***
Bipbipbipbip.
Bipbipbipbip. Bipbipbi…
Brzęk.
Jak
zwykle w Riddle House o siódmej trzydzieści rano rozległ się
dzwonek budzika, stojącego koło łóżka Lorda Voldemorta. Zaraz
potem Czarny Pan rzucił na niego silne Reducto za zbyt wczesne
dzwonienie. To również było całkiem normalne.
W
gruncie rzeczy Czarny Pan przenosił budziki w niebyt tak często, że
rozważał zbudowanie własnej fabryki, by oszczędzić na
ostentacyjnie dużych wydatkach związanych z poranną codziennością.
Ten
ranek, nie różniący się niczym od innych, był dość szczególny
dla wielu ludzi na świecie.
Był
pierwszy dzień Bożego Narodzenia.
Najbardziej
złowrogi Czarny Pan, żyjący na powierzchni tej ziemi, otworzył
jedno oko i doszedł do wniosku, że trzeba by było wstać. Był,
jak na siebie, w dość dobrym nastroju, zważywszy na porę dnia,
więc zdecydował również, że pierwszemu napotkanemu w korytarzu
Śmierciożercy nie dostanie się Crucio – co również było
porannym zwyczajem.
Kiedy
usiadł, zauważył dużą, czarną paczkę, leżącą w nogach
łóżka. Dziwne, jego Śmierciożercy zazwyczaj wręczali mu
prezenty około południa, wszyscy w tym samym czasie. Voldemort nie
wierzył w choinki.
Czarny
Pan spojrzał podejrzliwie na pakunek. W końcu podniósł go i
ostrożnie otworzył. Wewnątrz znajdowało się czarne pudełko,
mające wymiary jakieś trzydzieści na trzydzieści centymetrów.
Było całkiem zwyczajne, bez żadnych ozdób. Wtedy właśnie
zauważył duży, czerwony przycisk znajdujący się na jednej ze
ścianek, ewidentnie górnej.
Będąc
zadufanym w sobie, Wielki Lord Voldemort zdecydował, że to pudełko
było zbyt proste by być jakiegokolwiek rodzaju pułapką, bombą,
lub podobnie nieprzyjemnym urządzeniem, służącym do skopania jego
tyłka i wcisnął czerwony guzik.
To
jednak było wielkim błędem.
Pudełko
zaczęło dźwięczeć. Coraz głośniej i głośniej, aż w nagle…
Dum
dum dum, da da dum, da da dummmm
Dum
dum dum, da de dum, dum da dummmm.
Voldemort
odskoczył od niego w szoku. Chwycił różdżkę i wycelował ją
dokładnie w tę rzecz, która leżała na końcu jego łóżka.
Pudełko uniosło się w powietrze, mniej więcej na wysokość jego
pasa i podążyło za nim w odległości jakiegoś metra. Nie miał
pojęcia, czym był ten dźwięk; wiedział jedynie, że był on
mroczny, zły i dochodził z pudełka. W gruncie rzeczy był całkiem
niezły…
Kiedy
melodia dobiegła końca, zaczęła się od początku. Voldemort nie
miał nic przeciwko. Zdecydował, że naprawdę mu się podoba. To
był genialny prezent świąteczny. Taka była jego opinia, aż do
czasu gdy pudełko odegrało melodię ponownie… I jeszcze raz…
Wtedy doszedł do wniosku, że naprawdę powinien udać się na
śniadanie. Wstał i skierował się do drzwi.
Pudełko
podążyło za nim.
Odwrócił
się, złapał za nie i spróbował znaleźć wyłącznik.
Nie
było go.
Czując
ogarniającą go frustrację, Voldemort rzucił na nie Silencio.
Pudełko
nadal grało.
Naprawdę
wkurzony, Voldemort cofnął się o krok, by mieć czyste pole do
strzału.
Avada
Kedavra!
Spodziewając
się, że to wkurzające pudełko wyleci w powietrze, Czarny Lord
natychmiast osłonił się tarczą.
