Satprem
Sri Aurobindo
albo
PRZYGODA SWIADOMOSCI
PRZEDMOWA
Wiek przygód jest już za nami. Jeśli nawet wyprawimy się do siódmej galaktyki, polecimy tam w skafandrach i skomputeryzowani; I nic się tak naprawdę nie zmieni, będziemy dokładnie tym, czym jesteśmy: bezbronnymi dziećmi w obliczu śmierci, żyjącymi istotami, które nie są nawet pewne jak i dlaczego żyją i dokąd zmierzają. Co do samej ziemi, dobrze wiemy, że czasy Corteza i Pizarro już przeminęły. Ta sama Maszyna nas otacza, pułapka zamyka się ze wszystkich stron. Ale, jak zwykle, nasze najciemniejsze przeszkody okazują się być naszymi najlepszymi sposobnościami; trudny moment przejściowy, w którym właśnie się znajdujemy okazuje się jedynie być przejściem do większego światła. Tak więc stajemy murem przed ostatnią eksploracją, która nam pozostaje - nami samymi.
Oznaki się mnożą; są one proste i oczywiste. Najważniejszym wydarzeniem lat sześćdziesiątych nie jest wyprawa na księżyc, ale narkotyczne “podróże”, studenckie niepokoje na całym świecie oraz migracje hippisów - ale gdzież to w końcu mieliby oni pójść ! Nie ma już miejsca na rojących się plażach, nie ma miejsca na zatłoczonych drogach, nie ma miejsca w rosnących mrowiskach naszych miast. Musimy więc znaleźć wyjście gdzieś indziej.
Ale istnieje wiele rodzajów “gdzieś indziej”. Te na narkotykach są niepewne i niebezpieczne; ponad wszystko, zależą one od środków zewnetrznych - zaś doświadczenie powinno byc możliwe na mocy woli, gdziekolwiek, w sklepie spożywczym równie dobrze, jak w zaciszu własnego pokoju - albo też nie będzie ono doświadczeniem, ale anomalią lub zniewoleniem. Owe, należące do psychoanalizy są ograniczone w tym momencie do poziomu ciemno oświeconych jaskiń; co najważniejsze, brak im owej przekładni świadomości, która umożliwia człowiekowi poruszanie się na mocy woli, z pełną kontrolą, zamiast bycia bezsilnym świadkiem lub chorowitym pacjentem. Religijne natomiast bywają bardziej oświecone, ale również zależą one od boga, czy dogmatu; przede wszystkim zaś, zamykają nas w doświadczeniu jednego typu; A jest równie możliwe - a faktycznie nawet bardziej - być więźniem innych światów, niż tego tu obecnego. W ostatecznej analizie, wartość doświadczenia mierzona bywa przez jego zdolność do transformowania życia; inaczej jest ono po prostu próżnym snem lub halucynacją.
Ze Sri Aurobindo prowadzeni jesteśmy w podwójnie witalne odkrycie, które nie tylko pozwala nam znaleźć zrozumiałe znaczenie dusznego chaosu, w którym żyjemy, ale również przekształcić nasz świat. Idąc za nim krok po kroku w jego niezwykłych badaniach, prowadzeni jesteśmy do najważniejszego odkrycia ze wszystkich, do przejścia do Wielkiego Sekretu, który zmieni oblicze tego świata, a dosłownie do faktu, że świadomość jest potęgą. Zahipnotyzowani przez “nieuniknione” warunki naukowe, w których przyszliśmy na świat, wierzymy, że naszą jedyną nadzieją jest coraz to większe mnożenie maszyn, które będą widzieć lepiej od nas, słyszeć lepiej od nas, kalkulować lepiej od nas, leczyć lepiej od nas - a może i w końcu - żyć lepiej od nas. Faktycznie, musimy sobie najpierw zdać sprawę z tego, że możemy czynić o wiele więcej, niż nasze instrumenty i że ta potworna Maszyna, która nas dławi, zapadnie się tak szybko, jak szybko powstała, pod warunkiem, iż uchwycimy przekładnię prawdziwej potęgi i zejdziemy w nasze własne serca, jako metodyczni, rygorystyczni i jasno myślący odkrywcy.
Wówczas może odkryjemy, iż nasz wspaniały wiek dwudziesty jest wciąż Erą Kamienia Łupanego psychologii, że wbrew wszelkim naszym naukom, nie weszliśmy jeszcze w prawdziwą naukę życia, rzeczywiste mistrzostwo nad światem i nami samymi i że otwierają się przed nami horyzonty doskonałości, harmonii i piękna, w porównaniu z którymi nasze największe odkrycia są ciągle podobne do próbnych szkiców czeladnika.
Satprem,
Pondicherry, 27 stycznia 1970
„Staję się tym, co widzę w sobie; wszystko, co myśli me sugerują — mogę uczynić i wszystkim, co myśli me objawiają — mogę się stać. To powinno być niezachwianą wiarą człowieka w siebie, ponieważ mieszka w nim Bóg…”1
WPROWADZENIE
Był sobie raz niegodziwy Maharadża, który nie mógł znieść myśli, że ktoś mógłby być wyższym od niego. Zebrał on więc wszystkich mędrców swego królestwa, jak to było w praktyce przy wielkich okazjach, i zadał im to jedno pytanie: „Kto z nas dwojga jest większy — ja czy Bóg?” Mędrcy zaczęli trząść się ze strachu. Będąc mądrymi, z racji samego zawodu, poprosili o czas na przemyślenie; bo tak już z nałogu lgnęli do swych pozycji i życia. Ale będąc również wartościowymi ludźmi, nie chcieli obrażać Boga. Gdy tak lamentowali nad swym losem, najstarszy z nich rzekł uspokajająco:”Pozostawcie to mnie, jutro ja przemówię do Księcia w imieniu wszystkich”. Następnego dnia, kiedy już cały dwór zebrał się, w uroczystym durbar — stary człowiek przybył spokojnie, ze złożonymi pokornie rękoma i czołem pomazanym popiołem. Skłonił sie nisko i wyrzekł te słowa: „O, Panie! Niewątpliwie Ty jesteś większym.” Książę podkręcił swego długiego wąsa trzykrotnie i dumnie podniósł głowę.”Ty jesteś większym, o Królu, gdyż Ty możesz wypędzić nas ze swego królestwa, podczas gdy Bóg nie może. Bo zaprawdę wszystko jest Jego Królestwem i nie ma gdzie iść poza Nim”.
Ta hinduska opowieść rodem z Bengalu, gdzie urodził się Sri Aurobindo, nie była mu nieznana — jemu, który powiedział, że wszystko jest Nim: bogowie, diabły, ludzie, ziemia — a nie tylko niebo — i którego całe doświadczenie prowadzi do boskiej rehabilitacji Materii. Przez ostatnie pół wieku psychologia nie uczyniła nic, za wyjątkiem ponownej integracji demonów w człowieku. Jest jednak możliwe, jak wierzył Andr* Malraux, że zadaniem drugiej połowy wieku będzie reintegracja bogów w człowieku. Albo raczej, jak to ujmował Sri Aurobindo, reintegracja Ducha w człowieku oraz Materii i stworzenie „boskiego życia na Ziemi”. „Nieba poza nami są wielkie i cudowne, ale jeszcze większe i cudowniejsze są nieba wewnątrz was; To te Edeny, które oczekują boskiego pracownika”.2
Jest wiele sposobów, aby rozpocząć tę pracę. Każdy z nas ma swoje własne, szczególne podejście: dla jednego może to być dobrze wykonane dzieło lub dobrze wykonana praca, dla innego zaś — wzniosła idea lub całościowy system filozoficzny, a dla jeszcze innego — harmonia utworu muzycznego, przepływająca rzeka, odblask słońca w morskich falach. Wszystko to są sposoby wdychania Nieskończoności. Ale te momenty są ulotne, podczas gdy my wolelibyśmy stałość. Są to umykające chwile, będące produktem wielu nie kontrolowanych warunków, podczas gdy my szukamy czegoś stałego, niezależnego od warunków i okoliczności: okna wewnątrz nas, które już się nigdy nie zamknie z powrotem.
Ponieważ takie warunki trudno osiągnąć na ziemi, mówimy o „Bogu”, o „duchowości”, o Chrystusie czy Buddzie, albo o całym szeregu założycieli wielkich religii — są to drogi znajdowania stałości. Ale może my nie jesteśmy religijnymi lub uduchowionymi, ale znużonymi już dogmatami ludźmi, którzy pokładają wiarę w Ziemi i odnoszą się podejrzliwie do wielkich słów. Być może nawet jesteśmy zmęczeni tym całym naszym superinteligentnym myśleniem i wszystko, czego pragniemy, to tej naszej małej rzeczki bytu płynącej w Nieskończoność. Był raz wielki święty w Indiach, który lata wcześniej, zanim znalazł prawdziwy spokój, zapytywał każdego, kogo spotkał: „ Czy widziałeś Boga?”…” Czy oglądałeś Boga?” Za każdym razem odchodził rozczarowany i zły, ponieważ ludzie opowiadali mu fantastyczne historie. On tylko chciał widzieć. Nie mylił się, zważywszy całe oszustwo, którym ludzie ozdobili ten świat i wiele innych światów. Dopiero gdy cos raz zobaczymy, możemy o tym mówić - choć bardziej prawdopodobne jest, że pozostaniemy w milczeniu. Nie, nie chcemy okłamywać się przy użyciu słów; Chcemy rozpocząć z tym, co posiadamy; tutaj, gdzie akurat jesteśmy — w naszych zabłoconych butach i z małym promykiem słońca w dobre dni; bo taka jest nasza prosta wiara. Potem zauważamy, że świat wokół nas nie jest aż tak wspaniały i chcielibyśmy go zmienić na lepszy, ale staliśmy się już sceptykami wobec uniwersalnych panaceów, ruchów, partii i teorii. Zaczynamy więc w punkcie wyjściowym, tzn. od nas samych. Jest to wprawdzie niewiele, ale to wszystko, co mamy do dyspozycji. Będziemy próbowali zmienić ten maleńki kawałeczek świata zanim wyprawimy się ratować ten większy. I może w końcu nie jest to aż taki głupi pomysł, bo kto wie, czy zmiana tego kawałeczka świata nie jest bardziej efektywnym sposobem zmiany pozostałej części?
Co na tej bezpiecznej wysokości może dla nas zrobić Sri Aurobindo?
Jest Sri Aurobindo — filozof, Sri Aurobindo — poeta, którym był w esencji - wizjonerem ewolucji. Ale nie każdy jest filozofem czy poetą, a jeszcze rzadziej — jasnowidzem. Bylibyśmy chyba zadowoleni, gdyby dał nam po prostu sposoby uwierzenia w nasze własne możliwości, nie tylko te ludzkie — ale i nasze superludzkie oraz boskie. I nie tylko wiarę w nie, ale i sposób odkrywania ich przez nas samych, krok po kroku, jasnowidzenia dla siebie i rozprzestrzeniania się tak rozległego jak ziemia, którą kochamy, i wszystkie te lądy i oceany, które są wewnątrz nas. Bo istnieje też Sri Aurobindo — badacz, który był również joginem. Czyż nie powiedział on: „Joga jest sztuką świadomego odkrywania siebie samych” …?3 Jest to bowiem odkrywcza podróż w świadomość, w którą chcielibyśmy was z nim zabrać. Jeśli wyruszymy w nią spokojnie, cierpliwie i ze szczerością, odważnie stawiając czoła wszystkim przeszkodom na drodze — a Bóg wie, że wystarczająco trudna to droga — nie ma wtedy powodu, aby pewnego dnia nie otworzyło się to okno, by pozwolić słońcu świecić w nas na zawsze. Prawdę mówiąc — nie istnieje jedno tylko okno w nas, ale kilka, które otwierają się jedno po drugim, za każdym razem na szersze horyzonty, nowe wymiary naszego własnego królestwa i oznacza to zawsze zmianę świadomości tak radykalną, jak — powiedzmy — przejście ze snu do stanu rozbudzenia. Prześledzimy główne stadia tych zmian świadomości, tak jak Sri Aurobindo ich doświadczał i opisywał je swoim uczniom w „integralnej jodze” aż do punktu, w którym doprowadzi to do jeszcze nowszego, ciągle nieznanego doświadczenia, które może mieć potęgę zmiany samego życia.
Sri Aurobindo jest bowiem nie tylko podróżnikiem w świadomość, jest budowniczym nowego świata. Rzeczywiście, jaki byłby pożytek ze zmiany naszej własnej świadomości, jeżeli świat wokół nas miałby pozostać taki sam? Bylibyśmy niczym cesarz chiński z baśni Jana Christiana Andersena, spacerujący nago po ulicach swej stolicy. Przeszukawszy najdalsze granice świata, nie będący obcy starożytnej mądrości, Sri Aurobindo odkrył inny świat, nie znajdujący się na żadnej z map, który nazywał Superumysłem, czy światem Supramentalnym, i który starał się ściągnąć w dół, na ziemię. Zaprasza nas, byśmy się trochę przyłożyli do tego „ściągania w dół” razem z nim i wzięli udział w pięknej opowieści, jeżeli takie opowieści lubimy. Bo Superumysł, jak mówi nam Sri Aurobindo, przyniesie dramatyczną zmianę w ewolucji świadomości na Ziemi. To jest ta zmiana świadomości, która będzie mieć potęgę transformacji naszego fizycznego świata i zrobi to — na lepsze, mamy nadzieję — tak jak dokładnie i trwale uczynił to Umysł, kiedy po raz pierwszy pojawił się w żywej Materii. Zobaczymy, jak integralna joga prowadzi do jogi supramentalnej, albo do Jogi ziemskiej transformacji, której zarys postaramy się tutaj naszkicować. Jedynie naszkicować, ponieważ opowieść jeszcze trwa. Jest zupełnie nowa i trudna, i nie wiemy dokąd nas zaprowadzi — a nawet czy uda nam się zwyciężyć.
A to, faktycznie, zależy już trochę od nas samych.
ROZDZIAŁ 1 : ZNAKOMITY CZŁOWIEK ZACHODU
Mówiąc najprościej — Sri Aurobindo jest nam bliski. W końcu, gdy już raz skłoniliśmy się z szacunkiem przed „mądrością Wschodu” i dziwnymi ascetykami, którzy wydawali się kpić z naszych doskonałych praw, odkryliśmy, że nasza ciekawość została rozbudzona, ale nie nasze życie. Potrzebujemy praktycznych prawd, na których możemy przetrwać nasze ostre zimy. Sri Aurobindo znał dobrze nasze zimy; doświadczał ich jako uczeń i student, od siódmego do dwudziestego roku życia. Przenosił się z jednej stancji na inną, ciągle na łasce kaprysów bardziej lub mniej łaskawych gospodyń, o jednym posiłku dziennie i nawet bez cieplejszego palta na grzbiecie, ale za to zawsze obładowany książkami francuskich symbolistów, Mallarme, Rimbaud, których czytywał w oryginale na długo przed przeczytaniem Bhagavad Gity w tłumaczeniu. Dla nas Sri Aurobindo reprezentuje unikatową syntezę.
Urodził się w Kalkucie 15 sierpnia 1872 — w roku „Iluminacji” Rimbaud'a, zaledwie kilka lat przed Einsteinem. Współczesna fizyka zobaczyła już światło dnia z Maxem Planckiem, Juliusz Verne zajmował się wyprawami w przyszłość. Z drugiej zas strony, Królowa Wiktoria miała się stać cesarzową Indii i podbój Afryki nie był jeszcze zakończony- był to moment zwrotny pomiędzy dwoma światami. Z punktu widzenia historii wydaje się, że narodziny nowego świata zawsze są poprzedzane okresami prób i destrukcji, ale może jest to po prostu pomyłka; Może tak się wydawać dlatego, że nowe ziarna już żyją, podczas gdy wywrotowe moce ( lub czyszczenie gruntu) są w pełni rozpętane. W każdym razie, Europa była właśnie na szczycie swej chwały; wydawało się, że cała gra rozgrywa się na Zachodzie. Tak przynajmniej wydawało się ojcu Sri Aurobindo, dr. Krishnadanowi Ghose, który studiował medycynę w Anglii i powrócił do Indii totalnie zanglikanizowany. Nie chciał, aby jego synowie - a miał ich trzech, z których Sri Aurobindo był najmłodszy - zostali w najmniejszym choćby stopniu zarażeni przez „duszny i wsteczny” mistycyzm, w którym jego kraj wydawał się rozpadać w ruinę. Nie chciał nawet, aby cokolwiek wiedzieli o tradycjach i językach Indii. Sri Aurobindo wyposażono więc nie tylko w angielskie imię Akroyd ale i w angielską guwernantkę miss Pagett, a nastepnie wysłano w wieku 5 lat do irlandzkiej szkoły przyklasztornej w Darjeeling razem z synami brytyjskich administratorów. Dwa lata później trzej chłopcy pana Ghose wyjechali do Anglii. Sri Aurobindo miał siedem lat. Swego ojczystego języka (Bengali) nie nauczył się aż do dwudziestego roku życia, ani tez już nigdy nie zdołał zobaczyć swego ojca, który zmarł tuż przed jego powrotem do Indii. Nie można też powiedzieć, aby spotkał się z matką, która była już zbyt chora, aby go rozpoznać. Tak więc był dzieckiem, które rosło niezależne od wszelkich wpływów rodziny, kraju czy tradycji — prawdziwy wolny duch. Pierwszą lekcją, którą nam daje Sri Aurobindo, jest może właśnie lekcja wolności.
Opieka nad Sri Aurobindo i jego dwoma braćmi została powierzona anglikańskiemu pastorowi z Manchesteru „ze ścisłymi instrukcjami, iż nie powinni być zapoznawani z żadnym innym Hindusem lub podlegać jakimkolwiek hinduskim wpływom”.1 Doktor Ghose był naprawdę osobliwym człowiekiem. Nakazał on również pastorowi Drewettowi nie udzielać jego synom jakichkolwiek religijnych instrukcji, tak aby mogli sami wybrać jakąś religię, gdyby sobie tego życzyli dochodząc do pełnoletności. Doktor Ghose mógłby się wydawać człowiekiem o dość twardym sercu, ale faktycznie tak nie było; oddawał on za darmo nie tylko swoje medyczne usługi, ale również i pieniądze biednym wieśniakom Bengalu (podczas gdy jego synowie ledwo mieli co jeść lub w co się odziać w Londynie) i zmarł doznawszy szoku gdy pomyłkowo zawiadomiono go, że jego ulubiony syn, Aurobindo, zginał w wypadku morskim. Ale wierzył, że jego synowie powinni być mężczyznami z charakterem..
Pierwsze pięć lat w Manchesterze miały niejakie znaczenie dla Sri Aurobindo, gdyż nauczył się tam francuskiego (angielski był oczywiście jego „ojczystym językiem”) i odkrył w sobie spontaniczną sympatię dla Francji: „Byłem przywiązany do angielskiej i europejskiej myśli i literatury, ale nie do Anglii jako kraju. Nie miałem z nią żadnych więzi… Jeśli żywiłem jakiś sentyment, w znaczeniu innego kraju na europejskiej ziemi, to był on w zakresie intelektualnym i emocjonalnym skierowany do kraju, którego ani nie widziałem, ani nie żyłem w tym życiu — do Francji”.2 Zaczynał się w nim budzić poeta; już wtedy wsłuchiwał się w „kroki niewidzialnych rzeczy”, jak to ujął w jednym z wczesnych swoich wierszy. Jego wewnętrzne okno już się otworzyło, choć religia nie wywarła na nim specjalnego efektu, jak to ewidentnie wynika z relacji o jego „nawracaniu”; jak łatwo przewidzieć, matka pastora Drewetta zapragnela uratować dusze trzech heretyków, albo choćby najmłodszego z nich i zabrała raz Sri Aurobindo ze sobą na spotkanie z nonkonformistycznymi przedstawicielami kleru. „Gdy modły się zakończyły — pisze Sri Aurobindo — prawie wszyscy się rozeszli, ale dewoci pozostali nieco dłużej i w tym czasie nastąpiło owo nawrocenie. Byłem kompletnie znudzony. Potem pastor podszedł do mnie i zadał mi parę pytań. (Miałem wtedy ok.10 lat). Nie odpowiadałem. Potem wszyscy wykrzyknęli: — On jest zbawiony! on jest zbawiony! — i zaczęli modlić się za mnie, ofiarowując dzięki Bogu”.3 Sri Aurobindo, jasnowidz, nigdy nie miał się stać człowiekiem religijnym, a w Indiach nie prędzej niż na Zachodzie — i bardzo często podkreślał, że religijność i duchowość są niekoniecznie synonimami. „Prawdziwą teokracją — napisał później — jest Królestwo Boże w człowieku, a nie królestwo papieża czy klerykalnej klasy”.4
Startując w Londynie, w wieku lat 12. Sri Aurobindo znał już łacinę i francuski. Kierownik szkoły Św. Pawła, gdzie Sri Aurobindo zapisał się na nauki, był tak zdumiony umiejętnościami swego ucznia, że sam z własnej chęci zaczął go uczyć greki. W trzy lata później Sri Aurobindo mógł już opuszczać połowę normalnych lekcji i spędzać większość czasu na swym ulubionym zajęciu: czytaniu. Wydawało się, że nic nie może uciec temu łakomemu podrostkowi (poza grą w krykieta, oczywiście, bo ta go tyle interesowała, co niedzielna szkółka). Shelley i „Prometeusz Uwolniony”, francuscy poeci, Homer, Arystofanes i wkrótce cała myśl europejska — gdyż szybko nauczył się niemieckiego i włoskiego, aby móc czytać w oryginale Dantego i Goethego — wypełniały mu samotność, o której nigdy nic nie wspomniał. Nigdy nie szukał żadnych znajomości, podczas gdy Manmohan — jego drugi brat — grasował po Londynie w towarzystwie swego przyjaciela Oskara Wilde'a i zaczynał zdobywać nazwisko w angielskiej poezji. Faktem jest, że każdy z trzech braci wiódł swoje własne, odrębne życie. Ale nie było nic z pustelnika w Sri Aurobindo i oczywiście — nic z purytanina (nazywał ich the prurients5 = lubieżnikami); był jedynie zawsze „gdzieś” i jego świat był wypełniony. Miał nawet ów swoisty dowcip — przy jednocześnie poważnej twarzy — który go nigdy nie opuścił. „Poczucie humoru? Jest ono solą egzystencji. Bez niego świat wypadłby ostatecznie z równowagi — choć jest już wystarczająco niezrównoważony — i spłonąłby w płomieniach już dawno temu”.6 Bo istnieje również Sri Aurobindo humorysta i tenże Sri Aurobindo jest może ważniejszy od filozofa, o którym tak uroczyście wspominają zachodnie uniwersytety; dla Sri Aurobindo filozofia była jedynie środkiem komunikowania się z pewnym typem ludzi, którzy nie mogliby niczego zrozumieć bez obszernych wyjaśnień — była ona tylko językiem, tak jak poezja była innym, jaśniejszym i prawdziwszym dla niego językiem. Ale humor był samą esencją jego bytu. Nie ów sarkastyczny humor tak zwanego dowcipu, ale ten rodzaj radości, który nie może się oprzeć, aby nie tańczyć gdziekolwiek przechodzi. Czasem — w olśnieniu błyskawicy, która pozostawia nas w lekkim oszołomieniu — możemy wyczuć poza największą tragedią, poza najgorszą z ludzkich sytuacji ów prawie rubaszny śmiech, jakby dziecko odgrywało tam tragedię i nagle, w środku poważnej sceny zrobiło grymas, ponieważ ma ono tendencje do śmiechu i ponieważ nikt i nic w świecie nie może przezwyciężyć pewnych małych szczelin w nas samych, tam gdzie zawsze jesteśmy królewscy. Może to jest prawdziwą jakością humoru Sri Aurobindo: odmowa, aby spostrzegać rzeczy w sposób tragiczny, a nawet więcej — poczucie nieskrępowanej królewskości.
Czy szkoła Św. Pawła doceniała jego poczucie humoru, czy nie — tego nie wiemy, ale oczywiste jest, że doceniała jego zadziwiającą wiedzę; dostał bowiem stypendium do Cambridge (w odpowiednim czasie, bo zapomogi rodzinne prawie już ustały), które jednak było zbyt małe, aby chronić go zupełnie od głodu i chłodu, jako że jego starsi bracia puszczali wszystko z wiatrem. Miał zaledwie 18 lat. Po co szedł więc do tej kolebki dla dżentelmenów? Z jednego powodu — wypełniał mianowicie życzenie swego ojca. Nie na długo. Teraz okupowały go Joanna d'Arc, Mazzini, Rewolucja Amerykańska, to znaczy — wyzwolenie kraju, niepodległość Indii, której miał być jednym z pionierów. Ten nieprzewidziany zew polityczny miał go trzymać przez prawie 20 następnych lat, chociaz w owym czasie nie wiedział jeszcze dokładnie czym był obywatel Indii, a tym mniej — Hindus! Ale szybko się uczył. Podobnie jak z kulturą europejską, zdołał sobie przyswoić i nauczyć się Hinduizmu podwójnie szybko. Faktycznie zas, mógł on stać sie prawdziwym Sri Aurobindo jedynie po zasymilowaniu obydwu kultur i znalezieniu punktu, w którym te dwa rozne światy stykają się w ramach czegoś, co nie jest żadnym z nich, ani też nawet ich syntezą, ale tym, co możemy nazwać w ślad za Matką, kontynuatorką prac Sri Aurobindo — „trzecią pozycją”, czyli „czymś jeszcze”, czego desperacko potrzebujemy; my, którzy nie jesteśmy ani ciasnymi materialistami, ani też ekskluzywnymi spirytualistami.
Wowczas to został Aurobindo sekretarzem „Indyjskiej Majlis”, stowarzyszenia hinduskich studentów w Cambridge, wygłosił wiele rewolucyjnych przemówień, odciął swoje angielskie imię i przystał do towarzystwa pod nazwą „Lotos i Sztylet”, ni mniej ni więcej! (Chociaż w tych czasach romantyzm mógł łatwo zaprowadzić na szubienicę). Ostatecznie — nazwisko jego ukazało się na czarnej liście Whitehall. Mimo to zdobył tytuł Bakalarza Sztuk, ale nie stawił się na uroczystości dyplomowe; miał już tego wszystkiego dosyć. W ten sam obojętny sposób przeszedł egzaminy sławnego Korpusu Cywilnego dla Indii, które otworzyły mu drzwi do zarządu w Indiach w randze brytyjskich administratorów; egzaminy przeszedł błyskotliwie, ale zaniedbał pokazania się na teście z konnej jazdy — udając się wtedy na spacer zamiast galopować w Woolwich — i został zdyskwalifikowany. Tym razem Starszy Opiekun w Cambridge uniósł się na tyle, aby napisać do władz: „To, że człowiek tego kalibru miałby być stracony dla rządu indyjskiego jedynie z błahego powodu, że zaniedbał siedzenia na koniu lub nie dotrzymał terminu spotkania — wydaje mi się, mówiąc szczerze, przejawem biurokratycznej krótkowzroczności, którą ciężko byłoby pobić… Miał on bardzo ciężkie i niepokojące ostatnie dwa lata. Zapomogi z domu prawie całkowicie ustały i musiał utrzymywać swoich dwu braci, jak i siebie… Kilka razy pisałem do jego ojca w tej sprawie, ale w większości bezskutecznie. Jedynie ostatnio wydobyłem od niego trochę pieniędzy, aby opłacić pewnego rzemieslnika, który inaczej zaciągnąłby jego syna do sądu ziemskiego…”7
Na próżno Opiekun prosił. Biuro Kolonialne było przekonane, że Sri Aurobindo był niebezpieczną propozycją. Nie mylili się.
Kiedy popłynął w powrotną drogę do Indii, miał 20 lat. Jego ojciec właśnie zmarł, a on nie miał żadnej pozycji, żadnych tytułów. Co pozostało z jego 14 lat na Zachodzie? Kusi nas, aby przywołać doskonałą definicję Edouarda Herriota: gdyz jeżeli prawdą jest, że edukacją jest to, co pozostaje kiedy się już zapomni wszystko, czego się nauczyło — wowczas to, co pozostaje z Zachodu, gdy się go już opuściło, nie jest jego książkami, muzeami i teatrami, ale potrzebą przełożenia na żywotne działanie tego, co zostało steoretyzowane. Tam, może, leży prawdziwa siła Zachodu. Na nieszczęście — my na Zachodzie jesteśmy zbyt przeintelektualizowani, aby posiadać prawdziwie substancjalną wizję, tak aby ją przetłumaczyć na czyny, podczas gdy Indie, zbyt przepełnione wewnątrz — nie mają tej koniecznej potrzeby, aby zgrywać to, co przeżywają — z tym, co widzą. Ta lekcja nie była stracona dla Sri Aurobindo.
ROZDZIAŁ 2 : ODWIECZNE PRAWO
„Proletariat wśród nas jest pogrążony w ignorancji i przytłoczony kłopotami”1— wykrzyknął Sri Aurobindo wkrótce po wylądowaniu w Indiach. To nie metafizyczne problemy napadły go teraz, ale problematyka akcji. Działanie, jesteśmy w tym świecie, aby działać. Ale znowu, jaki rodzaj działania i przede wszystkim — jakie miały być najbardziej skuteczne jego środki ? To bardzo praktyczne zatroskanie nie opuszczało Sri Aurobindo od pierwszych dni w Indiach, aż do jego najwyższych realizacji jako jogina. Osobiście pamiętam (przepraszając za dygresję) wyprawę w Himalaje i przeżycie tam kilku wspaniałych i radosnych dni w towarzystwie świętych mężów: zagubieni w sosnach i oleandrach, z migotaniem śniegów wokół nas, pomiędzy niebem a doliną. Było bardzo pięknie i pamiętam, że zastanawiałem się nad tym, jak łatwo osiągnąć boski stan myśli, a może nawet i wizji, tu na tej wysokości, ale co mają powiedzieć ci, tam w dole? Nie myliłem się, choć nauczyłem się później, że można działać i pracować dla świata w ciszy i nieruchomości własnego ciała (trudne do pozbycia złudzenie każe nam mylić agitację z akcją), ale wciąż — co by pozostało z naszych boskich wzlotów, gdy już raz musimy opuścić nasze zacisze i zejść na niziny? Tutaj oto jest miraż, któremu zachodni entuzjasta hinduizmu powinien przyjrzeć się z bliska; bo w końcu — jeśli jedynie pragniemy uciec od świata — mały zakątek w Alpach czy w dolinie Yosemita, lub nawet mała, pomalowana na biało cela może uczynić to samo; owa „Pielgrzymka do Źródła” ma niewiele, jeśli w ogóle, wspólnego z Gangesem czy Brahmaputrą. Co więc wtedy miały Indie do zaoferowania Sri Aurobindo? Czy posiadały jakiś sekret, który był istotny dla akcji w życiu?
Czytając książki o hinduizmie można by pomyśleć, że jest to coś w rodzaju duchowej paleontologii przetykanej wielo-sylabicznymi słowami sanskrytu, jak gdyby Hindusi byli mieszanką osobliwych filozofów i niepoprawnych bałwochwalców. Ale jeżeli przyjrzymy się Indiom wprost, od wewnątrz, nie próbując dzielić ich na paragrafy hinduizmu — rzuci się natychmiast w oczy, że Indie są krajem o wyjątkowej duchowej wolności. Dzielenie na paragrafy jest zawsze fałszem; bo jest to tak, jakby podróżnik, przybywszy do Delhi w maju, znalazł je cuchnące i gorące, gdyby zaś pojechał na południe lub wschód — w listopadzie czy w marcu — lub w każdym innym kierunku, miałby Indie zarazem mroźne, gotujące się, wilgotne, pustynne, śródziemnomorskie i łagodne. Są one światem tak nie do zdefiniowania, jak ich „hinduizm”, który faktycznie nie istnieje, gdyż hinduizm nie jest wierzeniem czy duchowym wymiarem — nie znajdzie się w nim tylko jednego znaczenia, zawiera bowiem wszystkie możliwe znaczenia. Ten tak zwany hinduizm jest tworem Zachodu; Hindusi zwykli mówić tylko o „odwiecznym prawie” — sanatana dharma; wiedzą, że nie jest ich monopolem, ale należy również do muzułmanów, Murzynów, chrześcijan i nawet anabaptystów. To, co wydaje się być najważniejszą częścią religii dla człowieka Zachodu — to dosłownie struktura, która odróżnia je wyraźnie od innych wyznań i wykłada jasno, że dana osoba nie jest katolikiem czy protestantem, chyba że on czy ona myśli w taki to a taki sposób, wyznaje takie a nie inne artykuły wiary — jest faktycznie najmniej ważnym czynnikiem dla Hindusa, który instynktownie stara się usunąć wszystkie zewnętrzne różnice, aby znaleźć się wraz ze wszystkimi znowu w centralnym punkcie, gdzie wszystko razem się łączy.
Takie otwarcie umysłowe nie jest ową „tolerancją”, która jest jedynie przeciwieństwem nietolerancji; jest to pozytywne zrozumienie, że każda istota ludzka ma wewnętrzną potrzebę, która może być nazwana „bogiem” lub każdym innym i imieniem i że ma ona potrzebę kochania tego, co rozumie jako boga na swym własnym poziomie i szczególnym stopniu rozwoju wewnętrznego oraz że sposób, w jaki to robi Józef nie musi być sposobem, w jaki robi to Jan. To, że każdy powinien kochać ukrzyżowanego Boga na przykład, wydaje się nienaturalne dla przeciętnego Hindusa, który skłoni się z szacunkiem przed Chrystusem (z taką samą spontaniczną rewerencją, jak przed swym wyobrażeniem Boga), ale który także będzie widział twarz Boga w uśmiechu Kriszny, w terrorze Kali, w słodyczy Saraswati i w tysiącach tysięcy innych bogów, którzy tańczą, wielokolorowi i wąsaci, weseli lub przerażający, oświeceni lub współczujący, na rzeźbionych jakby w stanie delirium wieżach hinduskich świątyń. „Bóg, który nie umiałby się śmiać, nie byłby w stanie stworzyć tego humorystycznego Wszechświata” 2— powiedział Sri Aurobindo. Wszystko jest Jego twarzą, wszystko jest Jego grą — straszną lub piękną i tak barokową, jak ten nasz świat. Bo ten kraj, tak przepełniony bogami, jest równocześnie krajem monolitycznej wiary w Jedność: „Jedyny, który rządzi wszystkimi łonami i naturami, On sam jest łonem wszystkiego”. (Swetaswatara, Upaniszady V.5). Ale nie każdy może się od razu stopić z Absolutem; jest wiele stopni wznoszenia się; ten, który jest gotów zrozumieć dziecięcą twarzyczkę małej Lality i przynosić jej wonności i kwiaty, może nie być w stanie zwrócić się do Wiecznej Matki w ciszy swego serca; inny znów może wybrać zaprzeczenie wszelkich form i zagłębić się w kontemplacji Tego, co nie ma formy. „Ludzie przychodzą do mnie na równi i tak ich akceptuję. To moją drogą przychodzą do mnie ludzie ze wszystkich stron” — mówi Bhagavad Gita * (IV,11). Jak widzimy, jest wiele sposobów wyobrażania sobie Boga: czy to w trzech osobach, czy w trzech milionach osób. Lepiej więc nie próbujmy dogmatyzować, a tym bardziej eliminować wszystkiego, nie zostawiając niczego poza kartezjańskim Bogiem — jedynym i uniwersalnym tylko z powodu cnoty swej ograniczoności. Chyba ciągle jeszcze mylimy jedność z uniformizmem. To właśnie w duchu tej tradycji Sri Aurobindo miał wkrótce napisać: „Doskonalenie integralnej jogi nadejdzie, kiedy każdy człowiek będzie w stanie iść swoją własną ścieżką jogi, osiągając rozwój swojej własnej natury w jej wzlotach ku temu, co naturę przekracza. Bo wolność jest ostatecznym prawem i ostatnim spełnieniem”.3
Hindus nie pyta też nigdy: „Czy wierzysz w Boga?” Pytanie wydawałoby mu się tak samo dziecinne jak: „Czy wierzysz w CO2?” Mówi po prostu: ”Wypróbuj to sam; jeżeli zrobisz to — będziesz miał takie rezultaty, jeżeli zrobisz tamto — będziesz miał inne rezultaty”. Całą pomysłowość, umiejętności i precyzję, którą rozszerzyliśmy w ciągu ostatniego stulecia, albo dwóch, w studiowaniu fizycznych fenomenów, Hindus sprowadził z równą dokładnością — i to przez ostatnie 4-5 tysięcy lat — do obserwacji wewnętrznego fenomenu; bo ten naród „marzycieli” chowa wciąż parę niespodzianek dla nas w zapasie. I jeżeli będziemy trochę uczciwi, wkrótce przyznamy, iż nasze własne „wewnętrzne” studia, np. psychologia i psychoanaliza, nasza wiedza o człowieku jest ciągle jeszcze w stadium embrionalnym z tego prostego powodu, że samopoznanie wymaga ascezy tak metodologicznej i cierpliwej, i czasami tak samo nudnej, jak długie studia wymagane dla udoskonalenia fizyki nuklearnej. Jeżeli pragniemy pójść tą ścieżką — nie wystarcza czytać książki lub zbierać kliniczne studia na temat wszystkich nerwic tego niezrównoważonego społeczeństwa; musimy się w to również sami zaangażować. I naprawdę, jeśli wnieślibyśmy tyle samo szczerości, dokładności i wytrzymałości, aby studiować nasz wewnętrzny świat, jak studiujemy nasze książki, zaszlibyśmy szybko i daleko — Zachód także ma parę niespodzianek w zapasie. Ale najpierw konieczne jest pozbycie się wszelkich wcześniejszych uprzedzeń; Kolumb, oczywiście, nie narysował mapy Ameryki przed opuszczeniem Palos! Te proste prawdy są może i warte powtarzania, gdyż Zachód wydaje się być złapany pomiędzy dwa fałsze: zbyt poważny fałsz spirytualistów, którzy już ustanowili koncept Boga w kilku nieomylnych paragrafach - oraz nie wystarczająco poważny fałsz elementarnych okultystów i psychików, którzy zredukowali to, co niewidzialne — do czegoś w rodzaju przypadkowej gry wyobraźni. Indie mądrze kierują nas z powrotem do bezpośredniości doświadczenia i do eksperymentalnych metod. Sri Aurobindo miał wkrótce wprowadzić w praktykę tę fundamentalną lekcję doświadczalnej duchowości.
Ale jaki to rodzaj ludzi, jaką ludzką substancję miał on znaleźć w Indiach, których wszak nie znał? Gdy się już pominie egzotyczną kolorystykę i dziwaczne (dla nas) obyczaje, które bawią i intrygują turystów, pozostaje tam wciąż jeszcze coś obcego. Powiedzenie, że Hindusi są łagodnymi, rozmarzonymi, fatalistycznymi ludźmi oderwanymi od świata — opisuje tylko skutek, nie przyczynę. „Dziwni” jest właściwym słowem, gdyż spontaniczni w samej swej fizycznej substancji, bez najmniejszej „myśli” czy nawet „wiary”, Hindusi zapuszczają swoje korzenie głęboko w inne światy, nie należą wyłącznie do tego świata. I również w nich te inne światy wznoszą się stale ku powierzchni; „za najlżejszym dotykiem zasłona się rozwiera” — zauważa Sri Aurobindo. Ten fizyczny świat, który jest dla nas tak realny, absolutny i jedyny w swym rodzaju, wydaje się dla nich tylko jednym sposobem życia z wielu innych, jednym wzorcem całkowitej egzystencji pomiędzy wieloma wzorcami; a pokrótce — małym, chaotycznym, podnieconym i raczej bolesnym pograniczem, „na marginesie niezmierzonych kontynentów, które leżą za nim nie odkryte”.4 Ta istotna różnica pomiędzy Hindusami a pozostałymi ludźmi wydaje się najbardziej uderzająca w ich sztuce, tak jak to było w sztuce egipskiej (i jak sądzimy — w sztuce Ameryki Środkowej). Jeżeli pozostawimy nasze jasne i otwarte katedry za sobą, wzbijające się w górę jako triumf boskiej myśli w człowieku, i nagle znajdziemy się przed Sekmethem w ciszy Abydos nad Nilem, lub staniemy twarzą w twarz z Kali za perystylem Dakshineshwaru — naprawdę coś czujemy; potykamy się nagle o nieznany wymiar, o „coś”, co pozostawia nas nieco ogłuszonych i oniemiałych, a co w ogóle nie istnieje w całej naszej zachodniej sztuce. Nie ma tajemnic w naszych katedrach! Wszystko tam jest ładne i uporządkowane, otwarte na cztery wiatry i widoczne dla każdego z zewnątrz — a jednak jest wiele tajemnic… Nie porównuję tutaj jednej formy sztuki z inną — to byłoby raczej absurdem, ale po prostu mówię, że my o czymś zapomnieliśmy. Jeżeli tak wiele cywilizacji, które były kiedyś tak wspaniałe i wyrafinowane jak nasza obecna - miejmy pokorę przyznać im to - i których elity były nie mniej „inteligentne” niż te z naszych uniwersytetów, widziały i doświadczały niewidzialne hierarchie (niewidzialne dla nas) i wielkie psychiczne rytmy przekraczające pulsację pojedynczego ludzkiego życia, jakże więc nie zaświta nam myśl, że może to nie było tylko głupim przesądem lub aberracją umysłową - dziwna zaiste aberracja, którą znajduje się tysiące mil od siebie w cywilizacjach nieznanych jedna drugiej? To prawda, wiek Tajemnic jest poza nami, wszystko jest teraz cudownie kartezjańskie i pragmatyczne, ale wciąż czegoś tu brak. Nowym człowiekiem będzie prawdopodobnie taki, który nagle obudzi się w straszliwym pragnieniu czegoś, czego ani nauka, ani kościół, ani jego krzykliwe przyjemności nie mogą zaspokoić. Człowieka nie da się amputować od jego Tajemnic bezkarnie. To również jest żywą lekcją, którą Indie przyniosły Sri Aurobindo; chyba że znał ją już wcześniej, gdzieś tam w swoim ciele.
Jakkolwiek, jeżeli przyjmiemy, że Indie — kraina, gdzie starożytne Tajemnice przetrwały — dadzą nam praktyczne rozwiązanie, którego poszukujemy, możemy się rozczarować. Sri Aurobindo, który szybko nauczył się cenić wolność, duchową rozległość i niezmierzoną eksperymentalną wiedzę, jaką Indie oferują poszukiwaczowi, nie poddał się tam wszystkiemu, daleki od tego; nie dlatego, aby było tam co odrzucać; nie ma niczego do odrzucania nigdzie, i w tak zwanym hinduizmie nie więcej niż w chrześcijaństwie lub jakiejkolwiek innej aspiracji człowieka ; ale jest tam wszystko do poszerzania, poszerzania bez końca. To, co przyjmujemy za ostateczną prawdę, bywa najczęściej zaledwie cząstkowym doświadczeniem Prawdy i, oczywiście, totalne Doświadczenie nie istnieje nigdzie w czasie i w przestrzeni, w żadnym miejscu i w żadnym bycie, choćby nie wiadomo jak świetlistym — gdyż Prawda jest nieskończona i zawsze idzie naprzód. „Ale człowiek zawsze bierze na siebie nie kończące się brzemię — mówi Matka w swej pogadance o buddyzmie. — Odmawia on odrzucenia czegokolwiek ze swej przeszłości i w ten sposób ugina się coraz to bardziej pod ciężarem bezużytecznego, zbędnego balastu. Miejcie przewodnika na część drogi; ale gdy już raz przejdziecie tę część, pozostawcie i ten odcinek i przewodnika za sobą, i ruszajcie naprzód. To jest coś, co ludzie czynią bardzo opornie; bo gdy raz uchwycą coś, co im pomogło — to lgną do tego i nie pozwalają temu odejść. Ci, którzy dokonali postępu w ramach chrzescijanstwa, nie chca go oddac i dzwigaja go ze soba; ci, którzy dokonali postepu z buddyzmem — nie chcą go opuścić i dźwigają go na swych ramionach. To obciąża i zwalnia was strasznie. Gdy już raz przeszliście dany etap — porzućcie go i pozwólcie mu odejść! I ruszajcie naprzód!” Tak, istnieje odwieczne prawo, ale jest ono wiecznie młode i wiecznie postępowe. Chociaż Indie były w stanie zrozumieć, że Bóg jest wiecznym obrazoburcą w swym kosmicznym marszu — nie zawsze miewały one siłę, aby wytrzymać swoją własną mądrość; rozległe niewidzialne, które przenika ten kraj, miało wycisnąć na nim podwójny okup zarówno ludzki, jak i duchowy. Ludzki, ponieważ ci ludzie przesiąknięci transcendentalizmem, świadomi wielkiej kosmicznej Gry i wewnętrznych wymiarów, w których nasze małe powierzchowne życie jest jedynie punktem, okresowo rozkwitającym i wkrótce połykanym znowu, skończyli zaniedbując ten świat— inercja, obojętność na postęp, rezygnacja — często znaczyły oblicze mądrości. Duchowy okup również (i o wiele poważniejszy), ponieważ w tym bezmiarze, zbyt wielkim dla naszej obecnej maleńkiej świadomości, przeznaczenie Ziemi, naszej Ziemi, zostało zagubione gdzieś w dalekich zakątkach galaktyk, albo i nigdzie, zaabsorbowane w Brahmanie, z którego w końcu może nawet nigdy nie wyszło, poza naszymi snami - iluzjonizm, transy, zamknięte oczy jogina często bywały pomyłkowo brane za Boga. Jest więc zasadniczą sprawą określić jasno cel, który religijne Indie mają na widoku, gdyz wowczas tylko możemy lepiej zrozumieć co one mogą, a czego nie mogą ofiarować nam, którzy poszukujemy integralnej prawdy.
Na samym początku musimy przyznać, że stoimy przed zdumiewającymi sprzecznościami. Indie są krajem, który dał narodziny wielkiemu objawieniu. „Wszystko jest Brahmanem” — mówią one. „Wszystko jest Duchem, ten świat jest także Duchem, tak samo jak ta Ziemia, to życie, ci ludzie — nie ma nic poza Nim. Wszystko jest nieśmiertelnym Brahmanem, niczym więcej; Brahman jest przed nami, Brahman za nami, na południe i na północ, pod i nad nami. Rozciąga się wszędzie. Wszystko to jest tylko Brahman, cały ten wspaniały Wszechświat”. (Mundaka, Upaniszady II.12). W końcu owa dychotomia, która rozdziera ten biedny świat pomiędzy Boga i Diabła, uleczona jest na dobre — jak gdyby zawsze trzeba było wybierać pomiędzy niebem a ziemią i nigdy nie można być zbawionym, jak tylko przez połowiczne okaleczenie. A jednak, w praktyce trzech ostatnich tysięcy lat cała religijna historia Indii przyjęła pogląd, że istnieje jak gdyby prawdziwy Brahman, transcendentalny, niezmienny, na zawsze poza tym szaleństwem oraz fałszywy Brahman, albo raczej mniejszy (jest kilka szkół) dla przejściowej i bardziej lub mniej kwestionowanej rzeczywistości (np. życia, Ziemi i całego naszego ziemskiego bałaganu). „Porzućcie ten świat iluzji” — woła wielki Shankara.**„Brahman jest prawdziwy, świat jest kłamstwem” — mówi Nirlamba w Upaniszadach: brahma satyam jaganmithya. Pomimo wysiłków, nie możemy zrozumieć, poprzez jakie to znieksztalcenie lub przeoczenie zwrot „Wszystko jest Brahmanem” stał sie zwrotem: „Wszystko, za wyjątkiem świata, jest Brahmanem”.
Jeżeli odlozymy na bok Pismo — bo ludzki umysł jest tak pomysłowy, że mógłby ujrzec owcze pastwisko na budynku Empire State — i spojrzymy na praktyczne dyscypliny Indii, sprzeczność ta wydaje się jeszcze bardziej uderzająca. Hinduska psychologia oparta jest na bardzo inteligentnej obserwacji, że wszelkie rzeczy we Wszechświecie, od minerału do człowieka, są zrobione z trzech elementów lub jakości (guna), które znajdują się wszędzie, chociaż mogą mieć inne nazwy — zależne od porządku rzeczywistości, którą się rozpatruje: tamas — inercja, zapomnienie, nieświadomość; rajas — ruch, walka, wysiłek, pasja, akcja; sattva — światło, harmonia, radość. Nigdzie żaden z tych trzech elementów nie istnieje w stanie czystym. Jesteśmy zawsze mieszaniną inercji, pasji i światła; możemy być sattva-tamas - dobrymi ale nieco nudnymi, lub sattva-rajas, wyrywającymi się w górę; lub tamas-rajas - rwącymi się w dół; ale najczęściej jesteśmy cudowną mieszanką tych trzech. W najciemniejszych tamas światło również świeci, ale niefortunnie — przeciwieństwo tegoż jest równie prawdziwe. Innymi słowy, jesteśmy ciągle w niestabilnej równowadze — wojownik, asceta i brutal wesoło dzielą nasz byt w różnych tylko proporcjach. Wszelakie hinduskie dyscypliny starają się więc przywrócić równowagę, aby pomóc nam wydostać się z gry owych trzech guna, które nieustannie przerzucają nas ze światła w ciemność, z entuzjazmu w wyczerpanie, z szarej apatii do ucieczek w przyjemności i powtarzających się cierpień — i znaleźć postawę ponad nimi. Inaczej mówiąc — odkryć boską świadomość (joga), którą jest stan doskonałej równowagi. Aby osiągnąć ten cel, próbują one wszystkie wyprowadzić nas ze stanu rozproszenia i marnowania energii, w którym żyjemy na co dzień, i stworzyć w nas koncentrację wystarczająco silną, aby przełamała nasze zwykłe limity i przeniosła w inny stan. Praca nad koncentracją może być wykonywana na każdym z poziomów naszego bytu — fizycznym, witalnym, czy umysłowym. Zależnie od poziomu, który wybieramy — istnieje szczególny rodzaj jogi: Hatha Joga, Raja Joga, Mantra Joga i wiele innych; niezliczone inne, które znaczą kurs naszego przedsięwzięcia. Nie będziemy tutaj dyskutować o wysokiej wartości tych metod lub o znaczących rezultatach przejściowych, do których one prowadzą; przeegzaminujemy tylko ich cel, ich ostateczne przeznaczenie. Prawdą jest, że ta „pozycja ponad” wydaje się jednak nie mieć związku z życiem: po pierwsze — ponieważ wszystkie te dyscypliny są szalenie absorbujące, wymagają wielu godzin pracy dziennie, jeśli nawet nie całkowitego odosobnienia; po drugie — ponieważ ich ostatecznym rezultatem jest stan transu lub jogicznej ekstazy, samadhi, doskonałej równowagi, niepojętej błogości, w której ludzka świadomość tego świata znika zupełnie pochłonięta. Brahman, Duch — wydaje się nie mieć nic wspólnego z naszą regularną, codzienną świadomością. Jest On na zewnątrz tego wszystkiego, co znamy. Nie jest On z tego świata. Inni, którzy nie byli Hindusami, też to powiedzieli.
Faktem jest nawet, że wszystkie religie świata to powiedziały. I czy będziemy mówić o „zbawieniu” na Zachodzie, czy o „wyzwoleniu” lub mukti na Wschodzie, czy powiemy „raj”, czy też „zakończenie cyklu inkarnacji” — nie czyni zbyt wielkiej różnicy, gdyż ostatecznym, wspólnym celem jest wydostać się stad. Ale rzeczy nie zawsze były takie. Pomiędzy końcem wieku Tajemnic i pojawieniem się wielkich religii, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie — otwarła się przepasc, Wiedza, która nie czyniła tego strasznego rozróżnienia pomiędzy Bogiem a światem, została zasłonięta -- wszystkie tradycje, wszystkie legendy dają temu swiadectwo. Konflikt pomiędzy Materią i Duchem jest tworem współczesnym; tzw. materialiści są faktycznie płodem — legalnym lub nie — spirytualistów, tak samo jak marnotrawni synowie poczęci bywają przez skąpych ojców. Pomiędzy pierwszymi Upaniszadami sprzed 3-4 tysięcy lat, będącymi dziedzictwem Ved, które widziały Boga wszędzie w tym „wspaniałym wszechświecie”, a ostatnimi Upaniszadami — Sekret został zagubiony; i zagubiony nie tylko w Indiach, ale Mezopotamii, Egipcie, Grecji i Ameryce Srodkowej. To jest ten właśnie Sekret, który Sri Aurobindo miał odkryć ponownie, może właśnie dlatego, ze w swej istocie łączył on najwspanialszą tradycję Zachodu z doniosłą duchową tęsknotą Wschodu. „Wschód i Zachód — powiedział on —mają dwa sposoby patrzenia na życie, które są przeciwnymi stronami jednej rzeczywistości. Pomiędzy pragmatyczną prawdą — na której żywotna myśl współczesnej Europy, rozkochana w wigorze życia, w całym tym tańcu Boga w Naturze, kładzie tak silny nacisk — a wieczną i niezmienną Prawdą, do której hinduski umysł, rozkochany w spokoju i równowadze, kocha się zwracać z równą pasją w celu ekskluzywnych odkryć, nie ma żadnego rozwodu i kłótni, jakie bywają deklarowane przez stronniczy umysł, dzielący umysł, przez absorbującą pasję ekskluzywnej woli realizacji. Jedną, wieczną i niezmienną Prawdą jest Duch, a bez Ducha — pragmatyczna Prawda samopowstającego wszechświata nie miałaby żadnych początków lub podstaw; byłaby ogołocona ze znaczenia, pozbawiona wewnętrznego kierownictwa, zagubiona w swym celu, jak fajerwerk wystrzelający w próżnię tylko po to, aby opaść i zniknąć w połowie drogi. Ale z drugiej strony — pragmatyczna prawda nie jest również snem czegoś nie istniejącego, iluzją czy dłuższym przeskokiem w jakieś puste delirium twórczej wyobraźni; to by bowiem oznaczało czynienie wiecznego Ducha pijakiem lub marzycielem, ofiarą swych wlasneych gigantycznych auto-halucynacji. Istnieją dwa rodzaje prawd odnosnie uniwersalnej egzystencji — Prawdy Ducha, które są w sobie wieczne i niezmienne, i one są tymi wielkimi rzeczami, które wyrzucają siebie w stawanie się i tam stale realizują własną potęgę i znaczenia, oraz gre świadomości, która im towarzyszy, dyskordy, muzyczne wariacje, dźwięki możliwości, wznoszące się nuty, powroty, wypaczenia, zlewanie się kakofonii w większą figurę harmonii; i z wszystkich tych rzeczy, które Duch stworzył, zawsze czyni on swój wszechświat. Ale stwarza on w tym wszystkim samego siebie, On, który jest twórcą i energią stworzenia, przyczyną, metodą i rezultatem swych działań, maszynistą i maszyną, muzyką i muzykiem, poezją i poetą, superumysłem i umysłem, zyciem i materią, duszą i Naturą”.5
Ale Sri Aurobindo nie wystarczało pogodzenie Ducha i Materii na papierze. To, że Duch jest lub nie jest z tego świata, nie robi w końcu zbyt wielkiej różnicy, jeżeli wiedza o Duchu w życiu nie jest powiązana z potęgą nad życiem:
„Bo prawda i wiedza są tylko próżnym blaskiem
Jeżeli Wiedza nie daje potęgi, aby zmienić świat.”
Zagubiony Sekret nie był teoretyczną prawdą, był rzeczywistą potęgą Ducha nad Materią. To ten pragmatyczny Sekret Sri Aurobindo miał ponownie odnaleźć, krok po kroku, eksperymentalnie, ośmielając się wyjść zarówno poza swoje zachodnie wykształcenie, jak również poza hinduską tradycję religijną; Bo jest to faktycznie prawdą, że prawdziwa esencja wyłania się, kiedy już wszystko zostało zapomniane.
ROZDZIAŁ 3 : KONIEC INTELEKTU
Podróżowanie zachodnią ścieżką zabrało Sri Aurobindo czternaście lat; prawie tyle samo miało mu zająć podróżowanie ścieżką indyjską i osiągnięcie „szczytu” realizacji tradycyjnej jogi, punktu wyjściowego swojej własnej pracy. Najciekawszy dla nas jest fakt, że Sri Aurobindo podróżował tą tradycyjną ścieżką, którą uwazać będziemy za przygotowawczą — nie związany żadnymi zwyczajowymi regułami, jak gdyby niezależny freelancer, albo raczej jako badacz, który nie dba o wskazówki i mapy i dzięki temu unika wielu niepotrzebnych objazdów tylko dlatego, że ma odwagę iść prosto naprzód. Nie rozpoczal wiec tej podrozy w odosobnieniu, przesiadujac w pozycji lotosu, lub też pod nadzorem oświeconego mistrza, ale robił to tak, jak moglibyśmy zrobić to sami, bez jakiejkolwiek specjalnej wiedzy, pośrod codziennego życia - życia tak ruchliwego i gorączkowego, jakim może być i nasze — i zupełnie samotnie. Pierwszym sekretem Sri Aurobindo jest prawdopodobnie uparta odmowa, aby przecinać życie na dwoje: akcja kontra medytacji, wewnętrzne kontra zewnętrznemu, i cały ten zakres naszych fałszywych podziałów. Od momentu, kiedy pomyślał o jodze, włożył w nią wszystko — wysokie i niskie, wewnętrzne i zewnętrzne, całą swą istotę, i wyruszył w drogę nigdy nie oglądając się wstecz, za siebie. Sri Aurobindo nie przybywa, aby zademonstrować wyjątkowe jakości w wyjątkowym otoczeniu; przyszedł pokazać nam, co jest jeszcze możliwe dla człowieka i dowieść, że to, co wyjątkowe, jest jedynie normalną możliwością, która jeszcze nie została udoskonalona, tak jak „supernaturalne jest to, czego natury jeszcze nie osiągnęliśmy lub jeszcze nie znamy, albo też sposoby, których jeszcze nie opanowaliśmy”.1 Ostatecznie, wszystko w tym świecie jest kwestią odpowiedniej koncentracji; nie ma nic, co by się ostatecznie nie poddało dobrze zastosowanej koncentracji.
Kiedy zszedł na ląd w Apollo Bunder, w Bombaju — owładnęło nim spontaniczne duchowe doświadczenie, „rozległy spokój”, ale miał też bardziej przyziemne troski, jak żywność czy przetrwanie. Miał wtedy 20 lat. Znalazł pracę u Maharadży Barody jako profesor francuskiego, potem uczył angielskiego w państwowym college'u, gdzie wkrótce został zastępcą kierownika. Pracował również jako prywatny sekretarz księcia. Dworem i szkołą był wystarczająco zajęty, ale najbardziej zajmowało go jednak przeznaczenie Indii. Podróżował wielokrotnie do Kalkuty, zapoznając się z sytuacją polityczną i napisał kilka artykułów, które wywołały skandal, bo nie tylko referował do Królowej Wiktorii Cesarzowej Indii jako do „starszej pani, zwanej tak jedynie przez kurtuazję”,2 ale zachęcał swych współrodaków do strząśnięcia brytyjskiego jarzma i zaatakował „żebrzącą politykę” Hinduskiej Partii Kongresowej: „żadnych reform — żadnej współpracy”. Jego celem było zebrać i zorganizować wszystkie energie narodu w kierunku akcji rewolucyjnej. To musiało wymagać sporej odwagi, zważywszy, że był to rok 1893 — brytyjskie rządy panowały wtedy nad trzema czwartymi świata. Ale Sri Aurobindo miał bardzo specyficzne podejście do problemu: nie obwiniał Anglików, ale samych Hindusów. „Naszym właściwym wrogiem nie jest jakaś zewnętrzna siła, ale nasza własna płacząca słabość, nasze tchórzostwo, nasz półślepy sentymentalizm”.3 Tu już można zobaczyć dominującą cechę Sri Aurobindo, który zarówno w politycznej, jak i duchowej walce, we wszystkich okolicznościach każe nam patrzeć wewnątrz nas samych w poszukiwaniu przyczyny naszych własnych niepowodzeń i nędzy świata, a nie na zewnątrz czy gdziekolwiek indziej. „Zewnętrzne okoliczności są zaledwie rozwinięciem tego, czym jesteśmy” — powiedziała później Matka, która dzieliła jego pracę. Sri Aurobindo wkrótce zdał sobie sprawę, że artykuły w gazetach nie były wystarczające, aby rozbudzić kraj; rozpoczął więc podziemną działalność, która mogła go zaprowadzić do stóp szubienicy. Przez 13 lat Sri Aurobindo miał tak igrać z ogniem.
Jednak ten młody człowiek nie był ani niespokojnym duchem, ani też fanatykiem. „Jego uśmiech był tak pełen prostoty, jak u dziecka, tak jasny i słodki” — napisał jego bengalski nauczyciel, który mieszkał z nim przez 2 lata (Sri Aurobindo zaczął się, naturalnie, uczyć języka ojczystego). Z ujmującą szczerością jego nauczyciel dodaje: „Zanim spotkałem Aurobindo — wyobrażałem go sobie jako sztywną figurę, ubraną po europejsku od stóp do głów, z ostrym spojrzeniem spoza szkieł, okropnym akcentem (z Cambridge, oczywiście !) i o bardzo trudnym charakterze… Któż mógłby pomyśleć, że ten młody, opalony człowiek o łagodnych, rozmarzonych oczach, długich, falujących włosach przedzielonych na środku i opadających na szyję, ubrany w zwykłe płócienne Ahmedabad dhoti, dopasowany hinduski żakiet i staromodne pantofle z zadartymi nosami i którego twarz była lekko znaczona śladami ospy — był nie kim innym, ale panem Aurobindo Ghose, żyjącym skarbcem francuskiego, łaciny i greki?”
