie.

Gospodyni Ackroyda jest wysok膮 niewiast膮, przystojn膮, ale bardzo nieprzyst臋pn膮. Spojrzenie ma surowe, usta zaci艣ni臋te. Gdybym by艂 pokoj贸wk膮 podlegaj膮c膮 jej rozkazom, tobym chyba ucieka艂 gdzie pieprz ro艣nie na odg艂os jej krok贸w.

鈥 Dzie艅 dobry, doktorze Sheppard 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Czy by艂by pan 艂askaw rzuci膰 okiem na moje kolano?

Rzuci艂em na nie okiem, ale mimo to nie sta艂em si臋 wiele m膮drzejszy. Panna Russell opisywa艂a mi m臋tnie jakie艣 bolesne objawy, ale brzmia艂o to dosy膰 nieprzekonuj膮co. Gdyby chodzi艂o o kobiet臋 mniejszych cn贸t, podejrzewa艂bym, 偶e po prostu k艂amie. Nawet i teraz przebieg艂a mi przez g艂ow臋 my艣l, i偶 艣wiadomie opisuje ona nieistniej膮cy b贸l kolana, aby przy okazji dowiedzie膰 si臋 czego艣 o okoliczno艣ciach zgonu pani Ferrars. Szybko jednak zorientowa艂em si臋, 偶e czyni臋 pannie Russell krzywd臋, podejrzewaj膮c j膮 o co艣 podobnego. Raz tylko, i to przelotnie, zahaczy艂a o spraw臋 tragicznego wypadku. Niemniej zwleka艂a z odej艣ciem i ch臋tnie przeci膮ga艂a rozmow臋.

鈥 Dzi臋kuj臋 za lekarstwo, panie doktorze 鈥 powiedzia艂a wreszcie. 鈥 Chocia偶 nie wierz臋, 偶eby to bardzo pomog艂o.

Ja r贸wnie偶 w to nie wierzy艂em, ale zaprotestowa艂em z obowi膮zku. W ka偶dym razie nie mog艂o zaszkodzi膰, no a lekarz powinien by膰 lojalny wobec narz臋dzi swego zawodu.

鈥 Nie wierz臋 w 偶adne lekarstwa 鈥 o艣wiadczy艂a panna

Russell, wodz膮c z lekcewa偶eniem oczami po rz臋dach butelek. 鈥 Lekarstwa czyni膮 wiele z艂ego. Na przyk艂ad niech pan pomy艣li o kokainie鈥

鈥 No, je艣li o to idzie鈥

鈥 W艂a艣nie, ile偶 ma ofiar w lepszych sferach鈥!

Jestem pewien, 偶e panna Russell du偶o lepiej ni偶 ja zna 偶ycie wy偶szych sfer. Nie pr贸bowa艂em wi臋c polemizowa膰 z ni膮 na ten temat.

鈥 Niech pan mi powie, doktorze 鈥 odezwa艂a si臋 po chwili. 鈥 Przypu艣膰my, 偶e jest si臋 niewolnikiem narkotyku. Czy s膮 sposoby wyleczenia?

Trudno w paru s艂owach odpowiedzie膰 na podobne pytanie, wyg艂osi艂em wi臋c ma艂y referat, a panna Russell s艂ucha艂a ze skupion膮 uwag膮. Ci膮gle jeszcze podejrzewa艂em, 偶e przysz艂a dowiedzie膰 si臋 szczeg贸艂贸w 艣mierci pani Ferrars.

鈥 Na przyk艂ad weronal鈥 鈥 ci膮gn膮艂em.

Ale cho膰 dziwne mo偶e si臋 to wydawa膰, panna Russell nie interesowa艂a si臋 weronalem. Przerwa艂a mi i zmieni艂a temat. Spyta艂a, czy to prawda, 偶e nie mo偶na czasami wykry膰 dzia艂ania rzadko spotykanych trucizn.

鈥 Ha! Widz臋, 偶e czytuje pani powie艣ci kryminalne 鈥 odpar艂em.

Przyzna艂a, 偶e czytuje.

鈥 Najwa偶niejsze w powie艣ci kryminalnej jest zastosowanie rzadkiej, je艣li to mo偶liwe, jakiej艣 po艂udniowoameryka艅skiej trucizny, o kt贸rej nikt nigdy nie s艂ysza艂, czego艣, czego dzikie plemiona tubylc贸w u偶ywaj膮 do zatruwania strza艂. 艢mier膰 jest natychmiastowa, a nauka europejska staje wobec niej bezsilna i nie potrafi jej wykry膰. O to pani chodzi?

鈥 Tak, czy taka trucizna w og贸le istnieje? Z 偶alem potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

鈥 Niestety nie. Naturalnie jest kurara.

Poda艂em kilka szczeg贸艂贸w dotycz膮cych kurary, ale zainteresowanie panny Russell znowu os艂ab艂o. Spyta艂a tylko, czy mam kurar臋 w szafie z truciznami, a gdy odpowiedzia艂em przecz膮co, straci艂em, jak mi si臋 wydaje, bardzo wiele w jej oczach.

Powiedzia艂a wreszcie, 偶e musi ju偶 i艣膰, odprowadzi艂em j膮 wi臋c do drzwi gabinetu w艂a艣nie w chwili, gdy rozleg艂 si臋 gong obiadowy.

Nigdy nie podejrzewa艂bym gospodyni Ackroyda o zami艂owanie do powie艣ci kryminalnych. Bawi mnie bardzo my艣l, 偶e panna Russell wychodzi na przyk艂ad ze swego pokoju, by zwymy艣la膰 opiesza艂膮 pokoj贸wk臋, a potem zabiera si臋 ze spokojem do 鈥濼ajemnicy si贸dmej 艣mierci鈥 albo czego艣 takiego.



Rozdzia艂 trzeci
Cz艂owiek, kt贸ry hoduje dynie


W czasie obiadu powiedzia艂em Karolinie, 偶e na kolacj臋 jestem zaproszony do Fernly Park. Moja siostra nie wyrazi艂a sprzeciwu. Wr臋cz odwrotnie.

鈥 Wspaniale 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Wszystkiego si臋 dowiesz. Aha, skoro o tym m贸wimy, co to za k艂opoty z Ralfem?

鈥 Z Ralfem?! 鈥 zawo艂a艂em zdziwiony. 鈥 Nie ma 偶adnych k艂opot贸w.

鈥 No to dlaczego mieszka w gospodzie Pod Trzema Dzikami, a nie w Fernly?

Nawet mi przez g艂ow臋 nie przesz艂o, by przeczy膰 twierdzeniu Karoliny, 偶e Ralf Paton przebywa w miejscowej gospodzie. Skoro Karolina tak powiedzia艂a, to tak by膰 musia艂o.

鈥 Ackroyd co艣 wspomnia艂, 偶e Ralf jest w Londynie 鈥 odpar艂em. Zaskoczony zapomnia艂em o cennej zasadzie niedzielenia si臋 z siostr膮 wiadomo艣ciami.

鈥 Ach, tak! 鈥 wykrzykn臋艂a Karolina.

Pewnie si臋 nad tym zamy艣li艂a, gdy偶 drga艂 jej koniuszek nosa.

鈥 Wczoraj rano przyjecha艂 do gospody Pod Trzema Dzikami 鈥 wyja艣ni艂a. 鈥 I nadal tam przebywa. A wieczorem widziano go z dziewczyn膮.

To mnie zupe艂nie nie zdziwi艂o, gdy偶 Ralf 鈥 a powinienem by艂 o tym wspomnie膰 鈥 sp臋dza wi臋kszo艣膰 swoich wieczor贸w z dziewczynami. Zastanawia艂em si臋 tylko, dlaczego do ulubionego zaj臋cia wybra艂 sobie King鈥檚 Abbot, a nie weso艂膮 stolic臋.

鈥 Kt贸ra艣 z barmanek? 鈥 spyta艂em.

鈥 Nie. W艂a艣nie, 偶e nie. Wiem, 偶e wyszed艂 na spotkanie, lecz nie wiem z kim.

(Jak偶e ci臋偶ko musi by膰 Karolinie przyznawa膰 si臋 do podobnej pora偶ki.)

鈥 Ale domy艣lam si臋 鈥 ci膮gn臋艂a moja niezmordowana siostrzyczka.

Milcza艂em cierpliwie.

鈥 Ze swoj膮 kuzynk膮!

鈥 Z Flor膮 Ackroyd?! 鈥 wykrzykn膮艂em zdumiony. Oczywi艣cie Flora Ackroyd nie jest 偶adn膮 krewn膮 Ralf a

Patona, ale poniewa偶 od tak wielu lat wszyscy w okolicy uwa偶aj膮 go za syna Rogera Ackroyda, przyj臋艂o si臋 r贸wnie偶 nazywa膰 ich kuzynami.

鈥 Z Flor膮 Ackroyd 鈥 potwierdzi艂a Karolina.

鈥 Przecie偶 m贸g艂 i艣膰 do Fernly, gdyby chcia艂 si臋 z ni膮 widzie膰!

鈥 Oni s膮 po kryjomu zar臋czeni 鈥 wyja艣ni艂a Karolina, promieniej膮c zadowoleniem. 鈥 Stary Ackroyd nie chce o niczym podobnym s艂ysze膰 i dlatego m艂odzi musz膮 spotyka膰 si臋 ukradkiem.

W rozumowaniu Karoliny dostrzega艂em wiele b艂臋d贸w logicznych, nie chcia艂em ich jednak wskazywa膰. Niewinna uwaga o naszym nowym s膮siedzie spowodowa艂a zmian臋 tematu.

S膮siaduj膮cy z naszym dom, tak zwany Modrzewiowy Dworek, wynaj臋ty zosta艂 ostatnio przez kogo艣 obcego. Ku swemu wielkiemu utrapieniu Karolina dowiedzia艂a si臋 tylko tyle, 偶e jest on cudzoziemcem. Jej s艂u偶ba wywiadowcza zawiod艂a na ca艂ej linii. Prawdopodobnie nowy s膮siad kupuje mleko, mi臋so, jarzyny i od czasu do czasu ryby, jak wszyscy inni ludzie, ale dostawcy tych artyku艂贸w nie zdo艂ali niczego si臋 o nim dowiedzie膰. M臋偶czyzna 贸w nazywa si臋 podobno Porrott 鈥 nazwisko to brzmi jako艣 bardzo nieprawdziwie. Mimo trudno艣ci zdo艂ali艣my dowiedzie膰 si臋 jednej rzeczy o tym panu: z zapa艂em hoduje on dynie.

Niestety, nie jest to informacja z kategorii po偶膮danych przez Karolin臋, kt贸ra chcia艂aby wiedzie膰, sk膮d przyjecha艂, co robi, czy jest 偶onaty, kim by艂a lub jest jego 偶ona, czy ma dzieci, jak brzmi nazwisko panie艅skie jego matki i tym podobne. My艣l臋, 偶e kwestionariusz paszportowy opracowywa艂a jaka艣 dusza pokrewna mojej siostrze.

鈥 Droga Karolino 鈥 powiedzia艂em 鈥 chyba nie ma w膮tpliwo艣ci co do zawodu tego pana. Z pewno艣ci膮 jest emerytowanym fryzjerem. Sp贸jrz tylko na jego w膮sy.

Karolina nie zgodzi艂a si臋 ze mn膮. Gdyby 贸w cz艂owiek by艂 fryzjerem, mia艂by w艂osy faluj膮ce, a nie proste. Wszyscy fryzjerzy maj膮 faluj膮ce w艂osy.

Wymieni艂em wielu znanych mi osobi艣cie fryzjer贸w, kt贸rzy mieli w艂osy proste, ale Karolina nie da艂a si臋 przekona膰.

鈥 Zupe艂nie nie mog臋 go rozgry藕膰 鈥 powiedzia艂a z 偶alem. 鈥 Par臋 dni temu po偶yczy艂am od niego kilka narz臋dzi ogrodniczych. By艂 bardzo uprzejmy, lecz niczego si臋 nie dowiedzia艂am. Spyta艂am go wprost, czy jest Francuzem. Odpowiedzia艂 tylko, 偶e nie, i jako艣 nie mia艂am odwagi dalej pyta膰.

Moje zainteresowanie tajemniczym s膮siadem znacznie wzros艂o. Cz艂owiek, kt贸ry鈥 Karolin臋, niby kr贸low膮 Saby, potrafi zmusi膰 do milczenia, odprawi膰 z kwitkiem, musi by膰 wybitn膮 jednostk膮.

鈥 Zdaje mi si臋 鈥 powiedzia艂a Karolina 鈥 偶e on ma elektroluks nowego typu.

W oczach siostry zauwa偶y艂em b艂ysk zdradzaj膮cy my艣l o mo偶liwo艣ci po偶yczania elektroluksu. Skorzysta艂em z tego i wymkn膮艂em si臋 z domu. Dosy膰 lubi臋 prac臋 w ogrodzie. Poch艂oni臋ty by艂em pieleniem korzeni brodawnika, kiedy nagle us艂ysza艂em ostrzegawczy krzyk i ko艂o ucha przelecia艂 mi jaki艣 ci臋偶ki pocisk, upadaj膮c z kla艣ni臋ciem prosto pod nogi. By艂a to dynia.

Spojrza艂em w g贸r臋 ze z艂o艣ci膮. Ponad murem, troch臋 na lewo, pojawi艂a si臋 jajowata g艂owa, w cz臋艣ci pokryta podejrzanie czarnymi w艂osami, ozdobiona par膮 pot臋偶nych w膮s贸w i przenikliwymi oczami. By艂 to nasz tajemniczy s膮siad, pan Porrott.

Natychmiast zacz膮艂 wylewnie przeprasza膰.

鈥 Tysi膮ckrotnie b艂agam o wybaczenie, monsieur. Nie mam wyt艂umaczenia. Jest ju偶 wiele miesi臋cy, jak hoduj臋 dynie. Dzisiejszego ranka ogarn膮艂 mnie gniew na moje dynie. Wys艂a艂em je do stu diab艂贸w, ha! Nie tylko w my艣lach, ale w rzeczywisto艣ci. Chwyci艂em najwi臋ksz膮. Wyrzuci艂em j膮 przez mur. Przepraszam, monsieur. Korz臋 si臋.

Po tak licznych s艂owach 偶alu m贸j gniew musia艂 ust膮pi膰. Ostatecznie przekl臋ta bania mnie nie trafi艂a. Niemniej mia艂em szczer膮 nadziej臋, i偶 przerzucanie dy艅 przez mur nie nale偶y do sta艂ych rozrywek mojego s膮siada.

Dziwny 贸w cz艂owieczek jak gdyby czyta艂 w moich my艣lach.

鈥 Ach, nie 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Mo偶e pan by膰 spokojny. To nie jest sta艂y m贸j zwyczaj. Rozumie pan jednak, monsieur, 偶e cz艂owiek czasami po艣wi臋ca si臋 zdobyciu jakiego艣 celu, w pocie czo艂a d膮偶y do zorganizowania sobie nowego trybu 偶ycia, 艂膮cz膮cego odpoczynek i prac臋, a potem mimo wszystko dochodzi do wniosku, 偶e ci膮gnie go ku dawnym, pe艂nym 艣wietno艣ci czasom, ku dawnemu zaj臋ciu, kt贸re tak bardzo chcia艂 porzuci膰.

鈥 Rozumiem 鈥 odpowiedzia艂em w zamy艣leniu. 鈥 Wydaje mi si臋 nawet, 偶e to cz臋ste zjawisko. Ja sam mo偶e jestem tego przyk艂adem. Rok temu otrzyma艂em spadek, dostatecznie du偶y, by spe艂ni膰 moje marzenie. Zawsze chcia艂em podr贸偶owa膰, zobaczy膰 ca艂y 艣wiat. Jak m贸wi臋, by艂o to rok temu, i oto ci膮gle jestem tutaj.

M贸j s膮siad skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Okowy przyzwyczajenia, monsieur. Pracujemy, by osi膮gn膮膰 cel. Osi膮gn膮wszy cel, stwierdzamy, 偶e brak nam codziennych k艂opot贸w i zaj臋膰. A musi pan wiedzie膰, 偶e mia艂em ciekaw膮 prac臋. Najciekawsz膮 prac臋 na 艣wiecie.

鈥 Tak? 鈥 spyta艂em zach臋caj膮co. Na chwil臋 zago艣ci艂 we mnie duch Karoliny.

鈥 Studia nad ludzkim charakterem, monsieur.

鈥 Aha! 鈥 powiedzia艂em wyrozumiale.

Bez w膮tpienia, emerytowany fryzjer. Kt贸偶 poznaje ludzki charakter lepiej ni偶 fryzjerzy?

鈥 Mia艂em r贸wnie偶 przyjaciela. Przyjaciela, kt贸ry przez wiele lat stale mi towarzyszy艂. Czasami okazywa艂 g艂upot臋, 偶e a偶 mnie strach ogarnia艂. Niemniej, monsieur, m贸j przyjaciel by艂 mi bardzo bliski. Prosz臋 sobie wyobrazi膰, 偶e brak mi nawet tej jego g艂upoty. Jego naiwno艣膰, nastawienie na uczciwo艣膰 艂udzi! Przyjemno艣膰, jak膮 odczuwa艂em, gdy mog艂em zaskoczy膰 go wielko艣ci膮 mojego talentu! Ach, monsieur, tego mi brak, prosz臋 mi wierzy膰!

鈥 Zmar艂? 鈥 spyta艂em wsp贸艂czuj膮co.

鈥 Ale偶 nie! 呕yje i powodzi mu si臋 dobrze. Na drugiej p贸艂kuli. Jest teraz w Argentynie.

鈥 W Argentynie 鈥 powt贸rzy艂em z zazdro艣ci膮. Zawsze pragn膮艂em pojecha膰 do Ameryki Po艂udniowej.

Westchn膮艂em i podnios艂em oczy. Pan Porrott przygl膮da艂 mi si臋 z sympati膮. Wyrozumia艂y cz艂owieczyna.

鈥 Pojedzie pan tam, nie? 鈥 spyta艂.

Z westchnieniem potrz膮sn膮艂em przecz膮co g艂ow膮.

鈥 Mog艂em pojecha膰 鈥 odpar艂em. 鈥 Rok temu. Ale okaza艂em si臋 szalony, gorzej ni偶 szalony, bo chciwy. Chwyta艂em cienie zamiast rzeczywisto艣ci.

鈥 Pojmuj臋 鈥 rzek艂 pan Porrott. 鈥 Gra艂 pan na gie艂dzie?

Pokiwa艂em ze smutkiem g艂ow膮, ale w g艂臋bi duszy bawi艂em si臋 nawet. Ten 艣mieszny cz艂owieczek by艂 tak niesamowicie uroczysty.

鈥 Mo偶e kupowa艂 pan akcje p贸l naftowych Porcupine? 鈥 spyta艂 nagle.

Spojrza艂em zdumiony.

鈥 Prawd臋 powiedziawszy, my艣la艂em o nich, ale w rezultacie wpakowa艂em si臋 w zachodnioaustralijskie kopalnie z艂ota.

M贸j s膮siad popatrzy艂 na mnie z dziwnym wyrazem, kt贸rego nie potrafi艂em zg艂臋bi膰.

鈥 Oto los! 鈥 powiedzia艂 wreszcie.

鈥 Los? 鈥 spyta艂em ze z艂o艣ci膮.

鈥 M贸j los, 偶e zamieszka艂em w s膮siedztwie cz艂owieka, kt贸ry powa偶nie rozmy艣la艂 nad zakupem akcji p贸l naftowych Porcupine oraz zachodnioaustralijskich kopal艅 z艂ota. Prosz臋 mi powiedzie膰, monsieur, czy鈥 pan ma r贸wnie偶 s艂abo艣膰 do rudych w艂os贸w?

Otworzy艂em usta ze zdumienia, a pan Porrott wybuchn膮艂 艣miechem.

鈥 Nie, nie, ja nie cierpi臋 na chorob臋 umys艂ow膮. Prosz臋 nie okazywa膰 niepokoju. W istocie zada艂em panu g艂upie pytanie, ale w艂a艣nie m贸j m艂ody przyjaciel, o kt贸rym wspomina艂em, uwa偶a艂, 偶e wszystkie kobiety to anio艂y i 偶e prawie wszystkie s膮 pi臋kne. Ale pan, m臋偶czyzna w 艣rednim wieku, lekarz, cz艂owiek, kt贸ry rozumie poj臋cie 艣mieszno艣ci i wzgl臋dn膮 warto艣膰 rzeczy w tym naszym 偶yciu! No, jeste艣my s膮siadami. Tysi膮ckrotnie b艂agam o przyj臋cie w formie prezentu dla pana wybitnej siostry, monsieur, tej oto najwi臋kszej dyni!

Pochyli艂 si臋 i pi臋knym gestem poda艂 mi olbrzymiego przedstawiciela dyniego rodu, kt贸rego przyj膮艂em r贸wnie uprzejmie, jak mi go ofiarowano.

鈥 W istocie, nie jest to dzie艅 stracony 鈥 powiedzia艂 weso艂o pocieszny cz艂eczyna. 鈥 Pozna艂em pana, a pan mi w pewnych cechach przypomina nieobecnego tu przyjaciela. Ale, przy okazji! Pragn臋 zada膰 panu pytanie. Bez w膮tpienia zna pan, monsieur, wszystkich ludzi w miasteczku. Kim jest m艂ody cz艂owiek o ciemnej czuprynie, ciemnych oczach i przyjemnej twarzy? Chodzi z g艂ow膮 wysoko podniesion膮 i na ustach ma mi艂y u艣miech.

Opis nie pozostawia艂 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

鈥 To na pewno kapitan Ralf Paton 鈥 powiedzia艂em wolno.

鈥 Nie widzia艂em go nigdy przedtem.

鈥 Od wielu miesi臋cy go tu nie by艂o. Jest synem, w艂a艣ciwie adoptowanym synem pana Ackroyda z Fernly Park.

M贸j s膮siad niecierpliwie machn膮艂 r臋k膮.

鈥 Ach, naturalnie, powinienem by艂 odgadn膮膰. Pan Ackroyd m贸wi艂 mi o nim wielokrotnie.

鈥 Pan zna Rogera Ackroyda? 鈥 spyta艂em troch臋 zdziwiony.

鈥 Pozna艂em pana Ackroyda w Londynie. Gdy zaprowadzi艂a mnie tam moja praca. Prosi艂em go, aby tutaj nic nie wspomina艂 o moim zawodzie.

鈥 Pojmuj臋 鈥 odpar艂em raczej rozbawiony tym widomym objawem snobizmu, gdy偶 tak to rozumia艂em.

Ale m贸j malutki s膮siad ci膮gn膮艂 nieomal z wynios艂ym u艣miechem:

鈥 Lepiej tu mieszka膰 incognito. Nie szukam oklask贸w. Nawet nie trudz臋 si臋, aby poprawi膰 lokaln膮 wersj臋 mojego nazwiska.

鈥 Ach tak! 鈥 odpar艂em, nie wiedz膮c w艂a艣ciwie, co powiedzie膰.

鈥 Kapitan Ralf Paton 鈥 mrukn膮艂 pan Porrott. 鈥 A wi臋c jest zar臋czony z bratanic膮 pana Ackroyda, urocz膮 pann膮 Flor膮!

鈥 Kt贸偶 to panu powiedzia艂? 鈥 zapyta艂em zdumiony.

鈥 Pan Ackroyd. Jaki艣 tydzie艅 temu. Bardzo jest zadowolony. Od dawna pragn膮艂, aby do tego zwi膮zku dosz艂o. Tak w ka偶dym razie zrozumia艂em. Wydaje mi si臋 nawet, 偶e wywar艂 w tym kierunku pewien nacisk na m艂odego cz艂owieka. To nie jest nigdy rzecz膮 roztropn膮. M艂ody cz艂owiek powinien si臋 偶eni膰, z kim mu si臋 podoba. Ale nie z kim si臋 podoba jego ojczymowi, po kt贸rym oczekuje spadku.

Moje dotychczasowe teorie zosta艂y ca艂kowicie rozbite. Nie wyobra偶a艂em sobie, by Ackroyd zwierza艂 si臋 z podobnych spraw fryzjerowi i omawia艂 z nim ma艂偶e艅stwo swojego pasierba i bratanicy. Ackroyd jest bardzo przychylny ni偶szym klasom, ale ma wysokie poczucie w艂asnej godno艣ci. Zacz膮艂em podejrzewa膰, 偶e pan Porrott nie jest jednak fryzjerem.

By ukry膰 zdziwienie, zada艂em pierwsze lepsze pytanie, jakie mi przysz艂o do g艂owy:

鈥 Co zwr贸ci艂o pana uwag臋 na Patona? Jego uroda?

鈥 Nie, nie tylko to鈥 cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e jest on niezwykle przystojny jak na Anglika. Wasze pisarki okre艣li艂yby go mianem greckiego boga. Ale nie, w tym m艂odym cz艂owieku jest co艣, czego nie rozumiem.

Ostatnie zdanie powiedzia艂 pe艂nym zamy艣lenia tonem, kt贸ry wywar艂 na mnie du偶e wra偶enie. Zupe艂nie jakby chcia艂 rozgry藕膰 m艂odego cz艂owieka na podstawie jakich艣 nieznanych mi osobi艣cie informacji. Z tym wra偶eniem odszed艂em od muru, gdy偶 us艂ysza艂em g艂os siostry wzywaj膮cej mnie z g艂臋bi domu.

Karolina mia艂a kapelusz na g艂owie i, jak mi si臋 wydawa艂o, wr贸ci艂a w艂a艣nie z miasteczka. Zacz臋艂a bez wst臋p贸w:

鈥 Spotka艂am pana Ackroyda.

鈥 I co? 鈥 spyta艂em.

鈥 Oczywi艣cie zatrzyma艂am go, ale si臋 bardzo spieszy艂 i szybko si臋 po偶egna艂.

Co do tego nie mia艂em w膮tpliwo艣ci. Jego stosunek do Karoliny musia艂 by膰 taki sam jak do panny Ganett albo mo偶e jeszcze mniej ch臋tny, gdy偶 Karoliny trudniej si臋 pozby膰.

鈥 Zapyta艂am go od razu o Ralfa. By艂 zdumiony. Nie mia艂 poj臋cia, 偶e ch艂opak tu przyjecha艂. Nawet pr贸bowa艂 mi wm贸wi膰, 偶e si臋 myl臋. Ja bym si臋 mia艂a myli膰!

鈥 W istocie, 艣mieszne przypuszczenie 鈥 przytakn膮艂em. 鈥 Jak偶e m贸g艂 co艣 podobnego o tobie pomy艣le膰!

鈥 Natomiast powiedzia艂 mi, 偶e Ralf i Flora s膮 zar臋czeni.

鈥 Wiem o tym 鈥 odpar艂em z pewn膮 dum膮.

鈥 Kto ci powiedzia艂?

鈥 Nasz nowy s膮siad.

Karolina zupe艂nie wyra藕nie zawaha艂a si臋 chwil臋, tak jak kulka ruletki waha si臋 na granicy dw贸ch liczb. Wreszcie jednak zrezygnowa艂a z pokusy pytania mnie o cokolwiek.

鈥 Powiedzia艂am panu Ackroydowi, 偶e Ralf mieszka w gospodzie Pod Trzema Dzikami.

鈥 Karolino! 鈥 zwr贸ci艂em si臋 do niej surowo. 鈥 Czy nigdy nie zastanawiasz si臋 nad tym, ile z艂ego mo偶esz zrobi膰, powtarzaj膮c to wszystko bez zastanowienia?

鈥 Bzdura! 鈥 obruszy艂a si臋 Karolina. 鈥 Bardzo dobrze, gdy ludzie wszystko wiedz膮. Informowanie ich uwa偶am za sw贸j obowi膮zek. Pan Ackroyd by艂 mi bardzo wdzi臋czny.

鈥 No i co? 鈥 spyta艂em tylko, gdy偶 Karolina najwidoczniej by艂a gotowa m贸wi膰 dalej.

鈥 Zdaje mi si臋, 偶e pan Ackroyd poszed艂 prosto do gospody Pod Trzema Dzikami. I naturalnie nie zasta艂 tam Ralfa.

鈥 Nie?

鈥 Nie. Bo jak wraca艂am przez las, to鈥

鈥 Wraca艂a艣 przez las? 鈥 przerwa艂em. Nawet Karolina musia艂a si臋 zaczerwieni膰.

鈥 Dzie艅 by艂 taki 艂adny! 鈥 wykrzykn臋艂a. 鈥 Chcia艂am si臋 troch臋 przej艣膰. Drzewa w swojej jesiennej szacie s膮 takie pi臋kne.

Karolin臋 nic nie obchodz膮 drzewa o 偶adnej porze roku. Las jest dla niej zawsze miejscem, gdzie mo偶na sobie przemoczy膰 nogi lub gdzie na g艂ow臋 mog膮 spa艣膰 cz艂owiekowi r贸偶ne nieprzyjemne rzeczy. Nie, do miejscowego lasu poprowadzi艂 j膮 zdrowy instynkt ichneumona! Jest to jedyne miejsce w pobli偶u King鈥檚 Abbot, gdzie nie b臋d膮c widzianym przez ca艂e miasteczko, mo偶na porozmawia膰 sobie z dziewczyn膮. Las ten przylega do posiad艂o艣ci Fernly Park.

鈥 No, m贸w dalej! 鈥 zach臋ci艂em j膮.

鈥 Jak ju偶 powiedzia艂am, sz艂am w艂a艣nie przez las, kiedy us艂ysza艂am g艂osy鈥

鈥 I co dalej?

鈥 Jednym z rozmawiaj膮cych by艂 Ralf Paton. Pozna艂am go od razu. Drugi g艂os nale偶a艂 do dziewczyny. Naturalnie nie mia艂am zamiaru pods艂uchiwa膰鈥

鈥 Naturalnie, 偶e nie 鈥 popar艂em j膮 zjadliwie. Jak zwykle zjadliwo艣膰 ta nie wywar艂a na Karolinie 偶adnego wra偶enia.

鈥 Ale po prostu nie mog艂am nie s艂ysze膰, o czym m贸wili. Dziewczyna powiedzia艂a co艣, nie dos艂ysza艂am co, a Ralf odpowiedzia艂. By艂 chyba bardzo z艂y. M贸wi艂: 鈥濵oja droga, czy nie zdajesz sobie sprawy, 偶e stary z pewno艣ci膮 zostawi mnie bez szylinga przy duszy? On ju偶 od paru lat krzywo na mnie patrzy. Jeszcze taka jedna sprawa, a b臋dzie mia艂 dosy膰. A nam potrzeba pieni膮偶k贸w, moja droga. Zostan臋 bogatym cz艂owiekiem, kiedy stary wykituje. Sk膮py to on jest jak rzadko, ale p艂awi si臋 w forsie. Nie mam zamiaru ryzykowa膰 zmiany testamentu. Zostaw to mnie i o nic si臋 nie martw鈥. Dok艂adnie tak powiedzia艂! Pami臋tam doskonale! Na nieszcz臋艣cie st膮pn臋艂am na such膮 ga艂膮zk臋 czy co艣 takiego i oni oboje zni偶yli g艂os i poszli gdzie艣 w g艂膮b lasu. Naturalnie nie mog艂am ich goni膰, wi臋c nie wiem, kim by艂a ta dziewczyna.

鈥 To musi by膰 dla ciebie straszne 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Przypuszczam jednak, 偶e艣 pop臋dzi艂a do gospody Pod Trzema Dzikami. Tam zrobi艂o ci si臋 s艂abo, wi臋c wesz艂a艣 do baru na kieliszek koniaku, dzi臋ki czemu mog艂a艣 zobaczy膰, czy obie barmanki s膮 za kontuarem.

鈥 On nie rozmawia艂 z barmank膮 鈥 bez chwili wahania

odpar艂a Karolina. 鈥 W艂a艣ciwie jestem prawie zupe艂nie pewna, 偶e to by艂a Flora Ackroyd, tylko 偶e鈥

鈥 Tylko 偶e to wszystko nie mia艂oby sensu, co? 鈥 doko艅czy艂em.

鈥 Ale je艣li nie Flora, to kto to m贸g艂 by膰鈥?

Moja siostra szybko przebieg艂a nazwiska wszystkich panien mieszkaj膮cych w okolicy, przy ka偶dym wymieniaj膮c uzasadnienie 鈥瀦a鈥 lub 鈥瀙rzeciw鈥.

Kiedy przerwa艂a dla nabrania oddechu, b膮kn膮艂em co艣 o pacjencie i wymkn膮艂em si臋.

Mia艂em zamiar uda膰 si臋 do gospody. By膰 mo偶e, Ralf Paton ju偶 wr贸ci艂.

Zna艂em Ralfa bardzo dobrze, mo偶e nawet lepiej ni偶 ktokolwiek w King鈥檚 Abbot, gdy偶 nasza znajomo艣膰 datowa艂a si臋 od chwili jego urodzenia. A przedtem zna艂em ju偶 jego matk臋. Dlatego te偶 rozumia艂em go dobrze w tych wypadkach, kt贸re dziwi艂y innych. W pewnym sensie Ralf Paton jest ofiar膮 dziedzictwa. Co prawda nie odziedziczy艂 po matce nieszcz臋snego zami艂owania do alkoholu, niemniej w jego charakterze objawi艂y si臋 r贸偶ne s艂abo艣ci. Tak jak to o艣wiadczy艂 dzi艣 po obiedzie m贸j nowy s膮siad, Ralf by艂 nadzwyczaj przystojnym m艂odym cz艂owiekiem. Oko艂o metra osiemdziesi臋ciu wzrostu, doskonale zbudowany, o zgrabnych ruchach atlety, brunet podobnie jak matka, o twarzy przyjemnej, smag艂ej, zawsze skorej do u艣miechu. Nale偶a艂 do ludzi, kt贸rzy z wrodzon膮 艂atwo艣ci膮 zdobywaj膮 sympati臋 otoczenia. Styl 偶ycia mia艂 ekstrawagancki, nie lubi艂 sobie niczego odmawia膰 i niczego na 艣wiecie nie darzy艂 szacunkiem. Niemniej nie mo偶na go by艂o nie lubi膰, a wszyscy jego przyjaciele byli mu nies艂ychanie oddani.

Czy mo偶na by jako艣 wp艂yn膮膰 na tego ch艂opaka? Doszed艂em do wniosku, 偶e mo偶na.

W gospodzie dowiedzia艂em si臋, 偶e kapitan Paton w艂a艣nie wr贸ci艂. Odszuka艂em jego pok贸j i wszed艂em bez zapowiadania.

Pami臋taj膮c, co mi m贸wiono i co sam przypadkowo widzia艂em, 偶ywi艂em pewne obawy: jakie przyj臋cie mnie czeka? Obawy te jednak okaza艂y si臋 p艂onne.

鈥 Doktor Sheppard! Jak偶e si臋 ciesz臋! 鈥 wykrzykn膮艂 Ralf na m贸j widok.

Podszed艂 z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮, szeroki u艣miech rozja艣ni艂 mu twarz.

鈥 Jedyny cz艂owiek, kt贸rego witam z przyjemno艣ci膮 w tej cholernej mie艣cinie!

Podnios艂em brwi.

鈥 A c贸偶 ci ta mie艣cina zawini艂a? Ralf za艣mia艂 si臋 nerwowo.

鈥 D艂uga historia. Niezbyt dobrze mi si臋 ostatnio wiod艂o, doktorze. Napije si臋 pan czego艣?

鈥 Owszem, prosz臋.

Nacisn膮艂 dzwonek i rzuci艂 si臋 na krzes艂o.

鈥 呕eby nie owija膰 sprawy w bawe艂n臋 鈥 odezwa艂 si臋 ponuro. 鈥 Jestem w cholernych opa艂ach. Gorzej: nie wiem zupe艂nie, jak z tego wybrn膮膰!

鈥 C贸偶 si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂em serdecznie.

鈥 M贸j przekl臋ty ojczym!

鈥 Co takiego zrobi艂?

鈥 Nie o to chodzi, co zrobi艂, ale co prawdopodobnie zrobi! Zjawi艂 si臋 s艂u偶膮cy i Ralf zam贸wi艂 napoje. Kiedy zostali艣my sami, Ralf zgarbi艂 si臋 w krze艣le i zmarszczy艂 czo艂o.

鈥 Czy to naprawd臋 tak powa偶na sprawa? 鈥 spyta艂em. Skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Tym razem nie do rozwi膮zania 鈥 odpar艂 trze藕wo. Niespotykana powaga jego g艂osu przekona艂a mnie, 偶e m贸wi prawd臋. Wielkich trzeba by艂o k艂opot贸w, by Ralf sta艂 si臋 powa偶ny.

鈥 Sprawa jest tak skomplikowana 鈥 ci膮gn膮艂 dalej 鈥 偶e nie ma wyj艣cia z sytuacji. Absolutnie!

鈥 Mo偶e m贸g艂bym pom贸c 鈥 zaofiarowa艂em si臋 niepewnie. Ale Ralf zdecydowanie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

鈥 Dzi臋kuj臋, doktorze. Ale nie mog臋 pana w to miesza膰. T臋 gr臋 musz臋 rozegra膰 sam.

Przez minut臋 siedzia艂 w milczeniu, a potem powt贸rzy艂 nieco innym tonem:

鈥 Tak, t臋 gr臋 musz臋 rozegra膰 sam鈥



Rozdzia艂 czwarty
Kolacja w Fernly


Par臋 minut po wp贸艂 do 贸smej naciska艂em dzwonek przy frontowych drzwiach Fernly Park. Drzwi zosta艂y otwarte ze zdumiewaj膮c膮 szybko艣ci膮 przez lokaja Parkera. Wiecz贸r by艂 tak pi臋kny, 偶e przyszed艂em pieszo. W wielkim czworok膮tnym hallu Parker odebra艂 ode mnie p艂aszcz. W tej samej chwili zobaczy艂em Raymonda, sekretarza Rogera Ackroyda, id膮cego z plikiem papier贸w do gabinetu pana domu.

鈥 Dobry wiecz贸r, doktorze! Przyszed艂 pan na kolacj臋 czy te偶 z wizyt膮 zawodow膮?

My艣l o zawodowej wizycie musia艂a mu narzuci膰 czarna torba, kt贸r膮 po艂o偶y艂em na d臋bowej skrzyni. Wyja艣ni艂em, 偶e w ka偶dej chwili spodziewam si臋 wezwania do rodz膮cej, dlatego te偶 jestem przygotowany na wszelki wypadek. Raymond skin膮艂 g艂ow膮 i poszed艂 w swoj膮 stron臋, rzucaj膮c jeszcze przez rami臋:

鈥 Prosz臋 do salonu, doktorze! Zna pan drog臋. Panie za chwil臋 zejd膮. Musz臋 zanie艣膰 te papiery panu Ackroydowi. Powiem mu, 偶e pan ju偶 jest.

Parker znikn膮艂 z chwil膮 pojawienia si臋 Raymonda, tak 偶e znalaz艂em si臋 w hallu sam. Poprawi艂em krawat, spojrza艂em w wielkie lustro na 艣cianie i wszed艂em w drzwi na wprost, kt贸re 鈥 jak wiedzia艂em 鈥 prowadzi艂y do salonu.

Naciskaj膮c klamk臋, us艂ysza艂em ze 艣rodka jaki艣 odg艂os 鈥 jakby kto艣 spuszcza艂 okno. 艢wiadomo艣膰 moja zarejestrowa艂a to zupe艂nie mechanicznie. Jeszcze nie 艂膮czy艂em tego z niczym wa偶nym.

Otworzy艂em drzwi i wpad艂em nieomal na pann臋 Russell, kt贸ra w艂a艣nie wychodzi艂a. Zacz臋li艣my si臋 wzajemnie przeprasza膰.

W艂a艣ciwie po raz pierwszy zwr贸ci艂em baczniejsz膮 uwag臋 na gospodyni臋 i pomy艣la艂em sobie, 偶e niegdy艣 musia艂a by膰 bardzo przystojn膮 kobiet膮, a w pewnym sensie jest ni膮 nadal. W艣r贸d czarnych w艂os贸w trudno by艂o dostrzec cho膰 jedno siwe pasmo, a kiedy na jej twarz wyst臋powa艂y rumie艅ce, tak jak na przyk艂ad w tej chwili, ostre spojrzenie nie rzuca艂o si臋 tak w oczy.

Zupe艂nie pod艣wiadomie doszed艂em do wniosku, 偶e panna Russell wr贸ci艂a z dworu, gdy偶 oddycha艂a szybko, jakby sk膮d艣 bieg艂a.

鈥 Zdaje si臋, 偶e przyszed艂em za wcze艣nie 鈥 powiedzia艂em.

鈥 Och, wcale nie, ju偶 jest po wp贸艂 do 贸smej, doktorze!

鈥 Przerwa艂a na chwal臋, by zaraz doda膰: 鈥 Nie wiedzia艂am, 偶e ma pan by膰 dzi艣 na kolacji. Pan Ackroyd nic mi o tym nie wspomina艂.

Odnios艂em nieokre艣lone wra偶enie, 偶e moja wizyta w jaki艣 spos贸b nie odpowiada pannie Russell, ale nie mog艂em dociec dlaczego.

鈥 Jak kolano? 鈥 spyta艂em.

鈥 Bez zmian, doktorze, dzi臋kuj臋. Musz臋 ju偶 i艣膰. Pani Ackroyd zaraz zejdzie. Ja tu przysz艂am tylko po to, 偶eby鈥 sprawdzi膰, czy s膮 kwiaty.

Odesz艂a szybkim krokiem. Zbli偶y艂em si臋 do okna, rozmy艣laj膮c, dlaczego panna Russell tak bardzo chcia艂a usprawiedliwi膰 swoj膮 obecno艣膰 w saloniku. Jednocze艣nie zaobserwowa艂em 鈥 co mog艂em ju偶 od dawna wiedzie膰, gdyby mnie to obchodzi艂o 鈥 偶e okna w pokoju si臋gaj膮 ziemi i otwieraj膮 si臋 na taras. Ha艂as, jaki poprzednio s艂ysza艂em, nie m贸g艂 wi臋c by膰 chyba odg艂osem spuszczania okien.

Zupe艂nie bezcelowo, raczej z ch臋ci odegnania przykrych my艣li ni偶 z jakiegokolwiek innego powodu zabawia艂em si臋, pr贸buj膮c odgadn膮膰 藕r贸d艂o us艂yszanych przed wej艣ciem d藕wi臋k贸w.

Polana na kominku? Nie, to nie ten rodzaj szmeru. Szuflada w biurku nagle zasuni臋ta? Nie, nie to.

Nagle wzrok m贸j pad艂 na tak zwany srebrny st贸艂 z podnoszonym szklanym blatem, przez kt贸ry wida膰 zawarto艣膰 gablotek pod spodem. Podszed艂em i zacz膮艂em si臋 przygl膮da膰 ustawionym tam przedmiotom 鈥 par臋 srebrnych bibelot贸w, pantofelek Karola I z okresu dzieci艅stwa, chi艅skie jaspisowe figurynki oraz sporo afryka艅skich przedmiot贸w codziennego u偶ytku i ozd贸b. Chc膮c lepiej przyjrze膰 si臋 jednemu z jaspisowych cacek, podnios艂em szklany blat. Wy艣lizn膮艂 mi si臋 z r膮k i zatrzasn膮艂.

Natychmiast rozpozna艂em d藕wi臋k us艂yszany poprzednio; po prostu kto艣 ostro偶niej ni偶 ja zamkn膮艂 ten sam st贸艂. Powt贸rzy艂em do艣wiadczenie par臋 razy i zyska艂em ca艂kowit膮 pewno艣膰. Wreszcie podnios艂em blat, by dok艂adniej obejrze膰 ustawione pod nim przedmioty.

By艂em wci膮偶 nachylony nad srebrnym sto艂em, gdy do pokoju wesz艂a Flora Ackroyd.

Wiele os贸b nie lubi Floty Ackroyd, ale ka偶dy musi podziwia膰 jej urod臋. Dla przyjaci贸艂 potrafi by膰 czaruj膮ca. Pierwsza rzecz, kt贸ra w niej uderza, to nadzwyczaj jasne w艂osy. Flora ma prawdziwie skandynawsk膮 urod臋: w艂osy o bladoz艂otym odcieniu, oczy niebieskie jak wody norweskiego fiordu, sk贸r臋 niby p艂atki r贸偶, ramiona proste, ch艂opi臋ce, biodra w膮skie. Lekarzowi, kt贸ry ma ci膮gle do czynienia z chorymi, przyjemnie jest napotka膰 podobny okaz zdrowia.

Prosta, szczera angielska dziewczyna. Mo偶e jestem staromodny, ale dla mnie ten typ urody wytrzymuje konkurencj臋 z miejskimi pannami.

Flora podesz艂a do srebrnego sto艂u i wyrazi艂a blu藕niercz膮 w膮tpliwo艣膰, czy Karol I kiedykolwiek nosi艂 贸w pantofelek.

鈥 A poza tym 鈥 ci膮gn臋艂a 鈥 rozczulanie si臋 nad jakimi艣 rzeczami, bo kto艣 je nosi艂, wydaje si臋 szczytem nonsensu. Teraz ich nikt nie nosi i nikomu nie s膮 potrzebne. Albo pi贸ro, kt贸rym George Eliot pisa艂a 鈥濵艂yn nad Floss膮鈥, i tym podobne przedmioty. Pi贸ro jest zawsze tylko pi贸rem. Je艣li kto艣 przepada za George Eliot, to niech kupi 鈥濵艂yn nad Floss膮鈥 w tanim wydaniu i niech sobie czyta.

鈥 Pani pewno nie lubi tak staromodnych powie艣ci, panno Floro?

鈥 Myli si臋 pan, doktorze. Uwielbiam 鈥濵艂yn nad Hoss膮鈥. Jej uznanie dla George Eliot sprawi艂o mi przyjemno艣膰.

Ksi膮偶ki, kt贸rymi dzisiaj zaczytuj膮 si臋 m艂ode kobiety, wzbudzaj膮 moje oburzenie.

鈥 Pan mi jeszcze nie sk艂ada艂 gratulacji, doktorze 鈥 powiedzia艂a Flora. 鈥 Nie wie pan nic?

Wyci膮gn臋艂a lew膮 r臋k臋. Na trzecim palcu zobaczy艂em pier艣cionek z kosztownie oprawion膮 per艂膮.

鈥 Wychodz臋 za Ralfa, nie s艂ysza艂 pan? 鈥 ci膮gn臋艂a. 鈥 Stryjek bardzo si臋 cieszy. Dzi臋ki temu pozostan臋 鈥瀢 rodzime鈥, jak to si臋 m贸wi.

Uj膮艂em obie jej d艂onie.

鈥 Mam nadziej臋, moja droga, 偶e b臋dzie pani bardzo szcz臋艣liwa! 鈥 powiedzia艂em.

鈥 Jeste艣my zar臋czeni ju偶 od miesi膮ca 鈥 m贸wi艂a dalej Flora beznami臋tnie 鈥 ale podali艣my to do wiadomo艣ci dopiero wczoraj. Stryj chce odnowi膰 dla nas Cross鈥揝tones. B臋dziemy tam mieszkali i udawali farmer贸w. Ale w rzeczywisto艣ci ca艂膮 zim臋 b臋dziemy polowa膰, w sezonie mieszka膰 w Londynie, a potem par臋 miesi臋cy sp臋dza膰 na jachcie. Uwielbiam morze! No i naturalnie b臋d臋 bra艂a udzia艂 w 偶yciu naszej parafii i nigdy mnie nie zabraknie na zebraniach Stowarzyszenia Matek.

W tym momencie, szeleszcz膮c sukni膮, wesz艂a do saloniku pani Ackroyd i przeprosi艂a za sp贸藕nienie.

Przykro mi si臋 przyzna膰, 偶e nie znosz臋 pani Ackroyd. Sk艂ada si臋 ona z 艂a艅cuch贸w, z臋b贸w i ko艣ci. Bardzo nieprzyjemna kobieta. Ma niebieskie, wyblak艂e, przenikliwe oczy i chocia偶 z jej ust p艂yn膮膰 mog膮 najwylewniejsze s艂owa, spojrzenie pozostaje zawsze zimne i badawcze.

Pozostawi艂em Flor臋 przy oknie i poszed艂em si臋 przywita膰. Pani Ackroyd poda艂a mi do u艣ci艣ni臋cia kolekcj臋 umocowanych razem pier艣cionk贸w i ko艣ci, po czym zacz臋艂a szczebiota膰 z satysfakcj膮:

鈥 Czy s艂ysza艂 pan o zar臋czynach Flory? Jak偶e to pod ka偶dym wzgl臋dem korzystny zwi膮zek! S艂odkie dzieciaki zakocha艂y si臋 od pierwszego wejrzenia. Jaka z nich doskona艂a para: on 鈥 ciemny brunet, ona 鈥 jasna blondynka. Doktorze, trudno mi wyrazi膰 s艂owami rado艣膰 i ulg臋 matczynego serca.

Pani Ackroyd westchn臋艂a 鈥 by艂 to ho艂d oddany matczynemu sercu. Oczy jej przez ca艂y czas z uwag膮 spoczywa艂y na mojej twarzy.

鈥 Zastanawia艂am si臋鈥 Pan jest takim przyjacielem Rogera, doktorze! Wiemy, jak bardzo ceni on pa艅skie opinie i rady. To takie trudne dla mnie, w moim po艂o偶eniu鈥! Pan rozumie, jako wdowie po biednym Cecilu. Jest tyle skomplikowanych spraw do za艂atwienia鈥 umowy, zapisy, wie pan! Jestem pewna, 偶e Roger my艣li o zapisie na rzecz Flory, ale jak pan wie, on jest taki dziwny, gdy idzie o sprawy finansowe. Podobno to zwyk艂a rzecz mi臋dzy przemys艂owymi tytanami. Tak s艂ysza艂am. Zastanawia艂am si臋, czy nie m贸g艂by pan wybada膰 go po prostu na temat jego zamierze艅. Flora tak pana lubi! Uwa偶amy pana za naszego wielkiego przyjaciela, starego przyjaciela, chocia偶 w艂a艣ciwie znamy si臋 dopiero od dw贸ch lat鈥

Potok wymowy pani Ackroyd zosta艂 przerwany ponownym otwarciem drzwi do saloniku. By艂em z tego bardzo zadowolony. Nie znosz臋 wtr膮cania si臋 do cudzych spraw i nie mia艂em najmniejszego zamiaru wspomina膰 Ackroydowi o 偶adnych zapisach na rzecz Flory. Jeszcze chwila, a by艂bym zmuszony tymi mniej wi臋cej s艂owy powiedzie膰 to pani Ackroyd.

鈥 Pan zna majora Blunta, doktorze?

鈥 Oczywi艣cie 鈥 odpar艂em.

Wiele os贸b zna Hektora Blunta; w ka偶dym razie zna go ze s艂yszenia. Zastrzeli艂 chyba wi臋cej dzikich zwierz膮t w najbardziej zakazanych zak膮tkach 艣wiata ni偶 ktokolwiek inny. Gdy wymienia si臋 jego nazwisko, ludzie m贸wi膮: 鈥濨lunt? A, ten my艣liwy, prawda?鈥.

Jego przyja藕艅 z Ackroydem by艂a dla mnie zawsze niezrozumia艂a. Obaj panowie tak si臋 od siebie r贸偶ni膮! Hektor Blunt jest o jakie艣 pi臋膰 lat m艂odszy7 od Ackroyda. Zaprzyja藕nili si臋 jeszcze w m艂odzie艅czych latach i chocia偶 艣cie偶ki ich 偶ycia si臋 rozesz艂y, przyja藕艅 przetrwa艂a. Mniej wi臋cej raz na dwa lata Blunt sp臋dza dwa tygodnie w Fernly Park, a widomym symbolem przyja藕ni jest olbrzymia g艂owa jakiego艣 zwierz臋cia z niezliczon膮 ilo艣ci膮 rog贸w i patrz膮cymi szklisto oczami, kt贸ra wita ka偶dego go艣cia natychmiast po przekroczeniu progu domu.

Blunt wszed艂 do salonu sobie tylko w艂a艣ciwym, ostro偶nym i mi臋kkim krokiem. Jest to m臋偶czyzna 艣redniego wzrostu i silnej, cho膰 przyci臋偶kiej budowy. Twarz jego ma banv臋 nieomal mahoniu i jest dziwnie bez wyrazu. Szare oczy robi膮 wra偶enie, jakby ca艂y czas wpatrywa艂y si臋 w co艣, co dzieje si臋 bardzo daleko. M贸wi ma艂o, a kiedy ju偶 to czyni, wyrzuca z siebie urywane s艂owa, jak gdyby mu je wyszarpywano z ust wbrew jego woli.

Przywita艂 mnie teraz swoim: 鈥濪zie艅 dobry, doktorze Sheppard鈥, a potem stan膮艂 sztywno przed kominkiem, spogl膮daj膮c nam ponad g艂owami, jakby zobaczy艂 co艣 bardzo interesuj膮cego w okolicach Timbuktu.

鈥 Majorze Blunt 鈥 odezwa艂a si臋 Flora 鈥 czy zechcia艂by mi pan powiedzie膰 co艣 o tych afryka艅skich rzeczach? Z pewno艣ci膮 pan wie, do czego one s艂u偶膮.

S艂ysza艂em, 偶e Hektor Blunt jest wrogiem kobiet, lecz teraz podszed艂 z wielk膮 gorliwo艣ci膮 do srebrnego stolika, przy kt贸rym sta艂a Flora. Oboje pochylili si臋 nisko nad szklanym blatem.

Obawia艂em si臋, 偶e pani Ackroyd znowu zacznie m贸wi膰 o zapisach maj膮tkowych, wi臋c szybko rzuci艂em kilka uwag na temat nowego gatunku pachn膮cego groszku. Wiedzia艂em, 偶e w艂a艣nie pokaza艂a si臋 nowa odmiana, gdy偶 przeczyta艂em o tym rano w 鈥濪aily Mail鈥. Pani Ackroyd nie ma poj臋cia o ogrodnictwie, ale nale偶y do typu kobiet, kt贸re lubi膮 popisywa膰 si臋 znajomo艣ci膮 aktualnych zagadnie艅, a poza tym r贸wnie偶 czytuje 鈥濪aily Mail鈥. Dzi臋ki temu mogli艣my prowadzi膰 inteligentn膮 rozmow臋 do chwili, gdy do艂膮czyli do nas Roger Ackroyd i jego sekretarz. W chwil臋 potem Parker oznajmi艂, 偶e kolacja podana.

Zaj膮艂em przy stole miejsce mi臋dzy pani膮 Ackroyd i Flor膮. Po drugiej stronie pani Ackroyd siedzia艂 Blunt, a obok niego Geoffrey Raymond.

Kolacja by艂a smutnym obrz臋dem. Ackroyd mia艂 najwidoczniej zaprz膮tni臋t膮 czym艣 g艂ow臋. Wygl膮da艂 na zm臋czonego, prawie nic nie jad艂. Rozmow臋 podtrzymywa艂em ja, pani Ackroyd i Raymond. Na Flor臋 dzia艂a艂o przygn臋bienie stryja, Blunt za艣 zapad艂 w swoje normalne milczenie.

Natychmiast po kolacji Ackroyd uj膮艂 mnie pod rami臋 i poprowadzi艂 do gabinetu.

鈥 Parker przyniesie tu kaw臋; a potem ju偶 nam nikt nie b臋dzie przeszkadza艂 鈥 obja艣ni艂. 鈥 Wyra藕nie zapowiedzia艂em Raymondowi, 偶eby nam nie przeszkadzano鈥

Dyskretnie przygl膮da艂em si臋 Ackroydowi. Wida膰 by艂o, 偶e znajduje si臋 w stanie wielkiego wzburzenia. Przez kilka minut spacerowa艂 tam i z powrotem po pokoju, potem gdy wszed艂 Parker z kaw膮, zag艂臋bi艂 si臋 w fotel stoj膮cy naprzeciw kominka.

Gabinet urz膮dzony by艂 wygodnie. Jedn膮 艣cian臋 zajmowa艂y p贸艂ki z ksi膮偶kami. Fotele by艂y wielkie, pokryte ciemnoniebiesk膮 sk贸r膮. Pod oknem sta艂o du偶e biurko, pe艂ne papier贸w porz膮dnie u艂o偶onych w stosy. Na okr膮g艂ym stoliku le偶a艂y r贸偶ne pisma i gazety sportowe.

鈥 Ostatnio po jedzeniu zn贸w miewam b贸le 鈥 zauwa偶y艂 przelotnie Ackroyd, s艂odz膮c kaw臋. 鈥 Bardzo prosz臋 o now膮 porcj臋 tych pa艅skich proszk贸w, doktorze.

Uderzy艂o mnie, 偶e Ackroyd stara si臋, aby nasza obecna rozmowa mia艂a charakter konsultacji lekarskiej. Zastosowa艂em si臋 do tego:

鈥 W艂a艣nie o tym my艣la艂em i nawet przynios艂em proszki.

鈥 To 艣wietnie. Poprosz臋 o nie od razu.

鈥 Zostawi艂em je w torbie w hallu. Zaraz przynios臋. Ackroyd powstrzyma艂 mnie.

鈥 Prosz臋 si臋 nie k艂opota膰. Parker to zrobi. Parker, prosz臋 przynie艣膰 torb臋 pana doktora Shepparda.

鈥 Tak jest, prosz臋 pana.

Parker opu艣ci艂 gabinet. Ju偶 mia艂em co艣 powiedzie膰, ale Ackroyd podni贸s艂 r臋k臋.

鈥 Jeszcze nie. Prosz臋 poczeka膰. Widzi pan chyba, 偶e jestem w strasznym stanie nerw贸w. Trudno mi si臋 opanowa膰.

Widoczne to by艂o jak na d艂oni. Czu艂em si臋 do艣膰 nieswojo. Opad艂y mnie najr贸偶niejsze przeczucia.

Prawie natychmiast Ackroyd znowu zacz膮艂 m贸wi膰:

鈥 Prosz臋 艂askawe sprawdzi膰, czy okno jest dobrze zamkni臋te.

Troch臋 zdziwiony wsta艂em i podszed艂em do zwyk艂ego angielskiego podnoszonego okna. Zas艂oni臋te by艂o ci臋偶k膮 welwetow膮 kotar膮 niebieskiego koloru, ale samo okno kto艣 otworzy艂.

Przez ten czas Parker wr贸ci艂 z moj膮 torb膮.

鈥 Zamkn膮艂em 鈥 powiedzia艂em, wychodz膮c zza kotary.

鈥 Na zasuwki, doktorze?

鈥 Tak, tak. Co si臋 z panem dzieje?

Parker ju偶 wyszed艂, zamkn膮wszy za sob膮 drzwi. Inaczej nie zada艂bym takiego pytania.

Ackroyd czeka艂 chyba minut臋, nim z wolna odpowiedzia艂:

鈥 Jestem w tragicznej sytuacji. Nie, niech pan nie wyci膮ga tych proszk贸w. M贸wi艂em o nich tylko ze wzgl臋du na obecno艣膰 Parkera. S艂u偶ba jest strasznie ciekawa. Drzwi s膮 dobrze zamkni臋te, co?

鈥 Zamkni臋te, nikt nie mo偶e pods艂uchiwa膰, prosz臋 si臋 uspokoi膰.

鈥 Doktorze Sheppard, nie zdaje pan sobie sprawy, co przecierpia艂em przez ostatnie dwadzie艣cia cztery godziny. Je艣li kiedykolwiek na czyj膮艣 g艂ow臋 zwali艂 si臋 ca艂y dom, to w艂a艣nie teraz na moj膮. Sprawa z Ralfem dope艂ni艂a wszystkiego. Ale o niej nie b臋dziemy m贸wili. Tylko o tej drugiej sprawie, o tej drugiej鈥 Nie wiem, jak post膮pi膰. A zdecydowa膰 musz臋 szybko鈥

鈥 O co chodzi?

Ackroyd milcza艂 przez par臋 minut. Najwyra藕niej nie mia艂 ochoty zaczyna膰. Kiedy wreszcie przem贸wi艂, zada艂 pytanie, kt贸re mnie zaskoczy艂o. Nigdy bym tego nie oczekiwa艂!

鈥 Doktorze, pan opiekowa艂 si臋 Ashleyem Ferrarsem w czasie jego ostatniej choroby?

鈥 Tak, ja.

Ackroyd z wi臋kszym jeszcze trudem sformu艂owa艂 nast臋pne pytanie:

鈥 Czy pan kiedykolwiek podejrzewa艂鈥 Czy przemkn臋艂o panu przez my艣l, 偶e鈥 no鈥 偶e Ashley Ferrars m贸g艂 zosta膰 otruty?

Teraz ja z kolei nie odzywa艂em si臋 przez par臋 minut. Wreszcie zdecydowa艂em, co powiedzie膰. Ostatecznie Ackroyd to nie Karolina.

鈥 B臋d臋 szczery 鈥 zacz膮艂em. 鈥 W owym czasie nie mia艂em 偶adnych podejrze艅, ale potem鈥 No, co prawda, to by艂o tylko czcze gadanie mojej siostry, lecz ono w艂a艣nie po raz pierwszy wzbudzi艂o moje w膮tpliwo艣ci. I od tego czasu nie mog艂em si臋 ich pozby膰. W istocie jednak nie mam najmniejszych podstaw, by snu膰 podobne przypuszczenia.

鈥 Ferrars zosta艂 otruty 鈥 oznajmi艂 Ackroyd. M贸wi艂 ci臋偶kim, bezbarwnym g艂osem.

鈥 Przez kogo? 鈥 spyta艂em ostro.

鈥 Przez swoj膮 偶on臋.

鈥 Sk膮d pan to wie?

鈥 Ona sama mi powiedzia艂a.

鈥 Kiedy?

鈥 Wczoraj. M贸j Bo偶e! Wczoraj! A wydaje si臋, 偶e min臋艂y ju偶 lata od tej rozmowy.

Czeka艂em w milczeniu, wreszcie po d艂u偶szej chwili Ackroyd zacz膮艂 m贸wi膰 dalej:

鈥 Naturalnie powtarzam to panu w absolutnej tajemnicy, doktorze. O tym nikt nie mo偶e wiedzie膰. Potrzebuj臋 pa艅skiej rady, nie potrafi臋 sam ud藕wign膮膰 ci臋偶aru, kt贸ry mnie przyt艂acza. Ju偶 przed chwil膮 panu powiedzia艂em: nie wiem, co robi膰.

鈥 Nie m贸g艂by mi pan powiedzie膰 wszystkiego dok艂adniej? 鈥 spyta艂em. 鈥 W dalszym ci膮gu ma艂o z tego rozumiem. Jak偶e si臋 sta艂o, 偶e pani Ferrars wyzna艂a panu co艣 podobnego?

鈥 By艂o to tak: trzy miesi膮ce temu zaproponowa艂em pani Ferrars ma艂偶e艅stwo. Odm贸wi艂a. Po pewnym czasie spyta艂em znowu i zgodzi艂a si臋, ale postawi艂a warunek, aby nasze zar臋czyny pozostawa艂y w tajemnicy, a偶 up艂ynie rok 偶a艂oby. Wczoraj j膮 odwiedzi艂em, przypomnia艂em, 偶e min膮艂 ju偶 rok i trzy tygodnie, i powiedzia艂em, 偶e nie powinno by膰 obecnie 偶adnych przeszk贸d, by publicznie obwie艣ci膰 nasze zamiary. Zauwa偶y艂em, 偶e od kilku dni pani Ferrars zachowuje si臋 bardzo dziwnie. W czasie mojej wizyty, bez najmniejszej ku temu przyczyny, za艂ama艂a si臋 zupe艂nie. I鈥 i powiedzia艂a mi wszystko. O swojej nienawi艣ci do brutalnego m臋偶a, o rosn膮cej mi艂o艣ci do mnie鈥 I o strasznym rozwi膮zaniu, jakie znalaz艂a. Trucizna! M贸j Bo偶e! To by艂o morderstwo z premedytacj膮!

W twarzy Ackroyda widzia艂em wstr臋t i przera偶enie. To samo z pewno艣ci膮 zobaczy艂a i pani Ferrars. Ackroyd nie nale偶y do gatunku owych wielkich kochank贸w, kt贸rzy z mi艂o艣ci potrafi膮 wszystko wybaczy膰. Jest on z gruntu tak zwanym dobrym obywatelem. Wszystko, co w nim jest prawego i szlachetnego, musia艂o zadr偶e膰 i odwr贸ci膰 si臋 od pani Ferrars w chwili jej wyznania.

鈥 Tak 鈥 ci膮gn膮艂 cichym, bezbarwnym g艂osem 鈥 wyzna艂a mi wszystko. Okazuje si臋, 偶e jest jeszcze jedna osoba, kt贸ra od pocz膮tku o wszystkim wiedzia艂a. Kto艣, kto j膮 szanta偶owa艂 na wielkie sumy. W艂a艣nie ten szanta偶 przyprawia艂 pani膮 Ferrars prawie o szale艅stwo.

鈥 Kto to by艂? Kim jest 贸w m臋偶czyzna?

Przed moimi oczami pojawi艂 si臋 nagle obraz Ralfa Patona i pani Ferrars id膮cych razem, z g艂owami pochylonymi ku sobie. Przez chwil臋 serce zabi艂o mi niespokojnie. A je艣li鈥 O nie, to chyba niemo偶liwe. Przypomnia艂em sobie moje popo艂udniowe spotkanie z Ralfem i jego szczere, bezpo艣rednie zachowanie. Absurd!

鈥 Nie chcia艂a mi powiedzie膰 jego nazwiska 鈥 m贸wi艂 wolno Ackroyd. 鈥 Nawet nie okre艣li艂a wyra藕nie, 偶e to jest m臋偶czyzna. Ale naturalnie鈥

鈥 Naturalnie, naturalnie鈥 鈥 zgodzi艂em si臋. 鈥 To musia艂 by膰 m臋偶czyzna. A pan nie ma 偶adnych podejrze艅?

Zamiast odpowiedzi Ackroyd j臋kn膮艂 i ukry艂 twarz w d艂oniach.

鈥 To niemo偶liwe 鈥 powiedzia艂. 鈥 Jestem szalony, my艣l膮c co艣 podobnego. Nie, nie wolno mi zdradzi膰 przed panem, doktorze, bezsensownego podejrzenia, jakie zrodzi艂o si臋 w mojej g艂owie. Powiem panu tylko tyle: co艣 z tego, co powiedzia艂a pani Ferrars, da艂o mi do my艣lenia, 偶e ow膮 osob膮 jest kto艣 z mojego domu. Ale to niemo偶liwe, niemo偶liwe! Chyba j膮 藕le zrozumia艂em鈥

鈥 I co pan jej powiedzia艂?

鈥 C贸偶 mog艂em powiedzie膰! Zauwa偶y艂a oczywi艣cie, jak okropne zrobi艂o to na mnie wra偶enie. Zrodzi艂 si臋 naturalnie problem, jak mam post膮pi膰 w tej sprawie. Uczyni艂a mnie przecie偶 wsp贸lnikiem pope艂nionej zbrodni. Zdaje si臋, 偶e ona poj臋艂a to szybciej ni偶 ja. By艂em og艂uszony, mo偶e pan to 艂atwo zrozumie膰. Pani Ferrars prosi艂a mnie o dwadzie艣cia cztery godziny 鈥 b艂aga艂a, bym nic nie przedsi臋bra艂 przed up艂ywem tego terminu. I uparcie odmawia艂a zdradzenia mi nazwiska 艂otra, kt贸ry j膮 szanta偶owa艂. Obawia艂a si臋 pewno, 偶e p贸jd臋 wprost do niego i zabij臋 go. A wtedy ona znalaz艂aby si臋 w jeszcze gorszych opa艂ach. Obieca艂a da膰 mi wiadomo艣膰 przed up艂ywem dwudziestu czterech godzin. Bo偶e! Przysi臋gam panu, doktorze, nawet mi przez my艣l nie przesz艂o, jakie mia艂a zamiary. Samob贸jstwo! I ja j膮 do tego doprowadzi艂em!

鈥 Ale偶 nie, nie! 鈥 uspokaja艂em Ackroyda. 鈥 Nie nale偶y wyolbrzymia膰 ca艂ej sprawy. Odpowiedzialno艣膰 za jej 艣mier膰 absolutnie pana nie obci膮偶a.

鈥 Pozostaje jednak problem, co powinienem teraz zrobi膰. Biedna kobieta nie 偶yje. Po co grzeba膰 si臋 w rzeczach minionych?

鈥 W zupe艂no艣ci zgadzam si臋 z panem 鈥 odpar艂em. 鈥 Ale jest jeszcze jedno. W jaki spos贸b pochwyci膰 艂otra, kt贸ry doprowadzi艂 j膮 do 艣mierci r贸wnie pewnie, jak gdyby j膮 w艂asnor臋cznie zabi艂? On wiedzia艂 o pierwszej zbrodni i czeka艂, wysysa艂 z niej zyski jak pijawka. Pani Ferrars zap艂aci艂a za swoj膮 zbrodni臋. Czy on ma uj艣膰 bezkarnie?

鈥 Rozumiem. Chcia艂by pan go wytropi膰. Ale to 艂膮czy si臋 z roztrz膮saniem ca艂ej historii przez pras臋. Zdaje pan sobie z tego spraw臋?

鈥 Tak, my艣la艂em o tym. Ca艂y czas 艂ami臋 sobie nad tym g艂ow臋.

鈥 Zgadzam si臋, 偶e przest臋pca powinien by膰 ukarany, ale nale偶y si臋 liczy膰 z cen膮, jak膮 trzeba za to zap艂aci膰.

Ackroyd wsta艂 i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 tam i z powrotem po gabinecie. Wreszcie zn贸w zapad艂 w fotel.

鈥 Doktorze Sheppard, mo偶e wi臋c zostawimy wszystko tak, jak jest? Je艣li nie otrzymam od pani Ferrars 偶adnej wiadomo艣ci, to niech sprawy minione zostan膮 pogrzebane.

鈥 C贸偶 pan ma na my艣li, m贸wi膮c o wiadomo艣ci od niej? 鈥 spyta艂em ciekawie.

鈥 Jestem przekonany, 偶e gdzie艣 i w jaki艣 spos贸b zostawi艂a dla mnie wiadomo艣膰, nim鈥 odesz艂a. Trudno mi uzasadni膰 moj膮 wiar臋, ale j膮 mam.

Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

鈥 Nie zostawi艂a nigdzie 偶adnego listu? 鈥 spyta艂em.

鈥 Jestem przekonany, doktorze, 偶e zostawi艂a. A ponadto nie mog臋 oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e z w艂asnej woli wybieraj膮c 艣mier膰, pragn臋艂a wydoby膰 ca艂膮 spraw臋 na 艣wiat艂o dzienne, przynajmniej po to, by zem艣ci膰 si臋 na cz艂owieku, kt贸ry doprowadzi艂 j膮 do ostateczno艣ci. Gdybym raz jeszcze z ni膮 rozmawia艂, powiedzia艂aby mi nazwisko szanta偶ysty i zobowi膮za艂a do wymierzenia mu sprawiedliwo艣ci za wszelk膮 cen臋. 鈥 Ackroyd spojrza艂 na mnie. 鈥 Pan nie wierzy w tego rodzaju prze艣wiadczenia, doktorze?

鈥 O tak, w pewnym sensie, bez w膮tpienia. Je艣li jak pan m贸wi, przyjdzie od niej wiadomo艣膰鈥

Przerwa艂em, gdy偶 drzwi otworzy艂y si臋 bezszelestnie i wszed艂 Parker, nios膮c tack臋 z listami.

鈥 Poczta wieczorna, prosz臋 pana 鈥 rzek艂, podaj膮c listy Ackroydowi.

Potem zebra艂 fili偶anki po kawie i opu艣ci艂 gabinet. Moja uwaga, zwr贸cona chwilowo w innym kierunku, skupi艂a si臋 ponownie na Ackroydzie. Jak cz艂owiek zamieniony w s艂up soli, wpatrywa艂 si臋 w d艂ug膮, niebiesk膮 kopert臋. Inne listy upu艣ci艂 na ziemi臋.

鈥 Jej pismo 鈥 wyszepta艂. 鈥 Musia艂a wyj艣膰 z domu wczoraj wieczorem i wrzuci膰 ten list do skrzynki, przed samym鈥 samym鈥

Rozerwa艂 kopert臋 i wyci膮gn膮艂 par臋 kartek. Spojrza艂 na mnie przenikliwie.

鈥 Na pewno zamkn膮艂 pan okno?

鈥 Na pewno 鈥 odpar艂em zdziwiony. 鈥 Czemu pan o to pyta?

鈥 Przez ca艂y wiecz贸r mia艂em wra偶enie, 偶e kto艣 mnie 艣ledzi, szpieguje. Co to jest鈥?

Obr贸ci艂 si臋 nerwowo. Ja uczyni艂em to tak偶e. Obu nam si臋 wyda艂o, 偶e zamek szcz臋kn膮艂 lekko. Poszed艂em to sprawdzi膰 i otworzy艂em drzwi. Nie zobaczy艂em nikogo.

鈥 Nerwy 鈥 mrukn膮艂 do siebie Ackroyd.

Roz艂o偶y艂 grube kartki papieru i zacz膮艂 czyta膰 przyt艂umionym g艂osem:


M贸j drogi, m贸j bardzo kochany Rogerze!

呕ycie za 偶ycie. Zrozumia艂am i zobaczy艂am to dzi艣 po po艂udniu w Twojej twarzy. Wybieram wi臋c jedyn膮 drog臋, jaka mi pozostaje. Tobie pozostawiani ukaranie osoby, kt贸ra ostatni rok mojego 偶ycia uczyni艂a piek艂em na ziemi. Nie chcia艂am Ci dzi艣 po po艂udniu poda膰 jej nazwiska, ale zamierzam uczyni膰 to teraz. Nie mam dzieci ani krewnych, nie obawiam si臋 wi臋c ha艂asu w prasie. Je艣li mo偶esz, Rogerze, m贸j drogi, kochany Rogerze, wybacz mi krzywd臋, jak膮 chcia艂am Ci wyrz膮dzi膰. Wybacz, bo kiedy nadesz艂a ta chwila, cofn臋艂am si臋鈥


Przerwa艂.

鈥 Doktorze, prosz臋 mi wybaczy膰, reszt臋 musz臋 przeczyta膰 sam 鈥 powiedzia艂 niepewnie. 鈥 To jest przeznaczone dla moich oczu, wy艂膮cznie dla moich oczu鈥

Wsun膮艂 list z powrotem do koperty i po艂o偶y艂 go na stole.

鈥 Przeczy艂am p贸藕niej, kiedy b臋d臋 sam.

鈥 Nie! 鈥 wykrzykn膮艂em impulsywnie. 鈥 Prosz臋 przeczyta膰 teraz.

Ackroyd spojrza艂 na mnie z nieukrywanym zdziwieniem.

鈥 Przepraszam 鈥 odpar艂em, czerwieni膮c si臋. 鈥 Nie, prosz臋 nie czyta膰 na g艂os, ale niech pan przeczyta jeszcze w mojej obecno艣ci.

Ackroyd potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nie, poczekam.

Ale ja, z powodu, kt贸rego nie mog艂em sam poj膮膰, namawia艂em go dalej:

鈥 Prosz臋 przynajmniej zobaczy膰 nazwisko tego cz艂owieka.

Ackroyd jest uparty jak osio艂. Im wi臋cej go si臋 do czego艣 namawia, tym bardziej jest zdecydowany tego nie zrobi膰. Wszystkie moje argumenty trafia艂y w pr贸偶ni臋.

List przyniesiono za dwadzie艣cia dziewi膮ta. Opu艣ci艂em gabinet za dziesi臋膰 dziewi膮ta 鈥 list jeszcze nie zosta艂 odczytany. Zawaha艂em si臋 chwil臋, trzymaj膮c r臋k臋 na klamce, obr贸ci艂em si臋 i zastanowi艂em, czy powinienem by艂 jeszcze co艣 uczyni膰. Nic mi nie przychodzi艂o na my艣l. Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i wyszed艂em, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Zaskoczy! mnie widok stoj膮cego tu偶 obok Parkera. Wydawa艂 si臋 jakby zak艂opotany. Pomy艣la艂em, 偶e pewno pods艂uchiwa艂 pod drzwiami.

Jak膮 chytr膮 i nieprzyjemn膮 twarz mia艂 ten cz艂owiek! W jego oczach wyra藕nie czai艂a si臋 przebieg艂o艣膰.

鈥 Pan Ackroyd specjalnie prosi艂, by mu nie przeszkadzano 鈥 powiedzia艂em zimno. 鈥 Prosi艂, abym ci to powt贸rzy!.

鈥 Tak jest, prosz臋 pana. Ja鈥 ja my艣la艂em鈥 zdawa艂o mi si臋, 偶e to dzwonek z gabinetu.

By艂o to tak jawne k艂amstwo, 偶e nie trudzi艂em si臋 nawet, by odpowiedzie膰. Parker odprowadzi艂 mnie do hallu i pom贸g艂 w艂o偶y膰 p艂aszcz. Wyszed艂em w ciemn膮 noc. Ksi臋偶yc znikn膮艂 za chmurami i wszystko wydawa艂o si臋 czarne i nieruchome.

Zegar na ko艣ciele wybija艂 godzin臋 dziewi膮t膮, kiedy mija艂em bram臋 Fernly Park. Skr臋ci艂em drog膮 wiod膮c膮 w lewo do miasta i omal nie wpad艂em na cz艂owieka id膮cego w przeciwnym kierunku.

鈥 Czy to jest Fernly Park, prosz臋 pana? 鈥 spyta艂 mnie obcy chrapliwym g艂osem.

Przyjrza艂em mu si臋. Kapelusz mia艂 opuszczony na oczy, ko艂nierz p艂aszcza podniesiony. Nie mog艂em w艂a艣ciwe dostrzec jego twarzy, ale odnios艂em wra偶enie, 偶e jest to m艂ody cz艂owiek. G艂os mia艂 ordynarny i jakby przepity.

鈥 Tak, tu jest brama wjazdowa 鈥 odpar艂em.

鈥 Dzi臋kuj臋 panu 鈥 powiedzia艂 i potem doda艂 zupe艂nie niepotrzebnie: 鈥 Ja jestem obcy w tych stronach, prosz臋 pana.

Obr贸ci艂em si臋 za nim, gdy wchodzi艂 w bram臋.

Jego g艂os dziwnie przypomina艂 mi kogo艣 znajomego, ale nie mog艂em sobie uprzytomni膰 kogo.

W dziesi臋膰 minut p贸藕niej znalaz艂em si臋 ponownie w domu. Karolin臋 rozsadza艂o pragnienie dowiedzenia si臋, dlaczego wr贸ci艂em tak wcze艣nie. By zaspokoi膰 jej ciekawo艣膰, musia艂em opowiedzie膰 nieco odbiegaj膮c膮 od prawdy wersj臋 wydarze艅. Mia艂em jednak wra偶enie, 偶e poprzez moje k艂amstwo ona dostrzega prawd臋.

O dziesi膮tej wsta艂em, ziewn膮艂em i zaproponowa艂em, by p贸j艣膰 spa膰. Karolina zgodzi艂a si臋.

By艂 to wiecz贸r pi膮tkowy, a w ka偶dy pi膮tek wieczorem nakr臋cam zegary. Zrobi艂em to wi臋c i tym razem, podczas gdy Karolina sprawdza艂a, czy s艂u偶膮ce zamkn臋艂y dobrze kuchni臋.

Kwadrans po dziesi膮tej weszli艣my na g贸r臋 do sypialni. By艂em w艂a艣nie na szczycie schod贸w, gdy w hallu na parterze zadzwoni艂 telefon.

鈥 Pani Bates 鈥 powiedzia艂a natychmiast Karolina.

鈥 Obawiam si臋, 偶e tak 鈥 odpar艂em ponuro. Zbieg艂em po schodach i podnios艂em s艂uchawk臋.

鈥 Co?! 鈥 wykrzykn膮艂em. 鈥 Co? Naturalnie, zaraz b臋d臋! Wbieg艂em na g贸r臋, chwyci艂em moj膮 torb臋 i wpakowa艂em do niej kilka dodatkowych banda偶y.

鈥 Dzwoni艂 Parker 鈥 wyja艣ni艂em Karolinie. 鈥 Z Fernly. Przed chwil膮 znaleziono Rogera Ackroyda. Zamordowanego.



Rozdzia艂 pi膮ty
Morderstwo


Natychmiast wyprowadzi艂em z gara偶u samoch贸d i szybko pojecha艂em do Fernly. Wyskoczy艂em z wozu i niecierpliwie nacisn膮艂em dzwonek przy wej艣ciu. D艂ugo czeka艂em na otwarcie drzwi. Zadzwoni艂em jeszcze raz.

Wreszcie us艂ysza艂em szcz臋k 艂a艅cucha i Parker, nieporuszony jak zwykle, stan膮艂 w otwartych drzwiach.

Przepchn膮艂em si臋 obok niego do hallu.

