Gdyby
Remus wiedział…
Zostało
tylko czworo uczniów. Czekali z niecierpliwością, by dowiedzieć
się, z kim przyjdzie im spędzić cały przyszły tydzień. Reszta
szóstoklasistów była już podzielona na pary, które
podekscytowane dyskutowały między sobą. Entuzjastycznie wymieniali
uwagi na temat czekającego ich zadania i nikt nie zwracał uwagi na
pozostałe bez przydziału osoby. Wreszcie przez szmer rozmów
przebił się donośny głos Dumbledore’a.
–
Następna para to pan Malfoy i… – Dyrektor zawiesił na chwilę
głos.
Tylko
nie ja… tylko nie ja. Harry żarliwie modlił się w duchu.
Ktokolwiek inny, niech to nie będę…
–
Pan Potter – dokończył radośnie Dumbledore.
…ja…
Jęknął w myślach załamany.
W
tym momencie był wściekły, a przecież tak cieszył się z pomysłu
Remusa. Lupin wrócił, na prośbę dyrektora, by objąć, pechową
do tej pory, posadę. Pomysł polegał na tym, że zamiast egzaminów
końcowych z OPCM, szóstoklasiści będą mieli praktyczny
sprawdzian umiejętności, polegający na przetrwaniu z partnerem
tygodnia w Zakazanym Lesie. Gdy Harry z Ronem dowiedzieli się o tym,
byli tak zachwyceni, że natychmiast poszli to oblać. Hermiona, jak
zwykle, została w swoim dormitorium, by nauczyć się „kilku”
zaklęć, które mogłyby się przydać na łonie natury. Chłopcy
nie mogli oprzeć się wrażeniu, że chyba wolałaby tradycyjny i w
pełni przewidywalny test.
Sam
w tym momencie dał by wiele, by odbył się normalny egzamin.
Tydzień z Malfoyem! Rzucił Remusowi zrozpaczone spojrzenie, ale ten
tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco.
–
O stary, masz przerąbane – Ron współczująco poklepał
przyjaciela po plecach. Nagle zaczął się śmiać.
–
Mogę wiedzieć, co cię tak, na Merlina, bawi?! – warknął Harry.
– Bo ja w tej sytuacji nie widzę nic śmiesznego…
–
Nie… przepraszam, a-ale spójrz na… – rudowłosy chłopak,
dusząc się ze śmiechu, wskazał na Malfoya, który, delikatnie
mówiąc, był w szoku. Srebrzystoszare oczy blondyna powiększyły
się dwukrotnie, patrząc z niedowierzaniem to na Harry’ego, to na
Dumledore’a.
***
W
końcu Draco odzyskał głos.
–
To… To jakaś pomyłka! – krzyknął ze złością. – Żądam
ponownego losowania! Mój ojciec…
–
Twój ojciec, Draco, nic tu nie wskóra – powiedział dyrektor. –
A wracając do przydziału partnerów, to się nawet dobrze składa.
Należy pielęgnować przyjaźń między domami – dodał, mrugając
wesoło.
Tym
razem to Potter wybuchnął.
–
Przyjaźń?! Jaką, cholera, przyjaźń! Przecież my się nawzajem
pozabijamy!
–
Harry, nalegałbym, byś nie używał przy mnie takiego słownictwa.
I uspokój się. To już postanowione. Idziesz do Zakazanego Lasu z
panem Malfoyem – powiedział stanowczo dyrektor, po czym zwrócił
się do wszystkich uczniów. – Spotykamy się jutro o dziewiątej
rano na szkolnych błoniach. Zostanie na was rzucone zaklęcie
połączenia, tak, aby partnerzy nie mogli oddalić się od siebie
nawzajem dalej niż na pięć metrów…
Z
Dracona wydobył się bezwiedny jęk.
–
To konieczne?...