Nie
eksplodowało. Dalej grało. Tylko że teraz dochodziła z niego
jeszcze bardziej denerwująca piosenka, której Voldemort ponownie
nie rozpoznał, ale nie była ani mroczna, ani zła:
“Nie
możesz powstrzymać muzyki; Nikt nie może powstrzymać muzyki…”*
-
ARRRRRRRRRRG!
Wściekły
wrzask Voldemorta był dobrze słyszalny w całym domostwie. Kilku
Śmierciożerców wpadło do komnaty tylko po to by znaleźć
Voldemorta biegającego dookoła łóżka w próbie ucieczki przed
muzyką i zdzierającego sobie gardło w krzyku. Pudełko podążało
za nim, wciąż grając nową melodię, tylko że teraz głośniej,
tak by była słyszalna ponad krzykiem.
-
Mój Panie? – jeden ze Śmierciożerców wykrzyknął ponad
hałasem, starając się zrozumieć sytuację.
-
ARRRG! WYŁĄCZYĆ TO. WYŁĄCZYĆ TO. WYŁĄCZYĆ TO. UCISZCIE TO!!!
– wrzeszczał histerycznie Przyszły-Władca-Świata.
Wszyscy
Śmierciożercy próbowali przekląć pudełko, przenieść je w
niebyt, jednak bezskutecznie. W końcu wyczerpani i bez żadnego
pomysłu stali tam, oddychając ciężko i czekając, aż pudełko
skończy swoją melodię.
Tak
się też stało, po czasie, który wydawał się wiecznością.
Kiedy dane mu zostało ukończyć piosenkę (za każdym razem, gdy
oberwało Niewybaczalnym, zaczynało od nowa), powróciło do
pierwotnego utworu.
To
chociaż można było wytrzymać i Voldemort (wciąż z towarzyszącym
mu pudełkiem) oraz ustawieni w szyku Śmierciożercy udali się na
śniadanie.
Jak
zwykle, wszyscy Śmierciożercy spożywający właśnie posiłek
(myślałam, że żywili się śmiercią? No cóż…) wstali, gdy
ich Mistrz wszedł do pomieszczenia. Jego nadejście poprzedzało
wiele sygnałów ostrzegawczych. Melodia wyprzedzała go i minęło
jakieś pół minuty od chwili gdy ją usłyszeli, do momentu kiedy
rzeczywiście pojawił się wśród nich, a czarne pudełko
podskakiwało za nim.
Wśród
młodszych Śmierciożerców rozległy się zaskoczone śmiechy,
które szybko zostały uciszone. Na każdej twarzy pojawił się
nieznaczny uśmiech, jednak nikt nie był na tyle odważny by
otwarcie śmiać się z Mistrza.
Melodia
towarzyszyła im podczas całego świątecznego śniadania i resztę
poranka, kiedy to Voldemort siedział na swym hebanowym tronie i
rozkazywał wielu złym ludziom robić wiele złych rzeczy,
przeklinając ich kiedy tylko miał na to ochotę i ogólnie rzecz
biorąc sprawiając, że czuł się ważnym.
Kiedy
nadeszła pora lunchu, powtarzający się dźwięk zaczął stawać
się nieznośny i wszyscy Śmierciożercy westchnęli (skrycie), gdy
Mistrz zapowiedział, że zje w swoich prywatnych komnatach.
Gdy
było (względnie) bezpiecznie, rozpoczęła się wielka dyskusja.
Zgadywano ofiarodawcę niesławnego już czarnego pudełka i
pochodzenie niesamowicie irytującej melodii. Zakładano się, jak
długo będzie ona grana i ile Czarny Pan wytrzyma, zanim załamie
się nerwowo (ponownie).
Rozmowę
zdominował - jak zwykle - Lucjusz Malfoy. Crabbe zrobił kilka
zdumiewająco tępych komentarzy.
-
Uważam, że to mugolska melodia. – To był jeden z nich. Fakt, że
było to całkiem oczywiste, w połączeniu z wypowiedzeniem
zakazanego słowa, spowodował że Lucjusz przeklął go kilka razy i
pozbawił lunchu (Crabbe nie przejmował się pierwszą częścią
kary, ale druga wystarczyła, by doprowadzić go do łez).
