7329


Magdalith - Mam na imię Ginny




- Mamo, tato... - Ginny stanęła w progu kuchni i poważnie popatrzyła na rodziców swymi brązowymi oczami. - Muszę wam coś powiedzieć.
Matczyny instynkt kazał Molly Weasley przerwać zagniatanie ciasta na makaron i spojrzeć czujnie na córkę.
- Słuchamy cię, córeczko. - Zerknęła na Artura, który, siedząc przy kuchennym stole, nie podniósł nawet głowy znad gumowej, żółtej kaczuszki, której wciskał właśnie w dziurkę nową piszczałkę. - Powiedziałam słuchamy, Arturze - wycedziła.
- Tak, tak, Ginny. Mów. - Nacisnął zabawkę kilka razy. - Co się dzieje? Nie piszczy - zaniepokoił się.
Ginny przechyliła głowę i oparła ją o futrynę drzwi.
Była wysoka, prawie tak wysoka, jak bliźniaki. Jej włosy pociemniały i nie były już tak ogniście rude, jak w dzieciństwie, ale ciepło kasztanowe. Po ojcu odziedziczyła miękkie spojrzenie, a po matce - kobiece kszałty i ten grymas ust, który dawał do zrozumienia, że ma zamiar zawsze stawiać na swoim.
- Mam kogoś. Pewnie nie zauważyliście, ale spotykamy się od pewnego czasu i...
- Córeczko... - Molly Weasley załamała umączone ręce i podeszła do Ginny. - To... to wspaniale... - Mina Molly wyrażała coś pomiędzy chęcią zaszlochania ze szczęścia, a dzikim wrzaskiem sprzeciwu.
- Kogoś? - Artur uniósł brwi i zerknął na córkę nieprzytomnie.
- Tak, tato. I właściwie, nie musiałabym wam mówić, ale... Dziś wieczorem jest impreza u Neville'a, chcemy iść razem, no a potem będzie już za późno, żeby wracać do Londynu, więc...
- Więc? - Molly chyba już wiedziała, że wolałaby jednak wrzasnąć, a nie radośnie zaszlochać.
- Chciałam was poinformować, że zostaniemy tu na noc. U mnie.
KWAAAK!
- Działa! - zapiał Artur i, promieniejąc ze szczęścia, wypróbował nową piszczałkę w zabawce.
KWAAAK! KWAAAK!
- ARTURZE WEASLEY! - Molly doskoczyła do męża i wyrwała mu kaczkę. Kiedy ty wreszcie dorośniesz?! Bądź poważny, przynajmniej przez pięć minut! A zwłaszcza w TAKIEJ chwili! - ryknęła, aż Artur skulił się na krześle.
Molly wspięła się na palce i umieściła kaczkę wysoko na gzymsie kominka. Następnie spojrzała na męża i córkę. Włosy miała dziko potargane, fartuch krzywo zawiązany, a przez jej twarz przechodziła smuga z mąki. Oczy ciskały błyskawice.
- Wyprostuj się, Arturze. Bądź mężczyzną. A ty siadaj. - Machnęła na Ginny.
Ta mruknęła pod nosem: "Wiedziałam..." i posłusznie zajęła miejsce przy stole. Molly milczała przez moment, po czym przybrała słodki, matczyny wyraz twarzy i zaczęła łagodnie:
- Córeczko. Czy to będzie, że tak powiem... wasz pierwszy raz?
- Nooo... tak.
- A więc. Więc. - Odetchnęła. - Nadszedł czas, abyśmy wprowadzili cię z ojcem... Z ojcem, powiadam - kopnęła Artura pod stołem - w skomplikowany świat dorosłych. Wiem, wiem, jesteś dorosła od dawna. Ale są rzeczy, których jeszcze się nie spodziewasz i których chcemy ci oszczędzić.
- Mamo... - Ginny jęknęła i przewróciła oczami. - Daj spokój...
- Nie przerywaj mi. Teraz my będziemy mówić. MY, Arturze.
