966


„Dwie rzeczy doprowadzają mnie do histerii metafizycznej: zegarek, który nie chodzi i zegarek, który chodzi.” E. Cioran 

W filozofii Emila Ciorana człowiek jest istotą ze wszystkich najnędzniejszą, „upadłą i niewydarzoną”. Podczas gdy poprzednicy Rumuna wywyższali samoświadomość, ludzkie zdolności, przypisywali człowiekowi nieograniczoną moc i zdolność poznawczą, on sam określał homo sapiens jako gatunek „nieuleczalnie chory na cierpienie, samotność i śmierć”. Zajmowanie się pewnymi problemami, a nawet samo z nimi zetknięcie stawia człowieka obok życia, wyzuwa go z niego i wszelkie myśli przyobleka nimbem powagi na tyle jasnym, iż nie pozwala on uczynić kroku wstecz, nie pozwala powrócić do trywialności dnia codziennego. Posiąść taka powagę oznacza być straconym dla życia i zdrowia, uwolnić się od czasu, historii, spekulatywnych rozważań i funkcjonować na „płaszczyźnie wieczności”.

Centralną kategorią w rozważaniach Ciorana jest śmierć, która ma charakter immanentny względem życia oraz irracjonalny demonizm stawania się i niszczenia. Życie w czasie rośnie i ginie, jest swoistą drogą ku śmierci, agonią, której ścieżki są wyznaczone przez wizję końca. Z założenia jest również pewnym zyskiem, który zasadza się na samym fakcie organicznego istnienia oraz gromadzenia dóbr materialnych i duchowych. Gdy życie traci coś z siebie pojawia się strata i smutek, natomiast sama śmierć jest stratą największa i największym smutkiem. Śmierć ma sens tylko dla tych, którzy kochali życie, nie ma umierania bez rozstania z czymś wartościowym. W tym kontekście oderwanie od wszystkiego to negacja i życia, i śmierci. Bez lęku przed śmiercią nie ma samej śmierci tak jak nie ma życia. Żyć równa się lękać. Jak podkreśla Rumun: „Tylko bogacze czują śmierć, ubodzy jej oczekują; żaden żebrak nigdy nie umarł. Umierają tylko posiadacze”. Rzeczywistości ciała i ducha nie sposób pomyśleć w oderwaniu od rzeczywistości czasu, który kawałek po kawałku, chwila po chwili przyczynia się do wyniszczenia tych pierwszych. W obliczu wieczności czasu niknie wszelka moralność, dobro i zło, z wszystkiego, co zrobimy i powiemy nie pozostanie nic. Nie ma różnicy czy stoimy, czy leżymy, czy jesteśmy geniuszami, czy beztalenciami, czy będziemy żyli 5 czy 500 lat dłużej, i tak wszystkie nasze wytwory, wartości, nawet cała pamięć po nas zniknie, wszystko to zostanie wchłonięte przez nicość. Historia ludzkości jest historią śmierci i nicości, szaleństwa ciała i szamotania się wśród materii, jedyne co w nas wzbudza, to smutek. Nasz świat jest światem nieskończonym („absolutna progresywność”), a co za tym idzie, światem pozbawionym sensu, celu, punktu. Żaden kierunek nie jest lepszy od innego, wszystko jest przemijające, tymczasowe i wszystkim rządzi „szatańska zasada” rozprężenia, rozdwojenia, dramatyzmu (który jest niemożliwy bez pojęcia czasu), braku współuczestnictwa i jedności.

Pojęcie wieczności jest dla nas zrozumiałe tylko wtedy, gdy rozpatrujemy je przez pryzmat „podmiotowego przeżycia”. Obiektywnie, wieczność nie ma dla nas innego sensu niż ten podany wyżej, nie może być przeżywana przez istotę skończoną. Subiektywnie, im bardziej intensywne przeżycie tym łatwiejszy do niej dostęp. Po wyeliminowaniu z przeżycia czasu, następstwa momentów, po uwolnieniu chwili od wszelkich uwarunkowań, powiązań z chwilami przeszłymi jak i przyszłymi wrota do wieczności stoją przed nami otworem. Wyodrębniona chwila zachowuje charakter absolutny w subiektywnym sensie, jest wieczną teraźniejszością, w jej przeżyciu nie ma żalu za niczym ani oczekiwania czegokolwiek. Wyrywając się z czasu wyrywamy się z życia, a tym samym z jego dramatyzmu, rezygnujemy z chwil na rzecz chwili, „pogodnego spokoju”, wzlatywania. Tam gdzie jest nicość jest też czas; teraźniejszość, w którą wskakujemy, ustanawiając nowy byt, przekracza tę nicość.