鈥 Gdzie on jest? 鈥 zapyta艂em ostro.

鈥 Przepraszam pana, nie rozumiem?

鈥 Wasz pan, pan Ackroyd! No, nie st贸j tutaj i nie patrz na mnie jak sroka w ko艣膰. Zawiadomi艂e艣 policj臋?

鈥 Policj臋, prosz臋 pana? Pan powiedzia艂 policj臋? 鈥 Parker wpatrywa艂 si臋 we mnie jak w ducha.

鈥 Co si臋 z wami sta艂o, Parker? Je艣li, jak mi powiedzia艂e艣, pan Ackroyd zosta艂 zamordowany鈥

Parker wyda艂 cichy okrzyk.

鈥 M贸j pan zamordowany? To niemo偶liwe, prosz臋 pana! Teraz ja z kolei zd臋bia艂em.

鈥 Czy nie dzwoni艂e艣 do mnie pi臋膰 minut temu z wiadomo艣ci膮, 偶e znaleziono pana Ackroyda zamordowanego?

鈥 Ja mia艂em dzwoni膰? Ale偶 nie, prosz臋 pana! Sk膮d by mi przysz艂o do g艂owy zrobi膰 co艣 takiego?!

鈥 Wi臋c to by艂 kawa艂? Pan Ackroyd czuje si臋 dobrze?

鈥 Przepraszam pana, czy osoba telefonuj膮ca u偶y艂a mojego nazwiska?

鈥 Powt贸rz臋 wam dok艂adnie jego s艂owa: 鈥濩zy to doktor Sheppard? Tu m贸wi Parker, lokaj z Fernly. Prosz臋 natychmiast przyj艣膰! Pan Ackroyd zosta艂 zamordowany!鈥.

Parker i ja patrzyli艣my na siebie niemo.

鈥 To bardzo, bardzo brzydki dowcip, prosz臋 pana 鈥 powiedzia艂 wreszcie Parker ze zgorszeniem. 鈥 Wymy艣li膰 co艣 podobnego!

鈥 Gdzie jest pan Ackroyd? 鈥 spyta艂em.

鈥 W dalszym ci膮gu przebywa w gabinecie, prosz臋 pana. Tak mi si臋 zdaje. Panie posz艂y spa膰, a major Blunt i pan Raymond s膮 w pokoju bilardowym.

鈥 P贸jd臋 na chwil臋 do pana Ackroyda 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Wiem, 偶e prosi艂, by go pozostawiono w spokoju, ale zdenerwowa艂 mnie ten g艂upi kawa艂. Chcia艂bym si臋 po prostu upewni膰, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

鈥 Naturalnie, prosz臋 pana. Mnie r贸wnie偶 ten kawa艂 zdenerwowa艂. Je艣li panu nie przeszkodzi, bym mu towarzyszy艂鈥

鈥 Ale偶 nie, naturalnie. Chod藕my!

Min膮艂em drzwi po prawej stronie. Parker szed艂 tu偶 za mn膮. Weszli艣my do ma艂ego przedpokoju, sk膮d w膮skie schody prowadzi艂y na pi臋tro, gdzie znajdowa艂a si臋 sypialnia Ackroyda, i zapuka艂em do drzwi gabinetu.

Nie by艂o odpowiedzi. Nacisn膮艂em klamk臋, ale drzwi okaza艂y si臋 zamkni臋te.

鈥 Pan pozwoli, prosz臋 pana 鈥 powiedzia艂 Parker. Bardzo zgrabnie, jak na cz艂owieka jego budowy, ukl膮k艂 na jedno kolano i zbli偶y艂 oko do dziurki od klucza.

鈥 Klucz jest w zamku, prosz臋 pana 鈥 wyja艣ni艂, podnosz膮c si臋 z ziemi. 鈥 Po tamtej stronie. Pan Ackroyd pewno si臋 zamkn膮艂 i potem zdrzemn膮艂.

Ja tak偶e ukl膮k艂em, by sprawdzi膰, czy Parker ma racj臋.

鈥 Chyba tak. Jednak偶e, Parker, jestem zdecydowany obudzi膰 pana Ackroyda. Nigdy bym si臋 nie uspokoi艂, gdybym wr贸ci艂 do domu, nie us艂yszawszy z jego w艂asnych ust, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

M贸wi膮c to, szarpn膮艂em klamk膮 i zawo艂a艂em:

鈥 Panie Ackroyd, panie Ackroyd, ja tylko na chwil臋. Ale w dalszym ci膮gu nie by艂o 偶adnej odpowiedzi. Spojrza艂em przez rami臋.

鈥 Nie chcia艂bym alarmowa膰 ca艂ego domu 鈥 powiedzia艂em z wahaniem.

Parker zszed艂 na d贸艂 i zamkn膮艂 drzwi od g艂贸wnego hallu, sk膮d przyszli艣my.

鈥 Teraz chyba wszystko b臋dzie w porz膮dku, prosz臋 pana. Pok贸j bilardowy jest po drugiej stronie domu, tak samo jak kuchnie i sypialnie pa艅.

Skin膮艂em g艂ow膮 i zacz膮艂em wali膰 energicznie w drzwi, a pochylaj膮c si臋, krzykn膮艂em przez dziurk臋 od klucza:

鈥 Panie Ackroyd, panie Ackroyd! To ja, Sheppard! Prosz臋 otworzy膰!

W dalszym ci膮gu cisza, ni znaku 偶ycia spoza zamkni臋tych drzwi. Parker i ja spojrzeli艣my na siebie.

鈥 S艂uchaj, Parker 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Mam zamiar wywa偶y膰 te drzwi. Albo raczej wywa偶ymy je razem. Bior臋 odpowiedzialno艣膰 na siebie.

鈥 Skoro pan ka偶e 鈥 odpar艂 Parker raczej niech臋tnie.

鈥 Tak, ka偶臋. Powa偶nie niepokoj臋 si臋 o pana Ackroyda. Rozejrza艂em si臋 po ma艂ym przedpokoju i podnios艂em ci臋偶kie d臋bowe krzes艂o. Wzi臋li艣my je z Parkerem mi臋dzy siebie i zacz臋li艣my atak. Kilka razy uderzyli艣my mocno w zamek. Przy trzecim uderzeniu drzwi pu艣ci艂y. Wpadli艣my z impetem do gabinetu.

Ackroyd siedzia艂 przed kominkiem w swoim fotelu, tak jak go pozostawa艂em. G艂owa opad艂a mu na bok. Dok艂adnie widoczna, tu偶 poni偶ej ko艂nierza marynarki, wystawa艂a r膮czka no偶a.

Parker i ja zbli偶yli艣my si臋 i stan臋li艣my nad bezw艂adn膮 postaci膮. Us艂ysza艂em, jak lokaj ze 艣wistem wci膮ga powietrze.

鈥 Zad偶gany od ty艂u 鈥 wykrztusi艂. 鈥 Straszne!

Otar艂 pot z czo艂a chustk膮, potem wyci膮gn膮艂 dr偶膮c膮 r臋k臋 w kierunku r臋koje艣ci no偶a.

鈥 Nie wolno tego dotyka膰! 鈥 wykrzykn膮艂em ostro. 鈥 Prosz臋 natychmiast zatelefonowa膰 po policj臋. Trzeba im powiedzie膰, co si臋 sta艂o, a p贸藕niej zawiadomi膰 pana Raymonda i majora Blunta.

鈥 Tak jest, prosz臋 pana.

Parker szybko odszed艂, ci膮gle ocieraj膮c zroszone potem czo艂o.

Zaj膮艂em si臋 tym, co jeszcze pozostawa艂o do zrobienia. Uwa偶a艂em, by nie dotyka膰 no偶a ani nie zmienia膰 po艂o偶enia cia艂a. Nic bym nie pom贸g艂 Ackroydowi; nie 偶y艂 ju偶 od pewnego czasu.

Potem us艂ysza艂em z daleka przera偶ony g艂os m艂odego Raymonda:

鈥 Co ty opowiadasz? Och, to niemo偶liwe! Gdzie jest doktor?

P臋dem dopad艂 do drzwi, potem zatrzyma艂 si臋 nagle. Twarz mia艂 blad膮. Jaka艣 r臋ka odsun臋艂a go i do gabinetu przecisn膮艂 si臋 major Blunt.

鈥 O Bo偶e! 鈥 j臋kn膮艂 Raymond zza jego plec贸w. 鈥 A wi臋c to jednak prawda!

Blunt podszed艂 prosto do fotela i nachyli艂 si臋 nad cia艂em Ackroyda. Poniewa偶 pomy艣la艂em, 偶e tak jak Parker chce uj膮膰 r臋koje艣膰 sztyletu, przytrzyma艂em jego d艂o艅.

鈥 Nie wolno niczego dotyka膰 鈥 wyja艣ni艂em. 鈥 Policja musi zobaczy膰 wszystko w stanie nienaruszonym.

Blunt skin膮艂 g艂ow膮 na znak zgody. Jak zwykle twarz jego ma艂o wyra偶a艂a, ale pod mask膮 kamiennego spokoju dostrzeg艂em, jak mi si臋 wydawa艂o, oznaki podniecenia. Podszed艂 do nas Geoffrey Raymond i zza plec贸w Blunta wiepi艂 oczy w cia艂o.

鈥 Jakie to straszne! 鈥 wyszepta艂.

Odzyska艂 wprawdzie panowanie nad sob膮, ale gdy zdj膮艂 na chwil臋 binokle, by je przetrze膰, dr偶a艂y mu jeszcze r臋ce. 鈥 Pewno rabunek 鈥 powiedzia艂. 鈥 Kt贸r臋dy dosta艂 si臋 morderca? Przez okno? Czy co艣 zgin臋艂o?

Podszed艂 do biurka.

鈥 Wi臋c pan s膮dzi, 偶e to mord rabunkowy? 鈥 spyta艂em z namys艂em.

鈥 C贸偶 mo偶e by膰 innego? Chyba nie ma mowy o samob贸jstwie?

鈥 呕aden cz艂owiek nie by艂by zdolny w ten spos贸b wpakowa膰 sobie no偶a w plecy 鈥 odpar艂em z przekonaniem. 鈥 To z pewno艣ci膮 morderstwo. Ale gdzie tu motyw?

鈥 Roger nie mia艂 nieprzyjaci贸艂. Ani jednego 鈥 powiedzia艂 B艂unt cicho. 鈥 To bandyci. Na pewno. Ale czego szukali? Nie wida膰 偶adnych 艣lad贸w ich pobytu.

Rozejrza艂 si臋 po pokoju. Raymond w dalszym ci膮gu porz膮dkowa艂 papiery na biurku.

鈥 Niczego nie brak. I na 偶adnej z szuflad nie widz臋 艣lad贸w wiamania 鈥 odezwa艂 si臋 wreszcie. 鈥 To bardzo tajemnicza sprawca.

Blunt poruszy艂 lekko g艂ow膮.

鈥 Na ziemi le偶膮 jakie艣 listy 鈥 powiedzia艂. Poszed艂em za jego wzrokiem. Zobaczy艂em kilka list贸w w tym samym miejscu, gdzie le偶a艂y, gdy spad艂y z kolan Ackroyda w czasie mojej poprzedniej bytno艣ci.

Jednak偶e niebieska koperta z listem pani Ferrars znikn臋艂a. Otworzy艂em usta, chc膮c co艣 powiedzie膰, ale w tej偶e chwili rozleg艂 si臋 dzwonek, potem us艂yszeli艣my niewyra藕ne g艂osy w hallu, a wreszcie pojawi艂 si臋 Parker, prowadz膮c miejscowego inspektora policji i policjanta.

鈥 Dobry wiecz贸r! 鈥 powita艂 nas inspektor. 鈥 C贸偶 za straszny wypadek! Taki mi艂y, dobry d偶entelmen jak pan Ackroyd! Lokaj powiedzia艂 mi, 偶e to morderstwo. Czy tak, doktorze? Nie m贸g艂 to by膰 wypadek albo samob贸jstwo?

鈥 Wykluczone 鈥 odpar艂em.

鈥 No, no! Straszne, okropne! 鈥 Podszed艂 bli偶ej fotela i stan膮艂 nad cia艂em. 鈥 Czy kto艣 go rusza艂? 鈥 spyta艂 ostro.

鈥 Sprawdzi艂em tylko, czy na pewno nie 偶yje, sprawa by艂a prosta. Poza tym niczego nie dotyka艂em 鈥 zapewni艂em inspektora.

鈥 Aha. I wszystko wskazuje, 偶e mordercy uda艂o si臋 zbiec. No, w ka偶dym razie chwilowo. Aha. A teraz, panowie, powiedzcie mi wszystko, co o tym wiecie. Kto znalaz艂 cia艂o?

Dok艂adnie opisa艂em wszystkie okoliczno艣ci.

鈥 Zawiadomiono pana telefonicznie? Kto? Lokaj?

鈥 Ja nie telefonowa艂em 鈥 po艣pieszy艂 z wyja艣nieniem Parker. 鈥 Nie zbli偶a艂em si臋 przez ca艂y wiecz贸r do telefonu. Wszyscy mog膮 za艣wiadczy膰, 偶e si臋 nie zbli偶a艂em.

鈥 Dziwne, dziwne. Pan pozna艂 g艂os Parkera, doktorze?

鈥 Trudno mi twierdzi膰 na pewno. Po prostu si臋 nad tym nie zastanawia艂em. S膮dzi艂em, 偶e to Parker, bo widzi pan鈥

鈥 Rozumiem, rozumiem. Wi臋c przyjecha艂 pan tu, wy艂ama艂 drzwi i zasta艂 biednego pana Ackroyda w tym stanie? I co pan s膮dzi, od jak dawna pan Ackroyd nie 偶y艂?

鈥 Najmniej p贸艂 godziny, mo偶e troch臋 d艂u偶ej 鈥 odpar艂em.

鈥 I twierdzi pan, 偶e drzwi by艂y zamkni臋te od wewn膮trz na klucz? A okno?

鈥 Osobi艣cie je zamkn膮艂em na wszystkie spusty dzi艣 po kolacji. Na pro艣b臋 pana Ackroyda.

Inspektor rozchyli艂 story.

鈥 Ale teraz jest otwarte!

W istocie, okno by艂o otwarte 鈥 dolna po艂owa podniesiona na maksymaln膮 wysoko艣膰.

Inspektor wyj膮艂 z kieszeni latark臋 i o艣wietli艂 ni膮 parapet.

鈥 Aha, morderca wszed艂 t臋dy 鈥 zauwa偶y艂. 鈥 I t臋dy opu艣ci艂 gabinet. Sp贸jrzcie, panowie!

W silnym 艣wietle latarki dostrzegli艣my kilka zupe艂nie wyra藕nych 艣lad贸w. By艂y to odciski gumowych podeszew unurzanych w b艂ocie. Jeden szczeg贸lnie wyra藕ny 艣lad skierowany by艂 do gabinetu, drugi, z lekka na艅 zachodz膮c, wskazywa艂 na ogr贸d.

鈥 To jasne jak s艂o艅ce 鈥 o艣wiadczy艂 inspektor. 鈥 Czy zgin臋艂y jakie艣 kosztowno艣ci?

Geoffrey Raymond potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nie stwierdzili艣my. Pan Ackroyd nie trzyma艂 w gabinecie 偶adnych warto艣ciowych rzeczy.

鈥 Hm! 鈥 mrukn膮艂 inspektor. 鈥 Z艂odziej zobaczy! otwarte okno, wszed艂 do pokoju, ujrza艂 pana Ackroyda. Pan Ackroyd mo偶e w艂a艣nie drzema艂. Zad藕ga艂 go od ty艂u, przerazi艂 si臋 i uciek艂. No, ale zostawi艂 wyra藕ne 艣lady. Nie s膮dz臋, aby艣my mieli trudno艣ci ze z艂apaniem tego ptaszka. Widzieli panowie ostatnio jakie艣 podejrzane typki w pobli偶u domu?

鈥 Och! 鈥 wyrwa艂o mi si臋 nagle.

鈥 S艂ucham, doktorze?

鈥 Dzi艣 wieczorem spotka艂em obcego cz艂owieka. W艂a艣nie wychodzi艂em z bramy. Spyta艂 mnie o drog臋 do Fernly Park.

鈥 O kt贸rej to mog艂o by膰鈥?

鈥 Dok艂adnie o dziewi膮tej. Mijaj膮c bram臋, us艂ysza艂em bicie zegara ko艣cielnego.

鈥 M贸g艂by pan opisa膰 tego cz艂owieka?

W miar臋 moich mo偶liwo艣ci zaspokoi艂em to 偶yczenie. Inspektor zwr贸ci艂 si臋 do lokaja:

鈥 Czy kto艣 odpowiadaj膮cy temu rysopisowi dzwoni艂 od frontu?

鈥 Nie, prosz臋 pana. Nikogo nie by艂o ca艂y wiecz贸r.

鈥 A od kuchni?

鈥 Nie zdaje mi si臋, prosz臋 pana, ale sprawdz臋.

Parker ruszy艂 do drzwi, lecz inspektor powstrzyma艂 go ruchem r臋ki:

鈥 Nie, dzi臋kuj臋, sprawdz臋 sam. Ale przedtem chcia艂bym jeszcze ustali膰 dok艂adniej czas. Kto i kiedy widzia艂 pana Ackroyda po raz ostatni?

鈥 Pewno ja 鈥 odpar艂em. 鈥 Kiedy go po偶egna艂em, by艂a鈥 zaraz鈥 zaraz鈥 chyba za dziesi臋膰 dziewi膮ta. Prosi艂, aby zostawiono go w zupe艂nym spokoju. Przekaza艂em to polecenie Parkerowi.

鈥 Tak by艂o, prosz臋 pana 鈥 odezwa艂 si臋 z szacunkiem Parker.

鈥 Pan Ackroyd z pewno艣ci膮 偶y艂 jeszcze o wp贸艂 do dziesi膮tej 鈥 wtr膮ci艂 Raymond 鈥 bo s艂ysza艂em jego g艂os.

鈥 Z kim rozmawia艂?

鈥 Tego nie wiem. Chocia偶 wtedy wyda艂o mi si臋, 偶e na pewno z doktorem Sheppardem. Chcia艂em w艂a艣nie poradzi膰 si臋 pana Ackroyda w sprawie pewnych um贸w, kt贸re przygotowywa艂em, ale kiedy us艂ysza艂em jego g艂os, przypomnia艂em sobie, 偶e pan Ackroyd nie 偶yczy艂 sobie, aby mu przeszkadzano w rozmowie z doktorem, i odszed艂em od drzwi. Dopiero teraz dowiaduj臋 si臋, 偶e doktora Shepparda ju偶 wtedy nie by艂o.

Skin膮艂em g艂ow膮.

鈥 Wr贸ci艂em do domu o dziewi膮tej pi臋tna艣cie. Nie wychodzi艂em przed tym telefonem鈥

鈥 Z kim wi臋c m贸g艂 pan Ackroyd rozmawia膰 o dziewi膮tej trzydzie艣ci? 鈥 zdziwi艂 si臋 inspektor. 鈥 Nie z panem, panie鈥 panie鈥?

鈥 To pan major Blunt 鈥 wyja艣ni艂em.

鈥 Major Hektor Blunt? 鈥 spyta艂 inspektor z odcieniem szacunku w g艂osie.

Blunt potwierdzi艂 jednym gwa艂townym skinieniem g艂owy.

鈥 Zdaje si臋, 偶e ju偶 pana tutaj widzia艂em 鈥 powiedzia艂 inspektor. 鈥 W pierwszej chwili pana nie pozna艂em. Czy to nie pan odwiedzi艂 pana Ackroyda w maju ubieg艂ego roku?

鈥 W czerwcu 鈥 poprawi艂 Blunt.

鈥 Tak, tak, w czerwcu. Wi臋c to nie pan rozmawia艂 z panem Ackroydem o dziewi膮tej trzydzie艣ci?

Blunt potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

鈥 Od kolacji go nie widzia艂em 鈥 poinformowa艂 kr贸tko. Inspektor ponownie zwr贸ci艂 si臋 do Raymonda:

鈥 Czy pan dos艂ysza艂 mo偶e jakie艣 urywki rozmowy?

鈥 Owszem, jedno zdanie 鈥 odpar艂 sekretarz. 鈥 I poniewa偶 wtedy przypuszcza艂em, 偶e w gabinecie jest doktor Sheppard, temat rozmowy wyda艂 mi si臋 dziwny. W艂a艣nie m贸wi艂 pan Ackroyd: 鈥濷statnimi czasy moje zobowi膮zania finansowe uleg艂y znacznemu zwi臋kszeniu 鈥 je艣li dok艂adnie sobie przypominam 鈥 znacznemu zwi臋kszeniu i nie mog臋, niestety, pozytywnie ustosunkowa膰 si臋 do pa艅skiej pro艣by鈥︹. Natychmiast potem odszed艂em od drzwi i nic ju偶 wi臋cej nie us艂ysza艂em. Jak powiedzia艂em, zastanowi艂o mnie to, poniewa偶 doktor Sheppard鈥

鈥 Nie prosi nigdy o po偶yczki dla siebie ani o zapomogi dla innych 鈥 doko艅czy艂em za Raymonda.

鈥 呕膮danie pieni臋dzy鈥 鈥 powiedzia艂 inspektor do siebie. 鈥 By膰 mo偶e, to jest bardzo wa偶ny szczeg贸艂. 鈥 Nast臋pnie spyta艂 lokaja: 鈥 Powiadasz, Parker, 偶e od frontu nikogo dzi艣 wieczorem nie wpuszcza艂e艣?

鈥 Z pewno艣ci膮 nie, prosz臋 pana.

鈥 A wi臋c wydaje si臋 prawie pewne, 偶e pan Ackroyd sam wpu艣ci艂 obcego. Nie rozumiem tylko鈥

Mo偶na 艣mia艂o powiedzie膰, 偶e przez par臋 minut inspektor 艣ni艂.

鈥 Jedna rzecz wydaje si臋 jasna 鈥 o艣wiadczy艂 wreszcie, budz膮c si臋 z zamy艣lenia. 鈥 Pan Ackroyd 偶y艂 jeszcze o dziewi膮tej trzydzie艣ci. Potem ju偶 nie wiemy.

Parker chrz膮kn膮艂 znacz膮co, co natychmiast zwr贸ci艂o uwag臋 inspektora.

鈥 Tak? 鈥 spyta艂 ostro.

鈥 Za pana pozwoleniem, panie inspektorze, jeszcze p贸藕niej widzia艂a si臋 z panem Ackroydem panna Flora.

鈥 Panna Flora?

鈥 Tak jest, prosz臋 pana. Musia艂a by膰 wtedy za kwadrans dziesi膮ta. I zaraz potem, prosz臋 pana, powiedzia艂a mi, 偶e pan Ackroyd nie 偶yczy sobie, 偶eby mu wi臋cej przeszkadzano.

鈥 Pan Ackroyd poleci艂 jej to powt贸rzy膰鈥?

鈥 Niezupe艂nie, prosz臋 pana. Nios艂em na tacy whisky i wod臋 sodow膮, kiedy panna Flora, kt贸ra w艂a艣nie wychodzi艂a z gabinetu, powiedzia艂a mi, 偶e pan Ackroyd nie 偶yczy sobie, by mu wi臋cej przeszkadzano.

Inspektor spojrza艂 na Parkera z nieco wi臋ksz膮 uwag膮 ni偶 dotychczas.

鈥 Przecie偶 ju偶 ci przedtem powiedziano, 偶e pan Ackroyd 偶yczy sobie mie膰 spok贸j, prawda?

Parker zacz膮艂 si臋 j膮ka膰. R臋ce mu dr偶a艂y.

鈥 Tak w艂a艣nie, prosz臋 pana. W艂a艣nie, tak jest.

鈥 A mimo to szed艂e艣 do niego z whisky?

鈥 Bo zapomnia艂em, prosz臋 pana. To znaczy, w艂a艣ciwie ja zawsze przynosz臋 whisky mniej wi臋cej o tej porze, prosz臋 pana, i pytam, czy jeszcze czego nie potrzeba. Wi臋c pomy艣la艂em, to znaczy, zrobi艂em to, co zawsze, niewiele my艣l膮c鈥

Wtedy uderzy艂o mnie nagle, 偶e podniecenie Parkera jest bardzo podejrzane. Lokaj trz膮s艂 si臋 jak osika i niespokojnie przest臋powa艂 z nogi na nog臋.

鈥 Hm鈥! 鈥 powiedzia艂 inspektor. 鈥 Musz臋 zaraz porozmawia膰 z pann膮 Ackroyd. Chwilowo zostawmy gabinet, tak jak jest. Wr贸c臋 tu, jak si臋 dowiem wszystkiego, co ma do powiedzenia panna Ackroyd. Zabezpieczymy tylko pok贸j, zamykaj膮c dobrze okno.

Inspektor sam zamkn膮艂 okno i nast臋pnie wyprowadzi艂 nas do przedpokoju. Ciekawie zerkn膮艂 w g贸r臋 w膮skich schod贸w, a potem odezwa艂 si臋 przez rami臋 do towarzysz膮cego mu policjanta:

鈥 Zosta艅 tu, Jones! Nie wpuszczaj nikogo do gabinetu. Parker wtr膮ci艂 si臋 z szacunkiem:

鈥 Za pozwoleniem, panie inspektorze, ale mo偶na zamkn膮膰 drzwi prowadz膮ce do g艂贸wnego hallu i nikt nie b臋dzie m贸g艂 wej艣膰 do tej cz臋艣ci domu. Te schody prowadz膮 wy艂膮cznie do sypialni pana Ackroyda i do 艂azienki. Nie ma 偶adnego po艂膮czenia z reszt膮 budynku. Kiedy艣 by艂y drzwi, ale pan Ackroyd kaza艂 je zamurowa膰. Chcia艂 mie膰 ca艂kowicie oddzielony, prywatny apartament.

Aby u艂atwi膰 zorientowanie si臋 w sytuacji, za艂膮czam odr臋czny szkic prawego skrzyd艂a domu. W膮skie schody prowadz膮, jak to ju偶 wyja艣ni艂 Parker, do du偶ej sypialni (powsta艂ej z po艂膮czenia dw贸ch mniejszych) i s膮siaduj膮cej z ni膮 艂azienki i ubikacji.

Inspektor zorientowa艂 si臋 szybko w rozk艂adzie pokoi. Kiedy przeszli艣my do hallu, zamkn膮艂 drzwi i klucz schowa艂 do kieszeni. Potem przyciszonym g艂osem wyda艂 par臋 polece艅 policjantowi, kt贸ry zaraz odszed艂.

鈥 Musimy si臋 zaj膮膰 tymi 艣ladami 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Ale przede wszystkim chc臋 porozmawia膰 z pann膮 Ackroyd. Chyba ona ostatnia widzia艂a si臋 z panem Ackroydem? Czy ju偶 j膮 zawiadomiono?

Raymond potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 No, wi臋c przez pi臋膰 minut nic jej jeszcze nie powiemy. B臋dzie ja艣niej odpowiada艂a, nie znaj膮c prawdy. Prosz臋 tylko wspomnie膰, 偶e by艂o w艂amanie i 偶e pragn膮艂bym zamieni膰 z ni膮 kilka s艂贸w.

Raymond poszed艂 na g贸r臋 z poleceniem sprowadzenia Flory.

鈥 Panna Ackroyd zaraz zejdzie 鈥 o艣wiadczy艂 po powrocie. 鈥 Powiedzia艂em jej to, co pan sobie 偶yczy艂.

Mniej wi臋cej po pi臋ciu minutach na schodach ukaza艂a si臋 Flora. Mia艂a na sobie r贸偶owe jedwabne kimono. Wydawa艂a si臋 bardzo zaniepokojona i podniecona.

鈥 Dobry wiecz贸r, panno Ackroyd 鈥 powita艂 j膮 grzecznie inspektor. 鈥 Z przykro艣ci膮 pani膮 zawiadamiam, 偶e usi艂owano w艂ama膰 si臋 do domu. Bardzo prosimy o udzielenie nam pomocy. Co to za pok贸j, tam? A, pok贸j bilardowy. Mo偶e tam porozmawiamy?

Flora usiad艂a na brze偶ku szerokiej kanapki, kt贸ra zajmowa艂a ca艂膮 d艂ugo艣膰 艣ciany, i podnios艂a wzrok na inspektora.

鈥 Niezupe艂nie rozumiem. Co ukradziono? W czym mam panu pom贸c?

鈥 Zaraz pani wszystko wyja艣ni臋, panno Ackroyd. Parker m贸wi, 偶e wysz艂a pani z gabinetu stryja mniej wi臋cej za kwadrans dziesi膮ta. Czy to prawda?

鈥 Prawda. Posz艂am powiedzie膰 mu dobranoc.

鈥 I godzina si臋 zgadza?

鈥 Tak, to musia艂o by膰 o tej porze. Dok艂adniej trudno mi powiedzie膰. Mo偶e par臋 minut p贸藕niej.

鈥 Czy stryj pani by艂 sam, czy te偶 zasta艂a pani kogo艣 w gabinecie?

鈥 By艂 sam. Doktor Sheppard ju偶 wyszed艂.

鈥 Mo偶e pani zauwa偶y艂a, czy okno by艂o otwarte, czy zamkni臋te?

Flora potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Trudno mi powiedzie膰. Story by艂y zaci膮gni臋te.

鈥 Aha. A stryj pani wygl膮da艂 normalnie?

鈥 Raczej tak.

鈥 Mo偶e mi pani 艂askawie powt贸rzy膰 swoj膮 rozmow臋 ze stryjem?

Flora chwil臋 si臋 zastanawia艂a, jakby zbiera艂a my艣li.

鈥 Wesz艂am i powiedzia艂am: 鈥濪obranoc, stryjku, id臋 spa膰. Jestem dzi艣 bardzo zm臋czona鈥. On co艣 mrukn膮艂, no a ja鈥 podesz艂am do niego i poca艂owa艂am go. Co艣 jeszcze powiedzia艂, 偶e 艂adnie wygl膮dam w tej sukience, kt贸r膮 mam na sobie, a potem prosi艂, 偶ebym ju偶 posz艂a, bo jest bardzo zaj臋ty. Wi臋c posz艂am.

鈥 Czy wspomina艂, 偶eby mu nikt nie przeszkadza艂?

鈥 O tak, zapomnia艂am! Powiedzia艂: 鈥濸rzeka偶 Parkerowi, 偶e ju偶 dzi艣 wieczorem nie b臋d臋 niczego potrzebowa艂 i 偶eby tu nie przychodzi艂鈥. Spotka艂am Parkera tu偶 za drzwiami i powt贸rzy艂am mu polecenie stryja.

鈥 Aha 鈥 odpar艂 inspektor.

鈥 Czy mo偶e mi pan powiedzie膰, co ukradziono?

鈥 Nie jeste艣my jeszcze鈥 pewni 鈥 zawaha艂 si臋 inspektor. W oczach dziewczyny pojawi艂 si臋 wyraz strachu. Wsta艂a.

鈥 Co si臋 sta艂o? Co wy przede mn膮 ukrywacie? Hektor Blunt podszed艂 swoim posuwistym krokiem, staj膮c mi臋dzy Flor膮 a inspektorem. Dziewczyna wyci膮gn臋艂a r臋k臋, on uj膮艂 j膮 w obie d艂onie i zacz膮艂 g艂aska膰, jakby Flora by艂a ma艂ym dzieckiem. Obr贸ci艂a ku niemu twarz. Wydawa艂o si臋, 偶e szuka pocieszenia i os艂ony u tego stanowczego i silnego m臋偶czyzny.

鈥 Nieszcz臋艣cie, Floro 鈥 powiedzia艂 spokojnie. 鈥 Nieszcz臋艣cie dla nas wszystkich. Tw贸j stryj Roger鈥

鈥 Co si臋 sta艂o?!

鈥 To b臋dzie dla ciebie wielki cios. Musi by膰. Biedny Roger nie 偶yje鈥

Flora cofn臋艂a si臋 o krok, w oczach jej pojawi艂o si臋 przera偶enie.

鈥 Kiedy? 鈥 spyta艂a. 鈥 Kiedy?

鈥 Wkr贸tce potem, jak si臋 z nim po偶egna艂a艣, Floro 鈥 odpowiedzia艂 powa偶nie Blunt.

Flora podnios艂a d艂o艅 do krtani i wyda艂a kr贸tki okrzyk. Zdo艂a艂em j膮 pochwyci膰, gdy zemdlona pada艂a na ziemi臋. Zanie艣li艣my j膮 z Bluntem na g贸r臋 i u艂o偶yli艣my na 艂贸偶ku. Potem prosi艂em Blunta, by obudzi艂 pani膮 Ackroyd i podzieli艂 si臋 z ni膮 tragiczn膮 wie艣ci膮. Flora szybko odzyska艂a przytomno艣膰. Przyprowadzi艂em do niej matk臋, t艂umacz膮c, jak trzeba zaj膮膰 si臋 dziewczyn膮. Potem po艣pieszy艂em na d贸艂.



Rozdzia艂 sz贸sty
Tunezyjski sztylet


Spotka艂em inspektora, gdy wraca艂 od strony kuchni.

鈥 Jak tam m艂oda dama, doktorze?

鈥 Czuje si臋 ju偶 lepiej. Jest z ni膮 matka.

鈥 To 艣wietnie. Przes艂uchiwa艂em s艂u偶b臋. Wszyscy jednog艂o艣nie twierdz膮, 偶e od kuchni nikt dzi艣 wieczorem nie wchodzi艂 do domu. Pa艅ski opis owego nieznajomego spotkanego przy bramie jest bardzo og贸lnikowy. Czy nie przypomina pan sobie jakich艣 bli偶szych szczeg贸艂贸w?

鈥 Niestety nie 鈥 odpar艂em z 偶alem. 鈥 Wiecz贸r by艂 ciemny, jak pan wie, a ten cz艂owiek mia艂 podniesiony ko艂nierz p艂aszcza i kapelusz naci艣ni臋ty nisko na oczy.

鈥 Hm! 鈥 mrukn膮艂 inspektor. 鈥 Chcia艂 zas艂oni膰 twarz, co? Na pewno nikt ze znanych panu os贸b?

Odpowiedzia艂em przecz膮co, ale nie tak pewnie, jak powinienem to zrobi膰. Powr贸ci艂o moje pierwsze wra偶enie, i偶 g艂os tego cz艂owieka nie by艂 mi obcy. Z wahaniem powiedzia艂em to inspektorowi.

鈥 M贸wi pan, 偶e mia艂 chrapliwy, ordynarny g艂os? Potwierdzi艂em to, chocia偶 przysz艂o mi do g艂owy, 偶e chrapliwo艣膰 ta brzmia艂a sztucznie, jakby by艂a 艣wiadomie przesadzona. Je艣li s艂uszne by艂o przypuszczenie inspektora, 偶e 贸w cz艂owiek chcia艂 ukry膰 twarz, to r贸wnie dobrze m贸g艂 pragn膮膰 zmieni膰 g艂os.

鈥 Pan pozwoli jeszcze na chwil臋 do gabinetu, doktorze. Musz臋 wyja艣ni膰 kilka szczeg贸艂贸w.

Inspektor Davis otworzy艂 kluczem drzwi do przedpokoju, a kiedy weszli艣my, zamkn膮艂 je z powrotem.

鈥 呕eby nam nikt nie przeszkadza艂 鈥 wyja艣ni艂 ponuro. 鈥 I nie pods艂uchiwa艂. Co to za historia z tym szanta偶em?

鈥 Szanta偶em?! 鈥 wykrzykn膮艂em zaskoczony.

鈥 Czy to p艂贸d wyobra藕ni Parkera, czy te偶 rzeczywi艣cie co艣 takiego by艂o?

鈥 Je艣li Parker s艂ysza艂 co艣 o szanta偶u 鈥 odpar艂em z namys艂em 鈥 musia艂 sta膰 za drzwiami z uchem przyklejonym do dziurki od klucza.

Davis skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Najprawdopodobniej. Przyznam si臋 panu, 偶e przeprowadzi艂em male艅kie dochodzenie, co Parker robi艂 dzi艣 wieczorem. M贸wi膮c prawd臋, nie podoba mi si臋 jego zachowanie. On co艣 wie. Kiedy go zacz膮艂em przes艂uchiwa膰, mocno si臋 zmiesza艂 i wreszcie wykrztusi艂 co艣 o tym szanta偶u.

Powzi膮艂em szybk膮 decyzj臋.

鈥 Mo偶e to i dobrze, 偶e wyci膮gn膮艂 pan t臋 spraw臋 鈥 odpar艂em. 鈥 Jestem nawet zadowolony. Zastanawiam si臋 w艂a艣nie, czy wyzna膰 wszystko, czy nie. W艂a艣ciwie ju偶 zdecydowa艂em si臋 panu powiedzie膰, inspektorze, czeka艂em tylko na sprzyjaj膮c膮 okazj臋. Niech wi臋c b臋dzie teraz, co za r贸偶nica!

I bez dalszej zw艂oki opisa艂em inspektorowi wypadki wieczoru, tak jak je przedstawi艂em ju偶 powy偶ej. Inspektor s艂ucha艂 pilnie, od czasu do czasu wtr膮caj膮c pytanie.

鈥 Najdziwniejsza historia, jak膮 s艂ysza艂em! 鈥 orzek艂, kiedy sko艅czy艂em. 鈥 I m贸wi pan, 偶e ten list znikn膮艂? Brzydko to pachnie! Ca艂a ta sprawa brzydko pachnie. No, ale wreszcie znale藕li艣my to, czego艣my szukali. Motyw! Motyw morderstwa!

Skin膮艂em g艂ow膮.

鈥 Zdaj臋 sobie z tego spraw臋.

鈥 I m贸wi pan, 偶e pan Ackroyd napomkn膮艂, i偶 podejrzewa kogo艣 z domownik贸w? Kogo艣 z domownik贸w! To raczej bardzo og贸lnikowe.

鈥 Chyba nie my艣li pan, 偶e Parker jest tym szanta偶yst膮? 鈥 podsun膮艂em.

鈥 Owszem, dlaczego nie? Najwyra藕niej pods艂uchiwa艂 pod drzwiami, kiedy pan wychodzi艂. A potem natkn臋艂a si臋 na niego panna Ackroyd. Ju偶 mia艂 zamiar wej艣膰 do gabinetu. A mo偶e wr贸ci艂, gdy odesz艂a? Zamordowa艂 Ackroyda, zamkn膮艂 drzwi od wewn膮trz, otworzy艂 okno, wyszed艂 na taras i wr贸ci艂 do domu kuchennymi drzwiami, kt贸re uprzednio zostawi艂 otwarte. Co pan o tym s膮dzi?

鈥 Jedna rzecz przemawia艂aby przeciwko temu 鈥 odpar艂em powoli. 鈥 Je艣li Ackroyd zaraz po moim wyj艣ciu zabra艂 si臋 do czytania listu, co mia艂 zreszt膮 zamiar zrobi膰, to nie wyobra偶am sobie, by potem siedzia艂 spokojnie jeszcze przez godzin臋 i przetrawia艂 ca艂膮 spraw臋. Natychmiast wezwa艂by Parkera i z miejsca go oskar偶y艂. By艂aby niez艂a awantura. Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e Ackroyd by艂 bardzo gwa艂townym cz艂owiekiem.

鈥 Mo偶e po pana wyj艣ciu nie mia艂 ju偶 czasu powr贸ci膰 do czytania listu? 鈥 wtr膮ci艂 inspektor. 鈥 Wiemy przecie偶, 偶e o wp贸艂 do dziesi膮tej kto艣 u niego by艂. Je艣li ten go艣膰 zjawi艂 si臋 natychmiast po pana wyj艣ciu i je艣li z kolei natychmiast po jego wyj艣ciu przysz艂a panna Ackroyd, to nie by艂o czasu na list. Chyba dopiero gdzie艣 ko艂o dziesi膮tej.

鈥 A telefon do mnie?

鈥 Sam Parker zadzwoni艂. Zrobi艂 to, nim pomy艣la艂 o zamkni臋tych drzwiach i otwartym oknie. Potem zmieni艂 zamiar albo wpad艂 w panik臋 i postanowi艂 zaprzecza膰, 偶e wie o morderstwie. M贸wi臋 panu, 偶e tak by艂o.

鈥 Mo偶e鈥 鈥 odpar艂em pe艂en w膮tpliwo艣ci.

鈥 W ka偶dym razie bli偶szych szczeg贸艂贸w o rozmowie telefonicznej dowiemy si臋 w centrali. Je艣li si臋 oka偶e, 偶e wzywano pana st膮d, to nie m贸g艂 dzwoni膰 nikt inny opr贸cz Parkera. Jestem pewien, 偶e to morderca, kt贸rego szukamy. Ale chwilowo prosz臋 nic nikomu nie m贸wi膰. Nie trzeba go p艂oszy膰, p贸ki nie zbierzemy wszystkich dowod贸w. Ju偶 ja zadbam o to, 偶eby nam ptaszek nie umkn膮艂. Dla zachowania pozor贸w skoncentrujemy nasze wysi艂ki na tropieniu pa艅skiego nieznajomego z bramy.

Inspektor wsta艂 z przysuni臋tego do biurka krzes艂a, na kt贸rym siedzia艂 okrakiem, i podszed艂 do nieruchomej postaci w fotelu.

鈥 Narz臋dzie zbrodni powinno by膰 dla nas cenn膮 poszlak膮 鈥 zauwa偶y艂, przygl膮daj膮c si臋 sztyletowi. 鈥 To chyba jaki艣 rzadki okaz. Wygl膮da bardzo oryginalnie.

Pochyli艂 si臋 z uwag膮 nad r臋koje艣ci膮. Us艂ysza艂em pe艂ne zadowolenia chrz膮kni臋cie. Potem zgrabnie, nie dotykaj膮c miejsc, gdzie mog艂y by膰 艣lady palc贸w, inspektor wyci膮gn膮艂 sztylet z rany. W dalszym ci膮gu ujmuj膮c r臋koje艣膰 bardzo ostro偶nie, wsadzi艂 sztylet ostrzem do chi艅skiej wazy, kt贸ra zdobi艂a serwantk臋.

鈥 No tak 鈥 powiedzia艂, kiwaj膮c g艂ow膮. 鈥 To pi臋kny przedmiot. Na pewno nie znajdzie si臋 wiele takich cacek w okolicy.

To by艂 naprawd臋 pi臋kny sztylet: w膮skie, spiczaste ostrze, mistrzowskiej roboty r臋koje艣膰, inkrustowana paroma rodzajami metalu. Davis delikatnie dotkn膮艂 palcem ostrza i skrzywi艂 si臋 z uznaniem.

鈥 Bo偶e drogi! Co za ostrze! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Dziecko bez wysi艂ku mog艂oby wpakowa膰 je komu艣 po r臋koje艣膰 jak w mas艂o. Oj, to niebezpieczna zabawka w domu!

鈥 Czy mog臋 teraz dok艂adnie zbada膰 cia艂o? 鈥 spyta艂em.

Skin膮艂 przyzwalaj膮co.

鈥 Prosz臋.

Przeprowadzi艂em drobiazgowe badanie.

鈥 No i co? 鈥 spyta艂, kiedy sko艅czy艂em.

鈥 Oszcz臋dz臋 panu fachowych okre艣le艅, pozostawiaj膮c je na rozpraw臋 鈥 odpar艂em. 鈥 W ka偶dym razie cios zada艂 od ty艂u m臋偶czyzna praw膮 r臋k膮. 艢mier膰 nast膮pi艂a natychmiast. Z wyrazu twarzy Ackroyda wnosz臋, i偶 cios by艂 niespodziewany. By膰 mo偶e zmar艂, nie wiedz膮c nawet, kim jest jego morderca.

鈥 Lokaje potrafi膮 porusza膰 si臋 cicho jak koty 鈥 zauwa偶y艂 inspektor Davis. 鈥 Nie s膮dz臋, aby rozwi膮zanie zagadki tego morderstwa przedstawia艂o dla nas specjalne trudno艣ci. Prosz臋 spojrze膰 na r臋koje艣膰 sztyletu!

Spojrza艂em.

鈥 Prawdopodobnie dla pana s膮 one niedostrzegalne, ale ja widz臋 je zupe艂nie wyra藕nie! 鈥 Zni偶y艂 g艂os. 鈥 艢lady palc贸w!

Cofn膮艂 si臋 o par臋 krok贸w, jakby chcia艂 na mojej twarzy sprawdzi膰 efekt tych s艂贸w.

鈥 Tak 鈥 odpar艂em 艂agodnie. 鈥 Te偶 tak my艣la艂em. Zupe艂nie nie rozumiem, dlaczego traktuje si臋 mnie jak osobnika ca艂kowicie pozbawionego inteligencji. Tak偶e przecie偶 czytuj臋 powie艣ci kryminalne i gazety, i jestem cz艂owiekiem zdolnym do pojmowania otaczaj膮cych mnie zjawisk. Ha, gdyby na r臋koje艣ci by艂y odciski palc贸w n贸g, to zupe艂nie inna sprawa. Wtedy okaza艂bym odpowiednio wiele zdumienia i ciekawo艣ci.

Podejrzewam, 偶e inspektor mia艂 do mnie pretensj臋 o brak objaw贸w dreszczyku emocji. Zabra艂 chi艅sk膮 waz臋 i poprosi艂, abym mu towarzyszy艂 do pokoju bilardowego.

鈥 Mo偶e pan Raymond udzieli mi jakich艣 informacji o tym sztylecie 鈥 powiedzia艂.

Starannie zamkn臋li艣my za sob膮 drzwi na klucz i udali艣my si臋 do pokoju bilardowego, gdzie czeka艂 Geoffrey Raymond. Inspektor podni贸s艂 w g贸r臋 sw贸j 艂up.

鈥 Czy pan to kiedy艣 widzia艂? 鈥 zapyta艂.

鈥 Wydaje mi si臋, jestem prawie pewien, 偶e to sztylet ofiarowany panu Ackroydowi przez majora Blunta. Pochodzi z Maroka, nie, z Tunezji. A wi臋c tym zamordowano鈥? To zdumiewaj膮ce! Chyba niemo偶liwe, a jednak trudno przypuszcza膰, by istnia艂y dwa identyczne sztylety. Zawo艂am majora Blunta, dobrze?

Nie czekaj膮c na odpowied藕, wybieg艂 z pokoju.

鈥 Mi艂y ch艂opak 鈥 powiedzia艂 inspektor. 鈥 Taki jaki艣 naturalny, szczery i na pewno uczciwy.

Zgodzi艂em si臋 skwapliwie. Nie widzia艂em, by cho膰 raz w ci膮gu dw贸ch lat, w czasie kt贸rych pe艂ni艂 funkcj臋 sekretarza Ackroyda, Raymond okaza艂 z艂y humor albo straci艂 panowanie nad sob膮. I wiem, 偶e swoje obowi膮zki wykonywa艂 nadzwyczaj sumiennie.

Po chwili Raymond wr贸ci艂 w towarzystwie majora Blunta.

鈥 Mia艂em racj臋 鈥 powiedzia艂 Raymond. 鈥 To jest tunezyjski sztylet.

鈥 Ale major Blunt jeszcze go nie widzia艂 鈥 zaprotestowa艂 inspektor.

鈥 Widzia艂em. Zobaczy艂em od razu. Kiedy wszed艂em do gabinetu 鈥 wyja艣ni艂 Blunt.

鈥 Pozna艂 go pan? Blunt skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nic mi pan o tym nie wspomnia艂? 鈥 zapyta艂 podejrzliwie inspektor.

鈥 Nieodpowiednia chwila 鈥 odpar艂 Blunt. 鈥 Du偶o krzywd na 艣wiecie. Przez niepotrzebne gadanie. W nieodpowiedniej chwili.

Z zupe艂nym spokojem przyj膮艂 ostre spojrzenie inspektora, kt贸ry d艂ugo chrz膮ka艂, a偶 wreszcie podszed艂 ze sztyletem do Blunta.

鈥 Jest pan tego pewien? Poznaje pan ten sztylet?

鈥 Absolutnie. Nie mam w膮tpliwo艣ci.

鈥 Gdzie ten鈥 ta pami膮tka by艂a zwykle przechowywana? Nie wie pan?

Wiedzia艂 sekretarz.

鈥 W srebrnym stole w saloniku.

鈥 Co?! 鈥 wykrzykn膮艂em. Wszyscy spojrzeli na mnie.

鈥 S艂ucham, doktorze 鈥 zach臋ci艂 mnie inspektor do dalszych wyja艣nie艅.

鈥 Nic, nic. To w艂a艣ciwie g艂upstwo 鈥 zacz膮艂em si臋 wycofywa膰. 鈥 Zapewne bez znaczenia. Kiedy przyszed艂em na kolacj臋, us艂ysza艂em, jak kto艣 zamyka blat srebrnego stolika w salonie.

鈥 Sk膮d pan wie, 偶e to by艂 blat srebrnego stolika?

W s艂owach inspektora wyczu艂em niedowierzanie, a z twarzy jego wyczyta艂em podejrzliwo艣膰.

Wyt艂umaczy艂em wszystko szczeg贸艂owo 鈥 by艂o to d艂ugie, trudne wyja艣nienie i z pewno艣ci膮 wola艂bym go unikn膮膰.

Inspektor wys艂ucha艂 mnie do ko艅ca.

鈥 Czy sztylet znajdowa艂 si臋 na swoim miejscu, kiedy ogl膮da艂 pan zawarto艣膰 gablotki? 鈥 spyta艂.

鈥 Nie wiem 鈥 odpar艂em. 鈥 Nie mog臋 twierdzi膰 tak, nie mog臋 twierdzi膰 nie. By膰 mo偶e le偶a艂 tam przez ca艂y czas.

鈥 Wobec tego wezwijmy gospodyni臋 鈥 zdecydowa艂 inspektor i poci膮gn膮艂 za sznur dzwonka.

Po paru minutach zawiadomiona przez Parkera panna Russell zjawi艂a si臋 w pokoju bilardowym.

鈥 Nie, chyba nie podchodzi艂am do srebrnego stolika 鈥 odpowiedzia艂a na pytanie inspektora. 鈥 Sprawdza艂am tylko, czy we wszystkich wazonach s膮 艣wie偶e kwiaty. O tak! Teraz sobie przypominam. Srebrny st贸艂 by艂 otwarty. A nie powinien by膰. Przechodz膮c, opu艣ci艂am blat.

Z wyzwaniem zwr贸ci艂a oczy na inspektora.

鈥 Aha 鈥 odpar艂 Davis. 鈥 A mo偶e mi pani powiedzie膰, czy ten sztylet znajdowa艂 si臋 w gablotce?

Panna Russell z opanowaniem spojrza艂a na narz臋dzie zbrodni.

鈥 Nie jestem pewna. Nie zatrzyma艂am si臋 ko艂o sto艂u, tylko zamkn臋艂am go, przechodz膮c. Wiedzia艂am, 偶e pa艅stwo za chwil臋 zejd膮, i nie chcia艂am, by mnie zastali w salonie.

鈥 Dzi臋kuj臋 pani 鈥 odpar艂 inspektor.

W zachowaniu jego widzia艂em co艣 jakby wahanie, jakby chcia艂 jeszcze zatrzyma膰 pann臋 Russell. Ale ona skorzysta艂a z tych s艂贸w i bez zw艂oki wyp艂yn臋艂a dostojnie z pokoju.

鈥 Ale偶 to twarda sztuka, co? 鈥 mrukn膮艂 inspektor, patrz膮c za ni膮. 鈥 Zaraz, srebrny st贸艂 stoi naprzeciwko jednego z okien, tak pan m贸wi艂, doktorze, co?

Odpowiedzia艂 za mnie Raymond.

鈥 Tak, na wprost lewego okna. 鈥 I to okno by艂o otwarte?

鈥 Oba by艂y szeroko otwarte.

鈥 No dobrze, chwilowo nie widz臋 potrzeby dalszego zag艂臋biania si臋 w ten problem. Wydaje mi si臋 jasne, 偶e ka偶dy

鈥 po prostu ka偶dy 鈥 m贸g艂 wzi膮膰 sztylet, kiedy chcia艂. To nawet nie jest obecnie wa偶ne kiedy. Rano przyjd臋 tu z szefem policji okr臋gu, panie Raymond. Do tej chwili zachowam przy sobie klucz do gabinetu. Chc臋, 偶eby pu艂kownik Melrose zasta艂 wszystko tak, jak jest teraz. Wiem przypadkowo, 偶e wyjecha艂 dzisiaj na proszon膮 kolacj臋 w sam kraniec okr臋gu i ma tam zosta膰 na noc鈥

Patrzyli艣my na inspektora, kt贸ry zdejmowa艂 z p贸艂ki waz臋 ze sztyletem.

鈥 Musz臋 to jako艣 ostro偶nie zapakowa膰 鈥 wyja艣ni艂 nam.

鈥 To bardzo wa偶ny dow贸d rzeczowy. Wa偶ny pod wieloma wzgl臋dami.

W par臋 minut p贸藕niej, kiedy wychodzi艂em z pokoju bilardowego, Raymond uj膮艂 mnie znacz膮co pod rami臋 i parskn膮艂 rozbawiony. Spojrza艂em w kierunku, kt贸ry mi wskazywa艂: inspektor Davis zasi臋ga艂 opinii Parkera co do ma艂ego notatnika kieszonkowego.

鈥 A偶 nadto oczywiste! 鈥 mrukn膮艂 Raymond. 鈥 A wi臋c podejrzany jest i Parker? My pewno te偶 powinni艣my obdarowa膰 inspektora kompletem odcisk贸w naszych palc贸w.

Wzi膮艂 z tacki dwa bilety wizytowe, wytar艂 je chusteczk膮, potem poda艂 jeden mnie, a sam 艣cisn膮艂 palcami drugi. Nast臋pnie z u艣miechem zwr贸ci艂 si臋 do inspektora:

鈥 Drobne upominki 鈥 powiedzia艂. 鈥 Numer jeden, doktor Sheppard, numer dwa, moja skromna osoba. Pami膮tka od majora Blunta nadejdzie rano.

M艂odo艣膰 jest nieposkromiona. Nawet brutalne zamordowanie jego przyjaciela i pracodawcy nie potrafi艂o na d艂ugo st艂umi膰 ducha Geoffreya Raymonda.

Do domu wr贸ci艂em bardzo p贸藕no. Mia艂em nadziej臋, 偶e Karolina ju偶 艣pi. P艂onna to by艂a nadzieja.

Czeka艂a z gor膮cym kakao i kiedy je pi艂em, wydoby艂a ze mnie wszystkie szczeg贸艂y wieczoru. Naturalnie nie powiedzia艂em nic o sprawie szanta偶u, ograniczaj膮c si臋 tylko do fakt贸w dotycz膮cych morderstwa.

鈥 Policja podejrzewa Parkera 鈥 powiedzia艂em, wstaj膮c od sto艂u z zamiarem p贸j艣cia do sypialni. 鈥 Wszystko na niego wskazuje.

鈥 Parker?! 鈥 wykrzykn臋艂a Karolina. 鈥 Bzdura! Ten inspektor jest sko艅czonym ba艂wanem. Parker! Nikt mnie nie przekona.

Po tym do艣膰 tajemniczym o艣wiadczeniu poszli艣my spa膰.



Rozdzia艂 si贸dmy
Dowiaduj臋 si臋, jaki jest zaw贸d mojego s膮siada


Nast臋pnego ranka niewybaczalnie szybko i niedbale za艂atwi艂em si臋 z moimi pacjentami na mie艣cie. 艁agodzi moj膮 win臋 okoliczno艣膰, 偶e nie mia艂em 偶adnych ci臋偶ej chorych. Kiedy wr贸ci艂em do domu, w przedpokoju czeka艂a na mnie Karolina.

鈥 Przysz艂a Flora Ackroyd 鈥 o艣wiadczy艂a podnieconym szeptem.

鈥 Co?

Ukry艂em zdziwienie, jak umia艂em najlepiej.

鈥 Koniecznie chce si臋 z tob膮 widzie膰. Czeka ju偶 od p贸艂 godziny.

Karolina posz艂a do ma艂ego saloniku, ja za ni膮.

Flora siedzia艂a na kanapce pod oknem. Mia艂a czarn膮 sukni臋 i nerwowo wy艂amywa艂a sobie palce. Przera偶ony by艂em wyrazem twarzy dziewczyny. Krew chyba odp艂yn臋艂a z niej ca艂kowicie. Ale kiedy zacz臋艂a m贸wi膰, stwierdzi艂em, 偶e jest opanowana.

鈥 Doktorze Sheppard, przysz艂am prosi膰 pana o pomoc.

鈥 Ale偶 naturalnie, 偶e James ci pomo偶e, moja droga 鈥 odezwa艂a si臋 Karolina.

W膮tpi臋, by Flora by艂a zachwycona perspektyw膮 obecno艣ci Karoliny przy naszej rozmowie. Wola艂aby 鈥 jestem tego pewien 鈥 pom贸wi膰 ze mn膮 na osobno艣ci. Z drugiej strony nie chcia艂a jednak traci膰 czasu, wi臋c od razu przyst膮pi艂a do rzeczy.

鈥 Chc臋, 偶eby pan ze mn膮 poszed艂 do Modrzewiowego Dworku.

鈥 Co, do Modrzewiowego Dworku? 鈥 spyta艂em zdziwiony.

鈥 Do tego 艣miesznego starszego pana?! 鈥 wykrzykn臋艂a Karolina.

鈥 Tak, pan wie, kto to jest, prawda?

鈥 My艣leli艣my 鈥 odpar艂em 鈥 偶e to fryzjer na emeryturze. Flora szeroko otworzy艂a niebieskie oczy.

鈥 Ale偶 sk膮d! To Herkules Poirot! Wie pan, ten prywatny detektyw. M贸wi膮 o nim, 偶e to niezr贸wnany specjalista, rozwi膮za艂 wiele tajemniczych spraw. Zupe艂nie jak detektyw w ksi膮偶kach. Rok temu wycofa艂 si臋 z aktywnego 偶ycia i osiad艂 tutaj. Stryj go zna艂, ale obieca艂, 偶e nikomu nie zdradzi jego nazwiska, bo pan Poirot chcia艂 mie膰 spok贸j. 呕eby mu nikt nie zawraca艂 g艂owy.

鈥 A wi臋c to tak! 鈥 powiedzia艂em w zamy艣leniu.

鈥 Naturalnie s艂ysza艂 pan o nim, prawda?

鈥 Jestem stary g艂upiec, jak mnie nazywa moja siostra 鈥 odpar艂em 鈥 ale o nim s艂ysza艂em.

鈥 Nadzwyczajne! 鈥 skomentowa艂a Karolina.

Nie wiem, do czego odnosi艂 si臋 ten wykrzyknik. Prawdopodobnie do tego, 偶e jej samej nie uda艂o si臋 wcze艣niej dowiedzie膰, jaki jest zaw贸d naszego s膮siada.

鈥 Wi臋c pani chce si臋 do niego uda膰? 鈥 spyta艂em. 鈥 Ale po co?

鈥 Nie b膮d藕 taki t臋py, James! 鈥 oburzy艂a si臋 Karolina. 鈥 Naturalnie po to, 偶eby znalaz艂 morderc臋.

Naprawd臋 nie by艂em w tym wypadku t臋py. Karolina nie zawsze rozumie, do czego zmierzam.

鈥 Nie ma pani zaufania do inspektora Davisa? 鈥 spyta艂em Flor臋.

鈥 Naturalnie, 偶e nie ma! 鈥 wykrzykn臋艂a Karolina. 鈥 I ja te偶 nie mam!

Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e to stryj Karoliny zosta艂 zamordowany.

鈥 A sk膮d pani wie, czy pan Poirot b臋dzie chcia艂 zaj膮膰 si臋 t膮 spraw膮? 鈥 spyta艂em. 鈥 Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e wycofa艂 si臋 z pracy.

鈥 Wiem 鈥 powiedzia艂a spokojnie Flora. 鈥 Musz臋 go nam贸wi膰.

鈥 Jest pani pewna, 偶e to rozs膮dne? 鈥 spyta艂em powa偶nie.

鈥 Naturalnie, 偶e rozs膮dne! 鈥 wtr膮ci艂a Karolina. 鈥 Ja z ni膮 p贸jd臋, je艣li b臋dzie chcia艂a.

鈥 Wola艂abym, 偶eby poszed艂 doktor Sheppard. Bardzo pani膮 przepraszam, panno Sheppard鈥 鈥 odezwa艂a si臋 Flora.

Flora rozumie potrzeb臋 stosowania w pewnych wypadkach metody bezpo艣redniego natarcia. 呕adne aluzje nie dotar艂yby do Karoliny.

鈥 Widzi pani 鈥 ci膮gn臋艂a Flora, taktownie tuszuj膮c sw膮 wcze艣niejsz膮 niezr臋czno艣膰 鈥 pani brat jest doktorem i znalaz艂 cia艂o, b臋dzie wi臋c m贸g艂 panu Poirotowi wszystko szczeg贸艂owo opisa膰.

鈥 Rozumiem 鈥 odpar艂a Karolina z rezygnacj膮. 鈥 Rozumiem doskonale.

Przeszed艂em si臋 par臋 razy tam i z powrotem po pokoju.

鈥 Floro 鈥 powiedzia艂em 鈥 pos艂uchaj mnie, dziecko. Radz臋 ci, nie wci膮gaj w ca艂膮 spraw臋 tego detektywa.

Flora zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Policzki jej zabarwi艂y si臋 czerwieni膮.

鈥 Wiem, dlaczego pan tak m贸wi! 鈥 wykrzykn臋艂a. 鈥 Ale to jest w艂a艣nie pow贸d, dla kt贸rego chc臋 i艣膰 do pana Poirota. Pan si臋 obawia. A ja nie. Znam Ralfa lepiej ni偶 pan!

鈥 Ralfa? 鈥 powiedzia艂a Karolina. 鈥 A c贸偶 Ralf ma z tym wsp贸lnego?

呕adne z nas nie zwr贸ci艂o na ni膮 uwagi.

鈥 Ralf mo偶e i ma s艂aby charakter 鈥 ci膮gn臋艂a Flora 鈥 mo偶e i pope艂ni艂 w 偶yciu wiele g艂upstw, nawet z艂ych rzeczy, ale nikogo by nie zamordowa艂.

鈥 Ale偶 naturalnie, 偶e nie! 鈥 wykrzykn膮艂em. 鈥 Nigdy mi to przez my艣l nie przesz艂o.

鈥 No, to w takim razie po co pan chodzi艂 wczoraj do gospody Pod Trzema Dzikami? 鈥 zapyta艂a Flora. 鈥 W drodze powrotnej do domu, po znalezieniu cia艂a stryja?

Przez chwil臋 nie wiedzia艂em, co odrzec. Mia艂em nadziej臋, 偶e moje odwiedziny u Ralfa min臋艂y niedostrze偶one przez nikogo.

鈥 Sk膮d pani o tym wie? 鈥 odpowiedzia艂em pytaniem.

鈥 Posz艂am dzi艣 rano i dowiedzia艂am si臋 od s艂u偶by, 偶e Ralf tam mieszka艂鈥

Przerwa艂em jej:

鈥 Nie wiedzia艂a pani, 偶e by艂 w King鈥檚 Abbot?

鈥 Nie, bardzo mnie to zaskoczy艂o. Nie mog艂am nic z tego zrozumie膰. Kiedy o niego spyta艂am, powiedzieli mi to, co prawdopodobnie powiedzieli i panu: 偶e Ralf wyszed艂 wczoraj oko艂o dziewi膮tej wieczorem i鈥 wi臋cej nie wr贸ci艂.

Flora patrzy艂a mi odwa偶nie w oczy i jakby odpowiadaj膮c na co艣, co w nich odczyta艂a, wybuchn臋艂a:

鈥 Czy nie wolno mu by艂o tego zrobi膰? M贸g艂 wyjecha膰, dok膮d chcia艂, m贸g艂 nawet wr贸ci膰 do Londynu.

鈥 Zostawiaj膮c swoje rzeczy? 鈥 spyta艂em 艂agodnie. Flora tupn臋艂a.

鈥 Nie wiem. Wyja艣nienie jest na pewno ca艂kiem proste.

鈥 I dlatego pragnie pani si臋 uda膰 do Herkulesa Poirota? Czy nie lepiej pozostawi膰 sprawy tak, jak s膮? Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e policja wcale nie podejrzewa Ralfa. Policja jest na zupe艂nie innym tropie.

鈥 W艂a艣nie, 偶e go podejrzewa! 鈥 zawo艂a艂a Flora. 鈥 Dzi艣 rano przyjecha艂 policjant z Cranchester. Inspektor Raglan, okropny, wstr臋tny karze艂! Zd膮偶y艂 by膰 w gospodzie Pod Trzema Dzikami przede mn膮. Powiedzieli mi tam o jego wizycie. I powt贸rzyli pytania, jakie zadawa艂. Raglan jest pewien, 偶e to Ralf!

鈥 Je艣li tak jest, to nast膮pi艂a jaka艣 zmiana od wczorajszego wieczoru 鈥 powiedzia艂em wolno. 鈥 Wi臋c Raglan nie wierzy w teori臋 Davisa, 偶e to Parker?

鈥 Jaki tam Parker! 鈥 prychn臋艂a Karolina.

Flora podesz艂a par臋 krok贸w i po艂o偶y艂a mi d艂o艅 na ramieniu.

鈥 Doktorze, prosz臋 pana bardzo, chod藕my do Herkulesa Poirota. On wykryje prawd臋!

鈥 Moja droga Floro 鈥 powiedzia艂em 艂agodnie, nakrywaj膮c jej d艂o艅 swoj膮. 鈥 Czy pani jest zupe艂nie pewna, i偶 zale偶y pani na wykryciu prawdy?

Spojrza艂a na mnie powa偶nie i potrz膮sn臋艂a zdecydowanie g艂ow膮.

鈥 Pan tego nie jest pewien 鈥 odpar艂a. 鈥 Ja jestem. Znam

Ralfa lepiej ni偶 pan.

鈥 Jasne, 偶e to nie Ralf 鈥 powiedzia艂a Karolina, kt贸ra z trudem zachowywa艂a milczenie. 鈥 Ralf mo偶e by膰 dziwny, ale to kochany ch艂opak i bardzo dobrze wychowany, ma dobre maniery.

Mia艂em ochot臋 powiedzie膰 Karolinie, 偶e wielu morderc贸w ma dobre maniery, ale powstrzyma艂a mnie obecno艣膰 Flory. Poniewa偶 dziewczyna by艂a zdecydowana, musia艂em ust膮pi膰 i bez zw艂oki poszli艣my do Modrzewiowego Dworku, nim moja siostra zdo艂a艂a zarzuci膰 nas dalszymi o艣wiadczeniami, rozpoczynaj膮cymi si臋 od jej ulubionego s艂owa 鈥瀊zdura鈥.

Drzwi Modrzewiowego Dworku otworzy艂a nam stara kobieta w pot臋偶nym breto艅skim czepku. Pan Poirot by艂 w domu.

Wprowadzono nas do ma艂ego saloniku, urz膮dzonego do艣膰 pretensjonalnie. Po paru minutach czekania pojawi艂 si臋 m贸j wczorajszy znajomy.

鈥 Monsieur le docteur! 鈥 powiedzia艂 z u艣miechem. 鈥 Mademoiselle!*

Z艂o偶y艂 g艂臋boki uk艂on Florze.

鈥 Zapewne s艂ysza艂 pan ju偶 o tragedii, jaka wydarzy艂a si臋 wczoraj wieczorem 鈥 zacz膮艂em.

Twarz Poirota oblok艂a si臋 w powag臋.

鈥 Ale偶 naturalnie, s艂ysza艂em! To straszne. Sk艂adam mademoiselle wyrazy g艂臋bokiego wsp贸艂czucia. W jaki spos贸b mog臋 pani s艂u偶y膰?

鈥 Panna Ackroyd鈥 鈥 powiedzia艂em 鈥 panna Ackroyd chce, 偶eby pan鈥

鈥 Wykry艂 morderc臋 鈥 doko艅czy艂a Flora wyra藕nie.

鈥 Aha 鈥 skin膮艂 g艂ow膮 艣mieszny pan. 鈥 Ale偶 chyba policja to zrobi, nie?

鈥 Oni mog膮 pope艂ni膰 omy艂k臋 鈥 po艣pieszy艂a Flora z wyja艣nieniem. 鈥 Oni ju偶 pope艂niaj膮 omy艂k臋. Tak mi si臋 zdaje. Prosz臋 pana, panie Poirot, prosz臋 nam pom贸c! Je艣li to鈥 je艣li chodzi o pieni膮dze鈥

Poirot podni贸s艂 r臋k臋:

鈥 Prosz臋 o tym nie m贸wi膰, mademoiselle, b艂agam! Nie znaczy to, 偶e ja nie dbam o pieni膮dze. 鈥 Oczy b艂ysn臋艂y mu szelmowsko. 鈥 Pieni膮dze! O, te du偶o dla mnie znacz膮 i wiele znaczy艂y鈥 Tak! Ale je艣li ja si臋 tym zajm臋, i prosz臋 to dobrze zrozumie膰, to b臋d臋 si臋 zajmowa艂 a偶 do samego ko艅ca! Dobry pies nie schodzi z tropu. Prosz臋 pami臋ta膰! Mo偶e pani jeszcze 偶a艂owa膰, 偶e sprawa nie pozosta艂a tylko w r臋kach policji.

鈥 Ja chc臋 pozna膰 prawd臋 鈥 powiedzia艂a Flora, patrz膮c detektywowi prosto w oczy.

鈥 Ca艂膮 prawd臋?

鈥 Ca艂膮 prawd臋!

鈥 A wi臋c zgadzam si臋 鈥 odpar艂 Poirot spokojnie. 鈥 Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dzie pani 偶a艂owa膰 swojej decyzji, mademoiselle. A teraz prosz臋 o okoliczno艣ci.

鈥 Lepiej zrobi to doktor Sheppard. Wie znacznie wi臋cej ode mnie.

Tak wci膮gni臋ty wbrew woli w ca艂膮 histori臋, zacz膮艂em opowie艣膰, nie opuszczaj膮c 偶adnego ze szczeg贸艂贸w ju偶 poprzednio przeze mnie opisanych. Poirot s艂ucha艂 uwa偶nie, tu i tam wtr膮caj膮c pytanie, przewa偶nie jednak siedz膮c w milczeniu i wpatruj膮c si臋 w sufit.

Zako艅czy艂em wyj艣ciem z Fernly Park wczoraj wieczorem w towarzystwie inspektora.

鈥 A teraz 鈥 rzuci艂a Flora po moim opowiadaniu 鈥 prosz臋 powiedzie膰 wszystko o Ralfie.

Zawaha艂em si臋, ale jej spojrzenie by艂o rozkazuj膮ce.

鈥 Wi臋c pan poszed艂 do tej ober偶y, do tych Trzech Dzik贸w, wczoraj wieczorem w drodze powrotnej do domu? 鈥 spyta艂 Poirot, gdy spe艂ni艂em jej 偶yczenie. 鈥 A dlaczego pan to zrobi艂?

Chwil臋 milcza艂em, dobieraj膮c starannie s艂owa.

鈥 No, kto艣 powinien by艂 zawiadomi膰 tego m艂odego cz艂owieka o 艣mierci ojczyma. Pomy艣la艂em sobie po wyj艣ciu z Fernly Park, 偶e prawdopodobnie nikt opr贸cz mnie i pana Acroyda nie wiedzia艂 o obecno艣ci Ralfa w King鈥檚 Abbot.

Poirot skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Aha, rozumiem. To by艂 jedyny pow贸d, dla kt贸rego pan tam poszed艂, tak?

鈥 To by艂 jedyny pow贸d 鈥 odpar艂em sztywno.

鈥 A nie pomy艣la艂 pan, 偶e tak powiem, o sprawdzeniu, czy ienjeune homme*

鈥 Sprawdzeniu? Czego?

鈥 My艣l臋, monsieur le docteur, 偶e pan mnie dobrze rozumie, chocia偶 pan udaje, 偶e tak nie jest. Wydaje mi si臋, 偶e powita艂by pan z wielk膮 ulg膮 wiadomo艣膰, 偶e pan kapitan Paton sp臋dzi艂 wiecz贸r, nigdzie nie wychodz膮c.

鈥 Wcale mi o to nie chodzi! 鈥 obruszy艂em si臋. 艢mieszny ma艂y detektyw powa偶nie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, patrz膮c mi w oczy.

鈥 Pan mi nie ufa tak jak panna Flora 鈥 powiedzia艂. 鈥 Ale to niewa偶ne. Musimy na te wypadki spojrze膰 inaczej: kapitan Paton znikn膮艂 w okoliczno艣ciach, kt贸re wymagaj膮 wyja艣nienia. Nie b臋d臋 przed panem ukrywa艂, 偶e sprawa wygl膮da powa偶nie. Wyja艣nienie jednak mo偶e by膰 zupe艂nie proste, to przyznaj臋.

鈥 I ja to samo powiedzia艂am! 鈥 wyrwa艂a si臋 Flora. Poirot nie porusza艂 ju偶 tego tematu, lecz zaproponowa艂

natychmiastowe udanie si臋 na posterunek policji. Uwa偶a艂, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li Flora wr贸ci do siebie, a ja odprowadz臋 go i przedstawi臋 inspektorowi zajmuj膮cemu si臋 spraw膮 morderstwa.

Tak te偶 zrobili艣my. Inspektora Davisa zastali艣my w bardzo ponurym nastroju. Sta艂 przed budynkiem policji z pu艂kownikiem Melrose鈥檈m, szefem policji okr臋gu, i jeszcze jakim艣 m臋偶czyzn膮. Opieraj膮c si臋 na niezbyt pochlebnym okre艣leniu Flory, bez trudu rozpozna艂em w nim inspektora Raglana z Cranchester.

Znam Melrose鈥檃 dosy膰 dobrze, jemu te偶 w pierwszej kolejno艣ci przedstawi艂em Poirota i wyja艣ni艂em powody jego obecno艣ci. Szef policji by艂 wyra藕nie zaskoczony, a inspektor Raglan w艣ciek艂y. Davisa natomiast rozbawi艂 widok pochmurnego oblicza prze艂o偶onego.

鈥 Ca艂a sprawa wydaje mi si臋 prosta jak kij od szczotki 鈥 powiedzia艂 Raglan. 鈥 Nie ma najmniejszej potrzeby, 偶eby wtykali w to nos amatorzy. Ka偶dy idiota powinien by艂 dostrzec ju偶 wczoraj, jak si臋 rzecz przedstawia. Nie straci艂oby si臋 wtedy dwunastu godzin. 鈥 Rzuci艂 jadowite spojrzenie na biednego Davisa, kt贸ry przyj膮艂 to z zupe艂nym spokojem.

鈥 Naturalnie rodzina pana Ackroyda mo偶e robi膰, co uwa偶a za stosowne 鈥 odezwa艂 si臋 pu艂kownik Melrose. 鈥 Ale my nie zgadzamy si臋 na 偶adne komplikowanie normalnego toku dochodzenia. Rzecz jasna, znana mi jest s艂awa pana Poirota 鈥 dorzuci艂 na os艂od臋 swoich poprzednich s艂贸w.

鈥 Niestety, policja nie potrafi si臋 tak reklamowa膰 鈥 powiedzia艂 zgry藕liwie Raglan.

Poirot uratowa艂 jednak sytuacj臋:

鈥 Wycofa艂em si臋, co prawda, z publicznego 偶ycia. I nie mia艂em zamiaru podejmowa膰 ju偶 wi臋cej spraw. Ponad wszystko czuj臋 wrodzony strach przed dziennikarzami i pras膮. Dlatego te偶 b艂agam usilnie, aby w razie gdyby mi si臋 uda艂o czym艣 przyczyni膰 do wyja艣nienia tajemnicy, moje nazwisko nie by艂o wymieniane.

Twarz inspektora Raglana troszk臋 si臋 rozja艣ni艂a.

鈥 O tak, nawet tu dochodzi艂y echa pa艅skich wspania艂ych sukces贸w 鈥 dorzuci艂 pu艂kownik znacznie 艂askawiej.

鈥 Owszem, moje do艣wiadczenie jest du偶e 鈥 powiedzia艂 Poirot spokojnie. 鈥 Ale wi臋kszo艣膰 sukces贸w zawdzi臋czam wsp贸艂pracy z policj膮. Zachwycam si臋 wasz膮 angielsk膮 policj膮. Je艣li tylko inspektor Raglan pozwoli sobie pom贸c, b臋d臋 jednocze艣nie szcz臋艣liwy i zaszczycony.

Inspektor zacz膮艂 si臋 zachowywa膰 nieco uprzejmiej. Pu艂kownik Melrose odci膮gn膮艂 mnie na bok.

鈥 Z tego, co s艂ysza艂em, ten jegomo艣膰 w istocie dokona艂 zupe艂nie fantastycznych rzeczy 鈥 mrukn膮艂. 鈥 Naturalnie zale偶y nam na tym, by nie wci膮ga膰 do sprawy Scotland Yardu. Raglan wydaje si臋 bardzo pewny siebie, ale ja nie we wszystkim si臋 z nim zgadzam. Bo wie pan, no, jak to powiedzie膰, znam osoby zorientowane lepiej ni偶 on. Ten pa艅ski znajomy nie jest, jak tu powiedzie膰, skory do zabierania nam laur贸w, co? Dyskretnie by z nami wsp贸艂pracowa艂?

鈥 Tak, ku wi臋kszej chwale inspektora Raglana 鈥 odpar艂em uroczy艣cie.

鈥 No, to dobrze 鈥 skonstatowa艂 weso艂o pu艂kownik Melrose i ju偶 g艂o艣niej zwr贸ci艂 si臋 do detektywa: 鈥 Musimy wi臋c pana wtajemniczy膰, panie Poirot, w ostatnie wypadki.

鈥 B臋d臋 niezmiernie zobowi膮zany 鈥 podzi臋kowa艂 Poirot.

鈥 M贸j przyjaciel, doktor Sheppard, wspomina艂 co艣, 偶e podejrzewany jest lokaj.

鈥 To wszystko nonsens! 鈥 odpar艂 natychmiast Raglan.

鈥 Ta arystokracja lokajska ma takie delikatne nerwy, 偶e zachowuje si臋 podejrzanie bez najmniejszej przyczyny i przy lada okazji.

鈥 A odciski palc贸w? 鈥 podsun膮艂em.

鈥 Zupe艂nie niepodobne do odcisk贸w Parkera. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo i doda艂: 鈥 Niepodobne r贸wnie偶 do pa艅skich odcisk贸w, doktorze, ani do odcisk贸w pana Raymonda.

鈥 A do odcisk贸w kapitana Patona? 鈥 spyta艂 cicho Poirot.

Czu艂em ukryty podziw dla Poirota. Od razu chwyci艂 byka za rogi. W oczach inspektora zauwa偶y艂em r贸wnie偶 b艂ysk szacunku.

鈥 Ho ho, widz臋, 偶e nie traci pan czasu, panie Poirot. Wsp贸艂praca z panem okazuje si臋 prawdziw膮 przyjemno艣ci膮. Wi臋c je艣li o to chodzi, sprawdzimy odciski palc贸w kapitana Patona, jak tylko go odnajdziemy.

鈥 A ja jednak s膮dz臋, 偶e pan si臋 myli, inspektorze 鈥 zaprotestowa艂 gor膮co pu艂kownik Melrose. 鈥 Znam Ralfa Patona od dziecka. On nigdy by nie pope艂ni艂 morderstwa.

鈥 Mo偶e i nie 鈥 odpar艂 inspektor drewnianym g艂osem.

鈥 C贸偶 w艂a艣ciwie wskazuje na niego, inspektorze? 鈥 spyta艂em.

鈥 Opu艣ci艂 gospod臋 wczoraj o dziewi膮tej. Po raz ostatni widziano go w okolicy Fernly Park w艂a艣nie oko艂o dziewi膮tej trzydzie艣ci. Od tego czasu znikn膮艂. Rzekomo by艂 w k艂opotach finansowych. Znalaz艂em par臋 jego p贸艂but贸w na gumowej podeszwie. Mia艂 podobno dwie pary takich samych.

Wzi膮艂em te buty i id臋 teraz por贸wna膰 je ze 艣ladami na oknie. Zostawi艂em policjanta, 偶eby nikomu nie pozwoli艂 si臋 tam kr臋ci膰.

鈥 Chod藕my wi臋c od razu 鈥 powiedzia艂 pu艂kownik Melrose. 鈥 Pan, doktorze, i pan Poirot b臋d膮 nam towarzyszy膰, prawda?

Przyj臋li艣my zaproszenie i udali艣my si臋 wszyscy do Fernly Park samochodem pu艂kownika. Inspektorowi pilno by艂o por贸wna膰 艣lady na parapecie z podeszwami p贸艂but贸w i poprosi艂, by go wysadzono zaraz za bram膮, sk膮d w bok od g艂贸wnego podjazdu bieg艂a 艣cie偶ka w kierunku tarasu i okna do gabinetu Ackroyda.

