Interesujacy
artykul J. Prokopiuka
Tutaj
w oryginale
http://gnosis.art.pl/e_gnosis/prokopiuk_czy_trzecia_wojna.htm
III
Wojna światowa. Właśnie się rozpoczęła?
Jerzy
Prokopiuk
11
września 2001 roku, w Czarny Wtorek, anonimowe siły terrorystyczne
dokonały niespodziewanego ataku na Stany Zjednoczone Ameryki
Północnej, niszcząc w samobójczych atakach samolotowych symbol
amerykańskiego – i (tym samym) światowego – handlu, World Trade
Center w Nowym Jorku, i poważnie uszkadzając ośrodek sterowniczy
amerykańskiej potęgi militarnej w Waszyngtonie – Pentagon.
Czy
był to atak niespodziewany? Nie, i to w podwójnym sensie.
Amerykańska sztuka – zarówno literatura (sensacyjna), jak i film
– te, by użyć określenia C.G. Junga, ,,zbiorowe sny ludzkości”,
ukazały nam już dawno serię katastroficznych scenariuszy
zagrożenia czy wręcz zniszczenia nie tylko Stanów Zjednoczonych,
lecz także całej ludzkości. Ponadto zaś zamachy terrorystyczne
dokonywane były także w USA – od wielu już lat ich sprawcami
byli zarówno bojownicy islamscy, jak katoliccy (irlandzka IRA, czy
baskijska ETA) i protestanccy, czy hinduistyczni Tamilowie.
Niespodzianką więc była tu tylko śmiałość, czy bezczelność
terrorystów, którzy odważyli się podnieść rękę na największe
mocarstwo świata i zadać cios w obie komory jego serca.
Dziś
serce Ameryki jest niemal sercem świata. W serce to uderzono na
wielu jego poziomach – nie tylko ekonomicznym i militarnym, lecz
także społecznym i duchowym – symbolicznym. W obu zamachach
zginęły tysiące ludzi, osierocając i pogrążając w bólu
tysiące swych bliskich i wszystkich, którzy im współczują. (Nie
brak wszakże i takich, którzy w ich bólu znaleźli źródło
radości.) Ktoś zauważył, że cios zadano dwu symbolom Ameryki i
świata współczesnego – Świątyni Handlu (tzn. Mammona) i
Świątyni Boga Wojny, dodając, że dla niego prawdziwymi
świątyniami cywilizacji zachodniej są Watykan i Luwr, British
Museum i Ermitaż, Akropol i Prado. Zapomniał, że wymieniane
symbole stopniowa odchodzą już w przeszłość, podczas gdy oba
zburzone, czy uszkodzone symbole handlu i wojny są symbolami naszej
ery naukowo-technicznej, kapitalistycznej, bądź
postkapitalistycznej, i wyrażają ducha naszej teraźniejszości –
i (skoro mają zostać odbudowane) najbliższej przyszłości. Kto
jednak zadał cios najpotężniejszemu państwu cywilizacji
zachodniej? W istocie ciągle jeszcze nie wiadomo – słyszymy
jednak, że wszystkie poszlaki wskazują na terrorystyczne
ugrupowanie zorganizowane przez saudyjskiego miliardera Osamę ben
Ladena, zwane Qa’aida. (Dowodów na to do publicznej wiadomości do
dziś jeszcze nie podano, toteż rząd talibów w Afganistanie
słusznie domaga się ich ujawnienia.)
Czy
tragedia amerykańska, której byliśmy świadkami jest jednak
rzeczywiście początkiem III Wojny Światowej – jak wielu to już
ogłosiło? Wiadomo, że do tanga – tego danse macabre, ,,tańca
szkieletów”, jakim jest wojna – trzeba dwojga. Wiemy, kto został
zaatakowany. W gruncie rzeczy jednak ciągle jeszcze nie wiemy, kto w
istocie zaatakował Amerykę. Wiemy wszakże, że byli to jacyś
terroryści, czy jednak zrobili to jako ,,prywatna” grupa, czy też
zostali do tego poduszczeni przez jakieś ,,chuligańskie państwo"
– Afganistan, Irak, Libię, Iran? Tego (jeszcze) nie wiemy. Ale być
może jest to alternatywa fałszywa. Gdyby jednak była to tylko
,,inicjatywa prywatna” jakiejś grupy czy konsorcjum
terrorystycznego, oznaczałoby ta, że Ameryka i cała cywilizacja
zachodnia znalazły się w stanie wojny z ,,bezpaństwem”, z
wrogiem wirtualnym i niemal nieuchwytnym. Byłaby to wojna
partyzancka bez frontów czy raczej z niezliczoną ilością frontów
pojawiających się i znikających niespodzianie (w sensie
bezpośrednim), wojna z wrogiem prawie niewidzialnym, spadającym
swymi atakami na dowolne ośrodki życia naszej cywilizacji jakby z
nikąd. W wojnie takiej główny akcent przesunąłby się z aspektu
przestrzennego na czasowy.