Czas niesie zniszczenie, dlatego też wszelkie nasze wysiłki jednoczą się wokół prób ocalenia trwania, prób powoływania aktualności „było”, „jest” i „będzie”, ulotność teraźniejszości, nicość i chwilowość „tu” i „teraz” jest tak przygniatająca, że wszędzie szukamy obecności. W ten sposób, jak już wcześniej zauważyliśmy, nicość czasu jest trampoliną do skoku w jego nieskończoność.

U Ciorana czas jest również pewną ramą, dzięki której możemy karmić własne tęsknoty, wybiegać do przodu lub cofać się wstecz by tworząc wyobrażenia planować przyszłe działania lub zaspokajać własny niedosyt teraźniejszości obfitością przeszłości. I w jednym, i w drugim przypadku tworzymy aktualność poprzez odwołanie do potencjalności przyszłości, poprzez ożywianie czy manipulację wydarzeniami przeszłymi, tak, że całe nasze doświadczenie zaczyna w nas pulsować jako jedność. Aktualności zwykle wyglądamy i za aktualnością zwykle się oglądamy. Żal przydaje nam „wirtualnej” mocy i z autonomicznej przeszłości czyni służkę naszych potrzeb, coś ustalonego raz na zawsze zmienia w obszar możliwości ograniczonych jedynie naszą wyobraźnia i chceniem. Czas okazuje się „metafizycznym morzem”, na które się rzucamy po to, by dopłynąć do własnych pragnień, własnych obrazów samych siebie, jest morzem, na którym dosięgamy samych siebie jeszcze wcześniej niż zostaniemy urobieni przez rzeczywistość. To właśnie dzięki perspektywie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, w „in- egzystencji”, w najbardziej intymnej relacji egzystencji do samej siebie tworzy się jej pierwotna rzeczywistość i nieustanna aktualność ustawicznie dopełniana przez to, co było i co może się zdarzyć. W aktualności umieramy z nadmiaru życia, już nie potrzebujemy wyjaśnień, czujemy tak intensywnie jak nigdy, smakując w subiektywnym ognisku przeżyć sięgamy tego, co uniwersalne- „najpierwotniejszych złóż życia”.

Żyć w czasie znaczy żyć w wielości, świat jest wielością, mnogością przejawów, które wciąż hierarchizujemy. Trzeba mieć jednak na tyle odwagi w sobie by móc ją zanegować i dojść ostatecznie do „konstytutywnej nieokreśloności bytu” gdzie nic nie jest ustalone. Przygodność wszelkich układów wielości, owa samowola określania hierarchii zależy od form rozumu; zanegować wielość równa się zanegować rozum, „przetoczyć krew logice”, „torturować formy”. Mistycy nie rozwiązali żadnych kwestii, problemów, a mimo to zrozumieli wszystko; ich zabawa nieokreślonością, paradoksami, zanegowaniem czasu, wielości, przygodności i konkretności, okazała się ostatecznym zdefiniowaniem „nieodgadnionej boskości”, zdefiniowaniem n i e m y m, które jednakże nie daje pewności poznania gdyż przekracza granice normalnego poznania opierając się na „istotowym współuczestnictwu”, objawieniu.

Natomiast laicy dryfują na falach czasu, są jak nici wplecione w tkaninę powiewającą jednym rytmem wyznaczonym przez tykający zegar, zatracają się w nim tak bardzo, że go już nie potrafią dostrzec. Nieustanna praca, przyjemności, codzienna krzątanina sprawiają, iż przestajemy się interesować sobą, otępiamy się, spłaszczamy, niszczymy własną osobowość. Wplecieni w struktury i rytm ich funkcjonowania kształtujemy miast siebie to, co jest na zewnątrz, przestajemy być podmiotami i stajemy się przedmiotami, zatracając jednocześnie „zmysł wieczności” na rzecz „zmysłu przyszłości”. Zapatrzeni w tę ostatnią zapominamy o teraźniejszości i zabiegamy o gromadzenie, by następnie zostać przygniecionymi tym, co zgromadziliśmy. Wciąż czekamy, by zacząć żyć pomijając absolut każdej chwili. Nie ma tu miejsca na szaleństwo, ekstazy, rozkosz ze zła, obłęd czy lenistwo, które „usprawiedliwia wszystko i wszystko rozumie”.

Zdrowie laika wyraża się w jedności z czasem, on sam jest złączony z czasem, czas jest nim samym. Istnieje jednak stan, który w takim człowieku w pełni powołuje teraźniejszość jednocześnie zagradzając drogę odwoływania się do przyszłości i przeszłości. Tym stanem jest choroba. Właśnie ona- o ile wiąże się z bardzo intensywnymi negatywnymi odczuciami- ma dar przedłużania teraźniejszych chwil w nieskończoność; podczas gdy wcześniej chcieliśmy zachować trwanie i wieczną aktualność, teraz chcielibyśmy od nich uciec jak najdalej. To już nie my podążamy ku przyszłości, ale ona biegnie do nas, to nie my się do niej odwołujemy, wybiegamy ale ona sama po nas przychodzi i zagarnia. Niszczy nas świadomość teraźniejszości jak i świadomość nadciągającej przyszłości, dostępu do przeszłości broni nieznośność teraźniejszości i wizja przychodzącej po nas przyszłości. Dynamizm życia zostaje tutaj zastąpiony świadomością nieznośnej chwili i upływu czasu, który coraz bardziej zbliża nas ku nicości. Zamiast żyć „w czasie”, żyjemy równolegle do niego- „z czasem”.

