Twarzą w twarz z Bogiem
Dedykuję mojej Miłości,
której poszukiwałem od wieków,
w ciągu wielu inkarnacji.
Z MIŁOŚCIĄ, DLA MIŁOŚCI, OD MIŁOŚCI
Pokornie kłaniam się Boskim Lotosowym Stopom mojego ukochanego Pana, Bhagawana Śri Sathya Sai Baby, który obdarzył mnie fizycznym ciałem oraz możliwością doświadczania MIŁOŚCI i ŻYCIA.
Składam wyrazy wdzięczności i czci moim rodzicom, mamie oraz ojcu, prof. C. L. Bhatii, za ich poświęcenie i troskliwe wychowanie.
Pragnę również wyrazić wdzięczność i miłość mojej żonie Poonam oraz naszym dwóm córkom, Shwecie i Rachicie, za szczęśliwe życie rodzinne.
Krewnym i przyjaciołom, zwłaszcza tym, których doświadczenia przytoczyłem w niniejszej książce, dziękuję za ciepło, jakim mnie darzą.
Składam specjalne podziękowania mojemu kochającemu bratu - Shamowi i jego żonie - Ushy Babie za miłość, której od nich doznałem.
Chciałbym także podziękować pani i panu K. Chakravarthi, sekretarzowi Uniwersytetu im. Śri Sathya Sai, za przeczytanie rękopisu niniejszej książki, cenne uwagi oraz wyrazy otuchy.
Dziękuję pani Amicie Shenoi za pomoc przy projektowaniu okładki.
Wyrażam serdeczne podziękowania panu Vijay C. Amin za redakcję tekstu i przygotowanie do druku. Chciałbym też podkreślić, że zawsze będę czuł się dłużnikiem dra Ramesha Wadhwani i Sunity Bhabi ze względu na wszystko, co uczynili dla mnie i mojej rodziny.
Składam wyrazy wdzięczności Hetalowi Damania z firmy Sai Mudra za wydrukowanie niniejszej książki.
Z całej duszy dziękuję pani Reshmie R. Wadhvani, którą Bhagawan uczynił swym boskim instrumentem. Bez wielu godzin jej pracy nad formułowaniem tekstu, moje sny do dziś pozostawałyby w sferze i myśli; nigdy nie stałyby się „rzeczywistością”, którą trzymasz w ręku. Chciałbym również podziękować Tobie, drogi czytelniku za to, że mogę podzielić się i z Tobą Boską Słodyczą, jakiej doznawałem, będąc twarzą w twarz z Bogiem.
Dr N. K. Bhatia 23 listopada 1993 roku
Chciałbym napisać wszystko, co o sobie wiem - zarówno od innych, jak też na podstawie osobistych doznań - żeby zapoznać czytelnika z człowiekiem, dla którego MIŁOŚĆ stała się istotą życia. MIŁOŚĆ wypływa z głębi duszy i otacza cały wszechświat. Radości i cierpienia nauczyły mnie, że owa MIŁOŚĆ, w swym najczystszym i najsubtelniejszym aspekcie, jest mocą Boga. Niniejszą książkę pokornie składam u Boskich Lotosowych Stóp Bhagawana Śri Sathya Sai Baby, który jest MOIM ŻYCIEM, MOIM MISTRZEM, MOJĄ MIŁOŚCIĄ. Modlę się do mojego najukochańszego Swamiego, aby pozwolił mi spisać wszystko co pamiętam. Modlę się o to, abym potrafił przekazać Prawdę. Otwieram się na Jego łaskę; niech ona płynie przeze mnie i umożliwi mi napisanie autobiografii, którą dedykuję MOJEJ MIŁOŚCI.
Przybyłem na ten świat wczesnym rankiem, 27 września 1951 r. Zapewne cała rodzina poczuła się nieco rozczarowana narodzinami piątego z kolei syna. Mój ojciec, profesor C. L. Bhatia, wykładowca koledżu w Ludhianie w stanie Punjab, wyszedł tego dnia do pracy w nie najlepszym nastroju, gdyż od dawna pragnął córki. Jednakże, już od pierwszych chwil mojego życia Boska Opatrzność była dla mnie wyjątkowo łaskawa. Ta przepiękna planeta, którą Bóg stworzył i sam kilkakrotnie na nią zstępował, przywitała mnie światłem wschodzącego Słońca. Pół godziny po moim urodzeniu przyszła na świat moja bliźniaczka, Meenakshi. Podobno ojciec tańczył z radości przed całą salą studentów po otrzymaniu tej wspaniałej wiadomości.
To interesujące, że pięć lat wcześniej, również 27 września, przyszedł na świat jeden z moich starszych braci - Santosh. Mama z trudem radziła sobie Z trójką najmłodszych dzieci - Rakshit był zaledwie o dwa lata starszy ode mnie i Meenakshi.
Tak oto rozpoczęła się podróż mojego życia - w objęciach mamy, w atmosferze opowieści o Ramie, Krisznie i innych boskich postaciach. Jedną z kołysanek o Ramie, zapamiętaną z dzieciństwa, śpiewałem własnym dzieciom.
Pierwszy raz odczułem moc, siłę, miłosierdzie i obecność Boga w wieku około trzech lat, w dniu święta Janamashtami, czyli urodzin Kriszny. To było pierwsze święto, jakie pamiętam z dzieciństwa. Z tej okazji w naszym domu przyrządzano wyśmienite słodycze i inne przysmaki. Do dziś uwielbiam te tradycyjne dania i co roku sam przygotowuję je według przepisów mamy. Pamiętam, że tego dnia pościłem, ale wcale nie odczuwałem głodu. Czułem się tak, jak gdyby Kriszna, mój najukochańszy przyjaciel z Dwaraki, przez cały dzień karmił mnie serem, masłem i poił mlekiem. Chociaż nie zjadłem nawet kęsa, mój żołądek wydawał się być pełny. O północy, tradycyjnie ofiarowywany jako prasadam ogórek, zamienił się w samą słodycz. Ten cud zdarza się w naszym domu każdego roku. Podczas tamtego pamiętnego święta, kiedy to miałem zaledwie trzy latka, Kriszna - mój Bóg - na stałe zamieszkał w mym sercu.
W wieku czterech lat rozpocząłem naukę w szkole. Jako małe dziecko kochałem wszystkich: nauczycieli, członków rodziny, przyjaciół. Często towarzyszyłem ojcu w różnych pracach społecznych. Pamiętam, jak pomagałem przy budowie teatru dla koledżu, w którym wykładał ojciec - małymi rączkami nosiłem ziemię, piasek, cegły. To wówczas zostało zasiane w mym sercu ziarno sevy; odtąd zawsze szukałem okazji zrobienia czegoś dla kogoś - nasionko wykiełkowało i wzrastało.
Miałem szczęście, gdyż w mojej szkole w Ludhianie uczyli wyjątkowo szlachetni nauczyciele. Pod ich kierunkiem zdobywałem podstawy wiedzy. Pamiętam opowieści o wielkich przywódcach, które inspirowały we mnie pragnienie naśladowania ich bohaterskich czynów. Ja także chciałem być Bhagat Singhem, pragnąłem kochać ojczyznę i oddać za nią życie. W moim umyśle brzmiało ostatnie zdanie historii Sokratesa: „Świat podał Sokratesowi truciznę, a później wznosił pomniki ku jego czci”.
Powoli zaczynałem odkrywać drogę, zadania i cel mojego życia. Miałem kochać ojczyznę - Indie - największy kraj na tej Ziemi. Miałem żyć poświęceniem, czystością, dobrocią. Natura filozofa skłaniała mnie do patrzenia w rozgwieżdżone niebo. Lubiłem spacerować w deszczu i czuć chłodną wodę spływającą po twarzy. W pięknie natury wciąż czegoś szukałem, szukałem, szukałem. Tym czymś była MIŁOŚĆ. Zastanawiałem się, czy istnieje ludzkie ucieleśnienie MIŁOŚCI. Jeśli tak, jak wygląda taka osoba? Czy kiedyś dane mi będzie kogoś takiego dotknąć, czy będę mógł porozmawiać z tak wielką duszą? Przez długie lata odpowiedzi na te pytania pozostawały dla mnie tajemnicą.
Coraz bardziej umacniało się we mnie pragnienie religii i duchowego życia. Mogłem godzinami siedzieć przed naszym domowym ołtarzem i modlić się. Codziennie czytałem Gitę i starałem się ją zrozumieć. Kriszna był moim woźnicą. Całkowicie podporządkowałem się Jemu jako mojemu Mistrzowi.
W szkole grałem w wielu przedstawieniach teatralnych i chętnie uczestniczyłem w różnych pozalekcyjnych zajęciach kulturalnych. Bardzo często wybierano mnie, bym tańczył w grupie dziewcząt. Ojciec zabierał mnie na obozy przysposobienia wojskowego, gdzie brałem udział w działalności kulturalnej. Pewnego razu ojciec wyjechał do Kaszmiru, by prowadzić tam egzaminy, a mama zachorowała. Obowiązki domowe przejął starszy brat, Basant, a my pomagaliśmy mu. Pamiętam, że wówczas po raz pierwszy zrozumiałem, co to znaczy być odpowiedzialnym i liczyć na siebie.
Któregoś dnia ojciec zachorował na ostrą biegunkę. Mama nie mogła nadążyć z praniem prześcieradeł. Wtedy po raz pierwszy odczułem silną wewnętrzną potrzebę niesienia pomocy cierpiącemu człowiekowi. Teraz, patrząc na minione lata, dziękuję Bogu za to, że w swej nieskończonej łasce dał mi ręce, za pomocą których mogłem służyć setkom moich cierpiących braci. Mycie obłożnie chorych, wynoszenie basenów - te czynności uszlachetniały mój charakter i napełniały mnie miłością i pokojem.
Nie przypominam sobie, żebym jako dziecko często kłamał. Ale kiedyś zdarzyło mi się tak postąpić i do dziś pamiętam tę sytuację w szczegółach. Byłem wówczas w piątej klasie. Tego dnia nauczyciel powiedział, że małpa nigdy nie doceni smaku imbiru, ponieważ nie zje go. Pomyślałem sobie, że gdybym zmusił małpę do zjedzenia imbiru, udowodniłbym że nauczyciel wcale nie miał racji. Gdy próbowałem na siłę nakarmić małpę imbirem, ona ugryzła mnie. Zapłakany wróciłem do domu i powiedziałem ojcu, że ugryzł mnie pies. Starszy brat zaprowadził mnie do lekarza, który opatrzył ranę i dał mi zastrzyk. Później ojciec wziął mnie na kolana i powiedział: „Powiedz mi prawdę”. Pamiętam, że w końcu dostałem klapsa i przyznałem się. Zrozumiałem, że kłamstwo nie popłaca. Prawda stała się odtąd moim przyjacielem. Czasami jednak zdarzało się, że zdradzałem tę przyjaźń, czego później zawsze gorzko żałowałem i modliłem się do Boga o przebaczenie. Pytałem mojego Krisznę: „Czy nadal mnie kochasz, chociaż jestem takim grzesznikiem”? I mój najdroższy Kriszna przychodził do mnie, przytulał mnie i zawsze, zawsze mnie akceptował. Tylko On jeden sprawiał, że zmieniałem się. Jestem pewien, że ten proces transformacji trwa i będzie trwał aż do całkowitego oczyszczenia.
W 1961 roku moi dwaj starsi bracia, Basant i Lalit poszli do wojska. Cierpiałem ból rozłąki. W pierwszym liście do nich napisałem: „Czuję się tak, jak gdyby z naszego ogrodu ktoś zerwał dwie piękne róże, zanim zdążyły rozkwitnąć”. Wtedy zacząłem pisać: teksty piosenek, wiersze, prozę. Odnosiłem wrażenie, jak gdyby ktoś, kto zawsze mi towarzyszył - nie tylko w tym życiu, ale i w poprzednich - jak gdyby ten ktoś żył w głębi mojego serca, zawsze dodając mi otuchy i energii, a moja osoba jedynie wyrażała ową wewnętrzną istotę na różne sposoby, w różnych formach.
W lipcu 1962 roku ojciec został przeniesiony w okolice świętego miejsca - Kurukszetry, gdzie spędziłem kolejne osiem lat życia. Właśnie tam dane mi było przechodzić okres dojrzewania. Moja osobowość kształtowała się w szkole Śrimad Bhagawad Geeta High School. Pełniłem tam szereg funkcji i uczestniczyłem w różnych przedsięwzięciach. W tym czasie pierwszy raz zetknąłem się z zazdrością wśród przyjaciół i zdałem sobie sprawę z tego, że zazdrość prowadzi jedynie do destrukcji.
Pamiętam szczęśliwy dzień ogłoszenia wyników maturalnych. Moje nazwisko znalazło się na liście najlepszych. Przyjaźniłem się wówczas z niewiele starszym ode mnie kolegą, który był aktorem. Usilnie namawiał mnie do pójścia w jego ślady i zaangażowania się w filmie. Jednak życie aktora nie pociągało mnie. Wyczuwałem przed sobą jakiś wyższy, niewidzialny cel, do którego dążyłem z niezwykłą determinacją. Pragnąłem na materialnej płaszczyźnie świata wyrażać sobą ową istotę żyjącą w głębi mojego serca. Czułem, że to ona stanowi źródło całej mojej energii życia.
Po ukończeniu szkoły średniej dostałem się do medycznej szkoły pomaturalnej. Bardzo szybko wrosłem w tę szkołę i jej atmosferę. Byłem bardzo aktywny na polu nauki, co nie przeszkadzało mi równie czynnie uczestniczyć w różnych pozaszkolnych zajęciach. W tym okresie zwiedziłem szereg świętych miejsc, do których organizowano nam wycieczki. Pewnego razu pojechaliśmy do Jyotirsar - miejsca, w którym Kriszna przekazał Ardżunie Boską Gitę i uczynił go swym instrumentem, aby cała ludzkość mogła usłyszeć Pieśń Pana. Rośnie tam drzewo, będące którymś z kolei potomkiem tego, pod którym Pan przemawiał do Ardżuny. W miejscu, gdzie stał Kriszna, znajduje się obecnie marmurowa płyta, na której wyrzeźbiono Jego lotosowe stopy. Zalałem się łzami, całowałem boskie stopy, zapomniałem o sobie i o wszystkim. Poczułem, że te stopy były Jego - to były Jego prawdziwe stopy. Fala miłości wezbrała w mym młodym sercu; kochałem Go tak, jak Jego pasterki. Odniosłem wrażenie, jak gdyby mój ukochany Kriszna przyszedł do mnie i wziął mnie w swe boskie ramiona. On był dla mnie wszystkim.
Nadszedł czas ukończenia szkoły. Do końcowych egzaminów przystępowałem bez stresu - nie było we mnie żadnego lęku. Bóg w swej łasce pozwolił mi zaznać wielkiej radości w dniu zakończenia szkoły - byłem najlepszy. Honory i zaszczyty umocniły mnie w postanowieniu kontynuowania wybranego przeze mnie kierunku. Czułem silną więź z moimi szkolnymi, koleżankami i kolegami. Nazywali mnie „międzynarodowym bratłatą”, ponieważ każdą dziewczynę nazywałem „siostrą”. Ale tak naprawdę, w moim sercu zawsze królował Kriszna - mój jedyny towarzysz duchowej podróży, którą kontynuowałem nieprzerwanie, niezależnie od tego wszystkiego, co działo się wokół mnie.
W 1967 roku zupełnie niespodziewanie zacząłem doświadczać kłopotów z własną psychiką. Ich przyczyną był dziwny, często powtarzający się sen. Śniło mi się uosobienie czystości i współczucia. Ta boska postać o anielskiej twarzy i pięknych, marmurowo-białych dłoniach przychodziła do mnie i skłaniała mnie do pójścia za nią w jakieś cudowne miejsce. Odnosiłem wrażenie, że ten ktoś towarzyszył mi od wieków w poprzednich inkarnacjach. Czułem się zdezorientowany i oszołomiony, często w nocy budziłem się z krzykiem, przestraszony, zlany potem. Umysł nie potrafił poradzić sobie z tym powracającym snem, co ujemnie odbiło się na moim zdrowiu i zakłóciło emocjonalną równowagę. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, gubiłem się we własnym wnętrzu. Nie byłem w stanie zwierzyć się komukolwiek. Błagałem Krisznę o pomoc i prowadzenie. Jednakże psychiczne męczarnie nie ustępowały. Wewnętrzny niepokój dręczył mnie przez całe miesiące. W rezultacie pojawiły się trudności z koncentracją na nauce.
W kwietniu 1967 roku zdarzyło się coś bardzo dziwnego, co pozwoliło mi po raz pierwszy doświadczyć potęgi prawdy. Wpadłem do domu na obiad. W ogrodzie zastałem jakiegoś sadhu rozmawiającego z moją matką. Zobaczywszy mnie, powiedział: „Ten chłopak osiągnie szczyty. Będzie najszczęśliwszym ze wszystkich twoich dzieci”. Byłem głodny i zniecierpliwiony; powiedziałem mu, żeby opuścił nasz dom, ponieważ i tak nic od nas nie dostanie. Następnie dość szorstko zwróciłem się do matki, żeby zamiast rozmawiać z nim podała mi obiad, ponieważ spieszę się na zajęcia.
Mama poszła do kuchni, a on powiedział: „Wiem, że masz pewien problem. Rozwiążę go”. Ja na to: „Nie mam żadnych problemów”. Wtedy on mnie zapytał: „Czy często miewasz ten niepokojący sen?”. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie! Do dziś pamiętam tę scenę w najdrobniejszych szczegółach: stoję na trawniku przed naszym domem, przy ulicy Kurukszetra University nr D-35, cały spocony z wrażenia, a sadhu patrzy na mnie i bezbłędnie opisuje tę dziwną, emanującą miłością postać ze snu. Następnie przepowiedział mi przyszłość i wymienił osoby, które wywrą zasadniczy wpływ na moje życie. Powiedział też, że w tym roku nie dostanę się na chirurgię i będę musiał czekać dwa lata na rozpoczęcie studiów. Wówczas byłem tak pewien swoich możliwości, że dumnie odparowałem: „Nawet gdyby sam Bóg zstąpił na Ziemię, nie przeszkodzi mi w dostaniu się na studia”. Sadhu uśmiechnął się i odrzekł: „Bóg już zstąpił na Ziemię w ludzkiej postaci”. To jeszcze bardziej mnie zirytowało, więc sarkastycznie zripostowałem: „To powiedz mi, gdzie On jest, żebym mógł skontaktować się z Nim i powiedzieć Mu, że uczynił wielki bałagan na tym świecie. Pokroję Go na kawałki i zbadam pod mikroskopem. Gdzie On jest? Gdzie jest Bóg?”. Sadhu spokojnie odpowiedział: „Bóg urodził się w południowych Indiach, staniesz przed Nim twarzą w twarz w dniu swoich trzydziestych urodzin”.
Jak mój szesnastoletni umysł mógł zaakceptować coś takiego? Czyżby mój Kriszna wrócił na ten nędzny świat? To niemożliwe! A nawet gdyby tu przyszedł, jak mógłby wyglądać? Nie potrafiłem zaakceptować żadnej innej postaci Boga, poza ukochaną formą mojego Kriszny. Sadhu przepowiedział wówczas następujące zdarzenia:
Mój ojciec awansuje, w wyniku czego zmienimy miejsce zamieszkania, a ja rozpocznę studia po dwóch latach.
Ożenię się jako student.
Moja zawodowa kariera ulegnie całkowitej zmianie w wieku 39 lat.
Później nie będę już awansował w pracy.
Spotkam kogoś, kto całkowicie odmieni moje życie.
Każda z jego przepowiedni sprawdziła się.
W styczniu 1968 roku położono mnie do szpitala z rozpoznaniem zapalenia trzustki. Spędziłem tam dwadzieścia pięć dni, podczas których mogłem przyjrzeć się, jak naprawdę wygląda praca w wymarzonym przeze mnie zawodzie lekarza. Po wyjściu ze szpitala bóle żołądka męczyły mnie jeszcze przez kilka miesięcy. W rezultacie marnie zdałem egzaminy i musiałem pożegnać się z myślą o uniwersytecie. Smutek przepełniał me serce i umysł, ale poddałem się woli Kriszny i zaakceptowałem swój los. Pierwsza przepowiednia spełniła się. Mogłem co najwyżej rozpocząć naukę na półwyższych studiach medycznych. Życie nauczyło mnie jeszcze jednej lekcji - nigdy nie czuć się dumnym ze swej inteligencji.
Bóle żołądka nasilały się. 8 listopada 1968 roku obudziłem się wcześnie rano. Poczułem coś dziwnego w ustach. Poszedłem do łazienki i wyplułem dużą ilość krwi. Źle się poczułem i zemdlałem. Mama znalazła mnie nieprzytomnego w łazience. Wezwała lekarza. Dostałem jakiś zastrzyk i kroplówkę z glukozy. Ponieważ krwotok z nosa nie ustawał, lekarz zalecił szpital. Podobno mama widziała wtedy śmierć na mojej twarzy. Zrozpaczona pobiegła przed nasz domowy ołtarz, upadła do stóp Kriszny i gorąco modliła się. Prosiła Boga, żeby zabrał raczej jej życie w zamian za moje. Zaczęła z zapamiętaniem czytać świętą Gitę. Gdy skończyła ostatni, 18 rozdział, niespodziewanie wrócił lekarz ze specjalnymi tamponami do nosa. Niewidzialna ręka Kriszny, mojego wybawiciela i przyjaciela, wyrwała mnie z rąk śmierci i ofiarowała mi następną szansę życia. Czułem przy sobie obecność Kriszny - trzymał mnie za ręce, kiedy nie byłem w stanie nawet nimi poruszyć. Był ze mną do chwili, aż niebezpieczeństwo minęło, aż moje samopoczucie zaczęło się poprawiać. Następnego dnia ojciec awansował. Miał teraz wykładać w rządowym koledżu w Sangrur, dokąd musieliśmy niezwłocznie wyjechać. Następna przepowiednia sadhu okazała się prawdziwa.
Do Sangrur przeprowadziliśmy się w piątkę: rodzice, Meenakshi, mój młodszy brat Alok i ja, ponieważ wszyscy starsi bracia studiowali. Tam kontynuowałem naukę, ale z uwagi na różnice w programie nauczania, musiałem ciężko pracować, żeby nadrobić zaległości i nie zostać skreślonym z listy studentów.
Pewnego dnia mój ojciec ogłaszał wyniki. Gdy przyszła kolej na mnie, powiedział: „Ty chcesz być lekarzem! Nie nadajesz się nawet na aptekarza”. Te słowa boleśnie mnie dotknęły i sprawiły, że postanowiłem za wszelką cenę wyjść z kryzysu. Zabrałem się za intensywną naukę. Nie wiedziałem nawet, kiedy wstawał dzień, a kiedy zapadał zmierzch.
Nie potrafię opisać radości, jakiej doznałem w dniu ogłoszenia wyników. Poczułem, że jestem dzieckiem Boga, które pobiło wszelkie rekordy i otrzymało pierwszą nagrodę w koledżu. Zewsząd płynęły gratulacje. Tego dnia wydawało mi się, że przybyło mi kilkanaście centymetrów wzrostu. Udowodniłem sobie, że dla sukcesu nie ma przeszkód, a solidna praca zawsze przynosi rezultaty. Zrozumiałem, że aby zwyciężać, trzeba realizować następujący pięciopunktowy plan:
Życzenie.
Wola.
Praca.
Cierpliwość.
Zwycięstwo.
Wygrałem tę grę i otrzymałem honorową nagrodę. Łzy wdzięczności spływały mi po twarzy, gdy oddawałem cześć rodzicom i nauczycielom, dotykając ich stóp. To ich wysiłki i modlitwy sprawiły, że wszyscy doczekaliśmy takiego wspaniałego dnia.
Dzieci winny wzrastać w atmosferze czci, oddania Bogu, służenia innym i współpracy. Muszą nauczyć się szacunku do rodziców, nauczycieli i starszych. Dzieci muszą wzrastać w świadomości braterstwa ludzi i ojcostwa Boga.
Sathya Sai
W lipcu 1970 roku dostałem się na chirurgię w koledżu w Amritsar, jednej z najlepszych uczelni w Indiach. Gdy w grudniu 1971 roku wybuchła wojna między Indiami a Pakistanem, tworzyliśmy grupy i wyjeżdżaliśmy służyć pomocą medyczną naszym żołnierzom.
W ciągu drugiego roku studiów moja miłość do Kriszny pogłębiała się z dnia na dzień. Godzinami mogłem siedzieć przed Jego fotografią i rozmawiać z Nim. Wpatrywałem się w cudowne oczy Kriszny i słuchałem - one tak dużo mi mówiły. Czułem się - bardzo, bardzo szczęśliwy. Któregoś dnia na uczelni wydarzyło się coś, co mną wstrząsnęło. Mieliśmy wykładowcę, który w bezwzględny sposób wykorzystywał władzę nad studentami. Kiedy sytuacja stała się nie do zniesienia, postanowiliśmy wziąć i sprawę we własne ręce i zmusić go do odejścia. Ten niemiły epizod dużo mnie nauczył. Dostrzegłem wielką moc Prawdy. Przekonałem się, że gdy podążałem za Prawdą, Ona obdarzała mnie niezwykłą siłą. Doświadczyłem też cudownego spokoju, który przychodził, kiedy poddawałem się swemu wnętrzu - swojej własnej Jaźni.
Ten pamiętny rok zbliżył mnie z osobami, które odcisnęły trwały ślad w mojej świadomości. Byli wśród nich: nasz czcigodny dziekan - dr Mohinder Singh Grewal, niezwykła osobowość, dr J. L. Bhatia, profesor i kierownik Katedry Chorób Płuc i Gruźlicy - mój drugi ojciec, oraz pani dr Saroj Sanan, profesor farmakologii, która darzyła mnie matczyną miłością i była mym duchowym nauczycielem. Podążała ścieżką jednego z największych współczesnych proroków - Maharishi Yogiraj Śri Aurobindo. Godzinami siedzieliśmy razem, modląc się i medytując. To, czego dowiedziałem się o Jego naukach oraz o życiu kontynuującej Jego dzieło Matki, pozwoliło mi wejrzeć w rzeczywistość nadświadomości, z którego to poziomu mogłem widzieć ponad czasem i przestrzenią. Na moje szczęście, pani Sanan w odpowiednim momencie wstrzymała mój zbyt intensywny rozwój. Kiedy zwolniłem tempo, poczułem w sobie falę zmian. Zrozumiałem, że na tym etapie rozwoju muszę nadal pozostać duchowym uczniem przekazującym światu orędzie MIŁOŚCI. Moje rozmowy z przyjaciółmi zaczęły koncentrować się głównie na wyższych wartościach, zintegrowanej świadomości, czystej miłości, służeniu innym... Te szczęśliwe dni zmieniły na korzyść mój zewnętrzny wygląd; zauważyłem też, że mój umysł i psychika uległy pewnej pozytywnej transformacji - wysubtelniałem duchowo.
Jak mógłbym nie wspomnieć o drze Rissam Harbhajan Singhu? Był starszy ode mnie zaledwie o rok, a „świecił” wokół kryształowo czystym wewnętrznym światłem. Pamiętam, że kiedyś spędziliśmy całą noc, patrząc na Księżyc przez liście ogromnego drzewa. To drzewo stało się wówczas dla mnie symbolem mojego życia: moja wiara i morale mają być tak solidne, jak jego potężny pień; mam wychodzić do ludzi, sięgać doń miłością i służbą tak, jak sięgają nieba jego gałęzie. Uczyłem się od Matki Natury. Bóg udzielił Naturze swej mocy, aby mogła zapewniać nam - Jego dzieciom - zdrowie, dostatek i wszelką pomyślność. Nie wolno nam krzywdzić Natury chciwością. W koledżu działało Forum Literackie, którego sekretarzem był Rissam. Najpierw pomagałem mu, a później objąłem tę funkcję. Forum Literackie zajmowało się organizowaniem licznych imprez kulturalnych. Przy okazji tej działalności odkryliśmy wiele ukrytych talentów. Bardzo aktywnie uczestniczyłem w różnych dodatkowych zajęciach: kulturalnych, naukowych i sportowych - wręcz rzucałem się w wir pracy. Koledzy podziwiali moją aktywność. Ja zaś czułem, że to wszystko inspirował ktoś, kto zawsze obecny był w moim wnętrzu.
Zaangażowałem się również w akcję niesienia pomocy medycznej potrzebującym jej mieszkańcom wsi.
Praca
wśród najuboższych z ubogich pozwoliła mi dostrzec w nich Boga i
poszerzyć zasięg mojej miłości na całą ludzkość. Czułem, że
kocham wszystkich i wszystko, co stworzone.
Płynęła
przeze mnie rzeka miłości. Jedna z jej odnóg otoczyła pewnego
młodszego ode mnie o dwa lata kolegę. Był synem któregoś z moich
poprzednich nauczycieli. Jego rodzice zwrócili się do mnie
z
prośbą, żebym zaopiekował się nim na uczelni -
i
traktował jak brata. Naprawdę, szczerze go pokochałem. Uważano
nas za rodzonych braci, ponieważ byliśmy do siebie podobni.
Niestety, mój przyjaciel
nie
potrafił oprzeć się licznym pokusom młodzieńczego wieku -
stopniowo schodził na złą drogę. Moje usilne próby nakłonienia
go do porzucenia tego niewłaściwego stylu życia jedynie odsuwały
go ode mnie. W rezultacie nasza przyjaźń skończyła się. Czułem
się z nim silnie związany, nie mogłem przeżyć tej straty. I
znowu moja psychiczna równowaga uległa zachwianiu. Postanowiłem
odebrać sobie życie.
Chciałem zabić się prądem, ale w chwili podjęcia samobójczej próby wyłączono prąd. Myślałem nawet o samospaleniu. W końcu postanowiłem powiesić się.? Wziąłem skórzany pasek, zawiązałem pętlę wokół szyi i... zeskoczyłem ze stołka. Pasek pękł! Poczułem, jak gdyby ktoś mocno mnie uderzył i powiedział: „Twoim przeznaczeniem jest żyć i pracować dla mnie - nie bądź głupcem. Nie możesz umrzeć”. W pokoju nie było wówczas żywej duszy. To zdarzenie sprawiło, że przejrzałem na oczy - postanowiłem żyć i odważnie stawiać czoło przeciwnościom. Zrozumiałem, w jaki sposób człowiek wpada w pułapki własnych emocji i gubi się w nich. Przekonałem się też, że zawsze zdarza się to, co przeznaczone nam przez Boga.
W ciągu roku akademickiego dość często jeździłem do domu. Podczas jednej z podróży z Amritsar do Sangrur wpadła mi w ręce książka pt.: Człowiek cudów Howarda Murpheta. Zwróciłem uwagę na okładkę Hindusa z burzą kręconych włosów na głowie. Sprzedawca powiedział, że to Sai Baba, który podaje się za inkarnację Boga. Wyśmiałem go, ale ciekawość zwyciężyła i opuściłem księgarnię z książką w ręku.
Gdy autobus ruszył, zabrałem się za lekturę. Czułem się zupełnie zdezorientowany, czytając o człowieku podającym się za Ramę, Krisznę i wszystkie wcześniejsze inkarnacje Boga, jak również za kolejne wcielenie Sai Baby z Shirdi. Nie potrafiłem zaakceptować myśli, że mój Kriszna mógłby obecnie żyć na Ziemi w ludzkiej postaci. Zanim autobus dotarł do Sangrur, przeczytałem około dwustu stron tej niezwykłej książki. Wypełniło mnie dziwne uczucie. Ponieważ sam nie potrafiłem sobie poradzić, to znaczy nie umiałem zająć żadnego stanowiska odnośnie - tego niezwykłego człowieka, poddałem się mojej MIŁOŚCI - MIŁOŚCI, która zawsze wspierała mnie w ciężkich chwilach prób i niepewności, MIŁOŚCI, która podążała za mną wszędzie jak cień, MIŁOŚCI, która nieustannie śpiewała mi, MIŁOŚCI, która zawsze dodawała mi sił i otuchy. W swoim wnętrzu starałem się odnaleźć odpowiedź, czy Bhagawan Śri Sathya Sai Baba rzeczywiście jest moim Kriszną. Gdy tak kontemplowałem, gdy myślałem o Nim, doznałem głębokiego spokoju, doświadczyłem ciszy. Ale minęło jeszcze wiele lat, zanim On stał się dla mnie wszystkim.
Celem kształcenia nie może być jedynie zdobywanie zawodu umożliwiającego zarabianie pieniędzy na jedzenie i przyjemności. Wykształcenie winno rozwijać boskie cechy: umiejętność rozróżniania, nieprzywiązania oraz dążenie do świętości, ponieważ one kierują człowieka na ścieżkę Prawdy, Prawości i wewnętrznego Spokoju, ścieżkę prowadzącą do rozkwitu wszechogarniającej Miłości.
Sathya Sai
Chociaż jestem głęboko przekonany o tym, że ludzkość stanowi boską, ponadczasową rodzinę, a także darzę miłością i szacunkiem każdego człowieka, chciałbym tu opowiedzieć o mojej najbliższej rodzinie, którą Bóg dał mi w tym życiu - o żonie Poonam i naszych dwóch córeczkach, Shwecie i Rachicie. Tak, one trzy są naprawdę darami od Boga. Od dnia ślubu Swami zawsze jest z nami - obecny w każdym aspekcie naszego rodzinnego życia.
Nigdy nie zapomnę pierwszego tygodnia marca 1974 roku, kiedy to naszą uczelnią wstrząsnęła potworna zbrodnia. Pomimo tego, że zapanowała wówczas atmosfera chaosu i żałoby, czułem się spokojny - jak gdybym pozostawał w centrum cyklonu. I właśnie wtedy zobaczyłem ją pierwszy raz. Jednocześnie ujrzałem przed sobą pomarańczową szatę i usłyszałem: „Ona jest dla ciebie”. Wtedy dużo już wiedziałem o Sai Babie i bezwzględnie słuchałem Jego zaleceń. 8 lipca 1974 najdroższa mi Poonam została moją żoną. Kolejna przepowiednia sadhu spełniła się: ożeniłem się, będąc jeszcze studentem. Nigdy nie sądziłem, że zmienię stan cywilny przed ukończeniem studiów. Moi rodzice byli przeciwni tak nagłemu ślubowi, co dość poważnie zakłócił harmonię między nami, ale ani na chwilę nie za chwiało mojego postanowienia poślubienia Poonam 12 września 1975 roku, dokładnie o godzinie 4:15:08, usłyszałem pierwszy płacz noworodka - oto urodziła się przecudowna istota, która miała nazywać mnie „tatusiem”. Swym przyjściem na świat otworzyła przede mną drzwi do Nieba. Łzy wdzięczności i szczęścia spływały mi z oczu, gdy składałem na jej policzku pierwszy pocałunek - pocałunek życia. Zewsząd płynęły do nas gratulacje. Jedne z najpiękniejszych otrzymaliśmy od mojej duchowej matki, pani Sanan. Do dziś pamiętam, co mi wówczas powiedziała: „Naresh, ja też zostałam dziś babcią. Czystość przybyła do twojego domu, daj jej na imię Shweta”. Lody pomiędzy nami a moimi rodzicami zaczęły topnieć. Ich częste wizyty u wnuczki definitywnie zakończyły okres emocjonalnej i fizycznej separacji.
W kwietniu 1976 roku mojej żonie zaproponowano pracę dentysty w szpitalu w Abohar. Ja natomiast musiałem pozostać w Amritsar. Poonam nie chciał stracić tej posady. W rezultacie zostałem sam w Amritsar. Bolesny okres rozłąki z rodziną trwał półtora roku. Dopiero od 29 września 1977 roku mogliśmy znowu być razem. Dostałem moją pierwszą pracę w przychodni w Abohar. Tego dnia spełniło się moje marzenie - zacząłem praktykę jako pełnoprawny: lekarz, by nieść cierpiącym pomoc i miłość.
Praca w Abohar przyniosła mi wyjątkową możliwość osobistego kontaktu z pierwszą damą Indii, panią Indirą Gandhi. Podczas wizyty w naszym mieście nagle źle się poczuła. Miałem szczęście udzielać jej pomocy i zostałem zaproszony na śniadanie. Nigdy przedtem nie spotkałem kobiety roztaczającej tak niezwykły, powiedziałbym, arystokratyczny czar. Pani Indira Gandhi dała mi swój autograf.
Do dziś pamiętam też dzień 3 stycznia 1980 roku. Była bardzo gęsta mgła. Wezwano nas do poważnego wypadku - samochód osobowy zderzył się z autobusem. Jedna osoba zginęła na miejscu, a dwie były w stanie krytycznym. Już mieliśmy wyjeżdżać ambulansem na miejsce katastrofy, gdy autobus przywiózł ofiary wypadku. Jedną z nich był pan Sajjan Jakhar, syn znanego polityka, Choudhury Balram Jakhar, który startował wówczas w wyborach parlamentarnych (to było po upadku rządu, wybory miały odbyć się 5- stycznia). Pan Sajjan miał pogruchotane wszystkie kości w okolicy szyi. Drugą ofiarą był jego szwagier, Rai Singh Kaswan, mój bliski przyjaciel. Wspólnie z lekarzami ze Szpitala Wojskowego rozpoczęliśmy reanimację pana Sajjana. Wszystkie próby okazały się bezskuteczne. Pamiętam, jak mój szef zapytał o stan pacjenta. Powiedziałem, że akcja serca ustała, puls jest niewyczuwalny, a źrenice nie reagują na światło. Wyszedł i rozpłakał się. Jakiś wewnętrzny impuls kazał mi modlić się do Baby o tego szlachetnego człowieka. On również był znanym politykiem. Nawet oponenci podziwiali jego honor i skromność. Zawsze kochał mnie jak starszy brat. „Gdyby umarł, wszyscy ponieślibyśmy niepowetowaną stratę.
Rozpoczęliśmy masaż serca i sztuczne oddychanie. I Serce zaczęło bić. Zastosowaliśmy aparat do sztucznego oddychania i modliliśmy się. Puls stał się wyczuwalny. Teraz należało przewieźć go do szpitala w Ludhianie, ponieważ tu nie mieliśmy warunków
leczenia tak ciężkich obrażeń głowy. Gęsta mgła uniemożliwiała przelot helikopterem; trzeba było jechać ambulansem. Mieliśmy do pokonania odległość dwu stu czterdziestu kilometrów.
Po czterdziestu kilometrach aparat do sztucznego oddychania zepsuł się. Nie było innego wyjścia, przez następne cztery i pół godziny podróży kontynuować oddychanie metodą usta-usta. Tylko Baba mógł dać mi tyle siły - dowieźliśmy pacjenta żywego do Ludhiany. Jego ojciec czekał już na nas w szpitalu. Tamtejszy lekarz powiedział mu: „Dziękuj temu młodemu lekarzowi”. On podszedł i objął mnie - obaj płakaliśmy ze wzruszenia. Powiedziałem: „T nie ja, lecz mój Bhagawan sprawił, że udało się nam. Zobaczysz, będziesz przewodniczył w Parlamencie a twój syn zostanie członkiem Parlamentu z ramienia okręgu Abohar”. To było tuż przed wyborami. Nie miałem żadnych podstaw, żeby to przewidzieć ale czułem, że muszę mu to powiedzieć.
Możecie mi wierzyć albo nie - te słowa okazały się prawdą. Choudhury Balram Jakhar wygrał wybory zdecydowaną większością głosów. Wybrano go przewodniczącym i piastował tę funkcję przez najbliższe dziesięć lat. Jego syn powrócił do zdrowia po półrocznym leczeniu w szpitalu w 1981 roku wszedł do Parlamentu jako przedstawiciel Abohar. Bardzo droga jest mi przyjaźń tej rodziny. Pan Sajjan, syn, jest teraz ministrem w stanie Punjab, a jego ojciec pełni funkcję ministra rolnictwa w rządzie Indii. Wiem, że był w Prasanthi Nilayam i że Swami udzielił mu błogosławieństwa.
W Abohar, zarówno moja żona jak i ja, byliśmy bardzo zajęci sprawami zawodowymi oraz wychowywaniem naszego maleństwa. Dni mijały szybko. W lecie 1980 roku Poonam ponownie zaszła w ciążę. Moim najważniejszym zadaniem stała się wówczas opieka nad nią. Pragnąłem, żeby okres ciąży był dla niej jak najszczęśliwszy. 27 lutego 1981 roku urodziła się nam druga córka, Rachita. Poonam na kilka miesięcy wyjechała z dziewczynkami do teściów.
Prowadziłem wówczas bezpłatne zajęcia z grupą studentów homeopatii. Ponieważ byłem sam, mogłem poświęcić im dużo czasu. Przychodzili do mnie do domu - cztery dziewczyny i czterech chłopców. Uczyłem ich godzinami. To byli bardzo zdolni, młodzi ludzie. Pomagali mi gotować - czuliśmy się wszyscy jak w rodzinie. Były wśród nich dwie siostry, które szczególnie polubiłem. Któregoś dnia rozmawiałem z jedną z nich i, sam nie wiem dlaczego, zapytałem ją, czy nie ma kłopotów z sercem. Bardzo zdziwiona powiedziała, że urodziła się z wadą serca - i często cierpi na duszności. To nigdy nie zdarzyło się przy mnie, zatem nie mogłem zauważyć żadnych niepokojących objawów, ale mój wewnętrzny głos kazał mi zapytać ją o to. Powiedziałem jej wówczas, żeby zaufała Krisznie i codziennie czytała jeden rozdział Bhagawadgity. Ponieważ sam również regularnie czytałem świętą Gitę, zaproponowałem, żebyśmy wszyscy czytali wspólnie. Od tego dnia stan zdrowia owej dziewczyny nieoczekiwanie zaczął się poprawiać, a w ciągu miesiąca jej dolegliwości całkowicie ustąpiły. Bóg w swej nieskończonej miłości uleczył ją.
Ja też nie cieszyłem się najlepszym zdrowiem. Cierpiałem na nadkwaśność i wrzody żołądka. W tym czasie bóle i krwotoki nasiliły się. Nie chciałem niepokoić Poonam, która przecież sama zajmowała się dwojgiem małych dzieci, tymczasem moi studenci
zawiadomili ją wbrew mojej woli. Przyjechała i została ze mną, aż poczułem się nieco lepiej. Niedługo potem w Abohar wybuchła epidemia dengi (przypis tłum.: tropikalna choroba zakaźna przenoszona przez komary) - ja również padłem jej ofiarą. Podobno majaczyłem w gorączce. I znowu uczniowie wezwali Poonam. Podawano mi bardzo silne leki, które wywołały zaburzenia orientacji, arytmię serca i skoki ciśnienia. Poonam zastała mnie w fatalnym stanie - czułem się wykończony fizycznie i psychicznie. Ta choroba była dla mnie traumatycznym przeżyciem.
Bóg sam błogosławił nasze małżeństwo. Pamiętam pierwsze interview, 21 września 1981 roku. Swami zapytał mnie wtedy: „Co nowego doktorze?”. To było moje pierwsze spotkanie z Sathya Sai Babą. Skąd On wiedział, że jestem lekarzem? Odpowiedziałem: „W porządku”. A potem Swami zapytał: „Kto ci doradził, żebyś ożenił się z nią? Swami ci to podpowiedział”. W tym momencie przypomniałem sobie pomarańczową szatę i Jego słowa: „Ona jest dla ciebie”. Baba kontynuował: „Znam twoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Znam przeszłość, teraźniejszość i przyszłość każdego człowieka”. A potem położył jedną rękę na mojej głowie, a drugą na głowie Poonam i powiedział: „Żyjcie długo i szczęśliwie”.
