5611


Większość Polaków zgłasza  leciwych, starszych  w tych dniach wraca do wspomnień z czasu ostatniej wojny. Opowieści o dzielnych powstańcach powstańczej Warszawy dla wielu młodych wydają się dla wielu tylko smutną historią. Rocznicę wybuchu wojny zagłusza już szkolny dzwonek, nowy plan lekcji, albo drogie książki do szkoły. A przecież i do szkoły idziemy po prawdę, po wiedzę o naszej  dalszej drodze ku celom, idziemy przede wszystkim zdobywać cnoty, sprawności dla ciała i dla ducha.

            Za mało otworzyć teczkę i wyjąć książki, zeszyty ... trzeba jeszcze otworzyć się umysłem i sercem.   Takie otwarcie  wymaga odwagi.  Ponieważ  przezywamy wspomnienia wojny - staje mi w pamięci szkolna lekcja z lat osiemdziesiątych. Mijała 30 rocznica wyzwolenia obozy zagłady w Oświęcimiu. To już było po śmierci dwóch 47-miolatków Ojca Maksymiliana Kolbego męczennika  z 14 sierpnia 1941 i nawróconego już niemal przy stryczku Rudolfa Hessa - osobistego sekretarza i drugiego po Goringu następcy Hitlera w Oświęcimiu. Dwa oblicza ludzkie i dwie sale odwagi. Jeden  umocniony wiarą oddaje życie  za współbrata - drugi w imię okupanta - siejący odważnie terror.

            Obok wielu obozowych udręk , dokuczającego głodu - trzeba było dotykać szczytów swojej wiary. Wspomina Staszek z Warszawy mający zaledwie 16 lat. W obozie zarządzono tzw. dezynfekcję ... pełen poniżenia godności człowieka marsz do łaźni.  Zaczęło się to rozprawą o medalik przemycony na szyi - dar matki w dniu aresztowania. Rozbierając się zapomniał w pośpiechu zdjąć go z szyi. Nie uszło o uwagi Niemca. Padło pełne wzgardy pytanie - co to ?  po co to ?  W furii gniewu  poszarpał sznurek, rzucił medali na ziemię, deptał z poniżaniem. Na domiar złego stojącemu obok więźniowi kazał przynieść kawałek chleba, podnieść Staszkowi medalik z ziemi - wybierać  : chleb czy medalik =   padła  zdecydowana odpowiedź - medalik . Wszyscy spodziewali się teraz okrutnej zemsty . SS-man też się nie spodziewał takiej odpowiedzi . Zawahał się przez chwilę ... wziął do ręki chleb z ręki i medalik - rzucił prosto w twarz i odszedł...

             Tutaj nie tyle rozegrał się pojedynek. Na  placu boju ducha - wygrała wiara, odwaga i dane jakże jasne świadectwo. Jestem pewny, ze bez  Chrystusa w sercu tego wszystkiego nie dałoby się przeżyć.

            To wiara w sercu człowieka głuchoniemego , otwarcie się na Chrystusa pozwoliła na to, by człowiek został zauważony, dostrzeżony nie tyle na drodze, ile w swojej biedzie. Chrystus - jak podaje Ewangeliczny opis - przystanął, zauważył tego, którego nikt nie dostrzegał, kogoś, kto znajdował się na marginesie życia. Wziął go na bok, osobno od ciekawskiego tłumu, dotknął uszu i języka, spojrzał w niebo, westchnął  rozkazując niemocy ,, otwórz się ” . Chrystus zatrzymał się przy tych, którzy się żel mają , okok ludzi kalekich, ułomnych, słabych, biednych, odrzuconych.... Mimo, to  za świadczone dobro był prześladowany. Wspomniał tylko , aby nikomu o tym nie mówili - ale niestety - tym więcej i gorliwiej  te wieści rozpowiadali.

            Szli do Niego ludzie nie tylko po zdrowie, ale także po prawdę, po radość, wolność.

