A. Berzin
Siedmiopunktowy trening umysłu
Sposób,
w jaki chciałbym rozpocząć ten wykład, jest podobny do sposobu, w
jaki zaczynamy zwykle sesję medytacyjną. Jest to taki rodzaj
praktyk wstępnych, które mają na celu najpierw wyciszyć nasz
umysł, uspokoić, a potem skierować naszą energię w odpowiednim
kierunku. Jest wiele sposobów, na jakie rozpoczynamy sesję
medytacyjną czy nauki. To, co zrobimy teraz, to jest jeden z
możliwych.
Zaczynamy
od skupienia się na oddechu i liczenia oddechów. Tym samym robimy
przerwę pomiędzy tym, co się działo przedtem, zanim tutaj
przyszliśmy - te wszystkie rozmowy, które miały miejsce, ruch
uliczny itd., to wszystko, co wypełniało nasze umysły przedtem - i
tym, co będzie teraz. Oddychamy normalnie przez nos, nie za szybko,
nie za wolno, nie za płytko i nie za głęboko. Oddychamy w cyklach.
Cykl zaczyna się wydechem, później robimy krótką przerwę,
dzięki czemu wdech, który następuje po tej przerwie, jest głębszy
niż zwykle. Kiedy wdychamy, liczymy "raz" i już nie
zatrzymujemy oddechu. Powtarzamy to i liczymy w ten sposób do 11.
Powtarzamy ten cykl 11 oddechów dwa lub trzy razy.
Następnie
potwierdzamy motywację, dlaczego tutaj jesteśmy: chcemy się więcej
nauczyć o tym, jak oczyścić umysł, jak oczyścić swoje
nastawienie. Chcemy się nauczyć praktycznych metod po to, żebyśmy
mogli je stosować w codziennym życiu, co pomoże nam sprostać
rozmaitym trudnościom, jakie się pojawiają. Pomoże nam to działać
z mniejszym pomieszaniem i w ten sposób będziemy tworzyć mniej
problemów sobie i innym. Pozwoli nam to bardziej korzystać z
naszego potencjału, żeby lepiej pomagać innym.
Następny
krok to bardzo świadome postanowienie - decydujemy, że będziemy
słuchać skoncentrowani. Jest to bardzo ważne i dotyczy również
medytacji. Zanim mamy coś zrobić, decydujemy, że będziemy
skoncentrowani. Jeśli nasza uważność błądzi, wówczas
postanawiamy naprowadzić ją na przedmiot, na którym mamy się
skupić, staramy się być skupieni. I w ten sposób, jeżeli przed
zabraniem się do czegoś postanowimy, że będziemy skupieni, to
mamy więcej szans, że faktycznie to się zdarzy. Po to, żebyśmy
byli bardziej uważni, siadamy prosto i wyobrażamy sobie, że nasz
umysł staje się skupiony; jest jak soczewka kamery.
Na
koniec dostosowujemy swoją energię. Jeżeli czujemy się zbyt
ciężko, nasza energia jest zbyt ciężka, wówczas musimy ją
podnieść. Żeby to zrobić, skupiamy się na punkcie między
brwiami. Nasze oczy patrzą ku górze, ale głowa nie podnosi się.
Jeżeli z kolei jesteśmy zbyt nerwowi czy zbyt zestresowani, musimy
skierować energię w dół. Żeby to zrobić, skupiamy się na
punkcie trochę pod pępkiem, ale nie na skórze, tylko w głębi
ciała. Nasz wzrok jest skierowany w dół, ale głowa nie opada,
jest na tym samym poziomie. Oddychamy normalnie.
Byłem
poproszony, aby uczyć dzisiaj lodziongu
w siedmiu punktach. Tybetański termin lodziong
zwykle tłumaczy się jako "trening umysłu". Uważam, że
to nie jest zbyt dokładne, zbyt dobre tłumaczenie, bo dla
większości osób "trening umysłu" brzmi jak jakaś
intelektualna aktywność. Tymczasem tybetański termin lo
znaczy postawa, nastawienie. Natomiast dziong
znaczy oczyszczanie, lodziong
to
zatem usuwanie różnych negatywnych, pomieszanych i
przeszkadzających nastawień. Po to, żebyśmy mogli rozwinąć
bardziej pozytywne postawy.
Nauki
na ten temat już otrzymywaliście wiele razy. Jednak kiedy
dostawaliście te nauki, zwykle pierwsze punkty były omawiane bardzo
szczegółowo i potem już nie było czasu na końcowe. Dlatego
poproszono mnie, żebym wytłumaczył przede wszystkim trzy ostatnie
punkty. Oczywiście nie jest to zbyt poprawne, żeby zaczynać
omawianie tekstu od środka, dlatego najpierw, zanim przejdę do
trzech ostatnich punktów, szybko omówię te pierwsze. Omawiając
pokrótce pierwsze punkty, skupię się tylko na niektórych,
bardziej trudnych podpunktach.
Tekst
lodziongu
przyszedł do Tybetu z Indii za sprawą Atisi i był związany z
tradycją kadampy. Tekst ten został zaadaptowany do wszystkich
czterech głównych tradycji tybetańskich. Jest to jeden z
najbardziej podstawowych, wspólnych dla wszystkich tradycji tekstów.
Każda tradycja ma swoje komentarze, swoje sposoby wyjaśniania go.
Jedyna poważna różnica, jeżeli chodzi o wyjaśnianie tego tekstu
w poszczególnych tradycjach, dotyczy punktu mówiącego o pustce.
Pustka jest w każdej z tych tradycji wyjaśniana nieco inaczej,
innymi słowami.
Pierwszy
z
siedmiu punktów to praktyki
wstępne.
Są to bardzo ogólne praktyki wstępne, które są wspólne dla
wszystkich tradycji, wszystkich nauk. Są to takie rzeczy jak cenne
ludzkie ciało, nietrwałość i śmierć. Potem jest to, co jest
zwykle tłumaczone jako schronienie, ale daje to zbyt bierne, pasywne
konotacje. Bo schronienie nie polega na tym, że patrzymy na buddę,
dharmę i sanghę i wzdychamy: o, zbawcie mnie! Raczej jest to bardzo
aktywny stan umysłu, jest to nadanie naszemu życiu kierunku, który
jest ukazany przez buddę, dharmę i sanghę. Następna praktyka
wstępna to nauka o karmie - o przyczynie i skutku, a kolejna to wady
sansary. Sansara to różne trudne sytuacje, które w sposób
niekontrolowany pojawiają się w naszym życiu, a zwłaszcza
odrodzenie, nad którym nie mamy kontroli, które wciąż i wciąż
się pojawia. Ale także fakt, że jesteśmy stale pod wpływem
przeszkadzających emocji, mamy przeszkadzające nastawienia i
zachowujemy się w sposób impulsywny. To jest karma. Ponieważ nie
mamy nad tym żadnej kontroli, tworzymy problemy, przysparzamy
problemów sobie i innym w tym życiu, w następnych życiach. Jestem
pewien, że na temat tych wstępnych nauk już słyszeliście wiele
wyjaśnień, więc nie muszę mówić o tym szczegółowo.
Ważną
rzeczą dotyczącą wstępnych nauk jest to, że nauki późniejsze
nie są dla zupełnie początkujących. Następne punkty muszą
opierać się na bazie wstępnych nauk, tych wstępnych praktyk,
które pozwalają nam uzyskać bardzo szczególną postawę wobec
życia.
Musimy
doceniać tę cenną możliwość, jaką mamy w tym życiu.
Uświadamiamy sobie, że nie będzie ona trwała wiecznie i dlatego
chcemy najlepiej jak to tylko możliwe wykorzystać tę sytuację,
jaką mamy teraz. Wykorzystać ją w taki sposób, że będziemy
pracować, podążać w pozytywnym kierunku pokazanym przez
schronienie. Będziemy próbować uwolnić się od wszystkich tych
rzeczy, które są źródłem naszego pomieszania i problemów i
pracować nad tym, żeby urzeczywistnić swój dobry potencjał.
Podążając
w tym kierunku, będziemy pamiętać o prawie przyczynowości, o tym,
że przyczynie towarzyszy skutek. Nie będziemy szli w kierunku
jakiegoś celu nie wiedząc, jak do tego celu zmierzać. Naszym celem
nie jest jednak to, żeby trochę poprawić swoją sansarę, co -
gdybyśmy byli ze sobą całkiem uczciwi - zobaczylibyśmy, że
większość z nas to właśnie interesuje. Nasz cel jest o wiele
większy. Chcemy poprawić przyszłe żywoty jako prowizoryczny krok
na drodze do pełnego przekroczenia wszystkich naszych wad, splamień
i pomieszania, wszystko jedno, ile żywotów nam to zajmie. Dla
większości z nas jest to naprawdę dość trudne. Bo jak
powiedziałem, większość z nas, o ile uczciwie się przyjrzy
swojej motywacji, to zobaczy, że nie myśli o przyszłych żywotach.
A co dopiero o faktycznym wyzwoleniu od odradzania się.
Jeżeli
nie wierzymy w odradzanie się, to jak możemy się z tego wyzwolić?
Jeżeli nie wierzymy w odrodzenie, to jak możemy zmierzać ku celowi
pełnego wyzwolenia, po to, żeby innym pomagać wyzwolić się od
tych niekontrolowanie pojawiających się odrodzeń i problemów?
Jeżeli się nad tym zastanowimy, to zobaczymy, że to nie takie
łatwe być tak naprawdę przekonanym o tym, że odradzamy się, że
te wszystkie rzeczy się dzieją. Możemy więc zapytać: no dobrze,
co wobec tego robić? Myślę, że przede wszystkim powinniśmy
starać się zrozumieć, o co chodzi, kiedy mówimy o odrodzeniach. I
nawet jeżeli to co robimy na co dzień ma służyć poprawieniu
jakości tego życia, to powinniśmy być otwarci na myślenie o
przyszłości, o przyszłych żywotach, o kierunku, w którym
podążamy, mianowicie o tym, że chcemy osiągnąć wyzwolenie.
Wspominam
o tym, ponieważ nauki lodziongu
są dość zaawansowane, to nie są nauki dla zupełnie
początkujących. I łatwo jest w związku z tym widzieć niektóre z
punktów lodziongu
jako śmieszne albo je trywializować. Na przykład jest powiedziane,
że po śmierci możemy się odrodzić w którymś z piekieł. To nie
jest łatwy do zaakceptowania punkt, prawda? W każdym podejściu do
nauk dharmy musimy być bardzo uczciwi, musimy widzieć, w jakim
miejscu jesteśmy teraz. Musimy mieć pojęcie o tym, na czym
faktycznie polega ścieżka. I nie uważać, że pracujemy dla dobra
wszystkich czujących istot, że wyzwolimy na przykład wszystkie
komary, które są na świecie, wszystkie karaluchy. Jeżeli czynimy
takie deklaracje ot tak sobie, to jest to naprawdę bez sensu. Musimy
faktycznie to czuć. O takim właśnie poziomie mówi nasz tekst -
chodzi o wyrobienie takiego nastawienia, że chcemy faktycznie
wyzwolić na przykład wszystkie karaluchy. Mówię o tym dlatego, że
ta praktyka jest praktyką bardzo zaawansowaną. Musimy zdać sobie
sprawę z tego, na jakim poziomie jest w tej chwili nasza motywacja i
zobaczyć, że ten tekst, ta praktyka, idzie daleko, daleko dalej.
Jest to tekst, który może doprowadzić nas bardzo daleko, bardzo
głęboko. Możemy zacząć na tym poziomie, na którym jesteśmy,
praktykować go, ale powinniśmy pójść dalej. Starajmy się
utrzymywać w naszej praktyce szerszą perspektywę, widzieć dalej i
pracować nad swoją motywacją. Dzięki temu tekstowi, dzięki tej
praktyce, możemy ją naprawdę pogłębić. Jest to bardzo ważne.
Co
do tego pierwszego punktu, praktyk wstępnych, to nie jest to coś, o
czym usłyszymy czy pomyślimy raz i to wystarczy, a potem idziemy
dalej. To nie jest tego rodzaju nauka, którą wystarczy raz
usłyszeć. Ten tekst jest napisany z punktu widzenia osób, które
naprawdę już wzbudziły w sobie bodhiczittę. Bodhiczitta to serce
nakierowane na oświecenie, które ma dwie intencje. Pierwsza to
osiągnąć oświecenie, a druga to przynieść pożytek wszystkim
dzięki temu osiągnięciu. I chociaż w ten sposób przedstawia się
te intencje, to faktyczna kolejność jest odwrotna. Główną
intencją jest chęć pomagania wszystkim. Ponieważ tak bardzo
jesteśmy poruszeni przez współczucie, mamy tak dobre serce, to
dlatego właśnie chcemy osiągnąć oświecenie. Po to, żeby móc
pomagać wszystkim istotom. Ponieważ mamy tak wiele współczucia,
chcemy naprawdę wyzwolić wszystkie istoty, pójść do piekieł,
żeby je stamtąd wyciągnąć. Mimo że już teraz staramy się
pomagać innym tak dobrze, jak tylko potrafimy, to widzimy, że
musimy przekroczyć wiele swoich ograniczeń, pozbyć się wielu wad,
po to, żeby móc jeszcze lepiej pomagać innym. To jest
najważniejsze. Oświecenie chcemy osiągnąć niejako przy okazji
czy potem. Przede wszystkim chcemy pomagać innym. Właśnie w tym
kontekście patrzymy na nauki wstępne.
Chcę
pomóc wszystkim istotom. Wspaniale! Mam w tej chwili cenne ludzkie
życie i dzięki temu mam szansę zrobienia czegoś, mogę coś
zrobić. Jednak życie jest nietrwałe. W każdej chwili może się
skończyć, moja sytuacja może się zmienić w każdej chwili i
dlatego muszę już teraz, tu i teraz próbować jak najlepiej
pomagać innym, zanim zachoruję na Alzheimera, zanim umrę. Żeby
móc pomagać innym, muszę iść w kierunku buddy, dharmy, sanghi.
Żeby pomagać innym, muszę postępować zgodnie z prawem przyczyny
i skutku, muszę unikać złych działań. Po to, żeby móc pomagać
innym, nie mogę przywiązywać się do sansary, nie mogę
przywiązywać się do różnych splamień. Nie mogę lgnąć do
innych, złościć się na nich, jeżeli nie robią czegoś tak jak
ja tego oczekuję itd. Tak więc praktyki wstępne w tym tekście
muszą być rozumiane w kontekście bodhiczitty.
Punkt
drugi naszego
tekstu to faktyczny
trening
w bodhiczitcie.
Jest on podzielony na dwa podpunkty. Najpierw jest mowa o najgłębszym
poziomie bodhiczitty, a potem o jej poziomie konwencjonalnym.
Najgłębszy poziom bodhiczitty to umysł nakierowany na pustkę, na
rzeczywistość. Aby zrozumieć pustkę, musimy pokonać nasze
pomieszanie, które tworzy problemy. Pustka to innymi słowy
nieobecność; nieobecność niemożliwych sposobów istnienia. Każda
indyjska czy tybetańska szkoła myśli trochę inaczej definiuje te
niemożliwe sposoby istnienia. Można te rzeczy wyjaśniać czy
opisywać na różne sposoby. Można mówić, że niemożliwym
sposobem istnienia jest istnienie dualistyczne albo to, że rzeczy
istnieją jako niezależne od umysłu itd. Można to opisywać na
różne sposoby. Niezależnie jednak od tego, jakimi słowami
będziemy opisywali pustkę, to, o co chodzi w tym tekście, to nie
projektowanie czy narzucanie jakichś naszych wizji na inne rzeczy.
Nie chodzi tutaj o stoły czy krzesła. W kontekście tej praktyki
chodzi o właściwe widzenie siebie i innych.
#
W
kontekście tej praktyki ważne jest na przykład, żeby nie myśleć
o sobie jako o jakimś wielkim, solidnym, wspaniałym "ja",
które pomaga "tobie", jakiemuś śmieciowi, biednej,
zagubionej istocie. Bardzo ważne jest, żeby nie myśleć w ten
sposób o sobie i innych. Nie powinniśmy też myśleć w takich
kategoriach, że o sobie myślimy jako o biednej osóbce, która
naprawdę nic nie może, która nic nie jest w stanie zrobić. "Jak
mogę pomóc komukolwiek w czymkolwiek, skoro ja jestem sam taki
biedny?". Nie powinniśmy w taki sposób myśleć o sobie ani o
innych, ponieważ są to niemożliwe, nieprawidłowe sposoby
istnienia. Powinniśmy raczej widzieć siebie i innych jako
powiązanych z sobą. Nie jesteśmy bowiem jakimiś jednostkami
zupełnie izolowanymi, które istnieją gdzieś w próżni i nie mają
na siebie wpływu. Mamy wpływ jedni na drugich. Jednakże nie w taki
sposób: "o, jaki to ja jestem wspaniały".
Innym
nieprawidłowym czy niemożliwym sposobem myślenia o sobie jest
przypisywanie sobie boskiej wszechmocy. Nie powinniśmy myśleć, że
jesteśmy wszechmocnymi bogami, którzy jednym słowem czy gestem
mogą wszystko zmienić, usunąć na przykład całe cierpienie
świata. To też niemożliwe.
Aby
pozbyć się problemów, trzeba pozbyć się ich przyczyny, a tą
przyczyną jest pomieszanie. Aby usunąć pomieszanie, musimy
zrozumieć rzeczywistość. Nikt nie może zrozumieć rzeczywistości
za kogoś, każdy musi to zrobić sam. To, co możemy zrobić, żeby
komuś pomóc, to ułatwić mu to zrozumienie. A to znaczy pokazać,
w jaki sposób może do tego dojść. Podpunkt dotyczący
najgłębszego poziomu bodhiczitty mówi między innymi o tym, że
powinniśmy mieć bardzo realistyczne podejście, nie powinniśmy
projektować myśli czy wyobrażeń na siebie i innych, tylko po
prostu widzieć, jak rzeczy są.
Drugi
podpunkt drugiego punktu to konwencjonalna bodhiczitta. Ten punkt
opisuje praktykę, która po tybetańsku zwana jest tonglen,
czyli dawanie i branie. Sądzę, że słyszeliście o tej praktyce i
jesteście z nią zaznajomieni, więc nie muszę jej opisywać.
Tonglen
to bardzo zaawansowana praktyka i niezmiernie trudna do wykonania,
jeżeli chcemy robić ją w pełni szczerze. Bardzo łatwo jest się
nią bawić, udawać że się ją robi. Jednak taka szczera chęć
rzeczywistego wzięcia na siebie cudzych problemów, chęć
doświadczenia ich, to naprawdę bardzo trudna sprawa i wymaga
zrozumienia natury bólu. Jeżeli nie rozumiemy natury bólu, natury
cierpienia, to będziemy się bać wziąć na siebie cierpienie
cudzego raka czy bólu, jaki mu towarzyszy. I dlatego przedtem
pojawia się punkt mówiący o zrozumieniu rzeczywistości. Dlatego
zrozumienie rzeczywistości jest tak ważne. Jeżeli mamy
współczucie, to znaczy, że życzymy innym wolności od problemów
i jesteśmy gotowi wziąć je na siebie. Znaczy to, że jesteśmy
gotowi sami doświadczyć ich cierpienia. Nie w taki sposób, że po
prostu bierzemy to cierpienie i odrzucamy, wyrzucamy, tylko w taki
sposób, że faktycznie bierzemy je na siebie i ono w nas jest, przez
nas przechodzi.
Na
całkiem początkowym poziomie jest to nieobawianie się, że cudze
cierpienie będzie wprawiało nas w smutek. Oczywiście to jest
smutne, że ktoś ma raka czy Alzheimera, jest to bardzo smutne.
Wykonywanie tego rodzaju praktyki w taki sposób, że jesteśmy jakby
w zbroi, która nas zupełnie oddziela od cudzego cierpienia, nie
jest prawidłowe. Musimy umieć poczuć ból, poczuć smutek drugiej
osoby i zobaczyć te rzeczy, czyli cierpienie czy ból, w kategoriach
natury umysłu, jako na przykład fale na powierzchni umysłu. Dojść
do podstawowej, fundamentalnej natury umysłu, czyli takiego
dogłębnego doświadczenia, którego podstawową jakością jest
radość i szczęście. Dopiero na tej podstawie jesteśmy w stanie
emanować radość i szczęście.
Tak
więc nie mając urzeczywistnienia, nie praktykowawszy wiele
mahamudry, bardzo trudno jest szczerze praktykować tonglen.
Oczywiście nie chcę nikogo zniechęcać do tej praktyki, bo nawet
wykonywanie jej na bardzo początkowym etapie, gdy jesteśmy bardzo
początkujący, jest niezwykle pożyteczne, pomocne. Musimy sobie
zdawać sprawę z tego, że aby faktycznie być w stanie przyjąć na
siebie doświadczenie cierpienia innych, rozpuścić je i z głębi
własnej natury umysłu móc dać innym, podzielić się z innymi
radością i szczęściem, to jest to bardzo trudna, bardzo
zaawansowana praktyka. Jeżeli spojrzymy na tę praktykę w ten
sposób, to na dobrą sprawę jest to dla nas praktyka mahamudry.
Możemy
spytać, jaki jest z tego pożytek dla innych. Skoro każdy ma swoją
karmę, to w jaki sposób możemy wziąć na siebie cudzą karmę za
pomocą praktyki tonglen.
Nasze podejście powinno być bardzo realistyczne. Aby karma
dojrzała, potrzebne są pewne warunki. To, co my możemy zrobić, to
sprawić, żeby zaistniały warunki, które pomogą w tym, żeby dana
karma dojrzała. A więc jeżeli ktoś jest chory, to oczywiście
karma tej choroby już dojrzała. To, co możemy zrobić, zależy od
rodzaju choroby, od rodzaju tej karmy. Jeżeli ktoś jest na przykład
od urodzenia niewidomy, to nie jesteśmy w stanie przywrócić mu
wzroku. Jeżeli jednak jakaś choroba jest uleczalna, to aby mogła
być uleczona, muszą zejść się pewne warunki. Ktoś musi mieć
karmę, która umożliwi mu wyleczenie. To, co możemy zrobić, to
sprawić, żeby dojrzały pewne warunki, dzięki którym te osoby
wytworzą wokół siebie pozytywne okoliczności, które umożliwią
wyleczenie.
Kiedy
na przykład robimy pudżę Buddy Medycyny - jak to działa? Budda
Medycyny to nie wszechmocny bóg, który leczy nas z chorób. Dzięki
temu, że składamy ofiary, wykonujemy praktykę, gromadzimy zasługę,
wytwarzamy warunki, pewne okoliczności, które sprawiają, że
negatywna karma dojrzewa w o wiele bardziej łagodny sposób w
przypadku chorób trwających, chronicznych. Pozytywny stan umysłu,
w którym wykonujemy tę praktykę, wytwarza pozytywne okoliczności,
w których jest możliwe wyleczenie, jest możliwe dojrzenie dobrej
karmy, która umożliwi wyleczenie. Inspiracja ze strony Buddy
Medycyny, czyli jasnego światła naszego umysłu, pozwoli
zaktywizować dobry, pozytywny potencjał, który mamy. Pozwoli go
wydobyć na powierzchnię, tak że on dojrzeje i stanie się możliwe
wyleczenie. Inspiracja to innymi słowy błogosławieństwo. Modlimy
się o błogosławieństwo do Buddy Medycyny. Mamy bardzo potężny,
pozytywny stan umysłu i chcemy wyleczenia, po to żeby móc pomagać
innym. Dzięki tej bardzo pozytywnej motywacji, dzięki temu
pozytywnemu stanowi umysłu, negatywne stany dojrzewają w sposób o
wiele bardziej łagodny, natomiast pozytywne możliwości mogą się
wzmocnić, silniej przejawić. Z kolei inspiracja płynąca ze strony
jasnego światła umysłu, które jest reprezentowane przez Buddę
Medycyny, to energia, która umożliwia, żeby to wszystko się
zdarzyło, żeby zadziałało.
To
samo dzieje się z praktyką tonglen.
To, co my robimy dobrego, umożliwia innej osobie, żeby jej
negatywna karma dojrzała w bardziej umiarkowany, złagodzony sposób,
a jej pozytywna karma dojrzała mocniej. Z kolei inspiracja ze strony
jasnego światła naszego umysłu, energia którą przekazujemy w tej
praktyce innym, pozwoli zaktywizować ten cały proces. Oczywiście
inne osoby nie muszą wiedzieć, że wykonujemy w ich intencji jakąś
praktykę; nie powinny tego wiedzieć! Energia, którą w to
wkładamy, pozwala zaktywizować cały proces i ich pozytywna karma
może szybciej dojrzeć.
Abyśmy
byli w stanie faktycznie wziąć na siebie cudze cierpienie, odczuć
je i w naturalny sposób rozpuścić w jasnym świetle naszego
umysłu, wymaga to bardzo silnej energii bodhiczitty. Musimy bardzo
mocno rozwinąć naszą bodhiczittę, żeby mieć energię, by to
zrobić. Musimy też mieć inspirację ze strony naszych nauczycieli.
Tak więc zanim zabierzemy się do faktycznej praktyki tonglen,
musimy przejść przez wszystkie wcześniejsze stadia. To bardzo
ważne; są praktyki wstępne do tej praktyki. Na pewno musimy w
sobie mieć miłującą dobroć i współczucie, żeby w ogóle
obchodziło nas cudze cierpienie czy cudze problemy.
Mówię
o głębokich poziomach tej praktyki, bo wiem, że już dostaliście
wiele nauk na ten temat. Potrzebujemy miłości i współczucia,
dobrego serca, nie tylko po to, żeby w ogóle zainteresować się
cudzymi problemami, ale potrzebujemy tej bardzo silnej energii
współczucia po to, żeby móc dostać się do bardzo subtelnego
poziomu naszego umysłu, po to żeby móc dotrzeć do tego
najgłębszego poziomu naszego umysłu - do poziomu jasnego światła
- i dzięki tej energii być w stanie naprawdę innym pomóc.