鈥 Chce pan p贸j艣膰 razem z inspektorem, panie Poirot 鈥 spyta艂 szef policji 鈥 czy te偶 woli pan obejrze膰 gabinet?

Poirot wybra艂 t臋 drug膮 propozycj臋. Drzwi otworzy艂 nam Parker. Zachowywa艂 si臋 dostojnie i oboj臋tnie, jakby ju偶 ca艂kowicie odzyska艂 r贸wnowag臋 po wstrz膮sie minionego dnia.

Pu艂kownik Melrose wyj膮艂 z kieszeni klucz i otworzy艂 drzwi z hallu do ma艂ego przedpokoju, sk膮d weszli艣my od razu do gabinetu Ackroyda.

鈥 Poza tym, 偶e cia艂o zosta艂o ju偶 zabrane, panie Poirot, wszystko znajduje si臋 dok艂adnie na tym samym miejscu co wczoraj wieczorem.

鈥 A cia艂o gdzie znaleziono?

Bardzo szczeg贸艂owo opisa艂em po艂o偶enie cia艂a Ackroyda. Fotel w dalszym ci膮gu sta艂 przed kominkiem. Poirot podszed艂 i zag艂臋bi艂 si臋 w fotelu.

鈥 A niebieski list, o kt贸rym pan wspomina艂, gdzie le偶a艂, gdy opuszcza艂 pan pok贸j?

鈥 Pan Ackroyd po艂o偶y艂 go na ma艂ym stoliku po prawej r臋ce.

Poirot skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Poza tym listem wszystko znajdowa艂o si臋 potem na tym samym miejscu?

鈥 Tak mi si臋 wydaje.

鈥 Panie pu艂kowniku, czy by艂by pan 艂askaw na chwil臋 usi膮艣膰 w tym fotelu? Dzi臋kuj臋 uprzejmie. A teraz, monsieur le docteur, czy by艂by pan 艂askaw wskaza膰 mi dok艂adne po艂o偶enie sztyletu?

Gdy spe艂nia艂em to 偶yczenie, ma艂y detektyw obserwowa艂 mnie od progu.

鈥 A wi臋c r臋koje艣膰 sztyletu by艂a widoczna od drzwi. I pan, i Parker mogli艣cie zauwa偶y膰 go natychmiast?

鈥 Tak.

Poirot podszed艂 nast臋pnie do okna.

鈥 Naturalnie 艣wiat艂o si臋 pali艂o, kiedy panowie znale藕li cia艂o? 鈥 spyta艂 przez rami臋.

Potwierdzi艂em to i zbli偶y艂em si臋 do niego. Poirot ogl膮da艂 艣lady na parapecie.

鈥 Odciski gumowych spod贸w s膮 bardzo podobne wzorem do podeszew but贸w kapitana Patona 鈥 zauwa偶y艂 cicho.

Potem wr贸ci艂 na 艣rodek pokoju. Oczy jego w臋drowa艂y doko艂a, szybkim i wprawnym spojrzeniem obejmuj膮c ka偶dy szczeg贸艂.

鈥 Czy pan jest dobrym obserwatorem, doktorze Sheppard? 鈥 spyta艂 wreszcie.

鈥 Tak mi si臋 wydaje 鈥 odpar艂em lekko zdziwiony.

鈥 Na kominku pali艂 si臋 ogie艅, jak widz臋. Kiedy pan wywa偶y艂 drzwi i znalaz艂 pana Ackroyda zamordowanego, to ogie艅 si臋 jeszcze pali艂, tak? Czy dogasa艂?

Roze艣mia艂em si臋 troch臋 zak艂opotany.

鈥 Trudno mi naprawd臋 powiedzie膰. Nie zauwa偶y艂em. Mo偶e pan Raymond albo major Blunt鈥

Ma艂y detektyw potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i lekko si臋 u艣miechn膮艂.

鈥 Zawsze trzeba post臋powa膰 wed艂ug pewnej metody. Pope艂ni艂em b艂膮d, zadaj膮c panu to pytanie. Ka偶dy cz艂owiek ma kr膮g swoich zainteresowa艅. Pan mo偶e mi opisa膰 szczeg贸艂owo wygl膮d pacjenta, nic pan nie opu艣ci. Gdybym chcia艂 informacji co do papier贸w na biurku, to spyta膰 powinienem pana Raymonda, kt贸ry zapewne zauwa偶y艂 wszystko, co mo偶na zauwa偶y膰. Je艣li idzie o ogie艅 na kominku, musz臋 spyta膰 cz艂owieka, kt贸rego obowi膮zkiem jest zwraca膰 na takie rzeczy uwag臋. Panowie pozwol膮鈥

Podszed艂 szybko do kominka i poci膮gn膮艂 za sznur dzwonka.

Po chwili pojawi艂 si臋 Parker.

鈥 S艂ysza艂em dzwonek 鈥 rzek艂 z wahaniem.

鈥 Wejd藕, Parker 鈥 odezwa艂 si臋 pu艂kownik Melrose. 鈥 Ten pan pragnie zada膰 kilka pyta艅. 鈥 Wskaza艂 Poirota.

Parker przeni贸s艂 sw膮 pe艂n膮 szacunku uwag臋 na detektywa.

鈥 Parker 鈥 powiedzia艂 Poirot 鈥 kiedy wywa偶yli艣cie z doktorem Sheppardem drzwi do gabinetu wczoraj wieczorem i znale藕li艣cie twojego pana zamordowanego, to jaki by艂 ogie艅 na kominku?

Parker odpowiedzia艂 bez namys艂u:

鈥 Prawie wszystko si臋 wypali艂o, prosz臋 pana. Omal wygas艂o.

鈥 Ach! 鈥 By艂 to okrzyk niemal triumfuj膮cy. Poirot ci膮gn膮艂 dalej: 鈥 Obejrzyj dok艂adnie gabinet, Parker. Czy wszystko jest tak, jak by艂o?

Oczy Parkera przesun臋艂y si臋 kolejno po ca艂ym gabinecie, wreszcie spocz臋艂y na oknie.

鈥 Story by艂y zaci膮gni臋te, prosz臋 pana. I pali艂o si臋 艣wiat艂o. Poirot przytakn膮艂 skinieniem g艂owy.

鈥 I co艣 jeszcze?

鈥 Tak, prosz臋 pana, ten fotel by艂 nieco bardziej wysuni臋ty. Wskaza艂 wielki fotel wolterowski, kt贸ry sta艂 na lewo od drzwi, w艂a艣nie pomi臋dzy drzwiami i oknem. Na za艂膮czonym planie pokoju fotel, o kt贸rym mowa, oznaczony jest liter膮 x.

鈥 Prosz臋 mi pokaza膰, jak sta艂 鈥 powiedzia艂 Poirot. Lokaj odsun膮艂 fotel z p贸艂 metra od 艣ciany i obr贸ci艂 go w kierunku drzwi.

鈥 Voil脿, ce qui est curieux* 鈥 mrukn膮艂 Poirot. 鈥 Kto by chcia艂 siedzie膰 w fotelu podobnie ustawionym! Dziwne. I kt贸偶 ten fotel odstawi艂 z powrotem na miejsce? Czy to wy, Parker?

鈥 Nie, prosz臋 pana 鈥 odpar艂 Parker. 鈥 By艂em zbyt zdenerwowany widokiem mojego pana i tym wszystkim鈥

Poirot spojrza艂 w moim kierunku.

鈥 Mo偶e pan, doktorze? Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.

鈥 Fotel sta艂 ju偶 na swoim miejscu, kiedy wr贸ci艂em z policj膮, prosz臋 pana 鈥 wtr膮ci艂 Parker. 鈥 Jestem tego pewien.

鈥 Ciekawe 鈥 powt贸rzy艂 Poirot.

鈥 Pewno przesun膮艂 go Raymond albo Blunt 鈥 podsun膮艂em. 鈥 Ale to chyba nie jest wa偶ne?

鈥 To zupe艂nie niewa偶ne 鈥 odpar艂 Poirot. 鈥 I dlatego jest takie ciekawe 鈥 mrukn膮艂 mi臋kko.

鈥 Przepraszam na chwilk臋 鈥 powiedzia艂 pu艂kownik Melrose i wyszed艂 z gabinetu za Parkerem.

鈥 Czy pan s膮dzi, 偶e Parker m贸wi prawd臋? 鈥 spyta艂em.

鈥 O fotelu? Tak. O innych rzeczach, nie wiem. Je艣li si臋 ma do czynienia z wieloma sprawami, monsieur le docteur, to szybko dochodzi si臋 do wniosku, 偶e pod jednym wzgl臋dem s膮 one wszystkie do siebie podobne.

鈥 Mianowicie pod jakim? 鈥 spyta艂em zaciekawiony.

鈥 Wszyscy zainteresowani chc膮 co艣 ukry膰.

鈥 Czy i ja te偶? 鈥 zagadn膮艂em z u艣miechem. Poirot przyjrza艂 mi si臋 uwa偶nie.

鈥 My艣l臋, 偶e tak 鈥 odpar艂 spokojnie. 鈥擜le!鈥

鈥 Czy powiedzia艂 mi pan wszystko, co wie pan o m艂odym Patonie? 鈥 U艣miechn膮艂 si臋, gdy poczerwienia艂em. 鈥 Och, niech si臋 pan nie obawia, nie b臋d臋 nalega艂. I tak si臋 dowiem w swoim czasie.

鈥 Bardzo bym chcia艂 pozna膰 pa艅sk膮 metod臋 鈥 powiedzia艂em szybko, usi艂uj膮c pokry膰 zmieszanie. 鈥 Na przyk艂ad, co pan chce udowodni膰 w zwi膮zku z ogniem na kominku?

鈥 To bardzo proste. Pan po偶egna艂 Ackroyda o 贸smej pi臋膰dziesi膮t, nie?

鈥 Tak, chyba dok艂adnie o 贸smej pi臋膰dziesi膮t.

鈥 Okno by艂o wtedy zamkni臋te i zaryglowane, drzwi nie鈥攝amkni臋te. O dziesi膮tej pi臋tna艣cie, kiedy znaleziono cia艂o, drzwi s膮 zaryglowane, a okno otwarte. Kto je otworzy艂? Jasne, 偶e uczyni膰 to m贸g艂 tylko pan Ackroyd, a to z jednego z dw贸ch powod贸w: albo w pokoju zrobi艂o si臋 niezno艣nie gor膮co (ale poniewa偶 ogie艅 prawie ju偶 wygasa艂, a wieczorem bardzo si臋 och艂odzi艂o, nie to by艂o powodem), albo chcia艂 kogo艣 wpu艣ci膰 do gabinetu. A je艣li kogo艣 wpuszcza艂 przez okno, to ten kto艣 musia艂 by膰 mu dobrze znany, poniewa偶 poprzednio pan Ackroyd bardzo si臋 niepokoi艂 tym oknem.

鈥 Wydaje mi si臋 to bardzo proste 鈥 zauwa偶y艂em.

鈥 Wszystko jest proste, je艣li u艂o偶y si臋 fakty metodycznie. Teraz interesuje nas osoba, kt贸ra przebywa艂a z panem Ackroydem o godzinie dziewi膮tej trzydzie艣ci. Wszystko wskazuje, 偶e by艂 to w艂a艣nie 贸w osobnik wpuszczony przez okno, i chocia偶 panna Flora widzia艂a p贸藕niej pana Ackroyda w pe艂ni si艂, nie mo偶emy zbli偶y膰 si臋 do rozwi膮zania tajemnicy, je艣li si臋 nie dowiemy, kim by艂 tamten go艣膰. Okno mog艂o pozosta膰 otwarte po jego odej艣ciu i umo偶liwi膰 wej艣cie mordercy albo te偶 ten sam osobnik m贸g艂 powr贸ci膰 po raz drugi.

A, pu艂kownik.

Pu艂kownik Melrose wszed艂 bardzo o偶ywiony.

鈥 Wreszcie uda艂o nam si臋 sprawdzi膰 t臋 rozmow臋 telefoniczn膮 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie przeprowadzono jej st膮d. Do doktora Shepparda dzwoniono wczoraj o dziesi膮tej pi臋tna艣cie z publicznej rozm贸wnicy na dworcu kolejowym w King鈥檚 Abbot, a o dziesi膮tej dwadzie艣cia trzy odje偶d偶a nocny poci膮g do Liverpoolu.



Rozdzia艂 贸smy
Inspektor Raglan jest pewny siebie


Spojrzeli艣my po sobie.

鈥 Jeszcze pan przeprowadzi dochodzenie na stacji, prawda? 鈥 spyta艂em.

鈥 Jasna rzecz, cho膰 nie spodziewam si臋 po tym wiele. Wie pan przecie偶, jak wygl膮daj膮 perony?

Wiedzia艂em. King鈥檚 Abbot to w艂a艣ciwie wioska, ale stacja jest wa偶nym w臋z艂em kolejowym. Zatrzymuje si臋 tam wi臋kszo艣膰 poci膮g贸w pospiesznych, zmienia sk艂ady i doczepia wagony. Na peronach stoi kilka budek telefonicznych. Oko艂o dziesi膮tej przychodz膮 w bliskich odst臋pach czasu trzy lokalne poci膮gi, by zapewni膰 po艂膮czenie z ekspresem na p贸艂noc, kt贸ry przyje偶d偶a o dziesi膮tej dziewi臋tna艣cie i odje偶d偶a o dziesi膮tej dwadzie艣cia trzy. Ca艂y dworzec t臋tni wtedy 偶yciem i nie ma prawie 偶adnych szans, by kto艣 o tej porze zauwa偶y艂 jak膮艣 konkretn膮 osob臋 telefonuj膮c膮 lub wsiadaj膮c膮 do poci膮gu.

鈥 Ale nie widz臋 w og贸le celu tego telefonu 鈥 powiedzia艂 Melrose. 鈥 To w艂a艣nie mnie zdumiewa. Nie ma w tym ani rytmu, ani rymu.

Poirot delikatnie przesuwa艂 jak膮艣 figurynk臋 na p贸艂ce z ksi膮偶kami.

鈥 Niech pan b臋dzie spokojny, pu艂kowniku, by艂 pow贸d 鈥 odpar艂 przez rami臋. 鈥 Ale jaki?

鈥 Kiedy dowiemy si臋 tego, b臋dziemy mieli rozwi膮zanie ca艂ej zagadki. To jest bardzo interesuj膮ca i ciekawa zagadka.

W tonie Poirota kry艂o si臋 co艣, co trudno opisa膰 s艂owami: Czu艂em, 偶e wyrobi艂 ju偶 sobie w艂asne, odmienne od innych zdanie, a to, co wie, zachowuje wy艂膮cznie dla siebie.

Podszed艂 do okna i spojrza艂 na ogr贸d.

鈥 Pan m贸wi, doktorze, 偶e spotka艂 tego obcego pod bram膮 o godzinie dziewi膮tej? 鈥 zapyta艂, nie odwracaj膮c g艂owy.

鈥 Tak 鈥 odpowiedzia艂em. 鈥 S艂ysza艂em w艂a艣nie bicie zegara na wie偶y ko艣cielnej.

鈥 Ile czasu potrzebowa艂by ten cz艂owiek, 偶eby doj艣膰 do domu? Na przyk艂ad pod to okno?

鈥 Najwy偶ej pi臋膰 minut. Albo dwie do trzech minut, je艣li skorzysta艂 ze 艣cie偶ki, kt贸ra skr贸tem prowadzi od g艂贸wnego podjazdu do samego tarasu.

鈥 No tak, ale musieliby艣my przyj膮膰, 偶e zna艂 drog臋. Chcia艂em powiedzie膰: gdyby艣my przyj臋li, 偶e on ju偶 kiedy艣 by艂 i zna艂 rozk艂ad parku.

鈥 To prawda 鈥 zgodzi艂 si臋 pu艂kownik Melrose.

鈥 Mo偶na sprawdzi膰, czy w ubieg艂ym tygodniu odwiedzi艂 pana Ackroyda kto艣 obcy, tak? 鈥 spyta艂 Poirot.

鈥 Geoffrey Raymond m贸g艂by nam to powiedzie膰 鈥 podsun膮艂em.

鈥 Albo Parker 鈥 zaproponowa艂 pu艂kownik Melrose.

鈥 Ou tous les deux* 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Poirot.

Pu艂kownik Melrose ruszy艂 na poszukiwanie Raymonda, a ja raz jeszcze zadzwoni艂em na Parkera.

Pu艂kownik wr贸ci艂 bardzo szybko w towarzystwie sekretarza i przedstawi艂 go Poirotowi. Geoffrey Raymond by艂 wypocz臋ty i jak zwykle w 艣wietnym humorze. Wydawa艂 si臋 zdziwiony i jednocze艣nie zachwycony obecno艣ci膮 s艂awnego detektywa.

鈥 Nie mia艂em poj臋cia, 偶e przez ca艂y czas mieszka艂 pan incognito w naszym s膮siedztwie 鈥 powiedzia艂. 鈥 To dla mnie wielki zaszczyt m贸c obserwowa膰 pana w akcji. A c贸偶 to takiego?

Poirot sta艂 na lewo od drzwi. Teraz nagle si臋 odsun膮艂 i zauwa偶y艂em, 偶e podczas gdy spogl膮da艂em w przeciwnym kierunku, wypchn膮艂 szybkim ruchem fotel na miejsce wskazane uprzednio przez Parkera.

鈥 Chce pan posadzi膰 mnie w fotelu i podda膰 badaniom t臋tna? 鈥 spyta艂 Raymond 偶artobliwie. 鈥 O co chodzi?

鈥 Prosz臋 pana, wczoraj wieczorem ten fotel znajdowa艂 si臋 w艂a艣nie w takim po艂o偶eniu. Kiedy znaleziono pana Ackroyda zamordowanego, kto艣 przesun膮艂 go z powrotem pod 艣cian臋.

Sekretarz odpowiedzia艂 bez chwili wahania:

鈥 Nie, po co mia艂bym to robi膰? Zreszt膮 nawet sobie nie przypominam, jak on sta艂. Mo偶e i tak sta艂, skoro pan m贸wi, w ka偶dym razie kto艣 inny musia艂 odsun膮膰 go na dawne miejsce. Czy przez to zniszczono jaki艣 wa偶ny dow贸d rzeczowy? To by艂oby fatalne.

鈥 Nie, to niewa偶ne 鈥 odpar艂 detektyw. 鈥 To zupe艂nie niewa偶ne. Chcia艂em pana w艂a艣ciwie zapyta膰 o co艣 ca艂kiem innego. Czy w ubieg艂ym tygodniu odwiedzi艂 pana Ackroyda kto艣 obcy?

Sekretarz zastanawia艂 si臋 chwil臋, 艣ci膮gn膮wszy brwi. W tym czasie, wezwany dzwonkiem, wszed艂 do gabinetu Parker.

鈥 Nie! 鈥 odpar艂 wreszcie Raymond. 鈥 Nie przypominam sobie nikogo. A wy, Parker?

鈥 Przepraszam pana, nie rozumiem?

鈥 Czy w zesz艂ym tygodniu by艂 u pana Ackroyda kto艣 obcy?

Lokaj te偶 zastanawia艂 si臋 d艂u偶sz膮 chwil臋.

鈥 W 艣rod臋 by艂 ten m艂ody cz艂owiek, prosz臋 pana 鈥 powiedzia艂 wreszcie. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e z firmy Curtis i Troute.

Raymond lekcewa偶膮co machn膮艂 r臋k膮.

鈥 A tak, przypominam sobie, ale pan Poirot na pewno nie pyta o tego rodzaju wizyty. 鈥 Obr贸ci艂 si臋 do detektywa. 鈥 Pan Ackroyd mia艂 zamiar kupi膰 dyktafon. To by znacznie usprawni艂o dyktowanie list贸w. Firma, kt贸ra je sprzedaje, przys艂a艂a swojego przedstawiciela, lecz nic z tego nie wysz艂o. Pan Ackroyd nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰.

Poirot zwr贸ci艂 si臋 do Parkera:

鈥 Opiszcie mi tego m艂odego cz艂owieka, Parker.

鈥 Bardzo porz膮dnie wygl膮daj膮cy m艂ody cz艂owiek, bior膮c pod uwag臋 zaj臋cie i stanowisko. Niski blondyn, przyzwoicie ubrany, w granatowym garniturze.

Poirot z kolei obr贸ci艂 si臋 do mnie:

鈥 M臋偶czyzna, kt贸rego pan spotka艂 przy bramie, doktorze, by艂 wysoki czy niski?

鈥 Wysoki 鈥 odpar艂em. 鈥 Co najmniej metr osiemdziesi膮t.

鈥 A wi臋c to nie ten sam 鈥 o艣wiadczy艂 Belg. 鈥 Dzi臋kuj臋, Parker.

Lokaj odezwa艂 si臋 do Raymonda:

鈥 Przyszed艂 pan Hammond, prosz臋 pana. Pragnie wiedzie膰, czy mo偶e w czym艣 pom贸c, i chcia艂by zamieni膰 z panem kilka s艂贸w.

鈥 Ju偶 id臋 鈥 odpar艂 sekretarz i wyszed艂 szybko z gabinetu. Poirot spojrza艂 pytaj膮cym wzrokiem na szefa policji.

鈥 Adwokat rodziny 鈥 wyja艣ni艂 pu艂kownik Melrose.

鈥 Ci臋偶kie dni dla m艂odego Raymonda 鈥 mrukn膮艂 Poirot. 鈥 Ale wida膰, 偶e daje sobie rad臋.

鈥 Pan Ackroyd bardzo go ceni艂.

鈥 Od dawna tu jest?

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e ponad dwa lata.

鈥 I swoje obowi膮zki wykonuje dok艂adnie. Jestem pewien. A czym si臋 bawi? No, czym si臋 zajmuje, no, le sport?

鈥 Prywatni sekretarze nie maj膮 czasu na podobne rzeczy 鈥 odpar艂 pu艂kownik Melrose z u艣miechem. 鈥 Raymond gra w golfa, je艣li si臋 nie myl臋, a latem w tenisa.

鈥 A na tory nie chodzi? Chcia艂em powiedzie膰 na ko艅skie tory?

鈥 Na wy艣cigi? Nie, nie s膮dz臋, aby interesowa艂y go wy艣cigi konne.

Poirot skin膮艂 g艂ow膮 i wydawa艂o si臋, 偶e temat ten przesta艂 go zaprz膮ta膰. Rozejrza艂 si臋 uwa偶nie po gabinecie.

鈥 Chyba zobaczy艂em wszystko, co by艂o do zobaczenia. Tak偶e si臋 rozejrza艂em.

鈥 Gdyby偶 te mury mog艂y przem贸wi膰 鈥 mrukn膮艂em. Poirot pokr臋ci艂 g艂ow膮.

鈥 J臋zyk nie wystarczy 鈥 powiedzia艂. 鈥 Murom potrzeba by by艂o jeszcze uszu i oczu. Ale niech si臋 panu nie zdaje, 偶e te martwe przedmioty s膮 zawsze nieme 鈥 m贸wi膮c to, dotkn膮艂 wierzchu jednej z p贸艂ek na ksi膮偶ki. 鈥 Czasami one m贸wi膮. Do mnie. Krzes艂a, sto艂y, one przekazuj膮 mi wiadomo艣ci.

Obr贸ci艂 si臋 w stron臋 drzwi.

鈥 Jakie wiadomo艣ci?! 鈥 wykrzykn膮艂em. 鈥 C贸偶 one panu dzisiaj powiedzia艂y?

Obejrza艂 si臋 przez rami臋 i podni贸s艂 znacz膮co jedn膮 brew.

鈥 Otwarte okno! Zamkni臋te drzwi! Krzes艂o, kt贸re samo zmieni艂o swoje po艂o偶enie. Te trzy przedmioty ja pytam: 鈥瀌laczego鈥, a one mi nie odpowiadaj膮.

Znowu potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, napuszy艂 si臋, wypi膮艂 pier艣 i sta艂, mrugaj膮c oczami. Wygl膮da艂 strasznie 艣miesznie w tym poczuciu w艂asnej wa偶no艣ci. W mojej g艂owie zrodzi艂a si臋 w膮tpliwo艣膰, czy jest on rzeczywi艣cie tyle wart jako detektyw. Mo偶e jego reputacja zosta艂a zbudowana po prostu na serii szcz臋艣liwych zbieg贸w okoliczno艣ci?

Wydaje mi si臋, 偶e ta sama my艣l uderzy艂a jednocze艣nie pu艂kownika Melrose鈥檃, gdy偶 zmarszczy艂 brwi.

鈥 Czy chcia艂by pan jeszcze co艣 powiedzie膰? 鈥 spyta艂 kr贸tko Poirota.

鈥 Owszem, mo偶e by艂by pan 艂askaw pokaza膰 mi 贸w srebrny st贸艂, z kt贸rego wzi臋to sztylet? Potem ju偶 nie b臋d臋 narzuca艂 panu swojej osoby.

Poszli艣my do salonu. Po drodze policjant zatrzyma艂 pu艂kownika i po chwili przyciszonej rozmowy ten ostatni przeprosi艂 nas i obaj znikn臋li. Pokaza艂em Poirotowi srebrny st贸艂. Poirot otwiera艂 go i zamyka艂 z ha艂asem par臋 razy, nast臋pnie podszed艂 do ogrodowych drzwi i wyszed艂 na taras. Po艣pieszy艂em za nim.

Zza rogu domu ukaza艂 si臋 w艂a艣nie inspektor Raglan i zmierza艂 w naszym kierunku. Twarz jego by艂a 艣ci膮gni臋ta, ale jednocze艣nie wyra偶a艂a zadowolenie.

鈥 A, tu pan jest, panie Poirot! 鈥 powiedzia艂. 鈥 Niestety, sprawa zamkni臋ta, bardzo mi przykro. Mi艂y ch艂opak, ale zszed艂 na z艂膮 drog臋.

Poirot zasmuci艂 si臋 i spyta艂 艂agodnie:

鈥 A wi臋c nie b臋d臋 m贸g艂 panu s艂u偶y膰 偶adn膮 pomoc膮?

鈥 Mo偶e nast臋pnym razem 鈥 odpar艂 pocieszaj膮co inspektor. 鈥 Chocia偶, prawd臋 powiedziawszy, niecz臋sto zdarzaj膮 si臋 morderstwa w naszym cichym zak膮tku 艣wiata.

Poirot spojrza艂 na niego z zachwytem.

鈥 Pan pracuje z nies艂ychan膮 doskona艂o艣ci膮, inspektorze 鈥 zauwa偶y艂. 鈥 Jak偶e pan wykry艂 morderc臋, je艣li wolno spyta膰?

鈥 Ale偶 prosz臋 bardzo! Przede wszystkim metoda. Zawsze to m贸wi臋, tylko metoda.

鈥 Ach! 鈥 wykrzykn膮艂 Poirot. 鈥 To r贸wnie偶 moje ulubione s艂owo. Metoda, porz膮dek i ma艂e szare kom贸rki.

鈥 Kom贸rki? 鈥 spyta艂 inspektor, wytrzeszczaj膮c oczy.

鈥 Tak, ma艂e kom贸rki m贸zgu 鈥 wyja艣ni艂 Belg.

鈥 Aha, aha, no tak, wszyscy z nich chyba korzystamy.

鈥 W mniejszym lub wi臋kszym stopniu 鈥 mrukn膮艂 Poirot. 鈥 S膮 tak偶e r贸偶nice w ich jako艣ci. Poza tym jest psychologia zbrodni. Trzeba i to studiowa膰.

鈥 Eee! 鈥 odpar艂 inspektor. 鈥 I pan si臋 zarazi艂 t膮 ca艂膮 bzdur膮 na temat psychoanalizy? Nie, ja jestem prosty cz艂owiek鈥

鈥 Jestem pewien, 偶e pani Raglan by si臋 z tym nie zgodzi艂a 鈥 powiedzia艂 Poirot, k艂aniaj膮c si臋 uprzejmie.

Inspektor, zaskoczony, r贸wnie偶 si臋 uk艂oni艂.

鈥 Nie zrozumia艂 mnie pan 鈥 odpar艂, krzywi膮c twarz w u艣miechu. 鈥 Bo偶e, jak膮偶 r贸偶nic臋 czyni j臋zyk! Ja tylko opowiadam panu, jak zabra艂em si臋 do roboty. Przede wszystkim metoda. Pana Ackroyda widzia艂a panna Flora o godzinie dziewi膮tej czterdzie艣ci pi臋膰. To fakt numer jeden, prawda?

鈥 Skoro pan tak m贸wi鈥

鈥 To pierwszy fakt. O dziesi膮tej trzydzie艣ci doktor Sheppard powiedzia艂, 偶e pan Ackroyd nie 偶yje co najmniej od p贸艂 godziny. Pan to podtrzymuje, doktorze?

鈥 Naturalnie 鈥 odpar艂em. 鈥 P贸艂 godziny albo i d艂u偶ej.

鈥 Bardzo dobrze. Pozostaje nam dok艂adnie pi臋tna艣cie minut, w czasie kt贸rych pope艂niono morderstwo. Robi臋 list臋 wszystkich mieszka艅c贸w domu i przy ka偶dym nazwisku notuj臋, gdzie dana osoba przebywa艂a mi臋dzy godzin膮 dziewi膮t膮 czterdzie艣ci pi臋膰 i dziesi膮t膮.

Wr臋czy艂 kartk臋 Poirotowi. Czyta艂em detektywowi przez rami臋. Lista sporz膮dzona wyra藕nym charakterem pisma wygl膮da艂a, jak nast臋puje:


Major Blunt 鈥 w pokoju bilardowym z panem Raymondem (ten ostatni potwierdza).

Pan Raymond 鈥攋ak wy偶ej.

Pani Ackroyd 鈥 9.45 przygl膮da si臋 rozgrywce bilardowej.

Idzie spa膰 o 9.55 (Raymond i Blunt widz膮, jak wchodzi po schodach).

Panna Ackroyd 鈥 z gabinetu stryja posz艂a prosto na g贸r臋 (potwierdzi艂 to Parker i pokoj贸wka Elsie Dale).

S艂u偶ba:

Parker 鈥 poszed艂 prosto do pokoju s艂u偶by. (Potwierdzi艂a panna Russell, kt贸ra zesz艂a na d贸艂 co艣 mu powiedzie膰 o 9.47 i pozostawa艂a z Parkerem co najmniej dziesi臋膰 minut).

Panna Russell 鈥 jak wy偶ej. Rozmawia艂a r贸wnie偶 z pokoj贸wk膮 Elsie Dale na pi臋trze o 9.45.

Urszula Bourne, pokoj贸wka 鈥 w swoim pokoju do 9.55, nast臋pnie w pokoju s艂u偶by.

Pani Cooper, kucharka 鈥 w pokoju s艂u偶by.

Gladys Jones, pokoj贸wka 鈥 w pokoju s艂u偶by.

Elsie Dale 鈥 na pi臋trze w sypialni. Widzia艂a j膮 tam panna Russell i panna Ackroyd.

Mary Thripp, pomoc kuchenna 鈥 w pokoju s艂u偶by.


鈥 Kucharka s艂u偶y w tym domu siedem lat 鈥 wyja艣nia艂 inspektor. 鈥 Urszula Bourne osiemna艣cie miesi臋cy, Parker ponad rok. Pozostali od niedawna. Poza jak膮艣 dziwn膮 histori膮 z Parkerem wszyscy wydaj膮 si臋 w porz膮dku.

鈥 Bardzo kompletna lista 鈥 powiedzia艂 Poirot, zwracaj膮c j膮 inspektorowi. 鈥 Jestem pewien, 偶e Parker nie zamordowa艂 pana Ackroyda 鈥 doda艂 powa偶nie.

鈥 To samo powiedzia艂a moja siostra 鈥 wtr膮ci艂em. 鈥 A ona ma przewa偶nie racj臋.

Nikt nie zwr贸ci艂 uwagi na moje s艂owa.

鈥 To za艂atwia dosy膰 wyczerpuj膮co spraw臋 domownik贸w 鈥 ci膮gn膮艂 inspektor. 鈥 Teraz dochodzimy do bardzo wa偶nego punktu. Mary Black, to ta kobieta w str贸偶贸wce, zaci膮ga艂a w艂a艣nie zas艂ony wczoraj wieczorem, kiedy zobaczy艂a Ralfa Patona, jak przechodzi艂 przez bram臋, id膮c w stron臋 domu.

鈥 Jest tego pewna? 鈥 spyta艂em ostro.

鈥 Zupe艂nie pewna. Zna go bardzo dobrze z widzenia.

Min膮艂 bram臋 do艣膰 szybko i od razu skr臋ci艂 na 艣cie偶k臋 prowadz膮c膮 w kierunku tarasu.

鈥 A o kt贸rej to by艂o godzinie? 鈥 spyta艂 Poirot, kt贸ry dotychczas siedzia艂 niewzruszony.

鈥 Dok艂adnie o godzinie dziewi膮tej dwadzie艣cia pi臋膰 鈥 powiedzia艂 inspektor z powag膮.

Zapad艂a cisza. Potem inspektor znowu zacz膮艂 m贸wi膰:

鈥 Sprawa jest zupe艂nie jasna. Nie ma obawy o najmniejszy b艂膮d, wszystko pasuje. O dziewi膮tej dwadzie艣cia pi臋膰 kapitan Paton przechodzi ko艂o bramy i mija str贸偶贸wk臋, o dziewi膮tej trzydzie艣ci albo co艣 ko艂o tego pan Geoffrey Raymond s艂yszy, jak kto艣 nagabuje pana Ackroyda o pieni膮dze i pan Ackroyd odmawia. C贸偶 dzieje si臋 potem? Kapitan Paton opuszcza gabinet t膮 sam膮 drog膮, jak膮 przyszed艂, przez okno. Jest z艂y i nie wie, co dalej robi膰. Spaceruje po tarasie. Podchodzi do otwartego okna saloniku. Powiedzmy, 偶e jest godzina za kwadrans dziesi膮ta. W艂a艣nie wtedy panna Flora Ackroyd m贸wi dobranoc stryjowi, major Blunt, pan Raymond i pani Ackroyd s膮 w pokoju bilardowym. W salonie nie ma nikogo. Kapitan Paton zakrada si臋, bierze sztylet ze srebrnego sto艂u i powraca pod okno gabinetu. Zdejmuje buty, wchodzi do gabinetu, no i鈥 po co mamy powtarza膰 wszystkie szczeg贸艂y. Potem wymyka si臋 przez okno i ucieka. Nie ma odwagi wr贸ci膰 do gospody, jedzie wi臋c od razu na stacj臋, stamt膮d dzwoni do doktora鈥

鈥 Po co? 鈥 przerwa艂 cichutko Poirot.

Poderwa艂em si臋. Kr臋py detektyw pochyli艂 si臋 do przodu. Oczy b艂yszcza艂y mu jakim艣 dziwnym, zielonym 艣wiat艂em.

Przez chwil臋 inspektor Raglan wydawa艂 si臋 zaskoczony tym pytaniem.

鈥 Trudno dok艂adnie powiedzie膰 po co 鈥 odezwa艂 si臋 wreszcie. 鈥 Ale mordercy robi膮 dziwne rzeczy. Wiedzia艂by pan o tym, gdyby pan s艂u偶y艂 w policji. Najsprytniejsi z nich robi膮 najg艂upsze posuni臋cia. Ale niech pan p贸jdzie za mn膮, to poka偶臋 panu 艣lady but贸w.

Poszli艣my wszyscy za inspektorem na taras a偶 pod okno gabinetu. Na rozkaz Raglana policjant pokaza艂 obuwie przyniesione z gospody.

Inspektor Raglan przy艂o偶y艂 je do 艣lad贸w.

鈥 Te same 鈥 powiedzia艂 z pewno艣ci膮 w g艂osie. 鈥 To znaczy, nie ta sama para, ale taka sama. W tej drugiej Paton uciek艂. Te p贸艂buty s膮 zupe艂nie podobne, tylko nieco starsze, widz膮 panowie, 偶e gumowe fleki s膮 mocno 艣ci臋te.

鈥 Ale przecie偶 wielu ludzi nosi obuwie z gumowymi podeszwami 鈥 powiedzia艂 Poirot.

鈥 To prawda, racja 鈥 odpar艂 inspektor. 鈥 I nie k艂ad艂bym specjalnego nacisku na spraw臋 艣lad贸w, gdyby nie towarzyszy艂y temu wszystkie inne okoliczno艣ci.

鈥 Bardzo nierozs膮dny m艂ody cz艂owiek ten kapitan Paton 鈥 odezwa艂 si臋 Poirot zamy艣lony. 鈥 Zostawia膰 tyle 艣lad贸w swojej obecno艣ci!

鈥 No c贸偶! 鈥 za艣mia艂 si臋 inspektor. 鈥 Wiecz贸r by艂 ciep艂y, suchy, wi臋c pan Paton nie zostawi艂 偶adnych odcisk贸w na 艣cie偶ce czy tarasie, ale na nieszcz臋艣cie dla niego troch臋 wody zebra艂o si臋 w艂a艣nie tu, gdzie ko艅czy si臋 偶wir. Prosz臋 spojrze膰.

Pod sam taras podchodzi艂a 偶wirowana alejka. W jednym miejscu, o par臋 jard贸w od nas, ziemia by艂a nasi膮kni臋ta wod膮 z p艂yn膮cej w膮skiej stru偶yny. Przez to miejsce przechodzi艂o kilka 艣lad贸w st贸p, a mi臋dzy innymi 艣lady but贸w na gumowych podeszwach.

Poirot poszed艂 kawa艂ek alejk膮. Inspektor mu towarzyszy艂. Ja ruszy艂em za nimi.

鈥 Zauwa偶y艂 pan 艣lady damskich pantofli? 鈥 spyta艂 Poirot nagle.

Raglan si臋 roze艣mia艂:

鈥 Naturalnie. Wiele kobiet przechodzi艂o t膮 drog膮. I wielu m臋偶czyzn. Ten skr贸t prowadzi do bramy. Trudno by nam by艂o zidentyfikowa膰 wszystkie 艣lady. Dla nas wa偶ne s膮 tylko te na parapecie okiennym.

Poirot skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nie ma sensu i艣膰 dalej 鈥 zawyrokowa艂 inspektor, gdy znale藕li艣my si臋 w pobli偶u g艂贸wnego podjazdu. 鈥 Dalej 偶wir jest zupe艂nie twardy.

Poirot po raz wt贸ry skin膮艂 g艂ow膮. Wzrok utkwi艂 w ma艂ym pawiloniku, czym艣 w rodzaju bardzo rozbudowanej altany. Wznosi艂 si臋 on po lewej stronie alejki, na kt贸rej stali艣my, i prowadzi艂a do niego r贸wnie偶 偶wirowana, w膮ska 艣cie偶ka.

Poirot pokr臋ci艂 si臋 na miejscu, p贸ki inspektor nie wr贸ci艂 do domu. Nast臋pnie spojrza艂 na mnie.

鈥 Pan rzeczywi艣cie zosta艂 mi chyba zes艂any przez dobrego Boga, 偶eby zast膮pi膰 mojego przyjaciela Hastingsa, doktorze 鈥 powiedzia艂 z szelmowskim b艂yskiem w oczach. 鈥 Widz臋, 偶e nie opuszcza pan mojego boku. Co pan powie na obejrzenie tej altany, doktorze Sheppard? Ona mnie interesuje.

Podszed艂 do pawiloniku i otworzy艂 drzwi. Wn臋trze by艂o zupe艂nie mroczne. Znajdowa艂y si臋 tam dwa ogrodowe krzes艂a, sprz臋t do krokieta i kilka z艂o偶onych le偶ak贸w.

Zaskoczy艂o mnie zachowanie mojego nowego przyjaciela. Opad艂 na r臋ce i kolana, nieomal zacz膮艂 si臋 czo艂ga膰 po pod艂odze. Co par臋 chwil potrz膮sa艂 g艂ow膮, jakby by艂 z czego艣 niezadowolony. Wreszcie przysiad艂 na pi臋tach.

鈥 Nic 鈥 mrukn膮艂. 鈥 No, mo偶e nie powinienem by艂 niczego si臋 spodziewa膰. Ale znaczy艂oby to bardzo wiele, gdybym鈥

Urwa艂 w p贸艂 zdania i ca艂y si臋 nastroszy艂. Potem wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w kierunku jednego z ogrodowych krzese艂 i oderwa艂 co艣 od por臋czy.

鈥 Co to jest?! 鈥 wykrzykn膮艂em. 鈥 Co pan znalaz艂? U艣miechn膮艂 si臋, rozwieraj膮c d艂o艅, na kt贸rej zobaczy艂em kawa艂ek bia艂ej, wykrochmalonej tkaniny.

Wzi膮艂em to w palce, obejrza艂em ciekawie i zwr贸ci艂em Poirotowi.

鈥 I co pan o tym my艣li, przyjacielu? 鈥 spyta艂, przygl膮daj膮c mi si臋 podniecony.

鈥 No c贸偶, kawa艂ek chusteczki 鈥 podsun膮艂em, wzruszaj膮c ramionami.

Poirot uczyni艂 jeszcze jedn膮, r贸wnie nag艂膮 jak poprzednio wypraw臋 w kierunku krzes艂a i r臋ka jego wr贸ci艂a z now膮 zdobycz膮: male艅kim pi贸rkiem, z wygl膮du g臋sim.

鈥 A to?! 鈥 wykrzykn膮艂 triumfalnie. 鈥 Co pan my艣li o tym?

Nic nie odpowiedzia艂em.

Schowa艂 pi贸rko do kieszeni i spojrza艂 ponownie na skrawek bia艂ej materii.

鈥 Kawa艂ek chusteczki? 鈥 u艣miechn膮艂 si臋. 鈥 Mo偶e pan ma racj臋. Ale niech pan pami臋ta, 偶e dobra praczka nie krochmali chustek!

Pokiwa艂 triumfalnie g艂ow膮, nast臋pnie schowa艂 bia艂y skrawek mi臋dzy kartki notesu.



Rozdzia艂 dziewi膮ty
Sadzawka ze z艂otymi rybkami


Wr贸cili艣my do domu razem. Inspektora ju偶 nie by艂o. Poirot chwil臋 zatrzyma艂 si臋 na tarasie i obr贸ci艂 plecami do domu. Uwa偶nie rozgl膮da艂 si臋 w lewo i prawo.

鈥 Une belle propriete* 鈥 powiedzia艂 z uznaniem w g艂osie.

鈥 Kto j膮 dziedziczy?

Jego s艂owa wstrz膮sn臋艂y mn膮. Dziwna rzecz, ale do chwili obecnej sprawa dziedziczenia po Ackroydzie nie przysz艂a mi do g艂owy. Poirot przygl膮da艂 mi si臋 uwa偶nie.

鈥 To dla pana nowa my艣l, tak? 鈥 powiedzia艂 po chwili.

鈥 Pan nie my艣la艂 o tym przedtem?

鈥 Nie 鈥 odpar艂em zupe艂nie szczerze. 鈥 Przykro mi, ale nie pomy艣la艂em.

Spojrza艂 na mnie ciekawie.

鈥 Z kolei ja jestem zainteresowany, co pan przez to chce powiedzie膰 鈥 mrukn膮艂 w zadumie. 鈥 Ale nie, niech pan nie m贸wi 鈥 odezwa艂 si臋 w chwili, gdy ju偶 otwiera艂em usta. 鈥 Inutile*! Pan mi nie powierzy swoich prawdziwych my艣li.

鈥 Ka偶dy ma co艣 do ukrycia 鈥 przytoczy艂em s艂owa Poirota, u艣miechaj膮c si臋.

鈥 W艂a艣nie!

鈥 Dalej tak pan uwa偶a?

鈥 Jeszcze bardziej ni偶 poprzednio, m贸j przyjacielu. Ale nie艂atwo jest co艣 ukry膰 przed Herkulesem Poirotem. On ma talent wykrywania wszystkiego. 鈥 M贸wi膮c to, schodzi艂 z tarasu mi臋dzy klomby. 鈥 Przejd藕my si臋 troch臋 鈥 rzuci艂 przez rami臋. 鈥 Dzi艣 jest takie 艣wie偶e powietrze.

Poszed艂em za nim. Poprowadzi艂 mnie alejk膮, po obu stronach obro艣ni臋t膮 bukszpanowym 偶ywop艂otem. Poszli艣my w g艂膮b ogrodu, gdzie otoczona strojnymi rabatami kwiat贸w znajdowa艂a si臋 ma艂a sadzawka ze z艂otymi rybkami. Brzegi jej by艂y wy艂o偶one p艂ytami, a po jednej stronie sta艂a 艂aweczka. Zamiast i艣膰 艣cie偶k膮 do ko艅ca Poirot skr臋ci艂 w alejk臋, kt贸ra bieg艂a zygzakiem po zadrzewionym zboczu. W jednym miejscu wyci臋to par臋 drzew i ustawiono 艂aweczk臋. Mo偶na si臋 by艂o stamt膮d napawa膰 艣licznym widokiem ca艂ej okolicy, a w dole b艂yszcza艂a tafla sadzawki.

鈥 Anglia jest bardzo pi臋kna! 鈥 powiedzia艂 Poirot, b艂膮dz膮c wzrokiem po okolicy. Potem si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 I angielskie dziewcz臋ta te偶 s膮 bardzo pi臋kne 鈥 powiedzia艂 szeptem. 鈥 Cicho, przyjacielu, sp贸jrz na pi臋kny obrazek przed naszymi oczami.

Dopiero wtedy ujrza艂em Flor臋. Sz艂a alejk膮, kt贸r膮 my niedawno szli艣my, i nuci艂a piosenk臋. W艂a艣ciwie nie sz艂a, tylko posuwa艂a si臋 tanecznym krokiem i mimo 偶a艂obnej sukni z zachowania jej przebija艂y wy艂膮cznie zadowolenie i rado艣膰. Zrobi艂a par臋 piruet贸w na palcach, a czarny materia艂 rozwia艂 si臋 szerokim ko艂em. W tym samym momencie przechyli艂a g艂ow臋 do ty艂u i roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

Nagle zza drzew wyszed艂 m臋偶czyzna. By艂 to Hektor Blunt.

Dziewczyna zastyg艂a i wyraz jej twarzy lekko si臋 zmieni艂.

鈥 Zaskoczy艂 mnie pan tak znienacka! Nie widzia艂am pana!

Blunt nic nie odpowiedzia艂, sta艂 i przez d艂ug膮 chwil臋 wpatrywa艂 si臋 milcz膮co we Flor臋.

鈥 Co mi si臋 w panu podoba 鈥 rzek艂a nieco zjadliwie 鈥 to pa艅ska umiej臋tno艣膰 prowadzenia dowcipnej rozmowy.

Wyda艂o mi si臋, 偶e na te s艂owa Blunt poczerwienia艂 pod opalenizn膮. Kiedy si臋 odezwa艂, jego g艂os zabrzmia艂 inaczej ni偶 zwykle, jakby zabarwiony akcentem dziwnej pokory:

鈥 Nigdy nie by艂em rozmowny. Nawet jako ch艂opiec.

鈥 To musia艂o by膰 bardzo dawno temu. 鈥 Flora m贸wi艂a powa偶nie, jednak z ukryt膮 nutk膮 drwiny. W膮tpi臋, czy Blunt to zauwa偶y艂.

鈥 Tak 鈥 odpar艂 prosto. 鈥 Dawno.

鈥 No i jak pan si臋 czuje jako Matuzalem? 鈥 spyta艂a Flora. Tym razem 偶art by艂 bardziej uchwytny, ale Blunt i tego nie dostrzeg艂, gdy偶 my艣li jego sz艂y zupe艂nie innym torem.

鈥 Pami臋ta pani, go艣膰 sprzeda艂 dusz臋 diab艂u, a ten zrobi艂 go znowu m艂odym. Jest taka opera.

鈥 My艣li pan o Fau艣cie?

鈥 Tak, w艂a艣nie. G艂upia historia. Ale niejeden ch臋tnie by si臋 na to zgodzi艂. Gdyby m贸g艂.

鈥 S艂ysz膮c pa艅skie s艂owa, mo偶na by pomy艣le膰, 偶e panu grzechocz膮 ju偶 ko艣ci! 鈥 wykrzykn臋艂a Flora, na po艂y rozbawiona, na po艂y skr臋powana t膮 rozmow膮.

Przez par臋 minut Blunt nie odpowiada艂. Potem odwr贸ci艂 g艂ow臋 i spojrzawszy w przestrze艅, wyg艂osi艂 do odleg艂ego pniaka sentencj臋, i偶 czas wraca膰 do Afryki.

鈥 Wybiera si臋 pan na now膮 ekspedycj臋, polowanie na grubego zwierza i r贸偶ne takie?

鈥 Chyba tak. Zwykle to robi臋. To znaczy, poluj臋 i w og贸le.

鈥 To pan ustrzeli艂 to zwierz臋, kt贸rego 艂eb wisi w hallu? Blunt skin膮艂 g艂ow膮. Potem wyrzuci艂 z siebie, czerwieni膮c si臋 mocno:

鈥 Lubi pani 艂adne sk贸rki? M贸g艂bym pani przys艂a膰.

鈥 O, bardzo prosz臋! 鈥 wykrzykn臋艂a Flora. 鈥 Przy艣le pan naprawd臋? Nie zapomni pan?

鈥 Nie zapomn臋 鈥 odpar艂 Hektor Blunt i po chwili doda艂 w nag艂ym wybuchu gadatliwo艣ci: 鈥 Czas, 偶ebym pojecha艂. Nic tu po mnie. Brak mi wychowania do takiego trybu 偶ycia. Jestem cham, 偶adnego ze mnie po偶ytku w towarzystwie. Nigdy nie wiem, co trzeba powiedzie膰 w danej chwili. Tak, czas, 偶ebym pojecha艂.

鈥 Ale chyba nie od razu! 鈥 wykrzykn臋艂a Flora. 鈥 Nie, nie teraz, kiedy mamy t臋 straszn膮 sytuacj臋. Prosz臋! Gdyby pan wyjecha艂鈥 鈥 Spojrza艂a gdzie艣 w bok.

鈥 Chce pani, 偶ebym zosta艂? 鈥 spyta艂 Blunt z dobrze ukrywanym zadowoleniem.

鈥 My wszyscy鈥

鈥 Ja pytam, czy pani chce 鈥 powt贸rzy艂 Blunt bez owijania w bawe艂n臋.

Flora obr贸ci艂a si臋 powoli i spojrza艂a mu w oczy.

鈥 Tak, chc臋 鈥 odpar艂a. 鈥 Je艣li panu na tym zale偶y鈥

鈥 Bardzo mi na tym zale偶y 鈥 powiedzia艂.

Nast膮pi艂a chwila ciszy. Usiedli na kamiennej 艂aweczce ko艂o sadzawki. Wydawa艂o si臋, 偶e 偶adne z nich nie wie, co dalej m贸wi膰.

鈥 Jest taki鈥 Jaki偶 pi臋kny dzie艅! 鈥 odezwa艂a si臋 wreszcie Flora. 鈥 Wie pan, trudno mi si臋 nie cieszy膰 mimo鈥 mimo tego wszystkiego, co si臋 wydarzy艂o. To okropne, 偶e tak uwa偶am, prawda?

鈥 Rzecz naturalna 鈥 stwierdzi艂 Blunt. 鈥 Nie zna艂a pani stryja. Pozna艂a dwa lata temu. Trudno rozpacza膰. Lepiej nie udawa膰.

鈥 W panu jest co艣 koj膮cego 鈥 odpar艂a Flora. 鈥 Gdy pan m贸wi, wszystko wydaje si臋 takie proste.

鈥 Wszystko na 艣wiecie jest zasadniczo proste 鈥 odpar艂 s艂awny my艣liwy.

鈥 Nie zawsze 鈥 zaprotestowa艂a Flora.

Zni偶y艂a g艂os, a ja zobaczy艂em, 偶e Blunt obraca g艂ow臋 i najwyra藕niej przenosi wzrok z brzeg贸w Afryki na twarz Flory. Musia艂 nada膰 w艂asne znaczenie zmianie jej g艂osu, gdy偶 po d艂u偶szej przerwie powiedzia艂 dosy膰 sucho:

鈥 Nie wolno si臋 martwi膰. To znaczy o tego m艂odzie艅ca. Inspektor jest dure艅. Wszyscy wiedz膮. Bzdura uwa偶a膰, 偶e to on. Na pewno kto艣 obcy. Pewno w艂amywacz. Jedyne mo偶liwe rozwi膮zanie.

Flora obr贸ci艂a twarz do Blunta.

鈥 Pan naprawd臋 tak uwa偶a?

鈥 A pani nie? 鈥 odparowa艂 szybko Blunt.

鈥 Ja, o tak, oczywi艣cie.

Nowa chwila ciszy i wreszcie Flora wybuchn臋艂a:

鈥 Jestem鈥 Powiem panu, dlaczego czu艂am si臋 taka szcz臋艣liwa dzi艣 rano. Bez wzgl臋du na to, co pan o mnie pomy艣li, powiem panu. To dlatego, 偶e by艂 adwokat, pan Hammond. Powiedzia艂 nam o testamencie. Stryj Roger zapisa艂 mi dwadzie艣cia tysi臋cy funt贸w. Prosz臋 sobie wyobrazi膰! Dwadzie艣cia tysi臋cy 艣licznych funt贸w!

Blunt wydawa艂 si臋 zdziwiony.

鈥 To znaczy tak wiele dla pani?

鈥 Wiele znaczy? To偶 to wszystko! Wolno艣膰, 偶ycie, koniec z liczeniem groszy, oszcz臋dzaniem i k艂amstwami鈥

鈥 K艂amstwami? 鈥 przerwa艂 ostro Blunt. Flora na chwil臋 si臋 zmiesza艂a.

鈥 Pan wie, co chc臋 powiedzie膰 鈥 odpar艂a niepewnie. 鈥 Udawanie, 偶e si臋 jest wdzi臋cznym za wszystkie och艂apy, kt贸re rzucaj膮 bogaci krewni. Zesz艂oroczne p艂aszcze i sp贸dnice, i kapelusze.

鈥 Nie znam si臋 na strojach. Pani jest zawsze elegancko ubrana.

鈥 To mnie drogo kosztowa艂o 鈥 cicho odpar艂a Flora. 鈥 Nie m贸wmy zreszt膮 o strasznych rzeczach. Jestem taka szcz臋艣liwa! Jestem wolna! Mog臋 robi膰, co mi si臋 podoba! Wolno mi nie鈥 鈥 urwa艂a nagle.

鈥 Nie robi膰 czego? 鈥 spyta艂 szybko Blunt.

鈥 Zapomnia艂am, to niewa偶ne.

Blunt trzyma艂 w r臋ku lask臋. Teraz zanurzy艂 jej koniec w sadzawce i w co艣 stuka艂.

鈥 Co pan robi, majorze?

鈥 Co艣 b艂yszczy na dnie. Zaciekawi艂o mnie. Wygl膮da jak z艂ota broszka. Nie, tylko mu艂. Ju偶 nic nie wida膰.

鈥 Mo偶e to korona? 鈥 podsun臋艂a Flora. 鈥 Taka sama jak ta, kt贸r膮 Melizanda zobaczy艂a w wodzie.

鈥 Melizanda? 鈥 spyta艂 Blunt, marszcz膮c brwi. 鈥 Ona te偶 jest z opery.

鈥 Pan lubi opery?

鈥 Czasami zabieraj膮 mnie znajomi 鈥 odpar艂 Blunt ze smutkiem. 鈥 艢mieszny spos贸b sp臋dzania czasu. Gorszy ha艂as ni偶 tubylcy z tam鈥搕amami.

Flora roze艣mia艂a si臋.

鈥 Pami臋tam Melizand臋 鈥 ci膮gn膮艂 dalej Blunt. 鈥 Wysz艂a za starego go艣cia, kt贸ry m贸g艂 by膰 jej ojcem.

Rzuci艂 kamyk do sadzawki. Potem, zmieniaj膮c nagle zachowanie i ton, obr贸ci艂 si臋 do Flory.

鈥 Panno Floro, czy m贸g艂bym mo偶e pom贸c? W sprawie Patona. Na pewno pani si臋 martwi. Strasznie.

鈥 Dzi臋kuj臋 鈥 odpar艂a Flora dosy膰 ch艂odno 鈥 ale nie widz臋, co mo偶na by zrobi膰. Ralfowi nic si臋 nie stanie. Znalaz艂am najlepszego detektywa na 艣wiecie. On si臋 wszystkim zajmie i wszystko wyja艣ni.

Od paru minut czu艂em si臋 bardzo niewyra藕nie na naszej 艂aweczce. Chocia偶 w艂a艣ciwie nie pods艂uchiwali艣my, ale tym dwojgu nad sadzawk膮 wystarczy艂o podnie艣膰 g艂owy, by nas zobaczy膰. Zwr贸ci艂bym ich uwag臋 ju偶 dawno, gdyby m贸j towarzysz nie zacisn膮艂 ostrzegawczo palc贸w na moim ramieniu. Najwidoczniej chcia艂, bym siedzia艂 cicho.

Teraz jednak zadzia艂a艂 szybko. Zerwa艂 si臋 z 艂awki i odchrz膮kn膮艂.

鈥 Bardzo przepraszam! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Nie mog臋 pozwoli膰, by mademoiselle tak bez opami臋tania obsypywa艂a mnie komplementami, a ja 偶ebym nie zwr贸ci艂 uwagi na moj膮 obecno艣膰. M贸wi膮 zwykle, 偶e ten, kto s艂ucha, niewiele dowie si臋 o sobie dobrego, ale w tym wypadku jest inaczej. Czerwieni臋 si臋 i wstydz臋. Mademoiselle pozwoli, 偶e podejd臋 i przeprosz臋.

Po艣pieszy艂 alejk膮, ja tu偶 za nim, i podszed艂 do siedz膮cych.

鈥 To jest pan Herkules Poirot 鈥 przedstawi艂a Flora. 鈥 Zapewne s艂ysza艂 pan o nim, majorze?

Poirot sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko.

鈥 Ja znam majora Blunta ze s艂yszenia 鈥 powiedzia艂 grzecznie. 鈥 Bardzo mi przyjemnie pozna膰 pana, monsieur. Potrzebuj臋 pewnych informacji, kt贸rych mo偶e mi pan udzieli膰, tak?

Blunt spogl膮da艂 zdziwiony.

鈥 Kiedy po raz ostatni widzia艂 pan pana Ackroyda 偶ywego?

鈥 Przy kolacji.

鈥 I potem nie s艂ysza艂 go pan ani nie widzia艂 wi臋cej?

鈥 Nie widzia艂em. S艂ysza艂em jego g艂os.

鈥 Jak to by艂o?

鈥 Spacerowa艂em po tarasie.

鈥 Pardon*, o kt贸rej godzinie?

鈥 Oko艂o wp贸艂 do dziesi膮tej. Chodzi艂em tam i z powrotem. Pali艂em fajk臋. Przed oknami salonu. Ackroyd rozmawia艂 w gabinecie鈥

Poirot nachyli艂 si臋 i wyrwa艂 jaki艣 mikroskopijny chwast.

鈥 Ale偶 chyba nie m贸g艂 pan s艂ysze膰 g艂os贸w w gabinecie z tej cz臋艣ci tarasu? 鈥 b膮kn膮艂.

Nie patrzy艂 na Blunta, ale ja patrzy艂em i ku memu najwi臋kszemu zdziwieniu zobaczy艂em, jak ten si臋 czerwieni.

鈥 Poszed艂em w sam r贸g 鈥 wyja艣ni艂 major niech臋tnie.

鈥 Aha, doprawdy? 鈥 odpar艂 Poirot.

W bardzo delikatny spos贸b wyrazi艂 ch臋膰 us艂yszenia czego艣 wi臋cej.

鈥 Zdawa艂o mi si臋, 偶e widzia艂em kobiet臋. Mign臋艂a w krzakach. Mign臋艂o co艣 bia艂ego. Mo偶e si臋 myli艂em. Wtedy sta艂em w rogu tarasu. Us艂ysza艂em g艂os Ackroyda. M贸wi艂 do swego sekretarza.

鈥 Do pana Geoffreya Raymonda?

鈥 Tak mi si臋 wtedy wydawa艂o. Najwidoczniej si臋 myli艂em.

鈥 Pan Ackroyd nie zwraca艂 si臋 do niego po imieniu?

鈥 O nie!

鈥 A wi臋c, je艣li wolno spyta膰, dlaczego pan my艣la艂, 偶e to鈥 Blunt wyja艣ni艂 dok艂adnie:

鈥 By艂em pewien, 偶e to Raymond. Przed wyj艣ciem na taras s艂ysza艂em, jak m贸wi艂, 偶e niesie papiery Ackroydowi. Nie przesz艂o mi przez my艣l, 偶e to kto inny.

鈥 Przypomina pan sobie s艂owa, jakie wypowiedzia艂 pan Ackroyd?

鈥 Niestety nie. Co艣 zupe艂nie zwyk艂ego i niewa偶nego. Tylko jakie艣 pojedyncze s艂owa. My艣la艂em wtedy o czym艣 innym.

鈥 O, to zreszt膮 niewa偶ne 鈥 uspokoi艂 go Poirot. 鈥 Czy to pan przesun膮艂 g艂臋boki fotel pod 艣cian臋, kiedy pan wszed艂 do gabinetu po wykryciu zbrodni?

鈥 Fotel? Nie, po co?

Poirot wzruszy艂 ramionami, ale nie odpowiedzia艂. Zwr贸ci艂 si臋 do Flory:

鈥 Jednej rzeczy chcia艂bym si臋 dowiedzie膰 od pani, mademoiselle. Kiedy pani ogl膮da艂a zawarto艣膰 srebrnego sto艂u w towarzystwie doktora Shepparda, to sztylet by艂 na miejscu, czy nie?

Flora podnios艂a szybko g艂ow臋.

鈥 Inspektor Raglan ju偶 mnie o to pyta艂 鈥 odpar艂a niech臋tnie. 鈥 Powiedzia艂am mu i powt贸rz臋 to samo panu. Jestem pewna, 偶e sztyletu nie by艂o. Inspektor my艣li, 偶e by艂 i 偶e Ralf wykrad艂 go wieczorem. I on mi nie wierzy. Uwa偶a, 偶e tak m贸wi臋, by chroni膰 Ralfa.

鈥 A czy tak nie jest? 鈥 spyta艂em powa偶nie. Flora tupn臋艂a:

鈥 I pan, doktorze?! Och, jakie to okropne! Poirot taktownie zmieni艂 temat:

鈥 Pan mia艂 racj臋, panie majorze. W sadzawce co艣 b艂yszczy. Zobaczmy, czy nie uda mi si臋 tego wy艂owi膰.

Ukl膮k艂 nad sadzawk膮, podci膮gaj膮c r臋kaw po 艂okie膰. Bardzo wolno zag艂臋bi艂 r臋k臋 w wodzie, 偶eby nie poruszy膰 mu艂u na dnie. Ale mimo ostro偶no艣ci woda si臋 zm膮ci艂a i Poirot wyci膮gn膮艂 po chwili pust膮 d艂o艅, ubrudzon膮 mu艂em. Patrzy艂 na ni膮 偶a艂o艣nie, wi臋c zaofiarowa艂em mu chustk臋, kt贸r膮 przyj膮艂 z wylewnym podzi臋kowaniem. Blunt spojrza艂 na zegarek.

鈥 Prawie czas na obiad 鈥 powiedzia艂. 鈥 Wracajmy lepiej do domu.

鈥 Mo偶e pan zje razem z nami, panie Poirot? 鈥 zaproponowa艂a Flora. 鈥 Bardzo bym chcia艂a, 偶eby pan pozna艂 mam臋. Ona jest鈥 ona bardzo lubi Ralfa.

Detektyw sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko.

鈥 B臋d臋 zachwycony, mademoisellel

鈥 I pan te偶, doktorze, prosimy bardzo. Zawaha艂em si臋.

鈥 Naprawd臋 prosz臋!

Mia艂em ochot臋 zosta膰, wi臋c przyj膮艂em zaproszenie bez dalszych ceregieli.

Ruszyli艣my w stron臋 domu. Flora i Blunt szli pierwsi.

鈥 Co za w艂osy! 鈥 odezwa艂 si臋 do mnie cicho Poirot, g艂ow膮 wskazuj膮c Flor臋. 鈥 Prawdziwe z艂oto. 艁adna z nich b臋dzie para. Ona i ten czarnow艂osy, przystojny kapitan Paton. Tak?

Rzuci艂em na Poirota pytaj膮ce spojrzenie, ale on ju偶 si臋 zaj膮艂 jakimi艣 ledwo widocznymi kropelkami wody na r臋kawie. Ten cz艂owiek przypomina艂 mi pod wieloma wzgl臋dami kota. Zielone oczy i przesadne zami艂owanie do czysto艣ci.

鈥 I zabrudzi艂 si臋 pan niepotrzebnie 鈥 powiedzia艂em wsp贸艂czuj膮co. 鈥 Ciekaw jestem, co tam tak b艂yszcza艂o w tej sadzawce.

鈥 Chce pan zobaczy膰? 鈥 spyta艂 Poirot. Spojrza艂em na niego zdumiony. Skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Drogi przyjacielu 鈥 powiedzia艂 艂agodnie, lecz z lekkim wyrzutem. 鈥 Herkules Poirot nie ryzykuje pobrudzenia r膮k, je艣li nie ma pewno艣ci, 偶e osi膮gnie sw贸j cel. To by艂oby 艣mieszne i absurdalne, a ja nigdy nie jestem 艣mieszny!

鈥 Ale przecie偶 pan wyj膮艂 z wody pust膮 r臋k臋? 鈥 zaprotestowa艂em.

鈥 Czasami lepiej jest zachowa膰 dyskrecj臋. Pan zawsze m贸wi swoim pacjentom wszystko, ale to wszystko, tak? Nie s膮dz臋. I na pewno nie m贸wi pan te偶 wszystkiego swojej nieocenionej siostrze. Nim pokaza艂em pust膮 d艂o艅, schowa艂em to, co w niej mia艂em, do drugiej r臋ki. Niech pan spojrzy, co to by艂o.

Wysun膮艂 ku mnie otwart膮 d艂o艅. Zobaczy艂em na niej z艂ot膮 damsk膮 obr膮czk臋.

Wzi膮艂em j膮 do r臋ki.

鈥 Niech pan spojrzy na wewn臋trzn膮 stron臋 鈥 poleci艂 Poirot.

Uczyni艂em to i odczyta艂em male艅kie, wyryte litery: 鈥濷d R. 13 marca鈥.

Spojrza艂em pytaj膮co na Poirota, ale on przegl膮da艂 si臋 w艂a艣nie w ma艂ym kieszonkowym lusterku, zwracaj膮c specjaln膮 uwag臋 na swoje w膮sy, a 偶adnej na moj膮 osob臋. Zrozumia艂em, 偶e nie ma zamiaru niczego mi powiedzie膰.



Rozdzia艂 dziesi膮ty
Pokoj贸wka


W hallu spotkali艣my pani膮 Ackroyd w towarzystwie zasuszonego niskiego staruszka z wystaj膮c膮, ostro zarysowan膮 szcz臋k膮 i przenikliwie spogl膮daj膮cymi szarymi oczami. Od razu mo偶na by艂o pozna膰, 偶e to adwokat.

鈥 Pan Hammond zostaje z nami na obiedzie 鈥 powiedzia艂a pani Ackroyd. 鈥 Pan zna majora Blunta? I drogiego doktora Shepparda, r贸wnie偶 bliskiego przyjaciela biednego Rogera? I鈥 zaraz鈥 zaraz鈥 鈥 Z lekkim zak艂opotaniem przygl膮da艂a si臋 Poirotowi.

鈥 To jest pan Poirot, mamo 鈥 przedstawi艂a go Flora. 鈥 M贸wi艂am ci o nim dzisiaj rano.

鈥 A, prawda! 鈥 wykrzykn臋艂a nieprzytomnie pani Ackroyd. 鈥 Naturalnie, moja droga, naturalnie! On ma znale藕膰 Ralfa, prawda?

鈥 On ma wykry膰, kto zabi艂 stryja 鈥 powiedzia艂a Flora.

鈥 O m贸j Bo偶e! 鈥 omal zap艂aka艂a pani Ackroyd. 鈥 Prosz臋 ci臋! Moje biedne nerwy. Jestem zupe艂n膮 ruin膮! Tak, dzisiaj jestem zupe艂n膮 ruin膮! Co za straszny cios! Trudno mi uwierzy膰, 偶e to nie by艂 po prostu wypadek. Roger tak lubi艂 bawi膰 si臋 r贸偶nymi takimi no偶ami dzikich ludzi. Mo偶e r臋ka mu drgn臋艂a czy co艣 takiego?

Teoria ta zosta艂a przyj臋ta grzecznym milczeniem. Zobaczy艂em, 偶e Poirot przysuwa si臋 do adwokata i co艣 m贸wi mu p贸艂g艂osem. Potem obaj odeszli we wn臋k臋 okienn膮. Przy艂膮czy艂em si臋 do nich, lecz po chwili ogarn臋艂y mnie w膮tpliwo艣ci, czy uczyni艂em taktownie.

鈥 Mo偶e przeszkadzam? 鈥 odezwa艂em si臋.

鈥 Ale偶 nie! 鈥 wykrzykn膮艂 Poirot gor膮co. 鈥 Pan i ja, monsieur le docteur, rozwi膮zujemy t臋 zagadk臋 razem. Bez pana by艂bym zgubiony. Chc臋 dowiedzie膰 si臋 paru rzeczy od dobrego pana Hammonda.

鈥 Je艣li dobrze rozumiem, pan dzia艂a w imieniu kapitana Ralfa Patona? 鈥 odezwa艂 si臋 ostro偶nie adwokat.

Poirot przecz膮co potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nie jest tak. Ja dzia艂am w imieniu sprawiedliwo艣ci. Panna Ackroyd poprosi艂a mnie, abym zaj膮艂 si臋 zbadaniem zagadki 艣mierci jej stryja.

Pan Hammond wydawa艂 si臋 lekko zdziwiony.

鈥 Trudno mi uwierzy膰, aby kapitan Paton by艂 zamieszany w to morderstwo 鈥 powiedzia艂 wreszcie. 鈥 Bez wzgl臋du na to, jak silnie przemawia膰 mog膮 przeciwko niemu okoliczno艣ci. Sam fakt, 偶e znajdowa艂 si臋 w ci臋偶kiej sytuacji materialnej鈥

鈥 A znajdowa艂 si臋 w ci臋偶kiej sytuacji materialnej? 鈥 zdziwi艂 si臋 Poirot.

Adwokat wzruszy艂 ramionami.

鈥 To by艂 stan chroniczny Ralfa Patona 鈥 odpar艂 sucho. 鈥 Pieni膮dze przep艂ywa艂y mu przez r臋ce jak woda. Zawsze ucieka艂 si臋 o pomoc do ojczyma.

鈥 Ostatnio te偶 prosi艂 go o pieni膮dze? To znaczy w ci膮gu ostatniego roku?

鈥 Trudno mi powiedzie膰. Pan Ackroyd mi nic o tym nie wspomina艂.

鈥 Aha. Je艣li si臋 nie myl臋, znana jest panu tre艣膰 testamentu pana Ackroyda.

鈥 Naturalnie. To jest cel mojej wizyty w Fernly.

鈥 A wi臋c bior膮c pod uwag臋, 偶e dzia艂am w imieniu panny Ackroyd, nie b臋dzie mia艂 pan obiekcji w zapoznaniu mnie z jego tre艣ci膮, tak?

鈥 Tre艣膰 jest bardzo prosta. Opuszczaj膮c ca艂膮 prawn膮 frazeologi臋 i po wyp艂aceniu pewnych drobnych zapis贸w i legat贸w鈥

鈥 Komu? 鈥 przerwa艂 Poirot.

Pan Hammond wydawa艂 si臋 lekko zdziwiony.

鈥 Tysi膮c funt贸w gospodyni, pannie Russell, pi臋膰dziesi膮t funt贸w kucharce, Emmie Cooper, pi臋膰set funt贸w sekretarzowi, panu Geoffreyowi Raymondowi. Potem kilka legat贸w dla r贸偶nych szpitali鈥

Poirot podni贸s艂 d艂o艅.

鈥 Aa, zapisy dobroczynne, one mnie nie interesuj膮.

鈥 Wi臋c potem zostaje dziesi臋膰 tysi臋cy funt贸w w akcjach, z kt贸rych procent otrzymywa膰 b臋dzie do偶ywotnio pani Cecilowa Ackroyd. Panna Flora Ackroyd dziedziczy dwadzie艣cia tysi臋cy funt贸w w got贸wce. Reszta masy spadkowej, 艂膮cznie z nieruchomo艣ciami i akcjami firmy Ackroyd i Syn, przypada adoptowanemu synowi, Ralfowi Patonowi.

鈥 Pan Ackroyd mia艂 wielki maj膮tek?

鈥 Bardzo du偶y. Kapitan Paton b臋dzie niezmiernie bogatym cz艂owiekiem.

Chwil臋 panowa艂a cisza. Poirot i adwokat patrzyli na siebie.

鈥 Panie mecenasie! 鈥 dobieg艂 spod kominka 偶a艂osny g艂os pani Ackroyd.

Adwokat pospieszy艂 na wezwanie. Poirot uj膮艂 mnie pod rami臋 i odprowadzi艂 do okna.

鈥 Niech pan spojrzy na te irysy 鈥 powiedzia艂 raczej g艂o艣no. 鈥 Czy偶 nie s膮 wspania艂e, tak? Jakie mi艂e dla oka!

Jednocze艣nie poczu艂em u艣cisk jego palc贸w na ramieniu i Poirot doda艂 znacznie ciszej:

鈥 Chce mi pan naprawd臋 pom贸c? Chce pan wzi膮膰 udzia艂 w dochodzeniu?

鈥 Naturalnie! 鈥 odpar艂em z zapa艂em. 鈥 Niczego bardziej nie pragn臋. Nie wyobra偶a pan sobie, jakie nudne jest tutaj 偶ycie! Nigdy nie zdarza si臋 nic nadzwyczajnego.

鈥 艢wietnie! Wobec tego b臋dziemy wsp贸艂pracowali. Wydaje mi si臋, 偶e za chwil臋 przy艂膮czy si臋 do nas major Blunt. Czuje si臋 niezbyt szcz臋艣liwy w towarzystwie s艂odkiej mamusi. Musz臋 dowiedzie膰 si臋 od niego paru szczeg贸艂贸w, ale nie chc臋, 偶eby si臋 tego domy艣li艂. Rozumie pan? Dlatego te偶 pan zada kilka pyta艅.

鈥 Jakich? 鈥 spyta艂em.

鈥 Niech pan wymieni pani膮 Ferrars. 鈥 No i鈥?

鈥 To powinno wyj艣膰 z rozmowy. Prosz臋 go spyta膰, czy by艂 tutaj, kiedy umar艂 jej m膮偶. Rozumie pan, o co mi chodzi? A kiedy on b臋dzie odpowiada艂, prosz臋 obserwowa膰 jego twarz, ale tak, 偶eby tego nie zauwa偶y艂. C鈥檈st compris?*

Nie zd膮偶y艂em ju偶 o nic wi臋cej spyta膰, poniewa偶, zgodnie z przepowiedni膮 Poirota, Blunt dosy膰 nagle oderwa艂 si臋 od reszty towarzystwa i podszed艂 do nas.

Zaproponowa艂em wyj艣cie na taras, na co major wyrazi艂 zgod臋. Poirot pozosta艂 w hallu.

Zatrzyma艂em si臋 przy krzaku jesiennych r贸偶.

鈥 Jak偶e czasami wszystko si臋 zmienia z dnia na dzie艅 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 By艂em tu w 艣rod臋, pami臋tam to dobrze, spacerowa艂em sobie po tym samym tarasie. By艂 ze mn膮 Ackroyd, o偶ywiony i pe艂en energii. A teraz, w trzy dni p贸藕niej, Ackroyd nie 偶yje. Biedny cz艂owiek. Pani Ferrars nie 偶yje. Pan j膮 zna艂, prawda? Naturalnie, 偶e pan j膮 zna艂.

Blunt skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Widzia艂 pan j膮 ostatnio?

鈥 By艂em u niej z Ackroydem. W zesz艂y wtorek. Tak, chyba we wtorek. Zdumiewaj膮ca kobieta. Ale by艂o w niej co艣 dziwnego. Tajemnicza. Trudno by艂o j膮 zg艂臋bi膰.

Spojrza艂em w spokojne, szare oczy majora. Nic w nich nie dostrzeg艂em. Ci膮gn膮艂em dalej:

鈥 Pozna艂 j膮 pan pewno ju偶 dawniej?

鈥 Jak tu by艂em poprzednio. Ona i jej m膮偶 akurat si臋 sprowadzili. 鈥 Zamilk艂 i po chwili doda艂: 鈥 Dziwna rzecz. Bardzo si臋 zmieni艂a od poprzedniego razu.

鈥 Jak to zmieni艂a?

鈥 Wygl膮da艂a o dziesi臋膰 lat starzej.

鈥 By艂 pan tu, kiedy umar艂 jej m膮偶? 鈥 spyta艂em, staraj膮c si臋, by to pytanie wypad艂o jak najnaturalniej.

鈥 Nie. S艂ysza艂em, 偶e strata niewielka. To okrutne, ale prawda.

Zgodzi艂em si臋.

鈥 Ashley Ferrars z pewno艣ci膮 nie by艂 wzorowym m臋偶em 鈥 powiedzia艂em ostro偶nie.

鈥 S艂ysza艂em, 偶e 艂obuz 鈥 dorzuci艂 Blunt.

鈥 Nie, tylko cz艂owiek, kt贸rego zgubi艂y pieni膮dze. Mia艂 ich zbyt wiele.

鈥 Aa, pieni膮dze! Wszystkie k艂opoty na 艣wiecie z powodu pieni臋dzy. Albo ich braku.

鈥 Pan te偶 ma k艂opoty z tego powodu? 鈥 spyta艂em.

鈥 Mam tyle pieni臋dzy, ile mi potrzeba. Jestem jednym z niewielu szcz臋艣liwych.

鈥 Ooo!

鈥 Chocia偶 w tej chwili jest niezbyt dobrze. W zesz艂ym roku otrzyma艂em legat. Da艂em si臋 nam贸wi膰 na szale艅cze przedsi臋wzi臋cie. By艂em g艂upi.

Wyrazi艂em wsp贸艂czucie i opowiedzia艂em w艂asny podobny przypadek.

Potem us艂yszeli艣my gong obiadowy i poszli艣my do jadalni. Poirot na chwil臋 mnie zatrzyma艂.

鈥 I co?

鈥 Nic, on jest w porz膮dku 鈥 odpar艂em. 鈥 R臋cz臋.

鈥 Nic niepokoj膮cego?

鈥 W zesz艂ym roku otrzyma艂 spadek 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Dlaczego mia艂by m贸wi膰 nieprawd臋? R臋cz臋, 偶e ten cz艂owiek jest z gruntu szczery i uczciwy.

鈥 Bez w膮tpienia, bez w膮tpienia 鈥 odpar艂 Poirot uspokajaj膮co. 鈥 Niech pan si臋 nie denerwuje.

M贸wi艂 jak do rozkapryszonego dziecka.

Weszli艣my do jadalni. Trudno mi by艂o uwierzy膰, 偶e min臋艂y dopiero dwadzie艣cia cztery godziny od czasu, gdy siedzia艂em tu poprzednio.

Po obiedzie pani Ackroyd odprowadzi艂a mnie na bok. Usiedli艣my na kanapce.

鈥 Musz臋 przyzna膰, 偶e jestem nieco dotkni臋ta 鈥 zwierzy艂a si臋, wyci膮gaj膮c chusteczk臋, kt贸ra z pewno艣ci膮 nie by艂a przeznaczona do tego, by si臋 w ni膮 wyp艂akiwa膰. 鈥 Dotkni臋ta brakiem zaufania ze strony Rogera. Te dwadzie艣cia tysi臋cy funt贸w powinien by艂 pozostawi膰 mnie, a nie Florze. Mo偶na przecie偶 zaufa膰 matce, 偶e b臋dzie pilnowa艂a interes贸w c贸rki. Tak, nazywam to brakiem zaufania.

鈥 Zapomina pani 鈥 powiedzia艂em 鈥 偶e Flora jest rodzon膮 bratanic膮 Rogera Ackroyda. Gdyby pani by艂a jego siostr膮, a nie bratow膮, to z pewno艣ci膮 wszystko wygl膮da艂oby inaczej.

鈥 Jestem wdow膮 po biednym Cecilu i moje uczucia powinny by膰 uszanowane 鈥 odpar艂a dama, ocieraj膮c delikatnie rz臋sy chusteczk膮. 鈥 Ale Roger by艂 zawsze nies艂ychanie dziwny, 偶eby nie powiedzie膰: sk膮py, w sprawach finansowych. Dlatego sytuacja moja i Flory by艂a tutaj straszna. Biedne dziecko nie otrzymywa艂o nawet 偶adnej pensji. Roger p艂aci艂 jej rachunki, ale i to bardzo niech臋tnie, i zawsze pyta艂, po co jej tyle fata艂aszk贸w, jak to m臋偶czyzna. Teraz znowu zapomnia艂am, co chcia艂am powiedzie膰. O, ju偶 wiem, nie mia艂y艣my nigdy w艂asnego pensa. Flora nad tym ubolewa艂a, o tak, bardzo nad tym ubolewa艂a, wiem dobrze. Chocia偶 by艂a nies艂ychanie oddana stryjowi, naturalnie.

