"I nagle przestraszyły mnie dni, które spędzasz..."
Szczupłą ręką o długich palcach przesuwała delikatnie po jasnej skórze klatki piersiowej. Paznokcie podrapały lekko ciemne, stwardniałe sutki i dłonie samymi opuszkami palców zaczęły pieścić brodawki. Przez mostek, żebra, ciemną ścieżkę włosów na podbrzuszu niżej, aż do rozchylonych lekko ud. Z triumfującym uśmieszkiem patrzyła, jak wygina się w lekki łuk, a całe ciało spina się w oczekiwaniu na bardziej zdecydowane pieszczoty.
- Proszę - wymruczał miękko spierzchniętymi ustami. - Więcej…
- Chcesz czegoś, Kaoru? - wyszeptała, nadal się z nim drocząc w jakiejś przekornej sekundzie. - Czego…?
Syknęła, kiedy złapał ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Oddychając ciężko, przewrócił ją na plecy, wdzierając się kolanem pomiędzy jej złączone nogi. Jedną dłonią zasłonił otwarte do krzyku usta, drugą wsunął między jej uda, pieszcząc ją szybko, prawie brutalnie.
- Nie baw się ze mną - jęknęła, gdy przejechał po wrażliwej skórze gorącym językiem, a potem zassał mocno skórę na szyi - nie rządź mną.
- To boli… - westchnęła przeciągle, gdy wsunął się w nią jednym, mocnym ruchem. Długimi nogami oplotła jego ciało, nabijając się coraz mocniej. Ostro spiłowane paznokcie rozorały skórę pleców, kiedy pierwsze spazmy spełnienia zaczęły przeszywać jej ciało.
Ostry, przenikliwy dźwięk telefonu rozległ się razem z krzykiem, gdy szczytowała, zaciskając na nim mięśnie. Opadł na jej ciało, tuląc się do spoconej skóry, jedną ręką sięgając po telefon.
- Nie odbieraj - szepnęła cicho, wtulając twarz w jego włosy. - Jest sobota, masz wolne, a…
- Cześć, Kao - zabrzmiał jednocześnie głos nagrywającego się na sekretarkę Die'a. - Tak sobie pomyślałem… to znaczy, mam lekkiego doła, wiesz, sobota, wolne, dużo czasu. Może skoczylibyśmy na jakieś piwo? Albo wino, jak wolisz. Hm… to oddzwoń jak będziesz mógł… na razie, czekam na…
- Jestem, Die - powiedział Kaoru spokojnie, podnosząc słuchawkę. Przycisnąwszy ją ramieniem do ucha, wstał z łóżka, odplątawszy ramiona Kagami ze swojej talii. - Co się dzieje?
- Sam nie wiem - mruknął Die, gasząc papierosa w niebieskiej popielniczce i bezmyślnie przyglądając się smużce dymu. - Nie chcę sam siedzieć po prostu. Jak nie masz nic specjalnego do roboty…
- Wpadnę po ciebie za godzinę - Kaoru pocałował w przelocie nagie ramię kochanki, sięgając po papierosy. - Pasuje?
- Jasne - wyszczerzył się do słuchawki Die, entuzjastycznie kiwając głową.
Kaoru zaciągnął się głęboko, stając przy otwartym oknie. Wysoko na niebie zbierały się ciężkie, burzowe chmury, a powietrze pachniało już zbliżającym się deszczem.
- Masz wolne - powiedziała cicho, otulając się kołdrą. W jej głosie zabrzmiała gorycz, gdy skrzywiła lekko wargi w nieładnym, smutnym grymasie. - Masz wolne - powtórzyła z uporem, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Ale nie od przyjaźni - odpowiedział po chwili namysłu, wyrzucając papierosa i opierając się dłońmi o parapet. - Potrzebuje mnie.