Jak
powiedziałem, praktyka tonglen
to bardzo głęboka praktyka i proszę, nie trywializujcie jej. Ta
praktyka opiera się na zrozumieniu pustki, co też jest bodhiczittą.
Jeżeli nie mamy tego zrozumienia, jeżeli myślimy o sobie w
kategoriach bardzo solidnego, sztywnego "ja", to wówczas
będziemy się obawiać brania na siebie cudzego cierpienia. Tak więc
musimy umieć rozpuścić to bardzo silne, sztywne poczucie
niezależnego "ja". Kiedy bierzemy na siebie cudze
cierpienie, to faktycznie doświadczamy go, ale jesteśmy w stanie
poradzić z nim sobie. Mamy bowiem przynajmniej podstawowe
zrozumienie pustki, mamy doświadczenie w praktyce mahamudry i
potrafimy rozpuścić cierpienie w jasne światło umysłu.
Dotarliśmy do źródła radości i szczęścia, do natury naszego
umysłu, mieliśmy to doświadczenie i możemy się nim dzielić z
innymi.
Możemy
zadać sobie pytanie, w jaki sposób ja mógłbym odczuwać cudze
cierpienie? Podstawą jest bardzo silne życzenie - chcemy sami
doświadczyć cudzego cierpienia. To działa jako okoliczność do
tego, żeby nasza negatywna karma dojrzała jako cierpienie. Chcemy
żeby to się zdarzyło, po to, żeby móc ją wypalić. To inny
aspekt dotyczący praktyki tonglen.
Branie cudzego cierpienia na siebie to nie wzięcie kanapki, którą
ktoś nam daje, i zjedzenie jej. To coś o wiele bardziej subtelnego.
To wszystko działa w kategoriach różnych warunków i
okoliczności.
Mój
nauczyciel, Serkong Rinpocze, zawsze kiedy uczył tej praktyki,
używał pewnego przykładu, który sprawiał, że wszyscy czuli się
bardzo nieswojo. Opowiadał o bardzo wielkim mistrzu, który wziął
na siebie czyjś uraz głowy i zmarł. Opowiadał o tym szczegółowo
za każdym razem, kiedy uczył tej praktyki. Chodziło mu o to, że
jeżeli szczerze chcemy praktykować, to powinniśmy być gotowi na
coś takiego, że weźmiemy na siebie cudze cierpienie i nawet
umrzemy. My, uczniowie, za każdym razem pytaliśmy nauczyciela: "Jak
to, gdybyś na przykład ty wziął na siebie cierpienie powiedzmy
psa i zmarł od tego, to byłaby to wielka szkoda". Na co on
odpowiadał takim przykładem: jeżeli jakiś astronauta zginie w
przestrzeni kosmicznej, to zostanie uznany za bohatera i wszyscy,
tzn. rząd i różne organizacje, będą się troszczyć o jego
rodzinę. Tak samo jeżeli nauczyciel zrobi coś takiego, to ten akt
doprowadzi go do oświecenia albo tak blisko do oświecenia, że to
jego osiągnięcie wywrze wpływ na uczniów.
To,
co jest może bardzo niezwykłe, to to, że mój nauczyciel, który
tyle razy o tym mówił, faktycznie zmarł w taki sposób, właśnie
robiąc praktykę tonglen.
Był to bardzo trudny rok dla J.Ś. Dalajlamy. Wystąpiło bardzo
poważne zagrożenie życia Dalajlamy, które zobaczył Serkong
Rinpocze (Rinpocze był jednym z nauczycieli Dalajlamy). Rinpocze
wezwał do siebie jednego ze swoich starszych tybetańskich uczniów,
powiedział mu, że coś takiego widzi i że musi to odsunąć od
Dalajlamy, ale żeby on o tym nie rozpowiadał. Tak się złożyło,
że ja sam nieco wcześniej zabrałem Serkonga Rinpocze do lekarza,
ten go dokładnie przebadał i stwierdził, że Rinpocze jest w
doskonałym zdrowiu. I oto nagle pewnego dnia Serkong Rinpocze
skończył szybciej swoje nauki (udzielał tych nauk w górach w
bardzo odludnym miejscu), udał się w inne miejsce do czyjegoś domu
i na różne sposoby dał do zrozumienia co się stanie, chociaż
nikt wtedy tak tego nie widział, nie interpretował tego w ten
sposób. Na przykład po drodze zatrzymał się w swoim klasztorze,
złożył ofiary, powiedział swoim mnichom, że bardzo ich prosi,
żeby przebywali w tym klasztorze, żeby w nim pozostawali, żeby w
nim praktykowali, a jeżeli chcą się z nim jeszcze zobaczyć, to
żeby przyszli do domu, do którego właśnie zmierzał. Później
udał się do tego domu, posprawdzał czy wszystko jest pozałatwiane,
czy na najbliższe tygodnie jest zrobione to wszystko, co miało być
zrobione, wykonał swoją wieczorną praktykę i położył coś na
swoim łóżku. Zanim udał się do swojego pokoju, zaprosił do
pokoju tego starszego ucznia, którego poinformował o całej
sprawie, usiadł w bardzo szczególnej pozycji (nie w takiej, w
jakiej układał się do snu) i zaczął praktykę tonglen.
Było
to naprawdę niesamowite, ponieważ dokładnie w tym samym czasie,
dokładnie o tej samej godzinie, J.Ś. Dalajlama był w samolocie
lecącym do Genewy. Na to samo lotnisko, w tym samym czasie, innym
samolotem leciał Arafat. Władze w Genewie były bardzo
zaniepokojone, obawiały się terrorystów i mówiły, że nie są w
stanie zagwarantować bezpieczeństwa Dalajlamie. Dokładnie wtedy,
kiedy Serkong Rinpocze wykonywał swoją praktykę, Arafat, który
już był w samolocie do Genewy, zmienił swoją decyzję - jego
samolot zawrócił i nie wylądował w Genewie.
Dalajlama
bezpiecznie przybył do Genewy, a ta karma trudności, która miała
się pojawić, pojawiła się, tyle że w bardzo złagodzonej formie.
Na lotnisku było wiele zamieszania, zgubił się samochód... Tak
więc ta negatywna karma dojrzała, tyle że w bardzo złagodzonej
formie. Serkong Rinpocze wziął na siebie tę przeszkodę i to w ten
sposób przyspieszyło jego karmę, że umarł. Miał wtedy 69 lat,
co nie było tak dużo. To była największa rzecz, jaką mógł
zrobić dla J.Ś. Dalajlamy. Na pewno przykład tego, co zrobił
Serkong Rinpocze, bardzo zainspirował wszystkich jego uczniów, bo
był to przykład wielkiej bodhiczitty. Zastanawiam się teraz, czy
przypadkiem Serkong Rinpocze, który na pewno potrafił przewidzieć
przyszłość, co wiele razy widziałem, czy gdy podawał ten
przykład przy nauczaniu praktyki tonglen,
nie było to zarazem przygotowaniem uczniów na to, co miało się
stać z nim samym.
Tak
więc tonglen
działa w ten sposób, jeżeli mamy z kimś bardzo silny karmiczny
związek. Serkong Rinpocze miał taki związek z Dalajlamą; w
dzieciństwie Dalajlamy był jego nauczycielem.
Odpowiadając
na wcześniejsze pytanie, ważna rzecz to posiadanie odwagi, chęci
wzięcia na siebie choroby na przykład brata, żeby on mniej
cierpiał. To, co ty możesz robić w momentach rzutów chorobowych
brata, może nie sprawi, że choroba zniknie, ona będzie, natomiast
możesz pracować ze swoim bólem i z uczuciem paniki czy lęku,
który się pojawia. Wyobrażaj sobie, że jesteś wielkim, olbrzymim
oceanem i ten ból czy niewygoda, którą odczuwasz, jest jak fala na
oceanie. Ty utożsamiasz się z całym oceanem, z nieporuszoną
głębią.
Pytanie:
.............
Odpowiedź:
Nie ma tutaj żadnej sprzeczności. Kiedy praktykujemy, to nasza
praktyka stwarza takie warunki dla tej osoby, dla której robimy
praktykę, że w tej osobie dojrzewa jakiś głębszy dobry karmiczny
potencjał, który umożliwia wyzdrowienie.
Pytanie:
..........
Odpowiedź:
Trudno jednoznacznie na to odpowiedzieć, na pewno doświadczenia są
różne. Jeżeli praktykuję z nastawieniem, że biorę na siebie
cały trąd całego świata, po to żebym ja był uzdrowiony z trądu,
to to nie zadziała. Takie myślenie, nawet podświadome, będzie
przeszkodą. Podstawą musi być autentyczne, szczere współczucie.
W większości przypadków ta praktyka nie podziała, ponieważ nie
mamy tak silnego karmicznego związku z innymi. Dlatego tak ważne są
te modlitwy: "obym był w stanie pomóc wszystkim istotom we
wszystkich moich żywotach", bo dzięki temu ustanawiamy
karmiczny związek z innymi. Jeżeli w poprzednich żywotach nie
modliliśmy się dość szczerze czy dość mocno, to nie będziemy
mieć ze wszystkimi takiego związku karmicznego i to po prostu nie
będzie działało.
Jaki
jest cel tej praktyki? Z jednej strony na pewno celem jest pomaganie
innym. Po to ją robimy. W większości przypadków jednak ona nie
zadziała. Pomoże nam ona jednak osiągnąć oświecenie. W jaki
sposób? To, co jest tu bardzo ważne, to rozwinięcie odwagi wzięcia
na siebie cudzych problemów. Jako buddowie czy bodhisattwowie musimy
umieć zmierzyć się z problemami innych, a one są naprawdę
straszne. A więc musimy ćwiczyć się w odwadze brania na siebie
cudzych trosk i nieszczęść. Tak więc praktyka pomaga nam
przezwyciężyć nastawienie troszczenia się tylko o siebie, o to,
żeby się nie ubrudzić, żeby nie mieć nic wspólnego z
cierpieniem innych. Chodzi o przezwyciężenie postawy niechęci
wobec na przykład odwiedzania chorych w szpitalu czy w domu starców.
Ponieważ dla nas samych jest to zbyt smutne, wprawia nas w depresję,
więc nie chcemy z tym mieć nic wspólnego. W Dzięki praktyce
możemy przekroczyć owo bardzo silne poczucie "ja", które
leży u podstaw egoistycznego nastawienia troszczenia się wyłącznie
o siebie.
Nie
wiem, jakich uczyliście się wizualizacji do praktyki tonglen,
ale wizualizacje, jakie stosowali Serkong Rinpocze i J.Ś. Dalajlama,
były naprawdę przerażające. Można wizualizować czarne światło,
które w nas wnika. Można też sobie wyobrażać, że bierzemy na
siebie różne nieczyste, paskudne substancje, jakiś brud, ropę,
tłuszcz, wszystko to, co jest bardzo nieprzyjemne, rzeczy, które
budzą naszą odrazę, z którymi nie chcemy mieć do czynienia.
Krok
następny to wyobrażanie sobie jeszcze gorszych substancji,
wyobrażanie sobie moczu, wymiocin, biegunki, krwi, jakichś takich
paskudnych rzeczy, których normalnie nie chcemy dotykać. Jeżeli na
przykład jest jakiś wypadek na ulicy, to wolimy się nie zbliżać,
nie dotykać, nie pobrudzić się cudzą krwią. Nie chcemy sprzątać
cudzych wymiocin itd. Więc tutaj wyobrażamy sobie, że te rzeczy
przyjmujemy w siebie, żeby pokonać to egoistyczne nastawienie, że
nie chcemy mieć z tym nic wspólnego.
Potem
wyobrażamy sobie takie rzeczy, które nas najbardziej przerażają -
to oczywiście indywidualna sprawa - jakieś pająki, skorpiony,
węże, szczury. Wyobrażamy sobie, że cierpienie innych wchodzi w
nas właśnie w tej postaci. Znowu ma to na celu przekroczenie
poczucia solidnego "ja", które nie chce mieć do czynienia
z niczym nieprzyjemnym.
Tak
więc praktyka tonglen
jest
praktyką bardzo zaawansowaną i bardzo głęboką. Bo żeby
faktycznie dotrzeć do poziomu jasnego światła umysłu, musimy
umieć rozpuścić wszystkie nasze lęki, wszystkie nasze obawy,
wszystkie nasze tego typu nastawienia. Oczywiście nawet na bardzo
początkowym etapie ta praktyka jest bardzo pożyteczna. Ponieważ na
bardzo początkowym etapie to, co robimy, to zaczynamy traktować
cudze problemy poważnie, a to jest bardzo ważny krok. Traktujemy
innych poważnie. Branie na siebie cudzego problemu znaczy, że
chcemy poważnie potraktować cudze kłopoty, chcemy coś z nimi
zrobić, traktujemy je tak, jak by to były nasze własne sprawy.
Widzimy
jakiegoś bezdomnego człowieka na ulicy, który nie ma gdzie się
podziać, nie ma co jeść, coś go boli. Traktujemy go poważnie,
zastanawiamy się, jak my byśmy się czuli w takiej sytuacji. I
próbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie, jakoś sobie z tym
poradzić. Kiedy przychodzi nasz przyjaciel, żeby nam się zwierzyć
ze swoich kłopotów, traktujemy go poważnie, zastanawiali się nad
jego kłopotem tak jak nad własnymi problemami. To bardzo ważne. To
jest początkowy etap tej praktyki; jest na nim bardzo ważne, żeby
tak poważnie traktować innych. Cały mój poprzedni wywód miał
służyć temu, żebyście zrozumieli, że praktyka tonglen
to nie tylko ten początkowy etap, ale o wiele bardziej głęboka
praktyka. Praktyka tonglen
to
główna część, podstawa praktyki siedmiopunktowego treningu
umysłu.
Kiedy
chcemy brać na siebie cudze cierpienie, nie powinniśmy popadać w
skrajność i robić z siebie ofiary. Nie powinniśmy myśleć o tym,
żeby zostać świętym, wziąć na siebie całe cierpienie ku chwale
buddy. Nie powinniśmy też myśleć, że jako skutek brania na
siebie cudzego cierpienia, sami będziemy cierpieć i o to chodzi.
Nie powinniśmy też brać na siebie cudzego cierpienia dlatego, że
czujemy się bardzo źle, mamy o sobie bardzo złe mniemanie i chcemy
sobie jeszcze "dołożyć". Nie taka ma być nasza
motywacja. Oczywiście możemy pamiętać o przykładzie Chrystusa,
który wziął na siebie cierpienia ludzkości - to była też tego
typu praktyka. Jezus na pewno był gotowy, żeby faktycznie wziąć
na siebie cierpienie, był gotowy cierpieć za innych i nie lękał
się tego. Z buddyjskiego punktu widzenia nie powinniśmy zachowywać
się jak bóg w tym sensie, żeby zapobiegać cierpieniu całego
wszechświata właśnie w ten sposób, biorąc je na siebie. Owszem,
staramy się wzbudzić w sobie poczucie "ja jestem gotów wziąć
na siebie cierpienie, żebyś ty nie musiał cierpieć". Ważne
jest, żeby nie rozdmuchiwać swojego poczucia "ja" i
myśleć, że jesteśmy tacy wielcy, święci i możemy zbawić
świat. Powinniśmy wykonywać tę praktykę z nastawieniem, że
chcemy sprawić, by cudzy negatywny potencjał dojrzał w tej osobie
w złagodzonej formie.
Tak
więc mamy materiał do przemyśleń, zwłaszcza jeżeli przywołamy
tutaj jeszcze przykład Chrystusa. Możemy widzieć podobieństwa i
różnice. Na pewno nie robimy tego po to, żeby karać siebie, żeby
dokładać sobie więcej cierpień. Celem tej praktyki jest
rozwinięcie odwagi i troski o innych, nawet w bardzo trudnych
sytuacjach.
Trzeci
punkt to
przekształcanie niesprzyjających okoliczności w ścieżkę do
oświecenia. Praktyka
ta ma różne części. Jedna dotyczy naszych myśli, inna naszych
działań. Jeśli chodzi o aspekt myśli, to chodzi tutaj nie tylko o
nasze zachowania, ale także o nasze poglądy na rzeczywistość.
Znowu nie będę omawiać szczegółów, ponieważ już wielokrotnie
słyszeliście te nauki, ale jeżeli chodzi o nasze zachowanie, to
musimy pamiętać, że ważne jest to, iż wszelkie problemy,
wszelkie kłopoty, biorą się z tego, że skupiamy się tylko na
sobie. Natomiast wszystkie pozytywne sytuacje są możliwe wtedy,
kiedy myślimy, troszczymy się przede wszystkim o innych. Kiedy
pojawia się jakiekolwiek cierpienie, powinniśmy widzieć, że
jedynym winowajcą jest egoizm.
Co
sprawia kłopoty? Na przykład jesteśmy zaproszeni do czyjegoś domu
na posiłek i dostajemy to, czego nie lubimy. Cierpimy, jesteśmy
nieszczęśliwi. Tak więc jest tutaj przeciwna, negatywna sytuacja.
W jaki sposób możemy przekształcić tę sytuację, żeby stała
się pozytywna, żeby nam pomagała na ścieżce? Zobaczmy, w czym
tkwi błąd, dlaczego cierpimy. Jeżeli myślimy w ten sposób: "Och,
ta okropna osoba zrobiła coś, czego nie znoszę" i całą winę
przypisujemy drugiej osobie, to problem w tym, że myślimy w tym
momencie wyłącznie o sobie. Nie myślimy o tym, że ktoś
przygotowała posiłek z myślą o nas i chciał nam sprawić
przyjemność, a nie przykrość. Tak więc tylko dlatego, że myślę
ciągle tylko o sobie, pojawia się jakiś problem, cierpię i jestem
nieszczęśliwy. Żeby wykorzystać tę sytuację na ścieżce,
powinniśmy użyć jej do tego, żeby zobaczyć, kto tu jest
winowajcą. Winowajcą jest nasze nieustanne zainteresowanie sobą,
swoim "ja".
Jak
więc widzicie, struktura tego ćwiczenia jest bardzo podobna do
praktyki tonglen.
W głębokich wizualizacjach związanych z tonglen
bierzemy na siebie (jak pamiętamy) wymiociny, odchody, różne
nieprzyjemne rzeczy, z którymi zwykle nie chcemy mieć do czynienia.
Pamiętając o tym nastawieniu, o braniu na siebie tego, co nie jest
przyjemne, akceptujemy to, co nam zostało dane, mimo że nam to nie
służy. Robimy to po to, żeby usatysfakcjonować osobę, która
chciała nam sprawić przyjemność. Oczywiście są tutaj pewne
wyjątki. Jeżeli jesteśmy alergikiem i jakiegoś rodzaju jedzenie
spowoduje duże problemy, ponieważ jesteśmy na nie uczuleni, to nie
powinniśmy na siłę tego jeść. Ale nawet w takiej sytuacji są
sposoby, żeby w miły i zręczny sposób odmówić, biorąc pod
uwagę uczucia osoby, której odmawiamy, a nie tylko myśleć o sobie
i na przykład mówić: "co, chcesz mnie otruć, chcesz żebym
umarł?". Nie powinniśmy ciągle myśleć w kategoriach "ja,
ja, ja".
Innym
sposobem na wykorzystanie niesprzyjających okoliczności na ścieżce
jest widzenie w nich możliwości spalenia swojego negatywnego
potencjału karmicznego. Aby osiągnąć oświecenie, musimy spalić
cały swój negatywny potencjał. Dlatego róbmy to. Jeżeli mamy
dużo dziurawych zębów, to zamiast chodzić do dentysty i
codziennie tylko po parę minut pozwolić mu borować i leczyć zęby,
idziemy i w jednej sesji robimy wszystko, żeby mieć to z głowy.
Tak więc przyjmujemy to, co się pojawia, i wypalamy swoje
negatywności od razu, nie boimy się. Niech to się dzieje i już!
Nie tylko nie uciekamy przed tym, lecz nawet chcemy, żeby to się
zdarzyło.
W
trzecim punkcie podanych jest wiele różnych metod, o których na
pewno słyszeliście, bo inni nauczyciele już o tym mówili. Jak
widzicie, możemy tę praktykę powiązać z praktyką tonglen.
Po prostu bierzemy na siebie wszystko od razu. Tak jak z pójściem
do dentysty - niech zrobi wszystko, co jest do zrobienia, i niech to
już jest zrobione.
Kiedy
myślimy o braniu na siebie cierpienia innych, to w ten sposób
odwracamy uwagę od siebie, od tego nieustannego skupiania się na
sobie, od myślenia: oj, biedny "ja". To jak z matką.
Jeżeli matka widzi, że dziecko jest chore, to bardzo często ma coś
takiego w umyśle: "lepiej żebym to ja była chora, a dziecko
było zdrowe, dlatego że ja o wiele łatwiej uporam się z tą
chorobą niż dziecko". I oczywiście jeżeli mamy do czynienia
z kimś, kto jest przeziębiony i troszczymy się o niego, to
jesteśmy gotowi wziąć na siebie to przeziębienie, nie boimy się
od niego zarazić. Nie powinniśmy być przy tym bardzo napięci i
nie chcieć mieć nic do czynienia z żadną chorobą, bo -
paradoksalnie - łatwiej może nam się coś przytrafić. Matka
Teresa mówiła tak wszystkim osobom, które przychodziły, żeby z
nią pracować. Mówiła: "Musicie być gotowi też się zarazić
trądem, jeżeli nie ma w was tej gotowości, to nie macie czego
tutaj szukać". A tak naprawdę, im bardziej boimy się, że
złapiemy na przykład trąd, tym więcej mamy szans, żeby to się
faktycznie wydarzyło. Z kolei im mniej się tego boimy, tym większa
szansa, że się nigdy nie zarazimy. To taka ironia losu. Jest tak
dlatego, że im bardziej jesteśmy zrelaksowani, wyluzowani, tym
bardziej rzeczy mogą przechodzić przez nas, nie dotykając nas.
Jeżeli natomiast bardzo się boimy, jesteśmy bardzo napięci,
obawiamy się, że coś wydarzy się nie po naszej myśli, że coś
będzie nie tak, to najprawdopodobniej coś będzie źle. Na przykład
ma do nas przyjść ktoś, kto jest dosyć nieprzyjemny i boimy się,
już wcześniej myślimy, że na pewno powie lub zrobi coś
okropnego. Ponieważ w ten sposób myślimy i jesteśmy bardzo
spięci, to niejako wywołujemy tę jego nieprzyjemną reakcję. Tak
to działa. Jeżeli natomiast jesteśmy gotowi na wszystko, jesteśmy
przygotowani, że coś nieprzyjemnego może się wydarzyć, ale
jesteśmy rozluźnieni, to nasz stan umysłu najprawdopodobniej tak
wpłynie na te drugą osobę, że niczego paskudnego nie zrobi.
Jeden
z podpunktów
punktu dotyczącego przekształcania niesprzyjających okoliczności
w
ścieżkę
mówi o poglądzie
na temat pustki, na temat rzeczywistości.
Jest wiele możliwości wyjaśnienia tego podpunktu, w zależności
od tego, jak opisuje się pustkę. Na pewno nie powinniśmy sądzić,
że cierpienie nie istnieje i dlatego nie masz prawa cierpieć. W
poglądzie dotyczącym pustki chodzi o to, żeby z cierpienia nie
robić jakiegoś potwora, żeby nie urastało ono do rangi jakiejś
wielkiej sprawy, tylko żeby zobaczyć, że jest złożony z różnych
przyczyn i okoliczności, jest współzależny. Jest to po prostu
doświadczenie, które może się pojawić w umyśle. Nic wielkiego.
Oczywiście, znowu potrzeba naprawdę dużo zrozumienia, żeby pogląd
o pustce móc zastosować do cierpienia.
To
było na temat przekształcania niedobrych rzeczy za pomocą myśli,
a teraz będzie o czynach.
Tutaj jest mowa o czterech rzeczach.
Pierwsza
to
gromadzenie
zasługi,
ale to głupie tłumaczenie. Raczej chodzi o wzmacnianie naszego
pozytywnego potencjału. W jaki sposób? - Przez robienie pozytywnych
rzeczy. W ten sposób możemy usuwać negatywny potencjał. Na
przykład jeżeli miała miejsce jakaś wielka katastrofa, to zamiast
popadać w depresję i wzmacniać stronę negatywną, możemy starać
się być pozytywni, na przykład pomagać ludziom i w ten sposób
przekształcić negatywną sytuację.
Drugi
sposób to oczyszczanie naszych negatywnych karmicznych potencjałów.
To znaczy jeżeli działaliśmy w jakiś negatywny sposób, na
przykład zraniliśmy kogoś i teraz pojawiło się poczucie winy,
cierpimy, możemy zmienić tę sytuację w pozytywniejszą dzięki na
przykład wykonaniu praktyki oczyszczającej. Zamiast wpadać w
jakieś straszne poczucie winy, powinniśmy przyznać się do tego,
że faktycznie popełniliśmy błąd. Nie jesteśmy złą osobą,
żałujemy że zachowaliśmy się w taki sposób. Myślimy: wolałbym
tak nie postąpić i nie mieć tego poczucia winy, będę się starać
nie robić tego więcej; będę starać się robić rzeczy, które
będą przeciwwagą dla tych złych rzeczy, które się
stały.