Ka偶da dziewczyna cierpia艂aby w podobnej sytuacji. Tak, tak, Roger mia艂 dziwne podej艣cie do spraw finansowych. Nie chcia艂 nawet kupie nowych r臋cznik贸w, chocia偶 mu m贸wi艂am, 偶e stare s膮 ca艂e w dziurach. I potem 鈥 pani Ackroyd w tak charakterystyczny dla siebie spos贸b zmieni艂a temat 鈥 i potem, 偶eby tak nagle zostawi膰 tyle pieni臋dzy, tysi膮c funt贸w, prosz臋 sobie wyobrazi膰, takiej kobiecie!

鈥 Jakiej kobiecie?

鈥 Tej pannie Russell. Co艣 w niej jest bardzo dziwnego, zawsze to m贸wi艂am. Ale Roger nigdy nie pozwala艂 nic przeciwko niej powiedzie膰. M贸wi艂, 偶e ona ma niebywale silny charakter i 偶e j膮 podziwia i 偶ywi dla niej wielki szacunek. Zawsze pl贸t艂 o jej prawo艣ci, niezale偶no艣ci i zaletach moralnych. A ja m贸wi臋, 偶e co艣 w niej jest podejrzanego! Robi艂a wszystko, co mog艂a, 偶eby Roger si臋 z ni膮 o偶eni艂. Ale ja si臋 z tym szybko rozprawi艂am. Ona mnie nienawidzi. Oczywiste! Przejrza艂am j膮!

Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy nie mo偶na by jako艣 zahamowa膰 potoku s艂贸w pani Ackroyd i ulotni膰 si臋.

Z pomoc膮 przyszed艂 mi mecenas Hammond, kt贸ry chcia艂 si臋 po偶egna膰. Skorzysta艂em z tego i r贸wnie偶 wsta艂em.

鈥 Teraz je艣li idzie o rozpraw臋鈥 鈥 powiedzia艂. 鈥 Gdzie pani woli, aby si臋 odby艂a? Tutaj czy w gospodzie Pod Trzema Dzikami?

Pani Ackroyd otworzy艂a usta i spojrza艂a na mnie.

鈥 Rozpraw臋? 鈥 Wygl膮da艂a jak uosobienie najwy偶szego pomieszania. 鈥 Czy偶 musi by膰 rozprawa?

Pan Hammond zakaszla艂 sucho i dwoma kr贸tkimi szcz臋kni臋ciami odpar艂:

鈥 To jest nieuniknione. W tej sytuacji!

鈥 Ale przecie偶 doktor Sheppard chyba m贸g艂by tak zrobi膰, 偶eby鈥?

鈥 S膮 granice moich mo偶liwo艣ci 鈥 odpar艂em szorstko.

鈥 Ale je艣li 艣mier膰 jest spraw膮 wypadku鈥?

鈥 Roger Ackroyd zosta艂 zamordowany, prosz臋 pani 鈥 odpar艂em brutalnie.

Wyda艂a cichy okrzyk.

鈥 Teoria wypadku jest nie do przyj臋cia nawet na sekund臋! Pani Ackroyd patrzy艂a na mnie z rozpacz膮 w oczach.

Nie czu艂em lito艣ci wobec czego艣, co uwa偶a艂em jedynie za ch臋膰 wywini臋cia si臋 z niewygodnej sytuacji.

鈥 Ale na tej rozprawie chyba nie b臋d臋 musia艂a odpowiada膰 na 偶adne pytania ani nic takiego, prawda? 鈥 spyta艂a.

鈥 Nie mam poj臋cia, czy to b臋dzie konieczne, czy nie 鈥 odpar艂em. 鈥 Przypuszczam, 偶e ca艂y ci臋偶ar przes艂uchania we藕mie na siebie pan Raymond. Zna dok艂adnie wszystkie okoliczno艣ci i mo偶e formalnie stwierdzi膰 to偶samo艣膰 zmar艂ego.

Pan Hammond popar艂 mnie skinieniem g艂owy.

鈥 My艣l臋, 偶e nie ma si臋 czego obawia膰, droga pani 鈥 powiedzia艂. 鈥 Oszcz臋dzi si臋 pani wszelkiej nieprzyjemno艣ci. Aha, je艣li idzie o pieni膮dze. Czy ma pani dostateczn膮 sum臋 na bie偶膮ce wydatki? To znaczy 鈥 doda艂, gdy pani Ackroyd spojrza艂a na niego pytaj膮co 鈥 czy ma pani got贸wk臋? Banknoty, rozumie pani? Je艣li nie, mog臋 poleci膰, by wyp艂acono pani potrzebn膮 sum臋.

鈥 Chyba chwilowo wystarczy 鈥 odezwa艂 si臋 Raymond, kt贸ry sta艂 obok. 鈥 Pan Ackroyd podj膮艂 wczoraj z banku sto funt贸w.

鈥 Sto funt贸w?

鈥 Tak, na pensje i inne wyp艂aty w dniu dzisiejszym. Ca艂a ta suma jeszcze zosta艂a.

鈥 Gdzie s膮 te pieni膮dze? W jego biurku?

鈥 Nie, pan Ackroyd zawsze trzyma艂 pieni膮dze w sypialni. M贸wi膮c dok艂adnie, w starym pude艂ku do ko艂nierzyk贸w. Dziwny spos贸b przechowywania got贸wki, prawda?

鈥 Przed wyj艣ciem wola艂bym si臋 upewni膰 鈥 powiedzia艂 adwokat 鈥 czy pieni膮dze nadal tam s膮.

鈥 Oczywi艣cie 鈥 zgodzi艂 si臋 sekretarz. 鈥 P贸jdziemy zaraz na g贸r臋! O! Zapomnia艂em, drzwi s膮 zamkni臋te.

Parker zapytany wyja艣ni艂, 偶e inspektor Raglan znajduje si臋 w pokoju gospodyni, dodatkowo j膮 przes艂uchuj膮c. Po paru minutach inspektor zjawi艂 si臋 w hallu, przynosz膮c klucz. Otworzy艂 drzwi, przeszli艣my do przedpokoju i stamt膮d w膮skimi schodami na g贸r臋. Drzwi do sypialni Ackroyda by艂y otwarte. Pok贸j by艂 ciemny, story zaci膮gni臋te, a 艂贸偶ko pozostawione bez zmiany od wczorajszego wieczoru. Inspektor rozsun膮艂 story, wpuszczaj膮c troch臋 s艂o艅ca, Geoffrey Raymond za艣 podszed艂 do najwy偶szej szuflady w komodzie z r贸偶anego drzewa.

鈥 Trzyma艂 pieni膮dze tak zwyczajnie w niezamkni臋tej szufladzie? 鈥 zdziwi艂 si臋 inspektor.

Sekretarz zaczerwieni艂 si臋 lekko.

鈥 Pan Ackroyd ca艂kowicie ufa艂 s艂u偶bie.

鈥 Rozumiem, rozumiem 鈥 powiedzia艂 szybko inspektor. Raymond wysun膮艂 szuflad臋, wyj膮艂 z g艂臋bi ma艂e, okr膮g艂e sk贸rzane pude艂ko, otworzy艂 je i wyci膮gn膮艂 nabity portfel.

鈥 Oto pieni膮dze 鈥 powiedzia艂, wydobywaj膮c poka藕ny zwitek banknot贸w. 鈥 Ca艂a setka. Jestem tego pewien, poniewa偶 pan Ackroyd chowa艂 te pieni膮dze w mojej obecno艣ci, ubieraj膮c si臋 do kolacji, no a potem nikt ich nie rusza艂.

Pan Hammond wzi膮艂 pieni膮dze z r膮k Raymonda i przeliczy艂. Po chwili spojrza艂 uwa偶nie na sekretarza.

鈥 M贸wi pan, 偶e tu jest sto funt贸w! Ja doliczy艂em si臋 tylko sze艣膰dziesi臋ciu.

Raymond patrzy艂 gapowato.

鈥 Niemo偶liwe! 鈥 wykrzykn膮艂, rzucaj膮c si臋 ku adwokatowi. Wyrwa艂 mu pieni膮dze i sam g艂o艣no przeliczy艂.

Pan Hammond mia艂 racj臋. By艂o tylko sze艣膰dziesi膮t funt贸w.

鈥 Ale鈥 ja nie mog臋 tego zrozumie膰! 鈥 Raymond by艂 zupe艂nie zaskoczony.

Poirot zapyta艂:

鈥 Pan sam widzia艂, jak pan Ackroyd chowa艂 te pieni膮dze wczoraj wieczorem, kiedy ubiera艂 si臋 do kolacji? Czy jest pan pewien, 偶e poprzednio nic z tej kwoty nikomu nie wyp艂aci艂?

鈥 Jestem pewien, 偶e nie. Powiedzia艂 nawet: 鈥濸o co mam zabiera膰 ze sob膮 na kolacj臋 sto funt贸w? Za gruby zwitek鈥.

鈥 A wi臋c sprawa jest prosta 鈥 zauwa偶y艂 Poirot. 鈥 Albo da艂 komu艣 wczoraj wieczorem czterdzie艣ci funt贸w, albo sum臋 t臋 ukradziono.

鈥 Nie ma innej mo偶liwo艣ci 鈥 zgodzi艂 si臋 inspektor i spyta艂 pani膮 Ackroyd: 鈥 Kto ze s艂u偶by m贸g艂 tutaj wej艣膰 wczoraj wieczorem?

鈥 No, przypuszczam, 偶e pokoj贸wka s艂a艂a 艂贸偶ko鈥

鈥 Kt贸ra? Jak si臋 nazywa? Co pani mo偶e o niej powiedzie膰?

鈥 Elsie Dale. Jest tu od niedawna 鈥 odpar艂a pani Ackroyd. 鈥 Ale to zwyk艂a, mi艂a wiejska dziewczyna.

鈥 Powinni艣my wyja艣ni膰 t臋 spraw臋 鈥 rzek艂 inspektor. 鈥 Je艣li pan Ackroyd sam wyp艂aci艂 komu艣 pieni膮dze, mo偶e mie膰 to jaki艣 zwi膮zek ze spraw膮 morderstwa. A reszta s艂u偶by jest wed艂ug pani poza podejrzeniami?

鈥 O, chyba tak.

鈥 Nic nigdy nie zgin臋艂o?

鈥 Nie.

鈥 呕adne z nich nie odchodzi?

鈥 Jedna z pokoj贸wek, Urszula Bourne.

鈥 Kiedy?

鈥 Wczoraj wym贸wi艂a, je艣li si臋 nie myl臋.

鈥 Wobec pani?

鈥 O nie! Ja nie mam nic wsp贸lnego ze s艂u偶b膮. Tymi sprawami zajmuje si臋 wy艂膮cznie panna Russell.

Inspektor na d艂u偶sz膮 chwil臋 zatopi艂 si臋 w my艣lach. Potem pokiwa艂 g艂ow膮 i zauwa偶y艂:

鈥 Chyba lepiej pogadam z pann膮 Russell, a potem z t膮 Elsie Dale.

Poirot i ja towarzyszyli艣my inspektorowi do pokoju gospodyni. Panna Russell przyj臋艂a nas ze swym zwyk艂ym ch艂odem.

鈥 Elsie Dale s艂u偶y w Fernly Park pi臋膰 miesi臋cy. Mi艂a dziewczyna, porz膮dna, szybka w robocie. Mia艂a dobre referencje. To ostatnia osoba na 艣wiecie, kt贸ra komu艣 by co艣 ukrad艂a!

鈥 No, a ta druga pokoj贸wka?

Tamta tak偶e by艂a nieskazitelna. Bardzo spokojna i zachowuj膮ca si臋 jak prawdziwa pani. Wspania艂a pracownica.

鈥 Wi臋c dlaczego odchodzi? 鈥 zaciekawi艂 si臋 inspektor. Panna Russell 艣ci膮gn臋艂a usta.

鈥 Nie z mojej przyczyny. Je艣li dobrze zrozumia艂am, wczoraj po po艂udniu pan Ackroyd by艂 z niej niezadowolony. Do jej obowi膮zk贸w nale偶a艂o sprz膮tanie gabinetu i przy tej okazji pomiesza艂a jakie艣 papiery na biurku. Tak si臋 dowiedzia艂am. Pan Ackroyd by艂 z tego powodu bardzo z艂y i ona wym贸wi艂a. To mi w ka偶dym razie powt贸rzy艂a, ale mo偶e chcia艂by pan, panie inspektorze, sam z ni膮 porozmawia膰?

Inspektor chcia艂. Zauwa偶y艂em t臋 dziewczyn臋, ju偶 gdy nam us艂ugiwa艂a do obiadu. Wysoka, bardzo opanowane szare oczy, w艂osy kasztanowate, splecione ciasno na karku. Przysz艂a na wezwanie gospodyni, stan臋艂a wyprostowana, jej szare oczy wpatrywa艂y si臋 w nas nieporuszone.

鈥 Urszula Bourne? 鈥 spyta艂 inspektor.

鈥 Tak, prosz臋 pana.

鈥 Pani odchodzi z pracy?

鈥 Tak.

鈥 Dlaczego?

鈥 Pomiesza艂am jakie艣 papiery na biurku pana Ackroyda. Pan Ackroyd by艂 z tego powodu bardzo z艂y, wi臋c powiedzia艂am, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li sobie p贸jd臋. Powiedzia艂, 偶ebym odesz艂a jak najpr臋dzej.

鈥 Czy wczoraj wieczorem wchodzi艂a pani do sypialni pana Ackroyda? Sprz膮taj膮c albo w innym celu?

鈥 Nie, prosz臋 pana. To nale偶y do obowi膮zk贸w Elsie. Ja do sypialni nigdy nie wchodz臋.

鈥 Z komody w sypialni pana Ackroyda zgin臋艂a poka藕na suma pieni臋dzy.

To j膮 wreszcie poruszy艂o. Obla艂a si臋 szkar艂atem.

鈥 Nic nie wiem o 偶adnych pieni膮dzach! Je艣li pan my艣li, 偶e to ja wzi臋艂am i dlatego pan Ackroyd mi wym贸wi艂, to si臋 pan grubo myli!

鈥 O nic pani nie oskar偶am, panno Bourne 鈥 odpar艂 inspektor. 鈥 Prosz臋 si臋 tak nie unosi膰!

Dziewczyna obrzuci艂a go zimnym spojrzeniem.

鈥 Je艣li pan chce, mo偶e mnie pan zrewidowa膰 鈥 powiedzia艂a pogardliwie. 鈥 Ale nic pan nie znajdzie.

Nagle wtr膮ci艂 si臋 Poirot:

鈥 To wczoraj po po艂udniu pan Ackroyd panience wym贸wi艂 czy te偶 panienka jemu?

鈥 Ja wym贸wi艂am.

鈥 Jak d艂ugo trwa艂a ta rozmowa?

鈥 Jaka rozmowa?

鈥 Rozmowa mi臋dzy panienk膮 a panem Ackroydem.

鈥 Ja鈥 ja nie wiem.

鈥 Dwadzie艣cia minut, p贸艂 godziny?

鈥 Co艣 ko艂o tego.

鈥 Nie d艂u偶ej?

鈥 Na pewno nie d艂u偶ej ni偶 p贸艂 godziny.

鈥 Dzi臋kuj臋, mademoiselle.

Spojrza艂em ciekawie na Poirota. Przesuwa艂 jakie艣 przedmioty na stole, uk艂adaj膮c je z lubo艣ci膮 na w艂a艣ciwym miejscu. Oczy mu b艂yszcza艂y.

鈥 Dzi臋kuj臋, to wszystko 鈥 powiedzia艂 inspektor.

Urszula Bourne wysz艂a. Inspektor obr贸ci艂 si臋 do panny Russell:

鈥 Od jak dawna ona tu pracuje? Ma pani odpisy 艣wiadectw, kt贸re pani okaza艂a?

Nie odpowiadaj膮c na pytanie, panna Russell podesz艂a do stoj膮cego obok biureczka, wysun臋艂a szuflad臋 i wyci膮gn臋艂a stamt膮d paczk臋 list贸w 艣ci膮gni臋tych gumk膮. Wybra艂a jedn膮 z kopert i poda艂a j膮 inspektorowi.

鈥 Hm鈥! 鈥 powiedzia艂 po chwili. 鈥 Dobre 艣wiadectwo. Od pani Folliott z Marby Grange w Marby. Kto to jest?

鈥 Dosy膰 znani ziemianie 鈥 odpar艂a panna Russell.

鈥 No dobrze 鈥 rzek艂 inspektor, zwracaj膮c list polecaj膮cy. 鈥 Pogadajmy teraz z drug膮, t膮 Elsie Dale.

Elsie Dale by艂a ros艂膮 blondynk膮 o mi艂ej, lecz nieco g艂upawej twarzy. Odpowiada艂a na nasze pytania ochoczo i okaza艂a wielkie zmartwienie na wiadomo艣膰 o zagini臋ciu pieni臋dzy.

鈥 M贸wi艂a chyba prawd臋 鈥 powiedzia艂 inspektor, gdy dziewczyna wysz艂a. 鈥 No, a co z Parkerem?

Panna Russell 艣ci膮gn臋艂a usta i nie odpowiedzia艂a.

鈥 Jest w tym cz艂owieku co艣, co mnie niepokoi 鈥 rozmy艣la艂 g艂o艣no inspektor. 鈥 Ale k艂opot w tym, 偶e nie wyobra偶am sobie, kiedy m贸g艂by to zrobi膰. Zaraz po kolacji by艂 chyba zaj臋ty swoimi obowi膮zkami i w艂a艣ciwie na ca艂y wiecz贸r ma doskona艂e alibi. Wiem, poniewa偶 po艣wi臋ci艂em temu sporo czasu. No, dzi臋kuj臋 pani serdecznie, panno Russell. Chwilowo poprzestaniemy na tym. Jest zupe艂nie mo偶liwe, 偶e pan Ackroyd sam komu艣 wyp艂aci艂 te pieni膮dze.

Gospodyni po偶egna艂a nas sztywno, kiedy wychodzili艣my z jej pokoju.

Opu艣ci艂em Fernly razem z Poirotem.

鈥 Zastanawiam si臋 鈥 powiedzia艂em, przerywaj膮c milczenie 鈥 co te偶 za papiery mog艂a ta pokoj贸wka pomiesza膰 Ackroydowi na biurku, 偶e si臋 a偶 tak zdenerwowa艂? Mo偶e w tym kryje si臋 klucz do zagadki?

鈥 Sekretarz m贸wi艂, 偶e na biurku nie by艂o 偶adnych wa偶nych dokument贸w 鈥 odpar艂 spokojnie Poirot.

鈥 No tak, ale鈥 鈥 urwa艂em nagle.

鈥 Wydaje si臋 panu dziwne, 偶e Ackroyd m贸g艂 wpa艣膰 we w艣ciek艂o艣膰 z tak b艂ahego powodu?

鈥 Owszem, dosy膰 dziwne.

鈥 No, ale czy to by艂 w istocie b艂ahy pow贸d?

鈥 Naturalnie 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Nie wiemy przecie偶, co to by艂y za dokumenty. Pan Raymond wyra藕nie wspomnia艂鈥

鈥 Na chwilk臋 pozostawmy pana Raymonda w spokoju. Co pan my艣li o tej dziewczynie?

鈥 Kt贸rej? Tej pierwszej pokoj贸wce?

鈥 Tak, Urszuli Bourne.

鈥 Wydaje si臋 porz膮dna 鈥 powiedzia艂em z wahaniem. Poirot powt贸rzy艂 moje s艂owa, ale podczas gdy ja po艂o偶y艂em nacisk na s艂owie 鈥瀙orz膮dna鈥, on na 鈥瀢ydaje si臋鈥.

鈥 Tak, wydaje si臋, 偶e to porz膮dna dziewczyna, owszem. Po minucie milczenia wyj膮艂 co艣 z kieszeni.

鈥 Niech pan spojrzy, przyjacielu, co艣 pan zobaczy. O, prosz臋!

Kartk臋, kt贸r膮 mi wr臋czy艂, otrzyma艂 tego ranka od inspektora. Patrz膮c, gdzie wskazywa艂 palcem, zobaczy艂em zrobiony o艂贸wkiem krzy偶yk przy nazwisku Urszuli Bourne.

鈥 Mo偶e pan tego nie zauwa偶y艂, przyjacielu, 偶e na tej li艣cie jest jedna osoba, kt贸rej alibi nie znalaz艂o potwierdzenia. Urszula Bourne.

鈥 Nie my艣li pan chyba, 偶e鈥?

鈥 Doktorze Sheppard, ja my艣l臋 o wszystkim. Urszula Bourne mog艂a zabi膰 Rogera Ackroyda, ale wyznaj臋, 偶e nie znajduj臋 motyw贸w pope艂nienia przez ni膮 tej zbrodni. A pan?

Spojrza艂 na mnie przenikliwie, tak przenikliwie, 偶e a偶 poczu艂em si臋 nieswojo.

鈥 A pan widzi jakie艣 motywy? 鈥 powt贸rzy艂.

鈥 Najmniejszego 鈥 odpar艂em zdecydowanie.

Jego spojrzenie z艂agodnia艂o. Zmarszczy艂 brwi i wymamrota艂 do siebie:

鈥 Poniewa偶 szanta偶yst膮 by艂 m臋偶czyzna, wynika st膮d, 偶e nie ona nim by艂a, wi臋c鈥

Chrz膮kn膮艂em.

鈥 Je艣li o tym mowa鈥 鈥 zacz膮艂em niezdecydowanie.

Nagle obr贸ci艂 si臋 ku mnie:

鈥 Co? Co pan chcia艂 powiedzie膰?

鈥 Nic. Zupe艂nie nic. Tylko 偶e, dla 艣cis艂o艣ci, pani Ferrars w swoim li艣cie wspomnia艂a o osobie, a nie zaznaczy艂a, 偶e to jest m臋偶czyzna. Ale my艣my przyj臋li za pewnik, Ackroyd i ja, 偶e to musi by膰 m臋偶czyzna.

By艂em pewien, 偶e Poirot wcale mnie nie s艂ysza艂. Dalej co艣 do siebie mrucza艂:

鈥 A wi臋c mimo wszystko to jest mo偶liwe, tak, naturalnie, 偶e mo偶liwe鈥! Ale st膮d wniosek, 偶e musz臋 wszystko na nowo ustawi膰. Metoda, porz膮dek nigdy mi tak nie by艂y potrzebne jak teraz; wszystko musi pasowa膰 na swoje miejsce. Bo inaczej znajd臋 si臋 na zupe艂nie fa艂szywym torze鈥

Przerwa艂 i znowu obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie w moim kierunku:

鈥 Gdzie jest Marby?

鈥 Trzeba jecha膰 przez Cranchester.

鈥 Jak to daleko?

鈥 O, mo偶e ponad dwadzie艣cia kilometr贸w!

鈥 M贸g艂by pan si臋 tam wybra膰? Na przyk艂ad jutro?

鈥 Jutro? Zaraz鈥 Jutro jest niedziela. Tak, my艣l臋, 偶e m贸g艂bym jako艣 to u艂o偶y膰. Co panu za艂atwi膰?

鈥 Zobaczy膰 si臋 z t膮 pani膮 Folliott. I dowiedzie膰 si臋 wszystkiego, co mo偶na, o tej pannie Urszuli Bourne.

鈥 Dobrze. Ale鈥 przyznam si臋, 偶e wcale mnie nie n臋ci to zadanie.

鈥 Teraz nie czas wybiera膰. Od tego mo偶e zale偶e膰 偶ycie cz艂owieka.

鈥 Biedny Ralf 鈥 powiedzia艂em z westchnieniem. 鈥 Pan wierzy, 偶e on jest niewinny?

Poirot spojrza艂 na mnie surowo.

鈥 Chce pan pozna膰 prawd臋?

鈥 Naturalnie.

鈥 Wi臋c obiecuj臋 panu, 偶e pan j膮 pozna. Niestety, m贸j przyjacielu, wszystko wskazuje na jego win臋.

鈥 Co?! 鈥 wykrzykn膮艂em.

鈥 Tak, temu g艂upiemu inspektorowi, bo on jest g艂upi, wszystko zdaje si臋 wskazywa膰 na kapitana Patona. Ja szukam prawdy i prawda za ka偶dym razem prowadzi mnie do Ralfa Patona. Motyw, okazja, 艣rodki! Ale porusz臋 niebo i ziemi臋. Obieca艂em pannie Florze. A ona by艂a bardzo pewna, biedaczka. Bardzo pewna.



Rozdzia艂 jedenasty
Poirot sk艂ada wizyt臋


By艂em troch臋 zdenerwowany, kiedy nast臋pnego popo艂udnia naciska艂em dzwonek przy wej艣ciu do Marby Grange. Ciekawi艂o mnie, jakich wynik贸w Poirot oczekuje po mojej wizycie. Dlaczego powierzy艂 mi to zadanie? Czy dlatego, by samemu pozosta膰 w cieniu, tak jak w wypadku rozmowy z majorem Bluntem? Podobne za艂o偶enie, zrozumia艂e poprzednio, obecnie wydawa艂o si臋 dziwne.

Moje rozmy艣lania zosta艂y przerwane nadej艣ciem zgrabnej pokoj贸wki.

Pani Folliott by艂a w domu. Wprowadzono mnie do obszernego salonu. Czekaj膮c na pani膮 domu, rozgl膮da艂em si臋 ciekawie dooko艂a. Spory, do艣膰 sk膮po umeblowany pok贸j, niebrzydkie okazy porcelany i kilka pi臋knych sztych贸w, wyp艂owia艂e zas艂ony i pokrycia mebli. Ale jednocze艣nie salon, w kt贸rym na ka偶dym kroku wyczuwa艂o si臋 kobiec膮 r臋k臋.

Przerwa艂em ogl膮danie pi臋knego Bartolozziego, kiedy pani Folliott wesz艂a do salonu. By艂a to kobieta wysokiego wzrostu, mia艂a niedbale zaczesane kasztanowate w艂osy i bardzo sympatyczny u艣miech.

鈥 Doktor Sheppard鈥? 鈥 spyta艂a z wahaniem.

鈥 Tak jest, prosz臋 pani 鈥 odpar艂em. 鈥 Bardzo przepraszam za naj艣cie, ale zale偶y mi na uzyskaniu od pani informacji o zatrudnianej niegdy艣 przez pani膮 pokoj贸wce Urszuli Bourne.

Gdy wymieni艂em to nazwisko, z twarzy pani Folliott znik艂 u艣miech, a z jej zachowania ca艂a serdeczno艣膰. Wydawa艂a si臋 teraz dosy膰 zmieszana i zak艂opotana.

鈥 O Urszuli Bourne? 鈥 spyta艂a.

鈥 Tak 鈥 odpar艂em. 鈥 Mo偶e pani nie przypomina sobie nazwiska?

鈥 O tak, przypominam sobie. Przypominam sobie bardzo dobrze.

鈥 Odesz艂a od pani mniej wi臋cej rok temu, prawda?

鈥 Tak, tak. Rok temu. Zgadza si臋 ca艂kowicie.

鈥 Czy by艂a z niej pani zadowolona? I jak d艂ugo u pani s艂u偶y艂a, je艣li mo偶na wiedzie膰?

鈥 Chyba z rok albo dwa. Trudno mi sobie w tej chwili dok艂adnie przypomnie膰. Bardzo, owszem, bardzo zr臋czna. Jestem pewna, 偶e b臋dzie pan z niej zadowolony. Nie mia艂am poj臋cia, 偶e ona odchodzi z Fernly. Zupe艂nie nie mia艂am poj臋cia!

鈥 Czy mog艂aby mi pani co艣 wi臋cej o niej powiedzie膰?

鈥 Co艣 o niej?

鈥 Tak, sk膮d pochodzi, z jakiej rodziny? Takie rzeczy. Twarz pani Folliott zastyg艂a teraz zupe艂nie.

鈥 Nic o niej nie wiem.

鈥 U kogo s艂u偶y艂a przed przyj艣ciem do pani?

鈥 Niestety, tego sobie nie przypominam.

Pod widoczn膮 nerwowo艣ci膮 pani Folliott kry艂a si臋 teraz nuta gniewu. Unios艂a g艂ow臋 gestem dziwnie mi znajomym.

鈥 Czy naprawd臋 musi pan zadawa膰 te wszystkie pytania?

鈥 Ale偶 nie! 鈥 odpar艂em zdziwiony i nieco zak艂opotany. 鈥 Nie przypuszcza艂em, 偶e nie b臋dzie pani chcia艂a mi odpowiedzie膰. Bardzo mi przykro.

Z艂o艣膰 opu艣ci艂a pani膮 Folliott. Zmiesza艂a si臋 znowu.

鈥 Nie, nie, mog臋 na nie odpowiedzie膰. Zapewniam pana, 偶e mog臋. Dlaczeg贸偶 bym mia艂a nie chcie膰. Tylko 偶e鈥 wydawa艂o mi si臋 to troch臋 dziwne. Po prostu pa艅skie pytania tak dziwnie brzmia艂y, tylko to.

Jedn膮 z korzy艣ci rozleg艂ej praktyki lekarskiej jest nabywana z czasem umiej臋tno艣膰 poznawania, kiedy ludzie k艂ami膮. Z samego zachowania pani Folliott 鈥 je艣li nie z jej s艂贸w 鈥 mog艂em odgadn膮膰, 偶e nie ma ona najmniejszej, ale to najmniejszej ochoty odpowiada膰 na moje pytania. Wydawa艂a si臋 nadal bardzo zaniepokojona i wytr膮cona z r贸wnowagi. Najwyra藕niej w ca艂ej tej historii kry艂a si臋 jaka艣 tajemnica. Poza tym oczywiste by艂o, 偶e pani Folliott jest kobiet膮 nieprzywyk艂膮 do oszukiwania i k艂amania, gdy偶 zbyt wyra藕nie okazywa艂a zdenerwowanie i niepok贸j. Dziecko by to dostrzeg艂o.

Z drugiej strony by艂o r贸wnie oczywiste, 偶e nie ma zamiaru powiedzie膰 ani s艂owa wi臋cej. Jakakolwiek tajemnica kry艂a si臋 w osobie Urszuli Bourne, nie mia艂em nadziei us艂ysze膰 jej z ust pani Folliott.

Pokonany, jeszcze raz przeprosi艂em j膮 za naj艣cie, wzi膮艂em kapelusz i wyszed艂em.

Potem odwiedzi艂em jeszcze paru pacjent贸w w King鈥檚 Abbot i oko艂o sz贸stej wr贸ci艂em do domu. Karolina siedzia艂a nad stosem brudnych talerzyk贸w i fili偶anek 鈥 pozosta艂o艣ci膮 popo艂udniowej herbatki. Wyraz jej twarzy wskazywa艂 na t艂umione podniecenie. Zna艂em ten wyraz a偶 nadto dobrze! Pewny znak, 偶e otrzyma艂a b膮d藕 udzieli艂a komu艣 wiadomo艣ci. Zastanawia艂em si臋, kt贸ra z tych dw贸ch okoliczno艣ci zaistnia艂a.

鈥 Sp臋dzi艂am bardzo interesuj膮ce popo艂udnie 鈥 zacz臋艂a, gdy zag艂臋bi艂em si臋 w sw贸j ulubiony fotel i wyci膮gn膮艂em nogi w stron臋 mi艂ego ciep艂a kominka.

鈥 Czy偶by? 鈥 spyta艂em. 鈥 By艂a na herbacie panna Ganett? Panna Ganett, jak wiadomo, jest jedn膮 z naszych g艂贸wnych agencji plotkarskich.

鈥 Nie zgad艂e艣 鈥 odpar艂a Karolina z beztroskim spokojem. 鈥 Spr贸buj jeszcze raz.

Pr贸bowa艂em kilka razy, wymieniaj膮c po kolei wszystkie nazwiska z listy s艂u偶by wywiadowczej mojej siostry. Ale Karolina, triumfalnie u艣miechni臋ta, za ka偶dym razem potrz膮sa艂a przecz膮co g艂ow膮. Wreszcie sama 艂askawie udzieli艂a mi po偶膮danej informacji:

鈥 Pan Poirot! No i co o tym my艣lisz?

Pomy艣la艂em wiele r贸偶nych rzeczy, ale mia艂em tyle zdrowego rozs膮dku, 偶e 偶adn膮 nie podzieli艂em si臋 z Karolin膮.

鈥 Po co przyszed艂? 鈥 spyta艂em.

鈥 Zobaczy膰 si臋 ze mn膮. To chyba jasne! Powiedzia艂, 偶e poznawszy tak dobrze mojego brata, pragnie nawi膮za膰 znajomo艣膰 z jego urocz膮 siostr膮, to znaczy twoj膮 urocz膮 siostr膮, James. Pomiesza艂o mi si臋, ale mam nadziej臋, 偶e zrozumia艂e艣.

鈥 O czym m贸wi艂?

鈥 Du偶o mi opowiada艂 o sobie i swoich przygodach detektywa. S艂ysza艂e艣 o tym ksi臋ciu Pawle Maureta艅skim, tym, kt贸ry o偶eni艂 si臋 z tancerk膮?

鈥 No, wi臋c co?

鈥 W 鈥濷kruchach Towarzyskich鈥 czyta艂am par臋 dni temu nies艂ychanie interesuj膮c膮 wiadomo艣膰, 偶e to nie 偶adna tancerka, tylko ni mniej, ni wi臋cej wielka ksi臋偶niczka rosyjska, jedna z c贸rek cara, kt贸rej uda艂o si臋 uciec od bolszewik贸w. Wi臋c z tego, co m贸wi艂 pan Poirot, wynika, 偶e rozwik艂a艂 spraw臋 gro偶膮c膮 skandalem ksi臋ciu i jego ma艂偶once. Podobno ksi膮偶臋 Pawe艂 nie wiedzia艂, jak mu si臋 odwdzi臋czy膰.

鈥 Czy podarowa艂 mu szpilk臋 ze szmaragdem wielko艣ci go艂臋biego jajka? 鈥 spyta艂em ironicznie.

鈥 Pan Poirot nic o tym nie wspomnia艂. A tak by艂o?

鈥 Nie wiem, nie wiem. Chocia偶 tak si臋 zawsze robi, przynajmniej w powie艣ciach kryminalnych. Wszechwiedz膮cy detektyw zawsze ma pok贸j pe艂en rubin贸w, pere艂 i szmaragd贸w, kt贸re otrzyma艂 w podarunku od wdzi臋cznych koronowanych klient贸w.

鈥 To strasznie przyjemnie dowiadywa膰 si臋 takich rzeczy prosto z pieca, jak to si臋 m贸wi 鈥 powiedzia艂a z zadowoleniem Karolina.

Tak, dla Karoliny to rozkosz. Mimo wszystko musia艂em podziwia膰 spryt pana Herkulesa Poirota, kt贸ry ze wszystkich opowiada艅, jakie m贸g艂 przytoczy膰, bezb艂臋dnie wybra艂 histori臋 najbardziej imponuj膮c膮 starej pannie zamieszka艂ej w male艅kim miasteczku.

鈥 I powiedzia艂 ci, 偶e ta tancerka jest wielk膮 ksi臋偶niczk膮? 鈥 spyta艂em.

鈥 Zobowi膮zany by艂 do tajemnicy 鈥 odpar艂a Karolina z powag膮.

Zastanawia艂em si臋, jak dalece Poirot rozmin膮艂 si臋 z prawd膮, zabawiaj膮c Karolin臋. A mo偶e wcale nie! M贸g艂 i tak j膮 zaintrygowa膰 wiele m贸wi膮cym wzruszeniem ramion i podnoszeniem brwi.

鈥 No i po tym wszystkim by艂a艣 pewno gotowa je艣膰 mu z r臋ki, co?

鈥 Nie b膮d藕 ordynarny, James! Zupe艂nie nie wiem, gdzie艣 ty si臋 nauczy艂 takich okre艣le艅.

鈥 Prawdopodobnie od moich jedynych 艂膮cznik贸w z szerokim 艣wiatem, od pacjent贸w. Na nieszcz臋艣cie moja praktyka nie obejmuje ksi膮偶膮t krwi i interesuj膮cych emigrant贸w rosyjskich.

Karolina podnios艂a okulary na czo艂o i zacz臋艂a mi si臋 przygl膮da膰.

鈥 Czego艣 ty taki dzisiaj skwaszony, James? Na pewno w膮troba. We藕 na noc niebiesk膮 pigu艂k臋.

Gdyby kto艣 mnie zobaczy艂 w domu, nigdy by nie pomy艣la艂, 偶e jestem lekarzem. W domu wszelkim leczeniem siebie i mnie kieruje Karolina.

鈥 Diabli niech bior膮 w膮trob臋! 鈥 powiedzia艂em ze z艂o艣ci膮. 鈥 Czy rozmawiali艣cie o sprawie morderstwa?

鈥 Naturalnie, James! O jakich innych miejscowych sprawach mogliby艣my m贸wi膰? Uda艂o mi si臋 w wielu wypadkach do艣膰 powa偶nie uzupe艂ni膰 braki w wiadomo艣ciach pana Poirota. By艂 mi bardzo wdzi臋czny. Powiedzia艂, 偶e mam zadatki na 艣wietnego detektywa i 偶e potrafi臋 wspaniale wejrze膰 w psychologiczne powik艂ania natury ludzkiej.

Karolina przypomina艂a mi w tej chwili kota, kt贸ry najad艂 si臋 艣mietanki i mruczy zadowolony.

鈥 M贸wi艂 mi du偶o o szarych kom贸rkach m贸zgu i o ich funkcjonowaniu. Powiedzia艂, 偶e jego kom贸rki s膮 pierwszego gatunku.

鈥 To do niego podobne 鈥 odpar艂em cierpko. 鈥 Skromno艣膰 nie nale偶y do jego zalet.

鈥 Jeste艣 okropnie zazdrosny, James. Pan Poirot powiedzia艂, 偶e rzecz膮 niezmiernej wagi jest jak najszybsze odszukanie Ralfa, by m贸g艂 on oczy艣ci膰 si臋 z zarzut贸w. Powiedzia艂, 偶e jego nieobecno艣膰 w czasie dochodzenia wywrze bardzo niedobre wra偶enie na 艂awie przysi臋g艂ych.

鈥 I co艣 ty na to odpowiedzia艂a?

鈥 Zgodzi艂am si臋 z tym ca艂kowicie. 鈥 Karolina wypi臋艂a dumnie pier艣. 鈥 I powiedzia艂am mu, co ludzie ju偶 na ten temat m贸wi膮.

鈥 Karolino! 鈥 odezwa艂em si臋 ostro. 鈥 Czy艣 mo偶e te偶 powt贸rzy艂a rozmow臋 pods艂uchan膮 wtedy w lesie?

鈥 Naturalnie! 鈥 odpar艂a Karolina weso艂o. Wsta艂em i zacz膮艂em przechadza膰 si臋 po pokoju.

鈥 Nie wiem, czy zdajesz sobie spraw臋 z tego, co robisz? 鈥 wybuchn膮艂em. 鈥 Zak艂adasz po prostu stryczek na szyj臋 tego biednego ch艂opca.

鈥 Wcale nie 鈥 odpar艂a Karolina zupe艂nie nieporuszona.

鈥 By艂am bardzo zdziwiona, 偶e艣 sam nie wspomnia艂 o tym panu Poirotowi.

鈥 Dobrze wiedzia艂em, dlaczego tego nie robi臋. Lubi臋 Ralfa.

鈥 Ja te偶 go lubi臋. I dlatego twierdz臋, 偶e m贸wisz g艂upstwa. Nie wierz臋, by Ralf pope艂ni艂 morderstwo, a wi臋c 偶adna prawda nie wyrz膮dzi mu szkody, a panu Poirotowi powinni艣my jak najbardziej pom贸c. Pomy艣l tylko, James, z pewno艣ci膮 Ralf by艂 w noc morderstwa na randce z t膮 sam膮 dziewczyn膮 i ma doskona艂e alibi.

鈥 Je艣li ma takie wspania艂e alibi, to dlaczego si臋 nie zg艂osi i nie powie nam tego?

鈥 Mo偶e nie chce skompromitowa膰 dziewczyny? 鈥 powiedzia艂a Karolina z dum膮 w g艂osie. 鈥 Ale je艣li porozmawia z ni膮 pan Poirot i przedstawi to jako spraw臋 jej obowi膮zku, ona zg艂osi si臋 sama i oczy艣ci Ralfa.

鈥 Widz臋, 偶e艣 sobie wykoncypowa艂a jak膮艣 romantyczn膮 legend臋 鈥 odpar艂em. 鈥 Czytasz zbyt du偶o idiotycznych powie艣ci. Zawsze ci to m贸wi艂em! 鈥 Opad艂em ci臋偶ko na fotel. 鈥 Czy Poirot zadawa艂 ci jeszcze jakie艣 pytania? 鈥 odezwa艂em si臋 po chwili.

鈥 Pyta艂 tylko o pacjent贸w, kt贸rzy byli u ciebie tego ranka.

鈥 O pacjent贸w? 鈥 powt贸rzy艂em, nie wierz膮c w艂asnym uszom.

鈥 Tak, pacjent贸w, kt贸rzy przyszli do twego gabinetu. Ilu i kto.

鈥 I ty艣 to wiedzia艂a? Chyba nie?

Karolina jest mimo wszystko zadziwiaj膮ca.

鈥 A dlaczeg贸偶 nie mia艂am wiedzie膰? 鈥 zawo艂a艂a triumfuj膮co. 鈥 Z tego okna widz臋 ca艂膮 艣cie偶k臋 od ulicy. I mam 艣wietn膮 pami臋膰, James! O wiele lepsz膮 ni偶 ty, zapami臋taj to sobie.

鈥 Jestem tego pewien 鈥 mrukn膮艂em, my艣l膮c o czym艣 zupe艂nie innym.

Moja siostra, licz膮c na palcach, wymienia艂a:

鈥 By艂a stara pani Bennett i ten ch艂opak z farmy, kt贸remu co艣 si臋 sta艂o w palec, Dolly Grice przysz艂a, 偶eby艣 jej wyci膮gn膮艂 ig艂臋 z palca, by艂 ameryka艅ski steward z okr臋tu. Zaraz, zaraz, kto jeszcze鈥? O tak! Jeszcze stary George Evans, kt贸remu zrobi艂 si臋 wrz贸d. I wreszcie鈥 鈥 zrobi艂a porozumiewawcz膮 przerw臋.

鈥 No?

Karolina z wielkim smakiem roz艂adowa艂a napi臋cie. Sykn臋艂a 鈥 zgodnie ze swym obyczajem umiej臋tnie wykorzystuj膮c przy tej okazji poka藕n膮 liczb臋 g艂osek 鈥瀞鈥:

鈥 Miss Russell!

Rozpar艂a si臋 w fotelu i patrzy艂a na mnie znacz膮co, a kiedy Karolina patrzy na kogo艣 znacz膮co, trudno tego nie zauwa偶y膰.

鈥 Zupe艂nie nie rozumiem, o co ci chodzi 鈥 powiedzia艂em nieszczerze. 鈥 Dlaczeg贸偶 by panna Russell nie mia艂a przyj艣膰 do mnie z dolegliwo艣ciami kolana?

鈥 Dolegliwo艣ci w kolanie! 鈥 za艣mia艂a si臋 Karolina. 鈥 Bzdura! Mia艂a takie same dolegliwo艣ci w kolanie jak ty albo ja. Ona przysz艂a zupe艂nie po co innego!

鈥 Po co? 鈥 spyta艂em.

Karolina musia艂a przyzna膰, 偶e nie wie.

鈥 Ale b膮d藕 pewien, 偶e o to w艂a艣nie mu chodzi艂o. To znaczy panu Poirotowi. W tej babie jest co艣 podejrzanego i on to czuje.

鈥 To samo powiedzia艂a mi wczoraj pani Ackroyd 鈥 przyzna艂em. 鈥 Te偶 uwa偶a, 偶e w pannie Russell jest co艣 podejrzanego.

鈥 Aaa! 鈥 odpar艂a ponuro Karolina. 鈥 Pani Ackroyd! Ona druga!

鈥 Druga co?

Karolina jednak nie chcia艂a mi szerzej wyja艣ni膰 znaczenia tych s艂贸w. Pokiwa艂a tylko g艂ow膮 kilka razy, zwin臋艂a robot臋 na drutach i posz艂a na pi臋tro, by w艂o偶y膰 jedwabn膮 fioletow膮 bluzk臋 zapinan膮 pod szyj臋 i z艂oty medalion 鈥 co nazywa ubieraniem si臋 do kolacji.

Ja pozosta艂em na swoim miejscu, wpatruj膮c si臋 w ogie艅 i rozmy艣laj膮c nad s艂owami Karoliny. Czy Poirot rzeczywi艣cie przyszed艂, aby zdoby膰 jakie艣 informacje o pannie Russell, czy te偶 jest to jedynie bujna wyobra藕nia Karoliny, kt贸ra t艂umaczy sobie wszystko zgodnie z w艂asnymi za艂o偶eniami?

Owego ranka nic absolutnie nie zauwa偶y艂em w zachowaniu panny Russell, co mog艂oby wzbudzi膰 podejrzenie. W ka偶dym razie nie鈥

Przypomina艂em sobie ci膮g艂e naprowadzanie przez ni膮 rozmowy na temat narkotyk贸w i narkoman贸w, a dalej trucizny i trucicieli. Ale chyba w tym nie nale偶a艂o dopatrywa膰 si臋 niczego specjalnego? Jednak偶e to by艂o dziwne鈥

Z pi臋tra us艂ysza艂em dosy膰 cierpki g艂os Karoliny:

鈥 James, sp贸藕nisz si臋 na kolacj臋, chod藕 si臋 przebra膰!

Do艂o偶y艂em troch臋 w臋gla do kominka i pos艂usznie poszed艂em si臋 przebra膰.

Lepiej nic nie m贸wi膰 i mie膰 spok贸j w domu.



Rozdzia艂 dwunasty
Doko艂a sto艂u


Rozprawa odby艂a si臋 w poniedzia艂ek. Nie mam zamiaru opisywa膰 jej szczeg贸艂owo. Powtarza艂bym przecie偶 w k贸艂ko to samo. Policja zgodzi艂a si臋, aby na 艣wiat艂o dzienne wysz艂o jak najmniej fakt贸w. Z艂o偶y艂em zeznanie dotycz膮ce przyczyny zgonu Ackroyda i okre艣li艂em przypuszczaln膮 godzin臋 艣mierci. Koroner zrobi艂 kilka uwag na temat nieobecno艣ci Ralfa, ale specjalnie tego nie podkre艣la艂.

Potem ja i Poirot zamienili艣my kilka s艂贸w z inspektorem Raglanem. Inspektor by艂 bardzo powa偶ny.

鈥 Sprawa 藕le wygl膮da, panie Poirot 鈥 powiedzia艂. 鈥 Chc臋 by膰 zupe艂nie sprawiedliwy. Ja sam st膮d pochodz臋 i wiele razy spotyka艂em kapitana Patona w Cranchester. Wcale nie pragn臋 go widzie膰 na 艂awie oskar偶onych, ale jak m贸wi臋, sprawa wygl膮da 藕le. Oboj臋tne, z kt贸rej strony na ni膮 spojrze膰. Je艣li kapitan Paton jest niewinny, to dlaczego nie wyjdzie z ukrycia? Cho膰 mamy dowody przemawiaj膮ce przeciwko niemu, m贸g艂by przecie偶 jako艣 wyt艂umaczy膰 swoj膮 nieobecno艣膰鈥. Dlaczego wi臋c si臋 nie zg艂asza?

Za s艂owami inspektora kry艂o si臋 znacznie wi臋cej, ni偶 w owym czasie przypuszcza艂em. Rysopis Ralfa zosta艂 przekazany do wszystkich port贸w i na wszystkie stacje kolejowe w ca艂ej Anglii. Policja poszukiwa艂a go w ka偶dym zak膮tku kraju, jego mieszkanie w mie艣cie by艂o pod obserwacj膮, tak jak i wszystkie domy, o kt贸rych wiedziano, 偶e w nich bywa. Po zarzuceniu takiej sieci nie wydawa艂o si臋 mo偶liwe, aby Ralf na d艂ugo m贸g艂 unikn膮膰 aresztowania. Nie mia艂 ze sob膮 偶adnych rzeczy ani, jak przypuszczano, pieni臋dzy.

鈥 Nie mog臋 znale藕膰 nikogo, kto by widzia艂 go owego wieczoru na stacji 鈥 ci膮gn膮艂 inspektor. 鈥 A przecie偶 jest on tutaj do艣膰 dobrze znany i kto艣 powinien by艂 go zauwa偶y膰. Z Liverpoolu te偶 nie ma 偶adnych wiadomo艣ci.

鈥 My艣li pan, 偶e kapitan Paton pojecha艂 do Liverpoolu? 鈥 spyta艂 Poirot.

鈥 Na to wygl膮da. Ten telefon ze stacji na osiem minut przed odjazdem liverpoolskiego ekspresu! Co艣 w tym chyba jest.

鈥 Chyba 偶e to by艂o specjalnie pomy艣lane, by zmyli膰 艣lad. Mo偶e taki by艂 w艂a艣nie cel owego telefonu.

鈥 To jest nawet my艣l! 鈥 zapali艂 si臋 inspektor. 鈥 Pan to powa偶nie sugeruje?

鈥 M贸j przyjacielu 鈥 odpar艂 Poirot 鈥 nie wiem. Ale powiem panu jedno: jestem pewien, 偶e kiedy wyja艣ni臋 zagadk臋 telefonu, znajd臋 jednocze艣nie wyja艣nienie morderstwa.

鈥 Ju偶 pan raz co艣 takiego m贸wi艂, przypominam sobie 鈥 zauwa偶y艂em, patrz膮c ciekawie na Poirota.

Skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 I zawsze b臋d臋 do tego wraca艂 鈥 odpar艂 powa偶nie.

鈥 A mnie to si臋 wydaje zupe艂nie bez znaczenia 鈥 o艣wiadczy艂em.

鈥 Tego bym nie powiedzia艂 鈥 wtr膮ci艂 inspektor. 鈥 Ale prawd臋 rzek艂szy, uwa偶am, 偶e pan Poirot przywi膮zuje do tego zbyt wielk膮 wag臋. Mamy lepsze dowody i poszlaki ni偶 to. Na przyk艂ad 艣lady palc贸w na sztylecie.

Poirot zacz膮艂 nagle wyra偶a膰 si臋 bardzo z cudzoziemska, co zdarza艂o mu si臋 zawsze, gdy by艂 czym艣 podniecony.

鈥 Monsieur l鈥檌nspecteur* 鈥 powiedzia艂 鈥 prosz臋 si臋 wystrzega膰 艣lepej, no鈥 no, comment dire*鈥 aha, takiej w膮skiej, no鈥!

Inspektor Raglan patrzy艂 zdumiony. By艂em szybszy od niego:

鈥 My艣li pan o 艣lepej uliczce?

鈥 Tak, tak, 艣lepej 艣cie偶ce, kt贸ra prowadzi donik膮d. Tak samo mo偶e by膰 z tymi odciskami palc贸w. Mog膮 one pana zaprowadzi膰 nigdzie.

鈥 Nie wiem, jak to mo偶e by膰 鈥 odpar艂 inspektor. 鈥 Pan pewno przypuszcza, 偶e mog膮 by膰 fa艂szywe? Owszem, czyta艂em nawet, 偶e robiono takie rzeczy, chocia偶 nigdy w swojej karierze na to si臋 nie natkn膮艂em. Ale prawdziwe czy fa艂szywe, musz膮 mnie gdzie艣 zaprowadzi膰.

Poirot wzruszy艂 tylko ramionami i roz艂o偶y艂 r臋ce.

Potem inspektor pokaza艂 nam kilka powi臋kszonych fotografii tych odcisk贸w i naukowo zacz膮艂 wyja艣nia膰 r贸偶nice mi臋dzy rozmaitymi typami linii papilarnych.

鈥 No, panowie 鈥 powiedzia艂 troch臋 obra偶ony oboj臋tnym zachowaniem Poirota 鈥 musicie chyba przyzna膰, 偶e te 艣lady zosta艂y pozostawione przez kogo艣, kto owego wieczoru by艂 w Fernly.

鈥 Bien entendu* 鈥 odpar艂 Poirot, kiwaj膮c g艂ow膮.

鈥 No wi臋c? Zebra艂em odciski palc贸w wszystkich mieszka艅c贸w domu, wszystkich, prosz臋 pami臋ta膰, od starej pani pocz膮wszy, a na dziewczynie kuchennej sko艅czywszy.

Nie wiem, czy pani Ackroyd by艂aby zachwycona mianem 鈥瀞tarej pani鈥. Jestem pewien, 偶e sp臋dza niejedn膮 godzin臋 nad rozmaitymi kremami do twarzy.

鈥 Od ka偶dego! 鈥 nudzi艂 inspektor.

鈥 艁膮cznie z moimi 鈥 doda艂em sucho.

鈥 No w艂a艣nie. I 偶adne nie pasuj膮. To pozostawia dwie mo偶liwo艣ci. Ralf Paton albo 贸w tajemniczy nieznajomy, o kt贸rym m贸wi艂 nam doktor. Je艣li znajdziemy ich obu鈥

鈥 Wtedy stracimy wiele cennego czasu 鈥 wtr膮ci艂 Poirot.

鈥 Nie rozumiem pana, panie Poirot? 鈥 zdziwi艂 si臋 inspektor.

鈥 M贸wi pan, 偶e pan wzi膮艂 odciski palc贸w wszystkich mieszka艅c贸w domu 鈥 mrukn膮艂 Poirot. 鈥 Czy jest pan tego pewien, monsieur l鈥檌nspecteur?

鈥 Naturalnie, powiedzia艂em przecie偶!

鈥 O nikim pan nie zapomnia艂?

鈥 O nikim.

鈥 Z 偶ywych i umar艂ych?

Przez chwil臋 inspektor nie m贸g艂 poj膮膰, o co detektywowi idzie. By膰 mo偶e s膮dzi艂, 偶e s膮 to symbolicznie u偶yte s艂owa. Potem zacz臋艂o mu si臋 rozja艣nia膰 w g艂owie.

鈥 Pan my艣li鈥?

鈥 O umar艂ych, monsieur l鈥檌nspecteur. Inspektor dalej nic nie rozumia艂.

鈥 Po prostu wydaje mi si臋 鈥 ci膮gn膮艂 uprzejmie Poirot 鈥 偶e odciski palc贸w, kt贸re pan znalaz艂 na sztylecie, nale偶膮 do pana Ackroyda. Bardzo to 艂atwo sprawdzi膰. Cia艂o jeszcze nie jest pochowane.

鈥 Ale dlaczeg贸偶 by tak mia艂o by膰! Jaki by to mia艂o sens? Chyba pan nie dopuszcza my艣li o samob贸jstwie, panie Poirot?

鈥 Ach, nie! Wed艂ug mojej teorii morderca mia艂 r臋kawiczki albo owin膮艂 w co艣 r臋k臋. Po zadaniu ciosu uj膮艂 r臋k臋 ofiary i przycisn膮艂 jej palce do r臋koje艣ci.

鈥 Ale po co?

Poirot znowu wzruszy艂 ramionami:

鈥 呕eby pokie艂baszon膮 spraw臋 uczyni膰 jeszcze bardziej pokie艂baszon膮.

鈥 Sprawdz臋 鈥 powiedzia艂 inspektor. 鈥 Ale co panu podsun臋艂o t臋 my艣l?

鈥 Kiedy pokaza艂 mi pan 艂askawie sztylet i zwr贸ci艂 uwag臋 na odciski palc贸w. Wiem bardzo ma艂o o typach linii papilarnych. Przyznaj臋 si臋 tu szczerze do mojego nieuctwa. Ale wyda艂o mi si臋, 偶e po艂o偶enie tych odcisk贸w jest do艣膰 dziwne. Nie w ten spos贸b trzyma艂bym sztylet, gdybym chcia艂 zada膰 cios. Jasna rzecz, 偶e gdy zbrodniarz wykr臋ca艂 do ty艂u r臋k臋 ofierze, mia艂 pewnie trudno艣ci z ustawieniem jej w odpowiedniej pozycji.

Inspektor Raglan wpatrywa艂 si臋 zdumiony w kr臋pego detektywa. Poirot z wyrazem ca艂kowitej oboj臋tno艣ci usuwa艂 z r臋kawa marynarki jaki艣 niedostrzegalny py艂ek.

鈥 No, no! 鈥 powiedzia艂 inspektor. 鈥 To jest my艣l. Zaraz sprawdz臋, ale niech pan nie b臋dzie rozczarowany, je艣li nic z tego nie wyjdzie.

Usi艂owa艂 nada膰 g艂osowi ton 艂agodny i nieco ojcowski. Poirot popatrzy艂 za inspektorem, potem obr贸ci艂 si臋 ku mnie z b艂yszcz膮cymi oczami:

鈥 Nast臋pnym razem 鈥 zauwa偶y艂 鈥 musz臋 ostro偶niej obchodzi膰 si臋 z jego amour propre*. A teraz, skoro pozostawiono nas samych, mo偶e by艣my tak zorganizowali, dobry przyjacielu, ma艂e zebranko ca艂ej rodziny, tak?

Ma艂e zebranko鈥, jak je nazwa艂 Poirot, odby艂o si臋 w p贸艂 godziny p贸藕niej. Usiedli艣my wok贸艂 sto艂u w jadalni Fernly; Poirot na honorowym miejscu, niby przewodnicz膮cy jakiego艣 ponurego posiedzenia. S艂u偶by nie wezwano, tak 偶e by艂o nas sze艣cioro: pani Ackroyd, Flora, major Blunt, m艂ody Raymond, Poirot i ja.

Kiedy wszyscy si臋 zeszli, Poirot wsta艂 i z艂o偶y艂 g艂臋boki uk艂on:

鈥 Messieurs, mesdames*, zwo艂a艂em pa艅stwa tutaj w pewnym celu. 鈥 Zrobi艂 kr贸tk膮 przerw臋. 鈥 Przede wszystkim pragn臋 wnie艣膰 specjaln膮 pro艣b臋 do mademoiselle.

鈥 Do mnie? 鈥 spyta艂a Flora.

鈥 Mademoiselle, pani jest zar臋czona z kapitanem Ralfem Patonem. Je艣li wtajemniczy艂 on kogokolwiek w swoje sprawy, to w艂a艣nie pani膮. B艂agam pani膮 gor膮co, aby je艣li znane jest pani miejsce jego pobytu, nam贸wi艂a go pani do ujawnienia si臋. Chwileczk臋! 鈥 powiedzia艂, gdy Flora podnios艂a g艂ow臋, chc膮c zabra膰 g艂os. 鈥 Niech pani nic nie m贸wi, p贸ki si臋 pani nie zastanowi dobrze. Mademoiselle, jego sytuacja staje si臋 z dnia na dzie艅 gorsza, bardziej niebezpieczna. Gdyby zjawi艂 si臋 od razu, bez wzgl臋du na to, jak powa偶ne mog艂y by膰 przeciwko niemu poszlaki, mia艂by szans臋 wyt艂umaczenia si臋. Ale jego milczenie, jego ucieczka, c贸偶 to wszystko mo偶e oznacza膰? Tylko jedno: poczucie winy. Mademoiselle, je艣li pani naprawd臋 wierzy w jego niewinno艣膰, niech go pani nam贸wi, 偶eby przyszed艂, nim b臋dzie za p贸藕no!

Twarz Flory zbiela艂a jak op艂atek.

鈥 Za p贸藕no! 鈥 powt贸rzy艂a bardzo cicho.

Poirot pochyli艂 si臋 w jej kierunku i wpatrywa艂 w ni膮 uwa偶nie.

鈥 Niech pani zrozumie, mademoiselle, papa* Poirot pani膮 prosi. Stary Poirot rozumie wiele rzeczy i ma do艣wiadczenie. Nie pr贸bowa艂bym zastawia膰 na pani膮 偶adnej pu艂apki. Nie zaufa mi pani i nie powie, gdzie jest Ralf Paton?

Dziewczyna wsta艂a, spogl膮daj膮c mu w oczy.

鈥 Panie Poirot 鈥 powiedzia艂a wyra藕nie 鈥 przysi臋gam panu, przysi臋gam uroczy艣cie, 偶e nie mam poj臋cia, gdzie si臋 znajduje Ralf Paton i 偶e go nie widzia艂am ani nie otrzyma艂am od niego 偶adnej wiadomo艣ci w dniu鈥 morderstwa i potem.

Usiad艂a na swoim miejscu. Poirot wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez par臋 minut, potem mocno uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂.

鈥 Bien*, wi臋c sko艅czyli艣my z tym. 鈥 Twarz mu stwardnia艂a. 鈥 Teraz apeluj臋 do wszystkich, kt贸rzy siedz膮 tu wok贸艂 sto艂u, do pani Ackroyd, majora Blunta, doktora Shepparda, pana Raymonda! Wszyscy jeste艣cie przyjaci贸艂mi lub krewnymi Ralfa Patona. Je艣li kto艣 z was wie, gdzie on jest, powiedzcie!

Nast膮pi艂a d艂uga cisza. Poirot przygl膮da艂 si臋 ka偶demu z nas po kolei.

鈥 B艂agam was! 鈥 powiedzia艂. 鈥 M贸wcie!

Ale cisza trwa艂a nadal, a偶 przerwana zosta艂a wreszcie przez pani膮 Ackroyd:

鈥 Musz臋 wyzna膰 鈥 odezwa艂a si臋 j臋kliwym g艂osem 鈥 偶e nieobecno艣膰 Ralfa jest co najmniej dziwna, w istocie, nies艂ychanie dziwna. 呕eby nie zjawi膰 si臋 w takiej chwili! Wygl膮da, 偶e co艣 si臋 za tym kryje. Wiesz, moja droga Floro, czuj臋 jednak ulg臋, i偶 twoje zar臋czyny nie by艂y jeszcze oficjalnie og艂oszone.

鈥 Mamo! 鈥 wykrzykn臋艂a Flora.

鈥 Opatrzno艣膰! 鈥 o艣wiadczy艂a pani Ackroyd. 鈥 Ja g艂臋boko wierz臋 w Opatrzno艣膰. Opatrzno艣膰 i zrz膮dzenie kieruj膮 naszymi losami i maj膮 piecz臋 nad nimi, jak to Szekspir 艣licznie powiedzia艂.

鈥 Chyba pani nie czyni Opatrzno艣ci odpowiedzialn膮 za puchni臋cie pani n贸g w kostkach 鈥 wyrwa艂 si臋 Raymond ze 艣miechem, kt贸rego nie potrafi艂 opanowa膰.

Zamierza艂 przypuszczalnie z艂agodzi膰 napi臋cie, ale pani Ackroyd pos艂a艂a mu spojrzenie pe艂ne wyrzutu i wyj臋艂a chusteczk臋.

鈥 Flora unikn臋艂a dzi臋ki temu wielu k艂opot贸w i z艂ej s艂awy. Nie, nie, ja ani przez chwil臋 nie my艣l臋, 偶e drogi Ralf ma co艣 wsp贸lnego ze 艣mierci膮 biednego Rogera. Tego nie my艣l臋. Bo ja mam tak膮 natur臋, 偶e ufam ludziom. Zawsze mia艂am, od dziecka. Nie mog臋 si臋 po prostu zmusi膰, 偶eby 藕le o kim艣 my艣le膰. Ale naturalnie nie wolno zapomina膰, 偶e jako m艂ody ch艂opiec Ralf prze偶y艂 wiele nalot贸w. Czasami skutki d艂ugo pozostaj膮, tak s艂ysza艂am. Tacy ludzie zupe艂nie nie odpowiadaj膮 za swoje czyny. Trac膮 panowanie, no, wiecie, i nie mog膮 nic na to poradzi膰.

鈥 Mamo! 鈥 wykrzykn臋艂a znowu Flora. 鈥 Przecie偶 nie my艣lisz, 偶e on to zrobi艂!

鈥 No, no, pani Ackroyd! 鈥 odezwa艂 si臋 major Blunt. 鈥 Ja ju偶 nie wiem, co my艣le膰! 鈥 Pani Ackroyd by艂a bliska 艂ez. 鈥 To wszystko jest takie denerwuj膮ce. Co by si臋 sta艂o z maj膮tkiem, tak sobie my艣l臋, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e Ralf jest winny?

Raymond gwa艂townie odsun膮艂 krzes艂o od sto艂u. Major Blunt zachowa艂 spok贸j i patrzy艂 w zamy艣leniu na pani膮 Ackroyd.

鈥 Tak jak szok po szrapnelu albo co艣 鈥 upiera艂a si臋 pani Ackroyd. 鈥 Roger, trzeba szczerze przyzna膰, bardzo mu sk膮pi艂 pieni臋dzy, w najlepszych intencjach naturalnie. Ja wiem, 偶e wy wszyscy jeste艣cie przeciwko mnie, ale to bardzo dziwne, 偶e Ralf si臋 nie pojawia. Jestem naprawd臋 bardzo zadowolona, 偶e zar臋czyny Flory nie zosta艂y og艂oszone oficjalnie.

鈥 Jutro b臋d膮 鈥 powiedzia艂a g艂o艣no Flora.

鈥 Floro! 鈥 wykrzykn臋艂a przera偶ona matka. Flora zwr贸ci艂a si臋 do Raymonda:

鈥 Prosz臋 wys艂a膰 zawiadomienie do 鈥濵orning Post鈥 i do 鈥濼imesa鈥.

鈥 Czy pani uwa偶a to za rozs膮dne, panno Ackroyd? 鈥 odpar艂 Raymond.

Flora impulsywnie spyta艂a Blunta:

鈥 Pan mnie rozumie, prawda? C贸偶 mog臋 innego zrobi膰? W takiej sytuacji nie wolno mi opu艣ci膰 Ralf a. Pan rozumie, 偶e musz臋?

Patrzy艂a na艅 badawczo. Po chwili Blunt skin膮艂 g艂ow膮.

Pani Ackroyd zacz臋艂a krzykliwie protestowa膰, lecz Flora pozosta艂a niewzruszona. Wreszcie odezwa艂 si臋 Raymond:

鈥 W pe艂ni doceniam pani motywy, panno Ackroyd, ale czy nie s膮dzi pani, 偶e to jeszcze przedwczesne? Mo偶e poczekamy par臋 dni?

鈥 Jutro 鈥 powt贸rzy艂a Flora zdecydowanym g艂osem. 鈥 Mamo, twoje krzyki nic tu nie pomog膮. Wszystko mi mo偶na zarzuci膰, ale nie brak lojalno艣ci wobec przyjaci贸艂.

鈥 Panie Poirot! 鈥 pani Ackroyd ca艂a we 艂zach zwr贸ci艂a si臋 do detektywa. 鈥 Nie mo偶e pan czego艣 powiedzie膰?

鈥 Nie ma co m贸wi膰 鈥 wtr膮ci艂 si臋 Blunt. 鈥 Flora robi, co powinna. Ca艂kowicie popieram. I b臋d臋 popiera艂.

Flora wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋.

鈥 Dzi臋kuj臋 panu, majorze!

鈥 Mademoiselle 鈥 odezwa艂 si臋 Poirot. 鈥 Pani pozwoli, 偶e ja, stary cz艂owiek, pogratuluj臋 pani odwagi i lojalno艣ci. I prosz臋 mnie 藕le nie zrozumie膰, je艣li pani膮 poprosz臋, je艣li pani膮 uroczy艣cie poprosz臋, by od艂o偶y艂a pani ten zamiar o jakie艣 dwa dni.

Flora zacz臋艂a si臋 waha膰.

鈥 Prosz臋 o to zar贸wno w interesie Ralf a Patona, jak i pani, mademoiselle. Pani marszczy brew. Pani nie rozumie, jak to mo偶e by膰. Ale ja pani膮 zapewniam, 偶e tak jest. Pas de blagues*. Pani odda艂a spraw臋 w moje r臋ce, nie mo偶e mi pani teraz przeszkadza膰.

Flora odpowiedzia艂a dopiero po kilkuminutowym namy艣le:

鈥 Nie podoba mi si臋 to, ale us艂ucham pana. Usiad艂a na swoim miejscu.

鈥 A teraz, messieurs et mesdames 鈥 powiedzia艂 szybko Poirot 鈥 powiem to, co mia艂em powiedzie膰. Zrozumcie jedno, mam zamiar odkry膰 prawd臋! Prawda, bez wzgl臋du na to, jak okropna, jest zawsze ciekawa i pi臋kna dla jej poszukiwacza.

Jestem starym cz艂owiekiem, moje mo偶liwo艣ci nie s膮 ju偶 takie, jakie by艂y. 鈥 Przerwa艂, oczekuj膮c widocznie gor膮cych zaprzecze艅. 鈥 Najprawdopodobniej to jest ostatnia sprawa, jak膮 przyj膮艂em. Ale Herkules Poirot nie zako艅czy swojej kariery pora偶k膮. Messieurs et mesdames, m贸wi臋 wam, mam zamiar pozna膰 prawd臋! I poznam j膮 wbrew wam wszystkim. Ostatnie s艂owa prowokacyjnie rzuci艂 nam w twarz. Wydaje mi si臋, 偶e wszyscy drgn臋li艣my, z wyj膮tkiem Raymonda, kt贸ry nie straci艂 swojej zwyk艂ej niefrasobliwo艣ci.

鈥 Co pan rozumie przez to 鈥瀢brew nam鈥? 鈥 spyta艂, marszcz膮c lekko czo艂o.

鈥 To, co powiedzia艂em, monsieur. Ka偶dy w tym pokoju co艣 przede mn膮 ukrywa. 鈥 Podni贸s艂 r臋k臋, gdy us艂ysza艂 szmer protestu. 鈥 Ja wiem, co m贸wi臋. Czasami mo偶e to jest co艣 niewa偶nego, jakie艣 g艂upstwo, o kt贸rym my艣licie, 偶e nie ma 偶adnego znaczenia w tej sprawie, ale je ukrywacie. Ka偶dy z was co艣 ukrywa. No, nie mam racji?

Jego wyzywaj膮ce i oskar偶ycielskie spojrzenie spocz臋艂o kolejno na ka偶dej twarzy. Wszyscy opu艣cili oczy. Tak, ja r贸wnie偶!

鈥 Widz臋, 偶e udzielili艣cie mi odpowiedzi. 鈥 Poirot roze艣mia艂 si臋 dziwnie i wsta艂. 鈥 Wzywam wi臋c was, aby艣cie mi powiedzieli prawd臋, ca艂膮 prawd臋!

Zapanowa艂a cisza.

鈥 Czy nikt si臋 nie odezwie?

Znowu roze艣mia艂 si臋 tym samym kr贸tkim 艣miechem.

鈥 Cest dommage*! 鈥 powiedzia艂 i wyszed艂.



Rozdzia艂 trzynasty
G臋sie pi贸rko


Tego wieczoru po kolacji na zaproszenie Poirota odwiedzi艂em go w domu. Gdy wychodzi艂em, Karolina przygl膮da艂a mi si臋 nieprzychylnie.

Podejrzewam, 偶e bardzo chcia艂a mi towarzyszy膰.

Poirot powita艂 mnie serdecznie, na ma艂ym stoliku postawi艂 butelk臋 irlandzkiej whisky (kt贸rej nienawidz臋), obok syfon z wod膮 sodow膮 i szklank臋. Sam zaj膮艂 si臋 przygotowaniem dla siebie fili偶anki gor膮cej czekolady. Jak si臋 p贸藕niej dowiedzia艂em, by艂 to jego ulubiony nap贸j.

Grzecznie spyta艂 o zdrowie mojej siostry, kt贸r膮 ochrzci艂 mianem 鈥瀗ajbardziej interesuj膮cej kobiety鈥.

鈥 Obawiam si臋, 偶e po pa艅skiej wizycie Karolina uros艂a kilka cali 鈥 odezwa艂em si臋 sucho. 鈥 Jak to by艂o w niedziel臋 po po艂udniu?

Poirot za艣mia艂 si臋, w oczach mign臋艂o mu rozbawienie.

鈥 Lubi臋 w swojej pracy zatrudnia膰 ekspert贸w 鈥 wyt艂umaczy艂 tajemniczo i nie chcia艂 dalej rozwin膮膰 tej my艣li.

鈥 W ka偶dym razie dowiedzia艂 si臋 pan wszystkich lokalnych nowinek 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Prawdziwych i zmy艣lonych.

鈥 I zdoby艂em wiele cennych informacji 鈥 doda艂 Poirot spokojnie.

鈥 Na przyk艂ad? Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Dlaczego nie m贸wicie mi prawdy 鈥 odparowa艂. 鈥 W takiej miejscowo艣ci jak ta wszystkie poczynania Ralfa Patona musia艂y by膰 znane. Gdyby nie pa艅ska siostra przechodzi艂a wtedy przez las, kto艣 inny by to zrobi艂.

鈥 Prawdopodobnie 鈥 zgodzi艂em si臋 z niech臋ci膮. 鈥 A sk膮d pana nag艂e zainteresowanie moimi pacjentami?

Oczy mu zab艂ys艂y.

鈥 Tylko jednym, doktorze, tylko jednym.

鈥 Ostatnim? 鈥 zaryzykowa艂em.

鈥 Uwa偶am studium nad pann膮 Russell za niezmiernie pouczaj膮ce 鈥 odpar艂 wymijaj膮co.

鈥 A wi臋c zgadza si臋 pan z moj膮 siostr膮 i pani膮 Ackroyd, 偶e w zachowaniu panny Russell jest co艣 podejrzanego?

鈥 Co, co? Jak pan powiedzia艂: podejrzanego? Najlepiej, jak mog艂em, wyja艣ni艂em mu, co przez to okre艣lenie rozumiem.

鈥 I one tak o niej powiedzia艂y?

鈥 Czy wczoraj po po艂udniu moja siostra nie da艂a panu tego do zrozumienia?

鈥 C鈥檈st possible*.

鈥 Uwa偶am, 偶e nie ma 偶adnych podstaw do wyg艂aszania podobnych opinii 鈥 o艣wiadczy艂em.

鈥 Les femmes*! 鈥 zgodzi艂 si臋 Poirot. 鈥 S膮 wspania艂e! M贸wi膮 bez zastanowienia i potem cud 鈥 maj膮 racj臋. Kobiety pod艣wiadomie obserwuj膮 tysi膮ce najdrobniejszych szczeg贸艂贸w, nie wiedz膮c nawet, 偶e to robi膮. Ich pod艣wiadomo艣膰 sumuje te szczeg贸艂y, no i rezultat, kt贸ry one nazywaj膮 intuicj膮. Ja jestem bardzo dobrym psychologiem, ja o tym wszystkim wiem.

Wypi膮艂 si臋 dumnie i wygl膮da艂 przy tym tak zabawnie, 偶e z trudno艣ci膮 powstrzyma艂em si臋 od 艣miechu. Potem wypi艂 male艅ki 艂yczek czekolady i starannie wytar艂 w膮sy.

鈥 Bardzo bym pragn膮艂 us艂ysze膰 pa艅skie zdanie 鈥 powiedzia艂em nagle. 鈥 Co pan o tym wszystkim s膮dzi?

Odstawi艂 fili偶ank臋.

鈥 Naprawd臋 pan sobie tego 偶yczy艂

鈥 Tak.

鈥 Widzia艂 pan to wszystko co i ja. Czy nie powinni艣my my艣le膰 tego samego?

鈥 Pan chyba ze mnie kpi 鈥 dopowiedzia艂em oschle. 鈥 Ja nie mam do艣wiadczenia w sprawach tego rodzaju.

Poirot u艣miechn膮艂 si臋 wybaczaj膮ce.

鈥 Jest pan jak ma艂e dziecko, kt贸re pragnie wiedzie膰, jak to si臋 dzieje, 偶e motor chodzi. Chce pan ujrze膰 ca艂膮 spraw臋 nie tak, jak j膮 widzi doktor rodziny, ale chce pan j膮 obj膮膰 okiem detektywa, kt贸ry nikogo nie zna i kt贸rego nikt nie obchodzi, dla kt贸rego to wszystko s膮 obcy ludzie i wszyscy jednakowo podejrzani,

鈥 Bardzo dobrze pan to uj膮艂 鈥 powiedzia艂em.

鈥 A wi臋c zrobi臋 panu ma艂y wyk艂ad. Najwa偶niejsza rzecz to jasno wyobrazi膰 sobie wypadki owego wieczoru, zawsze pami臋taj膮c, 偶e wszyscy informatorzy mog膮 k艂ama膰.

Unios艂em brwi.

鈥 Bardzo podejrzliwe nastawienie.

鈥 Jednak konieczne, zapewniam pana, konieczne. Wi臋c przede wszystkim: doktor Sheppard wychodzi z Fernly o godzinie za dziesi臋膰 dziewi膮ta. Sk膮d ja to wiem?

鈥 Bo panu powiedzia艂em.

鈥 Ale m贸g艂 pan nie powiedzie膰 prawdy. Albo zegarek, pod艂ug kt贸rego sprawdza艂 pan czas, m贸g艂 藕le chodzi膰. Ale Parker potwierdzi艂, 偶e wyszed艂 pan za dziesi臋膰 dziewi膮ta.

Przyjmijmy to wi臋c za pewnik i przejd藕my dalej. O dziewi膮tej wpad艂 pan na jakiego艣 cz艂owieka i oto zdarzenie, kt贸re nazw臋 Romansem Tajemniczego Nieznajomego. Spotka艂 go pan tu偶 za bram膮. Sk膮d wiem, 偶e tak by艂o?

鈥 Bo panu powiedzia艂em鈥 鈥 zacz膮艂em znowu, lecz Poirot przerwa艂 mi gestem zniecierpliwienia:

鈥 Ach, dzisiaj wieczorem jest pan troch臋 niem膮dry, m贸j przyjacielu. Pan wie, 偶e tak by艂o, ale sk膮d ja mam wiedzie膰? Eh bien*, mog臋 si臋 zgodzi膰, 偶e Tajemniczy Nieznajomy nie jest tworem pa艅skiej wyobra藕ni, poniewa偶 s艂u偶膮ca panny Ganett spotka艂a go par臋 minut przed panem i j膮 r贸wnie偶 pyta艂 o drog臋 do Fernly Park. Przyjmujemy wi臋c jego obecno艣膰 za udowodnion膮 i mo偶emy by膰 pewni dw贸ch rzeczy dotycz膮cych jego osoby: 偶e nie zna艂 tych stron i 偶e po cokolwiek przyszed艂 do Fernly, nie otacza艂 tego wielk膮 tajemnic膮, poniewa偶 dwukrotnie pyta艂 o drog臋.

鈥 To jasne 鈥 odpar艂em. 鈥 Rozumiem.

鈥 Postanowi艂em jednak zebra膰 wi臋cej wiadomo艣ci o tym cz艂owieku. Jak si臋 te偶 dowiedzia艂em, wpad艂 on na szklaneczk臋 do gospody Pod Trzema Dzikami. Barmanka m贸wi, 偶e mia艂 ameryka艅ski akcent i wspomina艂 o niedawnym przyje藕dzie ze Stan贸w. Nie uderzy艂o pana, 偶e mia艂 ameryka艅ski akcent, doktorze?

鈥 Tak, teraz widz臋, 偶e mia艂 鈥 powiedzia艂em po chwili zastanowienia. 鈥 Ale bardzo nieznaczny.

鈥 Precisement*. A poza tym mam to, co jak pan sobie przypomina, znalaz艂em w pawiloniku.

Poda艂 mi g臋sie pi贸rko. Spojrza艂em na nie ciekawie. Teraz dopiero odezwa艂o si臋 we mnie wspomnienie czego艣, co kiedy艣 czyta艂em.

Poirot, kt贸ry obserwowa艂 uwa偶nie moj膮 reakcj臋, skin膮艂 g艂ow膮:

鈥 Tak, kokaina, 鈥炁沶ieg鈥. Narkomani nosz膮 j膮 w艂a艣nie w g臋sich pi贸rkach. Wystarczy przytkn膮膰 do nosa i za偶ywa膰 niby tabak臋.

鈥 Dwuacetylomorfina 鈥 mrukn膮艂em mechanicznie.

鈥 Ten spos贸b za偶ywania kokainy jest bardzo popularny w Ameryce. Jeszcze wi臋c jeden dow贸d (gdyby艣my go potrzebowali), 偶e ten cz艂owiek przyjecha艂 ze Stan贸w albo z Kanady.

鈥 A co w og贸le zwr贸ci艂o pana uwag臋 na pawilonik? 鈥 spyta艂em zaintrygowany.

