24 Białe kamienie

MARGIT SANDEMO

BIAŁE KAMIENIE

ROZDZIAŁ I

Echo nawołuje z urwistych brzegów

Pobyt w przydrożnej restauracji był ich ostatnim kontaktem z normalnym, beztroskim codziennym życiem. Później otoczyły ich cienie.

Znaleźli wolny stolik z widokiem na parking i autostradę prowadzącą ku kontynentowi. Mads Billing, specjalista w dziedzinie reportażu i samouwielbienia, odsunął krzesła dla swoich obu koleżanek: Siri, prowadzącej „Kącik dla pań”, i jej młodej, początkującej pomocnicy Ylvy.

Chciałabym, żeby przestał patrzeć mi w oczy w ten irytująco poufały sposób, pomyślała Ylva. Nie interesuje mnie przecież czterdziestoletni facet. Czy nie widzi, że rani tym Siri? Ona żywi do niego wiele ciepłych uczuć, chociaż dobrze to ukrywa. Może to zauważyć tylko inna kobieta. Trzeba przyznać, że Mads Billing posiada trochę uroku właściwego starszym panom, ale nie chciałabym mieć przyjaciela, który dąży do tego, żeby być kimś popularnym dla samej tylko popularności.

O, tak! Opinia Ylvy na temat uroku starszego pana zachwiałaby chyba trochę, choć nie za bardzo, pewnością siebie Madsa. W Oslo mieszkały tłumy jego wielbicielek, młodych gęsi o pustym spojrzeniu, które przesiadywały w restauracjach i barach, żałośnie triumfując nad kobietami tego samego co one pokroju, jeśli tylko Mads poświęcił im choć odrobinę swojej uwagi. Ylva określała je mianem gęsi z tą głęboką pogardą, na jaką może się zdobyć osoba z zewnątrz.

Ylva była nieco młodsza od tych pań. Należała do pokolenia, które mimo młodego wieku zdążyło nauczyć się o życiu tyle, ile jego rodzice przez czterdzieści, pięćdziesiąt lat. Jej rówieśnicy otwarcie i rzeczowo dyskutowali o sprawach, o których starsi w swojej młodości tylko szeptali w tajemnicy. Ylva była uświadomiona pod względem politycznym, naukowym i technicznym. Podobnie jak większość osób w jej wieku wyśmiewała stare filmy o miłości pokazywane w telewizji, podczas gdy rówieśniczki matki, oglądając te same filmy, wypełniały sale kinowe tłumionym szlochem. Z pełną niedowierzania pogardą odnosiła się do zwrotów w rodzaju: „Kocham cię” czy „Sprawiasz, że mocniej bije mi serce”. Młode pokolenie znało najnowsze marki samochodów, wiedziało wszystko o makijażu oraz ostatnich tendencjach w modzie i posługiwało się językiem, który mógł wywołać rumieńce na twarzy nawet najbardziej liberalnego pedagoga. A jednak nie do końca wyzbyło się romantycznych marzeń, które przejawiały się w zainteresowaniu dla słodko różowych tapet albo też w tym, że cukierkowy szlagier trafiał niespodziewanie na pierwsze miejsce listy przebojów. Mogło to stanowić świadectwo złego gustu, ale równie dobrze wyrażać tłumioną potrzebę znalezienia przeciwwagi dla obowiązującego na co dzień trzeźwego realizmu.

Siri rozłożyła kupioną przed chwilą gazetę. Przed gospodą przejeżdżały z hałasem samochody.

- Stwierdziłam, że ostatnio czytam najpierw nekrologi, a dopiero po nich zawiadomienia o ślubie - powiedziała z lekkim westchnieniem. - Przerażająca oznaka tego, że się starzeję.

- No nie - Mads uśmiechnął się szarmancko. - Zostało ci chyba jeszcze sporo życia. Chociaż, szczerze mówiąc, nie wiem, ile masz lat.

- Od trzech lat trzydzieści dziewięć - wyznała szczerze Siri. - Trzy lata, w ciągu których przybywało mi coraz więcej powagi.

Mads rzucił wymowne spojrzenie na piętrzące się przed nią ciastka.

- Czy także i ty masz zamiar dołączyć do moich wyrzutów sumienia? - zapytała Siri. - Czy „Pancernik Potiomkin” już nie wystarczy?

- A co, u licha, ma z tym wspólnego „Pancernik Potiomkin”?

- Tak nazywam mój nowy gorset. Niezwykle przyziemne urządzenie! Trzeszczy i uwiera przy najmniejszym przekroczeniu limitu kalorii. Któregoś dnia odkryłam, że odkąd skończyłam trzydzieści pięć lat, bardzo mnie polubiły dodatkowe kilogramy. Wierzcie mi, próbowałam wszystkiego. Doszłam jednak do wniosku, że nie mam ani krzty charakteru. Dałam za wygraną. Tak więc teraz gwiżdżę na wszystko i przyjemniej spędzam czas!

Nie powinna być tak bezwzględnie szczera, mówiąc o sobie, pomyślała Ylva z niepokojem. Oczywiście, można ująć mężczyznę nawet tak szczególnym poczuciem humoru, ale raczej nie Madsa Billinga. On woli chyba więcej elegancji.

Ylva podziwiała swoją szefową, Siri Gran, ale nie na tyle, by patrzeć na nią bezkrytycznie. Mogłaby chyba spróbować trochę schudnąć, pomyślała Ylva. Właściwie nie jest gruba, tyle tylko że ubrania nie leżą na niej dobrze. Wystarczyłoby, żeby zrzuciła sześć, siedem kilogramów.

Ylva, która sama nigdy nie miała kłopotów z wagą, nie mogła przecież zrozumieć odwiecznej, z góry skazanej na niepowodzenie walki dojrzałych kobiet przeciwko zbyt obfitym kształtom. Co ona mogła wiedzieć na temat całych tygodni wyrzeczeń, w czasie których tak się męczyły, żeby schudnąć parę kilogramów, aby potem w przypływie desperacji i rezygnacji przybrać na wadze tyle samo w ciągu zaledwie kilku dni? Kiedy jest się młodym, ciastka i inne frykasy nie smakują tak bosko, nie odczuwa się lęku przed odrobiną ruchu lub przed głodem, który fatalnie wpływa na samopoczucie.

Pominąwszy jednak małą nadwagę, Siri była właściwą osobą na właściwym miejscu. Ubrana z dyskretną elegancją, serdeczna i posiadająca znajomość ludzi, jaką dawał jej zawód, a jednocześnie wolna od arogancji i tupetu, którego z czasem nabierają dziennikarze, Siri podchodziła do życia z dystansem. Jej niewysoka, przysadzista sylwetka, przyjazne oczy patrzące spod niegdyś połyskliwych ciemnych włosów, które obecnie straciły trochę blasku i koloru, świadczące o skłonności do autoironii ułożenie ust - wszystko to sprawiało, że ewentualny rozmówca czuł się przy niej bezpiecznie. Naturalnie, potrafiła być uszczypliwa w swoich błyskawicznych replikach, ale najczęściej złośliwości kierowała pod swoim własnym adresem, nikogo nie raniąc. Ylva ogromnie ją podziwiała.

Mads wstał, ukazując całą swoją imponującą postać. Miał 190 centymetrów wzrostu, ciemne włosy i był naprawdę pociągający. Sensem życia tego zatwardziałego starego kawalera stało się publikowanie w gazetach dobrych, ciętych reportaży, natomiast przebywanie w towarzystwie pań stanowiło jego hobby. Poza tym uważał, że byłoby nielojalnością w stosunku do reszty rodzaju żeńskiego obdarować taką doskonałością jak Mads Billing tylko jedną marną istotę.

- No i co dalej? - zapytał. - Jedziecie ze mną do tej doliny czy może wolicie wrócić pociągiem do Oslo albo zaczekać tu w hotelu?

- Przyda mi się widok czegoś leżącego z dala od cywilizacji - oświadczyła Siri. - Po przeprowadzeniu wywiadów z najlepiej ubranymi kobietami w Oslo potrzebuję trochę świeżego powietrza! Najgorsza była ta ostatnia dzisiaj. Chodząca doskonałość. Powinieneś zobaczyć jej dom! Świeżo wyczesane psy, świeżo uczesane dzieci, dobrze wytresowany mąż, no i te niepospolite talenty kulinarne! Zgroza! Jadę z tobą. A ty, Ylvo?

Młoda dziewczyna zawahała się przez chwilę. To jasne, że Siri chciała się wybrać na romantyczną wycieczkę na odludzie! Czy w takim razie ona, Ylva, nie powinna trzymać się z daleka i dać koleżance szansę przebywania sam na sam z obiektem skrywanej miłości?

- Chodź! - zadecydowała wspaniałomyślnie Siri. - Dobrze ci zrobi przyjrzenie się okolicy nie tylko z okien samochodu.

- To będzie prawdopodobnie dość nudne - ostrzegł Mads, kiedy szli do auta. - Sprawa dotyczy nowego projektu pozyskiwania ropy naftowej z łupków. Chodzi o powstrzymanie odpływu ludności ze wsi. Porozmawiam trochę z mieszkającymi na tym terenie ludźmi i przyjrzę się okolicy, żeby sklecić efektowny artykuł. Zagram na wzniosłych tonach nie wykorzystanych zasobów naturalnych i na niezdolności władz do perspektywicznego myślenia, o ile wykracza ono poza obręb miasta. Wizyta w tej zapadłej dziurze nie będzie dla was specjalnie ciekawa, ale...

- W porządku - przerwała Siri - To chyba ostatnie spotkanie w tej serii reportaży z podróży, prawda? Uważam, że dobrze się nam współpracowało. Dziękujemy, że mogłyśmy jeździć twoim samochodem. Podróże pociągiem tak otępiają. Trzeba wędrować z dworca na dworzec, przesiadywać godzinami w zatłoczonych poczekalniach i być narażonym na zaczepki podchmielonych facetów. Mam nadzieję, że nie wchodziliśmy sobie w drogę?

- Wszystko szło świetnie - powiedział Mads, rzucając Ylvie pełne podziwu spojrzenie. - Wsiadajmy do samochodu. Myślę, że zaraz będzie padać...

Dwie godziny później stały z Madsem na chybotliwym pomoście w gęstej, wilgotnej mgle, żałując, że jednak nie wróciły do hotelu.

- Tak, najwyraźniej tutaj będziemy musieli zostawić samochód - stwierdził ponuro Mads. - Szkoda, bez niego czuję się jak bez ręki.

- Po co my się tam właściwie wybieramy? - zapytała z niechęcią w głosie Siri. - Tam przecież nie ma żadnych zabudowań.

- Rozmawiałem z naszym przewoźnikiem. Podobno przez ten świerkowy las biegnie pod górę jakaś droga. która prowadzi do Myrsökket.

- Myrsökket! - mruknęła Ylva, otulając się szczelniej letnim płaszczem. - Co za zachęcająca nazwa! Królestwo za klitkę w hotelu!

- Rzeczywiście, nie jest to jakaś turystyczna okolica - odrzekł Mads. - Obiecano mi nocleg w jednym z gospodarstw w Myrsökket. Jeśli dacie radę tam dotrzeć, znajdzie się chyba miejsce i dla was. W zamian za to obiecuję, że kiedy dotrzemy do Oslo, zaproszę cię do luksusowego lokalu, Ylvo. Przedstawię cię tam tylu sławom, ilu tylko zechcesz.

- Świetnie! - odpowiedziała Ylva z entuzjazmem. - Słyszałaś, Siri? Zostaniemy zaproszone do luksusowej restauracji przez najbardziej seksownego faceta w mieście!

Mads nie uwzględnił w tym zaproszeniu Siri, poza tym uważał, że ton Ylvy jest w najwyższym stopniu lekceważący, ale jak na dżentelmena przystało, przyjął jej słowa z czarującym uśmiechem.

Siri myślami była daleko od luksusowych restauracji w Oslo. Spoglądała z obawą na wielkie stalowoszare jezioro, które równie dobrze mogło być odnogą fiordu, oraz na strome urwiska z pozostałościami lawin na brzegu. A więc tam się mieli dostać. Chmury, otulające ponurą, ciężką warstwą pasmo górskie. odsłaniały tylko kilka zapomnianych szczytów w szerokiej dolinie porośniętej świerkowym lasem, który zbiegał wąskim pasmem w dół aż do samej wody. Siri przypuszczała, że Myrsökket leżało w tej niecce pośród gór. Świadomość, że spędzi z Madsem kilka dni na tym odludziu. dodała jej sił.

Mads też popatrzył na kamienistą stromiznę, pocieszając się. że w wolnych chwilach będzie mógł dokonać kolejnego podboju w nowej i cennej klasie wiekowej. Miał tu na myśli Ylvę. Dlatego właśnie nalegał, żeby koleżanki mu towarzyszyły. Nie chodziło przecież o to, żeby pobyt na wsi był jeszcze nudniejszy niż to konieczne.

Weszli do małej łódki.

- Czy to jedyna droga wiodąca do Myrsökket? - zapytała Siri chłopa, który na chwilę miał się zamienić w przewoźnika.

- Tak.

- Czy ludzie mieszkają tam od dawna?

- Chyba tak. Dobra tam ziemia.

- Czy to duża wieś? - indagowała dalej Siri, podczas gdy rytmiczne uderzenia wioseł rozbijały wilgotną ciszę, w której głosy ludzi rozbrzmiewały głuchym echem.

- Nie, jakieś dwanaście, trzynaście gospodarstw.

- Boże, muszą chyba ciągle zawierać małżeństwa w rodzinie! - wykrzyknęła Ylva bez zastanowienia.

- Tak, niemal wszyscy są tam ze sobą spokrewnieni.

- To chyba niedobrze - wtrąciła ostrożnie Siri.

- Rzeczywiście.

Przewoźnik nie był szczególnie rozmowny.

Ylva spojrzała na wiszące chmury i udając przerażenie odegrała dramatyczną scenę z okrzykami grozy, jękami i żywą gestykulacją:

- Spowija nas mgła! Zabłądziliśmy... Jesteśmy zgubieni!

- ...zgubieni! - powtórzyło echo z urwiska.

- Och! - pisnęła Ylva. - Przestraszyłam się. W mieście niezbyt często obcuje się z echem. Hej, ty tam na górze! Jesteś człowiekiem czy duchem?

- ...duchem - odpowiedziały góry.

Siri zadrżała.

- Nie sądzę, żebym mogła go polubić - szepnęła Ylva, pochylając się do tyłu. - Myślicie, że mnie słyszy, kiedy mówię szeptem?

- Siedź spokojnie w łódce! - rzucił nerwowo Mads.

- Brzmiało to dokładnie tak, jakby ktoś tam był - stwierdziła zdumiona Ylva. - Po co tam siedzisz i co knujesz?

- ...knujesz.

- Czy to coś w Myrsökket?

- ...Myrsökket.

- Nie, uważam, że jesteś wstrętne!

- ...wstrętne.

- Czy nie możesz powiedzieć czegoś miłego, czegoś o radości i szczęściu i słońcu?

W tym momencie znaleźli się już poza zasięgiem echa i nie otrzymali odpowiedzi.

ROZDZIAŁ II

Oczy drapieżnych ptaków śledzą przybyszów

Przewoźnik wysadził ich na ocieniony świerkami brzeg i natychmiast wyruszył w drogę powrotną do domu położonego w słabo zaludnionej okolicy, którą mijali po drodze do przystani. Wraz z jego odejściem została zerwana ostatnia nić łącząca trójkę przybyszów z innymi ludźmi.

Fale wywołane przez łódkę, szemrząc smętnie, wkradały się pod korzenie drzew na podmytym brzegu. Siri popatrzyła na wijącą się stromo drogę pośród lasu i ciężko westchnęła.

- Głupio z mojej strony, że was tu ciągnąłem - mruknął Mads. - Ale nie przypuszczałem...

Siri zmusiła się do uśmiechu.

- Taka odmiana w monotonnym życiu mieszczucha może okazać się miła. A poza tym przecież pojutrze wracamy. Szkoda tylko, że Ylva i ja jesteśmy ubrane tak, jakbyśmy wybierały się gdzieś z wizytą. Tutaj przydałby się bardziej praktyczny strój. Miejmy nadzieję, że nie trzeba będzie iść długo.

Niestety! Droga znad jeziora wiła się pod górę ostrymi zygzakami, przez co odległość jeszcze się zwiększała. Nie widzieli nic poza wysokimi świerkami w morzu nieprzeniknionej mgły, które powoli i mozolnie pokonywali, zmierzając, zda się, prosto do nieba. Prawie ze sobą nie rozmawiali, gdyż brakowało im tchu.

Zaczynało się już zmierzchać, kiedy przestali wreszcie iść pod górę. Obeszli dokoła niski grzbiet górski, położony między sięgającymi chmur szczytami. Po przebyciu kilometra po przyjemnie opadającym terenie ujrzeli wieś otoczoną lasami i górami. Myrsökket...

- Och, nie! - jęknęła Siri. - To ma być zapłata za nasz trud?

Jej zamszowe buty całkiem straciły fason, a wilgotne powietrze zupełnie zniszczyło fryzurę. W takim stanie ani Siri, ani Ylva nie odważyłaby się przestąpić progów sterylnie czystych domów eleganckich pań. Mads Billing musiał się przyznać sam przed sobą, że jego kondycja nie jest tak dobra, jak sobie wyobrażał. Wszystkim trojgu doskwierał głód i dokuczały otarte stopy. Byli rozdrażnieni, a roztaczający się przed ich oczami widok nie dodawał otuchy.

- Spośród wszystkich niedostępnych miejsc... - zaczął Mads.

Ciężkie chmury wiszące nad niewielką żyzną doliną sprawiały, że zmierzch zapadał tu szybciej. Przybyszom udało się jednak dostrzec szczegóły ukształtowania terenu, drogę wijącą się przez wieś w podmokłej dolinie rzeki i małe ścieżki, jak żyły liścia, wiodące do gospodarstw. Ylva policzyła je w myślach. Tak, było ich trzynaście, nie licząc niedużej kaplicy. To znaczy, jedno z gospodarstw było w ruinie. Leżało tak wysoko na zboczu góry, że kłębiaste strzępy chmur błąkające się między ponurymi drewnianymi zabudowaniami nadawały ich fragmentom upiorny widok. Jednak inna zagroda różniła się od pozostałych jeszcze bardziej. Było to okazałe gospodarstwo z nowymi budynkami i rozległymi polami.

- Czy właśnie tam mamy mieszkać? - zapytała z nadzieją w głosie Ylva. - .Może mają tam nawet wannę.

- To musi być gospodarstwo Erika Bjora - odparł w zamyśleniu Mads - najważniejszej osoby po tej stronie jeziora, członka rady gminnej, przewodniczącego rady parafialnej, prezesa Bóg wie ilu zarządów. Jednego z tych, którzy wieczorną modlitwę zaczynają od słów: „Drogi kolego!” Podobno mają z nim kłopoty w sprawie wykorzystania łupków. Mimo że zarówno tej wsi, jak i całej gminie, do której ona należy, grozi wyludnienie, człowiek ten uparcie sprzeciwia się projektowi, który może je uratować. Ponoć powiedział kiedyś: „Tylko nie w Myrsökket”.

- Patriotyzm lokalny jeszcze gdzieniegdzie daje o sobie znać - powiedziała Siri. - Dziwne, że taka szycha zadowala się mieszkaniem w podobnej dziurze.

- To zdaje się jego rodzinna zagroda. Niestety, chyba nie tam mamy się zatrzymać. Sam jeszcze nie wiem, gdzie. W każdym razie u Torsteina Vile.

- Chciałabym, żeby ktoś wyszedł nam na powitanie - Wtrąciła Ylva. - Wszystko wygląda tak obco i niegościnnie.

Mads Billing rzucił na nią spojrzenie. Jej krótkie, grube blond włosy o odcieniu żyta kręciły się miękko wokół młodzieńczo świeżej twarzy o szarych oczach, bystrych i zawsze ciekawych świata. Uważał Ylvę za wesołą i towarzyską dziewczynę o ciętym języku, otwartą na nowe wrażenia. Posłał jej konfidencjonalny uśmiech, ale natychmiast zmroziła go wzrokiem. Lojalność była jedną z cnót Ylvy, nawet jeśli, gdyby oceniać z tradycyjnego punktu widzenia, nie miała owych cnót zbyt wiele.

Mads jednak wytłumaczył sobie jej lodowate spojrzenie na swój sposób. Aha, dziewczyno, należysz do takich, które nie chcą się tanio sprzedać! pomyślał. Próbujesz mnie sobą zainteresować, okazując całkowity brak zainteresowania. Ale Mads Billing i z takimi dziewczynami umie sobie radzić. Właśnie one chętnie ulegają, kiedy się z nimi podroczę na tyle długo, że stracą pewność siebie.

Ylva wyglądała naprawdę atrakcyjnie w białym płaszczu kontrastującym ze śniadą cerą. W tym obcym i przygnębiającym otoczeniu sprawiała jednak wrażenie bezradnej. Nagle Mads zapragnął odmłodnieć o dwadzieścia lat. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczył. Pomyślał z goryczą, że to zawsze starsza strona pyta: „Dlaczego nie należymy do tego samego pokolenia?” Młodzi na to gwiżdżą. Przeżył lekki szok, kiedy dotarło do niego, że tak naprawdę należy do tej samej generacji co Siri. Co za przerażająca myśl! Tak długo wykorzystywał swój atrakcyjny wygląd i chłopięcy urok, że zapomniał, iż również dla niego czas jest nieubłagany. Mads Billing nagle odczuł w dwójnasób zmęczenie i głód.

- Wydaje mi się, że tam w dole przy płocie stoją jacyś tubylcy - odezwała się Siri. - Zapytamy ich.

Tubylcy” zobaczyli przybyszów z miasta już z daleka. Teraz na nich czekali, śledząc wzrokiem każdy ich krok.

- Fu! - mruknęła Ylva. - Są podobni do drapieżnych ptaków strzegących bram królestwa strachu.

- Nie pozwól się ponosić fantazji - sprowadził ją na ziemię Mads. - To zwyczajni norwescy chłopi, sól tej ziemi.

- Sama pochodzę z chłopskiej rodziny - wtrąciła Siri. - Bardzo lubię chłopów i proszę, żebyś sobie z nich nie drwił. Ale Ylva ma rację. Tamci też mnie przerażają.

W miarę jak się zbliżali, coraz wyraźniej czuli na sobie uważne spojrzenia czterech mężczyzn w wieku od dwudziestu pięciu do osiemdziesięciu lat. Mads zdobył się na swój ujmujący uśmiech, którym - o czym był święcie przekonany - potrafił rozbroić każdego rozmówcę.

- Dzień dobry! - rzucił radośnie. - Jestem Mads Billing, dziennikarz z „Wiadomości”. Przyjechałem tu, żeby napisać artykuł o planowanych poszukiwaniach ropy naftowej, a to moje koleżanki...

Tym razem jednak jego uśmiech trafił w próżnię. Usłyszeli kilka wymamrotanych nazwisk i z wielkim niesmakiem przyjęli uścisk czterech szorstkich, powalanych ziemią dłoni o niezwykle krótkich palcach, przypominających zwierzęce szpony. Wszyscy troje mogliby przysiąc, że podejrzliwe oczy mężczyzn zwęziły się jeszcze bardziej na dźwięk słowa „dziennikarz”.

- Mieliśmy zamieszkać u Torsteina Vile - kontynuował Mads już z mniejszym entuzjazmem. - Gdzie on mieszka?

Cztery głowy zwróciły się automatycznie w stronę niewielkiego gospodarstwa położonego wyżej na zboczu. Och, nie! Tylko nie tam, pomyślała z przerażeniem Ylva, ale zaraz zrozumiała, że nie patrzyli w kierunku podupadłej, upiornej zagrody, lecz w stronę sąsiednich budynków.

- Słyszałem, że ma tam mieszkać tylko jedna osoba - odezwał się szorstko któryś z mężczyzn.

- Zgadza się - rzucił szybko Mads. - Ale te panie nie miały się w tym czasie gdzie podziać. Czy nie znajdzie się u Torsteina miejsce także dla nich?

- U niego nie powinno być miejsca dla nikogo - powiedział agresywnie drugi mężczyzna. - Nikt nie wie, dlaczego ściąga tu wścibskich pismaków.

Siri zadrżała. W tej wypowiedzi wyczuwało się wyraźną wrogość.

Najmłodszy z mężczyzn zmierzył wzrokiem Ylvę od stóp do głów i pomyślał swoje o płaszczu, który nie sięgał nawet połowy uda. Ylva wyczuła, że w dolinie brakuje młodych dziewcząt...

Ten, który przemówił pierwszy, znowu się odezwał.

- A może zatrzymacie się u mnie? - zaproponował, zwracając głowę w kierunku innej zagrody. - To lepsze miejsce.

- Serdeczne dzięki za gościnność - powiedział grzecznie Mads. - Postaramy się o tym pamiętać, ale chyba najlepiej będzie, jeśli najpierw pójdziemy do Vilego. Przecież on na mnie czeka. Może kwestia zakwaterowania rozwiąże się na miejscu.

Równie wyraźnie dało się wyczuć to, że Mads życzyłby sobie, żeby wszyscy troje zamieszkali u Vilego, jak i to, że drugi mężczyzna próbował temu zapobiec.

- Czy to ta droga? Dobrze, dziękuję za informację! - dokończył trochę zbity z tropu Mads Billing, nadworny żartowniś i uwodziciel „Wiadomości”.

Kiedy szli pod górę w stronę zagrody Vilego, czuli na sobie ostre jak noże spojrzenia. Nie byli pewni, ale wydawało im się, że słyszą za sobą groźne pomruki.

- Strażnicy doliny dali znać o sobie - mruknęła Siri. - Ale my, wbrew ich woli, przemknęliśmy się obok. To chyba ty, Ylvo, powiedziałaś, że wszystko tu wydaje się zamknięte i opustoszałe. Natomiast ja mam wrażenie, że jesteśmy obserwowani z każdego okna w dolinie.

Ylva przystanęła i rozejrzała się wokół.

- Tak. Przez pewien rodzaj istot o oczach drapieżnych ptaków, które śledzą nas z ukrycia.

- Jesteście niemądre! - prychnął Mads, oddalając się od nich.

Jednak Ylva rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na dolinę. Odczuwała silny, dławiący strach. Ponure, zamarłe w bezruchu domy z trudem dało się odróżnić w ostatnich przebłyskach światła dziennego. Pomiędzy podupadającymi budynkami opustoszałej zagrody snuły się strzępy chmur, a nadrzeczne mgły wciskały się pod drzewa rosnące wokół małej kaplicy na cmentarzu...

Czy to był widok, który mógł człowieka aż tak przestraszyć?

Może to tylko wina nieznanej okolicy, która wytrącała z równowagi biednego mieszczucha? A może gdzieś niedaleko stąd w ten melancholijny letni wieczór budziło się do życia coś mrocznego i niebezpiecznego?

Ylva spostrzegła, że jej towarzysze oddalili się od niej, narzucając takie tempo, jakby goniły ich duchy.

Gdy byli w połowie drogi pod górę, z domu, który musieli minąć, wyszedł jakiś mężczyzna i w oczekiwaniu na nich oparł się o ogrodzenie.

- Jeszcze jeden, który chce się pogapić na dziwne stworzenia z wielkiego miasta - mruknął cierpko Mads. - Czy w okolicy nie ma żadnych kobiet?

Jednak człowiekiem tym kierowało coś więcej niż tylko ciekawość. Nigdy wcześniej nie widzieli nikogo równie nieprzyjaznego. W odróżnieniu od tamtych przysadzistych, trochę podstępnych krępych gnomów, z którymi się właśnie rozstali, ten mężczyzna w wieku Madsa, o surowych niebieskich oczach i zaciętych ustach, był postawny i śniady. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się Siri w oczy, były jego ręce o krótkich palcach, które wydawały się być znakiem szczególnym mieszkańców Myrsökket. Chociaż dobrze nie dosłyszała, jak się nazywali czterej napotkani mężczyźni, pamiętała, że na pewno nie nosili tego samego nazwiska.

- Jesteście z „Wiadomości”? - burknął mężczyzna.

Mads dokonał uprzejmej prezentacji.

- Nazywam się Jon Huus - rzekł krótko mężczyzna. - Jestem szwagrem Torsteina Vile i gajowym. Nie wierzę zbytnio w dyskrecję dziennikarzy, ale muszę was prosić, żebyście pisali o ropie naftowej i o niczym innym! Poza tym nie interesujcie się samym Myrsökket! A przede wszystkim nie dręczcie mojego szwagra natrętnymi pytaniami! Jest wdowcem i miał przez jakiś czas pod dostatkiem zmartwień.

- Mój drogi przyjacielu - odparł kpiąco lekko poirytowany Mads. - Zapewniam cię, że dziennikarzy nie interesuje prywatne życie zwykłych ludzi. Moją wielką pasją jest handel i przemysł, a te młode damy interesują się jedynie strojami.

No ładnie! pomyślała oburzona Ylva, podczas gdy Siri z zachwytem odnotowała słowa „młode damy”. Szkoda, że ten postawny mężczyzna musi być taki obcesowy i nieokrzesany, pomyślała Siri odrobinę zmieszana, kiedy poczuła na sobie jego posępne spojrzenie.

Ylva, która nie zaliczała się do strachliwych, wypaliła bez namysłu:

- Będziemy umieli się zachować. Przybyliśmy tu w pokojowych zamiarach, a jak dotąd spotykamy się tylko z wrogością i złem! Cała ta dolina śmierdzi zgnilizną!

Oczy Jona Huusa zapłonęły gniewem, gdy usłyszał te słowa, ale zdołał się opanować:

- Zło Myrsökket ma korzenie w przeszłości - wyjaśnił. - Od półtora wieku ciąży nam jak głaz. Chcemy mieć wreszcie spokój!

W milczeniu doszli do domu Vilego.

- Jeśli zło ma korzenie w przeszłości - powiedziała z namysłem Ylva - dlaczego są tacy wystraszeni? Co kryje ta dolina?

ROZDZIAŁ III

Ylva spotyka cień z przeszłości

Po tych wszystkich dziwacznych typach, jakie napotkali, Torstein Vile stanowił przyjemną odmianę. Był to niewysoki, skromny człowiek o przerzedzonych siwych włosach i dziecinnie niebieskich oczach, które czasami rozbłyskiwały zapałem i radością, ale najczęściej malował się w nich wyraźny smutek. Chociaż miał na sobie robocze ubranie i dobiegał od niego lekki zapach obory, wiadomo było, że z taką samą naturalną godnością nosiłby odświętne ubrania. Nie przeszkadzało mu, że zamiast jednej osoby będą u niego mieszkać trzy, i kiedy po wielu przeprosinach wrócił przebrany w domowy strój, ugościł ich solidną wiejską kolacją, która wspaniale smakowała. Gdyby nie obolałe nogi, przybysze z miasta byliby w pełni zadowoleni z życia. Siedzieli teraz w pokoju gościnnym, w którym na ich cześć napalono w narożnym piecu kaflowym.

- Ylva... - odezwał się Torstein z lekkim uśmiechem. - To imię od dawna nadawano małym dziewczynkom. Tu na Północy nasi praprzodkowie nazywali swoje córki Ylva i Yrsa na cześć wilczycy i niedźwiedzicy, żeby zapewnić im w ten sposób ochronę przed dzikimi zwierzętami. Ale ty nie wyglądasz na taką, którą trzeba chronić przed czartem albo przed gnomami.

- Cóż, chyba wszyscy mamy swoje słabe punkty - śmiejąc się odparła Ylva.

- Nie opowiadaj! - zaprotestowała Siri. - Nie dostrzegłam u ciebie żadnych słabych punktów. Chociaż zaskoczyłaś mnie trochę tym, że po drodze tak łatwo uległaś wpływowi panującej w Myrsökket osobliwej atmosfery. I echo, i drapieżne ptaki, i wszystko, co wymyślałaś! Nie sądziłam, że dzisiejsza młodzież wyczuwa takie rzeczy.

- Ha! A jak myślisz, dlaczego oglądamy science fiction i filmy grozy?

Mads zwrócił się do Vilego.

- Widzę, że jest pan oczytany.

- Na tyle tylko, żeby móc wypowiedzieć ogólnikową uwagę na każdy temat i wywrzeć w ten sposób wrażenie. Zawsze udaje mi się wyprowadzić kogoś w pole. No, chyba że ten ktoś zada sobie trud i sprawdzi moje wiadomości.

On na pewno bardzo się różni od tamtych przy płocie, pomyślała Siri. To inteligentny człowiek.

Torstein Vile z zapałem dyskutował z Madsem na temat wielkiego projektu Wydawało się, że martwi go tylko jedno.

- Moi sąsiedzi są tak dziwnie niechętni - westchnął. - Ich dzieci wyjeżdżają, ich zagrody podupadają, a oni nie chcą zaakceptować przemysłu, który może uratować nas wszystkich! Poczekajmy, mówi mój szwagier Jon. Poczekajmy kilka lat. Jeszcze nie nadszedł czas. Ale jak długo można czekać? Wszyscy młodzi odejdą. Dziewczyny nie chcą zostawać, a chłopcy nie mają możliwości, żeby się tu utrzymać.

Siri wskazała ręką zdjęcie wiszące na ścianie.

- To pański syn?

Torstein Vile skinął głową.

Zdjęcie przedstawiało może dwunastoletniego chłopca.

Zwrócili uwagę na jego spokojne jasne oczy i wysokie czoło.

- Miał wtedy zaledwie dziewięć lat - powiedział miękko Vile. - Trudno chyba dać temu wiarę?

- O, tak! - odparł ze zdziwieniem Mads. - Ten chłopiec musiał być inteligentny!

Vile uśmiechnął się z gorzką ironią.

- Tak, nazywałem go geniuszem, ale ja jestem chyba zbyt mało obiektywny, żeby móc to oceniać. Wspaniale się uczył i znacznie wyprzedzał resztę klasy. Poczekajcie chwilę!

Pospiesznie wyjął z szuflady kilka brulionów.

- Popatrzcie na to! Oto wyliczenia, które sam robił w szkole, podczas gdy inne dzieci zajmowały się zwykłymi zadaniami. A spójrzcie na jego zeszyt do fizyki! Najlepszy był właśnie z matematyki i fizyki.

- No, no! - W głosie Madsa zabrzmiał niekłamany podziw. - Rzeczywiście wybiegał daleko poza program szkoły podstawowej!

Vile z dumą odłożył zeszyty do szuflady i zamknął ją.

- Tak, taki prymus na pewno też stąd wyjechał? - zapytała Ylva.

- Nie - odrzekł cicho Vile. - On nie żyje.

Zaległa głęboka cisza.

- Miał zaledwie czternaście lat - szepnął Torstein Vile. - Najpierw Kari, moja żona, trzy lata temu... a potem, rok później, Peder.

Żadne z gości nie wydobyło z siebie ani słowa. Pytania cisnęły się na usta, ale obiecali, że nie będą zadręczać gospodarza. Siedział teraz zakłopotany i spoglądał na swoje krótkie palce. Po chwili uniósł głowę i próbując rozładować trochę napięcie, uśmiechnął się lekko.

- Wiecie, jest to dla mnie jakimś pocieszeniem, że z czasem staje się w mojej pamięci coraz bardziej idealny. Niedługo nie będzie miary, mogącej określić, jak bardzo był inteligentny i mądry, i jaki ładny! Czasami muszę rzucić okiem na fotografię, żeby przypomnieć sobie, że nie był jakimś archaniołem. To mnie trochę sprowadza na ziemię.

Wszyscy troje z wdzięcznością przyjęli jego słowa. Ylva ponownie zwróciła oczy ku zdjęciu. Podobnie jak w wielu wiejskich domach, również i tutaj na ścianie w pokoju gościnnym wisiały fotografie wszystkich członków rodziny. Na samej górze znajdował się portret Torsteina Vilego z lat młodości, a obok portret jego żony, stanowiącej delikatniejsze wydanie swojego twardego jak stal brata. Jona Huusa. Między Torsteinem i obojgiem rodzeństwa zauważało się duże podobieństwo. Natomiast syn posiadał inną, nie dającą się zdefiniować cechę. która nie występowała u starszych, chociaż, oczywiście, był do nich podobny.

Jednak te trzy fotografie nie zainteresowały Ylvy w takim stopniu jak ta, której zabrakło. Na tapecie. obok podobizny syna gospodarza, dziewczyna dostrzegła jasny czworokąt stanowiący czwarty róg kwadratu, który tworzyły zdjęcia. Ylva nie mogła się oprzeć wrażeniu, że brakujące zdjęcie usunięto ze ściany z taką wściekłością, iż razem z nim wyrwany został też haczyk i kawałek tapety.

Były to oczywiście tylko domysły.

W końcu Mads przerwał ciszę.

- Po drodze spotkaliśmy czterech czy pięciu mężczyzn. Czy jest pan z nimi spokrewniony?

Twarz Vilego rozjaśnił lekki uśmiech.

- Myśli pan o naszym znaku szczególnym, naszych dłoniach? Tak, proszę spojrzeć, w palcach brakuje środkowych kości, co znacznie je skraca. Jest to charakterystyczne dla całego rodu Borgestad, a ponieważ większość z nas jest ze sobą spokrewniona, cecha ta występuje tu dość często. Moja babka nazywała się Liv Borgestad i miała całe mnóstwo córek i jednego syna, mojego ojca. Oni wszyscy odznaczali się tą właściwością. Babka mojej matki nazywała się Karin Borgestad, ale należała do innej, bardzo odległej gałęzi rodu, tej zamieszkującej Södra Borgestad. Oni także mieli krótkie palce. W Myrsökket występują tylko cztery nazwiska rodowe: Vile, Borgestad, Huus i Bjor. Brzmi to strasznie. ale nie kryje się za tym jakieś szczególne niebezpieczeństwo. Rody są tak bardzo rozgałęzione. że powinowactwo nie jest alarmująco bliskie. Tylko rodzice moi i Kari narobili trochę zamieszania na tablicy genealogicznej. Mój ojciec i matka Kari byli rodzeństwem, nazywali się Vile, a poślubili również rodzeństwo, moją matkę i ojca Kari. Oni nazywali się Huus.

- Chwileczkę, chwileczkę - wtrąciła Siri. - Były to więc dwa rodzeństwa, które zawarły związki małżeńskie między sobą?

- Można to tak nazwać. Pokrewieństwo było jednak tak dalekie, że Kari i ja nie wahaliśmy się pobrać, pomimo że byliśmy podwójnie spokrewnieni. Okazało się, że poszło lepiej, niż się spodziewaliśmy. Peder okazał się chłopcem pierwsza klasa.

- Chluba szkoły, bez mała geniusz - mruknął lekko poruszony Mads. - Tak, dopiero co rozmawialiśmy z bratem pańskiej żony. Najwyraźniej on również odziedziczył krótkie palce. Wobec tego pańska żona i on byli wnukami obu pań Borgestad, których nie łączyły żadne bliższe więzy rodzinne?

- Właśnie.

- Podwójne pokrewieństwo - myślała głośno Siri. - To tłumaczy podobieństwo na fotografii.

- Chyba jestem zmęczona - powiedziała zdezorientowana Ylva. - Już nic z tego nie rozumiem.

- Taaak, chyba już czas udać się na spoczynek - stwierdził Torstein Vile, wstając od stołu. - Pan, panie Billing, może zająć pokój gościnny. Pani, panno Gran. zajmie pokój Pedera, a mała Ylva może zadowoli się pokojem przy drzwiach wejściowych. Ten pokój ma osobne wejście, więc najpierw musi pani wyjść na zewnątrz, ale poza tym nadaje się jak najbardziej do zamieszkania.

- Będzie wspaniale - zapewniła Ylva. - Zastanawiam się tylko, czy będę mogła zasnąć. Strasznie mi dokuczają otarte stopy.

- Och, chyba zaśniesz - pocieszała ją Siri. - Zresztą na wszelki wypadek mogę ci dać tabletkę nasenną.

- Tabletki nasenne! - uśmiechnęła się ironicznie Ylva. - Tego jeszcze nigdy nie próbowałam. Daj mi jedną dla hecy!

- Weź ją tylko wtedy, kiedy naprawdę będzie to konieczne! - ostrzegła Siri, podając jej tabletkę.

Vile wyszedł z Ylvą, która przystanęła na schodach.

- To chyba jedno z tych opuszczonych gospodarstw? - zapytała, wskazując na sąsiednią, posępnie pochyloną zagrodę.

- No, tak Można chyba tak powiedzieć - odrzekł Vile, niechętnie spoglądając w tamtą stronę. - Smutna historia. To właśnie jest Södra Borgestad Ostatni właściciel... Nie, nie mówmy już więcej o tragediach rodzinnych!

Po raz pierwszy Y1va zdała sobie sprawę, że uprzejmy Torstein Vile potrafi być szorstki. Najwyraźniej Södra Borgestad, upiorna zagroda, to temat, który niemile go poruszał.

- Tak mi przykro z powodu pańskiego syna - odezwała się cichym głosem Ylva. - To musi być niepowetowana strata.

- Tak - odrzekł Vile. - Niepowetowana to właściwe słowo...

Ylva czekała. Nie wiedziała, jak się zachować. Chciała być taktowna, ale wyglądało na to, że Vile chętnie rozmawiał o śmierci swojego syna. Zaraz jednak powiedział coś, co wstrząsnęło Ylvą do głębi.

- Niepojęte... - mruknął jakby do siebie. - Czy biedny ojciec może zrozumieć, czemu ktoś chciał krzywdy takiego małego chłopca?

Siri z westchnieniem ulgi zdjęła gorset. Prawdziwe narzędzie tortur! Młode dziewczyny są szczęśliwe, bo mogą chodzić w nie krępujących ruchów rajstopach! Dlaczego biedna czterdziestolatka nie może być i szczupła, i szczęśliwa? Nie, trzeba wybierać. Albo wszystkiego się sobie odmawia, zwraca się nieustanną uwagę na to, co się je, lub raczej czego się nie je, zażywając przy tym dużo ruchu, albo też prowadząc normalne beztroskie życie traci się figurę i gwiżdże na to, jakie ubrania się nosi!

Wyjęła z torby koszulę nocną i przecisnęła ją przez głowę. Cóż, musiała się jakoś obejść bez takich ekstrawagancji jak gorąca kąpiel czy orzeźwiający prysznic. Można chyba wytrzymać dwa dni, myjąc się ostrożnie w lodowatej wodzie w miednicy. Byłoby wspaniale wyjechać z tego dziwnego miejsca. Wydaje się, że od pięciuset lat nic się tu nie zmieniło. A więc to był pokój chłopca... To takie smutne! Siri łudziła się nadzieją, że nie zmarł w tym pokoju. Nie dlatego, żeby była przesądna czy coś podobnego. Na łóżku leżała oczywiście świeża pościel, ale tak czy owak...