Severus
Snape siedział w kącie niezauważony i jak zwykle w ciszy
obserwował swoich towarzyszy.
Ten
dzień różniło jednak coś od innych. Jeśli ktoś przyjrzałby mu
się dokładnie, dostrzegłby błysk zdumienia w jego oczach i lekko
bolesny wyraz, który przemykał przez jego twarz co jakiś czas.
Po
lunchu Śmierciożercy udali się to Sali Tronowej. Każdy z nich
taszczył jakąś paczkę.
Kiedy
już niżsi rangą Śmierciożercy wręczyli swoje świąteczne dary
dla ich Pana i Władcy – w większości Mroczne Księgi i
artefakty, choć jeden z nich był wystarczająco głupi by
sprezentować czarno-srebrny szal i został należycie ukarany (choć
Czarny Pan nie zniszczył szala, ani nie uszkodził go w żaden
sposób; zamiast tego położył go ostrożnie pod raczej rzadką
kopią „Zaawansowanego Przewodnika Po Rytuałach Krwi”) –
deportowali się, pozostawiając tylko Wewnętrzny Krąg.
Trzynaście
czarno odzianych postaci utworzyło półokrąg dookoła swojego
Lorda. W kolejności każdy z nich występował, klękał i ostrożnie
składał opakowaną paczkę u stóp Czarnego Pana.
To
były prezenty na które Voldemort oczekiwał z największą
niecierpliwością – jego Wewnętrzny Krąg znał go tak dobrze jak
nikt inny i to było widać w doborze darów.
Począwszy
od dużej kolekcji interesujących i nowych eliksirów od Snape’a,
które Mistrz Eliksirów stworzył samodzielnie, specjalnie na tę
okazję, aż do raczej zdumiewającej szaty haftowanej w węże od
Lucjusza.
Bellatrix
Lestrange podarowała mu magiczny odpowiednik tarczy do rzutek
(specjalnie zmodyfikowany by wytrzymać każdą posłaną w nią
klątwę) z serią obrazów, przedstawiających Harry’ego Pottera,
Albusa Dumbledore’a i Korneliusza Knota. Tymczasem darem Glizdogona
była para puszystych, czarnych kapci, na które został nałożony
urok ocieplania – kamienne podłogi były lodowate w zimie i byłoby
niegodną rzeczą by Czarny Pan miał odmrożone palce u stóp.
Podczas
tych uroczystości złowroga melodia odbijała się od kamiennych
ścian, za każdym razem mocniej nadszarpując już naruszoną
samokontrolę Voldemorta.
Do
czasu gdy wszystkie dary zostały złożone, najbardziej złowrogi
człowiek na ziemi zaczął widzialnie tracić kontrolę. Kiedy
melodia rozpoczęła się po raz sześćsetdwudziestydziewiąty,
Voldemort nie wytrzymał.
***
Ron
i Hermiona siedzieli w pociągu Hogwart Expres, gdy ten podążał w
stronę Szkoły Magii. Oboje wyjechali na Święta, chociaż Harry
wolał raczej zostać w zamku niż udać się do Dursleyów.
Oboje
z niecierpliwością oczekiwali na spotkanie ze swoim przyjacielem.
Kiedy
zeszli z powozów ciągniętych przez niewidzialne thestrale, ujrzeli
Harry’ego czekającego na nich na schodach w przedsionku.
W
chwilę później znalazł się w uścisku Hermiony, która zasypała
go pytaniami o święta i zadane prace.
Ron
śmiał się, gdy do nich dołączył. Razem weszli do Wielkiej Sali,
którą z wolna wypełniali rozmawiający uczniowie.
Siadając
przy stole Gryffindoru, Harry radośnie pozdrawiał swoich znajomych.
Zapytany o to, jak spędził przerwę świąteczną, tylko się
uśmiechnął i powiedział przyjaciołom, że „był zajęty”,
zanim zręcznie zmienił temat.