Ponieważ byliśmy w Puttaparthi pierwszy raz, poszliśmy zobaczyć miejsce, w którym przyszedł na świat Bhagawan Śri Sathya Sai Baba. Zbudowano tam świątynię Sziwy. Pamiętam, że z zachwytem wpatrywałem się w przepiękny posąg Sziwy, który podobno znajduje się w miejscu, na którym położono niemowlę tuż po urodzeniu. Siedmiomiesięczna wówczas Rachita siedziała na moich kolanach. Zobaczyła na ołtarzu banana i chciała go zjeść. Zapytałem kapłana, czy mógłbym dać jej ten owoc, ale on kategorycznie odmówił. Wszelkie próby uspokojenia Rachity okazały się bezskuteczne - płakała coraz głośniej. Moje serce modliło się do Bhagawana: „To maleńkie, niewinne dziecko pragnie od Ciebie prasadam. Co za różnica, czy Ty zjesz banana, czy ona?”. I nagle girlanda kwiatów zawieszona na szyi Sziwy zawirowała w powietrzu i rozerwała się na dwie części, które spadły na nas. Kapłan uznał to cudowne zdarzenie za znak od Boga i Jego szczególne błogosławieństwo dla Rachity. W rezultacie dał nam banana. W lipcu 1982 roku ponownie wybraliśmy się w pielgrzymkę do Lotosowych Stóp Bhagawana. Towarzysz szył nam jeden z moich kolegów, dr Ashok Gupta wraz z rodziną. Po drodze do Puttaparthi zatrzymaliśmy się w Hajderabadzie, aby odwiedzić tamtejszą świątynię Sziwy. Była zamknięta, ale na naszą usilną prośbę otworzono ją specjalnie dla nas. Na ścianie wisiała przepiękna fotografia Swamiego. Rachita miała wówczas półtora roczku i jeszcze nie mówiła. Na widok tego cudownego zdjęcia zaczęła turlać się po podłodze, powtarzając: „Baba, Baba, Ba-ba”. Zachowywała się jak w transie, to trwało około czterdziestu minut. Wszyscy odnieśliśmy wrażenie, że właśnie wtedy Bóg obdarzył ją mową. Człowiek, który otworzył nam drzwi świątyni stwierdził, że ona musi być jakąś szlachetną duszą, która przyszła na świat w naszej rodzinie. Zgodziłem się z nim; pamiętałem, jak Swami pobłogosławił ją w świątyni w Puttaparthi. Jestem przekonany, że małe dzieci, które jeszcze nie weszły w pełny kontakt z zewnętrznym światem, pozostają w świetlistej rzeczywistości Boga.
Zbliżała się nasza rocznica ślubu. Byłem tak przekonany, że Swami wezwie nas na interview, że powiedziałem o tym przyjacielowi. Tego dnia rano, to jest 8 lipca 1982 roku, nic się nie wydarzyło, Baba nawet nie zbliżył się do nas podczas darśanu. Dr Gupta zagadnął mnie z przekąsem: „I gdzie jest teraz twoja wiara w Swamiego?”. „Mamy jeszcze wieczorny darśan” - odpowiedziałem pewnie. Wieczorem Swami jakby unikał męskiej części placu. „No i co teraz powiesz?” - usłyszałem szept kolegi. Moje serce rozpaczliwie wołało do Baby: „Swami, powiadasz, że wszystkie kobiety są Twoimi córkami i że przychodząc tutaj, przybywają do domu swej Matki. Jeśli Poonam jest Twoją córką, ja jestem Twoim zięciem! Czyż nie jest tradycją w Indiach, że z okazji ślubu, teściowa uroczyście przyjmuje zięcia w swoim domu?”. I w tym momencie Swami podszedł i zwrócił się do mnie: „Rocznica ślubu. Idź!”. Bardzo szczęśliwy wstałem. „To jest wiara” - powiedziałem do dra Gupty. Poonam i Rachita wstały i dołączyły do mnie, ale nie było z nimi Shwety. Córka dra Gupty, która siedziała obok Poonam, przyszła zamiast niej. Na werandzie Swami zapytał: „Kto to jest?” - „Córka mojego przyjaciela” - odparłem. Swami powtórzył: „Córka przyjaciela. A gdzie jest twoja starsza córka?” - „Nie wiem” - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Zrobiło mi się bardzo smutno na myśl, że Shweta straci cudowną okazję interview. Nagle Swami zauważył ją: „O, już idzie”. Shweta nieomalże biegła do nas ze łzami w oczach.
Weszliśmy do świątyni. Baba mówił o duchowych sprawach. Kiedy przyszła nasza kolej przejścia do następnego pokoiku, do którego Swami zwykle zaprasza na spotkania w cztery oczy lub w mniejszych grupkach, stanąłem przy drzwiach, żeby przepuścić Poonam i dziewczynki. Pamiętam, że Swami skomentował moje zachowanie: „Bardzo grzeczny” i poinformował pozostałych uczestników interview: „Oni obchodzą dziś rocznicę ślubu”, po czym przyszedł do nas i powtórzył: „Rocznica ślubu”. - „Tak, Swami” - powiedziałem. I wtedy On, nasz Boski Ojciec i Boska Matka zarazem, Źródło Wszelkiej Mocy, położył swą lewą dłoń na mojej głowie, prawą na głowie Poonam i powiedział: „Błogosławię was. Macie przed sobą długie, bardzo szczęśliwe życie w małżeństwie”. Powtórzył to trzy razy. Czegóż więcej mógłbym pragnąć! Bóg sam błogosławił swe dzieci.
Swami naprawdę wie o nas wszystko, zna najtrudniejsze szczegóły naszego życia. Udowodnił mi to 9 grudnia 1983 roku podczas niezapomnianego interview. Był wówczas ze mną w Puttaparthi mój najdroższy przyjaciel, Sham, któremu poświęciłem jeden z następnych rozdziałów niniejszej książki. Baba mówił do nas blisko dwie godziny i trzy kwadranse. Opowiadał o różnych faktach z naszego życia, zwłaszcza o sprawach rodzinnych i małżeńskich. Obaj byliśmy zaskoczeni tym, jak Swami wiernie opisywał różne sytuacje. Zapytałem Go: „Skąd wiesz o nas to wszystko?”. Baba uśmiechnął się i bardzo dokładnie opisał położenie mojego domu w Abohar, a potem dodał: „W rogu twojej sypialni stoi mały stolik, na nim lampka, a pod nią zdjęcie Swamiego”. Bardzo wiernie opisał tę fotografię, a potem odpowiedział na moje pytanie: „Na tym zdjęciu jest Moja twarz z dwojgiem Moich oczu. Te oczy widzą wszystko”.
Chciałbym tu wspomnieć o pewnym bardzo dziwnym zdarzeniu dotyczącym mojej rodziny. To było w grudniu 1983 roku, kiedy to byłem w Puttaparthi z Shamem. Swami podszedł do nas w trakcie darśanu i zapytał mnie: „Gdzie jest syn?”. Zastanawiałem się, do kogo mówił, przecież mam dwie córki. Zapytałem: „Jaki syn, Swami?”, sądząc, że może miał na myśli Shama i powiedziałem: „On jest tutaj”, wskazując na mojego przyjaciela. A Baba na to: „Nie, nie on. Gdzie jest twój syn?”. Nic nie rozumiałem. Tylko Swami wiedział, o czym mówił. W żaden sposób nie mogłem rozwikłać tej zagadki. Następnego dnia Swami znowu do mnie podszedł:
„Gdzie jest twój syn?
Nie wiem.
A gdzie są twoje córki?
W Abohar.
Gdzie?
Swami, w Abohar, w stanie Punjab.
A gdzie jest twoja żona?
W Abohar, razem z dziećmi”.
A wówczas Swami zapytał z rozbawionym wyrazem twarzy: „A gdzie jest twoja druga żona?”. Zaskoczony odpowiedziałem: „Nie mam drugiej żony”. Wtedy Swami wykonał taki ruch, jak gdyby miał już odejść, po czym niespodziewanie ponownie odwrócił się do mnie i zapytał o datę wyjazdu. Powiedziałem: „14 grudnia”, a On powtórzył: „Aha, czternastego”. Błagałem całym sercem o to, żeby pobłogosławił nas jeszcze przed wyjazdem. Swami spełnił moją gorącą prośbę w dniu 9 grudnia, udzielając nam tego wyjątkowo długiego interview, o którym wspomniałem wcześniej.
Następnego dnia Baba znowu zapytał mnie o żonę. Odpowiedziałem, że jest w Abohar, a Swami na to: „Nie, gdzie jest druga żona?” - „Swami, nigdzie” - odrzekłem. Wtedy On wskazał palcem na stronę pań i powiedział: „Ona tam siedzi. Przyjechała z Ameryki”. Potem roześmiał się, jak gdyby rozbawiła Go ta rozmowa, pobłogosławił mnie i odszedł. W moim umyśle zawrzało od natłoku przeróżnych myśli. Poczułem się całkowicie zdezorientowany. Tak bardzo chciałem zapytać: „Bhagawan, co to wszystko znaczy?”. Ale mogłem jedynie płakać u Jego Lotosowych Stóp: „Swami, błagam, nie poddawaj mnie takim testom, jestem wobec nich bezradny”.
Życie przyniosło mi zarówno wiele pięknych chwil, jak też trudnych i bolesnych doświadczeń, zwłaszcza w karierze zawodowej. Zawsze robiłem co mogłem, żeby w ciężkich chwilach utrzymać w sobie wiarę w Boga i ufność oraz przekonanie, że wszystko co mnie spotyka, dzieje się dla mojego dobra. Patrząc na swoje życie z perspektywy czasu rozumiem, że to co mi się zdarzyło, musiało się zdarzyć, w chwilach desperacji, niejednokrotnie widziałem świat w czarnych barwach. Jedynie Bhagawan dodawał mi sił, abym mógł znosić wszelkie cierpienia.
Problemy zaczęły się już w koledżu. Zapalenie trzustki spowodowało dwuletnie opóźnienie w rozpoczęciu studiów. Przed ukończeniem koledżu spotkało mnie jeszcze jedno wielkie niepowodzenie na polu nauki. Pierwszy raz w życiu zakosztowałem smaku porażki. Nie zdałem praktycznej części egzaminu dyplomowego. Postawiłem prawidłową diagnozę, ale egzaminator prawdopodobnie oczekiwał ode mnie innej odpowiedzi. Udowodniłem mu swą rację, cytując podręcznik. Pewnie go zdenerwowałem, gdyż wystawił mi ocenę niezadowalającą. W rezultacie musiałem czekać sześć miesięcy na egzamin poprawkowy. Jednak spokojnie przyjąłem to niepowodzenie, gdyż wówczas Poonam spodziewała się pierwszego dziecka i najbardziej zależało mi na jej zdrowiu.
Podczas pracy w szpitalu w Abohar popadłem w konflikt, zarówno na tle osobistym jak i zawodowym, z jednym z moich szefów. Z tego powodu z dniem 27 września 1980 roku przeniesiono mnie do wioski Dharangwala. Ta decyzja kierownictwa zaniepokoiła wiele osób, co świadczyło o tym, że cieszyłem się w Abohar powszechnym szacunkiem. Zwłaszcza mój serdeczny przyjaciel, Vijinder, bardzo głęboko przeżywał moją porażkę. Nawet wspominał coś o samobójstwie. Całym sercem uspokajałem go i przekonywałem, że jego śmierć nie rozwiąże problemu. Znowu pokornie zaakceptowałem wolę Sai i podjąłem pracę w Dharangwali. Urządziłem się tam całkiem miło. Ponadto, z pomocą mieszkańców wioski, wyremontowaliśmy miejscową przychodnię. W osiem miesięcy później wróciłem do Abohar.
W grudniu 1981 roku otrzymałem przeniesienie do koledżu w Patiali. Miałem tam prowadzić zajęcia praktyczne ze studentami patologii. Całe życie marzyłem o chirurgii. Patologia nigdy mnie nie interesowała. Poza tym, nie chciałem wyprowadzać się z Abohar. Jednak Poonam przekonała mnie, że nie wolno mi rezygnować z szansy na zrobienie specjalizacji. W końcu, niezbyt chętnie, pojechałem tam, żeby zorientować się w sytuacji. Okazało się, że możliwości były następujące:
Zatrudnić się w koledżu w Patiali i jednocześnie specjalizować się w patologii.
Zrezygnować ze specjalizacji w tej dziedzinie i, pracując ze studentami, czekać około dwóch lat na inną propozycję.
3. Zrezygnować z pracy zarobkowej i rozpocząć trzyletnie studia podyplomowe na Wydziale Chirurgii.
Po rozpatrzeniu różnych za i przeciw wybrałem pierwszą opcję. Co prawda, bardzo niechętnie, gdyż coś mnie hamowało - moje ego. Ciągle wracałem myślą do drugiej opcji: czekać na możliwość specjalizowania się w chirurgii.
21 grudnia 1981 roku, kiedy to Poonam wyszła do pracy, położyłem się na kanapie i wpatrywałem się w błogosławioną fotografię Baby. Czułem się nieszczęśliwy z powodu podjętej decyzji, co do której nie miałem przekonania; łzy napłynęły mi do oczu... i całkowicie oddałem się w Jego ręce. A wówczas Swami w swej łasce zjawił się przede mną i powiedział: „A dlaczego nie patologia? Swami cię tam posyła. Chciałbyś tak wiele dokonać - napisać autobiografię i jeszcze jedną książkę. A potem jeszcze jedną na temat Bhagawadgity, a później jeszcze o czymś. Jeśli zostaniesz chirurgiem, nie będziesz miał na to czasu. A jeśli zdecydujesz się na patologię, Swami da ci taką pracę, z której będziesz wracał do domu o godzinie 14.00. Dzięki temu wystarczy ci czasu na pisanie. Wybierz patologię”.
To była wyraźna wskazówka, polecenie Swamiego.
I wtedy zdecydowałem się naprawdę. Tylko On wie, co jest dla nas najlepsze. Zaraz napisałem do szwagierki, żeby wynajęła mi mieszkanie w Patiali. Planowałem pojechać tam w dniu Bożego Narodzenia,25 grudnia. Znalazła mi dom, w którym bez wahania zgodziłem się zamieszkać - to był dom nr 27. Dwa plus siedem jest dziewięć. Dziewiątka to boska liczba, a także moja, gdyż urodziłem się 27 września.
Potem okazało się, że Swami również zaakceptował wybór tego domu, w którym dane nam było doświadczyć wielu Jego cudów.
W nowej pracy w Patiali wszystko układało się dobrze - żyłem bardzo spokojnie. Ale z początkiem 1983 roku na moim wydziale rozgorzała ostra walka pomiędzy dwoma profesorami, w którą zostali również wciągnięci studenci studium podyplomowego. Konflikt pogłębiał się, a jeden z profesorów wywierał na nich coraz silniejszą presję. W końcu studenci poskarżyli się do wyższej instancji. W tej sytuacji każdy musiał opowiedzieć się za którąś ze stron - ja również. Tym samym losy mojej dalszej kariery zawodowej zostały uzależnione od tego, który z przeciwników wygra ową walkę. Cała ta sprawa wywołała we mnie silny niepokój. W tym okresie Shweta zachorowała na bielactwo, co spotęgowało stres. Sytuację utrudniał też fakt, że znowu byliśmy rozdzieleni - Poonam z dziewczynkami nadal mieszkała w Abohar. Próbowałem przenieść ją do Patiali, albo gdzieś bliżej, ale nie udało mi się. Wszystko to przytłaczało mnie.
Pojechałem do Prasanthi Nilayam, pragnąłem znowu znaleźć się u Boskich Lotosowych Stóp. Podczas tego pobytu Swami obdarzył mnie wieloma błogosławieństwami. Kontemplując Jego chwałę, pisałem wiersze. One powstawały gdzieś w głębi mojego serca. Pragnąłem wyrazić w wierszach ból tęsknoty za Duszą Najwyższą. Marzyłem o tym, żeby Bhagawan pozwolił mi opublikować je. Swami spełnił moją prośbę w dniu 11 i 19 sierpnia.
Wróciłem do Patiali i dowiedziałem się, że sytuacja w pracy zmieniła się na gorsze. Obie strony konfliktu wzajemnie się oskarżały. Któregoś dnia otrzymałem wiadomość, że zostałem skreślony z listy ubiegających się o specjalizację. W uzasadnieniu podano jakieś wydumane, błahe powody. Nie mogłem w to uwierzyć. Moje odwołanie również zostało odrzucone. Wszystkie nadzieje i marzenia rozwiały się w jednej chwili. Czułem się tak, jak gdybym znalazł się wewnątrz ciemnego tunelu, w którym nie widać było żadnego światełka - żadnej nadziei. I znowu nie miałem innego wyjścia, jak tylko i akceptować, akceptować, pokornie akceptować swój los.
Przeniesiono mnie z Wydziału Patologii do Banku Krwi. Zaangażowałem się w pracę społeczną. Baba sprawił, że potrafiłem być pełen poświęcenia i szacunku dla wszystkich. W wielu miejscach organizowałem akcje honorowego krwiodawstwa. Okazało się, że ta praca pozwoliła mi doświadczyć wielu silnych, głębokich przeżyć. Postanowiłem poświęcić resztę życia służbie krwiodawstwa. Nareszcie moje serce zaznało ukojenia. Odnalazłem nową drogę, mogłem całą swą energię ukierunkować na wyższy cel - na coś potrzebnego i wartościowego. Dzięki łasce Bhagawana, moja praca zaczęła wydawać owoce - otrzymywałem nagrody i wyróżnienia. Ale intuicyjnie czułem, że najwyższą nagrodą była energia na podjęcie kolejnego przedsięwzięcia dla dobra społeczeństwa. To przekonanie z kolei stanowiło zachętę do kontynuowania zadania. Niemniej jednak, gdzieś w głębi duszy odczuwałem silny ból spowodowany tym, że nie zrobiłem specjalizacji. Zrozumiałem, że jeśli nie potrafimy czegoś wyleczyć, musimy to znosić.
W grudniu 1983 roku, podczas audiencji, Swami zapytał mnie o sytuację w Punjabie. „Bhagawan, jest bardzo źle” - odpowiedziałem. „Tak, tak, wszędzie ta brudna polityka” - skomentował. Zapytałem:”Bhagawan, jak w takiej sytuacji winni postępować wyznawcy Sai?”. Swami spojrzał na mnie z wyrazem dezaprobaty: - „Czy są jacyś specjalni wyznawcy Sai? Wszyscy, którzy wierzą w Boga i modlą się do Niego, są Moimi wyznawcami. Ja jestem każdym imieniem Boga. Jestem Jego każdym imieniem i każdą formą”. Jakąż głęboką prawdę ujawnił mi Bhagawan w tych słowach!
I wtedy bardzo emocjonalnie opowiedziałem Mu o tym, co zdarzyło się na mojej uczelni i w jaki sposób pozbawiono mnie możliwości zrobienia specjalizacji. Powiedziałem Mu też, jak bardzo zależało mi na tym i jak dużo pracy w to zainwestowałem, po; czym straciłem wszystko w jednej chwili. Swami z miłością wziął mnie za rękę i powiedział: „Co to; jest M.D.? Co to jest M.D.? M.D. znaczy MADĄ MAD, MAD (przypis tłum.: gra stów w jęz. ang.:, MD. - Medicinae Doctor - doktor medycyny, mad - szalony, szaleństwo). Wszystkie te wasze nazwy i tytuły to tylko ego - to szaleństwo, nic więcej. Po co ci M.D, skoro Swami jest z tobą? Nie dbaj o to”. I wtedy poczułem ulgę - ból minął. Pan zdjął ze mnie mój ciężar. Rozpłakałem się przed Nim, a On uspokajał mnie swą miłością.
W maju 1990 roku w Abohar wydarzyła się tragedia. Terroryści zabili trzydzieści osób, a czterdzieści ranili. To nieszczęście poruszyło całą społeczności miasta. Do Abohar niezwłocznie przybył gubernator stanu Punjab wraz z kilkoma innymi członkami - rządu Stanowego. Przy tej okazji poinformowano ich o tamtej aferze w szpitalu oraz o innych nadużyciach, w związku z czym gubernator przysłał sekretarza do spraw zdrowia, aby przeprowadził dochodzenie. Najłagodniejszą karą miało być przeniesienie lekarzy z naszego szpitala, przy czym mieliśmy prawo wyboru nowego miejsca pracy. Z całą pokorą modliłem się do Swamiego: „Baba, przecież wiesz, z jakim oddaniem tu pracowałem. W ciągu ostatnich trzech lat nie miałem nawet czasu, żeby do Ciebie pojechać. Czy to ma być zapłata za uczciwą pracę?”. Byłem ostatni na liście lekarzy do przeniesienia. Zapytałem sekretarza: „Czy ktokolwiek złożył tu na i mnie jakąś skargę?”. - „Nie, doktorze Bhatia. Właściwie o panu słyszałem jedynie dobre opinie”. - Zatem, dlaczego miałbym zostać ukarany? Nie mam nic przeciwko przeniesieniu mnie w inne miejsce, jeśli wolą Boga jest, żebym tam służył Jego dzieciom, ale co powiedzą nowi lekarze, gdy dowiedzą się, że nawet mnie wyrzucono? Nikt nie będzie czuł się tutaj bezpieczny”. I okazało się, że nigdzie mnie nie przenieśli. Miałem natomiast dodatkowo zająć się Bankiem Krwi. Nowy szef, dr V. K. Bassi, a także chirurg specjalista, dr V. P. Sethi wraz z małżonką - znanym ginekologiem i położnikiem - dr Sarlą Sethi, byli wielbicielami Sai Baby. Zaczęliśmy wspólnie pracować nad naprawieniem reputacji naszego szpitala. W tym okresie dostałem wiele nagród szczebla okręgowego i stanowego. Byłem jedynym lekarzem w stanie Punjab, który otrzymał od gubernatora nagrodę pieniężną w wysokości 3.000 rupii. Z całego serca dziękowałem Bhagawanowi za Jego łaskę.
Rozwijaj w sobie cztery rodzaje siły: fizyczną, intelektualną, siłę rozróżniania oraz właściwego postępowania. Wówczas nic nie zakłóci twojej wewnętrznej równowagi i znajdziesz się na ścieżce wiodącej do duchowego zwycięstwa.
Sathya Sai
Racjonalny umysł jest w stanie zrozumieć każde naukowe odkrycie, ale nigdy nie pojmie cudu. Wydawałoby się, że wszystkie procesy zachodzące w ludzkim organizmie można wytłumaczyć, posługując się naukową wiedzą i logiką. Lekarze zwykle sobie przypisują wyleczenie lub uratowanie pacjentowi życia. Tymczasem bardzo często zdarza się tak, że za pomocą medycznej wiedzy nie potrafimy wyjaśnić, co zaszło w ludzkim organizmie. Nie raz zetknąłem się z takimi cudami. Wówczas my - lekarze, możemy jedynie oddać honor i całkowicie zaufać miłosierdziu Boskiego Lekarza.
Pamiętam moją praktykę z panią dr Sanam. To był okres bardzo intensywnej pracy. Czasami, jako jedyny lekarz, doglądałem osiemdziesięciu pacjentów. Nie miałem czasu na jedzenie ani spanie. Zdarzało się, że nie zdążałem się ogolić. Któregoś dnia przywieziono pacjenta z ostrym atakiem kamicy nerkowej - zwijał się z bólu. Nazywał się Paramand Gokul i pochodził z Mangalore. Pamiętam, że podczas badania zauważyłem na jego szyi trójkątny medalik z twarzą Swamiego. Prześwietlenie wykazało wyjątkowo duży kamień w nerce. Pacjent był przekonany, że jego organizm wydali ten kamień w naturalny sposób. Uśmiechnąłem się z niedowierzaniem, gdy mi to powiedział.
Po jakimś czasie przyszedł do mojego pokoju i zapytał, czy jestem wielbicielem Sai. Wówczas jeszcze nie byłem, ale podziwiałem Sathya Sai Babę i wierzyłem w Jego nadludzkie możliwości. Pan Gokul opowiedział mi o swoich doświadczeniach z Babą. Otóż, Swami powiedział mu kiedyś: „Twój organizm jest wytwórnią kamieni, ale będzie je wydalał w naturalny sposób”. Nie potrafiłem przyjąć tego do wiadomości - umysł lekarza nie mógł w to uwierzyć. Jak taki duży kamień miałby przejść przez cewkę moczową? Musiałby ją porozrywać na kawałki! Mój pacjent opowiedział mi też interesującą historię choroby swojej matki. Cierpiała na cukrzycę. Na dodatek, całe jej ciało pokryło się ropnymi czyrakami, których w żaden sposób nie można było wyleczyć. Swami zmaterializował jej kheer (przypis tłum.: słodka potrawa z ryżu i mleka o konsystencji gęstego budyniu). To cudowne danie sprawiło, że czyraki zniknęły. Później okazało się, że nastąpiło również całkowite wyleczenie cukrzycy. Kiedy indziej pan Gokul postanowił pościć - przez kilka dni nic nie jadł ani nie pił. Swami wezwał go do siebie. Zwrócił mu uwagę, że nie powinien stosować takich praktyk, po czym zmaterializował pół kilograma khoya (przypis tłum.: słodka potrawa z mleka). Potrawa była jeszcze gorąca. Baba kazał mu ją zjeść. Pan Gokul nie śmiał jeść sam w obecności Swamiego i poczęstował Go. Wówczas Baba powiedział: „To dla ciebie. Jako Kriszna, całe życie jadłem mleko i różne mleczne dania. Teraz nie jadam takich potraw”.
Chciałem, żeby moi rodzice posłuchali opowieści pana Gokula o Babie, więc zaprosiłem go do domu. Bardzo podobał mi się jego medalik i poprosiłem, żeby mi go dał. „Bracie, - powiedział - ten medalik zmaterializował mi Swami, on jest tylko dla mnie. Ale zapytam Go; będę się modlił i śpiewał bhadżany. Jeśli Baba zgodzi się, dam ci go”. Pan Gokul śpiewał bhadżany w naszym domu. Słuchaliśmy go jak urzeczeni. Swym pięknym śpiewem sprawił, że wszyscy odczuliśmy przepływ miłości Baby. Czas zatrzymał się. Kiedy nasz gość skończył śpiewać, spojrzałem na zegarek - była godzina 22:00. Powiedział mi wówczas, że Swami zjawił się przed nim i oznajmił: „Nie, ten medalik jest twój. Pan Bathia dostanie ode mnie wiele innych rzeczy”. Nie uwierzyłem mu. Sądziłem, że nie chciał mi go dać, ale nic nie powiedziałem. To był pamiętny dzień, w którym pierwszy raz od dłuższego czasu zjadłem ciepły domowy posiłek, po czym zasnąłem kamiennym snem. Następnego dnia zaspałem - obudziłem się około 6:00. Już dawno powinienem być w szpitalu! Byłem pewien, że podczas mojej nieobecności zdarzyło się tam coś złego, i że już piszą mi wymówienie. Pognałem do szpitala. Automatycznie modliłem się do Baby: „Swami, ratuj mnie. Przecież cały wieczór rozmawiałem o Tobie...”. Ku mojemu zaskoczeniu pielęgniarki przywitały mnie uśmiechem. To była pierwsza spokojna noc od wielu dni. Nawet pooperacyjni pacjenci dobrze spali. Poszedłem do swojego pokoju i ze łzami w oczach dziękowałem Babie. Wreszcie, po całym tygodniu wytężonej pracy, Bóg pozwolił mi porządnie zjeść, wyspać się i wziąć odświeżającą kąpiel. Wróciłem do pracy odnowiony. Byłem przekonany, że gdybym tej nocy nie wypoczął, dostałbym wylewu krwi do mózgu z przemęczenia.
Ale to nie koniec cudów związanych z panem Gokulem. Któregoś dnia przyszedł do mnie, trzymając w ręku ten wielki kamień: „Doktorze, oto mój kamień”. Powiedziałem: „To niemożliwe!” i poprosiłem go, żeby się rozebrał - chciałem go zbadać. Nie stwierdziłem żadnego uszkodzenia cewki moczowej, a prześwietlenie wykazało brak kamienia w nerce. To zdarzenie poruszyło mnie do głębi - przez kilka godzin pozostawałem w cudownym stanie wszechogarniającej miłości. A kamień zostawiłem sobie na pamiątkę owego cudu.
Pewnego dnia Indu, żona mojego starszego brata Santosha, odkryła u siebie guz piersi. Lekarz zlecił wykonanie biopsji, żeby stwierdzić, co to za nowotwór. Cała nasza rodzina modliła się w jej intencji do Bhagawana. Umieściłem ją w szpitalu w Amritsar, gdzie wówczas pracowałem. Ustaliliśmy termin zabiegu. W przeddzień znowu wszyscy modliliśmy się do Swamiego o jej zdrowie. Następnego dnia Indu nie wyczuła żadnego guza. Zgłosiła się jednak do szpitala. Lekarze zbadali ją i bardzo zaskoczeni stwierdzili, że guz zniknął bez śladu; zniknął w ciągu jednej nocy! To zajście umocniło moją wiarę w Swamiego.
W 1976 roku u mojego starszego brata, Bassanta, wystąpiły poważne kłopoty z dyskiem. To bardzo bolesna i niebezpieczna dolegliwość. Ponieważ leczenie nie przynosiło pomyślnych rezultatów, Bassant zdecydował się na operację. Gdy leżał w szpitalu w Delhi, miałem sen: Swami wziął mnie do swojego pokoju. Zobaczyłem Go wówczas jako najbardziej kochającą i współodczuwającą Matkę Parwati(- małżonka Sziwy). Jednocześnie usłyszałem: „Żadnej operacji. Wyleczę go. Pan Sharma pomoże”. Następnego dnia wieczorem otrzymaliśmy telegram: „Operacja odwołana”. Okazało się, że lekarze w ostatniej chwili zaniechali zabiegu i wypisali go ze szpitala. Po kilku dniach ktoś zabrał go do pewnego aśramu, w którym zbadał go zespół składający się z lekarzy ortopedów i ekspertów jogi. Niestety, nie podjęli się leczenia. Bassant był bliski załamania, gdyż zaczynał się już u niego zanik mięśni prawego uda. Kiedy wracał z owego aśramu, ktoś go zaczepił i przędli stawił się jako P. N. Sharma. Zaproponował zabiegi; uprzedził jednak, że istnieje pewne ryzyko paraliżu, a nawet śmierci. Brat bez wahania podpisał zgodę (wówczas jeszcze nie wiedział o moim śnie). Dzięki łasce Swamiego Bassant wrócił do zdrowia po siedmiu dniach leczenia pana Sharmy. Żaden lekarz nie potrafił wyjaśnić, jak to się stało, że atrofia mięśni cofnęła się, nie pozostawiając żadnych śladów. Płakałem jak dziecko przed fotografią kochającej Matki Sai. Słowo „wdzięczność” to za mało na wyrażenie moich uczuć. W tym czasie byłem już całkowicie „zawojowany” przez Babę - mojego najwierniejszego przyjaciela, doradcę, Boga. Chociaż nadal tęskniłem za Kriszną, obie postacie - Sai i Kriszny - stapiały mi się w jeden wizerunek Boga. Wibhuti Swamiego jest najskuteczniejszym spośród wszystkich leków tego świata. Osobiście zetknąłem się z wieloma przypadkami uleczeń i słyszałem o setkach różnych chorób, które skutecznie zwalczył ten cudowny popiół. Pierwszy raz poznałem uzdrawiającą moc wibhuti, kiedy to moja mama dostała uczulenia na ciepło. Nie mogła wykonywać codziennych czynności, takich jak gotowanie czy pranie w ciepłej wodzie, gdyż jej skóra reagowała silnym podrażnieniem. Leczono ją różnymi specyfikami, tymczasem mijały miesiące, a alergia nie ustępowała. Któregoś dnia mój wuj, znany lekarz, przyniósł jej wibhuti i zalecił, żeby je zjadła, a resztę zastosowała bezpośrednio na skórę. Wuj często opowiadał nam o rożnych cudach Swamiego, ale wówczas nie wierzyliśmy mu i kpiliśmy sobie z niego. Mama doszła jednak do wniosku, że jeśli wibhuti jej nie pomoże, to i nie zaszkodzi, więc zastosowała je. Nie miała już żadnej nadziei na znalezienie jakiegoś skutecznego leku. W ciągu kilku dni objawy alergii ustąpiły i nigdy się nie powtórzyły. Wtedy to pierwszy raz przekonałem się, że wibhuti czyni cuda. i tak oto' zacząłem wierzy w Swamiego.
Podczas naszej pierwszej wyprawy do Puttaparthi, 18 września 1981 roku, Usha - żona Shama, zachorowała na żołądek. Podałem jej odpowiednie leki. Jednakże bóle nasiliły się tak, że nie mogła pójść na popołudniowy darśan. Swami podszedł do nas i zapytał Shama: „Gdzie jest żona? W pokoju? Wiem, źle się czuje”. I wtedy pierwszy raz zobaczyłem z bliska, jak Swami materializuje wibhuti. Wysypał je na dłoń Shama i powiedział, że to dla żony. Zaraz po zjedzeniu cudownego popiołu wyzdrowiała.
Jak już wspomniałem, cierpiałem na nadkwaśność i wrzody żołądka. Lekarze zalecali mi operację, ale nie zdecydowałem się na nią, gdyż wiedziałem, jakimi komplikacjami grozi taki zabieg. Podczas mojej pierwszej audiencji Swami zmaterializował wibhuti wszystkim, oprócz mnie. Pamiętam, że w owej chwili poczułem się rozczarowany. Ale nieco później Baba zwrócił się do mnie: „Nie dostałeś prasadam”. „Tak, Swami” - odpowiedziałem. Wtedy On energicznie wykonał kolisty ruch dłonią i zmaterializował dużą kulkę wibhuti, wielkości piłeczki pingpongowej. Wyciągnąłem dłoń, a Swami powiedział: „Nie, otwórz usta”. Lewą dłoń podłożył mi pod brodę, a prawą wsypał do ust wibhuti. Ono natychmiast roztopiło się na języku i zostało wchłonięte. Wtedy Swami lekko uderzył mnie w klatkę piersiową i żołądek mówiąc: „Idź. Będziesz zdrowy”. W tym dniu skończyły się wszelkie moje kłopoty z sercem, ciśnieniem i wrzodami. Nawet doktorzy potrzebują pomocy Boskiego Lekarza! Podczas darśanu 25 września 1981 roku pomyślałem o pewnym moim pacjencie z Dharangwali - panu S. Dharam Singhu. Pamiętam, że spojrzałem wtedy na zegarek - była 8:50 rano. Pan Singh cierpiał na postępującą cukrzycę, w wyniku której na jego stopach powstały nie gojące się wrzody. Gangrena zaatakowała nogi od stóp do kolan. Przed wyjazdem do Prasanthi Nilayam skierowałem go do szpitala w Amritsar na amputację. I właśnie podczas tego darśanu pomyślałem sobie, że kiedy wrócę, zastanę go w fotelu inwalidzkim, bez nóg. Moje serce spontanicznie zaczęło modlić się za niego. Wtedy Swatni podszedł do mnie i powiedział: „O czym myślisz? Myślisz o panu Dharam Singhu?” - i zmaterializował dla niego wibhuti, a także zapewnił, że amputacja nie będzie potrzebna.
Po powrocie poprosiłem brata, żeby zawiózł mnie do szpitala. Miałem przecież wibhuti dla mojego pacjenta. „Nie uwierzysz w to, co się stało” - powiedział brat. Pomyślałem, że być może pan Singh jest w krytycznym stanie z powodu silnego szoku wywołanego amputacją. Brat nie chciał mi nic więcej i powiedzieć. Wszedłem do pokoju i zobaczyłem mojego pacjenta siedzącego na łóżku. Odkryłem prześcieradło i... oniemiałem ze zdumienia - jego obie nogi były zdrowe! W pierwszej chwili pomyślałem: „Jakie wspaniałe protezy”, ale przecież to były jego własne nogi.
Okazało się, że 25 września 1981 roku o godzinie 8:50 rano w Amritsar zdarzył się cud (to było w tym samym czasie, gdy Swami rozmawiał ze mną podczas darśanu). W szpitalu zjawili się dwaj nieznani mężczyźni, którzy przedstawili się jako lekarze z Niemiec. Powiedzieli, że prowadzą badania nad gangreną dolnych kończyn, spowodowaną cukrzycą. Zbadali pana Singha i przepisali mu dziesięciodniową kurację. Jeden z nich miał krótkie, kręcone włosy, a drugi - dużo starszy - nosił brodę. Operację odłożono, a lekarze zniknęli bez śladu. Rezultaty leczenia widziałem na własne oczy. Wrzody zniknęły, a gangrena cofnęła się. Pan Dharam Singh był taki szczęśliwy, taki szczęśliwy!
Wygląd owych nie znanych nikomu lekarzy sugerował, że jednym z nich był Sathya Sai Baba, a drugim - Shirdi Sai. Boski Lekarz dokonał tu jednego ze swych najniezwyklejszych cudów.
Pamiętam, że po mojej pierwszej wizycie u Sai Baby wracaliśmy do domu pociągiem. Rozmawialiśmy o Swamim. Przysłuchiwał się nam pewien człowiek z Delhi, który - jak się później okazało - zaprzeczał teorii istnienia awatarów, twierdząc, że Bóg nigdy nie zstępuje na Ziemię w ludzkiej formie. Nasza rozmowa o doświadczeniach ze Swamim musiała go zdenerwować, gdyż w którymś momencie wtrącił: „Nie, Bóg nie przychodzi w ludzkiej postaci”. Zapytałem go: „Czy zgodzi się pan z tym, że cały wszechświat powstał z woli Boga?”. „Tak” - odrzekł, a ja kontynuowałem:
„Czy wierzy pan, że wszystko dzieje się zgodnie z Jego wolą, że nawet źdźbło trawy nie poruszy się, jeśli nie jest to wolą Boga?
Tak.
Czy wierzy pan, że każdy pański oddech powodowany jest Jego wolą?
Tak, tak.
Zatem, skoro wierzy pan, że Jego wola decyduje o wszystkim, dlaczego odrzuca pan hipotezę, że przyjęcie ludzkiej formy również może być Jego wolą? O tym właśnie mówi Bhagawan Śri Sathya Sai Baba: „Awatar zstępuje na Ziemię i zachowuje się jak zwykły człowiek, abyśmy mogli odczuwać bliskość z Nim. Jednocześnie wznosi się ponad ludzkie możliwości, abyśmy dążyli do osiągnięcia wyższego poziomu duchowego”. Nasz współtowarzysz podróży nie czuł się przekonany, w związku z tym uznałem, że przedłużanie dyskusji to strata energii.
Po jakimś czasie on źle się poczuł i zasłabł. Natychmiast wziął leki, które miał przy sobie (okazało się, że leczył się na serce i cukrzycę), ale one niewiele mu pomogły. Jego skóra stała się bladożółta, na twarzy wystąpiły kropelki potu, zaczął tracić przytomność. Miałem przy sobie wibhuti, które zmaterializował Swami. Wsypałem mu je do ust, a resztę wtarłem w jego klatkę piersiową, gdyż podejrzewałem atak serca. W ciągu kilku sekund on wrócił do normalnego stanu - śmiał się i rozmawiał, jak gdyby nic się nie stało. Powiedział, że nie mógł złapać powietrza i dusił się, a proszek, który wsypałem do jego ust, przyniósł mu natychmiastową ulgę. Poczuł też, że całe ciało uległo odświeżeniu i odmłodzeniu. Wydawało mu się, że ktoś wyjątkowy uratował go od śmierci. Powiedziałem mu, że wsypałem do jego ust wibhuti zmaterializowane przez Sai Babę, co potwierdzili inni podróżni. Ten człowiek na chwilę zaniemówił z wrażenia, a potem przepraszał za to, że źle mówił o Swamim. To był moment, w którym uwierzył, że Śri Sathya Sai Baba jest inkarnacją Boga. Błagał Go o wybaczenie. Poprosił nas o wibhuti i fotografię, przed którą pokłonił się z wielkim szacunkiem. Sądzę, że w jego sercu dokonała się wówczas zasadnicza przemiana.
W lipcu 1982 roku jechałem do Puttaparthi pociągiem, w towarzystwie kilku wielbicieli Swamiego: pana V. K. Kapoora, Ranjana Jaina i jego syna, Basanta, który studiował w koledżu Swamiego, oraz pana Y. P. Sahni i R. K. Bhardwaja. Wraz z panem Kapoorem zajęliśmy się układaniem planu działalności Organizacji Sai w stanie Punjab na najbliższe trzy lata. Około godziny 15:30 do naszego przedziału przybiegł pan Bhardwaj i wezwał mnie do Basanta. Kamień, którym rzucono w nasz pociąg na przedmieściach Bhopal, wpadł przez okno do przedziału i tak zranił rękę Basanta, że nie można było zatamować upływu krwi. Nie miałem przy sobie żadnych środków opatrunkowych. Nasypałem na rękę wibhuti, a resztę dałem mu do zjedzenia. Potem silnie ucisnąłem ranę i uniosłem rękę w górę. Po kilku minutach przybiegł ktoś z podręczną apteczką, ale krew już nie płynęła. Ponadto okazało się, że Swami „zredukował do minimum” skutki tego wypadku. Otóż, Basant miał na ręku zegarek z podobizną Sai Baby. Kamień uderzył bezpośrednio w głowę Swamiego i bransoletkę zegarka. Uderzenie było tak silne, że metalowa bransoletka pękła. Wyglądało na to, że Baba „przyjął na siebie” siłę uderzenia. Później powiedziałem Basantowi, że blizna na przegubie ręki zawsze będzie mu przypominała o łasce Baby.
Kiedy mieszkałem w Patiali, teściowa zaczęła skarżyć się na pewne ginekologiczne dolegliwości. Wykonano biopsję. Badania histopatologiczne wykazały obecność złośliwego guza w macicy. Nie powiedziałem o tym w rodzinie, żeby uniknąć niepotrzebnej paniki. Ginekolog zalecił usunięcie macicy. Najpierw jednak trzeba było doprowadzić do wzrostu stężenia hemoglobiny we krwi, gdyż wyniki wykazywały zbyt niski jej poziom, świadczący o anemii. Doradziłem teściowej, żeby codziennie przyjmowała wibhuti. Zgodziła się, ale po kilku tygodniach zaprzestała tej kuracji. I wówczas przyśnił jej się Swami. Zapytał, dlaczego nie zażywa wibhuti i polecił jej, żeby codziennie je przyjmowała, a także stosowała na czoło. Teściowa zastosowała się do zalecenia ze snu. Byłem pewien, że Swami ją wyleczył, ale lekarze, na wszelki wypadek, dokonali zabiegu usunięcia macicy. Potem okazało się, że nie było tam żadnego nowotworu. Teść z kolei zachorował na serce. Pewnego dnia dostał ostrych bólów w klatce piersiowej. Sprowadziliśmy kardiologa z Abohar. Elektrokardiogram wykazał zawał serca. Po przyjęciu odpowiednich leków l stan teścia ustabilizował się, w związku z czym kardiolog wyszedł.
Wówczas, zupełnie nieoczekiwanie, gwałtownie spadło u teścia ciśnienie krwi. W domu było nas troje lekarzy brat Poonam, jej siostra i ja. Podaliśmy zastrzyki, ale one nie poskutkowały. Obawiałem się, że wkrótce nastąpi nieodwracalny szok organizmu. Matka Poonam, wyjątkowo szlachetna i bogobojna kobieta, tak bardzo rozpaczała! W tej beznadziejnej sytuacji postanowiłem zastosować wibhuti. Powiedziałem szwagierce, żeby wsypała je ojcu do ust, a resztę wtarła w jego klatkę piersiową. Popatrzyła na mnie dość sceptycznie, ale zrobiła to. Byłem pewien, że wibhuti pozwoli teściowi przeżyć kryzys - i tak się stało. Ciśnienie utrzymywało się na tym samym, niskim poziomie przez całą noc, ale był przytomny. Rano przyszedł kardiolog. Opowiedzieliśmy mu, co działo się z ojcem. Nie mógł pojąć, jak to się stało, że on przeżył tę noc. Z biegiem czasu stan jego zdrowia systematycznie poprawiał się, aż do całkowitego wyleczenia. W rodzinie mojej żony zaczęła kiełkować wiara w Swamiego. Po kilku latach szwagier pojechał ze mną do Puttaparthi.