Miał tyle książek! Nie, nie mogła o nim myśleć, bo od razu robiło się jej smutno. Starała się natomiast myśleć o Madsie. Niestety Mads przez cały dzień próbował tylko flirtować z Ylvą, chociaż ona nie przejawiała zainteresowania. Bogu za to dzięki! Och, tak, trudno się kochać w cieszącym się takim powodzeniem mężczyźnie. Siri chciała dać sobie spokój, ale nie potrafiła. Miała pewne mgliste przeczucie, że kiedy Mads się już wyszumi, zechce zawinąć do spokojnej przystani. A właściwie kiedy to nastąpi? W wieku dwudziestu pięciu, trzydziestu lat? Mads ukończył czterdzieści jeden... Wkrótce będzie przeżywał drugą młodość, a wtedy jak inni mężczyźni popadnie w typową dla starszego pana lubieżność i zacznie uganiać się za małymi dziewczynkami, pomyślała z goryczą.

Westchnęła, próbując ułożyć się wygodnie w obcym łóżku. Marzyła o powrocie do Oslo.

Jakiś ptak nawoływał żałośnie i trochę pytająco. Siri naciągnęła kołdrę na uszy.

Pod wpływem tabletki Ylva spała głęboko. Jej nienaturalny sen zakłócił jakiś hałas. Z westchnieniem odwróciła się w stronę pokoju.

Coś tam było... coś; czego wcześniej nie widziała...

Ylva próbowała przyjrzeć się lepiej, ale powieki ciążyły jej jak ołów. W pokoju panował rozproszony półmrok, tak jak to zwykle bywa wówczas, gdy człowiek ma się już obudzić, ale jeszcze nie całkiem uwolnił się z objęć snu. W tę jasną noc na tle okna rysowała się jakaś niewyraźna postać, dzieląc się na kilka postaci, które potem znowu zlewały się w jedną jedyną, olbrzymią...

Postać się przybliżyła.

Przecież zamknęłam drzwi na klucz. Zamknęłam, jestem pewna!

Właściwie czyj to jest pokój? A raczej, czyj był?

Wydawało jej się, że krzyknęła, ale tego nie zrobiła. Nie, oczywiście, że nie, pomyślała z uśmiechem. To przecież sen, tylko trochę bardziej realny, dlatego że wszystko dzieje się w tym samym miejscu, w którym zasnęła. Tak często bywa, iż wie się o tym, że się śni, i wtedy człowiek jest spokojniejszy. Koszmary senne przerażają właśnie dlatego, że wydają się takie rzeczywiste. Rzeczywistość może czasami także przerażać. Jednak na tym odludziu, gdzie i tak wszystko jest fantazją i złudzeniem, można się czuć bezpiecznie i pewnie!

Zresztą, pomyślała odurzona środkiem nasennym, to przyjemny sen. Wcale się nie boję. On nie chce mnie skrzywdzić, czuję to.

Ylva posłała uśmiech młodemu człowiekowi, który we śnie przysiadł na brzegu jej łóżka. Miał na sobie trochę staroświeckie ubranie, z jakiejś romantycznej epoki, romantyczne były także jego zaczesane na bok włosy koloru kasztana, przykrywające czoło i skronie. Na jego szczupłej, sympatycznej twarzy gościł melancholijny uśmiech, kiedy bez słowa głaskał delikatnie jej włosy, jak gdyby chciał ją przekonać, że nie powinna się go bać. Ylva poczuła palącą potrzebę porozmawiania z tym nieznajomym. Wiedziała, że będzie mogła z nim być zupełnie szczera, ale chociaż bardzo się starała, nie potrafiła wydać z siebie głosu. Mogła tylko patrzeć intensywnie w jego oczy, a jego łagodny uśmiech mówił, że on rozumiał jej gorącą tęsknotę. Jeszcze raz pogłaskał czule jej policzek, a potem wstał bezgłośnie i odszedł. Świadomość Ylvy przeniosła się do innych, nieważnych snów, ale pamięć tego słodkiego, melancholijnego spotkania pozostała w niej niby głęboki, przytłumiony szloch.

ROZDZIAŁ IV

Opada pierwsza zasłona skrywająca tajemnicę doliny

Siri łomotała do drzwi.

- Ylva! Jeszcze śpisz? Niedługo dziesiąta. Odezwij się w końcu!

Odpowiedział jej zaspany głos Ylvy:

- Wejdź! Proszę wejdź!

Siri zobaczyła, że Ylva siedzi na łóżku. Nie miała jeszcze tylko rajstop i butów, poza tym była już ubrana. Po prostu siedziała, zapatrzona w podłogę, i marzyła.

- Co z tobą, Ylvo? Czy to tabletka nasenna tak cię ścięła z nóg?

Słowa koleżanki wyrwały Ylvę z zamyślenia. Chwyciła Siri za ramię.

- Tabletka nasenna! Jasne! Siri, wieczorem musisz mi znowu dać taką tabletkę. Muszę go zobaczyć jeszcze raz.

- O czym ty mówisz, na miłość boską?

- Miałam sen - odparła w uniesieniu Ylva. - Taki cudowny sen. Wszystko było tak, jakby działo się naprawdę, ale to przecież niemożliwe, bo zanim się położyłam, zamknęłam drzwi na klucz i rano były zamknięte...

- Wiesz, Ylvo, cudze sny specjalnie mnie nie interesują. Opowiedz go lepiej psychologowi!

- Ale ja muszę opowiedzieć go teraz! Inaczej umrę. Był tu w pokoju jakiś mężczyzna, rozumiesz, widziałam go wyraźnie. Taki miły i delikatny, że chciało mi się płakać. Taki naprawdę czuły, romantyczny młody człowiek, jakich teraz się nie spotyka...

- To zwykły sen, jaki śni się takim przebojowym, niezależnym kobietom jak ty - oceniła trzeźwo Siri. - We śnie, w podświadomości, uzewnętrznia się ich tłumiona tęsknota za tym, żeby otoczył je opieką silny mężczyzna.

- Ale to nie był jakiś siłacz - zaprotestowała żywo Ylva. - Był po prostu delikatny i spokojny, i...

Siri westchnęła.

- Wielka scena miłosna, tak? Posłuchaj, czy ty...

Ylva się zaczerwieniła.

- To wcale nie było to, o czym myślisz! On po prostu siedział na brzegu łóżka i głaskał moje włosy, i patrzył na mnie z takim smutkiem. Miał takie piękne, silne ręce. I na tym sen się skończył. Och, Siri, muszę go zobaczyć jeszcze raz! Proszę o jeszcze jedną taką tabletkę!

- Wariatka! One nie wywołują określonych snów! - powiedziała Siri z pobłażliwym uśmiechem. - Słowo daję, Ylvo, to do ciebie niepodobne. Poznaję cię od zupełnie innej strony.

- Och! Co ty właściwie możesz wiedzieć o nas, młodych - odparła niecierpliwie Ylva. - Chyba nie uważasz, że jesteśmy pozbawieni uczuć tylko dlatego, że nie snujemy się bez sensu i nie jesteśmy żałośnie sentymentalni!

- Na pewno nie byliśmy „żałośnie sentymentalni” - zaprotestowała urażona Siri - Jak wyglądał nadzwyczajny bohater z twojego snu? Czy był ładny? Mam na myśli, przystojny.

Ylva zastanowiła się przez chwilę.

- Bardzo podobała mi się jego twarz. Czy to nie wystarczająca definicja piękna, że komuś podoba się to, co się widzi?

- O, tak, na pewno subiektywne pojęcie piękna mieści się w niej całkiem dobrze. Ale teraz już się ubieraj! Mads na nas czeka.

- Mads! - rzuciła Ylva z pogardliwym grymasem, ale zaraz tego pożałowała. - Już idę.

Włożyła rajstopy i buty, po czym zrobiła kilka kroków, lekko utykając.

- Bolą mnie mięśnie nóg! - stwierdziła.

- Mnie też! Powinnaś słyszeć moje jęki, zanim dziś rano udało mi się rozruszać wszystkie stawy. Skrzypiałam jak rozeschnięta beczka.

Wyszły na schody.

- Ojej! - wykrzyknęła Ylva. - Ależ tu pięknie!

- To prawda - przytaknęła rozmarzona Siri. - Dzisiaj trochę lepiej rozumiem, czemu ta szycha, Erik Bjor, nie potrafi się wyrwać z rodzinnych stron.

Wszystkie chmury się rozwiały i oczom przybyszów z miasta ukazały się oświetlone jaskrawym słońcem strzeliste, ośnieżone góry, oddzielone od doliny szerokim pasem lasu. Wieś w jasnych promieniach dnia przedstawiała sielankowy widok; teraz te stare, smołowane drewniane domy były bardziej na miejscu. Ylva z zachwytem patrzyła na łąki usiane żółtymi jaskrami i niebieskimi chabrami.

- O Boże! - zająknęła się. - Ja... chce mi się płakać. Czy to też jest Norwegia?

- Może bardziej niż cokolwiek innego - odezwała się łagodnie Siri.

- A spójrz tam, na Södra Borgestad! - powiedziała Ylva z zachwytem. - Jak mogliśmy mówić, że to upiorna zagroda? Popatrz na owce pasące się na zielonych wzgórzach... i kamienne płyty przed wejściem... i na drewno, to solidne drewno! Siri, to jest tak piękne, że aż sprawia ból!

Siri popatrzyła ze zdziwieniem na nową Ylvę, tak odmienną od tej błyskotliwej nowicjuszki z „Wiadomości”, zadowolonej z siebie i siejącej zamęt wśród kolegów, zawsze dowcipnie i ze śmiechem odpowiadającej na ich erotyczne aluzje.

- Siri, jak będę dalej żyć? Zawsze będę tęsknić za tym miejscem.

- Och, w całej Norwegii są tysiące podobnych kolorowych miejsc jak z obrazka. Ja oceniam sytuację realistycznie: poza ładnymi widokami cieszy mnie dziś także i to, że założenie „Potiomkina” po raz pierwszy nie było męczarnią.

- To za sprawą wczorajszej wycieczki - z uśmiechem odrzekła Ylva. - I tego, że nic nie jedliśmy przez kilka godzin.

- To wyzwala we mnie nową energię - rzekła Siri. - Trzeba to kontynuować! A jak się mają twoje otarte stopy?

- Porobiły mi się pęcherze na piętach.

- Mnie też. Te buty nie były raczej przeznaczone do spacerów po lesie. Ciekawa jestem, jak się czuje Mads.

Wspomniany pan, zdenerwowany i podekscytowany, siedział właśnie przy kuchennym stole. Był sam, ponieważ Vile musiał pójść do obory.

- No, nareszcie jesteście - powiedział niecierpliwie. - Chodźcie szybko, chodźcie i siadajcie!

Usiadły zdumione. Mads zniżył głos.

- Dziewczyny! Gwiżdżemy na ropę naftową!

- Co ty mówisz? - zapytała zaskoczona Siri. - Już mamy wracać do domu?

- Nie, nie! Z pewnością napiszę o łupkach i tak dalej, ale nie to jest ważne. Wietrzę tu sensację! A wierzcie mi, Mads Billing ma dobrego nosa, jeśli o to chodzi.

Zamilkł na dłuższą chwilę.

- No? - ponagliła go Siri.

Mads rozejrzał się wokół, po czym powiedział prawie szeptem:

- Przed chwilą rozmawiałem trochę z Torsteinem. Przysięgam, nic z niego nie wyciągałem. Wyglądało na to, że on sam odczuwa palącą potrzebę porozmawiania z kimś.

Ylva oprzytomniała. Serce zaczęło jej mocniej bić.

- Odniosłam dokładnie takie samo wrażenie wczoraj wieczorem. Wydaje mi się, że wiem, do czego zmierzasz, Mads.

- O czym mówicie? - zapytała zdezorientowana Siri.

Mads przeniósł wzrok z Ylvy na Siri, a z Siri na Ylvę.

- O morderstwie! - powiedział cicho i dramatycznie.

- Jesteś niemądry! - wybuchnęła Siri.

- Nie. Uważam, że on ma rację - wtrąciła się Ylva. - Rzeczywiście wczoraj Vile mówił coś w tym stylu. Może nie o czymś tak drastycznym jak morderstwo, ale o czymś podobnym.

- Wyjaśnijcie mi to - poprosiła Siri.

- On powiedział tak niewiele - odparł Mads. - Tylko jedno wyrwane z kontekstu zdanie. Coś o tym, że śmierć jego żony nie została dokładnie wyjaśniona.

- Co? - krzyknęła Ylva. - Jego żony? Nie, przecież... mnie powiedział, że nie rozumie, jak ktoś mógł tak skrzywdzić takiego małego chłopca. To było wtedy, kiedy mówiliśmy o śmierci Pedera.

Po raz pierwszy w życiu Madsowi Billingowi opadła ze zdziwienia szczęka.

- Myślisz, że mamy do czynienia z dwoma morderstwami? Dwoma nie wyjaśnionymi morderstwami, które próbuje ukryć cała wieś! Gdzie jest telefon?

- Uspokój się, Mads - rzekła Siri stanowczo. - Nie możesz poruszyć nieba i ziemi z powodu czegoś tak niepewnego. Na czym się oprzesz, poza aluzjami Torsteina? Co właściwie o nim wiemy? Może być umysłowo chory i wyobrażać sobie różne rzeczy. Spotyka się przecież wielu samotników, którzy dziwaczeją, a poza tym jego rodzice byli podwójnie spokrewnieni i tak dalej. Biorąc pod uwagę wszystko, co wiemy, można uznać, że cierpi na manię prześladowczą.

- Tak - zgodziła się Ylva. - Pomyśl, czy on, żyjąc tu w samotności i smutku, nie wyolbrzymił jakiegoś szczegółu, który wydał mu się zagadkowy? W takim przypadku zrozumiałe jest, że jego szwagier i inni sąsiedzi niezbyt przychylnie odnoszą się do tego, żebyśmy się z nim bezpośrednio kontaktowali Sądzili pewnie, że trochę przykro będzie narażać chorego umysłowo człowieka na spotkanie z dziennikarzami

Wyraz twarzy Madsa świadczył o tym, że niestety musi przyznać koleżankom rację.

- Ale czy możemy tylko...

- Oczywiście, że zbadamy dokładniej tę sprawę - przerwała mu Siri. - Będziemy usiłowali dyskretnie się dowiedzieć, jak właściwie doszło do tych dwóch zgonów, ale musimy być niezwykle taktowni!

- Ale jeśli natrafimy na coś podejrzanego - oznajmił stanowczo Mads - wtedy wkroczymy! Dziewczyny! Możemy na tym zarobić mnóstwo forsy!

W „Wiadomościach” zawsze wypłacano dodatkowe honorarium temu dziennikarzowi, który dostarczył naprawdę dobry materiał. Za sensacyjne artykuły można było dostać wiele tysięcy koron. Wiedziały o tym zarówno Siri, jak i Ylva.

Ylva, pogrążona w zadumie, gryzła kciuk. Zapomniała o upiornej grozie poprzedniego wieczoru, wszystkich wrogich spojrzeniach i słowach. Pamiętała tylko niewiarygodnie piękny, opromieniony blaskiem słońca krajobraz, tragedię związaną z tak niegdyś dumnym Södra Borgestad i oczyma duszy widziała przed sobą mężczyznę ze swojego snu i jego melancholijne oczy...

- Żeby tylko nie pozostał nam po tym niesmak - rzekła po namyśle.

- Dlatego, że zdemaskujemy mordercę, który zabił kobietę i jej niepełnoletnie dziecko? - zapytał Mads. - O, nie! Bądź pewna, że złamiemy tę wieś i wyjaśnimy tajemnicę, której tak strzegą.

- Jeśli w ogóle istnieje jakaś tajemnica - mruknęła Siri.

Mads posłał jej miażdżące spojrzenie.

- Zaplanujmy to wszystko szczegółowo - zaproponował - Muszę się dziś wybrać z Torsteinem na wycieczkę w góry, żeby przyjrzeć się łupkom. Nie ma potrzeby, żebyście szły tam ze mną. Podczas gdy ja wybadam ostrożnie Vilego, co nie będzie chyba takie trudne, bo wydaje się, że on bardzo chętnie ze mną porozmawia, wam zostawiam resztę terenu. Zostaliśmy zaproszeni do Erika Bjora na wieczór, ale tam nie musicie iść, więc zadecydujcie same, co chcecie wtedy robić. Wykorzystajcie całą swoją umiejętność przeprowadzania wywiadów!

Siri popatrzyła przez okno na mgiełkę unoszącą się nad doliną. Pomyślała, że podobnie jak niegdyś Salome, i ta okolica spowita jest w siedem welonów, a każdy z nich skrywa jakąś tajemnicę. Zdołali zerwać pierwszą z tych zasłon, ale to pozwoliło im zobaczyć tylko tyle, że każda następna jest jeszcze bardziej nieprzenikniona.

ROZDZIAŁ V

Złowrogie ptaki czatują na zdobycz

Ylvie, która gotowa była tego dnia chodzić boso, Torstein pożyczył białe tenisówki należące kiedyś do Pedera, natomiast Siri dostała pantofle Kari. W wygodnych butach i z plastrami na piętach czuły się o wiele lepiej. Podczas gdy mężczyźni przygotowywali się do wyprawy w góry, Ylva i Siri przechadzały się po podwórzu, rozkoszując się czystym wiejskim powietrzem. Nie zdążyły nawet podejść do stajni, kiedy pojawił się Jon Huus i po chwili wahania skierował kroki w ich stronę. Wydawało się, że jest nastawiony tak samo agresywnie jak poprzedniego dnia. Ylva postanowiła spróbować przezwyciężyć tę jego niechęć, bo mimo wszystko miał swój styl.

- Dzień dobry! - powitała go, uśmiechając się promiennie. - Niezwykle piękny dzisiaj dzień, prawda?

- Hm - mruknął Jon Huus. Tym razem nie przeszła mu przez gardło żadna uszczypliwa odpowiedź. Żeby nie stracić twarzy, zwrócił się szorstko do Siri: - Są już gotowi do drogi?

Jednak Siri, która zrozumiała intencje Ylvy, uśmiechnęła się równie ujmująco.

- Za chwilę. Czy idzie pan z nimi, panie Huus?

- Tak, mam zamiar.

To pokrzyżuje plany Madsowi, pomyślała Siri. Jak sobie z tym poradzić?

- Gajowy zna oczywiście tę górską okolicę lepiej niż, ktokolwiek inny. Usiądźmy tutaj pod tą nasłonecznioną ścianą i poczekajmy.

Jon Huus rzucił rozpaczliwe spojrzenie w stronę domu, ale Siri tak zachęcająco poklepała miejsce obok siebie, że nie potrafił odmówić. Ylva, przybrawszy wdzięczną pozę, przysiadła na trawie nieopodal. Obie kobiety przystąpiły do prawdziwego oblężenia. Gajowy kręcił się niespokojnie na ławce.

- Fascynuje mnie ta podupadła zagroda Södra Borgestad! - powiedziała Ylva, kontynuując ofensywę. - Nasz gospodarz wspomniał coś o pewnej tragicznej historii z nią związaną...

- Niejednej! - wybuchnął Huus, zapominając na chwilę, że miał być nieprzystępny. - Ta zagroda jest przeklęta! Spadały na nią straszne nieszczęścia, a zwłaszcza na zamieszkujące ją kobiety. Ostatnią z nich zabiły miejscowe plotki. Popełniła niewybaczalny błąd, który polegał na tym, że nie pochodziła stąd. Czegoś takiego się tutaj nie toleruje. Nikomu nie wolno się wyróżniać. Ta stara wiedźma, Bjor, rozpowiadała o jej przeszłości same najgorsze rzeczy. A po odejściu męża, pozostała sama z maleńkim synem, mając przeciwko sobie mur nienawiści. Zabiła ją ich jadowita złośliwość, a wszystkiemu dała początek ta wiedźma Bjor. Biedaczka nie miała tyle siły, żeby się przeciwstawić. Od początku była wątłego zdrowia i całe to plotkarskie gadanie, ta izolacja, w którą ją wpędziły, złamały ją. Po śmierci jej synem Christenem zajęła się jedna z tutejszych rodzin, ale i to się nie powiodło. Chociaż zagroda Södra Borgestad popadła w ruinę, ciążące nad nią fatum wciąż prześladowało jej ostatniego właściciela. Nie znam na świecie drugiego takiego człowieka, który wycierpiał tyle co Christen Borgestad. Ale to było dawno temu.

Siri wymieniła spojrzenia z Ylvą.

- A to babsko, ta Bjor... - zaczęła w zamyśleniu. - Ona chyba już nie żyje?

- Od dawna. Wraz z nią odeszło wiele zła. Ale jej dwie córki, Gjertrud i Marie Bjor, są wieczne, bo służą diabłu. Muszą mieć teraz po jakieś sto lat, ale jeszcze chłoną wszystkie plotki i zatruwają swoim jadem całą wieś. Twierdzą, że są bardzo religijne, ale jeśli ktoś nie pojmuje idei chrześcijaństwa, to są to właśnie one. Mieszkają w tamtym domu na wzgórzu. Mają stamtąd widok na całą dolinę. Na pewno siedzą teraz w oknie i obserwują was przez lornetkę.

Ylva odruchowo obciągnęła spódnicę.

- Zrobiliśmy tak, jak pan prosił - powiedziała poufale do Jona Huusa, zwiedziona jego nieoczekiwaną otwartością. - Udało się nam uniknąć rozmowy na temat wielkiej straty Torsteina Vile.

Huus skinął głową.

- Dobrze się stało!

- Zastanowiła mnie tylko jedna rzecz, ale nie chciałam pytać - odezwała się niewinnie Ylva. - Czy Vile miał więcej dzieci?

- Oprócz Pedera? Nie. A bo co?

- Nic, myślałam tylko, że... Obok zdjęcia Pedera wisiało jeszcze inne...

Twarz gajowego zrobiła się znowu surowa i nieprzenikniona.

- Ciekawska jak wszyscy dziennikarze, co? A jeśli to było po prostu inne zdjęcie Pedera, które ja od nich dostałem? Żegnajcie, moje panie!

Oddalił się szybkimi krokami i zniknął w domu.

- Aha! - powiedziała krótko Siri. - Trafiłaś w samo sedno. A zrobił się już taki rozmowny! Najwyraźniej można rozmawiać o domostwie Borgestad, ale o tym nie. Staje się wtedy strasznie nieufny. Ale i tak udało się nam coś z niego wydobyć. Dziś odwiedzimy Gjertrud i Marie Bjor.

- Nie ja! Jeśli są „bardzo religijne, ale nie pojmują idei chrześcijaństwa”, to nie warto, żebym się u nich pokazywała w moich krótkich spódniczkach. Szybko bym stamtąd wyleciała.

- Niekoniecznie! Jeśli dobrze wczułam się w ich sposób myślenia, byłaby to dla nich świetna okazja, żeby głosić cnotę i nawracać zabłąkaną owieczkę. To właśnie ty musisz tam pójść, a ja przygotuję się do wyprawy w góry. Jedna z nas powinna odwrócić uwagę Jona Huusa, podczas gdy Mads będzie wypytywać Torsteina. Ty zachowywałaś się tak nieznośnie przy naszym kapryśnym gajowym. Natomiast ja, z moim kobiecym urokiem...

Wybuchnęły śmiechem.

Akurat, odwrócić uwagę gajowego, pomyślała Ylva. Chodzi ci o to, że nie możesz wytrzymać bez Madsa ani sekundy.

Panowie nie byli specjalnie zachwyceni damskim towarzystwem, ale Siri nie dała się zniechęcić. Pomachała Ylvie triumfalnie na pożegnanie i ruszyła śladem mężczyzn podążających w stronę lasu.

Ylva zaczęła wolno schodzić ku głównej drodze. Nawiązanie kontaktu z tymi dwiema plotkarkami może się okazać trudne. Nie włazi się tak po prostu na czyjeś podwórko, żeby pogadać! Jej obawy okazały się przedwczesne. Gdy szybkim krokiem zbliżała się do bocznej drogi prowadzącej do gospodarstwa obu sióstr, z budynku mieszkalnego wyszła kobieta w średnim wieku. Skierowała się w jej stronę, więc Ylva zwolniła kroku, tak by mogły się spotkać, zanim Ylva skręci.

Nieznajoma wyglądała na bardzo zakłopotaną i zmieszaną.

- Dzień dobry - odezwała się niepewnie.

Ylva gwałtownie przystanęła i odpowiedziała z ujmującym, jak miała nadzieję, uśmiechem:

- Dzień dobry! Ładna dziś pogoda.

Boże! Czy wypada się odezwać tak banalnie?

Najwyraźniej wypadało, bo po tym powitaniu kobieta poczuła się wyraźnie lepiej.

- O! Widzę, że przyjechali do nas goście.

Ylva oparła łokcie na płocie. Wydawało jej się, że w oknie na górze pojawił się błysk lornetki.

- Tak. Nazywam się Ylva i mieszkam u Torsteina Vilego.

- Elin Bjor. Czy... Czy masz może ochotę wstąpić na chwilkę? Ciotki mojego męża są tak bardzo spragnione towarzystwa. Przez cały dzień siedzą same w domu.

Elin Bjor sprawiała miłe wrażenie. Nie ulegało wątpliwości, że to ciotki wysłały ją, by przyprowadziła im kogoś tak interesującego jak kobieta z miasta.

Nic na tym nie zyskacie, staruszki, myślała zadowolona Ylva, podążając za Elin. To ja będę zadawać pytania!

W mrocznym, przeładowanym meblami z przełomu wieków pokoju zimne, świdrujące oczy wpatrywały się w Ylvę z natężeniem przez prawie minutę. Oczy drapieżnych ptaków, które nas śledziły! Teraz jestem w ich ukrytym gnieździe!

Marie, młodsza z sióstr, przypominała Ylvie sępa. Może to przez tę długą, pomarszczoną szyję, a może z powodu chłodnego wyrachowania, które malowało się na jej twarzy. Nie ona jednak odezwała się pierwsza, lecz jej siostra Gjertrud, która zacytowała jakiś długi i przygnębiający fragment ze Starego Testamentu o nierządnicach z Sodomy i Gomory. Staruszka znajdowała wyraźną przyjemność w monotonnym powtarzaniu wersów o zagładzie i zapłacie, która nastąpi w dzień Sądu Ostatecznego. Właśnie takie jak one niszczą kościół, sprawiając, że młodzi są podejrzliwi w stosunku do chrześcijaństwa, myślała z oburzeniem Ylva, podczas gdy Gjertrud wypowiadała swoją kwestię o potępieniu.

- Dobrze już, dobrze, ciociu - odezwała się zakłopotana Elin, wnosząc filiżanki i talerzyk z ciasteczkami. - Młodzież tak się teraz ubiera, musimy się z tym pogodzić.

- Nie tutaj! - zagrzmiała Marie o wyglądzie sępa.

- Nie, nie tutaj - poparła ją Ylva z wymuszonym uśmiechem. - Wszystko wydaje się tutaj takie ciche i spokojne, takie przepełnione dobrocią...

To były właściwe słowa.

- Dobrocią! Ha! Ha! - zaśmiała się szyderczo Gjertrud. - Grzech rodzi grzech! Całe Myrsökket cierpi za występki swoich przodków! Ale w tym domu było zawsze jak należy...

Gjertrud Bjor, znacznie starsza i bardziej niedołężna od swojej siostry, mówiła coś o grzechu pierworodnym i karze. Jej puste oczy starały się coś wypatrzyć, krótkie ręce, wsparte na kolanach, znajdowały się w nieustannym chaotycznym ruchu, a cała przygarbiona postać jakby wciskała się w krzesło, gotowa do skoku. Siostra Marie sprawiała jeszcze gorsze wrażenie...

- Właśnie dziś słyszałam smutną historię - zaczęła niezwykle poważnym głosem Ylva - o pani Borgestad, którą załamały wiejskie plotki. To niepojęte, że coś takiego może się wydarzyć w tak pięknej dolinie!

Miała nadzieję, że poczuły się dotknięte. Jeśli to ich matka prowadziła nagonkę na intruza, na pewno i one miały w tym swój udział.

- E, tam! - odparła Gjertrud z pogardliwym grymasem. - Ta grzesznica dostała tylko to, na co zasłużyła! Zresztą gdyby w Södra Borgestad nie wydarzyły się gorsze rzeczy od tej, ręka boska nigdy by nie pokarała tej zagrody tak dotkliwie. Jej mieszkanki od początku nie miały wstydu. Najgorsza z nich była chyba Anna, siostra protoplasty rodu.

O, nie! pomyślała Ylva. Znowu kroniki rodzinne! Gdziekolwiek się obrócić w Myrsökket, natrafia się zawsze na przeszłość. Chciałam się dowiedzieć czegoś o Vilem, a nie o jego babce żyjącej sto lat temu. Ale teraz nie dało się już powstrzymać staruszki.

- Ta nierządnica! Ta lekkomyślna ladacznica! - wykrzykiwała Gjertrud. - Poniosła już karę. Dostała swoje trzydzieści srebrników!

Kiedy Marie uznała, że siostra już dostatecznie długo rozprawiała o grzechu i karze, przeszła do rzeczy.

- Anna Borgestad okryła się hańbą w wieku szesnastu lat. Zabił ją ojciec dziecka. Nikt się nie dowiedział, kim był. Sąsiedzi znaleźli ukrytego noworodka. Dziewczynce dano na chrzcie imię Karin. Dorastała w swoim domu rodzinnym w Södra Borgestad.

Później nastąpił długi i przedstawiany z wyraźną przyjemnością opis śmierci Anny Borgestad. Zamordowano ją w sposób tak bestialski, że Ylva z dreszczem zgrozy odstawiła od siebie ciastka. Nie mogła przez dłuższą chwilę nic przełknąć, a łzy piekły ją pod powiekami.

- Karin Borgestad? Słyszałam już wcześniej to nazwisko. Czy to nie była babka Torsteina Vile? - powiedziała w końcu.

- Tak. Wyszła za mąż za Johannesa Huusa i przez nią krótkie palce dostały się do znakomitego rodu Huus! - oświadczyła Marie, rzucając jadowite spojrzenie Elin Bjor.

- Rzeczywiście. Bardzo się zdziwiłam, kiedy spotkałam kogoś, kto nie ma tego znaku rozpoznawczego - z uśmiechem powiedziała Ylva do Elin. - A więc z domu nazywa się pani Huus?

Elin dumnie skinęła głową, a Ylva przypomniała sobie, że taka sama duma charakteryzuje Jona Huusa. A ona sądziła, że to ród Bjor był najbardziej wyniosły. Erik Bjor...

- Czy jesteście panie spokrewnione z Erikiem Bjorem? - zwróciła się do sióstr.

Marie żachnęła się.

- To syn naszego brata ciotecznego. Erik postępuje dobrze. Ale jego żona jest okropnie zarozumiała! Ona także jest z domu Huus.

- A Torstein jest następnym bratem ciotecznym - dodała przysłuchująca się z uwagą Gjertrud.

Aha! Więc stąd te palce, pomyślała Ylva. .

- A panieńskie nazwisko jego żony Kari także brzmiało Huus?

- Tak, rodzina Huus jest wprost bezsensownie liczna - powiedziała z pogardą Marie.

- Ale karząca ręka boska dosięgnęła Kari! - z uporem powtórzyła Gjertrud. - Taki jest koniec pychy.

- Tak, ale jak właściwie zmarła? - zapytała na pozór obojętnie Ylva.

- Ach, nie masz przecież kawy - pospiesznie rzuciła Elin. - Proszę bardzo! Szkoda, że w Myrsökket jest tak mało chłopców, którzy mogliby ci dotrzymać towarzystwa - ciągnęła, zmieniając nieoczekiwanie temat rozmowy. - Jest co prawda syn Erika, Tor - Erik, ale on przyjechał do domu tylko na wakacje, i Syver Bjor...

Ylva rozpoznała to imię. To był ten młody, chudy chłopak, który tak uważnie przyglądał się jej przy płocie. Wielkie dzięki, tylko nie on!

- Tor - Erik przyjedzie jutro - odezwała się Marie. - Ale bracia Huus...

- Najstarszy ma dopiero szesnaście lat, ciociu! On nie jest odpowiednią partią dla Ylvy.

- Jutro wyjeżdżam - odpowiedziała ze śmiechem Ylva. Mam nadzieję, że Mads nie postanowi inaczej, dodała w myśli.

Przenikliwe oczy mierzyły ją taksująco.

- Mieszkasz u Torsteina, prawda? I ty chciałabyś się dowiedzieć, jak zmarła jego żona?

Ylva poruszyła się niespokojnie na krześle w obliczu tak bezpośredniej ofensywy.

- Nie, to nie takie ważne. Właściwie mnie to nie obchodzi. Tylko tak zapytałam.

- Może mogłabym ci o tym opowiedzieć...

- Nie, popatrzcie, jak pięknie świeci słońce! - wtrąciła gorączkowo Elin. - Ylvo, czy przejdziemy się trochę?

- Nie przerywaj mi, bezczelna dziewucho! - skarciła ją ostro Marie. Włożyła kawałek cukru do ust, wypiła ostatni łyk kawy, po czym odezwała się powoli i prawie obojętnym tonem: - I Gjertrud, i ja jesteśmy skazane na przebywanie w tym pokoju. Jeśli przyniesiesz nam papier, który znaleźli w ręku Kari Vile, to ci powiemy, jak umarła!

Serce Ylvy zabiło mocniej. Gjertrud pochyliła się do przodu. Nie potrafiła ukryć, jak bardzo jest podniecona. Nie panowała nad sobą tak jak siostra.

- Tak, zrób to! - zaskrzeczała ochrypłym głosem, a oczy błyszczały jej z emocji. - Zrób to! Zdobądź go dla nas! Wszyscy we wsi widzieli ten papier, tylko nie my. A ta głupia Elin nie chce...

- Gjertrud! - przerwała jej ostro Marie.

A więc one nic nie wiedzą, pomyślała zdumiona Ylva. Doprawdy straszna plama na honorze tych dwóch urodzonych plotkarek! Nic dziwnego, że mnie zaprosiły! Ale jak udało się całej wsi zachować to w tajemnicy? Co w tym jest tak bardzo ważnego, że nawet tym sępom nie udało się niczego wytropić? Teraz nie mogę pytać o śmierć Pedera. Ta miła Elin już patrzy na mnie ze zdumieniem i rozczarowaniem. To mnie martwi.

Podniosła się i podziękowała za gościnę. Staruszki wpatrywały się w nią uporczywie, jakby chciały wymusić na niej obietnicę zdobycia papieru, a ona dała im na to nadzieję, posyłając serdeczny uśmiech. Gjertrud zorientowała się zbyt późno, że nie zdążyła niczego dowiedzieć się o gościu, ale Elin wyprowadziła Ylvę, zanim ciotka zadała kolejne pytania.

Przed domem Elin zaczęła z wahaniem:

- Ta karteczka...

- Nie mam zamiaru jej szukać - zapewniła stanowczo Ylva - a szczególnie pokazać ją im!

Widać było, że Elin bardzo ulżyło.

- Dziękuję ci - szepnęła.

- A mówiąc poważnie, jak dajesz sobie radę? - zapytała Ylva.

Elin wyglądała na bardzo zmęczoną.

- Wcale nie daję - odparła. - Ale przecież one nie mogą żyć wiecznie. Chociaż czasami człowiek ma wątpliwości...

Zamyślona Ylva poszła w stronę domu. Teraz wiedziała, że nie wszystko, co dotyczyło śmierci Kari, zostało wyświetlone. Dlaczego jednak cała wieś tak bardzo bała się odkrycia prawdy? Czy kogoś osłaniali? Jakie to wszystko skomplikowane: Torstein Vile był sympatyczny i chciał wszystko wyjaśnić. Obrzydliwe siostry Bjor także dążyły do wyjaśnienia sprawy, a miła Elin chciała ją zatuszować. Wszyscy pozostali byli na ogół nieprzyjemni i również starali się ukryć prawdę. Jak się w tym wszystkim połapać?

O jeszcze jednej rzeczy myślała Ylva. O ile miała wątpliwości, czy ów młody mężczyzna, który pojawił się ubiegłej nocy, przyszedł tylko we śnie, teraz już wiedziała: w całej dolinie nie było mężczyzny w tym wieku poza Syverem Bjor, a to na pewno nie był on!

Po odwiedzinach u sióstr Bjor słońce wpłynęło na nią niezwykle kojąco. Wiało od nich przeszłymi wiekami, pełnymi czarownic, czarów i mrocznego zła. Ylva, przystanąwszy na brzegu górskiego potoku, próbowała zmyć z siebie to wszystko w jego wodach.

ROZDZIAŁ VI

Södra Borgestad

Nikt jeszcze nie wrócił do domu. Opuszczona zagroda kusiła.

Ylva z wahaniem zbliżyła się do furtki w ogrodzeniu dzielącym obie posiadłości, przez cały czas nie spuszczając czujnego spojrzenia z pustych domów stojących na wzniesieniu.

Od dawna nikt nie przechodził przez zabitą teraz gwoździarni furtkę, żadna stopa nie stąpała tego lata po gęstej trawie po drugiej stronie. Pomimo wyrzutów sumienia Ylva przedostała się tam, brodząc w koniczynie i złotych jaskrach. Ostrożnie, tak jakby stąpała po poświęconej ziemi, brnęła przez pastwisko, gdzie w skąpanej w słońcu trawie, między dzikimi fiołkami, przeświecały jasnoniebieskie niezapominajki.

Intensywny zapach kwiatów nieomal ją odurzył. Roztaczał się stąd wspaniały widok na okolicę. Rzeka mieniła się w słońcu, a na horyzoncie rysowały się górskie grzbiety.

Tuż za domami bez szyb wzdłuż nowego ogrodzenia przeszły owce, nie pozostawiając za sobą żadnych śladów w głębokiej koniczynie. Widać było jedynie odciski stóp Ylvy, z poczuciem winy wspinającej się w górę.

Nagle okazało się, że domy są już całkiem blisko. Przestraszona dziewczyna zatrzymała się na moment, ale zaraz ruszyła w stronę podwórza. Teraz znalazła się między milczącymi, przytłoczonymi ciężarem wspomnień budynkami. Najbardziej ucierpiała stodoła, z zapadniętym dachem i ścianami, jak gdyby dosiadł jej jakiś olbrzym. Każdy z pozostałych budynków gospodarskich, ze zbutwiałymi balami i zapadniętymi dachami, pochylał się w swoją stronę. Szopa wyglądała jeszcze całkiem nieźle. Jednak najbardziej poruszył ją widok domu mieszkalnego.

Był dość wysoki. Z boku miał przybudówkę ze schodami i pięknie rzeźbione wejście. Niegdyś musiał to być dumny i ładny dom, natomiast teraz wielkie, ziejące pustką otwory zamiast okien i rozchwiane ściany sprawiały tragiczne wrażenie.

Södra Borgestad...

Zagroda, w której wydarzyło się tyle nieszczęść. Tylko tyle pozostało po tym wymarłym rodzie!

Ylva przesunęła dłonią po starym, jedwabiście połyskującym, wypalonym słońcem drewnie. Czuła ciężar na sercu. Za płotem, nad dachami domów, rozciągał się milczący las. W okolicy panował spokój, a ona była sama... sama...

Nad opustoszałą zagrodą panowała niczym nie zmącona cisza.

Wyjęła notesik, który z zawodowego nawyku zawsze nosiła przy sobie, i przysiadła na kamiennej płycie. Poezja nie stanowiła najmocniejszej strony Ylvy, ale w tej chwili odczuła gwałtowną potrzebę wyrażenia swoich uczuć w niezręcznym wierszu.

Domy nie mogą umierać,

nie tak, nie w ten sposób.

Domy mają się unosić ku niebu

w dumnych płomieniach

lub zostać wyburzone, kawałek po kawałku

i wywiezione.

A nie popadać

w poniżenie, tam gdzie stoją,

pozostawiając piekącą ranę

przygnębienia i wspomnień

zwielokrotnionych czasem...”

W tym momencie stwierdziła, że wiersz stracił swój rytm i że opuściło ją poetyckie natchnienie. Odłożyła notesik i wyruszyła na rekonesans.

Drzwi nie były zamknięte, ale schody tak złowróżbnie zaskrzypiały, że nie odważyła się wejść. Stojąc przy oknie wspięła się na palce, ale zobaczyła jedynie uginający się sufit i zawalone palenisko.

Potem rozpoczęła wędrówkę wokół budynku.

Rosnące w cieniu pokrzywy zagradzały jej drogę, więc musiała obejść je szerokim łukiem. Gdy znalazła się na tyłach domu, znów mogła zbliżyć się do ściany. Rosły tam krzewy dzikiej róży. Ylva podziwiała ich subtelne kwiaty. Ponieważ mieszkała w mieście, wszystko wprawiało ją tu w zachwyt. Jej palce czule pieściły delikatne liście. Nie chciała niczego złamać ani uszkodzić.

- Tak pięknie - szepnęła. - Tak nieskończenie pięknie. Jakby ukazały mi się te wszystkie młode kobiety. Niewinnie świeże... ale z piekącymi, dręczącymi cierniami przypominającymi o ich nieszczęsnym losie.

Nagle zorientowała się, że mówi na głos, i poczuła się okropnie zażenowana.

Powinni to usłyszeć Siri i Mads! pomyślała z ironią.

Kontynuowała swoją wędrówkę. Na tle ziejącego ciemnością zejścia do piwnicy dostrzegła napawającą lękiem pajęczynę. Oddaliła się od głównego budynku i obeszła wokół pozostałe zabudowania. Poruszyła przerdzewiałą korbkę porośniętej mchem ostrzarki, przyjrzała się z uwagą resztkom starej łódki. Zastanowiła się, czy pójść na pomost, ale stwierdziła, że lepiej nie ryzykować, i powoli wróciła na podwórze.

Coś zupełnie nieoczekiwanego sprawiło, że gwałtownie się zatrzymała. Krew zawrzała jej w żyłach, serce silnie zabiło, a po całym ciele rozeszło się przeszywające zimno.

Na otwartym notesie, w którym zapisała swój nieudolny wiersz, leżała dzika róża.

ROZDZIAŁ VII

Vilde - Knut i jego dziedzictwo

Zanim Mads i Spółka mogli bez reszty poświęcić się wyjaśnieniu ewentualnych tajemniczych morderstw, musieli wysłuchać jeszcze jednej opowieści pochodzącej z minionych wieków. To wręcz maniackie powracanie do przeszłości, cechujące mieszkańców Myrsökket, zaczynało się stawać denerwujące. Wydawało się, że zupełnie zapominając o teraźniejszości próbują przedrzeć się przez jakąś gęstą zasłonę mniej lub bardziej chwalebnych wspomnień z mrocznej historii.

Siri wytrwale podążała za trzema mężczyznami leśną drogą ciągnącą się wzdłuż bagien. Cierpliwie, bez słowa skargi, maszerowała spocona i zadyszana na obolałych nogach. W lesie było niezwykle pięknie. Gdzieś wysoko śpiewały ptaki, w oddali nawoływała kukułka, gałęzie rzucały cień na trawy i mchy ozdobione białymi kwiatuszkami kwitnących właśnie malin, zaś nad bagnami tańczyły refleksy słońca. Prawie nieprzytomna ze zmęczenia Siri nie była jednak w nastroju do podziwiania piękna przyrody. Kiedy zamiast świerków zaczęły się coraz częściej pojawiać karłowate brzozy, jej serce zagroziło strajkiem generalnym, a ponieważ mężczyźni w ogóle nie przejawiali najmniejszej ochoty na zrobienie postoju, zdesperowana usiadła na kamieniu.