–
Owszem – w oczach dyrektora błyskały wesołe ogniki. – Nie
możemy dopuścić do tego, żeby ktoś się zgubił. Gdy już
zostaniecie połączeni, dostaniecie dwa świstokliki powrotne. Jeden
aktywuje się, gdy minie wyznaczony tydzień; drugi – to
świstoklik, który możecie aktywować hasłem w momencie
zagrożenia. Hasło brzmi: „w jedności siła”. Nie używajcie go
pochopnie – jest to równoznaczne z obniżeniem oceny końcowej,
adekwatnie do tego, ile czasu wytrzymacie. Weźcie ze sobą tylko
różdżki. Oprócz tego dostaniecie śpiwory i prowiant na dwa, trzy
dni. To chyba wszystko. Jakieś pytania? Nie? To idźcie odpocząć,
jutro czeka was ciężki dzień.
–
I to jeszcze jak – mruknął do siebie Draco.
***
–
Daj spokój, może nie będzie tak źle. – Hermiona nieudolnie
starała się pocieszyć przybitego perspektywą spędzania czasu ze
znienawidzonym Ślizgonem Harry’ego.
–
Nie tak źle?! Dziewczyno, to MALFOY! – W głosie Rona słychać
było przerażenie.
–
No właśnie – mruknął Harry do przyjaciółki. – Nie macie z
Ronem na co narzekać, ty jesteś z Padmą, a on z Seamusem.
–
Nie martw się, przynajmniej cię nie zabije, bo wtedy utknąłby w
Zakazanym Lesie, nie mogąc odejść od twojego gnijącego ciała na
odległość węchu. Co najwyżej trwale cię okaleczy.
–
RON!... – syknęła Hermiona, ale chłopak tylko wzruszył
ramionami.
–
Nie ma co, bardzo mi pomogłeś – odparł z goryczą Harry. Wstał
z kanapy, na której siedział z przyjaciółmi. – Idę spać,
dobranoc.
–
Dobranoc, Harry – odpowiedzieli jednocześnie, po czym odprowadzili
niespokojnym wzrokiem przyjaciela, który szedł ze zwieszoną głową
do swojego dormitorium.
Siedzieli
chwilę w ciszy.
–
Jak myślisz, jak to się skończy?
–
Nie wiem, Ron, naprawdę nie wiem. Ale mam bardzo złe przeczucie.
***
Wściekły
Draco leżał na łóżku, wbijając wzrok w sufit. Po przydziale
partnerów blondyn wyszedł szybko z Sali i, nie zwracając uwagi na
współczujące spojrzenia Ślizgonów, poszedł prosto do swojego
prywatnego dormitorium. Ze złości rozwalił pół pokoju, a teraz
zastanawiał się, jak ma przeżyć najbliższy tydzień bez
zamordowania Pottera lub popełnienia samobójstwa. Potter… ten
chłopak ostatnio zbyt często zajmował jego uwagę. Nieustannie
łapał się na tym, że myślał o rzeczach, o których absolutnie
myśleć nie powinien. Że w słońcu we włosach bruneta igrają
świetliste refleksy, że gdy się śmieje, jego oczy tak pięknie
błyszczą, a to jego wieczne roztargnienie jest po prostu urocze…
Potrząsnął głową ze złością. Znowu! Dlaczego tak się dzieje?
Przecież go nienawidzi! To jego największy wróg. To POTTER, na
Merlina! Draco wiedział od dawna, że jest gejem, ale, do cholery,
przecież nie mógł go pociągać ten idiota! Prawda?... Zresztą,
jest tylko nastolatkiem, w którym szaleją hormony. To nic nie
znaczy. Trochę uspokojony westchnął cicho, przewrócił się na
bok i zapadł w niespokojny sen…
***
Harry
obudził się, usiadł w pościeli i przeciągnął powoli. Nagle
przypomniał sobie, co to za dzień i z jękiem rezygnacji opadł z
powrotem na łóżko. Po chwili stwierdził jednak, że co ma być,
to będzie i nie ma sensu martwić się na zapas. Dziarskim ruchem
zerwał się z posłania i, w całkiem dobrym humorze, poszedł do
łazienki. Mimo, że narobił sporo hałasu, wszyscy jeszcze spali,
gdy wrócił.
–
POBUDKAAA! – Po chwili przepełnionej jękami protestu Harry
oberwał trzema poduszkami. Neville nadal smacznie chrapał. Gdy
chłopcom udało się wstać i wyszykować, było dość późno,
więc szybko pobiegli na błonia. Na miejscu byli już wszyscy.