Następnie
jest kolejny sposób,
który jest dosyć trudny do zrozumienia, dlatego skupimy się na nim
bardziej. Tekst mówi: czynienie
ofiar złośliwym duchom po to, żeby na nas
sprowadzały
jeszcze więcej cierpienia. Innymi
słowy,
tak
jest to zwykle tłumaczone, składanie ofiar złośliwym duchom. Są
jakieś złośliwe duchy i chcemy, żeby nam przysparzały jeszcze
więcej kłopotów. Przyjrzyjmy się tej metodzie składania ofiar
złośliwym duchom. Jest bardzo miła praktyka, którą można tutaj
zastosować; jest to praktyka, która na Zachodzie została bardzo
szczegółowo opracowana przez zachodniego nauczyciela, kobietę
Tsultrim Allione, która ma na tym polu duże zasługi.
Jeżeli
jesteśmy bardzo nieszczęśliwi, w depresji, wszystko źle się
układa, to możemy sobie wyobrazić, że te problemy pochodzą od
jakichś złośliwych duchów, demonów, że one nam je zesłały.
Staramy się poczuć, że wewnątrz nas jest demon. Staramy się
poczuć jakiś kształt, jak ten demon może wyglądać. Potem demon
wychodzi z nas i siada na poduszce przed nami. Pytamy go: "czego
sobie życzysz?". I demon odpowiada, czego potrzebuje. Mówi na
przykład: "Chcę, żeby ludzie zwracali na mnie więcej uwagi,
żeby mnie lubili, żeby mnie kochali" - to wszystko, co nas
nachodzi, te wszystkie myśli, które nas nawiedzają. Chcę być
zdrowy, chcę być ciągle młody - te wszystkie uporczywe myśli,
które mamy. I potem karmimy demona. Dajemy mu to, czego pragnie.
Chcesz miłości - kocham cię. Chcesz energii, chcesz młodości -
cokolwiek to jest, daję ci to. To jest bardzo potężna i pożyteczna
praktyka. Kiedy demon jest zaspokojony, odchodzi. Karmienie naszego
demona to bardzo skuteczna metoda.
Sądzę,
że bardzo ważny jest sposób, w jaki rozpoczynamy praktykę i jak z
niej wychodzimy. Dotyczy to każdej praktyki. To tak jak wchodzenie i
wychodzenie z programu komputerowego - musimy to zrobić prawidłowo,
w przeciwnym razie komputer się psuje. Tak samo jest z praktyką.
Musimy wchodzić i wychodzić z praktyki w łagodny sposób, ponieważ
podczas praktyki pracujemy z naszymi emocjami i jeżeli nie zrobimy
odpowiedniego wejścia i wyjścia, możemy "popsuć się".
Sposób żeby wejść i wyjść, to skupienie się na oddechu. To
jest skupienie się na tym, jak powietrze wchodzi i wychodzi przez
nasz nos. Inny sposób to skupienie się na tym, jak podnosi się
nasz brzuch, kiedy oddychamy. Dzięki tym metodom jesteśmy w
większym kontakcie z naszym ciałem, z ziemią, z gruntem. Kiedy
praktykujemy z emocjami, jest to bardzo ważne. W przypadku kiedy
mamy do czynienia z bardzo silnymi emocjami, lepszy jest ten sposób
ze skupianiem się na brzuchu wznoszącym się i opadającym w rytmie
naszego oddechu, ponieważ tam jest czakra pępka związana z
elementem ziemi.
Potem
następuje praktyka. Oddychamy. Oczy mogą być zamknięte lub
patrzymy w dół. Staramy się zidentyfikować demona, który w nas
siedzi, zobaczyć, co sprawia nam najwięcej emocjonalnych kłopotów.
Nie analizujemy tego, tylko staramy się poczuć. Staramy się
poczuć, co to jest, co sprawia, że czujemy się nieswojo. Co nam
przeszkadza, nawiedza nas. Staramy się wyobrazić sobie, jaką to
może mieć formę, kształt. Czy jest oślizgłe, czy włochate. To
jest to, co ciągle w nas krzyczy: ja chcę, chcę, chcę! Teraz
wyobrażamy sobie, że nasz demon wychodzi i siada przed nami na
poduszce. Pytamy go: czego chcesz? Odpowiada: chcę być kochany itd.
Teraz wyobrażamy sobie, że z głębi serca dajemy to demonowi,
karmimy go. Chcesz być akceptowany, chcesz być kochany -
czegokolwiek chcesz, masz to. Karmimy go tak długo, aż będzie
całkowicie usatysfakcjonowany. Demon odchodzi zadowolony. To bardzo
ciekawe ćwiczenie. W świetle tego ćwiczenia widzimy sens tego, co
jest powiedziane w tekście: "jeżeli jest trudna sytuacja, karm
demona".
Tak
więc ważne jest, żeby patrzeć głębiej niż mówią litery
tekstu. Jeżeli przyjmiemy Schronienie w buddzie, w dharmie i mamy do
tego zaufanie, to mamy też zaufanie do metod. One nie są dziwaczne,
tylko jest w nich jakiś sens. Tak więc jest to sposób, którego
możemy używać w sytuacjach, kiedy nawiedza nas uporczywa myśl:
chcemy być akceptowani, chcemy być kochani, chcemy odnieść
sukces. Cokolwiek takiego uporczywego się pojawia, możemy
zastosować tę metodę.
Czwarta
metoda to
modlitwy do strażników dharmy,
proszenie
strażników dharmy o oświecającą aktywność. Prosimy ich o to,
żeby sprowadzili na nas więcej cierpienia i zniszczyli w ten sposób
naszą troskę o własne "ja". Strażnicy dharmy, ci na
których możemy polegać, ale również tacy, na których nie możemy
polegać, nieoświeceni, funkcjonują w następujący sposób.
Strażnicy dharmy, na których nie możemy polegać, działają tak,
że składamy im ofiary i oni powodują, że nasz pozytywny potencjał
dojrzewa. W momencie, kiedy nasz pozytywny potencjał wyczerpie się,
wtedy już nam nic nie pozostanie do oczyszczenia. Strażnicy dharmy,
na których możemy polegać, to tacy, którym składamy ofiary,
robimy im pudże itd. i oni powodują, że nasz negatywny potencjał
dojrzewa, ale w złagodzony sposób. Tak więc przeszkody, które
mogłyby się pojawić w jakiejś poważniejszej formie, pojawiają
się w prostszej i wypalają się. To co pozostaje, to nasz pozytywny
potencjał i rzeczy dobrze się układają.
Jeździłem
po świecie jako tłumacz ze swoim nauczycielem, Serkongiem Rinpocze.
Zawsze przed wyruszeniem w świat robiliśmy pudżę strażników. Na
początku naszej podróży zawsze coś się nie układało, ale była
to błaha sprawa. Na przykład raz jechaliśmy pociągiem z
Dharamsali do Delhi i okazało się, że nie było rezerwacji, choć
zrobiliśmy ją wcześniej. Jedyne dwa wolne miejsca były obok
toalety, a więc bardzo nieprzyjemne. Były to miejsca dla Rinpoczego
i dla mnie; tybetańscy służący musieli leżeć na podłodze. Tak
więc na początku każdej naszej wyprawy pojawiał się jakiś
utrudniający drobiazg, ale później, przez resztę trasy, wszystko
układało się już dobrze.
Kiedy
więc robimy pudżę strażników, prosimy o to, żeby pojawiały się
przeszkody, ale w złagodzonej formie, w takiej którą jesteśmy w
stanie znieść, żeby były to sytuacje, którym możemy sprostać.
Nie może być to coś, co nas zupełnie załamie. Prosimy, żeby
wszystkie negatywne rzeczy wypalały się. Tak więc nie jest to
jakieś modlenie się do bogów o to, żebyśmy zdali egzamin czy coś
takiego, ale modlimy się do buddy czy do strażników, żeby nasza
negatywna karma wypalała się, żeby pojawiała się w łagodny
sposób i żeby później już jej nie było. Jest to bardzo
praktyczne.
Czwarty
punkt z
siedmiu -
skondensowanie praktyki w ciągu jednego życia. Możemy
to robić w tym życiu i w czasie śmierci. To, co robimy w trakcie
życia, to jest po pierwsze intencja.
Na przykład budzimy się rano i myślimy: obym mógł rozwijać się,
pomagać innym, podążać ścieżką itd. Przypominanie sobie o
intencji jest bardzo ważne nie tylko wtedy, kiedy wstajemy, ale
przez cały dzień, kiedy pojawiają się trudne sytuacje. Na
przykład kiedy nasze dzieci krzyczą, biją się i chcemy wkroczyć
do pokoju, żeby zrobić z nimi porządek, powinniśmy najpierw
przypomnieć sobie intencję: chcemy je uspokoić, ale chcemy to
zrobić w mądry sposób, nie chcemy ich skrzywdzić, nie chcemy sami
poczuć się kimś ważnym i lepszym; chcemy zadziałać jak
najmądrzej w danej sytuacji. Albo wybieramy się na zakupy i
przypominamy sobie naszą intencję: idziemy po to, żeby kupić to i
to, nie będziemy ulegać naszej łapczywości, łakomstwu, wykupywać
czekoladek i ciastek, które zobaczymy po drodze. Tak więc
przypominanie sobie intencji jest bardzo praktyczne.
Metoda
druga jest zwana metodą
białych nasion.
Chodzi tutaj o osłabianie naszego negatywnego potencjału i
wzmacnianie pozytywnego. Jeżeli w naszym życiu wszystko układa się
dobrze, to jest to skutek tego, że działaliśmy w sposób
konstruktywny, zachowywaliśmy się dobrze. Natomiast jeżeli układa
nam się kiepsko, to znaczy, że działaliśmy w sposób niedobry,
destruktywny. A więc nasieniem, które powoduje jakieś niedobre,
niesprzyjające sytuacje, jest nasze niedobre zachowanie. Natomiast
nasieniem powodującym nasz dobrobyt i korzystne sytuacje, jest
zachowanie pozytywne. Dlatego chcemy wzmacniać właśnie te białe
nasiona.
Kolejna
metoda to jest przyzwyczajenie
się,
oswojenie. Cokolwiek robimy, to chcemy żeby dzięki temu wzmocnił
się nasz nawyk robienia rzeczy pozytywnych. Chodzi tutaj o
przekształcenie różnych błahych i z pozoru neutralnych czynności
w pozytywne. Na przykład kiedy jemy, możemy myśleć, że jemy po
to, by wzmocnić ciało, byśmy byli zdolni pomagać innym. Kiedy
ubieramy się, myślimy, że ubieramy się po to, żeby się nie
pochorować, żebyśmy mogli pomagać innym. Te wszystkie neutralne
sytuacje wykorzystujemy do praktyki dobra. Nawet kiedy kładziemy się
wcześniej lub idziemy do kina, żeby się rozerwać, to myślimy o
tym, że odpoczywamy po to, żeby móc lepiej pomagać innym. Żeby
wzmocnić się, być w lepszym stanie i więcej zrobić dla innych.
Oczywiście musimy być szczerzy. Nie powinniśmy na przykład
siedząc nad wielką porcją lodów myśleć: wepchnę w siebie
jeszcze więcej, żeby lepiej pomagać innym.
Następna
metoda jest zwana "usunąć
wszystko za jednym zamachem".
Innymi słowy, jeżeli tylko pojawi się jakaś negatywna emocja:
chciwość, pożądanie, gniew itp., chcemy pozbyć się tego od
razu. To tak jak gdy kot skacze nam na stół i chce zjeść to, co
tam mamy, od razu go zganiamy. Tybetańczycy używają wielu
przykładów ze zwierzętami, uwielbiają to. Często są to bardzo
pożyteczne przykłady. Mój nauczyciel używał takiego przykładu
dotyczącego tej metody. Mówił, że tybetańskie na "za jednym
zamachem" ma też takie konotacje, że ma się po prostu dość
tego. Musimy mieć tak bardzo dosyć tego naszego nastawienia, tego
myślenia wyłącznie o sobie, że chcemy się go pozbyć od razu, za
jednym zamachem. To tak jakby mieć natarczywego komara w pokoju;
chcemy się go pozbyć, bo mamy go naprawdę dosyć. Im bardziej mamy
dosyć nastawienia wyłącznie na siebie, tym słabsze się ono
stanie.
Następna
metoda to modlitwa,
żebyśmy byli w stanie dokonać tego wszystkiego. Nie chodzi o to,
żeby modlić się do jakiegoś boga, żeby zrobił to za nas, ale
chodzi o wyrażenie szczerego życzenia, żebyśmy byli w stanie
dobrze praktykować. Pod koniec dnia myślimy: obym nigdy nie był
oddzielony od bodhiczitty. Mój nauczyciel udzielił tutaj bardzo
wspaniałej rady. Często ludzie proszą lamów, żeby się za nich
modlili. Mój nauczyciel powiedział: nie proście lamów, żeby
modlili się o to, żebyście byli zdrowi, żeby wasze interesy
dobrze szły itd. O wiele lepsza rzecz, o którą powinniście prosić
swoich lamów, żeby modlili się w waszej intencji, to to, żebyście
jak najszybciej byli w stanie rozwinąć w sobie bodhiczittę.
Oczywiście to musi być szczera modlitwa i nie może mieć na celu
tego, żeby wywrzeć wrażenie na lamie. Myślę, że to powinno dać
wam dużo do myślenia. Zwłaszcza jeżeli macie nawyk ciągłego
proszenia o rzeczy, które chcecie mieć, na przykład rzeczy
materialne. Proszę, żebym mógł pozbyć się egoizmu - tego
rodzaju modlitwy powinniście mówić.
Jeżeli
chodzi o moment śmierci, to znowu używamy tych samych pięciu mocy.
Jest powiedziane, że jest to najlepsza phoła, czyli najlepszy
sposób przeniesienia świadomości, niż zrobienie jakiegoś
dramatycznego Disneylandu bez żadnego uczucia w praktyce, jakieś
takie wysyłanie świadomości do krainy buddy bez uczucia,
powierzchownie, nie wiedząc, co się dzieje, o co w tym wszystkim
chodzi, bez prawidłowej motywacji itd. Lepiej w momencie śmierci
skupić się na intencji: obym rozwinął bodhiczittę także w tej
sytuacji, obym rozwinął ją w przyszłych żywotach, obym był w
stanie pomagać innym również później; to bardzo ważne.
Czym
jest phoła? Chęć przeniesienia się do jakiegoś czystego raju to
nie buddyzm. To co chcemy zrobić, to przenieść, przetransformować
swoją świadomość w stan oświecenia. Dlatego ta intencja,
nieustanne przypominanie sobie o intencji "obym rozwinął
bodhiczittę, obym był w stanie pomagać innym teraz i w przyszłych
żywotach" to właśnie nakierowywanie się na oświecenie. To
droga w tym kierunku. Białym nasieniem jest tutaj rozdanie przed
śmiercią wszystkich swoich rzeczy innym - po to, żebyśmy w chwili
śmierci nie mieli najmniejszego przywiązania do naszych pieniędzy,
do posiadłości czy nawet naszego ciała.
Bardzo
smutne jest uświadomienie sobie tego, co dzieje się z rzeczami
ludzi, którzy umierają. Bardzo często osoby biją się, walczą o
pieniądze czy dobra umierającej osoby i jest przy tym dużo
zamieszania, albo też wszystkie cenne dla niej przedmioty uważają
za niepotrzebne śmieci i wyrzucają je. Tak więc o wiele lepiej
jest zrobić z tym wszystkim porządek jeszcze zanim umrzemy, żeby
nie było później walk, kłótni, zamieszania. Po prostu porozdawać
to wszystko, co może się komuś przydać. Podobnie z naszymi
ważnymi dobrami - warto je zawczasu porozdawać. Lepiej porozdawać
swoje rzeczy na przykład ubogim, niż żeby one wędrowały potem na
śmietnik. Kiedy porozdawaliśmy wszystko przed śmiercią, wtedy
możemy spokojnie odejść, nie lgniemy do naszych rzeczy.
Ważne
jest też, żeby w jakiś sposób przekroczyć nasze przywiązanie i
lgnięcie do ciała, kiedy umieramy. To nie jest łatwe. Są bardzo
mocne praktyki, które temu służą. Nie ma sensu teraz zagłębiać
się w nie, ale jeżeli w Polsce praktykuje się grzebanie zmarłych,
to możemy na przykład wyobrazić sobie, że ofiarowujemy siebie
robakom. Wyobrażamy sobie, że tak to będzie i dajemy swoje ciało
robakom - smacznego! Tybetańczycy używają takich bardzo
wstrząsających obrazów. Mówią na przykład, że jeżeli jesteśmy
bardzo przywiązani do swojego ciała, to skutkiem tego przywiązania
odrodzimy się jako jakiś robak, który jest blisko ciała. Jest to
nieprzyjemne, więc lepiej się nie przywiązywać!
Kolejna
moc to moc przyzwyczajenia się. W chwili śmierci zastosowanie jej
polega na tym, że przez cały czas myślimy o tym, że chcemy
rozwijać bodhiczittę i kiedy nasz umysł staje się coraz bardziej
subtelny, ta myśl, to życzenie, będzie szło z nami dalej.
Zwróćcie uwagę na to, że te nauki to dokładnie takie same nauki,
jakie są podawane w najwyższych klasach tantry. Oświecenie to
pełne urzeczywistnienie natury buddy, pełne urzeczywistnienie
jasnego światła umysłu. W najwyższych klasach tantry jest
powiedziane, że powinniśmy starać się umrzeć właśnie z takim
życzeniem, żeby wejść w jasne światło umysłu, powinniśmy na
to być nakierowani. Bodhiczitta to po prostu umysł nakierowany na
oświecenie. To oświecenie możemy opisać za pomocą różnych
słów, na przykład jasne światło umysłu itd. Więc jest to ten
sam kierunek. Musimy rozpoznać, że kiedy w tantrycznych praktykach
skupiamy się na jasnym świetle, myślimy o jasnym świetle, myślimy
o tym, żeby połączyć się z nim w chwili śmierci, to jest to nic
innego, jak bodhiczitta. Chcemy po prostu być jednym z bodhiczittą.
Moc
usunięcia wszystkiego od razu jest w kontekście śmierci opisana
jako zdolność nieprzywiązywania się do ciała. Powinniśmy być
jak ptak, który odlatuje ze skały nie oglądając się za siebie.
Po prostu odlatuje. Powinniśmy odejść tak samo. Ponieważ mamy
dosyć naszych nienajlepszych zachowań wynikających z
przeszkadzających uczuć, powinniśmy się starać umierając, o ile
oczywiście mamy jakieś resztki świadomości, przypomnieć sobie
nasze ślubowania czy przyjąć nasze ślubowania, a zwłaszcza
pamiętać o ślubowaniu bodhiczitty.
Następna
moc to modlitwa. To bardzo trudne. Jest to trudne, dlatego że jest
powiedziane, że powinniśmy się modlić o odrodzenie w jakimś z
piekieł po to, żeby wziąć tam na siebie cierpienie innych. Dzięki
temu nie jesteśmy oddzieleni od bodhiczitty. W jaki sposób
moglibyśmy być szczerzy w takim dążeniu, w takim życzeniu?
Możemy widzieć ten punkt w świetle tego, co było powiedziane o
proszeniu strażników o to, żeby pojawiały się coraz to nowe
trudności, żebyśmy oczyścili nasz negatywny potencjał. Tak samo
tutaj - prosimy o odrodzenie w piekle, bo jeżeli mamy taki
potencjał, chcemy się go pozbyć raz na zawsze. Jeżeli ma to być
piekło, kraina zwierząt czy jakakolwiek negatywna karma jeszcze w
nas jest, chcemy, by ona dojrzała i żebyśmy byli od niej wolni i
potem mogli skupić się tylko na bodhiczitcie. Bardzo ważne jest
żeby sobie uświadomić, po co chcemy iść do piekła. Nie dlatego,
że jesteśmy jakimś wielkim grzesznikiem. Chcemy się tam odrodzić
po to, żeby móc pomagać innym. A żeby pomagać innym, musimy się
pozbyć tego wszystkiego, co nam w tym przeszkadza. Chcemy się
pozbyć wszystkich karmicznych przeszkód na drodze. Zamiast więc
obawiać się różnych trudnych sytuacji, tych trudnych odrodzeń,
powinniśmy zapraszać je po to, by oczyścić się z negatywnego
potencjału karmicznego. Przy tym powinniśmy jeszcze myśleć: oby
to wystarczyło, oby inne istoty nie musiały już się tak odradzać.
Nie powinniśmy myśleć tylko o sobie. Tak jak to już było
powiedziane w kontekście strażników dharmy, ponieważ nasza
motywacja jest pozytywna, to negatywny potencjał dojrzeje w bardzo
łagodny sposób. Dlatego jeżeli mamy bardzo silną motywację
bodhiczitty, jeżeli z takim nastawieniem chcemy się odrodzić w
piekle, to owszem, wpadniemy tam, ale będziemy jak piłeczka
pingpongowa, która wpadnie na parę chwil, odbije się i będzie
gdzie indziej. To działa w ten sposób tylko wtedy, jeżeli nasza
motywacja jest szczera: "Chcę się pozbyć swoich wszystkich
przeszkód po to, żeby móc lepiej pomagać innym". Jeżeli
naszą motywacją jest: "Nie chcę długo pozostać w piekle,
ponieważ boję się tego odrodzenia", wówczas to nie będzie
tak działało.
Pytanie:
Jeżeli jest w nas lęk przed odrodzeniem się w piekle, to czy nie
należy tej praktyki robić?
Odpowiedź:
Jeżeli boimy się odrodzenia w piekle, nie powinniśmy robić tej
praktyki. Jest bardzo jasno powiedziane, że bodhisattwa z niższego
poziomu nie powinien porywać się na praktyki bodhisattwy z wyższego
poziomu. Lis nie powinien skakać tam, gdzie dosięgnie tylko lew. To
bardzo trudna i bardzo zaawansowana praktyka, jak mówiłem na
początku. Spośród omówionych pięciu mocy, na pewno możemy się
skupić na bodhiczitcie, na przykład w chwili śmierci. Możemy
porozdawać swoje rzeczy zanim umrzemy, żebyśmy nie byli do nich
przywiązani. Na pewno nie powinniśmy umierać zostawiając za sobą
bałagan, lecz powinniśmy starać się wszystko uporządkować. Stąd
wniosek, że ponieważ umrzeć możemy w każdej chwili, wszystkie
nasze rzeczy powinny być zawsze uporządkowane.
Do
tej pory omówiliśmy w skrócie cztery pierwsze punkty
siedmiopunktowego oczyszczania postaw umysłu. Są to: praktyki
wstępne; faktyczny trening w bodhiczitcie, w którym duży nacisk
jest położony na praktykę tonglen;
przekształcanie niesprzyjających, przeciwstawnych okoliczności w
ścieżkę do oświecenia; kondensacja praktyki w życiu i w chwili
śmierci - w tym punkcie była mowa o pięciu mocach.
Punkt
piąty -
oszacowanie
stopnia, w jakim oczyściliśmy swoje nastawienie.
W tekście jest powiedziane: "wszystkie
nauki opierają się na jednej intencji".
Tą intencją jest usunięcie troski o własne "ja". Innymi
słowy, cała ta wielka literatura, która po tybetańsku nazywa się
lodziong
(czy jest to tekst lodziongu
w
siedmiu punktach, czy jest to lodziong
w
ośmiu wierszach, czy jakiś dowolny tekst z tego zakresu), wszystko
to są praktyki, które mają na celu usunięcie nastawienia tylko na
"ja", naszego troszczenia się, zajmowania się wyłącznie
sobą. A więc wiemy, że postępujemy ścieżką w prawidłowy
sposób, jeżeli niezależnie od tego, jaką praktykę dharmy
wykonujemy, skutkiem tej praktyki jest zmniejszanie się naszego
skupienia się na "ja". To jest znak, że robimy postęp,
że wszystko odbywa się dobrze.
Po
pierwsze musimy zrozumieć, o co chodzi, kiedy mówimy "postęp".
Bardzo ważne jest uświadomienie sobie faktu, że kiedy mówimy o
postępie na ścieżce, to nie chodzi tutaj o postęp liniowy.
Jesteśmy biologicznymi istotami, żyjemy w organicznym świecie i
rzeczy nie dzieją się prostoliniowo. Liniowy postęp wyglądałby
tak, że codziennie wykonywalibyśmy naszą praktykę i byłoby coraz
lepiej i lepiej. Ponieważ nauki przedstawiane są w taki
uporządkowany, liniowy sposób, na przykład jest mowa o pięciu
ścieżkach, dziesięciu poziomach bodhisattwy, o dziesięciu bhumi,
możemy odnieść wrażenie, że rozwój też odbywa się tak bardzo
liniowo. Oczywiście, nasz postęp odbywa się w ten sposób, że z
jednego poziomu przechodzimy na drugi, ale nie odbywa się to w taki
bardzo prosty, liniowy sposób, ponieważ każdego dnia mamy różne
góry i dołki i właśnie w taki sposób idziemy dalej. Jest to
normalne, to przytrafia się każdemu, każdy ma lepsze i gorsze dni.
Musimy o tym wiedzieć i nie popadać w zniechęcenie, nie mieć
żadnych oczekiwań czy nadziei. Jest o tym mowa we wszystkich
instrukcjach do medytacji. Kiedy mówimy o postępie, to mowa jest
raczej o długoterminowym trendzie, o jakimś kierunku. Mimo że na
co dzień idziemy poprzez góry i dołki, to jest zachowany pewien
kierunek. Z szerszej perspektywy widzimy, że zmniejsza się nasze
egoistyczne nastawienie. To świadczy o postępie.
Kiedy
regularnie wykonujemy praktykę, na przykład codziennie, czy co
tydzień, bardzo ważne jest, żeby upewnić się, czy taki jest cel
naszej praktyki, czy dzikie niej usuwamy, zmniejszamy zainteresowania
własnym "ja". Każda praktyka dharmy ma taki cel, nie
tylko lodziong.