Gdy pracowałem w szpitalu w Abohar, przywieziono pewnego chłopca imieniem Sandeep, w krytycznym stanie - silnie krwawił na skutek perforacji; wrzodów żołądka. Stężenie hemoglobiny spadło do ekstremalnie niskiej wartości. Takiego wyniku jeszcze nigdy nie widziałem! Rozpoczęliśmy akcję reanimacyjną - bez skutku. Matka Sandeepa rozpaczała. Wsypałem mu do ust wibhuti i wtarłem w klatkę piersiową, po czym ponownie rozpocząłem masaż serca. Wiem, że to Swami przywrócił go do życia. Później podaliśmy mu jeszcze siedemnaście porcji\ krwi. Dobrze znałem jego rodzinę. Po tym cudownym zdarzeniu wszyscy oni stali się wielbicielami i Swamiego i zmienili datę obchodzenia urodzin Sandeepa na dzień 18 listopada, jako że Bhagawan przywrócił mu życie w dniu 18 listopada 1988 roku.
W 1982 roku, kiedy to mieszkałem w Patiali, pan G. K. Chopra, wielbiciel Sai Baby, opowiedział mi o swoich doświadczeniach. Otóż, Swami zaprosił go, wraz z rodziną, na audiencję. Jedna z jego krewnych ; była niewidoma. Bardzo gorąco modliła się do Baby o przywrócenie jej wzroku i wybaczenie grzechów z przeszłości. Swami kazał jej dotknąć swych stóp, a ona powiedziała, że ich nie widzi. Swami ponownie ; kazał jej dotknąć swych stóp. Wówczas ona pochyliła się i zobaczyła Lotosowe Stopy Baby. Widziała je i bardzo wyraźnie podczas trwania owego cudownego padnamaskaru; rozpłakała się ze wzruszenia. Po kilku chwilach znowu straciła wzrok. Wtedy Swami ! zmaterializował wibhuti i kazał jej wcierać je w powieki trzy razy dziennie. Pierwszego takiego zabiegu dokonał osobiście. Po roku owa kobieta zaczęła Stopniowo odzyskiwać wzrok. Swami w swej miłości i łasce zminimalizował skutki jej karmy.
Podczas tej samej audiencji Baba powiedział żonie i pana Chopry: „Jesteś pakoda (przypis tłum.: potrawa o ostrym smaku, warzywa obtaczane w mące i smażone). Masz poważne problemy z żołądkiem”. Muszę tu wspomnieć, że pani Chopra jest bardzo tęgą kobietą. Odpowiedziała: „Nie, Swami, nawet głowa mnie nie boli, żołądek też nie”. Baba powtórzył swoją diagnozę i obiecał, że zajmie się tym.
Po miesiącu pani Chopra znalazła się w naszym szpitalu z powodu ostrego bólu żołądka. Stwierdzono zapalenie pęcherzyka żółciowego i cukrzycę. Jej stan z dnia na dzień pogarszał się. W końcu wystąpiła żółtaczka, a także niedrożność jelit i podrażnienie wątroby. Jak wspomniałem wcześniej, była otyłą osobą, a powodu niedrożności jelit nastąpiło jeszcze silne wzdęcie. Leżała półprzytomna, a my byliśmy bezradni. W każdej chwili spodziewaliśmy się śmierci. Kiedy zaczęła wymiotować krwią, straciliśmy resztki nadziei. Nie mogłem tak stać i patrzeć, jak umiera. To był czwartek - poszedłem do mojej grupy Sai śpiewać bhadżany. Prosiłem wszystkich, żeby modlili się do Swamiego o uratowanie jej życia. W końcu nie wytrzymałem napięcia i rozpłakałem się. Gdy wróciłem do domu, w dalszym ciągu nie mogłem się uspokoić. Prawie całą noc płakałem i błagałem Swamiego o boską interwencję.
Rano nie mogłem skoncentrować się na modlitwie, myślałem tylko o pacjentce i jej rodzinie. Tego pamiętnego ranka, 21 sierpnia 1982 roku o godzinie 5:55, zobaczyłem postać Swamiego wychodzącą z jednej z moich fotografii. Swami stanął naprzeciw mnie - i powiedział: „Tak dużo o niej myślisz, tak szczerze modlisz się o jej życie - Swami pobłogosławi ją”, po czym znowu „wszedł” w tę fotografię. Po chwili ze zdjęcia zaczęła wypływać amrita. Zebrałem ją do plastikowej torebki i co tchu pobiegłem do szpitala.
Po drodze spotkałem pana Choprę. Był dziwnie spokojny. Powiedział mi, że o godzinie 5:55 rano, kiedy to cała rodzina wykonywała arati, Swami zjawił się przed nimi i prawą ręką pobłogosławił ich” Opowiedziałem mu, co zdarzyło się mnie o godzinie 5:55 i pokazałem torebkę z amritą. Oszołomieni tymi niezwykłymi wydarzeniami weszliśmy do szpitala. Tymczasem pani Chopra walczyła o życie. Wlałem jej do ust świętą amritę. Przepełniony wdzięcznością do Swamiego pomyślałem, że jeśli nawet umrze, odejdzie z tego świata z Jego błogosławieństwem! Żeby wyciszyć narastającą emocję, pan Chopra zaczął czytać fragmenty z Gity Yahini, w których Baba mówi o Atmie, a ja poszedłem do swojego pokoju i modliłem się.
Po jakimś czasie coś zaczęło się dziać w żołądku pacjentki. Straciła przytomność, a po kilku minutach otworzyła oczy i poprosiła o basen. Wydaliła z siebie kawałki tkanki oraz dużą ilość krwi wraz ze skrzepami. Lekarze zalecili zastrzyki powstrzymujące krwotok, ale nie podano ich, ponieważ w panice nikt nie mógł ich znaleźć. Tymczasem krwotok ustał bez żadnych zastrzyków.
Stan zdrowia pacjentki zaczął poprawiać się niewiarygodnie szybko. Już po tygodniu można ją było wypisać ze szpitala. Wraz z całą jej rodziną wierzyliśmy, że Swami dokonał cudu uleczenia, ale lekarze byli innego zdania. Drwili sobie z nas. Zdjęcia rentgenowskie wykazały stan zapalny, a zatem uważali swą diagnozę za niepodważalną. W końcu wykonali zabieg. W trakcie operacji poprosili mnie na salę żeby pokazać mi jedną kropelkę ropy, którą znaleźli po prawej stronie pod przeponą. Wszystkie organy, łącznie z pęcherzykiem żółciowym, były idealnie czyste i zdrowe. Rozbawiło mnie ich zachowanie i zapytałem: „Ciekawe, skąd wzięła się tutaj ropa?”. Nie potrafili tego wyjaśnić. Powiedziałem: „Panowie, Swami zrobił wam grzeczność, żebyście mogli sobie przypisać wyleczenie”. Nikt nie odpowiedział. Wiem, że choć nie przyznali się, zrozumieli to, co Baba im zademonstrował. Bóg nie wymaga honorów ani podziękowań za swe miłosierdzie.
Często Swami dokonuje cudów uleczenia na odległość - Jego fizyczna obecność nie jest konieczna, wystarcza Jego zapewnienie i wiara wielbiciela. W grudniu 1992 roku przyjechał do Puttaparthi mój Starszy brat i poinformował mnie, że ojca w krytycznym stanie zawieziono do szpitala. W dniu Bożego Narodzenia Swami zapytał nas o ojca i zapewnił, że zajmie się nim. Następnego dnia poprosił nas na audiencję. Powiedział, między innymi, że od trzech dni ojciec jest chory, ale pozostaje pod Jego opieką. 26 grudnia Baba poinformował mnie, że ojciec czuje się lepiej, a także polecił mi, żebym pojechał do Punjabu i uporządkował pewne nie zakończone sprawy.
Najpierw udałem się do Delhi, żeby zobaczyć się z ojcem. Tam dowiedziałem się, że 24 grudnia jakiś duży kawałek jedzenia wpadł mu do tchawicy i dostał się do płuc, w wyniku czego prawe płuco zostało poważnie uszkodzone. Ojciec zaczął się dusić. Mama sprowadziła mojego młodszego brata, który był w tym czasie w swojej klinice, w tym samym domu na dole. Zanim znaleźli się w szpitalu, minęło piętnaście minut. Lekarz dawał nikłą nadzieję. Podłączono ojca do respiratora. Mama gorąco modliła się do Swamiego o pomoc. Po jakimś czasie niebezpieczeństwo uduszenia minęło - ojciec zaczął oddychać. Za trzy dni wrócił do domu całkiem zdrowy. Okazuje się, że Swami wiedział o wszystkim, gdy rozmawiał z nami w Prasanthi Nilayam, i rzeczywiście zajął się ojcem. Jak możemy Mu podziękować za miłosierdzie i łaskę?
Baba pozwolił mi również być świadkiem kilku cudów z nie urodzonymi jeszcze dziećmi. Pewnego dnia na oddział położniczy, gdzie wówczas praktykowałem, przywieziono piękną, młodą kobietę. Była ubrana jak panna młoda. Pochodziła z bardzo bogatej rodziny, w której od dwudziestu pięciu lat nie przyszło na świat żadne dziecko. Niestety, nastąpiły pewne groźne dla płodu komplikacje. Mimo naszych wysiłków, tętno dziecka ustało. Trzeba było wykonać operację i usunąć martwy płód. Podczas przygotowań do tego zabiegu ona zapytała mnie, co dzieje się z dzieckiem. Nie chciałem powiedzieć jej tej gorzkiej prawdy, a jednocześnie poczułem, że w tym nieszczęściu stała mi się bardzo bliska i zwróciłem się do niej „siostro”. Mocno ścisnęła moją dłoń – i powiedziała: „Jeżeli rzeczywiście wierzysz, że jesteś moim bratem, powiedz mi prawdę. Zawsze będę cię kochać jak brata. Przecież czuję, że dziecko nie porusza się. Dlaczego ukrywasz to przede mną? Szkoda tylko, że będę musiała jeszcze raz przejść przez to wszystko, żeby doznać radości bycia matką. Kobiety płacą wysoką cenę za przywilej rodzicielstwa”. Zobaczyłem, jak po jej policzkach spłynęły dwie wielkie łzy. Ja też nie mogłem powstrzymać się od płaczu. Powiedziałem: „Siostro, jeżeli nie uda się nam reanimować dziecka, przestanę wierzyć w „moją matkę” - w świętą Gitę. Podrę ją na kawałki i spalę, jako jedno wielkie kłamstwo”. Błagałem Krisznę, żeby przybył z pomocą, tak jak kiedyś uczynił to dla Drapaudi(- żona Ardżuny). Miłosierny Pan wysłuchał mnie i - pacjentka nieoczekiwanie sama urodziła piękną i zdrową dziewczynkę. Jak szalony pobiegłem do pokoju, wziąłem do ręki Świętą Gitę, całowałem ją i płakałem z wdzięczności. To szczęśliwe dziecko urodziło się 6 października 1973 roku i wyrosło na piękną damę. Niech Pan zawsze jej błogosławi.
Inne cudowne zdarzenie zaszło w Patiali. Dr Krishna Kumar, lider organizacji Sai w stanie Punjab, przyprowadził do ginekologa swą córkę, która twierdziła, że jest w ciąży. Lekarze bardzo dokładnie ją zbadali i nie stwierdzili żadnej ciąży. To był typowy przypadek ciąży urojonej. Zalecono wykonanie zabiegu łyżeczkowania macicy, ale ona nie zgodziła się. Uparcie powtarzała, że będzie miała syna, ponieważ Swami jej to powiedział. Moje perswazje również jej nie przekonały. Doradziłem rodzicom, żeby zabrali ją do domu i obiecałem sprowadzić psychiatrę. Trzy dni później dr Krishna Kumar przyszedł do mnie z bombonierką słodyczy i z wiadomością, że jego córka urodziła zdrowego syna. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom! Swami zawsze zaskakuje nas swoją lilą.
Gdy moja szwagierka Sangeeta spodziewała się rozwiązania, umieściłem ją w naszym szpitalu. Jej ginekolog był moim dobrym przyjacielem ze szkoły, a także znajomym jej rodziców. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwaliśmy wspaniałej wiadomości. Niestety, po dwudziestu czterech godzinach doktor zalecił wykonanie cesarskiego cięcia. Dziecku zagrażało poważne niebezpieczeństwo. Wszyscy gorąco modliliśmy się. Dałem teściowej torebkę wibhuti, żeby wsypała Sangeecie do ust i wtarła w jej brzuch. Zrobiła to i... cesarskie cięcie okazało się niepotrzebne. Sangeeta sama urodziła zdrowe dziecko - chłopca.
Pewnego dnia siedziałem na placu darśanowym w Prasanthi Nilayam. Swami zapytał o dra Aniła, który wyjechał do Hyderabadu do rodzącej żony. Byliśmy razem na audiencji jakiś czas wcześniej. Pamiętam, że Baba zapytał go wtedy, czy chcieliby córkę, czy syna. Dr Anil odpowiedział, że pragną syna. Wówczas Swami oznajmił, że jego żona nosi w łonie dziewczynkę, i że On może zmienić płeć dziecka. Dr Anil powtórzył, że woleliby, żeby urodził im się chłopiec. Swami zapytał: „Czy to ty pragniesz syna, czy oboje?”. Dr Anil zapewnił, że żona także wolałaby chłopca. A Swami na to: „Dobrze. Zmienię płeć płodu. Wasz syn przyjdzie na świat w dniu 18 grudnia”. Tak jak przepowiedział Baba, w dniu 18 grudnia 1991 roku urodził im się syn.
Jeśli znalazłeś się na tym nieszczęsnym świecie, na którym nie istnieje nic trwałego, czcij Mnie - tylko w ten sposób możesz się uwolnić. Czy ciało może uniknąć choroby i śmierci? Czy umysł może uciec od lęków i przygnębienia?
Sathya Sai
Swami powiada, że cuda to Jego wizytówki, które dowodzą Jego wszechobecności, wszechwiedzy i wszechmocy. On chronił mnie i błogosławił setki razy, jeszcze zanim spotkałem Go pierwszy raz w 1981 roku. Niejednokrotnie ratował mnie z opresji i pozwalał doświadczać swojej ciągłej bliskości, chociaż w Jego fizycznej obecności, w Puttaparthi, bywałem od czasu do czasu.
Pamiętam podróż z Puttaparthi do Bangalore po pierwszym, cudownym spotkaniu z Bhagawanem w Prasanthi Nilayam. Jechaliśmy taksówką. Nagle poczuliśmy wstrząs i usłyszeliśmy skowyt psa. Przerażony krzyknąłem: „Sai Ram„ i spojrzałem na pierścionek od Swamiego. A wówczas usłyszałem: „Twoim przeznaczeniem było umrzeć teraz, ale przeniosłem twoją śmierć na psa”. Żal przepełnił nasze serca - to zwierzątko oddało za mnie życie. Ze łzami goryczy w oczach i z uczuciem wdzięczności ruszyłem w dalszą podróż.
Gdy do Bangalore zostało nam jeszcze jakieś trzydzieści, a może czterdzieści kilometrów, zgasł silnik. Kierowca stwierdził brak benzyny z powodu nieszczelności w rurce paliwowej. Kilka samochodów przejechało, nie zatrzymawszy się. Nikt nie chciał udzielić nam pomocy. Zaczęliśmy modlić się do Bhagawana. Po jakimś czasie zatrzymał się przy nas nowiutki 'fiat'. Było w nim dwóch pasażerów i kierowca, który powiedział nam, że jadą z Puttaparthi. Bardzo zdziwiliśmy się, ponieważ bezskutecznie szukaliśmy tam jakiegoś porządnego wozu i w końcu musieliśmy wynająć starego 'ambasadora'.
Kierowca
owego 'fiata' dał nam dziesięć litrów paliwa i poinformował, że
najbliższa stacja benzynowa znajduje się w odległości dwudziestu
kilometrów. Chcieliśmy mu zapłacić, ale on nie wziął pieniędzy.
Powiedział: „Drobiazg, odbiorę je przy innej okazji”, po czym
odjechał. Dziwne było to, że samochód zniknął, to znaczy
„rozpłynął się w powietrzu”, kiedy znalazł się w odległości
około pięćdziesięciu metrów od nas. Wtedy zrozumieliśmy, że to
musiał być Swami,
że
to On przybył nam z pomocą. Po jakichś piętnastu kilometrach
prowizoryczne uszczelnienie rurki paliwowej zawiodło, i znowu,
wyciekła nam benzyna. Do najbliższej stacji pozostało około
pięciu kilometrów. Trzeba było zepchnąć samochód na pobocze
drogi i udać się po benzynę. Sham usiadł za kierownicą, a ja
wraz z kierowcą zaczęliśmy pchać auto. Sham przekręcił kluczyk
w stacyjce i... nieoczekiwanie uruchomił silnik. Postanowiliśmy
jechać maksymalnie szybko. Niestety, przed stacją benzynową był
przejazd kolejowy, a dróżnik właśnie zamykał szlaban. Ale o
dziwo, zobaczywszy
nas,
podniósł szlaban i przepuścił nas, po czym zaraz zamknął
przejazd. Zatrzymaliśmy się przy stacji benzynowej. Jak to się
stało, że bez paliwa przejechaliśmy pięć kilometrów? To musiał
być kolejny cud
Swamiego.
Ku naszemu zaskoczeniu na stacji zabrakło paliwa, a następna znajdowała się w odległości dwóch kilometrów. I znowu nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc. W końcu postanowiliśmy wysłać kierowcę z kanistrem na piechotę. I właśnie wtedy nadjechała nowa, lśniąca riksza. Rikszarz chętnie zgodził się zawieźć go po benzynę. Niebawem wróci, a tymczasem dróżnik otworzył przejazd kolejowy. Podziękowaliśmy za pomoc. Riksza odjechała i tuż za przejazdem zniknęła. Okazało się, że Bhagawan znowu udzielił nam pomocy. Dotarliśmy do Bangalore zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, gdyż wiedzieliśmy, że Swami nieustannie nad nami czuwa. Odświeżyliśmy się w hotelu i poszliśmy szukać taksówki, która zawiozłaby nas do Mysore. Chcieliśmy zwiedzić Ogrody Brindawan. Mieliśmy już niewiele pieniędzy i bezskutecznie szukaliśmy kogoś, kto zawiózłby nas tam za sumę, i na jaką było nas jeszcze stać. Gdy zrezygnowani wracaliśmy do hotelu, zatrzymał nas jakiś taksówkarz. Powiedziałem mu, że niedawno obchodziłem urodziny i chciałem z tej okazji zobaczyć Ogrody Brindawan, a on zgodził się zawieźć nas tam jedynie za cenę benzyny, co wynosiło znacznie mniej, niż byłem skłonny zapłacić.
Po drodze do Mysore zatrzymaliśmy się w miejscu zwanym Śro Rangapatnam. Jest tam sierociniec, który prowadzi pan Halgappa, będący od dawna wielbicielem Swamiego. Baba dał mu kiedyś dwa małe medaliony, które wydzielają amritę. Poszliśmy do tamtejszej kapliczki, żeby je zobaczyć. Pomodliliśmy się tam i skosztowaliśmy świętej amrity.
Następnie zwiedziliśmy ogrody i późnym wieczorem wróciliśmy do hotelu. Chcieliśmy dać taksówkarzowi pięćdziesiąt rupii, ale on nie przyjął ich. Następnego dnia wsiedliśmy do pociągu Karnataka Express. Wywoziliśmy ze sobą cudowne wspomnienia, ale byliśmy bez pieniędzy. Myślę, że Poonam nie miała przy sobie więcej niż dziesięć rupii. Sham dysponował sumą stu rupii, co mogło wystarczyć nam na skromne jedzenie podczas podróży.
Wczesnym rankiem pociąg zatrzymał się na stacji Vijayawada. Zobaczyłem tytuł w gazecie: „Zamieszki w stanie Punjab”. Okazało się, że zastrzelono znanego polityka, który zdecydowanie wypowiadał się przeciwko akcjom terrorystycznym. Zaniepokojony wyskoczyłem do kiosku po gazetę. Miałem przy sobie 2,50 rupii. Na wystawie zobaczyłem wspaniałe wydanie Gity, zaopatrzone w szczegółowe objaśnienia i komentarze. Od dawna poszukiwałem takiego wydania! Książka kosztowała 50 rupii. Zapytałem Poonam, czy na pewno nie ma przy sobie więcej pieniędzy. Nie miała. Chciałem już sprzedać swój zegarek, ale Poonam krzyknęła do mnie przez okno, że w jej portmonetce nagle pojawiły się dwa nowe banknoty 50-rupiowe, których przedtem na pewno tam nie było. Zapytałem, czy nie mogłaby dać mi jednego z nich i czy nie będzie miała nic przeciwko temu, jeśli zaraz go wydam. Obawiałem się, że Poonam obrazi się na mnie, jeśli kupię kolejny egzemplarz Gity, zwłaszcza że w Puttaparthi wydałem sporo pieniędzy na książki i kasety. Ku mojemu zdziwieniu pozwoliła mi wydać te pieniądze według własnego uznania. Pociąg miał za chwilę ruszyć, gdy pobiegłem do kiosku i kupiłem wymarzoną Gitę. Poonam była pierwszą osobą, której dałem do ręki mój skarb. Z uśmiechem zaakceptowała ten zakup. Tak bardzo się ucieszyłem, że zapomniałem podziękować Swamiemu. Dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę z tego, że to On musiał umieścić owe dwa banknoty w jej portmonetce. Nie wiedziałem, jak Mu dziękować. Ten egzemplarz Gity traktuję jak najcenniejszy skarb, który przypomina mi cudowne doświadczenie wszechmocy Pana.
Otrzymawszy od Swamiego tyle łask, z jeszcze większym entuzjazmem uczęszczaliśmy wraz z Shamem na spotkania naszej grupy Sai. Swami nadal obdarzał nas różnymi błogosławieństwami. W grudniu 1981 roku w naszym domu odbyło się spotkanie, podczas którego intonowaliśmy imię Pana. Obrazki Swamiego ozdobione były kwiatami. Nagle wszystkie kwiaty pospadały - Baba zamanifestował nam w ten sposób swoją obecność. Pamiętam, że tego dnia bardzo pragnąłem darśanu Shirdi Baby. Ale przecież nie mogłem wyjechać do Shirdi! Później okazało się, że Shirdi Baba „przybył” do mnie. Śpiewaliśmy bhadżany, a na zakończenie wykonywałem arati. Nagle na tacce, na której paliła się kamfora, pojawiło się wibhuti. To był ewidentny dar od Swamiego. Wszyscy poczuliśmy się bardzo szczęśliwi i dzieliliśmy się świętym popiołem. W tym czasie Poonam była w kuchni i nie widziała tej materializacji. Gdy wróciła, wibhuti już nie było, więc nie uwierzyła nam.
Zaraz po zakończeniu tego pamiętnego spotkania wpadli do nas sąsiedzi. Przynieśli mi w prezencie mały posążek Shirdi Baby, który specjalnie dla mnie kupili w Shirdi. Podziękowałem im ze łzami w oczach, a potem dziękowałem Panu, który spełnił moje pragnienie darśanu Shirdi Baby. Gdy opowiadałem naszym gościom o tym, że przed chwilą Swami zmaterializował nam tutaj wibhuti, na tacce do arati ponownie pojawił się święty popiół. To było specjalne prasadam dla naszych sąsiadów i Poonam!
Swami często odwiedzał mnie w Patiali, a swą obecność potwierdzał różnymi cudami. Pamiętam, jak kiedyś opowiadałem synowi właściciela domu, w którym mieszkałem, o Babie. Chłopiec zapytał, w jaki sposób Baba czyni cuda. Wyjaśniłem mu, że one dzieją się z Jego Woli, zatem wszystko może zdarzyć się wszędzie. W tym momencie kadzidełko na moim ołtarzu zapaliło się. Obaj byliśmy zdumieni; powiedziałem mu wówczas, że oto na własne oczy zobaczył cud Swamiego. On pobiegł po starszego brata. Patrzyliśmy na tlące się kadzidełko i opowiadaliśmy bratu, jak to się stało. I wtedy drugie kadzidełko zapaliło się - Swami potwierdził, że przed chwilą dokonał tu cudu. Kiedy indziej, w obecności kilku innych osób, płomień świecy na moim ołtarzu zwiększył się do wysokości pół metra, po czym za chwilę wrócił do normalnej wysokości.
W okresie, gdy mieszkałem w Patiali, Swami często materializował mi wibhuti. Pierwszy raz zdarzyło się to 13 stycznia 1982 roku, kiedy to wróciłem z koledżu do domu. W kilku miejscach zauważyłem wibhuti. Później ono pojawiało się codziennie przez kilka dni. 18 stycznia byłem na spotkaniu grupy Sai i w Ludhianie. Do domu wróciłem wraz z młodym; studentem, Sandeepem, dalekim krewnym mojej żony. Otworzyłem drzwi do mieszkania. W tym momencie usłyszałem wołanie gospodarza domu, pana Gulati. Prosił, żebym udzielił pomocy jego żonie, - gdyż na palcu jej ręki pojawił się ropień. Poszedłem tam i stwierdziłem, że konieczne będzie przecięcie ropnia. W tym czasie Sandeep przybiegł do nas i powiedział, że cały mój pokój zasypany jest wibhuti.
Poszliśmy tam wszyscy - państwo Gulati również. Wszędzie było wibhuti - nawet moje łóżko było nim pokryte. Łzy wdzięczności i uwielbienia popłynęły mi z oczu (pani Gulati nie zgodziła się na przecięcie ropnia. Zastosowała wibhuti i ropień zniknął bez żadnego zabiegu).
W tym okresie wyraźnie odczuwałem bliskość Swamiego podczas porannych medytacji. Pamiętam, że wówczas mało sypiałem, a nigdy nie czułem się zmęczony. Zresztą, tak jest do dziś. Swami nasyca nas swą boską energią - śakti, dzięki której możemy bez wysiłku wypełniać codzienne obowiązki. 19 stycznia rano, kiedy to intonowałem OM, poczułem coś w lewej ręce - to było wibhuti! Naniosłem je na czoło, a resztę zjadłem. Opowiedziałem o tym Sandeepowi - nie uwierzył, wyśmiał mnie. Kiedy indziej państwo Gulati poczuli ode mnie zapach wibhuti. Okazało się, że święty popiół pojawił się na moim wełnianym ubraniu.
20 stycznia rano znalazłem nieco wibhuti na podłodze w pokoju. Zawołałem syna pana Gulati. Później wyszedłem na oddział i wróciłem do domu około 1:00 w południe. Około 2:00 wróciłem do szpitala. Piliśmy herbatę z kolegami, a ja opowiadałem im o tych materializacjach. Dr Ashok Gupta, asystent profesora, a także wszyscy inni, żartowali ze mnie. Około 2:40 przybiegł przestraszony Sandeep. Powiedział, że o 2:00 wyszedł ze swojego pokoju na egzamin, wrócił o 2:25 i zastał cały pokój zasypany świętym popiołem. Wiedziałem, że kiedyś Swami zamanifestuje mu swą obecność. Dr Ashok Gupta, zobaczywszy reakcję Sandeepa, postanowił również pójść do jego pokoju, co bardzo mnie ucieszyło.
Po drodze Sandeep opowiedział nam całą historię. Otóż, około 4:00 rano Swami zjawił się przed nim i powiedział: „Śmiejesz się z dra Bhatii. Nie żartuj sobie z niego. On mówi prawdę. Dziś zmaterializuję szaro-czerwony popiół w twoim pokoju, a w tym samym czasie wibhuti pojawi się w pokoju dra Bhatii. Wiesz, jaki jest twój związek z drem Bhatią? Trzysta lat temu obaj żyliście w Ameryce, w stanie Alabama. On uratował ci wówczas życie. W kolejnej inkarnacji byliście rodzonymi braćmi. Teraz znowu jesteście razem. Nie śmiej się. Wierz w to, co ci mówi dr Bhatia”. Zapytałem, czy jest pewien, że to wszystko powiedział mu Swami. Potwierdził bez cienia wątpliwości. W jego pokoju znaleźliśmy szaro-czerwony popiół na podłodze, na półce z książkami, na magnetofonie i na lustrze. To wywarło silne wrażenie na doktorze Gupta, niemniej jednak chciał on jeszcze sprawdzić, czy i w moim pokoju pojawiło się wibhuti. Powiedziałem mu: „To, co Swami mówi nam w snach, jest Jego Wolą, zatem jest prawdą”. Poszliśmy do mojego pokoju. Po drodze modliłem się do Baby: „Pod wpływem szczerej miłości bhakty, Bóg zmienia nawet ustalone przez siebie prawa. Pan narazi raczej własny honor, niżby miał narazić honor swojego bhakty”. Błagałem Babę, aby ratował mój honor. Otworzyliśmy drzwi mojego pokoju i... powitał nas intensywny zapach. W powietrzu unosiło się wibhuti w postaci szarej chmury. Z wdzięczności rozpłakałem się przed fotografią Swamiego. Dr Grupta oniemiał z wrażenia.
Tej nocy Sandeep poprosił mnie, żebym pozwolił mu przenocować u mnie, ponieważ czuł się przestraszony wydarzeniami dnia. Obudził mnie o 2:00 w nocy, gdyż poczuł dziwny chłód w lewej ręce.
Okazało się, że cała jego ręka pokryta była wibhuti. To mógł uczynić jedynie Bhagawan. Powiedziałem Sandeepowi, żeby z ufnością modlił się do Niego. Swami jeszcze nie raz manifestował nam swą obecność. Kiedy Sandeep uczył się mikrobiologii, w jego podręczniku pojawiło się wibhuti. Z kolei na kalendarzu w moim pokoju pojawiły się czerwone kropki - takie, jakie maluje się na czole. Widoczny był na nich odcisk palca. Kiedyś wyjechaliśmy z Sandeepem na dwa dni: ja do Abohar, a on do Fazilka. Po powrocie Sandeep znalazł na podłodze symbol OM wypisany popiołem, oraz literę „S” na kołdrze. Wszystkie materializacje, zarówno w pokoju Sandeepa jak i w moim, fotografował mój przyjaciel. Po wywołaniu filmu okazało się, że pozostały one widoczne jedynie na zdjęciach z mojego pokoju, chociaż wszystkie fotografie wykonane były na jednej kliszy, za pomocą jednego aparatu, i wywoływane jednocześnie. Swami sprawuje kontrolę nad każdym aspektem naszego życia. Wszystko zdarza się zgodnie z Jego Wolą.
15 lutego Sandeep znalazł w swoim pokoju sylabę OM wypisaną na podłodze kurkumą. Dr Ashok Gupta przyszedł zobaczyć ten cud. Przyjrzał się uważnie kurkumie i znalazł w niej kilka robaków. Jednego z nich zabił i stwierdził, że to nie mógł być cud Swamiego. Nie wierzył w żadne materializacje i żądał wyjaśnień. Mogłem jedynie modlić się, aby Bhagawan ujawnił prawdę i znaczenie tego, co nam pokazał.
Pan zawsze jest łaskawy. 17 lutego, o godzinie 3:00 nad ranem, Swami ukazał mi się we śnie. Obdarzył mnie darśanem i wibhuti, po czym powiedział: „Chcesz wiedzieć, kto napisał 'Sai' w pokoju Sandeepa? Kim jest Sai? Czy ktoś inny mógłby to tak napisać? Czy można ukryć coś przed Swamim, który jest wszechobecny, wszechmocny i wszechwiedzący? Zawsze i wszędzie mogę zamanifestować swą obecność, jeśli taka jest Moja Wola. Co takiego? Dr Gupta nie wierzy? Nie powinien. To szlachetny człowiek. Powiedz mu, że i on wkrótce Mnie ujrzy. Nie miej żadnych wątpliwości co do tego, ufaj Mi. A chciałbyś wiedzieć, o co chodziło z tymi robakami? Kim wy wszyscy jesteście? Wijecie się zniewoleni siecią pragnień, jak te robaki. Rodzicie się z pragnień, żyjecie pragnieniami, umieracie w pragnieniach. Tylko nieliczni potrafią porzucić pragnienia. Tak, te robaki również stworzyłem. Czy jest coś, czego nie mógłbym stworzyć? Sądzisz, że Swami stwarza jedynie martwe przedmioty? Nie! Swami może stworzyć wszystko. Wszelkie życie pozostaje pod Jego kontrolą.
Żółty kolor symbolizuje oświecenie. Spójrz na płomień - świeci żółtym światłem. Spójrz na Słońce, które oświetla wszystko, na co padają jego promienie. Nie pozwól, aby pragnienia przesłaniały ci intelekt i intuicję. Masz sześciu wrogów: pragnienie, gniew, dumę, przywiązanie, chciwość i zazdrość. One powoli niszczą twój intelekt i intuicję, niczym robaki. Zabij je, tak jak dr Gupta zabił jednego z nich. Zniszcz swych wewnętrznych wrogów za pomocą duchowej praktyki i nieustannego powtarzania imienia Boga. Zdyscyplinuj ciało, mowę i umysł. Opanuj umysł. Umysł, który wymknął się spod kontroli, jest najgroźniejszym wrogiem. Musisz nieustannie sprawować nad nim kontrolę.
Dokonywanie cudów leży w Mojej naturze, zachodzą pod wpływem Mojej Woli. Nie próbuj tego zrozumieć. Idź naprzód. Swami zawsze jest z tobą. Pracuj spokojnie i z większą pokorą. Jakie to ma znaczenie, co mówią inni? Pozostawaj w ciszy. Cisza to Bóg. Zawsze, kiedy wpadasz w złość łub irytację, tracisz coś cennego. Panuj nad swymi myślami, słowami i czynami, a wówczas inni przekonają się, że realizujesz Wolę Sai. Jedynie dojrzałe pąki rozkwitają. Pozostałe muszą spokojnie czekać na swój czas. Jedyna wartość życia tkwi w Sai. Zresztą, wszystko jest Sai. Idź! Błogosławię cię”.
Któregoś dnia poszedłem do Sandeepa. Nigdzie nie mogłem go znaleźć. Wreszcie dowiedziałem się, że on przeprowadził się do sąsiedniego akademika. Zdziwiłem się - dlaczego nic mi o tym nie powiedział? W końcu zastałem go w nowym miejscu. Okazało się, że nie mógł uwierzyć w materializacje zachodzące w jego pokoju i sądził, że ja to wszystko zaaranżowałem. Dlatego przeprowadził się, nie powiadomiwszy mnie. Ale Swami udowodnił mu, że to On czynił owe cuda. Sandeep przeniósł meble do nowego pomieszczenia, a potem poszedł po swoje rzeczy, gdy wrócił, cały pokój zasypany był świętym popiołem, wibhuti było wszędzie, również na jego łóżku i meblach. Wówczas zrozumiał, że ja nie mogłem tego zrobić - nie wiedziałem przecież, dokąd się przeniósł. Dopiero po tym wydarzeniu uwierzył, że nie oszukiwałem go. Dr Gupta pozostał sceptykiem, chociaż tak dużo widział. Któregoś dnia poprosił mnie, żebym poszedł z nim do biura pana Chopry. Po drodze rozmawialiśmy o Swamim. Potem weszliśmy do pokoju jakiegoś urzędnika. Tam również rozmawialiśmy o Babie i materializacjach, które ostatnio zdarzały się w moim domu. Nagle na biurku pojawiło się wibhuti, a jego część spadła na podłogę. Wszyscy byliśmy zaskoczeni. Dr Gupta w dalszym ciągu nie wierzył - sądził, że użyłem jakiegoś środka chemicznego, który w kontakcie z drewnem wytwarza szary popiół.
Tego samego dnia wieczorem dr Gupta wraz z małżonką przyszli do mnie. Na ich twarzach malowało się kompletne osłupienie. Poprosił, żebym zaraz udał się z nimi do ich domu, ponieważ z obrazka bogini Lakszmi posypało się wibhuti. Czuli się zupełnie zdezorientowani. Pierwszy raz byłem u nich w domu, prawdę mówiąc, nawet nie znałem przedtem ich adresu. Widziałem wibhuti, które posypało się z obrazka. Zapewniłem ich, że nie mają żadnego powodu do obaw, ponieważ to znak łaski i błogosławieństwa Baby. Materializacja musiała nastąpić u nich w domu, i bez mojej wiedzy, żeby uwierzyli w nadludzkie moce Swamiego.
W dniach 7-9 kwietnia 1982 roku Swami miał odwiedzić Delhi. Wybierałem się tam razem z innymi wielbicielami Baby z Patiali. Dr Gupta wyraził życzenie pojechania wraz ze mną, gdyż w jego sercu zaczęło już kiełkować nasionko wiary. W Delhi tysiące ludzi oczekiwało na darśan. Usiedliśmy w środkowym sektorze. Ktoś zaproponował mi miejsce w pierwszym rzędzie, ale nie skorzystałem z tej propozycji gdyż nie chciałem zostawić dra Gupty samego. Po darśanie na pewno nie spotkalibyśmy się w tym tłumie. Swami wyszedł. Gdy znalazł się w naszym sektorze, podszedł do mnie. Pobłogosławił zdjęcie, które miałem ze sobą, i udzielił mi padnamaskaru. Dr Gupta również miał okazję dotknąć czołem Jego stóp. Po tym wydarzeniu sam przypomniał mi sen z 17 lutego, kiedy Baba powiedział mi, że wkrótce i on zobaczy.
Swami dawał mi dowody swej obecności nie tylko w domu, ale także w innych miejscach. W Patiali organizowaliśmy w szkole spotkania bhadżanowe. Zwykle na zakończenie wygłaszałem krótki, dziesięciominutowy wykład na tematy duchowe. Któregoś dnia podczas śpiewania gorąco modliłem się do Baby o prasadam. Swami nie odpowiadał. Skończyliśmy śpiewać i wręczono mi mikrofon. Moje serce niemalże krzyczało, że jeśli nie dostanę prasadam, nie będę mówił. Nagle coś gorącego znalazło się w mojej prawej ręce. Osoba siedząca obok mnie zauważyła, że zacisnąłem dłoń. Zacząłem mówić. Po wykładzie ta osoba zapytała mnie, co się stało. Odpowiedziałem, że wyjaśnię to później. Na wspólną medytację pozostało na sali około 15-20 osób. Po jej zakończeniu otworzyłem dłoń i znalazłem tam cukierka. W trakcie medytacji Swami powiedział mi, że obdarzy prasadam nie tylko mnie, ale również innych obecnych. Gdy tylko powiedziałem im o tym, na podłodze pojawiło się mnóstwo takich samych cukierków. Wszyscy zostaliśmy obdarzeni boskim błogosławieństwem.
Raz w tygodniu śpiewaliśmy bhadżany w świątyni. Któregoś dnia wyczuwało się wyjątkowo podniosłą atmosferę. Na zakończenie poproszono mnie o wykonanie arati. Kamfora paliła się w małym naczyniu ustawionym na tacce, którą trzymałem w ręku. Nagle na tej tacce pojawiło się wibhuti - wszyscy otrzymaliśmy je jako prasadam. Tam, gdzie śpiewa się Swamiemu, On przychodzi i błogosławi swych wielbicieli.
Sai Baba nieustannie obdarza łaskami swych bhaktów. Miałem szczęście słyszeć o Jego cudach dokonywanych zarówno w ich domach, jak i w sercach. Którejś soboty odbywało się spotkanie bhadżanowe u pana Singha, który gorąco pragnął wyrazić Swamiemu swą wdzięczność za liczne łaski i błogosławieństwa. To jemu Baba przysłał kiedyś paczuszkę wibhuti. W Organizacji Sai ściśle przestrzega się pewnych zasad - na przykład, po bhadżanach nie organizuje się żadnych przyjęć dla uczestników. Jednakże, w tym wyjątkowym przypadku pozwolono na to, by państwo Singh zaprosili wszystkich na obiad.
W trakcie tego pamiętnego spotkania kwiaty ozdabiające obrazki Swamiego spadły na podłogę, natomiast popiół z tlących się kadzidełek nie opadał, lecz: zachowywał ich kształt. Żałuję, że nie miałem przy sobie aparatu, żeby sfotografować to niezwykłe zjawisko.
W poniedziałek rano pan Singh opowiedział mi o kolejnym, dziwnym zdarzeniu. Żona zapytała go, ile pieniędzy wydał na sobotni obiad. Okazało się, że wszystkie produkty pochodziły z ich ogrodu i farmy. Kupił jedynie cukier za 16 rupii. Niedługo po tej rozmowie wypłacał swym pracownikom tygodniową pensję. Zostało mu 40 rupii oraz 20 rupii, które jeden z pracowników miał odebrać następnego dnia. Żona włożyła owe 60 rupii do kredensu. Następnego ranka pani Singh znalazła tam dodatkowe 16 rupii w nowych banknotach 1-rupiowych. Pomyślała, że ktoś musiał je tu zostawić. Tego dnia pan Singh wypłacił 20 rupii pracownikowi. Zatem w kredensie pozostało 56 rupii. Wieczorem okazało się, że szesnaście banknotów 1-rupiowych zamieniło się w banknoty 10-rupiowe. Wówczas państwo Singh zdali sobie sprawę, że to był cud Swamiego. Najpierw i Baba zwrócił im 16 rupii, które pan Singh wydał na cukier, a następnie pomnożył tę sumę dziesięciokrotnie. Na własne oczy widziałem owe banknoty od Sai Baby.
Pan Dharam Singh opowiedział mi też, jak to kiedyś z ich kredensu zaczął wydobywać się dym. Wraz z żoną podejrzewali, że nastąpiło jakieś spięcie w sieci elektrycznej, które spowodowało zapalenie się kredensu. Otworzyli drzwiczki i przed obrazkiem Swamiego zobaczyli tlące się kadzidełko. Żadne z nich nie zapaliło tego kadzidełka.
Kiedyś przyszedł do domu państwa Singh pewien młody człowiek - wyznawca sikhizmu. Nie podobało mu się, że nad fotografią guru Gobinda, najwyższego guru sikhów, wisi zdjęcie Sai Baby, którego on uważał za jednego z licznych hinduskich guru. Nalegał, aby państwo Singh usunęli zdjęcie Swamiego z tego miejsca. Wówczas ich siedmioletni syn powiedział owemu gościowi: „To jest Sai Baba.
On jest awatarem, inkarnacją Sziwy - tego samego Śiwy, do którego modlił się guru Gobind. Nie usuniemy tego zdjęcia”. Niektórzy sikhowie zarzucali panu Singhowi, że czci Sai Babę. Wyjaśnienia, kim jest i Sai Baba, nie odnosiły żadnego skutku. Dopiero cud Swamiego przekonał ich. Pewnego dnia Swami sprawił, że popiół z kadzidełka, które paliło się przed zdjęciem guru Gobinda i Sai Baby, zawisł w powietrzu w postaci symbolu sikhizmu. To był znak, że Bóg jest jeden. Od tej pory nikt już nie zwracał uwagi panu Singhowi. Byłem u niego następnego dnia po
tym wydarzeniu i widziałem kształt z popiołu wiszący jeszcze w powietrzu. Swami jest ucieleśnieniem Boga, który niejednokrotnie przychodził na ten świat w osobach różnych guru, również tych, których czczą sikhowie, aby wszystkim wskazywać drogę Prawdy, Prawości, Miłości i Pokoju.