W
każdym razie wojna taka już się rozpoczęta – a jak ktoś
zauważył, być może, jako ,,wojna pełzająca”, rozpoczęła się
już dawno.
Co
więcej, wbrew różnym ,,pocieszającym” głosom strusiów,
wtykających głowy w piasek, j e s t to w istocie wojna cywilizacji:
cywilizacji wyrastającej z chrześcijaństwa, ale opartej na nauce i
technice, z cywilizacją islamską, wykorzystującą naukę i
technikę. Aby się o tym przekonać, wystarczy zacytować słowa
prezydenta George’a Busha juniora, który twierdził, że oto ,,my,
ludzie Zachodu, owiani duchem pluralizmu, tolerancji, wolności i
demokracji, wyruszamy do walki z terrorystami”, i zapyta o
pluralizm, tolerancję, wolność i demokrację ,,owiewające”
terrorystów islamskich i kraje, które ich wydały. Na przeciw
Europy i Ameryki, jak też krajów z nich zrodzonych, stoją kraje
islamu, religii monolitycznej, nietolerancyjnej, totalitarnej i
feudalistycznej. (Taki dualistyczny i antagonistyczny obraz jest
jednak tylko szkicowym i wstępnym przedstawieniem konfliktu obu
cywilizacji – w toku naszych rozważań okaże się, że rzecz,
którą przedstawia, jest o wiele bardziej skomplikowana i
zróżnicowana.)
Przyjrzyjmy
się bliżej obu przeciwnikom.
Cywilizacja
zachodnia jest cywilizacją rozdartą i zarazem schyłkową. Z jednej
strony bowiem wyrasta z transformacji cywilizacji antycznej
(żydowskiej i grecko-rzymskiej) i cywilizacji ludów germańskich,
celtyckich i słowiańskich, cywilizacji przetworzonych przez
chrześcijaństwo (dziś podzielone na trzy gałęzie: prawosławną,
rzymsko-katolicką i protestancką). Z drugiej wszakże – począwszy
od czasów Renesansu – cywilizacja ta kształtowana jest przede
wszystkim przez naukę i technikę oraz mieszczaństwo, które je
zrodziło w ramach systemu kapitalistycznego; jak wiemy, starło się
ono – jak na razie, zwycięsko – z proletariatem marzącym
bezskutecznie o budowie systemu socjalistycznego. Dziś cywilizacja
Zachodu – w Europie od Finisterre po Ural, od Grenlandii po
Patagonię w Ameryce i od Alaski po Nową Zelandię jest
chrześcijańska tylko pozornie: jedynie jednostki i małe grupy
ludzi realizują Chrystusową Dobrą Nowinę, tworząc niewielkie
wyspy w morzu zdegenerowanego neopogaństwa scjentyzmu i materializmu
schyłkowej cywilizacji informatyczno-ludyczne j, której bogiem jest
Mammon, (W języku antropozofii trzeba by powiedzie, że jest to
cywilizacja pozornie lucyferyczna <eskapistyczne>, w istocie
zaś arymaniczna <materialistyczna>.) Schyłkowości tej
cywilizacji nie trzeba uzasadniać – wystarczy przyjrzeć się jej
kulturze.
Cywilizacja
islamska jest ciągle jeszcze faktycznie cywilizacją religijną,
,,przyrzuconą” jedynie zapożyczonymi z Zachodu wątkami
naukowo-technicznymi i kapitalistycznymi. Korzenie tej cywilizacji
tkwią w średniowiecznym islamie, religia, której sama nazwa
wskazuje na konieczność absolutnego posłuszeństwa wobec jej Boga,
Allacha. Islam nadaje tej cywilizacji charakter monolityczny –
dominuje w niej sunnizm, proporcjonalnie niewielkim wyjątkiem, jakim
jest szyizm. W średniowieczu islam był religią względnie
tolerancyjną (wobec judaizmu i chrześcijaństwa, ale już nie
pogaństwa), dziś wszakże cechę tę, ja się zdaje, zatracił.