- Róbcie, co chcecie! - zawołała za nimi. - Ale ja teraz odpoczywam!

Wrócili do niej niechętnie. Siri próbowała uspokoić płuca, oddychając głęboko.

- Dziękuję! - szepnął ciężko dysząc Mads. - Nie dałbym rady iść dalej w takim samym tempie jak oni.

- Ale twoja duma nie pozwoliła ci oczywiście zaprotestować - cierpko rzuciła Siri. - Gdybyś po prostu powiedział, że robisz to ze względu na mnie, delikatną kobietę, mogłabym przynajmniej zachować twarz! No i co, dowiedziałeś się czegoś?

- Jeszcze nie. Rozmawiają tylko o łupkach.

- A ja nie mogę przecież oczarować mężczyzny, który cały czas ode mnie ucieka! - poskarżyła się Siri. - Jakie ma być moje zadanie podczas tego marszu śmierci?

Podszedł do niej Torstein Vile.

- Może byliśmy trochę bezlitośni - odezwał się przyjaźnie - ale ogarnął mnie taki zapał.

Jon Huus wcale się nie odezwał. Spojrzał tylko z rezygnacją na Siri. Ech, te kobiety! mówiło jego spojrzenie. Potem podszedł do strumyczka wijącego się przez brzozowy las. Przystanął tam, w zamyśleniu wpatrując się w wodę.

Mads postanowił z tego skorzystać i zagadnął Vilego:

- Twój szwagier wspomniał coś wczoraj o tym, że zło Myrsökket ma swoje korzenie w przeszłości. Co miał na myśli?

Torstein Vile spojrzał na Madsa ze zdziwieniem.

- Ach! - zaśmiał się. - Chodziło mu chyba o ten przeklęty zrabowany majątek.

- Zrabowany majątek?

- Tak, walka o niego toczy się już od stu pięćdziesięciu lat.

- Rzeczywiście, Jon Huus mówił coś o półtora wieku - trąciła Siri. - O co w tym wszystkim chodzi?

Torstein Vile rozsiadł się wygodnie. Uśmiechnął się łagodnie, jakby przepraszająco.

- Dzieje Myrsökket są krwawe i przerażające. Nie nadają się zbytnio dla uszu pań...

- Jakoś wytrzymam - odpowiedziała Siri.

Z niepokojem zobaczyła, że wraca do nich Jon Huus, ale było już za późno, żeby jakoś go powstrzymać.

Vile zaczął opowiadać.

- Dziwnym trafem o Myrsökket nie wiadomo prawie nic do tysiąc osiemset trzydziestego roku. Historia wsi rozpoczyna się dopiero od Vilde - Knuta. Przypuszczalnie zanim się pojawił, było tu zaledwie kilka niewielkich gospodarstw.

Huus przysiadł obok nich. Kiedy zrozumiał, o czym mówi jego szwagier, nie wyglądał na zachwyconego, ale nie protestował.

- Vilde - Knut Vile był notorycznym przestępcą. Urodził się w innym zakątku w kraju pod koniec osiemnastego wieku - kontynuował Torstein. - Ścigany przez władze, dotarł w końcu z synem Torem aż w te góry, nie tak daleko stąd. Tutaj też został pojmany. Był silnym mężczyzną i stawiał zacięty opór, solidnie poturbował przy tym swoich prześladowców. Potem doprowadzono go na wzgórze koło kościoła po drugiej stronie jeziora i ścięto. Nie bawiono się w długi proces i w ogóle chyba nie odbywało się to dokładnie zgodnie z prawem, bo jego synowi, Torowi, wówczas; młodemu chłopcu, za udział w bandyckich napadach odcięto obie dłonie; najwyraźniej pamiętano jeszcze stare, barbarzyńskie metody karania złodziei. Cały zrabowany przez złodziei majątek odzyskano i umieszczono w banku, a mieszkańcy Myrsökket, którzy najwidoczniej odczuwali wyrzuty sumienia, ponieważ tutaj pochwycono i stracono Vilde - Knuta, zaopiekowali się osieroconym Torem. Jak się okazało, wyrósł na niezwykłe dobrego człowieka. Mimo swojej ułomności wykarczował miejsce, w którym teraz mieszkam, wybudował dom i nadał kształt całej wsi. Ożenił się potem z Liv Borgestad...

- A więc był twoim dziadkiem ze strony ojca?

- Tak. I dziadkiem Jona Huusa ze strony matki.

- No tak! On i Liv mieli kilka córek i jednego jedynego syna, prawda?

- Właśnie. Jednak od tamtej pory nieustannie procesowano się o ten wcale niemały majątek. Oczywiście chciało go dostać państwo, ale Tor Vile i jego spadkobiercy uważali, że mają do niego prawo. Teraz podejrzanym skarbem Vilde - Knuta rozporządza Erik Bjor, prezes zarządu banku.

- Erik Bjor sam jest jednym ze spadkobierców, tak?

- Zgadza się.

Mads dokładnie zapamiętał tę informację.

- A co z prawowitymi właścicielami skradzionego majątku, czy oni się o niego nie upominali?

- Udało się, oczywiście, odnaleźć kilku z nich, ale większą część majątku zatrzymano. Ale, powracając do naszej rodziny, to jest tak, że Jon Huus i ja urodziliśmy się jakby o jedno pokolenie później. Po naszej stronie rodziny Vile była ogromna luka między pokoleniami. Tor Vile nie został od razu zaakceptowany przez miejscowe dziewczęta i upłynęło sporo czasu, zanim zrozumiały, że jest z zupełnie innej gliny niż ojciec. Możecie zresztą sami obliczyć, że dwoje najmłodszych dzieci musiało się urodzić w jesieni jego życia. Długo oczekiwanemu synowi nadał na chrzcie imię Knut, na cześć swego niepokornego ojca. Najmłodszym dzieckiem była matka Jona i Kari. Czy nadążacie za mną?

- Sądzę, że tak - odpowiedział niepewnie Mads. - Czy możesz to narysować? Mam tu kartkę i ołówek.

- Mogę spróbować. Chyba mniej więcej tak to będzie wyglądać:

(Do narysowanej przez Torsteina tablicy genealogicznej nie zostały wprowadzone pozostałe córki Tora Vile i ich potomstwo, ponieważ nie występują w niniejszej książce)

Pozostałe wyjaśnienia: Berit i Per Huus byli dziećmi Johannesa Huusa i Karin Borgestad (z rodu Södra Borgestad).

Pisząc i rysując, Torstein Vile jednocześnie wyjaśniał:

- Byłem jedynym dzieckiem Knuta, a gdy się urodziłem, miał już ponad pięćdziesiąt lat. Dlatego moi rówieśnicy nie są wcale moim ciotecznym rodzeństwem, lecz ich dziećmi lub wnukami, a jest ich całe mnóstwo!

- No, aż tyle ludzi nie mieszka chyba w Myrsökket.

- Nie, oczywiście, że przesadzam - zaśmiał się Torstein Vile. - Kari też była ode mnie młodsza o całe szesnaście lat.

Mads zapytał:

- W każdym razie z całej tej skomplikowanej kroniki rodzinnej wynika, że jesteś jedyną osobą we wsi noszącą nazwisko Vile?

- Zgadza się.

- A więc właściwie to ty jesteś jedynym prawowitym spadkobiercą złota Vilde - Knuta?

- Nie chcę dostać skradzionego majątku. Nie ja się procesuję.

- Nie, ty nie masz powodu się procesować. Przecież skarb należy do ciebie.

Siri i Mads wymienili spojrzenia. Skarb miał należeć także do Pedera. On był następnym głównym spadkobiercą. Ale teraz już nie żył.

- Mówiąc o Vilde - Knucie... - odezwał się po namyśle Vile. - Ostatnio wydarzyło się coś dziwnego. Protokół z rozprawy Vilde - Knuta był przechowywany w kancelarii sądowej. Przed kilkoma laty chciał go zobaczyć pewien historyk. Wtedy okazało się, że dokument zaginął. Został skradziony. Musiało się to zdarzyć na krótko przed przyjazdem tego naukowca.

- Idziemy? - zapytał nagle Jon Huus i wstał z miejsca. Nie możemy tu siedzieć cały dzień.

W ten sposób uciął dalszą dyskusję. Reszcie nie pozostało nic innego, jak pójść w jego ślady. Z trudem za nim nadążali, bo oddalał się z szaloną prędkością.

Chwilę później dotarli do płaskowyżu. Przed nimi roztaczała się niecka, cała pokryta trzęsawiskiem i otoczona gęstym brzozowym lasem. Po ich prawej stronie wznosiła się górska ściana. Siri ze zdumieniem zauważyła, że Jon Huus rzucił przelotne, jakby ukradkowe spojrzenie w stronę szczytu owej ściany, a później wziął głęboki wdech i popatrzył na trzęsawisko. Jego opromieniona intensywnym światłem słonecznym twarz była teraz ponura.

Najwyraźniej mieli przejść przez bagna. Prowadziła przez nie droga, zaznaczona białymi kamieniami Użyto do tego jakiejś intensywnie błyszczącej. skały, być może kwarcu, a może po prostu połyskujących w słońcu łupków. Gdzieniegdzie ta niezwykła droga, a właściwie kamienny most, dochodziła do gęstwiny brzóz i wierzb, czasami wiodła przez obrzydliwe błoto. Trudno powiedzieć, by była przyjemna...

- Oczywiście po drugiej stronie droga się rozdziela - powiedziała Siri.

- Tak - odparł Vile. - Ta na lewo prowadzi tylko do jesiennych pastwisk. Ta na prawo wiedzie w góry, do właściwych pastwisk. Właśnie nią mamy pójść.

I Mads, i Siri spojrzeli na niego. Jego głos był dziwnie przytłumiony.

- Chodźmy już - rzucił ostro gajowy.

Wyszli na trzęsawisko. Białe kamienie pewnie ich prowadziły, najwyraźniej leżały tam od wielu dziesiątek lat. Kiedy jednak wszyscy czworo minęli niewielkie zarośla rosnące po drugiej stronie mokradła, Torstein Vile zatrzymał się i zachwiał.

- Idź dalej, Torstein! - powiedział Jon, popychając go brutalnie.

- Ja... Ja... - jąkał się Vile, zakrywając twarz rękami.

- Kiedyś musisz do tego przywyknąć - warknął Jon.

- Musi się pan zawsze zachowywać jak gbur? - wykrzyknęła oburzona Siri. - Nie widzi pan, że ten człowiek jest chory? Jest przecież zupełnie blady!

- Nic pani do tego - odezwał się niegrzecznie Jon Huus. - No, Torstein! Dalej!

Ale Jon i Mads musieli go podtrzymywać, po ostatnich głazach prawie go wlekli. Wreszcie doszli tak daleko, że bagna nie było już widać. Wtedy nareszcie Torstein Vile stanął o własnych siłach. Przeprosił ich nawet i zaproponował, żeby poszli dalej bez niego, a kiedy trochę odpocznie, dogoni grupkę. Siri chciała z nim zostać, ale Huus chwycił ją za ramię i pociągnął ze sobą.

- Zostaw go! Niedługo dojdzie do siebie.

- Ale on może potrzebować pomocy! - oburzyła się Siri. - Musi pan być taki nieludzki?

Jon przystanął. Wyglądał na bardzo zmęczonego.

- Proszę mi wierzyć, nie jestem nieludzki! Czy naprawdę nie może pani pojąć, że ten człowiek potrzebuje trochę pobyć sam?

Zanim Siri zdążyła odpowiedzieć, odezwał się spokojnie Mads:

- To właśnie tam doszło do tragedii, prawda? Chodziło o żonę czy syna?

Jon Huus żachnął się zniecierpliwiony, ale opanował się i rzekł całkiem już spokojnie:

- Syna. W czasie wojny toczyła się tam bitwa między Niemcami a aliantami. Peder wszedł na pozostawioną na mokradłach minę.

Siri usiadła, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mads milczał. Cóż było do dodania...

ROZDZIAŁ VIII

Karteczka w ręce Karin Vile

Tego popołudnia trójka dziennikarzy „Wiadomości” zrobiła krótkie podsumowanie tego, czego się dowiedziała. Nie było tego dużo.

- Kobieta umiera z karteczką w ręce - zaczął Mads. - Chłopiec wchodzi na minę. Nieskończenie wiele ociekających krwią dziewiętnastowiecznych historii, a do tego zaginiony protokół z procesu. To nas do niczego nie doprowadzi.

- Mamy jeszcze więcej nie wyjaśnionych spraw - odezwała się w zamyśleniu Siri. - Na przykład to zerwane ze ściany zdjęcie. Nikt nie chce powiedzieć, kogo przedstawiało...

- Czy Huus nie mówił, że było to jeszcze jedno zdjęcie Pedera? - zapytał Mads.

- Owszem, mówił. Ale nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak strasznie nieudolnie kłamał.

- Ylva - powiedział z rezygnacją Mads. - Jesteś tutaj, czy jest z nami tylko twoja cielesna powłoka? Zbudź się z transu! Co się z tobą dzieje?

Ylva wzdrygnęła się.

- Co mówiłeś? Aha, to ty? Przepraszam, byłam trochę nieobecna myślami.

- Trochę? - zapytała Siri. - Nie jesteś sobą od czasu naszego powrotu z wycieczki w góry. Czy zdarzyło się coś szczególnego?

Młoda dziewczyna uśmiechnęła się trochę nieporadnie.

- E tam, i tak byście mi nie uwierzyli, więc zostawmy to. Ale przeżyłam coś tajemniczego...

- No, gadaj! - zachęcał Mads. - Wszystko, co może się przyczynić do rozwiązania zagadki...

W śmiechu Ylvy pobrzmiewała desperacja.

- Rozwiązania zagadki! To, co przeżyłam, bije ją na głowę!

- No, więc co takiego przeżyłaś? - zapytała niecierpliwie Siri.

- Ach - westchnęła Ylva z rezygnacją. - Tego się nie da opowiedzieć. Napisałam wiersz o domach i rozmawiałam z krzewem dzikiej róży, a one podziękowały mi za to, kładąc na tym wierszu kwiat.

Mads i Siri spojrzeli po sobie wymownie.

- Może najlepiej będzie jak najszybciej wrócić do domu - mruknęła Siri.

Ylva wzruszyła ramionami. Uznała, że dalsze wyjaśnienia nie mają sensu, a poza tym wcale nie chciała niczego tłumaczyć. Nie miała ochoty opowiadać o swoich osobliwych odczuciach, jakich doświadczyła na opustoszałym podwórzu w bezwietrznej ciszy, jak wędrując między domami szukała odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób dzika róża zeszła z krzaka i pokonała drogę wokół domu, chociaż na ziemi nie było żadnych innych śladów poza jej własnymi, i jak w końcu z głębokim szacunkiem zrobiła ledwo dostrzegalny ruch głową w stronę wysokiego, cichego domu i jak odeszła stamtąd, wstrząśnięta, ale również dziwnie przekonana o tym, że w tej smutnej i niesamowitej dolinie było coś pięknego. Może Siri by zrozumiała, ale Mads nigdy!

- To ta róża w wazonie w twoim pokoju? - zapytała Siri.

- Tak, postawiłam ją tam.

Siri westchnęła.

- Cyniczna, twarda jak skała Ylva przeżywa tu jedną romantyczną historię za drugą. A ja, spragniona romantyzmu, zyskałam tylko obolałe nogi!

Mads popatrzył na nią z politowaniem.

- No wiesz! Mówić o romantyzmie w twoim wieku! To takie niesmaczne!

Siri jakby się skuliła.

- Idiota! - syknęła Ylva. - W twoim wieku... A ile ty masz właściwie lat, Romeo?

Twarz Madsa stężała. Porównywać go do nastolatka z Werony!

- Przestańcie już! - ucięła Siri. - Może uda się nam nakłonić Torsteina, żeby opowiedział trochę więcej o śmierci żony i syna?

- Przecież obiecaliśmy... - zaczęła Ylva.

- Ach, bzdury! - przerwał jej Mads. - Obietnica dana takiemu ordynusowi jak Jon Huus nie jest chyba wiążąca.

- To prawda, że zawsze chodzi nie ogolony - przyznała w zamyśleniu Siri - ale ma w sobie coś, co budzi szacunek...

Mads pozostawał głuchy na ich argumenty.

- Czas nagli! Jeśli mamy działać, musimy zacząć już teraz!

- Zgoda - rzekła z ociąganiem Ylva. - Jeśli będziesz umiał nakłonić Vilego, żeby opowiadał z własnej woli. My nie możemy go do tego zmuszać.

Mads rzucił lekko:

- W porządku.

Ale tak naprawdę pomyślał: Oczywiście, naiwna gąsko. Jeśli chcesz, to tak sobie myśl! A głośno mówił dalej:

- Musimy spróbować teraz, zanim pojedziemy do tej grubej ryby, Erika Bjora.

Okazja nadarzyła się wcześniej, niż się spodziewali. Kiedy już Torstein Vile uporał się z pracami w gospodarstwie, po skończonym obiedzie wszyscy zasiedli w pokoju gościnnym, panowie przy szklaneczce grogu, a panie przy likierze. Nikt nie dał po sobie poznać, że i grog, i likier miały ten sam wyraźny zapach samogonu.

Torstein Vile po kilku łykach odzyskał dobrą formę.

- Tak, droga Ylvo, może doszłaś do całkiem słusznego wniosku. Oczywiście, że te cztery rody są przedziwnie skoligacone, ale i tak można wyróżnić pewne charakterystyczne cechy. Rodzina Vile jest, jak powiedziałaś, najmniej liczna, rodzina Borgestad jest nieszczęśliwa, a rodzina Huus dumna. Huusowie to wspaniały ród, nie da się temu zaprzeczyć. A przyjrzyjmy się rodzinie Erika Bjora. Sam Erik z wyglądu bardzo przypomina Huusów, w których się wrodził po matce. Miło będzie usłyszeć, co sądzicie na jego temat. Tu, w Myrsökket, jesteśmy z niego ogromnie dumni.

Potarł ręką czoło.

- Musicie mi wybaczyć moje dzisiejsze zachowanie na trzęsawisku, ale mijanie tego miejsca zawsze przychodzi mi z trudem.

- Dobrze to rozumiemy - odezwała się ciepło Siri. - Taki straszny wypadek...

- Wypadek - gorzko powtórzył Torstein, a w jego łagodnych, niebieskich oczach pojawił się gniew. - Wszyscy mówią, że to był wypadek. Policja też tak mówi. Wszyscy w tej przeklętej dolinie tak mówią, ale ja wiem lepiej.

Trójka jego słuchaczy wstrzymała oddech.

- Zmówili się - ciągnął dalej. - Cała dolina jest w zmowie. Próbowałem przełamać ich opór, ale natrafiam na miękki mur zdecydowanej uprzejmości. Żadnego dochodzenia!

- A jeśli to nie był wypadek... - zaczęła ostrożnie Siri.

Skrzyżowali spojrzenia. Jego oczy mocno błyszczały.

- Dlaczego ktoś przesunął białe kamienie? - zapytał. - Przy zaroślach, obok których dziś staliśmy, zostały przesunięte szerokim łukiem. A na ich dawne miejsce położono deski. Deski, które ukryły to, co nazwali miną z czasów wojny. Gdzie tam, to nie była żadna mina! A kiedy mój synek zjawił się od strony jesiennego pastwiska, wbiegł w deski...

Na dłuższy czas zaległa cisza.

W każdym razie miał szybką i bezbolesną śmierć, pomyślała Siri, próbując się pocieszyć. Nie całkiem jej się to udało.

- Czy ktoś wiedział, że Peder nadejdzie z tamtej strony? - zapytał Mads.

- Oczywiście! Szkoła już się zaczęła, a my jeszcze mieszkaliśmy na pastwisku. Zbiegał zwykle do wsi ile sił w nogach, dlatego że zawsze późno wychodził z domu, a miał przed sobą długą drogę. Musiał jeszcze przeprawić się łódką przez jezioro. Tamtego ranka ja też miałem zejść do wsi, ale, oczywiście, nie mogłem za nim nadążyć. A potem usłyszałem wybuch...

Vile cicho zapłakał.

- Więc to właśnie ty... - podjęła ze współczuciem Siri.

- Nie, chociaż dobiegłem szybko, Jon był tam już przede mną. Wyszedł ze wsi na obchód w poszukiwaniu kłusowników. On... on mnie powstrzymał, więc uniknąłem...

Vile wykręcał sobie palce w milczeniu.

- A więc był tam Jon Huus - powiedział zamyślony Mads.

- Tak. Nigdy wcześniej ani później nie widziałem płaczącego mężczyzny. Ale właśnie wtedy Jon płakał. Bo Peder był takim wyjątkowym chłopcem. Takim mądrym, takim zdolnym. Był dumą całej rodziny.

- Niewątpliwie brzmi to dość tajemniczo - przyznał Mads. - Deski...

- Tak. Najpierw ich nie zauważyłem, bo jak zwykle szedłem po tych białych kamieniach i nie zwróciłem uwagi, że są przesunięte, dopiero dużo, dużo później... Ale wtedy Jon nawoływał z zarośli, był blady jak ściana, a łzy ciekły mu po twarzy. Zrozumiałem, że stało się coś okropnego... Ale Jon nazwał to wypadkiem, i on, i wszyscy inni. Cieszę się tylko, że Kari nie musiała przez to przejść.

Torstein zacisnął zęby, a po chwili dokończył:

- To było morderstwo! Rozmyślne i bestialskie zabójstwo dokonane na czternastoletnim chłopcu! A cała dolina należy do spisku i osłania mordercę.

- Wiesz, kto jest mordercą? - zapytała niepewnie Siri.

- Chyba się domyślam. Ten sam, który zabił Kari. Ale jakie ma znaczenie to, co ja myślę? Nikt nie chce mnie słuchać. Traktują mnie jak jakiegoś wiejskiego głupka. Pobłażliwie...

- Nie rozumiem, dlaczego... - odezwał się powoli Mads. - To, co teraz opowiedziałeś, brzmi naprawdę rozsądnie. Aż się nie chce wierzyć, że policja nazwała to wypadkiem!

- To chyba wpływ Erika Bjora - odparł gorzko Vile. - On jest bardzo porządnym człowiekiem, ale to właśnie on uparcie twierdził, że to był wypadek. On i Jon Huus.

Zwrócił się bezpośrednio do Madsa.

- Gdybyście mogli mi pomóc! Z natury jestem człowiekiem łagodnym i nie potrafię nakłonić policji, żeby mnie wysłuchała, ale może wam by się to udało? Billing, czy spróbujesz doprowadzić do prawdziwego dochodzenia? Spróbujesz?

Mads usiłował ukryć swój zapał.

- Oczywiście! To po prostu mój obowiązek!

- Ach, dziękuję, dziękuję! - westchnął z ulgą Vile.

- Ale w takim razie muszę się dowiedzieć wszystkiego!

Nie wiemy jeszcze nic o śmierci twojej żony. Ktoś mówił, że zmarła z jakąś karteczką w ręku...

Nie, Mads! zaprotestowała w duchu Ylva. Elin Bjor nie chciała przecież, żebyśmy się zajmowali tą sprawą.

Torstein energicznie wstał z miejsca.

- Tak, trzymała w ręku karteczkę. Przyniosę ją, żebyście mogli na nią popatrzeć...

Tego się nie spodziewali! A więc aż tak łatwo było ją zdobyć? Mads czuł ogromne podniecenie. Na dobre obudził się w nim dziennikarz. Zainteresowanie Siri objawiało się bezwiednym, acz wytrwałym zdzieraniem lakieru. z paznokci. Tylko Ylva siedziała wyczekująco, nie dając się ponieść emocjom.

Vile wrócił.

- Kartka, którą trzymała w dłoni, najwyraźniej jest stara. Była lekko pożółkła i pognieciona, ale ona próbowała ją wygładzić. Nawet po tych niewielu literach można poznać, że napisała ją własnoręcznie. Niezależnie od tego, co zamierzała napisać czy narysować, nie dokończyła tego, tak jakby w złości lub zniecierpliwieniu albo powodowana innym gwałtownym uczuciem. Wyrzuciła ją, nie dokończoną. Karteczka była chyba jednak na tyle ważna, że pomimo wszystko ją zachowała. Oto ona. Próbowała mi ją podać, wymawiając równocześnie dwa słowa: „Christen miał...” Potem szybko nadszedł koniec.

Christen, Christen...? Trzy mózgi pracowały intensywnie. Naturalnie, ostatni nieszczęśliwy syn z Södra Borgestad!

Mads wyglądał tak, jakby miał zamiar wyrwać kartkę z ręki Vilego, ale się opanował.

- Powiedz mi, na co właściwie zmarła twoja żona?

- Doktor powiedział, że był to atak serca. I chyba tak było, tylko że za jedyny jego powód podał ogólnie słabe serce. A w to nie wierzę. Kari nigdy nie miała tego rodzaju kłopotów, a poza tym dość krótko przed śmiercią przeszła dokładne badania i gdyby wówczas wykryto jakieś kłopoty z sercem, dowiedzielibyśmy się o tym.

- Czy zmarła w domu?

- Tak. Były wtedy moje pięćdziesiąte piąte urodziny i odwiedziło nas kilku sąsiadów, których potem kawałek odprowadziłem. Po moim powrocie leżała umierająca na łóżku; szuflada nocnej szafki była uchylona, chyba właśnie tam przechowywała tę kartkę.

- Czy śmierć nastąpiła szybko? Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia?

- Bez żadnego. Kiedy żegnała gości, była w jak najlepszym zdrowiu.

- To za mało, żeby móc budować na tym teorię o morderstwie.

- Naturalnie, że tak. Na początku ja też nic nie podejrzewałem. Dopiero po śmierci Pedera w następnym roku przypomniałem sobie coś dziwnego. Teraz już nie pamiętam dokładnie, ale zdarzyło się to jeszcze przed śmiercią Kari, może kilka miesięcy, a może rok wcześniej. Przypadkowo zobaczyłem list, który pisała. Było to zupełnie niechcący, kiedy przyszedłem ją poprosić do telefonu. Wtedy rzuciłem okiem na to, co robiła. Nigdy nie czytam cudzych listów, ale zdążyłem zobaczyć pierwsze linijki, które mnie przygnębiły i zmartwiły... Ale najpierw popatrzcie na tę karteczkę, którą trzymała w dłoni! Nie wiem, co ma przedstawiać. Może jakąś zagadkę albo wzór chemiczny, sam nie wiem.

Wszyscy troje pochylili się w napięciu nad małym pogniecionym kawałkiem papieru. Narysowana była na nim dziwaczna figura geometryczna.

- Ktoś jeszcze ją widział? - zapytał Mads.

- Pytałem wiele osób we wsi, czy wiedzą, co przedstawia.

- I nikomu się nie udało jej rozszyfrować?

- Nie.

To niemożliwe, pomyślała Ylva. Zauważyła, że pozostała dwójka myśli dokładnie to samo, co ona.

- Czy coś z tego rozumiecie? - dopytywał się Torstein.

- Na razie nie - odparł Mads. - Brakuje jednej całej litery i połowy drugiej. Tą rozpoczętą mogła być P, B albo R. Czy mogę odrysować tę figurę?

- Proszę bardzo!

Siri i Ylva też przerysowały sobie rysunek

- A list? - wypytywał Mads. - Pamiętasz go?

- Tak, bardzo dobrze, bo był niezwykle wymowny, a później miałem już, niestety, dostateczny powód, żeby go sobie przypomnieć...

Torstein Vile zamknął oczy, żeby łatwiej przypomnieć sobie słowa.

- „Ach, Boże mój, Boże, co mam zrobić? Nigdy jej nie widziałam, tak jak ty. Nie żyła już przecież, kiedy się urodziłam. Mój ukochany synek jest w niebezpieczeństwie! Jak mam go ratować, jak mam go chronić? Będę nad nim czuwać dzień i noc, nie będę spać, nie spuszczę go z oka ani na chwilę...” Nie chciałem dalej czytać.

- Ależ, na litość boską! - odezwała się Siri. - Te słowa były alarmujące! Nigdy się nie zastanawiałeś...

- Ależ tak! Natychmiast ją o to zapytałem. Zaśmiała się trochę nerwowo i odpowiedziała, że to tekst starej sztuki teatralnej, którą próbowała sobie przypomnieć. Uspokoiło mnie to wtedy, ale później przypomniałem sobie, jak dziwnie zachowywała się na krótko przed śmiercią. Planowaliśmy, że Peder po szkole rozpocznie naukę w mieście, ale Kari nagle zmieniła zdanie. Nie chciała nawet słyszeć o tym, że Peder ma zamieszkać poza domem. Tak, jakby nie chciała go od siebie wypuścić... A po jej śmierci nie chciałem zostać sam, więc odłożyłem na później jego dalszą edukację i posłałem go do miejscowej szkoły. Gdyby wtedy stąd wyjechał, może by teraz żył!

Mads oglądał karteczkę ze wszystkich stron.

- Myślisz, że ta figura i słowa, które próbowała wypowiedzieć, miały ze sobą jakiś związek?

- Jestem tego pewien. Karteczka, jak już mówiłem, została pognieciona w ataku wściekłości.

- Albo... w przerażeniu! - powiedział Mads w zamyśleniu. - A więc Kari przeczuwała, że ktoś nastawał na życie Pedera?

- Też doszedłem do tego wniosku, ale za późno!

Mads pokiwał powoli głową.

- Ta figura musi być kluczem do wszystkiego - stwierdził. - Kari zaczęła się nad nią zastanawiać, a kiedy już prawie znalazła rozwiązanie, tak ją przeraziło, że nie chciała się dowiedzieć niczego więcej. Usiadła, żeby napisać list o spisku na życie Pedera. I dlatego musiała zginąć, żeby można było bez przeszkód zabić twojego syna... Ta teoria ma chyba ręce i nogi?

- Prawdopodobnie. A ja niczego nie przeczuwałem! - westchnął z goryczą Vile.

- Powiedz mi jedną rzecz - odezwała się przytomnie Siri. - Którzy sąsiedzi odwiedzili was tego wieczoru, kiedy zmarła? Bo, jak sądzę, podejrzewasz otrucie?

- Tak, mieliśmy jakiś środek chwastobójczy... Hm, nasi goście, myślisz, że mogli... Oczywiście, że wiem, kto u nas wtedy był. Ale...

Zmarszczył czoło.

- Podejrzewasz kogoś innego? - zapytał Mads.

- Nie chcę odpowiadać na to pytanie. Co innego coś sobie myśleć, a co innego publicznie kogoś oskarżać. Zwracałem się do policji, żeby się dowiedzieć, jak do tego doszło. Ale policja się tym nie interesuje.

- Myślę, że policja będzie zmuszona zająć stanowisko w tej sprawie, kiedy Mads Billing przedstawi ten cały materiał w „Wiadomościach”. Prawda?

- Tak, goście... Oczywiście był u nas Jon Huus, Erik i Birgit Bjor, i ich syn Tor - Erik, na chwilę zajrzała też Elin Bjor. Poza domownikami to już wszyscy.

- Jak sądzisz, w jaki sposób twoja żona mogła zostać otruta?

- Poznałem trochę działanie tego środka, bo kiedyś najadły się go zwierzęta. Organizm reaguje mniej więcej po godzinie. A wtedy zatrucie postępuje bardzo szybko! Więc jeśli tym się otruła, musiała to dostać mniej więcej przy kawie.

- Co jedliście do kawy?

- Próbowałem sobie przypomnieć, ale nie przywiązuję wielkiej wagi do ciast i podobnych rzeczy. Wmówiłem sobie, że podano jej to właśnie w kawie.

- To przecież możliwe.

- Wszystko to tylko hipotezy! - Wtrąciła niecierpliwie Siri. - Niech się tym zajmie policja! Teraz musimy iść do Erika Bjora. Nie możemy kazać czekać tak ważnemu człowiekowi!

- Najpierw jeszcze chciałbym zadzwonić - poprosił Mads. - Bo to naprawdę są wiadomości! Torstein, myślisz, że moglibyśmy zostać jeszcze kilka dni?

- Tak długo, jak chcecie! Ale uważaj, co mówisz. Sissel Borgestad z centrali telefonicznej okropnie podsłuchuje!

Kiedy Mads Billing wyciągnął rękę do telefonu, Ylva ujrzała oczyma wyobraźni odrażającego, tłustego kota, wystawiającego pazury w oczekiwaniu na mysz.

ROZDZIAŁ IX

W miłą letnią noc

Erik Bjor rzeczywiście robił wrażenie. Sam jego wygląd budził szacunek. Był lekko szpakowatym, postawnym dżentelmenem dobrze po czterdziestce, o niezachwianym autorytecie, mocnej szczęce, dumnym arystokratycznym spojrzeniu i tubalnym głosie. W jego ustach każda banalna odpowiedź brzmiała jak głęboko przemyślana maksyma. Prowadził elegancką konwersację z Siri, dając jej do zrozumienia, że uważa ją za bardzo uduchowioną, piękną i kobiecą. Wszystko to wyraził ledwo dostrzegalnym uniesieniem brwi. Podziałało to na urażoną próżność Siri jak balsam. Z radością zauważyła, że Mads popatrzył na nią zupełnie innymi oczami. Było to niepojęte, że Erik Bjor nauczył się tak doskonale obcować z ludźmi w tym odległym zakątku kraju.

Jednak Ylva i Siri nie miały okazji dłużej z nim rozmawiać. Dyskutował głównie z Madsem i Vilem na temat ropy z łupków, zostawiając panie w towarzystwie żony. Niemniej jednak udało im się zauważyć, że Torstein traktował Erika Bjora z głębokim szacunkiem. Domyślali się, że i pozostali mieszkańcy wioski przyjęli taką samą, prawie uniżoną postawę. Zauważyli również, że Bjor odnosił się z rezerwą do projektu; sam pomysł był dobry, ale...

Poza tym był zdecydowanie wrogo nastawiony do Madsa Billinga, chociaż Siri i Ylva mogły to zobaczyć tylko w jego oczach, kiedy sądził, że nikt na niego nie patrzy.

Jego żona Birgit, blondynka o dumnej postawie charakterystycznej dla rodu Huus, była inteligentną kobietą z klasą. Okazało się, że pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej.

- Więc uczyła pani kiedyś Pedera? - zapytała z zainteresowaniem Siri.

- Tak, rzeczywiście. Niezmiernie utalentowany chłopiec. To była tragedia!

- Tak, jego ojciec mówił, że był geniuszem.

- No, cóż - uśmiechnęła się ciepło Birgit. - W oczach ojca, na pewno tak. Z niektórych przedmiotów był rzeczywiście świetny, ale poza tym raczej przeciętny. Nie pamiętam zbyt dobrze Pedera, bo nie należał do tych dzieci, z którymi natychmiast nawiązuje się kontakt. Nie miał żadnych kolegów, ale wydawało się, że go to nie martwi. Często tak się zdarza, kiedy w rodzinie jest tylko jedno dziecko. Przebywa wtedy tylko z dorosłymi, a najczęściej są nimi właśnie rodzice. Pamiętam jedynie to, że, zdumiewająco dojrzały jak na swój wiek, był prymusem w przedmiotach przyrodniczych. Często miałam problemy, żeby wybrać dla niego odpowiednio trudne zadanie.

- Pani mąż też wygląda na takiego, co ma głowę na karku - powiedziała Ylva.

- To prawda. Mówi się, że to Torowi Vile, synowi Vilde - Knuta, mieszkańcy wioski zawdzięczają inteligencję. Tor był również mężczyzną pełnym życiowego rozmachu.

- Tak, słyszeliśmy o tym.

Ylva została trochę dłużej niż reszta, ponieważ pani Bjor posiadała cenną kolekcję starych koronek klockowych. Ylva pisała właśnie serię artykułów na ten temat i przyjęła z wdzięcznością propozycję obejrzenia zbioru. Te artykuły spędzały jej sen z powiek, bo tak naprawdę nie miała pojęcia o rękodzielnictwie, sama z trudnością zrobiłaby sweterek na drutach. Ktoś obarczył ją zadaniem ponad siły, a ponieważ była nowa w gazecie, nie odważyła się odmówić.

- Trafisz sama do domu, prawda? - zapytała Siri z przedpokoju. Była tak zmęczona, że oczy same jej się zamykały. Najwidoczniej górskie powietrze tak na nią wpływało.

- Ale najpierw tabletka! - upomniała się Ylva. - Obiecałaś!

- Jesteś niemądra! - zaśmiała się Siri. - Masz zamiar zostać lekomanką?

- Nie mam nic przeciwko temu, o ile tylko będę mogła go jeszcze raz zobaczyć.

- Dobrze, ale więcej to już na pewno nie dostaniesz! Daję ci ją tylko po to, żeby ci udowodnić, że tabletki nie wywołują takich samych snów. Nigdy nie myślałam, że będziesz tak bujać w obłokach, Ylvo!

Podszedł do nich Mads. Popatrzył w zamyśleniu na Ylvę. W dalszym ciągu udawała, że się nim nie interesuje, ale ponieważ on celowo ją ignorował przez całą minioną dobę, powinna się już poczuć wystarczająco ukarana i potulna. Jeszcze tylko trochę się z nią podroczy i powinna się złamać. Chciał rozbudzić w niej nadzieję, przyobiecać swoje towarzystwo w tę ciepłą czerwcową noc, a potem, w drodze powrotnej, dręczyć ją bezgranicznie, wcale nie próbując się do niej zbliżyć. Och! Jakie by to było dla niej rozczarowanie! Miał zamiar zmusić tę bezczelną małą, żeby padła przed nim na kolana!

- Mogę na ciebie poczekać, Ylvo - odezwał się słodkim głosem.

Ylva, ściskając w ręku tabletkę, popatrzyła na niego zdumiona.

- Po co? - zapytała krótko.

Po co? Co to za odpowiedź! pomyślał zaskoczony Mads. Wykonał ręką nieokreślony gest.

- No, żebyś nie musiała iść sama. Już ciemno.

Ylva zauważyła, że Siri wstrzymała oddech. Prawie słyszała szalone bicie jej serca.

- Nonsens! - parsknęła Ylva. - Jest przecież jasno jak w dzień! A ja nie należę do dziewczyn, które potrzebują opieki taty. Wracaj z nimi i się nie wygłupiaj. Pójdę sama.

Uśmiech na twarzy Madsa zgasł. A więc chcesz się bawić dalej, pomyślał. Proszę bardzo, ale być może stracisz swoją szansę. Mads Billing nigdy nie pada plackiem przed dziewczynami. Nie potrzebuje tego. I tak przychodzą, i ty też w końcu przyjdziesz, kochana! Zwłaszcza ty!

Po czym wsunął rękę pod ramię zdumionej Siri i wyszedł, częściowo odzyskawszy zakłóconą równowagę ducha.

Kolekcja koronek była rzeczywiście wyjątkowa. Ylva notowała jak szalona. Pozwolono jej przyjść raz jeszcze z aparatem fotograficznym. Pani Bjor, odprowadzając ją na schody, zaczęła nieśmiało:

- Ylva...

- Tak?

- Wiem od Torsteina, że macie zamiar odgrzebać tę starą historię o Kari i Pederze. Nie róbcie tego, Ylvo! Proszę was!

- Dlaczego nie? Przecież to były morderstwa!

Birgit Bjor rzuciła nerwowe spojrzenie w głąb przedpokoju.

- Bzdury! To była zwykła śmierć i nieszczęśliwy wypadek! Te sprawy są całkowicie wyjaśnione.

Ylva zagryzła wargi.

- Powiem o tym Madsowi - powiedziała niepewnie. - Ale...

- Obiecaj mi to!

- Obiecuję.

- Dobrze! Dobranoc!

- Dobranoc! I dziękuję za uprzejmość!

A więc Birgit Bjor także bała się prawdy! Przez wzgląd na siebie, czy...?

Nauczycielka Pedera... Karteczka w ręku Kari. Czy Peder odkrył jakiś wzór chemiczny? Dzięki swojemu nieprzeciętnemu umysłowi mógł wpaść na trop jakiejś tajemniczej sprawy...

Ylva zadrżała. Przeszła już kawałek drogi, kiedy w mroku letniej nocy zobaczyła przed sobą szczupłą postać. Przystanęła.

Syver Bjor zatrzymał się bardzo blisko niej.

- Więc jeszcze tu jesteście! - odezwał się ostro. - I w dodatku macie zamiar zostać dalszych kilka dni.

Ylva zebrała się na odwagę.

- Skąd o tym wiesz?

- Twój kochanek dzwonił dziś do gazety i poinformował, że ma na tapecie podwójne morderstwo sprzed lat.

Najwyraźniej panują tu dziwne zwyczaje! Wiadomości rozeszły się naprawdę błyskawicznie!

Z typowo kobiecym wyczuleniem na drobiazgi zaprotestowała przeciwko temu, co najbardziej ją rozdrażniło.

- On wcale nie jest moim kochankiem!

Syver Bjor zmierzył ją pogardliwym wzrokiem.

- Taka dusza towarzystwa jak ty... Myślisz, że nie znam takich dziewczyn? Jesteście gorsze od ulicznic. One chociaż pokazują swoje prawdziwe oblicze. Przynajmniej nie udają kogoś innego. Wy handlujecie dokładnie tym samym. Różnica jest tylko taka, że nigdy nie każecie sobie za to płacić...

Policzek wymierzony przez Ylvę zabrzmiał w ciszy jak wystrzał. Syver chwycił ją mocno za ramię i wbił w nią groźny wzrok, czerwony z wściekłości. Ona też patrzyła na niego.

- Jakie masz prawo wypowiadać się na mój temat? - zapytała z gniewem. - Co ci złego zrobiłam?

- Nie będą tu węszyć żadne pismaki, które wtykają nos w nie swoje sprawy - odpowiedział z naciskiem. - Jeśli się stąd szybko nie wyniesiecie, może się to dla was źle skończyć. Bardzo źle! Potraktuj to jako przyjacielskie ostrzeżenie!

Nie żartował. Tyle zrozumiała pomimo całego swojego wzburzenia. Poczuła dreszcz strachu, który przeszył ją na wskroś. Za tym wszystkim kryło się coś, co być może przekraczało ich wyobraźnię. Ten osobliwy rodzaj ludzi, odizolowanych od świata i skonsolidowanych więzami pokrewieństwa... Do czego mogą się posunąć, jeśli zostaną zaatakowani z zewnątrz? Skoro kilku ciekawskich dziennikarzy natknęło się przypadkiem na ich największą tajemnicę, czy nie było naturalne, że połączyli siły we wspólnej obronie? Już nie po raz pierwszy Ylva popatrzyła na to od ich strony, zobaczyła siebie i swoich przyjaciół ich oczami. Wszyscy troje musieli im się wydawać odpychającymi łowcami sensacji!