Obok wiary ukazanej życiem - była odwaga wyznania wiary, nawet za cenę życia. Pukający do serca Chrystus czeka na odpowiedź naszej wiary ... na otwarcie się . Jeśli człowiek pozwoli wejść, otworzy drzwi serca i umysłu - doświadczy nawet cudu przemiany. Zdaje się i dzisiaj wołać ... otwórz się człowieku  roku 2003  ... pozwól wejść do głębin twojego serca , nie bądź aż tak głuchy, uwierz, weź na serio Boskie pukanie, Pukającemu  otwórz, pomyśł , rozważ , zrozum, że chce tak niewiele ! W jednej z parafii - po podobnym kazaniu zaczepiła mnie niewiasta oznajmiając, ze nie znam prawdy. Miała trochę rację , bo powiedziała, że Polakom  języki otwierają się na weselu po kilku głębszych - z zamyka się głowa.

   To drugie , często spotykane określenie . Miałby prawo te słowa o nas powiedzieć sam Pan Jezus parząc na nasza polską rzeczywistość Ciągle dostrzegana obojętność, brak wrażliwości, zazdrość, mściwość -  czasami w niedzielę, w dni jakiejś uroczystości, święta - jakże inni , szukające Chrystusa, przyznający się do Niego. Na pewno trzeba ty dosłyszeć dalszą prośbę Chrystusa :  żyj Mną, moja nauka  w każdym dniu, w pracy, w szkole, w domu.   W dniu 12 sierpnia 2003 r. na jasna Gore o godzinie 15.oo wchodziła pielgrzymka z Gdańska

redaktorka radia Jasna Góra zapytała przechodząc kogoś z pielgrzymów : po co idzie tyle setek kilometrów... Matko Boża wie, że co roku chodzę. Chce być u Matki i  z Matka. Czy może być wspanialszy dom i piękniejsze spotkanie ? Przychodzę pokłonić się i po prostu powiedzieć ,, jestem”.  Ale to nie tyle moja zasługa, ale dobrych ludzi, moich rąk i wózka. Jestem osoba niepełnosprawną  a tak bardzo szczęśliwą. Moja odwaga zawsze spodziewa się wzajemnego oddania, mojej pokory, a innych - podania świadectwa.  

        Przeraża nas widok głuchoniemego, przeraża nas los tysięcy ludzi upośledzonych, pozbawionych wzroku, słuchu, pewnej sprawności fizycznej. Ale człowiek z natury jest istotą obdarzoną przez Boga życiem duchowym, nadprzyrodzonym. Mówi się , że cały świat  wnika do duszy człowieka przez bramę wzroku i słuchu. Pomyśleć choćby o samym przekazaniu naszych uczuć drugiemu człowiekowi, a nade wszystko samemu Bogu i Stwórcy naszemu. Jak wielką biedą dla muzyka jest ucho zamknięte na głos , a oko  nie mogące dostrzec piękna świata. Zamknięte zmysły zawsze prowadzą do izolacji, dystansu, załamania się  duchowego człowieka . Bezsilnym w nauczaniu zostaje tylko dotyk. Głębia  wierzącego serca i tak uczynna dobroć przeżywa swój wielki ból i  kryzys.

            A co dopiero głuchota i ślepota duchowa ?  To dopiero bieda i upośledzenie. Pan Jezus współczuł losowi tych ludzi. Jego wielkim pragnieniem było nie tylko to, aby widział i słyszał głosy i barwy tego świata - ale przede wszystkim pragnął wzbudzić w sercach tych ludzi wiarę w uzdrowienie i w dawce tych wielkich darów.

            ,,Effeta ” - otwórz się !  Patrzący na uzdrowionego podziwiali , byli zdumieni dobrocią Nauczyciela. ... dobrze uczynił wszystkim, nawet głuchym słuch przywracał, a niemym mowę  ( MK 7,37)   Są i dotykają ludzkość choroby natury duchowej : grzech, złe skłonności, przywary, egoizm. Dla wielu ludzi już bardzo trudnym wydaje się dostrzec potrzeby drugiego człowieka, o dziwo nawet w rodzinnym gronie. Jak trudno wyleczyć człowieka z grzechu pychy, chciwości - po prostu z dobrze nam znanych siedmiu grzechów głównych. Za mało znać je na pamięć ze stron katechizmu, wyrecytować jak wierszyk ze szkolnej ławki.  

