4399


Śmierć, upiory i duchy

Dla naszych przodków sprawa była prosta. Śmierć to tylko przejście do innego świata. Dokładali więc wszelkich starań, by odbyło się ono wedle wszelkich szykan. Inaczej zmarły mógł wrócić. A wiadomo, że gdy budził się jako upiór w grobie, czuł straszny głód. Zjadał swe ciało, ubranie i ruszał na łowy...

Nim Śmierć zastukała do czyichś drzwi - jak wierzyli nasi przodkowie - zwiastowała swe nadejście poprzez sny. Miał je śnić kandydat na nieboszczyka bądź jego najbliżsi. Zapowiedzią najgorszego były sny o złodzieju skradającym się pod oknami, wypadaniu zębów i o zapadaniu się w wapienny dół oraz koszmary, w których osoba zmarła dotykała żyjącej. Zgon zapowiadały też sny o mięsie, gęsiach, piasku i bieliźnie.
Jako znak rychłego pogrzebu traktowano też wydarzenia z pozoru pomyślne. Jeśli gospodarz zebrał wyjątkowo obfite plony, wieszczono, że Bóg obdarzył go tak szczodrze, bo delikwent nie dożyje następnych zbiorów. Zanim kostucha zjawiła się po ofiarę, przez trzy wieczory krążyła w okolicy jej domu i stukała w drzwi lub okna. O jej bytności świadczyły więc wszelkie niewyjaśnione odgłosy: pobrzękiwanie szyb, spadanie obrazów, otwieranie się drzwi lub dochodzące nie wiadomo skąd krzyki, jęki i kroki.
Śmierć często wysyłała swych posłańców. Do jej czeladzi należały sowy, puchacze, kawki, wrony i kruki. Sowy siadały w pobliżu domu przyszłego nieboszczyka i wywoływały pohukiwaniem jego duszę.
Odgłos, jaki wówczas wydawały, miał brzmieć: - Pójdź, pójdź, pójdź... Kawki, wrony i kruki dybały na tych, którzy mieli być potępieni. Gromadziły się na polu i czekały na duszę grzesznika, aby porwać ją do piekła. Ptaki i inne zwierzęta miały posiadać dar widzenia śmierci. Sygnalizowały jej obecność swoim zachowaniem. Kury piały, kogutami wstrząsały nagłe dreszcze, krety usypywały wymowne kopczyki pod progiem kandydata na denata. Najzagorzalszymi wrogami śmierci były psy Gdy ją spostrzegły, siadały, unosiły pyski w górę i wyły Wierzono, że kiedy spojrzy się między uszy tak zawodzącego psa, można zobaczyć kostuchę. Miała to być wysoka, chuda kobieta w bieli wyposażona w kosę, młotek lub oba narzędzia. Czasami przybierała postać zwierzęcia albo mglistego światełka.

 

Nadejście kostuchy

Ludzie starali się utrudnić śmierci dotarcie do domów. Zaorywali bruzdy w poprzek dróg i ścieżek prowadzących do wsi, aby przez me nie przeszła. Gospodarze odgradzali płotami zagrody i zamykali na noc wrota. Przynajmniej raz do roku obrywali obejścia. Niełatwo było jednak oszukać śmierć, a ona sama uciekała się często do różnych podstępów.
Niepostrzeżenie wślizgiwała się na wóz wjeżdżającego do wsi chłopa lub przybierała ludzką postać - potrafiła przedzierzgnąć się w księdza bądź doktora, aby rodzina wpuściła ją do chorego. Czasem wciskała się do chaty kominem lub dziurką od klucza. Kiedy w końcu dopadła swoją ofiarę, ucinała jej głowę kosą lub zabijała uderzeniem młotka.
Gdy nastąpił zgon, przerywano wszystkie czynności domowe. Zasłaniano lustra, aby dusza się w nich nie przeglądała i nie ukazywała potem domownikom, i zatrzymywano zegary, aby uniemożliwić nieboszczykowi odliczenie godziny, w której wracałby z zaświatów. Gdy umarł gospodarz, jego syn zawiadamiał o tym wszystkie zwierzęta domowe. Pozbywano się osobistych rzeczy nieboszczyka, a szczególnie słomy z siennika, na którym leżał. Wywożono je na granicę wsi i palono - uważano bowiem, że przynoszą nieszczęście. Zwłoki obmywano wodą (wylewano ją daleko od siedzib ludzkich, gdyż sprowadzała śmierć) i ubierano.
Niedopełnienie tego obowiązku narażało domowników na zemstę ducha. Na pośmiertnym ubraniu nie mogło być żadnego węzełka, aby nie usadowiły się na nim grzechy. W trumnie nie mogło być sęków, bo nieboszczyk mógłby przez nie kogoś wypatrzyć.