Właściwie, to Sri Aurobindo nie skończył jeszcze wtedy z książkami; zachodni rozpęd był w nim wciąż jeszcze. Pożerał książki zamawiane z Bombaju i Kalkuty całymi paczkami. Jego bengalski nauczyciel kontynuuje: „Aurobindo siedział przy swym biurku i czytał przy świetle lampki oliwnej aż do pierwszej w nocy, obojętny na zjadliwe ukąszenia moskitów. Widywałem go siedzącego godzinami w tej samej pozie, z oczyma utkwionymi w swojej książce, jak jogina zagubionego w kontemplacji boskości, nieświadomego tego, co się wokół niego dzieje. Gdyby się nawet zapalił dom — nie przerwałoby to chyba jego koncentracji”.
Czytywał angielskie, rosyjskie, niemieckie i francuskie powieści, ale i, w coraz to większej liczbie, święte księgi Indii: Upaniszady, Bhagavad Gitę, Ramajanę, chociaż nie bywał nigdy w świątyni inaczej niż jako obserwator. „Raz, po powrocie ze szkoły — wspomina jeden z jego przyjaciół — Sri Aurobindo usiadł, podniósł jedną z książek i zaczął czytać, podczas gdy Z. z kilkoma innymi rozpoczęli hałaśliwą grę w szachy. Po pół godzinie odłożył książkę i wziął filiżankę z herbatą. Obserwowaliśmy go już wiele razy i oczekiwaliśmy na szansę zweryfikowania — czy on czyta te książki od okładki do okładki, czy też je tylko przegląda. Z. otworzył książkę, przeczytał na głos jedną z linijek i zapytał Aurobindo, co po tym powinno nastąpić. Sri Aurobindo na moment się skoncentrował, a potem powtórzył całą stronicę bez najmniejszego błędu. Jeśli mógł on czytać sto stron w pół godziny — nic dziwnego, że mógł przeczytać skrzynię książek w tak nieprawdopodobnie krótkim czasie”.
Ale Sri Aurobindo nie poprzestał jedynie na tłumaczeniach świętych ksiąg. Zaczął studiować sanskryt, którego — typowo — nauczył się sam; kiedy temat był uważany za trudny lub niemożliwy do zrozumienia, odmawiał akceptowania czyjejkolwiek opinii w temacie — obojętnie czy to był specjalista, uczony, ksiądz czy kto inny — ale upierał sie zrobic to sam, bezpośrednio. Ta metoda wydawała się niezwykle skuteczna, bo nie tylko nauczył się sanskrytu, ale i w parę lat później odkrył zagubione znaczenie Wed.*
Nadszedł jednak dzień, kiedy Sri Aurobindo miał już dosyć tych intelektualnych ćwiczeń. Zdał sobie prawdopodobnie sprawę z tego, że można tak bez końca kontynuować gromadzenie wiedzy, czytając i ucząc się języków — nawet ucząc się wszystkich języków świata i czytając wszystkie księgi świata — a jednak nie osiągając ani centymetra postępu. Bo umysł, tak naprawdę, nie szuka aby wiedzieć — nawet, gdy się wydaje, że to właśnie robi. Umysł potrzebuje coś mleć. Jego potrzeba wiedzy jest w pierwszym rzędzie potrzebą materiału do przemiału. Jeśli przez jakąś tam szansę owa maszyna miałaby się zatrzymać po osiągnięciu całej już wiedzy, to wkrótce uniosłaby się w porywie buntu i znalazła coś nowego do mielenia, już dla samej potrzeby mielenia i mielenia w kółko. Taka już jest jej funkcja. To, co w nas szuka, aby wiedzieć i rozwijać się, nie jest umysłem, ale czymś, co stoi poza nim i tylko go używa. „Doniosłym okresem mego intelektualnego rozwoju — wyznał Sri Aurobindo jednemu z uczniów — był okres, w którym jasno zobaczyłem, że to, co mówi intelekt, może być zarazem prawdziwe i nieprawdziwe; że to, co intelekt sądzi, mogłoby być prawdziwe i przeciwny osąd tak samo. Nigdy nie przyznawałem racji jakiejś prawdzie w swym umyśle, nie trzymając go jednocześnie całkowicie otartym na przeciwieństwo tejże prawdy… I pierwszym rezultatem tego było, że cały prestiż intelektu — zniknął!”4
Sri Aurobindo doszedł do punktu zwrotnego: świątynie nie interesowały go i książki stały się puste. Przyjaciel poradził mu praktykowanie jogi. Sri Aurobindo odmówił: „Joga, która wymagałaby ode mnie poddanie świata, nie jest dla mnie”.5 A nawet dodał: „Samotne zbawienie, pozostawiające świat jego losowi, odczuwałem nieomal jako niesmaczne”.6 Ale pewnego dnia Sri Aurobindo był świadkiem ciekawej sceny, nie tak znowu nadzwyczajnej w Indiach (mozna byc pewnym, ze banalność bywa często najlepszym stymulatorem wewnętrznych ruchów): Jego brat Barin leżał chory w poważnej febrze (Barin urodził się, gdy Aurobindo w Anglii i był tajnym emisariuszem organizacji hinduskiego ruchu oporu w Bengalu), gdy nadszedł jeden z tych półnagich wędrujących mnichów, zwanych naga-sannyasin, a których ciała natarte są popiołem. Prawdopodobnie żebrał o żywność od drzwi do drzwi, jak to było ich zwyczajem, kiedy zobaczył Barina zawiniętego w koce, trzęsącego się w febrze. Bez słowa wyjaśnienia poprosił o szklankę wody, narysował znak, wyskandował mantrę i kazał Barinowi wypić tę wodę. W pięć minut później Barin był zdrów, a mnich zniknął. Sri Aurobindo musiał oczywiście słyszeć o dziwnej potędze tych ascetów, ale tym razem oglądał to na własne oczy. Nagle zdał sobie sprawę, że joga mogła służyć do innych celów niż tylko ucieczki. A on potrzebował potegi , aby oswobodzić Indie. „Był we mnie agnostyk, był we mnie sceptyk i ateista i wcale nie byłem taki pewny, że Bóg w ogóle istniał… Poczułem jednak, że gdzieś w tej jodze musi być wielka potęga… Tak więc, gdy zwróciłem się ku jodze i postanowiłem ją praktykować, aby przekonać się, czy miałem rację — zrobiłem to w tym duchu i z tą modlitwą do Niego: Jeżeli Jesteś, to znać musisz me serce. Wiesz, że nie proszę o Mukti, nie proszę Cię o nic, o co prosili Cię inni. Proszę Cię tylko o siłę, aby móc podnieść ten naród, proszę, aby mi było dozwolone żyć i pracować dla tego ludu, który kocham…”7 Oto, jak Sri Aurobindo wystartował na swej drodze.
ROZDZIAŁ 4 : CICHY UMYSŁ
Konstrukcje mentalne
Pierwszym stadium w jodze Sri Aurobindo — i głównym zadaniem, które otwiera bramy do wielu realizacji — jest wyciszenie umysłu. Dlaczego wyciszać umysł? — może ktoś zapytać. Po prostu dlatego, że jeżeli pragniemy odkryć nowe krainy w nas samych, musimy najpierw pozostawić to stare i znane za sobą i wszystko zależy od naszej determinacji w zrobieniu tego pierwszego kroku. Czasem może się to zdarzyć w nagłym przebłysku. Coś tam w nas zakrzyknie: „Dosyć tego mielenia!” — i wtedy od razu jesteśmy na właściwej drodze, idziemy nią, nie oglądając się już nigdy wstecz. Inni zaś mówią „tak”, a potem „nie” i wahają się w nieskończoność pomiędzy dwoma światami. Podkreślmy tu znowu, że nie jest tu celem odcięcie od nas jakichkolwiek z trudem uzyskanych posiadłości w imię Mądrości — Spokoju — Błogości (bedziemy rowniez unikać wielkich i pustych słów); Nie szukamy świętości, ale młodości — wiecznej młodości, bycia zawsze w stadium wzrostu. Nie szukamy mniejszej istoty, ale lepszej i przede wszystkim bardziej ekspansywnej. „Czy nie pomyśleliście nigdy, że gdyby oni rzeczywiście szukali czegoś zimnego, ciemnego i ponurego jako nadrzędnego dobra, to nie byliby mędrcami, ale osłami?” 1— zauważył raz z humorem Sri Aurobindo.
Kiedy umysłowa maszyna się zatrzymuje, dochodzi się do różnego rodzaju odkryć; przede wszystkim zdajemy sobie sprawę z faktu, że o ile nasza zdolność do myślenia jest zauważalnym darem, to „zdolność do nie-myślenia”2 jest darem dalece większym. Niech ten, kto szuka, spróbuje tego tylko przez parę minut, a wkrótce zauważy z czym ma do czynienia! Przekona się, że żyje w utajonym hałasie, wyczerpującym i nieustannym wirze, wypełnionym wylacznie jego myślami, impulsami, reakcjami — sobą, zawsze soba; wyolbrzymiony gnom, wszędzie wkraczający, zasłaniający wszystko, słyszący i widzący tylko siebie, znający tylko siebie (jeżeli to prawda), którego niezmienne tematy dają jedynie pozory nowości poprzez ich nieustanne przestawianie. „W pewnym sensie nie jesteśmy niczym innym jak złożoną masą umysłowych, nerwowych i fizycznych nałogów, utrzymywanych w jednej całości przez kilka niezawodnych idei, pożądań i skojarzeń — amalgamat wielu małych, samopowtarzających się sił z kilkoma większymi wibracjami”.3 Do osiemnastego roku życia jestesmy juz zorganizowani — można powiedzieć — z naszymi większymi wibracjami już ustabilizowanymi. Potem zaś depozyty tej samej stałej rzeczy o tysiącach twarzy, którą nazywamy „kulturą” lub „naszą” istotą, będą się nieustannie osadzały wokół tej pierwotnej struktury w coraz to grubszych pokładach, coraz bardziej wyrafinowanych i ogładzonych. Jesteśmy faktycznie zamknięci w konstrukcji, która może być z ołowiu, bez nawet maleńkiego otwarcia — albo też tak wdzięczna jak minaret, ale czy to w skorupie z granitu, czy w posągu ze szkła — jednak jesteśmy zamknięci i rozbrzmiewamy stałym powtarzaniem się w kółko. Pierwszym zadaniem jogina jest nauczyć się oddychać w sposób wolny. I, oczywiście, roztrzaskać tę umysłową barierę, która przepuszcza tylko pojedynczy typ wibracji, jakie udaje się przez barierę przefiltrować, aby odkryć w końcu wielokolorową nieskończoność wibracji — świat i ludzi, jakimi są naprawdę; tak samo, jak tę inną „istotę” wewnątrz nas samych, której wartość jest daleko poza umysłową oceną.
Aktywna medytacja
Kiedy usiądziemy z zamkniętymi oczyma, aby uciszyć umysł, od razu pogrążamy się w wirze myśli — nagle wyłażą one zewsząd, jak przestraszone, albo nawet agresywne szczury. Jest tylko jeden sposób, aby uciszyć ten hałas: próbować i próbować raz po raz, cierpliwie i wytrwale, a przede wszystkim — nie popełniać tego błędu, aby zwalczać umysł przy pomocy umysłu; musimy więc na czymś skupić naszą koncentrację. Każdy z nas posiada — ponad umysłem lub głęboko wewnątrz — owo dążenie, aspirację, to samo, co popchnęło nas na tę a nie inną drogę; tę głęboko utajoną tęsknotę samej naszej istoty; to hasło, które ma dla nas specjalne znaczenie. Jeżeli będziemy się tego jednego kurczowo trzymać — praca będzie łatwiejsza, będzie pozytywnie ukierunkowana zamiast negatywnie. Im częściej będziemy to nasze hasło powtarzać, tym potężniejsze się ono stanie. Możemy też — na przykład - używać wyobrażenia bezmiernego oceanu, bez ani jednej fali, na którym spoczywamy bezwładnie dryfując — i dryfujemy z tym oceanem stając się spokojnym bezmiarem. Uczymy się w ten sposób nie tylko wyciszać, ale i rozszerzać świadomość. Faktycznie — każdy musi znaleźć swój własny sposób i im mniej napięcia wniesie w to, co robi, tym prędzej osiągnie sukces. „Można rozpocząć sam proces w taki czy inny sposób, dla celu, który normalnie oznaczałby długotrwałą pracę, i znienacka być nawiedzonym — nawet poza tą pracą — przez nagłą interwencję lub manifestację Ciszy z efektem tak nieproporcjonalnym do środków użytych na początku… Zaczyna się więc z jakąś metodą, ale praca zostaje przejęta przez Łaskę zesłaną od Tego, do którego się aspiruje, lub przez wybuch nieskończoności Ducha. To w ten ostatni sposób ja sam doszedłem do absolutnej ciszy umysłu, niewyobrażalnej dla mnie wcześniej, przed zaistnieniem tego doświadczenia”.4 To jest w tym wszystkim rzeczywiście najważniejszym punktem. Bo moglibyśmy też pomyśleć, że wszystkie te doświadczenia joginów są miłe i interesujące, ale są one daleko poza ludzkim zasięgiem; jak więc my, jacy jesteśmy — moglibyśmy kiedykolwiek tam dotrzeć? Naszym błędem jest osądzanie przy użyciu obecnych możliwości czegoś, co nie należy już do tej znanej nam istoty, ale zupełnie innej. Tym, co czyni jogin, jest dokładne obudzenie, „automatycznie”, przez prosty fakt, że ktoś wyrusza na ścieżkę prowadzącą przez całe obszary drzemiących umiejętności i niewidzialnych sił i przez to jest zdolny do robienia rzeczy, do których normalnie nie jesteśmy zdolni. „Człowiek musi jedynie oczyścić przejście pomiędzy zewnętrznym umysłem i tym czymś, w wewnętrznej istocie… bo one (świadomość jogi i jej potęgi) już tam są wewnątrz każdego” 5— i najlepszym sposobem „oczyszczenia” tego przejścia jest wyciszenie umysłu. My nie wiemy, kim jesteśmy, a jeszcze mniej — do czego jesteśmy zdolni.
Ćwiczenia w medytacji nie są rzeczywistym rozwiązaniem problemu (chociaż mogą być na początku konieczne, aby dać ten wstępny napęd), ponieważ — nawet jeśli osiągniemy tę względną ciszę — gdy tylko wyjdziemy za próg naszego pokoju lub jakiegokolwiek miejsca „ucieczki”, wpadniemy z powrotem w nasz zwykły zamęt i w znajome podziały pomiędzy tym, co wewnętrzne i zewnętrzne: wewnętrznym życiem i życiem światowym. Tym, czego potrzebujemy — jest totalne życie; potrzebujemy przeżywać prawdę naszego bytu codziennie, w każdym momencie, a nie tylko w święta lub w naszym zaciszu. I błogie medytacje w sielankowym otoczeniu po prostu tego nie osiągną. „Możemy się wygodnie wpasować w nasze duchowe odosobnienie i mieć później trudności z triumfalnym przerzuceniem się na zewnątrz i zastosowaniem naszych zdobyczy wyższej Natury — do życia. Kiedy się obrócimy, aby dodać te zewnętrzne królestwa do naszych wewnętrznych podbojów, odkryjemy, że staliśmy się zbyt przyzwyczajeni do aktywności czysto subiektywnych i nieefektywnych na płaszczyźnie materialnej. Będzie ogromną trudnością transformacja zewnętrznego życia i ciała. Albo też odkryjemy, że nasze akcje nie korespondują z wewnętrznym światłem; że naśladują one stare, błędne sposoby, że ciągle podlegają starym, znanym, niedoskonałym wpływom. Prawda wewnątrz nas jest ciągle oddzielona bolesną zatoką od ignoranckich mechanizmów naszej zewnętrznej natury… To jest tak, jakby się żyło w innym, większym i subtelniejszym świecie i nie miało się żadnego boskiego „styku”, a może tylko bardzo niewielki styk z całą tą ziemską i materialną egzystencją”.6 Jedynym więc rozwiązaniem pozostaje wyciszanie umysłu tam właśnie, gdzie pozornie wydaje się to najmniej możliwe: na ulicy, w metrze, pracy — wszędzie. Zamiast przechodzić przez Stacją Centralnego Dworca cztery razy dziennie, jak ktoś ścigany i wiecznie w pośpiechu, możemy tę samą trasę przejść świadomie jako poszukiwacze. Zamiast żyć tak rozproszonym w wielości myśli, którym nie tylko brak jakiejkolwiek podniety, ale które są również męczące jak pęknięta płyta — możemy zebrać rozproszone nitki naszej świadomości i pracować, pracować nad sobą w każdym momencie. Wtedy życie zaczyna się stawać zadziwiająco ekscytujące, ponieważ najmniej ważna okoliczność staje się sposobnością zwycięstwa. Jesteśmy skupieni — idziemy gdzieś zamiast iść donikąd.
Bo joga nie jest sposobem czynienia czegokolwiek, ale sposobem b y c i a.
Przejscie
Wtedy wyruszamy na poszukiwania nowej krainy. Ale musimy teraz przyznać, że zawsze pomiędzy krajem, który się opuściło i krajem, do którego się jeszcze nie dotarło, istnieje raczej niewygodny skrawek „ziemi niczyjej”. Jest to okres prób, którego długość zależy od naszej własnej determinacji; ale , jak wiemy, od niepamiętnych czasów, od wschodnich, egipskich czy orfickich inicjacji aż do poszukiwań świętego Graala, opowieściom o wznoszeniu się człowieka zawsze towarzyszyły takie okresy prób. W przeszłości były przeważnie romantyczne; w końcu, cóż było takiego wstrząsającego w zamykaniu się wewnątrz sarkofagu, podczas gdy grały fanfary; lub w celebrowaniu własnej uroczystości pogrzebowej wokół stosu. Dziś sarkofagi stały się publiczne, a niektóre ludzkie życia są czymś w rodzaju pogrzebu. Wydaje się zatem, że warto włożyć trochę wysiłku, aby się z tego wydostać. A poza tym — gdy się dobrze rozejrzeć wokół — nie ma znowu aż tak wiele do stracenia…
Główną trudnością tego przejścia jest wewnętrzna próżnia. Po warunkach mentalnego zamieszania, w którym poprzednio żyliśmy, czujemy się nagle jak rekonwalescenci powracający do zdrowia po ciężkiej chorobie — nieco zagubieni, z dziwnym szumem w głowie, jak gdyby ten świat był straszliwie hałaśliwy i męczący. Stajemy się niezmiernie uwrażliwieni, mamy to uczucie wpadania na wszystko: obijania się o rzeczy, wpadania na szarych i agresywnych ludzi, ciężkie obiekty, brutalne wypadki — świat wydaje się przeogromnym absurdem. Jest to pewny znak początków interioryzacji. A jednak — jeżeli próbujemy wtedy zejść świadomie w głąb nas samych poprzez medytację — znajdziemy tam podobną próżnię, rodzaj ciemnej studni lub bezkształtnej neutralności. Jeśli wytrwamy w tym „schodzeniu w głąb”, możemy zapaść w pewien rodzaj snu na dwie czy dziesięć sekund, dwie minuty, czasem dłużej, ale to nie jest zwykły sen; weszliśmy tylko w inną świadomość, choć ciągle jeszcze nie ma pomiędzy nimi powiązania i wychodzimy z tego oczywiście nie bardziej oświeceni niż przedtem. Te warunki okresu przejściowego mogą łatwo prowadzić do czegoś w rodzaju nihilizmu: „nic na zewnątrz, ale nic też wewnątrz”. Nic po żadnej stronie. I tutaj właśnie musimy być bardzo ostrożni, gdy już raz zburzyliśmy nasze powierzchniowe mentalne konstrukcje, aby nie dać się zamknąć ponownie w fałszywej głębi, wewnątrz innej konstrukcji — absurdalnej, iluzorycznej, sceptycznej czy buntowniczej. Musimy iść dalej. Gdy raz się rozpocznie jogę, trzeba iść już z nią do końca, niezależnie od wszystkiego — jeżeli wypuścimy z rąk tę nić, możemy już jej nigdy nie odzyskać. Jest tam oczywiście próba. Poszukiwacz musi po prostu zrozumieć, że został zrodzony do nowego życia i jego nowe oczy, nowe zmysły nie są jeszcze w pełni uformowane; jest jak nowo narodzone dziecko na świecie. Nie jest to właściwie rozluźnienia świadomości, ale przejście do nowej świadomości.
„Filiżanka musi być opróżniona i czysta, aby w nią móc wlewać boski płyn”.7 Jedynym naszym zasobem w tej sytuacji — jest lgnąć i trzymać się naszych aspiracji, pozwalać im na stały wzrost dokładnie dlatego, że wszystkiego będzie tak brakować. Jest to jakby ognisko, w które wrzuciliśmy nasze stare ubrania, nasze stare życie, idee, uczucia — musimy tylko mieć niezachwianą wiarę, że poza tym przejściem drzwi się wreszcie otworzą. I nasza wiara nie jest ślepa; nie jest łatwowierną głupotą, ale wrodzoną wiedzą, czymś w nas, co wie zanim jeszcze się to stanie, widzi zanim my zobaczymy i co posyła swoją wizję i wiedzę na powierzchnię w formie tęsknoty, poszukiwania i niewyjaśnialnej wiary.„Wiara — mówi Sri Aurobindo — jest intuicją nie tylko czekającą na doświadczenie, które by ją usprawiedliwiało, ale prowadzącą w kierunku tego doświadczenia”.8
ZEJŚCIE SIŁY
Powoli próżnia ulega wypełnieniu. Serie obserwacji i doświadczeń o dużym znaczeniu zachodzą w nas, lecz nie mogą one być reprezentowane w logicznej sekwencji, ponieważ od momentu pozostawienia za sobą starego świata odkrywamy, że wszystko jest możliwe i — ponad wszystko — że nie ma dwu identycznych spraw; stąd widać fałsz całego spirytualnego dogmatyzmu. Możemy tutaj jedynie poznać kilka ogólnych zarysów doświadczenia.
Zaczniemy od tego, że gdy spokój — jeśli już nie absolutna cisza — są stosunkowo dobrze ustabilizowane w umyśle, kiedy nasze aspiracje, nasze potrzeby wzrosły i umocniły się, stając się jakby „dziurą” w nas — obserwujemy fenomen posiadający ogromne konsekwencje dla całej reszty tej jogi. Czujemy wokół głowy, a szczególnie u podstawy czaszki, niezwykłe ciśnienie, które może się wydawać jakby fałszywym bólem głowy. Z początku nie możemy wytrzymać zbyt długo i „strząsamy to” — rozpraszamy się lub myślimy o „czymś jeszcze”. Stopniowo ciśnienie to przybiera bardziej określoną formę i czujemy „schodzący” prąd — prąd siły, nie w rodzaju nieprzyjemnego elektrycznego prądu, ale raczej czegoś w rodzaju płynnej fali. Wtedy zdajemy sobie sprawę, że owo „ciśnienie” lub fałszywy ból głowy na początku był spowodowany po prostu naszym własnym oporem wobec schodzącej Siły i że rzeczą oczywistą jest nie przeszkadzanie temu przejściu poprzez zatrzymywanie prądu w okolicy głowy, ale pozwolenie mu zejść we wszystkie pokłady naszego bytu, od głowy do stóp. Ów prąd jest z początku raczej spazmatyczny, nieregularny; lekki, świadomy wysiłek jest konieczny, aby połączyć się z nim, kiedy zanika; potem staje się permanentny, naturalny i automatyczny, dając bardzo przyjemne wrażenie świeżej energii, coś jak inny rodzaj oddychania, bardziej rozległy niż ten płucny, ogarniający nas całych, czyniący nas lżejszymi, jak również wypełniający nas solidnością. To fizyczne uczucie jest zupełnie podobne do szybkiego spaceru na wietrze. Nie zdajemy sobie sprawy z jego rzeczywistego efektu (osiada on w nas stopniowo, w małych dozach), dopóki — z takiego czy innego powodu, np. dystrakcji, pomyłki lub ekscesu — nie odetniemy się od tego prądu. Wówczas nagle znajdujemy siebie pustych i skurczonych, jak gdyby brakowało nam tlenu, z bardzo niewygodnym wrażeniem fizycznego skurczenia się jak zestarzałe jabłko, z którego wyciśnięte zostały słońce i soki. I wtedy dopiero uczciwie zastanawiamy się, jak byliśmy w stanie żyć wcześniej bez tego. Oznacza to pierwszą transmutację naszych energii. Zamiast zwracać się do zwykłego źródła pod i wokół nas w uniwersalnym życiu, zasilamy się „od góry”. Tam energia jest o wiele bardziej czysta, trwała, bez przerw i — ponad wszystko — bardziej dynamiczna. W naszym codziennym życiu, wśród naszej pracy i tysiąca innych zajęć prąd Siły jest najpierw jakby rozrzedzony, ale gdy tylko przystaniemy na chwilę i skoncentrujemy się, natychmiast następuje masywny napływ. Wszystko się zatrzymuje. Wypełniamy się nim. Samo wrażenie „prądu” zanika, jak gdyby całe ciało zostało naładowane masą energii, zwartej i zarazem krystalicznej („solidny chłodny blok spokoju” — mówi Sri Aurobindo); i jeśli nasza wewnętrzna wizja zaczęła się otwierać, stwierdzamy, że wszystko stało się błękitnawe. Jesteśmy jak akwamaryna — i tak rozlegli, tak rozlegli… Spokój, bez żadnej zmarszczki. A z tym — niewiarygodna świeżość. Doprawdy — jest to uczucie skąpania się w źródle. Ta „schodząca siła” jest rzeczywiście samą Siłą Ducha — Shakti. Duchowa siła jest nie tylko słowem. Ostatecznie — nie potrzeba nawet będzie zamykać oczy i wycofywać się z powierzchni, aby ją odczuwać; będzie tam ona w każdej sekundzie naszego życia, niezależnie od tego, co robimy: jemy, czytamy czy mówimy. Będziemy świadkami nabierania przez nią coraz większej intensywności, w miarę jak nasza istota zaczyna się do niej przyzwyczajać. Jest to aktualnie niezmierzona masa energii, ograniczona jedynie przez naszą małą odbiorczość i pojemność.
Mówiąc o swoim doświadczeniu tej zstępującej Siły, uczniowie nazywają ją „Siłą Sri Aurobindo i Matki”. Nie mają wszak na myśli, że owa Shakti jest osobistą własnością Sri Aurobindo i Matki; jedynie wyrażają spontanicznie fakt, że nie ma w stosunku do niej żadnego ekwiwalentu w żadnej innej znanej jodze. Tutaj stykamy się z fundamentalną różnicą pomiędzy integralną jogą Sri Aurobindo (purna joga) i jej innymi gatunkami. Jeżeli ktoś praktykował inne metody jogi przed jogą Sri Aurobindo, zauważy podstawową praktyczną różnicę: po pewnym czasie doświadcza „wznoszącej się Siły” (zwanej w Indiach kundalini), która się budzi raczej brutalnie u podstawy kręgosłupa i wznosi poprzez kolejne poziomy aż dosięga szczytu głowy, gdzie rozkwita w rodzaju promienistej pulsacji, czemu towarzyszy poczucie bezmiaru (i często również utrata przytomności zwana ekstazą), jakby ktoś wynurzał się w wiecznym Gdzieś. Wszystkie metody jogi, które można nazwać termogenetycznymi (asanas w Hatha Jodze, koncentracja w Radża Jodze, ćwiczenia oddechowe — Pranayama etc.), skierowane są na obudzenie tej wstępującej Siły. Mogą one być również niebezpieczne i stwarzać poważne zakłócenia, czyniąc nieodłączną potrzebą obecność i protekcję doświadczonego Mistrza. Powrócimy jeszcze do tego tematu. Różnica w kierunku prądu, wznoszącego się lub schodzącego, ma do czynienia z różnorodnością celów, które nie mogą być zbyt słabo podkreślane. Tradycyjni jogini i, jak sądzimy, religijni uczniowie Zachodu — kierują swoje wysiłki w celu wyzwolenia świadomości; cała istota jest popychana w górę we wznoszącej się aspiracji; poszukujący próbuje sięgnąć poza pozory i wynurzyć się ponad nimi w Spokoju lub ekstazie. Stad nastepuje obudzenie schodzacej Sily. Jak jednak widzieliśmy — celem Sri Aurobindo jest nie tylko wznieść się, ale zejść na dół, nie tylko odnaleźć wieczny Pokój, ale również transformować Życie i Materię, zaczynając z tym kawałeczkiem życia i materii, którym jesteśmy. Mamy więc obudzenie, albo raczej — odpowiedź schodzącej Siły. Doświadczenie schodzącego prądu jest doświadczeniem transformującej Siły. To ta Siła, która będzie wykonywać jogę dla nas automatycznie (jeśli jej pozwolimy); To ta Sila, ktora odmlodzi nasze szybko wyczerpywalne energie I dziwne wysilki; to ta Siła, która rozpocznie tam, gdzie inne jogi się kończą — oświecając najpierw szczyty naszego bytu, potem stopniowo schodząc z poziomu na poziom, delikatnie, spokojnie, nieodparcie (nigdy nie jest gwałtowna, jej siła jest zdumiewajaco dokładnie wymierzona, jak gdyby kierowana była wprost samą Mądrością Ducha) — i to jest właśnie ta Siła, która czyni uniwersalnym cały nasz byt, aż do jego najniższych pokładów. Takie jest podstawowe doświadczenie integralnej jogi. „Kiedy Spokój zostaje ustabilizowany, ta wyższa lub Boska Siła odgórna może zejść i działać w nas. Schodzi zwykle najpierw od głowy i wyzwala centra wewnętrznego umysłu, potem schodzi w centrum serca… potem do pępka i innych centrów witalnych… a potem w rejon podstawy kręgosłupa i niżej… Działa ona w tym samym czasie, w kierunku zarówno doskonalenia, jak i wyzwolenia; bierze w posiadanie całą naturę część po części i porządkuje ją, odrzucając to, co ma być odrzucone, sublimując to, co ma być sublimowane, tworząc to, co ma być stworzone. Integruje, harmonizuje i ustala nowy rytm w naturze”.10
Wynurzanie sie w nowym sposobie poznawania
Wraz z wyciszonym umysłem nadchodzi inna zmiana, bardzo znacząca, ale trudniejsza do rozróżnienia, ponieważ rozciągnięta często bywa na wiele lat i jej symptomy są na początku niezauważalne. Może być nazywana „wynurzeniem się w nowym sposobie poznawania”, a więc i w nowym sposobie działania.
Możemy zaakceptować fakt, że utrzymywanie wyciszonego umysłu jest możliwe, gdy spaceruje się w tłumie, spożywa pokarmy, ubiera czy wypoczywa, ale jak to jest możliwe w pracy, w biurze na przykład, lub podczas dyskusji z przyjaciółmi? Musimy przecież myśleć, przywoływać nasze pamięci, poszukiwać pomysłów i występować z nimi we wszelkich rodzajach procesów mentalnych. Jednakże doświadczenie wykazuje, że nie jest to takie nieuniknione; jest to tylko produktem długotrwałego nałogu, w którym wyrośliśmy, przyzwyczajeni do polegania na umyśle w kwestiach wiedzy i akcji — ale jest to tylko nawyk i może on zostać zmieniony. Zasadniczo, joga nie jest znowu tak bardzo sposobem uczenia, jak od-uczania się całej tej masy rzekomo niemożliwych do uniknięcia nawyków, które odziedziczyliśmy jeszcze z naszej zwierzęcej ewolucji.
Jeżeli poszukujący przedsięweźmie wyciszenie swego umysłu na przykład podczas pracy, to przechodzi on przez kilka kolejnych stadiów. Na samym początku ledwo zdoła zapamiętać swoje aspiracje i jedynie od czasu do czasu przerwie swą pracę na parę minut, aby się „dostroić do prawidłowej długości fal”; potem zaś wszystko bywa pochłaniane z powrotem przez codzienne rutyny. Ale w miarę, jak czyni wysiłki powtarzania tego doświadczenia gdziekolwiek indziej jeszcze — np. na ulicy, w domu, gdziekolwiek — wtedy jego rozbieg zaczyna nabierać prędkości, wzrastać i przyciągać uwagę całkiem niespodziewanie w centrum innych jego aktywności - przypomina sobie o tym coraz częściej. Wtedy cała natura zapamiętywania stopniowo się zmienia; zamiast potrzeby stosowania woli na owe przerwy na „dostrojenie się do fali”, do właściwego rytmu — czuje on coś żyjącego w sobie, gdzieś w samym tle swego istnienia, jakby maleńką, przytłumioną wibrację. Potrzebuje tylko z lekka wycofać się w swoją świadomość, aby odzyskać tę wibrację ciszy, w każdej sekundzie i o każdej porze. Odkrywa, że jest ona tam, zawsze tam — ta niebieskawa głębia gdzieś w tle — i wtedy może odświeżyć się w niej kiedykolwiek zechce, i odprężyć się w samym centrum największego zamieszania i problemów; nosi w sobie oazę spokoju, której nie jest w stanie nic zakłócić.
Wkrótce ta przytłumiona wibracja — gdzieś tam na zapleczu — staje się coraz to bardziej zauważalna i stała, poszukujący zaczyna odczuwać w swej istocie coś w rodzaju „przegrody”: cichą, wibrującą głębię właśnie gdzieś na zapleczu, w tle i stosunkowo cienką powierzchnię, na której rozgrywają się te wszystkie aktywności, myśli, gesty i słowa. Odkrywa on Świadka w samym sobie. Coraz mniej będzie sobie pozwalał na pochłanianie go przez całą tę zewnętrzną grę, która nieustannie — jak ośmiornica — próbuje nas połknąć żywcem. To odkrycie jest co najmniej tak stare, jak Rig Veda: „Dwa ptaki o pięknych skrzydłach, przyjaciele i towarzysze, lgną do wspólnego drzewa i jeden z nich spożywa słodkie owoce, a drugi patrzy na niego i nie je” (I.164.20) Na tym poziomie łatwiej jest już zastępować - na początku przy użyciu woli - ten stary sztuczny nawyk refleksji umysłowej, pamięci, planowania i kalkulacji — nowym nawykiem: cichym odwoływaniem się do tej wibrującej głębi. W praktyce — okres przejściowy bywa dość długi, znaczony nawrotami „starego porządku”, przełomami (nie jest to aż tak wyraźne uczucie nawrotów czy przełomów, raczej jak coś, co raz bywa zasłonięte, a raz odsłonięte, na przemian) i stałą konfrontacją tych dwóch procesów, przy czym stare mechanizmy mają tendencję ciągłego przeszkadzania i próby odzyskiwania swoich utraconych praw, tzn. próbują nas przekonywać, że bez ich pomocy się nie obejdziemy. Mogą też znaleźć nieco poparcia w tendencjach do lenistwa, które w nas drzemią, ilekroć uznamy za „bardziej wygodne” zrobienie czegoś „na stary sposób”. Z drugiej jednak strony — praca nad wyzwalaniem się jest potężnie wspomagana: po pierwsze przez schodzącą Moc, która automatycznie i niestrudzenie porządkuje tę naszą siedzibę i wywiera spokojną presję na buntownicze mechanizmy, jak gdyby każda fala myśli była schwytana, zamrożona w miejscu; a po drugie — przez akumulację tysięcy narastająco zauważalnych doświadczeń (małych), które pozwalają nam zdać sobie sprawę z tego, jak zadziwiająco dobrze można żyć i działać bez umysłu i, właściwie, czujemy się bez niego o wiele lepiej.
Faktycznie — stopniowo odkrywamy, że nie ma żadnej potrzeby myślenia. Coś za nami lub nad nami wykonuje to zadanie z precyzją i nieomylnością, która rośnie, w miarę jak wzrasta w nas nawyk odwoływania się do tego źródła. Nie ma już żadnej potrzeby zapamiętywania, gdyż dokładna informacja nadchodzi wtedy, gdy jest potrzebna; nie ma potrzeby planowania jakichś akcji, gdyż tajemne źródło ustawia daną akcję bez żadnego pragnienia z naszej strony lub myślenia o tym, zmuszając nas do czynienia dokładnie tego, co w danym momencie jest potrzebne, z mądrością i dalekowzrocznością, do której nasz umysł, zawsze ograniczony, jest całkowicie niezdolny. Zobaczymy wkrótce, że im bardziej ufamy i poddajemy się tym intymnym podszeptom wewnętrznym, nagłym sugestiom — tym częstsze, czystsze, wyraźniejsze i naturalniejsze się one stają, przypominając nieco intuicyjny sposób funkcjonowania, ale z ważną różnicą w jakości: nasze intuicje są prawie zawsze zamglone i zdeformowane przez umysł, który wręcz uwielbia imitowanie ich i zmusza nas do błądzenia w swym wagarowaniu za objawieniami, podczas gdy ta transmisja jest czysta, cicha i dokładna po prostu dlatego, że umysł jest wyciszony. Wszyscy miewaliśmy doświadczenia problemów „w cudowny sposób” rozwiązanych w czasie snu, to jest dokładnie wtedy, kiedy myśląca maszyna jest wyłączona. Niewątpliwie zaistnieją pomyłki i przekłamania zanim nowe funkcjonowanie zostanie dość silnie ustabilizowane. Poszukujący musi być przygotowany, iż będzie popełniał wiele błędów zanim się nauczy, ale wkrótce zacznie zauważać, że błędy i pomyłki będą zawsze rezultatem wmieszania się procesu mentalnego. W każdym przypadku gdy umysł interweniuje, zaćmi wszystko, podzieli i opóźni. Wtedy, ewentualnie, po wielu próbach i błędach — zrozumiemy raz na zawsze i zobaczymy na własne oczy, że „umysl nie jest instrumentem zdobywania wiedzy, ale tylko jej organizowania” jak zauważa Matka, i że cała ta wiedza przychodzi do nas skądś jeszcze.** Kiedy umysł jest wyciszony — przychodzą słowa, przychodzą mowy, przychodzi akcja i wszystko przychodzi jakoś automatycznie z uderzającą dokładnością i szybkością. Jest to rzeczywiście inny, dużo lepszy sposób życia. Gdyż: „Nie istnieje coś takiego, co mógłby zrobić umysł, a co nie mogłoby być zrobione o wiele lepiej przy unieruchomionym umyśle i wolnej od myśli ciszy wewnętrznej”.11
Uniwersalny Umysl
Dotychczas omawialiśmy postęp poszukiwacza w terminach wewnętrznych, ale postęp ten manifestuje się również na zewnątrz. Prawdę mówiąc, ściana pomiędzy tym, co wewnętrzne i zewnętrzne robi się coraz cieńsza; zaczyna się coraz to bardziej wydawać sztuczną konwencją ustanowioną przez niedojrzały umysł, zaangażowany wyłącznie w sobie i widzący tylko siebie. Poszukiwacz czuje, jak ta ściana powoli traci swoją spoistość; doświadcza jakiejś zmiany w strukturze swej istoty, jakby stawał się lżejszy, bardziej przejrzysty, bardziej porowaty niż był przedtem. Ta różnica w strukturze jest najpierw odczuwana jako niezbyt przyjemny symptom, gdyż zwyczajna osoba jest normalnie chroniona, poza grubą ścianą, a poszukiwacz nie ma już tego zabezpieczenia: otrzymuje on ludzkie myśli, życzenia i pożądania w ich prawdziwej formie i w całej ostrości, dokładnie jakimi one są - czyli jako napaści. I musimy tutaj podkreślić wyraźnie, że „złe myśli” czy „zła wola” nie są jedynymi, które posiadają ten napastliwy charakter; nic nie jest bardziej agresywne, niz dobre intencje, wysokie sentymenty, altruizm — w kazdym przypadku jest to „ego” przebijajace sie czy to przez slodycz, czy przez gwalt. Jesteśmy cywilizowani jedynie powierzchownie. Głębiej — żyje w nas kanibal. Zatem jest absolutną koniecznością, aby poszukiwacz był w posiadaniu owej Siły, ktora tu opisalismy - z nia moze on isc wszedzie. Prawdę mówiąc, kosmiczna mądrość jest tego rodzaju, że taka przejrzystość na ogół nie pojawia się bez właściwego zabezpieczenia. Uzbrojony w „swą” Siłę i wyciszony umysł, poszukiwacz zdaje sobie stopniowo sprawę z tego, że stoi otwarty dla wszystkiego, co nadchodzi z zewnątrz; że zaczyna otrzymywać coraz więcej i ze wszystkich stron; że odległości stały się nierzeczywistymi barierami: nikt nie jest zbyt daleko, nikt nie odszedł, wszystko jest razem i że jednocześnie - może on jasno spostrzegać myśli przyjaciela odległego o 10 tysięcy mil, gniew innej osoby czy cierpienie swego brata. Poszukiwacz potrzebuje tylko „dostroić się” do danego miejsca lub osoby, w zupełnej ciszy umysłu, aby otrzymać mniej więcej dokładną percepcję sytuacji, mniej wiecej, w zaleznosci od swej zdolnosci do ustabilizowania wewnetrznej ciszy. W tym bowiem przypadku umysł również zagłusza wszystko, gdyż jest przepełniony pożądaniami, obawami, przesądami; wszystko więc, co spostrzega, jest natychmiast zniekształcone poprzez te właśnie pożądania, obawy czy przesądy (istnieją też inne rodzaje zakłóceń, o których będzie mowa później). Cichy umysł wydaje się więc nieść z sobą rozszerzenie świadomości, która staje się zdolna do przerzucania z własnej woli w jakikolwiek punkt uniwersalnej rzeczywistości i uczyć się tam tego, co potrzebuje wiedzieć.
W tej cichej przejrzystości czynimy wkrótce następne odkrycie o kapitalnym znaczeniu w jego implikacjach. Znajdujemy bowiem, że nie tylko myśli innych napływają do nas z zewnątrz, ale rowniez nasze wlasne mysli przychodza do nas z zewnatrz. Gdy już raz jesteśmy wystarczająco przejrzyści — możemy odczuć w tej nieruchomej ciszy umysłu maleńkie, kręcące się wirki, wchodzące w kontakt z naszą atmosferą jak delikatne, maleńkie wibracje przyciągające naszą uwagę. Jeżeli się zbliżymy, aby „zobaczyć czym one są” — tzn. jeżeli pozwolimy jednemu z tych małych wirków wejść w nas — stwierdzimy, że nagle o czymś myślimy; tym, co czuliśmy na peryferiach naszego bytu była myśl w swojej czystej formie, albo raczej „wibracja myślowa”, zanim była zdolna wejść w nas niezauważalna i pojawić się na powierzchni naszego bytu przebrana już w personalną formę, która umożliwia nam triumfalnie wykrzykiwać: „To jest moja myśl!”. Jest to właśnie ów sposób, w który dobry „odczytywacz myśli” może je przechwycić — nawet od osoby, której językiem w ogóle nie włada, ponieważ nie przechwytuje on „myśli”, ale wibracje, do których przywdziewa w sobie samym stosowną mentalną formę. Nie powinno nas to zbytnio dziwić, gdyż gdybyśmy byli zdolni do stworzenia jednej małej rzeczy przez nas samych — nawet tej jednej małej myśli — bylibyśmy stwórcami tego świata! „Gdzie jest to ja w tobie, które może wszystko stworzyć?” — zwykła zapytywać Matka. To fakt, że cały ten proces nie jest zauważalny dla przeciętnego człowieka; po pierwsze dlatego, że żyje on w stałym tumulcie, a po drugie — że proces, w którym wibracje są przetwarzane na myśli, jest prawie natychmiastowy i automatyczny. Poprzez swoją edukację i otoczenie dana osoba zatem nabiera przyzwyczajenia do selekcjonowania z Uniwersalnego Umysłu pewnego zakresu, wąskiego zresztą, danych wibracji, do których czuje skłonność. Przez resztę swego życia będzie ona odbierać te same długości fal, powtarzać ten sam zakres wibracji w mniej wiecej podobnie brzmiących słowach, wytartych frazesach z małymi tylko innowacjami i będzie się w tym kręcić w kółko, jak w klatce. Tylko bardziej lub mniej rozległy, czy błyskotliwy zakres naszego słownika może dawać nam złudzenie postępu. Zmieniamy bowiem jedynie ideę, ale zmienianie idei niekoniecznie jest równoznaczne z postępem. Nie oznacza ono wznoszenia się na wyższy lub szybszy poziom wibracji; jest jedynie nowym zestawem akrobatycznym w ramach tego samego srodowiska. Dlatego Sri Aurobindo mawiał też o „zmianie świadomości”.
Gdy już raz poszukiwacz zobaczy, że jego myśli nadchodzą z zewnątrz i gdy powtórzył już to doświadczenie setki razy — ma klucz do prawdziwego mistrzostwa nad umysłem. Kiedy bowiem raczej trudno jest pozbyć się myśli, co do której wierzymy, że jest naszą własną, po tym, jak sie juz w nas usadowila — to o wiele łatwiej jest odrzucić taką samą myśl, widząc ją nadchodzącą z zewnątrz. Gdy już raz udoskonaliliśmy wewnętrzną ciszę, udoskonaliliśmy tym samym cały mentalny świat, ponieważ zamiast stałego chwytania tej samej fali, możemy przebiec przez pełny zakres tych fal i wybierać czy odrzucać co nam się żywnie podoba. Ale posłuchajmy, jak sam Sri Aurobindo opisuje doświadczenie z innym joginem, Bhaskar Lele, który spędził z nim trzy dni: „…Wszyscy umysłowo rozwinięci ludzie, ci, którzy wychodzą poza przeciętność, posiadają w jakiś sposób — taki czy inny, albo nawet i w pewnym okresie czy dla pewnego celu — oddzielne dwie części umysłu: część aktywną, która bywa fabryką myśli, i spokojną, mistrzowską część, która jest zarazem Świadkiem i Wolą obserwującą je, sądzącą, odrzucającą, eliminującą, akceptującą, nanoszącą poprawki i zmiany, czyli owego Mistrza w Domu Umysłu zdolnego do bycia samowładcą (samrajya). Jogin idzie jednak dalej — jest nie tylko mistrzem, ale nawet uzywajac w pewien sposob umyslu , potrafi wydostać się poza niego i stanąć obok lub ponad nim, kompletnie wolny. Dla niego wizja owej „fabryki myśli” nie ma już żadnego znaczenia, bo widzi, że myśli nadchodzą z zewnątrz, z Uniwersalnego Umysłu lub Uniwersalnej Natury, czasami już wyraźne i uformowane, czasami nie i wtedy przybierające kształt nadawany im przez nas samych. Podstawowym zajęciem naszego umysłu jest albo odpowiedź akceptująca, albo odrzucająca w stosunku do tych fal myślowych (podobnie jak fal energii witalnych i subtelnych fizycznych), albo też to nadawanie personalnej, mentalnej formy owym wirom myślowym (lub odruchom witalnym) z otaczającej nas Potęgi Natury. Zawdzięczam dużo Lele, że mi to pokazał.`Usiądź w medytacji — mówil on — ale nie myśl, obserwuj tylko swój umysł; zobaczysz wkrótce myśli nadchodzące doń; zanim zdążą one wejść w ciebie — odrzuć je od twego umysłu, aż będzie zdolny do całkowitej ciszy'. Nigdy wcześniej nie słyszałem o myślach nadpływających w sposób widzialny do naszego umysłu z zewnątrz, ale nie myślałem też kwestionować prawdopodobieństwo takiej możliwości, więc po prostu usiadłem i dokonałem sprawdzenia na sobie. W momencie, gdy udało mi się uciszyć umysł do stanu bezwietrznej atmosfery na wysokim szczycie, zobaczyłem jedną myśl, a potem następną, nadpływające w zupełnie konkretny sposób z zewnątrz. Odrzuciłem je zanim mogły we mnie wejść i posiąść mój mózg; i tak w trzy dni byłem wolny. Od tego momentu, w zasadzie, mentalna istota we mnie stała się wolną Inteligencją, uniwersalnym Umysłem nie ograniczonym do wąskiego zakresu personalnych myśli, jak robotnik w fabryce myśli, ale jak odbiorca wiedzy z wszystkich dziedzin bytu, mając wolność wyboru czego tylko sobie zażyczy w tym rozległym imperium zarówno wzroku, jak i myśli”.12
Zacząwszy od niewielkiej mentalnej konstrukcji, w której czuł się zupełnie swobodnie i wysoce oświecony — poszukiwacz spogląda wstecz i dziwi się, jak mógł żyć wcześniej w takim więzieniu. Uderza go szczególne uświadomienie, jak to przez tyle lat żył otoczony samymi niemożnościami i jak ludzkość w ogólnym sensie żyje nadal za tymi kratami. „Nie możecie robić tego, nie możecie czynić tamtego; to jest wbrew prawu; to jest nielogiczne, tamto nie jest naturalne, to jest niemożliwe… etc.” A on nagle odkrywa, że wszystko jest możliwe, że prawdziwą trudnością jest tylko wiara, iż jest to trudność. Po przeżyciu dwudziestu czy trzydziestu lat w swojej mentalnej skorupie, jak coś w rodzaju myślącego barwinka, zaczyna wreszcie oddychać w sposób wolny. Odkrywa również, iż wieczna sprzeczność pomiędzy tym, co wewnętrzne i zewnętrzne jest również rozwiązana, że była ona też jedynie częścią mentalnej sklerozy. W rzeczywistości, owo „na zewnątrz” jest wszędzie wewnątrz! My jesteśmy wszędzie! Błędem jest jednak wierzyć, że gdybyśmy tylko mogli wyobrazić sobie idealne warunki pokoju, piękna i sielankowej błogości, rzeczy stałyby się o wiele łatwiejsze, ponieważ będzie tam zawsze coś powodującego w nas zakłócenia, wszędzie. Moglibyśmy więc zadecydować, że zgruchotamy wszystkie nasze konstrukcje i weźmiemy całe to „zewnątrz” do nas samych, i wtedy będziemy wszędzie w domu. To samo jest ważne dla sprzeczności pomiędzy akcją a medytacją; poszukujący musi ustabilizować wewnętrzną ciszę i jego akcja staje się medytacją (może wtedy nawet zauważyć, że jego medytacja jest akcją) — czy to bierze prysznic, czy uczestniczy w biznesie Moc płynie, płynie w nim; jest na zawsze zestrojony z jakimś „gdzieś”. I ostatecznie zobaczy, że jego akcje stają się coraz wyraźniejsze, bardziej potężne i efektywne, bez najmniejszego naruszenia jego spokoju.
„Substancja mentalnej istoty… jest stała. Jest tak stała, że nic nie jest w stanie jej zakłócić. Kiedy myśli lub aktywności nadchodzą… one przefruwają przez umysł jak ptaki na niebie podczas bezwietrznej pogody. Mijają nie zakłócając niczego, nie pozostawiając żadnego śladu. Nawet, gdy tysiące myśli lub najbardziej gwałtowne wydarzenia przechodzą przez niego — spokojna nieruchomość pozostaje, jak gdyby sama struktura umysłu była substancją wiecznego i niezniszczalnego spokoju. Umysł, który osiągnął taki spokój, może zacząć działanie, nawet intensywnie i potężnie, ale będzie utrzymywał swoją fundamentalną nieruchomość — nie rodzącą się z samej siebie, ale otrzymywaną z Góry — i nadawał jej mentalną formę bez dodawania niczego `własnego', spokojnie i bez namiętności, ale z radością Prawdy i potęgą szczęścia i światłem przejścia”.13
Czy potrzebujemy tu przypominać, że Sri Aurobindo kierował w tym czasie ruchem rewolucyjnym i przygotowywał walkę powstańczą w Indiach?
ROZDZIAŁ 5 : ŚWIADOMOŚĆ
Pewnego razu jeden z uczniów musiał podjąć trudną decyzję. Napisał do Sri Aurobindo o poradę i był kompletnie zaskoczony, kiedy ten odpowiedział, aby podjął decyzję „ze szczytów swej świadomości”. Był to bowiem człowiek Zachodu i zaczął się zastanawiać, cóż u licha miało to oznaczać. Czy ów „szczyt świadomości” miał być jakimś wyjątkowo trudnym sposobem myślenia, czy też czymś w rodzaju entuzjazmu produkowanego przez umysł w stanie rozgrzewki, czy jeszcze czymś? Bo rzeczywiście taki jest ten jedyny rodzaj świadomości, o którym wiemy my, na Zachodzie; dla nas świadomość jest zawsze równoznaczna z procesem mentalnym — „Myślę, więc jestem”. To jest ten nasz szczególny sposób patrzenia na sprawę. Umieszczamy siebie w centrum wszechświata i obdarzamy darem świadomości tych, którzy podzielają nasz sposób bycia i rozumienia czy odczuwania rzeczy. Nie tak znowu dawno temu dziwiliśmy się, jak to można być np. Persem. Jeśli jednak naprawdę pragniemy zrozumieć i odkryć czym jest świadomość oraz używać jej — musimy wyjść poza tę wąską perspektywę. Po osiągnięciu pewnego stopnia umysłowego wyciszenia, Sri Aurobindo zaobserwował: „Świadomość umysłu jest jedynie świadomością człowieka, która nie więcej wyczerpuje wszystkie możliwe zakresy świadomości, niż ludzki wzrok wyczerpie wszystkie stopnie koloru, czy ludzki słuch wszystkie gradacje dźwięku. Bo istnieje wiele rzeczy `ponad' lub `pod', które są dla człowieka niewidzialne i niesłyszalne. Zatem są zakresy świadomości pod i nad ludzkim zakresem, z którymi normalny człowiek nie ma żadnego kontaktu i wydają się one dla niego nieświadomością, supramentalnym, czyli nad-umysłowym i pod-umysłowym zakresem1… To, co my zwiemy nieświadomością, jest po prostu inną świadomością… Rzeczywiście, nie jesteśmy bardziej nieświadomi kiedy śpimy czy też jesteśmy oszołomieni narkotykami, „umarliśmy” lub jesteśmy w innym stanie, niż gdy jesteśmy pogrążeni w myślach i nieświadomi naszych fizycznych jaźni i otoczenia. Dla każdego, który zrobił choćby niewielki postęp poprzez jogę — jest to najbardziej elementarną z zasad.” I dodaje: „W miarę, jak się rozwijamy i budzimy do duszy w nas i w rzeczach, zdajemy sobie sprawę, że istnieje świadomość również w roślinach, metalach, atomie, elektryczności, we wszystkim, co zaliczane jest do fizycznej natury; odkryiemy również wkrótce, że nie jest to świadomość w jakimś sensie niższa czy bardziej ograniczona niż mentalna — wręcz przeciwnie, jest ona w wielu `nieożywionych' formach nawet bardziej intensywna, szybsza, ostrzejsza, chociaż mniej ewoluowana w kierunku powierzchni…”2
Zadaniem początkującego jogina jest więc stawanie się świadomym w każdy sposób, na wszystkich poziomach jego bytu i we wszystkich stopniach uniwersalnej egzystencji, nie tylko umysłowo. Być świadomym siebie i innych, i wszystkich rzeczy wokół, we śnie tak samo jak i na jawie, a ostatecznie — uczyć się być świadomym w tym, co ludzie zwą „śmiercią”, ponieważ do tego stopnia, w ktorym bylismy świadomi w naszym zyciu, bedziemy świadomi w naszej śmierci.
Ale nie musimy brać na to słowa Sri Aurobindo. On nas nawet usilnie zachęca, abyśmy sprawdzili to dla siebie samych. Musimy więc dążyć do odkrywania tego, co wewnątrz nas wiąże razem wszystkie nasze sposoby „bycia” — sen, jawę i „śmierć” — i umożliwia nam wejście w kontakt z innymi formami świadomości.
Centra swiadomosci
Kontynuując naszą eksperymentalną metodę opartą na umysłowej ciszy, kierowani jesteśmy do kilku odkryć, które stopniowo wprowadzają nas na właściwe tory. Po pierwsze — widzimy, że ten rodzaj konfuzji, w której dotąd żyliśmy, jakoś powoli zamiera; poziomy naszego bytu stają się łatwiej i czyściej rozróżnialne, jak gdybyśmy byli zrobieni z kilku kawałków, każdy ze swą odrębną indywidualną osobowością i specyficznym centrum, a co więcej — ze swym własnym życiem niezaleznym od pozostalych. Ta polifonia, jak ją możemy nazwać — bo jest to raczej kakofonią — jest ogólnie maskowana przed nami przez głos umysłu, ktory zatapia i wyrównuje wszystko. Na każdym z tych poziomów nie ma jednego ruchu naszego bytu, ani jednej emocji, pożądania czy też mrugnięcia okiem, które nie byłoby natychmiast przechwycone przez umysł i pokryte warstwą myśli — innymi słowy, „mentalizujemy” wszystko. Taki jest rzeczywisty cel umysłu w ewolucji: pomaga nam wynieść na naszą świadomą powierzchnię wszystkie drgnięcia naszego bytu, które inaczej pozostałyby jako nie uformowana, podświadoma lub nadświadoma magma. Umysł pomaga nam też ustalić jakiś porządek w tej anarchii poprzez organizowanie wszystkich tych małych, feudalnych państewek pod swoim własnym zwierzchnictwem. Ale czyniąc to, zasłania przed nami ich prawdziwe odgłosy i działania, a stąd już jeden krok od suwerenności do tyranii. Wszystkie ponadmentalne mechanizmy zostają całkowicie zablokowane, albo — jak już coś z głosu nadświadomości zdoła się przedrzeć przez cenzurę — jest natychmiast zniekształcone, rozwodnione i zasłonięte. Podobnie pod-umysłowe mechanizmy ulegają atrofii, pozbawiając nas spontaniczności zmysłów, które bywały bardzo użyteczne na wcześniejszych szczeblach rozwoju i ciągle mogłyby takie być. Jedne mniejszości w naszej istocie jednoczą się w buncie, gdy znów inne tajnie akumulują swoje małe siły, czekając na pierwszą sposobność, aby móc wybuchnąć w nasze twarze. Ale poszukiwacz, który uciszył swój umysł, zaczyna rozróżniać wszystkie te stany w ich nagiej rzeczywistości, bez całej tej mentalnej osłonki; będzie czuł na różnych poziomach swego bytu pewne ogniska koncentracji, pewne skupienia siły, każde ze swą szczególną jakością czy częstotliwością wibracji. Wszyscy z nas doświadczyliśmy, choćby raz w życiu, wibracje promieniujące na różnych poziomach naszej istoty. Na przykład — być może czuliśmy wielką wibrację objawienia, kiedy zasłona wydawała się nagle podnosić i pokazany nam został jakiś kawałek prawdy, bez słów, bez nawet naszej o tym wiedzy, z czego ta rewelacja się składa — coś jedynie wibruje, co czyni ten świat w nie wyjaśniony sposób szerszy, jaśniejszy i bardziej czysty. Mogliśmy również doświadczyć cięższych wibracji gniewu czy strachu, wibracji pożądania czy sympatii — i mogliśmy również zauważyć, że owe wibracje pulsują na różnych poziomach i z różną intensywnością. Istnieje w nas cały zakres węzłów wibracyjnych, czyli centrów świadomości, każdy wyspecjalizowany w jednym, szczególnym typie wibracji, które może być rozróżnione i spostrzegane wprost, zależnie od stopnia naszej wewnętrznej ciszy i ostrości percepcji. Umysł jest tylko jednym z centrów, jednym typem wibracji, jedną tylko formą świadomości, chociaż uzurpował sobie owo naczelne miejsce.
Nie będziemy się rozwodzić nad opisem tych centrów, tak jak tradycja do nich nawiązuje — o wiele lepiej jest doświadczyć tych rzeczy samemu, niż mówić o nich — nie będziemy też omawiać ich pozycji: poszukiwacz odczuje je w sobie bez żadnych trudności jak tylko stanie się trochę „czystszym”. Wystarcza nadmienić, że owe centra (zwane w Indiach czakramami) nie są ulokowane w naszym fizycznym ciele, ale w innym wymiarze, chociaż ich koncentracja może czasami stawać się tak intensywna, że posiadamy wyraźne, ulokowane w ciele wrażenie fizyczne. Faktem jest, że niektóre z nich znajdują się zupełnie blisko różnych nerwowych splotów ciała, chociaż nie wszystkie.
Centra Swiadomosci wg hinduskiej tradycji Tantry.
Centralny kanal oraz dwa przeplatajace sie boczne kanaly odpowiadaja kanalom rdzeniowym i prawdopodobnie wiaza sie z sympatycznym systemem nerwowym. Sa one drogami, poprzez ktore wznoszaca sie Sila ( Kundalini) wedruje wzwyz po rozbudzeniu sie nizszych centrów, wznoszac sie od centrum do centrum „jak waz”, aby rozkwitnac na szczycie glowy w Superswiadomosc. ( Wydaje sie to byc rowniez znaczeniem ureusza, egipskiej kobry, ktora przyozdabiala tiary faraonow, jak rowniez meksykanskiego Quetzalcoatla, pierzastego weza, a moze rowniez kobry nad glowa Buddy). Szczegolowymi cechami owych center interesuja sie jedynie zawodowi jasnowidze. Bedziemy dyskutowac pozniej niektore detale ogolnego zainteresowania. Kompletne studium w temacie mozna znalezc w pracy Sir Johna Woodroffe ( Artur Avalon) „Potega Weza” ( Madras; Ganesh & Co. 1913)
Ogólnie, istnieje 7 centrów rozmieszczonych w czterech strefach:
1) Centrum nadswiadomosci z jedną lokalizacją tuż pod szczytem głowy*, które kontroluje nasz myślący umysł i komunikuje się z wyższymi dziedzinami umysłowymi jak oświecony umysł, intuicyjny umysł, nad-umysł etc
2) Centrum umyslowe z dwoma lokalizacjami: jedna pomiędzy brwiami, która kontroluje wolę i dynamikę naszej umysłowej aktywności (jest to też centrum subtelnej wizji, tzw. „trzecie oko”, o którym wspominają pewne tradycje); druga znajduje się na poziomie krtani i kontroluje wszelkie formy ekspresji umysłowej;
3) Centrum witalne z trzema lokalizacjami: pierwsza — na poziomie serca, kontroluje naszą emocjonalną część bytu (miłość, nienawiść etc.); druga — na poziomie pępka, kontroluje nasze impulsy dominacji, posiadania, podbojów, tak samo jak nasze ambicje; i trzecia — niższe centrum witalne, pomiędzy pępkiem i centrum seksualnym na poziomie splotu krężkowego, kontroluje najniższe wibracje (zazdrości, zawiści, pożądania, chciwości, gniewu etc.)