–
Proszę o ciszę! – Uczniowie momentalnie zamilkli, czekając na
dalsze słowa dyrektora. – Teraz podchodźcie do mnie parami.
Harry
niechętnie zbliżył się do Malfoya, który patrzył na niego
obojętnie. Stali chwilę w ciszy. Zdziwiło to Gryfona, który
spodziewał się drwin. Blondyn jeszcze nigdy mu nie przepuścił. Po
chwili Harry stwierdził, że najlepszą obroną jest atak.
–
A ty co, Malfoy, chory jesteś? – warknął. – Minęło już
jakieś pół minuty, odkąd tu przyszedłem, a ty jeszcze nie
zjechałeś ani mnie, ani moich przyjaciół.
Praktycznie
widział, jak w głowie Ślizgona formuje się cięta riposta, ale,
ku zdumieniu Harry’ego , została od razu zduszona. Odpowiedź
Malfoya była zupełnie… niespodziewana.
–
Słuchaj, Potter, chcesz tego, czy nie, jesteśmy partnerami. Na czas
egzaminu proponuję zawieszenie broni.
Harry
stał wmurowany w ziemię, patrząc głupim wzrokiem na Malfoya.
–
S-słucham?... – wydusił w końcu.
W
tym momencie para z tyłu popchnęła ich w stronę dyrektora, który
z uśmiechem wcisnął im w ręce wyposażenie i świstokliki
powrotne, po czym podał pióro, które miało przenieść chłopców
do Zakazanego Lasu.
–
Miłej podróży. – Usłyszał tylko Harry, po czym poczuł
szarpnięcie w okolicach pępka. Stopy Gryfona oderwały się od
ziemi. Wiatr świstał mu w uszach, a przed oczami wirował cały
świat. Malfoy mknął u jego boku.
***
Wylądowali
na małej polanie, na której skraju szemrał wesoło wąski
strumyczek. Draco od razu zauważył, że mieli wielkie szczęście –
nie będą musieli szukać odpowiedniego miejsca na obóz. Gdy już
rozeznał się w sytuacji, w jakiej się znaleźli, odwrócił się w
stronę Pottera, który nadal patrzył się na niego z niezbyt
inteligentną miną.
–
Cóż, warto było zaproponować rozejm choćby po to, by zobaczyć
twój wyraz twarzy – rozbawiony Draco ledwo opanował wybuch
śmiechu.
–
Och – sarknął Potter, odzyskawszy panowanie nad sobą. – Musisz
przyznać, że dosyć trudno było spodziewać się po tobie takiej
reakcji. Raczej oczekiwałem wielkiej kłótni, zakończonej
widowiskowym pojedynkiem.
–
Czy to propozycja? – Brwi blondyna uniosły się wysoko. – Jeśli
będziesz nalegać…
–
Nie! Malfoy, do cholery. Po prostu trudno mi tak nagle uwierzyć w
twoją dobrą wolę! Przez te wszystkie lata…
–
Przez te wszystkie lata nie byłem na ciebie skazany w dzień i w
noc! – przerwał mu gniewnie Draco. – To NIE jest normalna
sytuacja, a ja tylko staram się znaleźć z niej jak najlepsze
wyjście. Doceń to.
Potter
chwilę zastanawiał się nad słowami Dracona.
–
No dobrze, załóżmy, że ci wierzę. Przydałoby się ustalić
kilka zasad. Na początek… – Nagle przerwał w pół zdania. –
Ej, słyszałeś to?!
–
Co Potter, słyszysz głosy? – spytał ironicznie Draco. – Goyle
też, ale on się leczy.
–
Mógłbyś do tego podejść trochę poważniej? – warknął
czarnowłosy. –Nie wiem, czy pamiętasz, ale nadal jesteśmy w
Zakazanym Lesie.
–
To niby twoje podejście do sytuacji jest poważne? Potter, zamiast
pieprzyć trzy po trzy, powinniśmy zbudować szałas; przecież nie
będziemy spać pod gołym niebem, trzeba też zebrać opał na noc i
zastanowić się nad zabezpieczeniami przed zwierzętami.