Wkrótce
wszystkie miejsca były zajęte i Dumbledore wstał by powitać
zgromadzonych na uczcie. Harry obrzucił spojrzeniem Stół
Nauczycielski i napotkał wzrok Hagrida, który obdarzył go krzywym
uśmiechem; Dyrektora, który uśmiechnął się i przechylił głowę
w porozumiewawczym geście; oraz profesora Lupina, który mrugnął
do niego. Fred i George Weasley, którzy znajdowali się w zamku w
związku ze sprawami Zakonu, zajęci byli prywatną rozmową i nie
zauważyli spojrzenia Harry’ego.
Harry
obdarzył nauczycieli złośliwym uśmiechem i zwrócił się do
przyjaciół oraz obiadu, żartując z Ronem i Neville oraz
rozmawiając o wypracowaniu na Obronę, które profesor Lupin zadał
im i Hermionie.
Kiedy
wszyscy już się posilili, Dumbledore wstał by odesłać ich do
łóżek.
Przeszkodziło
mu w tym nagłe pojawienie się nad drzwiami wejściowymi wielkiego
ekranu.
Wyraz
zdumienia przemknął przez jego twarz.
Na
ekranie pojawiła się wiadomość:
„Proszę
usiąść, Dyrektorze”.
Wciąż
zmieszany Dumbledore postąpił zgodnie z napisem.
„Dziękuję”
Pojawiła
się dalsza część:
„Oto
spóźniony prezent świąteczny dla całej szkoły.
Mamy
nadzieję, że się Wam spodoba.”
Ekran
zrobił się czarny, a po chwili zaczął się pojawiać na nim biały
napis formujący się w słowa:
„W
hołdzie Huncwotom”
Kilku
nauczycieli zwróciło się w kierunku Lupina, ale on był tak samo
zdumiony, jak oni. I on i bliźniaki spojrzeli podejrzliwie na
Harry’ego, jednak jego uwaga skupiona była na ekranie.
Biały
napis zniknął, a jego miejsce zajęły kolejne dwa słowa:
„Dla
Łapy”
Harry
odwrócił się i napotkał spojrzenie Remusa. Mrugnął cichaczem,
podczas gdy sala wypełniła się szumem rozmów o tych tajemniczych
postaciach.
Również
ta wiadomość zniknęła, zastąpiona przez obraz video
przedstawiający sowę lecącą ponad górami i lasami.
Uczniowie
z rodzin mugolskich nie byli zaskoczeni, choć kilkoro z nich musiało
wytłumaczyć kolegom pochodzącym z czarodziejskich rodzin, czym ten
obraz był.
Na
ekranie sowa kontynuowała swój lot, docierając w końcu do dużego,
kamiennego zamku położonego na niedostępnym zboczu góry.
Przy
Stole Nauczycielskim profesor Snape zbladł śmiertelnie, gdy zdał
sobie sprawę co się zaraz wydarzy.
Ptak
zbliżył się do masywnej budowli i wleciał przez małe okno.
Upuścił owiniętą paczkę na czarną pościel na bardzo dużym
łóżku, a następnie pośpiesznie odleciał.
Postać
na łóżku nie dała się zidentyfikować, więc wszyscy siedzieli w
zdumionym milczeniu, obserwując sen nieznajomej osoby.
Snape
zakrył twarz dłońmi i potrząsał głową. Całe opanowanie
Ślizgona skupił na tym by nie uderzyć mocno głową o stół przy
którym siedział. Kilkoro nauczycieli obserwowało w zdumieniu jego
zachowanie, jednak nikt nie ośmielił się go skomentować.
Nagle
cisza została zakłócona przed głośny hałas.
Bipbipbipbip.
Bipbipbipbip. Bipbipbi…
Brzęk.
Klątwa
została rzucona na winne urządzenie, gdy postać na łóżku
budziła się niechętnie.
Kiedy
usiadła, Wielka Sala wypełniła się okrzykami szoku i
westchnieniami zdumienia.
Lord
Voldemort przetarł ze snu swoje czerwone oczy i zamrugał
nieprzytomnie, próbując uporządkować zmierzwione po nocy włosy.
