bardzo się starałam. Żeby uporać się z wszystkim naraz. Przynosiłam kiepskie cenzurki. Ojciec krzyczał, matka płakała. A ja miałam sobie za złe, że daleko mi do ideału. I znów zaczynałam się starać... —
Jest rzeczą charakterystyczną, iż w wielu domach dysfunkcyjnych członkowie rodziny koncentrują się nie na tym, co sprawia, że dom nie funkcjonuje jak należy, lecz na problemach podrzędnych i prostszych, które zdają się być do rozwiązania. W rodzinie Lisy wszyscy (włącznie z samą Lisa) przejmowali się jej słabymi postępami w nauce, jak gdyby tu właśnie tkwiło źródło całego nieszczęścia.
Dziewczyna uginała się pod nawałem zadań. Nie dosyć, że usiłowała rozwiązać za rodziców ich problem. Nie dosyć, że wzięła na siebie to wszystko, co powinna w zdrowym domu robić matka. Uznała się jeszcze za przyczynę katastrofalnych stosunków w rodzinie. Nie sposób było temu podołać, więc ponosiła ciągłe klęski, mimo heroicznych wysiłków. Najbardziej ucierpiało na tym jej poczucie własnej wartości.
— Jednego
dnia zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki
i
powiedziałam tak: pozwól mi do siebie mówić. Nie musisz
słuchać.
Możesz
czytać książkę. Ja po prostu potrzebuję kogoś na drugim
końcu
kabla. Ale oczywiście wysłuchała mnie. I to bardzo uważnie.
Była
córką alkoholika i chodziła na zajęcia dla dzieci z tego
rodzaju
domów.
Ja jednak wciąż nie potrafiłam dopuścić myśli, że w
naszym
domu
jest coś nie w porządku. Poza wyskokami ojca. Nienawidziłam
go-
Sączyłyśmy w milczeniu herbatę. Lisa próbowała przełknąć gorycz tych wspomnień.
— Ojciec
odszedł od nas, gdy miałam szesnaście lat. Siostra już
wtedy
wyfrunęła. Czekała tylko na pełnoletność, znalazła
sobie
pracę
na pełny etat i spakowała manatki. Zostaliśmy we trójkę.
Matka,
brat
i ja. Chyba nie wytrzymywałam presji obowiązków, które sama
na
siebie
nałożyłam. W kółko opiekować się matką, wciąż
pilnować
brata.
Wyjechałam do Meksyku, wyszłam za mąż, wróciłam do
kraju,
wzięłam
rozwód. A potem prowadzałam się przez całe lata z
różnymi
facetami.
W jakieś pięć miesięcy po rozbracie matki z butelką poznałam Gary'ego, przez koleżankę. Zabrała nas oboje na przejażdżkę samochodem. Gary palił „trawę". Sposobał mi się i ja spodobałam się jemu. Wkrótce zadzwonił i przyszedł w odwiedziny. Poprosiłam, żeby pozował mi do portretu. Dla zabawy, ma się rozumieć. Zaczęłam
szkicować i nagle ogarnęła mnie fala uczucia. Pamiętam to doskonale, bo nigdy nie doznałam czegoś równie przejmującego przy mężczyźnie.
Był naćpany na sztywno. Siedział i mówił coś do mnie bardzo powoli, jak to zwykle mówią naćpani. A ja nie mogłam dalej szkicować, bo strasznie trzęsły mi się ręce. Musiałam zasłonić się szkicownikiem opartym o kolana, żeby tego nie spostrzegł.
Teraz wiem, że zareagowałam tak silnie na jego sposób mówienia. Zupełnie jak matka, gdy piła od rana. Te same długie pauzy, ten sam staranny dobór słów, to samo skandowanie. Pociąg fizyczny do przystojnego mężczyzny zlał się w jedno z niewygasłą miłością do matki. Ale wtedy nie miałam pojęcia, dlaczego tak reaguję. Więc oczywiście nazwałam to „zakochaniem".
Nie przypadkiem Lisa „zakochała się" w Garym wkrótce po tym, jak matka rzuciła picie. Rozstanie nie naruszyło więzi łączącej obie kobiety. Choć znajdowały się z dala od siebie, matka była wciąż dla Lisy najważniejszą osobą w życiu i stałym punktem odniesienia. Kiedy zrozumiała, że matka wydobywa się z alkoholizmu bez jej pomocy, Lisę ogarnął ostry lęk. Oto nie będzie już nikomu tak bardzo potrzebna. Szybko poszukała następnego nałogowca. Dopóki matka piła, kontakty z mężczyznami miały charakter dość powierzchowny i banalny. Tym razem straciła dla mężczyzny głowę. Musiała być czyjąś główną podporą i jedyną ostoją, żeby znów poczuć się „normalnie".
Związek z Garym trwał sześć lat. Wprowadził się do niej natychmiast. I już w pierwszych tygodniach postawił sprawę jasno. Jeśli trzeba wybrać między zapłaceniem komornego a kupnem narkotyku, to on opowiada się stanowczo za narkotykiem. Lisa żywiła niezbitą nadzieję, że Gary się zmieni. Że doceni wspólny dom i nie zechce go zniszczyć. Że pokocha ją tak mocno jak ona jego.
Gary pracował co najwyżej dorywczo i zgodnie z zapowiedzią, całe zarobki przepuszczał na marichuanę i haszysz. Lisa początkowo towarzyszyła mu w „odlotach", ale prędko zorientowała się, że nie pogodzi ich z własną pracą. Uważała, że jest odpowiedzialna za utrzymanie domu, a wszelkie obowiązki traktowała zawsze nadzwyczaj serio. Czasem miewała ochotę powiedzieć Gary'emu, żeby sobie poszedł do diabła — kiedy na przykład zabrał jej pensję z torebki albo spędził całą noc poza domem. Albo kiedy wracając wyczerpana z pracy zastawała w mieszkaniu „szalone" przyjęcie. Ale Gary zaraz zjawiał się z torbą własnoręcznie dokonanych zakupów. Albo czekał na nią z gotowym obiadem. Albo mówił, że właśnie zdobył specjalnie
56
57