Chociaż na co dzień starała się tego nie dostrzegać, musiała przyznać, że „Wiadomości” cieszyły się złą sławą. Gazeta goniła za sensacjami, toczyło się przeciw niej wiele spraw sądowych o zniesławienie... Roiło się w niej od krzykliwych nagłówków, które nie zawsze miały pokrycie w faktach... Lubowała się w skandalach. Nic dziwnego, że mieszkańcy Myrsökket odnosili się do nich w najlepszym razie sceptycznie!

Nagle Syver Bjor puścił Ylvę i odszedł bez słowa. Może wyczytał z jej oczu, co myśli? A może po prostu powiedział, co miał do powiedzenia.

Ylva, drżąc na całym ciele, skierowała się w stronę domu. Czuła przede wszystkim oburzenie. Gorsza od ulicznicy! Porównana do...!

Było już dość ciemno. Nie na tyle jednak, żeby nie zobaczyła kilku postaci, które gromadziły się pospiesznie nad skrajem rowu tuż przy bocznej drodze prowadzącej do zagrody Vilego. Ylva zawahała się przez moment, a potem szybko przeszła obok.

Kiedy minęła tajemnicze cienie, coś się za nią poruszyło. Jakiś głos zawołał coś groźnie, a później usłyszała świst kamienia przelatującego koło jej ucha. Zaczęła biec.

- Wynocha stąd, wielkomiejska hołoto! - krzyknął jakiś głos.

Jakiś kamyk trafił ją w głowę, zadając dotkliwy ból. Kiedy krzyknęła, prześladowcy zbiegli na dół.

- Czy koniecznie trzeba zatruwać złem taką miłą letnią noc? - krzyknęła zdenerwowana, ale oni już jej oczywiście nie słyszeli.

Ylva wbiegła do swojego pokoju, niezdarnie przekręciła klucz w zamku. Kolana jej drżały, kiedy przechodziła przez pokój. Rzuciła się na łóżko i dopiero wtedy zapłakała, dając ujście strachowi, wstydowi i zranionej dumie. Po chwili zdołała się opanować. Obmyła się z całodziennego kurzu w staromodnej miednicy i pochlipując, wśliznęła się do łóżka. W ostatniej chwili, tuż przed zaśnięciem, zerwała się i popiła wodą tabletkę nasenną. Potem czekała już tylko na piękny sen. Nie miała jednak większych nadziei, że wróci. Jej optymizm gdzieś się rozwiał.

Niebo zaczynało się rozjaśniać. W ciężki sen Ylvy wdarł się jakiś obcy dźwięk, przypominający trzask albo wystrzał. Z trudem otworzyła oczy. Po chwili odwróciła głowę. Jej zmęczoną twarz rozjaśnił uśmiech.

- Tak się bałam, że nie przyjdziesz - wymamrotała niewyraźnie.

Tak jak poprzedniej nocy usiadł na brzegu łóżka. Ylva popatrzyła na niego, rozespana.

- Wyżebrałam jeszcze jedną tabletkę od Siri - wyszeptała z trudem - żebym mogła cię jeszcze raz zobaczyć.

Przez chwilę popatrzył na nią pytająco. Potem się uśmiechnął.

- Jesteś taki piękny - powiedziała Ylva, pocierając swój policzek o jego dłoń, spoczywającą na jej poduszce. - Tak, to naprawdę ty! Mam odwagę tak mówić do ciebie, bo wiem, że to sen i że nigdy nie będę odpowiadać za to, co mówię. Nie chcę się obudzić. Zawsze chcę być z tobą.

Głaskał ją po twarzy. Po chwili zmarszczył czoło.

- Płakałaś?

- Nigdy wcześniej nie doznałam nienawiści - wyszeptała drżącymi wargami. - To było takie wstrętne. Bolało...

Odwrócił od niej wzrok i przestał ją głaskać.

- Tak - odezwał się cicho. - To boli. Trzeba się stać twardym. Twardszym niż by się chciało. Ale i tak to boli...

Mówił charakterystycznym dla tej doliny dialektem. Ylva czuła na swojej dłoni aksamit jego kurtki. Patrzyła na jego kasztanowe włosy, opadające miękko na czoło. Jego szczupła twarz wyrażała głęboki smutek.

Ylva musiała się bardzo starać, żeby jej umysł pracował w miarę jasno, bo tabletki Siri nie były bynajmniej przeznaczone dla dzieci. Huczało jej w uszach, a obrazy pojawiały się i odchodziły mrocznymi falami.

- Nie opuszczaj mnie - prosiła. - Bądź przy mnie!

- Jestem przy tobie - szepnął - tak długo jak będziesz w Myrsökket, będę blisko ciebie.

- A potem? Kiedy stąd wyjadę... nie będziesz mógł do mnie przyjść? Nie mogę cię teraz stracić.

Jego oczy wypełnił smutek.

- Ty i ja nigdy nie będziemy do siebie należeć, dziewczyno. Niech to pozostanie tylko snem, nic innego nie jest możliwe.

Spojrzała na niego z rozpaczą, a on pochylił się, na chwilę przybliżając policzek do jej twarzy. Potem znowu się wyprostował. Uszczęśliwiona Ylva westchnęła głęboko, a potem odezwała się z pełnym niepokoju podnieceniem:

- Nie myśl, że to, co powiedział Syver Bjor, było prawdą!

- A co powiedział?

- Nie wiesz? Sądziłam, że wiesz o wszystkim, że wiesz, co kto myśli.

Uśmiechnął się.

- Nie, takich boskich cech chyba nie posiadam. No, co powiedział?

- Ach, tak dużo złośliwości!

Powtórzyła pełne nienawiści słowa Syvera.

- To nieprawda - zakończyła z naciskiem. - Nie jestem aniołem i chyba z tysiąc razy się podkochiwałam, ale nigdy nie byłam zakochana. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła pójść z chłopakiem do łóżka, nie kochając go. Wszyscy jednak mylą się co do mnie tylko dlatego, że jestem przebojowa i twarda, ale takim naprawdę trzeba być, żeby płynąć z prądem, i dlatego, że jestem trochę ostra, ale zawsze marzyłam o kimś takim jak ty, z kim można porozmawiać i przed kim nie trzeba się zgrywać, i przed kim można otworzyć duszę, i ...

Ylva musiała zaczerpnąć powietrza, a młody mężczyzna uśmiechnął się czule i ujął jej twarz w dłonie.

- Wiem, że jesteś delikatną i wrażliwą dziewczyną. I bardzo niezwykłą!

Ylva długo i badawczo mu się przyglądała. Przypomniała sobie o czymś. Otworzyła szeroko oczy i wyszeptała bez tchu:

- Dziękuję za różę!

Rzucił kpiące spojrzenie na więdnący kwiat, który stał w szklance.

- A ja dziękuję za wiersz!

- Myślałam, że to była Anna Borgestad albo ta, którą zaszczuto na śmierć plotkami.

- Wiem. Róża była od nich, ja ją tylko przekazałem. Jesteś zmęczona. Pójdę już.

- Nie, zostań!

Musiał mieć rację, bo Ylva nie pamiętała nic więcej. Kiedy się znowu obudziła, było już całkiem jasno, a słońce świeciło wysoko na niebie. Była sama.

Tylko dzika róża jej o nim przypominała. Wyjęła przekwitający kwiat z wazonika, różowy płatek opadł na stolik. Ostrożnie wodziła palcem po listkach rośliny.

- Ty i ja nigdy nie będziemy do siebie należeć... - szepnęła w zamyśleniu. - Co miał na myśli? Dlaczego?

Jej wargi wypowiedziały bezwiednie dwa słowa. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek je wymówi:

Kocham cię”.

ROZDZIAŁ X

Pojedynek w słońcu

Podczas gdy Ylva z wolna budziła się z błogiego snu, żeby rozpocząć nowy dzień, Jon Huus stał na podwórzu Vilego i wpatrywał się z wściekłością w Siri, która próbowała robić minę niewiniątka. Gdyby nie był Huusem, z pewnością by się posunął do rękoczynów.

- Zadzwoniliście do gazety! - wrzasnął tak, że Siri aż podskoczyła. - Wiecie, co zrobiliście? Podłożyliście ogień pod beczkę prochu, splamiliście honor Myrsökket. I to wszystko dla taniej sensacji! Jak daleko możecie się właściwie posunąć w waszej podłości? A ja myślałem wczoraj, że chociaż ty masz w sobie trochę człowieczeństwa!

Siri drgnęła. Akurat od niego nie spodziewała się komplementów.

- Pragniemy jedynie ujawnić zabójcę - wyjaśniała Siri niepewnym głosem. - Ale was oczywiście to nie interesuje!

Usta gajowego zacisnęły się w białą kreskę. Siri odważnie mówiła dalej nieomal zabiegając o to, żeby się mu przypodobać po jego nieoczekiwanym wyznaniu.

- Jeszcze nic nie podaliśmy do gazety. Poprosiliśmy tylko o zgodę na to, żebyśmy mogli bliżej zbadać, co się tutaj zdarzyło.

Ochłonął trochę z gniewu. Westchnął głęboko i zamknął oczy.

- Czy musicie to robić? - zapytał znużonym głosem. - Naprawdę musicie?

Siri zaskoczyła nagła zmiana jego nastroju.

- Prawdę mówiąc, mam trochę wątpliwości - odpowiedziała bezradnie. - Ale Mads cały czas powtarza, że nie wolno pozwolić, żeby przestępcy uszło to płazem, i że bez względu na wszystko jest się przede wszystkim dziennikarzem.

- Mads dużo dla ciebie znaczy, prawda?

Siri zatrzymała wzrok na trzmielu siedzącym na kwiatku.

- Niewątpliwie zawsze miałam do niego słabość. Trochę wbrew sobie, bo nie akceptuję wszystkich jego poczynań. I na pewno jest to przegrana sprawa. Dla niego jestem tylko meblem w redakcji. Wygodnym wyściełanym meblem...

Jon zmarszczył czoło.

- Kto tak twierdzi?

- Ja.

Mimowolnie wskazała ręką na biodra i znieruchomiała zadziwiona. Najpierw popatrzyła na jeden bok, potem na drugi.

- Słowo daję, wydaje mi się... że zaczynam się zbiegać!

Na surowej. twarzy gajowego pojawił się uśmiech.

- Wczorajsza wycieczka była męcząca.

- Przedwczorajsza też. I przez prawie trzy dni żadnych ciastek ani czekolady - Siri zaśmiała się radośnie. - I jest jeszcze miejsce w Potiomkinie. Ach, to nic takiego - szybko uprzedziła jego pytanie. Potem, z przyzwyczajenia, zaczęła dokładnie i szczerze opowiadać o swoich kłopotach z odchudzaniem. Na szczęście Jon Huus nie był Madsem, który wymagał od kobiecych wypowiedzi elegancji i dyskrecji.

- Gdyby to było takie proste! - westchnęła Siri. - Te wszystkie wymyślne diety, które stosowałam! Tabletki, które miały zapewnić uczucie sytości, a po których czułam tylko ssanie w żołądku... A ten cudowny aparat, który zamówiłam! O rety! Okazało się, że była to taka przyssawka, po której miałam straszne wylewy krwi na biodrach. I ten obrzydliwy kombinezon z plastiku. To przez niego nabawiłam się klaustrofobii.

Jon roześmiał się.

- Znam to wszystko. Moja żona miała takie same kłopoty.

- Twoja... twoja... żona? Czy ona...?

- Rozwiodłem się - odpowiedział krótko. - Nie nadawałem się do małżeństwa.

- Nie wierzę. Musiałeś chyba...

- Och, ona się tak tym nie przejęła. Rok później wyszła powtórnie za mąż i już od dwóch lat jest szczęśliwą mężatką. Poza tym byliśmy małżeństwem tylko kilka miesięcy. To była pomyłka.

- Nie pochodziła stąd?

- Nie. Nigdy się tutaj dobrze nie czuła.

Siri popatrzyła wokół na opromienione blaskiem słońca łąki.

- Głupio z jej strony...

- A ty? - zapytał niepewnie Jon. - Czy ty nie...?

- Och, nie nadaję się raczej do małżeństwa - rzuciła lekko Siri. - Wybrałam karierę. Chociaż w trudnych chwilach można to odczuwać jako porażkę.

Przyjrzał się jej ze zdziwieniem, jak gdyby była trochę za bardzo skomplikowana jak na jego możliwości. Właśnie kiedy zaczerpnął powietrza, aby wypowiedzieć następne zdanie, wybiegła ze swojego pokoju Ylva. Rzuciła się Siri na szyję i zakręciła się wokół niej.

- Siri, Siri, on wrócił! Znowu mi się śnił i był jeszcze piękniejszy niż poprzednio. Rozmawiał ze mną! Och, Siri!

- O co tu chodzi? - zapytał surowo Jon.

Siri uwolniła się i poprawiła włosy.

- Ach, Ylva miewa co noc dziwne sny wywołane moimi tabletkami nasennymi - wyjaśniła przepraszająco. - Ale mnie nigdy się po nich nie śnili romantyczni młodzi mężczyźni!

Ylva, która nie słyszała gniewnych słów Jona pod adresem całej trójki, zwróciła się do niego i mówiła dalej:

- Jest dokładnie tak, jakby to nie było we śnie, dlatego tak bardzo to przeżywam. Tak, jakby naprawdę był w moim pokoju, chociaż zamykam drzwi. On jest taki przystojny, taki miły i staromodnie ubrany, w kurtkę z aksamitu. Jest dość wysoki, ma gęste włosy, nie za długie, tylko nie podcięte, ale takie, jakie noszono pod koniec dziewiętnastego wieku, i wydaje się taki smutny. Siada na brzegu mojego łóżka i rozmawia ze mną tak cicho...

Zaskoczony Jon wytrzeszczył oczy.

- O czym ty mówisz, dziewczyno?

- Wiem, że to brzmi głupio, ale...

Jon Huus jej nie słuchał.

- Widziałaś go tutaj? Ale to przecież niemożliwe! Niemożliwe!

Ylva nareszcie oprzytomniała.

- Jego? Kogo masz na myśli?

- Szczupły? O niezbyt gładkiej skórze? O smutnych, ciemnych oczach i kasztanowych włosach?

- No... tak. Czułam, że jego cera nie jest taka gładka, kiedy... Ech tam, nie, to nie może się odnosić do nikogo innego. Nie sądzisz chyba, że...?

- Ylva - odezwał się ochrypłym głosem Huus. - Nie rób tego, nie opowiadaj o tym Torsteinowi! Na miłość boską, nie opowiadaj mu o tym młodym mężczyźnie!

Ylva i Siri popatrzyły na niego zdumione, prawie przestraszone.

- Czy on istnieje? Czy chcesz powiedzieć, że wiesz, kto to jest? - zapytała Siri. Oczy Ylvy stawały się okrągłe ze zdumienia.

- On... mieszkał kiedyś w tym pokoju - odparł nieskładnie Huus, zacinając się. - To był... jego... pokój. Ale później popełnił głupstwo. To nie była jego wina, zrobił to, co uważał za słuszne, a wówczas nienawiść obróciła się przeciw niemu i on... nie, wybaczcie, nie mogę nic więcej powiedzieć. Och, Boże, Ylvo, wyprowadź się z tego pokoju! Wyjedź stąd! Nic dobrego z tego nie wyniknie!

Obie były wstrząśnięte. Im bardziej się zagłębiali w tajemnicę Myrsökket, tym bardziej okazywała się nieprzenikniona.

Jon popatrzył prosząco na obie kobiety.

- Wyjedźcie obie! Mieszkańcy doliny są rozdrażnieni, a to jest niebezpieczne, naprawdę! Za dużo tu krwi Vilde - Knuta. Macie chyba jeszcze krztę rozumu. Wyjedźcie natychmiast! Niech Mads Billing dalej sieje zniszczenie, goniąc za sensacją. Zostawcie go nam, dolina się nim zajmie.

Rozejrzał się po okolicy po czym powiedział cicho, ale z groźną stanowczością:

- Bo jeśli teraz się nie podda, użyją siły!

ROZDZIAŁ XI

Nad dolinę nadciągają chmury

Tego dnia - a miał on na zawsze utkwić w pamięci całej trójki - było bardzo gorąco. Błękitnozielone grzbiety górskie drżały w słońcu, ale ich krawędzie okalała stalowoszara pokrywa chmur.

Siri popatrzyła na Jona.

- Siły?

- Dobrze słyszałaś.

- Przeciw nam? Przeciw Madsowi?

- Jesteśmy spokojnymi ludźmi, Siri, ale możemy zostać do tego zmuszeni.

- Spokojnymi! - prychnęła Siri. - Nigdy jeszcze nie słyszałam o tylu aktach przemocy, o takiej nienawiści, plotkach, zazdrości, chciwości, małżeństwach w rodzinie i przebiegłości. I to wszystko w ciągu półtora wieku! A na dodatek mszczono się na dzieciach.

- To prawda, ale...

Wzburzona Siri znowu mu przerwała:

- Pomyśl o Pederze, o biednej Annie Borgestad, przecież ona miała zaledwie szesnaście lat, pomyśl o Christenie Borgestad, którego matka została zaszczuta na śmierć, nie mówiąc już o okaleczeniu Tora Vile! Wszędzie młodzi ludzie, dzieci!

- To prawda! - wrzasnął Jon. - Ale czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że nas też to boli? Poza tym to było dawno temu. Oni wszyscy nie żyją. To już skończone, skończone!

- Czyżby? Czyżby?

Głos zabrała Ylva.

- Też jestem za tym, żebyśmy wyjechali, ale co wtedy z naszą obietnicą daną Torsteinowi Vile? Obiecaliśmy przecież, że mu pomożemy.

Jon westchnął z rezygnacją.

- Tak, Torstein. Na nieszczęście to właśnie on was tu sprowadził. Ale jego też trzeba zrozumieć. Będę musiał znowu spróbować przemówić mu do rozsądku, ale on nie wierzy moim słowom, że śmierć Kari i Pedera jest wyjaśniona.

- Nie, prawdę mówiąc ja też w to nie wierzę - powiedziała Siri. - Ale jeśli to tak wiele dla ciebie znaczy, spróbujemy zabrać ze sobą Madsa.

- Dziękuję! Serdecznie dziękuję!

- Ale tylko z tego powodu, że nie podoba mi się pomysł użycia siły w stosunku do Madsa! - dodała agresywnie Siri. - Nie staję po stronie tych, którzy wysługują się mordercy.

Jon złapał ją za ramię.

- Czy podejrzewasz kogoś konkretnego?

- Tak, podejrzewam!

- A ty, Ylvo?

- Przypuszczam, że myślimy o tej samej osobie. I Mads też. Tylko jeden człowiek posiada taką władzę nad pozostałymi, że... Torstein podejrzewa jednak kogoś innego - dodała po chwili. - Ale kogo?

Przez twarz Jona przebiegł grymas bólu.

- Wiem to aż nazbyt dobrze.

W drzwiach domu pojawił się Mads. Jon się pożegnał i szybko odszedł.

- Wejdźcie, dziewczyny! - zawołał podekscytowany dziennikarz. - Zaraz się dowiecie, jak się załatwia takie sprawy!

- Mam złe przeczucie - odezwała się Siri. - Co jeszcze wymyśliłeś?

- Zadzwoniłem na posterunek miejscowej policji - wyjaśnił Mads, marszcząc gniewnie brwi. - Policjanci okazali się straszliwie zarozumiali. „W Myrsökket nie da się nic więcej zrobić. Nie, nie przyjedziemy. To dochodzenie jest zakończone”. Czy widziałyście kiedyś podobną opieszałość? Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni! Mam zamiar zadzwonić do mojego przyjaciela, komisarza Alfredsena, z dochodzeniówki. Myślę, że wtedy te głupie lenie dostaną porządną nauczkę! Nie spławia się w ten sposób Madsa Billinga!

- Mads, my... - przerwała Siri, ale straciła wątek. Po chwili zaczęła od nowa: - Ylva i ja postanowiłyśmy stąd wyjechać i sądzę, że powinieneś pojechać z nami.

- Teraz? Zwariowałaś? Kiedy złapaliśmy okazję, jaka się zdarza raz na sto lat! Nigdy w życiu, kochana!

- Ale, Mads, to niebezpieczne - spróbowała Ylva. - Wczoraj wieczorem rzucono we mnie kamieniem. Mam dużego guza na głowie. A poza tym wszyscy nas ostrzegają.

Utwierdziło to tylko Madsa w przekonaniu, że postępuje słusznie. Sytuacji nie poprawiło też pojawienie się Torsteina, który dowiedziawszy się, że być może goście go opuszczą, prawie się rozpłakał z żalu.

- Jesteście moją ostatnią nadzieją - wyznał załamany. - Jak wy byście się czuli, gdyby wasi bliscy zostali brutalnie zamordowani, a wszyscy, dosłownie wszyscy, próbowaliby chronić sprawcę?

Siri mocno zagryzła wargi.

- Czy on, czy ten facet, ma nad nimi rzeczywiście taką władzę? Do czego się ucieka, że wywiera na nich taką presję? Do łapówek? Do pogróżek? - mruczała.

Torstein nie dosłyszał, co mówiła, bo jej słowa zagłuszył Mads, hałaśliwie zapewniający o chęci przyjścia z pomocą. Informacja o tym, że zawiadomią policję, zapaliła w sercu Torsteina płomyk nadziei. Podczas gdy Mads wyszedł zadzwonić do swojego przyjaciela, Vile pogłaskał ręką portret syna.

- Wspaniała twarz - odezwała się cichym głosem Siri.

- Tak, i wspaniały chłopak. To nie było zwyczajne dziecko!

- Na pewno nie. Już pierwszego dnia zauważyłam, że miał pewną cechę, która nie występuje u nikogo z was. Teraz wiem, co to było. To była wiedza, o ile pan rozumie, co mam na myśli. Znajomość życia, której raczej nie spotyka się u dzieci. Nie otrzymał imienia po pańskim ojcu?

- Nie, uważaliśmy, że imię Knut zostało skompromitowane przez Vilde - Knuta, więc nazwaliśmy go imieniem ojca Kari.

- Rozumiem. Jakie niesamowicie jasne spojrzenie!

- Tak, Peder miał poczucie rzeczywistości - zaśmiał się radośnie Torstein. Jak gdyby nie zauważając, że Mads znowu się do nich przyłączył, ciągnął dalej: - Nie uznawał żadnych sentymentalnych gestów! Nie znosił pieszczot. Uściski wprawiały go w straszne zażenowanie. Ale był taki dobry, taki mądry! Chodzić razem z nim po lesie i polu, opowiadać mu o wszystkim i widzieć jego zainteresowanie, słyszeć jego pytania... przyjmował wszystko tak naturalnie! Pomagał przy pracach na gospodarstwie już w wieku sześciu lat, pomagał przy cieleniu się krów i przy uboju świń, przy rannych i chorych zwierzętach. A jego przemyślenia! Zwykle starałem się mu wytłumaczyć wszystko, czego chciał się dowiedzieć, Jon też mu tłumaczył, ale na jego pytania nie odpowiedzieliby mędrcy całego świata. To był chłopak! A jego morderca ujdzie bezkarnie!

Wszyscy troje myśleli dokładnie to samo - Pedera mogła doprowadzić do zguby dociekliwość. A motywów znalazłoby się aż nadto! Był spadek, który miał przecież odziedziczyć Peder, był też ten dziwaczny wzór, były wreszcie może jeszcze inne sprawy, które bystry umysł tego dziecka mógł przeniknąć, tajemnice, o których nie powinien się dowiedzieć.

- Jeśli chodzi o tę jego cechę, która nie występuje u nas - nawiązał Torstein, nie mogąc najwyraźniej zakończyć rozmowy o synu - to istnieje chyba inne wyjaśnienie. Kiedy pewien bardzo, bardzo stary człowiek mieszkający we wsi zobaczył nowo narodzonego Pedera, powiedział, że wygląda tak, jak mały Tor Vile, którego ten dziadek widział w swoim dzieciństwie. Tor też miał takie samo mądre spojrzenie. Możecie sobie wyobrazić, jacy byliśmy dumni. Myrsökket wydało trzy znakomite osobistości: Tora Vilego, Erika Bjora i małego Pedera.

Posępną ciszę, jaka zapadła po słowach Torsteina, przerwał Mads:

- Rozmawiałem właśnie z moim przyjacielem, komisarzem. Sprawiał wrażenie bardzo zainteresowanego i miał natychmiast zająć się sprawą. Teraz zobaczymy, co się zacznie dziać! Idę na trzęsawisko, na którym są te białe głazy, bo nie miałem dotąd czasu przyjrzeć się deskom i przesuniętym kamieniom. Idziecie ze mną?

- Nie. dziękuję - odpowiedziała szybko Siri. - Żadnych wspinaczek górskich!

- Wspinaczek górskich! - zaśmiał się Mads. - A ty, Ylvo?

Była zła na siebie za swoje niezdecydowanie.

- Nie. Mads. Uważam, że cała ta sprawa jest ze wszech miar nieprzyjemna i dlatego najchętniej wróciłabym do domu. Nie po to tu przyjechaliśmy. Zjawi się przecież policja i rozwikła ją. Nie jestem zadowolona z naszego w niej udziału. Powiedziałam kiedyś, że możemy poczuć przez to niesmak. I właśnie teraz go odczuwam!

Tak więc Mads ruszył sam w stronę trzęsawiska. Ylva poszła do swojego pokoju spakować kilka osobistych drobiazgów. natomiast Siri udała się do wsi. na pocztę w Norra Borgestad, żeby wysłać kartkę z pozdrowieniami.

Dzień stawał się coraz cieplejszy. Słońce znajdowało się prawie w zenicie. Na horyzoncie zbierały się powoli ciężkie chmury.

Ylva rozejrzała się po pokoju. Mieszkał tu kiedyś, bardzo dawno temu... Nie zostało po nim śladu. Sterylny, skromnie umeblowany pokój. Wstała i zrobiła kilka kroków, pogłaskała ręką ściany.

Tak długo, jak będziesz w Myrsökket, będę przy tobie...”

- Nie chcę wyjeżdżać - szepnęła bezradnie do zimnych ścian. - A jednak muszę. Bo ta droga, na którą oboje weszliśmy, jest niebezpieczna. Nie mogę w nieskończoność brać tabletek. A jeśli nie jest tylko postacią ze snu, kim wobec tego jest?

Jak dawno temu tu mieszkał? Czym się zajmował? Co się z nim stało? Nie udało się nakłonić Jona, żeby o tym opowiedział. Nagle Ylva poczuła jakby zimny powiew powietrza przechodzący przez pokój. Te nocne romantyczne spotkania ukazały się jej w innym świetle. Jeśli ten młody mężczyzna rzeczywiście istniał, jak sugerował Jon, to w jaki sposób udało mu się wejść przez zamknięte drzwi? Dawno temu... Jego ubranie...

Ylva miała własną teorię, kto to mógł być, ale coś się w niej nie zgadzało. Jeden mały szczegół.

Istniał obecnie... czy kiedyś?

- Muszę wyjechać! - wyszeptała przerażona.

Przez skołataną głowę przemknęły jej ponure wspomnienia legend, w których upiory porywały żywych ludzi, tak że więcej nie pojawiali się na tym świecie. Nie ma wątpliwości co do tego, że do niej przyszedł - nie wiedziała jednak, czy to miało miejsce we śnie, czy na jawie. Ale róża, dzika róża! Siri też ją widziała!

Nagle poczuła, że pokój ją przytłacza. Wybiegła i usiadła na schodkach, kryjąc twarz w dłoniach. żeby nie widzieć Södra Borgestad, pociemniałego na tle ciężkich chmur. Oddychała tak, jakby miała za sobą długi i wyczerpujący bieg.

Potem podniosła głowę. Wieś była tak zadziwiająco spokojna w ten parny dzień. Na łąkach i drogach nie widać było ani śladu człowieka. Gdzie się wszyscy podziali?

Dysząc ciężko Mads piął się pod górę wśród brzozowego lasu. Nie wiedział dlaczego, ale był w dziwnie złym nastroju. Cichy las trwał w bezruchu. a mimo to toczyło się w nim ukryte życie. Odniósł wrażenie, że przygnębione ptaki siedziały na drzewach, nie mając odwagi śpiewać, czujnie i w zadziwieniu zwracając swoje bystre oczy to tu. to tam. Czasami wydawało mu się, że słyszy odgłos ciężkich stóp, skradających się powoli po miękkim mchu. Czasami jakby jakieś mroczne postacie przemykały się i kryły między drzewami.

Poirytowany Mads Billing potrząsnął głową. Co za bzdury? Czyżby widział duchy w biały dzień? Powodem mógł być jedynie fakt, że to otoczenie tak bardzo się różniło od tego, do którego przywykł jako mieszczuch. A może miał lekki atak depresji.

Czy to właśnie niedaleko stąd po krwawej walce został ostatecznie pojmany Vilde - Knut? Te ciężkie omszałe głazy... Nonsens!

Odwrócił głowę. Coś błysnęło między drzewami po jego prawej stronie. Gdzieś w listowiu. Jakiś podłużny przedmiot, jak.. tak, jak lufa dubeltówki.

Wytężył wzrok, jednak nie mógł dostrzec nic więcej poza liśćmi brzozy, czarnymi gałęziami i białymi, nakrapianymi na szaro pniami. Gwałtowny podmuch wiatru musiał chyba odwrócić liście tak, że zajaśniały w słońcu. Poniosła go wyobraźnia.

Uspokoił się i znowu ruszył dalej. No, wydawało mu się, że wzniesienia nareszcie się kończą. Wobec tego do trzęsawiska już niedaleko.

Trzęsawisko z tym tajemniczym mostkiem z kamieni.

Koszula lepiła mu się do pleców. Nie tylko dlatego, że się po prostu spocił, ale też dlatego, że serce waliło mu ze strachu, a krew napływała gwałtownymi falami, że las pulsował upałem i napierał na niego coraz bardziej, tak że ścieżka stawała się coraz węższa, że odczuwał głęboką niechęć na myśl o posępnym bagnie, że straszliwe poczucie osamotnienia chciało go zmusić, by zawrócił z drogi i biegł, biegł krzycząc dziko na cały głos!

Po raz pierwszy w swoim wypełnionym sukcesami życiu Mads Billing się bał.

Jęknął poirytowany i uparcie szedł dalej.

ROZDZIAŁ XII

Siri snuje niejasne domysły...

Siri także zwróciła uwagę na to, że wieś nagle opustoszała. Rzuciła okiem na niebo. Miała nadzieję, że nie będzie padać. Chmura, która niedawno pojawiła się na niebie, przysłoniła słońce, rzucając duży, mroczny cień na dolinę. Siri zadrżała. Potem znowu wyszło słońce, ale niemiłe uczucie, jak ćmiący ząb, pozostało.

Siri rozmyślała.

Idąc w kierunku drogi prowadzącej do Norra Borgestad, zastanawiała się intensywnie. W dziwnym liście Kari Vile było jedno zdanie, które szczególnie utkwiło jej w pamięci:

Nigdy jej nie widziałam, tak jak ty. Nie żyła już przecież, kiedy się urodziłam”.

Jeśli rzeczywiście tak zaczynał się list, co było najbardziej prawdopodobne, to chyba należy przyjąć, że później zamierzała go wysłać.

Do kogo?

Oczywiście nie do Torsteina. Z kim poza tym pozostawała w tak bliskim kontakcie, że mogła pisać o swoich obawach dotyczących życia Pedera?

Nigdy jej nie widziałam, tak jak ty...”

Kto inny, jak nie Jon Huus, mógł jej być tak bliski? Jon, wujek Pedera ze strony matki, a także kuzyn Torsteina. Nie miał własnych dzieci ani żadnych bliskich krewnych. Kto, oprócz rodziców, mógł być bardziej przywiązany do Pedera niż on?

Nie żyła już przecież, kiedy się urodziłam”.

Kto zmarł mniej więcej w tym czasie? Po narodzinach Jona, ale przed przyjściem na świat Kari. Ile lat ma Jon? Ile lat różnicy było między rodzeństwem?

Jak się tego dowiedzieć?

A może już się dowiedziała?

Nie, ale mogła spróbować się domyślić. Mads i Jon wyglądali mniej więcej na rówieśników.. Mads miał czterdzieści jeden lat, a Jon mógł być trochę starszy. Mógł mieć około czterdziestu pięciu lat. A Kari. Musiała być znacznie młodsza od Torsteina, który trzy lata temu miał pięćdziesiąt pięć lat, a więc teraz miał pięćdziesiąt osiem. Zaraz, zaraz. Czy Torstein nie wspominał kiedyś, że było między nimi szesnaście lat różnicy? Oczywiście, że tak!

Uzyskała w ten sposób dość dokładną datę, bo zapewne Jon nie mógł wiele pamiętać z wczesnego dzieciństwa. Kobieta wspomniana w liście musiała zatem umrzeć mniej więcej w tym samym roku, w którym urodziła się Kari. A więc Kari urodziła się, niech pomyślę - w 1927 roku.

Och! Co za łamigłówka! I to w tym upale!

Kto zmarł, powiedzmy, między rokiem 1925 a 1927?

I jak to sprawdzić...

Siri gwałtownie przystanęła.

Cmentarz przy kaplicy!

Właśnie koło niego przechodziła. Musi tam wstąpić w drodze powrotnej.

Nie dane jej jednak było dotrzeć do Norra Borgestad bez przeszkód. Zatrzymano ją, kiedy mijała zagrodę położoną w samym środku wsi. Gjertrud i Marie Bjor wyszły na słońce i usiadły w strategicznym punkcie, przy furtce. Siri, która domyśliła się, kim były, nie odważyła się odmówić sępom z opowiadania Ylvy.

Brrr!

Po dokładnym wypytaniu Siri o szczegóły z jej życiorysu (Siri pozwoliła sobie na przyjemność wywiedzenia sióstr w pole) Marie zagadnęła:

- Pani przyjaciółka... Nie wie pani, czy załatwiła dla nas pewną drobną rzecz, tak jak obiecała?

- Robi wszystko, co w jej mocy - zapewniła ogólnikowo Siri. - Myślę, że jej się uda.

Ponieważ i tak nakarmiła już straszne siostrzyczki kłamstwami, uznała bez żadnych wyrzutów sumienia, że jedno więcej im nie zaszkodzi.

Uszczęśliwione staruszki skinęły głową.

- Rozsądne dziecko!

Siri wiedziała, że one nie znają szczegółów dotyczących śmierci Kari. Ale jak było z Pederem? Podjęła desperacką próbę.

- Nie tylko zgon Kari był taki tajemniczy - odezwała się tym samym poufnym plotkarskim tonem co one. - Mówi się też o synu.

Sępy wymieniły spojrzenia.

- Są tacy, którzy wiedzą o tym więcej, niż chcą powiedzieć! - orzekła Marie tonem wyroczni.

- Ach, tak?

Nastąpiła dłuższa przerwa. Siri czekała.

- Niektórzy mówią, że tego ranka nadeszli od strony wsi - odezwała się monotonnym głosem Gjertrud - ale my słyszałyśmy coś innego!

Siri podskoczyła. Jon Huus?

- Ta zarozumiała Elin nie wie, że mamy taki dobry słuch. Powinna rozmawiać ciszej ze swoim mężem, jeśli chce utrzymać coś w tajemnicy! Ale kiedyś otrzyma za to zapłatę! Nie ujdzie jej na sucho ignorowanie dwu uczciwych, poważnych pań!

Siri czekała dalej.

Mari odezwała się obojętnym na pozór tonem:

- Zapytaj Jona Huusa, co widział tego ranka z górskiego grzbietu! Tego ranka, którego rzekomo przypadkiem przechodził obok...

A więc dlatego Jon spoglądał w stronę górskiego zbocza! Stał tam na górze. Widział, jak Peder został zamordowany! On wie, Kim jest morderca!

Oczywiste było, że nie wiedziały tego te sępy. Słyszały nie przeznaczone dla swoich uszu fragmenty rozmów, ale, ku swojemu wielkiemu utrapieniu, nie dowiedziały się wystarczająco dużo.

Kiedy Siri nareszcie się od nich uwolniła i wyszła na drogę, poczuła się podle! Przecież i ona, i Ylva obiecały sobie, że nie będą się więcej mieszać do nieczystych sprawek wsi. A tymczasem siedziała z tymi .kobietami i jak urodzona plotkara polowała na sensację, a co gorsza, zachęcała te obrzydliwe hieny, żeby dzieliły się z nią swoimi przysmakami.

Tfu!

Co takiego było w tej wsi, że wyzwalało w ludziach najgorsze instynkty? A może tylko dziennikarze są tacy podli, tacy cyniczni? Nie, to nieprawda! Dziennikarze są takimi samymi ludźmi, jak wszyscy inni. To nie zawód czyni człowieka gorszym. Jednak Mads pokazał się tutaj od gorszej strony. Chyba jednak nie tylko z racji swojej pracy. Siri przeczuwała już wcześniej, że Mads nie jest aniołem, a tu w Myrsökket jego pogoń za sensacją na trzyszpaltowy artykuł w gazecie denerwowała już i ją, i Ylvę.

Na szczęście obie wyjeżdżają po południu! Ylva zdążyła się spakować i ona też to zaraz zrobi. Doszła do poczty. Pani w okienku, obsługująca z wprawą centralę telefoniczną, odwróciła się do Siri.

- Poproszę o znaczek.

Kiedy Siri naklejała znaczek na list, zauważyła, że urzędniczka w okienku obserwuje ją ze źle skrywaną rezerwą, i uznała, że powinna powiedzieć coś miłego.

- Jak się właściwie przeprawić na drugą stronę jeziora? Wyjeżdżam po południu z moją przyjaciółką.

Najwyraźniej były to dobre nowiny, bo twarz kobiety się rozjaśniła. Siri westchnęła. Nie wymagała, żeby ją tu kochano, ale czy nie mogliby trochę lepiej ukrywać chęci pozbycia się ich ze wsi? Tylko obie panie Bjor, Marie i Gjertrud, przyjęły ją po ludzku, ale właśnie bez tego z powodzeniem mogła się obyć!

- Tutaj wszyscy mają łodzie - odrzekła kobieta - ale na pewno Torstein przewiezie was na drugi brzeg.

Wątpię w to, pomyślała cierpko Siri. Ale Jon Huus chyba to zrobi. Ten podejrzany typ!

Postanowiła prowadzić dalej tę uprzejmą konwersację.

- Jesteśmy w Norra Borgestad, prawda?

- Zgadza się.

To ona musiała podsłuchać rozmowę Madsa i rozgadać jej treść.

- Czy może mam przyjemność rozmawiać z panią Sissel Borgestad?

Kobieta zmiękła jak wosk.

- Tak, to też się zgadza. Chociaż nie panią, a panną Borgestad.

Coraz trudniej było znaleźć neutralne tematy do rozmowy, a Siri, chcąc zachować szacunek dla samej siebie, nie zamierzała węszyć po zakazanym terenie.

- Chyba stąd pochodziła Liv Borgestad? - zapytała.

- To prawda, była moją, chwileczkę, to było tak dawno temu, siostrą mojego pradziadka.

No, a teraz coś na zakończenie! Co by tu powiedzieć? Siri jeszcze nie do końca posiadła sztukę konwersacji na prowincji.

- Myślę, że będzie deszcz.

- Na to wygląda. Szkoda, było tak ładnie. Czy pan podróżujący razem z paniami też dzisiaj wyjeżdża?

- Tak sądzę. A dlaczego pani pyta?

Sissel Borgestad zrobiła się mniej uprzejma. Jej głos brzmiał nieprzyjemnie ostro.

- Zrozumiałam, że ma przyjechać więcej osób.

Czy w tej centrali telefonicznej nie istniało coś takiego jak dyskrecja czy tajemnica zawodowa?

- Aha, rzeczywiście rozmawiał ze swoim serdecznym przyjacielem, ale nie wiem na ten temat nic bliższego. Odniosłam wrażenie, że zamierza wyjechać z nami.

Mam nadzieję, że to się okaże prawdą, pomyślała Siri. Chociaż jak go do tego skłonić?

Pomimo że panna Borgestad przyjęła słowa Siri dość sceptycznie, pożegnała ją uprzejmie. Niebo tymczasem bardzo się zachmurzyło. Powietrze było ciężkie od nieznośnego upału, więc deszcz by się przydał, ale Siri miała nadzieję, że zdąży wrócić do domu, zanim spadnie.

Przeżywała męki. Coś się tu nie zgadzało. Czuła, że uchwyciła koniuszek nici tworzącej całą tę plątaninę. Jeśli postara się ją rozplątać, z pewnością coś się wyjaśni - może nie wszystko, ale na pewno sporo. Desperacko próbowała utrzymać ten koniuszek, ale on się nieustannie wymykał.

Muszę zapytać Ylvę, pomyślała rozpaczliwie. Muszę ją zapytać o jej dziwnego przyjaciela ze snu. On jest następnym śladem, może nawet ważniejszym, niż się nam wydaje...

A może na cmentarzu znajdę kolejną wskazówkę?

Kim była kobieta, która zmarła krótko po narodzinach Kari? I co miała wspólnego ze śmiercią Pedera Vile?

Na krótką chwilę pojawił jej się jakiś wzór, który szybko zniknął, i chociaż bardzo wysilała umysł, już nie powrócił.

Nigdy jej nie widziałam, tak jak ty...”

Siri wzdrygnęła się. Od strony grzbietu górskiego dobiegł huk wystrzału.

ROZDZIAŁ XIII

Trzęsawisko

W lesie rozlegał się głos czarnego dzięcioła, obwieszczającego zbliżający się deszcz.

Mads dotarł do trzęsawiska. Białe kamienie połyskiwały w słońcu. A więc to tutaj doszło do tragedii. Dwa lata temu.

Z miejsca, w którym stał, roztaczał się dobry widok na bagna. Dostrzegał w oddali wierzby i brzozy po drugiej stronie. Więc to właśnie tam przeniesiono te głazy. W jaki sposób? Dlaczego?

Łatwo się było domyślić, gdzie położono deski kryjące minę lub ładunek wybuchowy. Musiano je umieścić w tym miejscu, gdzie kamienie prowadziły przez zarośla.

Mads zastygł w bezruchu jak przestraszone zwierzę. Był pewien, że usłyszał za sobą odgłos łamanej gałęzi! Odwrócił się.

Nic nie było widać. Może to łoś? Mads Billing nie miał żadnych doświadczeń, jeśli chodzi o łosie, i nie tęsknił za nimi. W każdym razie nie tutaj, w leśnych ostępach, gdzie wiotkie czubki brzóz z pewnością ugięłyby się do samej ziemi pod ciężarem zwierzęcia.

Rzucił ukradkowe spojrzenie ku górskiej ścianie. Czy krzaki nie poruszyły się tam wysoko?

Mads uśmiechnął się sam do siebie. Można by sądzić, że jest uczniakiem, który obejrzał za dużo filmów o Indianach!

Ten las był rzeczywiście potworny! Nigdy wcześniej nie doznał chyba tak silnego wrażenia, że śledzą go ukryte oczy. A w dodatku słońce zniknęło za chmurami! W jednej chwili posępne bagno zrobiło się jeszcze bardziej przerażające.