Kilkoro
uczniów stłumiło płacz, gdy najstraszniejszy Czarny Pan tego
stulecia opadł ponownie na poduszki i ziewnął.
Uczniowie
i nauczyciele zgodnie patrzyli jak Czarny Pan powoli podnosi się,
zanim nie dostrzegł paczki pozostawionej przez sowę w nogach łóżka.
W
zdumionym zaciekawieniu obserwowali jak ją otwiera i sprawdza
pudełko.
Kiedy
jednak nacisnął duży, czerwony guzik wszystko się zmieniło.
Gdy
rozległa się muzyka, mugolscy uczniowie wysłuchali kilku taktów,
a następnie zaczęli patrzeć na siebie z niedowierzaniem i
próbowali stłumić śmiech.
Wkrótce
połowa uczniów zwijało się ze śmiechu. Dean Thomas spadł z ławy
i turlał się w histerycznym śmiechu po podłodze.
Kilkoro
nauczycieli tłumiło śmiech. Lupin obserwował Harry’ego w
zadumaniu, podczas gdy bliźniacy spoglądali po sobie w zdumieniu i
zadziwieniu.
Snape
nakrył głowę ramionami i trząsł się albo ze śmiechu, irytacji
lub zwykłej udręki umysłu.
Czystokrwiści
spoglądali po sobie w zdumieniu, zastanawiając o co w tym wszystkim
chodzi.
-
Co w tym śmiesznego? – spytał Ron Harry’ego, kiedy nie był w
stanie wydobyć odpowiedzi z Hermiony, która dławiła się ze
śmiechu.
Złośliwy
uśmiech Harry’ego poszerzył się, gdy odpowiadał Ronowi:
-
Ta melodia – jest szeroko znana w mugolskim świecie. Pochodzi z
filmu zatytułowanego „Gwiezdne Wojny” – to motyw głównego
czarnego charakteru, Dartha Vadera.
Ron
patrzył na niego nic nie rozumiejąc. Harry znowu uśmiechnął się
złośliwie i wskazał na ekran.
Voldemortowi
znudziła się melodyjka i rzucił Silencio. Bez skutku.
Sala
ucichła trochę. Wszyscy patrzyli, chciwie czekając, co się stanie
dalej.
Po
rzuceniu Niewybaczalnego rozległa się druga melodia. Tym razem cała
sala rozbrzmiała odgłosami wesołości, gdy Czarny Pan dostał
histerii z powodu tej nowej i wesołej piosenki.
Dźwięki
„Nie możesz powstrzymać muzyki”** słyszalne były nawet ponad
śmiechem i hałasem czynionym przez Voldemorta, gdy dostał szału.
Przewyższały również krzyki odzianych na czarno postaci,
próbujących jednocześnie uspokoić swojego pana i władcę oraz
zatrzymać muzykę dobiegającą z pudełka.
Wkrótce
jednak muzyka powróciła do pierwotnego motywu i pudełko podążyło
za Czarnym Panem i jego poplecznikami, wychodząc z pokoju.
Wyświetlały
się kolejne fragmenty dnia, włączając w to przedstawienie
Czarnego Pana na jego majestatycznym tronie, wężową twarz z
błyszczącymi czerwonymi oczyma oraz konwulsyjne zaciskanie się
jego dłoni; ukaranie Crabbe’a w czasie lunchu i Lucjusza Malfoya
zakładającego się o pięćdziesiąt galeonów, że Mistrz „załamie
się” ponownie przed trzecią po południu.
Szkoła
pokonała już początkowy strach i szok na widok najbardziej
złowrogiego człowieka na obliczu ziemi i oglądała uroczystości w
zafascynowani, podczas gdy muzyka nadal rozbrzmiewała w tle.
Wielu
znanych Śmierciożerców pojawiło się na ekranie, włączając w
to kilkoro sławnych z powodu ucieczki z Azkabanu podczas ostatniego
lata. Nie widać jednak było żadnych nowych twarzy.