        Płaczącą jawnogrzesznice Pan Jezus uzdrowił z grzechów zmysłowości, Lewiego  siedzącego na cle - z chciwości. Otworzył im dusze na wyższe wartości moralne, nadprzyrodzone. Dziecko skarży się na lekcji religii, bo otrzymało zakaz chodzenia do sąsiadów, aby razem się bawić, pomagać w nauce. Nie tylko zamknięto drzwi, ale i serce. Zamknięto jakby okno na światło . Brak światła nie pozwala dostrzec i poznać , tego wszystkiego, co kryje się we wnętrzu ludzkiego serca. W pokoju , w którym zasłonięto okna nic się nie zobaczy. Koniom chodzącym w kieracie zasłania się oczy, ludziom na uszach mocne uderzenia muzyki - nie pozwalają słyszeć, co się do nich mówi - SA jakby głusi na wszystko z zewnątrz.

            W V wieku przed narodzeniem Pana Jezusa  filozof Sokrates zabiegał w Atenach, aby ludzi uczyć cnót   nazywając te wartości naturalnymi zaletami człowieka . Miał odwagę wystąpić publicznie i domagać się tej wrażliwości. Przykładu od starszych. Był i on żle zrozumiany, oskarżony jako niebezpieczny dla społeczeństwa. Jakże piękne są jego słowa :,, mów tak, abym mógł cię widzieć, widzieć twoje myśli i uczucia...  Zgrzeszyć można  nie tylko złą mową, ale i milczeniem, zamknięciem ust i serca - gdy ktoś oczekuje od nas pociechy, pomocy, zrozumienia, dobrego słowa, współczucia, pomocnej dłoni. Mogę to potwierdzić  mocnymi przykładami z sal szpitalnych, korytarzy, z dworców, z pokoju z domów dziecka, a najbardziej z sal domów dla chorych psychicznie. Jak bardzo potrzeba ludzi zdolnych do uczenia  otwarcia się na ciepło miłości, zwyciężanie lęku, darowanie uraz.

Dlaczego tak wielu pośród ludzi stało się nadal podobnymi do głuchoniemego z Ewangelii.

          W otwarciu się na Boga przeszkadza grzech. W zablokowanych drzwiach, trzeba naprawić, albo wymienić. Może wystarczy odnaleźć zgubiony klucz ?!  Lękam się ludzi, którzy w czasie nabożeństwa w kościele są jakby niemi i głusi, biernie stojących i milczących. Patrząc na ich twarze - niepokoi mnie tylko fizyczna obecność, obecność myśli, słowa, uczucia wędrują gdzieś daleko  od Pana  Boga. Inni znów tylko wychodzą z domu ... do kościoła - ale do niego nie wchodzą  , pozostają daleko od jego murów. Ci zamknięci na Boga wrócą do domu dalecy od spokoju, otwarcia się na potrzeby bliźniego.

            Pierwszym lekiem jest spotkanie z Chrystusem. Trzeba się otworzyć na Jego u nas  obecność. Potem  chorego z Ewangelii zaprowadził na  miejsce osobne,  daleko od tłumów - tam dotknął jego zmysłów, przeniknął do jego duszy. Od tego spotkania zaczęło się otwarcie na wszystko co Boże, co  piękne i ludzkie. Wielki Goethe powiedział o cierpieniu takie słowa ,, Nieszczęście też jest dobre. Nauczyłem się w chorobie wiele, tego czego gdzie indziej nie zdołałbym się w życiu nauczyć”.

            Jan Paweł II do chorych wspomniał : ,, Jesteście po ludzku mówiąc słabi, ale w rzeczywistości jesteście bardzo mocni i potężni, jak potężny jest Chrystus ukrzyżowanego Otóż wasza moc  polega na upodobnieniu się do Niego. Starajcie się wykorzystać te moc . Starajcie się wykorzystać tę moc  dla dobra Kościoła, waszych bliskich, rodzin, dla Ojczyzny.

            Przecież i my potrzebujemy kogoś w codziennym życiu, kto nam pomoże, zrozumie, otworzy się ku naszym troskom. Odzyskane zdrowie fizyczne  poprowadzi nas do otwarcia się na Boga. Proszę was tylko - nie każcie Chrystusowi długo stać u drzwi i okien waszego serca, by musiał zbyt długo pukać do waszych zamkniętych drzwi  duchowego domu

Wiem, ze potrzeba nam odwagi, wytrwałości, cierpliwości - ale jak bardzo dobry jest Bóg czekający nieraz wiele lat na otwarcie naszych serc, naszych oczu naprawdę . Bóg przyjdzie i pomoce, ale na naciśnięcie dzwonkowego przycisku, albo alarmu  SOS . Przyjdzie na pewno , aby przywrócić oczom blask prawdy, uszom otwarcie się naprawdę, sercom drogę do szczerej miłości. Nie zapominajmy, ze dobro jest ciche, nie narzucające się - zło zaś fałszywą przynętą , jest krzykliwe, szukające do reklamy, do łatwego pieniądza.