Cioran wtórując pragnieniom świętych i mistyków głosi hasło „z powrotem do prachaosu”. Niejednokrotnie cofa się do pierwotnego niezróżnicowania, zamętu dopiero co wykluwającego się wszechświata sprzed indywiduacji. Gdy znika w nas cały ten świat, jego prawa i struktury docieramy do „absolutnego wiru”, przechodzimy od kosmosu do chaosu, od natury do prajedni, od formy do wiru, jesteśmy świadkami Apokalipsy w drugą stronę, wspak. Według Rumuna zło, które się od tego niezróżnicowania oddzieliło zwie się „czasem”. Podczas gdy raj jest kwintesencją wieczności, cierpienie jest kwintesencją czasu, a sam czas jest kluczem do zrozumienia cierpienia. To ostatnie wiąże się bezpośrednio z kwestią indywiduacji, rozczłonkowaniem materii i jej destrukcją przy wtórze tykającego zegara.

Doskonale rozumieli ten fakt święci, których życie jest historią nieustannego zmagania się z materią, z własnym ciałem i jego przemijalnością. Dla nich świat tworzył się w obłędzie, gdyż wiedzieli, iż wszystko poza tym obłędem jest wyobrażeniem. Odrzucenie świata i czasowości rozpoczynało się u nich zazwyczaj od permanentnego doświadczenia nudy przepełnionej trucizną- acedii. Acedia wysysała soki z bytu, wprowadzała do rzeczywistości czczość i pustkę, była „elementarną formą zawieszenia czasu”. W jej towarzystwie czas milczał, a organizm zaczynał przypominać stojący zegar, który ma świadomość, że stoi i jednocześnie smakuje całe swe znieruchomienie. Była pierwszym stopniem wykorzenienia ze świata, niezróżnicowanym korzeniem, z którego wyrastały kwiaty smutku, melancholii, grozy, rozpaczy, wreszcie ekstazy. Takie zawieszenie czasu sprawia, iż świadomość nie ma już siły na percypowanie przestrzeni, wszystko zastyga w wiecznej chwili unicestwiającej wspomnienia. Spoglądamy na wszystko i wszystko odsyła nas do innych regionów bycia, wydaje nam się jednym wielkim oczekiwaniem, ułudą zwiastującą nadejście czegoś realnego. Uciekamy od męki rozróżniania, dewitalizujemy się, negujemy ruch przedmiotów i własną biologię, rozpuszczamy własne funkcje duchowe, niczego nie pragniemy i nie kochamy, stajemy się obojętni wobec świata, który napełnia serca by następnie uczynić z nich ruinę. Indywiduacja zostaje zdruzgotana. Wyrywamy się z ułud czasu, nurkujemy ku źródłom, w czas będący jeszcze w powijakach. Jednak jego dno zawsze jest nieobecne, a rozkosz spotkania z nim złudna, gdyż by dotknąć granic czasu musimy wyskoczyć poza czas, staje się on czymś zewnętrznym, zauważamy go ale tak naprawdę nie doświadczamy; on sam się odrealnia. Wkraczamy w wieczność, co stanowi swego rodzaju wyrwanie ze „świętej głupoty raju”, jest „kopaniem piłki z niebiosami”, doznajemy ekstazy, która jest skokiem ponad ciałem, przezwyciężeniem ciała i materii. Najboleśniejszy jednak dla świętego jest upadek z ekstazy z powrotem w czasowość, z poczucia, że jest się wszystkim do pewności, że jest się niczym.

Dla Ciorana postawy związane z przeżywaniem czasu, czy ściśle określony sposób dostrajania się do upływających minut, zarówno w przypadku laików jak i świętych, są jednym ze źródeł histerii. Dla laików, zbyt zatopionych w czasie, istnieje tylko jeden wymiar egzystencji związany z codziennością i jej banalną krzątaniną, która stępia osobowość, wyjaławia ducha, czyni z człowieka automatycznie działający przedmiot wpleciony w struktury społeczeństwa. Z kolei wieczność świętych jest dla Rumuna przekleństwem, trucizną dla młodości i zarazem pociechą dla roztrzaskanych serc. Człowiek zdrowy nienawidzi jej i opiera się jej, nie jest zdolny uwierzyć w Boga, gdyż to wyłącznie święci, zbrodniarze i nędzarze wylansowali go „na użytek własnej goryczy”. Cioran uznaje, iż wieczność jest w gruncie rzeczy nicością, ułudą, a sam „Bóg, jak choroba, zagnieżdża się w miejscu najmniejszego oporu”. Gdyby żył wśród świętych nosiłby ze sobą sztylet, chciałby urządzić Noc Świętego Bartłomieja wśród aniołów.