Artur Weasley wzruszył ramionami, mrugnął do córki i rzucił tęskne spojrzenie na gzyms kominka.
- Po pierwsze, Ginny - Molly położyła białą od mąki dłoń na ręce córki. - Cieszę się, że wreszcie się otrząsnęłaś, że postanowiłaś normalnie żyć. Wiem, że po śmierci Harry'ego... - Urwała i zakryła usta dłonią. - Przepraszam.
- Mamo - westchnęła Ginny. - Minęły cztery lata. Umiem rozmawiać o Harry'm i... i Ronie - zamrugała szybko oczami. - Naprawdę.
Artur znów skulił się na krześle, a Molly szybko otarła oczy fartuchem.
- No więc, cieszę się. I mam nadzieję, że to prawdziwa miłość. To podstawa, córeczko.
Ginny zakręciła się niecierpliwie na krześle.
- Jeśli nie jesteś pewna swoich uczuć i... i jego uczuć do ciebie, najlepiej poczekajcie. Żeby potem nie żałować. - Ale... - Molly westchnęła cieżko, aż zafalowała jej obfita pierś. - Nie mogę cię przed niczym powstrzymać. Mogę tylko dać ci parę dobrych rad. Wiesz, że czasy są dziś zupełnie inne, niż przed laty. - Artur ziewnął ukradkiem, nie spuszczając kominka z oka. - Dzieci to wielkie szczęście... - Molly zerknęła na kuchenny zegar, na którym brakowało kilku wskazówek i znów otarła oczy fartuchem. - Ale nie oszukujmy się. Z dzieciakiem na głowie, w wieku dwudziestu lat, nie osiągnęłabyś w życiu niczego. Zwłaszcza, że dopiero startujesz. Zresztą, my z ojcem - popatrzyła marzycielsko na Artura a widząc, że znowu ziewa, ponownie kopnęła go w kostkę - nie planowaliśmy tak dużej rodziny. To działo się właściwie samo i...
Tu Artur momentalnie się ocknął.
- Samo? Wypraszam sobie, Molly.
Ginny zachichotała, a Molly ciągnęła dalej.
- Poza TYM zagrożeniem, istnieją również różne nieprzyjemne pamiątki, jakie potrafi zostawić po sobie mężczyzna... To nie jest mugol, prawda? - Spojrzała na córkę czujnie.
- Nie, mamo. - Ginny miała coraz bardziej rozbawioną minę.
- To dobrze. Nie mam nic przeciwko mugolom, oczywiście, ale... te wszystkie paskudztwa, jakie ich toczą...
Artur znowu się ożywił.
- No wiesz, Molly?!
- Nie, czarodziej jest jednak o wiele bezpieczniejszy. Co nie znaczy - zmarszczyła brwi i zmierzyła ostro córkę - że nie należy uważać. I się za-bez-pie-czać. Wiem, wiem, mówiliśmy wam o tym wszystkim, kiedy byliście mali. Ale w takich momentach, gdy pożądanie... namiętność... szał uniesień... dzika chuć...
- Mamo! - Ginny była już cała czerwona na twarzy od duszonego śmiechu, a ramiona trzęsły jej się podejrzanie.
- Wtedy się o tym zapomina. Ale wierzę w twój rozsądek, Ginevro. A teraz przemówi twój ojciec. - Uśmiechnęła się złośliwie do męża.
Artur rzucił jej spanikowane spojrzenie.
- Ale co ja mam tu... To wasze, babskie tematy, ja nawet...
- Arturze. Zachowasz się jak odpowiedzialny ojciec, albo twoja kaczka - z naciskiem wypowiedziała ostatnie słowo i zrobiła ruch w stronę kominka - skończy piętro niżej. W płomieniach.
- Nie zrobiłabyś tego. - Artur zbladł.
- Chcesz się założyć?
Pan Weasley spojrzał żonie w oczy. I już wiedział, że nie ma wyjścia.