鈥 M贸j przyjaciel inspektor za艂o偶y艂 na 艣lepo, 偶e ktokolwiek by u偶ywa艂 tej alejki, to tylko w celu szybszego doj艣cia do domu, ale ja, skoro tylko zobaczy艂em altan臋, zda艂em sobie spraw臋, 偶e alejka s艂u偶y r贸wnie偶 tym, kt贸rzy um贸wili si臋 tam na schadzk臋. Poniewa偶 nie ma chyba w膮tpliwo艣ci, 偶e 贸w nieznajomy rzeczywi艣cie nie dzwoni艂 do drzwi frontowych ani kuchennych, przypuszczam, 偶e kto艣 wyszed艂 z domu na spotkanie z nim. Je艣li tak, to czy jest lepsze miejsce ni偶 w艂a艣nie pawilonik? Przeszuka艂em go w nadziei, 偶e mo偶e znajd臋 jakie艣 艣lady. Znalaz艂em. Kawa艂ek materia艂u i g臋sie pi贸rko.

鈥 No i w艂a艣nie, ten kawa艂ek materia艂u? 鈥 podchwyci艂em.

鈥 Mo偶e pan co艣 o tym powiedzie膰?

Poirot podni贸s艂 brwi.

鈥 Pan zupe艂nie nie u偶ywa swoich szarych kom贸rek, przyjacielu 鈥 zauwa偶y艂 sucho. 鈥 Znaczenie kawa艂ka bia艂ego nakrochmalonego materia艂u powinno uderza膰 pana w oczy.

鈥 Jako艣 mnie nie uderza. 鈥 Zmieni艂em temat: 鈥 W ka偶dym razie ten cz艂owiek poszed艂 do pawiloniku, 偶eby si臋 z kim艣 spotka膰. Z kim?

鈥 Ot贸偶 i pytanie! 鈥 odpar艂 Poirot. 鈥 Nie pami臋ta pan, 偶e pani Ackroyd i jej c贸rka przyjecha艂y tutaj z Kanady?

鈥 Czy o tym pan my艣la艂, kiedy je pan oskar偶a艂 o ukrywanie prawdy?

鈥 Mo偶e. A teraz druga sprawa: co pan my艣li o historii pokoj贸wki?

鈥 Jakiej historii?

鈥 No, historii zwolnienia jej z pracy. Czy potrzeba p贸艂 godziny, 偶eby komu艣 wym贸wi膰? I czy poprzewracanie wa偶nych papier贸w jest prawdopodobnym powodem? Niech pan pami臋ta o jednym: chocia偶 ona utrzymuje, 偶e by艂a w swojej sypialni od dziewi膮tej trzydzie艣ci do dziesi膮tej, nie ma 艣wiadka, kt贸ry by to potwierdzi艂.

鈥 Pan mnie zdumiewa 鈥 powiedzia艂em.

鈥 Dla mnie ca艂a sprawa jest coraz ja艣niejsza. No, ale teraz niech pan powie, co pan my艣li, jakie pan buduje teorie.

Wyci膮gn膮艂em z kieszeni kawa艂ek papieru.

鈥 W艂a艣nie sobie spisa艂em kilka uwag na ten temat 鈥 przyzna艂em si臋 z lekkim za偶enowaniem.

鈥 Ale偶 to doskonale! Pan ma, widz臋, metod臋. No, pos艂uchamy!

Zacz膮艂em czyta膰, pocz膮tkowo dosy膰 skr臋powany:

鈥 Przede wszystkim nale偶y spojrze膰 na ca艂膮 spraw臋 z logicznego punktu widzenia鈥

Poirot mi przerwa艂:

鈥 Ha! Tak zawsze m贸wi艂 drogi Hastings, ale niestety, nigdy tego nie potrafi艂 zrobi膰!

鈥 Punkt pierwszy 鈥 ci膮gn膮艂em 鈥 s艂yszano, jak pan Ackroyd rozmawia艂 z kim艣 o dziewi膮tej trzydzie艣ci. Punkt drugi: w pewnej chwili wieczorem Ralf Paton musia艂 wej艣膰 przez okno, czego dowodz膮 艣lady na parapecie. Punkt trzeci: pan Ackroyd by艂 tego wieczoru bardziej ni偶 zwykle zdenerwowany i nie wpu艣ci艂by do gabinetu nikogo obcego. Punkt czwarty: osoba rozmawiaj膮ca z panem Ackroydem o godzinie dziewi膮tej trzydzie艣ci chcia艂a od niego pieni臋dzy. Wiemy, 偶e Ralf Paton znajdowa艂 si臋 w trudno艣ciach finansowych. Z tych czterech punkt贸w wynika, 偶e osob膮 rozmawiaj膮c膮 o dziewi膮tej trzydzie艣ci z panem Ackroydem by艂 Ralf Paton. Ale z drugiej strony wiemy, 偶e o godzinie za kwadrans dziesi膮ta pan Ackroyd czu艂 si臋 dobrze, a wi臋c to nie Ralf go zamordowa艂. Ralf pozostawi艂 okno otwarte. Potem t膮 sam膮 drog膮 wszed艂 morderca.

鈥 Kto by艂 tym morderc膮? 鈥 spyta艂 Poirot.

鈥 脫w Amerykanin. Mo偶e w zmowie z Parkerem, a mo偶e to w艂a艣nie Parker szanta偶owa艂 pani膮 Ferrars. Je艣li tak, to Parker m贸g艂 pod drzwiami pods艂ucha膰 do艣膰, by wiedzie膰, 偶e przysz艂a na艅 kreska. Powiedzia艂 to swemu wsp贸lnikowi, kt贸ry nast臋pnie zamordowa艂 Ackroyda sztyletem otrzymanym od Parkera.

鈥 To jest teoria 鈥 przyzna艂 Poirot. 鈥 Pan nawet ma funkcjonuj膮ce kom贸rki m贸zgowe. Ale pozosta艂o mn贸stwo fakt贸w, kt贸rych pan nie wzi膮艂 pod uwag臋.

鈥 Na przyk艂ad?

鈥 Telefon do pana, wysuni臋ty fotel鈥

鈥 Czy pan naprawd臋 s膮dzi, 偶e ten fotel jest tak wa偶ny? 鈥 przerwa艂em.

鈥 Mo偶e i nie 鈥 przyzna艂 m贸j przyjaciel. 鈥 Mo偶e kto艣 go wysun膮艂 przypadkiem, mo偶e Raymond i Blunt popchn臋li go pod 艣cian臋 odruchowo w chwili wielkiego podniecenia? No, a poza tym jest sprawa brakuj膮cych czterdziestu funt贸w.

鈥 Kt贸re Ackroyd m贸g艂 da膰 Ralfowi 鈥 podsun膮艂em. 鈥 Mo偶e przemy艣la艂 swoj膮 pierwsz膮 odmown膮 decyzj臋鈥

鈥 Mimo to w dalszym ci膮gu pozostaje jedna rzecz niewyja艣niona.

鈥 Co?

鈥 Dlaczego Blunt jest taki pewien, 偶e pan Ackroyd o dziewi膮tej trzydzie艣ci rozmawia艂 z Raymondem?

鈥 Wyja艣ni艂 to przecie偶!

鈥 Pan tak s膮dzi? No, dobrze, nie b臋d臋 si臋 sprzecza艂. Prosz臋 mi jednak teraz powiedzie膰, co sk艂oni艂o Ralf a do znikni臋cia?

鈥 To ju偶 trudniejsza sprawa 鈥 odpar艂em wolno. 鈥 B臋d臋 m贸wi艂 jako lekarz. Nerwy nie wytrzyma艂y napi臋cia. Je艣li Ralf odkry艂, 偶e ojczyma zamordowano w kilka minut po jego wizycie, i to by膰 mo偶e po wizycie, kt贸rej przebieg by艂

burzliwy, przestraszy艂 si臋 i wola艂 uciec. Niejeden cz艂owiek tak by zrobi艂, wiadomo, 偶e ludzie cz臋sto zachowuj膮 si臋 podejrzanie, cho膰 s膮 zupe艂nie niewinni.

鈥 Tak, to prawda 鈥 powiedzia艂 Poirot. 鈥 Ale nie wolno nam stracie z oczu jednej rzeczy鈥

鈥 Wiem, co pan powie 鈥 wtr膮ci艂em. 鈥 Motywu! Ralf Paton dziedziczy wielk膮 fortun臋 z chwil膮 艣mierci ojczyma.

鈥 To jeden motyw 鈥 zgodzi艂 si臋 Poirot.

鈥 A jest jeszcze inny?

鈥 Naturalnie. Mais oui*! Czy nie zdaje pan sobie sprawy, 偶e mamy jak na d艂oni trzy najbardziej oczywiste motywy? Kto艣 ukrad艂 niebiesk膮 kopert臋 i jej zawarto艣膰. To jeden motyw. Szanta偶! Ralf Paton m贸g艂 by膰 cz艂owiekiem, kt贸ry szanta偶owa艂 pani膮 Ferrars. Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e zgodnie z tym, co wie Hammond, Ralf ostatnimi czasy nie zwraca艂 si臋 do ojczyma o pomoc. Wygl膮da na to, 偶e gdzie indziej zaopatrywa艂 si臋 w got贸wk臋. Poza tym wiemy, 偶e ostatnio by艂 na tym, co pan nazywa 艣cie偶k膮 bez wyj艣cia. I ba艂 si臋, 偶e ca艂a historia mo偶e doj艣膰 do uszu pana Ackroyda. No i jeszcze ten motyw, o kt贸rym pan wspomnia艂.

鈥 M贸j Bo偶e! 鈥 powiedzia艂em zdumiony. 鈥 Ca艂a sprawa przedstawia si臋 dla Ralf a dosy膰 czarno.

鈥 Naprawd臋? Tu si臋 w艂a艣nie nie zgadzamy, doktorze, pan i ja. Trzy motywy! To zbyt du偶o. Jestem sk艂onny przypuszcza膰, 偶e mimo wszystko Ralf Paton jest niewinny.



Rozdzia艂 czternasty
Pani Ackroyd


Po wieczorze, kt贸ry powy偶ej opisa艂em, sprawa przesz艂a na inn膮 p艂aszczyzn臋; mo偶na teraz by艂o wyodr臋bni膰 dwie fazy, zupe艂nie od siebie niezale偶ne. Faza pierwsza to okres od 艣mierci Ackroyda w pi膮tek wieczorem do poniedzia艂ku wieczorem. Jest to proste sprawozdanie o tym, co si臋 zdarzy艂o, tak jak przedstawiono to Herkulesowi Poirotowi. Przez ca艂y czas mu towarzyszy艂em i widzia艂em to co on. Stara艂em si臋 odczyta膰 tok jego my艣li. Teraz dopiero widz臋, 偶e mi si臋 nie uda艂o. Chocia偶 Poirot dzieli艂 si臋 ze mn膮 wszystkimi swoimi odkryciami 鈥 na przyk艂ad pokaza艂 mi z艂ot膮 obr膮czk臋 鈥 ukrywa艂 logiczne, cho膰 podstawowe wnioski, jakie wyci膮ga艂 z tych odkry膰. P贸藕niej dopiero dane mi by艂o si臋 dowiedzie膰, 偶e to zwyk艂y jego system. Rzuca艂 czasami p贸艂s艂贸wka i wskazywa艂 艣lad, ale wyra藕nie i do ko艅ca nic nie chcia艂 nigdy wyja艣ni膰.

Tak jak powiedzia艂em, do poniedzia艂ku wieczorem moja opowie艣膰 mog艂aby by膰 spisana przez samego Poirota. Zabawia艂em si臋 w jego Watsona. Ale po poniedzia艂ku nasze drogi si臋 rozesz艂y. Poirot zacz膮艂 w臋szy膰 samotnie, a ja, cho膰 dowiadywa艂em si臋 o jego poczynaniach 鈥 bo w King鈥檚 Abbot s艂yszy si臋 wszystko 鈥 nie bra艂em w nich bezpo艣redniego udzia艂u. Mia艂em zreszt膮 liczne w艂asne obowi膮zki i zaj臋cia.

Gdy patrz臋 dzisiaj na ten okres, uderza mnie najbardziej fragmentaryczno艣膰 i wielokierunkowo艣膰 dochodzenia. W艂a艣ciwie ka偶dy macza艂 palce w rozpl膮tywaniu tej tajemnicy, kt贸ra wygl膮da艂a jak wielka 艂amig艂贸wka, i ka偶dy uzupe艂nia艂 j膮 klockami swojej wiedzy lub odkry膰. Ale i na tym te偶 ko艅czy艂 si臋 udzia艂 poszczeg贸lnych os贸b. Wy艂膮cznie Poirotowi przypisa膰 nale偶y ustawianie z klock贸w w艂a艣ciwej konstrukcji.

Niekt贸re drobne wypadki zdawa艂y si臋 w owym czasie bez znaczenia. Na przyk艂ad sprawa czarnych but贸w. Ale to zdarzy艂o si臋 dopiero p贸藕niej鈥 Aby utrzyma膰 chronologi臋 mojego opowiadania, musz臋 zacz膮膰 od wezwania pani Ackroyd.

Wys艂a艂a po mnie wczesnym rankiem we wtorek i poniewa偶 wezwanie jej by艂o pilne, niezw艂ocznie uda艂em si臋 do Fernly Park, s膮dz膮c, 偶e znajd臋 pani膮 Ackroyd in extremis.*

Zasta艂em j膮 w 艂贸偶ku. Na tyle postanowi艂a zachowa膰 pozory. Poda艂a mi ko艣cist膮 r臋k臋 i wskaza艂a stoj膮ce obok krzes艂o.

鈥 Czym mog臋 pani s艂u偶y膰? 鈥 spyta艂em.

Stara艂em si臋 m贸wi膰 tonem wsp贸艂czuj膮co鈥損ocieszaj膮cym, jakiego oczekuje si臋 od lekarza.

鈥 Jestem zniszczona b贸lem 鈥 odpar艂a omdlewaj膮co.

鈥 Absolutnie zniszczona. To szok po 艣mierci biednego Rogera. Ludzie m贸wi膮, 偶e prawdziw膮 rozpacz czuje si臋 dopiero potem, d艂ugo po wypadku. Teraz w艂a艣nie nadszed艂 czas na m贸j b贸l.

Niezmiernie 偶a艂uj臋, i偶 lekarska powinno艣膰 uniemo偶liwia czasami powiedzenie tego, co by si臋 chcia艂o powiedzie膰. Z rozkosz膮 odpar艂bym w owej chwili: 鈥濿ielka lipa鈥.

Wyci膮gn膮艂em wi臋c tylko uspokajaj膮ce winko. Pani Ackroyd przyj臋艂a dawk臋. Wydawa艂o si臋, 偶e jedna rozgrywka zosta艂a zako艅czona. Ani przez chwil臋 bowiem nie wyobra偶a艂em sobie, by przys艂ano po mnie dlatego, 偶e pani Ackroyd prze偶ywa szok po 艣mierci szwagra. Jednak偶e pani Ackroyd nie potrafi d膮偶y膰 do 偶adnego celu prost膮 drog膮. Zawsze poszukuje kr臋tych 艣cie偶ek. Zastanawia艂em si臋 wi臋c g艂臋boko, w jakim celu po mnie przys艂a艂a.

鈥 No i wczoraj ta scena! 鈥 odezwa艂a si臋.

Przerwa艂a na chwilk臋, bym m贸g艂 zorientowa膰 si臋 w sytuacji i odpowiednio zareagowa膰.

鈥 Jaka scena? 鈥 spyta艂em.

鈥 Doktorze, jak tak mo偶na! Czy偶 pan zapomnia艂? Ten okropny ma艂y Francuz czy te偶 Belg, czy kim on jest! Tak nas m臋czy膰, jak on to robi艂! Zupe艂nie mnie wytr膮ci艂 z r贸wnowagi. Taka historia zaraz po 艣mierci Rogera!

鈥 Bardzo mi przykro, prosz臋 pani 鈥 odpar艂em.

鈥 Zupe艂nie nie rozumiem, co to mia艂o znaczy膰. Krzyczenie na nas! Znam sw贸j obowi膮zek i nawet mi przez my艣l nie przemkn臋艂o co艣 przed nim ukrywa膰. Udzieli艂am policji wszelkiej pomocy, jakiej mog艂am.

Zamilk艂a, a ja powiedzia艂em:

鈥 Aha. 鈥 Zaczyna艂em rozumie膰, co w trawie piszczy.

鈥 Nikt nie mo偶e powiedzie膰, 偶e nie spe艂ni艂am swego obowi膮zku 鈥 ci膮gn臋艂a pani Ackroyd. 鈥 Jestem pewna, 偶e inspektor Raglan jest ca艂kowicie zadowolony. Dlaczego takie nic, byle cudzoziemiec, robi tyle ha艂asu? Naj艣mieszniejszy cz艂owieczek, jakiego widzia艂am w 偶yciu. Zupe艂nie jak 艣mieszny Francuz z komedii muzycznej. Nie rozumiem, jak Flora mog艂a 艣ci膮ga膰 go do tej sprawy! Nic mi nie powiedzia艂a. Po prostu posz艂a do niego i w swoim imieniu go zaprosi艂a. Flora jest czasami zbyt samodzielna. Ja jestem kobiet膮 艣wiatow膮 i jej matk膮. Powinna by艂a przedtem mnie spyta膰.

S艂ucha艂em tego wszystkiego w milczeniu.

鈥 Co on sobie my艣li? To bym chcia艂a wiedzie膰! Czy on naprawd臋 s膮dzi, 偶e ja co艣 ukrywam? Przecie偶 on鈥 on w艂a艣ciwie mnie wczoraj oskar偶y艂! Wzruszy艂em ramionami.

鈥 To przecie偶 nie ma 偶adnego znaczenia, prosz臋 pani 鈥 odpar艂em. 鈥 Poniewa偶 pani nic nie ukrywa, uwagi pana Poirota nie odnosz膮 si臋 do pani.

Swoim zwyczajem pani Ackroyd przerzuci艂a si臋 natychmiast na inny temat:

鈥 Ze s艂u偶b膮 jest zawsze taki k艂opot! S艂u偶ba strasznie plotkuje i gada mi臋dzy sob膮. A potem r贸偶ne rzeczy kr膮偶膮 po ludziach, a nie ma w nich 藕d藕b艂a prawdy.

鈥 A czy s艂u偶ba co艣 gada艂a? 鈥 spyta艂em. 鈥 O czym? Pani Ackroyd rzuci艂a mi badawcze spojrzenie. Omal nie wytr膮ci艂o mnie z r贸wnowagi.

鈥 By艂am pewna, 偶e pan pierwszy b臋dzie wiedzia艂, doktorze. Przecie偶 pan ca艂y czas przebywa z panem Poirotem, prawda?

鈥 Owszem.

鈥 A wi臋c pan musi wiedzie膰. To ta dziewczyna, Urszula Bourne, prawda? I naturalnie ona odchodzi. Jasne! Chce nas skompromitowa膰. M艣ciwo艣膰 i tyle! One s膮 wszystkie podobne. Poniewa偶 pan tam by艂, pan musi wiedzie膰, doktorze, co ona m贸wi艂a. Mnie bardzo zale偶y na tym, 偶eby nie kr膮偶y艂y jakie艣 z palca wyssane historie. Bo przecie偶 policji nie opowiada si臋 drobnych intymnych szczeg贸艂贸w z 偶ycia rodziny, prawda? S膮 pewne rzeczy, nie, nie, nie maj膮ce nic wsp贸lnego ze spraw膮 morderstwa! Ale je艣li ta dziewczyna jest m艣ciwa, to mog艂a wymy艣li膰 mas臋 rozmaitych k艂amstw.

By艂em na tyle bystry, aby za tym potokiem s艂贸w dostrzec prawdziwy niepok贸j. Podejrzenia Poirota by艂y wi臋c zupe艂nie usprawiedliwione. W ka偶dym razie z sze艣ciu os贸b zebranych wczoraj wok贸艂 sto艂u pani Ackroyd mia艂a co艣 do ukrycia. Ode mnie teraz zale偶a艂o, by si臋 dowiedzie膰, co to takiego.

鈥 Na pani miejscu 鈥 powiedzia艂em szorstko 鈥 zrzuci艂bym z siebie ci臋偶ar i szczerze wszystko wyzna艂.

Krzykn臋艂a przenikliwie:

鈥 Och, doktorze, jak偶e pan mo偶e by膰 taki niedelikatny! Zupe艂nie jakby pan podejrzewa艂, 偶e, 偶e鈥 Poza tym ca艂膮 spraw臋 mog臋 bez trudu wyja艣ni膰.

鈥 A wi臋c dlaczego pani tego nie zrobi? 鈥 spyta艂em. Pani Ackroyd wyci膮gn臋艂a koronkow膮 chusteczk臋 i przybra艂a p艂aczliw膮 min臋.

鈥 My艣la艂am w艂a艣nie, doktorze, 偶e pan to b臋dzie m贸g艂 odpowiednio przedstawi膰 panu Poirotowi, wyt艂umaczy膰 mu, bo wie pan, jak to trudno, no, trudno cudzoziemcowi spogl膮da膰 na pewne sprawy z naszego punktu widzenia. Nie ma pan poj臋cia i nikt nie ma poj臋cia, jak ja cierpia艂am. To by艂o m臋cze艅stwo, jedno wielkie m臋cze艅stwo! Tak, takie by艂o moje 偶ycie. Nie lubi臋 藕le m贸wi膰 o umar艂ych, ale niestety. Przy najdrobniejszym rachunku gadanie od pocz膮tku. Zupe艂nie jakby Roger zarabia艂 mizerne kilkaset funt贸w rocznie, a nie by艂 posiadaczem olbrzymiej fortuny, jak mi to wczoraj powiedzia艂 pan Hammond. Jednej z najwi臋kszych fortun w okolicy!

Pani Ackroyd na chwilk臋 przerwa艂a, by par臋 razy przytkn膮膰 chusteczk臋 do oczu.

鈥 Pani co艣 wspomnia艂a o rachunkach? 鈥 usi艂owa艂em poci膮gn膮膰 j膮 za j臋zyk.

鈥 Te straszne rachunki! Niekt贸rych to si臋 w og贸le ba艂am pokazywa膰 Rogerowi. M臋偶czyzna nie potrafi takich rzeczy zrozumie膰. Na pewno by powiedzia艂, 偶e to niepotrzebne wydatki. No i wie pan, te sumy ros艂y, rachunk贸w przybywa艂o鈥

Spojrza艂a b艂agalnie, jakby prosz膮c, abym wraz z ni膮 dziwi艂 si臋, 偶e rachunk贸w wci膮偶 przybywa.

鈥 Tak to ju偶 jest z rachunkami 鈥 zgodzi艂em si臋. Pani Ackroyd zmieni艂a ton. M贸wi艂a teraz z pretensj膮:

鈥 M贸wi臋 panu, doktorze, 偶e powoli zamienia艂am si臋 w k艂臋bek nerw贸w. Nocami nie mog艂am spa膰. I takie straszne uczucie trzepotania ko艂o serca. No, a potem dosta艂am list od szkockiego d偶entelmena, w艂a艣ciwie dwa listy, od dw贸ch szkockich d偶entelmen贸w. Jeden od pana Bruce鈥檃 MacPhersona i drugi od pana Colina MacDonalda. Dziwny zbieg okoliczno艣ci.

鈥 W膮tpi臋 鈥 odpar艂em sucho. 鈥 Przewa偶nie s膮 to szkoccy d偶entelmeni, ale ja podejrzewam ich o semick膮 krew.

鈥 Po偶yczki od dziesi臋ciu funt贸w do dziesi臋ciu tysi臋cy bez 偶adnego zabezpieczenia 鈥 szepn臋艂a pani Ackroyd, jakby snu艂a ciep艂e wspomnienie. 鈥 Napisa艂am do jednego z nich, ale okaza艂o si臋, 偶e s膮 pewne trudno艣ci.

Zamilk艂a na chwil臋.

Wyczu艂em, 偶e zwierzenia wkraczaj膮 w delikatn膮 faz臋. Naprawd臋 nie zna艂em jeszcze nikogo, kto by tak d艂ugo potrafi艂 kluczy膰, nim dojdzie do sedna.

鈥 Bo widzi pan 鈥 b膮kn臋艂a pani Ackroyd 鈥 to wszystko zale偶y, czego si臋 oczekuje, prawda? Oczekuje w spadku. I chocia偶 spodziewa艂am si臋, 偶e Roger o mnie nie zapomni, nie wiedzia艂am tego na pewno. Pomy艣la艂am sobie, 偶e gdybym tak mog艂a zerkn膮膰 na jego testament, nie, nie mam na my艣li 偶adnego ordynarnego wdzierania si臋 w cudze sprawy, ale tak tylko, 偶ebym mog艂a u艂o偶y膰 swoje plany鈥

Spojrza艂a na mnie z ukosa. W istocie, grz臋z艂a teraz w do艣膰 g艂臋bokim b艂otku. Jednak偶e s艂owa maj膮 to do siebie, 偶e odpowiednio dobrane potrafi膮 przys艂oni膰 ohyd臋 nagich fakt贸w.

鈥 Tylko panu mog臋 si臋 z tego wszystkiego zwierzy膰, doktorze 鈥 powiedzia艂a szybko. 鈥 Tylko pan, ufam, nie zrozumie mnie 藕le i przedstawi wszystko w odpowiednim 艣wietle temu panu Poirotowi. To by艂o w pi膮tek po po艂udniu.

Zamilk艂a i niepewnie prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

鈥 Co by艂o? 鈥 spyta艂em zach臋caj膮co. 鈥 W pi膮tek po po艂udniu i co?

鈥 Wszyscy wyszli. Tak mi si臋 w ka偶dym razie zdawa艂o. Wesz艂am do gabinetu Rogera. Mia艂am tam zupe艂nie inn膮 spraw臋 i nie my艣la艂am wcale o niczym z艂ym. Ale jak zobaczy艂am te papiery na biurku, to wtedy nagle, w mgnieniu oka, przysz艂a mi do g艂owy my艣l: 鈥濩iekawa jestem, czy Roger przechowuje testament w艂a艣nie w jednej z tych szuflad?鈥. Dzia艂am cz臋sto impulsywnie, zawsze taka by艂am. Ju偶 od dziecka. Robi臋 r贸偶ne rzeczy pod wp艂ywem chwili. Roger zostawi艂 w biurku klucze. Bardzo to nieostro偶nie z jego strony. By艂y w zamku g贸rnej szuflady.

鈥 Rozumiem 鈥 powiedzia艂em uprzejmie. 鈥 Wi臋c przeszuka艂a pani biurko i znalaz艂a pani testament?

Pani Ackroyd krzykn臋艂a. Zrozumia艂em, 偶e post膮pi艂em bardzo niedyplomatycznie.

鈥 Jak偶e to okropnie brzmi! Ale wcale tak nie by艂o, naprawd臋!

鈥 Naturalnie, 偶e nie! 鈥 zapewni艂em po艣piesznie. 鈥 Pani wybaczy, niefortunnie si臋 wyrazi艂em.

鈥 M臋偶czy藕ni s膮 tacy dziwni. Na miejscu drogiego Rogera wcale bym nie ukrywa艂a tre艣ci testamentu. Ale m臋偶czy藕ni s膮 skryci. Kobiety musz膮 stosowa膰 rozmaite niewinne podst臋py, wy艂膮cznie dla samoobrony.

鈥 No i jaki by艂 rezultat tego ma艂ego podst臋pu? 鈥 spyta艂em.

鈥 W艂a艣nie panu m贸wi臋. Kiedy zagl膮da艂am ju偶 do dolnej szuflady, wesz艂a ta pokoj贸wka, Bourne. Nieprzyjemna sytuacja. Naturalnie zamkn臋艂am szuflad臋 i podnios艂am si臋, i zwr贸ci艂am jej uwag臋 na 艣lady kurzu na biurku. Ale nie podoba艂o mi si臋 jej zachowanie. Niby to pe艂ne szacunku, ale w oczach kry艂y si臋 takie nieprzyjemne ogniki. Jaka艣 pogarda, je艣li pan pojmuje, co chc臋 powiedzie膰. Nigdy mi si臋 ta dziewczyna specjalnie nie podoba艂a. Owszem, dobra s艂u偶膮ca, zawsze grzecznie m贸wi 鈥瀙rosz臋 pani鈥 i nie buntuje si臋 przeciw noszeniu fartuszka i czepeczka (a zapewniam pana, 偶e w dzisiejszych czasach nieraz to si臋 zdarza), i potrafi bez 偶adnych skrupu艂贸w powiedzie膰 鈥瀙a艅stwa nie ma w domu鈥, gdy otwiera drzwi w zast臋pstwie Parkera, no i nie wydaje tych gard艂owych d藕wi臋k贸w, co robi tyle innych pokoj贸wek, kiedy podaj膮 do sto艂u鈥 Zaraz, zaraz, co ja w艂a艣ciwie panu chcia艂am powiedzie膰?

鈥 M贸wi艂a pani, 偶e mimo jej wielu zalet nigdy pani nie lubi艂a tej dziewczyny.

鈥 I nadal jej nie lubi臋. Jest co najmniej dziwna. Co艣 w niej jest innego ni偶 w zwyczajnych pokoj贸wkach. Jaka艣 za dobrze wychowana, to moje zdanie. Dzisiaj to trudno powiedzie膰, kto jest pani膮, a kto s艂u偶膮c膮.

鈥 No i co si臋 potem sta艂o?

鈥 Nic. To znaczy zjawi艂 si臋 Roger. A ja przez ca艂y czas my艣la艂am, 偶e poszed艂 na spacer. I zapyta艂: 鈥濩o si臋 tu dzieje?鈥, a ja odpowiedzia艂am: 鈥濶ic, przysz艂am po numer 芦Puncha禄. I wzi臋艂am 鈥濸uncha鈥, i wysz艂am z gabinetu. Bourne zosta艂a. S艂ysza艂am, jak pyta Rogera, czy mo偶e z nim chwil臋 porozmawia膰. Posz艂am prosto do swego pokoju, 偶eby si臋 po艂o偶y膰. By艂am zupe艂nie wytr膮cona z r贸wnowagi.

Nast膮pi艂a chwila milczenia.

鈥 Pan to wszystko wyja艣ni panu Poirotowi, dobrze? G艂upstwa w istocie, zupe艂nie nic wa偶nego, ale skoro pan Poirot tak ostro stawia spraw臋, 偶eby absolutnie nic, ale to nic nie ukrywa膰, zaraz sobie o tym pomy艣la艂am. Urszula Bourne mog艂a narobi膰 jakich艣 fantastycznych plotek, ale pan wyja艣ni ca艂膮 spraw臋, doktorze, prawda?

鈥 I to wszystko? 鈥 spyta艂em. 鈥 Powiedzia艂a mi pani wszystko?

鈥 Taak鈥 鈥 odpar艂a pani Ackroyd. 鈥 O tak! 鈥 doda艂a po sekundzie.

Zauwa偶y艂em jednak jej wahanie i dobrze wiedzia艂em, 偶e co艣 jeszcze przede mn膮 ukrywa. Prawdopodobnie jakie艣 nag艂e ol艣nienie kaza艂o mi zapyta膰:

鈥 Prosz臋 pani, czy to pani zostawi艂a otwart膮 klap臋 srebrnego sto艂u?

Odpowied藕 otrzyma艂em w postaci nag艂ego rumie艅ca, kt贸rego nie potrafi艂a ukry膰 gruba warstwa pudru i szminki.

鈥 Sk膮d pan to wie? 鈥 wyszepta艂a.

鈥 A wi臋c to pani?

鈥 Tak, ja, bo wie pan, tam by艂o par臋 rzeczy, takich srebrnych bibelot贸w, bardzo interesuj膮cych. W艂a艣nie czyta艂am o takich rzeczach i zobaczy艂am fotografi臋 jednej srebrnej ozd贸bki, za kt贸r膮 zap艂acono olbrzymi膮 sum臋 na licytacji u Christie鈥檚. Wydawa艂o mi si臋, 偶e to zupe艂nie taka sama rzecz jak ta w srebrnym stole. Pomy艣la艂am sobie, 偶e zabior臋 j膮 do Londynu, jak b臋d臋 jecha艂a, i poprosz臋, 偶eby ocenili. Je艣li to naprawd臋 takie warto艣ciowe, niech pan sobie wyobrazi, jaka by to by艂a mi艂a niespodzianka dla Rogera.

Powstrzyma艂em si臋 od uwag, przyjmuj膮c wersj臋 pani Ackroyd. Nawet nie zapyta艂em, dlaczego koniecznie chcia艂a otacza膰 ca艂膮 spraw臋 tak膮 tajemnic膮.

鈥 A dlaczego zostawi艂a pani blat podniesiony? 鈥 spyta艂em. 鈥 Zapomnia艂a go pani opu艣ci膰?

鈥 Zaskoczy艂y mnie kroki na tarasie. Szybko wysz艂am z pokoju i w艂a艣nie wbieg艂am na pi臋tro, kiedy Parker otwiera艂 panu drzwi, doktorze.

鈥 To pewno by艂a panna Russell 鈥 powiedzia艂em w zamy艣leniu. Pani Ackroyd wyjawi艂a rzecz dla mnie bardzo ciekaw膮. Czy jej zakusy na srebra pana Ackroyda by艂y uczciwe w za艂o偶eniu, czy nie, nie wiedzia艂em i nie obchodzi艂o mnie to wcale. Interesuj膮cy by艂 fakt, 偶e panna Russell wesz艂a do salonu przez okno i rzeczywi艣cie by艂a zadyszana jak po biegu. Dok膮d chodzi艂a? Pomy艣la艂em o pawiloniku i kawa艂ku bia艂ej krochmalonej materii.

鈥 Ciekaw jestem, czy panna Russell u偶ywa krochmalonych chustek? 鈥 wykrzykn膮艂em powodowany nag艂膮 my艣l膮.

Oprzytomnia艂em pod wp艂ywem zdziwienia pani Ackroyd.

鈥 My艣li pan, 偶e b臋dzie pan m贸g艂 wyja艣ni膰 to wszystko temu Belgowi? 鈥 spyta艂a niespokojnie.

鈥 O, na pewno, bez w膮tpienia!

Wreszcie si臋 wyrwa艂em, jednak dopiero po wys艂uchaniu sporej porcji usprawiedliwie艅.

W hallu zasta艂em pokoj贸wk臋 Bourne i ona w艂a艣nie pomog艂a mi w艂o偶y膰 p艂aszcz. Przyjrza艂em si臋 jej dok艂adniej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Na jej twarzy zauwa偶y艂em wyra藕ne 艣lady 艂ez.

鈥 Dlaczego pani nam powiedzia艂a 鈥 spyta艂em 鈥 偶e to pan Ackroyd wezwa艂 pani膮 w pi膮tek do swego gabinetu? Teraz si臋 dowiaduj臋, 偶e pani prosi艂a go o rozmow臋.

Dziewczyna spu艣ci艂a oczy.

鈥 Tak czy inaczej, chcia艂am odej艣膰 鈥 odpar艂a wreszcie niepewnym g艂osem.

Nie odezwa艂em si臋 wi臋cej. Otworzy艂a drzwi. Gdy ju偶 wychodzi艂em, powiedzia艂a cicho:

鈥 Przepraszam pana bardzo, czy s膮 jakie艣 wiadomo艣ci o kapitanie Patonie?

Potrz膮sn膮艂em przecz膮co g艂ow膮 i spojrza艂em na ni膮 zdziwiony.

鈥 Powinien wr贸ci膰 鈥 odezwa艂a si臋. 鈥 To jedyne wyj艣cie. Powinien wr贸ci膰! 鈥 Patrzy艂a na mnie b艂agalnym wzrokiem. 鈥 Czy nikt nie wie, gdzie on si臋 ukrywa?

鈥 A pani nie wie? 鈥 spyta艂em ostro. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Nie wiem. Nie wiem nic. Ale ka偶dy, kto jest jego przyjacielem, powinien mu powiedzie膰: 鈥濼rzeba wr贸ci膰!鈥.

Oci膮ga艂em si臋 z odej艣ciem, licz膮c, 偶e dziewczyna jeszcze co艣 powie. Jej nast臋pne pytanie zdumia艂o mnie nawet bardziej:

鈥 O kt贸rej zamordowano pana Ackroyda? Co my艣li policja? Tu偶 przed dziesi膮t膮?

鈥 Taka jest opinia 鈥 odpar艂em. 鈥 Mi臋dzy za kwadrans dziesi膮ta i dziesi膮t膮.

鈥 Nie wcze艣niej?

Przygl膮da艂em si臋 jej z uwag膮. Wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e chcia艂aby us艂ysze膰 odpowied藕 twierdz膮c膮.

鈥 To wykluczone 鈥 odpar艂em. 鈥 Panna Ackroyd widzia艂a si臋 ze stryjem za kwadrans dziesi膮ta.

Pokoj贸wka odwr贸ci艂a si臋 i ca艂a jej sylwetka jakby zmala艂a.

Przystojna dziewczyna 鈥 pomy艣la艂em, wsiadaj膮c do auta i odje偶d偶aj膮c. 鈥 Nadzwyczaj przystojna!

Karolina by艂a w domu. Mia艂a przedtem wizyt臋 Poirota i to j膮 wprawi艂o w doskona艂y humor. Czu艂a si臋 nies艂ychanie dumna.

鈥 Pomagam mu 鈥 wyja艣ni艂a.

Czu艂em si臋 troch臋 nieswojo. Z Karolin膮 i tak jest wiele k艂opot贸w. C贸偶 b臋dzie teraz, kiedy jej detektywistyczne poczynania otrzyma艂y oficjaln膮 zach臋t臋?

鈥 I chodzisz po okolicy, w臋sz膮c za tajemnicz膮 dziewczyn膮 Ralfa Patona? 鈥 spyta艂em.

鈥 Mo偶e i zajm臋 si臋 tym na w艂asny rachunek 鈥 odpar艂a. 鈥 Obecnie mam jednak specjalne zadanie od pana Poirota.

鈥 C贸偶 takiego? 鈥 spyta艂em.

鈥 Pan Poirot chce wiedzie膰, czy Ralf Paton mia艂 buty czarne czy br膮zowe 鈥 wyja艣ni艂a Karolina wielce uroczy艣cie.

Patrzy艂em t臋po na Karolin臋. Dzi艣 dopiero widz臋, jaki wtedy by艂em ma艂o domy艣lny. Zupe艂nie nie mog艂em poj膮膰, co to ma za znaczenie.

鈥 Br膮zowe 鈥 odpowiedzia艂em. 鈥 Widzia艂em je.

鈥 Nie p贸艂buty, James, chodzi o buty. Pan Poirot chce wiedzie膰, czy buty, kt贸re Ralf Paton mia艂 ze sob膮 w gospodzie, by艂y br膮zowe czy czarne.

Niech mnie nazw膮 tumanem, ale nic nie mog艂em zrozumie膰.

鈥 No i jak ty zamierzasz si臋 tego dowiedzie膰? 鈥 spyta艂em.

Karolina odpar艂a, 偶e nie widzi 偶adnych trudno艣ci. Najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮 naszej s艂u偶膮cej Annie by艂a pokoj贸wka panny Ganett, Klara. A Klara chodzi艂a z czy艣cibutem, kt贸ry pracowa艂 w gospodzie Pod Trzema Dzikami. Ca艂a rzecz by艂a nies艂ychanie prosta i przy pomocy panny Ganett, kt贸ra lojalnie zaofiarowa艂a wsp贸艂prac臋, natychmiast udzielaj膮c Klarze urlopu, spodziewa膰 si臋 nale偶a艂o b艂yskawicznych rezultat贸w.

Kiedy siadali艣my do obiadu, Karolina odezwa艂a si臋 z pozorn膮 oboj臋tno艣ci膮:

鈥 Wi臋c je艣li chodzi o te buty Ralfa Patona鈥

鈥 No to co?

鈥 Pan Poirot my艣la艂, 偶e by艂y br膮zowe. Ale si臋 myli艂. By艂y czarne.

I Karolina pokiwa艂a g艂ow膮. Najwidoczniej uwa偶a艂a, 偶e osi膮gn臋艂a w tej sprawie przewag臋 nad Poirotem.

Nic nie odpowiedzia艂em. By艂o zaskakuj膮ce, co wsp贸lnego m贸g艂 mie膰 kolor but贸w Ralfa Patona z zagadk膮 艣mierci Rogera Ackroyda.



Rozdzia艂 pi臋tnasty
Geoffrey Raymond


Tego dnia otrzyma艂em jeszcze jeden dow贸d, jak 艣wietne rezultaty przynosi metoda Poirota. Jego wyzwanie rzucone zebranym wok贸艂 sto艂u mieszka艅com Fernly 艣wiadczy艂o o g艂臋bokiej znajomo艣ci natury ludzkiej. Poczucie winy i strach wycisn臋艂y prawd臋 z pani Ackroyd. Ona zareagowa艂a pierwsza.

Po po艂udniu, kiedy wr贸ci艂em z obchodu pacjent贸w, Karolina powiedzia艂a mi, 偶e w艂a艣nie przed chwil膮 wyszed艂 Geoffrey Raymond.

鈥 Chcia艂 si臋 ze mn膮 widzie膰鈥? 鈥 spyta艂em, wieszaj膮c w hallu p艂aszcz.

Karolina omal na mnie nie wpad艂a z podniecenia.

鈥 Chcia艂 si臋 widzie膰 z panem Poirotem 鈥 powiedzia艂a. 鈥 By艂 najpierw w Modrzewiowym Dworku. Nie zasta艂 pana Poirota i pomy艣la艂, 偶e mo偶e jest on u nas albo 偶e ty wiesz, gdzie go szuka膰.

鈥 Nie mam najmniejszego poj臋cia.

鈥 Prosi艂am, 偶eby zaczeka艂 鈥 ci膮gn臋艂a Karolina 鈥 ale on powiedzia艂, 偶e za p贸艂 godziny jeszcze raz wpadnie do Modrzewiowego Dworku, i poszed艂 co艣 za艂atwi膰. Wielka szkoda, poniewa偶 w minut臋 po jego wyj艣ciu wr贸ci艂 pan Poirot.

鈥 Przyszed艂 tutaj?

鈥 Nie, wr贸ci艂 do siebie.

鈥 Sk膮d ty to wiesz?

鈥 Boczne okno 鈥 odpar艂a kr贸tko Karolina. Wydawa艂o mi si臋, 偶e wyczerpali艣my ju偶 ten temat. Jednak偶e Karolina tak nie uwa偶a艂a:

鈥 Nie p贸jdziesz do niego?

鈥 Do kogo?

鈥 Do pana Poirota, rzecz jasna!

鈥 Mo偶esz mi powiedzie膰 po co, moja droga?

鈥 Pan Raymond koniecznie chcia艂 si臋 z nim widzie膰. Mo偶e dowiesz si臋, o co mu chodzi.

Zmarszczy艂em brwi.

鈥 Ciekawo艣膰 nie jest moim grzechem g艂贸wnym 鈥 zauwa偶y艂em ch艂odno. 鈥 Mog臋 偶y膰 zupe艂nie spokojnie, nie maj膮c poj臋cia, co robi膮 i my艣l膮 moi s膮siedzi.

鈥 Bzdura! 鈥 powiedzia艂a Karolina. 鈥 Jeste艣 r贸wnie ciekawy jak i ja. Tylko twoje zak艂amanie nie pozwala ci si臋 do tego przyzna膰. Ja jestem szczera, a ty zawsze udajesz.

鈥 Karolino, co ty pleciesz! 鈥 obr贸ci艂em si臋 na pi臋cie i poszed艂em do swego gabinetu.

Po dziesi臋ciu minutach do drzwi zapuka艂a Karolina. W r臋ku trzyma艂a s艂oik z konfiturami.

鈥 Czy by艂by艣 艂askaw, James, zanie艣膰 t臋 g艂ogow膮 galaretk臋 panu Poirotowi? Obieca艂am, 偶e mu przy艣l臋. On jeszcze nigdy nie mia艂 w ustach g艂ogowej galaretki domowej roboty.

鈥 Dlaczego nie mo偶e zanie艣膰 Annie? 鈥 spyta艂em ch艂odno.

鈥 Zaj臋ta jest cerowaniem. Nie mog臋 jej od tego odrywa膰. Spojrzeli艣my sobie w oczy.

鈥 Dobrze 鈥 odpar艂em, wstaj膮c. 鈥 Ale zapowiadam ci, 偶e zostawi臋 to 艣wi艅stwo na progu. Zgadzasz si臋?

Karolina zrobi艂a zdziwion膮 min臋:

鈥 Oczywi艣cie! Czy ja ci proponuj臋, 偶eby艣 szed艂 z wizyt膮? Jeden zero dla Karoliny.

鈥 A gdyby艣 przypadkiem zobaczy艂 pana Poirota 鈥 powiedzia艂a, gdy wychodzi艂em z domu 鈥 to wspomnij mu o tych butach.

By艂 to subtelny cios. Rozpaczliwie chcia艂em zrozumie膰 spraw臋 tych but贸w. Kiedy stara kobieta w breto艅skim czepku otworzy艂a mi drzwi, zupe艂nie bezwiednie spyta艂em, czy pan Poirot jest w domu.

Niespodziewanie pojawi艂 si臋 Poirot i bardzo serdecznie zacz膮艂 mnie zaprasza膰.

鈥 Prosz臋 siada膰, drogi przyjacielu 鈥 powiedzia艂, gdy znalaz艂em si臋 w pokoju. 鈥 W tym wielkim fotelu mo偶e? Czy w tym ma艂ym? Pok贸j jest za gor膮cy, nie?

Uwa偶a艂em, 偶e gor膮co a偶 zatyka, ale si臋 do tego nie przyzna艂em. Okna by艂y zamkni臋te, a na kominku pali艂 si臋 wielki ogie艅.

鈥 Anglicy cierpi膮 na mani臋 powietrza 鈥 o艣wiadczy艂 Poirot. 鈥 艢wie偶e powietrze to bardzo dobra rzecz, ale na dworze. Ono tam jest na miejscu. Po co je wpuszcza膰 do domu? Ale nie rozmawiajmy o takich g艂upstwach! Pan co艣 ma dla mnie, tak?

鈥 Dwie rzeczy 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Pierwsza od mojej siostry. 鈥 Wr臋czy艂em mu s艂oik z g艂ogow膮 galaretk膮.

鈥 Jak偶e to uprzejmie ze strony panny Karoliny! Pami臋ta艂a o swojej obietnicy! A druga rzecz?

鈥 Informacja w swoim rodzaju. 鈥 I powt贸rzy艂em mu rozmow臋 z pani膮 Ackroyd. Poirot s艂ucha艂 z zainteresowaniem, ale nie okaza艂 specjalnego podniecenia.

鈥 To wyja艣nia par臋 rzeczy 鈥 mrukn膮艂. 鈥 I ma warto艣膰 jako potwierdzenie tego, co m贸wi艂a gospodyni. Ona powiedzia艂a, jak pan pami臋ta, 偶e przechodz膮c przez salon zobaczy艂a srebrny st贸艂 otwarty i zamkn臋艂a go.

鈥 No, ale jak w tym 艣wietle wygl膮da jej zeznanie, 偶e wesz艂a do saloniku, by sprawdzi膰, czy kwiaty s膮 jeszcze 艣wie偶e?

鈥 A! Nigdy tego powa偶nie nie traktowa艂em ani pan te偶, prawda, przyjacielu? To najwidoczniej by艂a wym贸wka wymy艣lona na poczekaniu przez kobiet臋, kt贸rej bardzo zale偶a艂o na tym, 偶eby jako艣 usprawiedliwi膰 swoj膮 obecno艣膰 w salonie. Skoro ju偶 o tym m贸wimy, to panu by nawet przez g艂ow臋 nie przesz艂o tego kwestionowa膰, tak? My艣la艂em, 偶e by艂a podniecona, bo majstrowa艂a ko艂o srebrnego sto艂u, ale teraz widz臋, 偶e musimy szuka膰 innej przyczyny.

鈥 S艂usznie 鈥 odpar艂em. 鈥 Z kim ona si臋 mog艂a spotyka膰? I w jakim celu?

鈥 Pan s膮dzi, 偶e wychodzi艂a na spotkanie?

鈥 Tak.

Poirot skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Ja te偶 tak uwa偶am 鈥 powiedzia艂 w zamy艣leniu. Na chwil臋 zamilkli艣my.

鈥 Aha, i przy okazji 鈥 doda艂em 鈥 mam dla pana jeszcze jedn膮 wiadomo艣膰, od mojej siostry. Buty Ralfa Patona by艂y czarne, a nie br膮zowe. 鈥 Pilnie przypatrywa艂em si臋 Poirotowi, przekazuj膮c mu t臋 nowin臋, i wydawa艂o mi si臋, 偶e przez jego twarz przemkn臋艂a chmurka niezadowolenia. Ale je艣li nawet tak by艂o, znikn臋艂a bardzo szybko.

鈥 Czy panna Karolina jest zupe艂nie pewna, 偶e czarne?

鈥 Zupe艂nie.

鈥 Trudno! 鈥 powiedzia艂 Poirot g艂osem pe艂nym zawodu. 鈥 To rzeczywi艣cie przykre. 鈥 Wydawa艂 mi si臋 w tej chwili strasznie zmartwiony.

Nie udzieli艂 jednak 偶adnego wyja艣nienia, lecz natychmiast podj膮艂 nowy temat:

鈥 Ta gospodyni, panna Russell, kt贸ra przysz艂a do pana po porad臋 w pi膮tek rano! O ni膮 mi chodzi. Czy zadaj臋 niedyskretne pytanie, prosz膮c, by mi pan stre艣ci艂 przebieg tej wizyty, omijaj膮c naturalnie szczeg贸艂y natury lekarskiej?

鈥 Ale偶 nie, prosz臋 bardzo 鈥 odpar艂em. 鈥 Kiedy jej udzieli艂em porady, rozmawiali艣my przez kilka minut o truciznach i mo偶liwo艣ci lub niemo偶liwo艣ci ich wykrycia, a tak偶e o narkomanach i narkomanii.

鈥 Czy ze specjalnym uwzgl臋dnieniem kokainy?

鈥 Sk膮d pan to wie? 鈥 spyta艂em nieco zdziwiony. Zamiast odpowiedzi Poirot wsta艂 i poszed艂 w r贸g pokoju, gdzie na stoliku le偶a艂y stare gazety. Przyni贸s艂 numer 鈥濪aily Budget鈥 z pi膮tku 16 wrze艣nia i pokaza艂 mi artyku艂 o przemycie kokainy. By艂 to ponury artyku艂, napisany z ch臋ci膮 wzbudzenia sensacji.

鈥 W艂a艣nie to naprowadzi艂o jej my艣li na kokain臋, przyjacielu 鈥 wyja艣ni艂.

By艂bym mo偶e ci膮gn膮艂 Poirota dalej za j臋zyk, gdy偶 niezbyt dobrze zrozumia艂em cel jego pyta艅 o rozmow臋 z pann膮 Russell, ale otworzy艂y si臋 drzwi i gospodyni zaanonsowa艂a przybycie Geoffreya Raymonda. Wszed艂 do pokoju beztroski i elegancki jak zwykle.

鈥 Jak si臋 pan ma, doktorze? Dzie艅 dobry, panie Poirot 鈥 powita艂 nas. 鈥 Przychodz臋 do pana ju偶 po raz drugi. Bardzo chcia艂em si臋 z panem zobaczy膰.

鈥 Mo偶e ja ju偶 p贸jd臋? 鈥 powiedzia艂em niezr臋cznie.

鈥 Ale偶 nie z mojego powodu, doktorze, nie! To 偶adna taka sprawa 鈥 ci膮gn膮艂 Raymond, siadaj膮c zapraszany gestem przez Poirota. 鈥 Musz臋 uczyni膰 pewne wyznanie.

鈥 En verite?* 鈥 spyta艂 Poirot z wyrazem grzecznego zainteresowania.

鈥 Tak. To zreszt膮 nic wa偶nego, zupe艂nie nic. Ale mimo to sumienie gryzie mnie od wczoraj po po艂udniu. Pan nas wszystkich oskar偶y艂, panie Poirot, o ukrywanie czego艣. Przyznaj臋 si臋 do winy. Co艣 ukry艂em.

鈥 C贸偶 takiego, panie Geoffrey? 鈥 spyta艂 Poirot.

鈥 Jak ju偶 powiedzia艂em, to zupe艂nie nic wa偶nego. Mianowicie by艂em w d艂ugach. No i ten zapis pana Ackroyda przyszed艂 akurat w odpowiednim czasie. Pi臋膰set funt贸w stawia mnie na nogi i jeszcze co艣 nieco艣 zostanie. 鈥 Raymond u艣miechn膮艂 si臋 do nas obu z t膮 bezpo艣redni膮 szczero艣ci膮, kt贸ra zdobywa艂a mu powszechn膮 sympati臋. 鈥 Wiedz膮 panowie, jak to jest! Podejrzliwy policjant, niech臋膰 do przyznawania si臋 do d艂ug贸w i tak dalej. To by im si臋 wyda艂o podejrzane. Tak, w istocie, by艂em niem膮dry. Przecie偶 od za kwadrans dziesi膮ta a偶 do wezwania przez Parkera przebywa艂em z Bluntem w pokoju bilardowym, mam wi臋c niewzruszone alibi i nie potrzebuj臋 si臋 niczego obawia膰. Ale kiedy pan tak nakrzycza艂 na nas, 偶e ukrywamy r贸偶ne fakty, sumienie mnie uk艂u艂o i pomy艣la艂em, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li pozb臋d臋 si臋 ci臋偶aru. 鈥 Raymond wsta艂 i z u艣miechem obr贸ci艂 si臋 w naszym kierunku.

鈥 Jest pan bardzo rozs膮dnym cz艂owiekiem 鈥 odpar艂 Poirot, kiwaj膮c z uznaniem g艂ow膮. 鈥 Bo wie pan, to zawsze tak jest, 偶e je艣li kto艣 co艣 przede mn膮 ukrywa, wydaje mi si臋, 偶e ukrywa straszn膮 rzecz. Zrobi艂 pan bardzo dobrze!

鈥 Jestem szcz臋艣liwy, 偶e oczy艣ci艂em si臋 z podejrze艅 鈥 roze艣mia艂 si臋 Raymond. 鈥 No, musz臋 ju偶 i艣膰.

鈥 A wi臋c o to mu chodzi艂o 鈥 zauwa偶y艂em, kiedy za m艂odym sekretarzem zamkn臋艂y si臋 drzwi.

鈥 Tak 鈥 zgodzi艂 si臋 Poirot. 鈥 Zupe艂ne g艂upstwo. Ale gdyby nie by艂 wtedy w pokoju bilardowym, to kto wie? Trzeba pami臋ta膰, 偶e wiele zbrodni dokonano dla kwot mniejszych ni偶 pi臋膰set funt贸w. Wszystko zale偶y od tego, jaka suma potrafi z艂ama膰 cz艂owieka. Problem wzgl臋dno艣ci, tylko to! Czy zastanawia艂 si臋 pan kiedy, przyjacielu, 偶e bardzo wiele os贸b w Fernly Park skorzysta艂o na 艣mierci pana Ackroyda? Pani Ackroyd, panna Flora, m艂ody Raymond, gospodyni 鈥 panna Russell. Tylko jeden nic nie skorzysta艂. Major Blunt.

Wymieni艂 to ostatnie nazwisko tak dziwnym tonem, 偶e spojrza艂em zdumiony.

鈥 Niezupe艂nie pana rozumiem 鈥 odezwa艂em si臋.

鈥 Dwie osoby z podejrzanych przysz艂y do mnie i wyzna艂y prawd臋.

鈥 Czy pan s膮dzi, 偶e major Blunt r贸wnie偶 co艣 ukrywa?

鈥 Macie takie przys艂owie 鈥 odpar艂 niedbale Poirot 鈥 偶e Anglik ukrywa tylko jedn膮 rzecz: mi艂o艣膰. A major Blunt, gdy o tym mowa, niewiele potrafi ukry膰.

鈥 Chwilami my艣l臋 鈥 powiedzia艂em 鈥 czy przypadkiem nie wyci膮gn臋li艣my raczej pochopnych wniosk贸w w jednej przynajmniej sprawie.

鈥 Mianowicie?

鈥 Za艂o偶yli艣my, 偶e szanta偶ysta, kt贸ry prze艣ladowa艂 pani膮 Ferrars, jest r贸wnocze艣nie morderc膮 Rogera Ackroyda. A mo偶e si臋 mylimy?

Poirot energicznie pokiwa艂 g艂ow膮.

鈥 S艂usznie, s艂usznie. Zastanawia艂em si臋, czy panu to przyjdzie na my艣l. Naturalnie, 偶e to mo偶liwe. Ale musimy pami臋ta膰 o jednym: list zgin膮艂! Jednak偶e to, jak pan s艂usznie m贸wi, wcale nie musi oznacza膰, 偶e zabra艂 go morderca. Kiedy pan po raz pierwszy wszed艂 do gabinetu zamordowanego, Parker m贸g艂 przez pana niezauwa偶ony zabra膰 list.

鈥 Parker?

鈥 Tak, Parker. Zawsze powracam do osoby Parkera. Naturalnie nie my艣l臋 o nim jako o mordercy. Nie, on tego z pewno艣ci膮 nie zrobi艂. Ale kt贸偶 bardziej pasuje do roli tajemniczego szanta偶ysty terroryzuj膮cego pani膮 Ferrars? M贸g艂 zdoby膰 wiadomo艣ci o tajemniczych okoliczno艣ciach 艣mierci pana Ferrarsa od s艂u偶by w King鈥檚 Paddock. W ka偶dym razie do jego uszu wiadomo艣ci te 艂atwiej mog艂y trafi膰 ni偶 do uszu takiego rzadkiego go艣cia, jakim jest na przyk艂ad major Blunt.

鈥 Tak, Parker m贸g艂 zabra膰 list 鈥 przyzna艂em. 鈥 Dopiero znacznie p贸藕niej zauwa偶y艂em, 偶e list znikn膮艂.

鈥 O ile p贸藕niej? 鈥 spyta艂 Poirot. 鈥 Kiedy do pokoju weszli Raymond i Blunt czy jeszcze przedtem?

鈥 Dok艂adnie nie pami臋tam 鈥 odpar艂em wolno. 鈥 My艣l臋, 偶e przedtem, nie, potem. Tak, jestem nieomal pewny, 偶e potem!

鈥 To rozszerza kr膮g podejrzanych do trzech os贸b 鈥 powiedzia艂 w zamy艣leniu Poirot. 鈥 Ale najprawdopodobniejszy jest Parker. Mam ochot臋 na pewien eksperyment z Parkerem. Co pan powie na to, przyjacielu, by towarzyszy膰 mi do Fernly?

Zgodzi艂em si臋 i natychmiast wyruszyli艣my. Poirot poprosi艂 o zawiadomienie panny Ackroyd, 偶e chcia艂by z ni膮 m贸wi膰. Po chwili Flora zesz艂a do nas.

鈥 Mademoiselle Flora 鈥 zacz膮艂 Poirot 鈥 musz臋 powierzy膰 pani pewien sekret. Jeszcze nie jestem zupe艂nie pewien niewinno艣ci Parkera. Pragn膮艂bym z pani pomoc膮 przeprowadzi膰 pewien eksperyment. Chc臋 odtworzy膰 jego zachowanie w dniu morderstwa. Ale musimy mu przedtem co艣 powiedzie膰, ach, ju偶 mam! Pragn臋 si臋 przekona膰, czy g艂osy z tego ma艂ego hallu mog艂y by膰 s艂yszalne na tarasie. Prosz臋 zadzwoni膰 na Parkera, je艣li pan taki dobry, doktorze.

Wykona艂em jego pro艣b臋 i wkr贸tce zjawi艂 si臋 lokaj, uprzejmy jak zwykle.

鈥 Pan dzwoni艂, prosz臋 pana?

鈥 Tak, m贸j dobry cz艂owieku. Mam zamiar przeprowadzi膰 pewien eksperyment. Na tarasie za oknami gabinetu pozostawi艂em majora Blunta. Chc臋 sprawdzi膰, czy tam b臋dzie s艂ycha膰 wasz g艂os i g艂os panny Ackroyd z przedpokoju, gdzie panna Ackroyd i ty znajdowali艣cie si臋 owego wieczoru. Chc臋 zobaczy膰 ca艂膮 t臋 wieczorn膮 scen臋. We藕 tac臋 czy co innego, co mia艂e艣 wtedy w r臋ku.

Parker znikn膮艂, a my udali艣my si臋 do przedpokoju prowadz膮cego do gabinetu. Po chwili us艂yszeli艣my brz臋czenie szk艂a w hallu i ukaza艂 si臋 Parker, nios膮c tack臋, na niej syfon, karafk臋 whisky i dwie szklanki.

鈥 Chwileczk臋! 鈥 zawo艂a艂 Poirot, podnosz膮c r臋k臋. Sprawia艂 wra偶enie podnieconego. 鈥 Musimy zrobi膰 wszystko tak, jak by艂o owego wieczoru. Mam tak膮 swoj膮 metod臋!

鈥 Zagraniczny zwyczaj, prosz臋 pana 鈥 odezwa艂 si臋 Parker. 鈥 Nazywaj膮 to rekonstrukcj膮 zbrodni, prawda? 鈥 Parker wydawa艂 si臋 ma艂o przej臋ty ca艂膮 spraw膮. Sta艂 grzecznie i czeka艂 na dalsze polecenie Poirota.

鈥 Aa! Widz臋, 偶e Parker si臋 na tym zna! 鈥 wykrzykn膮艂 Poirot. 鈥 Czyta艂 o takich rzeczach. Teraz prosz臋 bardzo, niech wszystko b臋dzie dok艂adnie tak samo, jak by艂o wtedy. Wchodzisz z g艂贸wnego hallu, prawda? A pani, mademoiselle Flora, pani gdzie by艂a wtedy?

鈥 Tutaj 鈥 powiedzia艂a Flora, zajmuj膮c miejsce tu偶 przy drzwiach gabinetu.

鈥 Tak jest, prosz臋 pana, tak w艂a艣nie by艂o 鈥 odezwa艂 si臋 Parker.

鈥 W艂a艣nie zamkn臋艂am drzwi 鈥 ci膮gn臋艂a Flora.

鈥 Tak, prosz臋 panienki 鈥 zgodzi艂 si臋 Parker. 鈥 Pani d艂o艅 by艂a jeszcze na klamce, tak jak teraz.

鈥 A wi臋c, allez*! 鈥 rozkaza艂 Poirot. 鈥 Odegrajcie t臋 ma艂膮 scen臋.

Flora sta艂a z r臋k膮 na klamce, Parker wszed艂 przez drzwi z hallu, nios膮c tac臋. Stan膮艂 tu偶 za progiem. Flora powiedzia艂a:

鈥 鈥O, Parker! Pan Ackroyd prosi, by mu dzi艣 nikt ju偶 wi臋cej nie przeszkadza艂鈥. Tak powiedzia艂am? 鈥 spyta艂a ciszej.

鈥 Je艣li sobie dobrze przypominam, to tak by艂o, prosz臋 panienki 鈥 odezwa艂 si臋 Parker. 鈥 Tylko wydaje mi si臋, 偶e zamiast 鈥瀌zi艣鈥 powiedzia艂a panienka 鈥瀌zi艣 wieczorem鈥. 鈥 Potem tonem nieco teatralnym Parker wyrzuci艂 z siebie: 鈥 鈥濨ardzo dobrze, prosz臋 panienki. Czy mam pozamyka膰 wszystko jak zwykle?鈥

鈥 鈥Tak, prosz臋鈥.

Parker wycofa艂 si臋 do hallu, Flora posz艂a jego 艣ladem i zacz臋艂a wchodzi膰 schodami na g贸r臋.

鈥 Czy to ju偶 wystarczy? 鈥 spyta艂a przez rami臋.

鈥 Wspaniale! 鈥 wykrzykn膮艂 Poirot, zacieraj膮c r臋ce. 鈥 A, przy okazji, Parker, m贸j dobry cz艂owieku, czy jeste艣 pewien, 偶e na tacy mia艂e艣 wtedy dwie szklanki? Dla kogo by艂a ta druga?

鈥 Zawsze przynosz臋 dwie szklanki, prosz臋 pana. Czy pan jeszcze co艣 sobie 偶yczy?

鈥 Nie, dzi臋kuj臋.

Parker opu艣ci艂 hali, nie trac膮c nic ze swojej godno艣ci. Poirot sta艂 w przedpokoju i marszczy艂 brwi. Flora zesz艂a na d贸艂 i zbli偶y艂a si臋 do nas.

鈥 Czy pa艅ski eksperyment da艂 jakie艣 rezultaty? 鈥 spyta艂a. 鈥 Bo wie pan, ja niezupe艂nie rozumiem鈥

鈥 Nie musi pani rozumie膰. 鈥 Poirot u艣miechn膮艂 si臋 rozbrajaj膮co. 鈥 Ale niech mi pani powie, czy naprawd臋 owego wieczoru by艂y dwie szklanki na tacy, kt贸r膮 ni贸s艂 Parker?

Flora sta艂a przez chwil臋 ze zmarszczonym czo艂em.

鈥 Nie mog臋 sobie dobrze przypomnie膰 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Chyba tak. Czy po to pan zrobi艂 ten ca艂y eksperyment?

Poirot uj膮艂 jej d艂o艅 i poklepa艂 j膮.

鈥 Powiedzmy to inaczej: lubi臋 sprawdza膰, czy ludzie m贸wi膮 mi prawd臋.

鈥 I Parker m贸wi艂 panu prawd臋?

鈥 Chyba tak 鈥 odpar艂 Poirot z namys艂em.

Po paru minutach byli艣my ju偶 na drodze do miasteczka.

鈥 Jaki cel mia艂o to pytanie o szklanki? 鈥 by艂em ciekawy. Poirot wzruszy艂 ramionami.

鈥 Czasem trzeba co艣 powiedzie膰, ot, byle co. To pytanie by艂o r贸wnie dobre jak inne.

Spojrza艂em zdziwiony.

鈥 W ka偶dym razie, m贸j przyjacielu 鈥 ci膮gn膮艂 ju偶 powa偶niej 鈥 dowiedzia艂em si臋 czego艣, czego chcia艂em si臋 dowiedzie膰. Zosta艅my przy tym.



Rozdzia艂 szesnasty
Wiecz贸r przy mad偶ongu


Tego wieczoru grali艣my w mad偶onga. Ta prosta rozrywka jest bardzo popularna w King鈥檚 Abbot. Go艣cie przychodz膮 ju偶 po kolacji, w kaloszach i nieprzemakalnych p艂aszczach, potem pij膮 kaw臋, jedz膮 kanapki i ciasto.

Tym razem przyszli do nas panna Ganett i pu艂kownik Carter, kt贸ry mieszka niedaleko ko艣cio艂a.

W czasie takich spotka艅 wymienia si臋 sporo plotek i to czasem przeszkadza w grze. Przedtem urz膮dzali艣my bryd偶a 鈥 gadanego bryd偶a najgorszego gatunku. Jednak偶e doszli艣my do wniosku, 偶e mad偶ong jest gr膮 znacznie spokojniejsz膮. Nikt si臋 nie irytuje na partnera, 偶e wyszed艂 w tak膮, a nie inn膮 kart臋, i chocia偶 w dalszym ci膮gu krytykuje si臋 otwarcie posuni臋cia przeciwnika, nie psuje nastroju owa przykra bryd偶owa zaci臋to艣膰.

鈥 Zimny wiecz贸r, prawda, doktorze Sheppard? 鈥 powiedzia艂 pu艂kownik Carter, staj膮c plecami do kominka. (Karolina zaprowadzi艂a pann臋 Ganett do swojej sypialni, gdzie jej pomaga艂a rozwin膮膰 si臋 z rozmaitych szali i p艂aszczy).

鈥 Zupe艂nie przypomina s艂u偶b臋 na Przesmyku Afga艅skim.

鈥 Naprawd臋? 鈥 spyta艂em grzecznie.

鈥 Bardzo tajemnicza sprawa z biednym Ackroydem 鈥 ci膮gn膮艂 pu艂kownik, przyjmuj膮c z moich r膮k fili偶ank臋 kawy. 鈥 Tak, bardzo tajemnicza, ja panu to m贸wi臋. S艂ysza艂em o szanta偶u. 鈥 Spojrza艂 na mnie porozumiewawczo, jak jeden 艣wiatowy m臋偶czyzna na drugiego. 鈥 Bez w膮tpienia jest w to zamieszana kobieta. Tak, ja panu to m贸wi臋, kryje si臋 za tym kobieta!

Karolina i panna Ganett zesz艂y na d贸艂. Potem panna Ganett zaj臋艂a si臋 kaw膮, a Karolina wyci膮gn臋艂a pud艂o z mad偶ongiem i wysypa艂a na st贸艂 kamienie.

鈥 Mycie kamieni! 鈥 W zamy艣le pu艂kownika Cartera mia艂 to by膰 dowcip. 鈥 Mycie kamieni, tak to nazywali艣my w Klubie Szanghajskim.

Zar贸wno ja, jak i Karolina byli艣my w g艂臋bi duszy przekonani, 偶e pu艂kownik Carter w 偶yciu nie postawi艂 nogi w Klubie Szanghajskim. Co wi臋cej, 偶e nigdy nie wytkn膮艂 nosa dalej na wsch贸d poza garnizon w Indiach, gdzie manipulowa艂 wojskowymi zapasami konserw mi臋snych i 艣liwkow膮 marmolad膮 w czasie wielkiej wojny. Ale pu艂kownik bardzo lubi snu膰 偶o艂nierskie wspomnienia, a my, skromni ludzie w King鈥檚 Abbot, pozwalamy ka偶demu p艂awi膰 si臋 dowolnie w jego s艂abo艣ciach.

鈥 Zaczynamy? 鈥 spyta艂a Karolina.

Usiedli艣my przy stole. Przez kilka minut panowa艂a zupe艂na cisza, kt贸r膮 zawdzi臋cza膰 nale偶y tajonej zawzi臋to艣ci, z jak膮 ka偶dy stara艂 si臋 pierwszy zbudowa膰 sw贸j mur.

鈥 No, James, prosimy! 鈥 odezwa艂a si臋 wreszcie Karolina.

鈥 Jeste艣 Wschodnim Wiatrem.

Wy艂o偶y艂em kamie艅. Min臋艂o par臋 kolejek, przerywanych tylko monotonnymi uwagami w rodzaju: 鈥瀟rzy bambusy鈥, 鈥瀌wa k贸艂ka鈥, 鈥瀊ior臋鈥 i cz臋ste 鈥瀘ddaj臋鈥 panny Ganett, maj膮cej nieszcz臋sny zwyczaj zbyt po艣piesznego zabierania kamieni, do kt贸rych w istocie prawa nie mia艂a 偶adnego.

鈥 Widzia艂am si臋 dzisiaj z Flor膮 Ackroyd 鈥 oznajmi艂a panna Ganett. 鈥 Bior臋, nie, oddaj臋. Omyli艂am si臋.

鈥 Cztery k贸艂ka 鈥 powiedzia艂a Karolina. 鈥 Gdzie艣 si臋 z ni膮 widzia艂a?

鈥 Ona mnie nie zauwa偶y艂a 鈥 odpar艂a panna Ganett, k艂ad膮c wielki nacisk na s艂owo 鈥瀖nie鈥, gdy偶 sprawy takie s膮 nies艂ychanie wa偶ne w male艅kich zbiorowiskach ludzkich, jakim jest nasze King鈥檚 Abbot.

鈥 Aa, rozumiem 鈥 powiedzia艂a Karolina. 鈥 Czao!

鈥 S艂ysza艂am 鈥 zauwa偶y艂a panna Ganett 鈥 偶e obecnie m贸wi si臋 鈥瀋zi鈥, a nie 鈥瀋zao鈥.

鈥 Bzdura! 鈥 orzek艂a Karolina. 鈥 Zawsze m贸wi艂am 鈥瀋zao鈥.

鈥 W Klubie Szanghajskim m贸wi膮 鈥瀋zao鈥 鈥 stwierdzi艂 pu艂kownik Carter i panna Ganett wycofa艂a si臋 zdruzgotana.

鈥 Wi臋c co艣 ty m贸wi艂a o Florze Ackroyd? 鈥 spyta艂a Karolina po kilku chwilach po艣wi臋conych grze. 鈥 By艂a z kim艣?

鈥 O tak! 鈥 uradowa艂a si臋 panna Ganett. Wzrok obu pa艅 spotka艂 si臋. To wystarczy艂o.

鈥 Naprawd臋? 鈥 zdziwi艂a si臋 Karolina. 鈥 Czy by膰 mo偶e? W艂a艣ciwie to mnie wcale nie dziwi.

鈥 Czekamy na pani膮, panno Karolino 鈥 przem贸wi艂 pu艂kownik.

Przyjmuje czasem ow膮 poz臋 zblazowanego m臋偶czyzny, kt贸rego nie obchodz膮 偶adne plotki i kt贸ry zaj臋ty jest wy艂膮cznie gr膮. Ale to nikogo nie potrafi oszuka膰.

鈥 Gdyby mnie kto pyta艂鈥 鈥 zacz臋艂a panna Ganett. 鈥 Oo! Czy艣 ty wy艂o偶y艂a bambus, moja droga? Oo, nie? Teraz ju偶 widz臋, ko艂o! Wi臋c jak m贸wi艂am, gdyby mnie kto艣 pyta艂, tobym powiedzia艂a, 偶e Flora ma nadzwyczajne szcz臋艣cie. Po prostu fenomenalne!

鈥 Na czym偶e to pani opiera, panno Ganett? 鈥 spyta艂 pu艂kownik. 鈥 Co? Zielony smok? Bior臋! Na czym pani opiera to twierdzenie? Owszem, bardzo sympatyczna dziewczyna i w og贸le, owszem, owszem.

鈥 Mo偶e i wiem bardzo ma艂o o zbrodniach 鈥 powiedzia艂a panna Ganett tonem, kt贸ry jasno dawa艂 do zrozumienia, 偶e panna Ganett wie wszystko o wszystkim 鈥 ale powiem wam jedno: pierwsze pytanie, jakie si臋 zawsze zadaje, to kto widzia艂 zamordowanego ostatni. No i taka osoba jest zawsze traktowana z pewn膮 podejrzliwo艣ci膮. W tym wypadku panna Ackroyd ostatnia widzia艂a swego stryja 偶ywego. To mog艂oby wygl膮da膰 dla niej bardzo 藕le, o tak, zupe艂nie 藕le! Moim zdaniem (je艣li jest ono dla was cokolwiek warte) Ralf Paton ukrywa si臋 w艂a艣nie po to, 偶eby j膮 ochroni膰. 呕eby od niej odci膮gn膮膰 podejrzenie.

鈥 Ale偶, panno Ganett 鈥 zaprotestowa艂em s艂abo 鈥 chyba pani powa偶nie nie sugeruje, 偶e taka m艂oda dziewczyna jak Flora Ackroyd by艂aby zdolna z zimn膮 krwi膮 zak艂u膰 no偶em swego stryja?

鈥 A bo ja wiem 鈥 odpar艂a panna Ganett. 鈥 Niedawno czyta艂am po偶yczon膮 z biblioteki ksi膮偶k臋 o m臋tach Pary偶a i w tej ksi膮偶ce by艂o napisane, 偶e najgorszymi przest臋pczyniami i zbrodniarkami s膮 m艂ode dziewczyny o anielskich twarzach.

鈥 Mo偶e we Francji! 鈥 parskn臋艂a Karolina.

鈥 W istocie 鈥 stwierdzi艂 pu艂kownik. 鈥 Opowiem wam bardzo ciekaw膮 histori臋. Histori臋, kt贸ra kr膮偶y艂a po bazarach hinduskich鈥

Opowie艣膰 pu艂kownika by艂a nies艂ychanie d艂uga i zadziwiaj膮co nudna. Wypadek, kt贸ry zdarzy艂 si臋 w Indiach wiele lat temu, trudno by艂o nawet przez sekund臋 por贸wnywa膰 z pi膮tkowym zdarzeniem w King鈥檚 Abbot.

Wreszcie Karolina przy艣pieszy艂a zako艅czenie tej opowie艣ci, szcz臋艣liwie zdobywaj膮c mad偶onga. Po drobnych nieporozumieniach, wynikaj膮cych zwykle, gdy poprawia艂em nieco b艂臋dne obliczanie punkt贸w przez Karolin臋, rozpocz臋li艣my now膮 tur臋.

鈥 Wschodni Wiatr zaczyna 鈥 powiedzia艂a Karolina. 鈥 Mam w艂asn膮 teori臋 co do Ralfa Patona. Trzy znaki. Ale chwilowo zachowam j膮 dla siebie.

鈥 Naprawd臋 masz swoj膮 teori臋, kochana? 鈥 zdziwi艂a si臋 panna Ganett. 鈥 Czao, przepraszam, chcia艂am powiedzie膰: bior臋.

鈥 Tak 鈥 odpar艂a zdecydowanie Karolina.

鈥 W porz膮dku wysz艂o z tymi butami? 鈥 spyta艂a panna Ganett. 鈥 To znaczy, czy w porz膮dku, 偶e by艂y czarne?

鈥 Zupe艂nie w porz膮dku 鈥 odpar艂a Karolina.

鈥 A o co mu chodzi艂o, jak my艣lisz? 鈥 dr膮偶y艂a temat panna Ganett.

Karolina 艣ci膮gn臋艂a usta i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, daj膮c do zrozumienia, 偶e wie, ale nie powie.

鈥 Bior臋 鈥 o艣wiadczy艂a panna Ganett. 鈥 Nie, przepraszam, oddaj臋. Przypuszczam, 偶e doktor zna teraz wszystkie tajemnice, od kiedy chodzi razem z panem Poirotem.

鈥 O, wprost odwrotnie, nic nie wiem 鈥 odpar艂em.

鈥 James jest strasznie skromny 鈥 zarekomendowa艂a mnie Karolina. 鈥 Aa! Ukryty kong!

Pu艂kownik pozwoli艂 sobie gwizdn膮膰. Na chwil臋 plotki posz艂y w k膮t.

鈥 I pani w艂asny wiatr. I ma pani dwie serie smok贸w! Musimy uwa偶a膰. Panna Karolina idzie na wielk膮 gr臋.

Par臋 minut grali艣my, nie rozmawiaj膮c o niczym wa偶nym.

鈥 Ten pan Poirot 鈥 zacz膮艂 pu艂kownik 鈥 czy to naprawd臋 taki wspania艂y detektyw?

鈥 Najwi臋kszy na 艣wiecie! 鈥 odrzek艂a uroczy艣cie Karolina. 鈥 Przyby艂 tu incognito, aby unikn膮膰 natarczywo艣ci wielbicieli.

鈥 Czao 鈥 rzuci艂a panna Ganett. 鈥 Co za wspania艂a rzecz dla naszego miasteczka. O, przy okazji: Klara, moja s艂u偶膮ca, jest, jak wiecie, wielk膮 przyjaci贸艂k膮 Elsie, pokoj贸wki w Fernly. Na pewno nie zgadniecie, co Elsie jej powiedzia艂a!

Podobno zgin臋艂a du偶a suma pieni臋dzy i w jej opinii, to znaczy Elsie, zamieszana jest w to druga pokoj贸wka, Urszula Bourne. Odchodzi pod koniec miesi膮ca i nocami bardzo p艂acze. Gdyby mnie kto pyta艂, to ta dziewczyna nale偶y do bandy! Zawsze by艂a jaka艣 dziwna, nie przyja藕ni si臋 z nikim w okolicy. Jak ma wolne dni, to gdzie艣 znika. To nienormalne, rzek艂abym: podejrzane. Raz j膮 prosi艂am na pi膮tkowe zebranie Bogobojnych Dziewcz膮t, ale mi odm贸wi艂a, potem kiedy艣 zada艂am jej kilka pyta艅 o rodzin臋 i tym podobne, i musz臋 powiedzie膰, 偶e zachowa艂a si臋 zupe艂nie impertynencko. Pozornie bardzo grzeczna, o tak, ale nie chcia艂a na nic odpowiedzie膰! Skandal!

Panna Ganett przerwa艂a dla nabrania oddechu i pu艂kownik, kt贸rego nie interesowa艂y zupe艂nie problemy s艂u偶膮cych i pokoj贸wek, oznajmi艂, 偶e w Klubie Szanghajskim zasad膮 by艂a wartka gra.

Przez par臋 minut grali艣my wartko.

鈥 Ta panna Russell 鈥 zacz臋艂a Karolina 鈥 przysz艂a tutaj w pi膮tek rano, udaj膮c, 偶e potrzebuje porady Jamesa. Moim zdaniem chcia艂a spenetrowa膰, gdzie znajduj膮 si臋 trucizny. Pi臋膰 znak贸w.

鈥 Czao 鈥 uradowa艂a si臋 panna Ganett. 鈥 Co za nadzwyczajna rzecz! Ciekawa jestem, czy masz racj臋.

鈥 Skoro m贸wimy o truciznach 鈥 wtr膮ci艂 pu艂kownik. 鈥 Co, co? Nie wy艂o偶y艂em nic? Oo! Osiem bambus贸w.