Wobec braku wyjścia z pułapki, którą okazał się czas, moglibyśmy zapytać co proponuje sam Cioran, zważywszy, że nie ma rozwiązań tylko akty tchórzostwa i dezercji. Jego postawa związana z cynizmem i wyzbyciem się złudzeń zdaje się odżegnywać od zajęcia w tej sprawie stanowiska, a jeżeli już na coś Rumun się decyduje nie nadaje temu charakteru ostatecznego rozstrzygnięcia pozostawiając tym samym otwartą furtkę dla innych możliwości. Jedną z nich i chyba najbardziej utopijną jest pragnienie osiągnięcia nadświdomości, która znosi czas i przenosi nas w rejony wieczności (nie jest to wieczność świętych, bardziej ta związana z absolutnym przeżywaniem chwili), gdzie niknie świadomość, udręki, niepokoje oraz wszelkie przeżycia duchowe. Człowiek może osiągnąć ten stan dzięki ognistej kąpieli, która czyni z niego coś niematerialnego. Czujemy jak stopniowo wypełnia nas żar, ciepło, stajemy się iskrą i błyskawicą; płomienie palą „rdzeń egzystencji” i oczyszczają nas z wszelkich elementów. Tracimy ciężar, powoli przestają działać siły grawitacji, życie staje się snem, iluzją, osiągamy niematerialność „pląsającego ognia”, wreszcie zmieniamy się w popiół. Innym stanem, który wydaje się usuwać czas poza margines egzystencji, wydaje się być melancholia. Tutaj skutki bycia świadomym nie są już takie dręczące, zmniejsza się poczucie osamotnienia, samotność przybiera charakter wyłącznie estetyczny. Patrząc na świat przez pryzmat marzenia wszystko wydaje się chorobliwie piękne, a rozpacz spowodowana własną skończonością traci swą moc. Kontemplujemy to, co nam odpowiada, stajemy się widzami, a świat spektaklem; znikają antynomie i tragizm ludzkiej kondycji, rozmarzeni i pełni harmonii stoimy na zewnątrz dramatu czasowości i materii rozpływając się w zachwytach.

Dla samego Ciorana najbardziej szczególną porą, w której objawiają się różnorodne sfery czasu była północ i jej wszechogarniająca cisza prowadząca do pustki lub do wieczności. Już nie my sobą sterujemy ale one nami i leżymy obezwładnieni, oplątani w pajęczynę; uderzamy głową o czas jak o szybę, której wcześniej nie widzieliśmy lub odrywamy się od świata w trwaniu „tu” i „teraz”. Wszystko w nas kamienieje i każdy niuans wyrasta do rangi przygniatającej nas skały, wspomnienia, urazy, problemy stają się wieczną teraźniejszością, „poduszką pod głowę szaleńca”. Potem następuje sen, którego jedynym celem, według Rumuna, jest zapomnienie o czasie.

Niejednokrotnie czas czujemy intensywnie, dotykamy go, przecieka nam między palcami, czujemy go niemal materialnie, innym razem wplata nam się między włosy niczym zefir. Jest polem, na którym pojawiają się prawdy dla- kogoś, a im więcej byłych prawd tym pełnia istnienia danego człowieka większa; jak mówi Rumun, od ilości obalonych bogów zależy wielkość człowieka. Ważne natomiast jest to, by nie zamykać się w jednym czuciu i w jednym czasie, gościć w wielu miastach i z równie wielkim zapałem czcić ich bogów. Z tej pułapki nie ma wyjścia; jedyną prawdą wydaje się być gromadzenie lepszych bądź gorszych kłamstw, w czasie powoływanych i w czasie strącanych z piedestału.

www.skf.uni.opole.pl/.../Pu%B3apka%20czasu%20w%20filozofii%20Emila%20Ciorana.doc



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
966
966
POLSKA W LATACH 966 1945 9, Inne
(23 Zanęty uniwersalne)id 966
966
Mit Polski katolickiej od 966, Chrzest966, MAP
Inkwizycja, Rok 966 w Polsce i Europie
966
Grafik- Chrzest 966, Chrzest966, MAP
arkusz Matematyka poziom r rok 2007 966 MODEL
20030831201459id#966 Nieznany
966
966
966
966
arkusz Matematyka poziom r rok 2007 966 MODEL
Odznaka 966 narodziny państwa Polskiego

więcej podobnych podstron