Jeśli nie możemy wyjaśnić pewnych sekwencji zdarzeń, nazywamy je przypadkami. Ale w boskim planie nie ma przypadków. Wszystko zdarza się we właściwym czasie i miejscu. Kiedyś mój brat wyjechał do Rosji na szkolenie wojskowe. Wziął ze sobą dwie moje książki o Babie; jedną z nich była Baba Sathya Sai Ra Ganapatiego. Pod koniec pobytu jakiś Rosjanin zadzwonił do niego i poprosił o spotkanie. Zapytał, jak brat się nazywa i czy jest wielbicielem Sai Baby. W pierwszej chwili Basant podejrzewał, że on mógł być agentem KGB, ale pod wpływem myśli o Swamim umówił się z nim. A wówczas okazało się, że ten mężczyzna, jego żona, a także matka, są wielbicielami Sai, oraz że Swami często przychodzi do nich w snach. Wszyscy troje uczyli angielskiego w tamtejszej szkole. Swami przyśnił się jego matce. Powiedział jej, żeby syn skontaktował się z Basantem, od którego dostanie książkę o Babie i Jego cudach. Swami podał jej w tym śnie nazwisko i adres mojego brata w Rosji. Basant dał mu książkę, napisawszy na niej dedykację: „Z miłością i błogosławieństwem od Swamiego”. Rosjanin płakał z radości, gdyż wówczas literatura Sai nie była tam dostępna. Mój brat natomiast nie mógł się nadziwić, że nawet w Rosji można spotkać wielbicieli Sai.
Następnego dnia ten człowiek przyszedł jeszcze raz. Powiedział, że Swami polecił mu wrócić po wibhuti. W pierwszym momencie Basant pomyślał, że nie ma przy sobie wibhuti zmaterializowanego przez Babę. Ale zaraz przypomniało mu się, że kiedyś dałem mu paczuszkę, w której była szczypta wibhuti pochodząca z ręki Swamiego. Rosjanin serdecznie podziękował Basantowi za ten dar boskiej miłości. Powiedział mu też, że w tej okolicy są jeszcze inni wielbiciele Sai, z którymi regularnie spotykają się i śpiewają bhadżany. Moja reakcja na jego opowiadanie była dość ambiwalentna. Z jednej strony cieszyłem się, że Swami wybrał nas, żebyśmy przekazali Jego miłość braciom i siostrom Sai w Rosji. Z drugiej strony - szkoda mi było książki. Wiedziałem, że nie dostanę jej w żadnej księgarni, ponieważ nakład był wyczerpany, tymczasem była mi ona niezbędna do i napisania pewnej pracy, którą zlecił mi profesor Sundar. Profesor dzwonił do mnie w tej sprawie kilka razy, a ja nie mogłem wywiązać się z powierzonego mi zadania.
Będąc nieco później w Prasanthi Nilayam, poszedłem do banku po pieniądze. Po drodze wstąpiłem do księgarni Misji Vivekanandy. Znalazłem tam kilka interesujących pozycji o życiu Vivekanandy i Śri Ramakrishny Paramahansy. Wśród tych książek nieoczekiwanie zobaczyłem tytuł: Baba Sathya Sai Ra Ganapatiego. To była ta książka, którą Basant oddał Rosjaninowi, a ja od kilku miesięcy bezskutecznie usiłowałem ją zdobyć. Zapytałem sprzedawcę, skąd ją ma. Nie wiedział; twierdził, że ostatnio otrzymał dostawę książek z Misji Vivekanandy, ale tej pozycji nie było na liście. Zresztą, w tym sklepie nigdy nie sprzedawano książek o Sai Babie. Sprzedawca zauważył, że zależało mi na niej, więc zażądał bardzo wygórowanej ceny. Oczywiście, kupiłem ją - w tym przypadku nie liczyłem się z pieniędzmi, zwłaszcza że to był ewidentny cud Swamiego. Kiedyś zapytano Babę o komunistów, a Swami odpowiedział z humorem, posługując się cudowną grą słów: „Comtnunist means come you next” [przypis tłum. - czytaj: (komjunist mins kom ju nekst), co znaczy: (komuniści - oni przyjdą jako następni)]. Doświadczenia Basanta i moje, związane z jego podróżą do Rosji, niezbicie dowodzą, że te słowa Swamiego sprzed prawie trzydziestu lat spełniły się.
Najbardziej zadziwiającego cudu doświadczyłem w grudniu 1981 roku. Miałem sen: Baba siedział na krześle. Złotym piórem pisał coś w złotym notesie. Ja siedziałem u Jego Lotosowych Stóp. Nagle poczułem silną potrzebę poproszenia Go o to cudowne pióro. Swami spojrzał na mnie i powiedział: „Jesteś pazerny”. W tym momencie obudziłem się i... na poduszce znalazłem to samo złote pióro! W końcówce był jeszcze atrament, co wskazywało na to, że przed chwilą ktoś nim pisał. Ten cudowny prezent od Pana jest moim największym skarbem.
Opowieści o cudach Pana to czysta słodycz - nie ma tam żadnych innych domieszek, żadnego innego smaku. Każdy może pić bez ograniczeń z tego Oceanu Słodyczy. Ta sama słodycz obecna jest wszędzie, w każdej cząstce wszechświata. Najgorsze, co można uczynić, to pozbawić się jej boskiego smaku.
Sathya Sai
Wspominałem już kilka razy o moim najbliższym przyjacielu - Shamie. Łączy nas wiele wspólnych doświadczeń związanych z naszym ukochanym Bhagawanem. Poznałem go w lipcu 1981 roku w sklepie z biżuterią pana Hari Chand Danwara. Ktoś doradził mi, żebym nosił srebrny pierścionek z białą perłą, jako że takie perły chronią przed wpływem negatywnych sił. Zatem, poszedłem kupić sobie taki pierścień. Sham siedział za ladą. Gdy nasze spojrzenia spotkały się, przez mój umysł przepłynął wartki strumień różnych myśli. Odniosłem wrażenie, jak gdybym znał go od wieków, chociaż nigdy przedtem go nie widziałem. Następnego dnia poszedłem odebrać pierścionek. Gdy wróciłem do domu, perła wypadła. Nazajutrz ponownie poszedłem do sklepu. Pamiętam, że mówiłem do Shama dość ostrym tonem, a on był bardzo zrównoważony. Jego spokój wywarł na mnie silne wrażenie. Tak oto nawiązała się między nami znajomość, która z czasem przekształciła się w dozgonną przyjaźń.
27 września, w dniu moich trzydziestych urodzin, Swami wezwał nas na audiencję. To była moja pierwsza wizyta w Prasanthi Nilayam. Podczas darśanu zapytał: „Co chcesz?”. „Babo - odpowiedziałem - chciałbym posiedzieć jakiś czas u Twych Lotosowych Stóp”. Nagle Swami spojrzał na Shama i zapytał mnie: „Kto to jest?”. Pomyślałem: „Swami, jesteś naszym ojcem i naszą matką, wszyscy jesteśmy Twoimi dziećmi”. I odpowiedziałem: „Brat”. Bhagawan zapytał: „Brat?”. „Tak, Swami” - odrzekłem. Wówczas Baba zaprosił nas obu na osobiste spotkanie. Wchodząc do pokoju Swamiego, chciałem przepuścić Shama, ponieważ był z żoną i synem. On z kolei chciał przepuścić mnie, z uwagi na urodziny. Swami powiedział: „Wejdźcie obaj” - a potem: „Wiecie, kim dla siebie jesteście? W poprzednim życiu byliście rodzonymi braćmi. Teraz Swami znów was połączył. Żyjcie jak bracia”. I tak się stało.
Gdy Sham obchodził trzydzieste urodziny, również byliśmy razem w Prasanthi Nilayam. Obaj gorąco modliliśmy się do Swamiego o specjalne błogosławieństwo z tej okazji. Tęga ranka powitałem mojego przyjaciela słowami: „Życzę ci jeszcze wielu takich urodzin”. Sham chciał, żebym poprosił o interview. Powiedziałem mu wówczas: „Powiem naszemu najukochańszemu Panu, że dziś są twoje urodziny. Resztę zostawmy Jemu”.
Podczas darśanu Baba podszedł i zaprosił nas na audiencję: „Wy dwaj, idźcie”. Na te słowa czekaliśmy z niecierpliwością od kilku dni. W tym spotkaniu uczestniczyło oprócz nas dziesięć kobiet i dziewięciu mężczyzn. Swami wszedł, jak troskliwy gospodarz włączył wiatrak, a następnie zmaterializował wibhuti dla wszystkich pań. Jedną z nich zapytał: „Jak twoje zdrowie?”. „Teraz lepiej, Swami” - powiedziała. A Baba na to: „Tak, ale jeszcze nie za dobrze”. Zmaterializował jej piękny medalion ze swoim portretem i symbolem OM na odwrocie. Jakaś Włoszka dała Mu swój pierścionek i poprosiła, żeby go zmienił. „Jak” - zapytał. To był pierścionek z dużym, turkusowym oczkiem. Dmuchnął na niego trzy razy i ujrzeliśmy piękny, srebrny pierścień z wizerunkiem Sathya Sai Baby błogosławiącego gestem prawej dłoni. (Następnego dnia ta Włoszka znowu była na interview, podczas którego Swami dotknięciem ręki zamienił ten pierścień na złoty). Później Baba zwrócił się do Shama: „Dziś urodziny” i zmaterializował bransoletkę, którą sam założył mu na rękę. „Życzę ci jeszcze wielu takich urodzin. Żyj długo i szczęśliwie” - powiedział. Później poprosił nas obu do oddzielnego pokoju. Większość szczegółów tego spotkania opisałem w poprzednich rozdziałach.
Gdy inteview dobiegało końca, Swami wstał, a Jego twarz zajaśniała niezwykłym blaskiem. Odwrócił się do Shama, który stał po Jego lewej stronie, i pocałował go. Aż nie mogłem uwierzyć w jego szczęście! Następnie Swami odwrócił się do mnie i pocałował mnie w lewy policzek, jako że stałem po Jego prawej stronie. Potem Baba stał jakiś czas w milczeniu, jak gdyby myślami cofnął się w przeszłość. To były chwile najwyższego szczęścia. Czuliśmy się tak, jak gdyby Mama Sai, stojąc pomiędzy nami, mówiła do nas, jak do małych dzieci: „Sham, stój po Mojej lewej stronie, a ty, Naresh - po prawej. Kochajcie Mamusię Sai”. Pod wpływem tych myśli przytuliliśmy się do Swamiego i nagle znaleźliśmy się w innym świecie - w świecie spokoju i szczęśliwości. Nie wiem, jak długo trwaliśmy w tym cudownym uniesieniu. Gdy wróciliśmy do normalnego stanu świadomości, czuliśmy się tak, jak gdyby coś roztopiło się w nas - tak jak kawałek lodu wrzucony do wody. Moja lewa dłoń zanurzona była we włosach ukochanego Bhagawana. One były miękkie jak aksamit i gładkie jak jedwab. (Podczas tej wizyty odczuwałem bardzo silne pragnienie dotknięcia Jego włosów. Zwierzyłem się Shamowi z tego uczucia, a on stwierdził, że zupełnie oszalałem). Swami spełnił moje pragnienie - nie potrafię wyrazić wdzięczności, jaką wówczas odczuwałem. Potem płakaliśmy jak dzieci. Swami przytulił do serca nasze głowy, i głaszcząc nas jak kochająca matka, powiedzieć: „Bardzo dobrzy, chłopcy. Szlachetne dusze. Bardzo czyste serca. Swami bardzo was kocha. Swami często powiada: 'Po cóż strach, skoro jestem blisko?', a wam powiem:
'Jestem blisko i kocham was'„. Kto nie chciałby na zawsze pozostać w Jego objęciach? Ale Bhagawan wyznacza na wszystko właściwy czas, tak więc nadszedł moment, w którym musieliśmy opuścić pokój. Wychodziliśmy z poczuciem całkowitego oddania się Panu. Te cudowne chwile na zawsze pozostaną w naszej pamięci.
Zarówno życie Shama, jak i moje, uległo nieodwracalnej zmianie fatalnej nocy 8 maja 1984 roku. O godzinie 23:45 ktoś zapukał do moich drzwi. To był młodszy brat Shama - Kamlesh. Powiedział, żebym j pobiegł na pogotowie, ponieważ Sham uległ poważnemu wypadkowi. Zastałem go w przerażającym stanie. Doznał urazu kręgosłupa, w wyniku czego jego dolna część ciała została nieodwracalnie sparaliżowana. Walczyłem ze sobą, żeby opanować emocje i odważnie stawić czoło nieszczęściu. Trzeba było przygotować Shama i jego rodzinę na całkowitą zmianę dotychczasowego trybu życia. W tych trudnych chwilach wszyscy bracia i siostry Sai z Patiali zalewali go „morzem miłości”. Nigdy nie będziemy w stanie odwdzięczyć się im za ich oddanie i poświęcenie. Wróciliśmy do Abohar w dniu Guru Purnima - z Shamem na wózku inwalidzkim.
Po jakichś trzech miesiącach, wraz z rodziną Shama i moją, a także z kilkoma wielbicielami Sai z Patiali, postanowiliśmy udać się do Prasanthi Nilayam - do Lotosowych Stóp naszego Pana. Zwłaszcza Sham gorąco pragnął Jego błogosławieństwa. 16 sierpnia 1984 roku wyruszyliśmy do Puttaparthi pociągiem Karnataka Express. Na dworcu krążyły pogłoski, jakoby w stanie Andhra Pradesh upadł rząd. Następnego dnia dotarliśmy do Secunderabad i tam dowiedzieliśmy się, że to była prawda. W całym stanie Andhra Pradesh wybuchły zamieszki. Nasz pociąg kilka razy został zatrzymany i obrzucony kamieniami. Gdy 18 sierpnia o północy dotarliśmy do Guntakal, mieliśmy około dziesięciu godzin opóźnienia. Ogłoszono, że pociąg zakończy trasę w Bangalore. Dotarliśmy tam z trzydziestosześciogodzinnym opóźnieniem. Ostatni etap podróży musieliśmy odbyć taksówkami.
Po przejechaniu około stu kilometrów, spotkaliśmy dr Fanibundę wracającego z Prasanthi Nilayam. Powiedział nam, że w kilku miejscach drogę zablokowały atakujące grupy ludzi. Radził nam cofnąć się do Bangalore i tam zaczekać kilka dni, aż sytuacja wróci do normy. Lecz nasze pragnienie zobaczenia Swamiego było tak silne, że zdecydowaliśmy się jechać dalej. Po jakimś czasie zatrzymała nas banda uzbrojona w kamienie i cegły. Wyszliśmy z taksówki. Złożyliśmy ręce w modlitwie do Bhagawana. Nieoczekiwanie, dwie osoby spośród atakujących zgodziły się eskortować nas do Puttaparthi. Po drodze spotkaliśmy jeszcze pięć takich grup, ale Swami za i każdym razem ochraniał nas. Jeśli Jego Wolą jest, byśmy dotarli do Niego, któż mógłby nas zatrzymać? Radość i wdzięczność wypełniła nasze serca na widok bramy wjazdowej do Prasanthi Nilayam. Wszyscy pytali nas, w jaki sposób udało się nam dojechać tu bez szwanku.
W tym burzliwym okresie Swami codziennie wygłaszał dyskursy na temat Bhagawadgity. Co za szczęście! Codziennie słuchać Jego boskiego głosu to tak, jakby codziennie pić boską amritę. Swami wypełniał nas anandą. Dni mijały, a my modliliśmy się o audiencję, podczas której moglibyśmy prosić o uleczenie Shama. I miłosierny Pan poprosił nas. Wyobraźcie sobie stan mojej duszy. Drogą, którą tyle razy obaj szliśmy do pokoju spotkań na własnych nogach, teraz wiozłem mojego najdroższego brata na wózku! Wydawało mi się, że cały świat zawalił się na nas.
Swami przyszedł i patrząc na Shama, powiedział bardzo dobitnie: „No election, no selection. You have become a chairman”. (przypis tłum.: gra słów w języku angielskim. Można to zrozumieć w dwojaki sposób, a mianowicie: 'bez żadnych wyborów stałeś się prezesem', albo 'nie miałeś wyboru, zostałeś przykuty do krzesła'). Później Baba powiedział mu, że jego przeznaczeniem było zginąć w tym wypadku, ale Swami zamienił śmierć na uszkodzenie kręgosłupa (27 września 1981 roku Bhagawan powiedział żonie Shama, że jej mąż będzie długo żył). Poprosiliśmy o przywrócenie Shamowi władzy w nogach. Wówczas Bhagawan powiedział, że zrobi to „na urodziny”. Zapytaliśmy: „Na które urodziny?”. A Swami powiedział: „Następne”. Nie wiem, kiedy nadejdzie ten dzień (przypis tłum.: Swami użył słów: „On birthday” co oznacza: 'na urodziny' albo 'w dniu narodzin'. Później powiedział: „Next birthday”, co można zrozumieć: 'następne urodziny' albo 'dzień następnych narodzin').
Niedługo potem Sham wraz z rodziną przeprowadził się na stałe do Prasanthi Nilayam. Wszyscy wiemy, ile łask i błogosławieństw otrzymał od Swamiego. Kilka razy Baba mówił mu: „Wstań i idź”. Ale Sham i jego żona Usha czują się bardzo szczęśliwi w tej sytuacji. Kiedyś Sham powiedział mi: „Po co mi nogi? Znowu zaprowadziłyby mnie do tego materialnego świata, w którym nic nie jest prawdą”. Ta para stanowi wspaniały przykład bezwarunkowej akceptacji Woli Boga, wiary, cierpliwości i oddania się Bogu.
Podczas jednego z osobistych spotkań ze Swamim Baba podciągnął rękaw mojej koszuli i wskazując na zegarek, który miałem na ręce, zapytał: „Pożyczyłeś od przyjaciela?”. Odpowiedziałem: „Tak, Swami”. Potem rozmawiał ze mną o innych sprawach. Następnego dnia, 9 grudnia 1991 roku, były urodziny Shama. Od samego rana modliłem się o błogosławieństwo dla niego. Podczas darśanu Swami podszedł do mnie i zapytał: „Urodziny brata?”. Powiedziałem: „Tak Swami” i usłyszałem zaproszenie na interview. Zawahałem się, gdyż nie wiedziałem, czy to ja mam pójść, czy Sham. Swami wyjaśnił: „Ty idź”. Podczas audiencji Bhagawan powiedział mi: „Urodziny Brata”, zmaterializował piękny, złoty zegarek firmy Citizen i założył mi go na rękę. Byłem zaskoczony - zapytałem, czy ten prezent jest dla mnie, czy dla brata. Swami potwierdził, że dla mnie. Poczułem się i bardzo szczęśliwy - Swami był dla mnie tak łaskawy z okazji jego urodzin. Wówczas poczułem wyjątkową bliskość z Shamem - tego uczucia nie potrafię porównać z żadnym innym.
Swami nieustannie udziela mi sił niezbędnych do przechodzenia przez testy życia, ale czasami zdarza się tak, że fizycznie czuję, jak wlewa we mnie swą boską energię - śakti. Dzięki temu wiem, iż to właśnie śakti sprawia, że mogę poruszać się, pracować, kochać. To ona sprawia, że żyję.
Sham również doświadczył od Baby owej łaski przekazu śakti. Podczas audiencji w grudniu 1983 roku Swami zapytał mnie, czego potrzebuję. Siedząc u Jego Lotosowych Stóp, powiedziałem: „Swami, daj mi śakti tutaj (i podniosłem obie ręce), a bhakti tutaj (i wskazałem na serce)”. Wtedy Baba wziął wskazujący palec prawej ręki Shama pomiędzy pierwszy a drugi palec swojej prawej stopy, po czym kontynuował rozmowę z nami, trzymając w tej pozycji palec Shama przez jakiś czas. Po tym interview prawa ręka Shama spuchła i zaczerwieniła się. Ten stan utrzymywał się przez kilka godzin. To był ewidentny dowód na to, że przez rękę Shama płynęła energia, której Swami udzielił mu, aby w niedalekiej przyszłości mógł stawić czoło temu traumatycznemu przeżyciu, jakim była utrata władzy w nogach na skutek wypadku.
Tego samego dnia podczas darśanu Swami zmaterializował wibhuti dla pewnego chłopca imieniem John, obok którego wówczas siedziałem. (Historię Johna opiszę w następnym rozdziale). Wysypał część świętego popiołu na jego wyciągniętą dłoń, a resztę dał mnie. Potem wziął moją rękę w swą dłoń i mocno ją ścisnął. Korzystając z tej okazji, pocałowałem Go w rękę. Później uświadomiłem sobie, że w ten sposób Swami spełnił mą prośbę o śakti. Tak naprawdę, bez Jego woli i energii nikt z nas nie mógłby zrobić niczego. Jesteśmy jedynie instrumentami służącymi realizacji boskiego planu.
Kiedyś na placu darśanowym Baba mówił do kogoś, stojąc tak blisko mnie, że Jego szata prawie dotykała mojej twarzy. Prawą ręką dotknąłem Jego lewej stopy. Wtedy Swami położył prawą stopę na mojej ręce, wziął mój wskazujący palec pomiędzy pierwszy a drugi palec prawej stopy i przez kilka minut mocno go ściskał, „ładując” mnie w ten sposób swą boską energią i miłością.
Niedawno miałem do wykonania dość trudne zadanie i modliłem się do Bhagawana o udzielenie mi mocy i mądrości. Swami zjawił się przede mną we śnie. Powiedział, żebym wziął w usta Jego ręce i ssał je. Poczułem na języku słodki smak amrity. Obudziłem się - była północ. Przez kilka godzin pozostawałem w stanie niezwykłej szczęśliwości, a potem dziękowałem Swamiemu za łaskę, jaką mnie obdarzył.
Jeszcze wiele razy czułem, jak Bhagawan „ładował” mnie swą boską energią. Dwa takie zdarzenia opiszę szczegółowo w następnych rozdziałach. Właściwie zawsze wtedy, gdy Swami dotyka mnie, wyraźnie odczuwam przepływ Jego Energii. Czasami Bhagawan głaskał mnie albo przytulał - zarówno na planie fizycznym, jak i mentalnym. Za każdym razem przekazywał mi w ten sposób swą łaskę i błogosławieństwo.
Baba obdarza cię śakti, energią, siłą. To On jest źródłem wszelkiego życia, energii i inteligencji - On jest Śakti Swarupa - Ucieleśnieniem śakti.
Sathya Sai
W swych dyskursach Swami często ostrzega przed przywiązywaniem się do przedmiotów materialnego świata, jako że są one mają, złudzeniem. Wszelkie przywiązania do ludzi, przedmiotów czy pragnień stają się przyczyną bólu i cierpienia. Jedynym obiektem, z którym możemy i powinniśmy czuć się związani, jest Bóg, ponieważ On nigdy nas nie opuści ani nie skrzywdzi. Łatwo to zrozumieć, ale trudniej zastosować. Często zdarzają się sytuacje, w których gotowi jesteśmy nieść pomoc innym. Wówczas wydaje się nam, że czynimy sevę i pragniemy mieć wpływ na wyniki naszych przedsięwzięć. I tu powstaje problem. Chodzi bowiem o to, żebyśmy wykonywali naszą powinność najlepiej jak potrafimy, z czystym sumieniem, ale owoce powierzali Bogu. To proste, a jednak ciągle wpadamy w tę pułapkę, to znaczy odczuwamy przywiązanie do rezultatów naszych przedsięwzięć.
Kiedyś w Prasanthi Nilayam wracaliśmy z Shamem z lunchu i spotkaliśmy niezwykle sympatycznego chłopca w wieku około dwunastu lat. Miał na imię John, pochodził z Grecji. Zapytaliśmy go, dokąd to zmierza w taki upał. „Na spacer” – powiedział. „Sam” – zapytałem. „Tak” - odparł pewnie. Postanowiliśmy oprowadzić go po Puttaparthi i pokazać mu najciekawsze obiekty, począwszy od Kalpavrikszy, drzewa spełniającego wszelkie życzenia. Po drodze John opowiedział nam o sobie. Otóż, cierpiał na nieuleczalny nowotwór. Był już po operacji usunięcia śledziony, a także po chemioterapii i radioterapii, przyjmował kortyzon i penicylinę; przeczuwał, że wkrótce nadejdzie śmierć.
Pewnego wieczoru Swami poprosił Johna i jego matkę na audiencję. Później chłopiec opowiedział nam, że Bhagawan mówił wyłącznie o jego chorobie, a przecież on miał do Baby tyle ważnych pytań! Czuł się normalnym człowiekiem, nie tylko pacjentem. Pragnął dowiedzieć się od Bhagawana, co jest właściwe, a co nie. Co ma robić, żeby stać się dobrym człowiekiem. Dlaczego zdarza się tak, że ludzie postępują podle i wykorzystują innych. Jego zainteresowania i poważne przemyślenia natury duchowej wywarły na nas silne wrażenie. Modliliśmy się o niego do Bhagawana, a te modlitwy płynęły z naszych serc spontanicznie.
Tego popołudnia siedzieliśmy na darśanie w pierwszym rzędzie. Łzy spływały nam po policzkach. Swami zatrzymał się naprzeciw nas. Wstałem i błagałem Go: „Babo, proszę, ulecz go. On cierpi na zaawansowany nowotwór”. Bhagawan powiedział: „Tak, wiem, ma raka”. Prosiłem nadal: „Tak, ma raka węzłów chłonnych. Usunięto mu śledzionę. Błagam, Bhagawan, pobłogosław go”. Swami zareagował bardzo zdecydowanym tonem: „Żadnych rekomendacji”. Wówczas powiedziałem: „Nie, Bhagawan, to nie wstawiennictwo, ale szczera modlitwa o jednego z Twych wielbicieli”. Wtedy Baba zapytał Johna: „Jak się teraz czujesz?”, a ja odpowiedziałem za niego: „Swami, dziś miał temperaturę. To nie wróży nic dobrego”. Bhagawan nie odezwał się. Pozwolił mi na padnamaskar i odszedł.
Przez całą noc gorąco modliliśmy się o Johna. Rano nasze poduszki były mokre od łez. Musieliśmy mieć z nim jakiś związek w poprzednim życiu, skoro jego choroba tak nas poruszyła. Następnego dnia znowu siedzieliśmy na placu darśanowym w pierwszym rzędzie, tym razem bez Johna. Wszechmocny Pan podszedł bezpośrednio do nas i powiedział: „Obaj modlicie się za niego”. Wstaliśmy. „Swami, weź moje życie, ale ocal tego chłopca” - prosiłem. Sham dodał: „Albo przenieś jego problem na mnie”. Swami zapytał: „Jak mógłbym to zrobić?”. Powiedziałem: „Swami, jesteś Bogiem. Możesz uczynić wszystko”, a moje serce szeptało: „Obym przestał w Ciebie wierzyć, jeśli Twoja łaska nie spłynie na tego chłopca”. Bhagawan odpowiedział: „Tak, mogę zrobić wszystko, ale każdy zbiera owoce swej karmy„. Złożyliśmy ręce w modlitwie do Bhagawana, a On powiedział: „Wiem, że to poważna choroba. Ale przecież ciało jest jak fala na wodzie: przychodzi i odchodzi, przychodzi i odchodzi, przychodzi i odchodzi”. W tym momencie Sham zaoferował życie swojego jedynego syna za Johna. Swami zapytał: „Chcesz syna czy Swamiego?”. W jednej chwili odpowiedzieliśmy: „Swami”. Wtedy Bhagawan pobłogosławił notes, w którym pisałem niniejszy rozdział tej autobiografii. Po darśanie John zapytał nas, czy Swami mówił coś o nim. Uspokoiliśmy go, że Bhagawan na pewno go uleczy.
Po następnej nocy spędzonej na żarliwej modlitwie za Johna znowu czekaliśmy na darśan. Siedzieliśmy w czwartym rzędzie, wypatrując wszechmocnego Fana. Gdy Bhagawan podszedł, wstałem, a On zapytał mnie o pigmentację, która wystąpiła na twarzy chłopca. Powiedziałem, że to uboczny skutek kortyzonu. Swami potwierdził: „Tak, efekt działania kortyzonu”. Powiedziałem też, że John znowu miał temperaturę. Bhagawan odpowiedział znanym ruchem dłoni, z której wysypał na rękę Johna dużą porcję wibhuti.
Podczas popołudniowego darśanu Swami powiedział: „Przed przyjściem na ten świat nie było matki, nie było ojca, brata, ani krewnych. Wszystkie przywiązania pojawiły się tutaj. Dlaczego jesteście do niego tak przywiązani? Ciało odejdzie. Nie przywiązujcie się do tego, co śmiertelne. Bądźcie przywiązani jedynie do Swamiego. Dniami i nocami modlicie się o to dziecko. Żadnych przywiązań do innych, tylko do Swamiego”. I powtórzył: „Nie było matki, nie było ojca...”, po czym pobłogosławił zdjęcia, które mieliśmy ze sobą. Obaj z Shamem poprosiliśmy Babę, żeby napisał na jednej z fotografii: „Dla Johna”. Swami spojrzał na chłopca i zapytał: „Kto to jest John? Zrozumcie, nie przywiązujcie się tak” i odszedł, ale przedtem napisał: „Dla Johna. Z Miłością, Baba”.
Poczuliśmy, jak przepływają przez nas fale emocji. W wyniku krytycznej analizy siebie samych zauważyliśmy, że nasze uczucia sympatii i miłości przekształciły się w silne przywiązanie do osoby tego chłopca, tak jak gdyby był naszą własnością. Wolą Bhagawana było, żebyśmy uwolnili się od tego poczucia. Modliliśmy się o siłę niezbędną do porzucenia tego przywiązania.
Następnego dnia znowu przynieśliśmy na plac darśanowy fotografie i prosiliśmy Babę, żeby je podpisał. Swami powiedział: „Dzień w dzień histeria! Histeria! Dlaczego codziennie prosicie mnie o autografy? Oszaleliście!”. - „Tak, Swami, oszaleliśmy. Szalejemy za Twym świętym darśanem, za Twym głosem i Twym dotykiem. Nasze serca biją tylko dla Ciebie”.
Za pośrednictwem pana Kutumby Rao Swami przesłał matce Johna polecenie powrotu do Grecji. Nadal pokornie prosiliśmy Bhagawana o opiekę nad tym chłopcem. Po jakimś czasie otrzymaliśmy od Johna list, w którym napisał: „Moi lekarze są zaskoczeni, ponieważ choroba całkowicie cofnęła się”. Oto miłosierdzie naszego ukochanego Pana! To doświadczenie pomogło mi uświadomić sobie, że modlitwą zawsze można przebłagać Boga i wyjednać Jego łaskę, bez względu na okoliczności i karmę.
Nie przywiązuj się do przedmiotów tego świata, gdyż one wzniecają przyziemne pragnienia i zmysłowe pożądania. Kiedyś będziesz musiał odejść stąd z pustymi rękami, zostawiając wszystko, czego dorabiałeś się w pocie czoła i dumnie nazywałeś swoją własnością.
Sathya Sai
Bhagawan Śri Sathya Sai Baba jest dla mnie wszystkim. Jedną z form, w jakiej manifestuje się On swoim wielbicielom, jest postać MATKI. W moim odczuciu Swami kocha swych bhaktów najczulej jako Matka Sai, obdarzając ich miłością matki, zarówno tej z tego świata, jak również miłością Boskiej Matki. Niejednokrotnie dane mi było doświadczyć tego aspektu Jego miłości - nie potrafię wyrazić słowami ekstazy, jakiej wówczas doznawałem. Mogę jedynie opisać te sytuacje, aby umożliwić czytelnikom wgląd w Majestat i Chwałę Boga. 21 września 1981 roku, kiedy to wyszliśmy z Shamem przed świątynię po naszym pierwszym wspólnym inteview, Swami zatrzymał nas i powiedział: „Zaczekajcie, dam wam coś, co będzie was chronić”. Usiedliśmy na werandzie. Bhadżany zaczęły się i skończyły, a Bhagawan nie dawał nam żadnego znaku. Potem odjechał samochodem, machając nam wszystkim
na pożegnanie. Kilka razy zwracano nam uwagę, żebyśmy opuścili plac. W końcu musieliśmy stamtąd pójść. Podczas popołudniowego darśanu Rachita rozpłakała się. W żaden sposób nie mogłem jej uspokoić. Swami znajdował się w tym czasie po stronie kobiet. Ponieważ głośny płacz Rachity zakłócał spokój, musiałem wyjść. Wstałem, a wówczas Swami zauważył mnie i zawołał. Zapytał, dlaczego ona płacze. Powiedziałem: „Nie wiem”. A Bhagawan na to: Co Swami powiedział dziś rano? Swami powiedział: 'Zaczekaj, dam ci ochronę', tak czy nie?”. I wówczas boska ręka wykonała w powietrzu kolisty ruch. Zobaczyłem srebrny medalion z twarzą Baby i symbolem OM na odwrocie. Swami podał mi go, mówiąc: „Załóż na szyję”. Potem zwrócił się do Shama: „Kiedy byłeś tu ostatnio, Swami dał ci medalion i powiedział, żebyś tu wrócił. Obiecałem ci wówczas, że dam ci żonę i syna, a kiedy ich tu przywieziesz, zamienię ten medalion na inny - czy tak?”. To było w 1978 roku, a teraz, w trzy lata później, Bhagawan spełnił swą obietnicę i zmaterializował Shamowi taki sam medalion, jak mnie. Wychodziłem z placu darśanowego oszołomiony.
Nie byłem pewien, komu właściwie Baba dał ten J medalion - mnie czy Rachicie. Osoby, które widziały akt materializacji twierdziły, że zrobił to dla niej. Swami powiedział: „Załóż na szyję”, ale nie powiedział, na czyją. Zdecydowałem, że przy najbliższej okazji zapytam Bhagawana, gdyż tylko On mógł to wyjaśnić, nikt inny.
Nasz pobyt w Prasanthi Nilayam dobiegał końca. Będąc po raz pierwszy w południowych Indiach, chcieliśmy jeszcze zwiedzić kilka miejsc. Udało mi się przekonać żonę, żebyśmy wyjechali po moich urodzinach, gdyż bardzo pragnąłem uczcić ten dzień w Prasanthi. Sham wraz z rodziną także postanowili zostać. To, że mogliśmy spędzić tu jeszcze dwa dni, było ewidentną łaską Swamiego. Dopiero, gdy Bhagawan osobiście powiedział w biurze meldunkowym, że możemy zostać, przedłużono nam pobyt.
26 września 1981 roku rano Bhagawan podszedł do mnie podczas darśanu i zapytał: „Jutro urodziny?”. Bardzo się zdziwiłem, ponieważ nigdy nie wspominałem Swamiemu o dacie moich urodzin. Odpowiedziałem: „Tak Swami”. A Baba powiedział: „Dam ci padnamaskar”. Ponieważ to była moja pierwsza wizyta w Prasanthi Nilayam, nie wiedziałem, co to znaczy. Ktoś wyjaśnił mi, że Swami poprosił mnie na audiencję i pozwolił dotknąć czołem Jego Boskich Stóp. Powiedziano mi także, że ten akt będzie miał dla mnie wielkie znaczenie duchowe, ponieważ dotknę Lotosowych Stóp za Jego wyraźnym pozwoleniem. Podczas porannych bhadżanów siedziałem w świątyni tuż za osobami intonującymi pieśni. Swami patrzył na mnie ze swojego fotela, „zalewając” mnie miłością. Ten nieprzerwany strumień miłości sprawił, że coś otworzyło się we mnie i zacząłem płakać - łzy płynęły po mojej twarzy jak rzeka. Z głębi serca szeptałem do Bhagawana: „Jutro wyjeżdżam. Gdzie na świecie doznam takiej miłości? Twoja miłość jest wielesetkrotnie silniejsza od miłości najbardziej kochającej matki. Moja Boska Matko, nawet nie jestem w stanie przyjąć tej miłości, którą mnie zalewasz”. Żeby nie rozpłakać się na głos, zatkałem usta chusteczką i schyliłem głowę. Swami zauważył mój stan emocjonalny i zmiłował się nad swym wrażliwym wielbicielem - zakończył bhadżany, przyjął arati i opuścił świątynię. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego tak nagle wyszedł, a ja czułem się temu winny.
Tego dnia po południu Bhagawan znowu zapytał mnie podczas darśanu: „Jutro urodziny? Przyjdź”.
I wówczas otrzymałem najcenniejszy urodzinowy prezent - święty padnamaskar. Dotknąłem czołem Jego Stóp. Trwałem tak przez kilka minut, zraszając łzami Jego święte Stopy. Gdy wstałem, Swami powiedział: „Szczęśliwy? Bardzo szczęśliwy. Usatysfakcjonowany”. Żadne słowa nie wyrażą ekstazy, jakiej doznałem.
Następnego dnia Bhagawan podszedł bezpośrednio do mnie i zapytał: „Dziś urodziny?” - „Tak” - odpowiedziałem. Swami kontynuował: „Twoje, czy dziecka?”. Powiedziałem: „Moje”, a Siuatni skarcił mnie: „Co z ciebie za ojciec? Twoja rocznica urodzin, a jej miesięcznica”. W ten sposób przypomniał mi, że Rachita kończyła w tym dniu siedem miesięcy. Potem zaprosił nas na audiencję.
W pokoju powiedział: „Doktorze, dałem ci medalion. Kto go nosi - ty czy dziecko?” Odpowiedziałem: „Ja, Swami”. Wówczas Baba powiedział: „To dobrze. Jest twój. Swami da dziecku inny”. I majestatycznym ruchem ręki zmaterializował medalion dla Rachity. Chciałbym tu dodać, że z moim medalionem od Swamiego zdarzyło się coś niezwykłego. Otóż, kiedyś dałem go na jakiś czas ojcu Shama. Gdy mi go oddawał, nie mógł odróżnić mojego medalionu od medalionu Shama. Dokładnie przyjrzałem się wówczas im obu i na jednym z nich zauważyłem maleńką literkę 'N'. Ponieważ jest to pierwsza litera mojego imienia, uznałem, że ten medalion należał do mnie. Swami wyjaśnia nasze wątpliwości w bardzo subtelny i dyskretny sposób. On zna wszystkie nasze potrzeby i pytania. Zawsze na nie odpowiada - we właściwym czasie.
W trakcie tego inteview Swami wziął mnie do oddzielnego pokoju, gdzie rozmawialiśmy w cztery oczy.
„Doktorze, dziś twoje urodziny” - powiedział. Potwierdziłem. „Dziś urodziny” - powtórzył; znowu potwierdziłem, a On powtórzył to trzeci raz. Intuicyjnie poczułem, że zaraz wydarzy się coś bardzo, bardzo ważnego. To, co się wówczas stało, zainspirowało mnie do napisania niniejszej książki. Swami bardzo głęboko popatrzy mi w oczy i z wielką miłością powiedział: „Doktorze, dziś są twoje trzydzieste urodziny, dziś są trzydzieste urodziny, trzydzieste urodziny”. Nagle moja świadomość została przeniesiona trzydzieści lat wstecz, kiedy to mieszkaliśmy w pobliżu Kurukszetry i pewien nieznajomy sadhu przepowiedział mi: „Bóg przyszedł na świat w południowych Indiach. Staniesz z Nim twarzą w twarz w dniu twoich trzydziestych urodzin”. Mój umysł „zwariował”. Nie byłem w stanie opanować tak silnej emocji. Położyłem głowę na Lotosowych Stopach Boga i płakałem. Swami, jak najbardziej kochająca matka, głaskał mnie. Modliłem się do Bhagawana, aby pozwolił mi zawsze, zawsze trwać u Jego Lotosowych Stóp.
Wtedy Swami zapytał mnie: „Co chcesz? Proś o wszystko, czego pragniesz. Mogę zamienić niebo w ziemię, a ziemię w niebo”. Odniosłem wrażenie, jak gdyby ta niezwykła deklaracja wypowiedziana została gdzieś w Niebie. Odpowiedziałem: „Swami, tylko bhakti”. A Bhagawan stwierdził: „Ty masz bhakti. Bhakti to nie jest coś, co Swami mógłby kupić w sklepie i dać ci. To nie jest prezent, jaki można ofiarować przyjacielowi. Ty masz bhakti w sercu. Pogłębiaj ją”. I wtedy położył rękę na mym sercu i pobłogosławił mnie, a potem zmaterializował piękny złoty pierścionek z zielonym kamieniem. „To prezent urodzinowy dla ciebie” - powiedział i poprosił, żebym podał mu rękę. Wyciągnąłem lewą dłoń. „Nie - powiedział - prawą”. Zawsze pragnąłem nosić medalion i pierścionek z wizerunkiem Bhagawana. Kupiłem sobie w Puttaparthi, poza aśramem, srebrny pierścionek z obrazkiem Swamiego i nosiłem go na palcu prawej ręki. Nie mogłem go zdjąć, ponieważ był bardzo ciasny.
Teraz, gdy Swami poprosił mnie o prawą dłoń, podałem Mu ją z pewnym wahaniem. „Dlaczego nosisz podrabiany pierścień kupiony na targu za czterdzieści rupii?” - zapytał. Za dotknięciem Jego ręki, zbyt mały pierścionek zszedł z palca bez oporu. Baba zastąpił go złotym pierścieniem. Odruchowo cofnąłem rękę, ponieważ ten pierścień był bardzo gorący. Nie wiem jak Swami mógł utrzymać go w ręce. Uśmiechnął się i powiedział: „Tak, jest gorący, ponieważ został wyprodukowany przed chwilą. To jest prawdziwy Swami. Z tego pierścionka Swami będzie widział cię dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ty i Sham również będziecie mogli widzieć w nim Swamiego. Ale tylko wy dwaj, nikt inny”. Przypomniało mi się, co kiedyś powiedział pan Paramanand Gokul w odpowiedzi na moją prośbę o jego medalion, który dostał od Baby: „Swami da ci więcej”.
Gdy wychodziliśmy z tego spotkania, Bhagawan wziął mnie za ramię i cofnął do pokoju. Przytulił moją głowę do swego serca, a wówczas usłyszałem z Jego wnętrza niezwykle melodyjny dźwięk. Później zdałem sobie sprawę z tego, że słyszałem dźwięk pranawy(- pierwotna sylaba, dźwięk OM) i fletu Kriszny. Bhagawan powiedział: „Bardzo dobre serce, bardzo szlachetna dusza. Co chciałbyś ode Mnie? Powiedz”. Czułem się wypełniony Jego miłością. Nie było niczego, o co chciałbym poprosić. Bhagawan powtórzył: „Dziś Swami da ci wszystko, o co poprosisz”. Nie przyszło mi do głowy żadne pragnienie związane z tym światem. Złożyłem ręce i prosiłem: „Babo, proszę, zawsze, zawsze, zawsze bądź ze mną i błogosław mi w pracy”. Swami położył rękę na mojej głowie i pobłogosławił mnie słowami: „Dobrze, Swami będzie przy tobie dwadzieścia cztery godziny na dobę, 100 procent czasu w obecności Swamiego. I błogosławię twą pracę - każdy twój pacjent będzie doznawał ulgi. Idź. Ludzie będą dostrzegać w tobie Swamiego”. Potem nadeszła chwila, w której musiałem opuścić Jego objęcia. Czułem się całkowicie zatopiony w miłości mojej MATKI SAI. 31 maja 1982 roku pojechałem do Chandigarh, żeby odwiedzić siostrę z okazji rocznicy jej ślubu. Odwiozłem skuterem szwagierkę do domu i wracałem do siostry. Nagle zobaczyłem przed sobą autobus. Jechał prosto na mnie tak szybko, że nie miałem żadnej możliwości wyminięcia go. Instynktownie powiedziałem: „Sai Ram”. Chciałem zeskoczyć ze skutera na lewą stronę. Moja prawa ręka była jeszcze na kierownicy, gdy usłyszałem huk... Nie wiem, w jaki sposób znalazłem się na ziemi. O dziwo, nic mi się nie stało - nie miałem nawet jednego zadraśnięcia! Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że skuter również pozostał nietknięty. Kompletnie oszołomiony wróciłem do domu siostry. Była na mnie obrażona, ponieważ nie wytłumaczyłem się ze spóźnienia. Nie chciałem mówić jej o wypadku, zresztą nie musiałem, jako że nic się nie stało. Poszedłem do łazienki umyć ręce i zauważyłem, że z pierścienia Swamiego wypadło oczko. Poczułem się zrozpaczony. Opowiedziałem całą historię mamie, a ona stwierdziła, że musiałem popełnić coś bardzo złego, skoro Baba zabrał mi kamień.