鈥 Mad偶ong! 鈥 wykrzykn臋艂a triumfalnie panna Ganett. Karolina by艂a poirytowana.

鈥 Jeden czerwony smok 鈥 powiedzia艂a z 偶alem 鈥 a powinnam by艂a mie膰 trzy pary.

鈥 Ja mia艂em przez ca艂y czas dwa czerwone smoki 鈥 przyzna艂em si臋.

鈥 Tak, to do ciebie podobne 鈥 powiedzia艂a Karolina z wyrzutem. 鈥 Nie rozumiesz ducha gry.

Osobi艣cie uwa偶a艂em, 偶e gram bardzo sprytnie. Gdyby Karolina wygra艂a tur臋, by艂bym jej winien bardzo du偶o. Mad偶ong panny Ganett nale偶a艂 do najs艂abszych, jakie mo偶na sobie wyobrazi膰, czego Karolina nie omieszka艂a jej wypomnie膰.

Sko艅czy艂 si臋 Wschodni Wiatr i zacz臋li艣my now膮 tur臋.

鈥 Wi臋c s艂uchajcie, co wam powiem 鈥 o艣wiadczy艂a po chwili Karolina.

鈥 No, no? 鈥 podnieci艂a si臋 panna Ganett.

鈥 Mam nast臋puj膮c膮 teori臋 co do Ralfa Patona鈥

鈥 Tak, kochana? 鈥 powiedzia艂a panna Ganett jeszcze bardziej zach臋caj膮co. 鈥 Czao.

鈥 Czao? Tak od razu? To oznaka s艂abo艣ci 鈥 orzek艂a surowo Karolina. 鈥 Powinna艣 i艣膰 na wielk膮 gr臋.

鈥 Wiem 鈥 b膮kn臋艂a panna Ganett. 鈥 Wi臋c co m贸wi艂a艣 o Ralfie Patonie?

鈥 G艂ow臋 daj臋, 偶e wiem, gdzie on jest. Zdumieni przerwali艣my na chwil臋 gr臋.

鈥 To bardzo interesuj膮ce, panno Karolino 鈥 odezwa艂 si臋 pu艂kownik Carter. 鈥 Sama si臋 pani domy艣li艂a?

鈥 No, niezupe艂nie. Zaraz wam powiem. Znacie t臋 wielk膮 map臋 hrabstwa, kt贸ra wisi u nas w hallu?

Wszyscy odpowiedzieli艣my, 偶e znamy.

鈥 Kiedy wczoraj pan Poirot od nas wychodzi艂, zatrzyma艂 si臋 ko艂o mapy, spojrza艂 na ni膮 i rzuci艂 jak膮艣 uwag臋, dok艂adnie ju偶 sobie nie przypominam, jak ona brzmia艂a, w ka偶dym razie, 偶e Cranchester to jedyne wi臋ksze miasto w okolicy, co jest prawd膮. No i zaraz potem przysz艂o mi nagle do g艂owy鈥

鈥 Co ci przysz艂o do g艂owy?

鈥 Znaczenie tej uwagi. Naturalnie Ralf Paton ukrywa si臋 w Cranchester.

W tym w艂a艣nie momencie zwali艂em mur moich kamieni. Karolina zgani艂a mnie za gapiostwo, uczyni艂a to jednak bez gniewu, gdy偶 zbyt pasjonowa艂a j膮 obecnie teoria dotycz膮ca Ralfa Patona.

鈥 W Cranchester, panno Karolino? 鈥 spyta艂 pu艂kownik. 鈥 Chyba nie ukrywa艂by si臋 tak blisko?

鈥 A w艂a艣nie 偶e tak! 鈥 wykrzykn臋艂a triumfalnie Karolina.

鈥 Jest chyba zupe艂nie jasne, 偶e nie wyjecha艂 st膮d poci膮giem. Po prostu poszed艂 pieszo do Cranchester. I jestem pewna, 偶e dot膮d tam si臋 znajduje. Bo komu by przysz艂o na my艣l, 偶e ukrywa si臋 tak blisko?

Wysun膮艂em wiele zastrze偶e艅 przeciwko tej teorii, ale kiedy Karolina raz sobie wbije co艣 do g艂owy, nie mo偶na jej tego wyperswadowa膰.

鈥 I my艣lisz, 偶e pan Poirot tak samo s膮dzi? 鈥 spyta艂a panna Ganett w zamy艣leniu. 鈥 Dziwny zbieg okoliczno艣ci, ale w艂a艣nie dzi艣 po po艂udniu wysz艂am na spacer na szos臋 cranchestersk膮 i min膮艂 mnie Poirot jad膮cy samochodem w艂a艣nie z Cranchester.

Spojrzeli艣my po sobie.

鈥 Bo偶e, Bo偶e! 鈥 powiedzia艂a nagle panna Ganett. 鈥 Przez ca艂y czas mam mad偶onga i nic nie widz臋.

Uwaga Karoliny oderwa艂a j膮 od detektywistycznych spekulacji. Moja siostra natychmiast zabra艂a si臋 do t艂umaczenia pannie Ganett, 偶e nie warto og艂asza膰 mad偶onga, maj膮c tak mieszane gatunki i tak wiele czao. Panna Ganett s艂ucha艂a rozanielona i spokojnie zbiera艂a swoje kamienie.

鈥 Tak, tak, kochana, rozumiem, ale to przecie偶 raczej zale偶y od tego, z czym si臋 zaczyna, prawda?

鈥 Nigdy du偶o nie wygrasz, je艣li nie b臋dziesz ryzykowa膰 鈥 upiera艂a si臋 Karolina.

鈥 Rozumiem, rozumiem, moja droga, ale widzisz, ka偶dy gra, jak umie 鈥 broni艂a si臋 panna Ganett. Spojrza艂a na swoje kamienie. 鈥 I przecie偶 jestem w sumie wygrana, prawda?

Karolina, kt贸ra wiele przegra艂a, nie odezwa艂a si臋 wi臋cej.

Sko艅czy艂 si臋 Wschodni Wiatr i rozpocz臋li艣my now膮 tur臋. Annie przynios艂a na tacy herbat臋. Karolina i panna Ganett by艂y obie nieco rozgor膮czkowane, jak to zawsze si臋 zdarza艂o w owe uroczyste wieczory.

鈥 Gdyby艣 tylko gra艂a nieco szybciej, moja droga 鈥 powiedzia艂a Karolina, kiedy panna Ganett waha艂a si臋, co odrzuci膰. 鈥 Chi艅czycy k艂ad膮 swoje kamienie tak szybko, 偶e wydaje si臋, 偶e to ptaki dziobi膮.

Przez par臋 minut grali艣my jak Chi艅czycy.

鈥 Pan nie dorzuci nic od siebie o tej sprawie, doktorze? 鈥 dobrodusznie odezwa艂 si臋 pu艂kownik Carter. 鈥 Cicha woda! R臋ka w r臋k臋 z wielkim detektywem i ani mru鈥搈ru, jak tam posuwa si臋 dochodzenie.

鈥 James to nadzwyczajny typ 鈥 wtr膮ci艂a Karolina. 鈥 Nie potrafi si臋 po prostu rozsta膰 z tym, co wie.

Spojrza艂a na mnie z odcieniem nie艂aski.

鈥 Zapewniam, 偶e nic nie wiem 鈥 odpar艂em. 鈥 Poirot trzyma j臋zyk za z臋bami.

鈥 M膮dry cz艂owiek 鈥 zachichota艂 pu艂kownik. 鈥 Nie zdradza si臋. To wspania艂e okazy, ci kontynentalni detektywi. Zawsze maj膮 r贸偶ne sztuczki w pogotowiu, co?

鈥 Bior臋 鈥 brz臋kn臋艂a panna Ganett z cichym zadowoleniem. 鈥 I mad偶ong!

Sytuacja sta艂a si臋 do艣膰 napi臋ta. By艂o wielk膮 niedelikatno艣ci膮 ze strony panny Ganett trzy razy z rz臋du zdobywa膰 mad偶onga. Sk艂oni艂o to Karolin臋 do nast臋puj膮cej uwagi pod moim adresem, gdy znowu wznosili艣my mur:

鈥 Jeste艣 m臋cz膮cy, James. Siedzisz tutaj jak zdech艂a ryba i wcale si臋 nie odzywasz.

鈥 Ale偶, moja droga! 鈥 zaprotestowa艂em. 鈥 Nie mam nic do powiedzenia, to znaczy, nic do powiedzenia na temat, o kt贸ry ci chodzi.

鈥 Bzdura! 鈥 o艣wiadczy艂a Karolina, uk艂adaj膮c swoje kamienie. 鈥 Musisz zna膰 jakie艣 interesuj膮ce szczeg贸艂y.

Przez chwil臋 nic nie odpowiada艂em. Ledwo wierzy艂em oczom. Czyta艂em o takiej rzeczy jak doskona艂a wygrana, to znaczy mad偶ong w pierwszym doborze kamieni, ale nie s膮dzi艂em, by mnie co艣 podobnego mog艂o si臋 zdarzy膰.

Ze 藕le ukrywanym triumfem wy艂o偶y艂em kamienie na st贸艂.

鈥 Jak to m贸wi膮 w Klubie Szanghajskim 鈥 zauwa偶y艂em 鈥 tin鈥揾o, doskona艂a wygrana.

Pu艂kownikowi omal oczy nie wysz艂y na wierzch.

鈥 Na honor! 鈥 zawo艂a艂. 鈥 Co za nadzwyczajna rzecz! Nigdy jeszcze nie widzia艂em czego艣 podobnego!

Wtedy dopiero, sprowokowany docinkami Karoliny i upojony powodzeniem, zacz膮艂em m贸wi膰:

鈥 Je偶eli chodzi o interesuj膮ce szczeg贸艂y, to c贸偶 powiedzieliby艣cie o z艂otej obr膮czce z napisem 鈥濷d R.鈥 i dat膮 w 艣rodku?

Pomin臋 scen臋, kt贸ra nast膮pi艂a. Zmuszono mnie, bym dok艂adnie opisa艂, gdzie 贸w skarb znaleziono i jaka data widnia艂a na obr膮czce.

鈥 Trzynasty marca? 鈥 zdziwi艂a si臋 Karolina. 鈥 Akurat sze艣膰 miesi臋cy temu, no, no!

Z miliona g艂upawych przypuszcze艅 wy艂oni艂y si臋 wreszcie trzy dojrza艂e teorie:

1. Pu艂kownika Cartera: 偶e Ralf w sekrecie po艣lubi艂 Flor臋. Pierwsze i najprostsze rozwi膮zanie.

2. Panny Ganett: 偶e Roger Ackroyd wzi膮艂 w tajemnicy 艣lub z pani膮 Ferrars.

3. Mojej siostry: 偶e Roger Ackroyd o偶eni艂 si臋 ze sw膮 gospodyni膮, pann膮 Russell.

Czwarta, superteoria, zosta艂a wyg艂oszona przez Karolin臋 ju偶 p贸藕niej, gdy szli艣my spa膰.

鈥 A ja ci m贸wi臋 鈥 odezwa艂a si臋 nagle 鈥 i wcale by mnie to nie zdziwi艂o, gdybym si臋 dowiedzia艂a, 偶e to Flora Ackroyd i Geoffrey Raymond si臋 pobrali.

鈥 No, wtedy by艂oby przecie偶 鈥濭鈥, a nie 鈥濺鈥 鈥 zaoponowa艂em.

鈥 Nigdy nie wiadomo. Niekt贸re kobiety wol膮 nazwiska od imion. No i s艂ysza艂e艣, co panna Ganett m贸wi艂a dzi艣 wieczorem o zachowaniu si臋 Flory?

M贸wi膮c szczerze, to nie s艂ysza艂em, aby panna Ganett o czym艣 podobnym m贸wi艂a, ale uszanowa艂em umiej臋tno艣膰 Karoliny czytania mi臋dzy wierszami.

鈥 A mo偶e Hektor Blunt? 鈥 podsun膮艂em. 鈥 Je偶eli to kto艣鈥

鈥 Bzdura! 鈥 uci臋艂a Karolina. 鈥 Owszem, on j膮 podziwia, mo偶e nawet jest w niej zakochany, ale zapami臋taj sobie, 偶e 偶adna dziewczyna nie zakocha si臋 w m臋偶czy藕nie, kt贸ry by m贸g艂 by膰 jej ojcem, gdy obok kr臋ci si臋 m艂ody, przystojny sekretarz. Mog艂a najwy偶ej flirtowa膰 z majorem Bluntem, chc膮c mie膰 parawan. O tak, m艂ode dziewczyny s膮 bardzo zmy艣lne. Ale powiem ci jedno, Jamesie Sheppard! Flor臋 Ackroyd za grosz nie obchodzi Ralf Paton! I nigdy nie obchodzi艂. Wierzaj mi!

Uwierzy艂em jej bez s艂owa.



Rozdzia艂 siedemnasty
Parker


Nast臋pnego ranka uprzytomni艂em sobie, 偶e w upojeniu wywo艂anym przez tin鈥揾o, czyli doskona艂膮 wygran膮, pope艂ni艂em, by膰 mo偶e, niedyskrecj臋. To prawda, 偶e Poirot nie zastrzeg艂, bym nikomu nie wspomina艂 o znalezieniu obr膮czki, ale z drugiej strony on sam przemilcza艂 to, b臋d膮c w Fernly, i je艣li si臋 nie myl臋, tylko ja poza nim wiedzia艂em o ca艂ej sprawie. Dr臋czy艂y mnie wyrzuty sumienia. Historia znalezienia obr膮czki rozprzestrzenia艂a si臋 teraz po ca艂ym King鈥檚 Abbot niby po偶ar stepu 鈥 co do tego nie mia艂em 偶adnych w膮tpliwo艣ci. W ka偶dej chwili spodziewa艂em si臋 wizyty Poirota i gorzkich uwag z jego strony.

Pogrzeb pani Ferrars i Rogera Ackroyda wyznaczony zosta艂 na ten sam dzie艅 o godzinie jedenastej. By艂a to smutna, lecz bardzo podnios艂a uroczysto艣膰, na kt贸r膮 przybyli wszyscy mieszka艅cy Fernly.

Poirot r贸wnie偶 bra艂 w niej udzia艂. Po ceremonii uj膮艂 mnie pod rami臋 i zaprosi艂 do Modrzewiowego Dworku. Twarz mia艂 bardzo powa偶n膮 i obawia艂em si臋, 偶e echa mojej wczorajszej paplaniny dosz艂y ju偶 do jego uszu. Szybko si臋 jednak zorientowa艂em, 偶e detektyw jest zaprz膮tni臋ty zupe艂nie czym innym.

鈥 Musimy dzia艂a膰 鈥 powiedzia艂. 鈥 Chc臋 skorzysta膰 z pa艅skiej pomocy przy badaniu pewnego 艣wiadka. B臋dziemy mu zadawa膰 pytania i nap臋dzimy takiego stracha, 偶e prawda wyjdzie na wierzch.

鈥 O jakim 艣wiadku pan m贸wi? 鈥 spyta艂em bardzo zdziwiony.

鈥 O Parkerze! Prosi艂em, 偶eby do mnie przyszed艂 o dwunastej. Prawdopodobnie ju偶 czeka.

鈥 Domy艣la si臋 pan czego艣? 鈥 Spojrza艂em z ukosa na Poirota.

鈥 Wiem jedno: nie jestem zadowolony.

鈥 My艣li pan, 偶e to mo偶e on szanta偶owa艂 pani膮 Ferrars? 鈥 Albo on, albo鈥

鈥 Albo kto? 鈥 spyta艂em, czekaj膮c daremnie na koniec zdania.

鈥 M贸j przyjacielu, powiem panu jedno: mam g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e to on!

Powaga, z jak膮 Poirot wypowiedzia艂 te s艂owa, i jeszcze co艣 nieokre艣lonego, co je zabarwia艂o, zmusi艂y mnie do milczenia.

Przybyli艣my do Modrzewiowego Dworku i gospodyni poinformowa艂a nas, 偶e Parker ju偶 czeka. Gdy weszli艣my do pokoju, lokaj wsta艂 z szacunkiem.

鈥 Dzie艅 dobry, Parker 鈥 przywita艂 go pogodnie Poirot. 鈥 Jedna chwileczka, zaraz, tylko si臋 rozbior臋.

艢ci膮gn膮艂 r臋kawiczki i p艂aszcz.

鈥 Pan pozwoli, prosz臋 pana! 鈥 Parker rzuci艂 si臋, by mu pom贸c. U艂o偶y艂 p艂aszcz na krze艣le ko艂o drzwi. Poirot przygl膮da艂 si臋 temu z zadowoleniem.

鈥 Dzi臋kuj臋, Parker 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do lokaja. 鈥 Siadaj. To, co mam do powiedzenia, mo偶e nam zaj膮膰 sporo czasu.

Parker usiad艂, schylaj膮c g艂ow臋, jakby chcia艂 przeprosi膰 za t臋 艣mia艂o艣膰.

鈥 Jak s膮dzicie, Parker, po co ci臋 tutaj poprosi艂em? Parker chrz膮kn膮艂.

鈥 Je艣li dobrze zrozumia艂em, prosz臋 pana, pragnie pan zada膰 mi kilka pyta艅 dotycz膮cych mojego by艂ego pana. Intymnych pyta艅.

鈥 Precisement! 鈥 odpar艂 Poirot, promieniej膮c. 鈥 Czy masz jakie艣 do艣wiadczenie w sprawach szanta偶u?

鈥 Nie rozumiem, prosz臋 pana! 鈥 Lokaj zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi.

鈥 Nie denerwuj si臋, Parker 鈥 powiedzia艂 Poirot. 鈥 I nie graj roli uczciwego, dotkni臋tego cz艂owieka. Znasz si臋 na szanta偶u, prawda? Wiesz na ten temat wszystko, co mo偶na wiedzie膰, tak?

鈥 Prosz臋 pana, ja nigdy鈥 ja nigdy nie鈥

鈥 By艂em tak obra偶any, co? 鈥 podsun膮艂 Poirot. 鈥 Wobec tego czemu, m贸j doskona艂y Parkerze, by艂e艣 taki ciekawy rozmowy, jaka toczy艂a si臋 w gabinecie owego wieczoru, kiedy us艂ysza艂e艣 s艂owo 鈥瀞zanta偶鈥?

鈥 Nie by艂em. Ja鈥

鈥 Kto by艂 waszym ostatnim panem? 鈥 rzuci艂 nagle Poirot.

鈥 Moim ostatnim panem?

鈥 Tak, waszym panem przedtem, nim przyszed艂e艣 na s艂u偶b臋 do pana Ackroyda?

鈥 Major Ellerby, prosz臋 pana鈥 Poirot przerwa艂:

鈥 W艂a艣nie, major Ellerby. Major Ellerby by艂 narkomanem, prawda? Podr贸偶owa艂e艣 z nim, tak? W czasie pobytu na Bermudach major Ellerby wpad艂 w k艂opoty. Zabito cz艂owieka. Cz臋艣ciowo winny by艂 major Ellerby. Ca艂a sprawa zosta艂a zatuszowana. Ile ci major Ellerby zap艂aci艂, Parker, 偶eby艣 nic nie m贸wi艂?

Parker otworzy艂 usta i martwo wpatrywa艂 si臋 w Poirota. Dr偶a艂 jak galareta, policzki mu si臋 trz臋s艂y.

鈥 Widzisz, Parker, przeprowadzi艂em dochodzenie 鈥 powiedzia艂 z u艣miechem Poirot. 鈥 Jest tak, jak m贸wi臋. Wtedy dosta艂e艣 spor膮 sum臋 za milczenie. I major Ellerby p艂aci艂 ci a偶 do 艣mierci. No, a teraz chc臋 co艣 us艂ysze膰 o twoim ostatnim eksperymencie.

Parker nadal wpatrywa艂 si臋 w detektywa.

鈥 Nie ma sensu zaprzecza膰. Herkules Poirot wie! To prawda, co powiedzia艂em o majorze Ellerbym, tak?

Parker z oci膮ganiem skin膮艂 g艂ow膮. Twarz jego mia艂a barw臋 popio艂u.

鈥 Ale ja nigdy nie zrobi艂em nic z艂ego panu Ackroydowi, prosz臋 pana! 鈥 wyj膮ka艂. 鈥 S艂owo honoru, prosz臋 pana, naprawd臋 nie. Ba艂em si臋 przez ca艂y czas, 偶e tamta sprawa wyjdzie na jaw. I m贸wi臋 panu, 偶e nie zabi艂em pana Ackroyda, nie zabi艂em! 鈥 G艂os jego przeszed艂 w nieomal histeryczny krzyk.

鈥 Sk艂aniam si臋 ku temu, 偶eby ci wierzy膰, m贸j przyjacielu 鈥 odezwa艂 si臋 Poirot. 鈥 Na morderstwo brak ci nerw贸w, odwagi. Ale musz臋 us艂ysze膰 prawd臋.

鈥 Powiem panu wszystko, prosz臋 pana, wszystko, co pan chce! To prawda, 偶e pr贸bowa艂em pods艂uchiwa膰 wtedy wieczorem pod drzwiami. Par臋 s艂贸w, kt贸re us艂ysza艂em, wzbudzi艂o moj膮 ciekawo艣膰. No i 偶e pan Ackroyd kaza艂 sobie nie przeszkadza膰 i zamkn膮艂 si臋 tam z doktorem. Tak by艂o, policji powiedzia艂em szczer膮 prawd臋. Us艂ysza艂em s艂owo 鈥瀞zanta偶鈥, prosz臋 pana, no i wie pan鈥 鈥 zamilk艂.

鈥 Pomy艣la艂e艣, 偶e to co艣 interesuj膮cego, tak? 鈥 podsun膮艂 lekko Poirot.

鈥 W艂a艣nie. Tak pomy艣la艂em, prosz臋 pana. Pomy艣la艂em sobie, 偶e je艣li pana Ackroyda kto艣 szanta偶uje, to mo偶e i dla mnie w tym si臋 znajdzie jaki艣 och艂apek.

Twarz Poirota przybra艂a bardzo dziwny wyraz. Pochyli艂 si臋 do przodu.

鈥 Czy przed tym wieczorem mia艂e艣 jakiekolwiek podstawy przypuszcza膰, 偶e pana Ackroyda kto艣 szanta偶uje?

鈥 Nie, prosz臋 pana, 偶adnych. To mnie nawet bardzo zdziwi艂o, co us艂ysza艂em. Taki porz膮dny pan, taki zawsze zr贸wnowa偶ony.

鈥 No i co pods艂ucha艂e艣?

鈥 Niewiele, prosz臋 pana. Mog臋 powiedzie膰, 偶e nie mia艂em szcz臋艣cia. Los by艂 przeciwko mnie, prosz臋 pana. Musia艂em naturalnie wr贸ci膰 do swoich obowi膮zk贸w w pokoju kredensowym. A kiedy potem raz czy dwa znowu podkrad艂em si臋 pod drzwi gabinetu, los by艂 znowu przeciwko mnie. Za pierwszym razem wyszed艂 doktor Sheppard i prawie mnie przy艂apa艂 na gor膮cym uczynku, a za drugim razem natkn膮艂em si臋 na pana Raymonda, kt贸ry szed艂 z hallu. Wiedzia艂em wi臋c, 偶e ju偶 nic z tego. A kiedy potem szed艂em z tac膮, zawr贸ci艂a mnie panna Flora.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 Poirot wpatrywa艂 si臋 w lokaja, jakby bada艂 szczero艣膰 jego s艂贸w. Parker nie spu艣ci艂 oczu. Wytrzyma艂 pr贸b臋.

鈥 Mam nadziej臋, 偶e pan mi wierzy, prosz臋 pana. Ca艂y czas si臋 ba艂em, 偶e policja wygrzebie t臋 star膮 spraw臋 z majorem Ellerbym i 偶e w zwi膮zku z tym b臋dzie mnie podejrzewa艂a o morderstwo.

鈥 Eh bien 鈥 powiedzia艂 wreszcie Poirot. 鈥 Sk艂onny jestem ci wierzy膰. Ale 偶膮dam jednej rzeczy. Poka偶 mi swoj膮 ksi膮偶eczk臋 oszcz臋dno艣ciow膮. Masz ksi膮偶eczk臋 oszcz臋dno艣ciow膮, Parker, prawda?

鈥 Tak, prosz臋 pana. Przypadkiem mam j膮 przy sobie. Bez 偶adnych oznak zmieszania Parker zacz膮艂 grzeba膰 w kieszeni. Poirot odebra艂 od niego zielono oprawn膮 ksi膮偶eczk臋 i zaraz j膮 otworzy艂.

鈥 Ach! Widz臋, 偶e w tym roku kupi艂e艣 za pi臋膰set funt贸w bon贸w oszcz臋dno艣ciowych.

鈥 Tak, prosz臋 pana. Mam ju偶 od艂o偶onych oko艂o tysi膮ca funt贸w. To rezultat mojej鈥 moich stosunk贸w z by艂ym panem鈥 majorem Ellerbym. No i w tym roku poszcz臋艣ci艂o mi si臋 troszeczk臋 na wy艣cigach. Je艣li pan sobie przypomina, fuks wygra艂 bieg jubileuszowy. Mia艂em nosa postawi膰 na niego dwadzie艣cia funt贸w.

Poirot zwr贸ci艂 mu ksi膮偶eczk臋.

鈥 Po偶egnam ci臋 teraz. Wierz臋, 偶e powiedzia艂e艣 mi prawd臋. A je艣li nie, to tym gorzej dla ciebie, przyjacielu!

Gdy Parker wyszed艂, Poirot wzi膮艂 z krzes艂a sw贸j p艂aszcz.

鈥 Wychodzi pan? 鈥 spyta艂em.

鈥 Tak, z艂o偶ymy wizyt臋 dobremu panu Hammondowi.

鈥 Pan wierzy Parkerowi?

鈥 Jego historia jest prawdopodobna. Chyba 偶e jest 艣wietnym aktorem. Wydaje mi si臋 jednak oczywiste, i偶 Parker naprawd臋 uwa偶a Ackroyda za ofiar臋 szanta偶u. A wi臋c z tego wynika, 偶e nic nie wie o sprawie pani Ferrars.

鈥 W takim razie kto鈥?

鈥 Precisement! Kto? Ale nasza wizyta u pana Hammonda wyja艣ni nam jedno. Albo ca艂kowicie uwolni Parkera od podejrze艅, albo鈥

鈥 Albo?

鈥 Od samego rana wpad艂em w z艂y zwyczaj nieko艅czenia zda艅 鈥 odpar艂 Poirot ze skruszon膮 min膮. 鈥 Musi pan mi wybaczy膰.

鈥 Aha, przypomnia艂o mi si臋 鈥 powiedzia艂em niepewnym g艂osem. 鈥 Musz臋 panu co艣 wyzna膰. Obawiam si臋, 偶e zupe艂nie bez zastanowienia wypapla艂em o tej obr膮czce.

鈥 Jakiej obr膮czce?

鈥 O obr膮czce, kt贸r膮 pan znalaz艂 w sadzawce ze z艂otymi rybkami.

鈥 A, o tej! 鈥 Poirot u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

鈥 Mam nadziej臋, 偶e bardzo si臋 pan nie gniewa? To by艂a z mojej strony wielka nieostro偶no艣膰.

鈥 Ale偶 wcale si臋 nie gniewam, przyjacielu! Nie prosi艂em pana o dyskrecj臋. Mia艂 pan prawo o tym m贸wi膰, je艣li pan sobie 偶yczy艂. Pa艅ska siostra by艂a zainteresowana, tak?

鈥 Jeszcze jak! To wywo艂a艂o sensacj臋. Zaraz posypa艂o si臋 tysi膮ce przypuszcze艅.

鈥 A przecie偶 to taka prosta sprawa! Oczywiste wyja艣nienie rzuca艂o si臋 w oczy, co?

鈥 Czy偶by? 鈥 spyta艂em sucho. Poirot wybuchn膮艂 艣miechem.

鈥 M膮dry cz艂owiek trzyma j臋zyk za z臋bami 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nieprawda偶? Ale oto i biuro pana Hammonda.

Adwokat znajdowa艂 si臋 w swoim gabinecie, dok膮d wprowadzono nas bez zw艂oki. Pan Hammond wsta艂 i powita艂 nas oboj臋tnie, lecz nie uchybiaj膮c grzeczno艣ci. Poirot natychmiast przyst膮pi艂 do rzeczy.

鈥 Monsieur, pragn臋 otrzyma膰 od pana pewn膮 informacj臋, je艣li pan b臋dzie 艂askaw jej udzieli膰, naturalnie. O ile si臋 nie myl臋, pan by艂 r贸wnie偶 adwokatem zmar艂ej pani Ferrars, tak?

W oczach adwokata zauwa偶y艂em kr贸tki b艂ysk zdziwienia, zaraz zreszt膮 zast膮piony zawodow膮 mask膮 oboj臋tno艣ci.

鈥 Tak jest. Wszystkie jej sprawy przechodzi艂y przez nasz膮 firm臋.

鈥 To 艣wietnie, 艣wietnie. Nim jednak pana o co艣 zapytam, poprosz臋 obecnego tu doktora Shepparda, by panu powt贸rzy艂 pewn膮 rozmow臋. Pan nie ma nic przeciwko temu, doktorze? Mo偶e pan 艂askawie powt贸rzy tre艣膰 rozmowy, jak膮 pan odby艂 z Rogerem Ackroydem w pi膮tek wieczorem, tak?

鈥 Ale偶 prosz臋 bardzo! 鈥 odpar艂em i natychmiast rozpocz膮艂em sprawozdanie z owego niesamowitego wieczoru.

Hammond przys艂uchiwa艂 si臋 z wielk膮 uwag膮. 鈥 I to wszystko! 鈥 zako艅czy艂em wreszcie.

鈥 Szanta偶 鈥 powiedzia艂 adwokat w zamy艣leniu.

鈥 Jest pan zdziwiony? 鈥 spyta艂 Poirot.

Adwokat zdj膮艂 binokle i zacz膮艂 je wyciera膰 chusteczk膮.

鈥 Nie 鈥 odpar艂. 鈥 Nie b臋d臋 k艂ama艂, 偶e jestem zdziwiony. Od pewnego czasu domy艣la艂em si臋 podobnej historii.

鈥 A wi臋c teraz zadam moje pytanie 鈥 rzek艂 Poirot. 鈥 Czy mo偶e mi pan poda膰 wysoko艣膰 sum wyp艂aconych szanta偶y艣cie, monsieur?

鈥 Nie ma powod贸w, bym nie m贸g艂 panu tego powiedzie膰 鈥 odezwa艂 si臋 Hammond po d艂u偶szej chwili. 鈥 W ci膮gu ostatniego roku pani Ferrars sprzeda艂a pewne papiery, a pieni膮dze zosta艂y wp艂acone na jej bie偶膮cy rachunek. Wiem, 偶e w nic ich nie inwestowa艂a. Poniewa偶 mia艂a dosy膰 du偶e dochody, a po 艣mierci m臋偶a 偶y艂a skromnie, wydaje mi si臋 jasne, i偶 sumy uzyskane ze sprzeda偶y owych papier贸w warto艣ciowych zosta艂y zu偶yte na jaki艣 specjalny cel. Raz pr贸bowa艂em wybada膰 pani膮 Ferrars, ale otrzyma艂em odpowied藕, 偶e musi ona pomaga膰 wielu ubogim krewnym swego m臋偶a. Naturalnie ju偶 nie wraca艂em do tego tematu. Do chwili obecnej s膮dzi艂em, 偶e pieni膮dze te sz艂y na zaspokojenie roszcze艅 jakiej艣 kobiety wobec Ashleya Ferrarsa. Nigdy mi nie przysz艂o na my艣l, 偶e pani Ferrars by艂a w to bezpo艣rednio wmieszana.

鈥 Ile to by艂o pieni臋dzy? 鈥 spyta艂 Poirot.

鈥 Ca艂a suma wyniesie oko艂o dwudziestu tysi臋cy funt贸w.

鈥 Dwadzie艣cia tysi臋cy funt贸w! 鈥 wykrzykn膮艂em. 鈥 W ci膮gu jednego roku?

鈥 Pani Ferrars by艂a bardzo zamo偶n膮 kobiet膮 鈥 odpar艂 Poirot sucho. 鈥 A gro藕ba kary za morderstwo nie jest rzecz膮 mi艂膮.

鈥 Czy jeszcze czym艣 mog臋 panu s艂u偶y膰? 鈥 zainteresowa艂 si臋 pan Hammond.

鈥 Nie, dzi臋kuj臋, to wszystko 鈥 odrzek艂 Poirot, wstaj膮c.

鈥 Tysi膮ckrotne pardon za zak艂贸cenie pa艅skiej 艣wiadomo艣ci, monsieur.

鈥 Ale偶 to g艂upstwo, prosz臋 bardzo.

鈥 Zak艂贸cenie 艣wiadomo艣ci jest okre艣leniem stanu psychicznego 鈥 zauwa偶y艂em ju偶 na ulicy.

鈥 A! M贸j angielski nigdy nie b臋dzie doskona艂y 鈥 wykrzykn膮艂 z 偶alem Poirot. 鈥 Powinienem by艂 powiedzie膰: 鈥瀙rzeszkodzenie 艣wiadomo艣ci鈥, n鈥檈st鈥揷e pas*? Ten angielski to ciekawy j臋zyk.

鈥 

鈥 Zak艂贸cenie spokoju, to pewno pan mia艂 na my艣li.

鈥 Dzi臋kuj臋, przyjacielu. O to mi chodzi艂o, w艂a艣nie! Utrafi艂 pan w sam 艣rodek. Eh bien, jak偶e wygl膮da sprawa naszego Parkera? Maj膮c dwadzie艣cia tysi臋cy funt贸w, czy偶 pozosta艂by nadal lokajem? Je ne pense pas*. Jest naturalnie mo偶liwe, 偶e ukry艂 pieni膮dze w banku pod innym nazwiskiem, ale ja nadal sk艂onny jestem twierdzi膰, 偶e wyzna艂 nam ca艂膮 prawd臋. Nie jest zbyt bystry. To pozostawia dwie mo偶liwo艣ci, ha! Raymond albo鈥 albo major Blunt!

鈥 Ale偶 chyba nie Raymond 鈥 zaprotestowa艂em. 鈥 Wiemy przecie偶, 偶e w owym czasie bardzo potrzebowa艂 pi臋ciuset funt贸w.

鈥 To on tak m贸wi.

鈥 A je艣li idzie o Hektora Blunta鈥

鈥 Powiem panu co艣, co dotyczy dobrego majora Blunta 鈥 przerwa艂 mi Poirot. 鈥 Moim obowi膮zkiem jest zbada膰 ka偶dy szczeg贸艂. Wi臋c badam. I w tym wypadku to zrobi艂em. Zapis, o kt贸rym major Blunt m贸wi, wynosi艂, jak stwierdzi艂em, oko艂o dwudziestu tysi臋cy funt贸w. Co pan o tym my艣li?

By艂em tak zaskoczony, 偶e z trudem zdo艂a艂em wykrztusi膰:

鈥 To niemo偶liwe. Taki zacny cz艂owiek jak major Blunt! Poirot wzruszy艂 ramionami.

鈥 Kto to wie! W ka偶dym razie to cz艂owiek z ambicjami. Wyznaj臋, 偶e trudno mi sobie wyobrazi膰 go w roli szanta偶ysty, ale istnieje tu jeszcze jedna mo偶liwo艣膰, o kt贸rej pan nie pomy艣la艂.

鈥 Mianowicie?

鈥 Ogie艅 na kominku, m贸j drogi przyjacielu! Po pana wyj艣ciu Ackroyd sam m贸g艂 zniszczy膰 贸w list, niebiesk膮 kopert臋 i wszystko.

鈥 To mi si臋 nie wydaje prawdopodobne 鈥 powiedzia艂em wolno. 鈥 A z drugiej strony, naturalnie, tak mog艂o by膰! M贸g艂 nagle zmieni膰 zdanie.

Zbli偶yli艣my si臋 w艂a艣nie do mojego domu; powodowany impulsem zaprosi艂em Poirota na obiad.

My艣la艂em, 偶e Karolina b臋dzie ze mnie bardzo zadowolona, ale okaza艂o si臋, 偶e kobiety nie mo偶na nigdy zadowoli膰. W艂a艣nie tego dnia mieli艣my na obiad kotlety ciel臋ce, a s艂u偶膮cej pozosta艂y resztki flak贸w z cebulk膮. No i oczywi艣cie! Dwa kotlety na stole, przy kt贸rym siedz膮 trzy osoby, s膮 rzecz膮 dosy膰 kr臋puj膮c膮.

Ale Karolin臋 mo偶na wytr膮ci膰 z r贸wnowagi najwy偶ej na par臋 minut. Po chwili bezb艂臋dnie k艂ama艂a ju偶 Poirotowi, 偶e chocia偶 brat si臋 z niej 艣mieje, ona przestrzega 艣ci艣le jarskiej kuchni. Wpad艂a prawie w ekstaz臋, opisuj膮c delikatno艣膰 i wy偶szo艣膰 smaku kotlet贸w jarzynowych (kt贸rych zdaje si臋 nigdy nie mia艂a w ustach) na przyk艂ad nad schabowymi, i zajada艂a smakowicie przypiekany ser z musztard膮, rzucaj膮c cz臋ste uwagi na temat niebezpiecze艅stw, jakie kryj膮 w sobie potrawy mi臋sne.

Potem, kiedy pal膮c papierosy, usiedli艣my przed kominkiem, Karolina przypu艣ci艂a do Poirota frontalny atak.

鈥 Nie znalaz艂 pan jeszcze Ralfa Patona?

鈥 A gdzie go mia艂em szuka膰, mademoisellel

鈥 My艣la艂am, 偶e mo偶e znalaz艂 go pan w Cranchester 鈥 powiedzia艂a Karolina z naciskiem.

Poirot wydawa艂 si臋 rozbawiony.

鈥 W Cranchester? Dlaczego w艂a艣nie w Cranchester? Zjadliwie udzieli艂em mu koniecznych wyja艣nie艅.

鈥 Jeden z cz艂onk贸w s艂u偶by wywiadowczej widzia艂 pana wczoraj w samochodzie, jad膮cego z Cranchester.

Detektyw roze艣mia艂 si臋 serdecznie:

鈥 Ach, rozumiem! Prosta rzecz. By艂em u dentysty, c鈥檈st tout*. M贸j z膮b bardzo boli. Jad臋 wi臋c do dentysty. I natychmiast w drodze z膮b przestaje bole膰. Chc臋 wr贸ci膰 szybko, a dentysta m贸wi: nie. Lepiej go wyrwa膰. K艂贸c臋 si臋. On nalega. Wreszcie zwyci臋偶a. No i m贸j z膮b ju偶 nigdy nie b臋dzie wi臋cej bola艂.

Karolina oklap艂a jak przek艂uty balon.

Dalej ci膮gn臋li艣my jednak rozmow臋 o Ralfie Patonie.

鈥 S艂aby charakter 鈥 upiera艂em si臋. 鈥 Ale to nie jest z艂y cz艂owiek.

鈥 Aa! 鈥 wykrzykn膮艂 Poirot. 鈥 Ale s艂abo艣膰, dok膮d偶e ona prowadzi!

鈥 W艂a艣nie! 鈥 zgodzi艂a si臋 Karolina. 鈥 We藕my na przyk艂ad Jamesa. S艂aby charakter, najs艂abszy, jaki widzia艂am. Co by by艂o, gdybym go nie pilnowa艂a?

鈥 Moja droga Karolino 鈥 powiedzia艂em cierpko 鈥 czy musisz zajmowa膰 si臋 moj膮 osob膮? Nie starcza ci temat贸w?

鈥 Kiedy ty jeste艣 s艂aby, James 鈥 odpar艂a Karolina, bynajmniej nie zmieszana. 鈥 Jestem od ciebie o osiem lat starsza i wcale si臋 nie wstydz臋, 偶e pan Poirot to s艂yszy鈥

鈥 Nigdy bym czego艣 podobnego nie przypu艣ci艂, mademoiselle 鈥 powiedzia艂 Poirot, k艂aniaj膮c si臋 nisko.

鈥 Tak, o osiem lat! Zawsze uwa偶a艂am za sw贸j 艣wi臋ty obowi膮zek opiek臋 nad tob膮. Z tym twoim z艂ym wychowaniem to tylko B贸g wie, w jakie k艂opoty by艣 si臋 do dzi艣 wpakowa艂, gdyby nie ja.

鈥 M贸g艂bym si臋 o偶eni膰 z pi臋kn膮 tancerk膮 albo jak膮艣 inn膮 awanturnic膮 鈥 mrukn膮艂em, patrz膮c w sufit i puszczaj膮c k贸艂ka z dymu.

鈥 Awanturnic膮? 鈥 parskn臋艂a Karolina gniewnie. 鈥 Skoro ju偶 m贸wimy o awanturnicach鈥 鈥 nie sko艅czy艂a zdania.

鈥 No, no? 鈥 spyta艂em z pewn膮 ciekawo艣ci膮.

鈥 Nic. Pomy艣la艂am sobie o kim艣, kto znajduje si臋 bli偶ej ni偶 sto mil st膮d. 鈥 Zwr贸ci艂a si臋 nagle do Poirota: 鈥 James utrzymuje, 偶e zdaniem pana to kto艣 z bezpo艣redniego otoczenia Rogera Ackroyda pope艂ni艂 morderstwo. A ja twierdz臋, 偶e pan si臋 myli.

鈥 Wola艂bym si臋 nie myli膰 鈥 odpar艂 Poirot. 鈥 To nie jest, jakby to powiedzie膰, moja m茅tier* myli膰 si臋.

鈥 Mnie wszystko uk艂ada si臋 dosy膰 jasno 鈥 ci膮gn臋艂a Karolina, nie zwracaj膮c uwagi na s艂owa Poirota. 鈥 Opieram si臋 na tym, co opowiada艂 mi James i inni. Ze wszystkich domownik贸w tylko dwoje mia艂oby okazj臋 pope艂ni膰 morderstwo: Ralf Paton albo Flora Ackroyd鈥

鈥 Moja droga Karolino鈥!

鈥 Nie przerywaj mi teraz, James! Wiem, co m贸wi臋. Parker spotka艂 Flor臋 przed drzwiami gabinetu, prawda? Nie s艂ysza艂, czy stryj rzeczywi艣cie m贸wi jej dobranoc, czy nie. Mog艂a go by艂a w艂a艣nie wtedy zabi膰.

鈥 Karolino!

鈥 Ja nie m贸wi臋, 偶e ona to zrobi艂a, James, nie twierdz臋 tego wcale! M贸wi臋 tylko, 偶e mia艂a okazj臋. Cho膰 Flora jest taka sama jak te inne nowomodne dziewczyny, kt贸re nie maj膮 szacunku dla starszych i my艣l膮, 偶e pojad艂y wszystkie rozumy pod s艂o艅cem, przez chwil臋 nie s膮dz臋, by mog艂a skrzywdzi膰 nawet kurcz臋. Ale fakty pozostaj膮 faktami. Pan Raymond i major Blunt maj膮 alibi. Pani Ackroyd ma alibi. Obawiam si臋, 偶e ma je r贸wnie偶 i panna Russell, a bardzo to dla niej szcz臋艣liwie. Kt贸偶 pozostaje? Tylko Ralf i Flora. I m贸wcie sobie, co chcecie, ale ja nie wierz臋, 偶eby Ralf Paton zamordowa艂 Rogera Ackroyda. Znam tego ch艂opaka od ma艂ego.

Poirot milcza艂, pilnie obserwuj膮c dym wij膮cy si臋 z papierosa. Kiedy wreszcie si臋 odezwa艂, m贸wi艂 nieswoim g艂osem, kt贸ry wywar艂 na mnie silne wra偶enie, gdy偶 by艂 jaki艣 dziwnie przenikaj膮cy.

鈥 We藕cie na przyk艂ad m臋偶czyzn臋. Takiego przeci臋tnego m臋偶czyzn臋. M臋偶czyzn臋, kt贸ry w sercu nie ma 偶adnej my艣li o morderstwie. Jest w nim nuta s艂abo艣ci, tam gdzie艣 g艂臋boko. Dotychczas jeszcze nigdy ta nuta nie musia艂a zagra膰.

Mo偶e nigdy nie b臋dzie musia艂a i ten cz艂owiek zejdzie do grobu szanowany i honorowany przez wszystkich. Ale przypu艣膰my, 偶e co艣 si臋 stanie. 呕e znajdzie si臋 w trudno艣ciach. Mo偶e nawet jeszcze nie to, mo偶e wpadnie przypadkiem na 艣lad tajemnicy, tajemnicy dotycz膮cej czyjej艣 艣mierci czy 偶ycia. Jego pierwszym impulsem b臋dzie donie艣膰 o tym, spe艂ni膰 obowi膮zek uczciwego obywatela. No, ale tu wyjdzie na jaw ta nuta s艂abo艣ci. Bo oto jest okazja zdobycia pieni臋dzy! Wielkiej ilo艣ci pieni臋dzy! On chce pieni臋dzy, pragnie ich! Wszystko wydaje si臋 takie 艂atwe. Nic za to nie trzeba robi膰, tylko siedzie膰 cicho. To dopiero pocz膮tek. Pragnienie pieni臋dzy ro艣nie. On chce mie膰 wi臋cej i wi臋cej! Osza艂amia go widok tej kopalni z艂ota, jaka rozwar艂a si臋 u jego st贸p. Staje si臋 艂akomy i w tym 艂akomstwie przeci膮ga strun臋. M臋偶czyzn臋 mo偶na d艂awi膰, jak d艂ugo si臋 chce, ale z kobiet膮 sprawa przedstawia si臋 zupe艂nie inaczej. Nie wolno przekroczy膰 pewnej granicy. Poniewa偶 kobieta w sercu nosi zawsze sk艂onno艣膰 do wypowiedzenia prawdy. Ilu偶 m臋偶czyzn, kt贸rzy zdradzili swoje 偶ony, zesz艂o spokojnie z tego 艣wiata, zabieraj膮c sw贸j sekret do grobu? A ile z 偶on, kt贸re oszuka艂y m臋偶贸w, niszczy im dodatkowo 偶ycie, wypominaj膮c w oczy swoje wiaro艂omstwo? Zbyt du偶y by艂 na nie nacisk. W chwili nieopami臋tania (kt贸rej potem 偶a艂uj膮, bien entendu) zapominaj膮 o bezpiecze艅stwie domowego 偶ycia i rzucaj膮 si臋 na niepewne wody, by potem powr贸ci膰 skruszone, przyznaj膮c si臋 do wszystkiego ku w艂asnej chwilowej uldze. Tak te偶 by艂o, s膮dz臋, w tym wypadku. Napi臋cie zbyt wielkie! I spe艂ni艂a si臋 prawda przys艂owia: zdech艂a kura, kt贸ra znosi艂a z艂ote jajka. Ale to nie koniec. Cz艂owiekowi, o kt贸rym m贸wimy, grozi艂o odkrycie jego niecnych post臋pk贸w. On ju偶 nie jest tym samym cz艂owiekiem co rok temu, na przyk艂ad. Jego ko艣ciec moralny jest nadgni艂y. Ten cz艂owiek jest zdesperowany. Toczy bitw臋, kt贸r膮 musi przegra膰, ale got贸w jest skorzysta膰 z ka偶dego 艣rodka, byle uchroni膰 si臋 od przegranej. I dlatego podnosi r臋k臋 ze sztyletem.

Poirot zamilk艂 na chwil臋. Wydawa艂o si臋, 偶e rzuci艂 jakie艣 zakl臋cie na ca艂y pok贸j. Trudno mi opisa膰 wywo艂ane jego s艂owami wra偶enie. W bezlitosnej analizie fakt贸w kry艂a si臋 prawda, a z okrutnej si艂y wyobra藕ni Poirota wyr贸s艂 przed naszymi oczami strach.

鈥 A potem 鈥 podj膮艂 dalej spokojnie 鈥 je艣li niebezpiecze艅stwo ju偶 nie grozi, cz艂owiek taki staje si臋 znowu sob膮, staje si臋 normalnym, dobrym, mi艂ym cz艂owiekiem. Niechaj si臋 jednak znowu zrodzi potrzeba, nie cofnie si臋 przed nast臋pnym morderstwem.

Wreszcie Karolina odwa偶y艂a si臋 przem贸wi膰:

鈥 M贸wi pan o Ralfie Patonie. Mo偶e ma pan racj臋, mo偶e pan jej nie ma, ale nie wolno panu pot臋pia膰 cz艂owieka, nie wys艂uchawszy, co ma na swoj膮 obron臋.

Ostry dzwonek telefonu przerwa艂 rozmow臋. Wyszed艂em do hallu i podnios艂em s艂uchawk臋.

鈥 Halo? 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Tak, m贸wi doktor Sheppard. S艂ucha艂em przez chwil臋, potem odpowiedzia艂em 鈥瀌obrze鈥. Od艂o偶y艂em s艂uchawk臋 i wr贸ci艂em do saloniku.

鈥 Panie Poirot, policja liverpoolska zatrzyma艂a cz艂owieka, kt贸ry nazywa si臋 Charles Kent. Podobno jest to 贸w pi膮tkowy go艣膰 z Fernly. Chc膮, abym natychmiast pojecha艂 i stwierdzi艂 jego to偶samo艣膰.



Rozdzia艂 osiemnasty
Charles Kent


Po p贸艂godzinie Poirot, inspektor Raglan i ja siedzieli艣my w poci膮gu uwo偶膮cym nas do Liverpoolu. Inspektor by艂 nies艂ychanie podniecony i monologowa艂:

鈥 Je艣li niczego innego nam to nie da 鈥 o艣wiadczy艂 rado艣nie 鈥 to w ka偶dym razie dowiemy si臋 mo偶e co艣 nieco艣 o tym szanta偶u. Z tego, co s艂ysza艂em przez telefon, ten Charles Kent to podejrzany typ. Narkoman. 艁atwo powinni艣my z niego wydoby膰 wszystko, co b臋dziemy chcieli. Je艣li znajdziemy tylko cie艅 motywu, to sto do jednego, 偶e on zamordowa艂 Rogera Ackroyda. Ale dlaczego w takim razie m艂ody Paton si臋 ukrywa? Jedna wielka zagadka! Nic ju偶 nie rozumiem. Aha, przy okazji, panie Poirot, pan mia艂 racj臋 co do tych odcisk贸w palc贸w. Tak, to odciski palc贸w Ackroyda. Ja od razu pomy艣la艂em to samo, ale odrzuci艂em tak膮 mo偶liwo艣膰 jako nieprawdopodobn膮.

U艣miechn膮艂em si臋 do siebie. Inspektor Raglan pr贸bowa艂 ratowa膰 honor policji.

鈥 A ten cz艂owiek? 鈥 spyta艂 Poirot. 鈥 To on nie jest oficjalnie aresztowany?

鈥 Nie, tylko zatrzymany do wyja艣nienia.

鈥 I jak t艂umaczy swoj膮 obecno艣膰 w Fernly?

鈥 Wcale nie t艂umaczy 鈥 odpar艂 inspektor, krzywi膮c usta w u艣miechu. 鈥 Dziwny ptaszek. Du偶o krzyczy, ale nic poza tym.

Po przybyciu do Liverpoolu stwierdzi艂em ze zdziwieniem, 偶e Poirot zosta艂 powitany bardzo entuzjastycznie. Superintendent Hayes wsp贸艂pracowa艂 niegdy艣 z belgijskim detektywem i najwidoczniej wyrobi艂 sobie wyidealizowan膮 opini臋 o jego zdolno艣ciach.

鈥 No, skoro pomaga nam pan Poirot, to wkr贸tce b臋dziemy w domu! 鈥 powiedzia艂 weso艂o. 鈥 My艣la艂em, 偶e pan si臋 ju偶 wycofa艂 z czynnej pracy, monsieur.

鈥 Tak, tak, wycofa艂em si臋, kochany panie Hayes. Ale jak偶e m臋cz膮ce jest hodowanie dy艅! Nie mo偶e pan sobie wyobrazi膰 monotonii nast臋puj膮cych po sobie dni!

鈥 Rozumiem, dobrze rozumiem. Wi臋c przyjecha艂 pan obejrze膰, co my艣my tutaj z艂apali w klateczk臋? A to doktor Sheppard, je艣li si臋 nie myl臋? Czy pan s膮dzi, 偶e pan go rozpozna?

鈥 Nie bardzo jestem tego pewien 鈥 odpar艂em.

鈥 Jak go schwytali艣cie? 鈥 zapyta艂 Poirot.

鈥 Rozes艂ano rysopis do prasy i wszystkich komisariat贸w policji, jak pan wie. Bardzo og贸lnikowy, niestety. Ten go艣膰 ma akcent ameryka艅ski i nie zaprzecza, 偶e w noc morderstwa znajdowa艂 si臋 w King鈥檚 Abbot. Ale si臋 rzuca i pyta, co to nas obchodzi, gdzie on je藕dzi, i 偶e mo偶emy sobie i艣膰 do jasnej cholery, a on nie odpowie na 偶adne pytanie.

鈥 Czy b臋dzie mi wolno r贸wnie偶 go zobaczy膰, tak? 鈥 spyta艂 Poirot.

Superintendent przymkn膮艂 znacz膮co jedno oko.

鈥 Bardzo dobrze, 偶e pan z nami wsp贸艂pracuje, prosz臋 pana. Mo偶e pan ogl膮da膰, kogo pan chce. Nie dalej ni偶 wczoraj pyta艂 o pana inspektor Japp ze Scotland Yardu. S艂ysza艂, 偶e pan nieoficjalnie z nami wsp贸艂pracuje. A mo偶e pan ju偶 wie, gdzie ukrywa si臋 kapitan Paton?

鈥 Nie s膮dz臋, aby w obecnej chwili nale偶a艂o o tym m贸wi膰 鈥 odpar艂 Poirot z wielk膮 pewno艣ci膮 siebie, a ja przygryz艂em wargi, by powstrzyma膰 u艣miech.

Ten zabawny Belg potrafi艂 艣wietnie gra膰.

Po kilku minutach rozmowy poszli艣my przes艂ucha膰 zatrzymanego.

By艂 to m艂ody cz艂owiek, m贸g艂 mie膰 ze dwadzie艣cia dwa, trzy lata. Wysoki, szczup艂y, r臋ce mu si臋 lekko trz臋s艂y. Wida膰 by艂o tylko 艣lady dawnej t臋偶yzny fizycznej. W艂osy mia艂 ciemne; niebieskie i nieco rozbiegane oczy unika艂y naszego wzroku. Poprzednio przez ca艂y czas 鈥 od chwili pierwszego spotkania z nim przed bram膮 King鈥檚 Abbot 鈥 odnosi艂em wra偶enie, 偶e jego rysy i g艂os s膮 mi znajome. Teraz jednak ju偶 mi nikogo nie przypomina艂. Czy偶by to nie by艂 ten sam m艂ody cz艂owiek?

鈥 Wsta艅, Kent 鈥 powiedzia艂 superintendent. 鈥 Ci panowie przyszli do ciebie. Poznaje pan kt贸rego艣 z nich?

Kent patrza艂 na nas spode 艂ba, ale milcza艂. Jego spojrzenie prze艣lizgn臋艂o si臋 po naszych twarzach i wreszcie zatrzyma艂o na mojej.

鈥 A wi臋c, panie doktorze 鈥 spyta艂 superintendent 鈥 c贸偶 pan powie?

鈥 Wzrost si臋 zgadza 鈥 odpar艂em 鈥 i je艣li idzie o sylwetk臋, to mo偶e to by膰 ten sam cz艂owiek. Poza tym trudno mi co艣 powiedzie膰.

鈥 Co to wszystko znaczy, do jasnej cholery?! 鈥 wykrzykn膮艂 Kent. 鈥 Czego wy ode mnie chcecie? Gadajcie! Co ja takiego zrobi艂em?

Skin膮艂em g艂ow膮.

鈥 Ten sam cz艂owiek 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Poznaj臋 jego g艂os.

鈥 Poznaje pan m贸j g艂os, tak? A gdzie偶 to pan go przedtem s艂ysza艂?

鈥 W zesz艂y pi膮tek wieczorem przed bram膮 Fernly Park. Pyta艂 mnie pan o drog臋.

鈥 Pyta艂em pana o drog臋, tak?

鈥 Przyznaje si臋 pan do tego? 鈥 rzuci艂 superintendent.

鈥 Do niczego si臋 nie przyznaj臋. Do niczego si臋 nie przyznam, p贸ki si臋 nie dowiem, o co ta ca艂a polka!

鈥 Nie czyta艂 pan gazet w ci膮gu ostatnich paru dni? 鈥 odezwa艂 si臋 po raz pierwszy Poirot.

Kent zmru偶y艂 oczy.

鈥 O to wam chodzi, aha! S艂ysza艂em, 偶e w Fernly 艂upn臋li jakiego艣 starego faceta. Chcieliby艣cie mnie w to wrobi膰, co?

鈥 By艂 pan tam owego wieczoru 鈥 powiedzia艂 Poirot spokojnie.

鈥 A sk膮d pan to wie?

鈥 St膮d. 鈥 Poirot wyj膮艂 co艣 z kieszeni i pokaza艂 Kentowi na otwartej d艂oni.

By艂o to g臋sie pi贸rko, kt贸re znale藕li艣my w pawilonie. Na ten widok twarz m臋偶czyzny si臋 zmieni艂a. Mimo woli wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

鈥 Heroina 鈥 powiedzia艂 Poirot. 鈥 Nie, m贸j przyjacielu, pi贸rko jest puste. Le偶a艂o tam, gdzie pan je upu艣ci艂 owego wieczoru.

Charles Kent spogl膮da艂 niepewnie na Poirota.

鈥 Pan co艣, do cholery, du偶o o wszystkim wie, panie cudzoziemski b艂a藕nie! To mo偶e pan sobie przypomni jeszcze jedno: gazety pisa艂y, 偶e starego faceta wyko艅czono pomi臋dzy godzin膮 za kwadrans dziesi膮ta a dziesi膮t膮.

鈥 To si臋 zgadza.

鈥 Ale czy tak jest naprawd臋? O to pana pytam.

鈥 Ten pan odpowie. 鈥 Poirot wskaza艂 inspektora Raglana. Raglan zawaha艂 si臋, zerkn膮艂 na superintendenta Hayesa, potem na Poirota, wreszcie, jakby otrzymawszy ich zgod臋, odpar艂:

鈥 To prawda. Mi臋dzy godzin膮 za kwadrans dziesi膮ta a dziesi膮t膮.

鈥 No, to nie macie mnie tu po co trzyma膰 鈥 powiedzia艂 Kent. 鈥 Ju偶 o godzinie dziewi膮tej dwadzie艣cia pi臋膰 by艂em daleko od Fernly Park. Mo偶ecie spyta膰 w gospodzie Pod Psem i Gwizdkiem. Mil臋 za Fernly, na drodze do Cranchester. Zrobi艂em tam ma艂膮 rozr贸bk臋, pami臋tam dobrze. Prawie za kwadrans dziesi膮ta. I jak teraz wygl膮dacie?!

Inspektor Raglan zapisa艂 co艣 w notesie.

鈥 No wi臋c? 鈥 domaga艂 si臋 Kent.

鈥 Sprawdzimy 鈥 odpar艂 inspektor. 鈥 Je艣li powiedzia艂 pan prawd臋, nic z艂ego pana nie spotka. A co robi艂 pan w Fernly Park?

鈥 Mia艂em si臋 z kim艣 spotka膰.

鈥 Z kim?

鈥 To nie wasz interes.

鈥 Radz臋, 偶eby by艂 pan grzeczniejszy 鈥 wtr膮ci艂 superintendent.

鈥 A do cholery z grzeczno艣ci膮! By艂em w Fernly w moim prywatnym interesie i nic wam wi臋cej nie powiem. Znajdowa艂em si臋 daleko, kiedy zad藕gano tego dziadka, a tylko to mo偶e interesowa膰 policj臋.

鈥 Nazywa si臋 pan Charles Kent? 鈥 spyta艂 Poirot. 鈥 Gdzie si臋 pan urodzi艂?

M臋偶czyzna patrzy艂 chwil臋 na detektywa, potem wykrzywi艂 twarz w u艣miechu:

鈥 Nie b贸jcie si臋, jestem Brytyjczykiem, z urodzenia 鈥 odpar艂.

鈥 Tak 鈥 mrukn膮艂, kr臋c膮c g艂ow膮, Poirot. 鈥 Chyba pan jest. Nawet mi si臋 wydaje, 偶e urodzi艂 si臋 pan w hrabstwie Kent.

M臋偶czyzna szeroko otworzy艂 oczy.

鈥 Niby dlaczego? Dlatego 偶e si臋 tak nazywam? A co to ma z tym wsp贸lnego? Czy facet, kt贸ry nazywa si臋 Kent, musi si臋 urodzi膰 w hrabstwie Kent?

鈥 W pewnych okoliczno艣ciach tak 鈥 odpar艂 Poirot znacz膮co. 鈥 Bior膮c pod uwag臋 pewne okoliczno艣ci. Mam nadziej臋, 偶e mnie pan rozumie.

Poirot wyra藕nie co艣 insynuowa艂; obaj policjanci spojrzeli na niego zdziwieni. Charles Kent zaczerwieni艂 si臋 po same uszy i przez chwil臋 wydawa艂o si臋, 偶e skoczy detektywowi do gard艂a. Jednak偶e opanowa艂 si臋 i patrz膮c w bok, sztucznie si臋 roze艣mia艂.

Poirot wyszed艂 z pokoju bardzo z siebie zadowolony, czemu dawa艂 wyraz, kiwaj膮c g艂ow膮. Po chwili do艂膮czyli do niego obaj policjanci.

鈥 Sprawdzimy jego alibi 鈥 powiedzia艂 Raglan. 鈥 Nie wydaje mi si臋, 偶eby go艣膰 k艂ama艂. Ale nie powiedzia艂 uczciwie, co robi艂 w Fernly. Wydaje mi si臋, 偶e z艂apali艣my naszego szanta偶yst臋. Z drugiej strony, je艣li jego alibi jest prawdziwe, nie mia艂 nic do czynienia z morderstwem. W chwili zatrzymania znale藕li艣my przy nim dziesi臋膰 funt贸w, spora kwota. Wydaje mi si臋, 偶e on mia艂 te ca艂e czterdzie艣ci funt贸w, co zgin臋艂y. Prawd臋 powiedziawszy, numery brakuj膮cych banknot贸w nie zgadzaj膮 si臋 z numerami tych dziesi臋ciu funt贸w, ale przecie偶 pierwsza rzecz, o kt贸rej by pomy艣la艂, to je wymieni膰. Pewno pan Ackroyd da艂 mu pieni膮dze i on si臋 ulotni艂, jak tylko m贸g艂 najszybciej. A po co pan pyta艂 o jego miejsce urodzenia? Co to ma wsp贸lnego ze spraw膮?

鈥 Zupe艂nie nic 鈥 powiedzia艂 艂agodnie Poirot. 鈥 M贸j taki malutki pomys艂, nic wi臋cej. Ja zawsze mam takie malutkie pomys艂y.

鈥 Naprawd臋? 鈥 spyta艂 grzecznie Raglan, wpatruj膮c si臋 w niego zdumiony.

Superintendent wybuchn膮艂 艣miechem:

鈥 Wielokrotnie m贸wi艂 mi o tym inspektor Japp. Pan Poirot i jego malutkie pomys艂y! 鈥濼o zbyt wyrafinowane dla mnie, m贸wi艂 Japp, lecz zawsze co艣 w nich jest鈥.

鈥 Pan si臋 ze mnie 艣mieje 鈥 pogodnie odpar艂 Poirot 鈥 ale nic nie szkodzi. Czasami starzy 艣miej膮 si臋 ostatni, a m艂odzi, ci sprytni, nie 艣miej膮 si臋 wcale.

I m膮drze kiwaj膮c g艂ow膮, wyszed艂 na ulic臋.

Obiad zjedli艣my w hotelu. Teraz wiem, 偶e ju偶 wtedy Poirot zna艂 rozwi膮zanie zagadki. Ostatnia nitka doprowadzi艂a go do prawdy!

Ale w贸wczas niczego si臋 jeszcze nie domy艣la艂em. Z艂e oceni艂em jego 艣mieszn膮 pewno艣膰 siebie i uwa偶a艂em, 偶e to wszystko, co stanowi tajemnic臋 dla mnie, musi by膰 r贸wnie偶 zagadk膮 i dla niego.

Przede wszystkim nie rozumia艂em, co Charles Kent m贸g艂 robi膰 w Fernly. Raz po raz zadawa艂em sobie to pytanie, lecz nie przychodzi艂o mi do g艂owy 偶adne logiczne wyja艣nienie. Wreszcie wprost zagadn膮艂em Poirota, co o tym s膮dzi.

Odpowiedzia艂 natychmiast:

鈥 Mon ami*, ja nie s膮dz臋, ja wiem.

鈥 Naprawd臋? 鈥 spyta艂em z pow膮tpiewaniem.

鈥 Tak, wiem. Chyba niewiele by pan zrozumia艂, gdybym panu teraz odpowiedzia艂, 偶e Charles Kent poszed艂 do Fernly g艂贸wnie dlatego, 偶e urodzi艂 si臋 w hrabstwie Kent.

Patrzy艂em na Poirota zdziwiony.

鈥 Istotnie, nie widz臋 w tym wielkiego sensu 鈥 odpar艂em sucho.

鈥 Aa! 鈥 powiedzia艂 Poirot wsp贸艂czuj膮co. 鈥 No, to niewa偶ne. Ja mam nadal sw贸j malutki pomys艂.



Rozdzia艂 dziewi臋tnasty
Flora Ackroyd


Kiedy nast臋pnego dnia wraca艂em samochodem po odbyciu wizyt lekarskich, z trotuaru zacz膮艂 do mnie kiwa膰 inspektor Raglan. Zahamowa艂em i inspektor postawi艂 nog臋 na stopniu wozu.

鈥 Dzie艅 dobry, doktorze! 鈥 powiedzia艂. 鈥 Potwierdzi艂o si臋 alibi tego go艣cia.

鈥 Charlesa Kenta?

鈥 Tak, barmanka z gospody Pod Psem i Gwizdkiem, Sally Jones, przypomina go sobie doskonale. Z pi臋ciu fotografii od razu wybra艂a jego zdj臋cie. Wszed艂 do baru akurat o godzinie za kwadrans dziesi膮ta, a to jest ponad mil臋 od Fernly Park. Dziewczyna m贸wi, 偶e mia艂 du偶o pieni臋dzy. Widzia艂a, jak wyjmowa艂 z kieszeni ca艂y plik banknot贸w. To j膮 nawet zdziwi艂o, poniewa偶 pozna艂a od razu, jakiego to typu go艣膰, buty prawie spada艂y mu z n贸g. Tak, on wzi膮艂 te czterdzie艣ci funt贸w.

鈥 I w dalszym ci膮gu nie chce powiedzie膰, po co przyszed艂 do Fernly?

鈥 Uparty jak mu艂. Rano rozmawia艂em przez telefon z Hayesem.

鈥 Herkules Poirot powiada, 偶e wie, po co Kent by艂 w Fernly Park.

鈥 Naprawd臋?! 鈥 wykrzykn膮艂 inspektor podniecony.

鈥 Tak 鈥 odpar艂em z艂o艣liwie. 鈥 Jego zdaniem dlatego, 偶e Kent urodzi艂 si臋 w hrabstwie Kent.

Z wielk膮 satysfakcj膮 obserwowa艂em, jak on z kolei zaniem贸wi艂.

Patrzy艂 na mnie przez chwil臋, jakby nic nie rozumia艂. Potem jego t艂ust膮 twarz rozja艣ni艂 u艣miech. Postuka艂 si臋 znacz膮co w czo艂o.

鈥 Ma troch臋 kuku 鈥 powiedzia艂. 鈥 Od d艂u偶szego czasu ju偶 to widz臋. Biedny go艣膰, dlatego musia艂 rzuci膰 prac臋 i tu przyjecha艂! To pewno rodzinne. Ma siostrze艅ca, kt贸remu brak pi膮tej klepki.

鈥 Poirot ma siostrze艅ca wariata? 鈥 spyta艂em zdziwiony.

鈥 Aha. Nigdy panu o nim nie wspomina艂? Podobno spokojny ch艂opak, nieszkodliwy, tylko sko艅czony wariat, biedaczysko.

鈥 Kto panu o tym m贸wi艂?

Na twarzy inspektora znowu rozla艂 si臋 u艣miech.

鈥 Pana siostra, panna Karolina. Od niej to wszystko wiem.

Karolina jest naprawd臋 niesamowita. Nie spocznie, p贸ki nie pozna do najdrobniejszego szczeg贸艂u tajemnic ka偶dej rodziny. Nigdy, niestety, nie uda艂o mi si臋 zaszczepi膰 jej zasad dyskrecji i przekona膰, 偶e lepiej jest zachowywa膰 zdobyte wiadomo艣ci dla siebie.

鈥 Prosz臋 wsi膮艣膰, inspektorze 鈥 powiedzia艂em, otwieraj膮c drzwi samochodu. 鈥 Pojedziemy razem do Modrzewiowego Dworku i zapoznamy naszego belgijskiego przyjaciela z najnowszym rozwojem wypadk贸w.

鈥 Owszem, mo偶emy. Trzeba przyzna膰, 偶e chocia偶 ma on troch臋 pokr臋cone w g艂owie, podsun膮艂 mi dobr膮 my艣l z tymi odciskami palc贸w. Kie艂bi mu si臋 co艣 w g艂owie na temat Kenta, ale kto wie, mo偶e i w tym si臋 co艣 kryje?

Poirot przyj膮艂 nas ze sw膮 zwyk艂膮 uprzejmo艣ci膮 i u艣miechem.

Wys艂ucha艂 wiadomo艣ci, kt贸r膮 mu przynie艣li艣my, od czasu do czasu kiwaj膮c g艂ow膮.

鈥 Wi臋c to jest w porz膮dku, prawda? 鈥 spyta艂 inspektor raczej ponuro. 鈥 Trudno podejrzewa膰, 偶e facet mordowa艂 cz艂owieka w jednym miejscu, a w tym samym czasie pi艂 w barze odleg艂ym o mil臋.

鈥 Zwalniaj膮 go panowie? 鈥 zaciekawi艂 si臋 Poirot.

鈥 A c贸偶 innego mo偶emy zrobi膰? Nie mamy nawet podstaw, by zatrzymywa膰 go pod zarzutem wy艂udzenia od kogo艣 pieni臋dzy. Nic mu nie mo偶na udowodni膰.

Inspektor rzuci艂 zdenerwowany zapa艂k臋 na kominek. Poirot podni贸s艂 j膮 i po艂o偶y艂 delikatnie w ma艂ym naczyniu przeznaczonym do tego. Zrobi艂 to ca艂kiem pod艣wiadomie. Widzia艂em, 偶e my艣lami b艂膮dzi zupe艂nie gdzie indziej.

鈥 Na miejscu policji 鈥 powiedzia艂 wreszcie 鈥 nie zwalnia艂bym tego Kenta tak od razu.

鈥 Nie rozumiem pana? 鈥 Inspektor spojrza艂 zdumiony.

鈥 Chyba m贸wi臋 jasno! Nie powinni艣cie go jeszcze zwalnia膰.

鈥 Nie my艣li pan chyba, 偶e on by艂 wsp贸lnikiem w tym morderstwie?

鈥 Raczej nie, ale trzeba si臋 przedtem upewni膰.

鈥 Dopiero co panu powiedzia艂em, 偶e鈥 Poirot podni贸s艂 r臋k臋 na znak protestu.

鈥 Mais oui, mais oui! S艂ysza艂em. Nie jestem g艂uchy. Ani g艂upi, dzi臋ki Bogu. Ale pan podchodzi do sprawy ze z艂ego, jak to si臋 m贸wi, ze z艂ego po艂o偶enia, tak?

Inspektor wpatrywa艂 si臋 w niego intensywnie.

鈥 Jak pan to rozumie? Przecie偶 wiemy, 偶e pan Ackroyd 偶y艂 jeszcze o godzinie za kwadrans dziesi膮ta, prawda? Pan si臋 z tym zgadza.

Poirot spojrza艂 uwa偶nie na inspektora, potem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋.

鈥 Nie zgadzam si臋 z niczym, co nie zosta艂o udowodnione!

鈥 No jak to? Mamy przecie偶 dostateczne dowody. Mamy zeznanie panny Flory Ackroyd.

鈥 Ze powiedzia艂a dobranoc stryjowi? Nie, prosz臋 pana, ja nie zawsze wierz臋 temu, co m贸wi膮 m艂ode kobiety. Nawet takie urocze i pi臋kne jak panna Flora.

鈥 Ale偶, panie Poirot! Parker j膮 widzia艂, jak wychodzi艂a z gabinetu!

鈥 Wcale nie! 鈥 G艂os Poirota zad藕wi臋cza艂 nagle ostro. 鈥 W艂a艣nie 偶e wcale tego nie widzia艂. Przeprowadzi艂em wczoraj ma艂y eksperyment. Pan sobie przypomina, doktorze? Parker widzia艂 j膮 przed drzwiami gabinetu, jak trzyma艂a r臋k臋 na klamce. Wcale nie widzia艂, jak wychodzi艂a z gabinetu.

鈥 Ale gdzie ona w takim razie mog艂a by膰, sk膮d i艣膰?

鈥 Mog艂a w艂a艣nie zej艣膰 ze schod贸w.

鈥 Ze schod贸w?

鈥 Tak, mam taki akurat malutki pomys艂.

鈥 Ale te schody prowadz膮 przecie偶 tylko do sypialni pana Ackroyda?

鈥 W艂a艣nie!

Inspektor nie spuszcza艂 wzroku z Poirota.

鈥 My艣li pan, 偶e ona by艂a w sypialni stryja? No, niby czemu nie? Ale dlaczego mia艂aby k艂ama膰?

鈥 Aa, oto pytanie. My nie wiemy, co ona tam robi艂a, prawda?

鈥 Pan my艣li o pieni膮dzach? Panie Poirot, pan chyba nie przypuszcza, 偶e Flora Ackroyd wzi臋艂a te czterdzie艣ci funt贸w?

鈥 Ja nic nie przypuszczam 鈥 odpar艂 Poirot. 鈥 Ale chc臋 panu przypomnie膰 jedno: 偶ycie matki i c贸rki w tym domu nie by艂o lekkie. Przychodzi艂y rachunki, ci膮gle by艂y jakie艣 k艂opoty z drobnymi wydatkami. Pan Ackroyd do艣膰 dziwnie si臋 zachowywa艂 w sprawach finansowych. No i dziewczyna pewnego dnia jest zdesperowana z braku stosunkowo drobnej kwoty. Niech pan to sobie sam wykombinuje. Panna Flora wzi臋艂a pieni膮dze, zesz艂a po schodach. W po艂owie drogi s艂yszy z hallu brz臋czenie szklanek na tacy. Nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e to Parker idzie do gabinetu. Za 偶adn膮 cen臋 nie mo偶e jej zobaczy膰 na schodach. Parker tego nie zapomni i b臋dzie nad tym rozmy艣la艂, wyda mu si臋 to dziwne. Je艣li sprawa zagini臋cia pieni臋dzy zrobi si臋 g艂o艣na, Parker sobie przypomni, 偶e j膮 widzia艂 na schodach. Panna Flora ma akurat tyle czasu, 偶eby zbiec do drzwi gabinetu i po艂o偶y膰 r臋k臋 na klamce. Wygl膮da, 偶e stamt膮d wysz艂a w chwili, gdy pojawi艂 si臋 Parker z tac膮. M贸wi pierwsze lepsze, co jej przychodzi do g艂owy, po prostu powtarza wcze艣niejsze polecenie Rogera Ackroyda, wydane tego samego wieczoru, i idzie do swojej sypialni na g贸r臋.

鈥 No tak, ale potem chyba zda艂a sobie spraw臋 z nies艂ychanej wagi powiedzenia prawdy? 鈥 upiera艂 si臋 inspektor.

鈥 Przecie偶 na tym spoczywa ca艂a zbudowana przez nas teoria!

鈥 Potem sytuacja skomplikowa艂a si臋 dla panny Flory 鈥 rzek艂 Poirot sucho. 鈥 Dowiaduje si臋, 偶e przysz艂a policja i 偶e dokonano w艂amania. Naturalnie my艣li, 偶e odkryto brak pieni臋dzy. Musi wytrwa膰 przy swojej wersji. Kiedy s艂yszy o zamordowaniu stryja, ogarnia j膮 przera偶enie. M艂ode kobiety nie mdlej膮 teraz tak 艂atwo, monsieur, bez specjalnych powod贸w. Eh bien, tak przedstawia si臋 sytuacja. Panna Flora nie mo偶e zmieni膰 zeznania. Musia艂aby powiedzie膰 wszystko. A m艂oda i 艂adna dziewczyna nie lubi przyznawa膰 si臋 do kradzie偶y, zw艂aszcza wobec tych, kt贸rych szacunek i powa偶anie pragnie zachowa膰.

Raglan pi臋艣ci膮 uderzy艂 mocno w st贸艂.

鈥 Nie uwierz臋 w to 鈥 powiedzia艂. 鈥 To鈥 to jest niewiarygodne! I pan to wiedzia艂 przez ca艂y czas.

鈥 Od samego pocz膮tku rozpatruj臋 mo偶liwo艣膰 podobnej sytuacji 鈥 przyzna艂 Poirot. 鈥 By艂em pewien, 偶e panna Flora co艣 przed nami ukrywa. Aby to sprawdzi膰, przeprowadzi艂em ma艂y eksperyment, o kt贸rym panu przed chwil膮 wspomnia艂em. Pomaga艂 mi w tym doktor Sheppard.

鈥 Powiedzia艂 pan, 偶e to chodzi o wypr贸bowanie Parkera 鈥 odezwa艂em si臋 z wyrzutem.

鈥 Mon ami 鈥 odpar艂 Poirot ze skruch膮 鈥 ju偶 panu kiedy艣 m贸wi艂em, 偶e ka偶d膮 rzecz trzeba jako艣 uzasadni膰.

Inspektor wsta艂.

鈥 Pozostaje nam tylko jedno 鈥 powiedzia艂. 鈥 Musimy natychmiast porozmawia膰 umiej臋tnie z pann膮 Ackroyd. Pojedzie pan ze mn膮 do Fernly, panie Poirot?

鈥 Naturalnie, doktor Sheppard zawiezie nas swoim samochodem, tak?

Ch臋tnie si臋 zgodzi艂em.

Kiedy zapytali艣my o pann臋 Ackroyd, wprowadzono nas do pokoju bilardowego. Flora i major Blunt siedzieli na d艂ugiej kanapce pod oknem.

鈥 Dzie艅 dobry, panno Ackroyd 鈥 powiedzia艂 inspektor.

鈥 Czy mogliby艣my pani膮 prosi膰 o chwil臋 rozmowy?

Blunt natychmiast wsta艂, chc膮c wyj艣膰.

鈥 O co chodzi? 鈥 spyta艂a Flora niespokojnie. 鈥 Prosz臋 nie odchodzi膰, majorze. Major Blunt mo偶e zosta膰, prawda? 鈥 spyta艂a, zwracaj膮c si臋 do inspektora.

鈥 Jak pani sobie 偶yczy 鈥 odpar艂 sucho inspektor. 鈥 Mam obowi膮zek zada膰 pani kilka pyta艅, wola艂bym to zrobi膰 w cztery oczy i mam wra偶enie, 偶e pani r贸wnie偶 wola艂aby odpowiada膰 bez 艣wiadk贸w.

Flora wpatrywa艂a si臋 badawczo w inspektora. Zobaczy艂em, 偶e twarz jej szarzeje. Potem obr贸ci艂a si臋 do Blunta:

鈥 Chc臋, 偶eby pan zosta艂, prosz臋 bardzo, naprawd臋 o to prosz臋. Bez wzgl臋du na to, co inspektor ma mi do powiedzenia, chc臋, 偶eby pan przy tym by艂.

Raglan wzruszy艂 ramionami.

鈥 Je艣li pani sobie tego 偶yczy, nie mam nic wi臋cej do powiedzenia. A wi臋c, panno Ackroyd, obecny tu pan Poirot podzieli艂 si臋 ze mn膮 pewnymi przypuszczeniami. Uwa偶a on, 偶e w pi膮tek wieczorem nie wchodzi艂a pani wcale do gabinetu, nie widzia艂a pana Ackroyda i nie m贸wi艂a mu dobranoc. By艂a pani w tym czasie na schodach prowadz膮cych z sypialni pani stryja i us艂ysza艂a pani Parkera id膮cego z tac膮 od strony hallu.

Wzrok Flory przeni贸s艂 si臋 na Poirota. Ten skinieniem g艂owy potwierdzi艂 s艂owa inspektora.

