Wiktoria i Krzyś od samego rana byli nieznośni. Chodzili za mamą krok w krok i zasypywali ją nieustannie pytaniami:
- Mamo, a czy tata na pewno kupi tort?
- A jaki będzie miał smak: czekoladowy czy śmietankowy?
- Mamo, a kiedy przyjdą goście?
- Czy ciocia Niusia w tym roku znowu przyniesie nam kolorowe skarpetki?
- Mamo, czy możemy już ubrać się odświętnie?
Gdyby to był zwykły dzień mama pewnie zdenerwowałaby się i kazała dzieciom zająć się czymś i nie przeszkadzać. Ale właśnie dziś były urodziny Wiktorii i Krzysia, więc mamusia tylko pobłażliwie uśmiechała się, patrząc na swoje pociechy. Tak, tak, moi drodzy, to nie pomyłka - Wiktoria i Krzyś obchodzą urodziny tego samego dnia, ponieważ są bliźniętami. Urodziły się o poranku w piękny, słoneczny sierpniowy dzień przed siedmiu laty i od pierwszej chwili swego życia głośnym krzykiem oznajmiły wszem i wobec swoje przyjście na świat. Wiktoria lubi chwalić się, że jest o całe siedem minut starsza od swego brata i dlatego jest mądrzejsza, rozsądniejsza i zanim coś zrobi, dwa razy nad tym się zastanowi. Co innego Krzyś - ten bez namysłu gotów zrobić największe głupstwo i dlatego często wpada w różnego rodzaju tarapaty. A że Wiktoria bardzo kocha swego braciszka i nie pozwoli na to, aby ktokolwiek go skrzywdził, więc najczęściej ratując skórę Krzysia, sama ściąga na siebie kłopoty.
Ranek jakoś szczęśliwie szybko minął, chociaż dzieci niesamowicie marudziły i narzekały, że muszą pięknie wysprzątać swój pokój zanim przyjdą goście. Zabawki trafiły więc na swoje miejsca w koszach, bluzeczki i spodenki znalazły swoje miejsce w szufladach i szafie, a książeczki niczym wojsko ustawiły się w szeregu na półkach.
Kiedy zaczęli schodzić się goście, Wiktoria i Krzyś pięknie wystrojeni oczekiwali ich przyjścia w przedpokoju. Z kamiennym uśmiechem na twarzach wysłuchiwali serdeczności i życzeń oraz przyjmowali pięknie zapakowane prezenty od babć, dziadków, cioć, wujków i znajomych rodziców. Potem był ogromny, wiśniowy tort, dmuchanie świeczek i gromkie „Sto lat” odśpiewane przez wszystkich gości. I kiedy mama zajęła się krojeniem tortu i rozkładaniem go na talerzyki zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Spodziewamy się jeszcze kogoś? - zapytała mama.
Tata zdziwiony wzruszył ramionami i poszedł otworzyć. Za chwilę wrócił do pokoju z wielką paczką.
- Przesyłka dla Wiktorii i Krzysia! - oznajmił, wręczając dzieciom upominek.
- Od kogo? - wrzasnęły chórem bliźnięta, a mama odczytała nadawcę: „Babcia Teodozja”.
- Czy to ktoś z twojej rodziny?- zapytała mama tatę - Bo w naszej nie było nikogo o takim imieniu.
Tata pokręcił przecząco głową:
- Nie znam. Może to stryjeczna siostra ciotecznego dziadka? Albo cioteczna siostra stryjecznej babci? Nie mam pojęcia. Nie znam nikogo o imieniu Teodozja w naszej rodzinie.
Wiktoria i Krzyś natychmiast zabrali się do otwierania przesyłki. Nie było to łatwe, bo paczkę starannie zapakowano. Po kilku chwilach sapania i postękiwania udało się wreszcie zerwać papier. Wewnątrz znajdowała się gruba, oprawiona w karminowoczerwoną skórę księga.
- Książka z bajkami? - pisnęła Wiktoria i otworzyła księgę. Ku jej zdumieniu wewnątrz były tylko czyste kartki.
- Pokaż, ja zobaczę! - Krzyś niecierpliwie wyszarpnął prezent z rąk siostry, ale i on minę miał nietęgą, gdy ujrzał w książce zupełnie puste kartki papieru.