Taka religia musi nadawać całej wyrastającej z niej kulturze
charakter totalitarny. Dotyczy to także społecznej i politycznej
struktury państw muzułmańskich, w ogromnej mierze feudalnych,
które kształtują odpowiednio swe mieszczaństwo i proletariat;
tylko niektóre z nich przyjęły elementy demokracji w stylu
zachodnim jako pewną fasadę. Niektóre z tych państw – opierając
się na bogactwie swych zasobów naftowych – przy jęły wiele z
naukowo-technicznych osiągnięć Zachodu, inne starają się je
naśladować. (Do niedawna niektóre z nich podejmowały – nieudane
zresztą – eksperymenty socjalistyczne.) Tu także mamy do
czynienia z regresywnym lucyferyzmem w sojuszu z realnym arymanizmem.
Jak
więc widzimy, mamy do czynienia z konfliktem cywilizacji na pół
nowoczesnej (postmodernistycznej, choć opartej na tradycji
religijnej) z cywilizacją na pół archaiczną (tradycyjnie
religijną, choć z elementami nowoczesności). W kategoriach
ezoterycznych wszakże obie rządzą się duchem lucyferyzmu i
arymanizmu, ale dzieli je już bardzo wiele pod każdym innym
względem; w aspekcie religijnym jest to kontrowersja późnej fazy
chrześcijaństwa kościelnego, archaicznego judaizmu i neopogaństwa
z tradycyjnym islamem, w aspekcie kulturowym – sprzeczność między
postmodernistyczną Spasskultur, a kulturą archaiczną, w aspekcie
społecznym – konflikt między ,,silnymi” futurystami a
,,słabymi” archaikami, w aspekcie ekonomicznym zaś – wrogość
między ,,globalistami” a ,,antyglobalistami", wyrażająca
pogardę ,,bogatych” do ,,biednych” i nienawiść ,,biednych”
do ,,bogatych”.
Kontrowersja,
sprzeczność, konflikt i wrogość między cywilizacją Zachodu a
cywilizacją islamu – jak się zdaje – przekształca się na
naszych oczach w jawną wojnę. Po obu stronach ,,frontu” (w
szerszym rozumieniu tego słowa) rządzi pycha – różnie
motywowana i nienawiść. Obie strony znają pojęcie ,,świętej
wojny” przynajmniej od czasu średniowiecza i ich starcia się w
toku Wypraw Krzyżowych, poprzedzonych przez inwazję arabską na
Bizancjum i Hiszpanię, ale też mających swe następstwo w
ekspansji Turków muzułmańskich na Bizancjum, Bałkany, Cesarstwo
Niemieckie i Polskę. Zachód z kolei odpowiedział Wschodowi w
XVIII, XIX i XX wieku inwazją państw kolonialistycznych i
imperialistycznych (Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch), która
objęła Afrykę Północną (Egipt, Sudan, Maroko, Algierię,
Tunezję i Libię) i Bliski Wschód (Palestynę, Irak, część Indii
późniejszy Pakistan, Syrię i Liban). Po II Wojnie Światowej
wszakże Europejczycy musieli oddać władzę we wszystkich tych
krajach ich rdzennym mieszkańcom – tak zyskały one niepodległość.
W
czarny Wtorek 11 września bieżącego roku kraje islamu – w
osobach swych najradykalniejszych przedstawicieli, zarazem
najbardziej zrozpaczonych i najbardziej fanatycznych, a kierowanych
przez psychopatycznych organizatorów terroryzmu – rozpoczęły
„dżihad”, świętą wojnę przeciwko Ameryce i Zachodowi.
W
zasadzie „dżihad” to dla wyznawców islamu religijny obowiązek
rozpowszechniania ich wiary – jest to walka z niewiarą jako złem,
przede wszystkim duchowa i moralna, czasem jednak zbrojna walka
wiernych przeciw niewiernym. Najlepsi przedstawiciele islamu – sufi
tacy, jak Ibn al.-Arabi (1165-1240) – interpretowali tę walkę
jako walkę, jaką każdy wierny powinien toczyć ze złem we własnej
duszy. Jednakże islamscy fundamentaliści – poczynając od
średniowiecznych Assasynów aż do Osamę ibn Ladena – głoszą
hasło nieustannego dżihadu jako walki z niewiernymi z użyciem
wszelkich możliwych środków militarnych.