鈥 Mademoiselle, kiedy par臋 dni temu zebrali艣my si臋 wok贸艂 sto艂u, prosi艂em pani膮 o szczero艣膰. Je艣li kto艣 czego艣 nie m贸wi papie Poirotowi, Poirot sam si臋 dowiaduje. Prawda, 偶e tak by艂o? No dobrze, u艂atwi臋 pani: wzi臋艂a pani pieni膮dze, tak?

鈥 Pieni膮dze? 鈥 odezwa艂 si臋 ostro Blunt.

Nast膮pi艂a cisza, kt贸ra trwa艂a chyba z minut臋. Flora opanowa艂a si臋 wreszcie i przem贸wi艂a:

鈥 Pan Poirot ma racj臋. Wzi臋艂am pieni膮dze. Ukrad艂am je. Jestem z艂odziejk膮. Tak, zwyk艂膮, ordynarn膮 z艂odziejk膮. Teraz wszyscy ju偶 wiecie. Jestem szcz臋艣liwa, 偶e nareszcie pozby艂am si臋 ci臋偶aru. Te ostatnie kilka dni by艂y dla mnie straszne. 鈥 Usiad艂a i ukry艂a twarz w d艂oniach. M贸wi艂a teraz g艂ucho, przez palce: 鈥 Nie wiecie, jak okropne by艂o moje 偶ycie od chwili przyjazdu tutaj. Pragn臋艂am tylu rzeczy, a tymczasem musia艂am zdobywa膰 je podst臋pem, oszukiwa膰, kombinowa膰, k艂ama膰, wpada膰 w d艂ugi, uk艂ada膰 si臋 z wierzycielami. O Bo偶e! Jak偶e ja siebie nienawidz臋, kiedy o tym my艣l臋. To nas zbli偶y艂o. Ralfa i mnie. Byli艣my oboje s艂abi. Ja go rozumia艂am i 偶a艂owa艂am, poniewa偶 jestem w istocie podobna do niego. Nie potrafili艣my o w艂asnych si艂ach stan膮膰 na nogi. Jeste艣my s艂abeusze, nieszcz臋艣liwe, wstr臋tne kreatury!

Spojrza艂a na Blunta i nagle tupn臋艂a nog膮.

鈥 Dlaczego na mnie tak patrzysz? Jakby艣 nie m贸g艂 w to uwierzy膰. Mo偶e i jestem z艂odziejk膮, ale wreszcie jestem sob膮. Nie musz臋 udawa膰 dziewczyny takiej, jakie si臋 tobie podobaj膮: m艂odej, niewinnej i prostej. Nic mnie nie obchodzi, je艣li nie b臋dziesz mnie wi臋cej chcia艂 zna膰. Nienawidz臋 siebie, pogardzam sob膮! Ale musisz uwierzy膰 w jedno: je艣li powiedzenie prawdy mog艂oby w czym艣 pom贸c Ralfowi, dawno bym j膮 powiedzia艂a. Ale przez ca艂y czas my艣la艂am, 偶e to lepiej dla Ralfa. Teraz jego sytuacja jest jeszcze gorsza, ni偶 by艂a. Nie czyni艂am mu 偶adnej krzywdy, trwaj膮c przy moim k艂amstwie.

鈥 Ralf! 鈥 powiedzia艂 Blunt. 鈥 Zawsze s艂ysz臋 to imi臋. Ralf.

鈥 Ty nic nie rozumiesz 鈥 powiedzia艂a Flora w rozpaczy.

鈥 Ty nigdy nie zrozumiesz. 鈥 Spojrza艂a na inspektora. 鈥 Przyznaj臋 si臋 do wszystkiego. By艂am w rozpaczy z powodu k艂opot贸w pieni臋偶nych. Po kolacji nie widzia艂am ju偶 stryja. W sprawie pieni臋dzy mo偶ecie podj膮膰 odpowiednie kroki. Nic gorszego nie mo偶e ju偶 mi si臋 przydarzy膰.

Nagle znowu si臋 za艂ama艂a, ukry艂a twarz w d艂oniach i wybieg艂a z pokoju.

鈥 A wi臋c 鈥 odezwa艂 si臋 inspektor bezbarwnym g艂osem 鈥 tak to wygl膮da!

Wyra藕nie nie wiedzia艂, co robi膰 dalej. Blunt chrz膮kn膮艂.

鈥 Inspektorze Raglan 鈥 powiedzia艂 spokojnie. 鈥 Te pieni膮dze dosta艂em od Ackroyda. W specjalnym celu. Panna Ackroyd ich nie bra艂a. K艂amie, chc膮c os艂ania膰 kapitana Patona. By艂o tak, jak m贸wi臋. Powt贸rz臋 w s膮dzie.

Sk艂oni艂 si臋 sztywno, odwr贸ci艂 na pi臋cie i wyszed艂. Poirot szybko pobieg艂 za nim do hallu.

鈥 Monsieur, chwileczk臋, b艂agam pana, je艣li pan taki 艂askaw!

鈥 S艂ucham!

Blunt by艂 najwyra藕niej zdenerwowany i niech臋tnie przystan膮艂. Patrzy艂 z g贸ry na ma艂ego detektywa i marszczy艂 brwi.

鈥 Chodzi o to 鈥 m贸wi艂 szybko Poirot 鈥 偶e nie jestem oszukany pana male艅k膮 fantastyczn膮 powiastk膮. Naprawd臋 nie. To panna Flora wzi臋艂a pieni膮dze. Jednocze艣nie musz臋 powiedzie膰, 偶e bardzo dobrze pan to sobie wymy艣li艂, to mi si臋 podoba. Zrobi艂 pan bardzo dobr膮 rzecz. Jest pan cz艂owiekiem, kt贸ry szybko my艣li i dzia艂a.

鈥 Pa艅ska opinia jest mi oboj臋tna 鈥 odpar艂 Blunt zimno i chcia艂 odej艣膰, ale Poirot, wcale nie obra偶ony, po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu.

鈥 A nie, musi pan mnie wys艂ucha膰. Mam wi臋cej do powiedzenia. Par臋 dni temu m贸wi艂em o ukrywaniu prawdy. I przez ca艂y czas widz臋, co pan ukrywa, monsieur: panna Flora, pan j膮 kocha ca艂ym sercem. Od pierwszej chwili, kiedy j膮 pan zobaczy艂, tak? O, nic nie szkodzi, 偶e m贸wimy o takich rzeczach. Dlaczego w Anglii uwa偶a si臋, 偶e m贸wienie o mi艂o艣ci to zdradzanie jakiej艣 ha艅bi膮cej tajemnicy? Pan kocha mademoiselle Flor臋. Chce pan ukry膰 ten fakt przed ca艂ym 艣wiatem. To bardzo dobrze, tak powinno by膰. Ale niech pan pos艂ucha rady Herkulesa Poirota i nie ukrywa tego przed mademoiselle.

Blunt okazywa艂 przez ca艂y ten czas wielkie zniecierpliwienie, ale ostatnie s艂owa przyku艂y jego uwag臋.

鈥 C贸偶 pan przez to rozumie? 鈥 spyta艂 ostro.

鈥 Pan my艣li, 偶e ona kocha Ralfa Patona, ale ja, Herkules Poirot, m贸wi臋 panu, 偶e tak wcale nie jest. Mademoiselle Flora przyj臋艂a o艣wiadczyny kapitana, 偶eby zrobi膰 przyjemno艣膰 stryjowi i poniewa偶 w ma艂偶e艅stwie tym widzia艂a mo偶liwo艣膰 ucieczki od tutejszego 偶ycia, kt贸re sta艂o si臋 dla niej nie do zniesienia. Lubi艂a kapitana, owszem, i mi臋dzy nimi by艂o wiele wzajemnej sympatii i zrozumienia. Ale nie mi艂o艣膰. To nie kapitana Patona panna Flora kocha.

鈥 A c贸偶, do diab艂a, ma pan znowu na my艣li? 鈥 spyta艂 Blunt. Pod opalenizn膮 gwa艂townie si臋 zaczerwieni艂.

鈥 Pan by艂 艣lepy, monsieur. 艢lepy! Panna Flora jest lojalna, biedactwo. Ralf Paton jest w tarapatach, wi臋c honor ka偶e jej przy nim wytrwa膰.

Doszed艂em do wniosku, 偶e i ja powinienem si臋 przy艂膮czy膰 do sprawy.

鈥 Moja siostra powiedzia艂a mi wczoraj wieczorem 鈥 odezwa艂em si臋 zach臋caj膮co 鈥 偶e Flora nigdy nie by艂a zakochana w Ralfie Patonie i na pewno nigdy nie b臋dzie. Karolina nie myli si臋 w takich sprawach.

Blunt nie zwr贸ci艂 uwagi na moje dobre ch臋ci.

鈥 Pan naprawd臋 my艣li鈥? 鈥 zacz膮艂 i urwa艂, patrz膮c niepewnie na Poirota.

Blunt nale偶y do owych ma艂o wymownych typ贸w, kt贸rym przez gard艂o nie mog膮 przej艣膰 delikatne sformu艂owania. Poirot zupe艂nie tego nie rozumie.

鈥 Je艣li pan w膮tpi, prosz臋 spyta膰 jej samej, monsieur. Ale, by膰 mo偶e, pan ju偶 nie dba鈥? Sprawa pieni臋dzy鈥

Blunt wyda艂 d藕wi臋k podobny do ryku zranionego zwierz臋cia.

鈥 Pan my艣li, 偶e ja m贸g艂bym mie膰 o to do niej pretensj臋? Roger zawsze by艂 dziwny, je艣li idzie o pieni膮dze. Flora wpakowa艂a si臋 w kaba艂臋 i ba艂a mu si臋 przyzna膰. Biedne dziecko, biedna samotna dziewczyna!

Poirot spogl膮da艂 w zamy艣leniu na boczne drzwi.

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e panna Flora posz艂a do ogrodu 鈥 mrukn膮艂.

鈥 By艂em sko艅czonym g艂upcem. Dzi臋kuj臋 panu bardzo 鈥 powiedzia艂 szybko Blunt. 鈥 Dziwna rozmowa. Jakby z Szekspira. Ale z pana sw贸j ch艂op. Dzi臋kuj臋.

Uj膮艂 r臋k臋 Poirota i 艣cisn膮艂 j膮 tak mocno, 偶e ten a偶 si臋 skr臋ci艂 z b贸lu. Potem major szybkim krokiem wyszed艂 przez boczne drzwi do ogrodu.

鈥 To nie sko艅czony, to ca艂kowity szaleniec 鈥 mrukn膮艂 za nim Poirot, rozcieraj膮c d艂o艅. 鈥 To szaleniec w mi艂o艣ci.



Rozdzia艂 dwudziesty
Panna Russell


Inspektor Raglan dozna艂 niemi艂ego wstrz膮su. Nie oszuka艂o go 鈥 podobnie jak i nas 鈥 rycerskie k艂amstwo majora Blunta. Przez ca艂膮 drog臋 do miasteczka skar偶y艂 si臋 i biada艂:

鈥 To zmienia wszystko, prawda? Nie wiem, czy pan sobie z tego zdaje spraw臋, panie Poirot?

鈥 Tak, tak, zdaj臋 sobie 鈥 odpar艂 Poirot. 鈥 Bo widzi pan, inspektorze, ja od samego pocz膮tku o czym艣 podobnym my艣la艂em.

Inspektor Raglan, kt贸remu my艣l o tym za艣wita艂a w g艂owie, i to z cudz膮 pomoc膮, dopiero p贸艂 godziny temu, spojrza艂 niewyra藕nie na Poirota i dalej rozwodzi艂 si臋 nad swoim odkryciem:

鈥 Teraz b臋dzie historia z tymi alibi! Wszystkie nic niewarte. Diab艂a warte, mo偶na powiedzie膰. Trzeba zacz膮膰 od pocz膮tku, sprawdzi膰, co ka偶dy robi艂 od dziewi膮tej trzydzie艣ci. Dziewi膮ta trzydzie艣ci! Tego czasu musimy si臋 ju偶 trzyma膰. Mia艂 pan zupe艂n膮 racj臋 co do tego Kenta, lepiej go jeszcze nie zwalniajmy. Zaraz, zaraz, o dziewi膮tej czterdzie艣ci pi臋膰 by艂 w gospodzie Pod Psem i Gwizdkiem. Je偶eli bieg艂, m贸g艂 si臋 tam dosta膰 w pi臋tna艣cie minut. By膰 mo偶e to w艂a艣nie jego rozmow臋 z Rogerem Ackroydem s艂ysza艂 pan Raymond. Kent 偶膮da艂 pieni臋dzy, a pan Ackroyd odmawia艂. Ale jedno jest jasne, to nie on dzwoni艂 ze stacji. Stacja jest o p贸艂 mili w przeciwnym kierunku, a Kent siedzia艂 w gospodzie do godziny dziesi臋膰 po dziesi膮tej. Niech diabli wezm膮 ten telefon! Zawsze musimy na tym utkn膮膰.

鈥 W istocie, to bardzo ciekawe 鈥 zgodzi艂 si臋 Poirot. 鈥 Mo偶liwe tak偶e, 偶e to kapitan Paton wszed艂 przez okno do pokoju ojczyma. Zobaczy艂 go nie偶ywego i uciek艂, a po drodze zatelefonowa艂 ze stacji. Przestraszy艂 si臋, 偶e zostanie oskar偶ony o morderstwo, i zwia艂. To mo偶liwe, prawda?

鈥 A po c贸偶 by mia艂 dzwoni膰?

鈥 Mo偶e przypuszcza艂, 偶e pan Ackroyd jeszcze 偶yje? Pomy艣la艂 sobie, 偶e trzeba jak najpr臋dzej sprowadzi膰 lekarza, ale nie chcia艂 przy tym zdradza膰 swojej obecno艣ci. Tak, tak mog艂o by膰. No, co pan powie o takiej teorii?

Inspektor dumnie wypi膮艂 pier艣, tak zadowolony ze swojego wysi艂ku my艣lowego, 偶e wszelkie w膮tpliwo艣ci z naszej strony potraktowa艂by lekcewa偶膮co.

Zatrzyma艂em samoch贸d pod domem, po偶egna艂em si臋 szybko i po艣pieszy艂em do gabinetu przyj臋膰, gdzie od d艂u偶szego czasu czeka艂o ju偶 na mnie kilku chorych. Poirot odprowadzi艂 inspektora na posterunek policji.

Za艂atwiwszy ostatniego pacjenta, poszed艂em do ma艂ego pokoiku na ty艂ach domu. Nazywam go moim warsztatem. Bardzo jestem dumny z aparatu radiowego, kt贸ry sam zmajstrowa艂em. Karolina nie znosi tego miejsca. Trzymam tam wszystkie narz臋dzia i zabraniam wst臋pu Annie, kt贸ra robi w domu wielki ba艂agan swoj膮 miote艂k膮 i szczotk膮. W艂a艣nie regulowa艂em mechanizm budzika, pot臋pionego przez domownik贸w jako przedmiot, na kt贸rym nie mo偶na polega膰, kiedy otworzy艂y si臋 drzwi i Karolina wsadzi艂a g艂ow臋 do 艣rodka.

鈥 O, jeste艣 tu, James? 鈥 powiedzia艂a z g艂臋bokim niezadowoleniem. 鈥 Pan Poirot chcia艂 si臋 z tob膮 widzie膰.

鈥 No to co? 鈥 odpowiedzia艂em nieco poirytowany, gdy偶 nag艂e wej艣cie Karoliny zaskoczy艂o mnie i wypu艣ci艂em z r臋ki male艅kie k贸艂ko. 鈥 Je艣li chce si臋 ze mn膮 zobaczy膰, niech tu przyjdzie.

鈥 Tutaj? 鈥 zdziwi艂a si臋 Karolina.

鈥 Przecie偶 s艂ysza艂a艣. Tutaj.

Karolina prychn臋艂a z niezadowoleniem i wycofa艂a si臋. Po chwili wr贸ci艂a, prowadz膮c Poirota, i natychmiast wysz艂a, zatrzaskuj膮c z ha艂asem drzwi.

鈥 A, m贸j przyjacielu! 鈥 odezwa艂 si臋 Poirot, podchodz膮c i zacieraj膮c d艂onie. 鈥 Nie pozby艂 si臋 pan mnie tak 艂atwo, tak?

鈥 Sko艅czy艂 pan z inspektorem?

鈥 Chwilowo. A pan, przyjacielu, za艂atwi艂 ju偶 wszystkich pacjent贸w?

鈥 Tak.

Poirot usiad艂 i spojrza艂 na mnie, przechylaj膮c na bok jajowat膮 g艂ow臋. Sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka, kt贸ry z zadowoleniem rozpami臋tuje us艂yszany przed chwil膮 wspania艂y dowcip.

鈥 Myli si臋 pan 鈥 powiedzia艂 wreszcie. 鈥 Ma pan jeszcze jednego pacjenta.

鈥 Chyba nie pana?! 鈥 wykrzykn膮艂em zdziwiony.

鈥 Ach nie, nie mnie, bien entendu! Ja mam wspania艂e zdrowie. Nie, musz臋 si臋 przyzna膰, to taki m贸j ma艂y complot*. Chc臋 z kim艣 porozmawia膰, rozumie pan, a jednocze艣nie nie chc臋, 偶eby ca艂e miasteczko rozprawia艂o na ten temat. To by si臋 zdarzy艂o, gdyby owa pani przysz艂a do mnie do domu. Ale u pana ona raz ju偶 by艂a jako pacjentka.

鈥 Panna Russell?! 鈥 zawo艂a艂em.

鈥 Precisement! Bardzo chc臋 z ni膮 porozmawia膰, wys艂a艂em wi臋c do niej kartk臋, wyznaczaj膮c spotkanie w pa艅skim gabinecie. Czy pan si臋 na mnie bardzo gniewa?

鈥 Ale偶 wprost przeciwnie 鈥 odpar艂em. 鈥 To znaczy, je艣li wolno mi b臋dzie uczestniczy膰 w rozmowie.

鈥 Naturalnie, drogi przyjacielu! Przecie偶 to pana gabinet.

鈥 Wie pan 鈥 powiedzia艂em, odrzucaj膮c szczypczyki, kt贸re dotychczas trzyma艂em w r臋ku 鈥 to nadzwyczaj intryguj膮ce. Mam na my艣li ca艂膮 spraw臋. Zupe艂nie jakby pan potrz膮sa艂 kalejdoskopem. Nast臋puje nowy rozw贸j wypadk贸w; wszystko nabiera innego znaczenia. Czego pan si臋 spodziewa po rozmowie z pann膮 Russell?

Poirot podni贸s艂 brwi.

鈥 Chyba to oczywiste? 鈥 mrukn膮艂.

鈥 Znowu pan zaczyna! 鈥 odezwa艂em si臋 z pretensj膮 w g艂osie. 鈥 Pan uwa偶a, 偶e absolutnie wszystko jest oczywiste. A ja tymczasem kr膮偶臋 we mgle.

Na moje s艂owa Poirot si臋 u艣miechn膮艂.

鈥 Pan si臋 ze mnie 艣mieje, przyjacielu. Prosz臋 wzi膮膰 na przyk艂ad spraw臋 panny Flory. Inspektor by艂 zdziwiony, ale pan? Pan nie by艂 wcale zdziwiony.

鈥 Nawet mi przez g艂ow臋 nie przesz艂o, 偶e ona mog艂a ukra艣膰 pieni膮dze 鈥 zaprotestowa艂em.

鈥 To mo偶e nie. Ale pilnie obserwowa艂em pa艅sk膮 twarz i w odr贸偶nieniu od inspektora Raglana nie by艂 pan wcale zaskoczony, kiedy si臋 przyzna艂a, 偶e nie wchodzi艂a do gabinetu.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 zastanawia艂em si臋 nad s艂owami Poirota.

鈥 Mo偶e i ma pan racj臋 鈥 odezwa艂em si臋 wreszcie. 鈥 Ca艂y czas czu艂em, 偶e Flora co艣 ukrywa, wi臋c kiedy w ko艅cu prawda wysz艂a na jaw, by艂em na ni膮 pod艣wiadomie przygotowany. To rzeczywi艣cie bardzo zmartwi艂o biednego Raglana, rozbi艂o mu wszystkie jego teorie.

鈥 A! Pour 莽a, oui!* Biedak musi teraz na nowo wszystko uporz膮dkowa膰. Skorzysta艂em z chwilowej s艂abo艣ci inspektora Raglana i sk艂oni艂em go do wyrz膮dzenia mi pewnej przys艂ugi.

鈥 Mianowicie jakiej?

Poirot wyj膮艂 z kieszeni kartk臋 i odczyta艂 mi na g艂os jej tre艣膰:

鈥 Od paru dni policja poszukiwa艂a kapitana Ralfa Patona, adoptowanego syna Rogera Ackroyda z Femly Park, kt贸rego 艣mier膰 nast膮pi艂a w tragicznych okoliczno艣ciach w zesz艂y pi膮tek. Kapitan Paton zosta艂 zatrzymany w Liverpoolu, kiedy wsiada艂 na okr臋t udaj膮cy si臋 do Stan贸w Zjednoczonych.

Poirot schowa艂 kartk臋.

鈥 Jutro ta wiadomo艣膰 uka偶e si臋 w lokalnej gazecie. Patrzy艂em na niego zaskoczony.

鈥 Ale przecie偶鈥? Przecie偶 to nieprawda. Paton nie jest w Liverpoolu!

Poirot promienia艂.

鈥 Pan jest bardzo inteligentny, m贸j przyjacielu. Nie, kapitana Patona nie zatrzymano w Liverpoolu. Inspektor Raglan nie chcia艂 si臋 zgodzi膰 na wys艂anie przeze mnie tej wiadomo艣ci do gazety, zw艂aszcza 偶e nie mog艂em go wtajemniczy膰 w cel mojego eksperymentu. Ale jak najuroczy艣ciej zapewni艂em inspektora, 偶e pojawienie si臋 tej wiadomo艣ci wywo艂a bardzo ciekawe skutki, wi臋c wreszcie uleg艂, zastrzegaj膮c, 偶e nie przyjmuje na siebie 偶adnej odpowiedzialno艣ci. 鈥 Poirot dalej si臋 u艣miecha艂.

鈥 Poddaj臋 si臋 鈥 powiedzia艂em wreszcie. 鈥 Nic nie rozumiem. Co pan chce przez to osi膮gn膮膰?

鈥 Powinien pan u偶ywa膰 szarych kom贸rek 鈥 odpar艂 powa偶nie. Wsta艂 i podszed艂 do mojego sto艂u roboczego. 鈥 Pan ma zdolno艣ci do majsterkowania 鈥 zauwa偶y艂, obejrzawszy narz臋dzia i cz臋艣ci rozmaitych mechanizm贸w.

Ka偶dy cz艂owiek ma jak膮艣 pasj臋. Moj膮 by艂a praca w warsztacie. Natychmiast zwr贸ci艂em uwag臋 Poirota na zrobione przeze mnie radio. Widz膮c, 偶e go to interesuje, pochwali艂em si臋 te偶 paroma w艂asnymi wynalazkami 鈥 rzeczami drobnymi, ale bardzo przydatnymi w domu.

鈥 Stanowczo powinien pan by膰 konstruktorem, a nie lekarzem 鈥 zdecydowa艂 Poirot. 鈥 Ale oto s艂ysz臋 dzwonek, nasza pacjentka. Chod藕my do gabinetu.

Ju偶 raz przedtem uderzy艂y mnie 艣lady urody w twarzy gospodyni. Obecnie stwierdzi艂em to po raz wt贸ry. Panna Russell ubrana by艂a skromnie; mia艂a na sobie czarn膮 sukienk臋, trzyma艂a si臋 prosto, co jeszcze bardziej podkre艣la艂o jej wzrost i pewno艣膰 siebie. Blad膮 twarz zabarwia艂y rzadkie u niej rumie艅ce, wielkie, ciemne oczy by艂y mocno podkr膮偶one. Niegdy艣 musia艂a to by膰 nadzwyczaj pi臋kna dziewczyna.

鈥 Dzie艅 dobry, mademoiselle! 鈥 powita艂 j膮 Poirot. 鈥 Prosz臋 艂askawie usi膮艣膰. Doktor Sheppard by艂 tak niezmiernie dobry, 偶e u偶yczy艂 mi swego gabinetu na t臋 rozmow臋, kt贸r膮 bardzo chcia艂em z pani膮 przeprowadzi膰.

Panna Russell usiad艂a, spokojna i opanowana. Je艣li nawet odczuwa艂a jakie艣 podniecenie, to nie ujawnia艂o si臋 ono w jej zachowaniu.

鈥 Dziwne miejsce na prowadzenie rozmowy, je艣li pozwoli pan zauwa偶y膰 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Panno Russell, mam dla pani wiadomo艣膰.

鈥 Czy偶by?

鈥 Charles Kent zosta艂 aresztowany w Liverpoolu. Twarz kobiety nie drgn臋艂a. Panna Russell otworzy艂a tylko nieco szerzej oczy i spyta艂a troch臋 wyzywaj膮co:

鈥 Wi臋c co z tego?

Uderzy艂o mnie nagle owo podobie艅stwo, kt贸rym dr臋czy艂em si臋 przez ca艂y czas: to samo wyzywaj膮ce spojrzenie, ten sam ton co u Charlesa Kenta. I g艂osy obojga, jeden chrapliwy, drugi opanowany, zdradza艂y dziwne podobie艅stwo barwy. Tak, twarz i g艂os panny Russell obudzi艂y we mnie skojarzenie z nieznajomym m臋偶czyzn膮, kt贸rego spotka艂em owego wieczoru przed bram膮 Fernly Park.

By艂em bardzo poruszony tym odkryciem. Rzuci艂em okiem na Poirota, a on ledwo dostrzegalnie skin膮艂 g艂ow膮 i nast臋pnie, odpowiadaj膮c pannie Russell, podni贸s艂 w g贸r臋 r臋ce typowo francuskim gestem.

鈥 My艣la艂em, 偶e pani膮 to zainteresuje, nic wi臋cej 鈥 odpar艂 艂agodnie.

鈥 Teraz pan wie, 偶e niespecjalnie. A kt贸偶 to jest ten Charles Kent, je艣li mo偶na wiedzie膰?

鈥 M臋偶czyzna, kt贸ry by艂 w Fernly w wiecz贸r morderstwa.

鈥 Naprawd臋?

鈥 Na szcz臋艣cie ma alibi. O godzinie za pi臋tna艣cie dziesi膮ta znajdowa艂 si臋 w gospodzie o mil臋 od Fernly.

鈥 I bardzo dla niego szcz臋艣liwie.

鈥 Ale w dalszym ci膮gu nie wiemy, czego szuka艂 w Fernly. Z kim si臋 widzia艂, na przyk艂ad?

鈥 Obawiam si臋, 偶e nie b臋d臋 mog艂a panu w tym pom贸c 鈥 odpar艂a grzecznie gospodyni. 鈥 Do moich uszu nic nie dosz艂o. Je艣li to wszystko鈥

Chcia艂a wsta膰. Poirot j膮 zatrzyma艂.

鈥 To jeszcze nie wszystko 鈥 powiedzia艂 swobodnie.

鈥 Dzi艣 rano nast膮pi艂 nowy zwrot w sprawie. Mo偶na obecnie przypuszcza膰, 偶e pan Ackroyd zosta艂 zamordowany nie o godzinie za kwadrans dziesi膮ta, ale wcze艣niej. Mi臋dzy godzin膮 za dziesi臋膰 dziewi膮ta, kiedy wyszed艂 doktor Sheppard, a dziewi膮t膮 czterdzie艣ci pi臋膰.

Spostrzeg艂em, 偶e gospodyni straci艂a rumie艅ce. Jej twarz zbiela艂a jak chusta. Pochyli艂a si臋 do przodu, jakby traci艂a przytomno艣膰.

鈥 Ale panna Ackroyd m贸wi艂a, panna Ackroyd m贸wi艂a, 偶e鈥?

鈥 Panna Ackroyd przyzna艂a si臋 do k艂amstwa. Tego wieczoru nie wchodzi艂a wcale do gabinetu.

鈥 No to鈥?

鈥 No to z tego wynika, 偶e Charles Kent jest cz艂owiekiem, kt贸rego poszukujemy. By艂 w Fernly, nie chce powiedzie膰, co tam robi艂鈥

鈥 Mog臋 panu powiedzie膰, co tam robi艂. Nie dotkn膮艂 nawet w艂osa z g艂owy pana Ackroyda! Nie zbli偶a艂 si臋 do gabinetu! On tego nie zrobi艂, m贸wi臋 panu!

By艂a ci膮gle pochylona do przodu. Wreszcie opu艣ci艂o j膮 偶elazne opanowanie, a w jej oczach pojawi艂 si臋 wyraz strachu i rozpaczy.

鈥 Panie Poirot, panie Poirot, niech pan mi wierzy! Poirot wsta艂 i podszed艂 do niej. Poklepa艂 j膮 serdecznie po ramieniu.

鈥 Ale偶 tak, tak, wierz臋 pani. Tylko musia艂em wydoby膰 z pani prawd臋.

Przez chwil臋 patrzy艂a troch臋 podejrzliwie.

鈥 Czy to, co pan przedtem m贸wi艂, to prawda?

鈥 呕e Charles Kent jest podejrzewany o pope艂nienie tej zbrodni? Tak, to prawda. Tylko pani go mo偶e ocali膰, m贸wi膮c ca艂膮 prawd臋 o celu jego wizyty w Fernly.

鈥 Przyszed艂 zobaczy膰 si臋 ze mn膮. 鈥 Panna Russell m贸wi艂a szybko cichym g艂osem. 鈥 Wysz艂am si臋 z nim spotka膰

鈥 W pawiloniku, wiem.

鈥 Sk膮d pan wie?

鈥 Mademoiselle, rzecz膮 Herkulesa Poirota jest wszystko wiedzie膰. Wiem, 偶e pani wysz艂a przed kolacj膮 i 偶e pozostawi艂a pani w pawiloniku kartk臋, w kt贸rej pani wyznaczy艂a spotkanie na p贸藕niejsz膮 godzin臋.

鈥 Tak, to prawda. Mia艂am od Charlesa list, w kt贸rym pisa艂, 偶e si臋 do mnie wybiera. Obawia艂am si臋 przyj膮膰 go w domu. Odpisa艂am na podany adres i um贸wi艂am si臋 w letnim pawiloniku. Opisa艂am dok艂adnie, jak do niego trafi膰. Potem si臋 przestraszy艂am, 偶e mo偶e nie b臋dzie chcia艂 czeka膰 spokojnie, 偶e si臋 zniecierpliwi, i dlatego wybieg艂am i zostawi艂am kartk臋, 偶e przyjd臋 dziesi臋膰 po dziewi膮tej. Nie chcia艂am, by mnie s艂u偶ba widzia艂a, wi臋c wysz艂am przez okno salonu. Kiedy wraca艂am, natkn臋艂am si臋 na doktora Shepparda i pomy艣la艂am sobie, 偶e on b臋dzie to uwa偶a艂 za dziwne. By艂am zdyszana. Nie mia艂am poj臋cia, 偶e doktor Sheppard zosta艂 zaproszony na kolacj臋. Zamilk艂a.

鈥 Prosz臋 m贸wi膰 dalej 鈥 powiedzia艂 Poirot. 鈥 Potem wysz艂a pani na spotkanie o dziewi膮tej dziesi臋膰. No i jaka by艂a tre艣膰 rozmowy?

鈥 Bardzo mi trudno o tym m贸wi膰, bo wie pan鈥

鈥 Mademoiselle 鈥 przerwa艂 jej Poirot 鈥 w takich okoliczno艣ciach trzeba powiedzie膰 ca艂膮 prawd臋. 鈥 To, co pani nam powie, nie wyjdzie poza te cztery 艣ciany, doktor Sheppard zachowa dyskrecj臋, ja tak偶e. Ja pani zreszt膮 pomog臋: ten Charles Kent to pani syn, tak?

Skin臋艂a g艂ow膮, policzki jej pokry艂y si臋 rumie艅cem.

鈥 Nikt o tym nie wie. To by艂o bardzo dawno temu, dawno, w Kent. By艂am pann膮鈥

鈥 I dlatego jako nazwisko nada艂a mu pani nazw臋 hrabstwa, rozumiem.

鈥 Dosta艂am prac臋. Mog艂am go utrzyma膰. Nigdy mu nie powiedzia艂am, 偶e jestem jego matk膮. Wyr贸s艂 z niego z艂y cz艂owiek. Zacz膮艂 pi膰, potem sta艂 si臋 narkomanem. Z zaoszcz臋dzonych pieni臋dzy kupi艂am mu przejazd do Kanady. Przez par臋 lat nie mia艂am od niego 偶adnych wiadomo艣ci. Potem jako艣 dowiedzia艂 si臋, 偶e jestem jego matk膮. Napisa艂 o pieni膮dze. Wreszcie wr贸ci艂 do Anglii. Zawiadomi艂, 偶e odwiedzi mnie w Fernly. Ba艂am si臋 przyj膮膰 go w domu. Zawsze by艂am uwa偶ana za鈥 za osob臋 godn膮 szacunku. Gdyby kto艣 si臋 czego艣 domy艣li艂, koniec z moj膮 prac膮 gospodyni. Wi臋c napisa艂am do niego list, o kt贸rym ju偶 panu powiedzia艂am.

鈥 I rano przysz艂a pani do doktora Shepparda?

鈥 Chcia艂am wiedzie膰, czy mo偶na co艣 tu poradzi膰. To nie by艂 z艂y ch艂opak, p贸ki nie zacz膮艂 z narkotykami.

鈥 Rozumiem 鈥 powiedzia艂 Poirot. 鈥 No, niech pani m贸wi teraz dalej. Przyszed艂 wieczorem do pawiloniku, tak?

鈥 Tak. Czeka艂 ju偶 na mnie. Zachowywa艂 si臋 ordynarnie i wymy艣la艂 mi. Przynios艂am ze sob膮 wszystkie pieni膮dze, jakie mia艂am, i da艂am mu. Chwil臋 jeszcze rozmawiali艣my, a potem on sobie poszed艂.

鈥 Kt贸ra to by艂a godzina?

鈥 Dziewi膮ta dwadzie艣cia albo dwadzie艣cia pi臋膰. Brakowa艂o jeszcze paru minut do wp贸艂 do dziesi膮tej, kiedy wr贸ci艂am do domu.

鈥 Jak膮 drog膮 odszed艂?

鈥 T膮 sam膮, kt贸r膮 przyszed艂. Alejk膮 艂膮cz膮c膮 si臋 z g艂贸wnym podjazdem tu偶 ko艂o bramy.

Poirot skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 No, a co pani zrobi艂a potem?

鈥 Wr贸ci艂am do domu. Po tarasie spacerowa艂 major Blunt, pal膮c papierosa, obesz艂am wi臋c dom i skorzysta艂am z kuchennych drzwi. Akurat zbli偶a艂a si臋 godzina wp贸艂 do dziesi膮tej, jak ju偶 panu m贸wi艂am.

Poirot powt贸rnie skin膮艂 g艂ow膮 i co艣 sobie zapisa艂 w male艅kim notesiku.

鈥 To chyba wszystko 鈥 powiedzia艂 po namy艣le.

鈥 Czy powinnam鈥 鈥 panna Russell zawaha艂a si臋 鈥 czy powinnam powt贸rzy膰 wszystko inspektorowi Raglanowi?

鈥 Mo偶e b臋dzie trzeba, ale si臋 nie 艣pieszmy. Id藕my powoli, zachowuj膮c porz膮dek. Metoda, metoda! Charlesa Kenta jeszcze nikt oficjalnie nie oskar偶y艂 o zbrodni臋. Mog膮 nast膮pi膰 wypadki, po kt贸rych pani wyznanie oka偶e si臋 zb臋dne.

Panna Russell wsta艂a.

鈥 Dzi臋kuj臋 panu bardzo, panie Poirot 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Pan jest bardzo dobry! Pan mi wierzy, prawda? Wierzy mi pan, 偶e Charles nic nie mia艂 wsp贸lnego z zamordowaniem pana Ackroyda?

鈥 Nie ma w膮tpliwo艣ci, mademoiselle, 偶e cz艂owiek, kt贸ry rozmawia艂 z panem Ackroydem w gabinecie o godzinie dziewi膮tej trzydzie艣ci, nie m贸g艂 by膰 pani synem. Odwagi, mademoiselle! Wszystko sko艅czy si臋 jak najlepiej.

Panna Russell wysz艂a. Zosta艂em z Poirotem.

鈥 A wi臋c tak! 鈥 zacz膮艂em. 鈥 I za ka偶dym razem wracamy do Ralfa Patona. W jaki spos贸b uda艂o si臋 panu stwierdzi膰, 偶e Charles Kent odwiedzi艂 w艂a艣nie pann臋 Russell? Zauwa偶y艂 pan podobie艅stwo?

鈥 Ju偶 od d艂u偶szego czasu 艂膮czy艂em j膮 z owym nieznajomym. D艂ugo przedtem, nim go zobaczy艂em na oczy. Jak tylko znalaz艂em to pi贸rko. Ono podsuwa艂o my艣l o narkotykach; przypomnia艂em sobie wtedy pana opowiadanie o wizycie panny Russell. No i w tamtej gazecie natkn膮艂em si臋 na artyku艂 o kokainie. Ca艂a sprawa wyda艂a si臋 jasna. Panna Russell otrzyma艂a rano wiadomo艣膰 od kogo艣, kto za偶ywa艂 narkotyki, czyta艂a artyku艂 w gazecie i przysz艂a do pana wyja艣ni膰 kilka w膮tpliwo艣ci. Wspomnia艂a w rozmowie kokain臋, poniewa偶 artyku艂 dotyczy艂 kokainy. Potem, kiedy zobaczy艂a, 偶e jest pan zbytnio zainteresowany, zmieni艂a nagle temat, zacz臋艂a pyta膰 o niewykrywalne trucizny i m贸wi膰 o powie艣ciach kryminalnych. Podejrzewa艂em, 偶e chodzi o syna albo brata, albo jak膮艣 inn膮 czarn膮 owc臋 rodziny. No, ale ju偶 musz臋 i艣膰. Czas na obiad.

鈥 Prosz臋 zje艣膰 z nami 鈥 zaproponowa艂em. Poirot pokr臋ci艂 g艂ow膮. W oczach zab艂ys艂 mu ognik.

鈥 Dzi艣 nie. Nie chcia艂bym przez dwa dni z rz臋du zmusza膰 panny Karoliny do jarskiej kuchni.

Pomy艣la艂em sobie, 偶e niewiele uchodzi oczom i uszom Herkulesa Poirota.



Rozdzia艂 dwudziesty pierwszy
Notatka w gazecie


Rzecz jasna, i偶 Karolina wiedzia艂a ju偶 o wizycie panny Russell, mimo 偶e ta przysz艂a wej艣ciem dla pacjent贸w. Przewidzia艂em to i przygotowa艂em zawczasu skomplikowany opis stanu kolana gospodyni, jednak Karolina nie mia艂a nawet zamiaru mnie przes艂uchiwa膰. Wyrazi艂a zreszt膮 opini臋, 偶e wie, po co przysz艂a panna Russell, ja natomiast nie mam o tym poj臋cia.

鈥 Wyci膮gn膮膰 z ciebie wiadomo艣ci, James! 鈥 powiedzia艂a moja siostra. 鈥 Tak, m贸j drogi, w najbardziej bezwstydny spos贸b wyci膮gn膮膰 z ciebie wiadomo艣ci. Po to przysz艂a. Nie mam w膮tpliwo艣ci. Nie przerywaj mi. Ja wiem, 偶e艣 ty nawet nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, co ona robi. M臋偶czy藕ni s膮 tacy naiwni. Ona wie, 偶e cieszysz si臋 zaufaniem pana Poirota, i przysz艂a dowiedzie膰 si臋 tego i owego. Wiesz, co ja my艣l臋, James?

鈥 Nawet sobie nie wyobra偶am. My艣lisz zawsze o tylu nadzwyczajnych rzeczach!

鈥 Twoja z艂o艣liwo艣膰 na nic si臋 nie zda, James. My艣l臋, 偶e panna Russell wie wi臋cej o okoliczno艣ciach 艣mierci pana Ackroyda, ni偶 jest gotowa wyzna膰.

Karolina rozpar艂a si臋 triumfalnie w krze艣le.

鈥 Naprawd臋 tak uwa偶asz? 鈥 spyta艂em z roztargnieniem.

鈥 Jeste艣 dzisiaj jaki艣 ot臋pia艂y, James. Nie masz w sobie ani troch臋 偶ycia. Czy to twoja w膮troba?

Nasza rozmowa przesz艂a na 艣ci艣le osobiste tematy. Notatka napisana przez Poirota ukaza艂a si臋 w lokalnej prasie nast臋pnego ranka. Celu jej nie mog艂em nadal zg艂臋bi膰, jednak偶e podzia艂a艂a ona silnie na wyobra藕ni臋 Karoliny.

O艣wiadczy艂a jak najbardziej fa艂szywie, 偶e od pocz膮tku twierdzi艂a to samo. Podnios艂em brwi, ale nie chcia艂o mi si臋 sprzecza膰. Karolin臋 z pewno艣ci膮 musia艂o ugry藕膰 w tej chwili sumienie, poniewa偶 szybko doko艅czy艂a:

鈥 Mo偶e nie wspomnia艂am o Liverpoolu, ale od samego pocz膮tku wiedzia艂am, 偶e Ralf Paton b臋dzie usi艂owa艂 zbiec do Ameryki. Tak samo jak 贸w morderca Crippen.

鈥 Bez wielkiego powodzenia 鈥 przypomnia艂em.

鈥 Biedny ch艂opiec, a wi臋c go z艂apali! Uwa偶am, James, 偶e masz obowi膮zek broni膰 go przed powieszeniem.

鈥 C贸偶 wed艂ug ciebie powinienem zrobi膰?

鈥 Jak to co? Przecie偶 jeste艣 lekarzem, prawda? Znasz go od dziecka. O艣wiadczysz, 偶e Ralf jest umys艂owo chory. Jasne, 偶e narzuca si臋 taka linia post臋powania. Niedawno czyta艂am, 偶e pacjenci w Broadmoor 偶yj膮 sobie bardzo szcz臋艣liwie, jak w jakim艣 szykownym klubie.

S艂owa Karoliny przypomnia艂y mi o czym艣.

鈥 Nie wiedzia艂em, 偶e Poirot ma siostrze艅ca idiot臋 鈥 rzuci艂em od niechcenia.

鈥 Nie wiedzia艂e艣? Ooo! Poirot sam mi o tym opowiada艂. Biedny ch艂opak! To wielka tragedia dla ca艂ej rodziny. Dotychczas trzymali go w domu, ale biedak wpada obecnie w takie stany, 偶e niestety b臋d膮 musieli umie艣ci膰 go w jakim艣 sanatorium.

鈥 Przypuszczam, 偶e teraz wiesz ju偶 wszystko, co mo偶na wiedzie膰, o rodzime Poirota 鈥 powiedzia艂em zrozpaczony w艣cibstwem siostry.

鈥 Sporo 鈥 przyzna艂a Karolina kompromisowo. 鈥 Niekt贸rzy ludzie odczuwaj膮 wielk膮 ulg臋, gdy mog膮 si臋 z kim艣 podzieli膰 swoimi k艂opotami.

鈥 By膰 mo偶e. Je艣li czyni膮 to z w艂asnej woli 鈥 odpar艂em. 鈥 Jednak偶e w膮tpi臋, czy r贸wnie偶 lubi膮, gdy wydziera si臋 z nich informacje si艂膮.

Karolina spojrza艂a na mnie wzrokiem chrze艣cija艅skiego m臋czennika, z rozkosz膮 znosz膮cego tortury.

鈥 Jeste艣 zamkni臋ty w sobie, James 鈥 orzek艂a. 鈥 Nie znosisz si臋 zwierza膰, nie potrafisz z nikim podzieli膰 si臋 tym, co wiesz, i uwa偶asz, 偶e ka偶dy powinien by膰 taki sam. Ja nigdy z nikogo nie wyci膮gam si艂膮 informacji. Je艣li na przyk艂ad pan Poirot przyjdzie dzi艣 po po艂udniu, a powiedzia艂, 偶e mo偶e przyjdzie, to ani mi w g艂owie b臋dzie pyta膰, kto to dzi艣 rano przyjecha艂 do niego do domu.

鈥 Dzi艣 rano? 鈥 spyta艂em.

鈥 Bardzo rano 鈥 odpowiedzia艂a Karolina. 鈥 Jeszcze przed mleczarzem. Akurat patrzy艂am na okno i okiennica odchyli艂a si臋 na wietrze. Ten kto艣 przyjecha艂 zamkni臋tym samochodem i sam by艂 ca艂y zas艂oni臋ty po czubek nosa. Na pewno m臋偶czyzna. Nie dojrza艂am twarzy. Ale ci powiem, co my艣l臋, i musisz przyzna膰 mi racj臋.

鈥 No, co my艣lisz?

Karolina 艣ciszy艂a g艂os w tajemniczym szepcie:

鈥 Ekspert z Ministerstwa Spraw Wewn臋trznych w sprawie ekshumacji.

鈥 Ekspert z Ministerstwa Spraw Wewn臋trznych! 鈥 wykrzykn膮艂em zdziwiony. 鈥 Moja droga Karolino!

鈥 Zapami臋taj sobie moje s艂owa, James, przekonasz si臋, 偶e mia艂am racj臋. Ta panna Russell przysz艂a tu wtedy dowiadywa膰 si臋 o trucizny. Roger Ackroyd r贸wnie dobrze m贸g艂 zosta膰 otruty przy kolacji.

G艂o艣no si臋 roze艣mia艂em.

鈥 Bzdura! 鈥 wykrzykn膮艂em. 鈥 Rogera Ackroyda zamordowano sztyletem. Wiesz o tym r贸wnie dobrze jak ja.

鈥 Ju偶 po 艣mierci 鈥 wyja艣ni艂a Karolina. 鈥 呕eby zmyli膰 艣lady.

鈥 Moja kochana 鈥 odpar艂em. 鈥 Przeprowadzi艂em badanie cia艂a i wiem, co m贸wi臋. Tej rany nie zadano po 艣mierci. Ta rana spowodowa艂a 艣mier膰 i nie opowiadaj takich 艣miesznych rzeczy.

Karolina patrzy艂a na mnie w milczeniu, wyra藕nie daj膮c do zrozumienia, 偶e wie swoje. To mnie sprowokowa艂o do dalszych s艂贸w:

鈥 Mo偶e mi 艂askawie powiesz, Karolino, mam dyplom lekarski czy nie?

鈥 Masz dyplom, przyznaj臋, James, to znaczy, wiem, 偶e masz. Ale zupe艂nie brak ci wyobra藕ni.

鈥 Poniewa偶 ciebie obdarzono potr贸jn膮 porcj膮, dla mnie ju偶 zabrak艂o 鈥 odpar艂em ze z艂o艣ci膮.

Kiedy po po艂udniu przyszed艂 do nas Poirot, rozbawi艂y mnie manewry Karoliny. Moja siostra, nie zadaj膮c bezpo艣redniego pytania, pr贸bowa艂a w ka偶dy mo偶liwy spos贸b naprowadzi膰 rozmow臋 na temat tajemniczego go艣cia w s膮siedztwie. Z b艂ysku w oczach Poirota pozna艂em, 偶e to widzia艂. Jednak偶e pozostawa艂 niedomy艣lny i z takim powodzeniem krzy偶owa艂 wszelkie wysi艂ki Karoliny, 偶e biedaczka nie wiedzia艂a wreszcie, do jakiej metody si臋 uciec.

Gdy ju偶 nacieszyli si臋 t膮 zabaw膮 w kotka i myszk臋, wsta艂 i zaproponowa艂 spacer.

鈥 Musz臋 troch臋 schudn膮膰 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Przejdzie si臋 pan ze mn膮, doktorze? A potem mo偶e panna Karolina zaprosi nas na herbat臋, tak?

鈥 B臋d臋 zachwycona 鈥 odpar艂a Karolina. 鈥 Czy pa艅ski鈥 ten鈥 go艣膰 tak偶e przyjdzie?

鈥 Jest pani nies艂ychanie uprzejma 鈥 podzi臋kowa艂 Poirot. 鈥 Nie, m贸j przyjaciel odpoczywa. Wkr贸tce musi go pani pozna膰, tak?

鈥 Podobno to pa艅ski stary przyjaciel, jak mi m贸wiono?

鈥 Uczyni艂a Karolina ostatni bohaterski wysi艂ek.

鈥 Tak m贸wiono? 鈥 zapyta艂 grzecznie Poirot. 鈥 No, idziemy, doktorze.

Spacer zaprowadzi艂 nas w pobli偶e Fernly Park. Ju偶 przedtem odgad艂em, 偶e Poirot to w艂a艣nie ma na celu. Zaczyna艂em rozumie膰 jego metod臋. Ka偶dy drobny szczeg贸艂 mia艂 wp艂yw na ca艂o艣膰.

鈥 Mam dla pana zadanie, przyjacielu 鈥 powiedzia艂 wreszcie. 鈥 Dzi艣 wieczorem chc臋 zrobi膰 w moim domu ma艂e zebranko. Pan przyjdzie, tak?

鈥 Naturalnie 鈥 odpar艂em.

鈥 Dobrze. Chc臋 r贸wnie偶, 偶eby przyszli wszyscy z Fernly Park. To znaczy pani Ackroyd, mademoiselle Flora, major Blunt, pan Raymond. Niech pan b臋dzie moim ambasadorem. To zebranie wyznaczy艂em na dziewi膮t膮. Pan ich poprosi, tak?

鈥 Z przyjemno艣ci膮. Ale dlaczego nie chce pan zaprosi膰 ich osobi艣cie?

鈥 Bo wtedy zaczn膮 si臋 dziwi膰. Dlaczego? Po co? Zaczn膮 pyta膰, o co mi chodzi, jaki mam pomys艂. A pan wie, przyjacielu, 偶e ja bardzo nie lubi臋 wyja艣nia膰 moich ma艂ych pomys艂贸w przed czasem.

U艣miechn膮艂em si臋 lekko.

鈥 M贸j przyjaciel Hastings, o kt贸rym panu m贸wi艂em 鈥 ci膮gn膮艂 Poirot 鈥 zawsze mi przygadywa艂, 偶e jestem podobny do ostrygi. Taki zamkni臋ty. Ale niesprawiedliwie to m贸wi艂. 呕adnych fakt贸w nie zatrzymuj臋 dla siebie. Ale interpretacj臋 fakt贸w, ooo! Niech ka偶dy robi sobie sam.

鈥 Kiedy mam ich zaprosi膰? 鈥 spyta艂em.

鈥 Teraz, je艣li pan taki dobry. Jeste艣my ko艂o domu.

鈥 Pan nie wejdzie?

鈥 Ja nie, przejd臋 si臋 po parku. Za kwadrans spotkamy si臋 przy bramie.

Skin膮艂em g艂ow膮 i poszed艂em wykona膰 pro艣b臋 Poirota.

Jedyn膮 osob膮, kt贸r膮 zasta艂em, by艂a pani Ackroyd. Pi艂a w艂a艣nie herbat臋 i przyj臋艂a mnie nies艂ychanie uprzejmie.

鈥 Ach, jak偶e jestem panu wdzi臋czna, doktorze 鈥 wykrzykn臋艂a 鈥 偶e za艂atwi艂 pan t臋 drobn膮 spraw臋 z panem Poirotem. Och, ale 偶ycie pe艂ne jest ci膮gle nowych k艂opot贸w! S艂ysza艂 pan naturalnie o Florze?

鈥 Mianowicie o czym? 鈥 spyta艂em ostro偶nie.

鈥 Te nowe zar臋czyny. Flora i Hektor Blunt. To naturalnie mniej korzystny zwi膮zek ni偶 z Ralfem. Jednak偶e szcz臋艣cie przede wszystkim! Flora potrzebuje w艂a艣nie starszego cz艂owieka, kogo艣, na kim mog艂aby polega膰, no a poza tym Hektor jest w swoim rodzaju znakomito艣ci膮. Czyta艂 pan w porannej gazecie o aresztowaniu Ralfa?

鈥 Tak, czyta艂em.

鈥 Straszne! 鈥 Pani Ackroyd zamkn臋艂a oczy i wzdrygn臋艂a si臋. 鈥 Geoffrey Raymond okropnie si臋 przej膮艂. Dzwoni艂 nawet do Liverpoolu, ale policja nie chcia艂a mu nic powiedzie膰. A w艂a艣ciwie powiedzieli, 偶e Ralf nie jest wcale aresztowany. Raymond twierdzi, 偶e to wszystko omy艂ka, 偶e to, jak to si臋 nazywa, kaczka dziennikarska. Zabroni艂am m贸wi膰 o tym s艂u偶bie. Taka straszna ha艅ba! Co by to by艂o, gdyby Flora wzi臋艂a z nim 艣lub?

Pani Ackroyd zamkn臋艂a oczy w gorzkich rozmy艣laniach. Zastanawia艂em si臋, kiedy wreszcie uda mi si臋 powt贸rzy膰 zaproszenie Poirota. Nim jednak zd膮偶y艂em si臋 odezwa膰, pani Ackroyd znowu zacz臋艂a:

鈥 By艂 pan tutaj wczoraj, prawda, z tym okropnym inspektorem Raglanem? Brutal, sterroryzowa艂 Flor臋, by powiedzia艂a, 偶e wzi臋艂a pieni膮dze z pokoju Rogera. A ca艂a sprawa jest taka prosta! Biedne dziecko musia艂o po偶yczy膰 kilka funt贸w i nie chcia艂o przeszkadza膰 stryjowi, poniewa偶 tego surowo zakaza艂. Ale Flora wiedzia艂a, gdzie Roger trzyma pieni膮dze, i posz艂a sobie po偶yczy膰.

鈥 Tak m贸wi Flora? 鈥 spyta艂em.

鈥 Drogi doktorze, pan wie, jakie s膮 dzisiaj dziewcz臋ta. Jak 艂atwo wymusi膰 na nich zeznanie. Pan wie naturalnie o hipnozie i takich r贸偶nych rzeczach. Inspektor zacz膮艂 na ni膮 krzycze膰, powt贸rzy艂 tyle razy s艂owo 鈥瀔radzie偶鈥, 偶e biedne dziecko dosta艂o idiosynkrazji 鈥 czy te偶 nazywa si臋 to kompleks? Zawsze mi si臋 te dwa s艂owa mieszaj膮. No i Flora naprawd臋 zacz臋艂a wierzy膰, 偶e ukrad艂a pieni膮dze. Od razu zrozumia艂am, co w trawie piszczy. Ale jestem bardzo zadowolona, 偶e z tego nieporozumienia wysz艂a jedna dobra rzecz. To ich zbli偶y艂o. Znaczy Flor臋 i Hektora. Zapewniam pana, doktorze, 偶e ostatnio bardzo si臋 martwi艂am o Flor臋. By艂 nawet czas, kiedy sobie my艣la艂am, 偶e ona i ten Raymond maj膮 si臋 ku sobie. Niech pan tylko pomy艣li! 鈥 g艂os pani Ackroyd zabrzmia艂 oburzeniem 鈥 jaki艣 sekretarzyna bez pieni臋dzy!

鈥 Tak, to by艂by dla pani wielki cios 鈥 odpar艂em. 鈥 Prosz臋 pani, przynosz臋 zaproszenie od pana Poirota.

鈥 Dla mnie? 鈥 Pani Ackroyd wyra藕nie si臋 zaniepokoi艂a. W kilku s艂owach wyja艣ni艂em, o co chodzi detektywowi.

鈥 Ale偶 naturalnie 鈥 odrzek艂a bardzo niepewnym g艂osem. 鈥 Tak, chyba b臋dziemy musieli przyj艣膰, skoro pan Poirot prosi. Ale w jakim celu? Chcia艂abym przedtem wiedzie膰.

Z g艂臋bokim przekonaniem zapewni艂em j膮, 偶e sam nie wiem nic ponad to, co jej powiedzia艂em.

鈥 No, trudno 鈥 rzek艂a niech臋tnie. 鈥 Powt贸rz臋 pozosta艂ym. Przyjdziemy o dziewi膮tej.

Po偶egna艂em si臋 szybko i poszed艂em na miejsce spotkania z Poirotem.

鈥 Obawiam si臋, 偶e zabawi艂em d艂u偶ej ni偶 pi臋tna艣cie minut 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Ale kiedy pani Ackroyd raz zacznie m贸wi膰, nie mo偶na ju偶 wtr膮ci膰 s艂owa nawet si艂膮.

鈥 To zupe艂nie niewa偶ne 鈥 odpar艂 Poirot. 鈥 Ja dobrze si臋 bawi艂em. Park jest wspania艂y.

Ruszyli艣my z powrotem do miasteczka. Kiedy wr贸cili艣my do domu, Karolina, kt贸ra najwidoczniej wygl膮da艂a przez okno, sama otworzy艂a nam drzwi.

Po艂o偶y艂a palec na ustach, jej twarz wyra偶a艂a podniecenie.

鈥 Urszula Bourne 鈥 szepn臋艂a. 鈥 Pokoj贸wka z Fernly. Jest tutaj. Zostawi艂am j膮 w sto艂owym. Strasznie zrozpaczona. M贸wi, 偶e musi natychmiast widzie膰 si臋 z panem Poirotem. Robi艂am, co mog艂am. Zanios艂am jej fili偶ank臋 herbaty. Serce si臋 cz艂owiekowi kraje, kiedy widzi kogo艣 w takim stanie.

鈥 W sto艂owym? 鈥 spyta艂 Poirot.

鈥 T臋dy 鈥 powiedzia艂em i otworzy艂em szeroko drzwi. Urszula Bourne siedzia艂a przy stole. R臋ce z艂o偶y艂a przed sob膮 i najwidoczniej przed chwil膮 unios艂a z nich g艂ow臋. Oczy jej by艂y czerwone od p艂aczu.

鈥 Urszula Bourne 鈥 mrukn膮艂em.

Ale Poirot z wyci膮gni臋tymi ramionami przeszed艂 szybko ko艂o mnie.

鈥 Nie 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie Bourne. Prawda, 偶e nie Urszula Bourne, tylko Urszula Paton, moje dziecko? Pani Ralfowa Paton.



Rozdzia艂 dwudziesty drugi
Opowie艣膰 Urszuli


Przez sekund臋 dziewczyna patrzy艂a martwo na Poirota, potem straci艂a reszt臋 panowania nad sob膮 i potwierdzaj膮c jego s艂owa ruchem g艂owy, wybuchn臋艂a wielkim szlochem.

Karolina przepchn臋艂a si臋 ko艂o mnie i obj膮wszy Urszul臋, klepa艂a j膮 po ramieniu.

鈥 Spokojnie, spokojnie, moja droga 鈥 m贸wi艂a 艂agodnie. 鈥 Wszystko b臋dzie w porz膮dku. Zobaczysz, wszystko b臋dzie w porz膮dku.

Pod zami艂owaniem do intryg i nieposkromion膮 ciekawo艣ci膮 w sercu Karoliny kryje si臋 wiele dobroci. Podniecenie i zdumienie wywo艂ane s艂owami Poirota uton臋艂o na chwil臋 w lito艣ci dla zrozpaczonej dziewczyny.

Wreszcie Urszula podnios艂a g艂ow臋 i wytar艂a oczy.

鈥 Ja wiem, 偶e to strasznie g艂upio z mojej strony 鈥 wyrzek艂a.

鈥 Nie, nie, moje dziecko 鈥 odpar艂 mi臋kko Poirot. 鈥 Zdajemy sobie spraw臋 z pani prze偶y膰 w ci膮gu tego tygodnia.

鈥 To musia艂o by膰 piek艂o 鈥 powiedzia艂em.

鈥 I na ko艅cu przekona膰 si臋, 偶e pan wszystko wie! 鈥 ci膮gn臋艂a dziewczyna. 鈥 Sk膮d si臋 pan dowiedzia艂? Od Ralfa?

Poirot potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Pan si臋 domy艣la, co mnie tu dzisiaj sprowadzi艂o? 鈥 m贸wi艂a dalej. 鈥 To鈥

Wyci膮gn臋艂a zmi臋ty kawa艂ek gazety. Rozpozna艂em wiadomo艣膰 podan膮 prasie przez Poirota.

鈥 Pisz膮, 偶e Ralf jest aresztowany. A wi臋c wszystko na nic, nie musz臋 ju偶 dalej ukrywa膰 swojego nazwiska.

鈥 Wiadomo艣ci w gazetach nie zawsze okazuj膮 si臋 prawdziwe, mademoiselle. 鈥 Poirot mia艂 na tyle wstydu, 偶e wyra藕nie okazywa艂 skruch臋. 鈥 Tak czy inaczej, dobrze jednak b臋dzie oczy艣ci膰 sobie sumienie, powiedzie膰 wszystko, tak? D膮偶ymy do prawdy.

Dziewczyna zawaha艂a si臋 i spojrza艂a niepewnie na detektywa.

鈥 Pani mi nie ufa 鈥 odezwa艂 si臋 spokojnie Poirot. 鈥 A mimo to przysz艂a pani tutaj w艂a艣nie do mnie, tak? Po co pani przysz艂a?

鈥 Poniewa偶 nie wierz臋, 偶e to zrobi艂 Ralf 鈥 powiedzia艂a bardzo cicho. 鈥 Ale wierz臋, 偶e pan jest bardzo m膮dry i odkryje prawdziwego sprawc臋. I 偶e pan鈥

鈥 Tak?

鈥 呕e pan jest bardzo dobry. Poirot d艂ugo kiwa艂 g艂ow膮.

鈥 Jestem zadowolony, tak, jestem zadowolony. Niech pani pos艂ucha, ja nie wierz臋 w win臋 pani m臋偶a, ale rozwi膮zanie zagadki 藕le si臋 posuwa. Je艣li mam go ocali膰, musz臋 wiedzie膰 wszystko, zupe艂nie wszystko, nawet je艣li to, czego si臋 dowiem, zdawa艂oby si臋 przemawia膰 przeciwko niemu.

鈥 Jak dobrze pan rozumie 鈥 powiedzia艂a Urszula.

鈥 A wi臋c opowie mi pani wszystko, tak? Od samego pocz膮tku.

鈥 Mam nadziej臋, 偶e nie ka偶e mi pan wyj艣膰 z pokoju 鈥 powiedzia艂a Karolina, lokuj膮c si臋 wygodnie w g艂臋bokim fotelu. 鈥 Chcia艂abym wiedzie膰 jedno. Dlaczego ta ma艂a maskowa艂a si臋 jako pokoj贸wka?

鈥 Maskowa艂a? 鈥 zdziwi艂em si臋.

鈥 Przecie偶 s艂ysza艂e艣. Dlaczego艣 to zrobi艂a, dziecko? Czy to by艂 zak艂ad?

鈥 呕eby zarobi膰 na 偶ycie 鈥 odpar艂a Urszula ch艂odno. Zach臋cona, rozpocz臋艂a opowie艣膰, kt贸r膮 streszczam poni偶ej w艂asnymi s艂owami:

Urszula Bourne pochodzi艂a ze zbiednia艂ej dobrej rodziny irlandzkiej. By艂o ich siedmioro rodze艅stwa. Po 艣mierci ojca wi臋kszo艣膰 dziewcz膮t porozje偶d偶a艂a si臋 po 艣wiecie, aby zarabia膰 na 偶ycie. Najstarsza siostra Urszuli wysz艂a za m膮偶 za kapitana Folliota. J膮 w艂a艣nie pozna艂em owej niedzieli. Teraz dopiero zrozumia艂em jej dziwne zachowanie. Urszula postanowi艂a utrzyma膰 si臋 o w艂asnych si艂ach, a poniewa偶 mierzi艂 j膮 zaw贸d guwernantki 鈥 jedyny zaw贸d otwarty dla niewykwalifikowanej dziewczyny 鈥 wybra艂a prac臋 pokoj贸wki. Referencje otrzyma艂a od w艂asnej siostry. W Fernly trzyma艂a si臋 z daleka od reszty s艂u偶by, co wywo艂ywa艂o rozmaite komentarze, ale spisywa艂a si臋 dobrze, by艂a szybka, ch臋tna i dok艂adna.

鈥 Ta praca dawa艂a mi zadowolenie 鈥 wyja艣ni艂a. 鈥 I nawet mia艂am wiele czasu dla siebie.

A potem przysz艂o spotkanie z Ralfem Patonem i romans uwie艅czony zawartym w tajemnicy ma艂偶e艅stwem. Ralf j膮 do tego nam贸wi艂. Urszula by艂a temu niech臋tna. Ale Ralf wyja艣ni艂, 偶e jego ojczym nie b臋dzie chcia艂 s艂ysze膰 o ma艂偶e艅stwie z biedn膮 dziewczyn膮. Lepiej wi臋c pobra膰 si臋 w tajemnicy, a po pewnym czasie, w sprzyjaj膮cej chwili, postawi膰 ojczyma przed faktem dokonanym.

Tak wi臋c wzi臋li 艣lub i Urszula Bourne zosta艂a Urszul膮 Paton. Ralf o艣wiadczy艂, 偶e ma zamiar sp艂aci膰 d艂ugi, znale藕膰 prac臋, a kiedy b臋dzie ju偶 m贸g艂 utrzyma膰 偶on臋 i uniezale偶ni膰 si臋 od ojczyma, oznajmi mu o ma艂偶e艅stwie.

Ale ludziom pokroju Ralfa 艂atwiej jest m贸wi膰, ni偶 s艂owa wprowadza膰 w czyn. Ralf mia艂 nadziej臋, 偶e ojczym, niczego jeszcze nie艣wiadomy, da si臋 nam贸wi膰 na sp艂acenie d艂ug贸w przybranego syna. To postawi艂oby Ralfa na nogi. Jednak偶e kiedy Roger Ackroyd dowiedzia艂 si臋 o wysoko艣ci tych d艂ug贸w, wpad艂 we w艣ciek艂o艣膰 i o艣wiadczy艂, 偶e nie da ani pensa. Min臋艂o kilka miesi臋cy i Ralf zosta艂 wezwany do Fernly. Roger Ackroyd nie owija艂 sprawy w bawe艂n臋: by艂o jego gor膮cym pragnieniem, by Ralf po艣lubi艂 Flor臋, o czym te偶 bez zw艂oki powiadomi艂 m艂odego cz艂owieka.

I tu w艂a艣nie wyszed艂 na wierzch s艂aby charakter Ralfa Patona. Jak zwykle, poszed艂 po linii najmniejszego oporu. Je艣li dobrze zrozumia艂em, to ani Flora, ani Ralf nie udawali, 偶e si臋 kochaj膮. Oboje widzieli w tym kontrakt handlowy. Roger Ackroyd podyktowa艂 swoje 偶yczenie, oni si臋 na nie zgodzili. Flora uchwyci艂a si臋 szansy zdobycia wolno艣ci, pieni臋dzy, nowych horyzont贸w. Ralf, rzecz jasna, prowadzi艂 zupe艂nie inn膮 gr臋. Znajdowa艂 si臋 w krytycznej sytuacji finansowej. Przyj膮艂 propozycj臋 ojczyma: jego d艂ugi zostan膮 sp艂acone. M贸g艂by wtedy rozpocz膮膰 nowy rozdzia艂 偶ycia. Nie nale偶a艂 do ludzi, kt贸rzy plastycznie potrafi膮 sobie wyobrazi膰 przysz艂o艣膰, ale s膮dz臋, 偶e przewidywa艂 zerwanie zar臋czyn z Flor膮, kiedy up艂ynie pewien przyzwoity okres. I on, i Flora um贸wili si臋, 偶e chwilowo ca艂膮 spraw臋 b臋d膮 trzymali w tajemnicy. Zw艂aszcza Ralfowi zale偶a艂o na utrzymaniu jej w tajemnicy przed Urszul膮. Pod艣wiadomie czu艂, 偶e ta zdecydowana i rezolutna dziewczyna, kt贸ra z zasady nienawidzi艂a wszelkich wybieg贸w, zbuntuje si臋 przeciwko podobnym kombinacjom.

Potem nadesz艂a kulminacyjna chwila, kiedy Roger Ackroyd, jak zawsze despotyczny, postanowi艂 publicznie og艂osi膰 zar臋czyny. Nie powiedzia艂 o tym s艂owa Ralfowi, wspomnia艂 tylko Florze. Flora, zupe艂nie na to oboj臋tna, nie wnios艂a 偶adnych zastrze偶e艅. Na Urszul臋 wiadomo艣膰 ta spad艂a jak grom. Wezwany przez ni膮 Ralf przyjecha艂 natychmiast z Londynu. Spotkali si臋 w lesie, gdzie cz臋艣膰 ich rozmowy zosta艂a pods艂uchana przez moj膮 siostr臋. Ralf b艂aga艂 Urszul臋, by jeszcze przez pewien czas czekali spokojnie. Urszula by艂a zdecydowana sko艅czy膰 raz na zawsze z tym oszukiwaniem. Chcia艂a, nie zwlekaj膮c, powiedzie膰 panu Ackroydowi ca艂膮 prawd臋. M膮偶 i 偶ona rozstali si臋 bardzo rozgoryczeni i pogniewani na siebie.

Urszula nie zmieni艂a decyzji i tego samego popo艂udnia rozm贸wi艂a si臋 z Rogerem Ackroydem i wszystko mu wyzna艂a. Rozmowa mia艂a przebieg bardzo burzliwy 鈥 by膰 mo偶e dosz艂oby do jeszcze wi臋kszej awantury, gdyby Roger Ackroyd nie by艂 ju偶 w贸wczas pogr膮偶ony w swoich k艂opotach. Jednak偶e i tak nie oby艂o si臋 bez dramatycznych moment贸w. Ackroyd nie nale偶a艂 do ludzi, kt贸rzy 艂atwo wybaczaj膮 podobne rzeczy. Z艂o艣膰 kierowa艂 przede wszystkim na Ralfa, ale i Urszuli dosta艂a si臋 odpowiednia porcja 鈥 potraktowa艂 j膮 jak dziewczyn臋, kt贸ra z premedytacj膮 usidli艂a adoptowanego syna bogatego cz艂owieka. Obydwoje stracili panowanie nad sob膮 i po obu stronach pad艂y obra藕liwe s艂owa.

Tego samego wieczoru, o um贸wionej godzinie, Urszula spotka艂a si臋 w pawiloniku z Ralfem. Z domu wysz艂a kuchennymi drzwiami. Na rozmow臋 ma艂偶onk贸w z艂o偶y艂y si臋 g艂贸wnie wzajemne wyrzuty. Ralf oskar偶y艂 Urszul臋, 偶e jej nie w por臋 uczynione wyznanie bezpowrotnie zniweczy艂o jego szans臋 na sp艂at臋 d艂ug贸w. Urszula mia艂a do Ralfa 偶al o dwulicowo艣膰.

Wreszcie si臋 po偶egnali. Mniej wi臋cej w p贸艂 godziny potem znaleziono cia艂o Rogera Ackroyda. Od tego wieczoru Urszula nie widzia艂a si臋 z Ralfem ani nie mia艂a od niego 偶adnych wiadomo艣ci.

W miar臋 jak dziewczyna m贸wi艂a, zdawa艂em sobie coraz ja艣niej spraw臋, 偶e nowa seria obci膮偶aj膮cych dowod贸w pogarsza sytuacj臋 Ralfa. Gdyby Roger Ackroyd 偶y艂, z pewno艣ci膮 zmieni艂by testament. Zna艂em go na tyle, by wiedzie膰, 偶e przede wszystkim o tym by pomy艣la艂. Jego 艣mier膰 przysz艂a akurat w odpowiedniej chwili dla Urszuli i Ralfa. Nic dziwnego, 偶e dziewczyna trzyma艂a j臋zyk za z臋bami i dalej gra艂a rol臋 pokoj贸wki.

Moje rozmy艣lania zosta艂y przerwane s艂owami Poirota. Z jego tonu domy艣li艂em si臋, 偶e i on zdawa艂 sobie spraw臋 ze wszystkich konsekwencji wyja艣nie艅 Urszuli.

鈥 Mademoiselle, musz臋 zada膰 pani jedno pytanie i pani musi odpowiedzie膰 mi szczerze, gdy偶 od tego wszystko zale偶y: o kt贸rej godzinie po偶egna艂a pani Ralfa Patona w pawiloniku? Niech si臋 pani chwil臋 zastanowi, aby odpowied藕 by艂a dok艂adna.

Dziewczyna za艣mia艂a si臋 gorzko.

鈥 Czy pan s膮dzi, 偶e ja ju偶 o tym nie my艣la艂am? Bo偶e, ile偶 razy! O godzinie wp贸艂 do dziesi膮tej wysz艂am na spotkanie. Po tarasie spacerowa艂 major Blunt, wi臋c musia艂am przedziera膰 si臋 przez krzaki, aby go omin膮膰. By艂a chyba za dwadzie艣cia siedem dziesi膮ta, kiedy przysz艂am do pawiloniku. Ralf ju偶 na mnie czeka艂, sp臋dzili艣my razem dziesi臋膰 minut. Nie wi臋cej, gdy偶 akurat za kwadrans dziesi膮ta wr贸ci艂am do domu.

Teraz dopiero zrozumia艂em jej wczorajsze pe艂ne niepokoju pytanie. Gdyby偶 tylko mo偶na by艂o dowie艣膰, 偶e Ackroyda zamordowano przed dziewi膮t膮 czterdzie艣ci pi臋膰, a nie potem!

Odbicie tej my艣li wyczu艂em w nast臋pnym pytaniu Poirota.

鈥 Kt贸re z was pierwsze opu艣ci艂o pawilonik?

鈥 Ja.

鈥 Ralf Paton pozosta艂 na miejscu?

鈥 Tak, ale pan nie my艣li, 偶e鈥

鈥 Mademoiselle, to zupe艂nie niewa偶ne, co ja my艣l臋. Co pani robi艂a po powrocie do domu?

鈥 Posz艂am do swojego pokoju. 鈥 I d艂ugo tam pani pozosta艂a?

鈥 Mniej wi臋cej do dziesi膮tej.

鈥 Czy kto艣 mo偶e to po艣wiadczy膰?

鈥 Po艣wiadczy膰? 呕e by艂am w swoim pokoju, o to panu idzie? O nie! Ale chyba鈥? O, rozumiem, oni mog膮 my艣le膰, mog膮 my艣le膰鈥!

W jej oczach spostrzeg艂em budz膮cy si臋 strach. Poirot doko艅czy艂 za ni膮:

鈥 呕e to pani wesz艂a przez okno i zamordowa艂a pana Ackroyda, kiedy siedzia艂 w fotelu? Owszem, mog膮 w艂a艣nie to my艣le膰.

鈥 Tylko zupe艂ny g艂upiec m贸g艂by w co艣 podobnego uwierzy膰 鈥 o艣wiadczy艂a Karolina.

Poklepa艂a Urszul臋 po ramieniu. Dziewczyna ukry艂a twarz w d艂oniach.

鈥 Straszne! 鈥 szepta艂a. 鈥 Straszne! Karolina przyja藕nie uj臋艂a j膮 za r臋k臋.

鈥 Nie martw si臋, moje dziecko 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Pan Poirot naprawd臋 tak nie uwa偶a. A je艣li idzie o tego twojego m臋偶a, to powiem szczerze, 偶e nazbyt dobrze o nim nie my艣l臋. Uciec i zostawi膰 ci臋 na pastw臋 podobnych podejrze艅.

Ale Urszula zaprzeczy艂a energicznym ruchem g艂owy.

鈥 O nie! 鈥 wykrzykn臋艂a. 鈥 To wcale tak nie by艂o. Ralf na pewno sam nie uciek艂. Teraz dopiero to widz臋. Pewno s艂ysza艂 o zamordowaniu ojczyma i pomy艣la艂, 偶e ja to zrobi艂am.

鈥 Na pewno nie, tego nie pomy艣la艂 鈥 upiera艂a si臋 Karolina.

鈥 Tego wieczoru by艂am dla niego bardzo niedobra. Nie mog艂am zupe艂nie s艂ucha膰 tego, co chcia艂 mi powiedzie膰. Nie wierzy艂am, 偶e mnie kocha. Sta艂am przed nim i wygarnia艂am mu wszystko, co o nim my艣l臋. M贸wi艂am najgorsze, najokrutniejsze rzeczy, jakie przysz艂y mi do g艂owy. Robi艂am wszystko, 偶eby go dotkn膮膰.

鈥 To mu wyjdzie na dobre 鈥 stwierdzi艂a Karolina. 鈥 Nigdy nie miej skrupu艂贸w powiedzie膰 m臋偶czy藕nie, co o nim my艣lisz. M臋偶czy藕ni s膮 okropnie zarozumiali. I tak nie uwierz膮, je艣li si臋 m贸wi o nich co艣 niepochlebnego.

Urszula nerwowo skr臋ca艂a w r臋ku chusteczk臋.

鈥 Kiedy odkryto morderstwo i Ralf si臋 nie zjawi艂, by艂am strasznie zdenerwowana. Przez chwil臋 nawet pomy艣la艂am鈥 Jednak wiedzia艂am, 偶e to niemo偶liwe, on by tego nie zrobi艂! Ale tak chcia艂am, by przyszed艂 i otwarcie powiedzia艂, 偶e nie ma nic wsp贸lnego z t膮 ca艂膮 spraw膮! Wiedzia艂am, 偶e Ralf bardzo lubi doktora Shepparda i pomy艣la艂am sobie, 偶e mo偶e doktor Sheppard wie, gdzie Ralf si臋 ukrywa.

Spojrza艂a na mnie.

鈥 Dlatego te偶 powiedzia艂am wtedy to, co powiedzia艂am. Pomy艣la艂am sobie, 偶e je艣li pan wie, gdzie on jest, to mu pan przeka偶e wiadomo艣膰.

鈥 Ja?! 鈥 wykrzykn膮艂em.

鈥 A sk膮d James mia艂by wiedzie膰, gdzie ukrywa si臋 Ralf? 鈥 oburzy艂a si臋 Karolina.

鈥 Ja wiem, to by艂o ma艂o prawdopodobne 鈥 przyzna艂a Urszula. 鈥 Ale Ralf tak cz臋sto m贸wi艂 o doktorze Sheppardzie i uwa偶a艂 go za swego najlepszego przyjaciela w King鈥檚 Abbot.

鈥 Moje drogie dziecko 鈥 odezwa艂em si臋 鈥 nie mam najmniejszego poj臋cia, gdzie w chwili obecnej mo偶e znajdowa膰 si臋 Ralf Paton.

鈥 Tak, tak, to prawda, doktor nie ma poj臋cia 鈥 potwierdzi艂 Poirot.

鈥 Ale鈥 鈥 Urszula zdziwiona potrz膮sn臋艂a wycinkiem z gazety.

鈥 A, to! 鈥 Poirot chrz膮kn膮艂, troch臋 zmieszany. 鈥 Une bagatelle, madame. Rien du tout*. Ani przez chwil臋 nie wierz臋, 偶e Ralf Paton zosta艂 aresztowany.

鈥 No to po co鈥?

Poirot przerwa艂 j ej szybko:

鈥 Chcia艂bym wiedzie膰 jeszcze jedno: czy owego wieczoru kapitan Paton mia艂 na sobie buty czy p贸艂buty?

Urszula potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Nie pami臋tam.

鈥 Wielka szkoda. Ale rzeczywi艣cie, sk膮d pani to mo偶e wiedzie膰, mademoiselle. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋 do Urszuli, przechylaj膮c na bok g艂ow臋 i wymownie potrz膮saj膮c palcem. 鈥 Teraz 偶adnych pyta艅. I niech si臋 pani nie martwi. G艂owa do g贸ry i prosz臋 zaufa膰 papie Poirotowi.



Rozdzia艂 dwudziesty trzeci
Ma艂e zebranko Poirota


A teraz, moje dziecko 鈥 powiedzia艂a Karolina, wstaj膮c 鈥 id藕 na g贸r臋 i po艂贸偶 si臋. I nie martw si臋, kochana, pan Poirot zrobi dla ciebie wszystko, co b臋dzie m贸g艂. B膮d藕 tego pewna.

鈥 Powinnam wr贸ci膰 do Fernly 鈥 odpar艂a dziewczyna niepewnie.

Ale Karolina uci臋艂a jej protesty jednym ruchem r臋ki.

鈥 Bzdura! Chwilowo zostaniesz pod moj膮 opiek膮. W ka偶dym razie teraz tutaj zostaniesz, prawda, panie Poirot?

鈥 Tak b臋dzie najlepiej 鈥 zgodzi艂 si臋 ma艂y Belg. 鈥 Wieczorem poprosz臋 mademoiselle, bardzo przepraszam 鈥 madame, na moje ma艂e zebranko. O dziewi膮tej u mnie. Jest konieczne, aby pani tam by艂a.

Karolina skin臋艂a g艂ow膮 i wysz艂a z Urszul膮 z pokoju. Kiedy zamkn臋艂y si臋 za nimi drzwi, Poirot znowu opad艂 na fotel.

鈥 Chwilowo idzie dobrze 鈥 powiedzia艂. 鈥 Wszystko si臋 powoli wyja艣nia.