Innymi słowy, jeżeli wykonujemy na przykład praktykę szine,
to ważne jest, żeby rozwijać koncentrację i skupienie nie po to,
żebyśmy byli jeszcze bardziej skupieni na sobie. Skupienie
wyłącznie na oddechu po to, żeby uzyskać koncentrację samą dla
siebie, to nie buddyjski cel. Jest to ćwiczenie, z którego płynie
wiele pożytków. Pożytek o jaki nam chodzi, to zdawanie sobie
sprawy ze stanu swojego umysłu. Po prostu jesteśmy skupieni i
widzimy stan swojego umysłu, widzimy te chwile, kiedy myślimy
wyłącznie o sobie i sprowadzamy swoją uważność na innych.
Bardzo
jasno widać to na przykładzie samej struktury tekstu Śantidewy pt.
Bodhisattwacariawatara,
czyli zaangażowanie w ścieżkę bodhisattwy. Śantidewa po raz
pierwszy w swoim dziele omawia i dużo mówi na temat praktyki
wymiany siebie na innych w rozdziale o medytacyjnym skupieniu. Kiedy
używamy tego terminu, to chodzi o bardzo stabilny stan umysłu, w
którym jesteśmy świadomi bodhiczitty, jesteśmy świadomi innych i
skupiamy się nie na sobie, tylko na bodhiczitcie. A więc jeżeli
naszą praktyką jest szine
i
zauważamy, że w życiu jesteśmy coraz bardziej skoncentrowani na
innych, a nie na sobie, to wówczas jest to oznaką, że prawidłowo
robimy naszą praktykę. Podobnie, jeżeli nasza praktyka polega w
części na robieniu różnych pudż, przynoszą one pożytek i
odnosimy sukces z tej praktyki tylko wtedy, jeżeli widzimy, że
pomagają nam zmniejszyć skupienie się na "ja". Znaczy
to, że musimy wiedzieć, czego dotyczą różne części tej pudży,
co faktycznie robimy. W przeciwnym razie po prostu tylko śpiewamy
sobie. To tak jakby śpiewać piosenkę i ulatywać do jakiegoś
urojonego, wyfantazjowanego świata. We wszystkich pudżach
przekształcamy obraz samego siebie w czystą formę, postać buddy,
mając zrozumienie pustki i ze zrozumieniem natury buddy, tego, że
wszyscy mamy te różne cechy, które pozwalają nam stać się
buddą, żeby móc w pełni pomagać innym. Żeby zaktualizować tę
naturę buddy, która w nas jest, musimy oczyścić się z różnych
konceptualnych myśli, zwłaszcza z tych, które dotyczą nas samych,
ciągłego myślenia kategoriami "ja, ja, ja". Tak więc
jeżeli robimy pudżę, to przekształcenie siebie w bóstwo służy
właśnie temu. Jeśli stajemy się coraz mniej skupieni na sobie,
staramy się bardziej pomagać innym, jesteśmy bardziej otwarci na
innych, to znak, że nasze pudże są wykonywane
prawidłowo.
Następny
podpunkt tego tekstu mówi: z
dwóch świadków głównym jesteśmy my sami.
Pamiętamy, że w piątym punkcie jest mowa o tym, co świadczy o
postępie w praktyce, o tym że dobrze ją robimy. Żeby zobaczyć,
czy faktycznie robimy postęp na ścieżce, możemy albo polegać na
zdaniu innych, albo na swoim własnym. O to właśnie chodzi, kiedy
jest mowa o dwóch świadkach.
Nie
musimy ciągle pytać swoich nauczycieli czy ludzi wokół, czy
praktykujemy dobrze. Sami wiemy, czy prawidłowo wykonujemy nasze
praktyki, ponieważ możemy to oszacować na postawie pewnych
wewnętrznych znaków, o których tutaj mowa. W komentarzu jest
powiedziane, że powinniśmy być świadkiem sami dla siebie i
zobaczyć, czy osiągnęliśmy pięć znaków wielkości.
Pierwszy
znak, to czy mamy wielkie serce. Można też przetłumaczyć to jako
wielki umysł, ale chodzi tutaj raczej o serce. Chodzi tutaj o to,
czy jesteśmy osobą, która myśli o innych. To właśnie znaczy
wielkie serce. Tak przy okazji, ten termin wielkie serce czy wielka
istota to w sanskrycie mahasattwa.
W wielu sutrach jest mowa o bodhisattwach mahasattwach. Chodzi o
takie istoty, które mają wielkie serce, skupiają się na innych,
nie na sobie. To dobrze wiemy sami - czy jesteśmy tacy, czy nie. Nie
musimy o to pytać innych, sami wiemy, czy myślimy przede wszystkim
o innych, czy przede wszystkim o sobie.
Jeśli
na przykład jest na deser jakieś wspaniałe ciastko, możemy
zobaczyć swoje nastawienie. Czy myślimy: "O, wspaniale, można
się tym ciastkiem podzielić ze wszystkimi, wszystkim będzie miło".
Czy może raczej myślimy: "Jakie dobre ciastko, muszę je
natychmiast zjeść!". Jeżeli w kinie jest długa kolejka po
bilety, to możemy zobaczyć, jak widzimy tę kolejkę, jak ją
postrzegamy. Czy myślimy: "Niech ci wszyscy ludzie przede mną
zdobędą dobre miejsca". Czy też raczej mamy skłonność do
tego, żeby się przepchnąć na początek, żebyśmy to my mieli
najlepsze miejsce.
Widzimy
więc, że osiągnięcie tego poziomu nie jest wcale takie proste.
Oczywiście bardzo ważne jest, żeby nie oszukiwać siebie, żebyśmy
umieszczając siebie na jakiejś pozycji widzieli, gdzie faktycznie
jesteśmy. Musimy być szczerzy wobec siebie, uczciwi.
Bardzo
ważne jest też nasze podejście. Nie powinniśmy mianowicie mieć
poczucia winy czy osądzać siebie. Nie powinniśmy na przykład
myśleć: ciągle zachowuję się tak bardzo egoistycznie, jestem
naprawdę okropny. Nie powinniśmy wpadać w poczucie winy z tego
powodu. Tutaj nie ma żadnych moralnych osądów, nigdzie nie jest
powiedziane "musisz, powinieneś myśleć stale o innych, nie
wolno ci myśleć o sobie". Tak nie jest nigdzie powiedziane.
Nie
mówiliśmy o tym wczoraj przy okazji praktyki tonglen,
ale pewnie już słyszeliście te nauki i wiecie, że etapem wstępnym
do faktycznej wymiany siebie na innych jest etap, na którym zdajemy
sobie sprawę z wad myślenia wyłącznie o sobie i z pożytków,
jakie płyną z myślenia o innych, z troski o innych. Właśnie w
oparciu o takie rozróżnianie, widzenie, jakie wady, jakie
niekorzyści płyną z myślenia wyłącznie o sobie i jakie pożytki
płyną z troski o innych, motywuje nas dalej na tej ścieżce. Na
przykład sami dobrze wiemy, że jeżeli jesteśmy w depresji, pełni
smutku, to jeżeli siedzimy sami w domu i skupiamy się tylko i
wyłącznie na sobie, to nasza depresja tylko się pogłębia.
Natomiast jeżeli wyjdziemy do innych, czymś się zajmiemy, coś
robimy, choćby to była tylko zwykła rozmowa telefoniczna, to
jeżeli przestajemy skupiać się wyłącznie na sobie, nasz stan
również się poprawia. Tak więc trzeba widzieć wady i zalety i
robić to, co wydaje nam się słuszne. Nigdzie nie jest powiedziane,
że powinniśmy koniecznie pomagać innym. Po prostu widzimy wady i
zalety każdego stanu rzeczy i to jest nasz wybór. Widzimy, że
jeżeli jesteśmy nakierowani na innych, to przy okazji sami jesteśmy
szczęśliwi.
W
całej tej praktyce oczyszczania nastawień, postaw umysłu, bardzo
ważne jest, żebyśmy nie popadali w jakieś straszne poczucie winy
i tego typu myśli czy postawy, ponieważ nasza praktyka będzie
wtedy nieprawidłowa, będzie zaburzona.
Pierwszy
znak postępu to wielkie serce. Druga oznaka to bycie kimś wielkim,
dobrze wyćwiczonym w konstruktywnym działaniu. I znowu - sami
dobrze widzimy, czy przypadkiem nie jesteśmy kimś, kto działa z
negatywnych pobudek. Musimy mieć bardzo szeroki umysł, jeżeli
chodzi o rozumienie dziesięciu typów destruktywnych działań. Bo
nie chodzi o tu to, że nie chodzimy i nie mordujemy ludzi wokół
nas; ten punkt dotyczy także wszelkiego rodzaju szkodliwego czy
raniącego innych fizycznego działania. Bycie fizycznie nie w
porządku czy ranienie innych, na przykład starszych, przez to że
idziemy bardzo szybko i oni nie mogą za nami nadążyć, to też
jest wykroczenie z tej kategorii, to też jest działanie tego
rodzaju. Po prostu myślimy wyłącznie o sobie, idziemy w naszym
tempie i nie zwracamy uwagi na drugą osobę, która nie może za
nami nadążyć.
Nie
mamy teraz czasu, żeby omówić szczegółowo każdy z dziesięciu
typów destruktywnych działań, ale jestem pewien, że już
słyszeliście nauki na ten temat. W tekście jest powiedziane, że
znakiem tego, że robimy postęp na ścieżce, jest fakt, że coraz
rzadziej zachowujemy się w taki destruktywny sposób, a destruktywne
działania wynikają z myślenia wyłącznie o sobie. Jeżeli więc
zdarza nam się to coraz rzadziej, robimy coraz więcej dobrych,
pozytywnych działań, to znaczy, że postępujemy prawidłowo na
ścieżce. O tym najlepiej możemy powiedzieć my sami. My sami
wiemy, jak to z nami jest.
Trzeci
typ wielkości to wielki asceta, ktoś kto jest w stanie znieść
wielkie trudy. Trudy, o jakie chodzi w tym podpunkcie, to trudy
związane z oczyszczaniem nakierowanych na siebie postaw umysłu, z
oczyszczaniem przeszkadzających postaw i uczuć. I znowu - my sami
wiemy najlepiej, czy faktycznie znosimy trudy po to, żeby się
rozwijać, czy też działamy pod wpływem gniewu czy innych
przeszkadzających uczuć. Jeżeli działamy pod wpływem gniewu,
przywiązania, chciwości itp., to działamy myśląc nie o innych,
tylko ciągle o sobie. Jeżeli troszczymy się przede wszystkim o
innych, a nie o siebie, jeżeli to jest celem tej naszej praktyki, to
wówczas nie działamy pod wpływem przeszkadzających emocji,
jesteśmy bardziej nakierowani na innych. My sami jesteśmy
najlepszym świadkiem, to my dobrze wiemy, co nami powoduje.
Czwarty
aspekt wielkości ma ktoś, kto jest wielkim dzierżawcą dyscypliny.
Chodzi tu o utrzymywanie ślubowań. Chodzi o te ślubowania, które
przyjęliśmy, takie jak ślubowania pratimokszy,
czyli związane z indywidualnym wyzwoleniem. To mogą być ślubowania
mnisie lub ślubowania świeckie. Są to takie ślubowania, jak nie
odbieranie innym życia, nie kradzenie, nie kłamanie, nie folgowanie
sobie w niewłaściwym seksualnym zachowaniu i nie przyjmowanie
środków odurzających umysł, jak alkohol czy narkotyki. Potem jest
ślubowanie bodhisattwy i jest to przede wszystkim unikanie tych
rzeczy, które uniemożliwiają nam pomaganie innym. Następnie są
ślubowania tantryczne, które polegają na unikaniu zachowań, które
przeszkadzają nam w osiągnięciu oświecenia na tantrycznej
ścieżce. Celem czy motywem wszystkich ślubowań, jakie
przyjmujemy, jest jedno - przypominają nam o tym, że nie powinniśmy
robić tego, co przeszkadza nam w pomaganiu innym.
Bardzo
ważne jest żeby zrozumieć intencję, jaka kryje się za
ślubowaniami. To nie jest tak, że jakiś bóg krzyknął: "nie
powinieneś robić tego czy tamtego", a ty masz słuchać i nie
zadawaj żadnych pytań. To nie jest buddyzm. Po pierwsze nie ma
żadnego przymusu, żeby przyjmować którekolwiek z tych ślubowań.
Jeżeli chcemy osiągnąć oświecenie, chcemy wyzwolić się od
cierpienia, chcemy móc pomagać innym itd., to zalecane jest
przyjęcie ślubowań, ponieważ one w tym pomagają. Taki jest cel i
to możemy zrobić. Natomiast jeżeli nie chcemy osiągnąć tego
celu, to nasza sprawa. Powinniśmy rozważyć rozmaite destruktywne
działania właśnie pod takim kątem - w jaki sposób uniemożliwiają
czy przeszkadzają mi w pomaganiu innym. Jeżeli utrzymujemy
ślubowania z takim zrozumieniem, to jest to znak, że faktycznie
myślimy, troszczymy się o innych. Żeby wiedzieć, jak z nami jest,
to znowu sami jesteśmy najlepszym świadkiem dla siebie.
Piąty
aspekt wielkości to bycie wielkim joginem. Jogin to ktoś, kto jest
połączony z rzeczywistością, jest w jedności z rzeczywistością.
Ta rzeczywistość to w tym kontekście bodhiczitta. Czy nasz umysł,
nasze serce, całe nasze zachowanie, jest w pełni połączone,
zjednoczone z bodhiczittą? Jeżeli tak, to jesteśmy wielkim
joginem.
Są
również znaki powodzenia dotyczące konkretnych praktyk. Jeżeli
chodzi o te znaki, znowu sami jesteśmy najlepszym świadkiem. W
kategoriach związku, odnoszenia się do duchowego nauczyciela,
zobaczmy, czy myślimy, że postęp na ścieżce, powiedzmy fakt, że
bardziej troszczymy się o innych niż o siebie, że ten postęp
zawdzięczamy inspiracji ze strony duchowego nauczyciela, czy
przypisujemy zasługę sobie, bo jesteśmy wielcy i wspaniali.
Powinniśmy uważać, żeby nie popadać w dumę, żeby nie
przypisywać sobie wszystkiego i nie myśleć tylko o sobie, jacy to
jesteśmy wspaniali, bo na przykład spędzamy wiele godzin w
szpitalu z chorymi czy umierającymi. Powinniśmy widzieć, że
wszystkie dobre rzeczy, które robimy, zawdzięczamy inspiracji, jaką
otrzymaliśmy od duchowego nauczyciela. Ale znowu, nie w taki sposób,
że myślimy, że my jesteśmy nikim, że jesteśmy nędznym
robaczkiem, a wszystko przychodzi skądś z góry. To też nie jest
prawidłowe. Nasza postawa powinna być zrównoważona.
W
kategoriach cennego ludzkiego życia, jeżeli myślimy, że mamy
teraz wspaniałą możliwość, możemy pomagać innym i szkoda
byłoby ją zmarnować, to jeżeli takie jest nasze podejście, to
jest to znak, że się rozwijamy. Z kolei jeżeli automatycznie
myślimy tylko o tym, jak zdobyć najwięcej rzeczy, jak się
najlepiej urządzić w tym życiu, to nie jest to prawidłowe. Jeżeli
myślimy o tym, jak przygotować się na następne życia, jak
wykorzystać dobrze to życie, żeby móc jak najpełniej pomagać
innym, to jest to oznaką prawidłowej praktyki. Oczywiście
potrzebujemy w tym życiu pewnego poziomu materialnego komfortu,
potrzebujemy przyjaciół - żeby móc pomagać innym. Niemniej ważne
jest, żeby nie widzieć w takich rzeczach celu samego w sobie.
Powinniśmy myśleć w dłuższej perspektywie. Powinniśmy myśleć
o tym, że chcemy przez całą naszą drogę do oświecenia być w
stanie coraz lepiej pomagać innym. To powinno być naszym
celem.
Jeżeli
goniąc za rzeczami materialnymi dotyczącymi tego życia, myślimy o
innych, na przykład chcemy mieć duży dom, żeby móc przyjmować
ludzi, którzy nie mają się gdzie podziać, po to zdobywam
pieniądze, żebym mógł ich wykarmić, to jest to dobry znak. Nie
zarabiamy tylko po to, żeby się samemu najwygodniej urządzić,
żeby samemu się objadać i tylko tyć, lecz po to, żeby pomagać
innym. Z kolei jeżeli widzimy, że wszystko, co robimy, jest
nakierowane na to, żebyśmy się pozbywali przeszkadzających
emocji, przeszkadzających postaw, to jest to dobry znak.
Co
to znaczy? Znaczy to, że nie jesteśmy przywiązani czy nie lgniemy
do tego, żeby przebywać w jakimś konkretnym miejscu, żeby
przebywać z jakimiś konkretnymi osobami. Bo widzimy, że
gdziekolwiek jesteśmy w tym czy w innym życiu, z jakimikolwiek
ludźmi jesteśmy, to jest tak samo. Są pewne pożytki z tego
płynące, są też różne trudne sytuacje z tego wynikające. Nic
szczególnego. Gdziekolwiek jesteśmy, z kimkolwiek jesteśmy,
powinniśmy widzieć, że zawsze jest takie niebezpieczeństwo, że
na przykład do kogoś bardzo mocno przylgniemy i to będzie nam
przeszkadzać w pomaganiu innym. Powinniśmy mieć dosyć takich
sytuacji i powiedzieć sobie "wystarczy!". To co naprawdę
chcemy zrobić, to pokonać te wszystkie swoje złości, przywiązania
i pomieszania, wszystkie te śmieci, które są w naszym umyśle.
Chcemy się z tym uporać.
Jeżeli
mamy takie nastawienie automatycznie, nie znaczy to jednak, że nie
odczuwamy żadnego związku z ludźmi, z którymi przebywamy, czy z
miejscem, w którym jesteśmy. Związek oczywiście mamy. Ale ten
związek powinien się opierać na tym, w jaki sposób możemy pomóc
innym, a nie na tym, co możemy od nich uzyskać dla siebie.
Powinniśmy umieć wypośrodkować swoje widzenie. Zobaczyć, że
nikt nie jest jakiś szczególny, wyróżniony. Dzięki temu wszyscy
są szczególni, wszyscy są wyróżnieni. Jeśli uważamy kogoś za
szczególnego, to znaczy, że nasze nastawienie nie jest takie, że
chcemy być tylko z tą osobą; możemy przebywać tylko w tym
miejscu, w takim mieście. Zrozumienie tego pozwoli nam uzyskać
bardzo równą postawę, równe nastawienie. I wtedy, niezależnie od
tego z kim przebywamy, gdzie jesteśmy, możemy całą swoją energię
skupić na danej sytuacji i pomóc osobie, z którą akurat jesteśmy.
Nikt nie jest wyróżniony, nikt nie jest szczególny i dzięki temu
wszyscy są ważni, wszyscy są szczególni. Widzimy to na
przykładzie wielkich lamów. Oni odnoszą się do każdego, kto jest
w danej chwili z nimi, jak do serdecznego przyjaciela. Nikt nie jest
wyróżniony. Wielki lama nigdy nie chce przebywać tylko z tą
osobą, nie z jakąś inną. Każdego traktuje jednakowo. To jest
znak. My sami dobrze wiemy, czy osiągnęliśmy ten poziom.
Jeżeli
jest tak, że nie poczulibyśmy się nigdy zawstydzeni, nasz lama
może wejść w każdej chwili do naszego pokoju, może się pojawić
w każdej sytuacji i nie poczulibyśmy się nigdy zawstydzeni, to
jest to dobry znak. Znaczy, że jesteśmy szczerzy. Jesteśmy
autentyczni i jesteśmy zrelaksowani.
Również
jeżeli nasz nastrój jest przez cały czas tak samo jednakowo dobry
(oczywiście nie chodzi tu o taki plastikowy uśmiech przyklejony do
twarzy przez cały dzień, lecz o autentyczny, dobry, pogodny
nastrój), jeżeli towarzyszy nam on przez cały czas, nie mamy
jakichś strasznych górek czy dołków, to również jest to dobry
znak. Oczywiście, musimy odpowiadać jakimiś emocjami na to, co się
wokół nas dzieje. Kiedy przychodzi ktoś smutny, to nie możemy się
bez przerwy śmiać. Chodzi po prostu o to, żebyśmy byli dobrze,
pogodnie nastrojeni, a nie o to, żeby mieć kamienną twarz i
przyklejony uśmiech. Moja siostra bardzo mi pomogła, kiedy po raz
pierwszy byłem przez jakiś czas w Indiach i potem przyjechałem do
Stanów. Kiedy ona mnie zobaczyła, powiedziała: "Jesteś tak
spokojny, że można się porzygać!". Taki święty, posągowy,
nieporuszony spokój, to nie jest prawidłowa rzecz. Nie powinniśmy
być jak jakiś sztywny słup. Musimy być tu i teraz i zachowywać
się odpowiednio do sytuacji. Spokój, wyciszenie jest wewnątrz.
W
tekście jest dalej powiedziane: jeżeli
przez cały czas jesteś szczęśliwy, to jest to dobry znak.
Jeżeli w trudnych, ciężkich sytuacjach zamiast popadać w
depresję, potrafimy je tak przetransformować, żeby być
szczęśliwym, to znaczy, że jesteśmy dobrze wyćwiczeni w tej
praktyce. Tybetańczycy używają bardzo dobrych przykładów. Na
przykład mówią: jeżeli nie dostałeś herbaty, to się ciesz, bo
nie będziesz musiał w nocy wstawać, żeby iść do toalety.
Zamiast popadać w rozpacz, że nie mamy herbaty, cieszmy się.
Jeżeli potrafimy użyć różnych trików, żeby w złych sytuacjach
zobaczyć coś dobrego, to znowu jest to dobry znak. Nasza praktyka
postępuje.
Ostatni
podpunkt tego punktu mówi, że jeżeli
jesteśmy rozproszeni i w takiej sytuacji jesteśmy w stanie
wykonywać tę praktykę
oczyszczania naszych nastawień, to jest to dobry znak. Znaczy to, że
jesteśmy dobrze wyćwiczeni. Oczywiście łatwo jest prowadzić
samochód, kiedy jesteśmy bardzo skupieni i spokojni, ale jeżeli
jesteśmy wewnętrznie rozedrgani i mimo to potrafimy dobrze
prowadzić samochód, to znaczy że jesteśmy dobrze wyćwiczeni w
prowadzeniu. Tak samo może być bardzo łatwo nie myśleć o sobie,
tylko troszczyć się o innych, wtedy kiedy jest spokój, sytuacja
jest bardzo gładka, ładna. Na przykład mamy dużo czasu do odjazdu
pociągu, więc możemy pomagać ludziom przy wsiadaniu; to jest
proste. Lecz jeśli sytuacja jest inna, słyszymy sygnał do odjazdu,
a przed nami jest jeszcze jest parę osób, spójrzmy wtedy na swój
umysł, jak się wtedy zachowujemy. Czy troszczymy się o to, żeby
te osoby spokojnie wsiadły, czy raczej będziemy się pchać. W
tekście jest powiedziane, że w trudnych sytuacjach, kiedy jest
jakieś rozproszenie, kiedy jest dużo energii, dużo i bardzo szybko
się dzieje, jeżeli widzimy, że myślimy przede wszystkim o innych,
troszczymy się przede wszystkim o innych, a nie o siebie, to znaczy,
że jesteśmy dobrze wyćwiczeni w tej praktyce.
Był
to punkt piąty. To bardzo bezpośrednia nauka. Przede wszystkim
musimy szczerze patrzeć w siebie.
Jeżeli
chodzi o punkt szósty i siódmy, to są tutaj podane długie listy.
Na przykład w punkcie szóstym jest osiemnaście praktyk czy
ćwiczeń, które ściślej wiążą nas z praktyką oczyszczania
nastawienia. W punkcie siódmym z kolei podanych jest dwadzieścia
jeden porad, jak oczyścić nastawienie. To są naprawdę wspaniałe
wskazówki, które mówią, w jaki sposób na co dzień możemy być
mniej skupieni na sobie i bardziej troszczyć się o innych.
Spróbujemy to teraz omówić. Ważne jest, żeby omówić każdy z
tych podpunktów, dlatego że tybetańskie słowa czy obrazy, które
są tutaj użyte, są niekiedy niezrozumiałe. Jeżeli więc nie
otrzymamy wyjaśnień, to trudno będzie nam je zrozumieć.
W
punkcie szóstym mamy 18 samaja
(sanskr.),
damtsik
(tyb.).
Słowo samaja
czy damtsik
oznacza praktyki, które sposób ściślej nas połączą, zwiążą
z praktyka lodziong.
Są to praktyki czy ćwiczenia, które - jeśli je wykonujemy -
przybliżą nas bardziej do głównej praktyki oczyszczania
nastawienia. A więc są to różne rzeczy, których powinniśmy
unikać, oraz różne rzeczy, które powinniśmy robić.
W
tekście jest powiedziane: zawsze
ćwicz się w trzech głównych rzeczach,
celach. Po pierwsze,
nie rób niczego na przekór
tym wszystkim rzeczom, które obiecałeś, na przekór swoim
zobowiązaniom.
Jest tutaj wiele poziomów wyjaśnień, interpretacji. na przykład
kiedy wykonujemy jakieś zaawansowane praktyki mahajany, na przykład
pracujemy nad tym, żeby zmienić swoje nastawienia, to nie
powinniśmy ignorować czy opuszczać się w innego rodzaju
praktykach, na przykład tych, które są związane z unikaniem
destruktywnych działań. Wiele osób sądzi, że praktykuje jak
bodhisattwa i w związku z tym nie musi się przejmować ślubowaniami
hinajany, może robić cokolwiek. To nie jest właściwe.