W
obliczu bezpośredniej agresji Zachód – ustami prezydenta Busha i
przedstawicieli wielu krajów zarówno wchodzących w skład NATO,
jak i Rosji i Chin, a nawet niektórych krajów arabskich – przyjął
rzucone mu wyzwanie i zapowiedział (bliżej jeszcze nie określony)
odwet i – zdecydowaną – walkę z terroryzmem. Sądzić by zatem
można, że szykuje się – z jego strony – nowa „krucjata” w
imię sprawiedliwości (po zbrodni musi przyjść kara) i ideałów
głoszonych przez Zachód – pluralizmu, tolerancji, wolności i
demokracji. Podkreśla się przy tym starannie, że Zachód wydaje
wojnę terroryzmowi, a nie światowi islamu.
Wydawać
by się niewątpliwie mogło, że u początku tej wojny mamy wyraźnie
wskazanego agresora i wyraźnie wskazaną ofiarę. Wielu komentatorów
jednak nieśmiało zwraca uwagę, że nawet ofiara agresji
terrorystycznej – Ameryka – nie jest bez grzechu i wypomina jej
zarówno zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki w 1945
roku, jak i zbrodnie popełnione w wojnie z Wietnamem czy choćby
ostatnią interwencję Ameryki (w ramach NATO) w Serbii. Szczególnym
przypadkiem sytuacji, w której „nikt nie jest bez grzechu” jest
konflikt między Izraelem a Palestyńczykami.
Z
kwestią „niewinności” Zachodu wiążą się jeszcze dwie
sprawy. Pierwszą z nich wyraził niedawno amerykański pisarz Norman
Mailer mówiąc: „Wciskamy się (my, Amerykanie) do obcych krajów
i nalegamy, żeby przyjęły nasze zwyczaje gastronomiczne, np. przez
sieć MacDonalda. Budujemy nasze drapacze chmur aż nawet
najnędzniejsza ze stolic świata buduje cały ich pierścień wokół
swego lotniska... Dopóki Ameryka nie pojmie szkód, które wyrządza
innym nalegając na to, by „American Way of Life” zapanował we
wszystkich krajach, będziemy najbardziej znienawidzonym narodem
świata...” Gospodarczy, militarny, obyczajowy i kulturowy
ekspansjonizm cywilizacji amerykańskiej jako „przodującego
oddziału” cywilizacji zachodniej przysporzył Stanom Zjednoczonym
epitet „żandarma
świata”. Europa wchłania tę ekspansję w dużej mierze chętnie
– pamiętając, że gdyby nie pomoc Ameryki w czasie obu Wojen
Światowych i w okresie „zimnej wojny” lat 1945-1989, padłaby
ofiarą imperializmu niemieckiego lub sowieckiego – ale nie jest to
ochota bezwzględna: amerykanizacja kultury zwłaszcza europejskiej
budzi poważny niepokój wielu ludzi na Starym Kontynencie. Wszakże
amerykański ekspansjonizm w krajach Trzeciego Świata – z krajami
islamskimi na czele – budzi prawdziwą nienawiść i opór.
Sprawa
druga wiąże się z ewentualną „mobilizacją" Ameryki czy
Zachodu w ogóle w obliczu rzeczywistego konfliktu z terroryzmem
islamskim i możliwej konfrontacji ze światem muzułmańskim.
Mobilizacja taka – a już pojawiły się głosy wskazujące na to
niebezpieczeństwo – może oznaczać (w ostatecznym rozrachunku)
podkopanie samych fundamentów zachodniej demokracji wskutek
wywołanego przez „stan wojenny” stopniowego ograniczania ( i, co
gorzej samoograniczania swobód obywatelskich. (Lęk taki od dawna
wyrażała literatura science-fiction – np. powieści Philipa Dicka
– w swym wątku dystopijnym.)
Cóż
więc będzie dalej?