W dniu 17 sierpnia br. w naszej telewizji zacytowano wypowiedź pielgrzyma z Kalwarii Zebrzydowskiej  : ,, idę tutaj po dróżkach, aby odnaleźć Boga i siebie, zrozumieć niezwykłość tego miejsca. Tu wielu otwiera  się na Boga , odchodzi innym w codzienność dziś trudną , ale z Bogiem zawsze lżej.”

W kościele garnizonowym pewien podporucznik stał przed konfesjonałem , kręcił się jakby zdenerwowany. Przechodził obok niego starszy rangą przyjaciel i zapytał o powód tego zalęknienia. Przecież byłeś przyjacielu na froncie, śmierć zagłądała ci w oczy, a tu przecież nie widzę żadnego niebezpieczeństwa !  Tak ! ale na froncie bije się wroga, a tu trzeba bić samego siebie - a to wcale nie łatwe !    

Pozwólcie, ze te myśli zakończę słowami Matki Teresy z Kalkuty : ,, Widzimy Chrystusa w konsekrowanym Chlebie, widzimy Go w zniszczonych ciałach biednych, tęskniących za miłością. Dziś największą chorobą nie jest trąd, ani gruźlica, ale poczucie bycia niepotrzebnym. Człowiek potrzebuje być kochanym. Bez miłości człowiek umiera” Amen.

23 Niedziela

1. Bracia i siostry. Dzisiejsza Ewangelia ukazuje Jezusa , który dokonuje rzeczy niezwykłej, dokonuje cudu. Uzdrawia głuchoniemego. Kimkolwiek ów człowiek był, z pewnością czuł się nieszczęśliwy. Wszak był pozbawiony mowy i słuchu. Nie mógł wyrażać w słowach swoich myśli i uczuć. Nie mógł też słyszeć drugiego człowieka, ani też szumu lasu, śpiewu ptaków. Upośledzenie spowodowało wyizolowanie go z życia, z otaczającej go przyrody. Żył w świecie zamkniętym aż do chwili, kiedy to Jezus skierował do niego te znamienne słowa: „Effata - czyli Otwórz się!”. I głuchoniemy zaczął słyszeć i zaczął mówić. Zapanowała wielka radość. Spełniły się słowa z Księgi proroka Izajasza: „Wtedy uszy głuchych się otworzą, a język niemych wesoło krzyknie.”

W tym cudownym uzdrowieniu dostrzegamy wielkie Boże miłosierdzie i współczucie dla ludzkiej niedoli. Jezus pochyla się nad nieszczęściem człowieka i uzdrawia go. Czyni z niego pełnowartościową osobę.

2. Jakże nie zapragnąć tego Bożego dotyku. Jakże nie wołać do miłosiernego Boga w momentach, kiedy ludzka mądrość nie wystarcza, kiedy choroba niszczy organizm, kiedy kalectwo towarzyszy przez wiele już lat. W takich chwilach chciało by się wołać - Jezusie, ulituj się.

Ale czyż nie należałoby z jeszcze większą siłą wołać o uzdrowienie duchowe, uzdrowienie serc? Głuchy bowiem jest również ten, kto nie słyszy i nie chce słyszeć słów Bożych, to ten który nie potrafi słuchać i zrozumieć drugiego człowieka. Niemy natomiast to również ten, kto nie potrafi mówić Bożym językiem wiary i modlitwy, ale i ten kto nie umie nawet po ludzku mówić, językiem dialogu.