- No więc, Ginny - podrapał się w głowę. - Jakby ci to... To wszystko, co powiedziała matka - to się zgadza. A ja tylko spytam cię o jedno - czy wy się kochacie?
Ginny zamyśliła się głęboko, marszcząc brwi.
- Tak - pokiwała głową. - Tak, tato.
- I to najważniejsze! - uśmiechnął się szeroko. - A o resztę - wierzę - potrafisz zadbać sama. A teraz oddaj mi kaczuszkę, Molly.
Gdy Artur wyszedł z kuchni, tuląc w objęciach gumową zabawkę, Molly wróciła do zagniatania ciasta i zagadnęła córkę:
- Wiesz, jaka jest tak naprawdę funkcja gumowej kaczki?
- Jaka, mamo? - Ginny uniosła kasztanowe brwi.
- Służy mi do szantażowania twojego ojca.
***

Od kilku lat z rodzicami w Norze mieszkała już tylko Ginny. Molly nie umiała się do tego przyzwyczaić. Zwłaszcza wieczorami, gdy kładła się do łóżka, brak jej było tego zwykłego zmęczenia, które towarzyszyło jej przez prawie trzydzieści lat. Zmęczenia po przygotowywaniu posiłków dla całej bandy głodomorów, po walce z górą brudnych naczyń, po praniu, rozwieszaniu i prasowaniu setek skarpetek, spodni, koszul i koszulek, po zbieraniu - za pomocą różdżki i zaklęć, co prawda, no ale jednak - porozrzucanych po całym domu zabawek, kolorowych czasopism i kawałków pergaminu, książek, gargulków, kredek i kubków po herbacie. Wreszcie - po ciągłym strofowaniu i odpowiadaniu na tysiące pytań.
Teraz tego wszystkiego zabrakło. Ginny była pyskatą, ale raczej zamkniętą w sobie dziewczyną, całe dnie spędzającą poza domem lub w swym pokoju. Molly czuła się niepotrzebna, bezużyteczna i jakby pusta w środku. Nocami nie mogła spać. I wtedy zaczynała myśleć. Najczęściej na głos. Co niekoniecznie cieszyło Artura, wciąż zmuszonego do zrywania się o świcie do pracy.
- Arturze.
- Mmm...
- Wrócili.
- Kto znowu wrócił i dlaczego budzisz...
- Cicho! - syknęła. - Posłuchaj.
Artur westchnął, wygrzebał się spod kołdry i obrócił do żony, leżącej na wznak, z szeroko otwartymi oczami.
- Słyszysz?
Po drewnianych schodach najwyraźniej ktoś się wspinał. Artur od lat sugerował, aby rzucić na nie zaklęcie antyskrzypiące, ale Molly uważała, że to skrzypienie jest bardzo pożyteczne. Dzięki niemu - gdy dzieci już dorastały - zawsze wiedziała, czy wymykają się w nocy i - jeśli już - o której potem wracają.
Schody trzeszczały przez chwilę, a za moment w korytarzyku piętro wyżej dały się słyszeć kroki czterech nóg. Potem drzwi do pokoju Ginny się otworzyły, ktoś najwyraźniej wpadł na kogoś w ciemnościach, Ginny zachichotała, drzwi stuknęły i wszystko ucichło.
- No. Masz rację, wrócili. - Artur ziewnął, znów opatulił się kołdrą po uszy i położył na boku. - Możemy iść spać.
- Co?! - pisnęła Molly histerycznie.
- Co "co"? Wrócili, wszystko jest w porządku. I nawet - spojrzał na budzik, stojący na nocnej szafce, którego wskazówki, ukryte pod szybką, utworzone były z kilkudziesięciu magicznych świetlików, machających skrzydełkami - ... nawet nie jest tak późno. Grzeczne dzieci. Dobranoc, Molly.
- Oszalałeś?! - Molly rzuciła mu krwiożercze spojrzenie, a papiloty podskoczyły na jej głowie. - Teraz dopiero zacznie się najgorsze! - Popatrzyła z trwogą w sufit nad sobą.
