2896


Połowa całości



Po raz pierwszy w życiu, mimo, że otaczały go setki osób, George Weasley czuł się całkowicie i doszczętnie samotny. Podczas, gdy świętowanie zwycięstwa i żałoba przeplatały się w tłumie wokół niego, on zasiadł na końcu stołu Gryffindoru. Niezdolny do powiedzenia czegokolwiek, zadowalał się słuchaniem i potakiwaniem głową od czasu do czasu. Jego oczy krążyły po Sali, jakby spodziewały się ujrzeć spieszącego do niego Freda, dorzucającego swoje trzy grosze i piejącego z zachwytu, że mają tak wspaniałą matkę. Zamiast tego ujrzał, jak Ron i Hermiona opuszczają salę. Potem jego oczy prześlizgiwały się kolejno po wszystkich członkach jego rodziny. Rodzice, Bill i Fleur, Charlie, Percy i Ginny - ślady walki odcisnęły na nich wszystkich swoje piętno, były widoczne w zaczerwienionych oczach, zadrapaniach, sińcach, trzęsących się rękach. Wiedział, że już nigdy nie będą tworzyć całości. Tak jak on. 
Nie mówiąc ani słowa Lee'owi, Angelinie, czy Katie, wstał i udał się w kierunku drzwi. Ledwo słyszał, jak za nim wołają, więc mógł się usprawiedliwić brakującym uchem. Korytarze były opuszczone, każdy znajdował się w Wielkiej Sali. Bez nikogo, kto by mógł go rozproszyć, poczuł, że przeszywa go niesamowity ból po stracie brata. 
Gdy przebiegł korytarz i wpadł do pokoju, gdzie położono zmarłych, z jego ust wydobyło się głębokie westchnienie. Chociaż wszystkie ciała przykryto prześcieradłami, natychmiast domyślił się, gdzie leży Fred. Gdy szedł na tyły sali, jego wzrok przesuwał się po nieruchomych ciałach, zatrzymując się dłużej na Remusie i Tonks oraz małym Colinie Creeveyu. 
Jego ręce drżały, gdy podniósł prześcieradło, odsłaniając twarz, będącą jeszcze niespełna rok temu jego własnym lustrzanym odbiciem. Podniósł dłoń i przykrył dziurę na boku głowy, gdzie powinno znajdować się jego ucho. Nie pocieszało go nawet to, że Snape okazał się cały czas stać po ich stronie. Chociaż nie byli już identyczni, wciąż potrafili się śmiać z rany George'a. A w ukryciu pracowali nad prototypem Ucha Dalekiego Zasięgu, które wypełniłoby pustą przestrzeń w jego głowie. Zastanawiał się, czy ta różnica była zwiastunem tego, że wkrótce zostaną rozdzieleni. 
Nawet teraz, wpatrując się w ciało swojego brata bliźniaka, nie potrafił powstrzymać się od parsknięcia na tę myśl. 
- Chyba wariuję, Forge - zaczął, a jego głos odbijał się echem od kamiennych ścian. Przerwał, podświadomie oczekując, aż, jak zawsze, Fred się z nim zgodzi. Przełknął gulę, która nagle pojawiła się w jego gardle, gdy odpowiedziało mu jedynie ciężkie milczenie. Musiał poczekać do chwili, gdy był w stanie powiedzieć cokolwiek bez całkowicie przytłaczającego go bólu. 
- Ale ty to wiesz. Nie ma potrzeby, bym ci o tym mówił. Założę się, że wiesz też o tym, że zwyciężyliśmy, prawda? Pewnie obserwowałeś Harry'ego, który skończył z Sam-Wiesz… z Voldemortem. To było niesamowite. I Ginny pojedynkowała się z Bellatriks, póki mama nie wkroczyła do akcji. 
Zachichotał, jego głos zrobił się pewniejszy. 
- Przeklęła. Mama przeklęła. Słyszałeś ją? Myślę, że powinna wrzucić knuta do słoika przekleństw, jak za starych czasów. A mina tej suki, gdy mama rzuciła na nią klątwę… niezapomniana. Powinniśmy zrobić coś w sklepie na cześć mamy. Oczywiście by nas zabiła, ale… 
George przerwał, czekając aż Fred dokończy zdanie. Mimo, że szybko zamknął oczy, łzy zdążyły skapnąć na jego policzki, spływając w dół i zostawiając ślady na jego twarzy. Osunął się na kolana, gdyż nogi nie były w stanie dłużej go utrzymać. Nierówna kamienna podłoga wbijała mu się w skórę, gdy próbował złapać oddech, nie czuć przygniatającej go straty, obcego uczucia nie posiadania obok siebie Freda, który kończył jego zdania, jego myśli. 
Poprzez łzy, wciąż mógł zobaczyć słaby uśmiech na ustach, z którym umarł Fred. Gniew, rozpacz i bezsilność buzowały w nim i przez krótką chwilę zastanawiał się, czy nie skończyć ze sobą, by na dobre dołączyć do swojego brata. Ale uczucie minęło tak szybko, jak się pojawiło, a George drżąc odetchnął głęboko. To wyjście było dobre dla tchórzy i wiedział, że Fred kopnąłby go porządnie w tyłek, gdyby ten próbował ponownie je rozważyć. 
Jego dłonie drżały, gdy wsuwał je pod prześcieradło. Poczuł chłód, a zesztywniałe ręce Freda pod jego własnymi były całkowicie nie na miejscu. Splótł swoje palce z palcami Freda, oblizał swoje wargi, chcąc coś powiedzieć, ale nic nie opuściło jego ust poza gwałtownym wybuchem rozpaczy. Szloch wstrząsnął jego ramionami, a przód koszuli szybko stał się mokry od łez. 
Było tak wiele rzeczy, których nie powiedział Fredowi, tak wiele spraw, o których nie wiedział, że chciał powiedzieć - że musiał powiedzieć - dopóki ten nie odszedł. Wcześniej nie wydawały się niezbędne. Teraz jednak były. 
Więc słowa popłynęły z głębi serca. Zdawał sobie sprawę, że Fred wiedział o tym wszystkim, ale nie był w stanie przestać. To była jego ostatnia szansa, jedyna szansa i wykorzystał ją. 
W końcu przestał mówić i uświadomił sobie, że jego ręka jest zimna. Fred przejmował jego ciepło, od kiedy przy nim uklęknął. W końcu wstał. Powoli zasłaniając prześcieradłem delikatny uśmiech Freda, odwzajemnił go po raz ostatni. 



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2896
2896
2896
Valerie Parv Man Shy [HR 2896, MB 2776] (v0 9) (docx) 2
2896

więcej podobnych podstron