- Jakaś dziwna ta nieznana babcia Teodozja - wzruszyła ramionami Wiktoria i odniosła księgę do dziecięcego pokoju. Położyła ją na szafce mocnej i wróciła do gości.
Wieczorem, kiedy już goście poszli do domu, a bliźnięta były przygotowane do spania, Wiktoria jeszcze raz sięgnęła po tajemniczą księgę. Jakież było jej zdumienie, gdy okazało się, że pierwsza strona jest zapełniona starannie wykaligrafowanymi literkami, zupełnie jakby ktoś zapisał ją gęsim piórem.
- Krzysiu! - krzyknęła wystraszona dziewczynka - Ta księga jest chyba zaczarowana!
Krzyś, jak na mężczyznę przystało dokładnie obejrzał książkę z każdej strony, podrapał się w głowę i stwierdził:
- Tata mi kiedyś opowiadał, że można napisać coś takim specjalnym atramentem, on się nazywa sympatyczny i w ogóle nie widać tego, co się napisało. A potem kartkę się podgrzewa i pokazują się literki. Nic nadzwyczajnego…
- Ale my wcale nie podgrzewaliśmy tej książki… - Wiktoria nie dawała się tak łatwo przekonać.
- No, to może w naszym pokoju jest gorąco i księga sama się podgrzała. - wzruszyła ramionami chłopiec - Lepiej przeczytaj, co tam jest napisane.
Tu należy wspomnieć, że chociaż bliźnięta chodziły przez cały rok do zerówki, to Krzyś nigdy nie grzeszył zamiłowaniem do nauki czytania. Myliły mu się literki, wyrazy były za długie i w ogóle czytanie uważał za niepotrzebną stratę czasu. Co innego Wiktoria - dziewczynka już w wieku pięciu lat potrafiła doskonale czytać nawet trudne teksty w gazetach, a ksiązki po prostu uwielbiała.
Z radością przystąpiła więc do dzieła:
„Drogie dzieci” - zaczęła bardzo poważnym tonem - „Wiem, że prezent ode mnie był dla was wielkim zaskoczeniem, bo nigdy nie mieliśmy okazji poznać się. Ale uwierzcie mi, na pewno jestem waszą babcią, chociaż to nieco dalsze pokrewieństwo. Wiem, że wkrótce rozpocznie się nowy, jakże ważny rozdział w waszym życiu - pójdziecie do szkoły. Dlatego postanowiłam podarować wam tę oto cudowna księgę, którą sami zapełnicie swoimi przygodami. Oczywiście, jeśli będzie tego chciały. Mam nadzieję, że jesteście tak dzielne, jak wszyscy członkowie naszej rodziny. Jeżeli więc zdecydujecie się podjąć to wezwanie - podajcie sobie prawe dłonie, lewe połóżcie na okładce książki i wypowiedzcie głośno te słowa:
Przyjaźń, miłość, wierność, zgoda -
Niech uniesie nas przygoda!”
- O rany, ale numer! - wysapał Krzyś - Wiki, dawaj rękę i jeszcze raz powtórz to, co mamy powiedzieć!
Ale siostra wcale nie była taka pewna, czy powinni wykonać polecenie nieznajomej babci.
- A jeśli to niebezpieczne…- pokręciła głową - Skąd wiemy, co się wydarzy, kiedy wypowiemy te słowa?
Krzyś zaczynał się niecierpliwić:
- Wiki, nie zachowuj się jak mały dzidziuś! Chyba nie chcesz, żebyśmy stracili okazję świetnej zabawy… Mam ochotę na wielką przygodę! - krzyknął, przyjmując postawę dzielnego wojownika.
Dziewczynka popatrzyła na niego podejrzliwie:
- Myślisz, że nic złego nas nie spotka?
- Nie bój się, obronię cię, jeśli będzie trzeba! - przechwalał się Krzyś.
Cóż było robić, Wiktoria wprawdzie z lekkim ociąganiem, ale podała bratu prawą dłoń, lewą oboje położyli na okładce książki i powoli, bardzo poważnym głosem dzieci powtórzyły:
Przyjaźń, miłość, wierność, zgoda -
Niech uniesie nas przygoda!”