Przez miesiąc nosiłem ten pierścień bez kamienia, aż w końcu poprosiłem Shama, żeby wstawił oczko - Sham jest jubilerem. Nie zgodził się. Twierdził, że człowiek nie powinien naprawiać tego, co zmaterializował Bhagawan. 8 lipca 1982 roku Swami wyjaśnił tą sprawę podczas interview. Powiedział mi: „Byłeś tu w zeszłym roku. Dałem medalion tobie i twojej córce. Dałem ci też pierścień. Kamień tego pierścionka wrócił do Mnie. Pamiętasz wypadek w Ghandigarh? Gdybym wówczas nie interweniował, zginąłbyś zmiażdżony pod autobusem”. Poprosiłem Bhagawana: „Swami, proszę oddaj mi kamień”. „Oddam, oddam ci w domu” - obiecał i zmienił temat. Swa mi kilkakrotnie ratował mnie przed śmiercią. Zawsze będę Mu za to wdzięczny.
Mijały miesiące, a ja wciąż nosiłem pierścień bez oczka. Kilka razy prosiłem Shama, żeby go naprawił, ale on zawsze mi odmawiał. Którejś nocy przyśnił mi się Swami. Powiedział, żebym zaniósł pierścień do Shama. Sądziłem, że Sham nie uwierzy mi i opowiedziałem o tym panu Choudhury P. S. Bhamboo. Jemu również Swami powiedział we śnie, że mam zanieść pierścień do Shama. Potem okazało się, że Sham miał podobny sen. Przymierzaliśmy różne oczka, ale żadne nie pasowało. W końcu znaleźliśmy ciemnozielony kamień. Obaj powiedzieliśmy: „Sai Ram”... ten kamień okazał się idealny. Podczas następnej wizyty w Prasanthi Bhagawan zaakceptował nowe oczko, pobłogosławił je i powiedział, że jest odpowiednie. Łaska Swamiego płynie z tego pierścienia nieprzerwanie.
W sierpniu 1983 roku pojechałem do Puttaparthi na szkolenie nauczycieli Bal Vikas. Po uroczystym zakończeniu Swami zaprosił wszystkich uczestników na lunch. Osobiście doglądał wszystkiego, a także przybył do kantyny. Co za przeżycie - jeść lunch razem z Panem! Siedziałem naprzeciw stolika Swamiego. Baba zdążył jedynie coś przekąsić i wraz ze studentami obsługiwał gości. Nigdy w życiu nie jadłem, i pewnie nie będę jadł, tak wystawnego lunchu. Podawano jedno danie za drugim - niemożliwe było skosztowanie wszystkiego, a wybór był trudny. Chyba nawet bogowie nigdy nie uczestniczyli w tak wspaniałym przyjęciu! Bhagawan poczęstował mnie czymś słodkim. Byłem tak podekscytowany, że upuściłem kawałek na ziemię. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej, gdyż obawiałem się, że swą nieuwagą obraziłem Swamiego. Tymczasem On schylił się, podniósł tę porcję, odłożył na bok, a na moją tacę położył dodatkowe dwa kawałki. Potem wziął trzeci i włożył mi go do ust. Nigdy nie zapomnę chwili, w której Sai Ma karmiła mnie jak swoje małe dziecko.
Kiedyś Swami częstował uczniów czekoladkami. Gdy obdzielił wszystkich, jedna została w Jego ręce. Idąc wśród nas, jak gdyby szukał osoby, którą miał uszczęśliwić swą łaską. Każdy miał nadzieję. Tylko Bhagawan wie, kogo w danym momencie obdarzy błogosławieństwem. Kierując do mnie ujmujący uśmiech, podał mi czekoladkę. Odniosłem wrażenie, że ta czekoladka stanowiła koncentrat całej Jego miłości. Uświadomiłem sobie, że Boska Matka doskonale wie, które z Jej dzieci w danej chwili najbardziej potrzebuje miłości. Ona zawsze gotowa jest dawać, dawać, i tylko dawać.
Podczas jednej z ostatnich audiencji Swami podpisał mi fotografię: „Nareshowi - z Miłością, Baba” i kazał mi zawsze nosić ją przy sobie. Słowo ‘Naresh’ oznacza Król. Wolą Baby jest, żebyśmy potrafili doszukać się głębszej treści we wszystkim, co On czyni. Pragnie, byśmy jako Jego dzieci, dorośli do moralnych standardów, które On ustanowił. Zatem, powinienem żyć zgodnie ze znaczeniem swojego imienia, to znaczy, jak przystało dobremu królowi, być szlachetnym, miłosiernym i zawsze postępować fair.
W kwietniu 1992 roku, podczas święta Ugadi, byliśmy w Whitefield. Swami wybierał się do audytorium, gdzie miał wygłosić swój boski dyskurs. Powiedział mi, żebym Mu towarzyszył. Chłopcy z koledżu, ustawieni w dwóch rzędach, intonowali mantry. Swami szedł pomiędzy rzędami, a ja - tuż obok, po Jego lewej stronie. Czułem się bardzo szczęśliwy. Baba zapytał, kiedy wyjeżdżamy do Punjabu i na jak długo. Miałem wtedy urlop. Powiedziałem, że planujemy spędzić tam około dwudziestu dni. Wtedy Swami z wielką miłością zbeształ mnie nieco: „Wracaj szybciej. Nie wyjeżdżaj na dwadzieścia dni, lecz na piętnaście”. Oczywiście, zmieniliśmy plany zgodnie z Jego wolą. To było niezwykłe doświadczenie - tak iść obok Bhagawana. Pamiętam, że Swami powiedział mi wtedy: „Nie idź przede Mną, bo może się zdarzyć, że nie pójdę za tobą. Nie idź za Mną, bo wcale nie muszę cię prowadzić. Idź obok Mnie i bądź Moim przyjacielem”.
Niedawno, kiedy to czekałem na placu darśanowym na rozpoczęcie bhadżanów, Swami przechodził koło mnie. Nagle zachwiał się, jak gdyby stracił równowagę. W tym momencie wstałem i znalazłem się w pozycji klęczącej na jednym kolanie. Swami podparł się na moim ramieniu. Poczułem, jak delikatnie nacisnął mnie palcami. Również straciłem równowagę - wydawało mi się, że zaraz przewrócę się na Bhagawana - dotknąłem twarzą Jego szaty i pocałowałem ją. Baba odwrócił się do mojego bratanka, który siedział w pobliżu, i powiedział: „Zobacz, jak twój wujek Mnie kocha”. Cały drżałem z wrażenia - przez moment byłem tak blisko Boga.
Kiedyś zapytałem Swamiego: „Babo, patrzymy na setki innych ludzi i nic nie odczuwamy. Ale gdy patrzymy na Ciebie, nasze serca emanują tak silne uczucia, że płaczemy. Dlaczego tak się dzieje?”. Swami wyjaśnił: „Wszyscy jesteście Moimi cieniami, a Ja jestem Ucieleśnieniem Miłości. Gdy ujemny potencjał (wy) połączy się z potencjałem dodatnim (Ja), następuje przepływ prądu, który możemy zobaczyć w postaci światła. Odpowiednikiem owego prądu są wasze uczucia, które manifestują się w postaci łez”. Oby ta miłość zawsze płynęła pomiędzy nami a naszą Boską Matką Sai.
Sai Baba oznacza: Boska Matka i Boski Ojciec. To właśnie aspekt matki tego wcielenia Sziwy i śakti przywraca ci spokój umysłu, radość, mądrość, odwagę, zdolność samokontroli, piękno mowy, a także obdarza cię zdrowiem, wszelką pomyślnością, dziećmi, domem i schronieniem.
Sathya Sai
Moim zdaniem prawda jest taka, że Swami jest Bogiem. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Dowodem owej prawdy może być jedynie własne doświadczenie. Jeśli wierzysz w to, że jestem uczciwym człowiekiem, wszystkie fakty przedstawione w tej książce doprowadzą cię do takiej konkluzji. Od dzieciństwa byłem silnie związany z Kriszną. Potrzebowałem czasu, żeby zaakceptować fakt, że mój Kriszną wrócił na Ziemię w innej postaci. Żeby ułatwić mi uświadomienie sobie tego, Swami w swej łasce ukazywał mi się w innych postaciach. Jest wiele różnych form, ale tylko jeden Bóg. Wszystkie imiona i formy są Jego.
Czytając świętą Gitę, wiele zrozumiałem. Jednakże Rozdział 11 wywołał w mym umyśle burzę wątpliwości. W rozdziale tym Pan Kriszna objawia Ardżunie swą Kosmiczną Formę. Podczas interview w dniu moich trzydziestych urodzin, 27 września 1981 roku, Swami zwrócił się do mnie z pytaniem: „Doktorze, studiujesz Gitę od wielu lat. Czym jest Gita?”. Nie potrafiłem udzielić odpowiedzi. Swami kontynuował: „GDY BYŁEM KRISZNĄ, pierwszym słowem, jakie wypowiedział Dhritarasztra do Sandżaji było słowo 'Dharma'…”. I wówczas doznałem najbardziej niezwykłej wizji w moim życiu. Nigdy jej nie zapomnę. Na miejscu Swamiego zobaczyłem postać Najwyższego Mędrca. Jego oczy były ogromne. Miał długą, białą brodę i długie, białe, kręcone włosy. Bardzo ciemna twarz koloru deszczowej chmury lśniła światłością. Ten widok przerażał swą niezwykłością. Po chwili owa dziwna postać zamieniła się z powrotem w postać Swamiego, który kontynuował rozmowę: „...pierwszym słowem Gity jest 'Dharma', a ostatnim - 'Maja'. Zatem, czym jest Gita? - 'Moja Dharma', to znaczy 'Moja religia'. Jaka jest twoja religia?”. Odpowiedziałem: „Hinduizm”. Wówczas Swami powiedział: „Nie. Co jest twoją religią? Religia to powinność, a powinność to Bóg. Stworzyłem cały ten wszechświat. Nawet cząsteczce pyłu powierzyłem jakieś zadanie. Gitą dla tej cząstki pyłu jest jej zadanie do spełnienia”. Co za niezwykłe wyjaśnienie! Czytałem różne komentarze do Gity, ale żaden z nich nie wyjaśnił mi jej tak dogłębnie jak to, co powiedział Swami. Tylko ten, kto jest źródłem Gity, mógł udzielić tak olśniewającego wyjaśnienia.
Swami mówił dalej: „Kriszna objawił Ardżunie swą Kosmiczną Formę. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego Ardżuna był w stanie ją zobaczyć, a inni nie mogą? Otóż, powtarzając: 'jedzenie, jedzenie, jedzenie', nie zaspokoisz głodu. Musisz wziąć je do ręki, włożyć do ust, przeżuć i połknąć. Dopiero wówczas poczujesz się syty. Analogicznie, mówiąc: 'Kriszna, Kriszna, Kriszna', nie zobaczysz Go. Musisz dostrzec Krisznę jako Boskie Źródło wszechrzeczy - nawet cząsteczki pyłu. Oto jest Kosmiczna Forma Kriszny, którą każdy może ujrzeć pod warunkiem, że z determinacją dąży do tej wizji”. Zaiste - wielka to prawda. Wszyscy możemy widzieć Krisznę i odczuwać Jego obecność, jeśli tylko pragniemy Go i tęsknimy za Nim; jeśli nasza tęsknota wyraża się w szczerym oddaniu i intensywnej praktyce duchowej. Niektórzy mogą być zdziwieni postacią Kriszny, którą tu opisałem, jako że inaczej przedstawia Go większość obrazów. Ale właśnie taką Jego postać pokazał mi Swami. Zresztą, podobną wizją obdarzył Baba dra Johna Hislopa, z którym rozmawiałem o tym doświadczeniu.
8 lipca 1982 roku zapytałem Swamiego o konflikty, jakie często pojawiają się wśród nas, członków organizacji Sai, i wywierają negatywny wpływ na naszą pracę. Baba odpowiedział: „Doktorze, Swami dał swym wielbicielom 9-punktowy regulamin postępowania. Wiem, ilu z was nie stosuje się nawet do pierwszego punktu, czyli do codziennej praktyki modlitwy i medytacji. Jeśli ktoś nie przestrzega pierwszego punktu, jak może osiągnąć cel?”. To co usłyszałem sprawiło, że postanowiłem nigdy już nie opuścić żadnej porannej modlitwy i medytacji - bez względu na okoliczności. To było moje ciche ślubowanie. Jeśli w godzinach rannych jestem w podróży, i modlę się w pociągu lub autobusie.
Któregoś dnia obudziłem się około 2:10. Zwykle medytuję od 3:00, więc pomyślałem, że jeszcze pół godzinki pośpię. Kiedy zasnąłem, miałem przepiękny sen. śniło mi się, że stoję na drodze prowadzącej do świątyni w Prasanthi Nilayam, przy bramie. Swami, wyszedł, aby udzielić darśanu. Miał na sobie piękną girlandę. Zawołał mnie - podszedłem, skłoniłem się, Jego Lotosowym Stopom i zapytałem: „Swami, z czego wykonana jest ta niezwykła girlanda?”, a On powiedział: „Dowiesz się”. Nagle poczułem, że razem ze Swamim unosimy się w powietrzu. Minęliśmy lądy, oceany i łańcuchy górskie. W końcu oddaliliśmy się od Ziemi i pozostawiliśmy za sobą gwiazdy i galaktyki. Wylądowaliśmy w pięknym miejscu. Panował tu przyjemny chłód; wszędzie były fontanny i rosły kwiaty, które rozsiewały egzotyczny zapach. Czułem się lekki i świeży jak kropelka porannej rosy. Widziałem setki Boskich Istot, które składały pokłony przed Swamim. Baba zaprowadził mnie do wspaniałego pałacu strzeżonego ze wszystkich stron przez owe Niebiańskie Istoty. Piękno jego wnętrza oczarowało mnie i wprowadziło w stan nie opisywalnej szczęśliwości.
Potem dotarliśmy do ogromnego oceanu, który był biały jak mleko. Na jego powierzchni unosił się wielogłowy wąż. Na jego grzbiecie ustawiona była sofa, na której usiadł Swami. W tym momencie usłyszałem muzykę tysiąca konch oraz innych instrumentów i ujrzałem Boską Panią, która przybyła do Swamiego. Miała na sobie czerwone sari ozdobione złotym haftem i piękną, złotą biżuterię z drogocennymi kamieniami. Pokłoniłem się przed Nią, a Ona uniosła rękę w geście błogosławieństwa. Gdy się uśmiechała, z całej Jej postaci promieniowała światłość, w której kąpały się wszystkie światy. Zaczęła masować stopy Swamiego, a wówczas Jego postać zamieniła się w świetlistą Postać Boga. Na Jego szyi zobaczyłem ciemny, zielono-niebieski kamień. Miał też na sobie tę samą, niezwykłą girlandę. Znowu zacząłem zastanawiać się, z czego ona jest zrobiona i nagle wszystko zatrzymało się - poczułem się ciszą, spokojem i światłem. To było uczucie najwyższej szczęśliwości. Trwałem w tym stanie dłuższy czas, a potem przyszedł Swami i zabrał mnie z powrotem na Ziemię.
Gdy się obudziłem, była 5:25. Nie mogłem sobie wybaczyć, że opuściłem poranną modlitwę i medytację. Wyskoczyłem z łóżka, w pośpiechu wziąłem kąpiel i usiadłem do medytacji około 5:50. Niestety, nie mogłem się skoncentrować, ponieważ czułem się winny złamania przyrzeczenia. Im dłużej patrzyłem na fotografię Swamiego, tym bardziej płakałem. Myślałem tylko o tym, że popełniłem wielki grzech.
Wtedy usłyszałem dzwoneczki i ujrzałem Babę stojącego przede mną w swojej fizycznej postaci. Miał na sobie tę samą girlandę, którą widziałem we śnie. Pobłogosławił mnie i zapytał, dlaczego płaczę. Powiedziałem, że czuję się winny złamania przyrzeczenia. Wtedy Swami zapytał: „Powiedz mi, po co modlisz się i medytujesz codziennie rano?”. - „Żeby obcować z Tobą, Swami” - odpowiedziałem. A On na to: „Ale po co? Co otrzymujesz wówczas ode Mnie?”. Powiedziałem: „Anandę, szczęście, radość i zadowolenie”. Swami zapytał: „Czy nie dostałeś tego wszystkiego dziś rano?”. Odpowiedziałem: „Swami, przecież zaspałem”. A On powiedział mi: „W tym czasie, kiedy zwykle modlisz się i medytujesz, spałeś. Co zdarzyło się podczas snu?”. I wtedy przypomniałem sobie ten sen. Powiedziałem: „Miałem sen z Tobą”. Na to Swami powiedział: „Co widziałeś w tym śnie? Dokąd cię zabrałem? Co ci pokazałem? Wszystkie wszechświaty i świat niebiański, nawet Wisznulokę i Pana Wisznu siedzącego na wężu, a także boginię Lakszmi, Jego małżonkę. Byłeś w miejscu, gdzie przebywa Pan Wisznu, doświadczyłeś tam najwyższej szczęśliwości, o jakiej marzą bogowie. Dlaczego żałujesz tego czasu, w którym obdarzyłem cię anandą? Wcale nie złamałeś przyrzeczenia, nie martw się. Moją wolą było pobłogosławić cię takim doświadczeniem. Wiem, że gdy rano wchodzisz w głęboką medytację, doznajesz radości. To jest najwyższy stan świadomości, w którym istnieje tylko światłość i szczęśliwość - ananda”. Łkając, padłem do stóp Swamiego: „Bhagawan, spraw, żeby mój umysł zawsze pozostawał w takim wzniosłym stanie - dwadzieścia cztery godziny na dobę”. A Swami obiecał: „Zrobię to we właściwym czasie. Na razie czekaj. Wypełniaj swoją powinność”. Zapytałem jeszcze o tę cudowną girlandę. Baba uśmiechnął się i powiedział: „Zaczekaj, powiem ci”, po czym zniknął, napełniwszy mnie najwyższą radością.
Tego samego dnia, podczas podróży z Patiali, gdzie wówczas mieszkałem, do Abohar, ktoś dał mi czasopismo Kalyan. W tym numerze znalazłem pewien szczególny opis, a mianowicie opis osoby Kriszny, który On sam przedstawił Udhawie. Gdy wróciłem do domu, położyłem się na kanapie w salonie i czytałem. Shweta wyszła do szkoły, a Rachita spała w kołysce obok mnie. Kołysałem ją palcem u nogi. Ten artykuł bardzo mnie zainteresował. Kriszna opisywał szczegółowo każdą część swojego ciała - od stóp do czubka głowy. Na chwilę oderwałem wzrok od magazynu i nieoczekiwanie ujrzałem przed sobą Pana Krisznę. Była to ta sama postać, jaką pokazał mi Swami 27 września 1981 roku. Pomyślałem, że mam halucynacje. Szybko usiadłem..., a świetlista postać Pana Kriszny usiadła po mojej prawej stronie. Zaraz też zjawił się Swami i usiadł po mojej lewej stronie. Nie wiem, jak długo pozostawałem w tym cudownym stanie wyższej świadomości.
Zarówno Pan Kriszna jak i Swami mieli na sobie zielono-niebieski kamień i girlandę, które widziałem we śnie. Zapytałem Babę. „Panie, cały czas pokazujesz mi te dwie ozdoby; czym one są?”. Baba uśmiechnął się i wyjaśnił mi, że ten kamień i girlandę zawsze ma na sobie Pan Wisznu, gdyż one są nieodłączną częścią Jego stroju. Bhagawan w swej łasce pozwolił mi je zobaczyć!
Swami pobłogosławił mnie nie tylko darśanem Kriszny, ale i Sziwy. Któregoś czwartku miałem bardzo dziwny sen. Nikomu o nim nie opowiadałem, nawet Shamowi. Minęło kilka dni. W niedzielę rano uczestniczyliśmy z Shamem w sankirtanie. Po zakończeniu śpiewania powiedziałem mu, że chciałbym podzielić się pewnym przeżyciem. On też miał mi coś do opowiedzenia, więc zaprosiłem go do siebie. Tej nocy, to znaczy w niedzielę, Sham miał osobliwy sen. Okazało się, że obaj mieliśmy identyczny sen - Sham w niedzielę, a ja w poprzedzający czwartek. W tym śnie obaj staliśmy na drodze do świątyni w Prasanthi Nilayam. Zjawił się Swami i nagle zamienił się w Sziwę - postać siwy była naga i cała pokryta popiołem. Jego kręcone włosy wydawały się płynąć, a oczy płonęły czerwienią. Nasze żony przestraszyły się i zamknęły oczy, ale my odczuwaliśmy spokój. Złożyliśmy ręce i patrzyliśmy na Niego. Po chwili postać Sziwy zmieniła się z powrotem w naszego ukochanego Swamiego, który pobłogosławił nas. Jeszcze teraz, kiedy o tym piszę, moje ręce pokrywają się gęsią skórką z wrażenia.
Niejednokrotnie zdarzało mi się, że moja dusza uwalniała się od ciała i odwiedzała różne światy - nie zawsze razem ze Swamim. Czasami podczas porannej medytacji słyszałem niebiańską muzykę konch, dzwoneczków i fletów. Moja dusza oddzielała się wówczas od ciała i unosiła w górę. Szybowała po niebie, mijając różne miejsca. Kiedyś zaatakowały mnie groźne psy, a ja odbiłem się w górę jak piłka i leciałem nad budynkami. Czasami lądowałem na jakimś dachu, by za chwilę znów wzbić się w powietrze jak ptak. Potem wracałem do pokoju, w którym siedziało lub leżało moje ciało. Zawsze, kiedy w nie „wchodziłem”, odczuwałem silny ból.
Zacząłem także przypominać sobie swoje poprzednie wcielenia. Najpierw były to dość mgliste wspomnienia, ale z biegiem czasu stawały się coraz wyraźniejsze - na przykład dokładnie przypomniałem sobie siebie z czasów Ramy i Kriszny. Natomiast w ostatnim wcieleniu byłem świętym oddającym się ascezie, ale spadłem z tych duchowych wyżyn z powodu pewnych pragnień, którym ulegałem. Pisałem już wcześniej o tym, co łączyło mnie w poprzednich żywotach z Sandeepem i Shamem. Niejednokrotnie doznawałem uczucia ekspansji, w wyniku której moje serce stawało się tak wielkie, że mogłoby pomieścić w sobie całą ludzkość, a ramiona wydłużały się tak, że mógłbym objąć nimi wszechświat. Moja świadomość poszerzała się, by stawać się MIŁOŚCIĄ.
Podczas takich doznań czasami odczuwałem ochładzanie i drętwienie ciała, albo odnosiłem wrażenie, że biały wąż przemieszcza się w mym wnętrzu od dołu do czubka głowy. Otarłem się też o śmierć i doznałem rozdzierającego bólu. Zawsze jednak był przy mnie Swami, by w swej łasce chronić mnie i bezpiecznie prowadzić przez te wszystkie doświadczenia.
Pięknego doświadczenia „poza ciałem” doznałem w dniu moich trzydziestych urodzin. W nocy poprzedzającej ten dzień nie mogłem zasnąć. 27 września 1981 roku o północy ktoś wszedł do pokoju. Wstałem z łóżka i zobaczyłem Swamiego. Powiedział mi, żebym Mu towarzyszył. Zaskoczony Jego niezwykłym zjawieniem się, posłusznie poszedłem za Nim. Weszliśmy do świątyni w Prasanthi Nilayam. Swami wziął mnie na górę, do pokoju, w którym wówczas mieszkał. Był tam tapczan, krzesło i kilka innych przedmiotów. Uderzyła mnie prostota tego wnętrza - Awatar Kalijugi mieszkał tak skromnie! Bhagawan powiedział: „Dziś są twoje urodziny. Czego pragniesz?”. Padłem do Jego stóp, mówiąc: „Babo, jedynie Twojej miłości i łaski”. Swami uniósł stopę i trzy razy delikatnie uderzył nią w podłogę. Cała świątynia uniosła się w powietrze, a pod nami zobaczyłem wszelkie skarby tego świata: diamenty, przeróżne szlachetne kamienie, złoto i srebro - wszystkie te kosztowności leżały u stóp Swamiego. Oniemiałem z wrażenia. Najłaskawszy Pan zaproponował mi, żebym wziął sobie z tego skarbca wszystko, co chciałbym. Zdecydowanie odmówiłem: „Babo, nie pragnę tych przedmiotów. Pragnę jedynie Ciebie”. Swami powtórzył, żebym coś wybrał, a ja ponownie odmówiłem. Wtedy On objął mnie. Poczułem się jak zagubione dziecko, które odnalazło matkę. Doznałem nieopisywalnej szczęśliwości, pokoju i radości. To trwało około pół godziny. Potem Swami polecił mi wrócić do mojego pokoju. Była godzina 4:45 rano. Bhagawan tak wiele razy pozwolił mi doświadczyć swej obecności i bliskości - nie potrafię wyrazić wdzięczności za Jego łaskę i błogosławieństwa.
Jestem przekonany, że Sai jest Energią Życia całego wszechświata. Nic nie mogłoby poruszyć się bez Jego Woli. Kiedyś jechałem autobusem z Patiali do Abohar. Podczas podróży czytałem bardzo interesującą książkę pani Janet Bock o tym, jak to Jezus spędził trzynaście lat swojego życia w Indiach. Były w tej książce również liczne fotografie przedmiotów zmaterializowanych przez Babę, między innymi medalion, który Swami dał Janet. Jakiś czas wpatrywałem się w twarz Swamiego na tym medalionie. Nagłe doświadczyłem niezwykłej wizji. Owalny medalion zamienił się w cały wszechświat, w którego centrum zobaczyłem bardzo wyraźny, czarny punkt. Po chwili ten punkt zamienił się w twarz Baby otoczoną koroną czarnych włosów. Cały wszechświat wirował wokół Niego. Swami czarująco uśmiechnął się do mnie i powiedział: „Widzisz, jestem centrum wszechświata, wszystko kręci się wokół Mnie”. Całkowicie zatopiłem się w Jego chwale i wielkości..., a kiedy oderwałem wzrok od medalionu i spojrzałem w górę okazało się, że autobus przejechał sto pięćdziesiąt kilometrów. Swami uświadomił mi, że naprawdę jest Istotą i Źródłem życia całego uniwersum.
Szlachetne dusze wcielone na Ziemi, a także wszyscy bogowie w Niebie, czczą naszego Pana. Powiedział mi o tym pewien oświecony człowiek mieszkający na stałe w Prasanthi Nilayam. On sam dowiedział się o Swamim od innego jogina, Devarii Baby, który powiedział mu, że Sathya Sai Baba jest pełnym przejawieniem Sziwy i Śakti.
Kiedyś temu oświeconemu mędrcowi zrobił się ropień na cewce moczowej. Lekarze w żaden sposób nie mogli go wyleczyć. Mędrzec pomyślał, że to mógł być nowotwór i złożył ten problem u stóp Baby, którego uważał za swą matkę. Swami zawsze jest dla swojego wielbiciela tym, za kogo wielbiciel Go uważa. Pewnej nocy Baba przybył do mędrca we śnie i zaczął masować jego ciało. W pewnym momencie bardzo silnie nacisnął na ropień. Mędrzec poczuł się zawstydzony, ale uświadomił sobie, że to przecież jego matka. Rano, kiedy się obudził, nie było już śladu po owym trudnym do wyleczenia ropniu.
Innym razem mędrzec siedział na placu darśanowym obok pewnego wielbiciela ze stanu Kerala, który to człowiek opowiedział mu ciekawą historię. Otóż, kiedyś poszedł nad rzekę Czitrawatri i czytał tam Autobiografię jogina Yoganandy Paramahamsy. Nagle jakiś młody mężczyzna poklepał go po ramieniu i zapytał, czy chciałby zobaczyć na własne oczy Wielkiego Jogina, o którym teraz myśli. Kiedy odpowiedział twierdząco, nieznajomy mężczyzna rzekł, że to on jest owym Wielkim Joginem. Później obaj poszli na darśan Swamiego. Nieznajomy zatrzymał się przy świątyni Ganeśy, a wielbiciel z Kerali usiadł na placu darśanowym. Swami wyszedł i jakiś czas patrzył w kierunku świątyni Ganeśy. Po darśanie wielbiciel z Kerali podszedł do Wielkiego Jogina i powiedział mu o tym. Jogin odrzekł, że miał pewne problemy natury duchowej, a Swami udzielił mu wyjaśnień. Okazuje się, że osoby, które osiągnęły wysoki stopień duchowego rozwoju, wcale nie muszą rozmawiać z osobą Baby, ponieważ mają z Nim kontakt na poziomie mentalnym. Wielki Jogin powiedział też, że w osobie Swamiego przejawiło się Boskie Źródło wszelkiego stworzenia, oraz że sami bogowie przybywają tu, aby złożyć hołd Sathya Sai Babie - Bogu bogów.
Pewnego dnia mędrzec modlił się do Bhagawana o to, aby zawsze przebywać w towarzystwie najszlachetniejszych dusz. Niedługo potem pojechał do Haridwar i zatrzymał się w aśramie. Mieszkał tam w pokoju z pewnym dziwnym człowiekiem, który wcale nie spał. Mędrzec wyczuwał, że jego współ-lokator lśni duchowym światłem i modlił się o to, aby dane mu było poznać jego tożsamość. Któregoś i dnia ten niezwykły człowiek powiedział mu, że jest Panem Ganeśą. Mędrzec padł Mu do stóp, a wówczas Pan Ganeśa powiedział: „Jesteś bardzo szczęśliwym człowiekiem, ponieważ mieszkasz w Prasanthi i Nilayam, w ziemskiej siedzibie Sziwy i Śakti”. Ten mędrzec spędził dużo czasu z wieloma innymi bogami przebywającymi obecnie na Ziemi. Wszyscy oni wielbili Sathya Sai Babę.
Zastanawiałem się, dlaczego ci wszyscy święci i mędrcy, którzy doskonale wiedzą, że Swami jest ucieleśnieniem Boga, nie informują o tym swoich wielbicieli? Zapytałem o to owego mędrca, a on udzielił mi następującego wyjaśnienia: Otóż, jeszcze nie nadszedł właściwy czas na ogłoszenie światu, że Swami jest awatarem naszej ery. Sam Swami zalecił mędrcom i świętym, aby nie ujawniali tego faktu. Ale wkrótce cała ludzkość dowie się o tym, a wówczas głowy państw będą przybywać do Puttaparthi, do Sathya Sai Baby, z prośbą o prowadzenie i o porady - również w sprawach polityki.
Swami sprawuje kontrolę nad całym stworzeniem. On jest władcą natury. Pierwszy cud, jaki ujrzałem w Prasanthi Nilayam, był zjawiskiem naturalnym. Przyjechaliśmy do Puttaparthi 12 września 1981 roku. Następnego dnia, około godziny 21:15, wyszedłem z pokoju i zobaczyłem niezwykłe zjawisko. Było już zupełnie ciemno, a nad wzgórzami otaczającymi aśram, na ciemnym, bezchmurnym niebie, pojawiła się duża, pionowa tęcza. Zawołałem rodzinę i sąsiadów. Wszyscy podziwialiśmy tęczę, którą stworzył dla nas Swami.
W 1982 roku obchodziliśmy w Prasanthi Nilayam święto Guru Purnima. Wstałem wcześnie rano. Na niebie zobaczyłem Księżyc w pełni, otoczony świetlistym halo, a na powierzchni Księżyca - ukochaną twarz Swamiego, który uśmiechał się do nas z góry. Pomyślałem, że jeszcze śnię. Poszedłem do łazienki, wziąłem prysznic i wróciłem. Znowu zobaczyłem twarz Swamiego na Księżycu. To zjawisko trwało dwie godziny - od 3:00 do 5:00 wpatrywałem się w Jego ukochaną twarz. Tego ranka nie poszedłem na omkar ani na suprabhatam. Gdy opowiedziałem o tym rodzinie, oni wyśmiali mnie. Stwierdzili, że musiałem mieć halucynacje spowodowane nieustannym myśleniem o Swamim. Nie dyskutowałem z nimi, wolałem milczeć. Później wszyscy razem spotkaliśmy pana V. K. Kapoora, który powiedział nam, że dziś wcześnie rano wielu wielbicieli Baby doświadczyło Jego darśanu. Zapytałem, jak to się odbyło. Pan Kapoor wyjaśnił, że wszyscy oni widzieli Swamiego na powierzchni Księżyca. Wówczas powiedziałem, że ja też byłem tym szczęśliwcem, którego w świętym dniu Guru Purnima Baba pobłogosławił darśanem. Kilka lat temu Swami przepowiedział, iż będą do Niego przybywały takie tłumy, że będzie musiał „chodzić po niebie”, żeby wszyscy mogli Go widzieć. Może właśnie w ten sposób będzie nas kiedyś błogosławił darśanem?
Inny cud związany z naturalnym zjawiskiem zdarzył się w Patiali. To było 20 lutego 1982 roku. Piliśmy z kolegami herbatę i rozmawialiśmy o Swamim. Oni nie wierzyli w Babę. Jeden z nich stwierdził, że skoro Swami może uczynić wszystko i zjawić się wszędzie, niech zjawi się teraz tutaj, w koledżu. Powiedziałem mu, że na gorącą modlitwę wielbiciela Baba przychodzi do niego - zawsze i wszędzie. Ale czy gdyby tak się stało, oni naprawdę uwierzyliby w Jego boskość? Moi sceptyczni koledzy żądali dowodu. Modliłem się do Swamiego, żeby przemienił ich serca. Nieoczekiwanie wypowiedziałem następujące zdanie - ono przyszło mi do głowy z głębi duszy: „On przychodzi błyskawicą i gwałtownym deszczem, On przybył tu jako Śri Sathya Sai”. W momencie, gdy skończyłem mówić, usłyszeliśmy potężny grzmot i zobaczyliśmy błyskawicę. Nad naszym koledżem pojawiły się chmury i spadł deszcz. Ulewa trwała około dwudziestu minut. Później okazało się, że nie padało nigdzie w pobliżu, jedynie w Paciali. Wszyscy czuliśmy się poruszeni do głębi tą boską grą Sai.
Wieczorem, w dniu sześćdziesiątych piątych urodzin Swamiego, przyszliśmy na stadion w Puttaparthi, gdzie miał odbyć się program artystyczny. Wśród oficjalnych gości był ówczesny prezydent Indii, pan R. Venkatraman. Nagle na niebie pojawiły się czarne chmury. Zaczęło grzmieć, a zaraz potem spadł ulewny deszcz. Wszystkich dygnitarzy przeniesiono na scenę, która była zadaszona. Natomiast tysiące wielbicieli przemokło do ostatniej nitki. Wydawało się, że cały stadion popłynie w potokach wody. I wtedy przybył Swami. Wszedł na scenę i uniósł prawą dłoń do góry w takim geście, jak gdyby mówił deszczowi „stop”. W ciągu kilku sekund chmury rozstąpiły się i ujrzeliśmy czyste niebo. Nawet bóg deszczu posłuszny jest Wszechmocy.
Swami nie tylko sprawuje władzę nad siłami natury, ale także nad wszelkimi formami życia, które stwarza i unicestwia siłą swej boskiej Woli. Kiedy pracowałem w poradni w wiosce Dharangwala, często po drodze z pracy do domu wstępowałem do pułkownika J. S. Sawhneya. Rozmawialiśmy o Swamim i Jego cudach. Kiedyś małżonka pułkownika powiedziała: „Nie, to niemożliwe, żeby Sai Baba materializował złoto z niczego”. Przekonywałem ją: „Moja droga, On może stworzyć wszystko w ułamku sekundy”, ale ona nadal mi nie wierzyła. Wtedy ich ordynans, pan Manayavar, powiedział: „Myli się pani. Doktor mówi prawdę. Mieszkam w wiosce w pobliżu Tirupati Balaji. Nie jestem wyznawcą Sathya Sai Baby. W mojej wiosce żyje pewien ubogi bramin, który jest Jego żarliwym wielbicielem. Jego córka miała wychodzić za mąż. Bramin obiecał w posagu 250 gram złota. Dzień ślubu zbliżał się, a on nie miał pieniędzy na posag. Rodzina narzeczonego nalegała: chcieli zerwać zaręczyny, gdyby przyszła panna młoda nie wniosła tegoż wiana. Braminowi bardzo zależało, żeby wydać ją za mąż, ponieważ narzeczony był bardzo dobrym człowiekiem. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zwrócić się w tej sprawie do Boga. Udał się do Puttaparthi. Swami poprosił go na audiencję i powiedział mu, że ślub odbędzie się zgodnie z planem. Ponieważ do terminu wyznaczonego przez rodzinę narzeczonego pozostały zaledwie dwa dni, bramin rzucił się do stóp Swamiego, prosząc Go o łaskę. Baba wyrwał ze swej głowy włos i rzucił na ziemię. Włos zamienił się w czarną kobrę. Swami kazał braminowi wziąć ją do ręki. Bramin, drżąc ze strachu, złapał węża za ogon. W tym momencie kobra zniknęła, a jej ogon zamienił się w złoto. Opisałem już wcześniej pewien cud Swamiego, który zdarzył się w pokoju Sandeepa - znaleźliśmy tam kilka robaków w zmaterializowanej przez Babę kurkumie. Wszyscy wówczas zastanawialiśmy się, czy to możliwe, że Swami stworzył żywe organizmy. Potem Baba wyjaśnił mi to we śnie: „Czy jest coś, czego me mógłbym stworzyć? Sądzisz, że Swami stwarza jedynie martwe przedmioty? Nie! Swami może stworzyć wszystko. Całe życie pozostaje pod Jego kontrolą”.
Nawet nie musisz pragnąć Mojej łaski, ponieważ ona spontanicznie płynie do tych, którzy mają niewzruszoną wiarę i miłość. Chociaż chodzę wśród was, rozmawiam z wami i śpiewam z wami, nawet intelektualiści nie są w stanie pojąć Mojej Prawdy, Mojej Mocy, Mojej Chwały i Mojej misji Awatara. Mogę rozwiązać każdy problem, nawet najtrudniejszy. Pozostaję poza zasięgiem wszelkich poszukiwań i najbardziej gruntownych badań. Jedynie ci, którzy rozpoznali Moją Miłość i doznali jej, dostąpili wglądu w Moją rzeczywistość, bowiem do Mnie można trafić jedynie drogą Miłości. Miłość jest królewskim traktem wiodącym do Mnie. Jestem każdą formą, jaką przypisuje się Wszechmocy. Jestem ucieleśnieniem najgłębszego Pokoju. Wszystkie imiona, jakimi ludzkość kiedykolwiek nazywała Wszechmoc, są Moje. Jestem Istnieniem - Świadomością - Szczęśliwością, jestem Atmą, Jedynym Istnieniem, jestem Prawdą, Dobrocią, Pięknem.
Sathya Sai
Cały wszechświat funkcjonuje z Woli Boga, a jednak Bóg dał człowiekowi zdolność rozróżniania i możliwość wyboru w oparciu o nią. Zatem, kto jest czyńcą, Bóg czy człowiek? Ten problem podlega niekończącym się, jałowym dyskusjom. Ja również nie raz omawiałem tę kwestię z wieloma osobami. W końcu było mi dane poznać odpowiedź.
Podczas X Konferencji, która odbyła się w dniach 19-21 listopada 1982 roku, Swami obdarzył mnie przywilejem wygłoszenia przemówienia. Miałem wystąpić jako delegat ze stanu Punjab. Przedtem modliłem się do Baby, żeby moja wypowiedź była zgodna z Jego Wolą.
„Stoję oto przed wami, którzy lśnicie jak drogocenne kamienie - rubiny, diamenty, perły i szafiry, jak niepozorny kamyczek z Punjabu. Kłaniam się do waszych stóp”. Następnie przedstawiłem słuchaczom kilka kwestii dotyczących wprowadzenia dziewięciopunktowego 'Kodeksu Postępowania', który zaproponował nam Swami. Prosiłem również o sugestie dotyczące usprawnienia funkcjonowania lokalnych Organizacji Sai w Indiach.
Pragnę tu przypomnieć, że Swami dał nam słowo WATCH, abyśmy zawsze uważnie obserwowali i kontrolowali nasze słowa, czyny, myśli, charakter i serce, (przypis tłum.: gra słów w języku angielskim: watch oznacza obserwować. Swami często powiada: watch your words - obserwuj słowa, watch your actions - obserwuj swe czyny, watch your thoughts - obserwuj swe myśli, watch your character - obserwuj swój charakter, watch your heart - obserwuj swoje serce). Obyśmy zawsze stosowali się do tej maksymy i praktykowali ją, zamiast zwracać uwagę innym. A ilu z nas naprawdę żyje zgodnie z zaleceniami Swamiego? Kiedyś Rama wskazał dziewięcioetapową ścieżkę bhakti, a teraz Sai Rama daje nam dziewięciopunktowy 'Kodeks Postępowania'. Niestety, stosujemy Jego nauki jedynie w słowach. Nazywamy siebie bhaktami Baby, ale wcale nie jesteśmy Mu całkowicie oddani.
Pragnę także zasugerować, abyśmy nigdy nie marnowali boskiej energii - śakti. Jestem głęboko przekonany o tym, że gdyby wśród nas były takie cnotliwe kobiety, jak Sita czy Drapaudi, nie brakowałoby też takich osobowości jak Rama czy Ardżuna. Wprowadzamy program ograniczania pragnień. Główny nacisk kładziemy na ograniczanie naszych doczesnych potrzeb. A czy pomyśleliśmy o tym, jak często marnujemy najcenniejszy z boskich darów - czas? Ileż to czasu tracimy na próżne plotki i nieistotne sprawy?
Z miłością i oddaniem składam pokłon u Twych Lotosowych Stóp i pokornie proszę Cię, Swami, żebyś zechciał zabrać nam wolną wolę, którą nas - ludzi - obdarzyłeś. To ona właśnie, nasza wolna wola, stworzyła EGO. Sai Ram. Dziękuję”.
Wróciłem na swoje miejsce. Profesor Kasturi objął mnie i powiedział: „Bardzo dobrze, wspaniałe zakończenie”. Wielu zgadzało się ze mną w tej kwestii, inni nie. I sam już nie wiedziałem, jak to jest z tą naszą wolną wolą. Zwróciłem się do swej duszy i nagle usłyszałem głos sumienia, który uważam za głos Bhagawana: „Jaka wolna wola? Nie masz ani wolnej woli, ani uwarunkowanej. Wszystko jest Moją Wolą”.
22 listopada 1982 roku uczestniczyłem w uroczystości otwarcia Uniwersytetu im. Śri Sathya Sai. Swamiego przywieziono tu we wspaniałym powozie. Ten widok przypomniał mi poprzednich awatarów - Ramę i Krisznę. Oni musieli równie dostojnie poruszać się po ulicach Ajodhji i Dwaraki. Wieczorem odbyła się uroczysta procesja, którą prowadził Swami ubrany na biało. Sam Najwyższy Guru podjął się wzniesienia ludzkości na wyższy poziom świadomości drogą edukacji.