Pierwszy
scenariusz, jaki się nasuwa, to III Wojna Światowa w pełnym
wymiarze i znaczeniu tego słowa. Jeśli Stany Zjednoczone i ich
sojusznicy dokonają odwetu nie tylko na rozproszonym świecie
terrorystów (trudne to zadanie) i już to z własnej woli, już to z
konieczności wejdą w jawny konflikt z Krajami Półksiężyca
(mogłoby dojść do niego przede wszystkim wtedy, gdyby w wielu z
nich – np. w Pakistanie, Algierii, a nawet Turcji (nie mówiąc już
o „krajach chuligańskich”, za które Ameryka uważa Afganistan,
Irak, Iran, Syrię czy Libię) – wybuchły rewolucje islamistyczne
prowadząc do powstania bloku zdecydowanie antyzachodniego czy tylko
antyamerykańskiego. Wtedy III Wojna Światowa byłaby faktem – i
mogłaby to być wolna totalna: z użyciem broni ABC (atomowej,
bakteriologicznej i chemicznej), totalna wojna dwóch totalitaryzmów.
Perspektywę
taką pokazywały – przynajmniej od czasów Renesansu – liczne
proroctwa, prewizje jasnowidzów od najbardziej popularnego
Nostradamusa po Rudolfa Steinera i Edgara Cayce’ego w XX wieku. Co
mówią te proroctwa?
W
swych Centuriach Nostradamus (1503-1566), nadworny astrolog Katarzyny
Medycejskiej, przedstawia scenariusz III Wojny Światowej – mającej
trwać 27 lat. Rozegra się ona między światem zachodnim a światem
Islamu. (Kuriozalnym elementem jego prewizji jest sojusz Polski ze
światem arabskim.) Prewizje te znajdujemy w następujących
centuriach: II, 97; III, 97; V, 25; V, 27; V, 54; V, 73: VI, 21 i IX,
83, w których zapowiada zjednoczenie krajów muzułmańskich, przez
„silnego, urodzonego w Arabii Promiennej”, inwazję Arabów na
Europę Południową i Francję, oraz wygnanie papieża z Rzymu;
opisu ataku na Nowy Jork można się dopatrywać w centuriach VI, 97
i X, 49 (gdzie mowa jest o „nowym wielkim mieście” i
zaatakowaniu go). Problem z prewizjami Nostradamusa polega jednak,
jak wiadomo, na tym, że mają one charakter zaszyfrowany – i z
reguły stają się jasne już post factum. (Wizję papieża
uciekającego z Rzymu miał także św. Pius X (1903-1914) Wedle
innych proroctw papież miałby uciec do Polski (!), która wtedy
stałaby się prawdziwym „państwem kościelnym”.) Nostradamus
wszakże zapowiadał również klęskę Arabów i wygnanie ich z
Europy (V, 6.
Przepowiedni
katastrof przełomu XX i XXI wieku – katastrof nie tylko wojennych,
lecz także geologicznych – dopatrywano się zarówno w Starym
Testamencie, jak w Ewangeliach (zwłaszcza św. Mateusza i św.
Marka) i , oczywiście, w Objawieniu św. Jana – tzw. Apokalipsie;
czynili to głównie fundamentaliści protestanccy, ale nie
wyłącznie.
Badania
tzw. piramidologów (począwszy od XIX wieku) nad symboliką jakoby
zakodowaną w strukturach tych wielkich budowli „czas katastrof”
również wyznaczają na naszą epokę.
III
Wojnę Światową wieszczą także liczne Objawienia Maryjne – z
Objawieniem w Fatimie w 1917 roku na czele. (Uspakajające
wyjaśnienie tego ostatniego podane przez Watykan w zeszłym roku
jest powszechnie uważane za kłamliwe: podany tam, w tzw. „trzeciej
tajemnicy fatimskiej”, opis zamachu na papieża nijak się ma do
zamachu Ali Agcy na Jana Pawła II w 1981 roku.) Szczególną sławę
zdobyło tzw. proroctwo Malachiasza, zgodnie z którym po obecnym
papieżu należy oczekiwać już tylko dwóch: De gloria olivae i
Piotra Rzymianina; tak skończą się dzieje Kościoła Rzymskiego.