 

Losy duszy

Tymczasem wolna od spraw doczesnych dusza opuszczała dało. Wychodziła zeń ustami, a potem pod postacią ptaka wylatywała przez komin. Udawała się na sąd boży. Kierowano duszę do nieba, piekła lub czyśćca. Wy konanie wyroku następowało po pogrzebie, do tego czasu dusza miała przebywać w pobliżu zwłok. Po ogłoszeniu wyroku wracała do swojego ciała. Zmarły widział więc i słyszał, co się wokół niego działo. Zamykano mu oczy, aby nie wypatrzył sobie następcy, i nie obmawiano, by się nie rozzłościł. W niektórych regionach Polski wierzono, że sąd odbywa się po pogrzebie.

 

Puste noce

Wieczorami przed pogrzebem wszyscy mieszkańcy wsi zbierali się w domu żałoby na noce czuwania zwane pustymi nocami. Modlono się wtedy za duszę zmarłego. Nie stroniono od jadła i napitku. Gdy ktoś naraził się zmarłemu, przybycie na pustą noc zmazywało winy. Jeśli ktoś nie zjawił się, dusza mogła wybrać się po niego osobiście. Przy zwłokach ustawiano zapalone świece, by rozjaśnić drogę do nieba. Spoglądając na trumnę przez dziurkę od klucza, można było zobaczyć stojącą obok duszę.

Przez cały czas sprawdzano, czy zmarły jest upiorem. Upiór nie umierał, lecz zapadał w letarg, z którego budził się dopiero w grobie. Czuł wówczas straszny głód. Zjadał pośmiertne ubranie, potem ciało, a gdy nie miał się już czym żywić, wyruszał na łowy.
Wychodził z mogiły, odwiedzał krewnych i znajomych, niosąc im śmierć. Gdy zabrakło mu ofiar, wspinał się na wieżę kościelną i kołysał dzwonem. Wszędzie, gdzie dotarł jego ton, umierali ludzie. Kiedy w okolicy odnotowywano większą niż zazwyczaj liczbę zgonów, doszukiwano się w tym winy upiora. Odkopywano wówczas jego grób, wydobywano zwłoki i odcinano głowę, którą kładziono w nogach trupa - w przeciwnym razie mogłaby powtórnie przyrosnąć do ciała i upiór zabijałby nadal. Zanim przedsięwzięto tak drastyczne środki, starano się podjąć działania prewencyjne. Obserwowano więc nieboszczyka. Jeśli dostrzeżono jakieś niepokojące symptomy (niegasnący rumieniec, błyszczące niedomknięte oczy, giętkie ciało), usiłowano zawczasu powstrzymać demona - wkładano do jego trumny cegły lub kamienie, na których miałby połamać sobie zęby, lub sypano tam ziemię cmentarną, by miał się czym żywić. Wsypywano do trumny piasek lub mak, bowiem wierzono, że demon nie opuści jej, dopóki nie policzy wszystkich ziarenek. Wkładano tam sieci, by zająć upiora rozplątywaniem węzełków. Na krtań zmarłego kładziono sierp - gdyby bowiem usiłował wstać, odciąłby sobie głowę. Aby zmylić demonowi drogę i skierować go w głąb ziemi, kładziono zwłoki twarzą do dołu.
Istniały również bardziej radykalne sposoby. Wbijano gwóźdź w czoło podejrzanego, przebijano zwłoki kołkiem osikowym lub podcinano mu ścięgna pod kolanami.