Jeżeli
przyjrzymy się temu zagadnieniu bliżej, to zobaczymy, że jest to
bardzo ciekawy i trudny zarazem punkt. Weźmy jakiś przeciwstawny
przykład. Jednym ze ślubowań pratimokszy jest ślubowanie
dotyczące unikania alkoholu. Możemy myśleć, że ponieważ
jesteśmy bodhisattwami, mamy pomagać innym, to nie musimy się tym
przejmować. W naszym kraju jest taki zwyczaj, że trzeba pić, żeby
mieć przyjaciół, żeby ludzie byli na nas otwarci, żeby słuchali,
co im mówimy itd. Musimy pić, nie musimy się przejmować
wskazaniem dotyczącym nie picia alkoholu, które dał Budda.
Oczywiście, mogą być takie okoliczności, w których tego rodzaju
nastawienie czy sposób myślenia jest słuszny. Ale musimy bardzo
uważać, żeby nie usprawiedliwiać się w taki sposób, ponieważ
lubimy pić i szukamy pretekstu, żeby to robić. Powinniśmy też
uważać na to, żeby nie popaść w myślenie, że to buddyjskie
nastawienie wobec alkoholu jest głupie i my się z nim nie zgadzamy.
Mówiąc
bardzo ogólnie, są dwie kategorie rzeczy, których powinniśmy
unikać, tak powiedział Budda. Jedna to rzeczy, które niejako z
natury są szkodliwe, a druga to takie rzeczy, których powinniśmy
unikać w pewnych sytuacjach. Na przykład zabijanie jest tym, co
jest w naturalny sposób szkodliwe i każdy powinien tego unikać. Co
do alkoholu, to różnie można na to patrzeć. Można pomyśleć, że
alkohol nie jest "z natury" szkodliwy. Jednak w przypadku
osób, które usiłują uwolnić się od wpływu takich rzeczy jak
gniew, chciwość, pożądliwość, naiwność, głupota, ważne jest
unikanie alkoholu, ponieważ alkohol tylko stymuluje stany, z którymi
walczą. Oczywiście wybór należy do nas.
Jeżeli
naszym celem jest przezwyciężanie tych rzeczy, powinniśmy unikać
alkoholu. Jeżeli to nie jest nasz cel, możemy robić cokolwiek.
Jeżeli chcemy pomagać innym, to powinniśmy nieustannie mieć
czysty, jasny umysł. Nie powinniśmy w związku z tym pić, ponieważ
będzie to zaburzało nasz stan umysłu i nie będziemy w stanie
prawidłowo pomagać innym. Bardzo ważne jest, żeby być szczerym,
uczciwym z sobą i zobaczyć, jaka faktycznie jest nasza motywacja,
dlaczego pijemy w towarzystwie. Ważne jest, żeby zrozumieć, co
Budda powiedział na temat alkoholu. Zastanowić się, czy picie z
przyjacielem jest faktycznie najlepszym sposobem, w jaki możemy mu
pomóc. Czy faktycznie jest to najlepszy sposób na wyluzowanie
siebie i jego i czy negatywne skutki, które z tego płyną, jakieś
skutki uboczne, nie są przypadkiem gorsze. Jest to tak, jak z
przyjmowaniem lekarstw. Powinniśmy zobaczyć, jakie skutki uboczne
ma lekarstwo. Może inne lekarstwo ma mniejsze i w związku z tym
przyjąć to, inne lub nie brać go wcale. Tak samo z alkoholem -
musimy zobaczyć, czy faktycznie warto dla rozluźnienia atmosfery
pić, bo może skutki uboczne będą gorsze. Zwłaszcza jeżeli
przyjęliśmy różne ślubowania. Jeśli mamy ślubowanie, żeby nie
pić alkoholu, ważne jest, żeby mu się nie przeciwstawiać, żeby
go nie łamać. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to bardzo
kontrowersyjny punkt, ale dlatego powinniśmy się nad nim
zastanowić, a nie unikać tego tematu i udawać, że nie
istnieje.
Inna
ważna rzecz o której musimy pamiętać - jeżeli chcemy się
rozwijać, chcemy się zmieniać, chcemy pomagać innym - żeby nasze
ćwiczenia czy praktyki nie były tylko praktykami mentalnymi,
żebyśmy faktycznie fizycznie coś robili. Wielu osobom wydaje się,
że nie muszą na przykład nalewać wody do miseczek na ołtarzu,
wystarczy jeżeli sobie to wyobrażą, wyobrażą sobie jakąś
ofiarę. Albo że nie muszą pomagać ludziom, wystarczy jak sobie to
wyobrażą w umyśle. Nie muszą iść na ulicę, wyjść do innych i
faktycznie coś dla nich robić. Tymczasem to jest bardzo ważne. Są
też osoby którym wydaje się, że skoro siedzą i medytują w
mentalny sposób, to już wystarczy i nie muszą robić niczego
fizycznie, nie muszą wykonywać pokłonów, nie muszą ofiarowywać
mandali itd. To też nie jest tak i o tym jest mowa w tym podpunkcie.
W przypadku takich praktyk jak pokłony czy ofiarowanie mandali,
powinniśmy sobie zdawać sprawę z tego, po co są te praktyki, jaki
one mają wpływ na nasze codzienne życie, o co w nich chodzi. Na
przykład ofiarowanie mandali to nie jest jakieś przesypywanie ryżu,
tylko chodzi o to, żebyśmy w codziennym życiu potrafili dawać
innym to, czego potrzebują. Albo pokłony. To nie chodzi tylko o
kłanianie się posągom buddy, ale o postawę okazywania szacunku.
Okazywania szacunku rodzicom, innym ludziom. Powinniśmy umieć
zastosować w codziennym życiu pryncypia danej praktyki.
Po
drugie,
nie powinniśmy robić rzeczy skandalicznych,
niegodziwych, niewłaściwych. Na przykład w ośrodku jest wielki
nauczyciel, a dziewczyny przychodzą w mini i z wielkimi dekoltami.
To nie jest w porządku, jest to zachowanie nie na miejscu, nie
powinniśmy się tak zachowywać. Albo przyjść w masce małpy -
jest to dziwaczne i nie na miejscu. W kontekście naszej praktyki
chodzi o to, że jeżeli praktykujemy mahajanę, to nie powinniśmy
zachowywać się w nieprawidłowy sposób, na przykład wycinać
drzew, zatruwać środowiska itp., myśląc, że jesteśmy
uodpornieni na zło, ponieważ robimy pozytywne rzeczy, praktykujemy;
że żadne zło nas nie może dosięgnąć, jesteśmy odporni,
chronieni.
Inny
rodzaj nieprzyzwoitego zachowania to hipokryzja - na zewnątrz
jesteśmy mili, uprzejmi, dobrzy dla wszystkich, a potem wracamy do
domu, widzimy muchę czy komara i urządzamy wielkie polowanie na tę
nieszczęsną istotę; musimy ją dopaść. Takiego zachowania trzeba
unikać.
Po
trzecie,
nie powinniśmy popadać w stronniczość.
Stronniczość polega tutaj na tym, że praktykujemy dla czy ćwiczymy
się tylko w odniesieniu do naszych przyjaciół i naszych bliskich,
natomiast nie robimy tego w stosunku do innych. Innymi słowy, skoro
chcemy zmienić swoje nastawienie, to nie powinniśmy pracować nad
tym tylko w dobrych, sprzyjających, miłych sytuacjach, z miłymi
ludźmi, ale powinniśmy praktykować również kiedy ludzie są
trudni, sprawiają kłopoty. Tybetańczycy używają często takiego
przykładu. Jeżeli nasz szef czy przełożony, ktoś kto jest wyższy
rangą, denerwuje nas, to potrafimy siedzieć cicho i nie reagować,
potrafimy być cierpliwi. Natomiast jeżeli ktoś kto nam podlega tak
się zachowuje, to nie zachowujemy cierpliwości. Chodzi tutaj o
niepopadanie w stronniczość; musimy być cierpliwi w obu
przypadkach.
Tybetańczycy
mówią zawsze, że o wiele łatwiej praktykuje się tego typu rzeczy
z bliskimi, z przyjaciółmi, z krewnymi, natomiast trudniej z
obcymi. Na Zachodzie jest najczęściej odwrotnie - nam trudniej
praktykuje się z naszymi bliskimi niż z ludźmi całkiem obcymi.
Tak więc ten postulat niestronniczości dotyczy tutaj wszystkich
sytuacji - i osób bliskich, i osób obcych, i ludzi trudnych, z
którymi trudno nam przebywać i kontaktować się. Te trzy omówione
rzeczy dotyczą pierwszego podpunktu: ćwiczenia się w trzech
celach.
Podpunkt
czwarty mówi:
przekształć
swoje intencje, ale pozostawaj normalny.
Znaczy to, że mamy być normalni, zachowywać się normalnie. Choć
staramy się rozwinąć wielkie współczucie wobec wszystkich istot,
jeżeli robimy z tego jakieś wielkie przedstawienie, na przykład
płaczemy w obecności innych, to jest to bardzo pretensjonalne.
Jeżeli ktoś opowiada nam o swoich problemach, a my zaczynamy
szlochać, to nie jest to prawidłowe zachowanie. Wówczas ta osoba
musi nas pocieszać, a to my mieliśmy pocieszyć ją. Tybetańczycy
mówią, że nie powinniśmy obnosić się ze swoimi emocjami,
powinniśmy je zachować dla siebie, zwłaszcza wtedy, kiedy jesteśmy
bardzo poruszeni. Sądzę, że trzeba to dostosować do zachodniej
sytuacji. Kiedy bowiem tutaj ktoś nam opowiada o swoich
zmartwieniach, to przecież powinniśmy zareagować, mieć
odpowiadający temu, co się dzieje wyraz twarzy, a nie mieć
kamiennej, pustej twarzy. Oczywiście, powinniśmy okazać jakieś
fizyczne oznaki współczucia czy współodczuwania z tą osobą,
otoczyć ją ramieniem czy coś takiego, musimy też być wrażliwi
na to, czego druga osoba potrzebuje. Niektórzy ludzie potrzebują
tego, żeby się wypłakać na czyimś ramieniu, przytulić do kogoś
w takiej sytuacji. Inni z kolei przyjmują postawę obronną, nie
chcą żadnego kontaktu. Musimy więc widzieć, jaka jest sytuacja w
danym momencie.
Najważniejsze
jest to, żeby być nakierowanym na drugą osobę, a nie na siebie -
czujemy się smutni i musimy jakoś to wyrazić, musimy zapłakać
czy coś takiego. Jeżeli tak bardzo dramatycznie, spektakularnie
okazujemy nasze uczucia, to bardzo często jest to hipokryzja, robimy
wielkie przedstawienie. I to prowadzi do nieporozumień. Dlatego w
naukach tonglen
jest powiedziane, że jest to bardzo prywatna praktyka. Nie chodzi o
to, że musimy się zamknąć przed drugą osobą w pokoju i
praktykować, ale że kiedy praktykujemy, osoba, dla której to
robimy, nie powinna o tym wiedzieć. To nasza prywatna sprawa. Jest
to bardzo ważna rada.
Wiele
osób, angażując się w tybetański buddyzm, zaczyna się z tym
obnosić. Wokół nadgarstków nosi male, tak jakby to były jakieś
klejnoty, jakieś bransoletki. Kiedy są na przykład z bliskimi i
jest jakaś trudna sytuacja, to oddalają się, idą w kąt i
zaczynają recytować OM MANI PEME HUNG. Wtedy wyglądają jakby było
z nimi coś nie tak, inni nie czują się dobrze w tej sytuacji. I
mogą mieć nas dosyć. Musimy robić te rzeczy prywatnie, zachowywać
się normalnie. Oczywiście powinniśmy mówić OM MANI PEME HUNG,
ale mentalnie, nie na głos, nie wymachując malą.
Nie
powinniśmy też urządzać wielkich scen leczenia; to też ciekawy
temat. Na przykład chcemy koniecznie kogoś uleczyć - nakładamy na
niego ręce, wykonujemy dramatyczne gesty. Jak powiedziane jest w
tekście, to tylko przysparza kłopotów. Jeżeli nam się nie uda, a
często nam się nie udaje wyleczyć, to ośmieszymy się. W
buddyzmie główną praktyką uzdrawiającą jest praktyka tonglen,
praktyka dawania i brania. Nie robimy jej w sposób widoczny na
zewnątrz, nie ma tu żadnych gestów. Jeżeli nasza praktyka
poskutkuje, faktycznie podziała, to nie powinniśmy mówić: "to
ja zrobiłem dla ciebie, teraz mi zapłać, podziękuj, pogłaszcz po
główce, powiedz że mnie kochasz". Jeżeli nie podziała, to
nie wyjdziemy na idiotę. Tak więc jest to bardzo ważna wskazówka,
bardzo ważna rada, która pozwala nam być blisko samego serca
praktyki. Bądźmy normalni, nikt nie powinien wiedzieć, co
robimy.
To
dotyczy też innych sytuacji, na przykład modlitwy przed jedzeniem.
Powinniśmy robić to mentalnie, nie w zauważalny sposób.
Oczywiście, jeżeli jesteśmy wśród buddystów, to jest to inna
sytuacja. Ale jeżeli z rodziną, to jeśli nagle składamy ręce i
zaczynamy coś mamrotać, wygląda to dziwacznie.
Podpunkt
piąty:
nie
mów o cudzych słabościach i niedostatkach.
Tybetański przykład: nie wytykaj niewidomemu, że jest ślepy, a
jeśli ktoś nie jest zbyt inteligentny, nie mów mu, że jest głupi.
Ta osoba i tak wie, że nie jest zbyt inteligentna, nie trzeba jej
tego wytykać. Mówiąc ogólnie, to zraniłoby cudze uczucia. Możemy
się zachowywać bardzo sarkastycznie w odniesieniu do innych i może
nam się wydawać, że jesteśmy bystrzy i świetni. Tak naprawdę,
to tylko ranimy cudze uczucia. Niektórym, zwłaszcza w Stanach,
wydaje się, że bycie wobec siebie sarkastycznym jest oznaką
przyjaźni. Tymczasem powinniśmy przyjrzeć się temu, jaka jest
nasza intencja, jakie uczucia wywołuje to, co mówimy i robimy. W
Stanach ludzie ciągle wyśmiewają się z siebie, żartują z
cudzego wyglądu. To tak jak w komedii, w której ktoś się
przewraca, a wszyscy się śmieją. Albo w filmie animowanym dla
dzieci - kot goni mysz i jak ją złapie, wszyscy się cieszą. To
scenki pokazywane dzieciom. Jakie za tym stoi myślenie?
W
tym podpunkcie jest powiedziane, że mówienie o czyichś
niedostatkach czy upośledzeniach, wyśmiewanie innych, sarkazm -
tego rodzaju rzeczy, które ranią cudze uczucia - nie są
właściwe.
Podpunkt
szósty: nie myśl niczego na temat innych.
Chodzi tutaj o to, żeby nie myśleć o cudzych wadach, żeby bez
przerwy nie doszukiwać się w innych wad, żeby nie krytykować
innych itd. Ten podpunkt znajduje wiele zastosowań. Na przykład w
relacji z duchowymi nauczycielami. Nauki mówią, żeby się skupiać
na dobrych właściwościach nauczyciela. Przede wszystkim dlatego,
że są to rzeczy, które mają nas inspirować. Jeśli zaś chodzi o
jakieś negatywne cechy, jakieś wady nauczyciela, to nie negujemy
ich, ale nie skupiamy się na nich, nie rozpamiętujemy ich, ponieważ
to na pewno nie poprawi naszego stanu, nie poprawi naszego nastroju,
popadniemy przez to wszystko w depresję. Gdy widzimy w swoim
nauczycielu jakieś wady, jakieś niedostatki, to nauki mówią, że
powinniśmy przede wszystkim sprawdzić, czy faktycznie tak jest, czy
to przypadkiem nie jest jakaś nasza projekcja. Możemy przenosić
pewne rzeczy. Na przykład rodzice nie okazywali nam dość uwagi w
dzieciństwie, nie zajmowali się nami wystarczająco i teraz
uważamy, że nauczyciel się nami nie zajmuje. A on po prostu wiele
podróżuje, jest bardzo zajęty i nie jest w stanie bez przerwy
odpisywać na nasze listy czy rozmawiać z nami. Musimy zobaczyć,
ile takich przeniesień jest w naszych widzeniu innych. Bardzo często
też projektujemy na kogoś rzeczy, które może kiedyś miały
miejsce, natomiast w tej chwili dana osoba zmieniła się, poprawiła
się. Nie dajemy jej jednak szansy, nie widzimy zmian i cały czas
projektujemy na nią nasze dawne wyobrażenia.
Nawet
jeżeli oczyścimy nasze widzenie i mimo to ciągle widzimy jakieś
wady w innych, to instrukcja, którą tutaj otrzymujemy, brzmi: nie
skupiaj się na nich. Oczywiście ten punkt stosuje się też do
naszych związków ze wszystkimi ludźmi. Jeżeli w naszych związkach
z innymi skupiamy się na cudzych wadach, ale po to, aby pomóc im je
przezwyciężyć, to jedna rzecz. Bardzo często jest jednak tak, że
skupiamy się na cudzych wadach i niedostatkach i one nas drażnią.
Jesteś zbyt zajęty, nie zajmujesz się mną należycie... Często
drażnią nas rzeczy tego typu. Jeśli jednak skupiamy się na
pozytywnych rzeczach związanych z drugą osobą, to mimo że na
przykład jest bardzo zajęta i nie spędza wystarczająco dużo
czasu z nami, to jesteśmy w stanie utrzymać pozytywny związek, bo
dostrzegamy dobre strony tej osoby. Jeżeli nasza praktyka polega
głównie na tym, żeby starać się pomagać innym, skupiamy się na
trosce o innych, wówczas widzimy, że skupianie się na cudzych
wadach i nieustanne krytykowanie ich na pewno nam nie pomaga w
osiągnięciu naszego celu. Bardzo ciekawe jest to takie krytyczne
nastawienie w odniesieniu do innych. Najczęściej jest tak, że to
wobec osób, z którymi jesteśmy najbliżej, jesteśmy najbardziej
krytyczni. Niektórym wydaje się, że ich rodzice, ich partnerzy,
ich dzieci powinni być ideałami. Jeżeli te osoby nie dorastają do
ich ideałów, to stają się bardzo krytyczni wobec nich. To bardzo
trudna sytuacja dla drugiej osoby, takie dosięganie ideału, którego
ktoś od nas wymaga. Nikt nie jest doskonały. O wiele lepszą
polityką wobec innych jest widzenie ich dobrych cech, widzenie ich
zalet i skupianie się na pozytywnych stronach, niż nieustanne
podkreślanie cudzych potknięć czy wad.
Podpunkt
siódmy mówi,
że naszą
główną przeszkadzającą emocję powinniśmy oczyścić jako
pierwszą.
W zależności od tego, co jest naszym głównym emocjonalnym
problemem, czy jest to złość, czy jest to przywiązanie, czy
zazdrość, powinniśmy się starać skupić przede wszystkim na
niej, żeby ją jakoś przezwyciężyć, a przynajmniej zmniejszyć
jej siłę. Chcemy być w stanie pomagać innym i te różne
przeszkadzające emocje, które mamy, przeszkadzają nam w tym. Znów
bardzo ważne jest bycie szczerym ze sobą, przyjrzenie się sobie i
zbadanie, co jest naszym największym emocjonalnym problemem. Zamiast
obawiać się zmierzyć się z tym, zrobić to, co zalecają
instrukcje do praktyki tonglen
- najpierw wziąć na siebie właśnie ten problem i zobaczyć, co
możemy z nim zrobić.
Żeby
móc sobie poradzić z tym problemem, musimy się nauczyć wielu
metod. Nie wystarczy znajomość tylko jednej, bo to nie jest takie
proste. Ta jedna metoda nie musi się okazać najlepsza w każdej
sytuacji. Są dni, w których o wiele łatwiej nam zastosować daną
metodę i dzięki temu jakoś przezwyciężyć nasze kłopoty, ale są
takie dni, kiedy w ogóle nie potrafimy się do tego zabrać w ten
właśnie zalecany sposób. Dlatego powinniśmy znać rozmaite
metody, żeby w różnych sytuacjach zawsze mieć coś, co się
nadaje, co możemy wykorzystać.
Jeżeli
chodzi o to, co jest naszym najgorszym problemem, kłopotem, to my
sami wiemy o tym najlepiej. W tych naukach raz po raz spotykamy się
z taką wskazówką, że musimy się zwrócić sami do siebie, jeżeli
chodzi o świadectwo. My sami najlepiej wiemy, jak z nami jest.
Znaczy to, że bardzo ważna jest introspekcja. Nie wszyscy to mają,
wiele osób nie ma takiego nastawienia. Wiele osób potrzebuje
innych, żeby im pokazywali, że działają w bardzo egoistyczny
sposób, bo sami nawet nie zdają sobie z tego sprawy, nie widzą
tego. Tymczasem bardzo trudno jest ze strony innych uzyskać bardzo
szczere oszacowanie naszego stanu. To wymaga bardzo szczerych i
pełnych zaufania związków. Bardzo często jest tak, że nie chcemy
przyjacielowi powiedzieć, jak on się zachowuje, bo sądzimy, że
zezłości się na nas, będzie na nas krzyczeć, nie będzie nas
lubić. Tak więc wymaga to dojrzałości z obu stron - i tej osoby,
która pyta nas o zdanie na swój temat, i z naszej. Musimy umieć
przyjąć to, co ktoś do nas mówi, nie powinno nas to złościć.
Oczywiście można uzyskiwać tego rodzaju informacje na temat
naszego stanu ze strony bardzo zaufanych i bardzo szczerych
przyjaciół, jeżeli takich mamy, o co niełatwo, ale przede
wszystkim powinniśmy polegać na sobie samym.
Podpunkt
ósmy
mówi porzuć
wszelkie nadzieje na nagrody.
Znaczy to, że nie powinniśmy się spodziewać tego, że dostaniemy
coś w zamian za pomaganie innym. To oczywiście nie jest łatwe.
Bardzo często bowiem pomagamy innym z bardzo subtelnych powodów.
Może to nie być aż tak oczywiste, że pomagam ci teraz, żebyś ty
mi pomógł później, niemniej często pomagamy innym, bo chcemy być
docenieni, chcemy być kochani i często chcemy, żeby nam
podziękowano. Pomagamy dlatego, że chcemy się czuć potrzebni,
użyteczni. Zwłaszcza, jeżeli jesteśmy rodzicem dorosłego
dziecka, to bardzo często chcemy coś dla tego dziecka zrobić, żeby
nadal być potrzebnym, pożytecznym, mimo że dziecko tego nie
potrzebuje. Tak więc nasza motywacja w tym przypadku jest wymieszana
z myśleniem o sobie. Jeżeli mamy tego rodzaju motywację i ta druga
osoba nam nie dziękuje, odrzuca naszą pomoc, mówi że jej nie
potrzebuje, to źle się czujemy. Niektóre obrazy są bardzo
pomocne, żeby to zrozumieć.
Jak
wiecie, jest wiele szkół indyjskiej filozofii. Jedna z tych szkół
nazywa się prasangi.
Prasangika to jest ktoś, kto dyskutuje w sposób wykorzystujący
prasangę.
Prasanga
to jest termin z logiki buddyjskiej oznaczający absurdalne wnioski.
Bardzo często dobrze jest to, co robimy, sprowadzić do absurdu i
zobaczyć, jak to może wyglądać.
Bardzo
pomocne jest tutaj wyobrażenie sobie zachowania zwierząt. Spróbujmy
dostrzec w sobie takie zachowania, jakie widoczne są w świecie
zwierząt. Na przykład ktoś przychodzi, a my czkamy na niego jak
pies, który macha ogonem, sapie i czeka tylko, kiedy się go
pogłaska. Albo zrobimy coś dobrego dla kogoś i domagamy się, żeby
nas pogłaskać po głowie, żeby nam podziękować. Jeżeli nawet
ktoś nas pogłaszcze, to co? Co dalej? Co nam to da? Będziemy
machać ogonem? Jeżeli więc zobaczymy, że zachowujemy się w taki
sposób, zrobiliśmy coś i teraz stoimy obok tej osoby i czekamy, aż
to doceni, aż nam jakoś wyrazi swoją wdzięczność, możemy
przywołać obraz psa i może to nas otrzeźwi. Jeśli mamy coś dla
kogoś zrobić, mamy pomóc komuś, powinniśmy to robić tylko i
wyłącznie po to, żeby przynieść pożytek tej osobie. To dość
delikatna sprawa.
Teraz
przykład dzieci. Rodzice często robią wszystko dla dzieci, myją
je, piorą ich ubrania, robią zakupy, sprzątają za nie pokój itp.
Robią wszystko. Co się dzieje, gdy dzieci tego nie doceniają?
Czego chcemy jako rodzic od dziecka? Chcemy żeby dziecko nam za
każdym razem dziękowało, gdy wypierzemy mu skarpetkę? To nie jest
realistyczne. Jeżeli dziecko wykazuje dojrzałość, zachowuje się
w zrównoważony sposób, wykazuje współodpowiedzialność, to
widzimy, że w ten sposób docenia to, co dla niego robimy. Kiedy
pomagamy innym, nawet jeżeli nie oczekujemy podziękowań, to bardzo
ważne jest, żeby nie uzależniać drugiej osoby od siebie, żeby
ona nie stała się od nas całkiem zależna albo żeby nas nie
wykorzystywała bez przerwy. Znowu powinniśmy zbadać, dlaczego
pomagamy - czy chcemy czuć się potrzebni, użyteczni, czy też
pomagamy, bo ktoś czegoś potrzebuje, czy może chcemy uzależnić
kogoś od siebie.