- Molly, nie przesadzasz? - Artur spojrzał na profil żony, majaczący w ciemności i pomyślał, że chyba nici ze spania. Całe szczęście, że następnego dnia była sobota. - Ona jest dorosła. To musiało się kiedyś stać.
- Wiesz, dziwię ci się - wyszeptała z goryczą. - Myślałam, że to ojcowie zawsze panikują, gdy ich córki - a to twoja jedyna córka, Arturze! - gdy mają facetów i...
- Nie mam zamiaru panikować. - Artur znów ziewnął i rzucił okiem na szafkę, gdzie w świetle budzikowych świetlików stała żółta kaczuszka. - I wiesz - cieszę się, że Ginny układa sobie życie. Przez ostatnie lata nie było z nią zbyt dobrze.
U góry wyraźnie skrzypnęło łóżko, a Molly zawyła cichutko, zadrżała i przykryła się kołdrą po samą brodę. - Moja Ginny. Moja malutka Ginny... Nie wiemy nawet, jak on ma na imię!
- A czy to ważne? W końcu się dowiemy. - Pan Weasley ukradkiem sięgnął po gumową kaczkę i zastanawiał się, jak sprawdzić, czy piszczałka nadal działa, tak, by Molly tego nie usłyszała. - Zresztą, mogłaś spytać o imię. Ale ty wolałaś dawać dwudziestoletniej dziewczynie wykład o rzeżuszce i niechcianej ciąży.
- Jakiej znowu rzeżuszce?! - Molly odwróciła się do męża i jęknęła, widząc kaczkę w jego rękach.
- No, to "paskudztwo roznoszone przez mugoli". Tak jakby to tylko mugolom się przytrafiało - obruszył się. - Sam pamiętam, jak Amos Diggory...
- Dobrze, dobrze - skrzywiła się Molly. - Oszczędź mi opowieści o chorobach wenerycznych ludzi z Ministerstwa. A teraz lepiej... O, Morgano.
U góry coś łupnęło i dał się słyszeć zduszony krzyk Ginny, a potem jakiś dziwny chichot.
- Ja tego nie wytrzymam, Arturze... Arturze?! Na Merlina, u góry ktoś posuwa twoją córkę, a ty bawisz się gumową kaczką!!!
- Molly, jak ty się wyrażasz? - Artur zerknął zaniepokojony na żonę i sięgnął po różdżkę. - Lumos!
Na twarzy Molly Weasley widniała najprawdziwsza panika.
- Bo już nie wiem, jak mam dotrzeć do ciebie! - odezwała się płaczliwie. - Nic sobie z niczego nie robisz. Nic! I zawsze tak było! Zawsze czułam się sama, sama ze wszystkimi problemami, z siódemką dzieci na głowie. - Pociągnęła nosem. - A ty... te twoje bateryjki, kabelki, mugole... A teraz kaczki! Nie wytrzymam. - Była naprawdę bliska płaczu. Na dodatek u góry Ginny wykrzyknęła radośnie:
- O, tak!
- Dość tego. - Artur zgasił różdżkę i wycelował nia w sufit. - Silencio! I po kłopocie.
- No, nie wiem - szepnęła Molly, ostrożnie zerkając do góry. - Myślę...
- Nie myśl. Powiedz mi tylko, jak mogłaś uważać, że jesteś sama? Zawsze jestem obok ciebie. Zawsze. A to, że czasami bywam trochę nieprzytomny - odłożył kaczuszkę na szafkę i przysunął się do żony - nie znaczy jeszcze, że nie widzę, nie martwię się. Że cię nie kocham. - Pocałował ją w ucho. - Molly?
- Co? - Zamrugała oczami i uśmiechnęła się słabiutko.
- Czy teraz też czujesz, że jesteś sama?
Molly przysunęła się jeszcze bliżej i wtuliła w pierś męża.