 


Ostatnia droga

Niezależnie od tego, czy spodziewano się powrotu zmarłego, czy też nie, odprowadzano go na cmentarz, aby tam pochować. Pogrzeb najczęściej następował trzy dni po śmierci. Wiele przesądów wiązało się z wyprowadzaniem zwłok z domu. Istotne było, aby ostatecznie pożegnać się ze zmarłym przez pocałunek (najczęściej w rękę). Bojaźliwi poprzestawali na dotknięciu dłoni nieboszczyka. Czyniono to tuż przed zamknięciem trumny. Osoby, które nie dopełniły tego obowiązku, musiały liczyć się z tym, że nieboszczyk będzie je nawiedzał. Z tej powinności zwolnione były kobiety w ciąży, gdyż kontakt ze zwłokami groził śmiercią nienarodzonego dziecka.
Starano się skłonić duszę do opuszczenia domu i udania się w ostatnią drogę wraz z ciałem. Wabiono ją modlitwą „Wieczne odpoczywanie", przewracano ławki, otwierano pomieszczenia i zamykane przedmioty, żeby gdzieś nie ugrzęzła. Aby zmarły „otrząsnął się" ze spraw doczesnych, stukano trzykrotnie trumną o próg przy jej wynoszeniu.
Dusze, którym trudno było oderwać się od ziemi, zostawały w rodzinnym domu. Bywały ciche i niekłopotliwe, lecz zdarzały się takie, które siały grozę wśród żyjących krewnych. Te rezydowały najczęściej na strychu. Aby się ich pozbyć, wyświęcano dom. Zdarzało się, że dusze nawiedzały krewnych jedynie w nocy Istniały metody pozbycia się niepożądanego gościa. Najbliższy krewny zmarłego udawał się na cmentarz i sprawdzał, czy w mogile nie ma żadnej szparki, którą dusza mogłaby wydostać się na zewnątrz. Jeśli takową wypatrzył, sypał w nią mak. Dusza zajęta liczeniem ziarenek nie mogła nawiedzać domowników. Mak można było również rozsypać wokół domu. Wówczas, nim dusza przekroczyła próg, musiała wyzbierać wszystkie ziarenka, a to zajmowało jej zwykle czas aż do świtu. Ceremonia wyprowadzania zwłok obwarowana była mnóstwem tabu. Wynosząc trumnę, uważano, aby nie dotknąć nią ścian chaty, bo sprowadziłoby to zgon na jednego z domowników. Obserwowano zachowanie koni zaprzężonych do konduktu. Jeśli grzebały kopytami w ziemi, wieściły kolejny zgon, podobnie gdy obejrzały się w stronę domu żałoby. Wszystkie mijane domy, na których spoczął ich wzrok, miała nawiedzić śmierć.
Zmarłemu towarzyszyła cała społeczność. Na granicy wsi czy miasteczka woźnica zrzucał garść słomy z wozu na znak ostatecznego odłączenia zmarłego od żywych. Żałobnicy szli zwykle w pewnym oddaleniu od trumny, aby ustąpić miejsca duszy kroczącej tuż za ciałem. Gdy kondukt mijał po drodze jakiś wóz, stangret musiał zawrócić, aby śmierć nie wsiadła na kozła i nie pojechała z nim. W drodze na cmentarz orszak zatrzymywał się przy wszystkich figurach i krzyżach przydrożnych, gdzie odmawiano modlitwy za zmarłego.
W kościele odbywała się uroczysta msza pogrzebowa. W pewnych regionach Polski wierzono, że podczas wprowadzania zwłok do kościoła Anioł Stróż kroczy przed trumną, a diabeł za nią (jeśli zmarły miał być zbawiony - w przeciwnym razie czart wędrował z przodu). By ujrzeć tę parę, należało spojrzeć przez otwór po sęku w kościelnej ławie. Po nabożeństwie orszak ruszał na cmentarz. Głosy dzwonów pogrzebowych prowadziły zmarłego do wieczności.
Niektórzy uważali, że członkowie najbliższej rodziny nie mogli spuszczać trumny do mogiły ani rzucać na nią ziemi, bowiem sprowadziłoby to śmierć na kogoś z nich. Sądzono, że zbytnie opłakiwanie mogło zachęcić zmarłego do powrotu. Dusza rozstawała się z ciałem w chwili, kiedy ksiądz rzucał na trumnę pierwszą garść ziemi. Wracając z pogrzebu, należało zachować ciszę i nie oglądać się za siebie.
Zakończeniem obrzędów pogrzebowych była stypa w karczmie. Tam bawiono się nieraz lepiej niż na weselu.

