A kiedy będziesz moją żoną, umiłowaną, poślubioną, wówczas się ogród nam otworzy, ogród świetlisty, pełen zorzy.
Rozwonią nam się kwietne sady, pachnąć nam będą winogrady i róże śliczne, i powoje całować będą włosy Twoje.
Pójdziemy cisi, zamyśleni, wśród złotych przymgleń i promieni, pójdziemy wolno alejami, pomiędzy drzewa, cisi, sami, bo Miłość doskonała zdarza się zaiste rzadko...
By kochać trzeba mieć ciągle w sobie wiedzę mędrca, giętkość dziecka, wrażliwość artysty, subtelność filozofa, pokorę świętego, tolerancję uczonego oraz hart ducha właściwy nielicznym...
A kiedy będziesz moją żoną,
niechaj ci oczy jasno płoną
i patrzą w pustkę tam daleko,
gdzie się czcze dymy z ziemi rodzą
i jak upiory gdzieś się wleką,
i jak umarli w nią odchodzą.
A kiedy będziesz moją żoną,
słuchaj, jak pustka w ciszy dzwoni,
jak echa pogrobowych dzwonów
w bezdeni nieba kędyś toną
i jak sekundę każdą goni
szmer łez żałoby i szmer skonów.
I niechaj ci w rozwarte oczy
żar, jako piorun, ogniem strzeli
i olśnij się w błyskawic bieli,
jak duch, co nad mogiły skoczy
i z nieba na skroń ściąga gromy,
aby w nich stanąć niewidomy.
Bowiem zaiste dziś ci mówię,
żeś w ogniu winna stanąć cała,
jako bóg grecki skamieniała
i osłonięta przez gwiazd mrowie,
niedotykalna, niewidzialna,
ogniem zakryta i zapalną.
Imienia twego niech nie śledzą - -
ja wiem i śmierć, co jest przede mną;
kres nam za jedną cichą miedzą,
chociaż nie pójdziesz w otchłań ze mną.
Choć dzwon ustanie bić na wieży,
długo, daleko dźwięk się szerzy.
Zostaniesz po mnie, chocieś wstała
wraz ze mną, wieczna i dozgonna,
ty towarzyszko mego ciała,
którą poślubiam jako żonę
a imię twoje to czczość wonna,
która oplata drzew koronę.