Podpunkt
dziewiąty: porzuć zatrute pożywienie.
"Zatrute pożywienie" odnosi się do praktyk, które są
zatrute nastawieniem na "ja". Nawet jeśli mamy dobre,
konstruktywne myśli, czy też działamy w sposób konstruktywny, ale
czujemy, że jest to wymieszane z myśleniem o sobie, to rada, jaką
tu dostajemy, brzmi: "Porzuć to!". Porzuć, popraw swoją
motywację i zacznij od nowa. Jeżeli robimy coś dla kogoś po to,
żeby nas docenił, żeby nas lubił itd., powinniśmy to porzucić,
bo w ten sposób, naszym nastawieniem tylko i wyłącznie na siebie,
zatruwamy pozytywną rzecz. Lepiej więc zatrzymać się, powstrzymać
i poprawić swoją motywację. Jak widzimy, ciągle dochodzimy do
tego samego punktu - musimy być szczerzy wobec siebie.
Skąd
wiemy, że mieszamy pozytywne, konstruktywne działania z
nastawieniem nakierowanym tylko na "ja"? Jest to wskazane
przez definicję przeszkadzającej emocji czy przeszkadzającego
nastawienia. Przeszkadzająca emocja czy przeszkadzające nastawienie
to coś takiego, co kiedy się pojawia, to tracimy spokój umysłu.
Jest to coś, co sprawia, że my sami czujemy się nieswojo i również
inni w naszym otoczeniu tak się czują. To jest coś co powoduje, że
tracimy kontrolę. Poczucie, że czujemy się nieswojo, że jesteśmy
podenerwowani, to coś bardzo subtelnego. Jak powiedział w swoim
tekście Śantidewa: jeżeli ręka pomaga stopie, bo w stopie jest
drzazga i ręka ją wyjmuje, to ręka nie spodziewa się, że stopa
będzie jej dziękować. Ręka po prostu to robi, pomaga stopie,
ponieważ jest z nią związana. Tak samo jest ze zmywaniem naczyń,
które leżą w zlewie - po prostu powinny być pozmywane. Wszystko
jedno czy zmywamy swoje naczynia, czy po kimś; one powinny być
pozmywane. Jesteśmy przy tym doskonale spokojni w środku. Inna
możliwość, kiedy nasza motywacja jest zatruta: owszem, myjemy
naczynia, ale mamy żal do drugiej osoby, jesteśmy pełni urazu,
cały czas myślimy, jakim jest bałaganiarzem itp. Zmywamy, bo
ćwiczymy się, bo powinniśmy być bodhisattwą, ale pełno jest w
nas takich przeszkadzających uczuć.
W
innym tekście lodziongu
jest powiedziane, że nie powinniśmy się niczego spodziewać w
zamian, nie powinniśmy mieć żadnych oczekiwań ani nadziei wobec
osoby, dla której coś zrobiliśmy. Nie powinniśmy się zachowywać
w taki sposób: dobrze, teraz pozmywam po tobie naczynia, ale
zostawię tutaj coś swojego i zobaczę, czy ty mi się zrewanżujesz.
To byłaby zabawa. Tak więc jeżeli coś robimy, ale pojawia się
takie nawet bardzo nieznaczne poczucie niewygody, jeżeli coś
przeszkadza, pojawia się jakaś przeszkadzająca emocja, to widzimy,
że nasze działanie, nasza motywacja jest zatruta myśleniem
wyłącznie o sobie. Tego rodzaju nastawienie sprawia, że musimy
powiedzieć drugiej osobie: "pozmywałem po tobie".
Dlaczego musimy to komuś powiedzieć? Zauważmy, że zanim powiemy
takie zdanie, jesteśmy trochę nerwowi, w naszych trzewiach coś się
porusza. To może być bardzo subtelne, ale jeżeli faktycznie
przyglądamy się sobie, to będziemy w stanie to zauważyć. To nie
jest łatwa praktyka, ale jest ona bardzo ważna; powinniśmy
próbować ją stosować.
Kiedy
mówimy o konstruktywnym zachowaniu, to wyróżnić można jego dwa
rodzaje. Jedno to takie, które jest zmieszane z pomieszaniem, czyli
w kontekście tej praktyki jest zmieszane z myśleniem wyłącznie o
sobie. Drugi rodzaj to konstruktywne działanie, w którym nie ma
tego pomieszania. Konstruktywne działanie wymieszane z poczuciem
"ja", z troszczeniem się wyłącznie o siebie, owszem,
jest konstruktywnym działaniem i przyczynia się do lepszej sytuacji
w przyszłości, ale ciągle jest przyczyną sansary. Będziemy mieć
lepsze warunki w przyszłości, lepiej się odrodzimy, ale to ciągle
jeszcze napędza sansarę. Jeśli jednak nasze konstruktywne
działania nie są wymieszane ze skupianiem się wyłącznie na
sobie, wówczas budują nasz pozytywny potencjał do tego, żebyśmy
mogli osiągnąć oświecenie, wyzwolenie z sansary.
Kiedy
myślimy o gromadzeniu zasługi, to chodzi o to, że wszyscy mamy
sieć wzajemnych powiązań, sieć różnych pozytywnych zachowań i
chcemy ją wzmocnić. Chcemy ją wzmocnić dzięki coraz bardziej
konstruktywnemu zachowaniu. Jeżeli zastanowimy się, w jaki sposób
dojrzewa ten pozytywny potencjał, to dojrzewa on jako uczucie
szczęścia. Jeśli jednak nasz pozytywny potencjał jest zabarwiony
przez pomieszanie, to prowadzi do różnego rodzaju cierpień. Na
przykład owszem, doświadczamy szczęścia, ale pojawia się
cierpienie zmiany. Nasze szczęście nie trwa. I chociaż oczywiście
chcemy czy możemy wzmacniać nasz pozytywny potencjał, nawet ten
zabarwiony pomieszaniem, po to, żeby było nam lepiej, to jednak
docelowo nie chcemy, żeby nasze szczęście było wymieszane na
przykład z cierpieniem zmiany. Musimy więc pilnować, żeby nasz
pozytywny potencjał nie był wymieszany z pomieszaniem.
Podpunkt
dziesiąty:
nie
dawaj autostrady.
O co tutaj chodzi? Otóż mamy wiele przeszkadzających myśli. Te
myśli opierają się na przeszkadzających emocjach. Tekst mówi,
żeby nie dawać tym przeszkadzającym myślom takiej głównej
ścieżki czy autostrady w naszym umyśle. Główny strumień myśli
czy autostrada w naszym umyśle powinna być zarezerwowana dla
pozytywnych myśli, nie dla tych pomieszanych. Gdy tylko pojawia się
złość, przywiązanie, zazdrość, myślenie wyłącznie o sobie,
to nie powinniśmy folgować sobie, ale usunąć je natychmiast.
Jeśli bowiem pofolgujemy sobie w takich właśnie zachowaniach czy w
takich emocjach, myśląc, że nie ma w nich niczego złego, wówczas
dajemy takim myślom autostradę. Powoduje to tylko jedno -
wzmacnianie tego rodzaju myśli czy nastawień. Jak mówi popularne
powiedzenie: nie bądź miły dla przeszkadzających emocji, bądź
miły dla czujących istot.
Te
wszystkie rzeczy to bardzo ważne rady, wskazówki. Warto w
codziennej praktyce przejrzeć listę osiemnastu i dwudziestu jeden
podpunktów, żeby o nich pamiętać, żeby je sobie przypomnieć. W
niektórych tradycjach jest zalecane, że jeżeli przyjęliśmy
ślubowania bodhisattwy czy jakieś tantryczne ślubowania, to
żebyśmy codziennie je czytali. Dzięki temu pamiętamy o tych
wszystkich radach, o tych wszystkich wskazówkach, a one są bardzo
pożyteczne na co dzień. Jako część codziennej praktyki bardzo
pomocne jest, żeby nie tylko przypominać sobie te poszczególne
rady i wskazówki, ale przemyśleć każdego dnia jedną czy dwie
spośród nich, żeby zobaczyć, w jaki sposób można je stosować w
życiu i czy faktycznie to robimy. To są rzeczy, które bardzo
pomagają.
Kiedy
robimy tego rodzaju rzeczy, bardzo ważne jest, żeby nie robić ich
za szybko. Bo oczywiście możemy szybko przebiec wzrokiem po kartce
i przeczytać te wszystkie rady czy punkty związane ze ślubowaniem
bodhisattwy, czy wyrecytować je, jeśli znamy je na pamięć, ale
nie myśląc w ogóle o ich znaczeniu. Nie powinniśmy w ten sposób
praktykować. Dobrze jest skupić się na nich rano, a także
wieczorem. Jest to ogólna praktyka wielu mistrzów w tradycji
kadampy. Na przykład rano robimy przegląd całej tej listy i
ustanawiamy intencję: chcemy według tych wskazówek postępować w
ciągu dnia. Wieczorem natomiast robimy krótki przegląd całego
dnia i zastanawiamy się, czy nam się udawało tak działać, czy
nie.
Jest
taka opowieść o geszem Bungungialu. Miał on kupkę białych
kamyków i kupkę czarnych i codziennie wieczorem zastanawiał się
nad wszystkim tym, co zrobił w ciągu dnia. Jeżeli coś zrobił
zgodnie z zaleceniami lodziongu,
to odkładał na bok biały kamyk. Jeśli przeciwnie, to odkładał
czarny. Potem patrzył, których kamyków jest więcej. Oczywiście
nie chodzi tutaj o to, żebyśmy się czuli dumni, jeżeli
działaliśmy szlachetnie i żebyśmy popadali w poczucie winy,
jeżeli robiliśmy nieprawidłowe rzeczy. Powinniśmy się cieszyć,
jeśli zachowywaliśmy się właściwie, bo to jest wspaniałe. Nie
powinniśmy się tym zanudzać, po prostu powinniśmy poczuć, że
wszystko jest w porządku. Jeśli nasze zachowanie było przede
wszystkim negatywne, powinniśmy odczuwać żal i postanowić, że
następnego dnia będziemy starać się lepiej. Chociaż postęp nie
jest liniowy i jest tak, że każdego dnia będzie inaczej, jedne dni
są lepsze, inne gorsze, nie znaczy to, że powinniśmy pozostawać
obojętni i nie powinno nas nic obchodzić. Ważne jest, żeby
próbować stosować te rady, żeby próbować być dobrym i nie
popadać ani w depresję, jeżeli nam się to nie udaje, ani w dumę,
jeżeli nam się to udaje lepiej. Po prostu jedne dni będą lepsze,
inne gorsze i tak jest.
Podpunkt
jedenasty:
nie
folguj sobie w złych grach.
Taka zła gierka ma miejsce wtedy, kiedy ktoś jest wobec nas
nieprzyjemny, na przykład szturcha nas albo używa wobec nas
obraźliwych słów, a my w odpowiedzi staramy się zemścić,
odpłacić pięknym za nadobne. Mamy więc nie folgować sobie w
takim odpłacaniu. Jeżeli ktoś zwraca się do nas nieprzyjemnie czy
niegrzecznie, to nie powinniśmy szukać jeszcze gorszych, bardziej
obelżywych określeń, lecz pozwolić temu minąć. Jest wiele
sposobów, na jakie możemy to robić.
Na
pewno nie powinniśmy kipieć ze złości ani trzymać tego
wszystkiego w sobie. To też nie o to chodzi. Powinniśmy starać się
widzieć czy słyszeć te nieprzyjemne dźwięki kierowane pod naszym
adresem, ale równocześnie wiedzieć, to są tylko dźwięki, to
tylko pewne wibracje. Słyszenie tych dźwięków to po prostu tylko
kolejne doświadczenie, jakie mamy w umyśle. To że jakiś dźwięk
powstaje, że my go słyszymy, to nie jest wielka sprawa. Wielka
sprawa robi się z tego dopiero wówczas, kiedy nakładamy na to
dualistyczne widzenie: "Ty okropny człowieku, powiedziałeś mi
coś takiego!". Jeżeli chcemy na to uszczypliwie odpowiedzieć,
wtedy dopiero zaczyna się kłopot. Podobnie kiedy ktoś wszczyna z
nami bójkę, zaczyna nas bić i my odpowiadamy tym samym, też
chcemy go bić, wówczas tego rodzaju zachowanie stoi w sprzeczności
z tym, co powinniśmy robić. Nie powinniśmy odpowiadać.
To
bardzo delikatna sprawa, w różnych sytuacjach różnie to wygląda.
Jeżeli bowiem ktoś robi jakieś rzeczy po to, żeby zaszkodzić
innym, na przykład prowadzi wojny, w ogóle robi jakieś takie
straszne rzeczy, żeby szkodzić innym, żeby ranić innych, to
siedzieć sobie z założonymi rękami, patrzeć i nic nie robić,
jeśli możemy temu zaradzić, też nie jest w porządku. W tego
rodzaju sytuacjach wskazówki dotyczące ślubowania bodhisattwy są
jasne. Tutaj motywacja nie jest chęć odpłacenia komuś pięknym za
nadobne. Chcemy powstrzymać kogoś, jeżeli możemy, przed
szkodzeniem innym. W tego rodzaju sytuacjach oczywiście staramy się
używać środków pokojowych, na tyle na ile można. Jeżeli jednak
pokojowe środki zawodzą, a na takie środki potrzeba czasu, to nie
są rzeczy, które działają natychmiast, a my jesteśmy w stanie
powstrzymać gwałt, który się dzieje, powstrzymanie się wtedy od
działania, ponieważ jesteśmy pacyfistami, nie jest w porządku.
Oczywiście powinniśmy być realistami.
J.Ś.
Dalajlama często jest pytany o to, czy może nie trzeba by użyć w
Tybecie siły. Jego odpowiedź jest następująca. Mówi, że w tej
konkretnej sytuacji, chociaż pokojowe środki wydają się nie
prowadzić daleko, nie dawać skutków, jednak gdyby użyć przemocy,
stosować środki terrorystyczne, to naprawdę donikąd by nie
doprowadziło. Co z tego, że zabijecie stu Chińczyków, Chińczycy
wyślą następnych dwustu żołnierzy. Chińczyków jest 1,3
miliarda i nie ma sensu przeciwstawiać się im siłą. Więc nawet w
sytuacji, kiedy chcielibyśmy jakoś pomóc tym, którzy są
krzywdzeni, użycie siły też musi być stosowane inteligentnie. Bo
niekoniecznie podziała. Odpowiadanie agresją na agresję nie jest
wskazane.
J.Ś.
Dalajlama powiedział też, że jeżeli w trudnych sytuacjach nie
odpowiadamy złością, to nie jest to oznaka naszego tchórzostwa
czy słabości. Wręcz przeciwnie, jest to oznaka naszej siły.
Słabością jest uleganie złości, uleganie gniewowi, zachowywanie
się jak zwierzę, które natychmiast musi zareagować, warknąć,
czy jak dziecko, które natychmiast oddaje.
Podpunkt
dwunasty
mówi, żebyśmy nie
starali się przeczekać i nie atakowali później,
kiedy osoba, na której chcemy się zemścić, będzie słaba, na
przykład będzie spać czy będzie nieprzygotowana na nasz atak.
Jest tutaj powiedziane, że jeżeli ktoś nas krzywdzi, ktoś nas
zrani, ale jest to osoba o wysokiej pozycji, jest bardzo mocna, to
nie powinniśmy chować urazy i czekać na okazję, kiedy ona będzie
na tyle słaba, żebyśmy mogli ją dopaść.
Podpunkt
trzynasty
mówi nie
uderzaj w czułe punkty,
czyjeś słabe strony. Chodzi tutaj o to, żebyśmy nie mówili na
przykład o cudzych wadach czy potknięciach w obecności osób
trzecich, po to żeby wprawić w zakłopotanie osobę, o której
mówimy. Jest wiele sposobów, w jakie możemy komuś przekazać
naukę na temat jego postępowania. Możemy to zrobić w sposób,
który nie będzie dla niego żenujący, nie będzie go wprawiać w
zakłopotanie w obecności innych.
Pamiętam
taką sytuację. Kiedyś miałem kłopoty w Indiach. Byłem wówczas
w Bodhgaja, żeby tłumaczyć nauki J.Ś. Dalajlamy na temat tekstu
Śantidewy Bodhicariawatara.
Od kilku miesięcy nie widziałem swojego nauczyciela Serkonga
Rinpocze, który był przez dłuższy czas w Nepalu i oto przybył do
Bodhgaja. Oczywiście pobiegłem, żeby się z nim spotkać. Rinpocze
otworzył tekst, który miałem tłumaczyć, i powiedział: wiesz, w
tym tekście jest wiele trudnych słów, czy znasz znaczenie tych
trzech? I wskazał na trzy słowa. Tak się złożyło, że nie
znałem prawidłowego znaczenia tych trzech tybetańskich słów. Ale
też te trzy słowa, które Rinpocze mi pokazał, to były nazwy
trzech typów przeszkadzających emocji, które akurat w tym czasie
były moim problemem. Taki sposób jest o wiele lepszy, żeby komuś
coś wytknąć, aniżeli uderzyć go poniżej pasa. Można w taki
niebezpośredni sposób naprowadzić kogoś na pewne rzeczy.
W
niektórych komentarzach jest też mowa o tym, żeby nie używać
swoich mocy psychicznych, jeżeli takie mamy; nie rzucać zaklęć
magicznych, po to żeby przeszkadzać innym.
Podpunkt
czternasty
mówi o tym, żeby nie
obciążać byka ciężarem, jaki normalnie nosi
zwierzę nazywające się dzo.
Jest takie tybetańskie zwierzę pochodzące z krzyżówki jaka z
krową. Jest to bardzo duże, bardzo silne zwierzę, o wiele większe
i silniejsze od krowy. W tekście jest więc powiedziane, że nie
powinniśmy obciążać zadaniem czy pracą przeznaczoną dla kogoś
silniejszego, osoby, która jest słabsza, czy która nie ma takich
zdolności, żeby temu podołać.
Tutaj
znowu jest wiele znaczeń. Pod tę kategorię podpada też sytuacja,
kiedy obarczamy innych naszą winą. Zrobiliśmy coś nie tak jak
trzeba, ale nie chcemy się do tego przyznać i mówimy, że to nie
jest moja wina, że to przez ciebie. Znaczy to też pozostawianie
jakiejś brudnej czy nieprzyjemnej pracy, jaką mamy do wykonania,
innym. Na przykład mamy pozmywać naczynia, ale zostawiamy to innym.
Albo idziemy do kina i kogoś sadzamy na znacznie gorszym miejscu, a
sami wybieramy najlepsze.
Dzięki
treningowi, dzięki naszej praktyce, to my powinniśmy być
zwierzęciem dzo,
które jest w stanie sprostać różnym trudnym sytuacjom i
powinniśmy wziąć na siebie gorszą pozycję. Na przykład w kinie
usiąść za kimś wysokim, zamiast sadzać za tą osobą naszego
przyjaciela, który nie jest tak wytrenowany jak my i będzie mu
trudniej poradzić sobie z tą sytuacją. Dotyczy to każdej takiej
sytuacji, kiedy mamy do wykonania jakąś nieprzyjemną czy męczącą
pracę i dajemy ją innym, zamiast zrobić ją sami.
Podpunkt
piętnasty brzmi:
nie
ścigajmy się.
Nie ścigajmy się po to, żeby zdobyć lepsze miejsce w teatrze,
żeby zdobyć lepszy kęsek dla siebie. Dotyczy to wszystkich tych
sytuacji, kiedy chcielibyśmy pobiec i coś najlepszego zagarnąć
dla siebie. Powinniśmy zachowywać się przeciwnie. Powinniśmy
innym pozwolić najpierw coś zrobić, czegoś skosztować, a my
powinniśmy zadowolić się tym, co pozostanie, bez takiej sztucznej
postawy typu: "Weź! Zabierz sobie to, co najlepsze, ja mogę
jeść byle co". Powinno to być naturalne. Powinniśmy się
zachowywać jak matka, która w naturalny sposób dzieli się czymś
lepszym ze swoim dzieckiem, dziecku daje lepszy kawałek, a sama
weźmie trochę przypalony.
Tradycyjna
tybetańska historyjka, która jest w tym momencie opowiadana, jest
bardzo miła. Znowu będzie o geszem Bungungialu, tym od białych i
czarnych kamyczków. Pewnego razu udał się on do grupy mnichów,
którzy byli zaproszeni na posiłek. Osoba, która wydawała posiłek,
dawała wszystkim jogurt. Gesze Bungungial siedział gdzieś na końcu
i z niepokojem obserwował, jak jogurt jest podawany innym i myślał,
że dla niego już nie wystarczy. Ponieważ zdał sobie sprawę z
tego, co miał w umyśle, to w momencie gdy osoba rozdająca jogurt
doszła do niego, odwrócił swoją miseczkę do góry dnem i
powiedział: "Nie, dziękuję, ja już miałem swoją porcję".
Zamiast więc martwić się, że nie wystarczy czegoś dla nas,
powinniśmy się raczej martwić, że nie wystarczy czegoś dla
innych. Nie chodzi tutaj o rzeczy, których nie lubimy, które nas
nie obchodzą, tylko o rzeczy, na których nam zależy.
Podpunkt
szesnasty:
nie
odwracaj amuletu.
Amuletem w tym przypadku jest usiłowanie wypędzenia czy odwrócenia
jakichś złośliwych duchów. Zamiast przepędzać je, powinniśmy
troszczyć się o innych. Kiedy praktykujemy tylko dla siebie, po to,
żeby się poczuć kimś lepszym, kimś ważniejszym, to jest to jak
odwracanie amuletu naszej praktyki w drugą stronę. Jest sporo
przykładów pozwalających zrozumieć, o co tutaj chodzi.
Jeśli
w danym momencie powstrzymujemy się przed czymś czy odmawiamy sobie
czegoś, wiedząc że to wywrze na innych duże wrażenie i dzięki
temu w przyszłości będziemy mieli z tego jakiś pożytek, to jest
to odwracanie nauk, odwracanie amuletu. Jeżeli stale wobec kogoś
zachowujemy się bardzo pokornie i bardzo uniżenie, żeby nas
docenił, żeby wywrzeć na nim odpowiednie wrażenie, żeby nam się
później zrewanżował, to właśnie tego rodzaju zachowanie jest
przeciwstawianiem się praktykom, odwracanie tego treningu. Jeżeli
jesteśmy dla innych mili i staramy się być dla nich uczynni tylko
po to, żeby nas lubili, to znowu jest to używanie tych nauk w
odwrotny sposób, ponieważ przez to tylko wzmacniamy poczucie
własnego "ja".
Podpunkt
siedemnasty
mówi o tym, żebyśmy nie
robili z bogów demonów.
Tu znowu chodzi o to samo, o to, żebyśmy nie mieszali praktyki z
troską wyłącznie o siebie. Chodzi tu o tego rodzaju postawę, że
uważamy siebie za kogoś wielkiego, za kogoś świętego, kogoś
lepszego, dlatego że wykonujemy takie wspaniałe praktyki. Albo taki
żart: ktoś jest na odosobnieniu i wiesza sobie wielką tabliczkę
"proszę nie przeszkadzać, tutaj siedzi wielki medytujący",
jeżeli robi to po to, żeby inni myśleli, że jest on święty.
Albo przykład tybetański. Ktoś idzie na trzyletnie odosobnienie po
to, żeby później mógł nazywać się lamą, mieć uczniów,
zbierać pieniądze, ofiary itd.
Tak
więc zawsze bardzo ważne jest, żeby być skromnym. Jak powiedział
jeden z praktykujących: kiedy w różnych tekstach czytam o różnych
wadach i splamieniach, to widzę je w sobie. Kiedy z kolei czytam o
dobrych właściwościach, o różnych zaletach, to wtedy rozpoznaję
je w innych. Tego rodzaju zachowanie jest w zgodzie, w harmonii z
naukami na temat oczyszczania przeszkadzających postaw. Nie jest z
nimi w zgodzie zachowanie odwrotne, kiedy czytamy o błędach i
myślimy: "O właśnie! Ma je ten, mają je inni". A kiedy
czytamy o wspaniałych właściwościach, to myślimy: "No tak,
to o mnie, ja to osiągnąłem".
Podpunkt
osiemnasty
mówi: nie
szukaj dla siebie takiego szczęścia, przez które będą cierpieć
inni.
Na przykład nie życzmy naszemu rywalowi w interesach, żeby
zbankrutował, bo wtedy nasze interesy będą w lepszym stanie, albo
żeby osoby, z którymi pracujemy odeszły czym prędzej na
emeryturę, bo wtedy nam podniosą pensję. Nie powinniśmy też
życzyć naszym bogatym krewnym, żeby szybko zmarli, bo dzięki temu
odziedziczymy jakieś posiadłości, dobra, pieniądze. Zamiast
życzyć innym czegoś złego, po to żeby nam było lepiej,
powinniśmy - jak nieustannie mówią te nauki - życzyć czegoś
wręcz przeciwnego, żeby inni żyli długo, żeby mogli cieszyć się
tym, co mają, żeby mogli korzystać z tego.
Punkt
siódmy wymienia
dwadzieścia
dwie rady dotyczące naszych nastawień.
Rada
pierwsza:
wykonuj
wszystkie jogi z jednym.
To jedno dotyczy naszego celu. Niezależnie od tego co robimy -
śpimy, jemy - cokolwiek robimy, powinniśmy robić to po to, żeby
pomagać innym. Na przykład kiedy jemy, powinniśmy myśleć, że
odżywiamy tym samym wszystkie mikroorganizmy, które w nas żyją.