4) Centrum fizyczne i podswiadomosci** z lokalizacją u podstawy kręgosłupa, kontroluje naszą fizyczną istotę i impulsy seksualne; to centrum otwiera nam również drogę do podświadomych regionów daleko w dole.
Generalnie, w tzw. „normalnym” człowieku centra te są uśpione lub zamknięte, albo też przepuszczają one jedynie niewielki, słaby prąd energii, który jest niezbędny dla jego wąskiej egzystencji. Taki człowiek jest rzeczywiście otoczony ścianami wewnątrz siebie i komunikuje się tylko pośrednio ze światem zewnętrznym, w środku bardzo ograniczonego kręgu: nie widzi innych rzeczy czy ludzi, ale siebie w nich, w rzeczach — siebie we wszystkim. I nie ma wyjścia z tej sytuacji. Przy jodze — te centra się otwierają. A mogą się one otwierać na dwa sposoby: od dołu do góry i od góry na dół, zależnie od tego, jakie zastosujemy metody — tradycyjnej jogi i innych spirytualnych sposobów czy jogę Sri Aurobindo. Jak wspominaliśmy wcześniej, poprzez koncentrację i ćwiczenia możemy ewentualnie poczuć Siłę budzącą się u podstawy kręgosłupa i wznoszącą się, z poziomu na poziom aż do szczytu głowy, falującym ruchem przypominającym ruch węża. Na każdym poziomie Siła ta przebija (raczej gwałtownie) odpowiednie centrum, które się wtedy otwiera i jednocześnie otwiera nas dla wszystkich uniwersalnych wibracji energii, związanych z częstotliwością poszczególnych centrów. Przy jodze Sri Aurobindo schodząca Siła otwiera te same centra, ale powoli i łagodnie — od szczytu do dołu. Czasem niższe centra nie są nawet w pełni otwarte, aż do późnego czasu. Ten proces ma znaczną przewagę jeśli docenimy fakt, że każde centrum odpowiada uniwersalnemu źródłu świadomości czy energii. Otwarcie niższych, witalnych czy podświadomych centrów na początku jest ryzykiem, że będziemy zatopieni nie tylko przez nasze własne, małe, personalne problemy, ale przez rwące prądy uniwersalnego błota, ponieważ jesteśmy tam automatycznie w kontakcie z całą Konfuzją i Brudem tego świata. To jest powodem, dlaczego tradycyjni jogini potrzebują ochraniającej obecności mistrza. Ze schodzącą Siłą — niebezpieczeństwo to zostaje ominięte; konfrontujemy niższe centra tylko według tego, jak nasza istota jest silnie ustabilizowana w wyższym, superświadomym świetle. Gdy już raz udoskonali swoje centra — poszukiwacz zaczyna naprawdę znać rzeczy, byty, świat i siebie takimi, jakimi naprawdę są, gdyż już nie odbiera tylko zewnętrznych sygnałów, wątpliwych słów i gestów, całej tej mimikry zasłoniętego ścianami człowieka i zasłoniętej istoty rzeczy, ale odbiera raczej czyste wibracje w każdej rzeczy i każdej istocie, których nic nie może przekłamać.
Nasze jednak najważniejsze odkrycie dotyczy nas samych. Jeśli będziemy naśladować dyscyplinę podobną do tej opisywanej dla celu wyciszenia umysłu, i pozostaniemy w pełni transparentni — zauważymy wkrótce, że nie tylko nasze umysłowe wibracje nadchodzą z zewnątrz zanim wejdą w nasze centra, ale że wszystko nadchodzi z zewnątrz: wibracje pożądania, wibracje radości, woli etc. Nasza istota jest stacją odbiorczą od stóp do głowy; „Tak naprawdę, to nie my myślimy, pragniemy lub działamy, ale myśl się zdarza w nas, wola się zdarza w nas, impulsy i działania zdarzają się w nas”.3 Zatem powiedzenie: „Myślę, więc jestem” czy „Czuję, więc jestem”, lub „Chcę, więc jestem” — podobne jest do słów dziecka, które myśli, iż spiker lub orkiestra są zamknięte w odbiorniku telewizyjnym i że ten odbiornik jest myślącym organem. Tak naprawdę, to żadne z owych „Ja” nie jest nami samymi, ani też nie należą one do nas, gdyż ich muzyka jest uniwersalna.
Istota fasadowa
Może nas tu kusić, aby się z tym nie zgodzić; w końcu — to wszystko są „nasze” uczucia, „nasz” ból, „nasze” pożądania; to jest „nasza własna” wrażliwa natura, a nie jakiegoś tam rodzaju maszyna telegraficzna! W jakimś sensie jest to prawdziwe; a mianowicie — jest to „nasza” natura, bo przyzwyczailiśmy się odpowiadać na pewne wibracje, a nie inne, do wzruszania się i cierpień z powodu pewnych rzeczy, a nie innych; i ten zestaw nawyków, choćby i pozornie, skrystalizował się w osobowość, którą nazywamy „sobą”. Jednak, jeśli przyjrzymy się temu nieco bliżej, to nie możemy nawet powiedzieć, że to jesteśmy „my” — zdobywcy tych wszystkich nawyków. Nasze otoczenie, wykształcenie, nasze atawizmy i tradycje — uczyniły te wybory za nas. To one zawsze wybierają co chcemy czy pożądamy, czy co lubimy lub nie lubimy. To jest tak, jakby życie miało miejsce bez nas. Kiedy więc prawdziwe „Ja” zdarza się w tym wszystkim?
„…Uniwersalna Natura — mówi Sri Aurobindo — obdarza nas pewnymi nawykami ruchu, osobowości, charakteru, zdolności, dyspozycji, tendencji i to jest to, co zazwyczaj nazywamy nami”.4 Nie możemy też powiedzieć, że owa „istota” posiada prawdziwą stałość.
„Pozory stabilności dawane są poprzez stałe powtarzanie i ciągłe występowanie tych samych wibracji i formacji”4, ponieważ zawsze odbieramy tę samą długość fali, którą wychwytujemy, albo raczej — ona nas wychwytuje, stosownie do praw panujących w naszym otoczeniu lub wykształcenia; zawsze są to te same mentalne, witalne lub inne wibracje, docierające poprzez nasze centra, które dostosowujemy automatycznie, nieświadomie i bez końca. W rzeczywistości — wszystko jest w stanie ciągłego przepływu, wszystko przychodzi do nas od umysłu szerszego niż nasz, Umysłu Uniwersalnego, z regionów witalnych większych od naszego, z Uniwersalnego Witalu; albo też z o wiele niższych regionów podświadomości lub z wyższych — regionów nadświadomości. Tak więc, ta mała „fasadowa istota”5 jest otoczona, ocieniona, podtrzymywana, przenikana i wprowadzana w ruch poprzez całą hierarchię „światów”, o czym starożytne mądrości wiedziały aż za dobrze. „Bez żadnego wysiłku jeden świat wchodzi w inny” — mówi Rig Veda (II.24-5) lub jak stwierdza Sri Aurobindo: poprzez gradacje płaszczyzn świadomości, które mają nieprzerwany zasięg od czystego Ducha do Materii i wszystkie są bezpośrednio podłączone do naszych własnych centrów. Ale to, czego jesteśmy świadomi, jest zaledwie tylko pianką na samej powierzchni.6
Co więc pozostaje z nas samych w tym wszystkim? Niewiele, prawdę mówiąc; albo wszystko — zależy, z którego poziomu świadomości będziemy to rozpatrywać.
===
Indywidualizacja swiadomosci
Zaczynamy mieć już pojęcie, czym jest świadomość i czuć, że jest ona wszędzie we wszechświecie, na każdym poziomie, z odpowiadającymi centrami w nas samych, ale nie doszliśmy jeszcze do „naszej świadomości”. Może dlatego, że świadomość nie jest czymś, co znajduje się w stanie już gotowym, ale czymś, co ma być podsycane jak ogień. W pewnych uprzywilejowanych momentach w naszej egzystencji, czuliśmy zapewne coś w rodzaju ciepła w naszej istocie, coś w rodzaju wewnętrznego parcia lub żywej siły, której nie mogą opisać słowa, a która pojawia się bez powodu, wytryska jak z nikąd, bez przyczyny, obnażona jak sama potrzeba lub płomień. Nasze dzieciństwo często bywa świadkiem tego czystego entuzjazmu, tej nie wyjaśnionej nostalgii. Ale wkrótce wyrastamy z niedojrzałości; umysł przechwytuje tę siłę, jak to czyni z wszystkim i pokrywa ją wielkimi idealistycznymi słowami. Następnie — kanalizuje ją czy to w fizycznej aktywności, czy w pracę lub kościół. Albo też centrum witalne przechwytuje ją i dekoruje w bardziej lub mniej wzniosłe sentymenty, chyba że użyje jej najpierw dla swych osobistych przygód, dla dominacji, podbojów czy posiadania. W niektórych przypadkach siła ta bywa przechwytywana nawet na niższych poziomach. I czasami bywa w całości połykana — zostaje tylko jej maleńki cień pod ciężkimi balastami. Ale poszukiwacz, który wyciszył swój umysł i nie jest już ofiarą idei — ten, kto uciszył swą witalną istotę i nie jest już chwytany i rozpraszany w każdym momencie przez wielką konfuzję uczuć i pożądań, odkrywa w tej na nowo osiągniętej klarowności swej natury coś jakby nową młodość, nowy i wolny poryw. W miarę, jak koncentracja staje się silniejsza poprzez jego „aktywne medytacje”, poprzez aspiracje i potrzeby, zaczyna czuć, że ten „zryw” staje się czymś żywym w jego wnętrzu: „To się poszerza, wynosząc na powierzchnię wszystko to, co żyje — mówi Rig Veda (I.113-8) — budząc kogoś, kto był już zmarłym”. Odczuje, że to przybiera narastająco dokładniejszą konsystencję, coraz to bardziej zwartą siłę i ponad wszystko — niezależność, jak gdyby było zarazem siłą i istotą wewnątrz jego istoty. Poszukiwacz zauważy najpierw w swoich pasywnych medytacjach (kiedy jest spokojny, w domu, z zamkniętymi oczyma), że ta siła wewnątrz niego posiada ruch, masę i różniące się natężenia, że porusza się w nim w górę i w dół, jak gdyby była czymś płynnym — coś, jakby przelewanie się żyjącej substancji. Te wewnętrzne ruchy mogą być nawet wystarczająco silne, aby zgiąć jego ciało kiedy siła schodzi, albo też wyprostować i odgiąć do tyłu — gdy się wznosi. W naszych aktywnych medytacjach, w naszym codziennym zewnętrznym życiu ta wewnętrzna siła bywa bardziej rozcieńczona i odczuwa się ją jako małe, przytłumione wibracje w tle (wspominaliśmy o tym wcześniej). Co więcej — czujemy, że jest to nie tylko impersonalna siła, ale i obecność, istota wewnątrz nas, jakiś rodzaj wsparcia; coś, co daje nam solidność i siłę, prawie jak zbroja i umożliwia nam patrzeć na świat z niezmąconym spokojem. Z tą małą wibracją wewnątrz nie jesteśmy już bezbronni i samotni. Jest ona tam cały czas, wszędzie. Jest to ciepłe, intymne i silne. I co dziwne, gdy to już raz znajdziemy — znajdujemy tę samą rzecz wszędzie, we wszystkich istotach, we wszystkich rzeczach, komunikujemy się z nimi wprost, jak gdyby wszystko było tym samym, bez podziałów, rozróżnień. Dotknęliśmy czegoś w nas, co nie jest kukiełką uniwersalnych sił, ani też tym raczej suchym i cienkim „Myślę, więc jestem”, lecz fundamentalną rzeczywistością naszego bytu, naszą prawdziwą istotą, naszym prawdziwym centrum, ciepłem istnienia, świadomością i siłą.*
Gdy ten zryw wewnętrznej siły przybierać zaczyna określoną indywidualność — rzeczywiście ona rośnie, niczym dziecko — poszukiwacz staje się świadomy, że ta siła nie porusza się w sposób przypadkowy, jak najpierw sądził, ale że gromadzi się ona w różnych punktach jego istoty, stosownie do szczególnych jego aktywności i faktycznie znajduje ją poza każdym ze swych centrów świadomości: poza centrum mentalnym — kiedy myślimy, pragniemy lub cokolwiek wyrażamy, poza witalnymi centrami — kiedy odczuwamy, cierpimy lub pożądamy i tak samo w niższych i wyższych centrach. Jest to faktycznie ta siła , która staje się świadoma rzeczy — wszystkie zaś centra, włączając umysł, są jedynie jej kanałami, otwierającymi się na różne poziomy uniwersalnej rzeczywistości, jej instrumentami transkrypcji i ekspresji. To ta siła jest podróżnikiem poprzez światy,7 poszukiwaczem na różnych poziomach świadomości. To ta siła, która wiąże nasze różne sposoby istnienia, od życia na jawie poprzez sen do śmierci, kiedy tego małego, zewnętrznego umysłu już nie ma, aby nas informował i strzegł. To ta siła, która przechodzi w górę i dół całego zakresu uniwersalnej egzystencji i komunikuje się na każdym z tych poziomów. Innymi słowy — odkryliśmy świadomość . Uwolniliśmy to, co w zwykłym człowieku jest stale rozproszone, wymieszane z innymi rzeczami i ukryte w jego tysiąc i jednym umysłowych i zamysłowych działań. Zamiast być na zawsze skupionym gdzieś pomiędzy brzuchem a czołem, jesteśmy teraz zdolni przerzucić naszą świadomość do głębszych lub wyższych regionów, niedostępnych dla umysłu i naszych organów zmysłowych. Gdyż świadomość nie jest sposobem myslenia czy odczuwania (albo raczej — nie tylko tym), ale potega kontaktowania sie z niezliczonymi stopniami egzystencji widzialnych czy niewidzialnych. Im bardziej rozwijamy naszą świadomość, tym większy jest zasięg jej akcji i liczba stopni, w kontakt z którymi może ona wejść. Odkrywamy wtedy również, że świadomość jest niezależna od myśli, uczuć i życzeń naszej małej „fasadowej” istoty, jest ona niezależna od umysłu, od naszego witalnego bytu i nawet od fizycznego ciała; w pewnych szczególnych stanach (które będziemy omawiać później) może ona opuścić ciało i wyjść na zewnątrz niego, aby doświadczyć pewnych rzeczy. Nasze ciało, myśli i pragnienia są tylko cienką powłoką naszej totalnej egzystencji.
Świadomosc - Sila, Świadomosc - Radosc
Kiedy odkrywamy świadomość, dochodzimy do wniosku, że jest ona siłą, potęgą. Zauważalny jest fakt, że zaczynamy odczuwać prąd wewnętrznej siły zanim jeszcze zdajemy sobie z tego sprawę, iż jest to świadomość. Świadomość jest siłą, „świadomość-siła” jak mawia Sri Aurobindo. Naprawdę te dwa terminy są nierozdzielne i wymienne. Starożytna mądrość Indii znała je dobrze i nigdy nie mawiała o świadomości Chit bez łączenia jej z terminem Agni = gorąco, płomień, energia; Chit - Agni (czasami zwana także Tapas, synonim Agni). Sanskryckim wyrazem dla dyscyplin duchowych czy jogi — jest tapasya, czyli to, co produkuje gorąco, energię albo bardziej poprawnie: świadomość-goraco, świadomość-energie. Agni lub Chit-Agni jest wszędzie ta sama. Mówimy o schodzącej lub wznoszącej się Sile, lub wewnętrznej sile, o mentalnej, witalnej czy materialnej sile, ale nie istnieje kilkanaście rodzajów różnych sił — jest tylko jedna Siła w świecie, pojedynczy prąd, który przeplywa przez nas tak samo, jak i przez wszystko inne oraz przybiera taki czy inny atrybut, zależnie od szczególnego poziomu swego dzialania. Nasz elektryczny prąd może oświetlać tabernakulum albo bar, klasę szkolną lub kawiarenkę; jest to jednak ciągle ten sam prąd, chociaż oświetla różne obiekty. Podobnie ta Siła, to Ciepło, Agni jest ciągle ta sama, czy ożywia i oświeca nasze wewnętrzne miejsca ucieczki, naszą fabrykę umysłową, nasz witalny teatr czy naszą fizyczną jaskinię. Zależnie od poziomu — przybiera mniej lub bardziej intensywne światło, mniej lub bardziej ciężkie wibracje — superświadome, mentalne, witalne, fizyczne — ale niemniej wiąże ona wszystko razem i ożywia. Jest fundamentalną substancją Wszechświata: Świadomosc - Sila, Chit - Agni.
Jeśli świadomość jest siłą, to prawdziwa jest również tego odwrotność: Wszystkie sily sa swiadome.8 Uniwersalna Siła — jest uniwersalną Świadomością. To właśnie odkrywa poszukiwacz. Po zetknięciu się z prądem świadomości-siły w sobie, może dostroić się do jakiejkolwiek płaszczyzny uniwersalnej rzeczywistości w jakimkolwiek punkcie i spostrzegać czy rozumieć świadomość tego miejsca, i nawet podejmować tam akcje, ponieważ ten sam strumień świadomości jest wszędzie, o różnych tylko częstotliwościach wibracji: czy to w roślinach, czy w myślach ludzkich, w oświeconej super-świadomości i w instynktach zwierząt, w metalu i w naszych najgłębszych medytacjach. Gdyby kawałek drewna nie był świadomy, żaden jogin nie byłby w stanie go poruszyć poprzez koncentrację, bo nie byłby możliwy żaden kontakt między nimi. Gdyby jakiś pojedynczy punkt we wszechświecie był całkowicie nieświadomy — cały wszechświat byłby nieświadomy, ponieważ nie może w nim być dwoch rzeczy. Od Einsteina nauczyliśmy się — i jest to wielkie odkrycie — że Materia i Energia są wzajemnie wymienne: E=mc2, Materia jest skondensowaną Energią. Musimy teraz odkryć na drodze eksperymentów, że tą Energią lub Siłą — jest Świadomość, i że Materia również jest formą świadomości, tak jak Umysł jest formą świadomości i Sily Witalne oraz Nadświadome są innymi formami świadomości. Gdy już raz odkryjemy ten Sekret, że świadomość jest w sile, posiądziemy prawdziwe mistrzostwo materialnych energii — bezpośrednie mistrzostwo. Ale my jedynie ponownie odkrywamy bardzo starożytne prawdy; cztery tysiące lat temu Upaniszady wiedziały, że Materia jest skondensowaną Energią, albo raczej — skondensowaną Świadomością-Energią: „Przez energię Świadomości* Brahman jest skondensowany; z tego Materia jest zrodzona, a z Materii — Życie i Umysł, i światy” (Mundaka Upaniszady I.1.8).
Wszystko tutaj jest Świadomością, gdyż wszystko jest Bytem, czyli Duchem. (Wszystko jest Chit, gdyż wszystko jest Sat - Sat-Chit -- na każdym poziomie Swej własnej manifestacji). Historia naszej ziemskiej ewolucji jest niczym innym, jak powolna konwersja Sily w Swiadomosc lub dokladniej, „przypominaniem się sobie” przez Świadomość, zagrzebaną w swojej własnej Sile. W pierwszych stadiach ewolucji świadomość atomu, na przykład, jest absorbowana w jego wirowaniu, jak świadomość garncarza jest zaabsorbowana w garnku, który toczy, obojętny na całą resztę — lub jak roślina jest zaabsorbowana w swej fotosyntezie i tak, jak nasza własna świadomość może być zaabsorbowana w książce lub w pragnieniu, obojętna na wszystkie inne poziomy swojej własnej rzeczywistości. Cały postęp ewolucyjny jest ostatecznie mierzony przez zdolność do wyłączenia i uwolnienia elementu świadomości z jego elementu siły — to jest to właśnie, co rozumie się przez „indywidualizację świadomości”. Na stopniu ewolucji duchowej lub jogi — świadomość bywa kompletnie uwolniona od swych mentalnych, witalnych i fizycznych krzątanin, staje się swym własnym mistrzem i może wznieść się w cały zakres świadomości, od atomu do Ducha; Siła stała się w pełni Świadomością, pamięta samą siebie. Pamiętać zaś siebie, to pamiętać wszystko, ponieważ jest to Duch w nas, który pamięta Ducha wszędzie.
Równocześnie z odzyskiwaniem Świadomości przez Siłę, odzyskuje ona również mistrzostwo swej siły i wszystkich sił; być świadomym — to znaczy mieć potęgę. Ani wirowanie atomu, ani praca człowieka w biologicznej koleinie, praca w jego umysłowej fabryce nie kontroluje ich mentalnych, witalnych czy atomowych sił; jedynie kręcą się i kręcą stale w kółko. Na poziomie świadomym, wprost przeciwnie, jesteśmy wolni i jesteśmy mistrzami naszych akcji — namacalnie sprawdzamy, że świadomość jest potęgą, jest „substancją”, której można używać tak, jak się używa wodorotlenków lub pól elektrycznych.
„Gdy się uświadamia swoją wewnętrzną świadomość — napisał Sri Aurobindo — można z nią czynić wiele rzeczy: wysyłać jako strumień siły, wznieść koło lub ścianę świadomości wokół siebie, skierować ideę tak, aby weszła ona w czyjś mózg, np. w Ameryce, etc., etc.”9 Wyjaśnia też dalej: „Niewidzialna Siła stwarzająca dotykalne rezultaty zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz — oto łączne znaczenie świadomości jogi… Gdybyśmy nie posiadali tysięcy doświadczeń wskazujących na fakt, że ta Potęga wewnątrz może zmienić umysł, rozwinąć jego siłę, dodać nowe siły, przynieść nowe zasięgi wiedzy, udoskonalić odruchy witalne, zmienić charakter, wpływać na ludzi i rzeczy, kontrolować warunki i funkcjonowanie ciała, działać jak konkretna, dynamiczna Siła na inne siły, modyfikować zachodzące wypadki… nie mówilibyśmy o niej w taki sposób, jak to czynimy. Co więcej, jest ona widoczna nie tylko poprzez swe rezultaty jako dotykalna i konkretna. Kiedy mówię o odczuwaniu Siły czy Potęgi — nie mam po prostu na myśli jakiegoś ledwo wyczuwalnego jej poczucia, ale jest to czucie konkretne i konsekwentnie idzie z nim zdolność skierowania tej siły, manipulowania nią, obserwowania jej ruchów, bycia świadomym jej masy i intensywności w ten sam sposób, co innych, ścierających się z nią sił.”10 Zobaczymy później, że ta Świadomość może wywierać akcje na Materii i ją transformować. To ostateczne przekształcenie Materii w Świadomość — i może pewnego dnia nawet Świadomości w Materię — jest celem supramentalnej jogi, którą będziemy jeszcze omawiać. Jest wiele stopni rozwoju tej świadomości-siły, od poszukiwacza lub aspiranta, budzącego się właśnie do swego wewnętrznego zrywu, do jogina; A nawet pomiędzy joginami jest wiele stopni; tu dopiero zaczyna się prawdziwa hierarchia.
Pozostaje ostateczne równanie. Nie tylko jest świadoma siła, nie tylko jest ona bytem, ale jest również i radością. Ananda — Świadomość-Radość, Chit - Ananda. Być świadomym jest radością. Kiedy świadomość zostaje uwolniona z tysięcy mentalnych, witalnych lub fizycznych wibracji, w których była pogrzebana, odkrywamy radość. Cała istota jest jakby wypełniona masą wibrującej siły — krystalicznej, nieruchomej, bezcelowej („jak pięknie ukształtowana kolumna”, mówi Rig Veda V.45). Czysta świadomość, czysta radość, czysta siła — bo wszystko jest tym samym — konkretna radość, rozległa i spokojna substancja radości, która wydaje się nie mieć początku ni końca, ni też przyczyny, i wydaje się być wszędzie, w rzeczach i istotach, stanowić ich tajne fundamenty i tajemną potrzebę wzrostu — ponieważ owa radość jest tutaj, wszędzie, nikt nie pragnie oddać życia. Nie potrzebuje ona nic dla swego istnienia, ona jest, niepozbywalna jak opoka, poprzez czas i przestrzeń, jak uśmiech poza wszystkim, co istnieje. Cała szarada Wszechświata tam jest. To jest wszystko, co naprawdę jest. Niezauważalny uśmiech, zwykłe „nic”, które jest „wszystkim”. I wszystko jest radością, ponieważ wszystko jest Duchem, który jest radością, Sat-Chit-Ananda, Egzystencja-Świadomość-Radość, wieczna trójca, która jest wszechświatem i którą my jesteśmy — oto sekret, który musimy odkryć i żyć poprzez długą ewolucyjną podróż. „Wszystkie te rzeczy są zrodzone z Zachwytu, istnieją i rosną poprzez Zachwyt i do Zachwytu też powrócą” (Taittiriya Upaniszady, III.6).
ROZDZIAŁ 6 : UCISZENIE WITALU
Ograniczenia moralności:
W naszej istocie istnieje obszar, który jest źródłem zarówno wielkich trudności, jak i wielkiej potęgi: źródłem trudności, ponieważ ma tendencje do zagłuszania wszelkiej komunikacji nadchodzącej do nas z zewnątrz lub „z góry”, gorączkowo przeciwstawiający się naszym wysiłkom uciszenia umysłu, spychający świadomość w dół do swego własnego poziomu wszelkich zajęć i zainteresowań, a więc — zakłócający jej wolny ruch w kierunku innych regionów; jest jednocześnie źródłem potęgi, ponieważ jest odgałęzieniem wielkiej w nas siły życiowej. Jest to właśnie region usytuowany pomiędzy sercem i centrum seksualnym, który Sri Aurobindo nazywa „witalem”.
Jest to miejsce wszelkiego pomieszania; przyjemność jest tu nieodłącznie zmieszana z cierpieniem, ból z radością, zło z dobrem i pozory z prawdą. Różne duchowe tradycje świata znalazły ten region jako tak trudny i kłopotliwy, że wolały odrzucić tę niebezpieczną strefę, przepuszczając tylko tak zwane uczucia religijne na światło dzienne i zachęcając usilnie neofitę do odrzucenia całej reszty. Każdy wydaje się tu zgadzać: ludzka natura jest niezmienna. Ale ten rodzaj „moralnej chirurgii”,1 jak ją nazywa Sri Aurobindo, posiada dwa efekty uboczne: po pierwsze — nie przynosi żadnego rzeczywistego „oczyszczenia”, ponieważ wyższe emocje, jak by nie były wyrafinowane, są tak samo pomieszane jak te niższe, gdyż są one sentymentalne w swej esencji, a zatem częściowe; po drugie zaś — nie zapobiega to rzeczywiście niczemu, jedynie przynosi powierzchniowe stłumienie. Wital ma swoją własną siłę, zupełnie niezależną od naszego rozumowania i poglądów moralnych. Jeżeli zamierzamy go zdominować lub upokorzyć poprzez radykalny ascetyzm lub nadmierną dyscyplinę, najdrobniejsze pęknięcie może spowodować otwartą rebelię — i wie on dobrze, jak zemścić się z nawiązką. Albo też, jeśli mamy wystarczająco silną wolę, aby nałożyć nań nasze umysłowe lub moralne wędzidła, możemy odnieść zwycięstwo, ale jednocześnie wysuszamy w nas samych siłę życiową, ponieważ sfrustrowany wital ogłasza strajk i nagle znajdujemy się nie tylko oczyszczeni od „zła”, ale również od daru życia za jednym zamachem — stajemy się bezbarwni i bezwonni. Co więcej — moralność działa jedynie w ramach naszych procesów mentalnych; nie dotyka podświadomych i nadświadomych regionów, czyli śmierci i snu (który w końcu zabiera nam jeden z każdych trzech dni naszej egzystencji, tak więc w 60-letnim okresie życia bylibyśmy uprawnieni do 40 lat moralnego życia na jawie i 20 lat niemoralności — ciekawa arytmetyka). Innymi słowy — moralność nie wychodzi poza granicę naszej małej, fasadowej osobowości. To nie moralną i radykalną zatem dyscyplinę chcielibyśmy nałożyć na naszą istotę, ale duchową i wyrozumiałą — taką, która szanuje każdą część naszej natury, podczas gdy jednocześnie wyzwala ją z jej szczególnej mieszaniny; bo tak naprawdę — absolutne zło nigdzie nie występuje, są jedynie mieszanki.
Dalej — poszukiwacz nie myśli już w terminach dobra i zła (przyjmując, że ciągle „myśli”), ale w terminach dokładności i niedokładności. Żeglarz nie posługuje się miłością do morza, aby znaleźć swoje położenie na otwartych wodach, używa sekstansu i upewnia się, że zwierciadło jest czyste. Jeżeli nasze zwierciadło nie jest czyste, możemy nigdy nie zobaczyć prawdziwej rzeczywistości rzeczy i ludzi, ponieważ wszędzie znajdować będziemy odbicie naszych własnych pożądań i lęków, echo naszego bałaganu wewnętrznego nie tylko na tym świecie, ale i we wszystkich innych światach, na jawie, we śnie i w śmierci. Aby naprawdę „widzieć” — oczywiste jest, że musimy przestać się znajdować w środku obrazka. Poszukiwacz będzie więc rozróżniał pomiędzy rzeczami, które mają tendencję zaćmiewania jego wizji i tymi, które ją rozjaśniają; taka w esencjonalnej formie będzie jego „moralność”.
Nawyk odpowiadania:
Pierwszą rzeczą, jaką napotyka poszukiwacz kiedy bada tereny witalu, jest ta część umysłu, której jedyną rolą wydaje się być nadawanie formy (i osądów) naszym impulsom, naszym uczuciom i pożądaniom; to jest właśnie to, co Sri Aurobindo nazywał „umysłem witalnym”. A już znamy potrzebę umysłowej ciszy, będziemy więc dążyć, aby rozciągnąć naszą dyscyplinę ciszy również na te niższe pokłady mentalne. Gdy to już nam się raz uda — zobaczymy sprawy o wiele czyściej, bez wszystkich swych mentalnych ozdóbek; różne wibracje naszego bytu pojawią się w swoim prawdziwym świetle, na ich prawdziwym poziomie. I przede wszystkim — będziemy mogli zauważyć, jak one do nas nadchodzą. W tej strefie ciszy, którą się teraz stajemy — najdrobniejsze ruchy substancji: mentalnej, witalnej lub innej -- będą na nas działać jako sygnały; będziemy natychmiast wiedzieć, że dana rzecz dotknęła naszej atmosfery. W ten sposób stajemy się spontanicznie świadomi wielu wibracji, które ludzie nieustannie emanują, nie wiedząc nawet o tym, będziemy dokładnie wiedzieć, co się dzieje i z jakim rodzajem osoby mamy do czynienia (zewnętrzna otoczka osoby zwykle nie ma nic wspólnego z ową małą, wibrującą rzeczywistością). Nasze relacje ze światem zewnętrznym staną się czyste; zrozumiemy, dlaczego instynktownie lubimy lub nie lubimy kogoś, dlaczego się obawiamy lub czujemy niewygodnie i będziemy w stanie uporządkować pewne rzeczy, skorygować nasze reakcje, zaakceptować pomocne wibracje, wykryć ciemniejsze i zneutralizować te szkodliwe. Bo zauważymy nawet interesujący fenomen: Nasza wewnetrzna cisza ma potęgę. Jeżeli — zamiast odpowiadania na nadchodzące wibracje — utrzymamy absolutną wewnętrzną nieruchomość, zobaczymy, że nieruchomość rozpuszcza owe wibracje; powstaje coś w rodzaju śnieżnego pola wokół nas, w którym wszystkie uderzenia są absorbowane i neutralizowane. Weźmy prosty przykład gniewu: jeżeli zamiast wibrować wewnątrz unisono z osobą rozgniewaną, możemy pozostać absolutnie nieruchomi wewnątrz — widzimy, że gniew tej osoby rozwiewa się jak dym. Matka zaobserwowała, że ta wewnętrzna cisza, ta potęga, aby nie odpowiedzieć — może nawet powstrzymać rękę mordercy lub skok węża. Noszenie niewzruszonej maski, podczas gdy gotujemy się wewnętrznie, nie będzie jednak działało; nie można oszukać wibracji (zwierzęta wiedzą o tym dobrze). Celem nie jest tak zwana samokontrola, która jest tylko doskonaleniem pozorów, ale prawdziwe, wewnętrzne mistrzostwo. Ta cisza może zneutralizować wszystkie w ogóle wibracje z prostego powodu, że wszelkie wibracje, każdego stopnia są zaraźliwe (najwyższe tak samo jak te najniższe; to właśnie w ten sposób Mistrz może transmitować duchowe doświadczenia lub potęgę do ucznia) i że to od nas zależy, czy zaakceptujemy tę „zarazę” czy nie. Jeśli się jej obawiamy, to znaczy że już ją zaakceptowaliśmy i w ten sposób zaakceptowaliśmy uderzenie rozzłoszczonego człowieka czy ukąszenie węża. (Można także zaakceptować cios z miłości, jak Sri Ramakriszna, który na widok woźnicy bijącego wołu, krzyknął z bólu i zobaczył siebie pokaleczonego i krwawiącego, a jego plecy pokryły ślady bata). To samo dotyczy fizycznego bólu: możemy pozwolić zarazie bolesnych wibracji pokonać nas, albo zamiast tego — zlokalizować obszar bólu i ewentualnie, w zależności od stopnia naszego mistrzostwa — zneutralizować ten ból poprzez odłączenie świadomości z tego terenu. Kluczem do takiego mistrzostwa jest zawsze cisza, na wszystkich poziomach, ponieważ wraz z ciszą możemy rozróżniać wibracje, a rozróżniać je — to znaczy być zdolnym na nie oddziaływać. Istnieją niezliczone praktyczne zastosowania i stąd — niezliczone możliwości postępu. Zwykłe, codzienne życie (które jest „zwykłe” tylko dla tych, co żyją je na „zwykłą modłę”) staje się szerokim polem do popisu w trenowaniu wibracji, co wyjaśnia, dlaczego Sri Aurobindo zawsze pragnął rozciągnąć swoją jogę na życie, bo jest rzeczywiście bardzo łatwo żyć samemu z ową nadzwyczajną iluzją samo-mistrzostwa.
Potęga ciszy lub wewnętrznej nieruchomości posiada nawet ważniejsze zastosowania, szczególnie w naszym własnym psychologicznym życiu. Jak wiemy, wital jest miejscem wielu wpływów i zakłóceń, ale również źródłem wielkiej energii; musimy więc próbować odseparować energię życiową od jej komplikacji, nie separując się jednocześnie od życia. Czy potrzeba tu przypominać, że owe komplikacje nie są w samym życiu, ale w nas samych, że wszystkie zewnętrzne okoliczności są dokładnym odbiciem tego, czym naprawdę jesteśmy? Głównym problemem z witalem jest, że pomyłkowo identyfikuje się on prawie ze wszystkim, co przez niego przechodzi; mówi on „mój ból”, „moja depresja”, „moja osobowość”, „moje pragnienie” i wymyśla te wszystkie rodzaje małych „ja”, którymi wszak nie jest. Jeśli jesteśmy przekonani, że wszystkie te rzeczy są nasze, to oczywiście nic nie możemy z nimi zrobić, za wyjątkiem tolerowania tej małej rodzinki do momentu, aż skończy ona ze swymi nonsensami. Jeśli jednak możemy osiągnąć wewnętrzną ciszę — spostrzeżemy jasno, że nic z tego nie należy do nas; powiedzieliśmy już — wszystko przychodzi z zewnątrz. Zawsze odbieramy tę samą długość fali i w jej ramach łapiemy każdą zarazę. Przypuśćmy na przykład, że jesteście z pewną osobą — cisi i nieruchomi wewnątrz (co nie zapobiega temu, abyście mogli mówić i działać jak zwykle) — i nagle w tej przejrzystości czujecie coś co próbuje przyciagnąć waszą uwagę, wejść wewnątrz was, coś w rodzaju ciśnienia czy wibracji w atmosferze (które mogą spowodować poczucie pewnej niewygody); jeżeli pozwolicie wejść tej wibracji w siebie, stwierdzicie w parę minut później, że borykacie się z depresją albo odczuwacie specjalne pożądanie czy pewną pobudliwość — oznacza to, że złapaliście zarazek. Czasami nie jest to jedynie wibracją, ale całą ich falą, która w was uderza. Nie jest konieczna też czyjakolwiek obecność — możecie być samotnie w Himalajach i otrzymywać w taki sam sposób wibracje świata. Gdzie jest więc „mój niepokój”, „moje pożądanie” w tym wszystkim, poza nawykiem stałego odbierania tego samego typu wibracji? Poszukiwacz, który kultywował ciszę, nie pozwoli się już złapać w taką „fałszywą identyfikację”2; stał się już świadomy tego, co Sri Aurobindo nazywa „strefa przygraniczna - świadomością otoczenia”3, tego „śnieżnego pola” wokół siebie, które może być bardzo jasne i silne, albo też ciemne i przekupne, a czasami nawet kompletnie rozproszone, w zależności od jego wewnętrznego stanu. Jest to rodzaj indywidualnej atmosfery, „pola siłowego” (wystarczająco wrażliwego, aby umożliwić nam wyczuć kogoś nadchodzącego, lub uniknąć wypadku, zanim zdąży się wydarzyć), gdzie możemy odczuć i zatrzymać psychologiczne wibracje zanim zdążą w nas wtargnąć. Ogólnie mówiąc — są one tak przyzwyczajone do wchodzenia prosto w nas, gdzie czują się wygodnie jak u siebie w domu, nawet nie wyczuwamy ich nadejścia; proces dostosowywania i identyfikacji z nimi jest natychmiastowy. Ale nasze praktykowanie ciszy stworzy ten rodzaj przezroczystości, pozwalający nam obserwować ich nadejście, zatrzymać je w drodze i odrzucić. Po odrzuceniu czasem pozostają wewnątrz tej strefy przygranicznej,* oczekując na najbliższą możliwość wejścia w nas; możemy bardzo wyraźnie odczuwać gniew, pożądanie lub depresję — czające się wokół nas, ale poprzez kontynuowanie nieinterwencji owe wibracje stopniowo tracą swoją siłę i — ewentualnie — opuszczają nas. Odcięliśmy połączenie pomiędzy sobą a nimi. I pewnego dnia zauwazamy radosnie, iz pewne wibracje, ktore wydawaly sie nie do odparcia - nie mają już na nas żadnego wpływu; są jakby wyżęte z całej swej mocy i pojawiają się blado jak na ekranie filmowym; ciekawe jest, że możemy nawet wyobrazić sobie naprzód te małe zasadzki, które będą próbowały jeszcze raz powtórzyć swoje gierki z nami. Albo też stwierdzimy, że pewne stany psychologiczne uderzają w nas w określonym czasie, lub że powracają w cyklach (to jest to, co Sri Aurobindo i Matka zwali „formacjami”, amalgamat wibracji, które w końcu przybierają cos w rodzaju własnej osobowości, poprzez samo powtarzanie się); gdy już raz weźmiemy je w siebie, stwierdzimy, że owe formacje nie zatrzymają się, dopóki nie wyczerpią się od samego początku do końca, jak płyta gramofonowa.4 To od nas zależy, czy zgadzamy się „towarzyszyć im”, czy też nie. Istnieje tysiące możliwych doświadczeń, jest to cały świat obserwacji. Ale zasadniczym odkryciem jakie czynimy jest to, że poza nawykiem odpowiadania5 jest w tym bardzo niewiele z „nas”. Tak długo, jak fałszywie i ignorancko identyfikujemy się z witalnymi wibracjami, nie możemy się spodziewać, aby cokolwiek zmieniło się w naszej naturze, za wyjątkiem poprzez amputację, ale od momentu, gdy zrozumiemy jak to naprawdę działa — wszystko może się zmienić, ponieważ możemy dokonać wyboru nieodpowiadania, możemy używać ciszy do rozpuszczenia kłopotliwych wibracji i dostroić się do innych płaszczyzn, jak sobie życzymy. Wbrew wszystkim starym powiedzeniom — ludzka natura może być zmieniona. Nic w naszej świadomości czy naturze nie jest ustalone raz na zawsze; wszystko jest grą sił czy wibracji, które dają złudzenie „naturalnej” konieczności przez samą cechę stałego powtarzania się. Oto, dlaczego joga Sri Aurobindo mówi o możliwości całkowitego odwrócenia zwyczajnych zasad reaktywnej świadomości.6
Uświadomiwszy sobie ten mechanizm, odkryjemy w tym samym czasie prawdziwą metodę panowania nad witalem, metodę, która nie jest „chirurgiczna”, ale uspokajająca. Problem witalu nie będzie rozwiązany poprzez witalne zmagania, które tylko wyczerpują nasze energie (nie wyczerpując ich uniwersalnej egzystencji), ale poprzez przybieranie innej pozycji, przez neutralizowanie ich wewnętrzną ciszą. „Jeśli osiągniesz ciszę wewnętrzną — napisał Sri Aurobindo swemu uczniowi — wtedy oczyszczenie witalu stanie się łatwe. Jeśli zaś go będziesz czyścił i czyścił, i nic więcej — będziesz się posuwał bardzo wolno, gdyż wital ubrudzi się wkrótce i znowu będzie musiał być czyszczony sto razy więcej. Cisza — jest czymś, co jest czyste samo w sobie, tak więc zdobycie jej jest jedynym pozytywnym sposobem zabezpieczenia twojego celu. Wyszukiwanie brudu i tylko jego czyszczenie — jest negatywnym sposobem”.7
Przeciwstawne sily
Są jeszcze inne trudności. Wibracje, które przychodzą od ludzi lub z uniwersalnego witalu nie są jedynymi, które nękają poszukiwacza (prawdę mówiąc — rozróżnienie ich jest ledwo możliwe, gdyż jednostka jest tylko „naziemną stacją”8 dla uniwersalnego witalu, uniwersalnego umysłu, z wibracjami przewijającymi się nieskończenie od jednego do drugiego osobnika). Istnieje jednak inny typ wibracji, zauważalny z uwagi na swą gwałtowność i nagłość, kiedy to poszukiwacz czuje dosłownie te spadające na niego z wściekłością wibracje; w sekundach staje się on „innym człowiekiem”, kompletnie zapominając o celu swego istnienia, jego wysiłkach, dążeniach — jak gdyby wszystko nagle straciło swe znaczenie, wypłukane z niego i rozproszone. To jest to, co Sri Aurobindo i Matka nazywają „przeciwstawnymi mocami” (siłami). Są to wysoce świadome siły, których jedynym celem, widocznie, bywa zniechęcenie poszukiwacza i zawrócenie go z drogi, którą sobie wybrał. Pierwsza oznaka ich obecności jest łatwo zauważalna: radość zostaje przysłonięta chmurami, świadomość jest zamglona, wszystko zostaje przyodziane atmosferą tragedii. Cierpienie jest pewną oznaką obecności wroga. Tragedia jest ulubionym chwytem tych sił; to w ten sposób mogą one stwarzać wielkie zamieszanie, ponieważ zgrane są z bardzo starym towarzyszem w nas samych, który nie może się powstrzymać od kochania tragedii, nawet jeśli jednocześnie błaga nas o uwolnienie. Ogólnie biorąc — siły te najpierw próbują zmusić nas do nagłych, drastycznych i nieodwołalnych decyzji, aby odciągnąć nas tak daleko, jak to możliwe, od naszej drogi; jest to naciskająca, zmuszająca wibracja, która żąda natychmiastowego podporządkowania się jej; albo też, z zauważalną umiejętnością — rozbierze na kawałki cały nasz nowy system, aby nam udowodnić, że mylimy się i że nasze wysiłki nie prowadzą do celu; częściej jednak — przynosi ona stan depresji, współgrając z innym dobrze znanym towarzyszem w nas, którego Sri Aurobindo nazywa „człowiekiem smutków”: „Jest to facet… okrywający się siedmiokrotnym płaszczem tragedii i posępności, i nie czułby swej obecności za usprawiedliwioną, gdyby nie mógł być kolosalnie nieszczęśliwym…”9 Wszystkie te zakłócające wibracje, które nazywamy „naszymi” smutkami lub „naszymi” kłopotami — mają natychmiastowy rezultat w osłabieniu lub nawet dezintegracji naszego ochronnego „śnieżnego pola”; tak więc drzwi dla przeciwstawnych sił stoją szeroko otwarte. Mają one tysiąc i jeden sposobów atakowania nas, bo jest to rzeczywiście atak — im bardziej jesteśmy zdeterminowani, tym bardziej stają się natrętne. Może się to wydać przesadą, ale tylko ten, kto nigdy nie próbował uczynić postępu, może w to wątpić. Tak długo, jak idziemy zgodnie ze stadem — życie jest względnie łatwe, ze swymi wzlotami i upadkami, nie za wiele jednych i nie za wiele drugich. Gdy tylko zapragniemy wyrwać się z utartej koleiny — tysiące mocy podnosi się natychmiast, nagle bardzo zainteresowanych tym, abyśmy zachowywali się „tak, jak wszyscy”; odkrywamy wtedy, jak dobrze zorganizowane jest nasze więzienie. Odkryjemy również, że możemy upaść tylko tak głęboko, jak wysoko byliśmy się w stanie wspinać, że nasze upadki są w dokładnych proporcjach do naszych możliwości wznoszenia się i wtedy wiele łusek spadnie z naszych oczu. Jeżeli jesteśmy choć trochę uczciwi sami ze sobą — widzimy, że jesteśmy zdolni do wszystkiego i jak mówi Sri Aurobindo: „nasze tzw. cnoty są pretensjonalnymi nieczystościami”10. Tylko ci, którzy nigdy nie wychodzą poza fasadową osobowość — mogą rościć jakiekolwiek złudzenia co do siebie samych.
Tym przeciwstawnym siłom nadawane były różne diaboliczne i „negatywne” nazwy w ciągu całej duchowej historii świata, jak gdyby ich jedynym celem było potępienie poszukiwacza i utrudnianie porządnym ludziom życia. Rzeczywistość wygląda jednak trochę inaczej, bo gdzież w końcu jest ten Diabeł, jeśli nie w Bogu? Jeżeli nie jest on w Bogu, to nic w tym Bogu więcej nie ma; świat jest już wystarczająco zły (i kilka innych światów też), tak że niewiele pozostaje, co byłoby czyste — może za wyjątkiem bezwymiarowego i bezcieniowego punktu matematycznego. Jak wykazuje doświadczenie, rzeczywiście owe zakłócające siły mają swe miejsce we wszechświecie; zakłócają one tylko w skali naszej maleńkiej czasowej świadomości. Co więcej, mają specyficzny cel. Po pierwsze — zawsze łapią nas nieprzygotowanych i bezbronnych; gdybyśmy byli zwarci i skoncentrowani, nie mogłyby wstrząsnąć nami nawet przez sekundę. Dodatkowo, jeżeli popatrzymy głębiej w siebie, zamiast jęczeć i obwiniać diabła lub zło tego świata — jasno byśmy zobaczyli, że każdy z tych ataków obnażył jedną z naszych cnotliwych pretensji, albo — jak mówi Matka — „ściągnął te małe szmatki, którymi przykrywamy rzeczy, pragnąc uniknąć ich widoku”. Te małe pokrywki , lub tez duze— nie tylko pokrywają nasze własne słabości; są wszędzie w tym świecie, ukrywając jego małe wady i wypaczenia, jak również jego wielkie samozadowolenie. Jeśli więc te interweniujące siły ściągną taką pokrywkę zbyt gwałtownie — to nie jest to tylko ich rzadka lub przekorna złośliwość, czynią to, aby otworzyć nasze oczy i zmusić nas do perfekcji, której inaczej opieralibyśmy się zaciekle; ponieważ — jak tylko uchwycimy ziarno prawdy czy podszept ideału — mamy tę nieszczęsną tendencję, aby je zamykać szczelnie pod kluczem w nieprzemakalnym i hermetycznym pudełku i nie ruszać stamtąd. Innymi słowy, zarówno dla jednostki, jak i dla świata te raczej niewdzięczne siły są instrumentami postępu. „Przez to, przez co czlowiek upada - rowniez sie wznosi” — mówi Kularnava Tantra w swej mądrości. Protestujemy przeciw jawnie bezużytecznej samowolnej „tragedii”, która uderza w nasze serca, czy w nasze ciało, winimy „Wroga”, ale…„Czy nie jest możliwe, że sama dusza, a nie zewnętrzny umysł, tylko właśnie ten Duch w nas zaakceptował i wybrał te rzeczy jako część swego rozwoju, aby przedostać się przez konieczne doświadczenie szybszą drogą, aby przedrzeć się szybciej na wskroś, durchhauen, ryzykując nawet wiele uszkodzeń dla zewnętrznego życia i ciała? Dla żyjącej duszy, dla Ducha w nas — czyż nie są te trudności, przeszkody, ataki jedynie środkami wzrostu, dodającymi siły, powiększającymi doświadczenie trenującemu ku duchowemu zwycięstwu?”11 Narzekamy na zło, ale gdyby go tu nie było, aby nas ścigać i przytłaczać — już dawno schwycilibyśmy wieczną Prawdę i zamienili ją w miły, uporządkowany, mały banał. Prawda się porusza, ma nogi — a książęta ciemności są tam, aby ją upewnić, nieco może brutalnie, że nie zaśnie w tym marszu. „Negacje Boga są tak samo pożyteczne, jak Jego afirmacje”12 — mówi Sri Aurobindo. „Adwersarz zniknie tylko wtedy, kiedy nie będzie już potrzebny światu — obserwuje Matka. — Jest niewątpliwie potrzebny, tak jak próba kwasowa dla złota, aby nas upewnić, czy jesteśmy prawdziwi”.
W końcu, może Bóg nie jest czystym matematycznym punktem zewnętrznym w stosunku do tego świata; może jest On tym światem i wszystkimi tymi wadami, które On wypracowuje i cierpi, aby stać się doskonałym i by pamiętać Siebie tutaj, na Ziemi.
Metoda działania z tymi przeciwstawnymi siłami jest taka sama, jak z innymi wibracjami: Cisza, wewnętrzna nieruchomość, która pozwoli przewalić się nad nami huraganom. Może się nam za pierwszym razem nie udać rozpuścić ich ataki, ale coraz bardziej będą one zachodzić na powierzchni naszego bytu; możemy być wstrząśnięci, przygnębieni, ale jednak w głębi będziemy czuć owego „Świadka” w nas, zupełnie tym nie dotkniętego, bo nigdy nie jest czymkolwiek dotykany. Upadniemy i podniesiemy się na nogi z powrotem, i za każdym razem będziemy silniejsi. Jedynym grzechem jest tu rozpacz. W praktyce — poszukiwacz w ramach integralnej jogi będzie o wiele bardziej narażony niż inni (Sri Aurobindo zwykł mawiać, że jego joga jest nieustanną walką13), ponieważ jej celem jest objęcie wszystkiego swą świadomością, bez odcinania czegokolwiek i ponieważ nie istnieje tylko jedno przejście do błogości „ponad” i tylko jeden strażnik skarbu do rozbrojenia, ale istnieje wiele przejść w prawo i w lewo, w dół i w górę, na każdym poziomie naszego bytu i więcej niż tylko jeden skarb do odkrycia.
Prawdziwy wital
Tak więc istnieje co coś w rodzaju bramy do przebycia, jeśli pragniemy odnaleźć prawdziwą siłę życiową poza zakłopotanym życiem fasadowego człowieka. Według tradycyjnych doktryn spirytualnych, takowe przejście angażuje wszelkie rodzaje umartwien i odrzucania świata (które, nawiasem mówiąc, służą głównie do podwyższenia opinii ascety o sobie samym), ale my szukamy czegoś zupełnie odmiennego — nie pragniemy porzucić życie, ale poszerzyć je, nie chcemy wymienić tlenu na wodór lub odwrotnie, ale studiować chemiczny skład świadomości i zobaczyć, w jakich warunkach odsłoni ona czystsze wody i płynniejsze funkcjonowanie. Joga jest „wyższą sztuką życia”14, powiedział Sri Aurobindo. „Nastawienie ascetyka, który powiada `niczego nie pragnę' i nastawienie światowego człowieka, który mówi `pragnę tej rzeczy', są takie same — zauważa Matka. — Pierwszy z nich może być tak samo przywiązany do swej wstrzemięźliwości, jak drugi do swego posiadania”. Faktycznie, to jak długo potrzebujemy w ogóle cokolwiek odrzucać — ciągle nie jesteśmy gotowi, ciągle jeszcze tkwimy aż po szyję w dualizmach. Prawie każdy może zrobić taką obserwację, bez jakiegokolwiek przygotowania. Spróbujmy tylko powiedzieć witalowi: „musisz poddać to i wyrzec się tamtego”, a natychmiast zobaczymy, że ogarnia go wręcz odwrotne pragnienie; a jeżeli nawet zgodzi się on czegoś wyrzec, możemy być pewni, że spodziewa się być za to opłacony stokroć więcej i — gdy już przy tym jesteśmy — zrobiłby on równie łatwo wielkie wyrzeczenie, jak i zupełnie małe, gdyż w każdym przypadku, czy to w sposób pozytywny czy negatywny, wital będzie tym, który będzie karmiony, a dla niego — obydwie strony są jednakowo pożywne. Jeśli zdejmiemy maskę z tej prostej prawdy — zrozumiemy całe funkcjonowanie witalu, od szczytu do dna, to znaczy jego totalną obojętność na nasz ludzki sentymentalizm, gdyż ból przemawia do niego tak samo, jak radość, post tak samo jak obfitość, nienawiść tak samo jak miłość, tortura tak samo jak ekstaza. Kwitnie w każdym z tych przypadków. Jest tak, ponieważ jest on Siłą, tą samą Siłą zarówno w bólu, jak i przyjemności. Jesteśmy więc otwarcie konfrontowani z absolutną ambiwalencją wszystkich uczuć, bez wyjątku, które składają się na subtelności naszej fasadowej osobowości. Każde z naszych uczuć jest odwrotnością innego, w każdym momencie może się ono zmienić w swoje przeciwieństwo: rozczarowany filantrop (albo raczej rozczarowany wital w filantropie) — staje się pesymistą, fantastyczny apostoł — ląduje na pustyni, uparty niedowiarek — staje się sekciarzem i cnotliwy człowiek — obrażany jest przez wszystkie rzeczy, których sam nie śmie czynić. Tutaj odkrywamy inny z rysów powierzchni witalu: jest on „niepoprawnym szarlatanem”15, bezwstydnym uosobieniem (nie jesteśmy nawet pewni, czy wręcz śmierć naszej rodzonej matki nie stanowi jego przyjemności). Za każdym razem, gdy krzyczymy w proteście lub w bólu (przy jakimkolwiek krzyku) — możemy usłyszeć małpę chichoczącą w nas nieprzyzwoicie. Wszyscy to wiemy, a jednak pozostajemy sentymentalni, jak zawsze. Dla uwieńczenia tego wszystkiego, wital celuje w produkowaniu zasłony dymnej na wszystko — i jest to prawdziwy dym, gdyż błędnie przyjmuje siłę swych odczuć za siłę prawdy i „zastępuje wyżyny — dymiącym szczytem wulkanu na dnie przepaści”16.
Następna obserwacja, która pojawia się w ślad za tą pierwszą, staje się już jasna i wyraźna — mianowicie ta o ostatecznej bezsilności witalu w kwestii pomocy innym lub nawet prostej komunikacji z innymi, za wyjątkiem spotkań pomiędzy „ego”. Nie istnieje ani jedna pojedyncza wibracja witalu przez nas transmitowana — lub raczej przejmowana przez nas — która nie mogłaby zmienić się natychmiast w swoje przeciwieństwo w innej osobie. Potrzebujemy tylko komuś dobrze życzyć, aby towarzyszące negatywne uczucie automatycznie się obudziło (jakby było schwytane w tym samym czasie, co i to drugie), albo też pojawi się towarzyszący temu opór lub przeciwna reakcja — ten proces wydaje się tak spontaniczny i nieunikniony, jak reakcja chemiczna. Bo naprawdę, wital nie jest po to, aby „pomóc” — jest zawsze po to, aby „wziąć” i to w każdy możliwy sposób. Wszystkie nasze uczucia są zabarwione tą pożądliwością. Nasze uczucie smutku z powodu zdrady przyjaciela, na przykład — jakikolwiek zresztą rodzaj smutku — jest pewnym znakiem zaangażowania się naszego ego; gdybyśmy bowiem prawdziwie kochali ludzi dla nich samych, a nie dla siebie — kochalibyśmy ich we wszystkich okolicznościach, nawet jako naszych przeciwników; we wszystkich przypadkach czulibyśmy radość z powodu ich istnienia. Nasze smutki i cierpienia są właściwie zawsze oznaką tej mieszanki, a więc są zawsze zwodnicze. Tylko radość jest prawdziwa. Ponieważ tylko owo „ja” wewnątrz nas, które obejmuje wszystkie egzystencje i wszystkie możliwe sprzeczności egzystencji jest prawdziwe. Cierpimy, ponieważ wyrzucamy pewne rzeczy na zewnątrz siebie. Kiedy wszystko jest wewnątrz — wszystko jest radością, gdyż nie ma już nigdzie żadnej luki.
„Ale co na temat Serca (pisanego z wielkiej litery)?” — możemy z protestem zapytać. Cóż, nie jest-że to serce faktycznie najbardziej pomieszanym miejscem ze wszystkich? Łatwo się również męczy. I tu następuje trzecia obserwacja: nasza zdolność do radości jest niewielka i nasza zdolność do cierpienia jest też niewielka; wkrótce stajemy się obojętni na najgorsze przypadłości — jakież to wody zapomnienia nie przepłynęły po naszych największych smutkach? Możemy zawrzeć w sobie bardzo niewiele z wielkiej Siły Życia, gdyż „nie możemy wytrzymać jej natężenia” — powiada Matka. Wystarczy o jeden oddech za wiele i już krzyczymy z radości lub bólu, płaczemy, tańczymy, mdlejemy. Ponieważ jest to zawsze ta sama, dwubiegunowa Siła, która płynie i wkrótce się przepełnia. Sama Siła Życia nie cierpi, nie ma kłopotów i nie podnieca się, dobra czy zła — ona tylko jest, tylko płynie, wszystko obejmująca i pogodna. Wszelkie sprzeczne oznaki, które w nas przyjmuje, są szczątkami naszej ewolucyjnej przeszłości, kiedy to byliśmy mali, bardzo mali i oddzieleni od siebie i musieliśmy się zabezpieczać od tej żyjącej olbrzymki, zbyt intensywnej jak na nasz rozmiar. Musieliśmy rozróżniać pomiędzy „użytecznymi” i „szkodliwymi” wibracjami, dając tym pierwszym pozytywny współczynnik przyjemności, sympatii lub dobra, a tym drugim — negatywny współczynnik cierpienia, odrazy, zła; ale cierpienie jest jedynie zbyt wielką intensywnością tej samej Siły, a przyjemność zbyt intensywna — zamienia się w jej bolesne przeciwieństwo. „To wszystko są konsekwencje naszych zmysłów” — mówi Sri Aurobindo.A Matka dodaje: „To tylko niewielkie przesunięcie igły kompasu świadomości. Dla kosmicznej świadomości w jej stanie kompletnej wiedzy i kompletnego doświadczenia, wszystkie sygnały docierają jako Radość — Ananda”. To tylko zawężenie i niedostatek świadomości, który powoduje nasze wszystkie kłopoty, czy to moralne, czy fizyczne, który powoduje naszą bezsilność i stałą tragikomedię naszej egzystencji. Rozwiązaniem jednak nie jest umartwienie witalu, jak każą nam czynić moraliści, ale jego powiększenie. Nie odrzucenie — ale akceptowanie więcej i coraz to więcej, aby poszerzyć naszą świadomość. Taki jest bowiem cały sens ewolucji. Zasadniczo — jedyną rzeczą, którą należy odrzucić, jest nasza ignorancja i ciasnota. Kiedy tak kurczowo lgniemy do naszej małej fasadowej osobowości, do jej przesady, lepkiego sentymentalizmu I świętoszkowatych smutków — nie jesteśmy prawdziwie „ludzcy”, jesteśmy tylko spóźnialskimi z Ery Kamienia Łupanego, kiedy tak „bronimy naszych praw do smutków i cierpienia”19.