Mads Billing wziął się w garść. Ruszył w stronę białych kamieni. Balansując pomiędzy czarnymi dziurami na grzęzawisku i czerwonobrunatnymi kępami traw z krzewami malin, minął żelaziste cieki i dotarł do wysokich krzaków.

Badawczo rozejrzał się wokół. Tutaj... widział jeszcze ślady po oderwanych gałęziach, wyrwanych korzeniach... To musiał być potężny wybuch.

Nie, to chyba nie była zwykła mina!

Dlaczego zresztą mina miałaby leżeć nie ruszona przez dwadzieścia pięć lat w miejscu, gdzie tak często przejeżdżali ludzie? I wreszcie dlaczego przeniesiono kamienną ścieżkę?

Tam! Tamtędy mogła przebiegać droga ułożona z przeniesionych głazów. Trochę bardziej na prawo, prawie przed zaroślami. Były to, oczywiście, tylko domysły, ale, jak sądził, całkiem prawdopodobne.

A na miejscu, gdzie przedtem leżały kamienie, ktoś położył deski...!

Wprost niewiarygodne.

Ale to na pewno było morderstwo, popełnione na tej jednej jedynej osobie, która szła tamtędy tak wczesnym rankiem.

Małego Pedera Vile.

Jaki tytuł pasowałby najlepiej? „Dziennikarz «Wiadomości» demaskuje bestialski mord popełniony na bezbronnym chłopcu. Cała wieś zamieszana w spisek. W grę wchodzi stary spadek”. Jeszcze lepiej sformułować to bardziej rzewnie.

Mads wyprostował się i właśnie wtedy zobaczył coś, co nie było przeznaczone dla jego oczu. Mroczne postacie, które szybko zniknęły za kępą drzew i kamiennymi blokami.

Stawiając nogi na dwu sąsiednich kamieniach, przerażony, szybkim ruchem odwrócił głowę. Teraz znowu było spokojnie.

Wielki niepokój, który wcześniej odczuwał w cichym lesie i o którym w odkrywczym zapale na chwilę zapomniał, zaczął się w nim na nowo gromadzić. Droga powrotna przez trzęsawisko wydawała się nie mieć końca. Później czekało go długie zejście do wsi. Co było wyżej? Góry. Stamtąd było jeszcze daleko do pastwisk. No a pastwiska jesienne?

Powinny leżeć gdzieś w pobliżu.

Przerażająca podróż nieustraszonego dziennikarza «Wiadomości», Madsa Billinga, stawiającego czoło niebezpieczeństwu podczas ryzykownego dochodzenia”. Nie, to masło maślane. „Ryzykowne dochodzenie w makabrycznej sprawie Myrsökket”. Brzmiało lepiej, ale w tytule musi być wymienione nazwisko Mads Billing...

Zrobił kilka kroków i właśnie kiedy miał stanąć na stałym lądzie tam, gdzie rozchodziły się drogi, padł strzał, a Mads usłyszał nad trzęsawiskiem przerażający świst kuli. Rzucił się na ziemię. Ręce zapadły mu się głęboko w grząski grunt.

Mads Billing w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Tajemnica morderstwa bliska wyjaśnienia”.

- Idioci! - zawołał. - Nie widzicie, że tu są ludzie? Będziecie strzelać na oślep?

Och, jak okropnie można się wyrażać w zdenerwowaniu, pomyślał zły na siebie i wściekły na kłusownika.

Jego słowa pozostały bez odpowiedzi. Madsa, który w pierwszej chwili pomyślał, że wszedł na teren łowów jakiegoś nieodpowiedzialnego myśliwego, ogarnęło przerażające przeczucie: to on był zwierzyną!

ROZDZIAŁ XIV

Policja ostrzega

Jedna rzecz nie dawała Ylvie spokoju. Wstała ze schodów i poszła do Torsteina Vile, który rozmyślał właśnie nad sprawami związanymi z prowadzeniem gospodarstwa.

- Torstein... - zaczęła z wahaniem. - Tego ranka kiedy Peder... wiesz... Jaką sprawę miałeś wtedy do załatwienia we wsi? Chodzi mi o to, czy ktoś wiedział, że będziesz schodził?

Odwrócił się do niej, smutno się uśmiechając.

- Słucham? Dlaczego o to pytasz?

- Nic, myślałam tylko... To wprost niewiarygodne, że ktoś chciałby pozbawić życia czternastoletniego chłopca. Myślałam, że może oni... czekali nie na niego, ale na ciebie.

- Rozumiem. Też się nad tym zastanawiałem. Ale nikt nie mógł wiedzieć, że nadejdę. To wyniknęło niespodziewanie. Peder wrócił i powiedział, że widział mężczyznę na drodze prowadzącej do wsi. Mężczyznę, który nie powinien się znaleźć w Myrsökket.

- I wtedy poszedłeś?

- Tak. Ten człowiek... Nieważne, kim jest... Nie wolno mu tutaj postawić nogi.

Wzrok Ylvy powędrował mimowolnie do pustego miejsca między fotografiami. Zmarszczyła brwi.

- Prowadzącej do wsi, mówisz?

- Nie mam pojęcia, skąd się tam wziął. Przypuszczalnie był akurat na jakimś pastwisku. Peder widział go w pobliżu jesiennych pastwisk. Zupełnie nie wiem, dokąd później się udał, ale gdyby przechodził przez trzęsawisko, to on by wszedł na minę.

- Ale tak się nie stało. Może o niej wiedział?

Torstein popatrzył na nią z powagą.

- Może.

- A więc jego podejrzewasz?

Smutny uśmiech Torsteina zgasł.

- Nie chcę otwarcie nikogo oskarżać. Ale chyba mam podstawy do podejrzeń! Kiedy Peder spotkał go tego ranka, tamten obrzucił chłopca wyzwiskami, a nie był to pierwszy raz, kiedy próbował wyrządzić chłopcu krzywdę.

- Ale dlaczego?

- Dlaczego? Oczywiście z powodu zrabowanego majątku Vilde - Knuta!

- Ale jak mógłby go sobie przywłaszczyć?

- Gdyby był dostatecznie sprytny! Ale on uciekał się do zbyt drastycznych metod.

- Torstein... - zaczęła niepewnie Ylva. - Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jeśli motywem jest spadek, ty też jesteś zagrożony.

Torstein wstał i założył czapkę przed wyjściem z domu. Westchnął.

- Już nie. Dopilnowałem tego, żeby w żadnym wypadku nie został spadkobiercą! I on o tym wie. Jeśli będziesz głodna, Ylvo, zrób sobie coś do jedzenia. Wrócę niebawem.

- Torstein, poczekaj!

Zatrzymał się.

- Mam... jeszcze jedno pytanie... - Ylva nie wiedziała, jakich słów użyć. Torstein popatrzył na nią wyczekująco i pytająco. - Torstein, czy możesz mi powiedzieć, co się stało z Christianem Borgestad?

A więc stało się. Torstein popatrzył na nią przeciągle, po czym odwrócił się do drzwi.

- Umarł - odrzekł przytłumionym głosem. - Nie żyje już od wielu lat.

Wargi Ylvy drżały, ale nie ustąpiła. Znowu zatrzymała go pytaniem, kiedy chwytał za klamkę.

- Tak, ale jak to się stało? Jak zmarł?

Torstein stał, odwrócony plecami i ze spuszczoną głową. Zanim odpowiedział, upłynęło trochę czasu.

- Zmarł najbardziej haniebną śmiercią, jaka może spotkać człowieka. Został wymazany z pamięci mieszkańców tej wsi. Nie mam nic więcej do dodania na ten temat.

Potem gwałtownie otworzył drzwi i szybko wyszedł.

Ylva osunęła się na krzesło. Siedziała tak długo z rękami opuszczonymi bezwładnie na kolana i z wyrazem rezygnacji na twarzy. Próbowała sklecić choć jedno sensowne zdanie na podstawie słów Torsteina, ale wątki, które wyłowiła, nie pasowały do siebie. Wyjęła kartkę z dziwnymi, geometrycznymi wzorami. Nic jej to nie wyjaśniło.

Zadzwonił telefon.

- Torstein! - zawołała, stając w drzwiach.

Ale on był już daleko od domu.

Wahając się podniosła słuchawkę.

Dzwonił komisarz Alfredsen i chciał rozmawiać z Madsem.

- Nie ma go - odpowiedziała Ylva, po czym się przedstawiła. - Kilka godzin temu poszedł w góry. Czy mogę mu coś przekazać?

- Tak - odrzekł surowo komisarz. - Proszę go natychmiast odszukać! Proszę mu też powiedzieć, że rozmawiałem z miejscową policją. Musi go pani poprosić, nie, nakazać mu, żeby natychmiast zaprzestał dalszego dochodzenia! Natychmiast, słyszała pani?

- Tak, słyszałam, ale...

- Proszę zrobić to, o co panią prosiłem! Znam Madsa Billinga. To mój przyjaciel, ale on absolutnie nie jest odpowiednim człowiekiem do podjęcia dochodzenia na własną rękę w tej sprawie. Dla niego za bardzo się liczą krzykliwe nagłówki. A to nie jest sprawa dla dziennikarzy, a przynajmniej nie tych z gatunku Madsa Billinga!

- Tak, tylko że my już próbowałyśmy go powstrzymać - wtrąciła Ylva. - On jednak nie chce słuchać dwóch kobiet. Poza tym wszyscy ludzie nas tutaj ostrzegali, ale on jest głuchy na ostrzeżenia.

Komisarz milczał przez chwilę. W końcu przemówił.

- Zobaczę, co będę mógł zrobić. Madsa należy powstrzymać za wszelką cenę!

- Czy sprawa jest bardzo poważna? - zapytała Ylva.

- Nie sądzę, żeby na całym świecie było coś ważniejszego - odparł powoli Alfredsen.

- Czy policja wie, o co chodzi?

- Tak, ale się do tego nie wtrąca.

- Ale czy to nie było morderstwo? - krzyknęła wzburzona Ylva.

Musiała długo czekać na odpowiedź.

- Nie mogę z panią o tym rozmawiać przez telefon. Mogę tylko dodać, że w tej sprawie poniesiono wiele ofiar. Niewyobrażalnych ofiar! Nie mamy prawa w to ingerować.

Ylva milczała. Komisarz mówił dalej:

- Czy ofiarą z waszej strony nie może być zrezygnowanie z sensacji dla gazety?

Zdobycie renomy w „Wiadomościach”, być może wyższa pozycja i pensja? I wiele wspaniałych banknotów tysiąckoronowych jako dodatkowe honorarium... To wszystko mogłoby się stać ich udziałem, gdyby odmówili wyłączenia się ze sprawy.

Ylva westchnęła.

- Odszukam go, panie komisarzu. A jeśli nie będzie chciał ze mną wrócić, walnę go w głowę pałką i będę ciągnąć za sobą po ziemi!

- Dobrze!

- Proszę mi tylko wyjaśnić: Dlaczego my nie możemy się dowiedzieć, o co chodzi, skoro tak wiele osób wie?

- Przecież już to mówiłem! W żadnym wypadku nie może się to dostać do prasy! A pomyśl, co reprezentujecie: „Wiadomości”. Gazetę, która nie potrafi trzymać języka za zębami!

- Dziękuję, panie komisarzu! Jakiś wewnętrzny głos mówi mi, że wkrótce złożę wymówienie. Otrzymanie tej pracy było dla mnie wspaniałą szansą, ale teraz myślę, że chwała zaczyna tracić swój blask.

Ylva napisała krótką wiadomość dla pozostałych domowników i pobiegła w stronę lasu.

Trzęsawisko... gdzie ono może być? Musi się chyba znajdować gdzieś za drogą prowadzącą do pastwisk. Ylva, która jeszcze tam nie była, wzruszyła ramionami i pełna nadziei wyruszyła w drogę.

Było późne popołudnie. Słońce przeświecało już tylko na horyzoncie, nad wsią zgromadziły się groźne, stalowoszare chmury. Zrobiło się tak mroczno! W dalszym ciągu było bardzo duszno; nad górskimi szczytami na zachodzie wisiała wyraźna zasłona nadciągającej ulewy.

ROZDZIAŁ XV

Jeden z grobów kryje odpowiedź

Siri ostrożnie, niemal na palcach, przechodziła obok grobów. Najwyraźniej znajdowała się w nowszej części cmentarza. Kamienie nagrobne, niskie i proste, zostały ustawione w równych rzędach. Cmentarz nie był duży, a kaplica, najwyraźniej aneks kościoła parafialnego, służyła jako kapliczka cmentarna i miejsce nabożeństw odprawianych w kilka niedziel w roku.

Bjor, Borgestad, Huus, Vile... Inne nazwiska się nie pojawiały. Stanęła przed dwoma nagrobkami z uczuciem suchości w gardle. Nad napisem „Kari Vile” pozostawiono wolne miejsce dla Torsteina. Drugi nagrobek... Peder Vile, urodzony 1953 - zmarł we wrześniu 1967. Siri zamrugała oczami, żeby pozbyć się czegoś, co pojawiło się pod powiekami, po czym się odwróciła.

Potwierdziła się, obliczona przez nią wcześniej, data urodzenia Kari. Rok 1937. Teraz chodziło tylko o to, żeby odnaleźć kobietę zmarłą na krótko przedtem.

Siri zatrzymała się na chwilę w zamyśleniu. Jedno nazwisko brzmiało obco, pierwsze, jakie tutaj zobaczyła.

Lars Borgestad, zmarły w 1943 roku. Jego żona, Ingjerd, z domu Myren. Zmarła w 1945 roku...

Myren? Skąd pochodziła?

Potem Siri doznała olśnienia. To matka Christiana Borgestad, którą doprowadziła do śmierci ta stara wiedźma, Bjor, tylko z tego powodu, że nie była mieszkanką doliny! Biedna dziewczyna, była jeszcze taka młoda. Miała zaledwie trzydzieści lat. Sama w wiosce ziejącej nienawiścią i pełnej podejrzliwości!

Właśnie wtedy, gdy Siri doszła do najbardziej odległego końca nowej części cmentarza, poczuła przeszywający chłód wieczoru pośrodku upalnego dnia. Zobaczyła samotny nagrobek, poczerniały i posępny, stojący w cieniu szumiącego drzewa.

Natalie Bjor, z domu Vile. Urodzona 1849. Zmarła 1946.

Dziewięćdziesiąt siedem lat... Siri ani przez chwilę nie miała wątpliwości, kim była ta kobieta. Był to grób samej wiedźmy, wnuczki Vilde - Knuta, która na prawie sto lat opętała całą wieś swoim złem, matki Gjertrud i Marie, które starały się jak najlepiej wykorzystać odziedziczone po niej talenty. Miała, oczywiście, męża, którego litościwie pochowano w osobnym grobie. Przypuszczalnie w starej części cmentarza, ponieważ musiał umrzeć na długo, długo przed nią.

Siri odeszła. pospiesznie od grobu Natalie Bjor. Wyglądało na to, że nowy cmentarz powstał w latach czterdziestych, więc nie miała tam czego szukać.

Skierowała się do gęsto zadrzewionej części za kapliczką. Tu groby były bardziej przypadkowo rozrzucone na trawniku, krzyże i nagrobki częściowo się zapadły lub bardzo pochyliły, a grobowce rodzinne otaczały niskie kamienne murki. Na te groby nikt już nie przynosił kwiatów.

Siri była w nie najlepszym nastroju. Wizyta na cmentarzu zwykle napełniała ją spokojem, tym razem jednak stało się inaczej. Może czuła jeszcze trwogę wywołaną widokiem grobu Natalie Bjor, a może raczej lęk budziło w niej to, że w jednym z wielu grobów, które zobaczyła lub które miała zobaczyć, kryło się rozwiązanie tajemnicy Myrsökket?

Tak naprawdę Siri lękała się wyjaśnienia tej zagadki.

Już zanim weszła na cmentarz, wiedziała, że otarła się wcześniej o rozwiązanie i stąd brało się jej złe samopoczucie. Nikt nie był tak bliski wyjaśnienia jak ona, lecz jej umysł podświadomie bronił się przed tą wiedzą.

W tej części cmentarza z trudem dało się odczytać nazwiska na nagrobkach. Znalazła jednak kilka, które znała. Knut Vile i Berit z domu Huus. To musieli być rodzice Torsteina. Z pewnością, ponieważ ten grób był dobrze utrzymany, podobnie jak następny - Per Huus i Inga z domu Vile. Rodzice Kari i Jona. Oczywiście, to by się zgadzało. Przecież rodzeństwo Knut i Inga Vile poślubili rodzeństwo Berit i Per Huus. Najstarszy z tej czwórki urodził się już w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Stąd ta luka pokoleniowa, o której wspominał Torstein.

Doprawdy trzeba było mieć nie lada umysł, jeśli chciało się wyjaśnić pokrewieństwo zachodzące między mieszkańcami Myrsökket!

Już od dobrej chwili wzrok Siri przyciągał wysoki, strzelisty nagrobek. Stał w samym środku starej części cmentarza, jakby był jednym z najstarszych. Siri podeszła bliżej.

Litery częściowo przysłonił mech czy porosty, w każdym razie na samym dole widniał czytelny napis: „Żona Liv, z domu Borgestad”.

Aha! Wobec tego można było odgadnąć, co było wyżej. Siri wodziła palcami po prawie startych literach.

T - O - R V - I - L - E.

Tak, to jasne, że takiego zdolnego i porządnego człowieka pochowano na honorowym miejscu. Data była nieczytelna, chociaż Siri oczywiście wiedziała, że chodzi o dziewiętnasty wiek.

Ojciec Knuta Vile i kilku starszych córek. Ingi Vile, babki ze strony ojca Erika Bjora... Matki rodu Syvera Bjora, nie wiadomo ile pokoleń wstecz... Nie zapominając o jędzy Natalie Bjor oraz wielu innych córkach, o których nie słyszeli.

Tutaj zatem spoczywał nieszczęsny syn Vilde - Knuta, który z takim heroizmem zmagał się ze swym gorzkim losem.

Siri jednak nie o to chodziło. Ocknęła się i szła dalej. Jak dotychczas nie udało się jej odszukać ani jednej kobiety, która by zmarła w drugiej połowie lat dwudziestych dwudziestego wieku. Może jej tutaj nie było? Może słowa listu odnosiły się do kogoś zupełnie innego? Może to wcale nie był list.

Właśnie wtedy Siri zatrzymała się gwałtownie. Spojrzenie, które przenosiło się z jednego nagrobka na drugi, nareszcie natknęło się na to, czego szukało.

Johannes Huus. Żona Karin, z domu Borgestad. Urodzona w 1852 roku, zmarła w 1926.

Karin Borgestad?

Babcia ze strony ojca Kari i Jona. Babka ze strony matki Torsteina. „Nigdy jej nie widziałam...”

Co było takiego szczególnego w Karin Borgestad, poza tragedią związaną z jej przyjściem na świat? „Nigdy jej nie widziałam... „

Siri opuściła cmentarz ani trochę nie mądrzejsza.

Dlaczego jedno wyrwane z kontekstu zdanie dręczyło ją przez całą drogę powrotną? Słowa Ylvy: „Głaskał tak delikatnie mój policzek. Miał takie piękne, silne ręce”. Co miały z tym wspólnego idiotyczne sny Ylvy?

Co takiego dzieje się w mojej podświadomości? myślała zrozpaczona Siri. Jestem już o krok od rozwiązania tajemnicy, ale czegoś mi brakuje, czegoś mi wciąż brakuje!

Zaczęło się wyraźnie ściemniać. Czy rzeczywiście jest już późno?

Nie, to chyba tylko przez te chmury.

Na ziemię spadły pierwsze ciężkie krople deszczu. Siri przyspieszyła kroku.

Właśnie kiedy dotarła do zagrody Torsteina Vile, z góry, od strony lasu, nadszedł Jon Huus. Oboje wpadli do domu w strugach ulewnego deszczu.

- Ach, tak, nareszcie jesteście! - odezwał się przyjaźnie Torstein. - Gdzie byliście?

- Na dworze - odpowiedziała wymijająco Siri. - Gdzie Ylva i Mads?

- Mads jeszcze nie wrócił do domu. Miał przecież pójść w góry. A Ylva zostawiła tę wiadomość...

Przeczytali ją oboje: „Dzwonił komisarz Alfredsen. Poszłam przekazać informację Madsowi. Ylva”.

Zdumieni zobaczyli, jak Jon Huus bezwiednie zmiął kartkę.

- Kiedy wyszła? - zapytał zdenerwowany.

- Na pewno ponad godzinę temu - odparł Torstein. - Czy coś jest nie tak?

- Nie, nie - uspokoił go Jon. - Siri, pójdziesz ze mną? Nie czekaj z kolacją, Torstein. Twoi goście mogą wrócić późnym wieczorem.

Prawie pociągnął Siri za sobą.

- Na dwór? - zapytała zdumiona. - Mamy znowu wychodzić w taką ulewę?

Bez słowa wyjaśnienia chwycił, ją za ramię i w strugach deszczu zaprowadził do swojego domu.

- Masz tu siedzieć! - nakazał jej ostro i popchnął ją na sofę stojącą w pokoju. - Zamknij drzwi na klucz i nikogo nie wpuszczaj! Nikogo oprócz mnie i być może Ylvy, gdyby się pojawiła. Chociaż, obawiam się, że się nie pojawi.

- Jon, co się stało? - szepnęła blednąc.

Potarł ręką czoło.

- Gdybym poszedł tą drogą, co zawsze, może bym ją spotkał - odpowiedział z żalem w głosie. - Ale wybrałem stromą drogę na skróty... Chociaż to też by chyba nie pomogło, bo ona była już z pewnością na górze.

- Jon, przerażasz mnie! Powiedz, o co chodzi!

- W górach zebrali się teraz mężczyźni z całej wsi. Połączyły ich nienawiść i strach. Tropią Madsa Billinga. Próbują go zmusić, żeby się wyniósł z Myrsökket. Mam nadzieję, że dla swego własnego dobra nie będzie stawiać oporu. Właśnie byłem u nich, próbując im i jemu przemówić do rozumu. Oni nie chcieli mnie słuchać, a jego nie spotkałem. I w to wszystko pakuje się mała Ylva. Niech ją Bóg ma w swojej opiece!

- Ale... - zająknęła się przerażona Siri. - Chyba nic złego jej nie zrobią?

- W ich oczach jest dziennikarką bulwarowej gazety, nikim więcej, czyli nieuleczalnie ciekawską osobą. Nie wiedzą, że chciała wyjechać po południu...

- Miałam zamiar pojechać z nią.

Napięta, surowa twarz Jona złagodniała.

- Cieszę się z tego. To znaczy z tego, że nie jesteś taka jak Mads Billing.

- Właśnie, Mads! - powiedziała z troską w głosie Siri. - Nie ma drugiego tak zawziętego mężczyzny jak on, kiedy napotka trudności.

- To niedobrze! Chcą go tylko solidnie przestraszyć, żeby uciekł. Ale jeśli zacznie stawiać opór, mogą się rozgniewać. Nie daj Boże, bo mieszkańcy Myrsökket to nie anioły, mimo że na co dzień są spokojni. Muszę iść znowu w góry. Muszę spróbować uratować przynajmniej ją. Ty zostań tutaj, obiecaj mi to, Siri!

- Nie, chciałabym...

- O, nie! Ciebie też ścigają, pamiętaj o tym! Pozwól, żebym chociaż o ciebie nie musiał się martwić! Poza tym widziałem ludzi, którzy potrafią szybciej się wspinać pod górę...

Nie potrafiła odwzajemnić jego przyjaznego uśmiechu.

- Na pewno odnajdę Ylvę - próbował ją uspokoić - zanim to zrobią pozostali.

Nieprzytomna ze strachu patrzyła, jak Jon kieruje się w stronę niesamowicie ogromnego lasu. Jak mu się uda odnaleźć Ylvę?

Ylvę, która, niczego nie przeczuwając, szła prosto w pułapkę!

ROZDZIAŁ XVI

Myśliwi bez twarzy

Na trzęsawisku trwała bezlitosna nagonka. Oddech Madsa stawał się coraz bardziej urywany. Obojętnie, w którą stronę się skierował, pojawiały się przed nim ciche, czarne postacie. Pozostawiono mu wolną tylko jedną drogę - na mokradła, ale tam nie miał odwagi wrócić. Wolał nie ryzykować i nie robić z siebie tarczy, na dodatek na tych śliskich kamieniach. Oni mieli przecież broń, chociaż użyli jej tylko jeden raz. Wystrzelili, jakby ostrzegając, że nie żartują.

Na rozległym górskim grzbiecie Erik Bjor zgromadził wokół siebie kilku mężczyzn.

- Niedługo będziemy go mieli - powiedział ponuro. - Mięknie.

- Trudno go ściągnąć w dół. Cały czas chce się piąć wyżej.

- W takim razie gorzej dla niego! Tym dłuższa będzie mordęga.

Mężczyźni spojrzeli z podziwem na potężnego Erika Bjora. Deszcz ściekał im po twarzach, moczył ramiona, a gdy któryś poruszył gałąź, woda lała się strumieniami. Porwała ich gorączka polowania. Znienawidzony intruz miotał się w głębi lasu, schwytany w sidła własnego strachu. Jon Huus protestował przeciw temu, ale opanowani lękiem, mężczyźni nie zamierzali go słuchać. Popierał ich natomiast Erik Bjor. Jego zdaniem to było jedyne wyjście, skoro ten spragniony sensacji mieszczuch nie chciał słuchać uprzejmych ostrzeżeń. Erik Bjor rzucił okiem na twarz mężczyzny i zadrżał. Przez chwilę odczuł ten sam strach, co on...

A jeśli ci mieszkańcy Myrsökket zapomnieli, jakie mieli zamiary? Jeśli nagle polowanie stało się dla nich najważniejsze? Tak samo jak wojna wyzwala w uczciwym żołnierzu najgorsze instynkty, budząc w nim ślepą nienawiść do wroga, nakazując mu zabijać, zabijać! A jeśli to właśnie stało się tutaj?

Słońce zaszło, las stawał się coraz mroczniejszy. Erik dostrzegł, że pośród drzew porusza się jakiś człowiek, który teraz, o zmierzchu, był tylko ciemną, anonimową postacią. W taki zatem sposób Mads Billing widział swoich prześladowców - mnóstwo sylwetek bez oblicza...

- Cicho! - syknął jeden z mężczyzn. - Co to?

Wszyscy słyszeli. Odgłos szybkich kroków na drodze w dole.

Mężczyźni mocniej ścisnęli broń.

Z deszczu wynurzyła się jasna postać, zatrzymując się na skraju trzęsawiska.

- Mads?

Wyraźny dziewczęcy głos odbił się echem od górskich zboczy.

Erik Bjor zwrócił się do syna.

- Tor - Erik! - szepnął.

Syn skinął głową. Na ustach Tora - Erika pojawił się okrutny uśmieszek, dziedzictwo po przodku, Vilde - Knucie. Wykonał szybki ruch głową i natychmiast dołączyło do niego trzech mężczyzn. Pozostali, rozproszeni, zaczęli się wspinać wyżej, by znowu podjąć pościg za Madsem Billingiem.

Erik Bjor popatrzył za nimi w zamyśleniu. W głębi lasu czekali na Billinga jeszcze inni. Wielu z nich nie wiedziało, gdzie przebiegała granica tego, co dopuszcza1ne. A wszyscy byli zacietrzewieni.

Dziennikarzyna!

To musiało być trzęsawisko.

O zmierzchu wydawało się takie niesamowite! Deszcz bił w kałuże i bębnił o połyskujące białe głazy.

Ylva zadrżała. Pomyślała o ulicy w Oslo z reklamami kinowymi i ludźmi, ludźmi! Tutaj było strasznie!

Ale gdzie Mads? Czy nie powinien być gdzieś niedaleko? Wykrzyknęła jego imię.

Żadnego odzewu.

Równocześnie jednak odniosła wrażenie, że ktoś ją usłyszał. Z góry, od strony posępnej skalnej ściany, dobiegł jakiś szelest. Próbowała zorientować się, co to było, ale szum deszczu tłumił wszystkie dźwięki.

Stąpała ostrożnie po długim mostku ułożonym ze śliskich kamieni. Jeśli Madsa tu nie było, musiał znajdować się jeszcze wyżej. Nie mogła przecież się z nim minąć.

Szła powoli przez rozległe grzęzawisko, balansując na mokrych od deszczu głazach.

- Mads! - zawołała ponownie. - Maaads! Pokaż się! To ja, Ylva. Otwieram oczy, szukam! Do diabła, Mads, wyjdź w tej chwili! Jestem przemoczona, a włosy mam w strąkach. Będę je musiała znowu kręcić, a tego nie cierpię. Poza tym chce mi się jeść! A nie uganiać się w deszczu po tej dziczy za uwodzicielem za pięć groszy. Może weźmiesz to pod uwagę, ty nieznośny pajacu!

Nie do końca zdawała sobie sprawę, że wykrzykiwała te wszystkie głupstwa, aby przegnać ponure myśli. Obserwujący ją mężczyźni stojący na skraju lasu lekko się uśmiechali patrząc na nią. Ich uśmiechy nie były jednak miłe.

Ylva przeszła przez trzęsawisko. Tu też nie było Madsa. Tylko ślady pozostawione przez kogoś, kto przewrócił się jak długi na ziemię i komu ręce zapadły się głęboko w błoto.

Ylva wyobraziła sobie pedantycznego Madsa w tej sytuacji i zachichotała.

No, tak! Dwie drogi! Co robić?

- Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek... - głośno wyliczała Ylva.

- Mads, ty kretynie, wychodź natychmiast! Nie jesteś aż tak pociągający, żebym miała zamiar cię szukać. Mam dla ciebie wiadomość od komisarza policji. Od pana komisarza Alfredsena z Oslo!

A co to znowu był za dźwięk? Gdyby ta myśl nie wydawała się jej nazbyt absurdalna, mogłaby twierdzić, że to odgłos odbezpieczanej broni.

Zaśmiała się sztucznie i hałaśliwie.

- Słyszałeś to, Mads? Nawet las podskakuje ze strachu na samo słowo policja!

Och, nie. Sytuacja naprawdę nie była zabawna. W tej chwili zresztą nic nie było zabawne. Ylva zwątpiła: przemoczona i sama w tych ponurych ciemnościach. Jedyny plus, to że upał ustępował. Im wyżej szła, tym powietrze stawało się coraz chłodniejsze. Wkrótce będzie na nią wiał zimny wiatr od strony gór. Najlepiej byłoby odnaleźć Madsa, dopóki jeszcze osłania ją las.

Ale gdzie on jest? A jeśli siedzi w domu Torsteina i je ciepłą, smaczną kolację, podczas gdy ona...

Ach, do licha, nagle poczuła się taka samotna!

Co powinna zrobić? Zawrócić? Ta myśl była najbardziej kusząca. Ta jej wyprawa nie miała przecież sensu!

Ylva odbiła się mocno, robiąc wielki krok do przodu. Coś się poruszyło w lesie, coś ciemnego i groźnego, i...

E, tam. Zaczynam mieć przywidzenia.

Nagle daleko, daleko z przodu usłyszała coś, co mogło być jękiem albo okrzykiem wyrażającym lęk. Zamarła nasłuchując. Musiała mieć serce gdzieś w uszach, bo słyszała jego szybkie, mocne uderzenia.

Trochę niepewnie zaczęła iść w tę stronę, z której do biegł okrzyk.

- Mads?

Znowu rozległ się za nią jakiś trzask. Poganiana lękiem przebiegła kilka metrów, ale za chwilę się opanowała.

No, w każdym razie teraz znalazła się na jakiejś drodze, więc równie dobrze mogła iść dalej.

Nie miała już żadnych wątpliwości. Ktoś podążał lasem równolegle do niej, stąpając szybko i ostrożnie. Naraz na drodze przed nią coś się pojawiło.

Tak jakby ktoś chciał jej zajść drogę!

Dlaczego się nie pokazał?

- Mads, co ty sobie właściwie wyobrażasz?

Jeszcze jeden! Po drugiej stronie drogi.

Ylva rzuciła się w las. Żaden z mężczyzn nie był na tyle wysoki, żeby mógł to być Mads.

Nie miała już zamiaru udawać odważnej, zaczęła biec. Szybko jednak zrozumiała, że prześladowców było wielu. Na litość boską, co to miało być? Koszmarny sen, czy może w Myrsökket miało dojść do nowego morderstwa? Dopiero teraz zrozumiała, że przed chwilą słyszała krzyk Madsa i że ona znalazła się w takiej samej sytuacji jak on. Straciła rozum. Rzuciła się, jak się jej wydawało, w jego stronę, ale te mroczne postacie najwyraźniej chciały ją zepchnąć znowu na trzęsawisko. Pośliznęła się na mokrej trawie i zatrzymała dysząc ciężko. Otoczyli ją. Było ich czterech. Stali w milczeniu niedaleko niej. Ylva czekała skulona, jakby szykując się do skoku.

- Czego ode mnie chcecie? - zawołała z wściekłością.

Nie odpowiedzieli.

- Kim jesteście? Ludźmi czy duchami?

Nie potrafiła ich rozpoznać. Nagle zaczęli się do niej zbliżać. W panice rozejrzała się wokół, a potem podjęła rozpaczliwą próbę wyrwania się z matni. Z siłą, o jaką sama siebie by nie podejrzewała, odepchnęła tego, który stał najbliżej. Wydostała się z pułapki! Ile sił w nogach, pobiegła przez ociekający wodą las. Wciąż jednak słyszała podążających za nią prześladowców.

Ylva zaczęła biec na oślep. Drogę zagrodził jej niewielki strumyk, ale bez namysłu rzuciła się na ziemię, przylegając mocno do jego kamienistego brzegu. Kiedy ścigający ją minęli, znowu poderwała się na nogi i ruszyła w przeciwną stronę.

Usłyszała ich gniewne okrzyki, kiedy odkryli jej podstęp, ale byli daleko od niej. A jednak są żywymi stworzeniami, pomyślała Ylva.

Mimo wszystko to chyba jakieś pocieszenie.

Teraz już nie wiedziała, gdzie jest. Teren stał się nierówny i trudniej dostępny. Potem zobaczyła coś, co przestraszyło ją jeszcze bardziej - więcej czarnych postaci.

Ile ich mogło być?

Po raz kolejny zmieniła kierunek, ale i tak dogonił ją jeden z mężczyzn. Krzyknęła głośno, przerażona, uderzyła go, poczuła, że na ramieniu, tam gdzie ją chwycił, podarła się jej sukienka. Oswobodziła się jednym szarpnięciem.

Nawet nie przypuszczała, że potrafi tak szybko biegać. Dostrzegła kilka świerków i pospieszyła w tę stronę, bo uznała, że łatwiej będzie się tam ukryć. Wtedy właśnie w oddali zamajaczył jakiś kształt. Mogło to być zbocze górskie, ale mógł to też być dom.

Dom tutaj?

Tak, zobaczyła jeszcze jeden!

Jesienne pastwiska? Być może. Tak, to na pewno były one. Ale i tak nie zdoła tam dotrzeć. Leżały zbyt daleko, a poza tym jakie by tam znalazła schronienie?

Ylva zaszlochała. Czuła, że za moment zabraknie jej powietrza w płucach. Obejrzała się, by sprawdzić, jak daleko są prześladowcy, i wtedy nagle ziemia umknęła jej spod nóg.

Wyciągnęła ręce, żeby się czegoś przytrzymać, ale to nie pomogło. Staczała się z kamienistego zbocza, raniąc się boleśnie, zachowała jednak tyle przytomności, żeby powstrzymać krzyk. Mogło się zdarzyć, że nie zauważyli jej zniknięcia.

W końcu zatrzymała się i odważyła się otworzyć oczy.

Odniosła wrażenie, że leży na dnie jakiegoś wąskiego parowu. Rozbita, krwawiąca i przemoczona do suchej nitki. Na szczycie panował jednak spokój. Nikt nie zauważył, jak spadała.

Wtedy dopiero Ylva zareagowała na to, co się stało. Drżała na całym ciele i musiała naprawdę wiele wysiłku włożyć w to, żeby głośno nie jęczeć. Była pewna tylko jednego: wiedziała, że niezależnie od tego, gdzie biegła, nie zbliżyła się ani trochę do Madsa.

Co dziwne, nie wyobrażała sobie Madsa w roli wybawcy. Mimo że był postawnym, silnym mężczyzną (nie znała co prawda siły jego mięśni), zastanawiała się teraz tylko nad tym, czy to raczej nie on potrzebuje jej pomocy. Nie wierzyła, by mógł poradzić sobie podczas tego polowania na czarownice na pustkowiu. On umiał walczyć tylko na polu salonowej konwersacji.

Ylva znowu zamarła, a strach powrócił ze zdwojoną siłą. Na szczycie góry ktoś stał i patrzył na nią.

Tego było już za wiele jak na siły Ylvy. Ze stłumionym jękiem obróciła się twarzą w stronę moczarów, zacisnęła powieki i zakryła twarz rękami. Leżała tak, skulona, oczekując najgorszego.

ROZDZIAŁ XVII

Zagadkowy mężczyzna

Chociaż nic nie słyszała ani nie widziała, czuła, że mężczyzna schodzi na dół. Z każdym jego krokiem staczały się na nią z góry drobne kamyczki. Przerażona Ylva z trudem łapała powietrze.

Już był na dole. Postawił stopę blisko jej ramienia. Och, pomocy, pomocy, umieram...!

Nic się nie stało. Kucnął blisko niej. Co zamierzał zrobić? Ugodzić ją nożem?

Kiedy wziął ją za ramię, wzdrygnęła się gwałtowni i krzyknęła krótko. Ale jego ręka była taka delikatna, że kiedy spróbował ostrożnie ją obrócić, nie stawiała oporu. Zdjął jej ręce z uszu.

- Mnie się boisz?

Na dźwięk tego głosu Ylva doznała szoku. Otworzyła szeroko oczy.

- To ty? Ty istniejesz? Żyjesz?

Uśmiechnął się swoim spokojnym uśmiechem. Ylva zaszlochała z ulgą. Uniósł ją ostrożnie i przyciągnął do siebie, pełen zrozumienia dla jej stanu.

- Kochany! - wyszeptała tylko. - Kochany, kochany, kochany!

- Dobrze już, dobrze - uspokajał ją łagodnie. - Mogą cię usłyszeć.

Popatrzyła na niego.

- Nie byłeś z nimi?

Nie odpowiedział wprost.

- Chodź już! Musimy się stąd wydostać.

- Nie chcę, żebyś się z mojego powodu narażał na niebezpieczeństwo - sprzeciwiła się Ylva.

- Nikt mi nic nie zrobi - zapewnił.

- Ale dlaczego mnie ścigają?

- Jako dziennikarka jesteś dla nich niebezpieczna.

- Ale przecież miałam dziś wyjechać. Nie chcę się wtrącać w całą tę sprawę.

- Oni o tym nie wiedzą. A poza tym tak naprawdę nie przejmują się ani tobą, ani twoją przyjaciółką. Najbardziej obawiają się tej trzeciej osoby.

- Madsa. Gdzie on jest?

- Teraz się o niego nie martw! Chodźmy, nie ma czasu!

Nie zadawała już więcej pytań. Wziął ją za rękę i zaczęli się wspinać w górę wąwozu. Dobrze się rozejrzał, zanim wyszli na odkryty, porośnięty jedynie trawą teren.

Po kilku zaledwie krokach skrył się za dużym kamieniem, pociągając ją za sobą. W niewielkiej odległości przebiegło kilku mężczyzn z bronią w ręku.

Ylva siedziała bez ruchu, oparta o kamień. Czuła bliskość nieznajomego ze snu, widziała jego szczupłą twarz tuż przy swojej. Już się nie bała, odczuwała ogromny spokój i niezmierną radość. Był prawdziwy i był z nią, chronił ją przed tym wszystkim, czego nie mogła zrozumieć, przed całą nienawiścią, jaka zwróciła się przeciwko niej.

- Możemy iść dalej - szepnął. Przekradali się powoli przez las. Ponieważ Ylva była przemoczona, prawie nie zauważała, że pada. On miał na sobie nieprzemakalną kurtkę i kalosze. Wtem na ich drodze wyrosła szczytowa ściana starego szałasu pasterskiego. Obok stała rozpadająca się obora. Nieznajomy otworzył drzwi niskiego domku mieszkalnego i gestem zaprosił Ylvę do środka.

Wewnątrz panowały ciemności i pachniało świeżym chrustem jałowcowym. Mężczyzna zapalił staroświecką lampę naftową wiszącą u sufitu. W jej świetle zobaczyła twarz o ciemnych oczach i zapadniętych policzkach. Ostrożnie osłonił płomień kloszem. Pomieszczenie powoli się rozjaśniało; szerokie deski podłogowe, solidny stół z jasnego drewna i duże palenisko, wypełnione jałowcowym chrustem. Sufit podpierały potężne, okrągłe bale.

Zasłonił okna, zamknął drzwi na klucz i odwrócił się do niej.

- Nawet nie wiem, jak masz na imię - rzekł z uśmiechem.

Powiedziała, jak się nazywa.

- Ylva? - Popatrzył na nią w zamyśleniu. - Słodko i romantycznie... Tak, w każdym razie pasuje do ciebie.

Nagle poczuła się bardzo zażenowana. Te ich krótkie spotkania wprost przepełniało uczucie. Z zakłopotaniem przypomniała sobie, co mówiła ostatniej nocy. Kierowała swoje słowa do postaci ze snu, nie do żywego nieznajomego.

- A ty? - zapytała, rumieniąc się. - Jak się nazywasz?

- Nie wiesz? - zdziwił się. - Nie wiesz, kim jestem?

- Nie. Wydawało mi się, że wiem, nie błam pewna. Ale myliłam się. Jesteś pełen tajemnic, a mężczyzna, za którego cię brałam, jest równie tajemniczy. Jednak nie są to te same tajemnice. Mianowicie on nie żyje, a poza tym twoje ręce...

- Nie myśl o nich - uśmiechnął się lekko. - Jak sądziłaś, kim jestem?

- Christen Borgestad.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Podszedł do niej trochę bliżej. Ujął jej twarz w dłonie.

- Tak. Jestem Christen Borgestad.

Oczy Ylvy rozszerzyły się ze zdumienia.

- Jesteś pewien, że żyjesz?

- Najzupełniej pewien. Czy tego nie czujesz?

Czuła ciepło jego rąk na swoim ciele. Wydawało się jej nagle, że pokój jest strasznie mały, że w powietrzu panuje ogromne napięcie spowodowane ich intensywnymi uczuciami.

- Tak. Oczywiście, że tak! Czy... to jest pastwisko... Södra Borgestad?

Kiedy odsunął dłonie, odzyskała równowagę.

- Tak - odparł. - Jedyny dom, który nadaje się do użytku. Niewiele zostało z całej zagrody. Jesteś przemoczona i podrapana. Pożyczę ci jakieś moje ubrania.

Znalazł koszulę w czerwoną kratę i białe spodnie.

- Są za duże, ale na pewno będzie ci cieplej. Możesz się przebrać w alkowie.