Potter,
dzięki niech będą Merlinowi, zrezygnował z kłótni.
–
To od czego zaczynamy, Malfoy?
***
Ku
zdumieniu Harry’ego, pracowali razem sprawnie i szybko. Może
Malfoy trochę za bardzo się rządził, ale Gryfon musiał przyznać,
że jego pomysły były bardzo dobre. Ze względu na zaklęcie
połączenia większość rzeczy musieli robić razem. Zaczęli od
oczyszczenia całej polany z większych kamieni, które przydadzą
się potem do obłożenia ogniska, raz suchych gałęzi, które
nadadzą się do spalenia. Następnie poszli w głąb lasu, by
znaleźć młode drzewka, których pnie posłużą do zbudowania
szałasu. Zachowywali się bardzo ostrożnie, ale, na szczęście,
nie spotkała ich żadna dziwna niespodzianka.
Harry
siedział teraz, przygotowując miejsce na ognisko. Malfoy kucnął w
pobliżu i ostrzył końce pni przemyconym przez niego nożem.
Zapracowani, nie rozmawiali wcale, pomijając zdawkowe uwagi typu:
„przytrzymaj to chwilę”, czy „ obetnij ten kawałek, proszę”.
Harry ze zdziwieniem zauważył, że towarzystwo Malfoya sprawia mu
przyjemność. Spojrzał na Ślizgona; jego twarz miała skupiony
wyraz. Bez tego sarkastycznego uśmieszku jego oblicze było spokojne
i pełne harmonii. Wyglądał tak… sympatycznie. Jak gdyby na
miejscu ironicznego i zadufanego w sobie bubka pojawił się zupełnie
inny chłopak. Chciał odwrócić wzrok i wrócić do pracy, ale coś
mu nie pozwalało. Może świadomość, że gdy stąd wrócą, już
nigdy nie będzie miał szansy poznać Malfoya od tej strony…
***
Draco
skończył ociosywać ostatni pieniek. Podniósł wzrok, żeby
zobaczyć, jak radzi sobie Potter. Cóż… Przerwał pracę w
połowie, a teraz siedział patrząc na blondyna, jakby widział go
po raz pierwszy.
–
Coś nie tak, Potter? Wiem, że mam piękny profil, ale mamy dużo
roboty… Więc, zamiast mnie podziwiać, skończ to cholerne ognisko
– Draco zamaskował swoje zdziwienie ironicznym komentarzem.
–
Co?! Nie, ja nie… Po prostu… Och, nieważne – Ślizgon z
rozbawieniem patrzył na plączącego się i rumieniącego Pottera.
Czyżby
podobał się czarnowłosemu? Nie miałby nic przeciwko… Na
Merlina! Znowu! Bzdura, oczywiście, że jest mu doskonale obojętne,
co myśli o nim ten irytujący, głupi i cholernie seksowny Gryfon.
Jęknął w duchu. Chyba musi pogodzić się z faktem, że podoba mu
się Potter.
–
Tłumacz się, tłumacz – Draco rzucił mu pełne politowania
spojrzenie.
Gryfon,
o ile to możliwe, zaczerwienił się jeszcze bardziej.
***
Harry
był wściekły na siebie, że dał się tak głupio sprowokować.
Ale jak Malfoy mógł sugerować, że on… Nie, to śmieszne.
Przecież tylko patrzył na blondyna! Ale w takim razie dlaczego tak
się speszył, jak gdyby Ślizgon przyłapał go na czymś
niestosownym?... Gryfon zachowywał się jak idiota, a Malfoy pewnie
świetnie bawił się jego kosztem. Harry uspokoił się i szybko
dokończył porzuconą pracę.
Malfoy,
który przyglądał się temu bez słowa, wstał i powiedział:
–
Zbliża się szesnasta, a my nawet nie zaczęliśmy budować szałasu.
Rusz się, musimy to skończyć przed zmrokiem.
Harry
jęknął, ale posłusznie się podniósł, gotów do dalszej pracy.