Poszukiwacz nie jest już ogłupiany przez wątpliwą grę zachodzącą na powierzchni jego witalu, ale jeszcze przez długi czas utrzyma się w nim nawyk odpowiadania na tysiące małych biologicznych i emocjonalnych wibracji krążących wokół niego. Przejście zabiera trochę czasu, jak np. przejście od huczącego umysłu do mentalnej ciszy i często towarzyszą mu okresy intensywnego zmęczenia, ponieważ organizm traci swój nawyk odnawiania energii ze wspólnego, sztucznego źródła (które wkrótce wydaje się niestrawne i ciężkie, gdy raz się już spróbuje innego typu energii), ale ciągle jeszcze nie posiada możliwości aby być na stałe podłączonym do prawdziwego źródła — stąd występują „przerwy w dostawie” energii. Lecz tutaj poszukiwacz jest wspomagany przez schodzącą Siłę, która potężnie przyczynia się do ustabilizowania w nim nowego rytmu. Zauważa nawet, ciągle zdziwiony, że jeśli uczyni jeden mały krok naprzód, to owa Pomoc z góry zrobi ich dziesięć w jego kierunku — jak gdyby był on oczekiwany. Jakkolwiek, błędem byłoby sądzić, że praca jest jedynie negatywna; wital, oczywiście, lubi udawać, że czyni wielkie wysiłki w walce z samym sobą, co jest jego bardzo sprytnym sposobem zabezpieczania się na wszystkich frontach. W praktyce poszukiwacz nie podlega więc surowym czy negatywnym zasadom, idzie za pozytywną potrzebą swej istoty. W zasadzie — rozwija się on faktycznie, a zatem wczorajsze normy lub przedwczorajsze przyjemności wydają się dla niego tak niedostateczne jak dziecięca pożywka; nie jest on już zadowolony z tego wszystkiego, ma lepsze rzeczy do roboty, lepsze rzeczy do przeżycia. Oto, dlaczego jest tak trudno objaśnić tę drogę komuś, kto jej nigdy nie próbował, bo zobaczy on jedynie swój bieżący punkt widzenia, a raczej — utratę tegoż punktu. A jednak, gdybyśmy tylko wiedzieli, jakim krokiem naprzód jest utrata każdego punktu widzenia, jak życie się zmienia, kiedy przechodzi się od stadium zamkniętych prawd do stadium prawd otwartych - do prawdy, jak samo życie, zbyt wielkiej, aby można ją zamknąć w ograniczonych „punktach widzenia”, ponieważ obejmuje ona je wszystkie i docenia użyteczność każdej rzeczy na każdym etapie nieskończonego rozwoju; prawdy wystarczająco wielkiej, aby zaprzeć się samej siebie i przechodzić nieskończenie w coraz to wyższą prawdę.
Poza tym dziecięcym, niespokojnym, łatwo wyczerpywalnym witalem — znajdujemy inny wital: spokojny i potężny, czyli to, co Sri Aurobindo nazywa „prawdziwym witalem” — wital, który zawiera samą esencję Siły Życiowej, oczyszczonej już ze swych sentymentalnych i bolesnych produktów ubocznych. Wchodzimy w stan spokojnej, spontanicznej koncentracji, jak w głębinę morską pod poruszającymi się stale falami. Ten podstawowy bezruch nie jest znieczuleniem nerwów, podobnie jak mentalna cisza nie jest znieczuleniem mózgu: jest tylko bazą wyjściową działania. Jest to skoncentrowana potęga zdolna do zapoczątkowania każdej akcji, wytrzymania każdego szoku, nawet najdłuższego i najbardziej gwałtownego, bez utraty swej pozycji. W zależności od stopnia naszego rozwoju, wszelkie rodzaje nowych zdolności mogą się wynurzyć z witalnego bezruchu, ale przede wszystkim — odczuwamy prawie niewyczerpalną energię; każde zmęczenie bywa oznaką, że wpadamy z powrotem w powierzchniowe zamieszanie. Zdolności do pracy, a nawet do fizycznego wysiłku, stają się dziesięciokrotnie wyższe. Żywność i sen nie są już jedynymi i wyłącznie angażującymi źródłami odnawiania energii. (Sama natura snu, jak zobaczymy, też się zmienia i żywność może być ograniczona do higienicznego minimum, nie powodując owego uczucia rozdęcia i chorób, które zwykle pociąga za sobą). Inne potęgi, często uważane za „cudowne” — mogą się również pojawić, ale są one „cudami przy użyciu metody”; nie będziemy ich tutaj próbować rozważać — muszą one być doświadczone. Powiedzmy wprost, że jeśli ktoś staje się zdolny do kontrolowania pewnej witalnej wibracji w sobie — jest również zdolny do automatycznego kontrolowania tej samej wibracji, gdziekolwiek w tym świecie się z nią styka. W tej ciszy witalu również inna charakterystyczna cecha kształtuje się na stałe: zupełna nieobecność cierpienia i odczuwanie stałej radości. Kiedy zwyczajna osoba otrzymuje cios, fizyczny czy też moralny, jej natychmiastową reakcją jest przygięcie się wpół, skurczenie się, zaczyna w środku wrzeć i tym samym zwiększa ból dziesięciokrotnie. Wręcz przeciwnie, poszukiwacz, który opanował ten wewnętrzny bezruch — odkryje, że właśnie ten bezruch jakoś rozpuszcza wszelkie szoki, ponieważ jest on szeroki, jako że nie jest on już małą, skurczoną w sobie istotą, ale świadomością wykraczającą daleko poza limity własnego ciała. Uspokojony wital, podobnie jak uspokojony umysł — uniwersalizuje siebie spontanicznie. „W doświadczeniu jogi — świadomość poszerza się w każdym kierunku naokoło, pod, nad, w każdym kierunku, rozciągając się w nieskończoność. Kiedy świadomość jogina zostaje wyzwolona — nie jest już ona w ciele, ale w owych nieskończonych wyżynach, głębinach i szerokościach, w których on zawsze żyje. Jej podstawą jest nieskończona próżnia lub cisza, ale w niej wszystko może się zamanifestować — Spokój, Wolność, Potęga, Światło, Wiedza, Ananda”.20 Najmniejszy ból jakiegokolwiek rodzaju — jest natychmiastową oznaką kontrakcji w istocie i utraty świadomości.
Bardzo ważny końcowy wniosek wynika z tego poszerzenia bytu, który uczy nas doceniać absolutną konieczność witalnego bezruchu, nie tylko w celu czystości komunikacji, wydajności w działaniu lub radości w życiu, ale też po prostu — dla naszego własnego bezpieczeństwa. Tak długo, jak żyjemy w naszej małej fasadowej osobowości — wibracje są małe, ciosy są małe, radości są małe,. Jesteśmy chronieni przez naszą własną małość. Ale kiedy wynurzamy się w uniwersalnym Witalu, znajdujemy te same wibracje, albo raczej siły, lecz już w gigantycznej, uniwersalnej skali: są to te same siły, które poruszają świat tak, jak poruszają nas samych. Jeśli nie osiągniemy doskonałej równowagi lub wewnętrznego bezruchu, bywamy przez nie zmieceni. Ta prawda odnosi się nie tylko do uniwersalnego Witalu, ale do wszystkich płaszczyzn świadomości. Rzeczywiście można, a raczej musi się (w końcu — integralny poszukiwacz musi) zdać sobie sprawę z kosmicznej świadomości na wszystkich poziomach: w Superświadomości, umyśle, witalu i nawet w ciele. Wznosząc się w Superświadomość — poszukiwacz zobaczy, że intensywności Ducha mogą także być przytłaczające (jest to ta sama boska Siła, ta sama Świadomość-Siła — „nad” czy „pod”, w Materii czy w Życiu, w Umyśle lub wyżej, tyle tylko, że im niżej się ona znajduje, tym bardziej jest ona przyćmiona i zniekształcona, tym bardziej rozszczepiona poprzez warstwy, przez które musi przechodzić). Jeśli poszukiwacz, wyłaniający się właśnie ze swej ociężałej gęstości, próbuje wznieść się za szybko, aby przeskoczyć niektóre stopnie, bez ustabilizowania najpierw czystych i mocnych podstaw — może on również eksplodować jak bojler. Zatem witalna przejrzystość nie jest kwestią moralności, ale raczej wymogiem technicznym czy nawet organicznym, moglibyśmy powiedzieć. Faktycznie zaś, wielka Opieka istnieje tam zawsze, aby powstrzymać nas od przedwczesnych doświadczeń; może jesteśmy tylko ciaśni i mali jedynie tak długo, jak musimy takimi być.
Ostatecznie, kiedy wypracowaliśmy już witalny bezruch, odkryjemy, że możemy zaczynać pomagać innym z niejaką efektywnością. Bo pomaganie innym nie ma nic wspólnego z uczuciami lub dobroczynnością; jest to zawsze kwestia potęgi, kwestia wizji, kwestia radości. W tym spokoju posiadamy nie tylko zaraźliwą radość, ale i wizję, która rozpędza cienie. Spontanicznie spostrzegamy wszystkie wibracje i rozróżniamy czym one są, co pozwala nam manipulować nimi, uspokajać je, unikać ich a nawet je zmieniać. „Spokój — powiada Matka — nie jest tylko przeciwstawieniem wysiłku — aktywny, zaraźliwy spokój, który przyćmiewa i uspokaja, prostuje i porządkuje rzeczy ustawiając je na swoim miejscu”.
Damy tu przykład tego „zaraźliwego spokoju”, choć należy on do późniejszego stadium w życiu Sri Aurobindo: Było to w Pondicherry, wiele lat temu, w sezonie, kiedy to tropikalne deszcze i czasami cyklony spadały nagle, przynosząc zniszczenie. Drzwi i okna musiały być barykadowane grubymi bambusowymi prętami. Tej nocy cyklon wybuchł w strumieniach deszczu i Matka pospieszyła do pokoju Sri Aurobindo, aby mu pomóc zamknąć okna. Siedział on przy swoim stole pisząc (wtedy Sri Aurobindo spędzał 12 godzin dziennie pisząc od szóstej wieczorem do szóstej rano, potem osiem godzin spacerował „dla celów jogi”); okna były szeroko otwarte, ale nawet jedna kropla deszczu nie wpadła do wnętrza pokoju. „Spokój, który tam panował — przypomina Matka — był tak solidny, tak zwarty, że cyklon nie był w stanie wejść”.
ROZDZIAŁ 7 : CENTRUM PSYCHICZNE
Nie jesteśmy umysłem, gdyż wszystkie nasze myśli pochodzą z Umysłu szerszego niż nasz, uniwersalnego Umysłu; nie jesteśmy witalem lub naszymi uczuciami i akcjami, gdyż wszystkie te impulsy pochodzą z Witalu większego niż nasz — uniwersalnego Witalu; i nie jesteśmy również tym ciałem, bo jego części są zrobione z Materii, która podlega prawom większym niż nasze — prawom uniwersalnym. Jaki zatem jest element w nas, który nie jest naszym społecznym otoczeniem, nie jest naszą rodziną, tradycją, małżeństwem czy pracą, który nie jest grą uniwersalnej Natury lub okoliczności w nas, a pomimo to daje owo poczucie „Ja” nawet wtedy, kiedy już wszystko inne upadnie? Prawdę mówiąc, to jest właśnie rzeczywiste „Ja”, gdy już wszystkie powyższe otoczki upadły, ponieważ jest to godzina naszej prawdy.
W trakcie naszych poszukiwań obserwowaliśmy różne centra i poziomy świadomości i widzieliśmy, że Świadomość-Siła była żywa poza tymi centrami, wiążąc nasze różne stany istnienia (pierwszy rezultat ciszy mentalnej i uspokojenia witalu był właśnie po to, aby odseparować tę siłę świadomości od umysłowych i witalnych aktywności, w których bywa ona zwykle złapana) i czuliśmy, że ten prąd siły czy świadomość — jest esencjalną rzeczywistością naszej istoty, poza naszymi różnymi stanami. Ale ta siła-świadomość musi być świadoma „kogoś”. Kto lub co jest w nas świadomym? Gdzie jest centrum, gdzie jest ów mistrz? Czy jesteśmy tylko marionetkami jakiegoś uniwersalnego Bytu, który jest naszym prawdziwym centrum, gdyż wszystkie mentalne, witalne i fizyczne aktywności są w efekcie również uniwersalne? Prawda jest podwójnie złożona, ale w żadnym wypadku nie jesteśmy marionetkami, chyba że upieramy się brać tę fasadową istotę za nas samych, gdyż to ona jest rzeczywistą marionetką. My rzeczywiście posiadamy indywidualne centrum, które Sri Aurobindo nazywa istotą psychiczną oraz kosmiczne centrum albo „centralną istotę”. Krok po kroku musimy odnajdywać i jedno i drugie, aby stać się mistrzami wszystkich naszych stanów. Na początku spróbujemy odnaleźć nasze indywidualne centrum, „istotę psychiczną”, którą inni zwą Duszą.
Jest to zarazem najprostsza i najtrudniejsza sprawa w świecie. Najprostsza, ponieważ dziecko ją rozumie, albo raczej — żyje ją, spontanicznie, jest ono Królem, jest na szczycie świata, żyje w swej psychicznej istocie.* Najtrudniejsza — ponieważ owa spontaniczność jest wkrótce pokryta przez wszelkie rodzaje idei i uczuć; zaczynamy mówić o „duszy”, czyli przestajemy cokolwiek o niej rozumieć. Cały ból dojrzewania jest po prostu opowieścią o powolnym uwięzieniu psychicznej istoty (mówimy o bólach dojrzewania, ale może są one tylko bólami duszenia się, a dojrzałość jest osiągana, kiedy duszenie się stało się stanem normalnym). Tak więc wszystkie trudności poszukiwacza są odwrotną opowieścią o powolnym rozplątywaniu się różnych mentalnych i witalnych mieszanin. Ale, jak wkrótce zobaczymy, nie jest to powracanie do momentu wyjściowego, ponieważ nigdy się nie cofamy, a następnie dlatego, że psychiczne dziecko, które znajduje się przy końcu tej podróży (koniec, który jest zawsze początkiem) — nie jest chwilowym kaprysem, ale świadomą królewskością. Gdyż jest ono istotą, rośnie; jest to cud wiecznego dzieciństwa w coraz to szerszym królestwie. Jest ono „wewnątrz nas jak dziecię, które ma się narodzić” — mówi Rig Veda (IX.83.3).
Psychiczne narodziny
Pierwszymi sygnałami psychicznego otwarcia są miłość i radość — radość, która może być niezwykle intensywna i potężna, ale bez żadnej egzaltacji i bez żadnego obiektu, tak spokojna i głęboka jak morze. Psychiczna radość nie potrzebuje niczego dla swego istnienia, ona jest; nawet w więzieniu nie może przestać być — nie jest to bowiem uczucie, ale stan; jak rzeka, która błyska falami gdziekolwiek się przewija: czy na mulistym podłożu, czy na skałach, równinach bądź w górach. Jest to miłość, która nie jest przeciwstawieniem nienawiści i która nie potrzebuje niczego, aby się karmić, ona po prostu jest. Pali się stałym płomieniem niezależnie od tego, co napotyka, we wszystkim co widzi i czego dotyka, ponieważ nie może powstrzymać się od kochania, gdyż taka już jest jej natura. Nic nie jest dla niej zbyt niskie lub zbyt wysokie, czyste lub nieczyste; ani jej płomień, ani jej radość nie mogą zostać przyćmione; inne oznaki wskazują na jej obecność; Jest lekka, nic nie jest dla niej za ciężkie, jak gdyby cały świat był jej polem zabawy; jest niezakłócona i nie dotknięta, jakby zawsze była poza wszelkimi tragediami, już uratowana ze wszystkich wypadków; jest jasnowidzem — wszystko widzi; jest tak spokojna, tak cicha, jak lekki powiew na głębinach bytu i tak szeroka, jak sam ocean. Bo jest ona wieczna. I całkowicie wolna; nic nie może jej ograniczyć: ani życie, ani ludzie, ani idee, doktryny, kraje — jest zawsze „poza”, a jednak zawsze nieodłącznie obecna w sercu wszystkiego, jak gdyby była tożsama ze wszystkim. Bo to jest Bóg wewnątrz nas.
Dla oka, które „widzi” — oto jak się przejawia istota psychiczna: „Kiedy się patrzy na kogoś, kto jest świadomy swej duszy i żyje w swojej duszy — mówi Matka — czuje się jakby schodziło się głęboko, coraz to głębiej w taką osobę, bardzo, bardzo głęboko wewnątrz. Generalnie, kiedy się spogląda w ludzkie oczy (bywają oczy, w które nie można wejść, są one jak zamknięte drzwi; ale niektóre oczy są otwarte i można wejść), cóż, bardzo blisko, na powierzchni napotykamy na coś wibrującego, coś co błyska i skrzy się i jeśli się nie wie — powie się: Ten człowiek ma żyjącą duszę — ale to jeszcze nie jest to, to jest jego wital. Aby odnaleźć duszę — musi się wycofać z powierzchni i wejść bardzo głęboko, daleko, daleko w dół, w bardzo głęboką studnię, która jest cicha i nieruchoma; i tam widzi się coś ciepłego, spokojnego o bogatej substancji, bardzo nieruchomego, pełnego i nadzwyczaj miękkiego — to jest dusza. I jeśli się w tym trwa i jest się świadomym siebie, to nadchodzi uczucie obfitości, czegoś tak pełnego, z tak niezrównaną głębią. Czuje się, że gdyby się tam weszło, to wiele tajemnic zostałoby objawionych; jest to jakby odbicie czegoś wiecznego, na cichej, spokojnej powierzchni wód. Czas przestaje wtedy istnieć. Ma się wrażenie bycia zawsze i wiecznego istnienia…”
Ale są to jedynie oznaki, zewnętrzne tłumaczenie czegoś, co istnieje samo w sobie i którego pragniemy sami doświadczyć. Jak się więc otwiera drzwi do tej psychicznej istoty? Bo jest ona dobrze ukryta. Najpierw — jest ukryta przez nasze idee i uczucia, które rabują ją i bezwstydnie naśladują; mamy w końcu tyle idei o tym, co jest wysokie, a co niskie, czyste czy nie, boskie lub nieboskie. Jesteśmy uwięzieni w tylu sentymentalnych stereotypach na temat tego, co jest godne kochania, a co nie jest — że ta biedna psychiczna istota nie ma zbyt wielu szans, aby się zamanifestować, gdyż miejsce jest już wypełnione całym śmietnikiem. W momencie, kiedy ukaże swoje oblicze — bywa natychmiast połykana przez wital, który używa jej do swych błyskotliwych wzlotów egzaltacji, swych własnych „boskich” i chaotycznych emocji, do swej posesywnej miłości, do swej wykalkulowanej szczodrości i kiczowatej estetyki. Bywa złapana w klatkę przez umysł, który używa jej do swych ekskluzywnych ideałów, swych nieomylnych schematów filantropijnych, swych ograniczonych moralności, jest przystosowywana przez kościoły, niezliczone kościoły, które ujmują ją w artykuły wiary i dogmaty. Gdzież jest ta istota psychiczna w tym wszystkim? Jest tam, mimo wszystko, boska, cierpliwa, dążąca do przebicia się przez każdą szczelinę i nawet używająca wszystkiego, czym ją karmimy lub na nią nakładamy — inaczej mówiąc: „używa środków, które ma”. I tu właśnie jest problem; bo kiedykolwiek wychodzi ze swego ukrycia, nawet na sekundę — rzuca taki blask na wszystko czego dotyka, że mamy tendencje mylenia jej świetlistej prawdy z okolicznościami objawienia. Ktoś, kto miał objawienie się swej psychicznej istoty w trakcie słuchania Beethovena powie: „Muzyka, tylko muzyka jest prawdziwa i boska na tej Ziemi”; inny zaś, który poczuł swoją duszę na środku niezmierzonego oceanu — zapoczątkuje religię otwartych mórz; inny będzie przysięgał tylko na swego proroka, swój kościół lub swoją ewangelię. Każdy skonstruuje swoją własną świątynię wokół okruchu tego doświadczenia. Lecz psychiczna istota jest wolna, cudownie wolna od wszystkiego! Nie potrzebuje nic, aby istnieć. Jest wcieloną Wolnością i używa każdego z naszych mniejszych czy większych kawałków muzycznych, naszych sublimowanych lub mniej sublimowanych „świętych pism” — aby po prostu wiercić w zbroi człowieka tak, by mogła ona wyjść na światło dzienne. Daje swoją siłę, miłość, radość, swoje światło i swą nieodpartą i otwartą Prawdę — wszystkim naszym ideom, uczuciom, doktrynom, ponieważ jest to jedyną szansą dawaną jej, aby mogła się wynurzyć, jedyny środek ekspresji jaki posiada. Ale wzajemnie — owe emocje, doktryny i idee czerpią z niej swoją pewność siebie; dostosowują ją i ubierają, wyciągają z tego elementy czystej Prawdy, ich nieomylne pewniki, ekskluzywną głębię, jednostronną uniwersalność i „sama potęga elementu prawdy zwiększa siłę elementu fałszu”.1 Ostatecznie — istota psychiczna bywa tak całkowicie połykana, tak doskonale wymieszana z całą resztą, że nie można już nic odróżnić ni oddzielić fałszu bez zniszczenia jednocześnie samej tkaniny prawdy. I świat się toczy dalej, zaśmiecony półprawdami, które są cięższe niż fałsz. Być może prawdziwa trudność nie leży w oswobodzaniu nas samych od zła, które i tak możemy dosyć łatwo rozpoznać, jeżeli jesteśmy odrobinę szczerzy, ale w oswobodzeniu nas od tego „dobra”, które jest tylko drugą stroną zła i które już na zawsze uzurpowało sobie cząstkę prawdy.
Jeśli pragniemy bezpośrednio doświadczyć tej psychicznej istoty w jej krystalicznej czystości tak cudownie świeżej, jak istnieje ona nieodparcie poza wszelkimi pułapkami, które na nią zastawiamy, poza wszelkimi ideami, uczuciami i deklaracjami o Niej, musimy stworzyć przejrzystość w nas samych. Beethoven, ocean, kościół — były tylko instrumentami dla osiągnięcia tej przejrzystości. Ponieważ sprowadza się to zawsze do tego samego: gdy tylko jesteśmy przezroczyści — Prawda, radość, wizja wynurzają się spontanicznie, bo to wszystko tam jest, bez najmniejszego wysiłku, ponieważ Prawda jest najbardziej naturalną rzeczą na świecie; cała ta reszta zagłusza wszystko — umysł i wital z ich pomieszanymi wibracjami i naukowymi złożonościami. Wszystkie duchowe dyscypliny, warte tej nazwy, wszystkie tapasya — muszą ostatecznie dążyć w kierunku tej zupełnie naturalnej esencji, wolne od jakiegokolwiek wysiłku, wysiłek bowiem jest jeszcze jednym źródłem zagłuszania, jeszcze jedną komplikacją. Tak więc poszukiwacz nie będzie zamierzał wchodzić na bagniste tereny moralnego umysłu, albo też podejmował niemożliwe zadanie oddzielenia dobrego od złego w dążeniu do uwolnienia psychicznego centrum, gdyż właściwie cel „dobra i zła” jest ściśle powiązany z ich wzajemną szkodliwością; ( Moj ukochany zdjął ze mnie okrycie grzechu i pozwoliłam mu odpaść, ciesząc się; potem chciał zdjąć moją szatę cnoty, ale bylam zawstydzona i zgorszona i mu nie pozwoliłam. Dopóki nie zerwał jej ze mnie siłą, nie widziałam, jak moja dusza była przede mną ukryta…2); on po prostu pozwoli się temu wszystkiemu ustalić i wyklarować w ciszy, bo cisza jest czysta sama w sobie i jest jak lustrzana woda. „Nie próbuj zmywać jedną po drugiej plam na twym płaszczu — mówi starożytna tradycja chaldejska — tylko zmień go na czysty”. To jest to, co Sri Aurobindo nazywał „zmianą świadomości”. W owej przejrzystości zobaczymy, jak stare wzorce nawyków są spokojnie rozprostowywane, odczujemy nową pozycję świadomości — nie pozycję intelektualną, ale właściwe w nas centrum grawitacji. Na poziomie serca, głębszym od witalnego centrum (które tylko przykrywa i imituje duszę), czujemy sferę koncentracji bardziej intensywną niż pozostałe, jakby się tam wszystkie inne centra zbiegły: to jest właśnie centrum psychiczne. Odczuliśmy już początki prądu siły-świadomości w nas, który zaczął nabierać swojego własnego życia, poruszając się w ciele i stając się narastająco intensywny w miarę, jak powoli uwalnia się ze swych mentalnych i witalnych aktywności, ale jednocześnie coś jak ogień jest rozniecane w samym centrum — Agni. Prawdziwe „Ja” w nas. Mówimy „Ja potrzebuję wiedzieć”, „Ja potrzebuję kochać”, ale kto, kto w nas tego rzeczywiście potrzebuje? Aby być pewnym — to nie jest owo małe ego zadowolone z siebie, nie ten powtarzalny umysłowy gość w swojej koleinie, nie ten łajdaczyna wital, który chce tylko łapać i łapać dla siebie. Ale poza nimi jest ten wieczny ogień: potrzebuje on tych rzeczy, ponieważ pamięta coś jeszcze. „Obecność” jest słowem używanym jako określnik, ale jest to bardziej podobne do wyrazistej nieobecności, do żyjącej w nas dziury, która pali i przeciska się bez przerwy ku górze, aż stanie się rzeczywistością, jedyną w świecie rzeczywistością, gdzie człowiek dziwi się, czy ludzie są naprawdę żywi czy tylko udają żywych. Jest to istota z ognia, jedyna prawdziwa istota w świecie, jedyna rzecz, która nas nie zawiedzie: „Świadoma istota w centrum nas, która rządzi przyszłością i przeszłością: jest ona jak ogień bez dymu… To ją musi cierpliwie odłączyć od naszego ciała” — mówią Upaniszady.* „Jest to dziecko zamknięte w tajemnej jaskini” — mówi Rig Veda (V.2.1). „Syn niebios zrodzony z ciała Ziemi” (III.25.1). „Ten, który się budzi w tych, co śpią” (Katha Upaniszady V.8).„On jest tam w środku domu” (Rig Veda I.70.2).„Jest on jak życie i oddech naszej egzystencji, jest jak nasze wieczne dziecię” (I.66.1). „Jest on świetlistym królem, ukrytym przed nami” (I.23.14).
Jest to Centrum, Mistrz, miejsce, gdzie wszystkie rzeczy łączą się razem:
„Świetlista przestrzeń, gdzie wszystko jest na zawsze znane”.3
Jeżeli odczuliśmy to Słońce wewnątrz, ten płomień, to żyjące życie — bo tyle jest przecież obumarłego życia — choćby tylko przez sekundę w naszej egzystencji, wtedy wszystko dla nas się zmienia; przed tą Pamięcią wszystko wydaje się mdłe i zamglone. Jest to ta Pamięć. Jeśli pozostaniemy wierni temu płonącemu Agni, będzie on rosnąć coraz bardziej w siłę, jak żyjący byt w naszym ciele, jak nieustanna potrzeba. Będziemy odczuwać w nas samych coś bardziej skoncentrowanego, zamkniętego, przejmującego, jak gdyby nie mogło ono wybuchnąć na zewnątrz. „Okropne uczucie, że coś ogranicza twój wzrok i ruchy, próbujesz rozwalać bramy tylko po to, aby stanąć pod ścianą. Więc napierasz na nią i napierasz, ale bez skutku” — mówi Matka. Potem — poprzez samą potrzebę, samą siłę woli, poprzez samą agonię w tym duszeniu się — pewnego dnia psychiczne napięcie osiąga swój punkt przełomowy i doznajemy tego doświadczenia: Ciśnienie stało się tak wielkie, intensywność problemu tak poważna, że coś tam przeważa w świadomości. Zamiast znajdować się na zewnątrz i próbując zaglądać do wnętrza, nagle jesteś w środku. I w tym momencie, gdy się tam znajdujesz — wszystko się drastycznie zmienia. Wszystko, co dotąd wydawało się prawdziwe, naturalne, normalne, rzeczywiste, dotykalne — nagle pojawia się jako absolutnie groteskowe, śmieszne, nierzeczywiste i absurdalne. Bowiem dotknęło się czegoś nadrzędnie prawdziwego i wiecznie pięknego; i tego nigdy się już nie straci. „O, Ogniu, kiedy zostajesz prawidłowo rozniecony przez nas, stajesz się nadrzędnym wzrostem i ekspansją naszej istoty, cała chwała i piękno są w twym pożądanym blasku i w twej doskonałej wizji. O, Bezmiarze, jesteś tą obfitością, która niesie nas do samego końca drogi; jesteś wielością bogactw rozrzucanych na wszystkie strony” (Rig Veda II.1.12). Prawdziwe życie otwiera się dla nas, jak gdybyśmy nigdy przedtem nie widzieli światła dziennego. „Umieść pryzmat na jednej stronie — mówi Matka — i światło jest białe. Obróć go i światło jest rozszczepione. Cóż, to jest to, co się zdarza: przywraca się białe światło. W normalnej świadomości wszystko jest rozszczepione i tylko przywraca się ją do białego”. Matka opisuje doświadczenie również w ten sposób: „Siedzisz przed zamkniętymi drzwiami dość długo — i to ciężkimi drzwiami z brązu — a jesteś tam, życząc sobie, aby otworzyły się one i pozwoliły ci przejść na drugą stronę. Taka jest twoja koncentracja i silna aspiracja, że zbierają się one w pojedynczy promień i zaczynają pchać, coraz to mocniej, silniej, z narastającą energią, aż nagle — drzwi się otwierają i droga jest wolna. I wchodzisz jakby wrzucono cię w światło”.
Wtedy człowiek się prawdziwie rodzi.
Psychiczny wzrost
Z wszystkich uczuć, których człowiek doświadcza kiedy otwierają się psychiczne drzwi wewnątrz — pierwszym i nieodpartym jest owo uczucie wiecznego trwania. Naprawdę wkraczamy w inny wymiar, w którym jasno widzimy, że jesteśmy tak starzy jak świat, a zarazem wiecznie młodzi, a to życie jest jednym doświadczeniem, jednym oczkiem w nieprzerwanym łańcuchu doświadczeń, które rozciągają się daleko w przeszłość i daleko w przyszłość. Wszystko nagle eksploduje do skali Ziemi. Czym to człowiek nie był? Jakich nie popełnił grzechów? Wszelkie wartości są odwrócone. Co nas jeszcze dziwi pomiędzy tymi wszystkimi odcieniami małości i wielkości; gdzie jest obcy, gdzie zdrajca, gdzie jest wróg? O, boskie zrozumienie, absolutne współczucie! I wszystko zaczyna migotać, jak gdybyśmy się przenieśli z mrocznej jaskini na znaczną wysokość; wszystko nareszcie ma sens, wszystko się z sobą łączy, jakby stara szarada zniknęła w blasku światła — śmierci już nie ma, jest tylko ignorancja umierania. Jak mogłaby istnieć śmierć dla tego, co jest świadome? „Czy żyję, czy umarłem — zawsze jestem”.4 „Stary i znoszony — odradzam się młodym i żyję znowu i znowu” - mówi Rig Veda (II.4.5). „To nie jest narodzone, ani też nie umiera — mówi Bhagavad Gita — ani też nie znaczy, że gdy się już było — nie będzie się ponownie”.
Jest to nienarodzone, starożytne, wieczne — nie umiera ze śmiercią ciała. Jak człowiek zrzuca z siebie znoszone stroje i przywdziewa nowe, tak wcielony byt zrzuca kolejne ciała i przyjmuje nowe. „Pewna jest śmierć tego, co było zrodzone i pewne są narodziny tego, co umarło”.*
To, co jest znane jako reinkarnacja, jest oczywiście elementarne dla nauk Sri Aurobindo; wszystkie starożytne mądrości mówiły o tym, od Dalekiego Wschodu do Egiptu i Neoplatonistów**, lecz Sri Aurobindo nadaje temu nowe znaczenie. Od momentu, kiedy to wynurzamy się spoza wąskiej, przejściowej wizji pojedynczego życia nagle uciętego śmiercią, są możliwe dwa nastawienia. Możemy zgodzić się z ekskluzywnymi spirytualistami, że wszystkie te życia są jedynie bolesnym i próżnym łańcuchem — z którego okowów lepiej się uwolnić tak szybko, jak to możliwe — aby spocząć w Bogu, Brahmanie lub w Nirwanie. Możemy też wierzyć za Sri Aurobindo — i jest to wiara zbudowana na doświadczeniu — że suma tych wszystkich żywotów reprezentuje wzrost świadomości, której kulminacją jest ziemskie spełnienie. Innymi słowy — istnieje ewolucja, ewolucja świadomości poza ewolucją gatunku i ta duchowa ewolucja musi dać rezultat w postaci indywidualnej i kolektywnej realizacji na Ziemi. Można zapytać, dlaczego ci tradycyjni spirytualiści, będący w końcu oświeconymi ludźmi, nie widzieli owej ziemskiej realizacji. Przede wszystkim, przeoczenie dotyczy tylko tych stosunkowo współczesnych spirytualistów; nie stosuje się do Ved (których sekret ponownie odkrył Sri Aurobindo) i może do innych, ciągle nie zrozumianych tradycji. Właściwe byłoby tu nadmienić, że duchowość naszej współczesnej ery jest znaczona zaciemnieniem świadomości proporcjonalnym do jego umysłowego rozwoju. Co więcej — spirytualiści nie byli nawet w stanie dojść do konkluzji, która byłaby innej natury niż ich przesłanki. Wychodząc z założenia, że ziemski świat jest iluzją, lub też przejściowym padołem podporządkowanym ciału i diabłu, mogli jedynie dojść tam, dokąd pozwoliły im dojść ich przesłanki; oczywiście było to na zewnątrz tego „padołu”, tego świata, w którym widzieli oni wyzwolenie i zbawienie. Zamiast cierpliwie przeszukiwać ludzkie potencjały: mentalne, fizyczne i psychiczne, aby mogły ich poszerzyć i uwolnić od sklerozy, to znaczy, przybliżyć boskości, jak to uczynili mędrcy Ved (może i nawet mędrcy innych starożytnych Tajemnic, nie mówiąc o Sri Aurobindo) — oni odrzucili wszystko i szukali przeskoku z czystego umysłu do czystego ducha.5 Naturalnie nie zobaczyli tego, czego nie chcieli zobaczyć. Materialiści również potraktowali wszystko pobieżnie w inny krańcowy sposób: zaczęli przeszukiwać maleńki ułamek fizycznej rzeczywistości i zaprzeczyli całej reszcie. Założyli, że jedynie Materia jest realna, a reszta jest halucynacją — mogli zatem skończyć tam, gdzie kończyły się ich przesłanki. Jeżeli zaczniemy jednak wprost, bez żadnych przesądów, uzbrojeni w otwartą Prawdę i całkowitą wiarę w integralne możliwości człowieka, jak to zrobił Sri Aurobindo, możemy osiągnąć na koniec integralną wiedzę, a zatem i integralne życie.
Reinkarnacja, widziana z tego punktu ewolucji świadomości, przestaje być daremnym, błędnym kołem — jak ją niektórzy widzą — albo też deliryjną fantazją malowaną przez jeszcze innych. Z typowo zachodnią jasnością Sri Aurobindo oczyszcza nas z tych „duchowych baśni”, jak je nazywa Matka, w których od końca Wieku Tajemnic tak wiele poważnej wiedzy uległo degeneracji; zaprasza więc nas raczej do eksperymentów z wyciszeniem umysłu raczej, niż z jasnowidztwem. Zasadą nie jest tu „wiara” w reinkarnację, ale doświadczenie jej, a przede wszystkim — zrozumienie warunków, w których takie doświadczenie jest możliwe do zrealizowania. To raczej praktyczny problem i dotyczy naszego całościowego rozwoju w czasie. Oczywiście nie jest to owa mała „fasadowa istota”, która podlega reinkarnacji, nawet jeśli rozczarowuje to tych, którzy skłonni są wyobrażać sobie np. pana Jonesa raz w saksońskiej tunice, to znów w welwetowych bryczesach i wreszcie w sportowych szortach, który poza tym byłby już bardzo monotonny. Prawdziwe znaczenie reinkarnacji jest zarówno głębsze, jak i o wiele szersze. W chwili śmierci cały ten „fasadowy byt” rozpada się, ulega dezintegracji. Cała ta masa mentalnych wibracji skupiona wokół nas ciągłym powtarzaniem i uformowana w mentalne ego, czy ciało mentalne — dezintegruje i powraca do Uniwersalnego Umysłu. Podobnie witalne wibracje, które składają się na nasze witalne ego lub witalne ciało — dezintegrują w Uniwersalnym Witalu, tak samo jak fizyczne ciało dezintegruje w swe naturalne składniki w Uniwersalnej Materii. Pozostaje tylko centrum psychiczne. Jak już wiemy — jest ono wieczne. Doświadczanie zatem reinkarnacji zależy od naszego doświadczenia Centrum, owego psychicznego Mistrza, który jest nośnikiem naszych pamięci z jednego życia do następnego oraz od stopnia naszego psychicznego rozwoju. Jeśli nasza psychika pozostanie przez całe życie zagrzebana pod pokładami umysłowych, witalnych i fizycznych aktywności, nie będzie miała żadnych pamięci do zabrania ze sobą w dalszą drogę. Będzie więc powracać na Ziemię dokładnie tylko po to, aby wynurzyć się na powierzchni naszego bytu i stać się otwarcie świadomą. Aby pamiętać, musimy najpierw przestać oczywiście mieć skłonności do amnezji. Tak więc — raczej trudno jest mówić o reinkarnacji poniżej pewnego szczebla rozwoju; bo cóż za pożytek jest z tego, że się wie, iż psychika reinkarnowała się, gdy nie jesteśmy tego świadomi? Stawanie się świadomym jest samą istotą ewolucji.
Życie po życiu, centrum psychiczne cicho rośnie, ukryte poza fasadową istotą poprzez tysiące percepcji naszego ciała, tysiące stymulacji naszych uczuć, niezliczone myśli, które się w nas mieszają. Rośnie gdy upadamy, rośnie gdy się wznosimy, poprzez cierpienia i radości, dobro i zło — to wszystko to jedynie jego anteny, za pomocą których czuje ono świat. Kiedy ten zewnętrzny aparat rozpuszcza się — ono zachowuje tylko esencję swoich doświadczeń, szeroki zakres tendencji, które stały się bardziej prominentne i składają się na pierwszy embrion „psychicznej osobowości” poza fasadową istotą.* Zabiera ono z sobą pewne konsekwencje z dopiero co przeżytego życia, gdyż każda z naszych akcji posiada dynamizm z tendencją do kontynuowania się (w Indiach zwane karma). Pewne „wyżłobienia” zostaną w następnym życiu przetłumaczone na jakieś szczególne talenty, wewnętrzne skłonności, nie wyjaśnione fobie, nieodparte atrakcje, dane problemy i czasami nawet — na szczególne okoliczności, które nieomalże mechanicznie się powtarzają, jakby popychały nas w ten sam problem do rozwiązania. Każde życie reprezentuje jeden typ doświadczenia (może myślimy, że mamy wiele doświadczeń, ale jest to zawsze jedno i to samo doświadczenie). Dzięki akumulacji wielu typów doświadczeń psychika osiąga powoli pewną indywidualność, narastająco świadomą i szeroką, jak gdyby rzeczywiście zaczynała istnieć tylko po przebyciu określonego pełnego zakresu ludzkich doświadczeń. Im bardziej ona rośnie, tym bardziej zindywidualizowana jest w nas ta siła świadomości i tym bardziej wzmaga się psychiczne napięcie — i pcha nas aż do dnia, kiedy nie potrzebuje swej fasadowej skorupy i wyłamuje się z niej na wolność. W tym punkcie psychika staje się bezpośrednio świadoma otaczającego świata, staje się mistrzem natury zamiast uśpionym więźniem; świadomość staje się mistrzem własnej siły zamiast grzęznąć w tej sile. Joga jest faktycznie tym punktem naszego rozwoju, kiedy wychodzimy z nie kończących się krzywizn naturalnej ewolucji do ewolucji kontrolowanej i świadomej siebie — jest to proces „skoncentrowanej ewolucji”.
Jak widzimy, istnieje wiele szczebli: od „zwyczajnego” człowieka, w którym psychika jest tylko drzemiącą możliwością, aż do istoty obudzonej. Jak moglibyśmy bez reinkarnacji wytłumaczyć uderzającą różnicę poziomów pomiędzy duszami, np. duszą sutenera, a Dantego, czy Franciszka z Asyżu — lub prościej: pomiędzy ekonomicznym Filistynem (jak ich zwie Sri Aurobindo), a człowiekiem, który szuka? Chyba że ktoś wierzy, iż rozwój duchowy jest kwestią edukacji, otoczenia czy dziedziczności, co, rzecz jasna, nie może wchodzić w grę, gdyż znaczyłoby to, że tylko płody szanowanych rodzin mają duszę, a 3/4 nieoświeconej ludzkości skazane jest na wieczne potępienie.
„Sama natura naszej ludzkości - mówi Sri Aurobindo - wskazuje na różniącą się od siebie przeszłość duszy, jak również na odpowiednią dla niej przyszłość”.6 Gdybyśmy, pomimo ewidencji, podtrzymywali z uporem, że człowiek ma tylko jedno życie do dyspozycji — wkrótce wpadniemy w absurd; „Platon i Hotentot — szczęśliwe dziecię świętych lub riszów* i urodzony wytrenowany kryminalista, pogrążony od początku do końca w najniższej, cuchnącej korupcji wielkiego współczesnego miasta — muszą na równi tworzyć, poprzez swe akcje lub wierzenia tego nierównego życia, całą ich wieczną przyszłość. To paradoks, który obraża zarówno duszę, jak i rozum, etyczne poczucie i duchową intuicję”.7 Lecz nawet pomiędzy rozbudzonymi już istotami istnieją ogromne różnice. Niektóre dusze, niektóre siły-świadomości dopiero się narodziły, podczas gdy inne mają już całkiem wyraźną indywidualność. Niektóre dusze są właśnie w środku ich pierwszego promiennego odkrywania się, ale niewiele wiedzą poza ich rozrastającą się radością, nie mają żadnych dokładniejszych pamięci swej przeszłości, nie są też świadome światów, które w sobie noszą, podczas gdy inne — rzadsze — wydają się dźwigać świadomość tak rozległą jak Ziemia. Można być świetlanym joginem lub świętym żyjącym w swojej duszy, a mieć prymitywny umysł, represjonowany wital, ignorowane lub traktowane jak zwierzę ciało i kompletnie nie zapisaną superświadomość. „Zbawienie” może być osiągnięte, ale — oczywiście — nie integralność i pełnia życia.
Po odkryciu więc psychiki musi następować to, co metaforycznie można by nazwać „psychiczną kolonizacją” lub bardziej trzeźwo: „psychiczną integracją”. Współczesna psychologia również używa słowa „integracja”, ale wokół czego owa „integracja” miałaby mieć miejsce? Integracja wymaga centrum. Czy proponują oni integrację wokół bałaganu umysłowego lub witalnego „ego”? Z równym powodzeniem mogliby próbować przycumować łódź do ogona węgorza. Gdy już uda nam się odkryć wewnętrzne psychiczne królestwo, cierpliwie i stopniowo musimy kolonizować i przyłączać te zewnętrzne królestwa do niego. Jeśli jesteśmy zainteresowani naszą realizacją tu, na Ziemi, to wszystkie nasze mentalne i witalne aktywności — jak zobaczymy, też i cała nasza fizyczna natura — muszą być zintegrowane wokół nowego centrum. Tylko w tych warunkach mają one szansę przeżycia; tylko te aktywności, które objęte są wpływem psychiki, będą uczestniczyć w psychicznej nieśmiertelności. Wszystko, co ma miejsce na zewnątrz psyche — w efekcie wydarza się poza nami i nie wykracza poza życie naszego ciała. Bywają całe życia, w których nikogo nie ma. Psyche potrzebuje brać udział w naszych zewnętrznych aktywnościach, aby być w stanie pamiętać zewnętrzne rzeczy; inaczej, jest ona po prostu jak ślepy król. Potem — i tylko potem — możemy zacząć mówić o reinkarnacji i pamięciach przeszłych żywotów, które niekoniecznie będą pamięciami jaskrawych lub chwalebnych czynów (iluż w końcu było Napoleonów, Cezarów, jeśli wierzyć popularnym pisarzom w temacie reinkarnacji!), ale pamięciami „momentów duszy”8, ponieważ dla psyche nie jest nic chwalebne lub nie, nic nie jest wysokie lub niskie, podbój Mount Everestu nie jest czymś ważniejszym od dziennego spaceru do metra — jeśli jest to czynione świadomie. Psyche jest samą chwałą.
Owe „momenty duszy” mogą zatrzymać piętno fizycznych okoliczności, które im towarzyszyły; możemy pamiętać miejsce akcji, scenografię, strój, który nosiliśmy w tym czasie, jakiś nieważny detal. Zostają one jako takie ostemplowane wiecznością przez sam fakt wydarzenia się w czasie, gdy nastąpiła ta wewnętrzna rewelacja. Wszyscy znaliśmy, nawet i w tym życiu, jakieś momenty czystej przezroczystości lub nagłego rozkwitu i dwadzieścia lub czterdzieści lat później znajdujemy te „zdjęcia pamięci” w stanie absolutnie nie naruszonym, włączając dokładny odcień nieba, mały kamień na drodze albo też absurdalną małą rutynę, która miała miejsce tego dnia — jak gdyby wszystko stało się wieczne. I nie jest to nawet „jak gdyby było rzeczywiste”, to jest wieczne. Są to jedyne momenty, które naprawdę żyliśmy — kiedy prawdziwe „Ja” wynurzyło się na powierzchni setek godzin nieistnienia. Również w tragicznych okolicznościach psyche może się wynurzać, gdy cały byt jest skupiony razem w piekącej intensywności i coś się w nas rozdziera. Czujemy wtedy rodzaj „obecności” gdzieś w naszym tle, która każe nam robić rzeczy, jakich normalnie byśmy nie czynili. I to jest także inna twarz psyche, nie tylko w swej radości i słodyczy, ale również w spokojnej sile, jak gdyby była zawsze poza wszelkimi możliwymi tragediami — niewzruszony mistrz. Również w tym przypadku detale sceny mogą być niezmazywalne. Ale to, co przechodzi do następnego życia — nie są to detale, ale raczej esencja sceny; uderzą w nas pewne wzorce okoliczności lub pewne sytuacje „bez wyjścia”, które mają odcień „deja vu” i wydają się być otoczone aurą fatalizmu. Bowiem to, co nie było przezwyciężone w przeszłości, powraca znowu, za każdym razem w nieco innej postaci, ale zasadniczo — zawsze takie samo, dopóki nie skonfrontujemy naszego starego węzła i nie rozwiążemy go raz na zawsze. Takie bowiem jest prawo wewnętrznego postępu.
Generalnie rzecz biorąc, pamięci o zaszłych fizycznych okolicznościach nie pozostają, ponieważ w końcu są one niezbyt ważne, chociaż nasza mała powierzchniowa świadomość nadawała im duże znaczenie. Istnieje nawet spontaniczny mechanizm, który wymazuje mnóstwo bezużytecznych przeszłych pamięci, tak samo jak pamięci z tego życia się zacierają. Jeśli popatrzymy za siebie bez zastanawiania się, pojedynczym spojrzeniem — ile tak rzeczywiście pozostaje z naszego obecnego życia? Szara masa z dwoma lub trzema nadzwyczajnymi wyobrażeniami; cała reszta jest rozmyta. W ten sam sposób dzieje się z duszą i jej przeszłymi życiami. Zachodzi tam ekstensywne przesortowanie. I przez długi czas zapomnienie to jest bardzo mądre, ponieważ — gdybyśmy mogli przypomnieć sobie przedwcześnie nasze poprzednie życia — bylibyśmy stale ścigani przez nasze przeszłe pamięci. Już w naszym obecnym życiu mamy aż za wiele bezużytecznych pamięci, które stają na drodze naszego postępu, gdyż zamknęły nas w tym samym wewnętrznym nastawieniu, sprzeczności, odmowie lub buncie, w tej samej ogólnej tendencji. Aby się rozwijać — musimy zapominać. Jeśli z naszą beznadziejnie dziecinną, zewnętrzną świadomością, zdarzyłoby się nam pamiętać, że raz np. byliśmy cnotliwym bankierem, podczas gdy obecnie znajdujemy się w skórze zawodowego karciarza, moglibyśmy być skonfudowani! Jesteśmy może zbyt jeszcze młodzi, aby zrozumieć, że nasza dusza potrzebowała doświadczyć odwrotności cnoty — albo raczej, że otworzyła teraz wrzód, który poprzednia cnota ukrywała. Ewolucja nie ma nic wspólnego ze stawaniem się świętym lub bardziej inteligentnym, ale ma na celu stawanie się bardziej świadomym. Zabiera wiele wieków, aby posiąść zdolność wytrzymania w sposób produktywny prawdy o przeszłych żywotach.
Wszystko więc zależy od stopnia naszego rozwoju i od stopnia, w jakim nasza psychiczna istota uczestniczyła w naszym zewnętrznym życiu; do takiego bowiem stopnia „skolonizowaliśmy” to, co zewnętrzne i tym więcej pamięci zabierzemy ze sobą. Na nieszczęście, w zupełności wystarcza nam najczęściej posiadanie tzw. wewnętrznego życia, a zewnętrzne żyjemy na stare sposoby, nie przywiązując do tego zbytniej uwagi. Jest to przeciwstawieniem integralnej jogi. Jednakże, jeżeli od samego początku wszystko obejmiemy naszym poszukiwaniem, wszystkie poziomy naszego bytu, całość życia zamiast odrzucać światowe aktywności na rzecz ekskluzywnych poszukiwań duszy — osiągniemy wtedy integralne i zintegrowane życie, w którym będziemy tym samym na zewnątrz, co i wewnątrz. Z drugiej strony, jeśli wyłączymy całość życia, aby przybyć do tzw. duchowego celu, jest później bardzo trudno powracać po swoich zatartych śladach, schodząc z naszych kruchych szczytów, aby poszerzać i uniwersalizować umysł, wyzwalać i uniwersalizować nasz wital, oczyścić podświadomość i ostatecznie pracować w fizycznym brudzie nad jego uświęceniem. Wtedy bowiem jesteśmy zbyt wygodni tam na górze, aby brudzić się w całym tym błocie i — prawdę mówiąc — nie jesteśmy w stanie tego już czynić. Faktycznie, to nie myślimy nawet o tym, bo jak moglibyśmy nawet rozważać tak ogromne przedsięwzięcie, jeżeli od początku uznaliśmy umysł, wital i ciało za rzeczy nietrwałe i naszym jedynym już celem jest tylko ucieczka od życia i osiągnięcie własnego zbawienia?
Psychiczna realizacja — albo też odkrycie duszy — nie jest więc końcem drogi dla poszukiwacza, jest tylko początkiem innej podróży już świadomie przebytej, zamiast w ignorancki sposób i zawsze bardziej świadomie, bo im bardziej rośnie psyche i uczestniczy w naszych ziemskich aktywnościach, tym bardziej czysta i precyzyjna staje się, od życia do życia, jej umysłowa, witalna i fizyczna pamięć. A wtedy zaczynamy naprawdę rozumieć, co znaczy nieśmiertelność i tym bardziej zgrane, samomotywowane i efektywne stają się jej narodziny. Jesteśmy wolni, jesteśmy na zawsze obudzeni. Śmierć przestaje już być straszną maską przypominającą nam, że nie znaleźliśmy siebie, lecz spokojną tranzycję z jednego sposobu doświadczania do innego. Raz na zawsze uchwyciliśmy nić świadomości; idziemy tu czy tam — jak przekracza się granicę pomiędzy dwoma krajami i powraca na starą ziemię — aż do dnia, kiedy to może, jak ogłosił Sri Aurobindo, dorośniemy wystarczająco nie tylko na tyle, aby zapewnić kontynuację dla naszej mentalnej i witalnej egzystencji, ale i nasycić wystarczającą świadomością nasze ciało, aby i ono mogło partycypować w psychicznej nieśmiertelności. Bo wszystko jest zawsze sprawą świadomości w odniesieniu do naszego mentalnego, witalnego i fizycznego życia tak samo, jak w odniesieniu do naszego snu, śmierci i naszej nieśmiertelności. Świadomość jest środkiem, świadomość jest kluczem, świadomość jest końcem.
ROZDZIAŁ 8 : NIEZALEŻNOŚĆ OD FIZYCZNEGO
Fizyczne centrum, które jest trzecim instrumentem Ducha w nas po umyśle i witalu, odgrywa znaczną rolę w jodze Sri Aurobindo, ponieważ bez niego żadne „boskie życie” nie jest na Ziemi możliwe. Będziemy obecnie omawiać tylko kilka podstawowych punktów doświadczenia; te same, które napotkał Sri Aurobindo w początkach swej jogi. Joga cielesna wymaga faktycznie daleko większego rozwoju świadomości niż ten, o którym dotychczas wspominaliśmy, ponieważ im bardziej zbliżamy się do Materii, tym większa potęga świadomości jest niezbędna, gdyż opór zwiększa się w miarę „schodzenia w dół”. Materia jest miejscem największych duchowych problemów, ale i także „miejscem Zwycięstwa”. Stąd joga ciała leży znacznie poza zasięgiem naszych witalnych czy umysłowych potęg. Wymaga ona supramentalnej jogi, którą będziemy później omawiać.
Niezależność od zmysłów
Materia jest miejscem, gdzie zaczyna się nasza ewolucja; to znaczy, gdzie zamknięta w materii świadomość powoli ewoluowała. Im bardziej więc świadomość wynurza się z materii, w tym większym stopniu odzyskuje ona swoją niezależność i w końcu osiąga niepodległość. Jest to pierwszy krok, ale nie ostatni, jak zobaczymy, choć jesteśmy prawie całkowicie podporządkowani potrzebom ciała w zakresie naszego przeżycia i organom w zakresie postrzegania świata. Jesteśmy bardzo dumni (i słusznie) ze swoich maszyn, ale kiedy nasza własna maszyna cierpi na niewielki ból głowy — wszystko się rozpada; a kiedy odmawia się nam naszych wynalazków: telegrafów, telefonów, telewizji etc. wyłącza nas to z życia, tak że prawie nie wiemy, co dzieje się za następnymi drzwiami czy za rogiem ulicy. Jesteśmy hipercywilizowanymi istotami, które nigdy fizycznie nie wyszły poza warunki człowieka jaskiniowego. Może więc maszyny nie są aż tak bardzo symbolem naszego mistrzostwa, jak raczej przerażającej impotencji? Obciąża to winą zarówno materialistów, za ich brak wiary w potęgę wewnętrznego Ducha, jak i spirytualistów, za ich brak wiary w rzeczywistość Materii. Ta impotencja jednak nie jest nieodwracalna, gdyż oparta jest głównie na naszych wierzeniach, że jesteśmy bezsilni. Niczym ten jegomość, który odziedziczywszy kule po przodkach, stracił wiarę w swe własne nogi. Sednem sprawy jest tutaj mieć własną świadomość — ma ona bowiem nie tylko nogi, ale setki oczu i ramion, a nawet i skrzydła.
Świadomość zanurzona w Materii, poprzez sam proces ewolucji wzrastała z przyzwyczajeniem uzależniania się od pewnych zewnętrznych organów i anten, dzięki którym mogła odbierać świat i ponieważ anteny objawiły się nam wcześniej od samego ich mistrza. Dziecinnie wywnioskowaliśmy, że anteny stworzyły mistrza i bez nich nie ma żadnego mistrza i żadnej percepcji świata. Jest to jednak złudzenie. Nasza zależność od zmysłów jest tylko nawykiem, prawdziwym nałogiem o tysiącletnich tradycjach, nie bardziej nie do uniknięcia niż wynalazek krzemiennego narzędzia człowieka z Chelle. „Jest możliwe dla umysłu — i byłoby to dla niego naturalne — gdyby pozwolił sobie wyperswadować wyzwolenie się od swej zgody na dominację materii, aby zaczął poznawać rzeczy wprost (samych w sobie), bez dodatku organów zmysłowych”.1 Możliwe jest widzenie i czucie poprzez kontynenty, jak gdyby odległości nie istniały, ponieważ odległość jest przeszkodą dla ciała i jego organów, ale nie dla świadomości, która może iść wszędzie, gdziekolwiek sobie zażyczy, w jednej sekundzie, pod warunkiem, że nauczy się takiej „rozciągliwości”. I rzeczywiście — istnieje inna, jaśniejsza przestrzeń, gdzie wszystko spotyka się w okamgnieniu. Może spodziewamy się tutaj dostać coś w rodzaju recepty na jasnowidzenie czy jedność, ale recepty są zbyt mechanicznymi środkami i — przecież! — z tego powodu je lubimy. Prawdą jest, że Hatha Joga może być efektywna jak wiele innych rodzajów ćwiczeń jogi — takich jak koncentracja na zapalonej świecy (tratak), wynajdywanie niezawodnych diet, ćwiczenia oddechowe i metodyczne zatrzymywanie i całkowity wydech powietrza (pranayama). Wszystko jest użyteczne; wszystko może się przydać. Ale wszystkie te ćwiczenia zabierają mnóstwo czasu i zasięg ich jest ograniczony. Co więcej — są one zawsze niepewne i czasami nawet niebezpieczne, gdy praktykowane są przez ludzi niewystarczająco przygotowanych lub „oczyszczonych”. Nie wystarcza bowiem pragnąć potęgi, ale też maszyna nie może się załamać w momencie, kiedy takową potęgę otrzyma; nie wystarcza „widzieć”, musimy być również gotowi zrozumieć to, co „widzimy”. W praktyce, nasza podróż byłaby dużo łatwiejsza gdybyśmy mogli pojąć, że to świadomość używa tych wszystkich metod i ćwiczeń i poprzez nie działa. Jeżeli więc wejdziemy wprost w świadomość, zaoszczędzimy sobie dużo czasu mając tę dodatkową korzyść, że świadomość nie zwodzi. Nawet gdyby wszystkie jej narzędzia sprowadzały się do kawałka świeżego drewna — świadomość zamieniłaby je w końcu na magiczną różdżkę, ale meritum sprawy nie tkwiłoby ani w tym kawałku drewna, ani w metodzie. Nawet gdyby została zamknięta w głębokiej studni — świadomość znalazłaby drogę wyjścia i taka jest faktycznie cała opowieść o ewolucji świadomości w Materii.
Dla integralnego poszukiwacza prace nad ciałem były następstwem prac nad umysłem i witalem. Dla wygody jedynie opisujemy poszczególne poziomy bytu jeden po drugim, ale rozwijają się one razem i każde zwycięstwo, każde odkrycie na jakimkolwiek poziomie posiada reperkusje na wszystkich pozostałych poziomach. Kiedy pracowaliśmy nad rozwojem mentalnej ciszy, zaobserwowaliśmy, że kilka umysłowych poziomów musiało być uspokojonych: „myślący umysł”, który składa się na nasz normalny proces rozumowania, „witalny umysł”, który osądza nasze pożądania, uczucia i impulsy. Istnieje jeszcze bardziej kłopotliwy „fizyczny umysł”, którego opanowanie jest esencjonalne dla fizycznego mistrzostwa, tak jak podbój myślącego i witalnego umysłu jest esencjonalny dla mentalnego i witalnego mistrzostwa. Wydawałoby się, że umysł jest kozłem ofiarnym integralnej jogi, gdyż wszędzie na niego poluje. Prawdą jest, że musimy dać mu kredyt za to, iż jest bardzo substancjalną pomocą na kursie naszej ewolucji i jest ciągle dla wielu niezastąpionym instrumentem, ale wszelkie pomoce, niezależnie jak wysoko rozwinięte czy „boskie”, stają się w końcu przeszkodami, ponieważ mają one pomóc nam uczynić ten jeden krok naprzód — a my mamy więcej niż jeden krok do zrobienia i więcej niż jedną prawdę do odkrycia. Jeżeli zaakceptujemy tę prostą propozycję poprzez nasz cały system wartości — włączając ten szczególny ideał, który w danym momencie pielęgnujemy — postęp nasz na drodze ewolucji będzie szybki. Ten „fizyczny umysł” jest najgłupszą ze wszystkich warstw mentalnych. Jest to pozostałość z okresu pierwszego pojawienia się w nas umysłu Materii. Jest to mikroskopijny, przerażony, ciasny i konserwatywny (bo to było jego ewolucyjnym celem) umysł, który każe nam czasami i po dziesięć razy sprawdzać, czy zamknęliśmy drzwi, kiedy doskonale wiemy, że je zamknęliśmy. Wpada w panikę na najdrobniejsze zadrapanie i spodziewa się najgorszych chorób, gdy cokolwiek nie wiedzie się ze zdrowiem. Jest niewzruszenie sceptyczny do wszystkiego co nowe i powoduje masę komplikacji, kiedy musi w najdrobniejszym stopniu zmienić swoje rutyny — on tylko powtarza się w nas w kółko, jak zrzędliwa baba. Wszyscy już nieraz zaznajomiliśmy się z nim w życiu i nawymyślaliśmy mu z powodu zakłopotania, w jakie nas często wprowadza, ale on ciągle jest tam w głębi nas, mrucząc ciągle do siebie; to tylko hałas naszego codziennego „mielenia” wstrzymuje nas od słuchania tego głosu. Gdy już raz myślący i witalny umysł zostaną uciszone — wtedy możemy odkryć istnienie tego trzeciego i zdać sobie w pełni sprawę z tego, jak lepka jest ta warstwa. Nie możemy nawet porozumiewać się z nim rozsądnie, jest za głupi na to. Musimy go jednak przebyć, bo tak samo jak myślący umysł blokuje rozszerzenie naszej mentalnej świadomości, a witalny umysł blokuje uniwersalizację naszej witalnej świadomości — tak fizyczny umysł stawia masywny mur ograniczając ekspansję naszej fizycznej świadomości, która jest podstawą naszego fizycznego mistrzostwa. Nie tylko to, ale zagłusza on wszelką komunikację i ściąga na nas same katastrofy. Faktem jest, że zawsze zapominamy, iż w momencie, gdy myślimy o kimś czy o czymś, jesteśmy natychmiast w komunikacji (najczęściej nieświadomie) z wszystkimi wibracjami, które formują tę osobę czy rzecz, jak również z wszelkimi konsekwencjami tych wibracji. A ponieważ fizyczny umysł zawsze wszystkiego się boi — styka nas natychmiast z wszystkimi najgorszymi możliwościami. On zawsze kontempluje to, co najgorsze. Ta jego obsesja nie ma zbyt wielkiej wagi w zwyczajnym życiu, ale aktywności fizycznego umysłu zostają zgubione i przytłumione w ogólnym tumulcie, gdzie zabezpiecza się nasz własny brak „czystego odbioru” jako taki, ale zaczynamy systematyczną pracę nad stworzeniem tej samej przejrzystości w nas i zwiększamy ów „odbiór” — zagłuszanie fizycznego umysłu może stać się całkiem poważną i nawet niebezpieczną przeszkodą.