3. Warto w tym momencie poddać refleksji nasze odniesienia do Boga i do drugiego człowieka. Czy nie jesteśmy zamknięci w swoim światku nie reagując na to, kto i co do nas mówi. Czy przede wszystkim chcemy i potrafimy słuchać Boga, tego co o­n do nas mówi w Kościele, czy chcemy to zrozumieć i odnieść to do siebie, do swojego życia?Czy potrafimy mówić tak, aby tego się nigdy nie wstydzić? Czy nasz język to język prawdy, miłości i szacunku? Czy nie potrzebujemy otwarcia naszych serc? Chrześcijanin winien być człowiekiem otwartym, człowiekiem dialogu, potrafiącym mądrze mówić, ale i cierpliwie z pokorą słuchać. Tę potrzebę zauważamy w życiu społecznym, politycznym, w życiu Kościoła zwłaszcza na płaszczyźnie ekumenicznej. Każde słowo niezręczne, raniące innych od razu nas irytuje, drażni. Zdaje się, że mamy to wyczucie i wrażliwość szczególnie w odniesieniu do ludzi zajmujących eksponowane stanowiska. Jednak tę wrażliwość trzeba nam pielęgnować w życiu lokalnym, rodzinnym, sąsiedzkim, towarzyskim. Starajmy się dobrze wykorzystać dar mowy i dar słuchu. Niech te dary służą nam jak najlepiej w życiu społecznym, niech umacniają zgodę, pokój, wzajemne poszanowanie nawet w wypadku odmiennych zdań.

4. Jezus z dzisiejszej Ewangelii przedstawia się nam jako lekarz, który jest w stanie leczyć głuchotę nie tylko naszych uszu, ale i naszych serc. Jezus może uzdrowić nas z egoizmu, otworzyć nasze serca. o­n może uzdolnić nas do słuchania innych i mówienia językiem miłości. o­n może sprawić, że zaczniemy na nowo uczestniczyć w pełni w życiu naszego otoczenia, jak głuchoniemy po uzdrowieniu. Bo o­n jest najlepszym lekarzem dla naszych zranionych serc. Amen.

3 Niedziela

Bracia i siostry. Po wysłuchaniu dzisiejszej Ewangelii pewnie nie łatwo o entuzjazm religijny, trudno tez spodziewać się tłumów, jakie wcześniej podążały za Jezusem. Bo oto słyszymy też trudne słowa:
„Jeśli kto przychodzi do mnie, a swego ojca i matkę i żonę i dzieci i braci i siostry, a nawet siebie samego kocha bardziej niż mnie, nie może być moim uczniem”.
„Kto nie dźwiga swego krzyża i nie idzie za mną, nie może być moim uczniem”.
„Kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”. (tłum. Biblia Poznańska)
To wreszcie kto może być uczniem Jezusa? - ciśnie się samorzutnie pytanie.
Znamy religijność masową. Znamy ten fenomen tłumów, wielkich religijnych uroczystości, niezwykłe emocje podczas chociażby papieskich pielgrzymek. I znamy też religijną jakość życia ludzi na co dzień. Był wielki pontyfikat sługi Bożego Jana Pawła II, prawie cały świat opłakiwał jego odejście, a mimo to ludzie pozostali przy swoich wcale nie ewangelicznych zasadach życia. Dziś papież Benedykt XVI jest w Austrii, gdzie jego poprzednik był trzykrotnie, gromadził rzesz wiernych a mimo to Kościół tam, jak i w całej Europie przeżywa kryzys.
I za Jezusem szły wielkie tłumy, zwłaszcza wtedy, gdy czynił cuda, rozmnażał i dawał za darmo chleb. Wówczas ludzie gotowi byli obwołać go królem. Ale gdy głosił naukę o prawdziwym chlebie, jakim on jest i że ten chleb trzeba jeść, aby życie mieć, to co wtedy? Wielu podziękowało mówiąc, trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać. I odeszli.
W świetle tych współczesnych i biblijnych przykładów trzeba pytać siebie, co jest miarą autentycznej religijności.
Trzeba pytać, kiedy się jest prawdziwym uczniem Jezusa.
Widzimy, że na Jezusie tłumy nie zrobiły wielkiego wrażenia, Jezus nie wzruszył się na ich widok. Ich entuzjazm może nawet przygasił na rzecz głębszego przeżywania więzi z nim. Dlatego formułuje te wymagające zasady, które pokazują, na którym miejscu ma stanąć On - Jezus w życiu jego uczniów. Nawet rodzice i dzieci, mąż i żona muszą ustąpić Chrystusowi pierwszeństwa. To cóż mówić o świecie materialnym, o dobrach doczesnych, ku którym lgną nasze oczy i serca? A i styl życia na co dzień ma być świadectwem więzi z Chrystusem, który z pokorą przyjął wzgardę, upokorzenie i krzyż, choć może miał prawo, by się oburzać na ludzką niewdzięczność. To jest właśnie dźwiganie krzyża. A ilu jest takich, którzy nie tylko nie chcą takiego krzyża nieść, ale chętnie różne krzyże jeszcze nakładają na innych.
Sługa Boży o. Stanisław Papczyński, założyciel Zgromadzenia Księży Marianów (jego beatyfikacja odbędzie się 16 września br. w Licheniu) mówił, „Ewangelia powinna być raczej widziana niż słyszana”. Powinniśmy w kościele jej wysłuchać, ale w życiu na co dzień według niej działać. Jezus tych, którzy inaczej postępują porównał do ludzi nierozsądnych, którzy podjęli się budowy bez wystarczającej sumy pieniędzy i do dowódcy nielicznego oddziału chcącego stoczyć bitwę z potężną armią. Przyjęcie Ewangelii i życie według niej, to sprawa rozsądku, rozważnej decyzji. Własnymi kalkulacjami, swoją „mądrością” życiową wystawiamy się na pośmiewisko, a może nawet na pogardę i odrzucenie. Stajemy się podobni do zwietrzałej soli, o czym dalej mówi sam Jezus, która nadaje się jedynie na wyrzucenie i podeptanie. Bądźmy zatem dobrą solą dla ziemi i jasnym światłem dla świata. A wtedy zasłużymy i na pochwałę Jezusa i na uznanie u ludzi.