Nie mieli problemów z ustawieniem szkieletu; ziemia była miękka i
zaostrzone pieńki wchodziły w nią jak w masło. Trochę więcej
kłopotu sprawiło im przymocowanie do niego gałęzi, ale, dzięki
magii, i z tym dali sobie radę (nie ma to jak zaklęcie trwałego
przylepca). Szczeliny pozatykali mchem, którym porośnięta była
polana. Gdy skończyli, zaczął już zapadać zmierzch. Rozpalili
ognisko, usiedli przy nim i zjedli kolację – pierwszy posiłek od
śniadania. Postanowili oszczędzać prowiant, jak to tylko możliwe.
Siedzieli w milczeniu, ale nie była to nieprzyjemna cisza. Po jakimś
czasie przerwał ją Malfoy:
–
Z tego co pamiętam, chciałeś ustalać zasady – Ślizgon spojrzał
na Harry’ego pytająco. – Jakieś propozycje?
–
Owszem. Po pierwsze – nie rozmawiamy na drażliwe tematy, nie
wszczynamy kłótni i ogólnie jesteśmy dla siebie… uprzejmi –
brunet skrzywił się, jakby ostatnie słowo z trudem przeszło mu
przez gardło.
–
Dobrze, ale w takim razie stawiam warunek – mówimy sobie po
imieniu. – Odpowiedzią Gryfona była głucha cisza. – No co? A
ty myślisz, że zwracanie się do kogoś po nazwisku to szczyt
uprzejmości? – Ślizgon uniósł ironicznie jedną brew.
–
Zgadam się… Draco – Harry wyglądał, jak gdyby dziwił się
własnym słowom.
–
Wspaniale, Harry – blondyn wyszczerzył się w uśmiechu. –
Dalsze propozycje?
***
Draco
był w świetnym humorze. Ba, w szampańskim nawet! Odkąd przyznał
przed sobą, że pragnie Harry’ego (Harry’ego, nie Pottera!)
postanowił go zdobyć, by pozbyć się tej chorej fascynacji. A
trzeba dodać, że Malfoyowie zawsze dostają to, czego chcą. No a
to namówienie Gryfona, żeby przeszli na ty – nie ma co, to było
genialne! Draco był coraz bliżej celu, który stanowiło zbliżenie
się do Harry’ego. Powolutku, powolutku… W końcu dopnie swego.
Byle chłopaka nie spłoszyć.
Omówili
jeszcze głupoty typu rozplanowanie jutrzejszego dnia czy kolejność
trzymania warty. On będzie czuwał od pierwszej do trzeciej, a potem
obudzi Gryfona, który będzie pilnował obozu do rana.
Harry
poszedł spać, a Draco siedział przed szałasem, patrząc w ogień.
Wsłuchiwał się w ciszę, którą przerywał jedynie cichy oddech
bruneta. Gdy stał się on głębszy, Ślizgon odwróciła się w
stronę Harry’ego. Śpiący chłopak wyglądał tak niewinnie i
spokojnie. Jego pięknie wykrojone usta były delikatnie rozchylone.
Ten widok był po prostu uroczy. Draco zmarszczył lekko brwi.
Malfoyowie nie powinni się zachwycać niewinnością upomniał się
w duchu. Resztę warty spędził wpatrując się w śpiącego
Harry’ego. Gdy nadeszła trzecia wstał, by obudzić chłopaka.
Podszedł do niego i kucnął koło śpiwora śpiącego Gryfona.
–
Harry?... – Powiedział cicho i dotknął rękę bruneta, który w
następnej chwili złapał go przez sen za dłoń, splótł swoje
palce z palcami Ślizgona i z powrotem zapadł głębiej w krainę
snów.
Dracona
zamurowało. Klęczał koło Gryfona dobre pięć minut, patrząc na
ich złączone dłonie. Czuł, jak jego serce zalewa fala uczucia.
Nie potrafił go nazwać, ale to było takie ciepłe i… dobre.