- Ja też ciebie potrzebuję, do diabła! - krzyknęła gniewnie, krzyżując drżące ramiona na piersiach. - I chyba mam prawo…
- Do czego? - przerwał jej zimno, zaciskając usta. Z szafy stojącej przy drzwiach wyjął sweter i czyste spodnie, naciskając ręką klamkę w drzwiach łazienki. - Do czego? - ponaglił ją, lustrując chłodnym wzrokiem przygarbioną sylwetkę i blade policzki. Na szczupłym udzie zaschła jego sperma, tworząc dziwny, pogmatwany szlaczek. - Do zamykania mnie w domu?
- Do bycia z tobą, nie obok ciebie.
Kaoru ukłonił się przechodzącej obok niego staruszce, która zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem, a potem uśmiechnęła się, rozpoznając go.
- Witaj, chłopcze drogi - rozpromieniła się, gdy pomógł jej przytrzymać ciężkie drzwi od windy. - Dawno cię u nas nie było.
- Obowiązki - wzruszył przepraszająco ramionami, naciskając guzik parteru. Ze zmarszczonymi brwiami zebrała swoje pakunki, wsiadając do windy - Die jest?
- Chyba nawet nie sam - znacząco wywróciła oczami, poprawiając rozsuwające się poły płaszcza. - Ostatnio ten wasz dzieciak do niego przychodzi często… wiesz, Kaoru, że on pali? Taki młody, a kurzy jak kapciuch jaki.
- Młody? Tooru skończył w tym roku dwadzieścia osiem lat - powiedział Kaoru nieuważnie, unosząc dłoń w pożegnalnym geście. Winda zjechała na dół z przeciągłym skrzypieniem, zostawiając go samego w ciemnym, ponurym korytarzu. Oparł czoło o chłodną powierzchnię drewnianych drzwi, przymykając oczy. Nagle zobaczył rozjaśnione oczy Kagami, gdy wczoraj przyniósł jej kwiaty i wspomniał o wolnych dniach, potem usłyszał jej głos, gdy śpiewała, przygotowując mu poranna kawę. A dzisiaj to… Z cichym jękiem zsunął się po ścianie w dół, siadając pod nią i obejmując kolana dłońmi.
- Kao, wejdziesz do środka, czy mam wynieść piwa na słomiankę? - dobiegł go rozbawiony głos Die'a. Poderwał głowę, patrząc w górę, prosto w jego uśmiechniętą twarz. Die spoważniał, widząc pionową zmarszczkę, przecinająca jego czoło. - Co się stało, Kaoru? - spytał ciszej, kucając przed nim.
- Nic takiego - Kaoru posłał mu wymuszony uśmiech, który nijak nie wypadł przekonująco. Die jednak skinął tylko głową, nie odzywając się - chodźmy do środka.
- Poleciałem do sklepu na dole i zaopatrzyłem nas we wszelkie możliwe akcesoria zdołowanych facetów po trzydziestce - oznajmił grobowym tonem, wpuszczając lidera do środka. Kaoru spojrzał na niego, unosząc brew. - No nie patrz tak. Jak ci się wyspowiadam, załapiesz samobójczy nastrój na co najmniej rok.
- Bo? - spytał krótko Kaoru, zdejmując buty.
- Jak ci to powiem, uznasz, że jestem szalony, albo że do tego szaleństwa się zbliżam - powiedział Die, uśmiechając się krzywo. Lider usiadł na fotelu, podciągając nogi pod siebie i sięgając po stojącą na stoliku puszkę piwa. Młodszy gitarzysta unikał jego wzroku, myśląc nad czymś intensywnie. Wziął głęboki oddech, obracając w palcach papierosa. - Posłuchaj… cholera, to trudne. Nie wiem, jak zacząć.
- W takich sytuacjach psychologowie radzą zaczynać od początku - westchnął Kaoru, szukając jego ręki. Zacisnął swoje palce na jego, przyciągając dłoń do twarzy. Potarł policzkiem o wierzch ręki, uśmiechając się lekko. - Do rzeczy, DaiDai.