 

Wygnańcy i pokutnicy

Niektórzy nie dostępowali dobrodziejstwa wiecznego spoczynku na cmentarzu. Do grona banitów należeli krzywoprzysiężcy (z ich grobów wystawać miały uniesione podczas fałszywej przysięgi palce). Również samobójcy nie mogli być pochowani w poświęconej ziemi, a ich pogrzeby odbywały się bez oficjalnych ceremonii.
Gdyby złamano tę zasadę, sprowadzono by nieszczęście na całą okolicę. Chowano ich na rozstajnych drogach, a w najlepszym razie pod murami nekropoli. Szczególny był los grabarzy. Ponieważ za życia deptali po grobach, grzebano ich na progu cmentarza.
Zdarzało się bardzo często, że dusze zmuszone były odprawiać pokutę na ziemi. Najczęściej przebywały w miejscu, w którym zgrzeszyły. Wszystkie potrzebowały mszy i modlitwy, niektóre prosiły żywych o konkretną pomoc. Należało spełnić te żądania. Zdarzało się, że nie mogły zaznać spokoju nie z własnej winy, ale przez zaniedbania przy pogrzebie, takie jak niewłaściwe wyniesienie trumny z domu, przechylenie jej podczas wkładania do grobu, niezaproszenie określonych osób na stypę itp. Wówczas trzeba było naprawić błąd.
Najłatwiej było spotkać ducha w nocy, choć zdarzało się to również w południe. Ulubionym ich miejscem były samotne dęby i brzozy. Szczególnie niebezpieczną okolicą były rozstaje. Przebywały tam porońce - nieochrzczone noworodki zamordowane przez matki. Owe dziecięce duszyczki ukazywały się również w miejscach swojego tajnego pochówku. Widać tam było mgliste światełka i słychać było dziecięcy płacz. Owe ogniki miały być płomykami świec, z którymi porońce szukały kogoś, kto by dopełnił sakramentu (dlatego wabiły ludzi w stronę wody). Tych, którzy nie uczynili zadość ich oczekiwaniom, topiły. Aby umożliwić im zbawienie, należało dokonać symbolicznego chrztu: pokropić miejsce, w którym ukazywało się światełko, święconą wodą, wygłosić formułkę: Jeśliś dziewczynka, nadaję Ci imię... Jeśliś chłopiec, nadaję Ci imię..., i położyć tam poświęconą koszulkę.
Wielu zmarłych odwiedzało bliskich z okazji ważniejszych świąt kościelnych. Ich wizyt można było się spodziewać w Wielkanoc, Boże Narodzenie i Zaduszki. Należało godnie ich przyjąć. Wstrzymywano się od pewnych prac, aby nie urazić stojącej obok duszy, i nie wylewano wody, aby jej nie oblać. Wystawiano dla niej poczęstunek i palono ogień, by mogła się ogrzać. Jeśli chciano sprawdzić, czy gościło się krewniaka z zaświatów rozsypywano wieczorem na podłodze piasek i wypatrywano na nim potem śladów stóp.
Może i my powinniśmy spróbować? Współczesne duchy nie straciły pewnie ochoty na utrzymywanie więzów rodzinnych.

Dorota Szlendak, absolwentka Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego.
Wiedza i Życie listopad 2004

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska "Na Zaduszki"

Zardzewiały pąk róży, fiołek purpurowy,
Ziarna maku z uciętej, niegdyś szumnej głowy,
Liść zatrzymany w biegu
I płaczu pokusę
Zalejmy jak łza czystym, mocnym spirytusem.
Jeszcze garść pocałunków -
Zwarzonych jarzębin,
I niech butlę na słońcu wiatr jesienny ziębi,
Byśmy mieli na tydzień krzyżami pocięty
"Zaduszkówkę",
Bo innej nie widzę pociechy...

Wielu ludzi zgodnie z tradycją wierzy, że we Wszystkich Świętych - 1 listopada i w Zaduszki - 2 listopada, dusze zmarłych przebywają wśród żywych na ziemi. W związku z tym należy zostawić im uchylone furtki i drzwi do naszych domów, a także przygotować dla nich godny poczęstunek. Należy też pamiętać o tym, że dusze potępione straszą w tych dniach na mostach, przy młynach oraz na rozstajach dróg i dla własnego spokoju unikać tych miejsc. […]