Opamiętał się w końcu i delikatnie wyplątał swą dłoń z
uścisku. Złapał bruneta za ramię i lekko nim potrząsnął. Harry
otworzył wreszcie swoje zielone, teraz jeszcze lekko zamglone od
snu, oczy. Szybko oprzytomniał:
–
Moja warta, tak? Ty się lepiej od razu połóż, wyglądasz na
wyczerpanego – zaczął wychodzić, ale odwrócił się, jakby
nagle o czymś sobie przypomniał. – A, i jeszcze jedno.
Blondyn
spojrzał się na niego ze zdziwieniem.
–
Tak?
–
Dobranoc, Draco. Miłych snów.
***
Harry,
choć bardzo chciał wywiązać się z powierzonego mu zadania,
siedział pogrążony w półśnie. Plecami oparł się o szałas i
pozwolił myślom swobodnie płynąć. Zastanawiał się nad dziwnym
zachowaniem Mal… Dracona. Jego stosunek do Harry’ego gwałtownie
zmienił się o 180 stopni, a Gryfon nie miał pojęcia, czemu tak
się stało. Ale się dowiem – postanowił. Spojrzał na zegarek –
dochodziła ósma rano, najwyższy czas obudzić blondyna. Jednak
wyglądał on tak bezbronnie, że Harry nie miał serca tego zrobić.
Cóż, nic złego się nie stanie, jak dam mu pospać jeszcze
chwilkę…
Jakiś
czas później doszedł go zaspany głos Dracona:
–
Czemu mnie nie obudziłeś, jak się umawialiśmy? Zaraz dziewiąta,
a tu nic nie zrobione… Co ty myślisz, że żarcie nam tu na
drzewach wyrośnie?!
Harry
zamiast odpowiedzi wzruszył ramionami, choć Ślizgon i tak nie mógł
tego zobaczyć. Po chwili dodał:
–
Rusz się i choć nad strumień. Chcę się wreszcie umyć… Kąpiesz
się pierwszy?
–
Co stoi na przeszkodzie, żebyśmy kąpali się w tym samym czasie?
Strumień jest wystarczająco szeroki. No, chyba, że się wstydzisz,
cnotliwy Gryfonku – Ślizgon uśmiechnął się chytrze.
Brunet
odwrócił się, by ukryć przed Draconem rumieniec.
–
Oczywiście, że nie! Niby czego? Pospiesz się i choćmy wreszcie!
Draco
wyszedł w końcu z szałasu i Harry’ego zatkało. Blondyn był w
obcisłych jeansach… i tylko jeansach. Gryfon wiedział, że Draco
jest wysportowany, ale nigdy nie widział go bez koszulki. Ciało
Ślizgona wyglądało jak wyrzeźbione – szerokie ramiona, wąskie
biodra, delikatnie zarysowane mięśnie, których gra była widoczna
pod mlecznobiałą skórą przy każdym ruchu. Z zażenowaniem
uświadomił sobie, że stoi, wgapiając się w Dracona. Szybko
odwrócił wzrok. Ślizgon, zachowując się, jak gdyby nic nie
zauważył, rzucił tylko:
–
No, to idziemy.
***
Draco
z zadowoleniem przyglądał się, jak Harry reaguje na jego ciało.
Był pewien, że podoba się Gryfonowi. Kwestia czasu, zanim i on to
sobie uświadomi.
Gdy
doszli nad strumień, zdjął spodnie i w samej bieliźnie wszedł do
wody. Z tego miejsca obserwował, jak Harry się rozbiera. Mieli
zupełnie inną budowę – brunet był szczupły, prawie chudy, ale
mimo wszystko harmonijnie zbudowany. Miał ciemną, oliwkową skórę,
na której widniało kilka drobnych blizn. Z takim talentem do
popadania w tarapaty to nie dziwne – przemknęło przez głowę
blondynowi.
Po
porannej toalecie Draco usiadł na słońcu, aby jego długie włosy
szybciej wyschły, a Harry poszedł się na chwilę zdrzemnąć –
nie był przyzwyczajony do tak krótkiego snu.
Nagle
blondyn usłyszał łopot skrzydeł – po chwili na polanie
wylądował hipogryf. Bardzo znajomy hipogryf. Mówiąc dokładniej,
Hardodziób. Pamiętając swoje wcześniejsze doświadczenia z tym
zwierzęciem, postanowił iść po Harry’ego.