Godność uszanować zawsze

Czytając Ewangelie widzimy wokół Jezusa ludzi chorych, widzimy znienawidzonych poborców podatkowych, widzimy pogardzane (a tak chętnie wykorzystywane) dziewczyny z ulicy, widzimy cudzoziemców z okolic Tyru i Sydonu. Ale są wokół Niego także ludzie zacni i szanowani - jak chociażby Nikodem. Rzymscy oficerowie - jak ów setnik z Kafarnaum. A gdy postawiono Jezusa wobec Sanhedrynu, czyli najwyższej rady, potrafił znaleźć odpowiednie słowa, by odpowiedzieć pytającym i znieważającym go. Dla Jezusa każdy człowiek był kimś ważnym. Serdeczną uwagę poświęcił kobiecie, którą chciano ukamienować. Przystanął i nie odmówił swej cudotwórczej mocy głuchoniememu - o czym opowiedział dziś ewangelista Marek. Uczniowie Jezusa dobrze pamiętali tę lekcję. Dlatego apostoł Jakub pisze: Bracia moi, niech wiara wasza w Pana naszego Jezusa Chrystusa uwielbionego nie ma względu na osoby. A już zupełnie nie powinniśmy mieć względu na szatę w jakiej kogoś widzimy - bogatą i elegancką, czy biedną i zniszczoną. Pod odzieniem jest człowiek. I głębiej sięgamy: pod osłoną ludzkiego ciała jest jego duch, jego umysł, jego serce - niewidzialne dla oka wnętrze. Jakże często piękne i bogate.

A jeśli nawet sumienie ma zbrukane, jeśli jego umysł jest zniewolony, jeśli jego uczucia bezładne - to przecież i dla tego człowieka, dla tej konkretnej osoby Boży Syn stał się człowiekiem, więcej - życie na krzyżu ofiarował. Więcej - pozwolił się sponiewierać, wykpić, wyśmiać, by nikt nie miał wątpliwości, że może do Jezusa przyjść. Choćby go ludzie odarli z godności, choćby sam siebie sponiewierał.

Taka jest Jezusowa Ewangelia - Dobra Nowina dla wszystkich. Wielkich i małych, świętych i grzesznych, dostojnych i bezecnych. Taka jest nauka Ewangelii: Każdy człowiek jest bratem, jest siostrą Jezusa. Zatem my wszyscy, bez wyjątku, dla siebie braćmi i siostrami jesteśmy.