鈥 Sprawa wygl膮da coraz gorzej dla Ralfa Patona 鈥 mrukn膮艂em ponuro.

Poirot zgodzi艂 si臋:

鈥 Tak wygl膮da. Ale tego nale偶a艂o oczekiwa膰, prawda?

Spojrza艂em na niego troch臋 zaskoczony. Rozpar艂 si臋 wygodnie w fotelu, oczy przymkn膮艂, z艂o偶y艂 koniuszki palc贸w. Nagle westchn膮艂 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂em.

鈥 S膮 chwile, kiedy mi bardzo brak mojego przyjaciela Hastingsa. To jest ten przyjaciel, o kt贸rym panu m贸wi艂em. Obecnie mieszka w Argentynie. Zawsze kiedy by艂em zaj臋ty jak膮艣 wielk膮 spraw膮, on mi towarzyszy艂 i pomaga艂. Bo umia艂 jako艣 dziwnie trafia膰 na prawd臋, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy. Czasem powiedzia艂 co艣 bardzo g艂upiego i w艂a艣nie ta g艂upia uwaga objawia艂a mi prawd臋! A poza tym zawsze spisywa艂 przebieg interesuj膮cych spraw.

Chrz膮kn膮艂em, nieco zak艂opotany.

鈥 Je艣li o to idzie鈥 鈥 zacz膮艂em i urwa艂em.

Poirot wyprostowa艂 si臋 w fotelu. Oczy mu zab艂ys艂y.

鈥 Tak, tak? Co pan chcia艂 powiedzie膰, doktorze? 鈥擩e艣li o to idzie鈥 czyta艂em niekt贸re sprawozdania kapitana Hastingsa i pomy艣la艂em sobie, dlaczego r贸wnie偶 nie spr贸bowa膰. Wydawa艂o mi si臋, 偶e szkoda traci膰 okazji, jedynej okazji! Prawdopodobnie nigdy ju偶 nie b臋d臋 zamieszany w podobn膮 spraw臋鈥 鈥 Czu艂em, 偶e robi mi si臋 coraz gor臋cej i 偶e m贸wi臋 coraz bardziej chaotycznie.

Poirot zerwa艂 si臋 na nogi. Przez chwil臋 ba艂em si臋, 偶e detektyw zacznie mnie obca艂owywa膰 francuskim zwyczajem, ale na szcz臋艣cie powstrzyma艂 si臋 od tego.

鈥 Ale偶 to wspaniale! Spisywa艂 pan swoje wra偶enia, w miar臋 jak nast臋powa艂y wypadki, tak?

Skin膮艂em g艂ow膮.

鈥 Epatant!* 鈥 wykrzykn膮艂 Poirot. 鈥 Niech pan mi poka偶e te notatki natychmiast!

Nie by艂em na to przygotowany. Szybko przebieg艂em my艣lami tekst, usi艂uj膮c przypomnie膰 sobie pewne szczeg贸艂y.

鈥 Mam nadziej臋, 偶e nie obrazi si臋 pan 鈥 wyj膮ka艂em. 鈥 W paru miejscach spisa艂em wra偶enia, no鈥 mo偶e zbyt osobiste.

鈥 O, rozumiem ca艂kowicie! Takie uwagi o mnie, jak 鈥炁沵ieszny鈥, a mo偶e nawet 鈥瀏艂upi鈥? To niewa偶ne! Hastings tak偶e nie zawsze by艂 grzeczny. Ja jestem ponad takie drobnostki!

Jeszcze niezbyt uspokojony, zacz膮艂em grzeba膰 w szufladzie biurka, sk膮d wydoby艂em poka藕ny, nieporz膮dnie z艂o偶ony r臋kopis i wr臋czy艂em go Poirotowi. Z my艣l膮 o wydaniu go w przysz艂o艣ci podzieli艂em ca艂o艣膰 na rozdzia艂y i poprzedniego wieczoru doprowadzi艂em do opisu wizyty panny Russell. Poirot dosta艂 wi臋c do r臋ki dwadzie艣cia rozdzia艂贸w.

Pozostawi艂em go z r臋kopisem, poniewa偶 musia艂em uda膰 si臋 do chorego, kt贸ry mieszka艂 do艣膰 daleko. Wr贸ci艂em do domu dopiero po 贸smej. Czeka艂a na mnie gor膮ca kolacja, kt贸r膮 zjad艂em sam, gdy偶 jak si臋 dowiedzia艂em, Karolina i Poirot wstali od sto艂u ju偶 o wp贸艂 do 贸smej i nast臋pnie detektyw uda艂 si臋 do mojego warsztatu, aby tam doko艅czy膰 czytanie r臋kopisu.

鈥 Mam nadziej臋, James, 偶e opisuj膮c wypadek, zachowa艂e艣 umiar w uwagach co do mojej osoby? 鈥 powiedzia艂a Karolina.

Twarz mi si臋 wyci膮gn臋艂a. Nie zachowa艂em umiaru.

鈥 To zreszt膮 zupe艂nie nie jest dla mnie wa偶ne 鈥 odpar艂a Karolina, czytaj膮c bezb艂臋dnie z mojej twarzy. 鈥 Pan Poirot b臋dzie wiedzia艂, co o mnie s膮dzi膰. On lepiej rozumie kobiety ni偶 ty.

Poszed艂em do warsztatu. Poirot siedzia艂 pod oknem.

Obok na krze艣le zobaczy艂em u艂o偶ony porz膮dnie r臋kopis. Detektyw dotkn膮艂 go i powiedzia艂:

鈥 Gratuluj臋 panu, doktorze! Gratuluj臋 pa艅skiej skromno艣ci!

鈥 Oo! 鈥 b膮kn膮艂em zaskoczony.

鈥 I pa艅skiej pow艣ci膮gliwo艣ci 鈥 doda艂. Powt贸rzy艂em jedynie: 鈥濷o!鈥

鈥 Hastings w ten spos贸b nie pisa艂 鈥 ci膮gn膮艂 m贸j przyjaciel. 鈥 Na ka偶dej stronie wiele, wiele razy powtarza艂o si臋 s艂owo 鈥瀓a鈥. Co on my艣la艂, co on zrobi艂! Ale pan, doktorze, pan trzyma艂 si臋 ca艂y czas na uboczu. Tylko raz czy dwa razy opisuje pan wyra藕niej sw贸j udzia艂. W 偶yciu domowym, tak?

Zaczerwieni艂em si臋, widz膮c w oczach Poirota b艂ysk humoru.

鈥 No, a co pan o tym wszystkim s膮dzi? 鈥 spyta艂em nerwowo.

鈥 Prosi pan o moj膮 szczer膮 opini臋?

鈥 Tak.

Poirot spowa偶nia艂.

鈥 Bardzo szczeg贸艂owe i rzeczowe sprawozdanie 鈥 powiedzia艂 uprzejmie. 鈥 Spisa艂 pan wszystkie fakty wiernie i dok艂adnie, chocia偶 nie uwypukla艂 pan w nich swojego udzia艂u.

鈥 Pomog艂o to panu?

鈥 Tak, szczerze mog臋 przyzna膰, 偶e bardzo mi pomog艂o. No, ale czas! Musimy i艣膰 do mnie do domu i przygotowa膰 scen臋 do ma艂ego przedstawienia.

W hallu natkn臋li艣my si臋 na Karolin臋. Z pewno艣ci膮 mia艂a nadziej臋, 偶e Poirot j膮 zaprosi. On jednak偶e poradzi艂 sobie bardzo taktownie.

鈥 Strasznie mi przykro, 偶e nie mo偶e by膰 pani obecna, mademoiselle 鈥 powiedzia艂 z 偶alem 鈥 ale w tym stadium wypadk贸w nie by艂oby to wskazane. Bo widzi pani, wszyscy obecni dzisiaj wieczorem to podejrzani. W艣r贸d nich znajd臋 morderc臋 Rogera Ackroyda.

鈥 Pan w to naprawd臋 wierzy? 鈥 spyta艂em z pow膮tpiewaniem.

鈥 Widz臋, 偶e pan nie wierzy 鈥 odpar艂 Poirot sucho. 鈥 Jeszcze pan nie potrafi oceni膰 prawdziwej warto艣ci Herkulesa Poirota.

W tej samej chwili po schodach zesz艂a Urszula.

鈥 Jest pani gotowa, moje dziecko? 鈥 spyta艂 Poirot. 鈥 To dobrze. P贸jdziemy do mojego domu razem. Mademoiselle Karolina, niech mi pani wierzy, 偶e robi臋 wszystko, aby odda膰 pani przys艂ug臋. Dobranoc.

Wyszli艣my, pozostawiaj膮c Karolin臋 jak psa, kt贸remu odm贸wiono spaceru. D艂ugo patrzy艂a za nami od progu. Salonik w Modrzewiowym Dworku by艂 ju偶 przygotowany. Na stole sta艂y rozmaite soki i szklanki oraz talerz z biszkoptami. Z s膮siednich pokoi przyniesiono krzes艂a.

Poirot zacz膮艂 lata膰 po mieszkaniu, ustawiaj膮c i przestawiaj膮c meble. Tu wysun膮艂 krzes艂o, tam przesun膮艂 lamp臋, to znowu zatrzyma艂 si臋, by poprawi膰 i wyprostowa膰 chodnik na pod艂odze. Specjaln膮 uwag臋 po艣wi臋ci艂 sprawie o艣wietlenia. Lampy umie艣ci艂 tak, aby rzuca艂y jasne 艣wiat艂o w r贸g pokoju, gdzie znajdowa艂y si臋 krzes艂a, a jednocze艣nie pozostawia艂y w mroku k膮t, gdzie prawdopodobnie sam chcia艂 siedzie膰.

Przygl膮dali艣my mu si臋 z Urszul膮. Po pewnym czasie us艂yszeli艣my dzwonek.

鈥 Id膮! 鈥 powiedzia艂 Poirot. 鈥 Dobrze, wszystko jest gotowe. Otworzy艂y si臋 drzwi i pojedynczo weszli go艣cie z Fernly

Park. Poirot podskoczy艂, aby powita膰 pani膮 Ackroyd i Flor臋.

鈥 Bardzo mi mi艂o, 偶e panie przysz艂y 鈥 powiedzia艂. 鈥 A oto pan major Blunt i pan Raymond!

Sekretarz by艂 jak zwykle w doskona艂ym humorze.

鈥 C贸偶 to za nowy pomys艂? 鈥 spyta艂, 艣miej膮c si臋. 鈥 Jaka艣 maszyna odczytuj膮ca prawd臋? Czy dostaniemy opaski na przeguby? I bicie serca zdradzi wszystkie nasze tajemnice? Jest taki wynalazek, prawda?

鈥 Owszem, czyta艂em o nim 鈥 przyzna艂 Poirot. 鈥 Ale ja jestem przywi膮zany do starych metod. Ja korzystam tylko z szarych kom贸rek. No, wi臋c zaczynamy! Przede wszystkim jednak musz臋 obwie艣ci膰 nowin臋.

Uj膮艂 r臋k臋 Urszuli i poci膮gn膮艂 dziewczyn臋 do przodu.

鈥 Ta dama jest pani膮 Ralfow膮 Paton. Wysz艂a za kapitana Patona w marcu.

Pani Ackroyd wybuchn臋艂a potokiem s艂贸w:

鈥 Ralf? Ralf si臋 z ni膮 o偶eni艂! Ale偶 to bzdura! Jak偶e on m贸g艂?

Patrzy艂a na Urszul臋, jakby jej przedtem nigdy w 偶yciu nie widzia艂a.

鈥 O偶eni艂 si臋 z pokoj贸wk膮? 鈥 doda艂a. 鈥 Nie, panie Poirot, ja w to nie mog臋 uwierzy膰!

Urszula zaczerwieni艂a si臋 i zacz臋艂a co艣 m贸wi膰, ale Flora szybko podbieg艂a do niej i obj臋艂a j膮 ramieniem.

鈥 Nie gniewaj si臋, 偶e jeste艣my zdziwieni 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Bo widzisz, co艣 podobnego nie przysz艂o nam nawet do g艂owy. Dobrze zachowali艣cie ten sekret. Jestem bardzo zadowolona, bardzo!

鈥 Dzi臋kuj臋 pani, panno Ackroyd, jest pani bardzo dobra 鈥 szepn臋艂a Urszula. 鈥 A ma pani powody, 偶eby by膰 na mnie z艂a. Ralf bardzo nieprzyzwoicie si臋 zachowa艂, zw艂aszcza wobec pani.

鈥 O, tym prosz臋 si臋 nie martwi膰 鈥 odpar艂a Flora, klepi膮c Urszul臋 po ramieniu. 鈥 Ralf znajdowa艂 si臋 w ci臋偶kiej sytuacji i wybra艂 jedyn膮 mo偶liw膮 drog臋. Prawdopodobnie na jego miejscu zrobi艂abym to samo. Chocia偶 uwa偶am, 偶e powinien by艂 mi zaufa膰, nie wyda艂abym go.

Poirot delikatnie uderzy艂 par臋 razy w st贸艂 i znacz膮co odchrz膮kn膮艂.

鈥 Rozpoczynamy posiedzenie rady nadzorczej 鈥 odezwa艂a si臋 Flora. 鈥 Pan Poirot prosi nas, 偶eby艣my przestali rozmawia膰. Ale jeszcze powiedz mi jedno, Urszulo, gdzie jest Ralf? Je艣li kto艣 wie, to chyba ty.

鈥 W艂a艣nie 偶e nie mam poj臋cia! 鈥 wykrzykn臋艂a Urszula niemal z rozpacz膮 w g艂osie. 鈥 Nie mam najmniejszego poj臋cia!

鈥 Czy偶 nie aresztowano go w Liverpoolu? 鈥 zaciekawi艂 si臋 Raymond. 鈥 Bo tak poda艂a gazeta.

鈥 Kapitana Patona nie ma w Liverpoolu 鈥 odpar艂 kr贸tko Poirot.

鈥 W艂a艣ciwie nikt nie wie, gdzie on jest 鈥 zauwa偶y艂em.

鈥 Z wyj膮tkiem Herkulesa Poirota, co? 鈥 spyta艂 uszczypliwie Raymond.

鈥 Ja wiem wszystko. Prosz臋 to sobie zapami臋ta膰 鈥 odpar艂 powa偶nie Poirot.

Geoffrey Raymond podni贸s艂 wysoko brwi.

鈥 Wszystko? 鈥 zagwizda艂. 鈥 Ho, ho, to niewiele!

鈥 Czy pan chce powiedzie膰 鈥 spyta艂em z niedowierzaniem 鈥 偶e pan si臋 domy艣la, gdzie jest Ralf Paton?

鈥 Pan to nazywa domy艣laniem si臋, a ja, przyjacielu, nazywam to wiedz膮.

鈥 W Cranchester 鈥 zaryzykowa艂em.

鈥 Nie 鈥 odpar艂 powa偶nie Poirot. 鈥 Nie w Cranchester. Nie powiedzia艂 nic wi臋cej, natomiast szerokim gestem zaprosi艂 wszystkich do zaj臋cia miejsc. W czasie lekkiego zamieszania, kt贸re nast膮pi艂o, przysz艂y jeszcze dwie osoby i usiad艂y ko艂o drzwi: Parker i gospodyni.

鈥 Jeste艣my ju偶 wszyscy 鈥 powiedzia艂 Poirot. 鈥 Komplet. Trudno by艂o nie wyczu膰 pe艂nego zadowolenia w g艂osie detektywa. Po tych s艂owach przez twarze zebranych przemkn膮艂 lekki cie艅 niepokoju. Jakby zrozumieli, 偶e wpadli w pu艂apk臋, z kt贸rej nie ma wyj艣cia.

Poirot z powag膮 odczyta艂 list臋 nazwisk z kartki trzymanej w r臋ku:

鈥 Pani Ackroyd, panna Flora Ackroyd, major Blunt, pan Geoffrey Raymond, pani Ralfowa Paton, John Parker, El偶bieta Russell.

Od艂o偶y艂 papier na st贸艂.

鈥 Co to wszystko ma znaczy膰? 鈥 odezwa艂 si臋 Raymond.

鈥 Lista, kt贸r膮 wam odczyta艂em 鈥 powiedzia艂 Poirot 鈥 jest list膮 os贸b podejrzanych. Ka偶da z nich mia艂a okazj臋 zamordowa膰 Rogera Ackroyda.

Pani Ackroyd zerwa艂a si臋 z okrzykiem protestu. Pier艣 jej falowa艂a.

鈥 Mnie si臋 to nie podoba! 鈥 zakwili艂a. 鈥 Mnie si臋 to nie podoba! Ja wol臋 wr贸ci膰 do domu.

鈥 Nie mo偶e pani teraz i艣膰 do domu 鈥 odpar艂 stanowczo Poirot 鈥 p贸ki nie wys艂ucha pani wszystkiego, co mam do powiedzenia.

Odczeka艂 chwilk臋 i zn贸w odchrz膮kn膮艂.

鈥 Zaczniemy od pocz膮tku. Kiedy panna Ackroyd poprosi艂a mnie, abym zaj膮艂 si臋 spraw膮, poszed艂em do Fernly Park z dobrym doktorem Sheppardem. By艂em na tarasie, gdzie pokazano mi 艣lady but贸w na parapecie.

Nast臋pnie inspektor Raglan poprowadzi艂 mnie alejk膮, kt贸ra 艂膮czy si臋 z g艂贸wnym podjazdem. Zainteresowa艂 mnie ma艂y pawilonik i przeszuka艂em go starannie. Znalaz艂em dwie rzeczy. Kawa艂ek nakrochmalonego materia艂u i g臋sie pi贸rko. Nakrochmalony materia艂 natychmiast skierowa艂 moj膮 my艣l na fartuszek pokoj贸wki. Kiedy inspektor Raglan pokaza艂 mi list臋 mieszka艅c贸w domu, zauwa偶y艂em od razu, 偶e jedna z pokoj贸wek, Urszula Bourne, nie ma 偶adnego alibi. Zgodnie z jej w艂asnym zeznaniem, przebywa艂a w swoim pokoju od godziny dziewi膮tej trzydzie艣ci do dziesi膮tej. No, a je艣li sp臋dzi艂a ten czas w pawiloniku? Je艣li tak, to z kim si臋 tam spotyka艂a? Wiemy od doktora Shepparda, 偶e kto艣 obcy by艂 tego wieczoru w domu. 脫w cz艂owiek, kt贸rego doktor spotka艂 przed bram膮. Na pierwszy rzut oka wydawa艂oby si臋, 偶e nasz ma艂y problem jest rozwi膮zany i 偶e 贸w obcy poszed艂 do pawiloniku zobaczy膰 si臋 z Urszul膮 Bourne. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e poszed艂 on w艂a艣nie do pawiloniku, poniewa偶 znalaz艂em tam g臋sie pi贸rko. To natychmiast podsun臋艂o mi my艣l o narkomanie, i to o narkomanie, kt贸ry wpad艂 w na艂贸g w Ameryce, gdzie w膮chanie 鈥炁沶iegu鈥 jest cz臋stsze ni偶 w tym kraju. Cz艂owiek, na kt贸rego natkn膮艂 si臋 doktor Sheppard, m贸wi艂 z akcentem ameryka艅skim. To pasowa艂o do moich wniosk贸w.

Ale nie pasowa艂a tutaj jedna rzecz. Czasy! Urszula Bourne nie mog艂a uda膰 si臋 do pawiloniku przed dziewi膮t膮 trzydzie艣ci, podczas gdy 贸w go艣膰 by艂 tam ju偶 par臋 minut po dziewi膮tej. Mog艂em oczywi艣cie przyj膮膰, 偶e czeka艂 na ni膮 p贸艂 godziny. Jedyna druga mo偶liwo艣膰 to dwa niezale偶ne spotkania w pawiloniku. Eh bien, jak tylko zacz膮艂em o tym my艣le膰, wysz艂y na jaw r贸偶ne ciekawe fakty. Dowiedzia艂em si臋, 偶e gospodyni, panna Russell, by艂a tego ranka u doktora Shepparda i wykaza艂a wielkie zainteresowanie metodami leczenia na艂ogowych narkoman贸w. 艁膮cz膮c to ze znalezieniem g臋siego pi贸rka, przyj膮艂em, 偶e 贸w nieznajomy m臋偶czyzna przyszed艂 do Fernly, aby spotka膰 si臋 z gospodyni膮, a nie z Urszul膮 Bourne. A wi臋c z kim spotyka艂a si臋 Urszula Bourne? Nie musia艂em d艂ugo nad tym my艣le膰. Przede wszystkim znalaz艂em obr膮czk臋 z napisem 鈥濷d R.鈥 i dat膮. Potem dowiedzia艂em si臋, 偶e widziano Ralfa Patona, jak o godzinie dziewi膮tej dwadzie艣cia pi臋膰 szed艂 alejk膮 w stron臋 pawiloniku. Dowiedzia艂em si臋 r贸wnie偶 o pewnej rozmowie, kt贸ra mia艂a miejsce tego samego popo艂udnia w lasku pod miasteczkiem 鈥 o rozmowie mi臋dzy Ralfem Patonem a nieznan膮 dziewczyn膮. A wi臋c fakty zacz臋艂y do siebie pasowa膰. Ma艂偶e艅stwo w tajemnicy, zar臋czyny og艂oszone w dzie艅 tragedii, burzliwa rozmowa w lesie, wieczorne spotkanie w pawiloniku.

To przy okazji zdradzi艂o mi jedn膮 rzecz: zar贸wno Ralf Paton, jak i Urszula Bourne (czy te偶 Paton) mieli najpowa偶niejsze powody, by 偶yczy膰 sobie 艣mierci pana Ackroyda. I niespodziewanie wyja艣ni艂o to jeszcze jedn膮 spraw臋: to nie Ralf Paton rozmawia艂 z panem Ackroydem o dziewi膮tej trzydzie艣ci w gabinecie.

A wi臋c zbli偶amy si臋 do bardzo interesuj膮cego problemu. Kogo Ackroyd przyjmowa艂 w gabinecie o dziewi膮tej trzydzie艣ci? Nie Ralfa Patona, kt贸ry by艂 z 偶on膮 w pawiloniku. Nie Charlesa Kenta, bo on ju偶 sobie poszed艂. Kogo wi臋c? Postawi艂em sobie genialne i bardzo odwa偶ne pytanie: czy w og贸le by艂 z nim ktokolwiek?

Poirot pochyli艂 si臋 do przodu i wypowiedzia艂 te ostatnie s艂owa z triumfaln膮 nut膮, potem zn贸w si臋 cofn膮艂, jak cz艂owiek, kt贸ry zada艂 decyduj膮cy cios.

Raymond nie by艂 jednak oszo艂omiony rewelacj膮 Poirota i lekko zaprotestowa艂:

鈥 Czy pan sugeruje, 偶e k艂ama艂em, panie Poirot? Dow贸d, 偶e kto艣 by艂 w gabinecie, nie opiera si臋 bynajmniej tylko na moim o艣wiadczeniu. Najwy偶ej mog艂em si臋 myli膰 co do dok艂adnego brzmienia s艂贸w. Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e major Blunt r贸wnie偶 s艂ysza艂 g艂os pana Ackroyda. By艂 na tarasie i cho膰 nie pochwyci艂 tre艣ci, wyra藕nie s艂ysza艂 rozmow臋.

Poirot skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nie zapomnia艂em o tym 鈥 powiedzia艂 spokojnie. 鈥 Ale major Blunt mia艂 wra偶enie, 偶e to pan jest w gabinecie z Rogerem Ackroydem.

Przez chwil臋 Raymond wydawa艂 si臋 zaskoczony. Szybko jednak powr贸ci艂 do r贸wnowagi.

鈥 Ale Blunt wie teraz, 偶e si臋 myli艂 鈥 odpar艂.

鈥 W艂a艣nie! 鈥 zgodzi艂 si臋 Blunt.

鈥 A jednak musia艂 by膰 jaki艣 pow贸d, dla kt贸rego major Blunt pomy艣la艂 o panu 鈥 upiera艂 si臋 Poirot. 鈥 O nie 鈥 podni贸s艂 r臋k臋. 鈥 Ja wiem, jaki pan poda pow贸d, ale to mi nie wystarcza. Musimy szuka膰 innego. Wyja艣ni臋 inaczej. Od samego pocz膮tku uderza艂a mnie jedna rzecz: rodzaj s艂贸w, kt贸re us艂ysza艂 pan Raymond. Zadziwiaj膮ce, 偶e nikt nie zwr贸ci艂 na to uwagi i nie dostrzeg艂 w nich nic szczeg贸lnego. 鈥 Poirot przerwa艂 na chwil臋, potem przytoczy艂 spokojnie: 鈥 鈥濷statnimi czasy moje zobowi膮zania finansowe uleg艂y znacznemu zwi臋kszeniu i nie mog臋, niestety, pozytywnie ustosunkowa膰 si臋 do pa艅skiej pro艣by鈥︹. Czy nic was w tym nie uderza?

鈥 Raczej nie 鈥 odpar艂 Raymond. 鈥 Pan Ackroyd cz臋sto dyktowa艂 mi listy, w kt贸rych u偶ywa艂 niemal tych samych s艂贸w.

鈥 O w艂a艣nie! 鈥 wykrzykn膮艂 Poirot. 鈥 O to mi w艂a艣nie idzie! Czy kto艣 u偶y艂by takich s艂贸w w rozmowie? Niemo偶liwe, aby to zdanie pochodzi艂o ze zwyk艂ej rozmowy dw贸ch ludzi. Natomiast gdyby pan Ackroyd dyktowa艂 list鈥

鈥 Mia艂 pan na my艣li, gdyby czyta艂 na g艂os list 鈥 powiedzia艂 wolno Raymond. 鈥 Ale te偶 musia艂by czyta膰 komu艣?

鈥 Dlaczego? Nie mamy 偶adnego dowodu na to, 偶e kto艣 inny znajdowa艂 si臋 w gabinecie. Nikt nie s艂ysza艂 innego g艂osu opr贸cz g艂osu pana Ackroyda, prosz臋 o tym pami臋ta膰!

鈥 No, ale przecie偶 nikt nie czyta艂by sobie na g艂os list贸w tego typu! Chyba鈥 chyba 偶e pomiesza艂oby mu si臋 w g艂owie!

鈥 Wszyscy zapomnieli艣cie o jednej rzeczy 鈥 powiedzia艂 z zadowoleniem Poirot. 鈥 O wizycie pewnego cz艂owieka w poprzedzaj膮c膮 艣rod臋.

Spojrzenia zebranych skupi艂y si臋 na detektywie.

鈥 Tak, tak 鈥 Poirot kiwa艂 zach臋caj膮co g艂ow膮. 鈥 W 艣rod臋. M艂ody cz艂owiek, kt贸ry przyszed艂, sam w sobie nie by艂 wa偶ny. Ale wa偶na jest firma, kt贸r膮 reprezentowa艂.

鈥 Przedsi臋biorstwo dyktafon贸w! 鈥 Raymond a偶 si臋 zach艂ysn膮艂. 鈥 Rozumiem teraz. Dyktafon! To pan ma na my艣li?

Poirot skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Pan Ackroyd mia艂 zamiar kupi膰 dyktafon, przypomina pan sobie. By艂em na tyle ciekawy, 偶e skontaktowa艂em si臋 z firm膮. Odpowiedzieli mi, 偶e pan Ackroyd naby艂 dyktafon od ich przedstawiciela. Nie wiem, dlaczego ukry艂 ten fakt przed panem.

鈥 Mo偶e chcia艂 mi po prostu zrobi膰 niespodziank臋 鈥 b膮kn膮艂 Raymond. 鈥 On mia艂 zupe艂nie dziecinne upodobania tego rodzaju. Lubi艂 zaskakiwa膰 ludzi. Prawdopodobnie dzie艅 czy dwa chcia艂 nacieszy膰 si臋 tajemnic膮 i bawi膰 now膮 zabawk膮. Tak, to do niego podobne. Ma pan zupe艂n膮 racj臋, nikt nie u偶y艂by podobnych s艂贸w w zwyk艂ej rozmowie.

鈥 Mamy wi臋c wyja艣nienie 鈥 powiedzia艂 Poirot 鈥 dlaczego major Blunt my艣la艂, 偶e to pan jest w gabinecie. Us艂ysza艂 s艂owa czy fragmenty dyktowanego listu i pod艣wiadomie wydedukowa艂, 偶e w艂a艣nie pan znajduje si臋 w towarzystwie Rogera Ackroyda. Natomiast jego 艣wiadomo艣膰 by艂a zaj臋ta zupe艂nie czym艣 innym: mign臋艂a mu sylwetka bia艂o ubranej kobiety. S膮dzi艂, 偶e to panna Ackroyd. W rzeczywisto艣ci by艂a to Urszula Bourne w bia艂ym fartuszku. I j膮 widzia艂 major Blunt, jak sz艂a do pawiloniku.

Raymond odzyska艂 ju偶 panowanie nad sob膮 po pierwszym zaskoczeniu.

鈥 Ale mimo wszystko 鈥 zauwa偶y艂 鈥 to pa艅skie genialne odkrycie (przyznaj臋, 偶e sam bym na co艣 podobnego nigdy nie wpad艂) nie zmienia jednej zasadniczej sprawy: pan Ackroyd musia艂 偶y膰 jeszcze o dziewi膮tej trzydzie艣ci, skoro dyktowa艂 list. Wydaje mi si臋, 偶e o tej porze 贸w Charles Kent nie znajdowa艂 si臋 ju偶 na terenie parku. A je艣li idzie o Ralfa Patona鈥? 鈥 Zawaha艂 si臋, spogl膮daj膮c z ukosa na Urszul臋.

Ta zaczerwieni艂a si臋, ale odpowiedzia艂a dosy膰 pewnie:

鈥 Ja i Ralf po偶egnali艣my si臋 tu偶 przed za kwadrans dziesi膮ta. On nie zbli偶a艂 si臋 do domu, jestem tego pewna. Nie mia艂 zamiaru tego robi膰. Nie chcia艂 widzie膰 ojczyma na oczy, gdy偶 by艂 pewien, 偶e rozmowa z nim by艂aby nies艂ychanie przykra.

鈥 Nie w膮tpi臋 ani na chwil臋, 偶e m贸wi pani prawd臋 鈥 odezwa艂 si臋 Raymond. 鈥 Od samego pocz膮tku jestem zdania, 偶e kapitan Paton jest niewinny. Ale trzeba my艣le膰 o ewentualnej rozprawie s膮dowej i o pytaniach, jakie tam b臋d膮 zadawa膰. Kapitan Paton znajduje si臋 w bardzo niewyra藕nej sytuacji. Gdyby natomiast pojawi艂 si臋鈥

Poirot przerwa艂 Raymondowi:

鈥 To jest pa艅ska rada, tak? 呕eby kapitan Paton si臋 ujawni艂?

鈥 Naturalnie. Je艣li pan wie, gdzie on jest鈥

鈥 Z tego widz臋, 偶e pan nie bardzo wierzy, 偶e ja wiem.

A przecie偶 przed chwil膮 powiedzia艂em panu, 偶e wiem wszystko. Znam prawd臋 o telefonie do doktora Shepparda, o 艣ladach na parapecie, o miejscu ukrycia Ralfa Patona鈥

鈥 Gdzie on jest? 鈥 spyta艂 ostro major Blunt.

鈥 Niedaleko st膮d 鈥 odpar艂 Poirot z u艣miechem.

鈥 W Cranchester? 鈥 zapyta艂em. Poirot obr贸ci艂 si臋 ku mnie:

鈥 Pan ci膮gle zadaje to samo pytanie. Ma pan id茅e fixe na punkcie Cranchester. Nie, Ralf Paton nie jest w Cranchester, on jest鈥 tu!

Dramatycznym gestem wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Wszystkie g艂owy obr贸ci艂y si臋 we wskazanym kierunku. W drzwiach sta艂 Ralf Paton.



Rozdzia艂 dwudziesty czwarty
Opowie艣膰 Ralfa Patona


By艂a to dla mnie bardzo przykra chwila. Niezbyt dobrze potrafi臋 sobie nawet teraz uprzytomni膰, co si臋 nast臋pnie zdarzy艂o. Pami臋tam tylko okrzyki zdziwienia i powitania. Kiedy wreszcie opanowa艂em si臋 na tyle, by wiedzie膰, co si臋 dzieje doko艂a, Ralf Paton sta艂 obok 偶ony, jej d艂o艅 w jego d艂oni, i u艣miecha艂 si臋 do mnie przez ca艂y pok贸j.

Poirot tak偶e si臋 u艣miecha艂 i jednocze艣nie grozi艂 mi znacz膮co palcem.

鈥 Czy nie m贸wi艂em panu przynajmniej ze trzydzie艣ci sze艣膰 razy, 偶e to bezcelowe ukrywa膰 prawd臋 przed Herkulesem Poirotem? 鈥 spyta艂. 鈥 呕e on i tak dowie si臋 prawdy? 鈥 Obr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych os贸b: 鈥 Pami臋taj膮 pa艅stwo nasz膮 rozmow臋 przy stole. By艂o nas sze艣cioro. Oskar偶y艂em pi臋cioro obecnych, 偶e ukrywaj膮 przede mn膮 prawd臋. Czworo wyda艂o mi swoje tajemnice. Tylko doktor Sheppard nie wyda艂 swojej. Ale przez ca艂y czas co艣 podejrzewa艂em. Tego wieczoru doktor Sheppard poszed艂 do gospody Pod Trzema Dzikami, spodziewaj膮c si臋 zasta膰 tam Ralfa Patona. Ale go nie zasta艂. Przypu艣膰my, powiedzia艂em sobie, przypu艣膰my, 偶e wracaj膮c do domu spotka艂 Ralfa na ulicy. Doktor Sheppard by艂 jego przyjacielem i szed艂 w艂a艣nie prosto z miejsca zbrodni. Musia艂 zdawa膰 sobie spraw臋, 偶e sytuacja jest bardzo z艂a dla Ralfa Patona. Mo偶e wiedzia艂 wi臋cej ni偶 wszyscy鈥

鈥 To prawda 鈥 b膮kn膮艂em ponuro. 鈥 Tak, chyba teraz mog臋 przyzna膰 si臋 do wszystkiego. Odwiedzi艂em Ralfa tego samego dnia po po艂udniu. Najpierw nie chcia艂 mi si臋 zwierzy膰 ze swoich k艂opot贸w, ale potem powiedzia艂 wszystko o swoim ma艂偶e艅stwie i beznadziejnej sytuacji, w jakiej si臋 znalaz艂. Po zamordowaniu Rogera Ackroyda sta艂o si臋 dla mnie jasne, 偶e je艣li wyjd膮 na jaw pewne fakty, podejrzenie natychmiast padnie na Ralfa lub na dziewczyn臋, kt贸r膮 kocha艂. Tego wieczoru przedstawi艂em mu to wszystko. My艣l, 偶e b臋dzie musia艂 ewentualnie sk艂ada膰 zeznanie obci膮偶aj膮ce 偶on臋, wp艂yn臋艂a na decyzj臋 Ralfa, aby鈥 鈥 Zawaha艂em si臋 i Ralf doko艅czy艂 za mnie:

鈥 Aby zwia膰鈥 鈥 powiedzia艂 dobitnie. 鈥 Bo widzicie, Urszula zostawi艂a mnie w pawiloniku i sama wr贸ci艂a do domu. Pomy艣la艂em sobie, 偶e mo偶e chcia艂a raz jeszcze porozmawia膰 z ojczymem. Ju偶 po po艂udniu by艂 dla niej bardzo niegrzeczny. A w czasie drugiej rozmowy mo偶e j膮 obrazi艂 w taki okropny spos贸b, 偶e ona, nie wiedz膮c sama, co robi鈥

鈥 Zamilk艂.

Urszula uwolni艂a d艂o艅 z jego u艣cisku i cofn臋艂a si臋 o krok.

鈥 Tak my艣la艂e艣, Ralf? Naprawd臋 my艣la艂e艣, 偶e ja mog艂am co艣 podobnego zrobi膰?

鈥 Powr贸膰my do niewybaczalnego post臋pku doktora Shepparda 鈥 przerwa艂 sucho Poirot. 鈥 Doktor Sheppard zgodzi艂 si臋 pom贸c Ralfowi. Uda艂o mu si臋 te偶 ukry膰 Ralfa Patona przed policj膮.

鈥 Gdzie? 鈥 spyta艂 Raymond. 鈥 W swoim domu?

鈥 Ach, nie! 鈥 odpar艂 Poirot. 鈥 Powinien pan zada膰 sobie to samo pytanie, kt贸re ja sobie zada艂em. Je艣li nasz doktor ukrywa m艂odego cz艂owieka, to gdzie? To musia艂o by膰 gdzie艣 blisko. Pomy艣la艂em o Cranchester. W hotelu? Nie. W pensjonacie? Jeszcze kategoryczniej nie. A wi臋c gdzie? Aha, jest! W sanatorium! W sanatorium dla nerwowo chorych. Sprawdzam. Poddaj臋 m贸j ma艂y pomys艂 pr贸bie. Wymy艣lam siostrze艅ca umys艂owo chorego. Radz臋 si臋 panny Sheppard co do odpowiednich zak艂ad贸w. Ona podaje mi nazw臋 dw贸ch w pobli偶u Cranchester, gdzie jej brat wysy艂a chorych. Sprawdzam. Tak, do jednego z tych zak艂ad贸w doktor Sheppard w sobot臋 rano sam odwi贸z艂 pacjenta. Cho膰 pacjent nosi艂 inne nazwisko, nie mia艂em trudno艣ci w sprawdzeniu, 偶e to w艂a艣nie jest kapitan Paton. Po pewnych koniecznych formalno艣ciach pozwolono mi przywie藕膰 kapitana tutaj. Przyby艂 do mojego domu wczoraj we wczesnych godzinach rannych.

Spojrza艂em ponuro na Poirota.

鈥 Ekspert Karoliny z Ministerstwa Spraw Wewn臋trznych 鈥 mrukn膮艂em. 鈥 I pomy艣le膰, 偶e mnie to nigdy nie przysz艂o do g艂owy.

鈥 Teraz pan widzi, doktorze, dlaczego zwr贸ci艂em uwag臋 na pewn膮 pow艣ci膮gliwo艣膰 w pa艅skim r臋kopisie 鈥 powiedzia艂 Poirot. 鈥 Wszystko w nim jest zgodne z prawd膮 do pewnego miejsca i w pewnych granicach. Ale pan zakre艣li艂 bardzo ma艂e granice prawdzie, przyjacielu, tak?

By艂em zbytnio zgn臋biony, aby dyskutowa膰 na ten temat.

鈥 Doktor Sheppard by艂 bardzo lojalny 鈥 odezwa艂 si臋 Ralf. 鈥 Sta艂 przy mnie wytrwale. I zrobi艂, co uwa偶a艂 za najlepsze. Z tego, co teraz powiedzia艂 pan Poirot, widz臋, 偶e nie to by艂o najlepsze. Powinienem by艂 si臋 ujawni膰 i ponie艣膰 wszelkie konsekwencje. W sanatorium, widzicie, nie by艂o gazet. Nie mia艂em poj臋cia, jak potoczy艂y si臋 wypadki.

鈥 Tak, doktor Sheppard okaza艂 si臋 wzorem dyskrecji 鈥 stwierdzi艂 ozi臋ble Poirot. 鈥 Ale ja odkryj臋 zawsze ka偶dy sekret. To moja specjalno艣膰.

鈥 No wi臋c czy teraz mo偶emy us艂ysze膰 od kapitana Patona, co zdarzy艂o si臋 owego wieczoru? 鈥 spyta艂 niecierpliwie Raymond.

鈥 Ju偶 wszystko wiecie 鈥 powiedzia艂 Ralf. 鈥 W艂a艣ciwie nie mam nic do dodania. Wyszed艂em z pawiloniku oko艂o dziewi膮tej czterdzie艣ci pi臋膰 i zacz膮艂em spacerowa膰 po parku, staraj膮c si臋 zdecydowa膰 na jaki艣 krok. Co w艂a艣ciwie robi膰? Musz臋 przyzna膰, 偶e nie mam nawet cienia 偶adnego alibi, ale sk艂adam wam najuroczystsze s艂owo honoru, 偶e nie zbli偶a艂em si臋 do okna gabinetu i nie widzia艂em mego ojczyma 偶ywego ani umar艂ego. Bez wzgl臋du na to, co powie ca艂y 艣wiat, chc臋, 偶eby艣cie mi uwierzyli.

鈥 Nie ma alibi! 鈥 mrukn膮艂 Raymond. 鈥 To bardzo 藕le. Ja panu naturalnie wierz臋, ale sytuacja 藕le si臋 przedstawia.

鈥 To jednak znacznie upraszcza spraw臋 鈥 odezwa艂 si臋 weso艂o Poirot. 鈥 Nies艂ychanie upraszcza.

Spojrzeli艣my na niego zdumieni.

鈥 Rozumiecie mnie? Nie? Chodzi mi o to: aby ocali膰 kapitana Patona, prawdziwy zbrodniarz musi si臋 przyzna膰. 鈥 Poirot promienia艂. 鈥 Tak, tak, m贸wi臋 to powa偶nie. Widz膮 pa艅stwo, nie zaprosi艂em tu inspektora Raglana. Mia艂em ku temu pow贸d. Nie chcia艂em mu powiedzie膰 wszystkiego, co wiem. W ka偶dym razie nie chcia艂em tego uczyni膰 dzi艣 wieczorem.

Poirot pochyli艂 si臋 naprz贸d i nagle w jego g艂osie i ca艂ym zachowaniu zasz艂a gwa艂towna zmiana. Sta艂 si臋 teraz niebezpieczny.

鈥 M贸wi臋 do ciebie! Ja wiem, 偶e morderca Rogera Ackroyda znajduje si臋 w tym pokoju! Do mordercy m贸wi臋. Jutro inspektor Raglan dowie si臋 ca艂ej prawdy. Rozumiesz?

W pokoju zapanowa艂a napi臋ta cisza. W jej 艣rodek wesz艂a breto艅ska gospodyni, nios膮c na tacy telegram. Poirot wzi膮艂 go i otworzy艂.

Rozleg艂 si臋 wyra藕ny g艂os Blunta:

鈥 Morderca znajduje si臋 mi臋dzy nami? Wie pan, kto to?

Poirot doczyta艂 telegram i zmi膮艂 go w kulk臋.

鈥 Teraz ju偶 wiem. 鈥 Stukn膮艂 palcem w zmi臋ty papierek.

鈥 Co to jest? 鈥 spyta艂 Raymond ostro.

鈥 Radiogram ze statku p艂yn膮cego do Stan贸w Zjednoczonych 鈥 odpowiedzia艂 Poirot.

W pokoju nadal panowa艂a cisza. Poirot wsta艂 i uk艂oni艂 si臋.

鈥 Messieurs et mesdames, nasze ma艂e zebranko jest sko艅czone. Prosz臋 pami臋ta膰, jutro rano inspektor Raglan dowie si臋 prawdy!



Rozdzia艂 dwudziesty pi膮ty
Ca艂a prawda


Poirot ruchem r臋ki nakaza艂 mi pozosta膰 w pokoju po wyj艣ciu innych. Us艂ucha艂em i podszed艂em do kominka. Czubkiem buta zacz膮艂em poprawia膰 polana na ogniu.

Obr贸t sprawy mnie zaskoczy艂. Po raz pierwszy nie mog艂em absolutnie zrozumie膰 znaczenia s艂贸w Poirota. Przez chwil臋 by艂em sk艂onny przypuszcza膰, 偶e scena, jak膮 widzia艂em, jest tylko gigantycznym blefem i 偶e Poirot zagra艂 t臋 ca艂膮, jak j膮 nazwa艂, komedi臋 jedynie w celu autoreklamy. Ale wbrew sobie musia艂em uwierzy膰 w towarzysz膮ce temu realne fakty. W s艂owach detektywa wyczuwa艂em gro藕b臋 i niezaprzeczaln膮 pewno艣膰 siebie. Jednak w dalszym ci膮gu s膮dzi艂em, 偶e Poirot znajduje si臋 na fa艂szywym tropie.

Kiedy zamkn臋艂y si臋 drzwi za ostatnim go艣ciem, Poirot podszed艂 do kominka.

鈥 No i co, m贸j przyjacielu? 鈥 powiedzia艂 spokojnie. 鈥 Co pan o tym wszystkim my艣li?

鈥 Nie wiem zupe艂nie, co mam my艣le膰 鈥 odpar艂em szczerze. 鈥 Jaki cel tego wszystkiego? Dlaczego nie p贸j艣膰 od razu do inspektora Raglana i nie powiedzie膰 mu, co si臋 wie? Po co to skomplikowane ostrzeganie mordercy?

Poirot usiad艂 i wyci膮gn膮艂 pude艂ko cieniutkich rosyjskich papieros贸w. Przez par臋 minut pali艂 w milczeniu. Wreszcie si臋 odezwa艂:

鈥 Niech pan u偶yje swoich szarych kom贸rek. Za moim post臋powaniem zawsze kryje si臋 jaki艣 pow贸d.

Chwil臋 si臋 waha艂em, potem wolno zacz膮艂em m贸wi膰:

鈥 Pierwszy pow贸d, jaki widz臋, to chyba to, 偶e nie zna pan mordercy, ale jest pan pewien, 偶e kryje si臋 on w艣r贸d os贸b obecnych tu dzisiaj wieczorem. No i zamierza艂 pan zmusi膰 go, by si臋 ujawni艂.

Poirot skin膮艂 z uznaniem g艂ow膮.

鈥 Sprytny pomys艂, ale nie odpowiada prawdzie.

鈥 Albo te偶 przekonuj膮c morderc臋, 偶e pan wie, kim on jest, chce go pan zmusi膰 do ujawnienia si臋 niekoniecznie przez wyznanie. Morderca mo偶e na przyk艂ad spr贸bowa膰 pana uciszy膰, tak jak uciszy艂 poprzednio Rogera Ackroyda, 偶eby nie m贸g艂 pan spe艂ni膰 jutro rano swojej gro藕by.

鈥 Pu艂apka i ja jako przyn臋ta! Merci, mon ami, na to nie jestem dostatecznie odwa偶ny.

鈥 A wi臋c w takim razie zupe艂nie nie rozumiem. Przecie偶 ostrzegaj膮c morderc臋 zawczasu, ryzykuje pan jego ucieczk臋!

Poirot potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 On nie mo偶e uciec 鈥 odezwa艂 si臋 z powag膮. 鈥 Ma tylko jedn膮 drog臋, a droga ta nie prowadzi do wolno艣ci.

鈥 I pan naprawd臋 wierzy, 偶e jedna z obecnych dzisiaj wieczorem os贸b pope艂ni艂a morderstwo? 鈥 spyta艂em z niewiar膮 w g艂osie.

鈥 Tak, m贸j przyjacielu.

鈥 Kto?

Przez kilka minut panowa艂a cisza. Potem Poirot wrzuci艂 niedopa艂ek do kominka i zacz膮艂 m贸wi膰 spokojnie, zastanawiaj膮c si臋 g艂臋boko nad ka偶dym s艂owem:

鈥 Poprowadz臋 pana t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 ja przeby艂em. Krok za krokiem b臋dzie mi pan towarzyszy艂 i zobaczy pan, 偶e wszystko wskazuje tylko na jedn膮 osob臋. Na pocz膮tku dwa ma艂e fakty i jedna niezgodno艣膰 czasu zwr贸ci艂y moj膮 uwag臋. Pierwszy fakt to telefon do pana. Je艣li Ralf Paton by艂 rzeczywi艣cie morderc膮, telefon stawa艂 si臋 zupe艂nie bez znaczenia, stawa艂 si臋 absurdem. Dlatego te偶 powiedzia艂em sobie: Ralf Paton nie jest morderc膮.

Stwierdzi艂em, 偶e telefonowa膰 do pana nie m贸g艂 nikt z Fernly, a jednak by艂em przekonany, 偶e mordercy musz臋 szuka膰 wy艂膮cznie w艣r贸d tych, kt贸rzy byli w Fernly w wiecz贸r zbrodni. St膮d te偶 wywnioskowa艂em, 偶e telefon pochodzi艂 od wsp贸lnika mordercy. Nie bardzo by艂em zadowolony z tego wniosku, ale chwilowo na nim poprzesta艂em.

Nast臋pnie zaj膮艂em si臋 zbadaniem celu, jaki przy艣wieca艂 autorowi tego telefonu. To by艂o bardzo trudne. Mog艂em do tego doj艣膰, analizuj膮c wy艂膮cznie skutek. Skutkiem by艂 fakt, 偶e morderstwo odkryto wieczorem, zamiast 鈥 wed艂ug wszelkiego prawdopodobie艅stwa 鈥 nast臋pnego dnia rano. Zgadza si臋 pan z tym?

鈥 No, taak鈥 chyba tak. Musia艂o by膰 tak, jak pan m贸wi. Poniewa偶 pan Ackroyd poleci艂, by mu nie przeszkadzano, pewnie nikt by tego wieczoru nie wszed艂 do gabinetu.

鈥 Tres bien*. Sprawa si臋 posuwa, tak? Ale sytuacja nie jest jeszcze jasna. Jaka z tego korzy艣膰, 偶e morderstwo b臋dzie odkryte wieczorem, a nie nast臋pnego dnia rano? Nasuwa艂a mi si臋 tylko jedna my艣l: morderca, wiedz膮c, 偶e zbrodnia b臋dzie ujawniona o pewnej okre艣lonej godzinie, m贸g艂 by膰 obecny przy wy艂amywaniu drzwi lub bezpo艣rednio potem. I teraz przechodzimy do drugiego faktu: fotel odsuni臋to od 艣ciany. Inspektor Raglan przeszed艂 nad tym do porz膮dku dziennego jako nad spraw膮 b艂ah膮. A ja przeciwnie, zawsze przywi膮zywa艂em do tego wielk膮 wag臋.

Do swojego r臋kopisu do艂膮czy艂 pan bardzo 艂adny plan gabinetu. Gdyby go pan w tej chwili mia艂 przy sobie, zobaczy艂by pan, 偶e fotel wysuni臋ty na miejsce wskazane przez Parkera sta艂by akurat na linii drzwi i okna.

鈥 Okna? 鈥 powiedzia艂em szybko.

鈥 Pan r贸wnie偶 wpad艂 na t臋 sam膮 my艣l co ja. Wyobra偶a艂em sobie, 偶e fotel zosta艂 wysuni臋ty w tym celu, by kto艣 wchodz膮cy drzwiami nie dostrzeg艂 rzeczy pozostawionej na oknie. Ale wkr贸tce porzuci艂em to przypuszczenie, bo chocia偶 fotel mia艂 wysokie oparcie, to by艂 to taki stary fotel wolterowski prawie nie zas艂ania艂 okna, najwy偶ej to, co jest pod nim, ju偶 poni偶ej parapetu. Nie, mon ami! Ale prosz臋 sobie przypomnie膰, 偶e tu偶 przed oknem sta艂 stolik z ksi膮偶kami i pismami. No i ten st贸艂 艣wietnie kry艂 si臋 za wysuni臋tym fotelem. I wtedy natychmiast zacz膮艂em domy艣la膰 si臋 prawdziwego przebiegu wypadk贸w.

Przypu艣膰my, 偶e na tym stoliku sta艂o co艣, czego nie powinien nikt zobaczy膰. Co艣, co zostawi艂 tam morderca.

Jeszcze wtedy nie wiedzia艂em, co to mog艂o by膰. Ale ju偶 zna艂em bardzo charakterystyczne cechy tego przedmiotu. Na przyk艂ad wiedzia艂em, 偶e to by艂o co艣, czego morderca nie m贸g艂 od razu ze sob膮 zabra膰. Z drugiej strony by艂o bardzo wa偶ne, aby m贸g艂 to zrobi膰 jak najszybciej po odkryciu zbrodni. St膮d te偶 ten telefon i szansa dla mordercy, aby by艂 obecny w chwili znalezienia cia艂a.

Dalej. Cztery osoby wchodz膮 w rachub臋 przed przybyciem policji. Pan, doktorze, Parker, major Blunt i pan Raymond. Parkera natychmiast wyeliminowa艂em, poniewa偶 bez wzgl臋du na to, o kt贸rej godzinie odkryto by zbrodni臋, on by艂by zawsze na miejscu. On r贸wnie偶 powiedzia艂 mi o wysuni臋tym fotelu. Parker wi臋c by艂 wolny od podejrze艅. Je艣li idzie o morderstwo, poniewa偶 w dalszym ci膮gu uwa偶a艂em za prawdopodobne, 偶e to on szanta偶owa艂 pani膮 Ferrars). Pos膮dza艂em jednak Raymonda i Blunta, poniewa偶 w wypadku odkrycia zbrodni wczesnym rankiem obaj mogliby przyby膰 na miejsce zbyt p贸藕no, by usun膮膰 przedmiot ze stolika pod oknem.

Ale c贸偶 to by艂 za przedmiot? S艂ysza艂 pan moje dzisiejsze s艂owa na temat urywk贸w pods艂uchanej rozmowy? Gdy tylko si臋 dowiedzia艂em o wizycie przedstawiciela firmy dyktafon贸w, zrodzi艂a si臋 w mojej g艂owie nowa my艣l. S艂ysza艂 pan, co p贸艂 godziny temu powiedzia艂em w tym pokoju? Wszyscy zgodzili si臋 z moj膮 teori膮, ale jeden wa偶ny fakt uszed艂 ich uwagi. Zgoda, przyjmuj膮c, 偶e owego wieczoru w gabinecie pana Ackroyda znajdowa艂 si臋 dyktafon, co si臋 z nim potem sta艂o?

鈥 Nigdy o tym nie pomy艣la艂em 鈥 odpar艂em.

鈥 Teraz wiemy, 偶e pan Ackroyd kupi艂 dyktafon, ale mi臋dzy jego rzeczami dyktafonu nie znaleziono. A wi臋c je艣li co艣 zosta艂o zabrane ze stolika, to dlaczego nie mia艂by to by膰 dyktafon? Ale by艂y z tym pewne trudno艣ci. Uwaga wszystkich, rzecz jasna, skoncentrowa艂a si臋 na ofierze i my艣l臋, 偶e ka偶dy m贸g艂 podej艣膰 do stolika niezauwa偶ony przez pozosta艂e osoby. Jednak偶e dyktafon jest dosy膰 du偶y. Nie mo偶na go niepostrze偶enie wsun膮膰 do kieszeni. Dyktafon trzeba by艂o w co艣 schowa膰.

Widzi pan, do czego prowadz臋? Sylwetka mordercy nabiera realnych kszta艂t贸w: Kto艣 obecny przy wykryciu zbrodni, ale kto艣, kogo by nie by艂o, gdyby zbrodni臋 wykryto nast臋pnego dnia rano. Kto艣 mog膮cy ukry膰 dyktafon鈥

Przerwa艂em:

鈥 Ale偶 jaki by艂 cel zabierania dyktafonu? Po co?

鈥 Przypomina mi pan pana Raymonda. Przyjmuje pan z g贸ry, 偶e to, co pods艂uchano o dziewi膮tej trzydzie艣ci, to by艂y s艂owa pana Ackroyda dyktuj膮cego list. Ale niech pan si臋 zastanowi nad cechami tego sprytnego wynalazku. Dyktuje si臋 do tuby, tak? A potem sekretarz nastawia walec i g艂os m贸wi鈥

鈥 Pan my艣li鈥? 鈥 wyrzuci艂em z siebie. Poirot skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Tak my艣l臋. O dziewi膮tej trzydzie艣ci pan Ackroyd ju偶 nie 偶y艂. To dyktafon przemawia艂, nie 偶ywy cz艂owiek.

鈥 I morderca w艂膮czy艂 aparat? Wobec tego musia艂 by膰 w pokoju o tej godzinie!

鈥 By膰 mo偶e. Ale nie wolno nam zapomina膰 o mo偶liwo艣ci mechanicznego urz膮dzenia. Co艣 w rodzaju zegara, mo偶e nawet dostosowany zwyk艂y budzik. I w takim wypadku wzbogacamy wyimaginowan膮 sylwetk臋 mordercy dwiema dodatkowymi cechami: musia艂 to by膰 kto艣, kto wiedzia艂 o nabyciu przez pana Ackroyda dyktafonu, i kto艣 maj膮cy wiedz臋 techniczn膮.

Tak daleko posun膮艂em si臋 do chwili, gdy przyszed艂 czas na 艣lady but贸w na parapecie. Sta艂y przede mn膮 trzy mo偶liwo艣ci: 1. 呕e w istocie pozostawi艂 je Ralf Paton. By艂 tego wieczoru w Fernly, m贸g艂 wej艣膰 do gabinetu przez okno i stwierdzi膰, 偶e ojczym nie 偶yje. To by艂a pierwsza hipoteza. 2. 呕e 艣lady pozostawi艂 kto艣 inny, kto艣, kto zupe艂nie przypadkowo mia艂 buty z tak膮 sam膮 gumow膮 podeszw膮. Ale stwierdzi艂em, 偶e cho膰 mieszka艅cy domu nosz膮 obuwie z podeszwami gumowymi, nie u偶ywaj膮 but贸w na tak zwanej s艂oninie. Nie chcia艂em wierzy膰 w taki zbieg okoliczno艣ci, by akurat kto艣 zupe艂nie obcy przyszed艂 do Fernly w identycznym obuwiu. Charles Kent, jak nam wiadomo od barmanki z Psa i Gwizdka, nosi艂 buty, kt贸re z niego spada艂y. 3. 呕e 艣lady pozostawi艂 kto艣, kto rozmy艣lnie chcia艂 rzuci膰 podejrzenie na Ralfa Patona. Aby sprawdzi膰 s艂uszno艣膰 tego trzeciego przypuszczenia, nale偶a艂o koniecznie wyja艣ni膰 pewne inne fakty. Jedn膮 par臋 p贸艂but贸w Ralfa Patona znalaz艂a policja w gospodzie Pod Trzema Dzikami. Ani Ralf, ani nikt inny nie m贸g艂 ich tego wieczoru mie膰 na sobie, poniewa偶 znajdowa艂y si臋 na dole w czyszczeniu. Zgodnie z teori膮 policji Ralf mia艂 na sobie drug膮 par臋 tego samego typu. Ja stwierdzi艂em, 偶e Ralf rzeczywi艣cie mia艂 dwie pary. Musia艂em jednak udowodni膰, 偶e owego wieczoru morderca mia艂 na sobie p贸艂buty Ralfa. Ale to by znaczy艂o, 偶e Ralf mia艂 jeszcze trzeci膮 par臋 obuwia. Trudno mi by艂o przypu艣ci膰, aby przywi贸z艂 ze sob膮 trzy jednakowe pary. Bardziej prawdopodobne by艂o, 偶e ta trzecia para to tak zwane kamasze. Poprosi艂em pana siostr臋 o zbadanie tej drobnej sprawy, pytaj膮c j膮 o ich kolor. Przyznaj臋 si臋 szczerze, 偶e chodzi艂o mi o odwr贸cenie jej uwagi od w艂a艣ciwego celu mojego pytania.

Zna pan wynik. Okaza艂o si臋, 偶e Ralf Paton w istocie przywi贸z艂 par臋 kamaszy. Pierwsze pytanie, kt贸re mu zada艂em wczoraj, kiedy przyby艂 do mnie do domu, dotyczy艂o obuwia, jakie mia艂 na sobie owego wieczoru. Odpowiedzia艂 bez wahania, 偶e buty, to znaczy kamasze, a nie p贸艂buty. I w nich zreszt膮 przyjecha艂, gdy偶 przecie偶 w sanatorium nie mia艂 nic innego.

A wi臋c posun臋li艣my si臋 jeszcze o krok w poznawaniu sylwetki mordercy. Jest to cz艂owiek, kt贸ry mia艂 okazj臋 zabra膰 owego dnia p贸艂buty Ralfa Patona z Trzech Dzik贸w.

Poirot na chwil臋 zamilk艂, a potem zacz膮艂 m贸wi膰 dalej nieco podniesionym g艂osem:

鈥 Jest jeszcze jeden wa偶ny punkt. Morderc膮 musia艂 by膰 kto艣, kto mia艂 okazj臋 zabra膰 sztylet ze srebrnego sto艂u. Mo偶e mi pan zarzuci膰, 偶e ka偶dy, kto mieszka w Fernly, mia艂 ku temu okazj臋, ale przypomn臋 panu, 偶e Flora Ackroyd by艂a bardzo pewna, i偶 sztyletu nie by艂o w gablotce w chwili, gdy ona ogl膮da艂a jej zawarto艣膰. 鈥 Poirot znowu przerwa艂. 鈥 Teraz potw贸rzmy sobie. Teraz, kiedy wszystko jest ju偶 jasne. Kto艣, kto by艂 w gospodzie Pod Trzema Dzikami w ci膮gu dnia, kto zna艂 na tyle dobrze Ackroyda, by wiedzie膰, 偶e kupi艂 dyktafon. Kto艣 znaj膮cy si臋 na r贸偶nych mechanizmach, kto mia艂 okazj臋 wyj膮膰 sztylet ze srebrnego sto艂u, nim przysz艂a panna Ackroyd. Kto艣, kto m贸g艂by ukry膰 w torbie dyktafon, no i kto by艂 sam w gabinecie w par臋 minut po odkryciu zbrodni, podczas gdy Parker telefonowa艂 po policj臋. Jednym s艂owem 鈥 doktor Sheppard!



Rozdzia艂 dwudziesty sz贸sty
I tylko prawda


Przez p贸艂torej minuty panowa艂a martwa cisza. Potem si臋 roze艣mia艂em.

鈥 Pan oszala艂 鈥 powiedzia艂em.

鈥 Nie 鈥 odpar艂 Poirot spokojnie. 鈥 Nie oszala艂em. Pierwsza zwr贸ci艂a mi na pana uwag臋 niezgodno艣膰 czas贸w. Ju偶 na samym pocz膮tku.

鈥 Niezgodno艣膰 czas贸w? 鈥 spyta艂em zdziwiony.

鈥 Tak. Przypomina pan sobie, wszyscy wtedy przyznali, pan tak偶e, 偶e potrzeba pi臋ciu minut, aby przej艣膰 od bramy do domu, a jeszcze mniej, je艣li idzie si臋 skr贸tem na taras. Ale pan opu艣ci艂 dom o godzinie za dziesi臋膰 dziewi膮ta, zar贸wno wed艂ug pa艅skiego o艣wiadczenia, jak i s艂贸w Parkera, a przy bramie znalaz艂 si臋 pan dopiero o godzinie dziewi膮tej. Wiecz贸r by艂 ch艂odny, takiej nocy nikt nie ma ochoty spacerowa膰 po parku. Dlaczego wi臋c zaj臋艂o panu dziesi臋膰 minut przej艣cie do bramy? Przez ca艂y czas orientowa艂em si臋, 偶e w膮tpliwa jest sprawa zamkni臋cia okna w gabinecie. Tylko pan to m贸g艂 po艣wiadczy膰. Ackroyd pyta艂 pana, czy pan zamkn膮艂 okno, ale sam tego nie sprawdzi艂. Przypu艣膰my wi臋c, 偶e okno na taras by艂o otwarte. Czy w ci膮gu tych dziesi臋ciu minut zd膮偶y艂by pan obiec dom doko艂a, zmieni膰 obuwie, wdrapa膰 si臋 przez okno do gabinetu, zamordowa膰 pana Ackroyda i by膰 ko艂o bramy o dziewi膮tej? Nie, gdy偶 prawdopodobnie cz艂owiek tak nerwowy jak owego wieczoru Ackroyd us艂ysza艂by pana wchodz膮cego przez okno i znale藕liby艣my 艣lady walki. Ale przypu艣膰my, 偶e zamordowa艂 pan Ackroyda przed wyj艣ciem z domu. W chwili kiedy sta艂 pan za jego fotelem. Potem wychodzi pan frontowymi drzwiami, biegnie do pawiloniku i wyjmuje z torby (kt贸r膮 pan tego wieczoru zabra艂 ze sob膮) p贸艂buty Ralfa Patona, wk艂ada je, idzie specjalnie przez b艂oto i pozostawia 艣lady na parapecie, wchodzi do gabinetu i zamyka od wewn膮trz drzwi na klucz, wraca biegiem do pawiloniku, wk艂ada w艂asne obuwie i biegnie do bramy. Wykona艂em sam wszystkie te czynno艣ci wczoraj, kiedy pan rozmawia艂 z pani膮 Ackroyd, i zaj臋艂o mi to akurat dziesi臋膰 minut. Potem do domu, no i alibi gotowe, poniewa偶 nastawi艂 pan dyktafon na godzin臋 dziewi膮t膮 trzydzie艣ci.

鈥 M贸j drogi panie Poirot 鈥 powiedzia艂em g艂osem, kt贸ry obco zabrzmia艂 mi w uszach. 鈥 Zbyt d艂ugo rozmy艣la艂 pan nad t膮 spraw膮! C贸偶, na mi艂o艣膰 bosk膮, zyska艂bym, morduj膮c pana Ackroyda?

鈥 Bezpiecze艅stwo! To pan szanta偶owa艂 pani膮 Ferrars. Kt贸偶 m贸g艂 wiedzie膰 lepiej, na co umar艂 pan Ferrars, ni偶 doktor, kt贸ry si臋 nim opiekowa艂? Kiedy po raz pierwszy rozmawiali艣my przez mur dziel膮cy nasze ogr贸dki, wspomnia艂 pan o otrzymanym przed rokiem spadku. Nie uda艂o mi si臋 wpa艣膰 na 艣lad jakiegokolwiek zapisu na pa艅sk膮 korzy艣膰. Musia艂 pan wymy艣li膰 t臋 histori臋, aby usprawiedliwi膰 posiadanie dwudziestu tysi臋cy funt贸w, kt贸re wy艂udzi艂 pan od pani Ferrars. Wiele korzy艣ci panu te pieni膮dze nie przynios艂y. Wi臋kszo艣膰 przepad艂a w spekulacjach. Wtedy przykr臋ci艂 pan 艣rub臋 zbyt mocno i pani Ferrars znalaz艂a drog臋 ucieczki, jakiej pan nie przewidzia艂. Gdyby Ackroyd dowiedzia艂 si臋 prawdy, nie mia艂by dla pana lito艣ci. By艂by pan zrujnowany na zawsze.

鈥 A telefon? 鈥 spyta艂em, chwytaj膮c si臋 ostatniej deski ratunku. 鈥 Przypuszczam, 偶e i tu wymy艣li艂 pan sobie jak膮艣 teoryjk臋.

鈥 Przyznam, 偶e z tym mia艂em wi臋cej k艂opotu, zw艂aszcza kiedy si臋 dowiedzia艂em, 偶e telefonowano do pana ze stacji kolejowej. Bo z pocz膮tku jeszcze s膮dzi艂em, 偶e pan po prostu wymy艣li艂 ten telefon. To by艂o bardzo sprytne posuni臋cie. Musia艂 pan jako艣 wyt艂umaczy膰 zjawienie si臋 w Fernly i usuni臋cie dyktafonu, na kt贸rym opiera艂o si臋 pa艅skie alibi. Domy艣la艂em si臋 troch臋 tego, kiedy pierwszego dnia odwiedzi艂em pana siostr臋. Powiedzia艂a mi, jakich pacjent贸w przyjmowa艂 pan w pi膮tek rano. Wtedy nie s艂ysza艂em jeszcze o sprawie panny Russell. Jej wizyta by艂a szcz臋艣liwym zbiegiem okoliczno艣ci, poniewa偶 odci膮gn臋艂a pana uwag臋 od prawdziwego celu pyta艅. No i wpad艂em na to, czego si臋 spodziewa艂em. Odwiedzi艂 pana tego ranka steward z ameryka艅skiego transatlantyku. Kt贸偶 by艂by lepszy! Wyje偶d偶a艂 o dziesi膮tej wieczorem do Liverpoolu. A potem w og贸le z kraju, w dalek膮 podr贸偶. Stwierdzi艂em, 偶e w sobot臋 odp艂yn膮艂 z Liverpoolu statek 鈥濷rion鈥, i uzyskawszy nazwisko stewarda, wys艂a艂em do niego radiogram z pewnymi pytaniami. Widzia艂 pan, jak przyniesiono mi odpowied藕.

Poda艂 mi kartk臋. Tre艣膰 jej by艂a nast臋puj膮ca: 鈥濼ak jest. Doktor Sheppard prosi艂 zostawi膰 kartk臋 do pacjenta. Potem zadzwoni膰 ze stacji z odpowiedzi膮. Odpowied藕 brzmia艂a: 芦Bez odpowiedzi禄鈥.

鈥 Bardzo sprytny pomys艂 鈥 zauwa偶y艂 Poirot. 鈥 Rzeczywi艣cie otrzyma艂 pan telefon. Pana siostra mog艂a to po艣wiadczy膰. Ale tre艣膰 rozmowy, jak膮 pan przeprowadzi艂? Ba! na to mieli艣my tylko pa艅skie s艂owo.

Ziewn膮艂em.

鈥 Wszystko to jest bardzo interesuj膮ce 鈥 odezwa艂em si臋 鈥 ale nie da si臋 absolutnie udowodni膰.

鈥 S膮dzi pan, 偶e nie? Niech pan sobie przypomni, co powiedzia艂em: rano inspektor Raglan dowie si臋 prawdy. Jednak偶e z sympatii dla pa艅skiej siostry jestem got贸w da膰 panu inn膮 drog臋 wyj艣cia. Mo偶e nast膮pi膰 na przyk艂ad wypadek. Nadmierna dawka 艣rodka nasennego. Pan mnie rozumie? Ale kapitan Ralf Paton musi by膰 oczyszczony, 莽a va sans dire*. Proponuj臋, aby pan uko艅czy艂 ten niezmiernie ciekawy r臋kopis, nie stosuj膮c jednak poprzedniej zasady zbytniej skromno艣ci.

鈥 Widz臋, 偶e jest pan nies艂ychanie p艂odny, je艣li idzie o propozycje 鈥 zauwa偶y艂em. 鈥 Czy pan ju偶 sko艅czy艂?

鈥 Nie, skoro mi pan o tym przypomnia艂, to w istocie jeszcze jedna drobna sprawa. By艂oby z pa艅skiej strony wielk膮 nieostro偶no艣ci膮 pr贸bowa膰 mnie uciszy膰 tak, jak pan uciszy艂 Rogera Ackroyda. Ten spos贸b zupe艂nie zawodzi wobec Herkulesa Poirota, rozumie pan?

鈥 M贸j drogi panie Poirot 鈥 powiedzia艂em, u艣miechaj膮c si臋 lekko. 鈥 Mo偶e mnie pan nazwa膰 wszystkim, ale nie szale艅cem. 鈥 Wsta艂em. 鈥 Tak, tak 鈥 powiedzia艂em, lekko ziewaj膮c. 鈥 Musz臋 ju偶 i艣膰 do domu. Dzi臋kuj臋 za bardzo pouczaj膮cy i interesuj膮cy wiecz贸r.

Poirot r贸wnie偶 wsta艂 i gdy wychodzi艂em z pokoju, uk艂oni艂 si臋 jak zwykle niezmiernie grzecznie.



Rozdzia艂 dwudziesty si贸dmy
Rozwi膮zanie


Godzina pi膮ta rano. Jestem bardzo zm臋czony. W艂a艣nie sko艅czy艂em robot臋. R臋ka mnie boli od pisania.

Dziwne zako艅czenie mojego r臋kopisu. Kt贸rego艣 dnia mia艂em zamiar og艂osi膰 go drukiem jako opowie艣膰 o jednym z niepowodze艅 Poirota. Dziwne, jak uk艂adaj膮 si臋 wypadki.

Przez ca艂y czas przeczuwa艂em jakie艣 nieszcz臋艣cie. Od chwili gdy zobaczy艂em pani膮 Ferrars i Ralfa z nisko pochylonymi ku sobie g艂owami. Wtedy my艣la艂em, 偶e ona mu si臋 zwierza. Myli艂em si臋, teraz wiem, ale w贸wczas my艣l o tym towarzyszy艂a mi nawet wtedy, gdy owego wieczoru szed艂em z Ackroydem do jego gabinetu, do momentu kiedy Ackroyd powiedzia艂 mi ca艂膮 prawd臋.

Biedny stary Ackroyd. Jestem szcz臋艣liwy, 偶e da艂em mu szans臋. Prosi艂em, by przeczyta艂 ten list, zanim oka偶e si臋 za p贸藕no. Nie, mo偶e lepiej b臋d臋 uczciwy wobec siebie: czy偶 pod艣wiadomie nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e z takim uparciuchem jak on post臋puj臋 najlepiej? To by艂 jedyny spos贸b, by nie odczyta艂 tego listu. Zdenerwowanie Ackroyda by艂o patologiczne i nies艂ychanie interesuj膮ce. A mimo to nie podejrzewa艂 mnie ani przez chwil臋.

My艣l o sztylecie przysz艂a p贸藕niej. Mia艂em przy sobie inny bardzo por臋czny instrument. Kiedy jednak zobaczy艂em sztylet w gablotce srebrnego sto艂u, natychmiast przysz艂o mi do g艂owy, 偶e znacznie lepiej u偶y膰 przedmiotu, kt贸rego nikt nie skojarzy z moj膮 osob膮.

Chyba od samego pocz膮tku mia艂em zamiar go zamordowa膰. Gdy tylko dowiedzia艂em si臋 o 艣mierci pani Ferrars, nabra艂em przekonania, 偶e przedtem zwierzy艂a si臋 ze wszystkiego Ackroydowi. Wtedy na ulicy wydawa艂 si臋 nies艂ychanie podniecony. Pomy艣la艂em sobie, 偶e by膰 mo偶e ju偶 pozna艂 prawd臋, ale trudno mu w ni膮 uwierzy膰, i zaprasza mnie, aby mi da膰 szans臋 udzielenia wyja艣nie艅.

Po powrocie do domu przedsi臋wzi膮艂em wi臋c 艣rodki ostro偶no艣ci. Je艣li podniecenie Ackroyda spowodowa艂 jaki艣 wybryk Ralfa, to moje przygotowania nic by nikomu nie zaszkodzi艂y. Dyktafon otrzyma艂em przed dwoma dniami do podregulowania. Co艣 si臋 w nim zaci臋艂o i powiedzia艂em Ackroydowi, 偶e spr贸buj臋 go zreperowa膰. Zabra艂em dyktafon do domu w mojej lekarskiej torbie.

Jestem zadowolony z siebie jako pisarza. Czy偶 mo偶na by艂o na przyk艂ad lepiej to opisa膰: 鈥濴ist przyniesiono za dwadzie艣cia dziewi膮ta. Opu艣ci艂em gabinet za dziesi臋膰 dziewi膮ta 鈥 list jeszcze nie zosta艂 odczytany. Zawaha艂em si臋 chwil臋, trzymaj膮c r臋k臋 na klamce, obr贸ci艂em si臋 i zastanowi艂em, czy powinienem by艂 jeszcze co艣 uczyni膰鈥.

Wszystko to odpowiada prawdzie. Ale przypu艣膰my, 偶e po pierwszym zdaniu wstawi艂em kropki! Czy kto艣 by si臋 zastanowi艂, co zdarzy艂o si臋 w ci膮gu tych dziesi臋ciu minut?

Stoj膮c potem w drzwiach, obrzuci艂em wzrokiem gabinet. By艂em zadowolony. O niczym nie zapomnia艂em. Na stoliku pod oknem sta艂 dyktafon nastawiony na godzin臋 dziewi膮t膮 trzydzie艣ci (mechanizm tego ma艂ego urz膮dzenia by艂 bardzo sprytnie skonstruowany na zasadzie budzika), fotel odsun膮艂em, by przes艂oni膰 stolik od strony drzwi.

Musz臋 przyzna膰, 偶e bardzo mnie zaskoczy艂a obecno艣膰 Parkera pod drzwiami. Wiernie te偶 zapisa艂em ten fakt. Potem, kiedy odkryto cia艂o i wys艂a艂em Parkera do telefonu, by zawiadomi艂 policj臋, c贸偶 za wspania艂e u偶ycie s艂贸w: 鈥瀂robi艂em, co jeszcze pozosta艂o do zrobienia鈥. W istocie nie pozostawa艂o wiele: wpakowa膰 dyktafon do torby lekarskiej i przesun膮膰 fotel z powrotem pod 艣cian臋. Nigdy bym nie uwierzy艂, 偶e Parker zapami臋ta tak膮 drobnostk臋! Bior膮c logicznie, widok cia艂a powinien by艂 uczyni膰 go 艣lepym na wszystko inne. Ale nie liczy艂em si臋 z kompleksem wytresowanego s艂u偶膮cego.

Szkoda, 偶e zawczasu nie wiedzia艂em o tym, 偶e Flora zezna, i偶 widzia艂a stryja o godzinie za kwadrans dziesi膮ta. To mnie zdziwi艂o bardziej, ni偶 mo偶na wyrazi膰 s艂owami. Prawd臋 powiedziawszy, ci膮gle zdarza艂y si臋 rzeczy, kt贸re budzi艂y moje bezgraniczne zdumienie. Wszyscy zdawali si臋 macza膰 palce w sprawie tego morderstwa.

Przez ca艂y czas najbardziej obawia艂em si臋 Karoliny. Obawia艂em si臋, 偶e ona mo偶e si臋 domy艣la膰. Dziwne to jej wyra偶enie o mojej 鈥瀞艂abo艣ci鈥.

Karolina nigdy nie dowie si臋 prawdy. Jak Poirot s艂usznie powiedzia艂, jest inne wyj艣cie鈥

Mog臋 mu zaufa膰. Razem z inspektorem Raglanem jako艣 to za艂atwi膮. Nie chcia艂bym, aby Karolina si臋 dowiedzia艂a. Ona mnie lubi, no a poza tym jest bardzo dumna鈥 Moja 艣mier膰 b臋dzie dla niej ci臋偶kim ciosem, ale o ciosach ludzie zapominaj膮鈥

Kiedy sko艅cz臋, w艂o偶臋 ca艂y ten r臋kopis do koperty i zaadresuj臋 do Poirota.

I potem co wybra膰? Weronal? Z艂o艣liwa zemsta sprawiedliwo艣ci! Nie dlatego, abym uwa偶a艂, 偶e jestem w jakimkolwiek stopniu odpowiedzialny za 艣mier膰 pani Ferrars!

艢mier膰 ta by艂a bezpo艣rednim rezultatem jej w艂asnego post臋powania. Nie mam dla niej lito艣ci.

Nie mam r贸wnie偶 lito艣ci dla siebie. Niech wi臋c b臋dzie weronal.

Ale swoj膮 drog膮 szkoda, 偶e Herkules Poirot poszed艂 na emerytur臋 i przyjecha艂 akurat tutaj hodowa膰 dynie.

* fr. Panie doktorze! Panienko!

* fr. M艂ody cz艂owiek.

* fr. To w艂a艣nie jest ciekawe.

* fr. Albo obaj.

* fr. Pi臋kna posiad艂o艣膰.

* fr. To daremne

* fr. Przepraszam.

* fr. To zrozumia艂e?

* fr. Panie inspektorze.

* fr. Jak by to powiedzie膰.

* fr. Ma si臋 rozumie膰.

* fr. Mi艂o艣膰 w艂asna.

* fr. Panowie, panie

* fr. Tata

* fr. Dobrze

* fr. Bez 偶art贸w

* fr. Szkoda.

* fr. To mo偶liwe.

* fr. Kobiety!

* fr. A zatem.

* fr. Dok艂adnie.

* fr. Ale偶 tak!

* 艂ac. W chwili 艣mierci.

* fr. Doprawdy?

* fr. Dalej!

* fr. Czy偶 nie?

* fr. Nie s膮dz臋.

* fr. To wszystko.

* fr. Specjalno艣膰.

* fr. M贸j przyjacielu.

* fr. Spisek.

* fr. Z tego powodu 鈥 tak.

* fr. Drobnostka, prosz臋 pani. G艂upstwo.

* fr. Kapitalnie!

* fr. Bardzo dobrze.

* fr. To nie ulega w膮tpliwo艣ci.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Christie Agatha Zabojstwo Rogera Ackroyda
Christie Agatha Zabojstwo Rogera Ackroyda(1)
Christie Agatha Zabojstwo Rogera Ackroyda
Christie Agatha Zab贸jstwo Rogera Ackroyda
Christie Agatha Zabojstwo Rogera Ackroyda
Christie Agata Zab贸jstwo Rogera Ackroyda
Agatha Christie  Zab贸jstwo Rogera?kroyda
Agatha Christie Zabojstwo Rogera Ackroyda
Agatha Christie Zab贸jstwo Rogera Ackroyda
Christie, Agatha 23 Der Ball spielende Hund
Christie Agatha Niedziela na wsi
Christie Agatha Detektywi w sluzbie milosci
Christie Agatha Panna Marple Morderstwo na plebanii
LU VII IX Christie Agatha Dziesi臋ciu murzynk贸w
Christie Agatha Morderstwo odb臋dzie si臋
Christie, Agatha Diez negritos
Christie Agatha SAMOTNY DOM