- Patrz, Kyo mówił to samo - mruknął Die powątpiewająco, z uwagą patrząc na ich splecione palce. - Rzecz w tym, że mogę na zawsze stracić kumpla… co prawda Kyo mówił też, że mogę zyskać kochanka, ale to już inna…
- Die - przerwał mu ostro Kaoru, a jego dłoń znieruchomiała. - Do rzeczy. Już.
- Kocham cię - wypalił Die, wyrywając jednocześnie rękę i chowając twarz w dłoniach.
Dopiero kiedy zabrzmiał szczęk zamykanych pośpiesznie drzwi, uświadomił sobie, że został w mieszkaniu sam.
W poniedziałkowy poranek czas ciągnął mu się jak guma do żucia, by potem pęknąć jak przebity z gumy balon. Spóźniony, wyszedł z domu w powyciąganym swetrze i starych dżinsach, patrząc bezmyślnie na mijane wystawy. Zatrzymał się, zaskoczony, gdy ktoś klepnął go w ramię, wołając po imieniu.
- Czołem, DaiDai! - wrzasnął mu prosto do ucha Toshiya, skutecznie ogłuszając go na chwilę. - Idziesz na próbę?
- A gdzie indziej? - zapytał z irytacją, pukając się w czoło. - Kyo gdzie zgubiłeś?
- A, tam gdzieś idzie… - Toshiya rozejrzał się dookoła, konspiracyjnie ściszając głos i ujmując Die'a pod rękę. - Rozmawiałeś z Kaoru?
- Czemu…? - spytał Die niepewnie, patrząc na niego badawczo. - Co się stało?
- Kagami dzwoniła - mruknął, podając mu papierosy. Die zapalił machinalnie, zaciągając się głęboko. - Prosiła, byśmy pomogli jej przewieźć rzeczy.
- Wyprowadziła się? - zapytał Die bez tchu, wyrzucając niedopałek.
- Kaoru się wyprowadził - stwierdził spokojnie Toshiya. Przez chwilę szli w milczeniu, zatopieni we własnych myślach. Die drgnął, gdy ciepła dłoń wsunęła się pod jego drugie ramię. Kyo wyszczerzył się do niego, zrównując z nimi krok.
- Będziecie mnie tak prowadzić jak jagnię na rzeź? - zapytał zrezygnowanym tonem gitarzysta.
- Owcę - zaoponował Totchi.
- Raczej barana - parsknął Kyo.
- Nie wiem, co mam zrobić - powiedział nagle Die, porzucając sztuczny uśmiech. Usta wykrzywił mu nieładny, ironiczny grymas. - Ani jak się zachować… nie liczyłem, naprawdę, na słodkie wyznania miłości i seks do białego rana… choć byłoby to mile widziane. A on wyszedł. Po prostu wyszedł.
- A co miał zrobić, DaiDai? - spytał Kyo z westchnieniem, wtulając się lekko w jego ramię. Mijający ich ludzie patrzyli z rozbawieniem, bądź dezaprobatą na trzech mężczyzn, zajmujących całą szerokość chodnika i prowadzących się pod ręce. Kyo parsknął, gdy jakiś staruszek splunął im pod nogi i przeszedł na druga stronę ulicy. - Jak już będziemy bardzo sławni - powiedział z rozmarzeniem, niemal włażąc Die'owi na ręce. - Zrobię z tego nasz znak firmowy. Zobaczycie.
- Będziesz mnie rżnął na oczach potencjalnych fanów? - spytał Toshiya z niekłamanym zainteresowaniem. Die mimowolnie wybuchnął śmiechem, wyobrażając sobie minę Kaoru, gdyby usłyszał, jakie ich wokalista oferuje sposoby na sławę. Zaraz jednak spoważniał, przygryzając wargi.
- Oj, Die, bo też jesteś idiotą - mruknął nagle Kyo, zerkając na niego spod grzywki. - I pewnie walnąłeś tym w niego bez przygotowania, co? Zupełnie nagle?