Wreszcie nadszedł długo oczekiwany dzień urodzin naszego ukochanego Pana. Wieczorem audytorium zapełniło się do ostatniego miejsca. Z trudem znalazłem skrawek wolnej przestrzeni przed podium, z którego Baba błogosławił wszystkich zgromadzonych darśanem, siedząc na bujnej sofie. Najłaskawszy Pan, wchodząc do audytorium, ofiarował mi padnamaskar. Odmówiłem. Błagałem Go, żeby najpierw wyjaśnił mi problem wolnej woli człowieka. Swami z miłością poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Kochany, nie ma żadnej wolnej woli. Wszystko jest Moją Wolą”. Te słowa do dziś dźwięczą mi w uszach. Padłem do Jego stóp i rozpłakałem się z radości i skruchy. To wyjaśnienie przyniosło mi wielką ulgę, dodało odwagi i sił.
W październiku 1992 roku - podczas dyskursu, Swami znowu powiedział, że nie ma czegoś takiego, jak wolna wola. Po tylu latach potwierdził to, w co już głęboko wierzyłem.
On jest tym, który pociągając za sznureczki powoduje, że kukiełki grają swe role; jednocześnie siedzi na widowni i sprawia wrażenie, jak gdyby nie wiedział, jak potoczy się akcja przedstawienia. Jednakże żadna z postaci nie zrobi niczego, co byłoby niezgodne z Jego Wolą. Jego Wola określa każdy krok i gest.
Sathya Sai
Swami powiada, że zwykle nie prosimy Go o to, czym On chciałby nas obdarzyć, po co zstąpił na Ziemię. Zamiast słuchać Jego nauk i wprowadzać je w życie, prosimy o błahe przedmioty tego świata. Szczerze mówiąc, zawsze prosiłem Go jedynie o łaskę, błogosławieństwo i miłość. Nawet w okresie, gdy budowałem dom, co było dla mnie trudnym przedsięwzięciem, pragnąłem od Niego wyłącznie błogosławieństwa. Jestem przekonany o tym, że szczęśliwie ukończyłem budowę dzięki Jego łasce, dlatego nazwałem nasz nowy dom „Łaska”.
W 1986 roku jeden z przyjaciół zapytał mnie, czy nie byłbym zainteresowany zakupem placu. Wahałem się nieco, ale w końcu zdecydowałem się. Musiałem zorganizować sporą kwotę pieniędzy. Dzień zakupu zbliżał się, a ja nie mogłem uzbierać potrzebnej sumy. Zamartwiałem się, że stracę wpłaconą zaliczkę. W tej sytuacji zmuszony byłem zwrócić się do przyjaciół o pożyczki. I okazało się, że pomoc płynęła do mnie zewsząd. Dzięki niej mogliśmy zakupić plac. Postanowiliśmy podjąć budowę własnego domu. Wystąpiłem do firmy ubezpieczeniowej o kredyt. To był pierwszy taki wniosek w Abohar, zatem musieliśmy przecierać szlaki przy załatwianiu skomplikowanych formalności. Z błogosławieństwem Swamiego, po długotrwałych zmaganiach udało się sfinalizować pożyczkę.
14 kwietnia 1988 roku Sham położył kamień węgielny, a ja posypałem wibhuti na materiały budowlane - budowa ruszyła. Potrzeby finansowe były ogromne, ale Bóg był dla nas niezwykle łaskawy. Znowu wszelka pomoc płynęła zewsząd. Nie mogłem uwierzyć, że otoczony jestem tyloma przyjaciółmi, którzy z własnej woli wyciągali pomocną dłoń.
Któregoś dnia okazało się, że muszę pilnie zakupić stalowe pręty. Nie miałem na nie pieniędzy. Pan Dharam Pal, kierownik budowy, oznajmił mi, że jeśli nie zdobędę szybko tych prętów, poniesiemy duże straty. Firma, od której kupowałem materiały budowlane, odmówiła mi kolejnego skredytowania zakupu, gdyż byłem im winien kilkaset rupii. Przysłali mi do pracy komornika i zapowiedzieli, że w przyszłości będą sprzedawali mi towar jedynie za gotówkę. Modliłem się do Pana o pomoc. Nieoczekiwanie przyszedł do mnie pewien urzędnik z administracji szpitala i wręczył mi plik banknotów. Powiedział, że to od lekarza urzędowego. Zapytałem, z jakiego tytułu dostałem te pieniądze, ale on nic nie wiedział. Ów lekarz dał mu czek podpisany in blanco, z którym polecił mu udać się do banku, podjąć z konta wszystkie pieniądze, poza minimalną kwotą wymaganą do utrzymania konta, i przynieść je mnie. Natychmiast poszedłem do niego do domu. Tam ze zdziwieniem zobaczyłem ogromny portret Swamiego. Ów lekarz powiedział, że Baba kazał mu pożyczyć mi pieniądze, więc on niezwłocznie to wykonał polecenie. Jak szalony pobiegłem do firmy budowlanej i oddałem dług. Potem okazało się że suma, którą pożyczył mi ów lekarz, była dokładnie taka, jakiej wówczas potrzebowałem. Z głębi serca dziękowałem Panu za Jego łaskę.
Po sześciu miesiącach nasz piękny dom był gotowy. Odczuwałem wielką wdzięczność do Bhagawana za to, że pozwolił mi zrealizować nasze najskrytsze marzenie. Wprowadziliśmy się doń 23 listopada 1988 roku. Okazało się, że stolarz zatrudniony przy budowie domu dwa razy miał wizję Swamiego, a kierownik budowy również widział Babę. Opowiadał mi, że przez cały czas czuł, jak gdyby ktoś z zewnątrz kierował nim tak, by zakończył budowę w ustalonym terminie.
Gdy w listopadzie 1990 roku pojechałem do Puttaparthi, wziąłem ze sobą fotografię naszego domu, nazwanego „Łaska”, aby dać ją Swamiemu do pobłogosławienia. Podczas darśanu Baba podszedł do mnie, położył swą boską dłoń na zdjęciu i powiedział: „Tak, błogosławię, błogosławię, błogosławię”. Odczułem bezgraniczną radość - odniosłem wrażenie, że Pan sam zaprojektował i wybudował ten dom. Jeszcze niedawno nie śmieliśmy nawet marzyć o tak wspaniałej rezydencji. Modliłem się do Bhagawana. Odczuwałem głębokie przekonanie, że ten dom należy wyłącznie do Niego, że On powierzył go nam na jakiś czas.
Ostatniego dnia tego pobytu w Prasanthi jakiś uczeń dał mi fotografię ze Swamim udzielającym mi padnamaskaru. Bhagawan wziął ode mnie to zdjęcie i napisał po obu stronach: „Z miłością, Baba”, mówiąc: „Błogosławię cię ze wszystkich stron”. Jakże szczęśliwy się czułem! Swami zapytał mnie, co mam zamiar zrobić z tą fotografią. „Umieszczę ją w ramkach” - powiedziałem: „Swatani, cały czas mieszkasz w moim sercu, nikt inny nie ma tam wstępu”, i chciałem Mu dać zdjęcie domu. Swatani wziął je do ręki i patrząc na nie, powiedział: „To jest moje Mini-Prasanthi”. Ta fotografia znajduje się na ołtarzyku w moim pokoju. Czasami pojawia się na niej światło, tak jak na niektórych zdjęciach Swamiego. Kiedyś zapytałem Go o to i uzyskałem taką odpowiedź: „To jest Moja świetlista forma”. Jakim jestem szczęśliwcem - było mi dane oglądać świetlistą formę Swamiego.
Niedługo po poznaniu Śri Sathya Sai Baby, On w swej dobroci zapoznał mnie ze swoją poprzednią i przyszłą inkarnacją. Któregoś dnia w listopadzie 1981 roku, kiedy to wypłacałem pensje moim pracownikom w przychodni w Dharangwala, usłyszałem jak ktoś na zewnątrz prosił o dwie rupie. Po zakończeniu wypłat wyszedłem odetchnąć świeżym powietrzem, wówczas podszedł do mnie jakiś starszy sadhu ubrany na czerwono i poprosił o dwie rupie. Sięgnąłem po portmonetkę i dałem mu dwie jednorupiowe monety. On pobłogosławił mnie słowami: „Bądź szczęśliwy. Kiedykolwiek pomyślisz o mnie, przyjdę. Wzywaj mnie po imieniu, a zjawię się przed tobą”, po czym odszedł, a ja byłem bardzo ciekaw, kto to mógł być. Zawołałem Shama Lala, naszego gońca, i poprosiłem go, żeby odszukał i przyprowadził tego nieznajomego. Sham stwierdził, że siedział niedaleko, ale nikogo nie widział. Opisałem mu owego sadhu i opowiedziałem, jak to przed chwilą dałem mu dwie jednorupiowe monety. Nie uwierzył mi: „Coś z tobą nie w porządku, nikogo tu nie było” - powiedział. „Może rzeczywiście coś mi się przywidziało w tym upale?” - pomyślałem.
Tego popołudnia byłem wraz z Shamem Lałem u pana S. Dharam Singha na lunchu. Gospodarz opowiedział nam dziwną historię. Otóż, około godziny 10:00 rano jakiś sadhu w czerwonej szacie zapukał i poprosił o coś do jedzenia. Pani Singh zaproponowała mu, żeby zaczekał, ponieważ ona właśnie przygotowuje posiłek. Dziwny nieznajomy odrzekł, że nie musi dostać dzisiejszego lunchu, gdyż zadowoli się tym, co zostało z wcześniejszej kolacji. Pani Singh dała mu dwa pszenne placki z sosem chili i cebulą. Sadhu zjadł je ze smakiem i pobłogosławił państwa Singh słowami: „Bądźcie szczęśliwi. Wzywajcie mnie, a przybędę do was”. Zapytali go kim jest, a on powiedział: „Jestem Paramanand, mieszkam tam, gdzie Pan Wisznu”. Pobłogosławił ich jeszcze raz i poszedł. Zaraz potem państwo Singh wysłali za nim syna, aby go przyprowadził, ale chłopiec nie mógł go znaleźć. Okazało się, że nikt go nie widział. Talerz, z którego jadł, stał jeszcze na stole. Opowiedziałem im, co zdarzyło mi się rano przed przychodnią. Uznaliśmy, że to bardzo dziwny zbieg okoliczności.
Nie mogłem przestać myśleć o tych zdarzeniach, opowiedziałem o wszystkim Poonam - ona też była bardzo zdziwiona. Położyłem się spać i ta niezwykła scena ponownie rozegrała się w mojej wyobraźni. W pewnym momencie spojrzałem na fotografię Shirdi Baby wiszącą na ścianie w sypialni. Na tym zdjęciu Shirdi Baba ma na sobie czerwoną szatę, a Jego prawa dłoń podniesiona jest w geście błogosławieństwa. Zobaczyłem światło wypływające z Jego Dłoni - to światło wniknęło we mnie. W tym momencie wszystko zrozumiałem. Rozpłakałem się. To przecież Swami przyszedł do nas w postaci Shirdi Baby i błogosławił nas. Ode mnie przyjął dwie rupie, a od pani Singh - posiłek. Jacy jesteśmy szczęśliwi!
Kilka lat później, kiedy to pracowałem w przychodni w Abohar, miało miejsce podobne zdarzenie. Zwykle rano, przed rozpoczęciem pracy, omawialiśmy z personelem bieżące sprawy. Te narady trwały około pół godziny. Pewnego ranka przyszedł do nas młody sadhu i poprosił mnie o pieniądze na podróż do Haridwaru. Wyjąłem portmonetkę i znalazłem tam dwie rupie. Pomimo protestu moich kolegów, dałem mu te monety. Myślałem tak: „Jeśli on mówi prawdę, Bóg z nim, a jeśli kłamie, poniesie konsekwencje”. Sadhu był tak uszczęśliwiony, że poprosił, abym dał mu swą rękę. Położył te monety na mojej dłoni i zacisnął ją w pięść. Potem kazał mi wstać i otworzyć pięść. O dziwo, dwie monety zamieniły się w jeden dwurupiowy banknot. Wszyscy bardzo się zdziwili, ale nadal pozostali sceptyczni. Następnie sadhu poprosił, abym złożył dwie dłonie tak, jak gdybym chciał nabrać w nie wody. Wziął z ziemi trochę piasku i wsypał mi w ręce. Ten piasek zamienił się w ziarna pszenicy. Modliłem się do Bhagawana i powtarzałem Jego imię. Sadhu pobłogosławił mnie obiecując, że nigdy nie doznam braku pieniędzy ani jedzenia. Wyraził się z aprobatą o moim oddaniu Bogu i poprosił o więcej pieniędzy. Miałem w portfelu 3.400 rupii (cała moja pensja) - dałem mu to wszystko. Moi koledzy przerazili się, że sadhu zahipnotyzował mnie, żeby wyłudzić pieniądze. Tymczasem on wziął portfel i wyszedł.
Wszyscy koledzy nazwali mnie kompletnym głupcem. Powiedziałem im, że jeśli te pieniądze naprawdę należały do mnie - wrócą, a jeśli nie - od początku nie były moje. W głębi serca modliłem się do Bhagawana o siłę woli, żebym do końca zachował godność. Zaledwie tak pomyślałem, sadhu wrócił i oddał mi portfel z całą zawartością oznajmiając, że to był test na moje oddanie Bogu i lojalność. Potem powiedział, że chciałby mi coś pokazać. Podniósł swój nadgarstek do ust i odgryzł sobie kawałek ciała wielkości około 10 cm x 10 cm . Krew polała się obficie. Poprosił mnie o prawy kciuk. Składając swój los u Lotosowych Stóp Swamiego, dałem mu prawą dłoń. Wziął do ust mój kciuk - poczułem ciepło jego oddechu. Byłem przekonany, że zaraz odgryzie mi palec. Jeden z kolegów chciał wyrwać mu moją dłoń, ale nie zdążył - Sadhu odcisnął już zęby na mojej skórze. Odniosłem wrażenie, jak gdyby przepłynął przeze mnie bardzo silny prąd. Poczułem się naładowany jakąś nadnaturalną energią. Wszyscy w ogromnym napięciu obserwowali ten incydent, a ja cały czas modliłem się do Swamiego: „Najukochańszy Panie, z ufnością składam swój los u Twych Lotosowych Stóp. Ten sadhu może być największym mędrcem, ale spraw, żeby moja wiara i oddanie Tobie pozostały niezachwiane”. Mój kciuk w jego ustach zrobił się zupełnie drętwy. Już zacząłem wyobrażać sobie swoją pożałowania godną sytuację: „Co oni wszyscy o mnie pomyślą? Co stanie się z moją rodziną?”. Wówczas sadhu otworzył usta i ku zaskoczeniu wszystkich, mojemu także, kciuk był nienaruszony, a w dodatku jaśniał świetlistym blaskiem. Poczułem się tak, jak gdyby sadhu wlał we mnie całe tony duchowej energii. Ale to jeszcze nie wszystko: sadhu położył prawą dłoń na mym czole i powiedział: „Synu, jestem uszczęśliwiony twoim oddaniem, otwieram ci trzecie oko”. Poczułem, jak gdyby promień światła wniknął do mojej głowy. Dziękowałem Swamiemu.
Potem sadhu wypowiedział do mnie wiele słów błogosławieństwa i poprosił, żebym wyciągnął dłonie, tak jak przedtem. Wziął trochę piasku i wsypał w moje ręce. Tym razem piasek zamienił się w dwa banknoty: jedno- i dziesięciorupiowy. Sadhu powiedział, żebym zawsze miał przy sobie te 11 rupii, po czym zwrócił mi dwie monety, które dałem mu na początku. Poprosiłem, żeby je zatrzymał. Wówczas powiedział mi, że one zawsze będą mu przypominały o moim oddaniu i miłości. Potem zniknął. Wszyscy byliśmy zaszokowani tym niezwykłym wydarzeniem.
W domu opowiedziałem o tym Poonam i pokazałem jej banknoty. Ona również była zdumiona. Po lunchu położyłem się- na krótką drzemkę. Moje spojrzenie padło na zdjęcie Shirdi Baby. W tym momencie krzyknąłem do Poonam, że ów dziwny sadhu nie mógł być nikim innym, jak tylko Shirdi Sai Babą. Ale wówczas nie rozpoznałem Go. Pan był ze mną tak długo, a ja nawet nie dotknąłem Jego stóp! Prosiłem Bhagawana o wybaczenie mojej ignorancji i modliłem się, żeby dalej zechciał mnie odwiedzać.
W 1981 roku miałem jeden z najbardziej fascynujących snów. Szedłem za Swamim jakąś drogą, a potem polami. W pobliżu były tory kolejowe. Doszliśmy do wioski i weszliśmy do jednego z domów. Były tam dwa pokoje. W jednym z nich mąż, żona i syn modlili się do Sai Baby i oddawali cześć Lingatnowi. Drugi pokój był umeblowany, ale nikogo tam nie było. Swami powiedział mi, że w tym pokoju urodzi się Prema Sai Baba. To była wioska Gunapalli, w okręgu Mandya, w stanie Karnataka. Swami na chwilę przybrał postać Prema Sai Baby i pobłogosławił mnie. Powiedział, że jestem pierwszą osobą na Ziemi, która widziała postać Prema Sai i Jego dom.
Ten sen był tak realistyczny, że po jakimś czasie narysowałem twarz, która mi się śniła. To była twarz niewinnego dziecka, z długimi włosami podobnymi do włosów Jezusa. Po pewnym czasie rozmawiałem z drem Hislopem o wizji Kriszny, którą Swami obdarzył mnie 27 września 1981 roku, i wspomniałem również o tym śnie. Dr Hisłop dostał od Baby pierścień z zarysem twarzy Prema Sai Baby, która z czasem stawała się coraz wyraźniejsza. Owa twarz była bardzo podobna do tej, jaką narysowałem. Wiele lat później zobaczyłem w pewnej książce twarz Prema Sai Baby - to była ta sama twarz, jaką zapamiętałem ze snu i narysowałem! Poczułem się najszczęśliwszym dzieckiem Boskiej Matki.
W Patiali przeżywałem czas duchowego przebudzenia - doznawałem wielu olśnień. Swami często przychodził i mówił do mnie, mówił o różnych sprawach. Zawsze „na gorąco” zapisywałem te myśli. Zebrałem je w niniejszym rozdziale, który zatytułowałem: „Przesłanie Sathya Sai”, gdyż te wypowiedzi pochodzą od Niego. Ja jedynie starałem się jak najwierniej je zapisać.
Wszystkie religie są tym samym - wszystkie nauczają tych samych wartości - Prawdy (Satja), Prawości (Dharma), Pokoju (Santi), Miłości (Prema) i Niekrzywdzenia (Ahimsa). To my, ludzie, wznieśliśmy mury zazdrości i nienawiści, które nas dzielą. Grube ściany zawiści i chciwości ograniczają nasz intelekt, zniewalają miłość i uniemożliwiają nam bezinteresowne działanie. Skuliśmy łańcuchami ideały dobroci, uprzejmości, niesienia pomocy, posłuszeństwa, moralności i braterstwa. Z wiary i religii uczyniliśmy farsę. Naszym dzieciom brak jest dyscypliny i serca. Porzuciliśmy ścieżkę pobożności wiodącą ku światłu i samospełnieniu, by skierować się ku ciemności i niewiedzy. Stworzyliśmy świat chaosu, niezgody, chorób i wojen. Poszukujemy radości w przedmiotach do czesnego świata, zamiast w duchowych doznaniach. Nasze umysły zajmują się tym co stworzone, zapomniawszy o Stwórcy.
Jak wygląda sytuacja naszej Matki Ziemi? Atmosfera jest ciężka od zła i pragnień, a my obwiniamy Boga za wszelkie nieszczęścia. Tymczasem Boska Miłość z cichą rezygnacją i spokojem akceptuje niewdzięczność swych dzieci. Owa Miłość, w jej najczystszym i najsubtelniejszym aspekcie, nie zna nienawiści.
Naturą każdego z nas jest jedna i ta sama boskość. Można rzec, że boskość tworzy naszą infrastrukturę. Gdybyśmy choć raz odkryli ją, ujrzelibyśmy bezdenny, nieskończony ocean falujący anandą. - szczęśliwością Boskiej świadomości. Swami przybył tu, żeby nas obudzić ze snu, prowadzić, być przy nas i radzić nam; żeby nas uwolnić i wnieść naszą świadomość na taki poziom, na którym bez żalu porzucimy doczesne sprawy i zanurzymy się w wewnętrznym świecie samopoznania.
Ludzkość dumna jest ze swych wspaniałych osiągnięć technologicznych i naukowych. Czym jest nauka? Otóż, „nauka to wszelka wiedza uporządkowana, sklasyfikowana i właściwie stosowana”. Pełną wiedzą dysponuje wyłącznie wszechwiedzący Bóg. Tymczasem my, ludzie, mamy dostęp zaledwie do fragmentu wszechwiedzy; a mimo to czujemy się dumni, jak gdybyśmy wiedzieli wszystko.
Są dwa rodzaje nauki: nauka duchowna i nauka dotycząca przejawionego świata. Celem nauki duchowej jest poznanie Atmy. Jej dziedziną jest to, co najsubtelniejsze i niezmienne. Nauka duchowa opiera się na analizowaniu i doświadczaniu jaźni oraz na samokontroli. Prowadzi do nieprzywiązania. Nie wymaga żadnego kosztownego sprzętu ani laboratoriów. Zapewnia najrzetelniejsze wyniki, zatem jej konkluzje nie podlegają zmianom w czasie. Nauka duchowa umożliwia osiągnięcie spokoju, rozpoznanie Najwyższej Jaźni i doznanie nieprzemijającej szczęśliwości.
Nauka dotycząca przejawionego świata jest czymś innym. Jej celem jest poznanie natury, czyli maji. Zajmuje się tym, co ograniczone i skończone, zajmuje się mniej subtelnymi aspektami rzeczywistości. Opiera się na danych uzyskanych w laboratoriach oraz na odkryciach i na wiedzy o przedmiotach materialnych. W przeciwieństwie do nauki duchowej, prowadzi do przywiązań. Wymaga skomplikowanej aparatury i długotrwałych badań. Pozwala jedynie na fragmentaryczne odkrywanie Absolutnej Prawdy, w związku z czym stawiane przez nią konkluzje nieustannie zmieniają się. Zapewnia przemijające przyjemności i wygody, poznanie materii i niepełną satysfakcję.
Z okazji trzydziestych urodzin Swami zmaterializował mi piękny pierścień. Na początku bardzo często wpatrywałem się weń, ponieważ widziałem w nim Jego sylwetkę. W oczku tego pierścienia widziałem postać Baby w różnych kolorach: żółtym, białym i pomarańczowym. Nie pojmowałem znaczenia tych barw. Po pewnym czasie zrozumiałem, że nie muszę ciągle tęsknić za fizyczną postacią Swamiego i przestałem nieustannie wpatrywać się w oczko pierścienia. Patrzyłem nań jedynie w chwilach zagrożenia, kiedy to potrzebowałem Jego błogosławieństwa. Najmniej jednak nadal byłem ciekaw znaczenia różnych barw postaci Swamiego, a także znaczenia cudownej zieleni, która czasami również pojawiała się w kamieniu. Jeśli chodzi o barwy, podczas medytacji, albo gdy zamykam oczy, często zdarza mi się widzieć niebieskie światło, które wnika we mnie przez oczy i czoło.
3 lutego 1982 roku Swatani wyjaśnił mi znaczenie poszczególnych kolorów. To zdarzyło się w Patiali; pamiętam, że tego wieczoru padał deszcz. Nagle poczułem się zalany miłością Baby i zobaczyłem Jego postać. Wówczas wyjaśnił mi symbolikę barw: niebieski oznacza łaskę Swamiego, różowy - to kolor boskości, zielony symbolizuje niebiańską szczęśliwość, żółty - oświecenie, a pomarańczowy - wyrzeczenie. Kolor biały to absolutny spokój i cisza. Zapytałem, dlaczego mi to wytłumaczył, ale Baba nie odpowiedział. Pobłogosławił mnie i zniknął.
Teraz chciałbym przytoczyć niektóre odpowiedzi Swamiego, których udzielił mi na zadawane przeze mnie pytania dotyczące duchowości i pewnych spraw dotyczących doczesnego życia. Pamiętam, że siedziałem kiedyś w swoim pokoju, w zupełnej ciszy. Czułem się bardzo samotny i tęskniłem za Jego miłością. Wówczas Swatani zjawił się przede mną. Zapytałem: „Babo, co mam robić, kiedy czuję się samotny, gdy wydaje mi się, że wszyscy mnie opuścili, nawet żona i dzieci?”. Swami uśmiechnął się i powiedział: „Kiedy wszyscy cię opuścili, Ja wciąż jestem z tobą. Nigdy nie opuszczam swojego bhakty. Swami jest takim przyjacielem, który nie opuści cię nawet w najczarniejszej godzinie. Gdy czujesz się samotny, idź naprzód sam, a świat podąży za tobą”.
Podczas jednej z audiencji zapytałem: „Babo, zdradź mi jedną tajemnicę. Przybywałeś na Ziemię w kolejnych epokach jako Rama, Kriszna, Budda, Jezus. Zawsze nauczałeś tego, że człowiek winien odnaleźć Boga w sobie. Czy mógłbyś mi powiedzieć, czego Ty
szukasz na tym świecie?”. Swami stał się bardzo poważny i powiedział: „Szukam prawdziwego bhakty, ale nie mogę znaleźć nikogo, komu mógłbym powierzyć Wszechświat, żebym mógł odpocząć”. Wtedy zapytałem: „Bhagawan, każesz nam widzieć SAI wszędzie i w każdym. A dlaczego Ty nie możesz dostrzec w nas Siebie? Wówczas odkryłbyś, że wszyscy jesteśmy Tobą”. Swami groźnie zmarszczył brwi, ale zaraz z wielką miłością pobłogosławił mnie. Gdy wyszedłem z pokoju, cały drżałem. Jak śmiałem mówić Panu Stworzenia, co ma robić?! Tymczasem Swami, jak kochająca matka, odpowiedział uśmiechem na moją impertynencję.
Któregoś popołudnia Swami zjawił się w moim pokoju, a ja zapytałem: „Swami, jaka jest przyczyna chaosu i cierpienia w dzisiejszym świecie?”. On powiedział: „Myślimy jedno, mówimy co innego, a jeszcze co innego czynimy. Postępujemy sprzecznie z czystymi intencjami i nigdy nie analizujemy naszych najgłębszych intencji. Co to jest świat? Świat określa się słowem samsara, które oznacza 'to co przychodzi i odchodzi'. Świat jest odbiciem twojego 'ja'. Jeśli w tobie panuje chaos, jak możesz znaleźć spokój na zewnątrz? Gdyby w tobie gościł spokój, postrzegałbyś idealną harmonię na zewnątrz. Słońce, Księżyc, wiatr - wszystko stosuje się do praw natury. Jedynie człowiek łamie je, a potem cierpi. Wewnętrzne niezadowolenie i dysharmonia jawią się jako chaos zewnętrzny. Zrób porządek w swoim własnym wnętrzu, a dostrzeżesz ład w świecie zewnętrznym.
Następną przyczyną cierpienia jest chciwość. To, co daje nam Matka Ziemia, przewyższa potrzeby wszystkich jej mieszkańców. Ale to nie zaspokoi potrzeb jednego chciwca. Ci, którzy 'mają', żyją obok tych, którzy 'nie mają'. Gdyby ci, którzy 'mają', zechcieli podzielić się z tymi, którzy 'nie mają', życie stałoby się piękniejsze, nie sądzisz?”. Odpowiedziałem: „Tak, Bhagawan”. Gdyby bogaci oddali część swoich dóbr, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby biednych, wszyscy na tym świecie czuliby się o wiele szczęśliwsi. Kiedyś Swami zaprosił mnie na audiencję wraz 1 z grupą, w której był generalny inspektor policji. I Tenże inspektor zapytał: „Swami, skoro jesteś Bogiem, dlaczego w jednej chwili nie zlikwidujesz naszej karmy?”. Baba popatrzył na niego i powiedział: „Jesteś inspektorem policji. Przypuśćmy, że prowadzisz służbowy samochód. Na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło. Co robisz?”. - „Zatrzymuję się” - odparł policjant. Swami kontynuował: „Dlaczego? Przecież to ty decydujesz o przepisach ruchu. Dlaczego nie przejedziesz przez skrzyżowanie?”. Inspektor odpowiedział: „Tak, ale takie jest nasze prawo. Gdybym je złamał, mógłbym ulec wypadkowi”. Wówczas Swami powiedział: „Tak, drogi panie. Karma to też prawo ustanowione przez Boga. Gdybym złamał Moje prawo, spowodowałbym chaos. Dlatego każdy musi zebrać owoce swojej karmy”. Jakże przekonywające jest to wyjaśnienie!
Kiedyś zapytałem Babę o mokszę. Każdy pragnie mokszy. Zatem pragnienie jej, jakby subtelne nie było, jest pragnieniem. Swami powiedział: „Tak. Ale chodzi o to, żebyś porzucił nawet i to pragnienie. Po prostu - czyń swoją powinność. To Ja wiem, co komu dać”. Wynika z tego, że musimy uwolnić się od wszelkich pragnień, żeby wznieść się na poziom duchowej rzeczywistości.
Któregoś ranka, gdy Swami wyjeżdżał z Prasanthi Nilayam, zapytałem Go, co mamy robić, kiedy On wyjeżdża. Powiedział, żebyśmy wspominali wszystko, co zdarzyło się podczas Jego obecności. Myślę, że ta odpowiedź dotyczy również sytuacji, kiedy to my wyjeżdżamy od Baby.
Podczas którejś z audiencji Swami zapytał kogoś z zagranicy: „Czego chcesz?”. Gdy owa kobieta odrzekła: „Swami, chcę Twojej łaski”, Baba powiedział jej tak: „Chcesz Mojej łaski? W tym celu musiałabyś stać się trzema zerami. Pierwsze zero oznacza brak jakichkolwiek związków z kimkolwiek: nie ma matki, nie ma ojca, brata, ani przyjaciela. Żadnych przywiązań. Gdyby tak się stało, a ty nadal kochałabyś Mnie, musiałabyś stać się drugim zerem, to znaczy: żadnego jedzenia, żadnego ubrania, żadnego mieszkania. Gdybyś dalej Mnie kochała, straciwszy to wszystko, musiałabyś stać się trzecim zerem: gdyby niesłusznie cię osądzano i źle o tobie mówiono, a ty wciąż wierzyłabyś we Mnie - wówczas byłabyś naprawdę warta Mojej łaski. Oddaję się bez reszty wyznawcy, który osiągnął etap całkowitego oddania się Mnie”.
Podczas mojego pierwszego interview Swami powiedział:
„Podążaj za Mistrzem, stawiaj czoło złu, walcz do końca, zakończ grę”.
Podążaj za Mistrzem, czyli za własnym sumieniem; stawiaj czoło złu, to znaczy nie ulegaj złu, z którym się spotykasz; walcz do końca, czyli - dopóki nie pokonasz wszystkich swoich negatywnych skłonności; zakończ grę, czyli doznaj oświecenia i stań się jednym z Bogiem.
Są cztery cele Mojej misji: zapoznanie cię z treścią Wed oraz z duchową wiedzą, rozbudzenie w tobie miłości do Boga i wprowadzenie cię na ścieżkę dharmy. Moim zadaniem jest otworzenie twych oczu na chwałę Wed i przekonanie cię, że jeśli w życiu będziesz kierował się wedyjskimi zaleceniami, osiągniesz obiecany cel.
Sathya Sai
Gdy straciłem szansę na zrobienie doktoratu, rzuciłem się w wir pracy społecznej. Postanowiłem poświęcić się sprawie honorowego krwiodawstwa. Miałem pacjenta, który odmienił moje życie, nadając mu nowe znaczenie - to on zainspirował mnie do służby krwi.
Nazywał się Shafig Ahmad - leczyłem go w Abohar. Ten młody człowiek pracujący w miejscowej przędzalni bawełny cierpiał na poważne schorzenie serca, które wymagało chirurgicznej interwencji. Ponieważ w Abohar nie wykonywano takich operacji, skierowałem go do szpitala w Chandigarh. Niestety, stamtąd odesłano go z kwitkiem, gdyż nikt nie liczył się z ludźmi o niskiej pozycji społecznej. Wrócił do Abohar i poprosił mnie o pomoc. Napisałem list do dyrektora szpitala w Chandigarh, żeby potraktowano go jak mojego protegowanego. Dyrektor zgodził się i ustalono termin operacji. Jednakże przedtem trzeba było wpłacić 26.000 rupii na pokrycie kosztów wstawienia sztucznej zastawki. Chociaż koszty leczenia osób zatrudnionych w tym stanie powinny być pokrywane z państwowego ubezpieczenia, wyegzekwowanie tych pieniędzy wymagało przebrnięcia przez szereg przeszkód biurokratycznych. Straciłem kilka miesięcy na wizyty w urzędach w Chandigarh i w Delhi. Wreszcie, po upływie roku, wymagana kwota została przelana na konto szpitala. Niestety, okazało się, że w tym czasie cena wstawienia zastawki wzrosła o 6.000 rupii, w związku z czym znowu odmówiono wykonania operacji.
Gorąco modliłem się do Swamiego o pomoc. Napisałem do dyrektora szpitala podanie o niezwłoczne wykonanie zabiegu, gdyż podejrzewałem, że wyegzekwowanie 6.000 rupii może trwać kolejny rok. Dyrektor zgodził się i wyznaczono termin. Teraz okazało się, że trzeba było zorganizować dla Shafiga krew. Udałem się do kierownika przędzalni z prośbą o udostępnienie mi samochodu, którym mógłby zawieźć dawców do Chandigarh (około 300 kilometrów). Kategorycznie mi odmówił. Nie mając innych możliwości, zwróciłem się do Organizacji Sai oraz do Czerwonego Krzyża w Chandigarh. Z pomocą i łaską Swamiego zorganizowano niezbędną krew. Kolejna przeszkoda została pokonana. Tymczasem Shafig coraz głębiej wierzył w Sai Babę - zaczął nosić przy sobie Jego zdjęcie.
Niestety, w szpitalu zetknął się z żółtaczką, w wyniku czego znowu trzeba było przesunąć termin operacji. Shafig wrócił do Abohar. Pamiętam, jak w moim pokoju płakał u Lotosowych Stóp Baby. Cała nasza rodzina pokochała mojego pacjenta. Wszyscy pocieszaliśmy go jak umieliśmy. Zapewniałem go, że operacja na pewno zostanie wykonana. Wszyscy modliliśmy się do Swamiego. Tymczasem Shafig zaczął uczęszczać na spotkania bhadżanowe i uczestniczyć w pracy organizacji.
Około pół roku później test na obecność wirusa żółtaczki wykazał ujemny wynik, w związku z czym ponownie przyjęto go do szpitala w Chandigarh. Shafig prosił mnie, żebym był obecny przy operacji. Obiecałem mu to i dałem trochę wibhuti zmaterializowanego przez Babę, żeby wcierał je sobie w klatkę piersiową i przyjmował doustnie, traktując jako symbol miłości i opieki Swamiego. Niestety, z powodu ważnych obowiązków służbowych nie mogłem spełnić tej obietnicy. Gdy tylko dowiedziałem się, że zabieg przebiegł pomyślnie i że za dziesięć dni Shafig wróci do Abohar, postanowiłem osobiście przywieźć go do domu. W przeddzień wyjazdu do Chandigarh otrzymałem od jego brata najmniej spodziewaną wiadomość - Shafig zmarł w szpitalu. To był szok, z którego nie potrafiliśmy otrząsnąć się przez dłuższy czas. Nie mogłem uwierzyć w to, że ten dobry i szczery człowiek, którego pokochałem jak własnego syna, musiał odejść. Jego śmierć załamała mnie duchowo. Ostatnią wolą Shafiga było, żebym podczas pogrzebu położył mu na piersi zdjęcie Swamiego i wsypał do jego ust wibhuti. I oto te ręce, które robiły wszystko, żeby uratować mu życie, teraz grzebały go z nadzieją, że Swami łaskawie przyjmie go do siebie!
Później dowiedziałem się, że przyczyną śmierci był brak krwi. Rana pooperacyjna nieoczekiwanie otworzyła się, w wyniku czego Shafig wykrwawił się na śmierć. Przysiągłem sobie, że żadnego pacjenta nigdy już nie spotka taki los. Nawet, gdybym miał oddać ostatnią kroplę własnej krwi, nikt nie umrze z powodu braku owej „miłości w płynie”. W tym trudnym okresie wszyscy staraliśmy się nie ulegać emocjom i zaakceptować tę śmierć jako wolę Swamiego.
Często ludzie oskarżają Boga i tracą wiarę, jeśli życie nie układa się tak, jakby chcieli. Ale przecież Swami nieustannie nas uczy - nawet w obliczu śmierci Shafig nie odwrócił się od Sai Baby. Pragnął jedynie, żeby Swami przy nim był. Jego wiara ani na chwilę nie uległa załamaniu. Bhagawan nauczał nas na jego przykładzie. Modliłem się do Swamiego, żeby zawsze trzymał w objęciach duszę naszego ukochanego Shafiga.
W październiku 1992 roku poznałem 25-letniego mężczyznę. Nazywał się Sanjay Chhiber. Cierpiał na białaczkę. Tu, w Prasanthi Nilayam, wykonaliśmy transfuzję krwi. Kiedy jego stan był krytyczny, Swami przez cztery dni osobiście instruował mnie, jak go leczyć. Później Sanjay przyszedł do mnie na rozmowę. Prosił, żebym powiedział mu prawdę o stanie jego zdrowia. Zapewniałem go, że Boski Lekarz może wyleczyć każdą chorobę. Rozmawialiśmy bardzo długo. Mówiliśmy o Swamim, dzieląc się Jego ciepłem i miłością. Na koniec Sanjay powiedział, iż zdaje sobie sprawę z tego, że jego dni są policzone. Twierdził, że wykonał już wszystko, po co Swami przysłał go na Ziemię. Czuł się gotowy do odejścia, gdy wezwie go Bóg. Sanjay pragnął, by Swami wiedział o tym, że on nauczył się swojej lekcji; że jako posłuszny i inteligentny uczeń przyswoił sobie nauki Boskiego Nauczyciela. Jego odwaga i akceptacja losu wywarły na mnie silne wrażenie. Wcale nie był zgorzkniały, choć miałby do tego prawo. Poczułem, że ten cudowny człowiek jest mi bardzo bliski i modliłem się do Baby o jego uzdrowienie.
W grudniu tego roku Swami wysłał Sanjaya do Stanów, powiedziawszy mu przedtem, że w lutym „poślubi go”. Sanjay pracował tam w pewnej znanej firmie farmaceutycznej, skąd przysyłał mi fachową literaturę. Ciągle myślałem o nim i z miłością modliłem się o niego. Pewnego dnia przyszła ze Stanów tragiczna wiadomość - Sanjay zmarł w szpitalu. To nieszczęście silnie mną wstrząsnęło. Trudno było mi pogodzić się z tym, że musiał odejść w tak młodym wieku.
Gdy jego rodzice wrócili ze Stanów, spotkałem się z nimi, żeby złożyć kondolencje. Powiedzieli mi wówczas, że podczas ostatnich dni życia ich syna w szpitalu oboje widzieli, jak Swami trzymał Sanjaya w ramionach. Sanjay też Go widział. Zmarł w objęciach Baby, by złączyć się z Nim na zawsze. Nigdy nie zapomnę, czego nauczył mnie ten młody człowiek. Otóż, gdy przychodzi śmierć, nie nasz wiek się liczy, ale nasze czyny. Sanjay był wspaniałym uczniem. Przyswoił sobie boskie przesłanie tak dobrze, że sam stał się nauczycielem dla tych, którzy zetknęli się z nim.
Wówczas podjąłem zobowiązanie, że wszystkie szczęśliwe okoliczności w moim życiu będę uświęcał, dzieląc się darem „miłości w płynie” - będę oddawał krew. Od tej pory oddaję krew z okazji urodzin Bhagawana, moich dzieci i rocznicy ślubu. Podczas obchodów sześćdziesiątych urodzin Swamiego pracowałem w punkcie pomocy lekarskiej obok Audytorium Poornachandra. Zastanawiałem się, czy będzie mi dane oddać krew w Prasanthi Nilayam.
22 listopada 1985 roku pracowałem tam wraz z profesorem biochemii z koledżu w Guntur, dra Subramanium. Dał mi do zbadania pod mikroskopem czyjąś próbkę krwi. Stwierdziłem białaczkę i niski poziom hemoglobiny. Tak się złożyło, że syn owego
pacjenta współpracował z nami. Powiedział, że ojciec miał ostatnio silne krwawienia, co potwierdzało niski poziom hemoglobiny. Pacjent wymagał natychmiastowej transfuzji, ale w tym przypadku syn nie mógł być dawcą krwi. Zapytałem go, jaka grupa jest potrzebna. „0 Rh-” - powiedział. To oznaczało, że Ja i mój szwagier mogliśmy być dawcami. Dziękowałem Swamiemu za możliwość bycia potrzebnym i za spełnienie mojego marzenia - żeby oddać krew z okazji Jego urodzin. Pojechaliśmy do szpitala.
Tam wyjaśniłem wszystko drowi Chary. To był starszy człowiek, który poświęcił wszystko Babie. Zgodził się pobrać krew i dokonać transfuzji. Położyłem się i zobaczyłem na ścianie fotografię Swamiego, na której obie Jego ręce wzniesione są w geście błogosławieństwa. Po zabiegu powiedziałem Bhagawanowi: „Panie, Ty wiesz, że dziś oddałem krew trzydziesty szósty raz. Dziękuję Ci, Swami”.
W tym momencie nieoczekiwanie wbiegła pielęgniarka i powiedziała, że Swami zaraz przybędzie do szpitala. Wszyscy pobiegliśmy do wejścia. Baba wyszedł z samochodu i zatrzymał się przed nami. Zapytał dra Chary o stan pacjenta i szczegóły dotyczące transfuzji, a doktor powiedział, że oddałem dla niego krew. Wówczas Bhagawan podszedł do mnie, poklepał mnie po ramieniu, dał mi wibhuti i zapytał z uśmiechem: „Jak tam zabieg, doktorze?”. Nie mogłem opanować emocji. Ze łzami w oczach odpowiedziałem: „Swami, nigdy nie zapomnę dzisiejszego zabiegu”. Baba pobłogosławił nas gestem ręki, zostawiając w mej pamięci niezatarte wspomnienie, którego zawsze będę chronił jak skarbu. Wówczas nie uświadamiałem sobie jeszcze, że fakt oddania przeze mnie krwi w tym dniu będzie miał tak wielkie znaczenie dla mojego dalszego życia - że w przyszłości Swatani pozwoli mi pokornie służyć Mu w Banku Krwi w Jego Szpitalu Specjalistycznym.
Miłość, szacunek, tolerancja, współpraca, wyrozumiałość - one muszą płynąć z każdego serca ku wszystkim; wszyscy jesteście członkami jednego ciała - SAI. Miłość jest radością, mocą, światłem - Miłość jest Bogiem. Jeśli już musicie jakoś Mnie nazywać, nazywajcie Mnie Premaswarupa. Miłość to harmonia. Praca, oddawanie Bogu czci i duchowa mądrość to trzy etapy podróży do Boga. Miłość to ekspansja, nienawiść to ograniczenie. Miłość żyje dawaniem i wybaczaniem, ego - braniem i zapominaniem. Czysta, bezinteresowna Miłość jest źródłem szczęścia, prawdy, pokoju, poświęcenia, cierpliwości i wszystkich innych wartości wyższych.