To zdanie zabrzmiało gładko i uroczyście. Prawie jak hasło rewolucji francuskiej: „Wolność, równość, braterstwo”. Były inne rewolucje, hasła głosiły podobne. Ale piękne hasła nie przeszkadzały im mordować tysiącami ludzi niewygodnych. Każda rewolucja - od starożytnych czasów - wyrasta z wynajdywania i rozdmuchiwania różnic między ludźmi. Zresztą - czy my sami nie budujemy swoich małych światów wynajdując, mnożąc, przejaskrawiając różnice między nami? Niektóre różnice między ludźmi można nazwać prawdziwymi, ale potrafimy wymyślać niestworzone rzeczy, które powodują, że na innych ludzi patrzymy jak na wrogów, a jeszcze innych traktujemy jak powietrze. Przykłady? Proszę bardzo. Byłem kiedyś proboszczem na dwóch wioskach. Jedna warta drugiej. Mieszkańcy jednej za wrogów uważali tych z drugiej. Z pełną wzajemnością. W autobusie można było dostać po twarzy tylko za to, że było się „stamtąd”. Jak kiedyś zawiązała się para - on z jednej, ona z drugiej wioski - to tak długo siano intrygi, aż narzeczeni się rozeszli.

A wszystkie różnice pochodzenia - już nie mówię o niechęciach lub nienawiści narodowościowej. Ale wciąż wielu ludziom przeszkadza to, że on Ślązak, ten góral, a innego nazwą „ruski” - choć jego dziadkowie za Polskę zginęli. Z innej beczki. Usłyszałem kiedyś na kolędzie, w mieście to było: „Proszę księdza, niech jej ksiądz coś powie. Jakiegoś wieśniaka sobie znalazła. Co to będzie za małżeństwo!” Wieśniak miesiąc wcześniej został adiunktem na politechnice. Nie ważne, ale wieśniak. A różnice zamożności. A różnice wykształcenia. „Nie będziesz się bawił z Pawłem, czego ty się u tych prostaków nauczysz”. A ci prości ludzie - mój Boże! - duchowo bogatsi i życiowo mądrzejsi od tych z dyplomami. Nie wspomnę o pogardzie, jaką chyba do wszystkich żywią nowobogaccy, co to dorobili się nie wiadomo na czym i Boga mają w portfelu a innych ludzi nie nazwę gdzie. Tak jest w naszym, z imienia chrześcijańskim kraju. Różnice, różnice, różnice.

Różnice, które niczego wspólnego z Ewangelią z wiarą, z chrześcijaństwem nie mają. Jak wobec tego problemu ma zachować się chrześcijanin? Czy ma udawać, że różnic nie widzi? Nie o to chodzi. Trzeba dostrzec inną zasadę - tę mianowicie, że tam, gdzie istnieją rzeczywiste różnice, można odnaleźć ludzkie bogactwo. Zawsze tak jest. Jeśli komuś się zdaje, że w spotkanym człowieku duchowego bogactwa nie ma - to mu się tak tylko zdaje. Bo nie poznał go jeszcze. A jeśli by nawet dobrze się zdawało - w co nie uwierzę - to zawsze, bez wyjątku zawsze każdemu człowiekowi należy się szacunek. Właśnie takie napomnienie dał nam dziś apostoł Jakub. Kilka zdań dalej apostoł pisze tak: „Jeśli przeto zgodnie z Pismem wypełniacie królewskie Prawo: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego, dobrze czynicie. Jeżeli zaś kierujecie się względem na osobę, popełniacie grzech” (2, 8-9).

Powiedziałem przed chwilą, iż każdemu należy się szacunek. Zauważ, że apostoł idzie dalej i mówi o miłości. To może lekko niepokoić - bo jakże miłością darzyć kogoś bardzo innego, kogoś, kogo nie potrafię zrozumieć, kto sam zamyka się w swojej inności, w swoim grzechu, w swoim bogactwie, a bywa, że w swojej nadgorliwej pobożności. Myślę, że wtedy trzeba posłuchać starej ludowej mądrości: nie wszystkim będziesz przyjacielem, ale każdemu się ukłoń, a gdy trzeba - pomóż.

Nade wszystko chrześcijanin musi pamiętać, że zawsze zobowiązuje go ofiarna miłość Chrystusa. Bo skoro Jezus umarł na krzyżu za wszystkich i za każdego, to każdy człowiek odkupiony ceną śmierci Zbawiciela, przedstawia wartość nieskończoną. Dlatego szacunek każdemu i każdej się należy. A jeśli miłość wydaje się czasem zbyt trudna - to przecież godność uszanować trzeba zawsze.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
5611
5611
5611
5611
5611

więcej podobnych podstron