- A co, miałem najpierw przywiązać go do krzesła, by nie zaczął uciekać? - rozgniewał się Die, zatrzymując się w pół kroku. Toshiya pokręcił głową, ciągnąc go do przodu.
- Niekoniecznie, bo wtedy tym krzesłem rozwaliłby ci drzwi, uciekając - stwierdził ponuro, stając nagle przed wystawą. - Patrz, Kyo, taki rattan jak chcieliśmy! - jęknął z zachwytem, pokazując palcem na zgrabny, owalny stolik. Tooru zerknął na cenę i skrzywił się nieznacznie.
- Mowy nie ma, ślicznotko - warknął zdecydowanie, opierając dłonie na biodrach. - Ja mam ci przypomnieć, jak się skończyły twoje zakupy tamtej kanapy?
- Dzikim seksem i pękniętą sprężyną? - podsunął niewinnie basista, wydymając wargi. - No nie bądź taki. Zobacz, ma wysuwany blat.
- I koszmarną cenę też ma - podsumował ironicznie wokalista, odciągając go od wystawy. - Nie stać nas. Z czego mam zapłacić, budżet nam tego nie pokryje.
- A jakbyś to wliczył do wydatków? - zaproponował beznadziejnie Toshiya, oglądając się raz po raz. Kyo popukał się w głowę i nic nie powiedział. - No ale tych, no, reprezentacyjnych!
Die popatrzył na niego dziwnym wzrokiem, włażąc w głęboką kałużę.
- A jakim cudem zapiszesz stolik pod telewizor w wydatkach scenicznych?
- Przecież jest reprezentacyjny…
- W salonie, owszem - potwierdził zgryźliwie Kyo, wywracając oczami. - Nie, Totchi! - warknął ostrzegawczo, gdy basista otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. - Stolikowi mówimy nie. Pożegnaj się ze stoliczkiem, zrób pa-pa i chodźmy wreszcie. Die idzie rozdzierać na strzępy swoje złamane serce po tym jak mu nasz lider nawiał.
- Dzięki, że mi przypomniałeś. - Die zabił go wzrokiem, biorąc głęboki oddech. Stali już przed halą, a on kompletnie nie miał ochoty tam wchodzić. - Boże, po co ja mu to mówiłem? - wyjęczał rozpaczliwie. - Może by mi przeszło…
- Przeszło - potwierdził cynicznie basista. - W depresję by ci to przeszło, albo we frustrację seksualną. Dobrze, żeś mu powiedział, przynajmniej sytuacja jest jasna.
- Jasne to jest to, że on mną pogardza - wymruczał Die, z wahaniem otwierając drzwi. - Boże, od czego ja mam zacząć?...
- Możesz spytać jak żyje - oznajmił pomocnie basista, wchodząc do ciemnego korytarza. - Tylko najpierw upewnij się, że żyje, bo inaczej mogłoby mu być przykro.
- Idiota - podsumował uprzejmie Kyo, ale jego oczy się śmiały. - Głowa do góry, Die. To nadal ten sam Kao, z którym przyjaźnisz się od lat. To twój przyjaciel…
- … i oby nadal chciał nim być - wszedł mu w słowo gitarzysta, po czym zaciskając wargi, wszedł do środka zdecydowanym krokiem.
Kobietę siedzącą pod oknem, rozpoznał od razu, mimo iż widywali się raczej sporadycznie. Miała nieporządnie uczesane włosy i była bardzo blada, a w podkrążonych oczach widać było łzy. Słysząc kroki uniosła głowę, ocierając je wierzchem dłoni i uśmiechając się z trudem. Die zatrzymał się w progu, wbijając wzrok w ziemię.