Zrobiła tak, jak powiedział, podwinęła rękawy i nogawki i pozwoliła, żeby zajął się jej mokrą i podartą sukienką. Powiesił ją pod sufitem, żeby wyschła. Potem wyjął apteczkę.

- Usiądź tutaj. Zobaczę, co z twoim łokciem.

Podczas gdy on przemywał jej rany, Ylva śledziła wzrokiem jego wyrazistą twarz. Była bezgranicznie szczęśliwa tylko z tego powodu, że mogła na niego patrzeć. Wszystko inne natomiast wprawiało ją w zakłopotanie.

- Tak niewiele z tego rozumiem. Kto nas ściga?

- Cała wieś.

- Dlaczego?

- Nie mogę ci tego powiedzieć.

Westchnęła.

- Wiemy, kto jest mordercą - stwierdziła. - To musi być ten, którego wszyscy słuchają i przed kim się płaszczą, ten, kto opiekuje się spadkiem Vilde - Knuta, kogo słucha nawet miejscowa policja...

Lekki uśmiech zagościł na ustach Christena Borgestad. Ale nie było w nim radości.

- Chociaż Torstein ma innego kozła ofiarnego - kontynuowała w zamyśleniu Ylva.

- Wiem o tym.

- Kogo?

- Jest przekonany, że ja to zrobiłem - odrzekł cicho Christen.

ROZDZIAŁ XVIII

Przerażający wzór

Siri szybkim krokiem chodziła w tę i z powrotem po pokoju Jona Huusa. Przeszła się bez celu po mieszkaniu, a potem zmywając kilka rondli próbowała odgadnąć, jakie przedmioty gospodarstwa domowego pochodziły z czasów krótkotrwałego małżeństwa. Podświadomie krytykowała przy tym gust byłej pani domu.

On wziął rozwód! Dlatego że się nie nadawał do małżeństwa. I jego żona się z tym pogodziła? Najwyraźniej dość chętnie.

Dziwne!

Co się właściwie stało tam w górach? Siri przypomniał się nagle wystrzał, który słyszała po południu. A jeśli...

Nie, oczywiście, że nie! Coś takiego po prostu nie mogło się wydarzyć.

A jeśli tak? Tutaj w Myrsökket może się wydarzyć wszystko.

Jeżeli ten wystrzał... och, nie! Nie chciała nawet o tym myśleć, ale jeżeli... Ylva mogła nie zdążyć tam dotrzeć. W takim razie musiało chodzić o Madsa.

Mads.

Co właściwie czuła, zastanawiając się nad tym? Szok, oburzenie? Na pewno, ale co jeszcze?

Mads, jej wielkie marzenie od wielu lat, stał się w tych górach jakiś odległy. Nie wytrzymał porównania z... z całą surową naturą, z tymi pod każdym względem silnymi mężczyznami.

Nie znaczyło to jednak, że było jej obojętne, czy żyje, czy został zabity. A może błąka się samotny w obcym lesie?

Chociaż nie! Kamień spadł jej z serca. Ci ludzie ścigali go przecież także wtedy, gdy w górach znalazł się Jon Huus. A to było już po wystrzale.

A jeśli Jon kłamał, żeby ją oszczędzić?

Nie, nie Jon Huus. Był na to za uczciwy.

Siri zatrzymała się. Kiedy nareszcie przyjdą? Chętnie poszłaby do Torsteina, tego spokojnego, zawsze miłego człowieka, ale Jon nie pozwolił jej wychodzić. Zrobiło się ciemno. Co, na litość boską, tak długo tam robili?

Jon Huus miał regał pełen książek. Może czas będzie mijał szybciej, jeśli znajdzie sobie coś do czytania?

Wyciągnęła książkę na chybił trafił. Dotyczyła sadzenia drzew. Mogła sobie ją darować. Z takim zniecierpliwieniem odstawiła ją na półkę, że razem z nią wsunęła głęboko tom stojący obok.

Do licha! Poza tym nad książkami było mało miejsca. Nie udało się jej dosięgnąć palcami wepchniętego głęboko tomu. Ponieważ była z natury pedantyczna, wyjęła część poradników na temat leśnictwa, żeby mieć lepszy dostęp.

Z tyłu leżało więcej tomów. Co za niedbalstwo! Chociaż wyglądało to prawie tak, jakby zostały tam odłożone celowo, tak ładnie były ułożone w stos.

Siri wyjęła cały stosik. Coś takiego! To były przecież jakieś książeczki oszczędnościowe i inne prywatne papiery wartościowe. Czuła się strasznie! Doprawdy, nie miała zamiaru tu węszyć.

Jon oczywiście sądził, że był to bezpieczny schowek. Kogo poza nim samym mogły interesować nudne książki o leśnictwie?

Nagle zmarszczyła brwi. Kiedy miała odłożyć na miejsce książki i dokumenty, zobaczyła, że jedna książka, największa i leżąca na samym dole, wcale nie była podobna do pozostałych. Była stara, bardzo stara. Najstarsza z książek, jakie Siri kiedykolwiek widziała.

Ostrożnie ją otworzyła i popatrzyła na stronę tytułową. Była napisana odręcznie, podobnie jak reszta.

Sprawa lądowa...”

Nie. To było oczywiście s, a nie l! Ludzie musieli być kiedyś bardziej inteligentni, skoro umieli czytać te trudne litery.

Sprawa sądowa...”

Siri otworzyła szeroko oczy. O Boże! Czyżby to był...?

Zaczęła czytać, dokładnie sylabizując. Język był trudny, litery starodawne, a pismo pełne zakrętasów. W każdym razie udało się jej rozszyfrować datę.

1829.

Odłożyła książkę. Wtedy spostrzegła, że wypadło z niej na podłogę kilka luźnych kartek.

Trzymała w ręku zaginiony protokół rozprawy!

Czyżby Jon Huus był złodziejem?

Nie, w to nie mogła uwierzyć! Kiedy pozbierała rozrzucone kartki, zobaczyła, że najwyraźniej były pisane przez kobietę, i to stosunkowo niedawno. Jego żona? Nie. Nie, była tego pewna!

Jedna z kartek zawierała list, zaczynający się od słów: „Dobry Boże, pomóż nam, pomóż nam, kochany Boże!” Ciąg dalszy był bardzo zbliżony do tego, co cytował Torstein Vile z listu swojej żony.

Siri nie chciała posunąć się do tego, żeby go przeczytać. Czuła się i tak wystarczająco podle dlatego, że od razu nie odłożyła wszystkich papierów z powrotem.

Natomiast księga z protokołem przesłuchania była własnością publiczną. Tak, to chyba Kari Vile ją zabrała, ale dlaczego?

Siri usiadła na kanapie w ten sposób, żeby widzieć drogę do lasu, ponieważ nie chciała, żeby Jon ją zaskoczył, po czym zaczęła czytać.

Trwało to bardzo długo, ale z czasem przyzwyczaiła się do charakteru pisma i języka. Wtedy zaczęło iść szybciej. W księdze było kilka protokołów ze spraw sądowych i kiedy nareszcie doszła do sprawy Vilde - Knuta Vile, zobaczyła, że jest najkrótszy. A w takim razie rozprawa też musiała być przeprowadzona dość pobieżnie. Chciano chyba jak najszybciej pozbyć się z tego świata takiego potwornego przestępcy.

Siri czytała sylabizując. Musiała zapalić lampę. Zrobiło się ciemno, a ona zbliżała się do wieku, w którym konieczne stają się okulary (chociaż nie chciała się do tego przyznać). Kilka celnych spostrzeżeń na temat Vilde - Knuta, pochodzących od samego protokolanta, rozbawiło ją na krótką chwilę, ale poza tym nie było się z czego śmiać. Torowi Vile, w przeciwieństwie do jego buńczucznego, pyszałkowatego ojca, poświęcono tylko kilka słów. Opisano go jako małomównego, zamkniętego w sobie i spokojnego młodzieńca. O tym, że procesy i kary w tamtych czasach były barbarzyńskie, wiedziała już wcześniej, ale pomimo to głęboko nią wstrząsnęła ta krótka relacja.

Jednakże w dalszym ciągu nie rozumiała, dlaczego księga została skradziona i ukryta. Dopiero gdy przeczytała jedno jedyne zdanie...

- Ale to chyba niemożliwe? - mruknęła do siebie. - „Kiedy Vilde - Knut wszedł na szafot...”

Przeczytała ponownie całe zdanie do końca, bezgłośnie wymawiając słowa.

- Nie! - powiedziała stanowczo. - Nie rozumiem tego!

Czy to nie potwierdza mojego wewnętrznego niepokoju, obawy przed czymś przerażającym?

Siri oderwała się od lektury i zaczęła rozmyślać. Myślała tak intensywnie, że prawie rozbolała ją głowa, a im więcej myślała, tym większy lęk ją ogarniał.

- Musi mnie mylić pamięć - szepnęła. - Musi mnie mylić pamięć! A jednak nie.

I jeszcze coś, co powiedziała Kari Vile, wryło się jej w pamięć. Jej słowa na łożu śmierci: „Christen miał...”

Nie, jak to się ze sobą łączyło?

Drżącymi rękami wyjęła kartkę z dziwną figurą, którą Kari zostawiła Torsteinowi.

I nagle wyobraziła sobie, co może oznaczać rysunek. Okropne, straszliwe wyobrażenie.

Na próbę umieściła na niej brakujące litery...

Jej oczom ukazał się budzący grozę wzór. Jeszcze nie potrafiła tego wszystkiego w pełni ogarnąć. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy wyjmowała z książki obie luźne kartki. One też były zapisane pismem Kari. Położyła je obok siebie na stole, ale ponieważ drżały jej ręce, musiała próbować kilka razy, zanim jej się to udało.

Znajdowało się na nich kilka dziwnych zestawień. Ale Siri widziała wcześniej takie rzeczy i wiedziała, co oznaczały.

Zorientowała się, że pierwsza kartka nie zawierała nic ciekawego. Ale druga!

Siri poczuła, że podłoga kołysze się pod nogami. Zrobiło jej się słabo.

Drugi arkusz... Jej najgorsze obawy przerodziły się w straszliwą, nie do zniesienia pewność.

- Dobry Boże! - westchnęła gwałtownie. - Dobry Boże!

To przecież musi oznaczać...

Przysunęła do siebie obie kartki. Potem położyła na nich figurę z literami.

- Zgadza się - szepnęła. - Miałam rację. Och, mój Boże, oszczędź mi tego! Pozwól mi niczego więcej nie rozumieć! Nie wytrzymam!

Ale nie dało się już zawrócić myśli. Siri przycisnęła rękę do ust, żeby nie krzyczeć w głos. Zawrót głowy sprawił, że pociemniało jej w oczach. Zataczając się doszła do łazienki, gdzie upadła na kolana. Czuła się okropnie! Odnalazła po omacku krany i obmyła twarz zimną wodą.

W końcu na tyle odzyskała władzę w nogach, że mogła się podnieść. Pojękując, weszła chwiejnie do pokoju.

Nie zniosę więcej, nie zniosę więcej! Och, ci wszyscy nieszczęśnicy! Torstein, Jon, cała dolina... i ten biedny, nieszczęśliwy Christen Borgestad!

Podniosła głowę.

A kim my jesteśmy? Wdzieramy się w ich życie, depczemy ich dumę i odwagę. Tylko po to, żeby napisać artykuł do brukowca, którym będą się przy śniadaniu delektować niemądrzy ludzie w całym kraju? Nie można do tego dopuścić!

Nagle owładnęła nią przemożna chęć działania. Z twarzą zalaną łzami biegała, gasząc lampy, odkładając na miejsce dokumenty i książki, tak by regał wyglądał jak przedtem. Później zgasiła ostatnią lampę, zamknęła drzwi na klucz i pobiegła pod górę w stronę lasu, mijając jasne, zapraszające okna Torsteina.

Mads! prosiła w duchu. Przestań, Mads. Ty nie możesz się o tym dowiedzieć. Nie ty! Wstrzymaj dochodzenie, zanim zrozumiesz, jak to wszystko jest ze sobą powiązane! Dlatego, że ty możesz zepsuć wszystko, wszystko, ty z twoimi powierzchownymi osądami i pogardą dla ludzi. Z twoim zimnym cynizmem... Mads, to jest niebezpieczne! Tej sprawy nie można wydobyć na światło dzienne!

Otoczył ją las. Największe chmury już się przetoczyły; teraz padał drobny, równomierny deszcz. Lipcowa noc była mroczna i tajemnicza. Na dole we wsi kobiety kończyły przygotowania do przeniesienia się w góry. W większości domów paliło się światło. Tam wiedziano, co się dzieje w lesie, i czekano...

A w lesie znaleźli się wszyscy uczestnicy dramatu: Siri - po to, żeby powstrzymać Madsa, Jon, żeby znaleźć Ylvę, Ylva, żeby przekazać Madsowi wiadomość o tym, że musi przerwać swoje śledztwo, mężczyźni ze wsi polujący na Madsa i sam Mads w pogoni za sensacją, która zapewniłaby tytuły na pierwszej stronie „Wiadomości”!

Ukryte w gałęziach drzew ptaki słuchały w zadziwieniu i lęku kroków samotnej kobiety zmierzającej w górę. Te kroki i jej niepohamowany płacz były jedynymi odgłosami zakłócającymi ciszę w niższym paśmie lasu.

Szukałam zbyt głęboko, myślała Siri. Szukałam w jednym z grobów, które dzisiaj odwiedziłam, i znalazłam rzecz najstraszniejszą!

Musiała się pospieszyć. Zrozpaczona popatrzyła w górę w stronę nie kończącego się wzniesienia. Nie może się spóźnić!

A w górach, w pobliżu górskiego grzbietu, nieprzerwanie trwała obława.

ROZDZIAŁ XIX

Christen Borgestad

Łagodne światło lampy naftowej padało na twarz Christena Borgestad. Nie, nie jest chyba ładny w potocznym rozumieniu tego słowa, pomyślała Ylva. Ale wydaje się taki sympatyczny!

- Torstein podejrzewa ciebie?

- Niestety, tak.

- Ale... ale... Ach, teraz rozumiem!

- Co?

- Powiedział, że nie żyjesz. Powiedział też, że spotkała cię najbardziej haniebna śmierć, że umarłeś w ich pamięci.

- Tak. Miał na myśli to, że dla niego umarłem pod względem duchowym.

Ylva kilkakrotnie otwierała i zamykała usta, a kiedy nareszcie się odezwała, wcale nie były to słowa, które miała zamiar wypowiedzieć.

- Jestem głodna.

Przyjął z uśmiechem tę jej szczerość. Wstał z miejsca.

- Ależ oczywiście! Przepraszam! A co byś zjadła? Nie mam co prawda nic specjalnego, ale...

- Pozwól, że ci pomogę - powiedziała, idąc za nim do małej wnęki kuchennej. - Masz herbatę? To świetnie, gdzie są filiżanki? Myślę, że w tym czasie powinieneś mi lepiej wytłumaczyć swoje słowa.

Włączył kuchenkę gazową i nalał wody do rondelka. We wnęce było ciasno, ale Ylva nie miała nic przeciwko temu. Stwarzało to intymny nastrój wzajemnej przynależności.

- Co chcesz wiedzieć? - zapytał Christen, starając się nie wchodzić w drogę Ylvie, ale nie było to łatwe, ponieważ ona robiła wszystko, żeby go niby przypadkowo dotknąć.

- Mnóstwo rzeczy! Wszystko! Zacznijmy od najprostszego: Jak wchodziłeś do mojego pokoju?

- Nie, to zbyt proste! To był przecież pokój, w którym kiedyś mieszkałem.

- Oczywiście, do licha, jest zamykany na zamek patentowy! Miałeś naturalnie własny klucz. Ale czego tam szukałeś?

- Pierwszej nocy właśnie wróciłem z Oslo. Nie, cukier stoi tam. Przepraszam za brak porządku w szafkach. Ponieważ wszyscy spali, wśliznąłem się, żeby poszukać sprzętu wędkarskiego, ale już go tam nie było. Naprawdę się zdziwiłem, kiedy cię zobaczyłem.

- A następnej nocy?

Pochylił się nad kuchenką gazową.

- Było... było coś tak urzekającego w naszym pierwszym spotkaniu. Twoja pełna akceptacja mojej obecności. Nasz wzajemny kontakt. Ja... po prostu chciałem cię znowu zobaczyć. Gniewasz się?

Ylva stanęła nieruchomo.

- Nie. Pragnęłam, żebyś przyszedł, przecież wiesz. Najpierw myślałam, że pochodzisz z jakiegoś dziwnie realnego snu. Później prawie uwierzyłam w to, że jesteś duchem.

Uśmiechnęła się zażenowana, a on znowu popatrzył na nią pełnymi ciepła oczami.

- To z powodu twoich ubrań - ciągnęła - sądziłam, że mają w sobie coś dziewiętnastowiecznego. Aksamit...

- Nie sądzę, żeby mieli w tamtych czasach manczester.

- Nie, raczej nie. Zapomniałam, że współczesna moda ma wiele wspólnego z późnym romantyzmem. Długie, ciasne kurtki... wysokie kołnierze i mnóstwo włosów. A poza tym ten nastrój, to tajemnicze, czarowne światło wczesnego dnia. Nie mówiąc już o fantastycznym zdarzeniu w zagrodzie Södra Borgestad tego samego dnia. To musisz wyjaśnić!

Ach, te jego oczy, kiedy się uśmiechał! Dodawały jej sił!

- Byłem w tamtym domu - wyjaśnił. - On nie jest aż tak zniszczony, jak myślałaś. Byłem tam od dłuższego czasu i dlatego moje ślady od strony lasu nie były widoczne. Kiedy chodziłaś, odkrywając nowe miejsca, usłyszałem, jak rozmawiasz z krzewem róży, wyciągnąłem ,rękę przez okno, zerwałem jeden kwiat, wyszedłem na kamienne płyty i położyłem go na twoim wierszu. Podobałaś mi się wtedy, Ylvo, i głównie dlatego chciałem wrócić do ciebie w nocy. Oczywiście, że zdawałem sobie sprawę, że nie miałaś pewności, czy istniałem naprawdę, czy nie. Czy cię przestraszyłem?

- Tak, ale wiesz co, prawie marzyłam o tym, żebyś okazał się jakąś nadprzyrodzoną istotą.

- Dlaczego? - zapytał zdziwiony.

- Dlatego, że wtedy byłbyś tylko mój, nikomu by się nie udało odebrać mi ciebie. Żywi mężczyźni zawsze gdzieś mają jakąś kobietę.

- Nie ja. Ktoś taki jak ja nie ma prawa się z nikim wiązać.

Tak bardzo chciała zapytać, dlaczego, ale zdawała sobie w pełni sprawę, że i tak znalazła się na bardzo niebezpiecznym gruncie.

- Christen - zaczęła siląc się na obojętność - miałeś zamiar wrócić dziś w nocy?

Dlaczego tak długo milczał?

- Chciałaś tego? - zapytał w końcu. .

- To ja pierwsza zapytałam!

- Chyba bym przyszedł.

- To dobrze - szepnęła uradowana Ylva.

Teraz on zajął się krojeniem chleba, a ona przygotowywała kanapki.

- Wydaje się, że jesteś przyzwyczajony do tego, żeby samemu sobie radzić - zaśmiała się nerwowo.

- O, tak. Musiałem się nauczyć.

- Nie chcesz o tym trochę opowiedzieć? Więc zostałeś sierotą i zaopiekowała się tobą pewna rodzina. Torstein i Kari Vile, prawda?

- Tak. Nie byli już tacy młodzi i nie mieli nadziei na własne dzieci, ale jak wiesz, często tak bywa, że kiedy się zrezygnuje z prób i przygarnie obce dziecko, przychodzi na świat własne.

- Słyszałam o dzielącej was różnicy wieku.

- To prawda, ale oni okazali mi taką wielką dobroć, zamierzali mnie formalnie zaadoptować i tak dalej, ale później zdarzyło się coś złego...

- Popełniłeś głupstwo w dobrej wierze i wyjechałeś. Jon tak powiedział.

- Tak, byłem młody i źle postąpiłem.

- Ale co właściwie zrobiłeś?

Stał pogrążony w myślach.

- Nie mogę ci tego powiedzieć.

Ylva straciła odwagę.

- Nie masz do mnie dość zaufania?

Christen pogłaskał jej policzek.

- Jest między nami coś pięknego, Ylvo, wiesz o tym. Ale znam cię zaledwie od dwóch czy trzech dni, lub, jeśli wolisz, nocy, a są sprawy, o których nie ma się prawa opowiadać.

- Nie, oczywiście, że nie. Głupio z mojej strony, że pytałam. Nie mogło w każdym razie chodzić o jakiś drobiazg - odezwała się Ylva, wnosząc do pokoju kanapki. - Nie sądzę, żeby taki człowiek jak Torstein Vile mógł rozgniewać się na sierotę do tego stopnia, żeby go wyrzucić z domu i zerwać jego fotografię ze ściany.

Twarz Christena Borgestad pozostawała w cieniu.

- Nie, nie chodziło o drobiazg - odrzekł cicho.

- A później? Co zrobiłeś później?

- Pojechałem do Oslo. Próbowałem radzić sobie o własnych siłach na tyle, na ile potrafiłem. Dostałem stąd zresztą sporą pomoc. Wiele osób, między innymi Erik Bjor, przysyłało mi początkowo pieniądze. Potem zaczęło mi się dobrze wieść i już nie potrzebowałem wsparcia. Jestem projektantem reklam.

- A więc w Myrsökket są też talenty artystyczne?

Uśmiechnął się do niej, a ona stała nieruchomo uszczęśliwiona.

- Nie, Ylvo. Te talenty odziedziczyłem po matce.

Bezwiednie przeniosła spojrzenie na jego ręce.

- Być może urodziłeś się, zanim wyszła za Larsa Borgestad?

- Nie, należę do rodu Borgestad. Chociaż Natalie Bjor robiła wszystko, żeby oczernić moją matkę. Mój ojciec wrócił w rodzinne strony od razu z żoną i dzieckiem, rozumiesz, nie ożenił się z nikim z Myrsökket. Natalie Bjor twierdziła, że byłem bękartem i to było dla mojej matki zbyt bolesne. Wszyscy się od niej odsunęli, została zupełnie sama, była przy tym wrażliwa i chorowita.

- Ale czymś takim ludzie się obecnie nie przejmują?

- Nie znałaś Myrsökket za czasów panowania tej wiedźmy. Ale widzisz, ten, kto się tu kiedyś wychował, zawsze tęskni do tego miejsca, a poza tym ono należy do mnie. Södra Borgestad mimo całej swojej ruiny jest moja! Nie wolno mi się tylko tutaj pokazywać.

- I godzisz się z tym?

- Tak, godzę się.

Ylva popatrzyła na niego w zamyśleniu. Co takiego zrobił we wczesnej młodości, że go wypędzono ze wsi i że on to akceptuje! A to, że między innymi Erik Bjor utrzymywał go na wygnaniu, pachniało łapówkami i innymi ciemnymi sprawkami.

- Ale czasami musisz tu wrócić?

- Nie mogłem się oprzeć. Musiałem znowu wszystko zobaczyć.

Zagotowała się woda na herbatę i Christen wlał ją prosto z rondelka do filiżanek. Ylva patrzyła nieobecnym wzrokiem.

- Nie po raz pierwszy wróciłeś do domu - odezwała się powoli. - Byłeś tutaj, kiedy zamordowano Pedera. On cię widział w pobliżu pastwisk. Co tam robiłeś, Christen?

Wykonał tak gwałtowny ruch, że woda na herbatę rozlała się na stół.

- Nie chcę rozmawiać o trzęsawisku ani o białych kamieniach - powiedział ostro, wynosząc rondel do kuchni. - Nie mogę! Po śmierci Pedera zostałem wezwany na przesłuchanie. To był jedyny raz, kiedy opowiadałem o tym, co się tam wydarzyło.

- Przepraszam cię, Christen - odezwała się cicho Ylva. - Nie wierzę, że ty to zrobiłeś.

Starł wodę ze stołu, po czym usiedli wygodnie. Czuli się wspaniale w domowej atmosferze, jaka się tu wytworzyła. Ylva opowiadała o swoim życiu, a on o swojej pracy. Szok po pościgu zaczął z wolna ustępować.

Ylva bezwiednie zaczęła snuć plany na temat tego, co mogliby zimą robić w Oslo. Wtedy położył rękę na jej dłoni i popatrzył na nią błagalnym wzrokiem.

- Zapomniałaś, co powiedziałem dziś w nocy, Ylvo? Ty i ja nigdy nie będziemy do siebie należeć. Istnieje przeszkoda nie do pokonania...

Urażona i zawiedziona ucichła.

- Jaka? - spytała po chwili.

- Nie jesteś dziewczyną, którą się traktuje jak zabawkę, a między nami nie może nigdy dojść do czegoś poważnego. Dźwigam zbyt ciężkie brzemię i nie chcę cię wciągać w nieszczęście. Nie chcę! Nie chcę patrzeć na to, jak cię to niszczy.

- Ech, myślisz o tych bzdurach, które w nocy wygadywałam o chłopakach - powiedziała lękliwie Ylva. - To było strasznie dziecinne...

- Nie! - zaprzeczył gwałtownie. - Nie, jeśli chodzi o ciebie. Zobaczysz, kiedyś znajdziesz kogoś, kogo naprawdę pokochasz.

- Ale ja...

Położył dłoń na jej ustach i potrząsnął głową, uśmiechając się smutnie.

- Nie mów tego, Ylvo! Będzie trudniej i tobie, i mnie.

Nagle zamarli w bezruchu. Usłyszeli odgłos zbliżających się kroków.

- Idą tu! - szepnął Christen. - Szybko, do alkowy!

Pozbierała wszystko, co mogło świadczyć o jej obecności, i zniknęła. W tej samej chwili rozległ się głośny łomot do drzwi.

ROZDZIAŁ XX

Pogańska ofiara

Jon Huus spojrzał z gniewem na Erika Bjora.

- Przecież dziewczyna jest nieszkodliwa - powtórzył. - Nie musieliście jej ścigać!

- Nie wiedzieliśmy. Mój syn i jeszcze kilku innych miało się nią zająć, ale, jak mówiłem, zniknęła.

Ponownie rozejrzeli się dokoła. Wokoło polany, na której stali, panowały nieprzeniknione ciemności. Krzewy, drzewa i ludzie zlewali się w jedno. Deszcz przestał już właściwie padać.

- Co zrobią z tym drugim? Z Billingiem?

- Wolę o tym nie myśleć - odpowiedział krótko Bjor. - Nie mam już nad nimi żadnej kontroli.

Jon zacisnął zęby. Nie podobało mu się to. Wcale! Wprawdzie wszyscy byli jego sąsiadami i powinien ich dobrze znać, ale w tych szczególnych okolicznościach... Kto mógł wiedzieć, ile złych skłonności odziedziczyli po Vilde - Knucie... Nie, sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Dziewczyna...

- Co to było? - szepnął Bjor.

- Też coś słyszałem. Gdzieś w oddali kobiecy głos, nawołujący Madsa.

- Jest tam, przy trzęsawisku...

- Nie - odrzekł Jon. - To nie ona. Boże drogi, to Siri! Co u diabła...

Pobiegli w stronę, skąd dochodził głos. Lała się na nich woda spływająca z mokrych liści drzew. Chodziło o to, żeby zdążyć do niej dobiec, zanim usłyszą ją pozostali.

Spotkali Siri między trzęsawiskiem a jesiennymi pastwiskami. Pożałowania godne, szlochające stworzenie ledwie powłóczące nogami. Na widok dwóch potężnych cieni wzdrygnęła się gwałtownie i cicho krzyknęła.

- Co tu robisz? - wrzasnął Jon. - Nie mówiłem ci, że masz siedzieć u mnie w domu?

- Ach, Jon, ja... musiałam tu przyjść! - pochlipywała Siri. - Muszę powstrzymać Madsa, zanim się domyśli zbyt wiele.

Jon zesztywniał. Chwycił ją mocno za ramię.

- Co przez to rozumiesz? Ty wiesz o wszystkim?

Siri myślała gorączkowo. Och, trzeba się wyrażać dyplomatycznie. Nie miała wcale ochoty przyznać się, co odkryła między jego książkami. Nigdy by nie uwierzył, że to był czysty przypadek.

- Tak... tak sądzę - wyjąkała nieskładnie. - Oczywiście nie wiem wszystkiego, ale częściowo się domyśliłam. Widziałam Sissel Borgestad, wiecie, a Gjertrud i Marie Bjor wciągnęły mnie w rozmowę. Byłam też na cmentarzu. I ta karteczka w ręku Kari Vile, i Christen. Jon, to takie potworne! Myślałam, że tego nie zniosę!

Wstrząśnięci mężczyźni stali w milczeniu.

- Tak, ona chyba wie! - odezwał się surowym głosem Jon. - Jesteś najwyraźniej mądrzejsza, niż sądziłem, Siri.

Miała w każdym razie na tyle rozsądku, żeby okazać trochę zawstydzenia. Bez tego, co znalazła w domu Jona, nigdy nie domyśliłaby się całej prawdy.

Powoli Siri się opanowała.

- Och, Jon, muszę natychmiast odnaleźć Madsa - powiedziała gorączkowo. - Macie całkowitą rację co do tego, że on nigdy by nie zachował tylko dla siebie takich wiadomości.

- A ty? - zapytał w napięciu Jon.

- A za kogo właściwie mnie uważasz? - wybuchnęła rozgniewana Siri. - Co wy sobie myślicie o dziennikarzach? Oczywiście, że istnieją pewne wyjątki, takie jak Mads, ale większość jest taka jak Ylva i ja. Och, Jon, Jon...!

Zachwiała się i Jon Huus musiał ją podtrzymać.

Jej reakcja najwyraźniej uspokoiła. mężczyzn.

- Dziękuję! - westchnął Erik Bjor.

- Ale gdzie on jest?

- Nie sądzę, że będziemy się teraz martwić Madsem - rzekł Jon. - Ważniejsze jest to, gdzie jest teraz Ylva? Czy ją widziałaś?

- Ylvę? Nie. Nie chcesz chyba powiedzieć, że zniknęła? Tu w górach?

- Niestety tak - odparł Erik Bjor. - A nie jest to wcale miła sytuacja.

- Na litość boską! - wykrzyknęła przerażona Siri. - Co tu się właściwie dzieje?

- Pokładam nadzieję w Bogu - odpowiedział dobitnie Bjor - że to wszystko jest tylko zabawą w kota i myszkę, próbą wystraszenia Madsa Billinga z bagien i w ogóle z Myrsökket. Próbowaliśmy go przekonać do wyjazdu po dobroci, ale kiedy to nie pomogło, musieliśmy się uciec do tego. Chcieliśmy go nakłonić, żeby zszedł do wsi, a później przeprawił się przez jezioro. Chcieliśmy dopilnować, żeby już nigdy tu nie wrócił.

- On może narobić strasznego zamieszania - wtrąciła się Siri.

- Dopóki nie wie, jest nieszkodliwy. A policja nie zrobi nic. Przykre jest to, że...

Zagryzł wargi. Siri go ponagliła.

- Przykre jest to - mówił dalej Erik Bjor - że on nie pozwolił się sprowadzić na dół, więc ludzie się zdenerwowali i stracili zdrowy rozsądek. Teraz ścigają go gdzieś po lesie. Obawiam się, że to, co się tu dzieje, najbardziej przypomina taniec poprzedzający jakiś pogański rytuał ofiarny. Nie, nie bój się, oczywiście nic takiego się nie stanie, ale sądzę, że dziennikarz Mads Billing przeżywa teraz ciężkie chwile.

- Musimy przecież ich powstrzymać!

- Gdyby to było możliwe! Nie wiem, gdzie teraz są! Już od dawna ich nie widzieliśmy.

- Chyba się odezwą? Nie możemy ich zawołać?

- Nie odpowiedzą. Nie usłyszymy ich! Przemykają się, podchodzą do niego, otaczają go, pokazują się w ciemnym lesie jak duchy. To może człowiekowi odebrać rozum.

- A Ylva... och, Boże!

- Stracili ją z oczu przy jesiennych pastwiskach - wyjaśnił Erik Bjor - więc raczej nie jest razem z Madsem.

Jon odchrząknął.

- Myślałem o jednej rzeczy - zaczął powoli. - Jest szansa, że... Myślę, że wiem, gdzie ona może być. Chodźmy.

Poszli za nim zdziwieni. Szedł szybko i pewnie wzdłuż przecinki. Ku zdumieniu Siri na ich drodze pojawiły się nagle domy z przylegającymi do nich niewielkimi łąkami dochodzącymi do lasu. Jon bez wahania skierował się do najbliższego i mocno zapukał do drzwi.

Klucz przekręcono od środka i drzwi się otworzyły. W smudze światła Siri zobaczyła sylwetkę młodego człowieka. To on, pomyślała. To postać ze snu Ylvy!

- Dzień dobry, Christen! - odezwał się Jon. - Pomyślałem sobie, że cię tutaj znajdę. Czy możemy wejść?

Siri nie była zaskoczona, słysząc imię Christen. Właśnie tego się spodziewała. Oderwane fragmenty nieubłaganie zaczynały się układać w logiczną całość.

Młodzieniec odsunął się, żeby mogli wejść. Otoczyło ich ciepło i światło.

- Niewątpliwie trochę wyrosłeś od czasu naszego poprzedniego spotkania - powiedział Jon dziwnie ochrypłym głosem. - Z luźnych wypowiedzi pewnej młodej damy domyśliłem się, że znowu jesteś w domu.

- Miło cię widzieć, Christen - przywitał go Erik Bjor. - Mam nadzieję, że ci się dobrze wiedzie.

- Tak, świetnie. Dziękuję wam obu za całą pomoc, jakiej mi udzielaliście przez te najgorsze lata!

Także Siri przywitała się z nim z wielkim szacunkiem. Christen Borgestad, kluczowa postać dramatu. Ylva nie przesadzała. Był dokładnie tak sympatycznie romantyczny, jak opisała.

- A teraz - Jon zwrócił się do Christena - powiedz, gdzie jest dziewczyna.

- Dziewczyna? - udając zdziwienie zapytał Christen.

- Nie popija się herbaty, siedząc na stołku, zamiast na wygodniejszym miejscu, które jest wolne - odezwał się Jon.

Christen wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.

- W porządku, Ylvo. Możesz wyjść.

Weszła cicho z nie dopitą filiżanką herbaty w ręce. W domku rozległy się równocześnie trzy westchnienia ulgi. Ylva uśmiechnęła się zmieszana.

- Czy ktoś chce herbaty?

- Litości! - mruknęła pod nosem Siri. - „Czy ktoś chce herbaty!” W tej sytuacji!

Jon potrząsnął głową, a woda skapywała mu z włosów.

- Byłoby świetnie wypić herbatę, ale czy możemy sobie na to pozwolić?

Siri zastanowiła się jeszcze raz i stwierdziła, że to jednak nie jest taki głupi pomysł.

- I tak nie możemy w tych ciemnościach nic zrobić - odezwał się Erik Bjor. - Masz tyle filiżanek, Christen?

- Tak sądzę. Prawie się wzruszyłem na widok moich filiżanek bez uszka, które pamiętałem z dzieciństwa. Zrobię...

- Ja się tym zajmę - przerwała mu Ylva, która zdążyła się już zorientować, gdzie czego szukać. - Siedź!

- Rozsuń zasłony, Christen - poprosił Erik Bjor. - Gdyby tędy przechodzili, dostrzegą światło i chyba tu wstąpią. Może się tak stać.

Siri poszła do kuchni do Ylvy.

- Pomóc ci? Lepiej pomyjmy te filiżanki. Wyglądają na dość zakurzone. Mamy ciepłą wodę? Fajnie!

Popatrzyła w zamyśleniu na Ylvę wkładającą filiżanki do wody.

- Wiesz co, Ylvo, nigdy nie widziałam, żeby człowiek przez kilka dni zmienił się aż tak bardzo jak ty, odkąd tu przyjechaliśmy. Zniknęła cała twoja wielkomiejska poza. Słownictwo, nonszalancja, wyrachowanie...

- Może stałam się sobą - odpowiedziała cicho Ylva.

- Ja też tak uważam. Strasznie miły chłopak z tego Christena!

Głos Ylvy nabrał ciepłej barwy.

- Tak. Ale niestety... Nie ukrywam, że nie mogę przestać o nim myśleć, on jednak nie chce nawet o mnie słyszeć.

- Nie chce o tobie słyszeć - szepnęła Siri. - Dziewczyno, nie widziałaś chyba jego oczu? Śledzą cię nieustannie. On jest tobą oczarowany. Powinnaś mu być wdzięczna za to, że nie chce cię wciągać w swoje nieszczęście. Temu chłopakowi jest ciężko, ale bądź pewna, że cię potrzebuje! Jeśli tylko okażesz cierpliwość, zobaczysz, że wszystko się ułoży.

W spojrzeniu Ylvy mieszała się ulga, radość i zdumienie.

- Ile ty właściwie wiesz, Siri?

Udręczona Siri zamknęła oczy.

- Zbyt dużo! Nigdy już nie będę normalnym człowiekiem, Ylvo.

- Biedna Siri, rozumiem, że to dla ciebie straszne. Mads...

- Mads! - prychnęła Siri. - Oczywiście, że to trochę nieprzyjemne, że nie wiemy, co się dzieje w lesie, ale Mads jako taki jest mi zupełnie obojętny. W życiu kobiety przychodzi taka chwila, kiedy zaczyna dostrzegać swój własny upadek...

- O czym ty, u licha, mówisz? - wybuchnęła Ylva.

- Chodzi mi o moment, w którym odkrywa, że jej ciało zaczyna tracić jędrność, linia ust nie jest już taka wyraźna, kiedy budzi się rano z workami pod oczami, kiedy na ramionach i udach pojawiają się fałdki tłuszczu, a stopy puchną, jak tylko zaczyna się robić ciepło. Wtedy wie, że od tej chwili zewnętrznie już nigdy nie będzie piękniejsza. Świadomość tego, że istnieje coś takiego jak piękno wewnętrzne, niewiele pomaga. Od tego momentu wszystko zmierza ku gorszemu. To gorzka chwila, szczególnie wówczas, jeśli potrzebowało się akurat mnóstwa cielesnego piękna... Ylvo, nawet jeśli się zawsze było miłym, delikatnym i solidnym, chce się również być ładnym i atrakcyjnym dla mężczyzny pod względem fizycznym.

Na twarzy Ylvy pojawiło się zaskoczenie, a potem wykrzyknęła:

- Kochana Siri! Myrsökket ma najwyraźniej niezwykły wpływ na nas, kobiety!

Siri uśmiechnęła się odrobinę zażenowana. W pewnym momencie zorientowały się, że zza drzwi słychać już nie cichą rozmowę mężczyzn, lecz ich podekscytowane okrzyki. Pospiesznie weszły do pokoju.

Christen nachylił się do okna.

- Zgaście na chwilę lampę! - powiedział cicho.

Jon spełnił jego polecenie, a Siri z Ylvą przyłączyły się do mężczyzn przy małym okienku składającym się z wielu szybek.

- Sądzę, że są tutaj - odezwał się Erik Bjor.

Od wschodu, na tle rozjaśniającego się nieba, zobaczyli wzniesienie, na którego szczycie rysowało się mnóstwo czarnych istot, wędrujących przez noc.

Procesja mężczyzn z epoki bez żadnych praw, bez cywilizacji i bez Boga.

Wszystkie pięć osób w domku przeszedł dreszcz. Mężczyźni nieśli na ramionach leżącą, wyprostowaną postać.

ROZDZIAŁ XXI

Świetny reporter wkracza do akcji

Obraz tej pogańskiej procesji na pustkowiu na długo wrył się całej piątce w pamięć. Siri kilkakrotnie zamrugała, jakby pragnąc się upewnić, że wzrok jej nie myli. Nie, to nie przywidzenie, wszystko dzieje się naprawdę, i to w dwudziestym wieku, a nie w prymitywnych czasach prehistorycznych! Nie była w stanie wydobyć z siebie nawet jednego słowa. Ylva szepnęła:

- Jest ich tak wielu! Co najmniej dwadzieścia, może dwadzieścia pięć osób.

- To wszystko, na co nas stać w Myrsökket - wyjaśnił Erik Bjor. - Podobnie musiał się też skończyć poprzedni pościg w tych górach. Ten sto pięćdziesiąt lat temu, za Vilde - Knutem. Zapalcie znowu lampę, żeby ich tu sprowadziła!

Mężczyźni minęli wzniesienie i zniknęli w mroku lasu.

- Prawie się boję wyjść im naprzeciw - powiedział cicho Jon.

- Teraz są spokojni.

- Właśnie. Dlatego się boję. Chodzi o to, dlaczego się uspokoili.

Jon i Erik wyszli na zewnątrz. Ylva poczuła, że drży, i była wdzięczna Christenowi za to, że otoczył ją ramieniem. Na chwilę przytuliła się do niego, potem próbowała się do niego uśmiechnąć, ale niezupełnie jej się to udało. Słysząc coraz wyraźniejsze kroki przed domkiem, odsunęła się od Christena.

- Nie denerwujcie się! - rzekł Jon, stając w drzwiach. - On żyje. Tylko przeżył załamanie nerwowe i zemdlał.

- Całe szczęście! - szepnęła Siri.

Ludzie, którzy wnieśli Madsa Billinga, milczeli. Dopiero teraz Siri i Ylva stanęły z nimi twarzą w twarz. Wszyscy zadziwiająco do siebie podobni, mimo że w różnym wieku, niektórzy wysocy i szczupli, a inni niscy i krępi.

Oczy Ylvy rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy dostrzegła, z jakim szacunkiem i radością witali Christena Borgestad. Natychmiast wyczuła, że był kimś lepszym, ale nie pojmowała, dlaczego.

Chatka zrobiła się za ciasna. Przemoknięci przybysze bezskutecznie rozglądali się za miejscem do siedzenia. Zdjęli kurtki i rzucili je po prostu na podłogę, gdzie wkrótce utworzyła się kałuża deszczowej wody. Sami usiedli pod ścianami. Byli zmęczeni po wielu godzinach emocji i napięcia nerwowego. Na ich surowych twarzach malowała się bladość.

Siri pochyliła się nad swoim pokonanym kolegą.

- Mads! - powiedziała.

Krzyknął histerycznie.

- Co wy z nim zrobiliście? - zapytała ostro. - Czy to było konieczne?

Erik Bjor wysunął się do przodu.

- Nie, oczywiście, że nie. Ale tak jak już pani powiedziałem, górę wzięły instynkty pierwotne.