- Nie - szepnęła. - Przepraszam. Chyba coś mi odbiło.
- No, ja myślę. - Pocałował ją w czubek głowy. - A teraz...
- A teraz. - Ręka Molly powędrowała pod gumkę od piżamy Artura. - Zapomnijmy o kaczkach, a zajmijmy się twoim kaczorkiem.
- Molly.
- No dobrze. Kaczorem.
I w ten sposób Artur Weasley znów się nie wyspał.
***

- Ginny, mam na imięęęęę Ginny... - zaśpiewała Ginevra Weasley swoim jasnym, wysokim głosem.
- Niech mnie kto przyskrzyniiiiiii... - zawtórowała jej Hermiona Granger głosem nieco niższym, po czym obie parsknęły śmiechem, zbiegły z ostatnich schodków i weszły do kuchni.
- Dzień dobry! - Hermiona owinęła się dokładniej przyciasnym szlafroczkiem Ginny (była od niej niższa, ale o wiele tęższa) i uśmiechnęła się nieśmiało do państwa Weasley.
- Dostaniemy coś do jedzenia, mamo?
- Hermiona? - spytali Artur i Molly jednocześnie, patrząc w zdumieniu na pannę Granger. - A co ty tu...
- No przecież wam mówiłam - zniecierpliwiła się Ginny i popatrzyła na rodziców z wyrzutem. - Mamo, umieramy z głodu. Wczoraj u Longbottoma podali tylko czekoladowe żaby i szampana, wyobrażasz sobie?
Pan Weasley zapomniał zupełnie o przeczyszczaniu otworu u kaczki, a jego żona o bekonie i jajkach na patelni. Oboje wpatrywali się w objęte, odziane w nocne koszulki dziewczęta i starali się zmusić swoje mózgi do szybszej pracy, aby móc jakoś wytłumaczyć sobie to dziwne zjawisko. Na próżno.
Hermiona przysiadła na brzeżku krzesła. Ginny westchnęła i zajęła miejsce obok niej.
- No i co to za miny? Co mówiliście wczoraj? - spytała cicho i spojrzała poważnie na zszokowanych rodziców. - Że najważniejsza jest miłość, tak?
Hermiona, lekko speszona, wbiła wzrok w pusty talerz stojący przed nią.
- To może ja... - podniosła się z miejsca.
- Siedź. - Ginny złapała ją za rękę i już tej ręki nie puściła.
- Chcesz powiedzieć, że... - Artur wskazał kaczką na Hermionę, a potem na córkę.
- Tak, tato. To właśnie chcę powiedzieć. - Ginny odsunęła z twarzy Hermiony kręcone włosy, założyła jej za ucho, a potem delikatnie pocałowała ją w policzek. - Mamo, bekon się pali.
***

Molly Weasley miała już całą rękę w siniakach, bo po raz setny szczypała ją, aby się przekonać, czy to czasem nie sen. Z rozpędu i rozkojarzenia nasmażyła już - zapominając, że jest ich na śniadaniu tylko czworo - taką górę jajek, że mogłaby nakarmić nimi nie tylko wszystkich Weasleyów, ale ze dwa pokolenia do przodu. O ile którykolwiek z Weasleyów zechciałby się jeszcze w ogóle rozmnażać. W co aktualnie szczerze wątpiła.
Rozbijała kolejne jajka na patelni, mieszała je zamaszyście i udawała, że nie widzi, co się dzieje pod kuchennym stołem. Jej córka oraz panna Granger ("Za co ja tak lubiłam tę dziewczynę, doprawdy?") niby spożywały grzecznie śniadanie, ale pół stopy niżej radośnie zajmowały się sobą. Ginny wyciągnęła przed siebie swoje długie, gołe nogi i oparła je na krześle naprzeciwko, a na nich Hermiona ułożyła swoje, odziane tylko w króciutkie różowe skarpetki. Ginny jedną ręką nabierała na widelec bekon i jajka i zajadała ze smakiem, a drugą gładziła pulchne biodro i kolano Hermiony. Gdy dłoń Ginny wsunęła się pod krótką, haftowaną w motylki koszulkę nocną przyjaciółki, Molly z całych sił rąbnęła metalową łopatką w patelnię i ryknęła:
- DOSYĆ!