Ku
wielkiej uldze Snape’a, on sam pojawił się tylko gdzieś w tle,
jako czarna postać, zawsze nie do zidentyfikowania, choć wyraźna.
Po
przedstawieniu porannych wydarzeń, nastąpiło kilka migawek z
wręczania prezentów. Szal wywołał nową falę chichotu. Następnie
niżsi rangą odeszli, a pozostał jedynie Wewnętrzny Krąg.
Cała
sala patrzyła, jak Czarny Pan otrzymuje swoje daru. Tarcza do rzutek
wywołała jeszcze głośniejszy śmiech, podczas gdy kapcie
spowodowały u połowy uczniów niepowstrzymany chichot.
W
końcu nadeszła wielka chwila. Wszyscy patrzyli ja melodia rozlega
się ponownie. Czarny Pan Voldemort zwrócił się w jej kierunku,
czerwone oczy otwarte szeroko i błyszczące.
Otworzył
usta i wszyscy wstrzymali oddech.
Czarny
Pan z wolna podszedł do polatującego pudełka, jego nozdrza drżały.
Zatrzymał się, oczy wciąż skupione na pudełku.
-
To już lada moment… - wymruczał Lucjusz do Bellatrix.
Czarny
Pan, całkowicie ślepy na hazardowe zakusy swoich najwierniejszych
Śmierciożerców, wrzasnął. Było to długie i szaleńcze wycie
wznoszące się ponad wszystkim. Jego blade dłonie zakrywały uszy w
próbie powstrzymania melodii. Spuścił swój temperament z wodzy,
stracił kontrolę nad magią. Jego niemała moc wypływała z niego,
rozlewając się po posiadłości. Zamek dookoła niego począł
kruszyć się, pęknięcia pojawiały się na ścianach i pył opadał
z sufitu.
Śmierciożercy
wymienili spojrzenia i Lucjusz przejął kontrolę. Szybko rozkazał
Wewnętrznemu Kręgowi ocalenie czego się tylko da zanim cała
budowla się zawali.
Bellatrix
uniosła różdżkę i ostrożnie wylewitowała swojego szlochającego
Mistrza z komnaty. Voldemort zwinięty był w małą kulkę, trząsł
się i kiwał w tył i w przód.
Glizdogon
przytrzymał dla niej otwarte drzwi i wspólnie wyprowadzili
rozhisteryzowanego Czarnego Pana zanim niżsi rangą zorientowali
się, co się dzieje.
Ekran
ukazał migawki paniki wśród poślednich Śmierciożerców,
biegających bezładnie, podczas gdy Wewnętrzny Krąg próbował
ocalić ile tylko było możliwe, zanim podążył za Czarnym Panem.
Uczniowie
patrzyli, powstrzymując chichot, jak Czarny Pan był lewitowany
przez małe boczne wejście przez Bellatrix i Glizdogona. Pudełko
podążało za nim wciąż wygrywając swoją melodię.
Mała
grupa wspięła się po zboczu, z daleka od niebezpieczeństwa, zanim
się zatrzymała. Bellatrix opuściła swojego Mistrza na ziemię,
gdzie skulił się jeszcze bardziej trzęsąc się i drżąc.
Dwoje
Śmierciożerców patrzyło jak pęknięcia biegną po ścianach
kiedyś niezdobytego zamku. Powoli, prawie z wdziękiem, zawalił
się; wielkie odłamy skalne toczyły się w dół zbocza.
Stłumiony
huk odbił się echem od ścian Wielkiej Sali, tłumiąc wszelkie
inne odgłosy. Po czasie, który wydawał się wiecznością, zanikł.
Śpiew
ptaka wypełnił ciszę.
Czarny
Pan powoli usiadł. Muzyka ustała! Rozejrzał się dookoła i ujrzał
ruiny niegdysiejszej fortecy.
Pudełko
rozjarzyło się i wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku.
Jeszcze raz dobiegła z niego piosenka, inna od wcześniejszych.