W tej samej chwili w pokoju zgasło światło, a dzieci poczuły ostry, chłodny powiew wiatru. Przerażone zamknęły oczy i kurczowo ścisnęły się za ręce.
Nagle zrobiło się cicho. Gdzieś w pobliżu słychać było tylko delikatne ptasie trele.
- Czy już po wszystkim? - zapytała szeptem Wiktoria, wciąż mocno zaciskając powieki.
Krzyś śmiało rozejrzał się wokoło i krzyknął:
- Ale numer, Wiki, zobacz, gdzie jesteśmy!
Dziewczynka otworzyła najpierw jedno, a potem szybciutko drugie oko i westchnęła z zachwytem:
- Pięknie tu…
Znajdowały się w cudownym ogrodzie, pełnym bajecznie kolorowych kwiatów, bluszcze słały się na ziemi, jak zielone dywany, a smukłe sosny strzelały w niebo, jak błyskawice. Za różowożółtym klombem wznosił się ogromny pałac, który można było porównać chyba tylko z domem Królowej Śniegu. Dzieci ciągle trzymając się za ręce ruszyły wąską dróżką ciągnącą się wzdłuż równiutko przyciętego żywopłotu. Przed pałacem zobaczyły niesamowitą scenkę: coś jakby strach na wróble, ubrany w obszywane srebrnymi guzikami żakiety kołysał się ciężko na wietrze, a dookoła niego maszerował zdenerwowany karzeł.
- To nieprawdopodobne, niebywałe! Tak się o niego troszczę, opiekuję się, jak małym karzełkiem, a on nawet jednego nowego listeczka nie chce wysunąć…Taka niewdzięczność, taki brak szacunku…- wyrzekał jednostajnym, żałosnym głosem.
- Yhm, yhm - chrząknął Krzyś - Przepraszam, ale z kim pan właściwie rozmawia.
Karzeł popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem, zatrzymał się, chwycił pod boki i wskazał palcem na cudaka:
- No chyba mu tylko ptasiego mleczka brakuje… Ubrałem go, żeby nie zmarzł, odpowiadam mu bajki na dobranoc, codziennie przynoszę mu dwie miseczki źródlanej wody … Miał z niego wyrosnąć duży, cudowny kwiat i co? Proszę bardzo, nie urósł nawet o centymetr, a łodyżka jest tak wiotka, jakby miał się za chwilę przewrócić… Taka niewdzięczność…Do czego to podobne?
- A podlał go pan ta źródlana wodą? - zapytała Wiktoria. Karzeł wzruszył ramionami:
- Jak to podlał? Codziennie stawiam obok niego dwie miseczki, a on nawet kropelki nie tknie…
- Może woli pepsi-colę? - podpowiedział Krzyś.
- Co ty wygadujesz, Krzysiu! - ofuknęła go siostra - Pamiętasz, jak w zeszłym roku pani w przedszkolu opowiadała nam, co jest potrzebne roślinom do życia?
Krzyś zastanowił się przez chwilę, ale nic nie przyszło mu do głowy. Wiktoria zaś podeszła do roślinki, ściągnęła z niej eleganckie żakiety, podlała wodą z miseczek i delikatnie skropiła listeczki.
- Co ty robisz? - wrzasnął krasnal - Jeszcze się zaziębi!
Ale kiedy ujrzał, jak kwiatuszek wdzięcznie wychyla swoją główkę w kierunku słoneczka, a jego przywiędłe listeczki nabierają koloru i prostują się wraz z łodyżką uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Chcielibyśmy porozmawiać z kimś, kto nam wytłumaczy gdzie jesteśmy i dlaczego się tu znaleźliśmy. - Wiktoria przerwała ten radosny nastrój.
- To tylko Wróżka może wam pomóc. Jej zapytajcie - mruknął karzeł.
- Wróżka? - zamyśliła się Wiktoria - A gdzie ją możemy znaleźć?
Karzeł wskazał palcem pałac:
- Ostatnio tam ją widziano, ale czy nie udała się gdzieś daleko stąd?... - wzruszył ramionami.
Wiktoria wzięła Krzysia za rękę:
- Dziękujemy, zaraz to sprawdzimy. I proszę pamiętać: trzeba kwiatuszek podlewać, zapewnić mu słońce i dopływ powietrza. Inaczej nigdy panu nie wyrośnie.