Mentalna, witalna i fizyczna przezroczystość jest kluczem do podwójnej niezależności. Po pierwsze — niezależności od wrażeń zmysłowych, gdyż siła świadomości nie jest już dłużej rozproszona, ale skupiona w łatwym do manewrowania strumieniu, co pozwala jej na odlączenie kiedy zechce od danego punktu, od zimna, głodu, bólu etc. Po drugie, niezależność od organów zmysłowych; Ponieważ świadomość-siła jest obecnie uwolniona ze swej natychmiastowej absorpcji w naszych mentalnych, witalnych i fizycznych aktywnościach, może się więc rozciągać poza ramy ciała i kontaktować z rzeczami, istotami i odległymi wypadkami poprzez rodzaj projekcji wewnętrznej. Ogólnie rzecz biorąc — musimy być w stanie snu lub hipnozy, by móc widzieć na odległość, czy to w przestrzeni czy w czasie i być wolnym od otaczających wrażeń, ale te prymitywne i nieporęczne metody są całkowicie niepotrzebne, kiedy umysłowe zamieszanie jest wyciszone i kontrolujemy naszą świadomość. Świadomość jest jedynym organem.2 Jest ona tym, co czuje, widzi i słyszy. Sen i hipnoza są po prostu bardzo elementarnymi sposobami pozbywania się osłony powierzchniowego umysłu. I ma to sens; jeśli bowiem jesteśmy przepełnieni hałasem naszych pożądań i obaw, cóż jeszcze tak naprawdę możemy widzieć czy słyszeć za wyjątkiem niezliczonych odbitych wrażeń tych naszych obaw i pożądań? Tak właśnie, jak wyciszony umysł i wital stają się uniwersalne, tak samo oczyszczona warstwa fizyczna staje się uniwersalna w sposób spontaniczny. Jesteśmy naszymi własnymi więźniami; szerszy świat czeka tuż za drzwiami, jeśli tylko zgodzimy się rozsunąć zasłony naszych małych konstrukcji. Do tej zdolności ekspansji świadomości musimy naturalnie dodać zdolności koncentracji, tak że rozszerzona świadomość może spokojnie i cicho skupić się na pożądanym obiekcie i stać się tym obiektem. Ale koncentracja i ekspansja są spontanicznymi konsekwencjami wewnętrznej ciszy. W wewnętrznej ciszy świadomość widzi.
Niezależność od chorób
Gdy już jesteśmy uwolnieni od naszych napięć i szumów myślącego umysłu, od tyranii, niepokojów i nie kończących się oczekiwań i wymogów witalnego umysłu, od głupoty i obaw „fizycznego umysłu” — zaczynamy wtedy doceniać, czym jest ciało bez tych wyczerpujących obciążeń. Odkrywamy, że jest to cudowny instrument: uległy, wytrzymały i z nieograniczoną dobrą wolą. Jest to najgorzej rozumiany instrument ze wszystkich i najgorzej też traktowany. W nowo osiągniętej czystości naszej istoty obserwujemy najpierw, że ciało nigdy nie jest chore, bywa tylko zużyte; ale nawet to zużycie nie jest być może nie do uniknięcia, jak zobaczymy przy supramentalnej jodze. To nie ciało jest chore, to świadomość, która zawodzi. W miarę postępu w jodze widzimy jasno, że za każdym razem, kiedy jesteśmy chorzy, albo podlegamy zewnętrznym „wypadkom”, jest to zawsze rezultatem braku świadomości, niewłaściwego nastawienia lub psychologicznych zakłóceń. Te obserwacje są tym bardziej fascynujące, że w momencie, gdy wchodzimy na ścieżkę jogi, coś w nas zostaje zaalarmowane, stale wytykające błędy i nawet dotykalnie pokazujące nam rzeczywistą przyczynę wszystkiego, co nam się przydarza, jak gdyby „ktoś” przejmował nasze poszukiwania za nas w sposób zupełnie poważny pokazując wszystko w jasnym świetle. Im więcej obserwujemy, czasami ze zdumieniem, ową doskonałą korelację pomiędzy naszym wewnętrznym stanem i zewnętrznymi okolicznościami (chorobami np. lub „wypadkami”), tym jaśniej widzimy, że życie nie rozwija się od zewnątrz do wewnątrz nas, ale od wewnątrz na zewnątrz, kształtując owo „zewnętrzne” aż do najmniejszego, najbardziej trywialnych okoliczności; tak naprawdę — nic nie jest już „trywialne”, codzienne życie przejawia się jako sieć wypełniona znakami czekającymi na rozpoznanie. Wszystko jest powiązane, świat jest cudem. Dziecinne byłyby przypuszczenia, że duchowe życie oznacza zdolność do postrzegania wizji i zjaw oraz supernaturalnych fenomenów — to co „boskie” jest bliżej nas niż myślimy, a „cud” jest mniej pompatyczny i bardziej doniosły niż wszystkie te nasze prymitywne o nim wyobrażenia. Gdy raz dostrzeżemy tę niezauważalną nić, która wiąże wszystkie rzeczy razem, jesteśmy bliżej prawdziwego Cudu, niż gdybyśmy dotknęli niebiańskiej manny. Bo może cudem jest, że Boskie jest również naturalne. Ale my nie wiemy jak patrzeć.
Poszukiwacz zatem doświadcza teraz odwrotności prądu życia, z wewnątrz na zewnątrz (oczywiście, skoro psychiczny Mistrz wyszedł ze swego zamknięcia). Rozróżnia on codzienne oznaki i widzi, że jego wewnętrzne nastawienie ma potęgę wpływania na zewnętrzne okoliczności w jakikolwiek sposób, dobry czy zły. Kiedy jest w stanie harmonii i jego akcje potwierdzają głębszą Prawdę jego istoty, wydaje się, że nic nie jest w stanie mu się oprzeć, nawet to, co „niemożliwe” staje się możliwe, jak gdyby inne prawa zastąpiły prawa „naturalne” (właściwie jest to prawdziwa „natura” wynurzająca się z umysłowego i witalnego rozgardiaszu); poszukiwacz zaczyna wtedy zaznawać królewskiej wręcz wolności. Ale kiedy istnieje wewnętrzny nieporządek, czy to umysłowy czy witalny, odkrywa, że ten bałagan nieodparcie przyciąga negatywne zewnętrzne okoliczności, jak wypadek czy chorobę. Powód po temu jest prosty: jeśli jest w nas coś złego, to typ wibracji, które wysyłamy na zewnątrz, automatycznie napotyka i kontaktuje się z innymi wibracjami tego samego typu, na każdym z poziomów naszego bytu; jest więc tam wszędzie kompletny chaos, który wpływa też negatywnie na zewnętrzne okoliczności i wszystko psuje. Ten wewnętrzny stan nie tylko więc tworzy chaos, ale również osłabia otaczającą nas protekcyjną osłonę, wspomnianą wcześniej, co oznacza, że już nie jesteśmy zabezpieczeni przez pewne natężenie wibracji, jesteśmy szeroko otwarci, podatni na rany. Nic tak silnie nie działa, jak wibracje wewnętrznego nieporządku, aby dziurawić skutecznie naszą osłonę, albo i całkowicie ją rozpuścić; a wtedy wszystko może w nas wejść. Musimy również pamiętać, że negatywny wewnętrzny stan jest zaraźliwy: związki z pewnymi ludźmi zawsze mają tendencje przyciągania wypadków czy kłopotów. Po tym, jak już doznaliśmy takiego doświadczenia dziesięć razy, sto razy — a może to być wszystko, począwszy od pospolitego przeziębienia do upadku ze schodów lub poważnego wypadku, zależnie od naszego wewnętrznego stanu — ostatecznie zdajemy sobie sprawę, że ani nasza osoba, ani tzw. szansa nie miały z tym nic wspólnego. I podobnie — że leczenie nie zależy od żadnego lekarstwa, ale od przywrócenia właściwego nastawienia, wewnętrznego porządku; innymi słowy — leży ono w świadomości. Jeśli poszukiwacz jest świadomy, może żyć w centrum epidemii, pić cały brud Gangesu, jak mu się podoba, i nic go nie dotknie — bo co mogłoby dotknąć obudzonego Mistrza? Wyodrębniliśmy bakterie i wirusy, ale nie rozumiemy, że są one tylko zewnętrznymi przenośnikami; choroba nie jest wirusem, ale siłą poza nim, która używa wirusa. Jeśli jesteśmy „czyści”, wszystkie wirusy świata nie mogą nam zrobić nic złego, ponieważ nasza wewnętrzna siła jest silniejsza niż tamta siła, albo też, inaczej mówiąc: ponieważ wibracje naszej istoty mają zbyt wysokie natężenie i moc, aby niższe wibracje mogły w nie wtargnąć. Tylko podobne może wejść w podobne. Może i rak będzie uzdrawialną chorobą i zniknie tak, jak zniknęły średniowieczne choroby. Nie wymażemy sił choroby, która po prostu użyje czegoś jeszcze, innego środka, innego wirusa, gdy już raz jej obecny instrument zostanie unieszkodliwiony. Nasza medyczna wiedza dotknie tylko powierzchni rzeczy, ale nie ich źródła. Jedyną chorobą jest brak świadomości. W późniejszym stadium, kiedy wewnętrzna cisza jest już dobrze ustabilizowana i jesteśmy w stanie spostrzegać umysłowe i witalne wibracje na styku naszej osłony (protekcyjnego pola siłowego), będziemy w stanie podobnie czuć wibracje choroby i odpędzać je, zanim zdążą w nas wejść: „Jeśli możesz stać się świadomym w tej otaczającej cię istocie — napisał Sri Aurobindo do ucznia — wtedy możesz chwytać myśli, namiętności, sugestie lub siły choroby i zapobiec ich wejściu w ciebie”.3
Są też dwie inne kategorie chorób warte wspomnienia, które nie są bezpośrednio związane z jakimkolwiek błędem z naszej strony — takie, które powstają z podświadomego oporu (będziemy je omawiać później w ramach oczyszczania świadomości), te choroby można nazwać „chorobami jogi”. Są one rezultatem różnicy rozwoju pomiędzy wyższymi poziomami świadomości i naszą fizyczną świadomością. Mentalna lub witalna świadomość może się rozszerzać na przykład i otrzymać nowy rodzaj intensywności, podczas gdy nasza fizyczna świadomość ciągle pozostaje w tyle za nimi w starych częstotliwościach wibracji i nie może wytrzymać tej narastającej intensywności. Prowadzi to do zakłóceń, które mogą spowodować chorobę — nie poprzez intruzję zewnętrznego czynnika lub wirusa, ale załamanie normalnego związku pomiędzy wewnętrznymi częściami naszej istoty. Ten typ choroby może włączać alergie, koloidalne blokady w krwi oraz nerwowe i umysłowe zakłócenia. Jest to problem „odbiorczości” materii w stosunku do wyższych dziedzin świadomości, jeden z głównych problemów supramentalnej jogi. Jest to także jeden z powodów, dlaczego Sri Aurobindo i Matka tak bardzo naciskają na rozwój naszego fizycznego ciała, bo bez niego moglibyśmy być zdolni wejść w stan ekstazy i wzbić się prosto w Absolut, ale bylibyśmy też całkowicie niezdolni znieść na dół owe natężenia pełne Ducha do naszego „niższego królestwa” — mentalnego, witalnego i materialnego, aby wnieść w nie boskie życie.
Niezależność od ciała
Świadomość, gdy już raz odkryje niewyczerpywalny rezerwuar wielkiej Siły Życia, może stać się niezależna od organów zmysłowych, niezależna od chorób i w znacznym stopniu — również od żywności i snu. I może być nawet niezależna od ciała. Kiedy strumień siły-świadomości w nas jest już wystarczająco zindywidualizowany, odkrywamy, że nie tylko możemy go odłączyć od zmysłów i obiektów tych zmysłów, ale również od ciała. Najpierw w naszych medytacjach, które są początkowym treningiem przed osiągnięciem naturalnego mistrzostwa, obserwujemy, że siła-świadomość staje się jednolita i zwarta. Po uwolnieniu się od umysłu i witalu, powoli wycofuje się od brzęczenia ciała, które staje się bardzo nieruchome, jak przezroczysta i nieważka masa nie zajmująca żadnej przestrzeni, coś prawie nie istniejącego. Oddech uspokaja się i bicie serca staje się coraz słabsze; a potem, nagle następuje ta wyraźna ulga i znajdujemy się „gdzieś” na zewnątrz ciała. To jest to, co zwane jest w technicznym języku „eksterioryzacją”.
Jest wiele rodzajów „gdzieś”; tak wiele, jak wiele jest płaszczyzn świadomości. Możemy po wyjściu znaleźć się na różnych poziomach, zależnie od tego, gdzie skupiliśmy swoją świadomość (już wspominaliśmy o Uniwersalnym Umyśle i Uniwersalnym Witalu), ale najszybszym „gdzieś”, które graniczy z naszym fizycznym światem i go przypomina, za wyjątkiem jedynie większej intensywności, jest to, co Sri Aurobindo nazywa „subtelnym fizycznym”. Wiedza o nim jest tak stara jak świat i nie jest czymś szczególnym w jodze Sri Aurobindo; jest częścią naszego integralnego rozwoju, przygotowująca nas na dzień, kiedy to opuścimy nasze ciało na dłuższy okres w tym, co ludzie ignorancko zwą „śmiercią”. Aby to podać w jaśniejszej formie, posłuchajmy młodego ucznia, opisującego swoje doświadczenie w „subtelnym fizycznym”, kiedy opuścił swe ciało po raz pierwszy: „Leżałem wyciągnięty na mej kanapie, skoncentrowany, kiedy nagle znalazłem się w domu mojego przyjaciela; grał jakiś utwór muzyczny wraz z kilkoma innymi osobami. Mogłem widzieć wszystko zupełnie jasno, nawet wyraźniej niż w fizycznym świecie i poruszałem się bardzo szybko bez żadnych przeszkód. Pozostawałem tam przez jakiś czas obserwując. Próbowałem nawet przyciągać ich uwagę, ale nie byli mnie świadomi. Potem nagle coś pociągnęło mnie z powrotem, jakiś instynkt: Muszę wracać. Miałem uczucie suchości w gardle. Pamiętam, że aby się wydostać z ich pokoju, który był zamknięty — poza małym otworem w suficie — moja forma wydawała się wyparowywać (bo ciągle miałem formę, ale nie była taka jak zazwyczaj, była bardziej świetlista, mniej matowa) i wyszedłem jak dym przez ten otwór. Potem znalazłem się z powrotem w moim pokoju, blisko mego ciała i zdałem sobie sprawę, że moja głowa była nienaturalnie odchylona, sztywno leżąca na poduszce i oddychałem z trudnością. Próbowałem wejść z powrotem w moje ciało i nie mogłem. Przestraszyłem się. Chciałem wejść przez nogi, ale dotarłem tylko do kolan i wypadałem z powrotem. Zdarzyło się to dwa lub trzy razy: świadomość podnosiła się, a potem wyskakiwała z powrotem jak sprężyna. Pomyślałem wtedy: gdybym tylko mógł przewrócić ten stołek (miałem mały stołek pod stopami), to hałas mógłby mnie obudzić! Ale nic nie dało się zrobić. A ja oddychałem coraz ciężej. Strasznie się już bałem. Nagle przypomniałem sobie Matkę i wezwałem Ją: Matko! Matko! I znalazłem się w moim ciele z okropnie zdrętwiałą szyją”.*
Tak więc, po wielu cyklach zamykania i rozbudzania, po niezliczonych szokach zmuszających ją do zapamiętywania siebie I wychodzenia na powierzchnię, a potem chowania się znowu, aby rosnąć pod przykryciem — świadomość staje się ostatecznie dobrze uformowaną indywidualnością, przełamuje wówczas swoją zewnętrzną skorupę i ogłasza swoją niezależność. Owa niezależność, pisze Sri Aurobindo, „stanie się tak normalnym nastawieniem całej istoty, aż do jej fizycznego obramowania, że ostatecznie będzie się to wyczuwało później jako coś zewnętrznego i `zdejmowalnego', jak zdejmuje się codzienne odzienie, które nosimy, czy instrument, który niesiemy w ręce. Możemy nawet czuć, że ciało w pewnym sensie nie istnieje, za wyjątkiem tego, że jest tylko częściową ekspresją dla naszej siły witalnej i naszej mentalności. Te doświadczenia są oznakami, że umysł zajmować zaczyna prawidłową pozycję w odniesieniu do ciała, że wymienia fałszywy punkt widzenia mentalności, zblakłej i złapanej w fizycznych wrażeniach, na punkt widzenia prawdy o rzeczach”.4 Prawdziwym punktem widzenia jest zawsze punkt widzenia Mistrza, psyche, Ducha w nas. Za każdym razem, gdy czujemy niemożliwości, ograniczenia lub bariery — możemy być pewni, że są one zwycięstwem jutra, gdyż bez wyczuwania przeszkód nie moglibyśmy ich pokonywać. Jesteśmy stworzeni po to, aby podbić wszystko I zrealizować nasze sny I marzenia, bo są to sny I marzenia Ducha w nas. W świecie, gdzie zakazy cisną coraz bardziej, zamykając nas w swej żelaznej sieci, pierwszym z tych marzeń jest, być może, zdolność do wyrwania się na otwartą przestrzeń bez ograniczeń ciała i żadnych innych granic. Wtedy — nie potrzebujemy już paszportów, jesteśmy bezpaństwowcami, dziedzicami wszystkich narodów świata bez wiz; możemy cieszyć się więc cudowną ekspansją życia i wolności: „O, Bezmiarze...” mówi Rig Veda.
ROZDZIAŁ 9 : SEN I ŚMIERĆ
Poziomy świadomości
Nie każdy jest zdolny do świadomego opuszczenia ciała lub świadomej ekspansji swego umysłu i witalu, ale wielu z nas robi to nieświadomie, we śnie, dokładnie wtedy, kiedy te małe „ja” fasadowej istoty mniej przeszkadzają i są mniej zaangażowane w swej ciasnej powierzchniowej działalności. Te różne „ja” reprezentują tylko część rzeczywistości widzianej gołym okiem, ale niezmierzone dziedziny rozciągają się poza nimi (już wspomnieliśmy Uniwersalny Umysł, Uniwersalny Wital i Subtelne Fizyczne) tuż poza fizyczna skorupą . Co więc musimy robić, to próbować odzyskać naszą całą uniwersalną rzeczywistość. Istnieją trzy metody lub stopnie do osiągnięcia tego celu: pierwszą, która jest do dyspozycji każdego, jest sen; drugą, rzadszą, jest świadoma eksterioryzacja lub głęboka medytacja; trzecia zaś, w której wszystko staje się proste, przedstawia bardziej zaawansowany stopień rozwoju — jest to rzeczywiście możliwość widzenia wszystkiego bez używania snu lub medytacji, z oczyma szeroko otwartymi, w centrum naszych innych aktywności, jak gdyby wszystkie poziomy uniwersalnej egzystencji stały przed nami i były dostępne poprzez proste przeskoki świadomości — coś podobnego do sposobu, w jaki dostosowujemy swoje soczewki oczne, aby skoncentrować się na dalszym obiekcie po obejrzeniu bliższego. Sen zatem jest pierwszym narzędziem — może stać się on świadomy, narastająco świadomy aż do punktu, w którym jesteśmy stale świadomi, po tej i po drugiej stronie, gdzie sen, podobnie jak śmierć, nie jest już powrotem do roślinnej egzystencji lub rozproszeniem na -naście naturalnych części składowych, ale po prostu przejściem z jednego sposobu świadomości do innego. Gdyż, chociaż linia, którą narysowaliśmy pomiędzy snem i jawą, pomiędzy życiem i śmiercią, może być zgodna z jej zewnętrznymi pozorami, nie ma ona zasadniczej rzeczywistości. Nie więcej przynajmniej, niż nasze granice państwowe mają jakąś rzeczywistość w terminach fizycznej geografii, albo zewnętrzne kolory i stała, solidna postać danego obiektu mają jakąś rzeczywistość w terminach molekularnych struktur. Właściwie nie istnieje żaden podział za wyjątkiem naszego braku świadomości. Te dwa światy (lub raczej: ten świat i niezliczone inne) koegzystują i są stale przemieszane. Jest to tylko inny sposób postrzegania tej samej rzeczy, która sprawia, że mówimy w jednym momencie: „ja żyję”, a w innym „ja śpię” lub „ja umarłem” (pod warunkiem oczywiście, że jesteśmy wystarczająco świadomi tego faktu, aby to powiedzieć). Podobnie, jak możliwe jest doświadczyć tego samego obiektu w inny sposób, w zależności od poziomu obserwacji — subatomowego, atomowego, molekularnego lub czysto zewnętrznego. Owo „gdzieś” jest wszędzie. Przywiązaliśmy unikalne i ekskluzywne wartości do różnych symboli, które formują nasze zewnętrzne fizyczne życie, ponieważ są one tuż przed naszymi oczyma, ale nie są mniej lub bardziej ważne od innych symboli składających się na nasze ekstra fizyczne życie. Atomowa rzeczywistość obiektu nie zaprzecza ani nie kasuje jego zewnętrznej rzeczywistości, nie jest też oddzielna od niego, czy vice versa. Nie tylko te inne symbole są tak samo ważne jak nasze fizyczne, ale nie jesteśmy w stanie rzeczywiście zrozumieć naszych własnych symboli, jeśli nie zrozumiemy wszystkich inych. Bez wiedzy o innych stopniach egzystencji, nasza wiedza o zwyczajnym ludzkim świecie pozostanie tak niekompletna i fałszywa, jak byłoby studiowanie fizycznego świata z wyłączeniem wiedzy o molekułach, atomach i cząsteczkach. Nic nie będzie zrozumiane - doóki wszystko nie zostanie zrozumiane.
Istnieje więc nieskończona gradacja koekstensywnych, współrzędnych rzeczywistości, na które sen otwiera naturalne okno. I rzeczywiście, odkładając na bok sztuczną klasyfikację życia-śmierci-snu na rzecz bardzej zasadniczej klasyfikacji wszechświata, widzimy, że od góry do dołu (jeżeli istnieje taka rzecz jak góra i dół) wszechświat ten jest niczym więcej, jak kontynuacją świadomości-siły, albo też — jak wyjaśnia to Sri Aurobindo — gradacją poziomów świadomości o zasięgu nieprzerwanego spektrum od czystej Materii do czystego Ducha. Subtelne Fizyczne, Witalne, Mentalne, Supramentalne (możemy użyć innych słów, jeśli nam się tak podoba, lub innej terminologii, ale fakty i tak zostaną) — wszystko rozgrywa się na tych płaszczyznach: nasze życie, nasz sen i nasza śmierć; nie ma dokąd iść poza te ramy, w których nie tylko wszystko jest ulokowane, ale wszystko tam współistnieje bez żadnych podziałów. Życie, śmierć i sen są po prostu jedynie różnymi pozycjami świadomości wewnątrz tej samej gradacji. Kiedy żyjemy na jawie, otrzymujemy mentalne lub witalne wibracje, które są tłumaczone na pewne symbole, sposoby widzenia, rozumienia i życia. Kiedy śpimy lub umarliśmy, otrzymujemy te same mentalne, witalne lub inne wibracje, które są tłumaczone na inne symbole, inne sposoby widzenia, rozumienia lub przeżywania tej samej rzeczywistości. W każdym przypadku kluczem do naszej egzystencji, tu lub gdziekolwiek indziej, jest zawsze nasza zdolność świadomości. Jeśli brak nam tej świadomości w życiu — będzie nam jej brakowało w każdy inny sposób; śmierć będzie rzeczywiście śmiercią i sen będzie naprawdę apatią. Fundamentalnym zatem zadaniem jest stawanie się świadomym tych różnych stopni rzeczywistości. Gdy już raz wyczerpująco wykonamy to zadanie, sztuczne granice, które dzielą nasze różne sposoby egzystencji, padną w gruzy. Będziemy przechodzić bez żadnych przerw, bez żadnych luk świadomości z życia — do snu — do śmierci, a dokładniej: nie będzie więcej śmierci lub snu, jak my je rozumiemy, ale inne sposoby postrzegania w sposób stały totalnej Rzeczywistości; a może ostatecznie — integralna świadomość, która będzie postrzegać wszystko naraz. Nasza ewolucja jest daleka od końca. Śmierć nie jest zaprzeczeniem Życia, ale procesem Życia.1
Fizyczne życie w fizycznym ciele przyjmuje zatem specjalne wyróżnienie pomiędzy wszystkimi sposobami egzystencji, ponieważ to tutaj stajemy się świadomi, to właśnie tutaj, gdzie praca się odbywa, jak mówi Matka, tutaj następuje spotkanie punktów wszystkich płaszczyzn w jednym ciele. To tu odbywa się praca, ponieważ jest ono punktem wyjściowym ewolucji (nieomal). To za pomocą tego ciała, powoli, po niezliczonych, nie do odróżnienia życiach „Ja” przybiera indywidualność wchodząc w kontakt z coraz wyższymi poziomami i coraz to szerszym zasięgiem świadomości, na każdym z tych poziomów. Istnieje zatem tyle różnych rodzajów śmierci albo snu, ile istnieje żywotów, ponieważ są one tym samym, wszystko zależy od stopnia naszego ewolucyjnego rozwoju. Istnieją tu wszystkie możliwe stopnie tak jak w życiu, od totalnego „zombie” do kompletnie rozbudzonej i zindywidualizowanej świadomości. Stąd nie ma ogólnych zasad dotyczących snu i śmierci, ponieważ wszystko jest możliwe, tak jak jest tutaj. Co najwyżej — możemy tylko wskazać kilka ogólnych zarysów.
Jak powiedzieliśmy już wcześniej, jesteśmy złożeni z kilku centrów świadomości, które są rozmieszczone od szczytu głowy w dół. Każde centrum jest jak odbiornik radiowy, dostrojony na szczególną długość fal i powiązany z różnymi poziomami świadomości, z których nieustannie otrzymujemy, najczęściej nieświadomie, różne rodzaje wibracji — subtelne fizyczne, witalne lub mentalne, wysokie lub niskie, składające się na nasz sposób myślenia, czucia i życia — z indywidualną świadomością działającą jak filtr i wybierającą pewne wibracje, bardziej niż inne będące w zgodzie ze swym pochodzeniem socjalnym, tradycjami, edukacją etc. Jako ogólną zasadą, we śnie lub w śmierci, kierujemy się pewnym przywiązaniem, idąc do tych miejsc lub poziomów, gdzie ustaliliśmy już silniejsze związki. Ale jest to poziom elementarny, kiedy świadomość nie jest jeszcze rzeczywiście zindywidualizowana, chociaż może być umysłowo bardziej wyrafinowana i kultywowana, ale będzie zawsze myśleć jak wszyscy inni, czuć jak inni i żyć jak inni. Jest to tylko czasowy agregat, którego ciągłość nie rozciąga się poza ciało, wokół którego ona się kręci. Kiedy to cielesne centrum umiera — wszystko znika rozpraszając się w małe witalne, mentalne czy inne fragmenty, które powracają do swych odnośnych dziedzin, bo już nie posiadają centrum. Kiedy centrum to jest uśpione, wszystko w mniejszym lub większym stopniu jest uśpione, ponieważ nie-fizyczne, mentalne i witalne elementy istnieją tylko w relacji do tego centrum i po to, aby służyć cielesnemu życiu. W tym początkowym więc stanie, kiedy się śpi, świadomość wymyka się w podświadomość (użyjemy tu słowa podświadomość, jak go używał Sri Aurobindo w etymologicznym sensie, w znaczeniu tego, co jest historycznie pod-świadome — nie poniżej poziomu naszego życia na jawie, ale poniżej świadomego stadium w sensie ewolucyjnym, jak na przykład u zwierząt czy roślin)2. Innymi słowy — świadomość powraca do swej ewolucyjnej przeszłości, która może ją wypełnić wszystkimi rodzajami chaotycznych wyobrażeń spowodowanych przez przypadkowe skojarzenia wielu fragmentów pamięci i wrażeń, chyba że kontynuuje ona swe codzienne aktywności w mniej lub bardziej nieskładny sposób; stąd zaś świadomość wsiąka nawet głębiej w przeszłość roślinną lub larwalną, która jest jej aktualnym snem, jak to bywa u roślin i zwierząt. Jednostka musi przejść przez wiele stopni zanim prawdziwe centrum, psyche i jej świadomość-siła są uformowane i wprowadzają trochę koherencji i ciągłości do tej dowolnej mikstury. Ale od momentu, gdy ciało przestaje być głównym centrum i człowiek zaczyna mieć wewnętrzne życie, niezależne od fizycznych okoliczności i fizycznego życia i specjalnie, kiedy ktoś żyje jogę, która jest przyspieszoną ewolucją — życie prawdziwie się zmienia, podobnie jak śmierć i sen; zaczyna się wtedy naprawdę istnieć. Pierwszą rzeczą, którą można zauważyć, jest specjalny rodzaj snów, jak gdyby widzialne zewnętrzne zmiany poprzedzane były przez wewnętrzne mutacje subtelniejszego porządku, które wpływają na nasze sny. Przechodzimy ze zwierzęcego snu do snu świadomego, albo do „snu doświadczenia” i od gnijącej śmierci do śmierci, która żyje. Podziały, które cząstkowały nasze życie, padają w gruzy. Zamiast być błędnie rozproszonym z powodu braku centrum, znaleźliśmy Mistrza i uchwyciliśmy nić świadomości, która łączy wszystkie poziomy uniwersalnej rzeczywistości.
Sen doświadczenia
Zależnie od stopnia rozwoju świadomości, istnieje wiele stopni tego nowego typu snu — od rzadkich, spazmodynamicznych przebłysków, które możemy miewać na jednym czy drugim poziomie, do stałej i samouporządkowanej wizji, zdolnej poruszać się w sposób wolny poprzez cały zakres tychże poziomów, od dołu do góry,* dokładnie tak, jak się chce. Tutaj znowu wszystko zależy od naszej „dziennej świadomości”. Kierowani pewną sympatią lub pociągiem — bywamy przeważnie na poziomach, z którymi ustaliliśmy już pewne powiązania. Witalne, mentalne lub inne wibracje, które zaakceptowaliśmy, które stały się w nas ideami, aspiracje, pożądania, nikczemność czy szlachetność składają się na te powiązania i kiedy opuszczamy ciało, idziemy po prostu do źródła tych wibracji — nadzwyczaj żywego i uderzającego źródła, w porównaniu z którym nasze witalne i mentalne tłumaczenia w fizycznym świecie wydają się blade i prawie puste. Wtedy zaczynamy stawać się świadomi niezmierzoności niezmierzonych światów, które przemieszane są razem, ogarniają i zacieniają naszą małą ziemską planetę i które określają przeznaczenie jej i nasze. Niemożliwe jest oczywiście opisać te światy na kilku stronach, lub nawet w kilku tomach — byłoby to próbą opisania Ziemi na podstawie spojrzenia na Long Island. Nie będziemy zatem ich tu opisywać, ale podamy po prostu kilka clue ku pomocy dla poszukującego, pragnącego sprawdzić swe własne doświadczenie. Głównym wymogiem tej eksploracji, jak Sri Aurobindo zwykł z naciskiem mawiać, jest „czysta prostota”, nieobecność jakiegokolwiek pragnienia i wyciszony umysł; inaczej można paść ofiarą różnego rodzaju iluzji. Cierpliwie, poprzez powtarzanie doświadczenia, uczymy się najpierw rozpoznawać na jakim poziomie nasze doświadczenie ma miejsce i w jakim stopniu w ramach danego poziomu. Ten proces usytuowania naszego doświadczenia jest tak samo ważny dla naszych poszukiwań, jak, powiedzmy, proces dowiadywania się, na jakiej drodze jesteśmy i w jaki stan wjeżdżamy podróżując po Ziemi. Wtedy uczymy się rozumieć nasze doświadczenia. Jest to w obcym języku, nawet w kilku językach, które musimy rozszyfrować bez jakichkolwiek przeszkód ze strony naszego własnego języka umysłu. Rzeczywiście, jedną z głównych trudności jest ta, że język umysłu jest jedynym językiem jaki znamy, więc gdy się tylko obudzimy, jego własna transkrypcja będzie dążyć nieświadomie do zagłuszenia i zniekształcenia czystości doświadczenia. Bez obecności świadomego przewodnika, który rozplątałby ten węzeł, musimy uczyć się pozostawać tak spokojni umysłowo, jak to możliwe po obudzeniu i wyczuwać intuicyjnie znaczenie tych innych języków; czasem udaje się to szybko, w miarę jak świadomość rozwija się i doświadczenia się mnożą. Z początku jest to chiński targ lub dżungla — wszystko wygląda tak samo. Potem, po miesiącach i latach, można zacząś odróżniaś ścieżki i twarze, miejsca i znaki oraz ich wyraźniejszą obfitość niż tu, na Ziemi.
Ale jak zapamiętywać sny? Dla większości ludzi następują całkowite zaćmienia i brak im tej więzi. Istnieje faktycznie wiele więzi, lub raczej „pomostów” — mawiała Matka; jak gdyby były one zrobione z serii krain powiązanych jedna z drugą za pomocą mostów, tak że możemy łatwiej zapamiętywać niektóre części naszej istoty i ich podróże, podczas gdy inne są zapominane z powodu braku pomostu z resztą naszej świadomości. Kiedy przekraczamy tę próżnię lub raczej nie wytrenowaną część świadomości, wtedy zapominamy (to jest to, co generalnie zdarza się tym, którzy wpadają w „ekstazę”; powrócimy do tego tematu później). W zasadzie, wystarczająco rozwinięta osoba podróżuje poprzez cały zakres poziomów świadomości w swoim śnie i idzie prosto aż do najwyższego Światła Ducha, Sat-Chit-Ananda, najczęściej nieświadomie, ale te kilka minut są dopiero prawdziwym snem, prawdziwym odnowieniem w absolutnym relaksie Radości i Światła. Sri Aurobindo zwykł powtarzać, że rzeczywistym celem snu jest powracanie spontanicznie do Źródła i zanurzenie się w nim. Schodzimy stamtąd powoli w dół poprzez wszystkie inne poziomy — Mentalny, Witalny, Subtelne Fizyczne i Podświadomość (ostatni zapamiętujemy najlepiej), gdzie każda część naszego bytu przeżywa korespondujące doświadczenie. Jest również wiele stref na każdym z poziomów, każda ze swym szczególnym mostem. Główną trudnością jest skonstruowanie tego pierwszego pomostu, właśnie tego do naszej dziennej świadomości. Jedynym sposobem jest pozostanie całkowicie nieruchomo i cicho po obudzeniu się. Jeżeli obrócimy się na drugi bok lub poruszymy, wszystko zniknie, albo raczej wielkie jezioro snu natychmiast pokryje się małymi zmarszczkami i nie możemy nic więcej zobaczyć. Jeśli zaczniemy myśleć, wtedy już nie tylko zmarszczki i fale, ale całe wiry błotne zasłonią wszystko; myśl nie ma miejsca w tym procesie, nie możemy próbować umysłowo zapamiętywać czegoś z tej dziedziny. Zamiast tego musimy wpatrywać się stale w bezmierne, spokojne jezioro jak w bardzo wytrwałej „kontemplacji obiektu”, jak gdyby samo zogniskowane spojrzenie miało przebić ciemnoniebieską głębię. Jeśli wytrwamy w tym wystarczająco długo, nagle zobaczymy obraz przed naszymi oczyma, albo też może nikły jego zarys, jak aromat dalekiego lądu naładowany zapachem bardzo znajomym, ale wymykającym się zmysłom. W tym punkcie nie wolno nam weń wskakiwać, bo znikłby natychmiast, ale pozwolić mu stać się czystym, przybrać własne kształty i ewentualnie zapamiętamy każdą scenę. Gdy już raz silnie złapaliśmy nić, wystarczy zasadniczo ciągnąć ją powoli, nie próbując myśleć czy zrozumieć. (Rozumienie przychodzi później, jeśli zaczniemy interpretować od samego początku — odetniemy komunikację). Ta nić będzie prowadziła nas z jednej krainy do następnej, z jednej pamięci do innej. Czasami utkniemy na całe lata w tym samym punkcie na drodze, jak gdyby była gdzieś „przerwa w pamięci”, jak dziura na drodze. Aby zbudować brakujące ogniwo — musimy mieć cierpliwość i wytrwałość. Jeżeli wytrwamy — droga zostanie w końcu otwarta, jak przecinka w dżungli. Próba „chwytania snów” nie jest jedyną tylko metodą. Możemy również koncentrować się w nocy, przed pójściem spać, z wolą zapamiętywania i budzenia się o określonych przerwach, raz lub dwa razy w nocy, aby obserwować tę nitkę w różnych punktach wzdłuż jej drogi. Ta metoda jest szczególnie efektywna. Wszyscy wiemy, że wystarcza chcieć się obudzić o pewnym czasie, aby wewnętrzny zegar pracował bardzo dokładnie: jest to nazwane „budowaniem formacji”. Te formacje są jak małe moduły wibracyjne produkowane przez wolę, które uzyskują swoją własną egzystencję i wykonują swoje zadania bardzo skutecznie.* Możemy zbudować mniej lub bardziej potężne, trwałe formacje (mogą być one okresowo ładowane) dla wszelkiego rodzaju celów, a w szczególności do zapamiętywania i budzenia nas w regularnie określonych przerwach podczas snu. Jeśli wytrwamy w tym przez miesiące lub lata, w razie konieczności, to ewentualnie, za każdym razem kiedy znaczący wypadek zachodzi w naszym śnie, będziemy automatycznie zaalarmowani. Po prostu musimy „przystanąć” w samym śnie, powtórzyć ową pamięć dwa lub trzy razy, aby „nagrać” ją dobrze i powrócić.
Na tym przeogromnym polu doświadczenia możemy tylko podkreślić kilka ogólnych praktycznych punktów, które mogą uderzyć poszukiwacza na początku jego drogi. Po pierwsze — musi wyraźnie rozróżnić podświadome sny od aktualnego doświadczenia. Doświadczenia nie są snami, choć z przyzwyczajenia możemy je mieszać razem; są one rzeczywistymi wypadkami, w których braliśmy udział na jednej płaszczyźnie lub innej; są do odróżnienia w porównaniu ze zwykłymi snami poprzez ich uderzającą intensywność. Wszystkie wypadki w zewnętrznym fizycznym świecie, niezależnie jakie by nie były wyjątkowe, wydają się mdłe w porównaniu z nimi. Zostawiają one głębokie wrażenie w pamięci, bardziej żywe niż jakiekolwiek pamięci na Ziemi, jak gdybyśmy nagle dotknęli bogatszego sposobu egzystencji — niekoniecznie bogatszego w jego zewnętrznych aspektach lub kolorach, choć może tam występować zdumiewająca jasność (specjalnie w witalu), ale w jego zawartości. Kiedy poszukiwacz budzi się ogarnięty na wskroś wrażeniem, że skąpał się w świecie wypełnionym znakami posiadającymi więcej niż jedno znaczenie w tym samym czasie (wypadki w naszym fizycznym świecie rzadko kiedy oznaczają więcej niż jedną rzecz jednocześnie), w świecie, który jest tak wypełniony niewidzialnymi znaczeniami i głębią, że można by je kontemplować przez bardzo długi czas nie wyczerpując ich znaczenia, a gdy był obecny w pewnych scenach, biorąc w nich udział — to wydają się one nieskończenie bardziej realne niż nasze fizyczne sceny (które zwykle są jakieś płaskie, jak gdyby były zrobione na jakimś szorstkim fotograficznym tle). Wtedy poszukiwacz będzie wiedział, że miał prawdziwe doświadczenie, a nie sen.
„…Pozornie nierealne, a jednak bardziej realne niż życie.
…Prawdziwszy niż rzeczy prawdziwe”.
„Gdyby to były sny lub uchwycone wyobrażenia
Prawda snu czyni fałszem próżne realia ziemskie…3”
Istnieje również inny zauważalny fenomen: gdy wznosimy się na skali świadomości, jakość światła się zmienia — różnice w jasności są bardzo pewnym znakiem, gdzie się znajdujemy i nawet znaczeniem sceny. Rzeczywiście, istnieje całe spektrum: od brudnych odcieni podświadomości — szaro-brązowo-czarnych — do żywych odcieni Subtelnego Fizycznego, jasnych kolorów witalu, które jakoś zawsze wyglądają nieco sztucznie i jaskrawo (ten region jest szczególnie zwodniczy), do światła Umysłu, które staje się narastająco potężne i czyste, w miarę jak wznosimy się do Początku. Od Nadumysłu wzwyż (będziemy to omawiali później) istnieje już radykalna różnica w naturze wizji: obiekty, istoty i rzeczy, które widzimy, nie wydają się już oświetlone od zewnątrz, płasko, jak my jesteśmy oświetlani przez słońce, ale świecą one same w sobie i ostatecznie nie czuje się już tu „bycia na zewnątrz” rzeczy, jest to ekstazą w nieruchomym i błyszczącym świetle, tylko na parę minut, zupełnie wolną od tłoku i sensacyjnych wrażeń naszych płaszczyzn. Wchodząc w kontakt ze Światłem tylko na parę minut — człowiek czuje się tak odświeżony, jak po ośmiu godzinach snu. To w ten sposób jogin może kontynuować ćwiczenia bez snu, to również w ten sposób kilka minut koncentracji w ciągu dnia może ożywić nas tak samo, jak spacer poza miastem. Ciało ma niewiarygodną wytrzymałość; to psychologiczny zamęt męczy nas tak bardzo.
Niezależnie od uczestniczenia w uniwersalnych wydarzeniach, znajdujemy również, że sen jest kopalnią informacji o naszych własnych, indywidualnych warunkach. Wszystkie strefy naszej istoty wychodzą dokładnie podczas snu, jak gdybyśmy zewnętrznie, na jawie, byli głusi i niemi, albo zrobieni z drewna, a nagle wszystko budzi się do życia prawdziwszego niż życie. Te różne wewnętrzne strefy lub poziomy naszego bytu mogą pojawiać się w naszym śnie jak pokoje lub domy, w których najmniejszy detal ma znaczenie. „Kiedy wyruszacie na poszukiwanie wewnętrznego bytu — mówi Matka — oraz różnych części ciała, które się nań składają, to bardzo często macie wrażenie wchodzenia w korytarze lub pokój i — stosownie do koloru, atmosfery i obiektów, które się w nim znajdują — macie to bardzo jasne uczucie jakiejś części własnego bytu, którą właśnie odwiedzacie. Możecie nawet wchodzić coraz głębiej, w coraz to dalsze pokoje, każdy o swym własnym charakterze. Czasami, zamiast pokoi, możemy spotkać różne rodzaje istot, całe rodziny lub nawet menażerię, reprezentujące różne siły i wibracje, do przyjmowania których jesteśmy przyzwyczajeni i które składają się na ˛˛naszą” naturę. To nie są istoty snu — są to rzeczywiste istoty znajdujące w nas przystań. Pamiętajmy, siły są świadome, wibracje są świadome — istoty lub siły, świadomość lub siła są dwoma jednoczesnymi stronami tej samej rzeczywistości. Wtedy możemy zobaczyć, w bardzo żywy sposób, co chcielibyśmy zatrzymać w nas, a co nie.
Poszukiwacza uderza inna obserwacja poprzez swoją prawie codzienną powtarzalność. Znajduje po takim fakcie, że w ciągu nocy miał dokładne przepowiednie wszystkich ważniejszych psychologicznie przypadków, które mają się zdarzyć następnego dnia. Najpierw myśli, że to czysta zbieżność, nie rozumie jeszcze za dobrze powiązań. Ale gdy ta sama rzecz powtórzy się setki razy — wtedy staje się uważniejszy, a ostatecznie, kiedy jest już zupełnie świadomy, używa wreszcie tej wiedzy, aby wiedzieć czego oczekiwać i jakie przedsięwziąć kroki zabezpieczające na wypadek, gdy zachodzi taka potrzeba. Na przykład — może mieć napad depresji tego dnia, albo wybuch wściekłości lub czuje odruchy wewnętrznego buntu, lub silny impuls seksualny etc., albo nawet weźmy przykład nieco innej natury — możemy potknąć się na schodach parę razy i prawie złamać nogę, albo dostać napadu gorączki i zauważymy, że każdy z tych małych, trywialnych codziennych incydentów wiąże się dokładnie z innym incydentem, najczęściej symbolicznym w naturze (symbolicznym, gdyż to nie sam fakt, ale mentalny opis mamy do dyspozycji, kiedy się rano budzimy), którego doświadczyliśmy poprzedniej nocy; albo byliśmy we „śnie” zaatakowani przez wroga, albo też zaangażowani w nieszczęśliwe obroty spraw lub wypadki; albo jeszcze — widzieliśmy coś dokładnie, wszystkie detale otaczające daną psychologiczną scenę w następnym dniu. Wydawałoby się, że „ktoś” jest doskonale w nas trzeźwy i bardzo zatroskany, aby pomóc nam zidentyfikować wszystkie nieznane i ukryte mechanizmy naszego psychologicznego życia, wszystkie powody naszych upadków i postępów. Gdyż i odwrotnie — możemy mieć przeczucia wszelkich szczęśliwych psychologicznych prądów, które zostają przetłumaczone w dniu następnym na rzeczywisty postęp, otwarcie świadomości, uczucie lekkości, wewnętrzne rozszerzenie horyzontów; pamiętamy wtedy, że w noc poprzednią widzieliśmy światło, wznosiliśmy się, wzlatywali lub oglądali ścianę pokoju walącą się w gruzy (symbolizującą nasze opory wewnętrzne lub pewne mentalne konstrukcje nas otaczające). Uderza także fakt, że owe przeczucia nie są zwykle związane z wypadkami, które my uznajemy za ważne na naszym fizycznym poziomie, jak śmierć któregoś z rodziców lub jakieś światowe osiągnięcia (chociaż tego typu przeczucia też mogą się pojawić), ale zwykle dotyczą bardzo, wydawałoby się, trywialnych detali, nie posiadających żadnej wewnętrznej ważności, lecz zawsze bardzo znaczących dla naszego wewnętrznego wzrostu. Jest to oznaką, że nasza świadomość się rozwija — zamiast nieświadomej akceptacji mentalnych, witalnych lub innych wibracji, które kształtują nasze życie, bez naszej wiedzy i które naiwnie uważamy za nasze własne (mówiąc: „mój gniew”, „moja depresja”, „mój instynkt seksualny”, „moja febra”), zaczynamy teraz odbierać jako nadpływające do nas. Jest to widocznym dowodem, popartym przez setki doświadczeń, noc po nocy, że ta cała gra naszej fasadowej natury bierze swój początek poza nami, w Uniwersalnym Umyśle, Uniwersalnym Witalu lub nawet w wyższych regionach, jeżeli jesteśmy w stanie się do nich dostroić. Jest to początkiem mistrzostwa, ponieważ gdy raz widzieliśmy lub przewidzieliśmy coś — wtedy możemy wpływać na bieg wypadków. Ziemskie życie jest zarazem miejscem najbardziej rygorystycznego i najbardziej ślepego determinizmu, jak i podbitej wolności — wszystko zależy od naszej świadomości. Uczeń napisał raz do Sri Aurobindo, opisując swoje „sny” i rodzaj dziwnego związku pomiędzy wydarzeniami dnia i nocy. Taką otrzymał odpowiedź: „ Zrozum, że te doświadczenia nie są jedynie wyobrażeniami czy snami, ale aktualnymi wydarzeniami… Błędem jest sądzić, że żyjemy jedynie fizycznie, tylko z zewnętrznym umysłem i życiem. Cały czas żyjemy i działamy na innych poziomach świadomości, spotykając się tam z innymi i oddziałując na nich i to, co tam robimy, czujemy i myślimy, siły, które gromadzimy, rezultaty, które przygotowujemy — mają niepoliczalną ważność i efekt nieznany nam w tym zewnętrznym życiu. Nie wszystko z tego dociera poprzez bariery, a to, co dociera — przybiera inną formę w życiu fizycznym, chociaż czasem istnieje dokładny związek pomiędzy nimi, ale i ta odrobina jest bazą naszej zewnętrznej egzystencji. Wszystko, czym się stajemy, co robimy i znosimy w fizycznym życiu jest przygotowane za zasłoną, która jest wewnątrz nas. Jest więc ogromnie istotne dla jogina, który zmierza do transformacji życia — rozwijać świadomość tego, co dzieje się w tych dziedzinach, być tam mistrzem i być w stanie czuć, wiedzieć i radzić sobie z tymi tajemnymi siłami, które określają nasze przeznaczenie i nasz wewnętrzny i zewnętrzny wzrost lub upadek”.4
Sen akcji
Przeszliśmy ze zwierzęcego snu — do snu świadomego, albo do snu doświadczenia; teraz możemy przejść do trzeciego typu snu — snu akcji. Przez długi czas nasz sen, jakkolwiek mógł być świadomym, pozostaje istotnie pasywnym rodzajem tego stanu. Jesteśmy jedynie świadkami pewnych rzeczy, bezsilnymi widzami tego, co się wydarza w tej lub tamtej części naszego bytu — musimy tu podkreślić, że jest to tylko zawsze część naszej własnej istoty, która uczestniczy w danym doświadczeniu, chociaż w danym czasie możemy mieć wrażenie, że cała nasza istota cierpi lub walczy, albo też podróżuje etc., podobnie jak możemy mieć identyczne wrażenie dyskutując np. o polityce lub filozofii z przyjacielem, że cała nasza istota uczestniczy w tej dyskusji, podczas gdy jest to zaledwie umysłowa lub witalna część tej istoty. W miarę, jak sen staje się coraz bardziej świadomy, przechodzimy z wrażeń do nagich rzeczywistości (człowiek dziwi się, gdzie jest to, co „konkretne”, po której stronie jest to, co „obiektywne”). Zdajemy sobie wtedy sprawę, że jesteśmy zrobieni z mieszaniny mentalnych, witalnych i innych fragmentów, każdy z oddzielną egzystencją i oddzielnymi doświadczeniami na swej własnej, szczególnej płaszczyźnie. W nocy, kiedy więzy ciała lub tyrania umysłowego mentora już nie istnieją, ta niezależność staje się bardziej żywa. Małe wibracje, które przylgnęły do nas i składają się na tzw. naszą naturę, rozpraszają się na małe istotki, z których każda rozbiega się do własnego miejsca. Odkrywamy w nas wiele rodzajów „obcych”, których egzystencji nigdy nie podejrzewaliśmy. Co oznacza, że te fragmenty nie są zintegrowane wokół prawdziwego centrum, czyli psyche, a ponieważ nie są one zintegrowane — my nie jesteśmy w stanie ich kontrolować i modyfikować bieg wypadków. Jesteśmy pasywni, ponieważ prawdziwi „my”, to właśnie psyche, a większość z tych fragmentów nie ma z nią żadnego połączenia.
Konieczność integracji szybko staje się oczywista, jeżeli pragniemy być mistrzami nie tylko tutaj, ale i tam ale w każdy sposób. Na przykład, kiedy opuszczamy nasze ciało i przechodzimy w regiony niższego Witalu (korespondujące z regionami pępka i dolnej części brzucha — centrum seksualne), ta część naszego bytu, która się eksterioryzuje w tych dziedzinach, najczęściej przechodzi przez raczej nieprzyjemne doświadczenia. Bywa atakowana przez różne rodzaje żarłocznych sił i wtedy mamy to, co zwykle jest zwane „zmorami”, od których uciekamy powracając tak szybko, jak to możliwe do naszego ciała, gdzie jesteśmy bezpieczni. Ale np. gdy ta szczególna część naszej istoty zaakceptuje integrację wokół psychicznego centrum , może ona wychodzić śmiało w owe raczej piekielne regiony, ponieważ posiada psychiczne światło — Psyche jest światłem, jest fragmentem wielkiego, oryginalnego Światła, potrzebuje tylko pamiętać to światło (albo Mistrza, który jest tym samym), kiedy jest zaatakowana, a wszystkie przeciwne siły po prostu znikną. Poprzez pamiętanie — wzywa się prawdziwe wibracje, które mają potęgę rozpuszczania lub rozpraszania wszelkich wibracji o mniejszej intensywności. Istnieje nawet interesujący okres przejściowy, w którym bierzemy udział w przerażających zmaganiach na przykład, i nagle ten fragment nas przypomina sobie światło (lub Mistrza) i sytuacja nagle jest odwrócona. Na tych płaszczyznach możemy również spotykać różnych ludzi, znanych i nieznanych, bliskich lub dalekich, żywych lub zmarłych — „zawsze żywych, których my zwiemy zmarłymi”5, jak mawia Sri Aurobindo — którzy są na tej samej długości fali. Możemy być świadkami lub bezradnymi partnerami ich nieszczęść (które mogą być przetłumaczone na nieprzyjemne wydarzenia na Ziemi; jak już widzieliśmy, wszystkie ciosy tam otrzymane — będą otrzymywane tutaj, każde wydarzenie tam, przygotowuje wydarzenie tutaj), ale jeśli w tym czasie nasz fragment, przeżywający przykre doświadczenie wraz z korespondującym fragmentem przyjaciela, obcego lub też „zmarłego”, zdoła przypomnieć sobie Światło, czyli jeśli jest on zintegrowany wokół Psyche — może odwrócić bieg rzeczy, pomóc przyjacielowi lub nieznanemu w kłopocie, pomóc pozbawionej ciała istocie przejść przez trudność lub wydostać się z niebezpiecznego miejsca, albo uwolnić go od niektórych niekorzystnych związków (jest wiele miejsc, w których jesteśmy naprawdę więźniami). Rozmyślnie wybraliśmy negatywny przykład i tak trywialny, jak to możliwe. „X” śni, że spaceruje z przyjacielem wzdłuż wybrzeża jeziora o pozornie cudownie czystych wodach, gdy wtem z dna jeziora wyskakuje wąż i kąsa przyjaciela w gardło. „X” czyni kilka wysiłków, aby zabezpieczyć przyjaciela, ale potem sam jest przerażony, gdyż jest ścigany przez węża i ucieka z powrotem „do domu” (wraca do swego ciała). Następnego dnia dowiaduje się, że przyjaciel jest chory i kompletnie stracił głos, a on sam ścigany jest przez cały dzień przez serię małych, dokuczliwych przypadków, wewnętrznie i zewnętrznie. Gdyby był aktywnie świadomy i skoncentrowany, nic by się nie zdarzyło i przeciwne siły byłyby się wycofały. Istnieje wiele przykładów, w których „cudem” udało się uniknąć wypadków, ponieważ zostały przezwyciężone poprzedniej nocy przez świadomego przyjaciela, jeśli już nie przez nas samych. Możemy w pożyteczny sposób brać udział we wszystkich działalnościach, które przygotowują nasze „jutra” lub nasze więcej obejmujące „jutra”, zależnie od własnych zdolności. „Świadoma istota nie większa od naszego palca, stoi w środku naszej istoty; jest ona Mistrzem przeszłości i przyszłości… jest ona i dziś i jutro” — mówi Katha Upaniszady (IV, 12.13). Potrzebujemy jednak licznych doświadczeń z aktualną weryfikacją, gdziekolwiek to możliwe, zanim zrozumiemy, do jakiego stopnia niektóre sny nie są snami. Pewne uwięzienia tutaj nie mogą być zlikwidowane, jeśli nie zostaną zlikwidowane tam. Kwestia więc akcji jest immanentnie związana z kwestią integracji.
Ta integracja jest jeszcze konieczna, ponieważ kiedy nie mamy już ciała — tzn. kiedy jesteśmy uznawani za zmarłych — owe fragmenty mają już odciętą drogę powracania do ciała po schronienie. Jeżeli nie są zintegrowane — mogą przechodzić przez całe piekła nieprzyjemności. To jest prawdopodobnie początkiem naszych opowieści o piekle, które — i nie można tego powtarzać za mało — dotyczy tylko niektórych niższych części naszej natury. Gdyż niższe poziomy (zauważalnie niższy Wital, korespondujący z pępkiem i centrum seksualnym, naturalnie najtrudniejszy dla integracji) są zaludnione drapieżnymi siłami. Jak to młody uczeń, który przedwcześnie zmarł, powiedziałby opisując podróż do przyjaciela w czasie snu: „Tuż poza twoim światem — nie ma prawa i porządku”— czyli odpowiedni brytyjski synonim piekła. I dodaje on: „Miałem za sobą światło Matki (Mistrza) i przeszedłem przez to wszystko”. Ponieważ to doświadczenie jest typowe dla wielu śmierci, może należałoby powiedzieć, że spotkanie tych dwóch przyjaciół nastąpiło w nadzwyczaj kolorowych ogrodach, które często napotyka się w wyższych regionach Witalu (korespondującym z centrum serca), które składają się na tzw. raje innego świata, rzeczywiście jest to drugorzędny raj. Ogólnie mówiąc, pozbawione ciała osoby pozostają tam tak długo, jak sobie życzą. Kiedy mają już tego dosyć — dusza takiej osoby idzie do miejsca prawdziwego wypoczynku, do oryginalnego Światła i czeka tam na swój czas powrotu na Ziemię. Mówienie o kimś idącym na „wieczne potępienie” jest okrutnym absurdem. Jak mogłaby dusza, która jest czystym Światłem być kiedykolwiek więźniem tych niskich wibracji? Byłoby to powiedzeniem, że podczerwone światło jest mistrzem nadfioletu. Podobne idzie z podobnym, zawsze i wszędzie, tutaj czy po drugiej stronie. A cóż mogłoby być prawdziwie „wieczne” za wyjątkiem duszy, za wyjątkiem radości? „Gdyby istniało nie kończące się piekło, mogłoby ono tylko być miejscem nie kończącego się zachwytu, ekstazy — mówi Sri Aurobindo — gdyż Bóg jest Radością. Ananda, i nie ma innej wieczności, niż wieczność Jego szczęścia”.6
W miarę więc, jak nasza istota zostaje zintegrowana wokół Psyche, przechodzi ona z pasywnego do aktywnego snu, jeżeli ciągle jeszcze mówić będziemy o „śnie”, a także z kłopotliwej śmierci do interesującej podróży lub innej innej formy działania. Ale tutaj również istnieją różne stopnie, w zależności od pojemności naszej świadomości, od ograniczonych akcji nie rozciągających się poza niewielkie kółko żyjących lub zmarłych znajomych, albo światów skądś nam już znanych — do uniwersalnych akcji kilku wielkich istot, których Psyche w pewnym sensie skolonizowała szerokie przestrzenie świadomości i które ochraniają ten świat swoim spokojnym światłem.
Zakończmy wnioskiem tych kilka ogólników, które co najwyżej są ogólnymi wytycznymi dla poszukiwacza; wniosek ten dotyczy tzw. przeczuć. Podkreślimy tu znowu, że sam fakt posiadania „przeczuć” odnośnie czegokolwiek jest oznaką, że to „coś” już istnieje na jakiejś płaszczyźnie zanim zajdzie tutaj — nie tylko „wisi ono w powietrzu”. Jesteśmy bardzo skrupulatni i dokładni w sprawach dotyczących fizycznej rzeczywistości, ale w dziwny sposób traktujemy zdarzenia w nie-fizycznym świecie, jak gdyby były one nieskładne i mgliste; może dlatego, że ów brak koherencji i mglistość jest w naszych umysłach. Poprzez doświadczenie znajdujemy, że wszystko „tam” ma doskonały sens, nawet jeśli nam się nie wydaje sensowne. Nie tylko nasza jasność staje się bardziej intensywna w miarę wznoszenia się na skali świadomości, ale czas biegnie szybciej, pokrywając jak gdyby szersze przestrzenie, albo też dotyka on bardziej odległych wypadków zarówno przeszłych, jak i przyszłych. Ostatecznie wynurzamy się w nieruchomym świetle, w którym wszystko już jest. W konsekwencji tego zaobserwujemy, że w zależności od poziomu świadomości, gdzie nasze wizje, „przeczucia”, mają miejsce — następuje prędzej czy później ich wypełnienie w czasie na Ziemi. Na przykład kiedy oglądamy wydarzenie w Subtelnym Fizycznym, które graniczy z naszym światem, jego ziemska transkrypcja bywa prawie natychmiastowa, kilka godzin lub dzień później. Oglądamy wypadek i następnego dnia mamy wypadek. Wizja jest bardzo precyzyjna, aż do najmniejszego detalu. Im wyżej wznosimy się na skali świadomości, tym dalej w przedzie jest wypełnienie wizji i tym bardziej uniwersalny jest jej zasięg, ale detale tej realizacji są mniej precyzyjne, jak gdyby wydarzenie samo w sobie było nie do uniknięcia (pod warunkiem oczywiście, że nasza wizja jest w wystarczającym stopniu wolna od egoizmu), ale pozostawia ono margines niepewności w detalach jej realizacji. W jakiś sposób ów margines liczy się jako zmiany czy zniekształcenia, jakie odczuwa wyższa prawda schodząc stopniowo w dół do swojej ziemskiej realizacji. Wszelkie rodzaje interesujących konkluzji mogą być wyciągane z tej obserwacji, w szczególności ta, że im bardziej jesteśmy świadomi na Ziemi, albo im wyżej jesteśmy w stanie wspiąć się w skali świadomości i sięgnąć do źródła, tym bardziej zbliżamy Ziemię do jej Źródła, kasując zniekształcające determinizmy przejściowych płaszczyzn. Może to mieć pełne znaczenia konsekwencje, nie tylko w jednostkowym sensie, dla kontrolowania i transformacji indywidualnego życia, ale również w terminach globalnych, dla transformacji świata. Mnóstwo zostało napisane w temacie: „determinizm kontra osobista wolność”, ale nie widzi się problemu we właściwej perspektywie. Nie ma wolności kontra determinizm, ale wolność plus wiele determinizmów. Jesteśmy podmiotem, jak mówi Sri Aurobindo, całej serii nakładających się na siebie determinizmów: fizycznych, witalnych, mentalnych i wyższych — przy czym determinizm każdej z tych płaszczyzn jest w stanie zmienić lub skasować determinizmy płaszczyzny bezpośrednio niżej. Na przykład dla kogoś dobre zdrowie i dany czas życia może być zmodyfikowany przez determinizm witalny, czyli „jego” namiętności i różne psychologiczne zakłócenia, które z kolei mogą być modyfikowane przez mentalny determinizm siły jego woli i ideałów, które z kolei mogą być modyfikowane przez wyższe prawa jego duszy — Psyche… i tak dalej. Wolność — oznacza poruszanie się w kierunku wyższych poziomów. I to samo dotyczy Ziemi, ponieważ te same siły rządzą jednostką, co i zbiorowością. Jeżeli my, którzy reprezentujemy w takim (wysokim) stopniu punkt zbiorczy wszystkich tych determinizmów w Materii, jesteśmy zdolni do wzniesienia się na wyższe poziomy, to automatycznie pomagamy zmienić wszystkie niższe determinizmy i dajemy Ziemi dostęp do większej wolności. Aż pewnego dnia, z pomocą pionierów ewolucji, będziemy mogli wznieść się na płaszczyznę Supramentalną, która zmieni obecne przeznaczenie świata, tak jak Umysł zmienił jego przeznaczenie kiedyś tam, w erze trzeciorzędu. A w końcu — jeżeli istnieje jakiś „koniec” — Ziemia być może osiągnie nadrzędny Determinizm, który jest nadrzędną Wolnością i doskonałym osiągnięciem. Poprzez pracę nad świadomością każdy z nas przyczynia się do przeciwstawienia się fatalizmom napadającym nasz świat, jesteśmy drożdżami wolności Ziemi i jej boskości. Bo ewolucja świadomości ma znaczenie dla Ziemi.