Wielki
wizjoner amerykański Edgar Cayce (1877-1945), „Śpiący
prorok”, przewidywał na początek XXI wieku nie tylko wojnę
światową, lecz także – co potwierdzało zresztą wielu innych
proroków – szereg będących jej skutkiem (użycie broni jądrowej)
katastrof geologicznych takich jak zatopienie zachodnich i wschodnich
stanów USA (z San Francisco, Los Angeles i Nowym Jorkiem), Europy
Południowej, części Chin i Wysp Japońskich. (W tym kontekście
trzeba wspomnieć o groźbie „przebiegunowania” Ziemi –
katastrofy totalnej.) Polska – jak zapowiada jasnowidz ks.
Klimuszko, ma wyjść z tych obieży obronną ręką.
Warto
tu dodać, że w autointerpretacjach wielu wizjonerów katastrofy
naszych czasów są równoznaczne z Końcem Świata. Trzeźwiejsi z
nich wszakże zapewniają nas, że tak nie jest, czy nie będzie. ( W
interpretacjach tzw. Kalendarza Majów jedni skłonni są datę 2012
roku uważać za koniec świata, inni wszakże traktują ją jako
wyznaczającą koniec pewnej epoki.)
Tak
trzeźwe – choć bynajmniej nie banalnie optymistyczne –
przekonanie żywił także twórca antropozofii Rudolf Steiner
(1861-1925). W swych prewizjach mówił – i to jest najważniejsze
– że począwszy od końca XIX wieku dokonuje się Drugie Przyjście
Chrystusa Zmartwychwstałego, tzw. Paruzja; Chrystus wcielił się w
eterycznym ciele Ziemi – tzw. Wniebowstąpienie – i jawi się
coraz większej liczbie ludzi w ich ciałach eterycznych, tj. w
wizjach analogicznych do wizji Szawła z Tarsu, późniejszego św.
Pawła, na drodze do Damaszku. Świadczą dziś o tym liczne
spotkania „Jasnej Postaci”, jakie mieli ludzie w doświadczeniu
bliskości śmierci (near-death-experiences). Konstatację tę
potwierdził Ramana Mahariszi z Tiruvannamalai mówiąc antropozofowi
Veltheimowi-Ostrauowi, że w 1909 zbliżyła się do Ziemi Wielka
Istota Duchowa. W tym kontekście trzeba też widzieć wydarzenia
naszych czasów. Przyjściu Chrystusa towarzyszy inkarnacja licznych
„Antychrystów” – wrogich Mu istot lucyferycznych (można
wymienić przynajmniej dwie takie postaci: „Chrystusa z Himalajów”
i Sanandę, obu działających z Londynu i głoszących, że są
(fizycznie) „wcielonymi” Chrystusami; Chrystus w Ewangeliach sam
ostrzegał przed takimi impostorami, kiedy mówił, że „kiedy
powiedzą wam, że jestem tu albo tam – nie wierzcie” (Mt
24.26)). „Antychryści” wszakże to tylko pierwsze jaskółki
„wiosny” – inkarnacji Arymana – „demona słonecznego”
Soratha, którego symbolem jest liczba 666 z Apokalipsy Janowej. To
on, według Steinera, ma urodzić się w naszych czasach w Stanach
Zjednoczonych i opanować świat. Zagrożeniami, które temu
towarzyszą, jest m.in. wojna światowa i następujące po niej
kataklizmy geologiczne. Mówiąc o nich Steiner brał pod uwagę trzy
możliwości: zniszczenie Europy Środkowej, zniszczenie całej
Europy (wtedy główny nurt rozwojowy ludzkości przeniósłby się
do „jednego z krajów Azji”) albo zniszczenie całej Ziemi (wtedy
rozwój ludzkości miałby toczyć się na planecie Wenus).
Ostateczny kres opisywanej tak apokalipsy zależy jednak od nas,
ludzi, i od naszego związku z Chrystusem.
W
ujawnionym w ostatnich latach tzw. Kodzie Biblijnym – jak
dotychczas – nie podano nam wielu prewizji dotyczących naszego
„czasu katastrof”. Jest w nim jednak pewna pocieszająca
wzmianka: mianowicie, choć zapowiada się tam „holocaust atomowy”
(wywołany nb. przez terrorystów arabskich), to jednak tragedia ta,
rozpoczynająca się od zniszczenia Jerozolimy, została już raz
„odwołana”, a – co więcej – z powołaniem się na
starotestamentową Księgę Liczb 26,64, stwierdza się, że „kod,
czy jego ogłoszenie nas ocali”.