Sathya Sai
Od dnia, w którym poznałem Sai Babę, gorąco pragnąłem żyć i pracować u Jego Lotosowych Stóp. Smarni jest Bogiem miłości. Spełnia pragnienia serc swych bhaktów, ale na wszystko musi przyjść właściwy czas. Pamiętam, że będąc w 1981 roku w Prasanthi Nilayam pierwszy raz, zapragnąłem zamieszkać tu i czynić dobro. Podczas darśanu 25 września modliłem się do Swamiego o pracę lekarza w Jego małym szpitalu. Baba zbliżał się do mnie, a ja modliłem się coraz intensywniej. Spojrzał na mnie i przeszedł dalej. Moje serce rozpaczliwie wołało: „Swami, czy nie słyszysz mojej modlitwy?”. Baba cofnął się i zatrzymał przede mną. Powiedział: „Czy to nie są Moi ludzie? Czy to nie jest praca dla Mnie?”. W tym momencie sprawił że zrozumiałem, iż moja praca w stanie Punjab jest tak samo ważna, jak praca tutaj. Zdałem sobie sprawę z tego, że każdy pacjent jest Jego pacjentem, a każda wykonywana przez nas praca jest pracą „u Niego”.
W 1983 roku, kiedy to straciłem szansę na zrobienie doktoratu, przyjechałem do Bhagawana po błogosławieństwo. On pocieszał mnie, a ja znów prosiłem: „Swami, proszę, daj mi pracę tutaj. Moja żona jest dentystką, moglibyśmy pracować tu razem”. Swami odpowiedział: „Czekaj. Ty jesteś gotowy, ale twoja żona jeszcze nie”. Zaakceptowałem Jego polecenie i czekałem długi czas na ten upragniony dzień, w którym On wezwał mnie do siebie.
W listopadzie 1990 roku przyjechałem do Prasanthi Nilayam na sześćdziesiąte piąte urodziny Swamiego. Wówczas poinformowałem dra A. Bapiraju, że gdyby potrzebny był lekarz, jestem do dyspozycji. Następnego dnia on powiedział mi, że Baba zarządził badania lekarskie wszystkich uczniów. Co za wspaniała okazja kontaktu z pąkami rozkwitającymi w świetle SAI! Pojechałem do Bangalore. Razem z pewnym lekarzem zorganizowaliśmy niezbędny sprzęt i druki. Spędziliśmy pięć dni na badaniach uczniów Baby. Codziennie otrzymywaliśmy wraz z nimi prasadam w postaci posiłków. 22 listopada 1990 roku Swami zapoczątkował projekt Szpitala Specjalistycznego Śri Sathya Sai. W tym momencie gorąco modliłem się do Bhagawana o pracę w tym szpitalu. Czułem, że to byłoby spełnienie mojego życia. Niedługo potem poznałem dra A. N. Safaya, przyszłego dyrektora nowego szpitala. Przedstawiłem mu swój życiorys i gorącą prośbę o możliwość służenia Swamiemu w Jego najbardziej spektakularnej instytucji.
Nadszedł dzień urodzin, na którą to uroczystość przybyło około 350.000 osób. Każdy pragnął choć przez chwilę widzieć naszego Pana. Swami pokroił 100-kilogramowy tort przygotowany dla Niego przez studentów. Tego dnia czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na tym świecie, ponieważ otrzymałem coś wyjątkowego. Otóż, dostałem kawałek tortu ze świeczką. Świeczki tworzyły na torcie cyfrę „65” - Bóg osobiście je zapalał!
We wrześniu 1991 roku otrzymałem list od mojej mamy z informacją, że w prasie pojawiły się ogłoszenia o naborze do pracy do nowego szpitala Swamiego. Napisałem podanie, życiorys i przesłałem je do Prasanthi Nilayam przez ojca Shama, który w tym czasie wybierał się tam. Praca w tym szpitalu była marzeniem mojego życia - mógłbym nieustannie przebywać u Lotosowych Stóp Pana, służąc biednym i potrzebującym. To była dla mnie wyjątkowa szansa! Tylko Bhagawan naprawdę znał ową tęsknotę mojego serca... 28 października 1991 roku przyszedł polecony list z najszczęśliwszą wiadomością, jaką kiedykolwiek otrzymałem: najłaskawszy Swami wysłuchał moich modlitw i pobłogosławił mnie możliwością stania się Jego instrumentem w najlepszym szpitalu tego świata. Miałem być kierownikiem Banku Krwi. To była życiowa szansa. W ciągu kilku sekund podjąłem decyzję podjęcia tej pracy. Nasi przyjaciele i znajomi byli zaskoczeni - próbowali odwieść mnie od tego kroku. Miałem przecież dobrą, państwową posadę, wysokie wynagrodzenie i pozycję. Dla mnie to wszystko było niczym w porównaniu z możliwością ciągłego przebywania w obecności Bhagawana. Byłem gotów rzucić wszystko.
Pojechałem do Delhi, do Indyjskiego Instytutu Medycyny na kurs. Poonam wraz z dziećmi nadal mieszkała w Abohar. Wszyscy modliliśmy się do Swamiego o to, żeby jak najszybciej znowu nas połączył. 18 listopada udałem się do Prasanthi Nilayam, a następnego dnia poszedłem do Audytorium Poornachandra. Swami, gdy tylko mnie zobaczył, niemalże przybiegł do mnie i bardzo serdecznie mnie uściskał. Wziął me ręce w swoje dłonie i powiedział: „Bhatia, wybrałem cię do specjalnego zadania. Mój Bank Krwi będzie najlepszy na świecie”. Odpowiedziałem: „Tak, Bhagawan, będzie najlepszy - z Twoją łaską i błogosławieństwem”. Swami trzymał me dłonie w swoich około 20-25 minut - nasycał mnie energią, żebym mógł sprostać powierzonemu zadaniu. W rzeczywistości to nie ja jestem wykonawcą. To On inspiruje i wykonuje wszystko, a my jesteśmy jedynie instrumentami w Jego rękach. Swami udzielił mi instrukcji, kilku rad i bardzo hojnie mnie pobłogosławił. Wypełniony Jego Miłością udałem się do pracy, którą mi przydzielił.
Czas naglił, ponieważ 22 listopada miało odbyć się uroczyste otwarcie szpitala i pierwsza operacja serca. Okazuje się, że plany Swamiego są bezbłędne. Rok wcześniej byłem tu i brałem udział w badaniach studentów. Wówczas robiliśmy wszystkim badania grupy krwi. Dzięki temu teraz można było szybko zorganizować krew niezbędną do wykonania kilku pierwszych operacji. Rozpoczęliśmy pobieranie krwi 21 listopada 1991 roku.
Poprosiłem Bhagawana, żeby pozwolił mi być pierwszym honorowym dawcą krwi w tym szpitalu. Swami zgodził się. Po otrzymaniu Jego błogosławieństwa udaliśmy się do akademika i pobraliśmy potrzebną ilość krwi. Około 8:30 wieczorem pierwszy raz poszedłem do pomieszczeń nowego Banku Krwi. Zastałem tam potworny bałagan. Nie mieściło mi się to w głowie, że następnego dnia szpital mógłby normalnie funkcjonować. Jednakże wiedziałem już z poprzednich doświadczeń, że Swami aranżuje takie sytuacje jako sprawdziany naszej wiary. W ciągu zaledwie kilku godzin udało się uporządkować pomieszczenia i wstawić aparaturę - nowy Bank Krwi wyglądał wspaniale. Zostało nam jeszcze parę godzin na sen przed długim dniem pracy.
Przez całą noc tysiące członków Seva Dal, uczniów i pracowników szpitala, przygotowywało obiekt do otwarcia, nadając mu „ostatni szlif”. Szpital przypominał świątynię. Nie znajduję słów, które oddałyby piękno i wspaniałość tego budynku o powierzchni około 32,5 tysiąca metrów kwadratowych, usytuowanego na działce wielkości 40 hektarów. Odnosiłem wrażenie, że każdy atom wibruje tu energią i łaską Swamiego. Już sam fakt, że szpital zbudowano w ciągu zaledwie pięciu i pół miesiąca, jest cudem.
Nasze serca drżały z niecierpliwości w oczekiwaniu na pojawienie się Swamiego. Wreszcie przybył -w towarzystwie ówczesnego premiera, Śri P. V. Narasimha Rao. Intonowano wersety z Wed i święte imiona Boga, gdy Bhagawan dokonywał uroczystej inauguracji. Zaraz potem Swami oprowadził oficjalnych gości po szpitalu. Wszyscy oniemieli z zachwytu. Premier powiedział, że otwarcie szpitala i uniwersytetu były jedynie pretekstami Bhagawana, który w swej łasce sprowadził go do siebie, żeby udzielić błogosławieństwa, tak bardzo potrzebnego nie tylko premierowi, ale i całemu narodowi.
Nam, lekarzom, obowiązki nie pozwoliły uczestniczyć w uroczystych obchodach urodzin Swamiego. Ze swojego pokoju w szpitalu przesyłałem Babie wyrazy uwielbienia, które płynęły z głębi mego serca. Nie minęło kilka godzin, a Swami osobiście przybył do szpitala i błogosławił nas. Zawsze gdy Bhagawan odwiedza szpital, uświadamiam sobie, jak bardzo szczęśliwi jesteśmy - nie musimy nawet iść na plac, żeby dostąpić Jego darśanu - Pan sam przychodzi do nas. Czy można prosić o coś więcej?
Następnego dnia podczas porannego darśanu modliłem się do Bhagawana w intencji ojca, który ostatnio źle się czuł. Swami zatrzymał się przede mną. Powiedziałem mu o złym samopoczuciu ojca, a On zmaterializował piękny, srebrny pierścień. Włożył go do mojego portfela i powiedział, żebym wysłał go ojcu. Później szeptem dodał, że na spotkanie z Nim czekają pewni dygnitarze. Pokornie dziękowałem za to, że przyszedł do mnie i udzielił błogosławieństwa.
W ciągu następnych kilku dni Swami codziennie ze mną rozmawiał - albo na placu darśanowym, albo w pokoju, gdzie odbywają się osobiste spotkania. 29 listopada Bhagawan zaprosił na audiencję dra P. Venugopala, ordynatora Oddziału Kardiochirurgii Indyjskiego Instytutu Medycyny w Delhi, oraz jego pracowników. To oni wykonywali wówczas większość operacji w naszym szpitalu. Swami wezwał na to spotkanie również i mnie.
Podczas tego pamiętnego interview Baba dokonał wielu zadziwiających materializacji. Najpierw stworzył przepiękny, złoty zegarek firmy Seiko International dla jednego z mężczyzn. Potem zwrócił się w stronę lekarzy i jednym ruchem ręki zmaterializował siedem złotych pierścionków - każdy z dziewięcioma szlachetnymi kamieniami. Swami osobiście założył je na nasze palce - wszystkie pasowały idealnie. Później każdy z nas otrzymał wełniany materiał na garnitur. Swami sam dobrał kolor materiału. Przyłożył jeden do mojej twarzy i powiedział: „Nie”. Potem wziął do ręki inny, i też nie zaakceptował tego wyboru. Wziął trzeci i powiedział: „Tak, to jest kolor dla ciebie”. Chciałbym nadmienić, że gdy weszliśmy do pokoju, zobaczyłem przygotowane dla nas materiały. Najbardziej podobał mi się właśnie ten, który dostałem od Swamiego.
Następnie Baba sprezentował paniom szale i jedwabne sari, a potem spojrzał na mnie i zapytał: „Co oznacza, słowo Venugopal?”. Odpowiedziałem: „Swami, venu to flet, a Gopal to jedno z imion Kriszny, zatem Venugopal znaczy: 'Kriszna z fletem'„. Swami uśmiechnął się, wykonał znany nam wszystkim kolisty ruch dłonią i zmaterializował złoty naszyjnik z Kriszną grającym na flecie, po czym stwierdził: „To jest Venugopal”. Pokazał wszystkim ten naszyjnik i osobiście zawiesił go na szyi dra Venugopala. Ale to nie koniec cudów. Baba zmaterializował jeszcze złote monety i wręczył po jednej dwudziestu pięciu paniom. Kilka monet zostało w Jego dłoni. Wówczas otworzył dłoń, a one zniknęły - jak gdyby wtopiły się w Jego rękę. Wtedy to po raz pierwszy widziałem cud dematerializacji. Swami nie tylko materializuje różne przedmioty, zarówno materię nieożywioną, jak też żywe stworzenia, ale także potrafi je dematerializować. Na koniec Baba jednym ruchem dłoni stworzył dwa damskie zegarki Seiko: jeden dla anestezjolożki, a drugi dla pielęgniarki przełożonej.
Swami wie wszystko o każdym z nas. Wie, czego naprawdę potrzebujemy i kiedy. W przeddzień tej wyjątkowej audiencji, podczas śniadania, które jedliśmy w szpitalu, jedna z lekarek bardzo krytycznie wypowiadała się o Swamim. Poczułem się nieswojo i powiedziałem jej: „Proszę pani, gdyby doświadczyła pani choć namiastki tego, co mnie dane było doznać od Niego, ogłosiłaby Go pani awatarem naszych czasów. Jestem przekonany, że po osobistym spotkaniu z Nim zmieni pani zdanie”. Nie przekonałem jej. Następnego dnia podczas owego interview ona płakała. Później zapytałem ją o to. Powiedziała: „Tak, doktorze. On jest Bogiem, On wie wszystko”. W ciągu zaledwie 24 godzin Swami dokonał w niej całkowitej transformacji duchowej i obdarzył ją wiarą.
Tuż przed zakończeniem spotkania Baba wyszedł i przyniósł jeszcze jedno jedwabne sari. Dał je pani, która przedtem nie dostała sari. Powiedział: „Świadomość - tak, wiem, że nie dostała sari. Świadomość oznacza wiedzieć absolutnie wszystko, wiedzieć niezależnie od czasu - to jest świadomość”. Gdybyśmy osiągnęli chociaż ułamek Jego świadomości, w naszym świecie nie byłoby żadnych konfliktów. Z jakąż troską Swami naucza nas na swoim przykładzie!
Kilka dni później Sham powiedział mi, że Bhagawan poinformował dra Alreja (jeden z cenionych lekarzy w Prasanthi Nilayam), iż ma zamiar zatrudnić w Szpitalu Ogólnym dentystkę - żonę kierownika Banku Krwi. Nie mogłem opanować łez. Napisałem właśnie list do Baby z prośbą o sprowadzenie tu mojej rodziny, ale jeszcze nie zdążyłem go podać - ten list miałem w portfelu. Ponadto, poprzedniego dnia dr Bhagawat, kierownik administracyjny, „przypadkowo” pytał mnie o rodzinę. Kiedy powiedziałem, że Poonam jest dentystką, on poinformował mnie, że jeszcze zanim zgłosiłem się tu do pracy, Bhagawan stwierdził, iż ogłoszenie w sprawie stomatologa nie będzie potrzebne, gdyż On sprowadzi tu dentystę - kobietę. Dopiero teraz dr Bhagawat zrozumiał, że Swami mówił wówczas o mojej żonie. Poczułem się bardzo szczęśliwy na myśl o ponownym połączeniu się z rodziną. Tego popołudnia Swami podszedł do mnie podczas darśanu. Wstałem ze złożonymi rękami, a On sięgnął po mój portfel i powiedział: „Nosisz żonę w portfelu”. Odpowiedziałem: „Nie, Bhagawan, tylko Ciebie. W portfelu i w sercu”. Swami spojrzał na mnie z czarującym uśmiechem i wyjął list. „A co to jest - nie żona?” - zapytał. W pierwszym momencie nie zrozumiałem Go. Dopiero gdy zobaczyłem list, przypomniałem sobie. „Tak, Bhagawan, rzeczywiście” - powiedziałem, a On na to: „Wiem, twoja żona jest dentystką” - i poszedł.
Następnego dnia Swami powiedział mi: „Twoja żona jest stomatologiem, zadzwoń do niej”. Za kilka dni wezwał mnie na interview i pytał o rodzinę. Polecił mi dostarczyć karty ocen córek i obiecał, że dziewczynki zostaną przyjęte do Jego szkoły. Zadzwoniłem do Poonam z informacją, żeby przyjechała do Prasanthi.
Któregoś dnia Baba zaprosił na interview studentki z Anantapur, które wybrał na pielęgniarki do szpitala. Miały pojechać do Delhi na kurs. Baba dał każdej z nich wełniany koc i kieszonkowe. Następnie udzielił im wskazówek odnośnie wymogów co do ich charakteru i morale. Wyglądało to tak, jak gdyby Boska Matka z miłością wychowywała swoje małe córeczki. Swami zmaterializował im srebrne wisiorki, a także Lingam, który miały wziąć ze sobą i codziennie dokonywać rytuału abiszekam (przypis tłum.: rytualna kąpiel). Powiedział im, że picie wody użytej do kąpieli Lingamu uchroni je od wszelkich chorób.
11 grudnia, po półtoramiesięcznym rozstaniu, powitałem moją rodzinę na stacji kolejowej Dharmavaram. Cudownie było znowu być razem! Wszyscy wiązaliśmy wielkie nadzieje z nowym życiem u Lotosowych Stóp Bhagawana. Podczas popołudniowego darśanu Swami podszedł do mnie i zapytał o ich przyjazd. Powiedział mi wówczas: „Tak, masz wypisane na twarzy, że żona przyjechała”. Zarumieniłem się i padłem Mu do stóp. Potem Swami powiedział: „Żona jest tam (wskazując w stronę kobiet), ale ŻYCIE jest tu (wskazując na siebie)”. Odpowiedziałem: „Tak, Swami, wszystko jest tu. Jesteś naszym schronieniem. Rzuciliśmy dla Ciebie wszystko. Znaleźliśmy się nad ogromnym oceanem Twojej Boskiej Łaski. Proszę, spraw, żebyśmy pozostali tu, u Twych Stóp, na zawsze”.
Przez następne dwa dni Swami wcale z nami nie rozmawiał. Martwiliśmy się, ponieważ dziewczynki nie chodziły jeszcze do szkoły. Gorąco modliliśmy się o dalsze wskazówki. Wreszcie, 13 grudnia 1991 roku, Baba kazał mi zawołać rodzinę na audiencję. Innym uczestnikom spotkania przedstawił mnie jako kierownika Banku Krwi, a Poonam jako stomatologa. Zawołał do siebie naszą młodszą córkę i zapytał, jak jej na imię. „Rachita” - odpowiedziała. Zmaterializował jej piękny, srebrny medalion w kształcie serca, w które wtopione jest Jego popiersie ze złota. Za chwilę znowu ją zawołał: „A gdzie łańcuszek? Na czym będziesz to nosić?”. Wziął od niej medalion i trzymając w ręce, dmuchnął nań trzy razy. Pojawił się srebrny łańcuszek, na którym wisiał już medalion. Swami sam założył jej ten wisiorek na szyję.
Potem przeszliśmy do drugiego pokoju. Swami „wylewał” na nas swą miłość. Rozmawiał z Poonam o śmierci jej ojca, którą ona, jako najstarsza córka, bardzo głęboko przeżyła. Swami pogłaskał ją i powiedział: „Nie martw się, od dzisiaj Swami jest twoim ojcem, a ty jesteś Moją córką. Możesz zwracać się do Mnie ze wszystkim”. Nie potrafiliśmy opanować emocji; Poonam nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
Potem Swami zapytał Shwetę, naszą starszą córkę, kim chciałaby zostać. „Lekarzem, Swami” - powiedziała, a Baba na to: „Dobrze. Będziesz lekarzem. Ale nie stomatologiem, jak mama, lecz ginekologiem. Zrobisz dyplom lekarza, ale nie koniec na tym - to będzie dopiero pierwszy etap. Następnie Swami przyjmie cię do Koledżu Medycznego w Bangalore, gdzie będziesz studiować ginekologię, a potem pojedziesz do Londynu. Swami sfinansuje twoje dalsze studia za granicą, a później zatrudni cię w swoim szpitalu”. Następnie Baba zwrócił się do Rachity: „A kim ty chciałabyś zostać?”. Ona powiedziała: „Swami, tylko nie lekarzem”. Baba zgodził się: „Dobrze, nie będziesz lekarzem. Zostaniesz urzędnikiem administracji państwowej. Od dziś zabieraj się do pracy”. Słuchając tego, odczuwaliśmy wraz z żoną wielką wdzięczność do Bhagawana. On wziął na siebie obowiązek wykształcenia naszych córek i ustawienia ich w życiu.
Później Baba obejrzał ich karty ocen i powiedział, że porozmawia z dyrektorką szkoły, a dziewczynki mają zgłosić się tam w poniedziałek. Mojej żonie zaś poradził, żeby rozpoczęła pracę po święcie Makara-Sankranti, gdyż to będzie dla niej najpomyślniejszy dzień. Wychodziliśmy z tego spotkania bardzo, bardzo szczęśliwi.
W sobotę, 14 grudnia, Swami znowu poprosił nas na audiencję, wraz z dr Safaya, dr Bhagawat, dr Hary, panią Parvati Ram - administratorką pielęgniarek i jej czterema córkami. Zmaterializował trzem z nich wisiorki na łańcuszkach, a najstarszej ofiarował piękne kolczyki w kształcie litery „S”. Shweta zaczęła płakać. Swami zapytał: „Dlaczego płaczesz? Bo Swami dał wisiorek twojej siostrze, a nie tobie? Odczuwasz zazdrość?”. I zmaterializował jej taki sam wisiorek z łańcuszkiem, jaki dwa dni temu dał Radlicie. Potem powiedział, żeby dziewczynki poszły do szkoły w poniedziałek po godzinie 9:00, ponieważ pora w godzinach 7:30 - 9:00 nie będzie dla nich najpomyślniejsza. Okazuje się, że Baba myśli nawet o najdrobniejszych szczegółach.
Następnego dnia poszedłem do szpitala. Tam dowiedziałem się, że Swami przybędzie z wizytą. Wybiegłem na powitanie. Baba odwiedził każdy oddział i wszedł do windy. Dane mi było jechać z Nim windą sam na sam. Kiedy ruszyliśmy w górę, po cichu modliłem się: „Panie, proszę, wznoś mnie zarówno w sferze duchowej, jak i fizycznej, żebym mógł osiągnąć taki stan świadomości, w którym nie istnieje nic, oprócz Ciebie”. Przed opuszczeniem szpitala Swami udzielił nam błogosławieństwa i padnamaskaru.
W poniedziałek, 16 grudnia o godzinie 9:30, zawieźliśmy Shwetę i Rachitę do najwspanialszej szkoły tego świata - do szkoły, którą nieustannie błogosławi sam Bóg. Ta szkoła będzie kształtowała ich życie, kariery, przeznaczenie. Dyrektorka, pani Munni Kaul, z miłością wzięła dziewczynki w ramiona i zapewniła, że przechodzą pod dobrą opiekę. Kiedy zostawiliśmy je tam, z mych oczu popłynęły łzy - łzy rozstania, ale też radości i wdzięczności dla Bhagawana. Rodzice całymi latami modlą się o to, żeby ich dzieci mogły uczyć się w szkołach Swamiego. Czy kiedykolwiek będziemy w stanie odwdzięczyć się?
Następnego dnia Baba znów zaprosił mnie na interview. Powiedział: „Dziś jest Waikunta Ekadaszi - wyjątkowo szczęśliwy dzień, w którym Pan Wisznu częstował amritą wszystkich bogów i boginie” (przypis tłum.: waikunta - Niebo, ekadaszi - jedenasty dzień cyklu księżycowego). Siedzieliśmy tam - w Niebie Sai, a Sai Wisznu błogosławił nas. Była wśród nas pewna pani z Malezji - dyrektorka szkoły muzycznej, generał Carlos - były prezydent Gwatemali, jego żona i wnuczka, dr Safaya i dr Bhagawat. Swami dosłownie bawił się materializacjami. Dyrektorce szkoły zmaterializował kolczyki w kształcie pawia, pani Carlos - przepiękną, złotą statuetkę bogini Lakszmi, a wnuczce - bardzo oryginalne kolczyki w kształcie gwiazdy z haczykiem, na którym zawieszone było serce. Swami powiedział jej: „To jest prezent z okazji Bożego Narodzenia - Gwiazda Betlejemska”, po czym wyjaśnił, że serce symbolizuje indywidualną duszę, gwiazda - Paramatmę, czyli duszę uniwersalną, a haczyk jest po to, żeby indywidualna dusza zawsze połączona była z Bogiem.
Następnie Swami mówił o szpitalu i o tym, jak lekarze winni traktować pacjentów. Każde Jego słowo wyrażało Boską Mądrość i sprawiało, że to przesłanie trafiało bezpośrednio do serca. Boskie przesłanie, „wdrukowane” w ten sposób w serce, pozostaje tam i systematycznie, dzień po dniu zmienia cię. Swami zapytał o nasze córeczki. Powiedziałem, że poprzedniego dnia zostawiliśmy je w szkole. Baba wie, co to ból rozstania z dziećmi. Złagodził moją tęsknotę zapewnieniem, że teraz On opiekuje się nimi. Powiedziałem: „Swami, wszystko złożyliśmy u Twych Lotosowych Stóp; cokolwiek się zdarzy, przyjmiemy to jako Twoją łaskę. To, że jesteśmy tutaj, jest Twoim błogosławieństwem. Bez niego dawno już zatracilibyśmy się w doczesności”.
Kiedy Pan obdarza cię łaską, Ona płynie do ciebie wartkim strumieniem. Któregoś dnia siedziałem na werandzie. Swami przywołał mnie do siebie i zapytał, jak nasze córki zaaklimatyzowały się w internacie. Rozproszył wszelkie moje obawy i udzielił mi padnamaskaru. Po darśanie znowu rozmawiał ze mną, dał mi książkę i padnamaskar. Poszedł do swojego pokoju, a gdy wrócił, zapytał mnie o kilka szczegółów dotyczących szpitala i znowu pozwolił mi na padnamaskar. Potem poszedł do pokoju, wrócił z następną książką dla mnie i czwarty raz tego ranka obdarzył mnie padnamaskarem. Jakże szczęśliwi i błogosławieni są Jego wyznawcy!
Któregoś dnia Swami polecił nam pojechać do Abohar, uporządkować nasze sprawy po przeprowadzce i szybko tu wrócić. Zgodnie z Jego wolą, 28 grudnia 1991 roku pojechaliśmy tam. W Abohar mieszkaliśmy w mieszkaniu służbowym. Zabraliśmy stamtąd nasze rzeczy i oddaliśmy mieszkanie, jak zalecił Baba. Cała ta podróż była bardzo gorączkowa i bogata w emocje. Żegnaliśmy się z miejscem, w którym mieszkaliśmy wiele lat i czuliśmy się z nim związani. Właściwie, nasze życie wtopiło się w życie Abohar. Wydawało się, że każda cegła, każdy kamień pyta: „Dlaczego wyjeżdżacie? Czego wam tutaj brakowało?”. Czuję, że właśnie tu, w Abohar dane mi było wykonać „milowy krok” ku Lotosowym Stopom Pana, by teraz na zawsze już pozostać w Jego bliskości. Kiedy wyjeżdżaliśmy, na dworcu kolejowym żegnali nas bliscy i przyjaciele. Wszyscy mieli łzy w oczach - ja pierwszy zacząłem płakać.
Wróciliśmy do Prasanthi Nilayam 7 stycznia. Swami zapytał: „Kiedy przyjechałeś?”. „Dziś” - powiedziałem, a On na to: „Wiem, przyjechałeś razem ze swą żoną, która jest twoim życiem. Masz to wypisane na twarzy. Widziałem żonę po stronie kobiet” (przypis tłum.: gra słów w języku angielskim: wife - żona, Hfe - życie; Swami powiedział: „przyjechałeś ze swoją wife - Hfe”).
Następnego dnia otrzymałem pierwszy czek z wynagrodzeniem z mojej nowej pracy. Odczułem to jako boskie błogosławieństwo. Jednocześnie dostałem kilka zdjęć wykonanych podczas wizyty Swamiego w Banku Krwi w listopadzie. Bardzo pragnąłem ofiarować ten pierwszy czek Bhagawanowi, ale miałem pewne obawy. Tylu bhaktów chciałoby ofiarować Mu tysiące, a On tak często nie przyjmuje od nich niczego. Czułem się jak wiewiórka (autor odwołuje się tu do pewnego epizodu z Ramajany - epopei staroindyjskiej, której treść stanowią losy Ramy i Jego małżonki Sity), która na swej sierści przyniosła trochę piasku w nadziei, że Rama przyjmie jej ofiarę na budowę mostu prowadzącego przez ocean do Lanki. Modliłem się. Kopertę z czekiem miałem przy sobie, w kieszonce koszuli. Swami zawołał mnie, wyjął kopertę i zapytał: „Co to jest?”. „Nic Swami” - odpowiedziałem. Wtedy On powiedział: „Dla Mnie 'nic' jest wszystkim, a 'wszystko' jest niczym”, (przypis tłum.: gra słów w języku angielskim: nothing - nic, albo żaden przedmiot; everything - wszystko, albo każdy przedmiot; is - jest; Swami powiedział: „nothing is everything and everything is nothing”). Wówczas poprosiłem: „Swami, to są krople Twojej łaski. Niech one rozpłyną się w Twoim nieskończonym oceanie... i pozwól mi doznać Twojej nieskończoności”. Baba poklepał mnie po ramieniu i przyjął kopertę. Dusza musi wyrzec się indywidualności, żeby rozpłynąć się w nieskończoności.
Poonam z niecierpliwością oczekiwała dnia rozpoczęcia pracy, ja również, ale Bhagawan nie dawał nam żadnych wskazówek. 13 stycznia zapytałem Go o to, a On powiedział: „Zobaczę”. Święto Makara-śankranli przypadało na dzień 15 stycznia, zatem oboje z Poonam czuliśmy się „jak na szpilkach”. W południe płk Jaga Rao Ji przekazał nam szczęśliwą wiadomość: Poonam miała rozpocząć pracę 15 stycznia. Składałem wyrazy wdzięczności u Lotosowych Stóp Pana.
A zdarzyło się tak: Swami wyjeżdżał gdzieś samochodem. Po drodze zatrzymał się i powiedział coś panu Rao, zwracając się równocześnie do Shama, który stał w pobliżu. Sham był bardzo ciekawy, co Swami powiedział. Zaraz potem płk Rao poszedł do pokoju Shama, zapytał o mnie i przekazał mu radosną wiadomość. Sham i Usha natychmiast przyszli do nas i powiedzieli o wszystkim Poonam. Ja dowiedziałem się o tym nieco później, gdy wpadłem do domu na lunch.
Następnego dnia Swami zapytał mnie o żonę. Powiedział, że przywieziono nowy fotel dentystyczny i mam pomóc go zainstalować. Po darśanie Baba poinformował mnie, że poprosił Poonam na audiencję. Ja również tam poszedłem. Swami przedstawił nas innym uczestnikom spotkania. Zapytał Poonam: „Co chcesz?”. Ona modliła się w milczeniu. Swami zakręcił dłonią i zmaterializował białą, gładką masę. Podał ją Poonam, mówiąc: „Pani doktor, pani nie pozwala pacjentom jeść słodyczy, więc Swami częstuje panią czymś słodkim”. Ta biała masa powoli twardniała i stawała się przezroczysta. Później Baba poprosił nas do oddzielnego pokoju. Tam hojnie nas pobłogosławił i obiecał swą nieustanną opiekę. Powiedział też, że będzie nas zawsze miał przy sobie
tu, w aśramie. Miałem w ręku Jego małe zdjęcie
wziął ode mnie tę fotografię i napisał na niej: „Dla Nareshee” (przypis tłum.: zdrobnienie imienia Naresh). Powiedział, żebym zawsze nosił to zdjęcie przy sobie oraz obiecał, że przyjdzie do gabinetu Poonam, gdy zainstaluję nowy fotel.
Któregoś dnia Swami zawołał mnie wraz z dr Safaya, dr Bhagawat i dr Kanetkar. Zapytał, jaką pensję otrzymałem. Moje wynagrodzenie w szpitalu Baby wynosiło mniej niż połowę tego, ile zarabiałem w Abohar, ale przecież nie podjąłem tej pracy dla pieniędzy. Pieniądze nigdy nie stanowiły celu mojego życia. Dr Bhatia nigdy nie wziął od żadnego pacjenta, ani od nikogo innego, nawet jednej rupii. Nie odpowiedziałem Swamiemu, więc On powtórzył pytanie. -Wówczas powiedziałem, że to co otrzymałem traktuję jako prasadam i błogosławieństwo. Swami doskonale znał moją sytuację finansową - miałem do spłacenia pożyczkę, którą zaciągnąłem na budowę domu. Bhagawan poinstruował dr Safaya, aby wypłacono mi więcej, niż w poprzedniej pracy. Powiedział wówczas że wie, jak wyglądają nasze finanse, że mamy dwie córki, które trzeba wydać za mąż itd. Prawdą jest, że nigdy nie martwiłem się zbytnio o doczesne sprawy. Będąc ze Swamim, nie potrzebuję niczego więcej.
stycznia 1992 roku Bhagawan przybył do Szpitala Ogólnego, aby pobłogosławić nowy gabinet dentystyczny. Pozwolił sfotografować się wraz z Poonam. Później przyjechał do nowego szpitala i zapytał: „Dlaczego nie było cię tam? Chciałem, żebyśmy wszyscy razem byli na zdjęciu”. Zganił mnie jak matka - Jego miłość nie zna granic.
stycznia Baba wyjechał do Bombaju z okazji dwudziestej piątej rocznicy powstania Dharmakszetry (przypis tłum.: Centrum Sai w Bombaju). Po raz pierwszy w życiu żegnałem Go, pozostając w aśramie. To rozstanie okazało się dla mnie o wiele bardziej przykre, niż wszystkie poprzednie. Każdy, kto mieszka w Prasanthi wie, że pod nieobecność Swamiego wszystko wydaje się być martwe. Niecierpliwie oczekiwaliśmy Jego powrotu w dniu 7 lutego, kiedy to wraz z Nim wróciło tu życie. Zaraz po powrocie z Bombaju Swami odwiedził szpital. Tak się złożyło, że witałem Go przy wejściu. Baba rzadko nosi sandały, ale tym razem wyniósł je z samochodu. Podbiegłem, żeby wziąć je od Niego i położyć na ziemi tak, by mógł wsunąć w nie stopy. Poczułem się tak, jak gdybym dotknął sandałów Ramy; jak Bharata, któremu kiedyś Rama wręczył swoje sandały. Panie, tylko Ty wiesz, kim byłem za czasów Ramy, natomiast ja od niepamiętnych czasów wiem jedno: KOCHAM CIĘ, KOCHAM CIĘ, KOCHAM CIĘ.
Kilka dni później Swami zaprosił na audiencję pewnego mężczyznę z Paryża. Potem dowiedzieliśmy się, że to była jakaś ważna osobistość. Ten pan i jego żona zwiedzili Szpital Specjalistyczny; przyznali, że wywarł na nich bardzo silne wrażenie. Później on pokazał mi pierścień z twarzą Jezusa, jaki zmaterializował mu Swami. 14 lutego 1992 roku otrzymaliśmy wiadomość, że do szpitala przybędzie książę Karol, spadkobierca korony królewskiej Anglii. Jednakże ta wizyta została odwołana ze względu na bezpieczeństwo. Niemniej jednak książę Karol napisał list do Swamiego, w którym wyraził szczere pragnienie spotkania Go i obejrzenia nowego szpitala.
Wymieniając ważne osobistości i głowy państw, chciałbym wspomnieć, że u Swamiego byli także wiceprezydent Indii, dr S. D. Sharma oraz członek Parlamentu - Śri Shiv Raj Patii, wraz z rodzinami. Kiedy zwiedzali pomieszczenia Banku Krwi, Swami powiedział: „To jest dr Bhatia, kierownik mojego Banku Krwi. Pochodzi z Punjabu. Jego żona jest stomatologiem. Swami sprowadził ją tu do pracy w Szpitalu Ogólnym”. Zażartowałem: „Proszę pana, Swami zatrudnił terrorystę z Punjabu. Oni pobierają krew za pomocą kul, a ja pobieram ją do torebek”. Baba roześmiał się, a ja stwierdziłem: „Swami, dziś jest najpomyślniejszy dzień dla indyjskiej demokracji”. „Dlaczego?” - zapytał. „Ponieważ przedstawiciel Rządu wraz z posłem przybyli do Twych Boskich Lotosowych Stóp po błogosławieństwo, zatem są tu reprezentanci całego narodu; tym samym dziś obdarzasz swą łaską cały naród”. Swami bardzo słodko uśmiechnął się do mnie.
Prawie codziennie Bhagawan pytał Poonam lub mnie o nasze samopoczucie, dzieci i pracę. Jak kochający ojciec zaspokajał wszystkie nasze potrzeby. Któregoś dnia dał kalkulatory dr Safaya, dr Bhatt i dr Bhagawat, a także mnie, mówiąc: „Dla Banku Krwi również, żebyś dobrze liczył butelki z krwią”. Jeszcze długo potem wyraźnie odczuwałem jego miłość.
27 lutego były urodziny Rachity - pierwsze jej urodziny poza domem. Oczywiście, że tęskniliśmy za nią, ale jednocześnie czuliśmy się bardzo szczęśliwi; przecież znajdowała się pod opieką Baby. To był dzień wspomnień - sięgnąłem pamięcią do dnia jej poczęcia, przyjścia na świat..., i do wszystkich innych cudownych chwil z nią. To ona przywiodła nas do Swamiego w 1981 roku. Dzieci ze szkoły przyprowadzane są na darśany w czwartki i w niedziele. Ponieważ jej urodziny wypadły w czwartek, posadzono ją w pierwszym rzędzie. Swami przyjął od niej różę, obdarzył ją błogosławieństwem i wyrazami akceptacji. Modliłem się do Bhagawana, żeby zawsze błogosławił to dziecko, które przysłał do mojej rodziny ku naszej radości.
Rano po Mahasiwaratri 40.000 osób zgromadzonych w Audytorium Poornachandra otrzymało prasadam. Swami osobiście kierował studentami roznoszącymi posiłek. Zobaczył mnie i z miłością powiedział, żebym zjadł. Boska Matka zawsze dogląda swoje małe dzieci. Pamiętam, jak kiedyś podczas darśanu Baba powiedział Poonam: „Pani doktor, jeśli nie ma pani innej pracy, proszę powyrywać mężowi zęby”. Obok niej siedziała jedna z laborantek Banku Krwi. Swami powiedział Poonam, żeby jej też powyrywała zęby. Przez te krótkie rozmowy Bhagawan przekazuje nam swą miłość i energię.
6 marca 1992 roku Baba wyjeżdżał do Whitefield. To rozstanie było dla nas wszystkich bardzo smutnym przeżyciem. Swami machał do nas ręką z samochodu, a ja stałem przy krawężniku ze łzami w oczach. Przez okno wyciągnął do mnie rękę, i trzymając moją dłoń w swojej powiedział, że trzyma mnie za rękę zawsze, nawet wtedy, gdy jest gdzie indziej. Z wielką czcią pocałowałem Jego dłoń.
26 marca pojechałem do Whitefield. Swami zaprosił mnie do siebie i dał mi tyle miłości! Powiedziałem, że jestem tu pierwszy raz, a Baba, jak wspaniały gospodarz, oprowadził mnie po Trayee Brindawan - swej rezydencji w Whitefield. Zapytał o rodzinę i znów zapewnił mnie, że zarezerwował już miejsce dla Shwety w Koledżu Medycznym w Bangalore. Wieczorem zapytał: „Bhatia, widziałeś mój nowy samochód?”. Odpowiedziałem: „Nie, Swami”.
Jak dziecko, które cieszy się z zabawki, pokazał mi swojego Jaguara - z telewizorem, telefonem, lodówką i innymi gadżetami. Cudownie było być tak blisko ze Swamim... i On był taki radosny. Potem przyniósł duży koszyk z jabłkami i słodyczami. To był piękny dzień.
Kilka dni później pojechałem do Whitefield wraz z rodziną. Zorganizowałem tam akcję pobierania krwi - sześćdziesięciu dwóch dawców ofiarowało dar „miłości w płynie”. Shweta od siódmego roku życia cierpiała na zaburzenia w pigmentacji skóry. Swami zalecił jej witaminę B complex dwa razy dziennie, a mnie powiedział, żebym nie wracał do Puttaparthi, lecz został na noc. Nie wiedziałem co robić - z jednej strony wzywały mnie obowiązki, a z drugiej - Bóg polecał mi zostać. Potem Swami poszedł na górę do swojego pokoju i zawołał mnie z balkonu. Pobiegłem do Niego, a On drugi raz kazał mi zostać w Whitefield. Pokornie powiedziałem: „Ale Swami, muszę zawieźć krew do szpitala. Ona będzie potrzebna do jutrzejszych operacji”. Swami z wielką miłością powtórzył: „Nie jedź. Zostań. Pojedziesz jutro o 5:00 rano”. Wszechwiedzący wiedział to, czego ja nie wiedziałem. Upierałem się, że muszę pojechać, prosiłem. W końcu Baba niechętnie zgodził się. Dotarłem do szpitala około 11:30 i dowiedziałem się, że wszystkie operacje odłożono, ponieważ zaistniały komplikacje przy pierwszym zabiegu i chirurdzy musieli zająć się tym pacjentem. Krew miała być użyta do następnych operacji - zatem, mogłem zostać w Whitefield na noc. Swami grał ze mną swą boską Hic.
Kiedy Bhagawan wrócił z Kodaikanal, pojechałem do Whitefield na darśan. Po południu Swami zaprosił na audiencję pracowników szpitala. Udzielił ślubu drowi T. Nandapal, profesorowi radiologii z Hyderabadu. Zmaterializował pierścień z brylantem i dał go pannie młodej, aby założyła na palec mężowi, oraz piękny złoty naszyjnik, który mąż założył żonie. Potem zmaterializował jeszcze złotą mangala sutrę dla panny młodej i pobłogosławił ich dwoje, a do mnie powiedział: „Widzisz, Bhatia, Swami musi być również księdzem”. Baba obdarzył młodą parę prezentami i błogosławieństwem. Powiedział, że ich matka jest Jego wielbicielką od pięćdziesięciu lat.
Któregoś dnia byłem w Whitefield wraz z moją siostrą, Meenakshi, która starała się o umieszczenie swoich dzieci w szkole Swamiego. W ciągu tygodnia otrzymaliśmy pomyślną wiadomość, że syn i córka zdali egzaminy wstępne i zostali przyjęci do dziesiątej i ósmej klasy.
6 czerwca 1992 roku dowiedzieliśmy się, że Bhagawan wraca do Prasanthi Nilayam. Nasze żarliwe modlitwy zostały wysłuchane. Tego dnia wszystkie twarze „świeciły” radością - nie można było nie zauważyć radosnego oczekiwania Jego powrotu. Gdy samochód Swamiego mijał nas, wydawało mi się, że moje serce na chwilę przestało bić. Silne pragnienie zobaczenia Bhagawana stopniowo zamieniło się w uczucie absolutnego spokoju.
Następnego dnia, po porannym darśanie, siedziałem na werandzie. Po zakończeniu interview Swami wyszedł i zapytał: „Ty tutaj? Nie masz co robić w szpitalu?”. Odpowiedziałem z pokorą, że autobus odjeżdża dopiero o 8:30, więc zostałem, żeby jeszcze przez chwilę widzieć mojego Pana. Wówczas Baba z miłością poklepał mnie i powiedział: „Ósma trzydzieści, ósma trzydzieści, ósma trzydzieści”. Udzielił mi cudownego padnamaskaru i obiecał, że będzie z nami rozmawiał.
Po południu Swami kazał mi zawołać żonę. Stanąłem na werandzie i dość długo szukałem jej wzrokiem wśród kobiet - nie mogłem jej znaleźć. W końcu ona zobaczyła mnie i przyszła. Swami jeszcze raz zapewnił nas, że Shweta zostanie przyjęta do koledżu w Bangalore i do akademika w aśramie, natomiast mnie zganił za szorstkie zachowanie wobec żony. Powiedział, że muszę opanować gniew. Wówczas Poonam stwierdziła, że bardzo trudno mi to przychodzi. Swami wziął do ręki chusteczkę i upuścił ją, mówiąc: „Złe nawyki można porzucić w jednej chwili, natomiast dobre utrwalają się powoli”. Podziękowałem Babie za to, że mój siostrzeniec i siostrzenica zostali przyjęci do Jego szkoły. Wówczas On powiedział: „Kto im to zapewnił? Ja im to dałem. W zeszłym roku byli tu. Powiedziałem im, żeby złożyli podania i obiecałem, że zostaną przyjęci. Potem ty prosiłeś Mnie o to w Whitefield, tak? Wiem, wiem, pamiętam”. Odpowiedziałem: „Tak, Swami. Było tak, jak mówisz”.