- Wybaczcie, że tak wtargnęłam - powiedziała cicho, zaciskając pięści. Toshiya skrzywił się lekko widząc, jak wbija sobie paznokcie w poduszki dłoni. - Ale muszę… to znaczy chciałam… klucze są tu, on…
- Kagami, uspokój się - powiedział wokalista tonem, który chyba tylko jemu samemu wydawał się kojący. - Gdzie jest Kaoru?
- Nie mam pojęcia - powiedziała bezradnie, machinalnie drąc na malutkie kawałeczki otrzymaną od Toshiyi chusteczkę. Białe strzępki spadały na podłogę u jej stóp, śledzone napiętymi spojrzeniami. - Nie widziałam go od… - jej oczy błysnęły, gdy spojrzała na Die'a. Opanowała się szybko, spuszczając głowę. - Nie widziałam go od soboty. Przyszłam… przyszłam z tobą porozmawiać Die-kun. Ja muszę… chcę się dowiedzieć, co wtedy zaszło, gdy pojechał do ciebie. Od razu potem, jak wrócił…
Die milczał, postukując czubkiem buta o podłogę. Kyo klepnął w ramię basistę i obaj pospiesznie opuścili pomieszczenie.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć - zaczął bezradnie, siadając ciężko na krześle. - Rozmawialiśmy i…
- Chcę wiedzieć, co było między wami, Die-kun. Proszę - powiedziała bardzo cicho, sięgając po torebkę. - Znalazłam to na stole…
- Nie wiem, kiedy zrobił to zdjęcie - mówił z wysiłkiem, obracając w palcach mały kartonik. - Urżnęliśmy się wtedy, przynajmniej ja, dość ostro. Potem… kurwa, ja nic nie pamiętałem, wiesz? Kyo niedawno… on nas znalazł rano. Byliśmy nadzy, wtuleni w siebie, spaliśmy na podłodze w jego pokoju. Opowiedział mi, a ja… Kocham Kaoru - powiedział wyzywająco, patrząc jej prosto w oczy. Skuliła się lekko, ale nie odezwała. - Zawsze to wiedziałem, tylko że zawsze wiedziałem też, że on jest… hetero.
- Jest biseksualny - stwierdziła beznamiętnie. Ramiona zadrżały jej lekko od tłumionego płaczu. - Zawsze był gotów pobiec na każde twoje zawołanie, czy to środek nocy czy wczesny ranek. Die to, Die tamto…
- Kochał cię - powiedział może nieco zbyt gwałtownie, wstając z krzesła i wyciągając papierosy. Podał jej ogień, zapaliła, zaciągając się mocno. Przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu - na jej ustach pojawił się delikatny, przeraźliwie smutny uśmiech. Odwrócił wzrok.
- Było mu ze mną dobrze… powiedziałeś mu, że go kochasz, prawda?
- Tak - potwierdził, spodziewając się wymierzenia mu policzka, ostrego krzyku. Milczała, łapczywie wciągając dym do płuc.
- Zniszczyłeś mu to wszystko, to życie bez ciebie… zdołał się poukładać, może nie zapomniał, ale nie męczył się… kiedy to było?... W tym pokoju?
- Trzy lata temu - powiedział Die, patrząc niewidzącymi oczami w okno. - Nie pamiętałem, a kiedy Kyo… przestraszyłem się. Że szansa, którą raz wypuściłem… kochał mnie - powtórzył z uporem, kolejny raz bijąc ją słowami. Zadrżała nieznacznie. - Te wszystkie dni, które spędzał z tobą…
- To nieprawda, że całkowicie o tym nie pamiętałeś, Die-kun, wiesz? - spytała go, wyrzucając niedopałek przez uchylone okno. - Mały pokój w jakimś bezimiennym hoteliku, śmieszne słowa… może nie pamiętałeś koloru tapety na ścianach… a jego dłonie, DaiDai? - poderwał głowę, słysząc pieszczotliwe zdrobnienie w jej ustach. Oparła twarz na dłoni, jej druga ręka zwisała bezwładnie z kolana. - Wiesz, że nawet nie jestem na ciebie zła? - powiedziała z nutą zdziwienia w głosie. - Jakbym wiedziała od początku, że to tak musi być. Patrz, powinnam cię znienawidzić, rzucać przedmiotami, albo tobą…
Roześmieli się oboje. Marny to był śmiech, ale nieznośne napięcie nieco opadło. Z westchnieniem wyciągnęła ręce przed siebie, poruszając palcami łowiła światło w duży, górski kryształ w pierścionku.