A
więc być może, czeka nas wielka III Wojna Światowa, katastrofy
geologiczne i prawdziwe hekatomby ludzkie. Nie jest to wykluczone –
choć też nie jest fatalistycznie nieuniknione: pamiętajmy bowiem,
że każdy poszczególny wizjoner widzi tylko jeden scenariusz
przyszłych wydarzeń, ale Ten, który je planuje i realizuje, ma ich
wiele – i nie wiemy, który z nich się urzeczywistni. (Cóż
wszakże mamy zrobić w sytuacji apokaliptycznej? Ludzie wierzący
powinni się modlić, ezoterycy – medytować, a wszyscy inni –
czytać stoików: rządzący – cesarza Marka Aureliusza, elity –
senatora Senekę, a zwykli ludzie – niewolnika Epikteta.)
Jak
jednak mogłoby do Apokalipsy nie dojść?
Podstawowym
warunkiem byłaby tu całkowita przemiana człowieka – i całego
sposobu jego życia na Ziemi, jego gospodarki, życia społecznego,
moralności i duchowości. Wiemy jednak, jak bardzo do przemiany
takiej nie dorośliśmy. U ludzi nie jest to możliwe. Ale – jak
powiada Pismo Święte – „możliwe jest u Boga”.
„Idźcie
w spokoju, ludzie prości – przed wami jądro ciemności” –
mówi nasz poeta.
Wszakże
w ciemności tej świeci światło nadziei: Amerykańska psycholożka
Helen Wambach przeprowadziła jeszcze w latach siedemdziesiątych
ubiegłego wieku badania psychologiczno-głębinowe, w których toku
wprowadzała setki ludzi w stan głębokiej hipnozy i kazała im
przenosić się w przyszłość, w lata 2010, 2020 i 2030. Cóż
widzieli ci psychonauci? Zgodnie z ich relacjami po III Wojnie
Światowej i katastrofach geologicznych zostanie na Ziemi 20% jej
obecnej ludności. Ci ludzie przyszłości będą wiedli trzy „style”
życia: jedni żyć będą w wielkich miastach umieszczonych
częściowo pod kopułami, częściowo pod ziemią i rządzących się
systemami totalitarnymi oraz opartych o model naukowo-techniczny,
drudzy będą zamieszkiwać rejony wysokogórskie i nadwodne, i
opierać się na modelu ekologiczno-magicznym, trzeci wreszcie będą
„odlotowcami” penetrującymi kosmos zarówno w sensie zewnętrznym
(wyprawy kosmiczne we współpracy z pierwszymi), jak i wewnętrznym
(out-of-the-body-experiences we współpracy z drugimi). Zatem non
omnes moriemur...
---------------------------------------------
http://urbas.blog.onet.pl/2,ID374662128,index.html
dużo
ciekawsze jest wcześniejszy artykuł Grasia:
http://urbas.blog.onet.pl/2,ID373564504,index.html
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1.....gn=4777659
za
http://urbas.blog.onet.pl/Czarne-chmury,2,ID380822959,n
POLECAM LINKA, KRYZYS NABRAŁ TEMPA!!!, PRZECZYTAJCIE TRZY OSTATNIE ARTYKUŁY
cytat:
Czarne
chmury
Na
przestrzeni ostatnich kilku dni byliśmy świadkami przyspieszenia
rozwoju spraw, które na bieżąco poruszamy na blogu.
W
„Anatomia potęgi” przeanalizowaliśmy jakie skutki majątkowe
dla Stanów Zjednoczonych ma istniejący system emisji dolara przez
prywatną Rezerwę Federalną. Ten gigantyczny problem jest również
dostrzegany przez amerykańskich polityków. Kongresmen Ron Paul z
Teksasu konsekwentnie prowadzi działania prawne w celu audytu
Rezerwy Federalnej. Przygotowana przez niego ustawa 1207 ma umożliwić
kontrolę państwową w Rezerwie Federalnej. Według projektu raport
ma być przedstawiony Kongresowi do końca 2010 r. Ron Paul uzyskał
dla swojej inicjatywy poparcie większości członków Izby
Reprezentantów. Potencjalne przełomowe znaczenie tej inicjatywy
zaczęły dostrzegać polskie media.