Kult zmarłych występuje we wszystkich kulturach, a jego ślady sięgają epoki paleolitu. Chrześcijański obrzęd Zaduszek narodził się w 988 r. z inicjatywy opata Odilona z Cluny, który zarządził, by w klasztorach odprawiano oficjum za zmarłych. Była to udana próba usankcjonowania przez Kościół praktykowanych od dawna przez prosty lud zwyczajów i obrzędów pogańskich i nadania im chrześcijańskiego charakteru. Jednak jeszcze w XIX- wiecznej Polsce, zgodnie z prastarym obyczajem, rzucano na mogiły świeżo ułamane z drzew gałązki, które miały symbolizować dorzucanie drewna do ognia, podczas palenia zwłok w czasach pogańskich. Dzisiaj często jeszcze przystrajamy groby bliskich świeżymi, iglastymi gałązkami, choć nie bardzo wiemy, dlaczego.  

Do najważniejszych obrzędów zaduszkowych należy „karmienie dusz” i „palenie ogni”. „Karmienie dusz” było mocno związane z przekonaniem, że w te, owiane mistycyzmem, dni, zmarli odwiedzają swoich bliskich, a w Dzień Zaduszny przychodzą do własnych grobów. W tym dniu, w wielu zakątkach świata, urządza się na grobach uczty, dzieląc się jadłem ze zmarłymi. W Polsce znana była starosłowiańska Radunica - obrzęd polegający na składaniu na grobach sutych ofiar z jadła i napoju, oraz Dziady, wspaniale opisane przez Mickiewicza: „pospólstwo więc święci Dziady tajemnie w kaplicach lub pustych domach niedaleko cmentarza. Zastawia się tam pospolicie ucztę z rozmaitego jadła, trunków, owoców i wywołuje się dusze nieboszczyków … Dziady nasze mają to szczególnie, iż obrzędy pogańskie pomieszane są z wyobrażeniami religii chrześcijańskiej, zwłaszcza, iż dzień zaduszny przypada około czasu tej uroczystości. Pospólstwo rozumie, iż potrawami, napojem i śpiewem przynosi ulgę duszom czyścowym.” Bardzo zbliżony charakter do naszych polskich Dziadów mają panichidy - nabożeństwa żałobne odprawiane w kościołach obrządku greckiego i prawosławnego, w których modlitwy za zmarłych łączy się z ucztami na cmentarzach i z paleniem świec. Jeszcze na początku XX w. polskie gospodynie piekły na Zaduszki specjalne „zaduszne bułki” lub małe chlebki nazywane na Lubelszczyźnie powałkami, a w Ciechanowskim peretyczkami. Wszystkie były długie i udekorowane znakiem krzyża, odciśniętym pośrodku. Każda gospodyni zanosiła na cmentarz tyle zadusznych bułek, ilu bliskich na nim spoczywało. Piekło się również bułki „puste” za dusze bezimienne, o których nikt nie pamiętał. Po ich poświęceniu, rozdawano je żebrakom, odmawiającym za owe dusze „Wieczny odpoczynek” - po jednej modlitwie za każdy chlebek. Dzisiaj zwyczaj ten jest w Polsce zapomniany w przeciwieństwie do Hiszpanii, w której na Wszystkich Świętych piecze się katalońskie słodkie kulki panellets.
Drugą bardzo ważną tradycją Wszystkich Świętych i Zaduszek było i jest nadal palenie ogni. W dawnych czasach ogień rozpalano na rozstajach dróg, aby wędrujące dusze mogły się ogrzać i aby oświetlić im drogę. Na przełomie XV i XVI wieku rozpalanie ognisk przeniesiono w pobliże mogił, a obecnie znicze zapalamy na samych grobach. Ogień jest dla chrześcijan symbolem wiary. Dlatego pierwszego i drugiego listopada groby rozbłyskują wieloma światełkami, a cmentarze, spowite pomarańczowo-czerwoną łuną, najpiękniej wyglądają nocą.

Tekst: Agnieszka Budo 
Gdy dusze zmarłych schodzą na ziemię National Geographic 1 Lis geographic 2009

    


   1.   Ważne miejsce w wierzeniach Egipcjan odgrywała wiara w życie pozagrobowe. Śmierć była tylko przemianą, a nie końcem istnienia. Dusze zmarłych wędrowały do Krainy Umarłych. Ale dusza istniała jedynie tak długo, jak długo zachowało się ciało człowieka. Stąd wykształciły się techniki mumifikowania zwłok. Aby zapewnić duszy miejsce, gdy ciała zabraknie, umieszczano w grobowcu podobizny zmarłego w postaci posągu lub malowidła (dlatego rzeźbiarzy nazywano "tymi, którzy utrzymują przy życiu"). Najbiedniejsi chowali swoich zmarłych w piaskach pustyni, bogatsi budowali grobowce i balsamowali zwłoki.