Nawet jeżeli nie potrafimy przez cały czas trwania posiłku myśleć
o tym, że odżywiamy żyjące w nas inne organizmy, to przynajmniej
na początku powinniśmy mieć taką myśl. Bardzo cenną wskazówką
jest taka myśl Nagardżuny, który powiedział, że kiedy jemy,
powinniśmy traktować pożywienie jak lekarstwo, powinniśmy myśleć,
że jemy je nie z głodu, chciwości, łapczywości, ale traktujemy
je jak lekarstwo, po to, żeby wzmocnić siebie, żeby móc lepiej
pomagać innym.
Rada
druga:
powinniśmy
usuwać wszystkie te rzeczy, które są zepsute,
które przeszkadzają, za
pomocą jednej praktyki.
Różnie można ten punkt rozumieć. Na przykład tak, że powinniśmy
starać się pozbyć wszystkich przeszkadzających stanów umysłu z
pomocą jednej praktyki. Jedną praktyką jest na przykład praktyka
tonglen,
dawania i brania. Oczywiście nie znaczy to, że kiedy stykamy się
ze złością, gniewem, pomieszaniem, to bierzemy je na siebie po to,
żebyśmy sami mieli ich więcej. Nie o to chodzi. Jak powiedziano w
naukach na temat tonglen,
tych wszystkich złych rzeczy, które zbieramy z innych, nie
powinniśmy w sobie zatrzymywać, tylko powinniśmy je oczyścić,
przepracować, ponieważ dzięki różnym praktykom mamy takie
możliwości. One przez nas przechodzą, nie wzmacniając naszych
złych cech.
Innym
sposobem patrzenia na przeszkadzające stany umysłu jest to, że
kiedy one się pojawiają, powinniśmy uważać, że to jest dobry
znak. Powinniśmy się cieszyć, że one przychodzą. Ponieważ
żebyśmy się mogli pozbyć jakichś uśpionych, tkwiących głęboko
w nas niezamanifestowanych przeszkadzających uczuć, one muszą
pojawić się najpierw na powierzchni. A więc powinno nas cieszyć,
gdy te wszystkie stłumione żale, gniewy, stłumione przeszkadzające
emocje zaczynają wychodzić na wierzch, kiedy zaczynamy je zauważać,
bo dzięki temu możemy je przepracować. Znamy praktykę i możemy
sobie z nimi poradzić. To tak jak kiedy wykonujemy praktykę
siamathy,
robimy szine.
Wtedy staramy się wyciszyć i zauważamy, że mamy bardzo dużo
myśli, że bardzo dużo się dzieje w naszej głowie. To nie jest
tak, że myśli jest coraz więcej, po prostu zaczynamy je wreszcie
zauważać. Tak samo z tą praktyką. Kiedy staramy się oczyścić
nasze nastawienia, wtedy zaczynamy zauważać te wszystkie złości i
inne przypadłości naszego umysłu. Zaczynamy je zauważać i to
jest bardzo dobry znak, ponieważ możemy wreszcie coś z nimi
zrobić. Zaczynamy wreszcie je widzieć.
Rada
trzecia:
na
początku i na końcu rób dwie rzeczy.
Te dwie rzeczy to rzecz dotycząca początku naszego działania,
czyli nasza intencja pomagania innym, oraz - na koniec - dedykacja.
Powinniśmy zadedykować innym nasz pozytywny potencjał. Znów
dobrym przykładem tego rodzaju zachowania jest gesze Bungungial,
który co rano zawsze przypominał sobie swoją intencję i
postanawiał, że w ciągu dnia będzie starał się pomagać innym.
Natomiast na koniec dnia robił przegląd wszystkiego, co robił
przez cały dzień, jak się zachowywał i cieszył się, jeżeli
zachowywał się w sposób konstruktywny, oraz żałował złych
działań czy słów i postanawiał, że będzie się starać się
być lepszy.
Rada
czwarta:
którakolwiek
z
dwóch rzeczy się zdarzy, bądź cierpliwy,
działaj cierpliwie. Te dwie rzeczy, które mogą się przydarzyć,
to szczęście i nieszczęście, powodzenie i niepowodzenie. Jeżeli
więc cokolwiek z tego się pojawia, rzeczy przyjemne czy
nieprzyjemne, powinniśmy być równi, powinniśmy być cierpliwi i w
umyśle mieć tylko troskę o innych, a nie myśl o sobie. Jeżeli
wszystko dobrze nam się układa, nie powinniśmy być dumni i
aroganccy i nie myśleć o pomaganiu innym. A kiedy z kolei
doświadczamy trudnych chwil, nie powinniśmy popadać w depresję i
myśleć, że nie jesteśmy w stanie nic dla nikogo zrobić. Jeżeli
mamy jakieś dobra materialne, to zawsze możemy się nimi dzielić.
Jeżeli nic nie mamy, to możemy sobie wyobrażać, że dajemy innym
to, czego potrzebują. Zawsze, w każdej sytuacji, możemy wykonywać
praktykę dawania.
Rada
piąta:
strzeż
obydwu nawet kosztem swego życia.
To dotyczy naszych ogólnych zobowiązań, ślubowań oraz tych
specyficznych zobowiązania czy ślubowań związanych z praktyką
oczyszczania nastawień umysłu. Bardzo ważne jest w odniesieniu do
wszystkich buddyjskich ślubowań, żeby zanim je przyjmiemy, upewnić
się, czy faktycznie będziemy w stanie ich dotrzymywać. Wiele osób
zaczyna jakieś bardzo zaawansowane praktyki czy przyjmuje inicjacje
zanim zorientuje się, z jakimi zobowiązaniami one się wiążą.
Idziemy na inicjację czy podejmujemy się wykonywania jakiejś
praktyki, ponieważ robią to inni albo po to, żeby się poczuć
wielkim, zaawansowanym praktykującym.
Porada
jaką tutaj otrzymujemy jest następująca: zanim pójdziemy do
nauczyciela i poprosimy o kolejne czy bardziej zaawansowane nauki,
powinniśmy zobaczyć, jakie my mamy możliwości, jak wygląda nasza
etyczna samodyscyplina, czy jesteśmy w stanie dotrzymać ślubowań
i zobowiązań związanych z różnymi, zwłaszcza zaawansowanymi
praktykami. Na przykład często jest tak, że robimy jakąś
praktykę raz na tydzień i już to jest dla nas bardzo ciężkie,
wymaga od nas dużego wysiłku. Tymczasem przyjeżdża jakiś wielki
lama, udziela jakiejś wielkiej inicjacji i idziemy na nią, mimo że
wiąże się ze zobowiązaniem wykonywania praktyki, nieraz długiej
i skomplikowanej, codziennie. Jeżeli nie jesteśmy w stanie nawet co
tydzień regularnie praktykować, to jak możemy porywać się na coś
takiego, zobowiązywać się, że będziemy coś robić
codziennie.
Rada
szósta:
ćwicz
się w trzech rzeczach, które są trudne.
Mowa tutaj o tym, że kiedy pojawiają się przeszkadzające emocje i
egoistyczne myśli, to pierwszą trudną rzeczą jest zdawanie sobie
sprawy z tego, jak można im zaradzić, jak im przeciwważyć. Musimy
najpierw zauważyć, że takie przeszkadzające emocje w nas powstały
i pamiętać jakie metody pozwalają je przekroczyć. Druga trudna
rzecz to zastosowanie metod. Trzecia trudna rzecz to nieustanna
świadomość tych metod, utrzymywanie ich w umyśle, dzięki czemu
przeszkadzające nastawienia czy przeszkadzające uczucia nie
pojawiają się raz po raz. Przeszkadzające emocje to takie rzeczy
jak złość czy pożądliwość, chciwość, natomiast
przeszkadzające nastawienia to takie rzeczy jak myślenie wyłącznie
o sobie.
Rada
siódma:
weź
trzy główne przyczyny.
Chodzi tutaj o trzy główne przyczyny, które umożliwiają
wykonywanie praktyki oczyszczania nastawień. Pierwszą jest
spotkanie duchowego nauczyciela, który udziela tych nauk i może je
nam przekazać, może nas zainspirować do tego, żebyśmy je
stosowali. Druga przyczyna to praktyka tych nauk. Trzecia główna
przyczyna to sprzyjające okoliczności, a jest to przede wszystkim
stan umysłu, który jest zadowolony z tego, co posiada. To jest
zadowalanie się tym, co mamy, i nie myślenie, że potrzebujemy
więcej, musimy zdobyć jeszcze więcej dla siebie. Na przykład
jeżeli zarabiamy wystarczającą ilość pieniędzy, to ważne jest,
żeby umieć się tym zadowolić i wykorzystywać to, co się ma,
dzielić się tym z innymi, a nie tylko myśleć o sobie i starać
się zagarnąć w swoją stronę jak najwięcej.
Punkt
ósmy
mówi o medytowaniu
czy o przyzwyczajaniu się do trzech rzeczy, które nie psują się.
Pierwsza z tych rzeczy które nie powinny się psuć, to
stuprocentowe przekonanie, wiara w dobre właściwości naszego
duchowego nauczyciela i w jego życzliwość, jego dobroć. To zwykle
jest tłumaczone jako niepsująca się wiara w guru. Chodzi tutaj o
widzenie dobrych właściwości naszego guru, które są faktem, o
bycie o tym przekonanym i docenianie dobroci nauczyciela. Jeżeli
mamy to, to możemy przekazywać to innym. Możemy widzieć w innych
dobre właściwości i szanować innych. Możemy też doceniać
dobroć czy życzliwość innych. Nawet jeżeli niczego nie robią
wprost dla nas, żeby nam jakoś pomóc, to sam fakt, że są, pomaga
nam praktykować dobro, ponieważ są odbiorcy naszego dobrego
postępowania, jest ktoś, komu możemy pomagać.
Jedną
z przyczyn, dla których nie jesteśmy w stanie rozwinąć
bodhiczitty, rozszerzyć naszego serca na innych, jest to, że
patrzymy na innych z góry. Widzimy w nich tylko wady i niedostatki i
nie traktujemy ich należycie. Jeżeli jakiś wielki uczony jest
bardzo arogancki, to jego wiedza nie przynosi pożytku innym, nie
przynosi pożytku nawet jemu samemu. Odstrasza swoją dumą i
arogancją i nikt go nawet nie słucha. Jeśli jesteśmy dumni, to
odrzucamy cudze zdanie, cudze opinie i w ten sposób nie jesteśmy w
stanie uczyć się od innych. Narzucamy innym swoje opinie, swoje
zdanie, nawet jeżeli nie mamy racji i nie słuchamy cudzych rad.
Jeśli jednak jesteśmy pokorni i potrafimy słuchać innych, wtedy
możemy się uczyć od każdego, nawet od osoby bez wykształcenia,
nawet od dziecka. Jeżeli widzimy dobre właściwości także w
naszym dziecku i potrafimy go słuchać, ono bardzo często ma coś
wartościowego do powiedzenia i dzięki temu możemy się wiele
uczyć. Jeśli jednak jesteśmy dumni, to od razu, z góry odrzucamy
to, co inni do nas mówią i przyjmujemy pozycję obronną.
Druga
rzecz która nie gaśnie czy nie psuje się, to nasza chęć do
praktyki. Musimy czuć, że takie praktyki jak oczyszczanie nastawień
naszego umysłu, to nie są rzeczy, które są nam narzucane. Nikt
nam nie mówi: musisz to robić, musisz tak praktykować. Bardzo
często gdy narzucamy coś innym, zmuszamy ich do robienia czegoś,
to oni przeciwstawiają się i robią coś wręcz przeciwnego. Jeżeli
zastanowimy się nad tym, jakie pożytki płyną z myślenia, z
troski o innych i jakie niekorzyści wynikają z postawy
przeciwstawnej, z myślenia o sobie, to takie przemyślenia wywołają
w nas entuzjazm do praktyki.
Trzecia
rzecz, która nie powinna się psuć czy nie powinna wygasać, to
nasze zobowiązania, te różne rzeczy, które nas wiążą z
praktyką. Są to rzeczy, które nie powinny się psuć, powinny być
bardzo stabilne.
Punkt
dziewiąty:
trzy
rzeczy muszą być nierozdzielne.
Nasze ciało, mowa i umysł muszą praktykować. Praktykować
pomaganie innym, myślenie o innych. Powinniśmy siedzieć nie
wiercąc się bez przerwy, lecz skupieni, świadomi i uważni. Nasza
mowa z kolei powinna przez cały dzień być nakierowana na pomaganie
innym, a nie na gadanie bez sensu, czczą paplaninę. Natomiast
umysł, zamiast być przepełniony różnego rodzaju galopującymi
myślami, powinien być nakierowany na jedno - na pomaganie, na
myślenie o innych. Niezależnie od tego, co robimy ciałem, mową i
umysłem, niezależnie od tego, czym się zajmujemy, to, co robimy,
powinno być przynajmniej w minimalnym stopniu zabarwione troską o
innych, myślą o pomaganiu innym.
Tybetańczycy
uwielbiają przykłady ze świata zwierząt. Mówią na przykład, że
nie powinniśmy zasypiać tak jak robią to zwierzęta, nie
powinniśmy runąć na posłanie jak robi to wół, tylko powinniśmy
zachowywać się inaczej. Udając się na spoczynek, powinniśmy
wykonać trzy pokłony, przypomnieć sobie o kierunku jaki obraliśmy
w naszym życiu, o kierunku o którym mówią budda, dharma, sangha i
bodhiczitta. Powinniśmy myśleć, że chcemy iść w tym kierunku i
teraz udajemy się na spoczynek po to, żeby odświeżyć siły, by
móc kontynuować. Nawet jeżeli mamy taki nawyk, że wykonujemy trzy
pokłony idąc spać i trzy pokłony co rano - są to rzeczy bardzo
polecane, to powinniśmy starać się wykonywać te pokłony
świadomie, a nie automatycznie, rutynowo.
Punkt
dziesiąty: działaj czysto, bez stronniczości
w odniesieniu do obiektu. To jest podobne do punktu, o którym już
mówiliśmy, że nie powinniśmy być stronniczy i na przykład
praktykować dobre działania tylko w stosunku do tych, z którymi
jest łatwiej, na przykład naszych bliskich, czy wręcz przeciwnie,
w stosunku do obcych. Powinniśmy nie być stronniczy, powinniśmy
być dobrzy dla wszystkich. Powinniśmy stosować tę zasadę nie
tylko do ludzi, ale także do zwierząt. Niektórzy ludzie na
przykład są bardzo mili w stosunku do takich zwierząt jak psy i
koty, uważają je za miłe zwierzątka, natomiast tępią insekty.
To stronniczość. Zachowujemy się miło i przyjemnie wobec tych
zwierząt, które lubimy, a tych członków świata zwierząt,
których nie lubimy, staramy się nie dostrzegać.
To
jest oczywiście bardzo zaawansowane i bardzo trudne. Jeżeli myślimy
kategoriami "chcę wyzwolić wszystkie istoty, chcę doprowadzić
wszystkie istoty do oświecenia", to bardzo ważne jest
uświadomić sobie, że te różne istoty, które spotykamy, nie mają
trwałej tożsamości, nie zawsze są tym, kim się teraz odrodziły.
Nikt nie jest tylko i wyłącznie ludzką istotą albo raz na zawsze
karaluchem, kobietą czy mężczyzną. Wszyscy mamy nieskończony
strumień umysłu i przybieraliśmy różne formy, w zależności od
naszej karmy w trakcie różnych żywotów. Chociaż musimy odnosić
się do innych na konwencjonalnym poziomie odpowiednio do tego kim są
teraz, czy są człowiekiem, dzieckiem, dorosłym, starszą osobą,
psem albo karaluchem, to musimy zdawać sobie sprawę z tego, że na
głębszym poziomie te wszystkie istoty mają naturę buddy. Były
naszymi matkami w poprzednich życiach, będą nimi w przyszłości,
tak więc musimy to nasze dobre, równe traktowanie, rozciągnąć na
wszystkie istoty.
Kiedy
myślimy o pomaganiu innym, o troszczeniu się o innych, to
powinniśmy połączyć to nastawienie ze zrozumieniem tego, że
wszyscy mamy strumień umysłu bez początku i wszyscy jesteśmy z
sobą powiązani. Dlatego wszystkie praktyki dotyczące rozwijania
bodhiczitty zaczynają się zawsze od rozwinięcia bezstronności, od
zobaczenia tego, że wszyscy byli naszymi matkami, że wszyscy mają
umysł; to dlatego powinniśmy traktować wszystkich
jednakowo.
Punkt
jedenasty:
powinniśmy starać się ćwiczyć
bardzo głęboko i szeroko.
Ćwiczyć się szeroko to znaczy ćwiczyć się w odniesieniu nie
tylko do świata ożywionego, takiego jak ludzie czy zwierzęta, ale
także w odniesieniu do świata nieożywionego. Znaczy to, że nie
powinniśmy złościć się nie tylko na ludzi, ale też na rzeczy,
na przykład na samochód odmawiający nam posłuszeństwa czy na
spóźniający się pociąg. Powinniśmy nie lgnąć, nie
przywiązywać się nie tylko do ludzi, ale także do lodów,
pieniędzy itd.
Kiedy
jest powiedziane, że powinniśmy ćwiczyć się głęboko, to znaczy
że powinno to płynąć z głębi naszego serca. To oczyszczanie
nastawień nie powinno być tylko czymś powierzchownym.
Punkt
dwunasty:
zawsze
medytuj na tych, którzy są z tobą blisko związani.
Znaczy to, że powinniśmy stosować te wszystkie praktyki i
wskazówki w domu, wobec tych, z którymi mieszkamy, wobec naszych
rodziców, partnerów, dzieci. To jest bardzo ważne, bo często
ludzie medytują, praktykują, ale nie potrafią dobrze odnosić się
do swoich rodziców. To nie jest w porządku. Powinniśmy również
stosować te praktyki wobec osób, do których od razu, gdy je
pierwszy raz widzimy, czujemy się przyciągani albo odpychani.
Powinniśmy nie folgować sobie w tych uczuciach, ale stosować
nauki, stosować te ćwiczenia.
Rada
trzynasta:
nie
uzależniaj się od okoliczności.
Znaczy to, że powinniśmy pracować nad swoimi postawami, nad
nastawieniami, niezależnie od tego, co się dzieje. Jeżeli będziemy
zwlekać z praktyką i czekać na idealne warunki, wówczas mogą one
nigdy nie nadejść i nie będziemy nigdy praktykować. Jeden z
tybetańskich mistrzów powiedział, że ludzie pokazują dobrą
twarz praktykującego wtedy, kiedy wszystko wokół nich dobrze się
układa, natomiast kiedy wszystko się wali i pali, pokazują swoją
prawdziwą twarz. Kiedy wszystko układa się dobrze i gładko, to
łatwo jest praktykować. Natomiast kiedy jest bardzo ciężko, nic
się nie układa, to popadamy w depresję, upijamy się, nie
potrafimy praktykować. A tak być nie powinno.
Jest
więc tu powiedziane, że niezależnie od tego, jak nam się układa,
dobrze czy źle, powinniśmy być stabilni. Jak powiedział
Nagardżuna, nie można nas wyciągnąć z sansary tak jak rybak
wyciąga rybę z wody. Również wielcy lamowie nie są w stanie
wyciągnąć nas z tarapatów ot tak, jak się wyciąga rybę z wody.
Mogą nas zainspirować, mogą nas natchnąć, powiedzieć, poradzić.
Lamowie nie są w stanie odprawić magii, żeby nas uwolnić od
naszego egoizmu. To musimy zrobić sami. Sami musimy stać mocno na
ziemi i zmieniać swoje nastawienia, to wymaga naszego wysiłku.
Jeżeli nic nie robimy i tylko czekamy, żeby guru zrobił wszystko
za nas, to nic się nie zdarzy, pozostaniemy ze swoim egoistycznym
nastawieniem.
Punkt
czternasty:
praktykuj
przede wszystkim teraz.
Jak powiedział pewien lama, nie bądź profesjonalnym turystą w
sansarze. Nie sądź, że wszystkiego musisz w sansarze popróbować,
ale też nie odsuwaj swojej praktyki na potem, na jutro. Musisz
praktykować teraz. Powinniśmy postanowić, że całą naszą
energię już teraz skierujemy właśnie w tym kierunku, będziemy
się starali oczyścić swoje nastawienia, osiągnąć oświecenie,
rozwinąć bodhiczittę itd. Bardzo pożyteczne jest myśleć o sobie
w takich kategoriach, że jesteśmy na tymczasowym urlopie czy
zwolnieniu z niższych światów, na przykład jesteśmy na
tymczasowym urlopie od stanu karalucha...
Powinniśmy
przede wszystkim zajmować się dharmą, myśleć o dharmie. To
powinno być nasz cel, nie jakieś światowe sprawy, które tylko
wzmacniają nasze myślenie o sobie. Nasze nastawienie powinno też
obejmować przyszłe żywoty, powinniśmy się starać przygotowywać
w ten sposób, żebyśmy mogli kontynuować naszą praktykę, a nie
tylko myśleć o tym, co jest teraz, w tym życiu. To też bardzo
ciekawy punkt, ponieważ często nie myślimy o przyszłych żywotach.
Wielu z nas nawet za bardzo w nie wierzy.
Jeżeli
praktykujemy i nie widzimy postępów, to może nas to zniechęcać.
Pociągają nas zwłaszcza takie ścieżki jak tantra, ponieważ nie
chcemy myśleć o tym, że trzeba długo pracować. Chcemy szybkiej
ścieżki. Tymczasem przeważająca większość osób praktykujących
tantrę nie osiąga celu w jednym życiu; jest to bardzo rzadkie. I
chociaż usiłujemy, chcemy osiągnąć oświecenie w jednym życiu,
nie powinniśmy myśleć o tym, że jeśli nie osiągniemy oświecenia
w tym życiu, to zapomnimy o tym wszystkim, nie będziemy
kontynuować. Robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby osiągnąć
oświecenie w tym życiu, ale jeżeli to się nie zdarzy, a jest to
prawdopodobne, to nie szkodzi. Jesteśmy stabilni i jesteśmy
przygotowani na to, że to potrwa dłużej. To nie jest tak, że
wszystko albo nic. Jeśli nie uda nam się w tym życiu, to już
koniec. Nawet jeżeli nie jesteśmy tak do końca przekonani o tym,
że są przyszłe żywoty, to powinniśmy się starać zrozumieć, co
buddyzm ma na myśli mówiąc o przyszłych żywotach. Bo to nie jest
takie proste. Powinniśmy jednak być otwarci wobec takiej idei,
wobec takiej możliwości i myśleć, że nawet jeżeli w tej chwili
za bardzo w przyszłe żywoty nie wierzymy, to powinniśmy się o tym
czegoś dowiedzieć, nauczyć i podejść do tego bardziej
realistycznie. Tak czy inaczej, w tekście jest powiedziane, że
głównie powinniśmy się interesować i troszczyć o innych, a nie
o siebie.
Rada
piętnasta:
nie
miej odwróconego zrozumienia.
Podaje się tu listę sześciu typów odwróconego
zrozumienia.
Pierwszym
jest odwrócone współczucie. Zamiast współczuć dobrze ubranym,
dobrze wyglądającym ludziom, którzy działają destruktywnie,
odczuwamy współczucie wobec źle wyglądających, byle jak ubranych
praktykujących, którzy robią konstruktywne rzeczy. Możemy na
przykład myśleć: o, ten biedny medytujący siedzi w jaskini, nie
ma co jeść. Oczywiście, bardzo pożyteczne jest starać się mu
pomóc, dać mu coś do jedzenia. Ale osobą, która naprawdę ma
problemy czy przysparza sobie problemów, jest bogaty biznesmen,
który tylko ciągle wszystkich oszukuje; w rezultacie będzie bardzo
cierpiał, podczas gdy ten biedny praktykujący wytwarza przyczyny
szczęścia. Tak więc osobą, wobec której trzeba czuć
współczucie, jest bogaty człowiek, który robi złe rzeczy.
Przykładem może być scenka z życia Milarepy, którego odwiedziły
trzy bogate siostry i litowały się nad nim: "Biedny bracie,
jak ty wyglądasz!". Na to Mila odparł: "To wam trzeba
współczuć, nie mnie".
Druga
to odwrócona cierpliwość czy tolerancja. Zamiast być cierpliwym
wobec innych, którzy złoszczą się na nas, jesteśmy cierpliwi
wobec naszych przeszkadzających emocji. Wiele osób nie ma dość
cierpliwości, żeby wysłuchać wykładu dharmy czy usiąść i
pomedytować, natomiast ma wystarczająco dużo cierpliwości, żeby
stać całymi godzinami w zimnej wodzie i łowić ryby. Albo stać
godzinami w kolejce po to, żeby dostać się na jakiś koncert
rockowy. To odwrócona cierpliwość.
Odwrócona
intencja polega ona na tym, że zamiast tego robienia tego, co
przyniesie nam szczęście w przyszłości, naszą intencją jest
wygrana w tej światowej grze, w światowych sprawach.
Kolejnym
aspektem jest odwrócony smak. Zamiast pragnienia zasmakowania
duchowych doświadczeń, słuchania nauk, medytowania, pociąga nas
smak jakichś egzotycznych narkotyków, egzotycznego seksu,
egzotycznych miejsc na tej planecie. Jest to odwrócony
smak.
Odwrócone
zainteresowanie. Zamiast zachęcać innych do interesowania się
duchowymi praktykami, zachęcamy ich do interesowania się
zarabianiem pieniędzy, robieniem interesów.
Odwrócone
cieszenie się. Zamiast cieszyć się z dobrych rzeczy, które my czy
inni robimy, cieszymy się z przykrych rzeczy, które spotykają
naszych wrogów, osoby których nie lubimy.
Punkt
szesnasty:
nie
bądź niestabilny.
Często praktykujemy dzisiaj, lecz jutro już nie. Również jeśli
nie jesteśmy dobrzy w jakiejś jednej praktyce, nie powinniśmy
zaczynać następnej. Powinniśmy być stabilni, być jak szeroka
rzeka.