ROZDZIAŁ 10 : REWOLUCYJNY JOGIN
Takie to mentalne, witalne, fizyczne i psychiczne odkrycia kontynuował Sri Aurobindo w samotności, krok po kroku, pomiędzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia, idąc po prostu za nicią świadomości. Zauważalną rzeczą jest, że praktykował jogę w różnych okolicznościach, w których zwykle się tego nie robi: np. podczas wykładów jęz. francuskiego lub angielskiego w stanowym College'u w Barodzie, podczas swych prac w sądzie Maharadży i coraz to więcej i częściej pośród swych rewolucyjnych aktywności. Te nocne godziny, które nie były poświęcone na studiowanie jego ojczystego języka, sanskrytu lub na pracę polityczną, spędzane były na pisaniu wierszy. „Aurobindo miał nawyk pisania wierszy do późnej nocy — wspomina jego bengalski nauczyciel — i w konsekwencji tego nie wstawał zbyt wcześnie rano… Koncentrował się przez minutę przed rozpoczęciem pisania, a potem poezja zaczynała płynąć spod jego pióra jak strumień”. Od pisania wierszy Sri Aurobindo przechodził w stan doświadczalnego snu. W 1901 r., w wieku 29 lat, ożenił się z Mrinalini Devi i próbował dzielić z nią również swoje duchowe życie: „Doświadczam wszystkich oznak i symptomów — napisał do niej w liście, który znaleziono w archiwach brytyjskiej policji. — Chciałbym zabrać cię ze sobą na tę ścieżkę”. Ale Mrinalini nie rozumiała go; Sri Aurobindo pozostał więc sam. Na próżno moglibyśmy szukać w życiu Sri Aurobindo tych wzruszających lub cudownych anegdot, które ozdabiają życia wielkich lub mistyków. Na próżno szukalibyśmy też jakichś sensacyjnych metod jogi — wszystko wydaje się tak normalne, że nie widzi się niczego nadzwyczajnego, tak jak w samym życiu. Być może znalazł więcej cudów w tym, co zwyczajne, niż nadzwyczajne. „Ze mną wszystko jest nie-zwyczajne — pisał w liście do Mrinalini. — Wszystko jest głębokie i dziwne dla oczu, co mogą widzieć”.1 I może to jest to, co chce, abyśmy za jego przykładem odkryli, jego pracę, jego jogę — wszystkie te nieznane bogactwa pod zwyczajną skorupą: „Nasze życia są większą tajemnicą, niż kiedykolwiek nam się śniło”. 2 Gdybyśmy tylko wiedzieli, jak puste są te nasze tzw. cuda bez rzeczywistej wartości, niczym rodzaj magicznej sztuczki dla dorosłych, że gdy tylko ktoś posiadł wiedzę choćby za dwa centy — może zobaczyć, jakie ograniczone są te „cuda” i o ileż prostsza jest Prawda od całej tej supernaturalnej machlojki. W miarę, jak postępował w swej jodze, Sri Aurobindo pozostawił za sobą wszystkie wyobrażenia tego, co nazywał „duchowym realizmem”3 nie dlatego, że nie lubił pięknych wyobrażeń — był w końcu poetą! — ale ponieważ widział, że te wyobrażenia byłyby o wiele piękniejsze, gdyby zachodziły w fizycznej rzeczywistości na Ziemi. Gdyby to, co superfizyczne, stało się naszym normalnym fizycznym — widzianym gołym okiem. Naturalizacja tego, co niewidzialne i ciche mistrzostwo życia, które osiągnął Sri Aurobindo, stały się możliwe dlatego, że nie oddzielał nigdy tych dwu światów od siebie: „Moje własne życie i moja joga były zawsze, od momentu mego przybycia do Indii, zarówno z tego świata, jak i z tamtego świata, bez jakichkolwiek wyjątków na rzecz jednej tylko ze stron — napisał później w liście do ucznia. — Wszystkie ludzkie zainteresowania, jak przypuszczam, dotyczą tego świata i większość z nich weszła w pole umysłu, a niektóre — jak polityka — również w moje życie; ale jednocześnie, odkąd postawiłem stopę w Bombaju, zacząłem mieć również duchowe doświadczenia, jednakże nie były rozwiedzione z tym światem, ale miały wewnętrzne i nieskończone nań oddziaływanie, takie jak uczucie Nieskończoności przenikającej materialną przestrzeń oraz Immanentności zamieszkującej w materialnych obiektach i ciałach. W tym samym czasie odkryłem, że wchodzę w suprafizyczne światy i płaszczyzny i przynoszę wpływy i efekty tych światów na płaszczyznę fizyczną, tak że nie mogłem w ostry sposób rozdzielić ich czy znaleźć w nich sprzeczności nie do pogodzenia, gdyż dla mnie są one dwoma końcami egzystencji i wszystkim, co leży pomiędzy nimi. Dla mnie wszystko jest Brahmanem i znajduję wszędzie Boskość”.4
Problematyka akcji
Duchowy realizm Sri Aurobindo można najpierw odnaleźć w jego rewolucyjnych aktywnościach. Wkrótce został naszkicowany w czterech punktach program: rozbudzić Indie dla konceptu niepodległości, na który miały się składać artykuły w gazetach i przemowy polityczne; utrzymywać ludzkie umysły w stałym stanie buntu — na przełomie wieków był oczywiście jednym z pierwszych, którzy jak pewien bohater Indii, Tilak, mówili o całkowitym wyzwoleniu, pasywnym oporze i odmowie współpracy (Ghandi nie pojawił się jeszcze na politycznej scenie, aż dopiero w 15 lat później); transformować indyjską Partię Kongresową i jej ograniczone zadania w ekstremistyczny ruch, niedwuznacznie popierający ideał całkowitej niepodległości; i ostatecznie — tajemnie przygotować zbrojne powstanie. Ze swym młodszym bratem Barinem zaczął organizować grupy powstańcze w Bengalu, pod pokrywką programów atletycznych lub kulturalnych. Wysłał również przedstawiciela do Europy, na swój koszt, aby nauczył się robienia bomb. Kiedy Sri Aurobindo powiedział „Nie jestem ani bezsilnym moralistą, ani też słabym pacyfistą”5 — było to całkowitą prawdą. Studiował wystarczająco historię Francji, jak również włoskie i amerykańskie rewolucje, aby wiedzieć, że zbrojna rewolta może czasami być usprawiedliwiona. Ani Joanna d'Arc, ani Mazzini, ani też Washington — nie byli apostołami „środków nie-gwałtownych”. Kiedy syn Ghandiego przyjechał go odwiedzić w Pondicherry w 1920 r., aby przedyskutować „pokojową rewolucję” — Sri Aurobindo odpowiedział prostym i ciągle aktualnym pytaniem: „Co zrobiłbyś, gdyby jutro Północne Indie zostały napadnięte?” Dwadzieścia lat później, w 1940 r., Sri Aurobindo i Matka publicznie wzięli stronę aliantów, podczas gdy Ghandi — z niewątpliwie godnym pochwały wybuchem uczuć — posłał otwarty list do Brytyjczyków zachęcając ich do nie powstawania przeciwko Hitlerowi, a użycia zamiast tego jedynie „duchowej siły”. Właściwe byłoby zatem wyjaśnić duchową pozycję Sri Aurobindo w odniesieniu do akcji gwałtu. „Wojna i destrukcja — pisał on — są nie tylko uniwersalnymi zasadami naszego życia tutaj, w jego czysto materialnych aspektach, ale również naszej umysłowej i moralnej egzystencji. Sprawą oczywistą jest, że w aktualnym życiu człowieka — intelektualnym, socjalnym, politycznym, moralnym — nie można uczynić ani jednego prawdziwego kroku naprzód bez walki, bez wojny pomiędzy tym, co istnieje i żyje, a tym, co szuka egzystencji i życia pomiędzy wszystkim tym, co stoi za tymi dwiema sprzecznościami. Niemożliwe jest, a przynajmniej w istniejących warunkach, postępować, wzrastać, wypełniać, a jednocześnie podporządkować się bezwzględnie zasadzie totalnej nieszkodliwości, która jest umieszczana przed naszymi oczyma jak najwyższe i najlepsze prawo prowadzenia się. Użyjemy więc tylko siły-ducha i nigdy nie będziemy niszczyć poprzez wojnę lub nawet użycie gwałtu w zakresie samoobrony? Dobrze, chociaż zanim ta duchowa siła stanie się efektywna, demoniczna siła w ludziach i narodach gwałci, łamie, zabija, pali, truje, jak widzimy, co się dzieje dzisiaj w jej rozpasaniu i niepohamowaniu; i być może spowodowaliście tyle samodestrukcji życia przez swoją abstynencję w jej użyciu, co inni poprzez uciekanie się do gwałtu… Bo nie wystarcza, aby nasze własne ręce pozostały czyste i nasze dusze nie splamione, aby prawo wysiłku i destrukcji wymarło w świecie. To, co jest jego korzeniem, musi najpierw zniknąć wśród ludzkości.* Zwykła nieruchomość i inercja, wzdragająca się lub niezdolna do użycia jakiegokolwiek oporu wobec zła, nie uchyli tego prawa. Inercja — tamas, rzeczywiście szkodzi dużo więcej, niż zaszkodzić może dynamiczna zasada rajas, zasada wysiłku, który ostatecznie tworzy więcej niż niszczy. Tak więc, w kwestii dotyczącej problemu indywidualnej akcji, abstynencja jednostki od wysiłku i nieodłącznie z nim związanej destrukcji — w bardziej powierzchownej formie i fizycznej — może tylko pomóc jego moralnej istocie, ale pozostawia Zabójcę stworzenia na wolności”.6
Cała ewolucja myślowa Sri Aurobindo i jego praktycznego nastawienia wobec wojny, od podziemnej aktywności w Bengalu do wygrania w Pondicherry w 1910 r., obraca się wokół problemu „metod”: jak uderzać najpewniej w tego „Zabójcę stworzenia”, w tego „Pożeracza” — jak riszowie starożytnych Ved go nazywali. I z niepodległości Indii — Sri Aurobindo przeszedł do niepodległości świata. Gdyż w miarę, jak postępował w swojej jodze, stawał się narastająco świadomy poprzez doświadczenia, że ukryte siły istnieją nie tylko poza naszymi własnymi psychologicznymi, ale również poza zaburzeniami w świecie — wszystko nadchodzi skądś jeszcze, jak już wspomnieliśmy — i że jeżeli nasze abstynencje pozostawiają „Zabójcę stworzenia” na wolności, to nasze wojny oczywiście go nie niszczą, chociaż może ciągle być w praktyce konieczne ubrudzić ręce w wojnach. W samym środku Pierwszej Wojny Światowej, Sri Aurobindo zaobserwował z proroczą siłą: „Pogromienie Niemiec… nie mogłoby zabić ducha, który się wcielił w Niemcy; może prowadzić równie łatwo do jego nowej inkarnacji, może w nieco innej rasie lub imperium i cała ta walka będzie musiała być toczona znowu. Tak długo, jak żywi są starzy bogowie, załamanie lub depresja ciała, które ożywiają jest drobną sprawą, bo wiedzą jak się przenosić. Niemcy zrzuciły ducha napoleońskiego we Francji w 1813 i złamały pozostałości jego europejskiego przywództwa w 1870 r. Te same Niemcy stały się inkarnacją tego, co obaliły. Ten fenomen jest zdolny do odnawiania się na wspanialszą skalę…”.7 Wiemy teraz, że starzy bogowie umieją się przenosić. Widząc wszystkie te lata pokojowości, zakończone okropnymi gwałtami znaczącymi podział Indii w 1947 r., sam Ghandi powiedział z nutą smutku tuż przed swoją śmiercią: „Nastawienie wobec gwałtu, które tajemnie kryliśmy w sobie — wraca do nas teraz i skaczemy sobie do gardła, kiedy pojawia się problem dystrybucji władzy. Teraz, gdy więzy poddaństwa zostały zniesione, wszystkie siły zła wyszły na powierzchnię…” Gdyż — ani gwałt, ani pokojowość nie sięgają korzeni Zła. W samym środku Drugiej Wojny Światowej — Sri Aurobindo zajął publiczne stanowisko na korzyść aliantów*, ponieważ było to jedyną praktyczną rzeczą, którą mógł zrobić, jak napisał do jednego z uczniów: „Piszesz, jak gdyby to, co się dzieje w Europie, było wojną pomiędzy potęgą Światła i potęgą Ciemności — ale nie ma w tym większej różnicy, niż w czasie Wielkiej Wojny. Jest to walka pomiędzy dwoma rodzajami Ignorancji… Oko jogina widzi nie tylko zewnętrzne wypadki, osoby i przyczyny, ale potężne siły, które popychają ich do akcji. Jeżeli ludzie, którzy toczą walkę, są instrumentami w rękach rządzących i finansjery etc., to ci ostatni są znów marionetkami w szponach tych sił. Gdy ktoś przyzwyczai się widzieć rzeczy poza kurtyną zdarzeń, nie będzie już dotknięty przez ich zewnętrzne aspekty, ani też nie będzie się spodziewał jakiegokolwiek lekarstwa na nie z pomocą politycznych, instytucjonalnych lub społecznych zmian”.8 Sri Aurobindo stał się świadomy tych „potwornych sił” poza kurtyną, tej stałej infiltracji suprafizycznego w fizycznym; jego energie już nie były zogniskowane na moralnym problemie — gwałt czy pokojowość — który w końcu był raczej powierzchowny, ale na problematyce skuteczności. Zobaczył jasno, znowu poprzez doświadczenie, że po to, aby uleczyć świat ze zła, należy najpierw koniecznie uleczyć „to, co ma swe korzenie w człowieku” i nie uleczy się niczego na zewnątrz, jeżeli wpierw nie uleczy się wnętrza, gdyż są one tą samą rzeczą. Nie można kontrolować tego, co na zewnątrz, jeśli nie kontroluje się tego, co wewnątrz — bo to jest tym samym. Nie możemy przetworzyć zewnętrznej materii, nie przetworzywszy naszej materii wewnętrznej — bo są one znów tym samym. Istnieje tylko jedna Natura, jeden świat, jedna materia i tak długo, jak podchodzić będziemy do problemu z jednego tylko końca, złego końca — nie dojdziemy do nikąd. Jeśli uważamy, że to rozwiązanie jest dla nas zbyt trudne, wtedy nie ma żadnej nadziei dla człowieka i świata, ponieważ wszystkie nasze zewnętrzne panacea i sacharyny moralności są ostatecznie skazane na anihilację i destrukcję przez ukryte potęgi. „Jedyną drogą wyjścia — pisze Sri Aurobindo — jest zejście świadomości, która nie jest marionetką tych sił, ale jest większa od nich i może zmusić je do zmiany, albo do całkowitego zniknięcia”.8 To w kierunku tej nowej, supramentalnej świadomości sterował obecnie Sri Aurobindo, pośrodku swej rewolucyjnej pracy.
„…możemy odkryć, kiedy wszystko już upadnie,
klucz doskonałej zmiany, ukryty w nas…”9
Nirwana
W 1906 r. Sri Aurobindo opuścił Barodę, aby zagłębić się w samym sercu politycznego zamieszania w Kalkucie. Zaniedbania Lorda Curzona, gubernatora Bengalu, doprowadziły do studenckich niepokojów; czas powoli dojrzewał. Wraz z innym wielkim nacjonalistą, Bepinem Pal, Sri Aurobindo zapoczątkował dziennik w języku bengalskim „Bande Mataram” (Kłaniam się Matce Indii), pierwszą gazetę publicznie deklarującą swój cel całkowitej niepodległości i potężny instrument obudzenia Indii. Założył partię ekstremistyczną i ustalił narodowy program akcji — bojkot brytyjskich towarów, sądów, szkół i uniwersytetów. Został dyrektorem pierwszego Narodowego College'u w Kalkucie i narobił tam tyle zamieszania, że w mniej niż rok później wydano rozkaz aresztowania go. Na nieszczęście dla Brytyjczyków — artykuły Sri Aurobindo i jego mowy były prawie nienaganne; ani nie głosił on rasowej nienawiści, ani nawet nie atakował rządu Jej Królewskiej Mości — po prostu proklamował prawo narodu do niepodległości. Zarzut przeciwko niemu został wycofany z powodu braku dowodów. Tylko drukarz, który nie znał ani słowa po angielsku, został skazany na 6 miesięcy więzienia. To nieudane aresztowanie przyniosło sławę Sri Aurobindo; był odtąd rozpoznawanym liderem partii nacjonalistycznej — wyszedł poza scenę, gdzie zresztą wolał zawsze pozostać. „Nie dbam nic a nic, aby moje nazwisko umieszczano na jakimś zaszczytnym miejscu — napisał później. — Nigdy nie byłem spragniony sławy, nawet w dniach moich politycznych wzlotów. Wolałem pozostawać poza kurtyną, kierować ludźmi bez ich wiedzy o tym manipulowaniu i wykonywać to, co było do zrobienia”.10 Ale byłoby błędem uważać Sri Aurobindo za fanatyka; wszyscy jego współcześni byli uderzeni widokiem tego „spokojnego, młodego człowieka, który bez jednego słowa mógł uciszyć rozwrzeszczane zebranie”. I w tym zewnętrznym zamieszaniu, pomiędzy spotkaniami politycznymi a pracą w gazecie, którą należało przygotować do codziennego wydania (pod stałym nadzorem tajnej policji) — 30 grudnia 1907 r. Sri Aurobindo spotkał jogina o nazwisku Visznu Bhaskar Lele, który miał wnieść paradoksalne doświadczenie w jego już wystarczająco paradoksalne życie.
Po raz pierwszy, dobrowolnie, spotkał się Sri Aurobindo z joginem — po 13-tu latach w Indiach! Pokazuje to, jak dalece nie dowierzał on wszelkim ascetykom i spirytualistom. Jego pierwsze pytanie do jogina było typowe: „Chcę praktykować jogę, ale dla pracy, dla akcji, a nie dla sannyasa i dla Nirwany”.11 Odpowiedź Lele jest dziwna i zasługuje na nieco uwagi: „Byłoby to łatwe dla ciebie, gdyż jesteś poetą”. Tych dwóch mężczyzn odeszło do cichego pomieszczenia na 3 dni. Od tego czasu — joga Sri Aurobindo przyjęła odmienny kurs, który wydawał się prowadzić do „od akcji” tylko po to, aby doprowadzić go do tajników akcji i zmiany świata. „Pierwszym rezultatem — napisał Sri Aurobindo — była seria ogromnie silnych doświadczeń i radykalnych zmian w świadomości, których on nigdy nie zamierzał…, a które stały w całkowitej sprzeczności z moimi własnymi ideami, bo ukazały mi one z ogromną intensywnością świat jako kinematograficzną grę próżnych form w bezosobowej uniwersalności Absolutu Brahmana”.12
„…w niezmierzonych przestrzeniach bytu
ciało zdaje się tylko wędrującą muszlą…”
Cała integralna joga Sri Aurobindo legła w gruzy. Wszystkie jego wysiłki nad mentalną i fizyczną transformacją i jego wiara w spełnienie ziemskiego życia zostały zmiecione, połknięte przez potworną Iluzję — nie pozostało nic, za wyjątkiem pustych form.
„Zostałem nagle wrzucony w warunki ponad i bez myśli, nie skażone przez żadne drgnienie umysłu lub witalu, nie było tam ego, nie było realnego świata — tylko kiedy spojrzało się poprzez znieruchomiałe zmysły, coś spostrzegało lub wnosiło na swą doskonałą ciszę; świat pustych form, zmaterializowanych cieni bez prawdziwej substancji. Nie było Jednego, ani nawet wielu, jedynie Tamto — bezzarysowe, bezwzględne, czyste, nieopisywalne, nie do pomyślenia, absolutne, a jednak w sposób nadrzędny realne i jedynie realne. To nie była mentalna realizacja, ani coś, w co przedtem miało się jakikolwiek wgląd choćby przez moment, żadna abstrakcja, to było pozytywne, jedyna pozytywna rzeczywistość — chociaż nie z przestrzennego fizycznego świata, przenikająca, zajmująca, albo raczej zalewająca i topiąca ten obecny pozór fizycznego świata, nie zostawiająca ani miejsca, ani przestrzeni na żadną inną rzeczywistość za wyjątkiem siebie, nie pozwalająca niczemu innemu wydawać się choć trochę aktualnie pozytywnym lub substancjonalnym… To, co to doświadczenie mi przyniosło, było Pokojem nie do wyobrażenia, przeogromną ciszą, nieskończonością ulgi i wolności…”14
Sri Aurobindo wszedł prosto w to, co Buddyści zwą Nirwaną, co Hindusi zwą Cichym Brahmanem, Tamto, Tao Chińczyków, Transcendentalne, Absolut, Bezosobowość dla ludzi Zachodu. Osiągnął owe słynne „wyzwolenie” (mukti), które uważane jest za szczyt duchowego życia, cóż jeszcze mogło być poza tym, co Transcendentalne. Sri Aurobindo był w stanie zweryfikować słowa wielkiego hinduskiego mistyka Sri Ramakriszna: „Jeśli żyjemy w Bogu — świat znika; jeśli żyjemy w świecie — Bóg już nie istnieje”. Przepaść, którą starał się połączyć pomiędzy Materią a Duchem, otworzyła się znowu szeroko przed jego otwartymi oczyma. Zachodni i Wschodni spirytualiści mieli rację, widząc w życiu pozaziemskim jedyne przeznaczenie jego ludzkich wysiłków — raj, Nirwana, wyzwolenie — gdzieś tam, ale nie na tym padole łez lub iluzji. Doświadczenie Sri Aurobindo było tam, nieodwołalne, przed jego oczyma.
Ale owo doświadczenie, które jest ogólnie uznawane za ostateczny krok — miało być początkowym punktem nowego, wyższego doświadczenia dla Sri Aurobindo, który zintegrował prawdę świata i prawdę „zaświatów” w totalną, ciągłą i boską Rzeczywistość. Zasadniczym problemem jest jego ocena, która jest samym sercem znaczenia naszej egzystencji, bo istnieje tylko alternatywa: albo Najwyższa Prawda nie jest z tego świata, jak głoszą wszystkie religie i stąd — marnujemy tylko na próżno czas; albo też istnieje coś więcej poza wszystkim o czym nam mówiono. Problem staje się tym ważniejszy, że przestał już być teoretyczną przesłanką, a stał się praktyką. Dlatego też Sri Aurobindo relacjonował: „Żyłem w tej Nirwanie dzień i noc zanim zaczęła ona przyjmować inne rzeczy w siebie i zmieniać się w cokolwiek… w końcu zaczęło to zanikać w jakiejś większej Superświadomości ponad nią… Aspekt iluzyjnego świata ustąpił miejsca takiemu, w którym iluzja jest tylko niewielkim powierzchniowym fenomenem z niezmierzoną Boską rzeczywistością w tle i intensywną Boską Rzeczywistością w sercu wszystkiego, co wydawało się wpierw kinematograficznym kształtem lub cieniem. I nie było to powtórnym uwięzieniem przez umysły, nie zmniejszeniem lub upadkiem z nadrzędnego doświadczenia, to nadeszło raczej jako podwyższenie i rozszerzenie Prawdy… Nirwana w mojej wyzwolonej świadomości zmieniła się w początek mej realizacji, pierwszy krok w kierunku kompletnej rzeczy, a nie jedynie w pojedyncze prawdziwe osiągnięcie, jakie jest możliwe lub nawet kulminacyjny finał”.15
Czym więc jest ów Transcendent, które wydaje się być usytuowany nie na szczycie, ale gdzieś pośrodku? Aby użyć jasnej, ale poprawnej analogii, moglibyśmy powiedzieć, że sen reprezentuje transcendentalny stan w odniesieniu do jawy, ale nie jest on w żadnym sensie wyższy lub prawdziwszy niż stan jawy, ani też nie jest od niego mniej prawdziwy. Jest to po prostu inny stan świadomości. W minucie, gdy wycofamy się z mentalnego i witalnego ruchu, wszystko naturalnie zanika, tak samo jak zażycie anestetyków zaćmiewa wszystkie zmysłowe odczucia. Mamy naturalną tendencję aby myśleć, że ten nieruchomy i bezosobowy Spokój jest nadrzędny w stosunku do naszego zwykłego zamieszania, ale w końcu — owo zamieszanie jest całkowicie naszej produkcji. Czy nadrzędne, czy podrzędne — nie ma ono nic wspólnego ze zmianą stanów świadomości, ale raczej z jakością lub pozycją naszej świadomości wewnątrz danego stanu. Tak więc Nirwana nie jest szczytem drabiny, w jakimkolwiek wyższym sensie niż sen lub śmierć. Może ona mieć miejsce na każdym poziomie świadomości; może się zdarzyć w umyśle poprzez koncentrację, w witalu również poprzez koncentrację i nawet w fizycznej świadomości poprzez koncentrację. Jogin zgięty nad swoim pępkiem czy Basuto tańczący wokół swego totemu — mogą nagle przejść gdzieś jeszcze, jeżeli takie jest ich przeznaczenie, w inny, transcendentalny wymiar, w którym cały ten świat jest zredukowany do nicości. To samo może zdarzyć się mistykowi, zaabsorbowanemu swym sercem, albo joginie skoncentrowanemu w swym umyśle. Bo tak naprawdę nie wchodzi się gdzieś wyżej, kiedy wchodzi się w Nirwanę. Przebija się jedynie dziurę i wychodzi na zewnątrz. Sri Aurobindo nie przeszedł poza płaszczyznę umysłową kiedy doświadczył Nirwany: „Ja sam miałem doświadczenie Nirwany i ciszy w Brahmanie na długo przedtem, zanim posiadłem jakąkolwiek wiedzę o leżących przede mną duchowych poziomach”.16 To dopiero po wzniesieniu się na wyższe, superświadome poziomy, doświadczył stanu wyższego od Nirwany, w którym iluzjonista, nieruchomość i aspekt bezosobowości zmieszały się w nową Rzeczywistość, obejmując jednocześnie ten świat i to, co poza nim. Takie oto było pierwsze odkrycie Sri Aurobindo w tej materii: „Nirwana nie może być natychmiastowym zakończeniem ścieżki, bez niczego pozostawionym do eksploracji poza nią… jest to koniec niższej ścieżki poprzez niższą Naturę i początek Wyższej Ewolucji”.17
Moglibyśmy zadawać sobie również pytanie, z innej nieco perspektywy, czy celem ewolucji jest rzeczywiście „wydostać się”, jak w to wierzą poszukiwacze Nirwany i wszystkich religii, które wyznaczyły owo „poza” jako cel naszych wysiłków. Bo jeśli uda nam się zapomnieć o emocjonalnych powodach naszych własnych wierzeń, czy braku takowych wierzeń, i spojrzeć tylko na ewolucyjny proces, zmuszeni będziemy przyjąć do wiadomości, że Natura łatwo mogła zaaranżować takie „wyjście” jeszcze wtedy, gdy byliśmy ciągle na elementarnym stopniu rozwoju umysłu, ciągle żyjący instynktowną intuicją jako otwarte i podatne istoty. Wiek Ved, Misteriów starożytnej Grecji lub nawet Średniowiecze byłyby okresem bardziej właściwym dla takiego „wyjścia” niż jest nim nasz wiek. Jeśli taki był cel ewolucyjnej Natury — zakładając, że ewolucja nie przebiega w zupełnie dowolny sposób, ale zgodnie z jakimś Planem — to jest to typ człowieka, który wybrałaby Natura. Łatwo byłoby wtedy „przeskoczyć intelekt”18 — jak to ujął Sri Aurobindo w „Cyklu Ludzkim” i przejść z instynktowo-intuicyjnej fazy do duchowości innego świata. Intelekt staje się okrutnie bezużytecznym przerostem, jeżeli celem ewolucji byłoby jedynie „wydostanie się”. Wręcz przeciwnie jednak, wydaje się, że Natura działała wbrew tej prymitywnej intuicji i pokryła ją rozmyślnie coraz to grubszymi pokładami mentalnymi, zwiększając ich złożoność i uniwersalność i czyniąc go coraz to mniej użytecznym w kwestii „wydostawania się”. Wszyscy wiemy, jak cudownie intuicyjny rozkwit Indii z czasów Upaniszad na początku tej ery lub Neoplatońskiej Grecji, został zrównany, aby być zastąpionym przez ludzki intelekt, podrzędniejszy i bardzie gęsty na pewno, ale i bardziej uogólniony. Możemy zadawać to pytanie nie próbując na nie odpowiadać. Zastanawiamy się, czy znaczeniem ewolucji jest przesadzać w luksusie umysłu tylko po to, aby go później zniszczyć i powrócić do pod-umysłowych lub nie-umysłowych religijnych stadiów, albo też wręcz przeciwnie — rozwinąć umysł aż do jego granic*, jak też jesteśmy do tego popychani, aż wyczerpie on całą swą pojemność i powierzchniowy zamęt i wzniesie się w swe wyższe superświadome regiony, na duchowy supramentalny poziom, gdzie sprzeczności dualizmu Materia-Duch znikają jak miraż, gdzie nie będziemy czuć potrzeby „wydostawania się”, ponieważ będziemy wszędzie Wewnątrz.
Błędem byłoby jednakże przypuszczać, że doświadczenie Nirwany jest fałszywym doświadczeniem, rodzajem Iluzji; po pierwsze dlatego, że nie ma fałszywych doświadczeń, a tylko niekompletne doświadczenia, następnie — ponieważ Nirwana aktualnie uwalnia nas od iluzji. Nasz zwykły sposób oglądania świata jest kaleki i niewystarczający. Jest to rodzaj bardzo realistycznej iluzji wzrokowej, tak realistyczny, jak złamany obraz pręta zanurzonego w naczyniu z wodą, ale i tak samo błędny. Musimy „oczyścić drzwi percepcji”, jak powiedział William Blake i Nirwana pomaga nam to uczynić, chociaż nieco zbyt radykalnie. Zwykle widzimy płaski, trójwymiarowy świat z mnóstwem obiektów i istot, oddzielonych jedna od drugiej, podobnie jak dwie części owego pręta uwidaczniają się w wodzie, ale rzeczywistość jest całkiem inna, kiedy spostrzegana jest z wyższej płaszczyzny, z poziomu Superświadomości, tak samo, jak jest ona inna, gdy spostrzegana jest z niższego, atomowego poziomu. Jedyną różnicą pomiędzy złamanym prętem a naszą zwyczajową wizją świata jest to, że jedna pozostaje tylko optycznym złudzeniem, podczas gdy druga jest złudzeniem poważnym. Upieramy się widzieć złamany pręt, którym on nie jest. To, że owa poważna iluzja zgadza się z naszym obecnym praktycznym życiem i z powierzchniową płaszczyzną, na której rozwija się nasza egzystencja, może te iluzje usprawiedliwiać, ale jest to również powodem faktu, że jesteśmy bezsilni, aby kontrolować życie, ponieważ widzieć fałszywie — znaczy również żyć fałszywie. Naukowiec, który nie jest otumaniony przez pozory rzeczy, widzi lepiej i lepiej kontroluje, ale jego wizja jest też niekompletna i jego mistrzostwo niepewne. Nie udoskonalił prawdziwie życia, ani też nawet nie udoskonalił fizycznych sił, ale użył tylko kilku z ich najbardziej widzialnych efektów. Tak więc, problem wizji nie jest jedynie problemem osobistej satysfakcji. Nie jest sprawą „widzenia lepiej”, aby mieć piękne wizje w różowych i niebieskich kolorkach (które zresztą nie są na aż tak wysokim poziomie), ale sprawą osiągnięcia prawdziwego mistrzostwa świata, okoliczności i nas samych, które są wszystkim tym samym, gdyż nic nie istnieje oddzielnie. Aż do chwili obecnej, ci, którzy mieli dostęp do tej wyższej formy wizji (bo istnieje wiele jej poziomów), używali jej przede wszystkim dla siebie samych, albo raczej — nie byli zdolni do wcielenia tego, co widzieli, ponieważ wszystkie ich wysiłki skierowane były dokładnie właśnie na wydostanie się z tej inkarnacji. Ale takie wewnętrznie sprzeczne nastawienie nie jest do uniknięcia, jak zademonstruje Sri Aurobindo. Nie przygotowywał on tych wszystkich fizycznych, witalnych, mentalnych i psychicznych fundamentów wszak na próżno.
Stąd też Nirwana jest po prostu użytecznym (ale nie niezbędnym), przejściowym stanem w tranzycji ze zwyczajnej wizji do innego rodzaju wizji. Uwalnia nas ona od totalnej iluzji, w której żyjemy: „I w tym zachwyceniu widzą oni fałszywe jako prawdziwe — mówią Maitri Upaniszady (VII.10). Sri Aurobindo nie używa słowa „iluzja”; mówi on po prostu, że żyjemy w „Ignorancji”. Nirwana nie uwalnia nas z naszej Ignorancji, ale jedynie prowadzi do innego rodzaju Ignorancji, ponieważ wiecznym problemem ludzkości jest ten, że popada ona z jednej krańcowości w drugą. Ludzie zawsze czują się zobowiązani do zanegowania jednej rzeczy po to, aby móc się zgodzić z inną, a więc biorą przejściowe stany za ostateczność samą w sobie w ten sam sposób, w jaki wiele wielkich duchowych doświadczeń zostało wziętych za ostateczne. Podczas gdy w rzeczywistości żaden „koniec” nie istnieje, jest tylko stałe podwyższanie I rozszerzanie Prawdy.19 Moglibyśmy powiedzieć, że w takim samym stopniu, jak otwiera się on na to, co „poza” — nirwaniczny lub religijny stan — rzeczywiście reprezentuje pierwszy stopień ewolucji, zabierając nas daleko od fałszywej wizji świata i że jego cel jest w esencji celem edukacyjnym. Lecz ten, kto już jest obudzony i prawdziwie narodzony, musi szukać następnego stopnia ewolucji — pozostawić za sobą religijnego człowieka skupionego na innym świecie, na rzecz duchowego człowieka, skupionego na Całości. Wtedy nic nie jest wyłączone, a wszystko zostaje poszerzone. Tak więc integralny poszukiwacz musi być ciągle czujny, ponieważ wszystkie wewnętrzne doświadczenia, dotykające najintymniejszej substancji naszego bytu, są zawsze nie do odparcia i ostatecznie, w momencie gdy się zdarzają, są olśniewające na każdym poziomie; możemy przypomnieć sobie Vivekanandę, gdy mówi o Nirwanie: „Ocean nieskończonego Spokoju, bez jednej zmarszczki, bez drgnienia wiatru”. Istnieje wielka pokusa, by pozostać tam, jak gdyby było to ostatecznym niebem. Wspomnijmy tę radę Matki skierowaną do wszystkich poszukujących: „Jakakolwiek byłaby natura, potęga czy wspaniałość doświadczenia — nie możecie nigdy pozwolić mu się zdominować do tego stopnia, aby przytłoczył całą waszą istotę… Kiedykolwiek wejdziecie w jakiś sposób w kontakt z Siłą lub Świadomością, która przekracza waszą własną, zamiast poddawać się im — musicie zawsze pamiętać, że jest to tylko jedno doświadczenie pomiędzy tysiącami innych i w konsekwencji nie jest ono w żadnym przypadku absolutne. Niezależnie jak jest ono piękne, możecie i musicie mieć jeszcze piękniejsze; niezależnie jak jest ono wyjątkowe — są inne, jeszcze wspanialsze od niego; i niezależnie na jak wysokim poziomie ono zachodzi — zawsze możecie wznieść się jeszcze wyżej w przyszłości…”
Sri Aurobindo żył przez miesiące w tej Nirwanie zanim wypłynął jeszcze gdzie indziej. Dziwną rzeczą jest, że będąc w tym stanie, ciągle był jeszcze zdolny do publikowania swojego dziennika, do uczęszczania na tajne zebrania, a nawet wygłaszania politycznych przemówień. Gdy po raz pierwszy musiał przemawiać w Bombaju — wyraził swoje trudności Lele. „Powiedział mi, abym się modlił, ale ja byłem tak zaabsorbowany w świadomości Cichego Brahmana, że nie mogłem się modlić. Na to odrzekł, że to nic nie szkodzi: on i kilku innych będą się modlić, a ja mam po prostu iść na zebranie i ukłonić się publiczności jak Narayan i czekać, a przemówienie nadejdzie do mnie z innego źródła niż umysł”.20 Sri Aurobindo zrobił dokładnie jak mu powiedziano i… „przemówienie nadeszło , jak gdyby było dyktowane. I odtąd — wszelkie mowy, pisanie, myśli i zewnętrzne aktywności — nadchodziły do mnie z tego samego źródła, ponad mózgiem-umysłem”.21 Sri Aurobindo wszedł w kontakt z Superświadomością. Treść tego przemówienia wygłoszonego w Bombaju — jest, swoją drogą, szalenie interesująca: „Spróbujcie zdać sobie sprawę z siły wewnątrz was samych — powiedział wojskowym nacjonalistom. — Próbujcie uzewnętrznić tę siłę tak, że wszystko co będziecie czynić, nie będzie waszą czynnością, ale działaniem tej Prawdy wewnątrz was… Ponieważ to nie wy sami, to jest coś wewnątrz was. Cóż mogą te wszystkie trybunały, co mogą wszystkie potęgi tego świata zrobić złego Temu, co jest wewnątrz was, Temu, co jest Nieśmiertelnym, Temu, co jest Nienarodzonym, a więc Nie Podlegającym Śmierci. Temu, którego miecz nie przebije i ogień nie spali? Takiego więzienia nie mogą ograniczyć, ani szubienice nie będą dlań końcem. Cóż jest takiego, czego moglibyście się obawiać, gdy jesteście świadomi Tego, co jest wewnątrz was?”22
4 maja 1908 r. o świcie — brytyjska policja z bronią w ręku przyszła go obudzić. Sri Aurobindo miał wtedy 36 lat. Zamach na życie brytyjskiego administratora w Kalkucie właśnie został udaremniony. Użyta bomba została wyprodukowana w ogrodach, gdzie Barin, jego młodszy brat, trenował „uczniów”.
ROZDZIAŁ 11 : JEDNOŚĆ
Sri Aurobindo miał spędzić cały rok w więzieniu w Alipore oczekując na werdykt. Nie brał żadnego udziału w nieudanym zamachu; organizowanie powstania nie miało nic wspólnego z izolowanymi aktami terroryzmu. „Kiedy zostałem aresztowany i w pośpiechu wieziony na posterunek policyjny w Lal Bazar — wiara we mnie załamała się na chwilę, gdyż nie mogłem mieć wglądu w samo serce Jego decyzji. Tak więc zwątpiłem przez moment i wołałem w mym sercu do Niego: ` Dlaczego i co mi się przydarza? Wierzyłem, że miałem misję do wypełnienia dla ludu mojego kraju i dopóki ta praca nie jest wykonana, powinienem się cieszyć Twoją protekcją. Dlaczego więc jestem tutaj, pod takimi zarzutami?' Przeszedł dzień, potem drugi i trzeci, kiedy rozległ się we mnie głos wewnętrzny: Poczekaj, a zobaczysz. Wtedy uspokoiłem się i czekałem. Zabrano mnie z Lal Bazar do Alipore i umieszczono na miesiąc w izolowanej celi, z dala od innych. Tam czekałem dzień i noc na głos Boga wewnątrz, aby dowiedzieć się, dlaczego kazał mi czekać, co miał mi powiedzieć, uczyć się tego, co miałem robić… Pamiętałem, że miesiąc wcześniej, przed mym aresztowaniem, miałem podobne wewnętrzne ostrzeżenie, aby odłożyć na bok wszelką moją aktywność, zaszyć się w odosobnienie i wejrzeć w siebie, tak abym mógł wejść w bliższy z Nim kontakt. Byłem słaby i nie mogłem zaakceptować wtedy tego wezwania. Moja praca* była mi bardzo droga i w dumie mojego serca myślałem, że gdy przestanę się nią zajmować, to ucierpi ona na tym, albo i nawet zupełnie upadnie, tak więc nie chciałem jej pozostawiać. Wydawało mi się, że przemówił do mnie ponownie tymi słowy: Więzy, których nie miałeś siły złamać, ja złamałem za ciebie, ponieważ nie jest moją wolą, ani też nigdy nie było moją intencją, abyś je kontynuował. Mam dla ciebie inne rzeczy w planie i po to cię tu przywiodłem — aby cię nauczyć tego, czego nie mógłbyś się nauczyć sam i aby cię trenować do mojej pracy”.1
Tą „pracą” miała być realizacja kosmicznej świadomości, albo Jedności oraz poszukiwania na płaszczyznach świadomości ponad zwykłym umysłem, tj. w Superświadomości, która miała pchnąć Sri Aurobindo na ślady Wielkiej Tajemnicy. „Co zdarzyło mi się w tym okresie — nie mogę powiedzieć poza tym, że od owego momentu, dzień po dniu i ukazywał mi On swe cuda… Tę wiedzę dawał mi dzień po dniu przez całe 12 miesięcy mego uwięzienia”.
Kosmiczna świadomość
Sri Aurobindo przez miesiące żył w stanie fantasmagorycznego i pustego snu, opartego o tło Transcendentalnej, statycznej Rzeczywistości. Dziwnym jednak trafem, to właśnie pośrodku tej Próżni, jak gdyby wyłaniając się z Niej, kiedyś tam pojawił się świat z nową twarzą, jakby za każdym razem musiało się stracić wszystko, aby wszystko ponownie odzyskać, ale już na wyższym poziomie. „Przytłoczony i obezwładniony, uciszony i wyzwolony od siebie samego — umysł akceptuje samą Ciszę jak Najwyższe Istnienie. Ale potem — poszukiwacz odkrywa, że wszystko tam na niego czeka, zwarte i nowe… potem próżnia zaczyna się wypełniać i wyłaniają się z niej, albo ją wypełniają, bezmiary Boskiej Prawdy, wszystkie aspekty jej przejawiania się oraz wiele poziomów dynamicznej Nieskończoności”.3 Kiedy oglądaliśmy statyczne Nieskończone, widzieliśmy tylko jedną twarz Boga, którego wyłączyliśmy z tego świata (słowo „pusty” na określenie Boga jest może lepsze, niż świat wypełniony uroczystym i osądzającym Bogiem), ale gdy już raz Cisza zmyła nasze uroczyste pretensje, wielkie i małe, pozostawiając nas w tym czasie wypełnionych czystą bielą, znajdujemy świat i Boga znowu razem, na wszystkich poziomach i we wszystkich punktach, jak gdyby nigdy nie byli oddzieleni, za wyjątkiem niektórych ekscesów materializmu lub spirytualizmu. Zdarzyło się to w więzieniu w Alipore, gdzie zaszła ta nowa zmiana świadomości, podczas okresu ćwiczeń: „…Patrzyłem na więzienie, które oddzielało mnie od ludzi i nie byłem już ograniczony przez jego wysokie mury; nie, to był Vasudeva*, który mnie otaczał. Spacerowałem pod gałęziami drzewa rosnącego pod oknami celi, ale to nie było drzewo, wiedziałem, że był to Vasudeva, był to Sri Kriszna*, którego widziałem tam, stojącego i trzymającego nade mną swój cień. Patrzyłem na kraty mej celi, których zgrzyt zastępował skrzypienie drzwi i znów widziałem Vasudeva. Był to Narajana*, który strzegł mnie i czuwał nade mną. Lub też leżałem na szorstkich kocach, które zastępowały mi posłanie i czułem ramiona Kriszny wokół mnie, ramiona mojego Przyjaciela i Ukochanego… Patrzyłem na innych więźniów, złodziei, morderców, kanciarzy i gdy tak patrzyłem, widziałem Vasudeva, był to Narajana, którego odkrywałem w tych zaciemnionych duszach i niewłaściwie używanych ciałach…”4 To doświadczenie miało już nigdy nie opuścić Sri Aurobindo. Podczas sześciu miesięcy rozprawy, toczącej się przeciw niemu, angażującej dwustu dziwnych świadków i cztery tysiące dowodów rzeczowych, Sri Aurobindo był zamykany codziennie w żelaznej klatce pośrodku sali sądowej, ale nie widział już wrogiego tłumu ani sędziów. „…Kiedy otwarto przewód sądowy… doznałem tego samego wewnętrznego olśnienia. Głos powiedział mi: Kiedy wtrącono cię do więzienia, czyż nie upadło twoje serce i czy nie wołałeś do mnie, gdzie się podziała moja opieka? Popatrz teraz na Magistrat, popatrz na Radę Sędziów. Popatrzyłem i nie widziałem już magistratu; był to Vasudeva, był to Narajana, który siedział na ławie. Spojrzałem na skład sędziowski i prokuraturę i nie widziałem już organów ścigania; był to Kriszna siedzący tam i uśmiechający się. No i czy teraz się boisz? — zapytał Głos — Jestem we wszystkich ludziach i kasuję ich akcje i słowa…”5 I rzeczywiście — Bóg nie jest gdzieś na zewnątrz tego świata; On nie „stworzył” świata — On stał się światem, jak mówią Upaniszady: „On stał się wiedzą i ignorancją, On stał się prawdą i fałszem… On stał się wszystkim tym, cokolwiek by to nie było…” (Taittiriya Upaniszady II.6) „Ten cały świat jest wypełniony bytami, które są jego członkami” — mówią Upaniszady Swetaswatara (IV.10). „Wszystko dla oka, które widzi — jest Jednością, dla boskiego doświadczenia wszystko jest jednym blokiem Boskości”.6
Możemy pomyśleć, że to wszystko jest jedynie mistyczną wizją Wszechświata, nie mającą zbyt wiele wspólnego z naszą codzienną rzeczywistością — na każdym przecież kroku napotykamy na brzydotę i zło; świat rządzony jest bólem i płaczem w ciemności. Gdzie zatem w tym wszystkim jest to, co Boskie? Czy Boskim może być barbarzyństwo, zawsze gotowe otworzyć swoje obozy tortur , ten przenikający wszystko egoizm, ta niegodziwość — ukryta, czy jawnie okazywana? Bóg jest nieskazitelny, niewinny wszystkich tych zbrodni; jest On oczywiście doskonały, nie może więc być częścią tego — neti neti — Bóg jest tak czysty, że nie jest On z tego świata, nie ma po prostu dla Niego miejsca w tej duszącej nędzy i brudzie! „Musimy spojrzeć egzystencji prosto w twarz, jeśli naszym celem jest dotarcie do prawidłowego rozwiązania, czymkolwiek to rozwiązanie mogłoby się okazać. A spojrzenie w oblicze egzystencji oznacza spojrzenie w oblicze Boga, bo te dwie rzeczy nie mogą być oddzielane… Świat naszych walk i pracy jest zażartym, niebezpiecznym, destrukcyjnym, pożerającym światem, w którym życie istnieje w sposób niepewny, a dusza i ciało człowieka poruszają się pomiędzy potwornymi niebezpieczeństwami; świat, w którym przy każdym kroku naprzód, czy tego chcemy czy nie, coś bywa miażdżone i łamane, w którym każdy oddech życia jest również oddechem śmierci. Złożenie odpowiedzialności za to wszystko, co wydaje się nam złe lub okropne, na ramiona nieomal wszechpotężnego Szatana, albo odłożenie jej na stronę jako części Natury, czyniąc tym samym sprzeczność nie do pogodzenia pomiędzy Naturą świata a Naturą Boga, jak gdyby Natura była niezależna od Boga, albo też zrzucenie odpowiedzialności na człowieka i jego grzechy, jak gdyby miał on górujący głos w stwarzaniu świata lub mógł stworzyć cokolwiek wbrew woli Boga — są niewydarzonymi, choć wygodnymi pomysłami… Zbudowaliśmy obraz Boga Miłości i Łaski, Boga Dobra, Sprawiedliwości, Prawości i Cnoty — stosownie do naszych własnych moralnych koncepcji sprawiedliwości, cnoty i prawości, a o tamtej całej reszcie powiadamy, że Nim nie jest lub nie jest Jego, ale stworzona została przez jakąś diaboliczną Potęgę, którą On musi znosić dla jakiegoś tam powodu zanim rozpracuje jej złą wolę, albo też przez jakiegoś ciemnego Ahrimana, będącego przeciwieństwem naszego wdzięcznego Ormuzda; albo też jest to winą egoistycznego i grzesznego człowieka, który zepsuł to wszystko, co w początku było doskonale zrobione przez Boga… Musimy spojrzeć odważnie w oblicze rzeczywistości żeby widzieć, że tylko Bóg i nikt inny stworzył ten świat w Swojej Istocie i że tak właśnie go stworzył. Musimy widzieć, że Natura, pożerająca swoje dzieci, Czas pożerający życia wszelkiego stworzenia, Śmierć — uniwersalna i nieuchronna i gwałtowność sił Rudra* w człowieku i Naturze — są również Najwyższym Bóstwem w jednej z Jego kosmicznych figur. Musimy widzieć, że Bóg — obfity i marnotrawny stworzyciel, Bóg — pomocny, silny i łaskawy obrońca jest również Bogiem — pożeraczem i niszczycielem. Cała nasza męka rozpięcia na krzyżu bólu i zła jest tak samo Jego dotykiem, jak szczęście, słodycz i przyjemność. To tylko — gdy spoglądamy okiem całkowitego zjednoczenia i czujemy tę prawdę w samych głębinach naszego istnienia — tylko wtedy możemy ostatecznie odkryć za tamtą maską również spokojne i piękne oblicze pełnego wszelkiej błogości Bóstwa, a w jego dotyku, który jest sprawdzianem naszych niedoskonałości, również dotyk przyjaciela i budowniczego Ducha w człowieku. Dysonanse świata są dysonansami Boga i tylko przez ich zaakceptowanie i przejście przez nie możemy dotrzeć do większego konsonansu Jego nadrzędnej harmonii, do szczytów i niezmierzonych przestrzeni Jego transcendentalnej i Jego kosmicznej Ananda* (Boskiej Radości). …Bo Prawda jest podstawą prawdziwej duchowości i odwaga jest duszą Prawdy”.7
Tym sposobem zabliźniona zostaje rana, która wydawała się zawsze dzielić świat pomiędzy Szatana i Niebo, jakby nie było nic więcej oprócz Dobra i Zła; i znowu to Zło i Dobro z nami tkwiącymi pośrodku, jak „dziecię głaskaniem i smaganiem pędzone na drogi cnoty”.8 Wszelkie dualizmy są wizją opartą na Ignorancji. Wszędzie istnieje tylko „niepoliczalny” Jeden 9 i „dysonanse Boga”są po to, aby pomóc boskości rozwijać się w nas. Ale nawet i tak pozostaje jeszcze ciągle przepaść pomiędzy tą, może i boską, niedoskonałością a ostateczną Doskonałością. Czyż nie jest to kosmiczna Boskość - Boskością zawężoną? Czy nie powinniśmy próbować znaleźć gdzieś jeszcze nieskażonej, transcendentalnej i doskonałej Boskości? „…Jeżeli istnieje sprzeczność pomiędzy życiem duchowym i życiem światowym, to jest nią ta przepaść, którą integralny poszukiwacz usiłuje tutaj połączyć mostem; ta sprzeczność, którą ma zmienić w harmonię. Jeśli świat jest rządzony przez ciało i diabła — o tyleż więcej powodów istnieje po temu, aby Dzieci Nieśmiertelności były w nim, aby zdobyć go dla Boga i Ducha. Jeżeli życie jest szaleństwem, to wtedy istnieje tyle milionów dusz, którym trzeba przynieść światło boskiego rozumu; jeżeli zaś życie jest snem, który jest rzeczywisty sam w sobie, to tylu śniących musi być skłonnych do snucia szlachetniejszych snów, albo do obudzenia się; jeśli zaś życie jest kłamstwem — to prawda musi być, tym zwodzonym, dana…” 10
Nie jesteśmy całkowicie zadowoleni. Możemy zaakceptować, że Bóg jest w tym całym złu i cierpieniu. Możemy zrozumieć, że ukryty Wróg, który dręczy nas, jest jedynie budowniczym naszej siły, ukrytym narzędziem ostrzącym naszą świadomość. Może i jesteśmy tymi „wojownikami Światła” w ciemnym świecie, jak riszowie starożytności. Ale wtedy i tak zostaje pytanie: skąd i dlaczego owe ciemności w pierwszym rzędzie? Dlaczego Ten, którego pojmujemy jako wiecznie nieskalanego i doskonałego, stał się światem tak dalekim od boskości? Po co potrzebował Śmierci i Fałszu, i Cierpienia? Jeżeli jest tylko maską, to po co w ogóle ta maska? Jeśli jest to tylko złudzenie, to po co ta okrutna gra? Może jest to w końcu błogosławieństwem, że Pan nie stworzył świata stosownie do naszych pojęć o tym, czym jest doskonałość, bo my mamy tyle pojęć o tym, co „doskonałe” i jaki Bóg powinien być, a specjalnie już o tym, jaki być nie powinien, że w końcu nic nie pozostałoby w świecie po wymieceniu wszystkiego, co nam nie pasuje — za wyjątkiem jednego wielkiego Zera, które nie mogłoby nawet tolerować nieczystości naszej własnej egzystencji, albo też obozu wojskowego. „Cnota — zaobserwowała Matka — zawsze zmierzała do zgniecenia niektórych elementów życia; gdyby cnoty wszystkich krajów świata zostały dodane razem — niewiele pozostałoby z życia…” Jak dotąd, znamy tylko jeden rodzaj doskonałości — ten, który eliminuje, nie ten, który obejmuje wszystko swym zasięgiem. Doskonałość jest Całością. Ponieważ spostrzegamy tylko jeden moment Wieczności w jednym czasie i ten moment nie zawiera tego, co życzylibyśmy sobie widzieć i posiadać — narzekamy więc i ogłaszamy, że ten świat nie jest w porządku. Ale kiedy wynurzamy się z owego momentu i wchodzimy w Całość, wszystko się zmienia i jesteśmy świadkami Doskonałości w stworzeniu. Ten świat nie jest skończony, on właśnie się staje; jest to progresywne podbijanie Boskiego przez Boskie dla Boskiego w swym procesie stawania się „nieskończenie większym niż musimy być”.11 Nasz świat jest w procesie ewolucji i ewolucja ma znaczenie duchowe:
„Miliony dróg ziemskich przebijających się do boskości…”12
Cóż, tak naprawdę, wiemy o wielkiej ziemskiej podróży? Dla nas wydaje się ona torturą — okrutną i nieczystą, ale przecież myśmy się dopiero narodzili! Nie wyszliśmy jeszcze z Materii na dobre — zabłoceni, mali i rządzeni bólem jak Bóg w grobie, który już nic nie wie, ale który szuka na prawo i lewo rozbijając się o wszystko. Kto jednak wie, jakie inne narodziny, jakie odzyskane pamięci, jakie odkryte na nowo potęgi oczekują na nas na dalszej drodze? Ten świat się dopiero staje; nie znamy jeszcze całej opowieści.
„Szukajcie Go na ziemi…
Bo Ty Nim jesteś, o Królu. Tylko, że noc zaległa Twoją duszę
Z Twej własnej Woli. Usuń ją i odkryj pogodną całość…
Bo Ty jesteś naprawdę…”13
Centralna istota. Uniwersalna Osoba
„Ty Nim jesteś” — oto wieczna prawda; Tat tvam asi, Ty jesteś Tym. Taka jest prawda, której uczyły starożytne Misteria, a zapomniały późniejsze religie. Straciwszy główny sekret, padły ofiarą zboczonych dualizmów, zastępując ciemnymi tajemnicami tę jedną, prostą Tajemnicę. „Ja i mój Ojciec jesteśmy Jednym” — powiedział Jezus Chrystus (Jan, 10.30); „Ja jestem Nim” — mawiali hinduscy mędrcy so 'ham, bo taka jest prawda, którą wszyscy wyzwoleni ludzie odkrywają — czy są ze Wschodu, czy z Zachodu, z przeszłości czy teraźniejszości. Taki jest wieczny Fakt, który wszyscy musimy odkryć. I owo „ja”, które ogłasza jedność z Bogiem, nie jest tym „ja” osoby uprzywilejowanej — bo czy moglibyśmy naprawdę uwierzyć, że jest tam gdzieś miejsce na małe, osobiste i ekskluzywne „ja” w tym triumfującym rozkwicie, albo też że mędrcy Upaniszad, Ved, czy Chrystus zmonopolizowali raz i na zawsze wszystkie związki z boskością? Jest to faktycznie głos całej ludzkości skupiony w pojedynczą kosmiczną świadomość. Wszyscy jesteśmy synami Boga.
Są dwa sposoby dokonywania Odkrycia, albo raczej — dwa kroki. Pierwszym jest odnalezienie duszy, istoty psychicznej wiecznie tożsamej z Boskością, małego światełka z wielkiego Światła: „Duch, który jest tutaj w człowieku i Duch, który jest tam w Słońcu — są Jednym Duchem i nie ma żadnego innego” — mówią Upaniszady.* Ktokolwiek myśli „Ja jestem inny, a on jest inny” — ten nie wie.** Jakieś sześć czy siedem tysięcy lat temu — Vedy nazwały odkrycie Ducha wewnątrz „narodzinami syna”: „Błyszcząca czerwono jego masa jest widzialna: wielki bóg narodzony został z ciemności”. (Rig Veda, V.1.2) W uderzająco silnych słowach Vedy potwierdzały wieczną identyczność Syna i Ojca i boską transmutację człowieka: „Ratuj swojego ojca, zabezpieczaj go swoją wiedzą, twojego ojca, który stanie się twym synem i zrodzi ciebie”. (Rig Veda, V.3.9)
W momencie tych (ponownych) narodzin widzimy, że dusza w nas jest tą samą we wszystkich istotach ludzkich. Jest uśpiona, zakryta nie tylko w istotach, ale i w rzeczach. „Jest on dzieckiem wód, dzieckiem lasów, dzieckiem rzeczy stałych i dzieckiem rzeczy ruchomych. Jest on nawet w kamieniu”. (Rig Veda, I.70.2) Wszystko jest jednością, ponieważ wszystko jest Jednym. Czyż Chrystus nie powiedział „Oto jest moje ciało… Oto jest moja krew” — o dwu najbardziej materialnych, najbardziej przyziemnych symbolach, o chlebie i winie, aby przekazać wiadomość, że również Materia jest ciałem Jedynego, krwią Boga?*** Gdyby On nie był już w kamieniu, skąd mógłby być w człowieku, poprzez jaką cudowną interwencję? Jesteśmy rezultatem ewolucji, a nie sekwencją arbitralnych cudów: „Cała przeszłość Ziemi jest tam (w naszej ludzkiej naturze)… Sama natura istoty ludzkiej zakłada istnienie materialnego i witalnego stadium, które przygotowały jego wynurzenie się w umysłowej i zwierzęcej przeszłości, które modelowały pierwsze elementy jego złożonego człowieczeństwa. I nie mówmy, że stało się to, ponieważ materialna Natura rozwinęła poprzez ewolucję jego życie, ciało i zwierzęcy umysł i tylko po tym dusza zeszła w tak stworzoną formę… Bo zakłada to przepaść pomiędzy duszą i ciałem, duszą i życiem, pomiędzy duszą i umysłem; przepaść, która nie istnieje. Nie ma ciała bez duszy, nie ma ciała, które samo w sobie nie byłoby już formą duszy. Sama Materia jest substancją i potęgą ducha i nie mogłaby ona istnieć, gdyby była czymkolwiek innym, gdyż nic nie może istnieć co nie byłoby substancją i potęgą Wiecznego…14 To wszystko, co tępe, ślepe i brutalne jest Nim, a nie tylko udoskonalony mentalnie świadomy człowiek lub zwierzęce istnienie. Całe to nieskończone stawanie się jest narodzinami Ducha w formie…”15
Kiedy otworzyliśmy psychiczne drzwi, zostaje odsłonięta pierwsza faza kosmicznej świadomości. Ale rozwój Psyche, ta siła-świadomość, która staje się coraz bardziej żywa, zwarta i wewnętrznie silna, nie jest już zadowolona z ciasnej indywidualnej formy. Czując swą jedność z Tamtym, pragnie być tak rozległa jak Tamto, tak uniwersalna jak Tamto i odkryć swoją pierwotną Całość. „Być i to być w pełni, jest celem Natury w nas…, a być w pełni, znaczy być wszystkim, co istnieje”.16 Potrzebujemy tej Całości, ponieważ my jesteśmy tą całością. Ideał, który wskazuje nam drogę, cel, który kieruje naszymi krokami nie jest tak naprawdę gdzieś przed nami. Nie ciągnie nas, a raczej nas popycha, bo jest on „za” i „z przodu” i „wewnątrz” nas. Ewolucja jest wiecznym kwitnieniem kwiatu, który zawsze był kwiatem. Bez tego ziarna w głębinach nic by nie drgnęło, bo nic by niczego nie potrzebowało — to właśnie jest Potrzebą świata. To jest naszą centralną istotą. To jest nasz brat ze światła, który wynurza się czasami, gdy już wszystko wydaje się stracone; świetlana pamięć, która burzy się w nas i nie zostawi w pokoju, dopóki nie odkryjemy całego naszego Słońca. To jest nasze kosmiczne centrum, tak jak Psyche była naszym indywidualnym centrum. Lecz ten centralny byt nie jest ulokowany w jakimś szczególnym punkcie; jest we wszystkich punktach, istnieje w niewyobrażalny sposób w sercu każdej rzeczy i obejmuje wszystkie rzeczy jednocześnie. Jest on nadrzędnie wewnątrz wszystkiego, jak jest również nadrzędnie „ponad” i „pod” i wszędzie — jest to gigantyczny punkt! 17 Kiedy go znajdziemy — znaleźliśmy wszystko, wszystko tam jest. Dojrzała dusza znajduje znowu swoje początki, Syn staje się znowu Ojcem, albo raczej Ojciec, który stał się Synem, staje się znów Sobą. „Jest tam przeciskanie się, rozdzieranie lub ześlizgiwanie się po murach, które uwięziły nasz świadomy byt; jest tam utrata wszelkiego poczucia indywidualności i osobowości, wszelkiej lokalizacji w Przestrzeni lub Czasie, lub w działaniu praw Natury. Nie ma tam już ego, osoby skończonej i określonej, ale jedynie świadomość, istnienie, tylko spokój i błogość. Człowiek staje się nieśmiertelnością, staje się wiecznością, staje się nieskończonością. Wszystko, co pozostaje z osobistej duszy, jest hymnem spokoju i wolności, i błogości wibrującej gdzieś w Wieczności…”18
Wierzyliśmy, że jesteśmy mali i oddzieleni jeden od drugiego, jedna osoba plus druga osoba pośród oddzielnych rzeczy. Potrzebowaliśmy tej oddzielności, aby rosnąć pod naszymi skorupami, gdyż inaczej pozostalibyśmy nierozróżnialnym ułamkiem uniwersalnej plazmy, członkiem stada bez własnego życia. Poprzez to oddzielenie staliśmy się świadomi. Ciągle jeszcze jesteśmy niezupełnie świadomi i dlatego cierpimy, cierpimy na oddzielenie od innych i od siebie samych, od rzeczy i od wszystkiego, ponieważ znajdujemy się na zewnątrz jednego punktu, w którym wszystko się razem łączy.