   2.   Mumifikowanie rozpoczynano od pozbawiania ciała wnętrzności, które wkładano do specjalnych urn (kanopskich). Następnie zwłoki balsamowano i wypełniano pachnącymi i leczniczymi ziołami. Tak przygotowane ciało owijano w bandaże i umieszczano na nim amulety. Przygotowaną w ten sposób mumię umieszczano w kilku trumnach (jedną w drugiej), a trumny w sarkofagu. Każda z trumien była ozdobiona wizerunkiem zmarłego. Do grobów wkładano zapisane na zwojach papirusu zbiory zaklęć, przepisów i modlitw. Już samo ich posiadanie miało pomóc zmarłemu w dotarciu na Sąd Ozyrysa i do Krainy Umarłych. Nazywano je "Księgą Umarłych".
   Zmarłego wyposażano również w przedmioty codziennego użytku, sprzęty, odzież, żywność, a najbogatszych nawet w służbę.

   3.   O losach człowieka po śmierci decydował Sąd Ozyrysa. Serce zmarłego (siedziba duszy) musiało na specjalnej wadze Thota zrównoważyć piórko sprawiedliwości Maat. Wtedy człowiek dostawał się do Krainy Umarłych, w przeciwnym wypadku pożerał je demon zwany "Zjadaczem Serc".

Dzień Zaduszny bywa pluśny, niebo płacze, ludzie płaczą, a ubogich chlebem raczą, rozdając jałmużnę za duszyczki różne - czytamy w „Księdze przysłów polskich”.

Święto zmarłych przypadające 2 listopada, po dniu Wszystkich Świętych wprowadził opat Odylon z Cluny we Francji w XI w., by zaadoptować pogańskie uroczystości ku czci zmarłych, utrzymujące się jeszcze wtedy mocno w całej Europie. Obrzędy te najdłużej przetrwały u ludów, które najpóźniej zostały ochrzczone albo wyznawały prawosławie.

Grumadki
Ludowe obrzędy religijne nawiązujące do pogańskich wierzeń i rytuałów „nieprędko zanikły w naszym kraju, a co więcej jeszcze, wiele z nich zostało i do dzisiaj” - pisano w „Przysposobieniu Rolniczym” w 1931 r. (nr 21). Przypominano tzw. grumadki, które palono dla dusz najbliższych, by mogły się przy ogniu ogrzać. Zmęczone, zziębnięte i głodne dusze należało również przyjąć i ugościć. W tym celu w Wypominki, czyli Zaduszki „zostawiano na stole chleb, masło oraz nóż co by dusze zjadły, jak przyjdą do nas”. Ofiarne uczty urządzano też na cmentarzu. Jadło i napoje stawiano na grobach, a także na rozstajnych drogach, zgodnie z mniemaniem, że dusze lubią błąkać się po ziemi nocą. A dusza, o której się pamięta, otacza żyjących opieką, zapomniana zaś może „wyrządzić szkody”.

W tym dniu zakazane były też niektóre czynności, np. wylewanie wody po myciu naczyń przez okno, by nie oblać zabłąkanej tam duszy i palenie w piecu, bowiem tą drogą dusze dostawały się niekiedy do domu.

Powałki, heretyczki i pominki
W dawnej Polsce panował też zwyczaj dzielenia się chlebem z „pośrednikami” na drodze do zaświatów, z modlącymi się na cmentarzach dziadami i żebrakami. „Pieczono dla nich małe chlebki, zwane np. „powałami” w Krasnostawskim, „heretyczkami” w Płońskim, „Zaduszkami” w Kieleckim”. W innych regionach kraju wypiekano „chleb umarłych”. Etnograf Oskar Kolberg pisał: „Był zwyczaj, że w Dzień Zaduszny gospodarze przywozili na wozie kilkadziesiąt bochnów chleba (…) i na cmentarzu kościelnym rozdawali ubogim z warunkiem, aby ciż ubodzy odmawiali pacierze za dusze wskazanych im po nazwisku lub imieniu zmarłych, do czego wzywali ich mówiąc np. za duszę Andrzeja cieśli z potomstwem, (…) za duszę Margośki, za dusze puste (tj. opuszczone, zapomniane)”. W Lubelskiem zamiast pieczywa przynoszono na cmentarz garnuszki z kaszą i rozdawano ubogim. Natomiast „po miastach zastąpiono z czasem pieczywo datkami pieniężnymi, a żebracy wiedząc o tej tradycyjnie rozdawanej jałmużnie, śpieszyli (i obecnie śpieszą) tego dnia tłumnie na cmentarze, gdzie w zamian za pacierze, odmawiane na intencję tej lub innej duszy, otrzymują po parę groszy”. (PR 1931, nr 21).