Ale karzeł był tak zajęty podziwianiem swojej roślinki, że chyba już jej nie słuchał.
Dzieci ruszyły kamienistą dróżką w kierunku pałacu. Z daleka wydawał się być niczym budowla z klocków lego, ale im bardziej się do niego zbliżały, wydawało się, że rósł w oczach. Wreszcie stanęły przed potężnymi, drewnianymi drzwiami, które raczej przypominały rzeźbione wrota. Ogromna, mosiężna kołatka w kształcie głowy smoka zwisała mniej więcej pośrodku jednego ze skrzydeł. Krzyś nie namyślając się ani chwili chwycił ją i załomotał a impetem.
- Co ty wyprawiasz?! - ofuknęła go Wiktoria - Tak nie można! Chcesz, żeby Wróżka pomyślała sobie, że jakieś dzikusy stoją pod drzwiami? Mama twierdzi, że kiedy idziesz do kogoś z wizytą, należy pamiętać o zasadach dobrego wychowania.
Ujęła delikatnie kołatkę i leciutko, z wdziękiem zastukała do drzwi. I nic…. Cisza… Żadnego dźwięku, który mógłby świadczyć o tym, że ktoś po drugiej stronie ma zamiar im otworzyć. Wiktoria zastukała jeszcze raz. Z tym samym skutkiem.
- Czyżby w pałacu nikogo nie było? - zdziwiła się.
- Przecież karzeł mówił, że Wróżka może tu być, ale niekoniecznie…- przypomniał Krzyś.
- Nawet jeśli Wróżki nie ma w domu, to powinna tu być jakaś służba! - pokręciła nosem Wiktoria. - Chyba nie myślisz, że mieszkałaby sama w takim wielkim pałacu?
Krzyś uderzył dłonią w czoło, jakby siedziała tam wielka mucha, albo jakby nagle coś ważnego sobie przypomniał:
- A może te drzwi są zaczarowane i otwierają się tylko wtedy, gdy ktoś wypowie zaklęcie!? Spróbujmy!
- Tak, tak! - ucieszyła się Wiktoria - Pamiętam takie zaklęcie z bajki! Uważaj Krzysiu i odsuń się trochę. Sezamie, otwórz się!
Ale ogromne drzwi ani drgnęły. Co tam drgnęły, nawet nie zaskrzypiały, zupełnie jakby zaklęcie nie miało nad nimi żadnej władzy.
- To chyba nie jest to zaklęcie…- skrzywił się Krzyś - Może ja spróbuję. Abra, kadabra, hokus pokus, niech te drzwi otworzą się natychmiast!
Gdyby Krzyś miał w dłoni czarodziejską różdżkę z pewnością wykonałby nią teraz kilka zamaszystych ruchów, chociaż raczej nie przyniosłyby one żadnych efektów. Drzwi nie otworzyły się nawet na parę centymetrów.
- Co u licha! - zdenerwował się chłopiec - A jeśli te drzwi wcale nie są zamknięte, tylko trzeba nacisnąć klamkę?
I zaczął z całych sił nacierać na równie wielką i mosiężną , zupełnie jak kołatka, klamkę. Lecz chociaż robił to z niesamowitym zaangażowaniem i użył swego całego zapasu sił, jego wysiłki były nadaremne. Drzwi nadal pozostawały zamknięte. Chłopiec ze złością uderzył w nie pięścią, ale okazało się, że są one zbyt twarde, aby wyładować na nich złość, więc syknął z bólu i rozczarowany przysiadł na schodku. Wiktoria nie chciała dać za wygraną. Oglądała z ciekawością wyrzeźbione na drzwiach ornamenty, głaskała delikatne wzory, a wreszcie westchnęła żałośnie:
- Tak bardzo chciałabym, żeby ktoś nas wpuścił do środka… Będziemy się zachowywać cichutko i grzecznie. Proszę…
Zaledwie wypowiedziała ostatnie słowo drzwi zachrobotały i otworzyły się na oścież, ukazując dzieciom długi, wąski korytarz wykładany różowo- fioletowymi kafelkami.
Krzyś cmoknął z nieukrywanym podziwem:
- Chyba użyłaś właściwego zaklęcia.
Chwycili się za ręce i powoli, lecz zdecydowanie przekroczyli próg pałacu.
1