Trójka przy stole podskoczyła, a kaczka pana Weasleya wylądowała dziobem w jajecznicy.
- Molly?
Pani Weasley odetchnęła głęboko i policzyła w myślach do dziesięciu.
- Dosyć tych jajek - powiedziała słabo. - Nigdy tego nie zjemy.
***

W końcu musiała usiąść z nimi przy stole. Bardziej, niż jedzące sobie z dziobków dziewczęta wkurzał ją Artur. Po pierwszym szoku zdawał się dochodzić do siebie. Pytał Hermionę o rodziców, o pracę. Gdyby przymknąć oko na kaczkę, którą na niby karmił kawałkami tosta, można było przyjąć, że zachowuje się zupełnie normalnie. "I TO właśnie jest nienormalne!" - pomyślała Molly.
- Macie jakieś plany na wakacje? - spytał. - Chcecie jechać z bliźniakami do Egiptu?
- Raczej nie. - Ginny popatrzyła na Hermionę z czułością. - Wolimy jechać gdzieś same.
- Rozumiem - uśmiechnął się pan Weasley.
"Rozumiesz?!" - zawyła w myśli Molly i zrozumiała właśnie, że jej mąż jest jednak nienormalny. "Ron i Harry przewracają się w grobach!" - pomyślała, ale myśl ta mocno ją zabolała.
- O, macie radio! - Hermiona zerknęła na komódkę pod oknem. - Można włączyć?
- Jasne! - rozpromienił się Artur i podskoczył do aparatu.
"Jasne. Brakuje jeszcze tylko tego mugolskiego ustrojstwa."
- Jenny, mam na imię Jenny - popłynęło z głośników.
Dziewczyny pisnęły radośnie.
- Nasza piosenka! - Popatrzyły na siebie śmiejącymi się oczami. - To my... idziemy jeszcze na górę. Chyba się nie wyspałyśmy tej nocy. Na razie! I dzięki za śniadanie. Dziwnie rozpalonaaaa Ginny - zawyły, wybiegając z kuchni.
- To o mnie! - mrugnęła do rodziców Ginny, wracając się i zaglądając jeszcze raz do kuchni.
- Już w szkole ciągle pytali, czy ze mną wszystko w porządku jest... - wygrywało radio.
- Wiesz? - Molly spojrzała ze zgrozą na zegar, na którym wskazówka podpisana "Ginny" przeskoczyła właśnie na pozycję "Łóżko". - Wiesz, ta piosenka to chyba naprawdę o niej.
- Molly, coś się chyba pali - Artur pociągnął nosem.
Ale Molly nie zwróciła na to uwagi. Kiwała się na krześle w tył i w przód.
- Rozchmurz się, kochanie. Tyle problemów z głowy. A tak się bałaś o niechcianą ciążę. Widzisz? Wszystko zawsze dobrze się kończy.
Molly kiwała się coraz intensywniej, rozmyślając nad tym, czy najpierw wbije nóż do chleba w męża, czy w jego gumową kaczkę.
- A wiesz? - Artur serwetką wytarł kaczuszce umorusany jajecznicą dziobek. - To nawet dobrze, że nie będzie wnuków. Wiesz, dlaczego? - Pochylił się do żony i wyszeptał konspiracyjnie: - Żaden szczeniak nie będzie mi podbierał mojej kaczuszki!
Głowa Molly opadła na stół. Jej wycie poniosło się po Norze. "Dziwnie rozpalonaaaa Ginny" - dobiegło z góry.
Jajka na patelni dymiły i skwierczały wesolutko.

Koniec.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
7329
7329
7329
praca-magisterska-7329, Dokumenty(2)
7329
7329
7329

więcej podobnych podstron