„Jedynym sposobem, aby wszystko wyprostować, jest odzyskanie świadomości.
I to jest bardzo proste.
Istnieje tylko jeden początek.
Tym początkiem jest doskonalenie Prawdy,
gdyż jest ona jedyną naprawdę istniejącą rzeczą.
Poprzez zewnętrzną manifestację, poprzez rozrzucenie i rozproszenie siebie —
wytworzyła ona to, co widzimy i mnóstwo miłych i błyskotliwych małych mózgów
w poszukiwaniu czegoś, czego jeszcze nie znalazły.
Ale mogą one to znaleźć,
ponieważ to, czego szukają jest wewnątrz nich.
Lekarstwo jest w centrum choroby…”*
Kiedy wystarczająco dużo przecierpieliśmy, po niezliczonych żywotach w długiej ewolucji, kiedy wystarczająco dojrzeliśmy, aby rozpoznać, że wszystko dociera do nas z zewnątrz, z większego Życia niż nasze, z Umysłu i Materii rozleglejszej niż nasza, bo uniwersalnej — wtedy nadchodzi czas, aby stać się tego świadomym, czym nieświadomie zawsze byliśmy: uniwersalną Osobą. „Dlaczego mielibyście się sami ograniczać? Czujecie siebie również w mieczu, który uderza was, i w ramionach, które was obejmują, w świetle słońca i w tańcu ziemi… w tym wszystkim, co jest już przeszłością i tym, co jest teraz i w tym wszystkim, co się przebija w celu stawania się. Bo jesteście nieskończonymi i cała ta radość jest dla was możliwa…”19
Wiedza poprzez tożsamość
Moglibyśmy pomyśleć, że taka kosmiczna świadomość jest czymś w rodzaju poetyckiej i mistycznej superwyobraźni, czymś całkowicie subiektywnym bez jakiegokolwiek praktycznego znaczenia. Najpierw jednak moglibyśmy próbować wyjaśnić, co rozumiemy przez terminy „obiektywny” i „subiektywny”, ponieważ jeśli będziemy się upierać przy używaniu tak zwanego obiektywizmu jako jedynego kryterium prawdy, wtedy cały ten świat prawdopodobnie wymknie się nam, tak samo jak nasza sztuka, nasze malarstwo i nawet nasza nauka nieustannie temu przytakiwała przez ostatnie 50 lat, pozostawiając nas tylko z niewielką liczbą „pewnych” okruchów. Prawdą jest, że pieczeń wołowa jest bardziej nadająca się do wszechstronnej weryfikacji, a zatem bardziej obiektywna, niż radość w ostatnich kwartetach Beethovena, ale to jest zmniejszanie, a nie wzbogacanie świata. Jest to fałszywa opozycja. Subiektywizm jest właściwie bardziej zaawansowanym lub też przygotowawczym stadium dla obiektywizmu. Gdy już raz każdy skosztuje kosmicznej świadomości, albo po prostu — radości w muzyce Beethovena, wtedy będziemy mieli „obiektywnie” mniej barbarzyński wszechświat.
Sri Aurobindo nie był człowiekiem, który zadowoliłby się kosmicznymi snami. Autentyczność doświadczenia i jego praktyczne znaczenie może zostać zweryfikowane za pomocą bardzo prostego testu, którym jest pojawienie się nowego sposobu poznawania poprzez tożsamość — poznajemy jakąś rzecz, ponieważ jesteśmy tą rzeczą. Świadomość poruszać się może do jakiegokolwiek punktu uniwersalnej rzeczywistości, może skupić się na jakiejkolwiek istocie czy wydarzeniu i „znać” je tam wtedy, całkowicie i od wewnątrz, tak jak człowiek zna bicie swego serca, ponieważ wszystko wtedy rozgrywa się wewnątrz, nic nie jest już na zewnątrz czy oddzielnym. Upaniszady już to powiedziały: „Kiedy Tamto jest znane — wszystko jest znane”.* Pierwsze oznaki tej nowej świadomości są całkiem namacalne: „…Człowiek zaczyna odczuwać również innych jako część siebie, albo też jako różne powtórzenie siebie, ta sama istota modyfikowana przez Naturę w innych ciałach. Albo też co najmniej jako siebie żyjącego w większej, uniwersalnej istocie, która jest zarazem większą rzeczywistością. Wszystkie rzeczy faktycznie zaczynają zmieniać swą naturę i wygląd; doświadczenie świata takiego człowieka jest radykalnie inne niż tych, którzy są zamknięci w swoich bytach. Zaczyna się poznawać rzeczy poprzez inny rodzaj doświadczenia, bardziej wprost, niezależnie od zewnętrznego umysłu i zmysłów. To nie tylko to, że możliwość pomyłki znika zupełnie, bo nie może to zaistnieć, jak długo jakikolwiek umysł jest instrumentem człowieka dla tłumaczenia wiedzy; istnieje jednak nowy, rozległy i głęboki sposób doświadczania wiedzy i kontaktowania się z rzeczami i granice wiedzy mogą być rozwinięte do prawie niezmierzonego stopnia…”20
Ten nowy sposób poznawania nie różni się tak bardzo od naszego. Rzeczywiście — każde doświadczenie, każda wiedza wszelkiego stopnia, od najbardziej fizycznych poziomów do metafizycznych wyżyn, jest tajemnie wiedzą poprzez tożsamość: wiemy, ponieważ jesteśmy tym, co znamy. „Prawdziwa wiedza — powiedział Sri Aurobindo — nie jest osiągana poprzez myślenie. Jest ona tym, czym Ty jesteś, jest tym, czym Ty się stajesz…”21 Bez tej tajemnej identyczności, tego tła Jedności, które jest poza wszystkim, nie bylibyśmy zdolni posiadać wiedzę o czymkolwiek w świecie i jego istotach. Ramakriszna krzyczący z bólu i krwawiący cięciami bata smagającego wołu w jego pobliżu, czy psychotronik, który wie, że dany obiekt ukryty jest w szczególnym miejscu; czy jogin, który uzdrawia chorego ucznia odległego o setki mil; czy Sri Aurobindo nie pozwalający cyklonowi wejść do swego pokoju — są tylko kilkoma uderzającymi ilustracjami naturalnego fenomenu. Bo to, co naturalne, to nie separacja ani rozróżnienie, ale niepodzielna jedność wszystkich rzeczy. Jeśli istoty i rzeczy byłyby czymś innym od nas, rzeczywiście od nas oddzielonymi, gdyby nie było nas w esencji cyklonu lub wołu czy ukrytego przedmiotu i chorego ucznia, nie tylko nie bylibyśmy w stanie oddziaływać na nich czy ich znać, ale byliby oni po prostu niewidzialni i nie istniejący dla nas. Tylko to, co podobne , może znać i czuć podobnie, tylko podobne może oddziaływać na podobne. Możemy poznać tylko to, czym jesteśmy. „Niczego nie można nauczyć umysłu, co nie byłoby już ukryte jako potencjalna wiedza w rozwijającej się duszy stworzenia. Tak więc cała doskonałość, do której zewnętrzny człowiek jest zdolny, jest jedynie realizacją wiecznej doskonałości Ducha w tymże człowieku. Znamy to, co Boskie i stajemy się Boskim, ponieważ jesteśmy już Tym w naszej utajonej naturze. Wszelkie nauki są odkrywaniem, wszelkie stawanie się — rozwijaniem. Osiągnięcie samego siebie jest tajemnicą; samowiedza i rozwijająca się świadomość są środkami i zarazem procesem”.22
W ciągu tysiącleci naszej ewolucji oddzieliliśmy się od świata i innych istot. Uformowaliśmy ego, usztywniliśmy kilka atomów z wielkiego Ciała i proklamowaliśmy „nas-mnie-ja” przeciwko wszystkim innym, podobnie utwardzonym pod egoistyczną skorupą. Oddzieleni — nie mogliśmy już widzieć tego, co było naszą pierwotną istotą w wielkiej Matczynej Jedności. Tak więc wynaleźliśmy ręce, oczy, zmysły, umysł, aby połączyć się z tym, co wyłączyliśmy z naszego wielkiego Ciała; teraz myślimy, że bez tych oczu, palców lub głowy nie możemy nic wiedzieć. Ale to jest tylko naszym separatystycznym złudzeniem. Nasza obecna, pośrednia wiedza przykrywa i chowa przed nami natychmiastowe rozpoznanie, bez którego nasze oczy, palce, głowa, a nawet mikroskopy byłyby niezdolne spostrzegać, rozumieć lub funkcjonować. Nasze oczy nie są organami wizji, ale organami podziału: kiedy oko Prawdy otwiera się w nas — nie ma już potrzeby używać jakichkolwiek soczewek czy protez. Nasza ewolucyjna podróż jest ostatecznie powolnym ponownym podbijaniem tego z czego wyszliśmy, ożywieniem pamięci. Nasz postęp nie jest mierzony liczbą wynalazków, które są zaledwie sztucznymi sposobami tego, co stało się nam obce, ale przez reintegrację ilości świata, którą jesteśmy w stanie rozpoznać jako samych siebie.
I to jest owa Radość — Ananda, ponieważ być tym wszystkim — znaczy mieć radość wszystkiego.
„Błogość miriad, które są jednym…”23
„Jak mógłby czuć żal, jak mógłby być zwodzony ten, który widzi wszędzie Jedność?”*
ROZDZIAŁ 12 : SUPERŚWIADOMOŚĆ
Szarada:
Potrójna zmiana świadomości oznacza naszą podróż po Ziemi: odkrycie naszej psychicznej istoty (duszy), czyli wewnętrznego Ducha, odkrycie Nirwany, czyli transcendentalnego Ducha i odkrycie centralnej istoty, czyli kosmicznego Ducha. To jest prawdopodobnie prawdziwe znaczenie Trójcy w tradycji chrześcijańskiej: Ojca - Syna - Ducha. Naszym celem nie jest tu porównywanie jednego doświadczenia z innymi, ale sprawdzenie go dla samych siebie. „Filozofowie i religie dyskutują o pierwszeństwie różnych aspektów Boga i różni Jogini, Riszowie i Święci wybierali tę lub tamtą filozofię czy religię. Naszą sprawą nie jest dyskutowanie żadnego z nich, ale uswiadomienie ich sobie i stanie się nimi wszystkimi; nie tylko wydzielenie dla siebie jednego z aspektów z wyłączeniem pozostałych, ale objęcie Boga we wszystkich Jego aspektach, a nawet poza nimi…”1 — oto sedno integralnej jogi. Ale ciągle jeszcze możemy się zastanawiać, czy nie istnieje coś poza tym potrójnym odkryciem, bo jak by nie było ono wielkie — gdy je doświadczamy, żadne nie daje nam integralnego spełnienia, do którego aspirujemy; to znaczy, jeśli weźmiemy pod uwagę, że zarówno Ziemia, jak i indywidualna jednostka muszą uczestniczyć w tym spełnieniu. Odkrywanie np. psychicznej istoty jest wielką realizacją — stajemy się wtedy świadomi naszej boskości — ale jest to ograniczone do jednostki, nie wychodzi poza osobiste mury, które nas otaczają. Odkrywanie centralnej istoty jest ogromnie wszechobejmującą realizacją — świat staje się naszą własną istotą, ale jednocześnie zatracamy poczucie indywidualności, bo nie jest to już Pan Jones, siedzący w środku swej kosmicznej świadomości i napawający się widokiem, gdyż nie ma już w ogóle Pana Jonesa. Odkrywanie Transcendentu jest realizacją bardzo ulotną, ale zatracamy obydwie strony: zarówno jednostkę, jak i świat — nie ma nic oprócz Tamtego, na zawsze poza ludzką grą. Teoretycznie możemy powiedzieć, że Ojciec, Syn i Duch Święty są jednością; teoretycznie możemy powiedzieć wszystko, co nam się podoba, ale w praktyce, kiedy ich doświadczamy, każda z tych świadomości wydaje się być odcięta od pozostałych ogromną przepaścią. Tak długo, jak nie znajdziemy praktycznego sposobu pogodzenia tej potrójnej luki pomiędzy panteistą, indywidualistą i monistą — nie będzie mogło zaistnieć spełnienie ani dla jednostki, ani też dla świata. Nie wystarcza znaleźć nasze własne indywidualne centrum i pozostać na zewnątrz totalności świata, ale znaleźć totalność świata tracąc indywidualność, a tym samym znaleźć najwyższy Spokój, w którym zarówno świat, jak i indywidualność rozpuszczają się zupełnie. „Nie chcę być cukrem!” — wykrzyknął wielki Ramakriszna — „Ja chcę jeść cukier!” W tym chaotycznym i zagonionym świecie, w którym musimy działać, stawiać czoła rzeczom i sprawom, stawać się — potrzebujemy być. Bez tego bycia nasze stawanie się jest rozproszone w przeważającym chaosie. Ale bez stawania się — nasz byt rozpływa się w błogim Zerze.2 A bez naszej indywidualności — cóż by znaczyły te wszystkie cudowne i wspaniałe realizacje, gdyby nas samych nie było? Oto sprzeczności, które musimy rozwiązać nie w terminach filozoficznych, ale w terminach życia i potęgi akcji. Do chwili obecnej wydawało się, że taka jednocząca droga nie istnieje lub jest nieznana. To jest właśnie powodem, dla którego wszystkie religie i spirytualizmy umieszczały transcendentalnego Ojca na szczycie hierarchii, na zewnątrz całego tego niefortunnego chaosu i dlaczego zachęcały nas do poszukiwania gdzieś na zewnątrz totalności, do której wszyscy aspirujemy. Jakkolwiek intuicja mówi nam, że jeżeli my, istoty wyposażone w ciało aspirujemy do totalności, zatem totalność ta musi być możliwa. Musi być możliwa w ciele, inaczej nie mielibyśmy takowych aspiracji. Nie istnieje coś takiego jak „imaginacja”, są jedynie odroczone rzeczywistości lub prawdy oczekujące na swój czas. Na swój własny sposób — Juliusz Vern* jest tego świadectwem. Czy nie ma więc jeszcze czegoś do odkrycia, jakiejś czwartej zmiany świadomości, która wszystko zmieni?
W swej żelaznej klatce pośrodku sali sądowej, Sri Aurobindo osiągnął koniec drogi. Jedno po drugim realizował to, co Immanentne, Transcendentalne i Uniwersalne — klatka niczego nie zamykała poza ciałem; w swej świadomości był wszędzie, mocą swej woli. Ale może również pamiętał on młodego człowieka imieniem Aurobindo, który nieustannie akumulował świadomość od czasów Cambridge i swoich lat na Zachodzie, który doznał pełnej realizacji tej Nieskończonej Świadomości, ale który również widział swoje ciało, pozostające jak miliony innych podmiotem tych samych praw Natury, głodne i spragnione, i czasami chore jak wszystkie inne ciała, posuwające się powoli, ale pewnie ku nieuchronnej dezintegracji. Świadomość jest rozległa, świetlista, nieśmiertelna, ale tu, na dole, wszystko pozostaje takie samo. A ponieważ widział on rzeczy jakie są, ponieważ nie był już zwodzony przez maski nakładane przez moralność i przyzwoitość, widział również, może w podświadomości, ten stary zwierzęcy grymas pod nieskończoną Świadomością i ten sam filozoficzny brud i nędzę nie naruszone pod pięknymi aureolami; tam na dole wszystko szło normalnym torem, nic się nie zmieniło. Może zobaczył również, po drugiej stronie klatki, wszystkie swoje inne podobizny, wciąż osądzające i nienawidzące — wciąż cierpiące. Kto więc jest zbawiony? Nic nie jest zbawione, dopóki wszystko nie będzie zbawione! A cóż ta nieskończona Świadomość uczyniła dla wszystkich tych ludzi? Ona widzi, wie, ale co może zrobić? Czyż nie opuścił Barody, aby działać, aby czynić coś konkretnego? Był więc tutaj — wszystko widzący w swej nieskończonej świadomości, doświadczający niezmierzonej radości „ponad”, czujący „nagi śmiech radości na szczycie Absolutu”; ale co mogła uczynić jego radość, jeżeli to „ponad” nie było również „pod”, wszędzie tam, na dole? Tam wszystko szło po staremu, cierpiąc, umierając. Nie słuchał nawet sędziów, ani nie odpowiadał na pytania, od których zależało jego życie; słyszał tylko Głos powtarzający: „Ja ciebie strzegę, więc nie miej strachu. Zwróć się ku swojej własnej pracy, dla której przywiodłem cię tu do więzienia”.
I Sri Aurobindo tkwił w klatce z zamkniętymi oczyma, patrząc do wewnątrz. Czyż to nie była totalność na górze — „ponad”, które nie mogłoby być również totalnością na dole — „pod”? Czy droga kończyła się tylko „złotą bezsilnością”? 4 Jaki był sens tej całej podróży?
Dla pewnych nie wyjaśnionych powodów, dusza schodzi w Materię lub raczej — staje się Materią. Przez wieki powoli ewoluuje, rośnie i nabiera indywidualności poprzez swe zmysły, umysł, doświadczenia. Coraz bardziej przypomina sobie o swojej utraconej lub zagrzebanej boskości, o swej świadomości wewnątrz swej siły. Ostatecznie — rozpoznaje siebie i powraca do Źródła, transcendentalnego i nirwanicznego lub kosmicznego, w zależności od swego przeznaczenia i inklinacji. Czy cała ta historia jest jedynie długim i pracowitym kursem od Boskiego do Boskiego, przez ciemny czyściec który jest Materią? Ale skąd ten czyściec, skąd ta Materia? Dlaczego w ogóle w nią kiedykolwiek weszliśmy — po to tylko, aby się z niej wydostawać? Niektórzy powiadają, że owe kosmiczne i nirwaniczne błogości są na końcu warte wszelkich kłopotów podróży. Może tak być, ale w tym czasie Ziemia cierpi. Możemy tam promieniować najwyższą błogością, ale tortury, choroby i śmierć przenikają wszystko i rozkwitają tu na dole — nasza kosmiczna świadomość nie sprawia ani atomu różnicy w ziemskiej ewolucji, a jeszcze mniej nasze Nirwany. Niektórzy powiedzą, że każdy powinien zrobić to samo i obudzić się ze swego stanu błądzenia — w porządku; ale wtedy po co ta Ziemia, jeżeli mamy się po prostu obudzić od ziemskiego błądzenia. Mówimy o „upadku” Adama i Ewy, o jakimś absurdalnym grzechu pierworodnym, który zrujnował to, co Bóg uczynił doskonałym w początku — ale wszystko jest przecież Bogiem! Wąż w Raju, jeśli był tam faktycznie, był Bogiem. I tak samo był Nim Szatan i jego Pycha i Dzieło. Nie ma nic prócz Niego! Czyż byłby aż tak niezręczny, aby nieświadomie upadać, tak bezradny, aby cierpieć niezasłużenie, albo tak sadystyczny, aby udawać grę w błądzenie dla samej tylko zabawy wydostania siebie samego ze swej gry? Czy Ziemia jest jedynie pomyłką? Jeżeli Ziemia nie ma znaczenia dla samej Ziemi, jeżeli cierpienia świata nie mają znaczenia dla samego świata, jeżeli jest to tylko miejsce przejściowego oczyszczania się z jakiejś absurdalnej pomyłki, wtedy nic i nikt, żadna najwyższa błogość i żadna ostateczna ekstaza nie usprawiedliwi tej bezużytecznej przerwy — Bóg nie potrzebował wchodzić w Materię, jeżeli miał się z niej tylko wydostawać. Bóg nie potrzebował Śmierci, Cierpienia i Ignorancji, chyba że Cierpienie, Śmierć i Ignorancja mają swoje własne znaczenie, chyba że Ziemia i te ciała są ostatecznie miejscem Tajemnicy, która wszystko zmienia, a nie jedynie zwykłymi instrumentami oczyszczania lub ucieczki.
„Nie wspinam się do Twego Dnia wiecznego
Nawet gdy opuściłem Twoją wieczną noc
Zadania Twe na Ziemi są większe, o Królu
Niż wszelkie chwały i wolności niebios…
Zbyt dalekie Twe nieba dla mnie od cierpiącego ludu
Niedoskonała jest radość, której nie dzielą wszyscy…”5
Jednakże, jeżeli bliżej przyjrzymy się tej enigmie, ziarnu duszy, wokół którego obraca się cała tajemnica, musimy przyznać, że dusza wcale nie potrzebuje być „zbawiana”, jak to nazywają. Jest ona zawsze wolna i czysta, na zawsze zbawiona w swej promienności. W momencie, kiedy wchodzimy w duszę z oczyma szeroko otwartymi widzimy, że jest ona nadzwyczaj boska i pełna światła, nietknięta przez cały ten brud na nią wlewany. To Ziemia, która musi być zbawiana, ponieważ ciąży w dół, to życie, które musi być ratowane, ponieważ umiera. Gdzie jest więc ziarno, które może dokonać tego Odkupienia? Gdzie jest Potęga, która zbawi? Gdzie leży prawdziwe zbawienie dla świata? Spirytualiści mieli rację zachęcając nas do spróbowania najwyższej jasności duszy, ale mają też rację materialiści rozdrabniający Materię, szukający cudów w jej gęstości. Lecz nie znają oni Sekretu. Nikt z nich nie zna Tajemnicy. Cuda tych pierwszych nie mają ciała, podczas gdy tych drugich — nie mają duszy.
Ciało. Tak, ciało, które z początku tylko wydawało się być zwyczajnym i zatwardziałym instrumentem dla wyzwolenia Ducha, jest może najdokładniej — w paradoksalny sposób — również i miejscem nieznanej całości Ducha. „Te pozorne Instrumenty są kluczem do Tajemnicy, bez której same Fundamenty nie ujawniłyby wszystkich swych sekretów”. 6 „Zwróć się ku swojej Pracy” — powiedział Głos. Pracą nie było jedynie kąpanie się w kosmicznej błogości, ale znalezienie tutaj, w tym ciele i dla tej Ziemi nowej drogi, która zintegrowałaby wewnątrz pojedynczej formy świadomości wolność Transcendentu, żyjącą nieograniczoność Kosmosu i radość indywidualnej duszy na Ziemi, która znalazła swe spełnienie w prawdziwszym życiu. Gdyż „prawdziwą zmianą świadomości — mówi Matka — jest taka, która zmieni fizyczne warunki świata i uczyni z niego kreację”.
Warunki odkrycia
Jeżeli pragniemy „zmienić fizyczne warunki świata”, to znaczy tak zwane naturalne prawa, które rządzą naszym życiem i światem, i jeśli pragniemy wymusić te zmiany poprzez potęgę świadomości, wtedy powinniśmy spełnić dwa warunki. Po pierwsze — musimy zacząć pracę w naszym własnym, indywidualnym ciele, nie szukając z niego żadnej ucieczki, gdyż ciało jest właśnie tym miejscem, gdzie świadomość spotyka się z Materią. Po drugie — musimy dążyć do odkrycia pryncypiów świadomości, które będą mieć potęgę transformowania Materii. Jak dotąd żadna z tych form lub poziomów świadomości znana ludzkości nie ma potęgi, aby zaprowadzić takie zmiany — ani świadomość mentalna, ani witalna, ani też fizyczna, jak to możemy zauważyć. Prawdą jest, że poprzez samą dyscyplinę udało się kilku jednostkom zaprzeczyć naturalnym prawom i przezwyciężyć grawitację, zimno, głód, choroby etc. Ale zacznijmy od tego, że są to zmiany w skali indywidualnej, które nie mogą być transmitowane, a po drugie — nie zmieniają one naturalnie Materii; prawa rządzące ciałem pozostają w zasadzie takie same. Niektóre specjalne efekty, na pozór supernaturalne, są jedynie nałożone bardziej lub mniej czasowo na Naturze. Możemy tu podać przykład innego rewolucyjnego towarzysza Sri Aurobindo, jogina, którego raz ugryzł wściekły pies. Używając potęgi swej świadomości — natychmiast zablokował efekty wirusa i żył spokojnie nie myśląc o tym przez lata (powinniśmy tu zauważyć, że gdyby ów jogin był w doskonałym stanie świadomości, to nigdy nie byłby ugryziony przez psa). Ale pewnego dnia, podczas szczególnie burzliwego meetingu politycznego, stracił panowanie i wpadł we wściekłość na jednego z mówców. W kilka godzin później zmarł w okropnych konwulsjach wścieklizny. Jego siła pochodziła jedynie z kontroli nad świadomością. W momencie, gdy ta świadomość załamała się, wszystko powróciło do poprzedniego stanu, ponieważ prawa ciała nie zostały zmienione, ale tylko przyćmione. Zatem ten rodzaj zmiany, który mają na myśli Sri Aurobindo i Matka, nie dotyczy osiągania bardziej lub mniej czasowych „supernaturalnych” potęg i ubierania w nie naszych potęg naturalnych, ale zmiany samej natury człowieka i jej fizycznego uwarunkowania. Nie jest to kontrolą, ale — transformacją. Co więcej, jeśli pragniemy takiej realizacji dla całej Ziemi, tego nowego pryncypium egzystencji, które Sri Aurobindo zwie supramentalnym, to musi ono zostać definitywnie ustalone pomiędzy nami na Ziemi — najpierw w kilku jednostkach, a następnie poprzez „zarażenie” pozostałych, którzy są do tego gotowi w taki sam sposób, jak pryncypium umysłu czy pryncypium życia zostało kiedyś naturalnie i definitywnie ustabilizowane na Ziemi. Innymi słowy — obejmuje ono stworzenie boskiej superludzkości na Ziemi, która nie będzie już podmiotem praw ignorancji, cierpienia i rozpadu.
Przedsięwzięcie może wydawać się nadzwyczajne i chimeryczne, ale tylko dlatego, że przywykliśmy widzieć rzeczy jedynie w skali kilku dekad. Jednak byłoby ono faktycznie na styku z procesem ewolucyjnym. Jeżeli przyjmiemy całą tę ziemską ewolucję jako ewolucję Ducha poprzez formy, wszystkie ludzkie narodziny jako wzrost duszy i Ducha w człowieku — możemy zacząć zastanawiać się, czy Duch zawsze będzie zadowolony z ludzkiej ograniczoności. Tak jak możemy zapytać, dlaczego miałby powracać na końcu podróży do swej ponadziemskiej glorii i Radości, której nie musiał On w ogóle opuszczać — w końcu, Światło jest tam wieczne, jest już tam na zawsze, niezmienne. Dla Boga — cóż to byłby za podbój! Ale dla Materii tutaj jest do zbudowania niebo. A może pragnie On doświadczyć tej samej Glorii i Radości w warunkach wydawałoby się krańcowo różnych od Jego własnych, w życiu smaganym przez śmierć, ignorancję i ciemności, w wielowarstwowej różnorodności świata zamiast w czystej jedności? Wtedy to życie i Materia miałyby jakieś znaczenie; już nie jako czyściec lub puste przejście do czegoś „poza”, ale jako laboratorium, w którym krok po kroku, poprzez Materię — rośliny i zwierzęta, a potem poprzez narastająco świadome istoty ludzkie — Duch ewoluuje superczłowieka, boga. „Dusza nie zakończyła swojego zadania przez samo wynalezienie ludzkości; musi wciąż jeszcze rozwinąć tę ludzkość na jej wyższą pozycję. Oczywiście dusza — ulokowana obecnie w dzikusie z Karaibów, nieuczonym prymitywie, paryskim apaszu lub amerykańskim gangsterze — nie wyczerpała jeszcze konieczności ludzkich narodzin, nie rozwinęła jeszcze wszystkich swoich możliwości lub całego znaczenia ludzkości, nie wypracowała jeszcze całego znaczenia Sat-chit-ananada w uniwersalnym Człowieku. Podobnie dusza ulokowana w witalistycznym Europejczyku, wiecznie zajętym dynamiczną produkcją i witalnymi przyjemnościami, ani w azjatyckim chłopie pogrążonym w ignoranckim kieracie domowego i ekonomicznego życia. Jest pewna doza wątpliwości, czy nawet Platon lub Szankara oznaczają koronne stworzenia, a zatem i kwiat przekwitającego ducha w człowieku. Jesteśmy skłonni przypuszczać, że tacy mogą być limitem, ponieważ oni i im podobni wydają się najwyższymi punktami do jakich ludzki umysł może sięgnąć, ale to jedynie może być złudzeniem co do naszych obecnych możliwości… Dusza miała przedczłowieczą przeszłość, ma ona też nadczłowieczą przyszłość”.7
Sri Aurobindo nie jest teoretykiem ewolucji — jest praktykiem ewolucji. Cokolwiek powiedział lub napisał na temat ewolucji, nadchodziło do niego poprzez aktualne doświadczenia. Wyskoczyliśmy do przodu w naszej dyskusji po to, aby rzucić nieco światła na postępy zachodzące w więzieniu Alipore. Był on tam konfrontowany z faktem, że po to, aby kosmiczny i błogi bezmiar nie był miejscem wykonywania jakiejkolwiek pracy, należy pokornie powrócić do własnego ciała i tam rozpoczynać poszukiwania. Możemy jednak zapytać — jeżeli „transformacja” ma zachodzić dzięki potędze świadomości, a nie dzięki jakimś zewnętrznym środkom, jaka to świadomość mogłaby być wyższa od kosmicznej? Czyż nie jest to szczyt drabiny, a więc tym samym górny limit potęgi? Pytanie jest istotne, jeśli pragniemy zrozumieć praktyczny proces odkrycia i ewentualnie doświadczyć go na nas samych. Możemy odpowiedzieć za pomocą dwu obserwacji. Po pierwsze: nie wystarczy osiągnąć te wyższe potęgi — musi jeszcze istnieć ktoś, kto je ucieleśni, inaczej jesteśmy jak myśliwy, który odkrywa wspaniałe skarby dzięki swym okularom. Gdzie jest więc w kosmicznej świadomości ten „ktoś”? Nie ma tam nikogo… Analogia z dzisiejszego dnia może to wyjaśni lepiej: możemy wysłać rakiety na Słońce i tym samym osiągnąć szczyt świata, ale nie szczyt człowieka, który w tym procesie nie drgnął nawet o centymetr, gdy rakieta wyszła poza ziemską atmosferę. Podobnie jogin koncentruje się na jednym punkcie swej istoty, zbiera wszystkie swe energie niczym w korpus rakiety i przebija dziurę w zewnętrznej swej otoczce, wynurzając się gdzieś w innym, kosmicznym czy nirwanicznym wymiarze.
„Zebrał palenie jak w ognisty stożek…” *
Ale kto dostąpił realizacji kosmicznej świadomości? Nie jogin, który nadal je, pije, śpi, czasem choruje jak wszystkie ludzkie zwierzęta, no i umiera. To nie on, ale mały, maleńki punkcik jego istoty doświadczył tej kosmicznej świadomości; to ten sam punkcik, na którym się tak pracowicie koncentrował, aby wyjść ze swej skorupy. Cała reszta jego bytu, cała ludzka i ziemska natura, którą wyłączył, zdusił lub umartwił po to, aby móc się skoncentrować na tym pojedynczym punkcie ucieczki, nie dzieliła jego kosmicznej świadomości — z wyjątkiem późniejszego pośredniego promieniowania. Sri Aurobindo zatem ustalał pierwsze, bardzo ważne pryncypium, że liniowa realizacja w jednym tylko punkcie nie jest wystarczająca; jest konieczna globalna realizacja we wszystkich punktach, która angażuje całą istotę. „Jeśli pragniecie zmienić waszą naturę i istotę i uczestniczyć w kreacji nowego świata — mówi Matka — ten rodzaj aspiracji, ten jednopunktowy i linearny wyskok już nie wystarcza; musicie objąć wszystko i wszystko zawrzeć w swej świadomości…” Stąd „integralna joga” lub „pełna joga”, purna joga. Próbowaliśmy się pozbywać naszej indywidualności po to, aby fruwać w duchowe i kosmiczne przestrzenie kiedy tylko zechcemy, wolni choćby od tego okropnego zamieszania. Lecz bez tej indywidualności nie możemy nic zrobić dla Ziemi, nie możemy znieść wyższych skarbów na dół. „Jest coś więcej niż jedynie samoprzełamywanie tej iluzorycznej skorupy indywidualności w Nieskończoność”.8 I za Sri Aurobindo prowadzeni jesteśmy do tej pierwszej konkluzji: „Duszenie indywidualności może być równie dobrze duszeniem boga w człowieku”.9
Druga — nawet ważniejsza — obserwacja wymaga uwagi. Powracając do analogii rakiety: może ona przebić atmosferę ziemską w każdym punkcie, może osiągnąć Słońce startując z Nowego Yorku czy z równika. Nie ma potrzeby wspinać się na szczyt Mt. Everest, by założyć tam wyrzutnię rakietową! W ten sam sposób jogin może doznać realizacji kosmicznej świadomości w każdej części lub na każdym poziomie swego bytu — w swoim umyśle, sercu i nawet w swoim ciele — ponieważ kosmiczny duch jest wszędzie, w każdym punkcie wszechświata. Doświadczenie może się więc rozpocząć na każdym poziomie, czy to dzięki koncentracji na kamieniu lub na wróblu, na idei czy uczuciu, na tak zwanym idolu lub poprzez modlitwę. Kosmiczna świadomość nie jest najwyższym punktem ludzkiej świadomości — nie wychodzimy ponad jednostkę, aby ją osiągnąć, ale na zewnątrz niej. Wznoszenie się świadomości lub stawanie się Plotynem, by osiągnąć uniwersalnego Ducha, nie jest konieczne. Wręcz przeciwnie: im mniejszy jest rozwój mentalny, tym łatwiej jest tego doświadczyć — pasterz pod gwiazdami czy rybak w Galilei mają większe szanse, niż wszyscy filozofowie świata złożeni razem w jeden byt. Jaki jest zatem pożytek z całego rozwoju ludzkiej świadomości, jeśli ludowy mistycyzm może sobie o wiele lepiej poradzić? Musimy przyznać, że albo jesteśmy na zupełnie błędnym torze, albo też mistyczne eskapady niezupełnie prezentują całe znaczenie ewolucji. Z drugiej zaś strony, jeżeli akceptujemy, że ewolucyjny kurs do naśladowania jest kursem tych szczytowych figur ziemskiej świadomości, jak Leonardo da Vinci, Beethoven, Aleksander Wielki, Dante — zmuszeni jesteśmy przyjąć do wiadomości, iż żaden z tych wielkich ludzi nie był w stanie transformować życia. Stąd, szczyty umysłu lub serca nie dają nam nic więcej niż szczyty kosmiczne — nie dają nam klucza do szarady i potęgi zmiany świata, a więc wymagane jest inne pryncypium świadomości. Musi to być inna zasada nie zrywająca ciągłości z innymi, ponieważ gdy ta ciągłość byłaby zerwana lub utracona indywidualność, wpadlibyśmy tylko z powrotem w kosmiczne i mistyczne rozproszenie i stracili naszą więź z Ziemią. Nieodłączną bazą dla jakiejkolwiek realizacji jest posiadanie świadomości Jedności i Transcendencji (bez tego moglibyśmy równie dobrze budować dom bez fundamentów). Musi to być osiągnięte w sposób, który szanuje ewolucyjną ciągłość — musi to być ewolucja, a nie rewolucja. Pokrótce: musimy wydostać się nie wydostając. Zamiast rakiety, która wzlata rozbijając się na Słońcu, potrzebujemy rakiety łączącej nas jak harpun ze słońcem najwyższej świadomości, która ma potęgę znieść je na dół do wszystkich punktów ziemskiej świadomości. „Ostateczną wiedzą jest ta, która postrzega i akceptuje Boga zarówno we wszechświecie jak i poza nim, a integralna joga jest tą, która odnalazłszy Transcendentalne, może powrócić do wszechświata i posiąść go, zachowując potęgę zarówno wolnego schodzenia. jak i wznoszenia się na wielkich schodach egzystencji”. 10 Ten podwójny ruch wznoszenia się i opadania indywidualnej świadomości jest podstawowym pryncypium supramentalnego odkrycia. Ale po drodze do niego Sri Aurobindo miał dotknąć nieznanego źródła, które zmieniło wszystko.
Wznoszenie się świadomości
Nie wystarcza tu opisać odkrycie Sri Aurobindo; musimy także wiedzieć, jak mogłoby ono być dla nas dostępne. Bardzo trudno jest narysować diagram i rzec „Oto jest sposób”, duchowy rozwój jest bowiem zawsze dostosowany do szczególnej natury każdej indywidualności i to z dobrych powodów: nie uczymy się tu obcego języka — uczymy się samych siebie, a nie istnieją dwie podobne natury. „Ideał, jaki stawiam przed naszą jogą, nie jest wiążący dla całości duchowego życia i poszukiwań. Życie duchowe nie jest rzeczą, która mogłaby być sformułowana w sztywnych definicjach lub związana przez ustalone normy mentalne. Jest to szerokie pole ewolucji, niezmierzone królestwo potencjalnie większe niż inne królestwa pod nim, z setkami prowincji, tysiącami typów, stadiów, form, ścieżek, odmian duchowego ideału i stopni duchowego zaawansowania…”11 Tak więc możemy tu tylko dać kilka wskazówek, mając nadzieję, że każda osoba znajdzie to szczególne otwarcie, które rozjaśni jego lub jej ścieżkę. Powinno się zawsze pamiętać, że prawdziwym systemem jogina jest uchwycenie nici własnej świadomości, owej „świetlistej nici”, o której wspominają riszowie z Ved (Rig Veda, X.53), trzymanie się jej i przejście do samego jej końca.
Ponieważ kosmiczna świadomość lub Nirwana nie dają nam ewolucyjnego klucza, którego poszukujemy, podejmijmy na nowo naszą podróż ze Sri Aurobindo tam, gdzie ją pozostawił w Barodzie przed swymi dwoma wielkimi doświadczeniami. Pierwszym krokiem jest wznieść się w Superświadomość. Kiedy cisza zapada w umyśle poszukiwacza, gdy uciszy swój wital i uwolni się od swego zaabsorbowania fizycznym światem, wtedy świadomość odłącza się niejako od tych niezliczonych aktywności, w które była niezauważenie wmieszana i rozproszona i przybiera niezależną egzystencję. Jest to jak oddzielna istota wewnątrz — zwarta i narastająca intensywną Siłą. Im bardziej ona rośnie, tym mniej zadowala się zamknięciem i ograniczeniem w ciele. Odkrywamy, że promieniuje ona na zewnątrz; najpierw podczas naszego snu, potem w medytacjach, a następnie — kiedy nasze oczy są szeroko otwarte. Ten ruch na zewnątrz nie jest jedynie poziomym ruchem, jak w przypadku Uniwersalnego Umysłu, Uniwersalnego Witalu czy Uniwersalnego Fizycznego; świadomość szuka również wznoszącej się drogi. Potrzeba wznoszenia się może nawet nie być rezultatem świadomej dyscypliny, może być naturalną i spontaniczną potrzebą (nie możemy nigdy zapominać, że nasze wysiłki w tym życiu są kontynuacją wielu innych wysiłków w wielu innych życiach, stąd nierówny rozwój różnych jednostek i niemożność ustalenia stałych reguł). Możemy spontanicznie wyczuwać coś ponad naszymi głowami, co przyciąga naszą uwagę, jak rozszerzanie się lub światło, magnetyczny biegun, który jest początkiem wszelkich naszych akcji i myśli, coś w rodzaju strefy koncentracji na szczycie naszej głowy. Poszukiwacz nie po to wyciszył umysł, aby stać się nieczułym jak kłoda drewna. Jego cisza nie jest martwa, jest żywa. Dostraja się on w górę, ponieważ czuje, że tam jest życie. Cisza nie jest celem, ale środkiem do celu, tak jak nauka czytania nut jest środkiem uchwycenia muzyki — a istnieje wiele rodzajów muzyki. Dzień po dniu, w miarę jak jego świadomość staje się bardziej konkretna ma setki maleńkich, prawie niedostrzegalnych doświadczeń, które wypływają właśnie z tej nadrzędnej Ciszy. Nie będzie myślał o niczym; nagle coś przemknie przez głowę — nie jest to nawet myśl tylko maleńkie „klik” — i już dokładnie wie co ma robić i jak ma to być zrobione, co do najmniejszego detalu, jakby elementy układanki same wskakiwały w swe miejsca z absolutną pewnością (tu na dole wszystko jest zawsze niepewne, zawsze są co najmniej dwa różne rozwiązania problemu). Albo znów uderza go maleńki impuls: „Idź i zobacz to i to”, więc idzie tam i „przypadkowo” ktoś go potrzebuje. Albo też impuls mówi: „Nie czyń tego”, a on nadal coś kontynuuje i spotyka go przykry wypadek. Albo też, bez żadnego widocznego powodu coś popycha go do pewnych miejsc i znajduje tam dokładnie takie okoliczności, które mu pomogą. Albo też, gdy dany problem wymaga rozwiązania, pozostaje nieruchomo w ciszy umysłu, zwrócony do wewnątrz i nagle nadchodzi odpowiedź — jasna, czysta i nie do odrzucenia. Kiedy mówi czy pisze, może czuć bardzo konkretną ekspansję ponad głową, z której przędzie swe myśli jak świetlistą nić z kokonu — nie porusza się w ogóle, jedynie pozostaje w tej fali i tłumaczy ją na słowa. Nic w jego umyśle się nie porusza, ale jeżeli choć w najmniejszym stopniu pozwoli na interwencję umysłu — wszystko zanika, albo raczej ulega zniekształceniu, ponieważ umysł próbuje natychmiast imitować tę „nić z góry” (jest bowiem zagorzałą małpą) i mylnie bierze swe własne kiepskie fajerwerki za iluminację. Im bardziej poszukiwacz nauczy się słuchać ze źródła „ponad” i ufać tym przekazom (które nie są nakazami czy też głośne, ale ledwo zauważalne, coś jak oddech nawet nie pomyślany, ale odczuwany i niezwykle szybki), tym bardziej stają się liczne, dokładniejsze i nieodparte. Stopniowo zdaje sobie sprawę, że wszystkie jego działania, nawet te najmniej ważne mogą być nadrzędnie strzeżone przez to ciche źródło „ponad”, że wszystkie jego myśli stamtąd pochodzą — świetliste, jasne i nie do podważenia — i że zaczyna w nim świtać coś w rodzaju spontanicznej wiedzy. Zaczyna żyć życiem stałych, małych cudów. „Gdyby tak ludzkość mogła rzucić okiem na to, jakie nieskończone radości, jak doskonałe siły, jakie świetliste zasięgi spontanicznej wiedzy, jakie przestrzenie spokoju dla naszego bytu oczekują na drogach, których nasza zwierzęca ewolucja jeszcze nie podbiła, opuściłaby ona wszystko i nie spoczęła, dopóki by tych skarbów nie zdobyła. Lecz droga jest wąska, brama trudna do sforsowania i jest tam też lęk, nieufność i sceptycyzm — posterunki Natury zabraniające zawrócić nasze kroki od mniej zwyczajnych pastwisk…”12
Gdy już raz ekspansja „ponad” staje się żywa i konkretna jak korona światła ponad głową, poszukiwacz czuje potrzebę wejść w bardziej bezpośrednią z nią komunikację, wynurzyć się na otwartych przestrzeniach, bo zaczyna czuć dotkliwie i boleśnie, jak ciasne i fałszywe tu w dole są życie i umysł, jakby jakiś rodzaj karykatury. Zderza się ze wszystkim, nigdzie nie czuje się jak w domu. Wszystko — słowa, idee, uczucia są fałszywe i skłócone. To nie jest to, to nigdy nie jest to — zawsze jest coś w przybliżeniu, ale nie sedno sprawy, nie to. Czasami, we śnie, niczym pierwszy znak, bywamy złapani w wielkim płonącym świetle tak oślepiającym, że instynktownie zasłaniamy oczy; „Słońce wydaje się w porównaniu z nim ciemne” — zauważa Matka. Musimy po prostu pozwolić tej Sile wewnątrz nas rosnąć, tej Świadomości-Sile, która rwie się wzwyż, musimy pielęgnować ją naszą potrzebą czegoś jeszcze, potrzebą prawdziwszego życia, prawdziwszej wiedzy, prawdziwszych związków ze światem i jego istotami — naszym największym postępem jest owa pogłębiana potrzeba.13 Musimy odrzucić wszelkie konstrukcje umysłowe, które w każdym momencie próbują ukraść tę świetlistą nić; musimy być stale otwarci i ponad jakiekolwiek idee. Ponieważ to nie idei potrzebujemy, ale przestrzeni. „Musimy nie tylko odciąć na dobre pęta umysłu i zmysłów, ale także uciec z sideł myśliciela, z sideł teologów i budowniczych kościołów, z sieci Słowa i niewoli Idei. Wszystko to już w nas jest, oczekujące, by móc zamurować Ducha w formach; my musimy iść zawsze poza, zawsze odrzucać mniejsze (skończone dla Nieskończoności) na rzecz większego; musimy być przygotowani, aby przechodzić z jednego oświecenia do następnego, z doświadczenia w doświadczenie, z jednego stanu duszy w następny… Nie wolno nam nawet przywiązywać się do prawd, z którymi czuliśmy się najbardziej bezpiecznie, gdyż są one tylko formami i wyrażeniami Tego co Niewypowiedzialne, co odmawia ograniczania siebie do jakichkolwiek form i ekspresji. Musimy być zawsze i wszędzie otwarci na wyższe Słowo z góry, które nie ogranicza się do swego własnego sensu i na światło Myśli, która niesie w sobie swe własne przeciwieństwo…”14 Wtedy, pewnego dnia, z powodu naszej palącej potrzeby — gdyż już jesteśmy jak masa gazu pod ciśnieniem — w końcu ostatnia brama zostaje otwarta. „Świadomość wznosi się — powiada Matka — i przełamuje tę twardą skorupę, tam na szczycie głowy i wynurzasz się w świetle”.
I tam w górze był niewzruszenie biały spokój…15
To doświadczenie jest początkowym punktem jogi Sri Aurobindo. Jest to wynurzenie się w Superświadomości, przejście z przeszłości, która wiąże nasze ręce i nogi, do jasnowidzącej przyszłości. Zamiast być pod powierzchnią, zawsze ciążąc do dołu, jesteśmy ponad nią, oddychając w otwartej przestrzeni. „Świadomość nie jest już w ciele, ani nie jest przez nie ograniczana. Czuje się nie tylko „ponad”, ale i rozciągnięta w przestrzeni. Ciało jest pod jej wysoką pozycją i otulone w swej rozszerzonej świadomości… staje się ono tylko okolicznością w ogromie istnienia. Jego instrumentalną zaledwie częścią… w określonej realizacji wyższej pozycji „ponad” — nie ma faktycznie już żadnego „schodzenia w dół” poza częścią świadomości, która może zejść, by wykonać pracę w ciele lub też na niższych poziomach, podczas gdy umiejscowiona wyżej istota jakby przewodniczy temu wszystkiemu, czego się doświadcza i co się czyni…”16
Ekstaza ?
Gdy już taki start zostaje osiągnięty, musimy postępować dalej powoli i systematycznie. Gdyż pierwszym impulsem świadomości jest wzbić się prosto w górę, jak gdyby była ona wsysana przez odgórną pompę, co daje poczucie nieskończonego wznoszenia się niczym w rakiecie, którego kulminacją jest coś w rodzaju świetlistej Nirwany. Błogość, która towarzyszy temu ostatecznemu rozkwitowi (to, co wydaje się nam jako ostateczne), albo to rozpłynięcie się jest tak nieodparte, że wydaje się raczej niepojęte, aby pragnąć zejść z powrotem na dół, na pośrednie poziomy i szukać czegoś jeszcze. Wyglądałoby to na upadek. Pragniemy jedynie pozostać tak nieruchomo, jak tylko to możliwe, aby niczym nie zakłócić tego cudownego Spokoju. Prawdę mówiąc — nawet nie zauważamy jakichkolwiek pośrednich poziomów pomiędzy wyjściem na szczycie głowy i zmieszaniem się z Białym Spokojem „na samej górze”. Podobnie jak nowo narodzone dziecko, otwierające po raz pierwszy oczy, tak i oślepiony poszukiwacz niczego nie rozpoznaje, wszystko miesza się w tej białości, a raczej — niebieskawej białości; tak więc traci on swe oparcie, to znaczy wpada w trans, „ekstazę” — jak to mówią na Zachodzie lub Samadhi, jak mówią w Indiach. Powracając stamtąd stwierdza, że absolutnie nic się nie zmieniło. „W swym pośpiechu, aby dotrzeć do celu… (poszukiwacz) przyjmuje, że nie ma nic pomiędzy myślącym umysłem a Najwyższym i zamykając swe oczy w samadhi próbuje przemknąć przez to wszystko, co mogłoby ewentualnie stać na jego drodze. Być może przybywa on do swego celu po to tylko, aby zasnąć w Nieskończoności…”17
Naturalnie po swym powrocie poszukiwacz powie, że jest to cudowny, nie do opisania nadrzędny stan. I ma zupełną rację, ale jak zauważyła Matka: „Można powiedzieć wszystko, co się chce, bo się po prostu niczego nie pamięta… Gdy opuszcza się swą świadomą istotę i wchodzi w tę część siebie, która jest kompletnie nieświadoma, albo raczej w strefę, z którą nie ma się żadnych świadomych połączeń — wchodzi się w samadhi… Jest się wtedy w bezosobowym stanie, to jest w stanie, w którym jest się nieświadomym; stąd naturalnie nic się nie pamięta, ponieważ niczego nie było się świadomym…” Sri Aurobindo zwykle mawiał, że ekstaza jest całkiem po prostym wyższą formą nieświadomości. Może tak być, że to, co my nazywamy Transcendentem, Absolutem czy Najwyższym nie jest tym, co często jest opisywane jako ekstatyczna anihilacja, ale jedynie limitem naszej obecnej świadomości. Absurdem jest stwierdzenie: „Tutaj kończy się świat i zaczyna Transcendent”, jak gdyby były jakieś podziały lub przerwy między nimi. Dla Pigmeja — Transcendent może się zacząć z normalnym rozumowaniem k-o-t = kot, a świat zaniknie nie wyżej chyba niż na poziomie intelektu. Nie ma żadnej przerwy, poza tą w naszej świadomości. Być może rozwój oznacza właśnie dokładne przeszukiwanie dalszych zasięgów świadomości wewnątrz niewyczerpywalnego Transcendentu, który nie jest faktycznie „ponad” lub gdyiekolwiek indziej zewnątrz tego świata, ale wszędzie tutaj, stopniowo odsłaniający się przed naszymi oczyma. Gdyż jeżeli prehistoryczny Transcendent było ongiś usytuowane tuż nad protoplazmą, a potem nad ziemnowodnymi, nad szympansami i wreszcie nad człowiekiem nie znaczy to, że opuściło ono świat protoplazmy, aby wznieść się wyżej w stałym wysiłku wyłączania siebie z życia. To my, którzy pozostawiliśmy prymitywną nieświadomość i postąpiliśmy naprzód we wszechobecnym Transcendencie.*
Zamiast więc omdlewać na samym szczycie świadomości (albo na tym, co odbieramy jako szczyt) i swą ekstazę uznawać za postęp — poszukiwacz musi zrozumieć, że jest to raczej oznaką nieświadomości i próbować dążyć do odkrycia życia zamkniętego pod tym totalnym olśnieniem: „Dąż do rozwoju swej wewnętrznej indywidualności — mówi Matka — a staniesz się zdolny wejść w te same regiony zupełnie świadomie i cieszyć się zjednoczeniem z wyższymi regionami, bez utraty świadomości i z koniecznością powracania z pustką zamiast doświadczenia”.** Sri Aurobindo podkreślał z naciskiem: „To w naszej dziennej przytomności musi nadejść realizacja i wytrwać w niej, aby stać się rzeczywistością życia… Doświadczenia i transy mają swoją użyteczność dla otwarcia istnienia i przygotowania go, ale tylko kiedy ta realizacja jest czymś stałym w naszym codziennym życiu — tylko wtedy posiadamy ją naprawdę…”18 Celem, do którego dążymy, jest stan integralnego mistrzostwa; nie ten w rodzaju duchowego odszczepieństwa, choć takie mistrzostwo jest jedynym możliwym w ciągłości świadomości. Kiedy wchodzimy w ekstazę, tracimy tego „kogoś”, który mógłby połączyć potęgi odgórne z ową bezsilnością na dole.
Po przełamaniu się przez skorupę na szczycie głowy w więzieniu Alipore, Sri Aurobindo zaczął metodycznie przeszukiwać inne płaszczyzny świadomości, ponad zwykłym umysłem, tak jak w Barodzie przeszukiwał niższe płaszczyzny. Podjął pracę tam, gdzie ją pozostawił, wznosząc się na wielkiej drabinie świadomości, która rozciąga się bez żadnych przerw i ekstatycznych luk od Materii aż do tego nieznanego punktu, gdzie miał naprawdę odkryć coś nowego. „Gdyż najwyższa prawda, integralna samowiedza nie ma być osiągana przez ślepy skok w Absolut, ale poprzez cierpliwe przejście poza umysł”.19
Istnienia i Moce
Każdy z nas stale i nieświadomie otrzymuje wpływy i inspiracje z owych wyższych, superświadomych regionów, które wyrażają się w nas jako idee, ideały, aspiracje czy dzieła sztuki; nasze życia i przyszłość są tajemnie kształtowane przez te źródła. Podobnie, stale i nie wiedząc nic o tym, otrzymujemy witalne i subtelne fizyczne wibracje, które określają nasze emocjonalne życie i związki ze światem w każdej minucie. Jesteśmy zamknięci w indywidualnym, osobistym ciele tylko dzięki złudzeniom wzrokowym. Tak faktycznie, jesteśmy na wskroś porowaci i skąpani w uniwersalnych siłach jak anemony w morzu: „Człowiek ćwierka intelektualnie (= głupio) o powierzchniowych rezultatach i przypisuje je wszystkie swojej szlachetnej istocie ignorując fakt, że jego szlachetna istota ukryta jest z dala od jego wizji poza zasłoną jego niejasnego intelektu, cuchnącą mgłą jego witalnych uczuć, emocji, impulsów, wrażeń zmysłowych i umysłowych”.20 Naszą jedyną wolnością jest wzniesienie się na wyższe płaszczyzny dzięki indywidualnej ewolucji. Naszą jedyną rolą jest tłumaczenie i materialne ucieleśnianie prawd płaszczyzny, do której należymy. Dwa ważne punkty, które stosują się do wszystkich płaszczyzn świadomości, od najwyższej do najniższej, zasługują tu na podkreślenie po to, aby pomóc nam lepiej zrozumieć mechanizm wszechświata. Na wstępie — płaszczyzny te nie zależą od nas ani od tego, co o nich myślimy bardziej niż morze miałoby zależeć od anemona. One istnieją niezależnie od człowieka. Współczesna psychologia, według której wszystkie stopnie bytu są razem wymieszane w tak zwaną kolektywną nieświadomość, jakby w kapeluszu jakiegoś potwornej wielkości magika, z którego można wyciągnąć, jak się chce, archetypy i nerwice — ukazuje w tym sensie całkowity brak wyobraźni i wizji. Po pierwsze dlatego, że siły działające na tych płaszczyznach wcale nie są nieświadome — chyba że tylko dla nas; są całkowicie świadome o wiele bardziej od nas. Po drugie — ponieważ siły te nie są „kolektywne”; w tym sensie, że nie są bardziej produktem ludzkim niż morze jest produktem anemona. To raczej fasadowy człowiek jest produktem tej Niezmierzoności poza nim. „Stopnie świadomości są stanami uniwersalnymi, niezależnymi od spojrzenia subiektywnej osobowości; to raczej pogląd subiektywnej osobowości określony jest przez stopień świadomości, w której jest ona zorganizowana stosownie do swej typowej natury lub swego stopnia ewolucji”.21 To zupełnie ludzkie — odwracać porządek rzeczy i stawiać siebie w centrum świata. W każdym przypadku nie jest to kwestią teorii, która może być zawsze poddawana dyskusji, ale kwestią doświadczenia, które każdy może na sobie sprawdzić. Wychodząc z ciała i świadomie wkraczając na te płaszczyzny, zdajemy sobie w pełni sprawę, że egzystują one niezależnie od nas, tak jak cały świat istnieje na zewnątrz Manhattanu. Egzystują z siłami i istotami, a nawet miejscami, które nie mają nic wspólnego z naszym ziemskim światem — całe cywilizacje poświadczały to, stanowiły tę prawdę, ryły lub malowały ją na swych ścianach i w świątyniach; cywilizacje, które były być może mniej wynalazcze od naszej. Ale oczywiście — nie mniej inteligentne.