Z kultem zmarłych wiązały się też obrzędy zwane „pominkami” (chełmskie). Nabożeństwu żałobnemu towarzyszyła rytualna uczta. „Każdy z zaproszonych przynosi z sobą skrajkę chleba, kładzie ją na stole, sam klęka i odmawia pacierz, poczym dopiero wita się z domownikami. Gdy sprzątną chleb ze stołu, następuje poświęcenie domu i zabudowań, a przed samym obiadem modły za dusze zmarłych”.

Noc umarłych
W Bretanii we Francji „jeszcze do dziś obchodzona jest tak zwana noc umarłych” (PR, 1936, nr 21). Po wieczornych nieszporach rodzina gromadzi się przy wieczerzy. „Najstarszy, mówi pijąc wino: Zdrowie żywych! - na co obecni odpowiadają: Boże, przebacz duszom zmarłych! Po kolacji wszyscy zbierają się u rozpalonego na kominie ognia i czuwają do godz. 11-ej. Wtedy to rozlega się głos dzwonka. Jeden z wieśniaków obiega wieś, dając w ten sposób znać, że zbliża się dwunasta, godzina umarłych. Dość korzystaliśmy z ciepła - odzywa się znowu ojciec rodziny. - Ustąpmy innym miejsca. Śmierć jest zimna. Zmarłym zimno. Oby im miłym było ognisko!” Nim pójdą spać, nakrywają stół dla dusz. Stawiają mleko, placki gryczane, słoninę...”.

„U nas do niedawna też w podobny sposób święcono Zaduszki. W Lubelskim gospodynie wypiekały pierogi i bułki pszenne, które wieczorem po odmówionej za dusze zmarłych modlitwie, rozdawały domownikom” (1936, nr 21).

Dziady
Na Litwie, Rusi i tzw. Kresach przygotowywano zmarłym uczty rytualne zwane dziadami. „Wszyscy gromadzą się na cmentarzu. Najpierw po grobie toczą jajka i oddają żebrakom, dziadom proszalnym. (…) Następnie zastawiają grób cały jedzeniem i zasiadają do poczęstunku, zaprosiwszy wpierw dusze zmarłych na tę ucztę. Potrawy muszą być w liczbie nieparzystej - trzy, pięć lub siedem. Wśród nich miód, bliny, twaróg, jaja, kiełbasa. Resztki zjadają dziady, a uczestnicy poczęstunku rozchodzą się po domach przeprosiwszy umarłych za to, że jedzenie było może niezbyt obfite. Na Litwie w Zaduszki gospodynie gotują tylko te potrawy, które lubili zmarli i zapraszają dusze słowami: Dziady, dziady, przychodźcie tu wieczerzę spożywać i nas przeżegnać”. Te ludowe zwyczaje zanikły „pod wpływem wiary chrześcijańskiej - szybciej na ziemiach zachodniej i środkowej Polski, wolniej na jej wschodnich kresach, gdzie jeszcze w wielu okolicach obchodzi ludność wiejska, oprócz jesiennych, też wiosenne, letnie i zimowe „dziady”. Dzisiaj nie usiłuje się „karmić” dusz swych krewnych - potrawy przygotowywane ongi dla zmarłych daje się ubogim”. (PR 1936, nr 21).

Źródło: "Farmer" 19/2006

0x01 graphic
Wypominki

2006-10-15 02:32:00

Autor: Alicja Daszkiewicz pr przysposobienie rolnicze



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4399
4399
6 Zasilacze komputerowe id 4399 Nieznany
03 Kryzysy suicydalne1id 4399
4399
4399
4399

więcej podobnych podstron