–
Za cholerę nie mam zamiaru sam podchodzić do tego wyrośniętego
kuraka z kopytami – wymamrotał pod nosem.
Och,
Draco chyba nie wyciągnął lekcji z poprzedniego spotkania.
Ostatnie,
co zapamiętał, to ostre pazury rozszarpujące jego plecy.
***
Harry
odetchnął z ulgą – blondyn wreszcie otworzył oczy. Teraz, gdy
przestał się niepokoić o Ślizgona, brunet poczuł przypływ
złości.
–
Co ty sobie, na Merlina, myślałeś, denerwując hipogryfa?! –
wściekły syk Gryfona przeciął powietrze. – Czy ty wiesz, jak
byś mógł skończyć, gdybym nie siedział na Zielarstwie z
Nevillem?! Przecież gdyby nie ten cholerny napar z kwiatów nagietka
i skrzypu polnego, natychmiast wdałoby się zakażenie!...
Chłopak
wyrzucił z siebie całą złość i teraz po prostu siedział,
zmęczony kilkudniową opieką nad nieprzytomnym lub majaczącym
blondynem.
–
Przepraszam za kłopot… I dzięki za pomoc – doszedł go cichy
głos Dracona.
–
Na Merlina, naprawdę myślisz, że to o to chodzi?! Że dlatego
jestem zły? Ja… Ja się martwiłem o… Ciebie – wyszeptał
Harry.
–
Dlaczego? – spytał po chwili lekko zaskoczony blondyn.
–
Ty… ty jesteś inny tutaj. Bardziej ludzki, nie jesteś taki…
niedostępny. Poza tym, opiekowałem się tobą pięć dni i… cała
ta nienawiść zamieniła się w… nie wiem, jak to nazwać. Troskę?
– zapytał cicho samego siebie, po czym, zdenerwowany, że
powiedział zbyt wiele, poderwał się nagle i wyszedł przed szałas.
***
Draco
nadal rozmyślał nad słowami Harry’ego, podczas gdy ten wrócił
do szałasu i krzątał się koło blondyna, podając mu picie i
przygotowując posiłek. A dokładniej, kanapki.
–
S-skąd to wytrzasnąłeś? – wydukał zdziwiony Ślizgon.
–
Od Hagrida. Hardzodziób przyniósł. Gdyby nie to, umarlibyśmy z
głodu lub musiałbym taszczyć cię po lesie w poszukiwaniu
jedzenia. Pamiętasz, zaklęcie połączenia – odparł Harry.
Gdy
tylko skończył jeść, Gryfon poprosił go, żeby przewrócił się
na brzuch. Draco spojrzał się na niego pytająco.
–
No, przecież muszę ci przemyć rany – prychnął zniecierpliwiony
brunet.
Faktycznie,
gdy o tym wspomniał, Draco poczuł, że całe plecy nieprzyjemnie go
pieką. Odwrócił się, a Harry bez słowa zaczął delikatnie
przemywać jego rany. Ślizgon przymknął oczy i rozkoszował się
lekkim, prawie czułym dotykiem.
–
Skończyłem – powiedział cicho Harry, po czym usiadł przed
szałasem.
Draco
westchnął, żałując, że to już koniec, po czym odwrócił się
na bok i zapadł w sen.
***
Harry
zastanawiał się nad zmianą swoich uczuć do blondyna. Przez te
dni, kiedy go pielęgnował, przywiązał się do niego, polubił,
troszczył a może nawet… coś więcej? Gryfon nie chciał, by
Draco odkrył, że jest dla niego kimś ważnym. Gdy wrócą, będzie
to po prostu kolejny powód do kpin. A tego by nie zniósł.
Ślizgon
spał już pół dnia – najwyższy czas znów przemyć rany. Harry
wstał więc, przewrócił Dracona delikatnie na plecy, nie budząc
go, i zaczął opatrywać obrażenia. Z czułością spojrzał na
twarz blondyna, na której, pod wpływem delikatnego dotyku, wykwitł
spokojny uśmiech. Nagle Draco złapał zaskoczonego Gryfona za ramię
i przyciągnął go, przytulając go do siebie. W pierwszym odruchu
Harry miał zamiar się wyrwać, lecz nie chciał obudzić Dracona.