Stany
Zjednoczone niebezpiecznie zbliżyły się do dewaluacji dolara i
hiperinflacji. Sytuacja na rynku obligacji jest napięta („Morderczy
uścisk”). Tym większym zaskoczeniem był tajemniczy przemyt
amerykańskich obligacji na granicy włosko-szwajcarskiej („Przemyt”)
i nadany temu rozgłos medialny. Wkrótce zobaczymy, jaki wpływ na
rynek obligacji będzie miała ta informacja. Jednocześnie wielką
zagadką pozostaje stanowisko Włoch, które wykryły przemyt. Czy
słynący z „niestandardowych” zachowań premier Silvio
Berlusconi nie zechce zachować obligacji o wartości ponad 134 mld
dolarów dla Włoch (o ile są oczywiście prawdziwe)? Kto się o nie
upomni? Czy w Europie nie narodzi się ognisko kryzysu
międzynarodowego?
W
polityce zagranicznej miał miejsce incydent w zasadzie przemilczany
przez media. W czasie wizyty Sekretarza Skarbu Stanów Zjednoczonych
w Chinach w dniach 1 i 2 czerwca 2009 r. („Negocjacje”) Timothy
Geithner wystąpił przed chińskimi studentami na Uniwersytecie
Pekińskim. W momencie, gdy zapewniał audytorium, że chińskie
inwestycje w amerykańskie obligacja skarbowe są bezpieczne, cała
sala zaniosła się śmiechem. Z jednej strony mogliśmy się
przekonać ile warte są amerykańskie zapewnienia w ocenie młodych
kształcących się Chińczyków. Z drugiej strony władze Stanów
Zjednoczonych zostały upokorzone. Śmiech jest jedną z
najpotężniejszych broni w polityce. Ten prestiżowy cios może mieć
reperkusje w postaci bardziej konfrontacyjnej polityki Stanów
Zjednoczonych. Stosunki amerykański-chińskie nie od dziś mają
charakter konfrontacyjny („Wojna USA-Chiny”). Najświeższym tego
przejawem jest staranowanie przez chiński okręt podwodny sonaru
amerykańskiego niszczyciela USS "John McCain" na wodach w
pobliżu wybrzeża Filipin. O pojedynku poinformowali również
Chińczycy, co pozwala postawić pytanie czy zniszczenie sonaru nie
miało charakteru celowego i czy okręt amerykański w ogóle
namierzył okręt chiński.
Świat
obfituje w miejsca zapalne, gdzie ścierają się interesy chińskie
i amerykańskie. Do państw frontowych oprócz Korei Północnej,
dołączył Iran. Destabilizacja wewnętrzna Iranu jest na rękę
Stanom Zjednoczonym oraz Izraelowi. Jednocześnie godzi w chińskie
interesy strategiczne związane m.in. z zaopatrzeniem w ropą
naftową. W tym kontekście staje się wyraziste dlaczego Chiny
obwieściły światu o posiadaniu olbrzymich zapasów ropy naftowej
(„Negocjacje”).
Już
w chwili pojawienia się pierwszych doniesień o zachorowaniach w
Meksyku na H1N1 dostrzegliśmy potencjał pandemiczny choroby i jej
możliwy druzgocący wpływ na gospodarkę („Czy grypa dobije
gospodarkę światową”). Dalsze zaniepokojenie wzbudziła historia
badań nad genomem wirusa hiszpanki (również H1N1), a zwłaszcza
udokumentowana informacja o podmiocie, który prowadził i finansował
badania („Matka wszystkich pandemii”). Nasze przypuszczenia o
łatwości przenoszenia się choroby oraz jej niskiej (procentowo)
śmiertelności potwierdziły się. Choroba ogarnęła cały świat i
ma charakter pandemiczny. Otwartym pytaniem jest jaki przebieg będą
miały zachorowania w jej drugiej fali, której spodziewamy się na
jesieni, tak pod względem powszechności jak i wskaźnika
śmiertelności. W przypadku równoczesnego zwiększenia jednego i
drugiego czynnika nastąpi drastyczny wzrost liczby ofiar
śmiertelnych.
Związek
chronologiczny powyższych wydarzeń nie przesądza o istnieniu
związków logicznych. Tym niemniej, jeżeli nawet tylko część
poruszanych zagadnień ma bliskie związki przyczynowo-skutkowe to
istnieje duże prawdopodobieństwo militarnego rozładowania
istniejących napięć.
Tomasz
Urbaś
-----------------------------------------
http://prawda2.info/viewtopic.php?t=4516