Drugi ważny punkt dotyczy świadomych sił i istot, które zamieszkują te płaszczyzny. Tutaj musimy jasno odróżnić przesądy, a nawet oszustwa wynikające z naszego „kolektywnego” dziedzictwa oraz prawdy. Jak zwykle te dwie sprawy są ściśle wymieszane. Bardziej niż kiedykolwiek — integralny poszukiwacz musi być uzbrojony w tę jasną prostotę, o której tak często wspominał Sri Aurobindo. Nie może mylić nadrzędnego rozumu z bezrozumnym. W praktyce, kiedy zapuszczamy się świadomie na te płaszczyzny, we śnie, w medytacji czy dzięki świadomej eksterioryzacji, możemy zaobserwować dwa rodzaje rzeczy: bezosobowe prądy sił, które mogą być bardziej lub mniej świetliste, i osobowe byty (istoty); są to dwie formy tej samej rzeczy. „Ściana pomiędzy świadomością i siłą, bezosobowością i osobowością staje się o wiele cieńsza, kiedy przechodzi się poza zasłonę materii. Kiedy patrzy się na działania od strony bezosobowej siły — widać siłę lub energię w akcji, działającą dla celu lub z rezultatem; jeśli zaś patrzy się ze strony istoty — widać istotę posiadającą, strzegącą i używającą, albo też reprezentującą i używaną przez świadomą siłę jako jej instrument dla wyspecjalizowanej akcji i ekspresji… Współczesna nauka odkryła, że jeżeli obserwuje się ruch energii, to z jednej strony objawia się ona jako fala i działa jako fala, a z drugiej strony — jako masa cząstek i też tak działa, i każda z tych dwu działa na swój własny sposób. Jest to tutaj w pewnym sensie tą samą zasadą…”22
Niektórzy poszukiwacze mogą nigdy nie postrzegać istot, jedynie świetliste siły, inni zaś będą postrzegać wyłącznie istoty, nigdy zaś siły. Wszystko zależy od wewnętrznej dyspozycji, od formy aspiracji, od ich religijnych, duchowych lub nawet kulturowych zapleczy. To tu zaczyna się subiektywizm, a z nim razem — możliwość konfuzji i przesądów. Subiektywizm jednak nie podminowuje samego doświadczenia, jest on tylko oznaką, że ta sama rzecz może być różnie oglądana i opisywana (tłumaczona), w zależności od naszej natury; czy dwu malarzy kiedykolwiek widzi ten sam krajobraz w dokładnie taki sam sposób? Stosownie do ekspertów w kwestii naturalnych i supernaturalnych fenomenów — kryterium prawdy powinna być niezmienna stałość doświadczenia, ale jest to bardziej prawdopodobne kryterium tępoty. Wielość i różnorodność doświadczenia dowodzi jedynie, że mamy do czynienia z „żyjącą” prawdą, a nie z twardym kawałkiem drewna, jakim są nasze umysłowe i fizyczne prawdy. Co więcej — owe świadome (wysoce świadome) siły mogą przybierać jakąkolwiek formę, zależnie od woli nie po to, ażeby nas zwodzić, ale raczej by stać się dostępne dla danej szczególnej świadomości tych, którzy otwierają siebie, aby je wywołać. Chrześcijański święty, który ma wizję Dziewicy i Hindus, który ma wizję Durgi — mogą widzieć tę samą rzecz; oni prawdopodobnie weszli w kontakt z tą samą płaszczyzną świadomości tymi samymi siłami, ale w oczywisty sposób Durga nic nie znaczyłaby dla chrześcijanina. A gdyby ta sama siła miała zamanifestować się w swym czystym stanie, czyli jako świetlista, bezosobowa wibracja, nie byłaby dostępna dla świadomości ani wielbiciela Dziewicy, ani wyznawcy Durgi — nie przemawiałaby do ich serc. Oddanie również ma swoje miejsce; nie każdy jest na odpowiednim stopniu rozwoju, aby docenić intensywność miłości zawartej w prostym, małym, złotym świetle bez formy. Ale, co jest bardziej interesujące, gdyby tacy poeci jak Rimbaud lub Shelley, na przykład, mieli wejść w kontakt z tymi samymi płaszczyznami świadomości — widzieliby coś jeszcze ponad to, co byłoby wciąż tą samą rzeczą. Oczywiście, ani Durga, ani Dziewica nie cieszą się szczególnym zainteresowaniem poetów, tak więc mogliby postrzegać w zamian za to jakąś wielką wibrującą pulsację światła lub kolorowe fale, które zostałyby w nich przetłumaczone na intensywne, poetyckie emocje. Przypomnijmy dla przykładu Rimbauda: „O szczęście, o rozumie, odciągnąłem na boki lazur nieba, który był czernią i żyłem jak złota iskierka naturalnego światła…” A jednak to emocjonalne tłumaczenie mogło pochodzić z tej samej płaszczyzny świadomości lub mieć tę samą częstotliwość, można powiedzieć, jak ta należąca do hinduskiego lub chrześcijańskiego mistyka, albo nawet poprzez poetycką transkrypcję wibracji wydaje się nie mieć nic wspólnego z żadnym religijnym wierzeniem. Matematyk, który nagle w wypełniającym go radością przebłysku rozróżni nową konfigurację świata, być może dotyka tych samych wyżyn świadomości, tej samej odkrywczej wibracji. Gdyż nic nie wydarza się „dzięki szansie”, wszystko skądś nadchodzi, ze szczególnej płaszczyzny, każda zaś płaszczyzna ma swe długości fal, swą własną świetlistą intensywność, swą szczególną częstotliwość i można dosięgnąć tej samej płaszczyzny świadomości, tej samej iluminacji na tysiące różnych sposobów.
Ci, którzy przeszli dalej — lub myślą, że przeszli — poza stadium religijnych form, mogą pospiesznie wnioskować, że wszystkie osobowe formy są zwodnicze lub należą do niższego porządku i że tylko bezosobowe siły są prawdziwe, ale jest to błędem naszej ludzkiej logiki, która zawsze próbuje zredukować wszystko do jednolitych konceptów. Wizja Durgi nie jest bardziej fałszywa niż poezja Shelley'a czy równanie Einsteina, które zostało zweryfikowane w 10 lat później. Błędem i przesądem jest jedynie założenie, że tylko wizja Dziewicy jest prawdą, albo tylko wizja Durgi, albo tylko wizja Poezji. Jednoczącą prawdą mogłoby być widzenie wszystkich tych form jako pochodzących od tego samego Boskiego Światła, w różnych tylko stopniach.
Innym znów błędem byłoby uważać te tzw. bezosobowe moce jedynie za zaawansowane, mechaniczne siły. Posiadają one intensywność, ciepło, świetlistą radość — co bardzo sugeruje obecność osoby bez twarzy; każdy kto doświadczył tej masywnej powodzi złotego światła, szafirowo-niebieskiego rozkwitu lub błyszczącego białego światła, nie ma cienia wątpliwości, że razem z tym złotym światłem nadchodzi spontaniczna i radosna Wiedza, z tym niebieskim — samoistna Potęga, a z tą białością — niezawodna Obecność. Niektóre z tych potęg spływają na człowieka jak uśmiech. Wtedy dopiero w pełni się rozumie, że podziały pomiędzy osobowym i bezosobowym czy świadomością i siłą są jedynie praktycznymi rozróżnieniami stworzonymi przez ludzką logikę, bez większego związku z rzeczywistością i że człowiek nie potrzebuje widzieć danej osoby, aby być w obecności tej Osoby.
Zasadniczą, praktyczną sprawą jest otwarcie się na te wyższe regiony. Gdy się tam już raz znajdzie — każda jednostka otrzyma stosowne dla siebie możliwości, zdolności i potrzeby czy szczególne aspiracje. Kłótnie pomiędzy materialistami i religijnymi osobnikami, pomiędzy filozofami a poetami, malarzami i muzykami są dziecinnymi grami niedoświadczonej ludzkości, w której każda jednostka pragnie wpasować wszystkich w swój własny model. Kiedy osiągamy świetlistą Prawdę widzimy, że może Ona pomieścić wszystko bez jakichkolwiek sprzeczności i że wszystko jest Jej dzieckiem. Mistyk otrzymuje radość swego Ukochanego, poeta — poetycką radość, matematyk — matematyczną radość, a malarz — kolorystyczne rewelacje; i wszystko to są duchowe radości.
Jakkolwiek „jasna prostota” pozostaje potężną protekcją, gdyż — na nieszczęście — nie każdy posiada zdolność do wzniesienia się na wyższe regiony, gdzie siły są czyste. Daleko łatwiej jest otworzyć się na poziomie witalnym, w świecie wielkiej Siły Życia, ale również pożądań i namiętności (bardzo dobrze znanym mediom i okultystom). Tam niższe moce chętnie przybierają na siebie boskie maski w oślepiających kolorach lub przerażających formach. Jeśli poszukiwacz jest czysty — łatwo zauważy w każdych warunkach poprzez to oszustwo, czy jest ono straszne czy cudowne; i wtedy jego psychiczne światło (dusza) rozpuści wszelkie zagrożenia i złudne miraże witalnych melodramatów. Jak jednak można być kiedykolwiek pewnym swej czystości? Jeżeli nie gonimy za osobistymi formami, ale po prostu za narastająco wyższą prawdą, pozwalając jej manifestować się w dowolnej formie jaką przybierze — wtedy będziemy z dala od błędu i przesądu.
Możemy teraz spróbować nakreślić zarys tych superświadomych poziomów, tak jak one się manifestują kiedy poddają się ekstatycznej nieświadomości i tak jak ich doświadczał Sri Aurobindo. Aby się upewnić — to, co jest najbliższe uniwersalnej prawdy, to nie formy, które zawsze są ograniczone i związane ze szczególną tradycją czy wiekiem, choćone również mają swoje miejsce i swoje prawdy. Najbliższe Prawdy są świetliste wibracje. Kiedy mówimy „wibracje” nie mamy na myśli pozbawionych życia fal fizyki kwantowej, ale ruchy światła w niewyrażalny sposób wypełnione miłością, radością, wiedzą, pięknem i wszystkimi tymi jakościami manifestowanymi przez najlepszą z ludzkich świadomości, niezależnie czy religijnego typu, czy nie:
„…Światło nie zrodzone ze Słońca, Księżyca czy Ognia
Światło, które mieszka wewnątrz i widzi wewnątrz
Dając wewnętrzną widoczność…”23
Poziomy umysłu
Przed osiągnięciem płaszczyzny supramentalnej, która jest początkiem wyższej półkuli egzystencji, poszukiwacz przemierzy różne warstwy albo światy, jak je zwał Sri Aurobindo, we wznoszącej się gradacji: wyższy umysł, oświecony umysł, intuicyjny umysł i nad-umysł. Naturalnie możemy użyć innej terminologii jeśli chcemy, ale te cztery strefy mają związek z bardzo specyficznymi doświadczeniami, które mogą być zweryfikowane przez wszystkich tych, posiadających zdolność do świadomego przedsięwzięcia takiej wspinaczki wzwyż.
Teoretycznie, te cztery strefy świadomości należą do Superświadomości. Teoretycznie; ponieważ przejście do superświadomości różni się dla różnych jednostek. Dla niektórych z nich, wyższy umysł czy nawet umysł oświecony nie jest aż tak niedosiężną superświadomością i jest częścią ich normalnej, dziennej świadomości, podczas gdy dla innych prosty, logicznie rozumujący umysł jest wciąż jeszcze odległą możliwością wewnętrznego rozwoju. Innymi słowy — linia dzieląca superświadomość od reszty ma tendencje przesuwania się wzwyż w miarę postępowania naszej ewolucji. Jeśli podświadome jest naszą ewolucyjną przeszłością, to Superświadome jest naszą ewolucyjną przyszłością; stopniowo staje się ono naszą normalną, codzienną świadomością.
Nie będziemy tutaj próbować opisywać czym są te wyższe płaszczyzny świadomości „same w sobie”, niezależnie od człowieka. Każda z nich jest całym światem, szerszym i bardziej ożywionym niż Ziemia i nasz umysłowy język jest nieadekwatny, aby porywać się na taki opis — potrzebowalibyśmy języka wizjonera lub poety, „innego języka” jak mawiał Rimbaud. To jest to, czego dokonał Sri Aurobindo w „Savitri”, poetyckim eposie, do którego odsyłamy czytelnika:
„…Milion kwiatów lotosu kołyszących się na jednej łodydze,
Jeden po drugim kolorowy i ekstatyczny świat
Wspinają się w kierunku dalekiego i niewidzialnego objawienia…”24
Ale możemy powiedzieć co te płaszczyzny przynoszą człowiekowi, jak zmieniają one naszą wizję świata, kiedy się do nich wznosimy.
Zwyczajny umysł, który wszyscy znamy, postrzega rzeczy w pewnej sukcesji: jedną w jednym czasie, linearnie. Nie może więc czynić przeskoków, gdyż dziurawią one jego logikę i powodują utratę orientacji, tak że rzeczy stają się niekoherentne, irracjonalne i rozmyte. Nie może postrzegać więcej niż jedno zjawisko w jednym czasie, gdyż spowodowałoby to tworzenie sprzeczności; jeżeli akceptuje szczególną jakąś sprawę czy fakt we własnym polu świadomości, to automatycznie musi odrzucić wszystko, co różne jest od tej prawdy czy faktu. Działa na zasadzie migawki aparatu fotograficznego, pozwalając wejść na kliszę tylko jednemu obrazowi na raz. Wszystko, co nie jest częścią tej ograniczonej wizji, należy do otchłani błędu, fałszu czy ciemności. Wszystkie rzeczy należą do nieubłaganego systemu przeciwieństw — czarne kontra białe, prawda kontra fałsz, Bóg kontra Szatan. Porusza się jak osioł na drodze widzący jedną kępkę trawy po drugiej. Pokrótce — zwyczajny umysł zawsze wybija małe kawałki czasu i przestrzeni. Im głębiej w dół schodzi się po drabinie świadomości, tym kawałki stają się mniejsze. Dla chrząszcza na przykład, cokolwiek przekracza jego pole widzenia, pochodzi z przyszłości po jego prawej stronie, przecina linię jego teraźniejszości i znika w przeszłości po lewej stronie. Człowiek stojący okrakiem nad chrząszczem, który może być jednocześnie po jego prawej i lewej stronie, jest po prostu czymś całkowicie cudownym i niezrozumiałym; chyba, że ma on jedną nogę w prawdzie, a drugą w fałszu, co nie jest możliwe, zatem człowiek nie istnieje — jest niemożliwością w terminach chrząszcza. Dla nas ta migawka urosła w nieco większą; przyszłość i przeszłość nie są już umieszczone na prawo i lewo w przestrzeni, stały się one wczoraj i jutrem w czasie — zyskaliśmy więc nieco od ery chrząszcza. Jest też inna, supramentalna świadomość, która może poszerzyć tę migawkę, zdobyć nieco więcej czasu i stanąć okrakiem nad wczoraj i jutrem. Może ona spostrzegać jednocześnie wczoraj, dzisiaj i jutro, czarne i białe, prawdę i tzw. fałsz, dobro i tzw. zło, tak i nie — gdyż wszelkie przeciwieństwa są rezultatem pocięcia czasu na małe kawałeczki. Mówimy o „błędzie”, ponieważ nie widzimy jeszcze dobra, które ten błąd przygotowuje, lub też którego jest on w danej chwili widoczną połową. Mówimy o „fałszu”, ponieważ nie mieliśmy jeszcze czasu zobaczyć jak wyrasta kwiat lotosu z mułu i błota. Mówimy o „czarnym”, ale nasze dzienne światło jest czarne dla tego, kto widzi tamto Światło! Nasze błędy są koniecznymi towarzyszami dobra. „Nie” jest nierozdzielną połową „tak”. Białe i czarne i wszelkie inne kolory tęczy są różnymi transkrypcjami jednego światła, które stopniowo się odsłania. Nie ma sprzeczności, są jedynie uzupełniające się rzeczy. Cała opowieść o wznoszeniu się świadomości jest opowieścią o otwieraniu się szczeliny, przejścia z linearnej i sprzecznej świadomości do świadomości globalnej.
Ale gdy Sri Aurobindo rzeczywiście powiada „globalna”, mówi zarazem o wyższej połowie (półkuli) świadomości, z referencją do Supramentalnego, ponieważ ta wyższa prawda nie ma łączyć ziemskiej; nie byłoby całości bez jej niższej połowy. To co „ponad”, nie likwiduje tego co „pod”, ale je uzupełnia; bezczasowość nie jest przeciwieństwem czasu bardziej niż obejmujące ramiona są przeciwieństwem osoby obejmowanej. Sekretem jest tu dokładnie znalezienie bezczasowości pośrodku czasu, nieskończoności w tym, co skończone i obejmowania całości istnienia w najdrobniejszej jego cząstce. Inaczej — nikt nie jest obejmowany, ani też niczego nie obejmuje. To wzniesienie się świadomości nie jest jedynie podbojem czasu, jest również podbojem radości, miłości i bezmiaru istnienia. Niższe poziomy ewolucyjne nie tylko tną przestrzeń i czas na kawałki — wszystko tną tak samo. Postępowe „prawo fragmentacji”25 przewodniczy procesowi schodzenia świadomości od Ducha do atomu — fragmentacji radości, miłości i potęgi i fragmentacji, naturalnie, wiedzy i wizji. Wszystko zostaje ostatecznie rozczłonkowane w chmurę maleńkich tropizmów, dokuczliwy kurz somnambulicznej świadomości,26 która jest już poszukiwaniem światła, albo może pamięcią o utraconej radości. „Ogólnie — znakiem tego zejścia jest zawsze znikanie potęgi intensywności: intensywności istnienia, intensywności świadomości, intensywności siły, intensywności cieszenia się rzeczami i samą egzystencją. Tak samo, kiedy wznosimy się ku Najwyższemu poziomowi, intensywności te się wzmagają”.27
a) Zwyczajny umysł:
Jakość światła, albo raczej — jakość wibracji zasadniczo jest tym, co odróżnia jeden poziom świadomości od innego. Zaczynając od naszego własnego poziomu ewolucyjnego i rozważając świadomość w aspekcie światła, z którego wszystko inne się bierze, zwyczajny umysł przedstawia się dla oka, które widzi, jako coś w rodzaju szarawej masy z mnóstwem ciemniejszych, małych punkcików prymitywnych modułów wibracyjnych, coś jakby chmara much, kłębiąca się wokół ludzkiej głowy i reprezentująca tysiąc i jedną myśl. Przychodzą i odchodzą, i wirują w nieskończoność, przefruwając od jednej osoby do drugiej. Sporadycznie schodzi w tę mieszaninę wybuch światła, jakby z góry mała radość, płomyk miłości zatańczy pośród tej szarości. Ale ten „grunt neutralności”, jak go nazywa Sri Aurobindo, jest tak gęsty i lepki, że połyka i zaćmiewa wszystko, wciąga wszystko wewnątrz siebie w swej obskurnej grawitacji; nie możemy nawet zbyt długo znosić radości czy bólu, nie możemy wytrzymać nadmiaru światła w jednorazowej dozie; wszystko jest małe, spazmatyczne, szybko wyczerpywalne. I wszystko jest podmiotem tysięcy warunków.
b) Wyższy umysł:
Ten wyższy poziom często jest znajdywany u filozofów i myślicieli. Jest mniej mętny i bardziej wolny. Tłem nie jest już sama szarość, ma ona błękitnawy odcień i małe, zstępujące błyski światła są wolniej pochłaniane. Są one również bardziej intensywne, bardziej obfite i częstsze. Radość ma tendencje trwania dłużej, miłość bywa szersza i jest mniej podmiotem niezliczonych warunków charakterystycznych na niższych poziomach — zaczyna się poznawać, czym radość i miłość są same w sobie, bez żadnej przyczyny. Ale światło jest wciąż zimne i twarde. To ciągle ta ciężka mentalna substancja przechwytuje światło z góry i miesza je z własną substancją, pokrywając ją niezauważalnie warstwą myślącą, zdolną do prawdziwego zrozumienia światła otrzymanego z góry tylko po właściwym procesie rozwodnienia, ulogicznienia i podzielenia na słowa i idee. Co więcej — strony i paragrafy wyższego umysłu czerpią z pojedynczo złapanego punktu światła, albo i małej liczby tych punktów (owe stronice reprezentują jego własne, z góry ustalone warunki, małe kropelki intuicji pospiesznie trawione) i taki umysł zadaje sobie wiele trudu, aby wyeliminować ze swego rozwoju wszystko, co by stało w sprzeczności z jego konkluzjami. To prawda, że może się on otwierać na wyższe poziomy i otrzymywać ich przebłyski, ale nie jest to dla niego właściwa wysokość; jego mentalna substancja służy rozdrobnieniu światła. Nie może zrozumieć czegoś, bez uprzedniego wyjaśnienia sobie tego.
c) Oświecony umysł:
Umysł oświecony posiada już inną naturę. W miarę, jak wyższy umysł stopniowo akceptuje ciszę, zdobywa on wejście w tę dziedzinę. Jego substancja jest stopniowo oczyszczana i to, co wpadało weń kroplami raz na jakiś czas, teraz wpływa strumieniem. „Gruntem nie jest już ogólna neutralność, ale czysta, duchowa łatwość i szczęście, na których specjalne tony estetycznej świadomości wypływają lub rodzą się z niej. Jest to pierwsza zasadnicza zmiana”.28 Świadomość bywa wypełniona powodzią światła, często złotego, nasycona różnymi kolorami zależącymi od wewnętrznego stanu danej jednostki. Jest to „świetlista inwazja”. Równocześnie trwa stan „entuzjazmu”, w greckim znaczeniu tego słowa, stały stan rozbudzenia, jakby cała istota była czuwaniem nagle wyposażonym w bardzo szybki rytm w zupełnie nowym świecie, z nowymi wartościami, perspektywami i niespodziewanym clue. Zasłona dymna świata zostaje uniesiona, wszystko jest połączone wewnątrz wielkiej, radosnej wibracji. Życie staje się szersze, prawdziwsze, bardziej żywe. Małe prawdy błyskają wszędzie bez słowa, jakby każda rzecz zdradzała swe sekrety, specjalne znaczenia, specjalne życie. Człowiek trwa skąpany w nie do opisania „stanie prawdy”, bez rozumienia czegokolwiek — po prostu jest. I jest to cudowne. Wszystko jest jasne, żywe, kochające.
U różnych ludzi ta świetlista powódź różnie jest wyrażana (zawsze spieszymy się ujmować ją w formę, zamiast pozwalać jej spokojnie przenikać całą naszą istotę i wykonywać pracę oczyszczania). Dla niektórych jest to nagły poetycki zryw, inny — widzi nowe architektoniczne formy, inny zaś znajduje nowe naukowe równania a jeszcze inny — wielbi swego Boga. Ogólnie — dostęp do tej nowej świadomości jest połączony ze spontanicznym rozkwitem energii twórczych, szczególnie na polu poezji. Zauważyć można, że wielu poetów, tworzących w chińskim, hinduskim czy angielskim języku, istnieje pośród uczniów Sri Aurobindo, jak gdyby poezja i sztuka były pierwszymi praktycznymi rezultatami jego jogi. „Widywałem, zarówno w sobie, jak i w innych ten nagły rozkwit zdolności w każdej dziedzinie działalności, poprzez otwarcie świadomości, - tak że ci, którzy długo pracowali, by móc siebie wyrazić, bez większych sukcesów w tym rytmie - stają się mistrzami języka poetyckiego i kadencji w ciągu lata. Jest to problem właściwszej ciszy umysłu i właściwego otwarcia się na Słowo, które próbuje siebie wyrazić, gdyż Słowo już tam nie istnieje; w tych wewnętrznych płaszczyznach, gdzie rodzą się formy artystyczne, nie istnieje już uformowane i gotowe Słowo — to transmitujący umysł musi się zmienić i stać się doskonałym dla nich kanałem, a nie przeszkodą”.29
Poezja jest najwygodniejszym środkiem przekazywania tego, czym te wyższe poziomy świadomości są. W rytmie poezji łatwo można dostrzec wibracje. Poezja będzie więc w użyciu i później, chociaż Superświadomość nie będzie przywilejem jedynie poetów. W swej obszernej korespondencji i w „Poezji Przyszłości” Sri Aurobindo dał liczne przykłady poezji wypływającej z umysłu oświeconego. Naturalnie jest tu i Szekspir, który dostarcza nam najbardziej obfitych przykładów. Ale musimy przestać zważać na zewnętrzne znaczenie i słuchać tego, co wibruje poza nim; gdyż poezja, tak jak wszelkie sztuki w ogóle, są ostatecznie tylko środkiem uchwycenia małej, nie wypowiedzianej nuty, która jest niczym, a zarazem esencją życia;
„…że jego cnoty
Będą błagały, jak aniołowie o językach fanfar,
I żałość, jak nagie narodzone dziecię
Pędzące podmuchem, lub osiodłanym cherubinem nieba
Na niewidocznych powietrznych kurierach
Zadmie okropnym czynem w każdym oku,
Któremu wiatr wyciśnie łzy…”
Wiersz nie jest „oświecony” z powodu swego znaczenia; jest oświecony, ponieważ niesie swą szczególną nutę tej płaszczyzny. Moglibyśmy odnaleźć tę samą nutę w malarstwie Rembrandta, w muzycznej kompozycji Cezara Francka lub nawet, po prostu, w słowach przyjaciela. Jest to, kryjący się za tym, dotyk prawdy, mała wibracja, która przedostaje się prosto do naszych serc i dla której poezja, kanwa czy sonata są jedynie mniej lub bardziej adekwatnymi transkrypcjami. Im wyżej się ktoś wznosi, tym bardziej czyste, świetliste i potężniejsze są wibracje. Kiedy Wordsworth mówi:
„…I piękno zrodzone z szemrzącego dźwięku
Przeniknie na jej twarz…”
— wibracja jest nieomal dotykalna, tak silna jest jej obecność. Ale, rzecz jasna, nie jest to oświecona wibracja, nie pochodzi ona sponad naszych głów, ale z serca — i nie ma to nic wspólnego ze znaczeniem tych strof: słowa są jedynie ubraniem wibracji. Tymczasem inny wers, z Francisa Thompsona, pochodzi prosto z umysłu oświeconego:
„…Niezmieszane wścibstwo każdej z gwiazd…”
Co zasadniczo odróżnia prace, które pochodzą z tej płaszczyzny, jest tym, co Sri Aurobindo nazywa „świetlistą zamiecią”, nagłą powodzią światła. Wibracja nie jest podobna do żadnej innej; zawsze daje coś w rodzaju prądu elektrycznego i trwa wibrując długo po zaistnieniu, jak kamerton. Lecz rzadko pozostaje czysta do końca pracy, gdyż rytm pracy idzie za rytmem świadomości, w górę i w dół, chyba że jest ustabilizowany dzięki jakiejś szczególnej dyscyplinie. Ostatnie trzy linie w cytowanym wyżej pasażu Szekspira, wypływają z oświeconego umysłu odgórnej inspiracji, ale zawierają również nieco witalnej i nieco zwyczajnej, umysłowej świadomości.
Wraz z jej pięknem, odkrywamy również limity oświeconego umysłu: oświecona poezja produkuje strumienie wyobrażeń i odkrywcze słowa (ponieważ wizja i słuch otwierają się na tym poziomie), prawie lawinę bogatych, często niespójnych wyobrażeń, jak gdyby trudno było świadomości zawrzeć powódź światła i niezwykłej intensywności — jest to za wiele, jest to przytłaczające. Entuzjazm często zmienia się w wyczerpanie i — jeśli reszta istnienia nie jest wystarczająco dobrze przygotowana i oczyszczona — każda z niższych płaszczyzn może przechwycić schodzące światło i siłę i użyć ich do swych własnych celów, co się często zdarza. Gdy niższe części istnienia, a zwłaszcza wital, uchwycą tę świetlistą powódź — utwardzają i dramatyzują torturując ją; siła tam ciągle pozostaje, ale przymuszająca i twarda, podczas gdy esencją umysłu oświeconego jest radość. Tutaj moglibyśmy wyliczyć wiele nazwisk poetów i twórczych pisarzy.*
Co więcej — substancja oświeconego umysłu nie jest przezroczysta, jedynie opalizuje jak rozproszone światło — jakby coś dotykało wszędzie prawdy, nigdzie jej konkretnie nie dotykając; stąd stałe nieścisłości i dewiacje. Są to tylko początki nowych narodzin. Przed pójściem wyżej konieczny jest dalszy proces oczyszczający i — ponad wszystko — spokój, naturalna równowaga i cisza. Im wyżej wznosimy się w świadomości, tym bardziej potrzebujemy trwałej równowagi.
d)Umysł intuicyjny:
Intuicyjny umysł różni się od oświeconego swoją czystą przejrzystością. Jest on jak żywe srebro, skacze boso po skałach odkrywanych przez morze. Nie jest ograniczony jak np. wyższy umysł przez mentalne wiązadła ortopedyczne, które przykuwają nas do ziemi, jak gdyby wiedza zależna była od olbrzymich ilości naszych refleksji. Wiedza jest iskrą rozbłyskującą w ciszy. Jest ona akurat tu, ani wyżej, ani głębiej, ale tuż przed naszymi oczyma, oczekująca na moment, gdy staniemy się nieco bardziej przejrzyści — nie jest to bowiem kwestią naszego wzniesienia się na wyższy poziom, jak właśnie oczyszczenia naszych wielu przeszkód. Na wiosnę pola ryżowe Indii rozciągają się spokojnie przed naszymi oczyma — zielone, nasycone słodkim zapachem pod ciężkim niebem; i nagle, z wielkim krzykiem, tysiące papug podrywa się do lotu. A jednak nic wcześniej nie zauważyliśmy. To trwa ułamki sekund, jak błyskawica — i tak samo w niewiarygodnie szybki sposób możne oczyścić się świadomość! Jeden detal, jeden dźwięk, jedna kropla światła — i cały wspaniały i obfity świat nagle się pojawia: tysiące nieuchwytnych ptaków w mgnieniu oka… Intuicja przedstawia, na naszą skalę, początkową Tajemnicę wielkiego Spojrzenia, ogromnego Spojrzenia, które widziało wszystko i wszystko znało, które rozkoszuje się widzeniem w sposób sukcesywny — czasowo, kropla po kropli, z miliardów punktów widzenia — tym, co całkowicie objęło w ułamku wieczności:
„Wieczny moment jest przyczyną lat…”30
Wraz z intuicją przychodzi bardzo specjalne poczucie radości, inne od radości oświeconego umysłu. Nie ma już poczucia powodzi nadpływającej z zewnątrz, ale coś w rodzaju rozpoznawania, jak gdyby zawsze było nas dwóch: brat światła, żyjący w świetle i brat cieni — czyli my sami — żyjący na dole, potykający się w ciemności, powtarzający wszystkie gesty i ruchy świetlnego brata, imitujący jego wiedzę i jego wielką przygodę lecz w prymitywny, ograniczony i niezdarny sposób. A potem, z nagła zderzamy się przypadkowo i jesteśmy jednym. Jesteśmy jednością w punkcie światła. I wreszcie — nie ma różnic. Radość.
Kiedy staniemy się jednością we wszystkich punktach, będzie to boskie życie. Ten punkt kontaktu i zderzenia niesie z sobą wiedzę, która może być wyrażana w takiej czy innej formie, w zależności od aktualnego głównego zajęcia, ale która zawsze w esencji jest ruchem
w kierunku jedności, identyczności, spotkaniem — wiemy, ponieważ rozpoznajemy. Sri Aurobindo zwykł mawiać, że intuicja jest pamięcią Prawdy.31 Kiedy zdarza się intuicyjny przebłysk, widzimy wtedy wyraźnie, że wiedza nie jest odkrywaniem czegoś nieznanego — odkrywamy tylko samych siebie, bo nie ma nic więcej do odkrycia; jest to stopniowe rozpoznawanie w czasie tamtej jednej sekundy Światła, które wszyscy widzieliśmy. Któż tego nie widział choćby raz? Któż nie posiada tej Pamięci w swoim życiu? Jakiekolwiek byłyby nasze wierzenia lub w ogóle brak wierzeń, nasze zdolności lub niezdolności, nasze doły lub wyżyny — jest zawsze w życiu taki moment, który jest naszym momentem. Niektóre życia trwają zaledwie przez sekundę, a cała reszta jest zapomnieniem.
Język intuicji skondensowany bywa w bardzo ścisłe wysławianie, bez jednego zbędnego słowa w kontraście do rozwodnionego języka umysłu oświeconego (który jakkolwiek, przez samo swe bogactwo, przekazuje świetlisty rytm i prawdy może mniej konkretnie zarysowane, ale za to cieplejsze). Kiedy Plotyn skondensował cały cykl ludzkiego wysiłku we frazę: „Lot Samotnego do Samotnego”— użył on bardzo intuicyjnego języka, jak Upaniszady. Ale ta jakość sygnalizuje również limity intuicji; niezależnie jak bardzo nabrzmiałe znaczeniem są nasze przebłyski i frazy, nie mogą one objąć całej prawdy — pełniejsze, bardziej wszechobejmujące ciepło byłoby tu potrzebne, podobne do tego, które istnieje w umyśle oświeconym, ale z większą przejrzystością. „Gdyż intuicja… widzi rzeczy dzięki przebłyskom, punkt po punkcie, ale nie jako całość…”32 Teren odsłonięty przez taki błysk jest uderzający i nie do odrzucenia, ale jest on jedynie „przestrzenią prawdy”.33 Co więcej — umysł przechwytuje to i, jak zaobserwował Sri Aurobindo, „czyni z tego jednocześnie i za dużo, i za mało”.33 Za dużo — ponieważ generalizuje on swoją intuicję i ma tendencje do rozciągania swego doświadczenia na całą przestrzeń. Za mało — ponieważ zamiast pozwolić temu błyskowi rozświecać spokojnie i rozjaśniać naszą substancję, chwyta i więzi go, pokrywając warstwami myśli (albo nawet obrazkami, poezją, matematyką lub religią), a przez to już nie rozumie jego światła, chyba że dzięki intelektualnym, artystycznym czy religijnym soczewkom, które na nie nałożył. Jest bardzo trudno umysłowi zrozumieć, że rewelacja może być wszechpotężna, nawet oszałamiająca bez naszego rozumienia czegoś o niej i że jest ona specjalnie potężna tylko wtedy, kiedy nie zniża się jej o kilka stopni, rozwadnia i dzieli na fragmenty po to, aby przypuszczalnie była „zrozumiana”. Gdybyśmy mogli pozostać w ciszy podczas tego wibrującego błysku, niczym zawieszeni w jego świetle, bez rzucania się, aby pociąć je na intelektualne kawałki — wkrótce zauważylibyśmy, że cała nasza istota „zmieniła wysokość” i że obecnie posiadamy nowy rodzaj wizji zamiast wypranej z życia małej frazy. Wyjaśnianie powoduje, że większość z transformującej potęgi — zanika.
Jeżeli — zamiast natychmiastowego sięgania po pióro czy pędzel, albo wpadania w potok słów, aby uwolnić się od nadmiaru otrzymanego tak nagle światła — poszukiwacz będzie dążył do zachowania swej wewnętrznej ciszy i przejrzystości, jeżeli będzie cierpliwy — zobaczy wkrótce, że te błyski stopniowo zaczynają się mnożyć, jakby zbliżać się i inna świadomość powoli zaczyna przybierać w nim kształt; świadomość, która jest zarazem wypełnieniem i źródłem oświeconego umysłu, i umysłu intuicyjnego oraz wszelkich ludzkich mentalnych form. Jest to nad-umysł.
e) Nad-umysł:
Nadumysł jest rzadko osiąganym szczytem ludzkiej świadomości. Jest to świadomość kosmiczna, ale bez żadnej zatraty indywidualności. Zamiast odrzucania wszystkiego i wzbijania się na niebiańskie wysokości, poszukiwacz cierpliwie wspina się po każdym szczeblu swego istnienia w taki sposób, że dolny szczebel powiązany jest z górnym — bez żadnych przerw. Nadumysł jest światem bogów, źródłem inspiracji wielkich założycieli religii. To tam zrodziły się wszystkie religie jakie znamy; wszelkie religie czerpią swe początki z nadumysłowego doświadczenia, w jednym z jego niezliczonych aspektów. Gdyż religia, objawienie czy doświadczenie duchowe należą do szczególnej płaszczyzny — nie pochodzą z piorunów czy błyskawic Boga, czy też znikąd. Ci, którzy ucieleśniali poszczególne objawienia, nie poczęli ich z niczego. Nad-umysł jest ich źródłem. Jest on również źródłem najwyższych artystycznych twórczości. A jednak musimy pamiętać, że chociaż jest to szczyt — to szczyt ten jest ciągle jeszcze na umysłowej płaszczyźnie.
Kiedy świadomość wzniesie się już do tego poziomu, nie ma już sposobu widzenia „punkt po punkcie”, ale „spokojnie, w wielkich masach”.34 Nie ma już rozproszonego światła umysłu oświeconego lub izolowanych błysków umysłu intuicyjnego, ale — cytując cudowną frazę z Ved — „ocean stałych błyskawic”. Świadomość nie jest już ograniczona do krótkiego momentu teraźniejszości lub wąskiego zasięgu wizualnego pola. Jest „odpieczętowana” — widzi w pojedynczym spojrzeniu „wielkie rozmiary przestrzeni i czasu”.34 Zasadnicza różnica pomiędzy tym a innymi poziomami, leży w równomierności, nieomal w całkowitej jednorodności światła. W szczególności zaś — w chłonnym umyśle oświeconym można by na przykład zobaczyć niebieskawe tło z nagłymi rozbłyskami światła, intuicyjne przebłyski lub ruchome świetlne erupcje — czasami nawet wielkie nad-umysłowe ulewy; ale jest to zawsze fluktuacyjną grą światła — nic stałego. Na ogół są to warunki największych poetów jakich znamy; osiągają oni pewien poziom rytmu, szczególną poetycką świetlistość i od czasu do czasu dotykają wyższych poziomów po to, by powracać z nich z oślepiającymi wersami (lub frazami muzycznymi), które powtarzają nieraz całe generacje, jak „Sezamie, otwórz się”. Ogólnie — oświecony umysł jest podstawą (bardzo wysoką podstawą), a nad-umysł jest boskim królestwem, w które pozwala się wejść w momentach łaski.
Dla pełnej i stałej świadomości nad-umysłowej — takiej, jaka miała miejsce u wedyckich riszów na przykład — nie ma już fluktuacji. Świadomość jest masą stałego światła. Rezultatem tego jest niezachwiana uniwersalna wizja — znana jest uniwersalna radość, uniwersalne piękno, uniwersalna miłość — gdyż wszystkie sprzeczności niższych poziomów pochodzą z niedostatku światła, z ograniczoności świetlnej; inaczej mówiąc — która oświetla tylko ograniczone pole, podczas gdy w tym równym oświetleniu wszelkie sprzeczności, jak te małe, ciemne przerwy między dwoma rozbłyskami lub ciemnymi granicami, gdzie nie sięgnęło nasze światło, mieszają się tu w zjednoczoną wizualną całość. I ponieważ światło jest wszędzie — radość, harmonia i piękno też są z konieczności wszędzie, gdyż nie odczuwa się już sprzeczności jako negacje lub przerwy między błyskami świadomości, ale jako elementy o pewnej intensywności wewnątrz stałej kosmicznej Harmonii. Nie znaczy to, że nadumysłowa świadomość nie dostrzega tego, co my nazywamy brzydotą, złem lub cierpieniem, ale w niej wszystko to łączy się w zrozumiałą uniwersalną grę, w której każda rzecz ma swój cel i swoje miejsce. Jest to jednocząca, a nie dzieląca świadomość. Stopień jedności jest dokładnym miernikiem doskonałości nad-umysłu. Co więcej, z wizją tej jedności, która jest w oczywisty sposób boska (to, co boskie, nie jest już przypuszczeniem lub wymysłem, ale widocznym i dotykalnym czymś, czym stajemy się — naturalnie w miarę, jak nasza świadomość staje się światłem), nadumysłowa istota wszędzie spostrzega to samo światło we wszystkich rzeczach i bytach, tak jak spostrzega je w swej własnej istocie. Nie ma już dzielącej próżni, nie ma dziwnych przerw, wszystko skąpane jest w pojedynczej substancji. Któż taki posiada uniwersalną miłość, uniwersalne zrozumienie, uniwersalne współczucie dla wszystkich tych innych „ja”, którzy tak samo poruszają się w kierunku boskości, albo raczej — stopniowo stają się światłem, którym już są.
Tak więc, możemy osiągnąć nadumysłową świadomość na wiele różnych sposobów: dzięki pasji religijnej, pasji poetyckiej, intelektualnej, artystycznej lub dzięki heroicznym celom — dzięki temu wszystkiemu, co pomaga człowiekowi przejść samego siebie. Sri Aurobindo przeznaczył specjalne miejsce dla Sztuk, które uważał za jeden z większych środków do duchowego postępu. Na nieszczęście — artyści i twórcy posiadają ogólnie duże ego stojące na ich drodze, co jest ich główną przeszkodą. Człowiek religijny, który pracował nad rozpuszczeniem swego ego, ma wprawdzie łatwiejszą drogę, ale rzadko osiąga taką uniwersalność poprzez indywidualne wysiłki. Raczej już odpychając drabinę, skacze poza to, co indywidualne, nie troszcząc się o wypracowywanie przejściowych stopni osobistej świadomości i kiedy osiąga ten”szczyt „— nie ma już drabiny, aby powrócić, albo też nie chce już wracać; lub też nie pozostała już żadna indywidualność, która mogłaby wyrazić wszystko to, co on spostrzega. Albo i też jego dawna indywidualność robi co może, aby jak najlepiej wyrazić swoją nową świadomość, zakładając, że czuje jakąkolwiek potrzebę wyrażania czegokolwiek. Riszowie starożytnych Ved, którzy pozostawili nam być może jedyny przykład systematycznego i stałego postępu z poziomu na poziom, mogą być zaliczani do największych poetów jakich Ziemia znała, jak wykazał to Sri Aurobindo w „Sekretach Ved”. Słowo kavi miało podwójne znaczenie: jako „widzący Prawdę” i jako „poeta”. Było się poetą, ponieważ było się jasnowidzem. Jest to oczywista i całkiem zapomniana rzeczywistość. Zatem mogłoby być przydatne powiedzenie paru słów o Sztukach jako środkach wznoszenia się świadomości, a w szczególności o poezji na tym nadumysłowym poziomie.
Poezja mantryczna
Poziomy świadomości charakteryzowane są nie tylko przez odmienne natężenia świetlistych wibracji, ale przez różne wibracje dźwięku lub rytmy, które można słyszeć, jeśli posiada się to „ucho ucha”, a o którym wspominają Vedy. Dźwięki lub obrazy światła, siły lub istoty są różnymi aspektami tej samej Egzystencji, różnie się manifestującej i w różnych intensywnościach, w zależności od danego poziomu. Im dalej schodzi się po drabinie świadomości, tym bardziej podzielone stają się wibracje dźwiękowe — tak samo jak światło, istoty i siły. Na poziomie witalnym na przykład, możemy słyszeć kakofoniczne i zagłuszające wibracje Życia, jak też i pewne typy muzyki osiąganej na tej płaszczyźnie, pewne typy witalnego malarstwa lub poezji, wyrażające tak samo ten złamany i wysoce kolorowy rytm. Im wyżej się wznosimy, tym bardziej harmonijne, ujednolicone i prostsze stają się wibracje, jak np. pewne wielkie frazy kwartetów smyczkowych Beethovena, które wydają się pociągać wzwyż, do utraty oddechu, aż na oślepiające wyżyny czystego światła. Siła muzyki nie jest już przekazywana przez głośność lub kolorowe wybuchy, ale przez wyższe, wewnętrzne napięcie. Sama częstotliwość wibracji zamienia tęczę kolorów na czyste białe światło do tak wysokiego tonu, że wydaje się ono nieruchome; jest jakby złapane w wieczności — jeden pojedynczy dźwięk-światło-siła, który może jest tą hinduską sylabą OM, „Słowem zamkniętym w wyższym ogniu”.35 „Na początku było Słowo” — powiadają Pisma.
Istnieje w Indiach tajemna wiedza oparta na dźwięku i różnicach wibracji odpowiednich do poziomów świadomości. Jeżeli wymawiamy dźwięk „OM” na przykład, wyraźnie odczuwamy jego wibrację wokół centrów głowy, podczas gdy dźwięk „RAM” działa na centrum w okolicy pępka. A ponieważ każde z naszych centrów świadomości jest w bezpośrednim kontakcie z daną płaszczyzną świadomości, możemy — dzięki powtarzaniu (japa) pewnych dźwięków — wejść w kontakt z korespondującym poziomem świadomości.* Jest to podstawą całej ogromnej duchowej dyscypliny zwanej tantrycką, ponieważ bierze ona początek ze świętych tekstów zwanych „Tantra”. Podstawowe lub zasadnicze dźwięki, które mają potęgę nawiązania kontaktu, zwane są „mantrami”. Mantry bywają zawsze sekretne i dawane są uczniowi przez Guru;** istnieje ich wiele rodzajów (jak wiele jest poziomów wewnątrz każdej płaszczyzny świadomości) i mogą one służyć również jak najbardziej sprzecznym celom. Poprzez kombinację pewnych dźwięków, można na najniższych poziomach świadomości — ogólnie na poziomie witalnym — wejść w kontakt z odpowiednimi siłami i osiągnąć wiele niezwykłych potęg. Niektóre mantry mogą zabić (w pięć minut, z gwałtownymi wymiotami), niektóre mogą uderzyć z wielką precyzją w szczególną część lub organ ciała, niektóre zaś leczą, inne — wywołać mogą ogień, zabezpieczać lub rzucać klątwy. Ten rodzaj magii lub chemii wibracji pochodzi po prostu ze świadomego trzymania na wodzy niższych wibracji. Ale istnieje też wyższa magia, która też wywodzi się z mistrzostwa nad wibracjami — na wyższych poziomach świadomości. Jest to poezja, muzyka, duchowe mantry Upaniszad i Ved, mantry dawane przez Guru swemu uczniowi, aby pomóc mu wejść w świadomy, bezpośredni kontakt ze specjalnym poziomem świadomości, szczególną siłą lub istotą boską. W tym przypadku dźwięk posiada sam w sobie potęgę doświadczenia i realizacji — jest to dźwięk, który sprawia, że człowiek „widzi”.
Podobnie poezja i muzyka, które są jedynie nieświadomym procesem manipulowania tymi sekretnymi wibracjami, mogą być potężnymi środkami, by otworzyć świadomość. Jeśli bylibyśmy w stanie komponować świadomą muzykę i poezję dzięki świadomemu manipulowaniu wyższymi wibracjami, tworzylibyśmy dzieła sztuki przepełnione inicjującymi potęgami. Zamiast poezji, która bywa fantazją intelektu i „tancerką umysłu”36, jak to nazwał Sri Aurobindo, tworzylibyśmy mantryczną muzykę lub poezję, aby „sprowadzić boskość do naszego życia”37. Gdyż prawdziwa poezją jest akcją; otwiera nasze małe wejścia w świadomość, a my jesteśmy zamknięci w murach — zabarykadowani! Przez te małe wejścia mogłoby wejść więc w nas to, co Rzeczywiste. Jest to „Mantra Rzeczywistości”38, inicjacja. To jest to, co riszowie z Ved i jasnowidze Upaniszad sprowadzali swoimi mantrami, mającymi potęgę przekazywania iluminacji do tych, którzy są gotowi na ich przyjęcie.*** To jest to, co Sri Aurobindo wyjaśniał w swojej „Poezji Przyszłości” i co zrobił w „Savitri”.
Mantry: wielka poezja, wielka muzyka lub święte Słowo — wszystkie pochodzą z Nad-umysłu. On właśnie jest źródłem tych wszystkich twórczych lub duchowych aktywności (te dwa pojęcia nie mogą być oddzielane; kategoryczne podziały intelektu zanikają w tym czystym miejscu, gdzie wszystko jest święte, nawet profanacje). Możemy teraz próbować opisać szczególną wibrację lub rytm Nadumysłu. Na wstępie warto przypomnieć, że każdy kto ma zdolności wchodzenia mniej lub bardziej świadomie w kontakty z wyższymi płaszczyznami — poeci, pisarze, artyści — dobrze wie, że poza pewnym poziomem świadomości nie widzi się już więcej idei, które próbuje się tłumaczyć; tam się słyszy. Wibracje, fale lub rytmy — dosłownie dokonują inwazji i biorą poszukiwacza w posiadanie, a dopiero potem przebierają się w słowa, idee czy muzykę, kolory — w miarę schodzenia w „dół”. Ale słowo, idea, muzyka czy kolor są rezultatem, drugorzędnym efektem; one po prostu ucieleśniają to pierwsze, tę wysoce przymuszającą wibrację. I jeśli poeta, prawdziwy poeta, poprawia znowu i znowu swe pierwsze wersy, to nie po to, aby ulepszyć ich formę, jak to mówią: by znaleźć lepszą ekspresję, ale po to, aby lepiej uchwycić wibrującą egzystencję, która się za nimi kryje; jeżeli prawdziwa wibracja jest nieobecna — cała magia rozpada się na kawałki, jak w przypadku wedyckiego duchownego, który błędnie wymawia mantrę ofiarną. Kiedy świadomość poszukiwacza jest czysta i jasna — może słyszeć wyraźnie dźwięk i jest to jakby „dźwięk, który jednocześnie widzi”, coś jak „obraz dźwiękowy” lub „idea-dźwięk”, które niepodzielnie wiążą słuch z wizją i myślą, wewnątrz tej samej świetlistej esencji. Wszystko jest tam, skondensowane wewnątrz pojedynczej wibracji. Na wszystkich przejściowych płaszczyznach (umysł wyższy, oświecony czy intuicyjny) wibracje są — ogólnie mówiąc — rozczłonkowane, są błyskami, impulsami, erupcjami, podczas gdy w Nadumyśle są one rozległe, ciągłe i świetliste same w sobie, jak wielkie dzieła Beethovena. Nie mają ani początku, ani końca; wydają się być „narodzone w Nieskończoności i znikające w Nieskończoności”39; nie zaczynają się „gdzieś”, wchodzą w świadomość z czymś w rodzaju aureoli wieczności, która wibruje przedtem i nie przestaje wibrować długo potem, jak echo innej podróży — poza tą naszą podróżą.
„Sunt lacrimae rerum et mentem mortalia tangut…”
Ta linia z Wergiliusza, którą Sri Aurobindo cytował jako najgłówniejszą pomiędzy inspiracjami, posiadającymi swe początki w Nadumyśle, zawdzięcza swoją nadumysłową jakość nie znaczeniu słów, ale rytmowi, który poprzedza słowa i pozostaje w nich, jakby były wyryte w okruchu wieczności, albo raczej — przez samą Wieczność. Tak samo następna linia Leopardiego nie zawdzięcza swej wielkości znaczeniu, ale czemuś o wiele subtelniejszemu — co drży i wibruje poza nią:
„Insano integno mistero delle cose…”
Albo ta linia Wordswortha:
„Voyaging through strange seas of thought, alone…”
I Sri Aurobindo również cytuje Rimbauda:
„Million d'oiseaux d'or, o future Vigueur!”
Poezja restaurowana jest do swej prawdziwej roli, którą nie jest zadowalać, ale czynić słowo bardziej realnym dzięki nasyceniu go większą ilością Rzeczywistości.
Jeśli jesteśmy religijnie zorientowani, może zobaczymy bogów, którzy zaludniają ten świat. Istoty, siły, dźwięki, światła i rytmy są tak samo wieloma prawdziwymi formami tej samej niemożliwej do zdefiniowania, ale nie niepoznawalnej Esencji, którą zwiemy Bogiem — nazwaliśmy Ją Bogiem i postawiliśmy świątynie, reguły i poematy, próbując uchwycić pojedynczą, małą pulsację, która wypełnia nas słońcem, ale jest wolna jak wiatr na obmywanych pianą morską wybrzeżach. Może również weszlibyśmy w świat muzyki, który w istocie nie jest inny od pozostałych, ale jest specjalnym wyrażeniem tej samej, wielkiej i niewyobrażalnej Wibracji. Jeżeli raz, tylko raz, nawet przez parę minut w ciągu życia wysłuchamy tej muzyki, tej Radości, która śpiewa gdzieś w górze, będziemy wiedzieć co mogli słyszeć Beethoven i Bach. Będziemy wiedzieć czym jest Bóg, ponieważ usłyszelibyśmy Boga. Nie powiemy niczego wielkiego, będziemy tylko wiedzieć, że tamto istnieje i że wszelkie cierpienie świata jest odkupione.
Na przeciwstawnych krańcach Nadumysłu istnieją tylko „wielkie fale kolorowego światła”, mówi Matka; gra duchowych sił, które bywają później tłumaczone — czasami dużo później — na nowe idee, zmiany społeczne czy ziemskie wydarzenia po przedarciu się przez wszystkie pokłady świadomości i narażeniu się na poważne deformacje i utratę światła w tym procesie. Jest kilku rzadkich i milczących mędrców na tej Ziemi, którzy są w stanie trzymać na wodzy i łączyć te siły oraz ściągać je na Ziemię w ten sam sposób, w jaki inni komponują dźwięki lub piszą poezję. Może to oni są prawdziwymi poetami. Ich istnienie jest żyjącą mantrą, rozpowszechniającą to, co Rzeczywiste na Ziemi.
To byłaby końcowa konkluzja opisu wznoszenia się, jakie przeszedł Sri Aurobindo samotnie w celi w Alipore. Przedstawiliśmy tylko kilka ludzkich refleksji tych wysokich regionów; ale nie powiedzieliśmy niczego o ich esencji, niczego o tych światach — jak one istnieją w swej glorii niezależnie od naszych bladych tłumaczeń. Musimy usłyszeć je sami, musimy je „widzieć”!
„Spokojne nieba nie znikającego Światła
Świetliste kontynenty fiołkowego spokoju
Oceany i rzeki radości Boga
I krainy szczęśliwe pod fioletowymi słońcami”40
5 maja 1909 r., w rok po uwięzieniu Sri Aurobindo miał rozprawę. Zawdzięczał swe życie dwu nieoczekiwanym wypadkom. Jeden z więźniów, który zdradził go denuncjując jako przywódcę podziemnego ruchu i którego świadectwo w sądzie oznaczałoby karę śmierci dla Sri Aurobindo — został w tajemniczy sposób zastrzelony w swojej celi. Potem przyszedł dzień rozprawy i gdy już wszyscy usiedli w oczekiwaniu na wyrok śmierci, obrońca Sri Aurobindo doznał nagle niespodziewanego oświecenia, które rozprzestrzeniło się pośród zebranych i wstrząsnęło całym składem sędziowskim: „Na długo potem, gdy On już odejdzie i umrze — jego słowa będą rozbrzmiewały znowu i znowu i nie tylko w Indiach, ale i poprzez odległe morza i lądy. Zatem twierdzę, że człowiek tej pozycji, stoi nie tylko przed tym Szanownym Sądem, ale i przed Najwyższym Sądem Historii”. Sri Aurobindo miał wtedy 37 lat. Jego brat, Barin — umieszczony w sąsiedniej klatce — został skazany na szubienicę* .
Ale Sri Aurobindo ciągle jeszcze słyszał ten sam głos: „Pamiętaj — aby nigdy się nie lękać i nigdy się nie wahać. Pamiętaj — że to JA, który to wszystko czynię, nie ty i nie ktoś inny. Zatem, jakie by nie nadciągnęły chmury, jakie niebezpieczeństwa i cierpienia, trudności i niemożliwości — nie ma nic niemożliwego, nic naprawdę trudnego. To JA, który to wszystko sprawiam”.41
„Pielgrzymka do źródła” autorstwa Lanza del Vasto - francuskie opracowanie dot. hinduizmu
* Shankara (788 - 820) mistyk i poeta, teoretyk Mayavady, czyli doktryny iluzjonizmu, ktora zajela miejsce buddyzmu w Indiach.
* Owo „gdzies” bedzie dyskutowane pozniej w studium Superswiadomosci
* Wg tradycji hinduskiej, owo centrum nazywane jest „lotosem o tysiacu platkow” aby wyrazic swietlista pelnie, ktora sie spostrzega, kiedy centrum sie otwiera; jest ono ulokowane na szczycie glowy. Wg Sri Aurobindo I doswiadczenia wielu innych, to, co sie odczuwa na szczycie glowy nie jest samo centrum, ale swietlista refleksja slonecznego zrodla , ulokowanego ponad glowa.
** W niniejszej ksiazce trzymalismy sie terminologii Sri Aurobindo - Nadswiadomosc, Nieswiadomosc, Superswiadomosc - kiedykolwiek autor odnosi je do uniwersalnych form swiadomosci, w odroznieniu od indywidualnych atrybutow, uzywanych przez wspolczesna psychologie - nieswiadomosc, podswiadomosc.
*
Bedziemy ponownie mowic o tym centrum, ktore Sri Aurobindo nazywa centrum psychicznym, a inni nazywaja je dusza.
* tapas
* Chyba, ze zatapiaja sie one w podswiadomosci. Bedziemy dyskutowac te mozliwosc pozniej, kiedy dojdziemy do tej strefy.
* Istnieją tam wyjątki i stopnie, które są nieomal widoczne gołym okiem
* Katha Upaniszady,IV.12.13; VI.17
* Bhagavad Gita II.18,20,22,27.
** Interesujacym faktem jest, że Ojcowie Kościoła również dyskutowali możliwość zaakceptowania reinkarnacji na Soborze w Aleksandrii.
* Psyche, lub prawdziwa osobowość, wyraża unikalne przeznaczenie każdej osoby / może powinniśmy to ująć- unikalny profil) pod jej kulturalną,społeczną I religijną otoczką. Tak więc dana osoba mogłaby być kolejno, nawigatorem, muzykiem, rewolucjonistą, chrześcijaninem, muzułmanem I ateistą, a jednak w każdym życiu wyrażałaby ten sam profil miłości, powiedmy, lub siły przebojowej, radości, czystości, które nadawałyby specjalny koloryt wszystkiemu co ta osoba czyni. I za każdym razem, ten szczególny profil stawałby się bardziej widoczny, bardziej wyrafinowany I bardziej rozległy.
* Mędrcy wieku wedyckiego, zarazem jasnowidzowie i poeci, którzy skomponowali Wedy.
* Można tu uczynić trzy spostrzeżenia; pierwsze, z powodu raczej zabawnego braku doświadczenia, chłopiec próbował wejść w ciało ( poprzez nogi) - nic dziwnego, że miał problemy! Ogólnie wiadomo, że wchodzi się w ciało I wychodzi zeń poprzez centrum serca. Można również wyjść poprzez szczyt głowy, ale tego się nie poleca. Kiedy jogini opuszczają ciało na dobre ( co nazywa się iccha-mrityu w Indiach, lub śmiercią na mocy woli), wychodą oni poprzez szczyt głowy. Po drugie, podczas eksterioryzacji, ciało się ochładza I krążenie krwi bywa zredukowane do minimum; ten spadek temperatury może się nawet przekształcić w kompletną katalepsję, w której ma się wszystkie oznaki śmierci, w zależności od tego, jak dalece świadomość odsunięta bywa od poziomu fizycznego. Jest to sposobność poprawnego zweryfikowania faktu, że gdy świadomość się wycofuje, siła się wycofuje, jako że są one tym samym. Kiedy mdlejemy, świadomość wycofuje się również, jako że nie jesteśmy w stanie wytrzymywać pewnych rodzajów natężenia, a ponieważ nie zbudowaliśmy świadomego pomostu pomiędzy naszymi różnymi stanami istnienia, to niezamierzone wyjście daje rezultat w utracie świadomości. Ostatecznie, zauważamy, że przypomnienie sobie Mistrza, w tym przypadku Matki, wystarczyło, aby przywrócić porządek w nieporządku niepokoju i umożliwić młodemu uczniowi poprawny manewr wejścia w ciało: myśląc o Matce, natychmiast dostroił się on do właściwej wibracji, która wszystko uregulowała. Oto, jak mówiąc ogólnie, wygląda z grubsza mechanizm protekcji i pomocy ze strony Mistrza.
* Używamy trój-wymiarowego języka, który faktycznie nie ….
* Wszyscy czynimy formacje nieświadomie, w formie marzeń lub myśli (dobrych, czy złych) a potem o nich zapominamy. Ale formacje nie zapominają; powracają one później, może po dwu, może po 10 latach, aby wykonać swe dzieło -szczególne pragnienie lub myśl ulegają spełnieniu, pewne okoliczności zostają zaaranżowane - podczas, gdy my przestaliśmy o nich myśleć już dawno temu; nie rozpoznajemy nawet ich rezultatów, jako własnych. Tak więc jesteśmy trapieni przez wszelkiego rodzaju małe, żywe istnienia, które kontynuują swe własne cele, podczas gdy my już ich nie pragniemy.
* Nasze podkreślenie
* Ryzykujac uruchomienie cenzury wobec swych współtowarzyszy ( musi się pamiętać, że Indie wycierpiały wystarczająco pod rządami brytyjskimi, aby nie być zainteresowanymi w losach Brytanii atakowanej przez Niemcy).
* Musimy ponownie podkreślić, że joga Sri Aurobindo, która dąży do wyjścia poza umysł, powinna się rozpocząć po wyczerpaniu kursu intelektualnego I byłoby to niemożliwe, jak zobaczymy, jeśli pośrednie stopnie nie zostałyby ukończone. „Cisza mentalna” nie miałaby oczywiście sensu dla dzikusa z Wysp Fiji lub wieśniaka z zapadłej wioski.
* Nad wyzwoleniem Indii
* Jedno z imion Boga
* Jedna z form Boskości
* Boska Radość
* Upaniszady Taittiriya
** Upaniszady Brihadaranyaka I.4.10
*** Zob. Sri Aurobindo, Osiem Upaniszad, X,XI
* Matka, w konwersacji z dziećmi
* Upaniszady Shandilya, II.2.
* Upaniszady Isha, 7.
* (Savitri)
* W tej fazie naszych poszukiwań nie jest jeszcze możliwe powiedzieć więcej w tym temacie. Potrzebujemy supramentalnego doświadczenia aby mieć klucze do tej fałszywej sprzeczności.
** Ekstaza, jak niektórzy myślą, byłaby lepiej określona jako „en-taza”. Czy jest sią „ w sobie” tylko wówczas, gdy się jest na zewnątrz siebie ? - gdyż eks-taza już z definicji oznacza wyjście poza ciało lub poza percepcję świata. Aby uprościć, chcielibyśmy takowe „ w sobie”, które nie jest na zewnątrz nas. Możemy jedynie mówić o „en-tazie” kiedy najwyższe doświadczenia zachodzić będą w naszym ciele i pośród codziennego życia. Inaczej, termin jest mylący, chociaż na swój sposób, wyraża doskonale przepaść, którą stworzyliśmy, pomiędzy życiem a Duchem.
* Może zasługiwać na podkreślenie ponownie, że istnieje wyraźna różnica pomiędzy osobą, która otrzymuje okazjonalne inspiracje lub iluminacje, na których często trudno polegać, a osobą, która systematycznie rozwija swą świadomość, stopień po stopniu, tak że jest w stanie skontaktować się z każdym z wybranych poziomów świadomości, pozostając tam, jak długo sobie życzy I otrzymując bez zniekształceń odpowiednie inspiracje oraz iluminacje. Oto działanie integralnej jogi.
* Patrzac na diagram center świadomości, zauważamy, że każde centrum zawiera sanskrycką literę; lam,vam, ram, yam,ham oraz Om we wznoszącej sie skali. Te zasadnicze dźwięki reprezentują szczególne wibracje, które rządzą siłami na danym poziomie ( zob.A.Avalon „Potęga Węża”)
** Można czytać mantry w książce I powtarzać je bez końca; nie będą one miały mocy lub „aktywnej siły”, chyba że zostanie im dana przey Mistrza lub guru.
*** Niestety, owe teksty dotarły do nas w tłumaczeniu I cała magia dźwięku już w nich nie istnieje. Ciekawą rzeczą jest jednak, że gdy ktoś słuszy oryginalny tekst sanskrycki, recytowany przez kogoś, kto posiada wiedzę, może on otrzymywać iluminację, nie rozumiejąc ani słowa z tego, co jest recytowane.
Wyrok zmieniono później na dożywotnią deportację na Wyspy Andamańskie
37