Mads Billing budził się ze złego snu. Jeszcze czuł wokół siebie ciemność i deszcz, jeszcze je widział, te cienie wokół siebie. Były wszędzie: milczące, podobne do duchów cienie, które to na niego napierały, to przelatywały nad ziemią, żeby odciąć mu drogę. Było ich tak wiele, tak nieskończenie wiele. Były wszędzie. Próbował z nimi rozmawiać, wołał, krzyczał, prosił, żeby się odezwały, błagał o wyjaśnienie, ale nigdy nie usłyszał ani słowa. Cały czas był metodycznie spychany w jednym kierunku - w stronę trzęsawiska z białymi kamieniami. Ale Mads nie nawykł do uległości i dlatego całym sobą się temu sprzeciwiał. Nie mógł dopuścić, by go pędzono jak bezwolne cielę. Robił wszystko, żeby nie dostać się z powrotem na bagna. Jego prześladowcy stawali się tym bardziej zdecydowani, a ich determinacja zwiększała upór Madsa. Trwało to tak długo, aż Mads stracił orientację w terenie i wszystkie siły. Wtedy nareszcie go dopadli. Kiedy jęcząc i drżąc leżał wpółoparty o pień brzozy, podeszli bliżej. Pamiętał, że widział ich dokoła siebie; utworzyli czarny rozmazany mur. Jeszcze tylko usłyszał swój własny dziki wrzask i wielogodzinna obława dobiegła końca.

Zamrugał, widząc światło. Jedna z tych strasznych twarzy zamajaczyła zupełnie blisko, pochyliła się nad nim. Wydał okrzyk przerażenia.

- Ależ Mads! To przecież ja, Siri!

Siri? Kim była Siri? Och!

Poczuł palący wstyd. Siri Gran z „Kącika dla pań” w „Wiadomościach”. Pochodziła z zapomnianego w ciągu tej nieskończenie długiej nocy świata. Opowie o jego porażce, a wtedy on stanie się pośmiewiskiem dla wszystkich...

Była tu też Ylva! Och, co za upokorzenie! Co za wstyd! Rozejrzał się dokoła, próbując się opanować. Czy to oni go ścigali? Ci zwykli ludzie?

Niepojęte! Przecież tam w lesie byli tacy straszni, jak złe trolle, które... Nie, Mads nie chciał kończyć tej myśli.

O, nie, niech nie sądzą, że on, Mads Billing, utracił wszelką zdolność myślenia! Podczas krótkich chwil odpoczynku w lesie jego umysł pracował. Teraz już wiedział. Wiedział, jak to wszystko się ze sobą wiąże.

Jego oczy szukały w gromadzie przyglądających mu się bezczelnie mężczyzn.

Był tam!

Morderca!

Mads Billing usiadł, z wielkim wysiłkiem wyprostował się i zebrał się w sobie.

- Gra skończona, Eriku Bjor!

Na czyichś ustach pojawił się lekko kpiący uśmiech. Sam Erik Bjor uniósł tylko pytająco brwi.

- Gra skończona - powtórzył Mads groźnie, choć już bez tej absolutnej pewności siebie. - Przejrzałem twoje intrygi. Twoi sługusi cię osłaniali, ale to nic nie pomoże. Wszystko opiszę w mojej gazecie. Odpowiesz za wszystko, Eriku Bjor!

- Ależ Mads! - słabo zaprotestowała Siri.

Erik Bjor powstrzymał ją stanowczym gestem. Ani na moment nie stracił swojego majestatycznego spokoju. Teraz wydawał się jeszcze bardziej imponujący niż kiedykolwiek.

- Może sprecyzujesz, na czym opierasz swoje oskarżenia? - zapytał łagodnie Madsa.

Zapytany odzyskał już sporo sił i tupetu. Ponieważ był wysoki i postawny, podniósł się, żeby móc popatrzeć z góry na Bjora.

- Przekonasz się, że nie wszyscy się ciebie boją - zagroził. - Podejrzewałem cię od samego początku, ale teraz jestem pewien! Kto oprócz ciebie może zebrać wszystkich mieszkańców wsi i nakłonić ich, żeby się przed tobą płaszczyli? Kto oprócz ciebie ma dostęp do starej amunicji, takiej jak miny czy inne materiały wybuchowe? Kto inny może zmusić do milczenia nawet policję? Ale kiedy mój przyjaciel przyjedzie z Oslo...

- On nie przyjedzie, Mads - odezwała się spokojnie Ylva.

Na chwilę Mads stracił wątek.

- Nie przyjedzie?

- Nie. Nakazał ci natychmiast przerwać dochodzenie. Powiedział, że to niebezpieczne.

- Chyba wiem, że to niebezpieczne! - prychnął Mads. - Kto może to wiedzieć lepiej ode mnie? Tak, nawet tam sięga twoja władza, Bjor! Nieźle!

- Ale motyw? - zapytał miękkim głosem Erik.

- Motyw jest oczywisty! Zarządzasz przecież spadkiem po Vilde - Knucie. Jak ci się właściwie udało wybudować tak luksusowy dom? Czy nie „pożyczyłeś” przypadkiem trochę z tych pieniędzy? Odkryła to potem Kari, więc musiała umrzeć. Peder miał nie dostać spadku, żebyś się nie musiał tłumaczyć z tego, co już zginęło. Twoja babka ze strony ojca była drugą z córek Tora Vile. Przed nią była tylko Natalie, a obie jej córki już długo nie pożyją. Dlatego też spadek przypadłby tobie, gdyby tylko udało się jeszcze wyeliminować Torsteina. W jaki sposób zamierzałeś się go pozbyć? No, powiedz mi to, Eriku! Słyszysz, że cię przejrzałem!

W chatce dały się słyszeć pojedyncze, tłumione wybuchy śmiechu. Erik Bjor przymknął oczy. Trudno stwierdzić, czy był zły, rozbawiony czy też zrezygnowany.

- Jesteś największym dyletantem spośród wszystkich amatorów, dziennikarzu Madsie Billing! - wolno powiedział Bjor. - Pochlebia mi twoje przeświadczenie, że mogę wpływać na poczynania policji w Oslo!

- Teraz jesteś potężny, ale poczekaj, aż zdemaskuję ciebie i cały ten ciemny motłoch! Kiedy obudzi się sumienie norweskiego narodu, żarty się skończą!

Po tej replice Madsa w pokoju zaległa cisza.

Erik Bjor zmarszczył brwi i zagryzł wargi. Cóż mogli zrobić w obliczu takiego uporu?

I wtedy odezwała się Siri.

- Możesz sobie oszczędzić fatygi, Mads! Nic nie wyjdzie z tych twoich artykułów.

Mads obrócił się ku niej. Siri, mając świadomość, że umiera w niej ostatnia cząstka miłości, kontynuowała:

- Wprawdzie jesteś świetnym dziennikarzem, ale specjalizujesz się w przemyśle i handlu. Nie zabieraj się do reportażu kryminalnego, bo w nim, jak zasugerował Bjor, jesteś żałosnym dyletantem! Głupio mi, że muszę ci o tym przypomnieć, Mads, ale chociaż zajmuję się tylko działem dla kobiet, jestem jednak kierownikiem, a ty tylko jednym z wielu reporterów. Wieczorem zadzwoniłam do naczelnego i poprosiłam go, żeby nie przepuścił niczego, co ewentualnie może przyjść, na temat tajemniczych wydarzeń w Myrsökket. Podałam mu także przyczynę, tak więc nie miej złudzeń: nic na ten temat nie zostanie wydrukowane!

Informacja o rozmowie telefonicznej była największym kłamstwem, jakie Siri kiedykolwiek wypowiedziała, ale kiedy widziała tłumioną z najwyższym trudem wściekłość Madsa i wdzięczny podziw wszystkich pozostałych, stwierdziła, że warto było oszukać.

- Nie próbuj też sprzedać tej sprawy do innych gazet! brnęła z determinacją dalej. - Jeśli to zrobisz, pójdę do szefa na ploteczki. Może przy okazji wspomnę mu o twoich metodach pracy, o pewnych transakcjach, w których chodziło o to, żebyś zdobył informacje jako pierwszy. A może mam też wspomnieć o tobie i żonie szefa?

Siri okropnie się wstydziła. Nigdy nie stosowała gróźb i szantażu i nie miała zamiaru uciekać się do takich metod w przyszłości! Nigdy wcześniej nie czuła do siebie takiego obrzydzenia.

Ylva zaniemówiła z wrażenia. Czy to była Siri? Chętnie wzięłaby Christena za rękę, żeby dodać sobie otuchy, ale kiedy podeszła do niego, odsunął się. Prawie niezauważalnie, prawda, ale dla Ylvy było to jak policzek. Oczarowany nią! Skąd, Siri chciała ją tylko pocieszyć. Ylva nigdy nie widziała zachwytu w oczach Christena! Był wobec niej miły, ale nic ponadto. Cały czas zachowywał dystans, jakby chcąc ją ostrzec: Dotąd i ani kroku dalej!

Twarz Madsa zrobiła się purpurowa. Tego się nie spodziewał! Siri, która zawsze była miękka jak wosk, która... Doprawdy nie sądził, że ta stara wariatka była w nim zakochana! Teraz przeklinał swoją głupotę. Niepotrzebnie ją drażnił, podrywając Ylvę, zresztą bez powodzenia. Głupio się zachował. Czyżby Mads Billing zaczynał tracić wyczucie?

Jon Huus rozwiał resztki nadziei Madsa na rozwiązanie tajemnicy Myrsökket.

- A teraz, panie Billing, dostanie pan dobrą eskortę na drogę do wsi i przez jezioro. Przyjmujemy, że nie będzie pan próbował tu wrócić. Nie znajdzie pan chętnego, który by przewiózł pana przez wodę, a jeśli przypłynie pan własną łódką, przyjmiemy pana tak, że to, co spotkała pana dzisiaj, wyda się panu spokojnym spacerkiem po parku. Innymi słowy, nie chcemy cię tu widzieć, Madsie Billing! Prosiliśmy cię grzecznie, żebyś się nie interesował naszym życiem, ale nie posłuchałeś. Teraz musisz ponieść konsekwencje.

Mads zacisnął wargi. Wiedział, że przegrał, że został pokonany.

- A morderca cieszy się wolnością?

- Nie, ale to nasza sprawa.

Mads próbował protestować, za nic nie chciał pogodzić się z porażką.

- Przyjmij ich warunki, Mads! - poprosiła Siri - Oni mają rację! Wydaje się, że zapomniałeś, jak brzmi pierwsze przykazanie dziennikarza: Nie naruszaj prywatnego życia człowieka!

- Bzdury! Pierwsze przykazanie dziennikarza to: Daj czytelnikom to, na co czekają. Sensację!

- A więc zupełnie nie rozumiesz misji, jaką mają do wypełnienia dziennikarze, i nie powinieneś wykonywać tego zawodu.

Madsowi przyszła nagle do głowy pewna myśl.

- Dowiedziałaś się wszystkiego! - krzyknął podniecony. - I oczywiście masz zamiar to wykorzystać w swoim własnym reportażu!

- Nie poniżaj się jeszcze bardziej - odparła zimno i pogardliwie. - To nie jest konieczne.

- Ylvo! Jedziesz ze mną?

Ylva spojrzała na Christena, szukając pomocy.

- Hm - mruknął Mads słodko - gorzkim głosem. - Masz nowego przyjaciela. W takim razie chcę ci z całego serca życzyć szczęścia. Cieszy mnie, że znalazłaś pocieszenie, bo ja naprawdę miałem wyrzuty sumienia...

- Mads, jak możesz? - wykrzyknęła Ylva.

- Twoja próżność nie może znieść nawet tej drobnej porażki! - rzuciła cierpko Siri. - Mads, poniżasz się coraz bardziej! Nie wierzcie mu, Ylva nigdy nie była zakochana w Madsie.

- Droga Siri - odezwał się lekkim tonem Mads. - Nie powinnaś publicznie okazywać swojej zazdrości.

Siri przeszyła go wzrokiem.

- Przyznaję, że miałam do ciebie słabość, ale było to uczucie, jaką matka obdarza swoje najmniej udane dziecko. Tutaj znalazłam inne wartości. Poza tym Ylva nazwała cię starym prykiem!

Nie było to eleganckie, ale Siri nie mogła się pohamować.

Nieoczekiwanie z pomocą pospieszył jej Syver Bjor.

- Mogę poświadczyć, że dziewczyny nie obchodzi ten facet. Napomknąłem jej kiedyś o nim. Myślałem, że rozszarpie mnie z wściekłości.

- A ja wiem, że nigdy nie miała z panem nic wspólnego - odezwał się spokojnie Christen. - Teraz pan widzi, że nikt panu nie wierzy.

Mads położył uszy po sobie. Z jego prestiżu świetnego reportera nie pozostało nic.

Ponownie zabrała głos Siri.

- Ylva i ja mogłybyśmy wrócić do domu autobusem i pociągiem, ale nie zamierzam stawiać sprawy na ostrzu noża. Nie chcę, żeby między kolegami pojawiła się wrogość. Czy będziesz tak miły i poczekasz na nas w hotelu w najbliższym miasteczku? Wolałabym, żeby Ylva nie podróżowała w środku nocy. Przyjedziemy po południu, kiedy trochę odpoczniemy. Sam też potrzebujesz odpoczynku.

Niezadowolony skinął głową. Większość mężczyzn szykowała się do wyjścia.

- Jeszcze chwilę! Czy to oni mają mnie eskortować?

- Nic ci nie grozi - zapewnił Jon Huus. - Dopóki będziesz się spokojnie zachowywał. Może zrobili ci coś złego w lesie? Nie więcej niż sam sprowokowałeś. Dopilnują też, żebyś nie powiedział Torsteinowi nic więcej oprócz tego, że zostałeś nagle wezwany do Oslo. Zrozumiałeś?

Mads ciężko westchnął. Poddał się wreszcie i cały orszak zniknął na drodze w świetle wczesnego poranka.

Garstka mężczyzn została. Ylva znowu zaczęła robić herbatę. Popijali ją w milczeniu, aż ciepło zaczęło krążyć w ich zmęczonych ciałach. Siedzieli na najróżniejszych sprzętach. Zaledwie kilku zdołało się zmieścić na ławie i krzesłach, innym pozostały kufry i skrzynia. Natomiast Ylva przycupnęła we wnęce kuchennej na trójnożnym stołeczku, być może niezwykle cennym z punktu widzenia etnografa, ale niezbyt wygodnym.

- Cała ta sytuacja jest na dłuższą metę nie do zniesienia - odezwała się Siri, przerywając ciszę.

- Chodzi ci o Billinga? - zapytał siedzący naprzeciw niej Jon.

- Nie, o Madsa nie musicie się już martwić. Ja się nim zajmę. Miałam na myśli waszą przyszłość. Christen Borgestad w końcu tego nie wytrzyma!

- Ach, dam sobie radę - uśmiechnął się znużony Christen.

- Wątpię w to. Dźwigasz przecież nadludzki ciężar!

Z kącika, w którym siedziała Ylva, doszło do ich uszu porywcze: „A gdybyście trochę mi wyjaśnili, zamiast mówić zagadkami!”

Znowu zapadła cisza. Popatrzyli po sobie, potem spojrzeli na Ylvę. Jon patrzył raz na nią, raz na Christena.

- Równie dobrze może się o tym dowiedzieć od razu - zdecydował.

ROZDZIAŁ XXII

Przodkowie rzucają długie cienie

Ylva nadstawiła uszu. W końcu nadszedł moment rozwiązania tych wszystkich strasznych tajemnic. Ale czy właściwie tego chciała? Siri poznała prawdę. Siedziała teraz z opuchniętymi od płaczu oczami i patrzyła błagalnym wzrokiem na Jona, żeby oszczędził tego Ylvie. Czy dziewczyna będzie miała siłę wysłuchać całej historii o tym, co się zdarzyło w tej leżącej na krańcu świata wsi?

Ylva próbowała uchwycić spojrzenie Christena, ale on spuścił wzrok i patrzył na ręce, którymi rozkruszał leżący na stole kawałek chleba.

- Czy możemy jej zaufać? - zapytał sceptycznie Erik Bjor.

- Oczywiście! - zapewniła Siri. - Ylva jest prawdziwym dzieckiem swoich czasów, ale jest też niezwykle lojalna i solidna, podobnie jak większość współczesnej młodzieży. Cokolwiek by mówić o młodych, to na pewno nie można ich posądzić o hipokryzję, której my byliśmy zmuszeni się nauczyć!

Ylva, słysząc tę trochę nieskładną mowę wygłoszoną w jej obronie, głęboko się wzruszyła. Dzięki, Siri, pomyślała.

- Co jest właściwie kluczem do rozwiązania tajemnicy? Spadek? - zapytała.

- Spadek jest fikcją - odezwał się Erik Bjor. - Kilka staroci, którymi zainteresuje się tylko muzeum albo kolekcjonerzy. Są warte najwyżej kilka tysięcy koron.

Jon głośno zaczerpnął tchu.

- Istnieje kilka istotnych momentów, ale być może najważniejszym z nich jest morderstwo Anny Borgestad.

Siri pokiwała głową. Też tak przypuszczała.

Natomiast Ylva otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Prawie o tym zapomniałam - wtrąciła.

A więc znowu przenieśli się w dawne czasy. Wydawało się, że współczesne tajemnice ściśle wiążą się z przeszłością.

- Jak już chyba słyszałyście, to morderstwo nigdy nie zostało wyjaśnione - kontynuował Jon. - Był to bestialski, popełniony z zimną krwią mord. Nawet najbardziej twardzi mężczyźni bledli, słysząc, jak się to stało. Nie chcę go teraz opisywać, a poza tym z tego, co wiem, Gjertrud i Marie przedstawiły wam szczegóły. Mordercy nigdy nie ujęto.

Ylva była mu wdzięczna, że nie powracał w szczegółach do tej sprawy. Po tym, jak siostry Bjor opisały jej śmierć Anny Borgestad, wiele razy wracała myślą do tej tragedii.

A teraz Jon znowu ją przypomniał. Sprawca tego morderstwa musiał być wyzuty z wszelkich uczuć! Było takie bezlitosne, bezlitosne! Ylva jęknęła.

Jon zamilkł na chwilę, tak jakby trudno mu było wyjaśnić wszystkie wzajemne zależności.

- Ale co to ma wspólnego z zabójstwem Pedera? - wybuchnęła Ylva.

- Poczekaj chwilę - uspokajał ją Jon. - Zaraz do tego dojdziemy.

Potem spojrzał na Siri.

- Kiedy przyszła Siri i opowiedziała o tym, że widziała Sissel Borgestad, i jednym tchem wymieniła imię Christena, zrozumiałem, że jest na właściwym tropie... Teraz dochodzimy do drugiego istotnego momentu.

- Tak - odezwała się Siri. - Do palców.

- Właśnie! Siri zwróciła uwagę na kształtne dłonie Sissel i Christena, bo jeśli nawet pochodzili z różnych gałęzi rodu, to w ich najbliższej rodzinie byli ludzie o krótkich palcach. Na przykład dziadek Sissel ze strony ojca był bratem Liv Borgestad, a niektórzy potomkowie Liv mieli przecież krótkie palce.

- Tak - poparła go Siri. - A poza tym był list od Kari Vile. „Nigdy jej nie widziałam”. Poszłam na cmentarz i stwierdziłam, że musiało jej chodzić o Karin Borgestad, nieszczęsną córkę Anny.

- Och, zaczynam się gubić - przyznała Ylva. - A co takiego ważnego było w Karin?

- Jej krótkie palce.

Ylva w geście zniecierpliwienia uniosła ręce do góry.

- No, tak, ale już od samego początku wiemy, że Karin Borgestad miała krótkie palce!

- Tak - przyznał jej rację Jon. - Ale nie wiedzieliśmy, co oznacza fakt, że nikt inny oprócz potomków Karin i Liv nie miał krótkich palców. A w tej rodzinie mieli je wszyscy. Wszyscy bez wyjątku! Nie wiedzieliśmy, kiedy ta charakterystyczna cecha weszła do rodu Borgestad, bo nie ma żadnych wzmianek o Myrsökket przed początkiem dziewiętnastego wieku. Moja siostra Kari, którą zawsze interesowała historia, natknęła się pewnego dnia na stary protokół rozprawy sądowej z przebiegu egzekucji Vilde - Knuta...

Siri miała zamiar przytaknąć, ale szybko zamknęła usta. Chodziło o to, żeby nie mówić zbyt wiele, żeby Jon nie zorientował się, na jakiej podstawie wysnuła trafne wnioski. Może kiedyś w przyszłości wyzna mu prawdę, o ile w dalszym ciągu będzie utrzymywać z nim kontakt.

Jon ciągnął dalej:

- Kari przeżyła wielki szok, kiedy przeczytała protokół. Ukradła księgę i dobrze ją ukryła. Nikt nie mógł mieć do niej dostępu.

- Jak mogła ją poruszyć tak dawna sprawa, jak ścięcie Vilde - Knuta? - zastanawiała się Ylva.

Jon pobladł, a Siri przypomniała sobie, jaki przeżyła szok, kiedy dotarło do niej to, co naprawdę zawierała stara księga.

- Było tam jedno zdanie - wyjaśniał dalej Jon. - Jedno jedyne zdanie, które wstrząsnęło posadami świata Kari. Brzmiało ono tak: „Kiedy Vilde - Knut wszedł na szafot, potrząsnął rękami na znak protestu i wszyscy zobaczyli ręce o krótkich palcach, które od pokoleń posiadał każdy członek rodziny Vile”.

Zapadła cisza.

- No tak! - odezwała się Ylva po głębokim zastanowieniu. - Zatem nie pochodziły z rodu Borgestad Ale w dalszym ciągu nie rozumiem...

Nagle zakryła ręką usta. Oczy jej się rozszerzyły. Och, nie! Nie!

- Teraz zaczynasz rozumieć, prawda? - zapytał zasmucony Jon. - To, że dzieci Liv Borgestad miały ten defekt, było całkowicie naturalne, ponieważ jej mężem był Tor Vile, syn Vilde - Knuta. Ale skąd się wzięły u Karin?

- Od ojca! Mordercy Anny Borgestad! - szepnęła Ylva.

- Właśnie!

- Ale oni musieli przecież natychmiast podejrzewać Tora Vile?

- Zapominasz o jednej rzeczy. Tor Vile nie miał dłoni.

Ylva zakryła oczy rękami.

- Oczywiście, że nie! A mieszkańcy Myrsökket nie zdążyli się dobrze przyjrzeć Vilde - Knutowi?

- Nie. Nie znali też treści protokołu sądowego. Sądzili więc, że palce były charakterystyczną cechą rodu Borgestad, ponieważ pojawiły się prawie równocześnie w dwóch miejscach. Znamy charakter Vilde - Knuta: awanturnik, zuchwały złodziej, z kryminalnymi skłonnościami. Ale co właściwie wiemy na temat jego syna, Tora? Wiemy, że był niezwykle inteligentnym i pracowitym człowiekiem. W tej samej księdze, przy opisie egzekucji, zamieszczono na jego temat jedynie krótką wzmiankę. „W odróżnieniu od swojego ojca Tor był opanowany, małomówny i zamknięty w sobie. Przyjął swoją karę bez słowa skargi i nie okazywał żalu podczas egzekucji ojca”. Czy nie świadczy to o bezwzględnym charakterze, o braku wszelkich uczuć? A zbrodnia na Annie Borgestad charakteryzowała się właśnie taką bezwzględnością.

- To był ten grób... - szepnęła Siri. - Wysoki, smukły nagrobek Tora Vile skrywał okrutną tajemnicę. A jeszcze nie dotarliśmy nawet do połowy!

- A więc Tor Vile zabił Annę Borgestad - odezwała się Ylva - i próbował odnaleźć jej nowo narodzoną córeczkę, którą zdążyli uratować sąsiedzi.

- Tak. Był już wtedy mężem Liv Borgestad, miał własne dzieci, posiadał dobrą pozycję i dobre imię we wsi. Nie mógł ryzykować, że to wszystko straci przez małe dziecko. To nie Vilde - Knut był najgorszym przestępcą. Prawdziwą bestią, przebiegłą i podstępną, był jego syn. Środowisko, w jakim dorastał, też chyba nie poprawiło jego charakteru. Przejrzeliśmy później z Erikiem stare dokumenty i odkryliśmy, że Tor Vile postępował niegodziwie przy zakupie ziemi i przejmowaniu dobytku. Wszystkie zagrody, podzielone teraz między jego spadkobierców, zdobył chwytając się najpodlejszych sposobów. Ale był sprytny! Nikt wówczas niczego nie zauważył. Przykro mi, że muszę tak mówić o ojcu własnej matki!

Przez małe okienko wpadały pierwsze promienie brzasku, oświetlając od tak dawna opustoszały dom. Christen zgasił lampę. W nieubłaganym świetle poranka zmęczone twarze wydawały się szare i wyczerpane.

- Na litość boską! - zwróciła się do Jona wzburzona Ylva. - Jakie jest właściwie pokrewieństwo między tobą a Torem Vile, teraz kiedy wyszła na jaw historia Karin?

Jon zagryzł wargi, udręczony do granic wytrzymałości tym, co musiał powiedzieć.

- Ze strony matki byłem jego wnukiem, a ze strony ojca jego prawnukiem.

- To samo dotyczyło, oczywiście, Kari. A jakie było pokrewieństwo w przypadku Torsteina?

- Takie samo. Jak widzicie, teraz stają się ważne różnice wiekowe między kolejnymi pokoleniami po stronie Vilego.

- A więc kiedy dwoje dzieci Tora, Knut i Inga Vile, poślubiło rodzeństwo Huus, to w rzeczywistości pobrało się z dziećmi własnej siostry przyrodniej, Karin.

- Tak, ale naturalnie nie mieli pojęcia, że tak to wyglądało.

- Chyba jednak Tor Vile zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa?

- Prawdopodobnie, ale co go to obchodziło? Inni nic dla niego nie znaczyli.

Przerwała mu Siri:

- Słyszałam o przypadku, kiedy pewien mężczyzna otrzymał pozwolenie władz na ślub z córką swojego brata czy coś w tym rodzaju, więc chyba małżeństwo rodzeństwa Vile nie było tak zupełnie niedozwolone, ale...

- Nikogo to nie raziło - odezwała się Ylva - bo o niczym nie wiedzieli. Ale później! Wtedy dzieci tej czwórki, Torstein i Kari, wzięły ślub?

- Tak, w dobrej wierze.

- O Boże!

Ylva poczuła zawroty głowy. Przypomniała sobie słowa Torsteina: „Ale ponieważ Huus i Vile byli skoligaceni w tak nieznacznym stopniu, nie wahaliśmy się, żeby się pobrać. I świetnie się nam udało”.

Zbliżali się do punktu kulminacyjnego całego nieszczęścia.

- Siri... karteczka! - powiedziała zatrwożona. - To ona pomogła ci to odkryć, prawda?

- Tak - potwierdziła Siri ze łzami w oczach. - Jeśli będziesz chciała zobaczyć, jakie jest pokrewieństwo między tobą a pradziadkiem ze strony ojca, to musi ono wyglądać tak, prawda?

Szybko narysowała .szkic:

- A zatem jest to jedna prosta linia - powiedziała. - Ale popatrz na to!

Siri starannie rozłożyła na stole karteczkę Kari, tym razem z imionami i nazwiskami w pełnym brzmieniu.

- Linie przerywane oznaczają rodzeństwa, linie faliste małżeństwa, a linie pogrubione pokazują pokrewieństwo w linii prostej. Kari Vile musiała połączyć drzewo genealogiczne Karin Borgestad z własnym i otrzymała to!

Ylvie trudno było wydobyć głos, dusiło ją w gardle.

- Christen, teraz ty się pojawiasz w tej historii, prawda? Co zrobiłeś takiego, że Torstein i Kari wyrzucili cię z domu? Z tego, co zrozumiałam, stało się to na długo przed znalezieniem przez Kari tej fatalnej księgi.

Czuła, że serce za moment jej pęknie. Nie chciała usłyszeć odpowiedzi, ale mimo wszystko musiała zapytać.

- Tak, rzeczywiście. Coś im powiedziałem - odparł zgnębiony. - Coś, co jak sądziłem, musiałem powiedzieć, a jednak może nie powinienem tego robić.

- Nie miałeś wyboru, Christen - odezwał się łagodnie Jon. - Ty nie postąpiłeś niewłaściwie. Wszyscy rozumieją straszną sytuację, w jakiej się wtedy znalazłeś.

- Co im powiedziałeś? - zapytała Ylva.

Na twarzy Christena malowała się udręka.

- Wiesz, że się o mnie troszczyli, dali mi dom, nie robili żadnej różnicy między mną a Pederem, chociaż byłem od niego wiele starszy. Dlatego bardzo się zajmowałem Pederem, byłem jego opiekunem i towarzyszem zabaw. Potem nadszedł ten dzień - byłem chyba wtedy nastolatkiem, a Peder miał osiem czy dziesięć lat - kiedy poszedłem do Torsteina i do Kari. Długo się zastanawiałem, ale nie mogłem już odkładać tego dłużej...

- Co powiedziałeś, Christen?

- Powiedziałem: „Peder nie może dłużej mieszkać w domu. Musi stąd wyjechać”. „O co ci chodzi?” zapytali. Wtedy zebrałem się na odwagę i wyjaśniłem: „Peder nie jest normalny”.

Ylva jęknęła.

- „Nie jest normalny?” wykrzyknęli. „Twierdzisz, że nasz syn jest umysłowo chory?” „Nie, nie jest umysłowo chory” odpowiedziałem. „Ale brak mu tego, co muszą mieć wszyscy ludzie: odrobiny zrozumienia, współczucia czy miłości do innych. On nie ma uczuć dla nikogo i niczego. A to czyni go śmiertelnie niebezpiecznym!”

ROZDZIAŁ XXIII

Tragedia się dokonuje

Siri wyjęła chusteczkę i wytarła oczy. Ylva pochyliła głowę. Oddychała ciężko i głęboko.

- Nie mów nic więcej, Christen!

Poczekali, aż się trochę uspokoi. Gdy skinęła głową, Christen podjął opowieść:

- Chyba rozumiecie, co się działo potem. Torstein, ten miły i łagodny człowiek, wprost szalał ze złości. Och, czego on wtedy nie mówił! Oskarżał mnie, że próbuję się pozbyć Pedera, żebym mógł sam zagarnąć spadek, gdybym został zaadoptowany. Mówił o niewdzięczności, o nadużyciu zaufania i o mojej podłości w stosunku do małego, bezbronnego chłopca. Peder był oczkiem w głowie Torsteina, jego cudownym dzieckiem bez skazy. Kiedy był mały, Torstein potrafił siedzieć godzinami i po prostu na niego patrzeć, zachwycając się tym ślicznym chłopcem, który im się urodził po wielu latach małżeństwa. Więc to, co powiedziałem, wywołało oczywiście szok. Naturalnie, że jego słowa sprawiły mi ból, ale to było niczym w porównaniu z tym, jak ja musiałem zranić jego! Nie chcę mówić, w jaki sposób odkryłem, jak duże niebezpieczeństwo groziło wszystkim ze strony Pedera. Złożyło się na to wiele epizodów, zbyt przykrych, żeby je teraz opowiadać.

- Trochę się przeraziłam - odezwała się Siri - kiedy Torstein opowiadał o tym, że Peder pomagał przy uboju i podobnych rzeczach już jako sześcioletni chłopiec. Torstein powiedział, że on przyjmował wszystko tak naturalnie. Czy to prawda?

- Nie - odparł Christen. - Jego zachowanie było zbyt obojętne, żeby mogło uchodzić za naturalne.

- To prawda - wtrącił Erik Bjor. - Moja Żona śmiertelnie się go bała w szkole. Te jego oczy... Nigdy się nie odważyła go skarcić. Kiedy obrzucał ją tym swoim lodowatym wzrokiem, drżała ze strachu. Wszystkie dzieci się od niego odsunęły, poza kilkoma łobuzami, którym imponowała jego bezwzględność.

- Zawsze czułem się nieswojo w jego towarzystwie - dorzucił swoje Syver Bjor. - Nie wiedziałem dlaczego, sądziłem po prostu, że jest wyniosły i pełen pogardy dla innych. Zawsze chadzał swoimi ścieżkami, inne dzieci nigdy go nie obchodziły.

- W każdym razie po tej kłótni wyjechałem - mówił dalej Christen - i nie wolno mi było się pokazać w Myrsökket nigdy więcej.

- A co z twoim gospodarstwem? - zapytała Ylva.

- Erik Bjor wydzierżawił ziemię i zapłacił tyle, ile się za nią należało, a nawet jeszcze więcej.

Siri odezwała się w zamyśleniu:

- Teraz przyjechałeś tu po raz pierwszy od tamtego czasu?

- Tak, po raz pierwszy.

- Byłeś przecież na trzęsawisku! - wykrzyknęła Ylva. - Peder cię widział!

Christen popatrzył na nią smutnym wzrokiem.

- Tak sądzisz? - zapytał spokojnie.

- Wybiegliśmy za daleko w przyszłość - odezwała się Siri. - Tak więc Christen wyjechał. Musiało potem minąć trochę czasu, zanim Kari znalazła te straszliwe słowa w księdze. Skojarzyła ze sobą fakty i w ogromnej rozpaczy zwróciła się do Jona, prawda?

- Tak było - przytaknął Jon. - Nie da się opisać tego, co czułem, kiedy dowiedziałem się, od kogo wywodzi się Peder. Był jedynym dzieckiem w mojej najbliższej rodzinie, wszyscy troje go rozpieszczaliśmy, kochaliśmy go. Naturalnie zauważaliśmy pewne jego dziwaczne reakcje, które przerażały i Kari, i mnie. Nie Torsteina, bo on był ślepy, jeśli chodziło o Pedera. Na przykład jego awersję do okazywania jakichkolwiek uczuć i jego zimne, czysto naukowe zainteresowanie wszystkim. Było dokładnie tak, jak wspomniała przed chwilą Siri. Natknąłem się na niego wielokrotnie, gdy robił sekcję małym zwierzętom, zupełnie się nimi nie przejmując. Nie wiem, czy na pewno były martwe. Wyobrażałem sobie jednak, że takie okrucieństwo to coś normalnego u dziecka i że z czasem mu to przejdzie. Jednak kiedy zdaliśmy sobie w pełni sprawę z tego, ile niebezpiecznych predyspozycji odziedziczył po Torze Vile, przysięgliśmy sobie, że będziemy nad nim czuwać dzień i noc, żeby nie zrobił czegoś naprawdę strasznego. Postanowiliśmy też, że ani słowem nie wspomnimy o tym Torsteinowi, który go ubóstwiał. Ale nie zdołaliśmy upilnować... Nawet w najczarniejszych przeczuciach nie mogliśmy przewidzieć, że zrobi to, co zrobił!

Jon zamilkł, przytłoczony powracającymi wspomnieniami. Ylva spojrzała z rozpaczą na Christena, który zrozumiał, że potrzebuje jego bliskości. Wyciągnął do niej rękę, równocześnie robiąc jej odrobinę miejsca na już przepełnionej ławce. Ledwie się tam zmieściła, ale przyjęła ten gest z wdzięcznością.

- Kari sama sobie była winna - powiedział Jon. - Za nic nie chciała spuścić go z oczu. Sądziła, że jeśli tylko będzie mieszkał w domu, zdoła go upilnować, i dlatego nie zgodziła się na jego wyjazd do miasta, by mógł się dalej uczyć. A właśnie wiedza, zimna, rzeczowa wiedza to było jedyne, co interesowało Pedera. I teraz ta oto kobieta, która nic dla niego nie znaczy, ośmiela się mu przeszkadzać.

Ylva z trudem zdobyła się na pytanie:

- A więc to było otrucie?

- Tak. Kari wypiła środek chwastobójczy. Kiedy zrozumiała, co się stało, pojęła, że wraz z mężem popełniła straszliwą pomyłkę, nie oddając chłopca do zakładu. Podjęła ostatnią, desperacką próbę ostrzeżenia Torsteina. Liczyła się każda sekunda. Zdążyła tylko dać mu karteczkę z nieszczęsnym drzewem genealogicznym i wymówić słowa „Christen miał...”

- Rozumiem! - zawołała Ylva. - Miała zamiar powiedzieć: „Christen miał rację!”

- Tak, ale Torstein nie zrozumiał, co mu chciała przekazać, zaś karteczka nic mu nie wyjaśniła, ponieważ Kari zapisała na niej tylko początkowe litery imion. A ja, idiota, nie byłem sobie w stanie wyobrazić, że Peder może się posunąć do czegoś tak potwornego. Prawdę mówiąc oboje, Kari i ja, oszukiwaliśmy się sądząc, że Pedera można sprowadzić na dobrą drogę. Ach, byliśmy tacy zaślepieni!

Jon zastanawiał się chwilę, zanim wypowiedział następne słowa:

- Mówi się, że zatwardziali przestępcy nie mają wpływu na to, jacy są. Podobno mają o jeden chromosom za dużo czy coś w tym stylu. Jakkolwiek by było, tutaj zaważyły cechy dziedziczne. Peder był sobowtórem Tora Vile. Małżeństwo między bliskimi krewnymi nie jest tak niebezpieczne, jak twierdzą niektórzy, i najczęściej wszystko jest w porządku. Klasycznym przykładem są małżeństwa rodzeństw egipskich faraonów, ale wiele zależy od skłonności drzemiących w danym rodzie. Jeśli istnieje w nim jakaś szczególna cecha, powraca ze zdwojoną siłą przy zawieraniu małżeństwa w rodzinie. A w tym przypadku chodziło o bardzo niezwykłą cechę charakteru, a mianowicie o całkowitą oziębłość uczuciową. Dziadkowie Pedera, wszyscy czworo, byli dziećmi lub wnukami Tora Vile. To musiało się źle skończyć. Tak naprawdę Peder był ofiarą bezwzględności czynników dziedzicznych.

Ylva poczuła, że robi jej się słabo. Odezwała się z trudem:

- Jak to się stało, że takiej wyraźnej właściwości nie odziedziczyli też inni?

Odpowiedział jej Erik Bjor:

- Myślę, że to dlatego, że mamy tu we wsi inną cechę rodową, która ją równoważy. Od rodziny Huus pochodzą przymioty takie, jak szlachetność, wielkoduszność i hart ducha. Popatrz na Jona Huusa, na Elin Bjor, na moją żonę i wielu, wielu innych! Nie mówiąc już o Torsteinie i Kari. Nie wolno nam zapominać o drugiej linii ich rodziny, którą stanowili Huusowie. Sam jestem dumny z tego, że płynie we mnie dużo krwi pochodzącej od rodziny Huus.

- Tak myślałam - mruknęła Siri.

- Nie tylko Pederowi przypadły w udziale zbrodnicze skłonności - powiedział powoli Jon. - Jedna z córek Tora Vile również przejęła to złe dziedzictwo...

- Oczywiście! - odezwała się Ylva. - Natalie Bjor. Wiedźma! Ta, która przyczyniła się do śmierci matki Christena.

- Tak, a później dziedzictwo zostało przeniesione na córki, zwane przez ciebie sępami. Na szczęście na nich kończy się ta gałąź rodu.

Siri spojrzała na Jona.

- A więc dlatego się rozwiodłeś?

- Tak, Torstein, Kari i ja byliśmy bardzo blisko spokrewnieni z Torem. Nie chciałem ryzykować posiadania dzieci podobnych do Pedera.

- Ale te dzieci byłyby zagrożone tylko w połowie. Tak się stało dlatego, że doszło do ślubu między ciotecznym rodzeństwem...

- Wiem, ale kto może wyliczyć, gdzie może się ujawnić dana cecha charakteru?

- Rozumiem. Po śmierci Kari ty sam zająłeś się pilnowaniem?

- Starałem się jak mogłem, ale było to coraz trudniejsze. Torstein popełnił fatalny błąd: pogrążony w smutku po śmierci żony, chciał jeszcze przez jakiś czas zatrzymać syna w domu. Odsunął w czasie dalszą naukę Pedera. Chłopiec musiał być wściekły. A kiedy Peder był wściekły, nigdy tego po sobie nie pokazywał. To właśnie było u niego najstraszniejsze.

- Peder nigdy się nie uśmiechał - odezwał się Christen. - Mówi się, że tę cechę, podobnie jak wiele innych. odziedziczył po Torze Vile. A ludzie pozbawieni poczucia humoru, pozbawieni autoironii, są podwójnie niebezpieczni, jeśli przejawiają skłonności kryminalne.

- Torstein popełnił również jeszcze inny błąd - wyjaśniał Jon. - Często mówił chłopcu o wielkim spadku, który chciał zagarnąć zły Christen. Wszyscy wiedzieliśmy o tym, że spadek nie jest wiele wart, ale Torstein musiał jakoś wyjaśnić Pederowi, czemu Christen rzekomo chciał się go pozbyć. Torstein zawsze był marzycielem, a teraz wbił spadek do głowy sobie i synowi. Zapadło to głęboko w świadomość Pedera. Chciał się dalej uczyć i miał środki! A potem nadszedł poranek na trzęsawisku.

Ylva i Siri zdążyły już przygotować się na najgorsze. Czekały teraz na rozwiązanie tajemnicy białych kamieni.

ROZDZIAŁ XXIV

Najważniejsze na świecie

- Tego dnia, dokładnie tak jak mówiłem, robiłem obchód w lesie - odezwał się Jon. - Znajdowałem się na szczycie skały, kiedy zobaczyłem, że w dole, na trzęsawisku, coś się porusza. Była to jakaś istota, która zajmowała się czymś dziwnym. Mianowicie przy zaroślach wierzby przenosiła białe głazy, rozmieszczając je następnie tak, że tworzyły lekki łuk. Ku swojemu zdumieniu zobaczyłem, że był to Peder, który o tej porze powinien być w drodze do szkoły. Nie rozumiałem, co tam robił. Czułem się w obowiązku czuwać nad nim, więc stałem cicho na górze. Musicie pamiętać, że wtedy nie miałem pojęcia, że on zamordował własną matkę. Oczywiście okoliczności jej zgonu nie zostały wyjaśnione do końca, ale uparcie odsuwałem od siebie myśl, że to mógł nie być nieszczęśliwy wypadek.

Jeden ze słuchaczy siedzących w chatce poruszył się. Wszyscy byli niezwykle podekscytowani, najbardziej może Ylva i Siri, jako że słyszały wszystko to po raz pierwszy. Dla nich była to nowa. przerażająca i niewiarygodna historia.

Jon mówił dalej:

- Chłopiec popatrzył więc na rząd położonej przez siebie ścieżki, wrócił do lasu, rozpędził się i przebiegł kawałek po kamieniach, jakby chciał wypróbować tę nową trasę prowadzącą przez gęste zarośla na mokradłach. Później oddalił się w stronę jesiennych pastwisk i zniknął mi z oczu.

Zaciekawiony podszedłem do kamiennego mostku. Nie mogłem pojąć, co to miało znaczyć. Dlaczego zmienił starą trasę? Ponieważ wiedziałem, że Pederowi nie zdarza się robić czegoś nieprzemyślanego lub dla zabawy, musiało to czemuś służyć. Wszystko, co robił, miało jasny, logiczny i przede wszystkim konkretny cel. Wszedłem powoli na most, przyglądałem się głazom rozpościerającym się przede mną i nagle się zatrzymałem. Jeden z kamieni wyglądał inaczej niż pozostałe. Lśnił bardziej metalicznym blaskiem, był zbyt okrągły i równy. Szybko się zorientowałem, że była to duża, okrągła metalowa kaseta, podobna do takich, w których przechowuje się filmy. Gdyby ktoś wbiegł lub szybkim krokiem wszedł na most, nie zdążyłby jej odróżnić od głazów, ponieważ została częściowo przykryta darniną, a poza tym położono ją pod kilkoma gałęziami wierzby.