Sen był mu teraz bardzo potrzebny, a jeśli to ma mu pomóc…
Brunet rozluźnił się i powoli zasnął w objęciach Ślizgona
***
Gdy
Draco rano otworzył oczy, pierwsze, co, ku jego zdumieniu, ujrzał,
to twarz śpiącego Gryfona, który w niewiadomy sposób znalazł się
w jego ramionach. Nie, żeby narzekał, co to, to nie. Postanowił
skorzystać z okazji, wiedział, że druga taka prędko się nie
znajdzie.
–
Pobudka, Harry – wyszeptał cicho, po czym pocałował chłopaka
delikatnie w usta.
Powieki
bruneta uniosły się, ukazując zamglone snem zielone oczy. Harry
rozchylił lekko usta i tego było już dla Dracona zbyt wiele.
Sięgnął więc po kolejny pocałunek. Przygryzł lekko wargę
Gryfona. Nie napotkawszy żadnego sprzeciwu, wsunął język do jego
ust, drażniąc podniebienie. Po chwili Harry zaczął odwzajemniać
pieszczoty. Jego dłonie zawędrowały na biodra Dracona i tam już
na dłuższy czas zostały.
***
Harry
jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze, nawet biorąc pod uwagę, że
leżał na nim wcale nie taki lekki Ślizgon.
–
Zawsze po seksie jesteś taki leniwy? – wymruczał mu do ucha. –
Złaź ze mnie, bo zaraz się uduszę – zaśmiał się cicho,
zsuwając z siebie praktycznie bezwładne ciało kochanka, po czym
przytulił się do niego.
–
Draco?.. – Gryfon potarł nosem ramię blondyna. – A co będzie
jak wrócimy?
–
Hmm… na początek zbulwersujemy twoich przyjaciół, całując się
na ich oczach. Później zaszokujemy cały magiczny świat, będziemy
szkolną atrakcją miesiąca, a potem wszystko ucichnie i, jak dobrze
pójdzie, dadzą nam w spokoju żyć długo i szczęśliwie –
Ślizgon wyszczerzył się do Harry’ego. – Pasuje?
–
Jak najbardziej – mruknął Gryfon. – Tylko Ron i Hermiona…
Może powiemy im o tym jakoś… delikatnie?
–
Nie ma mowy, muszę zobaczyć ich wyraz twarzy – Harry nie mógł
się nie roześmiać, widząc rozmarzoną minę Dracona.
–
O ty wstrętny… – brunet szturchnął Ślizgona w bok.
–
No dobrze, dobrze, zrobimy jak chcesz – blondyn zrobił bardzo
zbolałą minkę. – Dla ciebie wszystko – wyszeptał, muskając
wargami szyję Harry’ego. Ten jednak odsunął się lekko.
–
Już ósma, a o dziewiątej wracamy, pamiętasz?
–
No tak – westchnął Draco. – A tak w ogóle, dlaczego nie użyłeś
świstoklika ratunkowego?
–
Cóż, wiedziałem, że jeśli dowiesz się, że będziesz miał
obniżoną ocenę tylko dlatego, że chciałem cię uratować od
śmierci ze szponów hipogryfa, to zniszczysz mi życie – Harry
uśmiechnął się głupkowato, po czym zrobił szybki unik przed
nadlatującym butem.
****
Za
pięć dziewiąta. Byli już spakowani i stali ze świstoklikiem w
złączonych dłoniach. Draco nie wiedział, co ma myśleć o tej
całej sytuacji. Myślał, że to będzie jednorazowa przygoda, ale
już teraz wiedział, że bez Harry’ego nie będzie do końca
szczęśliwy. Cóż, pokochał go. Zdarzają się większe
nieszczęścia, czyż nie?
Nie
wiedział, jak będzie w szkole. Czy zaakceptują ich jego
przyjaciele? Jak poradzi sobie z rodziną? Z drugiej strony…
Mają
siebie.
I
to jest ważne.
Nie,
nawet nie ważne. To jest wszyskim.
Koniec.
_________________