„Dzięki
ci za muzykę, za piosenki, które śpiewam. Dzięki za wszelką
radość, którą przynoszą.”***
Utwór
odbił się echem po sali. Wszyscy w milczeniu słuchali jej dalszego
ciągu:
„Któż
mógłby żyć bez niej, pytam szczerze, jakie byłoby życie? Bez
piosenki, czy tańca, czymże jesteśmy? Tak więc, dzięki ci za
muzykę, za jej dar.”****
Kiedy
piosenka zbliżyła się do końca, małe czarne pudełko wydało z
siebie chmurę złotego dymu, który wypełnił ekran. Z wolna
przeszedł on w czerń.
Cała
sala wybuchła wielkimi oklaskami. Rozlegały się okrzyki radości,
wesołości i wdzięczności.
Również
nauczyciele klaskali, a Hagrid głośno zagwizdał. Snape przestał
się trząść, jego twarz była opanowana. Jednak każdy kto by na
niego popatrzył uważnie, dostrzegłby nieznaczny uśmiech błądzący
po jego obliczu.
Dyrektor
był zmieszany. Nic go nie ostrzegło o tym nieoczekiwanym pokazie –
zdecydowanie coś nowego. Nie był również pewien, kto za tym
wszystkim stał, choć miał pewne podejrzenia. Spojrzał na
Harry’ego i ich oczy się spotkały. Zielone oczy błyszczały
humorem, migotały w sposób bardzo podobny do oczu pewnego Dyrektora
Hogwartu.
Dumbledore
pozwolił by zdumienie, które odczuwał, ukazało się na jego
twarzy, a Harry uśmiechnął się szeroko. W uchu Dyrektora rozległ
się szept:
-
To zdumiewające co jeden może ukryć, gdy drugi ma oczy szeroko
otwarte.
Choć
stary czarodziej był zszokowany, musiał się roześmiać.
Kiedy
w końcu na dobre się uspokoił, Dumbledore wstał ponownie.
-
Chciałbym podziękować naszemu tajemniczemu ofiarodawcy za jego jak
najbardziej zdumiewający prezent.
Ponownie
oklaski przetoczyły się przez salę, choć tym razem już
spokojniejsze.
Dumbledore
odczekał, aż przebrzmiały i kontynuował:
-
Jednakże wierzę, że niektórzy uczniowie, szczególnie ci,
wychowani w czarodziejskich rodzinach, nie zrozumieli niektórych
żartów. Tak więc, jako lekarstwo na to, w ten weekend będziemy
mieli, ach, maraton filmowy. W sobotę wieczorem, po kolacji, wszyscy
uczniowie zaproszeni są do pozostania w Wielkiej Sali. Będziemy
wyświetlali trylogię Gwiezdnych Wojen.
Ponownie
Dyrektor musiał przerwać i czekać, aż okrzyki się uspokoją.
-
Zapewnimy poduszki i koce. Skrzaty zaopatrzą nas w niezbędne
artykuły. Mam nadzieję, że wszyscy się pojawicie! A teraz marsz
do łóżek! Dobranoc!
Kiedy
uczniowie wychodzili, kierując się do różnych pokoi wspólnych i
dormitoriów, Harry Potter dołączył do swoich przyjaciół, którzy
dyskutowali zawzięcie o wydarzeniach wieczora. Oglądając się za
siebie, napotkał zmęczone spojrzenie bursztynowych oczu Remusa
Lupina. Wilkołak uniósł dłoń w pożegnaniu.
Harry
odwzajemnił mu się tym samym i tych dwóch obdarzyło się smutnym
uśmiechem. Łapa byłby dumny.
***
T/N:
Nie mogłam się zdecydować, czy zostawić fragmenty tekstów w
oryginale, czy też je przetłumaczyć. Skoro jednak opowiadanie ma
być w języku polskim, wygrało tłumaczenie. Poniżej fragmenty w
oryginale.
*“You
can’t stop the music; Nobody can stop the music....”
**”
You can’t stop the music”
***“Thank
you for the music, the songs I’m singing. Thanks for all the joy
they’re bringing.”
****“Who
could live without it, I ask in all honesty, what would life be?
Without a song or a dance what are we? So I say thank you for the
music, for giving it to me.”