I wtedy sobie uświadomiłem, jak wielkie zainteresowanie materiałami wybuchowymi przejawiał od pewnego czasu Peder. Przypomniałem sobie, że eksperymentował nad czymś w wielkiej tajemnicy i prosił ojca o pieniądze...

Twarz Jona pobladła, a na czoło wystąpiły mu krople potu.

- Nie miałem odwagi dotknąć tego przedmiotu. Nie miałem pojęcia, co on chciał zrobić. Nie wiedziałem, co począć. Ostrożnie, żeby nie poruszyć pokrywy, podważyłem drągiem ten płaski pojemnik, gdzie, jak sądziłem, mógł znajdować się jakiś mechanizm. Ach, myślicie może, że coś takiego stanowiło zbyt dużą trudność dla czternastolatka? Dla Pedera to była bagatelka. Przepadał za fizyką i chemią, i niewielu dorosłych mogłoby dorównać mu wiedzą w tych dziedzinach! Tak więc stałem tam, trzymając w rękach wydobyty pojemnik. Miałem zupełną pustkę w głowie. Czy to nowy eksperyment łowiecki, czy co u licha...?

Wtedy usłyszałem, że ktoś zbiegał z góry od strony pastwisk. W panice rozejrzałem się za skrytką dla tej niebezpiecznej zabawki. Nie chciałem, żeby ludzie zobaczyli, co wymyślił Peder. Pospiesznie ukryłem pudełko pod kilkoma deskami leżącymi w zaroślach. Nie zdążyłem nawet zastanowić się, dlaczego tam leżały. Wbiegłem do lasu i ukryłem się między drzewami.

Pojawił się Peder. Oglądał się co jakiś czas przez ramię, jak gdyby chcąc się upewnić, czy ktoś za nim podąża, a potem wbiegł w zarośla na te deski!

Nie zdążyłem go ostrzec, siła wybuchu przewróciła mnie na ziemię. Naturalnie natychmiast popędziłem na trzęsawisko, ale tam, oczywiście, nie dało się już nic zrobić, absolutnie nic.

W chwilę po mnie przybiegł Torstein. On nie pobiegł starą drogą, którą wyznaczały deski! Biegł po nowej drodze z białych głazów.

Wówczas zrozumiałem. Dziwna śmierć Kari ukazała mi się w całej swojej okropności. Zupełnie się załamałem. Nasz ukochany Peder był nie tylko martwy, ale okazał się być mordercą bez skrupułów. I właśnie ja go zabiłem...

- Nie - zaprzeczył Erik Bjor. - Nie ty. Sam to zrobił. Rozłożył deski, żeby sam mógł przejść bezpiecznie, i wpadł we własną pułapkę. Prawdopodobnie później miał zamiar usunąć deski, żeby nie zwróciły niczyjej uwagi, i pójść do szkoły.

- Ale dlaczego przesunął kamienie? - zapytała Siri.

- Dlatego, że gdyby blaszany pojemnik został położony na starej trasie, natychmiast na tym terenie rzuciłby się w oczy. A w nowym miejscu zasłoniły go zwieszające się gałęzie wierzby.

- A więc wcześniej powiedział ojcu, że wrócił Christen?

- Tak. Orientował się, że ojciec natychmiast się rozzłości i spróbuje przepędzić Christena.

- A później - odezwała się przygnębionym głosem Ylva - później zachowaliście milczenie, żeby Torstein nie dowiedział się prawdy. Ale czy rzeczywiście jest to słuszne?

- Jesteśmy tutaj lojalni wobec siebie - powiedział Erik Bjor. - Może dzieje się tak dlatego, że łączą nas więzy pokrewieństwa. Darzymy wielką sympatią łagodnego i spokojnego Torsteina Vile. Mogłabyś pójść do czyjegoś ojca i odebrać mu jedyną rzecz, jaka mu pozostała - wspomnienie o ukochanym synu?

Ylva popatrzyła na tych wszystkich małomównych, poważnych mężczyzn. Zrozumiała ich dumę i bezprzykładną odwagę oraz ich niepokój, jaki muszą odczuwać, myśląc o swoich dzieciach, wiedząc, że ciąży nad nimi klątwa syna Vilde - Knuta.

Tego już było dla niej za wiele. Gwałtownie poderwała się z ławki.

- Nie mam zamiaru... siedzieć tu i ryczeć... przy wszystkich! - wykrzyknęła i wybiegła.

Siri powiedziała z łagodnym uśmiechem:

- Dzisiejszej twardej młodzieży niełatwo jest się przyznać do wrażliwości.

- Dzięki Bogu, że są wrażliwi! - odezwał się jeden z mężczyzn. - W naszej dolinie mamy już dość braku uczuć.

- Wyjdę do niej - powiedziała Siri. .

- Nie, pozwól, że ja to zrobię - sprzeciwił się Christen. - Potrzeba jej męskiego ramienia.

- Odejdź stąd! - rzuciła Ylva oparta o ogrodzenie.

Christen uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie.

- Cieszę się, że płaczesz.

- Właśnie widzę.

Położył ręce na jej ramionach i obrócił ją do siebie.

- Nie to miałem na myśli, wiesz przecież! Ale właśnie przed chwilą ktoś w domku powiedział, że w Myrsökket mamy już dość braku uczuć. Więc... uparciuchu, daj już spokój!

Ylva poddała się. Płacząc oparła głowę o jego pierś. Czuła się bezpieczna w ramionach Christena, jego ciepły policzek dotykał jej włosów.

- Ach, Christen - szlochała. - Ci wszyscy nieszczęśliwi ludzie! Teraz wiem, co miał na myśli komisarz, mówiąc, że to jest najważniejsza sprawa na całym świecie. A ja sądziłam wtedy, że chodzi o jakiś poważny, międzynarodowy problem. Jaka byłam głupia! Chodziło mu oczywiście o wzgląd na człowieka, poszanowanie uczuć innych ludzi, o miłość Torsteina do jedynego syna. Nie można jej było zniszczyć.

Christen odezwał się spokojnie:

- My mogliśmy znieść tę przerażającą prawdę, ale nie Torstein. Całe jego życie zbudowane jest z pięknych kłamstw. Nie zniósłby tego, żeby mu je odebrano.

Łąkę okrywała perlista rosa. W oddali góry nabierały złotoróżowej barwy od wschodzącego słońca. Powietrze po deszczu było chłodne i rześkie, z brzóz rosnących wokół łąki jeszcze skapywały kropelki.

- Wracamy? - zapytał cicho Christen.

Ylva otarła oczy i skinęła głową. Nie pokazała jednak twarzy. Kiedy weszli do domu, z opuszczoną głową usiadła obok Christena. Objął ją, pragnąc dodać jej odwagi.

W pokoju na dłuższy czas zaległa cisza. Dwa morderstwa zostały wyjaśnione, ale jeszcze nikt nie zamierzał wychodzić. Nie dopowiedziano jeszcze wszystkiego do końca.

- Miał niewiele lat - odezwał się spokojnie Erik Bjor - ale przysporzył niesamowicie dużo smutku i rozpaczy. Również po śmierci.

- Tak - poparła go Siri - przecież tak dalej nie może być! Nie możecie pozwolić, żeby Christen pokutował za coś, czego nigdy nie zrobił.

Jon spojrzał na nią ze smutkiem.

- Christen nie ma możliwości oczyścić się przed Torsteinem, bo jeśli to zrobi, natychmiast stanie się jasne, kto zamordował Kari.

- A w takim razie Christen woli raczej zrezygnować ze swojego domu rodzinnego - odezwał się Erik Bjor. - Woli żyć jako podejrzany o morderstwo. Policja wie, kim był sprawca, my to wiemy, Jon ma na to dowody, gdyby kiedyś były potrzebne, ale w oczach Torsteina Christen zawsze pozostanie mordercą.

- Ale to nie jest w porządku! - wykrzyknęła Ylva przez łzy. - Ani wobec Christena, ani wobec Torsteina. Nie można pozwolić, żeby jeden człowiek podejrzewał drugiego niewinnego człowieka!

Jon rzucił jej pełne uznania spojrzenie, dlatego że pomyślała o obu mężczyznach.

- Masz całkowitą rację - powiedział. - Musisz jednak pamiętać o tym, że czyny Pedera były tak okropne, że ktoś taki jak Torstein nie pogodziłby się z tą wiedzą. Musimy mu tego oszczędzić.

- Hmmm - odezwała się sceptycznie Siri. - Jesteś taki pewien, że on o niczym nie wie?

Wszyscy przenieśli na nią spojrzenia. Uśmiechnęła się smutno, zakłopotana.

- Nie chodzi mi o to, że on wie coś świadomie. Na pewno nie! Ale taki człowiek jak Torstein... Wydaje się dziwne, że człowieka o równie spokojnym usposobieniu mogą tak strasznie wyprowadzić z równowagi słowa nastolatka. Nastolatki często przejawiają skłonność do przesady. Powiedz mi, Eriku, gdyby jeden z kolegów twojego syna przyszedł do ciebie i powiedział, że Tora - Erika należy zamknąć, bo jest śmiertelnie niebezpieczny, jak byś wówczas postąpił? Zakładając, że nic nie wiesz o złym dziedzictwie Tora Vile.

Erik Bjor wzruszył ramionami.

- Na pewno trochę bym się zezłościł, ale też wyśmiał bym go i powiedział, że to chyba on jest chory. Może bym mu powiedział, żeby się wynosił, a następnego dnia zapomniałbym o wszystkim.

- Właśnie! - powiedziała Siri. - Taka by była normalna reakcja. A czy nazwałbyś normalną reakcję Torsteina, spokojnego i dobrodusznego człowieka? Uważam raczej, że świadczy o tym, iż w głębi serca przeczuwał, chociaż nigdy by tego nie przyznał, nawet przed sobą, że Christen miał rację. Boże, on był przecież ojcem tego chłopca! Sam też musiał coś zauważyć.

- Więc myśl, że to Christen musi być zbrodniarzem, była jego ostatnią deską ratunku - mówił Erik Bjor, idąc śladem rozumowania Siri. - Chwycił się jej desperacko. Tak, to chyba ma sens.

- W takim razie dlaczego chciał, żebyśmy rozwiązali zagadkę? - zapytała zdezorientowana Ylva. - Czy nie bał się usłyszeć prawdy?

- Myślę, że przez tak długi czas zdążył się przyzwyczaić do myśli, że to Christen jest winny - odparła w zamyśleniu Siri. - Jednak dla osiągnięcia pełnego spokoju musiał wszystkim udowodnić, że Christen jest winowajcą, bo teraz rzeczywiście sam w to wierzył.

- Czy nie lubił swojego przybranego syna? - dziwiła się Ylva.

- O, tak. Bardzo! Aż do czasu, gdy Christen wypowiedział te słowa o Pederze. Wtedy Torstein jakby się odmienił.

- A Christen nie może uwolnić się od podejrzeń - wyjaśniał dalej Jon. - Nie możemy pójść do Torsteina i powiedzieć mu, że Christena tu nie było w dniu śmierci Pedera, bo wtedy Torstein by zrozumiał, że Peder kłamał, i zacząłby się zastanawiać, dlaczego.

- Przecież w dniu śmierci Kari Christena nie było w Myrsökket - powiedziała Ylva, uparcie szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji.

- Torstein potrafi wyjaśnić także i to. Karteczka w jej ręce i słowa, które próbowała wypowiedzieć, oraz fakt, że nigdy nie miała słabego serca, nie pozwalają mu uwierzyć, że jej zgon miał naturalne przyczyny. I ma całkowitą rację. Próbuje jednak udowodnić, iż Kari chciała powiedzieć, że to Christen ją zatruł. Nie rozumie natomiast figury narysowanej na karteczce i pokładam nadzieję w Bogu, że nigdy jej nie rozszyfruje. Wcześniej nie podejrzewał, że za śmiercią Kari kryje się straszna tajemnica. Dopiero śmierć Pedera wzbudziła jego podejrzenia.

Ylva zapytała podekscytowana:

- Nie moglibyście powiedzieć, że tego ranka Peder spotkał w górach Tora - Erika Bjora? Z daleka można go chyba wziąć za Christena. A potem przyjmiecie za dobrą monetę wyjaśnienie, że to, co się wydarzyło na mokradłach, było wypadkiem, że odbywaliście tam jakieś ćwiczenia z obrony cywilnej i że zapomnieliście o minie, i że to właśnie wy położyliście tam nowe głazy i deski, i że nie chcieliście się wcześniej do tego przyznać. Czy to nie uwolniłoby Christena od podejrzeń? Gdyby cała wieś solidarnie wzięła na siebie winę, łatwiej chyba byłoby udźwignąć ten ciężar!

Popatrzyli na nią ze smutkiem.

- To mogłoby się udać - odezwał się Erik Bjor. - Gdyby nie to, że Peder twierdził, iż rozmawiał z Christenem, który w dodatku mu groził. A nawet gdybyśmy zdołali przeprowadzić to, co proponujesz... Christen nie miałby przecież motywu, żeby próbować zamknąć Pedera w zakładzie. Mianowicie takiego, że on sam chce zagarnąć spadek Vilde - Knuta. To właśnie tego tak rozpaczliwie trzyma się Torstein. Nie, Christen stanął przed alternatywą: albo milczeć i trzymać się z daleka, albo zdemaskować Pedera.

Ylva osunęła się na kolana, opierając głowę na złożonych dłoniach Christena. Jej łzy pozostawiały ciemną plamę na jego spodniach, ale Christen nie zwrócił na to uwagi. Głaskał delikatnie jej włosy. W pokoju zapadła cisza. Nikt nie miał już nic więcej do powiedzenia.

ROZDZIAŁ XXV

Sytuacja bez wyjścia

Podczas gdy Mads Billing się pakował, a mężczyźni czekali przed wejściem, nieoczekiwanie wszedł do jego pokoju Torstein. Wszyscy sądzili, że śpi, i zachowywali się bardzo cicho, żeby go nie obudzić.

Torstein stał w progu w szlafroku, z potarganymi włosami. Zaspany, mrużył oczy, patrząc na Madsa.

- Wyjeżdżasz? - zapytał zdziwiony.

Mads zatrzasnął walizkę.

- Tak! - potwierdził szorstkim głosem. - Ci przeklęci idioci ścigali mnie w górach. Niegrzecznie i zdecydowanie nakazali mi, żebym się wynosił jak najdalej stąd.

- Więc... więc może jednak wiesz coś ważnego?

Szacunek w głosie Torsteina sprawił, że popularny reporter odzyskał częściowo pewność siebie.

- Wiem tyle, że oni muszą ukrywać coś przerażającego. Wymusili na mnie obietnicę, żeby nic o tym nie mówić ani nie pisać, ale bądź spokojny, Torsteinie! Nie spławia się tak bezkarnie Madsa Billinga. Ty i ja wyjawimy prawdę. Uwierz mi, wietrzę prawdziwy skandal! A ja lubię zgłębiać takie sprawy! Wtedy pożałują. Nie wolno mi było nawet nic ci o tym teraz mówić, ale robię to, co chcę. Nie słucham rozkazów byle kogo!

W oczach Torsteina pojawiła się niepewność.

- Powiedzieli coś o winowajcy?

- O Eriku Bjor? Nie, najwyraźniej to nie on.

- Nie, to nie on - powiedział niecierpliwie Torstein. - Czy nie mówili nic o Christenie Borgestad?

Mads przystanął i zastanowił się przez chwilę.

- Christen Borgestad? Nie, nie wymieniali jego nazwiska, ale zastanawiam się nad tym, czy go tam nie było.

- Co takiego?!

- Tak, wydaje mi się, że mężczyźni, którzy mnie nieśli, powiedzieli, że w szałasie pasterskim w Södra Borgestad pali się światło. Razem z Ylvą był tam jakiś młody mężczyzna, wcale niepodobny do całej reszty. Zupełnie inny typ.

Mads zwrócił uwagę, że Torstein jakby się przygarbił i zrobił się szary na twarzy, pomimo to ciągnął:

- Miałem wrażenie, że wszyscy wiedzieli, kto jest mordercą, ale że z takiej czy innej tajemniczej przyczyny nie chcieli tego zdradzić. Mogę przysiąc, że nie chodziło o Christena. Borgestad. Chodziło o kogoś innego, kogoś o wiele gorszego...

Zamilkł zamyślony. Nie zwracając uwagi na straszną zmianę, jaka zaszła na twarzy Torsteina, wziął walizkę i zakończył z zapałem:

- Ale ja tu wrócę, Torstein! Wykryłem morderstwo i nie mam zamiaru tego tak zostawić! W taki czy inny sposób uda mi się tu wrócić. Pomożesz mi przeprawić się przez jezioro, prawda? A potem razem gruntownie zbadamy tę sprawę. Siri ma nade mną pewną władzę, ale mogę ją sobie owinąć wokół palca. Uff, chyba będę musiał pozalecać się trochę do tego starego próchna. To nie będzie trudne. Trzymaj się i dziękuję za wszystko!

Wybiegł pospiesznie do czekających na niego mężczyzn, rzucając im wściekłe spojrzenie.

- Jestem gotowy!

Powoli, powłócząc nogami, Torstein poszedł do swojego pokoju. Był blady jak kreda.

Rano przeniosę się w góry, pomyślał gorączkowo. Muszę pamiętać, żeby zabrać ze sobą kwiaty. Zamknąć na klucz szopę. Naprawić rynnę. „Mogę przysiąc, że nie chodziło o Christena Borgestad”. Nie mogę zapomnieć worka kartofli i kociąt. „Chodziło o kogoś innego!” Muszę pamiętać o tej kozie z chorą nogą. „A potem razem gruntownie zbadamy tę sprawę... Wszyscy wiedzieli, kto jest mordercą... Ktoś o wiele gorszy...”

Ten dziennikarz kłamał. Wszyscy kłamali! To był Christen, to musiał być Christen! Nie mogło być inaczej. Inne rozwiązanie nie istnieje, nie istnieje, nie istnieje...!

Jego spojrzenie zatrzymało się na małym zdjęciu Jona i Pedera. Jona, który nigdy nie wymienił imienia Pedera, który tak bardzo go opłakiwał, że nie mógł o nim mówić, który odchodził, kiedy Torstein opowiadał, jaki zdolny był Peder. Oddalał się oczywiście dlatego, że miłość i żal nie pozwalały mu zostać i słuchać o Pederze. Przecież nie mogło być innej przyczyny?

Drżącymi rękami odszukał pospiesznie silne tabletki nasenne Kari, te, których tak często używała w ostatnim roku życia. Dlaczego Kari zażywała tyle tabletek nasennych, dlaczego nie mogła spać? Nie, nie myśleć!

Musiał się pospieszyć. Jeśli się nie pospieszy, świadomość bezlitośnie obnaży całą prawdę.

Ile powinien wziąć? Ręce mu się trzęsły, więc tabletki posypały się na podłogę. Pięć, sześć wystarczy? Wziął wszystkie.

Potem opadł na łóżko.

Daleko w tyle za innymi szła Ylva z Christenem. Nie odezwali się ani słowem przez całą drogę. Po prostu szli obok siebie, intensywnie przeżywając całe piękno przyrody, miękkość mchu, zapach drzew, głosy budzących się ptaków. Ponieważ doświadczali tego razem, dzielili ze sobą otaczającą ich doskonałość. Przystanęli na skraju lasu w pobliżu domu Torsteina, podczas gdy pozostali schodzili do swoich domów. Christenowi nie wolno było wejść do ich świata.

- Wyjeżdżasz po południu? - zapytał cicho. W jego ciemnych oczach pod gęstymi rzęsami malował się smutek.

- Tak, muszę wracać do pracy.

Zamilkł na jakiś czas. Patrzył tylko na nią z wahaniem i jednocześnie badawczo. Ylva miała wielką ochotę go dotknąć, ale się nie odważyła. Już wystarczająco ośmieszyła się, wyjawiając mu otwarcie swoje uczucia.

- Och, na pewno strasznie teraz wyglądam - rzuciła nerwowo. - Niektórzy potrafią ładnie płakać, ale nie ja.

Christen powoli pokręcił głową.

- Nie patrzę na ciebie z tego powodu. Ylvo, znasz moje położenie, prawda? Wiesz, że nie mogę cię o nic prosić, nawet o przyjaźń.

- Ale, Christen, to dla mnie nieważne...

- Więc jeśli cię nie odszukam po powrocie do Oslo, będziesz wiedziała, dlaczego.

- Sądzisz, że ja...

- Nie mów nic, Ylvo! Wiesz, że nie mam prawa z nikim się wiązać. Przywykłem do życia w samotności, pozwól, żeby tak zostało!

- Ach, tak bardzo się mylisz! - wybuchnęła zrozpaczona. - Czy myślisz, że mi to przeszkadza? Christen, ja też jestem bardzo samotna...

- Nie utrudniaj mi. Idź już!

Odwaga ją opuściła. Siri mówiła, że on mnie potrzebuje, ale niestety bardzo się myliła! Podejrzenie o morderstwo jest dla niego wymówką, żeby nie podtrzymywać tej znajomości, pomyślała upokorzona. Nie może chyba sądzić, że oskarżenia Torsteina mogą stanowić jakąś przeszkodę dla naszych spotkań. Po prostu mnie nie chce i to wszystko.

Zaczęła iść z opuszczoną głową. W sercu czuła ból. Przeszła jednak zaledwie kilka metrów wśród pokrytych rosą kwiatów, kiedy usłyszała jego cichy głos:

- Ylvo!

Odwróciła się. Zobaczyła jego rozłożone ręce i pobiegła z powrotem. Otoczył ją ramionami i wtulił twarz w jej włosy. Już wcześniej ją obejmował, ale wtedy jego ramiona były tylko opiekuńcze, przyjazne i kojące. Teraz odbierała to inaczej...

Zupełnie inaczej!

- Ach, Christen! - westchnęła. - Dziękuję!

- Nie mogłem pozwolić ci odejść, nie mówiąc o tym, że będę za tobą tęsknić, moja przyjaciółko. Strasznie tęsknić.

Odwróciła głowę i popatrzyła mu błagalnie w oczy.

- Czy nie możemy być razem?

- Nie - szepnął czule - bo chcę, żebyś mogła cieszyć się młodością i życiem, a nie żyła w cieniu ciążących nade mną oskarżeń. Och, Ylvo, mogę być czasami przykry, zgorzkniały albo przygnębiony. Trudno ze mną wytrzymać. Nie jestem tak szlachetny, jak można sądzić. Dla Torsteina jestem gotów zrobić wiele, ale czuję się tym wszystkim bardzo zmęczony. To, że nie mogłem się bronić, że nigdy nie mogłem się oczyścić z zarzutów... że nigdy nie mogłem Torsteinowi powiedzieć, że chciałem tylko jego dobra. On był człowiekiem, którego najbardziej lubiłem, a czasami prawie go nienawidzę. Coś takiego pozostawia w człowieku bolesne ślady, Ylvo. Nie chcę cię w to wciągać. Nie chcę, żebyś musiała cierpieć z powodu moich rozterek. Zbyt wiele dla mnie znaczysz.

Nie mogła oderwać wzroku od jego ust. Miały taką delikatną, a jednocześnie wyrazistą linię i były tak blisko! Westchnęła.

- Sytuacja jest beznadziejna, Christen! Cała ta sytuacja jest przecież bez wyjścia.

- Tak - odrzekł ochrypłym głosem, nie słysząc dokładnie jej słów. Wyczytał w oczach Ylvy tęsknotę, widział miękkie, delikatne wargi.

Potem odgarnął włosy z jej twarzy.

- Ylvo... - wyszeptał czule. - Kochana Ylvo! Nie wolno mi tego robić, ale...

Ylva zamknęła oczy. Przyjmując jego delikatny pocałunek, czuła się jak bohaterka jakiegoś nieziemsko pięknego i tragicznego dramatu miłosnego. Kiedy ją wypuścił z objęć, westchnęła uszczęśliwiona i powoli wróciła do rzeczywistości. To był najwspanialszy pocałunek, jaki kiedykolwiek otrzymała. Taki oszałamiający, taki romantyczny!

W tej samej chwili z położonej poniżej zagrody dobiegło do nich wołanie:

- Christen! Ylva! Chodźcie szybko! Stało się coś strasznego!

ROZDZIAŁ XXVI

Drogo okupiona wolność

Tor - Erik Bjor możliwie najszybciej dowiózł Torsteina nad jezioro jedynym traktorem, jaki był we wsi. Kiedy łódź dopłynęła do drugiego brzegu, już czekał tam lekarz i karetka, która na sygnale pomknęła do miejskiego szpitala.

- Czy nie byłoby szlachetniej... - zaczęła zmartwiona Siri w dużej poczekalni szpitalnej.

- Nie! - zaprzeczył Jon. - Właśnie teraz ma swoją szansę. Teraz doszedł do punktu krytycznego. Jeśli sobie z tym poradzi, poradzi sobie też z resztą.

- Jak myślisz, co się stało?

- Mads Billing wyjaśnił ponuro Jon. - Jego eskorcie wydawało się, że rozmawiał z Torsteinem, kiedy się pakował.

- Udało mu się więc mimo wszystko dopełnić nieszczęścia!

Ylva i Christen też czekali w szpitalu, poważni i pobladli. Erik Bjor, jak zawsze budzący szacunek, był w dyżurce lekarskiej. Teraz przydał się ten jego autorytet. Bez Erika Bjora czuliby się mali i bezsilni w tym wielkim szpitalu.

Był wczesny ranek. Ylva w dalszym ciągu miała na sobie za duże ubranie Christena. Odkąd przyjechali do miasta, zjedli tylko kilka jabłek. To wszystko jednak się nie liczyło. Przez cały czas myśleli wyłącznie o Torsteinie.

- A jednak byłoby chyba najlepiej dla Christena, gdyby Torstein... - Siri nie dokończyła zdania.

- Myślisz, że byłoby mi lżej? - smutno zapytał Christen. - Wtedy zabrałby swoje podejrzenia wobec mnie do grobu. Mimo wszystko jest lepiej tak, jak się stało. Najbardziej obawialiśmy się właśnie tego, że może popełnić samobójstwo. Teraz to zrobił i mu się nie udało. Dlatego jest duża szansa na to, że więcej nie podejmie takiej próby.

- Ale to nie sprawi, że ciężar, jaki będzie dźwigał w przyszłości, stanie się lżejszy - odezwał się Jon.

Siri wyglądała jak mały, przerażony ptak obok barczystego i postawnego Jona Huusa. Przeżycia minionej nocy niekorzystnie wpłynęły na jej wygląd, ale mimo to Ylvie bardzo się teraz podobała. Siri była zawsze taka ludzka, taka ciepła, a teraz stało się to jeszcze bardziej widoczne. Miała nadzieję, że mężczyźni też ją odbierają w taki sposób, że widzą nie tylko starzejącą się panią z włosami w nieładzie.

Pojawił się lekarz z Erikiem Bjor. Pozwolono im wejść do Torsteina, o ile będą się zachowywać rozsądnie.

- Jak on się czuje? - zapytał Jon.

- Walczy z tym - odpowiedział lekarz. - Nie chce nic wiedzieć. Nie chce nic rozumieć. Byłoby lepiej dla niego, gdyby udało się go nakłonić do pogodzenia się z rzeczywistością. Naprawdę łatwiej byłoby mu znieść tę okrutną prawdę niż to upieranie się przy niewinności syna. W głębi duszy wie, że postępuje niesłusznie, ale nie znajduje tyle siły, żeby się do tego przyznać przed samym sobą.

- Nie miał załamania nerwowego?

- Nie. Zupełny spokój.

Stwierdzili, że najlepiej będzie, jeśli Christen poczeka na korytarzu. Naturalnie Ylva wiernie mu towarzyszyła. Stali oparci o ścianę, trzymając się za ręce. Pomimo wszystko Ylva się cieszyła, że mogła spędzić z Christenem jeszcze kilka godzin. Jednak on prawie nie zauważał jej obecności. Twarz miał pobladłą i napiętą, usta mocno zaciśnięte. Trzymając rękę Ylvy, nieświadomie ściskał ją niekiedy tak mocno, że aż bolało. Ale dziewczyna znosiła to dzielnie.

Właśnie teraz była mu potrzebna. Ta myśl napełniała ją melancholijnym ciepłem. Jakie znaczenie miało to, że jej palce drętwiały z bólu?

Z pokoju, w którym leżał Torstein, dobiegały do nich przytłumione odgłosy rozmowy, na tyle ciche, że nie rozróżniali słów. Mocny głos Jona mieszał się z głosem Erika Bjor, czasami dochodził do nich ledwie słyszalny głos Torsteina. Upływające minuty przemieniały się w kwadranse i... Zniecierpliwiony Christen poruszył się gwałtownie.

- Chodź, podejdziemy bliżej!

Stanęli w pobliżu drzwi pokoju Torsteina. Teraz mogli dokładnie rozróżnić słowa.

Usłyszeli zmęczony głos Jona:

- Ja też go kochałem, Torstein, tak jak swojego własnego syna. To, co się zdarzyło, było najlepszym rozwiązaniem. Spróbuj tak myśleć!

Nie było odpowiedzi, a Jon przekonywał dalej:

- Nie rozumiesz tej miłości, którą ci okazywano przez ostatnie dwa lata? Nie gardź nią! Nie pogardzaj miłością wszystkich tych ludzi dla człowieka, który się urodził bez zdolności kochania, i nigdy nie potrafił ofiarować miłości. Peder był wspaniałym chłopcem, całkowicie bezbronnym wobec otrzymanego dziedzictwa. Wszyscy przebaczyliśmy mu jego czyny, ale nie mógł żyć dłużej, nie powodując kolejnych tragedii. Może musiałby spędzić całe życie z zakładzie albo w więzieniu. Taka jest brutalna prawda, Torstein, która i dla mnie jest bardzo bolesna, ale musisz ją poznać, żeby się z nią pogodzić. Dlatego, że doszedłeś do punktu kulminacyjnego i teraz musisz dokonać wyboru.

Teraz mówił Erik Bjor.

- Tylko trzy osoby w Myrsökket nie znają prawdy - przekonywał. - Ty, ponieważ cię kochaliśmy, i obie siostry, Gjertrud i Marie, żeby nie skalały pamięci Pedera. Czy wątpisz, że chcemy twojego dobra?

- Peder nie żyje - odezwał się Jon. - Robiłeś wszystko, żeby był szczęśliwy. Ponieważ jednak go ochraniasz, ciężko zawiniłeś w stosunku do kogoś innego. Wiesz o tym. Miałeś kiedyś dwóch synów, Torstein... Tak, to prawda! I ten drugi, twój przybrany syn, dość już wycierpiał. Czy wiesz, że on dobrowolnie wziął na siebie całą winę w twoich oczach, żeby ocalić pamięć Pedera? Mógł tego nie zrobić i bronić się, ale wtedy znalazłbyś prawdziwego winowajcę. Christen darzył cię zbyt wielką miłością, żeby sprawić ci taki ból. Pomyśl, a gdybyś umarł, oskarżając go na wieki?

Usłyszeli słaby jęk protestu. Znowu mówił Jon:

- On ma niepodważalne alibi, a mimo to pozwalał ci wierzyć, że jest winny. Teraz jednak wiesz wszystko i do ciebie należy decyzja. On jest tutaj, Torstein. Chcesz z nim rozmawiać?

- Mylicie się. Peder był niewinny!

Kiedy Erik wyszedł, żeby zawołać Christena, Jon powiedział:

- Torsteinie, przepędziłeś go ze wsi, z jego własnej zagrody, ze strachu przed prawdą! Już wtedy, podświadomie, zdawałeś sobie z tego sprawę. Znamy cię i wiemy, że jesteś z gruntu uczciwym człowiekiem. To nie było podobne do ciebie. To nie może być wola twojego prawdziwego ja.

Christen rzucił Ylvie zrozpaczone, pełne zwątpienia spojrzenie. Jej zbolała twarz mówiła, jak chętnie by mu pomogła, gdyby tylko potrafiła. Potem poszedł spotkać się ze swoim przybranym ojcem po raz pierwszy od ośmiu lat.

Na pobladłej twarzy Torsteina malowało się wyczerpanie i napięcie. Zmusił się do otworzenia oczu. Christen stał przed nim, spokojny i współczujący. Torstein długo mu się przyglądał. Widział go ostatni raz wiele lat temu. Teraz wyczytał cierpienie w ciemnych oczach przybranego syna. Przypomniał sobie małego chłopca, którym się zaopiekował, kiedy jego zrozpaczona matka odeszła z tego świata, przypomniał sobie nieustanną troskę, jaką Christen otaczał Pedera przez te wszystkie lata. Zobaczył też swoją własną długą i samotną przyszłość przepełnioną nienawiścią i zgryzotą. I wtedy coś się w nim załamało.

- Christen!

Wyciągnął do niego ramiona, a Christen przycisnął go do siebie i mocno trzymał.

- Wybacz mi, Christenie, wybacz mi! Nie wiedziałem, co robię, byłem zaślepiony, szalałem z żalu i ze strachu.

- Wiesz, że już wtedy ci wybaczyłem - odpowiedział Christen. Jego głos wydawał się Ylvie bardzo obcy.

- Ach, powiedziałem o tobie tyle złego! Wydziedziczyłem cię i...

- Nie martwiłem się tym.

- Teraz wszystko będzie dobrze, Christenie. Nie będziesz już pozbawiony swojego domu.

- Dla mnie najważniejsze jest to, że mi przebaczyłeś - powiedział Christen - i że przezwyciężyłeś kryzys. Wiem, że nie zajmę miejsca twojego prawdziwego syna, ale pozwól mi spróbować! Najbardziej chciałbym, żeby Myrsökket było dla mnie oparciem, miejscem, do którego mogę pisać i do którego mogę wracać.

Jon odchrząknął.

- Myślę, że Torstein musi teraz odpocząć. Oczywiście my też potrzebujemy odpoczynku. Chodźmy!

Wyszli, zostawiając przy Torsteinie pielęgniarkę. Ylva czekała na Christena w korytarzu. Zatrzymał się przed nią, zupełnie wyczerpany. Spocone włosy kleiły mu się do czoła, oddychał płytko, oczy miał przymknięte. Pozostali odeszli. Zostali sami na korytarzu.

Ylva zbliżyła się do niego, delikatnie dotknęła jego ramion.

- Christen... - tylko tyle zdołała powiedzieć.

Odetchnął głęboko i skrył twarz w jej ramieniu, przyciskając ją mocno, prawie desperacko do siebie.

Ylva całowała czule jego miękkie włosy. Teraz nie miała wątpliwości, że jej potrzebował. W tym momencie zrozumiała, jak gorzka była jego samotność.

- Nareszcie jestem wolny, Ylvo - odezwał się zdławionym głosem - Ale, mój Boże, jakże drogo okupiona jest ta wolność!

Kilka godzin później w parku przed hotelem Madsa Jon żegnał się z Siri, która zdążyła się już odświeżyć.

- Musisz jechać samochodem z tym człowiekiem? - dopytywał się Jon. - Czy nie wolałaś wracać z Ylvą, skoro Christen zaproponował, że zawiezie ją do Oslo swoim samochodem?

- Zwariowałeś? Czy myślisz, że nie mam ani krztyny taktu? - uśmiechnęła się Siri. - Oboje marzyli o tym, żeby droga była dwa razy dłuższa.

- Tak, Christen ma tu natychmiast wrócić, żeby być przy Torsteinie w czasie swojego urlopu - odparł Jon, uśmiechając się krzywo. - A Torsteinowi na pewno przyda się teraz towarzystwo i opieka!

- W każdym razie bardzo się cieszę, że tak szczęśliwie się to dla niego skończyło.

- Tak sądzisz? - zapytał Jon. - Dopiero teraz zacznie się dla niego piekło. Dopiero teraz obudzi się ból po stracie syna. Upłyną lata, nim te rany się zagoją. - Zamilkł na chwilę. - Rzadko spotyka się taką kobietę jak ty, Siri - odezwał się z nagłym zakłopotaniem. - Tym ciężej jest człowiekowi, któremu sądzona jest samotność do końca życia.

- Mam czterdzieści dwa lata - powiedziała na pozór bez związku Siri.

- Naprawdę? - zapytał zaskoczony. - Nigdy bym nie powiedział. Jesteś taka młoda i ładna.

- Ja? Jestem brzydka i mam beznadziejną figurę - wystąpiła z niezręczną samokrytyką.

Nagle Jon zrozumiał, co właściwie miała na myśli, podając tak otwarcie swój wiek. Potrząsnął głową.

- Jeszcze możesz mieć rodzinę, dzieci i wszystko. Nie mam prawa...

- Och, mam już po dziurki w nosie tej twojej szlachetności! - wybuchnęła rozzłoszczona Siri. - A może masz zamiar jeszcze dodać, że ja z moją świetną posadą nie powinnam sobie zawracać głowy zwykłym gajowym?

Jon uśmiechnął się lekko.

- Miałem to na końcu języka.

- Tylko tego brakowało - mruknęła Siri.

Wziął ją za rękę.

- Czy mogę do ciebie napisać?

- Naprawdę chciałbyś? - zapytała ciepło. - Wiesz, tak się przywiązałam do mieszkańców Myrsökket. Chętnie bym tam kiedyś przyjechała.

- Będę czekał z niecierpliwością na ten dzień. Dlaczego byś nie miała spędzić u nas wakacji? A jeśli będę miał jakąś sprawę do załatwienia w Oslo...

- To musisz mnie odwiedzić.

- Dziękuję ci! Może... może będę musiał tam przyjechać już w przyszłym tygodniu...

Siri powstrzymała uśmiech.

- Świetnie! A więc do zobaczenia, Jon! I dziękuję za wspólnie spędzony czas!

Jego oczy promieniały ciepłem.

- Nawzajem!

Spontanicznie objęła go za szyję i pośpiesznie uścisnęła na pożegnanie. Zdziwiony Jon zastygł w bezruchu. Kiedy się ocknął, było już za późno, bo zobaczył, że Siri wchodzi do hotelu.

- Ach, ale ze mnie ciamajda! - wymamrotał poirytowany. - Teraz wracam do domu, żeby napisać list. Długi list! W nim nadrobię zaległości.

Czerwony samochód Madsa zmierzał pewnie i szybko w stronę Oslo.

- Ta Ylva nie była godna uwagi - odezwał się wyniośle. - Poszła z pierwszym lepszym facetem, który się nią zainteresował.

- Poszła z tobą? - zapytała uszczypliwie Siri.

- Tak naprawdę nigdy nie próbowałem.

- Nie, oczywiście.

- Co się właściwie z tobą dzieje? - spytał szorstko Mads.

- Nie powiedziałaś ani jednego sensownego słowa przez całą drogę.

- Nie rzucam sensownych słów na wiatr.

Mads spróbował jeszcze raz. Nagle Siri stała się w jego oczach kimś, z kim należało się liczyć, ale on się jej nie obawiał. Zakochane stare baby są łatwą zdobyczą.

- Naprawdę ostatnio rozkwitłaś, Siri. Jesteś szczupła i urocza... A twoje oczy świecą jakimś szczególnym blaskiem. Żałuję, że przez moją ciężką pracę byłem wcześniej zmuszony cię zaniedbywać, ale teraz możemy to nadrobić. Czy uczcimy powrót do cywilizacji w restauracji, o której mówiliśmy wcześniej? Tylko ty i ja!

Powinien o to poprosić trzy dni temu, pomyślała Siri. Wtedy zareagowałabym chyba inaczej.

- Nie, dziękuję, drogi Madsie - odezwała się miłym głosem. - Czeka mnie mnóstwo pracy.

- Ech, chłopi! - odezwał się po chwili milczenia Mads. - Czy może być coś bardziej gnuśnego? Ograniczeni, pozbawieni horyzontów. Małżeństwa w rodzinie, oczywiście!

- Lepiej bądź cicho! - odezwała się znękana Siri.

- A ten Torstein! Kiedy prawie wyjaśniłem dla niego sprawę tych morderstw, on odchodzi i przedawkowuje tabletki! I to ma być wdzięczność! Dlaczego to zrobił?

Siri nie odpowiedziała. Wyglądając przez okno, starała się nie słyszeć paplaniny Madsa.

- A weźmy Jona Huusa! Drugi gamoń!

- Bądź wreszcie cicho! - Siri krzyknęła tak ostro, że Mads natychmiast zamilkł.

No dobrze, pomyślał Mads. Przechodzimy do bezpośredniego ataku. Niby przypadkiem położył rękę na jej kolanie.

Siri popatrzyła na niego z bezgraniczną pogardą.

- Zabierz tę rękę! Czy naprawdę nie możesz pojąć, że mnie nie interesujesz? Bo widzisz, mam właśnie zamiar wyjść za mąż za tego gamonia!

To poskutkowało! Przez resztę drogi Mads milczał, urażony i nadąsany.

Natomiast w samochodzie jadącym w odległości kilkudziesięciu kilometrów za nimi panował inny nastrój.

- Jechałam już przecież tą drogą - szepnęła Ylva w skupieniu. - Ale teraz wszystko jest piękniejsze. Połyskujący fiord... górskie grzbiety... wszystko! Czym to jest spowodowane?

- Twoim towarzystwem podczas podróży - odpowiedział zadowolony z siebie Christen, szczerząc zęby w uśmiechu. - Zejdziemy, żeby popatrzeć na fiord?

Ylvy nie trzeba było namawiać. Christen zjechał na pobocze i zatrzymał samochód. Pamiętał ten przyjemny zawrót głowy tam na skraju lasu wczesnym rankiem i patrzył z czułością na swoją twardą dziewczynę o miękkim sercu i staroświeckich ideałach. Był wtedy bardzo delikatny; zasługiwała na to, ale jej jeden nieśmiały pocałunek powiedział mu wszystko. Niewiarygodne, ile mogła mu ofiarować!

Wiatr targał jej krótkie włosy. Uśmiechnęła się do Christena zawstydzona. Wzięła go za rękę, żeby zejść na plażę. Oslo mogło poczekać.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ebook Margit Sandemo 24 Białe kamienie 2
Sandemo Margit Opowieści 24 Białe kamienie
Sandemo Margit Opowieści 24 Białe kamienie
Opowieści 24 Białe kamienie Margit Sandemo
Margit Sandemo Cykl Opowieści (24) Białe kamienie
(Opowieści 24) Białe kamienie Margit Sandemo
Sandemo Margit Opowieści$ Białe Kamienie (Mandragora76)
Sandemo Margit Opowieści 24 Białe kamienie
zapytanie ofertowe promocja 18 05 2012, Przegrane 2012, Rok 2012, poczta 24.05 Stara Kamienica www
Paweł Wieczorkiewicz Białe plamy znikają, historia zwycięża PolskaTimes pl 24 06 2008
D19230149 Rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych z dnia 24 lutego 1923 r o podziale gminy Kamie
24 piątek
24(45)RUP
ostre białaczki 24 11 2008 (kurs)
ZPSBN T 24 ON poprawiony
kamień
24 NIEDZIELA ZWYKŁA A