Swami zganił mnie za to, że za dużo o Nim opowiadam. Rzeczywiście, dużo mówiłem o Bhagawanie podczas urlopu w Abohar, a w Ananthapur wygłaszałem wykłady. Swami podkreślił, że nie potrzebuje żadnej reklamy. Tłumaczyłem się, że jako Jego pokorny sługa, nigdy nie mówiłem za dużo. Ponieważ mój ograniczony umysł nie jest w stanie opisać tego, co nieskończone, starałem się jedynie podkreślać boskość Swamiego i uczciwie relacjonować osobiste doświadczenia.
Następnego dnia Baba ponownie wybierał się do Whitefield. Ta wiadomość wypełniła nasze serca smutkiem. Przed wyjazdem wezwał mnie wraz z wicerektorem i sekretarzem Uniwersytetu. Polecił mi, żebym codziennie po południu przychodził na godzinę do akademika i sprawował opiekę lekarską nad chłopcami. Pobłogosławił mnie z miłością i pojechał.
Bhagawan wrócił do nas 2 lipca 1992 roku. Pięć dni później, 7 lipca, około pół godziny rozmawiał ze mną o szpitalu. Zarzucił mi, że jestem stuprocentowym kłamcą, ponieważ nigdy nie mówię Mu, co dzieje się w szpitalu. Tłumaczyłem się: „Bhagawan, a cóż ja mógłbym powiedzieć Tobie, skoro Ty wiesz wszystko? I jak miałbym cokolwiek osądzać? Czymże byłby mój osąd wobec Twojego? Nie mam prawa oceniać innych. Mogę tylko pilnować siebie”. Swami ofuknął mnie, ale z miłością, i dał mi przykład z życia Ramy. Otóż, Rama uczynił Samanthę odpowiedzialnym za przekazywanie Mu informacji. Jedynie dzięki temu odnaleziono porwaną Sitę. W trakcie tej rozmowy Swami cztery razy udzielił mi padnamaskaru. Modliłem się: „Panie, spraw, aby któregoś dnia nasiono Twej Boskiej Miłości zasiane w moim sercu rozkwitło w najpiękniejszą różę”.
8 lipca była rocznica naszego ślubu. Swami podszedł do mnie i powiedział: „Dziś urodziny”. Milczałem. Po chwili zmienił zdanie: „Nie, rocznica ślubu. Ile lat?”. Powiedziałem: „Osiemnaście”. Wówczas On uśmiechnął się i stwierdził:
Osiemnaście lat? Nie wyglądasz na człowieka, który jest osiemnaście lat po ślubie.
Bhagawan, dzięki Twojej łasce. A czy Ty wyglądasz na sześćdziesiąt siedem lat?
Ile masz dzieci?
Dwie córki, Swami.
Wówczas Baba powiedział: „Nie, osiemnaście córek”, uśmiechnął się i udzielił mi padnamaskaru. Po darśanie Swami zaprosił nas na audiencję. W pewnej chwili stwierdził: „Zapomniałem o prezencie”, po czym wyszedł, a my słyszeliśmy, jak otwierał metalową szafę. Wrócił z pięknym, niebieskim sari dla Poonam (mój ulubiony kolor). Podał jej sari, mówiąc: „Czysty jedwab, za 3.000 rupii” i pokazał metkę. Następnie ponownie zapytał, jak długo jesteśmy małżeństwem. Powiedziałem, że osiemnaście lat, a Swami zapytał mnie, jakie jest znaczenie liczby '18'.
Swami, osiem plus jeden jest dziewięć, dziewięć to boska liczba. Gita ma osiemnaście rozdziałów, a wojna Mahabharaty trwała osiemnaście dni.
I co jeszcze?
Swami, mamy osiemnaście Puran.
I jeszcze co?
Dalszych odpowiedzi nie znałem. Wówczas mój Kriszna powiedział: „Kriszna miał osiemnaście rydwanów”. Potem pozwolił nam złożyć głowy na Jego Boskich Stopach i pobłogosławił nas. Gdy wstałem, moje oczy były pełne łez.
Dlaczego płaczesz? - zapytał.
Swami, płaczę z miłości do Ciebie.
-
Tak, wiem, że Mnie kochasz. Ja też cię kocham.
Wówczas
poprosiłem Bhagawana,
żeby
w tym dniu
zechciał dać mi trzy obietnice. „Jakie?” - zapytał.
- Swami, po pierwsze spraw, żeby miłość pomiędzy Tobą i mną płynęła nieustannie. Gdybym kiedykolwiek przestał Cię kochać, choćby na ułamek sekundy, niech to będzie moja ostatnia chwila na tym świecie.
Swami zgodził się i zapytał o następną prośbę.
Bhagawan, bez Ciebie nie potrafię już żyć. Proszę spraw, żebym zawsze, zawsze, zawsze był u Twych Lotosowych Stóp.
Swami obiecał mi to. „A twoja trzecia prośba?” - zapytał. Wówczas z pokorą i oddaniem poprosiłem: Proszę, żebyś przyszedł po mnie, gdy podróż tego życia dobiegnie końca.
Mój ukochany Pan położył swoją dłoń na mojej i powiedział: „Zrobię to, obiecuję. Osobiście po ciebie przyjdę. Nie martw się, nie płacz”.
Później Swami powiedział: „Wiem, że dziś jesteś smutny”. „Nie, Swami” - odrzekłem. On powtórzył to zdanie i dodał: „To szczęśliwy dzień dla całej twojej rodziny. Wasze córki też powinny tu być. Dlaczego nie powiedziałeś Mi wczoraj? Poprosiłbym je na audiencję. Ale nie martw się, jutro znów cię przyjmę. Bądź szczęśliwy. Przygotuj się na jutro”. Potem wyszliśmy z oddzielnego pokoju i Swami przedstawił nas grupie zaproszonej tego dnia na rozmowę, a także pozwolił, aby zrobiono nam z Nim zdjęcie. To są najpiękniejsze chwile, których wspomnienia pielęgnujemy przez całe życie.
Przed zakończeniem spotkania Swami powiedział grupie: „Mój lekarz z Banku Krwi, mój stomatolog. Dziś jest ich rocznica ślubu. Swami uczci ten dzień”. Zakręcił dłonią i zmaterializował burfi - słodką, mleczną masę, którą poczęstował wszystkich obecnych. Chyba więcej niż kilogram tego przysmaku wypłynęło z Jego boskich rąk. Gdy wychodziliśmy, Swami powiedział: „Bądźcie gotowi na jutro”.
Podczas popołudniowych bhadżanów Baba wyszedł ze świątyni i zawołał mnie: „Bhatia!”. Pośpieszyłem do Niego, a On powiedział mi szeptem do ucha: „Nie jutro. Wezwałem studentów medycyny”. Powiedziałem: „Dobrze, Swami”, a On dodał: „Nie, Swami siedział tam i martwił się, że będziesz czekał na jutrzejszy dzień”. Ileż miłości i troski było w tych słowach! Powiedziałem: „Swami, nie martw się o swoje dziecko. Wystarczy mi Twoja Miłość. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem”, a Baba obiecał: „Nie martw się, poproszę cię w niedzielę”.
W niedzielę pewien słodki, emanujący miłością chłopiec imieniem Dilip, który dogląda pokoju Swamiego, powiedział mi: „Proszę pana, dziś niedziela”. - „Tak Dilip, pamiętam. Ale tylko Swami wie, o której niedzieli mówił”. Często zdarza się, że Baba podaje jakąś datę lub godzinę, ale nie zawsze ta obietnica „materializuje się” w tym czasie. Boskie zamiary są dla nas nieodgadnione. Jednakże tym razem Baba zaprosił nas. Zapytał Poonam: „Co chcesz?”, po czym zmaterializował jej złoty pierścionek z brylantem. Pokazał go wszystkim i zwrócił się do niej: „Wolisz z brylantem, czy z dziewięcioma kamieniami?”. I zamienił pierścionek na taki, jaki dał mnie w 1991 roku. Zakładając jej ten pierścień na palec, powiedział: „Teraz nie będziecie walczyć. Macie identyczne pierścionki”. Poonam była wniebowzięta! Swami powtórzył jeszcze obietnicę, że uczyni Shwetę lekarzem. Tym razem powiedział jej, że będzie pediatrą. Swami, kimkolwiek ona zostanie, będzie to wyrazem Twojej łaski.
Któregoś dnia Baba rozdawał chusteczki ozdobione monogramami w postaci litery 'S'. Podszedł do mnie i zapytał: „Jak masz na imię?” - „Naresh, Swami” - powiedziałem. Wtedy On spojrzał do koszyka i stwierdził: „Nie ma chusteczki z literą 'N”\ Innym razem siedziałem obok pana Oberai, który był odpowiedzialny za lotnisko. Tego dnia przypadały jego urodziny. Baba stanął przed nim i powiedział: „Nosisz w portfelu żonę”. Pan Oberai poczuł się zmieszany, a Swami zwrócił się do mnie: „Czyż nie jest tak? Nosi żonę w portfelu”, po czym odszedł z bardzo tajemniczym uśmiechem. Bhagawan uwielbia żartować sobie ze swoich bhaktów w ten sposób.
Zbliżał się dzień urodzin Poonam. Czekałem na okazję, żeby przypomnieć o tym Swamiemu. Kiedy podszedł dość blisko, wstałem i powiedziałem: „Swami, jutro są urodziny mojej żony”. Baba udawał, że nie dosłyszał: - „Co takiego?”. Powtórzyłem: „Urodziny żony”. Uśmiechnął się i zapytał: „Dlaczego tak się tym przejmujesz, skoro to jej urodziny?”. Udzielił mi padnamaskaru i poszedł. Następnego dnia podczas darśanu zwrócił się do Poonam: „Wczoraj urodziny”, i pobłogosławił ją padnamaskarem oraz wibhuti.
Któregoś dnia przyjechała kuzynka Poonam w związku z przyjęciem jednej z jej córek do koledżu w Bangalore. Poinformowałem Swamiego: „Kuzynka żony przyjechała”. Baba popatrzył na mnie i powiedział: „Jedno małżeństwo ci nie wystarcza, chcesz jeszcze jednego”. Poczułem się zmieszany - zastanawiałem się nad głębszym znaczeniem tego stwierdzenia. Tylko Bhagawan zna swoje tajemnicze ścieżki. Swami stał wówczas przede mną jakieś piętnaście minut - obdarzył mnie możliwością dotykania Jego Lotosowych Stóp przez dłuższy czas. To było wielkie błogosławieństwo. Zanim odszedł, powiedział: „Om, Śanti, Śanti, Śanti”.
Później Bhagawan poddawał mnie próbie. Po tym, jak nieustannie otrzymywałem znaki Jego MIŁOŚCI, zakosztowałem też goryczy zupełnego braku zainteresowania z Jego strony. Dni mijały, a On nawet na mnie nie spojrzał. Czułem ból, z mych oczu płynęły gorzkie łzy, a Swatani pozostawał wobec mnie obojętny. Moja tęsknota wyrażała się w postaci wierszy, które wypływały ze mnie podczas darśanów. Czułem się jak dziecko tęskniące za swoją matką.
Pamiętam dzień, w którym obchodziliśmy urodziny Kriszny. Z tej okazji uczniowie koledżu zaprezentowali wspaniały program. Muzyka sprawiła, że zatopiłem się w kontemplacji Kriszny. Wróciły wspomnienia tamtych dni, kiedy to Kriszna przychodził do mnie i kochał mnie - jak swoją Radhę. Zatęskniłem za tymi cudownymi chwilami szczęśliwości; zatopiłem się we wspomnieniach. Nagle uświadomiłem sobie, że mój ukochany Sai Kriszna stoi przede mną. Jego oczy patrzyły w mą duszę..., zapomniałem o całym świecie, patrząc w TE OCZY - one mówiły wszystko. Czułem Jego Miłość. Jednakże Swami w dalszym ciągu milczał - nie odezwał się do mnie ani jednym słowem.
Któregoś dnia przyjechała z Hyderabadu moja siostra z mężem. Wówczas Swami zawołał mnie. Nareszcie milczenie zostało przerwane! Baba kazał mi powiedzieć im, żeby przyszli tu następnego dnia, to jest 1 września 1992 roku. Wszyscy przyszliśmy na plac darśanowy. Nasze serca drżały w oczekiwaniu. Swami kazał memu siostrzeńcowi zawołać siostrę i rodziców. Moja rodzina nie została zaproszona. Z ciężkim sercem patrzyłem, jak oni wchodzili do pokoju. Nasze córki rozpłakały się z żalu. Podczas tej audiencji Swami zmaterializował mojej siostrze Lingam, a jej synowi - pierścionek.
W następnym tygodniu przyjechał mój starszy brat. Baba odezwał się do mnie: „Zawołaj brata”. Potem kazał mi przywołać jego żonę i bratanka, ale mnie nie pozwolił wejść do pokoju - kazał mi usiąść na zewnątrz. Poczułem się rozczarowany. Po chwili Swami wyszedł i zapytał: „A gdzie twój drugi bratanek?”. Zmieszany odpowiedziałem: „Swami, mam jednego”. A On powiedział: „Nie, widziałem drugiego na placu” - i wszedł do świątyni. Potem zawołał Pankaja, bratanka żony Shama, i zapytał mnie: „A to nie jest twój bratanek?”. Odpowiedziałem: „Swami, to bratanek Shama”. Wówczas Baba powiedział: „Nie, jego matka jest twoją siostrą, prawda?”. Pomyślałem sobie: „Dlaczego ten chłopiec miałby stracić interview? - i odpowiedziałem: - Tak”. Wtedy Swami poprowadził nas w kierunku pokoju. Tak jak poprzednio, kazał mi wrócić i usiąść na zewnątrz. Posłusznie wróciłem i usiadłem; modliłem się. Swami dał Basantowi swoją szatę, a Pankaj otrzymał piękny pierścionek z Kriszną. Tym razem i ja zostałem obdarzony Jego łaską - Baba pobłogosławił im trzy zdjęcia ze mną.
Nieustannie modliłem się do mojego Pana - pragnąłem zmiękczyć Jego serce. Tymczasem Swami przestał odwiedzać szpital, zatem i te cudowne doświadczenia skończyły się. Zacząłem dokonywać intro-spekcji, ale w głębinach mojego serca znajdowałem jedynie miłość do Bhagawana. Nie miałem innej możliwości - czekałem.
27 września 1992 roku przyśniło mi się, że Swami zapukał do moich drzwi. Głośno powiedziałem: „Wejdź proszę, Swami”. W tym momencie obudziłem się. Wyskoczyłem z łóżka i pobiegłem do wejścia. Była 1:00 w nocy. Okazało się, że za drzwiami stała moja siostra Meenakshi z mężem. Trzymali przed sobą piękną fotografię Swamiego, którą On kiedyś im pobłogosławił. Oddali ją do zalaminowania i przywieźli mi w prezencie urodzinowym. Przed zaśnięciem modliłem się do Baby o to, żebym w dniu urodzin, zaraz po obudzeniu się, mógł ujrzeć Jego twarz. Meenakshi powiedziała, że początkowo planowali przyjechać autobusem, zatem byliby u mnie około 6:00 rano. Jednakże w końcu postanowili wziąć taksówkę i dlatego zjawili się tu w środku nocy. Po 22 latach, znowu dane mi było obchodzić urodziny razem z moją siostrą - bliźniaczką, i to u Stóp naszego ukochanego Pana! Tego dnia Swami zaprosił nas na audiencję i obdarzył wieloma błogosławieństwami. Były z nami wszystkie nasze dzieci. Swami pozował do wspólnych zdjęć. Te fotografie zawsze będą przywoływały wspomnienia cudownych chwil spędzonych w obecności Boga.
I znowu minęło kilka miesięcy szczęścia - radości przebywania w Jego bliskości. 3 marca 1993 roku Swami podszedł do mnie i zapytał:
Przychodzisz?
Dokąd, Swami?
Do Audytorium Koledżu.
Kiedy?
Jutro rano, o 7:30.
Baba zapraszał nas na uroczyste pożegnanie ustępującego wicerektora, prof. S. Sampatha i nominację prof. Hanumanthappa. Zarówno prof. Sampath, jak i pan Chakravarthi, sekretarz Uniwersytetu, to wyjątkowo szlachetne dusze. Miałem okazję poznać ich bliżej w związku z moimi obowiązkami w męskim akademiku. Oni naprawdę wcielali w życie ideały Swamiego i realizowali Jego cele edukacji. Podziwiałem ich oraz ich żony - oni rzeczywiście potrafili złożyć wszystko u Lotosowych Stóp Swamiego.
Uroczystość była bardzo wzruszająca. Prof. Sampath to człowiek wielkiej pokory i miłości. Swami obdarzył go dwiema złotymi bransoletkami i owinął szal wokół jego szyi (przypis tłum.: założenie komuś szala jest wyrazem uhonorowania go). Żona prof. Sampatha otrzymała z rąk Baby piękne sari. Następnie prof. Hanumanthappa został mianowany wicerektorem.
Kilka dni później Swami rozdawał kalkulatory lekarzom szpitala. Ponieważ nie dostałem kalkulatora, ktoś zapytał mnie, dlaczego. Powiedziałem, że nie przejmuję się tym gdyż wiem, że wszystko dzieje się zgodnie z wolą Sai. Następnego dnia Baba znów przyniósł kalkulatory. Tym razem dostałem trzy. Jeśli jesteś cierpliwy, On daje ci wszystko, i to w nadmiarze.
marca 1993 roku przyjechała tu moja siostra wraz z rodziną. Swami dwa razy udzielił im audiencji: 7 i 8 marca. Dał im swą szatę, a ponadto szwagrowi i siostrzeńcowi zmaterializował zegarki, a mojej siostrze - pierścionek z brylantem. Wszyscy czuliśmy się bardzo szczęśliwi i wdzięczni Bhagawanowi za łaskę, jaką ich obdarzył.
marca płk Joga Rao Ji wezwał mnie do sekretariatu dyrektora szpitala. Tam zostałem poinformowany, że podczas nieobecności dyrektora, dra Safaya, mam pełnić jego obowiązki. Z pokorą i oddaniem modliłem się do Swamiego, żeby mnie prowadził. Wieczorem Baba podszedł do mnie i zapytał:
Jak tam szwagier?
Swami, pewnie jest bardzo szczęśliwy.
Widziałeś się z nim? Widziałeś, co im dałem?
Nie, Swami.
Dlaczego? Swami dał im tyle prezentów.
- Swami, rano widziałem go przez chwilę, wychodząc do szpitala, a teraz dopiero stamtąd wróciłem.
Baba pobłogosławił mnie i poszedł. Po kilku minutach wrócił i zapytał: „Co w szpitalu?”. Odpowiedziałem: „Bhagawan, w swej łasce powierzyłeś mi bardzo odpowiedzialną funkcję; to mnie przerasta. Proszę, prowadź mnie. To Ty musisz wykonać to zadanie. Potrzebuję Twojego błogosławieństwa”. I Swami dał mi błogosławieństwo - silne uderzenie w plecy i padnamaskar.
9 marca 1993 roku przyszedłem na poranny darśan. Czułem w sobie wyjątkowy spokój. Swami wskazał na mnie i zawołał mnie wraz z rodziną na audiencję. Zabrał nas do oddzielnego pokoju i kolejny raz zapewnił, że Shweta zostanie przyjęta do koledżu. Potem zwrócił się do mnie: „Bhatia, dr Safaya jest nieobecny, a dr Alreja również wyjeżdża. Musisz pełnić obowiązki dyrektora, zarówno Szpitala Specjalistycznego, jak też Ogólnego”. Powiedziałem: „Swami, jest tylu starszych ode mnie lekarzy. Oni są lepsi. Powierz te obowiązki któremuś z nich”. Swami spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział: „Wierzę w ciebie”. Usłyszawszy te słowa bezpośrednio z boskich ust, padłem Mu do Stóp i szeptałem: „Swami proszę, udziel mi sił niezbędnych do sprostania temu zadaniu. Bez Ciebie nie mógłbym nawet oddychać”. Bhagawan z miłością wziął mnie za rękę i obiecał: „Będę z tobą, w tobie, wokół ciebie. Nie martw się. Zajmę się wszystkim”.
Później zapytał moją młodszą córkę: „Gdzie jest twój brat?”. Ona zmieszała się. Powtórzył to pytanie trzy lub cztery razy. Popatrzył na mnie i, jakby z ironicznym uśmiechem, powiedział: „Tata wie. Chce syna. Dam mu”. Shweta potrząsnęła głową na znak dezaprobaty, ale Swami uspokoił ją: „Bądź cicho”. Potem znów zwrócił się do Rachity: „To gdzie jest twój brat? Jak mu na imię?”. Rachita powiedziała: „Udit”. A Swami na to: „Nie, nie Udit. To jest syn twojego wujka. Pytam o twojego rodzonego brata”. Tylko Swami wie, co chciał przez to powiedzieć.
Baba zwrócił mi uwagę na to, że za mało sypiam. Stwierdził, że niepotrzebnie budzę się około 2:30 nad ranem. Kazał mi więcej spać. Powiedział, że sen jest bardzo ważny. Mówił to, trzymając mą rękę w swojej i potrząsając nią. Ileż było w tym geście matczynej miłości Sai! Później Swami pobłogosławił nas i wróciliśmy do pierwszego pokoju. Tam Baba zmaterializował Shwecie złoty zegarek firmy Citizen, który założył na jej rękę obiecując, że uczyni z niej swojego lekarza. Spojrzał na mnie i powiedział: „Hej, jak ty na Mnie patrzysz! Chcesz Mnie zjeść? To chodź, jedz. Zjedz Mnie”. Padłem Mu do Stóp i płakałem rzewnymi łzami.
Baba sypie wibhuti ze swojej dłoni, czoła, stóp i ze swych portretów. Dla Jego wielbicieli ten popiół jest lekarstwem na wszelkie cierpienia - fizyczne, psychiczne i intelektualne. Baba naprawdę jest Maheśwarą(- jedno z imion Sziwy).
Sathya Sai
Chociaż każdy dzień spędzony w obecności Boga jest świętem, są pewne specjalne okazje, które uroczyście obchodzi się w Prasanthi Nilayam. Indie to kraj o bardzo bogatej tradycji. Każdy ze stanów ma swoją odrębną spuściznę kulturową, a ponadto hołduje tradycji stanowiącej spuściznę całego narodu. Jako że ten Awatar przyszedł na świat w południowych Indiach, celebruje święta obchodzone w tym regionie. Ale Bhagawan jest ojcem całej ludzkości, zatem nie ogranicza się jedynie do tradycji stanu Andhra Pradesh czy Indii.
Miałem to szczęście, że od listopada 1991 roku mieszkałem u Lotosowych Stóp Pana i dane mi było uczestniczyć we wszystkich świętach w ciągu całego roku. One przypominają o jedności wszystkich religii i ponad religijnym charakterze tego miejsca, w którym obecnie przebywa Awatar. Myślę, że czytelnik chętnie zapozna się z opisem obchodzonych tu świąt.
Nowy Rok - Swami obchodzi Nowy Rok według angielskiego kalendarza. W dniu 1 stycznia błogosławi pielgrzymów z całego świata. Nowy Rok zawsze jest świętem radosnym, bez względu na to, kiedy jest obchodzony. W tym dniu Bhagawan obdarza nas Boską amrita - swoim dyskursem. Niedługo potem, 11 stycznia, przypada Dzień Sportu i Kultury, kiedy to uczniowie i studenci Jego szkół oraz Uniwersytetu prezentują pokazy sportowe, a także programy artystyczne - śpiew, taniec i teatr. Każdego roku ci młodzi wykonawcy, tak bardzo oddani Swamiemu, napełniają nasze serca radością, wykonując swój program w obecności Bhagawana.
Również w styczniu obchodzi się w Prasanthi Nilayam Makara-Sankranti - święto zbioru plonów, podczas którego tutejsza ludność wyraża wdzięczność Wszechmocnemu Panu za Jego hojność. Ku radości wszystkich Swami wygłasza z tej okazji boski dyskurs.
W lutym lub na początku marca przypada Mahasziwaratri - Święta Noc, podczas której winniśmy kontemplować Najwyższą Jaźń. Kiedyś Swami dokonywał z tej okazji obrzędu wibhuti abiszekam, to jest kąpieli srebrnego posągu Shirdi Baby w wibhuti. Bhagawan obsypywał Shirdi Babę ogromną ilością wibhuti materializowanego w pustym naczyniu (przypis tłum.: nad posągiem Shirdi Baby trzymano wazę do góry dnem. Baba wkładał rękę do wazy, a na posąg obficie sypało się wibhuti. O wiele więcej popiołu wysypywało się z wazy, niż mogłoby się w niej zmieścić). Ponadto, podczas Mahasziwaratri Bhagawan materializował we wnętrzu swojego ciała Lingom Sziwy, który wydobywał się na światło dzienne przez Jego gardło i usta. To musiał być bardzo bolesny proces. Lingam symbolizuje całe uniwersum. Jego pojawienie się w ustach Bhagawana to jakby narodziny wszechświata z Boskiego Łona. W 1977 roku Swami zaprzestał publicznego materializowania Lingamów oraz ceremonii wibhuti abiszekam. Zwykle po południu wygłasza dyskurs, po którym sam intonuje pierwszy bhadżan. Później wszyscy obecni śpiewają bhadżany przez całą noc. Baba przychodzi rano i błogosławi zebranych kolejnym dyskursem oraz prasadam (przypis tłum.: podczas Mahasziwaratri w 1999 roku Swami znowu zmaterializował Lingom w obecności wszystkich zgromadzonych).
Najważniejszym świętem przełomu marca i kwietnia jest Ugadi - Nowy Rok obchodzony w tym czasie przez ludność południowych Indii. Zwykle o tej porze Swami bywa w Whitefield. Wygłasza dyskurs, w którym podkreśla znaczenie różnych zdarzeń mających nastąpić w nadchodzącym roku. Niedługo po Ugadi celebruje się w Prasanthi Nilayam Ram Navami - święto ku czci Ramy, podczas którego wspomina się Jego Osobę oraz ważne wydarzenia z Jego życia i kontempluje ich symbolikę.
6 maja to Dzień Easwarammy, kiedy to wielbiciele Baby odwiedzają miejsce wiecznego spoczynku i oddają hołd biologicznym rodzicom tej Boskiej Inkarnacji. Swami zwykle organizuje w tym dniu karmienie ubogich. Pod koniec czerwca lub na początku lipca, przy pełni Księżyca, przypada Guru Purnima - święto guru. W tym dniu wszyscy duchowi aspiranci składają hołd u stóp guru. Mamy to szczęście, że za naszego życia Bóg zstąpił na Ziemię, żeby być naszym Sadguru - Najwyższym, Boskim Nauczycielem. Sam Bóg prowadzi nas przez ocean życia ku całkowitemu zjednoczeniu się z Nim.
Urodziny Kriszny, Kriszna Dżanmasztami, wypadają pod koniec sierpnia. Tego dnia odbywa się procesja odświętnie udekorowanych krów z Gokulu, farmy Swamiego, do Prasanthi Nilayam, gdzie Baba osobiście je karmi. Ten obrzęd przypomina czasy Kriszny, kiedy to doglądał On swe stado w Gokulam. Niedługo potem celebruje się Ganeśa Czathurbi - święto ku czci Ganeśy. Pielgrzymi i studenci uczestniczą w procesji, niosąc posążki Ganeśy. Po trzech dniach te posążki zanurza się w pobliskiej rzece lub studni. Tradycja głosi, że Ganeśa wraca do domu podziemnymi szlakami wodnymi.
W tym okresie przypada również Onam - Nowy Rok obchodzony w stanie Kerala. To święto ma związek z jednym z awatarów Wisznu - Wamaną. Pewnego razu Wamana przybrał formę sadhu, który przybył do króla Bali i poprosił o jałmużnę. Miał to być kawałek ziemi, który sadhu odmierzyłby trzema krokami. Król zgodził się na taką ofiarę. Wówczas Wamana zamienił się w Olbrzyma i jednym krokiem objął całą ziemię, a drugim - niebo. Król uświadomił sobie boskość przybysza i ofiarował Mu swój umysł - jako trzeci krok. Ta historia symbolizuje proces całkowitego oddania się Bogu i powierzenia się Jego łasce.
Na przełomie września i października obchodzi się Nawaratri - Dziewięć Nocy, zakończone Widźaja Dasztni (przypis tłum.: święto ku czci Bogini Matki. Przez dziewięć dni i nocy oddaje się cześć Bogini Matce. Dziesiąty dzień nazywa się Widźaja Dasztni). Przez dziewięć dni pali się święty ogień, przy którym modlą się uczeni w Wedach i duchowni. W ten sposób oddają cześć trzem aspektom Bogini Matki: Durdze, Lakszmi i Saraswati, które są ucieleśnieniami siły, pomyślności i wiedzy. W ostatnim dniu, zwanym Widźaja Daszmi, Swami materializuje żółty ryż-i szlachetne kamienie, które wrzuca do tak uświęconego ognia. W tym szczególnym dniu Rama pokonał Rawanę, zatem Widźaja Daszmi symbolizuje zwycięstwo dobra nad złem, cnoty nad nieprawością. To święto symbolizuje również „przekroczenie linii”, czyli uwolnienie się duszy od ograniczeń ciała, jako że w tym dniu opuścił swoje ciało Shirdi Baba.
W październiku, przy pełni Księżyca, przypada Dipawali - święto Światła. Swami rozdaje swym studentom pochodnie, które sam zapala - ta scena stanowi źródło anandy dla obserwujących ją wielbicieli.
Od 19 do 24 listopada trwają obchody urodzin Bhagawana Śri Sathya Sai Baby. Jego przyjście na świat to najpomyślniejsze wydarzenie w dziejach ludzkości - zstąpienie Awatar a, Boskiej Inkarnacji. Cała natura oddaje cześć Bogu. Swami przyjeżdża powozem (przypis tłum.: na stadion) z dwiema rękami wzniesionymi w geście błogosławieństwa. Ubodzy otrzymują ubrania i jedzenie. Wieczorem, 23 listopada, studenci Baby i dzieci Bal Vikas prezentują przygotowany specjalnie na tę okazję program artystyczny. Co dwa lata odbywa się w tym wyjątkowym tygodniu Konferencja Indyjskiej Organizacji Sai, a co pięć lat - Konferencja Światowej Organizacji Sai. Wielbiciele z całego świata przyłączają się do Organizacji Sai, której nadrzędnym celem jest duchowy rozwój jej członków. 22 listopada, w przeddzień urodzin Bhagawana, ma miejsce uroczysta Konwokacja Uniwersytetu. W przeciwieństwie do innych konwokacji, nie ma tu specjalnych zaproszeń - wszyscy są zaproszeni. Boski Rektor nadaje tytuły i błogosławi. Tego dnia przypada również rocznica otwarcia Szpitala Specjalistycznego. Bhagawan naucza, że leczenie i wykształcenie, jako warunki konieczne duchowego rozwoju ludzkości, winny być bezpłatnie zapewnione każdemu. W Jego placówkach edukacyjnych - począwszy od przedszkola po studium podyplomowe - nikt nie musi płacić za naukę. Podobnie rzecz się ma z opieką lekarską - oddział kardiologii i urologii bezpłatnie leczy tysiące pacjentów. Niebawem zostanie otwarty oddział neurologii i onkologii (przypis tłum.: obecnie już otwarte).
W grudniu uroczyście obchodzi się Boże Narodzenie - rocznicę narodzin Jezusa Chrystusa. 24 grudnia aśram rozbrzmiewa kolędami i bhadżanami. 25 grudnia o świcie pielgrzymi śpiewają kolędy przy świetle świec (przypis tłum.: przybywają na plac darśanowy w uroczystej procesji; każdy niesie w ręku zapaloną świecę). Awatar naszej ery, ubrany na biało, wychodzi na balkon, by obdarzyć wszystkich zgromadzonych darśanem i błogosławieństwem.
Co to jest święto? święto to dzień, w którym rodzi się święty człowiek albo kończy karierę niegodziwiec; lub też dzień, w którym człowiek porzuca złą drogę. Okazją do świętowania winno być zwycięstwo cnoty nad nieprawością.
Sathya Sai
Drogi czytelniku - czytałeś o Boskiej Słodyczy.
Z pokorą i uczciwością starałem się przekazać wszystko, czego doświadczyłem w ciągu 40 lat życia na tej Ziemi. Jedynie Swami wie, jak długo jeszcze będę żył w tym fizycznym ciele, które należy wyłącznie do Niego. Każdy mój oddech i każde uderzenie serca są Jego. Nie czuję się kimś wielkim ani nadzwyczajnym. Uważam się za pokornego sługę Bhagawana, który w swej nieskończonej łasce pobłogosławił mnie, czyniąc swym instrumentem.
Jedynym celem, jaki przyświecał mi przy pisaniu niniejszej książki, było udostępnienie czytelnikowi wglądu w majestat i chwałę Boga. Nigdy nie było na tej Ziemi tak kochającego i tak troskliwego Awatara. On dał nam wszystkim możliwość służenia Mu, kochania i DOŚWIADCZANIA Go. Nie zmarnujmy tej wielkiej szansy, jaka już nigdy się nie powtórzy.
Modlę się do Bhagawana o to, żeby Jego łaska spływała na nas wszystkich nieustannie, modlę się o naszą Matkę Ziemię i o to, by Bóg uchronił nas od cierpienia. Niech święte imię Swamiego rozbrzmiewa w każdym ludzkim sercu, niech każde serce promienieje MIŁOŚCIĄ,... MIŁOŚCIĄ,... MIŁOŚCIĄ...
Ahimsa - niekrzywdzenie - jedna z pięciu podstawowych wartości ludzkich nauczanych przez Bhagawana Śri Sathya Sai Babę;
Ajodhja - stolica królestwa Daśarathy, ojca Ramy;
amrita - boski nektar, eliksir nieśmiertelności;
ananda - najwyższa, boska szczęśliwość;
arati - rytuał polegający na paleniu kamfory; jako że kamfora spala się bez żadnych pozostałości, spalanie jej symbolizuje proces oczyszczania się z ego. Płomień spalanej kamfory symbolizuje boską miłość;
Ardżuna - jeden z pięciu braci Pandawów, któremu Kriszna przekazał Bhagawadgitę;
aśram - miejsce pobytu mędrca lub świętego, w którym gromadzą się jego uczniowie albo wielbiciele;
Atma - dusza, duch; rzeczywista jaźń, Jaźń Najwyższa, Bóg;
awatar - wszechobecny Bóg, który zstąpił na Ziemię w ludzkiej postaci; wcielenie, inkarnacja Boga;
Bal Vikas - program nauczania dla dzieci opracowany w oparciu o nauki Bhagawana Śri Sathya Sai Baby;
Bali - mitologiczny król Mahabalipury;
bhadżan - pieśń religijna wielbiąca Boga, zwykle śpiewana w sanskrycie;
Bhagawad Gita - „Pieśń Pana” (Kriszny); poemat filozoficzny odgrywający doniosłą rolę w hinduizmie, jedna ze świętych ksiąg hinduizmu;
Bhagawan - tytuł wyrażający szacunek, używany w odniesieniu do inkarnacji Boga;
bhakti - bezwarunkowa miłość do Boga, całkowite oddanie się Bogu;
bhakta - człowiek w pełni oddany Bogu;
bramin - człowiek należący do najwyższej kasty - kapłańskiej;
darśan - bezpośrednie widzenie awatara, mistrza duchowego, bądź osoby świętej;
Dharma - jedna z pięciu podstawowych wartości ludzkich nauczanych przez Bhagawana Śri Sathya Sai Babę; prawe postępowanie wynikające z miłości do Boga; także: obowiązek, powinność, etyczne zasady;
Durga - jedno z imion Bogini Matki;
Dwaraka - miasto, w którym Kriszna spędził pewien okres swojego życia na Ziemi;
Easwaramma - imię matki Bhagawana Śri Sathya Sai Baby;
Ganeśa - jedno z najpopularniejszych bóstw hinduizmu; Ganeśa usuwa wszelkie przeszkody;
guru - mistrz duchowy, nauczyciel duchowy;
Gita – patrz. Bhagawadgita
Guru Purnima - święto ku czci guru;
in blanco - (czyt.: in blanko) - niewypełniony, podpisany formularz;
interview - (czyt.: interwiu) - spotkanie, rozmowa;
joga - system praktyk duchowych (mentalnych bądź fizycznych), mających na celu osiągnięcie doskonałości duchowej i roztopienie się w Bogu;
jogin - człowiek praktykujący jogę;
Kalijuga - ostatnia z cyklu czterech epok, czyli jug. Obecna – Kalijuga - jest najbardziej mroczną, negatywną epoką;
karma - jedno z podstawowych pojęć indyjskiej filozofii i religii, oznaczające sumę uczynków spełnionych w okresie egzystencji istoty żywej, decydującą o charakterze następnego wcielenia; także: czyn, działanie, akcja; reakcja, której musimy doświadczyć w rezultacie podejmowanych działań; łańcuch przyczyn i skutków;
koledż - szkoła wyższa przy uniwersytecie lub wchodząca w jego skład, albo szkoła o charakterze pośrednim między szkołą wyższą a średnią;
Kriszna - awatar żyjący na Ziemi około 5000 lat temu;
Lakszmi - jedno z imion Bogini Matki, zapewniające dobrobyt;
lila - boska gra, cud; sytuacja kierowana przez Boga, mająca na celu ukazanie nam Jego mocy, miłości, wszechobecności, wszechwiedzy;
Lingam - przedmiot w kształcie owalnym, symbolizujący akt stworzenia oraz jedność stworzonego świata form z bezforemnym Duchem, czyli Bogiem; symbol Sziwy;
lunch - (czyt.: lancz) - posiłek spożywany w porze południowej;
Ma - matka;
Mahabharata - epopeja staroindyjska przedstawiająca dzieje wojny między Pandawami i Kaurawami;
Mahasiwaratri - jedno z największych świąt hinduizmu obchodzone ku czci Sziwy;
maja - złudzenie, iluzja, ułuda; maja sprawia, że faktycznie nierzeczywista, gdyż nietrwała, przemijająca natura, jawi się nam jako ostateczna rzeczywistość;
Makara-Sankranti - święto obchodzone w południowych Indiach, mające związek z przesileniem dnia z nocą, również święto zbioru plonów;
mangala sutra - naszyjnik pomyślności zakładany na szyję panny młodej;
mantra - werset modlitewny, sekwencja słów, najczęściej w sanskrycie, albo zgłoska lub sylaba oddziaływająca na osobę, która ją powtarza, poprzez wibracje dźwiękowe; mantry zwykle zawierają imiona Boga;
moksza - uwolnienie z koła narodzin i śmierci; stan absolutnej wolności, spokoju i szczęśliwości, osiągany w wyniku samorealizacji;
OM - najświętsza mantra hinduizmu (również buddyzmu), reprezentująca istotę Boga, pierwotny dźwięk stworzenia;
omkar - intonowanie mantry OM;
padnamaskar - dotknięcie stóp guru, stanowiące wyraz bezwarunkowego oddania i czci;
prasadam - pokarm pobłogosławiony przez Boga;
Prema - wszechogarniająca, najdoskonalsza, najczystsza boska Miłość; także jedna z pięciu podstawowych wartości ludzkich nauczanych przez Bhagawana Śri Sathya Sai Babę;
Premaswarupa - ucieleśnienie boskiej Miłości;
Purany - staroindyjskie teksty filozoficzno-religijne;
Radha - pasterka, która całym sercem oddała się Krisznie; symbol bhakti - idealnej miłości człowieka do Boga;
Rama - awatar żyjący na Ziemi około 7000 lat temu;
Rawana - król Lanki żyjący w czasach Ramy. Symbol wszelkiego zła, którego źródłem jest ego;
samsara - przepływ czasu, zmiana, koło narodzin i śmierci; także: doczesny świat;
sadhu - osoba święta lub mędrzec;
Sai Ram - jedno z imion Bhagawana Śri Sathya Sai Baby wskazujące na to, że ten awatar jest tym samym, kim był Rama; także mantra; również zwrot używany przez wielbicieli Bhagawana Śri Sathya Sai Baby na powitanie, pożegnanie i w innych okolicznościach;
sankirtan - wspólne śpiewanie imion Boga;
Saraswati - jedno z imion Bogini Matki;
sari - tradycyjny ubiór kobiecy w Indiach; odpowiednio upięty prostokąt tkaniny tworzący suknię;
Satja - prawda - jedna z pięciu podstawowych wartości ludzkich nauczanych przez Bhagawana Śri Sathya Sai Babę;
Seva Dal - nazwa skrzydła sevy Organizacji Sai w Indiach;
seva - bezinteresowna praca na rzecz innych, bezinteresowna służba bliźniemu i światu, traktowana jako służba Bogu;
Shirdi Baba - awatar Sai obejmuje potrójną manifestację Boga w trzech ciałach. Shirdi Sai Baba był pierwszą z tych manifestacji, żył do 1918 r.; Bhagawan Śri Sathya Sai Baba jest obecną, a Prema Sai Baba objawi się w rok po śmierci fizycznego ciała Sathya Sai Baby;
sikhizm - kierunek religijny o elementach hinduistycznych i muzułmańskich utworzony ok. 1500 r. przez guru Nanaka; później, ok. 1700 r., guru Govind Singh zorganizował sikhów w zakon rycerski;
Sita - żona i towarzyszka Śri Ramy. Ideał kobiety, matki i żony;
Śri - tytuł wyrażający szacunek, używany w Indiach w odniesieniu do osób wysoko rozwiniętych duchowo lub uważanych za święte;
suprabhatam - śpiewanie Bogu o świcie;
Swami - wyrażające szacunek określenie, jakim tytułuje się osobistości duchowe. Tak zwracają się do Bhagawana Śri Sathya Sai Baby Jego wielbiciele;
swarupa - forma, ucieleśnienie;
sankalpa śakti - moc stwarzania, siła woli wypływająca z poczucia jedności z Bogiem, obecna (choć nie przejawiona) w każdym człowieku;
Santi - pokój - jedna z pięciu podstawowych wartości ludzkich nauczanych przez Bhagawana Śri Sathya Sai Babę;
Sziwa - jeden z trzech aspektów Boga w hinduizmie, ten który prowadzi do roztopienia się w Bogu, Brahma - Stwórca, Wisznu - ten, który podtrzymuje wszelkie stworzenie;
Ugadi - Nowy Rok obchodzony przez ludność południowych Indii na przełomie marca i kwietnia;
Wedy - najstarsze teksty literatury indyjskiej, uważane za teksty objawione przez Boga. Są to poetyckie hymny, mantry i inne teksty recytowane lub śpiewane przez kapłanów;
wibhuti - nazwa świętego popiołu materializowanego przez Bhagawana Śri Sathya Sai Babę; symbol Ostatecznej Prawdy, która nie podlega żadnym zmianom;
Wisznu - jeden z trzech aspektów Boga w hinduizmie, ten który podtrzymuje wszelkie stworzenie: Brahma - Stwórca, Sziwa - ten, który prowadzi do roztopienia się w Bogu;
Wisznuloka - siedziba pana Wisznu.
Dom Wydawniczy „LIMBUS” Sp. z o.o.
ul. Pomorska 39, 85-959 Bydgoszcz 2
skr. poczt. 21
tel./fax (052) 328-79-74
e-mail: ksiegarnia@limbus.com.pl