- Dziękuję - mruknął cicho, potwornie zakłopotany. - Że nie krzyczysz - wyjaśnił na jej pytający wzrok.
- Chyba nam wszystkim jest ciężko - stwierdziła z zadumą, splatając palce dłoni. - Wiesz co? Ja chyba wiem, gdzie on może być.
- Gdzie? - spytał niecierpliwie, niemal zrywając się z miejsca, po czym usiadł z powrotem, potwornie zakłopotany. - Cholera, Kagami, przepraszam. Zachowuję się jak totalny idiota.
- Nie - zaprzeczyła, wstając z krzesła i podchodząc do okna. - Jak idioci zachowywaliśmy się wszyscy już zdecydowanie za długo. Te wszystkie gry, ciągłe udawanie… on udawał, że mnie kocha, ja udawałam, że w to wierzę, ty udawałeś, że nic nie czujesz… ech, do diabła z tym. Jedź do niego. Ja się na was pogniewam, upiję w samotności… albo i nie - dokończyła, uśmiechając się szeroko, gdy drzwi do sali otworzyły się, a w nich stanął zdyszany Shinya, trzymając w rękach teczkę Kaoru.
- Przepraszam za spóźnienie - krzyknął, opadając na fotel, stojący pod ścianą. - Boże, co za dzień. Kagami, dobrze, że jesteś. Musisz natychmiast jechać do szpitala.
- Co się stało? - przeraziła się, zrywając na równe nogi. Die stanął za nią, patrząc na perkusistę z obawą w oczach.
- Nie, nie, nic strasznego - uspokoił ich, gwałtownie łapiąc oddech. - Kaoru złamał nogę. I nie wiem, jak to się stało - powstrzymał ich pytania niecierpliwym ruchem ręki. Przyjechał po mnie rano, chciał porozmawiać, gdy schodziliśmy ze schodów spadł i chyba mu kość pękła, nie wiem, zawiozłem go i przyjechałem do was… Kagami, jedziesz…?
Stała nieruchomo, po czym powoli podniosła głowę, kiwając nią lekko.
- Die pojedzie - oznajmiła spokojnie, podając zarumienionemu gitarzyście pęk kluczy. - Przyjechałam dziś żeby to oddać… Do domu Kaoru - wyjaśniła pospiesznie, wciskając mu klucze w dłoń.
Shinya uniósł brwi do góry, patrząc jak Die wyszczerza się nagle, okręcając nią w dzikim piruecie i jak Kagami śmieje się, ocierając jednocześnie kilka łez.
Pochylił się nad nią, prawie dotykając nosem jej ucha.
- Dziękuję - wyszeptał tak cicho, by perkusista go nie usłyszał, po czym prawie wybiegł z sali, łapiąc po drodze kurtkę.
Kagami patrzyła za nim przez chwilę, po czym zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę kanapy. Byłaby upadła, gdyby Shinya nie chwycił jej w pasie.
- Idziemy na kawę - powiedział stanowczo, pomagając jej założyć płaszcz. - I nie chcę słyszeć żadnego nie.
- Nie usłyszysz - zaśmiała się, wsuwając mu rękę pod ramię. - Ale nie na kawę, tylko na piwo. Duże, mocne, z sokiem.
- Wedle życzenia, madame - mruknął rozbawiony, zamykając za nimi drzwi. - Ale pójdziemy na piechotę, dobrze? Musiałem pożyczyć Kyo samochód. Jak ich mijałem, tachali z Toshiyą jakiś stolik…