Punkt
siedemnasty:
ćwicz
się wprost, bezpośrednio.
Nie powinniśmy być "pół na pół". Jeżeli postanawiamy
ćwiczyć się w oczyszczaniu nastawień, powinniśmy po prostu to
robić, a nie tylko trochę lub sporadycznie. Moja mama zwykle
mówiła: "po prostu rób to". Ważne jest, żeby mieć
taki stan umysłu, nie mieć czegoś takiego, że i chce mi się
praktykować, i nie chce mi się. Powinniśmy iść prosto do celu,
oczyszczać nasze nastawienia, a nie trwonić czas.
Punkt
osiemnasty:
stosując
dwie rzeczy (rozróżnianie i analizę), bądź stanowczy.
Znaczy to, że powinniśmy nieustannie badać siebie zarówno w
bardzo ogólny sposób, jak i w bardzo szczegółowy. Powinniśmy
sprawdzać, czy faktycznie zmieniają się nasze nastawienia.
Powinniśmy sprawdzać i patrzeć, czy tylko tłumimy swój egoizm,
czy faktycznie go wykorzeniamy. Inne znaczenie tego punktu jest
takie, że powinniśmy sprawdzać, badać nauki, jakie otrzymujemy i
dzięki temu widzieć, co powinniśmy robić, po czym stosować to.
Punkt
dziewiętnasty:
nie
medytuj z poczuciem straty.
Jeśli w praktyce wszystko ofiarujemy mentalnie innym, a w życiu
ktoś nas o coś poprosi, po coś do nas przyjdzie, i my nie będziemy
chcieli mu tego dać, to jest nie tak. Jeżeli ofiarowaliśmy coś
komuś, to powinniśmy uważać, że teraz te rzeczy są jego, nie
nasze. Pamiętam, kiedy mieszkałem w Indiach, miałem ogród
kwiatowy. Podczas medytacji, jak wiecie, można ofiarowywać kwiaty,
żeby wszyscy cieszyli się ich pięknem. Tak medytowałem. Tymczasem
kiedy zjawiły się dzieci z sąsiedztwa i zerwały kwiaty z mojego
ogródka, byłem bardzo spięty i nastroszony. O tym właśnie mowa w
tej radzie. Jeżeli w medytacji ofiarowaliśmy coś innym, to już
nie jest to nasze, należy do innych. Jeżeli przyjdą sobie po to, w
porządku.
W
tej radzie jest też zawarta inna wskazówka. Mianowicie to, żebyśmy
nie wypominali innym, co dla nich zrobiliśmy, jak bardzo
poświęciliśmy się, żeby komuś pomóc - to też jest medytowanie
z poczuciem straty.
Nie
powinniśmy też rozgłaszać tego, co osiągnęliśmy, co
zrobiliśmy. Na przykład chodzić i rozpowiadać, że zrobiliśmy
sto tysięcy pokłonów. Nie powinniśmy także chodzić i narzekać,
mówić jakie to było ciężkie, ile wysiłku mnie to kosztowało
albo jak dużo musiałem zapłacić, żeby wejść na ten wykład.
Budujemy pozytywny potencjał dzięki temu, że zrobiliśmy pokłony.
Jeżeli będziemy o tym rozpowiadać, to nie zbudujemy następnego
pozytywnego potencjału, wcale go nie powiększymy. Nie jest również
poprawne, jeśli udajemy się na długie odosobnienie medytacyjne i
potem, wracając do świata, patrzymy na swoich starych przyjaciół
z góry, myśląc o nich z litością.
Niezależnie
od tego, jakie praktyki robimy, powinniśmy je robić szybko i nie
tak, żeby wszyscy widzieli, co robimy. Nie powinniśmy też liczyć
na pomoc ze strony innych. Powinniśmy szczerze praktykować, nie
mając poczucia żalu, że jesteśmy biedni, nikt nam nie pomaga.
Jeżeli będziemy szczerzy, będziemy szczerze praktykować, to nasza
praktyka będzie się dobrze układać, nie będziemy głodni i nie
umrzemy z tego powodu.
Rada
dwudziesta:
nie
bądź ograniczony nadmierną wrażliwością.
Znaczy to, że nie powinniśmy się złościć na najmniejszą
komplikację. Musimy być w stanie przyjąć obraźliwe słowa nawet
w obliczu tłumu. Śantidewa powiedział, że jeżeli ktoś na nas
krzyczy, powinniśmy być jak kłoda. Wtedy ta osoba pokrzyczy i
przestanie. To tak jak z psem, który powarczy i przestanie. Nasza
motywacja powinna być w takiej sytuacji czysta. Nie powinniśmy
tłumić, ukrywać złości albo myśleć, że odegramy się później.
Rada
dwudziesta pierwsza:
nie
ćwicz się tylko przez chwilę, ale przez całe swoje życie.
Nie powinniśmy być bardzo drażliwi i nadwrażliwi. Kiedy ktoś nas
wychwala, to podskakujemy ze szczęścia, kiedy ktoś mówi coś nie
tak, to wpadamy w depresję. Jeżeli będziemy się w taki sposób
zachowywać, to inni będą nas uważać za osobę niestabilną,
niezrównoważoną i to na pewno uniemożliwi nam pomaganie innym.
Również jeżeli nadmiernie reagujemy, jesteśmy zbyt podnieceni z
jakiegoś powodu czy nadmiernie skaczemy na innych, kiedy powiedzą o
nas coś przykrego. Jesteśmy wówczas osobą, z którą bardzo
trudno jest przebywać. Śantidewa znowu daje nam bardzo cenną
wskazówkę. Mówi, że powinniśmy się starać być łatwi we
współżyciu. Mówi, że nie powinniśmy popadać w skrajności, na
przykład nie powinniśmy spędzać całego dnia na takiej czczej,
pustej paplaninie, ale też nie powinniśmy popadać w drugą
skrajność, nie powinniśmy przez cały dzień milczeć, nie odzywać
się do przyjaciół, nie pozdrawiać ich, nie pytać, co u nich
słychać. Nie powinniśmy przeszkadzać osobom, z którymi
mieszkamy, nastawiając głośno muzykę, ale z drugiej strony nie
powinniśmy odcinać się, zamykać w pokoju i siedzieć zupełnie
cicho. To może być o wiele bardziej przeszkadzające, jeżeli w
ogóle nie odzywamy się do osób, z którymi mieszkamy, niż
gdybyśmy głośno słuchali muzyki. Ważne jest, by być
elastycznym. Dzięki temu będziemy w stanie praktykować przez całe
życie, a nie tylko przez krótką chwilę.
Rada
dwudziesta druga:
nie
goń za sławą.
Tutaj chodzi o to, żeby nie oczekiwać podziękowań ze strony
innych, jeżeli im pomożemy, a także o to, żeby nie być pod
wpływem ośmiu dziecinnych uczuć, tłumaczonych czasami jako osiem
światowych dharm. Tych osiem dziecinnych postaw to: 1) nadmierne
cieszenie się, kiedy dostajemy coś, 2) wpadanie w smutek, jeżeli
nikt nam nic nie daje; 3) bycie bardzo szczęśliwym, jeżeli
wszystko dobrze się układa, 4) wpadanie w czarną rozpacz, jeżeli
się nie układa; 5) bycie nadmiernie szczęśliwym, kiedy inni do
nas dzwonią, wysyłają listy, 6) popadanie w depresję, kiedy nikt
się do nas nie odzywa; 7) bycie nadmiernie szczęśliwym, kiedy inni
nas wychwalają, 8) popadanie w smutek, kiedy nas obrażają.
To
było siedem głównych punktów. Gesze Czekała, który jest autorem
tego tekstu, kończy w następujący sposób. Mówi, że nasze czasy,
tak bardzo zepsute, powinny być przekształcone w ścieżkę do
oświecenia. Degenerację czasów można opisać w pięciu
punktach.
Nasze
życie jest krótkie. Na przykład młodzi ludzie umierają z powodu
przedawkowania narkotyków, biorą za dużo heroiny, czy umierają w
wypadkach. Po prostu zużywają swoje życie zbyt szybko. Takie
zużywanie siły życia czy przyspieszanie życia możemy rozumieć
też w taki sposób, że w tej chwili dzieci mają coraz krótsze
dzieciństwo, coraz wcześniej sięgają po narkotyki czy interesują
się seksem. To, co dawniej robili dwudziestolatkowie, teraz robią
dzieci trzynastoletnie. Po prostu przyspieszamy nasze życie. Druga
rzecz, zepsuta w naszych czasach, to przeszkadzające nastawienia.
Nawet mnisi i mniszki mają doświadczenia bardzo silnego gniewu,
pożądania czy są bardzo naiwni.
Z
kolei zdegenerowane widzenie innych dotyczy na przykład tego, że
nie szanujemy mnichów czy mniszek, nie szanujemy w ogóle nikogo i
niczego. W dzisiejszych czasach ludzie właściwie niczego już nie
szanują. Nawet ludzie piastujący wysokie stanowiska są uwikłani w
różne skandale. Widzimy to tak w odniesieniu do wysokich rangą
polityków, jak i do osób na wysokich pozycjach w hierarchii
duchowej. Są bardzo często uwikłani w różne skandale i to jest
też oznaką degeneracji naszych czasów.
Z
kolei degeneracja dotycząca istot mówi o tym, że coraz mniej
jesteśmy w stanie troszczyć się o siebie, zajmować się sobą.
Jesteśmy coraz bardziej zależni od elektryczności, od różnych
maszyn, od komputerów. Jeżeli tutaj coś zaszwankuje, to nie możemy
nic zrobić, jesteśmy od tego wszystkiego bardzo uzależnieni.
Pięćdziesiąt lat temu wszyscy żyli i jakoś radzili sobie bez
komputerów. W tej chwili wszyscy panicznie boją się pluskwy roku
2000, kiedy wszystko może się zepsuć. Jest to oznaką tego, że
istoty są coraz bardziej zdegenerowane.
Piąta
oznaka degeneracji dotyczy czasu. Chodzi tutaj o różne naturalne
katastrofy, które się ciągle pojawiają, o efekt cieplarniany,
huragany itd.
Tak
więc jest to czas, kiedy potrzebujemy praktyk, które pozwalają nam
przekształcić niesprzyjające okoliczności w sprzyjające. W
tekście jest dalej powiedziane, że te instrukcje, porady i nauki,
które uczą nas bodhiczitty, to esencja nektaru. Ten nektar to coś,
co daje nieśmiertelność, czyli stan buddy. Te nauki pochodzą od
Serlingpy. Serlingpa był nauczycielem Atisi i te nauki pochodzą z
Sumatry, stamtąd dotarły do Tybetu. Autor mówi dalej, że z powodu
przyczyn, a tymi przyczynami był jego głęboki szacunek i
docenianie wartości tych nauk, co z kolei bierze się z
wcześniejszej karmy, poprosił o nauki dające wskazówki do tego,
jak kontrolować myślenie tylko o sobie i uzyskał je. Mówi: "nawet
jeżeli umrę, nie będę żałować".
Jeżeli
więc faktycznie będziemy stosować te nauki, będziemy ćwiczyć
się w nich, będziemy starać się usunąć zajmowanie się
wyłącznie sobą, możemy umierać szczęśliwi, ponieważ wiemy, że
mamy wystarczająco dużo przyczyn, żeby w przyszłości móc
kontynuować praktykę i być w stanie pomagać innym. Będziemy w
stanie umrzeć ze zrelaksowanym umysłem. I kiedy będziemy umierać,
nie będziemy odczuwać żalu.
Tak
więc niezależnie od tego, w jakiej sytuacji jesteśmy, staramy się
przekroczyć skupianie się tylko na "ja", staramy się
pomagać innym, rozwijać bodhiczittę. Jeżeli mamy realistyczne
podejście, wiemy jakie trudności mogą pojawić się na ścieżce,
będziemy na nie przygotowani i będziemy wiedzieli, jak sobie z nimi
poradzić. Dzięki temu będziemy w stanie rozwijać się, ale nie w
sposób liniowy, tak, że każdego dnia będzie tylko lepiej i
lepiej. Po prostu z dłuższej perspektywy będziemy widzieć, że
jest w nas tendencja do poprawiania się.
To
były nauki dotyczące siedmiopunktowego ćwiczenia się,
oczyszczania nastawień. Nauki te otrzymałem wiele razy od różnych
nauczycieli. Od J.Ś. Dalajlamy, od jego nauczyciela Serkonga
Rinpocze i od geszego Ngałanga Dargie, który był jednym z moich
nauczycieli. Cieszę się, że miałem okazję wyjaśnienia
ich.
Pytanie:
Wiele razy spotkałam się z tym, że nauczyciele przestrzegają
przed przywiązywaniem się do jidama, ale nigdzie nie znalazłam
wyjaśnienia, czym jest przywiązanie do jidama.
Odpowiedź:
Przywiązanie do jidama, chociaż w tym tekście, który omawialiśmy,
nie ma o tym mowy wprost, to jest praktyka z nieprawidłową
motywacją. Mówił o tym Atisia, który sprowadził te nauki do
Tybetu. Powiedział, że jeśli praktykujemy różne jidamy bez
bodhiczitty i bez prawidłowego zrozumienia, tj. bez zrozumienia
pustki, czyli rzeczywistości, to jesteśmy do tego co robimy bardzo
przywiązani, myślimy kategoriami "ja". Taka praktyka
stanie się przyczyną naszego odrodzenia w formie ducha
wyglądającego jak nasz jidam.
Zawsze
wydawało mi się to dość dziwaczne i tak do końca tego nie
rozumiałem. Miałem przeczucie, o co tu może chodzić, ale to było
tak dziwaczne, że nie wiedziałem, jak to sobie umiejscowić w
rzeczywistości. Kiedyś odwiedziłem Malezję, Indonezję, Singapur,
czyli te rejony, w których Atisia przebywał i gdzie dawał te
nauki. Są to miejsca, w których wiele setek lat temu kwitła
tantra. Przez wiele osób nie była ona jednak praktykowana w
najczystszy sposób. To, co jest tam bardzo popularne w buddyjskich
grupach, to aktywność tego rodzaju, że spotyka się jakaś grupa
na przykład pięćdziesięciu osób i stają się one kanałem dla
jakiegoś buddy, na przykład dla Maitrei. To nie jest faktyczny
budda, tylko jakiś duch, którego oni przywołują. Jest to główna
aktywność wielu buddystów w tamtych rejonach świata.
Przypomniałem tam sobie tę wskazówkę Atisi, który mówił, że
jeżeli wykonujemy praktykę jidama bez zrozumienia pustki, nie mając
zrozumienia rzeczywistości, to odradzamy się jako duch w formie
swojego jidama. W świetle tej wskazówki Atisi mogłem odnieść się
do tego bardzo popularnego w południowo-wschodniej Azji zjawiska. Te
wszystkie duchy są zaangażowane w pomaganie innym. Może nie mają
najczystszej motywacji, ale starają się pomóc. I bardzo popularne
jest w tamtych rejonach zwracanie się do osób, które mają
zdolność bycia kanałem dla takiego ducha. O wiele częściej
chodzi się tam po pomoc do kogoś takiego, niż w naszych kręgach
kulturowych do psychoterapeuty.
Nieprzywiązywanie
się do jidama to praktyka, w którą nie jest zaangażowane nasze
ego. Nie praktykujemy po to, żeby byś kimś lepszym, kimś wyższym.
Powinniśmy mieć właściwą motywację i właściwe zrozumienie
rzeczywistości, kiedy robimy praktyki jidamów.
Pytanie:
Stale mówimy o tym, żeby się uniezależnić od ego. Natomiast
........ że bardzo trudno jest praktykować, jeżeli ktoś ma
obniżone poczucie własnej wartości. Trudno mu uświadomić sobie,
że jest buddą i oświeconym. Taki ludziom potrzebna jest
psychoterapia, ale psychoterapia wzmacnia ego. Jaka jest więc ta
relacja?
Odpowiedź:
Po pierwsze, powyższe nauki są bardzo zaawansowane. To nie są
nauki dla początkujących. Jak powiedziałeś, bardzo ważne,
konieczne jest, żeby mieć na początku zdrowe ego, po to żeby móc
przezwyciężyć kompleks niższości, mniejsze poczucie własnej
wartości. Jeżeli spojrzymy na tekst Gampopy Klejnotowa
ozdoba wyzwolenia,
to zobaczymy, że tekst zaczyna się od rozdziału o naturze buddy.
Innymi słowy, musimy najpierw przekonać się o tym, że mamy te
wszystkie cechy, które umożliwią nam stanie się buddą. To jest
punkt początkowy, od tego zaczynamy. Musimy mieć odpowiednie
poczucie własnej wartości. Bez tego nasza praktyka nie będzie
stabilna. Musimy jednak poczynić pewne rozróżnienie. Są dwie
rzeczy: jedna to zdrowe ego, a druga to ego nabrzmiałe. W buddyzmie
staramy się pozbyć tego nadmuchanego "ja".
Bez
zdrowego poczucia "ja" nie bylibyśmy w stanie funkcjonować
w świecie. Właśnie na bazie tego ego rano wstajemy, idziemy do
pracy, zajmujemy się sobą, medytujemy. Nie mając takiego zdrowego
poczucia "ja", nie bylibyśmy w stanie praktykować dharmy,
bo wtedy nie mielibyśmy poczucia, że to, co robimy, przyniesie nam
jakikolwiek skutek, coś w ogóle daje. Możemy jednak mieć ego
bardzo rozdęte, możemy myśleć, że jesteśmy najważniejsi na
świecie, że jesteśmy pępkiem świata, musimy mieć wszystko co
najlepsze itd. To jest ego, które chcemy przekroczyć.
Buddyzm
to środkowa ścieżka; to najbardziej popularny buddyjski slogan.
Środkowa ścieżka to stan pomiędzy dwoma skrajnościami - pomiędzy
rozdętym ego, myślącym o sobie jako pępku świata, i brakiem
poczucia własnej wartości, takim "ja", które się w
ogóle sobą nie zajmuje. Zawsze jest mowa o unikaniu dwóch
skrajności. O unikaniu skrajności tego, że coś jest wieczne i
trwałe oraz unikaniu skrajności negowania wszystkiego.
Jeżeli
nie mamy zdrowego poczucia "ja" i od razu przystępujemy do
głębokich praktyk, to jest to niebezpieczne, możemy sobie
zaszkodzić.
Pytanie:
Jak to można sprawdzić?
Odpowiedź:
Musimy zobaczyć, czy troszczymy się o siebie, czy troszczymy się o
to co czujemy, czego doświadczamy, jednak nie w sposób bardzo
egoistyczny, to znaczy taki, że myślimy tylko o sobie. Musimy po
prostu zobaczyć, czy potrafimy też
myśleć o sobie, też sobą się zająć. Jeżeli mamy takie
nastawienie, że nic nas nie obchodzi, jest nam wszystko jedno co
robimy, czy zachowujemy się źle, czy nie, jesteśmy obojętni wobec
wszystkiego, to jest to bardzo różne od buddyjskiego pojęcia
równowagi, bezstronności. Znakiem, że mamy zdrowe poczucie "ja",
jest to, że potrafimy traktować siebie poważnie, potrafimy zająć
się sobą, jesteśmy odpowiedzialni i potrafimy sprostać
odpowiedzialności wobec kogoś czy czegoś.
Nie
mówię, że tylko jeżeli nie będziemy mieć żadnego obniżonego
poczucia własnej wartości, możemy zacząć praktykę. To też nie
tak. Możemy mieć niższe poczucie wartości i praktykować, ale
musimy mieć jakieś minimum. Musimy być w stanie zauważyć, na
czym polega nasz problem, rozpoznać problem (to jest pierwsza
szlachetna prawda), rozpoznać jego przyczyny i chcieć się z nim
uporać, wziąć na siebie odpowiedzialność rozwiązania tego
problemu.
Jeden
z pięciu założycieli tradycji sakia, napisał bardzo ważny i
cenny tekst zatytułowany Wejście
przez bramę dharmy.
Żył on w czasach Gampopy. Powiedział, że żeby faktycznie
wkroczyć na ścieżkę dharmy, potrzebujemy trzech rzeczy. Rzecz
pierwsza, to rozpoznanie cierpienia i problemów, jakie mamy w tym
życiu. Druga ważna rzecz to determinacja czy pragnienie, żeby się
z nimi uporać. A trzecia, to posiadanie bardzo podstawowej wiedzy
dotyczącej dharmy. Musimy mieć choćby minimalną wiedzę na temat
tego, że są metody i jak należy je stosować. Dopiero mając to
jako podstawę, możemy się faktycznie zaangażować w dharmę. Mamy
odpowiednią motywację, wiemy że cierpimy i chcemy się od tego
uwolnić, chcemy coś z tym zrobić i mamy jakąś wiedzę (to nie
musi być wiedza pełna, kompletna, ale przynajmniej minimalna)
dotyczącą metod, które nam pozwolą pracować z tym.
Żeby
móc rozpoznać to, że mamy jakieś problemy i żeby mieć życzenie
pozbycia się ich, musimy mieć zdrowe poczucie "ja". Jeśli
go nie mamy, to nic nas nie obchodzi i nie szukamy żadnej drogi
wyjścia z sytuacji. Jeżeli mamy te trzy podstawowe warunki, które
były powyżej wspomniane, znaczy to, że mamy wystarczająco zdrowy
poziom "ja", żeby zacząć, żeby w ogóle móc zajmować
się dharmą.
Pytanie:
A w razie rezygnacji .......... gdy zobaczymy problem i nie mamy
czasu ........
Odpowiedź:
Jeżeli nie ma w nas tej rezygnacji, ale mamy myśli dotyczące tego,
że chcemy coś zrobić ze swoją sytuacją, chcemy coś z sobą
zrobić, to jest to ........ Ważne jest, żeby widzieć to
rozróżnienie, widzieć te dwie skrajności. W tekstach
medytacyjnych jest powiedziane, że nie powinniśmy mieć nadziei ani
lęków. To dotyczy rozdętego ego. Nie powinniśmy więc popadać w
tę skrajność. Ale nie powinniśmy też popadać w drugą
skrajność, taką gdzie w ogóle nas nic nie obchodzi. Nie
powinniśmy być poruszani tym wszystkim, co się w nas dzieje, tymi
górami i dołkami, przez które przechodzimy, ale powinniśmy też
mieć wystarczającą motywację do tego, żeby w ogóle się sobą
zajmować. Bo bez tego nie będziemy mieć żadnej motywacji, żeby
robić cokolwiek, żeby zmierzać do jakiegokolwiek celu. Chodzi o
to, żeby do celu zmierzać nie z rozdętym ego, ale też chodzi o
to, żeby zmierzać do celu. W przeciwnym razie nie będziemy robić
nic.
Pamiętajcie
o środkowej ścieżce. Kiedy słyszycie o jednej skrajności,
spróbujcie sobie wyobrazić drugą i zobaczyć, co jest pomiędzy.
Nie chodzi o to, żeby unikać tylko jednej skrajności. Trzeba
unikać też drugiej.
Tłumaczenie:
Joasia Grela
Główne punkty rdzennego tekstu
1.
Praktyki wstępne
2.
Faktyczny trening w bodhiczitcie (tonglen)
3.
Przekształcanie niesprzyjających okoliczności w ścieżkę
4.
Kondensacja praktyki
(5 mocy: intencja, białe nasiona, przyzwyczajenie się, usuwanie od
razu, modlitwa)
w czasie życia
w chwili śmierci
5.
Oszacowanie stopnia, w jakim oczyściliśmy swoje nastawienie
wszystkie nauki opierają się na jednej intencji
z dwóch świadków głównym jesteśmy my sami
jeżeli przez cały czas jesteś szczęśliwy, to jest to dobry znak
jeżeli jesteśmy w stanie wykonywać tę praktykę mimo rozproszenia
6.
Samaja
nie rób niczego wbrew ślubowaniom
nie rób rzeczy skandalicznych
nie popadaj w stronniczość
przekształć swoje intencje, ale pozostawaj normalny
nie mów o cudzych słabościach i niedostatkach
nie myśl niczego na temat innych
swoją główną przeszkadzającą emocję oczyść jako pierwszą
porzuć nadzieje na nagrodę
porzuć zatrute pożywienie
nie dawaj autostrady
nie folguj sobie w złych grach
nie staraj się przeczekać, by zaatakować później
nie uderzaj w czułe punkty
nie obciążaj byka ciężarem, jaki nosi dzo
nie ścigaj się
nie odwracaj amuletu
nie rób z bogów demonów
nie szukaj dla siebie takiego szczęścia, przez które będą cierpieć inni
7.
Rady praktyczne
wykonuj wszystkie jogi z jednym
usuwaj wszystkie te rzeczy, które są zepsute, za pomocą jednej praktyki
na początku i na końcu rób dwie rzeczy (intencja i dedykacja)
którakolwiek z dwóch rzeczy się zdarzy, bądź cierpliwy
strzeż obydwu nawet kosztem swego życia
ćwicz się w trzech rzeczach, które są trudne
weź trzy główne przyczyny
medytuj na trzy rzeczy, które nie się nie degenerują
trzy rzeczy muszą być nierozdzielne
działaj czysto, bez stronniczości
ćwicz bardzo głęboko i szeroko
zawsze medytuj na tych, którzy są z tobą blisko związani
nie uzależniaj się od okoliczności
praktykuj przede wszystkim teraz
nie miej odwróconego zrozumienia
nie bądź niestabilny
ćwicz się wprost, bezpośrednio
stosując dwie rzeczy (rozróżnianie i analizę), bądź stanowczy
nie medytuj z poczuciem straty
nie bądź ograniczony nadmierną wrażliwością
nie ćwicz tylko przez chwilę, ale przez całe swoje życie
nie goń za sławą